
4 minute read
Na celowniku ewangelika Zapiski z dziwnego czasu Łukasz Cieślak
Na celowniku ewangelika
Łukasz Cieślak
Advertisement
Zapiski z dziwnego czasu
I nagle się okazało, że trzeba siedzieć w domu. Nie dzień, nie dwa, ale przez długie tygodnie. Dziwny to czas, w którym „dystans społeczny” stał się cnotą. A skoro już siedzimy w domach, to garść zapisków ode mnie z tego dziwnego czasu:
Z kryzysami – takimi jak trwająca epidemia – wiąże się wysyp spiskowych teorii i tak zwanych. legend miejskich. Poważni ludzie, wydawałoby się, zaczynają sobie udostępniać „demaskujące” materiały. Sam dostałem kilka linków do stron internetowych, z których dowiedziałbym się o programowaniu myśli za pomocą wirusa, wszczepianiu czipów przy okazji szczepień, sterowaniu ludźmi za pomocą fal elektromagnetycznych, ale również o dezynfekowaniu miasta poprzez rozpylanie jakiegoś płynu z helikoptera. Jak mawiał Albert Einstein: „Tylko dwie rzeczy są nieskończone – wszechświat i ludzka głupota”. Przytoczone przykłady nie muszą świadczyć o głupocie, ale raczej o potrzebie jasnego wyjaśnienia sobie pewnych rzeczy, które same w sobie nas przerastają. Epidemia, choroba, kryzys – to słowa, które ostatnio stale nam towarzyszą i choć znamy je od dawna, dopiero teraz (przynajmniej dla mnie) nabrały one realnego znaczenia. Wysyp tak zwanych „fake newsów” dobitnie w obecnym czasie pokazał, że informacja może być cennym dobrem, o ile jest sprawdzona i wiarygodna. Jednak nadal wielką konkurencją dla niej pozostaje informacja atrakcyjna i łatwa w odbiorze. Przyznaję, że nabrałem nie tylko dystansu do ludzi na ulicy, ale ogromnego dystansu do tego, co czytam w Internecie. Taka nauka z tej całej epidemii.
Poza tym obserwuję ciekawą zmianę w języku. Sformułowanie „epidemię i wiążące się z nią ograniczenia” zostało w zasadzie zastąpione uniwersalnym polskim słowem „to”. Mówimy tylko „kiedy to się skończy” – sprawa jest jasna, o jakie „to” chodzi. Przypomina mi to scenę ze „Stawki większej niż życie”, w której Hans Kloss egzaminował młodego Niemca, który miał przeniknąć do polskiego podziemia. Chłopak miał opowiadać dowcipy o nazistach itp., i w jednym z nich użył zwrotu „władze okupacyjne”. Na to Kloss odparł, że nikt tak nie mówi, ponieważ mówi się „oni”. „Oni” kogoś aresztowali, „oni” czegoś zakazali i tak dalej. Dzisiaj mamy nasze „to”. Krótkie, znaczące i męczące. To.
Kolejna sprawa to planowanie. W zasadzie niecelowe. Kiedy pojadę do Warszawy? Kiedy polecę do Budapesz
tu? W który weekend pojadę w Beskidy? Nie sposób nic zaplanować, bo jest zbyt duże ryzyko, że plan nie wypali. Dotychczas śmieszyła mnie odpowiedź „trudno powiedzieć”, którą proponowano w różnych ankietach, a dzisiaj jestem chodzącym „Trudno powiedzieć”. Można się z tego trochę śmiać, ale na dłuższą metę bez snucia planów i ich realizacji człowiek staje się niespełniony. Życie sprowadza się biologicznego pulsowania, ale brak mu pełnego smaku.
A propos smaku, to okazuje się, że jedzenie pięciu posiłków dziennie jest możliwe, o ile biuro ma się w kuchni. Codzienne gotowanie też zagościło w moim domu i przyznaję, że to czynność, która najlepiej pozwala się odseparować myślowo od sytuacji ogólnej. Całkiem niezła podaż warzyw i owoców jakoś niepostrzeżenie zmieniła moją dietę, co do której przed czasem epidemii można było mieć zastrzeżenia. Jest to jakiś pozytyw, mimo wszystko, choć skutek uboczny posiadania w zasięgu ręki smacznych produktów zaczyna już objawiać się przy zapinaniu spodni. No, ale czas powoli odkurzyć rower i może uda się co nieco spalić.
To, czego nie udało mi się dotąd zrobić, to powrót do klasycznej powieści. Miała być „Czarodziejska góra” Tomasza Manna, ale jakoś sanatorium gruźlicze nie okazało się przyjemną scenerią. Dostojewskiego w tym stanie rzeczy nie ruszyłem wcale. Jedną z lepszych rozrywek okazały się za to memy i krótkie nagrania, których nagle pełno pojawiło się w moim świecie. Polityczne, społeczne, życiowe… no, na każdą okazję coś się znajdzie!
Zmiany, zmiany, zmiany – jak mawiał Dudała w „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Widać je bardzo w kościelnej rzeczywistości. Nabożeństwa on-line, grupy modlitewne, wspólne śpiewanie, itp. Najbardziej cenne w tych zdalnych formach przeżywania religijności jest to, że można wybrać ich zakres i formę uczestnictwa. Leżąc w łóżku można słuchać kazania z drugiego końca Polski, co w normalnych warunkach było trudniej dostępne. Kościół pokazuje się w sieci jako bardzo różnorodny. Jedni lepiej, inni gorzej radzą sobie z technologią. Jedni kreatywni, inni sztampowi. Ale tacy jesteśmy i nie ma się czego wstydzić. Niemniej, chciałoby się wrócić do „swojej” ławki w kościele i oby było to czym prędzej możliwe.
I tak dochodzimy do pojęcia, które gdzieś cały czas mam z tyłu głowy – do nadziei. Nadzieja jest tym, co mimo siedzenia w domu, mimo braku sensowności planowania, mimo tych wszystkich utrudnień, pozwala przeżywać kolejny dzień. Nadzieja, że kolejny dzień zbliża nas do normalności. Nadzieja, że pracownicy ochrony zdrowia nie opadną z sił. Nadzieja, że naukowcy zapanują nad wirusem i nadzieja, że nam się wszystkim po prostu uda. „Albowiem Ja wiem, jakie myśli mam o was – mówi Pan – myśli o pokoju, a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją” (Jr 29, 11).