mały dwór,
wielka historia
|
ślązacy do weryfikacji
|
poczet archiwistów
polskich: kozłowska-budkowa
More Maiorum nr 4 (75)/2019 | kwiecień 2019
miesięcznik genealogiczny
moremaiorum.pl ISSN 2450-291X
POMYSŁY NA WIZUALIZACJE WYWODU PRZODKÓW DRZEWO JASSEGO W SZTUCE I GENEALOGII MÓJ PRZODEK. BOHATER MIMO WOLI
JAK ODNALEŹĆ PRZODKA W STANACH ZJEDNOCZONYCH?
s a Po l u b n na FB <www.facebook.com/miesiecznikmoremaiorum>
More Maiorum
> Alan Jakman
miesięcznik genealogiczny
M
igracje ludności, raz z większym, raz z mniejszym natężeniem, są zapisane w dziejach świata. Dla genealoga mogą stanowić albo dobrodziejstwo, albo przekleństwo – wszystko zależy od tego, czy uda nam się ustalić fakty z życia krewnego-emigranta. W trakcie badań genealogicznych najczęściej szukamy informacji o bliskich, którzy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. W połowie XIX wieku i na początku kolejnego stulecia był to zdecydowanie najpopularniejszy kierunek migracji Polaków. Dominik Pactwa od wielu lat śledzi losy osób, które wyemigrowały za wielką wodę. W wywiadzie dla miesięcznika genealogicznego More Maiorum podpowiada, jak odszukać krewnego, który dopłynął do amerykańskiego portu i z jakiego powodu mógł zostać odesłany do Europy.
&
Emigracja za wielką wodę. Poszukiwania w Ameryce
wydawca
Od zarania dziejów starano się także przekazać prostemu ludowi, jakie są jego korzenie. Początkiem i końcem wszystkiego był Bóg. To on determinował średniowieczną sztukę – w tym wyobrażenia Drzewa Jessego. Czy przedstawiany wizerunek stał się później pierwowzorem dla wykresów genealogicznych? A może i obecni genealodzy mogą inspirować się tymi tablicami? Kwestie te rozważa Iwona Fischer.
ALAN JAKMAN More Maiorum. Poszukiwacze korzeni NIP 5472209537 REGON 381910592 ul. Wita Stwosza 27/15 43-300 Bielsko-Biała
redaktor naczelny
Alan Jakman
korekta
Dorota Cieślar, Jolanta Dec (SFERA)
skład i łamanie tekstu
Z kolei Sławomir Żak prezentuje kilka sposobów na zobrazowanie efektów poszukiwań genealogicznych. Czy wykres przodków w salonie to dobry pomysł? A może warto wykonać drzewo genealogiczne w drewnie?
Alan Jakman
To tylko kilka z wielu tematów, jakie znajdziecie w kwietniowym numerze More Maiorum. Zachęcam do lektury!
2450-291X
Święta Wielkiej Nocy Wielkanoc w Koźminku, około 1935 rok
okładka oraz oprawa graficzna Alan Jakman, zdjęcia: dokumenty emigracyjne (Ancestry.com), emigranci na Ellis Island (Wikimedia Commons)
issn
e-mail: redakcja@moremaiorum.pl www.moremaiorum.pl
fot. polona.pl
Autorzy tekstów: Alan Jakman, dr Małgorzata Stępień, Aleksandra Szafrańska-Dolewska, Piotr Ryttel, Iwona Fischer, dr Arkadiusz Więch, Sławomir Żak, Paulina Przybylska, Grażyna Stelmaszewska, Madlen Wszystkie prawa zastrzeżone (włącznie z tłumaczeniem na języki obce). Zgodnie z ustawą z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim jakiekolwiek kopiowanie, rozpowszechnianie (we fragmentach, lub w całości) zamieszczonych artykułów, opisów, zdjęć bez zgody Redakcji będzie traktowane jako naruszenie praw autorskich. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów, śródtytułów, leadów i opisów ilustracji, a także doboru zamieszczonych grafik. Artykuł wysyłany jest do autoryzacji na wyraźną prośbę Autora.
t fot. archiwum prywatne
emat NUMERU
52
Wizualizacja wywodu przodków. Pomysły dla genealoga
fot. wikimedia commons
fot. ank
fot. archiwum własne
Wywiad z Dominikiem Pactwą
Drzewo Jessego w sztuce i genealogii
Ślązacy do weryfikacji
6 36 42
6 „Podróż do Stanów Zjednoczonych była bardzo droga. Nierzadko nasi przodkowie wyprzedawali cały majątek, by kupić bilet w jedną stronę” - wywiad z Dominikiem Pactwą
14 Genealogiczny kącik satyryczny
18 Porucznik Zygmunt Siejanowski. Bohater mimo woli
48 28 Dzierżązna - mały dwór, wielka historia
36 Drzewo Jessego w sztuce i genealogii
42 Ślązacy do weryfikacji, Niemcy wypędzeni
Poczet archiwistów polskich: Zofia Kozłowska-Budkowa (1893-1986)
52 Drzewo genealogiczne w salonie. Pomysły na wizualizację efektów badań
58 Moja droga ku przeszłości
60 Lustereczko, powiedz przecie...
64 Księgarnia genealoga
66 Historie z powstania 1863
68 Horoskop genealoga (kwiecień-lipiec)
> Alan Jakman
„Podróż do Stanów Zjednoc droga. Nierzadko nasi przo cały majątek, by kupić bile – Dominik Pactwa fot. archiwum własne
Wielu z genealogów w trakcie poszukiwań rodzinnych, prędzej czy później, natrafia na ślad krewnego, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Zawodowy genealog, Dominik Pactwa, od wielu lat śledzi losy ludzi, którzy przybyli do Ameryki. Gdzie szukać dokumentów związanych z emigracją? Największa fala emigracji Polaków do Stanów Zjednoczonych przypada na drugą połowę XIX wieku i pierwszą połowę kolejnego stulecia. Gdzie jednak szukać informacji o przodkach, którzy stanęli na amerykańskiej ziemi na przełomie XVIII i XIX wieku? Do roku 1820 przepisy amerykańskie nie regulowały spraw związanych z rejestracją przewożonych osób i z nielicznymi wyjątkami listy pasażerów w tym okresie nie były tworzone. Aby odnaleźć informacje o osobach przybyłych do USA przed tym rokiem, w głównej mierze trzeba polegać na opracowaniach wtórnych stworzonych m.in. na
6
podstawie opublikowanych w lokalnych gazetach wykazów pasażerów, którzy przypłynęli danego dnia, czy deklaracje składane przez samych imigrantów w procesie ubiegania się o obywatelstwo. Przykładem jednego z nielicznych wyjątków jest port w Filadelfii, dla którego zachowały się listy powstałe już w 1800 roku. Są one dostępne m.in. w portalu Familysearch.org. Z reguły wykazy osób przybyłych przed 1820 rokiem są wydawane jako publikacje książkowe. Stanowią one zestawienie, czy wykaz osób, które zakończyły podróż w danym porcie w określonym przedziale czasowym. Jedynie niewielka część została zindeksowana. Zatem
►
►
More Maiorum
WYWIAD
czonych była bardzo odkowie wyprzedawali et w jedną stronę”
fot. heide fest
dominik pactwa – genealogią zainteresował się niemal dwie dekady temu. Od 2015 roku związany z Muzeum Emigracji w Gdyni, gdzie prowadzi warsztaty genealogiczne oraz konsultacje w zakresie poszukiwań za granicą, głównie w USA. Od roku 2018 zawodowo zajmuje się również odnajdywaniem polskich korzeni potomków emigrantów do Stanów Zjednoczonych. Popularyzuje w języku angielskim rodzime strony genealogiczne (Facebook). Członek Pomorskiego Towarzystwa Genealogicznego.
kwiecień | 4 (75)/2019
7
przystępując do poszukiwań, musimy wiedzieć, kiedy i do którego portu dopłynął nasz przodek, co może stanowić niemałe wyzwanie. Natomiast od 1 stycznia 1820 roku zaczęły obowiązywać przepisy, które nakładały na kapitana statku obowiązek sporządzenia wykazu przewożonych osób i przekazania go służbom celnym w momencie dopłynięcia do portu w Stanach Zjednoczonych. Znaczna część tych dokumentów się zachowała, zostały one zeskanowane i zindeksowane, można je przeglądać online. Zarówno bazy komercyjne, jak i portal Familysearch.org, posiadają w swoich
[
Około 33 procent przybyszy
wróciło do Europy
zasobach listy pasażerów dopływających do portów w Nowym Jorku, Filadelfii, Bostonie, Baltimore, Nowym Orleanie, Charleston czy w innych miastach leżących na wybrzeżu USA. Niektóre z wykazów sięgają aż do lat 60. XX wieku. Wraz ze wzrastającą liczbą przybyszy, władze amerykańskie wprowadzały coraz surowszą politykę imigracyjną. W jakich latach wypłynięcie do Stanów Zjednoczonych było najbardziej opłacalne? Tak, polityka imigracyjna przeszła dużą transformację na przestrzeni lat. W 1875 roku uchwalono ustawę zakazującą wstępu do Stanów Zjednoczonych
8
przestępcom oraz kobietom lekkich obyczajów. Od 1882 roku granicę zostały zamknięte dla osób chorych psychicznie oraz jednostek budzących podejrzenia, że nie będą zdolne samodzielnie się utrzymać, a w konsekwencji staną się obciążeniem dla państwa. Każda kolejna ustawa powiększała grono wykluczonych osób o następne grupy. W roku 1921 dodatkowo wprowadzono kwoty imigrantów przypadające na daną narodowość, a od 1924 zaczęły natomiast obowiązywać wizy oraz nowy sposób ustalania rocznej liczby imigrantów, który znacznie wyhamował emigrację z naszej części Europy.
[
Precyzyjne określenie skali powrotów jest problematyczne z kilku powodów. Linie okrętowe miały obowiązek sporządzania list pasażerów opuszczających Stany Zjednoczone dopiero od roku 1908 i trudno o rzetelne dane z lat wcześniejszych. Z drugiej strony w boomie związanym z kwestią imigracji do Stanów Zjednoczonych to właśnie ten kierunek podróży doczekał się najliczniejszych opracowań. Olbrzymia dysproporcja widoczna jest także na poziomie praktycznym, interesującym genealogów. Przykładowo, w portalu Ancestry.com dostępna jest zaledwie jedna kolekcja poświęcona rejsom ze Stanów Zjednoczonych. Zbiorów
fot. ancestry.com
Im później miała miejsce emigracja, tym większej liczbie ograniczeń trzeba było stawić czoła. Niemniej jednak, na przestrzeni lat głównymi przyczynami deportacji pozostawały: stan zdrowia i wiek pasażera. Obawiano się chorób zakaźnych mogących doprowadzić do wybuchu epidemii. Chciano również uniknąć sytuacji, kiedy imigrant z uwagi na swój wiek, uwarunkowania fizyczne lub psychiczne nie będzie w stanie samodzielnie się utrzymać. Czy w czasie prowadzonych badań genealogicznych odnotował pan znaczny odsetek powrotu imigrantów do kraju macierzystego?
More Maiorum
WYWIAD
zawierających listy pasażerów podróżujących w odwrotnym kierunku jest natomiast prawie 150. Niemniej jednak, powroty do Europy miały miejsce. Część osób z założenia emigrowała do USA czasowo, w celu czysto zarobkowym. Inni wracali, gdyż nie odnaleźli się w nowej rzeczywistości. Czasami czynnikiem decydującym o powrocie była zwykła tęsknota czy rozłąka z rodziną pozostałą w kraju, która nie chciała się zdecydować na emigrację. Według szacunkowych danych około 33 proc. emigrantów przybyłych do
kwiecień | 4 (75)/2019
USA z Europy w latach 1900–1914 ostatecznie powróciła na Stary Kontynent. Po zakończeniu I wojny światowej w latach 1919–1923 do Polski powróciło około 100 tysięcy Polaków. Jak często rodzina sprowadzała swoich krewnych do Stanów Zjednoczonych? Dosyć powszechnym scenariuszem emigracji była sytuacja, że mężczyzna, jako głowa rodziny, emigrował pierwszy. Kiedy jego sytuacja w USA była na tyle stabilna, że mógł sfinansować podróż żony, dzieci, a czasem i innych krewnych – rodzina łączyła się.
Wskaźnikiem obrazującym skalę zjawiska może być liczba żonatych mężczyzn podróżujących bez rodziny. Niemalże na każdym arkuszu list pasażerów z okresu największej fali emigracji znajdziemy ich przynajmniej kilku. Niemal 95 proc. imigrantów, którzy przybyli do portu w Nowym Jorku w latach 1900–1910 deklarowało, że podróżuje do członka rodziny lub bliskiego znajomego. Czy aby kupić bilet na statek, faktycznie trzeba było wyprzedać cały rodzinny majątek? Podróż była droga. Poza opłatą za rejs przez Atlantyk, dochodził koszt
►
9
górze znajdował się agent główny, który miał swoją siedzibę w mieście portowym. Podlegały mu liczne agentury mieszczące się miastach na terenie sporej części Europy. Współpracujący z agenturami pośrednicy, zwani potocznie naganiaczami, docierali bezpośrednio do osób potencjalnie zainteresowanych emigracją. To oni byli głównym kołem napędowym biznesu. Potrafili roztaczać niewiarygodne wizje życia w Ameryce, często w swoich opowieściach mijając się z prawdą.
oferowali pomoc w rozmaitych kwestiach związanych z przygotowaniem do podróży. Często na emigrację decydowali się młodzi mężczyźni, jednak z uwagi na zobowiązania wobec służby wojskowej, nie mieli szans na uzyskanie paszportu. Agenci w takiej sytuacji pomagali załatwić bądź podrobiony dokument, bądź pośredniczyli w zorganizowaniu podróży do portu z pominięciem oficjalnych przejść na granicach międzypaństwowych.
Sami posiadali jednak niewielką siłę sprawczą – nie mogli sprzedawać biletów, pobierali jedynie zadatki na rezerwację i kierowali przyszłych emigrantów do biura w mieście, gdzie dochodziło do sfinalizowania zakupu biletu. To właśnie właściciele agentur
W przypadku legalnych wyjazdów emigranci raczej samodzielnie załatwiali stosowne formalności, choć niektórzy agenci oferowali pomoc w tym zakresie. Z założenia ich rola w dużej mierze sprowadzała się do sprzedaży biletu na rejs i ewentualnie na pociąg
fot. wikimedia commons
przejazdu koleją do portu oraz koszty związane z przygotowaniem się do wyjazdu. Cześć osób faktycznie sprzedawała to, co mogła, czasami zaś zapożyczano się u krewnych czy sąsiadów. W lepszej sytuacji znajdowały się osoby, które miały już krewnych w USA. Szacuje się, że np. w 1901 roku pomiędzy 40 a 65 proc. wszystkich imigrantów korzystało z biletów wcześniej opłaconych bądź zakupionych za pieniądze przesłane ze Stanów Zjednoczonych.
Czy w tych czasach działali pośrednicy w podróży, którzy w zamian za opłatę, załatwiali wszelkie formalności? Struktura pośrednictwa emigracyjnego była wieloszczeblowa. Na samej
10
More Maiorum
WYWIAD
do miejsca docelowego w USA oraz do udzielenia wskazówek dotyczących podróży. Dość powszechną praktyką, stosowaną także względem legalnych emigrantów, było zapewnienie asysty w podróży. Zanim pasażer dotarł do portu, często musiał pokonać wieloetapową podróż, przesiadać się na kolejny pociąg, czekać na połączenie, czasami przenocować w obcym miejscu. Wielki świat dla wielu przyszłych emigrantów zaczynał się zaraz po opuszczeniu rodzinnej wioski. Współpracujący
Zjednoczonych? Odsyłano go z powrotem do portu, z którego wypłynął? W wielu przypadkach tak właśnie się działo, szacuje się, że deportacja dotyczyła około 2 proc. wszystkich podróżnych. Zdarzało się, że pasażer wracał do Europy tym samym statkiem, którym przybył do USA. Pasażerów zatrzymywanych z różnych powodów było jednak znacznie więcej, części z nich po przedłużonym pobycie na stacji udawało się ostatecznie dostać do Stanów Zjednoczonych. Przykładem mogą tu być osoby, które nie posiadały wystarczających środków, aby zakupić bilet na dalszą podróż. Urzędnicy w takiej sytuacji wysyłali telegram do rodziny bądź znajomych z prośbą o przesłanie pieniędzy, a imigrant czekał tak długo, aż środki nadeszły. Zaopatrzony w bilet do miejsca docelowego mógł opuścić stację. Zatrzymywano również kobiety podróżujące samotnie. Tutaj także kontaktowano się z krewnymi lub znajomymi, z poleceniem odebrania imigrantki ze stacji. Na terenie stacji działał szpital, do którego kierowano osoby wymagające specjalistycznej pomocy lekarskiej. Jeżeli po wyleczeniu służby imigracyjne nie miały innych zastrzeżeń względem zatrzymanej osoby, była ona wpuszczana. Z jakich przyczyn taki człowiek mógł zostać odesłany z powrotem do Europy?
z agentem pomocnicy pilnowali zatem, aby nie zagubili się oni po drodze i bezpiecznie dotarli do portu.
Główną przyczyną był wiek oraz stan zdrowia. Obawiano się sytuacji, w której imigranci nie będą w stanie utrzymać siebie i swojej rodziny i staną się ciężarem dla państwa.
A co działo się, gdy władze amerykańskie nie wpuściły przybysza na teren Stanów
Każdy pasażer niemalże od momentu zejścia na ląd był bacznie obserwowany przez urzędników imigracyjnych.
kwiecień | 4 (75)/2019
W przypadku pojawienia się jakichkolwiek wątpliwości urzędnik stawiał kredą na ubraniu pasażera jeden z ustalonych wcześniej symboli. Były m.in. symbole oznaczające podejrzenie choroby fizycznej, psychicznej czy niesprawności którejś z części ciała. Kolejna grupa urzędników kierowała oznaczone osoby do właściwych specjalistów, którzy bardziej wnikliwie przyglądali się dysfunkcjom zasugerowanym przez narysowany symbol. Jeśli w wyniku pogłębionych badań i obserwacji potwierdziły się początkowe podejrzenia, pasażer był kwalifikowany do deportacji. Gdzie szukać dokumentów w takim przypadku? Od lat 80. XIX wieku na listach zamieszczano adnotacje wskazujące na zatrzymanie pasażera – może to być znak X, zakreślona liczba porządkowa w linijce odnoszącej się do pasażera, czy litery S.I. Jeżeli w sąsiedztwie wspomnianych oznaczeń znajduje się zapis albo stempel „deported” to pasażer najprawdopodobniej został odesłany do portu, z którego wypłynął. Nie każde zatrzymanie wiązało się jednak z deportacją. Zapis „admitted” oznacza zakończenie pomyślne dla pasażera i wpuszczenie do USA. W przypadku braku informacji na temat ostatecznej decyzji urzędników trudno jest jednoznacznie wnioskować o dalszych losach zatrzymanego imigranta jedynie na podstawie informacji z listy. W dwóch amerykańskich portach służby imigracyjne tworzyły natomiast dodatkowe listy, na których odnotowywano bardziej szczegółowe informacje na temat przyczyn zatrzymania danego pasażera oraz o jego dalszych losach. Jeżeli został deportowany, znajdziemy tam powód decyzji, datę wypłynięcia statku oraz jego nazwę. W porcie w Filadelfii wspomniane listy były tworzone
►
11
W sytuacji, kiedy rejs powrotny z USA odbywał się w latach 1878-1960, warto także sprawdzić listy pasażerów statków dopływających do portów w Wielkiej Brytanii. Nawet jeśli port brytyjski nie był portem docelowym, dla celów statystycznych tworzono listy pasażerów znajdujących się na pokładzie. Ich skany są dostępne m.in. w portalu Ancestry.com Zanim nasz przodek dopłynął do brzegów nowego kontynentu, wpierw musiał dotrzeć do któregoś z portów. Jak odbywała się ta podróż? Pierwszym etapem było dotarcie do stacji kolejowej, stamtąd dalsza podróż odbywała się już pociągiem. Wraz z zakupem biletu na rejs przyszły emigrant otrzymywał szczegółowe instrukcje o kolejnych etapach podróży oraz nazwy stacji, na których miał się przesiąść. Często podróżowano w większych grupach. Osoby, które znały się z miejsca zamieszkania, decydowały się na wspólną podróż, tak było raźniej. Czasami sam agent łączył podróżnych w większe grupy. Jak wspomniałem wcześniej, podróżni mogli także otrzymać wsparcie w postaci asysty na trasie do portu lub w jej części. Przekraczanie granic wiązało się z kontrolą dokumentów – sprawdzano, czy podróżny posiada bilet na rejs do Ameryki, bagaże poddawano dezynfekcji. Po dotarciu do portu pasażerów czekał obowiązkowy prysznic, wnikliwe badania lekarskie, szczepienia oraz kolejna dezynfekcja. Procedury te nie wynikały bynajmniej z troski o imigrantów, a raczej z chłodnej kalkulacji – każdy pasażer, który nie został wpuszczony do Stanów Zjednoczonych, wracał na koszt linii okrętowej z powrotem do portu, z którego wypłynął. Dodatkowo linie były zobowiązane pokryć
12
wszystkie zobowiązania finansowe wynikające z pobytu pasażera na stacji emigracyjnej, w tym koszty ewentualnego leczenia, wyżywienia czy zakwaterowania. Dokładano zatem wszelkich starań, aby zmaksymalizować szanse podróżnych na pomyślne przejście kontroli po dopłynięciu do USA.
opierają w głównej mierze o listy emigracyjne i spisy ludności? Z pewnością nie. Jak wspomniałem, listy pasażerów stanowią dobry punkt wyjścia do dalszych poszukiwań. Spisy ludności pomagają natomiast prześledzić losy rodzin w regularnych, dziesię-
Z jakich baz powinniśmy skorzystać, aby odszukać naszego przodka, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych? Baz danych jest wiele i nie sposób je wszystkie tutaj wymienić. Na różnych etapach poszukiwań będziemy też prawdopodobnie korzystać z innych portali – zarówno ze względu na zawartość tematyczną, jak i na obszar geograficzny, którego dotyczą. Dobrym punktem wyjścia jest bezpłatna strona Familysearch.org, a same poszukiwania warto rozpocząć od ustalenia docelowego miejsca, do którego udawał się emigrant. Od 1903 roku tę informację zapisywano na listach pasażerów i wielu genealogów jako pierwsze zadanie stawia sobie odnalezienie właśnie tego dokumentu. Ustalenie miejsca zamieszkania pozwoli przenieść poszukiwania na poziom bardziej lokalny. Istnieje wiele baz danych dedykowanych poszczególnym stanom, hrabstwom, czy nawet miejscowościom. To właśnie w tych bazach najczęściej będziemy szukać metryk. Z kolei w przypadku źródeł bardziej specjalistycznych warto korzystać z portali poświęconych danej tematyce. Przykładem może być baza Fold3, która zawiera w głównej mierze dokumenty związane ze służbą wojskową. Czyli poszukiwania krewnych w Stanach Zjednoczonych nie
fot. wikimedia commons
w latach 1882-1909, natomiast na Ellis Island w Nowym Jorku – od 1903 roku.
cioletnich odstępach czasu. Unikalność spisów wynika z faktu, że obejmują całą populację USA i poza niewielkimi wyjątkami, jest to zbiór doskonale zachowany, zindeksowany i zdigitalizowany. W przypadku innych źródeł, tradycyjnie pozostają metryki, choć okres, po którym mogą być udostępnione, różni się w zależności od stanu. Dużą zaletą i ułatwieniem dla genealogów jest bogactwo dokumentów pozamertykalnych, jakie znajdują się w bazach. Oprócz wspomnianych spisów ludności warto sięgnąć do wojskowych kart rejestracyjnych z okresu dwóch wojen światowych. W 1917 i 1918 roku wszyscy mężczyźni w wieku od 18 do 45 lat zamieszkujący terytorium Stanów Zjednoczonych, bez względu na narodowość, mieli obowiązek dopełnić rejestru w siłach zbrojnych USA. Rejestr objął 24 miliony
More Maiorum
WYWIAD
mężczyzn urodzonych pomiędzy 13 września 1873 roku a 12 września 1900 roku. Karty zwierają m.in. dokładny adres zamieszkania, dane najbliższego krewnego w USA czy informację o dacie urodzenia. Około 45 proc. kart zawiera informację o dokładnym miejscu urodzenia.
Z kolei rejestr przeprowadzony w 1942 roku dotyczył mężczyzn urodzonych pomiędzy 28 kwietnia 1877 roku a 16 lutego 1897 roku (w wieku od 45 do 64 lat). Jego zasób informacyjny jest podobny do spisu prowadzonego wcześniej. Poza niewielkimi wyjątkami, karty się zachowały, co więcej – zostały zindeksowane i zdigitalizowane. Źródłem o wiele bogatszym w informacje są natomiast dokumenty powstałe w procesie związanym z ubieganiem się o obywatelstwo. Mogą one zawierać informacje m.in. na temat daty i miejsca urodzenia imigranta oraz małżonka, daty i miejsca zawarcia małżeństwa, adresu zamieszkania, wykonywanego zawodu, imion, dat i miejsca urodzenia dzieci oraz datę przybycia do USA i nazwę portu, do którego imigrant dopłynął. Niestety, nie dla wszystkich stanów tego rodzaju
kwiecień | 4 (75)/2019
dokumenty są dostępne za pośrednictwem Internetu. Z kolei w poszukiwaniu współcześnie żyjących krewnych doskonale sprawdzają się nekrologi. W przeciwieństwie do dosyć oszczędnej w treść formy, jaka przyjęła się w naszym kraju,
w nekrologach amerykańskich nierzadko znajdziemy wymienioną sporą część rodziny zmarłego – rodziców (nawet już nieżyjących), małżonka, dzieci, wnuki, prawnuki, rodzeństwo – często wraz z miejscem zamieszkania. W połączeniu z mediami społecznościowym, odnalezienie potomków zmarłej osoby nie powinno przysparzać problemów. Poszczególne stany mają swoją specyfikę, jeżeli chodzi o rodzaje i dostępność źródeł wykorzystywanych w poszukiwaniach genealogicznych. Warto rozeznać się na poziomie lokalnym – czasami nawet na poziomie miasta, jak w przypadku Nowego Jorku czy Chicago – i sprawdzić, jakie źródła są dostępne. Informacje na ten temat można znaleźć przykładowo w wspomnianym już portalu Familysearch.org, gdzie w zakładce Research Wiki znajduje się m.in. wykaz źródeł przydatnych w poszukiwaniach genealogicznych na terenie poszczególnych stanów.
Bardzo często, szczególnie w przypadku trudnych „szeleszczących” nazwisk, amerykańscy urzędnicy zapisywali je błędnie. Jak odnaleźć krewnego w takiej sytuacji? W przypadku list pasażerów musimy pamiętać, że nie były one tworzone przez urzędników amerykańskich. Obowiązkiem kapitana statku w momencie dopłynięcia do portu w USA było przekazanie odpowiednim służbom wykazu wszystkich przewożonych osób. Zatem wszelkie zniekształcenia, jakie znajdziemy na listach, powstały jeszcze w Europie, w porcie, z którego pasażer wypłynął. W przypadku dokumentów, które powstały w USA, warto zastanowić się, w których z nich dane wpisywano „ze słuchu”, a które były wypełniane na podstawie dostarczonych dokumentów. Przykładem tych pierwszych mogą być spisy ludności i faktycznie, zawierają sporo błędów w zapisie nazwisk. Jeżeli podejrzewamy, że nazwisko zostało zniekształcone, należy zastanowić się, które litery czy zbitki liter mogły być „problematyczne”. Można wymówić nazwisko na głos, mniej wyraźnie, z różnymi akcentami – zapisać jego różne wersje i spróbować tych kombinacji liter w wyszukiwarce. Zniekształcenie mogło także powstać w momencie indeksowania dokumentu. W tej sytuacji warto napisać odręcznie, różnymi charakterami pisma, imię i nazwisko poszukiwanej osoby i zastanowić się, jak poszczególne litery mogły zostać odczytane. Jako przykład podam tu imię „Henryk”, które osoba indeksująca odczytała jako „Stenryk”. Sięgnięcie do skanu dokumentu potwierdza, że zostało ono zapisane prawidłowo, a błąd powstał w trackie indeksacji. M
13
genealogiczny kacik
sataryczny
zapoznaj sie z oferta
jedynego w polsce sklepu dla genealogow:
<<genogaleria>>
losy przodków TŁO HISTORYCZNE polityka GOSPODARKA czyli historie
Z SZUFLADY
GENEALOGA
16
More Maiorum
kwiecień | 4 (75)/2019
fot. marek krzykała
GENEALOGIA ZNANYCH
17
> dr Małgorzata Stępień
Porucznik Zygmunt Sie Bohater mimo woli Chciał być inżynierem od melioracji: nawadniać pola, by przynosiły obfite plony. Gdy wybuchła wojna o niepodległość Polski, bez wahania zamienił studencką czapkę na furażerkę. Za bohaterską szarżę na bolszewików otrzymał order Virtuti Militari. Został też adiutantem słynnego I Pułku Szwoleżerów, któremu patronował Józef Piłsudski. Jego tragiczną śmierć do dziś spowija tajemnica…
W
mroźny, niedzielny poranek 16 grudnia 2018 roku Park Łazienkowski zaroił się od wojskowych mundurów. W byłym kościele garnizonowym I Pułku Szwoleżerów, w setną rocznicę jego powołania, zastukały obcasy oficerek i zagrała sygnałówka. W ławkach zasiedli potomkowie i sympatycy kawalerzystów oraz żołnierze. Była msza za ojczyznę, warta honorowa, poczty sztandarowe i wieńce, złożone pod tablicą poległych przy dźwiękach hymnu narodowego. Zabrzmiał też marsz Pułku.
Powietrznej 25 Brygady KP z Leźnicy, w którego imieniu zabrał głos mjr Paweł Malec, oraz Ochotniczy Szwadron Kawalerii im. 1 Pułku Szwoleżerów JP. Wśród zaproszonych gości byli gen. bryg. Robert Głąb – dowódca Garnizonu Warszawa, Roman Jagieliński – Honorowy Prezes Stowarzyszenia Szwadron Jazdy RP, generałowie brygady Jacek Ostrowski i Stanisław Kaczyński, generał dywizji Marek Sokołowski, pułkownicy Jarosław Dąbrowski i Adam Marczak oraz rtm. Tadeusz Kühn – były dowódca Szwadronu Ochotniczego.
Wstrząsające wrażenie na zgromadzonych zrobiło autentyczne, stuletnie nagranie odgłosów kawaleryjskiej szarży: po sygnale do ataku, tętent końskich kopyt przeszedł ze stępa w kłus, a potem w galop. Z setek gardeł zabrzmiało gromkie Hurrrrra! – zadzwoniły szable w zwarciu z przeciwnikiem.
Potem było zwiedzanie w Ermitażu wystawy zatytułowanej 1 Pułk Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego. Niepodległa najświętszym nakazem. Zaś w Starej Pomarańczarni odbyła się uroczysta akademia z wręczeniem medali Pro Patria i raut, podczas których wspominano bohaterów sprzed stu lat. Jednym z nich był mój stryj, porucznik Zygmunt Siejanowski – jeden z pierwszych adiutantów tego zasłużonego pułku.
Tradycje szwoleżerów z pieczołowitością kontynuuje 1 Batalion Kawalerii
18
Mały prymus Zygmunt na świat przyszedł 24 kwietnia 1895 roku w Sosnowcu. Jego rodzicami byli znany lekarz i społecznik dr Władysław Andrzej Siejanowski (1847-1915) oraz Anna ze Zwolińskich herbu Bedło (1869-1895), która zmarła kilka dni po jego narodzinach. Miał dwie starsze siostry: Zofię Filipinę (ur. 1892) i Marię Helenę (ur. 1893). Początkowo kształcił się w domu, do którego przychodził nauczyciel. Widać już od małego był przykładnym uczniem, bo jako ośmiolatek został jednym z laureatów konkursu kaligraficznego, ogłoszonego w 1903 roku przez stołeczne Wieczory Rodzinne: nagrodami były książki[1]. Dekadę po śmierci żony ojciec Zygmunta poślubił owdowiałą nauczycielkę – Felicję Woźniczko z Rudzkich herbu Wężyk. Zygmunt zaczął uczęszczać do miejscowego progimnazjum: gdy otrzymał promocję do
More Maiorum
Z SZUFLADY GENEALOGA
ejanowski. 3 klasy, rodzina przeprowadziła się do Warszawy. Tutaj kontynuował naukę w prywatnym męskim gimnazjum filologicznym Wojciecha Górskiego. Była to prestiżowa, 8-klasowa szkoła średnia z językiem polskim jako wykładowym, mieszcząca się przy ul. Hortensji 2 (dziś Daniłowiczowska)[2]. Ta niepoprawna politycznie placówka chętnie przyjmowała także uczniów, wydalanych z innych szkół. Razem z Zygmuntem uczyli
się tu m.in. przyszły prymas Polski Stefan Wyszyński, historyk i teoretyk literatury Konrad Górski czy Jerzy Paciorkowski – późniejszy prawnik, minister pracy i opieki społecznej[3]. Do szkoły Górskiego Zygmunt chodził przez sześć i pół roku, a ostateczne egzaminy złożył 20 grudnia 1913 roku. Niestety, naukę ukończył w połowie roku, więc nie mógł od razu zdawać egzaminów na wymarzone studia,
a potem plany pokrzyżował wybuch wojny. Jednak 19-letni Zygmunt postanowił wykorzystać ten czas na intensywne dokształcanie się na Kursach Naukowych. Rządową maturę zdawał w swym macierzystym gimnazjum, w obecności delegata Okręgu Naukowego. Na świadectwie, podpisanym przez dyrektora Wojciecha Górskiego i wydanym 19 czerwca 1915 roku widnieje 21 przedmiotów: ze wszystkich otrzymał oceny celujące, jedynie z dwóch: języka rosyjskiego i geografii – bardzo dobry. Sprawowanie – wzorowe.
Wymarzona melioracja Taki prymus bez zastrzeżeń został przyjęty w poczet słuchaczy Inżynierji Rolnej Politechniki Warszawskiej. Do podania, skierowanego do rektora uczelni i datowanego na 10 listopada 1915 roku, oprócz świadectwa dojrzałości i życiorysu, dołączył wymagane świadectwo nienagannego
►
fot. e-buw
kwiecień | 4 (75)/2019
19
fot. archiwum rodzinne autorki
prowadzenia się, wydane przez Komisariat XI Okręgu Straży Obywatelskiej w Warszawie, ul. Wielka 33[4]. Zygmunt pragnął zostać „wodniakiem”. Zapewne zainspirowały go wizyty u zaprzyjaźnionego z rodziną Władysława Dłużewskiego (1865-1936) herbu Pobóg – prekursora nowoczesnej hodowli
20
i rolnictwa. Ten znany działacz społeczno-gospodarczy zmeliorował swój 42-hektarowy majątek Dłużew, leżący nad rzeką Świder, a w nowoczesnych oborach hodował 150 krów. To on stworzył w Polsce bary mleczne, do których dostarczał przetwory ze swych dóbr. Dbał też o wiejską oświatę, ucząc chłopów gospodarowania: w 1929 roku opublikował broszurę Rolnictwo jako sprawa narodowa[5].
Na uczelni Zygmunt od razu rzucił się w wir studenckiej działalności. […] w lutym 1916 r. za Rektoratu prof. Z. Straszewicza i Dziekanatu ś. p. prof. H. Czopowskiego, z inicjatywy kol. kol. Siejanowskiego Z., Chrzanowskiego A., Wojciechowskiego J., Maya W., Hryniewicza W. odbyło się Walne Zebranie Koła Inżynierii Rolnej, które przyjęło statut
More Maiorum
Z SZUFLADY GENEALOGA
> Świadectwo gimnazjalno-maturalne Zygmunta, lata 1913-1915
pomysłowości i zaangażowania Zygmunta oraz sztuki wykorzystania… koneksji rodzinnych. Organizacja Koła postępowała bardzo szybko. Założono bibliotekę, na którą złożyły się książki ofiarowane przez bibliotekę Politechniki i Publiczną oraz wielu innych ofiarodawców. Zaprenumerowano „Przegląd Techniczny” i „Rolnika”. Zygmunt zorganizował też z dużym zresztą powodzeniem Czarną Kawę w hotelu Bristol pod protektoratem mgr Wielopolskiej. Było to pierwsze zebranie towarzyskie na terenie akademickim od chwili ukonstytuowania się polskich wyższych uczelni w Warszawie – donosiło Życie Techniczne[6].
i powołało Zarząd z przewodniczącym kol. Siejanowskim na czele […] – czytamy w artykule, zamieszczonym w miesięczniku Kół Naukowych Polskiej Młodzieży Akademickiej Życie Techniczne z 1936 roku[6], wydawanym we Lwowie w latach 1925–1939. Opis rozwoju wspomnianego koła nau kowego jest św iadect wem
kwiecień | 4 (75)/2019
Zarząd Koła co sobotę zwoływał zebrania w… jednej ze stołecznych cukierni. Przy eklerkach opracowano statut Koła, zatwierdzony przez rektora, a także znaczek z niwelatorem i pługiem w okolu gałązek dębu i lauru oraz szereg regulaminów. A na Walnym Zebraniu 15 lipca rozdysponowano pierwsze pożyczki z kasy: 32 ruble i 20 kopiejek. Rozpisano też ankietę o stanie melioracji w Królestwie: na jej podstawie planowano opracowanie mapy nawadniania. Wydano skrypt o miernictwie i niwelacji, oparty na odczytach prof. Antoniego Ponikowskiego – przyszłego ministra oświaty oraz premiera. Tymczasem w styczniu 1917 roku został on dziekanem wydziału Zygmunta, przemianowanego na wydział Inżynierii Wodnej.
Z uczelni do Legionów Akademicką działalność przytłumiły jednak wydarzenia polityczne: pojawiła się szansa na odzyskanie
niepodległości po 123 latach zaborów. 22 marca Zygmunt wstąpił do 1 pułku ułanów Legionów Polskich, utworzonego przez majora Władysława Z. Belinę-Prażmowskiego. Tymczasem 22 czerwca 1917 roku zarządzeniem Generalnego Gubernatora Politechnika została zamknięta: w jej gmachu powstał lazaret wojskowy. Latem legioniści odmówili złożenia przysięgi na wierność cesarzowi Niemiec Wilhelmowi II i zostali internowani: Józefa Piłsudskiego osadzono w Twierdzy Magdeburg, zaś Zygmunt wraz z kolegami i dowódcą, ppłk. Gustawem Orlicz-Dreszerem, trafił 20 lipca do obozu w Szczypiornie. Setki jeńców gnieździły się tam w ziemiankach krytych papą. Wzdłuż ścian stały prycze zbite z desek, z papierowymi siennikami wypełnianymi wiórami i kołdrami, wypchanymi starymi gazetami. W przejściu między nimi wykopano rów do odprowadzania deszczówki. Jesienią i zimą panował tu przejmujący chłód i wilgoć. Jedzenie było głodowe, a jeńcy myli się na placu w miskach na zupę. Szerzyły się wszawica i różne choroby. Legioniści jednak nie tracili ducha, dbając o dyscyplinę i morale. Utworzyli samorząd i sądy blokowe, które rozstrzygały spory i karały wykroczenia. Założyli też warsztaty rzemieślnicze i teatr, prowadzili lekcje języka i stenografii oraz zajęcia gimnastyczne. To właśnie tu narodziła się piłka ręczna – zwana szczypiorniakiem – gdyż szmacianka nie chciała się toczyć: łatwiej było nią rzucać. No i do futbolu potrzebne były buty, a te jeńcom zamieniono na drewniaki zwane pontonami[7]. W takich warunkach Zygmunt spędził blisko cztery miesiące, do 4 listopada 1917 roku. Tymczasem we wrześniu 1917 roku Politechnika
►
21
fot. wojskowe biuro historyczne (3)
> 1 Pułk Ułanów Legionów Polskich podczas postoju, 1915-1916 rok
Warszawska przeszła pod nadzór polskich władz oświatowych – Departamentu Wyznań i Oświecenia i przygotowywała się do nowego roku akademickiego. Po powrocie do Warszawy Zygmunt ponownie złożył podanie o przyjęcie na studia. Zajęcia wznowiono w grudniu, a wraz z nimi działalność Koła, które na Walnym Zebraniu 17 grudnia przyjęło nazwę Koła Inżynierii Wodnej SPW.
[
11 listopada 1918 roku 23-letni kapral Siejanowski wstąpił do słynnego 1 Pułku Szwoleżerów, powołanego przez jego legionowych towarzyszy pod wodzą rotmistrza Orlicz-Dreszera. Swych dowódców Zygmunt doskonale znał, a oni doceniali jego talenty i zasługi bojowe. Pułk nawiązywał do tradycji 1 Pułku Szwoleżerów-Lansjerów Gwardii cesarza Napoleona I oraz 1 Pułku Ułanów Legionów Polskich Beliny. Rok później otrzymał on miano 1 Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego, co ilustruje żurawiejka – prześmiewczy kuplet
[
Oficer pierwszorzędnych wartości wojskowych. Bardzo odważny
W szeregach szwoleżerów W ławach studenckich Zygmunt spędził niemal rok. Niestety, to nie był czas sprzyjający nauce: trzeba było bronić dopiero co odzyskanej niepodległości.
22
kawaleryjski: Zawsze dumny z szefa swego, to szwoleżer Piłsudskiego. W zaświadczeniu, wydanym 19 lutego 1920 roku dla władz uczelni Dreszer – podówczas major i jego dowódca informował, że Zygmunt służy tam jako „wachmistrz liniowy”.
Z pierwszej bitwy tej kampanii – starcia pod Dołhobyczowem 10 grudnia 1918 roku wspomina go potomek tamtejszych mieszkańców, malarz batalista Stanisław Eugeniusz Bodes: W obrazie na pewno znajdzie się kapral Zygmunt Siejanowski, który pod wiatrakiem zebrał pozostałych po szarży ułanów. […] Pod wieczór na polu i między zabudowaniami leżało kilkadziesiąt ciał poległych nieprzyjaciół oraz dużo mniej polskich, wzięto też do niewoli 39 jeńców, sporo zdobycznej broni, w tym jeden karabin maszynowy. W raporcie po bitwie adiutant dowódcy pułku ppor. Szostak ocenił siły ukraińskie na ponad 400 żołnierzy, których wspierała bateria dział i nieznana liczba k.m. Słabo wyszkolone, bo nie starczyło czasu, słabo uzbrojone oddziały polskie były jednak świetnie dowodzone przez oficerów, którzy własnym przykładem porywali żołnierzy do ataku, poświęcenia oraz wytrwałości w obronie[8]. Potem w szeregach pułku Zygmunt wiosną 1919 roku wziął udział w wojnie z Ukraińcami, a latem w wyprawie wileńskiej. Inna żurawiejka, którą kawalerzyści zagrzewali się do boju, brzmiała: Lance do boju, szable w dłoń: Bolszewika goń, goń, goń! W połowie lipca 1920 roku pułk przekroczył rzekę Styr: miał tam rozbić sowieckie oddziały, by osłonić reorganizację naszej kawalerii pod Zamościem, gotującej się do walnej rozprawy z gen. Siemionem Budionnym. Pierwsze starcie nastąpiło 15 lipca pod wsią Worotniowo: kozacy zaatakowali pod osłoną ognia z karabinów maszynowych. By ich powstrzymać, skierowano nań 1 szwadron wraz z plutonem Zygmunta. W tym czasie pułk miał przegrupować się za wzgórzem i przygotować do kontrataku. Nastąpiła szarża, jednak znaczna przewaga liczebna kozaków i palba, podczas której Zygmunt został poważnie ranny w nogę, zmusiła 1 szwadron do odwrotu. Gdy jednak wojacy dotarli
More Maiorum
fot. archiwum rod zin
ne autorki (2)
Z SZUFLADY GENEALOGA
> Na górze: zaświadczenie o zdanym egzaminie na Wydział Inżynierii Rolnej Polit. Warszawskiej z 1916 roku, poniżej: świadectwo moralności Zygmunta z 1915 roku
za wzgórze, Zygmunt zrobił niespodziewany zwrot i, z obnażonymi szablami oraz okrzykiem Hurrra!, ruszył z impetem na zaskoczonych bolszewików. Wspomógł go 4 szwadron, a oddziały kozaków uciekły w panice, zostawiając 63 trupy[9]. Tymczasem polscy kawalerzyści mieli jedynie 4 zabitych i 6 rannych[10]. Wniosek o odznaczenie Zygmunta orderem Virtuti Militari za tę szarżę sporządził dowódca pułku, płk Jan Głogowski. Podkreślić należy niezwykłe męstwo ppor. Siejanowskiego, który mimo rany i mimo wycofywania się plutonu umiał nad żołnierzem zapanować i sam dać przykład prawdziwego poświęcenia, pozostając w bitwie mimo, że mógł jako ranny odjechać – pisał. Uzupełniły go opinie innych przełożonych. Bardzo dobry i odważny oficer liniowy, był ppor. Siejanowski jednym z tych oficerów, którzy ciągłą swą pracą w polu wychowywali doskonałego żołnierza – dodawał płk Gustaw Orlicz-Dreszer. Oficer pierwszorzędnych wartości wojskowych, bardzo odważny, umiał zawsze podwładnych w najcięższych momentach walki zagrzać i utrzymać w dyscyplinie – wtórował rtm. Jan Karcz. Zdyscyplinowany, taktowny w stosunku do przełożonych i podwładnych, obowiązkowy, w ogniu nieustraszony, zawsze chwalony przez dowódców – podkreślał rtm. Julian Dudziński[11].
►
Po dwumiesięcznym pobycie w szpitalu Zygmunt pojechał do Grudziądza na kurs obsługi francuskich ręcznych karabinów maszynowych Chauchat. W trakcie kolejnych walk na różnych frontach awansował na podporucznika. Otrzymał też Krzyż Walecznych, o który wystąpił mjr Jerzy Grobicki wnioskiem nr 1079 z 11 grudnia 1920 roku[12]. ►
kwiecień | 4 (75)/2019
23
24
More Maiorum
fot. archiwum wbh
> Szczegółowy opis (charakterystyka i ocena umiejętności wojskowych) Zygmunta z 1921 roku
kwiecień | 4 (75)/2019
25
fot. wikimedia commons (4)
> Dowódcy Zygmunta Siejanowskiego. Kolejno: gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, gen. Jan Głogowski, gen. Jan Karcz, gen. Jerzy Grobicki
Adiutant pułku Po nastaniu pokoju Zygmunt podjął przerwane studia na Politechnice Warszawskiej. Nadal jednak służył jako kawalerzysta: na Karcie Kwalifikacyjnej dla Komisji Weryfikacyjnej z 26 stycznia 1921 roku dowódca 1 pułku, płk Orlicz-Dreszer wystawił mu najwyższą ocenę: bardzo dobrą. Odważny osobiście, zdecydowany w największych niebezpieczeństwach na linii. Uczciwy i sumienny w wypełnianiu obowiązków służbowych. Jeden z lepszych młodych oficerów kawalerii – zaznaczył. W kwietniu ppor. Siejanowski został adiutantem Pułku. Zrównoważony, nadzwyczaj taktowny i sumienny oficer, w linii bardzo odważny, bardzo dobry dowódca plutonu. Jako adiutant pułku konsekwentny, stanowczy, pracowity i sumienny – w stosunku do przełożonych i podwładnych bez zarzutu – oficer ideowy, który na otoczenie wywiera dodatni wpływ – pisał 27 kwietnia na kolejnej Karcie Kwalifikacyjnej mjr Jan Karcz[12]. W grudniu Zygmunt zdał egzamin oficerski z regulaminu jazdy, piechoty i służby polowej. Opisy
26
jego pracy i umiejętności zdominowała ocena „wybitny”. Szwoleżerowie 1 Pułku – oprócz codziennej służby i szkoleń – pełnili również funkcje reprezentacyjne podczas różnych uroczystości państwowych czy pogrzebów. Stanowili wspaniałą wizytówkę polskiego wojska w granatowoamarantowych mundurach ze srebrnymi monogramami swego Patrona, na doskonale wytrenowanych koniach. Całości dopełniały lance i szable. Nic dziwnego, że i na to ułożono żurawiejkę: Ciesz się dzielny szwoleżerze, masz protekcję w Belwederze! Pułk zajął koszary po rosyjskim gwardyjskim pułku ułanów przy ul. Ułańskiej, potem przemianowanej na Szwoleżerów. Tutaj, między parkiem Łazienkowskim i Agrykolą a ul. Czerniakowską powstało miasteczko garnizonowe, mieszczące koszary, stajnie, krytą ujeżdżalnię, budynki dowództwa, kasyno oficerskie i wspomniany kościół pułkowy. Wkrótce zbudowano tu dom mieszkalny dla podoficerów i świetlicę[13], z czego naśmiewała się kolejna żurawiejka: Siedzą sobie tak w Warszawie, przy kieliszku i przy kawie. Wówczas już 27-letni Zygmunt z zapałem dzielił czas między uczelnię
– gdzie zdążył zdać 11 egzaminów do półdyplomu inżynierskiego – i służbę w garnizonie. Zimą 1922 roku był współorganizatorem prestiżowego Balu I Pułku Szwoleżerów, odbywającego się pod protektoratem Naczelnika Państwa Marszałka Józefa Piłsudskiego, jak głosił anons prasowy[14]. Bal odbył się 18 lutego w salach Kasyna Oficerskiego pułku przy ul. Ułańskiej. Zabawa rozpoczęła się o godzinie 22.00, zaś na następny dzień, już od 4.00 rano, zapewniono gościom komunikację autobusową z miastem. Komitetem organizacyjnym, liczącym kilkadziesiąt osób z ówczesnej śmietanki towarzyskiej stolicy, zawiadywał dowódca pułku, ppłk Jan Głogowski. Nie wątpię, że Zygmunt wykorzystał tu swe rozległe koneksje towarzyskie. Byli wśród nich zaprzyjaźnieni z Siejanowskimi hrabiowie i książęta, m.in. ŚwiatopełkMirscy, Wielopolscy, Czartoryscy czy Woronieccy, wojskowi i cywilni dygnitarze wraz z małżonkami[15]. Jedna z żurawiejek ironizowała więc: Więcej panów niż frajerów, to jest pierwszy szwoleżerów!
Tragiczna śmierć W czerwcu 1922 roku Zygmunt awansował na porucznika. Otwierała się przed nim zarówno wspaniała kariera
More Maiorum
Z SZUFLADY GENEALOGA
i siostrę Zofię. Niestety, dziś po tych mogiłach nie ma śladu. W rocznicę śmierci Zygmunta „Dowódca Pułku i Korpus Oficerów” zawiadomili w prasie o mszy za duszę swego adiutanta, mającej się odbyć w kościele pułkowym[19]. Zaś w 1932 roku Zygmuntowi przyznano pośmiertnie Medal Niepodległości…
Politechniki Warszawskiej, miesięcznik Życie Techniczne, R. XII, nr 10/1936, s. 226-227, [7]
Obóz Internowania w Szczypiornie, więcej tutaj,
[8]
S. E. Bodes, Chwała bohaterom – dzieje
oręża polskiego, dostęp online tutaj, [9]
Pułkownik dyplomowany Jan Karcz,
Szarża pod Worotniowem 15 lipca 1920 [w:] Epizody Kawaleryjskie. Zbiór wspomnień, red. A. Radwan-Pragłowski, Oświęcim 2012,
wojskowa, jak i inżynierska. Szkoda, że nie wiem, jak mój stryj wyglądał, bo nie mogę go zidentyfikować na zachowanych zdjęciach pułkowych... Jesienią w koszarach wydarzył się jakiś wypadek: 10 października 1922 roku Zygmunt „zginął tragicznie” – jak to określono w kartotekach wojskowych[16]. Postrzał? Upadek z konia? A może samobójstwo? Nie wiadomo. Nie zachowały się żadne dokumenty, wyjaśniające przyczynę jego śmierci, milczą też o niej nekrologi, wspominając jedynie o „krótkich cierpieniach” poprzedzających zgon[17].
Wśród osób, które opłakiwały chłopaka, była jego przybrana matka, Felicja z Rudzkich. Gorąca patriotka i pedagog, wychowała wiele roczników młodzieży, które wraz Zygmuntem wywalczyły niepodległość. Ale to już zupełnie inna historia… M
[10]
Pierwszy Pułk Szwoleżerów Józefa
Piłsudskiego 1914-1945, red. K. Wasylik, Łomianki, 2008, s. 79-80, [11]
Wniosek o nadanie orderu Virtuti Militari
V klasy z 2 maja 1921 roku, Centralne Archiwum Wojskowe, sygn. I.482.33-2543, [12]
Centralne Archiwum Wojskowe,
***
Warszawa-Rembertów, teczka personalna
Autorka prosi o kontakt wszystkich, którzy
Zygmunta Siejanowskiego, sygn. KW-107
mają informacje o bohaterze oraz innych oso-
[13]
bach, wymienionych w artykule: mstepien11@
więcej tutaj,
op.pl.
[14]
1 Pułk Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego, Ogłoszenie o Balu I Pułku Szwoleżerów,
Kurier Warszawski nr 32/1922, Źródła:
[15]
Ogłoszenie o Balu I Pułku Szwoleżerów
[1]
Wieczory Rodzinne, nr 18/1903,
z Komitetem Organizacyjnym, „Kurier
[2]
Reklama Gimnazjum Wojciecha
Warszawski” nr 47/1922,
Górskiego, Kurier Warszawski nr 234/1913, [3]
Gimnazjum Wojciecha Górskiego
w Warszawie, więcej tutaj, [4]
Teczka studenta Zygmunta
[16]
Pierwszy Pułk Szwoleżerów Józefa
Piłsudskiego 1914-1945, red. K. Wasylik, Łomianki, 2008, s. 197, [17]
Nekrolog Zygmunta Siejanowskiego,
Siejanowskiego, Archiwum Politechniki
Kurier Warszawski nr 280/1922,
Warszawskiej,
[18]
[5]
D. Sitkiewicz, Stanisław Dłużewski (1865-
Podziękowanie rodziny Zygmunta
Siejanowskiego dla pułku za pogrzeb, Kurier
1936): właściciel Dłużewa, Rocznik Mińsko-
Warszawski nr 288/1922,
Mazowiecki, t. 21/2013, ss. 195-198, dostęp
[19]
online tutaj,
Zygmunta Siejanowskiego, Kurier
[6]
Zarys dziejów Koła Inżynierii Wodnej
Anons o mszy pułkowej za duszę
Warszawski nr 280/1923. fot. e-buw
Trzy dni później, 13 października kapelan pułku ks. Gawinek po żałobnej mszy w kościele garnizonowym poprowadził kondukt na cmentarz. Z prasowego podziękowania rodziny Zygmunta wynika, że te smutne uroczystości zorganizował dowódca pułku, płk Jan Głogowski z korpusem oficerskim i wspomnianym kapelanem oraz porucznikami: A. Hrynkiewiczem, Z. Dziadulskim i K. Marxem. Msza miała uroczystą, wojskową oprawę[18].
reprint wydania z 1939 roku, s. 130-134,
Zygmunt spoczął na Starych Powązkach, w części cywilnej – w rodzinnym grobowcu Siejanowskich, gdzie siedem lat wcześniej pochowano jego ojca
kwiecień | 4 (75)/2019
27
> Aleksandra Szafrańska-Dolewska
Dzierżązna - mały dwó Jadąc drogą wojewódzką nr 702 z Łodzi do Kutna, w miejscowości Biała możemy dostrzec drogowskaz informujący o zjeździe do Dzierżąznej i do tamtejszego parku dworskiego. Zarówno piękny, rozległy park, jak i niepozorny dwór znajdujący się w nim, były świadkami wielu, często dramatycznych historii. Zwłaszcza podczas ostatniej wojny światowej…
K
sięgi grodzkie łęczyckie jako właściciela Dzierżąznej w końcu XVI wieku wymieniają Marcina Besiekierskiego de Dzierzązna i jego syna Jana Besiekierskiego. W 1585 roku Jan dał część dóbr – Dzierżązna, Białe i Besiekierz Nawojowy w powiecie łęczyckim swojemu bratu Wojciechowi Besiekierskiemu. W 1678 roku w wyniku działów właścicielem Dzierżąznej został Stanisław Szypowski herbu Szreniawa. Pod koniec XVIII wieku jako właściciele Dzierżąznej wymieniani są Dzierzbiccy. Szymon Dzierzbicki herbu Topór urodził się w 1720 roku. Sprawował funkcję podczaszyca i chorążego inowłodzkiego, szambelana Stanisława Augusta, kasztelana brzezińskiego, wojewody łęczyckiego i starosty błońskiego. Był kawalerem Orderu Świętego Stanisława, Orderu Orła Białego i Orderu Świętego Aleksandra Newskiego. Miał dwie żony. Pierwszą była Helena Joanna Walewska herbu Pierzchała (Kolumna), chorążanka łęczycka. Ich ślub odbył się w Walewicach w 1759
28
Zabokrzeckiego. Aleksy ukończył Wydział Prawa i Administracji na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 1846-1853 był radcą, a potem prezesem Dyrekcji Szczegółowej Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w Warszawie. Należał również do Towarzystwa Rolniczego w okręgu zgierskim. Żoną Aleksego była Emilia Bogdanowicz, urodzona w 1814 roku w Turczynie w guberni podolskiej córka Teodora
roku. Helena zmarła w Kaskach 19 listopada 1766 roku. Drugą żoną Szymona została Józefata Sariusz-Gomolińska herbu Jelita, zmarła 13 lutego 1823 roku w Pokrzywnicy. Szymon zmarł 8 sierpnia 1787 roku. W tym samym roku jego dzieci z dwóch małżeństw wraz z wdową podzieliły między siebie dobra Dzierżązna, Jasionka, Jasiona, Kaleń, Żabia Wola, Ustanówek, Falenie, Piaski i Szeligi. W 1788 roku Ignacy Dzierzbicki, syn Szymona, szambelan Stanisława Augusta, zabezpieczył 60 000 florenów na Dzierżąznej i Ustanówku swojej przyszłej żonie, Annie ze Świniarskich. W I połowie XIX wieku majątek dzierżawili Konstanty Józef Leon Zabokrzecki herbu Sulima, syn Franciszka i Marianny Śliwczyńskiej. 17 listopada 1824 roku poślubił on w Giecznie Mariannę Kącką. Małżonkowie mieli przynajmniej troje dzieci – Władysława (zm. w 1853 roku), Wilhelminę Honoratę (ur. w 1827 roku) i Józefę (ur. w 1830 roku). Około połowy XIX wieku majątek w Dzierżąznej trafił w ręce Aleksego
More Maiorum
DAWNE DWORY
ór, wielka historia i Ludwiki Sokołowskiej, z którą miał przynajmniej dwoje dzieci – Mariannę (ur. w 1838 roku) i Wojciecha Ludwika Maurycego (ur. w 1841 roku, prawdopodobnie zmarł w dzieciństwie).
W rękach Chrzanowskich 25 kwietnia 1858 roku Marianna Zabokrzecka poślubiła w warszawskiej
parafii św. Andrzeja urzędnika Komory Celnej Składowej, Stanisława Antoniego Chrzanowskiego herbu Suchekomnaty, syna Pawła, byłego majora byłych Wojsk Polskich i Apoloni Rybickiej. Jako wiano otrzymała od rodziców majątek w Dzierżąznej. Emilia Zabokrzecka zmarła w Warszawie niedługo po ślubie jedynej córki – 20 sierpnia 1859 roku i spoczęła na Powązkach. Aleksy zmarł 23 kwietnia
1870 roku w Dzierżąznej i został pochowany w Modlnej. Małżeństwu Chrzanowskim urodziło się pięcioro dzieci – Zofia Henryka (ur. w 1859 roku), Stanisław (ur. w 1860 roku), Irena Celina (ur. w 1860 roku), Aleksy (ur. w 1861
►
> Dwór w Dzierżąznej fot. aleksandra szafrańska-dolewska
kwiecień | 4 (75)/2019
29
roku) i Laura Maria Apolonia (ur. w 1863 roku). Według Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego... z 1881 roku w skład dóbr Dzierżązna wchodził folwark Dzierżązna wraz z wsiami Dzierżązna, Swoboda, Dobra, Ostrów i osadą wieczysto czynszową Folusz. Majątek rozciągał się na 343 morgach, z czego grunty orne i ogrody zajmowały 273 morgi, łąki 41 mórg, wody 4 morgi, a nieużytki i place 11 mórg. Marianna zmarła w wieku zaledwie 32 lat w 1870 roku. Stanisław 17 lat później. Możliwe, że ze względu na małoletność dzieci w chwili śmierci rodziców,
[
hierarchji wojskowej okręgu: prezesa sądu wojennego kasacyjnego i otrzymał rangę jenerała-lejtnanta. Przed wojną japońską w r. 1902 wyszedł do emerytury i zamieszkał na stałe w Warszawie. Tutaj stosunkami swemi i wpływami wyjednał w r. 1904 Najwyższy Ukaz na założenie pierwszej szkoły średniej polskiej bez praw, na której wzorowały się potem inne szkoły, założone już na zasadzie pozwoleń władz szkolnych. W szkołę swoją włożył (…) dziesięć lat gorliwej i nieustannej pracy i zabiegów, jednając jej dobre imię i opinię zakładu doskonalącego się stale w kierunku pedagogiczno-wychowawczym, wraz z i uznaniem dla siebie, nauczycieli i uczniów.
Majątek przejął
[
dyrektor gospodarczy przędzalni
majątek przejął przyrodni brat Stanisława – Paweł Marcelli Chrzanowski. Paweł był synem Pawła Chrzanowskiego i jego drugiej żony, Michaliny Rybickiej. Urodził się 18 czerwca 1846 roku. Jako chłopiec dziesięcioletni wyjechał do Petersburga, gdzie ukończył pawłowski korpus kadetów i wojskową akademję prawną, która też popchnęła go na drogę sądownictwa wojskowego. Na tem polu odbywał urzędowanie najpierw na Kaukazie, potem w Turkiestanie, gdzie przeszedłszy wszystkie szczeble tej kariery, należał do komisji regulującej granicę państwa z Persją, skąd przeniesiony do Władywostoku zajął na dalekim Wschodzie podczas kampanji z Chinami najwyższe stanowisko w sądowej
30
Żoną Pawła była Cecylia Gilewicz, z którą miał przynajmniej czworo dzieci – Pawła, Piotra, Aleksandra i Jadwigę.
Pierniki, owoce lub karmelki… Za czasów Chrzanowskich stosunek dworu do wsi był tam ojcowski. Jeden obszerny pokój w starym modrzewiowym dworze przeznaczony był na szkołę dla wiejskiej dziatwy, której liczna rzesza codziennie od rana do południa bardzo porządnie uczona była przez trzy młodziutkie córki pana Ch. Uczono dzieci czytać, pisać, rachunków, pacierza i katechizmu, oraz pierwszych
wiadomości z geografji i dziejów ojczystych. W nagrodę pilności w niedzielę, po południu dziatwa przychodziła bawić się w gry różne z dwojgiem najmłodszych dzieci pana Ch., gdy była pogoda, w pięknym dworskim ogrodzie, a w czasie niepogody w szkolnym pokoju. Ci, którzy nauczyli się już płynnie czytać, dostawali „Kmiotka” lub „Czytelnię niedzielną”, aby wróciwszy do domu, mogli te pisma rodzicom przeczytać. Co rok był egzamin; nagrody pierwszego stopnia stanowiły książki do nabożeństwa, drugiego stopnia: dla dziewcząt ładne chusteczki na głowę, dla chłopców książki z obrazkami, (...) co tylko dzieci dostały z łakoci, pierniki, owoce lub karmelki, to zawsze dzieliły je z tymi towarzyszami zabawy. Co niedziela były imieniny lub wesele której lalki małej panienki, więc trzeba było balik wyprawić. W porze letniej rwało się porzeczki, agrest, maliny lub wiśnie, później już orzechy i jeżyny, gdyż punktem honoru było, aby takie przyjęcie dostarczyć własnym przemysłem z małym dodatkiem spiżarnianym. Potem były gruszki i jabłka główną podstawą owych balików, następnie ogórki kwaszone z pieczenią, zostawioną z obiadu. W zimie zaś, gdy śnieg upadł, lody ze śniegu, oblane sokiem wiśniowym i przystrojone landrynkami. Paweł Chrzanowski zmarł 31 marca 1914 roku w Warszawie i został pochowany na cmentarzu powązkowskim.
Konflikt dziedzica z dzierżawcą W 1896 roku Dzierżązna została sprzedana na licytacji. Możliwe, że wtedy nabył ją Lucjan Zabierzowski, do którego należała na pewno już na początku XX wieku. Lucjan oddał ją w dzierżawę Teodorowi Dittbrennerowi. Po krótkim czasie między oboma panami doszło do konfliktu. Mając zaufanie nieograniczone do dzierżawcy p. Zabierzowski
More Maiorum
DAWNE DWORY
Fryderyka Hofzena, Augusta Fencke, Augusta Krinke i innych. Ale przebrała się miarka i ocknął się p. Zabierzowski. Przekonawszy się poniewczasie, że źle zaufanie swe ulokował, wystąpił przed sąd o unieważnienie licytacji, o zwrot majątku i o wyeksmitowanie Ditbrenera ze wszystkimi osobami prawa jego reprezentującemi z folwarku, mocno już zdewastowanego. Podczas procesu Dietbrenner bronił się tym, że nie miał obowiązku spłacać rat Towarzystwa, a sprawa została wytoczona nieformalnie. Po jego stronie opowiedzieli się wszyscy ci, którym sprzedał działki.
fot. aleksandra szafrańska-dolewska
wydał też plenipotencję do sprzedaży gruntów kolonistom, poczem strony dokonać miały obrachunku ostatecznego. Ale do obrachunku nie doszło, bo p. Dietebrenner wynalazł sposób „wykwitowania” właściciela bez psucia papieru i sporządzania zbytecznych zestawień liczbowych. Sposób ten był dość prosty. Na Dzierżąznie zabezpieczona była pożyczka Towarzystwa kredytowego ziemskiego, której raty opłacać miał dzierżawca. Ale p. Dietbrenner, chociaż miał gotowe pieniądze, będące własnością p. Zabierzowskiego, raty nie zapłacił i dopuścił do licytacji majątku. Przed
terminem oznaczonym do sprzedaży p. Dietbrenner skupił za bezcen różne należności folwark obciążające i usunąwszy w ten sposób możliwą konkurencję, stanął do przetargu i kupił Dzierżąznę za rubla ponad szacunek Towarzystwa. Pod względem formalnym wszystko odbyło się w należytym porządku i wydział hipoteczny sprzedaż zatwierdził. P. Dietbrenner dopiął celu: ze skromnego dzierżawcy stał się jedynym i wyłącznym właścicielem majątku. Zaczął też odpowiednio gospodarować: wyrąbał drzewa w ogrodzie, rozebrał dwa budynki gospodarskie, a część gruntów rozparcelował między kolonistów-Niemców: Wilhelma Zelinga,
kwiecień | 4 (75)/2019
Zabierzowski nie dożył końca procesu (zmarł między 1909 a 1911 rokiem), więc dalej procesowały się jego córki – Wanda z Zabierzowskich Jałozo i Konstancja Zabierzowska. Po licznych rozprawach i odwołaniach izba sądowa zgodnie z wyrokiem, zapadłym w sądzie okręgowym, nakazała zwrócić majątek spadkobiercom Zabierzowskiego, usunąć Dietbrennera z folwarku i zobowiązać go do złożenia rachunków za czas, podczas którego był nieprawym posiadaczem Dzierżązny. Około 1911 roku majątek w Dzierżąznej zakupił Feliks Kurzewski. Feliks, syn Walentego, urodził się we wsi
Swoboda Modlna. W 1880 roku wziął w warszawskiej parafii Nawiedzenia NMP ślub z Marianną Eleonorą Czarniecką. 2 lipca 1882 roku urodziła im się jedyna córka – Felicja Maria. Feliks zmarł 5 grudnia 1913 roku.
Przedsiębiorczy Franke Majątek po Feliksie odziedziczyła Felicja. W 1908 roku w łódzkim kościele św. Krzyża wyszła ona za mąż za Karola Franke, syna Karola i Joanny Szwarc. Karol był inżynierem, dyrektorem gospodarczym w przędzalni Allart-Rousseau w Łodzi, będącej filią francuskiej spółki akcyjnej Generalnej Kompanii Przemysłu Przędzalniczego Zakładów „Allart, Rousseau i S-ka” z siedzibą w Roubaix. W tym czasie urodziła się im córka Anna. W 1914 roku Karol przeniósł się na stałe do Dzierżąznej, gdzie już mieszkała Felicja z córką. Przysłużył się do rozwoju majątku. Wstąpił do spółki melioracyjnej, która zmeliorowała pola we wsi. Prace projektowe i wykonawcze z ramienia spółki prowadził Kazimierz Michałowski, absolwent archeologii na uniwersytecie we Lwowie, późniejszy słynny archeolog i egiptolog. W ramach projektu na grobli zasilającej młyn w wodę wybudowano turbinki wodne, które oświetliły dwór i zabudowania folwarczne. Karol przywiązywał dużą wagę do edukacji. Był członkiem Polskiej Macierzy Szkolnej, popierał ruch oświatowy na terenie swojej fabryki. Po przekazaniu przez Niemców szkolnictwa polskiego w 1917 roku Radzie Stanu został wybrany na terenie gminy Lućmierz prezesem Dozoru Szkolnego. Przekazał 4 morgi gruntu z majątku na budowę 3-klasowej szkoły w Dzierżąznie, w której miały się uczyć dzieci z folwarku i kilku okolicznych wsi. Był współzałożycielem ochotniczej straży pożarnej we wsi. Kupił sklep w pobliskim Zgierzu, w którym
►
31
fot. metryki.genealodzy.pl (1), wikimedia commons (1)
Nieudane małżeństwo
> Akt ślubu Karola Franke z Feliksą Kurzewską, parafia św. Krzyża w Łodzi, rok 1908
sprzedawał płody rolne z majątku. Za swe zasługi na polu pracy społecznej Karol Franke został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi. W 1913 roku w majątku doszło do dziwnej i zarazem niebezpiecznej sytuacji,
32
która była następstwem wypadku sprzed dwóch lat, kiedy to robotnik na folwarku Dzierżązna w gm. Lućmierz, w pow. łódzkim, 42-letni Stanisław Pilarski, był pokąsany przez psa wściekłego. Na razie Pilarskiego wyleczono i zdawało się, że pokąsanie nie pociągnie za sobą żadnych następstw, tymczasem wczoraj Pilarski rzucił się na żonę i córkę właściciela folwarku i pokąsał je. Pilarskiego odwieziono do lecznicy dr. Palmirskiego, pokąsane zaś kobiety do Łodzi.
Zawarte raczej z rozsądku, niż z miłości małżeństwo Felicji i Karola nie należało do szczęśliwych. Karol jako osoba bez pochodzenia szlacheckiego miał ułatwić Feliksowi zakup majątku w zaborze rosyjskim jako figurant, a jego małżeństwo z Felicją miało zagwarantować pozostanie dóbr w rodzinie. Po kilkunastu latach wspólnego życia małżonkowie podjęli decyzję o rozstaniu. 25 kwietnia 1922 roku Karol Franke wniósł do Sądu Okręgowego w Łodzi pozew o uznanie go za właściciela niepodzielnej połowy, znajdujących się rzekomo od 1914 r. w jego posiadaniu 4-ch włók i 195 prętów ziemi z budynkami z folwarku Dzierzązna z jednoczesnym zasądzeniem od niego na rzecz pozwanej 32.400 mk., a to z racji, że jeszcze w 1904 r., ówczesny właściciel pomienionego folwarku niejaki Zabierzowski przyrzekł sprzedać wzmiankowaną część folwarku niejakiemu Pigułowskiemu, którego prawa następnie powód łącznie z pozwaną nabył; gdy jednak ostatnia odziedziczyła rzeczony folwark po późniejszym jego nabywcy, Feliksie Kurzewskim, który działając przedtem w imieniu spadkobierców Zabierzowskiego, powyższą umowę przyrzeczenia sprzedaży potwierdził i zezwolił na ujawnienie jej w hipotece, to nie bacząc na Ustawę z dnia 29 lipca 1919 r. w przedmiocie umów przyrzeczenia sprzedaży, prawa powoda do współwłasności kwestionuje. Ostatecznie w wyniku procesów i na skutek wyroku Sądu Metropolitalnego w Warszawie z dnia 12 grudnia 1925 roku stwierdzającego nieważność ich małżeństwa, Karol Franke otrzymał blisko dwie trzecie gruntów Dzierżązny wraz ze
More Maiorum
DAWNE DWORY
starym dworem i zabudowaniami folwarcznymi. Z 17 włók (około 283 ha), po podziale Felicji zostało około 6 włók (98 ha). Felicję w sądach reprezentował adwokat z Łodzi, Adam Słomiński, którego za swoją pracę nagrodziła 1 włóką ziemi ze swojego majątku. Słomiński zagospodarował darowiznę, budując okazały dwór i liczne zabudowania gospodarskie istniejące do dziś. Po kilku latach samotności Karol ożenił się z Zenobią Szymańską, z którą mieszkał aż do śmierci w 1936 roku. Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Białej. Zadłużony majątek na licytacji kupił łódzki adwokat Bolesław Duszyński i jego żona Stanisława Krautforst.
Z Czeczenii do Dzierżąznej Po rozwodzie Felicja rozpoczęła poszukiwania administratora do prowadzenia majątku, dając m.in. ogłoszenia do gazet. Jedna z takich gazet trafiła do rąk niejakiego Edmunda Pawełczyńskiego…
Edmund Pawełczyński urodził się w 1886 roku w Pruszkowie. Był synem Antoniego i Konstancji Ludwickiej. Jego ojciec był mistrzem ceramiki, zatrudnionym w fabryce fajansu w Kole. Został oddelegowany do Pruszkowa, gdzie planowano stworzyć filię owej fabryki. Była to szansa dla niego i jego rodziny na odbudowę majątku, którego wraz z tytułem szlacheckim została pozbawiona po powstaniu listopadowym. Antoni dorobił się ziemi, domu i ośmiorga dzieci. Edmund był szóstym dzieckiem z kolei. Ukończył średnią szkołę rolniczą i wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej. Rozpoczął pracę w wytwórni skór. Po wybuchu I wojny światowej i całkowitym zniszczeniu rodzinnego domu w Pruszkowie, który stał na linii okopów wojsk rosyjskich i pruskich, Pawełczyńscy rozjechali się po świecie. Aby uniknąć służby wojskowej, Edmund wyjechał do Czeczenii i zamieszkał w Groznym. Początkowo trudnił się myślistwem, potem jednak dzięki swojemu wykształceniu, wiedzy i sprytowi wraz z Czeczenami założył spółkę zajmującą się wyprawianiem skór i futer oraz handlem nimi. Szybko się wzbogacił, co pozwoliło mu
sprowadzić do Groznego część rodzeństwa. Po wprowadzeniu nowej władzy Edmund został dowódcą szwadronu oddziału Czeczenów. Niepewna sytuacja polityczna w Groznym sprawiła, że zaczął myśleć o powrocie do kraju. Wkrótce wysłał rodzinę pociągiem do Pruszkowa. Z kolei on sam z bratem wyjechał na Podole. Tam poznał Florentynę Siemaszko, urodzoną w 1889 roku w Tulczynie, z którą szybko wziął ślub. Uciekając przed nadchodzącą Armią Czerwoną, która zajęła ich dom i przypadkiem znalazła pokaźny majątek ukryty w nodze stołu, małżonkowie w 1920 roku wrócili do Pruszkowa. Tu Florentyna zaszła w ciążę, której niestety nie donosiła. Targana rozpaczą po stracie nienarodzonego dziecka 29 stycznia 1922 roku popełniła samobójstwo. Wtedy Edmund natrafił na ogłoszenie Felicji, na które postanowił odpowiedzieć… 7 lutego 1926 roku Felicja wyszła za Edmunda Pawełczyńskiego.
►
> Dzieci polskie w niemieckim obozie pracy w Dzierżąznej
►
kwiecień | 4 (75)/2019
33
fot. aleksandra szafrańska-dolewska
Zamieszkała wraz z mężem i córką Anną w pobliżu szkoły w Dzierżąznej, pod budowę której jej były mąż przekazał ziemię. 4 stycznia 1928 roku w majątku wybuchł groźny pożar, który w ciągu paru godzin, mimo usilnej akcji straży ogniowej strawił doszczętnie oborę, stodołę i spichlerz. W ogniu zginęło 11 krów, kilkadziesiąt sztuk indyków i 2 psy podwórzowe. Pożar, jak ustaliło prowadzone dochodzenie powstał wskutek nieostrożnego obchodzenia się z ogniem. Właściciel majątku Edmund
34
Pawełczyński obliczył wyrządzone mu przez ogień straty na kilkadziesiąt tysięcy złotych. W czasie ratowania płonącego dobytku kilku służących folwarku odniosło lekkie oparzenia.
Przyszła farmaceutka Anna Franke uczęszczała do jednej z lepszych w Łodzi pensji dla dziewcząt – Zakładu Naukowo-Wychowawczego Heleny Miklaszewskiej. Zdała tam maturę, po której dostała się na farmację na Uniwersytet Poznański. Rodzina planowała, że gdy Anna skończy
studia, sprzedadzą majątek, aby kupić dla niej aptekę. Kiedy w czerwcu 1939 roku Anna złożyła wszystkie egzaminy końcowe i zdała egzamin magisterski, liczne długi zaciągnięte w przeszłości przez ojca oraz jej na wykształcenie jedynej córki, zmusiły Felicję do dalszej parcelacji majątku. Sprzedała 46 ha ziemi, a za pieniądze z nich planowała kupić obiecaną aptekę. Wybuch II wojny światowej pokrzyżował te plany. Anna dostała pracę w aptece w Wilczynie, małej miejscowości w powiecie konińskim. Ze względu na niemiecko brzmiące nazwisko zaproponowano jej podpisanie
More Maiorum
DAWNE DWORY
Gehenna dziewcząt We dworze Słomińskiego w pierwszych dniach wojny zamieszkał volksdeutsch Alfred Krinke. W grudniu 1942 roku na polecenie Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy urządzono w scalonym na nowo folwarku filię obozu dla dzieci i młodzieży (Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt) z ul. Przemysłowej w Łodzi. Na terenie folwarku umieszczono wyłącznie dziewczęta do 16 roku życia, które zmuszano do wykonywania najcięższych prac. Miały się one przyuczyć do pracy w rolnictwie w niemieckich gospodarstwach, do których miały być wywiezione po ukończeniu 16 lat. Zadaniem filii było także zapewnienie dostaw żywności do macierzystego obozu. Obóz istniał tam do 1945 roku. Po zakończeniu wojny majątek rozparcelowano. W latach 50. dwór był własnością skarbu państwa i dość często zmieniał użytkowników, którzy wykorzystywali go m.in. jako ośrodek kolonijny. W 1995 roku został przejęty przez gminę Zgierz, odremontowany i zaadaptowany na hotel. Obecnie mieści się w nim Gminny Ośrodek Kultury i podległy mu administracyjnie Ośrodek Szkoleniowo-Wypoczynkowy Gminy Zgierz z zapleczem konferencyjnym i hotelowym. volkslisty. Kiedy odmówiła całą jej rodzinę w 1940 roku eksmitowano z Dzierżąznej i zajęto majątek. Pawełczyńscy wraz z Anną wyjechali do Pruszkowa. Felicja prowadziła tam sklep z artykułami gospodarstwa domowego. Po wojnie dzięki dawnej przynależności do PPS-u, Edmund został kierownikiem PGR-u. Zmarł w 1959 roku. Felicja zmarła 28 lutego 1976 roku w Wałbrzychu. Mieszkający w starym dworze Duszyńscy po wybuchu wojny wyjechali do Głowna, a w majątku został brat Stanisławy, Włodzimierz Krautforst.
kwiecień | 4 (75)/2019
Zespół architektonicznoparkowy W 1881 roku w Dzierżąznej znajdował się stary obszerny dwór modrzewiowy, zbudowany za Augusta III i starannie przez właścicieli podtrzymywany; dwa obszerne ogrody: fruktowy i spacerowy, częścią w guście staro-francuzkim, częścią w angielskim z cienistemi szpalerami, sadzawkami, strumykiem, laskiem, kapliczką, mostkami etc. – to w nim po rozwodzie zamieszkał Karol Franke, a następnie Duszyńscy. Niestety obiekt
ten nie zachował się do naszych czasów. Dwór, który obecnie możemy oglądać w Dzierżąznej został wybudowany ok. 1924 roku przez łódzkiego adwokata, Adama Słomińskiego, na terenie który otrzymał od Felicji Franke. Budynek powstał wg projektu J. Szenfelda, który nagrodzony został na Wystawie Rolniczej w Poznaniu w 1924 roku. Dwór łączy cechy późnego baroku i klasycyzmu. Jego zwartą bryłę przykrywa mansardowy dach z wysokimi kominami. Od frontu znajduje się czterokolumnowy portyk dostępny po schodach i unoszący taras, który poprzedza trójosiową wystawkę. Budynek zwieńczony jest szczytem o dwóch spływach wynoszących nadwieszony pełny łuk. W elewacji bocznej umiejscowiono taras, który otwiera się na ogród szeroką prostokątną wnęką, zamkniętą spłaszczonym łukiem. Przy elewacji przeciwległej dostawiona została dwuosiowa prostokątna przybudówka z dodatkowym wejściem, którą pokrywa jednopołaciowy daszek. Prostokątne wysokie otwory okienne posiadają, kratownicową stolarkę. W fasadzie dominuje wydatny, profilowany gzyms nad belkowaniem unoszonym przez toskańskie kolumny. Ciężar gzymsu jest podkreślony przez balustradę tarasu z gęsto ustawionymi tralkami. Dwór otacza rozległy park z licznymi gatunkami drzew – dębami błotnymi, klonami, choinami kanadyjskimi i pigwowcami japońskimi oraz stawami. M *** Zapraszamy do lektury portalu Dwory i Pałace Polski, gdzie znajdziecie inne ciekawe historie.
35
> Iwona Fischer (Archiwum Narodowe w Krakowie)
Drzewo Jessego w sztuce i g Każdy genealog prędzej czy później zechce wyrysować drzewo genealogiczne swojej rodziny. Znając i oglądając rozbudowane i pięknie zdobione drzewa genealogiczne innych rodzin, zastanawiamy się nad pierwowzorem. Kto i w jaki sposób wykonał pierwsze drzewo genealogiczne? Jak zdeterminowało to jego tworzenie w dzisiejszych czasach? Czy dalej opieramy się na tych wzorach? Czy może obecnie wygląda to nieco inaczej?
P
ierwsze wywody genealogiczne znajdujemy w biblijnych ewangeliach św. Mateusza i św. Łukasza. W Ewangelii świętego Mateusza czytamy: Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama. Abraham był ojcem Izaaka; Izaak ojcem Jakuba; Jakub ojcem Judy i jego braci; Juda zaś był ojcem Faresa i Zary, których matką była Tamar. Fares był ojcem Ezrona; Ezron ojcem Arama; Aram ojcem Aminadaba; Aminadab ojcem Naassona; Naasson ojcem Salmona; Salmon ojcem Booza, a matką była Rachab. Booz był ojcem Obeda, a matką była Rut. Obed był ojcem Jessego, a Jesse był ojcem króla Dawida... Gdy porównamy różne ewangelie, znajdziemy w genealogii Chrystusa wiele nieścisłości – ale nie w tym przecież rzecz. Bardziej zainteresuje nas, kiedy i jak tę genealogię przełożono na język obrazu.
Zacznijmy od średniowiecza W tym miejscu trzeba cofnąć się znacznie w czasie i przypomnieć, że średniowiecze – bo właśnie z tego okresu posiadamy pierwsze drzewa genealogiczne – dysponowało przede
36
wszystkim słowem mówionym i przedstawieniem w formie obrazu. Nie dziwi także pierwszy bohater genealogii – wszak w okresie średniowiecza Bóg był najważniejszy, był początkiem i końcem wszystkiego. Sztuka tego okresu jest w zdecydowanej części podporządkowana tej filozofii, a tworzone dzieła mają charakter niemal wyłącznie religijny. Średniowiecze to czas, kiedy księga (w zdecydowanej większości Biblia) była własnością możnych tego świata. Pozostała część społeczeństwa – niepiśmienna i nieczytająca – poznawała jej treść w trakcie nabożeństw i kazań. Te z kolei, co sprawiało wielką trudność dla ich zrozumienia, odprawiane były po łacinie. Stąd wywodzi się przekazywanie opowieści biblijnych w formie przedstawień obrazowych: polichromii, malarstwa tablicowego, rzeźb kościelnych, witraży. Ich podstawowym zadaniem było przekazanie treści religijnych w najprostszej formie – niemalże jak tablice dydaktyczne dzisiaj – tym wszystkim, którzy nie posługiwali się słowem pisanym. To swoista Biblia pauperum, czyli biblia dla ubogich. I choć tym terminem określamy obecnie w nauce
tylko pewien typ ksiąg późnośredniowiecznych, to przedstawione powyżej powszechne rozumienie biblii ubogich zgodne jest z duchem epoki średniowiecza. Skąd pomysł na drzewo jako graficzne przedstawienie genealogii? I znów odwołać musimy się do Biblii, w której napisano: I wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzeni”. Namalowano więc, jak najprościej się dało – postać Jessego i odrośl z korzeniami wyrastającą bezpośrednio z jego trzewi. I tym dosłownym, rzec by dzisiaj można nawet nieco infantylnym sposobem, zaczęto w sztuce przedstawiać genealogię Chrystusa, nazywając ją równie prosto tzw. Drzewem Jessego. Słowo „infantylny” nie brzmi tu może dobrze – ale jak inaczej nazwać to niecodzienne wyobrażenie, kojarzące się z dziecinną dosłownością i prostotą przekazu.
Przedstawienie Jessego Sama postać Jessego jest malowana różnie. W zdecydowanej większości leży on we śnie (czasem z zamkniętymi oczami). Na innych wyrysowane jest to
More Maiorum
GENEALOG W ARCHIWUM
genealogii tylko poza samej figury, na niektórych przedstawione jest jakieś posłanie, mebel, czasem tylko sama poduszka pod głową. W sztuce ludowej mamy Jessego podpartego na ręce bez posłania – jak biedak leżący na ziemi. Ale dla przeciwwagi mamy także Jessego siedzącego na tronie – w dwóch wariantach – śpiącego, z zamkniętymi oczami albo wręcz podpartego na ręce w pozycji, jaką zwykle przyjmuje człowiek śpiący na siedząco. Różnie jest też przedstawione drzewo, które wyrasta albo wręcz z postaci, albo spoza niej. Najciekawsze są chyba te wizerunki, na których pień drzewa wyrasta bezpośrednio z trzewi Jessego, czasem spomiędzy szat, jakby on sam starał się ukryć ten niezwykły fakt. Ukazanie drzewa też było różnorodne. Od takiego, co ma wyraźny konar i zielone duże liście – po same gołe gałęzie. Czasem w ozdobnych przedstawieniach figury są kolorowe, a samo drzewo ma złoty lub srebrny kolor. Na gałęziach siedzą kolejne wymienione w wywodzie genealogicznym osoby, czasem są podpisane, choć niekoniecznie (bo przecież powstawały dla tych, co czytać nie umieli). Jasne jest jednak przesłanie, co z czego wynika, czyli kto od kogo się wywodzi i kto był czyim przodkiem. Czasem Jesse wydaje się najważniejszy na przedstawieniu, jednak on jest tylko początkiem, który doprowadzić ma nas kolejnymi odgałęzieniami drzewa do postaci Matki Boskiej, trzymającej na
kwiecień | 4 (75)/2019
kolanach małego Jezusa Chrystusa, lub w późniejszych przedstawieniach – do postaci tryumfującego Chrystusa.
Drzewo życia i drzewo krewności Pochodną drzewa Jessego jest tzw. Drzewo życia – czasem ikonograficznie niezwykle podobne. Nie ma tu już Jessego – w centralnym miejscu, albo podobnie jak w Drzewie Jessego, w dolnej części umieszczono samego Chrystusa i to od niego, jak w piśmie świętym, rozpoczyna się budowanie drzewa genealogicznego. W tym wypadku w najszerszym rozumieniu – drzewa nas samych.
Innym przedstawieniem jest tzw. Arbor consanguinitatis et affinitatis albo w najbardziej rozbudowanej nazwie Arboribus consanguinitatis, affinitatis et cognationis spiritualis ac legalis. To graficzny sposób przedstawienia tzw. krewności, czyli pokrewieństwa i powinowactwa – zarówno duchowego, jak i prawnego. Wykres stanowi świetną podpowiedzieć, jak tworzyć drzewo genealogiczne. Bowiem schemat ten służył do graficznego przedstawienia tych, którzy są prawowitymi spadkobiercami wraz z ich kolejnością w tym właśnie prawnym aspekcie.
►
37
38
More Maiorum
GENEALOG W ARCHIWUM
fot. wikimedia commons (3)
Drzewo Jessego w sztuce
– narysowane w nich miniatury pięknie pokazują Drzewo Jessego.
Drzewo Jessego było chętnie wykorzystywane w sztuce, zwłaszcza dawnych wieków – kiedy, jak już wspomniano, ludzie uczyli się wiary, patrząc na przedstawienia. Dominuje więc sztuka średniowiecza, choć i do dzisiejszych czasów ten motyw jest, nie tak chętnie, ale wykorzystywany. Przegląd wypada zacząć od licznie zachowanych manuskryptów i inkunabułów. Oczywiście nie sposób wymienić tu wszystkie – poprzestać można na kilku przykładach, pokazujących dobitnie stosowanie tego motywu w sztuce. Najbardziej znanymi pod tym względem są: Kodeks Wyszehradzki i Biblia Lambertha
W architekturze chyba najbardziej spektakularnym przykładem jest ołtarz Katedry w Burgos w Hiszpanii. Niezwykle piękne przedstawienie w ołtarzu kaplicy św. Anny urzeka zarówno artyzmem, jak i skalą przedstawienia. Ale Drzewo Jessego zachwyca także na sklepieniu Der Michaelis Kirsche w Hildesheim w Niemczech w Dolnej Saksonii czy na fresku w Katedrze w Limburgu w Hesji, także w Niemczech. Drzewo Jessego znajdziemy również na brązowych drzewach Bazyliki San Zeno w Weronie, na mozaice w słynnej Bazylice Świętego Marka w Wenecji we Włoszech,
kwiecień | 4 (75)/2019
w rzeźbiarskich dekoracjach Kościoła św. Franciszka w Porto w Portugalii, na chórze Katedry w Sewilli w Hiszpanii. Jeszcze bardziej spektakularne wydają nam się przedstawienia witrażowe z najsłynniejszych gotyckich katedr Francji czy Anglii. Kolorowe okna, w których możemy oglądać Drzewo Jessego znajdują się m.in. w Chartres czy Paryżu we Francji, w Minster, York, Dorchester, Caterbury, Oxford w Anglii. Malarstwo i rzeźba także korzystały z tego motywu – tu wymienić wypada choćby słynny obraz autorstwa Absoloma Stumme z 1499 roku
►
39
> Drzewo pokrewieństwa i powinowactwa
pod tytułem Drzewo Jessego, przechowywany w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. Także sztuka polska od czasów średniowiecza korzysta z tego motywu. W tympanonie kościoła w Choszcznie bardzo schematyczne przedstawiono, w ceglanej ozdobie, właśnie drzewo Jessego. Jednakże najbardziej znanym i o najwyższej klasie artystycznej zabytkiem będzie oczywiście ołtarz Wita Stwosza znajdujący się w Krakowie w Kościele Mariackim. W predelli tego ołtarza znajduje się wyrzeźbione Drzewo Jessego. Nie tak wysokiej klasy, ale równie piękna jest ambona z kościoła w Sandomierzu. Tu oddano scenę w dosłowny sposób – jak pozwalała na to właśnie konstrukcja ambony. Na dole leży postać Jessego z niej wyrasta pień drzewa, a w konarach jest usytuowana sama ambona z pozostałymi figurami. Innym przykładem drzewa Jessego w polskiej sztuce jest ołtarz kościoła Klarysek w Nowym Sączu ,czy pochodzący z kompletnie innej epoki, ołtarz z Sanktuarium w Sulistrowiczkach. Ten, jakże krótki przegląd, i zaledwie kilkanaście przykładów, to dopiero początek odkrywania różnorodności przedstawiania motywu Drzewa Jessego w sztuce we wszystkich zakątkach chrześcijańskiej Europy i naszego kraju.
Czy rzeczywiście inspiracja? Trzeba się zastanowić, czy rzeczywiście warto studiować dogłębnie przedstawienia drzewa Jessego pod kątem
40 sp fot. ank, ze
ół
akowie (2) twowe w kr chiwum pańs nr 29/819 ar
More Maiorum
DRZEWA GENEALOGICZNE
tworzenia własnego drzewa genealogicznego? Czy rzeczywiście ten właśnie motyw był inspiracją dla pierwszych drzew genealogicznych? Oglądając liczne manuskrypty, przekonujemy się że i owszem – tak właśnie musiało być. Pierwsze schematy genealogiczne to oczywiście drzewa dynastii panujących czy sławnych rodów. I tu znajdujemy śpiącego władcę, władczynię czy rycerza w pozie, którą kojarzymy z przedstawień Drzewa Jessego. Postaci te leżą zazwyczaj w śnie, a z nich wyrastają konary drzewa, na których odnajdujemy w przypadku władców kolejnych panujących, w przypadku rodziny kolejne pokolenia. Podobieństwo i naśladownictwo jest oczywiste – do tego stopnia, że w pierwszym momencie zastanawiamy się dlaczego Jesse jest np. ubrany w zbroję rycerską. Dopiero za
siedzącej figury lub samego popiersia postaci.
chwilę orientujemy się, że to nie Jesse i że zmyliła nas sama poza figury. Takich drzew genealogicznych, które bezpośrednio kopiują Drzewo Jessego, jest wiele. Dopiero w późniejszym okresie zrezygnowano z tego charakterystycznego elementu przedstawienia na rzecz
Odkrywanie tych zabytkowych miejsc i odszukanie w nich motywu Drzewa Jessego może być interesującą wakacyjną alternatywą. Może wtedy wyrysowane przez nas drzewo genealogiczne nabierze zarówno blasku, jak i światowego formatu? M
Czas wakacji i urlopów nieubłagalnie się zbliża. Genealog zwykle poświęca go na podróż w poszukiwaniu źródeł genealogicznych do historii swojej rodziny – albo w miejsca w Polsce lub na świecie, gdzie rodzina mieszkała lub działała. Warto może obrać od czasu do czasu inny kierunek i poszukać inspiracji w dawnej architekturze i sztuce, choćby w takich sławnych miejscach, jak Francja (Paryż, Saint Denis, Chartres, Amiens, Nantes, Rouen, Poitiers), Włochy (Orvieto, Parma, Werona, Genua), Niemcy (Kolonia, Norymberga, Hildesheim) czy Hiszpania (Burgos, Santiago de Compostella, Silos). fot. wikimedia commons (2)
kwiecień | 4 (75)/2019
41
Ślązacy do weryfikacji, Niemcy wypędzeni > Piotr Ryttel Wiosna 1945 roku przyniosła Śląskowi wyzwolenie spod okupacji niemieckiej, a nowej władzy ciężki bagaż w postaci obecnych tu jeszcze Niemców i nie do końca określonych w swej narodowości Ślązaków. Niemcy precz! – to główne hasło tego okresu i jeszcze: reszta ludności – do weryfikacji! Owa weryfikacja przebiegała jednak mozolnie i nie zawsze konsekwentnie. 42
P
odstawą działań mających „oczyścić” ziemie odzyskane stał się opublikowany 28 lutego 1945 roku Dekret o wyłączeniu ze społeczeństwa polskiego wrogich elementów. Wciągnięci wbrew własnej woli lub pod przymusem do grupy trzeciej i czwartej Deutsche Volksliste, jeżeli zachowali polską tożsamość narodową, mogli być spokojni. To samo dotyczyło tak zwanych Leistungspole, czyli wydajnych Polaków z Wielkopolski, stanowiących niejako piątą grupę Niemieckiej Listy Narodowej. Wszyscy wymienieni
More Maiorum
HISTORIA XIX/XX WIEKU fot. wikimedia commons
postępowania, umieszczanych w budynkach sądowych, pomieszczeniach lokalnej administracji i wydawnictwach prasowych. W sytuacji, gdy rehabilitacja przebiegła pomyślnie dla danego delikwenta, mógł nadal cieszyć się wolnością i zarządzać swoim majątkiem, w przeciwnym razie czekało na wnioskodawcę miejsce odosobnienia, czyli obóz, przymusowa praca, utrata praw obywatelskich i publicznych oraz przepadek całego mienia. Wnioskodawca był postawiony pod ścianą: albo udowodni swoją pozytywną postawę i okoliczności wpisania na niemiecką listę, albo marny jego los. Od niekorzystnego werdyktu sądu grodzkiego, odwołanie nie przysługiwało. Za to prokurator mógł je złożyć, jeżeli miał wątpliwości, co do słuszności rozpatrywanego wniosku rehabilitacyjnego. Może więc lepiej byłoby wniosku nie składać? Otóż, kto nie zastosował się do przepisów dekretu, podlegał takim samym sankcjom jak ten, którego podanie o rehabilitację zostało odrzucone.
,
Niemcy precz!
zachowali pełnię praw obywatelskich. Musieli spełnić jeden warunek: jeżeli mieli więcej niż 14 lat, zobowiązani zostali do złożenia w urzędach administracji państwowej deklaracji wierności Narodowi i Demokratycznemu Państwu Polskiemu. W trudniejszej sytuacji byli ci z grupy drugiej, niemieckiej listy. Osoby te miały możliwość przeprowadzenia postępowania rehabilitacyjnego. Należało jednak udowodnić, że wpis do drugiej grupy nastąpił wbrew własnej woli lub
kwiecień | 4 (75)/2019
pod przymusem oraz że swoim postępowaniem zachowali polską tożsamość narodową. W każdym opisanym przypadku, ktokolwiek wiedział o takim zachowaniu danej osoby, którego nie dałoby się pogodzić z polską odrębnością narodową, powinien złożyć zawiadomienie do władz bezpieczeństwa. Wnioski o rehabilitację rozpatrywały sądy grodzkie. Wnioskodawca pokrywał koszty ogłoszeń o wszczęciu
Weryfikacja Ślązaków była działalnością sądową, biurokratyczną i administracyjną. Natomiast radykalnym postępowaniem władzy było wypędzanie Niemców z Ziem Północnych i Zachodnich, w dosłownym tego słowa znaczeniu. – Ani jednego Niemca na Ziemiach Zachodnich! – wykrzykiwali rządzący, a także publicyści. Uznawany za „niepokornego” przed wojną i jak się niebawem okazało coraz częściej również po wojnie, pisarz i dziennikarz, Adam Czekalski, zamieścił w Gazecie Robotniczej w lipcu 1945 roku artykuł pod znamiennym tytułem: Niemcy pójdą precz. Jak wiadomo, Niemcy byli usuwani z Polski, zdejmowano ich
►
43
fot. wikimedia commons (2)
> Deklaracja wierności
ze stanowisk, tracili mieszkania i majątki. Działo się to stopniowo, wpierw wypędzani byli najmniej produktywni i „niefachowi”. Nagle i zupełnie nieoczekiwanie wielu z nich powróciło. Okazało się, że to komendanci Armii Radzieckiej, przywrócili poprzedni stan rzeczy. Wywołało to, jak pisał red. Czekalski szereg scysji i nieprzyjemnych kontrowersji. Jak to się stało, że władze polskie przy pomocy Wojska Polskiego wysiedliły Niemców, a ci za przyzwoleniem rosyjskich komendantów wojennych mogli powrócić do swoich poprzednich miejsc zamieszkania? Wyjaśnił to wiceminister Leon Chajn, twierdząc, że to zwykłe… nieporozumienie. Podobno oficerowie Armii Czerwonej stacjonujący na Śląsku dowiedzieli się, że skoro wojna się zakończyła, naczelne władze sowieckie
44
nakazały pokojowe traktowanie cywilnej ludności niemieckiej. Komendanci wojenni zaczęli więc te dyrektywy wprowadzać na ziemiach polskich. Natychmiast po wyjaśnieniu „nieporozumienia” Niemcy powtórnie musieli się ewakuować. Ponieśli niejako dodatkową karę: wyrzucono ich z domów, przywrócono i znów wyrzucono. Prawdziwa huśtawka losu. Ani jednego Niemca! Wprowadzenie w życie tego żądania nie było łatwe. Niemcy nie sprzeciwiali się, ale zwlekali. Wielu z nich starało się przed wyjazdem sprzedać, co tylko się dało. Część z nich wyjeżdżała z dużym bagażem, inni tylko z jedną walizką. Deutsche Digitale Bibliothek pod hasłem Niemcy wysiedleni z Polski, zamieściła fotografię kuferka ze skromną zawartością. Jest w nim zakorkowana butelka z czymś, metalowa puszka, portmonetka, notes z papierami i części bielizny. Podpis brzmi: Walizka z majątkiem Georga Beyera, uchodźcy z Polski, 1945 rok. O czym miało
świadczyć przedstawienie ubogiego wyposażenia wysiedlonego? Opuszczał Polskę jako biedak, czy może wszystko, co miał, zdołał spieniężyć? Ani jednego Niemca! W czerwcu 1946 roku weryfikacja, pozwalająca ustalić i przyznać, lub nie, obywatelstwo polskie części mieszkańców Śląska, nie była jeszcze ukończona. To powodowało, że wielu Niemców nie znalazło się dotychczas na liście wysiedleńców. W dziennikach można było przeczytać krytykę opieszałego działania władz i próbę pouczenia jak odnosić się do Niemców. Jeden z redaktorów Gazety Robotniczej napisał: Należy pamiętać, że każdy „spokojny” cywil niemiecki, każda kobieta i każde dziecko, są naszymi wrogami, działającymi przy lada okazji na naszą szkodę. Pod maską uprzejmości i pokory siedzi chytry Niemiec, na łapach którego jest krew naszych najbliższych.
More Maiorum
HISTORIA XIX/XX WIEKU
Władze miejskie Zabrza przyjmowały wnioski o przyznanie obywatelstwa polskiego, do których trzeba było dołączyć oświadczenie, że petent ma polskie pochodzenie, że nie prowadził działalności przeciw Polsce, że nie należał do NSDAP, SS, SA czy Gestapo. Podanie musiało być podpisane przez trzech świadków, potwierdzających wiarygodność oświadczeń. Wszystko to tylko tak pięknie i prosto wyglądało. W rzeczywistości nie dochodziło
do faktycznej weryfikacji, gdyż listy osób składających wnioski nie były upublicznione. Czynności sprawdzające należały do Komitetu Obywatelskiego, który na darmo oczekiwał na skargi czy też na jakiekolwiek informacje o wnioskodawcach. Nic takiego nie mogło wpływać, skoro personalia petentów były ukryte. W ten sposób prawie wszystkie wnioski o przyznanie polskiego obywatelstwa były rozpatrywane pozytywnie. Sytuacja w Zabrzu
►
Czy te słowa rzeczywiście były odzwierciedleniem odczuć wobec Niemców? Wielu z nich było dobrymi sąsiadami, a teraz czekała ich zbiorowa odpowiedzialność. Być może w sprawie przymusowego wysiedlenia Niemców słowo „nienawiść” należało zastąpić słowem „sprawiedliwość”?
Polacy, Ślązacy czy Niemcy? W jednych miastach było nieco łatwiej rozwiązać kwestie narodowościowe, w drugich trudniej. W sierpniu 1945 roku w Zabrzu panowało zamieszanie związane z niewiedzą urzędników, jakie procedury stosować w sprawie ustalania obywatelstwa. Weryfikacja przebiegała ślamazarnie. Na około 100 tysięcy mieszkańców, 35 tysięcy zadeklarowało się jako Polacy, 12 tysięcy jako Niemcy, a 25 tysięcy określiło swoją narodowość jako śląską (!). Wiele osób w ogóle nie zwróciło się do władz o przyznanie obywatelstwa.
kwiecień | 4 (75)/2019
45
zmieniła się dopiero po wprowadzeniu procesów rehabilitacyjnych. Chaotyczna działalność zarządów miejskich doprowadziła do wielu błędów. Przyznał to jesienią 1945 roku, sam Aleksander Zawadzki, wojewoda śląsko–dąbrowski. Zdarzały się przypadki wpisywania Polaków na listy wysiedleńców. Motywem takiego postępowania była chęć zawładnięcia majątkiem, mieszkaniem i miejscem pracy poszkodowanego. Takich czynów dokonywali najczęściej repatrianci ze wschodu przy poparciu funkcjonariuszy Bezpieczeństwa Publicznego i Milicji Obywatelskiej.
[
zaplanowało dalszą wywózkę w najbliższych miesiącach. Jednak nie wszystko udawało się: niektórzy urzędnicy działali opieszale, brak było transportu, z czasem część Niemców próbowała stawiać bierny opór, opóźniając wyjazd. W Bielsku, we wrześniu 1946 roku, na listach wysiedleńczych było jeszcze 800 osób, a kilkaset nie zostało zweryfikowanych. Dotychczas wywiezionych zostało siedmioma transportami 2 400 osób. Punkt zborny znajdował się w Głubczycach, skąd wysiedleni przewożeni byli do punktu granicznego w Kuławsku. Następny etap to już Niemcy.
[
W czerwcu 1946 roku z Zabrza wyjechało
ponad 3 000 Niemców
Wypędzeni Wysiedlanie Niemców odbywało się stopniowo. Akcję poprzedziły plakaty rozlepiane na mieście, wzywające do rejestracji. Na przykład w Bielsku, w lipcu 1945 roku rozpoczęło się usuwanie z miasta osób z pierwszej grupy Volkslisty i tych, którzy przyznawali się do narodowości niemieckiej. Praktycznie wyglądało to tak, że wyznaczeni urzędnicy w asyście funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, obchodzili mieszkania Niemców i wzywali do przygotowania się do podróży i opuszczenia siedzib. Według relacji wszystko odbywało się bez oporu, lokale były zwalniane, a Niemcy grupami udawali się do punktów zbornych. Starostwo zajmujące się wysiedlaniem
46
W czerwcu 1946 roku wyjechał z Zabrza jeden z największych do tej pory transportów. Ponad 3 000 osób zweryfikowanych jako Niemcy opuściło Polskę, kierując się do Rzeszy. Relacja dziennikarza towarzyszącego wysiedlanym mówiła o korzystnym wyglądzie Niemców, którzy mieli wypasione twarze i byli dostatnio i porządnie odziani. Stać ich było na wygodne życie w ostatnich miesiącach, bo sprzedawali swoje meble i inne wartościowe ruchomości. Transport odbywał się co prawda w wagonach towarowych, ale umajonych zielenią, co autor artykułu uznał za dużą przesadę.
More Maiorum
fot. wikimedia commons (3)
W Szczecinie, jak informowała prasa, znajdowały się trzy punkty zborne, które gromadziły wysiedlanych Niemców. Stąd kierowani byli do portu, w którym czekał na nich statek repatriacyjny „Isar”. Na molo piętrzyły się sterty waliz i tobołów niemieckich „uchodźców”, w tym czasie ze statku schodzili Polacy, wracający do kraju. Wycieńczeni, biednie ubrani, prawie bez bagażu. Niemcy najedzeni, czyści, chwaląc polską wielkoduszność, powoli zajmowali miejsca na statku. Czy relacje polskich dziennikarzy w komunistycznych gazetach były zgodne z prawdą? Czy nie zdarzały się incydenty złego traktowania wysiedlanych Niemców? Jeżeli nawet, to w jakim celu miałyby być publicznie opisywane? Wystarczy, że sam fakt wysiedlania Niemców z Polski był krytykowany przez niektóre zachodnie koła. Nie warto było zaogniać tej i tak niełatwej sytuacji. M
kwiecień | 4 (75)/2019
47
> dr Arkadiusz Więch
Poczet archiwistów pol
Zofia Kozłowska-Budk Profesor Zofia Kozłowska-Budkowa zapisała się w pamięci wielu pokoleń polskich historyków. I chociaż prowadzone przez nią badania nie były bezpośrednio związane z archiwistyką, to jednak w znaczącym stopniu przysłużyły się opracowaniu wielu materiałów archiwalnych, a jej prace z zakresu polskiego średniowiecza, pomimo upływu czasu, nie straciły na aktualności.
Z
ofia Kozłowska-Budkowa urodziła się 1 grudnia 1893 roku w Lipnicy koło Jędrzejowa. Pochodziła z rodziny ziemiańskiej o patriotycznych tradycjach, w której kultywowano pamięć o powstańczym zrywie z 1863 roku. Edukację początkowo odbywała w domu pod okiem zatrudnionej przez rodziców nauczycielki. Następnie zaś w Kielcach, w żeńskiej szkole prowadzonej przez Marię Krzyżanowską, z której przeniosła się do Polskiej Szkoły Handlowej. Ukończywszy ją w 1911 roku, wyjechała do odległej Rygi, aby w niej zdać egzamin maturalny, który pozwoliłby jej na podjęcie studiów. Rok później, jako wolna słuchaczka (w Galicji nie respektowano świadectwa szkoły z Rygi), rozpoczęła uczęszczanie na Uniwersytet Jagielloński w Krakowie. Chodziła m.in. na wykłady prowadzone przez prof.
48
Franciszka Bujaka, Stanisława Krzyżanowskiego i Jana Ptaśnika.
Naukowe początki W życiu Kozłowskiej-Budkowej okres poprzedzający wybuch Wielkiej Wojny to czas aktywnego włączenia się w działalność organizacji młodzieżowych o politycznym charakterze (socjalistyczni „Promieniści”). Do legendy związanej z jej osobą przeszło rzekome spalenie przez nią na krakowskim rynku portretu cara Mikołaja II. W rzeczywistości zrobił to jednak Tadeusz Hołówko, późniejszy współpracownik Józefa Piłsudskiego. W momencie wybuchu wojny młoda Zofia opuściła Kraków i wróciła do Kielc, gdzie mocno zaangażowała się w działalność Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego. Ze względu na trudną sytuację materialną,
podjęła również pracę nauczycielki. W 1915 roku wyjechała do Zakopanego, gdzie zdała uprawniający ją do rozpoczęcia studiów egzamin maturalny. Rok później wróciła na Uniwersytet Jagielloński, w którym już jako pełnoprawna studentka kontynuowała naukę pod okiem prof. Władysława Semkowicza oraz prof. Franciszka Bujaka. Pomimo licznych przeciwności losu (zachorowała na grypę hiszpankę, po której rekonwalescencja trwała blisko dwa lata, a także ciężkiej sytuacji finansowej), starała się prowadzić pracę naukową. Pracowała w Komisji Atlasu Historycznego PAU oraz na prywatnej pensji. W 1923 roku doktoryzowała się na podstawie pracy poświęconej klasztorowi cystersów w Koprzywnicy, a rok później rozpoczęła asystenturę w ówczesnym Gabinecie Nauk Pomocniczych Historii. Niestety aż do 1934 roku Zofia Kozłowska zatrudniana była jedynie okresowo, pracowała m.in. w Obserwatorium Astronomicznym UJ. Rok później została adiunktem, a w 1937 roku habilitowała się z zakresu nauk pomocniczych historii. W 1927 roku wstąpiła w związek małżeński z Włodzimierzem Budką (późniejszym dyrektorem Archiwum Państwowego w Krakowie), a sześć lat później urodziła córkę Anielę, która zmarła w 1947 roku.
More Maiorum
POCZET ARCHIWISTÓW POLSKICH
lskich:
kowa (1893-1986) fot. apk o. bb
> Zofia Kozłowska-Budkowa około 1938 roku
Tajne seminarium Wybuch II wojny światowej przerwał prowadzoną przez Kozłowską-Budkową działalność naukową. 6 listopada 1939 roku jako kobieta nie została wpuszczona do Sali 56 Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego, dzięki czemu uniknęła aresztowania i wywiezienia do obozu koncentracyjnego. Wobec zatrzymania wielu wykładowców uniwersyteckich, w tym kierującego Seminarium Nauk Pomocniczych Historii prof. Władysława Semkowicza, późną jesienią 1939 roku Kozłowska-Budkowa rozpoczęła organizowanie tajnego seminarium, które prowadziła aż do powrotu Semkowicza z obozu w Sachsenhausen w listopadzie 1940 roku. Sprawowała także opiekę nad zbiorami Seminarium, które dzięki jej nieustępliwości udało uchronić się przed rozgrabieniem i zabezpieczone przechowano w Collegium Kołłątaja. Sama, w przygotowanym kilka latu później, Sprawozdaniu wspominała: Podczas działań wojennych dyżurowali w Seminarium prof. Semkowicz i adiunkt Z. Budkowa […]. Biblioteka była otwarta ► fot. prywatne archiwum marcina
kwiecień | 4 (75)/2019
starzyńskiego
49
fot. prywatne archiwum marcina starzyńskiego
> Zofia Kozłowska-Budkowa w swoim domowym gabinecie, 1978 rok
i czynna […], aż do 6 listopada 1939 roku, gdy niemal natychmiast po aresztowaniu profesorów przybyła do lokalu policja niemiecka w mundurach wraz z cywilnym agentem mówiącym po polsku. Obecnej adiunkt Budkowej kazali oddać klucze i opuścić Zakład, po czym drzwi zamknęli i opieczętowali. Pieczątka policyjna leżała na drzwiach do stycznia 1940 r. Nie byłaby zabezpieczyła lokalu przed kradzieżą, […] gdyby nie opieka dozorcy domu, Franciszka Kowalskiego i kontrola Z. Budkowej […]. Lokal miał być przeznaczony na jakieś biuro, groziło rozkradzenie i zniszczenie zbiorów i sprzętów. Wobec tego […] Z. Budkowa postanowiła
50
zaproponować E. Randtowi, dyrektorowi archiwum wrocławskiego, który z ramienia władz niemieckich przejmował polskie archiwa i wykazał dużą dbałość o nie, aby przejął cały Zakład wraz z lokalem na rzecz krakowskiego archiwum państwowego i w ten sposób zabezpieczył go przez zmarnowaniem […]1.
Lata powojenne Po zakończeniu działań wojennych kontynuowała prowadzoną przez siebie pracę badawczą w ramach nauk pomocniczych historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, a od lat 50. XX wieku wspierała merytorycznie działalność Pracowni Edytorstwa Źródeł Średniowiecznych przy Polskiej 1 Cytat za: B. Wyrozumska, Zofia Kozłowska-Budkowa (1893-1986), [w:] Uniwersytet Jagielloński. Złota Księga Wydziału Historycznego, pod red. J. Dybca, Kraków 2000, s. 344.
Akademii Nauk. W pracy dydaktycznej prowadziła zajęcia z zakresu paleografii, które uważała za niezwykle ważne dla wykształcenia kolejnych pokoleń wydawców źródeł. Aktywnie uczestniczyła w różnorakich zebraniach naukowych, odczytach. Walnie przyczyniła się do powstania w 1956 roku „Małopolskich Studiów Historycznych” (od 1967 roku „Studiów Historycznych”). W tym samym roku otrzymała nominację na stanowisko profesora nadzwyczajnego. W 1964 roku przeszła na emeryturę, nadal jednak przychodziła „do pracy”. Zmarła 29 sierpnia 1986 roku.
Praca badawcza Profesor Zofia Kozłowska-Budkowa przez całe życie związana była z Instytutem Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pozostawiła po sobie obszerny dorobek naukowy w postaci
More Maiorum
POCZET ARCHIWISTÓW POLSKICH
była autorką żadnej monografii w ścisłym tego słowa znaczeniu, jednakże wiele napisanych przez nią artykułów miało fundamentalny charakter dla prac podejmowanych przez kolejnych badaczy. W 1922 roku opublikowała opracowaną przez siebie Mapę historyczną granic politycznych i kościelnych powiatu proszowickiego. Zaś w 1926 roku w Roczniku Krakowskim ukazał się obszerny artykuł poświęcony założeniu klasztoru OO. Dominikanów w Krakowie. Jej największą pracą było opracowanie Repetytorium dokumentów polskich doby piastowskiej, stanowiącego
[
historią krakowskiego uniwersytetu, co zaowocowało obszernym artykułem Odnowienie jagiellońskie Uniwersytetu Krakowskiego (1390-1414)3. Zapytana w jednej z uniwersyteckich ankiet, co sądzi o swojej pracy naukowej, odpowiedziała: Nie posiadam wybitnych zdolności i słabe zdrowie. Pracuję, a zwłaszcza piszę powoli i z wysiłkiem, ale praca naukowa jest dla mnie koniecznością wewnętrzną i ilekroć ją miałam przerwać, czułam się nieszczęśliwa. Uznanie z jakim spotykały się moje niezbyt liczne
[
"Nie posiadam wybitnych zdolności. Piszę powoli
ponad 200 pozycji bibliograficznych. Zawsze dbała o wysoki poziom przygotowywanych przez siebie publikacji. Była perfekcjonistką. Do dziś na wielu książkach w Zakładzie Nauk Pomocniczych Historii UJ zachowały się jej dopiski i notatki, które pomagały w pracy badawczej wielu pokoleniom polskich historyków. Pomimo choroby oraz coraz słabszego wzroku, aż do śmierci zajmowała się pracą badawczą. Była osobą niezwykle skromną. Uważała, że niczego niezwykłego w życiu nie osiągnęła, pracując jedynie nie z chęci brudnego zysku i nie dla zyskania próżnej chwały, lecz po to, by tym bardziej krzewiła się prawda2 . Znana była powszechnie jako mistrzyni posługiwania się małą formą. Nie 2 Cytat za: S. Szczur, Zofia Kozłowska-Budkowa (1 XII 1893-29 VIII 1986), „Studia Źródłoznawcze”, 1993, nr 34, s. 129.
kwiecień | 4 (75)/2019
i z wysiłkiem"
przewodnik po dyplomatyce polskiej XI i XX wieku. Po II wojnie światowej Komisja Historyczna Polskiej Akademii Umiejętności poleciła Jej reedycję Księgi Henrykowskiej. W 1949 roku po śmierci Władysława Semkowicza podjęła się prac nad krytycznym opracowaniem i wydaniem najdawniejszych roczników krakowskich. Zaowocowało to szeregiem wartościowych artykułów (m.in. Początki polskiego rocznikarstwa), krytycznym wydaniem Rocznika miechowskiego (1960) i edycją Rocznika kapituły krakowskiej i kalendarza katedry (wydaną w 1978 roku wraz z Brygidą Kurbis i Ryszardem Walczakiem). Prowadziła także badania nad dziejami klasztorów: Cystersów w Koprzywnicy, Dominikanów w Krakowie, Norbertanek w Ibramowicach, a także
i stosunkowo drobne prace zawdzięczam względnie dużemu zmysłowi krytycznemu, sumienności i staraniu się o jasność i przejrzystość ujęcia. To ostatnie jest wynikiem wielokrotnego przerabiania konceptu każdej pracy. Sądzę, że nadaję się do prac krytyczno-analitycznych nie syntetycznych4. M *** Autor dziękuje dr. hab. Marcinowi Starzyńskiemu z Zakładu Nauk Pomocniczych Historii Instytutu Historii UJ za udostępnienie archiwalnych fotografii. 3 Ukazał się w wydanym w 1964 roku tomie Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 1364-1764. 4 Cytat za: M. Starzyński, K. Ożóg, Etiuda. O Zofii Kozłowskiej-Budkowej, [w:] Z. Kozłowska-Budkowa, Wspomnienia z lat 1893-1923, oprac. M. Starzyński, Kraków 2018, s. XXX.
51
> Sławomir Żak
Drzewo genealogiczne
Pomysły na wizualizac Stworzenie książki czy kroniki rodzinnej nie należy do czynności najprostszych. Co prawda jesteśmy już w połowie drogi, ponieważ wykonaliśmy badania genealogiczne, ale jeszcze wiele przed nami. Na co powinien zwrócić uwagę początkujący genealogiczny pisarz? Jakich błędów musi uniknąć? Porady przedstawia Sławomir Żak.
K
tóż z nas – genealogów – nie pomyślał o stworzeniu swego drzewa w sensie „fizycznym”? Ile osób, tyle preferencji i pomysłów na realizację naszych zamiarów, jedynym ograniczeniem jest bowiem tylko własna wyobraźnia i gust. Warto jednak skupić się nad pomysłem wizualizacji naszej pracy przez dłuższą chwilę, by zrobić to efektywnie. Już na starcie trzeba liczyć się z kosztami poniesionymi na wprowadzenie zamysłu w czyn. Pamiętajmy, że drzewo genealogiczne na ścianie salonu będzie chlubą naszego mieszkania, jednocześnie podlegając ocenie osób postronnych – rodziny i gości. Podchodzić do tego musimy zatem na dwóch płaszczyznach: ogólnej estetyki i kosztów finansowych, na jakie się decydujemy. Dlatego pozwolę sobie przedstawić kilka sprawdzonych pomysłów, które mogą przynieść inspiracje osobom planującym wizualizację swoich badań.
52
„Budżetowy” modernizm… Jak każda „ozdoba” domu, drzewo genealogiczne powinno wpisywać się w ogólny nurt umeblowania pomieszczenia. W salonie umeblowanym w stylu współczesnym – czyli na ogół minimalistycznym – najlepiej sprawdzi się prostota wykonania formy samego drzewa. Najtańszym sposobem jest po prostu wydrukowanie naszej pracy z programu komputerowego, w którym tworzymy drzewo. Większość problemów dostępnych w sieci i na rynku umożliwia taką opcję nawet w przypadku obszernych drzew. Taki wydruk zawiera po prostu dane osobowe przodków, graficznie przedstawia linie pokrewieństwa. Gdy czynność taką wykonamy na dobrej jakości papierze, wystarczy umieścić wydruk w oszklonej gablotce – najlepiej masywniejszej, która zabezpieczy papier przed kurzem.
Uzyskamy prosty efekt „obrazu”. Koszt wykonania takiego drzewa jest minimalny, nawet jeżeli jest sporych rozmiarów – już za 200–300 zł cieszymy oko litym drewnem zabezpieczonym solidną szybą. Najczęściej i najefektywniej stosowanym sposobem obecnej wizualizacji genealogii jest tzw. ściana pamięci. Polega ona po prostu na wydruku fotografii przodków, a następnie oprawieniu je w szklane antyramy, które wieszamy na ścianie. Koszt takiej ramy jest śmiesznie niski – od kilku do kilkunastu złotych za sztukę. Warto zastanowić się w takim przypadku, jaki efekt chcemy uzyskać. Możemy bowiem umieścić same fotografie, które „wpiszemy” w naszkicowane na ścianie drzewo (np. namalowane wcześniej w tym celu lub przyklejone jako gotowa naklejka), by w ten sposób zobrazować właściwe linie pokrewieństwa. Koszt samej naklejki lub namalowania ściennego drzewa bywa różny – zależy od indywidualnego cennika osoby, której to zlecamy. Dużo lepszą metodą jest jednak wzbogacenie takiej ściany także o fotografie z epoki. Każdy z nas zna czar starych fotografii, ale sporadycznie widuje się je na „ścianach pamięci”. Jeżeli posiadamy w swych przodkach emigranta, który popłynął do USA na początku XX wieku, to nic nie stoi na przeszkodzie, by odszukać w sieci fotografię okrętu i mapy rejsu tej
More Maiorum
PORADNIK GENEALOGA
e w salonie.
cję efektów badań jednostki, którą możemy wydrukować i powiesić tuż obok zdjęcia samego przodka. Niewiele osób zdaje sobie również sprawę, że w okresie I wojny światowej zaborcy wypuszczali na rynek „pocztówki” propagandowe z konkretnego wydarzenia (np. bitwy), które graficznie śmiało nazwać można „małymi dziełami
sztuki” (przykład – ilustracje na s. 54 i 55). Takie grafiki już na pierwszy rzut oka powiedzą naszym gościom, że dziad nasz walczył pod flagą Habsburgów lub Romanowów. W sieci istnieją grupy historyczne i kolekcjonerskie, które pomogą nam pozyskać taką grafikę – być może w oryginale. Bogatość fotografii
historycznych i zdjęć rodowych stworzy symbiozę ukazującą życie przodków w linii chronologicznej, która zapełnić może całą ścianę. W połączeniu z pamiątkami rodzinnymi efekt bywa piorunujący dla większości odbiorców. Pamiętajmy, że cena antyramy nie jest wysoka, więc koszty raczej nas nie ograniczają.
►
fot. domena publiczna
luty | 2 (73)/2019
53
które należy skleić. Koszt lipowej tablicy, odpowiednio wysuszonej, o wymiarach około 1 metr na 1 metr to w przybliżeniu mniej więcej 300 złotych. W celu naniesienia danych na drzeworyt powinniśmy skupić się na wykonaniu graweru. Będą to więc zależnie od budżetu płytki, w których laserowo wygrawerowane zostaną dane naszych przodków. Tutaj rynek obfituje w oferty – możemy zamawiać droższe płytki metalowe (które niestety mają tendencję do odbarwienia) lub tańsze zamienniki z laminatu (graficznie bardzo zbliżone np. do miedzi, srebra czy niklu). Koszt tabliczki oblicza się na podstawie jej pola: płytka 1 na 1 centymetr z laminatu kosztuje około złotówki. Drewno musimy też zalakierować lub zabejcować – to również generuje koszty. Po umówieniu motywu, detali, a przede wszystkim wymiarów i samej czasochłonności projektu, możemy cieszyć się pięknym drzeworytem, ładnie komponującym się np. z militariami. Koszt wykonania jest indywidualny, ale powinniśmy liczyć się z ceną rzędu 1 tysiąca złotych w górę. Pamiętać też musimy, że drewno podlega własnym prawom natury i regularnie należy konserwować takie dzieło – zwłaszcza chronić je należy przed atakiem korników, gdyż rzeźbi się w drewnie „miękkim”.
…czy „snobistyczny” rozmach? Nieco inny charakter wizualizacji drzewa przyjmą zapewne osoby konserwatywne, które cenią styl ludwikowski, angielski lub myśliwski – słowem: otaczają się drewnem i cenią jego piękno. Osoby takie będą stawiać za priorytet raczej trwałość swej pracy i jej wymowę, fotografie pozostawiając albumom. Tutaj koszty będą odgrywać drugorzędne znaczenie.
54
Miłośnikom drewna (a i ja do nich się zaliczam) z czystym sumieniem polecam drzeworyt (przykład – fotografia na s. 55). Oczywiście największym problemem jest odnalezienie artysty-rzeźbiarza, który podejmie się tej żmudnej pracy. XXI wiek ułatwia jednak znalezienie odpowiedniej osoby w Internecie według własnych gustów – od ludowego regionalisty do konserwatywnego rzeźbiarza kościelnych ołtarzy. Gdy mamy już fachowca, musimy liczyć się jeszcze z zakupem drewna – najlepszym będzie drzewo lipowe,
Równie ciekawą inicjatywą może być stworzenie „ściany pamięci” w wydaniu… malarskim. Obecnie sporadycznie tylko spotyka się dawną tradycję sporządzania tzw. portretu ślubnego – który jednak w swej formie bije na głowę każdy typ fotografii. Dekady temu takie portrety tworzono „na wzorcach”, nanosząc po prostu podobizny. Powszechnym problemem jest niedobór dawnych fotografii – często nie dysponujemy wspólnymi zdjęciami naszych pradziadków i prababć. Jeżeli jednak dysponujemy ich zdjęciami z dawnych dokumentów (np. kenkarty,
More Maiorum
PORADNIK GENEALOGA
fot. domena publiczna (4)
pomnik w wersji „mini”, wykonany na jednolitym kawałku metalu metodą laserową. Wykonanie takiego dzieła jest jednak niezwykle trudne i kosztowne – należy spodziewać się wydatku nawet kilku tysięcy złotych, w zależności od wielkości i materiału wykonania tablicy. Podsumowując: istnieje wiele różnych sposobów, by zaprezentować swoją pracę odbiorcy. Jedynym ograniczeniem w tej materii będzie nasza wyobraźnia, a warto pokusić się o jak najefektywniejsze przedstawienie swych poszukiwań. Chodzi bowiem o wywołanie zainteresowania naszych gości – zwłaszcza rodziny. Pamiętajmy, że przedłużamy w ten sposób pamięć o przodku, którego tablica nagrobna może już po prostu nie istnieć. Im więcej członków rodziny będzie mogło cieszyć oko naszą pracą, tym dłużej przetrwa pamięć o osobach w niej zawartych. M
dowodu osobistego, książeczki pracy) możemy stworzyć unikalne dzieło zdobiące nasz salon. Zdolny artysta bez większych problemów „odtworzy” lub skomponuje wspólny portret przodków na podstawie takich właśnie fotografii. Koszt wykonania bywa różny, zależny od wielkości obrazu – waha się od 300 do 800 złotych za portret. Plusem tego zabiegu jest możliwość skopiowania istniejącego już, lecz sędziwego obrazu naszego pradziada, który znajduje się w posiadaniu rodziny, nie tracąc jego prostolinijnego niekiedy uroku (przykład – fotografia obok). Najdroższą formą przedstawienia wyniku swoich poszukiwań jest niewątpliwie wykonanie grawerowanej tablicy pamiątkowej. Jest to nic innego jak
kwiecień | 4 (75)/2019
►
55
> Paulina Przybylska
Moja droga ku przeszłości Moje poszukiwania historii własnej rodziny zaczęły się całkiem niedawno, prawdę mówiąc, przez zupełny przypadek. Ktoś z mojej rodziny rzucił hasło „zjazd rodzinny”. Bez zbędnych pytań, zabraliśmy się do pracy. Który element okazał się najtrudniejszy?
P
amiętaliśmy podobne spotkania, jakie odbywały się jeszcze ćwierć wieku temu – to motywowało nas jeszcze bardziej. Dwadzieścia kilka lat temu obecni byli jeszcze najstarsi z rodu. Dziś, z ósemki rodzeństwa, została jedynie jedna ciotka. Mój dziadek miał trzech braci i cztery siostry – rodzina duża, szczególnie biorąc
fot. archiwum własne
58
More Maiorum
WYWIAD
pod uwagę kolejne pokolenia i dziesiątki pociotków.
Spotkanie na ojcowiźnie
Nadrzędny cel W sumie było nas ponad 70 osób i 4 pokolenia. Cel był jeden – poznanie rodziny. Bo któż w dzisiejszych czasach ma czasu, żeby spotkać się z najbliższą rodziną? Nie mówiąc już o tej dalszej... Zjazd rozpoczął się mszą świętą w intencji rodziny, a zaraz potem wszyscy uczestnicy pojechali się do miejsca, w którym przed laty żyli nestorzy rodu Wróblewskich. Integracja trwała do białego rana i czuliśmy pewien niedosyt.
kwiecień | 4 (75)/2019
akta szkolne jako źródło wiedzy o przodkach.
co w nim znajdziemy? Archiwa państwowe kryją wiele interesujących zespołów. Jednymi z nich, z których coraz częściej korzystają rodzinni historycy, są wszelkie dokumenty szkolne. Jakie informacje możemy w nich znaleźć? Na przykładzie rodziny Kontkiewicz podążmy ich śladem. fot. materiały prasowe
Przygotowania trwały kilka długich miesięcy. Same sprawy organizacyjne nie były tak trudne, ale logistyka – oj, już tak! O ile poszukiwania przodków jakoś szły do przodu, o tyle dotarcie do każdego żyjącego członka rodziny były drogą przez mękę. Każdy mieszka już w różnych miejscach – nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Jednakże nowoczesne technologie nieco nam pomogły.
przeczytaj także: fot. archiwum własne
Wpierw ustaliliśmy datę i miejsce spotkania. Padło na 11 sierpnia 2018 roku. Miejsce: mała wioska na Kielecczyźnie w samym sercu Gór Świętokrzyskim – Jeleniów. Wybór nie był wcale przypadkowy. To tam do dzisiaj stoi zbudowany jeszcze przez mojego pradziadka dom.
Po powrocie do domu podjęłam decyzję, że postaram się, aby nasz spotkanie było po coś. Poczułam, że mam fantastyczną rodzinę i chcę mieć z nimi kontakt częściej niż na smutnych pogrzebowych uroczystościach. Postanowiłam więc pisać rodzinny blog. Wymagało to ode mnie, i wciąż wymaga, ciągłego regularnego kontaktu z krewnymi, którzy powoli przyzwyczajają się do tego, że podczas sobotniego czy niedzielnego popołudnia zjawiam się nagle w porze obiadowej, dzierżąc w ręce dyktafon i prosząc o rodzinne historie. Są oni bowiem bardzo bogatym źródłem wiedzy o aktualnych wydarzeniach życia rodzinnego, ale również tych sprzed wielu, wielu lat. A póki żyją jeszcze najstarsi krewni, musimy zachować ich wiedzę od niepamięci.
Zainspiruj się Im dłużej zajmuję się poszukiwaniami, tym więcej serca w nie wkładam i tym większy niedosyt czuję. Staram się docierać do parafii swoich przodków, żeby potwierdzać ich faktyczne daty urodzin, ślubów czy zgonów. Piszę do szkół, do których uczęszczali członkowie mojej rodziny. Wszystko po to, aby móc kopać jeszcze głębiej i docierać do tych najmniej znanych historii.
nowy budynek archiwum państwowego w łodzi za prawie 70 mln złotych W nowo wybudowanym obiekcie oprócz magazynów
Może tym wpisem zainspiruję kogoś do organizacji zjazdu rodzinnego, który dla mnie okazał się początkiem fantastycznej przygody? Serdecznie zachęcam także do śledzenia mojego bloga. M
i pomieszczeń administracyjnych znajdą się: multimedialna czytelnia, sale wystawienniczoedukacyjne, pracownie digitalizacji i konserwacji. Inwestycja pozwoli na poprawę warunków przechowywania i udostępniania materiałów archiwalnych.
59
fot. prywatna archiwum anny brochockiej
> GraĹźyna Stelmaszewska
Lustereczko, powiedz przecie...
OKIEM STELMASZEWSKIEJ
Codziennie rano stajemy przed lustrem... Mamy je w szafach, samochodzie, torebce. Jest to przedmiot tak oczywisty, że nie zastanawiamy się, jaką ma historię. Jest i już! A przecież w naszych przodkach wywoływały przerażenie, wierzono w ich wielką moc, a zetkniecie z własnym odbiciem, mogło spowodować utratę duszy.
L
ustro, wedle niedawnych jeszcze wierzeń, niosło ze sobą wiele symbolicznych znaczeń i przesądów. Podświadomość podpowiadała, że być może w zwierciadle można zobaczyć także byty, których nie widzimy w normalnych warunkach, a więc duchy, demony i inne straszliwe zjawy, jak również swoją lub cudzą przyszłość. Wierzono, że można w nich utknąć, zamieszkać na zawsze. By do tego nie dopuścić, podczas śmierci zakrywano zwierciadła czarną kotarą – dzięki temu wierzono, że za szklaną taflą nie zostanie uwięziona dusza zmarłego. W wielu wiejskich domach jeszcze dwieście lat temu wcale nie było lustra. Jeśli już było, to tylko jedno (szklane) umieszczone wysoko nad podłogą, żeby nie mogły się przeglądać w nim dzieci i młode dziewczyny. Bezwzględny zakaz przeglądania się w lustrze dotyczył zwłaszcza dzieci przed
kwiecień | 4 (75)/2019
ukończeniem pierwszego roku życia, bo w konsekwencji dziecko mogłoby być w przyszłości paradne, czyli lubiłoby się stroić. Później lustro służyło już głównie temu, by skontrolować swój ubiór przed wyjściem z domu. Umożliwiało to odpowiednie zawieszenia go niemal pod sufitem, w taki sposób, że jego górna krawędź odchylała się w stronę pokoju. Dopiero w wieku XIX w mieszczańskich domach pojawiło się wysokie, wąskie lustro typu tremo zawieszone na ścianie lub ustawione na konsoli, które służyło do tego samego celu.
Historia luster Dzieje lustra liczą kilka tysięcy lat – posiadają bogatą historię, a jego odkrycie, jak zwykle w takich przypadkach, łączyło się z ingerencją starożytnych bogów, czarów i magicznych mocy. Za pierwsze zwierciadła służyły jeziora, kałuże czy nawet rzeki. Nasi przodkowie potrzebowali wielu stuleci, by stworzyć tafle właściwie odwzorowujące obrazy. Pierwsze prowizoryczne lusterka mają co najmniej 6 tysięcy lat. Jako lustra interpretuje się już kamienie szlifowane w epoce paleolitu. Inkowie, Majowie oraz Indianie szlifowali i polerowali mozolnie kamienie, uzyskując przedmioty, w których można było zauważyć odbicia. Chińczycy, Egipcjanie już w ok. 2900 roku p.n.e. tworzyli lusterka z polerowanego brązu i miedzi, a także srebra i złota. Ale używanie nawet szlachetnych metali nie poprawiało ich jakości i obrazu. W starożytnym Egipcie dostojnicy używali ręcznych luster o formie metalowego dysku z ozdobną rączką. Powierzchnię odbijającą wykonywano z polerowanego brązu, srebra lub złota, choć zdarzały się także tarcze wycinane z czarnego obsydianu. Rękojeść rzeźbiono z kości słoniowej lub drewna, nadając jej kształt kwiatu lotosu,
postaci kobiecej, a także głowy bogini Hator lub boga Besu. Egipski kult solarny wprowadził lustro w poczet najważniejszych symboli słońca, dlatego dysk zwierciadła miał kształt koła o spłaszczonych biegunach. Nieraz przybierało ono kształt hieroglifu „Anch”, czyli krzyża egipskiego symbolizującego płodność i życie wieczne. W mitach greckich wielokrotnie spotykamy się z motywem lustra, które uznaje się za atrybut zarówno Afrodyty, jak i Hery, Artemidy, a także nereid, syren i Dionizosa. Wynalezienie zwierciadła przypisywano Hefajstosowi, najpracowitszemu z bogów. W jednym z mitów Atena pomaga Perseuszowi w walce z Gorgoną. Dzięki podarowanemu przez nią zwierciadłu, heros mógł śledzić kroki Meduzy bez bezpośredniego patrzenia w jej oczy. Lustra były na tyle cenne, a w kulturze egipskiej nasycone wierzeniami religijnymi, że umieszczono je w grobach zmarłych właścicieli. Działo się tak we wszystkich kulturach, które przejęły lustra i ich formy z Egiptu. Metalowe zwierciadła odnajdujemy w grobowcach mykeńskich, a następnie greckich; mieszkańcy Hellady rozwinęli wizualny aspekt luster, choć nadal pozostali przy polerowanym brązie, rzadziej stosując cenniejsze kruszce. Luster użyto także w sztuce wojennej. W latach 214-212 p.n.e. podczas oblężenia Syrakuz przez Rzymian Archimedes, wielki uczony i mieszkaniec tego sycylijskiego miasta, wspomógł rodaków pewnym wynalazkiem. Przeciw okrętom wroga zastosował lustra, które starożytni autorzy nazywali płonącymi zwierciadłami, ale dopiero XII-wieczny historyk bizantyński Jan Zonaras dokładnie opisał ich działanie. Było to lustro (bądź też układ kilkunastu lub kilkudziesięciu mniejszych luster) o wielkiej powierzchni, które we
►
61
fot. wikimedia commons (3)
W inwentarzach skarbców królewskich i książęcych całej Europy można odnaleźć drogie zwierciadła, ale odgrywały one swoją rolę w ograniczonym stopniu. Ciągle niedoskonale odbijały sylwetki osób patrzących w nie. Wszystkie one nie przypominały luster znanych nam dziś.
> Zwierciadło egipskie w Metropolitan Museum of Art
współczesnej optyce nazywa się zwierciadłem parabolicznym. Odbijało ono promienie słoneczne, skupiając je na odległym o kilkadziesiąt metrów punkcie. Drewniane galery pokrywała smoła, a odbita energia słoneczna, skupiając się na smolistych kadłubach, powodowała zapłon. Pamięć o „ognistych lustrach” przetrwała wieki.
Kuźnia luster Lustra, lusterka przyjmowały różne formy. Początkowo kopiowano formy zaczerpnięte ze sztuki egipskiej, dostosowując zdobienia do ówczesnych odbiorców z klasy panującej. Rękojeść często przybierała kształt postaci kobiecej, a dysk zyskał formę okręgu i zdobienia na rewersie. Wiele przedstawień takich luster umieszczono w dłoniach drobnych figurek z terakoty oraz ukazano w malarstwie wazowym. Dzięki nim wiemy, że użytkownikami zwierciadeł byli także mężczyźni, oraz że lustra odwieszano na ścianę.
62
Do naszych czasów dochowało się kilka średniowiecznych podręczników, których autorzy objaśniali adeptom sztuki i rzemiosła zasady swojego fachu. Najobszerniejszą i jedną z najciekawszych tego typu ksiąg jest „Diversarum Artium Schedula” autorstwa Teofila Prezbitera. Ten benedyktyński mnich ze szczegółami omawia różne zastosowania szkła, ale nie wie nic o wykonywaniu luster z takiego materiału. Podobnie Roger Bacon piszący w roku 1266 ogranicza się do luster brązowych, stalowych i srebrnych. Jeszcze inny autor, w dziele z końca XIII wieku, nazywa warsztat wytwarzający lustra „kuźnią”, co raczej nie pozostawia wątpliwości co do wykorzystywanego materiału.
> Lustro greckie stojące w Museum of Fine Arts Boston
Szklane lustra Na początku XIII wieku szklane zwierciadła zaczęto produkować w Niemczech i Italii. W XIV wieku prym w produkcji zwierciadeł zaczęła wieść Wenecja. A to głównie dlatego, że w Wenecji podpisano kontrakt z niemieckim rzemieślnikiem, który poznał tajniki wyrobu luster. Zaczęto prześcigać się w kształtach, ornamentach, a małe lusterko stawało się niezbędnym dodatkiem stroju dam. A więc ukazywały się małe, kieszonkowe lustereczka, noszone przy pasie, zawieszane na szyi. W XV wieku dostępność szklanych luster wydaje się rzeczą oczywistą. W Niemczech wytwarzano wówczas wypukłe zwierciadełka szklane nazywane Ochsenaugen – „wolimi oczami”. Powstawały z wypełnionych mieszanką cyny, antymonu i żywicy szklanych kul, które po ostudzeniu cięto na małe soczewki. Nie były to lustra zbyt dokładne, a mały rozmiar ograniczał ich zastosowania. Można je było tworzyć szybko, stosunkowo tanio i w dużych ilościach. Lustro, przynajmniej kieszonkowe, powoli stawało się towarem ogólnodostępnym. W VI wieku okrągłe zwierciadła z wydymanego szkła zagościły także, i to w niemałej liczbie, w domach krakowskich patrycjuszy. Wenecjanie, by udoskonalić obraz i odbicia w lustrach zaczęli dodawać do szklanej masy rtęć. Tym sposobem stworzyli przejrzyste i niczym niezanieczyszczone szkło. Wenecjanie w produkcji luster królowali do połowy XVII wieku, kiedy to Ludwik XIV zaprosił do Francji weneckich szklarzy, którzy mieli tworzyć duże, szklane tafle. Po wielu latach prób, udało się uzyskać zadowalające rezultaty, dzięki czemu możliwa była nawet produkcja na skalę przemysłową. Opracowana została także metoda srebrzenia
More Maiorum
OKIEM STELMASZEWSKIEJ
fot. wikimedia commons
powierzchni szkła i pokrywania go minią, czyli pomarańczową substancją chroniącą srebro przed zarysowaniem i szkodliwym działaniem powietrza. Oto jeden z pierwszych przepisów uzyskiwania lustra po polsku: Wziąć łót jeden cyny, łót jeden ołowiu, wismontu , łótów dwa, włożywszy to w żelazną łyżkę razem rozpuścić i roztopić, weź tyle drugie żywego srebra (rtęci) to jest: ośm łótów wley go w przestudzony pomieniony stopniony metal, umieszay wespół na massę po tym szkło dobrze wytrzeć suchym popiołem, które aby nie było wilgotne i tłuste; przy ogniu zwolna i ostrożnie ogrzać, dopiero tą massę szkło obrane na zwierciadło oblać albo potrzeć cienko i w cieple prze kilka godzin wysuszyć, żeby się zestało. W ten sposób uzyskiwano lustra do roku 1843.
genealogiczny
newsroom Spis metryk z krakowskiej diecezji
Na stronie internetowej Archiwum Archidiecezji Krakowskiej zamieszczony został spis akt metrykalnych, będących w zasobie tej instytucji. Wśród znajdują się nie tylko księgi z obecnej archidiecezji krakowskiej, ale także z innych diecezji, np. bielsko-żywieckiej. Wykaz dostępny jest tutaj. *** Ludność historycznego powiatu lubelskiego w latach 1594-1900
Motyw lustra znalazł się też w literaturze. Legenda o czarnoksiężniku Janie Twardowskim – w roku 1569 posłużył się magicznym lustrem w celu wywołania w obecności króla Zygmunta Augusta ducha Barbary Radziwiłłówny. Istnieje przekonanie, że magiczne lustro powstało najprawdopodobniej w I połowie XVI wieku w Niemczech, gdzie zostało wykonane pod nadzorem uczniów Fausta. Twardowski przywiózł je do Polski po roku 1540. Po śmierci czarnoksiężnika zwierciadło trafiło do kościoła w Węgorzewie, gdzie znajduje się do dziś. Powieść Alicja w krainie czarów L. Carrolla – po drugiej stronie lustra sytuuje barwny świat wyobraźni, nieprzekładalny na racjonalne pojmowanie życia.
Projekt realizowany jest w ramach grantu Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki Ludność historycznego powiatu lubelskiego w latach 1594-1900 w świetle rejestracji metrykalnej.
Dziś lustro, zwierciadło, z przedmiotu zbytku i symbolu statusu społecznego, stało się powszechnie dostępnym artykułem pierwszej potrzeby. Jego funkcja wzbogaciła się o zastosowanie w technice, optyce czy badaniach naukowych, a także obserwacji kosmosu przez teleskopy. W ten sposób od zainteresowania jednostki własnym odbiciem przeszliśmy do szerszego spojrzenia na otaczające nas uniwersum. M
Zasób archiwalny Doniecka online!
W ramach projektu na stronie internetowej opublikowane zostały księgi metrykalne blisko 50 parafii. Link tutaj. ***
3
Archiwum Państwowe w Doniecku opublikowało część swojego zasobu bezpłatnie w Internecie. Każdy zainteresowany może ściągnąć plik PDF z interesującymi go metrykaliami i przeglądać je na komputerze. Link od archiwum tutaj.
kwiecień | 4 (75)/2019
63
fot. rcin.org (3)
>> Alan Jakman
64
More Maiorum
KSIĘGARNIA GENEALOGA
Autor: Cz. Malewski Stron: 959 Data wydania: 2016 Instytut Historii PAN
Rodziny szlacheckie na Litwie w XIX wieku to publikacja autorstwa znakomitego genealoga i znawcy litewskich terenów – Czesława Malewskiego. Dla rodzinnego historyka, poruszającego się w tym regionie, pozycja ta jest niezwykle istotna. We wstępie poznajemy krótki zarys historyczny omawianych terenów wraz z opisem wykorzystanych źródeł. Malewski w formie spisu wymienia rodziny z powiatów: lidzkiego, oszmiańskiego i wielńskiego. Do każdego nazwiska podany jest herb (jeśli był nadany), informacje o miejscowościach/ zaśniankach, w których pojawiają się osoby o tym nazwisku wraz z przynależnością parafialną. Wartością dodaną publikacji jest fakt, że do każdej z rodzin znajdziemy odnośnik w przypisach, gdzie podane są kolejne źródła, z których możemy skorzystać, ustalając genealogię przodków. Dodatkowo w książce odnajdziemy też tabelę z wykazem zachowanych ksiąg z trzech wyżej wspomnianych powiatów z podziałem na poszczególne dekanaty. Warto zaznaczyć, że publikacja jest dostępna w formie pliku PDF w Repozytorium Cyfrowym Instytutów Naukowych. Książkę można też zakupić w wersji tradycyjnej. M
kwiecień | 4 (75)/2019
65
> Piotr Ryttel
Rola pracowników kolei i poczty w czasie powstania styczniowego była niepodważalnie istotna. To od ich sprytu zależało powodzenie wielu akcji. Szybkie i sprawne przekazywanie informacji było dla powstania niezwykle ważne. Dużej pomocy udzielał personel kolejowy i pocztowy kolei Warszawsko-Wiedeńskiej i Warszawsko- Bydgoskiej. Dzięki niemu nie tylko przesyłki docierały na miejsce, również przewożeni byli ludzie, zwykle bez opłaty. Ryzyko było duże – chodziło o osoby ukrywające się przed Moskalami i nieposiadające paszportów. Jeżeli dodać do tego, że oprócz paczek i pakietów powstańczych, przesyłano nawet broń i amunicję, to śmiało można powiedzieć, że pracownicy kolei i poczty, służący powstaniu, odgrywali podobną rolę, jak powstańcy walczący w polu. Trudniejsza sytuacja była na kolei Warszawsko-Petersburskiej. Większość jej urzędników wstąpiła do oddziałów, a ich miejsce zajęli Rosjanie.
Poczta państwowa była z kolei opanowana przez powstańców, oczywiście z zachowaniem zasad konspiracji. Działała tu tak zwana „Organizacja pocztowa”.
66
More Maiorum
POWSTANIE STYCZNIOWE
Odczytywanie szyfrem Korespondencja powstańcza, zwłaszcza w pilnych przypadkach, przekazywana była także przez specjalnych kurierów. Wybierane były do tych zadań osoby najmniej podejrzane dla Rosjan, czyli kobiety, a nawet dzieci. Chociaż brzmi to niewiarygodnie, to jednak siedmioletni Ludwik Szalay, jeżdżąc na kucyku, przewoził rozkazy i pocztę powstańczą, schowane pod ubraniem. Pisma organizacji powstańczych były zabezpieczone na wypadek odkrycia ich przez Moskali. Jednym z nich było używanie atramentu sympatycznego, dzięki któremu tekst był widoczny dopiero po pokryciu pisma odpowiednią substancją chemiczną. Innym sposobem było stosowanie szyfru. Był to jeden z najprostszych szyfrów. Wykorzystane były liczby od 1 do 40, które podzielone zostały na cztery grupy. W każdej grupie „nieużywane” były pierwsze trzy liczby, w czwartej grupie także trzy ostatnie. Do liczb były przypisane litery. 192428164178 - Moskale Aby odczytać wyraz, trzeba było pamiętać o zasadzie, że jeżeli suma dwóch kolejnych cyfr była mniejsza od 40, to te dwie cyfry stanowiły jedną literę. Jeżeli suma była większa od 40, to oznaczało, że pierwsza cyfra kryła literę itd. 19 24 28 16 4 17 8
M o s k a l e
Bardziej skomplikowany był szyfr, w którym wykorzystana była numeracja rzymska i arabska. Bazą w tym przypadku była modlitwa „Zdrowaś Maryjo”, tekst składający się z 33 wyrazów, a kod stanowiły liczby rzymskie od I do XXXIII i arabskie od 1 do 14.
kwiecień | 4 (75)/2019
67
baran
byk
bliźnięta
21.03-19.04
20.04-22.05
23.05-21.06
ogólny: Pierwszy kwartał za Tobą.
Wiosna dobrze wpłynie na Twoje samopoczucie. Ale nie możesz też zapominać o zdrowiu, to dobry czas, aby wybrać się na badania kontrolne.
genealogiczny: Nowe technologie dają
możliwość szybkiego przepływu informacji. Czas najwyższy byś skorzystał z tej możliwości i zaoszczędził swój cenny czas.
ogólny: NiKolejny kwartał szykuje dla
Ciebie wiele zaskakujących wydarzeń. Spotkasz na swojej drodze kogoś, kto bardzo pilnie potrzebuje pomocy.
genealogiczny: Szukaj, tłumacz,
proś o pomoc. W ten sposób rozwiążesz swoją zagadkę genealogiczną, a przy oka-zji doradzisz jak szukać danych innym, młodym genealogom.
ogólny: W kwietniu w otoczeniu n
wiele się zmieni. Od maja czeka Cię m rewolucja w życiu, ale nie martw się ty wyjdziesz z tego obronną ręką.
genealogiczny: To duży wydatek
nawet ogromny, ale jeśli chcesz rozwią sprawę spędzającą sen z twych powiek załóż sobie słoik albo świnkę-skarbonk wrzucaj tam drobne na badania genety o których marzysz.
panna
waga
skorpion
24.08-22.09
23.09-22.10
23.10-21.11
ogólny: Długo odsuwałeś od siebie
podjęcie decyzji w sprawie Twojej przyszłości. Czas najwyższy to zrobić i odpowiedzieć na pytania najbliższych.
genealogiczny: Cyrylica dla wielu
osób jest problem ciężkim do przejścia. Dla Ciebie w pewnym sensie również, ale… Ty masz motywację do przejścia przez tę trudność. Chcesz w końcu poznać losy swoich przodków?
ogólny: Ten stan, w którym żyjesz od
jakiegoś czasu , jest bardzo przyjemny. Zamknąłeś się w swojej strefie komfortu, ale dłuższe przebywanie w tym stanie prowadzi do cofania się. Wyznaj, co tak naprawdę czujesz.
genealogiczny: Długo już ukrywasz swoje hobby, jakim jest genealogia. Czas podzielić się tą nowiną z najbliższymi.
ogólny: Na Twojej twarzy coraz czę
pojawia się uśmiech. Może ten uśmiec swojego adresata? Może warto powied temu komuś, co do niego czujesz? Najb miesiące będą sprzyjać takim wyznani
genealogiczny: Odpoczynek dob
Ci zrobi, dlatego proponuję, abyś zrobi sobie kilka dni wolnego. Spojrzysz na s badania z innej perspektywy.
horoskop od 10 kwietnia do 9 lipca
nie mała ym
k, a ązać k to kę i yczne,
n
ęściej ch ma dzieć bliższe iom.
brze biła swoje
rak
lew
22.06-22.07
23.07-23.08
ogólny: Zima pozostawiła po sobie
pewną pamiątkę. Tak, zbędne kilogramy. Kwiecień i następne miesiące to najlepszy czas by zadbać o sylwetkę oraz kondycję.
genealogiczny: Zaczynasz wątpić w
swoje możliwości, jeśli chodzi o badania genealogiczne. Trudno się dziwić, ale po wielu niepowodzeniach, których doświadczyłeś rozpocznie się dobra passa dla Ciebie.
ogólny: Etap pecha w tym roku ma się
ku końcowi. Czas wziąć swój los w swoje ręce, dlatego krokiem w tą stronę będzie puszczenie losu na loterii. Może uda się odczarować ostatnie miesiące.
genealogiczny: Praca indywidualna
jest dobra, ale jeśli jest ktoś, kto zaproponował Ci pomoc, to może wartoz niej skorzystać?
strzelec
koziorożec
22.11-21.12
22.12-19.01
ogólny: Posłuchaj swojego
ogólny: Dużo czasu poświęciłeś na tę
wewnętrznego "ja". Nie możesz wszystkiego podporządkowywać pod innych. Trochę egoizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
relację. W życiu już tak jest, że nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Dałeś dużo ze swojej strony, a druga osoba tego nie doceniła. Wybierz się na majówkę i zrelasuj się.
genealogiczny: Długo zastanawiałaś
genealogiczny: Zrobiłeś pierwszy
się nad tym, czy możesz przejrzeć dziennik lekcyjny klasy, do której chodził Twój przodek. Nadszedł czas, aby to zrobić.
krok, jakim było napisanie maila do parafii, do której należał Twój przodek. Jeśli nie odpiszą to nie zrażaj się pierwszymi niepowodzeniami.
wodnik
ryby
20.01-18.02
19.02-20.03
ogólny: Majówka to idealny czas,
ogólny: Choć do wakacji jeszcze kilka
aby spędzić go w gronie najbliższych. Wspólny wypad z rodziną do miejsca, gdzie odpoczniecie i naładujecie akumulatory będzie dobrym pomysłem.
miesięcy, to w Twojej głowie już od
genealogiczny: W pierwszych
genealogiczny: Szkoda
miesiącach roku nie udało Ci się rozwiązać zagadki „tajemniczej Marianny”. Trudno, ale nie zamykaj sprawy. W najbliższym czasie znajdą się dokumenty, które rzucą nowe światło na sprawę.
jakiegoś czasu kiełkuje myśl, by zabrać swoją drugą połówkę na wakacje.
zatrzymywać wyniki badań dla siebie. Jeśli czytasz swój horoskop, wnioskuję, że czytasz More Maiorum. To tylko jeden krok, aby dołączyć do redakcji.
genealogiczny horoskop
a
More Maiorum
fot. anna brochocka (11)