Nr 3/2008 (grudzień)
Egzemplarz bezpłatny
iu) atru (Polskiego we Wrocław
ników Te miesięcznik młodych miłoś
Co w Polskim? – strony 2, 3 i 4
fot. Bartosz Maz
Nowe spojrzenie na Lalkę Bolesława Prusa, czyli premiera spektaklu w reżyserii Wiktora Rubina zapowiada się bardzo ciekawie. Łamanie dotychczasowych stereotypów, ukazanie nowych cech postaci, współczesna, zaskakująca interpretacja. Na premierę zapraszamy 20 grudnia 2008. My tymczasem, aby wyostrzyć zmysły widzów i teatromanów przed daniem głównym, przygotowaliśmy mały aperitif. Ada Stolarczyk Więcej na stronach 3 i 4.
Kilka słów o najbliższej premierze Zuchwała deprawacja – rozmowa z Wiktorem Rubinem, reżyserem Lalki Fotografie z próby oraz z sesji zdjęciowej Strefa ciekawych rozmów
Bartosz Porczyk jako Wokulski
Wszechnica Teatralna – strony 5, 6 i 7 Relacje ze spotkań Rozmowa z Panem Zdzisławem Z głowy Przemysława Wojcieszka
Warsztaty w Teatrze Polskim – strona 5 Rozmowa z Marzeną Sadochą, prowadzącą warsztaty dramaturgiczne i warsztaty krytyki teatralnej Opinie uczestników zajęć
Dobre Niedobre – strony 7 i 8
I can get no sleep – recenzja spektaklu Sny w reżyserii Agaty Kucińskiej Żądło – recenzja Intrygi i miłości w reżyserii Katarzyny Raduszyńskiej Nie chcę być Polakiem. Wolę być Żydem – recenzja spektakli Bat Yam – Tykocin w reżyserii Yael Ronen oraz Michała Zadary
Mimo że śnieg nie skrzypi pod butami, a mróz nie maluje mozaiki na szybach, święta Bożego Narodzenia zbliżają się nieubłaganie. W tym szczególnym czasie życzymy Wam, Kochani, Piękna, Dobra i Prawdy, a w Nowym Roku wyjątkowych teatralnych uniesień. Redakcja „1212 Generacji Tpl”
STREFA TEATRU szukajcie w mieście kolejnych terenów Strefy Teatru!
Więcej na stronie 8.
Grudzień 2008 | Generacja Tpl |
1
Nie tylko święta tuż-tuż, ale również premiera Lalki – już 20 grudnia 2008 na Scenie im. Jerzego Grzegorzewskiego Wiktor Rubin przedstawi swoją wersję XIX-wiecznej powieści. Historia lubi się powtarzać... i naprawdę tak też się dzieje w naszym zwariowanym świecie. Na szczęście powtarzalność historii zarówno naszych życiowych, jak i tych „ze świata” nie jest równoznaczna z kopiowaniem ich w całości. Ta powtarzalność daje nam szansę, by spojrzeć na daną kwestię, problem czy też sytuację w całkiem nowym świetle. Dla twórców najnowszej adaptacji Lalki, którą zaproponuje widzom Teatru Polskiego Wiktor Rubin, jest to okazja do dotknięcia tej opowieści, obcowania z nią i smakowania jej treści w oderwaniu od znanych interpretacji oraz konwenansów rządzących światem i teatrem.
Nie możemy Wam zdradzić pikantnych szczegółów interpretacji reżysera. Aczkolwiek... ujmę to inaczej – możemy to zrobić... ale nie chcemy. Za bardzo cenimy widzów, by odbierać im przyjemność odkrywanie fabuły na nowo. Będzie to„przedstawienie o rozpadzie dotychczasowego porządku świata” – czytamy w ulotce repertuarowej teatru. Upadek ważnej warstwy społecznej, w miejsce której powstaje nowa siła. Bolesław Prus pisał o świecie szlachty i magnaterii, który wypiera wolny, kapitalistyczny rynek. Współcześni twórcy widzą analogię tej sytuacji w roku 1989, kiedy to nastąpiła zmiana nie tylko paradygmatu politycznego, ale również kulturowego. Na wyrysowanym wyżej tle rozgrywa się historia niewymagająca przenosin w czasie. Mam na myśli oczywiście relację uczuciową pomiędzy Wokulskim i Łęcką, która na deskach Teatru Polskiego odżyje na nowo dzięki kreacjom Kingi Preis i Bartosza Porczyka. Serdecznie zapraszamy. (AS)
Wiktor Rubin (właśc. Paweł Wojtczuk) – reżyser teatralny. Ukończył socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim i reżyserię w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Trzykrotnie otrzymał stypendium ministra edukacji narodowej i raz stypendium Estreichera. Asystował przy przedstawieniach Pawła Miśkiewicza, Mikołaja Grabowskiego i Krystiana Lupy. Przygotowywał czytania tekstów dramatycznych w Szczecinie, Krakowie i Wałbrzychu. Zadebiutował, wielokrotnie później nagradzanym, spektaklem Mojo Mickybo Owena McCafferty’ego w Teatrze Krypta w Szczecinie. Później przygotował Tramwaj zwany pożądaniem Tennessee Williamsa, Przebudzenie wiosny Franka Wedekinda i Drugie zabicie psa wg Marka Hłaski w Teatrze Polskim w Bydgoszczy oraz Lillę Wenedę Juliusza Słowackiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. W Teatrze Polskim we Wrocławiu podziwialiśmy jego Terrordrom Breslau wg Tima Staffela i Cząstki elementarne wg Michela Houellebecqa. Obecnie przygotowuje spektakl na motywach Lalki Bolesława Prusa, również dla Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Zuchwała deprawacja. Rozmowa z Wiktorem Rubinem Aleksandra Kowalska: Powszechna opinia o Lalce nie jest najlepsza, szczególnie wśród licealistów. Przez wielu jest uważana za najgorszą z lektur, którą musieli przeczytać. Przyznaję się, mnie samej nie udało się przebrnąć przez tę powieść. Skąd więc pomysł na adaptację? Wiktor Rubin: Jestem starszym panem, który liceum kończył w czasach, kiedy nie było jeszcze tylu seriali, MTV i komputerów, więc Lalkę pochłonąłem, była dla mnie i serialem, i teledyskiem, i zachwycającą podróżą. Naprawdę utożsamiałem się z Wokulskim. Rozumiem ludzi, którzy w czasach, kiedy Lalka ukazywała się w odcinkach w „Kurierze Warszawskim”, dawali na msze w intencji Wokulskiego. Natomiast teraz, kiedy dojrzałem, nie umiem już czytać literatury tak naiwnie, siłą rzeczy podszedłem do lektury bardziej krytycznie i z bólem serca stwierdzam, że nie jest to arcydzieło, drażnią mnie te jednowymiarowe postaci, idealizowanie Wokulskiego, te niedorobione stosunki międzyludzkie. Ostatnio spotkałem kolegę na premierze w Poznaniu, który mnie zapytał: „Co robisz?”, ja na to: „Lalkę”, a on: „To na zlecenie, ktoś ci kazał”. Mamy więc książkę, która nie jest arcydziełem, ale ma gest, szeroką panoramę społeczną, postaci tej powieści są tak poprawnie zapisane, że aż proszą się o zuchwałą deprawację. Myślę, że Bolesław Prus był lepszym myślicielem niż pisarzem, dialogi w Lalce są serialowe, język drętwy, więc trzeba go było nieco ożywić, zderzając z innymi językami, z inną literaturą czy tekstem gazetowym. Prus opisuje rozkład dziewiętnastowiecznego świata, odchodzi stary porządek i przychodzi kapitalizm, który musi zmienić strukturę społeczną, a ta struktura nie za bardzo się temu poddaje. Jest to sytuacja podobna do dzisiejszej, zastajemy świat w rozkładzie, najpierw komunizm, potem kapitalizm, teraz Europa. Żartowałem.
2 | Generacja Tpl | Grudzień 2008
W Lalce interesuje mnie droga na szczyt i upadek. Dla każdego co innego jest tym szczytem, czasem szczyt staje się Golgotą. Wspinając się po drabinie społecznych pozycji, można łatwo zapomnieć, kim się jest, pełniona funkcja może zdominować całą przestrzeń człowieka. Sprowadzenie się do funkcji, do ról społecznych okalecza, zabija indywidualność. Z Wokulskim łączy mnie pewnego rodzaju oderwanie od korzeni, posługuję się Wiktorem Rubinem, sam go stworzyłem, bo nie mogłem się zmieścić w poprzednim sobie. Podczas pracy wyszło, że ta powieść jest silnie wpisana w stereotypy. Dlatego warto odświeżyć myślenie na temat Lalki, podjąć dyskusję na jej temat. A.K.: Przedstawienie ma zatem zmienić to stereotypowe myślenie na temat Wokulskiego? W.R.: Nie tylko Wokulskiego. Ale jeśli już o nim mówimy, z jednej strony Wokulski jest odbierany jako typ sztywnego kapitalisty z socjalistyczną wrażliwością na biedę, na inność. Z drugiej strony wydaje się być nieokrzesanym chamem,
z czerwonymi rękoma, potężny facet. I w ten sposób Wokulski funkcjonuje w społeczeństwie. A jakby Wokulski miał 1,5 m wzrostu, a jakby był szczupły, już się coś nie zgadza. A.K.: Właśnie dlatego zadziwiła mnie obsada! Przecież Bartek Porczyk, wcielający się w Wokulskiego, jest młodym mężczyzną, a Kinga Preis, grająca Izabelę Łęcką, dojrzałą kobietą. Nastąpiło zupełne odwrócenie zależności. Celowo? W.R.: Kinga Preis jest osobą bez wieku, jak chce to wygląda jak dziewczynka, a jak chce, to potrafi się zmienić w kobietę, siłą intencji aktorskiej. Podobnie Bartek, który przeobraża się w ludzi w różnym wieku, co zresztą pokazał w Smyczy. Rzeckiego gra Michał Chorosiński, więc nie będzie to jakiś dziadeczek piszący pamiętnik, tylko młody człowiek, który hoduje w sobie ideały z poprzedniej epoki. Już obsadowo stereotypowość książki została zachwiana. Postawiliśmy na inne rzeczy. W związku z tym spodziewam się skrajnych reakcji, bo nasz spektakl będzie naruszał panujący od lat sposób odczytania Lalki. Dla wielu jest to książka już odczytana, odłożona na półkę, zamknięta. A.K.: Ale te reakcje już się pojawiły, choć przedstawienie nie miało jeszcze premiery! Jakiś czas temu w dzienniku „Polska The Times. Gazeta Wrocławska” ukazał się tekst Krzysztofa Kucharskiego, w którym, mam wrażenie, postanowił on zmiażdżyć przedstawienie przed premierą. Ludzi pracujących przy przedstawieniu nazywa on „cwaniakami”, „niby-twórcami”. Jak pan reaguje na taką krytykę? W.R.: Przede wszystkim pan Kucharski, cytując didaskalia, naruszył prawo Teatru Polskiego, uprzedził rozwiązania inscenizacyjne, czym poniekąd odkrył karty dotyczące tego przedstawienia, z góry zakładając, że będzie nieudane. W tym doskonale widać stosunek pana Kucharskiego do teatru. W ten sposób skompromitował się jego obiektywizm. Choć nie widział jeszcze przedstawienia, recenzja jest już napisana. Wkurzyło mnie to trochę, ale też rozśmieszyło. Może wykorzystam to w jakimś scenariuszu, zresztą ten pan to też niezły materiał do przetworzenia. A.K.: Wrocławskiej publiczności znany jest pan przede wszystkim z adaptacji powieści. Najpierw był Terrordrom Tima Staffela, potem Cząstki elementarne Mitchella Houellebecqa. Skąd to zamiłowanie do powieści? Jaką rolę odgrywa dla pana w teatrze tekst? W.R.: Po premierze Cząstek elementarnych śmialiśmy się, że na premierze Terrordromu był Staffel, chwilę po ich premierze był Houellebecq, więc teraz pewnie Prus do nas zawita. W przypadku powieści zawsze mamy do czynienia z adaptacją, która zakłada dużą wolność artystów i skłania do dyskusji z autorem. Droga od powieści do scenariusz jest interesująca, nigdy nie wiadomo, gdzie zaprowadzi, ponieważ pisząc, może wyłonić się zupełnie inna opowieść, czasem mało podobna do pierwowzoru. Myślisz, że to będzie Lalka, a koniec końców okazuje się, że to „Marionetka”. Wydaje mi się, że tekst, nieważne, czy powieść czy dramat, jest dopiero zapalnikiem, z którego wyłania się dla każdego inna prywatna opowieść. Czytając, interpretujemy, interpretacja już zakłada nową jakość. Tekst jest jednym z kilku elementów składających się na spektakl, nie uważam, że jest podstawą przedstawienia. Nawet w przypadku dramatów, które wystawiałem, mamy do czynienia z silną ingerencją w tekst, z adaptacją. Uważam, że teatr jest autonomiczną dziedziną sztuki, która jest wolna od literatury. Oprócz literatury w teatrze jest muzyka, są światła, są aktorzy, jest reżyser, scenograf. Dlaczego te składniki mają być gorsze?
Być może jest to nonszalanckie podejście do tekstu, ale rozmowa z drugim człowiekiem jest dla mnie ciekawsza poza słowami. Bardziej interesują mnie gesty niewerbalne czy oczy tego kogoś i zderzenie tych oczu i gestów ze słowami, które wypowiada, napięcie, jakie z tego wynika. Kiedy czasem włączę telewizor, patrzę na polityków i widzę takie gadające głowy utekstowionych ludzi bez właściwości – tekst staje się totalnie odpersonalizowany. Ile zamieszania wprowadził Palikot, kiedy do swojego wystąpienia wprowadził penisa i pistolet. Naruszył pewną konwencję. To pokazuje siłę gestu, symbolu. Bardziej pamiętamy te znaki niż tekst, obraz, które ewentualnie odsyłają do tekstu. Pewne teorie mówią, że wracamy do pierwotnego holistycznego sposobu myślenia i ogarniania rzeczywistości, potrzebujemy obrazów, nie rozwijamy jak kiedyś logicznych ciągów. Czasem jeden obraz mówi sto razy więcej niż setki stron tekstu. Stąd też wynika sposób podejścia do tekstu w teatrze. Gdy weźmiemy pod uwagę podejście do tekstu Tadeusza Kantora czy Jerzego Grotowskiego, okaże się, że w ich przedstawieniach na scenie mamy bardzo poszatkowany, zdawkowo potraktowany dramat. Pojawia się za to silna kreacja aktorska czy inscenizacyjna reżysera. Teraz od teatru wymaga się, żeby był wierny literze, żeby adaptacja była jak najbardziej wierna powieści czy dramatowi. Dla mnie to absurd. Sprowadza się tym teatr do funkcji użytecznościowej, a nie artystycznej. Jeśli chcemy, żeby teatr był autonomiczną sztuką, trzeba odczepić się od myślenia literaturą i słowem w teatrze. Marzy mi się teatr, który łączyłby wszystkie dziedziny sztuki, który uruchamiałby człowieka całkowicie.
Grudzień 2008 | Generacja Tpl | 3
A.K.: Wspominał pan o roli znaków i symboli w odczytywaniu tekstu. W swoich przedstawieniach ucieka pan od dosłowności: w Cząstkach elementarnych zamiast scen orgii po scenie biegają wielkie penisy,w Terrordromie Breslau przemoc zmienia się w medialne show. Skąd pan czerpie inspiracje do takich niekonwencjonalnych rozwiązań? W.R.: W tej chwili możemy mówić o pewnej sile i słabości teatru. Gdyby to był film, sceny orgii można by przedstawić bardziej wiarygodnie, żeby widz w nie uwierzył. Natomiast w teatrze ilekroć obserwuję próby naturalistycznego oddania intymności, budzi to we mnie śmiech i myślę o aktorach, co oni teraz myślą, albo zaczynam się koncentrować na jakichś bzdurach typu: „O, widzę, że przytył, o, cellulitis”, albo od razu oceniam formę. Naturalizm w teatrze bardzo rzadko jest wiarygodny, bo w teatrze jest potwornie trudno zawiesić niewiarę. Z drugiej strony jednak ta ograniczoność teatru jest jego siłą, zmusza reżysera, aktora czy choreografa do wymyślenia znaku, do pokazania umowności i dobrze, kiedy ona coś znaczy poza samą figurą. We wspomnianej już scenie orgii w Cząstkach elementarnych, kiedy po scenie biegały wielkie penisy, a w drzwiach były olbrzymie waginy, chciałem naprowadzić widza na takie znaczenie, że w trakcie orgii człowiek jest sprowadzony do narządów, abstrahuje od reszty siebie. Obok opowiadania akcji chodzi o budowanie znaczenia czy dane działanie jest w szerszym kontekście. Znaczenia próbują uniwersalizować dany temat czy scenę. Dlatego też aktorzy ubrani w penisy mają związane ręce, ograniczoną możliwość ruchu, są niewolnikami swojej chuci. Wydaje mi się, że jest to ciekawsze niż pokazanie orgii. A.K.: Tylko że symbolizm może powodować błędną interpretację... W.R.: Nie używałbym tutaj terminu „symbolizm”. Dla mnie symbolizm jest już kategorią trochę w teatrze zużytą, kojarzy mi się z nachalnością, narzucaniem. Wolę operować znaczeniem, jest subtelniejsze. Bardziej opiera się na zderzeniu czegoś z czymś, a widz sam wyciąga dla siebie wnioski. Dobrze jeśli znaczenia są pojemne, wtedy wielopoziomowo opowiadają świat przedstawiony. A.K.: Dlaczego warto przyjść na Lalkę? W.R.: Jesteśmy w połowie pracy, na razie wygląda to ciekawie, aktorzy pracują wspaniale, są zaangażowani, otwarci. Na pewno będzie to bardzo odważna konfrontacja z tekstem i wyobrażeniami, które ten tekst powoduje. Będzie to też próba pytania o poczucie tożsamości współczesnego człowieka, pytanie o dzisiejszą arystokrację, próba jej odnalezienia. Myślę, że będzie to jakieś radykalne przedstawienie. Rozmawiała Aleksandra Kowalska, fot. Bartosz Maz
Strefa ciekawych rozmów Kiedy przychodzimy do teatru obejrzeć spektakl, zwykle nie zdajemy sobie sprawy, że widzimy efekt wielomiesięcznej pracy całego sztabu ludzi, m.in. reżysera, choreografa, muzyków i oczywiście aktorów. Zainteresowanym pracą nad tekstem, współpracą aktorów z reżyserem – jednym słowem „teatrem od kuchni” – Teatr Polski proponuje cykl pod nazwą Strefa teatru, którego gośćmi są aktorzy, reżyserzy oraz dramaturdzy. W spotkaniach czynnie uczestniczy również zgromadzona publiczność, która ma możliwość włączać się do dyskusji i zadawać pytania twórcom. Rozmowy inicjuje redaktorka „Notatnika Teatralnego” Marzena Sadocha, która Strefę teatru wyprowadziła z gmachu Polskiego i swoich gości zaprasza na neutralny grunt, za każdym razem inny. W ubiegłym sezonie była to kawiarenka salonu Empik na wrocławskim Rynku, w tym sezonie są to klub Gumowa Róża (na Wita Stwosza) oraz księgarnia Kapitałka (na placu Nankiera). Te ciekawe miejsca tworzą znakomity klimat do interesujących rozmów. 28 października w klubie Gumowa Róża widzowie rozmawiali z twórcami spektaklu Don Juan wraca z wojny, a 18 listopada w księgarni Kapitałka z dramaturgiem oraz aktorami Dziadów. Ekshumacji. Niepostrzeżenie Strefa teatru zagarnęła i nas. Agnieszka Michalska
4 | Generacja Tpl | Grudzień 2008
fot. Ada Stolarczyk
fot. Ewa Przepiórka
Obecnie w Teatrze Polskim odbywają się warsztaty krytyki teatralnej i warsztaty dramaturgiczne. Ich uczestnicy spotykają się raz w tygodniu, by doskonalić swój warsztat i poszerzać horyzonty. Udaliśmy się zna zajęcia, by podpatrzeć ich pracę. Marzena Sadocha prowadząca warsztaty dramaturgiczne i warsztaty krytyki teatralnej: Zawód dramaturga dopiera zaczyna funkcjonować w teatrach, jest nowym pojęciem np. dla krytyki teatralnej, więc na tych zajęciach szukamy nowej formuły, jak rozumieć i jak uczyć się dramaturgii. Ada Stolarczyk: Jaką formułę mają warsztaty prowadzone przez panią? Marzena Sadocha: Zaproponowałam formułę, w której można samemu proponować. Najważniejsze to zobaczyć ogrom możliwości, które niosą teksty nie tylko teatralne, otworzyć wyobraźnię na to, jak tekst można ze sobą łączyć, przepisywać i dołączać do innych tekstów. Pamiętając, że w teatrze to tylko jedno z narzędzi. Dramaturg ma służyć teatrowi, nie literaturze. A.S.: Jaką formę zajęć uważa pani za skuteczną? M.S.: Nie narzucam ram, dostosowuję się do oczekiwań grupy, poznaję ludzi. Proponuję zadania i omawiamy wspólnie napisane teksty, żeby autor sam
zobaczył i usłyszał, jak jego tekst brzmi, co w nim trzeba naprawić, co działa na odbiorców, jakie ma sensy i czy są zgodne z zamierzonymi. Ważnym momentem jest zawsze usłyszenie swojego tekstu, dlatego zaproszę na zajęcia aktorów Teatru Polskiego. Uczestnicy warsztatów przekonają się, jak ich teksty są odbierane. Zachęcam do tego, by pisać jak najczęściej i jak najwięcej. Nie można się uczyć, jeśli nie widomo, czego jeszcze nie umiemy. Wierzę w zaangażowanie młodych ludzi i zawsze czekam na to, co oni zaproponują, co będzie ich najbardziej interesowało. A.S.: Czy jest w tych warsztatach coś, co wyciąga pani dla siebie? M.S.: Tak, ponieważ żeby opowiadać o tekstach, trzeba samemu sobie sformułować odpowiednie myśli, na własny użytek ponazywać sposoby i konstrukcje. Ale chyba jednym z najważniejszych zadań jest inspiracja, otwieranie wyobraźni. Mogę pokazać co jest za zakrętem, po drugiej stronie tekstu, mając nadzieję, że już kolejnym razem wielu z nich odkryje to samodzielnie. Uczę się też tego, jak inni widzą jeden tekst. Dwie różne osoby mogą to robić w zupełnie odmienny sposób. Tekst dramatu czyta się w głowie widza. A.S.: Jak zachęciłaby pani młodych ludzi do kolejnej edycji Warsztatów? M.S.: Ważny jest fakt pojawienia się w polskiej rzeczywistości teatralnej nowej specjalności albo nowego hobby, jaką jest dramaturgia. To ciekawe doświadczenie, kiedy można bawić się przestrzenią, emocjami, kolorem tekstów. Łączyć je, dopisywać, pisać nowe i patrzeć, co dalej zrobi z tym reżyser, aktor, widz.
Opinie uczestników warsztatów w Teatrze Polskim: Sebastian Krysiak, student dziennikarstwa – warsztaty krytyki teatralnej Dzięki tym warsztatom mogę się rozwijać, dużo dowiaduję się o tekście jako formie i o tworzeniu dobrego tekstu scenicznego. Interesuję się teatrem, piszę różne rzeczy, zresztą studiuję dziennikarstwo, więc zajmuję się słowem. Te wszystkie czynniki sprawiły, że postanowiłem się zapisać na te warsztaty. Na ostatnim spotkaniu pracowaliśmy na Szekspirze, musieliśmy dopisać fragment. To ćwiczenie pokazało mi, że nie powinienem podszywać się pod kogoś innego, tylko korzystać z języka, którego dzisiaj używamy. Nie udawać kogoś innego, tylko być sobą. Dzięki tym warsztatom wzrasta mój poziom intelektualny, penetruję głębiej teatr, dowiaduję się, jak wygląda ta cała instytucja od środka. Dla mnie jest to dobra forma spędzania czasu. Piotr Budrewicz, student dziennikarstwa – warsztaty dramaturgiczne Podoba mi się, wreszcie mogę pracować nad moim warsztatem literackim. Chcę wiedzieć, na co powinienem zwracać uwagę, szczególnie że mam w planach adaptację mojego autorstwa. Staram się zapisywać w moim małym umyśle wszelkie rady, jakie dostaję w czasie tych warsztatów, głównie wskazówki dotyczące konstrukcji tekstu i metod pracy, pokazywania pewnej emocji tekstem. Uważam, że warto brać udział w tych warsztatach przede wszystkim po to, by się rozwijać, a nie siedzieć w domu i wyobrażać sobie, jakim jest się wielkim. Aneta Zychma, studentka polonistyki – warsztaty krytyki teatralnej Bardzo podobają mi się zajęcia, pani Marzena Sadocha jest świetnym nauczycielemprzewodnikiem, szczególnie że do tej pory nie miałam nic wspólnego z krytyką teatralną. Dlatego myślałam, że to będzie za trudne dla mnie, a ona potrafiła wprowadzić nas w te tajniki i dopasowała to, co mówi, do poziomu, jaki reprezentowaliśmy. Akurat zebrała się grupa osób, które nie znają się na krytyce i nie miały dużego doświadczenia w tej dziedzinie, a mimo to każdy z nas jest w stanie dużo wynieść dla siebie. Ja osobiście, uczestnicząc w tych warsztatach, widzę, jak poszerza mi się perspektywa patrzenia na teatr. notowała i fotografowała Ada Stolarczyk
Grudzień 2008 | Generacja Tpl |
5
www.wszechnica.teatrpolski.wroc.pl
otwarte sobotnie spotkania z twórcami, teoretykami i miłośnikami teatru w Teatrze Polskim we Wrocławiu Spotkanie z reżyserem Przemysławem Wojcieszkiem – 29 listopada 2009 r. Skromny i skrępowany młody człowiek z dużym dorobkiem – to pierwsze wrażenie ze spotkania z Przemysławem Wojcieszkiem. Autor Made in Poland opowiadał o swoich filmowych i teatralnych pasjach, o poszukiwaniu Boga przez sztukę, o małych ojczyznach i dużych problemach swoich bohaterów, o dzisiejszej młodzieży, w końcu o serialu, który właśnie pisze. Milan Lesiak, prowadzący spotkanie, kilkakrotnie naprawdę zdumiony, drążył temat, łapiąc rozmówcę za słowa. Wygląda na to, że jeszcze nieraz będziemy oglądali realizacje Wojcieszka – w teatrze, w kinie i – o zgrozo! – w telewizji. (AS) fot. Asia Witkowska
Wykład dr. Piotra Rudzkiego o Witkacym – 15 listopada 2008 r. Podczas kolejnej Wszechnicy zgromadzona publiczność mogła bliżej poznać twórcę wszechstronnego. Portrecistę, malarza, fotografa, dramaturga, filozofa i teoretyka sztuki w jednej osobie – a był nim Stanisław Ignacy Witkiewicz. O jego burzliwym życiu, z wieloma ciekawymi zwrotami, opowiedział nam dr Piotr Rudzki z Uniwersytetu Wrocławskiego. Wykładowca szczególny nacisk położył na motywy wschodnie twórczości tego wielkiego artysty, gdyż osobiście przebył drogę śladami podróży Witkacego. Podziwiamy i zazdrościmy. (AM)
fot. Ewa Przepiórka
Wykład o Jerzym Grotowskim i projekcja Akropolis
fot. Asia Witkowska
Panel dyskusyjny – Śmierć teatralnej rutynie! – 15 listopada 2008 r.
Co to jest teatr postdramatyczny? Uczestnicy dyskusji otrzymali odpowiedź na to i wiele innych pytań. Usłyszeliśmy również, dlaczego Wiktor Rubin sięga po adaptacje, a także po co Magdalena Fertacz zaczęła pisać dramaty. Ponadto Rubin podzielił się ze słuchaczami metaforą przyrównującą teatr klasyczny do narciarstwa, a postdramatyczny do snowboardu. Jak teatr postdramatyczny wygląda w praktyce, przekonamy się już 20 grudnia 2008 r. podczas premiery Lalki w reżyserii Rubina właśnie. (KB)
fot. Piotr Sarama
Warsztat dla osób niepełnosprawnych umysłowo – 15 listopada 2008 r.
Mirosław Haniszewski, aktor Teatru Polskiego, po raz kolejny poprowadził warsztaty dla osób niepełnosprawnych umysłowo ze stowarzyszenia „Świat Nadziei”. Po rozgrzewce, którą stanowiły ćwiczenia ogólnorozwojowe, uczestnicy zajęć uczyli się pracy nad aparatem głosowym: prychanie, kręcenie młynka, mała i duża rybka – to tylko kilka ćwiczeń, z którymi trzeba się było uporać. Największą frajdą była gra „Kto to tutaj tak tupie?”, wykorzystująca wiedzę i umiejętności nabyte podczas warsztatów. (KB)
fot. Ewa Przepiórka
6 | Generacja Tpl | Grudzień 2008
Każde przedstawienie Jerzego Grotowskiego to innych etap jego poszukiwań aktorskich, literackich, metafizycznych. Podczas pracy w Teatrze Laboratorium we Wrocławiu Grotowski przygotował spektakle Książę Niezłomny oraz Apocalypsis cum figuris, które było ostatnim przedstawieniem tego twórcy. Później rozpoczął się okres teatru jako wehikułu, Akcje w Brzezince i Pontederze, a także profesura w Collège de France. Widzowie Wszechnicy mogli nie tyko obejrzeć Akropolis, ale także, dzięki wprowadzeniu Jarosław Freta, zrozumieć motywacje Grotowskiego i posłuchać o pracy nad spektaklem. Później obejrzeli wstrząsający obraz świata po Holokauście, w scenografii Józefa Szajny, z nieruchomymi twarzami aktorów/bohaterów, którzy z pieśnią na ustach budują sobie grób-krematorium i po kolei wchodzą do niego. Później jest już tylko cisza. (AS)
Rozmowa z Panem Zdzisławem, inżynierem, stałym bywalcem wszechnicowych spotkań Agnieszka Michalska: Co pan sądzi o teatrze postdramatycznym? Czy warto oglądać spektakle należące do tego nurtu? Pan Zdzisław: Zdecydowanie warto. Bardzo cenię sobie takie przedstawienia teatralne dlatego, że lubię zabawę formą. Takie różne udziwnienia bardzo mnie zaskakują i jednocześnie bawią, na pewno dają mi do myślenia. Nierzadko po wyjściu z teatru zdarza się, że nie rozumiem sensu przedstawienia, ale w takich przypadkach chętnie idę na ten spektakl kolejny raz, żeby lepiej go zrozumieć. A.M.: Jaką rolę w pańskim życiu odgrywa teatr? Rzadko spotykam w teatrze inżynierów. P.Z.: Za każdym razem, kiedy szedłem na jakiś film do kina, czułem znużenie i złość, że zmarnowałem czas oraz pieniądze. W teatrze odkryłem coś, czego brakowało mi w filmie. Teatr jest dla mnie ulubioną formą spędzania czasu w weekendy. Lubię poznawać twórczość naszych młodych reżyserów. My, wrocławianie, powinniśmy być dumni, że po tylu latach w Teatrze Polskim dzieje się coś ciekawego. Na szczególną uwagę zasługuje chociażby Sprawa Dantona Jana Klaty. A.M.: Co myśli pan o sensie spotkań okołoteatralnych organizowanych przez Teatr Polski, takich jak Wszechnica Teatralna czy Czynne poniedziałki? P.Z.: Bez wątpienia są potrzebne przede wszystkim takim ludziom jak ja, którzy pracują w zupełnie innej branży. Takie spotkania pełnią dla mnie rolę edukacyjną, pozwalają uzupełnić wiedzę z tych dziedzin, na które nigdy nie znajdowałem czasu, kształcąc się na inżyniera. Rozmawiała Agnieszka Michalska
Z głowy Przemysława Wojcieszka – notowała Karolina Babij
fot. Ewa Przepiórka
Kino mnie pociąga. Po czterech latach nieobecności wracam do tego, czego mi najbardziej brakowało. Z pomysłu na kino bierze się wszystko, co robię – również w teatrze. Teatr jest wygodnym narzędziem do przekazania własnych myśli, wizji. Świadomie pokazuję to, co mnie interesuje, co mnie kręci i jara. Nigdy nie wyjdę z teatru, bo mogę pokazać w nim historie, które są nie do przekazania w filmie. Wiele spektakli zrealizowałem w Legnicy. Lubię to miasto i zawsze będę tam wracał, niezależnie od zespołu aktorskiego i okoliczności. Wyzwala we mnie energię i tęsknotę. Doskonale się tam czuję! Ponadto Legnica jest najlepsza do wystawiania najbardziej uniwersalnych tematycznie spektakli. Uniwersalność najlepiej pokazać na przykładzie małych społeczeństw. Wykładam w Krakowie scenopisarstwo. Po pierwszych i na razie jedynych ćwiczeniach stwierdziłem, że 20-latkowie to kosmici. Mają całkiem inne wizje, pomysły na pewne sytuacje. Są inni niż ja, kiedy napisałem mój pierwszy scenariusz – miałem wtedy 21 lat. Nie sądziłem, że przepaść generacyjna pomiędzy mną a nimi może być tak olbrzymia. Przy pracy nad broadwayowskim Made in Poland zauważyłem, że Amerykanie mają wielki szacunek do wystawianego tekstu. Mają tam świetnych aktorów. Tamtejsze dziewczyny, z którymi pracowałem nad adaptacją, są genialne. Jedyne zmiany, które zastosowały w tekście, to skróty. Według niektórych jestem prekursorem pewnych tematów w polskim kinie i teatrze. Cokolwiek się zdarzy, kocham cię to pierwsza poważna próba podjęcia tematu homoseksualizmu. Mam nadzieję, że kiedyś na podstawie tej sztuki nakręcę film. Chciałbym jednak zmienić go na tyle, by widz, który widział spektakl, miał pewną świeżość w odbiorze filmu. W teatrze nie interesuje mnie już współczesność. Fascynują mnie inne religie, w mojej trylogii wolimierskiej bezceremonialnie bawię się połączeniem filozofii protestanckiej, głównie Bonhoeffera, z katolicką. Jestem na etapie tworzenia serialu. Nie będzie to telenowela w typie Pierwszej miłości. Marzy mi się serial o młodej, ambitnej policjantce z wydziału zabójstw. Zobaczycie, to będzie lepsze od Pitbulla! Reżyserzy młodego pokolenia mogą ubiegać się o dofinansowanie swoich projektów z funduszy Unii Europejskiej. Wedle dyrektyw unijnych będę młody do 36. roku życia, później będą o mnie mówić: reżyser starszego pokolenia. Dobrze, że nie narzucają mi prawnie, ile tekstów w roku mogę napisać. Ja piszę tylko dwa. Pozostałe pomysły trafiają do mojej teczki. Są w niej fiszki i tematy, które mnie interesują i o których nie chciałbym zapomnieć.
I can get no sleep Czy zostaliście kiedyś opluci przez aktora podczas spektaklu? Nie? To jeszcze wiele przed wami. Takie doznania estetyczne ominęły mnie dosłownie o kilka centymetrów, w trakcie oglądania Snów w reżyserii Agaty Kucińskiej. To przedstawienie jest warte największych poświęceń. Dawno nie widziałem czegoś równie niekonwencjonalnego i poruszającego. Zamiast sceny – cztery sześciany, zamiast aktorów – cztery lalki wielkości ludzkiej dłoni. Ta cyfra to zapewne rzecz nieprzypadkowa, bo czwórka, w kulturze i religii, od zawsze symbolizowała (w opozycji do trójki – symbolu Boga) świat ziemski, ludzki. Postacie, umieszczone każda w swoim świecie, mówią o typowych ludzkich rozterkach. Czasem przyziemnych, innym razem górnolotnych, ale na stałe związanych z życiem człowieka. Tytułowy sen natomiast spływa na widownię od pierwszych minut przedstawienia. Nie jest to jednak sen łagodzący, będący ucieczką od problemów codziennej egzystencji, ale raczej niepokojący narkotyczny trans przepełniony wizjami. Bohaterowie zmagają się z nimi samotnie, a ich rozmiary sprawiają, że alienacja znacznie pogłębia się w oczach widzów. Zamknięci w czterech ścianach, bez szans na pomoc z niczyjej strony. Sny uświadamiają, jak mali i osamotnieni jesteśmy w codziennym życiu, jak niewiele potrzeba, żeby zatracić granice pomiędzy rzeczywistością a tym, co urojone. Jestem pełen uznania dla Agaty Kucińskiej, która jednocześnie zajęła się reżyserią, scenografią i animowaniem swoich „małych podopiecznych”. To doprawdy
nieprawdopodobne, jak dalece przekonujący może być kawałek szmatki, naciągnięty na sznurowadło, poruszany za pomocą kilku drucików. Zaprzyjaźniłem się z tymi maluchami. Sprawiły, że było mi ich żal, że czułem niepokój o ich drobniutkie, szmaciane ciałka, że wreszcie odczuwałem lęk przed koszmarem, którego doświadczają. Sny nie są przedsięwzięciem spektakularnym, nie użyto w nim hektolitrów krwi, nie wymagały rozbudowanej scenografii, budżet nie opiewał na diabolicznie wysokie kwoty. Ta sztuka wymagała przede wszystkim olbrzymich nakładów emocjonalnych, głębokiej wiedzy o człowieku i jego problemach oraz świadomości odczuwania życia. Jej kameralność pozwala każdemu z widzów zajrzeć w głąb siebie i odnaleźć to, co niezauważalne. To duchowa podróż, prowadzona meandrami naszych strachów, niepokojów, pragnień i wyobrażeń. Każdy z nas czegoś się obawia, każdy z nas ma swoje koszmary. Ja nadal boję się tego typu spektakli, bo sprawiają, że odkrywam drugą, mroczną stronę mojej osobowości. Sny zmusiły mnie do zastanowienia się nad samym sobą, do przemyślenia kwestii, o których do tej pory nie miałem pojęcia. To zawsze jest trudne, ale też w pewien sposób pociągające. Właśnie dlatego nie waham się przed kolejnym pójściem do Ad Spectatores. Jeśli nie lubicie podróży w nieznane i macie ochotę na teatr w jego klasycznym znaczeniu, ta sztuka was zawiedzie. Jeśli jest inaczej... zajrzyjcie do Spectatorsów, a sami się przekonacie. Łukasz Musiał Grudzień 2008 | Generacja Tpl |
7
Nie chcę być Polakiem. Wolę być Żydem Są spektakle szukające odpowiedzi na pytania o tożsamość i prawdę wśród otaczających nas zewsząd modelowych wyobrażeń. W krainie stereotypów i głośnych relacji polsko-żydowskich stawiają nas Bat Yam i Tykocin. Podstawą fabuły Bat Yam, wyreżyserowanego przez Yael Ronen, jest wątek Żyda – Jakuba Kozicza (Ryszard Ronczewski), ocalonego z pogromu tykocińskich Żydów. Po latach wraca on do swojego miasta, zmuszony przez syna Dawida (Maciej Tomaszewski), który z pomocą polskiej adwokatki (Dorota Abbe) chce odzyskać rodzinny majątek. W podróży uczestniczą również wnuki Kozicza – Na’ama (Katarzyna Bednarz) oraz Itamar (Piotr Łukaszczyk) – i jego córka Nili (Ewelina Paszke-Lowitzsch). Przeszłość Jakuba odbija się na relacjach w rodzinie, powraca do każdego ze zdwojoną siłą. Nie bez powodu Itamar usiłuje bowiem zwrócić na siebie uwagę nieudaną próbą samobójczą i dopadającą go depresją. Zwierza się z tego ciotce Nili, która od zawsze czuje się zaniedbywana przez ojca. Trauma Kozicza z czasów pogromu rzuca cień nawet na Na’amę, która zakochując się w polskim kamerzyście (Łukasz Pawłowski), boi się okazać uczucia, by kolejny Polak nie zranił jej rodziny. Czynnikiem łączącym Bat Yam Ronen i Tykocin zrealizowany przez Michała Zadarę jest postać Henryki Kamińskiej (Marlena Milwiw). To ona wydała pięcioro Żydów, by odwrócić uwagę od Kozicza, który, by przeżyć, musiał zabić brata. Teraz w Tykocinie ma zostać odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za uratowanie żydowskiej dziewczynki. Trójka młodych Polaków wyrusza do Tykocina, by wstrzymać uroczystości. Twierdzenie, iż sfałszowała historię, wydaje się całkiem zasadne wśród zgromadzonych dowodów. Zarówno Ronen, jak i Zadara rozliczają się ze stereotypowym myśleniem – Polaków o Żydach i odwrotnie. Polak (grany w Tykocinie przez Izraelczyka) mówi, że nie chce być Polakiem, woli być Żydem, bardziej czuje się jednym z oszukanych Żydów niż bohaterskim Polakiem.
Kim więc jesteśmy? Ludźmi, którzy żyją w świecie pełnym podziałów. Łączy nas jednak chęć odnalezienia własnej tożsamości przez studium relacji polsko-żydowskich. Twórcy urodzeni w 1976 roku odważnie rozliczają się z wizerunkami Polaków w Izraelu i Żydów w Polsce. Tych pierwszych w Tykocinie grają Izraelczycy, którzy posługują się językiem hebrajskim udającym polski. Odwrotnie w Bat Yam, gdzie Żydów grają Polacy i rozmawiają po polsku. Zarówno polscy aktorzy w Bat Yam, jak i Izraelczycy z Tykocina ze wspaniałych kreacji indywidualnych stworzyli jeden zespół – bez słabego ogniwa. W jednej scenografii, we wspaniałym opracowaniu muzycznym, poruszają ludzi i skłaniają do refleksji. Mimo elementów groteski i hiperboli oba spektakle są próbą polemiki ze stereotypami. Wątek Henryki Kamińskiej łączy przedstawienia – jedno jest dopełnieniem drugiego, dzięki czemu mogą być oglądane razem. Wrocławianie jednak będą mogli obejrzeć już tylko Bat Yam – genialny spektakl Yael Ronen w wykonaniu polskich aktorów. Karolina Babij, fot. Archiwum Wrocławskiego Teatru Współczesnego
„1212 Generacja Tpl” generacjatpl@teatrpolski.wroc.pl
Żądło Kilkanaście żółtych uli, wśród których poruszają się aktorzy, swoją intensywną żółcią kontrastuje z przygaszonym światłem panującym na scenie. Otwierane i zamykane ule skrywają słoiki lub stają się prowizorycznym narzędziem tortury. Nawet w pasiece panuje swoista hierarchia. Kto więc jest tu pszczelarzem, a kto pszczołą? Kto królową, a kto trutniem? Nowy sezon w Teatrze Jeleniogórskim im. C. K. Norwida rozpoczęła Intryga i miłość – sztuka Friedricha Schillera zrealizowana przez Katarzynę Raduszyńską. Ferdynand, syn prezydenta, jest zakochany szaleńczą, młodzieńczą miłością w Luizie (Anna Ludwicka), córce głęboko wierzącego, ale chciwego i krótkowzrocznego prowincjonalnego muzykanta (Piotr Konieczyński), i ta miłość, która – z punktu widzenia przedstawionej obyczajowości – w ogóle nie powinna była rozkwitnąć, jest punktem wyjścia dla całej historii i tytułowej intrygi. Prezydent (Bogusław Siwko), który swoje stanowisko zdobył po zamordowaniu swojego poprzednika, zainteresowany jest jedynie koneksjami pomagającymi utrzymać mu władzę i marzy o tym, aby jego syn pojął za żonę Lady Milford (Małgorzata Osiej-Gadzina), również nienależącą do strzegących moralności. Pomaga mu w tym zimny w swojej przebiegłości Wurm (Robert Mania), podstępnie zakochany w Luizie, i wspólnie kreują intrygę, według której Ferdynand wkrótce dowiaduje się, iż jego wybranka rzekomo zakochana jest w... baronie von Kalbie – metroseksualnym, przewrażliwionym elegancie z lekko pokaleczonym francuskim akcentem, który w garniturze w odcieniu głębokiego bordo, chodząc na wysokich obcasach, wydaje się aktorzyną aspirującym do występowania u Pedra Almodóvara lub postacią ze świata Michała Witkowskiego. Z pewnością nie jest on stuprocentowym mężczyzną, o którym marzy Luiza. Grzegorz Sowa w tej roli jest naprawdę urzekający, pod maską zniewieściałego naiwniaka kryje ofiarę, która w wyniku pomyślnego splotu zdarzeń ma szansę na awans i uznanie, jednak w wyniku niepowodzenia straci wszystko. Każda z przedstawionych postaci okazuje się zupełnym egoistą targanym popędami i namiętnościami – do kobiet, mężczyzn, władzy, pieniędzy. Spektakl został skonstruowany z pojedynczych scen, które później zostały poskładane jak żywe puzzle, animowane światłami i gwałtownymi przejściami. Prawdopodobnie było to w pełni świadomym zamysłem reżyserki, jednak daje to w konstrukcji sztuki wrażenie dysonansu. Poziom aktorstwa wśród wszystkich
wykonawców jest doprawdy wysoki, jednak jedna osoba sprawia, iż każda ocena staje się właściwie nieobiektywna: Ferdynand kradnie dla siebie cały spektakl. Myślę, że w tym momencie winna jestem Państwu ogłoszenie pewnej wiadomości, która, mam nadzieję, wkrótce stanie się powszechną oczywistością. Obserwujemy narodziny gwiazdy, która w ubiegłym sezonie zaczęła świecić (zasadniczo bez większej nieśmiałości!), aby w bieżącym, już od pierwszej premiery, rozbłysnąć pełnią elektryzującego blasku. W Intrydze i miłości bowiem całą uwagę widzów w brutalnie samolubny sposób przyciąga Piotr Żurawski. Jego Ferdynand jest charyzmatyczny w swoich dialogach, rozedrgany w swoich uczuciowych niepewnościach, poruszony, zdenerwowany, zwyrodniały i kochający jednocześnie. Jego bunt wyraża się nie tylko w bezwzględnym przeciwstawieniu się ojcu, ale samemu sobie (czemu wyraz daje, ulegając Lady Milford w scenie nasyconej elektryzującą erotyką, która jest jedną z najlepszych scen całego spektaklu). Ponadto w każdej z odsłon Żurawski jest przejmująco prawdziwy i wydaje się, że jego zdolność zmiany nastrojów jest umiejętnością wrodzoną, nie kreacją. Ferdynand i Luiza umierają w imię miłości niczym Romeo i Julia. Porządek wyznaczony intrygą zostaje załamany w imię wyższej wartości, co staje się iskrą nadziei w świecie, w którym najsilniejszą bronią jest używane z bezwzględnym cynizmem żądło. Marta Kaprzyk, fot. Archiwum Teatru im. Norwida w Jeleniej Górze
8 | Generacja Tpl | Grudzień 2008