MARTWY SEZON
Andrzej Dobosz
„Zjechałem tu nie w porę“... zdaje się mówić, jak Rafał Wojaczek w swoim wierszu, Andrzej Dobosz w cyklu Martwy sezon (nawiązującym właśnie do tytułu utworu tegoż). A może właśnie pora była doskonała? I stała się punktem wyjścia do uchwycenia, podejrzenia, odarcia z turystycznego tętna i lukru nadmorskich kurortów?
Dobosz dezawuuje w tym cyklu urlopowy klimat Pomorza. Znajduje inne sensy fotografowanych miejsc. Odklejając wakacyjną etykietkę, odsłania szarość, codzienność i to, co naprawdę znaczy. Na wielu płaszczyznach. Odkrywa pustkę i bylejakość, zastój, nierzadko swoistą śmieszność i tandetę. Pauzę. To wszystko staje się dla Dobosza przewrotnie atrakcją, bynajmniej turystyczną. Martwy sezon to dla niego sedno tych miejsc, gdyż odsłania ich prawdziwość. Ten moment, w którym jakby czas stanął w miejscu jest w fotografiach Dobosza swego rodzaju początkiem, punktem inicjującym poznanie tej zastygłej poza sezonem, poza jego rytuałami czasoprzestrzeni. Tytuł cyklu znaczy zatem podwójnie – jako czas i jako odczucie, sens. Martwota przewija się w każdym ujęciu, w przenośni, ale też dosłownie. Martwy ptak jest tu pewnym symbolem. Patrząc na niego, możemy pomyśleć – znów za Wojaczkiem – „tu już nic się nie zacznie...“. Inni odjeżdżają. Za zaparowaną szybą widać tylko odwrócone głowy. Czy ONI wrócą? Czy kolorowe życie znowu zacznie tutaj tętnić? Czy czas znowu zatoczy koło? (Zdaje się, że nie ma innej możliwości...). I czy potrzebnie? Może ten marazm, spokój, ta pustka są o wiele bardziej atrakcyjne?
Aleksandra Kaczanowska