
10 minute read
Mięta i depresja
24
Advertisement
No 4 VIII 2022

Przeczytałam w jednym z ogrodniczych poradników, że nornice nie lubią zapachu mięty. Zastosowałam się do tego zalecenia, chcąc uratować resztę roślin, jakie zostały mi po inwazji tych szkodników. Niestety nie odratuję już pięknych okazów bzów (lilak). Wydawać by się mogło, że te krzewy wrosły już mocno w ziemię, a taki mały szkodnik - nornik potrafił je zniszczyć. Dzisiaj wiem, że nie każda mięta „służy” człowiekowi w walce z tymi gryzoniami. Ta, którą posadziłam z nadzieją, że wybawi mój ogród - okazała się sprzyjać tym szkodnikom. Jak to się dzieje, że ten gatunek mięty pozwala tym uporczywym, niszczycielskim, nieznośnym małym gryzoniom? Ekspansywność i szybki rozrost pędów tej rośliny powoduje, że splata ona niezwykłe kobierce z swoich naziemnych kłączy. Zaplata gęste sploty, a jej łodygi są mocne tak, że po roku robią się niemal zdrewniałe. Tym sposobem przykrywają wielkie połacie ogrodu. Pod ich systemem naziemnych pędów - łodyg kryją się „norniki”. Są jak w domu pod dachem z mięty i mogą bezpiecznie się rozmnażać, bo koty nie zdołają się przebić przez gęsto splecione kłącza mięty. Dlaczego o tym wspomiIwona Franek nam? To kojarzy mi się z pewnym system, którego doświadczają dzieci „pewnych” rodziców, opiekunów. Rodziców pewnych, że wiedzą, co jest najlepsze dla ich dziecka. W ten sposób łatwo stracić z oczu pod kłączami „mięty”, co tak ściśle oplata swoim zasięgiem - chce objąć wszystko i bardzo szybko zajmuje każdą przestrzeń. Jakby chciała zająć ją dla siebie. Zająć może oznaczać kontrolować. Tacy ekspansywni jak mięta rodzice czasem mylnie postrzegani mogą być, jako opiekuńczy. Obejmują sobą całą przestrzenią dziecka. Mówi się nadopiekuńczy i pomyślimy, że to taki bardzo dobry opiekun, troskliwy. Oplata swoje dziecko miłością (miętą)? Tutaj trzeba dobrze zastanowić się nad definicją miłości rodzicielskiej, czyli nad tym jak rozumiemy troskę o dziecko. Łatwo popaść w zamęt, bo to na pozór poplątany temat jak kłącza tej ekspansywnej mięty. Na pozór. Babcia powtarzała dejse pozór – w tłumaczeniu na „czysto” polski - uważaj. Uważaj na słowa, bo one opisują, albo inaczej kształtują rzeczywistość. Wszystko, co zostało tutaj opisane (albo prawie wszystko) to jeden obraz z miliarda innych.
Pozbywam się mięty – tutaj w znaczeniu poplątania, oplatania. Robię miejsce na wolną przestrzeń. Dziecko potrzebuje wolnej przestrzeni, by pod nadopiekuńczo rozgałęzioną nad wszystkim miętą nie rozwijały się szkodniki. Taki miętowy rodzic bombarduje swoje dziecko mnóstwem słów, nazywanych dobrymi radami – tylko, dla kogo one są dobre? W przekonaniu „miętowego” opiekuna są jedynie słusznymi przekazami: „Zrób sobie to tak!” „Dlaczego nie założysz tego?” „Czemu nie uczysz się tego, a ciągle tylko patrzysz w gwiazdy?” Tysiące pouczeń i wiara, że tak zwany dorosły (choć nie zawsze to jest tożsame z dojrzały) wie najlepiej, co dla dziecka jest istotne. Prawdopodobnie często tak być może, ale nie w każdym momencie życia dziecka. Trzeba mięty, ale nie można pozwolić, by zbyt ekspansywnie zawłaszczała teren dziecka.
Czy taka skłonność do „miętoszenia” nie jest bliższa matkom? Oplatanie
25
No 4 VIII 2022
26

No 4 VIII 2022
- miętoszenie jak to wygląda? „Przesadna troska często opiera się na dawaniu wynikającym z pragnienia bycia potrzebnym i kochanym.[…] Często troszcząc się o kogoś, troszczmy się o własne potrzeby. Pośrednio troszczmy się o własne uczucia, wyrażając troskę o problemy drugiej osoby. Chcemy się upewnić, że nie będzie czuła się tak, jak my się czuliśmy”. To działanie mniej lub bardziej subtelne. Czasem przez system manipulacji, by mieć pod kontrolą całą przestrzeń - istotę dziecka. Skąd się biorą dominujące, wymagające, manipulujące matki? Jak twierdzi Alice Miller „z powodu własnej słabości, braku pewności siebie i lęku podporządkowały sobie dziecko.” Za fasadą dobrej opieki może się też kryć matka, czy inny opiekun - zimny, małostkowy, przymuszający, obrażający się i nieautentyczny. Słowo trudne, bo co oznacza być nieautentycznym. Według mnie - chowający się za iluzją, która ma stwarzać obraz idealny - którym sam nie jest. Czy zdarzało się, że rodzice przerywali ci zabawę, byś zajął się czymś bardziej sensownym? Prawdopodobnie byłeś udanym dzieckiem. Takim cudownym, który zawsze robi to, co należy, zawsze osiąga sukcesy, dobrze się uczy. Jest uważny na uwagi dorosłych na temat swojego zachowania, paradoksalnie jednak sam nie dostaje dostatecznej uwagi dla tego, kim naprawdę jest i chce być. Czy w dzieciństwie starałeś się spełniać oczekiwania dorosłych opiekunów? Doświadczyłeś uczuć współczucia do rodzica/opiekuna, przyjmowałeś postawę pełną zrozumienia i troski o to, czego potrzebuje rodzic? Doświadczałeś - pewnie wówczas, nie uświadamiając sobie tego, nieustannie lęku, że z własnej winy utracisz sympatię rodziców, jeśli nie spełnisz oczekiwań. Jakbyś musiał zasłużyć na
miłość. Alice Miller w książce „Dramat udanego dziecka twierdzi, że tacy ludzie „prawdopodobnie już, jako dzieci reagowali nastrojami depresyjnymi, obawiając się ryzyka związanego z normalnymi reakcjami”. Dalej pisze: „Taki człowiek nie rozwija w sobie niczego naprawdę własnego, na czym mógłby się później oprzeć, albowiem niebezpiecznie blisko dumy z udanego dziecka skrywa się wstyd za nie, jeśli nie spełni ono stawianych mu oczekiwań”.
Podtrzymujesz iluzję sukcesów? Czy dziś jesteś uzależniony od uznania innych i wszystko, co robisz musi być doskonałe? „Potrzeba wielkości stanowi właściwie obronę przed głębokim bólem związanym z utratą siebie. W tle zawsze czai się głęboka depresja w oczekiwaniu na chwilę, kiedy coś się nie uda. […](Człowiek) zaczyna dostrzegać, że nigdy nie kochano go w dzieciństwie takim, jaki był, a jedynie za jego osiągnięcia, sukcesy i określone cechy charakteru, że poświęcił swoje dzieciństwo w imię fałszywej „miłości”. Pewnego dnia przestanie mu zależeć na nieustannym reklamowaniu siebie. Nie będzie już chciał nieustannie walczyć o miłość, która w gruncie rzeczy pozostawia pustkę, albowiem dotyczy fałszywego ja. Dostęp do prawdziwego ja uzyskujemy wówczas, kiedy przestajemy się bać intensywnych uczuć naszego dzieciństwa” (Alice Miller).
Dojrzałość (nie mylić z dorosłością) to czas, by zobaczyć tę szkodliwą miętę, która przykryła naszą własną przestrzeń. Dojrzewamy, kiedy potrafimy, chcemy odkryć swój kawałek, swoje miejsce na tej planecie. Jeśli w dzieciństwie skutecznie przykrywano prawdę, tłamszono ją pod dusznym splotem poleceń, rad, nakazów, zakazów być może mamy trudność by zobaczyć, co kryje się pod powierzchnią zaplecionego kobierca miętowego. Czy boimy się dotknąć tego, co jest pod tą miętą? Będąc dzieckiem nie mogłeś wyrazić swojego rozczarowania w stosunku do rodzica? Nie wolno ci było doświadczyć również uczuć gniewu i wściekłości w obawie przed utratą miłości opiekuna? Utrata miłości podstawowego opiekuna dla dziecka jest równoznaczna ze śmiercią. Dziecko boi się osamotnienia, tego że jest samo. Czuje, czy wie, że bez pomocy sobie nie poradzi, a to oznacza dla niego śmierć. Jest przecież przez pierwsze lata swojego życia uzależnione od pomocy. Samotność dla dziecka to śmierć, bez opieki nie przeżyje. Brak w pierwszych latach życia poczucia, że matka (podstawowy opiekun) jest dostępna, w pobliżu, na zawołanie, to brak poczucia bezpieczeństwa. Ten brak może pozostać z nami przez całe życie, dopóki nie uświadomimy sobie, nie dojrzejemy do myśli, że „sobie poradzimy”. Zatrzymajmy się jeszcze, aby zwrócić uwagę na „miętę”. Jest przecież rośliną, która uzdrawia. Bycie taką nadopiekuńczą miętą, obezwładniającą ma zapewne zapis w DNA - jakoś to musiało się stać, że jest taka a nie inna. To nie bierze się znikąd. Warto poznać historię „mięty” zanim się ją oskarży o nadopiekuńczość. To może odwoływać nas do historii rodziny. Zanim oskarżymy nadopiekuńczego rodzica, zastanówmy się, dlaczego taki jest? Wówczas zrozumiemy, że „każdy przodek odegrał ważną rolę w kształtowaniu mojej osobowości”. (Współuzależnienie. Przewodnik dla nowego pokolenia Melody Beattie). Istnieje jednak pewna skuteczna zapora, czasem nazywana lojalnością wobec rodziny, która każe mylnie sądzić, że celem odwołania się do pochodzenia jest obwinianie rodziców i stawianie siebie w roli ofiary. Nie chcemy żyć przeszłością, jednak czasem musimy się z nią zmierzyć. Czasem też sam „szkodnik” (emocje - złość, gniew, smutek) zwróci uwagę na problemowe miejsce. Pielęgnujmy ogród i nie bójmy się zaglądać, co kryje się pod miętą,
27
No 4 VIII 2022

28
No 4 VIII 2022 mimo że problem jest złożony i nie jest prosty - tak jak w przyrodzie, tak samo w naszej psychice i umyśle. Co jednak w wypadku, kiedy chcemy uwolnić naszą glebę z wszechobecnej mięty? Wiemy, że przeciwnik jest silniejszy i wiemy, że nie możemy zwyciężyć? Kiedy tym przeciwnikiem jest matka? Zabijamy swoją wściekłość. W ten sposób niszczymy część własnej duszy, by móc ocalić matkę. Podobnie jak szkodniki niszczą piękne rośliny w naszym ogrodzie, swobodnie rozwijając swoje domostwa pod miętą. Zabijamy swoją wściekłość i uczymy się bezradności. Niczego nie jesteśmy pewni, jeśli nie poradzimy się rodzica. Rodzi się w nas przekonanie, że bez jego rady „nie damy rady”. Taki dorosły spogląda na siebie wciąż oczami innych, zadając sobie pytanie, jakim w tej sytuacji powinien być, co powinien odczuwać. Nie może zaufać własnym uczuciom, gdyż brak mu w tym doświadczenia. Brak doświadczenia ograbia nas z poczucia sprawczości. Brak poczucia sprawczości, uczy zależności, kiedy ktoś stale robił coś za nas, pouczał nas: „nie tak należało zrobić”, „daj, sama to zrobię za ciebie”, wówczas nie mieliśmy szansy przekonać się, że potrafimy, że poradzimy sobie. Taki człowiek być może czasem nawet wyraża się chaotycznie i niezrozumiale, z braku doświadczenia swobodnej komunikacji, kiedy mógł mówić tylko to, na co było przyzwolenie, kiedy nie mógł w pełni wyrazić siebie. Musiał ukrywać swoje uczucia. „Efektem trudności w doświadczaniu i rozwijaniu własnych
prawdziwych uczuć jest powstanie więzi, która uniemożliwia oddzielenie”. Taki dorosły zachował miętę i znikły bzy. Żyje bez miłości do siebie, żeby nie zniszczyć miłości rodzica. Nauczono go, że na miłość trzeba zasłużyć. Czy musimy zasłużyć na miłość? Co się dzieje, kiedy tracimy miłość do siebie? Tracimy siebie. Utrata w tym wypadku to brak sensu, że cokolwiek jest możliwe, że cokolwiek otrzymamy. Nawet nie prosimy z obawy, żeby nie zraniła nas odmowa. Skoro nie mogę mieć tego, czego pragnę, pogrążam się w pustce. Depresji. Alice Miller tak tłumaczy ten stan: „To, co określamy, jako depresję bądź pustkę, bezsens istnienia, lęk przed biedą i samotnością, wciąż na nowo ukazuje mi się, jako tragedia utraty siebie lub rezygnacji z siebie, których początki tkwią w dzieciństwie”. Być może, nauczyłeś się, że trzeba ukrywać własne uczucia, bo stale je oceniano, a w tej sytuacji lepiej było je zdusić pod powierzchnią (mięty?), żeby nie narazić się na dezaprobatę. Być może wiele przykrych doświadczeń w dzieciństwie spowodowało, że nie chciałeś czuć, bo gdybyś okazał uczucia, wzbudziłoby to gniew opiekuna – rodzica. Jest wiele powodów, dla których dzieci są uczone skrywania uczuć. Tłumienie uczuć nie oznacza, że ich nie ma. Pod tym szczelnym splotem z mięty powstają puste korytarze gryzoni, które z czasem zjedzą korzenie wszystkich roślin, pozostawiając zniszczenie. Taki obraz pustki bliski jest depresji. „Depresja informuje o tym, że uczucia są, blisko, ale świadczy również o ich wyparciu”. (Dramat udanego dziecka, Alice Miller)
Trudno jest czasem zdobyć się na odwagę walki z gryzoniami, co żyją pod powierzchnią mięty i zacząć ją usuwać z naszej przestrzeni. Przecież mamy zapis w naszym własnym wypracowanym przez lata systemie operacyjnym, dzięki czemu żyjemy w przeświadczeniu, że przecież mięta nam służy. „Mimo najlepszych chęci nie potrafimy wyzwolić się ze schematów, którymi w najwcześniejszym dzieciństwie obciążyli nas rodzice. […] Mamy szczęście, jeśli nasze dzieci potrafią to zauważyć i powiedzieć nam o tym. […] To szansa by zerwać pęta przekazywanym od pokoleń czasem subtelnych upokorzeń” (Alice Miller).
Przychodzi taki moment, kiedy orientujemy się, że coś jest nie tak. Nasz ogród zamiast kwitnąć jest coraz bardziej wyniszczony. Usychają kolejne rośliny. Pozbawiamy się radości – witalności. Taki czas może ciągnąć się latami, dopóki nasze ciało nie zmusi nas do poddania się. Lepiej jednak nie dopuścić do momentu, kiedy zabraknie już siły na pozbycie się tego, co „nas gryzie”. Uważnie i z odwagą lepiej się porozglądać po własnym kawałku swojej ziemi. Zastanówmy się, czy chcemy, by nasz ogród był opanowany przez gryzonie ukryte pod miętą, która jest z gatunku tych najmniej aromatycznych? Uwolnienie od depresji oznacza żywotność – wolność spontanicznego doświadczania pojawiających się uczuć. Nie oznacza nieustającej wesołości czy całkowitego braku cierpienia, lecz pełnię życia, a to pełnia najróżniejszych uczuć. Oczywiście zawiera też zawiść, zazdrość, wściekłość, oburzenie, rozpacz, tęsknotę czy smutek, ale jest tam również miejsce dla najpiękniejszych barw, kolorów, zapachów i całej feerii przyjemności z życia.
Nie pozwólmy, by strach zniszczył miłość. Gdyby, ktoś jeszcze nie znalazł odpowiedzi, czym jest miłość podaję, moim zdaniem, jej ponadczasową definicję: „Miłość jest cierpliwa, pełna życzliwości. Miłość nie zazdrości, nie przechwala się, nie unosi się pychą. Nie szuka swego, nie wybucha gniewem, nie pamięta złego. Nie raduje się z niesprawiedliwości, ale raduje się prawdą. Miłość nigdy nie ustaje. (1 Kor 13, 1-13).
29
No 4 VIII 2022