NR 1.2015
|
CZERWIEC 2015
|
ISSN 2449-7967
|
www.kurier-karlowicki.pl
>> JESTEM Z KARŁOWIC
FOT. PIOTR MITELSKI
Zrobić razem coś dobrego dla osiedla
Z Krzysztofem Szczerbą rozmawia Maciej Matyka
MACIEJ MATYKA: W ubiegłorocznej edycji Wrocławskiego Budżetu Obywatelskiego (WBO) zwyciężył Twój projekt numer 347, polegający na budowie boiska na skwerze przy alei Kasprowicza, naprzeciwko kościoła. Jak przebiegają prace nad nim? Uda się sprawę dopiąć i stworzyć boisko jeszcze w 2015 roku? KRZYSZTOF SZCZERBA: Mój projekt zakłada nie tylko budowę boiska o sztucznej nawierzchni, lecz także budowę siłowni na otwartym powietrzu oraz instalację ławek i koszy na śmieci na skwerze. Boisko powinno służyć zarówno do gry w piłkę nożną, jak i w koszykówkę, i piłkę ręczną. Jako lider tego projektu jestem w stałym kontakcie z zarządem Zieleni Miejskiej, któremu powierzono wykonanie projektu, a nasza współpraca przebiega jak dotąd dobrze. W czerwcu powinny zostać zakończone prace nad całością dokumentacji technicznej. Natomiast, według mojej wiedzy, budowa boiska i siłowni zewnętrznej powinna zostać sfinalizowana już jesienią tego roku. W międzyczasie zabiegam o kolejne inwestycje dla Karłowic. Jakie projekty dotyczące Karłowic składałeś w tym roku do WBO?
W tegorocznej edycji zgłosiłem dwa projekty dotyczące naszego osiedla. Pierwszy z nich o numerze 420 nosi nazwę „Plac zabaw i ławki w parku u zbiegu ulic Krzywoustego, Długosza i Czajkowskiego”. Budowa nowego placu zabaw w tym miejscu znalazła się w moim programie wyborczym do Rady Miejskiej w zeszłym roku. Okolica parczku na rogu Krzywoustego i Długosza jest bardzo gęsto zaludniona, a niestety w pobliżu brakuje terenów rekreacyjnych z prawdziwego zdarzenia. Mieszka tam wiele rodzin z dziećmi, które zgłaszają zapotrzebowanie na odnowiony plac zabaw. Również seniorzy i zmęczeni tygodniem pracy mieszkańcy okolicy mogliby znaleźć zieloną oazę spokoju w uporządkowanym parku, w którym w końcu znalazłyby się ławki i ścieżki spacerowe z prawdziwego zdarzenia.
Drugim ze zgłoszonych przeze mnie w tym roku projektów jest projekt numer 730, noszący nazwę „Rewitalizacja Placu Piłsudskiego – Perły północnego Wrocławia!”. Projekt zakłada kompleksową rewitalizację historycznego rynku Karłowic. W ramach tego projektu doszłoby do odnowy zieleni na skwerze przy Placu Piłsudskiego, a także wymiany nawierzchni na samym placu oraz budowy nowego chodnika wokół placu. Mój projekt zakłada również instalację nowych, pasujących do
otoczenia lamp ulicznych, stojaków rowerowych, a także samoobsługowej stacji naprawy rowerów. Jakich zmian potrzebują Twoim zdaniem Karłowice? Wiem, że składałeś pisma o przebudowę przejazdu na Boya-Żeleńskiego.
Karłowice to jedno z najpiękniejszych miejsc we Wrocławiu, ale wiele jeszcze trzeba zrobić, by poprawić komfort naszego życia na tym osiedlu. Problemem jest niewątpliwie komunikacja Karłowic z centrum oraz innymi osiedlami. W związku z dużymi korkami na Kasprowicza i Boya-Żeleńskiego droga do pracy bywa koszmarem. Aby zmniejszyć ten problem, złożyłem do Rady Miejskiej projekt zakładający przebudowę wiaduktu kolejowego nad Boya-Żeleńskiego. Cieszy mnie fakt, iż pomysł, którego byłem autorem, został jednogłośnie przegłosowany przez Radę Miejską Wrocławia i przesłany do PKP. Mam nadzieję, że w związku z planowaną przebudową linii kolejowej Wrocław-Oleśnica, moje działania umożliwią poszerzenie wiaduktu nad Boya-Żeleńskiego i spowodują zmniejszenie korków na naszym osiedlu, a w konsekwencji także spadek zanieczyszczenia powietrza. Co jeszcze chciałbyś usprawnić na Karłowicach?
Uważam, że potrzebujemy większej liczby połączeń punktualnej komunikacji miejskiej. Zmorą korzystających z MPK są ciągłe spóźnienia; a co zrobić, gdy następny autobus, na przykład linii 130, będzie dopiero za pół godziny? Jak zdążyć na przesiadkę, jak wytłumaczyć kolejne spóźnienie do pracy czy szkoły? O sprawniejszą komunikację miejską chciałbym powalczyć w najbliższym czasie. Nie chodzi tylko o dojazd do centrum, ale też na inne osiedla. W tym celu zaangażowałem się w działania grupy Wrocławskiego Referendum 2015. Jednym z pytań, które chcemy zadać mieszkańcom jesienią, jest kwestia budowy linii tramwajowej na Psie Pole. Wielu karłowiczan wie, jakim koszmarem jest dojazd w godzinach szczytu autem czy autobusem z naszego osiedla na Psie Pole. Budowa tramwaju znacząco skróci czas tego dojazdu. Jakie masz pomysły na aktywizację społeczności Karłowic?
To od nas – mieszkańców zależy, jak będzie się rozwijała nasza okolica i czy przyjemnie będzie się nam żyło. Nieraz brakuje nam drobnych rze-
czy na przykład potrzebujemy naprawić koło od roweru albo mamy do sprzedania kanapę. Innym razem chcemy wynająć mieszkanie albo zorganizować się w większą grupę, aby razem zrobić coś dobrego dla osiedla. Jak znaleźć ludzi, z którymi razem możemy osiągnąć te mniejsze lub większe cele? Pomoc sąsiedzka, a ostatnio internet, to najpopularniejsze sposoby. Mnie zależy jednak na tym, aby poszerzać grupy, z którymi naturalnie współpracujemy. Jak chciałbyś to osiągnąć?
Ostatnio na jednym ze spotkań z przedstawicielką urzędu miejskiego zaproponowałem, aby na terenie osiedla powstało dziesięć ogólnodostępnych tablic ogłoszeniowych. Na nich każdy mógłby zamieścić swoje ogłoszenie. Pomoże to z pewnością przedsiębiorcom, ale także zwiększy dostępność różnych klubów i kółek zainteresowań i pomoże mieszkańcom w samoorganizacji. Być może dzięki takim inicjatywom, wielu ludzi znajdzie nowych przyjaciół, a może i miłość. Warto poprawiać współpracę i więzi międzyludzkie, bo nie tylko ilość pieniędzy w portfelu, ale także nasze relacje z innymi decydują o jakości naszego życia.
FOT. ALEKSANDER ZYŚKO Krzysztof Szczerba – radny Rady Miejskiej Wrocławia. W latach 2013-2014 był przewodniczącym Rady Osiedla Karłowice-Różanka. Mieszkaniec Karłowic, absolwent prawa na Uniwersytecie Wrocławskim i ekonomii na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu, lider projektów WBO.
1
>> JESTEM Z KARŁOWIC
Wszystko w życiu jest przypadkiem Z Anną Barton, właścicielką Domu Lodów Barton, rozmawia Agnieszka Wieszaczewska
Lody Barton to marka, która narodziła się na Karłowicach. Wrocławianie z odległych dzielnic przyjeżdżają do lodziarni na ulicy Kasprowicza, żeby uraczyć się słynnymi lodami. Pani Anna, właścicielka firmy, od ponad czterdziestu lat jest również związana z osiedlem. Wszystko zaczęło się na ulicy Zawalnej – tam powstała jej pierwsza kawiarnia. Właśnie o niej, o domu na Kasprowicza i o Karłowicach rozmawiałyśmy w stylowym wnętrzu lodziarni Barton.
Zdjęcia pochodzą z fanpage’a Lody Barton na Facebooku
AGNIESZKA WIESZACZEWSKA: Skąd pomysł akurat na lody? ANNA BARTON: Można powiedzieć, że to był przypadek. Wszystko w życiu jest przypadkiem (śmiech). W 1971 roku zostałam sama z dwojgiem dzieci, więc musiałam coś wymyślić, żeby nas utrzymać. Z zawodu jestem pielęgniarką, ale zawsze miałam pociąg do biznesu. Pani pierwsza lodziarnia powstała na ulicy Zawalnej…
Tak, to właściwie był bar kawowy, ale miałam tam też lody. Pamiętam, że zawsze były ogromne kolejki, zwłaszcza w sobotę i niedzielę. Od czwartej rano kręciłam lody, żeby mieć trochę na otwarcie, często byłam tak zajęta, że nie wiedziałam nawet, jaka jest pogoda za oknem. Na Zawalnej sprzedawałam lody przez 15 lat – od 1971 do 1986 roku.
Tutaj, na Kasprowicza założyłam lodziarnię w 1997 roku, po wielkiej powodzi. Wcześniej miałam wytwórnię lodów na Kozanowie – sprzedawałam lody do sklepów i prowadziłam kawiarnię. Podczas powodzi moją wytwórnię zalało. Miałam przez tydzień trzy metry wody w lokalu. Kiedy w końcu opadła i weszłam do środka, to oczywiście okazało się, że wszystko zostało zniszczone, cały sprzęt. Ostała się tylko jedna maszynka – tradycyjna, rzemieślnicza – i to właśnie ona mnie uratowała. Już myślałam, że to koniec, ale pewnej bezsennej nocy wymyśliłam sobie, że zrobię lodziarnię w domu. I tak powstała lodziarnia na Kasprowicza?
Tak. Ludzie przyjeżdżają do niej z całego Wrocławia. W tej chwili mam siedem lodziarni, a jednak ludzie najbardziej lubią właśnie tę. Mam też punkt w Arkadach Wrocławskich, rozmawiałam kiedyś z klientem, który powiedział mi, że jest tu bardzo pięknie, ale on jednak woli przyjechać na Kasprowicza, bo czuje się tam jak u cioci na imie-
2
>> NR 1.2015
>> CZERWIEC 2015
ninach (śmiech). Myślę, że ludzie w lodziarni na Kasprowicza czują się tak swojsko, bo wnętrze ma klimat, jest też ogród.
Pamiętam, że jak wyjeżdżałam i zapomniałam zamknąć bramę, to przyszedł i mi zamknął (śmiech).
Jestem mieszkanką Karłowic od 1957 roku. Zmieniam adresy, ale zawsze w obrębie osiedla. Lubię Karłowice, dobrze mi się tu mieszka, mam tu wszystko, czego mi potrzeba. Moje dzieci chodziły tu do szkoły podstawowej, a potem do liceum.
Lubię chodzić nad Odrę i na spacery do parku, ale w sumie nie mam na to zbyt wiele czasu. Mam dużo pracy, ale z kolei bez niej nie wyobrażam sobie życia. Dawniej, gdy ludzie tak często nie wyjeżdżali na weekendy, to się szło nad rzekę, rozkładało się na trawie koce i całe rodziny się tak spotykały. Teraz znowu się do tego wraca.
Czuje się Pani związana z Karłowicami?
Jak to się stało, że zamieszkała Pani w domu przy alei Kasprowicza?
Początkowo mieszkałam na ulicy Obornickiej, a na Kasprowicza odprowadzałam dzieci – najpierw do żłobka, potem do przedszkola. I zawsze, jak tędy przechodziłam, to mi się ten dom tak bardzo podobał, że w drodze powrotnej musiałam przy nim przystanąć i na niego popatrzeć. Później, gdy już miałam lodziarnię na Zawalnej, a dzieci były dorosłe, przeczytałam w „Słowie Polskim” ogłoszenie, że ktoś chce zamienić dom na Kasprowicza 20 na mieszkanie willowe, najchętniej w tej samej parafii. Serce mi zakołatało, chociaż nawet nie wiedziałam, jaki numer ma ten mój ulubiony dom. Podjechałam tam i okazało się, że to właśnie ten. Tak się złożyło, że w tym samym czasie kupiłam mieszkanie na ulicy Wincentego Pola i akurat nie miałam już oszczędności, ale powiedziałam sobie, że i tak go biorę (śmiech). Pożyczyłam pieniądze, gdzie się dało i kupiłam ten dom. Jak tylko zobaczyłam wnętrze, to wszystko mi się tu bardzo spodobało. Te drzwi rozsuwane, meble, które teraz tu stoją, pochodzą jeszcze z oryginalnego wystroju.
Ma Pani jakieś ulubione miejsca w okolicy?
Który smak lodów lubi Pani najbardziej?
Od dwóch lat coś mnie napadło na grejpfrutowe lody (śmiech). Lody to moja pasja, ciągle wymyślam coś nowego, smakuję – robię to z przyjemnością.
Dobrze się Pani żyje z sąsiadami?
Tak, mam tu dobrych sąsiadów. Kiedyś mieszkał tu profesor Zubik, który już niestety nie żyje. To był wspaniały człowiek. Można było go słuchać godzinami. On był bardzo dobrym sąsiadem.
Anna Barton – z wykształcenia pielęgniarka, właścicielka Domu Lodów Barton. Kocha to, co robi. Od 1955 roku mieszkanka i miłośniczka Karłowic.
>> PRZEWODNIK PO KARŁOWICACH GRAŻYNA BRONICKA
Plac Piłsudskiego – kraina bajkowego dzieciństwa Plac Marszałka Józefa Piłsudskiego we Wrocławiu wiele posiadał imion: Am Markt, komunisty Gottwalda, czy – zaraz po wojnie – poety Jerzego Żuławskiego. Tak samo wiele posiada miejsca w sercach jego dawnych i obecnych mieszkańców. Ktoś, kto choć raz zawitał w to miejsce, na zawsze zapamięta jego urok. Poczuje, jakby przeniósł się w czasie i przestrzeni, z ruchliwych, gwarnych, pełnych szumu samochodów i tramwajów ulic Wrocławia do niby prowincjonalnego miasteczka, gdzie czas płynie znacznie wolniej, a ludzie znają się od pokoleń. Wrażenie to skrzętnie wykorzystują filmowcy, wybierając plac Piłsudskiego na plenery wielu filmów.
Plac Piłsudskiego powstał – tak jak cała dzielnica – na początku XX wieku, jako wcielenie pięknej pozytywistycznej idei „miasta-ogrodu, stanowiącej element urbanizacji z „ludzką twarzą”. Dziewiętnastowieczny bum przemysłowy doprowadził do przeludnienia ówczesnych ceglano-kamiennych miast. Potrzebne było więc stworzenie satelickiego zielonego osiedla – ekologicznego, jak pewnie byśmy dzisiaj powiedzieli. Powstały Karłowie – uwieńczone okazałym rynkiem, umieszczonym na głównej osi dzielnicy. Przez dzieciątki lat rynek ten stanowił centrum kulturalne i społeczne dzielnicy.
FOT. KRZYSZTOF BRONICKI
Lata płyną a dawni mieszkańcy odwiedzają Am Markt coraz rzadziej. Jednak każda taka wizyta łączy się ze wspomnieniami dzieciństwa i beztroskich zabaw, ale również strachu i grozy wojny. Dawni wrocławianie wspominają godziny spędzone w schronie znajdującym się pod skwerem, przerażający dźwięk syreny przeciwlotniczej umieszczonej na dachu jednego z budynków czy to, jak zostali wyrzuceni na zabójczy mróz przez swoich nazistowskich dowódców, którzy bronili Festung Breslau nawet za cenę ogromnych zniszczeń. Po wojnie niemieccy mieszkańcy utracili swój Am Markt.
Koła historii nie dało się zatrzymać. Do zniszczonego Wrocławia przybyli nowi osadnicy – wyrzuceni ze swych domów na wschodzie Polski, ograbieni z majątków, pozbawieni dachu nad głową, szukający nowego lepszego życia. Trafili do doszczętnie zrujnowanego miasta, gdzie jedną z niewielu niezniszczonych enklaw były właśnie Karłowice. Plac –jak pozostała część północnego osiedla – nadawał się do zamieszkania. Kwatery rozdzielano głównie pracownikom niedalekich zakładów przemysłowych, w tym dawnej Fabryki Wodomierzy (dzisiejsza ASPA) przy ulicy Długosza oraz Stoczni Rzecznej przy ulicy Kwidzyńskiej. Wspólna praca i wspólne sąsiedztwo szybko zbliżały ludzi do siebie. Nierzadko na placu osiedlali się bliscy krewni, co dodatkowo wiązało mieszkańców. Minęło ponad 70 lat, lecz na placu nadal mieszkają osoby pamiętające tamte czasy oraz ich dzieci, wnuki i prawnuki. Rotacja mieszkańców jest niewielka, dlatego każdy nowy mieszkaniec lub turysta jest obserwowany, ale zarazem przyjacielsko przyjmowany. Dla wielu plac to nadal beztroska, idylliczna kraina bajkowego dzieciństwa. Nie przetrwała znajdująca się na skwerze fontanna, nad którą stał pomnik niemieckich żołnierzy poległych w czasie I Wojny Światowej. Lecz pozostałości po armaturze fontanny świetnie nadawały się do zabaw w „czterech pancernych”, budowania „bazy” lub zabawy w dom, gdzie gotowało się obiady i zawierało małżeństwa na niby. Starsze dzieci grały w klasy, gumę, piłkę nożną, a młodzież zawłaszczała skwer z przyległymi uliczkami, urządzając turnieje badmintona. Plac z jego
przyległymi ogrodami to miejsce, w którym wyobraźnia mogła zaprowadzić w najodleglejsze czasy.
Przez dziesiątki lat plac stanowił centrum życia Karłowic. Mieściły się tu najpotrzebniejsze sklepy: rzeźnik, delikatesy, garmażerka, AGD, sklep odzieżowy, sklep obuwniczy, apteka do dziś utrzymana w oryginalnym stylu. Kilkadziesiąt kroków od placu stoi piekarnia Karłowicka obwieszczająca co wieczór aromatycznym zapachem, że już rano będzie czekał na wszystkich świeży chleb zakopiański i bułki wiedeńskie.
Pytając o to miejsce wrocławian, można usłyszeć: Tak, wiem, znam, tam jest Agora. Niestety Centrum Kultury Agora już nie ma w tym miejscu, ale greckie słowo oznaczające rynek pozostało w pamięci. CK Agora mieściło się w budynku dawnej gospody Pod Lipami. Niestety budynek sprzedany przez miasto i zaniedbany przez właściciela dzisiaj popada w ruinę. CK Agora stanowiło przez lata serce karłowickiego ryneczku. To w tym miejscu odbywały się koncerty, studniówki, wesela, bale sylwestrowe i inne imprezy, które z nostalgią wspominają karłowiczanie. Restauracja w Agorze przyciągała mieszkańców i osoby pracujące w okolicy, zachęcając smacznymi obiadami. Przez wiele lat na placu odbywała się
giełda antyków i staroci. Co roku mieszkańcy witali pasjonatów UFO. Na placu mieściła się biblioteka publiczna, z której korzystały całe pokolenia mieszkańców. Równie charakterystycznym elementem palcu, przez który kojarzą go mieszkańcy Wrocławia, jest komenda Policji.
Niestety, obecnie plac zapomniany przez władze miasta, staje się parkingiem. Ta przestrzeń, dla nas – ludzi, którzy się tu urodzili i wychowali, jest naszym miejscem na ziemi, naszą małą ojczyzną. Trudno byłoby nam mieszkać gdzieś indziej, nie na Karłowicach, nie na placu. Dlatego tak bardzo ciężko nam pogodzić się z tym, że ten karłowicki ryneczek stracił swoją funkcję. Mamy nadzieję, że perła północnego Wrocławia znów zachwyci pełnią swego piękna i będzie szczególną atrakcją zarówno dla mieszkańców Wrocławia, jak i turystów, którzy tak chętnie go odwiedzają. Grażyna Bronicka – socjolog, mieszkanka Placu Piłsudskiego we Wrocławiu, wnuczka Pionierów Wrocławia, Radna Rady Osiedla Karłowice-Różanka.
3
>> PRZEWODNIK PO KARŁOWICACH MARCIN WAROWNY
Browar w mieście stu mostów Karłowice może i nigdy nie były gastronomiczną pustynią, ale na pewno przez ostatnie lata pozostawały co najwyżej sawanną. Od lat brakowało tu miejsca, gdzie można by zjeść coś więcej, niż kolejną pizzę, czy zapiekankę – mówi jeden z mieszkańców Karłowic – miejsca, do którego można wieczorem wyjść z przyjaciółmi na kufelek zimnego piwa, połączony z czymś więcej, niż kolejny mecz piłki nożnej i orzeszki... Dzięki wierze w marzenia i wytrwałości w ich spełnianiu takie miejsce powstało. Z miłości do złocistego trunku i spotkań przy spływającym pianą kuflu narodził się Browar Stu Mostów. Grupa młodych ludzi związanych z Wrocławiem, czy to pochodzeniem, czy miejscem studiów, połączyła siły, by stworzyć tu browar rzemieślniczy – manufakturę dobrego piwa łączącą zdobycze współczesnej nauki z wielowiekową tradycją wrocławskiego piwowarstwa. Przed wojną we Wrocławiu istniały aż 34 browary, dziś funkcjonują jedynie dwa – powstały w 1992 roku Spiż – mekka niemieckich turystów i niedawno stworzony Browar Stu Mostów.
Po długich poszukiwaniach właściwego miejsca, wybór padł na niszczejącą kamienicę przy ul. Długosza, gdzie po wojnie mieściło się jedno z dwóch kin na Karłowicach – Kino Wodomierz. W procesie rewitalizacji budynku od początku brali udział założyciele browaru – Grzegorz i Arletta Ziemianowie. Miało to być miejsce, gdzie nie tylko powstawać będzie piwo inne niż to, które zalewa sklepy i kluby w naszym mieście, ale także można będzie zobaczyć proces jego powstawania na własne oczy i wychylić kufelek u źródła. Pomysłodawcy browaru postawili na sprzęt sprawdzonej, niemieckiej firmy, mającej doświadczenie w pracy z piwnymi rzemieślnikami. We wnętrzu budynku przestrzeń jest otwarta, podzielona na dwa poziomy. Wszystko to sprawia, że przychodząc do browaru, przenosisz się w inny świat. Siedzisz na balkonie, niczym w loży teatru, obserwując znajdujące się na dole
FOT. ARCHIWUM BROWARU STU MOSTÓW
kadzie i zbiorniki połączone skomplikowaną siecią rur. Ściany z czerwonej cegły i chromowo-miedziane elementy wykończenia baru tworzą kompletną całość – nowoczesną, a jednocześnie przyjazną.
Zespół oprócz właścicieli tworzy dwóch piwowarów – Grzegorz i Mateusz – absolwenci wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego, specjalizujący się w technologii przemysłu fermentacyjnego. Jeden doskonalił warsztat w polskich browarach, drugi zdobywał szlify w Kanadzie; teraz łączą siły przy tworzeniu wrocławskiego piwa. Do tego kucharze – Tomek i Michał – szukający nowych odsłon tradycyjnych, prostych przepisów, bez zbędnego komplikowania. Za kontuarem spotkasz natomiast dwóch rozgadanych barmanów, którzy pomogą Ci wybrać coś dla siebie z szerokiej oferty alkoholi i dań. Oprócz własnej produkcji browarnicy proponują też piwo z innych, niewielkich browarów Europy i Ameryki. Entuzjaści pienistego trunku nie tylko zaznają tu wyśmienitych smaków, ale także będą mogli wysłuchać ciekawych, opowiadanych przy kufelku, historii związanych z browarem i produkowanym tu piwem. To świetne miejsce na
mapie Karłowic, by spędzić chwilę wolnego czasu.
W sezonie letnim w Browarze szykuje się kilka ciekawych wydarzeń, które warto uwzględnić w swoich wakacyjnych planach. Niezależnie od tego, które z nich wybierzesz, będzie to dobra okazja, by odkryć na nowo ten rejon naszego osiedla.
Przy okazji spaceru na naszych wałach, warto przejść się kawałek dalej i zawitać na chwilę w chłodny półmrok industrialnych wnętrz Browaru Stu Mostów. W zalewie komercji i konsumpcji miło jest odwiedzić miejsce, gdzie czas płynie nieco wolniej. Tym milej, że takie miejsce znajduje się tuż za rogiem...
Marcin Warowny – miłośnik historii, fantastyki i dobrej kawy. Karłowiczanin z urodzenia i wyboru.
Kto ma czas na dobre piwo, ten ma czas na wszystko Z Arlettą i Grzegorzem Ziemianami, inicjatorami powstania Browaru Stu Mostów, rozmawia Marcin Warowny Co znajdą u Was miłośnicy historii Karłowic i wrocławskiego piwowarstwa? Znajdą klasyczny, miejski, rzemieślniczy browar. Przez 10 lat, od czasu zamknięcia Browaru Piastowskiego, nie było we Wrocławiu takiego miejsca. W 2014 roku na Długosza założyliśmy browar – po to, by produkować rzemieślnicze piwo i aby pokazywać, czym różni się taka produkcja od masowej. Powstał z naszej tęsknoty za satysfakcją z tego, co się robi, z tęsknoty za prostszym i wolniejszym życiem. Można u nas zobaczyć cały proces warzenia. Wielu ludzi z branży uważa karłowicki browar za najładniejszy w kraju. Przyjeżdżają oglądać go znakomici piwowarzy, smakosze i turyści z całego świata. Oprowadzamy zawsze we wtorki i w soboty. Na Długosza zaczęliśmy też organizować spotkania kilku pokoleń wrocławskich browarników, pracow-
4
>> NR 1.2015
>> CZERWIEC 2015
ników nieczynnych już browarów: Piastowskiego, Zakrzów i Browaru Mieszczańskiego. Spotykamy się, by się integrować i poznawać długą historię wrocławskiego piwowarstwa. Jak na wizycie u Was skorzystają piwowarzy-amatorzy?
Piwowarów zwykle interesuje technologia. Dlatego ściągają na Długosza nawet z bardzo daleka. Mamy na Karłowicach technologię, którą wykorzystują najbardziej renomowane browary rzemieślnicze na świecie. Zależało nam na najwyższej jakości na każdym etapie procesu warzenia piwa. Wybraliśmy innowacyjny sprzęt browarniczy firmy BrauKon. Zarówno zawodowcy, jak i amatorzy dobrze się u nas czują. Chętnie zwiedzają browar, zadają pytania. No, a potem jest już samo piwo, możliwość degustacji i rozmowy o nim.
FOT. ARCHIWUM BROWARU STU MOSTÓW
>> PRZEWODNIK PO KARŁOWICACH na tym, żeby wokół browaru toczyło się życie: spotkania przy piwie, degustacje i odtwarzanie kultury piwnej. Zapraszamy na wydarzenia w samym browarze i do letniego ogródka na Długosza. Bo kto ma czas na dobre piwo, ten ma czas na wszystko. Jakie jeszcze wydarzenia planujecie w okresie wakacyjnym?
Czerwiec to u nas Miesiąc Piw Pszenicznych. W połowie miesiąca organizujemy tygodniową Ucztę Zapachów, której atrakcją będą zapachy stworzone na Uniwersytecie Przyrodniczym. Będziemy używać naturalnych aromatów – chmielu, wody, ziemi, wiatru. Lipiec będzie dedykowany piwom ciemnym, a na początku sierpnia planujemy Dzień Piwa i Piwowarów – największe święto w naszym kalendarzu. Wszystkie nasze mniejsze i większe inicjatywy można śledzić na stronie i na profilu na Facebooku (www.facebook. com/BrowarStuMostow). Jakie są Wasze palny na przyszłość?
FOT. ARCHIWUM BROWARU STU MOSTÓW
Ważny jest dla Was nie tylko smak piwa… Staramy się, by piwo było częścią szerszej dyskusji na temat smaku. W pubie mamy świetną kuchnię, złożoną z przekąsek i dań przygotowywanych codziennie ze świeżych produktów. Współpracujemy z producentami regionalnej żywności; w końcu zainteresowanie jakością żywności bardzo wiąże się z renesansem produkcji rzemieślniczego piwa. Mamy dwóch wspaniałych kucharzy – Tomasza Kupkę i Michała Czekajło, który jest współtwórcą Food Think Tank i uczestnikiem ostatniej edycji Top Chefa. Mamy też znakomitego baristę – Michała Matwiejczuka, który promuje kawy alternatywne i który zainicjował piwną edukację dla ludzi lubiących kawę – słynne już Czarne Wtorki. Organizujemy też spotkania kucharzy, restauratorów i producentów pod hasłem Kwestia Smaku. W kulinarnych rolach głównych występują wówczas lokalne i sezonowe produkty oraz nasze piwa. Serwujemy
unikalne dania i powstające na miejscu przekąski do różnych gatunków piwa. W ramach Miesiąca Piw Pszenicznych proponujemy na przykład połączenie piwa pszenicznego z rybą. Na Waszej stronie internetowej znajduje się informacja o Tygodniu Leniwych Spacerów. Jak i dlaczego warto połączyć weekendowy spacer z wizytą w Browarze? Zachęcamy do spacerów, bo to ważne, aby ludzie potrafili zwolnić i cieszyć się małymi przyjemnościami. W czerwcu zapraszamy na Tydzień Leniwych Spacerów, w lipcu na Hop Park Week – tydzień wypadów do parku. W pierwszej kolejności polecamy nasze parki na Karłowicach – przy Wyższej Szkole Oficerskiej i Park Jana Kasprowicza. Można z nich spacerować w naszym kierunku.
Spacer warto połączyć z wizytą w Browarze Stu Mostów, bo u nas zawsze coś ciekawego się dzieje. W pubie organizujemy mnóstwo wydarzeń, bo zależy nam
Szykujemy potężną dawkę piwnej edukacji: degustacje, warsztaty, kursy sensoryczne. Chcemy też stworzyć w naszym browarze miejsce, w którym można naładować akumulatory. Potrzebujemy na Karłowicach życia nocnego, które nie kończy się za wcześnie. Potrzebujemy miejsc, gdzie można spotkać innych ciekawych ludzi i prowadzić inspirujące rozmowy.
Poza tym, w tym roku 1 grudnia, przypada 600. rocznica urodzin Jana Długosza. To kapitalny pretekst, by w pogoni za nowoczesnością nie zgubić tego, co dla ludzi wartościowe – kontekstu miasta, dzielnicy, legendy miejsc i ludzi, którzy byli tu przed nami. By przypomnieć sobie, że mamy jakieś korzenie, że ktoś tu kiedyś był przed nami, coś jadł, pił, o coś się bił. Zapraszamy mieszkańców Karłowic do włączenia się w organizację tego wydarzenia. Arletta i Grzegorz Ziemianowie – pochodzą z Prudnika. Ona – absolwentka prawa, pracowała jako specjalistka od bankowości korporacyjnej. On – w szkole średniej wyjechał do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie ukończył studia i pracował jako analityk finansowy w banku. W 2014 roku stworzyli pierwszy po latach rzemieślniczy browar we Wrocławiu.
>> NASZE SPRAWY KRZYSZTOF ZIENTAL
Zawalna – realna i sentymentalna
FOT. KRZYSZTOF BRONICKI
Przeprowadzone 30 maja br. konsultacje społeczne połączone z piknikiem nawoływały mieszkańców: Nie zawal w sprawie Zawalnej! Organizatorzy – wrocławski oddział Stowarzyszenia Architektów Polskich oraz Urząd Miejski Wrocławia – po raz trzeci, w ramach projektu AKUPUNKTURA MIASTA – ESK 2016, zachęcali mieszkańców do wypowiadania się na temat przyszłości wybranego fragmentu miasta. Rozmowy o Zawalnej sprowokowały mnie – historyka architektury i mieszkańca Karłowic – do opisania kontekstów, o których nie można zapomnieć, mierząc się z zagospodarowaniem tej niepozornej ulicy.
5
>> NASZE SPRAWY tylko historia tego miejsca, lecz także całych Karłowic. Ileż postaci było i jest związanych z tym osiedlem! Ileż fascynujących historii dokonało się tutaj, począwszy od „prapoczątków” wrocławskiego miasta-ogrodu, poprzez lata 40. XX wieku, skończywszy na wciąż ciekawej współczesności! Park pamięci w znakomity sposób łączyłby przeszłość – zarówno daleką, jak i bliską – z teraźniejszością. Mógłby się stać zielonym dziedzińcem, funkcjonującym jako przedsionek osiedla. Czyż nie tego domaga się genius loci Zawalnej?
wania kontekstu pamięci. Owo tło wypełnić powinni ludzie, w minimalnym stopniu zaś architektura.
Zawalna – realna i sentymentalna. W tych dwóch słowach zamknąć można najważniejsze konteksty powiązane z tą karłowicką ulicą. Ich pominięcie może spowodować, iż sprawa Zawalnej faktycznie zostanie zawalona...
Zawalna realna FOT. KRZYSZTOF BRONICKI
Zawalna sentymentalna Niewiele jest ulic na Karłowicach, które mimo swego marginalnego charakteru posiadałyby tak wielki, silny wciąż ładunek emocjonalny. Ostatnie dziesięciolecia to swoista historia znikania. Zniknęła słynna Karłowiczanka, uciekły w inne miejsca tak kultowe punkty, jak bar Zbyszko, salon fryzjerski, czy sklep Kokos. Nawet Lody z Zawalnej przeniosły się ze swej pierwotnej lokalizacji, na drugą stronę ulicy. Specyfiką tego miejsca jest brak atrakcyjnej historii architektonicznej, przy obfitości historii w skali mikro – tej ludzkiej, społecznej. Ta płynąca z lokalnych działań energia, nie powinna zostać zaprzepaszczona. Być może zielony klin, przylegający do pętli tramwajowej, powinien stać się parkiem pamięci, w którym zachowana i wyeksponowana zostanie nie
Drugą sprawą, którą należałoby rozważyć, jest zachowanie proporcji w ukształtowaniu przestrzeni. Zawalna nie potrzebuje spektakularnych rozwiązań. Podczas konsultacji jedna z grup projektowych przedstawiła, opracowaną w ramach wcześniejszych warsztatów, koncepcję zmiany tego miejsca. Pomysł opierał się na przykryciu większości terenu sztucznym pagórkiem, pod którym ukryte będą parkingi – skądinąd potrzebne w tym miejscu. Propozycja ta spotkała się z dużym aplauzem mieszkańców. Jednak warto zastanowić się, czy taka wizja – zapewne kosztowna, nieprosta architektonicznie i technicznie – ma szansę urzeczywistnienia? Powątpiewam. Dlatego porzuciłbym romantyczne porywy serca, a poprzestał na pozytywistycznej pracy u podstaw – teren ten wymaga minimalnej ingerencji architektonicznej. Należy postarać się o bezwzględne zachowanie istniejącej zieleni. Miejsce to potrzebuje jedynie uporządkowania, „wymalowania” tła, uszano-
FOT. KRZYSZTOF BRONICKI Krzysztof Ziental – rocznik 1985, historyk sztuki i architektury, zabytkoznawca, teoretyk konserwacji. Karłowiczanin. Obecnie Główny Specjalista ds. Rewitalizacji w Urzędzie Miejskim w Kaliszu.
JOANNA KUNICKA
Dobro wraca! Niektórzy, starsi mieszkańcy Karłowic znają budynki przy kościele na Kasprowicza, jako dawną siedzibę X LO. Spora grupa młodszych osób myśli, że to dom parafialny lub klasztor. Tymczasem jest to siedziba Fundacji Tobiaszki, która już od ponad 23 lat działa na Karłowicach, pomagając najmłodszym oraz najstarszym mieszkańcom okolicznych osiedli. Początkowo prowadziliśmy świetlicę środowiskową – była to jedna z pierwszych świetlic w naszym mieście. Gdy nasza działalność zaczęła się rozszerzać, powołaliśmy fundację. Jej nazwa związana jest z imieniem franciszkanina – ojca Tobiasza, który jako pierwszy opiekował się u nas dziećmi. Główne zadania, które realizujemy obecnie, to, poza prowadzeniem świetlicy środowiskowej, spotkania klubu seniora, organizacja wypoczynku letniego dla dzieci i młodzieży oraz działania na rzecz rodzin. Fundacja Tobiaszki to przede wszystkim ludzie: 75 dzieci i młodzieży zapisanych do świetlicy, 73 starsze osoby uczęszczające do klubu seniora, 26 wolontariuszy, 5 pracowników oraz wielu przyjaciół, którzy nas wspierają i pomagają nam. Jak najlepiej scharakteryzować to, co robimy? Oddać głos tym, którzy na co dzień angażują się w życie fundacji, czyli wolontariuszom.
Katarzyna: W tym roku jestem wolontariuszem akcyjnym, to znaczy, że pomagam „z doskoku”, nieregularnie – niestety. Natomiast w 2014 roku przepracowałam w naszej świetlicy uczciwie niemal wszystkie wtorki. Zresztą, jaka to tam praca! Pomoc przy lekcjach – łatwizna. Gra w planszówki – czysty relaks. Zabawa w berka – przyjemność. Piłka nożna – nie lubię akurat, to się nie pcham, są inni wolontariusze od tego. No, może przy sprzątaniu na koniec dnia trzeba się trochę natrudzić. Bywa, że ciężko zagonić dzieci do
6
>> NR 1.2015
>> CZERWIEC 2015
FOT. Archiwum Fundacji Tobiaszki
roboty. Jak oni pięknie potrafią się kłócić o kawałek podłogi!
nie dawać baczenie na pozostałych, co sprawia, że po godzinie w głowie się kręci, ale naprawdę to lubię!
Grzegorz: Praca w Fundacji Tobiaszki jest niezwykle pouczającym doświadczeniem: dotarcie do szerokiej grupy młodzieży o różnym usposobieniu i temperamencie wymaga nie lada wysiłku, ale i talentu (nie tylko pedagogicznego). W wolnych chwilach grywamy w różne gry logiczne. Jestem dumny z grupy naszej młodzieży, która odkryła pasję do szachów. Są coraz lepsi – do tego stopnia, że opanowali szybko szachy dla trzech osób! Osiąganie takich i innych drobnych sukcesów dydaktycznych jest szczególnie cenne, zarówno dla uczniów, jak i nauczyciela. Jest niezwykle miło patrzeć, jak z grupy „rozbrykanej” młodzieży i dzieci udaje się stworzyć zespół teatralny.
Po drugie ,,pęd do wiedzy” jest tu raczej umiarkowany – część dzieci już na wstępie oznajmia tryumfalnie, że ,,dzisiaj nic nie jest zadane”. Ten wymarzony stan starają się osiągnąć na przykład zostawiając plecak w domu. W naszej świetlicy jest jednak reguła, że po obiedzie przez godzinę wszyscy się uczą, toteż dziecko bez zadania domowego dostaje zadania od opiekunów – każdy gimnastykuje swój umysł. Dzieci mają się tu czuć raczej jak w domu, niż jak w szkole, więc nie mogę po prostu wydawać poleceń, czy grozić sankcjami. Muszę namawiać, kusić, zachęcać, chwalić, dopingować. Na ogół działa dopiero mieszanina tego wszystkiego. Jeśli ktoś ma jeszcze inne sposoby, niech przyjdzie i spróbuje. Zapraszamy!
Andrea: Wolontariat w świetlicy Tobiaszki dał mi wiele doświadczenia. Z pewnością nauczył cierpliwości, ale też pomysłowości (tak, można się tego nauczyć). Najbardziej wartościowa jest dla mnie jednak – a jestem wolontariuszem od 5 lat – możliwość patrzenia na sukcesy tych dzieciaków, osiągnięte z naszą pomocą. Może to brzmieć trochę samolubnie, ale satysfakcja jest naprawdę wielka. Maria: Po 30 latach pracy w szkole trafiłam do Tobiaszków, by pomagać dzieciom w odrabianiu lekcji. Wydawało się to banalne – stęsknione wiedzy dziecko otwiera podręcznik, robi ćwiczenia i rozwiązuje zadania, a ja pomagam mu w trudnych momentach i sprawdzam całość. Proste? Nic bardziej złudnego! Po pierwsze nie dziecko, lecz dzieci. Pracuję równocześnie z pięciorgiem – sześciorgiem dzieci w różnym wieku, z różnych klas i z różnymi zadaniami domowymi. Dodatkowo dzieci lubią, by towarzyszyła im osoba dorosła, więc pozostawione same sobie, za wszelką cenę próbują zwrócić na siebie uwagę. A zatem tłumacząc coś jednemu tobiaszkowi, muszę równocześ-
Wolontariusze są ważnym ogniwem działania każdej organizacji – bez nich pomaganie byłoby niemożliwe. Każdy, kto kiedykolwiek udzielał się społecznie, wie, że choć czasem bywa trudno, radość i satysfakcja, jaką daje oglądanie efektów naszej pomocy lub po prostu wywołanie na czyjejś twarzy uśmiechu, są tego warte. Zachęcamy do podejmowania działań prospołecznych, również w Fundacji Tobiaszki, ale przede wszystkim zapraszamy do dzielenia się tym, co mamy, bo jak mówi hasło naszej organizacji:,,Dobro wraca”. Uwierzcie – to działa!
Joanna Kunicka – członek zarządu Fundacji Tobiaszki. Od 10 lat wychowawca w świetlicy środowiskowej Tobiaszki, wcześniej wolontariuszka.
>> MIĘDZY NAMI SĄSIADAMI KATARZYNA MAICHER
Smak dzikich papierówek Karłowice to dzielnica, która śni mi się najczęściej. Być może dzieje się tak dlatego, że spędziłam w niej pierwsze dziewiętnaście lat życia. Czasem przyjeżdżam tu na rowerze i krążę po ulubionych miejscach. Każde z nich wiąże się z jakimiś wspomnieniami, przygodami, smakami, zapachami. Karłowice są jak żywy organizm ze swoją kipiącą, nieokiełznaną roślinnością. Kiedyś było tu dużo nieużytków, zarośnięte budowy, na których bawiliśmy się jako dzieci, dzika łączka przy ul. Chrzanowskiego, chaszcze, krzewy na każdym kroku. Czasami wystarczyło zacząć kopać, by odnaleźć prawdziwe skarby: poniemieckie talerze, butelki czy obtłuczone filiżanki. Z piekarni u Musiała dochodziła upajająca woń prawdziwego chleba na zakwasie. Nie dało się dotrzeć do domu z całym bochenkiem, zawsze podskubywałam go po drodze. Wiosną i latem pachniały drzewa owocowe i kwiaty, na każdym kroku spotykało się koty i psy. Bardzo podobały mi się stare domy. Szczególnie lubiłam te przy ul. Asnyka i Wincentego Pola, niektóre z nich powstały na początku XX wieku. Pobudzały moją wyobraźnię i często zastanawiałam się, kto tam mieszka, jak wyglądają wewnątrz. Pamiętam park przy ul. Kamińskiego z wysoką nieskoszoną trawą, w której lubiłam przesiadywać i czytać książki albo cmentarzyk urszulanek za murem szpitala dziecięcego (kilka lat temu groby przeniesiono gdzie indziej, zrobiło mi się smutno, gdy to zobaczyłam). Magiczny i naprawdę wielki wydawał się ogród przed domem, gdzie wynajmowaliśmy mieszkanie. Rosły tam przepyszne gruszki i wyborne papierówki, które sąsiad czasami pozwalał nam zbierać. Te drzewa już nie istnieją. Zanim na dobre zasiadłam do pisania pierwszej książki, Karłowice śniły mi się bardzo często. Postanowiłam to wykorzystać i wpleść je w fabułę. W Persymonie dużo jest obrazów zielonego świata dzieciństwa. Karłowice to jakby czwarty bohater powieści, osobny byt, a sama książka jest próbą stworzenia swoistej biografii miejsca. Czerpałam z krajobrazów pełnymi garściami. Filtrowałam własne wspomnienia, wymyślałam historie przedwojennych mieszkańców i zastanawiałam się, w jaki sposób dzielnica wpływa na rozwój osobowości i wrażliwości dziecka. Dzieci potrafią się dostać do miejsc, które je szczególnie interesują. My przechodziliśmy przez dziurę w płocie na tzw. małpi gaj w pobliskiej jednostce wojskowej, gdzie często było słychać strzały. Wspinaliśmy się po murze, zjeżdżaliśmy na sankach z nadodrzańskich wałów. Często włóczyłam się też po Karłowicach samotnie, snując w głowie historie, wąchając wystające zza płotów róże i głaskając napotkane koty. Do dziś wydaje mi się, że byłabym innym człowiekiem, gdybym dorastała na blokowisku.
Fragment Persymony: Miasto ogród. Setki owocowych drzew, otaczających ze wszystkich stron stare, poniemieckie wille. Główna aleja jak zielona arteria, w której płynie ożywczy sok. Nadodrzańskie błonia, park, chaotycznie rozplanowane działki. Rozgrzana i szeroka rzeka. Masywne ganki, zdobione drzwi, bramy i płoty. Ludzie, otoczeni mgiełką nudy i pewności, nie musieli się o nic martwić. Pochłaniały ich zwykłe sprawy. Życie tutaj rządziło się innymi prawami. Przyjeżdżając z centrum miasta, od razu czuło się różnicę: wonne powietrze, nieco niższa temperatura, wolniejsze tempo, pewna specyficzna miniaturowość. Domy były niskie i niepozorne w porównaniu do śródmiejskich kamienic, rozrośnięte raczej wszerz niczym przejadające się dzieci. Nad dzielnicą wisiała płachta przedziwnej ciszy. Dźwięki miasta docierały tu niekiedy, trzymane jednak w bezpiecznej odległości. Skręcając w wąskie uliczki, od razu wchodziłam w świat drobnych zdarzeń, gdzie ważniejszy był motyl, który siadał na krzewie, niż przejeżdżający samochód. Koty miały tu prawdziwy raj, były mieszkańcami na równi z ludźmi. Możliwe, że dwukrotnie przewyższały nas liczebnością. Długa, wijąca się ulica, na której mieszkałam, nosiła niegdyś nazwę Gerharda Hauptmanna. Żartowałam sobie, że to dlatego ludzie zapadali tutaj na chorobę nieustannej narracji. Często słyszałam w jednym z domów stuk maszyny do pisania. Siadałam w ogrodzie z zeszytem, trawa była wysoka po kolana, pióro skrobało cicho, śmigając po kartce. Każdej wiosny buzowało mi w głowie od pomysłów, jakby Hauptmann świętował urodziny i upominał się o swoje dziedzictwo, chciał nowych dramatów i kontynuacji starych. Rozpisywałam życie na role i dialogi, zainspirowana lekturami szkolnymi z epoki romantyzmu. Na przekór Hauptmannowi, wybierałam prozę poetycką. Ciągnęło mnie ku rzece i sadom. Wyruszałam w drogę, jak niegdyś symboliści francuscy. Potem ćwiczyłam opisy i białe wiersze, nie do końca uważając je za właściwą formę wypowiedzi. Wydawały się tymczasowe, pomiędzy, na chwilę, w zastępstwie czegoś poważnego i solidnego, co miałoby korzenie, korę i mocny pień. Tłumaczyłam sobie jednak, że jakiekolwiek pisanie jest ważniejsze od niepisania wcale.
FOT. MIKOŁAJ ROŻEK Katarzyna Maicher – autorka opowiadań, blogerka, animatorka kultury, prowadzi warsztaty wokalno-ruchowe i plastyczne. Jej pierwsza powieść Persymona ukazała się we wrześniu 2013 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego.
ANNA BOROWSKA
Historie Różankowe Tytuł niniejszego artykułu sugeruje, że tekst będzie bogaty w niezwykłe historie związane z osiedlem Różanka. Liczyłeś pewnie na fascynujące opowieści mieszkańców pamiętających inne, dawne czasy, miałeś nadzieję na osiedlowe legendy, albo chociaż małą dawkę miejskich plotek? Niestety – nic z tego. Historie Różankowe musisz wymyślić sam. Jak? Aby Cię zmobilizować do twórczej aktywności i zintegrować całą społeczność osiedla w Centrum Kultury Agora powstał projekt literacko-teatralny – Historie Różankowe. Przedsięwzięcie zaplanowane jest na okres od maja br. do marca 2016 r. Do udziału w nim zapraszamy każdego, kto chciałby się zaangażować, w szczególności mieszkańców i sympatyków Różanki i Karłowic. Chcemy, by sąsiedzi z osiedla, w różnym wieku i z różnych środowisk, mieli okazję się spotkać i opowiedzieć własne lub zasłyszane, prawdziwe lub wymyślone historie wrocławskiej Różanki i niemieckiego Rozenthal. Najciekawsze i najoryginalniejsze legendy, anegdoty,
mity, czy prawdziwe opowieści trafią do bloga „Cyfrowe Róże” oraz staną się filarem scenariusza spektaklu teatralnego, którego premiera będzie podsumowaniem całego projektu. Historie można przekazać nam w formie pisemnej lub mówionej. Jeśli wolisz rozmawiać, przyjdziemy do Ciebie i spiszemy Twoją opowieść. Jeśli chciałbyś sam napisać różankową narrację, weź udział w konkursie literackim.
7
>> MIĘDZY NAMI SĄSIADAMI Do 3 września 2015 r. czekamy na prace, których tematem przewodnim jest Różanka. Nagroda główna to 1500 zł oraz publikacja w kwartalniku „Rita Baum”. Nadesłane prace oceniać będzie komisja konkursowa, w skład której wejdą: Paweł Piotrowicz (poeta, dziennikarz, animator kultury, Prezes Stowarzyszenia Kulturalno-Artystycznego „Rita Baum”) oraz Karol Pęcherz (Prezes Fundacji na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, redaktor prowadzący „Magazynu Materiałów Literackich Cegła”). W ramach projektu odbędą się także warsztaty literackie i teatralne. We wrześniu zapraszamy na spotkania pod hasłem Od rapu do liryki. Będą one polegały na pracy nad stylami wypowiedzi literackiej. W październiku odbędą się warsztaty scenopisarskie, podczas których omówimy zasady budowania scenariusza teatralnego, na podstawie wyselekcjonowanych w konkursie tekstów literackich. Kiedy już powstanie gotowy scenariusz, do pracy zaprosimy wszystkich, którzy chcieliby
spełnić się w pracy teatralnej. W listopadzie odbędą się warsztaty reżyserskie, a od stycznia do marca zajęcia z emisji głosu i ruchu scenicznego. Cały projekt zwieńczy spektakl teatralny. Premiera odbędzie się 19-20 marca 2016 roku w Centrum Kultury Agora.
Na koniec garść podstawowych informacji: • Projekt skierowany jest do osób 16+ (amatorów i profesjonalistów). • Wszystkie wydarzenia są bezpłatne, na warsztaty obowiązują zapisy. • Szczegóły znajdziesz na stronie internetowej Centrum Kultury Agora: www.ckagora.pl oraz u koordynatorki projektu Anny Borowskiej (tel.071 325 14 84, wew.106, tel. kom. +48 533 255 536) • Projekt jest dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Różanka na pocztówce litograficznej z końca XIX w. Anna Borowska – pracuje w Centrum Kultury Agora, gdzie odpowiada za realizację projektów kulturalnych. Koordynatorka Historii Różankowych.
>> O NAS „Kurier Karłowicki” to obywatelska gazeta tworzona przez mieszkańców wrocławskiego osiedla Karłowice-Różanka. Naszą misją jest integrowanie społeczność Karłowic wokół wspólnych tematów i spraw, ułatwianie mieszkańcom poznania się, wymiany pomysłów i budowanie poparcie dla oddolnych inicjatyw. Gazeta jest neutralna politycznie, a jej celem jest zachęcanie do otwartej dyskusji, inspirowanie do działania i podpowiadanie, jak się do tego zabrać, żeby uzyskać pożądany efekt.
>> GALERIA KURIERA
Stare drzewo na wałach nad Odrą, fot. Piotr Mitelski
Gazeta jest oparta na modelu dziennikarstwa obywatelskiego. Do pracy w redakcji i publikowania artykułów zapraszamy przedstawicieli różnych pokoleń i grup społecznych. Równolegle do wersji papierowej prowadzimy stronę internetowa www.kurier-karlowicki.pl, na której znaleźć można dodatkowe materiały, a także bieżące informacje o wydarzeniach realizowanych w ramach projektu Obywatelskie Karłowice.
>> DOŁĄCZ DO NAS
Zachęcamy do współpracy z redakcją „Kuriera Karłowickiego”, zwłaszcza jeśli: – masz pomysły, jakie tematy warto poruszyć na łamach gazety, – chcesz napisać artykuł lub zrobić wywiad, – masz zdjęcia ciekawych miejsc na Karłowicach i chcesz się nimi podzielić, – chcesz pomóc nam w dystrybucji gazety, – masz energię, żeby włączyć się w inne nasze działania. Napisz do nas na: media@teatr-nie-taki.pl
REDAKCJA Marzena Gabryk (redaktor prowadząca / skład) Karolina Okurowska (redakcja i korekta tekstów) AUTORZY ARTYKUŁÓW Agnieszka Wieszaczewska, Maciej Matyka, Grażyna Bronicka, Krzysztof Ziental, Joanna Kunicka, Marcin Warowny, Anna Borowska, Katarzyna Maicher WSPÓŁPRACA Paweł Suś, Katarzyna Duplak, Piotr Mitelski Kurier Karłowicki nakład: 1000 egz. ISSN 2449-7967 wydawca: Fundacja Teatr Nie-Taki
>> KONTAKT
media@teatr-nie-taki.pl
www.kurier-karlowicki.pl
Fundacja Teatr Nie-Taki ul. Poleska 43/29 51-354 Wrocław www.teatr-nie-taki.pl
“Kurier Karłowicki” wydajemy w ramach projektu Obywatelskie Karłowice. Zadanie jest współfinansowane ze środków otrzymanych w ramach Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich.
8
>> NR 1.2015
>> CZERWIEC 2015