Propaganda 2013

Page 1

fragmenty wybranych ksi¹¿ek © Wydawnictwo Credo | www.credo.org.pl | 2013

PROPAGANDA CZYTANIE NIE SZKODZI ZDROWIU

Odkrywaj¹c potêgê zachêty W wywiadzie radiowym, którego niedawno udzieli³em, zadano mi nastêpuj¹ce pytanie: „Jeœli mia³by pan szansê jeszcze raz od nowa zacz¹æ ¿ycie rodzinne, co by pan zmieni³? Proszê podaæ tylko jedn¹ rzecz”. Odpar³em bez namys³u: „Z pewnoœci¹ nie zmusza³bym przez te pierwsze lata moich najbli¿szych, by stali siê takimi ludŸmi, jakimi tak naprawdê nie mogli byæ. Gdybym dosta³ jeszcze jedn¹ szansê, to z pewnoœci¹ ³atwiej zaakceptowa³bym ich takimi, jakimi s¹. Zamiast oceniaæ, ile im jeszcze brakuje do mych wykrzywionych wyobra¿eñ o ideale, szybciej dostrzeg³bym ich mocne strony i zachêca³bym ka¿dego, ¿eby rozwija³ swój potencja³ i zdolnoœci, jakie zosta³y mu dane”.

Najcenniejszy dar Jedn¹ z najwa¿niejszych rzeczy, jakimi mo¿emy obdarzyæ naszych najbli¿szych, jest akceptacja. Je¿eli zaczn¹ podejrzewaæ, ¿e nie s¹ akceptowani, zw¹tpi¹, czy tak naprawdê ich kochamy. Dobrze pamiêtam te chwile, kiedy ja sam nie umia³em zdobyæ siê na tak¹ akceptacjê. Próbowa³em zmieniaæ wszystko i wszystkich, z wyj¹tkiem siebie. Chcia³em, ¿eby Kate z³apa³a sportowego bakcyla, jak Lloyd. Chcia³em, ¿eby Lloyd garn¹³ siê bardziej do nauki, jak Kate. Chcia³em, ¿eby moja ¿ona Diana by³a szczuplejsza, wy¿sza, bardziej przebojowa… Tak naprawdê nie mieli szans, ¿eby mi dogodziæ, bo ja nie chcia³em, ¿eby byli sob¹. Chcia³em, ¿eby stali siê zupe³nie innymi ludŸmi. Nie wiem dok³adnie, kiedy nareszcie zrozumia³em swój b³¹d i zacz¹³em myœleæ inaczej, ale jedno jest pewne: zmieni³em siê. Nauczy³em siê doceniaæ odmiennoœæ i swoisty charakter ka¿dego z nas, nasze specyficzne cechy i uzdolnienia. Nauczyliœmy siê równie¿ o tym rozmawiaæ. Naturalnie, Lloyd nieraz doprowadza³ mnie do sza³u ba³aganem w swoim pokoju. Nie umia³em te¿ obojêtnie przejœæ obok faktu, ¿e od kiedy ukoñczy³ siedem lat, nie odrobi³ ani jednego zadania domowego z geografii. Mimo to wiedzia³em, ¿e Lloyd ma wielkie serce, i ¿e ka¿dy, kto jest w potrzebie, mo¿e liczyæ na jego pomoc i wsparcie. Posiada³ te¿ inne cechy, których mog³em mu tylko zazdroœciæ. Gdziekolwiek siê znalaz³, zawsze by³ dusz¹ towarzystwa. Kiedy tylko zacz¹³em dostrzegaæ u niego te cechy i nauczy³em siê je ceniæ, nasze relacje bardzo siê poprawi³y. Lloyd zdawa³ sobie sprawê, ¿e ¿aden rodzic bêd¹cy przy zdrowych zmys³ach nie zamieni³by œwiadectwa szkolnego Kate na jego œwiadectwo. Jednoczeœnie wiedzia³, ¿e nie tylko akceptujê fakt, i¿ s¹ z siostr¹ ró¿ni, ale — na dodatek — ¿e ta ich innoœæ mnie cieszy. Podobnie z Kate i Dian¹. Narzuci³em sobie pewien zwyczaj — œwiadomego, podejmowanego wysi³kiem woli DOCENIANIA wyj¹tkowych przymiotów ka¿dej z nich, zamiast dotychczasowego narzekania i wytykania im przypad³oœci, których wcale nie mia³y. Zmieniæ kogoœ — to chyba

niemo¿liwe. Mo¿esz jednak zmieniæ siebie. Zmiana dokonuj¹ca siê w rodzinie — wœród ludzi o tak bliskiej za¿y³oœci — to zjawisko fascynuj¹ce. Ma ono charakter dynamiczny. Jeœli zmieniasz siê ty, wkrótce zmieniaj¹ siê inni. Akceptacja nie oznacza aprobaty z³ych zachowañ, jêzyka sarkazmu czy ironii. Nie jest te¿ równoznaczna z porzuceniem wszelkich nadziei na to, ¿e ten czy ów mo¿e siê zmieniæ. Akceptacja to raczej zaniechanie „¿yciowej misji” przemieniania najbli¿szych — te niepowtarzalne, wyj¹tkowe indywidualnoœci — na nasz obraz i podobieñstwo. Do tej pory mówi³em o moich b³êdach. Pozwólcie wiêc, ¿e wspomnê teraz nieco o tym, co mi siê uda³o. Moja Katie jest ju¿ mê¿atk¹. Gdybyœcie j¹ poznali, od razu stwierdzilibyœcie, ¿e nie jest to z pewnoœci¹ najbardziej przebojowa osoba, jak¹ spotkaliœcie. Ale ostatnio wyzna³a: „Wiesz, tato, powiem ci, dlaczego nie mam ju¿ oporów przed kontaktem z ludŸmi, i dlaczego uda³o mi siê poradziæ ze stresem w nowych dla mnie sytuacjach. Wiesz, dlaczego mogê dziœ wierzyæ w swoje mo¿liwoœci? To dziêki tobie! Dlatego, ¿e jak by³am ma³a, zawsze mówi³eœ: „Œwietnie ci siê to uda³o”, albo „Zrobi³aœ pyszne zapiekanki”, albo „Jesteœ w tym naprawê dobra!”. Zrozumia³am, ¿e by³eœ pierwszym mê¿czyzn¹ w moim ¿yciu, który mnie ca³kowicie zaakceptowa³. Sprawi³eœ, ¿e mog³am czuæ siê rzeczywiœcie wyj¹tkow¹ osob¹”. | O rodzinie w 60 minut | Rob Parsons |

Ostatnie z donios³ych s³ów W mojej ksi¹¿ce Jezus, jakiego nie zna³em, przytaczam autentyczn¹ historiê, która d³ugo nie dawa³a mi spokoju. Us³ysza³em j¹ od mojego przyjaciela, który zajmuje siê bezdomnymi w Chicago: Przysz³a do mnie bezdomna, obdarta, schorowana prostytutka. Nie mia³a nawet grosza, ¿eby kupiæ coœ do jedzenia dla swojej dwuletniej córeczki. £kaj¹c spazmatycznie, powiedzia³a mi, ¿e wynajmuje to dziecko – dwuletnie! – mê¿czyznom o perwersyjnych sk³onnoœciach seksualnych. W ten sposób, oddaj¹c córkê na godzinê, mog³a zarobiæ wiêcej ni¿ sama przez ca³¹ noc. Twierdzi³a, ¿e musi to robiæ, aby zdobyæ pieni¹dze na narkotyki dla siebie. S³ucha³em tego i myœla³em, ¿e nie wytrzymam. Przede wszystkim by³em prawnie zobowi¹zany zg³osiæ to na policjê muszê zg³aszaæ przypadki seksualnego molestowania dzieci. Nie mia³em pojêcia, co powiedzieæ tej kobiecie. W koñcu zapyta³em, czy kiedykolwiek przysz³o jej do g³owy szukaæ pomocy w koœciele. Nigdy nie zapomnê wyrazu jej twarzy, jak na mnie spojrza³a, zaszokowana moj¹ naiwnoœci¹. „W koœciele? – zawo³a³a. – Mia³am pójœæ do koœcio³a? Po co? I tak czujê siê okropnie. A tam poczu³abym siê jeszcze gorzej”.

spróbuj choæ odrobinê W opowieœci mojego przyjaciela coœ mnie uderzy³o. Przecie¿ kobiety, przypominaj¹ce bardzo tê prostytutkê, garnê³y siê do Jezusa zamiast od Niego uciekaæ. Im gorsze mniemanie o sobie mia³ dany cz³owiek, tym chêtniej rzuca³ siê Jezusowi w ramiona. Czy wiêc Koœció³ straci³ ten dar? Ludzie z marginesu spo³ecznego, którzy wówczas t³umnie przychodzili do Jezusa, dziœ najwidoczniej czuj¹, ¿e nie s¹ mile widziani wœród Jego naœladowców. Co takiego siê sta³o? Im d³u¿ej zastanawia³em siê nad tym pytaniem, tym silniej przyci¹ga³o mnie pewne s³owo – s³owo kluczowe. Z tego jednego s³owa bierze pocz¹tek wszystko, o czym bêdziemy tu mówiæ. Jako pisarz przez ca³e dnie mam do czynienia ze s³owami. Bawiê siê nimi, ws³uchujê siê w ich brzmienie, szukam w nich ukrytych znaczeñ, w³amujê siê w nie, próbuj¹c upchaæ w œrodku swoje myœli. Odkry³em, ¿e s³owa psuj¹ siê z czasem, podobnie jak miêso. Ich znaczenie gnije. WeŸmy na przyk³ad s³owo „³askawoœæ”. Kiedy t³umacze pracuj¹cy nad King James Version zastanawiali siê nad najdoskonalsz¹ form¹ mi³oœci, szukaj¹c s³owa, które mog³oby to wyraziæ, zdecydowali siê na „³askawoœæ” (charity). Dziœ czêsto s³yszymy, jak ludzie odcinaj¹ siê innym: „Dziêkujê, bez ³aski!” lub po prostu „³aski bez”. Zdaje siê, ¿e ci¹gle wracam do s³owa „³aska” (ang. grace). Jest to bowiem ostatni spoœród donios³ych terminów teologicznych, który siê nie „zepsu³". Nazywam je „ostatnim z donios³ych s³ów", poniewa¿ wszystkie jego znaczenia funkcjonuj¹ce obecnie w jêzyku angielskim zachowuj¹ cz¹stkê chwa³y orygina³u. Niczym niewzruszony fundament, s³owo to le¿y u podstaw naszej wynios³ej cywilizacji, przypominaj¹c nam, ¿e rzeczy dobre nie bior¹ siê z ludzkich wysi³ków, a tylko z ³aski Bo¿ej. Nawet dziœ, mimo postêpuj¹cej sekularyzacji spo³eczeñstwa pamiêtamy, ¿e jego fundamenty zosta³y za³o¿one na ³asce. (...) „Wszystko jest ³ask¹” powiedzia³ umieraj¹cy ksi¹dz w powieœci Georgesa Bernanosa Pamiêtnik wiejskiego proboszcza. To prawda, ale tak ³atwo przejœæ nad ni¹ do porz¹dku dziennego nam, nawyk³ym do sloganów. Studiowa³em w pewnej szkole biblijnej. Wiele lat póŸniej lecia³em samolotem, siedz¹c obok dyrektora tej szko³y. Poprosi³ mnie, abym oceni³ swoj¹ edukacjê. „Niektóre rzeczy by³y dobre, niektóre z³e – odpowiedzia³em. – Spotka³em tam wielu bogobojnych ludzi. W³aœciwie spotka³em tam Boga. Trudno coœ takiego oceniæ. Jednak póŸniej zda³em sobie sprawê, ¿e w ci¹gu tych czterech lat nie nauczy³em siê prawie niczego o ³asce. Mo¿liwe, ¿e jest to najwa¿niejsze s³owo w Biblii, istota Ewangelii. Jak mog³o mi to umkn¹æ?”. Wspomnia³em póŸniej o tej rozmowie w przemówieniu do uczniów.

#1


fragmenty wybranych ksi¹¿ek © Wydawnictwo Credo | www.credo.org.pl | 2013

Okaza³o siê, ¿e obrazi³em tym grono pedagogiczne. Niektórzy twierdzili, ¿e nie powinienem byæ wiêcej zapraszany jako mówca. Jeden cz³owiek – przyjazna dusza – napisa³ do mnie po tym ca³ym zajœciu. Sugerowa³, ¿e mo¿e lepiej by by³o, gdybym wyrazi³ siê nieco inaczej. Powinienem by³ raczej powiedzieæ, ¿e bêd¹c studentem, nie potrafi³em w pe³ni przyj¹æ obfitoœci ³aski, jak¹ mnie otaczano. Poniewa¿ bardzo lubiê i szanujê tego cz³owieka, d³ugo i dog³êbnie zastanawia³em siê nad tym, co powiedzia³. W rezultacie doszed³em do przekonania, ¿e zarówno w tej szkole biblijnej, jak i gdziekolwiek indziej w ¿yciu doœwiadczy³em braku ³aski w takim samym stopniu. David Seamands, zajmuj¹cy siê poradnictwem duchowym, tak oto podsumowuje swoje doœwiadczenia: Wiele lat temu doszed³em do wniosku, ¿e dwie g³ówne przyczyny wiêkszoœci problemów emocjonalnych wystêpuj¹cych u chrzeœcijan ewangelikalnych to: 1) niezrozumienie bezwarunkowej Bo¿ej ³aski i przebaczenia, nieumiejêtnoœæ ich przyjmowania, nieumiejêtnoœæ prowadzenia zgodnego z nimi ¿ycia oraz 2) nieumiejêtnoœæ dawania innym tej bezwarunkowej mi³oœci, przebaczenia i ³aski… Czytamy, s³yszymy, wierzymy w dobr¹ teologiê ³aski. Ale nie ¿yjemy w ten sposób. Dobra nowina Ewangelii ³aski nie przeniknê³a jeszcze do sfery naszych uczuæ . „Œwiat potrafi zrobiæ prawie wszystko tak dobrze jak Koœció³, a mo¿e nawet lepiej – stwierdzi³ Gordon MacDonald. – Nie trzeba byæ chrzeœcijaninem, aby budowaæ domy, karmiæ g³odnych lub leczyæ chorych. Jest tylko jedna rzecz, której œwiat nie mo¿e zrobiæ. Nie mo¿e zaoferowaæ ³aski”. MacDonald wskazuje na szczególny, najwa¿niejszy wk³ad Koœcio³a w rozwój ludzkoœci. Gdzie¿ indziej w poszukiwaniu ³aski mo¿e zwróciæ siê œwiat? W³oski powieœciopisarz Ignazio Silone pisze o rewolucjoniœcie przeœladowanym przez policjê. Aby go ukryæ, towarzysze przebrali go za ksiêdza i wys³ali do zapad³ej wioszczyny w Alpach. Wieœæ o przybyciu ksiêdza szybko siê rozesz³a. Wkrótce u jego drzwi stanê³a d³uga kolejka wieœniaków, którzy przychodzili, by opowiadaæ o swych grzechach i z³amanym ¿yciu. „Ksi¹dz” protestowa³ i próbowa³ ich odes³aæ. Bezskutecznie. Nie maj¹c innego wyjœcia, siedzia³ i wys³uchiwa³ historii ¿ycia ludzi spragnionych ³aski. S¹dzê, ¿e tak naprawdê ludzie chodz¹ do koœcio³a w³aœnie dlatego: poniewa¿ pragn¹ ³aski. Ksi¹¿ka Growing Up Fundamentalist (Dorastanie fundamentalisty) opowiada nam, jak po latach spotkali siê studenci akademii misyjnej w Japonii. „Poza jednym lub dwoma wyj¹tkami wszyscy porzucili wiarê, a potem powrócili – relacjonuje jeden ze studentów. Ale tych, którzy wrócili, ³¹czy jedna rzecz: odkryliœmy ³askê”. Kiedy spogl¹dam wstecz na moj¹ w³asn¹ ¿yciow¹ pielgrzymkê, naznaczon¹ b³¹dzeniem, objazdami i œlepymi uliczkami, widzê, ¿e szed³em dalej dlatego, poniewa¿ szuka³em ³aski. Na pewien czas porzuci³em Koœció³, poniewa¿ dostrzega³em jej tam niewiele. Wróci³em, bo nigdzie indziej jej nie znalaz³em. Sam ledwie posmakowa³em ³aski. Zawsze dawa³em jej mniej ni¿ otrzymywa³em i absolutnie nie jestem w tej dziedzinie „ekspertem”. W³aœnie z tego powodu postanowi³em pisaæ o ³asce. Chcê wiedzieæ o niej wiêcej, lepiej j¹ rozumieæ i intensywniej jej doœwiadczaæ. Nie œmiem – a niebezpieczeñstwo to jest przecie¿ realne – napisaæ nie³askawej ksi¹¿ki o ³asce. Przyjmijcie wiêc ju¿ na samym pocz¹tku, ¿e piszê te s³owa jako pielgrzym, którego jedyn¹ rekomendacj¹ jest pragnienie ³aski. £aska nie jest dla pisarza tematem ³atwym. Pozwólcie, ¿e zaadaptujê tu spostrze¿enie E. B. White'a o humorze: „[£askê] mo¿na poddaæ sekcji, jak ¿abê, ale oznacza to, ¿e nasz obiekt musi najpierw umrzeæ, a wnêtrznoœci i tak zniechêc¹ ka¿dego, kto nie jest umys³em œciœle naukowym”. W³aœnie przeczyta³em trzynastostronicowy artyku³ na temat ³aski

#2

w New Catholic Encyclopedia; wyleczy³o mnie to z wszelkich chêci przeprowadzania sekcji zw³ok na ³asce i wystawiania jej wnêtrznoœci na widok publiczny. Nie chcê, aby umar³a. Dlatego bêdê siê raczej opiera³ na historiach ni¿ na sylogizmach. Jednym s³owem, chcia³bym raczej mówiæ o ³asce ni¿ j¹ wyjaœniaæ. | Zaskoczeni ³ask¹ | Philip Yancey |

Doskona³y projekt Jeœli ludzki organizm jest zaprojektowany tak, aby by³ zdrowy, to dlaczego chorujemy? W³aœnie na to pytanie pragnê odpowiedzieæ w kolejnym rozdziale. Niew¹tpliwie sprawa utraty zdrowia stanowi jeden z najbardziej k³opotliwych problemów na œwiecie. Studdart Kennedy mawia³, ¿e ktoœ, kogo ten problem nigdy nie obchodzi³, zapewne cierpia³ na jedno z dwóch zaburzeñ: stwardnienie serca albo rozmiêkczenie mózgu. Kennedy mia³ racjê. Ka¿dy trzeŸwo myœl¹cy cz³owiek ma trudnoœci z rozwi¹zaniem tego problemu. Jak ju¿ jednak zauwa¿yliœmy, nie ulega w¹tpliwoœci, ¿e choroba nie jest wol¹ Boga. On mo¿e dopuœciæ jej istnienie na œwiecie, tak samo jak dopuœci³ istnienie grzechu; choroba nie wchodzi jednak w zakres ani Jego celów, ani za³o¿eñ. Choroba, podobnie jak grzech, jest intruzem w Bo¿ym œwiecie i chc¹c prawid³owo podejœæ do zagadnienia, nale¿y j¹ rozpatrywaæ jedynie w tych kategoriach. Niektórzy chêtnie obarczyliby odpowiedzialnoœci¹ za chorobê i kalectwo Boga. W swej autobiografii Arthur Conan Doyle opowiada, co sprawi³o, ¿e bardzo wczeœnie sta³ siê agnostykiem: „Pewna kobieta pokaza³a mi sw¹ córkê. W naro¿niku skromnego pokoju sta³o ³ó¿eczko. Wzi¹³em do rêki œwiecê i podszed³em bli¿ej. Para br¹zowych, pe³nych nienawiœci i bólu oczu spojrza³a na mnie z niechêci¹. Nie by³em w stanie okreœliæ jej wieku. Na ma³ym ³ó¿ku le¿a³o cia³o z d³ugimi, cienkimi, powyginanymi i poskrêcanymi koñczynami. Twarz, choæ brzydka, wskazywa³a na zdrowe zmys³y. „Co to…?” – zapyta³em pe³en przera¿enia. – „To dziewczynka – odrzek³a z ³kaniem matka. – Och, gdyby Bóg zechcia³ j¹ zabraæ!”. W takich sytuacjach odpowiedzi nie nasuwaj¹ siê ³atwo. Ja jednak nadal twierdzê, ¿e Bóg nie jest autorem takich zdarzeñ. Niezale¿nie od celu, jaki Bóg móg³by mieæ, dopuszczaj¹c do tak przera¿aj¹cych zdarzeñ, chcê podkreœliæ raz jeszcze kategorycznie i stanowczo, ¿e cierpienie nie jest intencj¹ Boga. On je dopuszcza, to prawda. On mo¿e obróciæ chorobê i cierpienie ku dobremu dok³adnie tak, jak w przypadku grzechu, ale ani jedno, ani drugie nie jest Jego wol¹. Choroba cia³a nie jest wol¹ Bo¿¹, tak jak i choroba duszy. W pierwszej po³owie XX wieku w Wielkiej Brytanii odby³a siê konferencja Koœcio³a anglikañskiego. Jej owocem by³o m.in. nastêpuj¹ce stwierdzenie: „Bez wzglêdu na to, co jest przyczyn¹ choroby, i niezale¿nie od sposobu, w jaki zosta³a ona opanowana, w swej istocie jest ona z³em”. Jeœli wiêc prawd¹ jest, ¿e choroba i dolegliwoœæ nie pojawiaj¹ siê na skutek wyroku Wszechmocnego, to sk¹d pochodzi ten problem? Gdzie nale¿a³oby szukaæ pocz¹tków tego nieszczêœcia, jakie spad³o na rodzaj ludzki? Z mojego punktu widzenia istniej¹ trzy odpowiedzi na to pytanie. (...)

Wp³yw emocji na cia³o Bóg stworzy³ nas w taki sposób, ¿e to, co myœlimy, wp³ywa na to, co czujemy, a to, co czujemy, wywiera wp³yw na nasze cia³o i jego funkcjonowanie. William James, znany psycholog, powiedzia³: „Najwiêksz¹ rewolucj¹ w moim pokoleniu by³o odkrycie, ¿e istoty ludzkie przez zmianê wewnêtrznego nastawienia umys³owego potrafi¹ zmieniæ zewnêtrzne aspekty swojego ¿ycia”. Tak jak niew³aœciwe myœli i z³e emocje mog¹ zmieniæ zewnêtrzne aspekty ¿ycia cz³owieka, tak samo przemiany tej mog¹ dokonaæ w³aœciwe myœli i emocje. Ktoœ zdefiniowa³ emocjê jako „zmianê w myœlach, która powoduje odczuwaln¹ zmianê w ciele”. Zwróæ uwagê: odczuwaln¹ zmianê, z zewnêtrzn¹ manifestacj¹. Zmiany w ciele zmierzaj¹ w kierunku zdrowia lub choroby, zgodnie z wp³ywem wywieranym przez treœæ myœli i rodzaj emocji. Wed³ug Brytyjskiego Stowarzyszenia Medycznego, w ciele nie ma ani jednej komórki, która nie podlega³aby wp³ywom umys³u i emocji. A zatem, nastawienie umys³u i emocje nie pozostaj¹ tylko i wy³¹cznie w sferze psychicznej. Wywo³uj¹ wyraŸnie okreœlone skutki fizyczne: bledniemy ze strachu, rumienimy siê z zak³opotania, siniejemy z wœciek³oœci, dr¿ymy z podniecenia, mówimy: „Myœl¹c o tym, czujê siê chory” i naprawdê czujemy siê chorzy, bo sytuacja, w obliczu której przysz³o nam stan¹æ, wywiera wp³yw na nasze myœli; nasze myœli wp³ywaj¹ na nasze emocje, a nasze emocje wytwarzaj¹ „wyczuwalne zmiany” w ciele. Dr Leslie Weatherhead opowiada o eksperymencie przeprowadzonym na dziewczynie podatnej na hipnozê. W obecnoœci grupy lekarzy zahipnotyzowa³ j¹ i powiedzia³, ¿e dotyka jej kolana rozgrzanym do czerwonoœci ¿elazem, po czym zamiast ¿elazem dotkn¹³ j¹ o³ówkiem. Nastêpnie obanda¿owa³ jej kolano i poprosi³ kogoœ z obecnych o zapieczêtowanie opatrunku. Jakiœ czas póŸniej grupa lekarzy spotka³a siê ponownie i gdy zdjêto banda¿, na kolanie dziewczyny widnia³ pêcherz wype³niony wod¹. Podœwiadomoœæ spowodowa³a pojawienie siê pêcherza. Nie chcia³bym, by przyk³ad ten odczytany by³ jako aprobata hipnozy (choæ jest ona w rzeczywistoœci doœæ prostym ludzkim mechanizmem). Bóg tak nas ukszta³towa³, ¿e nie musimy wierzyæ wszystkiemu, co s³yszymy. Za pomoc¹ umys³u potrafimy orzekaæ, sprawdzaæ, oceniaæ i rozwa¿aæ wszystko, cokolwiek nam siê mówi i dopiero wtedy decydujemy, czy to zaakceptujemy, czy odrzucimy. Mo¿emy kwestionowaæ pogl¹dy innych, mamy prawo byæ sceptycznie nastawieni, potrafimy byæ podejrzliwi. Mo¿emy odmówiæ przyjêcia czegoœ do wiadomoœci lub te¿ nie uwierzyæ w to, co s³yszymy, dopóki nie znajdziemy do tego s³usznych podstaw. Dzia³anie hipnotyzera polega na doprowadzeniu cz³owieka do relaksu, wy³¹czenia z jego œwiadomoœci procesów wartoœciowania i wprowadzeniu do umys³u oraz przyjêciu jako faktu tego wszystkiego, co przekazuje osoba hipnotyzuj¹ca. Gdy uwierzymy w to, co mówi hipnotyzer, wprowadzona przez niego myœl zapadnie w podœwiadomoœæ, zanim sprawê przejmie automatyzm ludzkiego cia³a. Mózg wydaje instrukcjê o tym, jakiego dzia³ania wymaga myœl zasiana w umyœle i steruje odpowiednim zachowaniem cia³a. Tak w bardzo wielkim uproszczeniu wygl¹daj¹ procesy zachodz¹ce podczas hipnozy. Gdy umys³ przyjmie jak¹œ myœl, niezale¿nie od tego, czy jest dobra, czy z³a, jej skutkiem bêd¹ zmiany w emocjach, a w ostatecznym rezultacie tak¿e w ciele. Kilka lat temu w pewnym magazynie przeczyta³em opowieœæ o cz³owieku, który przeszed³ powa¿n¹ operacjê brzuszn¹, podczas której wbudowano w œcianê jego ¿o³¹dka ma³e plastikowe okienko wielkoœci grosika. Przez kilka miesiêcy po przeprowadzonej operacji lekarze mieli mo¿liwoœæ ogl¹dania przez nie wnêtrza ¿o³¹dka pacjenta.


Na podstawie wygl¹du b³ony œluzowej wyœcielaj¹cej ¿o³¹dek stwierdzili po pewnym czasie, ¿e potrafi¹ rozpoznaæ jego stany myœlowe i emocjonalne. Na przyk³ad gdy zagubi³y siê jakieœ wa¿ne dokumenty, za które by³ odpowiedzialny i obawia³ siê z tego powodu utraty pracy, by³ zdenerwowany. Lekarze zauwa¿yli, ¿e b³ona œluzowa ¿o³¹dka staje siê wówczas bledsza. Gdy dokumenty siê odnalaz³y, ¿o³¹dek wróci³ do normalnego, ró¿owego koloru. Gdy pacjent otrzyma³ naganê, robi³ siê czerwony na twarzy, ale nie oœmieli³ siê wy³adowaæ gniewu na osobie, która by³a za to odpowiedzialna. Powodowa³o to zwiêkszenie iloœci kwasu w ¿o³¹dku. Kilka dni póŸniej lekarze zauwa¿yli ma³e, krwawe wybroczyny na powierzchni b³ony œluzowej ¿o³¹dka. Wniosek, jaki siê nasuwa, jest jasny: nasze myœli wp³ywaj¹ na nasze emocje, a te z kolei wp³ywaj¹ na nasze cia³a. Niew³aœciwe myœli nie zawsze musz¹ prowadziæ bezpoœrednio do choroby, niemniej jednak s¹ one rejestrowane przez nasze cia³o, a to powoduje sk³onnoœæ do zapadania na ró¿ne choroby. Zapewne s³ysza³eœ o zjawisku ci¹¿y urojonej. Wystêpuje ono czêœciej, ni¿ by siê mog³o wydawaæ. Kobieta tak bardzo pragnie dziecka, ¿e wmawia sobie ci¹¿ê. Jej cia³o akceptuje tê ideê i zachowuje siê stosownie do okolicznoœci, wytwarzaj¹c wszelkie objawy ci¹¿y, w³¹cznie z powiêkszaj¹cym siê brzuchem. Pod wp³ywem narkozy brzuch wraca do normy i staje siê p³aski. Po usuniêciu presji myœlowej za pomoc¹ œrodków farmakologicznych wszystkie objawy ci¹¿y znikaj¹. | Szukaj¹c uzdrowienia | Selvyn Hughes |

Pielgrzymka ¿ycia Wstêp To ksi¹¿ka o duchowej pielgrzymce. Wszystko, co tu opisano, wydarzy³o siê naprawdê. Tak to ju¿ jest, ¿e ka¿dy z nas, ludzi, od chwili narodzin a¿ po grób, kroczy przez ¿ycie sw¹ w³asn¹, wyj¹tkow¹ œcie¿k¹. Niektórzy z pe³n¹ œwiadomoœci¹ wypatruj¹ na tej drodze znaków przewodnich, usi³uj¹c poj¹æ prawdziwy sens ¿ycia, inni czyni¹ to bezwiednie. Jedni obruszaj¹ siê na sam¹ myœl, ¿e mog³oby istnieæ coœ takiego jak „prawdziwe znaczenie i sens”, drudzy zaœ poddaj¹ siê temu, co Bóg im na ich drodze objawi³. Gdy Nabil stawia³ swój pierwszy krok na œcie¿ce ku nowemu, mia³ wszystko, o czym tylko móg³ zamarzyæ: masê pieniêdzy, rozleg³e znajomoœci, obiecuj¹c¹ karierê zawodow¹, powszechny szacunek. A jednak brak by³o czegoœ... I gdy tak uparcie szuka³ tego „czegoœ”, zrozumia³, ¿e nie potrafi odnaleŸæ sensu ¿ycia w religijnej rzeczywistoœci rytua³ów, nakazów i zakazów, zamkniêtej w ramach rodzimych tradycji. Znalaz³ go natomiast w pewnej Osobie – w Kimœ, z kim móg³ nawi¹zaæ blisk¹ znajomoœæ. Przekona³ siê równie¿, ¿e za decyzjê pójœcia za tym Kimœ trzeba by³o s³ono zap³aciæ. Sprzeczka – Myœlcie sobie, co chcecie! – odpar³ z udan¹ obojêtnoœci¹ Nabil, na powrót zag³êbiaj¹c siê w miêkkim fotelu. – To moja sprawa, z kim siê zadajê, a wam nic do tego. Nie macie prawa wtr¹caæ siê w moje prywatne ¿ycie! Siedzieli dok³adnie naprzeciw niego, przy stoliku do kawy, w superkomfortowym mieszkaniu Nabila – Anwar Mandani, starszy brat Nabila oraz jego szef,

Ahmad. Apartament mieœci³ siê w luksusowym wielopiêtrowym mieszkaniowcu w ekskluzywnej dzielnicy Dubaju. Zaczynali ju¿ traciæ cierpliwoœæ. Jak tu przemówiæ do rozs¹dku temu m³okosowi? Za kogo on siê uwa¿a, u licha? Jak œmie lekcewa¿yæ ich zalecenia i ostentacyjnie demonstrowaæ sw¹ niezale¿noœæ? Nie, tego nie mo¿na d³u¿ej tolerowaæ! Koniec z tym! To nie pora na ¿arty! Albo siê podporz¹dkuje, albo dadz¹ mu tak¹ nauczkê, ¿e popamiêta j¹ do koñca ¿ycia. – Pos³uchaj, Nabil – Anwar stara³ siê nadaæ g³osowi ³agodne brzmienie, skubi¹c przy tym sw¹ gêst¹ czarn¹ brodê. – Mówiê powa¿nie. Posun¹³eœ siê stanowczo za daleko. Nie mo¿emy pozwoliæ, ¿ebyœ tak dalej postêpowa³. Oto nasze ultimatum: masz zerwaæ wszelkie kontakty z Henrym i z twoimi przyjació³mi z Zachodu. Zacznij znowu ¿yæ jak nale¿y, prawowiernie, zgodnie z tradycj¹ islamu. Niczego wiêcej od ciebie nie ¿¹dam! – Dajemy ci trzy tygodnie – odezwa³ siê Ahmad. – Dobrze wiesz, ¿e ceniê ciê jako pracownika. Chcemy dla ciebie jak najlepiej. Jesteœ muzu³maninem, pochodzisz z dobrej islamskiej rodziny, pracujesz w islamskim wydawnictwie... Nie mo¿esz sobie pozwoliæ, ¿eby ktoœ zacz¹³ podejrzewaæ, ¿e prowadzisz siê w sposób niegodny prawowiernego muzu³manina. Sam widzisz, ¿e nie wymagamy od ciebie zbyt wiele. W tej materii nie licz na ¿adne ustêpstwa z naszej strony. – Daruj sobie te rady, obejdê siê bez nich – gniewnie odpar³ Nabil. – Nie bêdê siê z wami modli³. Co, zmusicie mnie? Pewnie byœcie chcieli. Przez gard³o mi wciœniecie pobo¿noœæ? Nie macie prawa! To by³a gwa³towna dyskusja! Ahmad i Anwar nie ustêpowali, a na ich agresywne zapêdy Nabil odpowiada³ z charakterystycznym dla siebie uporem. – Lepiej przystañ na to, co ci proponujemy – oœwiadczyli w koñcu – bo inaczej wyrzekniemy siê ciebie. Ciekawe, gdzie znajdziesz przyjació³, jak stracisz pracê! – po czym w gniewie wyszli, zatrzaskuj¹c za sob¹ drzwi. Nabil poczu³, jak ca³a niechêæ i z³oœæ wzbieraj¹ w nim ze zdwojon¹ si³¹. Co oni sobie myœl¹, ¿e kim s¹? Pewnie im siê zdaje, ¿e tak po prostu mog¹ pozbawiæ go wszelkich praw! Przynajmniej pokaza³ im, ¿e jest cz³owiekiem wolnym i niezale¿nym, który umie podejmowaæ w³asne decyzje. „Taki Anwar, rodzony brat! Patrzcie go, snob jeden! Myœli sobie, ¿e jak jest starszy o rok, to mo¿e mi ju¿ rozkazywaæ i rz¹dziæ... Akurat!”. Zreszt¹, odk¹d Nabil pamiêta³, zawsze tak by³o: Anwar to, Anwar tamto, cacy-cacy... Anwar, niezmiennie stawiany Nabilowi za przyk³ad. A ten Nabil... och, przeciêtniak, wiecznie coœ nie tak, stale odstawa³ od starszego brata. Natomiast Anwar – chodz¹cy wzór. Jak to siê sta³o, ¿e popad³ w tak¹ bigoteriê i ¿e da³ sobie narzuciæ ten p³aski, fundamentalistyczny œwiatopogl¹d? Sam Nabil uwa¿a³ siê za dobrego muzu³manina i a¿ do teraz by³ pewien, ¿e inni oceniaj¹ go tak samo. Przecie¿ skrupulatnie przestrzega³ piêciu obowi¹zków islamu, tzw. „piêciu filarów”. Stosowa³ siê równie¿ do wiêkszoœci wymagañ wynikaj¹cych z religijnej tradycji. By³ religijny; nie oznacza³o to jednak, ¿e zamierza³ nawracaæ innych na si³ê – tak w³aœnie, jak to przeæwiczyli na nim ci dwaj. ¯yjemy w dwu-dziestym wieku, nie w siódmym! Im d³u¿ej podobne myœli k³êbi³y mu siê w g³owie, tym wyraŸniej odczuwa³ w¹tpliwoœci, które zam¹ci³y nieco przejrzystoœæ dotychczasowego rozumowania. A co wówczas, gdy oka¿e siê, ¿e w swym podejœciu do ¿ycia jest po prostu naiwny? W³aœciwie kto to taki, ten Nabil? Najm³odszy syn, rozpieszczony dzieciak, ofiara œlepej mi³oœci w³asnej matki i sióstr, które zawsze zaspokaja³y wszystkie jego zachcianki... S³odki ch³opczyk, który dziêki przymilnoœci potrafi³ unikaæ przykrych konfrontacji z ojcem, cz³owiekiem surowym i zasadniczym. W g³êbi duszy Nabil zawsze ¿ywi³ przekonanie, ¿e religia jest prywatn¹ spraw¹ ka¿dego cz³owieka,

rozgrywaj¹c¹ siê w wymiarze osobistym miêdzy nim a Bogiem. Ale czy takie za³o¿enie ma racjê bytu w œwiecie islamu? Nabil mia³ wystarczaj¹co du¿o okazji, by przekonaæ siê, ¿e islam ¿¹da od cz³owieka, ¿eby ten ca³kowicie i bez reszty podporz¹dkowa³ wszystkie dziedziny ¿ycia nauczaniu Koranu. Nie ma tu miejsca na ¿adn¹ œwieckoœæ! ¯adnego podzia³u „tu prywatnoœæ – tam wspólnota”. Islam niczego takiego nie przewiduje. G³osz¹c panowanie Boga nad ka¿dym aspektem ¿ycia ludzkiego, jest religi¹ zaiste wszechogarniaj¹c¹. „Wolny wybór”, „osobista decyzja”? To¿ to jakaœ nowa moda, przywleczona z Zachodu, sprzeciwiaj¹ca siê tradycji islamu sunnickiego – niech panuje na wieki – który oczekuje od cz³owieka absolutnego pos³uszeñstwa. Pos³uszeñstwo to powinnoœæ wzglêdem Boga – powinnoœæ, która nie wymaga ¿adnego dodatkowego uzasadniania. Nabil prze³kn¹³ œlinê. Powoli zaczyna³o do niego docieraæ, jak powa¿ne mog¹ byæ skutki afiszowania siê z takimi pogl¹dami... A jeœli oni nie blefowali? Je¿eli ca³kiem serio grozili, a teraz tylko siê przygotowuj¹, ¿eby zrealizowaæ te pogró¿ki... „Ale¿ jestem g³upi! Dlaczego nie ugryz³em siê w jêzyk? Trzeba by³o delikatniej... mo¿e trochê ust¹piæ... pewnie by z³agodnieli. Zadowoliliby siê nawet jakimœ drobiazgiem, ma³ym kompromisem... pomyœleliby, ¿e da³em sobie spokój. Wszystko by³oby tak jak dawniej – normalnie. Ach, po co by³em taki uparty... I co teraz?”. | Pielgrzymka ¿ycia | David Zeidan |

¯eglowanie po morzu nicoœci I nagle – nie ma Lyndy. Nie ma mojej córeczki Diany. Nie ma matki. Czy mog³em wyobraziæ sobie przysz³oœæ bez nich? Samo dopuszczenie takiej myœli by³o czymœ odstrêczaj¹cym. Zawsze gdy myœla³em o przysz³oœci, one by³y jej czêœci¹. A tu nagle – na zawsze wymazane z przysz³oœci. By³em tym zdruzgotany chyba najbardziej. Tak wiêc, podobnie jak wspomnienia, tak i moje myœlenie o przysz³oœci cechowa³a ambiwalencja. Przesz³oœæ kry³a moich ukochanych, których nie chcia³em oddaæ. W wizji przysz³oœci nie by³o miejsca dla tych, których tak rozpaczliwie chcia³em zatrzymaæ. Na czas jakiœ zosta³em wiêc pozbawiony pociechy, jak¹ nios¹ mi³e wspomnienia, oraz nadziei, jak mog³aby pojawiæ siê w obrazie przysz³oœci. W³aœnie dlatego teraŸniejszoœæ jawi³a mi siê jako coœ beznadziejnego, pozbawionego treœci; tak jest z wieloma, których spotka³a jakaœ tragedia. Taka ja³owoœæ ¿ycia mo¿e byæ bardzo przyt³aczaj¹ca. „Czy ta pustka pozostanie ju¿ do koñca? – zastanawiamy siê. – Czy bêdê siê tak czuæ przez resztê swojego ¿ycia? Czy ju¿ na zawsze jestem skazany na tu³aczkê po bezkresnym oceanie nicoœci?”. Pytania te pokazuj¹ tylko, w jak g³êbokim smutku pogr¹¿eni s¹ ci, którzy prze¿yli utratê. Je¿eli istnieje zagro¿enie, ¿e ta ja³owoœæ chwili obecnej przejdzie w trwa³y stan, to smutek i ¿al z ³atwoœci¹ mog¹ przerodziæ siê w rozpacz. W³aœnie taka rozpacz zaczê³a zagra¿aæ moim przyjacio³om, Andy'emu i Mary, kiedy urodzi³a im siê córeczka Sara. Ci¹¿a przebiega³a normalnie. Mary dba³a o dietê, przemierza³a piechot¹ szeœæ kilometrów dziennie, uczêszcza³a na zajêcia szko³y rodzenia. By³a

#3


fragmenty wybranych ksi¹¿ek © Wydawnictwo Credo | www.credo.org.pl | 2013

przygotowana do porodu pod ka¿dym wzglêdem. Ale w czasie akcji porodowej dziecko zaczê³o okazywaæ oznaki wyczerpania. Kiedy w koñcu Sara ujrza³a œwiat, „wygl¹da³a jak martwa” – wed³ug s³ów Andy'ego. Natychmiast przeniesiono j¹ na oddzia³ intensywnej terapii. W ci¹gu nastêpnych kilku miesiêcy lekarze orzekli, ¿e podczas porodu dziecko dozna³a jakiegoœ powa¿nego urazu i bêdzie upoœledzone umys³owo przez ca³e ¿ycie. Niebawem Sara ukoñczy cztery lata. Nie chodzi, nie mówi i nie potrafi sama jeœæ. Cierpi te¿ na pora¿enie mózgowe. P³acze du¿o i czêsto. Oznacza to niezliczon¹ iloœæ nieprzespanych nocy oraz dni pe³nych zamêtu. Rodzice cierpi¹, widz¹c jak rówieœnicy ich córeczki rozwijaj¹ siê zdrowo, zmierzaj¹c ku doros³oœci i zostawiaj¹c j¹ coraz bardziej z ty³u. Jej stan zdominowa³ ich ¿ycie, wyssa³ z nich wszystkie si³y. ¯yj¹ w ci¹g³ym stresie, który nieuchronnie powoduje spiêcia w ich ma³¿eñstwie. Martwi¹ siê o finanse oraz o to, jak poradz¹ sobie z opiek¹ nad Sar¹ w najbli¿szych latach. Ka¿dego dnia, ka¿dego ranka musz¹ stawiæ czo³a swemu nieszczêœciu. Bardzo chc¹ jak najlepiej opiekowaæ siê swoj¹ córeczk¹, ale nie s¹ do koñca pewni, jak maj¹ to robiæ. Odczuwaj¹ przejmuj¹cy smutek i ¿al z powodu Sary i samych siebie. Co siê z ni¹ stanie? Co siê stanie z nimi? Andy i Mary nigdy nie „ozdrowiej¹” po swojej stracie. Bo i nie mog¹. Czy mo¿na w ogóle oczekiwaæ, ¿e ktoœ wróci do siebie po takiej tragedii, zwa¿ywszy, jak¹ wartoœæ ma to, co zosta³o utracone i jakie konsekwencje poci¹gnê³a za sob¹ strata? Oczekiwanie na uzdrowienie jest w tym przypadku zwodnicze i bezowocne. Mo¿emy powróciæ do zdrowia po z³amaniu koñczyny, ale nie po amputacji. Katastrofalna strata ju¿ z za³o¿enia wyklucza uzdrowienie. Dokona w nas zmian lub nas zniszczy, nigdy natomiast nie bêdziemy ju¿ po tym wszystkim tacy sami. Nie ma powrotu do przesz³oœci – przesz³oœæ przeminê³a na zawsze. Pozostaje tylko iœæ do przodu ku przysz³oœci, która dopiero zostanie przed nami odkryta. Obojêtne, jaka siê oka¿e, bo ból przesz³oœci pozostanie w niej na pewno. Smutek duszy nigdy nie opuszcza tych, którzy ponieœli dotkliw¹ stratê. Mo¿e siê najwy¿ej pog³êbiæ. Niemniej jednak g³êbia smutku stanowi objaw zdrowej, a nie chorej duszy. Smutek nie musi wcale byæ chorobliwy, fatalistyczny. Nie nale¿y przed nim uciekaæ. Smutkowi trzeba siê oddaæ. | £aska ukryta | Gerald L. Sittser |

Przestawanie z Bogiem Podczas podro¿y do Nepalu kupi³em m³ynek modlitewny. Ma kszta³t wa³ka do ciasta, jest wy³o¿ony kolorowymi kamykami i zaopatrzony w r¹czkê. Walec ma przyczepiony wisiorek i gdy krêcê nadgarstkiem, dziêki sile odœrodkowej obraca siê wokó³ osi. Po zdjêciu górnej zakrêtki w œrodku mo¿na znaleŸæ modlitwê wypisan¹ kunsztownie nieczytelnym nepalskim pismem. Pobo¿ni buddyœci w Nepalu wierz¹, ¿e ka¿dy obrót m³ynka posy³a tê modlitwê do nieba. Przed œwi¹tyniami o z³otych kopu³ach kap³ani przez ca³y dzieñ obracaj¹ te m³ynki wykonane w olbrzymich rozmiarach. (Buddyœci o zmyœle technicznym œci¹gaj¹ modlitwy na twarde dyski swoich komputerów, które wiruj¹ z prêdkoœci¹ 5400 obrotów na minutê). W Japonii obserwowa³em, jak elegancko ubrani mê¿czyŸni i kobiety odwiedzali œwi¹tynie szinto. Osoba zbieraj¹ca na ofiarê przyjmowa³a karty Visa i American Express. Jest to wa¿ne udogodnienie, gdy¿ wyznawcy musz¹ zap³aciæ minimum 50 dolarów, aby kap³an ofiarowa³ za nich modlitwy. Najpierw uderza w bêben, aby przyci¹gn¹æ uwagê bogów, a potem odmawia modlitwê. Po jednej stronie

#4

stoj¹ olbrzymie bary³ki z sake albo winem ry¿owym, przeznaczone dla bogów. Przed wyjœciem piel-grzymi przywi¹zuj¹ karteczki z proœbami do „drzew modlitwy”, które rosn¹ wokó³ œwi¹tyni. Bia³e skrawki papieru szeleszcz¹ na wietrze niczym kwiaty wiœni. Na Tajwanie, gdy szed³em poboczem górskiej drogi, podnios³em coœ, co jak s¹dzi³em, by³o œmieciem. Okaza³o siê, ¿e by³y to pieni¹dze wyrzucane z okien samochodów przez kierowców ciê¿arówek, by udobruchaæ duchy, a ich samych uchroniæ przed wypadkiem. Pieni¹dze te, drukowane na tanim papierze podobnie jak banknoty w Monopoly, sprzedaje siê w œwi¹tyniach taoistycznych. Wyznawcy pal¹ je tam w wielkich piecach. Dziêki nim duchy z zaœwiatów nie mog¹ wejœæ w cz³owieka. Gotówka trafia do nie¿yj¹cych krewnych, którzy jej potrzebuj¹ w niebie. Poza tym w œwi¹tyniach sprzedawane s¹ modele samochodów i motocykli, aby zmarli mogli mieæ w zaœwiatach œrodek transportu, i przygotowuje siê zimny bufet dla bogów. Tajwan jest krajem wysoko uprzemys³owionym. Produkuje siê tam wiêkszoœæ notebooków na œwiecie, a jednak wielu jego mieszkañców uwa¿a religiê za coœ w rodzaju szczêœliwego zaklêcia. Bóstwo postrzegaj¹ jako nieosobow¹ si³ê, która kieruje losem cz³owieka. Podobnie hindusi w Indiach ug³askuj¹ bogów ofiarami z po¿ywienia, kwiatów i zwierz¹t. Prawdê mówi¹c, niekiedy chrzeœcijanie tak samo traktuj¹ modlitwê „gdy spe³niê swój obowi¹zek, wtedy Bóg jest mi coœ winien”. Kult staje siê rodzajem transakcji: da³em coœ Bogu, a teraz kolej, aby Bóg mi siê odwzajemni³. Modlitwa, która jest transakcj¹, a nie relacj¹, zamiast sprawiaæ radoœæ, staje siê zwyk³ym obowi¹zkiem, sporadyczn¹ i k³opotliw¹ praktyk¹, niezwi¹zan¹ z ¿yciem. Nie ro¿ni siê wtedy zbytnio od sytuacji, gdy mnich buddyjski obraca m³ynkiem czy japoñska bizneswoman odprawia swój œwi¹tynny rytua³. M¹¿ byæ mo¿e odmawia modlitwê wieczorem czy przed posi³kami, powtarzaj¹c s³owa, których nauczy³ siê w dzieciñstwie. ¯ona modli siê raczej w formie rozmowy, w porywach w ci¹gu dnia, lecz ona tak¿e widzi Boga jako kogoœ odleg³ego i niedostêpnego, kto siedzi gdzieœ tam wysoko w niebie. ¯adne z nich nie ma poczucia, ¿e Bóg ich kocha i pragnie intymnie zaanga¿owaæ siê w ich ¿ycie. (...) Ka¿dy podchodzi do Boga z szeregiem ustalonych opinii, pochodz¹cych z wielu Ÿróde³: koœcio³a, szkó³ki niedzielnej, ksi¹¿ek, filmów, kazañ telewizyjnych ewangelistów, b³êdnych komentarzy zarówno wiernych, jak i sceptyków. Opinie te zazwyczaj pozostaj¹ jako powidok ukryty w podœwiadomoœci. Tak jak ten mieszkaniec Kornwalii, wyobra¿a³em sobie Boga jako patrz¹cego wilkiem kosmicznego Superglinê, którego nale¿y siê baæ, a nie kochaæ. Pewna moja znajoma kurczy siê, ilekroæ s³yszy, jak ktoœ zwraca siê w modlitwie do Boga: „Ojcze”. Dla niej s³owo to zosta³o ska¿one raz na zawsze przez ziemskiego ojca, który j¹ skrzywdzi³. Inna znajoma dorasta³a z obrazem Boga jako bia³ego mê¿czyzny, siedz¹cego „gdzieœ w górze”, o siwej brodzie i wielkich d³oniach, autokraty, który ci¹gle œledzi³ jej potkniêcia. Wiele lat póŸniej opisa³a ten obraz swojemu duchowemu przewodnikowi. Ten po d³ugim wspó³-czuj¹cym milczeniu zasugerowa³:„Mo¿e byœ rozwa¿y³a zwolnienie takiego Boga?”. I tak zrobi³a. Nie dorasta³em z wizualnym obrazem Boga, mo¿e dlatego ¿e nasz Koœció³ surowo przestrzega³ przed „rzeŸbionymi wizerunkami”

i betonowe œciany œwi¹tyni by³y wolne od dzie³ sztuki. Zamiast tego s³ucha³em na temat Bo¿ych ról – na przyk³ad stwórcy, sêdziego – i o Bogu myœla³em przede wszystkim jako o roli. By³o mi równie trudno wyobraziæ Go sobie jako realn¹ osobê niezale¿n¹ od swej roli, jak nie potrafi³em wyobraziæ sobie w pierwszej klasie, ¿e tak¹ realn¹ osob¹ jest nauczycielka czy dyrektor. Jako doros³y bezustannie nawi¹zujê relacje z ludŸmi w powi¹zaniu z ich rol¹: z kasjerk¹ w bistrze, pracownikiem myjni samochodowej, telefonicznym doradc¹ komputerowym w Indiach. Wybieraj¹c przyjació³, ludzi, których chcê poznaæ bli¿ej, odsuwam jednak czynniki zewnêtrzne na bok i docieram do prawdziwej osoby. Z przyjació³mi spêdzam czas nie z powodu tego, co mog¹ dla mnie zrobiæ, ale dla przyjemnoœci p³yn¹cej z ich towarzystwa. Czy mogê tak samo post¹piæ z Bogiem? (...) Modlitwa w œwiecie, który wiarê stale podaje w w¹tpliwoœæ, jest aktem wywrotowym. Ju¿ podczas modlenia siê mogê mieæ poczucie wyobcowania, jednak dziêki wierze modlê siê dalej i szukam innych oznak Bo¿ej obecnoœci. Myœlê, ¿e gdyby Bóg nie by³ obecny na jakimœ submolekularnym poziomie w ca³ym stworzeniu, to œwiat po prostu przesta³by istnieæ. Bóg jest obecny w piêknie i osobliwoœciach stworzenia, z których wiêkszoœæ nie zostaje odkryta przez ludzkiego obserwatora. Bóg jest obecny w swoim Synu Jezusie, który odwiedzi³ tê planetê i teraz s³u¿y jako adwokat tym, którzy zostali. Bóg jest obecny w g³odnych, bezdomnych, chorych i uwiêzionych, jak powiedzia³ Jezus w rozdziale 25 Ewangelii Mateusza, a my s³u¿ymy Jemu, kiedy im s³u¿ymy. Bóg jest obecny zarówno w ubogich spo³ecznoœciach Ameryki £aciñskiej, koœcio³ach domowych, które spotykaj¹ siê potajemnie w chiñskich stodo³ach, jak i w katedrach i budowlach powsta³ych dla Jego chwa³y. Bóg jest obecny w Duchu, który bez s³ów wzdycha nad nami i cichym g³osem przemawia do wszystkich sumieñ, które Go s³uchaj¹. Nauczy³em siê widzieæ modlitwê nie jako sposób wykrywania Bo¿ej obecnoœci, a raczej jako sposób odpowiadania na Bo¿¹ obecnoœæ, która jest faktem, bez wzglêdu na to, czy potrafiê j¹ wyczuæ, czy nie. Zacytujê w tym miejscu Abrahama Joshuê Heschela: „Kontakt z Nim nie jest naszym osi¹gniêciem. Jest darem, przychodz¹cym do nas z góry jak meteor, a nie unosz¹cym siê w niebo jak rakieta. Zanim s³owa modlitwy sp³yn¹ na nasze wargi, rozum musi uwierzyæ w Bo¿¹ chêæ zbli¿enia siê do nas i nasz¹ zdolnoœæ do oczyszczenia œcie¿ki na Jego przybycie. Taka wiara jest ide¹, która prowadzi nas do modlitwy”. | Modlitwa. Czy to dzia³a? | Philip Yancey |

spróbuj choæ odrobinê

PROPAGANDA jest materia³em promocyjnym Wydawnictwa Credo. Zamieszczone fragmenty ksi¹¿ek podlegaj¹ prawu autorskiemu i nie mog¹ byæ wykorzystywane w jakikolwiek sposób bez zgody Wydawnictwa. Wszelkie uwagi oraz pytania prosimy kierowaæ na adres: Wydawnictwo Credo Skr. Poczt. 384 40-950 Katowice 2 credo@credo.org.pl | www.credo.org.pl | Wydawnicto Credo © 2013


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.