city

Page 1

Archeologia współczesnego miasta


2


Dom w Miechowicach, w którym mieszkam już prawie trzydzieści lat, dzieli od centrum Bytomia, a więc także od kamienicy numer 26 na Rynku, odległość pięciu kilometrów. W trakcie krótkiej podróży z domu do centrum, która z biegiem lat przemieniła się w bezmyślną rutynę, uświadamiam sobie czasami, że obrazy w szybie samochodu to kolejne klatki filmu o moim rodzinnym mieście Bytomiu, i o moim Śląsku, przestrzenny zapis jego trudnej, poplątanej i zagmatwanej historii. Początek tego filmu stanowi samo wyjście z domu, topornego bloku z lat 70. przy ulicy Nowej. Tu wszystko jest nowe i jednocześnie osobliwie smutnie stare. Nie stare nobliwą szlachetną patyną, lecz postarzone brakiem jakiejkolwiek perspektywy. Osiedle położone peryferyjnie w stosunku do centrum miasta, zbudowane na potrzeby szaleńczo rozwijanego przemysłu ciężkiego, głównie górnictwa, wchłonęło i zabetonowało industrialną osadę z przełomu XIX i XX wieku. Przechodzę do samochodu przez pas osiedlowej ziemi niczyjej, na którym od ponad dwudziestu lat podejmowane są zupełnie bezowocne próby sadzenia drzew, postawienia huśtawek i ławek. Wyjeżdżam z osiedla. Mijam senne grupy rozpadających się czerwonych familoków, z wymierającą społecznością autochtonów, a zaraz potem malownicze ruiny pałacyku w stylu neogotyku angielskiego, należącego niegdyś do rodziny Wincklerów, niemieckich właścicieli kopalń i zakładów przemysłowych w rejonie bytomskim. Posiadłość została

spalona w okresie II wojny światowej przez Armię Radziecką i nigdy już jej nie odbudowano, a ostatnio ogrodzono nawet płotem ze smutną wywieszką o katastrofie budowlanej zagrażającej życiu. Trochę dalej, młody zagajnik kryje ślady zburzonego ponad 10 lat temu miechowickiego ratusza. Jego zdjęcia z wnętrzami w stylu art déco znalazłem niedawno, zupełnie przypadkiem, w pożółkłym egzemplarzu gazety „Oberschlesien in Bild” z 1928 roku. W połowie drogi do centrum, w Karbiu, mijam niemieszczący się w kadrze szyby samochodu symbol niby wielkiego świata: reklamowy pylon infantylnego zuniformizowanego McDonald’sa, który zdaje się stawać w konkury z wieżami neogotyckiego kościoła p.w. Dobrego Pasterza. Za torami kolejowymi po północnej stronie trwają w nieskończoność beznadziejne syzyfowe prace – permanentnego sypania i rozbierania kolosalnej, szarej niekształtnej hałdy. Dalej, gdzieś od kopalni Centrum, nazwanej kiedyś w przypływie propagandowego obłędu imieniem bułgarskiego komunisty Dymitrowa, prosta ulica, kiedyś Breslauer Strasse, potem Bieruta, a dziś znów Wrocławska, prowadzi wprost do centrum miasta. Od tego miejsca werbalnie tracę już orientację, kierując się wyłącznie pamięcią wzrokową, gdyż wielokrotne, histeryczne wręcz zmiany nazw ulic powodują u mnie mentalny zamęt. Mijam puste cokoły po pomnikach komunistycznych herosów, fundamenty spalonego drewnianego kościółka w parku miejskim i otwierającą centrum miasta ogromną czeluść po niedawno

przykład architektury modernistycznej 3


wyburzonym lokalnym browarze. Dziś ruiny pokryte są liszajami agresywnych grafitti, stanowiących swoiste antidotum na szarość otoczenia. Jestem w centrum. Aby dotrzeć do Rynku pozostaje jeszcze do przejścia nieforemny plac Kościuszki, otoczony fasadami pustych odrapanych kamienic z tandetnymi sklepikami w parterze, przeraźliwie pusty po triumfalnym wyburzeniu zabytkowych kwartałów w latach 70. Niebawem, wzorem wielu polskich miast, miejsce to wypełni moloch kolejnego centrum handlowego, namiastka nowoczesności i lepszego świata. I na koniec mojej trasy do Rynku, vis-à-vis kamienicy pod numerem 26, znajduje się osobliwe, bo ukryte w ziemi istne curiosum bytomskiej przestrzeni miejskiej. Odsłonięte w latach 90. piwnice pierwszego ratusza, mające stać się atrakcją śródmieścia, a następnie zasypane i ukryte pod ogromną taflą betonowej kostki, są dla mnie kwintesencją powojennych losów miasta. Te pięć kilometrów, wzdłuż których rozciąga się depresyjna, zdegradowana przestrzeń miasta, pokazuje etapy jej użytkowania przez ostatnie 60 lat, i to niestety prawie wyłącznie w kategoriach prymitywnej, doraźnej eksploatacji. Jednak, jeśli przymrużyć oczy, to spod tej koszmarnej, traumatycznej warstwy chaosu, brudu, niechlujstwa, dewastacji i porzucenia, prześwieca głęboko ukryta, jakby zamrożona warstwa wyrafinowanego secesyjnego detalu – pięknej ekspresjonistycznie ułożonej cegły, niesłychanie progresywnej modernistycznej architektury,

4

starannych założeń urbanistycznych Placów Akademickiego i Słowiańskiego czy monumentalnego Placu Sobieskiego (niestety bezmyślnie „zaplombowanego” po wojnie niebieską biblioteką). Przemieszczając się ulicami Bytomia, ma się nieodparte, przygnębiające wrażenie bezpowrotnej utraty czegoś cennego. Nie jest to bynajmniej jedynie syndrom Bytomia. Podobne, dojmujące odczucie przebywania w świecie zaginionej cywilizacji dotyka mnie również w Katowicach, Gliwicach i innych śląskich miastach, choć wydaje się, że w Bytomiu przybiera postać ekstremalną. Pojawia się więc pytanie, z czym mamy do czynienia: z opuszczoną przez wymarłą cywilizację przestrzenią, chwilowo zaanektowaną przez „koczowniczy lud nomadów”, który opuści tę ziemię po rabunkowym wyrwaniu z jej głębi cennych minerałów, czy też z obrazem chaotycznych, głęboko zaburzonych procesów społecznych, gospodarczych, socjologicznych, gdzie nie funkcjonują jakiekolwiek zasady gospodarowania przestrzenią? Niewątpliwie jednak mamy do czynienia z trwającymi wiele lat procesami dewastacji materii miejskiej, a nie tylko z incydentalnymi zjawiskami, należy więc postawić pytanie o rzeczywiste przyczyny takiego stanu rzeczy. Jeśli dokonamy pobieżnej analizy zagospodarowaniaprzestrzennego Bytomia, negatywnie oceniając fizyczną postać dzisiejszego miasta, to pokażemy tym sposobem nieodpowiedzialne działanie społeczeń-


Dziś ruiny pokryte są liszajami agresywnych grafitti, stanowiących swoiste antidotum na szarość otoczenia.

familok 5


Pojawia się (…) pytanie, z czym mamy do czynienia: z opuszczoną przez wymarłą cywilizację przestrzenią, chwilowo zaanektowaną przez „koczowniczy lud nomadów”

6

stwa, a przede wszystkim ludzi – tych, którzy tę przestrzeń przez ostatnie dziesięciolecia kształtowali, i tych, którzy obecnie uczestniczą w jej formowaniu. Idąc tym śladem, opisujemy więc nie tyle obiektywne atrybuty fizycznej przestrzeni, co generujące je stany zbiorowej świadomości. W tym miejscu nieuchronnie pojawia się pojęcie tożsamości, słowo wytrych, którym staramy się otworzyć wszystkie pozamykane lub co gorsza nieistniejące lub wyłącznie wyimaginowane bramy naszej zbiorowej świadomości. Słowo tak chętnie i często ostatnio przywoływane, że zupełnie wyblakło, zatracając jakikolwiek sens i znaczenie. Czym więc jest ta mitologiczna wręcz tożsamość? Cytując swobodnie Johna Newlinga, jej istota polega na świadomości własnego ja w odniesieniu do czasu i miejsca, w którym przebywamy. Świadomość, opierając się głównie na doznaniach empirycznych, jest pojęciem znacznie szerszym niż wiedza, bo nawet najstaranniejsze badania i zbiory encyklopedycznych wiadomości najwyżej ją wspomagają, lecz nie są w stanie jej zastąpić. Tożsamość to świadomy, jak i podświadomy nawigator psychologiczny oraz fizyczny, nadający sens i zrozumienie otaczającej nas przestrzeni. Nawigator trwałych, uzgodnionych i akceptowanych znaczeń pozwalających na zaistnienie interakcji społecznych i przestrzennych. Poczucie


tożsamości miejsca wynikające ze świadomości, którą posiadamy na temat kontekstu przestrzennego, generuje pozytywne, emocjonalne jej rozumienie i użytkowanie. Ten fenomen funkcjonuje zarówno w sferze indywidualnej, jak i społecznej, w odniesieniu do konkretnego mieszkania, domu, ale także miasta czy regionu. Jego przeciwieństwem jest stan dezorientacji, implikujący poczucie niepewności, zagubienia, zagrożenia, brak identyfikacji z miejscem, obojętne lub negatywne związki emocjonalne. Nie ma tu jakiegokolwiek znaczenia – co jest paradoksem – jakość estetyczna architektury i urbanistyki. Zdezorientowane społeczności dokonują projekcji swojego negatywnego stanu świadomości na otaczającą przestrzeń, doprowadzając do jej fizycznej, ale też emocjonalnej degradacji. Przygnębiający obecny obraz miasta i regionu jest fizycznym odzwierciedleniem zdewastowanej zbiorowej świadomości. Problemy z tożsamością mają na Śląsku długą historię, a zaczęły się po I wojnie światowej w okresie podziału Śląska pomiędzy Niemcy i Polskę. Po dwóch pierwszych Powstaniach Śląskich, w wyniku plebiscytu na Górnym Śląsku ustalona została, w zupełnie przypadkowy sposób, granica dzieląca stosunkowo jednorodny do tej pory, dynamicznie rozwijający się region. Narastająca konkurencja pomiędzy obiema częściami podzielonego Śląska skutkowała coraz bardziej napiętą atmosferą, co nasiliło się w latach 30. XX wieku, po

browar 7


dojściu nazistów do władzy. Germanizowanie i polonizowanie po obu stronach granicy, podsycanie nastrojów nacjonalistycznych poprzez mniej lub bardziej wyrafinowane działania propagandowe, fałszowanie historii i dorobku kultury, skutecznie podzieliły region. Pierwsze lata po II-giej wojnie światowej – mimo braku zniszczeń materialnych – przyniosły bardzo istotne zmiany w strukturze socjalnej i demograficznej miasta, szczególnie w obszarze śródmieścia Bytomia. W miejsce wysiedlonej niemieckiej klasy średniej, i w znacznym stopniu wymordowanej przez hitlerowców w czasie wojny mniejszości żydowskiej, napłynęła na fali migracji zarobkowej znaczna liczba ludności z innych rejonów Polski, o zupełnie odmiennym statusie społecznym. Napływ ludności nieidentyfikującej się ani z miastem, ani z tradycją regionu, w większości nienawykłej również do miejskiego sposobu życia, a także związana z tym wzajemna nieufność pomiędzy miejscowymi i przyjezdnymi (skutecznie podsycana przez komunistyczne władze), spowodowała całkowitą – trwającą do dzisiaj – degradację centrum miasta w kategoriach socjalnych i społecznych. W wielu budynkach z przełomu XIX i XX wieku, jak również w eleganckich przedwojennych kamienicach, dokonano wtórnego podziału mieszkań, co w powiązaniu z brakiem jakichkolwiek prac remontowych doprowadziło w szybkim tempie do całkowitej niemalże dewastacji tkanki miejskiej. Zmiana granic państwowych w obrębie regionu, a następnie narzucenie

8


W wielu budynkach (...) dokonano wtórnego podziału mieszkań, co w powiązaniu z brakiem jakichkolwiek prac remontowych doprowadziło w szybkim tempie do całkowitej niemalże dewastacji tkanki miejskiej.

elektrociepłownia w Szombierkach 9


komunistycznego systemu z kultem przodującej wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, przeciwstawianej reakcyjnemu drobnomieszczaństwu, wpłynęły na obszar symboliki miejskiej, czyniąc z miasta trybunę walki ideologicznej, instrumentalizując ją i zawłaszczając do doraźnych celów propagandowych i ideologicznych, tym samym definitywnie likwidując pozostałości tożsamości kulturowej bytomian. W każdym budynku śródmieścia, także w murach kamienicy 26 przy Rynku, odnaleźć można zakumulowane ślady tej niesłychanie skomplikowanej historii. Niestety ostatnie kilkanaście lat, po zmianach ustrojowych w 1989 roku, pogłębiło zamęt umysłowy społeczności miasta, rozpaczliwie próbującego zaadoptować się do nowej demokratycznej i wolnorynkowej rzeczywistości. Miasto pokryte zostało kolejną warstwą: plakatów, billboardów, banerów, ulotek, tworzących migotliwą, melanżową fakturę oblepiającą centrum i główne ulice. Jednocześnie niekończące się pasy betonowych płotów otoczyły posesje prywatnych domów i nieruchomości, skutecznie izolując je od wspólnej przestrzeni publicznej. Odnosi się wrażenie, że powstały fizyczne i psychologiczne kurtyny (złożone z reklam wszystkiego), za którymi odruchowo chronią się wystraszeni taką rzeczywistością ludzie. Słowo tożsamość jawi się na tym pstrokatym tle jako pusty frazes. Jednak społeczności nie funkcjonują w emocjonalnej próżni, potrzebują jakiegoś odniesienia do historii,

10

Słowo tożsamość jawi się na tym pstrokatym tle jako pusty frazes.


tradycji i kultury miejsca, w którym żyją. Najłatwiej buduje się tożsamość pozorną, prymitywny substytut, przez odwołania do najprostszych, łatwo dostępnych skojarzeń czy powierzchownej folklorystycznej tradycji. Stąd te karczmy piwne, krupnioki¹, próby uznania pseudogwary za oficjalny język, prymitywne, rzekomo śląskie przyśpiewki, żenujące śląskie dowcipy, apoteozy familoka² i lauby³ jako archetypów śląskiej architektury. Jest to kolejny etap dewastacji intelektualnej regionu. Tym groźniejszy i przykry, że niewymuszony czynnikami zewnętrznymi, lecz będący efektem obskurantyzmu lokalnych pseudoelit. Otrzymaliśmy biesiadny folklor, niemający wiele wspólnego z poszukiwaniem tożsamości, raczej smutny obraz odzwierciedlający dekompozycję umysłu mocno zagubionej społeczności. Gdzie wobec tego szukać autentycznej tożsamości śląskiej przestrzeni? Region ten funkcjonował zawsze w kulturowym obszarze określanym jako Europa Środkowa, stanowiącym od wieków prawdziwy konglomerat kulturowy, gdzie tradycja intelektualnoduchowa oraz dziedzictwo materialne doprowadziły do przemieszania i połączenia różnych wątków kulturowych, dziś już niemożliwych do rozdzielenia. Taki amalgamat kultur jest szczególnie widoczny w naszym regionie, gdzie do dnia dzisiejszego funkcjonują środowiska mniejszości niemieckiej, żydowskiej, kresowej i romskiej.

detal 11


Najłatwiej buduje się tożsamość pozorną, prymitywny substytut, przez odwołania do najprostszych, łatwo dostępnych skojarzeń czy powierzchownej folklorystycznej tradycji.

12


On powinien tworzyć współczesną śląską tożsamość. Dlatego też oczywiste wydają się działania na rzecz ochrony materialnego dziedzictwa regionu, z poszanowaniem wszystkich okresów historycznych i grup narodowościowych w zakresie zachowania poszczególnych obiektów, detali, jak i całych zespołów urbanistycznych. Ochrona dziedzictwa materialnego Górnego Śląska powinna być kluczowym postulatem podczas trwających właśnie prób zbudowania nowego oblicza regionu w kontekście planów powstania wielkiej aglomeracji śląskiej. Sprawdzone w krajach zachodnich adaptacje obiektów postindustrialnych trafiają na Śląsku na trudne do przezwyciężenia bariery, i to głównie w strefie mentalnej. Odbiór społeczny architektury jest złożony i nie sprowadza się wyłącznie do ocen estetycznych, jako że architektura jest integralnym składnikiem życia społecznego, a nie wyłącznie jego neutralnym tłem. Tezę tę dobitnie potwierdza los architektury industrialnej Górnego Śląska, kojarzonej przez mieszkańców regionu z miejscem ciężkiej i niebezpiecznej pracy, która pozbawiona funkcji czysto przemysłowych jest szybko, bez litości niszczona. Bez zastanowienia powierza się ogromne obszary miasta, nierzadko z pięknymi obiektami poprzemysłowymi, syndykom masy upadłościowej (których jedynym celem jest szybka sprzedaż), bądź oddaje się je w ręce

kościół garnizonowy 13


mało wiarygodnych inwestorów, skazując je tym samym na nieuchronną zagładę. Bardzo trudno jest wyeliminować negatywne skojarzenia i przekonać społeczność lokalną do tego, że w kopalni, gdzie całkiem niedawno miały miejsce tragiczne wypadki, albo w hucie cynku, której wyziewy 20 lat temu powodowały ołowicę u dzieci, tkwi wielki, możliwy do wyeksponowania potencjał estetyczny. Dlatego też prowadzenie kwerend, badań, działań edukacyjnych i promocyjnych, uświadamiających władzom samorządowym oraz mieszkańcom fenomen wielokulturowości Górnego Śląska oraz znaczenie dziedzictwa materialnego, to działania wręcz elementarne. W przeciwnym razie za jakiś czas historyczną zabudowę naszych miast podziwiać będziemy wyłącznie na archiwalnych fotografiach. Analizując historię kształtowania się miast Górnego Śląska, zauważyć można pewien pozytywny fenomen dotyczący kultury przestrzeni, który pojawił się zapewne na fali konkurencji pomiędzy różnymi grupami społecznymi, także narodowościowymi. Otóż w latach międzywojennych, zarówno po polskiej, jak i po niemieckiej stronie granicy, powstawała architektura na bardzo wysokim poziomie, współczesna i paralelna z europejskimi progresywnymi trendami stylistycznymi. To, co dzisiaj powoli staje się zabytkiem, było w swoim czasie autentycznie awangardowe. W tamtych latach podstawą kształtowania tożsamości miasta była

14


Przygnębiający obecny obraz miasta i regionu jest fizycznym odzwierciedleniem zdewastowanej zbiorowej świadomości.

kościół św. Józefa w Zabrzu 15


progresja działań, tak w zakresie estetyki, jak i technologii. Dlatego z zażenowaniem dziś obserwuję, jak do roli ikony śląskiej tożsamości architektonicznej apoteozuje się Nikiszowiec, de facto dość prymitywne przykopalniane osiedle, podczas gdy za prawdziwe symbole architektury Górnego Śląska powinno uznawać się przecież takie budynki jak: drapacz chmur przy ulicy Żwirki i Wigury w Katowicach autorstwa arch. Tadeusza Kozłowskiego i prof. Stefana Bryły (pierwszy w Polsce wysoki budynek o stalowej konstrukcji powstały w latach 1929–30), konstruktywistyczny kościół garnizonowy św. Kazimierza autorstwa arch. Leona Dietz d’Arma (1930–32), fenomenalnie zamykający narożnik placu Andrzeja w Katowicach, magiczny kościół św. Józefa w Zabrzu autorstwa Dominikusa Bőhma – niedościgniony wzór modernistycznej architektury sakralnej. Podobnie rzecz ma się z kubistycznymi i bardzo nowoczesnymi w swoim czasie pływalniami miejskimi w Zabrzu i Bytomiu, fascynującą, „młotkową” w kształcie, modernistyczną wieżą wyciągową szybu Krystyna, nieczynnej już, bytomskiej kopalni Szombierki z 1929 roku (wcześniej Kaiser-Wilhelm-Schacht na terenie kopalni Hohenzollerngrube) czy elektrociepłownią Szombierki, zaprojektowaną przez słynnych berlińskich architektów, braci Georga i Emila Zillmannów, jawiącą się niemal jak „katedra przemysłu”. Tę listę można by uzupełnić o wiele interesujących obiektów z końca lat 20. i 30. ubiegłego wieku. Po II-giej wojnie światowej pojawiły się próby nawiązania do tej niesłychanej mię-

16


Proces odbudowy (…) współczesnej tożsamości Ślązaków (…) nie może być prostą kontynuacją…

drapacz chmur 17


dzywojennej progresji, czyniącej ze Śląska poligon współczesnej awangardowej działalności architektonicznej, chociażby w modernistycznym założeniu centrum Katowic z halą widowiskowo-sportową Spodek autorstwa Macieja Krasińskiego i Macieja Gintowta oraz dworcem kolejowym, dziełem legendarnych warszawskich tygrysów: Wacława Kłyszewskiego, Jerzego Mokrzyńskiego i Eugeniusza Wierzbickiego. Był to jednak wyjątek na tle zalewającej już Górny Śląsk szarości i bylejakości architektury okresu socjalizmu, której symbolem stały się ponure wielkopłytowe blokowiska epoki gierkowskiej. W krajobrazie gospodarki wolnorynkowej dzieła degradacji dopełniły blaszane monstra hipermarketów. Patrząc na powojenne losy Bytomia ze smutkiem konstatujemy, że miasto to jest niemal idealnym przykładem na potwierdzenie postawionej niegdyś przez Leona Kriera ironicznej tezy, że Europa nie poniosłaby jakiejkolwiek straty w zakresie kultury materialnej, gdyby pewnego dnia zniknęły wszystkie obiekty wzniesione po II-giej wojnie światowej. Nic jednak bardziej zwodniczego niż proste diagnozy i szybkie recepty, gdyż jak mówi łacińskie przysłowie „niepodobna dwukrotnie wstąpić do tej samej rzeki”. Teza, że dla odbudowy tożsamości w obrębie kultury przestrzeni wystarczy pielęgnować dziedzictwo materialne danego miejsca oraz wspierać ją awangardowymi działaniami, jest w równej mierze efektowne, co całkowicie naiwne. Proces odbudowy,

18

czy wręcz budowy współczesnej tożsamości Ślązaków, wobec otchłani ponad sześćdziesięcioletniej czarnej dziury kulturowej, nie może być prostą kontynuacją i przywołaniem bezpowrotnie minionej przeszłości. Powinien być czymś w rodzaju pomostu łączącego historię z przyszłością, z pominięciem straconych dziesięcioleci. Tożsamość trzeba mozolnie tak budować, jak i odtwarzać, inkrustując współczesność odnajdywanymi z wręcz archeologiczną determinacją okruchami i szczątkami historii, zagubionymi pod warstwami chaotycznych działań ostatniego ponad półwiecza, wpisując lokalną tradycję w globalny wymiar kultury. I tylko takie działania, a nie łatwe nostalgiczne gesty, mają szanse ujawnienia autentycznych wątków, istotnych dla tożsamości tego regionu, i pozwolą z czasem na jakościową zmianę życia w śląskich miastach. To wyzwanie o tyle trudne, że natrafia na nowe zagrożenie, jakim jest obecna epoka globalizacji i totalnej wymiany idei, sprzyjająca bezmyślnemu kopiowaniu tandetnych wzorców masowej kultury przez zdezorientowane społeczności o konserwatywnych preferencjach, nieufne wobec sztuki współczesnej. Piotr Średniawa, październik 2007 1. krupniok – śląska nazwa kaszanki (wyrób wędliniarski z kaszy i krwi oraz podrobów). 2. familok – początkowo gwarowe, dziś już wpisane w polszczyznę, określenie budynków wielorodzinnych przeznaczonych dla pracowników przemysłu ciężkiego, przede wszystkim górników, budowanych na przełomie XIX i XX wieku w miastach Górnego Śląska. 3. lauba – na Śląsku altana, zadaszenie, ganek przy domu.


pływalnia miejska w Bytomiu


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.