Redakcja Śnieg, dużo śniegu, niczym w Crystal Empire za rządów Króla Sombry. W takim oto klimacie zaczyna się luty, a wraz z nim nadchodzi kolejny numer Brohoofa. W sam raz na długie zimowe wieczory przygotowaliśmy dla was recenzje fanfików. Jeżeli ktoś z Was będzie sobie chciał przypomnieć ducha świąt, koniecznie powinien je przeczytać. Następnie znajdziecie u nas recenzję gry Super Lesbian Horse RPG. Będziecie mogli się przekonać, czy gra ta zgodnie ze swoją nazwą jest super. Wywiad w tym numerze tylko jeden, natomiast nietuzinkowy, bo z jednym z założycieli fundacji Bronies for Good. Od naszego redaktora Triste Cordisa dowiecie się na jakie sposoby można zakupić blind baga, Spidi zastanowi się nad tym co naprawdę uwiera fandom, natomiast Cahan przedstawi obszerną analizę dotyczącą fanfików i tego co w nich ją najbardziej boli. Jeżeli chodzi o część muzyczną, to Salmonella przedstawi recenzję płyty Jeffa Burgessa & the Bad Mares, a Fudi zrecenzuje najnowszy album Sim Gretiny. Na deser dla nieco starszych czytelników Triste Cordis przygotował recenzję sagi „Alien”. Stali czytelnicy zapewne zwrócą uwagę na zniknięcie działu „wieści ze świata”, który aktualnie jest w zawieszeniu, jednak jak zapewne zauważycie, nadal werbujemy bronies zainteresowanych pracą w redakcji pisma. Korzystając z okazji chciałbym sprostować informację, która nie pojawiła się w ostatnim numerze. Chodzi o kwestię autorstwa artykułu pt. „Mitologia fandomu”, autorem tego tekstu jest SPIDIvonMARDER. Miłej lektury w imieniu całej redakcji życzy, bobule
Redaktor naczelny: bobule Współtwórcy: bobule, Breeze, Cahan, Husky.Kaski, Foley, Fudi, Salmonella, SPIDIvonMARDER, Triste Cordis, Matyas Corra Korekta: Bezi, DiscorssBass, Geralt of Poland, Leah, Piotrek_EPKK, Kamisha Okładka: SymbianL, Stabi Komiks: lolepopenon Kontakt Strona internetowa: brohoof.pl Uwagi i sugestie: bobule@brohoof.pl Facebook: fb.com/GazetkaBrohoof Dział na forum: mlppolska.pl/Dzial-Gazeta-Brohoof Wydania: issuu.com/brohoof/docs .pdf na dysku google My Little Pony: Friendship is Magic is © Hasbro
Spis treści Redakcyjne oceny odcinków...........6 Serial dostępny na DVD...........10 Polowanie na Czerwoną Czapencję ...........12 Mordercza Gwiazdka...........13 Twilight Eats a Book...........14 Najbardziej Sztampowy Fanfik na Świecie...........15 SUPER LESBIAN HORSE RPG...........17 Wywiad z Rommelem Pantsem...........21 Nowe gatunki w komiksach IDW...........24 Z Akt Sherlock Pie...........27 Jak kupić gadżet i nie wyjść na idiotę?...........29 Co gryzie Spidiego von M. ?...........33 Krytycznie o fanfikach,...........38 Jeff Burgess & the Bad Mares – Autumn Nights...........45 Sim Gretina - Ponibot...........47 Tom Clancy - Polowanie na czerwony październik...........48 Trylogia Aliens plus skok na kasę...........49 Felietony redakcyjne...........56 Komiks autorstwa lolepopenon...........58 Podziękowania...........59
Recenzje
Redakcyjne oceny odcinków Uwaga spoilery!
Raritty takes Manehattan
bobule - Rarity. Meh. Odcinek przypominający „Suited for Success” tyle, że w nim była naprawdę dobra piosenka. No i Coco Pommell jako popychadło. Triste Cordis - Rarity zachowywała się jak Paris Hilton rzucając „kasą” na lewo i prawo. Brakowało tylko rozbitego o latarnię Ferrarity. Słabo. Piotrek_EPKK - Fabuła i morał odcinka są delikatnie mówiąc durnowate. Sytuację ratuje ulokowanie akcji w pięknej lokalizacji. Do gustu przypadła mi również nowa, nawrócona na końcu postać! Tylko dla fanów Rarity. SPIDIvonMARDER - Szczodra aż do bólu. My też zostaliśmy hojnie obdarowani dobrym odcinkiem.
Fudi - ponad 2 lata! Tyle musieliśmy czekać na epizod Raritty, lecz sam fakt, że to na niej skupia się fabuła jest plusem. Bardzo fajna piosenka, dobry morał. Tylko trochę mnie zawiodła reszta mane six, no ale Racica to klasa sama w sobie. Foley - Szczodrość poziom maksymalny. Chociaż moda to jedna ostatnich rzeczy, które mnie interesują, to jednak odcinek wcale nie był zły. Za to morał bardzo dobry. Salmonella - Rarity znajduje się wraz z Applejack na szczycie listy moich ulubionych postaci, więc tak długo wyczekiwany odcinek o niej musiał mi się spodobać. Oprócz niej pojawia się Manehattan, urocza Coco Pommel i dość logiczna fabuła, co wystarcza, aby odcinek mógł konkurować o miano mojego ulubionego w tym sezonie. 6
Matyas Corra - yay, jest intryga, zemsta, i....eeee......wszystko dobrze się skończyło? i guess? mogło być lepiej, ale nie jest najgorzej. Plus to kucyk z fedorą i memem jako CM! Czego chcieć więcej?
Pinkie Apple Pie Fudi - Ciekawy koncept z tą familią, nie powiem bardzo przypadł mi do gustu. Apples to the core - kurde kolejna piosenka, która utkwiła mi w głowie :) Jeden epizod lepszy od drugiego – to bardzo dobra tendencja zwyżkowa. Foley - Serio...? Nie wiem, kto i w jakim stanie wymyślił ten odcinek, ale sytuację uratowało dużo śmiesznych sytuacji. Salmonella - Pinkie Pie spokrewniona z Applejack... Zaraz, co? Po-
Recenzje
mysł jest „nieco” naciągany, ale sam odcinek o dziwo da się oglądać. bobule - Nie. Nie i jeszcze raz nie. Przecież Pinkie ma rodzinę. Natomiast dobrze zostały ukazane relacje rodzinne pomiędzy członkami „idealnej rodziny” z Ponyville. Triste Cordis - Jak dla mnie rewelacja i kupa śmiechu. Od dawna nie robiłem tylu stopklatek, aby zobaczyć jakiś szczegół. No i ten Big Mac z kaczką. Piotrek_EPKK - Zawód na całej linii. Interesujący pomysł został zabity przez nieciekawą fabułę, durnowate dialogi i naciągany, nieśmieszny humor. Zaskakującym plusem jest natomiast piosenka! I tylko z nią warto się zapoznać, a resztę lepiej dla własnego dobra odpuścić.
czarowała tym, że zrobiła z siebie ofiarę losu, no ale na końcu jak zwykle wszystko się ułożyło. Taki sobie ten epizod. Foley - Awesome! Jeden z najlepszych odcinków! Jedyny minus to Dash robiąca z siebie ofiarę losu oraz zupełny brak emocji przy samej sztafecie. Za to cała reszta była po prostu wyborna - przede wszystkim Fluttershy, Rainbow i ten... Jak mu tam było? Salmonella - Naprawdę dobry odcinek, bo... No, po prostu dobry. Wonderbolts - poza Soarinem - ponownie największym złem świata, Snowfla... Bulk Biceps całkiem przyjemnie rozwinięty z kucyka tła do pełnoprawnej postaci, morał dla odmiany nienaciągany... Solidny!
SPIDIvonMARDER - Odcinek genialny aż do ogryzka! Matyas Corra - Ktoś musiał przegrać zakład, skoro powstał ten odcinek.
Rainbow falls Fudi - gryfy!!! Spitfire, Soarin, Rainbow i Bulk Biceps to super zestawienie. Co prawda Rainbow trochę mnie roz7
Recenzje
bobule - Sama fabuła jest dosyć średnia. Natomiast postacie poboczne (Fluttershy i Bulk - hard core’owy kucu) niszczą ten odcinek i to pozytywnie. Triste Cordis - Jak dla mnie to jeden z najśmieszniejszych odcinków, głównie dzięki naszemu osiłkowi i jego relacjom z Fluttershy. Yay? YEAH! Piotrek_EPKK - Wybitny. Znakomicie zrealizowany, z genialnym humorem i umiarem we wszystkich aspektach! Świetny pomysł z przypomnieniem ciekawych postaci drugoplanowych. Zasługuje na najwyższą z ocen! SPIDIvonMARDER - Wonderbolts to leszcze i zawsze to wiedziałem. Dobra passa trwa. Czwarty z rzędu mocny i śmieszny odcinek, który wbrew tytułowi, nie rozbił się a wzniósł na wyżyny. Matyas Corra - Derpy!
Three’s a crowd Fudi - ten odcinek pozamiatał! Dosłownie! Piosenka Discorda - mistrzostwo świata! Sam Discord i wszystko co się działo wokół niego było świetne! Twiglight i Candance bardzo dobrze robiły za tło :P Hmmm no i Flash Sentry, który mógłbym przysiąc, że wsiadając do pociągu ogląda się za Twiglight! Póki co najlepszy odcinek sezonu! Foley - Dobrze wiedzieć, że poczucie humoru u Discorda nie zanika i wciąż posiada swój genialny, rozbrajający charakterek. Odcinek z nim po prostu musi być wyborny! Miło było zobaczyć Cadence, chociaż ten pociąg, którym wracali jej strażnicy mógłby zostać wysadzony w jakimś zamachu. Czyżby Foley kogoś tu nie lubił? Salmonella - Chaos. Wiele chaosu. Na szczęście zrównoważony ze śladowymi ilościami fabuły, co daje twór zdatny do oglądania - i tylko tyle. 8
bobule - Discord - yay. Kredens - yay. A poza tym to w tym odcinku nic się nie dzieje. Natomiast morał jeden z lepszych w sezonie. Triste Cordis - Och, ach... Discord. No dobra, dostał za swoje, ale jak to mawiają „jest dobrze, ale zadka nie urywa”. Piotrek_EPKK - Średniak. Z jednej strony zabawny Discord i ciekawa piosenka, a z drugiej potężne nudy i autentyczny brak pomysłu na poprowadzenie akcji. Nie ratuje go nawet ksieżniczka „Kredensja”, która jest tutaj, delikatnie mówiąc, bezbarwna. Szkoda. SPIDIvonMARDER - Princess Twilight on/off. On - brak logiki, fabuła kuleje, fajne ciekawostki. Off - stare, dobre i solidne odcinki. Matyas Corra - Discord! I w dodatku jest niebieski! i jest piosenka! I wielki potwór który pożre nasze księżniczki!......wait what? To było dla mnie zaskoczeniem, i muszę przyznać, jeden z niewielu odcinków w tym sezonie który na prawdę mi się spodobał.
Fandom
9
Recenzje
Serial dostępny na DVD Czy warto go kupić? » SPIDIvonMARDER Niedawno na polskim rynku ukazała się druga edycja serialu w wersji DVD, nakładem wytwórni Galapagos. Tym razem sprawa wygląda inaczej. Na płycie nie mamy jednego, lecz cały zbiór odcinków, a w zestawie nie ma figurki. Tak więc, kupić możemy cztery różne płyty. Są to trzy zestawy odcinków z I sezonu oraz prawie pełnometrażowe „Equestria Girls”. Oto skład zestawów: Płyta 1 „Królewski Orszak”: 1. Przyjaźń to magia – część 1 2. Przyjaźń to magia – część 2 3. Biletomistrzyni 4. Ptaszek na uwięzi 5. Niezapomniany wieczór Płyta 2 „Nieoczekiwani Goście” 1. Chwalipięta 2. Końska plotka 3. Rój stulecia 4. Kucyki i psy 5. Impas Płyta 3 „Uroki Przyjaźni” 1. Sezon na jabłka 2. Sposób na gryfa 3. Dziewczyński wieczór 4. Ponaddźwiękowe bum 5. W zielonym ci nie do twarzy
10
6. Sowa mądra głowa Płyta 4 „Equestria Girls” We to gu
wszystkich nagraniach użyoficjalnego polskiego dubbinznanego z telewizji Minimini.
Jak widać, odcinki na płytach są rozmieszczone nie chronologicznie, a tematycznie. Z jednej strony, takie rozwiązanie ma sens, gdyż w oryginale chronologia też jest zaburzona (co zostało ostatecznie udowodnione przez IV sezon), ale z drugiej naruszenie kolejności poszło o wiele za daleko. Niezapomniany Wieczór jest przed Ponaddźwiękowym Bum, a Rainbow Dash najpierw uratowała Wonderbolts, a dopiero potem oni zaprosili ją do sekcji VIP. Samo wydanie z zewnątrz wygląda elegancko. Ładny plastik, porządne pudełko i wysokiej jakości druk budzą zaufanie. Tak samo opisy odcinków wydają się być sensowne. We wnętrzu oprócz płyty czasami możemy znaleźć parę ulotek z różnymi zabawkami Hasbro. Nic specjalnego, przydałyby się jakieś naklejki albo chociaż kolorowanka. Płyta jest porządna i profesjonalnie nadrukowana. Jednak sama jej zawartość trochę rozczarowuje. Odcinki są teoretycznie prawidłowe, tj. mają podział na sceny, ale brakuje wersji z napisami lub też oryginalnego dubbingu. Osobiście jestem zwolennikiem polskiego podkładu i nie uważam, że wymienione elementy muszą być w każdym serialu, ale byłyby na pewno miłym dodatkiem. Tak to wydanie jest niemiłosiernie suche. Wrażenia nie poprawiają kolorowanki do wydrukowania (standardowe
Materiały dodatkowe są tożsame dla każdej płyty. O ile jednak serial broni się wydaniem, o tyle Equestria Girls nie ma podziału na sceny i żadnych opcji językowo-dźwiękowych! Serialowi można to wybaczyć, ale pełnometrażowy film powinien mieć wybór wersji oryginalnej (napisy) i dubbingu. To uproszczenie muszę zaliczyć na minus. Materiałów dodatkowych brak, co jest kolejną wadą. Film pełen piosenek mógłby mieć dołączony soundtrack, może karaoke czy chociażby teledyski.
Jakość wszystkich nagrań dowalająca, lecz nie jest
jest zato HD.
Każda płyta kosztuje ok. 40 zł. Na rynku miało pokazać się wydanie typu „3-pak” po niższej cenie, ale ostatecznie z niego zrezygnowano. Szkoda, gdyż 40 zł za 5-6 odcinków to dużo, tak samo jak za pełnometrażowy film pozbawiony jakiejkolwiek oprawy. Słyszałem komentarz, że to wydanie przypomina towar z hipermarketów „wszystko po 5 zł”. To trochę przesada, ale nie sposób się nie zgodzić, że aktualna cena jest wysoka. Dla broniaczy towar jest umiarkowanie atrakcyjny bez wyboru wersji językowej i bez materiałów dodatkowych. Dla dzieci z kolei, cena jest nieco za wysoka. To na pewno ograniczy sprzedaż u obu grup docelowych. Trochę nie chce mi się wierzyć w deklaracje Empiku, że to jest ich top produkt.
Recenzje
wektory) a także krótka prezentacja bohaterek w formie filmu. Zawarte tam informacje są dyskusyjne, brakuje opisu Luny, a także mamy spoilery w postaci Twilicorna.
11
Recenzje
Polowanie na Czerwoną Czapencję » Foley
[Comedy][Normal][One-shot] Autor: Landryn von Cat
Jakoś ostatnimi czasu czytam w większości same one-shoty, oczywiście wyjąwszy parę fanfików, na rozdziały których czekam z niecierpliwością. Do rzeczy… Chciałem Wam przedstawić krótki, utrzymany w świątecznej atmosferze fanfic, pod tytułem Polowanie na Czerwoną Czapencję. Brzmi nieźle, nie? Święta przyszły do Ponyville. Wszystkie grzeczne źrebaki chowają się pod ciepłą kołderką, pozostawiając swoje mieszkanie i ciastka na pastwę Mikołaja. Kim jednak jest wszystkim znany, hojny grubasek z czerwoną czapeczką? Co jeśli za odkrycie największej tajemnicy wszechświata można dostać uroczy znaczek? No właśnie... Jak naprawdę nietrudno się domyślić, akcja dzieje się w świątecznym Ponyville, a głównymi bohaterkami są oczywiście członkinie Znaczkowej Ligi – Sweetie Belle, Scootaloo oraz Apple Bloom.
kom prezenty, a te niegrzeczne podobno zjada… Kto rozpuszcza takie plotki? Czy Znaczkowej Lidze uda się odkryć tożsamość „Czerwonej Czapencji”? A może ich działania doprowadzą jak zwykle do nieoczekiwanych i zaskakujących biegów wydarzeń? Żeby się dowiedzieć, musicie po prostu przeczytać ten fanfic. Od strony technicznej tekstu nie jest zbyt dobrze, ale nie można też powiedzieć, że jest słaba. Naprawdę, bez żadnego problemu da się przeczytać, nie zwracając na to uwagi. Od strony fabularnej, prawie nic do zarzucenia. Jest przede wszystkim ciekawie, w niektórych momentach dosyć przewidywalnie, a w innych z kolei zupełne zaskoczenie. W sumie, zależy to jeszcze od czytelnika. Sprawnie i interesująco napisane wydarzenia powodują, że tekst jest naprawdę bardzo przyjemny w odbiorze. Parę razy na mojej twarzy zagościł też uśmiech, a to za sprawą umiejętnie wplecionego humoru. Ocena ogólna: minusem tego fanfika są między innymi ubogie opisy oraz nie zawsze dobra strona techniczna tekstu. Do plusów niewątpliwie należy ciekawy pomysł na tekst i ciekawe jego przedstawienie. Opowiadanie można polecić chyba każdemu, nadaje się idealnie, jako „lektura do kawy” czy po prostu w wolnej chwili, jako odskocznia od świata codziennego.
Otóż trzy klaczki wpadają na jeden ze swoich „genialnych” pomysłów na zdobycie znaczków… Dowiedzieć się, kto jest Mikołajem, który daje małym źreba12
» Foley
[Comedy][Dark][Slice of Life] Autor: Nicolas Dominique
Drodzy bronies i pegasisters! Lepiej się przygotujcie, bowiem nadszedł czas, żeby się bać… albo pękać ze śmiechu. To zależy, bo prezentowany fanfik zawiera w sobie elementy, dzięki którym obie wymienione przeze mnie czynności są możliwe.
ści. Na uwagę i duże gratulacje zasługuje już sam pomysł – bo kto mógłby wpaść na opisanie w taki sposób Wigilii morderców? Można to zaliczyć do czarnej komedii, z naciskiem na to drugie, gdyż niekontrolowane napady śmiechu, tudzież lekki uśmiech na twarzy będą się zdarzać często.
Co prawda święta już za nami, choinki rozebrane, ale to nie powód, żeby zapominać o fanfikach, których akcja dzieje się w Wigilię. W końcu czy w zimie nie sięgnąłbyś po opowiadanie, którego akcja toczy się w lecie? Na pewno.
Drugim plusem są ciekawe nawiązania do wielu innych dzieł oraz postaci, także dobrze jest znać przynajmniej tę popularniejszą fandomową literaturę. Oczywiście ich wykorzystanie pozostaje na najwyższym poziomie, aczkolwiek niektóre sytuacje mogą nam się nie spodobać, jeśli pewne fanfiki nie przypadły do naszego gustu.
Zgodzicie się chyba, że każdy spędza święta na swój sposób. Tak też jest z mordercami… Jak nietrudno się domyślić, to właśnie o nich jest ten fanfik. Zapewne po tytule niektórzy z Was spodziewają się, że owe postacie również w Wigilię zajmują się swoimi ofiarami. Cóż, autor pokazuje nam, że jednak nie. Chociaż… ich święta są nietypowe. Akcja rozpoczyna się, kiedy pewien kucyk, którego imienia nie zdradzę, wędruje na Wigilię zorganizowaną przez najznamienitszych zabójców Equestrii – grupę Szkarłatnych Kopyt. Czyż to nie zaszczyt? Nasz bohater będzie miał do czynienia z innymi, świetnie przez nas znanymi postaciami, które w mniej lub bardziej wyrafinowane sposoby uszczuplają populację krainy. Jak przebiega u nich Wigilia? Czy łatwo zapanować w ogóle nad taką zgrają i ich zapędami? To już trzeba przeczytać…
Recenzje
Mordercza Gwiazdka
Kolejnym pozytywem jest motyw prezentów, które wystąpiły w opowiadaniu. W końcu to Wigilia, prawda? Powiem tutaj wprost – tak niespodziewanych, ale zarazem pasujących i śmiesznych upominków nikt by nie oczekiwał. Ogólnie rzecz biorąc, opowiadaniu nie brakuje niczego w kwestii opisów czy prowadzenia akcji. Mamy tu także składną fabułę bez luk, toteż pozostaje mi tylko pochwalić autora i zachęcić Was do przeczytania.
Nie da się ukryć, że fanfik nie należy do długich dzieł, wszakże był pisany pod presją czasu i limitu słów. Jednak w niczym nie umniejsza to jego doskonało13
Recenzje
Twilight Eats a Book » Cahan
[PL][Comedy][Random] Autor: adcoon Tłumacz: aTOM
Lubię czasem poczytać coś lekkiego, krótkiego i zabawnego. Właśnie takim opowiadaniem jest „Twilight Eats a Book” autorstwa adcoona. Fani totalnego randomu, oto coś dla was!
Opisy nie są zbyt rozbudowane i takie być nie muszą. To jest w końcu króciutka komedia, a nie ambitna powieść. Występuje ich dostateczna ilość, która jest dobrze wpleciona w akcję fanfika.
Fanfic, jak sama nazwa wskazuje, opowiada o Twilght jedzącej książki. Fioletowa klacz zgłodniała wieczorem, kiedy sklepy były już zamknięte. Niestety, lodówka okazała się pusta. Zdesperowana, wygłodzona i ciekawska bibliotekarka postanowiła spróbować zjeść książkę. W imię nauki oraz pustego żołądka! Twi zasmakowała w papierze bardzo szybko; okazało się nawet, że ma w tej dziedzinie talent, ponieważ zabrała się niczym prawdziwa kucharka za kulinarne eksperymenty. Błyskawicznie doszła do takiej perfekcji, że jej wyroby zasmakowały nawet innym kucykom.
Fabuła jest krótka i nieskomplikowana; w tym wypadku nie jest to wadą. Opowiadanie miało być lekkie i zabawne, i takie właśnie jest. Mózg czytelnika miał się wyłączyć i się wyłącza.
Głównym atutem tego opowiadania jest przypadkowość. „Twilight Eats a Book” może spokojnie robić za przykład totalnego, rozbawiającego do łez randomu. W końcu jeśli jedzenie książek nie jest dziwne, to znaczy, że Discord przejął kontrolę nad światem. Postacie zostały bardzo dobrze przedstawione. Ich serialowe charaktery zostały w fanfiku świetnie odwzorowane i przedstawione, choć Twilight jest nieco bardziej szalona niż w kreskówce. Wygląda to naturalnie, co jest sporym plusem. Humor tego opowiadania jest dość specyficzny. Rzadko kiedy spotykam dobry humor sytuacyjny, a w tej historii jest go dużo. Na dodatek spełnia swoje założenie i rozbawia czytelnika. Żarty słowne też występują i bawią. 14
„Twilight Eats a Book” poleciłabym każdemu fanowi łatwych, głupich i przez to zabawnych ‚one shotów’. Opowiadanie to może spokojnie konkurować z takimi dziełami, jak „Pinkie Pie learns a new word”, czy „Luna takes a shower”. Odradzam jednak miłośnikom ambitniejszych lektur oraz dłuższych tekstów.
» Cahan
[Adventure][Fantasy][Comedy][Random] Autor: psoras
Czym jest “Najbardziej Sztampowy Fanfik na Świecie”? Jest najbardziej sztampowym fanfikiem na świecie! Jest tak sztampowy, że aż genialny! Klacze i ogiery, przedstawiam wam recenzję jednej z lepszych parodii kiepskich opowiadań! Psoras napisał historię o alikornie typu „przedwieczne dark OP Emo”, które budzi się w lesie Everfree, w zamku królewskich sióstr i… Więcej spoilerów nie będzie. Powiem jeszcze tylko, że nasz bohater o wdzięcznym mianie Sir Doom Shadow Deathmaster Adolf Hoofler IV spotyka po drodze do Ponyville typowego bronego w Equestrii [nastąpiła ponyfikacja]. Opowiadanie to jest przepełnione dobrym humorem, który powinien zostać doceniony przez każdego czytelnika, nie tylko bronego. Dowcip powinni zrozumieć przede wszystkim pisarze, recenzenci i osoby, które miały dużą styczność z literaturą fandomową. Psoras rozśmiesza głównie za pomocą humoru sytuacyjnego oraz poprzez sprawne operowanie epitetami. Autor, raz subtelnie, a raz nie, sprawia, iż na twarzy czytelnika pojawia się uśmiech. Każdy, kto czyta fanfiki, przynajmniej raz spotkał się z którymś z wyśmiewanych motywów. Fabuła “Najbardziej Sztampowego Fanfika na Świecie” jest bardzo typowa dla kiepskich opowiadań. Wpleciono w nią niemal wszystkie możliwe oklepane wątki. Zrobiono to w sposób idealny i nie ma się wrażenia, że jest to przypadkowy zlepek kilku różnych opowiadań. Poszczególne wątki zostały połączone w sposób płynny i w efekcie całość przywodzi na myśl napisaną nieświadomie
„mroczną oraz epicką” historię. Nieprzypadkowość jest jednak wyraźnie zaznaczona, chociażby poprzez imię głównego bohatera.
Recenzje
Najbardziej Sztampowy Fanfik na Świecie
Kreacja postaci została wykonana w sposób perfekcyjny. Takiego kiczu chyba jeszcze nigdy wcześniej nie czytałam. Całe szczęście Sir Doom Shadow Deathmaster Adolf Hoofler IV z założenia miał przypominać kiepskie fanfikowe OC, podobnie jak jego ziemski kolega. Autor nie zapomniał o tęczowych grzywach, złotych zbrojach i czarnej sierści. Nasz „mroczny” alicorn ma wszystko co jest mu potrzebne do zdobycia Equestrii oraz Twilight. Brony w Equestrii ma zaś neonowe kolory, a jego życiowym pragnieniem jest zdobycie tej samej klaczy, której pragnie Sir Doom. Opisów otoczenia jest stosunkowo niewiele, jednak te, które są, wystarczą w zupełności; zostały one bowiem dobrze wkomponowane w całość utworu. Za to opisów postaci jest naprawdę dużo i stanowią one istny majstersztyk. Niby to przypadkowe połączenie złych cech wyglądu dało idealny efekt. Akcja fanfika nie trzyma w napięciu, bo i nie to jest jej zadaniem. Wszystko dzieje się w niewielkiej przestrzeni czasowej i to stosunkowo powoli. Dopiero zakończenie jest szybkie, nagłe i gwałtowne. Długość akcji jest jednak wadą, ponieważ całe opowiadanie jest tak dobre, że czytelnik chciałby tego więcej. Niestety fanfik jest po prostu za krótki. „Najbardziej Sztampowy Fanfik na Świecie” jest parodią doskonałą, która rozśmieszyłaby każdego. Napisany świetnym stylem 15
Recenzje 16
powinien zostać doceniony nawet przez wybrednych czytelników. Z czystym sumieniem mogę go polecić każdemu, za całokształt.
„The game is so very horny… NOT!” - Borat » Triste Cordis Grając w Świat Kucyków 2 myślałem, że nic dziwniejszego mnie nie spotka. Jak bardzo się myliłem. Autorzy Super Lesbian Horse RPG przygotowali grę, która… Albo nie. Nie napiszę tego we wstępie. SLHRPG powstała w aplikacji RPG Maker pozwalającej tworzyć własne gry. Najwidoczniej autorzy nie posiadali jednej z droższych wersji programu, co utrudnia nieco instalację. Aby uruchomić SLHRPG musimy posiadać darmową wersję RPG Makera oraz zainstalować dostarczoną wraz z grą czcionkę. No dobrze. Załóżmy, że mamy to wszystko za sobą. Całość przypomina gry RGP z konsoli Nintendo DS. Na dobrą sprawę, gdyby pozbawić ją pewnych elementów pasowałaby jak ulał. Świat obserwujemy z lotu ptaka, co jest jednym z ograniczeń RPG Makera, ale trudno się do tego przyczepić. Po rozpoczęciu przygody trafiamy do pokoju Fluttershy, która ma
nawet laptopa, prowadzi bloga i może odpowiedzieć na kilka pytań. Nie szukajcie sensu w tej produkcji. Najwidoczniej autorzy gry woleli uniknąć gniewu Hasbro. Ciekawscy gracze, tacy jak ja, sprawdzą każdy obiekt znajdujący się w pomieszczeniu, a w nagrodę otrzymają mniej lub bardziej zabawny komentarz. Po wyjściu trafimy do czegoś, co w założeniach ma być Ponyville. Spotkamy tam Applejack, Rarity czy, co najważniejsze, Rainbow Dash, która jest dziewczyną Fluttershy. Ale to nie jedyna para. Kto spotyka się, z kim? Zagrajcie sami. Wracając do szczątkowej fabuły: kto by się spodziewał, że „księżniczkowanie” uderzy Twilight do głowy do tego stopnia, że wybuduje w piwnicy Dashie loch? A kto zabroni Wielkiej oraz Potężnej Księżniczce Twilight Sparkle budować swego rodzaju „tester przyjaźni” i narażać swoje przyjaciółki na śmiertelne niebezpieczeństwo? Nie takie rzeczy robiły „w imię magii przyjaźni!” Wedle teorii i zapewne n-tych to-
Recenzje
SUPER LESBIAN HORSE RPG
17
Recenzje 18
mów poradników Star Swirla Brodatego, a jakby to ujęła Rainbow „starego świra brodatego”, budowanie lochów jest łatwe. Problem w tym, że sytuacja szybko wymknie się z pod książęcej kontroli. Loch również. A teraz kubeł lodowato zimnej wody dla wszystkich tych, którzy widząc sam tytuł nastawili się na wyjątkowo mocny shipping. SLHRPG to po prostu trolling ze strony autorów. Owszem, Fluttershy jest dziewczyną Rainbow Dash, może ją pocałować, aby podnieść jej statystyki o 15% na pięć tur, ale to wszystko. A przynajmniej na takie rzeczy natknąłem się po czterech godzinach gry. SLHRPG to przeciętny i ubogi RPG. Gdyby pozbawić go homoseksualnych aspektów i dopracować pewne rzeczy, Hasbro mogłoby go wydać, jako oficjalną grę. Serio. Walki przebiegają w systemie turowym. Możemy wybrać zwykły atak, specjalną umiejętność, obronę lub użyć jakiegoś przedmiotu, np. „apteczki”. Po każdej z nich otrzymujemy punkty doświadczenia, dzięki którym awansujemy na kolejne poziomy. Nic nadzwyczajnego. Niestety nie mamy najmniejszego wpływu na rozwój naszych podopiecznych. A szkoda. Postaci również są typowe dla „RPGów”. Fluttershy jest „palladynem” i jest chodzącą apteczką, Twilight czarodziejem, zaś Rainbow „tym
od spuszczania łomotu”. Jest tylko jeden problem. Dlaczego mogę uleczyć tylko i wyłącznie Dashie? Pocałunek – logiczne. Ale leczenie? WTF? Na szczęście w każdej chwili możemy wycofać się z walki, ale zdarzyło mi się to tylko raz. Przeceniłem swoje umiejętności, zbyt szybko nasyłając ekipę na „bossa”. Po przyswojenia odpowiedniej ilości „magii przyjaźni” pokonanie go nie stanowiło większego problemu. Oczywiście musiałem zastosować odpowiednią taktykę. Klikanie „atakuj”, przy każdej z postaci to fatalny pomysł. Skoro Fluttershy może zwiększyć buziakiem statystyki Rainbow o 15% warto z tego skorzystać. Chciałbym wymieniać zalety niniejszej produkcji, napisać że to najlepsza fandomowa gra, która nie dość że robi w konia fanów shippingów to na dodatek jest wykonana idealnie i jest niesamowicie grywalna. Niestety nie jest. Lista wad ciągnie się niczym zadania na liście list do sprawdzenia listy rzeczy do zrobienia… Wiecie, o co chodzi. Zacznijmy od wspomnianej zagmatwanej instalacji. Być może kiedyś otrzymamy samodzielny instalator, choć szczerze w to wątpię. Ale to drobiazg. Aby kupić cokolwiek musimy wracać się aż do Ponyville! To chore. Jedynym punktem odpoczynku jest sofa, do której... tak, należy naginać,
wytłumaczyć się krótko: „we just don’t know what went wrong”, a jeśli to kolejny żart to... pozostawię bez komentarza. Niestety walki są usypiająco nudne, schematyczne i bardzo łatwe. Mogą sprawić problemy jedynie osobom, które nie miały kontaktu z tego typu grami. Cała reszta będzie miała dość schematu „całus, atak, czar”. Po kilku pierwszych minutach byłem pewien, że twórcy gry zasypią mnie lawiną gagów, easter eggów, memów, a już w szczególności będą bezlitośni wobec każdego, kto pobrał ją skuszony słowem „lesbian”. Niestety, o ile na początku na mojej twarzy co jakiś czas pojawił się uśmiech, to doskonale widać, że w dalszej części autorom skończyły się pomysły. Całość zamieniła się w nudną, niedopracowaną, grę RPG, która w założeniu miała być zabawna. Już po dwóch godzinach miałem wyrobione zdanie na temat niniejszej produkcji. W dalszych etapach nic się nie zmieniało. Dlaczego więc w to grałem? Liczyłem, że to minie, że za chwilę po raz kolejny na mojej twarzy pojawi się uśmiech. Owszem, pojawił się. Uśmiech politowania. Gra jest po prostu zbyt długa i nużąca. Nie wiem, co jest na końcu i nie chcę wiedzieć. Nawet jeśli cała gra jest zwykłym trollingiem, to żenująco słabym.
Recenzje
jeśli chcemy odzyskać zdrówko i energię magiczną (manę). Gratuluję pomysłowości. Co prawda – słowo klucz – zmusiłem się do zagrania w to cztery godziny, ale z całą pewnością na czas miały wpływ potężne lagi w menu. Na pełnym ekranie i włączonej muzyce musiałem czekać dobrych pięć sekund na przejście do innej opcji, mimo że sama rozgrywka była płynna. Gra w oknie oraz wyłączenie muzyki skróciło czas oczekiwania do około dwóch sekund. Dobrze radzę: zapisujcie grę na przynajmniej dwóch slotach, ponieważ przez „zamulone” menu możemy wykasować zapisaną grę, wybrać nie ten przedmiot, atak etc. Na szczęście brak muzyki to mała strata, ponieważ jest ona katorgą dla uszu. Doskonale rozumiem, że miała pasować do klimatu gier z DSa i tak też jest, ale jeden utwór na lokację to lekka przesada. W „Ponyville” można to jakoś przecierpieć, ale w pozostałych, dużo większych lokacjach wysłuchiwanie przez tego samego chaotycznego „brzdąkania” jest nie do zniesienia. Początkowo byłem pewien, że opisane problemy to wina mojego starego laptopa, jednak po przeczytaniu kilkunastu postów na różnych forach okazało się, że nawet na bardzo szybkich maszynach gra zachowuje się dokładnie tak samo. Autorzy mogą
19
20
Publicystyka
O dzieleniu się dobrocią i płaskiej strukturze organizacyjnej » Salmonella Miałam przyjemność rozmawiać z Rommelem, jedną z osób odpowiedzialnych za Bronies for Good, organizację charytatywną założoną przez bronies w 2010 roku.
Salmonella: Hej! Bardzo się cieszę, że mogę z Tobą porozmawiać. Zacznijmy od początku. Skąd w ogóle, wziął się pomysł założenia takiej organizacji? Rommel Pants: Idea Bronies for Good zrodziła się w wątku na starym Ponychanie, dotyczącym sposobów, w jakie społeczność bronies mogłaby pokazać światu pozytywny przekaz serialu, poprzez zaangażowanie w charytatywne, altruistyczne projekty. S: Czyli spotkaliście się na Ponychanie… Ile osób? R: W tym czasie było nas około dziesięciorga. S: A teraz? Czy ta dziesiątka nadal jest z Wami? R: Nie. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Obecnie większość pracy wykonuje tuzin osób. S: Właśnie, powiedz coś więcej o Wa-
szej ekipie. R: To naprawdę świetni ludzie. Mamy naszych głównych organizatorów, mających za zadanie zbieranie ludzi do różnych projektów i okazjonalnych współpracowników, którzy brali udział w konkretnych wydarzeniach lub je proponowali. Jeśli jednak miałbym wyróżnić jedną osobę, z pewnością byłby to Telofy. Jego doświadczenie techniczne i pasja były kluczowe dla utrzymania Bronies for Good i jego różnych części. Obawiam się, że bez niego BfG nigdy nie odniosłoby, nawet w połowie, tak dużego sukcesu.
Publicystyka
Wywiad z Rommelem Pantsem
S: Rozumiem. Przerwaliśmy jednak rozmowę o początkach BfG. Spotkaliście się na Ponychanie. Co było potem? Jeśli dobrze pamiętam, to zorganizowaliście zebranie na tinychat, prawda? Co się tam działo? R: Masz rację. Spotkaliśmy się tam i ustaliliśmy nieco zasad oraz strukturę organizacyjną. S: Strukturę organizacyjną? Jaką dokładnie? R: To nieformalna organizacja płaska. Oznacza to, że wszystkie najważniejsze decyzje – czyli to, kogo wesprzemy w naszych projektach – są podejmowane poprzez konsensus i przy pełnej zgodzie wszystkich aktywnych członków grupy. Nie mamy też jako takiego formalnego lidera. S: Rozumiem. Podczas tego spotkania na tinychat ustaliliście też nazwę. Były jakieś inne propozycje? R: Ech, żałuję że nie zachowałem żadnych zapisów z tamtej roz21
Publicystyka
mowy. Do głowy przychodzą mi tylko rzeczy w stylu bronies doing good. S: Trudno. Przejdźmy dalej – na pewno napotkaliście jakieś trudności na początku tworzenia fundacji. Co było najgorsze?
R: Your Siblings to niemiecka organizacja non-profit skupiająca się na zrównoważonym, niezależnym rozwoju projektów humanitarnych w Afryce. Są głównym beneficjentem Seeds of Kindness.
R: Początkowo samo przekazanie pomysłu dalej i jego legitymizacja. Ludzie byli bardzo sceptyczni, wobec kilku nieznanych osób bez żadnej historii twierdzących, że chcą stworzyć fandomową organizację charytatywną. Kiedy jednak zrobiliśmy pierwszy krok organizując Smile i Nurse Redhearts Roundup, sytuacja zaczęła się zmieniać. S: I w ten sposób dochodzimy do projektów. Nurse Redhearts Roundup to akcja oddawania krwi, prawda? R: Tak. S: I Massive Smile Project, mój ulubiony! Opowiedz mi o nim – pomyśle, realizacji, zbieraniu muzyków… R: Pomysł, kompozycja i zbieranie ludzi do MSP to zasługa Forest Raina. Kiedy praktycznie wszystko było gotowe zapytał nas, czy chcielibyśmy włączyć piosenkę do projektu Seeds of Kindness. Zgodziliśmy się, utwór został wydany i nieco później, zanimowany przez BronyDanceParty. S: Seeds of Kindness to kolejny ciekawy projekt, jeden z najsłynniejszych. Ponownie zapytam, kto był pomysłodawcą? R: Nie można przypisywać Seeds of Kindness jednej osobie. Tym, kto naprawdę ruszył projekt do przodu był Telofy, współprzewodniczący Your Siblings. Rozmawiał z jednym z członków BfG i zapytał, czy moglibyśmy zrobić coś podobnego do Smile Charity Album, lecz na większą skalę. S: Wrócimy jeszcze do Seeds of Kindness. Tymczasem wspomniałeś o Your Siblings. Kim dokładnie są i w jaki sposób jesteście z nimi związani?
22
S: Jak wybieracie projekty, którym pomagacie? R: Zazwyczaj szukamy projektów skupiających się na rozwoju poziomu życia w jakimś regionie – stąd nasze partnerstwo z Your Siblings – lub mających wyjątkowe organizacje charytatywne. Współpracujemy też z istniejącymi już konwentami oraz grupami, które nam to zaproponują. S: go
Czy jest jakiś projekt, którerezultat oceniłbyś negatywnie?
R: Cóż… Nie powiedziałbym, że ponieśliśmy jakąś kompletną porażkę. Myślę jednak, że jedno z wydarzeń nad którym najwięcej pracowaliśmy, trzecia edycja Kallisti 24 Hr. Multi-Artist Livestream, mogłoby być dużo lepsze. Zebraliśmy jakąś połowę sumy z drugiej edycji i natrafiliśmy na wiele problemów technicznych, których dałoby się uniknąć przy lepszym zaplanowaniu akcji. S: Analogicznie – największy sukces? R: Powiedziałbym, że jestem dumny z
Seeds of Kindness?
S: Przyjemnością? Powiedz, co jest najlepsze w pracy dla organizacji takiej, jak BfG?
S: Macie Związane z
R: Poczucie robienia czegoś dobrego i sama możliwość takiego działania. Świadomość, że można wziąć całe zaangażowanie fandomu i skierować je w odpowiednim, altruistycznym kierunku, co czyni to wszystko wartościowym.
R: Planujemy czwartą edycję Kallisti i kilka mniejszych projektów. Na konwencie po raz pierwszy będzie nas można spotkać podczas nadchodzącego BABSConu w San Francisco. Kilka osób z FillyRadio ogłosiło też tworzenie wielkiego, wspólnego albumu pod tytułem Ministry of Brony: Sessions One.
S: Zauważasz jakieś minusy? R: Nie powiedziałbym, że jest w tym coś naprawdę okropnego, ale ludzie czasem oczekują, że będziemy zajmować się bardzo wieloma katastrofami i innymi sprawami. Oczywiście, wszystkie są warte uwagi, ale jako mała grupa nie możemy zrobić wszystkiego. Musimy dzielić środki, energię i czas, a to pociąga za sobą problemy z już istniejącymi projektami.
R: Naprawdę dobrze! Zebraliśmy już 16,513 euro, a naszym celem jest 28,084. Zbliża się stream specjalnego wywiadu i liczymy, że uda się dzięki niemu uświadomić ludzi o istnieniu projektu i zachęcić do wpłat. Pracujemy też nad harmonogramem tegorocznych konwentów, aby móc ustawić tam swoje stanowiska, co ułatwiłoby otrzymanie dodatkowych datków.
Publicystyka
każdego ze zrealizowanych czy też trwających projektów. Wszystkie miały swoją unikalną formę. Wkład i możliwość uczestnictwa w nich były przyjemnością.
jeszcze jakieś plany? kolejnymi projektami?
S: Z mojej strony to wszystko. Życzę powodzenia w dalszej działalności i dziękuję za wywiad.
S: Jak wygląda sprawa krytyki? Spotykacie się z nią? R: Owszem, ale niezbyt często. Kiedy jest konstruktywna staramy się ją rozważać. S: Czy bycie częścią fundacji jest czasochłonne? R: To zależy od etapów poszczególnych projektów. Przeciętnie poświęcam BfG pięć do dziesięciu godzin tygodniowo, ale kiedy akurat trwa jakaś zbiórka, to ta liczba często zwiększa się do ponad dwudziestu. S: Właśnie! Jak idzie trzecia edycja 23
Publicystyka
Nowe gatunki w komiksach IDW Czas poznać nowych przyjaciół! » Huski.Kaski, Leah Seria komiksów MLP od IDW przez wielu uznawana jest nawet za kanonową. Znacznie rozszerza świat znany z serialu i nadaje mu nieco bardziej dojrzały charakter. Występuje tam także wiele postaci, których nie zobaczymy w serialu. Jedną z nich jest troll jaskiniowy. Gdy Mane6 wchodzi do jaskini natrafia na trolla jaskiniowego. Twilight wspomina, że ten, którego widzą jest większy niż w „Przewodniku po mieszkańcach jaskiń”, co prawdopodobnie dowodzi, że spotkały dorosłego osobnika. Troll jest rasą inteligentną na tyle, by mówić, ozdabiać ciało tatuażami oraz wytwarzać proste przedmioty. Po zachowaniu można wywnioskować jednak, że dorównuje inteligencją dziecku. Jest infantylny, bawi się zabawkami, nie odróżnia prawdziwych kucyków od manekinów z patyków. Chrysalis określa trolle jako „najidiotyczniejsze stworzenia”
Kolejnymi stworzeniami z komiksów są Wielkie Pająki, choć Fluttershy poprawia, że to wielkie Tarantule. Początkowo myśli, 24
że będą miłe tak jak troll, ale okazują się agresywne. Ciężko stwierdzić, czy są inteligentne. Najprawdopodobniej nie potrafią mówić, co świadczy, że kwestia „Imma cowboy! Howdy! Howdy! Howdy!” jest zapisana jako komentarz, a nie dymek. Posiadają jednak kapelusze, opaski na oczy, ubrania i przejawiają znamiona inteligencji. Fluttershy określiła je jako „Bardzo zrównoważone jak na wielki pajęczaki”. Na odwłokach mają symbole przypominające Cutie Marki. Chociaż nie wiadomo czy nóż jest dowodem na umiejętność wytwarzania narzędzi, czy po prostu symbolem agresji.
Po pokonaniu Chrysalis w bitwie o Canterlot, armia Changelingów trafia do krainy zamieszkanej przez koto-podobne stworzenia, określane jako „bardzo kochające”. Nie poznajemy nazwy rasy i nawet Spike używa stwierdzenia „czymkolwiek jesteś”. Są z pewnością rasą inteligentną i rozwiniętą na równi z kucykami. Korzystają z tego same-
przekazach perskiego zakonnika Zakariya Ibn Muhammad al-Qazwini z XI w. Później wzmianki o nich znajdujemy w legendach Europejskich i Amerykańskich. Nie jest to odmienny gatunek, ale skutek działania wirusa brodawczaka króliczego. W komiksie Jackalope’y przedstawione są jako oddzielny gatunek i są bardzo agresywne. Walczą o „prawo do zjedzenia” Mane 6.
Publicystyka
go języka pisanego. Ze Spikiem jak i Changelingami porozumiewają się za pomocą tekstu. Nie przestają darzyć wszystkich pozytywnymi uczuciami nawet po przemianie ich krainy w królestwo Changelingów.
Applejack i Rarity zostają zaatakowane przez grupę mięsożernych roślin. Poza apetytem na mięso, różnią się od zwykłych petunii umiejętnością chodzenia a nawet lewitacji. Nie jest to potwierdzone, ale prawdopodobnie pochodzą z zaznaczonego obok na mapie poddanego kwarantannie terenu walki z Discordem, na którym utrzymał się chaos.
Kolejną postacią jest pochodząca z legend latynoamerykańskich Chupacabra. Znana z atakowania kóz, co potwierdza Twilight. Myli kucyki ze swoim pożywieniem i atakuje je. Dowiadujemy się że jest naturalnym wrogiem Wampirzych Jackalope’ów. Właśnie te wrogie Chupacabrom stworzenia są kolejną komiksową nowością. Są swoistą miejską legendą. Wyglądają jak rogate króliki i pierwszy raz pojawiają się w
Gdy Nightmare Moon została przywrócona do postaci Luny, pozostałości mrocznej magii powróciły na księżyc, infekując znajdującą się tam faunę. Tworzy to armię dymo-podobnych tworzeń określanych jako „dark forces”, dowodzonych przez Shadowfright’a (dawniej Larry) . Strach daje im energię i dążą do stworzenia obiecanego przez Nightmare Moon królestwa. Po zniszczeniu mrocznej energii, wraca tak jak reszta księżycowych stworzeń, do swojej dawnej formy. Są inteligentne i władają tym samym językiem co kucyki. W komiksach występuje rasa księżycowych ślimaków, które przybierają kolor tła. Spike wykorzystuje je do wtopienia się w otoczenie. W
mikro-serii
poznajemy
też
dwa 25
Publicystyka
chmurowe gremliny żywiące się negatywnymi emocjami z Ponyville. Potrafią chodzić po chmurach jak pegazy. Jest to rasa inteligenta i doskonale radzi sobie z terroryzowaniem Ponyville.
Kolejna istota - Sass Squash to nawiązanie do kryptydy zwanej Sasquatch (Wielka stopa), połączonej ze słowem „squash” czyli cukinia/kabaczek. Wygląda jak wielka cukinia, kradnie jabłka i zastępuje je kabaczkami. Dobrze dogaduje się z Granny Smith.
Większy Equestriański naśladowca jest dość osobliwym stworzeniem. Jego naukowa nazwa to Globulus Improbulus. Jeden egzemplarz tego gatunku zostaje znaleziony przez CMC i nazwany Imp. Stworzenie jest zmiennokształtne tak jak Changeling, chociaż to dwa kompletnie odmienne gatunki. Może przybierać kształt 26
wszystkiego poza kucykami. Wykorzystują tą zdolność do zabaw. Gdy dorastają, zostają przy jednej stałej postaci. W komiksie potrafi przybrać kształt przedmiotów jak krzesło czy kamień, ale także np. psa. Morskie Bestie to żyjące w koloniach stworzenia wodne przypominające humanoidalne kijanki. Reklamowane jako dobre zwierzęta domowe, które łatwo nauczyć sztuczek. Po nakarmieniu nieodpowiednim jedzeniem zaczynają się dzielić i zamiast kolonii tworzą cywilizację.
Pinkie Pie na tropie » Breeze Jeśli wytypować kucyka, który wie najwięcej o swoich przyjaciołach, byłaby to z pewnością Pinkie Pie. Czujnym okiem, jak i niekiedy czujną lupą, przypatruje się innym dookoła i wykorzystuje swoją spostrzegawczość, by zaskarbić sympatie oraz zobaczyć na twarzach przyjaciół uśmiech. Postanowiłam również zabawić się w detektywa i przyjrzeć się z bliska, dokładnie każdej postaci z serialu. Co z tego wyniknie? Czy uda się coś ciekawego odkryć? Poszperamy, zobaczymy. Pierwszym kucykiem, który trafi pod moją lupę będzie, nie kto inny, jak nasza kochana Drżypłoszka. Wielu Bronies pokochało żółtego pegaza od pierwszych chwil antenowych, a z każdym nowym odcinkiem ta miłość tylko wzrastała i do teraz dalej rośnie. Taaa... Chrysalis i jej poddani mogliby się nieźle pożywić tą miłością. Ale może zacznijmy od początku. Od SAMEGO początku, albowiem nasza kochana pegaz w trakcie tworzenia serialu wcale nie miała być pegazem! Jej wygląd jak i zachowanie były wzorowane na kucyku ziemskim z generacji pierwszej o imieniu Posey i tymże typem kucyka miała zostać. Jednak spójrzmy prawdzie w oczy: Fluttershy, nie byłaby Fluttershy bez swoich skrzydeł. Jest z nimi taaaaka słodka. Idąc bardziej w przód, czyli do młodszych lat klaczki, które mogliśmy przez chwilę śledzić w serialu (a dokładnie w odcinku „Kroniki Znaczkowej Ligi”), zauważamy kolejną ciekawą rzecz. Fluttershy różniła się znacznie od swoich przyjaciółek budową ciała, gdy opowiadała znaczko-
wej lidze o historii swojego znaczka. Jak wiadomo wszystkie powierniczki otrzymały znaczki talentu w tym samym czasie, a przynajmniej w tym samym dniu. Zatem dlaczego nieśmiała pegaz była taka... podłużna i dziwnie zbudowana? Osobiście myślę, że powodem jest wiek klaczki. W jednym z odcinków, podczas przyjęcia dla Gildy, Fluttershy zwróciła uwagę Pinkie Pie, że jest od niej starsza. Tak więc, prawdopodobnie jest także starsza od reszty.
Publicystyka
Z Akt Sherlock Pie
Jest też jeszcze inna dość zaskakująca kwestia, którą pragnę przedstawić. Wiąże się ona z wyglądem oczu Flutterki. Już nie wspominając o tym, że jest jedyny w swoim rodzaju. A może właśnie nie do końca? A przynajmniej nie w sensie dosłownym. Zaciekawiona całą tą kwestią zaczęłam oglądać urywki z serialu, w których występowała klacz i doszłam do bardzo interesujących wniosków. Tak naprawdę Fluttershy ma dokładnie taki sam kształt oczu jak choćby Pinkie Pie. Widać to w wielu scenach i to wcale nie tylko takich, gdy klacz jest zdziwiona czy zaskoczona. Zatem można powiedzieć, że jej oczy są wynikiem przymrużania ich, spowodowane nieśmiałym charakterem bohaterki. Jednak, co tu dużo mówić, ten kształt dodaje jej chyba właśnie największego uroku. No tak, ja tu poruszam takie poboczne kwestie, a odbiegam od ważnego tematu i pytania: za co tak naprawdę wielu Bronies lubi Fluttershy? Z większości wypowiedzi jakie czytałam wynika, że jedną z najczęstszych przyczyn sympatii, jest fakt iż osoby widzą w tej klaczy swoje odbicie. Z nieśmiałością walczy bardzo dużo ludzi, a bycie Bro27
Publicystyka
nym (nie oszukujmy się) często nie ułatwia sprawy. Sama Fluttershy, wiele razy podkreślała: „Chciałabym być odważniejsza.” Tak, to ten pierwszy powód. Kolejnym, są cechy jakie reprezentuje klacz i jej ogólna dobroć. Tego zdecydowanie brakuje w naszej zwykle szarej rzeczywistości. Fluttershy nie chowa urazy, nie złości się (zazwyczaj) i pomaga zwierzętom oraz przyjaciołom. Dobrze jest też nie zapomnieć o Angelu, który jest ulubieńcem klaczy, choć niekoniecznie fanów. Opinie na jego temat wśród Bronies są trochę podzielone, a nawet można rzec, że wielu osobom nie podoba się zachowanie i charakter malucha. W sumie, to się nie dziwię, lecz też ten charakter niesfornego dzieciaka jest mu specjalnie przypisany, o czym warto pamiętać. Tak samo jak warto pamiętać chwile, gdy mały przyjaciel pomagał naszej bohaterce być odważniejszą i nie spóźniać się na spotkania, jak również wspierał ją często, gdy tego potrzebowała. No tak, a co z ciemną stroną klaczy. W końcu u każdego można taką znaleźć. Miały one parę razy miejsce w serialu i to w różnych odsłonach. Pierwszą z nich poznaliśmy w odcinku „The Best Night Ever”, gdy Twilight wraz z resztą paczki w końcu udała się na galę. Fluttershy nieźle się wściekła, gdy zwierzaki z ogrodu Celestii nie chciały się do niej przekonać, co w końcowej fazie poskutkowało sławnym: „MACIE MNIE POKOCHAĆ!’. Tak, fandom wymyślił na ten stan klaczy nawet specjalną nazwę: Flutterrage. Oprócz tego jest jeszcze Flutterbitch oraz Asertive Fluttershy. Czym one się różnią? Otóż ta pierwsza jest przeciwieństwem klaczy, które zostało stworzone przez Discorda. A ta druga, to przez chwilę zmieniona Flutterka pod wpływem Iron Willa, która źle zrozumiała lekcje asertywności i zaczęła się naprawdę źle zachowywać i traktować innych. Wszystko jest do siebie podobne, co nie? Jednak myślę,
28
że mimo wszystko dobrze, że te stany są podzielone a niepołączone w jedno. Każdy ma inny skutek powstania, więc raczej głupio by było dać to pod jedną etykietę. Na zakończenie chciałam wam polecić serdecznie parę opowiadań z żółtą pegaz, które wielu fanom mogą przypaść do gustu: „Koma”, „To Shy For A Rainbow”, „ Silent Ponyville 2”, to są trzy takie najsławniejsze opowiadania, z którymi warto się zapoznać. To na tyle, jeśli chodzi o nieśmiałą pegaz. Jaką postać wezmę pod lupę w następnym artykule? To akurat tajemnica.
Przemyślenia i porady 28 letniego brony’ego » Triste Cordis Do napisania niniejszego artykułu zainspirowała mnie część wypowiedzi z forum mlppolska. Wiele osób wstydzi się kupować gadżety związane z MLP: FiM. Stosują dziwaczne metody, ale po co? I skąd to się bierze? Zanim odpowiemy sobie na to pytanie, chciałbym coś sprostować. W poprzednim numerze napisałem artykuł o uzależnieniu od zakupów i patologicznym kolekcjonerstwie. Niemal natychmiast pojawiły się wypowiedzi osób, które poczuły się dotknięte i urażone. Dlatego tym razem już na wstępie chciałbym zaznaczyć, że niniejszy felieton dotyczy ogółu, a nie konkretnych osób. I jeszcze jedno: wielokrotnie padnie tu słowo „normalny”, ale nic na to nie poradzę.
Przeglądając wypowiedzi byłem niemal pewien, że wstydzić się będą osoby od 15 roku życia wzwyż. Tym bardziej, że potwierdzały to wypowiedzi forumowiczów. „Dlaczego 12-latka ma się wstydzić? Co innego 18-20-latek”. Myliłem się. Wystarczyło przejrzeć profile piszących to osób, aby przekonać się, że nie ma tu absolutnie żadnej reguły. Wszystko zależy - nie tyle od
wieku, a podejścia i tego, co ktoś uważa za „normę” oraz „byciem normalnym”. A z tym różnie bywa. Zdaję sobie sprawę, że gdzieś w bibliotece znajduje się podręcznik akademicki opisujący na dziesięć stron, czym jest „norma”, ale po co to komu. No dobrze, ale tak dla jasności: czym właściwie, jak to mówią - „na chłopski rozum” - jest norma? Czy w ogóle coś takiego istnieje? Moim zdaniem nie. Dla przykładu, osoba z naszego fandomu uzna za normalne kupno Fluttershy, nawet jeśli ma ponad 20 lat. Rodzice takiego jegomościa mogą zapytać: „kupiłeś zabawkę dla dziewczynek za 80zł, ile Ty masz lat? Za moich czasów…” Pomijając homofobiczne porównania, bronies często słyszą, że są „nienormalni”. Nienormalni, czyli jacy? Ponieważ kupują coś, co jest przeznaczone dla dzieci, a czego nie robią ich rówieśnicy z najbliższego osiedla? BINGO! Normalna osoba to osoba, która robi to, czego oczekuje od niego społeczeństwo. Masz ponad 20 lat? Ślub, dziecko, życie na swoim, a raczej kredycie. Podsumowując: wszystko zależy od tego, w jakiej grupie społecznej się znajdujemy. Wielu bronies bez względu na wiek ma pewne obawy przed kupnem gadżetów. Często pytają sami siebie: „czy to normalne, że osoba w moim wieku kupuje gadżety z MLP: FiM”? A czy to normalne, że go w ogóle oglądasz? No dobrze, ale dajmy spokój temu wykładowi, z którego byłaby dumna sama Twilight Sparkle. Załóżmy wreszcie różowe okulary i z przymrużeniem oka spróbujmy pomóc wszystkim tym, dla których wejście do przykładowego Smyka jest trudniejsze niż przekroczenie bram Mordoru. I jeszcze jedno - wiem, że istnieje cała masa figurek, ale na potrzeby artykułu ograniczę się do torebek niespodzia-
Publicystyka
Jak kupić gadżet i nie wyjść na idiotę?
29
Publicystyka
nek. Przepraszam też przedstawicielki płci pięknej za pisanie w imieniu tej brzydszej. Taki „urok” języka polskiego. Nieustanne używanie „eś/aś” jest męczące i nieczytelne, co więcej, wprowadzałoby tylko zamęt.
Jak można przechytrzyć przechadzających się po sklepie ludzi, a co gorsza kasjerki? Wymienię kilka najskuteczniejszych metod. Zacznijmy jednak od wymienienia faz kupna figurki. Pierwsza z nich, to teoretycznie niesprawiające żadnych problemów wejście do sklepu. Niestety są osoby, które mają opory i przed tym. Po drugie, jeśli odwiedzamy go kilka razy w tygodniu tylko po to, aby kupić upragniony gadżet, kasjerka pomyśli sobie: „znowu ten od koników”. Druga jest niestety o wiele trudniejsza. Mam na myśli wybór, któremu poświęcę najwięcej miejsca. Trzecia i ostatnia to „faza kasy”. Niestety jest najbardziej stresująca i nieunikniona. Oczywiście można odnieść towar na półkę, ale automatycznie zrobimy z siebie głupka, odkrywając przed nią nasz lęk przed zakupem gadżetu. Jakie są więc sposoby na przechytrzenie wścibskiego personelu oraz przełamanie własnego strachu przed zakupem gadżetu? Zaczniemy jednak od czegoś, co w przypadku części osób nie wymaga wychodzenia z domu. „Przez Internet” – to bardzo prosta metoda. Zamawiamy, płacimy i oczekujemy paczki. Nie musimy mieć karty. Wystarczy udać się do najbliższego banku i wypełnić „druczek”. Po otrzymaniu przesyłki wystarczy 30
powiedzieć, że wygraliśmy nagrodę niespodziankę w konkursie. Odrobina aktorstwa i problem z głowy; niestety działa tylko raz. Co gorsza, dociekliwi rodzice mogą obejrzeć kopertę i ujrzeć napis „sklep…” lub odnaleźć paragon. Ale hej, warto spróbować. „Na siostrę” – to bardzo łatwy sposób przechytrzenia absolutnie każdego, kto znajduje się w sklepie. Nawet jeśli pracownik przyłapie Was na gorącym uczynku, podczas grzebania przy torebkach niespodziankach, na pytanie „może w czymś pomóc” wystarczy powiedzieć, że szukacie prezentu dla młodszej siostry oraz dodać „dziękuję, poradzę sobie”. W końcu tak bardzo uwielbia ten serial, prawda? Smyk czy Rossmann to nie CBŚ. Nie będą sprawdzać, czy ją posiadacie. Uwaga: największym błędem, jaki możecie popełnić, to rzucone w odruchu paniki „tylko się rozglądam”. Co pomyśli personel? Dlaczego w tym dziale? Przecież, dajmy na to w takim Rossmannie, kosmetyki dla mężczyzn znajdują się w innej alejce. Nie zapominajmy także, że sklepy stosują sprytne sztuczki. Zabawki prawie zawsze są na wysokości wzroku dziecka. A Wy skuleni przeglądacie gadżety z MLP: FiM „tylko się rozglądając”… „Na minionka” – w tym przypadku potrzebujecie wsparcia kogoś z fandomu. Minionek, widząc zbliżające się niebezpieczeństwo, w postaci przechodnia lub - co gorsza – pracownika, zadaje pytanie: „słuchaj, spodoba się młodej?” Proste, prawda? Możecie je również wykorzystać przy kasie. Za-
„Na siostrę 2” – to najgorsza i najbardziej obrzydliwa metoda, którą możecie zastosować. Odradzam nawet największym desperatom. Nie stosujcie jej. W ogóle, ale opiszę ją z dziennikarskiego obowiązku. Na czym ona polega? Na dosłownym „wypożyczeniu” młodszej siostry. Pół biedy, jeśli macie własną. Może okazać się, że także jest fanką serialu lub upatrzy sobie Barbie i nie opuści sklepu dopóki nie kupicie jej upatrzonego gadżetu. Tym bardziej, że ma żelazny argument nie do przebicia: „Powiem tacie”. Najecie się wstydu, wasz portfel schudnie a kieszonkowe wstrzymane na czas bliżej nieokreślony. Warto było? „Na coś jeszcze” – to pierwsza z metod, która wymaga nie lada odwagi, ponieważ tak czy inaczej musimy kupić saszetkę. Pomaga ona jednak w kasie. Co więcej można ją połączyć z „Na siostrę 2”. Jak to działa? Wystarczy kupić, dajmy na to, baterie „paluszki” oraz o zgrozo torebkę niespodziankę. Kolega może się rozglądać i ewentualnie rzucać hasła typu „weź coś dla tej siostry i chodź”. Oczywiście najlepiej powiedzieć to w obecności personelu tak, aby przykładowe baterie były widoczne. Unikniecie w ten sposób jakichkolwiek podejrzeń. Co więcej, jeśli kupujecie, dajmy na to, figurkę do czesania lub trójpak możecie poprosić o torebkę tłumacząc, że to na prezent. Owszem, stracicie kilka złotych,
ale lepsze to niż wstyd przy kasie, prawda? „Na szpiega” – mamy tu do czynienia z metodą dla najodważniejszych i najbardziej spostrzegawczych miłośników serialu. Szpieg musi posiadać nie tylko dobry wzrok, ale przede wszystkim słuch. Na szczęście, ten ostatni pomaga w wykrywaniu zbliżającego się niebezpieczeństwa. Najgorszą fazą w przypadku szpiega jest analiza saszetki. Musi być bezszelestna i błyskawiczna. Utrudnia to często nieczytelny nadruk, ale ktoś godny miana szpiega poradzi sobie i z tym. Tym bardziej, że w wielu sklepach na sąsiedniej półce leżą graty, które nie są zabawkami. W ten sposób możemy odwrócić uwagę przechodniów. Niestety faza kasy jest nieunikniona.
Publicystyka
daniem miniona jest udzielenie odpowiedzi w stylu „stary, ona uwielbia te kucyki pony” (pisownia celowa). W prostocie tkwi siła.
„Odkryta Prawda” – no dobrze, podchodzi do Was sympatyczna pani z obsługi i pyta: „w czym mogę pomóc?”. Musimy zdobyć się na akt odwagi, stanąć twarzą w twarz i. niczym w tym jakże „życiowym serialu”, ujawnić się. Po pierwsze wyjaśniać, że jesteśmy miłośnikami serialu i po prostu chcielibyśmy kupić torebkę niespodziankę. Co więcej, znamy sposób na poznanie, co jest w środku – to istotne – bez otwierania jej czy uszkodzenia opakowania oraz zawartości. Musimy też poprosić o zgodę, czy możemy to zrobić, tłumacząc, że odłożymy wszystkie niechciane z powrotem na miejsce. To potwornie trudna metoda, nie możemy się przy niej zająknąć, mówić zbyt szybko, ani wolno. Uśmiechajcie się, bądźcie 31
Publicystyka wyluzowani, a powinno się udać. Na ewentualne pytanie, które nie powinno paść: „nie jest Pan na to za stary?”, możecie śmiało odpowiedzieć: „każdy ma swoje dziwactwa”. „Wpadka!” – wpadliśmy po same uszy zapominając o najważniejszej zasadzie. Z naszych ust padło: „tylko się rozglądam”. W dziale z zabawkami? Spokojnie, bez paniki! Da się z tego wyjść. Wystarczy, że dodacie coś w stylu „…za prezentem dla siostry”. Wytłumaczcie, o co chodzi. Powinno się udać. „Na serio” - … Na serio? Na serio, mam nadzieję, że nie uwierzyliście w te wszystkie brednie. Jedyną skuteczną metodą jest po prostu kupno gadżetu tak jak kupujecie chleb czy musztardę chrzanową. Wybór produktu, włożenie go do koszyka i podejście do kasy. To wszystko. Jeśli ktoś pomyśli w tej chwili: „gdybyś miał 17 lat inaczej byś mówił”. Tak się składa, że mam 28 lat, nie wstydzę się tego, co robię i wiem co piszę. Pomijam figurki do czesania. Nie widzę siebie w roli faceta układającego fryzurę Fluttershy przy pomocy małego grzebienia i lakieru do włosów. Wracając do tematu: nie ma sensu bawić się w zabieranie miniona, udawanie, że to prezent dla siostry etc. Sprze32
dawcy doskonale wiedzą, że kupujecie je dla siebie. Po co udawać i robić z siebie lub - co gorsza, kogoś - idiotę? A krycie się i sprawdzanie czy ktoś nie idzie? Oczywiście wiecie o czymś takim jak lustra i monitoring. Z trudem ukryty uśmiech politowania personelu przy dowolnej „metodzie” tylko to potwierdza. Pomijam sposób „odkrytą prawdę”; tylko z niej możemy skorzystać, najzwyczajniej w świecie tłumacząc, o co chodzi. Tak, wiem. Pomyślicie sobie, „wielkie mi halo... Amerykę odkrył na nowo”. Pewnie macie rację, że to nic nowego, ale wielu bronies uważa kupno gadżetów za nienormalne. Nienormalne, bo co? Rodzice o tym nie wiedzą? Koledzy wyśmieją? Budzi to w nich lęk przed odrzuceniem i alienacją, stąd te obawy. I znowu Triste „filozofuje”, tak jak miesiąc temu. Ale tak właśnie działa nasz mózg. I w tym momencie wracamy do początku. Dziewczyna, która ma 12 lat nie ma się czego wstydzić, prawda? A jednak. Weźmie ze sobą miniona. Z drugiej strony, ponad dwudziestoletni mężczyzna, który teoretycznie powinien czuć się co najmniej głupio, nie ma żadnych obaw. Dziwny jest ten świ… mózg człowieka.
Czyli bóle fandomu » SPIDIvonMARDER W poniższym artykule chciałbym przedstawić kilka wybranych problemów, które wywołują prawdziwe skręty kiszek w cyberprzestrzeni. Wielu świeżo upieczonych broniaczy sądzi, że fandom kolorowych sarenek to miejsce pełne serialowej harmonii, egalitarne i w utopijny sposób anarchistyczne. Niestety, wcześniej czy później spotka ich rozczarowanie. Równocześnie nie będę tutaj pisał o clopach samych w sobie (dla nowicjuszy: clop to porno z kucykami). Clopy znalazły sobie miejsce, w którym siedzą silnie i raczej nic ich stamtąd nie wysiedli. Zazwyczaj są to ustronia objęte choć trochę granicami przyzwoitości i jak ktoś bardzo nie chce mieć kontaktu z cloperstwem, to może go uniknąć. Zatem nie sądzę, aby samo istnienie clopów wywoływało ból, o którym zaraz napiszę. A jest nim...
Ship OC x canon To chyba najbardziej zastanawiający ból i równocześnie pełen hipokryzji, Jest zagrożeniem dla artystów (szczególnie pisarzy), którzy lubią łączyć ze sobą różne postacie i opisywać tak powstałe relacje. Zarzuty są dość śmieszne: ponoć taki zabieg służy do zaspokajania własnych seksualnych fascynacji (!), a także świadczy o braku wyobraźni.
Publicystyka
Co gryzie Spidiego von M. ?
Zaraz, zaraz! Co ma jedno z drugim? Nikt nie powiedział, że stworzone OC to ponysona, czyli stricto skucykowany autor. Ponadto zaspokajanie jakichkolwiek fascynacji tego sortu za pomocą kreskówkowych postaci to dość prywatna sprawa i mimo, że brzmi choro, to nie jest to problem czytelnika (chyba, że to clop. Ale clopy same w sobie są chore). Jeśli ktoś opisuje zwykły, życiowy związek OC z postacią kanoniczną, to gdzie tutaj miejsce na szaleństwo i zboczenie?
33
Publicystyka
Ok, wiem, że są osoby, które faktycznie zaspokajają swoje seksualne fantazje za pomocą kucyków i przybiera to czasami formę takich shipów. Ale uznawać, że każdy tak ma, to gruba przesada. Równie dobrze można powiedzieć, że wszystkie babcie i wujkowie to pedofile, bo lubią dzieci. Drugi zarzut, czyli oskarżenie o brak wyobraźni jest już zupełnie chybiony. Jeśli ktoś umie stworzyć tego OC i go dobrze opisać, to czemu twierdzić, że nie umiałby tego samego wobec drugiego OC? Właśnie pewnym wyzwaniem literackim jest opisanie już istniejącej postaci i wstrzelić się w jej charakter, aby to brzmiało wiarygodnie. Jeśli tworzę shipa z Pinkie Pie, to nie mogę opisać scenki, w której ona zachowuje się jak Twilight (nawet, jeśli fabuła by tego potrzebowała). Nie da rady, bo wtedy to nie będzie Pinkie Pie. Muszę się wysilić i stworzyć coś tak, jak już zostało przedstawione. Tak więc ból o shipy OC x Canon to zwykły hejt, który zazwyczaj bierze się stąd, że ktoś ujrzał clopa z ocekiem i z automatu kopiuje wrażenia do innych scen. A przecież nie każdy związek to tylko seks.
Lewacy i naziole (przeczytajcie drugie słowo po niemiecku... bardzo zabawne, prawda?) To też może wydać się zaskakujące, jak rozpolitykowany jest nasz fandom. O ile w Polsce jest 37 milionów znawców polityki wszelakiej, o tyle na ponymeetowych afterach, wprost nie da się uniknąć tego tematu, gdyż na pewno ktoś ciebie oskarży o lewactwo lub nacjonalizm. Jeszcze gorzej jest w internecie, gdzie każdy może być mistrzem wagi ciężkiej w wojnie na bluzgi i wzajemne zarzuty. To naprawdę przykre, jak ludzie na serio się żrą o swoje poglądy, a pretekstem są kucyki. Nazi pony i 34
soviet pony są atrakcyjne w formie dowcipu lub awangardy artystycznej. Ale realnie to zagrożenie dla zdrowego rozsądku.
Trolling Wychowałem się w czasach, kiedy takie słowo jak „troll” oznaczało albo skandynawskiego karła albo anglosaskiego olbrzyma. Dzisiaj to ostatni argument w dyskusji, w której ktoś przegrywa, zostaje przygnieciony argumentami, więc w ostatniej chwili rzuca bombę dymną, czyli „ale łatwo was strolllować” i jest jedynym, wielkim zwycięzcą. Nieważne, że wcześniej swoim gadaniem zepsuł humor kilku osobom, zmusił ich do wyszukiwania argumentów po książkach lub po prostu zmarnował ich czas. Grunt, że on się dobrze bawił. A to, że przy okazji obnażył swój brak dojrzałości i poczucie humoru godne dziecka z podstawówki, to jego sumienie jakoś przełknie. Mówię tutaj oczywiście o dyskusji internetowej. W prawdziwej, to aby być takim kozakiem, trzeba mieć jaja. W końcu za sianie zamętu ochrona ponymeeta może ciebie wywalić na ulicę, a ponadto po twarzy od razu będzie widać, że ktoś kłamie.
OP Alicorny
To kolejne zagadnienie kulturowe, które same w sobie nie jest szkodliwe, ale wszystkich boli. Jak ktoś stworzy swojego
Faktycznie, takie postacie nie świadczą o wysublimowanej wrażliwości i są kiczowate. Jednak nie robią nikomu krzywdy, więc tak zdecydowany hejt jest nie na miejscu. Równocześnie w fandomie panuje pewne przyzwolenie na postacie nudne. Co mam na myśli? Jak zrobię OC ziemskiego kuca, który jest mleczarzem, nic nie robi w życiu, jego znaczek to kanka i najbardziej pikantny detal jego życia, to chipsy o smaku chilli, to będę miał na forum 2 komentarze. Pozytywne, ale dwa. Czemu tak mało? Bo taka postać to czysta nuda i nie ma czego rozważać. OC to część jakiejś wymyślonej przez nas historii. By tyła ona interesująca, musi się w niej coś dziać. A do tego celu trzeba trochę dać przestrzeni fantazji i wymyślać rzeczy niezbyt realne, bo tylko to tak naprawdę budzi emocje. Dlatego mistrzostwem jest stworzenie postaci wiarygodnej, pełnej treści. No i bądźmy szczerzy: kto jest ciekawszą postacią? Darth Vader/Ned Stark/Hermiona Granger, czy Izabela Łęcka/śmietanka towarzyska z Granicy Nałkowskiej?
Polski dubbing „Dobre bo polskie? Nie w fandomie! Nie w muzyce! Nie w literaturze! Nie w filmie! Wszyscy wiedzą, że Polska to kraj dyletantów, od sprzątaczy po polityków i tylko JA się na czymś znam. Weźmy taki dubbing. Same błędy językowe, tłumaczeniowe i w ogóle beznadziejni lektorzy, którzy grają w reklamach
Amolu. Już pomijam fakt, że ja w wieku dwudziestu paru lat znam język angielski lepiej od ojczystego, więc od razu wychwytuję wszystkie nieścisłości z oryginałem. Ja po prostu byłbym lepszym lektorem!” To argumentacja typowego hejtera polskiego dubbingu kucyków. Każdy z powyższych zarzutów można bez trudu zbić.
Publicystyka
oceka, który jest alicornem/ma tysiąc lat/ zna osobiście Mane 6/mieszka w Ponyville/ jest sierotą (niepotrzebne skreślić), to już powinien szykować słynną maść na bóle. Jego postać na 100% zostanie w internecie jednoznacznie wyszydzona i zniszczona, a on sam wyklęty. Według wielu użytkowników, nikt nie ma prawa stworzyć takiej postaci. To zbrodnia i gwałt na dobrym smaku.
Dobór lektorów i ich ocena to kwestia gustu. Dla jednej osoby polski Discord (Grzegorz Pawlak) to szczyt obciachu, dla innych jest fenomenem. Można oceniać zdolności manipulacji głosem i dykcję, ale nie sam fakt, czy głos nam pasuje. To jakby powiedzieć, że „Stańczyk” Jana Matejki jest nieudany, bo za dużo czerwonego. Równocześnie twierdzenie, że w wersji angielskiej głosu użyczą mistrzowie, a w polskiej słabeusze jest niesłuszne. Tu i tu grają lokalni specjaliści w danej sztuce, zarówno polscy, jak angielscy są u siebie uznawani za pracowników z najwyższej półki. Błędy w tłumaczeniu to grubszy problem. Nie będę zaprzeczał, że są. Bo są, jest ich sporo, niektóre wręcz są głupie (jak słynne już nieistniejące alicorny Rarity). Pragnę jednak zauważyć, że MLP PL to 65 przetłumaczonych odcinków i tysiące kwestii dialogowych, które trzeba było oczyszczać ze slangu, rozszyfrowywać angielskie gry słów i dopasowywać zdania do ruchu ust postaci. Szczególnie to ostatnie wymusza nierzadko zmianę treści całej kwestii, gdyż w wersji angielskiej mamy 3 krótkie słówka, w polskiej byłyby to sentencja. Czepianie się sporadycznych błędów, to jakby wytknąć, że w 1000 stronicowym Władcy Pierścieni są literówki, a nawet 30. To i tak niewiele. Oczywiście, że ich nie powinno tam być. Wszelkie „palce” w kucykach to przykład konsekwentnie popełnianych baboli, które winne są poprawienia. Najwidoczniej nie mają konsultanta merytorycznego, który wyłapywałby podobne zagwozdki. 35
Publicystyka
No i ta ociekająca sacrum wersja angielska wcale taka bezbłędna nie jest. Pierwszy przykład z brzegu to „people” w piosence A True True Friend.
mają tendencję do absolutnie bezsensownego wytykania pierdół, zupełnie nie skupiając się przesłaniu pracy i jej całokształcie. Kucyk ma za długą szyję? Nieważne, czy taki jest fakt. Typowy krytyk internetowy napisze to jedno spostrzeżenie i w ten sposób zepsuje artyście cały dzień. No i naprawdę, mało kto pamięta, że recenzja lub krytyka zawiera też wykazanie rzeczy pozytywnych i propozycję poprawienia ewentualnych błędów. To wszystko powinno być grzeczne i eleganckie.
Artizdy
Raricioty i dashcioty
Proszę spojrzeć na ilustrację. Jeśli wstawiłbym ją na fejsa, otrzymałbym mniej więcej takie, jednozdaniowe komentarze. I tak to całkiem miłe, kiedy „krytycy” połakomią się o użycie czegoś bardziej skomplikowanego od równoważników zdań.
Całe szczęście, że ten problem aktualnie nie jest zbyt pikantny. Ogólnie chodzi o konflikty na tle ulubionego kucyka i negowania wyborów innych. Są osoby, które potrafią kogoś wyśmiać tylko dlatego, że ta osoba lubi Rarity lub innego worst pony. Jeszcze gorzej jak ktoś w jakiś sposób przeszczepia do swojego życia element osobowości tej postaci lub się z nią identyfikuje. Wtedy może liczyć na zupełny brak zrozumienia.
Równocześnie pamiętajmy, że to nadal serial dla dziewczynek, które nie bawią się w hiperanalizy jakichkolwiek materiałów. Dla nich jest obojętne, czy Twilight spuściła lawinę „zeszłej zimy”, czy po prostu „w zimie”. Dla nich istotne jest, że Twilight zrobiła coś, co widziały w zeszłych odcinkach.
Nie chcę tutaj opisywać natury internetowego hejtu i agresji, bo każdy doskonale wie, o co chodzi. Problemem jest, że ludzie 36
Punkt zapalny we wszystkich internetowych dyskusjach. Posiadanie tulpy jest w fandomie różowych koników uważane za silną chorobę, którą powinno się egzorcyzmować. Z całym szacunkiem, ale na dobra sprawę to jest tak samo nienormalne jak cały fandom. I tu i tu robimy rzeczy, które ciężko wytłumaczyć żelazną logiką, które są nieszkodliwe dla otoczenia, a które dają nam radość. Obojętne, czy wierzyć stronie, która widzi w tulpach reakcje na brak życiowej satysfakcji seksualnej, czy raczej romantyczne poszukiwanie przyjaciela, nie jest to coś złego.
Hiperanaliza
Publicystyka
Tulpy
Robię to, bo mam naturę badacza i podobna hiperanaliza sprawia mi wielką frajdę. Jednak niejednemu broniaczowi to przeszkadza, który (słusznie zresztą) przypomina, że naciągamy rzeczywistość. Tak, ale co w tym złego? Gdyby nie tacy analitycy, to fandom nie wiedziałby o kucach większości tego, co wie, a wikipedia świeciłaby pustkami. I skąd wy wszyscy wiedzielibyście, że w kucach jest motyw muzyczny z Jak Zostać Królem, polska Celestia i Sara z Ed, Edd, Eddy to ta sama osoba, w piosence Perfect Stallion mamy przedstawiony pogrzeb, w Cutie Pox/Znaczkowej Ospie są chłopaki z filmu Big Lebowski, a łuki pojawiły się już w pierwszym sezonie?
Nie pożądaj kucyka bliźniego swego Ostatni temat na dziś, to zazdrość o cudze kucyki. Zazdrość w sensie całkiem dosłownym, czyli ludzie odczuwają dyskomfort słysząc, że ktoś inny ma tego samego kucyka za ulubieńca i co gorsza, ma jego portrety, figurki, opisuje go w fikach albo (o zgrozo!) łączy go w związkach z jakimiś innymi postaciami. A może nawet własnym OC!
Tak! Shining Armor jest szlachcicem, bo ma tarczę herbową! Potwierdzone!
Tak. Należę do tych broniaczy, co przeglądają odcinki klatka po klatce i szukają w tym drugiego dnia, podtekstów i racjonalizują czasami najbardziej absurdalne zachowania Pinkie Pie. Tak, wiem, że to tylko bajka dla dzieci, a twórcy na 90% nie mieli pojęcia o wielu rzeczach, które fandom znalazł w ich dziele. Dobrym przykładem jest tutaj Terry Pratchett, który nieraz powtarzał, że jest zaskoczony, ile podtekstów odnajdują w jego książkach czytelnicy. Podtekstów, których tam świadomie nie zamieścił.
Ludzie, litości. To tylko fikcyjne postacie. To tylko kucyki. Ponadto każdy ma własną wyobraźnię, w której mieszkają jego własne koniki, u każdego inne. Inaczej ja odbieram i wyobrażam sobie Twilight, a inaczej dowolny broniacz. Tym moralizatorskim akcentem chciałbym zakończyć powyższy artykuł. Większość tych problemów i bólów można uniknąć, jak będziemy wobec siebie bardziej serdeczni i wyrozumiali. Wtedy oszczędzimy stresów sobie i naszym kolegom. Trzy pierwsze ilustracje w artykule są autorstwa Ruhisu (Ruhisu). Księżniczka Over Poweria jest postacią satyryczną..
37
Publicystyka
Krytycznie o fanfikach, czyli koszmary recenzenta » Cahan Czytałam już wiele fanfików i widziałam w nich różne rzeczy- jednocześnie śmieszne i przerażające. Dotyczy to zarówno zwykłych opowiadań, jak również gore czy clop. Artykuł ten napisałam ku przestrodze, by „koszmarków na Google. docs” było zdecydowanie mniej. Chcę zwrócić uwagę na najgorsze rzeczy na jakie się natknęłam oraz zaproponować jak można je zmienić. Sukces opowiadania zależy od wielu czynników. Niektóre z nich: motywy, błędy rzeczowe i sam sposób pisania mogą jednak mocno zaważyć na jego ocenie. Niestety z wieloma, z tych niedoskonałości spotykam się bardzo często. W kolejnych podpunktach postaram się je dokładnie opisać.
1. Błędy rzeczowe, czyli o niewiedzy autora.
kucyków „parzystokopytnymi”. Jest to, z anatomicznego punktu widzenia, błąd bardzo poważny, gdyż wszystkie koniowate należą do zwierząt nieparzystokopytnych. Co dokładnie oznacza kopytność? Znaczy to ile palców posiada dane zwierzę kopytne. Konie posiadają 1 palec (w przypadku gdy policzymy również szczątkowe - 3), a więc bezzasadnym jest odwołanie do parzystości. Kolejnym „kwiatkiem” są połamane obojczyki. Koniowate ich nie posiadają. Ich obręcz barkowa składa się z jednej kości, konkretnie z łopatki. Denerwuje mnie ponadto nieznajomość budowy końskiej nogi. Nie chce się rozpisywać, jedynie zasugeruje: jeżeli piszesz o nogach kucy, to popatrz najpierw na schematy anatomiczne, ponieważ dotyczą również naszych pastelowych mieszkańców Equestrii. Występują też błędy rzeczowe mniejszej wagi np. wymiotujące kuce [konie tego nie potrafią], fikcyjna genetyka etc. Wymieniłam kwestie stricte biologiczne. Nie oznacza to jednak, że to jedyny problem. Morałem mojego wywodu jest uniwersalne stwierdzenie, że jeśli o czymś piszemy, niezależnie czy to budowa kuca czy uzbrojenie, to najpierw dowiedzmy się czegoś na ten temat.
Obserwuje je ciągle, a niektóre są nagminne. Jedną z najgorszych możliwych rzeczy jest zły dobór słownictwa, spowodowany nieznajomością danej dziedziny. Co mam na myśli? Przede wszystkim manierę nazywania 38
2. Opisy, czyli coś czego brak. Opisy! Niezwykle rzadko widzę opowiadanie, które ma je na zadowalającym poziomie. Dotyczy to zarówno postaci, uczuć oraz otoczenia. Tekst powinien być napi-
Następna sprawa to opisy przyrody. W wielu przypadkach wygląda to tak: „bohaterowie szli przez las”, ewentualnie „dzielni bohaterowie szli przez las”. Taka błahostka zabija klimat, który można by zbudować poprzez bogate opisy. Tak więc zadajmy sobie pytanie, czy nasz las jest mrocznym borem sosnowym, czy jasną dębowa puszczą? A może jest to tylko świerkowy zagajnik? Nie zapomnijmy również, że opis to nie tylko doznania wzrokowe. Jest on pełny dopiero wtedy gdy napiszemy (w przypadku lasu, dla miasta, etc. zasada działania jest taka sama] o śpiewie ptaków, szeleście kopyt stąpających po opadłych liściach, woni żywicy, szumie wodospadów… Innymi słowy powinniśmy opisać doznania wszystkich zmysłów. Wówczas tworzymy żywy, zmienny, iście impresjonistyczny obraz, którego czytelnik nie odbiera jako wstawionego „na siłę”, zapychacza. Słowo o emocjach, czyli czymś, czego wiele kucyków nie odczuwa. A tak przynajmniej wynika z licznych fanfików. Stan psy-
chiczny bohaterów powinien być widoczny zarówno w dialogach jak i ich przemyśleniach. Bez tego, powstają kolejne sztuczne i oklepane do granic możliwości, papierowe postacie. Oczywiście nie chodzi o tworzeniu monologu na 5 stron, a bardziej o wrzucenie, niby mimochodem, czegoś w stylu „powiedział wyraźnie poirytowany Sombra”.
3. Kreacja postaci, czyli Mary Sue tryumfuje!
Publicystyka
sany tak, by osoba, która nigdy MLP: FiM nie oglądała, była w stanie zrozumieć: kto jest kim, co się dzieje i dlaczego. Niestety w praktyce często wygląda to tak, że autor pisze np. o Twilight, a nigdzie nie zaznacza kim ona jest i jak wygląda. Potem ktoś taki wprowadza, dajmy na to Shining Armora, a czytelnik ma samemu domyślić się, że jest on jej bratem. Oczywiście jest to wiadome dla bronych, ale nie zmienia to faktu, iż coś takiego jest niedopuszczalne, z uwagi na to, że pisanie opowiadania to „tworzenie świata”. Tymczasem taki „świat” bez opisów jest zwyczajnie pusty i niepełny. Jeszcze gorzej sprawa ma się z OCkami. Przykładowo czytając trafiamy na zwrot: „I wtedy pojawił się Bum Crash”. Świetnie! Ale kto to jest? Jak wygląda? Dwa rozdziały później nagle okazuje się, że ów Bum Crash jest pegazem. Nie wiemy jednak jakiej maści. Tak naprawdę nic nie wiemy… Po prostu wspaniale.
Podstawą sukcesu opowiadania są odpowiednio wykreowane postacie. Tymczasem wiecznie spotykam się z „Mary Sujkami”. Istnieją dwa podstawowe typy bohaterów dotkniętych tą przypadłością, które mogą się na siebie częściowo nakładać. a)typ pseudo-mroczny- jest sierotą lub ewentualnie rodzice psychopaci: chcieli go zabić, znęcali się nad nim lub po prostu go porzucili. Zawsze prowadzi to do motywu zemsty. Bardzo często na przypadkowych ludz… kucach. Koniecznie musi on nosić „mhroczne” imię typu Shadow Hunter, Dark Heath itp.. Mile widziane są tutaj czarne, OP alikorny o krwistoczerwonych grzywach. W modzie pozostają również smocze oczy, skrzydła, rogi, demoniczne pochodzenie czy nawet narodziny w ramach rytuału „Kultu Cienistego Banana”… Osobnik taki mówi przyciszonym głosem, 39
Publicystyka
albo nie odzywa się wcale. Ciągle użala się nad sobą i emanuje cierpieniem. Jeśli jest tym złym, musi koniecznie zniszczyć Po-nyville, po to żeby na końcu nawrócić się z powodu miłości do Fluttershy! b)typ OP, krystalicznie dobry- niemal na pewno miał trudne dzieciństwo, sieroty są w tym przypadku tradycyjnie na topie! Jest we wszystkim najlepszy, uczy się błyskawicznie. Jednym ziewnięciem wywołuje dziesięć „Ponaddźwiękowych Bum”, jednocześnie gasząc Słońce i wznosząc Księżyc. Już jako niemowlę latał szybciej niż RD. Dotychczas spał już z Celestią, Cadance, Chrysalis i Shining Armorem. Dodatkowo uratował Equestrię jakieś dwadzieścia razy. Nie zapominajmy, że jest skromny, piękny, hojny, mądry, rządzi lepiej niż Celestia etc. Na kogoś takiego często kreowana jest któraś z Mane6.
Dlaczego tacy „wspaniali” bohaterowie są kiepscy? Ponieważ są nierealistyczni. Typ „mhroczny” wywołuje raczej uśmiech politowania niż strach, czy współczucie. Za to postać OP jest jak posąg z marmuru- niby piękna, ale martwa. Nie można się z nią utożsamiać, nie jest kreacją głęboką, z realistycznymi problema40
mi. Poza tym to już było i żeby tylko raz… Innym częstym grzechem jest „Tyranestia”, która zawsze występuje z biedną, pokrzywdzoną i nierozumianą przez los Luną. Nie powinno się tworzyć postaci jednoznacznie dobrych i złych. Tymczasem solarna księżniczka regularnie zostaję pozbawioną rozumu idiotką, dbającą tylko o siebie i nie nadającą się na władczynię. Nie to co jej nieszczęsna siostra! To właśnie Luna powinna rządzić! Wyrozumiała, z sercem wypełnionym empatią i współczuciem… no może trochę wybuchowa i porywcza, ale poza tym chodzący ideał. Nie chodzi mi o to, że Celestia musi być dobra i wspaniała, lecz nie przesadzajmy również w drugą stronę. Zwłaszcza, że o kimś kto sprawuje rządy od tysięcy lat można po-wiedzieć wiele, ale nie że jest głupi. Gdyby Pani Słońca była niespełna rozumu, to znalazł by się taki Sombra i ją po prostu obalił. Luny zaś nie czyńmy postacią idealną. Dobra księżniczka ma wady i zalety odpowiednio zrównoważone. „Niepokonane Mane6 ratuje świat!”. Nasza szóstka klaczy (nie zapomnijmy strzelić focha na Hasbro i ciachnąć Twi skrzydła - dotyczy tylko nowych fan-fików!) jest w stanie przeżyć wybuch bomby atomowej, atak miliarda smoków itp. Z każdej przygody wychodzą żywe i niemal bez szwanku. Apeluje - Pisarzu! - nie bój się uśmiercać swoich bohaterów! Weź przykład z George’a Martina! W przeciwnym wypadku czynisz swoją hi-storię nudną i przewidywalną. Bo jak tu martwić się o Rainbow osaczoną przez nieumarłych, skoro przeżyła już 67 takich sytuacji, z czego jedynie za pierwszym razem zdarła sobie skórę z nadgarstka. W ten sposób zamiast sprawić, że czytelnik będzie bał się przewinąć tekst, spowodujesz, że będzie zasypiał nad przepakowaną akcją i mordowanymi zombie, sceną walki. Stąd prosty wniosek: czyń postacie śmiertelnymi i wyposażonymi w słabości.
-„By nastała Wieczna Noc! Mwahahahahah!” -„By siać zło i zniszczenie!” -„Bo władza należy do mnie!” -„Bo dość już wycierpiałem!” -„Z nienawiści do was!” -„Bo mama mi kazała!” -„Bo jestem Łapa Jaguara!”- a nie, to nie ta bajka, ale wiadomo o co chodzi. Brzmi trochę znajomo? Oczywiście! Przykładem takiej postaci jest serialowa Nightmare Moon. Nie zapominajmy jednak, że MLP to bajka docelowo skierowana do małych dziewczynek, zaś fanfiki pisze się dla nieco starszej grupy wiekowej. Dla bronies takie czarne charaktery są na pewno śmieszne/żałosne, ale nigdy nie mroczne i straszne. Dobry antagonista powinien mieć złożoną osobowość i odpowiednią motywację. W przeciwnym wypadku nasz „geniusz
zła” będzie mógł się tytułować jedynie „Geniuszem Piaskownicy”. Zapamiętajcie! -żaden czarny charakter nie uważa, że czyni zło.
4. Yay! 20% cooler!, czyli elokwentne kucyki i serialowe motywy po raz 34837.
Publicystyka
Osobną sprawą są antagoniści, zwyczajowo mroczni jak „sweter wyprany w Perwallu”. Ich atrybutami są szyderczy śmiech [Mwahahahah!], czarne umaszczenie, mroczne imię oraz Mary Sue w wersji pseudo-mrocznej. Chcą oni podbić Equestię, ukraść Celestii kapcie, uprowadzić Twalot… A to wszystko oczywiście z niewiadomych motywów… Ale jest fajnie! Typowe odpowiedzi na pytanie „Dlaczego?”:
Jest to jedna z tych rzeczy, które doprowadzają mnie do szewskiej pasji! Nie ma to jak wciskać naszym kucykom najbardziej znane cytaty z serialu. I tak Rainbow ciągle powtarza niczym automat: „20 % fajniej” oraz „awesome”. Dla mnie, dla czytelnika i recenzenta oznacza to, że autor nie miał własnego pomysłu na dialog i musiał wprowadzić tego typu tekst. Policzcie sobie ile razy postacie w serialu powtarzają te zwroty. Nie używają ich często, może za wy-jątkiem „awesome”, ale jednak Dash mówi też coś więcej. Skoro tak jest, to dlaczego nagminnie obserwuję imprezę u Pinkie, na której są powtarzane te po-wiedzonka? Za to motyw „nowy kuc w Ponyville = imprezka w bibliotece” jest bardzo dziwny. Fakt, Pinkie Pie jest zdecydowanie rozrywkowym kucykiem, ale nie każdej nowej osobistości robi od razu przyjęcie powitalne (a zwłaszcza w bibliotece!). Ale jak w takim razie nasz główny bohater ma poznać Mane6? W inny sposób! Niech tylko będzie sensowny i oryginalny. A jeśli nie jest to bardzo niezbędne, to najlepiej niech w ogóle ich nie poznaje.
41
Publicystyka
Podobnie setny powrót Trixie itp. Takie motywy są nudne w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
5.
Las Everfree, mrok i zło!
czyli
Problem ten można by dołączyć do poprzedniego podpunktu, ale jest on zbyt złożony. Chodzi szczególnie o kreację samej puszczy. Zazwyczaj gdy nasze kuce wejdą do Everfree Forest, to na 100% napotkają na swojej drodze wściekłą mantrykorę, przerażające timberwolfy, a na koniec trafią do Zamku Królewskich sióstr. Gdzie inwencja twórcza? Nie można wykorzystać innych potworów, albo stworzyć własnych? Patrząc na większość opowiadań nie można… A szkoda! Bo za setnym razem ma się tego zwyczajnie dość. Zresztą czy nie ma innych lokacji? Każdy artefakt musi być w tym akurat lesie! Tymczasem Kryształowe Imperium, Canterlot włącznie z jaskiniami i okolicznymi górami pozostają niewykorzystane.
6. Wojna, czyli zabić gryfa! Tytuł podpunktu jest nieco mylący. Chociaż wojny z gryfami są bardzo często spotykane w fan fikcji, to nie uważam ich za zły motyw, ponieważ dobrze poprowadzone potrafią być bardzo ciekawe. Jednak zazwyczaj wygląda to tak: złe, nazistowskie 42
Gryfie Imperium podbija dobrą Equestrię, ponieważ wódz ma taką zachciankę. Jakie to głębokie… Jakby nie można było opisać licznych prowokacji, problemów gospodarczych, niesnasek pomiędzy rasami, etc. Las Everfree atakuje! Kolejny słaby motyw. Dlaczego niby nagle banda złożona z hydr, mantrykor itp. miałaby nagle masakrować Ponyville? W serialu dość wyraźnie widać, że dzikie zwierzęta niechętnie wychodzą z tej mrocznej puszczy. Za to w fanfikach robią to non stop! I to wszystkie naraz! Bo przecież jednoczy je wspólny cel - zabijanie słodkich i niewinnych kucyków! Czy też nie uważacie tego za absurd? Wyobraźcie sobie, że Zakopane jest atakowane jednocześnie przez wilki, niedźwiedzie i kozice… „Armia jednego kucyka” – dotyczy to zwłaszcza Rainbow Dash. Niezależnie od tego kto lub co atakuje Equestrię (koniecznie musi zostać zmasakrowane Ponyville, w końcu to główny punkt strategiczny!), nasza dzielna Dash wytnie w pojedynkę setkę wrogów. Co z tego, że otacza ją 50 gryfów, czy innych istot, ona i tak sklepie im tyłki. Często spotyka się też „Armię małokucykową” - czyli oddział typu „5 kucy na krzyż”, który wycina w pień legiony wroga, podczas gdy reszta armii Equestrii jest do kitu. Za to nasz oddział jest najlepszy zarówno w partyzantce, jak i w otwartym starciu! Coś takiego zmniejsza realizm wojny. Wobec tego jeśli opisujemy bitwę to niech się ścierają odpowiednio liczne grupy. A i z oddziału głównych bohaterów, też ktoś czasem mógłby zginąć… Ponadto w takich przypadkach przeżywają albo giną wszyscy, podczas gdy rannych i kalekich brak… Reasumując realizm wojny leży i kwiczy. Zatem jeśli opisujemy konflikt zbrojny, dowiedzmy się najpierw jak on wygląda, bo inaczej efekt będzie nieco żałosny. Urwało jej nogę, a ona walczy dalej! - w szoku bitwy zrozumiałe, ale taka
rialu nie wszytko jest cukierkowo różowy. W końcu zniewolone Kryształowe Imperium nie należało do szczęśliwych miejsc…
7. Ludzie, czyli przychodzi człowiek do Equestrii, a tu nic! No Właśnie, nic. O ile nie nastąpiła „ponyfikacja” takiej osoby, to jest to coś bardzo dziwnego. Przypominam, że kuce kryły się ze strachu w swoich domach na widok Zecory, która kucyka przypomina. W takim razie, dlaczego na widok człowieka nagle wszystkie są takie milutkie, towarzyskie i chcą go poznać? Przecież wszelka logika mówi, że powinny raczej uciekać i panikować! Zapewne gdyby UFO wylądowało wam w ogródku, ze strachu schowalibyście się w piwnicy. A jeśli człowiek przyjechałby na koniu, to powinny go wręcz chcieć zlinczować za niewolnictwo! Oczywiście autorzy opowiadań tłumaczą to Lyrą, która wie o ludziach wszystko… Ciekawe skąd! Miętowa klacz będzie oczywiście zachwycona nową postacią w Ponyville i chętnie ją wprowadzi w świat pastelowych taboretów. Oczywiście nie obędzie się bez pomocy Mane6! Koniecznie pamiętaj o przyjęciu w bibliotece! Imprezka w wypożyczalni książek to podstawa! Na końcu okaże się, że nasi ludzie nie będą chcieli wracać do swojego świata. W końcu Kucykolandia jest idealna!
8. Czarna czy różowa?, czyli o Equestrii. Pisarze związani z fandomem mają tendencję do dwóch rzeczy: do idealizacji Equestrii i do robienia z niej jednej, wielkiej patologii. Oczywiście nie jednocześnie. A przecież nie należy przesadzać ani w jedną, ani w drugą stronę, ponieważ taki świat jest mało realny. Najlepiej jest wypośrodkować i stworzyć wiele odcieni szarości. Wbrew pozorom nawet w se-
Publicystyka
osoba szybko by się wykrwawiła, jeśli nie udzielono by jej pomocy. Oczywiście w fan fikcji tak się nie dzieje…
9. Gore i grimdark, czyli sprawa problematyczna. Chcę być dobrze zrozumiana! Nie mam nic przeciwko tego typu historiom, lecz uważam, że poziom sporej ich części jest żenująco niski. Grzechem głównym tych opowiadań jest brak fabuły i opisów odczuć czy emocji. Wiele z nich miało być strasznych, a wyszło śmieszne. Na warsztat niech pójdzie „Cupcakes” czyli, sztandarowy przykład jak nie pisać tego typu historii. W „Babeczkach” fabuła nie istnieje! Pinkie torturuje Dashie, a ta umiera. Nawiasem mówiąc sporo za późno, niż głoszą wszelkie prawa natury. Opisy są równie realistyczne jak kisiel malinowy udający sztuczną krew. I to właściwie tyle - kończyny latają, a jucha leje się strumieniami. Wykorzystany w tym opowiadaniu „motyw szaleństwa z nikąd” jest niestety bardzo popularny. Być 43
Publicystyka
może zmartwię niektórych, ale nikt nie wariuje do takiego stopnia bez powodu. Jeżeli tworzymy coś takiego, to postarajmy się stworzyć jakąś głębię emocjonalną! Niech nasze krwawe opowiadanie nakłoni też czytelnika do przemyśleń poważniejszych niż „Zwymiotować śniadanie czy nie ?”.
10. Clopy, czyli w otchłani mroku. Opowiadania typu clop są bardzo kontrowersyjne w fandomie! Ja jednak nie będę oceniać ich pod względem moralnym. Wspominam o nich tylko dlatego, aby kiepskich fanfików było mniej. Pierwsza i najważniejsza sprawa - jeżeli już musisz pisać clopa, to nie opisuj gwałtu! Najlepiej w ogóle nie podejmować tematu gwałtu, we wszystkich typach opowiadań. Jeżeli jednak musimy, to nie róbmy z tego szczęśliwego wydarzenia! Pisanie rape-clopów jest grzechem niewybaczalnym i zasługuje na potępienie. Taki autor chyba nie dojrzał do pisania, ponieważ nie pomyślał jak może się poczuć osoba, która przeżyła taki akt przemocy lub jego próbę… Bo Na pewno nie wspomina tego przyjemnie. Kolejny jest seks dla seksu, czyli clop bez fabuły jest złym pomysłem. „Sceny łóżkowe” powinny być tylko dodatkiem do fanfika. Wówczas mogą mu nawet dodać
44
nieco smaczku. Należy unikać opisu kopulacji pozbawionej uczuć i emocji, bo takie coś przywodzi na myśl nie gorący romans, lecz tekst z podręcznika do biologii. Występuje także komedia, której miało nie być, czyli fatalny opis aktu. Zazwyczaj jest on spowodowany zbyt młodym wiekiem autora, lub nieznajomością anatomii. Zjawisko to dotyczy szczególnie związków dwóch klaczy. Oczywiście rozumiem, że piszący ma swoje fantazje, ale… Niech nie przesadza i nie opisuje rzeczy niemożliwych. Problemem są również piersi… Klacze biustu nie mają, o czym autorzy clopów zdają się nie wiedzieć. Klacz konia ma wymię, które jest zlokalizowane w innym miejscu niż jego ludzki odpowiednik. Jest jeszcze ciekawe nazewnictwo, które brzmi i dziecinnie i pruderyjnie, lub wręcz przeciwnie - wulgarnie. Jeżeli już piszemy clopa, to jest to opowiadanie dla dorosłych, a nie historyjka dla dziecka lub spaczonego patologią szkolną gimnazjalisty. I ostatnia rzecz - jeśli nie ukończyłeś 18 lat, po prostu nie pisz clopa! Jeżeli masz, też najlepiej nie pisz. Najpierw zastanów się, czy jest ci to do szczęścia niezbędne. W większości przypadków o wiele lepiej sprawdzi się opowiadanie sugestywne czy erotyczne, bez szczegółowych opisów wiadomych scen.
» Salmonella
Wszyscy DJ-e idą do nieba
Ten album mógł być wydarzeniem roku – i to zarówno 2013, jak i 2014, bo jego premiera miała miejsce w noc sylwestrową. Czy faktycznie jest? Nie jestem pewna. Czy oznacza to, że nie warto zwrócić na niego uwagi? Bynajmniej.
Czekałam na niego przez prawie dwa miesiące. Dlaczego? Po pierwsze – bodaj najlepsza akcja promocyjna w dziejach fandomu. Nie mówię nawet o samych wypuszczonych wcześniej utworach – chociaż Filly Dreams to naprawdę dobra piosenka stanowiąca świetną zapowiedź klimatu albumu. Tym, co naprawdę sprawiło, że płyty nie mogłam się doczekać, był teledysk do Everything’s staged – intrygujący zarówno piosenką, jak i stroną wizualną. Reszta czynników, które sprawiły, że dzień premiery zaznaczyłam sobie w kalendarzu na czerwono zawiera się w jednym zdaniu: Jeff Burgess wydaje album koncepcyjny.
Muzyka
Jeff Burgess & the Bad Mares – Autumn Nights Nasz fandom ma wielu świetnych muzyków – z których Jeff jest moim ulubionym – i jeszcze więcej doskonałych piosenek, ale liczba ta niestety drastycznie różni się od ilości dobrych albumów. Większość, może poza krążkami Le Soldat Brony’ego, są zupełnie nieprzemyślanymi zbieraninami wcześniej już udostępnionych utworów. Wyjątkiem są tu wielkie collaby (Seeds of Kindness czy Rainbow&Rooted), które zaliczają się jednak do zupełnie innej kategorii, ewentualnie albumy Carbon Maestro czy zeszłoroczny Harmony’s Bond Megaphoric i Joaftheloafa, zadziwiająco spójny mimo bycia taką właśnie „składanką” uprzednio wydanych utworów. Mimo wszystko nasz fandom stoi raczej pojedynczymi utworami, nie płytami – i w tym momencie na ratunek przybywają Griffinilla, BassbeastJD, Digibrony, Steven A. D., Dane Hager, Lauren Finkel, Feather, Mountain Mares, Rina-chan, AcousticBrony, MEMJ0123, Cats Millie i Heathrin18 pod wodzą Jeffa Burgessa. Ta grupa stworzyła album koncepcyjny – za pomocą muzyki postanowili opowiedzieć historię wzlotów i upadków Vinyl Scratch. W warstwie tekstowej, stworzonej głównie przez Jeffa, w przypadku dwóch piosenek wspieranego przez Cat Millie i DigiBrony’ego, wyszło im to całkiem nieźle – tylko nieźle, bo pomimo wielu dobrych tekstów część z nich ociera się o banał. Miło jednak czuć w utworach, choćby w Makeout Spots, ślady niekoniecznie wyszukanego humoru Jeffa z początków jego kariery. Wracając jednak do tematu - pod względem tekstów moje ulubione utwory to chyba Everything’s Staged, I’ve got it all i Slave (Intro). Ten ostatni jest zresztą świetny pod każ-
45
Muzyka
dym względem. Trwa niespełna pół minuty, ale w warstwie muzycznej dzieje się tam więcej, niż choćby w Talk About It, bodaj najsłabszej pozycji na liście utworów. Dlaczego najsłabszej? Jest do bólu monotonna – zresztą Jeff zawsze miał skłonność do popełniania w swoich piosenkach tego błędu, jako przykład mogę tu podać Meadow Song. Jeśli dodać do tego fakt, że Talk About It trwa niemal pięć minut - faktycznie wychodzi nam najsłabsze ogniwo albumu. Na szczęście w reszcie utworów udało się umknąć tej monotonii i mimo, że nie jest to poziom zabawy wokalem i warstwą instrumentalną osiągnięty w Somber tegoż artysty – są one naprawdę dobre. Płytę, utrzymaną w spokojnym, rockowym klimacie, co rusz urozmaicają między innymi rap, synthpop czy – mój ulubiony – lekki zwrot w stronę jazzu słyszalny w I’d be your slave. Ta mieszanka stylów jest wprowadzona w przemyślany sposób i zdecydowanie działa na korzyść albumu. Głosu Burgessa ocenić nie potrafię – mi jak najbardziej odpowiada, ale często spotykam się z krytyką jego barwy. Jednoznacznie mogę jednak powiedzieć, że na wokalu doskonale spisały się Feather w If you could see you oraz MEMJ0123, która w If I Were You stworzyła z Jeffem doskonały duet zamykający płytę. Damskie wokale pojawiły się jeszcze w Everything’s staged i śmiem twierdzić, że Rina-chan wypada blado na tle swoich koleżanek. O ile warstwa instrumentalna tej piosenki jest jedną z najlepszych na krążku, to wokal zdecydowanie się z nią gryzie. Podsumowując – Autumn Nights jest albumem dobrym. Albumem nieprzeciętnym. Albumem z pomysłem. Albumem przemyślanym i dopracowanym – nawet, jeśli nie udało mu się uniknąć kilku słabości. Przeszedł niestety bez większego echa – a szkoda, bo nawet, jeśli zupełnie nie leży w naszych gustach, to warto znać
46
go choćby dlatego, że całkowicie zmienia kształt pewnego działu muzyki fandomowej. Przynajmniej chciałabym żeby zmienił, żeby ktoś jeszcze zdecydował się na nagranie albumu koncepcyjnego. W leadzie zapytałam czy Autumn Nights spełniło moje nadzieje dotyczące stania się muzycznym wydarzeniem fandomowego roku. Nie do końca. Po Jeffie spodziewałam się czegoś jeszcze – nie do końca określonego. Jakiejś mocy, która wciąż każe mi wracać do Somber czy Home tego artysty. Czegoś takiego nie znalazłam, na płycie nie ma utworu, który odrywałby mnie od codziennych zajęć – może poza wspomnianym już półminutowym Slave (Intro), które naprawdę potrafi wzbudzić niepokój. Nie traktuję tego jednak jako wady – album został pomyślany jako nierozerwalna całość i nią pozostał. Jest dobry, naprawdę dobry, a dla kogoś, kto nie miał wobec niego tak wysokich oczekiwań jak ja – wręcz świetny. Dlatego też bezwzględnie go polecam – niezależnie od tego, czy ma się stać niezwracającym uwagi tłem muzycznym, jednym z ulubionych dzieł fandomu czy ilustracją pewnej rewolucji - udanej lub nie – w muzyce tworzonej przez bronies.
Łagodny elektryk » Fudi Życzę sobie i Wam, żeby każdy miesiąc był obfity w albumy fandomowe tak jak listopad ubiegłego roku! Dziesiątego dnia tego właśnie miesiąca miała bowiem premierę, najnowsza produkcja Sim Gretiny.
Muzyka
Sim Gretina - Ponibot
nia. Przyjemnie jest posłuchać tego albumu, w szczególności, po ciężkim dniu w szkole czy też pracy. Naprawdę idzie się przy nim odprężyć i zrelaksować.
Z czym mamy do czynienia? Za minimum 3$ dostajemy 10 utworów + 5 wersji instrumentalnych. Możemy oczywiście wedle uznania zapłacić więcej za ten album, ale nikt od nas tego nie wymaga. Wyłącznie w naszej gestii leży czy wydamy 3 czy też 30$ za ten „krążek”. Większość piosenek z albumu to kompozycje dotychczas niepublikowane w sieci, dlatego mamy tutaj do czynienia z krążkiem pełnym nowości.
Przyjrzyjmy się trochę dokładniej albumowi. Według mnie najlepszymi kawałkami są tutaj Rare Diamonds i Anemometer. Obydwa utwory zostały zamieszczone na kanale autora na YouTubie , gdzie bez problemu można ich posłuchać. Mają w sobie to coś! Są dobrze zmiksowane, przyjemne dla ucha, zapadające w pamięć. Czego chcieć więcej? Wszystkie piosenki z tego albumu są przyzwoicie wykonane, nie nudzą i nie rażą jakąś kakofonią dźwięków. Już samo to sprawia, że mają u mnie plusa.
Na płycie znajdziemy utwory electro, house i dance. Jest to bardzo przyjemna mieszanka. Jakość wykonania każdego kawałka jest więcej niż zadowalająca. Nie znajdziemy tutaj żadnych remixów! Wszystkie piosenki to autorskie wykona-
Ponibot zdecydowanie przypadnie do gustu osobom lubiącym łagodną muzykę elektroniczną. Czy warto więc wydawać na niego dolary? Jak najbardziej! Ja nie żałuję ani jednego centa, który na niego wydałem. Jak dla mnie w sam raz!
47
Różności
Tom Clancy - Polowanie na czerwony październik » Fudi
Podwodna zabawa w kotka i myszkę
Atlantyk. 300 metrów pod powierzchnią wody radziecki okręt podwodny klasy Tajfun o nazwie Czerwony Październik stara się uciec do Stanów Zjednoczonych. Czy mu się to uda? Tom Clancy jest jednym z najpopularniejszych autorów thrillerów militarnych i politycznych w USA i mógłbym się założyć, że również na świecie. „Polowanie na Czerwony Październik” to jego debiutancka powieść z 1984 roku. Książka sama w sobie jest napisana przyjemnym językiem. Czyta się ją bardzo dobrze, wręcz chłonąc rozdział za rozdziałem. Zawiera mnóstwo szczegółów technicznych dotyczących uzbrojenia zarówno USA, jak również ZSRR. Akcja pokazana w książce jest wartka, interesująca, ale przede wszystkim strasznie wciągająca! Powiem wprost – jest to jedna z tych książek, przy których idzie zarwać nockę. Wydarzenia przedstawione są w niesamowicie realistyczny sposób. Rozmowy, które prowadzą bohaterowie, są wiarygodne i ciekawe. Fabuła serwowana jest czytelnikowi w taki sposób, że wprost nie sposób oderwać się chociażby na chwilę od lektury. Wszystkie elementy świata przedstawionego w książce bardzo dobrze ze sobą współgrają i są spójne. Poszczególne wątki kształtują ogólną fabułę, która jest po prostu świetna. Czytelnik nie ma prawa pogubić się w tej książce. Pozycję można nabyć w niemalże każdej dobrej księgarni lub po prostu wypożyczyć w bibliotece. Ale uwaga! Muszę was ostrzec jeszcze raz, już ostatni, że wciąga ona diabelnie! U mnie podczas czytania pojawił się syndrom „jeszcze jed-
48
nego rozdziału”. Polecam ją każdemu miłośnikowi militariów oraz dobrych thrillerów, uwierzcie mi – będziecie zachwyceni.
W kosmosie nikt nie usłyszy Twojego krzyku » Triste Cordis Do hasła reklamującego pierwszą część cyklu śmiało można dodać „oprócz śmiechu fanów, po ujrzeniu czwartej części filmu”. To, co w niej pokazano, jest obrazą dla marki i czymś, co spodoba się jedynie osobom mającym IQ na poziomie jaja facehuggera.
tycznych (z reguły na potrzeby wojska), b) wirusów (broń biologiczna), c) wizyty kosmitów (chęć zniszczenia USA, reszta świata się nie liczy). Wybaczcie za wyrażenie, ale im głośniej drą ryja, tym lepiej. Oczywiście bestia wyskakująca w akompaniamencie muzyki tak głośnej, że bębenki miażdżą
Zacznijmy od tego, że amerykanie nie potrafią straszyć. Co najwyżej przerazić głupotą tanich chwytów serwowanych w ilościach hurtowych obecnych w ich „horrorach”. Z jednej strony uwielbiam ten gatunek, ale z drugiej częściej bawią mnie niż straszą „hamburgerowe” produkcje. Polecany mi setki razy Paranormal Activity był jednym z najzabawniejszych filmów, jakie w życiu widziałem: „łaaa, spadł garnek!”. Szczytem absurdu są filmy o wszelkiego rodzaju mutantach, które powstają w wyniku: a) nieudanych eksperymentów gene-
mózg, to norma. Są jednak wyjątki. Panie, panowie… przed Wami legenda kina grozy. Obcy. W 1979 roku do kin trafił film, który wywrócił do góry nogami świat horrorów. Ridley Scott pokazał, że można straszyć inaczej, subtelniej, zaciągając do współpracy najbardziej przerażającą rzecz na świecie - naszą wyobraźnię. W końcu najbardziej straszy to, czego nie widać. W niniejszej recenzji skupię się na trzech pierwszych częściach Obcego, czwartą traktując jak piąte koło u wozu. Nie powinienem tego robić, ale dla niej zrobię wyjątek: będę sypał spoilerami na lewo i prawo. Dlaczego? Ponie-
Różności
Trylogia Aliens plus skok na kasę
49
Różności
waż to żenujące, pękające w szwach od absurdów odcinanie kuponów. Jeśli chcecie ją obejrzeć, miejcie, proszę, na uwadze, że nie będę ukrywał fragmentów fabuły. Moim zdaniem, czwarta część po prostu nie istnieje, nie wspominając o koszmarze, jakim jest mini seria Alien vs. Predator. Wszelkiego rodzaju serie filmów trzymają się jednej konwencji (Władca Pierścieni, Matrix etc). Trylogia Aliens jest wyjątkowa, to trzy zupełnie inne filmy grozy. Co prawda w każdym z nich czuć specyficzną dla serii atmosferę, ale wszystkie są zupełnie różne. Część pierwsza jest horrorem w pełnym tego słowa znaczeniu. Ci, którzy jej nie widzieli (są tacy?), poczują ciarki na plecach, gwarantuję. Druga natomiast to przytłaczający klimatem film akcji (mój faworyt), a trzecia łączy elementy „jedynki” i „dwójki”. Może nie zwala z nóg, ale mimo wszystko utrzymuje ciężką, charakterystyczną dla serii atmosferę nieustannego zagrożenia. Poza tym, ma sensownie zarysowaną fabułę i jest zwieńczeniem trylogii. Przez cały czas używam słowa „trylogia”, ponieważ dla mnie, miłośnika serii, część czwarta jest
50
przysłowiowym „piątym kołem u wozu”. Nie zrozumcie mnie źle. Nie czepiałbym się aż tak „czwórki”, gdyby przedstawiała inną historię w innym czasie. Wyobrażacie sobie czwartą część „Władcy Pierścieni”? Teraz już wiecie, dlaczego - nie licząc absurdu goniącego absurd - darzę ten film aż taką „sympatią”. O Alien vs Predator wolę nie pisać, ponieważ rzucę wiązankę godną mistrza bukieciarstwa. Chciałbym też zaznaczyć jedno: jeśli macie zamiar powrócić lub zapoznać się z tą znakomitą serią, zróbcie to pod jednym warunkiem - oglądajcie tylko i wyłącznie wersje reżyserskie. Nie chodzi tu bowiem o dodatkowe minuty, ale doszlifowanie każdego z filmów. Kolekcję czterech części można kupić chociażby na Allegro za około 60zł (sprawdziłem). Nie pożałujecie tej inwestycji.
„How do we kill it Ash? You can’t.” Fabuła filmu Alien, czyli Obcy: Ósmy pasażer Nostromo (podtytuł wyszedł tłumaczom na zdrowie) przedstawia historię siedmiu członków załogi tytułowego holownika.
Różności
W połowie drogi powrotnej komputer pokładowy, pieszczotliwie nazywany „Matką” (MU-TH-UR), odbiera sygnał SOS z księżyca LV-426, orbitującego wokół planety Calpamos. Zgodnie z obowiązującym prawem, „mamusia” wybudza ze stanu hibernacji załogę, której obowiązkiem jest sprawdzenie źródła sygnału i udzielenie ewentualnej pomocy. W związku z tym, kilkuosobowa grupa udaje się niewielkim lądownikiem na powierzchnię, ale nie znajduje nikogo. Znajduje za to coś. „Ósmego pasażera”. Za jego wygląd odpowiada H. R. Giger, utalentowany artysta, którego surrealistyczne prace są jedyne w swoim rodzaju. Początkowo niegroźny „gapowicz” szybko rozpoczyna polowanie. Niestety Nostromo to nie statek militarny, a bestia, z którą mają do czynienia, to drapieżnik doskonały, który ma kwas zamiast krwi i potrafi dostosować się do każdych warunków. Główna bohaterka, Ellen Ripley (Sigourney Weaver), oraz reszta załogi będzie musiała improwizować, aby przeżyć chociażby minutę. Tym bardziej, że Xenomorph, bo tak nazywa się rasa wspominanego potwora, może być dosłownie wszędzie. Sztuczka, jaką zastosował reżyser R. Scott, jest genialna w swojej prostocie. Dopiero na koniec filmu ujrzymy bestię w całej okazałości. Przez cały czas
wyobraźnia płata nam figle na widok przenikającego w tle ogona, odgłosu syku czy widoku fragmentu głowy. Tak powinno się straszyć. Niestety czas zrobił swoje. Dziś doskonale wiemy, jak wygląda Xenomorph. Niespodziankę szlag trafił. Mimo to i tak odczujemy niepowtarzalną dla tej serii, wyjątkowo ciężką atmosferę wywołaną chociażby genialną, minimalistyczną ścieżką dźwiękową. Częściej usłyszymy ambienty, odgłosy maszyn, pojedyncze dźwięki, ciche bicie serca (!), niż utwory zagłuszające film. Dodajcie do tego fakt, że bestia jest sprytna i może czyhać na swoje ofiary absolutnie w każdym zakamarku - chociażby na suficie. Ciasne, klaustrofobiczne korytarze i niewielkie pomieszczenia robią swoje. Kolejną zaletą jest naturalne zachowanie się bohaterów. Nikt nie zgrywa twardziela, wręcz przeciwnie. Strach sprawia, że dochodzi do sprzeczek, bohaterowie tracą panowanie nad sobą. Ich zachowanie udziela się nam. Na dobrą sprawę to samo można powiedzieć o każdej z trzech części. Jeśli Obcy Was nie wystraszy, to z pewnością poczujecie się niepewnie, widząc jednego z bohaterów przechadzającego się korytarzem, gdy w tle przemknie ciemna smuga. Oczywiście, można przyczepić się do typowego dla horrorów rozbijania się grupy na 51
Różności mniejsze, ale z drugiej strony nawet gdyby trzymali się razem, to jakie mieliby szanse w bezpośrednim starciu z czymś takim? Zabić go młotkiem i krzesłami? Musieli coś wymyślić, znaleźć sposób na pozbycie się nieproszonego gościa zanim pozostanie jedynym „pasażerem Nostromo”. Warto pamiętać, kiedy powstał film, i pogodzić się z faktem, że to nie futurystyczna „Poca…” ekhm, „Avatar”. Siłą rzeczy efekty specjalne zestarzały się, ale na szczęście produkcja ta pochodzi ze starych, dobrych czasów. Jakich? Gdy w pierwszej kolejności zastanawiano się, jak w ogóle stworzyć zaplanowaną scenę, gdzie efekty były przysłowiową wisienką na torcie. Dziś jest odwrotnie: „chłopaki, mam fajne efekty w 3D… nagrajcie coś do tego”. I tak oto powstają „Piranie” w 3D, które są do D. Warto wspomnieć, że dzisiejsze edycje zostały poddane cyfrowej obróbce, dzięki czemu wyglądają i brzmią lepiej. Podsumowując, „Obcy” to film dla miłośników kina grozy, którzy uwielbiają ciężki klimat i to uczucie niepewności. Miłośnicy psychopatów z piłami oraz pseudo strasznych „historii, które ponoć wydarzyły się naprawdę” nie mają tu czego szukać. „Tu je klimat, a nie wariat z nożem, nastolatki zbyt głupie by zadzwonić na 52
policję i przerażające spadające patelnie.”
„They’re coming out of the goddamn walls!” W 1986 roku do kin trafiła kontynuacja nazwana po prostu „Aliens”. Już sama nazwa sugerowała, że tym razem na scenę wkroczą, co najmniej dwa Xenomorphy. Polacy mieli nie lada orzech do zgryzienia. Gdyby z poprzedniej części wyrzucono słowo „Obcy” mielibyśmy kolejną „Szklaną Pułapkę” i powód do śmiechu. Na szczęście tak się nie stało. „Obcy: Decydujące Starcie” rozpoczyna się od przesłuchania Ripley. Korporacja Weyland-Yutani chciałaby wiedzieć, do czego doszło na wartym miliardy dolarów transportowcu Nostromo. Oczywiście nikt nie wierzy, że za wszystkim stoi jakiś Xenomorph, morderca idealny, znaleziony na LV-426, w którego żyłach płynie kwas. Gdyby coś takiego istniało, koloniści uzdatniający wspomniany księżyc do życia wezwaliby pomoc… chwileczkę. Koloniści? Rodziny? Dzieci? Wściekła Ripley zdając sobie sprawę z zagrożenia próbuje przekonać komisję, tym bardziej że nie chodzi o jednego „kosmitę”, lecz dziesiątki,
nym, tracącym zdrowy rozsądek żołnierzom, ale i nam. Pojedyncze „piknięcia” o coraz większej częstotliwości sprawiają, że serce zaczyna bić szybciej. Cameron nie zapomniał, że marines to ludzie, którym w wyjątkowo stresujących sytuacjach mogą puścić nerwy. To ogromny atut wspomnianego filmu. Kreacje postaci są co prawda nieco stereotypowe, ale na szczęście nie przekroczono granicy zdrowego rozsądku. Sigourney Weaver po raz kolejny pokazała klasę. Ripley z jednej strony jest przerażona, co widać na jej twarzy i po mowie ciała, ale z drugiej nie ma wyjścia. Musi stawić czoła Xenomorphom, ponieważ tym razem walczy nie tylko o swoje życie i nie mam tu na myśli marines. W przypadku „dwójki” warto wspomnieć o wersji reżyserskiej. Oglądajcie tylko i wyłącznie ją. Dzięki dodatkowym minutom Cameron wyjaśnił „w rozszerzony sposób”, jak doszło do infekcji kolonii oraz pokazał kilka krótkich, ale bardzo istotnych scen. Co mógłbym napisać w podsumowaniu? Trudna sprawa. Z jednej strony Aliens to film akcji, ale mimo wszystko nadal horror, który potrafi wystraszyć. Którego elementu jest więcej? Oceńcie sami i pamiętajcie, aby oglądać go w wersji reżyserskiej. Tylko i wyłącznie.
Różności
jeśli nie setki. Mimo to, „mordercę doskonałego” włożono pomiędzy bajki, a Ripley odesłano, by ochłonęła. Dziwnym „zbiegiem okoliczności” po utracie kontaktu z LV-426, to właśnie ona zostaje poproszona o pomoc, jako „doradca” dla niewielkiej grupy marines, która wyrusza do kolonii. Kilka godzin wcześniej próbowano zrobić z niej wariatkę, a teraz „doradcę”? Ripley domyśla się, do czego mogło dojść. I ma rację; jednak to, co zastaje na miejscu, przechodzi jej najśmielsze oczekiwania. Mimo że to teoretycznie film akcji, to w praktyce nadal porządny straszak. Mówiąc krótko Nostromo było przy tym wszystkim wesołym miasteczkiem. Klaustrofobia, ciemność rozświetlana od czasu do czasu migoczącymi świetlówkami, „ogłuszająca cisza”, ponownie minimalistyczna muzyka, naturalne zachowania postaci i coś jeszcze, co buduje fenomenalny klimat. Tym razem za film odpowiada J. Cameron i muszę przyznać, że odwalił kawał dobrej roboty. Jedno z miejsc śmiało można uznać za kultowe. Co więcej, wręczył marines urządzenie, które straszy bardziej niż wszystkie wymienione elementy. Mowa tu o wykrywaczu ruchu, który potrafi przyprawić o zawał serca nieustannie płatając figle nie tylko przerażo-
53
Różności 54
„What kind of animal would do this?” W 1992 roku David Fincher pozamykał najważniejsze wątki oraz dokończył opowieść o Ripley i jej walce z Xenomorphami. Tym razem akcja dzieje się w zapomnianej przez wszystkich byłej kolonii karnej na planecie Fiorina 161. Dawni więźniowie, największe szuje skazane za morderstwa i gwałty, pozostawieni sami sobie nie pozabijali się nawzajem dzięki charyzmatycznemu przywódcy i religijności. Nie trudno przewidzieć, co się stanie, gdy do tego całkiem nieźle działającego mechanizmu trafi ziarnko piasku w postaci kobiety. Ale to nie Ripley będzie największym zmartwieniem więźniów. Wraz z nią do kolonii karnej trafi Obcy i bardzo szybko zacznie „redukować liczbę więźniów”. Mimo to, zarządca za wszelką cenę będzie starał się tłumaczyć kolejne makabryczne morderstwa nazywając je „przypadkami” lub zwalając winę na innych więźniów. To zrozumiałe. Ostatnie, czego potrzebują, to wybuch paniki. Podobnie jak w części pierwszej „mieszkańcy”, nie mając żadnej broni, będą musieli improwizować. Tym razem jednak będą mieli większe pole do popisu i wielkie kadzie płynnego ołowiu; wystarczy tylko przygotować dobry plan. Po raz trzeci
aktorzy zachowują się jak tak ludzie, a nie banda terminatorów, choć czasami zdarzają się wyjątki. Wiele scen zasługuje na ogromne uznanie, jednak nie mam zamiaru opisywać żadnej z nich. Nie zepsuję Wam tej niespodzianki. Znam powiedzenia typu „stare jak Internet, każdy go widział”, ale nie każdy musiał oglądać wszystko. A trylogia „Obcego” to pozycja obowiązkowa dla miłośników kina science-fiction. Podczas, gdy Cameron straszył nas wykrywaczem ruchu, Fincher zastosował inną sztuczkę. W części scen użył obiektywu szerokokątnego, aby ukazać świat z perspektywy Xenomorpha goniącego ofiarę. Dla mnie to po prostu genialny pomysł. Trzecia część, parafrazując pewną polską komedię, „zawiera najmniej horroru w horrorze”, ale broni się „obcym klimatem” oraz tak uwielbianym przez fanów uczuciem zagrożenia i ciężką atmosferą. Nawet w trakcie wydawać by się mogło spokojnego dialogu, nie możemy mieć pewności, czy czająca się w półmroku bestia nie zaatakuje jednego z bohaterów. Nie zabrakło także interesującego, niespodziewanego zwrotu akcji oraz porządnego zamknięcia wszystkich wątków. To ogromna zaleta trzeciej części. Fincher doszedł do wniosku, że „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym”. I tak się właśnie stało. Ripley przebyła długą drogę. Od klaustrofobicznego koszmaru Nostro-
„Kill… me” Miejmy to za sobą. Mimo zamknięcia wszystkich wątków Ripley powraca, aby walczyć z Xenomorphami po raz czwarty. A teraz ostrzeżenie: jeśli mimo wszystko chcecie obejrzeć ten żałosny, beznadziejny, idiotyczny film, którego fabułę doczepiono do trylogii na siłę i dwa litry Poxipolu, przejdźcie proszę do podsumowania. Nie mam zamiaru bawić się w ukrywanie szczegółów fabuły. Za ten chłam, który nie powinien w ogóle istnieć odpowiada Jean-Pierre Jeunet. Najprościej rzecz ujmując, na trzeźwo tego nie kręcili. Moim zdaniem ten film powinien podzielić los gry E.T. Co się z nią stało? Była tak słaba, że wszystkie kopie dosłowne zakopano na pustyni. Tak byłoby lepiej. Nie ma tu bowiem klimatu poprzedniczek, co już skreśla niniejsze „arcybadziewie”, a bohaterowie zachowują się, jakby ze smyczy zerwało się stado jamników, a nie Xenomorphów. Tyczy się to nawet Ripley, chociaż ją można w pewien sposób wytłumaczyć. A szkoda, ponieważ nic tak nie rujnuje filmu jak nienaturalni bohaterowie. Pomijam już dziwaczne ujęcia kamery oraz przeciętny poziom aktorstwa. Zamiast walki o życie, zaserwowano jakże „oryginalne i niepowtarzalne” ratowanie Ziemi przed nieuchronną zagładą ze strony Obcych. Recz jasna, tylko i wyłącznie Ripley jest w stanie temu zapobiec. Oczywiście pałęta się przy niej kilka pozbawionych charakteru wydmuszek, ale i tak wiadomo, jak to wszystko się kończy. Końcówka to jeden, wielki, muszę użyć tego słowa, face palm. Ciągłe ukazywanie szczęk monstrum oraz przesadnie głośny ryk być może miały budować klimat, ale nie wyszło. Jeśli powyższe elementy nie wystarczą, aby skreślić ten film, to może
jeden przykład „pomysłowości” producentów przekona Was, że czwarta część to dno i metr mułu. Naukowcy postanowili wykorzystać Xenomorphy jako broń biologiczną. Znając możliwości stworzeń zamknęli je w metalowej klatce. Powtarzam – metalowej. Stadko obcych, poświęcając jednego ze swoich, zalewają podłogę kwasem, który wyżera w niej dziurę. Swoją drogą, skąd prymitywne zwierzęta mogły wiedzieć takie rzeczy? Pluły kwasem na wszystko, dopóki nie zorientowały się, że to, na czym stoją, da się przebić? Ale to nie koniec. Zszokowany naukowiec zagląda do otworu, którym przed chwilą uciekły bestie! W innej – to po prostu mistrzostwo - „ugryziony” w głowę żołnierz wyciąga sobie kawałek mózgu i ogląda go robiąc przy tym uroczego zeza. Dłoń odruchowo uderza w czoło. Aha, taka ciekawostka. Sigourney Weaver naprawdę trafiła piłką do kosza „za trzy” odwrócona do niego plecami, zatem uznano, że ujęcie to musi trafić do filmu. No dobrze, jest tu kilka ciekawych scen, ale nie uratują one fatalnej całości oraz faktu, że ten film nie powinien w ogóle istnieć. Trylogia to trylogia. Rozumiem chęć zarobienia milionów dolarów, ale do jasnej… „Obcy” to dość duże uniwersum. Czy nie można było stworzyć filmu, którego akcję osadzono by przed lub pomiędzy częściami trylogii? Inny bohater/ ka, inne czasy, a kto wie, być może udałoby się utrzymać klimat serii? A tak - otrzymaliśmy film, w którym facet wyciąga sobie kawałek mózgu. Na trzeźwo tego nie kręcili…
Różności
mo, przez walkę o życie na LV-426, aż po starcie w kolonii karnej, gdzie jedyną bronią był umysł „zwierzyny łownej”. Kłaniam się nisko i chyba obejrzę je jeszcze raz.
Na koniec chciałbym napisać kilka słów o wydaniu. Warto kupić edycję kolekcjonerską zawierającą wersje reżyserskie każdego z filmów. W każdej części przed „seansem” sami reżyserzy wypowiadają się o wprowadzonych zmianach. Co więcej, na jednej płycie znajdują się obie wersje, dzięki czemu sami możemy zdecydować, która jest lepsza. Szkoda tylko, że w reżyserskich zabrakło polskiego lektora. Powtórzę się, ale około 60zł to doskonała inwestycja. 55
Różności
Felietony redakcyjne Czyli o życiu, śmierci, kobietach, a nawet o kucykach
Pamiętnik Oficera Maremachtu 4
O tym, jak Molestia pożarła Celestię ~SPIDIvonMARDER Molestia to jedna z kilku postaci fandomowych, których nie lubię, pomimo że jest z nią kupa śmiechu. Powód jest całkiem prozaiczny – przesłoniła sobą oryginał, czyli księżniczkę Celestię. My sami do tego doprowadzaliśmy, jarając się do niemożliwości koncepcją księżniczki gwałtu i innych niezbyt cenzuralnych rozrywek. Molestia to, Molestia tamto, tysięczny mem „zaraz cię ugryzę” albo „Molestia patrzy, jak clopiesz”. To wszystko przestało być zabawne, a zaczęło grozić równowadze fandomu w chwili, kiedy nowo wciągani do stada broniacze o księżniczce Celestii mogli
56
niewiele powiedzieć, ale Molestii mieli całe gigabajty obrazków i clopów na kompach. Ja wiem, że bardzo duża część z nas nawet całego serialu nie widziała, a interesuje się głównie poczuciem humoru kolegów. Jest to jednak przykre. Celestia powstała jako postać jednoznacznie pozytywna i odgrywającą fundamentalną rolę w fabule. Wszelkie podteksty i drugie dna wymyśliliśmy sami. Trzeba uderzyć się w pierś i to przyznać szczerze, bo w żadnym z 4 sezonów o Molestii nie ma ani słowa. To, że czasem ujęcie jest takie, jakby wpatrywała się w czyjś tyłek albo dopatrujemy się jej mrocznej strony... zgoda... śmieszne to to i straszne... ale miejmy w tym ogar i umiar! Bo można się żachnąć z rozpaczy, kiedy na dowolnym maratonie kreskówki, w momencie, gdy wchodzi na ekran Celestia, zaraz rozlegają się okrzyki: „O! Zaraz kogoś zgwałci!”. Super... Jednym z atutów tej kreskówki jest jej niewinność. Nie każę nikomu zachowywać celibatu związanego z naszymi wyrafinowanymi żartami, ale... pamiętajmy o korzeniach. One też są piękne.
Dokąd zmierza fandom? Czyli o drodze do nikąd. Hippie! Hippie!" - ale wasza era już minęła! Moja przygoda z fandomem zaczęła się ponad dwa lata temu. Kupa czasu, nie sądzicie? Wtedy to byłem młody bronym pełnym entuzjazmu w to, że czego się nie dotknę to zamieni się w kucyki. Na mój entuzjazm jednak szybko zostało wylane wiadro zimnych pomyj (ewentualnie zimnej wody).
Jak jest? Wydaje mi się, że nasz fandom skupił się już po prostu na byciu fandomem i nie zamierza starać się o żadne wyższe cele. Artyści skupili się na płatnych comissionach, co poniektóre osoby też raczej wolałyby by na meecie trochę zarobić. Reszta się spotyka i albo kupują kucyki, jak są nieletni, albo idą na piwo, jak są pełnoletni. Dokąd to wszystko zmierza? Wydaje mi się, że częśc osób będzie “coś” robić, reszta będzie miała wywalone, a jak sezony się skończą fandom też się skończy, tak jak kiedyś hippisi, którzy w końcu skończyli ćpać i założyli garnitury i marynarki i poszli pracować w korporacjach.
Różności
Po prostu bobulowe
to zbiorowisko nerdów i trolli, ale chyba chcemy by wszystkim nam żyło się lepiej?
Osoby będące w fandomie nieco dłużej już na wstępie mi powiedziały, że miłość, przyjaźń i tolerancja, to może i działają w Equestrii, ale nie tutaj. Cóż, moje zdziwienie było duże, czy serial przecież nie mówi o unwersalnych wartościach jakimi kierować się powinien każdy w miarę porządny człowiek? Jak sie okazało nic z tych rzeczy. Lepiej zasłonić się tekstem, że “miłośc i tolerancja” to wymysł fandomu, a tak na prawdę to nigdy to nie istniało. Cóż skoro nawet jest to wymysł trolli, to czemu nie próbować by fandom był ciut lepszym miejscem od zwyklego społeczeństwa? I have dream W sumie nie powiniem tego pisać. Pierwsza osoba, która otwarcie i oficjalnie to napisała, źle skończyła. W każdym razie wypadałoby by bronies trzymali się pdostawowych zasad. Szacunku dla drugiej osoby. Wysłuchania jej argumentów, jeśli nawet się z nią nie zgadzamy to zamiast robić shitstorm zachować się normalnie. Ja rozumiem, że fandom 57
Różności 58
Komiks
Podziękowania dla: Salmonelli po to aby
– za zarywanie nocy zrobić ciekawy wywiad,
Fudiego - za artykuły i recenzje, że mu się jeszcze chce i ,że nadal jest pozytywnie nastawiony do fandomu, co mnie ciągle dziwi, Stabiemu - za walkę z okładką, którą naczelny postanowił zmienić dzień przed wydaniem numeru, jak widać udało się, SPIDIEMUvonMARDER – za artykuły. Pozostaje nam czekać na polemikę wywołaną „Bólami fandomu”, Cahan - za recenzje fanfików i długie, niemniej ciekawe artykuły. Jak tak dalej pójdzie dostaniesz pieczątkę z zniemniaka z napisem „brohoofowy tytan pracy”, Triste Cordis’a – za na prawdę długie artykuły oraz chęci do pisania kolejnych, Foley’a – w tym wypadku za recenzję, ale w następnym numerze zobaczycie jego artykuł (który mógłby być chyba nieco dłuższy), Matyasowi Corra - za rozpijanie naczelnego oraz wywiad, któego do tej pory na oczy nie widziałem, Huskiemu - bo wreszcie twój artykuł doczekał się publikacji, mam nadzieję, że będziesz z tego powodu zadowolony, Breeze - za pierwszy artykuł do Brohoofa. Może nie ostatni?
Różności
Podziękowania
Piotrkowi_EPKK - za wpełni profesjonalne korekty, a także ściągnięcie do naszej redakcji kolejnej kobiety korektorki, Kamishy - za wzięcie „na klatę” całkiem sporej liczby korekt w przeciągu jednego dnia, prawdziwy z niej tytan pracy :), Bezi’emu, Leah, Geraltowi of Poland za korekty, Cichemu - za przetłumaczenie komiksu, a potem wysłanie go przez facebooka, który to facebook zmniejszył komiks dwukrotnie, przez co pasek nie nadawał się do publikacji, jak widać jakoś temu zaradziliśmy (wraz ze Stabim, który bardzo nie lubi czcionek nie posiadających polskich znaków), Proenixa za zostanie nieoficjalnym doradzcą w sprawie DTP, Sz6stemu - za wysyłanie plakatu meeta przez fb (ta sama sytuacja co z Cichym), za możliwość patronowania akcji fundacji Canterlot związanej z książkami, Tarrethowi - za to, że martwi się o nas i zakłada w naszym dziale ciekawe tematy, Makerowi – za dbanie o naszą stronę, Wszystkim tym, którzy najchętniej by podkładali nam kłody pod nogi. Dzięki wam mamy sporo motywacji do pracy, dziękujemy!
59