Nr 1 04/2013
Redakcja poleca: Śmierć komiwojażera, narodziny yuppie | Wystawa paryska 1889 | Ballada o utracie nadziei | Preferencje telewizyjne Polaków | To wszystko wojna - wywiad z Krzysztofem Globiszem | Studium propagandy |
E-Public Internetowy miesięcznik publicystyki niezależnej / Tworzony przez każdego internautę
nowe czasopismo tworzone przez Was lunanyxstock.deviantart.com
Wydanie internetowe - bezpłatne www.epublic.com.pl
Stały zespół: Karol Czok | Agnieszka Słodyczka | Tomasz Stroński| Ola Nosanowicz | Anna Pawełczak | Radek Mamoń| Ewa Zachwiej | Jonasz Burak | Krzysztof Przybysz|
Strona Redakcyjna
;)
Od redaktora
Oddajemy w ręce internetowych czytelników pierwszy numer bezpłatnego miesięcznika internetowego pod nazwą E-Public. Traktujemy to czasopismo jako pewien eksperyment, którego celem jest nakłonienie internetowych publicystów do przesyłania swoich tekstów, co pozwoli im ujrzeć światło dzienne. Jesteśmy bowiem świadomi, że internet pochłania i wyrzuca ogromne ilości ciekawych i interesujących treści, często skrywających arcyciekawą wiedzę i przemyślenia nietuzinkowych osób. Naszym celem jest dotarcie do tych osób i zaproponowanie im możliwości publikowania u nas. Sądzimy, że istnieje zapotrzebowanie na periodyk niezrzeszony i niezwiązany z żadnym wydawnictwem, gdzie jednocześnie redakcja samodzielnie decyduje o tym jaki tekst będzie wypromowany. Stały zespół redakcyjny to nie tylko publicyści, ale także osoby, które w ogromnej mierze mentalnie wpływają na powstawanie pisma. Oprócz tego spośród piszących wyłonić można osoby, które między sobą mają kompletnie różne poglądy na rzeczywistość, co jednak w naszym mniemaniu pozwala zachować czynnik pluralistyczny. Im większa różnorodność publicystyczna, tym lepiej. Nie chcemy skupiać się na prawicowych czy lewicowych autorach. To
jesi00.deviantart.com
Stopka
Jakich tekstów oczekujemy?
Redaktor naczelny: Karol Czok Redakcja: Agnieszka Słodyczka, Tomasz Stroński, Ola Nosanowicz, Anna Pawełczak, Radek Mamoń, Ewa Zachwiej, Jonasz Burak, Krzysztof Przybysz
Przede wszystkim – bez polityki. Przynajmniej w wydaniu bezpośrednim. Komentowanie bieżących wydarzeń politycznych pozostawiamy wszystkim tym mediom, które zajmują się tym na co dzień. Chcemy umieszczać treści z zakresu historii, psychologii, mediów (w tym analizy mediów), kultury oraz wszelakich spraw społecznych. Liczymy także na recenzje książek (także tych całkowicie niezależnych i darmowych, co pozwoli wypromować nienagłośnionych pisarzy), filmów i innych tworów sztuki. Jeśli masz swój własny unikalny pomysł na rubrykę i będziesz do niej pisał/a przynajmniej raz w miesiącu, to zapewniam, że taką rubrykę dostaniesz wyłącznie dla Siebie! Kierunek i twórczość czasopisma w zdecydowanej mierze zależy od samych nadesłanych tekstów i Waszego zaangażowania. Czy to będzie artykuł popularnonaukowy czy felieton, to w istocie nie ma znaczenia. Jeśli treść zmusza do krytycznego myślenia i nie jest tylko użalaniem się nad dotychczasowym stanem rzeczy, to jesteśmy na TAK.
Kontakt: epublicredakcja@gmail.com PR: Agnieszka Słodyczka (aga.slod@ gmail.com), Tomasz Stroński (t.stronski@wp.pl) www: epublic.com.pl Publicyści numeru: klakierKRK, Estera Kozłowska, Katarzyna Krasoń, Marcin Stroński, Katarzyna Sokołowska, Andrzej Kozdęba
2
odkładamy na bok. Tym niech zajmują się tygodniki opinii i dzienniki. Pierwszy numer E-Public ma objętość, którą ciężko określić jako stałą i jednolitą. W najbliższej przyszłości z trudem przyjdzie nam tym samym określić czy będziemy przygotowywać dla was 40, czy 50 stron. Wynika to głównie z faktu różnej częstotliwości nadsyłania tekstów. Już w tym numerze mamy grupkę osób, które udało nam się „złowić”, a część z nich zadeklarowała także stałą współpracę. Jest to sygnał do wszystkich tych, którzy wcześniej nie słyszeli o nas, a koniecznie chcieliby się czymś pisanym podzielić. Pragnę odpowiedzieć także na jedną kwestię, która już coraz wyraźniej zaczyna być poruszana w mailach - sprawa płatności, wynagrodzeń. Drodzy publicyści! Nikt z naszego grona nie zarabia na tym projekcie w tym momencie choćby złamanego grosza, choć nie wykluczamy w przyszłości takiej możliwości. Ta możliwość będzie się zapewne urzeczywistniała wraz z rozwojem publicystyki. Innymi słowy, im więcej osób będzie publikowało, tym większe możliwości otwiera to przed samymi piszącymi, dzięki którym E-Public może istnieć. Zanim wyślesz do nas tekst zajrzyj jeszcze na epublic.com.pl i poznaj szczegóły!
www.epublic.com.pl
Spis Treści Ola Nosanowicz
Ballada o utracie nadziei s. 4
Radek Mamoń
To wszystko wojna - wywiad z Krzysztofem Globiszem s. 27
Karol Czok
Studium Propagandy s. 5 Agnieszka Słodyczka
To, co Afryka ceni najbardziej: internet i telefon s. 8
Estera Kozłowska
Promised Land i jego drugie dno s. 28 Katarzyna Krasoń
Teksty z torebki s. 29
Michał Kozłowski
Jerozolima w Średniowieczu s. 10
Radek Mamoń
Wystawa paryska 1889 s. 31
Tomasz Ciećwierz
Wpływ stereotypów na życie społeczne człowieka s. 13 Tomasz Stroński
Preferencje telewizyjne Polaków w ostatnich latach s. 15 Sebastian Adamkiewicz
W imię ojca, czyli staropolska kłotnia o przodków s. 18 Tomasz Stroński
Co nam w radiu gra? s. 21
Marcin Stroński
Śmierć komiwojażera, narodziny yuppie (...) s. 33 Anna Pawełczak
Odpowiedzialność s. 35 Katarzyna Sokołowska
42 do szczęścia s. 36 Andrzej Kozdęba
Jak to było z pierwszym rowerem s. 37 Jonasz Burak
Ewa Zachwiej
Co z tą Polską jest nie tak? s. 23
Dziupla Jonasza s. 38
klakierKRK
Linux - każdy to może, ale mało kto o tym wie s. 24
Zdjęcie miesiąca: Adam Mółka
3 Robisz ciekawe zdjęcia? Przyślij je do nas, a być może jedno z nich stanie się tłem pod spis treści!
Felieton
Cel uświęca środki oraz chcieć to nie zawsze móc ballada o utracie nadziei – cz. I
Ola Nosanowicz Kto z Was, drodzy Czytelnicy, nie słyszał o sławnym (choć niepopularnym) Henryku Ósmym? Jeśli nie potrafisz odpowiedzieć na to pytanie lub Twoja odpowiedź brzmi „ja”, to z całego serca nie polecam ci lektury tego tekstu. Nie polecam również czytać poniższych wypocin osobom, które w historii Anglii są zagorzałymi specjalistami. Kto w takim razie powinien to przeczytać? Może ci, którzy nie oburzają się na słowa „zabij moją żonę” i z perspektywy czasu i życiowych doświadczeń nabrali dystansu do życia, które już jest wystarczająco przygnębiające, niczym średniowieczne ulice Londynu, po których w czasach zarazy wspomniany Henryk się nie przechadzał.
Prawdziwy romantyk Ci, którzy kojarzą, że Henryk VIII był królem Anglii, mogą też kojarzyć go jako niezwykle kochliwego mężczyznę. I nie chodzi o to, że skakał „z kwiatka na kwiatek” i był romantykiem szukającym nowych emocjonujących przeżyć – mimo wielu zapoconych nocy spędzonych w łożu kobiety, którą się brzydził (żona nr 1. – Katarzyna A.), za nic nie mógł spłodzić syna. Co ciąża to albo poronienie, albo zupełnie niepraktyczna córka. Możecie być pewni, że gdyby miał USG, to byłby pierwszym w historii, który głosowałby za aborcją. I może wtedy historia potoczyła by się nieco inaczej. Zniósł w ten sposób około sześć niepowodzeń – jedyne dziecko, które 4
the-tesla-coil.deviantart.com
przeżyło dzieciństwo to Maria, zwana do dziś „Krwawą Mary” (swoją drogą to dość zabawne – Maria, zagorzała, zamodlona katoliczka a zasłużyła na taką ksywę, ale o tym innym razem). Katarzyna A., notabene wdowa po bracie Henryka, nie tylko była mało atrakcyjna, stara i upierdliwa (nie chciała oddać żonie nr 2. Królewskich klejnotów), ale też niezwykle nieustępliwa. Gdy Henryk wyczerpał rozpłodowe możliwości szanownej małżonki – rozpoczął poszukiwania nowej, młodszej, z szeroką miednicą.
Co z Katarzyną? Zanim pojawiła się urodziwa Anna B., Henryk gościł w łożu między innymi jej siostrę Marię. Ale skoro można mieć 3 cycki (których ponoć właścicielką była Anna) to po co mieć tylko 2? I wybór padł na Annę. Zatem, któregoś pięknego dnia wybrał się do swojej małżonki Katarzyny, aby grzecznie poprosić ją o nieutrudnianie procesu unieważniania ich małżeństwa. Podobno pobożna Katarzyna zbeształa go jak przysłowiową burą s**ę i powiedziała subtelne „nigdy w życiu”. A Henryk, że odwagi nie miał, bo związek z Katarzyną miał oczywiście swoje uzasadnienie polityczne, toteż odpuścił na jakiś czas. A libido rosło… i z Katarzyną już poza formalnością nie łączyło go nic. Anna była na tyle cwana, że nie wpuszczała Henryka do łóżka, póki ten nie przyrzeknie jej ślubu, no, przynajmniej okazałego pierścionka. www.epublic.com.pl
O kochankach też nie było mowy, bo wtedy Anna B. by się pogniewała i nic by z misternego planu jej „rozdziewiczenia” nie wyszło. Zanim król pozbył się upierdliwej Katarzyny, w tak zwanym „międzyczasie” zdążył zrobić niezły cyrk -(jak się później okazało – mógł poczekać jeszcze trochę, bo Katarzynie się zmarło niedługo po objęciu przez Annę stanowiska królowej)- przez związek z Anną i przeczytanie jakiegoś komiksu Henryk stwierdził, że ma gdzieś papieża i teraz on będzie głową Kościoła. Wymyślił słowo „rozwód” i wprowadził go w życie. Przy tym odrobinę się wzbogacił i pościnał trochę głów – ale jaka nagroda! Anna szybko zaszła w ciążę, podobno była przy nadziei już w dniu ślubu. Henryk podniecony, uradowany, że koledzy z reszty Europy nie będą się z niego śmiać z powodu braku syna, doczekał się hucznych narodzin…a tu – tak, znowu córka. Jego uczucia można porównać do sytuacji, kiedy odbywa się losowanie lotto, wszystkie 6 liczb się zgadza, myślisz, że kilka baniek jest Twoich a kolega poklepuje cię po ramieniu i uświadamia, że twój kupon jest sprzed tygodnia…Nie potrafię sobie wyobrazić, jak wtedy potężne ego Henryka zmalało do wielkości pestki. Ból nie do zniesienia. Ale stary Henry się nie poddawał i nadal regularnie odwiedzał żonę - no w każdym razie syna z żoną nr 2. się niestety nie doczekał… c.d.n.
Karol Czok
P
ropaganda w jakiejkolwiek formie i pod jakimikolwiek rządami nigdy nie będzie należeć do kwestii przestarzałych i nieaktualnych. Nie może dojść do takiej sytuacji głównie dlatego, że jest ona uprawiana nieustannie i tylko świadomość jej obecności daje wyraz temu, do jakich sposobów uciekają się propagandyści kiedyś i dziś. Prawa propagandy są jednak niezmienne w czasie i jeśli ktokolwiek usiłuje wmówić nam, że znikły one wraz z zakończeniem się ostatniej wojny światowej czy czasów późniejszej komuny jest w błędzie. Osoba, która nie dostrzega obecności propagandy w czasie teraźniejszym stanowi dobitny przykład tego, że ona działa. Nie uciekamy tutaj i do kwestii jakichś mitów i sfery nieświadomości, aby na siłę uwypuklić, że jakaś bliżej nieokreślona masowa kontrola ma miejsce przed naszymi oczami, a my z racji naszej krótkowzroczności nie możemy jej dojrzeć. Potrzebny jest zatem dosłownie okruch wiedzy w postaci podstawowych form i funkcji działania propagandy, aby być świadomym jej istnienia nie tylko obecnie, ale i w okresach czasowych, naznaczonych nawarstwiającymi się wydarzeniami politycznymi i społecznymi, które to stanowiły zawsze i wszędzie doskonałą matrycę dla zręcznych propagandystów. I oni także, aby ściągnąć w tym momencie kurtynę jakiegoś tabu, nie należą do kręgów magicznych i jako wybrańcy sterują populacją. Wiedza, którą posiadają jest w swej istocie prosta, a opiera się na obserwacji zachowań ludzkich, szczególnie tych, które dają się zaobserwować w grupach. Wpływ przekazu na jednostkę będącą odizolowaną jest zwykle inny, niż na kogoś, kto znajduje się wewnątrz danej grupy – występuje tam parytet grupowy i bardzo często przywiązanie do sprawy i priorytetów grupy wpływa bezpośrednio na porzucenie osobistych aspiracji pojedynczych osób.
Idea Propaganda występuje zawsze w kontekście jakiejś idei, funkcjonującej zarówno w krajach totalitarnych jak i liberalnych, różnica między oboma systemami polega zasadniczo jednak na tym, że w krajach totalitarnych propaganda będzie podporządkowana jednemu, głównemu celowi; dąży się m.in. do uniformizacji poglądowej obywateli. Propaganda służy zatem do nakłonienia, czy
„Narody pokoju nie chcą powtarzać nieszczęścia wojny” - J. Stalin | wikimedia.org
Studium propagandy prawda i totalitaryzm to większych czy mniejszych grup ludzi, do zdefiniowanego (np. przez władzę totalitarną) systemu celów, służącemu większemu planowi społecznemu. Najlepszym sposobem, choć jest to ideał, który jednak jest możliwy przynajmniej częściowo do zrealizowania jak pokazała historia, jest nakłonienie ludzi w taki sposób w stronę obranych z góry przez władze celów, aby w nie sami uwierzyli. W przypadku totalitarnego systemu (który posłuży za punkt odniesienia w poniższej treści) nie jest wystarczające jedynie skłonienie czy też zmuszenie ludzi do pracy w określonych celach. Najważniejsze, co cieszyło zawsze władzę, aby te cele uznali za swoje własne. Planiści, których obowiązkiem jest także narzucanie i wybieranie ideii za ludzi (spójrzmy na jakikolwiek kraj totalitarny w historii) starają się, aby ich przekonania w jak największym stopniu stały się silnie zakorzenionymi przekonaniami ludzi, niemal wiarą, jeśli istnieje ku temu szansa. Wyłania nam się obraz, który co prawda powstanie po upływie odpowiedniej ilości czasu i systematycznego powtarzania, będący w stanie urzeczywistnić się, jeśli tylko warunki i odpowiednia izolacji zostaną zachowane. Spójrzmy na Koreę Północną, gdzie ludzie wewnątrz tego makabrycznego systemu niekiedy utożsamiają się z nim po latach jednolitej i stałej propagandy oraz bardzo szczelnej izolacji przed światem i informacją spoza kraju. Nie możemy odmówić temu, że być może
w dużej mierze zachowania Koreańczyków z Północy podyktowane są ogromnym strachem i presją przed uśmierceniem, niemniej jednak, jak pokazały notatki i relacje strażników obozów koncentracyjnych oraz uciekinierów (m.in. obóz 23) żyją tam ludzie, którzy w ten „utopijny” socjalizm szczerze wierzą i są gotowi ponieść konsekwencje w imieniu władcy, jeśli zajdzie taka potrzeba, choć zwykle wyrok pada na osoby, które rzucają choćby najmniejszy cień podejrzenia o szpiegostwo, zdradę czy podjudzanie przeciwko władzy.
Indoktrynacja Wydaje się zatem, poddając tutaj na próbę także sowiecki komunizm, w mniejszym stopniu włoski faszyzm i nazizm, że zdawanie sobie sprawy z ucisku w krajach totalitarnych jest mniejsze dla tamtejszej ludności, niż dla ludności z krajów np. liberalnych, a taki stan rzeczy można przypisać sukcesowi totalitarnej władzy, której udało się zmusić ludność do myślenia na sposób dla niej korzystny. Następuje powolna indoktrynacja, poprzez którą ludzie w systemie wierzą, że idea, której służą, jest jedyną prawdziwa choćby za cenę cierpienia i wyrzeczeń – to władza wie, co jest najlepsze (tutaj ponownie za przykład chociażby ZSRS), a skoro odgórnie planowana jest np. gospodarna i życie społeczne, to nie pozostaje nam w dłuższej perspektywie duże pole ma- » 5
www.epublic.com.pl
Idee newru, aby z ów systemu się wyłamać, nie narażając się na egzekucję. Gdy propagandysta ma za swoje narzędzie dodatkowo środki przekazu, to kwestia „przekonywania” ludzi jest tak naprawdę tylko kwestią czasu. Zakładając, że nawet bardziej inteligentni i krytycznie myślący obywatele zaczną ostatecznie głośno manifestować to w przypadku, gdy wspomniany zewnętrzny dopływ informacji jest odcięty i oni nie są w stanie przeciwstawić się systemowi – stroną mocniejszą będzie siła przebicia wielokierunkowych mediów wobec ograniczonej działalności mniejszych grup krytycznych (krytycznie myślących).
Dwie prawdy W tym momencie warto przejść do jednego z filarów, który pęka i upada z trzaskiem na ziemię pod naporem propagandy, której nie interesuje opinia ludzi oraz krytyczna dyskusja na jakikolwiek temat. Jest to filar prawdy i walki o nią. Propaganda nie może istnieć na tle różnych poglądów – jej ścieżka i rola musi być sztywna i nie uległa pod naporem ludności, inaczej przestaje istnieć i rozpadnie się. Nie atakuje ona wobec tego ludzi faktami i wartościami całkowicie oderwanymi od ich rzeczywistości, a jedynie niejako przedłuża i rozszerza pogląd na to, w co już ludzie wierzą i do czego są przyzwyczajeni. Jako propagandyści musimy ukazać, że wartości, które oferujemy są zbieżne i stanowią niezbędne i nawet jedyne uzupełnienie wartości i poglądów dotychczas wyznawanych przez ludność. Uznanie nowych celów i środków przez ludzi zdobywa się przez uświadamianie, że nowe idee to w rezultacie stare idee, ale teraz rozumiane już w sposób właściwy, oraz że te nowe idee tak naprawdę zawsze były podświadomym pragnieniem i wewnętrznym głosem instynktu, który był nie dość klarowny – teraz zaś, po zastrzyku propagandy wszystko staje się takie oczywiste. Przedstawiane cele i środki muszą wykazywać się oczywistym następstwem zdarzeń i rozwoju i tylko w ten sposób, zachowując na swój sposób logikę, jesteśmy w stanie zaaplikować pewien system wartości, który jeszcze sam w sobie nie jest pełnym sukcesem propagandowym. Muszą oni jeszcze zgodzić się na ów cele i środki i zaakceptować fakty „narzucone” jako słuszną drogę. Propagandzie nie zależy zbytnio na biernym podporządkowaniu ludności, ale na aktywnym wspieraniu przedstawionych środków, a w całości doktryny. Niezwykle skuteczną me6
todą, aby osiągnąć tego typu cele jest degradacja i wypaczanie słów (zainteresowanych m.in. nowomową zachęcam do przeglądnięcia prasy polskiej z czasów PRL’u). Władza używać będzie za pomocą środków masowego przekazu znanych powszechnie słów, bo zrozumiałych dla każdego, ale z nowym sensem i znaczeniem. W tej dziedzinie potrzeba czasu i systematyczności, a ze słów, których władza się obawia może uczynić dla siebie potężną broń, mało tego, ludzie w następstwie czasu (przemijającej propagandy) zaczną nowe znaczenia słów akceptować w myśl, że to nowe tłumaczenie ma większy sens i jest w istocie lepsze, niż to stare, które od zawsze źle oddawało swą ideę.
Nowa wolność Jeśli ktoś badał kiedykolwiek występowanie charakterystycznych słów używanych w propagandzie, to z pewnością zauważył, że słowem, które niesie ze sobą olbrzymie konsekwencje oraz zarazem twórczą i destrukcyjną siłę jest słowo „wolność”. Nowa wolność, według np. kolektywistów i planistów wszelkiego rodzaju i urodzaju, ma zastąpić starą wolność. Ta nowa wolność jest lepsze, więcej daje i jest „prawdziwsza”. Co więcej, pojawiają się różne rodzaje wolności, które czerpią ze starych wolności pewne aspekty, inne zaś odrzuwikimedia.org
cają starając się stworzyć pewien nowy ideał, ostatecznie będący zwykłą iluzją. Oferuje się ludziom zatrzaśniętym we własnym kraju wolność kolektywną, dostosowaną do społeczeństwa, nie zaś do jednostek, co powinno być nadrzędną rolą każdego państwa. Oprócz wolności degradacji ulegają także inne słowa zapalne, jak chociażby braterstwo, patriotyzm, równość, równouprawnienie, sprawiedliwość, wolność myśli i sumienia, wolne media itd. Widać istotną różnicę pomiędzy osobami z tego samego narodu, jeśli jedna była poddana systematycznej propagandzie wraz z nowomową, druga zaś pozostawała w kraju wolnym od ucisku. Obie osoby będą rozmawiały na dany temat używając tych samych słów (np. wspomnianych tych nieco wyżej), jednak mogą się niezrozumień, ponieważ dochodzi do pomieszania pojęć. Osoba poddana schematowi nowomowy postrzega np. „gospodarkę” w zupełnie inny sposób, niż osoba z kraju np. liberalnego, w którym doktryna propagandy nie jest tak olbrzymia. Jest to zjawisko niebezpieczne o tyle, ponieważ zwykle nowe znaczenia słów są jedynie czystą manipulacją, nie mającą żadnego związku z procesem rozwoju myśli czy idei. W celu lepszego zaspokajania potrzeb przywódcy totalitarnego w zakresie propagandy tworzone są tzw. mity, mające na celu niejako usprawiedliwia-
naukowy. Teorią naukową nie staje się tylko wróg narodu, ale także dziedziny życia gospodarczego, społecznego, kulturalnego, edukacyjnego, a nawet medycznego. Jeśli w państwie totalitarnym lojalność ludzi zależy od stopnia dezinformacji, to nie mogą oni znać innych alternatyw i opcji (również tych spoza kraju), niż te, które oferuje im ich kraj. Stąd też ingerencja propagandy dochodzi do wszelkich możliwych szczebli naszego życia.
Oświata Skupiając się w tym momencie szczególnie na systemie nauki i oświaty w kraju totalitarnym dostrzegamy, iż wszelkie poglądy i twierdzenia muszą iść w parze z powszechnym paradygmatem władzy i nie mogą działać w sferze konstruktywnego myślenia oraz nie mogą rozwijać się w kierunki niepożądane dla władzy. Jedynym celem nauki w takim kraju będzie udowadnianie i usprawiedliwianie działań rządzących. Stąd też historycznie uzasadniająca takie działanie cenzura, wykazy publikacji zakazanych, dostępność dzieł kierujących w jednym, określonym toku myślowym itd. Nie trudno się domyślić, że kolejną rzeczą, której władza totalitarna obawia się, a która siłą rzeczy musi wynikać w kwestiach naukowych jest abstrakcyjna forma myślenia. Dlatego też licznym teoriom naukowym przypinano łatki, jako spiskom, syjonistycznym wymysłom czy czerwonej zarazie (mnogość takich zestawień jest łatwo dostępna w prasie i literaturze z czasów istnienia krajów totalitarnych). Jeśli partia popierała dane stanowisko naukowe, to takie stanowisko było prawdziwe – koniec kropka. Jeśli czasopismo naukowe kierowane przez ludzi powiązanych z władzą totalitarną uznaje, że np. teorie stalinowskiej (wymyślone na potrzeby tekstu) matematyki są jedyne i prawdziwe, to znaczy, że są – koniec kropka.
Krytykuj i myśl Inwigilacja i kontrola potrafiła dotrzeć i do sfer, w których pozornie nie przeczuwamy możliwości odgórnej kontroli. Za czasów Niemiec narodowo socjalistycznych istniały urzędy, które odpowiadały za organizowanie wolnego czasu i sposobu rozrywki, aby była ona jak najkorzystniejsza (niekoniecznie najprzyjemniejsza i dowolna). Zasięg władzy totalitarnej nie odbiega tutaj zasadniczo od swojego wpływu w kwestie chociażby planowanej gospodarki. Rozwój intelektualny w dosłownym
znaczeniu w tak kontrolowanych warunkach nie jest możliwy, a pójście w ślady za ściśle utartymi schematami narzuconymi przez planistę nie jest żadnym rozwojem, tym bardziej, jeśli z tego planu ma skorzystać większość ludzi. To różnice poglądów i ludzi, ich decyzje oraz sposoby poznania danego problemu kształtują nowe koncepcje i pozwalają na rozwój umysłu. Bez zróżnicowania i wolnej ręki wyboru źródeł poznania nie ma mowy o miarodajnym postępie. Kwestionowanie idei i wysuwanie nowych, próby ich upowszechnienia i dyskusja nad nimi są realną szansą na nowe horyzonty myślowe. Tak naprawdę próba kontroli umysłu i jego rozwoju (poznawania rzeczywistości) już sama w sobie jest przeszkodą dla jakiegokolwiek rozwoju. Próba krytykowania przez obywateli czy to systemu, czy idei i planu narzuconego przez władzę totalitarną musi być zawsze stłumiona, jeśli władza chce zachować ideologiczny monopol. Urząd totalitarny dobrze wie, że takie ekscesy osłabiają poparcie ludności dla ich celów, dlatego też wszelki sygnał krytycznego myślenia daje impuls do natychmiastowego uciszenia. Dla władzy akt sprzeciwu wobec systemu pracy (np. przez pracownika) lub powszechnemu poglądowi na wolność jest równoznaczny ze zdradą, brakiem lojalności wobec kraju, aktem nieposłuszeństwa lub sabotażem. Zdają sobie doskonale sprawę, że jedna osoba, która poddaje w wątpliwość coś, w co wierzy znaczna większość osób może bardzo szybko załamać system. Propaganda, działając czy to w kraju totalitarnym czy w kraju liberalnym, niesie ze sobą truciznę myślenia kolektywistycznego, opartego na masowym i jednostronnym przekazie, emitującym treści, które zostaną pochłonięte przez jak największą masę ludzi, co uchroni przed alternatywnymi ścieżkami wyboru. Indywidualizm zaś musi stać się w takim wypadku jedynie przykrym i niepożądanym efektem, niemal defektem ubocznym, który w państwie propagandy i ucisku istnieć nie może. Dostateczna obserwacja i ewentualne dostrzeganie zagrożeń związanych z propagandą wiążą się ze zrozumieniem istotnej roli indywidualizmu i osobistej roli twórczej/krytycznej człowieka. Warto i to zapamiętać, że ktoś kto uważa, że propaganda skończyła się wraz z oficjalnym upadkiem komunizmu w Europie stał się tak naprawdę częściowo jej elementem. Nikt bowiem bardziej niż sam propagandysta nie będzie przekonywał o tym, że propaganda nie istnieje.
E-Public
nie działań planistów. Mit ma tworzyć otoczkę nowej prawdy, zakrywającej starą i nieaktualną prawdę, nieprzydatną przy sprawowaniu władzy o takim charakterze. Poprzez mit społeczny, gospodarczy i kulturowy władza kształtuje swoją nową hierarchię, porzucając starą, jako wadliwą i niespełniającą wymogów nowoczesnego społeczeństwa. Osoba sprawująca władzę totalitarną przyjmuje zawsze jakiegoś wroga, czy to wewnętrznego, czy zewnętrznego lub obu naraz. Widzieliśmy już w historii nie tak dawnej, jak to prawdziwym zagrożeniem dla Hitlera byli Żydzi, komunizm i zachodni kapitalizm, jak dla Stalina był to nazizm, Kościół katolicki oraz także w niemałym stopniu Żydzi, jak dla Korei Północnej od blisko 60 lat mitycznym i jedynym wrogiem są amerykanie itp., itd. Z ów mistycyzmu wrogów mniej i bardziej groźnych wychodzi na przód pewne niebezpieczeństwo, które szkodzi już nie tylko obszarowi społecznemu czy ekonomicznemu, ale także naukowemu. Wspomniani mistyczni wrogowie w szybkim czasie (co pokazują m.in. teorie: Rosenberga czy Hitlera) stają się teorią naukową. To drastyczny cios dla nauki, która musi już nawet nie spierać się, ale po prostu przyjąć pod naporem właśnie propagandy daną teorią (najczęściej czystą mistyfikacją i hiperbolizacją pojedynczych aspektów problemu) jako twierdzenie i powszechny pogląd
7 www.epublic.com.pl
Esej
To, co Afryka ceni najbardziej: internet i telefon
multivu.prnewswire.com
Agnieszka Słodyczka
A
fryka to kontynent kontrastów. Każdy kto był tam chociaż raz na pewno zauważył dysonans w niemal każdym wymiarze tamtejszego życia. Przeplatanie się bogatej, ociekającej złotem architektury ze slumsami i głodującymi dziećmi na każdym kroku nikogo nie dziwi. Większe zdziwienie wywołuje fakt, że niemal co drugie z tych dzieci, żebrząc jednocześnie o chleb, ma przy sobie telefon komórkowy. Bowiem ponad 50% ludności afrykańskiej (według Blycroft Ltd.) jest w posiadaniu tego wynalazku. W wioskach często nie ma prądu. Każdy dzień to walka o przetrwanie, brakuje pieniędzy na wodę i jedzenie, ale mieszkańcy nie wyobrażają sobie życia bez komórki. Również coraz więcej gospodarstw ma także dostęp do Internetu. Takim przykładem wkraczającej modernizacji, kontrastującej jednocześnie z życiem codziennym, może być wioska Segel w Kenii. Adam Leszczyński – publicysta, reporter i historyk, odwiedzając to miejsce pisał tak: „Trzeba się dobrze przyjrzeć, żeby na skleconych z patyków i szmat chatkach dostrzec jeszcze jeden znak nowoczesności: małe baterie słoneczne. Służą, oczywiście, do ładowania telefonów komórkowych. Ma je każda rodzina, chociaż w Segel nie ma nawet zasięgu. Żeby porozmawiać przez komórkę,
8
trzeba przejść dobre parę kilometrów”. Od razu na myśl nasuwa mi się Ritzer – amerykański antropolog i jego teoria mcdonaldyzacji. Kraje trzeciego świata, wbrew szablonowym stereotypom, nie stronią od tego kulturowego zjawiska. W każdą naszą dziedzinę życia wchodzą te same reguły, według których żyjemy, gdzie zauważamy to samo tempo, smak, styl życia. Najbardziej fakt ten ma wymiar technologiczny i zarazem konsumpcyjny: te same trendy, moda, sieci restauracyjne, modele komputerów czy telefonów. Nie na próżno Zygmunt Bauman powiedział: „w dzisiejszym świecie konsument zastąpił obywatela”. Reguły są jedne, nawet jeśli nie każdego stać na współczesne wzorce, stara się ze wszystkich sił nie odbiegać od normy.
Pierwsza potrzeba Afrykanie nie żałują pieniędzy na komórki, gdyż najprościej ujmując ten fenomen technologiczny – przynosi im nie lada korzyści. Często telefon ratuje życie, dużo też mogą dzięki niemu zaoszczędzić. Rynek żywnościowy w Nigrze (najbiedniejszym miejscu na świecie) przeżył przełom, kiedy to w 2007 roku aż 78 % ludności uzyskało dostęp do telefonów. Różnice w cenach produktów zmniejszyły się o 20 %, gdyż sprawna komunikacja pozwoliła na racjonalny wybór. Powszechna informacja między mieszkańcami, gdzie najlepiej i najoszczędniej coś kupić, udoskonaliła rynek. „Stało się www.epublic.com.pl
tak dzięki zmianie zachowań rynkowych handlarzy” - pisała dr Aker. „Telefony komórkowe sprawiają, że poszukiwanie lepszych ofert staje się tańsze, informacja bardziej powszechnie dostępna, a rynek transportu bardziej efektywny”. Niewątpliwie telefony w Afryce zmieniły tamtejsze społeczeństwo. Jednym z najbardziej efektywnych miejscowych wynalazków jest system płatności – M-Pesa, dzięki któremu za pomocą telefonów komórkowych można przesyłać pieniądze, przy wykorzystaniu olbrzymich sieci sprzedawców i „doładowań”, gdzie można w Afryce napotkać wszędzie, nawet na bezludnej przestrzeni pustynnej. M-Pesa to fenomen, który cieszy się niezwykłą popularnością (litera „M” oznacza słowo mobile, a „Pesa” w języku suahili znaczy „pieniądze”). System (opracowany w latach 2003-2007) zaistniał dzięki brytyjskiej agencji ds. rozwoju. Początkowo miał stanowić dodatek do systemu pożyczkowego – mini kredytów dla najbiedniejszych. Dzisiaj M-Pesa określany jest mianem banku bez biurokracji. W łatwy sposób każdy może dokonywać wpłat i wypłat bez wychodzenia z domu, za pomocą telefonu. W wybranych punktach, użytkownicy wymieniają pieniądze na doładowania do telefonu. Abonenci cenią sobie M-Pesę za szybkość i łatwość w obsłudze. Według sondaży w 2009 roku z systemu skorzystało 6,5 mln osób a samych transakcji było ok. 2 mln dziennie. Popularność takiego sposobu płatności doprowadził do wielu
Internet - książka Eksperci jednak zgodnie twierdzą, że szkoda czasu na skupianiu się w tych krajach nad urbanizacją, budową mieszkań, itp. Podczas gdy technologia rozwija się ekspresowo – trzeba właśnie jak najszybciej zająć się nią i w Afryce. Inaczej wiecznie będą „odstawać” od reszty. Internet również cieszy się uznaniem, nie w znacznie mniejszym stopniu jak telefony. Afrykanie bardzo szybką uczą się z niego korzystać. „Internet pozwoli szkołom i uniwersytetom w Afryce, które teraz prawie nie mają książek albo bibliotek, mieć dostęp do globalnych bibliotek online - niewiarygodnego bogactwa informacji” – przekonuje prof. Jeffrey Sachs. „To, jak sądzę, zmieni znacząco edukację - od szkoły podstawowej aż do uniwersytetów i instytutów badawczych, które aż do tej pory traciły ogromnie na braku dostępu do nowej informacji naukowej”. Dzięki takim organizacjom jak mię-
dzy innymi Computer Aid International, np. Zambia ma dostęp do Internetu poprzez kontenery (tzw. „słoneczne szkoły”) zasilane energią słoneczną. Stanowiska komputerowe wyposażone są w panele fotowoltaiczne. Tego rodzaju, pozwolę sobie na stwierdzenie - „kafejki internetowe” są idealnym rozwiązaniem, łatwo można je przetransportować w dowolne miejsce. Istotne jest to, że zapobieganiem wykluczeniu cyfrowemu krajów trzeciego świata interesuje się coraz więcej firm. W 2010 roku O3b Networks ogłosiła możliwość zrealizowania projektu sieci satelitów, na który udało się pozyskać ok. 1,2 mld dolarów. Dzięki niemu dostęp do szybkiego Internetu w krajach afrykańskich i innych państwach rozwijających się, nie będzie już problemem. Satelity mają działać jak „pośrednicy” między siecią światową i miejscowymi firmami telekomunikacyjnymi. Pierwsze dostępne fundusze mają być przeznaczone na osiem urządzeń. Budową zajmie się firma Thales Alenia Space, w swoich zakładach w Cannes. Planowo już w pierwszej połowie 2013 roku, o ile wszystko zostanie zrealizowane bez zastrzeżeń, na orbicie zostanie umieszczona pierwsza satelita. Problemem jak na razie, aby pomysł dalej był realizowany, jest stałe pozyskiwanie funduszy.
Liczba internautów Prognozy o poprawie sytuacji technologicznej w Afryce pojawiały się już znacznie wcześniej. Wirtualnemedia. pl informowały parę lat temu, że liczba użytkowników szerokopasmowego dostępu do Internetu, ma się podwoić do 2011 roku. Jednak eksperci, słusznie w tym czasie, byli nieco sceptyczni do owej idei. Niestety, przez dalsze ogromne koszty jak i prawne restrykcje w afrykańskich państwach, liczba internautów nadal pozostawia wiele do życzenia i jest daleko w tyle na tle innych kontynentów. Co jest tego przyczyną? Osobiście uważam ten fakt silnie zakorzeniony w ideach kulturowych – islamskich krajów, a co za tym idzie – podłoże o charakterze politycznym. Walka między ugrupowaniami, o różnych celach, odbija się na każdą sferę życia. Gdyż, jak się okazuje – to nie finanse stanowią priorytet w rozwoju technologii, chociaż oczywiście to niezbędny aspekt, ale niepokój władz o swoich obywateli, których „myślenie” może przybrać nieco inny obrót „przez Internet”. Tak szeroki dostęp do informacji może przecież mieć olbrzymi wpływ na mieszkańców, również jeśli chodzi o zmianę poglądów. I to może być niebezpieczne. Słyszałam też opinie, że
z drugiej strony inne kontynenty tak samo mogą obawiać się powszechnego dostępu do Internetu przez „obcą kulturę”, która to w mediach, jak sami obserwujemy, nie jest pokazywana od najlepszej strony. Oczywiście mimo wszystko rozwój postępuje, i z roku na rok zmierza w dobrym kierunku, ale nie jest to tempo zadowalające.
Skala światowa Jeśli chodzi o ogólną skalę światową, co do liczby internautów, Afryka wypada najgorzej. Stanowi tylko 6% ogółu, jeśli chodzi o liczbę internautów jak i zasięg terytorialny. Firma GO-Gulf.com opublikowała w sieci infografikę, z której można dowiedzieć się między innymi (z uwzględnieniem geograficznym) ile czasu użytkownicy poświęcają na Internet, jakie witryny są odwiedzane, itp. Z badań wynika, że internauci (2,1 mld) stanowią około 30% ogółu ludności. Średni miesięczny czas spędzania w sieci to 16 godzin (przy czym USA przekracza te statystyki dwukrotnie). „Najwięcej internautów jest w Ameryce Północnej (272,1 mln - 78,9 proc. populacji), a następnie w Ameryce Łacińskiej (215,9 mln - 37,74 proc.), Europie (476,2 mln - 64,5 proc.), Azji (922,3 mln - 22,14 proc.), Afryce (118,6 mln - 11,6 proc.) oraz Oceanii (21,3 mln - 58,19 proc.)”. Warto jednak wspomnieć, że liczba odbiorców tego medium rośnie znacznie szybciej w krajach rozwijających się, aniżeli w krajach uznanych za rozwinięte. Co dobrze prosperuje na przyszłość. Co innego jeśli chcemy badać kraje „uprzemysłowione”, gdzie w Europie wskaźnik usieciowienia wynosi 65 proc., a w Afryce tylko 9,6 proc. Z kolei z drugiej strony Czarny Ląd może poszczycić się w użytkowaniu mobilnym. Z badań wynika: „W wielu krajach rozwijających się mobilny, szerokopasmowy dostęp do internetu spełnił rolę katalizatora umożliwiającego korzystanie z sieci pomimo braku odpowiedniej infrastruktury internetu stacjonarnego. Średnio 36 proc. respondentów na świecie łączy się z internetem za pośrednictwem urządzeń mobilnych przynajmniej raz w tygodniu, podczas gdy w Chinach, Singapurze i RPA podobnej odpowiedzi udzieliło odpowiednio 49, 53 i 68 proc. badanych. Rozwiązanie to jest szczególnie powszechne w Afryce, gdzie internauci z RPA, Nigerii i Kenii częściej łączą się z internetem za pomocą telefonu komórkowego, niż korzystając z komputera”. W liczbach Afryka (osobno) nie wypada najgorzej. Śmiało pozwolę sobie na stwierdzenie, że jak na najbiedniejszy kontynent na świecie, można było się »
E-Public
innych, podobnych systemów, które także są bardzo cenione. Najbardziej w takich krajach jak Tanzania czy Afganistan. Znany ze swoich liberalnych poglądów – Thomas Friedman, autor wielu książek, specjalizujący się w tematyce globalizacji, również komentator New York Timesa, często w publikacjach odnosi się do „płaskiego świata”. Według niego tenże świat, nowy współczesny, doprowadził do takiej sytuacji, gdzie odległość od ośrodków informacji, czy centrów kulturowych – nie ma dziś znaczenia. Nieważne w jakim miejscu na świecie jesteśmy. W świecie opisywanym przez Friedmana uczeń z małego afrykańskiego - czy polskiego, chińskiego albo urugwajskiego miasteczka będzie miał podobny dostęp do informacji jak młody Amerykanin czy Francuz. Jest to ogromna szansa, w szczególności dla społeczności z krajów najbiedniejszych. Dlatego też Afrykanie nie mogą odstawać od powszechnego wzorca. Doskonale zdają sobie z tego sprawę i potrafią wiele miesięcy oszczędzać, aby kupić telefon za kilkadziesiąt dolarów. „Rozwój telefonii komórkowej, jaki widzimy w Afryce, można śmiało określić mianem rewolucji” - mówi PAP Wojciech Tycholiz z Polskiego Centrum Studiów Afrykanistycznych. Z racji generalnego stanu rzeczy wydawałoby się, że infrastruktura, czy rozwój przemysłowy w takich krajach, także doczeka się rewolucji. Jednak koncepcja jest inna. Nikt też nie zamierza w Afryce budować na przykład linii naziemnych, gdyż ten etap technologiczny Afrykanie po prostu przeskoczą. Co w opinii publicznej może wywołać ogólny szok.
9 www.epublic.com.pl
Media » spodziewać o wiele gorszych wyników.
Wiele osób kojarzy Afrykę tylko z czarnymi plemionami, o zabobonnych wierzeniach, cierpiących i umierających z głodu. To wszystko, w wielu wypadkach, prawda. Ale mało kto zastanawia się nad technologiczną stroną kontynentu i dostępem do mediów. Nie jest tak najgorzej, jak mogłoby się wydawać. Oczywiście zależy od punktu widzenia i z czym oraz z jakiej strony wszystko jest porównywane. Jeszcze parę lat temu dostęp w Afryce do Internetu jak i do technologii 3G, DSL i WiMAX miało 3 miliony osób, z przewidywaniem że w roku 2011 liczba ta ma wynosić 11 milionów. Wydaje się to być dobrym wynikiem. Lecz dla porównania, jeśli chodzi o ten czynnik, w samej Unii Europejskiej tego typu połączeń jest ok. 70 mln. O czym jeszcze tu powinnam wspomnieć, to fakt że z szerokopasmowego Internetu korzystają Ci najbogatsi – czyli mniej niż 1% populacji, którzy mają do niego dostęp. Nie dziwi więc, że mniej więcej 75% połączeń w Afryce to dial-up. Inaczej klaruję się sytuacja, kiedy podzielimy kontynent. Bowiem o wiele lepiej w skali światowej wypada sama Afryka Północna. Przyczyna tkwi w bliskim połączeniu z Europą, z którą połączona jest podwodnymi kablami oraz dzięki liberalizacji tego sektora telekomunikacji. Ambitne plany i założenia prekursorów w dziedzinie mediów elektronicznych, mocno zwracają uwagę na kraje najbiedniejsze, gdyż wiadomo, to one potrzebują najwięcej uwagi. Właściciel strony internetowej Kayak.com, gdzie łatwo można porównać turystyczne oxfamblogs.org
10
oferty, postanowił zarobione pieniądze przeznaczyć na pokrycie Afryki siecią punktów z darmowym dostępem Wi-Fi. Jedyny minus tego celu to ograniczenie użytkowników z korzystania poczty e-mail i do odwiedzania takich stron jak Wikipedia, czy komunikator Skype. Wszelkie treści nieistotne z punktu widzenia edukacyjno-informacyjno-komunikacyjnego nie będą dostępne. Mimo tego jest to niezwykła szansa dla Afryki. Każda inicjatywa tego typu zbliża ją do rankingów światowych, gdzie dostęp do Internetu jest niezwykle ważny.
Rozwój W Finlandii przykładowo – dostęp do tego medium jest jednym z wyznaczników wolności człowieka. Rozwój technologiczny, zarówno jeśli chodzi o telefony komórkowe jak i Internet, rozwijał by się w znacznie szybszym tempie, gdyby nie problem z wysokim cenami, jak już wspominałam. Z tej o to przyczyny liczba korzystających z sieci w Afryce Południowej podniesie się zaledwie o 3% - według badań firmy World Wide Worx, która zarazem prognozuje, że tempo narastającej konkurencji przyniesie w najbliższych latach dużą poprawę. Tak też się stało, mimo że tempo postępu nadal nie jest zadowalające. Pomysłów na rozwój jednak jest mnóstwo. Jak na przykład pierwszy na świecie notebook zasilany energią słoneczną, Samsung Electronics NC215S. Rozwiązanie wprost idealne – tam właśnie gdzie przez cały rok słońca jest pod dostat-
kiem, natomiast z energią elektryczną już nie jest tak najlepiej. „Widzę wielki potencjał dla tego produktu na rynku południowoafrykańskim, szczególnie na terenach niezelektryfikowanych. Stworzyliśmy produkt o najniższym możliwym zużyciu energii, bez poświęcania jakości usług” – twierdzi Phillip Henning, przedstawiciel Samsunga. „Notebook jest wyposażony w wydajną, 6-ogniwową baterię, która wystarcza na 14 godzin pracy. Użytkownicy mogą ładować baterie zarówno tradycyjnie, podłączając ją do źródła prądu, jak również poprzez panel słoneczny, umieszczony na klapie w której zamontowany jest wyświetlacz LCD. Po dwóch godzinach wystawienia ich na działanie promieni słonecznych można liczyć na godzinę pracy z dala od gniazdka elektrycznego”. Jak łatwo można zauważyć z moich rozważań – Afryka jest na dobrej drodze pod względem rozwoju technologicznego. Dostęp do mediów elektronicznych cieszy się tam coraz większym uznaniem. Liczba użytkowników wzrasta, zarówno telefonów komórkowych jak i Internetu. Wieloletnie badania pokazują, że Afrykańczycy nie boją się wynalazków i nowych rozwiązań. Chętnie korzystają z postępu cywilizacyjnego i szybko się uczą. Kontynent ten jest bardzo doceniany i brany pod uwagę jeśli chodzi o nowe możliwości. Zainteresowanie inwestorów jak i korporacji komputerowych wzrasta w tej części świata. Póki co wszystko idzie w dobrym kierunku, przez co coraz większe zainteresowanie wielu badaczy mediów również nie omija Czarny Ląd.
Artykuł
Jerozolima w średniowieczu
Kyle Taylor | fotopedia.com
Michał Kozłowski Portal historyczny Histmag.org Licencja CC BY-SA 3.0
H
istoria Jerozolimy to ponad 3000 lat niezwykle bogatej i dramatycznej przeszłości. To miejsce odwiecznego ścierania się kultur, narodów i religii, gdzie starożytność spotyka się ze współczesnością, a tradycyjność z nowoczesnością. To także przyczyna wielu sporów i miejsc zażartych walk między wieloma narodami. Chrystianizacja Cesarstwa Rzymskiego spowodowała też zmianę wcześniejszego statusu miasta. Z inicjatywy cesarza Konstantyna Wielkiego powstała Bazylika Grobu Świętego i od tego czasu Jerozolima stała się miejscem pielgrzymek chrześcijan. Decydującą rolę w ich rozwoju odegrała podróż do Ziemi Świętej cesarzowej Heleny. Jerozolima przyciągała oczywiście najwięcej pątników, a w niej: grób Chrystusowy i relikwie Krzyża Świętego. W 362 roku pogański cesarz Julian chciał odbudować świątynię żydowską
i przywrócić Jerozolimie status głównego ośrodka judaizmu, jednak śmierć władcy przerwała ten proces. Jerozolima stała się miastem pełnym mnichów i mniszek. W 451 roku na soborze w Chalcedonie tamtejsze biskupstwo otrzymało rangę patriarchatu. Z kolei za panowania cesarza Justyniana III nastąpiła gwałtowna rozbudowa miasta. Nowe budowle miały upamiętniać doktrynę chrześcijańską. 15 kwietnia 613 roku armia perska rozpoczęła oblężenie Jerozolimy. Patriarcha Zachariasz gotów był poddać miasto, ale część mieszkańców nie pozwoliła na to, będąc przekonana, że Bóg uratuje ich poprzez cud. Nadzieje okazały się płonne. Pod koniec maja miasto zostało zdobyte i zniszczone przez Persów. Ocenia się, że zginęło ponad sześćdziesiąt tysięcy mieszkańców – część poniosła śmierć z rąk perskich, większość zabili jednak Żydzi. Trzydzieści pięć tysięcy ludzi sprzedano w niewolę. Mieszkańcy zdołali zakopać najświętsze relikwie, czyli Krzyż Święty i narzędzia męki, ale Persowie je znaleźli i zabrali ze sobą. Kiedy najeźdźcy opuścili Jerozolimę, zostawili miasto w rękach Żydów – swych sprzymierzeńców w Palestynie. Upadek Jerozolimy był dla
bizantyńskich chrześcijan straszliwym wstrząsem, Żydom zaś nigdy nie zapomniano ani nie wybaczono odegranej wówczas przez nich roli. Wojna z Persją nabrała charakteru świętej. Po zakończeniu zmagań Jerozolima wróciła w ręce bizantyńskie. 21 marca 629 roku cesarz Herakliusz wkroczył do miasta, przynosząc ze sobą relikwie Świętego Krzyża. Pomimo wybaczenia Żydom współpracy z Persją, władca zabronił im osiedlania się w Jerozolimie.
Pod panowaniem muzułmanów W lipcu 637 roku pod murami Jerozolimy pojawiła się armia muzułmańskich Arabów. W lutym roku 638 miasto poddało się Arabom. Jak głosi tradycja, patriarcha Sofroniusz poddał je osobiście kalifowi Omarowi. Istnieją dwie wersje historii podboju Jerozolimy przez Arabów. Według pierwszej z nich arabski wódz Abu Ubajda przesłał do kalifa Omara list, w którym oznajmił, że ludność miasta gotowa jest poddać się Arabom pod warunkiem, że sam kalif przybędzie do Jerozolimy, aby zawrzeć traktat. Według drugiej » 11
www.epublic.com.pl
Historia » wersji kalif przybył do kwatery Dżabija
w pobliżu świętego miasta, aby przejąć i uporządkować sprawy dotyczące podbitego rejonu. Stąd wyruszył Chalid ibn Walid, aby zająć Jerozolimę. Warunki kapitulacji określone przez Omara były łagodne. Ludności chrześcijańskiej zapewniono ochronę mienia i religii. Kościoły miały nadal pozostać miejscem chrześcijańskiego kultu. Na mieszkańców został nałożony podatek i obowiązek uczestniczenia w wyprawach przeciwko Bizancjum. Po wkroczeniu do miasta Omar odprawił podobno modlitwę na schodach kościoła Zmartwychwstania, nie chcąc wchodzić do środka, aby muzułmanie nie zamienili go na meczet. Prestiż miasta wzrósł za panowania dynastii Omajjadów (661–750) – kalifów z pobliskiego Damaszku. Za czasów drugiego władcy z tej dynastii, Abd al-Malika, zbudowano w mieście meczet Kubbat as-Sachra (Kopuła na Skale) zwany czasem niesłusznie meczetem Omara. Jest to najstarsza zachowana budowla muzułmańska. Została ona wybudowana na wyniosłym tarasie, gdzie najwyższym punktem jest niewielka skała, na której Abraham miał składać ofiary. W tym też miejscu miało nastąpić wstąpienie proroka Mahometa do nieba. Głównym przedmiotem kultu w tym meczecie stała się owa „święta skała”, którą wierni otaczają kołem podczas modlitw. Meczet był wzorowana na wczesnych kościołach bizantyńskich tego okresu, a w szczególności na kościele Wniebowstąpienia w Jerozolimie. Stał się on archetypem późniejszych świątyń muzułmańskich. Pielgrzymki muzułmanów do Jerozolimy rozpoczęły się z powodów stricte politycznych. Za panowania kalifa Abd al-Malika uzurpator zawładnął Mekką i Medyną. Kalif wydał wtedy zakaz odbywania pielgrzymek do tych dwóch świętych miejsc, obawiając się, że Syryjczycy mogą zostać przeciągnięci na stronę uzurpatora. Kalif, powołując się na słynnego znawcę tradycji muzułmańskiej Az-Zuhirego, ogłosił, jakoby Mahomet uznał Jerozolimę za trzecie święte miejsce islamu i nakazał pielgrzymki do tego miejsca. Za panowania tego samego kalifa przebudowano bizantyńską bazylikę NMP na meczet al-Aksa. Świątynia stała się drugim co do wielkości meczetem w mieście. Od 750 roku Jerozolima znajdowała się pod panowaniem kolejnej arabskiej dynastii kalifów – Abbasydów z Bagdadu. W roku 832 kalif nakazał wybić nowe monety z napisem al-Kuds – „Święte’’. Była to nowa muzułmańska nazwa Je-
12
Meczet al-Aksa | James Emery | na licencji Creative Commons Attribution 2.0 Generic.
rozolimy. Chrześcijanom nie powodziło się najgorzej. Kościoły greckie popierane przez nadal potężne cesarstwo bizantyńskie znajdowały się zawsze w pozycji uprzywilejowanej.
„Dzięki polityce Baldwina Jerozolima zaczęła się rozwijać, a liczba ludności wzrosła do trzydziestu tysięcy” W latach 878–904 Jerozolima należała do dynastii Tulunidów, a następnie od 935 roku do Ichszydów z Egiptu. Z kolei w roku 974 miasto przeszło pod panowanie szyickiej dynastii Fatymidów z Egiptu. Od X wieku nasiliły się pielgrzymki chrześcijan z Europy Zachodniej do Jerozolimy. Odbywały się one przeważnie z inicjatywy osób prywatnych.W roku 1009 kalif al-Hakim zapoczątkował krótkotrwałe prześladowania Żydów i chrześcijan w Jerozolimie, a jego polityka doprowadziła do ruiny tamtejsze chrześcijańskie miejsca święte. Z rozkazu władcy zburzony został kościół Grobu Świętego. Kalif motywował swoje postanowienie, twierdząc, że doroczny cud świętego ognia, obchodzony uroczyście w wigilię Wielkanocy, jest bez wątpienia bezbożnym oszustwem. Bazylika została odbudowana dopiero w roku 1038 z inicjatywy cesarza bizantyńskiego. Z kolei w roku 1017 zapadła się Kopuła na Skale. Od XI wieku Jerozolima stała się miejscem pielgrzymek dla muzułmanów, którzy nie mogli udać się do Mekki. W połowie tego stulecia miasto powróciło do dawnej świetności i mieszkało w nim 100 tysięcy ludzi. www.epublic.com.pl
Oprócz Arabów i Greków, żyli w niej Ormianie, Gruzini i kupcy z miast włoskich. W czerwcu 1070 roku miasto zastało zdobyte bez walki przez Turków Seldżuckich. Mieszkańcy wystąpili przeciwko nim w roku 1076, na co Turcy odpowiedzieli masakrą ludności. W 1096 roku Jerozolimę odzyskali powrotem Egipscy Fatymidzi.
Legendarny 1099 r. Jerozolima we krwi 15 lipca 1099 roku Jerozolimę zagarnęli krzyżowcy, dokonując przy tym rzezi mieszkańców. Przez trzy dni wymordowano około trzydziestu tysięcy ludzi. Miasto zostało oczyszczone z muzułmanów i Żydów, a meczety zamieniono na kościoły chrześcijańskie. Meczet al-Aksa stał się rezydencją królewską, zaś Kopuła na Skale kościołem o nazwie Świątynia Pańska. Zdobywca Jerozolimy Gotfryd z Bouillon przyjął tytuł Obrońcy Grobu Świętego. Po jego śmierci w roku 1100 brat zmarłego, Baldwin I, został królem Jerozolimy. W ten sposób utworzono łacińskie Królestwo Jerozolimskie rządzone było krzyżowców przybyłych z Europy. Dzięki polityce Baldwina Jerozolima zaczęła się rozwijać, a liczba ludności wzrosła do trzydziestu tysięcy. Oprócz Franków zamieszkiwali ją chrześcijanie syryjscy i Ormianie. Powstały tu też pierwsze zakony rycerskie: templariuszy i szpitalników św. Jana. Siedziba templariuszy znajdowała się na terenie dawnego meczetu al-Aksa. Od roku 1125 Frankowie rozpoczęli w Jerozolimie zakrojone na szeroką
których wcześniej wypędzili krzyżowcy. Aby zabezpieczyć się przed ewentualnym ponownym zdobyciem Jerozolimy przez Franków i ich umocnieniem się w mieście, na początku XIII wieku zniszczono otaczające je umocnienia. W latach 1229–1244, w rezultacie traktatu zawartego pomiędzy egipskim sułtanem z dynastii Ajjubidow Al-Kamilem a cesarzem Fryderykiem II, Jerozolima stała się ponownie stolicą państw krzyżowych. Wiadomość o jej pokojowym przekazaniu Frankom wywołała oburzenie w świecie islamu. Miasto przechodziło w ręce chrześcijan pod warunkiem nie odbudowywania obwarowań. Chrześcijanie i muzułmanie mieli zapewnioną możliwość praktykowania bez przeszkód swoich religii, natomiast Żydzi zostali ponownie usunięci z miasta. W 1239 roku muzułmanie na krótko zajęli Jerozolimę, ale niebawem została ona zwrócona chrześcijanom w zamian za pomoc przeciwko sułtanowi Egiptu. Po zdobyciu jej w 1244 przez muzułmańskich Turków Chorezmijskich powróciła
w ręce Ajjubitów z Egiptu. Nigdy już nie powróciła w ręce krzyżowców. Od roku 1250 miasto należało do Mameluków z Egiptu. Nie miało ono dla nich strategicznego znaczenia, toteż nie zadali sobie trudu, aby odbudować jej mury. Wielką wagę miała natomiast świętość miasta, dlatego niemal wszyscy sułtani przybywali do Jerozolimy i stawiali w niej nowe budowle. W XIV wieku Jerozolimę spotkała seria nieszczęść. W 1348 roku została zdobyta przez Beduinów, którzy wygnali z niej wszystkich mieszkańców. W latach 1351–1353 miasto dotknęła epidemia czarnej śmierci. Ekonomiczne i polityczne problemy muzułmańskiej Jerozolimy utrudniały pokojowe współżycie wyznawców islamu i chrześcijaństwa. Mimo tych napięć wielka liczba pielgrzymów z Zachodu nadal przybywała do świętego miasta. 1 grudnia 1516 rok zostało ono zajęte bez żadnego oporu przez sułtana tureckiego Selima I. Rozpoczęło się trwające prawie czterysta lat panowanie Turków Osmańskich.
E-Public
skalę prace budowlane. Odbudowano wtedy zniszczone kościoły. Po bitwie pod Hittin w 1187 roku sułtan Saladyn postanowił ostatecznie wyprzeć krzyżowców z Ziemi Świętej. 26 sierpnia rozpoczęło się oblężenie Jerozolimy. Gdy nie było już nadziei na odsiecz, 2 października 1187 roku, na mocy układów, Frankowie poddali Jerozolimę Saladynowi. Po wkroczeniu muzułmanów do miasta nie zabito ani jednego chrześcijanina. Wydarzenia te stały się przyczyną III wyprawy krzyżowej, która jednak nie doprowadziła do odzyskania Jerozolimy. Miała ona stracić swój chrześcijański charakter, choć wielu wyznawcom Chrystusa pozwolono w niej zostać. Muzułmanie odrestaurowali zburzony meczet al-Aksa i stale rozbudowywali miasto. Kolejni władcy starali się nadać mu muzułmańskie oblicze. Nastąpił też znaczny wzrost liczby muzułmańskich pielgrzymówV. Opiekę nad kościołem Grobu Świętego przekazano wyznawcom greckiego prawosławia. Do Jerozolimy powrócili też Żydzi,
everystockphoto.com
Wpływ stereotypów na życie społeczne człowieka Tomasz Ciećwierz Portal psychologia-spoleczna.pl
C
złowiek, będąc istotą uczestniczącą w życiu społecznym, jest aktywnym obserwatorem i krytykiem otaczającej go rzeczywistości. Postrzegając realia, wyrażając swoje poglądy i oceniając innych często ulegamy stereotypom. Co kryje się za tym określeniem? Psychologia społeczna rozumie stereotypy jako uproszczone wyobrażenia, przekonania o konotacjach emocjonalnych i oceniających. Podzielane są one przez członków grupy lub społeczności i wyrażane są w sposób werbalny, obrazowy, bądź symboliczny (Mudyń, 1998). Określenie to odnosi się do schematów reprezentujących grupę, lub osób wyodrębnionych z uwagi na konkretną, łatwo zauważalną cechę określającą ich społeczną tożsamość (Wojciszke, 2004). Właściwościami tymi mogą być płeć, rasa, narodowość, jak również pochodzenie społeczne czy wykonywany za-
wód. Specyfiką stereotypów jest to, że są nadmiernie uproszczone i bardzo uogólniające. Zwykle są społecznie podzielane i przez to niepodatne na zmiany, nawet w wyniku nowych informacji. W społeczeństwie stanowią element kulturowy, zapisując się w jej kanony. Traktowane są jako wiedza zbiorowa powszechnie podzielana w obrębie społeczności. Stereotypy charakteryzują się ubóstwem treści. Rzutując na określoną zbiorowość ludzką, określają jej członków jednakowo, w myśl zasady: „wszyscy oni są tacy sami”. Nie dopuszczają ewentualności, że członkowie grupy mogą się różnić
między sobą. W tym wypadku możemy mówić o uprzedzeniu, czyli o negatywnym stosunku do członków konkretnej grupy, tylko dlatego, że do niej należą. Pociąga to za sobą wrogie nastawienie do stereotypizowanych osób, określane jako dyskryminacja (Wojciszke, 2004). Co ciekawe, stereotypy i uprzedzenia są przejmowane głównie od innych. Świadczy to o tym, że ich wyznawcy w dużym stopniu przejawiają zachowania konformistyczne. Człowiek, będąc istotą stadną, potrzebuje akceptacji innych. Szablonowe myślenie jest zatem przejawem dostosowania się do norm własnej grupy. Dotyczy to szczególnie grup, na które kierowana jest agresja przez grupę własną. Genezę stereotypów wyjaśnia teoria kategoryzacji społecznych, zakładająca, że są one ubocznym skutkiem normalnego funkcjonowania ludzkiego umysłu. Spotykani ludzie dzieleni są na » 13
www.epublic.com.pl
Psychologia » kategorie oraz gromadzona jest wiedza
na ich temat. Zaoszczędza to czasu i energii w kontaktach ze spotykanymi, nieznanymi osobami, ponieważ można wykorzystać zgromadzoną już wiedzę o rodzajach ludzi.
Rola egotystyczna Stereotypy społeczne pełnią różnorodne funkcje, które można podzielić na egotystyczne i tożsamościowe oraz poznawcze. Poprzez rolę egotystyczną rozumiemy to, że stereotypy służą usprawiedliwieniu własnych działań. Dzięki temu możemy łatwiej wyrażać nasze sądy na temat danej grupy. Funkcje tożsamościowe mówią, że stereotypowi danej grupy towarzyszy zwykle autostereotyp grupy własnej. Poczucie osobistego podobieństwa do innych członków własnej grupy spowodowane jest jej wąskim ujęciem. Zwiększona zostaje subiektywnie spostrzegana różnica między grupą własną i obcą. Wyznacznikiem spoistości grupy może być przekonanie, że myślę to samo, co inni, którzy należą do mojej grupy. Poznawcza funkcja stereotypu mówi, że z jednej strony jest on narzędziem kompensowania lub uzupełniania deficytu informacji, z drugiej zaś w skuteczny sposób redukuje jej nadmiar.
„Dzięki stereotypom może również wzrosnąć samoocena. Dzieje się tak za sprawą tego, że grupę własną postrzegamy w pozytywnym świetle, traktujemy ją jako lepszą od innych grup. Zjawisko takie określane jest jako tendencyjność wobec własnej grupy. W przekazywaniu stereotypów istotnym pośrednikiem jest język. Zjawisko międzygrupowej asymetrii językowej opisane przez Anne Maass polega na abstrakcyjnym opisie zachowań i zdarzeń stawiających członków własnej grupy w pozytywnym świetle, zaś w negatywnym członków grupy obcej. Natomiast w konkretny sposób wyrażane są złe informacje na temat członków grupy własnej, 14
a dobre – członków grupy obcej. Jako przykład opisu abstrakcyjnego można podać stwierdzenie „oni byli agresywni”, natomiast opisu konkretnego „krzyczeli i wygrażali”. Zjawisko to często możemy zauważyć, kiedy mamy do czynienia z opisem agresywnych zajść pomiędzy dwiema rywalizującymi ze sobą grupami. W sprawozdaniu z tego wydarzenia każda z grup przedstawi opis faktów, obarczając winą za zaistniałe zajścia i sprowokowanie agresji swoich przeciwników. Dzięki stereotypom może również wzrosnąć samoocena. Dzieje się tak za sprawą tego, że grupę własną postrzegamy w pozytywnym świetle, traktujemy ją jako lepszą od innych grup. Zjawisko takie określane jest jako tendencyjność wobec własnej grupy. Z kolei inna konsekwencja kategoryzacji, jaką jest spostrzeganie jednorodności grupy obcej mówi, że członkowie grupy własnej postrzegają członków grupy obcej jako bardziej podobnych do siebie niż w rzeczywistości.
Zróżnicowanie Jakie grupy są stereotypizowane? Na pytanie to odpowiadają dwie koncepcje. Pierwsza z nich, teoria rzeczywistego konfliktu interesów, zakłada, że do uprzedzeń dochodzi w sytuacji, kiedy różne grupy społeczne współzawodniczą o trudno dostępne dobra i stają się wrogami w tej rywalizacji. Wygrana jednej strony to przegrana drugiej. Silnie negatywne sądy o przeciwnikach podwyższają komfort psychiczny podczas konfliktu. Koncepcja druga, czyli teoria przeniesienia agresji, zakłada, że do uprzedzeń dochodzi wtedy, kiedy ludzie przenoszą na grupy mniejszościowe agresję wywołaną frustracją, której sprawca nie może być zaatakowany. Powodem jest jego abstrakcyjność, zbyt duża siła lub fakt, że jest nieznany. Obie przedstawione koncepcje wyjaśniają raczej powstawanie uprzedzeń niż stereotypów. Kiedy spotykamy się ze stereotypami? Jest wiele różnorodnych sytuacji społecznych, gdzie ich oddziaływanie jest widoczne. Wystarczy przyjrzeć się, jak ludzie wzajemnie oceniają siebie. Pochodzimy z różnych rodzin i środowisk. Społeczeństwo to zbiór ludzi o zróżnicowanym światopoglądzie. Cechy te sprawiają, że nie zawsze jesteśmy w stanie się porozumieć i często odgradzamy się od siebie. Stereotypy pozwalają nam patrzeć na siebie z naiwnym przekonaniem, że wzajemnie dobrze się znamy. Chętnie posługujemy się nimi www.epublic.com.pl
w pracy, w gronie znajomych i rodziny, czy w ocenie otaczającej nas rzeczywistości. W naszym społeczeństwie pewne stereotypy są silnie zakorzenione i przekazywane z pokolenia na pokolenie. Dotyczą choćby mniejszości narodowych czy określonych grup żyjących w naszym sąsiedztwie. Stereotypowej ocenie poddawane są także cechy związane z płcią. Kobietom i mężczyznom często przypisywane są określone role społeczne, a wyjście poza ich ramy poddawane jest niekiedy krytycznej ocenie przez te jednostki, które stereotypowi się podporządkowują. Z podobnym losem mogą spotkać się osoby, które nie utożsamiają się z żadną wspólnotą religijną czy określające siebie mianem ateistów. W pewnych kręgach mogą być traktowane z niezrozumieniem, a ich światopogląd może być poddany surowej krytyce. Dla bardzo wielu ludzi stereotypy są drogowskazem ułatwiającym im poruszanie się w społeczeństwie. Sprawiają, że postrzegany świat wydaje im się bezpieczniejszy. W kontaktach z ludźmi stereotypy dają nam poczucie, że wiemy, czego możemy spodziewać się po innych. Iluzja posiadanej wiedzy daje nam poczucie kontroli. Uczestnicząc w sytuacjach, gdzie stereotypowe myślenie nas nie zawodzi, przekonujemy się o jego słuszności i bardzo chętnie przekazujemy je innym. Stąd pewne uprzedzenia przekazywane są w społeczeństwie z pokolenia na pokolenie z przeświadczeniem o ich uniwersalności i nieomylności. Niestety, oglądając świat przez ich pryzmat, nie dostrzegamy jego różnorodności. Stereotypy zamykają nasz umysł na poznanie innych ludzi. Skazujemy się na izolację od grup, których kultury i zwyczajów nie chcemy poznać. Czerpiąc wiedzę na ich temat z uprzedzeń, pogłębiamy wzajemną przepaść, wzmacniając tym samym niechęć względem siebie. Jest to przyczyną licznych konfliktów, które prowadzą do jawnej dyskryminacji. Ona budzi agresję i przyczynia się do poważnych nadużyć powodujących wzajemne zwalczanie się bądź pogardę.
Przyjacielskie interakcje Kiedy może dojść do osłabienia uprzedzeń? Może zdarzyć się to w sytuacji, kiedy ludzie stają się od siebie zależni. Dzieje się to w sytuacjach, w których zmuszeni są oni do wzajemnej współpracy dla osiągnięcia wspólnego celu. Może wtedy dojść do osłabienia wrogich uczuć a także negatywnej stereotypizacji. Innym czynnikiem jest podobień-
Odredakcyjnie Każde stulecie ma swój szczególny punkt „odczuwania” stereotypów. Czasy współczesne przepełnione są w tym przypadku nasileniem ideologii różnych mniejszości, także religijnych. Twór jakim jest stereotyp opiera się, można by tak sądzić, na ugruntowaniu pewnego wzorca, który wcale nie musi opierać się na zasadach prawdy.
E-Public
stwo do siebie w kategoriach statusu i władzy. Również poprzez przyjacielskie interakcje z wieloma członkami innej grupy możemy dojść do wniosku, że nasze dotychczasowe przekonania o jej członkach nie były słuszne. Kontakt doprowadza do osłabienia uprzedzeń, natomiast normy społeczne mogą zostać wprzęgnięte w proces motywowania ludzi do zbliżenia się ku członkom grupy obcej. Mając większy wgląd w rozumienie mechanizmów, jakimi rządzą sie stereotypy, możemy spróbować zmniejszyć ich działanie na nasze postrzeganie rzeczywistości. Z pewnością nie da sprawić, aby przestały dochodzić do głosu w naszym życiu, ale na pewno możemy im nie ulegać z taką łatwością, jak wtedy, kiedy nie jesteśmy świadomi ich istnienia.
Tomasz Stroński
W
yniki oglądalności kanałów telewizyjnych oraz ich flagowych produkcji we współczesnych czasach wydają się być co raz bardziej istotne. Poszczególne badania oglądalności są co raz dokładniejsze i oczywiście co raz częstsze. Dane muszą być wciąż aktualizowane. Obserwowane są poszczególne tendencje i trendy. Ta medialna walka nie jest spowodowana tylko względami prestiżowymi. Nie chodzi też o rywalizację między największymi graczami na medialnym rynku. Czynnikiem, który jest podstawowy i tak na prawdę decyduje o tym, czy dany telewizyjny format utrzyma się w ramówce jest możliwość wygenerowania jak największego zysku. Dlatego też po za zwykłymi badaniami
oglądalności publikowane są co raz częściej badania informujące ile dany program telewizyjny zarobił dzięki wpływom reklamowym. Tylko dzięki tego typu danym można uświadomić sobie jak trafiony program może uruchomić wielką pienieżną machinę. Ważne też, aby określić profil widza. Osadzając go zarówno w ramach wiekowych, statusu majątkowego, wykształcenia czy też miejsca zamieszkania. Ustalenie tego rodzaju danych pozwoli dopasować rynek reklamowy, który będzie odpowiadał profilowi telewidza. Takiego typu charakterystyka zmusza do zadania kilku istotnych pytań. Należałoby się zastanowić, czy faktycznie telewizją rządzi tylko rachunek ekonomiczny? A może od razu warto zapytać w jak wielkim
stopniu tak właśnie jest? Czy to oznacza, że kosztem zarabiania pieniędzy telewizja traci na jakości? Czy to, co popularne na prawdę cieszy się dużym zainteresowaniem? Czy jest może tylko sztucznie napompowanym medialnym wydarzeniem, które z racji autopromocji, czy też innych marketingowych sztuczek na siłę gości w naszych telewizorach? Czy to, co okazało się sukcesem zagranicą powtórzyło świetne wyniki w naszym kraju? Dzięki analizie poszczególnych badań medialnych opublikowanych w ostatnich latach można spróbować znaleźć odpowiedzi na te i inne pokrewne pytania. Stacje telewizyjne wciąż toczą walkę o popularność. Wprowadzone zostają nowe formaty, vprodukcje. Coraz »
Artykuł
Preferencje telewizyjne Polaków w ostatnich latach
loquenz.deviantart.com
15
Analiza » częściej na polski rynek przenoszone są
dzięki zakupionej licencji medialne produkty, które gdzie indziej przyniosły powodzenie. Nie zawsze, jak pokazuje historia przynosi to oczekiwany sukces. Nie wszystko można sprawnie przeliczyć przy pomocy tabelek z innych krajów. Za dużo czynników wpływa na medialny sukces czy też porażkę, aby było to takie proste. Poza trafieniem w datę emisji, uwzgledniając przy tym ofertę konkurencji w tym samym czasie antenowym liczą się też inne aspekty. Oczywiste, że w przypadku przeniesienia zagranicznego formatu telewizyjnego decydujące mogą okazać się czynniki różnicy kulturowej, jednak nie tylko one mają wpływ. Jednak jak to zwykle bywa ciężko doszukiwać się jednoznacznej recepty na odniesienie sukcesu. Są przykłady, gdzie wykupienie i wprowadzenie bez znacznych zmian zagranicznej licencji przyniosło odpowiedni zysk. Warto tu przywołać z historii polskich mediów przykłady teleturniejów takich jak np. Milionerzy, gdzie nie zmieniona formuła spowodowała znaczne zyski z reklam dla nadawcy. Z drugiej strony był też program Najsłabsze ogniwo, który przez nienajwyższą oglądalność długo nie gościł w ramówce TVN. Ewidentnym sukcesem można nazwać realizację serialu Ojciec Mateusz, który został stworzony na podstawie włoskiej licencji. Produkcja została jednak zmodernizowana specjalnie dla polskiego widza, co przyniosło wysokie słupki oglądalności. Niewątpliwym sukcesem były też pierwsze programy typu reality show. Big brother zrealizowany przez TVN w 2001 roku potrafił przyciągnąć przed ekrany ok. 5 mln Polaków. Był to pierwszy tego typu program, co również zapewne miało duże znaczenie dla takiego powodzenia tego projektu.
M jak... W doniesieniach medialnych z Polski można było również swego czasu dowiedzieć się, żepolska licencja jednego z seriali została kupiona przez telewizję nadającą w Rosji. Chodziło o odnoszący dość duży sukces pod względem 16
oglądalności w naszym kraju serial M jak Miłość. Serial wystartował u naszych wschodnich sąsiadów pod swoim tytułem, zachowując generalną polską fabułę, która jednak miała być w pewien sposób dopasowana do rosyjskich realiów. Dość powszechnym pomysłem, który często okazuje się być skutecznym jest zatrudnianie do nowych produkcji (seriali, programów) tzw. celebrytów. W zasadzie mało istotnym faktem staje się to co, taka osoba sobą prezentuje i z czego tak na prawde jest znana. Często nie wiadomo z czego wynika owa
flickr.com/photos/medhius
popularność, albo okazuje się ona wywołana czymś zupełnie innym od tego czym celebryta zajmuje się na codzień. No, ale to nie jest ważne. Liczą się rosnące słupki oglądalności i zwykłe prawo rynku. Są również odpowiednie badania, które zajmują się sprawdzaniem odbioru wizerunku potencjalnej gwiazdy. MillwardBrown SMG KRC do swojej oferty wprowadził badania CeMMa, zajmujące się odpowiednim doborem celebryty i jego potencjału w stosunku do danej marki. Według badających takie zjawiska liczy się przede wszystkim trafne dopasowanie, a mniej istotnym aspektem jest aktualny stopień popularności. Zarabianie pieniędzy w telewizji to przede wszystkim walka o jak najwyższe kontrakty reklamowe. Jak można je pozyskać? Recepta wydaje się być prosta. Wystarczy jedynie przekonać reklamodawców, że jest się idealnym środkiem dotarcia do potencjalnych odbiorców ich reklamowanego produktu. Przekonanie o swojej niezawodności w dotarciu do każdego można zyskać tylko www.epublic.com.pl
dzięki wysokim słupkom oglądalności. Wtedy dany ośrodek medialny przyciąga więcej reklamodawców, a cena za emisję kolejnych bloków reklamowych może tylko rosnąć.
Kto ogląda? Niezwykle istotny zdaję się być również profil widza. To wysoka oglądalność wśród odbiorców w wieku 16-49 jest najbardziej oczekiwana przez reklamodawców. Śledząc wyniki oglądalności z ostatnich lat można zaobserwować ostrą walkę o wpływy na rynku między nadawcą publicznym, a stacjami prywatnymi. Telewizja publiczna dzięki ustawowo nałożonej misyjności oraz mniejszym środkom finansowym, które mogą zostać poświęcone na produkcje często musi przełknąć gorycz porażki w walce o jak najwyższe słupki oglądalności w poszczególnym czasie antenowym. Często właśnie z tych powodów jej oferta może wydawać się mniej atrakcyjna. Taka sytuacja dla TVP jest o tyle trudna do zaakceptowania, ponieważ z racji na złą kondycję finansową powinna walczyć o jak największe wpływy reklamowe. Jednak mimo mało sprzyjających okoliczności TVP jak na razie wygrywa w rankingach popularności. Według badania przeprowadzonego przez Nielsen Audience Meausrement (z października 2012r) poszczególne oglądalności przedstawiały się w następujący sposób: TVP 1: 15,95%, Polsat: 14,04%, TVN: 13,72%, TVP 2: 12,66%.
Kto zyskuje więcej? Jak widać różnice nie są zbyt wielkie i mogą one być generowane nawet dzięki poszczególnym, sztandarowym programom. Inaczej mają się wyniki w tzw. grupie komercyjnej (16-49lat). Tam przewagę mają stacje nadawców prywatnych. W związku, że to właśnie ta grupa jest najbardziej pożądaną dla reklamodawców wpływy dla TVP z tytułu reklam są o wiele mniejsze. Można też mówić o niewspółmierności wyników, ponieważ dopóki etap cyfryzacji nie zakończy się wyniki mogą
być uzależnione od możliwości dostępu do danych kanałów w konkretnych rejonach naszego kraju. Te same wyniki, które po części pokazują jakie efekty może przynieść cyfryzacja wskazują również na ciekawą tendencję. Chodzi tu o wzrost zainteresowania widzów kanałami tematycznymi. Jeśli wzrost ten utrzyma się, będzie to oznaczało nowy trend w telewizji. Jednak na tego typu stwierdzenie będziemy musieli poczekać do zakończenia się procesu cyfryzacji.
A Polacy? W telewizji, jak wiadomo, od dawna liczy się przede wszystkim rozrywka. To ona ma potencjał wygenerowania największych zysków. Lekka, relaksująca, skierowana do pożądanego przez reklamodawców odbiorcy skłonnego do ciągłego konsumpcjonizmu. Ważne, żeby trafiała do mas. Z tego powodu nie powinna wymagać zbyt dużego wysiłku intelektualnego. Musi natomiast pobudzać emocje i wciągać widza. Na tego typu program trzeba również znaleźć odpowiedni czas w swojej ramówce. Najlepiej gdy jest to weekend, w godzinach wieczornych, kiedy to statyczny widz poświęca najwięcej czasu oglądaniu telewizji. Więc co najchętniej oglądają Polacy? Wedle badań Nielsena z 2012 roku, które jednocześnie zostają zestawione z wynikami z 2002 roku najchętniej oglądamy seriale, filmy i spektakle teatralne (średnio 114 minut codziennie, w 2002 roku – 98 minut). Następnym pasmem uwzględnionym w zestawieniu jest telesprzedaż i reklamy (średnio 33 minuty codziennie, w 2002 roku ok. 17 minut), później znajdują się programy informacyjne (28 minut codziennie, w 2002 roku 23 minuty), programy rozrywkowe (17 mi-
nut codziennie, w 2002 roku 29 minut), programy sportowe (15 minut codziennie, w 2002 roku 12 minut). W poszczególnych kategoriach programowych największy wzrost odnotowują seriale-sitcomy, które Polacy wciąż chcą oglądać. Warto zauważyć, że każda z dużych stacji telewizyjnych promuje szczególnie chociaż jeden serial własnej produkcji, często formując tak ramówkę, aby sztandarowe tytuły wzajemnie sobie nie przeszkdzały. Świadczy to również o rozumieniu silnej konkurencji i pozwalaniu medialnemu przeciwnikowi na zaistnienie w innych pasmach czasowych. Analogiczną sytuację możemy zauważyć w przypadku emisji wieczornych programów informacyjnych u największych nadawców. Godziny rozpoczęcia tych programów różnią się od siebie tak, aby przynajmniej na początku emisji sobie nie przeszkadzać. Telewizja publiczna z pewnością zyskuje na oglądalności dzięki emitowanym na jej antenach serialom. W rankingu oglądalności z 2012 roku (badanie Nielsena) na 10 najpopularniejszych seriali aż osiem pierwszych pozycji okupowanych jest przez produkcje TVP. Na dwóch ostatnich miejscach z najdują się seriale emitowane na antenie TVN. W tym zestawieniu lideruje M jak Miłość (najchętniej oglądany w ostatnim roku odcinek 7,94mln) wyprzedzając Ranczo (najchętniej oglądany w ostatnim roku 7,26mln) i Na dobre i na złe (najchętniej oglądany w ostatnim roku odcinek 5,83mln). W zestawieniu znalazły się też takie produkcje jak: Ojciec Mateusz, Barwy szczęścia, czy też Komisarz Alex.
Analiza Analizując poszczególne wyniki dotyczące oglądalności należałoby przyjrzeć się jakie wpływy z reklam są w stanie wydobyć nadawcy medialni. Dzięki temu można przyjrzeć się temu jak poszczególne produkcje mogą wpłynąć na sytuację finansową. W tym zestawieniu znacząco wygrywają stacje komercyjne, czyli TVN i Polsat. To oni uzyskują największe przychody z reklam. Są najbardziej atrakcyjni dla reklamodawców. Można wytłumaczyć ten fakt, iż w grupie docelowej (16-49) nadawcy prywatni budzą większe zainteresowanie niż w TVP. Ten fakt mimo ogólnej słabszej oglądalności jest najważniejszy z ekonomicznego punktu widzenia. To własnie na tym najbardziej powinno zależeć każdemu nadawcy. Z tego powodu ramówka programu powinna być nastawiona na grupę docelową, odpowiadając jej potrzebom.
Dobre wyniki przychodów z reklam (choć znacząco mniejsze niż w przypadku liderującej czwórki) notują również mniej popularne stacje takie jak: AXN, Discovery, VIVA Polska, TV4 i TVN24. O wieku telewidzów TVP świadczą inne badania zrealizowane w 2012 roku przez Nielsen Audience Measurement. Mimo zanotowania największego spadku telewizyjna Jedynka jest liderem wśród widzów po 60. roku życia (22% wśród widzów w tym wieku). Następna w rankingu jest TVP 2 (16%), później TVN (14%), Polsat (11%). Popularnymi programi wybieranymi przez seniorów są zazwyczaj te o charakterze informacyjnym czy też ogólnorozrywkowym. Analizując wyniki przychodów z reklam dla poszczególnych telewizji nie sposób ominąć tej tematyki od drugiej strony, tzn. który z reklamodawców wydawał najwięcej pieniędzy (w 2012 roku według badań Nielsena) dla promowania swoich produktów w telewizji. Okazuje się, że najmniej szczędzącym na marketing w mediach firmami są główni operatorzy komórkowi w Polsce. Wszyscy w porównaniu z wcześniejszym rokiem zwiększyli wydatki na reklamę: Orange (o 45%), T-Mobile (o 28%) i Play (o 6%). Z tego rodzaju danych można wnioskować, iż rynek reklamowy w Polsce nie odczuł w dużym stopniu ogólnoświatowego kryzysu ekonomicznego. Nakłady na kampanie są coraz większe, a główni gracze nie szczędzą na promocji. Ten fakt wykorzystuje jak tylko może telewizja. Zajmuje się tworzeniem medialnych produktów, które mają wzbudzić zainteresowanie wśród widzów, ale i przede wszystkim reklamodawców. Możliwe w niedalekiej przyszłości jest zmniejszenie nakładów reklamowych dla telewizji kosztem internetu. Pokazują to wyniki badań dotyczące reklamy w internecie. Im szybciej sieć www stanie się jeszcze powszechniejszym oraz tańszym środkiem przekazu tym ta tendencja będzie się zwiększać. Rynek reklamowy oraz jego zawrotny rozwój z pewnością spłyca przekaz tego co w mediach, czy też sztuce bywało istotne. Zwracanie w głównej mierze uwagi na jakość telewizyjnych produkcji wydaje się być bezpowrotną przeszłością. Produkt medialny jest przede wszystkim sprawdzany przez odpowiednich specjalistów pod względem możliwości wygenerowania zarobku. I nie powinno nikogo to dziwić, bo przecież media stały się biznesem jakich wiele. Telewizja i jej wytwory stały się wielką ekonomiczną machiną, która na celu ma generowanie i ciągłe zwiększanie zysków.
E-Public
Zarabianie pieniędzy w telewizji to przede wszystkim walka o jak najwyższe kontrakty reklamowe. Jak można je pozyskać? Wystarczy jedynie przekonać reklamodawców, że jest się idealnym środkiem dotarcia do potencjalnych odbiorców (...)
17 www.epublic.com.pl
Historia
Polscy magnaci 1333-1434 | wikimedia.org
W imię ojca, czyli staropolska kłótnia o przodków Sebastian Adamkiewicz Portal historyczny Histmag.org Licencja CC BY-SA 3.0
W
ytykanie przodków nie jest domeną tylko współczesnych dyskusji politycznych. W czasach staropolskich w sejmowych przepychankach bardzo często odwoływano się do przeszłości. Antenaci posłów i senatorów mogli świadczyć o ich „genetycznym patriotyzmie” lub skazywać ich na potępienie. Historia odgrywała w okresie staropolskim ogromne znaczenie, tłumaczyła bowiem rolę i miejsce w świecie zarówno całego stanu szlacheckiego, jak i poszczególnych jego przedstawicieli. Polscy herbowi przypisywali sobie pochodzenie od pradawnego ludu Sarmatów, a sięgając głębiej w przeszłość, wywodzili swój rodowód od Jafeta, syna Noego. Jednocześnie dzieje rodu były źródłem sławy
18
i splendoru jego członków. W rzeczywistości, w której dopiero tworzyło się przekonanie, że to prawo jest fundamentem istnienia społeczeństwa, źródłem wszelkich wartości była przeszłość i wynikające z niej doświadczenie. Niezwykłe znaczenie mieli legendarni przodkowie, którzy stawali się archetypami mądrości, wiedzy i doskonałości. Historia stawała się tym samym głównym źródłem argumentów w debatach politycznych, pozwalając posadowić wywód na skale minionych czasów. Oczywiście trudno mówić tutaj o historii we współczesnym tego słowa znaczeniu. Nie miała ona charakteru nauki, która stawia sobie za cel możliwe najbliższe dotarcie do prawdy. Historia była baśnią i legendą, wyobrażeniem, często doraźnie dostosowywanym do politycznych potrzeb i poglądów www.epublic.com.pl
piszącego ją historiografa. Rzecz jasna nie można z tego wysnuwać tezy, że cała nowożytna historiografia jest jedynie twórczym kłamstwem, a ówcześni historycy wyłącznie kreatywnymi pisarzami. Trzeba tu wyraźnie oddzielić historię pisaną dla celów panegirycznych i wspomnieniowych od tej, która stawiała sobie za zadanie jak najwierniejszy opis przeszłości. Problem w tym, że w debatach politycznych częściej odwoływano się do mitów, widząc w historii twór nieskazitelnych postaci, które mogłyby stanowić wzór dla żyjących.
Genetyczni patrioci W znanych i poważanych rodach, a także w tych, które do takiego grona aspirowały, jak i tych, które ceniły sobie sielskie życie na uboczu wielkiej
z królewską mądrością i racjonalnością, cechować go miała szeroka wiedza i pewien polityczny zmysł, który trudno było wykorzystać przy twardej i bezwzględnej opozycji malkontentów, która z lubością zajmowała się masową produkcją paszkwili i podłych plotek. Nie zmienia to jednak faktu, że pochodzenie Korybuta miało znaczący wpływ na jego wybór. Pasek, wspominając wybór Wiśniowieckiego, przytoczy argumentację jaka stała za jego – niespodziewaną w gruncie rzeczy - kandydaturą: „Niewiele by nam trzeba szukać króla, mamy go między sobą. Wspomniawszy na cnotę i poczciwość, i przeciwko ojczyźnie wielkie merita księcia ś. pamięci Hieremiego Wiśniowieckiego, słuszna by rzecz zawdzięczyć to jego posteritati. Owo jest książę JMość Michał; czemuż go nie mamy mianować? Albo nie z dawna wielkich książąt familjej? Alboż nie godzien korony?” Spodziewano się, że syn wielkiego wodza odziedziczył po nim wszystkie umiejętności, których przecież ojcu nie brakowało. „Genetyczny patriotyzm” – który kilka lat temu zdefiniował poseł Suski z Prawa i Sprawiedliwości – miał się stać głównym atutem Michała Korybuta. Być może również z tego powodu, Wiśniowiecki nie dostał wyraźnego wsparcia szlachty już w czasie pełnienia przez siebie królewskiej godności, a kąśliwa twórczość opozycji trafiała na podatny grunt ówczesnych i potomnych.
Historie prawdziwe i bałamutne Argumenty wagi historycznej padały także ponad sto lat wcześniej, kiedy w czasie sejmów trwała poważna batalia o egzekucję praw i rewizję królewskich nadań. Szereg rodów, których pozycja wisiała na bezprawnie dzierżonych dobrach, zaczęło powoływać się na swoją chwalebną przeszłość, wykraczanie poza normy prawa przykrywając zasługami antenatów. Tak broniono na przykład niektórych dóbr Firlejów, które choć
W znanych i poważanych rodach, a także w tych, które do takiego grona aspirowały, jak i tych, które ceniły sobie sielskie życie na uboczu wielkiej polityki, starano się dbać o pamięć o przodkach.
w masie majątkowej rodu znajdowały się z wyraźnym naruszeniem prawa i obyczaju, to – jak podkreślał Marcin Zborowski, kasztelan krakowski, na sejmie w roku – trafiły tam jako rekompensata za zasługi Mikołaja Firleja, dziadka Jana, który: „[...] czterem królom służył i znacznym hetmanem był”. Oczywiście nie oznacza to, że wszyscy oskarżani przyjmowali tę linię obrony. Na tym samym sejmie Jan Krzysztof Tarnowski, kasztelan wojnicki, syn hetmana Tarnowskiego, w teatralnym geście składając listy z nadaniami rzec miał: „[...] nie chce na siebie brać zasług swego ojca i szczycić się niemi[...]”. Spotkało się to zresztą z aplauzem izby poselskiej, która w odpowiedzi na argumentację obrońców Firleja napominała ich, że: „[...] też i drudzy bywali tak zasłużeni, jako oto i nieboszczyk pan krakowski Tarnowski, a wżdy żadnych zasług nie bierze na swoja pamięć Pan wojnicki, syn jego, przeciw R.P.” Firlejowie są doskonałym przykładem praktycznego wykorzystania historii dla celów propagandy rodowej. Młody ród, który na przełomie XV i XVI wieku wdrapywać się zaczął dopiero do grona elity, o swoje miejsce w tym doborowym towarzystwie walczył nie tylko wysokimi urzędami czy skrupulatnie gromadzonym majątkiem, ale także budowaniem autorytetu na bazie historii rodowej, która z każdym nowym panegirykiem pisanym na cześć Firlejów, była coraz to barwniejsza. Na początku XVII, do Metryki Koronnej, potomkowie Jana wnieśli dokument opisujący przeszłość rodziny. Przypisuje się w nim Firlejom pochodzenie od zachodniego rycerstwa (co było dość dobrze widziane), odwagę na polu bitewnym (jeden z głównych wyróżników szlachectwa), szczególną troskę o dobro ojczyzny, a korzeni familii szuka się nawet w zamierzchłych czasach pierwszych Piastów. Jest to rzecz jasna opowieść bałamutna, ale dość dobrze pokazująca ówczesne podejście do przeszłości i jej ogromne znaczenie. Warto też wspomnieć, że historie rodowe Firlejów, za jednego z większych bohaterów uznają Jana Firleja, marszałka wielkiego koronnego, który jest tam opisywany jako wybitna polityczna głowa i magnat trzęsący Rzeczpospolitą. W rzeczywistości był to prawdopodobnie polityk dość mierny i niczym się nie wyróżniający. Karty historiografii wierne są jednak bardzo często podrasowanemu świadectwu jakie pozostawili po nim jego synowie. Wszak dużo korzystniej było działać »
E-Public
polityki, starano się dbać o pamięć o przodkach. Konstytuowała ona miejsce pojedynczego szlachcica w czasie i przestrzeni, określała jego rolę, była źródłem dumy, a niejednokrotnie celnym argumentem w sporach sądowych czy kłótniach sejmowych. Nie można się więc dziwić, że poszczególne rodziny starały się wyszukać w swojej przeszłości bohaterów wiernych etosowi rycerza i gospodarza. Ich cechy miały wszak nie tylko stanowić wzór do naśladowania, ale też by przekazywane z pokolenia na pokolenie. Dlatego też w rodzie Sobieskich, tak chętnie podkreślano związek pokrewieństwa z hetmanem Żółkiewskim. Refleksja nad odwagą i wojennym sprytem Jana Sobieskiego, prawie zawsze wiodła myślą do jego zacnego pradziadka, który mężną śmiercią zginąć miał z tureckich rąk. Sam król pisał zresztą: „tak tedy pradziad, dziad, wuj i brat rodzony od pogańskiej położony ręki; jakiego przykładu w domach, lubo rycerskich i wojennych, podobno się mało trafiało!” Późniejszy jego biograf, doskonały historyk Zbigniew Wójcik, wejdzie w koleiny wyznaczone przez staropolski obyczaj i przypisze zwycięzcy spod Wiednia niemal genetyczną niechęć do Turków, do których, według autora, Sobieski pałać będzie żądzą rodzinnej zemsty. Pytanie czy w istocie kierowała Sobieskim pamięć o śmierci pradziadka, czy raczej doraźne korzyści polityczne, jest niewątpliwie polem do szerokiej dyskusji. Wspomnienie o wielkim przodku miało też wynieść na tron Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Jak twierdzić będą jego opozycjoniści, a za nimi Władysław Konopczyński, była to jedyna zaleta ospałego i gnuśnego władcy, który może i szereg języków znał, ale w żadnym z nich mówić nie umiał. Ucieleśnieniem tego spojrzenia jest też obraz Matejki ukazujący postać Korybuta, jako obłego i niezbyt rozgarniętego monarchy. Współczesna historiografia jest dla syna kniazia Jaremy bardziej łaskawa. Znajomość języków iść miała w parze
19 www.epublic.com.pl
» jako spadkobierca nie tylko fortuny, ale
także domniemanych cech doskonałych. Przykład Firlejów nie jest wyjątkiem. Polskie i litewskie rody - zwłaszcza młode nie mogące odnaleźć swoich antentów w dziejach Polski czy Litwy szukały ich za granicą, w zamierzchłych czasach średniowieczna, a nawet starożytności. Przedziwne historie krążył po dworach i zamkach, czyniąc z prostego szlachcia potomka książąt i królów.
Wielki lustrator
Polski szlachcic w kontuszu i żupanie z rogatywką w ręku na XVIII wiecznym rysunku Jana Norblina. | wikipedia.org
Co ciekawe nie zawsze niezbyt chlubną przeszłość przodków wykorzystywano w celach politycznych. Niesiecki w swoim herbarzu pomija przewinienia wielu spośród ludzi uważanych za zdrajców ojczyzny. Próżno tam szukać pomsty na Radziejowskich, czy potomkach
20
W pochodzeniu grzebano nie tylko dla podkreślania zasług i wyciągania z nich „genetycznego patriotyzmu”. Do „akt rodzinnych” sięgano dużo częściej w przypadkach procesów związanych z naganą szlachecką. Ta procedura prawna, która dbać miała o szczelność stanu szlacheckiego, a więc dostępu do przywilejów ekonomicznych i praw politycznych, szybko stała się metodą na pogrążanie przeciwników, zabór majątków czy zwyczajne podważanie autorytetów. Była więc nie tylko zabezpieczniem przed uzurpatorami, ale także środkiem do rozwiązywania osobistych porachunków. Proces o naganę szlachecką odbywał się przed Trybunałem. Zanim jednak oskarżony pojawiał się przed gronem sędziów musiał wywieść swoje szlachectwo na sejmiku ziemskim. Czynił to przedstawiając stosownych świadków, najczęściej krewnych, w stosunku do których nie było wątpliwości, że są szlachtą. Jeszcze w XVI wieku do wywiedzenia szlachectwa wystarczyło świadectwo sąsiadów, którzy zaklinali się na wszelkie świętości, że pozwany pochodzi z rycerskiego rodu. Z czasem jednak prawo zaczęło wymagać bardziej wiarygodnych świadectw, zawężając krąg potencjalnych świadków. Osoba pozywająca, mogła - w przypadku demaskacji uzurpatora - liczyć na przejęcie jego majątku. Oskarżenie wiązało sie jednak z dużym ryzykiem. Wszak powszechnie wiadomo był, że „nie brak świadków na tym świecie”, jak śmiał się Aleksander hr. Fredro wkładając to zdanie w usta rejenta Milczka. Nie była to jedynie facecja dostojnego komediopisarza, ale celne uchwycenie patologii, która trawiła polski system prawny. Czy to przekupstwem, czy politycznym wsparciem, oskarżeni znajdowali często kogoś kto krwią własną świadczył za ich szlachectwem i niewinnością. W przypadku pomówienia powodowi groziła potężna kara finansowa. Nie zawsze ją jednak egzekwowano, zazwyczaj doprowadzajac do ugody pomięwww.epublic.com.pl
dzy oskarżonym, a oskarżającym. Tym niemniej, jak zauważa Łoziński, procesy o uzurpację szlachectwa zdarzały się dość często, czemu sprzyjał niewątpliwie bałagan urzędniczy, oraz opieranie praw na obyczaju i złudnej ludzkiej pamięci. Mistrzem rzucania podejrzeń, albo – jak nazwał go Janusz Tazbir – wielkim lustratorem stanu szlacheckiego, stał się Walerian Nekanda Trepka, autor „Liber generationis plebeanorum”, znanej jako „Liber chamorum”. W ponad 2 tysiącach haseł opisał – w swoim mniemaniu – prawdziwe pochodzenie niektórych przedstawicieli braci szlacheckiej. Wykonał przy tym wręcz tytaniczną pracę, przez lata zbierając plotki, ustne świadectwa, studiując herbarze i kroniki, a także wybrane akta sądowe. Ten lustracyjny pociąg odziedziczył najpewniej – nomen omen – po własnym ojcu Hieronimie, który w obronie swojego niewielkiego majątku, a najpewniej również celem jego poszerzenia, chętnie rzucał oskarżeniami o podszywanie się pod szlachectwo. Synowie Hieronima, w tym Walerian, skromny kawałek ziemi utracili, żyjąc do końca w przekonaniu, iż stało się to przez plebejuszy, bezprawnie nazywających się szlachtą. Czy to z chęci zemsty, czy to autentycznej dbałości o czystość szlacheckiego stanu, Trepka zajął się sporządzaniem listy tych, którzy – jak dowodził – przypisywali sobie jedynie sarmackie pochodzenie. Jak zarzucają mu współcześni krytycy, większość z tych oskarżeń oparł na plotkach, od których huczały zakamarki polskich miast, miasteczek i wsi. Podkreśla się też, że często nadinterpretował dzieła historyczne, tworząc w istocie narrację bardziej literacką niż prokuratorską. Walerian Trepka nie zdecydował się także na publikację swojego dzieła. Być może obawiając się o życie, pozwolił jedynie na wykonanie kilku kopii, dzięki którym dzieło przetrwało do dziś. Co ciekawe nie zawsze niezbyt chlubną przeszłość przodków wykorzystywano w celach politycznych. Niesiecki w swoim herbarzu pomija przewinienia wielu spośród ludzi uważanych za zdrajców ojczyzny. Próżno tam szukać pomsty na Radziejowskich, czy potomkach Sicińskich. Czyny Hieronima i Władysława – choć spotykały się przecież z potępieniem – w dziele heraldyka są umiejętnie przemilczane. Dość powiedzieć, że pomimo niechlubnej historii ojca, Michał Stefan Radziejowski cieszył się godnością arcybiskupa gnieźnieńskiego i stosunkowo mocną pozycją w gronie elity Rzeczpospolitej. Dużo chętniej powoływano się bowiem na zasługi przod-
Chłopiec z obrazu Oczywiście, na koniec wypada zadać sobie pytanie, czy „genetyczny patriotyzm” lub zdradziecka przeszłość antenatów jakkolwiek wpływała na ich potomków. Z pewnością znaleźlibyśmy przykłady potwierdzające jak i negujące wpływ przodków na myśl potomnych. Bo czy z jednej strony wielkim wodzem i myślicielem był Tomasz Zamoyski i kolejni ordynaci zamoyscy? Z drugiej strony nie trudno raczej wskazać jednolitej linii politycznej kontynuowanej chociażby przez Czartoryskich. Znamienny wydaje się w tym przypadku obraz Jana Matejki „Uchwalenie Konsty-
tucji 3 maja” na którym widzimy postać Jana Sucharzewskiego, posła kaliskiego, który w rejtanowskim geście próbuje powstrzymać pochód z Uchwałą Rządową. Nie może umknąć nam też uwadze malec, który wyraźnie wyrywa się z jego dłoni. To syn wojskiego wschowskiego, który - według relacji – jeszcze kilka chwil wcześniej potrząsany miał być przez ojca i zaklinany, że nie będzie żył w zniewolonej konstytucją ojczyźnie. Na malowidle chłopiec ucieka kierując się w stronę rozentuzjazmowanego tłumu, jakby nie chciał być kojarzony z protestacją jego taty. Dziś pewnie nawet ten gest nie uchroniłby go przed „poszukiwaczami prawdy”.
E-Public
ków, niż przypominano o ich wadach. Te skrzętnie ukrywano, zwłaszcza że jednym z elementów tamtejszej kultury politycznej było łatwe przebaczanie za zdrady i odstępstwa, tłumaczone często świętym prawem do obywatelskiego nieposłuszeństwa. O ile więc doszukiwanie się nieszlacheckich korzeni bywało metodą eliminacji politycznych przeciwników, o tyle raczej nie było nią doszukiwanie się w historii rodzinnej przysłowiowych czarnych owiec. Pewnym wyjątkiem był ród Radziwiłłów, którym po Potopie, bardzo chętnie wypominano, że tytuł książęcy dostali z rąk cesarza, co miało być wytłumaczeniem ich niewierności.
Co nam w radiu gra? Tomasz Stroński Komercyjny rynek radiowy w Polsce mimo tego, że jest stosunkowo młody to z pewnością ma się całkiem dobrze. Powstają nowe stacje radiowe, które są ukierunkowane na potrzeby słuchacza, dzieląc ich ze względu na gusta muzyczne, czy też odpowiednie zainteresowania. Ale czy obecnie istnieje coś takiego jak misja rozgłośni radiowej? Czy stacje, które są wybierane najczęściej przez Polaków kierują się jeszcze ideami czy jest to już tylko „maszynka do zarabiania pieniędzy”?
Jakie rozgłośnie? Badania rynku radiowego w Polsce prowadzone są nieprzerwanie od 2001 roku. Wyniki liderów tych rankingów przez ostatnie 10 lat utrzymują się na podobnym poziomie procentowym i w niemal takiej samej kolejności. Według ostatniego badania przeprowadzonego przez SMG/KRC A Millward Brown Company najczęściej słuchaną stacją radiową w Polsce jest RMF FM z 25% udziałami w rynku, dalej jest Radio Zet z 15%, później Jedynka – Program 1 Polskiego Radia (12%) i Trójka – Program 3 Polskiego Radia (8%). Analizując te wyniki można z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że lider
może czuć się bezpiecznie na swojej pozycji, bo przewaga, którą posiada jest naprawdę duża jak na rynek współczesnych mediów. Warta zauważenia jest również dość wysoka liczba słuchaczy wybierająca radiostacje publiczne, co w świecie dominacji nadawców prywatnych można uznać za pewne zaskoczenie. Należałoby w tym momencie również zaznaczyć jak wiele dzieli nadawców publicznych od prywatnych biorąc pod uwagę chociażby ich możliwości finansowe.
Misja czy interes? Nadawcy publiczni z racji swojego charakteru mają jasno określone w ustawie zadania jakie powinny spełniać. Poprzez warstwę merytoryczną swoich programów powinni oni kierować się odpowiedzialnością za słowo, rzetelnością w ukazywaniu różnorodności przedstawianych wydarzeń, propagowaniem zróżnicowanych poglądów, działaniem na rzecz rozwoju kultury, umacnianiem wartości rodziny czy też kształtowaniem postaw prorodzinnych. Dokument określający te zadania brzmi niezwykle patetycznie, ale czy to źle? Źle jest wtedy, kiedy słowa te są puste, a prawo martwe. Faktyczny stan radiofonii publicznej pokazuje, że robi się wiele, aby wypełnić powierzone jej zadania.
onkel_wart (thomas lieser) / Foter.com / CC BY-NC-SA
Choć pewnie dałoby się zrobić jeszcze więcej, bo sposoby interpretacji tak określonych celów mogą być różne. Największy nadawca prywatny w sferze radiowej, czyli RMF FM nie ma jasno określonej misji. Wiadome jest to, że jest ukierunkowane na dość szeroką grupę odbiorców zarówno pod względem wiekowym (wydaję się, że stawia przede wszystkim na najbardziej pożądaną grupę czyli 16-49), zawodowym, no i oczywiście pod względem zróżnicowanego gustu muzycznego. Każdy poważny prywatny nadawca stawia przede wszystkim na muzykę. Debata, rozmowa, słuchowisko czy sprawy kultury nie sprzedają się tak dobrze jak muzyka w dodatku taka o nie najgłębszym przekazie, dlatego nie można takim aspektom poświęcić znaczącej ilości czasu. Współczesne radio z racji czasów w jakich żyjemy nie może nam przeszkadzać w innych czynnościach. Musi być nieabsorbującym dodatkiem w pracy, podczas jazdy samochodem czy też spaceru. Nie może wymagać od nas skupienia, ale musi podawać też świeże informacje. Ważne, żeby news był treściwy a jego przekaz zrozumiały. Rozgłośnia ta nie ma jasno określonej misji, nawet takiej zupełnie ideowej, czy też wręcz utopijnej, takiej aby odbiorcy mogli sądzić, że misja jest celem, do którego radio będzie dążyć. »
21 www.epublic.com.pl
Nie chodzi tu oczywiście o gust jednego człowieka, który nie znajdzie na tych falach ani jednego docenianego przez siebie artysty, nie wspominając już o konkretnym utworze, bo jak wiadomo od zarania dziejów wszystkim dogodzić się nie da. freerangestock.com
» Grupa RMF ma za to mocno podkreśloną strategię firmy, która wydaję się być bardziej założeniem biznesowym niż misją radiowców. Można z niej wyczytać, że celem Grupy RMF jest utrzymywanie przez radio RMF FM pozycji lidera wśród stacji radiowych na rynku polskim, rozszerzenie działalności na rynki zagraniczne czy też rozszerzenie oferty sprzedaży o produkty związane z reklamą radiową i innymi dziedzinami rynku reklamy. Są to cele biznesowe, bo w końcu o duży biznes tu chodzi. Drogi ku świetlanej przyszłości mogą być różne, dlatego nie można ich ubierać w sztywne zasady misji, czy też celów.
Dokąd zmierza radio? Radio we współczesnych czasach musi stawiać w dużej mierze na muzykę. Dzięki niezwykle rozwiniętej technologii, a co za tym idzie szybkiemu przepływowi informacji rozgłośnia radiowa już nie jest swego rodzaju głównym „informatorem dla świata”, ta cecha została jeśli jeszcze nie zupełnie odebrana radiu to z pewnością w duży sposób nadszarpnięta na rzecz innych mediów. Stacje radiowe muszą być słyszalne i rozpoznawalne dla nas, ale nie mogą nam przeszkadzać w wykonywanych czynnościach. Z tego to powodu trzeba było postawić na pewną lekkość przeka22
zu oraz na to, że nie można od odbiorcy wymagać pełnego skupienia podczas słuchania, wszystko to co możemy usłyszeć w odbiorniku ma być dla nas tłem do codzienności. Poziom muzyczny w najpopularniejszych stacjach radiowych, czyli w tych, które najczęściej słuchają Polacy, może być trochę niepokojący. Nie chodzi tu oczywiście o gust jednego człowieka, który nie znajdzie na tych falach ani jednego docenianego przez siebie artysty nie wspominając już o konkretnym utworze, bo jak wiadomo od zarania dziejów wszystkim dogodzić się nie da. Należałoby się zastanowić, co trzeba zrobić, aby muzycznie zadowolić jak największą grupę słuchaczy. Logiczne podchodząc do sprawy można uznać, że sposobem najbardziej kompetentnym, który pomógłby zbadać muzyczne preferencje potencjalnych odbiorców jest przestudiowanie list najlepiej sprzedających się płyt na danym rynku. Sytuacja taka pokazuje, jaki artysta tak naprawdę tworzy muzykę chętnie słuchaną, a co za tym idzie zapewne oczekiwaną przez odbiorców na falach radiowych, a kto tego nie robi. Porównując bardzo dokładnie przez kilka ostatnich dni muzykę, którą usłyszeć można w odbiorniku radiowym z wieloma listami (stworzonymi przez różne sklepy muzyczne) nie znajduję wcale tak wiele podobieństw. Jeśli stacja muzyczna obiecuje mi serwowanie najlepszych www.epublic.com.pl
nowości, tych najbardziej popularnych i oczekiwanych, to dlaczego lansowani są artyści, którzy nie odpowiadają najwyższemu poziomowi? Tacy którzy nie wiele dają muzyce i którzy nie zapiszą się na kartach jej historii. Komercyjne radia nie pokazują nam różnorodności artystów, natomiast często lansują nawet kilka razy dziennie do znudzenia złożoną przez siebie listę utworów, która tak naprawdę nie wiele się ma do prawdziwego gustu słuchaczy. Czy jeżeli prywatne rozgłośnie radiowe stawiają przede wszystkim na muzykę, to czy nie powinna ona w pełni odzwierciedlać gustu muzycznego potencjalnych odbiorców? Czy najpopularniejsze stacje zapomniały, po co tak naprawdę tworzy się radio i zajęły się prowadzeniem dużego biznesu, większą uwagę zwracając na ilość nagród i gotówki rozdawanych w codziennych konkursach niż na merytoryczny poziom swoich audycji? I w końcu należałoby sobie zadać pytanie, czy opisana wyżej droga jest tą jedyną i potrzebną do odniesienia sukcesu w radiowym świecie. Rozważania te prowadzą do wniosku, że radio prywatne potrzebuje zarówno pewnych merytorycznych zmian, jak i również próby odpowiedzi na zadane przeze mnie pytania, a wszystko to powinno służyć ciągłemu rozwojowi i udoskonalania radiowej jakości w naszym kraju.
Co z tą Polską jest nie tak? E-Public
Jakie skojarzenia nasuwają się wam kiedy słyszycie słowo Polska? Z pewnością w czołówce znajdzie się Jan Paweł II, Lech Wałęsa i Solidarność, bociany.
Ewa Zachwiej
O
bcokrajowcy odwiedzający nasz kraj wytypują piękne kobiety, tanią wódkę, a może zgodnie z wizją czeskiego artysty, który w budynku Rady Europy w Brukseli przygotował makietę Polski, również kartoflisko, w centrum którego księża wbijają gejowską flagę. Czy wśród tych bardziej lub mniej prześmiewczych stereotypów, znajdzie się miejsce dla de-mokracji? Etymologia słowa oznacza nic innego, jak „władzę ludu”. Lud z całą pewnością
Społecznej tylko ok. 44 proc. obywateli bierze udział w wyborach, prezydenckich, parlamentarnych, etc. Ta przerażająco niska frekwencja nasuwa stwierdzenie: „Chcemy demokracji, a na wybory nie chodzimy”. Odnoszę wrażenie, że ludzie mają dość chwytliwych haseł i obietnic Kaczyńskich, Tusków, czy Millerów i tracą wiarę w siłę swojego głosu. Nie jest tajemnicą, że światem rządzą koneksje i znajomości, a na szerokie wody sceny politycznej wypływają
browse.deviantart.com/art/Polska-32965524
mamy, bo nasz kraj zamieszkuje ponad 38 milionów osób. W takim razie ten podpunkt definicji de-mokracji możemy odfajkować jako zrealizowany. A zatem doszliśmy do drugiej niezwykle ważnej części, a mianowicie, czy ten LUD ma władzę? Teoretycznie Polacy ma-ją prawo wyboru głowy państwa i rządu, co więcej, teoretycznie mogą sami brać udział w tych wyborach, teoretycznie nikt im (nam) nie zabrania głosić własnych idei i przekonań, a na dodatek (teoretycznie) jesteśmy wolni od dyskryminacji religijnej, klasowej i orientacji seksualnej. Na podstawie wymienionych elementów można z pełną świadomością przy-znać, że, powtórzę po raz kolejny, teoretycznie, w Polsce panuje ustrój demokratyczny. Sprawdźmy zatem jak jest w praktyce. Według analiz Centrum Badań Opinii
tylko najgrubsze i najbardziej żarłoczne ryby. Jak w takim razie w Polsce zostać prezydentem, szefem partii czy chociaż posłem? Niestety droga jest długa, a na każdym rogu czyhają pułapki i mniej lub bardziej ostre zakręty. Piotr Tymochowicz, ekspert w dziedzinie doradztwa medialnego, który wylansował takie sławy jak Andrzeja Leppera czy Janusza Palikota nie ukrywa, że kluczem do politycznego sukcesu, poza wybo-rem odpowiedniego ugrupowania, jest wizerunek. Składowych tego „wizerunku” jest wiele, począwszy od nienagannego i stylowego stroju, a skończywszy na przemawianiu w odpowiedni sposób, czy jak kto woli, manipulowaniu ludźmi. Na pocieszenie dla przyszłych działaczy dodam, że według Tymochowicza z każde-go można zrobić polityka, czyli w skrócie „parcie
na szkło” + dobry doradca = sukces w polityce. Powróćmy do tematu demokratycznej Polski. Skoro, założeniem tego ustroju, jest wolność idei, to Polak może być katolikiem, ateistą, Żydem, muzułmaninem, o ile nie narusza swo-imi przekonaniami i wolności innych ludzi. Zatem, czy prowokacja Janusza Palikota, który chciał ściągnąć krzyż z sali plenarnej Sejmu jest poprawne z punku widzenia demokracji. Oczywiście każdy ma prawo do ekspresji własnych poglądów, ale nie, kiedy uderzają one w tak ważny, a wręcz historyczny aspekt polskości jak krzyż. Przypomnę, w jaki sposób ten przedmiot sporu trafił w ręce parlamentarzystów. Otóż w 1997 roku -na mszy w intencji ojczyzny- ten właśnie krzyż został położony na grobie Je-rzego Popiełuszki, a następnie przekazany przez jego matkę posłom Akcji Wyborczej Soli-darność i Unii Wolności. Sejmowy krzyż stał się nie tylko symbolem wiary, ale i polskiej kultury. Nasuwa mi się stwierdzenie: „religię i tradycję należy zostawić w spokoju”. Słynne pochody homoseksualistów są również dobrym pretekstem do sporów politycz-nych. Jedni są za (Ruch Poparcia Palikota), inni całkowicie przeciwni (PiS). Oczywi-ście, organizatorzy marszów gejów i lesbijek prowokują niejednokrotnie do działań prze-ciwko nim. Odnoszę jednak wrażenie, że w kraju demokratycznym nie powinno dochodzić do jawnego szykanowania innowierców, czy homoseksualistów. Nie unikniemy w Polsce ludzi z innymi wyznaniami, czy orientacją seksualną, to świadczy o rozwoju naszego kraju, o wzroście samoświadomości, o silnym wpływie, jaki wywierają na nas państwa zachodnie. Czy w Polsce jest demokracja? Owszem jest, ale „ułomna” i chyba warto się zastanowić czy pójść z duchem czasu, czy dążyć do przekształcenia obecnie obowiązującego systemu w demokrację pełną. 23
www.epublic.com.pl
Linux
- każdy to może, ale mało kto o tym wie
flickr.com/photos/pinelife/733214124/
klakierKRK
W
mainstreamowych mediach raz na jakiś czas pojawia się tajemnicze słowo „Linux”. Chociaż z internetu korzysta już znaczna ilość Polaków (nastąpił gigantyczny przyrost internautów w ostatnich latach), to przeciętny obywatel nie ma większego pojęcia co kryje się pod tym pojęciem. A kryje się tutaj wiele ciekawych rzeczy - od filozofii, przez informatykę, aż po wielkie pieniądze. Linuxiarze uważani są czasami wręcz za fanatyków, jednak opinia taka prezentowana jest raczej przez osoby pozostające daleko od problemu. Początki darmowego systemu stanowią jakby istotny rdzeń tej filozofii i mówią bardzo wiele o tym systemie. Linus Towards był fińskim studentem nauk komputerowych, programistą i hackerem. Jako aktywny członek popularnego (ale równocześnie elitarnego) wtedy usenetu - czyli listy dyskusyjnej prowadzonej przez profesjonalistów, naukowców i studentów - stworzył
24
w latach 1990-91 kernel (ang. jądro), a wiec fundament nowego projektu informatycznego. Linux był od początku projektem niekomercyjnym, tzw. wolnym oprogramowaniem opartym na słynnych licencjach GNU GPL; tzn. otwartym i szeroko dostępnym dla każdego. Problem piractwa komputerowego tutaj nie istniał i nie istnieje.
Lata 90’ Ale co tak naprawdę stało się na początku lat 90-tych? Warto zauważyć, że Linux powstał i rozwinął się w najbogatszych krajach świata, które równocześnie posiadały wtedy (i posiadają nadal) najgłębiej rozwinięte technologie IT. Finlandia (miejsce powstania tego systemu), a także kraje skandynawskie uważane są w rankingach za najsilniej zinformatyzowane kraje świata . Gdy Polacy w 2013 roku zastanawiają się kiedy będą mieli mobilny dostęp do internetu w każdym miejscu w kraju, to Finowie od wielu lat posiadają 100% zasięg w swojej ojczyźnie. Mobilny inwww.epublic.com.pl
ternet najwyższej jakości jest tam wszędzie, a modem można podłączyć nawet w środku lasu. Gdy w Polsce trwa boom na start-upy biznesowe, to Finowie i Norwegowie swoje start-upy rozpoczynali pod koniec lat 80-tych XX wieku. W projekt Towardsa bardzo szybko zaangażowali się Amerykanie, którzy obecnie stanowią elitę wśród developerów. Zaawansowanych użytkowników można spotkać w każdym miejscu na ziemi, jednak największa ich koncentracja znajduje się w centrach IT i krajach najbogatszych na świecie (Norwegia, Szwajcaria, Niemcy, Stany Zjednoczone, Francja, Japonia). Jakie zawody i jakich ludzi znajdziemy wśród elitarnych userów? Będą tam pracownicy Google, IBM, javy, Oracle, Opery, Siemensa, Nokii, eBaya, a nawet Microsoftu... czy są to ludzie biedni, słabi technologicznie, niewykształceni, ludzie których nie stać na oprogramowanie innego typu? Oczywiście, że nie. Widać więc, że Linux jest oprogramowaniem darmowym i dostępnym dla każdego, ale równocześnie wysokiej jakości i rozwijanym przez
się magazynować nawet na standardowych nośnikach (płytach CD/DVD, dyskach USB), albowiem bardzo szybko się dezaktualizują. Instalator Debiana kompilowany jest dosłownie co chwilę: nagrywanie Debiana na płyty mija się z celem. Wszystko jest za darmo w sieci, a wymagany hardware jest bardzo tani (podobnie jak z przykładem Minecrafta).
Specyfika Okazuje się, że oprogramowanie i system są darmowe, a próg wejścia sprzętowego bardzo niski. Jakie są więc „wymagania Linuxa” (nie uważam, że Ubuntu to Linux)? Są to wymagania intelektualne. Standardowy użytkownik komputera nie poradzi sobie z instalacją Slackware, nie wspominając już o Gentoo. Dzisiejszy „klikacz okienek” lub „ten który dotyka szklanych ekranów” nie poradzi sobie z konsolą (trybem tekstrowym, tzw. terminal) w której trzeba pomyśleć i wpisać odpowiednie komendy. Dokumentacja oparta na komendach unixowych jest dla przeciętnego człowieka czarną magią. Trzeba tutaj myśleć. Ale nie jak konsument, lecz jak developer i programmer. Software developer (osoba tworząca programy) i web developer (osoba tworząca strony internetowe) tacy ludzie o wiele szybciej odnajdą się w tym systemie. Jest istotna różnica pomiędzy tym kto
tworzy, a tym kto konsumuje. Pomiędzy autorem i czytelnikiem - każdy zwraca uwagę na inne rzeczy. Programista (czyli twórca) znajdzie tutaj sporo narzędzi, o najwyższej jakości, z którymi bardzo szybko się zaprzyjaźni. Osoba dla której patrzenie się na kody C/C++, Pythona, Perla, Javę, PHP, MySQL, PostgreSQL, etc. jest chlebem powszednim od razu zrozumie, że „tutaj działają sami swoi”. Community (środowisko) stanie się bardzo atrakcyjne. Słowa typu „dzisiaj śniła mi się książka do Perla” nikogo nie dziwią, bo są standardem w tej grupie. W tym momencie trzeba podać kilka faktów, które dobrze zbudują perspektywę.
E-Public
najbogatszych i najlepszych. Niewielkie wymagania sprzętowe, darmowe oprogramowanie dostępne dla każdego kto ma internet, ale... równocześnie spore wymagania intelektualne - to najlepiej charakteryzuje system stworzony przez Finów. Fundamentalna (do zrozumienia istoty) jest kwestia związana z wymaganiami sprzętowymi (hardware). Aktualną wersję np. Slackware lub Debiana można zainstalować na komputerze używanym, który np. na popularnym serwisie aukcyjnym allegro.pl kosztuje 150 zł. Czyli jest to bardzo mało; próg wejścia jest bardzo niski. Dobrze wybrany komputer warty 200 zł (złom?) już jest silnie funkcjonalny i będzie można na nim bez żadnego problemu poznawać najważniejsze (i najnowsze!) elementy Linuxa. Na takich komputerach spokojnie można rozwijać się w wielu kierunkach. Na tym samych, używanych i starych komputerach nie da się uruchomić najnowszych Windowsów, najnowszego oprogramowania komercyjnego i wielu innych rzeczy. Wydawałoby się, że stare komputery zostały już opuszczone przez komercyjne („dzisiejsze”) oprogramowanie i nie można na nich przeprowadzać żadnych zaawansowanych procesów. Przeciętny użytkownik takiego taniego komputera skazany jest na przestarzałe oprogramowanie i starego Windowsa (np. XP), który równocześnie jest już systemem niebezpiecznym w sieci.
Kogo się ceni? Według prestiżowej firmy Sedlak & Sedlak do najbardziej cenionych programistów zaliczamy osoby pracujące w Pythonie (zarabiają średnio 5750 zł) . Wysokie zarobki mogą również uzyskać programiści np. Perla . Sporo ogłoszeń otrzymują specjaliści od PHP lub Javy. Każdy z tych języków jest wymagającym, zależnym od innych języków. Do najcenniejszych grafików zalicza się tych pracujących w GIMPie (który jest podstawowym środowiskiem graficznym dla Linuxa) . Sprawę wypadałoby ekonomicznie pogłębić. Aktualnie w Polsce szaleje bezrobocie (jest tzw. rynek pracodawcy - czyli pracodawca dowolnie wybiera oferty). Ale w przy- »
Korzyści Przeciętny użytkownik skazany jest więc na silną zależność: możliwości informatyczne uzależnione są od posiadanego software/hardware. W undegroundzie informatycznym wiemy jednak, że każdy sprzęt dający podłączyć się do sieci ma swoją wartość, która zależna jest tylko i wyłącznie od umiejętności użytkownika ale nie ceny sprzętu. Jesteśmy o wiele mniej uzależnieni od ceny hardware (możemy efektywnie pracować nawet na „złomie”), a software mamy za darmo. Czyli de facto bawimy się za darmo. I jest to zabawa w którą zaangażowani są najlepsi na świecie. Podobnym przykładem jest popularna gra Minecraft (innym przykładem gry tego typu może być Tibia). Twórca Minecrafta (Markus Persson) nie brał pod uwagę najnowszych i najbardziej wymagających gier, nie to jest dla niego konkurencją, ale skupił się na istocie dobrej zabawy i dobrej jakości programowaniu rozrywkowym. Kolejna sprawa: darmowe oprogramowanie. Linuxa pobiera się z internetu. Wielu rzeczy nie opłaca
Średnie zarobki programistów wyspecjalizowanych w poszczególnych językach, z których prawie wszystkie są silnie rozwijane w Linuxie. | www.benchmark.pl
25 www.epublic.com.pl
Technologie » padku rozmaitych specjalistów IT (tego
segmentu rynku) można mówić o rynku pracownika. Doświadczony programista dowolnie przebiera w ofertach. Weźmy przykład. Pracodawca działający na rynku pracodawcy daje ogłoszenie, np. szuka sprzedawcy do swojego sklepu. W odpowiedzi dostaje 200 aplikacji, z tego 150 osób spełnia wymagania. W rynku pracownika jest zupełnie odwrotnie: to pracownik codziennie widzi setki ofert i na każdą może odpowiedzieć i za każdym razem ma szansę na pracę. W rynku pracownika odpowiedzi na ogłoszenie jest np. 2 . Czyli bardzo mało. Rynek jest zupełnie innym miejscem, tutaj inne osoby dyktują warunki, inna strona barykady ma władzę. Rynek pracownika jest rynkiem specjalistów. O co więc tu chodzi? Logujemy się do systemu jako super user. W tanim komputerze za 200 zł i ze standardowym połączeniem do internetu. Mamy przed sobą klasycznego, skomplikowanego informatycznie i wymagającego, ale również darmowego Linuxa. Jest szybki
dostęp do najpotężniejszych bibliotek (zasobów) dla developerów, programistów, administratorów sieci, specjalistów IT. Zasoby te powstawały w najbardziej zinformatyzowanych krajach. Zasoby te są niedostępne np. w Windowsie. Skarby te są innowacyjne, stosowane przez Google, IBM, i wiele słynnych firm z całego świata. Wolny rynek, na którym liczy się tylko jakość. W ciągu kilku chwil możemy zacząć rozmawiać z najbardziej wykwalifikowanymi informatykami. Zaangażować się w projekty, poczytać darmową dokumentację, pogłębić swoją wiedzę z wielu specjalistycznych i cennych (także finansowo) dziedzin. Zalogowani jesteśmy w systemie, który daje możliwości, który dostępny jest dla każdego, ale równocześnie tajemniczy i wymagający. Każdy to może, ale mało kto o tym wie. Zapoczątkowany w 1991 projekt Linusa Torvalda wydal więc owoce - chociaż elitarne, to jednak dostępne. Tylko trzeba wiedzieć jak się za to zabrać...
Okazuje się, że oprogramowanie i system są darmowe, a próg wejścia sprzętowego bardzo niski. Jakie są więc „wymagania Linuxa”? Są to wymagania intelektualne.
repozytoria systemu Debian. Jeden z najpotężniejszych zbiorów IT, który zawiera w sobie szereg narzędzi dla developerów: PHP, Java, Ruby, Python, Perl, PHP, CSS.
26
www.epublic.com.pl
Z Krzysztofem Globiszem rozmawia Radosław Mamoń Czym dla Pana jest sława? Myślę, że ma ona dosyć prostą definicję- ktoś, kto jest po prostu sławny, czyli znany. Tylko sławy są różnego rodzaju, sławny jest Osama bin Laden, ale nie chciałbym być tak samo sławny jak on (śmiech). Różne są treści związane z tą sławą. Całe życie człowieka powinno iść w tym kierunku, żeby móc powiedzieć, że jest się autorytetem. To nie znaczy, że jest się autorytetem telewizyjnym, radiowym czy popularnym. Można być autorytetem w swojej wsi, w jakimś małym zbiorowisku i to też jest pewien rodzaj sławy, nawet cenniejszy. Zawisza Czarny jest sławny bo za jego nazwiskiem idzie jakaś legenda, wartości, godność. Natomiast za pewnymi braćmi Mroczkami nie idzie ta sama sława co za Zawiszą Czarnym. Czyli w tym pojęciu chodzi bardziej o reprezentowanie wartości, bycie autorytetem. To jest na pewno z tym związane, trudno mi więc powiedzieć czy jestem sławny. A jest Pan autorytetem? Bycie autorytetem to bardzo trudna rzecz, to jest tak odpowiedzialna historia, że ja nawet nie chciałbym o niej myśleć. W taki sposób nie jestem sławny. Jestem jednak sławny, w rozumieniu znany, ponieważ gram w telewizji, jestem osobą publiczną. Jeżeli przychodzą do mnie bardzo poważne osoby, na przykład szef Gminy Żydowskiej i gratuluje mi tego, że tak a nie inaczej zagrałem postać Sajkowskiego w „Czasie Honoru”, to ja rozumiem, że dla tej grupy ludzi jestem jakby autorytetem. Zrobiłem coś za czym oni się opowiadają, jestem pewnym wykładnikiem i kimś kogo zaakceptowali. Jest to rodzaj satysfakcji i im więcej takich grup, tym ta sława jest większa. Zależy Panu bardziej do trafiania, bycia odbieranym jako „sława” w takich właśnie grupach, nie natomiast na szerszą skalę? Nie, ta szersza skala w ogóle mnie nie interesuje. W gruncie rzeczy to, co dzieje się najciekawszego, dzieje się w grupach małych. Grupa szersza, powiedzmy telewizyjna, kieruje się przymusem, który nadaje komercja. Nie chcę uczestniczyć w grupie, w której ktoś wskazuje co jest ciekawe. Natomiast
Wywiad
„To wszystko to wojna” Aktorstwo - zawód, który wiele młodych osób chce uprawiać, marząc o rozgłosie, podziwie i pieniądzach. Niewiele z nich jednak wie, co się kryje za kulisami kariery. Nie zdajemy sobie sprawy jak wygląda życie prywatne sław i z jakimi trudnościami muszą się zmagać w swej pracy. wikimedia.org
jeśli jakaś grupa sama mnie wybierze do tego żebym ją reprezentował, to jest inna sytuacja. Wtedy już nie ktoś mną dysponuje, tylko moje indywidualne zachowanie powoduje, że ktoś się do mnie zwraca, szanuje mnie. Myślę, że osiągnął Pan komfort wyboru tego, czego chce lub z czym się utożsamia, ale jest to skutek ciężkiej pracy. Nie ma nic bez ciężkiej pracy, to nie wchodzi w rachubę. Kariery są marne, kiedy nie wiąże się z nimi solidna praca. Dlatego myślę, że jeśli jestem cokolwiek wart, to tylko dlatego, że coś zrobiłem, wyharowałem, byłem uczciwy wobec przedmiotu, który został mi dany. Nie poświęcił Pan czegoś dla tej uczciwości zawodowej, nie zrezygnował z czegoś? Nie. Dopiero dzisiaj zastanawiam się nad pewnymi wygodami. Zawsze traktowałem swój dom, najbliższych za najważniejszych. Natomiast moja praca, to kim jestem jest jeszcze ważniejsze.
Czyli przekłada Pan pracę nad rodzinę? Był taki czas, teraz szukam odpoczynku, już jestem zmęczony i zniesmaczony tym co się dzieje, w związku z czym rodzina jest najważniejsza. Ale też nie można tego tak łatwo podzielić, nie można powiedzieć, że ja przedkładam jedno nad drugie, nie. Dla mnie praca jest najważniejsza, uważam, że człowiek urodził się do pracy, nie do lenistwa, choć lenistwo jest absolutnie potrzebne. Ktoś kto nie zwalcza lenistwa jest idiotą, jest ono potrzebne bo wzmaga w nas chęć powrotu do pracy… To mnie Pan pocieszył, muszę przyznać… Musi być czas nie robienia i czas robienia, absolutnie to jest konieczne. Wtedy to praca jest tą najistotniejszą częścią człowieka, bo inaczej to nie ma sensu. Rodzina jest dla Pana uzupełnieniem? Żadnym uzupełnieniem, to zupełnie inna kategoria mojego bytowania. Ro- » 27
www.epublic.com.pl
Wywiad » dzina jest jak dżungla, w której spoty-
kają mnie różne rzeczy. To fascynujące miejsce. Czyli mogę rozumieć, że potrafi Pan rozdzielić swoje życie na dwie części - kariera i rodzina. W pierwszej najważniejsza jest kariera, a w drugiej rodzina. Dokładnie tak bym to ujął, w swojej dziedzinie są najpoważniejsze. Potrafię to oddzielić, to nie nachodzi na siebie, bo jeżeli tak się stanie, może wywołać chorobę psychiczną. Sfery prywatności nie mogą wchodzić w sfery pracy, one są oddzielne. Czy przez realizowanie własnych aspiracji nie zawiódł Pan bliskich? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ale jak na nich patrzę to nie wydaje mi się. Są oni konsumentami mojej popularności i to konsumentami nie zawsze szczęśliwymi. Często nie chcą, by ich życie było związane z tym, iż jestem znanym aktorem, czy prorektorem uczelni. To nie jest dla nich komfort i kilka razy dali mi o tym do zrozumienia. Często mówi się, że w show biznesie, czy w środowisku aktorskim istnieje wiele zagrożeń, z którymi nie każdy potrafi sobie poradzić. Zależy jakich, bo o świństwo jest bardzo łatwo i jest tego bardzo dużo. Czasy są również „świnogenne”, czyli prowokują człowieka do takich zachowań. To wszystko to wojna. Najbliższa wojna jaka nas czeka to właśnie taka - na informacje, na ubrudzenie kogoś, obrzydzenie kogoś. To są wojny naszych czasów, gdzie ludzie opluwają się wzajemnie.
Nie ma teraz takiego szacunku, miłości, która jeszcze kilkanaście lat była. Ale może się mylę…
to skrupulatnie oddalam je od siebie, dlatego też nie cierpię na nadmiar pieniędzy.
Zna Pan osoby, które poległy w „karierowej wojnie”? Oczywiście, ale wolę tego nie mówić, jest to delikatne, są to dramaty ludzkie. Nie wiadomo do końca czym się kieruje rynek. Miałem mieć zdjęcia do filmu o Wałęsie u Pana Wajdy, dostałem propozycję, którą odwołano, mówiąc, że szukają kogoś innego. Rozmawiałem potem z Panem Andrzejem, powiedziano mu, że ja nie chcę grać… Jest zatem jakiś pośrednik, który taką sytuacją manipuluje. Luźne słowo jest gorsze od kopnięcia kogoś w pysk. Słowo jest bardziej bolesne od uderzenia, bo zostaje i przed nim też nie ma obrony.
Można się bardzo łatwo zapomnieć w takiej szybkiej, łatwej karierze, która przynosi duże pieniądze? Tak, takie kariery są krótkotrwałe, a te pieniądze niszczą człowieka, deprawują go. Wszystko musi mieć swój czas i swoją konsekwencję, musi być mądrze przemyślane. Zwykle takie kariery kończą się dramatami, wystarczy spojrzeć na kalendarz zgonów. Nikogo nie oceniam, ale czuję, że presja sławy i naporu telewizji dokucza.
Stara się Pan, jako profesor, przestrzec początkujących aktorów przed takimi zjawiskami, czy lepiej żeby to sami przeżyli? W tym przypadku nie ma nauki. Jeżeli nauczyłbym ich sposobu na przetrwanie w takiej sytuacji to jednocześnie uczę ich, że tak jest, a ja nie chcę aby tak postępowali. Chcę, żeby sami wobec tego chamstwa się odnaleźli. Mimo tego, że jest Pan sławny i znany, nie gości Pan w popularnych programach telewizyjnych czy na łamach brukowców. Jest to działanie zamierzone? Tak i ja się z tego bardzo cieszę. To jest dowód, że takie media się mną nie specjalnie interesują, a po drugie ja też dbam żeby się mną nie interesowały. A jeśli chodzi o te „popularne historie”,
Pan nie miał momentu w swoim życiu, w którym zachłysnął się sławą? Nie, na tym poziomie nigdy nie zidiociałem. Teraz mam taki moment, kiedy jestem bardzo znany, ale nie wiążę z tym obaw. W takim razie wydaje się Pan być szczęśliwym człowiekiem. Tak, ja jestem szczęśliwym człowiekiem, mam fantastyczną rodzinę, kochająca żonę i nie widzę powodu żeby coś zmieniać. Ja się muszę zmieniać, walczyć, iść cały czas do przodu. Czy w pana życiu było więcej szczęścia czy pracy, talentu? To wszystko się ze sobą łączy, może to zabrzmi próżnie, ale jeśli jest talent i chęć do pracy to pojawia się też szczęście, te elementy lgną do siebie i się łączą. Gorzej, jeżeli którejś z tych cech nie ma.
Estera Kozłowska
djcadchina.wordpress.
W
lutym na ekranach polskich kin ukazał się film „Promised Land”, którego tematyka pokrótce tematyka odnosi się do gazu łupkowego, wielkich korporacji i przeciętnych, szarych, niedoinformowanych obywateli. Miał swoją gwiazdę, Matta Damona, który był nawet scenarzystą tego obrazu. Film powinien wzbudzić w Polsce debatę ze względu na to, iż temat gazu łupkowego jest bardzo aktualny. Czy tak się stało? Trudno to ocenić, parę portali internetowych wydało kilka artykułów
28
Opinia
Współczesny film propagandowy?
Promised Land i jego drugie dno www.epublic.com.pl
– państwowego koncernu medialnego Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Emiraty Arabskie, jako członek OPEC, są trzecim z kolei największym eksporterem ropy na świecie. W Stanach Zjednoczonych fakt ten nie pozostał niezauważany i bardzo szybko powstała swego rodzaju „teoria spiskowa”, jakoby film sponsorowany przez Emiraty miał za zadanie przyczynić się do stworzenia opozycji, przeciwnej pozyskiwania gazu w U.S. i nadal uzależniać ten kraj od Arabskiej ropy. Według portalu CNNMoney, rzeczniczka produkcji filmowej, która odpowiedzialna była za pozyskiwanie funduszy, tłumaczyła, iż pieniądzę od Nation Abu Dhabi były częścią większej umowy, według której pozyskane środki są przeznaczane na 15 do 18 filmów, kręconych w trakcie 5-letniego okresu czasu - filmów o niezależnej tematyce. Kwestią indywidualną każdego z nas jest to, w którą prawdę wierzymy, i która wydaje nam się bardziej wiarygodna.
Faktem jest, iż pewne rzeczy posiadają swoje drugie dno i warto zwrócić uwagę na „zaplecze” filmu, zanim ślepo przyjmiemy wszystko, co sie w nim znajduję. I nie chodzi tu tylko o filmy, ale i o wszystkie informacje, które przyswajamy. Weźmy pod uwagę np. popularne i wszędzie wtrącane statystyki, które mają za zadanie uwiarygodnić konkretny przekaz. Zdarza się jednak często, że badania są manipulowane w taki sposób, aby pozyskać właśnie te odpowiednie wyniki, o które zleceniodawcy chodzi. W czasach gdzie informacja jest łatwo dostępna i powszechna, często traci ona na swojej jakości i prawdziwości. Warto zastanowić się dwa razy, zanim przyjmiemy coś za prawdę ogólną. Co można jeszcz dodać, film Damona ukazuje problem gazu łupkowego jedynie w czarnych, bądź białych barwach, nie uwzględnia natomiast pewnej palety szarości związanej z tym przedsięwzięciem.
, i k reb
o t ty z
s k e T
E-Public
na ten temat, jednak wśród rozmów na ulicy nie słyszało się raczej żywych wymian zdań, wśród sypmatyków i antysympatyków pozyskiwania gazu. Mam wrażenie, że widzowie raczej na ślepo przyjęli ideologię płynącą z filmu, jakoby pozyskiwanie gazu miało zabić całą przyrodę w promieniu kilometrów i wielkie korporacje nas wykończą. Nie mam zamiaru debatować tutaj nad tym, czy przesłanie filmu jest słuszne czy nie, oraz jakie wydobywanie gazu łupkowego ma rzeczywiście konsekwencję. Jest wiele informacji w internecie na ten temat i największym sukcesem filmu byłoby to, jeśli ktoś po seansie rzeczywiście „poszperałby” i poczytał na ten temat. Ważnym faktem, który umknął w polskich mediach, i który nie jest nigdzie wspominany w opisach i recenzjach filmu jest to, iż głównym sponsorem obrazu jest...Image Nation Abu Dhabi. Image Nation Abu Dhabi jest natomiast własnością Abu Dhabi Media
i l y z c
e i b o śli s
y m co
www.epublic.com.pl
a i s Ka
»
29
Przemyślenia Katarzyna Krasoń Kiedyś nierozważnie umówiłam się z kimś pod Empikiem na Rynku Głównym. Przyszłam trochę za wcześnie i tak oto stałam się częścią wielkiej krakowskiej poczekalni. Było nas dużo. Wszyscy niepewni, zniecierpliwieni. Z nogi na nogę, w prawo, w lewo, w komórkę. Nie, nie, no przecież to nie jest tak, że ktoś mnie wystawił… Nie wiem jak inni, ale ja tu po prostu jestem przed czasem. Aaa tam, napiszę kolejnego smsa, niech sobie nie myślą, że tak stoję bez sensu… W prawo, w lewo, ukradkiem na innych. Ten kto odchodzi spod Empiku z kimś, odchodzi jak zwycięzca. Ci którzy zostają liczą, że nie będą ostatnimi. Bo pod Empikiem najgorsza jest samotność. I czekanie.
Przydłużanie o czekaniu Czekanie automatycznie wydaje się być czymś złym. To wyjątkowy nudny i niewdzięczny temat, a mógłby zająć cały dział książkowy w Empiku. Nikt nie lubi czekania. Najczęściej kojarzy nam się ono z kolejkami do sekretariatów (=z nerwami), z czekaniem na wyniki (=z nerwami), z niepewnością „co dalej” (=z nerwami), z czuwaniem przy telefonie (=z nerwami). Nie ma co, od czekania można nabawić się nerwicy. Tak więc dość autodestrukcyjnie ciągle, uparcie i niezmiennie czekamy na coś, na kogoś. Czekamy na uśmiech losu, na zmianę. Czekamy na koniec czekania. Co prawda niektórzy mówią, że na pewne rzeczy warto czekać całe życie, ale jakoś nie jestem przekonana. W tym czekaniu jest coś nieżyciowego, bo jakby nie patrzeć, na poczekaniu i nawet po czekaniu rzeczy rzadko spadają same z nieba.
Czekanie jednak inspiruje Czekając pod Empikiem całkiem niechcący myśli się o czekaniu. Optymiści pewnie próbują znaleźć jego dobre strony. W końcu chyba nie jest tak źle, skoro ma się na co czekać. Paulo Coelho powiedziałby, że w życiu trzeba na coś czekać, tak więc nawet czekanie w kolejce do okienka może mieć głębszy sens. Podbudowana myślami tego typu, doszłam do wniosku, że jednak następnym razem umówię się na jakimś przystanku. Tam przynajmniej można doczekać się tramwaju. Zainspirowana czekaniem (albo z nudów) zastanawiałam się też na czym polega fenomen „to pod Empikiem”. 30
Pod Empikiem czekam, tęsknię Na pewno to samo centrum, miejsce widoczne i znane wszystkim – podobnie jak Wawel, smok, czy Kościół Mariacki. Ale to jednak Empik wygrywa w kategorii krakowskich poczekalni. I tak wymyśliłam, że przewaga Empiku wynika z faktu, że to taka ziemia niczyja. Miejsce emocjonalnie i funkcjonalnie neutralne, idealne na pierwsze spotkanie, gdy jeszcze nie wiemy czego możemy się spodziewać, ale rzecz jasna nie możemy się doczekać. I tutaj spotyka nas przykra niespodzianka, bo czas pod Empikiem wyraźnie się zatrzymuje. Pewnie czyta książki, albo słucha płyt, zresztą kto go tam wie.
Twoje niedoczekanie? Uff, wyczekany moment doczekania. Miałam szczęście i nie sama odeszłam www.epublic.com.pl
spod Empiku, ale z moich obserwacji (zresztą niezbyt odkrywczych) wynikło, że to wcale nie jest regułą. Czekanie okazuje się ryzykiem. Pod Empikiem, jak nigdzie indziej, napięcie współ-czekających jest wyczuwalne i zaraźliwe. Kto odchodzi pierwszy, ten lepszy. Kto czeka, ten chce uciekać. Tak więc gdy pojawia się ryzyko, że ktoś naprawdę może się nie doczekać, darujmy sobie tę całą rywalizację i nie zamieniajmy czyjegoś czekania w czekanie na wyrok. Humanitarni współ-czekający nie widzą, gdy ktoś spod Empiku odchodzi sam. Chyba nie ma sensu pogłębiać czyjeś nerwicy w tym zagonionym, znerwicowanym świecie, w którym już samo zdobycie się na czekanie może być małym heroizmem.
Artykuł
Nauka przez rozrywkę Wystawa paryska 1889 Wystawa paryska stworzyła iście bajkową rzeczywistość, zawierającą w sobie grę światła, dźwięku, koloru i nowoczesności. Połączyła ze sobą w jedność sztukę i przemysł, dając receptę udanego wydarzenia dedykowanego dla multikulturowej publiczności. Stała się również przykładem nauki przez rozrywkę. www.epublic.com.pl
31
Expo Radek Mamoń Paryż do roku 1889 gościł trzy wystawy światowe, które cieszyły się dużym powodzeniem. Jednak żadna z wcześniejszych nie dorównała tej ostatniej rozmachowi, powierzchni wystawienniczej i liczbie gości szacowanych na ponad 32 miliony. Rząd w listopadzie 1984 roku zdecydował się podjąć wyzwanie organizacji czwartej już wystawy w Paryżu. Została powołana specjalna komisja na czele z byłym ministrem sztuki Antoninem Proustem, która na główne miejsce ekspozycji wybrała tradycyjnie Pole Marsowe. Pozostałe pawilony miały mieścić się na Trocadero Hill i na Placu Inwalidów. Koszty przygotowawcze, czyli ponad 41 milionów franków, pokryło państwo, miasto stołeczne i prywatni inwestorzy. Prezydent Francji Marie Francois Sadi-Carnot dokonał otwarcia ekspozycji 6 maja. Organizatorzy na skutek ogromnej popularności i tłumów odwiedzających musieli przełożyć pierwotny termin zamknięcia wystawy na tydzień później, czyli 6 listopada.
Feralny termin? Rok 1889 przywoływał monarchom europejskim skojarzenia z wybuchem Rewolucji Francuskiej. Wiele krajów odmówiło początkowo przybycia na wystawę właśnie z tego powodu, wyrażając de facto sprzeciw wobec powstania Trzeciej Republiki. Dyplomacja francuska musiała podjąć kroki by wyperswadować zaproszonym krajom, iż data jest wyłącznie zbiegiem okoliczności, a uroczystości związane z Rewolucją będą oddzielone od wystawy i nie wpłyną na jej przebieg (odbyły się w Wersalu dzień przed oficjalnym otwarciem). W rezultacie 35 krajów oficjalnie wyraziło chęć uczestnictwa, jednak prawie wszystkie były reprezentowane w ekspozycjach przygotowanych przez prywatnych wystawców. Mimo to żadna ze wcześniejszych wystaw uniwersalnych nie przyciągnęła tak wielu republik z Centralnej i Południowej Ameryki, pragnących wyrazić swoją odrębną tożsamość i chcących zapewnić sobie miejsce w nowoczesnej społeczności międzynarodowej.
Geneza Eiffla Minister handlu i przemysłu Edouard Lockroy chciał uświetnić wystawę specjalną atrakcją, która przyciągnęłaby jeszcze większą rzeszę przedsiębiorców i gości. Projekt na trzystumetrową żela32
Zdjęcie ze zbiorów autora
zną wieżę wygrał Gustave Eiffel. Mimo wielu głosów sprzeciwu, zwłaszcza ze strony grona paryskich artystów, projekt został zrealizowany. Okazał się absolutnym hitem i ikoną wystawy. Żadna budowla od czasu londyńskiego Kryształowego Pałacu nie była tak efektywnym przykładem innowacyjnej inżynierii. Konstrukcja każdego wieczoru była oświetlona tysiącami kolorowych lamp, tworząc fantastyczną atmosferę sprzyjającą nie tylko podziwianiu miasta z umieszczonej na niej platformie widokowej, ale i odwiedzaniu restauracji zawieszonych nad innymi budynkami. Kontrowersyjna wieża Eiffla od razu stała się kultowa, pozostając obecnie najczęściej fotografowanym obiektem Paryża. To właśnie pod nią znajdowało się główne wejście prowadzące na Champ de Mars i do reszty budynków ekspozycji: Pałacu Przemysłu, Placu Sztuk Pięknych, Pałacu Sztuk Wyzwolonych i Galerii Maszyn. Ponad osiemdziesiąt budynków mieściło w sobie rożnego rodzaju ekspozycje i atrakcje, w tym również Pałac Dzieci z grami i teatrem kukiełkowym.
A gdzie Polska? Kraj znajdujący się pod wpływem obcych mocarstw nie mógł uczestniczyć w wystawach światowych jako niezależne państwo. Polskie uczestnictwo zawierało się zatem w reprezentacjach Rosji, Austrii i Prus zgłaszanych przez specjalne komitety rządowe, a prace znajdujące się w ekspozycjach pozostałych państw www.epublic.com.pl
rejestrowano jako polonika. Wiara w odzyskanie niepodległości towarzyszyła wszystkim Polakom i przejawiała się w rozmaitych pracach artystów. Zauważono potrzebę kultywowania tradycji i upominania się o naród, nawet za cenę występowania wspólnie z zaborcami. Polska prasa komentowała relacje spod wieży Eiffla, ale również ubolewała z powodu niedostatecznej reprezentacji z ziem polskich. Zabrakło obiecujących malarzy z Galicji oraz docenionych już wcześniej artystów. Mimo tego, jeden z osiemnastu przyznawanych podczas wystawy medali honorowych trafił w ręce Józefa Chełmońskiego, który przedstawiał na swych płótnach głównie tematykę ludową. Medale złote, srebrne i brązowe w liczbie szesnastu otrzymali między innymi Wacław Szymanowski, Józef Pankiewicz, Wojciech Gerson.
To tylko wystawa sztuki? Podczas wystawy nie zapomniano również o nauce i technice. Swoje produkty zaprezentowały między innymi firmy Daimler, Benz, a przedsiębiorstwa elektryczne mogły udowodnić zalety użycia technologii świetlnej. Sam Thomas Edison pokazał 493 wynalazków, jak na przykład elektryczny gramofon. Nie zabrakło prezentacji poświeconych edukacji, higienie, gospodarce społecznej i stanie klasy robotniczej, choć żadna z organizacji charytatywnych i robotniczych nie otrzymała zaproszenia do wzięcia udziału w wystawie. Wystawa światowa w Paryżu dała cenną lekcję przyszłym gospodarzom. Okazało się, iż równie ważny jak wystawy i wykłady, jest też sposób prezentacji techniki i przemysłu, który potrafi przemienić ją w czystą magię. Przez ponad pół roku w mieście panowała atmosfera jaka towarzyszyła otwarciu wystawy, z fajerwerkami, koncertami i balami. Organizatorzy zapewnili swoim gościom przykład modelu nauki przez zabawę, promowany tak często współcześnie. Nierzadko zdarzały się słowa krytyki, iż owej zabawy było zbyt dużo. Wystawa okazała się sukcesem, zależnym od właściwego balansu między edukacją i rozrywką, a sama technika stworzyła ku temu przyjazne środowisko. Republikańska Francja odniosła ponowny triumf i odbudowała dawna pewność siebie.
Artykuł
Śmierć komiwojażera, narodziny yuppie, zwycięstwo Igreka farm4.static.flickr.com
Marcin Stroński Dramat „Śmierć komiwojażera” Arthura Millera został napisany pod koniec lat czterdziestych dwudziestego wieku, jednak zawiera wiele ponadczasowych prawd o zawodzie handlowca. Przez te siedemdziesiąt lat rzeczywistość diametralnie się zmieniła, jednak archetyp Willy Lomana wciąż dla wielu jest odwzorowaniem idealnego handlowca, jakiego można by postawić w podparyskim Biurze Miar i Wag w Sevres niczym figurę woskową z Muzeum Madame Tussaud.
T
ak zakurzona figura starego handlowca, odpowiada z pewnością ideałowi wielu managerów sprzedaży, którzy chcieliby u siebie w firmie widzieć kogoś takiego jak Willy Loman, człowieka który bezgranicznie ufał swojej firmie, zrobiłby dla niej wszystko, poświęcił się jej bez reszty, praca w niej była dla niego sensem istnienia. Sam Willy mówił: „handel to najwspanialszy zawód, jaki można sobie wymarzyć. Bo co może dać większą satysfakcję”. Ale Loman nie był typem yuppie, który
w pogoni do kariery zrobi wszystko żwawo uczestnicząc w wyścigu szczurów, nie był ekspansywny uważając, że szefowie sami dostrzegą jego liczne zasługi. On był gotowy na każde poświęcenie dla swojego chlebodawcy, niezależnie od tego, co ten z nim uczyni. Żona Linda zauważy z bólem i smutkiem: „W marcu mija trzydzieści sześć lat, odkąd pracuje w tej firmie, zdobywa nowe rynki, a teraz na stare lata, odebrali mu stałą pensję!”. Stary komiwojażer był wygodny dla swoich przełożony, którzy widząc, że wypalił się zawodowo postanowili się go pozbyć wyrzucając na śmietnik historii. Utrata pracy była dla niego tragedią większą niż cokolwiek innego: „Nie interesują mnie historyjki z przeszłości ani żaden kit tego rodzaju, kiedy lasy się palą, rozumiecie? Wszędzie szaleją pożary… A mnie dziś wywalili z roboty”. A siedem dekad później? Psia wierność Lomana może jedynie śmieszyć młodych handlowców, a jego naiwna wiara w firmę wywołuje, co najwyżej uśmiech polizolowania. Ktoś taki jak Willy nie mógł zrobić kariery tuż po drugiej wojnie, a obecnie przepadłby z kretesem w korporacyjnych korytarzach. Dzisiejszy yuppie bez wahania zmieniłby pracodawcę, który
obiecankami wybrukował mu niebo wyobrażeń o lepszym kiedyś tam, później.
Dla lepszego jutra Bo Loman całe życie oddawał za obietnice lepszego życia, obietnice, które były jedynie czczą gadaniną mającą skłonić go do coraz większego wysiłku. Dla dzisiejszego, przepełnionego konsumpcjonizmem świata, jego marzenia wydają się banalne: „Raz w życiu chciałbym spłacić jakiś sprzęt, zanim się popsuje! Czy zawsze muszę ścigać się ze złomowiskiem”. Słowa szefa były jedynie narracją budującą wyobrażenie o swoim znaczeniu. Potem Willy Loman sam już sobie dopowiadał, przeceniał sam przed sobą swoje znaczenie dla przełożonych. Jego syn Biff zarzucał mu przecież w kłótni: „I do niczego nie doszedłem, boś mnie tak napompował sodówą, że nie mogłem znieść, by ktokolwiek mi rozkazywał”. Całe smutne życie Willego Lomana przepełnione było pustką i wiarą w lepsze kiedyś, udawanie do końca przed sobą i przed innymi, byle nie okazać słabości. Wiedzieli o tym doskonale jego najbliżsi: W „Bostonie zwykle odbywał sześć, siedem spotkań dziennie. Teraz tylko wystawia z wozu » 33
www.epublic.com.pl
Przemyślenia » walizki i ładuje je z powrotem, a i tak
jest wykończony. Zamiast chodzić pieszo z próbkami, tylko gada. Robi samochodem siedemset mil, a kiedy dociera na miejsce, nikt go nie zna, nie wita. I co chodzi po głowie facetowi, który po tak długiej jeździe nie zarabia ani centa? To oczywiste, że gada sam do siebie”. Pozwalali mu się oszukiwać, aby sam przed czuł się silniejszy, aby jego życie nie wyjawiło się do cna. Bo przecież komiwojażer zawsze może, zawsze jest skuteczny, nigdy nie przegrywa, zawsze ma zapała, nieograniczoną potencję do ekspansji na kolejne rynki i zdobywania wciąż nowych klientów….
Pestka czy miąższ Specjalista do spraw sprzedaży to przede wszystkim, ktoś samotny skazany na zarządzanie sobą i realizacją planu sprzedaży, od którego zależą jego premie. Ważne dla niego, podobnie jak dla Willy Lomana, powinno być tylko to co można sprzedać. Wartości takie jak choćby etyka, uczciwość czy profesjonalizm zasłaniane są przez skuteczność tu i teraz. Willy Loman był wiele lat doskonałym sprzedawcą, przemierzał tysiące kilometrów, aby przynieść firmie duże dochody. Póki był młody i rzutki, firma doceniała go obiecując, że zostanie wspólnikiem, a naiwny Loman w to wierzył, ufając że nie ma nic lepszego we wszechświecie. Po latach przeżuwania przedsiębiorstwo wypluło go jak pestkę, zaś smakowity miąższ ze smakiem wyjadło, by wyrosnąć na rosłego, barczystego faceta, który nigdy nie zastanawiał się skąd się wzięły jego bicepsy. Stary komiwojażer, który oddał firmie swoje najlepsze lata, niedoceniony, odtrącony, unicestwił się…. Kim jest handlowiec? Ile jest wart? Tyle ile jego wykonany plan. Nie ważnej jakie wartości sobą przedstawia, jak reprezentuje przedsiębiorstwo na zewnątrz, co myślą o nim klienci. Ważna jest tylko jego teraźniejsza skuteczność, zaś zdecydowanie mniej istotne staje się, czy specjalista do spraw sprzedaż chce związać się z firmą na lata, czy posiada chęci, aby się uczyć czy jest inteligentny czy też kompletny gbur z niego. Ile mamy już soku? Ile miąższu? Mniam.
Ściska się, no nie… Pamiętacie starą reklamę Frugo? Reklama kultowa jak młody, lekko olewający chłopak trafia nią w dzwon, który zaczyna od zderzenia z pestką dzwonić, a przerażone ptaki odlatują. Chłopak odpowiada flegmatycznie i od niechce34
nia: „Ściska się no nie”. Współczesny Willy Loman to taka pestka. Manager, od niechcenia jedynie odpowiada: „Ściska się no nie”. Czasy krwiożerczego, dziewiętnastowiecznego darwinizmu powinny odejść. Wydaje się, że pokolenie Y, już mniej łase na korporacyjny poklask, niezbyt chętnie będzie uczestniczyć w wyczerpującym wyścigu szczurów. Pokolenie szukające work balanced, nie chce być tylko pierwszym wśród szczurów. Obecni młodzi - inaczej niż Loman dla idei czy yupies dla kariery - nie wyplują z siebie wszystkich żył i ścięgien dla korporacji. Wolą być ostatnim człowiekiem niż pierwszym szczurem. Nie chce być pokolenie Y tym, którego kości bieleją na firmowych korytarzach, po których z gracją przechadzają się managerowie. Igreki są tymi, którzy pragną wygrać życie dla siebie, czerpać z niego, nie utopić się w łyżce dążenia do lepszego kiedyś dla kiepskiego teraz… Żona starego Lomana stwierdza: „Nie ma też idealnego charakteru, ale jest ludzką istotą, której przytrafiło się nieszczęście. Dlatego zasługuje na uwagę. Nie pozwolimy go wrzucić do dołu jak starego psa”. Nie warto zginąć duchowo nawet dla najpiękniejszego epitafium…
ludzie to nie szczury, to dość rozumne stworzenia. Ci mądrzejsi nie staną do wyścigu w jednej drużynie dożywotnio jak Willy Loman. Oni otrzepią z rękawa niepiękny kurz i pójdą tam, gdzie będzie im lepiej, gdzie ktoś będzie potrafił docenić ich inicjatywę, pomóc gdy nie wychodzi. Szczurze ryjki napakowane frazesem z sesji coachingowych cholernie drażnią odrobinę inteligentniejszych. Trudno podważyć prawdy objawione wypowiadane ze swadą godną Steva Jobbsa czy Mojżesza, który właśnie spowodował rozstąpienie się Morza Czerwonego. W każdej firmie znajdziemy takich proroków, którzy potrafią mówić wzniosłe bujdy swoim ludziom. Tylko, że nie ma już takich Lomanów, którzy kupią te opowieści. Mamy albo yuppie z pokolenia X działających na rzecz swojej kariery nie dających sobie wmówić tych bredni, myślących głównie o swojej karierze, albo wyluzowanych z pokolenia Y, którzy nie chcą nawet przybierać niewinnej miny żółtego misia, który im bardziej zagląda do słoika tym bardziej miodu tam nie ma.
Specjalista do spraw sprzedaży to przede wszystkim, ktoś samotny skazany na zarządzanie sobą i realizacją planu sprzedaży, od którego zależą jego premie. Ważne dla niego, podobnie jak dla Willy Lomana, powinno być tylko to co można sprzedać.
To już inne pokolenie. Oni wiedzą, że to nie byt kształtuje świadomość, że to ich umysł, indywidualizm, może ich wynieść do ciekawszych, lepszych wyzwań. Nie chcą być już tylko wyciskaną maszynką. Pokolenie Y jest w XXI wieku, podczas gdy pracodawcy wciąż są w czasach schyłkowego Lomana… Umysł managerów zamroził się w skale lodu dalekiej przeszłości lub może raczej chciałby, aby po realnym świecie wciąż biegały mamuty… Szefowie nie zdążyli zauważyć, że naiwny i przyjmujący z wiarą wsiowego głupka komiwojażer już dawno nie żyje. Syn Lomana Happy zadeklaruje na grobie ojca zadeklaruje: „Zobaczysz, pokażę i tobie i wszystkim innym, że Willy Loman nie umarł na próżno. Miał dobre marzenie. To jedyne, jakie można mieć: zostać człowiekiem numer jeden. O to tutaj walczył i teraz ja zwyciężę w jego imieniu”. Pokolenie młodych zaczyna pokazywać, że można…
A usta ich pełne śliny frazesu A managerowie? Władcy dusz, którzy często nie ryzykując przez całe życie ani jedną złotówką, mają usta pełne frazesów. Wycierają sobie szczurze ryjki mową trawą na temat budowania relacji, sposobów pozyskiwania, poszukiwania, generowania, sposobów na sprzedaż… I tak można w nieskończoność. Ale www.epublic.com.pl
Tylko zmiana jest wieczna
Jak być słoniem, gdy w głowie ma się mamuty A zatem jak ma funkcjonować współczesny szef? Słuchać ludzi, traktować ich jak poważnych rozmówców, a nie
naiwniaków, jak dorosłych, a nie jak dzieci. Zostawiać w domu coachingową grypserę o samorozwoju, przesiąkniętą nowomową o możliwościach związanych z budowaniem relacji z klientem oderwaną od prawideł realnego życia. Pracownicy oczekują konkretu, dobrego produktu, który z czystym sumieniem będą mogli polecić klientowi. Podwładni po prostu chcą wiedzieć ile realnie zarobią na prostą, swojską rękę, a nie ile milionów mogą zgarnąć… w głowie managera. Personel chce być partnerem, ogniwem potrzebnym firmie do osiągnięcia sukcesu, chce współtworzyć oblicze korporacji, nie stanowić jedynie środka do celu jakim jest zysk, ale by ich dobro było jednym z celów managementu. Jeśli pracownicy otrzymają taką szansę będą zmotywowani, wierni i chętni tworzyć przyszłość przedsiębiorstwa. Personel sprzedaży może w końcu stać się podmiotem, nie zaś przedmiotem działań managementu. Takie jest moje, bankowego sprzedawcy marzenie, bo jak stwierdzi jego brat Charles: „Dwa pyłki na kapeluszu – i koniec z nim. Niech nikt go nie potępia, mówię. Komiwojażer musi mieć marzenia, chłopcze” Autor jest politologiem, pracownikiem sektora bankowego, laureatem Nagrody Etyki Bankowości i Finansów im. Robina Cosgrove. Wszystkie cytaty pochodzą z książki Arthura Millera „Śmierć komiwojażera” w tłumaczeniu Anny Bańkowskiej, wyd. „Pruszyński i S-ka” (2009)
Anna Pawełczak
Z
anim pojawi się w nas pytanie, dotyczące nurtującej nas sprawy, w naszym umyśle pojawia się odpowiedź. Dlaczego zatem zadajemy pytanie ? Dla upewnienia się w swojej podświadomej odpowiedzi, ze strachu przed odpowiedzialnością. Tak, dokładnie. To słowo jest spychane na bok w słowniku lekkoduchów i nie dojrzałych osób. Boimy się wziąć odpowiedzialność za swoje wybory, życie, sytuację. W chwili zadawania pytania nie szukamy odpowiedzi, szukamy zapewnienia że istnieją różne możliwości,
i.images.cdn.fotopedia.com
Pokolenie Y jest w XXI wieku, podczas gdy pracodawcy wciąż są w czasach schyłkowego Lomana… Umysł managerów zamroził się w skale lodu dalekiej przeszłości lub może raczej chciałby, aby po realnym świecie wciąż biegały mamuty… Szefowie nie zdążyli zauważyć, że naiwny i przyjmujący z wiarą wsiowego głupka komiwojażer już dawno nie żyje.
Odpowiedzialność z których możemy skorzystać. Płynięcie pod prąd oznacza olbrzymią odpowiedzialność. Możesz mieć 50 lat i nadal być na poziomie dojrzałości dziesięciolatka. Decydowanie o swoim życiu, słuchaniu rad lecz mądrych różni się od poszukiwania zapewnienia, że zawsze będzie dobrze a wiemy ,że nigdy „dobrze” nie będzie. Problemy i dylematy zawsze będą nam towarzyszyć. Możemy wziąć odpowiedzialność za swoje uczucia i decyzje. Nie oznacza to wcale , że życie będzie usłane różami. Odpowiedzialność kojarzy mi się
ze zbroją, którą możemy założyć na walkę z życiem. Dobrze przygotowani, uzbrojeni osiągniemy sukces na samym początku. Lepsze to niż współczesne podejście -wszystko mi się należy. Nic ci się nie należy, tylko to za co możesz wziąć odpowiedzialność, co własnymi rękami wypracujesz i własnym umysłem przemyślisz. Kiedy przestaniesz uciekać od odpowiedzialności za swoje życie, otworzą się przed Tobą nowe możliwości. Jesteś odpowiedzialny za uczucia, jakie w Tobie drzemią. Ludzie mogą wzbudzać w Tobie te uczucia, lecz co » 35
www.epublic.com.pl
Przemyślenia z nimi zrobisz będzie zależeć wyłącznie do Ciebie. Często słyszy się zwalanie odpowiedzialności oraz winy na innych ludzi za wyrządzone krzywdy. Pomijam tutaj przypadki gwałtów, zabójstw, co jest odrębnym tematem i wiadome jest, że osoba gwałtu nie jest odpowiedzialna za to co się jej przydarzyło. Z braniem odpowiedzialności wiąże się również postrzeganie świata i problemów. Jedni przyjmują postawę obronną – świat jest zły, więc trzeba się zaryglować i brać ile się da. Drudzy przyjmują postawę atakującą – świat jest zły więc trzeba walczyć z wszystkimi ,z systemem, z ludźmi bo każdy dba tylko o siebie. Kolejni stwierdzą, że najważniejsza jest współpraca – Ty coś zrobisz i ja coś zrobię i wspólnie poprawimy naszą sytuację. W różnych systemach, różne postawy działają dobrze. Odpowiedzialność jest dojrzałą drogą do bycia szczęśliwą osobą.
h.koppdelaney / Foter.com / CC BY-ND
Katarzyna Sokołowska
Z
astanawiałeś się kiedyś jak wiele jesteś w stanie zrobić, aby udowodniać sobie, że nie ma granic i jednocześnie pomóc drugiej osobie? Dla niektórych zdobycie kolejnego levelu w grze komputerowej jest znakiem pokonania pewnej granicy. Inni zaś wolą udowodnić sobie, że wszystko jest możliwe, przebiegając maraton. W tym roku 42 bohaterów przebiegnie ten morderczy dystans, zbierając pieniądze dla Asi, która straciła nogę. Dla każdego z nas, pomimo treningów, będzie to zdobycie pewnego rodzaju Mont Everestu.To właśnie dzięki temu wyzywaniu chcemy pokonać własne bariery. Postawiliśmy sobie dwa cele: zarówno dotrzeć do mety o własnych siłach jak i uszczę-
36
śliwić dziewczynę, której życie zmieniło się w jednej sekundzie. Nikt nigdy nie przypuszczałby, że Asia wysiadając z pociągu straci nogę. Po tym wydarzeniu jej perspektywy na przyszłość zmieniły się a ciągłe rehabilitacje oraz brak pieniędzy na protezę nogi przedstawiają czarną wizję na przyszłość. Celem akcji jest zebranie tych 42 tysięcy, które zmienią jej perspektywy i umożliwią zakup protezy. To właśnie dzięki niej, Asia będzie w stanie wrócić do swojego życia i z powrotem cieszyć się swoją największą pasją, jaką jest fotografia. Możesz stać się częścią czegoś wielkiego, pomóc komuś nie wychodząc z domu! Wystarczy, że odmówisz sobie jednego piwa a jego wartość przeznaczysz na protezę dla Asi! Tak mało czawww.epublic.com.pl
su i pieniędzy a tak dużo może zmienić w czyimś życiu! Oczywiście jeżeli tylko chcesz to zapraszamy Cię do wspierania nas podczas biegu. Bardzo liczymy na Twoje wsparcie! Każdy sposób mobilizacji mile widziany. Jeżeli chcesz poznać całą drużynę bohaterów zapraszamy na stronę: 42doszczescia.pl. Znajdziesz tam również szczegóły akcji oraz zdjęcia i filmy z naszych treningów. Możesz również być na bieżąco, dołączając do wydarzenia na facebook.com Pomóż nam więc dobiec do mety! Popraw swoją karmę, wspomagając naszą akcję 42doszczęścia.pl. Każda złotówka to kolejne metry, które łatwiej będzie nam pokonać na trasie Cracovia Maraton 2013!
E-Public
Jak to było
z pierwszym rowerem?
Andrzej Kozdęba Pierwszy rower napędzany pedałami powstał dopiero w 1842 roku. Wcześniej dużą popularnością cieszyły się drezyny – dwukołowe pojazdy, których użytkownik, chcąc przejechać kilka metrów, musiał odpychać się nogami od ziemi. Przyznasz, że w obecnych czasach rozwiązanie takie wydaje się i męczące i niewygodne. Podobnie myślał Kirkpatrick McMillan, o którym kiedyś pisałem na blogu jamowie.to. Szkocki kowal posiadał pasję i nie przejmował się zdaniem ludzi. W opinii ogółu Kirkpatrick był niegroźnym dziwakiem, ponieważ maksymalnie poświęcał się temu, co uwielbiał robić: spędzał długie godziny w swoim warsztacie, ulepszając dobrze funkcjonujące przedmioty. To dawało mu radość. Jego pasja nie musiała być rozumiana przez innych ludzi. Nie przejmował się ich osądami, docinkami, zapewnieniami, że to nie potrzebne, a tak w ogóle to na pewno się nie uda! Kirkpatrick robił swoje. Dzięki temu w 1842 roku stał się pierwszym w histo-
rii rowerzystą. Przejechał na swoim wynalazku 229 kilometrów osiągając zawrotną w tamtych czasach prędkość 13 kilometrów na godzinę (bez stosowania niedozwolonych środków). Dla sobie współczesnych był „diabłem na kołach”. Historia mówi, że jego premierowy przejazd oglądał spory tłum gapiów. Podniecenie, które wywołał jeździec było tak duże, że kilkuletnia dziewczynka została przypadkowo wypchnięta na ulicę i potrącona przez McMillana. Sprawa miała swój finał w sądzie, gdzie na Kirkpatricka nałożono grzywnę w wysokości pięciu szylingów. Rowerzysta nigdy jej jednak nie zapłacił, gdyż sędzia, zafascynowany jego wynalazkiem, puścił go wolno w zamian za zaprezentowanie działania roweru. Wymyślenie roweru napędzanego pedałami było kwestią czasu. Gdyby nie zrobił tego Szkot to na pomysł tego typu pojazdu wpadłby ktoś inny a o sympatycznym kowalu świat nigdy by nie usłyszał. Wystarczyłoby jedynie, by Kirkpatrick posłuchał sceptyków. Osób, które każdego dnia przechodząc obok jego warsztatu, wskazywały palcami dziwaka pracującego nad ulepszeniami. www.epublic.com.pl
McMillan nigdy nie opatentował swojego wynalazku i być może dlatego jest dzisiaj bohaterem dla większości anonimowym. Nie był wystarczająco przedsiębiorczy? Nie zależało mu na pieniądzach? Nie wiem i szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodzi. Facet miał swoją pasję, którą realizował każdego dnia. Pasję, która przyniosła mu kilka minut sławy i życie wypełnione szczęściem. Kowal powinien zainspirować i Ciebie. Być może siedzisz właśnie i robisz coś, co większość Twoich znajomych uznaje za marnowanie czasu. Zastanawiasz się, czy jednak nie mają oni racji. Za każdym razem, gdy ogarną Cię wątpliwości przypomnij sobie historię szkockiego kowala i czerp z niej garściami. McMillan nie poddał się. Olał otaczające go głosy, trwał w swojej walce i osiągnął sukces. Posiadał trzy cechy, które są niezbędne do tego, by zwyciężać: był odważny, wytrwały w tym, co robił i żył swoją pasją. Jeżeli i Tobie nie zabraknie żadnej z tych cech i tej fantastycznej chęci działania, to zrealizujesz swoje plany i marzenia. 37
Dziupla Jonasza
leśne przemyślenia
Thomas Bucher | fotopedia.com
Jonasz Burak
O
d co najmniej kilku lat obserwując to co dzieje się w Polsce, odnoszę nieodparte wrażenie, że my Polacy, jesteśmy modowymi potentatami. I wcale nie mam na myśli mody z journali i wybiegów paryskich czy mediolańskich, (aczkolwiek może niektórym by się przydało), ale nie nad ubiorami chciałbym się rozwodzić a nad czymś innym. Jeszcze kilka lat temu, przeciętny Polak nie miał bladego pojęcia o tańcach takich jak rumba, foxtrot, dancehall, jive, że o kilku odmianach salsy nie wspomnę. Sytuacje zmieniły programy telewizyjne, traktowane przez ludzi niejako kursy tańca, bo przecież, która młoda kobieta nie chciałaby „wywijać” na parkiecie ze swoim partnerem jak bosko tańcząca Kasia Cichopek ze swoim partnerem Marcinem Hakielem, czy Kinga Rusin ze Stefano Terrazzino? Narodził się swoistego rodzaju kult tańca, który przeobraził się w modę na taniec zwłaszcza wśród młodych ludzi. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby otwierając lodówkę nie zobaczyć kolejnego programu tanecznego, czy ogłoszenia z kursami tańca, a nawet serialu, w którym główną rolę gra taniec.
38
Słowem 98% polskiego społeczeństwa było (jest?) „ekspertami” od tańca nawet „Pan Zdzisio” z zakładu ślusarskiego czy „Pani Zosia” z warzywniaka oglądając kolejne odcinki „Tańca z gwiazdami” nie szczędziło słów krytyki, kompletnie się na tym nie znając, zresztą jak i niektóre osoby z jakże wybitnego jury. Ale moda „na coś” ma to do siebie, że lubi przemijać i jak szybko wchodzi na piedestał, równie prędko musi z niego zejść ustępując miejsca „nowemu”. Obecnie Polacy są mistrzami w gotowaniu. Skacząc z kanału na kanał możemy odnajdywać kolejne przepisy na przeróżniste przepyszności i obserwować zamiłowanie naszych rodaków do gotowania nie koniecznie dobrego. Niedługo dojdzie do tego, że udając się do restauracji będziemy musieli sami przygotować sobie posiłek i jeszcze za niego zapłacić właścicielowi, bo przecież moda na gotowanie czegokolwiek sięgnie zenitu, i kto wie czy w co drugim domu nie będzie restauracji? Tyle, że po takim gotowaniu nie mamy pewności, czy a) najemy się, b) pozostaniemy w takim samym zdrowiu i samopoczuciu jak przed spożyciem posiłku. Piszę o tym nie bez kozery, ponieważ na castingach do programów bądź co www.epublic.com.pl
bądź kulinarnych wybierane są osoby, które przyznają, że gotować nauczyły się dwa tygodnie przed rozpoczęciem programu. Możemy sobie wyobrazić jak mógłby smakować schabowy z kapustą od takiego talentu kulinrnego . To tak jak w tym dowcipie: Kobieta gotuje obiad. Nagle mąż zamyka książkę kucharską. - Prosiłam Cię tyle razy żebyś mi nie przeszkadzał w kuchni! Zamknąłeś książkę kucharską i nie wiem co ugotowałam! I ktoś mi tu powie, że to nie moda? Ostatnio również zapanowała moda na śpiewanie. Zgadnijcie za czyją sprawą? Oczywiście za sprawą naszej ukochanej, nieocenionej, niezastąpionej telewizji! Potencjalne gwiazdy i gwiazdeczki oceniane są przez inne gwiazdy i gwiazdeczki, które robiąc to raz lepiej, raz gorzej, dostarczają w ten sposób specjalistycznej wiedzy już wcześniej wymienianym przeze mnie Panu „Zdzisiu” i Pani „Zosi”, którzy oglądając taki program wyłapują, ile to uczestnicy użyli ozdobników lub, ile oktaw wyżej powinni zaśpiewać dany utwór. Nie muszę chyba wspominać, że będziemy najczystszym krajem w Europie? A to z powodu kolejnej mody! Na sprzątanie! Rodacy wzięli się masowo do sprzątania,
Ale moda „na coś” ma to do siebie, że lubi przemijać i jak szybko wchodzi na piedestał, równie prędko musi z niego zejść ustępując miejsca „nowemu”. Obecnie Polacy są mistrzami w gotowaniu. Skacząc z kanału na kanał możemy odnajdywać kolejne przepisy na przeróżniste przepyszności i obserwować zamiłowanie naszych rodaków do gotowania nie koniecznie dobrego.
Recenzja
www.asfalt.pl
Tomasz Stroński
W
łaśnie pod takim tytułem ukazała się nowa płyta O.S.T.R. i Hadesa. Mimo, że 26 lutego trafiła do masowej sprzedaży to już dwa tygodnie wcześniej pokryła się złotem (15 tys egzemplarzy sprzedanych dzięki przedpremierowej sprzedaży internetowej). Tytuł w stosunku do zawartości z pewnością jest mylący. Mimo, iż projekt opierał się na współpracy dwóch charyzmatycznych twórców to tworzy to idealnie uzupełniającą się całość. Sama geneza powstania płyty wydaje się być już zupełnie nietypowa. Emade, czyli producent z wytwórni Asfalt, z którym O.S.T.R. miał już okazję wielokrotnie współpracować m.in. przy projekcie POE wysłał ten sam bit tym dwóm artystom. Ci zamiast wdać się w spór o pierwszeństwo przy nagrywaniu, postanowili nagrać coś wspólnie. I tak narodziła się idea stworzenia wspólnego wydawnictwa. Pierwszym owocem tej współpracy był utwór „600 Dni”, który był symbolicznym hołdem dla wszystkich dotkniętych wojną w Syrii, jednak nie znalazł się na opisywanym albumie. To właśnie doświadczenie Adama Ostrowskiego w połączeniu ze świadomością muzyczną, którą zdobył m.in. dzięki wyższemu wykształceniu muzycznemu (Akademia Muzyczna w Łodzi w klasie skrzypiec) zapewnia sukcesy jego produkcjom. Znany jest również z żywiołowych występów przed publicznością, gdzie wraz z DJ-em Haemem tworzy prawdziwą muzyczną ucztę, popisując się przy tym niepowtarzalnym freestylem. O.S.T.R. za swoją działalność był już nagradzany m.in. dwoma Fryderykami, kilkoma Złotymi Płytami i jedną Platynową. Hades to raper z Warszawy, współpracujący z wytwórnią PROSTO. Mimo, że jest on już znany środowisku hip-hopowemu w Polsce, to wydaje się, że prawdziwa popularność zostanie zapoczątkowana właśnie tym albumem. Dotychczas można było go kojarzyć www.epublic.com.pl
E-Public
czyszczenia, pucowania, polerowania swoich domostw oczywiście, a jakżeby inaczej, po obejrzeniu jednego z programów o tym traktujących. Niektórzy celowo będą bałaganić, żeby móc posprzątać i stać się modnym. W mojej głowie patrząc w przyszłość rodzi się jedno pytanie: Co będzie następne w ”modowej kolejce”? Może zaczniemy dzięki natłokowi motoryzacyjnych programów masowo naprawiać samochody, zaprzestając tym samym wizyt u mechaników? Co w efekcie zaskutkuje tym, że będziemy „zasuwać” super sprawnymi, stuningowanymi brykami? Jadąc tak szybko, że modne przecież w naszym kraju fotoradary nie zdążą zrobić nam zdjęcia. Albo na przykład zapanuje moda na bycie znachorami i będziemy się wzajemnie leczyć, tudzież uzdrawiać, i zostaniemy najzdrowszym narodem europejskim jak nie światowym. Albo może modnym będzie chodzenie na rzęsach i klaskanie uszami jednocześnie? Okaże się to być może w niedalekiej przyszłości.
głównie z projektu HiFi Banda. Po udanej współpracy w ramach HAOSU wchodzi on od razu do hip-hopowej ekstraklasy w Polsce. Płyta szybko odniosła sukces, będąc jedną z najlepiej sprzedawaną w marcu w największych sklepach muzycznych. Projekt, który wydawał się być początkowo niepewnym okazał się strzałem w dziesiątkę. Głosy obu raperów, dzięki wyjątkowej wyrazistości uzupełniają się w znakomity sposób. Mimo różniącego się flow utwory idealnie się domykają. Teksty wydają się być przemyślane, bez niepotrzebnego siłowania się ze słowem, co często można zaobserwować na polskim rynku muzycznym. W wielu utworach warstwę liryczną dopełniają krótkie dialogi zapożyczone z filmów. Większość podkładów dźwiękowych wyprodukował sam O.S.T.R., choć na płycie znajdziemy również produkcje grupy Killing Skills Touch. Charakterystyczną cechą podkładów jest wyostrzenie dźwięków instrumentów smyczkowych, szarpanych i dętych, co z pewnością jest już stałą wizytówką Ostrego. Surowe produkcje dopieszczone cutami przez DJ HAEMA i DJ KEBSA tworzą bardzo dobrze słuchający się materiał. Wydawnictwo 16 premierowych utworów zostało również oryginalnie zapakowane. Okładką albumu zajął się SewerX. Już została ona nazwana najlepszą spośród tych, które zostały wydane przez Asfalt Records, co również dodaje odpowiedniej wyrazistości. Zostały również nagrane trzy teledyski, do utworów: Czas dużych przemian, Psychologia tłumu i Ona i Ja. Album HAOS mimo, iż jest to eksperymentalna produkcja prezentuje wysoki poziom, dlatego też warto się zapoznać z tym materiałem. Jest to charyzmatyczna dawka klasycznego rapu podana jednak w świeżej i oryginalnej formie. Dobra płyta powinna przede wszystkim wyróżniać się jakością, a dla tego albumu jest to cecha podstawowa. 39