7 minute read

Na granicy styków

O kodach wizualnych zaczerpniętych z popkultury i internetu, o balansowaniu pomiędzy sztuką a projektowaniem ubioru z Kamilem Wesołowskim rozmawia Romuald Demidenko

Masz wiele wcieleń. Wchodzisz w rolę modelki i sam pozujesz do zdjęć projektowanych przez siebie strojów: najczęściej sukni. Na co dzień pracujesz w Instytucie Ubioru łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych. Mówisz, że fascynujesz się wszystkim, co „umyka konkretnym definicjom”. Co dokładnie mieści się w tym polu wymykających się zjawisk?

Advertisement

Nie wiem, czy uda mi się teraz jakoś wyplątać z tego, co raz napisałem w swoim biogramie. Miałem na myśli wszystko, co jest w pewien sposób niedorzeczne. Trochę tak jak z kampem, który gdy już raz się dostrzeże, to nie można go odzobaczyć i można mieć wrażenie, że wszędzie „oglądamy” coś w cudzysłowie. Jeśli połączysz ze sobą rzeczy wizualnie odległe od siebie, które kontekstowo do siebie nie pasują, to razem mogą stworzyć coś niespotykanego, tak działa np. miniflaga Polski wetknięta w gołąbki bez mięsa w bufecie na ASP. Moja ostatnia fascynacja to zimowy dekor w postaci krasnali z brodą w różnych wersjach – najlepsza, jaką widziałem, to para młoda na wystawie w salonie sukni ślubnych. Warta wspomnienia jest też kawiarnia Ludwik, w której można napić się kawy i zakupić płyn do mycia naczyń. I to jest według mnie pociągające, gdy znane rzeczy spotykają się i zyskują na znaczeniu przez nowy kontekst. W głowie kotłują mi się pomysły, które czekają na realizację. Pytanie: czy moja wewnętrzna „Renata Flak” pozwoli mi je urealnić?

Proszę, opowiedz o swoim projekcie Kołtunica, który przygotowałeś w formie teledysku i sesji zdjęciowej zrealizowanej w sadzawce jednego z parków w Łodzi. Kim jest tytułowa postać?

Kołtunica to projekcja fantazji o byciu ekstralaską z długimi włosami. W piosence słychać frazę: „moje pazy, moje pazy”, co jest nawiązaniem do tipsów z futrem i elementami syntetycznych włosów; powstały również obiekty na głowę. Projekt był częścią dyplomu magisterskiego zrealizowanego w pracowni multimediów u Łukasza Ogórka i Ani Bąk. Chciałem stworzyć mit o nieistniejącej bogince włosów, fantastycznej postaci ze świata wyobrażeń. Natchnieniem był dla mnie strój ludowy z regionu, z którego pochodzę, czyli Dolnego Śląska – czepce noszone przez kobiety zainspirowały mnie do stworzenia nakryć głowy ze stopionych grzebieni. Forma wideoklipu jest mocno przefiltrowana przez wczesne lata 2000. oraz estetykę kampu. W tym wypadku ja sam wcielam się w tytułową postać, na tle wirujących futer widać jej zwielokrotniony wizerunek.

Wydaje się, że moda, czyli obszar, w którym pracujesz, szybko reaguje na rzeczywistość, a osoby projektujące komentują ją poprzez kolekcje i pokazy. Czy w modzie rzeczywiście wciąż chodzi o ubrania?

Gdybym miał podać jeden kierunek, w jakim zmierza moda, to pewnie byłoby to unicestwienie planety w wyniku katastrofy klimatycznej. Bo czy rzeczywiście potrzebny jest nam kolejny tiszert czy dżinsy? Gdyby moda faktycznie odpowiadała na potrzeby współczesności, to może udałoby się odejść od starego porządku i w końcu zerwać z binarnym podziałem na kolekcje męskie i damskie. A może w ogóle zorganizować od podstaw system, który mógłby być bardziej zorientowany na wartości, które projektanci i projektantki chcą rzeczywiście zawrzeć w swoich kolekcjach. Jak na razie moda odpowiada na głód nowości, ale też bierze pod uwagę inne sposoby odbioru, nasze uzależnienie od internetu i specyficzne potrzeby z tym związane. Obserwując to, co się dzieje, mam wrażenie, że ubrania schodzą zupełnie na drugi plan, ważniejsza staje się jak najbardziej wyhajpowana prezentacja. Sam pokaz staje się widowiskiem, wiralem, który ma zalać cały feed jednym urywkiem: performatywne prezentacje, które rozbijają poczucie czasoprzestrzeni i tego, co realne i wyreżyserowane, ale też indywidualność modelek o różnorodnych ciałach i tożsamościach u Muglera, wykorzystywanie do tworzenia choreografii i interakcji robotów u Coperni, rozpadające się ubrania i upadające modelki u AVAVAV.

Wykładasz w Instytucie Ubioru łódzkiej ASP, ale realizujesz też zlecenia wykraczające poza obszar projektowania. Jak jest z tą modą w twoim przypadku? Jesteś artystką czy projektantką? Nie wiem, czy kiedykolwiek odpowiem na pytanie, czy wolę być projektantką czy artystką! Od początku jest dla mnie ważne, by nie zamykać się tylko na projektowaniu ubrań. Z czasem doszedłem do wniosku, że mogę wykorzystywać modę jako narzędzie i tworzyć różne projekty, które wybiegają poza ramy utrwalonej definicji tego, co nazywamy modą. Zdecydowanie wolę jej kampową, niekoniecznie serio, i eksperymentalną wersję. Mam też tendencję do przesady, więc jeśli w jakimś cięciu konstrukcyjnym planuję falbanę, to zamiast dwóch metrów, używam do zmarszczenia dziesięć (śmiech). Podążam za intuicją, która podpowiada mi, że to, co robię, może trafić na wybieg albo na odjechaną sesję zdjęciową, czasem może posłużyć jako medium do performatywnego działania, a może kiedyś stanie się produktem lub czymś, co go naśladuje. Wydaje mi się bardzo ciekawe być na styku, bo w takich miejscach nie do końca określonych może trafić się coś, czego się nie spodziewamy.

Myślenie o modzie jako ciągłym „stawaniu się” czymś lub kimś daje mi ogromną satysfakcję.

Używasz feminatywów w relacji do tego, co robisz. Mówisz jednak o sobie też w rodzaju męskim. Co próbujesz przez to wyrazić?

Żongluję słowami i performuję: baba, chłop jak dąb, Kamilfacetka, klientka, męski mężczyzna, chłopka, Renata Flak, Kamilica – mógłbym wymienić o wiele więcej. Podoba mi się bardziej lawirowanie między pojęciami, niż wpisywanie się w jakąś konkretną tożsamość. Poprzez takie działanie mogę konstruować swoją rzeczywistość w zależności od nastroju czy potrzeby. Używanie feminatywów to dla mnie sposób na poszerzanie spektrum możliwości definiowania siebie: w kobiecej formie czuję się bardziej sprawcza i ogarnięta. To też z mojej strony forma gry i umyślne umykanie systemowi. Może nawet wprowadzanie błędu do obiegu. Prawdopodobnie w mojej głowie jest więcej zakodowanych wzorców żeńskich i dlatego poszukuję nowych opcji na mówienie o sobie poprzez niekoniecznie męskie zaimki.

Tworzysz nakrycia głowy inspirowane kołtunem, kobiece garnitury z wycięciami w miejscu na środku pośladków, uniseksowe suknie, w których sam pozujesz. Skąd czerpiesz pomysły?

Nauczyłem się, że inspirację można odnaleźć wszędzie: im bliżej i bardziej przyziemnie, tym fajniej. Dlatego zawsze czujnie się rozglądam i skanuję otoczenie, ludzi, sytuacje. Uwielbiam zaglądać nawet tam, gdzie nie powinienem, czyli na przykład w ekrany telefonów innych ludzi w środkach transportu publicznego. Czasem też nieco podsłuchuję. Zawsze mam w ręku telefon, który trzymam w gotowości, by uwiecznić coś ciekawego. Ostatnio fotografuję reklamówki, papiery, po prostu śmieci. Te zmokłe i zwichrowane odpady, które leżą na ulicy, tworzą inspirujące dla mnie formy. Kocham popkulturę, która jest dla mnie kopalnią referencji. Chyba muszę też wspomnieć o Instagramie: możesz tam odlecieć, jeśli zaczniesz grzebać i olejesz ładne obrazki i kontent typu „sponsorowane”.

Jeśli chodzi o Instagram, chciałbym poruszyć pewien osobisty wątek, jeśli pozwolisz. Poruszyło mnie, gdy parę miesięcy temu okazało się, że padłeś ofiarą przemocy – jak napisałeś: z powodu długich włosów, które nosisz. Możesz o tym opowiedzieć?

To traumatyczne przeżycie, do którego trudno mi wracać. Wszystko wydarzyło się na ulicy Kilińskiego w Łodzi. Wracałyśmy z wieczornego spotkania w klubokawiarni Pop’n’Art, czyli miejsca przyjaznego społeczności LGBTQIA+. Na dodatek było to w przeddzień Parady Wolności, w której brałem udział, gdzie na scenie pokazywałem swoją kolekcję, a kłirowe osoby prezentowały ją na wybiegu, tańcząc vogue. Grupa pięciu młodych mężczyzn jechała swoją „megafurą” przez miasto i ewidentnie szukała powodu do jakiejś akcji. Wiem, że zaczepili wcześniej dwie osoby, które od nas się oddzieliły i poszły w innym kierunku, do domu. Głośna muza dudniąca z auta z opuszczonymi szybami, „zimny łokieć”… Gdy przejeżdżali obok nas, usłyszałem między innymi: „Zetnij włosy, pedale”. Oddalili się, a ja machnąłem na nich ręką w geście trochę zrezygnowania, a trochę zbagatelizowania ich small-dick energy. Oni odebrali to jak atak i zatrzymali się. Przeszłyśmy na drugą stronę, ale wiedziałem, że już jesteśmy na celowniku i nie uda się nam tak po prostu odejść. Zasłonili twarze, zaczęli krzyczeć i atakować. Gdy mnie popchnęli na ziemię, skuliłem się, dziewczyny wokół odpierały ich atak. Po chwili krzyków i wyzwisk rzucanych w naszą stronę i ciągłej szamotaniny zostawili nas. Cieszę się, że mogłem liczyć na bliskie osoby, które były wtedy ze mną. To moje przyjaciółki, które broniły mnie i siebie nawzajem. One również zostały pobite przez napastników. Gdyby nie one, nie wiem, czy wróciłbym do domu tylko z podbitym okiem, połamanymi okularami i obolałym ciałem. Jestem im wdzięczny. Nie spodziewali się, że dziewczyny będą tak odpierać ich atak. Dziękuję Mai, Niku i Kaśce za ich waleczną postawę. Spędziłyśmy kilka godzin na policji, bo nikt nie mógł nas przyjąć, a jedyne kompetentne do tego osoby były w terenie. Było to kuriozalne: jesteś w potrzebie i czujesz się jak gówno, bo ktoś przeorał twoje poczucie bezpieczeństwa, a jednocześnie czekasz w nieskończoność, by wreszcie ktoś spisał zeznanie. Kiedy schodzi adrenalina, nagle wszystko zaczyna boleć, dociera, co się wydarzyło i jak bardzo to wszystko jest straszne. Wszelkie działania policji zajęły kilka miesięcy, jakiś czas temu wszystkie dostałyśmy list o umorzeniu sprawy. Nie są w stanie namierzyć kierowcy. Po incydencie spałem dwie godziny i pojechałem na backstage wspomnianej Parady w Łodzi. To, co nas spotkało, uświadomiło mi jedno – nie pozwolę nikomu zniszczyć mojego poczucia wartości. Było to trudne, żeby się nie zapaść, ale wyszedłem na finał, jak gdyby nic się nie stało. Tydzień później wywijałem na platformie na imprezie Mazury Club na basenach Kora. Kostka bolała mnie kilka następnych tygodni.

Modę traktujesz też jako pretekst do wypowiedzi na tematy przemocy, jak w wypadku pracy Nikt, którą wykonałeś na wystawę poświęconą Helenie Bohle-Szackiej w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Była to suknia z tytułowym słowem wyszytym z czarnych cekinów na neonowozielonym topie. To wymowne, nie tylko w kontekście samej bohaterki, która zanim stała się uznaną projektantką, trafiła do nazistowskich obozów koncentracyjnych. Jak pracowałeś nad projektem?

Zostałem zaproszony do tej współpracy przez kuratora

Marcina Różyca niedługo po obronie mojej pracy magisterskiej.

Zapoznałem się z obszernym wywiadem, w którym Helena

Bohle-Szacka opowiada traumatyczną historię swojego życia: w wieku szesnastu lat przeżyła Holokaust. Przez długi czas skrywała to doświadczenie i nie dzieliła się z nikim tym, co ją spotkało. Wydaje się, że to wszystko pozostało w niej na zawsze, ale mimo wszystko zachowała wielkie pragnienie życia i kontaktu z innymi. Miała też blask, który sprawiał, że ludzie lubili być blisko niej, co zamierzałem oddać, realizując swój projekt. Użyłem bardzo jaskrawych kolorów, które nawiązywały do barw nadanych jej w obozie, tak żeby wręcz krzyczały: na szarfach zwisających na krynolinie umieściłem napisy: „TO

JUŻ NIGDY NIE POWINNO SIĘ POWTÓRZYĆ” i „NIKT NIE

ZASŁUGUJE NA TAKI LOS”. Forma rozłożystej, ogromnej sukni miała być trochę jak pomnik, coś, czego nie da się przeoczyć, coś, co aż nie mieści całej traumy. Poprzez tę pracę chciałem podkreślić kruchość bycia kimś odczłowieczonym, pozbawionym podmiotowości, postrzeganym jako nie-osoba – przez kogoś o większej sile i wyższej pozycji możemy być pozbawieni naszych praw. Stąd pojawił się tytuł i hasło na wspomnianej koszulce, napis „NIKT” w swojej stylistyce nawiązuje do logotypu sportowego brandu oraz do zjawiska w popkulturze zwanego statement/clapback/slogan T-shirt z różnymi napisami, które nosiły celebrytki wczesnych lat dwutysięcznych, w ten sposób komentując otaczającą je rzeczywistość.

Kamil Wesołowski lawiruje pomiędzy obszarami mody i sztuki, balansuje na granicy styków, fantazjuje o nowych kodach wizualnych, a wszystko, co umyka konkretnym definicjom, staje się dla niego przedmiotem fascynacji. Absolwent Instytutu Ubioru Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, gdzie obecnie wykłada. Swoje projekty prezentował m.in. na wybiegu podczas prestiżowego konkursu Złota Nitka (2021). Ubierał m.in. Marię Peszek, Bellę Ćwir, Julię Wieniawę, Young Igi, Filipkę Rutkowską oraz osoby z Kiki House of Sarmata. Jego praca wideo Kołtunica zdobyła wyróżnienie podczas 7. Konkursu Najlepszych Dyplomów Sztuki Mediów WRO (2021). W roli osoby performującej wziął udział w pracy Ernestyny Orłowskiej Murmur w Galerii Studio w Warszawie (2022) oraz podczas festiwalu Ephemera (2022) wraz z innymi absolwentkami pierwszej edycji Kem Szkoły organizowanej przez kolektyw Kem Warsaw.

This article is from: