Na zakręcie czyha miłość

Page 1

Anna Orlof

Na zakręcie czyha miłość


Prolog Kiedy tak naprawdę rozpoczyna się cała historia? Wydaje mi się, że w dniu, gdy Missy i Denis idą razem na bal. Wszystko ma swój początek i koniec. Ta opowieść, być może nieprawdopodobna, ale prawdziwa, jest jedną kroplą w oceanie. Każdy z nas, każda istota żywa swoim życiem pisze historię, która zapisana jest w wielkiej księdze, a mianowicie naszym umyśle. Są one szczęśliwe bądź nieszczęśliwe. Ta, wydaje mi się, iż należy do tych pierwszych, mimo bardzo dramatycznych przeżyć. Zbudowana bowiem jest na wzajemnej miłości, jak i szacunku dwojga ludzi. Teraz, jako 27-letnia kobieta inaczej postrzegam sens tego wszystkiego. Trzymam w ręku długopis i rozpoczynam coś nowego, coś przełomowego. Przelewam na papier wszelakie wspomnienia związane z moją przeszłością. Kolejnym, równie ważnym celem, jest przekazanie najważniejszych wartości w życiu… Nie chodzi tu tylko o miłość, ale także o cierpienie, które sprawiło, iż jestem tym, kim jestem. Przyczyniło się do tego, że zrozumiałam, iż nie zawsze życie jest takie kolorowe, jak mi się wydawało. Dopiero straszna tragedia pomogła mi zrozumieć wszystko. Dzięki temu stałam się bardziej dorosła, może nie w sensie wiekowym, ale duchowym. Często nie czułam się na siłach, by iść przed siebie, gdyż zawsze oglądałam się do tyłu, za przeszłością. Ta historia jest, była i zawsze będzie siedziała na dnie mojego serca. *** Wszystko miało miejsce w mieście Waszyngton w Ameryce Północnej. Missy Sanders, jako nieśmiała drugoklasistka liceum zostaje zaproszona przez bożyszcza wszystkich dziewcząt w szkole – Denisa Sparks na bal rozpoczynający wiosnę. Denis był uczniem ostatniego roku, a także najlepszym futbolistom. Missy ubrana w turkusową, zwiewną sukienkę czekała na młodego Sparksa. Z każdą minutą napawało ją coraz większe zwątpienie, iż chłopak wystawił ją do wiatru, gdy wreszcie się pojawił. Zdyszany, ale uśmiechnięty. Miał na sobie czarny smoking. Wzięli się za ręce i patrząc na siebie zakochanymi, maślanymi oczyma wsiedli do samochodu. Minęło trzy lata. Wtedy też Denis oświadczył się ukochanej Missy. Studiowali razem, a po skończonych naukach wzięli skromny, lecz uroczysty ślub. Niecały rok później, na świat przyszła maleńka kruszynka – Savannah. Urodziła się cała sina, lekarze z każdą chwilą zaczęli tracić nadzieję, na uratowanie jej. Ale Denis i Missy mocno w to wierzyli i zdarzył się cud. Przeżyła… Szczęśliwi młodzi rodzice starali się wychować ją na wspaniałą, młodą osobę. Mijały, dni, miesiące lata. Savannah już jako 16 – letnia dziewczyna miała ogromne powodzenie wśród chłopców, czego bardzo zazdrościły jej koleżanki. Miała ona długie kasztanowe włosy sięgające pasa oraz świdrująco - zielone spojrzenie, od którego nie można było oderwać wzroku. Drobne, malinowe usteczka przyciągały wzrok każdego. Miała dziewczęcą, zaokrągloną figurę. Cera zawsze była opalona, niezależnie od pory roku, chociaż nie chodziła do solarium. W tym właśnie momencie rozpoczyna się „moja” historia, którą mam zamiar odzwierciedlić jak najlepiej.


Rozdział 1 Moje dzieciństwo było cudowne. Miałam wspaniałych i wyrozumiałych rodziców, miałam dom pełen miłości i wzajemnego szacunku, miałam dużo koleżanek i wielu adoratorów. Można rzec, iż miałam wszystko. To wszystko nagle zniknęło - pękło jak bańka mydlana – z nadejściem 2002 roku. Jak co dzień poszłam do szkoły. Rodzice wyjechali, tego samego dnia rano, w sprawach zawodowych. Na dworze było bardzo zimno, w końcu był 2 stycznia. Gdybym wcześniej wiedziała, jak potoczy się dalszy ciąg wydarzeń, nie pozwoliłabym im jechać. Na czwartej lekcji, do mojej klasy przyszedł dyrektor. Zwolnił mnie i zaprosił do gabinetu. Miał ponurą i smutną minę. Przestraszona owym widokiem poszłam za nim jak na szpilkach. Muszę przyznać, że wbrew pozorom, jeszcze nie chodziłam w butach na obcasie. Kazał mi usiąść, po czym sam wędrował zdenerwowany od szafki do okna, od okna do biurka i od biurka do szafki. Tak w kółko, póki się nie odezwałam. -Czy może mi pan wreszcie powiedzieć po co mnie tu wezwał? – zasugerowałam nieśmiało. -No tak – odchrząknął. – Twoi rodzice mieli bardzo poważny wypadek. Pani Sparks nie żyje, a jej mąż jest w bardzo ciężkim stanie i dalej walczy – wydusił. Ten moment zmienił moje życie. Kilka tych słów sprawiło, iż straciłam sens życia. Wtedy wzięłam plecak i po prostu wyszłam ze szkoły. Załamana dotarłam autobusem do kliniki, gdzie pracowali rodzice. Tam miałam nadzieję się czegokolwiek dowiedzieć. W recepcji zapytałam się o Denisa Sparksa. -Przykro mi, ale nie możesz go teraz odwiedzić – odrzekła, kręcąc głową. -Proszę. Jestem jego córką. To bardzo ważne, błagam – prosiłam dławiąc się łzami. Poruszona kobieta kazała, bym poszła za nią. Dotarłyśmy do drzwi gabinetu lekarza Nicholasa Black. Zapukała w nie, po czym weszła do środka a ja za nią. -Savannah? – zapytał na mój widok. Nicholas był przyjacielem ojca, a jednocześnie tatą mojego najlepszego kolegi – Travisa. Bez słowa przytuliłam się do mężczyzny, szlochając w jego ramię i wylewając litry łez, a on głaskał mnie kojąco po plecach. -Panie doktorze… - odchrząknęła pielęgniarka, stojąca za nami. -Spokojnie, Elizabeth. To córka Denisa i Missy. Chodź Savannah – powiedział zmęczonym głosem. Przez całą drogę do sali w której leżał mój tata obejmował mnie ramieniem i szeptał uspokajające słowa. -Przykro mi, Savannah, ale teraz nie możesz do niego wejść. Skinęłam tylko głową na znak, że rozumiem. Patrzyłam na mojego tatę – niemalże całego w gipsie leżącego na białym łóżku. Znów zebrało mi się na płacz. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Miałam skrytą nadzieję, że to sen, nie jawa, i że zaraz się obudzę, zobaczę całych i zdrowych rodziców. To wydawało mi się takie nieprawdopodobne. Zacisnęłam tylko mocno zęby i pięści, po czym skierowałam się do wyjścia. Nie mogłam dłużej znieść tego widoku. Lekarz odprowadził mnie wzrokiem, po czym sam wszedł do środka. Otarłam łzy wierzchem rękawa i wybiegłam ze szpitala. Miałam na sobie tylko bluzę, bo kurtkę, jak i buty zostawiłam w szkole. Narzuciłam na głowę kaptur, po czym wsiadłam w najbliższy autobus i pojechałam właśnie do szkoły.


Tam zabrałam swoje rzeczy. Wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem, czego ogromnie nienawidziłam. Tylko on jeden się uśmiechał. -Jak się czujesz, Maleńka? – zapytał spokojnie. Wzruszyłam ramionami, ubierając kurtkę i wsuwając przemarznięte, przemoknięte stopy do ciepłych botków. Chłopak przytulił mnie do siebie i pocałował w czoło. – Chodź zabiorę cię stąd. -Nie musisz tego robić. Nie lituj się nade mną – szepnęłam. -Ale ja się nie lituję. Jesteś po prostu moją przyjaciółką i chcę ci pomóc. Ty zawsze byłaś pierwsza, gdy to ja jej potrzebowałem. Najwyższy czas, bym się odwdzięczył. -W takim razie dziękuję – powiedziałam cicho. Wsiedliśmy do jego samochodu. Zabrał mnie do swojego domu, czym zaskoczył. -Po co tu… - zaczęłam. -Ciii… - uśmiechnął się. – Zostajesz u nas. Przecież nie będziesz sama mieszkała. Nie pozwolę ci. -Travis! – wypaliłam. -No co? – zapytał. Westchnęła. -Nie mam tu żadnych ubrań – odparłam po chwili. -Spokojnie, o nic się nie martw – powiedział. *** Minęło kilka dni. Pochowaliśmy Missy. Po pogrzebie było najgorzej. Nie mogłam się pozbierać. Ciągle przed oczami stała mi biała trumna. Każdej nocy budziłam się ze straszliwym krzykiem na ustach, krzykiem człowieka upadającego, przegranego… Miałam senne koszmary, które prześladowały mnie nawet w dzień. Travis czuwał przy mnie, tuląc do siebie, kołysząc w silnych ramionach. Był dla mnie jak starszy brat, którego tak zawsze pragnęłam mieć. Nicholas bardzo martwił się moim stanem. Dawał mi leki uspokajające, czasami, gdy nie mogłam zasnąć tabletki nasenne, bał się o mnie. Wyraźnie czułam jego zmartwienie. Mama Travisa, a żona Nicka także tego nie ukrywała. Próbowała zastąpić mi matkę, ale nikt nie mógłby podołać takiemu zadaniu. Starała się jak mogła, ale kiepsko jej to wychodziło. Byłam jej jednak bardzo wdzięczna, ale nie potrafiłam za to wszystko podziękować. Ciągle patrzono na mnie ze współczuciem, ale zdarzało się to coraz rzadziej, przynajmniej w szkole. Powoli wszystko wracało do normalności, lecz nie w moim życiu. Codziennie, po szkole chodziłam na cmentarz. Siadałam wtedy na ławeczce przed grobem mamy i wpatrywałam się w złote litery. Jednak nie płakałam. Wydawało mi się, że wylałam już wszystkie łzy jakie miałam w zanadrzu. Pewnego dnia do domu wrócił tata Travisa i powiedział, że mój tata właśnie się obudził. Uradowana tą wiadomością zabrałam się z lekarzem do szpitala. Mężczyzna zaprowadził mnie do jego sali. Ojciec leżał na łóżku, wpatrując się w sufit. Przez te trzy tygodnie wyraźnie się postarzał. Jego twarz poszarzała i było widać drobne zmarszczki, oczy straciły blask. Czarne włosy były poprzeplatane wczesną siwizną. Na sam ten widok zebrało mi się na płacz, ale musiałam być silna. -Cześć tatku – powiedziałam cicho, przełykając gulę tkwiącą w moim gardle. -Moja malutka córeczka – szepnął, a na jego twarz wstąpił smutny uśmiech. -Już nie taka malutka – odparłam. Usiadłam na krześle i ujęłam jego dłoń. -Gdzie Missy? – zapytał. -Wszystko będzie dobrze, tato – uśmiechnęłam się słabo. Zrobiło mi się duszno, przed oczami miałam mroczki. Wiedziałam, że nie mogę teraz powiedzieć mu o śmierci, bo przeżyłby prawdziwy szok, a to nie byłoby dla niego dobre. Ba! Nawet bardzo źle wpłynęłoby to na jego psychikę. -Jak się czujesz? – zapytałam, by zmienić temat. -Dobrze, ale nie mogę ruszać nogą i jestem strasznie zdrętwiały. W ogóle niczego nie czuję. Żadnego bólu. Żebym tylko nie musiał na wózku jeździć – odparł.


-Nie. Na pewno nie – powiedziałam. -Savannah… Wszystko w porządku? -Tak – odrzekłam. – Muszę już iść. Teraz mam dużo nauki. A po za tym przygotowujemy spektakl na pierwszy dzień wiosny. Więc mam trochę pracy. -Co to będzie za przedstawienie? – spytał. -„Romeo i Julia”. Na początku nie chciałam się zgodzić na wystąpienie, ale Travis mnie przekonał mówiąc, że jestem świetną aktorką – powiedziałam. -Cieszę się, kochanie. Z pewnością i z wielką przyjemnością przyjdę, by cię zobaczyć w głównej roli. -Skąd wiesz? Aż tak łatwo mnie przejrzeć? -Nie. Po prostu zbyt dobrze cię znam, kochanie – odparł. – Missy to także świetna aktorka. Gdyby chciała, mogłaby zrobić karierę… I wtedy pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej. Ona by nadal żyła – dodałam w myślach.

Rozdział 2 Przygotowania do występu szły pełną parą. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Ja, jako Julia nauczyłam się całej kwestii i pomagałam Travisowi w nauce jego roli. On miał być bowiem Romeem, co mnie niezmiernie cieszyło, bo szczerze powiedziawszy, nie byłabym zdolna pocałować żadnego innego chłopaka. A po za tym mogliśmy razem ćwiczyć w jego domu, bo ciągle mieszkałam z rodziną Blacków. Tata leżał w szpitalu, jednak częściowo już wracał do zdrowia. Spotykał się ze znanym i bardzo dobrym psychologiem, który przygotowywał go na najgorsze. Już za tydzień miało się odbyć przedstawienie. Byłam perfekcyjnie przygotowana i o dziwo się nie tremowałam. Może i Travis, jak i tata, miał rację, że jestem dobrą aktorką? Ale czy brak zdenerwowania o tym świadczy? Czy raczej opinia publiczności? Zdecydowanie to drugie… Chociaż w sumie nauczyciele również mnie chwalili. Rutynowo, każdego dnia znajdowałam się na cmentarzu. Ból po stracie zmalał, czułam się znacznie lepiej, lecz nocne mary mnie nie opuszczały, tak samo jak Travis. Był ze mną na każdym kroku. Czułam się z nim bardzo dobrze i dziękowałam Bogu, że mam kogoś takiego jak on. Tatę także odwiedzałam regularnie. Często się uśmiechał. Moim największym pragnieniem było, by ten uśmiech nigdy nie schodził mu z twarzy. Ale miałam tę świadomość, że to nastąpi, gdy o wszystkim się dowie. -O czym tak myślisz? – zapytał Travis zakładając kosmyk moich włosów za ucho. Zadrżałam. -Co? – zaskoczyłam się. -O czym tak myślisz? – ponowił pytanie, śmiejąc się. – Słodko wyglądasz z tym roztargnieniem. Pasuje do ciebie. -Nie śmiej się ze mnie – udałam obrażoną i odwróciłam się do niego plecami. W głębi duszy chichotałam jak obłąkana. Poczułam gorące, duże i męskie dłonie na swoich biodrach. -No już… nie śmieję się – szepnął przyciągając mnie do siebie i przytulając. – Nie obrażaj się na mnie – dodał z miną niewiniątka. Wybuchłam śmiechem, co zdarzało mi się rzadko, ale z czasem coraz częściej. -Idź już. Chcę spać – powiedziałam kładąc się i przykrywając kołdrą po uszy. -Nie pójdę. Będę czuwał – odparła już całkiem poważnie. -Daj spokój Travis! I tak wiesz, że będzie to, co każdej nocy – westchnęłam.


-Ciągle masz przed oczami tę trumnę? – spytał. W jego głosie nie było już żartobliwego tonu, lecz powaga. Skinęłam głową. Chłopak przykucnął i zaczął gładzić mnie po włosach. Zamknęłam oczy, puszczając cugle wyobraźni. Poczułam jego ciepły, kojący oddech na swojej szyi. Travis pachniał bardzo ładną wodą kolońską i kremem po goleniu. Uniosłam kącik ust, który on dotknął kciukiem, a ja znów się roześmiałam, wzruszona jego delikatnością i ostrożnością z jaką się ze mną obchodził. -Coś ty taki delikatny? – zapytałam, podnosząc się do pozycji pionowej. -Wiesz… czasami mam wrażenie, że zaraz znikniesz, że zniknie cała aura, która cię otacza i otaczająca wszystkie osoby przebywające w twoim pobliżu – szepnął. – I w ogóle jesteś taka delikatna i miękka. -Serio? Dzięki – uśmiechnęłam się. -Dobra, śpij już. Przed nami ciężki dzień – westchnął, wstając i siadając w bujanym fotel. -No co ty?! Chyba nie masz zamiaru spędzić w tym czymś nocy?! – naskoczyłam nań. -Czemu nie? Zgodnie z obietnicą, będę tu czuwał, póki… -Absolutnie! Nie ma mowy! Nie zgadzam się! – i nie czekając na nic, wstałam z łóżka i pociągnęłam go za koszulę, wypychając za drzwi. -Nie myśl sobie, że się mnie tak szybko pozbędziesz! – roześmiał się. Zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem, po czym wróciłam do łóżka i zasnęłam. Znów ten sam sen. Obudziłam się zlana potem, wrzeszcząc przeraźliwie. Przybiegł Travis,tuląc do swojego nagiego torsu i szepcząc kojące słówka. Te same rzeczy co każdej nocy, a mianowicie: Pusta ulica. Domy. Cisza wokół. Nagle zza rogu wyskakuje czarna postać. Łapie mnie w ramiona. Zabiera w ciemny las. Biała trumna na środku polany. Obok niej mężczyzna z zamaskowaną twarzą. Czarna postać znika. Pojawia się tata cały w gipsie… i tu się budzę z krzykiem. -Travis? – wyszeptałam półprzytomna, trzęsąc się ze strachu. -Tak, Maleńka? -Nie zostawiaj mnie. Już nigdy. Obiecaj. -Obiecuję – powiedział cicho, muskając skórę na mojej szyi. Czułam, jak się uśmiecha. Także się uśmiechnęłam i zasnęłam. Kiedy się obudziłam, byłam w ramionach Travisa. Chłopak nie spał, tylko mnie do siebie przytulał. -Która godzina? – spytałam. -Po szóstej – odrzekł, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Wszystko okej? -Taak – odparłam przeciągle. Pocałował mnie w czoło, po czym wstał i wyszedł. Patrzyłam za nim tęsknie. *** -Ten akt wyszedł wam po prostu genialnie! Jesteście jak zawodowi aktorzy! – zawołał pan Andrews. Na sali rozległy się oklaski i wiwaty. Zadowolona zeszłam ze sceny i usiadłam na schodach, wyciągając z plecaka kanapkę. Travis przysiadł się do mnie, jak i pozostali. Wszyscy jedliśmy razem, śmiejąc się i żartując. Zero współczucia w stosunku do mnie, co bardzo mi odpowiadało i przynajmniej na chwilę pozwalało się rozluźnić i zapomnieć o rzeczywistości. -Ostatnia próba i jesteście wolni! – powiedział głośno nauczyciel. Każdy zajął swoje miejsca i rozpoczęliśmy ostatni akt, kiedy Julia i Romeo umierają. To ten najpiękniejszy i najbardziej wzruszający. Kiedy nadszedł czas na ostatni pocałunek, zadrżałam. Traviss delikatnie objął mnie w pasie. Jego twarz przybliżała się wolno, zmniejszając odległość nas dzielącą. Po chwili jego gorące wargi spoczęły na moich. Położyłam ręce na jego ramionach. Chłopak przyciągnął mnie bliżej i złożył na mych ustach wspaniały pocałunek, najlepszy, jaki dotąd nam się udał. Kolana mi zmiękły i miałam wrażenie, że już dłużej nie ustoję, gdy wreszcie się od siebie oderwaliśmy. Chłopaki pogwizdywali i klepali Travisa po plecach. Czułam jak płonę. Karmazynowy rumieniec oblał moją twarz. Dziewczyny zaraz na mnie naskoczyły i pytały, jak było. Odparłam, że bardzo przyjemnie, a te zapiszczały.


Przykucnęłam przy plecaku i wyjęłam z niego wodę mineralną, którą zaczęłam łapczywie pić, kiedy ktoś mnie przestraszył, przez co oblałam się wodą. -Travis! Do cholery! Co ty sobie wyobrażasz?! – krzyknęłam wściekła. -Wybacz – odpowiedział ktoś cicho. Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam na Jonaha. -Ach. To ty. Sorry – odparłam niechętnie. Nie lubiłam go. Był łamaczem serc, czego nienawidziłam u faceta. -Chciałem cię zaprosić na bal – powiedział. -Jestem już zajęta. Nie potrzebuję partnera – skłamałam, wymijając go. – Ale z tego, co wiem, to Sara jest wolna. Bardzo by się ucieszyła. Sara była z kolei kujonem. Bardzo ją lubiłam, fajna z niej dziewczyna. -Wolałbym z tobą, ale skoro jesteś już zajęta – westchnął i odszedł. Wiedziałam, że jej nie zaprosi. Nie cierpiał jej, ale ja chciałam mu zrobić na złość. Sara w ogóle nie szła na bal. Powodem nie był tylko brak partnera. Wolała się pouczyć. Taka już jej natura. -Czego on tu chciał?! – zapytał ostro Travis. -Daj spokój – burknęłam. -Po co tu był?! Powiedz! -Chciał mnie zaprosić na bal, ale odmówiłam. Zadowolony?! – warknęłam. -Przepraszam – odrzekł. – To co? Masz partnera? Bo jak nie, to może pójdziemy razem? -Wiesz… ja tylko przyjdę na przedstawienie. Nie mam zamiaru zostać dłużej. Rozumiesz… -Tak, jasne – powiedział. – A może jednak dasz się namówić? -Wątpię – odparłam. -Zobaczymy – puścił do mnie oczko. – A teraz chodź do domu.

Rozdział 3 Szliśmy spacerem, trzymając się za ręce. Poświata księżycowa oświetlała nam drogę. Do domu mieliśmy spory kawałek, ale ja dzisiaj wolałam się przejść. Travis też nie miał nic przeciwko. Przez jakiś czas milczeliśmy, kiedy obok nas zatrzymał się samochód. -Wsiadacie dzieciaki? – zapytał Nicholas. -Nie, tato. Przejdziemy się – odparł Travis. -Dobrze. To do zobaczenia – powiedział i odjechał. Wieczór był chłodny. Było około godziny dziewiątej. -I jak ci się podobało? – spytał po chwili Travis. -Co? -No… pocałunek –odpowiedział. -Bardzo – westchnęłam. -Serio? Starałem się jak mogłem, i uwierz – jesteś pierwszą dziewczyną z jaką się całowałem. -Żartujesz? – roześmiałam się. -Nie, naprawdę. -Trudno uwierzyć. Taki facet jak ty, to powinien się całować już co najmniej z 20 razy, jak nie więcej. -No co ty? Nie przesadzasz? A taka laska jak ty, to powinna się już całować co najmniej 50 razy, jak nie więcej.


-Kpisz ze mnie – powiedziałam. -A ty ze mnie – odparł, zatrzymując się. – Całowałem się 20 razy, ale tylko z tobą. -Ale mi pocałunki. Przymuszone – zakpiłam. Złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Zaskoczona nie mogłam wydusić ani słowa. -Zobaczymy – wymruczał uwodzicielsko. Jego wargi przyssały się do moich, gorące ciało przylgnęło do mojego. Zarzuciłam mu ręce na szyję. Wilgotnym językiem rozchylił moje usta i wkradł się do środka. Zacisnęłam mocno ręce na jego muskularnych ramionach. Chłopak podniósł mnie wyżej, bo byłam niezbyt wysoka, w przeciwieństwie do niego. Nasze języki zaplotły się, to znów rozłączyły. Wargami muskał moją szyję. Cicho jęknęłam. Uśmiechnął się kącikiem ust. Gdy się od siebie oderwaliśmy, ciężko dyszał, ja z resztą też. Znów wzięliśmy się za ręce i zaczęliśmy iść. -Miałeś rację – powiedziałam, opanowując oddech. -Widzisz… -Żebyś tylko mnie tak na występie nie pocałował – mruknęłam. Zaczął się śmiać. -Dlaczego? – zapytał krztusząc się śmiechem. -Nie udawaj głupiego. Dziewczyny mi nie dadzą żyć – odpowiedziałam. -A mi chłopaki – odparł. -To wskazuje na to, że… - zaczęłam. -Pasujemy do siebie – dodał. -Ta… chciałbyś – powiedziałam. -Nawet nie wiesz, jak – westchnął. *** Pusta ulica. Domy. Cisza wokół. Nagle zza rogu wyskakuje czarna postać. Łapie mnie w ramiona. Zabiera w ciemny las. Biała trumna na środku polany. Obok niej mężczyzna z zamaskowaną twarzą. Czarna postać znika. Pojawia się tata cały w gipsie. Po chwili dostrzegam dwie nowe rzeczy, a mianowicie całą polanę trumien, różnobarwnych oraz drugą zamaskowaną osobę, tym razem kobietę. Oboje śmieją się głośno. Wędruję wśród drewnianych trumien, gdy nagle z jednej z nich wychodzi człowiek… i znów obudziłam się z wrzaskiem. Obok mnie znalazł się Travis. -Wszystko dobrze – szepnął. -Nie, Travis. Nic nie jest dobrze. To było jeszcze gorsze niż wcześniej – wyszlochałam. -Ciii… Jutro mi opowiesz – wymruczał sennie. Skuliłam się w kłębek i wtuliłam w niego, płacząc spazmatycznie. Głaskał mnie po włosach i drżących plecach, dopóki nie zasnęłam. Obudziłam się. Obok mnie spał Travis. Dzisiaj był piątek, dzień balu i występu. -Travis? – szepnęłam. Przed oczami stanęła mi polana trumien i drwiący śmiech dwóch postaci. Wzdrygnęłam się, gdy chłopak złapał mnie za rękę. -Wszystko dobrze? – spytał. Wzruszyłam ramionami. Nie miałam pojęcia. – Która godzina? -Przed siódmą. Idę do łazienki – powiedziałam i wyszłam, czując na sobie jego wzrok. Wykąpałam się, włosy umyłam po czym wyszłam owijając się ręcznikiem. Wysuszyłam włosy i się ubrałam. Zeszłam na dół, na śniadanie, gdzie siedział już Travis. -Przepraszam – wymruczałam. -Za co? – zapytał. -Że zrywam cię każdej nocy z łóżka – odparłam. -Ale to nie ma znaczenia. Jesteś dla mnie bardzo ważna, wiesz, Maleńka? -Tak, Travis, wiem. *** -Co z tobą, Savannah? – spytał pan Andrews. -Przepraszam. Jestem zmęczona i rozkojarzona – odrzekłam.


-Dobrze, zatem spróbujmy jeszcze raz ostatni akt. Na miejsca, gotowi, akcja! Kiedy nadeszła pora pocałunku, zadrżałam. Travis objął mnie w pasie i złożył długi, namiętny pocałunek na moich wargach. -No. Tym razem wyszło o niebo lepiej! Savannah! Chodź tu do mnie! – zawołał belfer. -Mam iść z tobą? – zasugerował Travis. Skinęłam głową. Wziął mnie za rękę, ściskając ją delikatnie. -Coś się stało? – zapytał nauczyciel. -Savannah od śmierci matki ma straszne koszmary. Proszę jej wybaczyć. Wie pan jak jej ciężko – powiedział za mnie Travis. -Nie ciebie pytałem, młody człowieku. Rozumiem cię bardzo dobrze, ale naprawdę się przyłóż. Mogę cię o to prosić? -Jasne, panie Andrews – odrzekłam. -Dziękuję. Wiesz, że to przedstawienie jest bardzo ważne. -Tak – odparłam. -Dobrze. Zatem chodźcie. Będziemy teraz przymierzać stroje! – zawołał donośnie. Rozległy się głośne piski i oklaski. Dołączyliśmy do reszty. -Romeo i Julia! Do mnie! – krzyknęła panna Egen, szkolna sekretarka. Podeszliśmy więc do niej. Wręczyła nam naręcza ubrań i kazała wejść do prowizorycznej przymierzalni, która była zrobiona za pomocą starej zasłony i kilku rurek. W stopniowo szybkim tempie zmierzyłam kolejno wszystkie, po czym wyszłam. Tylko dwie sukienki na mnie nie pasowały. I tak nie były specjalnie ładne. Zostawiłam na sobie odpowiednią do pierwszego aktu. -Świetnie – powiedziała, uśmiechając się. – Czy pan Black ma zamiar kiedykolwiek stamtąd wyjść? -Już! – powiedział. – Prawie skończyłem. Zachichotałam cicho. Po chwili wyszedł Travis w śmiesznych getrach i tunice. -Z czego się śmiejesz? – spytał. -Bosko w tym wyglądasz – puściłam do niego oczko, dławiąc się śmiechem. Jeszcze nigdy się tak dobrze nie bawiłam, przynajmniej od śmierci mamy… - Ja chyba nie dam rady zagrać Julii przy twoim wyglądzie. -A ja twoim. Za bardzo mnie pociągasz– wymruczał. -Bo chyba o to chodzi – chichotałam. -Tak, ale nie będę mógł oderwać od ciebie wzroku. Zmuszony będę gapić się na ciebie jak sroka w gnat – westchnął. -Dasz radę – odparłam i klepnęłam go w ramię. -Gotowi?! Od pierwszego aktu! – ryknął pan Andrews. Każdy się przygotował i po około godzinie dramatyczny spektakl dobiegł końca. Wszyscy bili brawo, nauczyciele nas bardzo chwalili, a pan Andrews skrzeczał, że nie powinni nas tak rozpuszczać, bo potem nam nie wyjdzie. Ale i tak był z nas dumny, chociaż nie okazywał tego zewnętrznie. Następnie wszyscy aktorzy amatorzy zabrali się za strojenie sali. Po skończonej pracy napawaliśmy się jej przepięknym widokiem. Potem wszyscy zasiedli do ogromnego stołu i jedli lunch. Przedstawienie miało zacząć się o godzinie osiemnastej, wiec mieliśmy jeszcze całe popołudnie, by zająć się różnymi drobiazgami. Czas szybko mijał i wreszcie nadeszła godzina 17. Z każdą minutą wkraczało coraz więcej par i osób oraz rodziców. Na końcu weszli nauczyciele. Pan dyrektor zaczął swój monolog. Kiedy aktorzy, przygotowani już do występu i trochę stremowani, zajęli swoje miejsca, dostrzegłam mojego tatę i państwa Black wchodzących na salę. Ojciec siedział na wózku, ale mimo to uśmiech nie schodził z jego twarzy. W oczach czaiły się łzy szczęścia i wzruszenia. Uśmiechnięta zaczęłam swoją kwestię. ***


Gromkie brawa nie pozwoliły nam na szybkie zejście ze sceny. Kłanialiśmy się kilkakrotnie. Pan Andrews był z nas bardzo zadowolony, a co najdziwniejsze – wzruszony. Przytulił nas wszystkich, każdego z osobna i pogratulował. Mnie i Travisowi także gratulowano, iż odegraliśmy te role z sercem, jak prawdziwy aktorzy. Byliśmy z siebie bardzo dumni. -Savannah! – zawołał mój tata. Podeszłam do niego i mocno uściskałam. – to było naprawdę bardzo piękne. -Jak się czujesz, tatku? – spytałam, kucając przed nim. Ujął moją dłoń, mocno ją ściskając. -Wyśmienicie, kochanie – szepnął. – Nie martw się już. Wiem o wszystkim. Spojrzałam pytająco na lekarza, a on skinął głową. -Wiesz, że… mama… ona… nie żyje… Tak? -Tak, kochanie. Było mi z tym bardzo ciężko na początku, ale postanowiłem się nie poddać i walczyć dalej. Przecież mam dla kogo. Mam jeszcze ciebie, Savannah.

Rozdział 4 Pogłaskał mój policzek po którym spłynęły wolno łzy. Mocno się w niego wtuliłam, uważając jednak, by go nie urazić. Mężczyzna gładził moje rozpuszczone włosy i drżące plecy. -Nie płacz, kruszynko – powiedział. – Damy radę, prawda? -Na pewno. -No a teraz idź, bo Travis na ciebie czeka. Bawcie się dobrze – uśmiechnął się. -Nie mogę, tato – odparłam. -Dlaczego? – spytał. -Bo mama… - zaczęłam. -Savannah! Do diabła! Missy na pewno by nie chciała, żebyś taki uroczysty dzień spędziła w domu! – przerwał mi. -Ale… -Żadnego ale! Masz się dobrze bawić, tak jak to robiłaś do tej pory – odrzekł. -Skąd wiesz? -Za dobrze cię znam – odpowiedział i razem z rodzicami Travisa odszedł porozmawiać z innymi rodzicami. -Czyli jednak zostajesz? – zapytał Travis. -Pożałujesz – spojrzałam na niego spode łba. -Kurde! Ale się boję! Zaraz zrobię w galoty! Mamo nie odchodź! Uratuj mnie! – zawołał, a wszystkie osoby, które były tego świadkami, wybuchły głośnym śmiechem. Po chwili cała sala się śmiała, chociaż większa część nie wiedziała z czego. Ja także nie mogłam się już dłużej powstrzymać. -Jak ty to robisz? – spytałam. -Co? -Że potrafisz rozbawić wszystkich uczniów, rodziców, jak i nauczycieli, chociaż nikt nie wie o co chodzi – zachichotałam. Wzruszył ramionami, robiąc minę niewiniątka. -Chodź tu Maleńka. Tylko nie próbuj mi uciekać. -Bo?


-Bo chcę z tobą zatańczyć. Pani pozwoli – powiedział nader wystawnie i wyniosło, kłaniając się nisko. Podał mi rękę i ustawiliśmy się razem z innymi aktorami do specjalnie przygotowanego tańca. Ja i Travis byliśmy pierwszą parą. Moim zdaniem wyszło nam nieźle, a nawet bardzo dobrze. Wzrokiem przeczesałam całą salę i dostrzegłszy tatę przy wyjściu pomachałam mu. Po chwili zniknął za drzwiami, a my poszliśmy się przebrać. Ubrałam się w czarną, bardzo elegancką suknię, którą przywiozła mi mama Travisa, drobną biżuterię i wysokie obcasy. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i wyszłam z łazienki. Travis czekał na mnie oparty o ścianę. Spojrzała na mnie i otworzył usta. Podeszłam do niego z uśmiechem. -I jak? – zapytałam. – Bardzo źle? -Wyglądasz przepięknie – szepnął. -To co? Idziemy? -Jasne – odparł nieco roztargniony. Podał mi ramię i ruszyliśmy w stronę drzwi zza których dobiegała głośna muzyka. Przepychając się przez tańczące i szalejące pary doszliśmy do naszego stolika przy którym byli nasi przyjaciele: Tina i Land oraz Lexie i Ryan. Przyszła także Sara. -Cześć – przywitałam się ze wszystkim. Travis poszedł za moim przykładem. – Jednak przyszłaś? -Nie mogłam nie zobaczyć waszego debiutu. Muszę przyznać, że był wspaniały. A jak już się dosiadłam do nich by zamienić dwa słowa, nie pozwolili mi odejść, więc zostałam – odrzekła z uśmiechem. Muszę przyznać, że w szmaragdowej sukience i bez okularów, z lekkim makijażem wyglądała cudnie. Była po prostu śliczna. Jonah mógł tylko pożałować, że jej nie zaprosił. -Nie martw się. Widziałam Marka – szepnęłam jej na ucho. -Serio? – spytała poprawiając nieco fryzurę. -Jest perfekcyjna – westchnęłam. – Poczekaj. Zaproszę go. -Ale… -Zaraz jestem z powrotem. Przecisnęłam się przez wszystkie pary po raz kolejny i doszłam do baru, gdzie miałam nadzieję znaleźć obiekt westchnień Sary. Nie myliłam się. Siedział samotnie, popijając sok i zagadując barmana. -Mark! – zawołałam. Chłopak odwrócił się. W smokingu był bardziej przystojny niż w rzeczywistości. -Joł pingwinie! -Cześć, Savannah – odparł. -Chodź. Przy naszym stoliku jest jeszcze jedno wolne miejsce – powiedziałam. -Naprawdę? Dzięki. Nie znalazłem niestety żadnej wolnej dziewczyny. -Ale ja znalazłam – odparłam przekrzykując głośną muzykę. -Jesteś sama? – zaskoczył się. -Nie, ale jest ktoś, kto bardzo chciałaby, byś spędził z nim dzisiejszy wieczór – krzyknęłam. -Żartujesz? -Absolutnie nie. Sara jest sama. O widzisz ją? -To jest Sara?! – zakrztusił się napojem. Klepnęłam go w plecy. – Dobra, już dzięki. Wystarczy. -Tak jest doktorku. Zapraszamy do naszego towarzystwa. Miejmy nadzieję, że nie zwariujesz. -Dzięki wielkie. -Nie ma za co. Zaproś ją na bal. Powodzenia – puściłam do niego oczko i oddaliłam się w stronę Travisa. -Ty jesteś za to świetną swatką – szepnął, przytulając mnie. Patrzyłam się na nieśmiałego Marka, który podchodzi do Sary. -A nasza kochana i mądra Sara wreszcie ma partnera – westchnęłam. – To co? Za… -Ta kwestia należy do mnie – powiedział. – Zatem, czy zatańczysz ze mną? -Z chęcią.


Położył ręce na moich biodrach, a ja swoje zarzuciłam mu na szyję. Wtuliliśmy się w siebie i kołysali w rytm spokojnej muzyki – bardzo spokojnej. -Wiesz co? – zapytał nagle. -Tak? -Cieszę się, że jesteś – szepnął. *** Zmęczeni wracaliśmy do domu samochodem Travisa. Było już dobrze po drugiej w nocy. Byłam bardzo zadowolona i w duchu dziękowałam tacie, że kazał mi zostać. Weszłam do swojego pokoju. Wzięłam szybki prysznic i narzuciłam na siebie pierwszą lepszą koszulkę. Położyłam się na łóżku i zasnęłam. Nie na długo jednak, bo znów się obudziłam z krzykiem. Zaraz przy mnie znalazł się Travis. -Spokojnie. Jestem tutaj. Ciii… - wymruczał. Tym razem nie mogłam przestać płakać. Chłopak z zamkniętymi oczami odnalazł moje usta i złączył nasze wargi w długim pocałunku. Dopiero po nim się uspokoiłam. Jednak chciałam więcej. -Travis… -Tak, Maleńka? – spytał cicho. -Pocałuj mnie – szepnęłam. -Jesteś pewna? -Całkowicie. Wylądował na mnie. Całował mnie w usta, po szyi i dekolcie. Było mi tak przyjemnie jak nigdy. Delikatnie pogładził mnie po twarzy. -Jeszcze – wymruczałam. Pragnęłam go, z każdą chwilą coraz bardziej. -Na pewno? – chciał się upewnić. -Tak, Travis! Zaczął głaskać mnie po udzie. Wzdrygnęłam się. Zacisnęłam palce na jego twardych, muskularnych ramionach. Było mi niewyobrażalnie cudownie. *** Gdy się obudziłam, leżałam sama. Nie było Travisa. Przez chwilę miałam wrażenie, że ta noc to była tylko w mojej wyobraźni, ale gdy zeszłam na dół, wszystko stało się jasne. -Dawno wstałeś? – zapytałam cicho. -Nie, przed chwilą – odparł. – Co byś zjadła? -Poproszę owoce morza podane na niebieskim talerzu – powiedziałam. -Dlaczego na niebieskim? -Bo to mój ulubiony kolor. -No tak. Mogłem się sam domyślić – odparł. - Mamy do zaoferowania tylko płatki na mleku odgrzewanym w mikrofali – powiedział poważnie, prostując się i przybierając kamienny wyraz twarzy. -Och. To coś kiepska ta restauracja. Chyba pójdę do sąsiada. Zapewne mają lepsze oferty – odparłam, chichocząc. -Ach nie! Proszę nie odchodzić! Dla pani zrobię wszystko! – zawołał, klękając przede mną i biorąc moje dłonie w swoje. – To jak? -Bardzo chętnie zjem te płatki odgrzewane w mikrofali – roześmiałam się. -Tak też myślałem. Podane będą na niebieskim talerzu. Po chwili zabrałam się za moje śniadanie. Dostrzegłam, że Travis je widelcem. -Travis? -Taak? – spytał przeciągle.


-Dlaczego jesz widelcem? -Och! Cóż za niefortunna pomyłka! – zawołał teatralnie. -Jesteś naprawdę świetny w aktorstwie – powiedziałam. -Tak wiem. -I skromności także ci nie brak. -Nie zapomnij dodać, że jestem bardzo przystojny – poruszył zabawnie brwiami.

Rozdział 5 Ruszyłam opustoszałą ulicą w stronę cmentarza. Po drodze kupiłam świeże kwiaty w kwiaciarni. Bukiet herbacianych róż. Mama je uwielbiała i zawsze było ich dużo w naszym ogrodzie. Włożyłam je do flakonu i usiadłam naprzeciw. Uśmiechnęłam się. -Kocham cię mamusiu – szepnęłam. – Tak bardzo jak kocham tatę i Travisa. Mam nadzieję, że widziałaś mój występ. Uważam, że wyszedł bardzo dobrze. Jestem zadowolona. Bardzo za tobą tęsknię. Chciałabym, żebyś z nami była mamo. Brakuje mi naszych rozmów. Rozmawiałam z nią przez długi czas. Opowiadałam o wszystkim i o niczym. Kiedy wreszcie skończyłam swój długi wywód, wstałam. Palcami delikatnie przejechałam po złotych literakach. Ruszyłam chodnikiem w stronę drogi, gdy natknęłam się na ojca Roberta. Uśmiechnął się do mnie szeroko. -Jak się czujesz, Savannah? – zagadnął. -Bardzo dobrze, proszę księdza. -A twój tata? -Również jest w niezłej formie – odrzekłam. -Cieszę się. Gratuluję wczorajszego występu – powiedział. -Był ksiądz? – zapytałam. – Jak miło. Dziękuję bardzo. -Już cię nie zatrzymuję, dziecko. Idź z Bogiem – odparł. Skinęłam głową i odeszłam. -Savannah? – zawołał po chwili. -Tak, proszę księdza? -Przepraszam, że cię jeszcze zatrzymuję, ale chciałem zapytać, czy w tym roku także się wybierasz na oazę. -Nie wiem. Bardzo prawdopodobne – odpowiedziałam. -Byłoby miło – uśmiechnął się. -Miałabym się zajmować młodszymi dziećmi, tak? -Tak. Travis także byłby mile widziany. A po za tym, razem zawsze łatwiej i raźniej, nieprawdaż? -Pomyślę i pogadam z nim – odrzekłam. -Jakby co, to wiesz, gdzie mnie szukać – powiedział i poszedł w swoją stronę. *** -Wiesz co? Rozmawiałam z ojcem Robertem. Zaproponował, byśmy razem pojechali na oazę opiekować się małymi dzieciakami. Co ty na to? – spytałam po powrocie do domu. -Czemu nie. Niezły pomysł – uśmiechnął się. – Dla ciebie wszystko. -Nie musisz, jeśli nie chcesz – odparłam. – Twój wybór. -Chcę. A po za tym może być bardzo zabawnie.


-Na oazie jest super. Śpiewamy piosenki, gramy na gitarze, organizujemy ogniska, różne konkursy i rywalizacje. Czego dusza pragnie. A co najlepsze, pływamy w jeziorze. -Brzmi bardzo kusząco. Ale ja też mam propozycję. -Jaką? – zaciekawiłam się. -Jedziemy razem nad morze? – zasugerował. -My? Tylko we dwoje? -Myślałem, żeby twój tata pojechał razem z nami, bo na pewno nie puszczą nas samych. -Masz rację. Przydałby mu się odpoczynek, a po za tym morskie powietrze bardzo dobrze wpływa na zdrowie… Zobaczymy. Póki co idę go odwiedzić – odpowiedziałam. *** -Cześć tato – przywitałam ojca. Siedział w fotelu i czytał poranną gazetę. -Witaj Savannah. Dobrze, że przyszłaś. Musimy poważnie porozmawiać – odparł odkładając prasę na łóżko. Usiadłam obok niego. -Co się stało? – zapytałam z nutką przestrachu w głosie. W głowie huczało mi od najgorszych myśli. -Wiesz… ostatnio dużo nad tym myślałem. Nie chodzi o to, że wszystko przypomina mi Missy – mówił bez ładu i składu. – Chciałbym, byśmy zaczęli wszystko od nowa, w innym miejscu. Wyprowadzamy się, Savannah. Ta wiadomość uderzyła mnie jak grom z jasnego nieba. Na początku nie myślałam, że mówi poważnie, ale zwracając się do mnie imieniem, dał temu świadectwo prawdziwości. Nie chciałam się wyprowadzać. Zerwałam się z łóżka i wyszłam. Potrzebowałam czasu, by to wszystko sobie przemyśleć i oswoić się z zaistniałą sytuacją. Było mi z tym niewyobrażalnie ciężko. A najgorsze w tym wszystkim był mój strach przed reakcją Travisa. Jak ja mu mam o tym wszystkim powiedzieć? *** Usiadłam w kuchni z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo chłodny i nieprzyjemny. -Jak tam tata? – zapytał. -Coraz lepiej się czuje. Zaczyna wracać do świata żywych – powiedziałam nie podnosząc na niego wzroku. -Co jest, Maleńka? -Nic – odrzekłam. -Przecież widzę. Proszę, nie okłamuj mnie – westchnął. Uniósł mój podbródek i spojrzał głęboko w oczy. Wyswobodziłam się z jego uścisku i ruszyłam w stronę swojego pokoju. -Savannah! Co się stał?- nie dawał za wygraną. -Travis! Daj mi spokój. Muszę być teraz sama! – warknęłam, zatrzaskując mu drzwi przed nosem. Zdjęłam płaszcz i buty, po czym położyłam się na łóżku wylewając litry łez i użalając się nad swoim losem. Nie minęło pół godziny, gdy zapadłam w bardzo niespokojny sen. Nocne mary wróciły. Pusta ulica. Domy. Cisza wokół. Nagle zza rogu wyskakuje czarna postać. Łapie mnie w ramiona. Zabiera w ciemny las. Biała trumna na środku polany. Obok niej mężczyzna z zamaskowaną twarzą. Czarna postać znika. Pojawia się tata cały w gipsie. Po chwili dostrzegam dwie nowe rzeczy, a mianowicie całą polanę trumien, różnobarwnych oraz drugą zamaskowaną osobę, tym razem kobietę. Oboje śmieją się głośno. Wędruję wśród drewnianych trumien, gdy nagle z jednej z nich wychodzi człowiek. Jego twarz jest blada, bez wyrazu. Rozchylone powieki ukazują czarną pustkę. Zaczęłam się wycofywać. Po chwili wszystkie pozostałe się otwierają i wstają z nich trupy. Tylko jedna pozostaje zamknięta na głucho. Zmarli, niczym zombie z thrillera lub najgorszego horroru, idą w moją stronę. Cofając się, uderzyłam o czarną ścianę lasu. Przerażona zaczęłam wrzeszczeć i wołać pomocy…


-Savannah! Obudź się! – krzyknął ktoś, potrząsając mnie za ramiona. Otworzyłam oczy i spojrzałam beznamiętnie na Travisa. – Wszystko dobrze? Już myślałem, że chciałaś sobie zrobić krzywdę. -Puść mnie! – warknęłam i odwróciłam się do niego plecami. Dotknął mojego ramienia, ale strąciłam jego rękę. -Co się z tobą dzieje, Maleńka? – szepnął. -Nic, co powinno cię interesować! -Powiedz, proszę. -Chcesz wiedzieć?! To proszę bardzo! Na pewno ta wiadomość niezmiernie cię uraduje! Wreszcie sobie ode mnie odpoczniesz! Wyprowadzam się! Wynosimy się z Waszyngtonu! Usatysfakcjonowany tą odpowiedzią?! – wrzasnęłam. Spojrzał na mnie zszokowany i wyszedł, trzaskając drzwiami. Schowałam twarz w poduszkach i zaczęłam szlochać i żałować, że tak na niego naskoczyłam. On ucierpiał przez to, że ja jestem wściekła na samą siebie. *** Kiedy kolejnego dnia, wieczorem wróciłam z cmentarza do domu, usłyszałam głośne rozmowy dobiegające z salonu. Idąc korytarzem, dostrzegłam kilku chłopaków z Travisem, oglądających mecz futbolu. Wszyscy pili piwo i nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, co było mi niezmiernie na rękę. Poszłam do swojego pokoju. -Travis – wyszeptałam. Odpowiedziała mi cisza. Wtedy poczułam, że jestem samotna. Nikt mnie nie kocha i nie chce. Wyszłam na balkon i usiadłam na zimnych płytkach. Oparłam głowę o drewnianą poręcz, zamykając oczy i szczelnie otulając się sweterkiem i ramionami. Było mi zimno, ale uparcie siedziałam dalej. Spojrzałam w granatowe, pełne złocistych, świecących gwiazd niebo. Wzrokiem zaczęłam szukać konstelacje, które wiele lat temu pokazywała mi mama. Kiedyś powiedziała coś, co wyryło mi się na zawsze w pamięci: „Pamiętaj kochanie, że każdy ma swoją gwiazdę. Na niebie jest ich miliardy. Ty także masz swoją. Wystarczy, że sobie wybierzesz i każdej nocy będziesz jej wypatrywać. Spójrz. Ta jest moja. Wybrałam sobie ją będąc w twoim wieku.” Wzrokiem wypatrywałam maminej gwiazdy. Udało mi się ją odnaleźć, mimo iż nie było to łatwe. -Kocham cię, mamo. Wiem, że ta gwiazda to twoja dusza i że czuwasz nade mną – szepnęłam. Ogarnęła mnie senność. Lecz zamiast wrócić do sypialni i położyć się w łóżku, zasnęłam na balkonie…

Rozdział 6 Obudziłam się cała zziębnięta i przemarznięta. Było jeszcze ciemno. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Było po czwartej nad ranem. Wiedziałam, że już nie zasnę. Jednak co mnie najbardziej zaskoczyło, to że nie miałam tej nocy żadnego koszmaru. Odetchnęłam z ulgą i usiadłam na poręczy. Wpatrywałam się w wolno wschodzące słońce. Wypełzłszy znad widnokręgu mrugnęło do mnie i musnęło moje policzki ciepłymi promyczkami. Uśmiechnęłam się. Czułam, jakby to mama mnie pocałowała, jak to robiła rutynowo każdego poranka. Wszędzie, gdzie bym nie spojrzała, widziałam ją. Zeskoczyłam z poręczy i weszłam do swojego pokoju. Wzięłam czyste ubrania i bieliznę, po czym weszłam pod gorący prysznic. Palce od stóp, jak i rąk miałam sine. Usta tak samo. Przemarzłam i to bardzo. To było nieodpowiedzialne, że zostałam na noc na balkonie. Był dopiero początek kwietnia. Ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Było przed szóstą, a mi się nie chciało wcale jeść. Usiadłam,


stukając paznokciami o blat, zastanawiając się, czy tata jeszcze śpi. Nie chciałam się z nim jeszcze spotykać. Potrzebowałam czasu… W ostateczności zdecydowałam, że pójdę odwiedzić mamę. Ubrałam płaszcz i buty, zabrałam portfel i wyszłam. Jak to miałam w zwyczaju, kupiłam wkłady do znicza i mały bukiet kwiatów. Usiadłam na ławeczce i milczałam przez jakiś czas. -Nie chcę się wyprowadzać, ale tata jest nieczuły na to, co ja mam w tej sprawie do powiedzenia – rzekłam wreszcie. „Powiedz mu o tym. Może jednak…” - usłyszałam głos matki w mojej głowie. -Nie przejdzie. Może rzeczywiście mam rację – westchnęłam. „Spójrz na to z innej strony, przeprowadzka dobrze ci zrobi” – odezwała się ponownie. -Nie wiem. Mam tu przyjaciół, a przede wszystkim ciebie, mamo. Travis jest na mnie zły. Znasz go. Boje się, że to wszystko źle się skończy, a po za tym nie chcę zaczynać wszystkiego od nowa. Nowe otoczenie, zbędne pytania. Nie lubię tego – powiedziałam. „Wiem, kochanie. Sama przez to przechodziłam” – odparła. -Ty mówisz do mnie naprawdę, czy to tylko moja wyobraźnia? – spytałam. „Nie czujesz, kruszynko? Oczywiście, że z tobą rozmawiam” – usłyszałam jej dźwięczny śmiech. -Ciężko mi w to uwierzyć. Wcześniej tego nie robiłaś. „Trochę obawiałam się twojej reakcji” – odpowiedziała. -A jeśli się wyprowadzę, to dalej będę mogła się z tobą kontaktować? „Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie. Teraz mogę być wszędzie, gdziekolwiek byś była” -Gdzie jesteś? „Siedzę obok ciebie, córeńko. Wyciągnij rękę. Coś ci pokażę” – szepnęła. Zrobiłam, co poleciła. Po chwili nad swoją dłonią zobaczyłam zarys jej kruchych palców. Spojrzałam w bok, gdzie prawdopodobnie się znajdowała. Jakiś ludzki kształt zamajaczył mi na moment przed oczami. „Dziękuję, kochanie, że jesteś ze mną i każdego dnia przynosisz świeże kwiaty i zapalasz świeczkę” – powiedziała cicho. -Ty zawsze byłaś przy mnie, gdy tego najbardziej potrzebowałam – odparłam. „Taka już rola matki. Jak będziesz mieć swoje dzieci, to zrozumiesz. A co do Travisa, to ci wybaczy. Zobaczysz” – szepnęła. -Mamo? – spytałam cichutko. Żadnej odpowiedzi. – Mamo?! Gdzie jesteś?! – powtórzyłam. „Zawsze będę przy tobie. Pamiętaj” – usłyszałam jej głos, który brzmiał tak, jakby się oddalał. -Pamiętam. Ruszyłam aleją do wyjścia, wspominając rozmowę z mamą. Przyniosła mi ukojenie dla zranionej duszy. Może ma rację. Może powinnam zacząć wszystko od nowa, zmienić klimat. *** Po rozmowie z mamą nie byłam już taką zbłąkaną duszyczką jak wcześniej. Mocniej uwierzyłam w to, że ona ciągle przy mnie jest i czuwa nad mną. Byłam u taty i powiedziałam mu, co sądzę. Uśmiechnął się tylko i podziękował mi, ale za co, to już się nie dowiedziałam. Wróciłam do domu dopiero koło południa, niewyobrażalnie głodna. Travis krążył zdenerwowany po wszystkich pokojach z telefonem w ręku. Miał niewyraźną miną i nieobecny wzrok, ale był świadom tego, co się wokół dzieje. -Gdzieś ty była?! Wiesz jak się martwiłem?! – naskoczył na mnie, gdy tylko usiadłam w kuchni. -Musiałam przemyśleć parę spraw – odparłam. Nic nie odpowiedział, tylko opadł na krzesło obok i schował twarz w dłoniach. Postanowiłam się nic więcej nie odzywać. Pomimo głodu, poszłam do


swojego pokoju i usiadłam na łóżku. Po chwili przyszedł Travis i przykucnął naprzeciw mnie, biorąc moje dłonie w swoje. -Przepraszam. Jestem zły, bo mi nic nie powiedziałaś – rzekł skruszony. Objął mnie ramionami i przytulił. – Wybaczysz? -Miałaś rację – szepnęłam, uśmiechając się do siebie. -Co? -Nic. Mówię, że ci wybaczam, głuptasie – roześmiałam się. -Będę przyjeżdżał do ciebie w miarę możliwości – odparł. -Co ty gadasz? Ja będę przyjeżdżała cię odwiedzała w święta – powiedziałam. -Ale ja przecież będę w Nowym Jorku. -Jak chcesz. A teraz powiedz mi, czy twoja wspaniała mama ugotowało coś równie wspaniałego? -Tak – odrzekł. – Jesteś pewnie bardzo głodna, bo nie jadłaś śniadania i wczoraj kolacji. -Skąd wiesz? – zaskoczyłam się. -Nigdy po sobie nie myjesz naczyń – uśmiechnął się zwycięsko. Poniekąd miał rację. *** Po upływie zaledwie dwóch tygodni tata wyszedł ze szpitala jak nowonarodzony. Byłam szczęśliwa z tego powodu. Ostatnio będąc na cmentarzu próbowałam porozmawiać z mamą, ale ta się nie odzywała. Miałam wrażenie, że ta rozmowa to rzeczywiście złudzenie, jak myślałam na początku. Ale przecież ona uporczywie mnie przekonywała o prawdziwości tej konwersacji. Zamknęłam oczy, by skupić się na swoich myślach o matce, kiedy w mojej głowie pojawiła się pewna myśl: „Zawsze jestem przy tobie niezależnie od tego, czy będzie nam dane jeszcze porozmawiać w taki sposób”. Po policzku wolno spłynęła samotna łza pozostawiając za sobą wilgotną strużkę. Nawet nie próbowałam jej ocierać, wiedziałam bowiem, że zaraz się rozpłaczę. Tak też się stało. Nie płakałam jednak spazmatycznie, jak to miałam w zwyczaju. Z oczu wydostawały się na zewnątrz same kropelki słonej wody. Wolno opuściłam powieki. Zacisnęłam pięści. -Będę silna, będę silna, silna… dla mamy, taty i Travisa – wyszeptałam. Wstałam z ławeczki i ruszyłam alejką, po raz enty zawiedziona z powodu nieudanej rozmowy z mamą. Było już dość późno i kiedy wróciłam do domu, dochodziła dziesiąta. Mieszkaliśmy nadal z państwem Black. Zrobili dla nas tyle dobrego, w szczególności dla mnie, a ja po prostu nie potrafię się odwdzięczyć. -Gdzie byłaś tak długo? – spytał tata. -U mamy – odparłam i poszłam do swojego pokoju. Ojciec nic się już nie odezwał, więc ja też. Zdjęłam buty i ciepły sweter, po czym poszłam się wykąpać. Wróciwszy do pokoju zastałam Travisa. -Co tu robisz? – zapytałam cicho. -Właśnie o tobie myślałam. Dobrze się czujesz? Jesteś taka blada i wyglądasz na zmęczoną. -Niestrawność. -Co ci zaszkodziło? – spytał. -Życie – odparłam bezmyślnie. *** Pusta ulica. Domy. Cisza wokół. Nagle zza rogu wyskakuje czarna postać. Łapie mnie w ramiona. Zabiera w ciemny las. Biała trumna na środku polany. Obok niej mężczyzna z zamaskowaną twarzą. Czarna postać znika. Pojawia się tata cały w gipsie. Po chwili dostrzegam dwie nowe rzeczy, a mianowicie całą polanę trumien, różnobarwnych oraz drugą zamaskowaną osobę, tym razem kobietę. Oboje śmieją się głośno. Wędruję wśród drewnianych trumien, gdy nagle z jednej z nich wychodzi człowiek. Jego twarz jest blada, bez wyrazu. Rozchylone powieki ukazują czarną pustkę. Zaczęłam się wycofywać. Po chwili wszystkie pozostałe się otwierają i wstają z nich trupy. Tylko jedna pozostaje


zamknięta na głucho. Zmarli, niczym zombie z thrillera lub najgorszego horroru, idą w moją stronę. Cofając się, uderzyłam o czarną ścianę lasu. Przerażona zaczęłam wrzeszczeć i wołać pomocy. Jednak ona nie nadchodziła. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec w głąb lasu. Dotarłam nad szeroką rzekę. Po jej drugiej stronie chodziła postać. Rozpoznałam w niej mojego Travisa. Pomachałam mu i ruszyłam przez lodowatą wodę. Drżałam z zimna i zaczęłam drętwieć, ale nie poddałam się. Zdyszana dowlokłam się do niego i spojrzałam mu na twarz, a raczej na to co z niej zostało…

Rozdział 7 -Travis – wyszeptałam. Teraz rozumiałam już sens tego snu. Mama chciała mi przekazać, że ta dwójka ludzi z koszmaru to mordercy. Wiedziałam, że mój przyjaciel jest w niebezpieczeństwie, będzie kolejną ofiarą. Musiałam go przed tym uchronić. -Jestem tu, Maleńka – odparł cicho. -Musisz uciekać. Błagam, posłuchaj mnie. Będziesz kolejną ofiarą – szeptałam gorączkowo. -Masz gorączkę? Źle się czujesz? - spytał, przykładając mi rękę do czoła. – O czym ty w ogóle mówisz? -To przez nich mama nie żyje – wyjąkałam, czując łzy pod powiekami. Bałam się, strasznie się bałam. -Przez kogo? -Kobieta i mężczyzna z mojego snu. To oni. Ty będziesz następny – wyszlochałam. -Nie płacz, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Nic mi nie zrobią, a to tylko sen – powiedział uspokajająco, ale ja nie wierzyłam. Byłam pewna, że to ja mam rację. *** Kolejnej nocy sen się powtórzył, lecz z kolejną dawką szczegółów. Pusta ulica. Domy. Cisza wokół. Nagle zza rogu wyskakuje czarna postać. Łapie mnie w ramiona. Zabiera w ciemny las. Biała trumna na środku polany. Obok niej mężczyzna z zamaskowaną twarzą. Czarna postać znika. Pojawia się tata cały w gipsie. Po chwili dostrzegam dwie nowe rzeczy, a mianowicie całą polanę trumien, różnobarwnych oraz drugą zamaskowaną osobę, tym razem kobietę. Oboje śmieją się głośno. Wędruję wśród drewnianych trumien, gdy nagle z jednej z nich wychodzi człowiek. Jego twarz jest blada, bez wyrazu. Rozchylone powieki ukazują czarną pustkę. Zaczęłam się wycofywać. Po chwili wszystkie pozostałe się otwierają i wstają z nich trupy. Tylko jedna pozostaje zamknięta na głucho. Zmarli, niczym zombie z thrillera lub najgorszego horroru, idą w moją stronę. Cofając się, uderzyłam o czarną ścianę lasu. Przerażona zaczęłam wrzeszczeć i wołać pomocy. Jednak ona nie nadchodziła. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec w głąb lasu. Dotarłam nad szeroką rzekę. Po jej drugiej stronie chodziła postać. Rozpoznałam w niej mojego Travisa. Pomachałam mu i ruszyłam przez lodowatą wodę. Drżałam z zimna i zaczęłam drętwieć, ale nie poddałam się. Zdyszana dowlokłam się do niego i spojrzałam mu na twarz, a raczej na to co z niej zostało… Chwilę później znalazłam się w samochodzie. Z przodu siedzieli moi rodzice. Zawołałam ich, ale mnie nie słyszeli. Odgadłam, że zaraz będzie ten wypadek. Zamknęłam oczy, ale ciekawość przezwyciężyła, szczególnie wtedy, gdy usłyszałam zdenerwowane głosy rodziców. Spojrzałam na drogę ciągnącą się przed nami. Z naprzeciwka nadjeżdżał samochód ciężarowy i z każdą sekundą był coraz bliżej. Serce waliło mi jak młotem. Kiedy pojazd był już bardzo blisko, mogłam zobaczyć kierowcę, którym okazał się być… Travis! Otworzyłam usta i ze świstem wypuściłam powietrze. Jednakże nie był sam. Obok niego siedziała kobieta, którą także rozpoznawałam. Travis zajechał drogę moim rodzicom przez co uderzyli w tył owego auta. Mamę wyrzuciło przez przednią szybę. Wpadła na tył ciężarówki. Tata uderzył głową o kierownicę, z jego czoła popłynęły strużki krwi. Wysiadłam szybko z naszego


samochodu i podbiegłam do mamy. Jej oczy były otwarte, ale nic w nich nie dostrzegałam. Zero życia, były takie szklane. Kończyny natomiast powyginane w różne strony. Zamknęłam oczy, by na to nie musieć patrzeć. Usłyszałam krzyk kobiety i Travisa, którzy uciekali z miejsca wypadku… *** Tym razem nie obudziłam się z krzykiem. Było przed trzecią nad ranem. Wstałam i wyciągnęłam torbę podróżną do której zaczęłam pakować ubrania i kosmetyki. Wszystko, co należało do mnie. Wiedziałam, że nie mogę pozostać dłużej pod dachem mordercy. -Niech cię diabli, Travis! – warknęłam. – Dziękuję mamo, że pozwoliłaś mi to zobaczyć. Teraz czeka mnie tylko długa droga do udowodnienia mu winy. Niech idzie do pudła! „Savannah! Uspokój się. On nie chciał…” – zaczęła. -Nawet nie próbuj go usprawiedliwiać, mamo. Chciał, czy nie chciał, ale przyczynił się do twojej śmierci. Nigdy mu tego nie wybaczę! Nigdy! „Ale ja mówię prawdę, kochanie. Sama wiem co się stało. On został zmuszony, grozili mu” – tłumaczyła. -Mamo, przepraszam, ale teraz chcę być sama. Odejdź, proszę – szepnęłam przez łzy. Nie odpowiedziała, tylko tak po prostu zniknęła z mojego umysłu. Zwlokłam torbę na dół. Ubrałam buty i ciepły sweter. Wyszłam w ciemną noc. Travis bardziej mnie przerażał niż ci gwałciciele. Po około godzinie udało mi się dowlec do domu. Zmęczona padłam na łóżko w swoim pokoju i zamknęłam oczy, zapadając w głęboki, niespokojny sen… Obudził mnie dzwonek telefonu. Travis. Odrzuciłam połączenie. Po kilku minutach znów zadzwonił. Tym razem tata. -Gdzie ty jesteś, Savannah? – spytał zaniepokojony. -W domu, tato – odparłam. -Co się sta… - zaczął. -Wracaj do domu. Wyprowadzamy się od państwa Black – przerwałam i się rozłączyłam. Wstałam i poszłam się umyć. Następnie przyjrzałam się wszystkim pokojom. Wszędzie były warstwy kurzu i brudu. Pouchylałam okna i zabrałam się za porządki. Około południa pan Nicholas przywiózł mojego ojca. Nawet nie wyszłam, by przywitać się z lekarzem, tylko czekałam, aż tata wejdzie, a on odjedzie. -Savannah, do cholery! Co za szopki odstawiasz?! – zapytał zły. -Gdybyś wiedział, to byś się nie dziwił – odparłam równie wściekła. -To mi powiedz. Proszę bardzo. Zamieniam się w słuch – powiedział, siadając w fotelu, ulubionym fotelu mamy. -Po cholerę ci to?! I tak mi nie uwierzysz! – warknęłam. -Nie pyskuj! – krzyknął, czerwony na twarzy. Odwróciłam się na pięcie i poszłam do swojego, już wysprzątanego pokoju. Rozwścieczona zaczęłam rzucać wszystkim, co popadnie. Jeszcze w życiu ojciec taki nie był. -Mamusiu – wyszlochałam. „Jestem, kruszynko” – usłyszałam jej szept, jakby odległy. -On mi nie uwierzy, jak mu powiem, prawda? – spytałam. „Niestety nie, córeczko” – westchnęła. -I co ja mam zrobić? Iść na policję? „Wiesz, że w tej sprawie mamy całkiem różne poglądy” – odrzekła. -Tak – westchnęłam. – Może i masz rację. Ale czy wy wiedzieliście od razu, że to był Travis? „Ja tak, tata też. Ale po wypadku całkiem o tym zapomniał. Stracił nieco wspomnień” – powiedziała.


-Pójdę na policję – zdecydowałam. „Ta sprawa jest już zamknięta. Uznano to za zwykły wypadek” – stwierdziła. -No to co? Ale przecież sprawca zbiegł z miejsca wypadku! Nie rozpatrywali tej sprawy?! „Nie, Savannah” – odparła. -Nie myśl sobie, że pozwolę, by ci ludzie dalej zabijali – zdenerwowałam się. „Cieszę się kochanie” – odpowiedziała. W oddali usłyszałam jej śmiech. *** Zdenerwowana szłam na komisariat policji. Bałam się cholernie. Bo niby kto chciałby wysłuchać takiej małolaty i jeszcze jej uwierzyć? Nie miałam dowodów. I właśnie z tego powodu, przed samymi niemal drzwiami, odwróciłam się na pięcie i wróciłam. Pewnie wydaje się to głupie i dziecinne oraz że zachowałam się żałośnie, ale jakby ktoś inny znalazł się na moim miejscu, pewnie postąpiłby podobnie. Postanowiłam znaleźć wszystko, co mogłoby świadczyć o winie Travisa. Chciałam, bardzo tego pragnęłam, by poszedł do pudła. W końcu przyczynił się do śmierci mojej mamy! Mojej kochanej mamusi! W prawdzie sprawę uznano za zamkniętą, ale ja nie poddawałam się i zaczęłam śledztwo na własną rękę. Strach nie miał tu nic do rzeczy.

Rozdział 8 Każdego dnia, po szkole szukałam jakiegokolwiek śladu, który świadczyłby o przestępstwie Travisa. Tak mijały tygodnie, aż nadszedł ostatni dzień szkoły. Tata przepisał mnie już do innego liceum w Nowym Jorku, bardzo dobrego. Tam też znalazł pracę w szpitalu. Pewnego dnia, dokładnie 18 czerwca, ojciec oznajmił, że przenosimy się do Nowego Jorku. -Tato! Proszę, pozwól zostać mi w Waszyngtonie do końca wakacji. Błagam – prosiłam go bez przerwy. Wtedy wychodził z domu nic nie mówiąc, a wróciwszy wieczorem do domu szedł do swojej sypialni i tyle go widziałam. Zawiedziona tym faktem, poddałam się, aż zgodził się na to, bym jednak pozostała. Wiedziałam jednakże, iż dwa miesiące to raczej za mało na przeprowadzanie śledztwa. Kiedy tata wyjechał, zostałam sama. Czułam się podło i samotnie. Postanowiłam zająć się porządkami i pozbierać rzeczy które tata pozostawił. Weszłam do jego sypialni i otworzyłam pustą szafę. Nic w niej nie było. Zaczęłam chodzić po pokoju, kiedy się potknęłam o wystającą deskę. Wcześniej jej tu nie widziałam. Z całej siły oderwałam ją od podłogi przez co uderzyłam w najbliższą ścianę. Czułam pulsujący ból w lewej ręce. Przyglądnęłam się jej. Cała ociekała we krwi i drżała. Poszłam do łazienki, gdzie ją wymyłam z czerwonej cieszy i polałam wodą utlenioną, po czym zabandażowałam skrupulatnie. Bolało jak cholera. Wróciłam do pokoju i przyklęknęłam nad otworem ziejącym czarną pustką i stęchlizną. Fetor uniósł się po całym pomieszczeniu. Zasłoniłam usta oraz nos chusteczką i poświeciłam latarką na wyrwę. Wewnątrz była czarna walizka. Wyciągnęłam ją z niemałym wysiłkiem i otworzyłam. To co zobaczyłam przerosło moje oczekiwanie. W środku był… rewolwer! Przerażona wydałam krzyk agonii. Czym prędzej zatrzasnęłam walizkę i udałam się do garażu po młotek i gwoździe. Zabiłam otwór deską i wyszłam z sypialni razem z teczką. Wiedziałam, że w tym domu kryje się jeszcze wiele tajemnic. W swoim już pokoju ponownie zaglądnęłam do walizki. Wyjęłam pistolet, trzymając go przez chusteczkę, by nie pozostawiać żadnych odcisków. Był cały w kurzu. Otarłam go ściereczką. Znalazłam jeszcze dwanaście naboi do broni. Naładowałam ją i szepnęłam sama do siebie.


-Miejmy nadzieję, że nie będę zmuszona cię użyć. „Co ty wyprawiasz, Savannah?” – spytała mama z nutką zdenerwowania. -Znalazłam ją u was – odparłam. „Zostaw tę broń! Natychmiast! To nie zabawka!” – powiedziała podnosząc głos. -Przepraszam, mamo, ale w tej sytuacji to konieczność. „Chyba nie masz zamiaru nikogo zabijać?” – przeraziła się. -Mam nadzieję, że nie – westchnęłam. „Zwariowałaś, Savannah! Natychmiast zanieś ją z powrotem!” – rozkazała. -Nie jestem głupią idiotką! Wiem jak jej użyć – warknęłam. – A teraz proszę cię, byś odeszła. Nie przeszkadzaj mi! Chcę mieć to już z głowy i wyjechać z czystym sumieniem. „Nie zrób niczego złego” – szepnęła i wyniosła się z mojego umysłu. Byłam jednak absolutnie pewna, że nie na długo. Wróci za kilka godzin, by mnie kontrolować. *** Z domu wyszłam późnym wieczorem. Ruszyłam w kierunku domu Travisa. Pistolet był, jak mi się zdaje w bezpiecznym miejscu. Podeszłam pod jego balkon. Pewnie złapałam się betonu i podciągnęłam. Przeskoczyłam przez poręcz i podkradłam się pod drzwi balkonowe. Nie było go w środku, ale postanowiłam poczekać chwilę. Mijały minuty, a on się nie pojawiał. Zeskoczyłam więc na ziemię, niemal bezszelestnie, kiedy usłyszałam, że samochód wjeżdża na podjazd lekarza. Nie było to jednak auto ani Travisa, ani żadnych z państwa Black. Był to czarny mercedes. Wysiadła z niego kobieta z mojego snu. Miała przy sobie broń. Była sama. Zadzwoniła do drzwi. Otworzył Travis i wpuścił ją do środka. W jego oczach czaił się strach. Podeszłam bliżej okna kuchennego. Było uchylone, więc udało mi się usłyszeć ich rozmowę. -Nie bój się, nic ci nie zrobię – powiedziała. Rozsiadła się wygodnie i rozglądnęła. – Nieźle sobie mieszkasz. -Co ty tu robisz? – syknął. -Hej! Spuść z tonu młodziku! – odparła. – Dobrze wiesz co. -Nie bardzo. Oświeć mnie – westchnął. Jego mięśnie, wyraźnie zarysowane pod czarnym podkoszulkiem, spinały się, to rozluźniały. -Spoko młody. Obiecałeś ją zabić – odpowiedziała. -Przyczyniłem się do morderstwa jej matki, bo mi groziłaś. Nie mogę tego zrobić. Nie licz na to. Spadaj stąd– warknął. Kobieta odbezpieczyła spust i zerwała się z krzesła, podchodząc do Travisa i wymachując pistoletem. Przycisnęła go do ściany. -Nawet nie próbuj się wywinąć – wysyczała wściekła. – Jeden zły ruch i gleba, Kotku. -Odejdź. – Odepchnął ją, a raczej usiłował. Kobieta nacisnęła spust. Nabój wyleciał z lufy z niepohamowaną szybkością. Uderzyła obok skroni spoconego Travisa. Wypuścił powietrze z ulgą. -Nie myśl, kochanie, że teraz cię zabiję. Jesteś mi potrzebny – szepnęła. Położyła mu rękę na policzku i oparła się o niego. Przyciągnęła jego twarz ku swojej i przygryzła mu delikatnie wargę. -Zabijesz ją i jesteś wolny – wymruczała. Nic nie odpowiedział. Podała mu podobną walizkę do mojej, w której, jak się sama domyśliłam był rewolwer. Tym pistoletem miałam zostać postrzelona. Przerażona cofnęłam się w najbliższe krzaki. Kiedy ona wyszła, usłyszała szelest pośród liści i rozglądnęła się. Strzeliła mniej więcej w moim kierunku. Nabój minął mnie minimalnie. Ruszyła do samochodu i odjechała z piskiem opon. Ciężko dysząc pobiegłam do swojego domu. Zdyszana i spocona zaryglowałam drzwi i oparłam się o nie całym ciałem, osuwając się na podłogę. Schowałam twarz w dłoniach i załkałam. Tej nocy miało się wszystko skończyć. Zawiadomić policję? Raczej nie. Wszystko zaszło za daleko. Gliny nic tu nie zrobią. Boże… W co ja się wpakowałam?!


*** Obudziłam się zlana potem. Miałam straszny sen, że Travis przyszedł do mojego domu, skradając się w kierunku sypialni. Ja spałam, o niczym nie wiedząc. Czarny pistolet zabłyszczał w ciemności. Travis odbezpieczył go i nacisnął spust. Kula jednak nie zdążyła we mnie trafić, ponieważ zerwałam się ze snu. Oddychałam ciężko. Wyszłam na balkon i spojrzałam ku górze. W jego pokoju świeciła się lampa, chociaż było już bardzo późno. Obawiałam się, że przygotowuje się, by tu przyjść i mnie zastrzelić. Po chwili światełko zgasło, ale nie zauważyłam niczego podejrzanego. Mogłam jechać z ojcem i nie plątać się w to. „No i co? Miałam rację?” – spytała. Niechętnie przytaknęłam. – „Co masz zamiar teraz zrobić?” -Jak to co? Głupie pytanie. Oczywiście, że się nie poddam. Będę walczyć do końca – odparłam wzburzona. „Pod jakim kontekstem użyłaś słowa do końca?” -Pod takim, że aż do rychłej i nieuniknionej śmierci – powiedziałam. – A tak a propos. Znasz tą babkę? „Tak. To przyjaciółka twojego ojca – Laura Parker” – odpowiedziała. -A facet? „Nie mogę sobie teraz przypomnieć, ale…” - Ale? – ponagliłam ją. „Ale wydaje mi się, że to brat Laury – Miles” -Myślisz? Przynajmniej nie będą się nudzić razem w pudle – zaśmiałam się. „Z resztą on nie ma nic wspólnego z tym wypadkiem, ani z działalnością Laury. Masz zamiar zgłosić to policji?” -Nie jestem głupie cielę. To bardziej niż oczywiste. Absolutnie nie. Nie ma co wplątywać w to gliny. Nic już tu nie pomogą. Wolę działać na własną rękę. W szczególności, że chcą mnie zabić, to nawet ułatwia sprawę – westchnęłam. – To jest tylko między mną, Travisem i Laurą, czy jak jej tam. Nie usłyszałam odpowiedzi. Mama zniknęła z mojego umysłu. Westchnęłam zniecierpliwiona. Świtało. Usiadłam w kuchni z kubkiem kawy w dłoni. Nie miałam ochoty na jedzenie. Na dworze zaczęło mżyć. Ubrałam cienką kurtkę przeciwdeszczową. Do wewnętrznej kieszeni schowałam naładowaną broń. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam w stronę miasta. Miałam zamiar zrobić zakupy. Weszłam do sklepu i wzięłam koszyk. Zaczęłam spacerować między regałami i jednocześnie zachowując czujność, rozglądałam się dokoła. Nie zobaczyłam niczego, co by mnie zaniepokoiło, prócz tego, że do sklepu wchodzi Nicholas Black z synem – zbrodniarzem. Zacisnęłam mocno zęby. Naszła mnie ochota, by podejść do niego, wykrzyczeć całą prawdę w oczy i uderzyć w twarz. Zamiast tego, zbliżyłam się i próbowałam podsłuchać ich rozmowy. Dotyczyła ona listy zakupów, ale od czasu do czasu Nick pytał o mnie. -Dlaczego nie spotykasz się z Savannah? Wiesz, że teraz jest całkiem sama, bo Denis wyjechał do Nowego Jorku. W odpowiedzi otrzymał tylko wzruszenie ramionami. -Co się stało, synu? Wiedzę, że z czymś masz wielkie utrapienie? Co cię martwi? – spytał lekarz. -Nic – warknął zniecierpliwiony. – Nie rozmawiajmy o niej.


Rozdział 9 Czułam, że teraz dopiero rozpocznie się prawdziwa walka na śmierć i życie. Nie mogłam uwierzyć, że będę musiała kiedyś zmierzyć się z Travisem oko w oko. Mimo tego, co zrobił moim rodzicom, nie byłabym zdolna zrobić mu krzywdę. Wiedziałam, że będę teraz do tego zmuszona. Było mi bardzo przykro, kiedy mówił tak o mnie do ojca. W końcu od zawsze był moim najlepszym przyjacielem, starszym bratem. Nie wyobrażałam sobie, że on mnie zabije. Czeka tylko na odpowiedni moment. Pewnie ma zamiar upozorować samobójstwo. Westchnęłam cicho. Travis rozglądnął się dokoła. Szybko ruszyłam w stronę pustej kasy. Kasjerka szybko policzyła zakupione produkty. Zapłaciłam i poszłam w stronę drzwi. Travis odprowadził mnie wzrokiem, wiercąc dziurę w moich plecach, które po chwili całe mi zdrętwiały. *** Weszłam do kuchni i rozpakowałam zakupy. Przypomniałam sobie o oazie, na którą mieliśmy jechać razem z księdzem Robertem i maluchami jako opiekunowie. Przypomniałam sobie o planowanym wspólnym wyjeździe nad morze do Los Angeles. Przypomniałam sobie o cudownych pocałunkach, którymi mnie darzył. Przypomniałam sobie uczucie jego bliskości. Przypomniałam sobie jeszcze wiele rzeczy związanych z Travisem, co przyczyniło się do mojego płaczu. Skończyłam na kanapie z kilkoma naszymi wspólnymi albumami, które przechowywałam pod łóżkiem w niebieskim pudełku po butach. Z zapuchniętym oczami od łez i szlochając, przekładałam wolno kartki, przyglądając się każdemu zdjęciu z osobna i wspominając nasze wspólne dzieciństwo, zabawy, mój, jaki i jego pierwszy dzień w szkole. Mimo, że miedzy nami była różnica dwóch lat, nie przeszkodziło w przyjaźni, która kwitła każdego dnia i wreszcie przekwitła. -Nie ma wiecznie kwitnących kwiatów – wyszeptałam sama do siebie. W okolicy domu usłyszałam szelest. Rewolwer zostawiłam w kurtce, nie chciało mi się po niego iść. Niech mnie zabije. Będę mieć święty spokój. „Idzie tu!” – syknęła. -Nie rób z igły widły. Przecież słyszę – westchnęłam. „To dlaczego się nie ruszasz? Nie schowasz?” – spytała. -Nie mam zamiaru się przed nim kryć. Wyjdę mu naprzeciw i zginę. Mam to gdzieś, co sobie myślisz – warknęłam zniecierpliwiona. „Wspominasz, jak widzę” Zatrzasnęłam album. -To była nasza pamiątka. Jedna z niewielu, jakie kryły się w niebieskim pudełku. Poszłam do kuchni i wyciągnęłam zapałki. „Co masz zamiar zrobić?” – przestraszyła się. -Spokojnie. Spalę tylko te albumy – odparłam. Wzięłam je na ręce, razem z niebieskim pudłem i ruszyłam w stronę balkonu. „Nie rób tego, Savannah! Będziesz żałować!”


-Jedynej rzeczy, jakiej żałuję do tej pory, to tej, że byłam tak ślepo zapatrzona w tego zasranego gówniarza – warknęłam. „Proszę, córeńko! Schowaj to z powrotem” – błagała niemal płaczliwym tonem. -Za długo to trwało, mamo – wyszeptałam. Łzy spłynęły po moich policzkach. Położyłam karton na betonie i zapaliłam jedną z zapałek, kiedy usłyszałam jak Travis rozbija szybę. Przez głowę przeszła mi myśl, by się podpalić, ale za długo bym cierpiała. Strzał z pistoletu jest znacznie lepszy. Przykucnęłam, by podpalić pudełko, kiedy ktoś mocno szarpnął mnie za ramię. Był to Travis. Wiedziałam to, mimo, iż miał kominiarkę. -Czego chcesz? Zabić mnie? Proszę bardzo! – wyszlochałam. Rozłożyłam ręce. – Strzelaj! Najlepiej prosto w serce. Będzie szybciej! Na co czekasz, Travisie Blacku? Zdjął kominiarkę z twarzy. -Savannah… Ja… - szepnął. Zamachnęłam się i z całej siły uderzyłam go w twarz. Splunął krwią i potrząsnął mną. – Co ty chcesz zrobić? -Podpalić to, co mi po tobie pozostało. Jak mogłam być tak głupią idiotką?! Byłam w ciebie zapatrzona jak w obrazek. Byłeś dla mnie ideałem! – krzyczałam. Wyswobodziłam się z jego uścisku i kopnęłam w kolano. – Jesteś żałosny! Zapaliłam kolejną zapałkę i przybliżyłam ją do pudełka. Ogień zajął cały karton i już po chwili wznosiły się nad nim tumany gryzącego dymu. Rzuciłam Travisowi obojętne spojrzenie. Klęczał i płakał. Odgadłam po jego drżącym ciele. -Idź do diabła – szepnęłam i minęłam go wchodząc do środka. Nalałam do dzbanka wody i wróciłam, by ugasić ogień. Chlusnęłam lodowatą wodą. Zostały tylko żarzące się skrawki. Miles podszedł bliżej pudła i wyjął z niego zdjęcie. Jedyne, jakie się zachowało. Byłam na nim ja i mały Black, w szkole na powitaniu pierwszej klasy, czyli mojej. Chłopak pochylał się nade mną i całował w usta. Śmialiśmy się obydwoje. Dokładnie pamiętałam tę sytuację. -Savannah… -Wynoś się z mojego domu, morderco. Nie chcę cię widzieć, a tym bardziej znać! – wrzeszczałam. -Daj mi… - zaczął. -Dam ci zaraz w gębę skurwysynie jak nie wyjdziesz grzecznie – wysyczałam. Wyszedł bez słowa. Osunęłam się na podłogę i zaczęłam płakać, mając w duchu nadzieję, że jeszcze się zawróci. -Kochałam cię, ty nawet nie wiesz, jak – wyszlochałam. Nie przypuszczałam jednak, że on nie odszedł, tylko wszystko słyszał. *** Następnego dnia obudziłam się żywa. Czyli jednak mnie nie zabił. Ale jeśli ja nie zginę, to on przypłaci za to życiem. Coraz częściej nawiedzały mnie myśli samobójcze, ale za każdym razem powtarzałem sobie te słowa: „Nie spocznę, póki nie rozwiążę tej zagadki”. Czasami byłam już tak blisko śmierci, że byłabym się już nie wycofywała, gdyby nie fakt, że muszę zdemaskować Laurę i Travisa. Kiedy byłam już całkiem pewna, że póki co, nic nie zdziałam postanowiłam wyjechać do Nowego Jorku. Jednak pewnego dnia, jadąc na rowerze, dostrzegłam czarnego mercedesa wyjeżdżającego od Blacków. Była to rzecz jasna Laura. Uważając, by mnie nie dostrzegła, ruszyłam za nią. Nie jechała zbyt szybko. Kilkanaście kilometrów dalej, zjechała na leśną drogę. Byłam tak wyczerpana, że już zaczynałam wątpić, że kiedyś ta podróż się skończy, gdy nagle się zatrzymała. Ostrożnie schowałam się za drzewami. Kobieta wysiadła z auta i wtedy po raz pierwszy zobaczyłam ją z tak bliska. Była zaledwie kilka metrów ode mnie. Oddychałam miarowo, a przynajmniej usiłowałam. W końcu byłam wykończona daleką jazdą. Z bagażnika wyjęła walizkę, którą owej nocy podarowała Travisowi. -I co? – zapytał Miles - jak podejrzewam – stojący na werandzie leśniczówki.


-Gówniarz! – warknęła wściekła. – Nie wykonał roboty! -Zabiłaś go? Serce mi podskoczyło i cała struchlałam. -Nie – odparła dąsając się. Odetchnęłam z ulgą. – Ale miałam ochotę. Żeby tylko nie nasłał na nas glin, bo inaczej pogrzebię go żywcem. -Nie przesadzasz, Lauro? – spytał mężczyzna. -Nie mogę siedzieć w pudle! Przecież cała przyszłość przede mną. Zabijam tylko osoby, które mogą mi przeszkodzić – broniła się. -A co z tą dziewczyną? Żyje? -Tak. Teraz już mi nie ucieknie. Zabiję ją i po sprawie. Mam zamiar upozorować samobójstwo. To by nikogo nie zdziwiło, bo matka już nie żyje. A na deser zostawię sobie tego młodego skurwiela – odparła idąc lekkim krokiem. -I po co ci to? – spytał. -Bo go kocham, nie rozumiesz? To tylko z miłości. -Jesteś chora, siostrzyczko. Odbierasz mu bliskich z miłości? Teraz byłam całkowicie pewna, że Miles nie ma z tym nic wspólnego i że Laura wykorzystała Travisa do pozbycia się mojej mamy. -Daj spokój! – warknęła, wyciągając papierosy z bluzy. Wzięła jednego do ust i zapaliła. – Chcesz? -Nie, dzięki – odparł i zniknął w środku. Wiedziałam, że jeśli glina złapie Laurę, to Miles także ucierpi. Za wszelką cenę postanowiłam, że wyciągnę go z tego gówna. To w końcu nie jego wina, że siedział w tym razem z siostrą, tylko dlatego, że byli rodzeństwem.

Rozdział 10 Z informacji, które udało mi się zdobyć o Laurze i Milesie, wynikało, że kobieta jest rówieśniczką mojego ojca, mieszka w okolicach Waszyngtonu od niedawna i ma na swoim koncie kilka przewinień, natomiast chłopak ma 20 lat i studiuje w Chapel Hill biochemię. Przyjechał na wakacje do siostry, zapewne nie mając zielonego pojęcia o jej działalności. Ale to już były moje domysły. I tak jak do tej pory udało mi się dużo dowiedzieć, chociaż dla policji to tyle, co nic. Siedziałam w salonie, czytając artykuł sprzed kilku lat o Laurze i kradzieży, kiedy ktoś zapukał. Podskoczyłam jak oparzona, a serce waliło mi jak młotem. Uspokoiłam się, gdy usłyszałam ponowne dobijanie się. Strach wziął górę. Bałam się, że to Laura po mnie przyszła. Uchyliłam drzwi, a za nimi ujrzałam… Milesa. -Co tu robisz? – zapytałam. -Wpuścisz mnie na moment? – szepnął błagalnie, rozglądając się nerwowo. Otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam go do środka. -Napijesz się czegoś? Przełknął ślinę. Bał się. Podałam mu szklankę wody, którą wpił jednym haustem. -Słucham – mruknęłam. -Uciekaj stąd jak najdalej. Moja siostra chce… - zaczął. -Wiem i właśnie dlatego postanowiłam zostać – westchnęłam.


-Jak..? -Śledziłam ją – odparłam pewnie. Jego oczy rozszerzyły się przypominając dwa spodki. -Powiesz policji? – wyszeptał przerażony. -Jak znajdę wystarczającą ilość dowodów obarczających Laurę i Travisa, owszem – odrzekłam. -Ja nie chcę iść do więzienia. Proszę, nie mów nic – błagał. -Wybacz, Miles, ale nie mam wyjścia. Ty nie masz się czym przejmować. W końcu nie ma tu twojej winy. Wyciągnę cię z tego bagna, nie martw się i zaufaj mi – powiedziałam. Ujął moją dłoń i przyłożył do swego policzka. – Obiecuję, Miles. A teraz idź, bo Laura zauważy, że cię nie ma. Zaprowadziłam go do drzwi. Schodząc z werandy obejrzał się i szepnął niemal niedosłyszalnie: -Dziękuję. *** Od odwiedzin Milesa minęło kilka dni. Koniec wakacji zbliżał się nieubłagalnie, a ja ciągle nie miałam prawdziwych dowodów. Do mojego wyjazdu został tydzień. Za mało czasu, by cokolwiek zdziałać. Mogłabym jej strzelić w łeb, ale co by mi to dało? Pewnego dnia, kończąc pakowanie, usłyszałam nieśmiałe pukanie do drzwi. Domyśliłam się, że to Miles. Otworzyłam mu drzwi z pokrzepiającym uśmiechem, bo byłam całkowicie pewna, że znów zjawił się tu przerażony, iż przyłapie go siostra. Jednak, o dziwo, na jego twarzy nie było żadnego strachu ani skrępowania. Uśmiechał się. -Co się stało? – spytałam. – Wkopali ją do paki? -Nie. Wyjechała. Nie powiedziała tylko gdzie. Nie wróci tu. Przynajmniej na razie – powiedział. -Cholera – mruknęłam. -Co? -To koniec. Ja też wyjeżdżam. Na zawsze – odparłam. -To dobrze. Już cię nie złapie – odpowiedział. -Nic nie będzie dobrze. Ona i tak mnie zabije. W końcu kocha mojego ojca – westchnęłam. -Nie pozwolę, by cię skrzywdziła. -Daj spokój – westchnęłam. – Wchodź. Kawy? Herbaty? Wody? -Kawy – odrzekł, siadając ze mną w kuchni. *** Zamknęłam dom na klucz. Popatrzyłam na niego ostatni raz i ruszyłam w stronę drogi, gdzie miałam zamiar zamówić taksówkę. Mogłam wcześniej, ale chciałam jeszcze napawać się widokiem okolic, których spędziłam całe swoje dotychczasowe życie. Niestety, pistolet musiałam zostawić, bo od razu by mnie zgarnęli. Wyjęłam telefon, kiedy ktoś zasłonił mi oczy. -Zgadnij kto to? – spytał cicho. -Wiedziałam, że to ty - uśmiechnęłam się do Milesa. – Co tu robisz. -Przyszedłem się z tobą pożegnać i przy okazji zawieźć na lotnisko – odparł. -Jesteś kochany – powiedziałam i przytuliłam się do niego. Trwaliśmy w swoich objęciach przez kilka minut, kiedy minął nas Travis. Jechał z rodzicami. Wiedziałam, że wyjeżdża na studia medyczne. Zatrzymali się obok nas. -Jedziesz z nami, Savannah? – spytał lekarz. -Dziękuję, ale już mam transport – odparłam, posyłając mu uroczy uśmiech, na widok którego mężczyznom miękły kolana. -Dobrze. Zatem do widzenia – odpowiedział. -Do widzenia – odrzekłam. Wzięliśmy się z Milesem za ręce i ruszyliśmy w stronę jego auta. Przez te dwa tygodnie bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Jednak chłopak mało opowiadał mi o Laurze. Nie naciskałam jednak na niego z tego powodu. ***


-Chyba nie będziesz mi tu teraz płakać? – zapytał, ocierając łzy, spływające po moich policzkach. -Przepraszam. Po prostu już za tobą tęsknię – westchnęłam, pociągając nosem. Podał mi chusteczkę. Wtuliłam się w niego, nie chcąc odejść w stronę odprawy i zostawić samego Milesa. -Samolot z Waszyngtonu do Nowego Jorku wylatuje za dziesięć minut. Pasażerów lotu prosimy do odprawy – rozległ się damski głos we wszystkich głośnikach. -Zawsze będę o tobie pamiętał, choćby nie wiem, co się stało i przysięgam, że jeszcze się zobaczymy – szepnął. Wziął moją twarz w swoje dłonie i pochylił się, by połączyć nasze usta w pocałunku. Nie sprzeciwiałam się, bo tego bardzo pragnęłam. – Kocham cię, Savannah. Pocałowałam wnętrze jego dłoni i odeszłam. Czułam na sobie czyjś wzrok i dobrze wiedziałam czyj. Travisa rzecz oczywista. Pokręciłam głową z dezaprobatą i zniecierpliwieniem. Przy odprawie odwróciłam się i pomachałam mojemu Milesowi. Odmachał mi, uśmiechając się szeroko i śląc całusy. W samolocie usiadłam na wyznaczonym miejscu i czekałam aż wystartuje. Wyjęłam plik kartek z torby. Wszystko dotyczyło Laury. Miałam zamiar dokładniej przyjrzeć się tym notatką. Wydawało mi się, że coś za każdym razem opuszczałam. Wolno i wyraźnie zaczęłam czytać w myślach, rozważając nad sensem każdego zdania. Odruchowo odwróciłam się i kogo zobaczyłam, tuż obok? Travisa! -Niech cię szlag – wymruczałam pod nosem, niedosłyszalnie. Po godzinie, oczy zaczęły mi się kleić. Schowałam notatki do torby i zamknęłam oczy. Szybko zasnęłam nie zważając na rozmowy i hałasy w samolocie. *** Obudziłam się tuż przed lądowaniem. Spojrzałam za okno. Powoli zmierzchało. Na tle różowego nieba widziałam zarys Nowego Jorku. Uśmiechnęłam się pod nosem i wysiadłam jako pierwsza. Tuż przy wyjściu ktoś złapał mnie za nadgarstek. -Porozmawiajmy – usłyszałam błagalny szept. -Daj mi spokój. Odejdź – syknęłam wściekła. -Proszę. Odwróciłam się i spojrzałam na Travisa. -Czego chcesz?! -Żebyś wysłuchała co mam do powiedzenia – odparł. -Nie potrzebuję twoich tłumaczeń. Tak czy siak, wiem wszystko. Zdobędę jeszcze kilka dowodów i wsadzę was do ciupy – warknęłam. -Savannah. Błagam – wyszeptał. -Dobra – westchnęłam. Usiedliśmy w pobliskiej kawiarni. -Od czego mam zacząć? -Najlepiej od początku – odrzekłam. -Pewnego dnia, tuż przed Nowym Rokiem pojechałem na zakupy. Wtedy natknąłem się na Laurę. Groziła mi bronią, że jeśli jej nie pomogę, to mnie zabije. Bałem się. Więc się zgodziłem. Dopiero po kilku dniach powiedziała mi, co tak naprawdę mam zrobić. Byłem przerażony. Uwierz mi, że ja naprawdę nie chciałem przyczyniać się do tego wypadku, ale też ze strachu o swoje życie nie mogłem się wycofać. Laura ukradła ciężarówkę i zadzwoniła do mnie, bym się przygotował. Tego wypadku nie będę ci opisywał. Był on zbyt dramatyczny… -Widziałam go – wyszeptałam. -Jak? – spytał zaskoczony. -W moim śnie. -To stąd wiesz, że ja… Skinęłam głową i ponagliłam go, by mówił dalej.


-Następnie uciekłem razem z nią i spokojnie poszedłem sobie do szkoły. Każdego dnia, tygodnia coraz bardziej pogrążałem się w żalu. Miałem potworne wyrzuty sumienia, i często byłem bardzo blisko wyznania ci prawdy, ale bałem się twojej reakcji. Błagam, zrozum mnie. Potem Laura znów wróciła. Przyjechała do mnie, by kazać mi cię zabić. Tego było już za wiele. Nie chciałem się zgodzić. Ale znów groziła mi bronią. Potem dała mi walizkę z rewolwerem. Potem zdecydowałem się przyjść do ciebie. Miałem nadzieję, a nawet byłem pewny, że ty o niczym nie wiesz. Ale byłem zbyt pewny siebie. -Chciałeś mnie zabić – powiedziałam cicho czując łzy pod powiekami. Zamknęłam oczy i słuchałam dalej. -Powiedzmy, ale w życiu bym tego nie zrobił. Nie starczyłoby mi zimnej krwi. Kiedy zobaczyłem, że palisz wszystkie nasze wspomnienia, wszystko, co nam po sobie pozostało, serce mi pękło. Byłem załamany. Wiedziałem, że wszystko spartaczyłem – mówił. – Po kilku dniach Laura przyjechała i tak po prostu zabrała czarną walizkę. Zagroziła, że koniec z tą zabawą w kotka i myszkę i że teraz to ona cię zabije. A potem słuch o niej zaginął. Nie wiem, co się z nią stało. -Wyjechała – mruknęłam. -Gdzie? -Tego nie wiem. Nic nie powiedziała Milesowi. -Zadajesz się z nim?! -On jest niewinny – warknęłam. – I odczep się od niego. -Dobra – uniósł ręce w geście poddania. – To jak? Wybaczysz? -Zwariowałeś?! To że cię wysłuchałam o niczym nie świadczy! W życiu ci nie wybaczę! – krzyknęłam, zrywając się z krzesła, przez co je wywaliłam. Zaciekawiony wzrok kilku osób siedzących w kawiarence zwrócił się ku nam. -Przecież mnie kochasz – szepnął. -Kochałam cię durniu, jak głupia. A ty, gówniarzu wszystko zepsułeś! – wrzasnęłam. – Nawet nie licz na to, że przyjmę twoje przeprosiny! Po tym co mi zrobiłeś?! Nigdy! Z całej siły uderzyłam go w twarz i wybiegłam. -Kocham cię! – zawołał za mną. – Zrobiłem to z miłości. Nie chciałem, by cię skrzywdziła, ale i tak to zrobi!

Rozdział 11 Łzy pociekły po moich policzkach. Jeszcze w życiu nikt mnie tak nie skrzywdził. Szczególnie bolało to dużo bardziej, bo Travis był moim przyjacielem, ukochanym mężczyzną. *** -Co się stało, Savannah? – spytał ojciec, gdy weszłam do naszego apartamentu. -Nic – odparłam, ocierając ostatnie łzy. Uśmiechnęłam się słabo. -Posłuchaj, córeczko. Wiem, że ostatnio między nami dochodziło do kłótni, sprzeczek. Bardzo tego żałuję i chciałem ci dać mały prezent. Czeka na ciebie w pokoju – powiedział. – Bez względu na wszystko, postaram się być wspaniałym ojcem. -Nie musiałeś, tato – odrzekłam. -Musiałem. Chciałem ci wynagrodzić – uśmiechnął się. – Tylko obiecaj mi jedno. -Tak?


-Będziesz o niego dbać, dobrze? -Hm… Brzmi to przerażająco, ale okej. -To idź zobaczyć – ponaglił mnie. Ruszyłam w stronę swojego pokoju. Otworzyłam drzwi i zaświeciłam światło. Na początku niczego nie zauważyłam, dopiero po kliku sekundach z kąta wybiegła mały szczeniaczek. Czarny labrador. -O Boże! Tato, dziękuję! Zawsze marzyłam o takim piesku! – wykrzyknęłam radośnie. Cieszyłam się jak małe dziecko. -Wszystko, co potrzebne masz przygotowane obok jego legowiska. Niedawno dałem mu jedzenie, więc nie masz się czym martwić – odpowiedział. Mocno go przytuliłam, powtarzając w kółko podziękowania. -Ma już imię? -Jeszcze nie. Zostawiłem to dla ciebie. A teraz wybacz, mam nocny dyżur – odparł. -Jasne. Przynajmniej nie będę się czuła samotna. Tata wyszedł, a ja usiadłam na łóżku. Piesek przydreptał do mnie i wdrapał się obok. Podrapałam go delikatnie za uszkiem. -No dobra. Będziesz miał na imię Batman – powiedziałam po chwili namysłu. – Pasuje do ciebie, a po za tym, bardzo lubiłam razem z… nieważne kim oglądać Batmana. Zaszczekał – a raczej usiłował – radośnie. Roześmiałam się. Po chwili zadzwonił mój telefon. -Tak, słucham – powiedziałam. -Cześć, Savannah – usłyszałam głos Milesa. -Hej, Miles. Właśnie przed chwilą weszłam do mieszkania. Nie uwierzysz, co dostałam od taty! -Co? -Pieska – zaśmiałam się. – Czarnego labradora. Ma na imię Batman. -No nieźle. Już się nie mogę doczekać aż go poznam. -Mam nadzieję, że już niebawem – westchnęłam. -Postaram się odwiedzić cię pod koniec września, jeśli nie masz nic przeciwko – odparł. -No jasne, że nie. Byłoby cudownie. -Już za tobą tęsknię. Teraz to się czuję samotny w Waszyngtonie, ale wyjeżdżam za kilka dni. -Wrócisz tam jeszcze kiedyś? -Może z tobą, ale sam na pewno nie. -Dobrze. -To cieszę się, że już dotarłaś. Zadzwonię jutro. Pa. Kocham cię. -Ja ciebie też – odpowiedziałam. Miles rozłączył się. Zaczęłam się wypakowywać, a psiak cały czas dokazywał, turlał się po podłodze, gryzł swoje zabawki, szczekał. Kiedy skończyłam, poszłam pod prysznic. Wróciwszy do pokoju, położyłam się do łóżka i zamknęłam oczy, gdy poczułam, że ktoś ciągnie moją kołdrę. Otworzyłam niechętnie jedna powiekę i spojrzałam na psa. Próbował wdrapać się na moje łóżko. -Co ty wyprawiasz? – zapytałam. Cicho zaskomlał. Pomogłam mu się wdrapać na moje łóżko. Usadowił się obok mnie, wtulając w mój brzuch. Zaczęłam go głaskać, po czym zasnęłam. *** Rano obudziło mnie jego szczekanie. Batman polizał mnie jęzorem po całej twarzy -Już idę – wymruczałam sennie, wycierając jego ślinę z twarzy. Domyśliłam się, że chce iść na spacer i przy okazji się załatwić. Umyłam się szybko i ubrałam. I wzięłam go na smycz. Piesek radośnie powędrował przede mną. Wyszliśmy do pobliskiego parku, gdzie załatwił potrzebę. Posprzątałam za nim i poszliśmy dalej. Mijałam obce mi twarze. Nie znałam nikogo. Wdychałam nowojorskie powietrze. Pachniało spalinami i hamburgerami oraz hot-dogami. Poczułam się straszliwie głodna.


Wróciliśmy więc do mieszkania i zajęłam się przygotowywaniem jajecznicy, kiedy do domu przyszedł tata. -Ty już na nogach? -Batman mnie zwalił z łóżka – uśmiechnęłam się. -Batman? – zaskoczył się. -Nasz piesek – wyjaśniłam. -Aha. Co robisz na śniadanie? – zapytał. -Jajecznicę. Zjesz? -Chętnie – odparł, siadając przy bufecie. Po kilku minutach siedzieliśmy razem, rozmawiając i jedząc. --Idę się położyć. -Dobrze – odpowiedziałam. *** Wreszcie nadszedł pierwszy dzień w nowej szkole. Ogromne zdenerwowanie przytłaczało mnie całą. Nawet Batman nie zdołał poprawić mi humoru. Od rana chodziłam zła jak osa, a gdy przyszedł czas, by wyjść zapierałam się nogami i rękami. Dopiero tacie udało się mnie wyciągnąć i zawieźć. Wysadził mnie na parkingu przed budynkiem liceum i odjechał. Szybkim krokiem ruszyłam przez boisko i weszłam do środka. Holl był ogromny. Na ścianach wywieszone były zdjęcia laureatów, dyplomy, medale i puchary za osiągnięcia sportowe jak i naukowe. Wszyscy uczniowie kierowali się w stronę, jak mi się wydawało, auli. Poszłam więc za nimi. Sala była ogromna. Zmieściłoby się w niej ok. 20 tys. osób, jak nie więcej. Znalazłam sobie wolne miejsce i usiadłam. Po kilku minutach na środek weszła pani dyrektor i rozpoczęła swoją mowę: -Serdecznie chciałabym powitać, was drodzy uczniowie. Mam nadzieję, że dostatecznie wypoczęliście po wakacjach i macie dużo energii by przetrwać kolejny rok szkolny. Pragnę przedstawić nowego nauczyciela matematyki, Jamesa Taylora. Myślę, że wam się spodoba. Dyrektorka przydzieliła do każdej klasy wychowawcę i kazała się rozejść do swoich sal zajęciowych wraz z nauczycielami. Mojej klasie II a przypadł nie kto inny jak sam James oraz klasa matematyczna, a jak! Poszłam razem z nim i moją nową klasą. O dziwo nikt nie patrzył się na mnie z góry, ani dziwnie. Czułam się tak, jakby nawet nie zauważyli mojej obecności. -Chciałbym przedstawić wam nową uczennicę, Savannah Sparks. Podejdź tu na środek – odezwał się po podaniu nam planu lekcji. Niechętnie wstałam ze swojego miejsca i stanęłam obok niego. Wymruczałam kilka słów o sobie i usiadłam z powrotem. Kiedy wreszcie pozwolił nam wyjść, odetchnęłam z ulgą. Po dotarciu do mieszkania, przebrałam się i zabrałam Batmana na spacer. Około godziny z nim pobiegałam i wróciłam padnięta. Byłam cholernie śpiąca, więc się położyłam i zaraz zasnęłam… Jednakże nie na długo, bo obudził mnie mokry jęzor psa na policzku. Uśmiechnęłam się do niego i usiadłam na łóżku. Po chwili do mojego pokoju wszedł tata. -Cześć, kochanie. Jak tam pierwszy dzień? Jak ci się podoba szkoła? -Może być – westchnęłam. -Mam dla ciebie niespodziankę – powiedział tajemniczo. -Jaką? – spytałam bez cienia zainteresowania. -Dziś wieczorem odwiedzi nas moja znajoma. Bardzo chcę, byś ją poznała. To wspaniała kobieta – odparł entuzjastycznie. -Aha. Czyli mam przygotować kolację, jeśli się nie mylę? -Gdybyś mogła – uśmiechnął się. -Okej – odrzekłam niechętnie.


-To ja lecę. Pa – zawołał od progu i już go nie było. Pokręciłam głową i poszłam do kuchni. Jeśli to dla niego takie ważne, to zrobię na tej kobiecie dobre wrażenie. Postawiłam na kuchnię włoską, czyli moje specjały. *** Po skończonej pracy byłam z siebie niezmiernie dumna. Nakryłam do stołu i ubrałam elegancką, czarną sukienkę od Chanell oraz buty Gucciego. Nałożyłam makijaż i czekałam na ich przyjście. Po kilku minutach w drzwiach stanął mój ojciec ze swoją znajomą. Zmroziło mi krew w żyłach. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa powitania. Nie spodziewałam się jej tutaj. Tej, która doszczętnie zniszczyła moje życie osobiste…

Rozdział 12 -Cześć – uśmiechnęła się do mnie słodko. Zamrugałam kilkakrotnie rzęsami, by wymazać jej widok, bądź uświadomić sobie, że mam tylko zwidy. Jednak daremnie. To była naprawdę ona! -Cześć – odparłam. Postanowiłam udawać, by nie okazywać strachu przed nią. Mogłaby się bowiem czegoś domyślać, a w kłamaniu byłam nie najgorsza. -Jestem Laura. Miło mi cię poznać – powiedziała wyciągając do mnie dłoń. Zmrużyłam oczy. Niby miałabym uścisnąć rękę morderczyni? -Savannah. Mi również – odrzekłam ściskając jej dłoń. Przyglądnęłam jej się uważnie. Miała na sobie kolorową, zwiewną sukienkę i jasne szpilki oraz kopertówkę, a także delikatny makijaż. Nie wyglądała na kogoś, kto przyczynił się do śmierci mojej matki. Blond włosy miała upięte w eleganckiego koka. Uśmiechała się miło, ale w jej oczach można było dostrzec dziwny błysk. -Och! Jak cudownie to wszystko urządziłaś! – zakrzyknęła z udawaną radością na widok jadalni. -Dziękuję. Starałam się – odpowiedziałam nieco sztywno. Ojciec rzucił mi spojrzenie typu: „Zachowuj się grzecznie, bo nie dostaniesz lizaka!” , a ja: „Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele”. Uśmiechnęłam się do niego i usiadłam jak najdalej od Laury. -Wiesz, chodziliśmy z twoim tatą do szkoły. Byliśmy bliskimi przyjaciółmi – zaczęła. – Dlatego bardzo się ucieszyłam, gdy wpadliśmy na siebie na ulicy. W końcu nie widzieliśmy się od wielu lat. -To miło – powiedziałam. -Świetnie gotujesz – odparła, próbując podtrzymać konwersację i miłą atmosferę, która wcale nie była miła. -Lubię gotować. -Myślałaś o zawodzie kucharki? – spytała. -Tak. Już od jakiegoś czasu. Chciałabym też wyjechać i uczyć się od mistrzów – dodałam. -A gdzie, na przykład? -Do Europy. -Ach. Po zjedzeniu kolacji, miałam zamiar coś napomknąć o mamie, jaką była wspaniałą żoną i matką, ale ojciec(wzrokiem) stanowczo mi tego zabronił. -Dziękuję. Bardzo miło było, ale idę przygotować się do szkoły – powiedziałam, idąc w stronę swojego pokoju. Gdy wreszcie się w nim znalazłam, odetchnęłam z ulgą. Nasypałam karmy do miski Batmana i usiadłam obok niego, patrząc jak wcina.


-Ona ma jeszcze czelność tu przychodzić?! To już szczyt wszystkiego – szepnęłam. Piesek spojrzał na mnie, przekrzywiając łebek. Uśmiechnęłam się do niego smutno. – Jedz, mały. Przebrałam się w szorty i bokserkę, po czym zaczęłam się pakować(do szkoły, rzecz jasna). Po chwili do moich uszu dotarła spokojna, słodka muzyka dobiegająca z salonu. Wychyliłam się z pokoju i na palcach ruszyłam ciemnym korytarzem. Delikatnie uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Światła były zgaszone. Świeciło się tylko kilka świeczek, ustawionych na stole, kominku oraz komodzie. Na kanapie siedziała Laura a ojciec nalewał wino do kieliszków. Usiadł obok niej i podał jej jeden z trunków. Upiła jeden łyk, po czym odłożyła go na szklany stolik. Tata zrobił to samo. Blondynka przybliżyła się do niego i rozwiązała mu krawat. Nie sprzeciwiał się. Wręcz przeciwnie. -Poczekaj, kochanie – wyszeptał. – Sprawdzę, czy Savannah już śpi. To był dla mnie znak, że najwyższa pora wrócić do pokoju. Wycofałam się i wskoczyłam do łóżka naciągając kołdrę po uszy. Zamknęłam oczy. Po chwili wszedł tata. Usiadł obok mnie, pogłaskał po policzku, pocałował w czoło i wyszedł. Wstałam i stanęłam w drzwiach salonu, tak, żeby mnie nie mogli zauważyć. Laura siedziała mu na kolanach, tyłem do mnie, ojciec gładził jej udo i całował po szyi i dekolcie. Zebrało mi się na wymioty. Zakryłam usta dłonią i skrzywiłam się w niesmaku. Tata odsunął zamek jej sukienki i zdjął ją z niej. Kobieta rozpięła guziki jego koszuli i zamek od spodni. Po kilku minutach byli w samej bieliźnie. Uznałam, że dłużej już nie wytrzymam i pobiegłam do łazienki, gdzie, jak się tego spodziewałam, puściłam pawia. *** Kolejnego dnia wstałam bardzo wcześnie. Nie mogłam bowiem zmrużyć oka, mając przed sobą erotyczną scenę uniesień ojca i Laury. Ciągle mdliło mnie od tego widoku. Wstałam z łóżka i ubrałam się. Wzięłam Batmana i zerknęłam do sypialni ojca. Spali razem. Nago! Czyli jednak doszło do czegoś więcej niż tylko pocałunki. Zabrałam psa do parku i biegałam razem z nim przez najbliższe dwie godziny. I tak nie miałam nic lepszego do roboty. Dochodziło wpół do szóstej, gdy wróciłam do mieszkania. Wzięłam zimny prysznic i ubrałam świeżą bieliznę oraz ubrania. Umyłam zęby, włosy związałam w koka i weszłam do kuchni. Przygotowałam sobie płatki na mleku, którego nawet nie chciało mi się odgrzewać, więc zjadłam na zimno. Po chwili wszedł tata. Znów miałam mdłości na jego widok. Uśmiechał się szeroko, jak nigdy. -Dzień dobry, kochanie. I jak wrażenia po wczorajszym wieczorze? – zapytał, jak gdyby nigdy nic. Miałam ochotę odpowiedzieć obleśne, ale powstrzymałam się. -Okej – odparłam. – Kiedy poszła? -Coś koło północy. Wiesz, wspominaliśmy stare czasy – westchnął. Ta, jasne. -Aha. To ja lecę. Na razie – powiedziałam i wybiegłam z mieszkania. Na przystanku poczekałam na autobus. – Poszła coś koło północy – sarknęłam sama do siebie. -Proszę? – zapytał ktoś obok. Odwróciłam wzrok i ujrzałam… Milesa! -Co ty tu robisz? – zaskoczyłam się, rzucając mu w ramiona. -Jak to co? Przyjechałem cię odwiedzić – uśmiechnął się. – Strasznie za tobą tęskniłem. -Ja za tobą też – odparłam. Pocałowałam go w usta. Odwzajemnił pocałunek. -Coś się stało? -Laura jest w NY. Nie wiem, co mam robi ć. Wczoraj była u nas i została na całą noc, tak przy okazji. Jestem wściekła. Na domiar złego, ojciec mnie okłamuje. Twierdzi, że między nimi nic nie zaszło, ale ja wiem swoje – powiedziałam. -Podglądałaś ich – stwierdził, niż zapytał. Skinęłam niechętnie. -Ale tylko przez chwilę, po puściłam pawia na ich widok – odrzekłam, odzwierciedlając swoją wczorajszą minę. Roześmiał się i mnie przytulił. Wzięliśmy się za ręce i wsiedliśmy do mojego autobusu.


-Zaprowadzę cię po szkołę, jeśli nie masz nic przeciwko, a potem cię zabiorę i spędzimy razem popołudnie – zaproponował. – Co ty na to? -Jestem jak najbardziej na tak. -Cieszę się. *** Rozstaliśmy się tuż przed bramą na szkolny plac. Miles pocałował mnie i poczekał aż zniknę w budynku, po czym sam odszedł. Przez cały dzień nie mogłam się na niczym skupić, bo myśli o nim mnie rozpraszały. Nie mogłam się doczekać końca lekcji. Każdy traktował mnie z obojętnością, czułam się odrzucona i niechciana. Zaczynałam żałować, że w ogóle przyjechałam do tego całego Nowego Jorku. Wielkie miasto. Sranie w banie! Już mam go serdecznie dość. Tu mieszkają same chamy, bo nie są z wiochy, tylko z miasta. Przechwalają się, dokuczają innym. Straszne. *** -Gdzie sobie życzysz? – zapytał Miles, całując mnie i biorąc za rękę. -Chodźmy do Central Parku, a potem do kina, albo nie! Do zoo! - uśmiechnęłam się. -Do zoo? – zaskoczył się. -Mhm – przytaknęłam. -Niech będzie – odparł. Do Central Parku dotarliśmy metrem. Pospacerowaliśmy, zjedliśmy lody i poszliśmy do zoo. Było cudownie. Najlepszy dzień, jak spędziłam w swoim życiu. Powoli zaczęłam zapominać o wszczętym przeze mnie śledztwie dotyczącym wypadku… Po powrocie do domu spakowałam się do szkoły i wyjęłam z walizki wszystkie dokumenty sporządzone na temat śmierci matki. Postanowiłam nie spocząć, póki Laura, jak i Travis nie pójdą siedzieć. Kilkakrotnie przeglądałam wszystko, ale nie znalazłam niczego. Uznałam, że najlepiej będzie, jeśli wrócę do Waszyngtonu i pójdę na miejsce wypadku. Kompletnie nie miałam pomysłu, jak się do tego wszystkiego zabrać. Najrozsądniej byłoby chyba wynająć detektywa. Ja nie mam zielonego pojęcia o takich sprawach. A po za tym, policja mi nie uwierzy, bo jestem nastolatką. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć, a za nimi ujrzałam… Laurę! -Co ty tu robisz? – spytałam. -Przyszłam cię odwiedzić – powiedziała bardzo wolno. Już wiedziałam, co się kroi. Zaraz pewnie wyciągnie p[pistolet i rozstrzela mi łeb na tysiące kawałków. Tak też się stało, tyle że z mojego pokoju wybiegł Batman, ujadając głośno. Już miał się rzucić na blondynkę, gdy ta nacisnęła spust. Kula trafiła psiaka. Padł po jednym strzale, a ona uciekła. Z płaczem wzięłam go na ręce i wybiegłam z mieszkania. Na naszej klatce mieszkał znajomy taty – weterynarz. Miałam szczęście, że akurat był w domu. Od razu zabrał nas do kliniki, gdzie wziął Batmana na stół operacyjni. Nie traciłam nadziei na jego uratowanie. -Savannah? – zapytał po około godzinie. Podniosłam na niego wzrok. – On został postrzelony, tak? Nie mogłam dłużej wytrzymać. Dobrze wiedziałam, że nie udało się. Rozpłakałam się. -T-tak – wyszlochałam. -Przykro mi. Nie udało się go uratować – powiedział. Przytulił mnie. – Dlaczego nie poszłaś na policję? -Myślisz żeby mi uwierzyli? Przecież jestem jakąś małolatą! – odparłam. -W sumie, masz rację. Kto to zrobił? -Laura. Laura Parker – odrzekłam. -Laura Parker? – wciągnął głęboko powietrze. Był blady jak ściana. -Czy coś się stało? Znasz ją? Skinął głową. -To moja była – mruknął. Wytrzeszczyłam na niego oczy.


-I co teraz? Wiedziałeś o tym? -Niestety tak. Właśnie przez to się z nią rozstałem. Chodźmy na policję. -Nie tak prędko. Nie mamy wystarczających dowodów. Najpierw trzeba dać tą kulę do laboratorium. Niech wywęszą z czyjego rewolweru. Jeśli się okaże, że z jej, to wtedy pójdziemy – odpowiedziałam. -Racja, ale to trwa dwa tygodnie minimum. -Trudno. Będziemy czekać.

Rozdział 13 Od owego dnia Laura już nie pojawiła się w naszym mieszkaniu, ale ciągle miałam wrażenie, jakby mnie śledziła. Powiedziałam o wszystkim ojcu, a weterynarz zaświadczył, iż to prawda. Ojciec był załamany. Wtedy też powiedział, że zakochał się w Laurze ze wzajemnością. Nic na to nie powiedziałam, bo byłam zbulwersowana. Pewnego dnia, po matematyce, James zaproponował mi korepetycje. -Posłuchaj. Jesteś bardzo dobra z matematyki. Wydaje mi się, żeby przydałyby ci się dodatkowe lekcje, przekraczające zakres materiału szkolnego. Myślę, że dasz sobie świetnie radę. To jak? – zapytał. -Nie wiem – mruknęłam. -Dziś po południu, tu w klasie. Bądź o trzeciej – uśmiechnął się i poszedł. Stałam wpatrując się tępo w drzwi, gdy zaczepiła mnie Natalie. -Co on chciał? -Żebym przyszła do niego na dodatkowe lekcje – odparłam. -Nie rób tego! – powiedziała. Spojrzałam na nią zaskoczona. -Dlaczego? -To pedofil – szepnęła. -Co?! -Byłam u niego. Wczoraj. Dotykał mnie – odrzekła płaczliwym tonem. -Żartujesz? -Nie – odpowiedziała cicho. – Proszę cię, nie idź tam. -Muszę to sprawdzić. Jeśli tak jest naprawdę, to idę do dyrektorki – mruknęłam. – Taka już moja natura. Ale obiecaj jedno. Pójdziesz ze mną złożyć skargę. -Nie tylko mnie tak traktował. Jeszcze kilka innych dziewcząt. -Pomożesz mi zjednoczyć te laski przeciw niemu? – zapytałam. Skinęła ochoczo głową. – To już po nim. Posłuchaj. Mam taki podstęp. Podczas moich korepetycji zakradniesz się do klasy i zrobisz zdjęcia, jak… sama wiesz. -Dobrze. -Na szczęście wzięłam aparat. -Po co ci aparat w szkole? – zaskoczyła się. -Nigdy nic nie wiadomo – puściłam do niej oczko. Uśmiechnęła się. *** Zdenerwowana weszłam do klasy matematycznej. Był tam. Siedział za biurkiem. Obok niego stało krzesło. -Jesteś – ucieszył się. – Usiądź. Rozwiąż to. Podał mi kartę zadań. Zabrałam się za rozwiązywanie. Przez jakiś czas nic się nie działo. Siedział tylko obok mnie i pochylał się nade mną, zerkając mi przez ramię. Jednak po chwili poczułam, jak jago dłoń wędruje po moim udzie. Zastygłam w bezruchu.


-Co pan robi? – zapytałam drżącym głosem. -Wiesz… seks z małolatą daje mi ogromną satysfakcję – szepnął uwodzicielsko, muskając płatek mojego ucha. Spojrzałam na niego przerażona. Wolno zaczął odpinać guziki mojej bluzki. Odsunęłam go od siebie, wstałam i wybiegłam na korytarz. Stała tam uśmiechnięta Natalie z moim aparatem i kilka innych dziewczyn. Dwie były z mojej klasy a pozostałe ze starszej. -Masz? – zapytałam. -Tak! – pisnęła uradowana. -Szybko! Chodźmy do dyra! – zawołała Annie. Pobiegłyśmy korytarzem do gabinetu. Wpadłyśmy bez pukania. -Co to ma znaczyć, dziewczęta?! Zero dyscypliny! – krzyknęła sekretarka. Nie zwróciłyśmy na nią żadnej uwagi, tylko skierowałyśmy się do drzwi. Otworzyłam je i weszłyśmy do środka z wielkim impetem, przekrzykując się jedna przez drugą. -Pani dyrektor! Pani dyrektor! -Pojedynczo! – rozkazała. -Chciałybyśmy coś pani pokazać – odezwała się Martha. Natalie podała aparat profesor Green. Kobieta spojrzała na aparat, wytrzeszczając oczy. -Co to ma być? -To pan James, nauczyciel matematyki podczas korepetycji udzielanych tylko i wyłącznie uczennicom po lekcjach. -To nie możliwe – szepnęła nie odrywając wzroku od zdjęcia. -A jednak. To pedofil, pani dyrektor. To właśnie robi. Dobiera się do nas. Te dziewczyny, które tu przyszły, mogą poświadczyć o prawdziwości tych słów –odparła Natalie. Green przeczesała nas wzrokiem. -To prawda! – powiedziałyśmy głośno. -No cóż. W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak zwolnić pana Jamesa. Pani Cook! Niech pani przyprowadzi Jamesa Taylora. Znajduje się w klasie matematycznej! – zawołała dyrektorka. Po dwóch minutach w gabinecie pojawił się matematyk. Spojrzał na nas wściekłymi oczami. -Panie Taylor. Jest pan zwolniony. I obiecuję panu, że przyczynię się do tego, by nie dostał pan nigdzie indziej pracy – odezwała się spokojnie. Był pełen furii. Pod nosem rzucał stekami przekleństw i brzydkich przezwisk, które – jak podejrzewałam – były skierowane w naszym kierunku. -Może pan zabrać swoje rzeczy – dodała. -Zapłacicie mi za to! – wrzasnął i wyszedł trzaskając drzwiami. -Dziękuję dziewczęta, że mnie o tym powiadomiłyście. Muszę znaleźć kogoś godnego na jego miejsce, a teraz możecie się rozejść. *** Nadszedł koniec października i początek listopada. Postanowiłam wybrać się do Waszyngtonu, żeby odwiedzić mamę. Postanowiłam zatrzymać się u państwa Black, ponieważ w naszym domu mieszkali inni ludzie. Tata go sprzedał. Pierwszego dnia wybrałam się na cmentarz. -Cześć mamo. Jesteś tu? – zapytałam cicho. „Jestem, kochanie. Zawsze byłam przy tobie” -Dlaczego się nie odzywałaś? „Bo mnie nie wołałaś” – odparła. -Strasznie mi brakuje Batmana – szepnęłam. „Dlaczego jeszcze nie poszliście na policję?”


-Nie wiem. Może to już najwyższy czas. Mówił mi, że pójdzie ze mną, ale na razie wyjechał. Ma urlop – powiedziałam. „Jak wróci, to pójdziesz, dobrze? Nie chcę, żeby ta kobieta zrobiła ci jakąkolwiek krzywdę. Obiecujesz?” -No – odrzekłam. „To dobrze” -Pójdę już, mamo. Pa. Nie odpowiedziała. Odeszła, czułam to. Ruszyłam alejką do wyjścia, pociągając nosem. Zebrało mi się na płacz. Dopiero po tak długim czasie uświadomiłam sobie, jak bardzo mi jej brakuje. Potrzebowałam jej szczególnie teraz. Potrzebowałam jej całusów, pocieszenia, ciepłych ramion, opatulających mnie, bezpieczeństwa. Naciągnęłam kaptur płaszcza na twarz. Nie miałam ochoty jechać autobusem, więc szłam na nogach. *** Wróciwszy do domu, poszłam się przebrać. Ubrałam długie dresy i koszulkę. Następnie zeszłam na dół. Nie czułam się już tak komfortowo jak dawniej, chociaż JEGO rodzice traktowali mnie tak samo. Za każdym razem, gdy któreś z nich wspominało JEGO imię, drżałam. Ciągle nie mogłam zapomnieć JEGO widoku we śnie. Czasami wracałam myślami do czasów, gdy byliśmy przyjaciółmi. Wspominałam wszystkie szczęśliwe chwile spędzone razem. Przypomniałam sobie o starym niebieskim pudełku po butach, które tak brutalnie zniszczyłam. Żałowałam tego, ale tylko trochę. Przez to nie miałam już żadnych wspomnień o nas… o NIM. Może i nie chciałam go już wspominać po tym wszystkim, ale w końcu był dla mnie ważny. Zamykając oczy, widziałam to, jak mnie całował. Delikatnie, powoli…

Rozdział 14 Po kilku dniach uznałam, że nie wytrzymam dłużej w ich domu. Postanowiłam wrócić do Nowego Jorku. W Waszyngtonie nie trzymało mnie już nic. No może prawie nic. W końcu jeszcze tu był grób mamy. Kiedy wysiadłam na lotnisku, czekał na mnie tata. -Co ty tu robisz? – zapytałam zaskoczona jego widokiem. -Zwolniłem się, żeby cię odebrać. Wiesz, po tym incydencie z… - zaczął. -Daruj sobie – przerwałam mu dość brutalnie. -Coś się stało, Savannah? -Dużo się stało. Wróćmy do mieszkania, to ci wszystko opowiem – odparłam. *** W mieszkaniu pokazałam mu wszystko, co zebrałam na temat ich wypadku. Powiedziałam mu, czego się dowiedziałam. Słuchał uważnie, ale z każdym moim słowem, jego twarz wykrzywiał grymas bólu. -Travis brał w tym udział? – spytał, niedowierzając. -Tak. Laura zmusiła go, grożąc mu bronią. Potem kazała mu, żeby mnie zabił, ale dowiedziawszy się, że wyjechałeś do NY, pojechała za tobą. Miała nadzieję, że ja zostanę w Waszyngtonie, ale się myliła – odparłam. – Przez cały czas zbierałam dowody. To dlatego poprosiłam cię, byś pozwolił mi zostać do końca wakacji, ale nic wiele się nie dowiedziałam.


-Wtedy, gdy wyprowadziłaś się od Nicholasa… -Tak. Miałam wizję we śnie, że to oni. Potem mama mnie tylko w tym utwierdziła – odpowiedziałam. -Mama?! -Rozmawiam z mamą – odrzekłam. – Wiem, że mi nie wierzysz, ale to prawda. Dość często się to zdarza. -Ale dlaczego mi nic wcześniej nie powiedziałaś? Czy ja też mógłbym? -Musisz czuć jej obecność, wierzyć, że ona jest cały czas przy tobie, chroni cię. Musisz wierzyć – szepnęłam i wróciłam do swojego pokoju. Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Za nimi stał weterynarz. -Wróciłem – uśmiechnął się. -No właśnie widzę. -Mam wszystko, co potrzebne. Zabieraj wszystkie dowody i jedziemy – powiedział. -A co z moim ojcem. -Idź. Ja to załatwię. Denis… - zaczął. Reszty nie dosłyszałam, bo byłam w sypialni i przygotowywałam się. Wróciwszy do salonu, poczekałam na ojca. Nie mówił dużo. Był wyraźnie zszokowany wiadomościami, jakimi go poczęstowałam. -To chodźmy – odezwałam się, przerywając niezręczną ciszę. Zeszliśmy na dół i wsiedliśmy do samochodu. Po pół godzinie byliśmy na komisariacie. Jack wszystko załatwił. Czekaliśmy około dziesięciu minut, po czym weszliśmy do gabinetu komisarza. Przedstawiłam mu całą sprawę, a tata i weterynarz wszystko potwierdzali. Jack podał mu dokument z laboratorium, który dopełnił całą sprawę. Komisarz okazał się miłym facetem po czterdziestce i obiecał zając się tą sprawą. Od razu kazał rozesłać listy gończe po całych Stanach Zjednoczonych. Pogratulował mi odwagi i powiedział, że byłabym świetnym detektywem. Byłam zadowolona z efektów swojej pracy. *** Wieczorem postanowiłam przejść się. Już się niczego nie obawiałam, co było wielkim błędem, bo idąc ulicą, ktoś zakrył mi usta i pociągnął w jakieś ustronne miejsce. Tą osobą okazała się Laura, bo niby któż inny. -Co ty zrobiłaś, mała suko? – wysyczała. Jej słowa ociekały furią, jak ona cała. -To koniec. Policja wzięła sprawy w swoje ręce. Teraz pójdziesz siedzieć – odparłam spokojnie. Lufę skierowała w moją skroń. Przełknęłam ślinę. Ona nie żartowała. -Wystarczy jeden ruch i nie żyjesz – wyszeptała. -Zostaw mnie – poprosiłam. -Nie martw się. Nie zginiesz tak szybko. Najpierw zapłacisz za wszystko, co zrobiłaś – odrzekła. Złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła do jakiegoś mrocznego, starego i nieużywanego już od dłuższego czasu magazynu. Popchnęła mnie na krzesło i zaczęła przywiązywać. Śmiała się przy tym jak głupia. -I co? Teraz cię nikt nie znajdzie i nie uratuje – powiedziała, zaklejając mi usta. Spojrzałam na nią błagalnie. Wyciągnęła zza pasa nóż, którego ostrze zabłyszczało w poświacie księżyca, wpadającej przez otwór przy suficie. Zadrżałam. – Wiedziałaś od początku, prawda? Wiedziałaś, że to ja i ten twój chłoptaś. Tylko ciągle zadaję sobie pytanie: dlaczego od razu nie poszłaś donosić? Ach! No tak! Już wiem. Przecież takiej małolacie nikt by nie uwierzył. Roześmiała się. Przyłożyła nóż do mojej szyi. Serce waliło mi jak oszalałe. Delikatnie mnie drasnęła. Poczułam ciepłą ciesz spływającą wzdłuż dekoltu. -Posiedzisz tu sobie, kochanie, dopóki nie umrzesz z głodu i pragnienia. Jeśli to będzie trwało zbyt długo, to ci pomogę. - Schowała ostrze. – Nie martw się. Już nikt mnie nie znajdzie.


Zdjęła kominiarkę z twarzy. Nie była już blondynką, ale miała rude włosy. Zmieniła także kolor oczu na zielony. Z portfela wyjęła dowód i paszport, na którym było całkiem inne imię oraz nazwisko, wiek i w ogóle. -Widzisz? Jestem bardziej przebiegła, niż ci się wydawało – dodała. – Dobranoc, kochanie. Wyszła i zamknęła drzwi na klucz. Zaczęłam się wiercić i rzucać, ale nic mi to nie dało, tylko krzesło się wywróciło. Z oczy popłynęły mi łzy, spływając po skroniach. Spuściłam powieki w nadziei, że to tylko zły sen i że zaraz się obudzę… *** Otworzywszy oczy kolejnego dnia, poczułam straszny głód. Nikt nie przyszedł… Na zewnątrz słyszałam szum drzew, warkot silników samochodowych, śmiech dzieci biegających po parku… i szczekanie psa. Wtedy poczułam, jak bardzo tęsknie za Batmanem, jak brakuje mi jego mokrego jęzora i ujadania… Zamknęłam oczy i puściłam wodze moim myślom. To wszystko działo się zbyt szybko. Nie nadążałam za biegiem zdarzeń. Pragnęłam cofnąć czas do dnia wypadku i zatrzymać rodziców. Ale czy to by coś pomogło? Przecież Laura mogłaby próbować innych sposobów na pozbycie się mojej mamy i mnie. Wieczorem, a raczej w środku nocy znów przyszła. Podniosła krzesło do pionu i spojrzała mi głęboko w oczy. -Głupia szmato! – syknęła wściekła, zdzierając taśmę z moich ust. Odetchnęłam z ulgą. – Ty dziwko! Jak mogłaś spotykać się z moim bratem?! Powiedziałam, mu, gdzie jesteś, bo nie wiedziałam, że się z tobą zadaje. Wyciągnęła broń. Rozwiązała mi ręce i nogi, chociaż nie widziałam w tym sensu. Uniosła pistolet i nacisnęła spust. Nagle przede mnie rzucił się Travis. Co on tu do diabła robił?! I to on oberwał, nie ja. Laura spojrzała na mnie z furią i pobiegła w stronę drzwi, ale złapałam ją i pociągnęłam na krzesło. Przywiązałam jej ręce i nogi, po czym zadzwoniłam po karetkę i policję. Przyklęknęłam przy Travisie. -Co ty wyprawiasz, idioto? – zapytałam przez łzy. Uśmiechnął się do mnie słabo. Przycisnęłam swoją kurtkę do jego rany. -Przynajmniej w taki sposób mogę ci wynagrodzić to, co zrobiłem – wystękał z trudem. Usłyszałam dźwięk syreny. Pogłaskałam chłopaka po policzku. -Travis, debilu. Nie rób mi tego. Nie odchodź – błagałam. Jego oczy powoli traciły blask, robiły się szklane. Serce wyraźnie zwalniało. Do magazynu wbiegli sanitariusze. Odsunęli mnie od niego i otoczyli kółeczkiem. Po chwili przyjechała także policja. Był z nimi ten miły komisarz. Podszedł do Laury siedzącej na krześle. -To ona? – spytał się mnie. Skinęłam głową, bo nie mogłam wydobyć z siebie słowa. - Ale nie jest podobna i dowód ma inny, chociaż… Podeszłam do niej i zdjęłam jej perukę. -A teraz? -Teraz tak – odparł. – Co tu się działo? -Ona przyszła tu… była wściekła, bo dowiedziała się, że spotykam się z jej bratem. Chciała mnie zabić, ale przybiegł Travis i rzucił się, by mnie uratować – wyszlochałam, będąc ciągle w szoku. -Dobrze… Jedziesz z nimi? – Wskazał na wychodzących lekarzy razem z moim przyjacielem. Pokiwałam i pobiegłam za nimi. Usiadłam obok niego i ujęłam jego dłoń. -Wszystko będzie w porządku – szepnęłam. Przyłożyłam jego rękę do swojego policzka. – Wszystko się ułoży, zobaczysz… *** -Savannah?! Co ty… Co wy tu robicie? – zapytał tata, wskazując na mnie i Travisa. Przytuliłam się do niego.


-Laura… - powiedziałam tylko jedno słowo, po czym straciłam świadomość.

Rozdział 15 Obudziłam się po dwóch, bądź trzech dniach, leżąc w łóżku szpitalnym. Od razu wstałam. Musiałam wiedzieć co z Travisem. Poszłam do recepcji i zapytałam o mojego tatę. Pielęgniarka niepewnie na mnie spojrzała, ale wskazała mi jego gabinet. Ruszyłam w tamtym kierunku. Weszła bez pukania. -Tato? – zapytałam. – Jesteś? -Jestem, kochanie. Jak się czujesz? -Dobrze, ale nie po to tu przyszłam. Chodzi o… - zaczęłam. -Jest z nim bardzo źle, Savannah. Obawiam się, że nie przeżyje nawet tygodnia – powiedział cicho, spuszczając wzrok. Zmroziło mnie. Wyszłam nic nie mówiąc i od razu skierowałam się do wyjścia. Byłam tak zszokowana, że nie mogłam wycisnąć z siebie nawet łez. Szłam przed siebie, nie zwracając uwagi na przenikliwe zimno, a byłam w cienkim sweterku. Miałam ochotę udusić Laurę za to, co zrobiła mi, mamie, tacie, a przede wszystkim Travisowi… Weszłam do najbliższej kafejki i usiadłam przy oknie, zamawiając filiżankę herbaty. Spojrzałam na swoje dłonie. Były sine z zimna. Wzięłam najbliżej leżący egzemplarz New York Times i przerzuciłam kilka stron. Na jednej z nich zobaczyłam artykuł o Laurze. Laura P., kobieta, która przyczyniła się do śmierci Missy Sparks została schwytana i pojmana. Jutro rano odbędzie się rozprawa w sądzie. Laura kilka dni wcześniej postrzeliła chłopca, który stanął w obronie koleżanki, a córki Missy. Chłopak leży w szpitalu na oddziale intensywnej opieki. Istnieje prawdopodobieństwo, że nie przeżyje. Savannah Sparks – uprowadzona – na szczęścia wyszła z tego cało, tylko z kilkoma draśnięciami i drobnymi ranami. Była głodzona przez oskarżoną. Jednakże kara Laury P. możliwe, iż nie będzie tak ciężka. Stwierdzono bowiem u niej zaburzenia psychiczne. Póki co, kobieta znajduje się w szpitalu psychiatrycznym. Wpatrywałam się w ten artykuł jak sroka w gnat. Cieszyłam się, że ją tam umieścili, bo ona była chora z miłości. Powinna się leczyć. Spodziewałam, się, że zostanę pozwana na świadka do sądu i będę zeznawać przeciw niej. W sumie, to nawet było mi jej troszeczkę żal. Ona nie miała pełnej świadomości, dopuszczając się tych wszystkich czynów. *** -Tu jesteś Savannah – szepnął Miles. Nawet na niego nie spojrzałam. Pocałował mnie, ale nie odwzajemniłam. Wręcz przeciwnie. Zacisnęłam usta. -Przepraszam – powiedziałam cicho, łamiącym się głosem. -Spokojnie. Rozumiem cię – odparł, lekko się uśmiechając. Spojrzałam na niego smutno. -Czytałeś? – zapytałam, wskazując palcem na owy artykuł o jego siostrze. Skinął głową. -Wszędzie o tym piszą. -Przykro mi. W końcu to twoja siostra – odrzekłam.


-Tak, ale to, co zrobiła… Po prostu musi ponieść karę. -Wiesz… Trochę mi jej żal – odezwałam się po chwili, wpatrując się w okno, na ulicę. -Serio? Mi też. Przyszedłbym do tego magazynu. Już nawet byłem w drodze, gdy zobaczyłem pogotowie i policję. Wiedziałem, że coś się stało. Bałem się, że ci zrobiła krzywdę. Usłyszałem strzał… Gdybym tylko przyszedł wcześniej… -Nic byś nie zrobił – przerwałam mu. – Możliwe, że i ty byś oberwał. A ja bym tego bardzo nie chciała. Wystarczy, że tracę Travisa… Miles dosiadł się do mnie i objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego i rozpłakałam. -Przykro mi, kotku – szepnął. Wyciągnęłam kilka drobnych z kieszeni i położyłam obok herbaty, której nawet nie tknęłam. -Chodźmy – powiedziałam drżącym głosem. – Muszę się z nim pożegnać. -On nie przeżyje? -Tata powiedział, że prawdopodobnie nie – odparłam. Wziął mnie za rękę i wyszliśmy na zewnątrz. -Nie masz kurtki? – zapytał. Pokręciłam głową. Zdjął swoją i mnie nią okrył. -Zostawiłam w magazynie. Jest cała we krwi Travisa. Wsiedliśmy do jego samochodu i pojechaliśmy w stronę szpitala. Wszedłszy do poczekalni zobaczyłam Nicholasa i jego żonę. Szlochała i tuliła się do męża, a on rozmawiał z moim ojcem. Ścisnęłam mocniej dłoń Milesa. -To jego rodzice – rzekłam cicho. -Savannah! – zawołał tata. Podeszłam do nich. Nikt się nie odzywał. – Masz. Podał mi kopertę. Od razu wiedziałam, ze to z wezwanie do sądu. -Dasz radę stawić się tam jutro rano? – spytał. Skinęłam głową. Spojrzał na Milesa. – Kto to… -Potem tato – westchnęłam. – Czy… czy mogę się z nim zobaczyć? -Nie teraz, Savannah. Spuściłam wzrok, by zaraz go podnieść i spojrzeć na Blacków. -Przepraszam – powiedziałam. -Za co? – zdziwił się Nick. -To moja wina. Mogłam… -Nic nie mogłaś, kochanie – przerwała mi pani Black. Łzy spłynęły mi po policzkach. Kobieta przytuliła mnie mocno. Wtuliłam się w nią, obejmując ramionami w pasie. -Przykro mi – wyszlochałam. Odsunęłam się od niej. Miles położył mi rękę na ramieniu. Uniosłam wzrok. -Savannah, idź do domu. Potrzebujesz odpoczynku – odezwał się mój tata. -Nie pójdę, dopóki go nie zobaczę. -No dobrze. Chodźcie – odrzekł. Weszliśmy do windy i wyjechaliśmy na trzecie piętro. Miles przez cały czas nie puszczał mojej ręki, próbując dodać mi otuchy -Zostawcie mnie samą – poprosiłam, ubierając fartuch i buty ochronne. Skinęli głowami i usiedli na krzesłach. Weszłam do pokoju Travisa i usiadłam obok. Leżał podpięty do wielu różnych aparatur. Oczy miał zamknięte. Był w śpiączce farmakologicznej. Pogłaskałam go po policzku. -Travisie i na co ci się to zdało? Nienawidzę cię za to, rozumiesz? Jesteś głupi, idioto – mówiłam cicho. – Ale wiedz jedno. Zawsze będę cię kochać. Mimo tego, co się wydarzyło, dalej coś do ciebie czułam. Walcz, Travis. Walcz i nie poddawaj się. Pochyliłam się nad nim i pocałowałam. Liczyłam na to, że będzie tak jak w Królewnie Śnieżce, tyle że role się nieco odmieniły. To nie był zwykły, przyjacielski całus, ale magiczny pocałunek miłości… ***


Wyszłam rycząc jak bóbr. Od razu padłam w ramiona Milesa. Tata i rodzice Travisa patrzyli na mnie z troską, jednak nikt nic nie mówił. -Ciii… kochanie. Już dobrze – szepnął Miles, gładząc mnie po włosach. -Savannah… idźcie do domu – powiedział tata. Skinęłam głową i wtulona w chłopaka wyszłam ze szpitala. Zawiózł mnie do domu i przypilnował, bym położyła się do łóżka. Obiecał, że zostanie na noc. –Chodź do mnie – poprosiłam. Ułożył się obok mnie i przytulił. Zamknęłam oczy, zasypiając. Miałam potworny koszmar. Znów widziałam Laurę, jak strzela, tyle, że tym razem trafiła także w Milesa… Obudziłam się z krzykiem i zlana potem. -Cichutko – powiedział sennie. Odetchnęłam z ulgą i znów się położyłam. Teraz już nie mogłam zasnąć, bo się bałam. Tuliłam się tylko do chłopaka. Zbliżał się poranek. Wstałam przed szóstą, w nadziei, że zobaczę Batmana i razem pójdziemy pobiegać. Był tylko jego kojec i resztki karmy, których jeszcze nie zdążyłam posprzątać… Na nowo się rozpłakałam. Po chwili wstał także Miles. Pokazałam mu łazienkę. Wyszedł po dziesięciu minutach. Nie wyglądał najlepiej. Po nim poszłam ja. -Damy radę, prawda? – zapytałam, siadając obok niego w kuchni. Pił kawę. -Tak, damy – odparł. Pogłaskał mnie po policzku i uśmiechnął się słabo. -Przepraszam. -Za co? -Za wszystko…

Rozdział 16 Do sądu dotarliśmy piętnaście minut przed czasem. Usiedliśmy pod salą i czekaliśmy. Po chwili zobaczyłam policję, która prowadzi Laurę. Nawet na nas nie spojrzała, ale gdyby to zrobiła, wiedziałam, co zobaczyłabym w jej oczach. Pojawili się inni świadkowie. Przyszedł także mój tata. Był wyraźnie zdenerwowany. Po dziesięciu minutach usłyszałam. -Świadek Savannah Sparks proszona na salę. Wstałam. Miles ścisnął pokrzepiająco moją dłoń. Uśmiechnęłam się, powtarzając w myślach: Dam radę. „Oczywiście, że dasz” – odezwała się mama. -Nie teraz – szepnęłam. „Wybacz, słońce” – odparła. -Proszę się przedstawić, powiedzieć, ile masz lat i czym się zajmujesz – zaczął sędzia. -Nazywam się Savannah Sparks. Mam 17 lat. Chodzę do liceum – powiedziałam. -Czy jesteś spokrewniona z oskarżoną? -Nie. -Pouczam o obowiązku mówienia prawdy. W innym wypadku zostanie wyznaczona kara pieniężna. -Dobrze. -Czy możesz nam powiedzieć, co wydarzyło się dnia 2 stycznia biegłego roku? – zapytał. -Tego dnia moi rodzice pojechali w sprawach zawodowych do innego szpitala. Ja poszłam do szkoły. Na mniej więcej trzeciej lekcji dowiedziałam się o wypadku, a także, że matka nie żyje, a ojciec jest w ciężkim stanie. Byłam bardzo wstrząśnięta. -Kiedy doszłaś do tego, że oskarżona brała w tym udział?


-Może to głupio zabrzmi, ale miałam wizję we śnie – odparłam niepewnie. – Potem w jakiś dziwny sposób rozmawiałam ze zmarłą mamą. Ona mnie w tym utwierdziła. -Co robiłaś, spędzając samotnie wakacje w Waszyngtonie? – zadał kolejne pytanie. -Szukałam dowodów na to, że to Laura jest winna. Pewnego dnia poszłam do domu Travisa Blacka, mojego przyjaciela. Przez przypadek podsłuchałam rozmowę Laury z nim. Laura dała mu broń, żeby mnie zabił, ale on się nie chciał zgodzić. Zostawiła ją więc i odjechała. Następnego dnia Travis przyszedł do mnie. Miał na sobie kominiarkę, a w ręku ową broń. Jednak nie zrobił mi krzywdy, tylko uciekł. Jakiś czas później śledziłam Laurę, jadąc na rowerze. Dotarłam do leśnej chatki, gdzie przebywała, razem z bratem. Mówiła o tym, że Travis mnie nie zabił. Postanowiła się sama tym zająć, ale dowiedziawszy się, że mój ojciec wyjechał do Nowego Jorku, pojechała za nim. Dowiedziałam się o tym od Milesa, jej brata. -To wszystko? Jakieś pytania panie prokuratorze? -Nie dziękuję. -Panie mecenasie? -Również nie. -Możesz usiąść. Poproszę kolejnego świadka – powiedział. -Świadek Miles Parker proszony na salę – odezwała się kobieta. Chłopak wszedł. Był wyraźnie zdenerwowany. -Proszę się przedstawić, powiedzieć, ile ma pan lat i czym się pan zajmuje. -Jestem Miles Parker, mam 20 lat, studiuję biochemię w Chapel Hill – odparł. -Jest pan spokrewniony z oskarżoną? -Tak, jestem jej bratem. -W takim bądź razie, może pan zrezygnować z zeznawania. -Nie. Będę mówił. - Pouczam o obowiązku mówienia prawdy. W innym wypadku zostanie wyznaczona kara pieniężna. Miles skinął głową. -Co wie pan na temat wypadku państwa Sparks? – zapytał sędzia. -Wiem tylko tyle, ile mi powiedziała Laura. Mówiła, że Missy, nie żyje. Bała się, że z Denisem, może być podobnie. Nie dawano mu zbyt wielkich szans na przeżycie, z tego co słyszałem. O wypadku nie wiem wiele. Laura była ostrożna. -Czy wiedział pan od początku o działalności oskarżonej? -Nie. Dopiero gdy przyjechałem, wszystko mi opowiedziała, ale zagroziła, że jeśli coś powiem, to mnie zabije. Już wtedy byłem pewien, że jest z nią coś nie tak, a gdy powiedziała o Savannah, że ją zabije… Przeraziłem się, więc poszedłem ją ostrzec. Wtedy się poznaliśmy. -Czy był pan podczas ostatniego wypadku, kiedy to oskarżona postrzeliła Travisa Blacka? -Byłem w pobliżu. Siostra powiedziała mi, gdzie znajduje się Savannah, bo nie wiedziała jeszcze, że jesteśmy razem. Kiedy się dowiedziała, wpadła w furię i wybiegła z mieszkania, trzaskając drzwiami,. Szybko się ubrałem i pobiegłem za nią. Będąc blisko magazynu usłyszałem strzał. Przestraszyłem się, że zrobiła coś Savannah. -Nie mam więcej pytań. Panie prokuratorze? – spytał. -Także nie. -Panie mecenasie? -Również nie. -Zapraszam kolejnego świadka. -Świadek Denis Sparks proszony na salę.


Ojciec wszedł, powłócząc nogami. Był blady jak ściana i podejrzewam, że wyglądał znacznie gorzej, niż ja. -Proszę się przedstawić, powiedzieć ile ma pan lat, czym pan się zajmuje. -Nazywam się Denis Sparks, mam 38 lat, jestem lekarzem chirurgiem. -Czy jest pan spokrewniony z oskarżoną? -Nie. -Pouczam o obowiązku mówienia prawdy. W innym wypadku zostanie wyznaczona kara pieniężna. -Dobrze. -Czy pamięta pan coś z dnia wypadku? – zapytał sędzia. -Niewiele. Praktycznie nic. Pamiętam tylko szkło wirujące pośród czarnej przestrzeni i czerwone plamy przed oczami. Bardzo prawdopodobne, iż widziałem kierowcę, ale nie pamiętam - odrzekł Spojrzałam na Laurę, wyłączając umysł i nie słuchając zeznań. Miała smutne oczy. Był w nich żal i, jeśli się nie mylę… wyrzuty sumienia. Popatrzyła na mnie. Wcale nie była wściekła. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnęła się słabo, a raczej tylko delikatnie poruszyła ustami. „Ona żałuje” – odezwała się mama. Prawie podskoczyłam. Nie miałam jej jak odpowiedzieć. „Nie teraz, mamo” – prosiłam. „Nie martw się. Słyszę cię” – odpowiedziała. „Co ty tu u licha robisz?” – spytałam. „Myślisz, że opuściłabym cię w tak ważnym momencie?” „Daj spokój” – westchnęłam. – „Czy po mojej minie widać, jakbym rozmawiała z kim z zaświatów?” „Hm… Jesteś nienaturalnie blada i oblał cię zimny pot” „Nic nie czuję” – zdziwiłam się. Delikatnie musnęła palcami moje czoło. Poczułam to. Zacisnęłam usta i zamknęłam oczy. -Wszystko w porządku? – szepnął Miles. -Co? -Dobrze się czujesz? Pokiwałam głową. -Dziękuję, nie mam więcej pytań. Panie prokuratorze? -Nie, dziękuję. -Panie mecenasie? -Także nie. -Poproszę następnego… -Wysoki Sądzie – odezwała się cicho Laura, wstając. – Czy mogłabym coś powiedzieć? -Proszę. -Przyznaję się do wszystkiego. To ja spowodowałam ten wypadek. Zmusiłam Travisa Blacka, by mi w tym pomógł. Chciałam przez to jeszcze bardziej zranić Savannah. Miałam w planach pozbycia się jej. To niby miała być próba samobójcza po stracie matki. Zrobiłam to wszystko, bo kochałam Denisa. Chciałam mieć go tylko dla siebie. Gdy dowiedziałam się, że Savannah zakablowała na mnie glinom, porwałam ją, żeby umarła w męczarniach. Ja naprawdę bardzo tego żałuję i pragnę przeprosić wszystkich, których skrzywdziłam. Gdybym mogła, cofnęłabym czas. -To wszystko? -Tak, dziękuję. -Panie prokuratorze, proszę o mowę końcową – powiedział sędzia. -Dziękuję. Jak widać, oskarżona przyznała się do popełnienia tych wszystkich zbrodni. Jako że jest chora psychicznie, proszę o złagodzenie wyroku. – Skończywszy, usiadł.


-Panie mecenasie. -Moja klienta samowolnie przyznała się do winy i, co tu dużo mówić. Również jak pan prokurator proszę o łagodniejszą karę. Myślę, że wszyscy tu obecni się ze mną zgodzą. Pragnę również dodać, iż po odbyciu kary, oskarżona zostanie przeniesiona do szpitala psychiatrycznego. -Dziękuję. Po przerwie zostanie ogłoszona kara – dodał sędzia. Razem z Milesem wyszłam na korytarz. Podeszłam do automatu i nalałam sobie wody sodowej. Wypiłam ją jednym haustem. -Cieszę się, że się przyznała – powiedział Miles. -Ja też. Po jakimś czasie wróciliśmy na salę. Powstaliśmy, gdy wchodził sędzia. -Oskarżona, Laura Parker została skazana na 15 lat więzienia. Gdyby nie problemy z psychiką dostałaby 25 lat. Po odbyciu wyroku zostanie skierowana do szpitala psychiatrycznego. Tym samym ogłaszam sprawę za zakończoną. Wszyscy zaczęli wychodzić. Ja czekałam. Podeszłam do Laury. Spojrzała na mnie, smutno się uśmiechając. -Przepraszam cię za wszystko – zaczęła. – Nie byłam świadom tego co robię. Policjanci podeszli do niej, zakuwając ją w kajdanki i zabierając. -Przyjdziesz do mnie? – zapytała błagalnie. Skinęłam tylko głową…

Rozdział 17 Do końca tygodnia nie poszłam do szkoły. Wiedziałam bowiem, że nie będę w stanie się skupić. Nie to jednak było właściwym powodem. Jedyną rzeczą, dla której zostałam w domu, były traumatyczne przeżycia. Nie mogłam się otrząsnąć. Teraz już wszyscy wiedzieli, kim jestem. Wytykaliby mnie palcami, szeptali między sobą. Źle znosiłam takie rzeczy. Kiedy obudziłam się rano w sobotę, zaskoczyła mnie mama. „Wszystkiego najlepszego, kochanie” – powiedziała. -To dzisiaj? – spytałam zaskoczona. „Tak, kotku” – odparła. -W takim razie dziękuję – odpowiedziałam. „Nie ma za co. Idziesz do Travisa?” -Zmierzam. Mam nadzieję, że z tego wyjdzie. Nie odpowiedziała. Nie czekając dłużej, wstałam, ubrałam się i umyłam. Następnie weszłam do kuchni, żeby zjeść śniadanie. Na stole leżała kartka od taty i malutkie pudełeczko. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam czytać: Przepraszam kochanie, że nie wręczam ci go osobiście, ale wiesz… obowiązki wzywają. Mam ogromną nadzieję, że wybaczysz mi tę małą niedogodność i że spodoba ci się prezent. Wszystkiego najlepszego, Savannah. Wzięłam pudełko do ręki i delikatnie podniosłam wieczko. W środku była bransoletka z moim imieniem. Jednym słowem, była cudna. Założyłam ją na nadgarstek. Pasowała idealnie. Zjadłam płatki na mleku i umyłam naczynie. Potem ubrałam ciepłą, puchową kurtkę, botki na płaskim obcasie, rękawiczki i czapkę. Na zewnątrz zaczął spadać pierwszy śnieg. Złapałam jedną ze śnieżynek i przyglądnęłam jej się uważnie. Tak bardzo przypominała mi mamę, chociaż nie rozumiałam jakim sposobem. W końcu to tylko kropelka wody, która się zamroziła. Ale czy moja mama nie jest właśnie taką kropelką? ***


Do szpitala dojechałam autobusem. Wysiadłszy na przystanku, ruszyłam w jego stronę. Weszłam do gabinetu taty, wcześniej pukając. -Proszę – powiedział tata. Kiedy go zobaczyłam, nie poznałam. Był blady i wychudzony. Otworzyłam usta, by się odezwać odnośnie jego wyglądu, ale mnie wyprzedził. – Wiem, o co ci chodzi i proszę, nie pytaj o to. -No dobra. -Chodźmy – rzekł. Wyjechaliśmy na trzecie piętro. Jak ostatnim razem, założyłam fartuch ochronny. Delikatnie nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi. Spojrzałam na Travisa. Mojego Travisa. Chłopaka, dla którego przed rokiem straciłam głowę, i który mnie oszukał, czego już nie miałam mu za złe. Leżał w bezruchu. Było mi go tak cholernie żal, a przede wszystkim siebie. Żałowałam, że się w ogóle urodziłam. Już tyle namieszałam. Usiadłam obok niego. Palcami dotknęłam jego dłoni, delikatnie ją ściskając. Była zimna. Pochyliłam się nad nim. Łzy wolno spłynęły po moich policzkach. Jedna z nich skapnęła na jego rękę. -Przepraszam – wyszeptałam. – Cholernie żałuję, że spaliłam to niebieskie pudełko. W końcu to było wszystko, co mi po tobie pozostało. Zamilkłam w nadziei, że coś powie. Jednak ku mojemu rozczarowaniu, nic takiego się nie stało. Teraz już wiedziałam, jak smakuje gorycz porażki. Z pewnością było to najgorsze uczucie z możliwych. Miałam ochotę zrobić to, o czym nigdy wcześniej bym nawet nie śmiała myśleć… Ale po co mi to? Czyż nie mam dla kogo żyć? Przecież mam jeszcze tatę i Milesa. Zapomniałabym o Travisie. Mimo wszystko, nadal był dla mnie bardzo ważny i nie potrafiłam tak po prostu zapomnieć. Zobaczyłam, że coś wystaje ze szuflady. Odsunęłam ją i wyciągnęłam zdjęcie. Było całe zwęglone, w niektórych miejscach spalone. Jednak było widać moją twarz, jako siedmiolatki, i twarz dziewięcioletniego wówczas Travisa. Rozpłakałam się. Włożyłam zdjęcie z powrotem. -Travis… - zaczęłam. Wtedy właśnie stało się to, czego się najbardziej obawiałam. Usłyszałam podłużny pisk. Jego serce stanęło. Stanęło nieodwracalnie. To był koniec. Koniec wszystkiego… Do Sali wbiegł mój tata z pielęgniarką. Odsunął mnie stanowczo. Pani doktor, która przyszła za nimi, wzięła mnie za ręce i wyciągnęła na korytarz. -Nie! Błagam! Pozwólcie mi przy nim zostać! Tato! Proszę! – zawyłam, szlochając spazmatycznie. Widziałam, jak usiłują przywrócić akcję serca, ale bezskutecznie. On już nie żył. *** Na odział wpadł Miles. Wziął mnie w ramiona i tulił, pocieszając, ale go odepchnęłam. -Przepraszam, ale teraz nie mogę. Chcę być sama – powiedziałam, wychodząc ze szpitala. Nie poszedł za mną. Pozwolił mi odejść. Łzy wydostawały się na zewnątrz, jedna po drugiej. Najwyraźniej nie miały zamiaru przestać wypływać. Nawet ich nie powstrzymywałam, bowiem wiedziałam, że to nie ma mniejszego sensu. Co z resztą ma sens w takiej chwili? Przypomniałam sobie rozprawę Laury/ Pamiętałam bardzo dobrze jej ostatnie słowa: Przyjdziesz do mnie? Tak, przyjdę. Przyjdę, mimo tego, jaką krzywdę mi wyrządziłaś. Przyjdę, bo mi cię żal. Przyjdę, bo… *** Stałam przytulona do Milesa. Byliśmy na cmentarzu w Waszyngtonie na pogrzebie Travisa. Płakałam przez cały czas. Jak to możliwe, że w ciągu zaledwie roku straciłam dwie najważniejsze osoby. Mamę, kobietę, która nie była zwykłą rodzicielką, ale i wspaniałą przyjaciółką oraz przyjaciela, którego kochałam całym sercem. Nie mogłam przestać. Czułam się cholernie samotnie. W istocie rzeczy tak było. Czy gdyby nie Laura, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy ja i Travis zostalibyśmy parą? Czy nie poznałabym Milesa? Zapewne tak i możliwe, że byłabym szczęśliwsza, bo by nadal żył. Ale czy właśnie na tym nie polega życie? W jednej chwili jesteśmy szczęśliwi, chcemy żyć, a w drugiej ogarnia nas smutek, żal i jak najszybciej chcemy zniknąć z tego świata. Zostałam na cmentarzu sama, prosząc wcześniej Milesa, żeby zostawił mnie i odszedł. Zgodził się bez gadania. -Nie zdążyłam ci wszystkiego powiedzieć, ale chcę, żebyś wiedział, iż już dawno ci wybaczyłam. Po tych słowach odeszłam.


Rozdział 18 Ciągle przed oczyma miałam trumnę Travisa. Na ten widok wspomnienia z nocy, kiedy został postrzelony, wracały ze zdwojoną siłą, raniąc moje serce. Męczyły mnie koszmary. Tata nie wiedział już, co ze mną począć. Postanowiliśmy się przeprowadzić. Znowu. Tym razem do Miasta Aniołów. Może przynajmniej tam nie będę wytykana palcami i zaznam trochę spokoju. *** Wróciłam do Waszyngtonu, do mamy. Na cmentarzu spędziłam ponad dwie godziny, rozmawiałam z nią, a następnie wybrałam się na grób Travisa. Nie powiedziałam ani słowa. Zaczęłam zastanawiać się, czy z nim także mogłabym mówić, ale nawet jeśli, to teraz nie byłam w stanie. Szczerze jednak zaczynałam w to wątpić. Tego samego dnia poleciałam do LA, gdzie wszystko miałam zacząć od nowa i rozpocząć nowy rozdział w moim życiu. *** Podróż trwała ponad dobę. Na lotnisku czekał już na mnie tata. Pojechaliśmy do naszego nowego mieszkania. -Tato? – zapytałam wieczorem. -Tak? -Czy Laura jest tu, w LA, czy w NY? -Niestety tutaj. Podobno jest tu jeden z najlepszych więzieni karnych w USA. A co, obawiasz się jej? -Nie – odparłam. Poszłam do swojego pokoju, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Nie ruszyłam się jednak z miejsca. -Savannah! – zawołał mój tata. -Co? -Chodź, mamy gościa – odpowiedział. Gościa?! Przecież dopiero co się wprowadziliśmy, chyba, że… -Dobry wieczór – rzuciłam, wchodząc ponownie do salonu. Na środku stała ładna, niezbyt wysoka brunetka przy kości. Uśmiechnęła się do nas przyjaźnie. Miała duże, brązowe oczy, długie rzęsy, zadarty, mały nosek i drobne usta, jak malina. -Dobry wieczór – powiedziałam. – Chciałam powitać nowych sąsiadów. Proszę. Podała tacie niewielki pakunek, czerwieniąc się przy tym. Uśmiechnęłam się na ten widok. -Dziękujemy bardzo – odrzekłam, bo ojciec stracił najwyraźniej mowę, oczarowany tą pięknością. Wcale mu się nie dziwiłam. Ewidentnie była tak niewinnie śliczna. – Napije się pani herbaty? -Nie będę przeszkadzać, bo już późno – odparła. -Proszę zostać. Skoro jesteśmy sąsiadami, to musimy się bliżej poznać – zaoponował tata. Kobieta znów zaczerwieniła się niczym piwonia w pełnym rozkwicie. -No dobrze. -Zrobię herbatę. Zabrałam od taty pakunek i rozpakowałam. Jak się domyślałam, wewnątrz było ciasto. Ale jakie! Z jagodami! Nie jadłam takiego od wieków! Babcia zawsze takie piekła. Westchnęłam na to wspomnienie. Ukroiłam trzy kawałki i nałożyłam na talerzyki. Zaparzyłam herbatę, położyłam na tacy i zaniosłam do salonu. Postawiłam wszystko na stole i usiadłam naprzeciw rozmawiającego taty z brunetką. -Jestem Gabby – przedstawiła się. – Tak naprawdę, to Gabrielle. - Savannah. Miło mi – odrzekłam, uśmiechając się do niej. Coś czułam, że Gabby będzie mieć duży wpływ na nasze życie. *** Zaczęłam chodzić no liceum, zaledwie dwie przecznice dalej. Najczęściej szłam na nogach. Musiałam pomyśleć nad różnymi rzeczami, a w szczególności nad swoim życiem. Strasznie brakowało mi


Travisa. Chciałam z nim pogadać, ale nie miałam odwagi, by się odezwać. Potrzebowałam czas. Dużo czasu… Rozchorowałam się tuż przed świętami. Miałam wysoką gorączkę i często majaczyłam. Bardzo często przychodziła Gabby i rozmawiała ze mną. Dzięki temu czułam się znacznie lepiej. Od śmierci mamy z nikim tak nie gadałam. W większości to ja opowiadałam. Mówiłam jej o wszystkim. Była dla mnie jak starsza siostra. Dowiedziałam się o niej wielu rzeczy. Była 32-letnią rozwódką i miała swoją cukiernię na rogu. Czasami zadawałam za dużo pytań, ale ona cierpliwie odpowiadała na każde, nawet te dotyczące byłego męża. O dziwo mile go wspominała. Pewnego dnia poprosiłam tatę, żeby zaprosił Gabby na święta. Zgodził się. Dzień przed wigilią poszłam do sklepu po prezenty dla obojga. Tacie kupiłam krawat i złote spinki, a Gabby dwie książki(bo bardzo lubiła czytać) i ładny, bardzo delikatny – jak ona sama – perfum, który idealnie do niej pasował. Kiedy wróciłam do domu, elegancko je zapakowałam i schowałam w swoim pokoju. Następnie poszłam do salonu i zaczęłam ubierać niedużą choinkę w dwóch kolorach: srebrnym i niebieskim. Efekt końcowy był powalający. Cały rok czekałam na tę chwilę. Ale coś się zmieniło, a mianowicie brak mamy. To będą pierwsze święta bez niej. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Za nimi stał Miles. Gdy tylko mnie zobaczył, zaczął namiętnie całować. Kopnął drzwi, które się za nim zatrzasnęły. Brakowało mi takich czułości z jego strony, bo przez dłuższy czas trzymałam go nieco na dystans. Tym razem ta zapora Została przebyta przez Milesa. Nie sprzeciwiałam się jego pocałunkom, które sama odwzajemniałam. -To dla ciebie – szepnął zdyszany , wyciągając małe pudełeczko. O Boże! Zapomniałam o prezencie dla Milesa! -Och. Dziękuję, ale ja nic dla ciebie nie mam. Nie spodziewałam się, że dzisiaj przyjdziesz – westchnęłam trochę zażenowana swoim gapiostwem.. -Wystarczy mi, że jesteś – odparł. – Dziś wieczorem jadę do rodziców do Iowa. Wrócę dopiero w styczniu. Może wtedy się zobaczymy. No otwórz. Delikatnie podniosłam wieczko. W środku był przepiękny pierścionek. -Savannah Sparks – powiedział, klękając na jedno kolano. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? -Miles, ja… ja mam dopiero 18 lat – odpowiedziałam cicho. – Nie chcę jeszcze wychodzić za mąż. -Nie pospieszam cię, kochanie. To jest po prostu dowód mojej miłości. Mogę czekać ile tylko ci się podoba. Nawet 10 lat. Ale muszę być pewny, że chcesz założyć ze mną rodzinę. Wzruszył mnie łez tym wyznaniem. -Kocham cię, Milesie Parkerze. Nie wyobrażam sobie bez ciebie życia. Poszłabym za tobą nawet na koniec świata. Zgadzam się – odrzekłam.

Rozdział 19 Podczas naszego pożegnania przyszedł mój tata, a zaraz za nim Gabby. Uśmiechnęli się na nasz i poszli do kuchni, a my staliśmy na korytarzu, czule się przytulając i całując. Kiedy Miles poszedł, weszłam do kuchni. -Przyszłam pomóc w przygotowaniach – odezwała się Gabby. Zastanawiałam się, jak powiedzieć tacie, że Miles mi się oświadczył. Trochę bałam się jego reakcji -Tato – zaczęłam niepewnie. -Tak?- spojrzał na mnie pytająco. -Muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego, tylko proszę nie wściekaj się. -A czego to dotyczy? -Mojego życia. -No dobrze, postaram się – odparł. -Miles mi się oświadczył – wyrzucił jednym tchem.


-Że co?! – krzyknął zaskoczony. Zaczął świdrować mnie wzrokiem. – Jak to oświadczył?! Dziewczyno! Ty masz dopiero 18 lat! Chodzisz jeszcze do szkoły! Jak ty to sobie wyobrażasz?! -Denis! Uspokój się – przerwała mu Gabby, kładąc rękę na ramieniu. -Przepraszam, trochę mnie poniosło. Savannah, wybacz. Po prosu boję się, że cię stracę. -Ja go kocham, tato. Jest dla mnie najważniejszy. Myślisz, że gdyby nie wypadek, który spowodował Travis, to bym z nim była? Nie! Wtedy miałabym tylko Travisa. I to pewnie by cię uszczęśliwiło. Wiem, że za nim nie przepadasz, zważywszy na to, iż to brat tej… Laury. Ale on jest dla mnie całym światem. A to, że się zaręczyliśmy, nie znaczy że musimy się już pobierać. Obiecał, że może na mnie czekać choćby nawet 10 lat. -Savannah, przepraszam – powtórzył z naciskiem i wyszedł z kuchni. Usiadłam na krześle i oparłam się, zamykając oczy. -Wszystko okej? – zapytała Gabby. -Tak. Jemu wydaje się, że jest jakiś powód tych szybkich zaręczyn. Pewnie pomyślał, że jestem w ciąży. Ale to niemożliwe, bo ciągle jeszcze jestem dziewicą – szepnęłam. -Nie martw się. Musi się z tym oswoić. W końcu jesteś jego jedyną córką i oczkiem w głowie. -Wiesz co? -Co? -Wydaje mi się, że mu się podobasz – powiedziałam. Oblała się szkarłatnym rumieńcem. -Serio? Tak myślisz? – zapytała. -O tak! Przecież widzę, jak na ciebie patrzy. A gdy mu zaproponowałam, żeby cię zaprosił, ucieszył się jak dziecko. -Oh… Może to, co mówiłam, nie było do końca prawdą, ale przecież nie kłamałam. Poniekąd tak było. -Zaraz przyjdę. Sprawdzę, czy u taty wszystko porządku. -Dobrze. Zabiorę się do pieczenia. Zapukałam do sypialni ojca i weszłam. Siedział na swoim łóżku, patrząc na coś, co trzymał w ręce. -Tato? Dobrze się czujesz? – zapytałam. -Tak. Usiadłam obok niego. Zobaczyłam, że przypatruje się zdjęciu naszej rodziny: mnie sobie i mamie. Uśmiechnął się i podniósł na mnie wzrok. -Nie próbuj nas swatać, Savannah – powiedział. -Ale… -Wszystko słyszałem – roześmiał się. – Jednak masz rację. Gabby bardzo mi się podoba. Wiedz tylko, że z dorosłymi jest trochę inaczej niż z młodymi. -Wiem, tato, ale widzę jak na nią patrzysz. Ja tam obstaję przy swoim. Mama na pewno by chciała, żebyś się ponownie zakochał, znalazł kogoś, a Gabby jest naprawdę cudowna. -Savannah! – zawołał zbulwersowany. Wyszłam bez słowa i wróciłam do kuchni, gdzie Gabby przygotowywała masę makową, podśpiewując świąteczną piosenkę lecącą w radiu. -O! Dobrze, że jesteś. Musisz mi pomóc – powiedziała na mój widok. Zaczęłam ubijać jajka na biszkopt. Wzdychałam na każdą myśl o Milesie. W końcu byłam w nim szaleńczo zakochana. *** Kolejnego dnia wstałam późno. Ubrałam się i umyłam, po czym zabrałam prezenty i zaniosłam je pod choinkę. Następnie poszłam do kuchni, żeby zjeść śniadanie i wrócić do przygotowań. Po chwili weszła Gabby, niosąc zapakowaną jeszcze rybę. Włożyła ją do wody, żeby rozmroziła się szybciej. -Wiesz co… - zaczęła. – Jutro idę do kina, z Denisem. Nie masz nic przeciwko? -Ja? No co ty – uśmiechnęłam się. – Cieszę się, że nareszcie to zrobił. -W takim razie dobrze. To co? Bierzemy się do pracy. Mam fajny pomysł na rybę. *** Nadszedł wieczór. Z pojawieniem się pierwszej gwiazdki, rozpoczęliśmy kolację. Stół nakryty był niebieskim obrusem Gabby ze srebrnymi naczyniami oraz sztućcami i srebrnymi detalami. Jednym słowem było pięknie. Czułam prawdziwą świąteczną atmosferę. ***


Dni mijały w szaleńczym tempie, a z każdą chwilą tata i Gabby coraz bardziej się do siebie zbliżali. W końcu w sylwestra, kiedy poszli na imprezę do wspólnych znajomych, zostali parą. Strasznie się cieszyłam. Miles przyjechał drugiego stycznia, w pierwszą rocznicę śmierci mamy. W ten dzień, razem wybraliśmy się do Waszyngtonu na jej grób. Spędziłam to około pół godziny, i jak to miałam w nawyku, kupiłam herbaciane róże. Jednak co mnie najbardziej zaskoczyło, we flakonie były czerwone. Delikatnie rozchyliłam zmrożone liście. Wewnątrz była karteczka. Przeczytałam ją: Wiedz, Missy, że zawsze Cię kochałem. Od podstawówki byłaś dla mnie najważniejsza. Nigdy o Tobie nie zapomniałem. Na zawsze Twój: S.B.A. Inicjały coś mi mówiły, ale nie mogłam sobie niczego przypomnieć. I jak tu się teraz tego dowiedzieć? Napisałam je na ręce, żeby pamiętać, chociaż byłam pewna, że i tak ich nie zapomnę. Ale przezorny zawsze ubezpieczony. „S.B.A. … S.B.A. …”. Co, a raczej kto to jest? Jedno jest pewne. To mężczyzna. Postanowiłam, że zapytam o to tatę. On musi wiedzieć. S.B.A. …

Rozdział 20 Razem z Milesem spędzaliśmy każdą wolną chwilę. Zaraz po powrocie postanowiłam porozmawiać z ojcem o tajemniczym S.B.A. -Tato? Możemy podgadać? – zapytałam. -Zawsze – odparł. – Czy coś się stało? -Nie. To znaczy tak. Poniekąd. -Mów – ponaglił mnie, zerkając podejrzliwie. Wiedziałam, co miał na myśli. -Nie martw się, to nic z tych rzeczy. Odetchnął z ulgą, co próbował zamaskować kaszlnięciem. -W porządku. Słucham cię, Savannah. -Ostatnio, kiedy byłam u mamy, znalazłam bukiet czerwonych róż. Przeczytałam karteczkę, której szczerze powiedziawszy się tam nie spodziewałam, i okazało się, że to od niejakiego S.B.A. wiesz może o kogo chodzi? – spytałam. -Nie mam pojęcia, Savannah. A co tam było napisane? -Wyznania miłosne. Chcę się dowiedzieć od kogo to. -Jak zwykle próbujesz wszystkiemu dociec. Tylko nie wpakuj się znów w kłopoty. Znów – powiedział z naciskiem na ostatnie słowo. Wyszczerzyłam zęby w sztucznym uśmiechu. -Jasne, jasne. Wychodzę z Milesem – oznajmiłam i zniknęłam w swoim pokoju. Ubrałam jasne dżinsy, białą bokserkę i zielony sweterek. Wyszłam na korytarz. Założyłam beżowy płaszcz, sięgający do bioder i botki w podobnym kolorze, które kupiłam z mamą zeszłej zimy. W drzwiach niemal zderzyłam się z Gabby. Zaraz za nią szedł Miles. Wziął mnie za rękę i pociągnął do swojego samochodu. -Jesteś gotowa i pewna? – zapytał. -Jak najbardziej – odparłam. -Nie boisz się, że… - zaczął, ale mu przerwałam. -Miles, do jasnej cholery! Nie pieprz głupot! Oświadczyłeś mi się, a to chyba coś znaczy!


-Nie dramatyzuj. To miało być pytanie retoryczne – przewrócił oczami, wzdychając. Nie odezwałam się przez resztę drogi. Wpatrywałam się tylko w ulicę. Powoli zmierzchało. Zastanawiałam się, jak powiedzieć tacie o tym, że nie wrócę na noc. Ledwo przełknął zaręczy, a to byłoby dla niego niestrawne. Wyjęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer ojca. Odebrał od razu. -Tak Savannah? – spytał. -Daj mi Gabby, tato – poprosiłam. -Dobrze. -Słucham? – usłyszałam jej głos w słuchawce. -Cześć Gabby. To ja. Nie wrócę na noc. Mogłabyś to jakoś wytłumaczyć tacie? Bo wiesz… obawiam się jego reakcji. Pamiętasz, co było, jak dowiedział się o tym, że Miles mi się oświadczył – wyrzuciłam jednym tchem. -Czekaj chwilę – powiedziała. Usłyszałam jakiś szum i trzask zamykanych drzwi. – Pierwszy raz? -Jesteś jak rentgen – odparłam. – Tak. Trochę się stresuję. Wiesz, jak to jest. -Nie masz się czym przejmować. Zobaczysz, że będzie wspaniale. -Mam nadzieję – odrzekłam. Oparłam rękę o szybę. – Jutro porozmawiamy, dobrze? -Jasne, słońce. To do zobaczenia. -Pa. Rozłączyłam się i schowałam telefon. Odetchnęłam głęboko. Teraz byłam już gotowa. Dojechaliśmy do hotelu, w którym tymczasowo się zatrzymał Miles. Chłopak odebrał klucze w recepcji. Wyjechaliśmy windą na czwarte piętro i ruszyliśmy do pokoju nr 52. Weszłam jako pierwsza. W środku panowała absolutna ciemność i cisza. Zdjęłam płaszcz i botki, odkładając je na bok. Miles przyciągnął mnie od siebie. Zaczął delikatnie całować. Oparliśmy się o ścianę. Jego dłonie masowały moje spięte ramiona, a gdy objęłam go za szyję, oparł je na moich biodrach. Wszystkie wątpliwości, stres i strach wyparowały za jednym zamachem. Ręce wsunął pod mój sweterek, gładząc mnie po plecach. Po chwili byłam już tylko w samych dżinsach. Zabrałam się za rozsuwanie jego bluzy i zdejmowanie koszulki. Pogłaskałam palcami jego wyrzeźbiony tors. Następnie pozbyliśmy się naszych dolnych części garderoby. Przyglądnęłam się mu uważnie. Miał sylwetkę niczym grecki bóg. Ja zawsze wstydziłam się swojej lekko zaokrąglonej figury i wielu niedociągnięć w jej budowie. -Jesteś taka piękna – wyszeptał, przytulając mnie. -Nie, Miles. Nie lubię swojego ciała – odparłam cicho, delikatnie go odpychając i spuszczając wzrok. -Dla mnie jest idealne – powiedział, unosząc mój podbródek i patrząc mi głęboko w oczy. Ręką przesunął po moim policzku, szyi, talii, nodze. Lekko połaskotał mnie w stopę. Roześmiałam się. -Jesteś idealna – powtórzył. – I uwierz mi, nie lubię kościstych dziewczyn. A ty jesteś tak pociągająco, seksownie miękka… Pocałował mnie w usta. Rozpięłam biustonosz i rzuciłam go na stertę ubrań. Miles spojrzał na moje piersi łakomie. -Ideał – szepnął. Objął jedną z nich dłonią. Przyłożył do niej usta i zaczął pieścić wargami i językiem. Zaczęłam cicho pojękiwać, co jeszcze bardziej wzbudziło w nim pożądanie. Następnie zajął się drugą. Skończywszy, zsunął moje majtki, a potem swoje bokserki. Przyklęknął między moimi udami i przyciągnął do siebie. Wszedł we mnie delikatnie i bardzo ostrożnie. Z każdym następnym razem robił to coraz szybciej i mocniej. Później opadł obok mnie, zdyszany i spocony. Gorąco uderzało mi do głowy i byłam całkowicie pewna, że jestem czerwona jak burak. Miles pocałował mnie w czoło i przykrył nas kołdrą. Wtuliłam się w niego, i tak splecieni, zasnęliśmy. Kiedy rano się obudziła, wciąż szumiało mi w uszach, a piersi były nabrzmiałe. Byłam zmęczona, obolała i cała zdrętwiała. Szczególnie dawało mi się we znaki podbrzusze. Pozbierałam swoje ubrania i


poszłam do łazienki, gdzie chłodną wodą spłukałam pamiętną noc. Wymyłam włosy i wyszłam. Pospiesznie się ubrałam i wróciłam do pokoju. Włosy zostawiłam mokre. -O, jesteś. Już myślałem, że mi uciekłaś – powiedział, uśmiechając się. -Za bardzo cię kocham, żeby uciekać.

Rozdział 21 Wróciłam do mieszkania koło południa. Tata był w pracy. W kuchni siedziała Gabby, czytając gazetę i popijając kawę. -Hej – odezwałam się, siadając obok. -No i jak? - zapytała entuzjastycznie. -Bosko. To było wspaniałe przeżycie. Jeszcze czuję ten ból – westchnęłam. Gabby pogłaskała mnie po policzku. -Widzisz? Mówiłam ci – powiedziała. -A jak zareagował tata? – zaciekawiłam się. -Wolisz nie wiedzieć – uśmiechnęła się tajemniczo. Uniosłam brwi. -Jak? – spytałam. -Mówił, że nareszcie się ciebie pozbył na noc i cieszył się z tego jak małe dziecko – odparła. -Żartujesz? – Roześmiała się, gdy zaprzeczyła. -Wiesz… -Tak, wiem. I jak było? -Cudownie – rozmarzyła się. -Cieszę się. Bardzo się cieszę. -Denis to naprawdę wspaniały facet, ale ma fioła na twoim punkcie. W końcu jesteś jego jedyną córeczką i oczkiem w głowie – stwierdziła. – Nie potrafi oswoić się z myślą, że jesteś już dorosła. -Nie przeszkadza ci to? -Skądże znowu. Każdy oszalałby na twoim punkcie. Nawet ja – powiedziała. -I oszalałaś? -No to ba! Jesteś dla mnie jak młodsza przyjaciółka. I uwierz. Nie chcę zastępować ci matki, bo wiem, że nie potrafię. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa – odparła. -Czekaj, czekaj! Coś mi tu zajeżdża potajemnymi zaręczynami. – Spojrzałam na nią podejrzliwie. Zaczerwieniła się po czubki uszu. -Chcieliśmy ci o wszystkim powiedzieć dopiero wieczorem, ale sama do tego doszłaś – odpowiedziała. -Dobrze. Jakby co, o niczym nie wiem. Mam coś do załatwienia. Nie wiem, kiedy wrócę. -Okej. Pa. Wyszłam na ulicę. Nie wiedziałam, czy dobrze robię, idąc tam, ale po prostu musiałam… Coś mi kazało. Po chwili rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Cholera, Miles! No nie miał kiedy zadzwonić. Ale odebrałam. -Tak, kochanie? – zapytałam. -Właśnie przed chwilą u was byłem, ale ciebie nie ma. Gdzie jesteś? -Mam ważną sprawę do załatwienia – odparłam niepewnie. -Savannah, jaką?


-Nie mogę teraz rozmawiać – powiedziałam, rozłączając się. Chwilę później znów zadzwonił. Odrzuciłam połączenie. Wiedziałam, że się wścieknie, ale nie mogłam mu powiedzieć o moich zamiarach. Wysiadłam z autobusu i przeszłam na drugą stronę ulicy. Znajdowałam się w opustoszałej, ogarniętej mrokiem i obskurnej dzielnicy. Idealne miejsce. Stałam przed ogromnymi, szarymi murami więzienia. Przełknęłam ślinę i podeszłam do strażnika. -Dzień dobry. Ja przyszłam w odwiedziny – odezwałam się, rozglądając niespokojnie. Skinął głową i ruszył w stronę zabudowań. W środku, za biurkiem siedziała kobieta. Miała ok. 40 lat, a w jej ustach tlił się papieros. -Do kogo? – wychrypiała. -Laura Parker – odrzekłam. Zachichotała. -Zaprowadź ją – rozkazała wysokiemu klawiszowi. Przez krótki czas szłam za nim. Otworzył drzwi przede mną i powiedział: -15 minut. Weszłam. Laura siedziała na krześle, przy małym stoliku. Usiadłam naprzeciw niej, milcząc. -Przyszłaś – stwierdziła. -Przyszłam. Wiesz, że Travis nie żyje, prawda? – syknęłam. Spojrzała na mnie kręcą głową. -Nikt mi nic nie… - zaczęła. -Nie musisz się tłumaczyć! Ty nic nie wiedziałaś! Jak zawsze! – przerwałam jej, czując narastającą wściekłość. -Po co tu jesteś? Żeby wytykać mi wszystkie moje błędy? – zapytała. -Ty to nazywasz błędami?! Zbrodniarko! A mi cię jeszcze było żal! Jak sobie teraz o tym pomyślę, ciągnie mnie na wymioty – warknęłam. -Zmieniłaś się, Savannah – zauważyła. -Ja się nigdy nie zmieniłam! – krzyknęłam jej prosto w twarz. -Spokój! – zawołał ostro klawisz. -Nie wiem, co chciałam osiągnąć, przychodząc tutaj. Żałuję, że się na to zdobyłam – powiedziałam. Wstałam gwałtownie, wywalając krzesło i wyszłam. Wybiegłam z budynku i skierowałam się na przystanek. Do przyjazdu autobusu miałam jeszcze ponad godzinę. Zamówiłam więc taksówkę. Wróciłam do mieszkania pół godziny później. Byłam nie w sosie. Weszłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. -Co tu robisz? – zapytałam drżącym ze złości głosem. -Czekam na twoje wytłumaczenie – powiedział. Rzuciłam mu pogardliwe spojrzenie. -Z niczego nie będę ci się tłumaczyć. -Gdzie byłaś? – Podszedł do mnie i złapał za nadgarstek, mocno ściskając. -Puść mnie, Miles i zostaw w spokoju. Chcę być sama. -Jak mamy tworzyć idealny związek, skoro nie mówisz mi prawdy – odparł wściekły. Zacisnął mocniej dłonie na moich przegubach. -Ał! Miles, do diabła! To cholernie boli – zajęczałam. Najwyraźniej nie miał zamiaru choćby choć by nawet rozluźnić chwytu. Wyrwałam się z całym impetem. Uniosłam rękę, by go uderzyć, ale powstrzymałam się. Nie mogłam pozwolić sobie na takie napady furii. Opuściłam ją i opadłam na kolana, zakrywając twarz. Rozpłakałam się jak małe dziecko, które nie dostaje tego, co chce. -Chcesz wiedzieć gdzie byłam? Chcesz?! Więc proszę bardzo! Byłam u Laury – wyszlochałam. -Przepraszam cię, Savannah – szepnął., próbując mnie przytulić. -Zostaw mnie! Odejdź! Nie chcę cię widzieć! – wrzasnęłam, odpychając go i rzucając się na łóżko. Wyszedł bez słowa. Żałowałam, że się w ogóle urodziłam.


Nagle mnie olśniło. Chodziło rzecz jasna o tajemniczego S.B.A. Przecież mogłam zapytać mamy. Ale ja byłam głupia, że wcześniej na to nie wpadłam!

Rozdział 21 -Mamo! Mamo! Gdzie jesteś? – zapytałam cicho. „Jestem Savannah” – powiedziała drżącym głosem. -Czy coś się stało? – zaniepokoiłam się. Nie odpowiedziała. – Mamo? Kto to jest S.B.A.? „Savannah, musisz mnie posłuchać. Jesteś w wielkim niebezpieczeństwie. Błagam. Posłuchaj mnie i uciekaj” – zaczęła przerażona. -Mamo! O czym ty mówisz? Zniknęła z mojego umysłu. Nie przyszła nawet wtedy, gdy wołałam ją przez ponad 10 minut, aż wreszcie zdarłam sobie gardło. O co jej chodziło z tym niebezpieczeństwem?! *** W nocy śniły mi się czasy, gdy jeszcze chodziłam do szkoły w Waszyngtonie, a przede wszystkim próby „Romea i Julii” oraz pan Andrews… Właśnie Andrews! Czy on nie ma na imię Sebastian Brad Andrews?! O cholera! Na to bym nigdy nie wpadła! Tajemniczy S.B.A. już nie jest tajemniczy. Kto by pomyślał, że to on… *** Kiedy wracałam do domu kolejnego dnia, zauważyłam, że przez cały czas ktoś za mną idzie. Uznałam, że zmylenie do nie ma najmniejszego sensu, bo już na pewno wie, gdzie mieszkam. Nie oglądając się za siebie, weszłam do budynku. Wbiegłam po schodach i otworzyłam drzwi mieszkania. Z okna kuchni wyjrzałam na zewnątrz. Mężczyzna siedział na ławce, paląc papierosa. Spojrzałam na zegarek. Za 5 minut miałam być u Gabby w cukierni. Zaczęłam tam pracować. Przebrałam się i wyszłam, szczelnie zamykając drzwi i sprawdzając dwukrotnie. Miles w ogóle się do mnie nie odzywał od pamiętnej kłótni. Martwiłam się o niego. Mama nie reagowała na moje wzywanie. Wszyscy mnie po prostu ignorowali. No może prawie wszyscy. Idąc ulicą, czułam jego obecność za swoimi plecami. Szedł w pewnej odległości, paląc kolejnego papierosa. Skręciłam do cukierni Gabby. Wszedł za mną i usiadł w odległym kącie. Poszłam na zaplecze. Zawiązałam w pasie fartuszek podany mi przez Gabby, zdejmując wcześniej płaszcz. Podciągnęłam rękawy, bo w środku było bardzo ciepło. Zabrałam mały notesik i długopis, po czym wyszła z zaplecza. Niechętnie skierowałam się w stronę śledzącego mnie mężczyzny. Muszę tylko zachować pozory, tak, jak to już robiłam. -Co podać? – zapytałam z uśmiechem, ni to życzliwym ni wymuszonym. -Poproszę małą czarną – odparł, nie spuszczając ze mnie wzroku. Skinęłam głową. – I sernik. Odeszłam w stronę kuchni i podałam zamówienie Liz, czyli Elizabeth. Uśmiechnęła się, puszczając do mnie oczko. -Jak idzie? -Świetnie – mruknęłam, po czym poszłam odebrać kolejne zamówienie od czteroosobowej rodzinki. Chwilę potem wszedł młody mężczyzna, zamawiając tort czekoladowy. Widocznie cukiernia Gabby


miała ogromne powodzenie wśród ludzi i była najlepsza w okolico, a może nawet w całym Los Angeles. *** Skończyłam pracę o 21. Owego mężczyzny nigdzie nie było, więc ruszyłam do mieszkania nie obawiając się niczego. Będąc blisko budynku, w którym mieszkałam, ktoś zakrył mu usta dłonią i przygwoździł do ściany. -Co ty zrobiłaś z Laurą? – zapytał chrapliwym szeptem. -Nic – powiedziałam równie cicho. To już wszystko wyjaśniało. – Kim jesteś? -Mało cię to powinno obchodzić, maleńka – odparł ostro. Coś się we mnie ruszyło. Wciągnęłam powietrze ze świstem. Tylko Travis tak do mnie mówił. Kopnęłam mężczyznę w kolano i wbiegłam na klatkę schodową, drżącymi rękoma otwierając drzwi i zatrzaskując je za sobą. Ten facet miał coś wspólnego z Laurą. Coś ich ze sobą łączyło, skoro tak się nią przejął. I pozostaje pytanie. Powiadomić policję, czy działaś na własną rękę? *** Zasnęłam pełna obaw. Przez cały czas miałam wrażenie, jakby skradał się w korytarzu. Podłoga cicho skrzypiała, słyszałam drapanie i wiele innych przerażających dźwięków. Kiedy kolejnego dnia Miles nie zadzwonił, postanowiłam do niego pojechać. Tuż po szkole wsiadłam w autobus. Wysiadłszy przed hotelem, w którym się zatrzymał, ruszyłam do recepcji. -Przepraszam? – zwróciłam na siebie uwagę. – Czy zastałam Milesa Parkera w pokoju nr. 52? -Chwileczkę. – Czekałam ok. 10 sekund. – Przykro mi. Wczoraj wieczorem się wymeldował. -Dziękuję – powiedziałam cicho. Wyszłam z budynku, siadając na ławce. Schowałam twarz w dłoniach. Ostatecznym rozwiązaniem było do niego zadzwonić. Wyjęłam telefon i wybrałam jego numer. Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci. Czwarty. Po piątym się rozłączyłam. Tak też myślałam. -Cholera – rzuciłam pod nosem. Wstałam gwałtownie i zamówiłam taksówkę. Po 15 minutach byłam już w cukierni. Nie byłam jednak wystarczająco skupiona na pracy. W mojej głowie aż mąciło się od czarnych scenariuszy. Jeśli Milesowi coś się stanie, to nigdy sobie tego nie wybaczę. *** -Co się dzieje, Savannah? – zapytała Gabby. -Nie wiem. Od ostatniej kłótni w ogóle się do mnie nie odzywa. Byłam w hotelu, ale okazało się, że go tam już nie ma – powiedziałam płaczliwym tonem. – A jeśli coś mu się stało? Przez cały czas nie robię nic innego, tylko wymyślam coraz to gorsze możliwości. Goję się, Gabby. -Na pewno zadzwoni. Może wrócił do Chapel Hill. -Powiedziałby mi – odparłam. Wtuliłam się w jej miękkie ciało. Pogłaskała mnie po włosach. -Czy ktoś ci zrobił krzywdę? -Wczoraj przycisnął mnie do ściany. Pytał o Laurę. W jego oczach widziałam coś złego. Doszłam do wniosku, że coś ich musiało łączyć. Obawiam się, że wszystkie kłopoty wrócą ponownie – odpowiedziałam. -Boisz się go? -Ja już sama nie wiem czego się boję.

Rozdział 23


Po kilku dniach bez kontaktu z Milesem, zaczęłam myśleć, że coś jest nie tak. Nie wiedziałam, gdzie mam zacząć. Ta sprawa nie miała końca. Wyglądało na to, że znów jestem w niezłych tarapatach. Uznałam, że moje życie składa się z samych zagadek i pecha. Kretynka! Powiedziałam Milesowi, że nie chcę go widzieć. Chyba nic nie wspomniałam o nigdy więcej? Cholera! Chciałabym cofnąć czas i to co powiedziałam. A jeśli on pojechał do Iowy, do rodziców? To jest myśl! Być może znajdę go właśnie tam. Pełna nadziei zaczęłam się pakować. -Kurwa! - warknęłam po chwili. Przecież nie mogę sobie ot tak wyjechać w połowie roku szkolnego. Niech to szlag! Ale jeśli teraz nie pojadę, to czy go jeszcze zobaczę? Jeśli mam wybierać między szkołą a miłością, to zdecydowanie wybieram to drugie. Mam to wszystko gdzieś! Teraz liczy się tylko Miles. Zamówiłam bilet lotniczy do Iowa City i weszłam do przedpokoju, gdzie się ubrałam. Ale moment! Przecież nie pojadę nie zostawiwszy żadnej wiadomości. Napisałam karteczkę dla taty i wyszłam z mieszkania, zamykając je na klucz. Ruszyłam w stronę cukierni Gabby . Jej mogłam powiedzieć o wszystkim. Weszłam do środka od strony zaplecza. Gabby była w kuchni. -Gabby! - zawołałam. Podeszłą do mnie. -Wszystko w porządku? - zaniepokoiła się. Ukradkiem zerknęła na moją torbę. – Wybierasz się gdzieś? -Tak. Wyjeżdżam do Iowa City. Mam nadzieję, że tam znajdę Milesa. -A szkoła? -Wybieram miłość. Teraz, albo nigdy. Mam szansę o muszę ją wykorzystać – odparłam pewna swoich słów. -Cieszę się, że jest dla ciebie tak ważna – powiedziała. Przytuliła mnie i pocałowała w czoło. – Jesteś wspaniałą kobietą, Savannah. Uśmiechnęłam się, odwzajemniając uścisk. *** Siedziałam w samolocie. Zbliżaliśmy się do celu. Byłam zdenerwowana. Bałam się trochę reakcji Milesa. Mógł mnie rzucić na oczach całej swojej rodziny i upokorzyć do granic możliwości lub wybaczyć i kochać nadal tak mocno. Przygotowałam sobie wcześniej co mu powiem. Miałam nadzieję i kochałam do najmocniej na świecie. Te wszystkie przeżycia połączyły nas z czego zrodziło się prawdziwe uczucie o potężnych właściwościach. Miłość mogła zdziałać prawdziwe cuda i uratować nas przed upadkiem i całkowitym stoczeniem się na dno. *** Przerzuciłam torbę przez ramię i puściłam się biegiem przez ulicę, potrącając ludzi. Kiedy już byłam całkowicie pewna, że się zgubiłam, zatrzymałam przypadkowego przechodnia i zapytałam o dom Parkerów. Jak się okazało, był on po przeciwnej stronie. Parterowy, drewniany. Jednym słowem śliczny. Zadrżałam z emocji. Teraz się okaże, jak silne jest nasze uczucie. Zdyszana dopadłam drzwi i zapukałam. Otworzyła mi młoda kobieta z niemowlakiem na rękach. -Czy jest Miles? – zapytałam jednym tchem. -Właśnie przed chwilą pojechał na lotnisko – odparła. -O nie – szepnęłam. – Już nie zdążę. Osunęłam się po ścianie i schowałam twarz w dłoniach. -Czy to ważne? – spytała. -Pani nawet nie wie jak – powiedziałam. -Poczekaj, zawiozę cię – odrzekła, uśmiechając się. -Nie! Nie trzeba. Trudno. Może uda mi się w Los Angeles albo w Chapel Hill – westchnęłam. -Nie przesadzaj.


Wróciła po około 5 minutach. Wskazała na podjazd. Wsiadłyśmy do srebrnego samochodu i kobieta ruszyła. -Więc to ty jesteś tą sławną Savannah, tak? -Tak – odpowiedziałam nieco zaskoczona. -Miles mi dużo o tobie opowiadał – powiedziała. – Czy coś się stało? -Pokłóciliśmy się. Przez Laurę – powiedziałam. Skinęła. -Jestem Christine – przedstawiła się. -Miło mi, Christine. Jesteś bardzo do niego podobna. – Uśmiechnęła się. -A Laura już nie, prawda? – Dopiero teraz to dostrzegłam. Faktycznie. – Bo jest tylko siostrą przyrodnią, córką naszej macochy. A my jesteśmy dziećmi naszego ojca. -Aha – odrzekłam. – To wszystko wyjaśnia. -Jesteśmy. Biegnij, być może zdążysz – ponagliła mnie. Na lotnisku było dużo ludzi. Biegłam szybko, starając się ich omijać. Obejrzałam się za Christine. Przepychała się w tłumie i coś mówiła do ludzi, bo się odsuwali puszczając ją. Rozglądnęłam się dokoła, a potem spojrzałam w górę. Nie byłam nawet na środku. -Kurwa! Kilka osób rzuciło mi spojrzenia pełne dezaprobaty. Nie zwróciłam na to większej uwagi. Przepychałam się w stronę odprawy, gdy zobaczyłam Milesa idącego na piętrze. Dotarłam do schodów. Przeskakiwałam po dwa stopnie. Zniknął mi z pola widzenia. Ruszyłam w stronę toalet. Weszłam do damskiej. Po umyciu dłoni wyszłam. Miles był już na dole i szedł w stronę odprawy. Miałam ochotę po raz kolejny tego dnia przekląć, ale szkoda czasu. Wiedziałam, że jeśli teraz nie zdążę, to koniec. Będę w kropce. Zbiegłam po schodach i trącając ludzi dotarłam do odprawy. Miles przekroczył już bramkę i szedł z innymi. -Miles! – zawołałam. Nie odwrócił się, pewnie nie słyszał. Postanowiłam jeszcze głośniej. – Miles!! Tym razem spojrzał za siebie. Rozglądnął się i wreszcie jego wzrok spoczął na mnie. Dopadłam bramki, ale ochroniarze mnie odciągnęli. Kilkoro ludzi się zatrzymało i patrzyła na mnie, -Miles! – powtórzyłam. – Kocham cię! Proszę wróć! Chłopak zaczął iść w moim kierunku. Poprosił, by go przepuszczono z powrotem. Wyrwałam się ochronie i rzuciłam w ramiona ukochanego. -Kocham cię i nie mogę bez ciebie żyć – powiedziałam. Nie obchodziło mnie, że obserwuje nas tylu ludzi. Liczył się tylko on. -Ja ciebie też, Savannah – odparł. Oparł swoje czoło o moje i mnie pocałował. Wszyscy bili brawo, ale miałam to naprawdę głęboko gdzieś.

Rozdział 24 Miles przeniósł swój lot na drugi dzień. Mieliśmy razem lecieć do LA. Cieszyłam się, że się pogodziliśmy, a do tego Miles oficjalnie przedstawił mnie swojej rodzinie jako narzeczoną. Jego rodzice są naprawdę wspaniałymi ludźmi. Przed wyjazdem obiecałam, że jeszcze ich odwiedzę. Traktowali mnie jak członka rodziny. Nie ma to jak prawdziwa wiejska rodzinka. ***


Do mieszkania wróciłam wieczorem. Miles pojechał do Chapel Hill. Tata nie był zbyt zadowolony z mojego nagłego wyjazdu do Iowa City. Trochę się posprzeczaliśmy, ale potem przyszła Gabby i nas pogodziła. Co byśmy bez niej zrobili? Przez cały czas chodziłam z głową w chmurach. Tak było przez najbliższy miesiąc. Pewnego wieczora, wracając z pracy, natknęłam się na faceta Laury. -Posłuchaj – zaczął. – Załatwmy to raz a dobrze. Pozbędę się ciebie u wszyscy będziemy szczęśliwi. Zobaczysz się ze swoją mamuśką i tym kolesiem. -Nie, to ty posłuchaj, Walker – warknęłam. – Załatwię ci pudło i posiedzisz razem ze swoją wybranką. Co ty na to? -Tak czy siak pójdę siedzieć, Sparks. Więc wolę cię zabić. Dlaczego mam odmawiać sobie takiej przyjemności? – spytał. Prychnęłam pogardliwie. -Nie prowokuj mnie – syknęłam. -Bo co? Zastrzelisz mnie? – zakpił. -Żebyś się nie zdziwił – rzuciłam na odchodnym. Ruszyłam w stronę mojego bloku. Wybryk natury. Ciekawe co powiedzieli jego starzy jak go zobaczyli na porodówce. Weszłam do mieszkania. Zabrałam się za naukę. Na wakacjach miałam zamiar jechać do Paryża. Nie tylko po to, by zwiedzać, ale żeby uczyć się sztuki gotowania – rzecz jasna i oczywista. To miał być taki kurs, ale najpierw każdy ochotnik musiał przejść testy. Potem wybierano 20 najlepszych, którzy mieli się uczyć od samego Emmanuela Delcour. Właściwie, to wszystko dzięki Gabby. Gdyby nie ona, to bym nie pojechała w ogóle. Kochana Gabby. *5 miesięcy później* Wszystko się zmieniło. Walker najwyraźniej dał sobie spokój i wyjechał z Los Angeles. Co do Gabby i ojca, to jutro jest ich ślub. Może to i szybko, ale po co czekać, skoro Gabby jest w ciąży. W dodatku bliźniaczej! Wesele ma być na 250 osób. Ja zajęłam się wyborem Sali, dekoracją, zaproszeniami i daniami, a także muzyką. Wybrałam też suknię Gabby oraz garnitur ojca i drużby. Natomiast ja miałam niebieską sukienkę na ramiączkach, sięgającą ud. Gabby była ze mnie ogromnie dumna, jak to określiła. Kiedy wszystko było już dopięte na ostatni guzik, modliłam się, żeby tylko nic się nie spieprzyło. Kolejnego dnia wstałam bardzo wcześnie. Razem z Gabby pojechałam do fryzjera, potem do kosmetyczki i manikiurzystki. Gotowe wróciłyśmy do mieszkania Gabby. Ustaliliśmy, że najpierw tata pojedzie do kościoła, a potem ja zabiorę Gabby. Do ołtarza miał ją prowadzić wujek, brat ojca. Jej tata bowiem nie żył od kilkunastu lat. Przebrałyśmy się. O dwunastej miał być ślub. Dochodziła 11:30. Poprawiłam welon i wzięłam ją za rękę. -Gotowa? – zapytałam. -Tak – odparła. Wsiadłyśmy do limuzyny, która akurat podjechała. Samochód ruszył powoli. Tata pojechał swoim autem, którym po ceremonii miałam podjechać do restauracji. Na miejscu pomogłam wysiąść Gabby. Podałam jej bukiet białych lilii. Podszedł do nas wujek i wziął ją pod rękę. Szłam za nimi, niosąc swój bukiet. Obok mnie szedł brat Gabby – James. Puścił do mnie oczko. Przeszliśmy przez cały kościół. Usiadłam w pierwszej ławce obok rodziców taty, a moich dziadków. Może nie mieliśmy z nimi zbyt dobrych kontaktów, ale nie zachowywali się jak zarozumialcy. *** Gdy ceremonia dobiegła końca, wyszłam jako pierwsza. Wsiadłam do samochodu i pojechałam. Zaparkowałam auto i weszłam do środka. Wszystko było idealnie przygotowane. Poszłam do kuchni. Tort stał na stoliku na kółkach. Był trzypiętrowy i biały. Na samej górze widniała młoda para. Uśmiechnęłam się i uniosłam kciuk. -Tak, jak się umawiałyśmy – powiedziała kierowniczka.


-Idealnie – szepnęłam zadowolona. – Borze. Idę. Wyszłam do Sali. Zespół był już na swoim miejscu. Stanęłam przy drzwiach. Najpierw weszła Gabby z tatą, potem ich rodzice, a następnie pozostali goście. Witałam wszystkich razem z Jamesem. Na początku każdy wziął szampana. Stanęliśmy wokół młodej pary i zaśpiewaliśmy im 100 lat. *** Wszyscy szaleli i bawili się do białego rana. Alkoholu nie brakowało. Ja z resztą też byłam nieźle narąbana. Szczerze powiedziawszy, jeszcze nigdy tyle nie wypiłam. Bawiłam się fantastycznie, choć bardzo brakowało mi Milesa. Na szczęście towarzystwa dotrzymywał mi James. Kiedy wreszcie wróciłam do mieszkania, zmyłam niedbale makijaż, rozczesałam potargane włosy i pozbyłam się sukienki, po czym położyłam się w łóżku. Tak też się obudziłam późnym popołudniem z genialnie wielkim kacem. Wzięłam dwie aspiryny i popiłam lodowatą wodą. Po 10 minutach ból zaczął z wolna ustępować. Zaparzyłam sobie kawę i zrobiłam coś do jedzenia. *** Skończywszy szkołę, wyjechałam do Paryża. Pierwszego dnia zwiedzałam miasto, a kolejnego stałam przed budynkiem, w którym miały odbyć się testy sprawdzające nasze umiejętności kulinarne. Było bardzo wielu ludzi. Młodszych i starszych, nie czułam stresu, byłam bardzo wyluzowana. Zaproszono wszystkich do ogromnej Sali. Każdy ustawił się przy kuchennym blacie. -Bierzcie się do pracy, kochani – powiedział Emmanuel. – Macie godzinę na przygotowanie czegoś ekstra! Czułam się jakbym była w „Master Chef”. Naprawdę to tak wyglądało. *** Nie mogłam uwierzyć, gdy udało mi się dostać do kulinarnej dwudziestki, która pędzie pobierać lekcje od Emmanuela. Po chwili podszedł do mnie wysoki, jasnowłosy chłopak. -Cześć. Jestem Justin – przedstawił się. -Savannah. Miło mi.

Rozdział 25 Zaprzyjaźniłam się z brązowookim przystojniakiem. Był naprawdę bardzo miły, ale nie uszło mojej uwadze to, jak na mnie patrzył. Trochę mnie to krępowało. Na koniec wszyscy otrzymaliśmy certyfikaty i zdjęcia pamiątkowe. W hotelu, spakowałam się, i razem z walizką wyszłam. Po chwili zatrzymał mnie Justin. -Chyba nie chciałaś wyjechać tak bez pożegnania, co? – zapytał. Uśmiechnęłam się. Przytuliłam go. -Dzięki, że cię poznałam – powiedziałam. Puścił do mnie oczko. Zauważyłam, że nasze twarze dzielą już tylko milimetry. Przestraszyłam się. Wyrwałam się z jego uścisku i pobiegłam przed siebie. -Choćbyś uciekała na koniec świata, on i tak cię znajdzie! – zawołał, śmiejąc się głośno. Kiedy tylko znalazłam się w samolocie, odetchnęłam z ulgą, ale cały czas miałam wrażenie, jakby ktoś mnie obserwował. *** Z lotniska do domu wracałam sama. Gabby wprowadziła się do naszego mieszkania, a ja przeniosłam się do niej. Chciałam, żeby mieli trochę prywatności. Po za tym byłam już dorosła. Ciągle dudniły mi w głowie słowa Justina. Zaczęłam się rozpakowywać, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Odebrałam. -Słucham.


-Hej kochanie. -O! Miles – ucieszyłam się. -Możesz przyjść na ulicę Greenheadge? – zapytał. -Jasne, ale po co? -Bo ja tam jestem. Spotkajmy się przy starym, nieużywanym budynku – powiedział i się rozłączył. Nie ukrywałam zdziwienia jego zachowaniem, ale wedle życzeń poszłam tam. Na miejscu zaczęłam się rozglądać dookoła. Wtedy ktoś złapał mnie za nadgarstek i wciągnął do środka. Odwróciłam się i ujrzałam twarz Walkera. Zaraz za nami wędrował Justin. -Ty! – krzyknęłam. Uśmiechnął się. W jednym z dużych pomieszczeń dostrzegłam Milesa przykutego kajdankami. Walker popchnął mnie i zaczepił do rury. Teraz i ja byłam uwięziona i nic nie mogłam zrobić. Justin stanął obok mnie. -Teraz twój chłopak napatrzy się na zdradę ukochanej – szepnął mi do ucha. W oczach Milesa dostrzegłam ból. Justin uwolnił mnie. Jego dłonie odpinały guziki mojej bluzki. Po chwili nie wytrzymałam i najzwyczajniej w świecie uderzyłam go w twarz. Złapał się za czerwony policzek. -Tak chcesz się zabawić? – zapytał, śmiejąc się gorzko. Podszedł bliżej. Pociągnął mnie za włosy i kopnął w brzuch. Upadłam i skuliłam się na podłodze. Kolejny cios wymierzony butem, a potem następny. Splunęłam krwią. Powoli wstałam. Justin był odwrócony do mnie tyłem. Rzuciłam się na niego z furią. Zaczęłam targać go za włosy. Miałam niedopartą ochotę wydłubać mu oczy. Złapał mnie za ramiona i chciał przerzucić, ale wbiłam zęby w jego dłoń, z której po chwili trysnęła szkarłatna krew. Wrzasnął z bólu, a na jego gładkiej, jasnej i uroczej buźce pojawiła się trwoga. Walker przypatrywał się naszej zaciętej walce na śmierć i życie ze stoickim spokojem. Na jego twarzy malował się lekki uśmiech. Uderzyłam Justina z pięści w nos. Przewrócił się. Z zadanych przeze mnie ran sączyła się krew. Kopnęłam go w krocze. Zajęczał, zginając się w pół. Otarłam twarz. -Nie myśl sobie, Sparks, że to koniec. To dopiero początek. Najpierw zajmę się twoim ukochanym, a potem tobą. Będziesz patrzyła jak umiera w męczarniach. Nie mogłam znieść myśli, że Miles zginie. Walker, nie zwracając na mnie uwagi, odwrócił się do Milesa i podniósł broń. Mój ukochany zamknął oczy. Tym razem rzuciłam się na Walkera. Nacisnęłam spust. Kula trafiła w ścianę, odbijając się od niej. -Kurwa! Coś ty zrobiła?! Odepchnął mnie. Uderzyłam się plecami o rurę. Walker ponownie uniósł pistolet. Wiedziałam, że to ostatni nabój. Nie widział mnie. Wzbiłam się w powietrze niczym ptak, unosząc się w przestworza. Moje stopy oderwały się od ziemi by już nigdy po niej nie stąpać. Czas stanął miejscu. Ziemia przestała krążyć. Odgłos dziwnego trzasku dobiegł mnie z bardzo daleka, jak echo oddalającej się burzy. Nie było bólu. Uderzenie przeszyło moje ciało. Pierwszy wybuch był tępy, jakby ktoś uderzył w to miejsce żelaznym łomem z niewypowiedzianą furią. Nie poczułam upadku, choć miałam wrażenie, że ściany stykają się wzajemnie a sufit spada wprost na mnie, jakby pragnął mnie zgnieść. Czyjaś ręka trzymała mnie pod głową. To Miles. Zobaczyłam go pochylającego się nade mną ze wzrokiem pełnym niezrozumiałej zgrozy i niewyjaśnionego przerażenia. Widziałam jak kładzie dłoń na mojej piersi i zastanawiałam się, co to za parująca ciecz wypływa z pomiędzy jego palców. Wówczas poczułam okropny wewnętrzny ogień, niczym oddech żagwi pożerający mnie od środka. Z moich ust chciał wydobyć się krzyk, ale rozpłynął się, zdławiony krwią. Rozpoznałam obok siebie twarz inspektora. Podniosłam wzrok i wtedy go zobaczyłam. Tata stał w drzwiach, a jego oblicze malowały żal i strach. Drżące dłonie przyłożył do ust. Kręcił przecząco głową, w milczeniu. Pragnęłam ich ostrzec, ale wstrząsające zimno rozeszło się po moich ramionach i nogach, cięciem noża otwierając sobie drogę do mojego obezwładnionego ciała. Zapadłam się, niezdolna patrzeć ani sekundy dłużej. Ciemność barwiła się jasnym, przyjemnym światłem, a twarz Milesa oddalała się w tunelu


mgły. Zamknęłam oczy i poczułam ręce chłopaka na swojej twarzy i oddech jego głosu, błagającego Boga, żeby mnie nie zabierał, szepczącego, że mnie kocha i nie pozwoli odejść. Pamiętam tylko, że oderwałam się od tego przywidzenia z zimna i światła, że napełnił mnie dziwny spokój, uśmierzający ból i ogień spopielający do tej pory moje wnętrze. Zobaczyłam tatę i Gabby, składających kwiaty na moim nagrobku. Zobaczyłam Travisa i mamę, stojących i płaczących, choć byli umarli, to nie wyzbyci ludzkich uczuć. Zobaczyłam mojego Milesa, który zabił się z rozpaczy…

Epilog Obudziłam się. Czułam palący ból w piersi. Spojrzałam na tatę który siedział obok na krześle. Odetchnął z ulgą. Jak się dowiedziałam, kula strzaskał mi dwa żebra, minimalnie drasnęła serce, przecięła arterię i wyleciała bokiem. Moje serce stanęło na półtorej minuty. Cudem przeżyłam. Podobno, gdy wróciłam ze swojej wycieczki w nieskończoność, otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się, zanim straciłam przytomność. Dopiero tydzień później odzyskałam świadomość. -Witamy wśród żywych – powiedział tata. -Gdzie Miles? – zapytałam. – Wszystko z nim w porządku? -Wygląda gorzej niż trup. Oddał ci krew, bo straciłaś bardzo dużo swojej – odparł. Może dzięki temu czułam się taka niewiarygodnie wielka i silna. -Pewnie jesteś ciekawa, co się wydarzyło – odgadł. Skinęłam głową. – Kilku policjantów próbowało wywąchać Walkera. Używali nawet psów, ale on jakby zapadł się pod ziemię. Ten chłopak leży w Sali obok. Był tak zmasakrowany, że nie dawali mu szans na cokolwiek. Naprawdę w ciężkim stanie. Z resztą jak ty. Nie wiem, kto go tak załatwił. Nic nie powiedział. -Ja – szepnęłam. Źrenice ojca rozszerzyły się. -J-jak to? – niedowierzał. -Serio. Zapytaj się go. Może tym razem ci powie. -Co cię napadło?! On mógł zginąć! -Co mnie napadło? On mnie napadł! Trochę się pobiliśmy, ale nie żałuję. Domyślasz się chyba skąd tyle tych siniaków na ciele i krew z nosa? Od Justina – mruknęłam. – Nie obchodzi mnie, że mógł zginąć. To akurat najmniej istotne. Ty sobie nawet nie wyobrażasz, co ja chciałam mu zrobić. -Co?! -Wydłubać żywcem te słodkie i na pozór niewinne ślepka, którymi czarował każdą laskę – warknęłam. Byłam wściekła, gdy tylko sobie o nim pomyślałam. -Co?! – powtórzył. -Nie zacinaj się jak stara płyta. To. A teraz idź. Chcę pogadać z Milesem. Aha, jeszcze jedno. Co z Gabby? – zapytałam. Wzruszył ramionami. -W porządku. *** Wróciłam do domu po trzech tygodniach. Rany się zabliźniły i pozostało kilka siniaków, które też powoli bladły. Miles przeprowadził się do mnie, rzucając studia. Zaplanowaliśmy, że niebawem się pobierzemy, potem założymy restaurację, moją wymarzoną. Pomimo próśb inspektora, nie zgodziłam się zostać detektywem. Zrozumiał to, ale powiedział, że jeszcze nigdy wcześniej nie spotkał kogoś tak


utalentowanego i, że jeśli bym jednak zmieniła zdanie, to mam go o tym poinformować. Szczerze w to jednak wątpiłam. Miałam już Doś rozwiązywania zagadek. Chciałam wreszcie zacząć normalnie żyć. U boku ukochanego mężczyzny. *9 lat później* Dziś kończę 27 lat. Minęła również 10 rocznica śmierci mamy i 9 Travisa. Gabby i tata mają troje dzieci. Bliźnięta –Jaydena i Annabelle oraz trzyletnią Missy. Po tych dziewięciu latach zrozumiałam, jak bardzo ważny jest dla mnie Miles. Teraz jestem w siódmym miesiącu ciąży. Spodziewamy się córki. Na początku miała być Missy, a że jednak już w rodzinie jest, zdecydowaliśmy się na Samanthę Anastasię. Czasami chcemy się cofnąć o kilka lat wstecz, ale w moim przypadku tak nie ma. Pogrzebałam złe wspomnienia. Żyję teraźniejszością. To, co wydarzy się jutro należy już do przyszłości i nie chcę wiedzieć, co się stanie. Wierzę, że los obdarzył mnie szczególnie łaskawie zważywszy na traumatyczne przeżycia. Chcę tylko być szczęśliwa i już nigdy nie cierpieć tak, jak dawniej. Teraz liczy się tylko rodzina. Dobrze nam razem. Wiadomo, że czasami się kłócimy, ale to należy do rzadkości. Staram się nie wracać do wspomnień, chociaż czasami wspomnę wiadomość, że Walkera znaleziono martwego na brzegu rzeki. Miał dziurę w głowie, co świadczy o tym, że ktoś go zabił. Prawdopodobnie podpadł jakimś mafiosom, ale nie wnikałam w szczegóły. Co do Justina, to wyszedł ze szpitala. Dostał dwa lata w zawieszeniu na rok. Za dobre sprawowanie nie poszedł siedzieć i uciekł do Paryża, gdzie mieszkał jego ojciec – Emmanuel. Może to jest trochę dziwne i zaskakujące, ale to prawda. Na zakończenie pragnę dodać, że jestem zadowolona ze spisania tej historii. Mam nadzieję, że pomimo, iż niektóre fragmenty są drastyczne, ale właśnie na tym to polega. To właśnie tutaj kończy się ta historia. Zaraz postawię kropkę na końcu zdania i tak się skończy. Wróci tylko w naszych wspomnieniach. Niby wszystko trwa nadal, ale to już druga strona medalu i następny rozdział. Dziękuję, że mogłam to opisać oraz że nadal żyję, choć powinno mnie już dawno nie być.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.