6 2 magazyn reedycja 2016

Page 1

reedycja 2016 SINCE 1972


reedycja 2016 wydanie drugie poprawione

warszawa lublin wrocław 2016


redakcja

Marta S. Bieniak redaktor naczelna Paweł Spyrczak z-ca redaktor naczelnej Ewa Jasińska dyrektor artystyczna Ewa Durakiewicz–Wartacz fotograf Ewelina Naumczyk modelka


współpraca

Aleksandra Jastrzębska Marianna Wojcieska Milena Gajewska

okładka foto Ewa Durakiewicz­Wartacz www.ewawartacz.pl mod Ewelina Naumczyk

logo Krzysztof Andryszek www.arprogress.pl


Minął już rok, odkąd troje przyjaciół patrzących na świat z podobną wrażliwością postanowiło stworzyć ten magazyn. W tym czasie przeprowadziliśmy mnóstwo wywiadów, nawiązaliśmy współpracę z fantastycznymi osobami, zorganizowaliśmy przepiękne sesje zdjęciowe ale przede wszystkim świetnie się bawiliśmy i wiele nauczyliśmy. Dziś przedstawiamy Wam reedycję większości artykułów z 2016 roku, które zebraliśmy w jedno duże wydanie poprawione. Mam nadzieję, że będzie to dla Was świetny noworoczny prezent ;) A od nowego roku zmiany, zmiany, zmiany! Nowa szata graficzna, jeszcze piękniejsze wydania i mnóstwo ciekawych tematów do przeczytania. Nowy rok, nowa energia i nowy 6.2 Magazyn.

Marta S. Bieniak redaktor naczelna


Dział poezja goszczący na łamach naszego magazynu ma prezentować zdolnych i intrygujących autorów przede wszystkim poezji. Przeczesując zagracone przestrzenie internetu szukam osób, których słowa dadzą nie tylko doznania emocjonalne, ale także dostarczą potrzeby dalszego rozmyślania o ich treści i przekazie.

Ewa Jasińska dyrektor artystyczna


Otwórz .. Wpuszczam do domu zapach skoszonej trawy. Pozwalam zajrzeć promieniom słońca. Może usiądę z nimi do kawy? Chociaż nie wiem tak do końca. Pytam niemrawo czy życie pozwoli? Czekam na odpowiedź czy mi się uda, Wydrzeć z kart tej ponurej niewoli. I powoli zacząć wierzyć w cuda. Pragnę w deszczu śpiewać piosenki. W piasku budować kruche zamki. Poznawać głośne i ciche dźwięki. I powkładać zdjęcia w ciepłe ramki. Być tam, gdzie nie byłam nigdy. Rozwinąć skrzydła na tle świeżej zorzy. I już nie poddać się przenigdy, Wypatrując odwagi, która mnie otworzy. .. Ewa


Szyba .. Płaczę cicho, nikt nie słyszy. Szeptem mówię, nikt nie reaguje. Krzyczę głośno, każdy to ignoruje. Czyżbym była sama w tej dolinie? Przecież widzę innych ludzi. Gdzieś zmierzają tamte tłumy. Nikt nie patrzy, nikt nie słucha. A może to ja jestem głucha? Nie. To szyba przezroczysta nas oddziela. Przebić nikt jej nie chce, nikt nie może. Jedynie ja. Tylko ja stłuc ją mogę.. .. Ewa


Ciepło zapachu pościeli .. Zapomniana leżę nago w tej pościeli. Tej, która płonęła godzin kilka temu. Tej, która teraz tylko zapach cicho niesie. Tej, w której czas zatracił rozum. Wspomnienie ekstazy w dal odchodzi. Dźwięk rozkoszy wpada w zapomnienia pętle. Pocałunki gubią się po ścianach. Zanika szybkość bicia serc trzymana. Tylko kołdra jeszcze ciepła. I poduszki rozczochrane. Prześcieradło w uśmiech poskładane. Łóżko ściska myśli namiętnością zgięte. W zapomnieniu pamiętać noc tę pragnę. W oddaleniu być refleksjami otulona. Nie być dłużej zagubiona. Chcę być znowu twoja.. .. Ewa


poczÄ…tek nr 1 (luty/2016)


foto Ewa Durakiewicz­Wartacz www.ewawartacz.pl mod Ewelina Naumczyk



W tym numerze 6.2 Magazyn męskie kosmetyki testuje nasz redakcyjny kolega Paweł. Jakich efektów pielęgnacji zarostu szamponem oraz balsamem dla brodaczy można się spodziewać i czy warte są swojej ceny? Kosmetyki do testowania wybrała naczelna naszego magazynu, pasjonatka bujnego męskiego zarostu ;) Marta ukończyła pierwsze organizowane przez Barberian Academy szkolenie z barberingu z Lord Jack Knife, Master Barberem, jednym z największych autorytetów w tej dziedzinie na świecie.


Do testowania otrzymałem balsam i szampon do pielęgnacji brody. Nie ma się czemu dziwić że istnieją takie produkty – jest moda na brodaczy, więc producenci błyskawicznie zapełniają nową niszę. Użytkuję od jakiegoś czasu produkty DEAR BEARD, która jest włoską, luksusową marką profesjonalnych kosmetyków do pielęgnacji i stylizacji wąsów oraz brody. Są to artykuły przeznaczone dla mężczyzn, którzy chcą posiadać prawdziwie zadbany zarost. Wszystkie produkty linii i oparte są na naturalnych eterycznych olejkach (produkt bez: PARABENÓW, PARAFFIN, SILICONÓW, SLES & SLS), a całość została wzbogacona o delikatne aktywne składniki. W skład linii wchodzą kosmetyki, które służą zarówno do pielęgnacji jak i modelowania zarostu i przeznaczona jest dla mężczyzn, którzy cenią najwyższą jakość i indywidualność. Seria wyróżnia się ciekawym, niepowtarzalnym zapachem.


Na pierwszy ogień poszedł szampon do pielęgnacji brody. Zgodnie z instrukcją zwilżyłem twarz i zarost, zaaplikowałem kilka kropli na palce i zacząłem wmasowywać w brodę. I nastąpiło zdziwienie, nic się nie pieni z czym zazwyczaj kojarzy się szampon, a jedynym odczuwalnym w pierwszej chwili efektem mego działania był unoszący się delikatny zapach świeżych cytrusów. Po dłuższej chwili spłukałem brodę. Faktycznie, jak zapewnia producent, moja broda stała się oczyszczona, nawilżona i zmiękczona o cytrusowym zapachu. Natomiast skóra stała się mniej wysuszona i podrażniona. Nie wierzmy w cuda, że taki efekt następuje od pierwszego użycia, staje się to stopniowo i im dłużej stosujemy tym lepszy otrzymujemy efekt naszych działań. Nie zauważyłem aby nabrała jakiegoś lepszego blasku – może jeszcze za krótko stosuję. Jest to produkt dość drogi, ale wart polecenia i bardzo wydajny. Szampon występuje w butelce o pojemności 150 ml zaopatrzoną w skromną i bardzo estetyczną etykietką z rysunkiem zarostu, który kojarzy się z wizerunkiem diabła z rycin ;)


Po umyciu brody szamponem, przyszła kolej na zastosowanie nawilżającego i zmiękczającego balsamu do brody. Balsam zapakowany jest w bardzo estetyczne, aluminiowe i zakręcane pudełko o pojemności 50 ml. Jest biały i posiada bardzo przyjemną w dotyku konsystencję. Zgodnie z zaleceniami rozgrzałem w palcach niewielką ilość produktu, a następnie rozprowadziłem go na brodzie. Bardzo ułatwia stylizowanie brody poprzez zapobieganie elektryzowaniu się włosów. Zapach jest również cytrusowy, ale bardziej dający się zidentyfikować jak zapach mandarynek i pomarańczy. Oba te produkty stworzono dla pięknej brody i zadowolonych mężczyzn. Polecam. Paweł


DEARÂ BEARD www.maximacosmetics.com



PINK MINK Studio powstało z połączenia kilku ogromnych pasji: do makijażu i kosmetyków, do malowania i do zwierząt ­ weganizm, a konkretnie do życia w zgodzie z własnym sumieniem bez przyczyniania się do krzywdy zwierząt. Pomysłodawczyni PINK MINK Studio Kasia Konopa jest weganką, wieloletnią pasjonatką kreatywnego makijażu ­ absolwentką kursu ‘Theatre Make­up’ w London College of Fashion w latach 90­tych. Przez wiele lat malowała mniej i bardziej znane; starsze i zupełnie młode twarze we współpracy z największymi firmami kosmetycznymi (Bobbi Brown, Lancome, Clinique, Clarins, Estee Lauder, Shu Uemura i.in). Kiedy wychodziły na jaw kolejne skandale i znane zaczęły być fakty dotyczące krwawego biznesu kosmetycznego jako długoletnia wegetarianka szukała spełnienia w pokrewnych branżach realizując inne ze swoich licznych pasji ­ ukończyła studia komercyjnego projektowania wnętrz w London College of Communication i później Varsavianistykę na Uniwersytecie Warszawskim. PINK MINK Studio jest projektem przemyślanym i bez kompromisów. Jakość wykonywanej pracy jest najważniejszym czynnikiem. Wykorzystywane są jedynie wegańskie produkty "cruelty free" – nietestowane na zwierzętach nigdzie na świecie, w ofercie znajduje się szeroka selekcja kosmetyków ekologicznych i hipoalergicznych. Obok makijażu na każdą okazję – dziennego, biznesowego, wieczorowego czy ślubnego, makeupu sesyjnego w ofercie znajdują się warsztaty, indywidualne lekcje makijażu, przegląd kosmetyczki i doradztwo w zakresie kosmetyki pielęgnacyjnej i kolorowej. Kasia na stałe współpracuje z Magazynem VEGE ­ w każdym numerze znajdziecie jej autorski edytorial, przeprowadza wywiady z gwiazdami i ekspertami z kraju i za granicy, organizuje i produkuje sesje zdjęciowe; jej specjalistyczne artykuły znajdziecie także w wielu innych publikacjach, prowadzi również makijażowo­lifestylowy kanał na YouTube.


muzyka


rozmawiała Ewa Jasińska

The Sixpounder The Sixpounder to mocny rock'n'rollowy przytup z dolnośląskich ziem. Pięciu charyzmatycznych mężczyzn opowiadających w ostrych dźwiękach o tym co siedzi w ich głowach. W naszej rozmowie poruszyliśmy między innymi temat powstania kapeli czy narodzin trzeciej płyty. Moim gościem jest wokalista zespołu Filip Sałapa znany jako Frantic Phil. Serdecznie zapraszam do lektury!


Ewa (6.2 Magazyn): Kiedy, jak i dlaczego do życia został powołany Wasz zespół? Frantic Phil (The Sixpounder): W 2008 roku postanowiliśmy z Pawłem (współzałożyciel), że to co robimy, będziemy sygnowali nazwą The Sixpounder. Znaliśmy się wcześniej i graliśmy pierwsze utwory, ale ostateczny kształt został temu nadany właśnie wtedy. Poprzednie kompozycje ostatecznie zostały podrasowane, do nich doszły nowe i tak oto powstał nasz pierwszy album"Going To Hell? Permission Granted!" Ewa: Jaką mieliście na początku jego wizje i czy pokrywa się ona ze stanem aktualnym? Frantic Phil: Mówienie o wizji w przypadku kompilacji pięciu mężczyzn to brzmi pięknie :) Główny kształt zespołowi nadał Paweł – współzałożyciel, kompozytor i główny architekt naszego domu jakim jest The Sixpounder. Na początku chcieliśmy po prostu grać ciężko, nawet nie tyle co metal ­ co ciężko. Myślę, że to się nie zmieniło. Zmieniliśmy się my, to my dojrzeliśmy i nasza muzyka razem z nami. Nasz trzeci album jest naszym symbolem. Ewa: Skąd pomysł na pseudonimy oraz nazwę? Frantic Phil: Nazwa wzięła się od działa przeciwpancernego, choć wiele osób błędnie myśli, że wzięła się od utworu Children of Bodom :) Co do naszych pseudonimów to są one naszymi alter­ego, opisują nas pod wieloma względami jak i również pomagają obcokrajowcom zrozumienie tego kim jesteśmy.


Ewa: Od wydania Waszego debiutanckiego krążka minęły ponad 4 lata, jak dziś go oceniacie? Frantic Phil: To dobre pytanie bo ostatnio nawet o tym mówiłem chłopakom :) Jak dla mnie w kolejności muzycznej na dzień dzisiejszy jest nasz trzeci album, potem pierwszy a później drugi. Lubię naszą debiutancką płytę z wielu powodów, ale najbardziej lubię ją za to, że po powstaniu trzeciego album ­ który jest naszym największym osiągnięciem – wciąż jest moim dzieckiem. Nie wiem czy dobrze się wyrażam ­ chodzi mi o to,że jak słucham pierwszych płyt In Flames to trudno jest rozpoznać, że oni to oni. Ja ilekroć posłucham czegoś z naszego pierwszego albumu,wciąż jestem z niego dumny :) Ewa: Ulubiony utwór każdego z Was waszego autorstwa? Frantic Phil: Dead Man Walking. Z wielu względów, ale główny jest taki, że ten utwór jest autentyczny pod każdym względem. Ewa: Drugą płytę wydaliście własnym sumptem czy z najnowszym albumem także radzicie sobie samodzielnie? Frantic Phil: Dokładnie tak, wszystko robimy własnym nakładem. Trzeci album będzie w dystrybucji UMG w całej Polsce, ale produkcją i wszystkim z nią związanym zajmujemy się my. Coś w rodzaju walca w który jest nas pięciu i jeśli razem będziemy robić co do nas należy, to rozjedziemy każdą przeszkodę :) Ewa: Nie lubicie jak się Was szufladkuje. Ale czy możecie jednym zdaniem opisać esencje Waszej twórczości? Frantic Phil: Wolałbym nie :)


Ewa: Dobrze :) Macie kilka teledysków na koncie. Który z nich najlepiej pokazuje Wasze artystyczne ja? Frantic Phil: ''Burn'' ­ całość od scenariusz po kostiumy, scenografie i zamysł to była nasza praca. Pomogli nam przy niej nasi przyjaciele, którym będziemy wdzięczni do końca życia :) Teledysk do "Burn" to jesteśmy my. Ewa: Czy miało miejsce zdarzenie, które jakoś ekstremalnie wpłynęło na losy zespołu? Frantic Phil: Raczej nie, było kilka wybuchów emocjonalnych, było kilka medialnych boomów, były nawet skręcone kończyny na scenie ale ja wciąż chcę wierzyć, że najciekawsze jeszcze przed nami :) Ewa: Koncert, który rozpędził Wasza karierę? Frantic Phil: Zwycięstwo na Wacken Metal Battle i nasze wejście na metalową mapę Polski. Miło wspominam tamten okres. Chcę więcej! Ewa: Czy współpraca pięciu mężczyzn jest łatwa czy często macie odmienne wyobrażenia na temat kierunku w jakim podąża The Sixpounder? Frantic Phil: Przy drugiej płycie był zgrzyt, małe ziarnko piasku które wpadło nam w tryby ale cieszę się, że to się stało bo dzisiaj ­ przy trzeciej płycie ­ nie mamy już żadnych przestojów. Działamy, do przodu, jak mała ciuchcia z napędem dziesięciu jąder :D


Ewa: Jesteście tuż przed wydaniem trzeciego albumu. Czego nauczyła Was praca nad poprzednimi dwoma co zaowocuje przy najnowszym krążku? Frantic Phil: Żeby być autentycznym. Po prostu. Można wiele chcieć pokazać, zrobić, ofiarować odbiorcy ale nic nie ucieszy tak bardzo jak autentyzm. Trzeci album to jest wciąż to samo do czego dążyliśmy od początku ­żeby tworzyć muzykę, do której chętnie się powraca. Ewa: Bardzo dziękuję za wywiad. Frantic Phil: Dziękuję za rozmowę i pozdrawiam czytelników! :) Już wiosną tego roku ukaże się najnowszy album zespołu The Sixpounder. Wyczekujcie, wypatrujcie i odkrywajcie kolejne oblicze chłopaków!


tekst Paweł Spyrczak

Protector żyje i ma się dobrze. Na luty 2016 planowana jest premiera piątego albumu zatytułowanego: „Cursed and Coronated”.Oto radosna wiadomość. W 2016 roku przypada 30­lecie działalności trash – death metalowego zespołu Protector. Band ten, choć może nie tak popularny jak Kreator, Sodom, Destruction czy nawet Tankard, zdobył sobie nad Wisłą dość liczną rzeszę fanów, zwłaszcza wśród fanówniemieckiej sceny trashowej. Protector został założony latem 1986 roku perkusistę/wokalistę Michaela Hasse oraz gitarzystę Hansi Müllera. Przez pierwsze dwa lata krystalizował się zarówno skład jak i styl zespołu. W 1988 roku został wydany pierwszy długogrający album pod tytułem „Golem”. Do 1994 roku Protector wydał jeszcze 3 pełne albumy, w tym kultowy „Urm the Mad” z 1989 roku. W 1994 roku tragicznie zmarł założyciel zespołu Michael Hasse. Od tego momentu zespół wypuszcza co jakiś czas EP­ki oraz zaprzestaje działalności koncertowej (ostatni koncert w rodzinnym mieście Wolsburgu).


W 2001 roku z inicjatywy wokalisty Martina Missy'ego, który śpiewał na dwóch pierwszych albumach formacji: "Golem" (1988) i "Urm The Mad" (1989), zespół działał pod szyldem „Martin Missy And The Protectors”. W 2006 roku oficjalnie „Martin Missy And The Protectors” (ponoć za zgodą byłych członków zespołu) powrócił do starej nazwy. Nastąpiła także stabilizacja składu w postaci wokalisty Martina Missy'ego i szwedzkich muzyków w osobach: Matte Johanssona (bas / wokal; także w Suicidal Winds), Mickego Carlssona (gitara; Mastema) i Carla G. Karlssona (perkusja; Grief Of Emerald, Mastema). Do 2013 roku wyszło kilka EP­ek oraz kompilacji. Właśnie w tym roku nastąpił przełom w działalności. Światło dzienne po dziesięcioletniej przerwie ujrzała zupełnie nowa, długogrająca płyta ” Reanimated Homunculus”. Był to bardzo udany powrót gdyż album od pierwszych dźwięków rozwiewa wszelkie wątpliwości i powala wszystkich niedowiarków wściekłym thrash metalowym łomotem z death metalowymi elementami. Przez wielu krytyków i fanów została okrzyknięta najlepszą thrashową płytą 2013 r. Pomimo, że nie ma na tej płycie absolutnie nic nowego, odkrywczego, rewolucyjnego. Dla mnie osobiście opus magnum zespołu pozostaje „Urm The Mad”. Ale być może nowa płyta, szósta w dorobku zespołu na którą czekam z niecierpliwością, zmieni to...


kulinaria


Aleksandra Jastrzębska

www.chillijemy.blogspot.com Chillijemy powstało w momencie kiedy na świecie pojawiła się Najdroższa mi Istota pod słońcem, ja właśnie obroniłam pracę magisterską i zaczęłam nowe studia. Z racji tego, że nie wróciłam po roku do pracy, postanowiłam zapełnić w przyjemny sposób swój codzienny grafik. Zapleczem dla Chillijemy od początku była kuchnia mojej Mamy oraz zapach barszczu ukraińskiego w wykonaniu mojego Taty, jaki zawsze pozostanie w mojej pamięci. Gotowanie to nie zawód, to także nie wykształcenie. Gotowanie to pasja, którą dzielę się z Bliskimi oraz z Kochanymi Czytelnikami.


Krem z zielonych warzyw Na moim blogu pojawiło się już kilka zup­kremów, które sobie upodobałam tak bardzo, że obok pomidorówki są najbardziej częstymi gośćmi na stole. Dlaczego je tak lubię? Bardzo odpowiada mi ich konsystencja i fakt, że mogę w nich dużo zdrowych warzyw "przemycić" w przypadku dziecka, czy...męża ;) Jedzmy zupy, ponieważ są idealną formą na rozgrzanie podczas zimy i jesieni.


Składniki: 25dag brukselki 10dag jarmużu 45dag mrożonego szpinaku 2 marchewki 3­4 ziemniaki gałązka lubczyku 2 ziela angielskie 3 szklanki bulionu (w zależności od tego jaką gęstość zupy chcemy uzyskać może być mniej lub więcej) sól pieprz pół łyżeczki papryki słodkiej szczypta chilli bazylia kiełki i jogurt naturalny do podania Przygotowanie: Ziemniaki i marchewkę obrać i umyć. Pokroić na kawałki i wraz z umytym jarmużem włożyć do garnka. Zalać bulionem i gotować na małym ogniu z zielem angielskim i lubczykiem. W tym czasie brukselkę umyć, odkroić trzonek i naciąć delikatny krzyżyk na zwieńczeniu główki. W małym garnuszku doprowadzić do wrzenia wodę z cukrem i solą, do której włożyć na 5 minut brukselkę,aby nie była gorzka (po tym zabiegu odcedzić i dodać 3/4 główek do bulionu). Do warzyw dodać szpinak i ugotować pod przykryciem na małym ogniu ok 20 minut. Zmiksować blenderem, doprawić do smaku przyprawami. Można podawać z jogurtem naturalnym i kiełkami. Smacznego :) Aleksandra


wiosna nr 2 (maj 2016)


fotografia: Anna Adamska modelki: Marianna i Zuzanna Współpraca Marianna Wiewióra Wojcieska Mila Szczuru Gajewska Kamila Bannach­Kądziałko Małgorzata Fala Olejniczak Aga Wawoczny Okładka fotografia: Anna Adamska modelka: Marianna logo: Krzysztof Andryszek grafika Kofeina


fotografia: Anna Adamska modelka: Zuzanna


Z czym kojarzy się Wam WIOSNA? Ja łączę ten wyraz z radością, młodością, nowym życiem. Z perlistym śmiechem dzieci, z wiankami plecionymi na łące, z rodzinnymi piknikami pod starą jabłonią. W tym wydaniu znajdziecie dużo koloru. Zarówno w batikach jak i w (nie)zwykłych zdjęciach. Na spodniach i na talerzu. Będzie magicznie, kwieciście i pięknie. Zapraszam do lektury

Marta S. Bieniak redaktor naczelna


teks Marta S. bieniak

MASAŻ SHANTALA Czuły, niespieszny dotyk rąk rodzica działa na dziecko uspokajająco i stanowi podstawę budowania więzi. Krótko mówiąc, jest niezwykle ważnydla zdrowia i dobrego samopoczucia malucha. Badania wykazały, że dzieci przedwcześnie urodzone, które zaczęto dotykać i masować jeszcze w szpitalu, zdecydowanie szybciej zaczynały przybierać na wadze i miały szansę na szybsze wyjście do domu. Dotyk jest pierwszym ze zmysłów, którymi dziecko odbiera otoczenie. Rozwija się bardzo wcześnie – już w 6­10 tygodniu życia płodowego pojawia się wrażliwość w okolicach buzi dziecka, a w 12­14 tygodniu zaczyna ono odczuwać dotyk praktycznie na całej powierzchni ciała.


Masaż Shantala – dotyk miłości Kiedy w latach 60­tych francuski położnik Frederique Leboyer udał się w podróż po Indiach, zaobserwował, jak niepełnosprawna kobieta o imieniu Shantala masowała swoje przedwcześnie urodzone dziecko. To dzięki niemu ta starożytna technika masowania niemowląt i małych dzieci dotarła do Europy. Masaż Shantala jest szczególnie polecany dla dzieci niespokojnych, często i długo płaczących, cierpiących na zaburzenia jelitowe. Ukojenie znajdą w nim także dzieci mające problemy ze snem. Dzięki ciepłemu dotykowi rąk opiekuna dzieci są spokojniejsze, śpią lepiej. Regularne masowanie dziecka stymuluje jego rozwój intelektualny, emocjonalny i fizyczny. Wzmacnianie więzi z dzieckiem i fakt, że – masując – można przekazać mu swoje uczucia – akceptację i miłość oraz budować w nim poczucie bezpieczeństwa, to wymierne korzyści dla malucha. Rodzic z kolei, masując swoje dziecko, może pogłębiać własne zaufanie do umiejętności opieki nad nim, uczyć się uważnego rozpoznawania potrzeb malucha – to tylko niektóre z czynników, które sprawiają, że masaż Shantala ma zbawienny wpływ także na osobę masującą. Dzięki 10­20 minutom masażu dziennie rodzic uczy się języka ciała maluszka oraz jak rozumieć reakcje niemowlęcia czy starszego dziecka. Nauka masażu Shantala zalecana jest również rodzicom wcześniaków, osobom planującym adopcję, a także kobietom doświadczającym depresji poporodowej.Równie ważne jak aspekt emocjonalny są korzyści prozdrowotne. Masaż Shantala poprawia krążenie żylne i limfatyczne dziecka – a co za tym idzie – oznacza lepsze ukrwienie narządów wewnętrznych, stymulując ich pracę. Pobudza też układ limfatyczny, co skutkuje zwiększeniem naturalnej odporności dziecka. Masując dziecko, poprawiamy również perystaltykę jego jelit, co zapobiega gromadzeniu się gazów w brzuszku i jest naturalnym sposobem przyniesienia ulgi dzieciom z częstymi kolkami.


Masaż dzieci urodzonych przedwcześnie Rodzice wcześniaków w pierwszych tygodniach lub miesiącach ich życia mają przeważnie ograniczone możliwości fizycznego kontaktu ze swoim dzieckiem, co może utrudniać budowanie z nim pozytywnych relacji i więzi emocjonalnej. Odpowiedzią na deficyt doznań dotykowych może być właśnie masaż Shantala. Jeżeli warunki i stan zdrowia maluszka na to pozwalają, można zacząć masować dziecko już w szpitalu, jeżeli nie, warto zacząć to robić zaraz po przyjeździe dziecka do domu. Rehabilitacja, mnóstwo dodatkowych badań i wizyt u specjalistów – przedwcześnie urodzone dziecko narażone jest każdego dnia na ogrom stresu. Spokojny, kojący dotyk mamy lub taty na pewno pomogą mu przetrwać codzienne trudy będące konsekwencją przedwczesnego porodu. Masaż może stać się także wspaniałą terapią dla rodziców, zmęczonych niepokojem o stan zdrowia malucha. Tylko naturalną oliwką Na rynku dostępnych jest mnóstwo firm oferujących oliwki dla dzieci, a także specjalne oliwki do masażu niemowląt. Warto wybierać tylko w pełni naturalne preparaty. Kobiety w Indiach od wieków używają do masowania naturalnych olejów, m.in. kokosowego. Wybierajmy nierafinowane, tłoczone na zimno oleje roślinne. Zapewnią dziecku bezpieczne nawilżenie delikatnej skóry, będą działać regeneracyjnie i przeciwzapalnie dzięki temu, że w swoim składzie mają niezbędne nienasycone kwasy tłuszczowe oraz witaminy. Godne polecania są certyfikowane oleje z upraw ekologicznych, takie jak olej sezamowy czy ze słodkich migdałów, lub oliwa z oliwek. To proste Warto wiedzieć, że techniki masażu Shantala stosunkowo łatwo się nauczyć. Istnieje wiele opracowań pokazujących, jak wykonywać masaż, jednak najlepiej spotkać się z instruktorem masażu, który podczas wizyty w domu, a więc w najlepszym dla dziecka otoczeniu, pokaże wszystkie ruchy, skoryguje ewentualne niedociągnięcia, czy pomoże oswoić lęk przed zrobieniem dziecku krzywdy. Masujmy swoje dzieci!

Artykuł zamieszczony pierwotnie na portalu Dzieci są ważne www.dziecisawazne.pl


Marta Spyrczak Ukończyła kurs masażu Shantala oraz dwukrotnie kurs pielęgnacji neurorozwojowej dzieci w uwzględnieniem zaburzeń napięcia mięśniowego, a także kurs dla opiekunów dzieci autystycznych. Cały czas się doszkala, biorąc udział w kolejnych kursach, konferencjach i spotkaniach ze specjalistami. Była redaktorką Kwartalnika Laktacyjnego oraz portalu Dzieci są ważne. Od roku prowadzi bloga parentingowego. Współpracuje z Fundacją WCZEŚNIAK. Prowadzi grupę wsparcia dla rodziców wcześniaków działająca przy warszawskim szpitalu Św. Zofii. Prywatnie mama trójki wcześniaków, w tym dwójki niepełnosprawnych. Zapraszamy rodziców i opiekunów na warsztaty oraz lekcje indywidualne masażu Shantala niemowląt i dzieci. Więcej informacji www.matkakofeina.pl


teks Marta S. Bieniak


Kamila Bannach-Kądziałko

Z wykształcenia oligofrenopedagog, animator i manager kultury, z zamiłowania fotograf. Prowadzi rozwojowe i twórcze warsztaty dla dzieci, projekty kulturalne oraz realizuje sesje fotograficzne. Na Facebooku widnieje pod nazwą Kamila Bannach Lifetime Photography, a w googlach www.kamilabannach.com Zrealizowała projekt fotograficzny pt. (Nie)zwyczajne zdjęcia, którego wystawa odbyła się w Mazowieckim Instytucie Kultury. Kadry można obejrzeć na www.niezwyczajnezdjecia.pl



Przez większość życia towarzyszy mi pewnego rodzaju misja: przybliżanie ludziom tematu niepełnosprawności. Już jako nastolatka działałam na rzecz osób z niepełnosprawnością intelektualną, organizując im różnego rodzaju wydarzenia kulturalne oraz prowadząc warsztaty. Kolejnym krokiem były studia pedagogiki specjalnej, na których zdobywałam niezbędną wiedzę, a po zajęciach akademickich tańczyłam z niepełnosprawnymi, wspierałam podczas zajęć z pantomimy, a nawet wyreżyserowałam spektakl teatralny. Temat tak mnie pochłonął, że swoją pracę magisterską napisałam o teatroterapii i teatrze osób z niepełnosprawnością intelektualną. Kamila



Przez ostatni rok realizowałam również projekt fotograficzny, przy którym pomagało mi kilka osób. Powstał on z potrzeby pokazania niepełnosprawnych w ich naturalnym świetle. Wybrałam dzieci z Zespołem Downa ponieważ ostatni mój czas obfitował w sesje dziecięce, nowordkowe, ciążowe oraz rodzinne. Dzieci z zespołem Downa są przede wszystkim zwykłymi dziećmi. Pełne uroku, ciepła i pozytywnej energii. Naprawdę nie trzeba się ich bać ani unikać. Nie boimy się tego, co znamy, dlatego postanowiłam przedstawić kilka wspaniałych maluchów na moich fotografiach. Do tego zależało mi, aby obalić stereotyp zasmarkanego, brudnego dziecka, w za dużych i niemodnych ubraniach, a pokazać prawdziwe, normalne oblicze. Kamila



Nawiązałam kontakt z kilkoma markami odzieżowymi, które poprosiłam o wypożyczenie ubrań na czas trwania sesji. Niech odbiorca zobaczy, że te dzieci mogą ubierać się modnie. Ba! Mogą nawet promować ciuchy. Moi mali modele bardzo mnie zachwycili, a jeszcze bardziej zachwycili mnie ich niesamowici rodzice – silni, cierpliwi, uśmiechnięci i wdzięczni za swoje pociechy. Zaczynając projekt, sądziłam, że to ja mam coś do dania moim modelom, rodzicom, odbiorcom zdjęć. Na koniec okazało ię, że to mnie dano coś, czego nie da się kupić w sklepie, zamówić na allegro, pożyczyć od znajomych. Już na zawsze niepełnosprawni będą częścią mojego życia, bo bez nich nie znałabym jego pełnej wartości. Kamila


Projekt fotograficzny (Nie)zwyczajne zdjęcia pokazuje piękno osób z niepełnosprawnością intelektualną. Ich inność przedstawiona jest jako cenna i ubogacająca. Małymi modelami zostały dzieci z Zespołem Downa. Z wielką radością bawiły się one przed aparatem, prezentując nie tylko marki odzieży dziecięcej, które włączyły się w projekt, lecz również siebie samych – ze swoimi marzeniami, myślami, zachowaniem, charakterem. Fotografie są kolorowe, ponieważ takie też jest życie tych dzieciaków. Zdjęcia – różnorodne, i naturalne jak one same, bez zbędnego pozowania czy sztucznego uśmiechu.


W trakcie wykonywania sześciu sesji autorka zdjęć była z jednej strony czujnym obserwatorem, wcielając się jednocześnie w rolę koleżanki do wspólnych zabaw, by w ten sposób przybliżyć odbiorcy świat tych dzieci. Świat dobry, porywający i czasem aż nazbyt interesujący. Całość przedstawia połączenie bezpiecznego dzieciństwa, które powinno być pełne akceptacji i poczucia bezpieczeństwa, z modnym ubiorem. Bez zbędnej kategoryzacji człowieka. Piękno jest w każdym z nas i od nas tylko zależy, czy je zauważymy.


rozmawia Marta S. Bieniak

fot. Gosia Michalak/gosiamichalak.com


Aga

Wawoczny

Rocznik '85. Projektantka. Ukończyła ASP w Gdańsku. Dziesięć lat pracowała w firmie odzieżowej. Założycielka marki Icon Store. facebook.com/IconStorePL

Zdjęcia pochodzą z kolekcji WIOSNA­LATO 2016 zdjęcia: Paulina Kania Photography styl: MODELOVE scenografia: Ula Kaczmarek make up: Karolina Zgoła modelki: Nicola, Maja, Wiwiana, Maja, Nadia t­shirty: Pozerki.pl legginsy: Iconstore



rozmawia Marta S. Bieniak

Marta: Co było impulsem do założenia brandu? Jak to się zaczęło? Aga: Impulsem były dzieci, które pojawiły się w moim życiu. Przyznam jednak, że projektowałam od dzieciństwa, potem poszłam na ASPi w końcu wylądowałam w firmie odzieżowej. Tam zdobyłam doświadczenie i wiedzę o materiałach i produkcji, którą wykorzystuję do teraz.

fot. Paulina Kania Photography


fot. Paulina Kania Photography


Marta: Jesteś mama dwójki dzieciaków. Jak łączysz życie zawodowe z prywatnym? Aga: Tak naprawdę, im mniej ma się czasu, tym człowiek bardziej zorganizowany. Czasami nie śpię po nocach, bo młodsza córa jest bardziej absorbująca. Uwielbia walić w klawisze czy w myszkę. Ale uwielbiam to, co robię, więc zarwane noce nie są mi straszne.

fot. Paulina Kania Photography


fot. Paulina Kania Photography


Marta: W dobie ciuchów z szarej dresówki Ty tworzysz kolekcje w kolorze. Nonkonformizm czy głębsze przesłanie? Aga: To trochę zabawne, bo w mojej szafie są same czarne rzeczy, trochę bieli i szarości. I chyba dlatego, żeby znaleźć równowagę, projektuję kolorowe ubrania.

fot. Paulina Kania Photography


fot. Paulina Kania Photography


Marta: Jakie są plany na dalszy rozwój marki? Aga: Na pewno myślę o poszerzeniu kolekcji, ale nie robię nic na siłę. Na razie nowościami są kostiumy, obserwuję, jak rynek na nie reaguje. Bardziej mi zależy na jakości produktu, na dopieszczeniu detali. Jeśli coś będzie dobre, na pewno się obroni.

fot. Paulina Kania Photography



Ewa Durakiewicz-Wartacz

fotografia ślubna dziecięca rodzinna ciążowa portretowa biznesowa

www.ewawartacz.pl


rozmawia Marta S. Bieniak

Marta: Jak wyglądały Twoje początki? Skąd pomysł na taki, a nie inny zawód? Jak to się zaczęło? Ewa: Moje początki… Fotografią zaczęłam się interesować na studiach. Były momenty fascynacji, ale i oddalenia się od pasji. Mania ogarnęła mnie znowu po urodzeniu synka. Nadal nie było to jednak fotografowanie świadome, raczej intuicyjne. W końcu jakieś 3­4 lata temu zaczęłam myśleć o fotografii coraz poważniej. Zaczęłam czytać, uczyć się, kończyć kursy i fotografować, fotografować, fotografować. Pracowałam na etacie, ale fotografia zajmowała mi coraz więcej czasu. Początkowo sesje dla znajomych, rodziny, potem coraz więcej zleceń. Do postawienia wszystkiego na jedną kartę zbierałam się ponad rok, w końcu pojawiła się możliwość pozyskania środków na więcej sprzętu i już się nie zastanawiałam. Rzuciłam pracę i założyłam swoją wymarzoną firmę. To nie była tylko zmiana zawodu… to było postawienie na siebie. Marta: Sesja, z której jesteś naprawdę dumna? Ewa: Uwielbiam sesję zimową z Eweliną. To było coś wyjątkowego. Pracowało nam się świetnie. Zdjęcia z tej sesji są piękne, intymne, delikatne, tajemnicze. Obie bardzo chciałyśmy dołożyć swoją cegiełkę do tego wydarzenia. To nie była tylko sesja, to było dla nas ważne. Może dlatego te kadry spotkały się z dużym uznaniem.


Marta: Co chciałabyś przekazać młodym osobom, które chcą iść Twoją drogą? Od czego powinni zacząć? Ewa: Młodym osobom przede wszystkim chciałabym powiedzieć, żeby szli SWOJĄ drogą. Nie warto tracić czasu na spełnianie oczekiwań innych. A w zawodzie fotografa? Hmm... róbcie dużo, bardzo dużo zdjęć. Uczcie się od najlepszych. Cały czas pracujcie nad warsztatem. Kochajcie ludzi. Traktujcie klientów z szacunkiem. Nie poddawajcie się.


Ewa Jasińska Marta S. Bieniak

foto Pixabay

wiosna


foto Pixabay


foto Pixabay

Szczęście to muśnięcie dziecięcym uśmiechem. To powitanie kawy nie z pośpiechem. Szczęście to długi popołudniowy kontakt wzrokowy. Niczym wejście na olbrzymi taras widokowy. Szczęściem jest kolacja w pełnym gronie. Gdzie zabawne stają się ironie. Szczęście to spokojny oddech nocną porą. I bycie wzajemną podporą. Szczęście to oni, ja i nasz tajemny świat. Ewa


foto Pixabay

Ludzie są jak kwiaty: stworzeni do tego, aby się rozwijać. André Liége


Chcę, żebyś była dzielna. Nie wolno ci się niczego bać (...) Świat pełen jest miłości, a wiosna dociera wszędzie. Lucy Moud Montgomery ("Emilka ze Srebrnego Nowiu")


Usłyszeć szelest ciepłego wiatru. Poczuć zapach czerwonego kwiatu. Zapaść się w zielonej trawie, Skąpanej w słonecznej wrzawie. Wyczekiwać ptaków śpiewu, Nie wpuszczając w serce gniewu. Odwrócić świat do góry nogami I głęboko odetchnąć marzeniami. Odczuć wiosny przytulenie, I utonąć w nim szalenie. Ewa


teks Marta S. Bieniak

fot. Katarzyna Czajkowska/ Czułe Oko


Małgorzata Olejniczak

batikarka nauczycielka malowania intuicyjnego, doula kontakt: malgorzatafala@gmail.com Facebook: Batik Henna Doula


fot. Katarzyna Czajkowska / Czułe Oko


Tworzeniem batików zajmuję się od ponad pięciu lat, od magicznego dla mnie czasu ciąży. Batik wymaga cierpliwości, gdyż naprzemiennie nakłada się na tkaninę warstwy wosku pszczelego i macza w barwnej kąpieli. Bawić się w to tworzenie może każdy, a efekty są zaskakujące. Jest to dość kobieca, nieprzewidywalna technika. Wcześniej pracowałam przez kilkanaście lat w szpitalu, teraz zajmuję się batikiem, malowaniem intuicyjnym, rękodziełem i malowaniem henną. Ostatnio pasjonują mnie rytuały inicjacyjne – celebrowanie ważnych momentów w życiu, szczególnie u kobiet i dziewczynek. Uwielbiam towarzyszyć i wspierać ludzi na progu nowego. Małgorzata















fot. Katarzyna Czajkowska/ Czułe Oko



Według mnie ciało jest jedyną rzeczą, która tak naprawdę należy do nas, jest święte. Malowanie henną może być ozdabianiem, ale dla mnie jest rytuałem. Czasem mam szczęście i maluję brzuchy ciężarnych kobiet. Odbieram to jako zaszczyt nadawania błogosławieństwa nowemu życiu. Niekiedy jest to kameralne spotkanie przed sesją fotograficzną, ale zdarzają się też ceremonie w większym gronie bliskich kobiet. To duże wsparcie dla przyszłej mamy i radość dla wspierających ją osób towarzyszenia tak blisko w ważnym momencie życia. Zaczynam też działać w kierunku wspierania dojrzewających dziewcząt. Małgorzata




rozmawia Milena Gajewska foto Milena Gajewska


MoRe salon groomerski

www.moredlazwierzat.pl Renata i Monika. Kobiety, matki, ale przede wszystkim ludzie spełniający swoje marzenia. Zarażają pasją i pozytywną energią każdego dnia. Potrafią marzyć, a w dzisiejszych czasach to ogromna rzadkość. Oto krótka rozmowa z nimi o tym, co kochają w życiu, o ich sukcesach, udzielaniu się charytatywnie i spełnianiu się zawodowo, pomimo obowiązków życia codziennego


Mila: Jak się poznałyście? Renata: Poznałyśmy się przez nasze psy adopcyjne. Rio i Kirę. Monika: Co zabawne, męża Renaty znałam od dziecka, ale nie wiedziałam, że ma tak fajną żonę, z którą w przyszłości będę pracować. Mila: Czemu akurat salon groomerski a nie sam sklep zoologiczny? Renata: Ponieważ salon groomerski bez sklepu zoologicznego byłby niekompletny. Uzupełniają się. Monika: Poza tym wiemy, że potrzeby naszych klientów nie ograniczają się jedynie do strzyżenia, często po zabiegu Pan czy Pańcia ma potrzebę rozpieścić swojego pupila zabawką tudzież smakołykiem. Więc takie i również inne rzeczy muszą być w naszej ofercie.


Mila: Od kiedy są psy w Waszym życiu? Renata: Na dobrą sprawę nie pamiętam, kiedy pierwszy pies pojawił się w moim życiu, bo byłam za mała (śmiech – przyp.red.). Następne były kundelki, które sprowadzałyśmy z siostrami do domu. Wszystkie bezdomne psy, koty i chore ptaki, a także jeże znajdywały u nas schronienie. Cały czas przez nasz dom przewijały się zwierzęta. Na dzień dzisiejszy jestem "mamą" dwóch wspaniałych suczek rasy shih tzu, Mokki i Lokki.


Monika: Pierwszego psa dostałam w wieku sześciu lat. Był to kundelek Diana. W międzyczasie były bezdomne psy i piwniczne koty. Po odejściu Diany przyszły dwa koty, Lucjan i Ryszard, później psy. Następnie znowu koty i kolejne psy. Zawsze w moim domu był zwierzyniec (śmiech – przyp.red.). Na chwilę obecną mieszkają ze mną trzy suki rasy shih tzu, kot Mamrot (adoptus), szczur, gekon i królik. Nie wyobrażam sobie, aby w moim domu nie było zwierząt. Dom bez zwierząt to nie dom (śmiech – przyp.red.). Mila: Dlaczego salon otworzyłyście akurat na Targówku? Renata: Głównie ze względu na to, że mieszkamy na Targówku. Monika: Co za tym idzie, możemy zawsze być w salonie, kiedy nasi klienci potrzebują nas.


Mila: A jak właściwie zaczęła się historia MoRe? Skąd pomysł, inspiracja? Monika: Wszystko zaczęło się od psów. Najpierw wpadłyśmy na pomysł, aby szyć szelki i obroże dla psów, ponieważ to, co oferował rynek, nie spełniało naszych oczekiwań. Renata: A potem zdarzyła się pewna niefortunna sytuacja, w której główną rolę odegrała Bella, sunia Moniki. Monika: Tak, tak było. Po odebraniu Belli ze strzyżenia, byłam zdruzgotana jej stanem. Wyglądała tragicznie. Stwierdziłam wtedy, że może warto zainwestować w siebie i podjęłam decyzję o zrobieniu kursu na groomera, żeby strzyc swoje psy. Renata stwierdziła, że to super pomysł. Renata: I tak właśnie zrobiłyśmy kurs, z tego, co pamiętam, to w maju. W międzyczasie znalazłyśmy lokal i 15 czerwca było oficjalne otwarcie MoRe.


Mila: Dlaczego MoRe? Renata: Akurat znaczenie nazwy jest bardzo proste. "Mo" od Moniki i "Re" od Renaty (śmiech – przyp.red.). Monika: Jednak nazwę można odbierać dwojako. Można też to tłumaczyć z angielskiego "more" – bo wychodzimy z założenia, że każdego dnia trzeba wymagać od siebie więcej.


Mila: Jak godzicie pracę groomera z byciem matką? Renata: Jestem mamą trójki dzieci. Mam dwie córki i syna. Najmłodsze uczęszcza do ostatniej grupy w przedszkolu i zazwyczaj wyskakuję na moment z salonu, żeby ją odebrać. Dużo czasu spędza ze mną w pracy i jest bardzo zainteresowana tematem. Kto wie, może w przyszłości sama się zajmie groomingiem. Monika: Mam dwie córki właściwie już dorosłe, ale chcę i nawet muszę być blisko, ponieważ młodsza wymaga opieki i prowadzi indywidualny tok nauczania. Stąd też pomysł, aby salon otworzyć blisko naszego miejsca zamieszkania.


Mila: Lubicie to, co robicie? Monika: Uwielbiamy. Każdy pies jest inną historią. Każdy jest inny. Poznajemy i po jakimś czasie wiemy, czego od nas oczekują. Renata: Oczywiście, chodzi też o to, żeby wiedzieć, jak postępować z psem. Brzydzimy się przemocą. Chcemy, aby nasi klienci i ich pupile czuli się u nas bezpiecznie i komfortowo.


Mila: Co to za historia z Plaskatym Azylem? Często na Waszym profilu fejbukowym można zobaczyć te "bidy"? Monika: Historia z Plaskatym jest bardzo prosta. Mamy swoje psy i niestety nie możemy wziąć kolejnych na dopsienie, ale pęka nam serce na widok psiaków w takim stanie. Renata: Dlatego też Plaskaty Azyl przywozi do nas psiaki w potrzebie, na doprowadzenie ich do ładu i składu. Wygląd do prezentacji psiaka przez fundację jest bardzo ważny, to połowa sukcesu w znalezieniu kochającego domu. Wszyscy lubią ładne pieski (śmiech – przyp.red.). Monika: Jednak to nie wszystko, bo staramy się dużo mówić o Plaskatym Azylu. Nawet teraz nie mogę sobie darować, żeby nie wspomnieć o tym, jak wspaniali ludzie tam pracują i ile serca w to wkładają. Chcemy mieć jakiś wkład w pomoc dla psiaków i dlatego też pomagamy im w takim zakresie, w jakim możemy.


kulinaria


fot. Ewa Graniak / Dom Mokoszy


Marianna Wojcieska

Z racji aktualnie już wyblakłego upierzenia, zwana Wiewiórą. W wolnym czasie blogująca matka Polka, z zamiłowaniem do skandynawskich seriali kryminalnych, łomoczącej muzyki i książek z klimatem oraz wszelkich kulinarnych, fantastycznych, kryminalnych i historycznych opowieści. Fanka działań edukacyjno­twórczych. Z zawodu inżynier ogrodnictwa i pracownik działu edukacji Ogrodu Botanicznego UW. Nianią i mamą będąc, gdy siedziała w domu z dziećmi, by nie oszaleć, postanowiła znaleźć sposób na samorealizację. Było nim założenie bloga, wpierw kulinarnego, potem na chwilę handmade'wego. Dzieje kuchennej Wiewióry to kulinarno­obyczajowe wypociny ze sporą dozą kultury i szczyptą wątków macierzyńskich. To także przyczynek do podejmowania coraz to nowych wyzwań, zdobywania doświadczeń, odkrywania smaków, testowania, warsztatowania, poznawania nowych ludzi. Zapraszam na www.kuchennewojowanie.blogspot.com


Wiosna to pora, gdy wracam do życia z zimowego snu. Serce mi łomocze, gdy słyszę świergot ptaków, obserwuję pęczniejące na drzewach i krzewach pączki, czuję zapach ziemi pomału ogrzewanej promieniami słońca. Jestem szczęśliwa, gdy przyroda zaczyna buchać zielenią, dlatego też na moim talerzu króluje kolor zielony, a szparagi i groszek wiodą prym! Dzisiaj zapraszam na proste w przygotowaniu danie dla dużych i małych. Orzeźwiające pesto z groszku jest idealnym dodatkiem do gryczanego makaronu soba, a chrupiące orzeszki i bordowe kiełki buraka podkręcają smak i wygląd potrawy. Marianna


Wiosenny makaron soba z pesto z zielonego groszku 200 g gryczanego makaronu soba 400 ml zielonego groszku (świeżego lub mrożonego) 1 łyżeczka masła 1 łyżka soku z cytryny 1 ząbek czosnku sól, pieprz łyżeczka świeżych listków mięty 15 g nerkowców łyżka sera długo dojrzewającego, najlepiej koziego lub owczego 2 łyżki oliwy kilka łyżek wody do podania: oliwa uprażone na suchej patelni posiekane nerkowce kiełki buraka


Groszek podgrzewamy na patelni wraz z łyżeczką masła. Gdy zmięknie, przekładamy go do blendera. Dorzucamy przeciśnięty lub drobno posiekany czosnek, miętę, orzeszki, ser, doprawiamy solą i pierzem. Dolewamy sok z cytryny, oliwę i wodę. Miksujemy, by powstała gładka pasta. Jeśli jest bardzo gęsta, dolewamy kolejnych kilka łyżek wody. Makaron przygotowujemy wg przepisu na opakowaniu. Odcedzamy i mieszamy z powstałym pesto. Nakładamy na talerze, dekorujemy prażonymi orzeszkami i kiełkami buraka. Skrapiamy oliwą.


ciepło nr 3 (lipiec 2016)


Zdjęcie powyżej foto Ewa Durakiewicz­Wartacz mod Ewelina Naumczyk

Okładka foto Ewa Wartacz Fotografia www.ewawartacz.pl modelka Ewelina Naumczyk


rozmawia Marta S. Bieniak

Ewa i Ewelina. Dwie piękne, silne kobiety. Ewa – fotograf Ewelina – modelka

od lewej: fotograf Ewa Durkiwicz­Wartacz, modelka Ewelina Naumczyk , w srodku redator naczelna 6.2 Magazyn Marta S. Bieniak miejsce: Ivo Italian w Lublinie


To nie mogła być nasza ostatnia sesja!

Ewa

Ewelina

fotograf

modelka

Przez kolejnych kilka miesięcy będziemy wspólnie pracować nad wspaniałymi sesjami zdjęciowymi, zrobimy duży projekt fotograficzny, warsztaty dla kobiet a na zakończenie wystawę. Zdjęcia autorstwa Ewy z Eweliną w roli głównej będziecie mogli oglądać w kolejnych numerach naszego magazynu. Dziś zapraszam Was na pierwsze spotkanie z tymi dwoma niesamowitymi kobietami. Przeczytajcie jak się poznałyśmy, jak Ewelina dba o swoje ciało, jakie plany na przyszłość ma Ewa i dlaczego ich współpraca nie mogła skończyć się na jednej sesji ;) Wywiad ilustrują przecudne zdjęcia z wiosenno­letniej sesji oraz z sesji do ED. Więcej fotografii z naszego wspólnego projektu będziecie mogli obejrzeć na wystawach w Warszawie i Lublinie, które odbędą się w przyszłym roku.



Marta: Ewo, poznałyśmy się przy okazji zdjęć do ED. Powiedzcie, jak doszło do tej sesji? Która z Was pierwsza pomyślała żeby wejść w ten projekt? Ewa: O projekcie powiedziała mi Ewelina. Zaczęłam czytać, szukać, żeby dowiedzieć się o co chodzi. Temat mnie zaciekawił, wciągną. I tak powstały jedne z moich ulubionych zdjęć. Tak też zaczęła się współpraca z Eweliną. Marta: Efekty Waszej współpracy są zdumiewające ­ piękne zdjęcia, subtelne, trochę tajemnicze, zachwycające. Czy wizja końcowego efektu tych fotografii powstała w Twojej głowie czy skądś czerpałaś inspirację? Ewa: Pewnie jak każdy fotograf oglądam prace lepszych od siebie. Ale nie było konkretnej inspiracji. Chciałam pokazać ciało, tak jak napisałaś, subtelnie, tajemniczo, delikatnie, z założenia nie miały być to ani akty ani sesja beauty. Poza tym Ewelina jest bardzo inspirująca. Świetnie się z nią współpracuje.



Marta: Ewelino, jesteś modelką ale także matką 5 dzieci. Jak dbasz o swoje ciało? Ewelina: Codziennie staram się zafundować sobie min 30 min w wannie, nie znoszę prysznica.... Wanna wypełniona woda z dodatkiem jakiegoś pachnidła to jest to co kocham. Do tego rower ­ 90 km tygodniowo to minimum jakie robię. Marta: A dieta? Masz jakieś diety­cud które stosujesz? Ewelina: Nie ma takiej. Przyznaję się bez bicia nie zjadam śniadań. Ten element dnia totalnie mnie nie dotyczy. Obiad o 16 a kolacja...to różnie:) Nie szukam produktów dietetycznych. Kocham pizze, piwo i słodycze. Czekolada musi być codziennie bez niej nie potrafię żyć. A tak naprawdę to moje geny, pochodzę z rodziny, gdzie nadwaga nigdy nie gościła :) Taka odmiana patyczaków:) Marta: Zazdroszczę! Ewelina: Ooo nieee!!! Nie masz czego! Wiesz jaka to męka? Dorosła kobieta, a ubiera się w dziale dziecięcym! Rozmiar na 13­14 lat jest idealny dla mnie.



Marta: Na wielu zdjęcia z sesji do ED można oglądać Twoją nagość. Nie masz z tym problemu? Ewelina: Ogólnie nie jestem za pokazywaniem się w całej okazałości. Ale wiedziałam, że Ewa jest świetnym fotografem i zrobi tak, żeby całość wyglądała pięknie, a jednocześnie nie pokazywała za dużo. Mam dystans do siebie i swojego ciała. Wiem, ze ideałem nie jestem. Tu i tam coś wystaje i nie jest takie jak być powinno, ale... dobra poza i wspaniały fotograf zdziałają cuda :)



Marta: Chodziłaś po wybiegu, brałaś udział w wielu sesjach zdjęciowych ­ jak rozpoczęłaś swoją karierę modelki? Ewelina: Przypadkiem. Będąc bardzooo młodą dziewczyną stawiałam sobie ogromne lustro na podłodze. Przebierałam się i chodziłam... Udawałam, że jestem jedną z tych pięknych kobiet z TV. W szkole średniej uparłam się, że zrobie coś co będzie tzw. przygodą życia. Pojawił się internet. I tak właśnie trafiłam do Gambitu. Na początku byłam tylko w banku twarzy. Z czasem zaczęłam jeździć na targi , pojawiały się nowe zlecenia. Pokazy mody... I znana lubelska impreza pt. „Złoty wieszak”. Tam wszystkie znane marki miały swoje 5 minut:) Z setek modelek każdy projektant wybierał kilka dziewczyn, które z dumą prezentowały ich najnowszą kolekcję. To były piękne czasy, a ja jako jedna z nielicznych brałam udział aż 5 razy w tej imprezie. Później ciąża, dzieci , dom, rodzina. To stało się moim światem. Z szalonej dziewczyny tak bardzo wolnej stałam się Matką Polką:) Kochającą wieczorne kąpiele i zmienianie pieluszek... Obłędny zapach małego człowieka :)



Marta: Dziewczyny opowiedzcie o sesji, którą możemy zobaczyć w tym numerze 6.2 Magazyn Ewelina: Kilka sukienek , wybrane miejsce i totalny brak pomysłu na całość... Sesja letnia miała być i tylko to wiedziałyśmy we dwie :) Ewa jest osobą u której pomysły rodzą się z minuty na minutę. Leżała na betonowej płycie, ja ubierałam kolejne wdzianko i nagle słyszę: „Mam! Wiem! Ustaw się w stronę słońca i popatrz w nie. Wiem, że to nie jest łatwe, ale chociaż przez chwilę”. A dalej poszło jak z płatka :) Z każdą kolejną zmianą ubrania pomysł już był w głowie Ewci :) Troszeczkę kłopotliwy wiatr nam przeszkadzał, ale całość i tak powala. Przeglądając kolejne zdjęcia byłam pewna, że to nie jest ostatnia sesja z Ewą :) Kocham jej zdjęcia! Ewa: Po sesji do projektu ED wiedziałam, że to nie może być nasza ostatnia sesja. Zrodził się pomysł większego projektu...o którym może innym razem :) I tak powstała sesja wiosenno ­ letnia. Wiedziałam gdzie chcę ją zrealizować, w Parku Naukowo­Technologicznym w Lublinie. Miejsce jest niesamowite. Doskonałe tło, proste, surowe i delikatna, tajemnicza Ewelina. Mam w głowie jeszcze 2 miejsca w podobnym klimacie. Ale inna stylistyka też będzie. Na razie nie zdradzę szczegółów! Podczas sesji, jak poprzednio współpracowało nam się świetnie. Tworzymy zgrany duet.



Marta: Przed nami duży projekt: wystawa, sesje, warsztaty – wszystko to pod patronatem 6.2 Magazyn. Zdradzicie jakie jeszcze macie plany zawodowe na najbliższe miesiące? Ewa: Przede mną, oprócz sesji rodzinnych, kobiecych, ślubnych, są jeszcze dwa projekty. We wrześniu w Lublinie odbędzie się Festiwal Mody East Fashion, jestem głównym fotografem. Już teraz w związku z tym wydarzeniem realizujemy wspólnie ze stylistką Kasią Kolasą i projektantką Olą Zgubińską sesje pokazujące stylizacje. Drugi projekt realizuję wraz ze Stowarzyszeniem mali bracia Ubogich, będą to portrety podopiecznych stowarzyszenia, samotnych osób starszych. W maju 2017 planowana jest wystawa na zakończenie tego projektu. Mam w głowie jeszcze inne projekty ale nie wszystko na raz :) Ewelina: Wakacje!!! Odpoczynek:) I jesienią z pełną parą zrobimy piękne zdjęcia:)




miejsca


TEKST EWA JASIŃSKA

Powiew podróży Z dzieciństwa pamiętam dwie fajne rzeczy związane ze zwiedzaniem świata. Szkolną wycieczkę do Czech, do Skalnego Miasta oraz chodzenie po górachz ciocią i jej synem. O ile podróż do Czech kojarzy mi się z pięknymi widokami oraz nieudolnymi próbami kupna alkoholu przez niektórych, to widok Śnieżki i Śnieżnych Kotłów nadal przyprawia mnie o gęsią skórkę. Dziś przedstawiam Wam kilka miejsc, których powietrzem chciałabym głęboko odetchnąć.

SKANDYNAWIA Norwegia, Szwecja, Dania! Tamtym powietrzem pragnę mocno się zaciągnąć! Poczuć klimat, wyciszyć się, zrozumieć. Przejść się po glebie deptanej przez Wikingów i poczuć na twarzy nordycki chłód. FINLANDIA Tak jak i jej sąsiedzi jest bogata w piękne krajobrazy. Chciałabym usłyszeć na żywo język fiński, zwiedzić Helsinki i wybrać się nad jezioro Bodom.



KANADA Zimno tak jak lubię. Zobaczyć na żywo Góry Skaliste oraz Wielkie Jeziora, marzenie.. W dodatku fajnie byłoby spróbować prawdziwego syropu klonowego i lokalnych trunków. Widziałam mnóstwo zdjęć z tamtego pięknego zakątka świata i wiem, że chcę zobaczyć to na własne oczy! NOWA ZELANDIA Bajkowe wyspy z jeszcze bardziej magicznym krajobrazem. Tego miejsca nie zastąpi żadne inne na naszej planecie. Bogactwo i różnorodność flory i fauny jest powalająca. Ah, i możliwość zobaczenia wioski Hobbitów! IRLANDIA Wrzosowiska, ruiny zamków, wyśmienite piwo i lokalna muzyka. Czego chcieć więcej? ROUTE 66 Słynna Droga­Matka i jeden z kultowych symboli Ameryki. Przejechać całą jej długość i nie popaść w paranoję wywołaną amerykańskim horrorami z nią w tle, bezcenne. I jak to było w pewnej bajce o samochodach, tak się snuć i wić wokół gór, rzek i jezior. Być może naoglądałam się zbyt wielu zdjęć i filmów związanych z tymi miejscami. Prawdopodobnie za mało o nich wiem i nie orientuje się tak jak powinnam. Ale jednego jestem pewna. Dokładnie te rejony pragnę odczuć wszystkimi moimi zmysłami.


TEKS PAWEŁ SPYRCZAK

Kopenhaga Stolica Danii, Kopenhaga, położona jest na Zelandii – największej duńskiej wyspie, która ma 7,5 tys. km2. Kopenhaga jest stolicą Danii od ponad 600 lat, oraz najważniejszym ośrodkiem kulturalnym i cywilizacyjnym państwa duńskiego. Przez wiele dziesięcioleci była zwykłą przeciętną stolicą europejską. Skokowa zmiana nastąpiła w latach 2001 – 2010, kiedy to nastąpił niesamowity rozwój miasta. Dzięki temu stała się jednym z najbardziej przyjaznych i proludzkich miast świata. Jest to miasto doskonałe do zamieszkania, a także przepełniona atrakcjami dla turystów.


Wg. badań Eurobarometru i magazynu „Wallpaper” mieszkańcy Kopenhagi są najbardziej zadowolonymi mieszkańcami. Wpływ na to ma wiele czynników, zwłaszcza szereg rozwiązań proekologicznych. Mieszkańcy po pracy mogą popływać w porcie, w którym woda jest krystalicznie czysta. Dzięki turbinom wiatrowym generującym 42 procent energii elektrycznej (dane za 2015 r.) oddychają czystym powietrzem. Stale rozwijający się organizm miejski potrzebuje sprawnego systemu komunikacyjnego. Dzięki temu Kopenhaga ma dobrze rozbudowaną sieć komunikacji. Posiada dwie linie metra oraz szereg połączeń autobusowych oraz kolejkę naziemną. Szczególnie traktuje się rowerzystów. Rozwiązanie to przywołuje na myśl Amsterdam i to prawda. Miasto zadbało o wygodę i bezpieczeństwo użytkowników jednośladów, tworząc ścieżki rowerowe. Na ulicach wyznaczone zostały osobne pasy ruchu dla rowerów, a na większych skrzyżowaniach namalowane zostały specjalne niebieskie pasy, które mają ułatwić przejechanie skrzyżowania. Dzięki temu rower to doskonały środek lokomocji po Kopenhadze. Dostępne są tu darmowe rowery miejskie, rowerowe taksówki (riksze) lub wypożyczalnie rowerów. Kopenhaga jest najbardziej rowerowy miastem na świecie tuż po Amsterdamie. Nie ma się co temu dziwić, gdyż system ten został opracowany przez specjalnie sprowadzonych ekspertów z Holandii. W hierarchii komunikacyjnej samochód spadł na ostatnie miejsce. Spowodowane zostało to tym, że większość miejsc parkingowych została zlikwidowana, a te które pozostały są niezwykle drogie. Dzięki temu uniknięto wprowadzenia kosztownego w obsłudze systemu opłat za wjazd do centrum.


Transport publiczny, rowerzyści i piesi korzystają z „zielonej fali” oraz mostów wyłącznie pieszo – rowerowych. Miasto zostało przeprojektowane i dostosowane do prędkości pieszego – zwężono ulice, piesi i rowerzyści mają na nich pierwszeństwo wobec samochodów. Stolica Danii chwalona jest za atrakcyjne przestrzenie publiczne, w których mieszkańcy i turyści chętnie spotykają się, spędzają czas. Najwięcej ich zlokalizowanych jest w nowej części miasta Orestad. Spowodowało to też zmiany w relacjach miasta z politykami, inwestorami i co najważniejsze z mieszkańcami. Ich relacje stały się partnerskie, wszyscy traktowani są równo.


Kopenhaga to nie tylko nowoczesne, świetnie funkcjonujące miasto, ale także miejsce gdzie można zobaczyć piękne zabytki, ujrzeć ciekawe miejsca np. słynna Christiania ­ wyzwolona, antykonsumpcyjna dzielnica artystów gdzie przy wejściu widnieje napis: "Wychodzicie poza teren UE", Slotsholmen ­ Wyspa Zamkowa, która tworzy historyczne serce Kopenhagii polityczne centrum Danii. Tutaj został założony pierwszy kopenhaski zamek. Położona w centrum Kopenhagi wyspa Slotsholmen jest obowiązkowym punktem każdej wizyty w stolicy Danii. Tutaj, w sposób szczególny, łączy się dawna Dania ze współczesną. W pałacu Christiansborg można podziwiać przede wszystkim Królewskie Komnaty Recepcyjne, które zlokalizowane są na pierwszym piętrze. Są one nadal wykorzystywane przez rodzinę królewską do pełnienia oficjalnych funkcji, przyjmowania ambasadorów, urządzania gali oraz bankietów. Ponadto warto zwiedzić Muzeum Narodowe, którego wystawy ukazują życie w Danii od epoki kamienia łupanego po czasy współczesne. Całość podzielono na kolekcje tematyczne, m.in. prahistoryczną, antyczną, średniowieczną i renesansową. Jego częścią jest Muzeum Dziecięce, w którym można dotykać wszystkich eksponatów, a dzieci są np. angażowane do budowy średniowiecznego zamku. Warto wybrać się do Kościoła Zamkowego, Zamku Kronborg, Ogrodów Tivoli czy też Ogrodu Biblioteki Królewskiej. Dla smakoszy piwa obowiązkowy punkt programu to zwiedzanie Browaru Carlsberg połączone z degustacją wyśmienitych piw. Ale Kopenhaga to nie tylko te najsłynniejsze miejsca, lecz również wiele urokliwych uliczek wypełnionych restauracyjkami, kawiarniamii karczmami piwnymi. Dzięki zmianom jakie przeszła Kopenhaga, miasto to stało się ostoją sztuki i artystów wszelkiej maści, ekskluzywnych restauracji i urokliwych kawiarenek. Kopenhaga to miasto w którym chce się żyć, w którym odkrywamy Siebie na nowo.


rozmawia Marta S. Bieniak


Przystanek Cafe

ul. Przylesie 32 Jabłonna

Kameralna kawiarnia z dobrą kawą i pysznymi przekąskami.



Skandynawskie wnętrza, przepyszne domowe ciasta a do tego aromatyczna kawa i świetna biała herbata podawana w stylowym dzbanku. To nie opis wielkomiejskiej, modnej kawiarni a niedużej kawiarenki w podwarszawskiej miejscowości. Przystanek Cafe w Jabłonnie oferuje sporą salę zabaw dla dzieci, bezpłatne wi­fi. Kawiarnia organizuje cykliczne imprezy dla najmłodszych, można także zorganizować urodziny dla małych i dużych. Niewątpliwą zaletą Przystanek Cafe jest je urok i miła, domowa atmosfera. Jest to zasługa dwóch dziewczyn prowadzących kawiarnię, ale i fantastycznego wystroju. Wnętrze nie jest duże, urządzone w jasnych kolorach, ze sporymi oknami, które w dzień wpuszczają wiele światła, po zmierzchu zaś za szybą rozpalają się światełka wypełniając wnętrze nastrojowym blaskiem.


Ze słonych przekąsek szczególniepolecam hummus z granatem podany z grzankami. Palce lizać! Na miejscu można także zjeść obiad. W menu m.in. penne z sosem serowym, brokułem, cukinia i indykiem; rożek francuski ze szpinakiem, fetą i ricottą; pieczony w pomarańczach udziec z indyka; tartaletki z krewetką i sałatą winegret czy kofta jagnięca podawana z kuskusem, sałatką i sosem jogurtowo­ miętowym. Z zup na szczególna uwagę zasługuje zupa szparagowa z fetą i ziemniakami czy krem z pomidorów i mozarelii, ale nie do pogardzenia jest także krem z kopru włoskiego oraz chłodnik koperkowo­ogórkowy a z nieśmiertelnych klasyków rosół i pomidorowa.


Desery w Przystanek Cafe to dla mnie mistrzostwo! Tort śmietankowy z malinami, sernik na zimno z malinami, truskawkami i jagodami, truskawki na tarcie, sernik z wiśniami, szarlotka na ciepło z bitą śmietaną i lodami. I mój absolutny faworyt ­ beza! Na spragnionych czekają lemoniady, kawa mrożona oraz smoothiesy a także nieśmiertelne espresso, americano, cappuccino, smakowe caffe latte i gorąca czekolada.


W zeszłym roku zwolniłam się z pracy. Siedząc w letnie niedzielne popołudnie na tarasie i popijając wino z moimi sąsiadkami wymyśliłam kawiarnie. Za dwa dni oglądałam lokal do wynajęcia. Potem poszukiwałam osoby, która mi w tym pomoże i będzie zaufaną osobą. W ten sposób została w to wciągnięta Agnieszka. Aleksandra


babeczka z wiśnią i bitą smietaną


Na kawiarnię wybrałam tę lokalizację, ponieważ mieszkam nieopodal i wiem, że w niepogodę i pogodę nie ma gdzie się tu podziać z dzieciakami. Nie było gdzie zjeść obiadu czy deseru. Dlatego tu jesteśmy :) Aleksandra


tarta z truskawkami



Pomysłodawcą wystroju była Agnieszka. Jej marzeniem od dawna było otwarcie restauracji i od lat projekt wystroju kiełkował w jej głowie. W końcu przyszedł czas na jego realizację. Aleksandra


Tartaletka z oliwkami i kozim serem



Meble w naszej kawiarni to starocie powyciągane z piwnic i innych ciekawych miejsc. Przez nas szlifowane i malowane. Dużo rzeczy zrobiłyśmy same, we dwie, całą jesień to przygotowywałyśmy. Aleksandra


wyśmienite ciasto cappuccino


Menu jest często planowane z kilku dniowym wyprzedzeniem lub powstaje pod wpływem chwili np. kiedy mamy ochotę na gołąbki to po prostu je przygotowujemy. Staramy się gotować z sezonowych warzyw i owoców, zdrowo. Korzystamy ze sprawdzonych przepisów rodziny i znajomych. Nieocenionym wsparciem jest dla nas jeden ze znanych warszawskich szefów kuchni. Aleksandra


tagiatelle że szparagami, kurczakiem i beszamelem


kawa na ochłodę w upalny dzień


aromatyczna kawa na dobry początek dnia


Przepisu na bezę nie możemy niestety podać, ponieważ jest "flagowym" ciastem kawiarni ;) Zapraszamy na jego konsumpcję, tych którzy jeszcze tego nie zrobili. Tort można zjeść w kawiarni codziennie, można też zamówić cały na wynos. Aleksandra


burger z bułki orkiszowej wypiekanej na miejscu


zmierzch nr 4 (listopad 2016)




Zapal świeczkę, za tych których zabrał los, Zapal światło w oknie Zapal świeczkę, za tych których zabrał los, Światło w oknie. "Zapal świeczkę" Dżem


tekst Ewa Jasińska

6.2 Pewnego dnia w internetowych czeluściach wpadły na siebie dwie kobiety. Matki, żony, blogerki pałające miłością do pisania i tworzenia. Rozmowom nie było końca, ponieważ łączyło je wiele wspólnych zainteresowań oraz przeżyć. Spędziły mnóstwo godzin na dialogach niosących ze sobą wiele ciekawych spostrzeżeń oraz rodzących sporo zaskakujących pytań. Po pewnym czasie, te dwie zacne damy postanowiły stworzyć razem coś, co pozwoli im na wyładowanie twórczej ekspresji drzemiącej w ich pokręconych myślach. W napływie burzy mózgów zdecydowały się powołać do życia magazyn. Czasopismo jakie same miałyby ochotę przewertować po ciężkim dniu uganiania się za dziećmi i polemiki z małżonkami. Pragnęły stworzyć miejsce, w którym będą mogły zaprezentować co dokładnie gra im w duszach. Ciężka muzyka, surowe skandynawskie wnętrza, dobre whisky, tatuaże i piercing a to wszystko okraszone niebanalnym minimalizmem. Tak powstał pierwszy zarys 6.2 Magazyn.Kolejne rozmowy i wariacje na temat wizji czasopisma rodziły się w ekspresowym tempie. Każda z założycielek starannie dobierała to, co chciałaby umieścić w magazynie. Proces twórczy szedł pomyślnie. Na pojawienie się nazwy nie trzeba było długo czekać. Coś co łączy je obie, coś co wyraża wspólne myśli i jest jednocześnie owiane nutką tajemnicy, o której wiedzą jedynie zainteresowane. Liczba 6 została wybrana nieprzypadkowo. Zarówno Marta jak i Ewa poruszają się w tematyce magii oraz numerologii, zatem cyfry ich urodzenia były strzałem w dziesiątkę. Obie przyszły na świat pod skrzydłami szóstki. Dwójka natomiast jest dla nich liczbą ważną, ponieważ stanowi połączenie czegoś, całość. One dwie, dwie wizje jednoczące się we wspólną rzeczywistość.


Szóstka oznacza harmonie i życie zachowane w równowadze, miłości oraz prawdzie. Z drugiej strony jej symbolika krąży także wokół niepewności i niedoskonałości. O lepszą interpretację magazynu nie można się pokusić. Jest on miejscem, gdzie umieszczane są współgrające ze sobą dziedziny. Cyfra sześć stanowi również odniesienie do natchnienia i pojawiających się wraz z nim pomysłów. Ta niesamowita gra inspiracji oraz nieodgadnionej tajemnicy w bardzo dobry sposób odnosi się do treści zawartych w 6.2 Magazyn. Liczba 2 dawniej była uważana za złowieszczą. Jednocześnie oznacza ona coś dobrego. Wszystko co idzie w parze ma w gruncie rzeczy pozytywny wydźwięk. Człowiek składa się z idealnie skomponowanych połączeń. Dwoje oczu, dwoje uszu, dwie ręce i nogi itd. Dopiero połączenie czegoś w parę daje całość. Tworzy coś nowego i doskonalszego. Odniesienie się do cyfr 6 i 2 ma na celu ukazanie idealnie niedoskonałej spójności twórczej. Mocne, charakterne artykuły, surowe, czyste wnętrza niosące prawdę o codziennym życiu, niekiedy złowieszcze tatuaże i rockowe melodie niosące mnóstwo inspiracji. Z zewnątrz postrzegane niekiedy jako obce, dostępne dla wtajemniczonych. Ale w momencie przekroczenia progu tego świata czytelnikowi ukazuje się niezwykle charyzmatyczny i zadziorny krajobraz.


tekst Marta S. Bieniak

Dzień w którym pękło niebo. (...) Jego malutkie usteczka nie wydały żadnego dźwięku. Malutkie rączki z mocno zaciśniętymi piąstkami nie wykonywały ruchu. Podkurczone nóżki zastygły w bezruchu. Absolutna cisza panująca na sali przeszywała jej ciało równie boleśnie jak skurcze, które dopiero co czuła. Skurcze, który dały życie i życie odebrały. ” Śpij syneczku, śpij Piękne oczka zmruż „ Przyciskała do serca Jego ukochane ciałko i walcząc z oszołomieniem chłonęła każdą chwilę, która była im dana. Żeby zapamiętać. Zanim jego ciałko ostygnie. Tuliła w ramionach swoje martwe dziecko, śpiewając mu cichutko ” Śpij syneczku, śpij Piękne oczka zmruż „ Nie popłynęła ani jedna łza. Być może była zbyt otumaniona lekami, być może nie do końca pojęła co się dzieje. A może po prostu nie mogła uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Została matką. Niespodziewanie. Za wcześnie. Nieudolnie. Bez szans na macierzyństwo. Wszystkie marzenia i plany w jednej chwili uleciały. Rozpadły się na milion drobnych kawałeczków. Nie do poskładania. (...)

www.matkakofeina.pl


29.01.2016 „Czuję, jakby moje serce miało za chwile pęknąć. Rozsypać się na tysiąc drobnych kawałeczków.” 30.01.2016 „Leżał tam. Kilka centymetrów ciałka. Maleńkie rączki, nóżki. Trochę za duża główka w stosunku do reszty ciałka. Duże czarne oczęta. Przez skórę cienką jak pergamin widać było serduszko. Miniaturka zupełnie ukształtowanego dziecka leżąca w metalowym wiaderku.” "Gdy odchodzi dziecko" fragmenty książki www.matkakofeina.pl


fotografia


fotograf Ewa DurakiewiczWartacz

www.ewawartacz.pl

modelka

Ewelina Naumczyk



miejsce Lubelski Park NaukowoTechnologiczny


tekst Marta S. Bieniak

ZIMA Zimowa aura przynosi ukojenie po ciemnościach listopadowych wieczorów. Świetlista łuna bijąca od śnieżnobiałego puchu przywodzi na myśl magiczny świat Elfów i tajemniczych stworzeń. Oraz Królowej Lodu. Pięknej, pewnej siebie kobiety. Ubranej jedynie w biel. W tym wydaniu ponownie przedstawiamy Wam niesamowite fotografie duetu Ewy Durakiewicz­Wartacz i Eweliny Naumczyk. Fotografie piękne i magiczne jak ich autorki. Otulcie się kocem i z kubkiem gorącej herbaty z miodem i imbirem i obejrzyjcie zimowe zdjęcia z sesji Ewy i Eweliny, które równie dobrze mogłyby być ilustracją do bajkowej Królowej Lodu.










zapraszamy na naszą stronę internetową

www.szescdwa.pl szukajcie nas także tutaj facebook.com/6.2Magazyn pinterest.com/SzescDwaMagazyn instagram.com/6.2Magazyn issuu.com/6.2Magazyn

L W 2016

W




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.