"Serwuj, aby wygrać" - Novak Djoković

Page 1



Spis treści Okładka Karta tytułowa Karta redakcyjna Przedmowa William Davis Wstęp. Dieta, która mnie zmieniła Rozdział 1. Bekhendy i schrony Rozdział 2. Słodki smak zwycięstwa Rozdział 3. Jak otwarcie umysłu zmieniło moje ciało Rozdział 4. Co nas spowalnia? Rozdział 5. Droga do zwycięstwa Rozdział 6. Trening dla umysłu Rozdział 7. Trening dla ciała Rozdział 8. Talerz mistrza Przepisy Śniadanie Koktajle Lunch Przekąski Kolacja

Posłowie Podziękowania Poradnik dobrego jedzenia Okładka



Żadna książka nie zastąpi ekspertyzy medycznej, badań diagnostycznych ani porady zaufanego lekarza. Zanim podejmie się decyzje mające wpływ na zdrowie, zwłaszcza w wypadku wystąpienia jakichkolwiek dolegliwości lub symptomów mogących wymagać leczenia, należy skonsultować się ze specjalistą. Tytuł oryginału: Serve to Win. The 14-Day Gluten-Free Plan for Physical and Mental Excellence Copyright © 2013 by Novak Djokovic All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2014 ISBN 978-83-64481-10-9 PROJEKT OKŁADKI: Paweł Cesarz FOTOGRAFIA NA OKŁADCE: © Richard Phibbs REDAKCJA: Katarzyna Kondrat KOREKTA: Iwona Huchla REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Sokolnicza 5/76, 53–676 Wrocław www.bukowylas.pl, e-mail: biuro@bukowylas.pl

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością Sp.j. ul. Poznańska 91, 05–850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 11, fax 22 721 30 01 www.olesiejuk.pl, e-mail: fk@olesiejuk.pl Skład wersji elektronicznej: pan@drewnianyrower.com


Rodzinie i przyjaciołom, trenerom oraz członkom ekipy, którzy pracowali bardzo długo i ciężko, by ziściło się moje marzenie

Jelenie Ristić, która jest dla mnie wszystkim

Serbom


Żyjemy z tego, co otrzymujemy, tworzymy życie przez to, co dajemy. Winston Churchill


PRZEDMOWA

Novak Djoković osiągnął w tenisie szczyt ludzkich możliwości. W sporcie oraz w innych dziedzinach życia ledwie garstce udaje się zdobyć tak wiele, a zawsze wymaga to połączenia talentu, odwagi i determinacji, jak również pokonania licznych przeszkód. „Szczyt możliwości” to cel każdego ludzkiego przedsięwzięcia: od fizyki kwantowej, przez programowanie komputerowe, aż do tenisa. Dla większości z nas jest on nieosiągalny z powodu fizycznych i emocjonalnych barier, które uniemożliwiają nam stuprocentowe wykorzystanie potencjału ludzkiego ciała i umysłu. Novak Djoković pokonał – wydawałoby się niemożliwe do przejścia – przeszkody, by zasłużyć sobie na miejsce w historii tenisa. Udało mu się rozpocząć treningi w Serbii, w kraju, w którym tenis był sportem praktycznie nieznanym. Utrzymał treningowy reżim nawet w oblężonym Belgradzie, w trakcie wojny w Kosowie, kiedy rodzina Djokoviciów miesiącami ukrywała się w schronie przeciwlotniczym. A jednak, mimo najróżniejszych problemów, coś innego niemal przeszkodziło mu w osiągnięciu mistrzostwa. Była to współczesna pszenica. Oglądając Novaka w ćwierćfinale Australian Open w 2010 roku grającego przeciwko JoWilfriedowi Tsondze, trudno było oprzeć się wrażeniu, że coś przeszkadza serbskiemu zawodnikowi funkcjonować na sto procent: nietrafione uderzenie, minimalne spóźnienie, problem z returnem i przerwa medyczna w czwartym secie, w trakcie której miał wyraźne kłopoty z żołądkiem. Po kilku godzinach walki przegrał. Finałowy mecz Australian Open w 2012 roku przeciwko Rafaelowi Nadalowi to już zupełnie inna historia. Djoković był spokojny, pewny siebie, kontrolował grę – jednym słowem: genialny. Co umożliwiło tę transformację? To proste: Novak usunął przeszkody stojące na drodze do umysłowej i fizycznej doskonałości, robiąc coś dokładnie przeciwnego, niż zalecają konwencjonalne porady dietetyczne. Usunął z diety tak zwane zdrowe zboża. Dzięki temu w 2011 roku wygrał trzy turnieje zaliczane do Wielkiego Szlema (Australian Open, Wimbledon i US Open), a także niesamowitych 50 z 51 turniejów w ciągu dwunastu miesięcy, wspinając się na pierwszą pozycję rankingu. Jego występy w owym czasie zaskoczyły innych świetnych graczy i zainspirowały Rafaela Nadala do stwierdzenia, że „gra Djokovicia to najlepszy tenis, jaki w życiu widział”. Jak to możliwe, że usunięcie wszechobecnego składnika naszej diety (pszenica znajduje się właściwie w każdym przetworzonym produkcie) wyniosło tego sportowca na niewyobrażalnie wysoki poziom, pozwalając mu osiągnąć szczyt formy zarówno fizycznej, jak i umysłowej? Znalezieniu


odpowiedzi na podobne pytania poświęciłem ostatnich kilkanaście lat mojej kariery. Widziałem na własne oczy, że współczesna pszenica, produkt manipulacji genetyków roślinnych i agrobiznesu, obniża sprawność fizyczną i psychiczną bez względu na talent, możliwości czy chęć zwyciężania. Dlaczego tak się dzieje? Współczesna pszenica może zrujnować system trawienny i wywoływać najróżniejsze schorzenia, refluks żołądkowy, zapalenie jelita grubego i podobne dolegliwości brzuszne. Bywa, że prowadzi do stanów zapalnych (często jest to sztywność stawów i ból) oraz problemów autoimmunologicznych (reumatoidalne zapalenie stawów, choroba Hashimoto). Ujawnia również lub nasila choroby psychiczne, w tym paranoję i schizofrenię, powoduje gwałtowne zachowania i problemy z przyswajaniem wiedzy u dzieci z objawami autyzmu. Przyczynia się do wzrostu wagi – szczególnie tycia w okolicy brzucha – a to z powodu efektu pobudzającego apetyt, przez co nawet sportowcy trenujący wiele godzin dziennie mogą wykazywać skłonność do nadwagi. Jej spożywanie obniża wyniki w sporcie, wywołując między innymi powyższe schorzenia, ale również przyczyniając się do powstawania odczucia „zamglonego” umysłu, zmęczenia, zaburzeń hormonalnych, a w konsekwencji fizycznej i emocjonalnej huśtawki, która może dotknąć każdego i w każdej chwili. U Novaka Djokovicia powyższe objawy pojawiły się w meczu przeciwko Tsondze w 2010 roku, w meczu, który powinien był wygrać. Jako ojciec córki zawodowo grającej w tenisa potrafię docenić niezwykły wysiłek i czas poświęcony na zdobywanie szczytu tenisowego Olimpu. Skoro istnieje tak wiele przeszkód, które należy pokonać, by osiągnąć doskonałość fizyczną i mentalną, jak to możliwe, że przez drobny błąd żywieniowy da się ów wysiłek zaprzepaścić? Dzieje się tak, ponieważ spożywanie pszenicy zawsze było czymś naturalnym, nawet w świecie najlepszych, profesjonalnych sportowców, choć często pogarsza kondycję fizyczną, powoduje zaburzenia koncentracji i rzuca mistrzów na kolana. Nadeszła w historii sportu nowa era, w której można zmienić wszystkie aspekty naszego życia. Zmiany te wiążą się z odrzuceniem popularnego nakazu jedzenia „zdrowych zbóż”. Doświadczenia Novaka Djokovicia potwierdzają to, co zaobserwowałem u setek tysięcy, a być może milionów osób, które postanowiły pozbyć się z codziennej diety wszelkich śladów współczesnej pszenicy – w efekcie poprawiając jakość swojego zdrowia i życia. Cieszę się, że ktoś tak znany jak Novak Djoković, sportowiec podziwiany i szanowany przez miliony fanów tenisa, postanowił wypowiedzieć się na ten temat. Jego transformacja to przykład tego, co da się osiągnąć dzięki wyjątkowemu zaangażowaniu i ciężkiej pracy oraz zainteresowaniu dietą poprawiającą wydolność. Dr William Davis, autor bestsellerowej Diety bez pszenicy (jak pozbyć się pszennego brzucha i być zdrowym), nr 1 na liście bestsellerów „New York Timesa” www.wheatbellyblog.com


WSTĘP

DIETA, KTÓRA MNIE ZMIENIŁA JAK W PÓŁT ORA ROKU PRZESZEDŁEM DROGĘ OD KRAWĘDZI PRZEPAŚCI DO T YT UŁU NAJLEPSZEGO NA ŚWIECIE

Kiedy już niemal sięgnąłem szczytu, spadłem na samo dno. Miałem dziewiętnaście lat, byłem nieznanym chłopakiem z rozdartego wojną kraju; chłopakiem, który niczym grom z jasnego nieba pojawił się na profesjonalnej scenie tenisowej. W roku 2006 wygrałem dziewięć meczów z rzędu w turnieju ATP Croatia Open Umag i dotarłem do finału. Publiczność była po mojej stronie, zespół gorąco mnie dopingował. Nie słyszałem ich jednak. Słyszałem tylko dudnienie w głowie. I czułem ból. Coś uniemożliwiało mi oddychanie i ściskało w piersi, a nogi zachowywały się, jakby były z betonu. Spojrzałem na drugą stronę siatki na przeciwnika, Stanislasa Wawrinkę. Popatrzyłem na trybuny, gdzie siedziała moja matka. I nagle poczułem, jak siła ciążenia rzuca mnie na plecy. Po chwili spoglądałem w chorwackie niebo i ciężko oddychałem. Klątwa – tajemnicza siła bez ostrzeżenia pozbawiająca energii – pokonała mnie po raz kolejny. Próbowałem oddychać, ale nie byłem w stanie nabrać powietrza. Na kort wbiegł mój ojciec, Srdjan, i razem z lekarzem podnieśli mnie za ręce, a potem posadzili na krześle. Spojrzałem na mamę szlochającą na trybunach i już wiedziałem. Turniej się dla mnie skończył. A może był to też koniec mojego najważniejszego marzenia. Mało kto w wieku sześciu lat potrafi zdecydować, czego pragnie od życia – ja wiedziałem. Trzynaście lat wcześniej siedziałem w maleńkim salonie nad pizzerią moich rodziców, w odległym górskim miasteczku Kopaonik w wiejskim zakątku Serbii, oglądałem, jak Pete Sampras wygrywa Wimbledon, i wiedziałem: pewnego dnia to będę ja. Nigdy przedtem nie grałem w tenisa. Nawet nie znałem nikogo, kto by grał. W Serbii był to sport równie nieznany jak na przykład szermierka. A elegancki Londyn nie mógł być dalej od tamtego opuszczonego górskiego miasteczka, w którym mieszkała moja rodzina. Mimo to po prostu wiedziałem, że niczego nie pragnę bardziej: chciałem unieść nad głowę wimbledoński puchar i usłyszeć wiwatujący tłum. Wiedziałem, że zostanę graczem numer jeden na świecie. Kiedy miałem cztery lata, rodzice kupili mi małą kolorową rakietę i kilka plastikowych piłek. Spędzałem całe godziny, odbijając nimi o ścianę restauracji. Od momentu, gdy tamtego dnia zobaczyłem Samprasa, wiedziałem, jaki jest mój cel. Przez następnych trzynaście lat każdy poranek zbliżał mnie do jego osiągnięcia. Nieustannie poświęcająca się dla mojej kariery rodzina, przyjaciele wspierający mnie od samego początku, trenerzy i kibice – doprowadzili mnie tak blisko do spełnienia


życiowego marzenia, jak to było możliwe. Mimo to tkwiło w moim wnętrzu coś, co sprawiało, że nie funkcjonowałem normalnie, traciłem siły, chorowałem. Niektórzy twierdzili, że to alergia, inni, że astma albo po prostu brak kondycji. Nikt jednak nie potrafił powiedzieć mi, jak to naprawić. W Chorwacji nie pierwszy raz w dużym turnieju straciłem siłę na korcie. Rok wcześniej, kiedy zajmowałem 153. miejsce w rankingu, zaskoczyłem ósmego wtedy Guillerma Corię, wygrywając pierwszego seta mojego pierwszego w karierze meczu na Roland Garros. Jednak w trzeciej partii miałem już nogi z kamienia, nie mogłem oddychać, i w końcu skreczowałem. Coria mówił później: „Był wyraźnie zmęczony. Jeśli jest się w dobrej formie, można zagrać długi mecz mimo gorąca”. Trzy miesiące później w pierwszej rundzie mojego pierwszego US Open grałem przeciwko Gaelowi Monfilsowi i po prostu padłem na kort. Leżałem niczym wyrzucony na brzeg wieloryb, dusząc się w 30-stopniowym upale, i tylko czekałem na trenera. Po czterech żenujących przerwach udało mi się wygrać ten mecz, ale gdy schodziłem z kortu, żegnało mnie buczenie, a mój brak kondycji stał się głównym tematem turnieju. „Może powinien coś zmienić”, sugerował wtedy Monfils. Próbowałem. We współczesnym zawodowym tenisie najmniejsza zmiana w umiejętnościach, kondycji fizycznej lub umysłowej robi wielką różnicę. Ale przecież ćwiczyłem rano i po południu, codziennie, podnosiłem ciężary, jeździłem na rowerze i biegałem bez końca. Jak mogłem nie być w formie? Zmieniałem fachowców od przygotowania fizycznego, szukając nowych ćwiczeń. Zmieniałem trenerów, mając nadzieję, że modyfikacja techniki uwolni mnie od „klątwy”. Przeszedłem operację nosa, która miała ułatwić oddychanie. Wszystkie te działania pomagały, ale tylko do pewnego stopnia. Z sezonu na sezon stawałem się coraz silniejszy i sprawniejszy. W 2007 roku zostałem drugim graczem, który wygrał zarówno z Rogerem Federerem, jak i Rafaelem Nadalem, odkąd wspięli się na szczyt rankingu. A jednak za każdym razem, kiedy robiłem większy krok w stronę upragnionego celu, miałem wrażenie, że ktoś związał mi pierś sznurem i ciągnie do tyłu. Zawodowy tenis to ciągły, trwający jedenaście miesięcy sezon, a kluczem do sukcesu jest umiejętność szybkiej regeneracji przed każdym kolejnym meczem. Wygrywałem turniej, a w następnym nieoczekiwanie traciłem siły; wygrywałem wspaniały mecz, a potem kreczowałem w połowie następnego. Być może miałem problem mentalny, nie fizyczny: rozpocząłem więc medytacje, a potem sesje jogi, by uspokoić umysł. Trenowałem wręcz obsesyjnie: przez czternaście godzin, codziennie, koncentrowałem się na poprawieniu swojego stanu psychicznego i fizycznego. W tym czasie udało mi się wejść do dziesiątki najlepszych graczy na świecie. Ale moim celem nie było przecież zostać jednym z najlepszych. Najlepsi na świecie byli Federer i Nadal, oni zaś uważali mnie za gracza, który czasami wygrywa, ale w każdej chwili może się wycofać, gdy sytuacja zrobi się trudna. Oni należeli do elity, ja utknąłem gdzieś w drugiej lidze. W styczniu 2008 roku nastąpiło przełamanie: wygrałem pierwszy tytuł wielkoszlemowy, na Australian Open. Jednak rok później w meczu przeciwko Andy’emu Roddickowi musiałem wycofać się z tego samego turnieju. Broniłem tytułu i się wycofywałem? Jak to możliwe? „Skurcze, ptasia grypa, wąglik, SARS, kaszel i katar”, żartował Roddick z faktu, że ciągle choruję. Nawet Federer, zwykle milczący dżentelmen, skrytykował mnie, zwracając się do dziennikarzy: „Wydaje mi się, że jeśli chodzi o jego kontuzje, to po prostu żartuje”. Pod koniec 2009 roku przeniosłem nawet swój obóz treningowy do Abu Zabi w nadziei, że ćwiczenia w palącym słońcu Zatoki Perskiej lepiej przygotują mnie do Australian Open w Melbourne. Może dzięki szybszej aklimatyzacji w końcu pokonam klątwę, myślałem.


I przez jakiś czas sądziłem, że się udało. 27 stycznia 2010 roku znalazłem się w ćwierćfinale Australian Open, przedtem bez większych problemów pokonawszy rywali. Po drugiej stronie siatki stał Jo-Wilfried Tsonga, numer dziesięć na świecie – ja byłem trzeci. Dwa lata wcześniej pobiłem go na tym samym korcie w drodze po mój pierwszy wielkoszlemowy tytuł; miałem wtedy dwadzieścia jeden lat. I tego dnia musiałem być równie dobry. Nie, lepszy. Tsonga to 90 kilogramów czystych mięśni, jeden z największych i najsilniejszych zawodników w tourze, serwujący z prędkością niemal 230 km/godz. Kiedy zbiera się do returnu, piłka robi się „ciężka” dzięki mieszance prędkości i top spinu, niemal wybijającego przeciwnikowi rakietę z dłoni. Jednak Tsonga potrafi też bardzo szybko poruszać się po korcie. Tamtego dnia w swojej jaskrawożółtej koszulce wyglądał jak wielkie słońce i dopiekał równie nieubłaganie. Pierwszy set wygrał 7:6 po niesamowitym tie-breaku, który porwał publiczność. W drugiej partii moje obsesyjne przygotowania w końcu przyniosły skutek. Wygrałem ją 7:6 i zacząłem kontrolować Tsongę, przeganiając go wzdłuż końcowej linii. Kort singlowy ma długość 8,23 m i byłem w stanie przebiec ten dystans jak każdy inny zawodnik. Trzeci set wygrałem z łatwością 6:1. Miałem przeciwnika na talerzu. I wtedy to znów się stało. Tsonga prowadził 1:0 w czwartej partii, kiedy zaatakowała mnie niewidzialna siła. Nie mogłem oddychać. Po przegranym następnym gemie coś zaczęło dusić mnie za gardło. Poprosiłem o przerwę na toaletę. Nie chciałem, by przeciwnik widział, co się zaraz stanie. Pobiegłem do szatni, wpadłem do łazienki i uklęknąłem. Złapałem się krawędzi muszli i czułem, jak kurczy mi się żołądek. Zdawało mi się, że zwracam całą siłę, jaką w sobie miałem. Po powrocie na kort byłem już innym graczem. Tsonga widział, że moje ciało słabnie. Utrzymując swój serwis, zmuszał mnie do biegania po korcie tam i z powrotem, jakbym był marionetką. Czułem, że publiczność także stoi po jego stronie; zaczął serwować szybciej, mocniej – a może to ja byłem słabszy i wolniejszy. Miałem wrażenie, że gram przeciwko jakiemuś olbrzymowi. Coraz częściej po uderzeniach Francuza moje stopy zostawały na błękitnej nawierzchni Plexicushion. Po prostu nie mogłem się ruszyć. Tsonga wygrał czwartą partię 6:3. Na początku piątej wszyscy wiedzieli już, jak zakończy się ten mecz. Przegrywałem 0–40, Tsonga prowadził 3:1, a ja sięgnąłem dna. Nie tylko dosłownie był to dla mnie break point. Musiałem idealnie zaserwować, zbić go z tropu, odzyskać kontrolę. Jeśli chciałem zachować choć niewielką szansę, ten serwis musiał być najlepszy z setek tysięcy, jakie wykonałem w życiu. Jedno odbicie, drugie. Wyrzuciłem piłkę w powietrze. Próbowałem wygiąć plecy, by wziąć zamach, ale coś ścisnęło mnie w piersi. Jakbym zamiast rakiety musiał uderzać młotem Thora. Moje ciało się rozsypało. Błąd. Mój umysł się rozsypał. Jedno odbicie, drugie. Serwis. Podwójny błąd. Gem dla Tsongi. Mój koniec był szybki i litościwy jak egzekucja. Francuz podał mi rękę i zaczął tańczyć na korcie, zachęcając publiczność, pełen siły i energii. Ja byłem wykończony. Siedemnaście lat codziennych treningów nie uczyniło mnie ani fizycznie, ani psychicznie silnym na tyle, by konkurować z najlepszymi. Miałem umiejętności, talent, chęć do gry. Miałem dostęp do każdego rodzaju treningu fizycznego i umysłowego, jakie znał świat, do najlepszych lekarzy na ziemi. Nigdy nie przyszło mi do głowy, co tak naprawdę mnie hamuje. Trenowałem przecież właściwie.


Tylko odżywiałem się nie tak, jak trzeba.

DIETA, KT ÓRA ZMIENIŁA MOJE ŻYCIE

Tamten podwójny błąd z 27 stycznia 2010 roku był najgorszym momentem mojej kariery. Jednak w lipcu 2011, zaledwie osiemnaście miesięcy później, byłem już innym człowiekiem. O 5 kilogramów lżejszym, silniejszym niż kiedykolwiek i najzdrowszym od czasu dzieciństwa. Osiągnąłem moje dwa życiowe cele: wygrałem Wimbledon i zostałem graczem numer jeden na świecie. Patrząc na ostatni, desperacki i niecelny bekhend Rafaela Nadala dający mi upragniony puchar, wracałem myślami do tamtego sześcioletniego chłopca, który osiągnął coś z niczego, spełnił swoje niespełnialne marzenie. Upadłem na ziemię i wyrzuciłem ręce w górę. Chwilę później uklęknąłem, wyrwałem odrobinę wimbledońskiej trawy i ją zjadłem. Smakowała potem. Moim potem. Nigdy jednak nic nie smakowało tak słodko. To nie nowy program treningowy pozwolił mi w zaledwie półtora roku awansować z bardzo dobrego na najlepszego gracza na świecie. Nie chodziło o nową rakietę, ćwiczenia, trenera, nawet nie o serwis – udało mi się schudnąć, skoncentrować i cieszyć najlepszym zdrowiem w życiu. Pomogła mi nowa dieta. Moje życie się zmieniło, ponieważ zacząłem jeść produkty odpowiednie dla mojego ciała i takie, których organizm potrzebował. W ciągu pierwszych trzech miesięcy nowej diety schudłem z 82 kg do 78 kg; rodzina i przyjaciele zaczęli się nawet martwić, że jestem za szczupły. Zacząłem czuć się świeżo, miałem lepszą koncentrację i więcej energii niż kiedykolwiek przedtem. Stałem się szybszy, bardziej elastyczny i odbierałem piłki, których inni zawodnicy nie sięgali, a jednocześnie nigdy dotąd nie czułem takiej siły. Psychicznie byłem nie do pokonania. Nie odczuwałem już zmęczenia czy braku tchu. Osłabły alergie, zniknęła astma, a obawy i lęki zastąpiła pewność siebie. W ciągu trzech lat nie przeszedłem poważniejszego przeziębienia czy grypy. Niektórzy dziennikarze nazwali mój sezon 2011 najwspanialszym singlowym sezonem w historii zawodowego tenisa. Zdobyłem dziesięć tytułów, zwyciężyłem w trzech turniejach wielkoszlemowych, wygrałem czterdzieści trzy mecze z rzędu. A jedyne, co zmieniłem, to sposób odżywiania. Najbardziej zaskoczyło mnie to, jak proste okazało się wprowadzenie owych zmian i jak wyraźne były ich rezultaty. Wyeliminowałem z diety gluten (białko występujące w pszenicy) najpierw tylko na kilka dni, a moje ciało natychmiast poczuło się lepiej. Byłem lżejszy, szybszy, osiągnąłem spokój ducha. Po dwóch tygodniach wiedziałem już, że moje życie się zmieniło. Zrobiłem więc kilka następnych kroków: ograniczyłem cukier i wyeliminowałem produkty mleczne, co sprawiło, że budziłem się każdego ranka jak nowo narodzony; wcześniej czułem się tak tylko w dzieciństwie. Wyskakiwałem z łóżka gotowy brać się za bary z nowym dniem. Zrozumiałem, że tą wiedzą muszę podzielić się z innymi. Nie trzeba być profesjonalnym sportowcem, by zastosować się do prostych dietetycznych wskazówek wyłożonych w tej książce, a już z pewnością nie trzeba być zawodowym tenisistą, by poprawiły one nasze ciało, zdrowie i pogląd na życie. Tak naprawdę nie opisuję tu diety w ścisłym znaczeniu tego słowa, bo oznaczałoby to, że można jeść wyłącznie to, co jest wskazane. To nie miałoby sensu. W większości planów dietetycznych zakłada się, że działają one na każdego człowieka, dlatego „trzeba” jeść konkretne produkty bez


względu na to, czy jest się 27-letnim tenisistą, 35-letnią matką dwójki dzieci czy 50-letnim prezesem firmy. To niemądre. „Trzeba” nie będzie tu właściwym określeniem. Każde ciało jest zupełnie inną maszyną. Wystarczy, jeśli spojrzymy na opuszki swoich palców: nie ma na świecie takiego samego zestawu odcisków. Każdy organizm również stanowi wyjątkową konstrukcję. Nie chcę, by ktokolwiek stosował dietę, która jest najlepsza dla mojego ciała. Pokażę za to, jak znaleźć najlepszy zestaw dla siebie.

PROST E ZMIANY, WYRAŹNE REZULTAT Y

Każdy, kto ćwiczy, by utrzymać kondycję, kontrolować wagę i zwiększyć ilość energii, zapewne wie już coś oczywistego: to naprawdę trudne. Jestem na to najlepszym dowodem. Przez całą karierę niemal każdego dnia grałem w tenisa od trzech do pięciu godzin. Rozegrałem średnio dziewięćdziesiąt siedem meczów w roku przeciwko najlepszym w historii tego sportu. Jeśli nie gram spotkania, i tak ćwiczę na korcie ponad trzy godziny, potem półtorej godziny w siłowni, odbywam sesję jogi lub tai chi, a jeśli mogę, wciskam jeszcze w harmonogram bieganie, jazdę na rowerze lub pływanie kajakiem. Pomimo tak intensywnego treningu byłem kiedyś powolny, szybko się męczyłem i miałem niewielką nadwagę. Jeśli więc ktoś myśli, że ćwiczeniami zwalczy kłopoty, grubo się myli. Ja trenowałem przynajmniej pięć godzin dziennie, bez przerwy, a i tak nie byłem w idealnej formie. Czy zbędne kilogramy pojawiły się, bo za mało ćwiczyłem? Nie, byłem ociężały, powolny i zmęczony, bo odżywiałem się tak, jak większość z nas. Jadałem jak Serb (i jak Amerykanin): dużo włoskich potraw, pizzy, makaronów, szczególnie pieczywa, a także ciężkie mięsne dania przynajmniej kilka razy dziennie. W trakcie meczów podjadałem batoniki i inne słodzone produkty, sądząc, że pomogą mi utrzymać wysoki poziom energii – przecież skoro tak intensywnie trenowałem, i tak spalałem kalorie. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, że taka dieta może wywoływać stany zapalne. Organizm reaguje na niechciane pokarmy, wysyłając najróżniejsze sygnały: na przykład w postaci sztywnych i bolących stawów lub skurczów jelit. Lekarze łączą stan zapalny z niemal każdą chorobą – astmą, reumatyzmem, chorobami serca i alzheimerem. Wyobraźmy sobie, że wbijając gwóźdź w kawałek drewna, niechcący uderzamy się w kciuk. Boli, prawda? Palec puchnie i robi się czerwony. To właśnie jest stan zapalny. A teraz wyobraźmy sobie, że to samo dzieje się w naszym ciele, choć tego nie widzimy. Taka sytuacja następuje, jeśli spożywamy produkty, których nasz organizm nie lubi. W dniu, kiedy osłabłem w trakcie Australian Open, moje ciało mówiło mi, że robię sobie krzywdę. Musiałem nauczyć się go słuchać. A kiedy mi się to udało, wszystko się zmieniło. I nie mam na myśli jedynie kariery tenisowej. Całe moje życie się odmieniło. Można nazwać to „magią” – mnie tak się wtedy zdawało. Lecz chodziło przecież tylko o zrezygnowanie z pewnych produktów na rzecz innych, które przynosiły mi korzyść, a potem zastosowanie zdobytej wiedzy w codziennej diecie. Ostatecznie nauczyłem się, jakie potrawy robią mi krzywdę, a jakie pomagają. Nie jest to trudne – w rozdziale 4 wyjaśniam, jak to zrobić. Gdy już dobierze się odpowiednie dla siebie produkty, ustali, kiedy je spożywać i jak maksymalizować korzyści, można według planu zmienić swoje ciało i życie. Jak to działa? Najlepiej zacząć od wyeliminowania glutenu z diety na dwa tygodnie. (Łatwiej to zrobić, niż się wydaje, o czym piszę później). Następnie na dwa tygodnie zrezygnować z nadmiaru


cukru oraz z przetworów mlecznych i sprawdzać samopoczucie. (Podpowiedź: będzie świetne). Zmiana sposobu odżywiania to nie koniec. Należy także nauczyć się, jak jeść. To znaczy, jak synchronizować potrawy z potrzebami własnego ciała, by w odpowiednim czasie otrzymywało dokładnie to, czego pragnie. Połączenie odpowiedniej diety z właściwym technikami walki ze stresem poprawia funkcjonowanie naszego ciała i umysłu. Człowiek staje się bardziej zrelaksowany i skupiony, a ponadto uzyskuje lepszą kontrolę nad własnym życiem. Do napisania tej książki tak naprawdę zainspirowała mnie świadomość, że mogę pokazać innym, jak zmienić nie tylko ciało, ale wręcz całe życie, i to zaledwie w czternaście dni. Bezglutenowa dieta to nie tylko łatwiejsze pobudki i przypływ energii – to także zmiany w wyglądzie. Dzięki niej człowiek zaczyna słuchać swego organizmu, spełnia jego zachcianki i rozumie, czego ma unikać. Należy pamiętać, że każde ciało będzie mówiło wam co innego, niż moje mówi mnie. Jesteśmy inni – pamiętajmy, że mamy różne odciski palców. Ale najważniejsze jest, by słuchać. Tamtego dnia w styczniu 2010 roku komentatorom wydawało się, że wiedzą, co się ze mną dzieje. „Astma znów go dopadła”, mówili. A jednak kiedy popełniłem podwójny błąd i zabrakło mi oddechu, nie wiedziałem jeszcze, że przeżywam coś zupełnie innego. Odkąd skończyłem trzynaście lat, nieustannie było mi duszno, szczególnie w nocy. Budziłem się ociężały i musiało minąć dużo czasu, zanim się rano pozbierałem. Wciąż odczuwałem zmęczenie. Czułem się tak, jakbym był wzdęty, choć trenowałem trzy razy dziennie. Byłem alergikiem, a uczulenie dokuczało mi zwłaszcza w wilgotne dni lub podczas kwitnienia roślin. Mimo to moje objawy nie miały sensu. Astma atakuje od razu, gdy zaczyna się ćwiczyć; nie pojawia się nagle w trzeciej godzinie meczu. Moim problemem nie była też kondycja. Pracowałem tak samo ciężko jak wszyscy. Jednak w najważniejszych meczach przeciwko najlepszym graczom trzymałem się przez pierwsze sety, a potem opadałem z sił. Nie byłem hipochondrykiem, astmatykiem ani słabym psychicznie sportowcem, który wycofywał się, gdy sytuacja na korcie robiła się trudniejsza. Ja po prostu źle się odżywiałem. I moje życie wkrótce miało się zmienić. Kto by przypuszczał, że najgorszy moment mojej kariery okaże się najszczęśliwszym? Pewien serbski dietetyk, Igor Cetojević, oglądał właśnie telewizję w swoim domu na Cyprze i przerzucając kanały, zobaczył mój mecz na Australian Open. Choć nie lubił tenisa, żona zaproponowała, by wspólnie obejrzeli tamten pojedynek. I zobaczyli, jak upadam. Mój rodak wiedział, że to nie astma, że problemem jest coś innego. Zgadywał, że chodzi o dietę. Odgadł, iż moje problemy z oddychaniem wywoływał brak równowagi w systemie trawiennym, ponieważ w jelitach gromadził się nadmiar toksyn. Niezła diagnoza, biorąc pod uwagę, że lekarz był wówczas 14 000 kilometrów od pacjenta. Igor Cetojević i mój ojciec mieli wspólnych znajomych (Serbia to naprawdę mały kraj), dzięki czemu pół roku po mojej australijskiej porażce udało nam się spotkać w trakcie Pucharu Davisa rozgrywanego w Chorwacji. Doktor Cetojević powiedział mi, że jego zdaniem problemy trawienne nie tylko powodowały załamanie fizyczne, ale również wpływały na mój stan psychiczny. Twierdził, że pomoże mi stworzyć odpowiednią dietę, właściwą dla mojego organizmu. Zapytał, co i jak jadam, jak sypiam, jak żyję i w jakich warunkach dorastałem. Jako Serb Cetojević doskonale rozumiał, jak wyglądało moje dzieciństwo, czym kiedyś zajmowała się moja rodzina, co straciliśmy i jak bardzo musieliśmy walczyć. Chłopak taki jak ja, który dorastał w Serbii, miał zostać tenisowym mistrzem? Było to nieprawdopodobne nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach. A stało się jeszcze mniej prawdopodobne, kiedy zaczęły spadać bomby.


ROZDZIAŁ 1

BEKHENDY I SCHRONY NIE KAŻDY T ENISOWY MIST RZ RODZI SIĘ WŚRÓD BOGACZY Z COUNT RY CLUBÓW

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.