3 minute read
Płonące królestwa
księga 1. Jaśminowy tron
W przygotowaniu: księga 2. Oleandrowy miecz księga 3.
Advertisement
Kroniki Ambhy
księga 1. Cesarstwo piasku księga 2. Kraina popiołu
Carly.
Sprawiasz, że świat staje się lepszy.
Prolog
Na dziedzińcu cesarskiego mahalu układano stos. Przez położone wysoko okna wlatywała woń ogrodów: słodkich róż i jeszcze słodszych cesarskich igłokwiatów, bladych i delikatnych, rosnących w takiej obfitości, że przeciskały się przez kratownicę, a ich białe płatki rozpościerały się na murach z piaskowca. Kapłani rzucali te płatki na stos, mrucząc pod nosami modlitwy, zaś służący przynosili drewno i układali je starannie, polewali kamforą i ghi, pryskali kropelkami perfumowanych olejków.
Zasiadający na swoim tronie cesarz Ćandra pomrukiwał wraz z innymi. W dłoniach trzymał sznur paciorków modlitewnych. Każdy z nich był żołędziem ozdobionym imieniem jednej z matek płomienia: Diwjanśi, Ahamara, Nanwiśi, Suhana, Minakśi. Recytował, a jego dworzanie – królowie miast-państw Paridźatdwipy, ich książęcy synowie, ich najdzielniejsi wojownicy – recytowali wraz z nim. Jedynie król
Aloru i gromada jego bezimiennych synów zachowywali zwracające uwagę, wymowne milczenie.
Na dziedziniec wprowadzono siostrę cesarza Ćandry.
Po jej bokach szły jej damy dworu. Po lewej bezimienna księżniczka z Aloru, powszechnie nazywana po prostu Alori, po prawej zaś Narina, dama szlachetnej krwi, córka wybitnego matematyka ze Srugny oraz arystokratki z Paridźatu. Odziane były w krwistą ślubną czerwień. Na włosach nosiły korony z drobnych gałązek oplecionych nicią naśladującą gwiazdy. Gdy wkroczyły na dziedziniec, oczekujący mężczyźni skłonili głowy, przycisnęli twarze do podłogi i rozłożyli płasko dłonie na marmurze. Kobiety zostały ubrane z czcią i naznaczone błogosławioną wodą. Modlono się za nie dzień i noc, aż świt rozjaśnił niebo. Stały się na tyle święte, na ile tylko było to możliwe w przypadku kobiet.
Ćandra nie skłonił głowy. Obserwował siostrę.
Nie założyła korony. Rozpuszczone, poplątane włosy spływały jej z ramion. Posłał pokojówki, żeby ją przygotowały, ale odprawiła je wszystkie, zagryzając zęby i płacząc. Posłał jej też karmazynowe sari, haftowane najdelikatniejszym złotem z Dwarali, wonne od igłokwiatów i perfum. Odmówiła włożenia go i zamiast tego wybrała najjaśniejszą żałobną biel. Rozkazał kucharzom, by doprawili jej dania opium, jednak nie chciała jeść. Nie została pobłogosławiona. Stała na dziedzińcu z nieozdobioną głową i rozczochranymi włosami niczym żyjąca klątwa.
Jego siostra była głupim i kapryśnym dzieckiem. Nie znajdowaliby się tutaj, przypomniał sobie, gdyby nie okazała się całkowicie niekobieca. Gdyby nie próbowała wszystkiego zniszczyć.
Główny kapłan ucałował bezimienną księżniczkę w czoło. Tak samo uczynił z damą Nariną. Gdy zbliżył się do siostry Ćandry, ta wzdrygnęła się i nadstawiła policzek.
Kapłan cofnął się.
– Możecie się wspiąć – rzekł spokojnym tonem, spoglądając na nią bez emocji. – Wespnijcie się i zostańcie matkami płomienia.
Jego siostra ujęła swoje damy za ręce. Ścisnęła je mocno. Stały tak we trzy przez długą chwilę, po prostu się trzymając, po czym puściła je.
Damy podeszły do stosu i weszły na jego szczyt. Uklękły. Siostra cesarza nie poruszyła się. Stała z uniesioną głową. Wiatr dmuchnął w jej włosy płatkami igłokwiatu, które odznaczyły się bielą na całkowitej czerni.
– Księżniczko Malini – powiedział główny kapłan – możesz się wspiąć.
Wespnij się, pomyślał Ćandra. Okazałem ci większą litość, niż na to zasługiwałaś, i oboje to wiemy.
Wespnij się, siostro.
– Wybór należy do ciebie – oznajmił kapłan. – Nie będziemy cię zmuszać. Zrezygnujesz z nieśmiertelności czy jednak się wespniesz?
Propozycja nie zostawiała miejsca na dwuznaczności. Jednak dziewczyna nie ruszyła się. Znów pokręciła głową. Łkała w ciszy, starając się nie okazać żadnych uczuć.
Duchowny skinął głową.
– Zatem zacznijmy – rzekł.
Ćandra wstał. Paciorki modlitewne zagrzechotały o siebie, gdy przestał je ściskać.
Oczywiście, że musiało do tego dojść.
Zszedł z tronu. Pokonał dziedziniec, krocząc przed morzem pochylonych mężczyzn. Ujął siostrę za ramiona, bardzo delikatnie.
– Nie lękaj się – powiedział do niej. – Dowiedziesz swojej czystości. Uratujesz swoje imię. Swój honor. A teraz WESPNIJ SIĘ.
Jeden z kapłanów zapalił pochodnię. Dziedziniec wypełnił się wonią palonego drewna i kamfory. Duchowni zaczęli niskimi głosami śpiewać pieśń, która nabrzmiała w powietrzu. Nie zamierzali czekać na cesarską siostrę.
Ale wciąż był czas. Stos nie został jeszcze podpalony.
Gdy księżniczka kolejny raz pokręciła głową, cesarz chwycił ją pod brodę i zadarł jej głowę.
Nie trzymał jej mocno. Nie krzywdził jej. Nie był potworem.
– Pamiętaj – zaczął niskim głosem, który niemal ginął pod dźwięczną pieśnią – że sama ściągnęłaś na siebie ten los. Pamiętaj, że zdradziłaś rodzinę i wyrzekłaś się swojego imienia. Jeśli się nie wespniesz... Siostro, pamiętaj, że sama postanowiłaś sprowadzić na siebie zniszczenie, a ja uczyniłem wszystko, co w mojej mocy, żeby jednak ci pomóc. Pamiętaj o tym.
Kapłan przytknął pochodnię do stosu. Drewno powoli zaczęło zajmować się płomieniem.
Ogień odbił się w jej oczach. Spoglądała na brata z twarzą niczym lustro: pozbawioną uczuć, nieodbijającą w jego stronę niczego oprócz ciemnych oczu oraz poważnych brwi, u obojga identycznych. Ich wspólnej krwi, ich wspólnych kości.
– Mój bracie – odparła – nie zapomnę.