Mateusz Kraszewski Pawe続 Piechowicz
kropki
1
#
pr¹d elektryczny dla frajerów
Jasia pr¹d elektryczny kopn¹³. — Brawo Jasiu! — powiedzia³ do niego stryj Szympans, ale to by³o du¿o wczeœniej, w czasach, gdy wszyscy siadali spo³em na ganku i ca³¹ rodzin¹ zajadali ser. Nieraz ma³y Jasio ulepi³ z serowych plasterków krówkê, nieraz owieczkê albo byd³o, a wszystko takie tycie, takie pocieszne, ¿e domownicy nie posiadali siê. Tak by³o kiedyœ. Teraz Jaœ by³ dojrza³ym cwaniakiem, który w ¿yciu umie sobie poradziæ i niejednego ju¿ zrobi³ na cacy tudzie¿ wyrolowa³. Mniemanie wiêc w Jasiu ros³o a¿ któregoœ dnia zrobi³ siê z niego taki zadufaniec, ¿e poszed³ do pokoju i w³o¿y³ jêzyk do skrzynki kontaktowej, mimo ¿e sam kierownik kombinatu go drzewiej ostrzega³. I tak Jasia pr¹d elektryczny kopn¹³.
2
#
zupka chiñska osi¹ naszych domów Rozleg³ siê kaszel przecie¿. — Co jesz? — Co zaj¹dz? — odpowiedzia³ na pytanie Edmundka dziadzio, a odpowiedzia³ pytaniem, bo mu siê wszelkie kropki jakie mia³ pogubi³y w domu. Bez kropek pozostawa³o mu tylko zach³ystywanie siê bezprzerwane tym i owym, zawijasami i d³ugaœnymi krêcio³ami i st¹d ten chorobliwy kaszel jego. Edmundek ju¿ jednak nie zwraca³ na to wszystko swojej upoœledzonej twarogiem uwagi i ca³y zabielony sta³ radoœnie wymachuj¹c o³óweczkiem i rysuj¹c kreseczki od dziadzia do dziadzia. Z powrotem te¿ przecie¿.
3
#
¿o³¹dki pokarmowe dla nastolatków Bardzo lubiê œmiaæ siê z tej opowiastki. Moja siwucha te¿. Chodz¹ ludzie, chodnikiem w dó³, chodnikiem w górê a i nazad nieraz, a jak niedajbo¿e jest klapa od kanalizy podprowadzona to wpierniczy siê taki delikwent raz i drugi. Goœciu brudny jak d³ugi, a my siê pok³adamy. Wiêc nie ma œciemy i nam te¿ siê dostaje, bo tak naprawdê to wychodzi nastêpnie na jaw, ¿e my t¹ klapê dla ubytku metalurgii ¿eœmy sami gwizdnêli. Robi siê wtedy tak œmiesznie, ¿e nawet pan w³adza przymru¿a oko, bo i komu niby do przepukliny spieszno... Przepraszam. Œmiejê siê sam.
4
#
trochê s³abe kaczuszki z zawiasami — Kawy? — Nie, dziêki, ju¿ pi³am. — rzek³a porêcz¹ lewego schodka, sk¹d najidealniej widaæ by³o ca³y parnas kolagenowy bez czach. A by³a ju¿ tam od bardzo dawna — nawet psy pamiêta³y te wspania³e czasy gdy hasa³a poœród nich z radoœci¹ i ¿arówk¹ w rozcapierzonych ustach nastoletnich. M³odzie¿owo wiedzia³a tak¿e, ¿e czasy te wróc¹ — musi tylko nadejœæ odpowiednia okolicznoœæ by ca³e skumulowane w g³êbi jej miêœni potencja³y mog³y z ca³¹ mo¿liw¹ si³¹ wybuchn¹æ, przetr¹caj¹c zarazem ca³¹ przychybiaj¹c¹ œrodowiskowoœæ. Klucze francuskie nie mia³y szans. — Zrób mi lepiej coœ do picia — otworzy³a siê przed nim, a posz³o wszystko ³agodnie, bo my, starzy fachowcy to znamy siê na tych rzeczach jak nikt.
5
#
gazowany cios
Buliony Knorra zawirowa³y w ciastowym ³bie jak za starych dobrych dni. Leon co prawda mówi³ to i owo, ale co komu schodzi, to ju¿ wydalone docelowo. Tym¿e wiêc tokiem zapierniczaliœmy ju¿ jakieœ kilkanaœcie chwilów, a¿ nam siê w nogach porobi³o nieszczególnie. Có¿ wiêcej, mili pañstwo, có¿ wiêcej? W czasach, kiedy wszystka kiszonka na straty bezpowrotnie spisana, a w pieleszach trzewi artystycznych popierniczaj¹ psychole w workach z kiszek ³abêdzich, to ameby rzygaj¹ na potêgê, na nogi, na grzbiety pobratymców, na wa³konie okolicznoœciowe. Stefan siedzi na progu. Nic mord¹ nie mówi.
6
#
wódka symeon — Nie wierzê w³asnym oczom! — krzykn¹³ stop¹ swoj¹ lew¹ proroczy ba³wochwalca wspó³czesny, choæ nie tylko oczom nie wierzy³ i nie tylko w³asnym. Nie wierzy³ uszom, rêkom, nosom — ca³emu œwiatu nie wierzy³. A jednak by³ z jakiegoœ powodu proroczym ba³wochwalc¹ wspó³czesnym i obnosi³ siê z tym jak pawie oczko omega. Samotnie istnia³ niestety na tym cokole styropianowym wzniesionym w³asnymi zakrwawionymi rêkami. Pewnie dlatego brakowa³o mu wiary w tak trudnych i ciê¿kostrawnych u³amkach rzeczywistoœci wytworzonej nie przez niego a przez œwiat, w którym ¿y³. — Nie wierzê w³asnym oczom! — ponownie stopa prorocza zatrzês³a siê wahad³owo nad spoconymi g³owami wyimaginowanego t³umu zanim zasnê³a wraz z nim w wyœnionym dniu czarnej radoœci i niebieskiego myœlenia. W dniu proroczej, acz ba³wochwalczej wspó³czesnoœci.
7
#
rêk¹
Twarz chyli³a siê ku blaskom postronków gdy tak kible sz³y. Zwarte szeregi rozbrzmiewa³y grajkom w Eustachiuszowych tr¹bkach i jeszcze tu — pokaza³ Wicio paluszkiem swym nowowyros³ym. Pokaza³ dziadziom na swe znamiê w skórku pomarañczy. Tam gdzie pêpek powoli siê koñczy i jeszcze wolniej przechodzi w twarz. T¹ co siê chyli, albo i t¹ drug¹, pierwotn¹, co to nawet Dziadziowie gdy byli jeszcze Wiciem bali siê g³askaæ. Mówiono ¿e to od koktajli, mówiono te¿: “biendos - biendos”, ale to ju¿ w nowym narzeczu spod siódemki.
8
#
kwadratowy szampan Trzeci ugrofiñski bóg gastronomii wzi¹³ w rêkê ulubiony swój, œwietlany piorun i pocz¹³ ryæ w organizmach bêd¹cych w jego jadalnianym w³adaniu szereg informacji czyli tak zwany Plan: “Utrata siebie zajdzie w oczepionym morw¹ berecie przysz³oœci u Ja³opa, filii mojej kustosza, zjedzonego nie raz ju¿ gard³em bartosowym co kmieciowi ostatnio wyros³o albo i lepiej dzi¹s³em miglanca Urana, co go Dzeusowa wola zdegradowa³a zanim z g³odu prostacko sczez³a. A szczury po swojemu bêd¹ biegaæ i jak totolotek stan¹ siê miejscem a nie istot¹, bo taki w³aœnie bêdzie œwiat.” Po czym spad³.
9
#
wujek g³ód — Odtrzep! Odtrzep! — us³ysza³ pan Mina jakby w Dobranocce corocznej i a¿ zasn¹æ próbowa³ z przesady. Przepaœæ tymczasem oddala³a siê wraz z gazem szlachetnym, o którym miejscowi mawiali zabawne nowe spó³g³oski typu “g” czy “gw”, zamiejscowi natomiast woleli uk³adaæ tañce. Lub spaæ. Tak czy inaczej jednym tchem ziemia z Pch³¹ zaœpiewa³y o przysz³oœci i pan Mina czu³, ¿e w ¿yciu stworzonek zamieszkuj¹cych zgodnie nieparzyste z jego ud nast¹pi przemiana. Nie wiedzia³ jednak, ¿e bêdzie mu w tym pomagaæ nie Lord, jak mniema³, a ma³y wyrostek zakupiony w sieci “Nowotwór na Telefon albo zwrot”, który patykiem przytroczy³ do siebie jeszcze na obozie Skautowskim u Ma³ych.
10
#
bo¿a zdrapka Sprzeda¿ produktu numer czternaœcie do potêgi którejœ tam wzros³a o tyle ile drzew wywróci³ ostatnio podmuch geozarazy wywodz¹cej siê z planety Czechos³owacja zamieszkanej trzy dni temu przez Pana Dyrektora i innych takich spleœnialców, którzy i tak mówili o sobie jeszcze gorzej. Na warcie sta³ stary ¿o³dak Filozof z szabelk¹ w kszta³cie niepospolitego ju¿ cyklotronu rozmiar dwadzieœcia z oryginaln¹ metk¹ z Czyœæca. Wszyscy byli zawieszeni w tej sytuacji, do której przecie¿ nikt ich nie przymusza³. Szli narysowan¹ na pod³odze œcie¿k¹ i od czasu do czasu deptali swoich przodków. Ot tak, dla pewnoœci. Cyfry siê wci¹¿ zmienia³y, ale nie by³o to ju¿ wa¿ne. Z oddali nadlecia³o ma³e dziecko, które czegoœ chcia³o.
11
#
pluszowa zabawa w torf — Ha! Chcia³eœ na kraj nalecieæ, ducha narodu w lak przepoczwarzyæ, sp³awiæ szarañczê, stonkê odsprzedaæ, odnaj¹æ, podnaj¹æ lub te¿... Tu kasa fiskalna nie da³a mu ju¿ mówiæ, bo zaroœla co je obs³ugiwa³a jeszcze za Pierwszej Kolonii da³y o sobie znaæ — niechybny dowód nadejœcia oczekiwanego miotu. G³upki przyniós³ g³ównie co prawda, lipcowy wszak, lecz w obecnej sytuacji bran¿y, a szczególnie naszego kombinatu i tak powód by³ do weso³ych przedwieczornych odstrza³ów a nawet dwa — D³u¿nik bowiem, jak zezna³o M u prze³o¿onych, widziany by³ w okolicy nie dalej jak na jutrzni. Poco mu to by³o? — spyta³by zapewne ten i ów ze spoconego t³umu, ale to i za d³ugo, i niegramatycznie poza tym.
12
#
pozorny misio Gra toczy³a siê powoli lecz konkretnie. Zgony larw buraczanych umila³y nam czas i jedzenia dostarcza³y ¿o³¹dkom naszym bulgocz¹cym o pokarm i chleb, a wszystko, co Pani Wiecznoœæ przynios³a, przeterminowa³o siê i na nawóz dla durniów posz³o. Barszczyk bulgota³ w kocio³ku i na ¿ó³tawej tkaninie osiada³y plamy barwy myœli Pana Rudego, co zdj¹³ sobie w³aœnie skórê z wieszaka i myœla³ jakie by tu myto zagarn¹æ na wieczór radosny i pe³en potwierdzeñ, ¿e tak i ¿e tak tak tak. Zabra³ na drogê larwy w pude³ku po synku w stylu Reymont i ruszy³ gdzie wiara roœnie. Czyli po prostu pieprz. Bal weso³ych istot dogorywa³ œwiat³ami morskich ryb jarzeniowych, bo jakby siê uprzeæ to wszystko pod wod¹ by³o. Moje g³upiutkie dzieci. Czas wyspaæ siê ju¿ w buzi.
13
#
biskupia górka Zakrojone na szerok¹ skalê poszukiwania nie przynios³y rezultatu. W lokalnej remizie zebrano jedynie osiem kaw, czas, drugi czas i inne drobiazgowe przyrz¹dy z zaroœli przez bieg³ych uznane za kompletnie bezu¿yteczne, jak choæby linia zmiany daty, zreszt¹ zu¿yta. By³o jasne, ¿e ktoœ z Ministerstwa Ca³oœci musi zap³aciæ g³ow¹. Zap³aci³ w koñcu ten cz³owiek bez r¹k, on umia³ tylko, a sam Dyro z niekryt¹ fascynacj¹ patrzy³ jak dziarsko mo¿na drobniaki wydobyæ z dziurek próchniczych co je siê mia³o het, w dzieciñstwie. Wystarczy chcieæ.
14
#
ma³a ale fajna zdrada na linii milicja - ³oœ Codzienne liczenie guzików zakoñczy³o siê, jak zawsze, pomyœlnie. Posterunkowy Chrz¹szczyk zamruga³ trzykrotnie i poprawi³ mundur by wygl¹daæ jak nale¿y, jak przystoi po zakoñczonym regionalnym œledztwie leœnym. Otworzy³ równie¿ puszkê ze swoim dzieckiem, lecz akurat w tym momencie zasz³a pewna pomy³ka w rozk³adzie energii Wszechœwiata, nie wiadomo czy to w Centrali czy te¿ w bazie na kosmodromie “Polska” w Mozambiku, filia ð, a mo¿e po prostu w nielubianej przez Chrz¹szczyka sferze metafizycznej czyli na przyk³ad u Bozi. Tak czy inaczej, wieko puszki otworzy³o drogê do przenicowania siê Kosmosu na lew¹ stronê i zacz¹³ siê wielki Proces, a na koñcu ogromnego czasoprzestrzennego leja dynda³ sobie wywiniêty na lew¹ stronê Chrz¹szczyk ze swoim ma³ym dzieckiem w antyramionach. I by³o tam coœ jeszcze. Coœ ma³ego, niepozornego. Kropka, choæ zupe³nie nie jak kropka.
15
#
na tropie oœmiornicy Ka¿demu. Jeden sobie w³o¿y³ do odtwarzacza, inny odebra³, to, tamto, ale w koñcu chwyci³o go te¿, ten inaczej obieraj¹cy chleb, co go nazywali ró¿nie w zale¿noœci od si³y dnia to w ogóle jakby uciek³, uchyli³ siê, jakby chcia³ normalnie siê zdzia³aæ, cuci³ potem, cuci³, chcia³ trochê, kicn¹³, co wtedy wszyscy co zostali mówili na niego œmiesznie, tak siê trochê jakby z niego podœmiewali, pod sob¹, ¿e niby spenia³ albo trochê odwrócony Ÿdziebko, tak siê mówi³o, to wziêli jeszcze dawno od odszczepieñców, nic, ostatni co bra³ to mówi³ w ka¿dym razie to co on widzia³ wtedy, co jak mówi³, jakby wtedy mu te liczby przed oczami lecia³y, w kolejnoœci: “6”, “14” i “2” i znowu “2” na czerwono (¿e niby koniec strefy) — ale nic, pogdera³ i wkrêci³, jak inni. Ka¿demu.
16
#
samotnoϾ kewlaru
Takie¿ to mija³y d³ugie chwile w dziale materia³oznawstwa, a to przerwa na kawê, a to chwila na odcinek serialu o nieznanych zwierzêtach, albo te¿ g³êbokim myœlom poœwiêcona rozmowa, rozmowa ca³a i ostateczna. Tak, takie chwile kiedy nic nie ma do roboty, mo¿na rozprostowaæ nogi, ³okcie i babcie. Sekretariat lœni³, mimo ¿e dawno nie robiony, jeœli wiecie o co chodzi. Pani Wiesia zdjê³a buty z wieszaka i, patrz¹c w swe obcasy nosz¹ce œlady pierwszej komunii chrzeœniaka, resztki wczorajszego ¿arcia dla psa ¯erarda oraz pospolity, zwyczajny beton z budowy na osiedlu i inne te¿, rzek³a: — Czasem chcia³abym znaleŸæ takie miejsce, ¿eby tam wejœæ i ju¿ nigdy nie wychodziæ, jeœli nie mia³abym ochoty. A w mieœcie by³o coraz wiêcej pojemników, do których mo¿na by³o wejœæ i ju¿ nigdy nie wychodziæ, jeœli siê nie mia³o ochoty.
17
#
jak zrobiæ coœ w trybie “owad” Poszczególne odnogi, wreszcie tak dog³êbnie poznane, jakby wyja³owione z jakiejkolwiek tajemnicy, le¿a³y przed nami na nocnym stoliku profesora Miliarda, swoj¹ drog¹ jednej z jego ulubionych drobnostek osobistych, ocalonym ze s³ynnej po¿ogi, o której obecnie mówi³o siê ju¿ tylko “dzieñ westchnieñ” lub nie mówi³o siê w ogóle. W ka¿dym b¹dŸ razie, ju¿ siê nie rusza³y, pozostawiaj¹c zebranym jedynie wspomnienie swej wczeœniejszej aktywnoœci, jak¿e z perspektywy czasu œmiesznej i beznadziejnej, zaklêtej teraz gdzieœ g³êboko w t³ustych, po³yskuj¹cych przegubach i pokrytych drobnym meszkiem haczykowatych chwytawkach, niesamowitych i cudownych urz¹dzeniach — kreacjach ewolucji, matki wszystkiego, co ¿yje. — To co, dwieœcie dwadzieœcia? — zaproponowa³ Miliard.
18
#
trefniœ w nagonce Emituj¹ce blade œwiat³o lampy porusza³y siê tak szybko, ¿e ludzkie oko przesta³o byæ pomocne w ich liczeniu. Dlatego do akcji wkroczy³ pan Miêsko, rzeŸny stwór o nieistotnej liczbie koñczyn, ale wielce istotnej iloœci g³ów. Niestety — niepoliczalnej. Pomacha³ nerwowo jedn¹ z nich i pocz¹³ rejestrowaæ wspomnian¹ iloœæ. W tym czasie stryj Krzysztof móg³ odpocz¹æ i zorientowaæ siê w zaistnia³ej sytuacji. Pocz¹³ siê wiêc œmiaæ i zataczaæ po dostêpnej mu przestrzeni, a fakt, ¿e co chwila zderza³ siê w swych pl¹sach z pokaŸnym tu³owiem pana Miêsko, przypomnia³ mu o milszych stronach jego zapomnianej ju¿ niestety profesji i wpad³ na typowy dla siebie pomys³. A potem rozleg³ siê g³oœny krzyk i zabawa trwa³a dalej. Do koñca.
19
#
trzy myszki
Minister zasn¹³ nagle. Niektórzy z jego ekipy, szczególnie ci z wiêkszym sta¿em, zaczêli siê domyœlaæ ju¿ wtedy, inni zaczêli podejrzewaæ coœ dopiero z jakiœ miesi¹c póŸniej, kiedy ju¿ wszystko przes¹dzone by³o i ju¿ w zasadzie by³o po wszystkim. Tak czy inaczej na razie minister zasn¹³ nagle i to jedno by³o pewne i dodatkowo zasn¹³ z jakimœ takim niespotykanym wyrazem twarzy co tylko niektórzy potrafili go wymówiæ poprawnie a co zwiastowa³ jakieœ takie szczêœcie, spokój g³êboki, jak¹œ tak¹ b³ogoœæ i to wszystko, co przychodzi kiedy siê myœli o tym co, no wiecie, co prêdzej czy póŸniej przychodzi i o czym siê pomyœli nieraz. Tak czy inaczej na razie minister zasn¹³ nagle i gdzieœ g³êboko pod jego ró¿owym jaœkiem w kwiatki s³ychaæ by³o delikatny chrobot z¹bków, które minister wk³ada³ czasem, kiedy chodzi³ Tam.
20
#
pyszne!!!
— Jesteœcie otoczeni! — rozleg³ siê g³os z megafonu, kiedy wokó³ naszego ogródka zgromadzi³o siê kilka radiowozów wraz z brygad¹ antyterrorystyczn¹ i jakimœ agentem s³u¿b specjalnych co wygl¹da³ zupe³nie jak z filmu. A byliœmy tam we trzech. Ja, stary Maruœ z Poznañskiej, ten co g³upie ciuchy nosi³ i œmia³ siê z byle czego oraz Edek, po prostu Edek. Roz³o¿yliœmy sobie na trawce kocyk, wziêliœmy wszystko co trzeba i zabraliœmy siê do wykonania naszego planu. Dojrzewa³o to w nas ju¿ od ponad dwóch lat, a¿ wreszcie postanowiliœmy TO zrobiæ i nic nie by³o w stanie nas powstrzymaæ — ani uzbrojona brygada, ani bulla papieska (która ponoæ by³a ju¿ w drodze), ani nawet trzêsienie ziemi (o którym jak dot¹d nic nie by³o wiadomo). Byliœmy gotowi na najwiêksz¹ chwilê w naszym ¿yciu. A jak to zrobiliœmy to otworzy³o siê i niebo i ziemia. I tak dalej. Zupe³nie jak w tej ksi¹¿ce.
21
#
miasto konsumpcji
PóŸniej matka zrobi³a jeszcze kilka prañ i z kopê ululañ. Lubi³a swoje zajêcie, podchodzi³a do niego ze swego rodzaju pasj¹, przypomina³o jej bowiem dawny czas, jeszcze przed chorob¹ i operacj¹, jeszcze kiedy by³a tak szczêœliwa. Zwykle potem zbiera³a rozrzucon¹ stonkê i d³ugo patrza³a przez okno na ton¹ce w œwietle ksiê¿yca betonowe domy, ci¹gn¹ce siê het, w nieskoñczonoœæ. Mimo ca³ego wyobcowania czu³a, ¿e to w³aœnie to miejsce zosta³o jej przeznaczone. Ot, los — mówi³a tak sobie — ot, losss... Lubi³a szczególnie ten moment, kiedy ostatnia litera przechodzi w jednorodny odg³os wprawiaj¹cy w delikatne drganie jej nogog³aszczki, które ju¿ za moment bêd¹ przebijaæ siê przez œwie¿o skruszony ¿elbet.
22
#
ach, piszczele, piszczele... Wsta³em. Po raz pierwszy od dawna wsta³em. Rozejrza³em siê po s¹siedztwie i zauwa¿y³em ¿e nie jestem sam. W zasadzie nie minê³o wiêcej ni¿ 40 minut i ju¿ ca³a kwatera by³a na nogach. Na mój znak wszyscy ruszyli w kierunku ratusza, próbuj¹c, kto tylko by³ w stanie, zaœpiewaæ jedn¹ z tych starych pieœni Rewolucji. Droga by³a dosyæ d³uga i co chwila ktoœ upada³, zostawiaj¹c œlad po id¹cym t³umie. Bezpañskie psy chwyta³y nas za koñczyny i rozszarpywa³y na kawa³ki. Nikt nie przewidzia³, ¿e nie uda siê nasza eskapada. Kiedy znalaz³em siê w pysku jednego z tych wyg³odnia³ych zwierz¹t, pomyœla³em jak dobrze byæ w ca³oœci. Stanê³o przede mn¹ wszystko co zdarzy³o siê od Tamtego dnia. W g³êbi duszy jednak wiem, ¿e sta³o siê dobrze. Pies, który mnie dopad³, podzieli³ siê z innymi i nagle okaza³o siê, ¿e jestem w tak wielu miejscach naraz. Uczucie niesamowite. Podobne jak to, kiedy sfora psów nazywa Ciê bogiem. Zobaczysz. Ciebie te¿ to czeka.
23
#
ostatni gruzin Takie krêdzio³ki mia³ na ustach i w okolicach. Nie wiedzia³ sk¹d, zrobi³y mu siê dopiero przedwczoraj w wannie, przynajmniej wtedy je zauwa¿y³. Od tego momentu postanowi³ je kultywowaæ i w co wa¿niejsze dni zamykaæ w specjalnie na ten cel przygotowanych szkatu³ach, ulepionych sekretnie w godzinach pracy z tradycyjnej magmowej mieszanki. O ma³o zreszt¹ przez to wszystko nie wylecia³, gdy szef zarz¹dzi³ niespodzian¹ inspê nie tylko pod blatami, ale te¿ (o zgrozo) w œwie¿ych pok³adach zu¿ytej œció³ki, co jak zawsze czeka³a na storyd¿u na odpis podatkowy i pewnie przy okazji inne przekrêty, bo tego dnia mened¿er przecie¿ œmierdziel a oni zawsze — wiadomo. On by³ kim innym, i coraz ciê¿ej mu siê na twarzy robi³o z tego powodu. “Ca³e dziedzictwo narodu — myœla³ — a taki cienki naskórek.”
24
#
zu¿yte bateryjki wziêli dzicy W oddali, ju¿ od kilku dni, rozlega³ siê nieprzerwany stukot tam-tamów. Ludzie biegali zdezorientowani, kupuj¹c w pobliskich sklepikach wielkie iloœci pasty do butów, porcelanowych miseczek, sprzêtu AGD i innych rzeczy, które zawsze chcieli mieæ. Tak na wszelki wypadek, na zapas. Napis na fasadzie centrum rozrywkowo-handlowego “Cieciorka” g³osi³ triumfalnie: PAMIÊTAJ JAKI MASZ ORGANIZM — jakby przypominaj¹c o dawnej œwietnoœci wsi Boryna. Masowa emigracja do Trynidadu da³a o sobie znaæ. Coraz mniej ludzi chodzi³o do multiplexu w “Cieciorce”, gdzie zreszt¹ grali jedyny, propagandowy film o hodowli buraków. £ysy siedzia³ na krawê¿niku i pisa³ SMSa do matki. “Mamo, to jest kod do mojego...” i w tym momencie telefon wy³¹czy³ siê z wiadomego powodu. Zu¿yte bateryjki wziêli dzicy.
25
#
pif-paf!
Jjjja! Staaaary! Nie s³ysza³eœ? Dzisiaj to robimy! Zapierdalamy coœ im. Zapierdalamy im coœ ze œmietnika. Z ich œmierdz¹cego, zasyfja³ego œmietnika! Jjjja! Ty s³ysza³eœ, oni s¹ z Manczesteru; syf! Ty, ja ze trzy rzeczy im normalnie zapierdole. No co, mam miejsce w pokoju, nie? No powiedz, nie chcia³byœ mjeæ trzech rzeczy w pokoju? Pójde tam do tego ich œmierdz¹cego œmietnika i im trzy rzeczy wezmê. Normalnie pójdê i wezmê, ej, choæ! Trzy rzeczy im zapierdalamy, staaary! Z Manczesteru oni s¹, ty s³ysza³eœ! To œmierdziele s¹, stary! Przecie¿ wjesz. Normalnie idziemy i im coœ ze œmietnika zapierdalamy!
26
#
kolejny szczêœliwy dryblas
— Jarek! Jarek! — krzyczeli ludzie — znajomi, przyjaciele, a tak¿e przypadkowi przechodnie zwani w tym kraju gapiami. A on jak siê zacz¹³ wspinaæ tak siê dalej wspina³. Okna przesuwa³y siê przed nim mimo ¿e tak w³aœciwie to on siê przemieszcza³. Ca³y czas w górê, w kierunku koñca tego, co nieskoñczone. A by³y to czasy kiedy mia³o miejsce wiele przedsiêwziêæ okreœlonych jako nieskoñczone. — O, nieskoñczonoœci! — wykrzykn¹³ w dal Jarek, co w swojej ambicji rós³ i rós³ — radoœci¹, spe³nieniem, wrzeniem, zarzewiem, cietrzewiem, nadzieniem, mieniem, strzy¿eniem, ciemieniem, zrozumieniem, strumieniem, rzemieniem, zmieleniem, œlinieniem, promieniem, p³omieniem, sumieniem, cuceniem, nuceniem, wzbudzeniem, zgrubieniem, niestrudzeniem, zatrudnieniem, siemieniem, nasieniem, wrzeniem, drzewem, Zblewem. — Jarek! Jarek!
27
#
w którym uchu dzwoni?
Popatrzy³em na to wszystko co mi wyros³o i a¿ gdzieœ tam g³êboko, g³êbosio coœ mi siê przewróci³o i wyla³o z wra¿enia. Wiêkszoœci¹ mog³em ruszaæ, co by³o znakiem, ¿e eksperyment prawdopodobnie siê powiód³. Teraz pozosta³o tylko przenicowaæ siê z powrotem zmys³ami w stronê rzeczywistoœci i wydostaæ siê z piwniczki, która dotychczas sta³a w domu praktycznie nie u¿ywana (nie licz¹c przestarza³ego zestawu ¿yroskopów — ¿a³osnej pozosta³oœci po ognistej niegdyœ pasji stryja) a któr¹ zmyœlnie postanowi³em wykorzystaæ we wiadomym celu. Stryja, je¿eli ju¿ o nim mowa, sekretnie podziwia³em, a od jakiegoœ kwadransa czyni³em to klamk¹ od drugiej sypialni. — Choróbsko, ciê¿ko bêdzie — spróbowa³em powiedzieæ do siebie ale myœl utknê³a w puszkach z olejn¹ farb¹ w gara¿u. Listonosz tymczasem cierpliwie czeka³ przed wejœciem.
28
#
szymon-piotr Wydawa³o siê, ¿e wiatr by³ zbyt s³aby, ¿eby siaæ wœród nas zamêt. By³ ponadto wystarczaj¹cy aby unieœæ nasz¹ ³ódŸ w przestworza. Wiatr. Lekko jak nigdy unosiliœmy siê, ja z braæmi, coraz l¿ejsi, coraz bardziej przezroczyœci. Uwolniliœmy swe rêce z wzajemnego uœcisku, uwolniliœmy siê z humoru, z emocji i ziemskich promocji. Coraz bli¿ej byliœmy nieba, jakby pozuj¹c do Œwiêtego Obrazu. Wiatr przenika³ nasze delikatne cia³a, to samo powietrze przechodzi³o przez ka¿dego z nas, nie musieliœmy nim nawet oddychaæ. Nic nie musieliœmy. W uszach cudowne dzwonienie. — Wstawaj. Trzeba robiæ! — obudzi³ mnie sen w œnie. W rzeczywistoœci jednak staliœmy siê z braæmi czystym dobrem. W tej naszej rzeczywistoœci. Zobacz w instrukcji obs³ugi. Mamy te¿ inne, gumowe.
29
#
zamknij i œpij oczy Nuncjusz znany by³ w okolicy ze swych niezwykle ciêtych i skrz¹cych siê jadowitym humorem publicznych wyst¹pieñ, kwitowanych najczêœciej trafn¹ point¹ w stronê lokalnego wolnomyœliciela, Krystiana G. Publika to lubi³a. Nic dziwnego wiêc, ¿e gdy nuncjatura z ramienia II Urzêdu Wagi S³ów opublikowa³a seriê ulotek z programem najbli¿szego tournée, mieszkañcy miejscowoœci A bez namys³u poczêli wytaczaæ z piwnic beczki z przednim koktajlem i na potêgê otwieraæ puszki ze sprê¿onym miotem za pomoc¹ zawsze chêtnego Miecugowa. Ulotki charakteryzowa³y siê nienagannym dizajnem, u¿yciem ulubionej czcionki burmistrza oraz kolorem, którego mieszkañcy nie potrafili nazwaæ. Nie wszystko w krainie matematyki by³o definiowalne. I tylko ch³opskie dzieci zdawa³y siê tym nie przejmowaæ, dziarsko pierwiastkuj¹c bezdomne psy.
30
#
pierwszy raport olbrzyma Przymocowana do iglicy chor¹giewka trzepota³a na wietrze w rytmie nieznanej jeszcze na miejscowym rynku fonograficznym pieœni narodowej pt. “Powrót Malkolma”. I rzeczywiœcie, Malkolm sta³ znów na bacznoœæ. Przenieœmy siê jednak w bardziej interesuj¹ce otoczenie. Oto Pan Parapet wyjrza³ jak co dzieñ przez okno, 48 marca roku 2061 i nie zobaczy³ nic. Bo skona³. Tak szybko, niespodziewanie. Towarzysze jego robili tzw. sk³ony strachu, czyli po prostu œmiali siê, ale bardzo po swojemu. Zaostrzone zmys³y przeciê³y œwiat na pó³. — Super! Super! — krzyczeli poplecznicy Malkolma w czterech jêzykach na raz, równoczeœnie podskakuj¹c radoœnie. Dwie po³owy œwiata czyni³y wzglêdem siebie pok³ony i w radosnym tañcu nada³y ludzkoœci bieg. A by³o to, wbrew wczeœniejszym przypuszczeniom, 417 milionów lat temu. Przepraszam. Pomyli³em siê.
31
#
buzia strachu ¯yj¹tek przybywa³o z ka¿d¹ minut¹ i ci¹gle zmienia³y siê ich kszta³ty. Mi najbardziej podoba³y siê te z oczkiem, nie wiem, mo¿e dlatego ¿e przypomina³y mi te stare tramwaje z Du¿ego Miasta, co je pamiêtam z klasowego pobytu, grunt ¿e w wypracowaniu pod tytu³em “¯yj¹tka co mnie ujê³y” zadanym mi 7 lat póŸniej w³aœnie o nich wspomnia³em a póki co ³apczywie nape³nia³em nimi potajemnie wykradziony z tapczanu stary pêpek ojca. Maciek sta³ cierpliwie i nawet próbowa³ siê nie ruszaæ. W g³êbi duszy to go podziwia³em. Nie by³em pewien czy jak nadejdzie moja kolej to tak wytrzymam, taki otwarty. Jednak owo zmartwienie okaza³o siê przedwczesne — moja kolej nigdy nie nadesz³a. Szczêœcia by³o tego dnia za wiele na raz. A Maæka za ma³o.
32
#
dziœ wieczorem wszyscy mocno gardzimy Osiedle nasze by³o tej nocy wyj¹tkowo ma³e, wrêcz atroficzne. Coraz liczniejsi rozpuszczali pog³oski, ¿e idzie Czas Zaniku albo, nie daj Bo¿e, Wielka Martwica. Poziom strachu podnosi³ siê z oddechu na oddech, ustêpuj¹c miejsca innym emocjom i uczuciom takim jak g³ód, nihilizm czy te¿ gruszka. Mieszkalne wypustki ograniczy³y swoj¹ ruchliwoœæ, a i widok ze wzgórka zdawa³ siê byæ coraz mniej wyraŸny. Na owych zmianach korzystali jedynie tzw. “zjadacze chleba”, którzy z ukrytych pod wybuja³ymi dawniej kszta³tami zachy³ków wydobywali niezliczone iloœci okruchów, s³u¿¹cych im jako surowiec do wiadomej czynnoœci. — Co oni robi¹ z tymi okruchami? — spyta³ naiwnie mój syn, nieletni jeszcze. — Nie wiem, Synu. To naprawdê nieistotne, hej. — Tato, czy my umieramy? — Nie, Synu. Jeszcze nie dzisiaj. Dziœ robimy to, czego nas babcia uczy³a.
33
#
goryl wojtek
Bez sensu. Kilkusettonowy g³az wielkoœci trzech kondygnacji wbi³ siê ca³ym impetem w fasadê, w strukturê budynku, w skupisko zdezorientowanych mieszkañców, w ca³¹ t¹ biologiczno¿elbetow¹ masê, która rozprys³a siê na wszystkie strony i usia³a przestrzeñ swoimi od³amkami, a¿ het-het. — Bo¿e... Co to za pêd, co za si³a nieziemska miota! Przepadliœmy... Marsza³ek sta³ w bezruchu, pomijaj¹c ¿uchwê, która jednostajnie rozdrabnia³a doœæ ¿ylasty ju¿ w tych czasach pokarm kosmiczny. Jego siwy zarost kontrastowa³ z wci¹¿ ¿ywymi, przenikliwymi oczyma. Wzrok wbity mia³ w dal. Ju¿ wszystko wiedzia³. Ró¿owa kokardka na szyi, czapka kola¿ówka, kraciaste spodenki i szeleczki w Myszkê “Hej!” zwiastowa³y tylko jedno.
34
#
no co ty?
— Powstaæ z ozonu. D³ugo myœleæ z czego by tu powstaæ a¿ w koñcu powstaæ z ozonu. Tak po prostu. Wzi¹æ i powstaæ. Z ozonu. Czy ktoœ kiedyœ powsta³ z ozonu? Z czego powsta³eœ? Z niczego? Z Nietschego? Zastanów siê zanim coœ powiesz. Filozof siê znalaz³. A jaka ta twoja praca? Do niczego! Zaj¹³byœ siê czymœ porz¹dnym skoro nie powsta³eœ z ozonu. Na przyk³ad wzi¹æ ozon i ozdobiæ nim bramy przeznaczenia. No na przyk³ad te od œmierci. Albo wytresowaæ swoje sumienie by dzia³a³o zgodnie z ozonem. Z zawartoœci¹ ozonu w atmosferze. Albo nie. WeŸ i wysmaruj cienk¹ warstw¹ ozonu to, co znajduje siê po Drugiej Stronie. Wysmaruj ozonem Gard³o Czasu. WeŸ ozon i wysmaruj nim Gard³o Czasu! — Gard³o czasu? No co ty?
35
#
dawno i gówno Zamknij siê. Teraz ja. To by³ taki Jaæwing trochê, ale tylko trochê, bo te¿ troszeczkê to by³ Krzy¿ak. Grunwaldzki. I on jeŸdzi³ i jak jeŸdzi³ to mu rurki wszêdzie wystawa³y. ChodŸ ¿e niby jak jeŸdzi³ to mu wszêdzie rurki wystawa³y? I ¿eby mu siê nie trzês³y to sobie zawi¹zywa³ te rurki do ró¿nych miejsc, takimi nitkami, dobra? To oczywiœcie grube nici by³y, takie drachmy, albo zielone albo takie zielono-zgni³e. W sumie to zielono-zgni³e. I on sobie wszêdzie przywi¹zywa³, do peleryny, do tej blaszki na nosie takiej i do konia. A to by³a po³owa konia oczywiœcie. Po prostu w po³owie siê koñczy³ koñ i jak siê koñczy³ to mu tam wszystko by³o widaæ, i te¿ mia³ przywi¹zane. A jeŸdzi³ ten koñ tak: O, tak jeŸdzi³ ten koñ:
36
#
u¿ytkowanie wieczyste
Dom, w którym mieszkaliœmy wybudowano z przestrzennie dope³niaj¹cej siê masy wykonanej prawdopodobnie z wydzielin ma³ych insektów o imionach i nazwach gatunkowych spisanych w Wielkiej Ksiêdze Goryla ju¿ jakieœ cztery albo piêæ er temu. Pamiêtam jak dziœ, Mama by³a niemo¿liwa: — No weŸcie te jednostki drapakiem i w Kielnicz! — mówi³a, albo: — Jak tak dalej pójdzie to Utrata W³asnoœciowa Ciê spotka. Na Warszawskiej. Na trasie warszawskiej. Albo jeszcze inaczej: — Gru... gru... gru... gruzu. Tata natomiast, jako z³ota r¹czka zafundowa³ nam w³asnej roboty wiklinowy przed³u¿acz do czasu i ca³oroczn¹, ruchliw¹ choinkê z bajki, która, chodz¹c po mieszkaniu, pyta³a wszystkich domowników o porê roku, co wydawa³o siê nam z pocz¹tku œmieszne, ale szybko siê znudzi³o, wiêc po œwiêtach, wœród wielkiej zabawy por¹baliœmy j¹ na tak drobne kawa³ki, ¿e a¿ zatacza³o siê towarzycho ze œmiechu a¿ do dnia, w którym œwiat w koñcu przemówi³.
37
#
piersi
Przed epok¹ œrubek by³y jeszcze dwie epoki: litrowych uniesieñ i zastrza³u (t¹ drug¹ dla u³atwienia nazywaæ tu bêdê Szeœædziesiêciorgiem Czworgiem Miododajnych Zwrotnic — Szabrownik). I zapiszcie to sobie z du¿ej litery, bo inaczej bêdzie b³¹d i z p³aczem do domu wrócicie, i ten myœlnik te¿ musi byæ odpowiednio d³ugi, pamiêtamy lekcjê o rodzajach myœlników, tak, a w domu wasze zmêczone matki zrobi¹ wam groch, bardzo z³y groch, i jeszcze za karê psa nim nakarmi¹ na waszych oczach, bêdziecie chcieli umrzeæ, wszyscy pamiêtamy, tak. I margines zostawcie. O, a ciebie, in¿ynier, najwyraŸniej coœ innego interesuje, no, wstañ, pochwal siê ca³ej klasie, co takiego? — Piersi.
38
#
pies w lizingu No dobra. Teraz bêdziesz macha³ jêzorem. Wszystko jedno. Mo¿e byæ tak. A ja pójdê i podpalê, dobra? Takie bêdzie duo z nas. Ty machasz a ja podpalam. I ¿eby nic nie wynika³o, o nie! Po prostu taki podzia³ œwiata. Ja u¿ywam jednej pó³kuli, a Ty drugiej. Partnerstwo dla pokoju. Trzy na trzy. Albo takie z barierk¹, sztuczne, oczywiste. Podoba Ci siê? A tu mam, zobacz, takie sk³adniki, mo¿e coœ z tego wymyœlimy, co? Mo¿e coœ wyjdzie? Ale Ty nie wychodŸ. Popatrz w szafê. ZnajdŸ coœ dla siebie. O, proszê... No ³adnie. I nie bêdzie obowi¹zków. Takie fajne, ma³e ¿ycie. Z miêsem, koœæmi i wszystkim co trzeba. I nie bêdziemy siê nudziæ, a wcale wcale. A jak siê zaczniemy nudziæ to przyjdzie po ciebie ten bia³y pan i czyœciec siê wtedy skoñczy. No, chodŸ!
39
#
du¿o siusiu
Ostatnio postanowi³em pó³ œciany przeznaczyæ na to co muszê wiedzieæ. Porobi³em odpowiedni zestaw linii, one siê przecinaj¹, tworz¹ pola, i tam w ka¿dym wrysowujê ludzika jak jest, a jak chodz¹ ludzie po mieœcie, i jak to widzê to od razu zaznaczam w diagramie t¹ specjaln¹ kresk¹, co j¹ robiê na czerwono, i ju¿ wiadomo wszystko wtedy. Raz jedna siêgnê³a a¿ pod tapczan, to oznacza³o ¿e ten pan Wyszed³. Tak Wyszed³ z du¿ej litery, rozumiecie, nie? I jak to oznaczy³em tam to a¿ jak popatrza³em to siê przestraszy³em i uciek³em do drugiego pokoju, pod tapczan, i le¿a³em a¿ siê kolacja nie zaczê³a. Te¿ czasem robiê takie kó³eczka ale co one oznaczaj¹ to wam ju¿ nie powiem, oj nie. Trójk¹cik znaczy ¿e ktoœ ma chomika. Albo Boga.
40
#
myszka “hej!” Mój ogród poroœniêty jest traw¹ i Wroc³awiem. Takim miastem. Trawa i ulice. Domy i zwierz¹tka, i smog. Smog jak smok. Mama nauczy³a mnie ssaæ smog. Oczyszczam moje miasto. Mama moja, jak mama mojego miasta. Przestawiamy razem auta i ludziki. Mamy na przyk³ad takiego pana Stefana, co jak mu siê psztyknie w mieszkanko to jakby siê w niego psztyk³o i œmiesznie tak sobie skacze i mówi fajne s³owa: “Atrapa, wara, stara...” i numerami te¿ mówi jakby po kogoœ dzwoni³. A buziê to i tak ma jak dzwon. Zrobiliœmy mu z serca. Dlatego taki wra¿liwy i nierozs¹dny. A jak ma powódŸ w mieszkanku to si¹ka. I jakby ca³y czas si¹ka³, zapêtlony, ale wiem, ¿e robi coœ skrycie. Taki jest mój ogród i twoje ¿ycie bêdzie.
41
#
drugi raport olbrzyma (cz. 3) W ramach sprostowania nale¿y dodaæ ¿e zaistnia³e sytuacje by³y hipotetyczne, oprócz tej z udzia³em pieska, oczywiœcie. Równie¿ podobieñstwo osób traktowaæ trzeba jak przypadkowe, pomijaj¹c pana o kretyñskim nazwisku Wolnoœæ, co sam wygl¹da³ jak dureñ, a symbolizowa³ rzecz jasna tego g³upka spod dwunastki, z którego i tak siê wszyscy œmiej¹, i z którego zaraz my te¿ siê poœmiejemy. Ale to za chwilê. W tym momencie dla formalnoœci przenieœmy siê jeszcze do œwiata i zauwa¿my ¿e ka¿dej czynnoœci przyporz¹dkowany zosta³ wykres s³upkowy i odpowiedni kolor. W ten sposób w ujêciu tabelarycznym uzyskujemy tzw. Ca³okszta³t, który po odpowiednim przyduszeniu palcem serdecznym wydaje charakterystyczny dŸwiêk i zazwyczaj ju¿ wtedy chowa jêzyk. Czy s¹ pytania?
42
#
czeluœæ dla dzieci do lat 3. Wspania³y mieli widok z okna Bary³ i Berek, ch³opcy w dowolnym wieku. Wieku jako tako. Jako kota wyobraŸ sobie, biedaku, bielaku, szaraku. Polska. Polska dwóch ch³opców jako widok ich z okna. Wspania³y. Wspania³omyœlny pan dyrektor. Albo po prostu pan. Pan Panda, na przyk³ad, krowi, ³aciaty, Polska. Pan Panda czyli Pan Polska. Teraz Pan, teraz Twoja kolej. Berek. Berek wygl¹da³ trochê jak kebab, a trochê te¿ jak Bary³, ale nieco przekrzywione mia³ te, no, genitalia. I liany mia³ w talii, przewi¹zka, na na na. I twarz taka nalana. Trochê kebabem a trochê sosem. A i Bary³ by³. A by³ w sumie, no, te¿ dosyæ taki, ¿e jak na niego spojrzeæ i spojrzeæ w drug¹ stronê to w sumie tak samo by³o.
43
#
œcierwo od pocz¹tku Druga kolacja w ¿yciu psa Chopina wypad³a du¿o lepiej ni¿ poprzednia. Co prawda wiatr zwiewa³ co chwilê jakieœ istotne potrawy z suto zastawionego sto³u, a nogog³aszczki pajêczycy Magdy regularnie l¹dowa³y na jego srebrnym pó³misku, to jednak klacz Boryna by³a tego wieczoru wyj¹tkowo p³odna, co sprawi³o, ¿e nie wtr¹ca³a siê ci¹gle ze swoimi agrarnie napiêtnowanymi k¹œliwymi komentarzami na temat aktualnej sytuacji na pobliskim sejmiku, gdzie ponoæ jej konkubent, hrabia Trawnik ¿ó³k³ ze zmartwienia nad losem pañstwa jego, czyli chyba Polski, albo tez Urugwaju, albo ma³ego, nieznanego pañstwa Twarz, gdzie, jak s³ysza³em, wszystkie stworzenia ¿yj¹ w równoœci, a g³osowania s¹ sprawiedliwe i smaczne. Ten stó³ siê jednak koñczy³. Chopin ju¿ wiedzia³. Nie napisze ju¿ w ¿yciu nic.
44
#
smaczne i dobre
— Kto tam? — To my, to my, wpuœæ! — odpowiedzieli Obaj. Postanowi³em ich wpuœciæ. Prze³¹czy³em twarz (¿eby wci¹¿ pielêgnowaæ ich z³udzenia) i otworzy³em drzwi. Weszli. Mieli na sobie leczo. Jak podejrzewa³em. — Obaj. — powiedzia³em dla niepoznaki, po czym stukn¹³em obcasem o watê i zaczepi³em paznokciem krawê¿nik, nastêpnie zdecydowanym ruchem go przetr¹caj¹c. Etykiecie musia³o staæ siê zadoœæ. W ten sposób d³u¿ej utrzymywa³em ich w niewiedzy i dawa³em sobie tym samym niezbêdny czas na ucieczkê. Jak dot¹d sz³o g³adko. Lekko zwê¿one Ÿrenice sugerowa³y co prawda drobn¹ ich irytacjê brakiem mojej reakcji na oczywist¹ nieobecnoœæ beszamelu (z ich strony czysta ostentacja), jednak by³o to na tyle s³abe, ¿e powinno mi siê udaæ doci¹gn¹æ do koñca. — Obaj. — powtórzy³em jeszcze raz dla uspokojenia ich embrionalnych osobowoœci (takie bêd¹ smaczniejsze), po czym zacz¹³em.
45
#
dzieñ s¹dny eugleny
Znów to siê dzia³o. Lewa rêka hrabiego by³a cieplejsza ni¿ prawa rêka hrabiego. Hrabia siedzia³ wyprostowany. To mog³o oznaczaæ tylko jedno. Zdrada. A wiêc ktoœ zdradzi³. Ksi¹dz? Te ma³e liszajowate w³oski przy ma³ym palcu i sposób w jaki one porusza³y siê móg³ sugerowaæ, ¿e w³aœnie ksi¹dz. Przynajmniej tak by wynika³o z najbardziej oczywistej interpretacji. A mo¿e w³aœnie zbyt oczywistej? Mo¿e ktoœ w swym wyrachowaniu chcia³ wpuœciæ hrabiego w ten w³aœnie kierunek rozumowania? Niañka? Kamerdyner? A przes³anki? Poszlaki? Poszlaki—sraki! — napomknê³a hrabiemu jego intuicja, któr¹ po cichu nazywa³ Intuicj¹, po czym ugryz³a go w ucho i nast¹pi³o spiêcie. — Cholerny bubel! — krzykn¹³ hrabia — Kupisz przez Internet za pó³ ceny i potem masz... — chcia³ dodaæ, lecz w zamian odjê³o mu siê.
46
#
zepsuty przes¹d Lubiê siê œmiaæ. Na przyk³ad w maju, kiedy trawa tak œmiesznie roœnie i drzewa uk³adaj¹ siê we wzorki typu Reymont albo Richelieu. I jest œmiesznie. Albo wczoraj, jak s¹siadowi kosmicznie siê w domu zrobi³o. Zabawa by³a przez okno, ¿e ja te¿ cie. I wszyscy, których znam, lubi¹ siê œmiaæ. Dlatego czêsto wychodzimy grupowo, tak ¿e kolektywnie idziemy, na ulicê i œmiesznie przeczesujemy strumieñ ludzi, czyli przechodniów. I jak tak sobie o tym myœlê to mi a¿ grdyka podchodzi z radoœci i dziêkujê przodkom swoim za wszystko. Dok³adnie za wszystko, bo i ³upanie kamienia jest w sumie œmieszne. No sami pomyœlcie. A dzisiaj na przyk³ad zabi³em wszystkie rybki w moim akwarium. I wszystkie, co do jednej, siê œmia³y.
47
#
zrób ryjek!
Ja wam powiem jak to jest. Wszystko w gêbê idzie. Czy to cz³owiek se przytroczy, za³ó¿my, do tego pasa, pasiemca, co sobie przy³o¿y³ do cia³a swego wyrodnego, z wykwitem, z polipem, celem zwalczenia tego w³aœnie polipa przys³owiowego, oczywiœcie, albo innym celem, co to ju¿ nie bêdê wspominaæ jak to siê dzieje i palcem wytykaæ, a tak tak, w³aœnie o tym mówiê, wszyscy wiemy. Czy te¿ innym celem, nie wa¿ne, grzeszne cia³a nasze, te miêska starcze, albo nawet nie — ot, daleko szukaæ — dzi¹s³o takie na przyk³ad. Ewentualnie ma³¿owina. Ma³¿owinna. Tak, bracia, winni wszyscy jesteœmy jako te najplugawsze obleñce, jako te czo³gi. Krew — zlew!
48
#
obliczenia religijne
Ostro zabrali siê do roboty. Ca³y sprzêt po z³o¿eniu i instalacji tzw. pr¹du wygl¹da³ imponuj¹co. Przyciski, dŸwignie i wtyczki czeka³y aby w jednej chwili za ich poœrednictwem ktoœ przej¹³ w³adzê nad materi¹. Bartosz sta³ uœmiechniêty, bo wszystko sz³o po jego myœli. Dr¹¿enie mia³o przynieœæ wyraŸne efekty, co mog³o zmieniæ spojrzenie na œwiat, mog³oby go do nas zbli¿yæ. Jeszcze bardziej. — Zjad³byœ Batonika? — spyta³ Bartosza Szatan. — Nie. — A mo¿e jednak? Da on Ci wiele energii. — A mo¿e... W tym momencie jednak maszyna XJ-702 zapocz¹tkowa³a £añcuch Wydarzeñ. Batonik nie by³ potrzebny. Bartosz sta³ uœmiechniêty, bo wszystko sz³o po jego myœli. Nadesz³y oczekiwane wyniki. Wszystko ju¿ by³o wiadomo.
49
#
góra “kura”
Tego roku gdy drzewa pêka³y wzd³u¿ s³ojów z przetworami w narodzie wykie³kowa³ lêk. Najgorzej by³o na wioskach, gdzie ludziska na potêgê po³awia³y awaryjny kredyt szarañczy i szepta³y do siebie “Chiny, Chiny”, co po tutejszemu znaczy³o tyle co: “Skorodowane progi podatkowe pan mer nam przykulbacza, a jaskinie roz³ogiem, a skwery gorczyc¹ stoj¹”. Rzeczywiœcie, tego sezonu gorczyca i kminek rodzi³y przednio. Có¿ wiêc by³o robiæ? Po niezbêdnych mod³ach i b³agalnej Œwinicy, wybrano trzech co pójd¹ po radê do najzacniejszego ze starszyzny, dziada Denki. A by³ to Kazmiel, Tycio od Jaszczurów i dzielny ch³op Ranczo. Wszyscy trzej zostali przedtem odpowiednio zastymulowani spi¿ow¹ klamerk¹ do psztykania. I poszli. Stary Denko siedzia³ na przyzbie. Mia³ skrzep.
50
#
proñko w p³ynie
Z¹bki ma³ego patyczaka Bruce'a zatapia³y siê coraz g³êbiej w dr¿¹c¹ rêkê przera¿onej kobiety. Ale co tam, ma³ego? Trzy metry wzrostu i wzrok biegn¹cy w nieskoñczonoœæ to chyba wystarczaj¹ce wymiary jak na owada. Jego chude odnó¿a powiewa³y na wietrze zmian, który we wspó³czesnym przemyœle fonograficznym wia³ niespotykanie silnie, a¿ wydawa³o siê, ¿e wyrwie niezgrabne nó¿ki insekta i zaniesie daleko, a¿ do stóp góry zwanej Synajem trendów, w której to dzielne zastêpy Turkuci Podjadków dr¹¿y³y jaskiniê zapomnienia. Lecz Bruce zna³ swoje mo¿liwoœci, swoj¹ energiê i swoj¹ si³ê. — Zaœpiewaj to, zdziro! — sykn¹³ tak aby dŸwiêk ten wpad³ w rezonans nie do zniesienia z jej b³onami bêbenkowymi i kosteczkami s³uchowymi, doprowadzaj¹c je do skruszenia. — Zaœpiewaj to! — powtórzy³ jeszcze intensywniej. Mimo to jednak sprzeda¿ ró¿owych butelek w Biedronce nie zmniejszy³a siê ani trochê.
51
#
mama typu “czosnek”
O trybie 7 w manualu napisano niewiele. Ot, kilka zgrabnych ogólników na temat Sensu, Predestynacji i trybów oszczêdzania energii ¿yciowej, do której w tym akurat wydawnictwie odwo³ywano siê poprzez tkliwe okreœlenie “stamini¹tko” oraz schematycznego kozio³ka w erracie, taka, powiedzmy sobie, wczesna rosyjska moderna. Tak czy inaczej postanowiliœmy zaryzykowaæ i przekrêciliœmy pokrêt³o. Po kilku charakterystycznych trzaskach i niesprecyzowanych drgniêciach zaczê³a: — Lolololololololololololololololololo... I tak dalej przez moment, po czym us³yszeliœmy niespodziewane sykniêcie i wszystko stanê³o. W powietrzu da³o siê odczuæ charakterystyczn¹, ostr¹ woñ. Momentalnie stanê³y mi przed oczyma obrazy tych najgorszych chwil dzieciñstwa, tych z no¿em w kuchni i to co pryska w oko te¿ znam.
52
#
lato zjedzonych brwi Wszystkie zwierzêta tañczy³y radoœnie i beztrosko, jak breloki z kluczami do lepszej przysz³oœci zawieszone na Pasku Bo¿ym. By³y beztrosko piêkne, bez strasznej wizji typu szynka, placek z dzi¹se³, czy god³o narodowe. Uœmiechy ich, zapo¿yczone z Suahili i greckich tañców, rozjaœni³y dolinê, ¿e s³oñce ju¿ w sumie nie by³o potrzebne, a, co za tym idzie, percepcja czasu nieco siê upoœledzon¹ sta³a. Ma³a ma³a ma³a. Krówka £apówka. Wuj Pasztet spojrza³ na to wszystko po przeczytaniu swojej ulubionej gazety pt. “¯wir” i zaœpiewa³ pieœñ o swoich przodkach, ca³y czas maj¹c na twarzy maskê z³ego ortodonty. I wszyscy wiemy, ¿e nigdy jej ju¿ nie zdejmie, bo w takiej konfiguracji oczu, jak¹ w tych czasach opatrznoœæ nam zafundowa³a, nie przysta³o patrzeæ sobie w twarz. — Krówka £apówka. — powtórzy³ Wuj.
53
#
staœ nihilista (wg sienkiewicza)
Najlepszy by³ s³oñ. Nie wiem, mo¿e ze wzglêdu na ten taki totalizm jakby jego. Przeci¹³em na pó³, co mi tam. Zreszt¹ to by³y inne czasy trochê, koniec z koñcem trudno zwi¹zaæ by³o, te psy, no, pustynia, po prostu. No i w ka¿dym razie tych ludzi tam znalaz³em co mnie ca³y czas oszukiwali. Czterech typa, w nogach, jak w mordê strzeli³. I dodatkowo ten ca³y ich sprzêt, pard¹, osprzêt, te œrubki z paskami klinowymi, i jeszcze te rurki takie do mówienia, no, do porozumiewania siê. To w sumie to mie tak ostatecznie wytr¹ci³o. Te rurki. Bo tu niby piach i wszystko inne, a oni tam z rurkami. Zabi³em, w cholerê. To im robaki potem wysz³y, to ja kopn¹³em i lecia³y tak œmiesznie jakby chcia³y fruwaæ czy coœ. One te¿ zreszt¹ mia³y rurki, w œrodku, co mnie wkurzy³o osobiœcie nieco, ale to inna historia.
54
#
wyzerowany myszoskoczek
Gwa³towny spadek cen Pokarmu na nowojorskiej gie³dzie w Salonikach wydawa³ siê niepokoj¹cy i to zarówno dla inspektora ¯ubra jak i dla zwyk³ego greckiego królika Zero. By³o tak z ró¿nych powodów, o których przeczytaæ mo¿na w Dzienniku Pustak oraz w ostatnim Ciek³okrystalicznym Monitorze Polskim, w którego powinieneœ siê bezwzglêdnie zaopatrzyæ, jeœli jeszcze tego nie dokona³eœ. Wydarzenia nie mia³y nic w zwi¹zku z wypowiadanymi zaklêciami, co pog³êbia³o grozê Czasu numer czternaœcie, w skrócie “Czanuczte”. ¯ubr i Zero patrzyli sobie w oczy z g³êbokim, dopiero teraz odkrytym uczuciem. Czy naprawdê a¿ do tego musia³o dojœæ ¿eby odkryli siê wzajemnie? Wieczny uœcisk jak pieczêæ królewska, œwiadectwo czegoœ niepowtarzalnego. To coœ, co nastêpuje po trzech dziewi¹tkach. Wszystkiego najlepszego.
55
#
ró¿nica miêdzy ¿mudzk¹ plwocin¹ a ¿yciem
Pamiêtam kiedy zacz¹³em liczyæ czas. Trochê inaczej to by³o ni¿ sobie wczeœniej wyobra¿a³em, takie niby-popo³udnie, powietrze w nowiu, pogoda — ró¿nie, a ja niby tak sobie po domu, tu, tam, a jak tylko przechodzi³em to — ciach! — brulion w ³apê i nu¿e, skrobu-skrobu. Ko³obrulion, dla precyzji. Ok³adka khaki, wszystkie funkcje, fajny. Na samym pocz¹tku zapisa³em te rzeczy najwa¿niejsze, fundamentalne, ¿ebym nie zapomnia³ bo potem ca³a reszta po prostu nie trzyma³a by siê kupy. Dalej posz³y funkcje, podpunkty, a dalej to ju¿ tylko za³¹cza³em te woreczki plastikowe z próbkami. Z ca³ego osiedla próbki mia³em. Próbki. I nie trzeba by³o du¿o czasu zanim przyszli. Zreszt¹ spodziewa³em siê od samego pocz¹tku. Z przodu trzymali t¹ gwiazdkê co wygl¹da³a w sumie jak trójk¹t. Rozgl¹da³a mi siê po œcianach mieszkania i jakby czegoœ nad wejœciem do kuchni szuka³a.
56
#
prywatna, sztuczna parodia dzi¹se³ — Zadzwoñ do mnie, Pan. — rzek³em, gdy zanurzali mnie w ciek³ym, rozpuszczonym sosie marki Przestrzeñ, z turbodo³adowaniem, poduszk¹ na dnie (dok¹d prawdopodobnie zmierza³em) i zestawem istot pok³onowych w sam raz na popularne nabo¿eñstwa, w³aœnie takie jak to. Musia³em zastanowiæ siê nad up³ywaj¹cym ¿yciem i sformu³owaæ sobie ewentualn¹ postaæ ucieczki. Udaj¹c zatem kontemplacjê mod³ów Kap³ana S³awka, w g³êbi siebie nadziewa³em jaŸñ na szyd³o wielkiego planu. I trochê mniejszego drugiego planu, forteca. — Forteca! — krzykn¹³em ile tylko si³ w krtani, osza³amiaj¹c wszystkich zgromadzonych przy pomocy najmniej, wed³ug moich skrytych obiczeñ, spodziewanego w danych okolicznoœciach s³owa. Potem ju¿ posz³o jak z p³atka*. Wzi¹³em sobie na pami¹tkê jedn¹ z koñczyn S³awka i kilka spo¿ywczych w¹trób. I wtedy, w sam¹ porê... — Pan?! * Kocha... nie kocha...? (przyp. aut.)
57
#
brojler na wieki Dzisiaj opowiemy sobie o Odessie. Piêkne miasto. Te domy co jak na nie d³u¿ej popatrzeæ to wygl¹daj¹ niczym koñ Przewalskiego, a jeszcze d³u¿ej to jak sam Przewalski, a jeszcze d³u¿ej to — i tu ciekawostka — szczypiorek. Dotychczas niewyjaœnione. I te kobiety wychylaj¹ce siê z okien, oparte o swe poduszki, jedz¹ce szczypiorek. Wiêkszoœæ z nich ma ró¿ne imiona. Dotychczas niewyjaœnione. No i oczywiœcie ulice, s³ynne ulice, pe³ne koni Przewalskiego, pe³ne Przewalskiego. I ten szczypiorek sprzedawany wprost z ulicy, wprost z poduszek. Dotychczas nikomu nie uda³o siê ustaliæ, dlaczego tak jest. Co do Odessy ustalono natomiast kilka innych faktów. W sumie trzy. I tu ciekawostka — na pocz¹tku by³y trzy konie Przewalskiego. W³aœnie trzy. Dotychczas nie uda³o siê wyjaœniæ tej zaskakuj¹cej zbie¿noœci.
58
#
ptaki œpiewaj¹ od koñca
— Ja, jaa! — krzycza³o. I w d³ug¹! Lecia³o w sumie bez przerwy, poprzez morza, poprzez oddechy, poprzez ciekawostki i znój. Umiejêtnie. Nieprzerwanie. Czyli w kó³ko, jak nie przymierzaj¹c Rondelek. No bo z tym Rondelkiem, to by³a inna sprawa, bo niby mieszka³ tylko w kuchni to tak dziwnie mu siê z³o¿y³o (w twarz), ¿e nie umia³ jeœæ. Wiêc g³ówne co robi³ w dzieñ to umiera³ codziennie z g³odu, zasilaj¹c swoj¹ agoni¹ przestraszone i rozedrgane oczy Tego Czegoœ, ku — sami do dziœ nie wiemy — pokrzepieniu lub tez uciœniêciu jego czterojamowego serca po prostu. W nocy natomiast przybiera³ Rondelek inn¹ postaæ, prawie tak¹ jak opisali w Ksiêdze Obs³ugi i furkota³ tak i nieraz mazgraln¹³, jeœli wiecie o co mi chodzi, tak, ¿e niemo¿liwe stawa³o siê mo¿liwe i wszystkie otwory otwiera³y siê. I w d³ug¹!
59
#
nieznana morska przygoda borsuka jarka Dzia³o siê to w czasie, gdy szesnasta tsunami poczê³a delikatnie muskaæ me nozdrze lewe, co skryba nazwa³ Epok¹ Dwunastu S³oñc, a ja osobiœcie, w duchu, epok¹ dwunastu s³oñc, z ma³ej. A by³o to œwie¿o po monta¿u nowych duchów w naszych kajotach, i, dodatkowo, w jaŸniach naszych. Z nieba spad³o kurczê Jozeff, a ja wiedzia³em ¿e to nieprawda, ¿e coœ ukrywa, tak mi podpowiada³ mój zmys³ starego oblatywacza istot. Zaraz te¿ pomyœla³em o przecieku z centrali, a to mog³o rzucaæ podejrzenia na Pluskwê Monikê, któr¹ to rzeczywiœcie odnalaz³em w posi³ku swym tego¿ dnia. Nim siê spostrzeg³em, przede mn¹ sta³ kuchcio Ed i mierzy³ z mizerykordii. Nie trac¹c zimnej krwii, momentalnym ruchem dzi¹s³a przenios³em uwagê wszystkich na debatê Sejmu a sam podci¹g³em siê o knagê i zaczepi³em na lewej krawêdzi uœmiechu S³oneczka, bo tego dnia akurat by³o weso³e. I tak sobie zosta³em. A co!
60
#
wszy, ciemnoœæ, zdrada Zimno. Zimno i nic nie by³o widaæ. Jedynie podskakuj¹ce nieznanym ludzkim istotom rytmem oczy Pana “i” zaburza³y te niemal¿e harmonijne poczucie nicoœci. I to takiej absolutnej, lepszej ni¿ ta, któr¹ czujemy jak przep³ywamy przewodem pokarmowym, na wysokoœci dwunastnicy, albo tym bardziej wyrostka robaczkowego. Wiecie przecie¿ jak ekscytuj¹cy jest ten zakrêt i jak niepowtarzalne jest to uczucie lêku... Ale tam by³o inaczej. A wszystko dlatego, ¿e matka Pana “i” okaza³a siê nale¿eæ do innego rzêdu wed³ug Schnellhofa i na podwórku numer 11 wszystko siê okaza³o. Co prawda ja i mój kompan, Rurecznik potrafiliœmy dochowaæ sekretu o Czasie, ale magazyn pe³en by³ tropów i poszlak zamkniêtych w przezroczystych, przecie¿, s³oikach, a i œlady naszego szpiega da³y siê wykryæ po u¿yciu detergentu z serii handlowej “Pies”. G³upia nazwa. Spoœród powtarzalnych ruchów wy³oni³ siê jeden, gwa³towniejszy. I.
61
#
wszystko z sosem Palec bóstwa zrobi³ ostatniej nocy kilka pierwszorzêdnych dziurek w ziemi, miejscowa ludnoœæ obudzi³a siê wiêc w skowronkowych nastrojach. Oczywiste by³o, ¿e ich fortel polegaj¹cy na rozstawieniu po miedzach dyktowych wizerunków co znamienitszych przedstawicieli gminy, które zmyœlnie nazwali wabikami absolutu, powiód³ siê. Zaraz te¿ rozpoczê³y siê pierwsze walki o kontrolê nad strategicznie po³o¿onymi otowrkami, zawi¹za³y siê koalicje i ugrupowa³y bojówki. W masowych iloœciach do zak³adów krawieckich nap³ywa³y zamówienia na sztandary i proporce, a i przeciwstawne ideologie poczê³y wkrótce p¹czkowaæ. Zdobyte do³ki wype³niano p³ynami o ustalonej wczeœniej konsystencji i kolorze nawi¹zuj¹cym do obranego nurtu. £upiny od nurtów natomiast dano œwiniom. Jak równie¿ bóstwo. Wszystko z sosem.
62
#
czeœæ, soft³er!
ZaprzyjaŸniliœmy siê z Nim w trzydziestym czwartym. By³ korzystny i kostny. No, mo¿e nie tak w ca³oœci, ale z pewnoœci¹ by³ mi³y i ma³y. M¹dry i mêtny. Ale raczej w zachowaniu ni¿ w podejœciu. Bo jak siê do niego podchodzi³o to, wrêcz przeciwnie, wszystko stawa³o siê czyste, klarowne i jasne. Nasze dusze te¿. Kiedy trzy lata temu zastanawialiœmy siê nad struktur¹ grzechu z Szajbusem z Brixton, tak zwanym Rycerzem, braliœmy siê za to zupe³nie inaczej. No wiecie, tak gwa³townie, nerwowo, tak ¿e nic z tego, koniec koñców, nie wychodzi³o. Nie to co teraz... Ugoda ma treœæ. Pewnie tak¹: “jeden, zero, zero zero, zero, jeden, zero, jeden jeden, zero, zero, zero.” I tak dalej. A¿ do czasu kiedy powrócisz do tych rysunków na œcianach jaskiñ. I powiesz to s³ówko oznaczaj¹ce powitanie i po¿egnanie zarazem. Czeœæ, Soft³er!
63
#
nowy zestaw zadañ genera³a durnia No to teraz sobie pogadamy, i nie bêdzie ju¿ tak weso³o jak wczeœniej, oj nie. Najpierw takie pytanka: co zrobisz jak ci siê czas skoñczy w trzeciej strefie? Czy jesteœ w stanie poœwiêciæ swego syna? A je¿eli nie masz, dajmy na to, syna? Czy to co rysujesz sobie czasem póŸno w nocy na marginesie ¿ycia, albo na tak zwanej, po¿al siê Bo¿e, brudnej stronie, mo¿e ci go zast¹piæ? Po¿al siê, Bo¿e! S³yszysz? Po¿al siê! Mo¿esz, na przyk³ad, poprzestawiaæ zupe³nie te ma³e rzeczy, co tak siê krêc¹ wszêdzie, te co s¹ ma³e i siê bez przerwy krêc¹, no. Kiedyœ jedno takie, dodam tak abstrahuj¹c, zabi³o mi psa. W ogóle tak podminowany jestem, muszê dodaæ. Dobra, ale koniec ju¿ z tymi ¿artami, teraz ju¿ nie bêdzie weso³o. Karteczki w górê.
64
#
tyciom¹drzy (the tinywise)
Tak siê czasami zdarza, ¿e zachowujesz siê. Bo na przyk³ad masz, dajmy na to, plan filmowy, a ty tak w samym œrodku przedsiêwziêcia dajesz sobie na tzw. luz i wyje¿d¿asz z niego na psie. A co by na to powiedzia³y twoje autorytety, jak na przyk³ad Stefan, Czarek Pazura Kot, Misiucha 3 czy tez Hubal. Ten ostatni to tylko konno jeŸdzi³. Jest tak wiele rzeczy do zastanowienia. Jeœli spadniesz z psa to musisz ponieœæ konsekwencje. Jak Hubal. I jak koñ Hubala, co te¿ go nieraz poniós³. A jak przyjdzie dzieñ s¹dny, czyli na przyk³ad majówka to obejrzysz siê za siebie i oka¿e siê, ¿e goni Ciê coœ, przed czym nie uciekniesz tak po prostu, na psie. Pomyœl o nim. Jak Hubal siê skoñczy³ to co sta³o siê z jego koniem? Ten i inne dylematy spotkacie w nowym odcinku noweli “Tyciom¹drzy”. Mówi³ dla Pañstwa wasz ulubieniec, Hubal. Psy s¹ fajne, nie to co konie...
65
#
robale
Ty sprawiasz, ¿e czujê siê ma³y, nic nie znacz¹cy, s³aby. Ty powodujesz, ¿e dostrzegam marnoœæ swej istoty, ¿e zagrzebujê siê w ziemi, ¿e jem mu³. Zagrzebujê siê w glebie, p³ywam w bagnie, nurkujê. Zgni³e ga³êzie dotykaj¹ mojej twarzy, drobinki p³ywaj¹ce wchodz¹ mi do otworów nosowych i ³askocz¹. I wszystko trochê œmierdzi. Nie jakoœ strasznie, nie do zniesienia, ale jednak trochê œmierdzi. Ty uœwiadamiasz mi nicoœæ mojej egzystencji, czynisz mnie py³kiem jeno. I w ogóle robisz mi tego typu rzeczy, dobra? Zrozumia³eœ? A potem siê zamieniamy.
66
#
miej drewno i patrzaj w drewno
Równo sz³o. Berek i Szmacior, dwaj opryszkowie o tu³owiach w kszta³cie sedesu sunêli jak d³udzy po œwie¿o zainstalowanych i naoliwionych torach dla opryszków, których implementacjê w tkankê miejsk¹ zarz¹dzi³o niedawno Ministerstwo Z³a. A by³o to jedno z tych nowo powsta³ych, owianych mgie³k¹ (radzieckiej, ale z mas³em i z czosnkiem) tajemnicy ministerstw, jakie powo³a³ do ¿ycia pan minister Strach, którego po kryjomu naród nazywa³ Pinokiem. Równo sz³o. Gard³a pe³ne œmieci i gor¹ce ¿arówki w d³oniach to tylko chwilowa oznaka dyskomfortu, która mia³a przecie¿ zaowocowaæ wolnoœci¹, równoœci¹ i zapasami smalcu na kilka nastêpnych festiwali, no wiecie czego... Pan Pinokio patrzy³ na ca³¹ scenê ze swego mobilnego gabinetu i klaska³ tak, ¿e nawet tam na dole da³o siê s³yszeæ rytmiczne stukanie. Ale Berek i Szmacior nie zwracali na to uwagi. Pomimo wszelkich zak³óceñ, pomimo g³upiej treœci powiedzeñ, równo sz³o.
67
#
gard³o, biodro, katastrofa
“Tirli-tirli” — s¹czy³a siê melodia kiedy Wujo przystêpowa³ do codziennego porannego dotykania otch³ani. Zwykle robi³ to drug¹ rêk¹ trzymaj¹c gazetê przy œwie¿ej kawie. Nie lubi³ traciæ czasu. Ani w¹tku. Siostra w tym czasie pra³a Matecznik, oraz me³³a i pe³³a w pokoju dla s³u¿by, w swoim w³asnym bytowym pêpuszku firmy Zdrajca (ostatni krzyk mody na biennale u burmistrza). Talerze sta³y równiutko na kredensie, ka¿dy w ten swój wzorek, i nic nie powiedzia³y o tym co mia³o siê staæ. Ano sta³o siê tak ¿e osierdzie wujowe wymk³o mu siê i chlas³o o przeciwleg³¹ œcianê z wyrzymaczk¹. A wszystko to w okamgnieniu. — Te twoje zasady niewczesne, w grób ciê wpêdz¹ kiedyœ. — zbeszta³a Wuja Siostra. — Hola — Wuj nie straci³ jednak rezonu — Hola, hola.
68
#
lord re¿im
Na liczenie chwil i pieniêdzy nie by³o ani miejsca ani czasu. Bêd¹c ostro zakoñczon¹ koñcówk¹ cywilizacji, nie mogliœmy pozwoliæ sobie na tak banalne czynnoœci. Wszyscy w elegancko obutych kopytkach spieszyliœmy w ka¿dym pocz¹tku prosto na paradê by równym krokiem maszerowaæ ku czci Szacownego i niepowtarzalnego ustroju jaki stworzy³. Nasze zdobione sznurówki i zbrojne antyszlafmyce lœni³y w s³oñcu, które codziennie rozœwietla³o nam nasze dumne ¿ycia. A On obserwowa³ defiladê i odbija³ nasz blask w swoich ornamentowych guzikach. Wspólnie z naszym przywódc¹ œpiewaliœmy marsz chórem brzmi¹cym cudownie dziêki implantom w naszych krtaniach, zafundowanych ca³emu narodowi przez naszego Wodza. I tak co dzieñ. Budowaliœmy pomost ³¹cz¹cy ca³¹ ludzkoœæ radoœci¹ systemu. Wszyscy spowici wielkim jelitem Pana szliœmy na spotkanie materii zgromadzonej na zakoñczeniu bytu. Czy mo¿e czasu. Sam nie wiem.
69
#
fajowy kebab Rok zero spotka³ nas na dachu. G³upia by³a sytuacja i mocno ja³owa. Przyozdobiliœmy siê co prawda w ciuszki-fata³aszki specjalnie na okazjê, ka¿dy sobie do oczodo³u przypi¹³ brochê i flakon wsadzi³ w dziób, ¿e niby po tutejszemu, i tak skakaliœmy po sobie jak koz³y. Maestro, który akurat w tych rejonach s³u¿y³ nam za przewodnika (zna³ siê na religiach) dodatkowo wielb³¹da nadmucha³ i chadza³ z nim wszêdzie pyszny, kaftan na g³owie, kryszta³ œwiec¹cy, wszystko. Nic to nie pomog³o. Nadepnêliœmy bowiem na tutejszego, znienacka. Goœæ sobie postanowi³ nockê na dachu widocznie uci¹æ, ot, g³upek, ale ¿ony zaraz mu wysz³y, i rwetes, od razu darcie pierza, ca³e te ich dzieciarnie z kijami, kocomod³y. To ja siê wtedy zdenerwowa³em, i wyszed³em.
70
#
potomek duszy mojéj
— She is from Russia. — powiedzia³ Fiordek, nasz ma³y skarbnik grupowy, po czym powtórzy³: — Jazz. Jazz from Bangladesh and Russia. A potem jak obserwowaliœmy go jak lecia³, a w zasadzie spada³, to mówi³ coœ jeszcze. Coraz mniejszy, grupowy skarbnik. I jego nigdy nie dokoñczona powieœæ monetarna zatytu³owana “Uœmiech Bilonu”. Wszystko uk³ada³o siê w jedn¹, spójn¹ ca³oœæ. Najwa¿niejszy jednak by³ mój w³asny piesak, czyli w sumie jakby syn mój, mo¿e nawet nasz, którego pragn¹³em nauczyæ wszystkiego, czego siê przez te najlepsze lata nauczy³em. Na przyk³ad d¿ezu. Tr¹bka, synkopa, wiatraki, wióraki. Bangladesz, Rosja, d¿ez. I tañce takie ¿eby udowadniaæ i tañce takie, ¿eby siê cieszyæ. Mój syn to mój skserowany dorobek cywilizacyjny. ¯eby wszystko uk³ada³o siê w jedn¹, spójn¹ ca³oœæ. Mój uœmiech. Uœmiech Bilonu. Uœmiech Babilonu. Syn.
71
#
part-time hiob Wieczór ju¿ nadszed³ gor¹cy i Trêdowaci po wykonaniu przydzielonych im w obejœciu zadañ i odrobieniu prac domowych poszli siê do³adowaæ. Drgali teraz niespiesznie pod³¹czeni do swych konsol, a kuzyn M¹twa biega³ weso³o pomiêdzy nimi, robi¹c sobie zdjêcia z co okazalszymi i skwiercza³ przy tym jak przysta³o na kajtka z banderol¹. Zwoje nie odnotowa³y momentu kiedy pojawi³ siê pomiêdzy ludŸmi dostarczony Szybk¹ Paczk¹ w kilkunastu pude³kach do sk³adania, nie rzek³y te¿ ani s³owem ile przyniós³ im œwie¿ej radoœci przy tej rozwojowej zabawie, jak równie¿ przy nazywaniu poszczególnych jego czêœci poprzez wtykanie w nie dzidek, patyczków i spi¿u. Nic dziwnego, wszystkie media zajête by³y wtedy akurat okoliczn¹ powodzi¹, przez któr¹ zreszt¹ upad³ rz¹d. Czy by³ to rz¹d dusz? Panowie, takie pytania to proszê po godzinach...
72
#
zapasowe corridy dla ociemnia³ych Zacznijmy od wujka Zbyszka. Taki niby statystyczny pan wujek, ale jak przychodzi³o co do czego to z pi¹chy i potem rotacja taka, ¿e by gwiazdy wziêli. Policzki mia³ w kartonach, ale zawsze przy sobie. I jak ten drugi go goni³, to on zawsze te policzki no i wiecie co dalej. Publika trzês³a projektem i uœmiechniêta aprobata a¿ skwiercza³a. — Hoj, hoj, belzebuby! — krzycza³ bitewnie acz ¿artobliwie. Có¿ jednak za nieudolnoœæ w drganiach powietrza, które przeciwnik jego spod Elokwenty lewobrze¿nej, ma³y rzeŸbiarz Maczuga sob¹ reprezentowa³. A i owszem, orê¿ mia³ pokaŸny i krzepê jak na Wojnie Buraczanej Czwartej. Có¿ po tym jednak, skoro w tej legendarnej Grze Czterech zupe³nie o coœ innego sz³o. A sz³o pewnym krokiem, daleko przed siebie, na drug¹ stronê przysz³oœci, na drug¹ stronê wujka Zbyszka, na drug¹ stronê Czterech.
73
#
po prostu potwór — By³ plankton? — By³. — Jaki? — Popielaty — ta konwersja obudzi³a mnie jak co ranka i obudzi³a duszê m¹. Poszed³em siê myæ, a mieszkam na czwartym piêtrze. Korê mam pod kafelkiem ale nikomu jeszcze o tym nie mówiê. Œpiewam nieraz w chwilach torfu i zak³adam bandytów. Ot tak bandytów zak³adam, gdy taksówka mknie, dom roœnie nowy, a ja œpiewam w pracy gdy numer szefowi wykrêcam. I szczêœcie w mym ¿yciu, konto bankowe, i bransoleta sukcesu ogarnia m¹ oczn¹ obro¿ê. Mrugam psu a pies odpowiada mi tym samym i w tych ma³ych, maluczkich chwilach wiem, ¿e siê rozumiemy jak nikt. Jak nikt nigdy. A potem jest noc i to co przychodzi to mówi: £aaa. £aaaaaaaaaa.
74
#
seledynowa zabawa dwóch byæ A bajka by³a o tym. Koliber Nowak i przyjació³ka jego, Biedronka Panda jedli. Ale ¿eby wiedzieæ co jedli, musimy nakreœliæ ca³¹ sytuacjê. Od lat mniej wiêcej czternastu, na skutek wyjœcia spod globalnej kontroli igraszek genetycznych samoreplikuj¹cych siê próbek, powstawa³y coraz to nowsze istoty. Bez konkretnego zak³adania gatunku, po prostu takie jednorazowe ¿ycia, byty dla narodzin i œmierci. Rz¹d przymyka³ wszystkie trzy oczy (katastrofa w Nowym Lublinie) na ogó³ zajœæ i tylko odpoczywa³ w wyg³uszonych od œrodka izolatkach. Natura natomiast robi³a swoje, co z kolei cieszy³o stoj¹cego wci¹¿ na uboczu diabe³ka Modraszka. Ludzie natomiast, na równi z wy¿szymi bezkrêgowcami i ostatnimi gatunkami ptaków silili siê w desperacji na coraz to bardziej niedorzeczne posuniêcia. I tak Koliber Nowak i przyjació³ka jego, Biedronka Panda jedli siebie. Nawzajem.
75
#
superzw³oki Stach zjad³ wilczy miód, który da³ mu wielk¹ moc. Ale najpierw przyszed³ na œwiat i przetar³ szmatk¹ oczy. Wtedy jeszcze oczy. Postêpuj¹ca w spo³eczeñstwie mechanizacja nie pozwoli³a Stachowi zaznaæ beztroskiej arkadii dzieciñstwa. Galopuj¹ce uprzemys³owienie spowodowa³o wprowadzenie na wszystkich podwórkach Stolicy elektrotrzepaków i obowi¹zkowe wieczorne zastrzyki z surówki. Rodzina sta³a siê w mniemaniu m³odych tynkiem jedynie. Mchem. Tak mówiono pogardliwie na salonach, po czym w dobrym tonie by³o splun¹æ zapasowym towotem przez lew¹ asymptotê. Stach przetrzymywa³ swój towot w ozdobnie wygalwanizowanej mufce, ale to by³a tylko przykrywka. W drugim zakamarku bowiem dokarmia³ sekretnego miêkkiego skrobaka, co mu popiskiwa³ raz na pe³niê. I tak Stach wszed³ w posiadanie wilczego miodu, który te¿ zjad³. I œwiat mu siê do kwadratu podniós³, ale zaraz spad³.
76
#
dzielnica pêkaj¹cych psów Ma³y, poczwarny Jurek patrzy³ na zajœcie z ukrycia, przez otwór drzwi otwartych, korzystaj¹c z niepowtarzalnej chwili wizji, która w³aœnie by³a ³askawa na niego zst¹piæ. A potem przysz³y litery, niby nie po kolei, ale nawet taka kognitywna pokraka jak Jurek by³a w stanie u³o¿yæ sobie tê ³amig³ówkê, która, nota bene, okaza³a siê niczym innym jak Puzzlami Œredniego Szatana, u³o¿yæ j¹ w daj¹c¹ siê rozczytaæ ca³oœæ. Na nieszczêœcie, chwilê ca³¹ popsu³ œmieszny Wojtuœ, którego rodzice, odk¹d by³ martwy, zupe³nie spisali na straty, a on sam z tego korzysta³ i hula³ bezkarnie po mieœcie. Wszystko rozpierzch³o siê w obawie przez kontaktem z Pani¹ JaŸni¹. Pozosta³ tylko subtelny opar nad miejscem zdarzenia, œwie¿y jeszcze zapach i to, co g³upia Wiesia, a od trzech lat w³aœciwie Pani Wiesia, musia³a posprz¹taæ ze swym tradycyjnie zgorzknia³ym wyrazem i tak ju¿ zniszczonej twarzy. I mówi³a do Tego, co sprz¹ta³a, jêzykiem pod³ym, ale pe³nym szacunku. I To jej objawia³o kolejn¹ czêœæ Wielkiej Tajemnicy. I tylko tam siê to dzia³o, i tylko wtedy.
77
#
polityka upad³ych s³oni
Wyrafinowany inskrypt wyszyty na brosze g³osi³, ¿e nasza dynastia siêga³a wstecz trzy wieki, z czego by³em dumny. Nieraz wiêc z w³aœciw¹ sytuacji powag¹ studiowa³em go, uprzednio wydobywaj¹c brochê spomiêdzy wykwitów hrabiny, gdzie, wedle obietnicy z³o¿onej mej konaj¹cej Ho³owni, skrzêtnie j¹ umiejscowi³em i pielêgnowa³em po dziœ dzieñ. — Hrabino — zagadywa³em nieraz, gdy powab malw i letni zefir przes¹czy³ siê prze uchylon¹ w popo³udniowy skwar okiennicê — Dalibóg, hrabino... Wtedy zwykle ona wyjmowa³a swe nowe dzi¹s³o z fili¿anki herbaty zaparzonej œwie¿o w serwisie Cecylii a HubertusHubertus poczyna³ z czcz¹ przywar¹ studiowaæ rodowe papiery wartoœciowe wydobyte z dêbowego sekretarzyka nieod¿a³owanego ojca i tak misterium dope³nia³o siê, by narodziæ w woni czeremchy nowy dzieñ, now¹ noc... A czasem nawet odwrotnie.
78
#
uszka andory
„Bezczaszkowe pieski Nie maj¹ czasu Nie maj¹ czasu Bo nikt ju¿ nie ma czasu...” Tak¹ to piosenkê nuci³ sobie ma³y ¿ebrak Ozon, stukaj¹c koñczyn¹ i ko³ysz¹c siê. Potem zamyœli³ siê i od³o¿y³ swój ¿ebraczy instrument na bok. W miêdzyczasie ktoœ znowu go zdepta³, ktoœ prze¿u³ i wyplu³, a ktoœ po prostu popatrzy³. Reszta goni¹cego za czymœ t³umu ulicy nawet go nie zauwa¿y³a. Upa³ panowa³ niemi³osierny, pot wszystkich mieszkañców sp³ywa³ rynienkami do po³o¿onego w najni¿szym punkcie miasta Instytutu Potu, gdzie by³ potem gromadzony i butelkowany dla przysz³ych cywilizacji. Ozon siê jednak nie poci³, nie móg³ sobie na to pozwoliæ. Rozgrzane powietrze drga³o, deformuj¹c mu widok. Odk¹d straci³ ostatniego bezczaszkowego pieska, wszystko mu siê w ¿yciu zdeformowa³o. Nawet on sam. Jego podwójne plecy nie by³y ju¿ tak silne jak kiedyœ, a i koñczyna nie stuka³a jak u szczytu kariery. Dlatego w³aœnie w tej chwili Ozon zmieni³ zdanie. Rozpyli³ siê, hej.
79
#
krople wojenne Pokrêt³o regulacji iloœci manny z nieba, ustawione jak co dzieñ doœwiadczon¹ d³oni¹ Wielkiego Reformatora, z minimaln¹ pomoc¹ serdecznego palca jego matki chrzestnej, zes³aæ mia³o za chwilê na spragniony lud now¹ porcjê padliny. Czy co innego w³o¿y tam w rozsiewacz pan opiekun. Standardy obs³ugi ludzkoœci lecia³y na ³eb, na szyjê i wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Dochodzi³o nawet do tego, ¿e cuda robi³y siê nieca³e a objawienia okazywa³y siê zwyk³¹ bitmap¹. I potem pi³eœ jakieœ gówna o niezatwierdzonym sk³adzie albo patrza³eœ sobie na kolesia co jak z boku by³ to piksel w oko, ¿ona spora. Ale lud zacisn¹³ zêby i czeka³ cierpliwie. W koñcu to jego wybór by³, niczyj inny. I wtedy w³aœnie spad³ ten serdeczny palec. Spad³ i serdecznoœæ ogarnê³a spo³eczeñstwo. A potem ju¿ tylko deszcz. Ludziska patrzyli po sobie. Teraz mieli pewnoœæ. Czas w bój.
80
#
doktor end
Od kilku ju¿ znoœnych godzin wieczór mia³ siê ku sobie. Agent strzepa³ z siebie ciecz i zagryz³ wszystko Borówk¹ Zyt¹, albo te¿ Zosi¹ i po dokonaniu kolejnej ablucji swych kilku zapasowych skroni, jakie mu niezawodna gosposia wygotowa³a na owe tajemnicze popo³udnie we wschodniej centrali na Rac³awickiej (po³udniowe Peckham), j¹³ szykowaæ siê do wyjœcia. Spryska³ cia³o swym ulubionym gzem szlachetnym, którego na tê okolicznoœæ wypuœci³ z pude³ka na gzy z wyrytym rodowym emblematem kasztana przeciêtego na pó³ t¹ sam¹ mizerykordi¹, któr¹ jego pra-pra-pradziad obrzeza³ króla Batorego, a fakt ten zatajono w kronikach bo takie by³y czasy. Ubra³ galowy surdut przysypany Brokatem Niewini¹tek, pog³aska³ na po¿egnanie swoj¹ maskotkê doniczkow¹, mcha Tse-Tse, podwin¹³ rêkawy trzem manekinom (dla niepoznaki), ³ykn¹³ dziedzicznego Absyntu z flakona w kszta³cie “¥” i dumny z siebie otworzy³ drzwi. — Doktorze! Doktorze!
81
#
proteza energii
— Przyjacielu koni — us³ysza³em gdzieœ dooko³a siebie — mój przyjacielu. Dojrzewaj¹cy z ka¿d¹ sekund¹ sernik ¿ycia kaza³ mi zawróciæ z dotychczas obranej drogi. Drogi bez chwil pêcznienia i bez chwil rodzynek. I bez tych jeszcze jednych chwil, kiedy ju¿ nic nie trzeba i wystarczy siê jedynie podpisaæ na rachunku, gdzie wszystko czarno na bia³ym. I oddaæ siê w depozyt, by za moment staæ siê jednym na firmamencie i jednym w najmniejszej, najlichszej duszyczce. Wróbelka, rosomaka, albo te¿ konia. Rozdawaæ im wszystkim drobne œwiata i tylko patrzeæ na ich czyst¹ radoœæ, przez oczy tych, którzy pragn¹ tego samego. Sernika. Sernika ¿ycia, pe³nego rodzynek spe³nienia i bakalii wzajemnego zaufania. I migda³ów mi³oœci konia. Mi³oœci migda³ów konia. Konia mi³oœci migda³ów, oraz migda³ów konia mi³oœci.
82
#
symulacja szewardnadze 1934. Wtedy wszystko siê zaczê³o. Najpierw zbojkotowaliœmy wszystkie psy — po prostu zachowywaliœmy siê jakby ich nie by³o. Œlady po ugryzieniach uznaliœmy za tajemnicz¹ chorobê wirusow¹, któr¹ dla niepoznaki nazwaliœmy “owczarek”, a do szczekania i tak byliœmy przyzwyczajeni. Po psach przysz³a kolej na ministrów. Jako ¿e mieliœmy swoich ludzi na szczycie, efekty widoczne by³y ju¿ wkrótce. ¯adne decyzje nie zapada³y, nikt nie chcia³ dawaæ ³apówek, system ulega³ stopniowej stabilizacji. A potem ju¿ by³o z górki. ¯ony, mê¿owie, dzieci, pogoda, czas, w³asne miêœnie i narz¹dy. Powoli zmierzaliœmy we wiadomym kierunku. I nie zag³ada nas czeka³a, nie. Tak osi¹gnêliœmy doskona³oœæ. Zbojkotowaliœmy i œmieræ i ¿ycie. Tak osi¹gnêliœmy doskona³oœæ. I coœ jeszcze, hej!
83
#
energia protezy Estetyczny Zbawiciel wyszed³ i zap³aka³. Wyszed³ na scenê ¿ycia i zap³aka³ nad swym scenicznym imid¿em, podartym ju¿ i zmursza³ym, oraz nad swym niewydarzonym, zdewaluowanym pseudo. Któ¿ mu jeszcze w dzisiejszym czasie uwierzy, kto da siê nabraæ na plastikowe przyrz¹dy, dzisiaj, w epoce Internetu i zabaw dzieci z psami na powietrzu. Kto chce jeszcze ogl¹daæ jego duszny, oklepany szo³, w tych wnêtrzach prze¿artych ³ojem rosomaka? Obok Estetycznego Zbawiciela sta³ jego attaché. Ma³y, pocieszny, czarny attaché. W podrêcznym zestawie neseserów trzyma³ jego morale, i kilka innych ¿yciowych drobiazgów. To one, popiskuj¹c radoœnie, nadawa³y rytm jego szo³. Teraz te¿ to robi³y, ale ich weso³oœæ trafia³a w pró¿niê. Rozsypane stygmaty zbiera³a sprz¹taczka.
84
#
piosenka wilczura
Ty to jesteœ, wiesz, cz³owiek. I to tak ca³kowicie cz³owiek, wiêc spotkam ciê, czyli zatem i Ty ze zrozumieniem siê spotkasz. I wiesz niby jak to jest, albo jak powinno byæ Wtedy. Bo ja mam takie raczej mgliste pojêcie. Jakby próbujê tak normalnie po belfersku, po profesorsku, ale niezbyt mi to wszystko do³ê¿nie wychodzi. Coœ tam mi niby œwita, ¿e przyjdzie Du¿y i westchnie, i tchnie na wszystkich tym, czym on tam sobie lubi tchn¹æ i rozda bilety, albo — co chyba fajniejsze — pochodnie. I wszyscy dadz¹ siê obejrzeæ, czy te¿ skontrolowaæ, jak kto woli. A potem sobie pójdzie, bo bêdzie mia³ doœæ, daj¹c znak by by³o jednak gorzej. No, jak dla kogo gorzej. Otworzy siê bowiem ta tajemnicza przestrzeñ, co to czêsto na ni¹ patrzysz i wyjdzie z niej Stutwarz. Stutwarz siê objawi, a twarz twoja w zbiorniku na twarze i ca³a na golasa. I prawdziwe piêkno koloru moczu, choæ bez zapachu byœ móg³ je doceniæ i z³o¿yæ wtedy ostatni¹ propozycjê. Ostatni spacer, ostatnie przejœcie dla pieszych. I ostatni ca³kowicie Ty.
85
#
niepotrzebna pos³uga z absolutem w œrodku
— Torysi! Torysi! — zawy³ lud i j¹³ uciekaæ w tê i wewtê œlini¹c siê obficie zbo¿¹ kur¹ i wymachuj¹c czym tam mia³. Wiêksze ludziska depta³y mniejsze, jak to w ¿yciu. Torysi nadci¹gali ze wszech stron. Mieli maszyny oraz machiny z krêc¹cymi siê elementami w oparciu o paski klinowe. Budzili pop³och. Wiêkszoœæ zaczê³a miotaæ czerwone, ogniste kule. Te gor¹ce kule spada³y na ludziska i przetrzebia³y sobie ci¿bê. Hej, skwiercza³o. Nastêpnie Torysi puœcili s³onie. S³onie, ciê¿kie i ¿elazne, ponios³y. Teraz to ci¿ba posz³a w skowyt. Potem co? Potem zosta³y ju¿ tylko robaczki. Ma³e, m¹dre, zwinne robaczki wysz³y zewsz¹d i na wszystko wesz³y, wszystko zdepta³y. I mieli nauczkê ci i owi. I tak siê skoñczy³o.
86
#
niewielkie rzeczy z nosem
Guzdra³ siê, guzdra³ niewielki wilczur Mateusz, którego gwiazda m¹droœci ju¿ dawno opuœci³a. I z¹b te¿. Marzenia przeobrazi³y siê w z³udzenie kilofa, a kark s³u¿alczy skropiony potem bogów na potêgê krzycza³ o rozwój. — Ba³byœ siê czegoœ, hej. — rzek³o ostatnie, bo trzecie ju¿ sumienie i skona³o na ramionach matki. Matka du¿o gra³a w bierki. St¹d to jej sumienie. I st¹d ta reklama we œnie wilczura — o niczym, po prostu o niczym. Strach jednak pojawi³ siê wraz z Przybyszem Koniem, którego kopyta wystukiwa³y wieczny rytm niespe³nienia. Niespe³nienia misji, niespe³nienia wilczura. I to ma³e stworzonko z narzêdziami i z narz¹dami na wierzchu, co z pozoru niby ma³e i nieporadne. To zwierz¹tko to te¿ strach. I musia³ to Mateusz zaakceptowaæ, przyj¹æ do wiadomoœci, zjeœæ. I strach ju¿ zawsze z nim by³. Ma³y, ale na wieki.
87
#
uryna. czarne opakowanie.
W przestrzeni znalaz³em siê po raz pierwszy. S³ysza³em j¹ po raz pierwszy, ujrza³em i poczu³em. Przestrzeñ da³a mi dalsze dyrektywy. I tak, najpierw uda³em siê do Miasta Konsumpcji. Dzisiaj. W Mieœcie Konsumpcji ulice s¹ skoœne i w poprzek, a ludzie jak id¹ to jakoœ tak inaczej, niesieni Celowoœci¹ Konsumpcji i nios¹cy ze sob¹ Konsumpcjê Celowoœci. Konsumpcjê Miasta. Konsumpcjê Celowoœci Miasta. Dalej potoczy³o siê wszystko g³adko. Na mój znak okolicznoœciowe promocje osi¹gnê³y cotygodniowe apogeum miesi¹ca, a zmartwienia zamknê³y siê w ma³ej czaszce ludzkoœci, a w zasadzie, wed³ug lokalnej tradycji, w ma³ym pude³ku po duszy. Po p³ynnej sk³adowej duszy. Pude³ku wy³o¿onym foli¹ spo³ecznego sumienia. I by³ tam jeszcze jeden wyrzut. Ja.
88
#
suplement do drugiego raportu olbrzyma (raport olbrzyma) Zanussi jat hlep. Schowa³ siê ¿eby to zrobiæ, aleœmy go wytropili, bo mu kawa³ kufra zza fraka wystawa³, z napisem po ³acinie i po europejsku, i ¿eœmy mu gêbê zdrowo smolic¹ przyozdobili, a potem na deser wrzucili w wêgrzyn. Pfyka³ on sobie tam i fuka³, jakby na s³u¿bê, na ci¿bê. A my wko³o i w œmiech, hehe, i nu¿e brechem od drzewa do drzewa, od mogilnicy po bar³ogi. Reszta gryz³a i prze³yka³a, grdyki same w pielesz sz³y wra¿y. I wtedy on jak nie luknie, jak nie cz³apnie matryc¹ w skupisko mimoœrodu, co je zmyœlnie umieœci³ w sekretnej pierzei zawczasu, jak nie... — Wystarczy — przerwa³ Zanussi — Trafione. — Ale które? — Wystarczy. Trafione.
89
#
a rodzice w puszce...
To co wy, jak patrzycie na pi¿amkê, nazywacie ró¿ow¹ plameczk¹, ja nazywam wojn¹ trzech dusz. Wy zreszt¹ niekoniecznie to jeszcze nazywacie, tak czy inaczej zagêszczenie nadesz³o dok³adnie setnego dnia. Czeka³em na nie, skupiony, przygotowany, opanowany. Uzbrojony w niewiedzê, w czystoœæ spojrzenia, w œmiertelne ostrze intuicji. A rzecz dzia³a siê w kojcu, tak jak to sobie obmyœli³em uprzednio, wiêc by³em na z góry uprzywilejowanej pozycji. Znane przestrzenie by³y mi t³em, by³y druhem. Najpierw przyszed³ cios dekadencji. Przewidzia³em,obroni³em rzucaj¹c siê momentalnie w kierunku uniwersalizmu i afirmacji. Tu¿ po nim — pu³apka nihilizmu, któr¹ zwinnie omin¹³em posi³kuj¹c siê obszarami prymitywizmu, pod promyczkiem uœmiechniêtego s³oneczka. Kaszka zabulgota³a weso³o, ba³wanek pomacha³. Poczu³em siê silny, silny si³¹ kotka i pieska, tego pierwotnego kotka i pieska. Poprawi³em œliniaczek. Prawdziwa zabawa dopiero siê zaczyna³a.
90
#
pokolenie lorbasów GwóŸdŸ programu, pan Ja³owiec wzi¹³ siê pod jagody i ulokowa³ siê na samym œrodku sceny. Publika bi³a brawo, przegryzaj¹c borsucze chrz¹stki, bo w barze by³a promocja, ¿e jak kupisz dwa to coœ dostaniesz. Wszyscy wiedzieli co. Kiedy pan Ja³owiec odgrywa³ sw¹ komiczn¹ rolê, co rusz to przerywan¹ salwami œmiechu, zbawczego sk¹din¹d dla sytuacji, pojawi³ siê miêdzy goœæmi ma³y grzech. Z pocz¹tku niepozornie, dyskretnie sia³ zamêt lêdŸwiowych durniów, jak potem pisali w bo¿ych i medycznych broszurach rozdawanych w przychodni postreumatologicznej Doktora Enda. Drobne dr¿enia przenosi³y siê na stabiln¹ jak dot¹d pod³ogê, dalej na œciany, poprzez reflektory, g³oœniki, elementy scenografii, ze wszystkich stron zmierzaj¹c w kierunku pana Ja³owca, akurat kiedy wykonywa³ swój popisowy numer o cywilizacji. Cywilizacji t³a. I na tym tle musia³ przestaæ. I przesta³. Wszyscy zreszt¹ przestali.
91
#
pojedziemy... Wiêc teraz, gdy przysz³oœæ objawi³a nam ju¿ swoje oblicze, gdy ba³wanki rysuj¹ nam na trawnikach wymowne znaczki, czy¿ moglibyœmy zawróciæ? Popatrz na mnie, jêzykiem siêgam ju¿ sobie do czubka nosa, a jutro siêgnê do czubka nosa ju¿ nie tylko swojego, tak napisali w ulotce, to zagwarantowane. Nowych kszta³tów szczotek do klozetu siê ucz. I du¿o rozmawiaj z drucikiem. Spójrz, miasto ju¿ nie œpi, miasto œpiewa. Nie tylko kanalizacj¹, jak to mia³o miejsce dawniej. To miasto ju¿ nie zawróci z przyjêtego kursu, wiem to. Po³kniesz gwiazdy, studzienki po³kn¹ gwiazdy, wszystko stanie siê otwarte. Seria eksplozji wstrz¹œnie posadami ogródków dzia³kowych, wszystkie barwy têczy wyemituje telewizja kablowa. I bêdziesz siê œmiaæ, choæ bêdzie to bolesne. I zobaczysz autobus, nowy autobus szynowy linii 3, 4, 7, 9, 12 oraz 60. I wtedy pojedziemy.
92
#
masaj, przyjaciel wzrostu Przez bulaj w p³ywaj¹cym ogórku klasy “Zebra” widaæ by³o ma³e palce przysz³oœci. I by³o to dosyæ zadziwiaj¹ce jak na godzinê zero po po³udniu czasu Mariackiego w trzecim Tczewie, port galaktyczny Os³upienie. Ojczym Fryderyka patrzy³ na niego z góry. Poziom wody œwiêconej w jego kolanie (by³ bowiem pastorem parafii miejscowego Œl¹ska) podnosi³ siê ju¿ od wieków i nie robi³o to na wiernych najmniejszego wra¿enia. Fryderyk za to wola³ tê wodê po Drugiej Stronie, ale nigdy nie powiedzia³ o tym pastorowi. By³ to sekret jego i jego trzech niewidzialnych Minotaurów, w które bawi³ siê klockami jak by³ prawie sam. Wprawn¹ rêk¹ odgarnia³ gwiezdne stereotypy i mononukleozy. Mia³ wtedy to jedyne w œwiecie uczucie. Uczucie mi³oœci. I rós³ wtedy w oczach swoich zabawek. W pe³nych mi³oœci oczach.
93
#
klocki ego
Kiedy próbowa³ dotkn¹æ opuszkiem okolic chrapki, trochê jeszcze bola³o i sycza³o. A by³ to pan Ludzik, a chrapka s³u¿y³a mu za woreczek na poczucie spe³nienia i mia³a kilka ma³o znanych otworków, o których pan Ludzik nic a nic jeszcze nie wiedzia³, ale powiedziano mu ¿e w³aœnie tak ma byæ, ¿e to rozwi¹zanie systemowe, wiêc by³ spokojny. W ogóle pan Ludzik mia³ du¿o spokoju. Spokoju w kolorze zielonym, ze sworzniami i namalowanym has³em “lampeczka” oraz dwiema wiecznie zajêtymi czymœ ³apkami, chwytkami, cacy. Instrukcja mówi³a ¿e s¹ do trzymania siê, ale pan Ludzik jeszcze tego nie rozumia³. Weso³o przebiera³ jedn¹ z przezroczystych nó¿ek, t¹ niewciœniêt¹ w teren, i z zaciekawieniem otwiera³ pude³ko z krêgos³upem moralnym. Wiedzia³, ¿e cokolwiek siê stanie, musi zachowaæ twarz.
94
#
koœcielni ¿yj¹ d³u¿ej
Silos obyczajowy “Renata”, bêd¹cy miejscowym rezerwuarem przystojniaków czasu (zwanych jeszcze wtedy koœcielnymi albo ziemniakami, do czasu kiedy uczeni w piœmie dostrzegli ró¿nicê) opró¿nia³ siê w tempie wprost zatrwa¿aj¹cym. Zwa¿ywszy na to, ¿e miejscowy Diakon Meduza by³ przyzwyczajony do statystyk odwrotnych, albo przynajmniej odwrotnie zatrwa¿aj¹cych, zwa¿ywszy na rytmiczne drgania desek pod³ogowych w klasztornej kruchcie Basi, postanowiono wznieœæ alarm. Po zebraniu odpowiednich funduszy i wymaganej liczby podpisów, zadêto wreszcie w tzw. róg Baboli i uderzono w dzwon. Dzwon bez nazwy, bo ostateczny. Na udeptanej ziemi stanê³y, ³eb w ³eb, noga w nogê, setki kosynierów i innych Pospolitych Ruszeñ w Dystrykcie, gotowych na wszystko. I wtedy w³aœnie wyszed³ z Silosu ostatni przystojniak czasu. I wszystko by³o na marne, bo spad³. I g³upio siê œmia³.
95
#
narzêdzia samotnoœci Zabawa siê powoli koñczy³a. Powstawa³a kasza. Tak nazwa³em ten stan kiedy coœ odpada. Myœl, galareta, sztuciec znamienny. Ten z³o¿ony z masy twego cia³a, ten którym dr¹¿ysz wieczn¹ dziurkê w murze, i ten którym chcesz siê ukróciæ ale ci przechodzi. We wiecznej dziurce mo¿na kiedyœ schowaæ oko, oczko, albo nic nie chowaæ. A do siebie przywi¹zaæ sznureczki i bawiæ siê w siebie czy te¿ drugiego siebie. Wyobra¿aæ sobie kolory, du¿e kolory i jednostajnie w nich grzebaæ, wynajduj¹c opuszkami po¿ywne uziarnienia i tym ¿yæ. Próbowaæ chodziæ na jednej nodze, kupowaæ palnik acetylenowy w mieœcie snów. G³askaæ co przyjdzie. Albo dla odmiany tak po prostu, otwarcie siê baæ. Baæ siê bez eufemizmów i pó³s³ówek. Czekaæ i szczekaæ.
96
#
bankructwo rosomaka — Babciu. Pos³uchaj. Firma firm¹, ale... — wypowiedzia³ jedno ze swoich niedokoñczonych zdañ Malkolm w jednej ze swoich przemijaj¹cych wersji gatunkowych i pogr¹¿y³ siê w balii pe³nej zadumy. Takiej taniej, za trzy piêædziesi¹t, ale ze wszystkimi konsekwencjami i duchowym wyciorem w zestawie. Opary dzisiejszego absurdu wype³nia³y duszne pomieszczenie i dra¿ni³y wielkie nozdrza babci, która szorowa³a Malkolmowi plecy, próbuj¹c równoczeœnie ukszta³towaæ jego krêgos³up moralny. — Koniec tego miziu-miziu, Malkolmie! — rzek³a stanowczo babcia zagryzaj¹c mijaj¹cy czas m¹dr¹ rzodkiewk¹, nowalijk¹ wprost z jej ogródka m¹droœci, z ogródka m¹droœci warzyw. Tam te¿ i wujaszek pod respiratorem zapomnia³ o pierwotnym uczuciu g³odu. W gospodarstwie babci wœród zwierz¹t. — Wakacje siê skoñczy³y, Malkolmie. — Wakacje siê skoñczy³y — powtórzy³ Malkolm, jeszcze kilkakrotnie prze¿uwaj¹c to kluczowe zdanie. Po czym zblad³, widz¹c ostatni w swym ¿yciu uœmiech. Uœmiech babci i uœmiech jej zwierz¹t.
97
#
tropikalne dzi¹s³o
Nad Miastem Ojców oraz jedynki, czwórki i pi¹tki zachodzi³o ju¿ trzecie z kolei s³oñce. Rozedrgane cz¹stki E322 przeci¹ga³y siê znu¿one i obni¿a³y swój b³êdny lot ku swoim rodzinnym zbiorniczkom. Czas wydawa³ siê dzia³aæ poprawnie i rzeczywiœcie — kontrole Sanepidu wszystko potwierdzi³y. Niby nie by³o czego siê czepiæ. Jeden tylko staruszek, ale i tak z gatunku ¥, wiêc niezbyt dla eksperymentu przydatny. Od³ó¿my to wszystko jednak na bok, ca³a nasza uwaga skupiæ siê bowiem powinna na Dolinie Trzech Myszek, oddalonej nie wiêcej ni¿ trzysta pêkniêtych jardów od dobrze wszystkim znanej ostatniej dzielnicy Miasta, a jednak wci¹¿ zalanej pe³nym œwiat³em wszystkich dostêpnych w zak³adzie s³oñc. Pani Maszyna rada by³a z dobrze posegregowanych myœli. Ale tym razem mia³a w swej ofercie coœ naprawdê ekscytuj¹cego. Jedyne w dolinie ciep³o. Trwa³e, mro¿one ciep³o.
98
#
wakacyjne miziu-miziu Szczegó³y myli³y siê wszystkim robaczkom które tej magicznej nocy przyby³y na spotkanie. Niektóre by³y tak rozkojarzone, ¿e koñczy³y w zimnej, b³otnej ka³u¿y. Innym nó¿ki odpada³y, nawet w czasie niezobowi¹zuj¹cego, spokojnego lotu, albo r¹czki, które sprytny mechaniczek Borówka przyprawi³ im jeszcze w dawnych, weso³ych czasach. Na ŸdŸbe³ku s³ychaæ by³o p³acz. To ma³y ¿waczek Miluppa zatar³ swoj¹ przek³adniê. Innym z kolei nie zgadza³y siê kody na banderolach albo sworznie chodzi³y niepoprawnie. Wszystko by³o nie tak, wszystko by³o zagubione, wszystko p³aka³o. Nawet ci elektryczni, ci na dwieœcie dwadzieœcia, zwykle tak elokwentni, nonszalanccy, nie wiedzieli co pocz¹æ. Spuœcili oczy i stali bezradnie, gdy zbiornik w sedesie nape³nia³ siê na nowo z jednostajnym szumem.
99
#
gwiazda w³asnego zgonu Maszyna do elektrycznej czkawki niespodziewanie zepsu³a siê i trzaska³a same ma³e kwadraciki, które natychmiast wykorzysta³y czekaj¹ce cicho za wêg³em bezczaszkowe pieski z przydzia³em na pierwsz¹ skroñ dla m³odych ma³¿eñstw z przyjacielskim woreczkiem betonu. Rozdawnictwo owych woreczków zarz¹dzi³ jeszcze legendarny Naczelnik, maj¹c pod sob¹ cztery doœwiadczone w numerkach panie Szatanki oraz kó³ka, których nie bêd¹c pewien, nie u¿ywa³. Od tamtych czasów na czeœæ eklektycznej osobowoœci wielkiego twórcy urz¹dzano codzienne kwadranse policzkowe, gdzie przydawa³a siê w³aœnie rzeczona maszynka. Dziœ wszyscy z racji przymusowej wolnoœci poprzewracali siê nie mog¹c znaleŸæ szybkiego celu do pokazania paluszkiem z drugiego œniadania, i tak niby — czekali. Wœród nich by³ równie¿ i ten, który co i raz zerka³ do tej szparki ciemnej, gdzie owad ranny ucieka, by ju¿ nie wyjœæ nigdy. Jego gumowany pocz¹tek dojrzewa³.
100
# tur
Na³o¿y³em na siebie coœ, co pisma nazywaj¹ Kremem. Czyli krem. Krem czasu i przeznaczenia. Krem ca³ego ¿ycia. Krem transcendencji i transkomunikacji. Krem zakopanego topora wojennego. Mój krem. Krem Tura. Wzi¹³em siê w garœæ. Po kolei, czarno na bia³ym, oczy na wierzchu a rodzice w puszce. Ukrad³em przy okazji kanapkê z warstw, skrycie wysuwaj¹c j¹ z torby tutora. Mojego tutora. Tutora tura. Prawo mówi, ¿e w takich sytuacjach trzeba spakowaæ manatki i odczuæ trzy wzgardy. Wybierasz sobie wtedy z szeregu, mówisz: “Ty, Ty i Ty” i mocno gardzisz. I czekasz na losowo wybrany zgon. Wszystko ju¿ by³o. Krem wciera³em ju¿ d³ugo, odk¹d pamiêtam. Mam tylko t¹ sierœæ i paso¿yty, a poza tym jest do zniesienia. Do zniesienia jak to prawo, które trzeba znieœæ. I jeszcze te pisma. Nieznoœne pisma Tura. Literatura. I œwiat, te¿ Tura. Przed nami kolejna tura. Kolejna tura Tura.
originally published by smuta december 2004