18 minute read
Opowieść Młynarza
from Geoffrey Chaucer, „Opowieści kanterberyjskie”, z języka średnioangielskiego przełożył Jarek Zawadzki
Mieszkał w Oksfordzie niegdyś kmieć bogaty, Co na kwaterę przyjmował do chaty.
3440 Cieśla z zawodu. Przybył w jego progi Raz mąż uczony równie co ubogi;
Advertisement
Sztuk się wyuczył, co tyle mu dały, Że astrologii poświęcił się cały.
Znał obliczenia, za których to sprawą
Niejedną tezę wykazał ciekawą.
Gdy go kto spytał, czy o pewnej porze Susza nastanie, czy deszcz spadnie może, Lub gdy zagadnął, co się jeszcze stanie
Z tym albo owym — wszystko wiedział, panie.
3450
Hoży Mikołaj, tak go bowiem zwano, Znał radość życia i miłość skrywaną;
Dbał o dyskrecję, spryt miał nienaganny, A przy tym lubił też potulne panny.
Miał ci komnatę w tej chacie niedrogą, W której sam jeden mieszkał, bez nikogo. Korzeni słodkich nawieszał dokoła,
A sam był pachniał niczym wonne zioła:
Lukrecja, ostryż lub przynajmniej róże.
Almagest 1 książki małe oraz duże, 3460 I astrolabium2, bo to jest i będzie
Dla jego sztuki niezbędne narzędzie, I do liczydła zbiór kamyków cały
Poukładane na półkach leżały
Przy samym łoża wezgłowiu na przodzie. Czerwone sukno lśniło na komodzie, Na której leżał psalterion zdobiony; Nocą wygrywał na nim dźwięczne tony — Cała komnata od śpiewu dudniła, Tak słodka jego melodia i miła.
3470 Anioł zwiastował Maryi, a czasem
I Pieśń Królewską 3 śpiewał tęgim basem.
Tak cudne dźwięki dobywał, że cała
Izba melodią słodką rozbrzmiewała.
Tak to nasz kleryk pędził żywot młody
Na koszt przyjaciół i za swe dochody.
Cieśla za żonę sobie wziął, widzicie, Kobietę, którą miłował nad życie; Lat osiemnaście tylko miała żona,
Z zazdrości była więc pilnie strzeżona,
3480 Jak gdyby w klatce: dziewczyna wszak młoda, Bał się, że jemu jakich rogów doda.
Prostak nie słyszał nigdy o Katonie, Który wprost prawił o mężu i żonie, Że muszą sobie być równi oboje, Bo wiek i młodość wieczne toczą boje. Skoro wpadł w sidła jednak, to rad nierad Musiał jak inni dzielnie znosić kierat.
Młodą miał żonę cieśla i nadobną; Jak ta łasica ponętną i drobną.
3490
Nosiła zawsze pas w prążki jedwabny, A mlecznobiały fartuszek powabny
Pękiem falbanek jej biodra otulał.
Czarnym jedwabiem jej biała koszula
Wyhaftowana była z przodu cała;
Kołnierz obszyty też jedwabiem miała.
Wstążki przy czepku, co jak śnieg był biały, Taki sam kolor jak jej kołnierz miały.
Jedwabna jeszcze na głowie opaska
I wzrok lubieżny w oczach jak z obrazka.
3500 Całkiem wąziutkie brwi miała dziewczyna, Jak łuk wygięte, czarne jak tarnina.
Bardziej kojący, przyznać tutaj muszę, Był ci jej widok niż te wczesne grusze.
Milejsza była niż wełna z owieczki.
W oryszalkowe4 przystrojona ćwieczki
Zgrabna sakiewka zwisała u pasa,
A przy niej frędzli jedwabistych masa, Które się wdzięcznie zawsze kołysały.
Choć wszerz i wzdłuż by świat przeszukać cały,
3510 Nie masz na świecie mądrego nikogo, Kto by wydumał taką dziewkę drogą.
A blask jej lica, jasny i bogaty, Przyćmiewał świeżo wybite dukaty.
Śpiew jej zaś głośny był tak i wesoły
Jak świergot ptaków na dachu stodoły.
A podskakiwać i pląsać umiała,
Jak zdrowy cielak przy matce bez mała.
Jak miód jej usta, słodkie niesłychanie, Albo jak jabłka wśród wrzosów czy w sianie.
3520 Żywa jak źrebak; wiecznie gdzieś biegała.
Jak maszt wysoka i prosta jak strzała.
Broszkę nosiła na skraju kołnierza
Wielką jak umbo na tarczy rycerza; Buty wysoko na nodze wiązane.
Kształt jak pierwiosnek, a lica różane.
Chętnie pan wielki dzieli z taką łoże, A kmieć poślubi, jeśli tylko może.
No i patrz, panie, stało się, tentego, Że ów Mikołaj hoży dnia pewnego
3530 Zaczął pozwalać sobie z młodą żoną, Gdy mąż jej w Osney miał interes pono,
3540
Bo kleryk sprytny, miły i w ogóle.
Złapał ją wtedy, hyc, za szparkę czule
I rzekł: „Daj, czego pragnę, bo inaczej
Z miłości umrzeć będę musiał raczej”.
Za udo złapał też nienadaremnie
I mówi do niej: „Zakochaj się we mnie, Bo, przebóg, umrę; dusza ujdzie z ciała!”.
A ta jak źrebak z kojca się zerwała
I mówi, gdy już głowę odwróciła:
„Nie pocałuję, jak mi matka miła.
Puść mnie! No, puszczaj! Puszczaj, Mikołaju!
Bo będę wołać o pomoc, hultaju.
Ręce przy sobie. Co to za maniery?”.
O litość błagać jął Mikołaj szczery; A mowa jego ładna i przebiegła,
Więc mu dziewczyna w końcu też uległa, I klnąc się mu na świętego Tomasza
Z Kentu5, amanta do siebie zaprasza,
3550 Kiedy okazja się tylko nadarzy.
„Mój mąż zazdrosny, jak to u stolarzy, Musisz cierpliwie czekać potajemnie”, Mówi do niego, „bo inaczej ze mnie Nic nie zostanie. Będzie rychło po mnie. Ostrożny musisz być zatem ogromnie, By nas nie zdradzić, bo jestem żonatą”.
„Spokojna głowa”, rzekł Mikołaj na to.
„Nikt dni straconych w książkach nie określi, Jeżeli kleryk nie przechytrzy cieśli”.
3560 Przyrzekli sobie i tak się zgodzili, By, jak mówiłem, wolnej czekać chwili.
Kiedy Mikołaj skończył swe zadanie, Pogłaskał udo czule niesłychanie
I pocałował mocno w usta, po czym
Swym psalterionem zajął się uroczym
I żywe na nim pobrzękiwał tony — Skoczne melodie grał zadowolony.
W święto do swego kościoła w parafii, By tam Chrystusa, jak tylko potrafi,
3570 Powielać dzieło, żona się wybrała.
Jak dzionek jasny twarz jej lśniła cała, Tak dobrze była po pracy umyta.
A był tam kleryk, który (jak kto spyta)
Zwał się Absalom, a włos miał kręcony, Co się jak złoto błyszczał z każdej strony, Prosty i długi, jak wachlarz szeroki, Dzielony zgrabnie podziałką na boki.
Lico czerwone, gęsioszare oczy.
W butach wycięty witrażyk uroczy.
3580 Czerwone nosił elegancko spodnie;
Ubierał ci się ze smakiem i modnie: W tunikę z sukna bladoniebieskiego, Grubą koronką obszytą do tego.
A jakby jeszcze to nie wystarczało, Komżę miał żywą, jak kwiat z drzewa białą. Pogodny chłopak, niechże mnie Bóg broni, Strzyc umiał, golić, krwi upuszczać z dłoni, Jak kwit napisać wiedział czy umowę, Miał ci młodzieniec do papierów głowę.
3590 A pląsać umiał młodzieniec wesoły, Dwadzieścia tańców znał z oksfordzkiej szkoły; Nogami przy tym na lewo i prawo
Do rytmu również wymachiwał żwawo.
Na małych skrzypcach czasem lubił granie, A śpiewał przy tym na głos i w sopranie; Ponadto grywał jeszcze na gitarze.
A nie słyszałem o knajpie czy barze, Gdzie nie szedł z chęcią, jeśli tylko miła Karczmarka z ikrą się jaka trafiła.
3600 Ale nie lubił, wierzcie, daję słowo, Puszczania bąków… i gardził rozmową.
Ten więc Absalom, pogodny i miły, Idzie z kadzidłem, bo to święta były, I rześko kadzi kobiety z parafii, Wzrokiem zaś czułym niejedną utrafi, A przede wszystkim cieśli piękną żonę; Jej widok był mu jak życie spełnione.
Taka ponętna jej uroku siła, Że, Bóg mi świadkiem, gdyby myszą była,
3610
A on był kotem, capnąłby ją zara.
Miał więc Absalom zmartwień co niemiara:
Taką czuł rozpacz w sercu, że niestety
Nie brał na tacę od żadnej kobiety:
Przez grzeczność, mówił, nie przyjmie ofiary.
W blasku księżyca raz dobył gitary
I gra do późna; przez wzgląd na kochanie
W blasku księżyca zasnąć nie jest w stanie.
Po czym wyrusza pogodny i błogi,
I zakochany, aż po cieśli progi.
3620 Dotarł tuż po tym, jak zapiały kury.
Pod oknem staje i patrzy do góry
W okno zawiasem przypięte do ściany.
Wtem śpiewać zacznie wyborne soprany:
„Błagam cię, pani, rozjaśnij noc ciemną,
Okaż swą wolę, zlituj się nade mną…”, Zgodne wydając na gitarze dźwięki.
Zbudził się cieśla na ton tej piosenki
I pyta żonę: „Czy ty słyszysz może, Alicjo, jak tam Absalom na dworze,
3630
Pod naszym oknem śpiewa, Bóg wie czemu?”.
Żona mężowi odpowiada swemu:
„Słyszę, na Boga, wszystko słyszę, Janku”.
I co tu mówić? Dzień w dzień o poranku
Zabiegał o nią Absalom pogodny, Aż zmarniał cały niczym żebrak głodny.
Za dnia ni w nocy nie mógł oka zmrużyć;
Czesał się, stroił, chciał jak paź jej służyć.
Swatów posyłał i łączników do niej, Aby po jego się wstawili stronie.
3640 Jak słowik śpiewał i świergotał żywo; Słodkie słał wina, miody oraz piwo
I prosto z pieca wyciągnięte ciasta;
Nawet pieniądze, była bowiem z miasta.
Bo jednych łatwo majątek zdobywa, Innych batogi, innych mowa tkliwa.
Czasem talentu dawał przedstawienie, Grając Heroda na wysokiej scenie.
Lecz cóż mu z tego, że tak się wystraja?
Ona wdzięcznego kocha Mikołaja.
3650 Spocił się biedny Absalom jedynie, Pogardę tylko wzbudzając w dziewczynie.
Małpą go swoją uczyniła wtedy
I kpiła sobie z jego szczerej biedy.
Kłamstwem nie trąci przysłowie ludowe:
„Gdy kto jest blisko, a szczwaną ma głowę, Innych w oddali ten szkalować będzie”.
Bo choćby wściekł się Absalom w obłędzie, Przez to, że z dali go widać nie było, Mikołaj z bliska większą władał siłą.
3660 Spraw się więc dobrze, hoży Mikołaju; Rywal zapłacze, a ty będziesz w raju.
I tak się w pewną zdarzyło sobotę, Że w Osney jakąś miał cieśla robotę.
Hoży Mikołaj odwiedził Alicję.
Razem uknuli taką propozycję:
Że tu Mikołaj szybko ruszy głową, I że intrygę opracuje nową,
Po czym oszuka swoimi podstępy Męża, co prostak i zazdrośnik tępy.
3670 Jeśli oszustwo by się im udało, Alicja noc z nim wtedy spędzi całą, A pragnął tego i ona pragnęła.
Zabrał się wtedy natychmiast do dzieła, Bo nie miał czasu Mikołaj na straty, I znosić zaczął do swojej komnaty
Jadła, napoju — na dzień, dwa bez mała —
Każąc jej, żeby cieśli powiedziała, Że nie wie, co się z klerykiem dziać może
(Gdyby o niego spytał, nie daj Boże),
3680 Bo go od rana nie ma do tej pory,
I że przypuszcza, że chyba jest chory;
Żadną się nie da go zawołać siłą, Bo nie odpowie, choćby się paliło.
I tak calutka sobota upłynie
Mikołajowi w komnacie jedynie.
Tam jadł i spał tam; robił rzeczy wiele, Co tylko zechciał, aż po zmierzch w niedzielę.
Ten prostak cieśla martwi się i głowi,
Co też dolega tak Mikołajowi,
3690 „O, na świętego”, zawoła, „Tomasza!
Mikołaj długo się coś nie ogłasza;
W sobotę zniknął na niedzielę całą.
Mam złe przeczucie, że coś mu się stało
Albo że może coś mu wnet się stanie.
Boże broń, żeby umarł niespodzianie;
Tyle na świecie nieszczęść dookoła.
Sam dzisiaj patrzę: wnoszą do kościoła
Trupa, którego zeszłym poniedziałkiem
Widziałem w polu zdrowiuśkiego całkiem”.
3700 „Idź!”, rzekł do sługi. „Zobacz, jak Mikołaj.
Kamieniem pukaj albo głośno wołaj
I daj mi znać tu, co mu się to stało”.
Idzie więc sługa szybkim krokiem śmiało, A gdy już dotarł pode drzwi komnaty, Wrzeszczy i puka niczym durnowaty: „Panie Mikołaj, co tam znów u pana?
I czemu śpi pan cały dzień od rana?”.
Ale na próżno był nadstawiał ucha: Z komnaty cisza dochodziła głucha.
3710 Wtem otwór znalazł gdzieś u dołu dźwierzy
Bardzo niewielki, co to ledwo mierzy
Tyle, by mogły przezeń wchodzić koty;
W ten otwór spojrzał, jakoby w głąb groty,
Aż w końcu ujrzał Mikołaja, który
Siedział na ziemi i patrzył do góry
Na księżyc w nowiu. Sługa szybko wstanie
I co sił w nogach złożyć sprawozdanie
Na dół po schodach gna do gospodzina.
Cieśla się żegna i mówić zaczyna:
3720 „Módl się za nami, święta Frideswido6 , Bo któż wie, komu jakie losy idą.
Ta astronomia to go tak pomału
Doprowadziła do cierpień i szału.
Zawsze mówiłem, że tak jest, niestety; Nie dla człowieka są Boskie sekrety.
Błogosławiony, komu obca wiedza, A Boga tylko w kościele odwiedza.
Poszedł raz kiedyś astronom po szkole, Coby się gwiazdom przyglądać, gdzieś w pole;
3730
I tak z nich czytał przyszłość, co się stanie, Że do glinianki wleciał niespodzianie.
Ale, na imię świętego Tomasza, Hoży Mikołaj się o to uprasza.
Szkoda mi chłopca. Takie studiowanie Potępić trzeba, Jezusie, nasz Panie!
Przynieś mi kija, kijem drzwi podważę; Ty drzwi, Robinie, dźwigniesz, gdy rozkażę, A wtedy uda nam się, moim zdaniem, Sprawić, by skończył on z tym studiowaniem”.
3740 Jak rzekł, tak zrobił i bez czasu straty Wnet się ustawił pod drzwiami komnaty.
Sługa, chłop tęgi tak, jak mało który, Chwycił za wrzeciądz, drzwi podniósł do góry, Te na podłogę upadły z łomotem, A kleryk cicho — jak przedtem, tak potem — Siedział i dumał, co w górze zobaczy. Cieśla pomyślał, że kleryk w rozpaczy; Chwycił go mocno, jak zwierz zdobycz własną, Silnie potrząsnął, po czym na głos wrzasnął:
3750
„Ej, Mikołaju, na dół spuszczaj głowę, Zbudź się i męki studiuj Chrystusowe.
Ja znakiem krzyża od złego wybawię”.
I modlić zaczął się w tej słusznej sprawie.
Cały dom zmodlił i w każdym był rogu, Nawet przy wejściu od dworu u progu:
„Chrystu Jezusie, Benedycie święty, Niech mnie ten łajdak stąd pójdzie przeklęty!
Biały Ojcze nasz, mnie duchem złym nie karz.
Gdzie, siostro Piotra świętego, uciekasz?”7.
3760 W końcu Mikołaj westchnął i powiada:
„Oj, gospodarzu, biada ci nam, biada!
Czyżby ten świat nasz miał skończyć się znowu?”.
Cieśla odpowie: „Biada twemu słowu.
O czym ty mówisz? Drogi Mikołaju!
O Bogu raczej rozważaj i raju, Jak pracujący to czynią ludkowie”.
„Daj mi się napić”, kleryk mu odpowie, „I w cztery oczy pogadajmy sami
O czymś, co związek ma jedynie z nami;
3770 Nikomu więcej tego nie wyjawię”. Cieśla w mig wrócił — w jednej chwili prawie —
I kwartę piwa przyniósł, co się zowie;
A gdy już sobie popili panowie, Mikołaj dźwierza komnaty zatrzasnął, Siadł obok cieśli i powiada jasno:
„Janie, mój drogi, zacny gospodarzu, Przyrzeknij ty mi jako przy ołtarzu, Że, co tu powiem, zachowasz dla siebie, Zdradzam ci sekret Boga, co jest w niebie;
3780 Gdy go wyjawisz, zostaniesz zgubiony, Bo zemsta przyjdzie taka z Jego strony, Że gdy coś powiesz, będziesz opętany”.
„O nie! Broń Boże. Na Chrystusa rany!”, Mówi ten prostak. „Ja gadać nie lubię; Nie jestem paplą i siebie nie zgubię.
Mów, co masz mówić; nie powiem nikomu: Dziecku ni żonie, na dworze ni w domu;
A jeśli coś by z moich ust wyciekło, Niech mnie pokarze — ten, co złupił piekło”8.
3790 „Tak więc bez dalszej, Janie, demagogii”, Rzecze Mikołaj. „Dzięki astrologii, Która, jak sam wiesz, bardzo mnie zachwyca, I obserwacjom jasnego księżyca, Wiem, że się zdarzy teraz w poniedziałek, Gdy ledwie nocy upłynie kawałek, Deszcz tak ogromny, ulewa zawzięta, Jakiej sam Noe nawet nie pamięta.
A świat ten”, mówi, „w niecałej godzinie Wodą ulewy przytłoczony zginie,
3800
Z nim razem ludzkość przepadnie skończona”.
A cieśla na to: „Ale moja żona!
Czy też utonie? Alicja ma! Biada!”.
Ledwie z rozpaczy nie upadł i gada:
„Czy da się coś tu zaradzić w tej sprawie?”.
„Da się”, odpowie Mikołaj łaskawie, „Gdy rad usłuchasz i co Pismo powie, I nie wymyślisz nic sam w swojej głowie. Prawdę nam bowiem Salomon powiada:
»Człek nie żałuje, gdy dobra jest rada«.
3810 Jeśli więc dobrej przysłuchasz się radzie, To i bez masztu, żagla na pokładzie
Ocalę łatwo ją, ciebie i siebie.
Wiesz, jak Noego Bóg chronił w potrzebie, Kiedy go ostrzegł, że deszcz spadnie z nieba, Że światu rychło zginąć będzie trzeba?”.
„Tak”, odrzekł cieśla, „bardzo dawno temu”.
„A czy słyszałeś, jak ciężko Noemu
I wszystkim innym wokół niego było, Zanim na statek wsadził żonę miłą?
3820 Wolałby wtedy, stwierdzić się nie boję, Bardziej niż piękne czarne skopy swoje, Mieć łódź osobną, tylko dla swej żony9.
Czy wiesz, co zrobić winien mąż strapiony?
Trzeba się spieszyć, niech nikt nie ocenia, Bo nie ma więcej czasu do stracenia.
Zdobądź czym prędzej porządnie wymytą
Kadź albo wannę lub jakieś koryto
Dla naszej trójki. Ale rozmiar duży, Co się pod wodę czasem nie zanurzy.
3830
Przygotuj jeszcze mięsiwa i chleba
Na jedną dobę — więcej nie potrzeba!
Wody opadną, nim się obejrzymy,
Dnia następnego z rana w porze prymy10.
Lecz Robin o tym nic wiedzieć nie może
Ani Juliana, twa służka, niebożę.
Nie pytaj, czemu nie wezmę ich w drogę.
Tajemnic Boga wyjawić nie mogę.
To ci wystarczy, gdyś w duchu bogaty, By posiąść łaskę jak Noe przed laty.
3840 Spokojna głowa, ocalę twą żonę.
Teraz idź zrobić, co ma być zrobione.
A kiedy w końcu załatwisz starannie
Jej, sobie i mnie po kadzi lub wannie, Zawieś pod dachem u góry wysoko; By nie dojrzało ich tam ludzkie oko.
Gdy polecenie już wykonasz moje
I w środek włożysz jadło i napoje
Oraz siekiery, by w deszczu godzinę
Każdy z nas przeciąć siekierą mógł linę, 3850 Żeby ujść wolno i wyrąbać z przodu
Otwór w szczytówce, aby do ogrodu
Wpłynąć i wybrnąć potem bez przeszkody, Kiedy potopu będą padać wody, Ty pływał będziesz w potopu godzinie, Jak biała kaczka za kaczorem płynie.
Zawołam wtedy: »Alicjo i Janie, Potop szczęśliwie już wkrótce ustanie!«, A ty odpowiesz: »Panie Mikołaju, Widzę was, widzę, boć jasno jak w raju«.
3860 I władać ziemią będziemy zieloną
Do końca życia, tak jak Noe z żoną.
Rzecz jedną jednak miejże na uwadze, Że owej nocy, ostrzegam i radzę, Kiedy się każdy do swej łodzi schowa, Nikt z nas nie może pisnąć ani słowa, To nakaz Boży, tylko modły w duchu
Podobać będą się Bożemu uchu.
Wisieć daleko musisz od swej żony, Byście nie wpadli w jakie grzechu szpony:
3870 Ani uczynkiem, ani przez spojrzenie.
Ruszaj więc z Bogiem. Kiedy nocy cienie
Świat skryją jutro, kiedy ludzie zasną, Każdy z nas w wannę swoją wejdzie własną
I modły wzniesie do Boga w podzięce.
Idź więc, bo czasu nie mamy już więcej, By dłużej prawić, wszak niejeden powie:
»Poślij mądrego, jemu dość dwie słowie«, A ty przodujesz w mądrości i sprycie; Idź więc i, błagam, ratuj nasze życie”.
3880 Naiwny cieśla idzie więc i gada
Tak sam do siebie: „Co tu robić? Biada!”. Żonie wyjawił, jak się rzecz ma cała, Lecz ona lepiej od niego wiedziała, O co chodziło w tym przebiegłym planie, Choć udawała, że to koniec dla niej; I tak mówiła: „Nie trać ani chwili!
Ratuj nas, byśmy martwi nie skończyli!
Ja, wierna żona, z którą brałeś śluby, Mówię ci: ratuj nas, mężu, od zguby!”.
3890 Miłość jest ślepa i wiele w tym racji: Chłop umrzeć może od imaginacji, Gdy jemu w głowie zawróci dziewczyna.
Naiwny cieśla dygotać zaczyna, Bo mu się zdaje, że naprawdę może Potop Noego ujrzeć jakby morze, W którym kochana Alicja utonie.
Płacze, biadoli i twarz chowa w dłonie, Wzdycha głęboko, jęczy i zawodzi.
Poszedł i znalazł trzy okazy łodzi:
3900 Wannę, koryto i kadź wyczyszczoną; Przyniósł do domu, jak mu polecono;
Na dachu wszystkie zawiesił bez drwiny
I własnoręcznie zrobił trzy drabiny, By można było się po nich bez strachu
Wspiąć do wanienek wiszących na dachu,
Gdzie uszykował ci ucztę prawdziwą: Dał chleb i ser, i bardzo dobre piwo, Co na dzień jeden im wystarczyć miały, Lecz nim ten prowiant naszykował cały,
3910 (By tajemnice były zachowane)
Sługę Robina i służkę Julianę
Wyprawił w drogę, mówiąc im jedynie, Że ważną sprawę załatwią w Londynie.
I w poniedziałek w domu, jak w fortecy, Pod zmierzch się zamknął, nie zapalił świecy, I przygotował wszystkie sprawy swoje, Po czym do wanien zaraz weszli troje, Gdzie tyle czasu zaledwie spędzili, Że przejść by można jedną ósmą mili.
3920
„A teraz”, mówi Mikołaj, „paciorek
I ani mru-mru. Jasne? Gęba w korek”.
I „Ani mru-mru”, rzekł Jan z trwogą w mowie,
I „Ani mru-mru”, Alicja odpowie.
Cieśla już swoje odmówił pacierze, Lecz ciągle siedział skulony i szczerze
Modlił się dalej, nasłuchując w ciszy,
Czy też ulewy już jakiejś nie słyszy.
Cieśla zmęczony, więc go zmorzył mile
Sen sprawiedliwy, chyba krótką chwilę
3930
Po zmierzchu albo jakiś moment potem.
Za duszy rany jęczy jak pod młotem.
Głowę źle złożył, więc chrapie w tej łodzi.
Mikołaj wtedy po drabinie schodzi,
A i Alicja cichcem na dół śpieszy
I z miejsca gzić się idą do pieleszy,
Gdzie cieśla zwykł był wylegiwać kości.
Końca nie było śpiewom i radości!
Leży Alicja tak przy Mikołaju
W błogiej rozkoszy, szczęśliwa jak w raju,
3940 Aż tu na jutrznię biją i w kaplicy
Gromko zaczęli śpiewać zakonnicy.
A ten Absalom, kleryk z tej parafii, Tak zakochany, jak tylko potrafi, W ten poniedziałek do Osney przybywa, By grać i śpiewać; z nim ferajna żywa.
Przy tej okazji pyta mnicha, jeśli Nie słyszał czego tam o Janie cieśli, A ten go ciągnie na zewnątrz kościoła
I mówi: „Nie wiem, co się stało zgoła,
3950 Bo nie widziałem ci go od soboty.
Być może opat zadał mu roboty, Żeby pojechał do lasu po drewno, Więc i w drewutni tam nocuje pewno.
Nieraz go opat wysyła do lasu, By drewna przywieźć od czasu do czasu.
Albo jest w domu, jak nie ruszył w drogę.
Gdzie jest naprawdę, odgadnąć nie mogę”. Wielkie więc szczęście Absaloma było.
„Nie zasnę”, myślał, „lecz noc spędzę miło, 3960 Gdyż nie widziałem dzisiaj wcale Jana, By wokół domu się krzątał był z rana. Tak, los mi sprzyja, więc nim kur zapieje, Lekko zapukam, taką mam nadzieję, W okna sypialni, co nisko sięgają, Aby Alicji powiedzieć, że ja ją Kocham, że tęsknię dniami i nocami; Chociaż całusa może w końcu da mi, Wszak ulga jakaś mi się dziś należy; Usta od rana swędzą, bądźmy szczerzy:
3970 To znak, że będzie mnie całować miło.
Tej nocy mi się balowanie śniło, Więc na godzinę lub dwie się położę, By grać noc całą, aż po świtu zorze”.
Gdy pierwsze pienie rozległo się wkoło, Podniósł się zaraz Absalom wesoło
I stroje modne zakłada powoli;
Lukrecję żuje, aż go żuchwa boli, Gryzie kardamon, co by pachniał mile; Włosy zaczesał tak z przodu, jak w tyle,
3980 A pod językiem położył z weselem Czworolist zwany zakochanych zielem.
Pewny, że wszystko to przyda mu blasku, Idzie do cieśli chałupy o brzasku; Staje pod oknem, co nisko zwieszone
Po pierś mu sięga albo i przeponę, I chrząka cicho, zagląda do środka:
„Jak się masz”, mówi. „Alicjo ma słodka?
Moja ptaszyno, słodki cynamonie, Zbudź się i przemów”. Tak szczebioce do niej.
3990 „O mej niedoli nie rozmyślasz wiele.
Z miłości pocę się wszędzie na ciele.
Nie dziw, że cały jak pochodnia płonę, Beczę jak jagnię za sutkiem stęsknione.
Wierz mi, kochana, że tak pragnę ciebie,
Iż kwilę niczym turkawka na niebie;
Jem tak, że więcej przystoi dziewczynie”.
„Idź precz!”, Alicja wrzaśnie. „Ty kretynie!
Jak Bóg mi świadkiem i święci uprzejmi, Nie będziesz śpiewał tu: »Całuska dej mi!«.
4000
Kocham innego i nawet jeżeli
Moja w tym wina, to — święci anieli —
Lepszy od ciebie on jest razy wiele.
Won mi, bo zaraz cię kamieniem zdzielę!
I do stu diabłów, daj mi spać spokojnie!”.
„Biada!”, Absalom wtedy powie. „Oj, nie
Taką niewdzięczną się miłość jawiła.
Daj mi całusa choć jednego, miła,
Przez miłość do mnie i miłość do Boga”.
„A pójdziesz wtedy, gdzie twa wiedzie droga?”,
4010 Pyta Alicja, a Absalom na to:
„Tak, oczywiście!” i czeka pod chatą.
„To się przygotuj”, Alicja zawrzaśnie, „Bo zaraz przyjdę, ubieram się właśnie”.
Mikołajowi zaś szepcze do ucha, Że jeśli prośby jej teraz posłucha
I krótką chwilę milczeć się postara, To się uśmieje wkrótce co niemiara.
A ten Absalom pada na kolana
I mówi: „Mój dziś tytuł wielce pana,
4020 Bo więcej mi się po tym wnet dostanie
Łask twych, ptaszyno, i względów, kochanie!”.
Alicja okno otwiera szybciutko.
„No dawaj!”, mówi. „Tylko całuj krótko, Żeby nas sąsiad żaden nie zobaczył”.
Absalom usta swe wytrzeć pierw raczył.
Noc była ciemna jak węgiel czy smoła.
Z okna sterczała sobie dupa goła.
Pech to czy szczęście, osądzicie sami, Absalom dupę całował ustami,
4030
I rozkoszował się przy tym niemało, Aż nagle zdębiał, bo mu coś nie grało: Wiedział, że bród to nie mają kobiety, A szorstkie włosy tu poczuł, niestety.
„O fuj!”, zawoła. „Co zrobiłem właśnie?”.
„Hi, hi!”, ta zadrwi i okno zatrzaśnie.
Biedny Absalom, trochę mi go szkoda.
Wdzięczny Mikołaj krzyknął: „Broda, broda!
Na rany boskie, to idzie wzorowo”.
Prostak Absalom słyszał każde słowo
4040
I przygryzając wargi swe ze złości, Myślał: „Już ja wam porachuję kości”.
Kto czyści usta, wyciera nad ranem Piaskiem i suknem, zrębkami i sianem, Jeżeli nie jest to Absalom, który
„Biada mi, biada!”, powtarza raz wtóry. „Choćbym miał oddać szatanowi duszę, Przysięgam sobie, że się zemścić muszę.
Bardziej niż posiąść na własność to miasto, Chcę się policzyć z tą szczwaną niewiastą.
4050 A mogłem głowę zwrócić w drugą stronę”.
Płomienie uczuć miał już ugaszone, Gdyż po tym, jak ją całował po dupie, Miłosne harce zdały mu się głupie, Bo już wyleczył się on z tej choroby
I ganił miłość na różne sposoby, Płacząc jak dziecko, co dostało lanie.
Cicho do kuźni idzie i zastanie
Tam Gerwazego, tej kuźni kowala, Co pługi robi, które lud zachwala.
4060 Lemiesz nad ranem ostrzy i krój pługa, Gdy pukanina rozlega się długa, Bo tam Absalom leciutko uderza
W zamknięte przed nim tęgie kuźni dźwierza
I mówi: „Otwórz, Gerwazy, w tej chwili!”. „Kto tam?”. „Absalom”. „Kto? O święci mili!
Czemuś tak wcześnie, na Chrystusa rany, Wstał, Absalomie? Na co ja skazany! Co ci dolega? Znów jakaś dziewczyna
W głowie ci mieszać, nie daj Bóg, zaczyna?
4070 Wiesz dobrze, o czym tu mówię do ciebie. O, na świętego Neota11, co w niebie!”.
Cóż, Absaloma ani na ćwierć cala
Nie zbiły z tropu te słowa kowala.
Nie odrzekł jemu zatem nic łaskawie, W ważniejszej przyszedł, niż ten myślał, sprawie.
„Mój przyjacielu”, mówi, „krój do pługa, Co w palenisku się żarzy i mruga, Pożyczyć chciałbym na chwilę od ciebie, Bo jestem w takiej ja, widzisz, potrzebie;
4080 Muszę coś zrobić, a jak tylko zrobię, Ten krój do pługa zaraz zwrócę tobie”.
Gerwazy odrzekł: „Jasne! Choćby to to Był worek srebra albo jakie złoto, Dałbym ci przecież. Powiedz mi jedynie, Jakie zamiary masz w swej łepetynie?”.
„Tym się nie przejmuj teraz, jutro bowiem”, Rzecze Absalom, „wszystko ci opowiem”.
Wziął krój, chwytając za skraj zimnej stali
I ku drzwiom ruszył z miejsca, w którym stali;
4090 Aż się zatrzymał pod ścianą chałupy, Gdzie był smakował całowania dupy.
Najpierw odchrząknął i pod oknem stanął, Po czym zastukał, tak jak stukał rano.
„Już ja ci, ptaszku”, myśli, „poświergotam”.
Alicja wtedy na głos krzyknie: „Kto tam Tak puka znowu? Pewnie złodziej może”.
„Nie! Skąd?”, rzekł do niej. „To ja tu, mój Boże, Absalom, skarbie. Przynoszę ci złoty
Pierścionek bardzo szlachetnej roboty.
4100 Mam go od matki, Bóg mi świadkiem, Serce, Bardzo kunsztowny o pięknej grawerce.
Pocałuj mnie, a dam ci ten pierścionek”.
Mikołaj wstał, by sikać, bo już dzionek,
I przy okazji tak pomyślał sobie:
„No to ja numer jeszcze lepszy zrobię:
Chce się całować? A któż mu zabrania?!
Moją mu dupę dam do całowania”.
Po czym na oknie w pośpiechu zasiada
I wnet mu dupa z okna sterczy blada,
4110 Sterczą pośladki, sterczy kość biodrowa.
Wtedy Absalom takie mówi słowa:
„Gdzieś jest ptaszyno, gdzie twych woni łąka?”.
Mikołaj wtedy puścił nagle bąka
Wielkiego, jakby piorun walnął z siłą, Że aż kleryka prawie powaliło.
Stał jednak gotów z gorącym żelazem
I w dupę wsunął mu za jednym razem.
Schodzi więc skóra na szerokość dłoni, A tak mu zadek się od żaru płoni,
4120 Że chyba ledwie nie wyzionie ducha.
Całkiem oszalał i z wrzaskiem wybucha:
„Wody! A! Wody! O, na litość boską!”.
Zbudził się cieśla, który spał beztrosko, I słyszy, jak ktoś „Wody!” głośno woła, Jakby zmysł stracił albo dostał fioła.
I myśli cieśla, zrobiwszy znak krzyża: „Powódź Noego oto nam się zbliża”.
Usiadł więc cicho, aby już bez słowa
Linę odrąbać, tak jak była mowa,
4130
I w dół poleciał w jednym mgnieniu oka;
O twardą ziemię uderzył z wysoka
I nieprzytomny leży na podłodze.
„Ludzie, na pomoc!”, Alicja na drodze, A z nią Mikołaj, wniebogłosy woła.
Sąsiedzi schodzą się zewsząd dokoła, Żeby popatrzeć, i chłopy, i baby,
Jak nieprzytomny leżał Jan i słaby, Spadając bowiem, rękę złamał jedną.
Lecz nie to było cieśli zgryzot sedno,
4140
Bo gdy co mówił, wnet był zagłuszony
Słowami gościa swego oraz żony.
Mówili ludziom, że odbiło chłopu,
Bo się wystraszył Noego potopu,