Pus t el ni kJ a no
MOJ EBI ESZCZADY
Pustelnik Jano
MOJE BIESZCZADY
wydawnictwo
2016
Text © 2016 by Jan Darecki Zdjęcia © Jan Darecki ©for the Polish edition by EgoVision Sp. z o.o., Kraków 2016 Projekt okładki, układ graficzny i skład:
Martyna Sobolewska Korekta:
Anna Strakowska „AS-KOR”, astrakowska@gmail.com Koordynacja produkcji:
Rafał Cygan Wydanie pierwsze, Kraków 2016 Wydawnictwo EgoVision Sp. z o.o. ul. Grzegórzecka 103, 31-559 Kraków tel. 502 127 654 ISBN: 978-83-939510-2-4 Nakład 1000 egzemplarzy Druk i oprawa: DZIEŁODRUK Sp. z o.o., Klimontów
Pustelnik Jano
MOJE BIESZCZADY Bieszczady to moja Ziemia Obiecana, to kraina, w której po raz pierwszy pojawiłem się ponad 45 lat temu. Już od dziecka fascynowała mnie swym pięknem i tajemniczością, dlatego z wielką radością przekazuję w ręce Czytelników mój kolejny, już ósmy album, w którym pragnę pokazać to, co w Bieszczadach jest najpiękniejsze i najcenniejsze. Dla mnie Bieszczady to nie tylko przepiękne krajobrazy, ale także, a może nawet przede wszystkim, piękni ludzie, ciekawe Osobowości. W tym albumie przedstawię ludzi tworzących współczesną kulturę Bieszczadów oraz opiszę te wydarzenia, które zasługują na uwiecznienie. Od kilku lat mieszkam u mojego przyjaciela „Cobry” w Polańczyku nad Jeziorem Solińskim, gdzie mam swą pustelnię „Tabor”. To właśnie stąd wyruszam na fotograficzne wyprawy w góry czy na włóczęgę w poszukiwaniu nowych wspaniałych ludzi. Znaczną część tej publikacji poświęcę organizowanym przeze mnie Bieszczadzkim Zlotom Leśnych Ludzi, które już w obecnym czasie stały się imprezą kultową, przyciągającą gości nawet z zagranicy. Gdy w 2004 r. organizowałem pierwszy Zlot, nawet nie przypuszczałem, że po kilku latach te spotkania będą największymi wydarzeniami towarzyskimi regionu. Pierwszy Zlot miał miejsce nad jeziorem na statku „Tramp” i na ranczu u zakapiora Zygi. Właściciele statku, Jan Zajda i Tadeusz Gurgul, zafundowali nam dwugodzinny rejs po jeziorze, zabierając przy okazji Króla Włóczęgów, Juliusza I oraz byłego perkusistę grupy Dżem Michała Giercuszkiewicza „Giera”, mieszkającego wówczas na swej tratwie. W Zlocie wzięło udział około 30 osób, m.in. nieżyjący już „Majster Bieda”. Jak cenne są takie spotkania, doceniamy dopiero po latach, gdy niektórzy z nas już odeszli na Niebieskie Połoniny. Pozostają po nich miłe wspomnienia i zdjęcia, często zwykłe, ale wielkiej wartości dokumentalnej i emocjonalnej.
MOJE BIESZCZADY
3
Jezioro Solińskie
Poranne mgły nad Jeziorem Solińskim 4
Pustelnik Jano
Zapora w Solinie
Konie pod TarnicÄ… MOJE BIESZCZADY
5
Jezioro Myczkowieckie
Widok z Krzemienia 6
Pustelnik Jano
Pisząc tę książkę, będę korzystał z moich pamiętników, zachowując chronologię, ukazując rozwój naszego artystycznego środowiska, tak więc publikacja ta jest siłą rzeczy autobiografią. Opowieść rozpocznę od 1979 roku, od momentu, w którym przerwałem studia i w wieku 24 lat wyjechałem z rodzinnego Rzeszowa w Bieszczady realizować swe fantastyczne marzenia, rozpoczynając życie człowieka bezdomnego. Zamieszkałem tuż nad jeziorem w starej, dziurawej łodzi kabinowej stojącej na suchym lądzie. Była tak dziurawa, że nie nadawała się do pływania, ale do zamieszkania jak najbardziej. Kabina była na tyle duża, że mogłem w niej stać nie schylając głowy. Jedynym problemem był dziurawy dach, przez który w czasie deszczy woda lała się do środka, ale uporałem się z tym mankamentem, nakrywając łódź folią. Łódź należała do klubu żeglarskiego „Stomil”, a bosmanem był „Johny” z Polańczyka. Dzięki niemu miałem gdzie mieszkać i realizować swoje plany. Tak więc ta stara łódź stała się moją pierwszą pustelnią. W słoneczne dni większość czasu spędzałem nad jeziorem opalając się i rozmyślając, natomiast podczas wielodniowych ulewnych deszczy chodziłem po okolicznych wzgórzach, przy okazji zbierając ciekawe huby, które sprzedawałem lub zamieniałem na żywność. Nie mając pieniędzy na życie, byłem zmuszony sprzedać wszystkie moje książki… Pewnego razu, penetrując las w okolicy nieistniejącej już wsi Horodek, wszedłem na drzewo z siekierą, aby odciąć piękną hubę. Gdy ją odrąbałem, rzuciłem siekierę na ziemię, a po chwili z hubą w rękach spadłem z drzewa z wysokości kilku metrów, upadając na plecy, tuż koło siekiery, która sterczała ostrzem do góry. Leżąc na ziemi, zauważyłem obok głowy ostrze siekiery! Przyszedł więc czas na głęboką refleksję. Budziło się we mnie przeświadczenie, że nie przypadkowo ocalałem, że Bóg chce mi przez to doświadczenie coś powiedzieć, otworzyć mi oczy. Przecież mógłbym już nie żyć! A jednak żyję, po co, na co? Mijały miesiące, skończyło się lato, przyszła cudowna jesień i to nie taka zwykła, lecz bieszczadzka. Niewidzialny Bóg widzialny w swoim stworzeniu, w górach, w drzewach… Piękno stworzenia mówiące o pięknie Stwórcy. Ponieważ noce stawały się coraz chłodniejsze, przeniosłem się z łodzi na przystań, zajmując malutkie pomieszczenie. Spałem poubierany w kilka swetrów, owinięty śpiworem i kocem, lecz w zimne noce trudno było wytrzymać. Na dodatek miałem nieproszonych gości – szczury i to bardzo głodne.
W nocy wyjadały mi zapasy żywności, łaziły po mnie, ale na szczęście nie atakowały. Wobec takiej sytuacji resztki jedzenia zamykałem w słoikach albo podwieszałem pod sufitem na sznurku. Miałem tylko głupie myśli, czy z głodu nie dobiorą się do mnie, tyle się przecież słyszy… Tak oto realizowały się moje szalone marzenia o skrajnym ubóstwie, bezdomności… a przede mną zima. I tu kończą się żarty, bo można nie doczekać wiosny, a najlepiej o tym wiedzą właśnie bezdomni. W tych trudnych chwilach mogłem jednak liczyć na pomoc moich niewidomych przyjaciół z Polańczyka, zwłaszcza czterdziestoletniego „Amigo’’, który przygarnął mnie do swego pokoju w hotelu robotniczym, żywił mnie i poił, i nie tylko herbatą. „Amigo’’ to postać bardzo ciekawa. Kochał życie, lubił się bawić, chwytał każdy dzień, a równocześnie potrafił głęboko myśleć… Czasami ukazywał mu się Anioł Stróż, którego potrafił opisać, mimo że był niewidomy. Święta Bożego Narodzenia postanowiłem spędzić z rodzicami, a po kilku dniach wrócić do Polańczyka. Święta szybko minęły i znowu opuściłem wygodne mieszkanie z zamiarem powrotu w Bieszczady. Była to najdłuższa podróż w moim życiu, bo zamiast kilku godzin, trwała kilka miesięcy. Mówiąc krótko – wcięło mnie. Zaraz po wyjściu z domu trafiłem do hipisowskiej komuny u „Gosposi”, a tam czas płynął wolniej… Do Polańczyka dojechałem wczesną wiosną. Na przystani był już nowy bosman „Maruś”, równie życzliwy jak poprzednik. Kupiłem od niego mały, bardzo płytki i szybki kajak własnej produkcji. Cena była przystępna: „trzy wina i święto lasu”, jak mawiał bosman. Kajak był leciutki, zwinny, znakomity na spokojne jezioro, lecz przy wysokiej fali niebezpieczny, tracił sterowność, a fale go zalewały. Wykorzystując każdą sprzyjającą aurę, opływałem całe jezioro, wyszukując w zatoczkach interesujące korzenie. Popłynąłem na Wyspę Skalistą (250 m długości), którą odkryłem rok wcześniej i postanowiłem na niej zamieszkać. Znalazłem na niej upragnioną samotność i kolejną pustelnię, mały domek na niedużej polance, gdzie na ognisku gotowałem sobie wodę na herbatę czy jakieś skromne obiady. W tym czasie, a był to rok 1980, było tam wielkie odludzie. Jedynym osadnikiem był mieszkający kilka kilometrów dalej znany zakapior, bieszczadnik pan Henryk Victorini. Czasami widywałem go na jeziorze, lecz nie miałem odwagi do niego zagadać. Wtedy MOJE BIESZCZADY
7
Puszcza bukowa
miał 44 lata, a ja tylko 25. Mój wielomiesięczny pobyt na wyspie to czas szczególnie ciekawy, pełen traperskich wędrówek po lasach i górach, zwłaszcza po bajecznie pięknych Stożkach, wyprawy kajakiem do wsi Rajskie czy do Chrewtu. W tym okresie dużo pływałem, wyszukując w zatokach materiał na nową pustelnię, którą chciałem wybudować na całkowitym odludziu, na Horodku za „Drzewem Wisielca”. Gdy pewnego razu penetrowałem teren za Zatoką Victoriniego, zauważyłem w lesie szałas. Podszedłem bliżej, aby go obejrzeć i moim oczom ukazał się iście bajkowy widok. Przed szałasem na pieńku siedział mężczyzna z długą brodą, a uśmiechnięta twarz budziła sympatię. Akurat coś rzeźbił, więc przeprosiłem, że zakłócam spokój i chciałem odejść, lecz leśny ludek zaprosił mnie do swojego „pałacu”. Ten bajkowy skrzat to był znany bieszczadzki zakapior Zdzichu Rados, człowiek przez swych znajomych lubiany i szanowany. Był życzliwy, gościnny, z sercem na dłoni. Chyba przez swą uczciwość naraził się władzy ludowej, która go prześladowała, a milicja paliła jego szałasy. Zdzichu był nie tylko znakomitym rzeźbiarzem, ale i gawędziarzem. Potrafił ciekawie opowiadać o Bieszczadach i bieszczadzkich zakapiorach. A znał ich wszystkich: „Jędrka Połoninę”, „Majstra Biedę”, „Jurka Dwa Tysięcy”, Lutka Pińczuka, „Johanna”, „Prezesa”, „Ducha Gór”... I w takich to okolicznościach narodził mi się pomysł, aby organizować zloty bieszczadników, na które zjeżdżaliby wszyscy ludzie, potocznie określani mianem zakapiorów. W tym szerokim pojęciu mieszczą się ludzie bardzo różni, mieszkający w lesie drwale czy smolarze, osiedleni w miasteczkach i wioskach malarze, rzeźbiarze, poeci, pisarze… Wszystkich zaś łączy miłość do Bieszczadów, które stały się dla nich Ziemią Obiecaną, w której mogą realizować swe marzenia i artystyczne pasje. Wśród bieszczadników terminu „zakapior” pierwszy używał Zdzichu Rados, a niezależnie od niego, użył go Edward Stachura w „Siekierezadzie”. I tym sposobem „zakapior” wszedł do ogólnego obiegu. Po dwóch latach pobytu w Bieszczadach przeniosłem się do pustelni do Puszczy Białej pod Warszawą, gdzie mieszkałem dwa lata, przyjeżdżając jednak czasami w okolice Jeziora Solińskiego. Odwiedziłem m.in. Zdzicha w jego szałasie, a gdy następnego dnia wracałem do Polańczyka, złamałem wiosło i musiałem następną noc spędzić nad jeziorem. Z pomocą przyszedł mi Krzysztof Bross, od niedawna mieszkający koło Wyspy Skalistej. Zaprosił mnie do swojej traperskiej chaty, przenocował, nakarmił…
Po kilkuletnim pobycie w lesie wróciłem do Rzeszowa, założyłem rodzinę, lecz po kilkunastu latach moje małżeństwo się rozpadło i ponownie przyjechałem nad Jezioro Solińskie wieść życie pustelnicze. Tak więc latem 2002 r. bosman „Maruś” udostępnił mi swą bosmankę, chatkę jak z bajki, malutką, ubogą, schowaną w lesie, tuż nad jeziorem. To chatka „z życiorysem”. Kto tu nie bywał! Przez jakiś czas pomieszkiwał w niej rzeźbiarz Johann, zaglądał „Jędrek Połonina” „pożyczyć” od „Marusia” parę złotych na piwo i bosman zawsze pożyczył, bo to dusza człowiek. Teraz zakapiorska chatka zmieniła się w pustelnię, którą nazwałem „Karmel” na cześć proroka Eliasza. Dni szybko uciekały, zbliżała się jesień, a w dalszej perspektywie zima i poważny problem mieszkaniowy. Moja malutka pustelnia nie była dostosowana do bieszczadzkich mroźnych zim. Musiałem więc szybko znaleźć chatkę choć trochę cieplejszą. Niedługo potem rozmawiając z właścicielami statku „Tramp” z Polańczyka, rzuciłem im hasło, że szukam chatki na zimę i… spadła mi z nieba. Zaproponowali mi swoją bosmankę, tuż nad jeziorem i to z jakimi wygodami: prądem, lodówką… Tak więc 12 października 2002 r. przeniosłem się na przystań statku „Tramp”. A kim są kapitanowie statku? To wspaniałe, ciekawe osobowości. Obaj pochodzą z Tarnowa, a w Bieszczady jeżdżą od niepamiętnych czasów.
MOJE BIESZCZADY
9
Statek „Tramp”
Jan Zajda, Tadeusz Gurgul
10
Pustelnik Jano
Pierwszy z nich, Jasiu Zajda, z Bieszczadami związał się poważniej około trzydziestu lat temu. Pracując w Orelcu jako nauczyciel, zaprzyjaźnił się z „Jędrkiem Połoniną”, z którym trochę rzeźbił. Natomiast drugi kapitan to emerytowany podpułkownik policji, który znakomicie wkomponował się w Bieszczady i środowisko zakapiorskie. Tadziu Gurgul – bo o nim to mowa – w to środowisko został wprowadzony przez swojego wspólnika i przyjaciela. Zdążył jeszcze poznać „Jędrka Połoninę”, gdy odwiedzili go w Kulasznem, gdzie nasz bieszczadzki kowboj spędzał ostatnie pięć lat życia.
•••
Z każdym dniem poznawałem coraz więcej nowych ludzi, stałem się na tyle znany, że zacząłem się zastanawiać, czy ja jeszcze jestem pustelnikiem, jako że wiele spotkań kończyło się w knajpach, kawiarniach… I wszyscy mi stawiali, to piwo, to drinka. Najlepsze było grzane wino w „Stanicy” u Leszka Czyżewskiego – niebo w gębie. Miałem niebo w gębie, ale mi się marzyło Niebo w duszy, dlatego też postanowiłem radykalnie zmienić swoje życie, odrzucić alkohol i tu, w Bieszczadach, szukać Boga. I długo nie musiałem czekać, gdyż z pomocą przyszedł mi sam Jezus, ukazując się mi w widzeniu w sanatorium „Plon” 19 I 2003 r. Po pewnym czasie poprosiłem bieszczadzką artystkę Agnieszkę Popytak, aby namalowała mi Jezusa z tego właśnie widzenia. W codziennych medytacjach koncentrowałem się głównie na „moim” Jezusie Ecce Homo. W rozmyślaniach pomagało mi zdjęcie Jezusa z Całunu Turyńskiego, bo podobną miał twarz w moim widzeniu, ale teraz, gdy piszę tę książkę, mam na ścianie obraz twarzy Jezusa namalowany przez Agnieszkę, „artystkę z okładki”, z okładki mojego wcześniejszego albumu „Bieszczadzkie Twarze”. Ponieważ Jezus swoim wyglądem przypomina zakapiorów, a i ukazał się właśnie mnie, bieszczadzkiemu zakapiorowi, więc Chrystusa z mojego widzenia nazwałem „Jezus Zakapiorów”. Tak więc obraz Agnieszki stał się jednym z niewielu w historii sztuki, które pokazują Jezusa nie według fantazji twórcy, lecz takiego, jakim sam chciał się pokazać. Innym obrazem przedstawiającym Jezusa
według widzenia jest Jezus Miłosierny św. Faustyny, autorstwa Adolfa Hyły. Jezus z mojego widzenia podobnie jak my, bieszczadnicy, wie, co to cierpienie, odrzucenie, bezdomność... Z oczu „Jezusa Zakapiorów” promieniuje łagodność, ale przede wszystkim miłość, miłość do tych, którzy Go tak urządzili, czyli do wszystkich ludzi. Przyszedł do swoich, a swoi Go nie przyjęli. A my, zakapiorzy, czy Go przyjmujemy? Na to pytanie musi odpowiedzieć każdy z osobna. Ja, mimo swej grzeszności, a raczej właśnie dlatego, Go przyjmuję, bo dla cierpiącego grzesznika jedynym ratunkiem i lekarstwem jest właśnie On, tajemniczy Sługa Pański z Księgi Izajasza, w którego krwi jest moje uzdrowienie. Widzenie Jezusa głęboko mną wstrząsnęło, zacząłem chodzić do kościoła, uczestniczyć w Mszach. Moją uwagę zwróciła pewna 11-letnia piękna dziewczynka, która zawsze przystępowała do komunii. Jej szlachetna twarz wiele mówiła, dla mnie była obrazem mistyczki… Zastanawiałem się, co z niej wyrośnie, czy faktycznie będzie tak uduchowiona, jak mówi jej twarz, która przecież jest ikoną wnętrza człowieka. Chciałem z nią porozmawiać, ale postanowiłem poczekać, aż będzie dorosła. Czy z tego dziewczęcego aniołka wyrośnie anioł mistyczny? Od tego czasu często się za nią modliłem… Obraz Agnieszki „Jezus Zakapiorów” ma szczególną wartość artystyczną i duchową. Jezus z tego obrazu patrzy prosto w oczy obserwatora. Gdy osoba patrząca na Jezusa zmienia pozycję i np. spaceruje przed obrazem, to Jezus cały czas wodzi oczami za tą osobą! I gdy kilkoro ludzi patrzy na obraz równocześnie z innych miejsc, to Jezus patrzy na każdego indywidualnie. Jezus nie patrzy na nas jak na tłum, lecz na każdego z osobna, z każdym nawiązuje relację osobową. I właśnie o to chodzi w życiu duchowym, o to „odwzajemnienie” miłosnego spojrzenia.
Miałem niebo w gębie, ale mi się marzyło Niebo w duszy, dlatego też postanowiłem radykalnie zmienić swoje życie, odrzucić alkohol i tu, w Bieszczadach, szukać Boga.
MOJE BIESZCZADY
11
„Jezus Zakapiorów”, wyk. Agnieszka Popytak
AGNIESZKA POPYTAK Mieszka w Bieszczadach od 18 lat. Przyjechała z Wrocławia na pół roku i trochę się zasiedziała. Przez pierwsze lata pobytu prowadziła wraz z Wojtkiem Makarą i córką Martyną galerię „Czad” w Polańczyku, gdzie wystawiali swoje prace najwięksi twórcy Bieszczad. Agnieszka sama maluje na drewnie i stara się komponować obrazy tak, by uwypuklić piękno materiału, na którym pracuje, słoje i sęki są tu równie ważne, jak pociągnięcia pędzla. W ten sposób powstają konie, akty, portrety czy anioły. Jej metoda polega nie tyle na malowaniu, co nasączaniu drewna barwami, które wzajemnie się przenikają, dzięki czemu faktura drewna pozostaje widoczna, bo nie pokrywa jej gruba warstwa farby. Podobną metodę wykorzystuje przy tworzeniu ikon, które są ważną częścią jej twórczości. Wykonuje również prace na zamówienie. Taką pracą jest m.in. wspaniały portret naszego nieżyjącego zakapiora Bogusia „Sikorki”. I właśnie ten portret skłonił mnie do poproszenia Agnieszki, aby namalowała mi Jezusa z mojego widzenia. Agnieszka Popytak
WOJCIECH MAKARA „CZAD” Urodzony w Przemyślu przebywa w Bieszczadach od dawna. To fotograf a przede wszystkim rzeźbiarz. Uważa, że każdy dzień bez rzeźbienia jest dniem straconym. Tworzy akty, „przytulenia” oraz, okazjonalnie, konie. Na wykonanie tak okazałych dzieł potrzeba dużo czasu i cierpliwości, ale efekt jest naprawdę imponujący. Sezon letni spędziłem na przystani bosmana „Marusia” a na zimę przeniosłem się z powrotem do Jasia i Tadzia do pustelni „Horeb”. Jesienią kapitanowie statku „Tramp” ocieplili mi domek i wstawili piecyk typu „koza”, jest więc i cieplej i przytulniej, bardziej trapersko. Również wtedy w celu zintegrowania bieszczadzkiego środowiska artystycznego rozpocząłem organizację Bieszczadzkich Zlotów Leśnych Ludzi, na które przyjeżdżali bieszczadnicy oraz spore grono sympatyków z kraju. Po kilku latach, gdy Zloty się rozrosły, w przygotowaniu tych spotkań zaczęła mi pomagać Inka Wieczeńska oraz Lucyna Sobańska, która wraz ze mną je prowadziła.
Wojciech Makara „Czad”, fot. Agnieszka Popytak MOJE BIESZCZADY
fot. Agnieszka Popytak
13
Daria Victorini
DARIA VICTORINI
Henryk Victorini
14
Pustelnik Jano
Córka Henryka Victoriniego i Toni Victorini, Daria, urodziła się w 1981 roku. Pierwsze lata dzieciństwa spędziła na Sokolu nad Zalewem Solińskim w Bieszczadach. Jej pasją były psie zaprzęgi i konie. Miłość do natury odziedziczyła po rodzicach i z biegiem czasu starała się pogłębić wiedzę na temat otaczającego nas ekosystemu. Jako dorastająca dziewczyna w 1998 postanawia wyjechać na stałe do Włoch w okolice Bolonii. Otwiera własne studio fotograficzne i bierze udział w wielu wystawach jako artystka i malarka, ale także wystawia swoje fotografie. Z upływem lat bieszczadzka krew ciągnie ją coraz częściej do lasu, by podglądać apenińskie wilki i jelenie. Coraz trudniej jest jej zamknąć się w studiu z lampami i modelkami. Wraz z rozwijającą się pasją fotografiki naturalistycznej nadchodzi propozycja pracy dla Parków Naturalistycznych w rejonie Emilia Romagna. Daria jest strażnikiem przyrody i stara sie uwrażliwić ludzi na temat potrzeby zachowania obszarów podlegających ścisłej ochronie. Bieszczadzkie dzieciństwo nauczyło ją miłości i zrozumienia dla wilka. Uczy ludzi, jak bardzo ważny jest wilk w utrzymaniu równowagi w środowisku i jak niezbędna jest pomoc ze strony państwa dla hodowców zwierząt domowych, by potrafili zrozumieć i szanować tego drapieżnika i nauczyli się odpowiednio chronić własne hodowle. Pomimo że zakochała sie we włoskich Apeninach wraca często do ojca w paniszczewską dolinę.
Krzysztof Szymala „Zbój”, Tonia Victorini
Lucyna Sobańska i Andrzej Bilek MOJE BIESZCZADY
15
Ewa i Józek Polańscy
Joasia Pilarska, Michał Giercuszkiewicz ,,Gier” 16
Pustelnik Jano
Hipis Zenon Nadolski MOJE BIESZCZADY
17
Magda Piskorczyk
Na każdy Zlot zapraszaliśmy również czołowych muzyków z Polski, wykonawców poezji śpiewanej, bluesa czy country. Mieliśmy przyjemność gościć m.in. Joasię Pilarską, Magdę Piskorczyk, Alicję Boncol, Tomka Wachnowskiego, Andrzeja Garczarka, Tomka Szweda czy Pawła Bączkowskiego. Ponieważ jesień tego roku była szczególnie piękna, całe dnie spędzałem na jeziorze, opływając łodzią wiosłową najciekawsze jego fragmenty. Czasami odwiedzałem Michała Giercuszkiewicza „Giera” na „Tratwie”, robiąc mu zdjęcia do albumu, przy okazji, popijając traperską herbatę, słuchałem bluesowej muzyki. Ostatnie dni stycznia 2006 r. były szczególnie mroźne, temperatura spadała do 23 stopni. Nocą w pustelni było tak zimno, że woda w naczyniach zamarzała! Wtedy z pomocą przyszedł mi proboszcz z Polańczyka, ks. Wojciech Szlachta. Zaprosił mnie na plebanię, gdzie otoczony jego życzliwością i gościnnością, mogłem przeczekać kilkudniowe mrozy.
• • • Dnia 18 IV 2006 r. podziękowałem kapitanom statku „Tramp” za ich kilkuletnią gościnę i przeniosłem się do mojej kolejnej, już siódmej pustelni, do „Trapera”, którą nazwałem „Tabor”. Główną zaletą tej pustelni jest fakt, że znajduje się ona poza Polańczykiem, tuż nad jeziorem na terenie prywatnym, co gwarantuje mi większą samotność. Rozstając się z kapitanami, poprosiłem ich, aby nikomu nie mówili, gdzie się przeniosłem. Oczywiście to, że się wycofałem w większą samotność, nie oznacza, że zerwałem wszelkie kontakty. Nadal organizowałem rozpoczęte kilka lat wcześniej Bieszczadzkie Zloty Leśnych Ludzi, inicjowałem przeróżne działania artystyczne… W moim życiu jednak główny nacisk kładłem na kontemplację i pisanie książek. Natomiast kontakty z ludźmi ograniczałem do kontaktów z mediami, których w mojej pustelni było wiele. Ponieważ wiodącym tematem tej książki są Osobowości, opiszę tu wizytę, jaką mi złożył redaktor Polskiego Radia Janusz Deblessem z Warszawy. Janusz w Programie Pierwszym prezentuje swoje reportaże, a w Trójce prowadzi znaną nocną audycję „Gitarą i piórem”.
MOJE BIESZCZADY
19
JANUSZ DEBLESSEM Dziennikarz radiowy, promotor poezji śpiewanej. Współpracuje z Polskim Radiem od 1986 roku. Twórca audycji dokumentalnych. Autor trójkowej audycji „Gitarą i piórem”. Organizował i współtworzył znaczące koncerty piosenki poetyckiej, m.in. „Koncert Najskrytszych Marzeń”, „Kraina Łagodności” na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Jest pomysłodawcą konkursu na Reportaż Roku, organizowanego wspólnie przez „Gazetę Wyborczą” i Program III Polskiego Radia, nagrodzonego wyróżnieniem w kategorii Market Place of Ideas na festiwalu Prix Europa’97 w Berlinie.
Janusz Deblessem
20
Pustelnik Jano
Otóż 22 VII 2006 r. red. Deblessem przyjechał w Bieszczady, aby nagrać reportaż o naszym środowisku artystycznym i zakapiorskim. Nagrał wywiady z poetą Wojciechem Maciaszkiem, właścicielem kawiarni „Stanica” w Polańczyku, Leszkiem Czyżewskim, z kapitanami statku „Tramp”, czy laureatem wielu nagród na festiwalach poezji śpiewanej Zbyszkiem Siudym „Siudmym” oraz ze mną. Wtedy, przy okazji, poprosiłem go, aby mi umożliwił spotkanie z moją ulubioną pieśniarką z kręgów poezji śpiewanej Antoniną Krzysztoń. Następnego dnia przyszedł do mojej pustelni ponownie w celu dogrania moich kilku zdań. Po tym krótkim nagraniu zaproponowałem redaktorowi herbatę, przy której podczas swobodnej rozmowy zeszliśmy na tematy duchowe. Po mojej dość długiej opowieści Janusz, poważnie podekscytowany, głośno powiedział: „Jano, to musi usłyszeć cały świat!” W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że powiedział to pod wpływem chwili, lecz gdy zapowiedział swą następną u mnie wizytę za dwa tygodnie, dotarło do mnie, że mówi z całą odpowiedzialnością za słowa. Gdy przyjechał po raz kolejny, nagrał ze mną bardzo długi wywiad, do którego był znakomicie przygotowany! Reportaż, który dzięki temu powstał, zatytułowany „Skazany na duchowość”, jest interesujący, a słyszeli go nie tylko radiosłuchacze w Polsce, ale i za granicą, a słuchali go nawet w Kanadzie. Tak więc słowa Janusza wypowiedziane w pewnym uniesieniu, że musi to usłyszeć cały świat, stają się prorocze. Ten reportaż to również sukces znanego barda Tomka Wachnowskiego, który specjalnie do niego skomponował piękną, niebiańską muzykę. „Skazany na duchowość” w Polskim Radiu w Programie Pierwszym został wyemitowany 8 VI 2007 r., zrobił dużo miłego szumu. Dzięki tej audycji poznałem kilkoro ciekawych ludzi. Reportaż ten był również prezentowany podczas VIII edycji festiwalu „Bieszczadzkie Anioły”. Następnie zaś miłośnikom poezji śpiewanej w krótkim wystąpieniu mówiłem o istocie mistyki chrześcijańskiej.
TOMEK WACHNOWSKI Tomek Wachnowski – autor, kompozytor, gitarzysta śpiewający. Nagradzany na Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Autorskiej OPPA w Warszawie – 1985 r., na Studenckim Festiwalu w Krakowie – 1986 r. czy na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu – Premiery 1999. Wielokrotnie występował na Spotkaniach Zamkowych „Śpiewajmy Poezję”, na Famie, OPPA-ch, „Zajazdach Bardów” na „Rozsypańcu” czy „Zlotach bieszczadzkich zakapiorów”. Jego piosenki śpiewają: Basia Raduszkiewicz, Iwona Loranc, Marek Dyjak, Szymon Zychowicz, Robert Kasprzycki... Spotkać je można w filmach „Ławeczka” – „Znaki na niebie”, „Sąsiady” – „Nie będziesz”. „Śniegowice”, „Byłoby miło” czy piosenka z filmu o Asteriksie „Ona nie widzi mnie” to jego wizytówki. Każda jego piosenka czy wykonanie, bo ostatnio też trochę cudzych utworów – Brassensa, Kofty, Kaczmarskiego – wprowadził do repertuaru, to osobny, oryginalny świat. Słowa między akordami gitary tworzą niepowtarzalną, a jednocześnie zrozumiałą, dla wszystkich aurę. Od 2012 r. współpracuje z pochodzącym z Warki gitarzystą Bogdanem Sabałą. Dwie doskonale współbrzmiące ze sobą gitary akustyczne to najciekawsza oprawa muzyczna nie tylko dla autorskich piosenek. Folkowo-bluesowo-country’owe wycieczki to urozmaicenie oryginalnych kompozycji Wachnowskiego i przestrzeń, w której jego proste, ale niebanalne teksty znajdują swoje miejsce. Kawałek dobrej muzyki z tekstami nie tylko do wspólnego zamyślenia, ale też do wspólnego śpiewania. Dwuosobowe prawie trio – głos między dwiema gitarami zawieszony – podróż przez rozum do serca często okraszana autorskimi refleksjami o refleksie lub jego braku w zderzeniach z codziennością – to niektóre tylko opisy występów Tomka Wachnowskiego. W 2013 r. na X Festiwalu im. Jacka Kaczmarskiego „Nadzieja” w Kołobrzegu otrzymał Grand Prix i Nagrodę Prezydenta Bronisława Komorowskiego, w 2014 roku, decyzją jury w składzie: Jan Poprawa, Jerzy Satanowski i Bogusław Sobczuk, Grand Prix i nagrodę Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu na Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Artystycznej w Rybniku. W 2015 r. między koncertami i pracą jurorską na różnego rodzaju konkursach i festiwalach nagrał utwór Jaromira Nohavicy – „Bohater czy tchórz” na składankę „Nohavica”, która ukazała się nakładem wydawnictwa MTJ, ale też został laureatem pierwszego Festiwalu im. Kazimierza Grześkowiaka „Południca”, na którym wykonał swoją wersję piosenki „Salonowy świątek”. W grudniu 2014 r. radiowa Trójka transmitowała na żywo koncert „Z 30-stką na karku”. W ten sposób Tomek Wachnowski świętował wraz z trójkową i radiową publicznością oraz zaproszonymi gośćmi: Elżbietą Adamiak, Grażyną Auguścik, Krzysztofem Ścierańskim, Marcinem Dańcem i Arturem Andrusem 30-lecie działalności artystycznej. Całość została zarejestrowana i zostanie niebawem wydana.
Tomek Wachnowski
MOJE BIESZCZADY
21
We wrześniu 2008 r. ,,Traper” sprzedał dom nad jeziorem swojemu koledze „Cobrze”. Po zakupie tego domu, w którym była moja pustelnia, „Cobra” zapytał, czy chcę u niego mieszkać w swojej pustelni, a jeśli chcę, to jak długo? Odpowiedziałem mu szczerze, że chcę mieszkać i jeśli można to do końca życia. „I niech tak będzie – odpowiedział „Cobra” – możesz mieszkać do końca życia”. To dla mnie szczególnie „dobra nowina”, najlepsza, jaką może usłyszeć człowiek bezdomny. I o to właśnie w życiu chodzi, aby żyć Ewangelią, aby ją głosić przede wszystkim czynem. Z „Cobrą” robimy sobie czasem wypady na zdjęcia, podglądamy dziką zwierzynę, odwiedzamy zakapiorów i smolarzy.
„Cobra”
22
Pustelnik Jano
MOJE BIESZCZADY
23
Michał Hebda ,,Duch Gór”
„Duch Gór” tropiący dziką zwierzynę przy leśnym wodopoju Moje Bieszczady to przede wszystkim dzikie Bieszczady, to odludzia i traperskie przygody fotograficzne m.in. z najstarszym stażem zakapiorem Michałem Hebdą „Duchem Gór”, mieszkającym przez większość roku wśród dzikiej zwierzyny. Michał to prawdziwy traper, znający zwyczaje zwierząt, i dzięki jego życzliwości mam za sobą pełne przygód wyprawy.
Dzikie stado koni MOJE BIESZCZADY
25
W kwietniu 2009 r. pojechałem do Leska, gdzie w Synagodze miał miejsce wernisaż prac bieszczadzkich artystów. Podczas zwiedzania zwróciłem uwagę na dziewczynę, której twarz mówiła o jej pięknym i bogatym wnętrzu. Obok takiej osoby nie mogłem przejść obojętnie. Jak się po krótkiej rozmowie okazało, dziewczyna ta, to profesjonalna artystka, Anitta Rotter Pucz, która od niedawna mieszka w Polańczyku, gdzie w domu ma swoją pracownię. Gdy odwiedziłem ją następnego dnia, mogłem podziwiać jej przepiękne obrazy, nastrojowe krajobrazy, niezwykłej subtelności kwiaty czy portrety. Anitta to moja bratnia dusza, podobnie jak ja kocha dziką przyrodę, jezioro i unika tłumów, dlatego też jej pseudonim, „Dzikuska”, trafnie oddaje jej wnętrze. „Dzikuska” to prawdziwa osobowość! Mam zaszczyt się z nią przyjaźnić, razem z nią chodzić po górach, pływać po jeziorze, fotografować…
Obraz „Dzikuski” – Przystań na Jeziorze Solińskim anittarotter@wp.pl, tel. 605 043 403
ANITTA ROTTER PUCZ ,,DZIKUSKA” Ukończyła PLSP w Krośnie, a w 1991r. uzyskała dyplom z rzeźby na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Od ponad dwudziestu lat profesjonalnie zajmuje się malarstwem sztalugowym. Młodzieńcze pasje i fascynacje dziką przyrodą i pięknem otaczającego świata stały się inspiracją do tworzenia i znalazły odbicie w jej obrazach. Ulubionym tematem artystki są kwiaty, portrety dzieci i Jezioro Solińskie. W jej pejzażach odnaleźć można tak charakterystyczną dla przyrody zmienność nastroju, światła, przemijanie pór dnia i roku. Po mistrzowsku operując techniką malarstwa olejnego, wydobywa niuanse spokojnego mglistego świtu, błękitu pogodnego dnia, po dynamikę regat i dramaturgię skłębionych chmur nadchodzącej burzy. Poszukiwania środków artystycznego wyrazu, zróżnicowanie form i koloru świadczą o wielkiej pasji, ciągłym odkrywaniu „nowego”, bogactwie doznań i emocji, jakie towarzyszą artystce podczas tworzenia. Obrazy „Dzikuski” stanowią interesujący zapis subiektywnie postrzeganej przyrody i żeglarskiego życia związanego z Jeziorem Solińskim. Prace artystki zdobią zbiory kolekcjonerów polskich i zagranicznych. Dzikuska nad jeziorem 26
Pustelnik Jano
Anitta Rotter Pucz „Dzikuska”
Zabawa wodą i światłem
28
Pustelnik Jano
Zosia Paterek Inną ciekawą artystką jest Zosia Paterek, tworząca wyroby ze szkła… A w moim życiu, również w kwietniu 2010 r. pojawił się kolejny szum medialny i to taki spory, a to za przyczyną ogólnopolskiego miesięcznika „Bieszczady”, który zamieścił wywiad na tematy mistyczne, zatytułowany „Wybrany przez Boga”, przeprowadzony ze mną przez niezależną dziennikarkę z Ustrzyk Dolnych Inkę Wieczeńską. Po ukazaniu się tego wywiadu odezwało się do mnie kilku czytelników z Polski, głównie ludzi z kręgów mistycznych i filozoficznych. Pierwszą osobą była pani Jadwiga Mizińska z Lublina, profesor filozofii na UMCS, autorka kilku książek o tematyce filozoficznej, pełniąca funkcję prezesa Lubelskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Filozoficznego. Zadzwoniła do mnie z zapytaniem, czy może mnie odwiedzić w Polańczyku, na co się oczywiście zgodziłem, gdyż na kontaktach z takimi ludźmi bardzo mi zależy, ponieważ wnoszą w moje życie nowe wartości. Zachętą był również fakt, że pani profesor od wielu lat jest związana z Bieszczadami, a zwłaszcza z Otrytem i „Chatą Socjologa”. A jak się na dodatek okazało, jej córka Ania wraz z mężem Arturem od pewnego czasu mieszkają w Bieszczadach w Strzebowiskach i są miłośnikami koni. Tak więc pozostało mi tylko cierpliwie czekać na wizytę. No i się doczekałem. Pod koniec listopada 2010 r. miałem przyjemność gościć w mojej pustel-
ni panią profesor oraz bieszczadnika Jędrka Sikorę znanego pod pseudonimem „Jędrek Lumbago”. Już sama jego twarz mówiła, że to bieszczadzka pierwsza liga. Tu tylko wspomnę, że Jędrek pojawił się w Bieszczadach w latach siedemdziesiątych, brał udział przy budowie „Chaty Socjologa”, przyjaźnił się z Siedmioma Dziadami Bieszczadzkimi i z pierwszymi zakapiorami, jak choćby z „Duchem Gór” czy nieżyjącymi już Zdzichem Radosem, „Jędrkiem Połoniną” czy „Majstrem Biedą”. Podczas tego naszego spotkania w pustelni rozmawiałem głównie z panią prof. Mizińską, z którą już przy powitaniu przeszliśmy na „ty”. Takie spotkania są zawsze ekscytujące, gdyż następuje konfrontacja z żywą osobą, o której wcześniej miało się tylko jakieś mgliste wyobrażenie i zachodzi zawsze możliwość rozczarowania. A ponieważ moich gości zaprosiłem do tej książki, więc o takim rozczarowaniu oczywiście nie mogło być mowy. Ponieważ Jadwiga z Bieszczadami związana jest od prawie 40 lat, więc ten aspekt jej życia obszerniej chcę opisać w mojej kolejnej książce, a jest to temat bardzo ciekawy, ukazujący twórczą oraz patriotyczną działalność intelektualistów polskich właśnie w Bieszczadach, ludzi takiego formatu, jak choćby pani profesor Jadwiga Staniszkis. Na uwagę zasługuje także ciekawa znajomość pani Mizińskiej z „Jędrkiem Połoniną”.
MOJE BIESZCZADY
29
prof. zw. dr hab. JADWIGA MIZIŃSKA Kierownik Zakładu Filozofii Kultury w Instytucie Filozofii UMCS w Lublinie. Od czterech kadencji prezes Lubelskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Filozoficznego. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Inicjatorka i współredaktorka serii wydawniczej „Lubelskie Odczyty Filozoficzne”. Członek Kolegium Redakcyjnego, a następnie redaktor naczelna czasopisma „Colloquia Communia”. Uczestniczka seminarium „Filozofia nauki” PAN. W swoim dorobku ma ponad 200 artykułów, rozpraw naukowych i recenzji. Autorka licznych książek, w tym: „Uśmiech Hioba” (1998), „Imiona Losu” (1999), „Herbert-Odyseusz”, „Duchy domu” ( 2006), „Wina i wybaczenie”, powieści „Od cudu” ( 2011), „Żuńczyk” (2014) oraz filozoficzny wywiad rzeka „Missisipi” (2014). Krąg zainteresowań: socjologia wiedzy, antropologia filozoficzna, filozofia kultury, etyka, filozofia literatury, filozofia pedagogiki. W tej książce, tytułem zwiastuna treści mojej następnej publikacji, umieszczam krótkie teksty prof. Jadwigi Mizińskiej oraz „Jędrka Lumbago”, zachowując ich oryginalną formę. Prof. Jadwiga Mizińska i Jano, fot. Łukasz Marcińczak
Jadwiga Mizińska Lublin – Kacze Doły
MOJE BIESZCZADY
( dla Jano)
Moje pierwsze spotkanie z Bieszczadami nastąpiło na początku lat siedemdziesiątych, nie pamiętam dokładnie roku, ale słuchało się wtedy i śpiewało piękną piosenkę „Zielone wzgórza nad Soliną” i inne o tematyce bieszczadzkiej. Byliśmy młodym małżeństwem z moim pierwszym Mężem, Janem Mizińskim, germanistą, tak jak i ja pracującym w UMCS. Jan był podróżnikiem, lubił poznawać nowe strony i nowe kraje, mieliśmy na to czas podczas długich uniwersyteckich wakacji. Tego roku umyślił sobie, że pojedziemy nad Solinę. Spakowani do trabanta wyruszyliśmy pięknego słonecznego dnia, zaraz za Janowem Lubelskim zatrzymała nas dziewczyna z plecakiem, za nią z rowu wyszedł jej chłopak, też wybierali się autostopem w Bieszczady, zabraliśmy ich i od tej chwili razem odkrywaliśmy „Zielone wzgórza nad Soliną”, mieszkając w maleńkich namiocikach i odżywiając się głownie chlebem, masłem i dżemem. Zauroczeni nieznanym nam wcześniej pejzażem i klimatem tajemnicy rok w rok spędzaliśmy w Bieszczadach kilka tygodni, nigdy sami, zabierając ze sobą grono przyjaciół. Był wśród nich nieżyjący już Jacek Różycki, prawdziwy turysta, który jako student brał udział w znakowaniu bieszczadzkich szlaków, Ewa i Andrzej Klimowiczowie, Halina i Jan Rayssowie, Ludmiła i Wacław Biały (założyciel lu30
Pustelnik Jano
belskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”), Ania i Andrzej Zdebiowie i wielu innych. Nie potrafię sobie odtworzyć szczegółowej historii tych corocznych wypraw, miały ten sam podniecający i radosny klimat. Znaleźliśmy sobie stałe miejsce nad Wołosatym, między Stuposianami a Ustrzykami Górnymi. Było tam obozowisko z zadaszonym ogniskiem, stołami i ławami, a przede wszystkim przepiękne widoki na Kiczerę z jednej a wysoki brzeg Wołosatego z drugiej strony. Uznaliśmy to miejsce za swoje i co roku obserwowaliśmy, jak zarasta wokół młodymi olszynami. Oczywiście, chodziliśmy po górach po znanych szlakach w rytmie dwudniowym: dzień turystyczny, dzień gospodarczy. Z czasem zabieraliśmy ze sobą swoje dzieci, my z Janem kilkuletnią wówczas córkę Anię. Spośród podobnych do siebie corocznych pobytów, wbił mi się w pamięć ten czerwcowy z 1976 r., pojechaliśmy na zakupy do Czarnej w związku z imieninami dwóch Janów: Mizińskiego i Rayssa, i tam pod pustym niemal sklepem spożywczym usłyszeliśmy z radia wiadomości o wypadkach w Radomiu. Zwiastowały one koniec beztroskich czasów; wkrótce zaczęła się rodzić i formować tzw. opozycja, a nasze grono w niej bardzo czynnie uczestniczyło. Bieszczady na tym nie tylko nie ucierpiały, ale bywaliśmy tam coraz częściej. Moja siostra, Anna, wyszła za mąż w Rzeszowie za pracownika naukowego Politechniki, Wacława Szałajkę, też zapalonego turystę. Po drodze z Lublina zatrzymywaliśmy się u nich, a niekiedy zabierali ich ze sobą, jako że Wacek, urodzony w Zagórzu, też był zawołanym bieszczadnikiem. Któregoś sylwestra spędzaliśmy z przyjaciółmi w Izbicy w ukrytym w lesie domku, do którego miał klucz Jacek Różycki. Okazało się, że stacjonuje tam jakiś chudzielec o posturze Don Kichota. To był Jędrek Połonina, który, jak mi wyznał, ukrywał się tam przed milicją. Polubiliśmy się od pierwszego wejrzenia, kochał poezję, zwłaszcza Jesienina, i po powrocie do Lublina wysłałam mu dwujęzyczny, pięknie wydany tom jego wierszy. Połonina, zamiast mi podziękować, zezłościł się, że mogłam niechcący zdemaskować miejsce jego pobytu. Zresztą wkrótce znalazł się w Lublinie i spędził tu parę lat, nawiązując mnóstwo znajomości i przyjaźni, m.in. z dziewczyną Izą, na którą
mówiliśmy Połoninka. Wielokrotnie przemieszkiwał w naszym mieszkaniu, trochę biesiadując, gdzieś tam pracując, poznał się z grupą lubelskich poetów – m.in. z Lelem Przychodzkim, razem założyli grupę poetycką „Ogród”, wyszły bodaj trzy tomiki „ogrodowej” twórczości. Połonina, zawsze bez pieniędzy, był bardzo honorny i zawsze jakoś odpłacał się za gościnę. Raz wymalował naszej córeczce Ani pokój i obiecał, że się z nią ożeni, jak dorośnie. Nie dotrzymał słowa: ożenił się z Grażynką, z którą zamieszkali najpierw w Solinie, a potem w starej chatynce w Orelcu. Bywaliśmy u nich wielokrotnie, było tam mnóstwo zwierząt, psy, konie – na czele z ukochaną Gwiazdką, był też gąsior zwany Hasiorem, z którym Połonina wielokrotnie walczył, bo obaj mieli wojownicze natury. Po przegranej bitwie Hasior skończył w rosole, którego jednak nikt z nas nie mógł przełknąć. Oczywiście, cały czas malował i rzeźbił, mamy w domu w Lublinie od niego Madonnę Bieszczadzką, ramę do lustra, stolik pod telefon. Kiedy wspólnie biesiadowaliśmy i Połonina wydzierał się głośno, w przekonaniu, że śpiewa, głównie ukraińskie pieśni, by go wyciszyć, podsuwałam mu serwetki, na których machinalnie rysował jakieś postacie, strachy na wróble itp. Coś mi kazało je gromadzić. I na szczęście, bo gdy parę lat po śmierci Jana poznałam Jędrka Sikorę, okazało się, że on, też mieszkając 20 lat w Bieszczadach, doskonale znał Połoninę (Połonina też niejednokrotnie wspominał niejakiego Jędrka „Lumbago”). Kiedy Jędrusiowi Sikorze pokazałam rysunki Jędrka Połoniny, rozpoznał na nich realne postacie, m.in. Zdzicha Radosa. Oprawił je w ramy, wiszą teraz w naszym domu na Kaczych Dołach. Jan Miziński zmarł w 1992 roku, Połonina, pędziwiatr, nic nie wiedział o jego chorobie, któregoś dnia wpadł bez zapowiedzi, dla Jana porwał z warszawskiego hotelu kufel do piwa i jeszcze pokryty pianą, chciał mu go wręczyć. Jan był smakoszem piwa. Połonina nie dowierzał, że go nie ma, że go nie uprzedził o swoim odejściu na jakieś Niebieskie Połoniny. Wychodząc z mojego mieszkania zabrał mi czarny kapelusz z okrzykiem: „Mizińska, koniec żałoby!”, potem podobno rzucił go do Wołosatego z mostu, na którym zawsze stawaliśmy, żeby się
Zauroczeni nieznanym nam wcześniej pejzażem i klimatem tajemnicy rok w rok spędzaliśmy w Bieszczadach kilka tygodni, nigdy sami, zabierając ze sobą grono przyjaciół.
MOJE BIESZCZADY
31
zapatrzeć w przejrzystą jak kryształ wodę. Połonina okazał się też chyba wysłannikiem Jana, który nas „zapoznał” z Jędrusiem Sikorą. Bo Jędrek, zupełnie mi wtedy jeszcze nieznany, zadzwonił kiedyś późną nocą i poprosił o spotkanie. Słyszał o nas od wspólnego znajomego Krzysztofa Borowca i postanowił wyperswadować mi „mit Połoniny”, który jakoby wyznawałam. Od tego spotkania (w 1997 r.) w nieistniejącej już lubelskiej kawiarence „Za Piecem” datuje się nasza znajomość, która z miejsca przerodziła się w przyjaźń i zażyłość, od tego dnia jesteśmy razem. Jędruś bez końca opowiadał mi swoje Bieszczady, gdzie mieszkał i pracował przez około 20 lat. Wynikało z tych opowieści, że przez ten cały czas gdzieś krążyliśmy obok siebie, a Połonina między nami niby łącznik. Jednak dopiero po śmierci Jana i Połoniny nasze losy mogły się na dobre skrzyżować i połączyć. Drugim takim miejscem, gdzie się ciągle mijaliśmy, był Otryt, a dokładniej Chata Socjologa, Jędruś pracował przy jej budowie, poznał bywających tam ludzi. W tym środowisku, któremu wtenczas patronował Henryk Kliszko, a bywała tam też Jadwiga Staniszkis, powstało pismo „Colloquia Communia”. Ja zetknęłam się z grupą redaktorów w Warszawie, w redakcji poprzez osobę Olka Łazarskiego, który przeczytał gdzieś mój artykuł – był to stan wojenny – i mnie odszukał. Wprowadził mnie do redakcji i do grona swoich przyjaciół. Po paru latach powierzono mi redagowanie pisma, co czynię do tej pory. Zamierzamy z Jędrusiem i kilkoma innymi osobami odtworzyć historię „Colloquia Communia”, mając nadzieję, że w ten sposób nie tylko przypomnimy sobie czasy gorących debat nad zmianą ustroju, ale też i rolę Bieszczad dla ówczesnej opozycji i środowiska „Solidarności”. Jak myślę, jest to zupełnie nieznany aspekt Bieszczad, które rzadko komu kojarzą się z intelektualistami i polityką. Trzeci rozdział mojej prywatnej Bieszczadzkiej Historii wiąże się z moją córką, Anią Mizińską, absolwentką anglistyki w UMCS, lektorką na lubelskiej Akademii Medycznej. Razem ze swoim mężem, Arturem Maciejewskim, wybudowali sobie niedawno dom w Strzebowiskach i włączyli się aktywnie w życie swojej okolicy. Ku mojemu najwyższemu zdumieniu woleli przenieść się z Lublina w Bieszczady, tam, na kwitnącej łące odbyło się ich wesele w otoczeniu znajomych i przyjaciół, z którymi na początku połączyła ich pasja do koni. Teraz, kiedy ich odwiedzamy, a na tę okazję zapraszają przyjaciół i sąsiadów, jestem dla nich „mamą Ani”. 32
Pustelnik Jano
Nie mogłam oponować przeciw wyniesieniu się Ani z Arturem tak daleko od domu, bo okazało się, że miłość do Bieszczad zrodziła się u mojej córki już wtedy, gdy jako małą dziewczynkę zabieraliśmy ją na nasze bieszczadzkie szlaki. A kto wie, jaki miał w tym udział duch Połoniny… Teraz, odwiedzając Anię i Artura, poznajemy z Jędrusiem zupełnie nowe dla nas Bieszczady (Jan mówił o nich czule „Bienie”, Artur zaś żartobliwie – „Biechy”). Jędrek opowiada naszym młodym znajomym ze Strzebowisk o starych Bieszczadach, o Dziadach Bieszczadzkich, Połoninie – dla nich to już tylko legenda. My oboje uczymy się tych nowych – takich zamożnych, cywilizowanych, z poogradzanymi szczelnie pięknymi domami. Nie wszędzie wolno wejść czy dojechać, coraz więcej znaków zakazu. Coraz mniej miejsca dla uciekinierów poszukujących swobody i wolności. Przyglądamy się temu wszystkiemu trochę z podziwem, trochę z niepokojem. Czy mieszkańcy i coraz liczniejsi turyści nie wystraszą, nie zadepcą Ducha Bieszczad… Nieco się uspokoiłam, odkąd poznaliśmy Jano Jana Dareckiego. We wspaniale redagowanym piśmie „Bieszczady” natrafiłam na wywiad z nim pod tajemniczym tytułem „Wybrany przez Boga”, który mnie tak zafascynował, że postanowiłam odszukać jego bohatera. Udało się, jesteśmy w stałej łączności, na szczęście Pustelnicy używają dziś komórek i komputerów… Zachwycam się jego albumami, z których emanuję niezmierzona miłość do ludzi i miejsca zwanego Bieszczady. On z pewnością czuje ich Ducha, czuwa nad nim, dba o niego. Nie pozwala go zgasić, a przeciwnie – wskrzesza. Bo cóż warte jest nawet najpiękniejsze miejsce, jeśli pozbawione jest genius loci – swojej duszy? Kiedy prawie czterdzieści lat temu wsiadałam do trabanta, by pojechać po raz pierwszy nad Solinę, nie miałam pojęcia – ani przeczucia – że w roku 2011 w tym samym Polańczyku spotkam Jano, Ducha Opiekuńczego Bieszczad… I że na coś mu się przydam ze swoją filozoficzną biblioteką, gdzie na osobnej półce gromadziłam przez wszystkie te lata książki o mistycyzmie…
Widok z g贸ry Jawor
Andrzej Sikora ,,Lumbago”
Tekst od ,,Jędrka Lumbago” Bardzo trudno jest zamknąć w kilkunastu zdaniach blisko 20 lat życia i to życia, z którego niemal każdy dzień był nie dosyć, że inny od minionego, to historie, które zdarzały się w czasie trwania niejednego z nich, mogłyby posłużyć (parę razy tak się stało) za kanwę do opowiadania lub scenariusza filmowego. Zacznę jednak od tego, że o tym, iż Bieszczady będą kiedyś moim domem, wiedziałem niemal od zawsze. A przynajmniej od dnia, kiedy jako bardzo młody człowiek, a właściwie dzieciak, bawiąc się z kolegą na dziadkowym podwórku w Końskowoli, usłyszałem od niego: ,, A wiesz, mój brat z harcerzami pojechał w Bieszczady, tam nic nie ma – będą żyć jak Indianie…” Informacja ta widocznie głęboko zapadła w moją podświadomość, bo po upływie kilkunastu dni ni stąd, ni zowąd rozpostarłem dużą fizyczną mapę polski. Mapa ta od wielu lat stała za szafą w pokoju dziadków i naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego akurat tego dnia przyszło mi do głowy sięgnąć po nią, i dlaczego akurat rozłożyłem ją tak, że przed samym nosem pokazał mi się ten workowaty zakątek Polski z napisem… BIESZCZADY. Przez głowę przemknęła mi wtedy myśl: Tu będę mieszkał… No i zamieszkałem… Jednak zanim to się stało, upłynęło ładnych kilkanaście lat. Przedtem było kilka wycieczek szkolnych w Bieszczady, kilkanaście wakacyjnych wypraw z namiotem i plecakiem. Była też nieudana próba studiowania na lubelskim UMCS. Próba wprawdzie nieudana, ale bardzo brzemienna w skutki. W Lublinie bowiem poznałem ludzi – członków SKPB, a ci, zapraszając mnie na swoje imprezy, przyczynili się do tego, że zapisałem się na kurs przewodników Beskidzkich. Właśnie podczas jednego ze szkoleniowych obozów zrodziła się myśl, aby już do domu nie wracać. Bo i po prawdzie, 34
Pustelnik Jano
to nie bardzo miałem po co. Przyszłość malowała się w niezbyt ciekawych kolorach, właściwie to w jednym – zielonym, bo w kieszeni uwierała niedawno wręczona mi przez oficera puławskiego WKU książeczka z wpisaną kategorią A. No i zbliżał się też październik, czyli czas jesiennego poboru w „kamasze”. Decyzja zapadła w ustrzyckiej knajpie „Niedźwiadek”. Sącząc piwo, przeglądałem gazetę ,,Podkarpacie” – w oczy rzucił mi się artykuł o tym, że w Krośnie trwa nabór kandydatów do nowo otwartej szkoły na bazie Studium Nauczycielskiego. Nazywało się to: Państwowe Studium Kulturalno-Oświatowe i Bibliotekarskie. Do dworca PKS były dosłownie dwa kroki; sprawdziłem rozkład – do odjazdu autobusu pozostało kilkanaście minut. Ostatni haust piwa… i po trzech godzinach byłem w Krośnie, a był to początek września 1972 roku. Nie będę się już rozpisywał o noclegu na dworcowej ławce i o okrągłych ze zdziwienia oczach pani sekretarki, która widząc zarośniętego typa w połatanych portkach i wyciągniętym swetrze, z plecakiem na ramieniu, zakomunikowała krótko: „Schronisko nieczynne…” no i o tym, że faktycznie, dosyć dziwnie prezentowałem się pośród grupki ustrojonych w odświętne wdzianka kandydatów na przyszłych działaczy kultury. Najważniejsze, że po napisaniu naprędce podania, życiorysu i solennej obietnicy, że wkrótce dostarczę resztę potrzebnych dokumentów, zostałem – jak to się wtedy nazywało – słuchaczem krośnieńskiego PSKOiB. Rzecz o tyle ważna, że w późniejszym czasie chwałę krośnieńskiego studium po całym Bieszczadzie i Niskim Beskidzie głosiły takie tuzy jak Rysiek Szurgociński, Antek Duda czy Andrzej Narbutowicz i dosyć liczna gromada innych jego absolwentów. Dla mnie pobyt w Krośnie to przede wszystkim nieustające wyjazdy w góry i początki trwających do dzisiaj znajomości, a w kilku przypadkach nawet przyjaźni z wieloma wspaniałymi ludźmi, dzięki którym na Bieszczady zacząłem patrzeć zupełnie innymi oczyma. Poznawałem ich specyficzny klimat i jakże inną od ówcześnie obowiązującej historię. Zdzichu Rozenbajger (przepraszam Cię Rozmaryn, jeśli pomyliłem pisownię Twojego nazwiska) – szef działającego przy KHS Klubu Turystycznego o nazwie „Dzięcioły”, niestrudzony organizator rajdów i sobotnio-niedzielnych wypraw w Beskid i Bieszczady. Dzięki niemu spora grupka słuchaczy PSKOiB zdobyła przewodnickie blachy i poznała tajniki górskiej turystyki. Leszek Mnich – jeden z pierwszych członków Bieszczadzkiej Grupy GOPR, który poza tym, że przekazał mi swą olbrzymią wiedzę z zakresu technik prowadzenia i obsługi zorganizowanych grup turystycznych, to wprowadził mnie też w dosyć wtedy hermetyczne goprowskie środowisko. Ale, co najistotniejsze, wpoił mi kilka niepisanych praw i zasad obowiązujących w tym nie tylko turystycznym światku. Parę lat później niejednokrotnie udawało mi się unikać poważnych kontuzji właśnie dlatego, że owe zasady znałem. Zdarzyło się też niejednokrotnie, że u boku Zygfryda Wilka dane mi było zgłębiać bardziej tajemnicze zakamarki bieszczadzkiego życia. Spotkania z Zyziem – postacią już wtedy owianą hyrem doskonałego ratownika, o niespotykanej wytrzymałości i kondycji, jak i bohatera rozlicznych przygód, o których do dzisiaj krążą legendy, zawsze były dla mnie wielką nieMOJE BIESZCZADY
35
wiadomą. Mogły zakończyć się krótkim cześć, cześć… i Zyziu znikał… A bywało, że rozmowa rozpoczęta w krośnieńskiej kawiarni „Centralna”, kończyła się dnia trzeciego w… ,,Pulpicie” w Górnych Ustrzykach. Kto znał Zyzia z łatwością wyobrazi sobie przebieg tego spotkania. Właśnie dzięki nim zyskałem możliwość poznania tych, którzy już wtedy w Bieszczadach bytowali stale. Takich jak: Heniu Victorini, Jurek Dwatysięce, Władek Nadopta (jeszcze wtedy nie był Majstrem Biedą), Staszek Łapa czy Lutek Pińczuk i wielu, wielu innych – w Bieszczady przybyli zwabieni urokliwością miejsca i chęcią przeżycia przygody, a ta z biegiem lat stała się ich chlebem powszednim, nieomal codziennością. Poznałem też takich, co przybywszy w góry z nakazem pracy, do szkoły, leśnictwa lub PGR-u, gdy zakończył im się okres, jaki obowiązkowo musieli odpracować, aby Ludowej Ojczyźnie zwrócić nakłady zainwestowane w ich wykształcenie, zostawali w Bieszczadach, zakładali rodziny, kontynuując swoje niejednokrotnie pionierskie dzieło. Dla przykładu Tolek Maciołek – nauczyciel, przewodnik, ratownik GOPR, z wykształcenie wprawdzie chemik, ale z zamiłowania turysta i sportowiec, chociaż sam wyczynowo nigdy sportu nie uprawiał, zasłynął w regionie jako wychowawca i trener doskonałych zawodniczek w narciarstwie klasycznym. Trenowane przez niego dziewczyny niejednokrotnie święciły triumfy nawet na zawodach krajowej rangi. Dyrektorka nad Dyrektory – Janina Skibowa, matkowała przez kilkadziesiąt lat młodym nauczycielom w Michniowcu, a później w Polanie. To właśnie pod jej opiekuńcze skrzydła trafiłem w 1974 roku. A odbyło się to w taki oto sposób. Z dyplomem ukończenia krośnieńskiej „Uczelni” zjawiłem się pewnego sierpniowego dnia w budynku Urzędu Gminy Czarna i stanąłem przed obliczem Gminnego Dyrektora Szkół w charakterze kandydata na nauczyciela. Przeglądający moje dokumenty Dyrektor, zaczął coś mówić o tym, że… „młody niedoświadczony, popracuje parę miesięcy i ucieknie”, kiedy asystujący przy rozmowie (nic wtedy nie odbywało się bez tego rodzaju asysty) ówczesny sekretarz gminnej jednostki PZPR spojrzawszy na mnie spod oka, jednym ruchem ręki przerwał tę tyradę i polecił: „Do Skibowej go dajcie towarzyszu dyrektorze…” No i dał… A kiedy już opuszczałem gabinet przez niedomknięte jeszcze całkiem drzwi doleciały mnie słowa sekretarza: „Albo go wypierdoli za miesiąc, albo zrobi z niego nauczyciela…” I tak zainaugurowałem swoje ,,dorosłe” życie w Bieszczadach. Przeszedł jeden, potem kolejne miesiące – pani Skibowa usilnie pracowała nad – jak powiadała – ociosaniem surowego kołka, a ja czas dzieliłem pomiędzy pracę a włóczęgę po bezdrożach pobliskiego Otrytu. Soboty i niedziele zarezerwowane były dla tzw. autokarówek albo inaczej ,,karuzeli”, czyli obwożenia zorganizowanych grup przeważnie po Bieszczadzkiej Obwodnicy z obowiązkiem wejścia do ,,Chatki” na Połoninie Wetlińskiej. Było to zimą – mroźną wówczas i śnieżną. Tego dnia miałem zamiar powędrować na nartach gdzieś w okolice zalewu i rozejrzeć się po Chrewcie. Przy okazji zamiarowałem zajrzeć do mieszkającej tam rodziny i sprawdzić, co dzieje się z Adasiem, którego już kilka dni nie było w szkole. Po drodze, jak zazwyczaj, wstąpiłem do „Żyda” na kufelek grzanego z wiśniowym sokiem. Kiedy tak delektowałem się 36
Pustelnik Jano
zacnym napitkiem, do knajpki weszła grupka rodem jak z Mickiewiczowskiej ballady… „Wzrok dziki, szata plugawa”… a cholewy gumofilców mocno drutem przewiązane. Zamówili po kuflu i siedli przy nakrytych kraciastą ceratą dwóch stolikach. Widocznie zbyt natarczywie się im przyglądałem, bo w pewnej chwili usłyszałem skierowane do mnie pytanie w tonacji lekko zaczepnej… „No i czego gały wyślepiasz? Ludzi nie widziałeś?...” „Widziałem, ale nie takich” odburknąłem, czując narastający dygot łydek. „No to…” mówiący – nie pamiętam już który – zawiesił głos… I w tym momencie, chyba intuicyjnie podniosłem swój kufel, pociągnąłem łyk i ocierając osiadłą na brodzie pianę, powiedziałem: „No to wasze zdrowie! Napijemy się jeszcze?” Zapytałem… „Chyba że chcecie po dziobach…” dodałem ni w pięć ni w dziewięć w przypływie niczym nie uzasadnionej odwagi. Wydawało mi się, że cisza, która zapadła po tym pytaniu, ciągnie się w nieskończoność; usłyszałem najpierw chrobot krzesła – a razem z nim gromki śmiech. Siedzący najbliżej mnie podniósł się powoli, stanął przed stolikiem i nie przestając się śmiać, stuknąwszy w mój kufel, siadł obok i powiedział: „Romek jestem… Możemy się napić…” podchodzili kolejno do stolika, stukali w kufel, siadali, mówiąc przy tym wyraźnie: „Bogdan – Zdzichu – Romek – Bogdan – Hanys – Johan…” Do Chrewtu już tego dnia nie dotarłem, a na lekcje w następnym przyszedłem z głową, w której dzwoniły dzwony wszystkich bieszczadzkich cerkwi. Spotykaliśmy się potem wielokrotnie, zachodzili do mnie całą gromadą lub pojedynczo. Napić się, pogadać, przenocować. Przez pewien czas (mieszkałem już wtedy w Dolnej Czarnej) Zdzichu Rados – podczas jednej z wielu prób znalezienia swego miejsca w Bieszczadzie był nawet moim sąsiadem. Przytulił Go Michał Hebda, pozwalając zamieszkać w starej chałupce swego teścia. I chyba właśnie wtedy Zdzichu zaszczepił Michała pasją strugania drewnianych figurek. Mijają lata… Z Siedmiu Bieszczadzkich Dziadów dzisiaj, z tego co wiem, jedynie Roman z niespożytą siłą i energią organizuje coraz to nowe wypały, otwiera coraz to w innym miejscu skup leśnego runa. Bogdan wyjechał z Bieszczadu. Wracał kilkakrotnie, ale już tylko jako sezonowy zbieracz runa. Towarzyszyła mu żona, później też i dzieci. Od kilku lat kontakt nam się urwał. Pozostali… Błądzą zapewne gdzieś po niebieskich połoninach, przyglądając się ciekawie, jak radzi sobie kolejne zakapiorskie pokolenie.
MOJE BIESZCZADY
37
W mojej ostatniej książce opisałem życie i twórczość bieszczadzkich artystów i zakapiorów. Również w tej książce przedstawiam niektóre spotkane przeze mnie najciekawsze Osobowości, ponieważ i one wpisują się w duchowość tej krainy. Na pewno możemy mówić o swoistej, współczesnej, bieszczadzkiej sztuce sakralnej, którą w pełni docenią dopiero przyszłe pokolenia. Wielu naszych czołowych artystów tworzy wspaniałe, religijne rzeźby, ikony i obrazy. Szczególnie jest mi bliski obraz namalowany przez Agnieszkę Popytak, przedstawiający „Jezusa Zakapiorów” z mojego widzenia z 2003 r. Ma on wielką wartość artystyczną, a dla mnie również emocjonalną. Wisi w mojej pustelni „Tabor” na miejscu honorowym. W obrazie Agnieszki widać przekleństwo grzechu i błogosławieństwo przebaczenia, ludzkiego cierpienia oraz boskiej miłości. W twarzy Chrystusa nie ma cienia agresji czy buntu, lecz łagodność, zgoda na swój krzyż i na cierpienie, które jest konsekwencją Jego zbawczej do nas miłości. Na uwagę zasługuje również sztuka nagrobkowa. Na mogiłach naszych zmarłych zakapiorów można podziwiać rzeźby wykonane przez ich żyjących przyjaciół. Będąc w Cisnej, warto odwiedzić groby Zdzicha Radosa, Janusza Zubowa, Stacha Laski czy „Sikorki”, ozdobiony rzeźbą Wojtka Makary „Czada”. Na cmentarzu w Kulasznem, na grobie „Jędrka Połoniny”, można podziwiać krzyż zrobiony z podków. Czasami można tam spotkać zakapiorów, pijących za zdrowie zmarłego. Jadąc w kierunku Bieszczad, koniecznie trzeba się zatrzymać na dłużej w niewielkiej, lecz ciekawej miejscowości Zagórz i przeznaczyć kilka godzin na zwiedzanie tutejszych zabytków. W Zagórzu przebywał też Karol Wojtyła i stąd ruszał na dalsze wędrówki po Bieszczadach. Ponieważ na temat zabytków tego miasta napisano wiele książek, w moich rozważaniach skoncentruję się na aspekcie duchowym. Udając się w kierunku Komańczy, za dworcem po lewej stronie drogi, znajduje się murowana cerkiew pw. św. Michała Archanioła, wybudowana w 1836 r. Pierwotnie była to świątynia grekokatolicka, a obecnie służy wspólnocie prawosławnej. Na uwagę zasługuje również pobliski kościół, w którym znajduje się słynący łaskami obraz Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny z XVII wieku. Na ścianach bocznych wiszą zaś duże obrazy, z których jeden jest szczególnie tajemniczy. Turyści oglądając go, najczęściej nie wiedzą, co on przedstawia, a i niektórzy przewodnicy nie są w tym zorientowani. Najprościej mówiąc, malarz przedstawił transwerberację, temat na tyle fascynujący, że w sposób artystyczny wyrażany przez twórców na całym świecie. Najpiękniej to przeżycie wyraził swoją rzeźbą Bernini, który swe genialne dzieło nazwał „Ekstaza świętej Teresy”. Jest to tak wstrząsające doświadczenie, że wielu ludzi po prostu w nie nie wierzy. Św. Teresa z Avila doświadczyła transwerberacji „na własnej skórze” w 45. roku życia. Ten mistyczny fenomen nazywa się inaczej przebiciem serca, a nawiązuje do Golgoty i przebicia serca Jezusa na krzyżu. Otóż, ukazał jej się anioł trzymający w ręku włócznię, a następnie kilkakrotnie przebił jej serce. Teresa poczuła wielki ból 38
Pustelnik Jano
i równocześnie wielką miłość Bożą. Po przebiciu serca jakimś ostrym narzędziem zwykły człowiek umiera, a Teresa żyła jeszcze 22 lata! Gdy po śmierci dokonano ekshumacji i wyjęto jej serce, okazało się, że jest faktycznie przebite, do tej pory lekarze nie mogą zrozumieć, jakim cudem Teresa żyła 22 lata z dziurawym sercem. Jakby tego było mało, to mimo iż od śmierci świętej karmelitanki upłynęły ponad cztery wieki, jej serce nie ulega rozkładowi. Podobne doświadczenie transwerberacji było również udziałem innych świętych, m.in. św. Lutgardy, karmelitanki św. Teresy z Lisieux oraz ojca Pio. Kilkaset metrów za kościołem znajduje się główny zabytek Zagórza, ruiny klasztoru Karmelitów Bosych. Jest to kompleks imponujących rozmiarów, wymarzone miejsce dla fotografów i artystów. Można tam również podziwiać Drogę Krzyżową, wykonaną przez bieszczadzkich rzeźbiarzy. 3 V 2007 r. na murze klasztornego kościoła przymocowano płytę poświęconą Janowi Pawłowi II. Pamięć o papieżu w tym miejscu jest szczególnie istotna, gdyż Karol Wojtyła był mistykiem ukształtowanym przez „Dzieła” największego z karmelitów, św. Jana od Krzyża, a tematem pracy doktorskiej Karola Wojtyły był problem wiary w dziełach św. Jana od Krzyża. Jest to praca obszerna, będąca „literackim pomnikiem” Karola Wojtyły, ukazująca duchową głębię przyszłego papieża oraz jego niezwykły intelekt. To najtrudniejsze dzieło mistyczne, jakie kiedykolwiek czytałem. Będąc w Bieszczadach, koniecznie trzeba odwiedzić Komańczę, gdzie można zajść do założonego w 1928 r. klasztoru Sióstr Nazaretanek, w którym od 28 IX 1955 r. przez rok był internowany przez władze komunistyczne kardynał Stefan Wyszyński. Również w Komańczy od niedawna stoi odbudowana po pożarze w 2006 r. prawosławna cerkiew pw. Opieki Matki Bożej. Konsekracji nowej cerkwi dokonano 13 X 2010 r. Było to wydarzenie ponadregionalne, najwyższej rangi. Na uroczystość przybyło wielu dostojników Kościoła prawosławnego, księży rzymskokatolickich oraz ogromna rzesza wyznawców i sympatyków, w tym zakapiorów. Nie brakowało także dziennikarzy, ja przyjechałem z bieszczadzkim dziennikarzem Przemysławem Chmielewskim „Chmielem”, którego artykuł z tej uroczystości został wydrukowany w miesięczniku „Bieszczady”. Konsekracja tej cerkwi to dla mnie powód do szczególnej radości, gdyż kilka lat temu, jeszcze przed pożarem, byłem tu z Telewizją Włoską. Filmowcy włoscy byli pod wrażeniem piękna tej cerkwi i jej bogatych, cennych zbiorów. Inny powód mej radości wynika z mojej miłości do mistyki prawosławia, więc cieszy mnie to, że w Komańczy ponownie zaczyna bić duchowe źródło. Odbudowa tej cerkwi to fakt dużej wagi, również dla środowiska intelektualnego i artystycznego, gdyż w miarę naszych finansowych możliwości staramy się ratować stare, ginące cerkwie oraz inne obiekty kultu. Przykładem tu może być cerkiew w Baligrodzie, która dzięki materialnej pomocy światłych ludzi, jest systematycznie restaurowana. Godna podziwu jest akcja lidera zespołu Latający Dywan, piszącego i śpiewającego poezję Jarka Tomaszewskiego, który dając koncerty z zespołem, zbiera pieniądze na odbudowę tego cennego zabytku.
MOJE BIESZCZADY
39
Zespół Latający Dywan. Na pierwszym planie: Kasia Jaskólska, Piotr Koper, Maja Skrętowska, Lech Kałuża (akustyk), Mirek Bohdan. Na drugim planie: Przemek Olczak, Jarek Tomaszewski, Kamil Mamul. Zespół Latający Dywan występował w Piwnicy pod Baranami, jest laureatem Yapy w Łodzi, Festiwalu im. Wojtka Bellona w Busku-Zdroju, Festiwalu im. Jonasza Kofty w Warszawie, Bazuna w Przywidzu i Festiwalu Nocnik w Łęczycy.
Starych cerkwi i kościołów w Bieszczadach jest stosunkowo niewiele. Wojny, akcja „Wisła” oraz głupota władz komunistycznych zrobiły swoje. Dzięki Bogu ustrój komunistyczny minął bezpowrotnie, a nam pozostało ratować to, co jeszcze uratować można. Na szczęście w Bieszczadach jest wielu aktywnych ludzi, którzy nie czekając na pomoc z zewnątrz, sami pod okiem konserwatorów wzięli się za prace remontowe. Wzorem może być bieszczadzka charyzmatyczka Małgorzata Koncewicz z miejscowości Rajskie nad Jeziorem Solińskim, prezes Stowarzyszenia „Rajska Dolina”. Nadrzędnym celem stowarzyszenia jest promocja tego regionu oraz ratowanie znajdujących się tu zabytków świadczących o dramatycznej historii tej uroczej doliny. Należy tu wspomnieć o haniebnej i barbarzyńskiej akcji komunistów, którzy w 1980 r. w Rajskiem wysadzili dynamitem murowaną cerkiew. Na przycerkiewnym cmentarzu została tylko sterta gruzu, kilka krzyży i stara pomnikowa lipa. Ostatnio Stowarzyszenie „Rajska Dolina” dokonało odbudowy murowanej kaplicy, umiejscowionej po drugiej stronie zatoki. Z pomocą stowarzyszeniu przyszedł biznesmen ze Stalowej Woli Józef Świątek, który kilkadziesiąt lat wcześniej przyjeżdżał tu na fotograficzne safari. To człowiek pełen dobroci i bezinteresownej życzliwości. 40
Pustelnik Jano
Hrabia Juliusz Ursyn Niemcewicz
W odbudowie kaplicy wzięli również udział wolontariusze Stowarzyszenia „Magurycz” prowadzonego przez Szymona Modrzejewskiego, które od 25 lat zajmuje się ratowaniem sztuki sepulkralnej i małej sakralnej architektury przydrożnej w Bieszczadach, Beskidzie Niskim, na Roztoczu i Ukrainie. Szymon otrzymał prestiżową nagrodę Unii Europejskiej Europa Nostra 2011 w kategorii „dziedzictwo kulturowe”. Małgorzata Koncewicz i jej mąż Andrzej są również mecenasami sztuki. W swym pensjonacie „Rajski Gościniec” organizują artystyczne spotkania, malarskie plenery. Jesienią 2010 r. miałem przyjemność być na poplenerowym wernisażu, na którym swe prace prezentowali artyści z Ukrainy i z Polski. Na spotkanie przybyli ludzie związani ze sztuką i promocją Bieszczadów, m.in. prezes Fundacji Bieszczadzkiej, współorganizatorka Zlotów, Lucyna Sobańska. Ten sympatyczny akcent ukraińsko – polski na terenie Bieszczadów ma szczególne znaczenie i głęboką wymowę. Z historii wiemy o krwawych doświadczeniach obu narodów, o wielkim cierpieniu i wojennej niechęci. Najwyższy czas, aby z tych tragicznych wydarzeń wyciągnąć mądre wnioski. Nie można w nieskończoność nosić w sobie agresji i braku przebaczenia. Mając to na uwadze, cieszy mnie fakt, że Polacy mieszkający w Bieszczadach otaczają opieką ukraińskie zabytki, kultywują ukraińską kulturę, tradycję, muzykę… Na Zloty, które organizuję, często zapraszam zespoły muzyczne wykonujące muzykę bojkowską i łemkowską, jak kapele bieszczadzkie Wilcze Echa, czy Watra. Cenną atrakcją Bieszczadów jest usytuowane w Myczkowcach na terenie „Caritasu” Centrum Kultury Ekumenicznej. Dzięki inicjatywie dyrektora tej placówki ks. Bogdana Janika w sezonie letnim można tu obejrzeć bogaty zbiór miniaturek drewnianych świątyń z terenu Karpat oraz Ogród Biblijny z roślinnością Bliskiego Wschodu, przybliżający w sposób szczególnie pomysłowy biblijną historię zbawienia. Jest to zatem znakomite miejsce do medytacji i duchowej pielgrzymki. Wielkim sukcesem okazały się organizowane przez nas Bieszczadzkie Zloty Leśnych Ludzi. W swoich kolejnych książkach opiszę dokładnie te niezwykłe spotkania, a w tej tylko wspomnę o wspaniałym koncercie śpiewaka operowego, hrabiego Juliusza Ursyna Niemcewicza w Solinie w „Sztygarce Hetmańskiej” na IX Zlocie, co było wielkim przeżyciem nie tylko dla nas, ale i dla niego, gdyż po raz pierwszy występował przed tak nietypowym audytorium. Najczęściej występuje na scenach operowych całego świata, a tu wystąpił przed zakapiorami, porywając wszystkich do wspólnego śpiewu, a nawet do tańca. Tak jak Kiepura śpiewał na dachach samochodów, tak Juliusz MOJE BIESZCZADY
41
śpiewał na stołach, zgrabnie poruszając się między kuflami z piwem. Takie spotkania, choć krótkie, są w stanie zbudować bliskie i przyjacielskie relacje. Juliusz przed opuszczeniem Bieszczadów, w trakcie wzruszającego pożegnania w Smolniku, gdzie Andrzej Pawlak gościł go w swojej „Wilczej Jamie”, zapewniał nas o swej przyjaźni i pamięci. I faktycznie nie zapomniał, gdyż już w sierpniu zadzwonił do nas i zaprosił do Krynicy na uroczyste zakończenie Europejskiego Festiwalu im. Jana Kiepury. Naturalnie, tak wielkiego artystycznego wydarzenia nie mogłem zignorować, i pojechałem wraz z „Dzikuską” i jej mamą, gdyż obie panie to zapalone melomanki. Mimo braku stosownego ubioru pojechałem w swych leśnych ciuchach z opaską na głowie, ciesząc się swobodą człowieka bezdomnego, nieskrępowanego smokingiem arystokratycznych konwenansów. Koncert miał miejsce w Pijalni Głównej, a gospodarzem gali był szanowany i ceniony przez wszystkich Bogusław Kaczyński, który z niezwykłą swobodą i poczuciem humoru wprowadzał przybyłych z całej Polski gości w świat opery i operetki. Ze szczególną satysfakcją słuchałem słów uznania Bogusława Kaczyńskiego dla „naszego” śpiewaka, Juliusza Ursyna Niemcewicza. Po koncercie wraz z „Dzikuską” poszliśmy do garderoby Juliusza podziękować za zaproszenie, a jako symbol naszej wdzięczności „Dzikuska” ofiarowała śpiewakowi swój mały obraz przedstawiający Jezioro Solińskie. Moja miłość do śpiewu operowego zrodziła się całkiem przypadkowo jeszcze w okresie młodości. Otóż około 30 lat temu, „będąc młodym teatromanem” udałem się do Teatru Narodowego w Warszawie na jakąś sztukę, lecz pomyliłem drzwi i wszedłem do Teatru Wielkiego mającego swoją scenę w tym samym budynku i, gdy na scenę wyszli cudownie „wyjący” śpiewacy, pomyślałem o ucieczce, lecz nie chcąc robić zamieszania, postanowiłem zostać i „cierpieć za miliony”. W ten właśnie sposób w niewymownym cierpieniu zrodziła się moja miłość do sztuki operowej. To był piękny okres w moim życiu, fascynacja teatrem… W samej Warszawie byłem na 70 sztukach. Mogłem podziwiać niezwykłe kreacje wybitnych, a dzisiaj już niestety nieżyjących aktorów Wojciecha Siemiona, Władysława Hańczę, Krzysztofa Kolbergera, Stanisława Mikulskiego, Tadeusza Fijewskiego w „Pigmalionie” Bernarda Showa, Romana Wilhelmiego w „Locie nad kukułczym gniazdem”, Gustawa Holoubka, u boku którego pierwsze kroki sceniczne stawiała wnuczka Jana Parandowskiego, subtelna Joanna Szczepkowska. Pamiętam budzącą wielkie kontrowersje inscenizację „Balladyny” w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, no bo Teatr Narodowy i klasyka, a tu seksowne młode aktorki Anna Chodakowska i Bożena Dykiel, jeżdżące na scenie i ponad głowami widzów na hondach. Tym żyła cała Polska. A jak Teatr Narodowy, to oczywiście Zofia Kucówna, Daniel Olbrychski, Zdzisław Wardejn, Krzysztof Wakuliński… Jednak dla mnie największym z reżyserów teatralnych był scenograf i plastyk rodem z Rzeszowa Józef Szajna. Jego niezwykle plastyczne sztuki m.in. „Dante”, „Cervantes”, „Majakowski” „Replika” z muzyką Krzysztofa Pendereckiego czy „Deballage” wpisały się do kanonu sztuki światowej. Szajna został zaliczony do grona pięciu najwybitniejszych twórców teatralnych świata! Wraz z Kantorem i Grotowskim tworzy teatralną trójcę Podkarpacia. Na niektóre jego inscenizacje wystawiane w Teatrze Studio w Warszawie chodziłem po kilka razy, 42
Pustelnik Jano
a najwyżej sobie cenię sztukę „Dante”. Mimo upływu kilkudziesięciu lat te żywe obrazy nieustannie noszę w swoim wnętrzu. Moje wizyty w Teatrze Studio były zawsze poprzedzone zwiedzaniem prestiżowej Galerii Studio, prezentującej twórczość współczesnych artystów awangardowych. Sukces Szajny to również sukces jego charyzmatycznych aktorów Ireny Jun, pięknej Ewy Pokas, Leszka Herdegena, Wojciecha Pszoniaka, Tadeusza Włudarskiego… Mówiło się o nich „aktorzy Szajny”. Gdyby mi było wolno tę myśl rozbudować, to powiedziałbym o „widzach Szajny”, do których zaliczyłbym i siebie. Po zmarłym już Profesorze pozostały mi jeszcze nieliczne zdjęcia oraz wspomnienie mojej krótkiej z nim rozmowy w jego Galerii w rzeszowskim Teatrze im. Wandy Siemaszkowej z okazji spotkania rzeszowskich artystów i intelektualistów z Szajną oraz promocji książki Magdaleny Rabizo-Birek „Czytanie obrazów”. Długo by opowiadać o sztuce teatralnej… Czas wracać w Bieszczady.
Paula Dudzińska Czas szybko płynie… Jesienią 2010 r. włócząc się wokół jeziora, spotkałem Paulę Dudzińską – tę dziewczynkę, którą widywałem w kościele – już dorosłą. Podczas naszego krótkiego spotkania zrobiłem jej kilka zdjęć. Paula zgodziła się zostać moją modelką, tak więc przede mną kolejna przygoda artystyczna.
MOJE BIESZCZADY
43
Wiosną 2011 r. złożył mi wizytę ciekawy człowiek z Telewizji Polsat Play Jakub Rydlewski, którego intrygował problem stosunku czasu do wieczności. Kilka miesięcy wcześniej wpadła mu do rąk moja książka „Bieszczady Pustelnika Jano”, w której umieściłem kilkanaście moich myśli, jedna z nich zainteresowała go szczególnie, i będąc w Bieszczadach, postanowił spotkać się ze mną i zgłębić ten problem. Oto ta sentencja:
Królestwo Niebieskie, które jest pośród nas, jest tym w stosunku do Nieba, czym czas w stosunku do Wieczności. Oczywiście nie jestem w stanie tej rozmowy przytoczyć – a szkoda – gdyż Jakub z tej racji, iż ukończył wyższe studia (kierunek psychologia religijności), wnikał bardzo głęboko w ten trudny temat. Jakub Rydlewski z synkiem Grzesiem
Wiosna to dla mnie czas przebudzenia do aktywnego życia i organizacji Zlotów. X Zlot mogę określić mianem wielkiego towarzyskiego wydarzenia! Przez ,,Sztygarkę Hetmańską” w Solinie, gdzie odbywał się Zlot, przewinęło się około 200 interesujących gości z różnych środowisk, wśród których byli zakapiorzy, hipisi, smolarze, poeci, pisarze, malarze, rzeźbiarze... Gości witała grupa bębniarzy pod wodzą Ernesta Drelicha z Cisnej. Zaproszeni muzycy dali świetne koncerty, wystąpili m.in.: Andrzej Szęszoł, kapela Watra, czy uczestnicy programu Telewizji Polsat „Must be the Music”, Michał i Grzesiek, a grupą wiodącą był kultowy zespół z nurtu poezji śpiewanej Czerwony Tulipan, który swym występem porwał wszystkich uczestników tego spotkania. Właściciele ,,Sztygarki Hetmańskiej” Joanna i Henryk Cyroniowie ugościli nas smacznym jadłem…
44
Pustelnik Jano
Wizyta zespołu Czerwony Tulipan u Króla Włóczęgów, Juliusza I
CZERWONY TULIPAN Powstał w 1985 r. w Olsztynie. Tworzy go pięć artystycznych indywidualności:
STEFAN BRZOZOWSKI – kompozytor, wokalista, gitarzysta i „szef”. Odpowiedzialny za profil artystyczny zespołu; EWA CICHOCKA – wokalistka, recytatorka, tancerka, artystka z dużym temperamentem, posiada rzadki talent aktorski z dużym wyczuciem komizmu; KRYSTYNA ŚWIĄTECKA – wokalistka i flecistka. Zamknięta w sobie, oszczędna w środkach, wzruszająca liryzmem, uduchowiona;
ANDRZEJ CZAMARA – fenomenalny gitarzysta, zatopiony całkowi-
Związany z Olsztynem oraz Warmią i Mazurami – nie tylko miejscem zamieszkania. Inicjuje koncerty oraz przeglądy i festiwale na terenie Warmii i Mazur. Wydał 11 płyt CD... oraz w 2008 r. album DVD z płytą CD, zatytułowany: „OBRAZY i obrazki” – koncert na zamku w Olsztynie. W roku 2011 zespół Czerwony Tulipan obchodził 26-lecie istnienia oraz działalności artystycznej.
cie w swoim instrumencie, który opanował perfekcyjnie;
ANDRZEJ DONDALSKI – gitarzysta basowy z „rockowym rodowodem”. Tworzy i śpiewa „piosenki uczucia” – czyli poetyckie, „piosenki satyryczne”, kabaretowe, zawsze literackie lub jak nazywają je niektórzy „piosenki artystyczne”... Współpracuje z „Kabaretową Sceną Trójki” – to z jednej strony, z drugiej zaś – należy do „Krainy Łagodności”... Brał udział w wielu programach radiowych i telewizyjnych. Gra koncerty w całej Polsce. Koncertował w Europie (Rosja, Niemcy, Francja, Szwecja, Austria, Węgry, Litwa), był z koncertami w USA i w Kanadzie.
MOJE BIESZCZADY
45
Gienek Olejarczyk ,,Siczka”
Na początku Zlotu Michał i Grzesiek wykonali przebój Gienka Olejarczyka „Siczki” oraz grupy KSU „Moje Bieszczady”, który Kapituła Leśnych Ludzi wybrała na hymn bieszczadników, co miałem przyjemność i zaszczyt ogłosić. Na ten Zlot przybyło sporo nowych gości, i tych bieszczadzkich, jak choćby zasłużony bieszczadnik Henryk Lenartowski „Heniu Broda”, czy sympatyków z kraju. Szczególnie mnie cieszy chęć dołączenia do naszej wspólnoty ludzi z kręgów intelektualnych, tak więc moja radość była wielka, gdy na X Zlot z Lublina przyjechała pani prof. Jadwiga Mizińska z Andrzejem Sikorą „Jędrkiem Lumbago”. Moi znakomici goście zaprzyjaźnili się z naszymi zakapiorami, artystami, twórcami kultury... Punktem kulminacyjnym Zlotu było wręczenie Statuetki Zakapiora, którą ustanowiłem dwa lata wcześniej, a przyznaję ją osobom zasłużonym dla Bieszczadów w sposób wyjątkowy, ludziom, którzy zasługują na miano osobowości. I tak na VIII Zlocie jako pierwszy statuetkę otrzymał poeta i eseista z Sanoka Janusz Szuber, na IX Zlocie dostał ją nasz czołowy zakapior, żywa legenda, pan Henryk Victorini, na Zlocie X były dyrektor Bieszczadzkiego Parku Narodowego, pan Wojomir „Woj” Wojciechowski. Statuetkę zaprojektował i wykonał nasz artysta, hipis Krzysztof Koziołkiewicz „Viking”.
JANUSZ SZUBER Poeta, eseista. Urodzony w 1947 roku w Sanoku. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i PEN Clubu. Autor 14 tomów poetyckich (m.in: „Śniąc siebie w obcym domu”, „O chłopcu mieszającym powidła”, „Lekcja Tejrezjasza”). Tłumaczony na 15 języków. Współzałożyciel Stowarzyszenia Korporacja Literacka w Sanoku i redaktor zeszytów „Acta Pancoviana”. Nagrody: im. Kazimiery Iłłakowiczówny, Fundacji Kultury, fundacji Władysława i Nelly Turzańskich (Toronto) i inne. Rówieśnik poetów Nowej Fali, przez 27 lat pisał wyłącznie do szuflady; jego późny debiut nastąpił dopiero w 1994 roku, kiedy zdecydował się na sukcesywne ogłaszanie swego, dalej pomnażanego, dorobku. Choroba, której początki sięgają okresu studiów na Uniwersytecie Warszawskim, sprawiła, że porusza się na wózku inwalidzkim. Cykl pierwszych pięciu tomików („Paradne ubranko i inne wiersze”, „Apokryfy i epitafia sanockie”, „Pan dymiącego Zwierciadła”, „Gorzkie prowincje”, „Srebrnopióre ogrody”), zwany pięcioksięgiem, określił pozycję Szubera na mapie współczesnej poezji polskiej: zaliczony został do „najwybitniejszych poetów nie tylko swojego pokolenia”. W 2005 r. ukazał się tom prozy autobiograficznej pt. „Mojość”, a w 2006 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego tom poezji „Czerteż”.
46
Pustelnik Jano
Janusz Szuber Janusz Szuber to najwybitniejszy intelektualista na Podkarpaciu i jeden z czołowych w kraju. Jego poezję wysoko cenili Czesław Miłosz oraz Zbigniew Herbert, który mianował Janusza kapitanem swojej literackiej gwardii. Wisława Szymborska darzyła go dużą sympatią i szacunkiem, a od czasu do czasu dzwoniła do niego, aby porozmawiać nie tylko o poezji, lecz i o prozie życia. Nasz poeta przyjaźni się z najznakomitszymi literatami w kraju, jak choćby z Andrzej Stasiukiem czy pisarzem, znawcą i tłumaczem Samuela Becketta Antonim Liberą. Janusz otrzymał wiele nagród literackich, a najwyżej sobie ceni wydrukowanie jego wiersza „Mgła” w prestiżowym „New Yorkers”, do którego przychodzą wiersze z całego świata, a w jednym roku drukują tylko 52. Fascynacje literackie Janusza są bardzo rozległe. Już w wieku 14 lat przeczytał wszystkie dokumenty II Soboru Watykańskiego!, lecz jego literacką „biblią” – jak sam to określa – jest „Trans-Atlantyk” Gombrowicza. Widać tu rozpiętość jego zainteresowań. Janusz jest mi bliski zwłaszcza z racji naszych sympatii filozoficznych, jest on filozoficznym bigamistą. Pierwszą jego miłością jest Pascal, a drugą Kierkegaard. Przy takich walorach intelektualnych i dorobku literackim zachowuje niezwykłą pokorę, co tylko potwierdza jego wielkość. Mając to wszystko na względzie, przyznałem Januszowi statuetkę Literackiego Zakapiora w nadziei, że kiedyś otrzyma Literackiego Nobla.
MOJE BIESZCZADY
47
Wojomir Wojciechowski ,,Woj” ze Statuetką Zakapiora
Johann i dyrektor Józef Folcik 48
Pustelnik Jano
Na podkreślenie zasługuje również duże zaangażowanie bieszczadników w promocję naszego regionu oraz chęć współpracy ze mną na rzecz Zlotów. Gdy Gosia i Adam Radwańscy, właściciele „Oberży Zakapior” w Polańczyku, dowiedzieli się, że organizuję następny Zlot, od razu zadzwonili z pytaniem, w czym mogą pomóc, i faktycznie pomogli, goszcząc u siebie przybyłych na Zlot muzyków i filmowców Telewizji Rzeszów. Gdy potrzebowałem przez kilka dni przenocować i ugościć muzyków z zespołu Czerwony Tulipan oraz kilku dziennikarzy, zagadałem do Daniela Wojtasa, właściciela Ośrodka Szkoleniowo-Wypoczynkowego „Skalny” w Polańczyku, i nawet nie musiałem dużo mówić, gdyż Daniel momentalnie mi przerwał, proponując więcej, niż oczekiwałem. Z kolei, gdy z Inką Wieczeńską pojechałem do Łodyny za Ustrzykami Dolnymi do pani Joanny Dąbrowieckiej, właścicielki stylowego Gościńca „Dębowa Gazdówka”, już przy pierwszych łykach kawy zaoferowała swą pomoc. Miłym dla mnie zaskoczeniem był telefon od mieszkańca Żywca, którego poznałem kilka miesięcy wcześniej w Cisnej, a występującego pod pseudonimem „Pułkownik”. Gdy w miesięczniku „Bieszczady” przeczytał, że organizuję Zlot, od razu zadzwonił,
oferując swą pomoc przy organizacji Zlotu, mimo iż sam na Zlot nie mógł przyjechać. „Pułkownik” w Bieszczady przyjechał pierwszy raz w 1991 r., wtedy służbowo jako żołnierz, a teraz bywa prywatnie z miłości do tej krainy. Gdy po kilku miesiącach odwiedził mnie w Polańczyku, zabawiliśmy na Wyspie Dużej w obozowisku „Vikingów”, gdzie akurat przyjechał Paweł Cichoński „Leon Zawodowiec’’ z filozofką i poetką „Miśką” oraz konno Krzysztof Szymala „Zbój” z grupą jeźdźców. Kiedy gościłem u „Chmiela” na wyśmienitej „kawie po Chmielewsku”, by pogadać o wyprawie samochodami terenowymi na Otryt do „Chaty Socjologa”, odwiedził go Rysiek Gałek, który ma stadninę hucułów „U Ślązaka” i już po kilku zdaniach zaproponował bieszczadzką atrakcję, przejazd wozami traperskimi przez leśne odludzia. I w taki oto sposób nasz X Zlot stał się imprezą dwudniową. W piątek rano kilkunastoosobowa grupa zakapiorów i artystów rozpoczęła Zlot w świątyni w Górzance, gdzie miał miejsce prawdziwie duchowy koncert obdarzonego mocnym i pięknym głosem Andrzeja Szęszoła i jego muzyków. Następnie ks. Piotr Bartnik, bieszczadzki proboszcz z Ars, „ksiądz od zakapiorów” poprowadził modlitwę, a później opowiedział historię tego kościoła, a jest ona bardzo ciekawa. Drewniana świątynia w Górzance to szczególne miejsce i wyjątkowy skarb pogranicza bojkowsko-łemkowskiego. Według lokalnej tradycji ustnej to dawna łacińska kaplica dworska z około 1713 r., z czasem przekazana przez władze austriackie wiernym obrzędu greckokatolickiego, rozbudowana w 1938 r. na cerkiew parafialną. Od 1969 r. jest to rzymskokatolicki kościół pod wezwaniem Wniebowstąpienia Pańskiego.
Największą osobliwością świątyni jest płaskorzeźbiony w drewnie ikonostas z około 1756 r., uchodzący za absolutną rzadkość w skali całych Karpat!
Ks. Piotr Bartnik i Jano w świątyni w Górzance, fot. Wiesław Wasylewicz MOJE BIESZCZADY
49
Następnie z inicjatywy Zosi Paterek nastąpiło uroczyste posadzenie trzech „wierzb pojednania” na ziemi bieszczadzkiej. Jedną wierzbę posadziła Zosia Paterek, drugą „Heniu Broda”, a trzecią ja. A potem tabor i ognisko, a wieczorem główna impreza w Solinie w „Sztygarce Hetmańskiej”. Dzięki zaangażowaniu fotografa z Bachlawy Wieśka Wasylewicza niemal wszystkie Zloty mamy sfilmowane, jego archiwum jest imponujące.
Wiesiek Wasylewicz
Ryszard Gałek – Stajnia „U Ślązaka”
Następnego dnia od rana ciąg dalszy imprezy, wyprawa na Otryt, gdzie nasz hipis, ówczesny gospodarz „Chaty Socjologa” Krzysiek Szpakowski, czekał na nas z pieczonym baranem. Wyprawa była pełna ekstremalnych przygód! Jest co wspominać, a to dzięki życzliwości Daniela Wojtasa „Chmiela” oraz „Cobry”, którzy dali z siebie i ze swoich samochodów wszystko. W tej wyprawie brali udział m.in. Czerwony Tulipan, prof. Jadwiga Mizińska, „Jędrek Lumbago”, „Dzikuska”, Zosia Paterek, „Duch Gór”, Inka Wieczeńska, Monika Dumas oraz nasza kochana Ela Surma, którą niespodziewanie zaprosiłem. Wiedziałem, że to ją ucieszy, gdyż Czerwony Tulipan to jej ulubiony zespół.
Krzysztof Szpakowski 50
Pustelnik Jano
Przed nocą wróciliśmy do Polańczyka na następną imprezę, do chaty dymnej przy „Skalnym”, będącej dziełem naszego zakapiora Bogumiła Sochy, gdzie Daniel Wojtas przygotował prawdziwą ucztę, a Czerwony Tulipan dał kolejny niezwykły koncert. Nastroju tego subtelnego koncertu oraz naszych wzajemnych relacji nie sposób wyrazić słowami. Dziękując muzykom zespołu Czerwony Tulipan za ich przyjazd na Zlot, podarowałem każdemu z nich moją książkę „Bieszczady Pustelnika Jano”, w której swe podpisy złożyli uczestnicy tego spotkania. Następnego dnia poszedłem do „Skalnego” pożegnać się z Czerwonym Tulipanem i kupić ich płyty, a tu kolejne wzruszenia. Otóż „Dzikuska” wzięła dla muzyków cztery swoje piękne obrazki, chcąc im w swój artystyczny sposób podziękować za wszystko, co dla nas zrobili. Do tych prezentów dołączyła się Zosia, dając im swojego szklanego anioła, natomiast muzycy dali nam w prezencie swoje płyty. To nasze pożegnanie było tak wzruszające, że niemal wszyscy mieli łzy w oczach.
Bogumił Socha
Daniel Wojtas MOJE BIESZCZADY
51
Beskidnicy: Olek Miejski, Magdalena Stępień-Miejska i Franciszek Gajewski Podczas spotkania na Zlocie w Solinie powiedziałem liderowi beskidników Franciszkowi Gajewskiemu o moim kolejnym marzeniu, o rozszerzeniu działań integracyjnych na inne środowiska artystyczne w Polsce… Oczywiście jego odpowiedź była pozytywna. Franciszek, wraz z beskidzkimi animatorami kultury, zorganizował w Rudawce Rymanowskiej w Ośrodku ,,Rudawka” Spotkanie Beskidzkie, na które zaprosił kilkunastu naszych czołowych zakapiorów i artystów. Tak więc 22 X 2011 r. całą paczką zajechaliśmy na to spotkanie. W części oficjalnej powitał nas Franciszek oraz współorganizatorka tej imprezy Magdalena Stępień-Miejska. Mnie natomiast przypadło w udziale podziękowanie beskidnikom za ich gościnność oraz wręczenie organizatorom ikony Matki Boskiej Łopieńskiej wykonanej przez artystkę z Sanoka Agatę Bąk, jako symbol naszej wdzięczności. Po części oficjalnej rozpoczęła się część artystyczna i biesiadna, którą rozpoczął zespół Widymo, a następnie Arek Zawiliński z gitarzystą Grzegorzem Grądalskim grali muzykę taneczną do późnych godzin nocnych. Organizatorzy zadbali o znakomity poczęstunek i świetną zabawę. Był i czas na rozmowy. Na Zlot przybyli beskidzcy artyści z rzeźbiarzem Piotrem Worońcem na czele czy dyrektorka Uniwersytetu Ludowego w Woli Sękowej Monika Wolańska. Na spotkaniu nie mogło również
52
Pustelnik Jano
zabraknąć zaprzyjaźnionego z bieszczadnikami Mariana Rygla. Był i beskidzki odpowiednik naszych zakapiorów, koniarz Zbyszek Łagosz. Podobnie jak przed rokiem Gosia i Andrzej Koncewiczowie w swoim pensjonacie ,,Rajski Gościniec” zrealizowali II Międzynarodowy Plener Malarski ,,Rajska Jesień”, zakończony wernisażem. Organizatorem tego artystycznego spotkania było Stowarzyszenie ,,Rajska Dolina” oraz Stargardzkie Stowarzyszenie Miłośników Sztuk Plastycznych ,,Brama”. Kuratorem pleneru i wernisażu był Robert Sabadini. Uczestnicy pleneru to: prezes SSMSP ,,Brama” Ludmiła Sabadini ze Stargardu, Dorota Chwałek z Gubina oraz artysta z Ukrainy Anatol Martyniuk. Gościnnie wystawili swoje prace ukraińscy artyści Ola Chyhryk i Sergiej Chyhryk. W czasie wernisażu swoje prace w zakresie sztuki użytkowej zaprezentowała nasza Zosia Paterek. Jesienią zadzwoniła do mnie prof. Jadwiga Mizińska, z radością opowiadając, że nasz wspólny znajomy filozof Łukasz Marcińczak z Lublina, będąc w Krakowie w Muzeum Narodowym, zauważył wśród wielu ekspozycji również mój album ,,Bieszczadzkie twarze”. To miłe, że ludzie sztuki w kraju doceniają bieszczadzkie środowisko artystyczne. Tak więc dołączyliśmy do znakomitego grona twórców kultury narodowej.
Jacek Makulski – red. nacz. czasopisma ,,Puls Bieszczadów”, działacz społeczny, prezes Fundacji Flower
Małgorzata Radwańska i ,,Heniu Broda”
MOJE BIESZCZADY
53
Lutek Pińczuk
Andrzej Borowski ,,Żmiju” 54
Pustelnik Jano
Wiosną 2012 r. zabrałem się do organizacji XI Bieszczadzkiego Zlotu Leśnych Ludzi, który tym razem postanowiłem zrobić w Polańczyku w Ośrodku „Skalny” u Daniela Wojtasa. Ten Zlot był tak bardzo rozbudowany, że zrealizowanie wszystkich punktów programu wypełniło całe dwa dni. Gdyby nie pomoc kilku przyjaciół… Największą i najmilszą niespodziankę sprawił mi red. Janusz Deblessem, przywożąc ze sobą na Zlot… Antoninę Krzysztoń! Tak więc moje marzenie sprzed wielu lat zostało spełnione, a ponieważ z Antoniną spędziłem w sumie kilka dni, więc moja radość była wielka. Znaleźliśmy nawet czas na duchową rozmowę w mojej pustelni, gdzie zgłębialiśmy mistykę św. Jana od Krzyża. Jestem szczęśliwy, że po osobistym spotkaniu Antoniny, byłem zbudowany jej duchową głębią. Rozumieliśmy się niemal bez słów, w takim stopniu, że w zasadzie moglibyśmy tylko milczeć. W swoich pieśniach Antonina jest wiarygodna i autentyczna, jej duchowy przekaz wypływa z jej bogatego i pięknego wnętrza. Antonina swą karierę rozpoczęła w 1980 r. na Przeglądzie Piosenki Prawdziwej w Gdańsku. W latach 80. często występowała na imprezach opozycyjnych. W 1983 r. zajęła pierwsze miejsce na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie. Występowała w Kabarecie pod Egidą. Jest członkinią Stowarzyszenia Wolnego Słowa, a w 2006 r. otrzymała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski nadany przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W naszej imprezie wzięło udział tak wielu muzyków, że przypominała ona duży festiwal. Pierwszego dnia już od rana w świątyni w Górzance, po Mszy św., w której uczestniczyli bieszczadnicy, wystąpił „Chmielu”, Piotrek Rogala i zespół Latający Dywan. Po tym nastrojowym koncercie wozami traperskimi Ryśka Gałka pojechaliśmy do Ośrodka „Natura Park” w Stężnicy, gdzie współwłaściciel obiektu Tomek Kisiołek, godnie nas ugościł. Natomiast podczas głównej części Zlotu, oprócz już wymienionych, zaśpiewali Antonina Krzysztoń, Tomek Wachnowski, Melisa Blues Band, Arek Zawiliński z wirtuozem harmonijki ustnej Przemkiem Chołodym, duet Michał i Grzesiek, a już w nocy nasz Zlot zakończył rewelacyjny polski Elvis, Krzysztof Crizz Bielecki, porywając zebranych słuchaczy do tańca.
Antonina Krzysztoń i Jano, fot. Wiesław Wasylewicz MOJE BIESZCZADY
55
Arek Zawiliński, Przemek Chołody i Joasia Pilarska
ARKADIUSZ ZAWILIŃSKI Wykonawca (folk/blues), autor muzyki, tekściarz, wokalista, gitarzysta posługujący się technikami fingerpicking slide i bottelneck. Koncertował na festiwalach w Polsce, Francji, Czechach, Słowacji, jak i grywał na ulicach Amsterdamu. Laureat wielu festiwali m.in. Fama w Świnoujściu, Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie, Zaczarowany Świat Harmonijki w kategorii gitara, Poznań. Piosenkarnia – Kraków, występ w studiu radiowej Trójki im. Agnieszki Osieckiej itd. Współpracował z zespołami Ostatnia Wieczerza w Karczmie Przeznaczonej do Rozbiórki, Kropla Życia, Blue Crow, Dzika Cherry, Zabrzańska Orkiestra Rockowa, BGB oraz ze śpiewającym aktorem Lechem Dyblikiem. Jednak jego „dzieckiem” od początku do końca jest formacja Na Drodze, w której pełni rolę dostawcy formy i treści. OFICJALNE WYDAWNICTWA : „Tam gdzie zaczyna się mój świat”– Dalmafon 2007, „Blues Dziewięciu” – Dalmafon 2010, „Żelazna” – Flower Rekord 2012, ,,Na rozdrożu” – 2015.
56
Pustelnik Jano
Z kolei dnia drugiego z Mielca przyjechał bard Andrzej Szęszoł z flecistką, córką Olgą, poetą Andrzejem Ciachem i współpracującym z Mieleckim Zagłębiem Piosenki, Robertem Kaczmarkiem. Ten piękny słoneczny dzień rozpoczęliśmy rejsem statkiem ,,Tramp”, następnie dzięki Danielowi ,,Cobrze” i ,,Traperowi” kilkoma autami terenowymi pojechaliśmy upaprać się w błocie. Wieczór i noc spędziliśmy w Polańczyku w Pensjonacie ,,Szeptucha” Anny i Adama Iwanickich, gdzie miało miejsce prawdziwe święto poezji śpiewanej. W atmosferze skupienia wsłuchiwaliśmy się w pieśni wykonywane przez Antoninę Krzysztoń, Elę Surmę, Tomka Wachnowskiego i Andrzeja Szęszoła, któremu na flecie przygrywała Olga. Również i ten dzień zakończył showman Dj Elvis. Należy również podkreślić, że na Zlot przyjechało wielu gości z całej Polski, zostały nawiązane inspirujące znajomości, była prof. Jadwiga Mizińska, ,,Jędrek Lumbago”, młoda filozofka, którą poznałem na Zlocie Filozoficznym, Karina Struczyk, która przy okazji przywiozła mi, aż z Bielska Podlaskiego, całą torbę religijnych i filozoficznych książek. Zauroczona naszą bieszczadzką grupą dołączyła do nas, wzbogacając ją o wartości filozoficzne.
KARINA STRUCZYK Karina jest dziewczyną bardzo uduchowioną, świetnie znającą Biblię i historię Kościoła, a studia filozoficzne kończyła pod czujnym okiem prof. Mizińskiej. Karina kocha nie tylko trudną lekturę filozoficzną, ale i subtelną poezję. O jej wrażliwości świadczy szacunek, jakim darzy poetę z Podlasia Zbigniewa Zamarajewa i jego głęboką poezję. Z jego tomiku przytaczam tu wiersz szczególnej mądrości: Ukoisz życia skrawek w duszy zawstydzonej zatopisz szkic istnienia w bursztynie niecnych czynów zmarnujesz szans tysiące przez rozum zamyślony zrozumiesz to czego pojąć nie sposób bo czuć to nie znaczy mieć bo mieć to nie znaczy czuć maska w lustrze to nie Ty Ty... to lustro duszy Karina Struczyk
Podsumowując te nasze bieszczadzkie Zloty, muszę stwierdzić, że są one niewątpliwym fenomenem socjologicznym i sukcesem organizatorów. Z chwilą, gdy kończy się dany Zlot, już brakuje wolnych miejsc na następny, a najznakomitsi muzycy chętnie dla nas występują na scenie. Impreza jest tak prestiżowa, że artyści często nie kierują się ewentualnym zyskiem finansowym, lecz cenią sobie to, co ta impreza wnosi w ich życie, a są to wartości, które tak zwany świat nigdy nie doceni. Są na szczęście jeszcze tacy ludzie, którzy wartości duchowe cenią sobie najwyżej. Dzięki takim ludziom nasza paczka, „subkultura pięknych ludzi” jest coraz większa i coraz bogatsza w takie ideały, jak przyjaźń, bezinteresowność, troska o innego… Przez kilka dni naszych specjalnych gości podejmowała w „Kuchni pod Malwami” Magda Czyżewska, a jej mama Malina, między posiłkami, ze łzami w oczach słuchała krótkiego występu Antoniny Krzysztoń. Takich chwil nigdy się nie zapomina i mimo wielu trudności dla takich chwil warto organizować takie Zloty. „Kuchnia pod Malwami” w Polańczyku to lokal intelektualistów i artystów. Państwo Czyżewscy gościli tutaj m.in. Elżbietę Dzikowską, red. Janusza Deblessema, Tomka Wachnowskiego, Zbigniewa Buczkowskiego. Państwo Czyżewscy otaczają mnie szczególną troską, umożliwiając mi darmowe korzystanie z ich kuchni. Podobną życzliwością otacza mnie dyrektor sanatorium „Plon”, pan Jan Mazurek.
MOJE BIESZCZADY
57
Równolegle ze Zlotem bieszczadników, w miejscowości Rajskie w Pensjonacie „Rajski Gościniec”, trwał III Międzynarodowy Plener Malarsko-Fotograficzny „Rajska Wiosna 2012”, na który oprócz artystów z Polski przyjechali malarze i fotograficy z Niemiec i Ukrainy. Ta cykliczna impreza – jak powiedziała Małgorzata Koncewicz – jest reakcją na skomplikowaną historię stosunków polsko-ukraińskich. Poprzez plenery chcemy uwrażliwiać na to, że warto bardziej być, niż mieć, co może przyczynić się do budowania „cywilizacji miłości”. Malina i Leszek Czyżewscy
Mottem tego wielodniowego spotkania były słowa Jana Pawła II:
,,Świat bez sztuki naraża nas na to, że będzie światem zamkniętym na miłość”.
Uczestnicy pleneru w Rajskiem. W środku w pierwszym rzędzie Małgorzata Koncewicz
58
Pustelnik Jano
Evgen Malinovskiy Natomiast jakiś czas później, nieopodal mojej pustelni, tuż nad jeziorem, zorganizowałem ognisko i kameralne spotkanie na cześć szczególnego gościa zaproszonego przez Inkę Wieczeńską. To aktor i bard, rodem z Syberii, Evgen Malinovskiy. Zaprosiłem grono moich najbliższych przyjaciół, m.in: „Dzikuskę”, Jolę Zajdę z mężem, tj. Jasiem z „Trampa”, „Trapera”, Mariana Rygla, Piotra Rogalę, który przyniósł gitarę. A jak gitara, to oczywiście i śpiew, i to jaki! Jola i Piotrek zaśpiewali kilka swoich piosenek, przekazując inicjatywę Evgenowi, śpiewającemu głównie pieśni Okudżawy, Wysockiego czy Jesienina. W swoim życiu słyszałem już wielu wykonawców takiego repertuaru, lecz to, co zaprezentował „syberyjski bard”, przeszło moje oczekiwania. Nawet najwznioślejsze słowa nie wyrażą tego, co mieliśmy przyjemność słuchać – znakomity, potężny głos, połączony z aktorska interpretacją!
EVGEN MALINOVSKIY Aktor filmowy i teatralny, muzyk, charyzmatyczny pieśniarz. Fundator i prezes fundacji na rzecz zbliżania kultur OPEN ART, twórca Międzynarodowego Festiwalu Poezji i Pieśni Włodzimierza Wysockiego. Evgen urodził się w Biełowie na Syberii. Studiował w Kiemierowskiej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk i Kultury, z wykształcenia jest dyrygentem orkiestry estradowej i gitarzystą basowym. Wraz z zespołem Rawnodienstwo (Równonoc) znalazł się
w „Encyklopedii Omskiej Sceny Rockowej 1965-2003”. Od 1992 r. mieszka w Polsce. W 1993 r. rozpoczął, trwającą do dziś, przygodę z filmem w „Opowieściach weekendowych” Krzysztofa Zanussiego. Najnowsze produkcje z udziałem Evgena to filmy „Historia Roja” Jerzego Zalewskiego, „Księstwo” Andrzeja Barańskiego, „Bitwa Warszawska 1920” Jerzego Hoffmana, „Syberiada polska” Janusza Zaorskiego, seriale „Na Wspólnej” i „Ojciec Mateusz”, a także spektakl Janusza Dymka „Czarnobyl, cztery dni w kwietniu”. Współtwórca i basista zespołu rockowego Hippocampus, solista w najnowszym projekcie Kameralnej Orkiestry Romantica pt. „Mistrzowska pieśń filmu rosyjskiego”. Ukończył studia na Wydziale Aktorskim Wyższej Szkoły Komunikowania i Mediów Społecznych im. J. Giedroycia w Warszawie. Studiował także na Wydziale Aktorskim Northeastern Illinois University w Chicago. Od 2007 r. występuje na scenie Teatru Polonia w roli Włodzimierza Wysokiego w spektaklu „Rajskie jabłka” Ryszarda Tuguszewa. Evgen od kilku lat realizuje projekt „Syberyjski bard zaprasza”, a wraz z nim pomysł wydania pięciu płyt, każda poświęcona innemu twórcy. Pieśni, które wybiera do swego repertuaru, słowami najlepszych rosyjskich bardów oddają jego własny światopogląd, mówią o najważniejszych według niego wartościach w życiu. Są to utwory m.in. Bułata Okudżawy, Włodzimierza Wysockiego, Aleksandra Rozenbauma. Koncerty w całej Polsce, ale też zagranicą – w Rosji, Finlandii, Niemczech, USA, na Litwie – mają za zadanie nie tylko przybliżyć kulturę rosyjską, lecz także prowokować do refleksji nad słowiańską wspólnotą, refleksji nad relacjami między ludźmi różnych narodowości. Udowadniają, że możemy się wzajemnie poznawać i rozumieć przez muzykę, przez ekspresję, nawet wtedy, gdy mówimy różnymi językami i wywodzimy się z innych kultur… W cyklu „Syberyjski bard zaprasza” artysta wydał trzy płyty: „Prolog”, „Tropami Wysockiego – pieśni narowiste” „Śladem Okudżawy”.
MOJE BIESZCZADY
59
Natomiast 22 VII 2012 r. w miejscowości Rajskie miało miejsce wydarzenie historyczne, związane z przekazaniem do kościoła w tej wiosce kopii cudownego obrazu Rajskiej Madonny sprzed czterech wieków! Autorem tej kopii jest znakomity artysta z Ukrainy Siergiej Chyhryk. Na uroczystość przybył ks. bp Adam Szal, który odprawił Mszę św. oraz wygłosił głęboką homilię. Historia tego obrazu jest bardzo ciekawa, a została odkryta dzięki wnikliwym poszukiwaniom łódzkiego historyka, od lat zaprzyjaźnionego z mieszkańcami Rajskiego, Janusza Żmijskiego. I znowu szum medialny. 1 IX „Cobra” przywiózł mi pierwszy numer pięknie wydanego, nowego dwumiesięcznika „Horyzont Podkarpacki”, w którym zostały zamieszczone wywiady z Januszem Szuberem z Sanoka i ze mną. Tydzień później redaktor naczelna tego czasopisma Małgorzata Dachnowicz wraz z mężem Januszem złożyli mi wizytę w pustelni, proponując współpracę. Tak więc już od drugiego numeru jestem odpowiedzialny za rubrykę poświeconą Osobowościom. Jest to funkcja zaszczytna, ale i odpowiedzialna, gdyż redaktorom „Horyzontu Podkarpackiego” zależy na prezentacji osobowości najcenniejszych, ponadregionalnych. Mając to na uwadze, do drugiego numeru zaproponowałem naszą artystkę z Polańczyka Anittę Rotter Pucz, „Dzikuskę znad jeziora”. Tekst napisany przez panią Dachnowicz ozdobiłem moimi zdjęciami.
Janusz Żmijski 60
Pustelnik Jano
Red. Małgorzata Dachnowicz i red. Janusz Dachnowicz
Jesień nad Soliną MOJE BIESZCZADY
61
A nad jeziorem coraz mniej turystów, coraz więcej ukochanej ciszy… Czy jest coś, co mogłoby mnie z niej wyrwać? Tak! To rockowy zespół Mr. Pollack, który tworzą dwaj nieprzeciętnie utalentowani muzycy, bracia Polakowie z Mielca. Grzegorz gra na perkusji, a Jacek na gitarze elektrycznej. To prawdziwy mistrz gitary, uważany za jednego z najlepszych gitarzystów w Polsce! Jego wirtuozeria i szybkość jest niewiarygodna! Jego popisowym numerem jest perfekcyjne wykonanie niezwykle trudnego utworu Rimskiego-Korsakowa „Lot trzmiela”. Jacek to polski Satriani. Jacek i Grzesiek to nieprzeciętne osobowości, łamiące stereotyp muzyków rockowych. Unikają alkoholu, czytają Biblię oraz dzieła wielkich mistyków, Jana od Krzyża czy Teresy z Avila. Prowadzą głębokie życie modlitewne, a od pewnego czasu praktykują hezychastyczną modlitwę Jezusową! To niewątpliwie fenomen na szeroką skalę – rockowi hezychaści. Tego w Polsce jeszcze nie było. Ich koncert w „Oberży Zakapior” był bardzo ciekawy, ale jeszcze ciekawsze było nasze wspólne spotkanie i rozmowa przy stoliku na tematy mistyczne… Od kilku miesięcy do zespołu dołączył gitarzysta basowy Bartłomiej Filip. W tym właśnie składzie zespół odbył trasę koncertową w Chinach. A oto krótka artystyczna historia tych genialnych i niespotykanie pokornych muzyków.
Mr. Pollack – Bartłomiej Filip, Grzegorz Polak i Jacek Polak, fot. Archiwum Mr. Pollack 62
Pustelnik Jano
ZESPÓŁ MR. POLLACK Powstał w 1989 roku w Mielcu. Założycielami zespołu są dwaj bracia Jacek Polak (Chłopcy z Placu Broni, Voo Doo, Jacek Skubikowski, Renata Przemyk, Grzegorz Skawiński, Real Deal-UK... gitara, vocal, programowanie) i Grzegorz Polak (Real Deal-UK, Trzy Nie Cztery... bębny, aranżacje). Swą muzyczną edukację rozpoczęli od śpiewania w chórze Stanisława Steczkowskiego (ojciec Justyny Steczkowskiej) w 7-mym roku życia. Po udanych wystepach w Jarocinie w 1990 roku podpisali kontrakt z firmą Loud Out Records, dla której nagrali płytę pt. „QŃ”. W 1993 r. zespół był finalistą Marlboro Rock-in ’93 International, występujac z niesamowitym gitarzystą Jackiem Królikiem (Brathanki,) i rewelacyjnym basistą Piotrem Żaczkiem (obecnie znany sideman). W 1995 r. firma „GK” podpisała z zespołem kontrakt wydawniczy i w 1996 r. pojawiła się na rynku kolejna płyta pt. „Manhattan-One”, w nagraniu której wziął udział Grzegorz Skawiński, gitarzysta zespołu O.N.A./Kombi. Rok 1998 zaznaczył się wyróżnieniem przyznanym przez prestiżowy magazyn dla gitarzystów i basistów „Gitara i Bas”, umieszczając Jacka Polaka na pierwszym miejscu w kategorii „Nowa Nadzieja Gitary” w corocznym plebiscycie czytelników. W 1999 r. Jacek Polak przygotował dla gdańskiego wydawnictwa „Professional Music Press” mistrzowskie instruktarzowe wideo dla gitarzystów pt. „Granie Na Manhattanie”, w którym demonstruje swoją niesamowitą technikę gry w oparciu o przykłady zaczerpniete z płyty „Manhattan-One”. Ostatnie trzy lata Jacek i Grzegorz spędzili, współpracując z angielskim zespołem Real Deal, podrożując po świecie i zwieńczając tę współpracę nagraniem w roku 2000 nowej płyty pt. „Air On 6 Strings” zawierającej rewelacyjne przeróbki utworów wielkich kompozytorów muzyki klasycznej takich jak: Beethoven, Mozart, Bach, Rimski-Korsakov („Lot trzmiela” na gitarę elektryczną) itd. W 2002 r. w USA wytwórnia płytowa „Guitar 9 Records” uznała Jacka za Nieodkryty Talent Gitarowy. W tym samym roku zespół podpisał umowę z włoską wytwórnią płytową „Millerecords” na dystrybucję płyt Mr. Pollack na terenie Włoch. Obecnie w nowo wybudowanym Polak Bros Studio zespół pracuje nad nagraniem kolejnej autorskiej płyty. W 2011 r. Grzegorz Polak został laureatem międzynarodowego konkursu dla perkusistów Dubami Drum Off 2011 organizowanego przez sieć sklepów muzycznych Melody House w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
MOJE BIESZCZADY
63
Zlot Filozoficzny, fot. Andrzej Sikora
64
Pustelnik Jano
Połowa października to dla Bieszczadów kolejne ważne wydarzenie. Otóż w miejscowości Rajskie w „Rajskim Gościńcu” miał miejsce nasz I Bieszczadzki Zlot Filozoficzny zatytułowany „Filozofia a duchowość”, nad którym czuwała prof. Mizińska. Na to trzydniowe spotkanie przyjechało kilkunastu uczestników z różnych stron Polski. Jedenastu prelegentów wygłosiło wykłady, a nasi bieszczadzcy muzycy umilili filozofom pobyt w naszej krainie. Tak więc wystąpili: Rogalik, „Łysy” i „Chmielu”. Natomiast o stronę estetyczną zatroszczyła się „Dzikuska”, prezentując swoje obrazy. Z kolei właściciele „Rajskiego Gościńca” Gosia i Andrzej Koncewiczowie zadbali o smaczną kuchnię i rodzinną atmosferę. Te intelektualne spotkania mają swój niepowtarzalny charakter. Wszyscy uczestnicy darzą się wzajemnie wielkim szacunkiem, lecz nie jest to „towarzystwo wzajemnej adoracji”. Wykład każdego prelegenta jest wysłuchiwany w skupieniu i milczeniu, ale już po wykładzie następuje burzliwa dyskusja, podczas której filozofowie wykazują się sztuką prowadzenia sporów. Natomiast w części rekreacyjnej profesorowie prezentują napisane przez siebie książki… A jesienią w Polańczyku w „Oberży Zakapior” piosenki autorskie krakowskiego „barda” Marii Lamers, znanej jako „Promyk”, obdarzonej pięknym głosem. Maria Lamers, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie oraz Szkoły Muzycznej Im. F. Chopina w Warszawie, związana z krakowskim środowiskiem artystycznym, najpierw z Piwnicą pod Baranami. W czasie gościnnego koncertu „Piwnicy” w kościele Dominikanów, w tzw. Beczce, podczas stanu wojennego, Piotr Skrzynecki usłyszawszy młodziutką Marysię, oczarowany jej niezwykłą osobowością i głosem, zaprosił ją do stałej współpracy. W czasie koncertów piwnicznych zapowiadał ją jako przyszłą Ewę Demarczyk. Maria jednak poszła własną drogą, bo w przeciwieństwie do Ewy, pisała własne piosenki, teksty i muzykę. Ma ich obecnie ponad sto, a jedynie niewielka ich część jest znana i nagrana. Piosenki z tego, co dało życie, o głębokich wartościowych tekstach. Po śmierci Piotra Skrzyneckiego wspólnie ze Stefanem Błaszczyńskim stworzyli Piwnicę św. Norberta, która obecnie stanowi duży zespół oraz koncertuje poza granicami kraju. W tym samym czasie powstała również Krakowska Szkoła Jazzu i Muzyki Rozrywkowej, w której Maria od samego początku uczy śpiewu. Prowadziła również zajęcia emisji głosu w Krakowskiej Wyższej
Roman Folfas ,,Rumcajs”, Maria Lamers ,,Promyk”, Piotr Woroniec Szkole Teatralnej. Występowała także w kabarecie „Loch Camelot”, a obecnie śpiewają tam jej uczniowie. W swojej twórczości inspiruje się kulturą polską, przejmująco interpretuje pieśni powstańcze, stare pieśni polskie. Trudno by zliczyć wszystkie pasje Marii, mówi, że z nart przerzuca się od razu na żagle, kocha żeglowanie po Solinie i tam maluje pejzaże. Ostatnia wystawa pejzaży solińskich odbyła się w Sztokholmie. Jest otwarta na każdego słuchacza, nie przypadkowo zwana „Promykiem”. Dla niej równie ważny jest koncert przy ognisku, jak i z całym zespołem na wielkiej scenie.
Andrij Kirim
MOJE BIESZCZADY
65
Do grona moich wspaniałych przyjaciół dołączyła dziewczyna z Polańczyka, od kilku lat mieszkająca na Wyspie Dużej, Iwona Hawliczek, „Iwona z Wyspy”. Kocha poezję, zwłaszcza Mirosława Welza:
PISZĘ DO CIEBIE Nie przywiązuj się do władzy Masz ją na chwilę jak hiena kość antylopy Pod leniwym spojrzeniem lwa Nie przywiązuj się do tego kim jesteś Kimkolwiek jesteś Bóg jeden wie kim będziesz jutro Nie przywiązuj się do rzeczy Nie zatrzymasz ich Jak piasku i wody w dłoniach Nie przywiązuj się do ludzi Tylko ich kochaj Sam wiesz dlaczego
Iwona Hawliczek ,,Iwona z Wyspy” to dziewczyna zapracowana, zabiegana, z głową pełną pomysłów, dziś nie wyobraża sobie życia bez chodzenia gołymi stopami po trawie, bieszczadzkiego powietrza i muzyki. Przyjechała na chwilę… Została na dłużej… Zakochana w swojej Wyspie, zwierzętach i ludziach, dla których zawsze ma otwarte serce… Co lubi? Ludzi lubi najbardziej, muzykę, bez której nie potrafi żyć, zamieszkanie na Wyspie, przez wiele miesięcy zupełnie odludnej, która jest dla niej błogosławieństwem. Czas przestał tu funkcjonować, godziny nie mają znaczenia, minuty są dla niej niezauważalne. Wszystko stało się harmonią wydarzeń i doświadczeń, które zbiera jak bursztyny nad morzem. Dziś po tych kilku latach spędzonych tu wie, jak pachną motyle… Ostatnio w moim życiu dzieje się tak dużo, że nie ma kiedy pustelniczyć.
66
Pustelnik Jano
Już następnego dnia wraz z grupą bieszczadzkich przyjaciół pojechałem na II Spotkania Beskidzkie, zorganizowane jak przed rokiem w Ośrodku „Rudawka” w Rudawce Rymanowskiej. Beskidnicy pod wodzą Franciszka Gajewskiego zapewnili nam wspaniałą zabawę. Spotkanie swym krótkim występem uświetniła Maria Lamers, a do tańca zagrał zespół Mr. Pollack, wykonując stare zachodnie przeboje oraz standardy muzyki klasycznej w wersji rockowej. Tak więc goście znakomicie się bawili nie tylko przy muzyce Claptona, Santany, Deep Purple czy The Engels, ale i Mozarta, Bacha… Ledwo wróciłem do pustelni, a już kilka dni później, 2 XI wraz z redaktorami „Horyzontu Podkarpackiego”, pojechałem do Mielca na Zaduszki Muzyczne, zorganizowane w stylowej „Karczmie Polskiej”. Czekała na nas iście staropolska uczta. A po takiej uczcie, uczta artystyczna, przygotowana przez mieleckich muzyków. Zaduszki prowadził znany i znakomity poeta Andrzej Ciach. A na scenie w pierwszej kolejności wystąpił dziewczęcy Zespół Muzyki Dawnej „Hortus Musicus”, który działa przy Samorządowym Centrum Kultury w Mielcu. Dziewczęta starają się przybliżyć publiczności walory muzyki średniowiecznej, renesansowej i barokowej. Podczas swojej działalności zespół otrzymał wiele nagród i wyróżnień na Ogólnopolskim Festiwalu Zespołów Muzyki Dawnej „Schola Cantorum” w Kaliszu. Następnie ze swoimi satyrycznymi tekstami wystąpił Zbigniew Maniak. Po nim ze swym zespołem Mieleckie Zagłębie Piosenki, swym wspaniałym głosem zaśpiewał Andrzej Szęszoł, a po nim na scenę wyszli rewelacyjni gitarzyści Jarek Dzień, Marcin Hilarowicz i Sławek Pogoda. Swą wirtuozerią oczarowali całą widownię. To był jeden z cudowniejszych koncertów gitarowych, jakie w życiu widziałem! Impresja LIV
MOJE BIESZCZADY
67
Agnieszka i Włodek Bilińscy
Połoniny, fot. Agnieszka i Włodek Bilińscy 68
Pustelnik Jano
Dziadek Włodka był przed wojną inspektorem leśnym na całe Bieszczady i mieszkał w Sanoku. Prababka pochodziła spod Sambora, a „ciociobabcia” podczas wojny prowadziła karczmę w Łupkowie… Dlatego gdy szukali z Agnieszką swojego miejsca na Ziemi, w sposób naturalny ich myśli powędrowały ku Bieszczadom. Fakt, że żyją tu niedźwiedzie, wilki i rysie, nie pozostał bez wpływu na ich decyzję, bowiem od zawsze pasjonowali się fotografią przyrodniczą. Poznali się podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim i od tego czasu, już ponad 30 lat, właściwie się nie rozstają, a ich więź cementuje wspólna praca. Po biologii ukończyli podyplomowe studium fotograficzne na UW. Nigdy nie podjęli etatowej pracy, bowiem pragnęli oddać się swoim pasjom: fotografowaniu natury, podróżom i żeglarstwu, a utrzymywać się planowali z publikowania zdjęć, jako wolni strzelcy. Początki, jak to z reguły bywa, okazały się trudne i zanim wydali swój pierwszy autorski album fotograficzny, minęło kilka chudych lat. Ale determinacja i konsekwencja w końcu wydały owoce i dziś mają w dorobku ponad 40 sygnowanych ich nazwiskiem albumów i ilustrowanych książek dla dzieci oraz tysiące zdjęć w innych publikacjach. Sporo podróżują, żeglują wokół Bałtyku, odkrywają uroki boatingu, czyli wędrowania motorowymi jachtami po rzekach i kanałach Europy, a wszędzie gdzie są, wypatrują niebanalnych kadrów, dzikich zwierząt, romantycznych kapliczek… Pomiędzy wyprawami zapadają w ukochane Bieszczady. Obserwują wilki i wszelką inną zwierzynę, Orzeł, fot. Agnieszka i Włodek Bilińscy fotografują świty na połoninach, a zimą na nartach tourowych penetrują tutejsze bezdroża. Efektem ich pracy są dwa albumy oraz dziesiątki artykułów o Bieszczadach. Chętnie dzielą się z innymi swoimi przeżyciami. Idąc z duchem czasów, prowadzą na fotograficzno-podróżniczej witrynie www.photovoyage.pl cztery fotoblogi: o przyrodzie, żeglarstwie, żegludze śródlądowej oraz naszej pięknej Polsce.
MOJE BIESZCZADY
69
Mariusz Strusiewicz, fot. Jacek Bis
MARIUSZ STRUSIEWICZ To autentyczny człowiek lasu, urodzony w leśniczówce w miejscowości Leszczowate koło Ustrzyk Dolnych. Ukończył Technikum Leśne w Lesku, a swą wiedzę połączył z pasją fotograficzną. Niemal każdą wolną chwilę spędza w lesie, polując aparatem fotograficznym na niepowtarzalne ujęcia. Jego zbiory są bardzo interesujące, a jego zdjęcie puszczyka uralskiego zdobyło pierwsze miejsce w prestiżowym Konkursie Fotograficznym „National Geographic” w 2011 r., w kategorii dzikich zwierząt!
Puszczyk uralski, fot. Mariusz Strusiewicz 70
Pustelnik Jano
GRZEGORZ LEŚNIEWSKI Przyrodnik z wykształcenia – ukończył studia na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi UMCS. Fotograf z zamiłowania i zawodu – od kilkunastu lat, za pomocą aparatu fotograficznego, próbuje uchwycić piękno polskiej przyrody. Jej bogatą i zróżnicowaną florę, malownicze krajobrazy Roztocza, Polesia i doliny Biebrzy, a w szczególności dzikie zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Od zawsze zafascynowany przyrodą Bieszczadów i to właśnie jej poświęca najwięcej uwagi i czasu. Współpracuje z wieloma organizacjami i instytucjami zajmującymi się ochroną przyrody, m.in. z Ogólnopolskim Towarzystwem Ochrony Ptaków, Światowym Funduszem na rzecz Przyrody czy Bieszczadzkim Parkiem Narodowym. W 2005 r. został odznaczony tytułem Fotografa Roku, przyznawanym przez Związek Polskich Fotografów Przyrody. Grzegorz Leśniewski jest twórcą pokazów multimedialnych związanych tematycznie z przyrodą Polski, m.in.: autorskiego cyklu diaporam „Przez puszcze i bagna”, opowieści o przyrodzie Bieszczadzkiego Parku Narodowego – „Zapiski z bukowego pamiętnika”, jak również diaporamy o przyrodzie doliny Wisły „Wisła dzika rzeka”. Swoje prace publikował w wielu czasopismach, przewodnikach, albumach krajoznawczych i kalendarzach oraz w książkach i wydawnictwach popularnonaukowych. Grzesiek jest jurorem wielu konkursów fotograficznych, w tym Wielkiego Konkursu „National Geographic Polska” czy Konkursu Fotograficznego im. Włodzimierza Puchalskiego organizowanego przez „Łowca Polskiego”. „Najwięcej radości sprawiają mi sytuacje, kiedy inni ludzie patrzą na moje prace z perspektywy własnych emocji i doświadczeń. Jest wtedy szansa, że zaczną dostrzegać piękno przyrody wokół siebie, a w konsekwencji zachowają je dla przyszłych pokoleń”. Od kilku lat realizuje projekt fotografowania na wolności największych polskich drapieżników: wilka, niedźwiedzia i rysia. „To najcięższe wyzwanie, jakiego się do tej pory podjąłem i jednocześnie najbardziej ekscytujące. Na brak adrenaliny nie będę mógł narzekać przez następnych kilka lat!” Za swój największy dotychczasowy sukces uważa sfotografowanie dzikiego wilka w Bieszczadach, na którego czekał wraz z przyjacielem w skonstruowanym przez siebie ukryciu nieustannie przez 14 zimowych dni bez wychodzenia na zewnątrz.
Grzegorz Leśniewski, fot. Marek Kołodziejczyk
Na początku roku 2008 Grzesiek, jako jedyny Polak, zaproszony został do udziału w programie Wild Wonders of Europe (Dzikie cuda Europy). Wild Wonders of Europe to największe na świecie przedsięwzięcie związane z fotografią przyrodniczą.
MOJE BIESZCZADY
71
Wilk, fot. Grzegorz Leśniewski
Franciszek Gajewski, Gosia Dul – fotograf przyrody
72
Pustelnik Jano
Niedźwiedzie, fot. Małgorzata Dul
W tym okresie nasze środowisko zakapiorskie mogło zapoznać znakomitych fotografików, Agnieszkę i Włodka Bilińskich, autorów ponad 40 albumów o Polsce, w tym dwóch o Bieszczadach, Mariusza Strusiewicza, laureata prestiżowego, Wielkiego Konkursu „National Geographic„ 2011 w kategorii zwierząt, a także Grzegorza Leśniewskiego, czołowego twórcę przyrodniczych pokazów multimedialnych. Grzesiek jako jedyny Polak został zaproszony do udziału w programie Wild Wonders of Europe Dzikie cuda Europy. Wszyscy są prawdziwymi pasjonatami Bieszczad. Na przezroczach zatrzymują ich piękno, a potem w swojej siedzibie w Ustrzykach Dolnych, w ,,Piwniczce” Agnieszki Purgał, dzielą się przeżyciami, oglądając na ekranie swoje prace. Pięknymi obrazami porywają i innych, poprzez co stale wzrasta grono sympatyków Bieszczadów, powiększając szeregi ,,Grupy Bieszczady”, która pod przewodnictwem Lucyny Pściuk zrzesza przewodników, fotografów i ludzi kochających Bieszczady.
Jacek Bis
MOJE BIESZCZADY
73
Andrzej Kopczyński „Wiedźmin”, Piotr Dmyszewicz, Ryszard Krzeszewski „Prezes”
Anna Dolina „Dolinka” i hrabia Sławomir Lachowski
74
Pustelnik Jano
Marek Kocurek ,,Pers”
Stanisław Miszczak
MOJE BIESZCZADY
75
Słowacy, Miroslav Brezovsky i Pavol Dǔriš Rok 2013 przyniósł kolejne doświadczenia, spotkania z ciekawymi ludźmi… 4 I wraz z redaktorami „Horyzontu Podkarpackiego” pojechałem do Ustrzyk Dolnych do „Piwniczki” na spotkanie, podczas którego Słowak Pavol Dŭriš prezentował projekt związany z bieszczadzkim niebem. Bieszczady to kraina wielu fenomenów, wyróżniająca się od innych regionów kraju, a także od innych krajów Europy. Tym, co czyni Bieszczady ewenementem w tak wielkiej skali, jest czystość bieszczadzkiego nieba, jak dotychczas wolne od zanieczyszczeń sztucznym światłem. Naturalne ciemności to ekologiczny skarb tego regionu, który należy otoczyć ochroną. Dlatego też w marcu 2013 r. powstał Park Gwiezdnego Nieba „Bieszczady”. Obszar ten został powołany do istnienia na podstawie porozumienia pomiędzy 12 instytucjami. Powierzchnia parku wynosi 113 846,41 ha. Obejmuje obszar polskiej części Rezerwatu Biosfery „Karpaty Wschodnie”, tzn.: Bieszczadzki Park Narodowy, Park Krajobrazowy Doliny Sanu oraz Ciśniańsko-Wetliński Park Krajobrazowy. PGN „Bieszczady” jest po Izerskim Parku Ciemnego Nieba drugim tego typu w Polsce, a zarazem drugim pod względem wielkości obszarem ochrony nocnego nieba w Europie. Na południu sąsiaduje ze słowackim parkiem Ciemnego Nieba „Połoniny”. W Bieszczadach ośrodkiem promującym ten projekt jest Centrum Informacyjne Parku w Stuposianach, przyciągające astronomów, sympatyków i turystów. Tak więc Bieszczady poprzez swą wyjątkowość stają się atrakcją dla ludzi z pasją…
76
Pustelnik Jano
Organizatorzy Zlotów: Jano, Lucyna Sobańska, Krzysztof Sygnecki, Marian Rygiel, Krysia Rados, fot. ,,Murzyn”
Wiesiek Drzewiecki
Roman Tarczałowicz
MOJE BIESZCZADY
77
Wilcze Echa
Robert Myszkal z córką Helenką
78
Pustelnik Jano
Krzysztof „Crizz” Bielecki
Tomek Lipiński
MOJE BIESZCZADY
79
Edward Marszałek – rzecznik prasowy RDLP w Krośnie
Witek Ślarzyński z żoną Ushą
XII Zlot odbył się w Smolniku nad Osławą w „Zagrodzie Chryszczata”. Pogoda była piękna, kilku zakapiorów przyjechało konno, było ognisko, świetna zabawa… Statuetkę Zakapiora otrzymał artysta Zdzichu Pękalski. Na Zlot przyjechała aktorka Magdalena Wołłejko oraz red. Piotr Baron z ekipą filmową. Było dużo mediów, a Zlot przedstawił m.in. Teleexpress.
Red. Piotr Baron
80
Pustelnik Jano
Duet 2 W.K. L.
Wojtek Konikiewicz i Wojtek Lewandowski
Ela Surma i Magdalena Tomk贸w
MOJE BIESZCZADY
81
Jakiś czas później miałem przyjemność poznać następną ciekawą osobowość naszego regionu, redaktorkę Magdalenę Tomków, która przyjechała do pustelni nagrać ze mną wywiad. Magda, to nie tylko redaktorka, ale również dziewczyna obdarzona przepięknym głosem.
MAGDALENA TOMKÓW Urodziła się 15 sierpnia w 1987 roku w Ustrzykach Dolnych. Jest absolwentką polonistyki i dziennikarstwa. Zdobywała doświadczenie dziennikarza radiowego w Polskim Radiu Rzeszów i Radiu Centrum, realizując materiały reporterskie oraz tworząc audycje. Współpracowała również z TVP Lublin. Przeprowadziła wywiady m.in. z artystami Piwnicy pod Baranami, tj.: Zygmuntem Koniecznym, Andrzejem Zaryckim, Mirosławem Obłońskim oraz z Januszem Radkiem, Eugeniuszem „Siczką” Olejarczykiem, Tomaszem Szczepanikiem, Michałem Giercuszkiewiczem, Pawłem Kukizem i Conrado Yanezem. Od wielu lat związana jest z Ustrzyckim Domem Kultury, gdzie gościnnie prowadziła koncerty m.in.: Braci, Carpe Diem, KSU, Kulisz Trio, Golden Life, Małgorzaty Ostrowskiej oraz Jacka Dewódzkiego. Publikowała artykuły w „Gazecie Bieszczadzkiej” oraz kwartalniku literacko-artystycznym „Fraza”. W połowie września prof. Mizińska pojechała do Olsztyna na Festiwal Filozofii, podczas którego wygłosiła wykład poświęcony mojej osobie i mojej mistyce. A jesienią pojechałem na XIII Zlot Filozoficzny do Mięćmierza nad Wisłą, na którym miałem prezentację moich bieszczadzkich zdjęć oraz spontaniczną wypowiedź na temat duchowości. Poznałem nowych fascynujących ludzi, artystów oraz cenionego w polskim środowisku intelektualnym dominikanina, ojca Tomasza Dostatniego, który poprowadził ciekawą filozoficzną dyskusję. Szczególnie ciekawy był wykład dr Małgorzaty Stępnik „Mistyczne transgresje Williama Blake’a”. Tradycyjnie odbyło się wręczenie honorowej książki, tym razem otrzymała ją prof. Jadwiga Mizińska. Księga „Homo sentiens człowiek czujący” zawiera teksty prof. Mizińskiej i zaprzyjaźnionych z nią filozofów. Na Zlocie swoją obszerną książkę „Świat trzeba przekręcić”, ofiarował mi dr Łukasz Marcińczak. W wolnej chwili, na prośbę red. Doroty Juchnowskiej, udzieliłem wywiadu dla Radia Kielce. Jesień w Bieszczadach to czas na imprezy towarzyskie i koncerty. Jeden z nich to występ aktora i pieśniarza Lecha Dyblika, który w Polańczyku w ,,Oberży Zakapior” spotkał się ze swymi sympatykami. Jego występ to mądra a zarazem dowcipna gawęda, przeplatana głównie utworami bardów rosyjskich.
82
Pustelnik Jano
Lech Dyblik
Kacper Nurzyński i ,,Dzikuska”
KACPER NURZYŃSKI Urodzony w 1985 r., ukończył studia na Wydziale Wzornictwa (2010) oraz na Wydziale Sztuki Mediów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie (2012). Studiował także na Wydziale Komunikacji Wizualnej i na Wydziale Fotografii Vilniaus dailės akademija na Litwie (2007). Zajmuje się filmem i fotografią. Za swoje prace otrzymał m.in.: srebrny medal na XIV Biennale Plakatu Fotograficznego w Płocku (2007), I nagrodę ex aequo Prezydenta m. Kielce w konkursie fotograficznym „Życie jest piękne” (2008), nagrodę główną za film „Wibracja trzynastki” na wystawie najlepszych dyplomów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie ComingOut 2012. Jego prace były prezentowane m.in. w galerii Pionova w Gdańsku, w KINO.LAB CSW w Warszawie, na festiwalu NEU/ NOW w Amsterdamie. Od marca 2013 r. przyjeżdżał do mnie z Warszawy filmowiec Kacper Nurzyński w celu nakręcenia o mnie artystycznego filmu. Projekt był bardzo poważny i wymagający wielu godzin kręcenia, powtarzania ujęć… Tematem wiodącym tego filmu jest moje życie duchowe. Do filmu zaprosiliśmy również „Dzikuskę”, Elę Surmę oraz Kasię Niepołomską. Kacper nagrał wypowiedzi Eli i Kasi. Natomiast „Dzikuska” swoje opowiadania ubarwiła obrazami. 20 XI 2013 r. wraz z redaktorami „Horyzontu Podkarpackiego” pojechałem do Warszawy na prezentację filmu Kacpra Nurzyńskiego „Widzenia”. Ten piękny film, realizowany niemal przez cały rok, to kolejna promocja Bieszczadów. Film był pokazywany w Akademii Sztuk Pięknych w prestiżowym Salonie Akademii. Na wernisaż przybyli ludzie zainteresowani filmem, w tym kilku moich znajomych z kręgów artystycznych, m.in. reżyser Wojtek Biedroń, który ponad 30 lat temu nakręcił o mnie pierwszy film „Prześcieradło z kamieni”. Byli również prof. Krzysztof Heering z małżonką Wandą, sympatycy naszych bieszczadzkich Zlotów, Paweł Kosiński, Wiesiek Drzewiecki, Tomek Gąsiorowski oraz Monika i Karol Jemiołowie.
MOJE BIESZCZADY
83
WOJTEK BIEDROŃ (1957) – scenarzysta, reżyser, producent, absolwent polonistyki (Uniwersytet Jagielloński, 1981) oraz reżyserii filmowej (PWSFTvT, Łódź, 1986) Wojtek Biedroń DZIAŁALNOŚĆ ZAWODOWA: 2014 - stypendium scenariuszowe PISF: scenariusz „Niesamowici bracia Goldberg” 2013 - stypendium literackie ministra kultury i dziedzictwa narodowego: powieść „Niesamowici bracia Goldberg” 1997-2012 - „Klaps” Produkcja Filmowa od 1993 - licencja producencka 1992 - dyrektor naczelny i artystyczny Wytwórni Filmowej „Odeon” 1986-1991 - członek Rady Artystycznej Studia Filmowego im. K. Irzykowskiego 1983-1985 - członek Zespołu Filmowego „Tor” NAGRODY: 2002 - dla filmu „Kobieta z papugą na ramieniu” – nagroda w kat. filmu niezależnego, FPFF Gdynia 2001 - dla filmu „Sąsiedzi” – Wielka Nagroda Fundacji Kultury dla reżyser A. Arnold 2000 - dla klipu Myslovitz – nominacja do Fryderyka 2000 oraz Yach 2000 za najlepszą reżyserię. 1995 - dla sztuki „Z dziejów alkoholizmu w Polsce” – wyróżnienie na Festiwalu Polskiej Dramaturgii Współczesnej. 1992 - dla filmu „In flagranti” – nagrody za scenografię oraz za rolę Bogusława Lindy, FPFF Gdańsk/Gdynia. 1987 - dla filmu „Magia kina” – Srebrne Grona – dla najlepszej etiudy studenckiej Członek Stowarzyszenia Filmowców Polskich oraz Stowarzyszenia Autorów i Kompozytorów ZAiKS. Członek Akademii Filmowej i Akademii Fonograficznej. Wojtek Biedroń Al. Wyzwolenia 2/21 00-570 Warszawa tel. 601227850, e-mail: klaps.film@hoga.pl
84
Pustelnik Jano
Dr Małgorzata Stępnik, dr Łukasz Marcińczak
W grudniu dr Łukasz Marcińczak przysłał mi kwartalnik literacki „Akcent”, w którym zamieścił swój znakomity tekst poświęcony mistyce i literaturze. W tym artykule przedstawia interesującą znajomość Mertona z Miłoszem oraz takich mistyków jak św. Jan od Krzyża, św. Teresa z Avila czy św. Faustyna. Jest również w tym tekście, rozmowa ze mną i moje refleksje na temat Pascala. Natomiast 15 V 2014 r. nakładem lubelskiego Wydawnictwa Norbertinum ukazała się moja książka „Autobiografia mistyczna”. Jej promocja odbyła się na XIII Zlocie, z udziałem prof. Jadwigi Mizińskiej. Na Zlot przyjechała Telewizja Niemiecka ARD, tj. pierwszy program Telewizji Niemieckiej, tak więc przed nami kolejna promocja Bieszczadów. Na tym Zlocie, który miał miejsce w Smolniku nad Osławą w „Zagrodzie Chryszczata”, Statuetkę Zakapiora otrzymał poeta, prozaik i malarz z Bóbrki Leon Chrapko.
Leon Chrapko
MOJE BIESZCZADY
85
Zuzanna Moczek „Zanim urosną dzieci i drzewa by dotknąć nieba myślą i snem trzeba nam płakać, trzeba nam śpiewać nim odpłyniemy w granat i cień”
ZUZANNA MOCZEK Pisze i wykonuje własne piosenki. Gra na gitarze i pianinie, ale ostatnimi czasy coraz większą czułością darzy swój mały akordeon. Cokolwiek się dzieje – na scenie czy poza nią – nie musi być doskonałe, ale zawsze ma być prawdziwe. Od pewnego czasu nieustająco krzepi ją myśl, że cokolwiek się zdarzy, zawsze można napisać o tym piosenkę. Piosenki są więc skutkiem ubocznym tego, że żyje. Tak było, odkąd tylko pamięta i ma nadzieję, że tak już pozostanie na zawsze. Stara się podchodzić z szacunkiem zarówno do dźwięku, jak i słowa – dlatego po romansie z językiem angielskim, zaczęła pisać teksty po polsku. Jak sama mówi, lubi czuć wagę słowa, lubi słowozabawę. Jest laureatką konkursu Skoda Auto Muzyka, współorganizowanego przez Program Trzeci Polskiego Radia (2013), laureatką Maratonu Piosenki Osobistej (2014), zwyciężczynią II Przeglądu Pieśniarzy (2014), laureatką Złotej Piątki OPPA (2014), zwyciężczynią Giełdy Piosenki „Wieczorne Nastroje” (2014), zwyciężczynią (I nagroda exaequo z Beatą Bocek) FOPA w Ślesinie (2015), finalistką OFPA w Rybniku (2015). Jej muzyka została doceniona przez zespół Raz Dwa Trzy oraz Czesława Mozila, z którymi miała zaszczyt wystąpić jako gościnny suport. 86
Pustelnik Jano
Jarek Dzień, Olga Szęszoł, Andrzej Szęszoł, Marcin Hilarowicz
ANDRZEJ SZĘSZOŁ Mielecki bard, kompozytor, wykonawca poezji śpiewanej, największe sukcesy święcił na polskiej estradzie w latach osiemdziesiątych, zdobywając wiele nagród, m.in.: Złoty Sęk – nagrodę główną na przeglądzie w Mielcu (1982), Lirę Orfeusza – nagrodę główną na OKR w kategorii poezji śpiewanej w Olsztynie (1985) czy nagrodę główną na Ogólnopolskim Przeglądzie im. Juliana Przybosia w kategorii poezji śpiewanej w Rzeszowie (1986). Do dziś zachwyca młodsze i starsze pokolenie publiczności porywającą barwą głosu i interpretacją poetyckich utworów.
Edmund Gorzelany, Tomek Gąsiorowski MOJE BIESZCZADY
87
Marek Gadomski
Tomek Żyto Żmijewski, „Pułkownik”
Paweł Kosiński
88
Pustelnik Jano
Boguś Krzystoszek, Maria Lamers, Paweł Zajączkowski, Jakub Łobocki, Sławomir Szelewicz, Asia Białas, Przemek Hejne
Lidia Chmielewska z córką Julcią, Bieszczady - Art
MOJE BIESZCZADY
89
Już kilka dni po ukazaniu się mojej książki „Autobiografia mistyczna” zaczęły docierać do mnie pierwsze opinie Czytelników. Byłem mile zaskoczony pozytywnym, a nawet entuzjastycznym jej odbiorem. Na FB Grzegorz Polak napisał: „Czytamy całą rodzinką, ciężko się od Niej oderwać do życiowych zajęć, jest Super!!! nasze gratulacje Jano:)” Natomiast Jacek Polak napisał: „Jedyna książka o tej tematyce i na takim poziomie w naszym kraju! Trzeba przeczytać! Genialna!!!”. Tu chciałbym zwrócić uwagę na rzecz ciekawą, moją książkę z zachwytem czytają nie tylko profesorowie filozofii, ale i ludzie bez wyższego wykształcenia, a nawet ci, którzy na co dzień nie pasjonują się filozofią… Mam coraz więcej pozytywnych sygnałów od ludzi z bardzo różnych środowisk.
Mirosław Welz, Adam Ziemianin
MIROSŁAW WELZ Urodzony w 1966 r. w Krośnie. Jest doktorem nauk weterynaryjnych. Autor siedmiu tomów poezji. Debiutował w ,,Radarze”. Wiersze poety zamieszczono w licznych antologiach. Publikował w prasie ogólnopolskiej i lokalnej. Jego twórczość była prezentowana na antenie Polskiego Radia i Telewizji. Pisze również teksty piosenek. Autor m.in. tekstów takich bieszczadzkich piosenek jak – ,,Zakapiorskie Bieszczady”, ,,Bukowe Berdo” i ,,Bieszczady Poezja i Blues”. Mieszka w Iwoniczu-Zdroju.
90
Pustelnik Jano
Początek czerwca to następna przygoda medialna. Już po raz drugi, w Bieszczady przyjechała ekipa filmowa Telewizji Niemieckiej ARD w celu nakręcenia filmu o zakapiorach. Główną postacią był Król Włóczęgów, Juliusz I. Pogoda w końcu dopisała, więc korzystając z grzeczności kapitanów statku „Tramp”, popłynęliśmy na cały dzień kręcić film. Juliusz udzielił wspaniałego, obszernego wywiadu, filmowcy byli pod wrażeniem tej barwnej postaci, jak i piękna dzikiej przyrody. Następne dni przyniosły spory szum medialny, a to za przyczyną red. Anny Tomczyk z Telewizji Rzeszów. Nakręciła ze mną rozmowę na temat książki, rozmowę, która była prezentowana zarówno w Telewizji Rzeszów, jak i w Teleexpressie Extra. Czytelników mojej książki ciągle przybywało. Najwięcej radości przyniósł mi SMS od red. Małgorzaty Dachnowicz, która napisała: „Jano, czytam. Jestem w połowie. Lecz już mogę powiedzieć, że to najpiękniejsza książka jaką kiedykolwiek przeczytałam. Kiedyś podobne odczucia miałam po lekturze św. Franciszka z Asyżu. Dla autora książki taki komentarz to rzecz bardzo cenna, wszak książkę napisałem nie dla siebie, ale dla ludzi. Natomiast 20 VI 2014 r. w Polańczyku w ,,Zakapiorku” odbyło się Bieszczadzkie Spotkanie z Poezją, w którym wystąpili poeci: Adam Ziemianin, Mirosław Welz, Wojtek Maciaszek. Poeci recytowali swoje wiersze, dzielili się swoimi refleksjami na temat kondycji intelektualnej współczesnego społeczeństwa… Po poetach na scenę wkroczyli nasi bieszczadzcy pieśniarze: ,,Chmielu” wraz z gitarzystą Grześkiem Rokoszem, następnie ,,Rogalik”, ,,Łysy”, a imprezę zakończył bluesowy koncert w wykonaniu Arka Zawilińskiego i Romana Ziobry.
BOGUSŁAW WOJCIECH MACIASZEK
Wojciech Maciaszek
Dla znajomych po prostu Wojciech. W Bieszczadach Marszałek Sejmu Żebraczego i Hefajstos w Świątyni Afrodyty w Horodku. Urodził się w 1953 roku w Jarosławiu na Podkarpaciu. Absolwent Wydziału Filozoficzno – Historycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wychowywał się na Śląsku Opolskim w dawnym Kędzierzynie, a później w Gliwicach, gdzie w 1972 r. rozpoczyna studia na Wydziale Chemicznym Politechniki Śląskiej, którego jednak nie kończy. Z kolegami z uczelni zakłada Studenckie Stowarzyszenie Autorów Kabaretowych „SSAK”, z którym zdobywa wiele nagród (m.in. na „FAMIE” w Świnoujściu indywidualną nagrodę od A. Osieckiej za muzykę). Przez wiele lat prowadził życie artysty muzyka i kompozytora występując w całej Polsce z prawie wszystkimi ważnymi osobami życia estradowego. Członek Związku Autorów i Kompozytorów Rozrywkowych. Przez wiele lat związany był z „Chałupą Chemików” w Dolinie Danielki w Ujsołach koło Rajczy w Beskidzie Żywieckim. W tej Studenckiej Bazie Turystycznej uczy się kontaktu z przyrodą w jej surowej postaci. Powstają pierwsze piosenki turystyczne. Po raz pierwszy w Bieszczady wyjeżdża w latach 70. XX w. na tzw. Studenckie Rajdy Błotne. Gdy w 1979 r. przenosi się do Krakowa, (gdzie mieszka do dzisiaj) porzuca Beskid Żywiecki i każdą wolną chwilę spędza nad Zalewem Solińskim jako żeglarz, poznając ludzi i wrastając w region. Jak mówi, początki kontaktów z Bieszczadami były trudne. Nowy środowisko, nowi ludzie – nowy świat kierujący się własnymi regułami i prawami, którym trudno było sprostać i podporządkować się. A były to czasy stanu wojennego i lat 90. XX w. Przełom nastąpił, gdy poznał bieszczadzkich zakapiorów. Dzięki nim poznaje „tajemnice bieszczadzkie”, które później owocują twórczością. Powstają wiersze, do których pisze muzykę. Ważnym momentem było sfinansowanie i wydanie przez niego albumu „Bieszczadzkie twarze”, a później płyty „Remedium solińskie” do albumu „Gmina Solina”. W następnych latach powstają kolejne płyty: „W drodze do Cisnej”, „Remedium bieszczadzkie II” i „Bieszczady są jak tajemnice – Remedium III”. W Polańczyku organizuje serie cieszących się popularnością koncertów pt. „Posłuchajcie o Bieszczadach”, skierowanych do wczasowiczów i kuracjuszy uzdrowiska. W koncertach tych biorą udział przede wszystkim twórcy bardowie tworzący w Bieszczadach. I to sprawia, że koncerty, uzupełnione filmami, są autentyczną wartością prezentującą Bieszczady i ich tajemnice. Koncerty te oraz możliwość prezentacji utworów przed publicznością sprawiły, że powstają nowe, a z nich płyty (nie tylko Wojtka), które cieszą się dużą popularnością wśród słuchaczy. W sierpniu 2014 r. w ramach Festiwalu „Natchnieni Bieszczadem” przygotował i wyreżyserował koncert pt. „Zaśpiewajmy Bieszczadom”, w którym wzięli udział prawie wszyscy bardowie bieszczadzcy i zaproszeni goście. Ten prawie 4-godzinny koncert sprawił wiele radości i wzruszeń słuchaczom będącym wtedy w Cisnej. MOJE BIESZCZADY
91
Kolejną, znakomitą postacią w Bieszczadach jest artysta plastyk z Dwernika pan Józef Soszyński, autor pięknej książki „Sznurek”. Ta publikacja – o charakterze autobiografii – to niewątpliwie jedna z najcenniejszych książek napisanych przez bieszczadzkich twórców, napisana swobodnym, lekkim piórem, ukazująca ciekawe życie, pełne niezwykłych doświadczeń.
Józef Soszyński, Monika Beszterda
Impresja L
92
Pustelnik Jano
9 i 10 sierpnia odwiedzili mnie filmowcy, operator Łukasz Dębski i dźwiękowiec Artur Walaszczyk, którzy kręcili film o mnie i moich przyjaciołach, dla Programu Drugiego Telewizji Polskiej, do cyklu ,,Reporter Polski”. Myślą wiodącą filmu byli ciekawi ludzie i ich domy, domy nietypowe. Mając to na względzie, do filmu zaprosiłem Juliusza I mieszkającego w swojej fantastycznej chacie, ,,Ducha Gór” właśnie budującego sobie domek na kółkach, Bogdana Pękalskiego, który wybudował sobie bajeczną „hobbitówkę” i Zenka Nadolskiego mieszkającego w starej ubogiej chacie. Przez te dwa dni towarzyszyli nam redaktorzy ,,Horyzontu Podkarpackiego”, dokumentując tę przygodę.
Bogdan Pękalski
30 sierpnia statkiem ,,Tramp” zakapiorzy popłynęli do Juliusza I, gdzie przy ognisku spędziliśmy miły czas. Miałem tam okazję bliżej poznać Wacława Potyrałę o wymownym pseudonimie ,,Fucaj”, człowieka, który prawie 40 lat temu nad jeziorem wybudował szałas ,,Fucajówkę”, w którym przez jakiś czas mieszkał zakapior Zdzichu Rados. Również ja miałem przyjemność dawno temu w nim nocować. Szałasu już nie ma, decyzją władz komunistycznych został zniszczony, a bardzo szkoda, gdyż było to miejsce istotne dla bieszczadzkiego środowiska.
„Hobbitówka”
MOJE BIESZCZADY
93
Marek Staniszewski, Marcin Kowalczyk
Red. Michał Olszański, red. Małgorzata Dachnowicz z córką Weroniką
94
Pustelnik Jano
13 IX 2014 r. odwiedzili mnie goście z Warszawy, Dorota i Marek Staniszewscy, których poznałem na Zlocie Filozoficznym w Wiatrakowie pod Kazimierzem. Marek jest założycielem fundacji Homo Inquietus, która m.in. zajmuje się przestrzeganiem praw człowieka. Jego Fundacja jest również jednym ze sponsorów mojej „Autobiografii mistycznej”. Marek przyjechał w Bieszczady z okazji 12. Objazdowego Festiwalu Filmowego WATCH DOCS. Prawa człowieka w filmie. To druga edycja tego projektu na bieszczadzkiej ziemi. Organizatorem bieszczadzkim jest Marcin Kowalczyk z Lipia. 7 listopada w Programie Drugim Telewizji Polskiej w cyklu „Reporter Polski” był prezentowany film Łukasza Dębskiego „Jano i leśni ludzie”. Film jest szczególnie piękny, wypowiedzi moich przyjaciół bardzo ciekawe… Film ten był również wyświetlany dwa dni później, 9 listopada w Telewizji Polonia, oglądali go więc telewidzowie za granicą. W sobotę 11 X 2014 r. red. Małgorzata Dachnowicz zafundowała mi wyjazd do Warszawy, gdzie 13 października miałem wystąpić w Programie Drugim Telewizji Polskiej w „Pytaniu na śniadanie” u red. Anny Popek i red. Michała Olszańskiego, a następnie miałem udzielić wywiadu red. Michałowi Olszańskiemu do jego radiowej, trójkowej audycji „Godzina prawdy”. Jednak dzień wcześniej, w niedzielę, spotkałem się z moimi dziećmi. Było to spotkanie naprawdę wspaniałe i serdeczne. Po rozstaniu się z dziećmi red. Janusz Deblessem zaprosił mnie do restauracji na kolację. Pogadaliśmy trochę o Bieszczadach i poezji śpiewanej. A w poniedziałek od rana szum medialny… Odbiór mojego wystąpienia w „Pytaniu na śniadanie” był bardzo pozytywny, ale dla mnie najcenniejsza była opinia mojej córki Róży, która po oglądnięciu programu zadzwoniła do mnie i napisała SMS: „My Ciebie też kochamy a teraz jak już wiemy jaka była prawda, to się wszystko zacznie układać na pewno, jeszcze raz gratuluję i jestem dumna, że mam takiego tatę!” Jest to najpiękniejszy SMS, jaki kiedykolwiek dostałem! Jest to dla mnie bardzo ważne gdyż niektórzy złośliwi i podli ludzie nieustannie mnie gnoją, rozpowiadając, że uciekłem od dzieci… Dzięki życzliwości dziennikarzy mogłem publicznie powiedzieć o mojej rodzinie i wyjaśnić pewne niedomówienia. Czy to zamknie usta tym, którzy lubują się w kopaniu innych? Na pewno nie wszystkim… Niestety – jak śpiewał Niemen – dziwny jest ten świat…
Kolejną fantastyczną bieszczadzką osobowością jest pochodząca z Ustrzyk Dolnych - Dagny Cipora.
DAGNY CIPORA
Dagny Cipora, fot. Grzegorz Malinowski – Studio Malin
Aktorka i wokalistka. Absolwentka Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. L. Schillera w Łodzi oraz adeptka wokalistyki Krakowskiej Szkoły Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. W 2013 r. dołączyła do zespołu Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Wcześniej współpracowała również z ośrodkami takimi jak Teatr Rozrywki w Chorzowie oraz Teatr Ludowy w Krakowie. Pierwszy raz pojawiła się na scenie w roli Szefowej w spektaklu dyplomowym „Roberto Zucco”, który w Teatrze Studyjnym w Łodzi w 2012 r. wyreżyserowała Małgorzata Bogajewska. Jednak serca widzów i krytyków podbiła swoim autorskim monodramem pt. „DAGNY.BRECHT.księżniczka.żebraków”, który powstał również podczas roku dyplomowego w PWSFTviT – premiera spektaklu odbyła się 13 III 2013 r. w Teatrze Szwalnia w Łodzi. Dzięki temu spektaklowi Dagny została między innymi finalistką projektu „Śladami Jerzego Grotowskiego” podczas jubileuszu 30-lecia szkoły „Reduta” w Berlinie, wzięła udział w V edycji festiwalu „STRACHY” w Krośnie oraz pojawiła się jako gość specjalny festiwalu „Miasto Poezji” w Lublinie. Później, już na profesjonalnej scenie, zadebiutowała rolą Sary w musicalu „Our House” Tima Firtha w reż. Michała Znanieckiego w Teatrze Rozrywki w Chorzowie – premiera odbyła się 28 X 2012 r. Obecnie mieszka w Rzeszowie i można ją zobaczyć na scenie Teatru im. Wandy Siemaszkowej. Ostatnio wykreowała rolę Goplany w „Balladynie” Juliusza Słowackiego w reż. Radosława Rychcika – premiera odbyła się 12 XII 2014 r. – oraz Siostrę Mary Hubert w „Siostruniach” Dana Goggina w reż. Jana Szurmieja. Obydwa spektakle cieszą się ogromną popularnością nie tylko w Rzeszowie.
MOJE BIESZCZADY
95
Ewelina i Krzysztof Kuncelman
96
Pustelnik Jano
19 października odwiedziłem w Olchowcu, w „Villi Collis”, moich nowych znajomych, Krzysztofa Kuncelmana i jego małżonkę Ewelinę. Zostałem wspaniale podjęty, ugoszczony… Zawiązała się między nami życzliwa więź i zrodziły wspólne plany na przyszłość. Dzień później prof. Jadwiga Mizińska przysłała mi olbrzymie dzieło ,,Oblicza współczesności”. ,,Tom – jak czytam w przedmowie – dokumentuje naukowe dokonania VI edycji Festiwalu Filozofii, który odbył się w dniach 10 – 13 IX 2013 r.” W tej księdze, będącej dziełem zbiorowym, Jadwiga swój artykuł poświęca mojej osobie, umieszczając mnie pośród różnych filozofów. Artykuł ,,Powrót Boga. Mistyka pustelnika Jano”, nawiązuje do mojej mistyki zbudowanej na fenomenie Christophorosa. Artykuł jest bardzo ciekawy, podobnie zresztą jak pozostałe… Po kilku dniach, 24 X 2014 r., w radiowej Trójce był emitowany mój wywiad w ,,Godzinie prawdy”, po którym szum był olbrzymi, na mojej stronie na FB (Pustelnik Jano) pojawiło się wielu nowych znajomych, dużo życzliwych komentarzy… Nie wiedziałem, że aż tak wielu ludzi słucha tej audycji, nawet za granicą. Tego też dnia kapitan statku ,,Tramp” Jasiu Zajda zawiózł mnie do Rudawki Rymanowskiej na IV Spotkania Beskidzkie. Impreza była – jak zwykle – bardzo udana, a gwiazdą muzyczną był Arek Zawiliński. Do naszego grona dołączyli nowi przyjaciele, Krzysztof Kuncelman z Eweliną. Swą fantastyczną zabawą i klasą potwierdzili, że do nas pasują. 2 listopada pojechałem do Polany, do leśniczego Jana Podrazy i jego żony Heleny, u których czekał na mnie kolega z Lublina Andrzej Bielecki, którego poznałem na Zlocie Filozoficznym. Przywiózł mi kilka cennych książek, m.in. dwie autorstwa prof. Mizińskiej ,,Filozofia pocieszenia” oraz najnowszą, ,,Missisipi, czyli filozoficzny wywiad rzeka”, przeprowadzony przez dra Łukasza Marcińczaka. Powoli kończyła się jesień, którą zakończyłem sesją fotograficzną z udziałem mojej modelki Pauli Dudzińskiej. Trochę czasu spędziliśmy w kolorowych liściach, a wieczór w mojej pustelni przy kawie i książkach. Podczas rozmowy okazało się, że Paula jest zainteresowana duchowością, zwłaszcza mistyką, dlatego też dałem jej w prezencie ,,Autobiografię mistyczną”, a pożyczyłem ,,Księgę życia” św. Teresy z Avila. 29 listopada pojechałem na spotkanie andrzejkowe do Olchowca do Eweliny i Krzysztofa Kuncelmanów. Poznałem nowych wspaniałych ludzi… Nasz bard ,,Rogalik” dał świetny koncert. Podczas tego spotkania poprosiłem Ewelinę i Krzysztofa o pomoc przy organizacji naszych Bieszczadzkich Zlotów Leśnych Ludzi. Ich odpowiedź była oczywiście pozytywna, a Krzysztof już na początek zaproponował utworzenie na FB naszej strony Bieszczadnicy.
PIOTR ROGALA
Piotr Rogala ,,Rogalik”
Pochodzi z małej miejscowości Nadziejów w Górach Świętokrzyskich, od ponad dwudziestu lat mieszka w Solinie. Od czasów szkolnych związany z turystyką, pilot wycieczek i przewodnik beskidzki. Od najmłodszych lat interesuje się muzyką. Wykonuje piosenki zaliczane do piosenek z „Krainy Łagodności”, jest również autorem muzyki do tekstów wielu poetów: Mirosława Welza, Wiesławy Kwinto-Koczan, Romy Rappe, Ewy Pilipczuk, Jerzego Harasymowicza, Wojtka Bellona, Aleksandry Bacińskiej i innych. Laureat wielu festiwali takich jak: YAPA, Bazuna, Danielka, Natchnieni Bieszczadem i wiele innych.
MICHAŁ WÓJCIAK Bieszczadzki artysta próbujący swoją twórczością zaznaczyć subtelną różnicę między sztuką o Bieszczadach a sztuką bieszczadzką. Człowiek o dużej wrażliwości artystycznej, którą najbardziej można odczuć, będąc na jego występach na żywo. Przybliżając jego postać, nie sposób nie wspomnieć o tym, że tworzył takie grupy jak np. Krzyk, Pasażer czy też najbardziej znany duet bieszczadzki Michał i Grzesiek. Ten duet wydał płytę ,,Młody bóg”. Michał jest również współzałożycielem zespołu Polaryzacja, z którym ostatnio koncertuje. Michała Wójciaka nie sposób opisać w paru zdaniach. Człowiek zagadka. Sam o sobie mówi niewiele, jego muzyka mówi o nim najwięcej. Współpracuje z wieloma artystami, np. poetami, do których wierszy pisze muzykę. Jest też autorem wielu tekstów piosenek. Michał pragnie przez swoją muzykę dzielić się z innymi tym, co w Bieszczadach jest najpiękniejsze, człowiek i jego wnętrze.
Michał Wójciak
NATALIA KWIATKOWSKA Pochodzi z Bieszczad (Żubracze/Cisna) i tam też zaczynała swoje przygody z muzyką, śpiewając pieśni łemkowskie, ukraińskie, rosyjskie oraz poezję śpiewaną. Kilka lat temu wciągnął ją Kraków i tu poznała muzykę od zupełnie innej strony, w której z marszu się zadurzyła. Edukacja w Krakowskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej oraz udział w krakowskich jam session sprawiły, że zajęła się muzyką na poważnie. Obecnie jest wokalistką zespołów Cheap Tobacco, z którym w 2013 r. zdobyła pierwsze miejsce na Festiwalu Rawa Blues oraz duetu akustycznego The Missing Part. Ostatnimi czasy zaczęła też występy solowe. Natalia została wybrana bluesową wokalistką roku 2015. Cheap Tobacco: Robert Kapkowski, Natalia Kwiatkowska, Adam Partyka, Michał Bigulak MOJE BIESZCZADY
97
Tomek Kordeusz
TOMASZ KORDEUSZ Śpiewający i komponujący autor tekstów. Urodzony i mieszkający w Starachowicach. Jako wykonawca własnych ballad od lat 80. obecny na scenie polskiej piosenki autorskiej i poetyckiej. W dorobku ma wiele nagród i wyróżnień na przeglądach i festiwalach, m.in.: OPPA 1883, 1986, 2006, 2012, 2014, 2015, Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie, SMAK w Myśliborzu, KRAM w Myślcu. W dorobku wydana w 1993 r. autorska kaseta „Ulicami chodzą aniołowie” i wiele nagrań umieszczonych w innych wydawnictwach. Z powodzeniem pisze teksty i muzykę dla innych wykonawców. Jego teksty śpiewali: Czerwony Tulipan, Hanna Banaszak, Krystyna Prońko, Halina Benedyk, Danuta Błażejczyk, Eleni, Luiza Staniec, Andrzej Grabowski, Jacek Bończyk, Mariola Berg, Inga Lewandowska, Piotr Salata, Robert Janowski, Mieczysław Szcześniak, Mafia, Stauros i wielu innych. Największym przebojem napisanym wraz z Aleksandrem Maliszewskim jest piosenka „Mamy po dwadzieścia lat”. W tym tandemie stworzył kilkadziesiąt utworów śpiewanych przez Halinę Benedyk. Tomasz Kordeusz sięga także po utwory innych autorów. Tłumaczył i śpiewał m.in. Luisa Liacha, Olega Mityaeva, Aleksandra Dolskiego, Bułata Okudżawę, Jaromira Nohawicę. Ma na swoim koncie także tłumaczenia tekstów największych przebojów Antonia Carlosa Jobima w ramach projektu Jobim.pl. Kordeusz na co dzień kieruje Starachowickim Centrum Kultury. Pracował także w Polskim Radiu i współpracował z TVP oraz Polsatem. Był także współwłaścicielem starachowickiego Radia MTM FM. Artysta komponuje również muzykę ilustracyjną dla potrzeb reklamy i mediów. Przez blisko 10 lat rysował felietony satyryczne dla kieleckiego dziennika „Słowo Ludu”, a jego rysunki ukazywały się w „Polskim Cemencie”, „Przeglądzie” i „Gazecie Kieleckiej”. W 2016 roku ukaże się jego płyta autorska. Poza pracą, jego pasją jest fotografowanie i projektowanie graficzne.
98
Pustelnik Jano
ANTONI „TOLEK” MURACKI
Tolek Muracki
Pieśniarz, poeta, kompozytor i muzyk. Od 1986 r. jest członkiem ZAKR, występował w kabaretach Nowy Świat i Warsztat, brał udział w licznych programach radiowych (PR III, Radio Zet) i telewizyjnych („Powrót bardów”), jest twórcą programów literackich i kabaretowych, autorem, kompozytorem, wykonawcą i tłumaczem. Od 2004 prowadzi własną scenę muzyczno-kabaretową „Salonik z kulturą”, gdzie prezentuje twórczość wybitnych postaci polskiej piosenki i kabaretu, czasem jazzu i teatru oraz własne utwory. Od ponad 30 lat wykonuje swoje niebanalne pieśni, próbujące wzruszać i zachwycać, rozśmieszać i zmuszać do myślenia. Bogate w warstwie harmonicznej, nierzadko urzekająco melodyjne. A poza tym zawsze mają coś do powiedzenia słuchaczowi – o ludziach, emocjach, miłości czy relacjach z drugim człowiekiem. Koncerty artysty to spektakle satyryczno-liryczne, o dużym ładunku emocjonalnym, który niosą zarówno tekst, muzyka, jak i dojrzałe wykonanie. Autor trzech płyt autorskich: „Po drugiej stronie”, „Świat do składania” oraz „Za blisko stoisz”. Współpracował ze znakomitościami polskiej sceny, m.in.: Andrzejem Jagodzińskiem, Zbigniewem Wegehauptem , Czarkiem Konradem, Robertem Kuśmierskim, Pawłem Gusnarem, Wiesławem Wysockim, Elżbietą Wojnowską czy Bogdanem Hołownią. Twórczość Antoniego jest różnorodna stylistycznie – od ballady rockowej czy bossanovy do charlestona i ballady jazzowej. Gatunkowy ciężar tekstów dotyczących kondycji współczesnego człowieka, dystans i ironia autora oraz perfekcja wykonawcza muzyków, biorących udział w koncertach – to elementy charakterystyczne dla tej twórczości. Czasem sięga po mocniejsze brzmienie, by za chwilę urzekać melodyjnością kompozycji i niebanalnością harmoniczną. Od 1998 r. związany jest z Jaromirem Nohavicą, będąc tłumaczem jego pieśni i ich wykonawcą, a w latach 2001-2009 również menedżerem artysty w Polsce. W 2008 r. powstał spektakl złożony z piosenek Nohavicy, ze znakomitą obsadą wykonawców, zwieńczony platynowym albumem „Świat wg Nohavicy”.
MOJE BIESZCZADY
99
Wschód słońca
DANIELA ZBOROWSKA Chcąc bliżej przedstawić panią Danielę, korzystam z artykułu red. Małgorzaty Dachnowicz: Daniela Zborowska-Lipińska – polska aktorka, rodem z Warszawy, mieszkanka Teleśnicy w Bieszczadach. Świat jest pełen pięknych ludzi, tylko trzeba chcieć ich poszukać. W Bieszczadach w Teleśnicy spotkaliśmy taką postać, jest nią Pani Daniela Zborowska. Niewiele znajdziemy o niej w internecie, choć istnieje nie do końca jak widać uzasadniony pogląd, że jeśli w nim czegoś nie ma, to zwyczajnie to nie istnieje. Przeglądając wyszukiwarkę, mam ważenie, że Pani Daniela narodziła się w Bieszczadach. Przeczytać o niej możemy głównie za przyczyną jej aktualnej działalności w Towarzystwie Przyjaciół Miasta Ustrzyki Dolne i jej misji teatralnej realizowanej w ramach „Bieszczadzkiej Sceny Senioralnej”. Jej życie to ciekawa przygoda i droga, usłana jak to często bywa trudnościami, ale przede wszystkim przesiąknięta pasją. Nie tylko do zawodu, ale pasją do życia. Życie można przeżyć byle jak, bo jakoś trzeba, skoro nas ktoś tu postawił albo właśnie przeżyć pięknie. Pani Daniela właśnie je tak przeżyła – pięknie i wierzę, że jeszcze ma przed sobą wspaniałe lata, bo nie marnuje czasu na „nicnierobieniu”. Jej życie to nie pęd, lecz smakowanie i spełnianie poprzez pasje w tym, co piękne i czyste. Tak się złożyło, że w życiu pani Danieli pasjami i przymiotami ich spełniania stały się przyroda i sztuka. Pani Daniela ma bardzo szerokie horyzonty zainteresowań i wyobraźni. W swoim domu ma ponad 6 tys. książek, prenumeruje kilkanaście gazet, o różnej tematyce od sztuki po publicystykę, a poprzez Towarzystwo Przyjaciół Miasta Ustrzyki Dolne spełnia się społecznie i artystycznie. Mimo swoich sędziwych lat jest bardzo sprawna ruchowo i umysłowo, prowadzi samodzielnie swoje gospodarstwo i sama załatwia swoje sprawy, a po pięknych Bieszczadach porusza się samochodem. Niezależność i zaradność w jej życiu były ogromnymi walorami, bo pomimo artystycznej duszy, umiała podchodzić do niego realnie. Rozumiejąc procesy, politykę i swoje pasje. Panią Danielę poznajemy latem 2014 r., umawiamy się na kawę i szarlotkę w barze „Piwniczka” w Ustrzykach Dolnych. Na spotkanie oczywiście przyjechała swoim samochodem. Niewiele wówczas chciała mówić o sobie, cały czas nakierowywała nas na to, co robi dziś wspólnie z członkami Towarzystwa Miłośników Ustrzyk Dolnych. Zaskakuje nas tym, stereotyp mi podpowiadał, iż zapewne będzie chciała właśnie głównie mówić o sobie i z rozrzewnieniem wracać do przeszłości.
102
Pustelnik Jano
Daniela Zborowska
Nic bardziej mylnego. Daniela ma dystans do wodu uczyli ją przedwojenni aktorzy: „jacy to byli siebie i swojego zawodu. Zawsze miała swoje wspaniali ludzie”. Pierwsza jej praca w zawodzie cele, do których dążyła i w których się realito Teatr im. Osterwy w Lublinie. Przepracowała zowała. Nie jest typem diwy filmowej, choć to w nim 4 sezony. W swoim życiu zawodowym niezwykle piękna kobieta. Do dziś z młodzieńgrała obok takich nazwisk jak: Jan Machulski, czej urody pozostało jej bardzo wiele. To, co Stanisław Mikulski, Irena Kwiatkowska, Lucyw niej hipnotyzuje, to jej skrzące i uśmiechnięna Suchecka, Zbigniew Czeski, Witold Lisowski. te oczy, które potwierdzają, że życie sprawia Podczas pracy artystycznej poznała osobiście Jajej przyjemność i jej apetyt na nie nie słabnie. rosława Iwaszkiewicza i Mirona Białoszewskiego, Kiedyś Jan Budziaszek, perkusista zespołu z którymi znajomość bardzo sobie ceniła. Kilka Skaldowie, powiedział: …”kto kocha, jest pięksezonów artystycznych przepracowała w Teatrze ny” i tak właśnie jest z panią Danielą, kocha Klasycznym w Warszawie jako asystentka Adama i jest kochana, dlatego aura wokół niej jest tam Hanuszkiewicza. Pracowała także przez dwa lata miła dla drugiego człowieka. w Teatrze Telewizji. Tam właśnie poznała niezwykłą Kiedy pytam, czy nie tęskni za Warszawą, postać, jaką był prof. Aleksander Gieysztor, ówczeza miejskim rytmem, za bogactwem wydarzeń sny wiceprzewodniczący komitetu odbudowy Zamkulturalnych i intensywnym życiem odpowiada. ku Królewskiego i jego pierwszy dyrektor. To on pod„W Warszawie, droga pani, to umierają moi przyczas spotkania w telewizji zaproponował jej pracę na jaciele, ciągle czytam w prasie ich nekrologi”. Cóż Zamku Królewskim. Twierdził, że: „Warszawa właśnie miała znaczyć ta odpowiedź? Wspólnie spróbujmy wraz z zamkiem musi być odbudowana”. „Wspólnie choć trochę poznać naszą z członkami Związku Litebohaterkę. ratów i Aktorów Polskich ”kto kocha, jest piękny” Kim jest pogodna, tworzyliśmy tam teatr typu z iskierkami w oczach, i tak właśnie jest z panią Danielą, historycznego. Pamiętam, urocza, dystyngowana, jak zadzwonił do mnie do kocha i jest kochana, w dojrzałym wieku Dadomu ówczesny wicepredlatego aura wokół niej niela Zborowska? zydent Warszawy Michał jest miła dla drugiego człowieka. Szymborski. Byłam w łaPani Daniela urodziła się w Warszawie, zience, brałam kąpiel, zawotam ukończyła szkołę podstawową i liceum o łała mnie mama, że jakiś prezydent dzwoni do mnie. profilu matematyczno-fizycznym, o tym kieByłam pod ogromnym wrażeniem tej rozmowy. Zarunku zadecydował ojciec, mówiąc, że po niej pytał: „Ile pieniędzy potrzebuje pani na ten teatr?”. będzie mieć „umeblowane w głowie”. Matura Dostałam na ten teatr tyle pieniędzy, ile powiedziaposzła jej dobrze, o kolejnej szkole i jej kierunku łam, no i teatr powstał. Sześć razy byłam w Ameryznowu zadecydował ojciec, zdała na studia na ce, bo mój syn mieszkał tam 15 lat. Uczestniczyłam Wydział Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego w swoim życiu w różnych zjazdach teatralnych, – „najpierw niech rozwinie horyzonty, a później działałam w Związku Artystów Scen Polskich. Nawybierze zawód” – powiedział. Po czteroletnich wet przez jakiś czas byłam w zarządzie głównym”. Podczas pracy aktorskiej w pierwszym sezostudiach znowu ojciec zadecydował, że przynajmniej rok powinna pomieszkać w Krakowie, gdyż nie poznała swojego męża, który był jej wielkim jak stwierdził: „każdy Polak powinien poznać i wiernym wielbicielem. Z tego małżeństwa ma syna, Kraków”. Tak też się stało, zamieszkała u wujka z którym dziś wraz z jego rodziną zamieszkuje pięki poznawała Kraków… Rodzice zawsze próbony drewniany dom z bali w Teleśnicy. Małżeństwo wali wpływać na jej życiowe wybory, ale tym rajednak nie przetrwało próby czasu. Daniela wyszła zem mądrze musieli ustąpić, ponieważ Daniela ponownie za mąż za inżyniera budownictwa. To było zadecydowała, że pójdzie do szkoły teatralnej. bardzo szczęśliwe małżeństwo, poznali się, kiedy W domu była niezła awantura, ale koniec końDaniela zakupiła kamienicę na Żoliborzu, w której ców ojciec zakończył ją słowami: „niech sama należało zrobić jakiś remont, żeby jej nie oszukazadecyduje”. no, zwróciła się do urzędu, Wydziału Budownictwa Zatem zadecydowała, zdała egzaminy do i Architektury o pomoc. Inżynier, który pomógł jej Warszawskiej Szkoły Teatralnej. Kunsztu zaz ramienia urzędu, to przyszły mąż Danieli. Tak oto
MOJE BIESZCZADY
103
w technicznych warunkach rodzi się miłość, która trwa aż do śmierci jej męża, a mam wrażenie, że śmierć niczego nie skończyła. Mąż pozwalał jej w zupełności spełniać się twórczo, żyli różnymi światami w pracy, a w domu po prostu cieszyli się ze wspólnego obcowania. Mocno przeżyła jego śmierć. Życie samotne w Warszawie w dużym domu bez bliskich stawało się coraz trudniejsze. Z nowym otwarciem przyjęła propozycję syna, aby zamieszkać w Bieszczadach. Pani Daniela we wspólnym domu ma sporo przestrzeni dla siebie, do realizacji nowych twórczych wyzwań. Ma piękny salon wraz z kuchnią wypełniony meblami z jej domu w Warszawie, półki aż uginają się od książek. Jak na artystkę przystało, ma komfortową garderobę z łazienką. Swoje piękne, kochane mieszkanie sprzedała pewnej prezesce firmy z Rzeszowa. Początek życia w Bieszczadach tak wspomina: „Wielkim tirem przyjechałam 21 września 2008, pozostałe rzeczy z mieszkania dojechały jeszcze w październiku. Niedługo po przeprowadzce zaczęły się telefony znajomych z Warszawy: Czyś Ty zwariowała? Nagle się wyniosłaś, nikomu nic nie mówiłaś, zerwałaś z nami kontakt. W sumie faktycznie, wszystko wywróciłam do góry nogami i mogło się to zdawać, iż moja decyzja nie jest logiczna. Pamiętam doskonale taki moment, w którym poczułam, iż zrobiłam dobrze. Kiedy zniknęły wszelkie wątpliwości. Nasz dom w Teleśnicy jest wybudowany na takiej ściętej górze, obok biegnie droga z Teleśnicy, lasami, polami do Ustrzyk. Ja sobie poszłam tam na łąkę. Kochani, nagle coś się ze mną stało, była piękna pogoda, widzę tysiące kolorów, kształtów, jeden kwiatuszek maciupeńki z żabim oczkiem, z niebieskimi płatkami, drugi większy żółty, tu jakaś jaszczurka, jakiś komar. Zapach niesamowity… Ja zrozumiałam w tym momencie, o czym pisał wg mnie największy polski poeta Bolesław Leśmian. Pierwszy swój tomik poezji z 1919 r. zatytułował Łąka i nagle wiem, dlaczego ten tytuł ma tę nazwę i tak się zakochałam w tych Bieszczadach, od tego momentu… Ten tomik leży u mnie, bo ja codziennie sobie te wiersze czytam. Te Bieszczady są tak piękne i teraz, jak ktoś dzwoni do mnie z Warszawy i mówi: Daniela coś ty zrobiła, to mu mówię – Przyjedź tu i wyjdź na łąkę, to zostaniesz tu i nigdzie nie będziesz chciał wyjeżdżać. Nawiązałam wspaniałe kontakty z ludźmi tu, na miejscu, m.in. z p. Lucyną Sobańską, już 104
Pustelnik Jano
różne rzeczy zaczęłyśmy razem robić. Naturalnie swoje pierwsze kroki skierowałam do burmistrza Ustrzyk p. Henryka Sułui, który mnie bardzo gościnnie przyjął, powiedziałam mu, że całe życie przepracowałam w teatrze w Warszawie, mam za sobą dobre i złe recenzje, sukcesy i potknięcia, ale co by nie mówić, mam doświadczenie i chciałabym coś tu nadal działać, być potrzebna. Wiceburmistrz Jacek Przybyła natomiast podpowiedział mi, aby założyć stowarzyszenie, wówczas samorząd będzie w stanie czasem takie inicjatywy wesprzeć. I tak powstało Towarzystwo Przyjaciół Miasta Ustrzyki Dolne. Mnie zawsze sprawiało wielką radość, że ja coś robię. Dlatego teraz jestem taka szczęśliwa, że tu jestem w Bieszczadach, że mam Lucynkę”. Dla Danieli najistotniejszy w statucie towarzystwa jest punkt 8, który jest artystyczną kartą. Towarzystwo ma na celu podnoszenie poziomu kulturalnego i estetycznego środowiska, wdrożenie zamiłowania do badań nad przeszłością miasta Ustrzyki Dolne, promowanie wartości kulturalnych… Towarzystwo powoła, zorganizuje i będzie prowadzić instytut o nazwie „Unius Libri” (Biały Kruk) – w podtytule Edukacja i wychowanie poprzez: sztuki piękne, sztukę teatru i filozofię. Celem instytutu jest rozwój duchowy i społeczny człowieka. Warto ją poznać, zobaczyć jej spektakl, śledzić działania Bieszczadzkiej Sceny Senioralnej i Instytutu „Unius Libri”, bo spotkanie z nią ubogaca duszę. To niezwykła postać, która zawsze ma jakiś plan.
JOLA JARECKA Urodzona w 1979 r. Absolwentka filologii polskiej UJ w Krakowie, elitarnego Studium Literacko-Artystycznego UJ oraz Kolegium Języka Angielskiego. Ukończyła studia podyplomowe z historii, pedagogiki szkolnej i animacji teatralnej. Laureatka stypendium literackiego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Debiutowała w 2005 r. tomikiem „Nagok”.
Jola Jarecka, fot. Robert Jarecki
Impresja XLI
2008 - „Natchnieni Bieszczadem”, antologia poezji, Wydawnictwo Libra, Rzeszów. 2012 - „Zawieszenie”, Wydawnictwo Towarzystwa Słowaków w Polsce, Kraków. 2013 - „Wiersze na murach” Fundacja Poemat, Kraków. 2014 - „Mam na imię Antoś” Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych Prosperita. Książka o Bieszczadach dla dzieci napisana przez dzieci podczas cyklu zajęć literackich. W 2011 r. współtworzyła w Drohobyczu razem z Teatrem Alter spektakl „Prześwitująca rzeczywistość”. Rok później również w mieście Shulza współreżyserowała spektakl według własnego scenariusza „Zwierciadło. Podwójna nieobecność”. Sztuka oparta o życie i twórczość autora „Sklepów cynamonowych”. Od wielu lat zaangażowana w życie społeczne i kulturowe Bieszczad. Razem z mężem odbudowała drewniane zabudowy ostatniego w Bieszczadach parku konnego w Zatwarnicy, gdzie obecnie jest kino studyjne „Końkret” i pracownia artystyczna „Na dwie ręce”. Autorka kilku questów w Bieszczadach. Od dwóch lat jurorka konkursu literackiego „Bieszczady między wersami” i Bieszczadzkiego Turnieju Jednego Wiersza.
MOJE BIESZCZADY
105
Monika Beszterda
MONIKA BESZTERDA Od 20 lat projektuje i własnoręcznie wykonuje na krośnie lniane tkaniny. Jej ulubioną techniką tkacką jest unikatowa i zapomniana obecnie technika broszowania. Jak pamiętam, Monikę zawsze inspirowała natura. Widzę, że z niej czerpie swoje artystyczne inspiracje i w połączeniu z jej własnym sposobem ekspresji powstają tkaniny pięknie komponujące się zarówno w tradycyjnych, jak i nowoczesnych wnętrzach. Jej tkaniny broszowane są wyróżniane na przeglądach tkaniny unikatowej, publikowane w pismach o wystroju wnętrz, wystawiane i sprzedawane zarówno w galeriach, jak i dla klientów indywidualnych w Polsce i za granicą. Ostatnio „grały” w filmie jako wystrój wnętrz na planie odcinka „Ojciec Mateusz”. Monika i jej mąż Piotr z Bieszczadami związani są od ponad 30 lat. Nawiązali przyjacielskie kontakty z bieszczadnikami, jak chociażby ze Zdzichem Radosem, Krzysztofem Brossem, Juliuszem I czy Lutkiem Pińczukiem. Piotr to najciekawszy człowiek, jakiego kiedykolwiek poznałem, kochający milczenie, wyjątkowo uduchowiony, posiadający ogromną wiedzę, nie tylko duchową, ale i naukową, zwłaszcza w dziedzinie astrofizyki. Piotr z Moniką poznali niemal całe Bieszczady, zwłaszcza tereny odludne, jak okolice Tworylnego, Krywego, Rosolina czy Paniszczewa. W moim ogrodzie – ptaki Wyk. Monika Beszterda
106
Pustelnik Jano
Tel. 505 974 000 www.recznietkane.pl monika.art@home.pl
15 i 16 V 2015 r. w Polańczyku odbył się XIV Bieszczadzki Zlot Leśnych Ludzi, impreza, jakiej jeszcze nie było. Spotkanie rozpoczęło się już dzień wcześniej w Pensjonacie „Szeptucha” u Anny i Adama Iwanickich. Gospodarze gościli część artystów, którzy przyjechali na Zlot, a tego dnia wieczorem rozpoczęli swe występy, przy jak zwykle bogato zastawionych stołach. Gitary nie mogły odpocząć, zaśpiewali: Piotrek Rogala ,,Rogalik”, Andrzej Szęszoł i Tomek Kordeusz. Ci artyści następnego dnia zaśpiewali także w kościele w Polańczyku, przywitani serdecznie przez proboszcza, ks. Wojciecha Szlachtę. Kilkudziesięciu uczestników Zlotu mogło w skupieniu posłuchać subtelnych i głębokich pieśni. A już wieczorem w „Zakapiorku” główna część Zlotu, na który przybyło kilkaset osób z Bieszczadów i z różnych rejonów Polski, ale także z Ukrainy, Rosji i Włoch, jak Tonia Victorini z córką, piękną Darią. Na Zlocie było wielu zakapiorów, m.in.: Henryk Victorini, Krzysztof Bross, Michał Giercuszkiewicz ,,Gier”, Krzysztof Szymala ,,Zbój”, Ryszard Krzeszewski ,,Prezes”, Król Włóczęgów Juliusz I, Michał Hebda ,,Duch Gór”, Henryk Lenartowski. Artyści prezentowali swą twórczość. Anitta Rotter ,,Dzikuska” swe obrazy, Monika Beszterda unikatowe tkaniny, Zosia Paterek szkło artystyczne. Na Zlocie nie zabrakło także gości oficjalnych, jak choćby wojewoda podkarpacki pani Małgorzata Chomycz-Śmigielska czy wójt gminy Solina pan Adam Piątkowski. Zlot został objęty honorowym patronatem przez marszałka województwa podkarpackiego Władysława Ortyla. W części oficjalnej Lucyna Sobańska wręczyła certyfikaty bieszczadzkie dla naszych artystów i działaczy na rzecz Bieszczadów, tak więc dostali je: poetka Jola Jarecka, poeta Mirosław Welz, bard Mi-
chał Wójciak, bard Piotr Rogala oraz prezes Fundacji Bieszczadzkiej Bogusław Pyzocha. Punktem kulminacyjnym Zlotu było wręczenie Statuetki Zakapiora, którą otrzymała ode mnie warszawska filozofka i aktorka, od kilku lat mieszkająca w Bieszczadach, pani Daniela Zborowska. Po tej części Zlotu nastąpiła część artystyczna i biesiadna, właściciele ,,Zakapiorka” Małgorzata i Adam Radwańscy zatroszczyli się o poczęstunek, a muzycy o strawę duchową. Oprócz już wspomnianych muzyków wystąpili: Tolek Muracki, Natalia Kwiatkowska, aktor Lech Dyblik, natomiast do tańca jak zawsze rewelacyjnie zagrał zespół Mr. Pollack. Całość, z wielką swobodą i klasą poprowadził znany wszystkim Krzysztof ,,Crizz” Bielecki. A następnego dnia już od rana kolejne atrakcje: rejsy po jeziorze statkami „Tramp” i „Bryza”, a po powrocie ognisko w Bukowcu w zakolu Solinki u Ryszarda Gałka. Głównym artystą tego spotkania był ,,syberyjski bard”, rewelacyjny Evgen Malinovskiy. Oczywiście nie zabrakło kiełbasy i dobrego humoru. Dla zainteresowanych przejażdżka bryczkami… A od godzin popołudniowych ciąg dalszy imprezy w Polańczyku w amfiteatrze, w którym wystąpili artyści z dnia poprzedniego oraz ponownie Evgen Malinovskiy, a także: Arek Zawiliński, Andrij Kirim, Roman Dobrowolski, Wojtek Szczurek, Przemysław Chmielewski, Jurek Krupa. Koncerty zakończyła – wspaniałym występem – Antonina Krzysztoń wraz z zespołem. Nadprogramowo, dla wytrwałych, zagrał Mr. Pollack. Na Zlocie była zorganizowana składka pieniężna na rzecz osób potrzebujących pomocy: Trapera, Zdzicha Pękalskiego oraz dwóch chłopców. Zlot, w tak wspaniałej oprawie, mógł się odbyć dzięki wyjątkowemu zaangażowaniu Krzysztofa Kuncelmana i red. Jacka Makulskiego. W pierwszych dniach sierpnia w pensjonacie „Szeptucha” odbył się ciekawy koncert Pawła Orkisza i Jarka Miszczyka, takiego występu nie mogłem opuścić…
Jarek Miszczyk, Paweł Orkisz MOJE BIESZCZADY
107
Milena Dworkiewicz, flecistka i wokalistka zespołu Hortus Musicus
Natomiast 20 września w Radiu Rzeszów w 311. audycji „Mikroklimat” red. Jerzy Krużel prezentował nasz ostatni XIV Bieszczadzki Zlot Leśnych Ludzi. Podczas audycji opowiadałem o Zlocie i muzykach występujących na scenie, a Jurek ozdabiał moje wypowiedzi pieśniami artystów. Audycja była piękna, ukazująca wysoki poziom artystyczny naszej paczki. A już dwa tygodnie później, 4 października, w 313. „Mikroklimacie” ukazała się druga część nawiązująca do naszego Zlotu, tak więc mieliśmy solidną promocję. Do promocji Bieszczadów w znacznym stopniu przyczynił się Krzysztof Sygnecki, który 13 listopada zorganizował kolejne, już V spotkanie w swojej Zagrodzie „Chryszczata”. A już następnego dnia Adam Iwanicki w pensjonacie „Szeptucha” zorganizował pierwsze w Polańczyku Zaduszki Muzyczne. Od strony muzycznej dyrektorem całego wydarzenia był Andrzej Szęszoł, który zaprosił swoich przyjaciół, muzyków z różnych środowisk z kraju. Jest nadzieja, że Zaduszki Muzyczne staną się imprezą cykliczną u Adama Iwanickiego. Takie zjazdy to oczywiście nie tylko muzykowanie, ale i okazja do spotkania przyjaciół…
Tomek Kordeusz, Maria Lamers, Andrzej Szęszoł, Adam Iwanicki, Piotr Rogala, Michał Wójciak
108
Pustelnik Jano
Pensjonat ,,Szeptucha” – Mateusz Bojda, Szczepan Dembiński, Natalia Gałęzka, Radosław Dembiński, Milena Dworkiewicz, Olga Szęszoł, Jarek Dzień
Muzeum Kultury Bojków w Myczkowie
MOJE BIESZCZADY
109
Krzesimir Dębski i Jano podczas wywiadu, fot. Monika Beszterda
W lecie 2015 roku rozpocząłem pracę nad moją kolejną książką ,,Osobowości Polski”, tak więc co jakiś czas opuszczałem mą pustelnię i jeździłem po kraju, spotykając się z najwspanialszymi ludźmi i nagrywając z nimi wywiady. Miałem przyjemność rozmawiać z filozofami, pisarzami, malarzami, muzykami, kompozytorami… Zatem moja następna książka zapowiada się bardzo interesująco. Gdy w 2003 r. zapragnąłem w Bieszczadach stworzyć wielką wspólnotę przyjaciół, paczkę zakapiorsko-artystyczną, nosiłem w swej głowie piękne marzenia, marzenia o wzajemnej przyjaźni, która byłaby motywacją do bycia wobec siebie szczerymi, do budowania relacji prawdziwych… Co z tych marzeń udało mi się zrealizować, czy może jestem rozczarowany? Otóż, mogę stwierdzić z przekonaniem, że to, co udało nam się osiągnąć, jest fenomenem ponadregionalnym. Stanowimy obecnie wspaniałą wspólnotę fantastycznych ludzi, co z zadziwieniem zauważają przyjeżdżający w Bieszczady turyści, jak również inne środowiska artystyczne z kraju i z zagranicy. Wielu z nich pragnie do nas dołączyć, co mnie bardzo cieszy, gdyż każdy nowy człowiek wnosi do naszego środowiska coś swojego, coś niepowtarzalnego, przez co nasza grupa staje się coraz bardziej różnorodna i bogatsza w osobowości. Oczywiście zdarzają się między nami różne konflikty, ale one są przecież nieuniknione. Chcąc rzetelnie podsumować te nasze Zloty, pragnę podziękować mediom za ich pomoc. Dziękuję zatem: red. Annie Tomczyk z Telewizji Rzeszów, red. Renacie Machnik i red. Jerzemu Krużelowi z Radia Rzeszów, Anecie Gieroń, red. naczelnej dwumiesięcznika ,,VIP”, red. Dorocie Mękarskiej z ,,Nowin”, Wiesławowi Pawlakowi, red. naczelnemu magazynu ,,Bieszczady”, Januszowi Deblessemowi i Piotrowi Baronowi, redaktorom Polskiego Radia, Adamowi Miszczakowi z Telewizji Obiektyw, dziennikarce Ince Wieczeńskiej, red. Joannie Szurlej, red. Grzegorzowi Bończakowi, red. Krzysztofowi Potaczale, red. Paulinie Bajdzie z ,,Gazety Bieszczadzkiej” i red. W. Zimmermann- Szubrze z ,,Nowego Podkarpacia”, stale promującym nasze środowisko. Dziękuję również pani Alicji Wosik za wieloletnią promocję Bieszczadów i środowiska zakapiorskiego, podczas jej wieloletniej pracy w Telewizji Rzeszów. Podziękowania należą się również Małgorzacie i Januszowi Dachnowiczom, redaktorom ,,Horyzontu Podkarpackiego”, oraz panu Jackowi Makulskiemu, red. nacz. ,,Pulsu Bieszczadów”. Jak zawsze możemy liczyć na pomoc finansową dyrektora Zespołu Elektrowni Wodnych Solina-Myczkowce – pana Józefa Folcika.
110
Pustelnik Jano
Połoniny
Przed wschodem słońca
MOJE BIESZCZADY
111
Ula Skalska, Wiktoria Dopierała
Widok na jezioro
112
Pustelnik Jano
Widok z Plisza
Widok z Zawozu
MOJE BIESZCZADY
113
W tej książce, w sposób oczywiście wyrywkowy, przedstawiłem bieszczadzką bohemę oraz sympatyków tej krainy. Jestem bardzo szczęśliwy, że przyszło mi żyć wśród tak pięknych ludzi, którzy nie godząc się na przeciętność, właśnie na tej ziemi realizują swoje najgłębsze marzenia. Wielu z nas odeszło na Niebieskie Połoniny, nie ma już Joanny Hasior, Jędrka „Połoniny”, „Majstra Biedy”, Bogusia „Sikorki”, Johanna… A za kilkanaście lat odejdzie całkowicie nasza paczka, subkultura Leśnych Ludzi, lecz przyszłym pokoleniom zostawimy po sobie naszą twórczość malarską, rzeźbiarską, fotograficzną czy literacką, świadectwo naszej miłości do Bieszczadów. Tę moją krótką podsumowującą refleksję chciałbym zakończyć słowami pieśni z repertuaru zespołu Czerwony Tulipan:
„A jednak po nas coś zostanie …co może jest nowe. A jednak po nas coś zostanie choćby ta cisza… wyrzeźbiona słowem”. Jano, Pustelnia „Tabor” 22 XI 2015 r.
114
Pustelnik Jano
SPONSORZY