Grabarz Polski - Nr 2

Page 1

2

#

MIRRORS GRAHAM MASTERTON - DŻINN TO SIR WITH LOVE WYWIAD Z F. PAULEM WILSONEM F. PAUL WILSON - TWIERDZA VINCENT DAWID KAIN - NEXTGEN (OPOWIADANIE) TWARZ (KOMIKS)


MIRRORS LUSTRA USA / Rumunia 2008 Dystrybucja: Imperial Cinepix Reżyseria: Alexandre Aja Obsada: Kiefer Sutherland Paula Patton Cameron Boyce Erica Gluck

X X X

Text: Łukasz Radecki

X X

Zacznijmy od tego, że Alexandre Aja po raz kolejny zdecydował się na sprawdzone rozwiązania i znów zaserwował nam przeróbkę, tym razem koreańskiej produkcji. Smutne, że Amerykanie prezentują nam albo kiepskie nowe wersje klasycznych produkcji, albo starają się zarobić na fenomenie azjatyckiego kina.

Bo autorskie pozycje Amerykanów nie dość, że słabe, to jeszcze znikome... Niemniej Aja udowodnił, że potrafi rzetelnie podejść do tematu i komu podobały się jego poprzednie filmy, ten i tym razem się nie zawiedzie. Ben Carson (grany przez Kiefera Sutherlanda) to były policjant zniszczony przez nieszczęśliwy wypadek w poprzedniej pracy, w wyniku którego śmierć poniósł człowiek. Smutki i frustracje (również małżeńskie i rodzinne) bohater tradycyjnie topi w alkoholu. Decyduje się też jednak na podjęcie nowej pracy jako ochroniarz na nocnej zmianie w opuszczonym centrum handlowym. Prosta z pozoru robota szybko okazuje się śmiertelnie niebezpieczna, mężczyzna odkrywa bowiem, że w lustrach kryje się coś złowieszczego, coś co poluje nie tylko na niego, ale i jego rodzinę. Poprzednie produkcje reżysera udowodniły, że o ich stronę produkcyjną można

Alexandre Aja na dobre wszedł do świata kina grozy dość brawurowym remakiem horroru „Wzgórza mają oczy” Wesa Cravena, choć już jego poprzedni film pt. „Blady strach” również zebrał pochlebne opinie. Dość często jednak to dopiero trzecie dzieło potwierdza poziom twórcy, świadcząc o jego wyjątkowości lub miernocie. Tym uważniej przyjrzałem się więc najnowszemu dokonaniu tego reżysera zatytułowanemu „Mirrors”.

2


być spokojnym. Nikogo więc nie trzeba przekonywać, że do takich elementów „Mirrors” jak dźwięk, muzyka, zdjęcia czy lokalizacje nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Z jednej strony są one klasyczne do bólu, wręcz urzędowo zatwierdzone, niemniej odgrywają swą rolę znakomicie. To jednak scenariusz i reżyseria świadczy o kunszcie dzieła. I tutaj pojawiają się pierwsze zgrzyty. Logiczne wpadki są raczej rzadkie i wpisujące się w konwencję (niestety, odnoszę ostatnio wrażenie, że brak logiki jest w nowych produkcjach nieodzowny). Niestety, twórcy postanowili wyjaśnić wszystko do samego końca, tym samym przekreślając szansę na film wybitny. Reżyser znakomicie poradził sobie z kreacją niesamowitej atmosfery typowej dla azjatyckich produkcji, potrafił jednak podbarwić je sporą dawką brutalności, z której słynął, co dało niesamowity

wprost efekt. W filmie jest przynajmniej kilka scen, które na pewno zapadną w pamięć maniakom horroru. I pierwsza połowa robi naprawdę wstrząsające wrażenie. W drugiej połowie jednak wyjaśnienia psują nieco wymowę całości i mimo dobrego zakończenia pozostawiają pewien niedosyt. Choć rzadko to mówię, to jednak postawienie na tak dużą nadnaturalność popsuło ostateczny kształt filmu, który mógłby być znakomity, a tak jest tylko potwierdzeniem rzetelnego rzemiosła reżysera.

3



-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Amber l990

Tłumaczenie: Mirosław Kościuk

Ilość stron: l88

„Ze starych butelek pochodzą stare prawdy” Kiedy po raz pierwszy czytałem „Dżinna” kilka lat temu, nie przypadł mi on do gustu. Pomyślałem wtedy, że jest krótki, prosty i mało przerażający. Teraz, gdy po latach ponownie podszedłem do lektury tej jednej z pierwszych powieści Grahama Mastertona, moje spojrzenie zmieniło się diametralnie. Harry Erskine to sztandarowy bohater wykreowany przez Mastertona - uczestnik makabrycznych wydarzeń spowodowanych przez indiańskiego szamana Misquamacusa w serii „Manitou”. Pisarz tylko raz w swojej karierze użył znanej czytelnikom z jednego cyklu postaci na potrzeby innej książki, a zrobił to właśnie w „Dżinnie”. Tym razem Harry musi stawić czoło najpotężniejszemu demonowi wywodzącemu się z mitologii perskiej. Książka ta jest wariacją na temat legendy o Ali Babie i Czterdziestu Rozbójnikach, utrzymaną oczywiście w konwencji horroru. Prastary duch, ukryty w magicznym dzbanie znajdującym się w posiadłości dziadka głównego bohatera, postanawia zakosztować wolności, przy okazji ściągając na Harry’ego i jego przyjaciół same nieszczęścia.

Interpretacja perskich legend wypada Mastertonowi bardzo przyzwoicie. Zlepek starych mitów i podań zmiksowany został tu w przystępnie podaną historię umieszczoną w czasach współczesnych.

Text: Piotr Pocztarek

GRAHAM MASTERTON - Dżinn (The Djinn)

Oprócz genialnego Harry’ego Erskine’a mamy tu raczej typowy dla dzieł Mastertona zestaw postaci : silna kobieta skrywająca tajemnicę, uczony stanowiący autorytet w walce z demonem, niepozorna postać potrafiąca sporo namieszać w fabule i obrzydliwego demona, który w końcu i tak daje się pokonać. Książkę jednak czyta się przyjemnie, głównie ze względu na bardzo zabawne dialogi i interesującą fabułę. Finał, jak przystało na Mastertona, jest trochę za szybki, sprawiający wrażenie zdawkowego i nieco niedbałego. Akurat ta powieść bez wątpienia zyskałaby gdyby była dłuższa i bardziej rozbudowana, bo w obecnej formie można odnieść wrażenie, że autor bardzo się spieszył tworząc ostatnie akapity. „Dżinna” polecam fanom powieści Grahama, ludziom interesującym się legendami Dalekiego Wschodu, a także tym, którzy mają jeden czy dwa wolne wieczory na dynamiczną, ciekawą powieść z gatunku horroru.

5


TO SIR WITH LOVE TO SIR WITH LOVE Korea Płd., 2006 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Lim Dae-wung Obsada: Seong-won Jang Eung-su Kim Dong-kyu Lee Ji-hyeon Lee

X X X X

Text: Krzysztof Gonerski

X

Wprawdzie przez prawie połowę trwania filmowej akcji oglądamy wiernie odtworzony schemat opowieści o zamaskowanym mordercy wyrzynającym w pień nastolatków, jednak „To Sir with Love” jest historią jak najbardziej azjatycką. Nie ma bowiem niczego bardziej azjatyckiego w kinie jak motyw zemsty („Tron we krwi”, „Oldboy”, „Ringu” itd.). Zatem opowieść o grupie uczniów, którzy po

latach spotykają się w odludnym domu letniskowym byłej nauczycielki, by paść ofiarą psychopaty w masce zająca, to jedynie pretekst - perfidna, ale jakże udana sztuczka reżysera. Intryga w filmie Dae-wunga wykonuje bowiem wyrafinowany slalom między filmowymi cytatami i fałszywi tropami, dopiero w zaskakującym finale wychodząc na prostą. Zaczyna się jak klon „Piątku 13-tego”, potem nieznacznie skręca w stronę niezwykle krwawych historii w rodzaju „Hostela”, by w końcu wykonać fabularnego fikołka. Scenarzysta Park Se-yeol oka-

Slasher to wybitnie amerykańska odmiana horroru, którą Azjaci od lat bezskutecznie próbują przeszczepić na swój grunt. Jednym z nielicznych chwalebnych wyjątków wśród azjatyckich slasherów jest koreański „To Sir with Love” Lim Dae-wunga. Tylko czy film ten jest tak naprawdę slasherem?

6


zuje się na tyle wytrawnym slalomistą, że mimo kilku drobnych potknięć (jak wątek zdeformowanego syna nauczycielki), jazda z nim to prawdziwa przyjemność, a wspomniany fikołek bynajmniej nie kończy się upadkiem na głowę.

się osoba jak najbardziej żywa. Ten prosty zabieg wzmacnia jednak wymowę filmu. W typowych ghost stories mściwy upiór był na dobrą sprawę jedynie narzędziem zła, którego spiralę nakręcali śmiertelnicy. W filmie Dae-wunga mściciel nie jest już jedynie posłannikiem zła - on jest jego częścią. Zło, którego się dopuszcza, niszczy nie tylko jego dawnych oprawców, lecz również jego samego. Bo zemsta jest zawsze drogą ku zatraceniu.

Przyjemności, dość zaskakującej jak na koreańskie kino grozy, dostarcza także niezwykła brutalność, ocierająca się o sadyzm. Sceny tortur w piwnicy, do której trafiają ofiary zamaskowanego napastnika, wywołują jednoznaczne skojarzenia z kinem eksploatacji, choć mimo Mimo pewnych podobieństw do „Tożwszystko są łagodniejsze i nie wypełnia- samości” J. Magnolda, niemrawego poją całej treści filmu. czątku i kilku nielogiczności, „To Sir with Love” pozostaje godnym uwagi przyMiłym zaskoczeniem jest także rezygna- kładem inteligentnego horroru i jedną cja z wątków nadprzyrodzonych. Choć z najbardziej udanych prób wszczepiarzeczywistą osią dramaturgiczną „To Sir nia slashera w klimaty i motywy azjatycwith Love” jest motyw zemsty, tym ra- kiego kina grozy. zem za wyrównywanie krzywdy zabiera

7


Rozmawiał: Robert Cichowlas

Tłumaczenie: Christos Kargas

Wywiad

Francis Paul Wilson

Francis Paul Wilson zyskał sobie w Polsce miano zasłużonego pisarza horrorów głównie dzięki wyśmienitej powieści „Twierdza”, a także kilku innych, stanowiących jej kontynuację: „Odrodzenie”, „Odwet” i „Świat Mroku”. Nie wszyscy jednak wiedzą, że dorobek literacki tego twórcy jest znacznie większy. Wilson jest autorem ponad trzydziestu powieści i wielu opowiadań, które w Polsce nigdy nie zostały wydane. Zarówno za wschodnią, jak i zachodnią granicą rekordy popularności bije kilkunastotomowy (i wciąż poszerzany o kolejne pozycje) cykl „Repairman Jack”, którego bohater, tytułowy Jack Repairman, twardziel i wagabunda, nieustannie zmuszany jest narażać życie w walce z potężnymi siłami zła. Także w Polsce sporo się o tej serii mówi, jednak jak dotąd, ku nieopisanej trwodze fanów pisarza, nie znalazł się chętny na nią wydawca.

Niektóre utwory Wilsona zostały przeniesione na duży ekran, między innym słynna „Twierdza”. Pisarz jednak nie ma zbyt pochlebnego zdania na temat filmu, o czym szerzej w wywiadzie. W 2006 roku jednym z jego opowiadań - „Pelts”- zajął się Dario Argento. Film został włączony do znanej serii „Masters of Horror”. W chwili obecnej trwają przygotowania do ekranizacji pierwszego tomu wspomnianego już cyklu „Repairman Jack”. Autor nie chce na razie zdradzać nazwiska reżysera, ale ponoć twórca to zacny i niebywale ceniony w świecie filmowego horroru. F. Paul Wilson mieszka w New Jersey, gdzie oprócz pisania czyta Lovecrafta, Bradbury’ego i Mathesona, słucha Chucka Berry’ego i Alana Freeda a także udziela się na wielu konwentach poświęconych literaturze fantastycznej. Poniższy wywiad jest pierwszym od wielu lat, jaki autor udzielił z myślą o polskich czytelnikach. Rozmowę zaczęliśmy od nowej powieści z cyklu o Jacku Repairmanie...

Gdy zwróciłem się do Ciebie z prośbą o udzielenie wywiadu, odpowiedziałeś, że zrobisz to z przyjemnością, ale „za chwilę”, bowiem właśnie kończysz pisać nową powieść. Kwestię planów wydawniczych zwykle powinno poruszać się pod koniec rozmowy, ale odbiegnę od reguły i nieśmiało spytam - zdradzisz nam, czytelnikom, co to za „nowa” książka?

8

Oczywiście. Tak się składa, że dosłownie przed chwilą ją ukończyłem! To dwunasta część cyklu „Repairman Jack”, w której Jack zostaje wynajęty do odnalezienia skradzionego samurajskiego miecza - katany. Zleceniodawca nie może się udać ze swoim problemem na policję, ponieważ ostrze - które przetrwało wybuch atomowy - było skra-


dzione w 1955 roku z Muzeum Pokoju w Hiroszimie. Ostrze jest wyniszczone, bardzo podziurawione. Przy okazji również niezwykle cenne. Zostało wykonane przez sławnego starożytnego kowala, trudniącego się tworzeniem mieczy Masamune. Okazuje się, że Jack nie jest jedynym poszukującym...

„ze słyszenia”. Powiedz mi, jest szansa, że „Repairman Jack” zostanie przełożony również na język polski?

Seria „Repairman Jack” stała się symbolem Twojej twórczości. Przetłumaczono ją na wiele języków. Polskim czytelnikom jednak znana jest jedynie

Lubię myśleć o swoich książkach jako o thrillerach. Pisanie w tym gatunku sprawia mi największą frajdę. Oczywiście, uwielbiam też horror i science-fic-

Szczerze powiedziawszy, nic mi na ten temat nie wiadomo. Obiło mi się o uszy, że jedno z bułgarskich wydawnictw Riva - ma wkrótce opublikować „Repairman Jacka”. Natomiast o Polsce nikt mi Poza tym niedawno, bo 18 września, na nie wspominał. rynku wydawniczym pojawiła się jedenasta część przygód z Jackiem w roli głów- Twoi polscy fani znają cię głównie nej, zatytułowana „Bloodline”. Powiem jako autora znakomitych horrorów szczerze, że nigdy nawet nie marzyłem, takich jak: „Twierdza”, „Odrodzeże ta seria stanie się tak popularna, nie”, „Odwet” czy „Świat mroku”, nigdy nie przypuszczałem, że to wła- wydanych w latach 90. przez wydawśnie z nią będzie kojarzyło się ludziom nictwo Amber. Dziś trudno je zdobyć, moje nazwisko. Tymczasem popyt na gdyż nie pojawiły się wznowienia. „Repairman Jacka” wciąż wzrasta! Owe książki wciąż są dostępne na Ale do rzeczy. Tak jak i w poprzednich rozmaitych aukcjach internetowych, częściach serii, tak i w „Bloodline” Jack gdzie schodzą za dość wysoką cenę. jest wynajęty do rozwikłania jakiejś Są niezwykle popularne. Może warto mrocznej zagadki. Jak zwykle popada byłoby pomyśleć o ich wznowieniu? w tarapaty, staje w obliczu sporego Próbowałeś coś z tym fantem zrobić? niebezpieczeństwa. Tym razem fabuła dotyczy dziwnego, „niekodującego” Jak na razie nie próbowałem. Niemniej łańcucha DNA, który u pewnych ludzi byłbym zachwycony, gdyby zostały okazuje się nie być wcale nadwyżko- wznowione w Polsce. Ktoś powinien wym... Innymi słowy, tak się składa, porozmawiać o tym z ludźmi z Ambera. że w pewnych warunkach może się zbu- Być może wkrótce jakaś osoba wpadnie dzić i zacząć kodować. Konsekwencji na ten pomysł. możemy się domyślać... Taka jest główna idea całej historii. Jesteś wszechstronnym autorem. Oprócz horrorów pisujesz również Oprócz tego wiosną ukaże się opowia- powieści przygodowe, science-fiction danie dla młodszych czytelników, rów- oraz thrillery. Potrafisz wskazać gatunież o Repairman Jacku, lecz nie jako nek, który jest Ci najbliższy, w którym dorosłym mężczyźnie, a o chłopcu. czujesz się najlepiej?

9


tion. Czuję potrzebę mówienia czytelnikom o swoich punktach widzenia. Lubię opowiadać ciekawe historie, a jeśli dana konwencja mnie nudzi, daję sobie z nią spokój i „wchodzę” w inną.

Za powieść „The Tomb” otrzymałeś w 1984 nagrodę Porgie. Mógłbyś przybliżyć polskim czytelnikom, którzy nie mieli okazji zapoznać się z tą pozycją, o czym ona traktuje? Czy to horror?

Jaki masz stosunek do tego co piszesz? Lubisz swoje historie? Zda- „The Tomb” jest pierwszą powieścią rza Ci się czasami czytywać własną z cyklu „Repairman Jack”. Zdaje mi się, że była opublikowana w Polsce przez powieść? CIA w latach 80. w bardzo niewielkim Owszem, lubię swoje historie. Myślę, nakładzie. Jest zdecydowanie horrorem. że gdyby było inaczej, nie pozwalałbym, Jack zrodził się z jednego z moich przeaby je rozpowszechniano. Czy nato- rażających snów, w którym byłem ścimiast wracam do starych książek? Po- gany po dachu przez jakiegoś potwora, wiem tak - ostatnio postanowiłem, że nie demona, a może nawet przez samego będę tego robił. Zawsze wyłapuję jakieś diabła. Nie pamiętam w ogóle, jak ów błędy, niezgrabności. Sporo fragmentów stwór wyglądał. Z całą jednak pewnością z moich starszych tekstów uważam za chciał mnie dopaść. Niezależnie od tego, przegadane, najzwyczajniej w świecie czym w niego rzucałem, z czego strzelazbyteczne i... cóż, niezbyt udane. Teraz łem, to coś podążało za mną jak cień. tworzę prostszą, wyraźniejszą, sensow- Zbudziłem się zdyszany, wycieńczony niejszą prozę i niektóre ze starszych ka- jakbym naprawdę przed czymś uciekał. wałków malują na mej twarzy niesmak. Z miejsca zapragnąłem opisać strach Oczywiście, bywa też tak, że otwieram i frustrację, jaka towarzyszyła mi we śnie. przypadkową stronicę opublikowanej Wiedziałem, że stworzę bohatera, który jakiś czas temu powieści, natrafiam na poczuje ten lęk w sobie, który podejmie ciekawy opis i mruczę pod nosem: „Hej, walkę ze złem. Jednocześnie wiedziato jest świetne. Czy na pewno ja to na- łem, że taka postać będzie posiadała o wiele większe zdolności przetrwania niż pisałem?”... moje (śmiech). W ten sposób zacząłem W chwili obecnej, bardziej niż kiedy- kreować twardziela - kogoś, kto mógłby kolwiek, jestem wyczulony na różnego przeżyć w wyjątkowo niebezpiecznych rodzaju zbędności w tekście. Wiesz, warunkach. Zdecydowałem, że uczynię sformułowania typu: „Ludzie płaczą, z faceta anarchistycznego wielkomiejdym się unosi, na kanapie umiera mat- skiego najemnika bez tożsamości. ka”, a potem: „Matka odchodzi, ciągnąc dym i płomienie za sobą”... Niby dokąd Jak tylko dotarłem do końca „The Tomb”, miałaby je ciągnąć? Może jeszcze przed zdałem sobie sprawę, że stworzyłem sobą? Niezły trik! Zdarza mi się popeł- seryjną postać. W tamtych czasach nie niać tego typu błędy, ale natychmiast je byłem jednak gotowy do napisania serii, więc potraktowałem bohatera dość brueliminuję. talnie - pozwoliłem mu wykrwawić się na

10


między rzędami. Nie trwało to jednak śmierć! Tyle, że gość nie chciał umrzeć długo. Po owych trzydziestu minutach (śmiech). wszystkie emocje zaczęły pękać, rozpadać się. Zbudziły się we mnie pretensje, Powieść „The Tomb” nigdy nie została zadałem pytanie: „Jak oni mogli spaprać wycofana ze sprzedaży, była wielokrot- taką historię?”. Było to bardzo gorzkie nie wznawiana. I tak oto, po 14 latach doświadczenie. Największy minus filmu nieustannych próśb ze strony czytel- Manna to bohaterowie. Nie nadał im ników, napisałem drugą powieść o Re- charakteru ani finezji. W dodatku ta zła pairman Jacku – „Legalies”. Stała się istota... Ten potwór... Szkoda gadać - on bestsellerem, a ja - zaskoczony sporym wygląda jak krzyżówka Dartha Vadera sukcesem i mocno zmobilizowany - na- z Niesamowitym Hulkiem. pisałem jeszcze jedną część. Kiedy i ta zaczęła się świetnie sprzedawać, wie- Cóż, prawda jest taka, że powieść podziałem już, że powstaną kolejne. Po- winna być zmieniona przed ekranizacją stanowiłem co roku wypuszczać w obieg - w końcu to kompletnie inne medium. jedną książkę z cyklu „Repairman Jack”. Nie ma wewnętrznych monologów. Tak czy owak, nie mam zamiaru do koń- To, co otrzymujesz, jest de facto tym, ca życia pisać o Jacku. Do grobu go nie co widzisz. Poboczne wątki muszą zabiorę! (śmiech) Planuję ukończyć tę odpaść, postacie muszą zostać skonsagę około 2012 roku. W sumie będzie densowane. Kiedy bierzesz na warszzawierała szesnaście albo siedemna- tat powieść, która stała się światowym ście tomów. bestsellerem, musisz być na tyle inteliJedną ze sfilmowanych powieści twego autorstwa jest „Twierdza” Michaela Manna. Powszechnie wiadomo, że film nieco odbiega od pierwowzoru. Ciekawi mnie, jakie jest twoje zdanie o tej produkcji... Co sobie pomyślałeś, gdy pierwszy raz obejrzałeś „Twierdzę”? Nie potrafię opisać uczucia, jakie mi towarzyszyło podczas projekcji tego filmu. Przez pierwsze pół godziny siedziałem jak zahipnotyzowany, byłem podniecony i zafascynowany. Wiesz, to wszystko, co wcześniej wymyśliłem i spisałem, mogłem ujrzeć na dużym ekranie, w technikolorze. Miałem wrażenie, że moja dusza wznosi się ponad wszystkich zgromadzonych w sali. Nabrałem wtedy ochoty, by wstać i zacząć tańczyć w przejściu

gentnym, by zdać sobie sprawę z tego, że zawiera ona coś więcej niż tylko prostą fabułę. Nie możesz wyciąć jej serca i wyeksponować pustej skorupy. A tak to właśnie wygląda w przypadku filmu „Twierdza”. Pusta skorupa... Zekranizowano także kilka twoich opowiadań... To prawda. Jednym z nich jest „Pelts”. W 2005 roku zajął się nim sam Dario Argento, obsadzając w głównej roli Meat Loafa. Bardzo dobrze mi się współpracowało z tymi ludźmi. Są niesamowicie kreatywni. Ucieszyłem się kiedy oznajmiono mi, że utwór zostanie włączony do serii „Mistrzowie horroru”. Może planujecie dłuższą współpracę z Dario Argento? Pytam, bo obiło mi

11


się o uszy, że są w planach kolejne podeszło do mnie i zapytało: „No? I co się stało? Co było dalej?”. Nie masz poekranizacje twoich tekstów... jęcia, jaka duma mnie opanowała! Coś Nie, z Dario nie będziemy w najbliższym w głębi mego umysłu nagle przebudziło czasie współpracować. Natomiast szy- się i powiedziało „Masz ich!”. Naprawdę, kuje się ekranizacja „Repairman Jacka”, polubiłem tamto uczucie. Nawiązałem którą ma wyreżyserować inny bardzo wtedy kontakt z tymi ludźmi. Byli moi. popularny twórca. Nie chciałbym jednak Naprawdę chcieli wiedzieć, co stało w tej chwili rozmawiać o szczegółach... się na końcu mojej opowieści! Gdybym czytał dalej, oni siedzieliby na miejscu Wróćmy zatem do literatury... Po- i wsłuchiwaliby się w ciąg dalszy opowiawiedz mi, jak zostałeś pisarzem. Od dania. Coś wspaniałego. Być może wielu maleńkości wiedziałeś, że będziesz zlekceważyłoby pytania o finał opowieści, nie zwróciłoby uwagi, że są w cenpisał książki? trum zainteresowania. Dla mnie było to Zawsze uwielbiałem słuchać interesu- wyjątkowe uczucie. Byłem oszołomiony. jących historii. Kodowałem je w głowie, Zapragnąłem zaskakiwać swoimi tekstaa po jakimś czasie zacząłem wymyślać mi, przyciągać uwagę. Tak się zaczęła własne. Pisanie niesamowitych opowia- moja wielka pisarska przygoda. dań jest dla mnie tak samo zabawne jak ich czytanie. Tworzenie to ciężka pra- Czy - pisząc - inspirujesz się dziełami ca, ale przy okazji i doskonała zabawa. „kolegów po fachu”? O ile dobrze pamiętam, pierwsze opowiadanie napisałem w drugiej klasie Czy się inspiruję? No pewnie! Bardzo gimnazjum. Była to opowiastka o nawie- wiele zawdzięczam twórczości H.P. Lodzonym przez złego ducha domu. Tekst vecrafta. Mistrz gatunku. Cenię również nie był zbyt długi, w dodatku nie posia- takich pisarzy jak Richard Matheson, dał zakończenia. Pewnego razu posze- Ray Bradbury, Sax Rohmer, William P. dłem na jakieś kółko literackie i każdy Blatty, Robert Heinlein, Victor Hugo, Roz uczestników czytał na głos to, co wcze- bert B. Parker, Poul Anderson, Raymond śniej spłodził. Powiedziałem nauczyciel- Chandler, Larry Niven, Charles Dickens, ce, że napisałem opowiadanie grozy. Fred Pohl, C.M. Kornbluth, Henry KuttZapytała, czy zechciałbym je przeczy- ner i wielu innych, których nazwiska akutać. Nie mogłem się oprzeć! Przeczy- rat wyparowały mi z głowy. Uwielbiam tałem więc to, co miałem, a potem za- też komiksy z wujkiem Sknerusem! Barcząłem zmyślać scenę finałową. Trochę dzo inspirujące! (śmiech) się jąkałem i po paru zdaniach stało się jasne, że oszukuję. Nauczycielka była Z tego, co wiem, napisałeś kilka ksiąmiła i powiedziała, że najlepiej będzie, żek na spółkę z innymi autorami. kiedy dokończę opowiadanie i wtedy po- Jak Ci się pracowało w duecie? zwoli mi przeczytać raz jeszcze. Byłem nieco zmieszany, zawstydzony. Złapała To prawda, współpracowałem w kilkoma mnie - powtarzałem z wyrzutem. Kiedy pisarzami. Na przykład z Matthew Cozajęcia dobiegły końca kilkoro uczniów stello. Napisaliśmy powieści „Masque”

12


oraz „Mirage”. Czytając je, z łatwością można dostrzec różnice - wiesz: styl, tematyka itp. Z kolei „Nightkill” napisałem ze Stevenem Spruillem. Zanim zaczęliśmy tworzyć, w skupieniu planowaliśmy, kto jaki fragment napisze. Miałem skrobnąć pierwszą i trzecią ćwiartkę historii, ale nic z tego nie wyszło. W międzyczasie zmieniły się moje plany zawodowe i na jakiś czas odłożyliśmy pisanie tej książki. Kiedy wróciliśmy do projektu, wcześniejsze plany odnośnie tego, co kto napisze, szlag trafił. Zamiast pierwszej i trzeciej skrobnąłem drugą i czwartą ćwiartkę.

Miałem zapytać, czy masz w planach współpracę z innymi autorami, ale chyba znam odpowiedź... Zdecydowanie nie planuję na razie współpracy z innymi twórcami. Jak długo zbierasz materiały, zanim zaczynasz pisać? I jak to u Ciebie wygląda? Co jest dla Ciebie najważniejszym źródłem informacji - telewizja, Internet, biblioteka?

Kiedyś źródłem informacji była dla mnie biblioteka. Teraz zdecydowanie Internet. Internet ułatwia sprawę. Można bardzo Jeśli chodzi o wspólne pisanie, uważam, szybko znaleźć potrzebne informacje. że może być zabawne i całkiem inspiru- Nie trzeba podczas pisania wychodzić jące. Podstawa to szkic opowieści. Wraz z domu, aby zdobyć istotny materiał. ze „wspólnikiem” rzucaliśmy najpierw pomysłami, a następnie analizowaliśmy Czy Twoi bohaterowie są w jakiś spowybrane fragmenty, zmienialiśmy tak sób podobni do Ciebie? długo, aż zaczęły pasować do ogólnego zarysu historii. Kiedy jednak nadszedł Raczej nie. Kiedyś myślałem, że fajnie czas pełnej koncentracji, kiedy trzeba byłoby być Jackiem, ale w tej chwili już było usiąść przed kartką papieru i za- tak nie sądzę. Podoba mi się pomysł z cząć pisać, emocje opadły. Zapragnąłem niepłaceniem podatków, lecz życie bez wyrwać się spod „kontroli” drugiej poło- oficjalnej tożsamości, „poza zasięgiem wy. Nieustannie zdawało mi się, że moi radaru”, niekoniecznie musi być bardzo wspólnicy nie opisują pewnych scen tak, atrakcyjne. jak powinni. Innymi słowy - nie tworzyli tak jak ja bym chciał, aby pisali. To oczy- Nie omieszkam zapytać, jak wygląda wiście nie było z mojej strony sprawie- Twój dzień pracy. Zasiadasz do komdliwe. Cała sprawa podczas współpracy putera o konkretnej godzinie i stukasz polega na wymieszaniu stylów, ukazaniu w klawisze bite sześć, osiem godzin wrażliwości obu twórców po to, by mogło czy może w ogóle nie spoglądasz na powstać coś wyjątkowego, podwójnie zegarek? dobrego (śmiech). Każdego dnia wstaję o szóstej rano, roGeneralnie jednak rzadko zdarza się, bię sobie kawę, sprawdzam swoją stroże spod pióra kilku autorów powstaje nę internetową www.repairmanjack.com dzieło godne uwagi. Nawet współpraca po czym siadam do pracy. między Kingem i Straubem nie wyszła ich książce na dobre.

13


Odkryłem, że trzy - z podwójnym odstępem - zapisane kartki brudnopisu dziennie załatwiają sprawę. I tak przez 21 tygodni. W ten sposób można skrobnąć jakieś 540 stron w ciągu sześciu miesięcy, co daje objętościowo całkiem solidną opowieść. Pisząc wspomniane trzy strony dziennie, staram się zbytnio przy nich nie majstrować. Nie koryguję błędów, nie zastanawiam się, czy aby na pewno z tekstem wszystko jest w porządku. Ogłupia mnie to. Zostawiam w spokoju te trzy zapisane stronice i zaczynam zapisywać kolejne. Czas redakcji - strzyżenia i golenia - przychodzi po ukończeniu całego, najważniejszego, brudnopisu. Znam wtedy swoje postacie, nie mieszają mi się wątki. Mogę z łatwością dokonać sensownej edycji, cięć lub ewentualnie coś dodać.

i łączył je później - jak robi kilku znanych mi pisarzy - mógłbym się pogubić, albo - co gorsza - spędzić później mnóstwo czasu nad fragmentem, którego nijak nie da się dołączyć do powieści. Pracując, śledzę szkic powieści, aby za bardzo nie oddalać się od głównej idei. Zwykle nie miewam z tym problemów, choć czasami zdarza się, że odnajduję ciekawszą drogę, która prowadzi mnie do znacznie lepszego spointowania powieści, niż początkowo zaplanowałem. Masz czas na czytanie książek? I czy - jeśli sięgasz po horror - jest to literatura klasyczna, czy współczesna?

Czasu na czytanie nie mam zbyt wiele, ale owszem, zdarza się, że sięgam po książkę. Lubię zarówno literaturę klasyczną, jak i współczesną. Z klasyki Chciałbym podkreślić, że najważniejsze przeczytałem już chyba wszystko! jest, aby pisać codziennie. Codziennie! To pozwala budować płynną narrację. Na koniec chciałbym zapytać o PolCzęsto się zdarza, że autorzy przery- skę. Szczerze powiedziawszy, nie wają pisanie jednej powieści czy opo- znalazłem żadnych informacji świadwiadania na rzecz kolejnego. Jestem czących o tym, że odwiedziłeś ten zdania, że przez tego typu zabiegi traci kraj w celach promocyjnych. Może się tempo i ciężko jest potem wrócić do bywałeś tu prywatnie? Z czym kojarzy danej opowieści. Jeśli o mnie chodzi, Ci się Polska? zaczynam od pierwszego rozdziału i automatycznie brnę poprzez kolejne. Klu- Zawsze chciałem odwiedzić wschodnią czowe sceny mam z góry opracowane, Europę, także Polskę, która posiada ale lubię patrzeć, jak fabuła się rozwija, niezwykle bogatą i interesującą kulturę. czasami całkiem spontanicznie. Wiesz, Uwielbiam polską architekturę. Jest injedna scena rodzi kolejną. Jest ciągłość, spirująca, urokliwa. Mogę o niej mówić w a to - moim zdaniem - bardzo istotna samych superlatywach. W swoim życiu kwestia. No i trzeba się pilnować, by tylko raz byłem na wchodzie Europy, w nie sadzić beznadziejnych sformułowań Lipsku, na zjeździe literackim twórców - jak na przykład ta o dymie... (śmiech) science-fiction. Zatem niewiele zobaNie cierpię tworzyć pojedynczych frag- czyłem. Mam nadzieję, że któregoś dnia mentów, które potem należy scalać. będę miał okazję zwiedzić Wasz uroczy Gdybym pisał sceny poza kolejnością kraj...

14


-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Amber l990

Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa

Ilość stron: 367

W latach 90. wydawnictwo Amber wypuściło całkiem sporo świetnych książek autorstwa pisarzy, którzy później nie mieli już okazji zaistnieć na polskim rynku wydawniczym, jak choćby Joseph Citro, John Coyne, czy Mort Castle. F. Paul Wilson miał trochę więcej szczęścia, gdyż po bestsellerowej „Twierdzy” w Polsce wydano jej kontynuacje w sumie cztery powieści. W twierdzy na przełęczy Dinu „coś” bestialsko morduje ludzi. Żołnierze kapitana Woermanna, którzy otrzymali zadanie, by zająć budynek ulokowany w małym rumuńskim miasteczku, odkrywają przerażającą prawdę o zamieszkującej go przepotężnej i złowrogiej sile. Przepełnieni lękiem, przerażeni i zdruzgotani są świadkami najprawdziwszego horroru. Zostają wezwane posiłki. Na miejsce przybywa grupa żołnierzy SS pod dowództwem Sturmbannfuhrera Ericha Kaempfera. Sytuacja staje się podwójnie dramatyczna, kiedy i oni zaczynają ginąć. Tak właśnie rozpoczyna się akcja „Twierdzy” - jednej z najpopularniejszych powieści amerykańskiego twórcy horroru F. Paula Wilsona, wydana w naszym kraju wiele lat temu przez wydawnictwo Amber i do tej pory nie wznawiana. Od pierwszej strony Wilson zakleszcza nas w dynamicznym wstępie, zapoznaje z bohaterami, po czym wrzuca do

przesiąkniętego mroczną atmosferą budynku rumuńskiej twierdzy, w której czujemy się jak potencjalne ofiary nieznanej, acz diablo przerażającej istoty zamieszkującej jej mury.

Text: Robert Cichowlas

F. PAUL WILSON - Twierdza (The Keep)

Czym jest ta siła? Skąd pochodzi? I wreszcie - jak ją pokonać? Na te pytania wyczerpująco i niezwykle barwnym językiem odpowiada Francis Paul Wilson, intrygując i w wysublimowany sposób strasząc. A czytelnik? Czytelnik pozostaje w konsternacji do samego końca lektury, po której z satysfakcją uświadamia sobie, że nie zmarnował czasu. Obie strony - autor i czytelnik - osiągnęły bezapelacyjny konsensus. Należy dodać, że Wilsonowi w omawianej powieści udaje się trzymać czytelnika „za jaja” niemal przez cały czas lektury. Emocje opadają dopiero na finiszu, który jest napisany jakby ciut na siłę, nie ukazując w pełnej krasie tego, czego tak bardzo obawiali się żołnierze. To właśnie zakończenie stanowi jedyny, ale za to dość znaczący mankament „Twierdzy”. Powieść została w 1983 roku zekranizowana przez Michaela Manna. Adaptacja jednak dalece odbiega od poziomu pierwowzoru, a sama fabuła filmu różni się od tej z książki tym, że jest niezbyt przemyślana i zawiera wiele nielogiczności. Sam Wilson również nie ma o tej produkcji dobrego zdania.

15


VINCENT VINCENT USA 1982 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Tim Burton Narracja: Vincent Price

Text: Grzegorz Fortuna Jr

X X X X X

Reżyserem tej 6-minutowej animacji wykorzystującej metodę poklatkową jest Tim Burton, czyli prawdziwy mistrz kina łączącego mrok, groteskę i czarny humor. W 1982 roku, gdy powstawał „Vincent”, nikt jeszcze o Burtonie nie słyszał. Miał on co prawda na koncie kilka krótkich animacji, które od najmłodszych lat tworzył wraz z kolegami, ale wszystkie robione były amatorskimi metodami i żadna z nich nie zyskała większego rozgłosu. Pomysł na film wziął się z fascynacji reżysera postacią Vincenta Price’a - kultowego aktora z klasycznych horrorów, który szczyt swojej popularności przeżywał w latach 50. i 60. XX wieku, gdy grał między innymi w zrealizowanych przez Rogera Cormana ekranizacjach powieści Edgara Allana Poe’ego. Burtona już jako dziecko fascynowały postaci kreowane przez Price’a.

Przez wspomniane sześć minut oglądamy poczynania Vincenta, małego chłopczyka, zafascynowanego grozą i horrorem, który co chwilę - dzięki potędze wyobraźni - staje się Vincentem Price’em i wykonuje czynności charakterystyczne dla bohaterów odgrywanych przez tego klasycznego aktora, przy czym motywy ze starych filmów grozy zostały tutaj przez Burtona umiejętnie przerobione. Vincent topi więc ciocię w wosku, zamienia psa w przerażającego zombie i razem z monstrum przeczesuje ulice Londynu w poszukiwaniu ofiar. Świat rzeczywisty miesza się w wyobraźni chłopca z horrorami, które całymi dniami ogląda i czyta, dając zabawną i groteskową wizję pasji doprowadzają-

Filmowe etiudy opowiadają zazwyczaj niedługą historyjkę, dającą się streścić w dwóch zdaniach. Ale akurat o „Vincencie” można by napisać naprawdę sporo.

16


cej powoli do obłędu. Burton nie ma przy tym, na szczęście, żadnych moralizatorskich zapędów - „Vincent” to po prostu perfekcyjnie pomyślany film krótkometrażowy, który w charakterystyczny dla reżysera komediowo-mroczny sposób przedstawia niezbyt długą, ale bardzo ciekawą historyjkę i daje ogromną frajdę z oglądania. Burton umiejętnie wplótł tu więcej nawiązań do klasyki horroru, niż większość reżyserów zmieściłaby w filmie pełnometrażowym. Animowany siedmioletni Vincent spaceruje mrocznymi korytarzami, maluje obrazy i zastanawia się, czy przypadkiem nie pochował żywcem swej pięknej żony - mnóstwo jest tu nawiązań do klasycznych powieści Poe’ego i ich ekranizacji, ale Burton nie poszedł na łatwiznę i nie ograniczył się do cytowania jedynie filmów z Vincentem Price’em. Mamy tu także motyw zombie, scenę nawiązującą do Frankensteina, odwołanie do Kuby Rozpruwacza, a nawet zapożyczenia z ekspresjonizmu. Każda,

nawet najkrótsza scenka filmu jest komentowana z offu przez - uwaga, uwaga - samego Vincenta Price’a! Aktor pokazał ogromny dystans do siebie i swojego „horrorowego” wizerunku i zgodził się pracować przy „Vincencie” jako narrator. Jego tekst jest rymowany, zabawny i znakomicie napisany, a głos, jakim Price wypowiada swoje kwestie, przywodzi na myśl znakomite postaci z klasycznych horrorów, które aktor odgrywał w swojej karierze. Vincent Price w filmie o chłopcu, który marzy, by być Vincentem Price’em - cudowny, znakomicie pomyślany, przezabawny motyw!

17


18


[ Dawid Kain - Nextgen ]

Dawid Kain - Nextgen Moje odbicie, brudne lustro. Za spękaną szybą okna słońce zaczyna już znikać, jak to ono - zstępując między bloki. Czas teraz przejść przez kilka odcieni szarości, zanim dobrniemy do czerni, która dla mnie oznaczać będzie koniec. Choć ten może nastąpić znacznie wcześniej. Nigdy nie wiadomo. To jak odliczanie. Narastająca rozpacz. Po co się w ogóle w to pakowałem? Patrzę na siebie: szrama na policzku, niewielki siniec w okolicy skroni, włosy mokre od potu, spojrzenie, jakbym tracił rozum. Ile czasu zostało, zanim tu dotrą - godziny, minuty, sekundy? Trzaski w korytarzu. Kroki. Walenie do drzwi. Więc jednak sekundy. Czasem potrafią być szybcy niczym światło, którego tak nie znoszą. W prawej dłoni ściskam jak nóż srebrny krucyfiks, na nim ślady popiołu. Ciemne smugi sadzy na palcach. Trochę krwi pod paznokciami - po wczorajszym, kiedy chciałem na ślepo oszacować rozmiar rany na twarzy. Nie był na szczęście znaczny, jednak blizna i tak zostanie, na pewno. Najciszej, jak tylko mogę, podchodzę do okna i uchylam je. Oddycham powoli i głęboko. Tym razem będzie ciężej niż ostatnio. Wtedy był tylko jeden, dziś mogli się tu zbiec całą wygłodniałą zgrają. Kłopoty mają to do siebie, że ich liczba rośnie wykładniczo. Drzwi drżą, zaraz wypadną z zawiasów albo nawet rozsypią się w drzazgi. Opierając się o framugę, przekładam nogi przez parapet, by przejść na niewielki betonowy balkonik, otoczony barierą odrapaną z czerwonej, matowej

farby, pod którą widać nadgryziony zębem czasu metal. Trzask. Wpadają do środka: ich kły jak ostrza, ich szkliste oczy i ich cery blade jak hostie. Kilku. O kilku za dużo. Chcę skoczyć z balkonu, lecz któryś łapie mnie za rękę, jego pazury wbijają mi się w ciało. Ból. Krew niczym rdza płynąca przez przedramię, kapie na spodnie, na buty, na beton. Im bardziej się szarpię, tym bardziej boli. Przykładam mu krzyż to gęby. Syk. Dym. Puszcza mnie. Ale nie ja jego. Pora na małą zamianę ról. Na odwdzięczenie się. Swąd palonego mięsa, coraz mocniejszy. Skóra skwierczy. Najpierw się topi, potem kruszy. A później całe to paskudne oblicze rozpada się w drobne zwęglone kawałki. Wystarczy. Kolejni już się tu pchają. Pojedynczy krucyfiks to na nich za mało. Trzeba mi chyba całego sklepu z dewocjonaliami. Skaczę. Pięć metrów w dół. Łatwizna - tak by się wydawało. Ale zawadzam stopą o barierkę. Koziołkuję w powietrzu. Raz widzę chodnik w dole, raz ścianę budynku. Raz niebo, raz światła miasta. Macham rękami, jakbym robił przyspieszony kurs latania. Wiem, że mogę zaraz skręcić kark albo ciężko się połamać. Połamać - płonne nadzieje... Uderzam tyłem czaszki o płyty chodnika, z ogromną siłą. Przed oczami ciemność, przecięta poziomą białą linią. Linia zaczyna migać, a po chwili znika.

*

19


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Pokój kolegi, niewyraźny. Wszystko drży - to pojawia się, to znów rozpływa. Przedmioty są chwilami przezroczyste, przypominają hologramy. – I jak? – Do dupy – mówię, w ustach mam sucho. – Jeśli nie gorzej... Nie powinno się tak łatwo umierać. Z tych paru metrów mógłbym wyjść bez szwanku, serio. Co najwyżej coś sobie zwichnąć i lecieć dalej, do kościoła, jak chciałem. Tam by się dopiero działo. A tak to mi tylko spieprzyło całą zabawę. Moim zdaniem powinni przywrócić te procentowe mierniki energii, zamiast przesadnie kombinować. Otoczenie pomału nabiera swojej zwykłej formy. Miękki wyciąga mi słuchawki z uszu. Widać, że jest wkurzony nie na żarty. Liczył pewnie na zachwyt z mojej strony, na pianie z podekscytowania: grafą, klimatem, wszystkim. Powoli ściągam okulary, połączone w nierozerwalną całość z pajęczynką czujników, opartą na starym patencie firmy Emotiv Systems. Mrugając, próbuję przyzwyczaić wzrok do jasnego światła panującego tutaj. W nowych modelach gały na szczęście zbytnio nie pieką, tak jak to kiedyś bywało, gdy na głowę zakładało się całe hełmy i tym podobne. Mimo to wciąż uważam tę konsolkę za największą pomyłkę ostatniej dekady. A tak świetnie się zapowiadała... Odklejam z karku nakładkę, która emituje impulsy elektryczne mające symulować ból. Nie zawsze działa, jak powinna, jeśli mam być uczciwy. Wczoraj - na przykład - przy mocnym uderzeniu w szczękę nie poczułem kompletnie nic. Choć może to tylko bug w kodzie programu. Się okaże, jak puścimy coś innego na tym sprzęcie. Jeśli jeszcze będę miał chęć i sposobność ku temu. – To gra. W grze nie możesz być nie-

20

śmiertelny, bo cała jazda straci sens... Miękki i jego życiowe mądrości na każdą okazję. – A kodów żadnych! Nawet jakbyś szukał po sieci, to jeszcze nigdzie nie ma nic nie znajdziesz. Czy na bronie, czy na życie wieczne, czy na większą wytrzymałość postaci. Może za jakiś tydzień z groszami. Ale i to nie jest takie pewne. – Ja nie chcę być nieśmiertelny, człowieku, chcę tylko popykać sobie dłużej niż pół godzinki - bez przesadnego stresu, że tam zaraz kipnę. To tak dużo? Chyba nie. Coś mi się wydaje, że lepszy ubaw miały nawet dzieciaki ciupiące na Wii albo PS3 dziesięć lat temu. W tamtych gierach się nie padało jak mucha co kwadrans. – Daj spokój, Mario, wtedy wszystko szło z ekranu. Zupełnie jakbyś TV oglądał. Też mi rozrywka. – Oni nie narzekali – odpowiadam, przyklejając mu nakładkę do czoła i wstając. – Więcej z chaty wyłaź, Miękki, to może też zrozumiesz, ile wad i niedociągnięć ma ta cała „Vampires”, co to w niej chcesz dniami i nocami siedzieć, jak się tylko wakacje zaczną. W reckach dobrze po niej jechali, mieli rację. Spadałem z balkonu - parę metrów wysokości! - chyba z dziesięć sekund, robiąc salta jak na olimpiadzie. Gdzie tu realizm? Gdzie dobry model fizyki, który szumnie zapowiadano? A może księżycową grawitację żeś mi ustawił, co? Przyznaj się, jest dodana taka opcja? Kumpel tylko patrzy na mnie tępo, jakbym mu na matkę napluł. Sam pokochał zarówno konsolkę, jak i te żałosne wampirki od pierwszego wyjęcia z paczki. Ech, ci zapaleni gracze. Nic nie otworzy im oczu. *


[ Dawid Kain - Nextgen ]

Kiedyś to osiedle było bardzo niebezpieczne i ludzie bali się wychodzić tu z domów po zmroku, jednak od momentu wprowadzeniu „Ustawy o Totalnym Zapobieganiu” nie ma się już czego obawiać. Co kawałek można dostrzec policjantów z karabinami i paralizatorami, gotowych - zgodnie z prawem - rozstrzelać każdego, kto robi coś podejrzanego albo chociaż wygląda podejrzanie. Nad wejściami do bloków wiszą obrotowe kamery, a przy nich portrety prezydenta z podpisem: „Widzę was!”. W gazetach i na portalach pisano, że w ostatnich trzech latach przestępczość spadła tutaj o ponad osiemdziesiąt procent. Pewnie jest to związane z tym, że większość drobnych złodziejaszków, dilerów i gwałcicieli leży teraz w ziemi - z państwową kulką w głowie. Na przystanku tramwajowym czuję się już mniej pewnie. Gliniarze zostali w tyle. Pilnują tylko tak zwanych „miejsc podwyższonego ryzyka”, punktów uznanych za newralgiczne, przez co okolice dotąd bezpieczne stają się groźne. Choć to może tylko moja wyobraźnia. Może nie ma podstaw do lęku, wszak gdziekolwiek jesteśmy, aparat państwowy czuwa nad nami - nieustannie. Niebo ciemnieje, pojawiają się pojedyncze gwiazdy. Księżyc jest jak opłatek. Czternastka przyjeżdża bezdźwięcznie. Rozsuwają się drzwi. Wchodzę do jasno oświetlonego wnętrza - trochę senny, bo rano wcześnie się dziś zerwałem. Nie ma żadnych innych pasażerów. O tej porze? Dosyć to zagadkowe. Co innego w środku nocy. Naprawdę zagadkowe... Siadam. Ruszamy - bezszelestnie. Rozmyślam o konsolach nowej generacji i zastanawiam się, czy aby Miękki nie kupił najgorszego szajsu za największą kasę. Grafa - przyznam - może

zwalić z nóg, ale zarówno ten badziew o krwiopijcach, jak i ten, co mi puszczał poprzednio - o żywych trupach - mają tyle różnych błędów, że ręce opadają. Sterowanie za pomocą myśli - wbrew życzeniom producentów - wcale nie jest takie intuicyjne, toteż gracz często się przewraca, potyka, a niekiedy nie jest nawet w stanie zaatakować przeciwnika. Zupełnie jakby się zawiesił... Nagle coś ciepłego kapie mi na dłoń. Ciemnoczerwony płyn. Krew? Odruchowo spoglądam w górę, ale tam niczego nie ma - żadnej uwiązanej pod sufitem ofiary z rozprutymi trzewiami, żadnych namalowanych farbą z hemoglobiny symboli kultu. Okno zaś jest zamknięte, więc ta posoka nie chlapnęła tu także z zewnątrz. Dotykam twarzy. Pod palcami wyczuwam długie na kilka centymetrów rozcięcie. Na policzku. Zupełnie jak wtedy. Zupełnie jak podczas gry. Patrzę na swoje odbicie w szybie tramwaju. Szrama na policzku, niewielki siniec w okolicy skroni, włosy mokre od potu, spojrzenie, jakbym tracił rozum... Już mam krzyknąć z przerażenia, kiedy drzwi rozsuwają się z przytłumionym piknięciem, a do środka wchodzi kilka odstrzelonych lasek, trzech łysych i jakaś starsza pani z koszem pełnym róż. Nikt nie zwraca na mnie większej uwagi. Ponownie zerkam w szybę. Teraz wyglądam całkowicie normalnie. Żadnych ran, żadnych sińców, żadnego potu tłuszczącego włosy. Pocieram miejsce, gdzie przed momentem była rozległa szrama. Ani kropli krwi. *

21


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Przed samym domem nabieram porażającej pewności, że ktoś mnie śledzi. Odwracam się i nikogo nie widzę, ale wiem, że ktoś tam jest - przyczajony jak tygrys w gąszczach mroku. Czeka. Jest gotów do ataku. Gotów, by rozszarpać mnie na kawałki - z tylko sobie znanych powodów. – Dobrze się czujesz, Mariusz? – pyta ojciec z kuchni. Siedzi przy stole. W ręce szklanka z colą, a przed nim „Wyborcza”: zagięte rogi najciekawszych stron, podkreślone najważniejsze artykuły. Matka robi kanapki, kroi chleb, ser i pomidory w maszynie firmy o łatwo wpadającej w ucho nazwie Cut. – Pewnie – mówię, mimo że przez ostatnich pięć minut spociłem się jak w łaźni, szukając wzrokiem napastnika, którego cień widziałem w każdym zaułku i za każdym drzewem. Idę do swojego pokoju i kładę się do łóżka. Głowa boli mnie jak nigdy, szczególnie z tyłu, tuż wyżej podstawy czachy. „Ta gierka coś we mnie spieprzyła”, myślę. „Coś mi się poprzestawiało we łbie i teraz nie chce wrócić na swoje miejsce”. Przed zaśnięciem słyszę jeszcze, że rodzice wołają mnie na kolację. Nie jestem głodny, tylko zmęczony - próbuję odpowiedzieć, ale nie jestem w stanie. Zapadam się w sen jak w ruchome piaski.

zdrętwiały, niemal bełkoczę. – Co? Jest zaskoczony. Włamuje się w nocy do cudzych mieszkań, niepokoi ludzi, budząc ich tylko po to, by spytać, czy żyją, i jeszcze się dziwi. Gdyby nie piorunujący ból, rażący teraz wnętrze mojej czaszki prądem o wysokim napięciu, dałbym mu w mordę i wezwał pomoc. Zresztą - nawet bez mojej interwencji za moment wpadnie tu któreś z rodziców, jeśli tylko oczywiście usłyszy naszą rozmowę. – Zaraz ktoś przyjdzie i się nie pozbierasz, taka będzie afera – Opierając się na łokciach, próbuję wstać. Łóżko jest twarde jak beton. – Widziałem już z daleka, że tutaj leżysz. Spadłeś? Cud, że nie skręciłeś karku. Raz byłem świadkiem, jak dzieciak zleciał z dachu wieżowca. Została tylko wielka plama i zwłoki niczym pusty worek. Aż trudno uwierzyć. Wokół widzę skąpaną w mroku ulicę. Nieliczne, niedziałające latarnie, garbiące się nad chodnikiem niby kręgosłupy z metalu. W oddali zaparkowane na poboczu samochody, między którymi biegają dzieci albo karły. Gdzieś szumi morze bądź zepsuty telewizor. Ten szum uspokaja, gdy się w niego wsłuchać. – Spadłem? – Mnie się nie pytaj. Może chciałeś się zabić? Nie moja zresztą sprawa, co wy, młodzi, robicie ze swoim życiem. Mnie starsi uczyli, że trzeba się szanować, ale teraz to już chyba niczego nie trzeba, wszystko tylko można, prawda? * To jakiś menel. Czuję, że pił. Jedzie jak z rozlewni. Ubrany w zesztywniałe Ktoś mną szarpie. szmaty. Brzydki. Gdyby tylko była tu poli– Żyjesz, chłopcze, żyjesz?! cja, zaraz popieściliby go paralizatorami Nie znam tego głosu. albo nawet od razu dokonali egzekucji. Ani tej twarzy: pomarszczonej, brudnej, „Ustawa Lombrozjańska” dokładnie wiszącej nade mną niczym pętla. przecież opisuje, jaką budowę i typ gęby – Jak tu wlazłeś? – pytam. Język mam mają potencjalni kryminaliści. Ten pasu-

22


[ Dawid Kain - Nextgen ]

je jak ulał. – Ty nawet nie jesteś prawdziwy, więc co mi będziesz pieprzył o wielkim szanowaniu – mówię, wciąż siedząc, bo nie mogę stanąć o własnych siłach. – Chciałbym, żeby tak było, ale się nie da. Im więcej tankuję, tym bardziej rzeczywistość się o mnie upomina. Jestem prawdziwy i temu tak cierpię. – To tylko gra, ty tępy żulu! Jesteś kawałkiem kodu i niczym więcej! Nawet sobie z tego sprawy nie zdajesz. Obraz rozmywa mi się przed oczami, wszystko staje się podwójne: jego pijacka morda, ulica, budynki. Jak ksero z rzeczywistości wysuwające się powoli spod oryginału. – Zdrowo musiałeś przypierniczyć – mówi tamten, a z każdym słowem jego głos robi się coraz wolniejszy i głębszy, jakby konsola się przegrzała i w wyniku tego powstają błędy i nieprawidłowości. Słyszę w pobliżu trąbienie i świst pędzącego pojazdu, jednak nie widać żadnego samochodu ani niczego podobnego. Zła synchronizacja dźwięku z obrazem. Wóz pojawia się dopiero po paru sekundach, przemykając bez najcichszego nawet szmeru. Miękki będzie to musiał zgłosić do serwisu czy gdzieś, bo jeszcze mu ten szmelc mieszkanie spali - jak niegdyś laptopy z wadliwymi bateriami. – Ale powiedz szczerze, to był tylko wypadek, czy celowo skakałeś? Co, mały popaprańcu? Samobója chciałeś se strzelić? Zbrzydło ci nasze piękne państwo? Próbuję zrzucić z głowy okulary i odkleić z karku nakładkę, ale nic się nie dzieje - gra się nie wyłącza. Mimo najszczerszych chęci nie mam też dostępu do podręcznego menu, które powinno pojawić się po pomyśleniu przeze mnie słów takich jak: „opcje”, „ustawienia” bądź „wyjście”.

– A może ty wcale nie wyleciałeś przez balkon. Może coś brałeś albo samogonu jakiegoś łyknąłeś? Się nie krępuj, ja to znam z autopsji, hłe, hłe. Z niemocy, zdezorientowania i bólu pulsującego w tylnej części łepetyny ogarnia mnie wściekłość, którą ogniskuję na pierwszym z brzegu obiekcie. – To się nie dzieje! To nie jest prawdziwe! Łapię menela za gardło i zaczynam dusić. Oddycha z trudem, lecz nic nie robi. Nie powstrzymuje mnie w żaden sposób. Pojedyncze piksele odpadają mu z twarzy niczym piasek. Pod spodem dostrzegam kolejną ich warstwę. Sapie i zaciska powieki, ale nie stawia oporu. Po kilku sekundach coś się jednak dzieje. Jego oblicze diametralnie się zmienia. Coraz szybciej. Stopniowo zaczynam już je kojarzyć, jakbym nagle wszystko sobie przypominał. * Wali mnie raz po raz w policzek, z otwartej. Odzyskuję czucie i od razu tego żałuję. Policzek jest jak poparzony. – Miękki? Przestaje bić. Moje dłonie na jego szyi. Czerwone ślady wokół palców. Puszczam go. Jestem totalnie zdezorientowany. – Pojebało cię?! – wrzeszczy, dławiąc się – Byłem w grze – tłumaczę, ale widzę, że konsola jest wyłączona, cały sprzęt leży na biurku - w ostatnim czasie na pewno nie był ruszany. – Nie wiem jakiej! – No, tej twojej… – Na sto procent, Mario, na sto procent

23


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

– Przełyka ślinę, krzywiąc się. – Wpadasz tutaj z samego rana, niby z ważną sprawą. Siadasz, a jak pytam, w czym rzecz, łapiesz mnie za gardło i chcesz wykończyć. Zabić na miejscu! Zacząłeś sobie ostatnio zapodawać coś mocniejszego pod język czy jak? – Dojdziesz do wniosku, że to wymyśliłem, jeśli spróbuję wyjaśnić. – Chyba lepsze to, niżbym cię miał uważać za jakiegoś dusiciela albo mordercę. – Bo, patrz... Kładę się wczoraj do wyrka normalnie, zamykam oczy, uspokajam się. Może nawet zasypiam. Tego nie jestem pewien. A tu mnie ktoś szarpie. I widzę, że to jakiś okropny staruch, ziejący gorzej od Smoka Wawelskiego. On mnie pyta, czy nic mi nie jest, bo podobno spadłem z balkonu. I wtedy się okazuje, że faktycznie leżę znowu na ulicy, gdzie wczoraj zakończyłem swoją partyjkę w „Vampires”. Wszystko wygląda maksymalnie realistycznie. A ten nawija i nawija. Byłem już na wejściu podminowany. Ale tamten wnerwił mnie jeszcze dodatkowo tą swoją gadką, że niby się spiłem albo coś tam i pewnie dlatego skończyłem z łbem na chodniku. Odbiło mi, przyznaję. Zacząłem go dusić. I się okazało, że duszę nie jego, a ciebie. Sorry, że tak wyszło, no... Miękki kolejny raz patrzy na mnie, jakbym mu matkę sponiewierał. – Rozumiem, że ci się mogła gierka nie spodobać, ale żeby takie bzdury wymyślać, to już przechodzi pojęcie. Teraz całkiem serio mam chęć go zabić. – Przecież nic nie wymyślam! Coś się popieprzyło i znalazłem się u ciebie na kwadracie, chociaż tego wcale nie pamiętam. To mi się wszystko wymazało! Mówię: kładę się, a potem jestem tu. – Niby że jak? Przez sen chodziłeś czy

24

co dokładnie? Bo niezbyt nadążam. – Sam nie jestem pewien, ale mam już jakieś podejrzenia. – Co do gry czy co do lunatykowania? – To się wszystko łączy... Patrz. Wydaje mi się, że jak włączasz gierkę, to ta cała rzecz wchodzi ci ostro w psychę. Znaczy nie, że zaraz robi z ciebie paranoika, ale jakby ładuje w twoją pamięć tę całą akcję, całą historię twojej postaci, wszystkie jej umiejętności. – Tego łowcy? – No, tego, co poluje na te wampiry. To pewnie zrobili po to, żeby się z nim można było mocno utożsamiać. Na jakiś czas zapominasz, kim byłeś w realu i istnieje tylko to, co tam widzisz - walki, pościgi i tak dalej. Mówię ci, jak ja wczoraj wracałem do siebie, momentami miałem schizy, że ciągle jestem w grze. Potem bolała mnie głowa, zdawało mi się, że krwawię. Zdawało?! Ja naprawdę widziałem i czułem cieknącą z policzka posokę. – Gorzej niż byś się nakwasił albo zagrzybił, Mario. – Dokładnie. – Ja aż tak nie miałem. Ciekawe, od czego to zależy. – Może od tego, kto gra. Albo może od samej gierki - tego, co w niej akurat zrobiłeś. – Zaraz. A ty byłeś w której scenie? – Trzeciej. Najpierw była walka z tym jednym krwiopijcą - na początku, w nocy. Potem nastał dzień i zbieranie różnych fantów: kluczy, kasy, krzyża i reszty. A potem, już pod wieczór, jestem zamknięty w łazience i się do mnie dobijają. – Ej, ja mam sejwa na tym! Jest podekscytowany, jakby odziedziczył harem. – I myślisz, że co z nim zrobisz? – Mogę sprawdzić, czy na mnie też to


[ Dawid Kain - Nextgen ]

tak zadziała, jak na ciebie. – Nie boisz się? – Co ty. Przecież to tylko taka zabawa, nie? Sam mówiłeś. Nawet jak będą jakieś komplikacje, to się najwyżej potem producenta zaskarży i wytrzepie z tego grubszą flotę. Nie było tak, jak gość ciupiący w GTA 6 rozwalił starszym wóz i mówił, że to przez gierkę, że gdyby nie ona, to by nie jeździł przecież nigdy jak wariat? I sąd im odszkodowanie od twórców przyznał. Tu można tak samo. – Ja bym drugi raz na to nie poszedł. Lepiej nie ryzykować. – Eee tam, przesadzasz – mówi, sięgając po konsolę jak głodny ćpun po igłę i pompkę. W milczeniu patrzę, jak włącza sprzęt, zakłada okularki z siatką czujników, wkłada słuchawki, przykleja nakładkę do karku. Później gra. Nie ma dla postronnego obserwatora nudniejszej rzeczy niż spoglądanie na kogoś ciupiącego na konsolce nowej generacji. Zero kontaktu z takim. Zero jakiejkolwiek interakcji. Kiedyś przynajmniej były normalne ekrany, można było zerknąć, na czym to wszystko polega, popodziwiać grafikę, sprawdzić, jaka jest ścieżka dźwiękowa, jak się steruje. Teraz już tego nie ma, ewentualnie w muzeach techniki, na aukcjach staroci czy gdzieś tam. Teraz jest tylko zamknięty hermetycznie świat użytkownika i programu. Czasem mi szkoda, że przemysł elektronicznej rozrywki poszedł akurat w tę stronę. Przez moment wydawało się, że przyszłością będą tak zwane „party games”, lecz po paru latach puszczono to w odstawkę. Miękkim zaczyna telepać. Pewnie walczy z tamtymi albo zrobił tak jak ja i próbuje uciec przez balkon. Ciekawe, czy w ogóle da się w ten sposób przejść tę

scenę. Rzuca nim jak kukłą. Zastanawiam się, czy nie wyłączyć sprzętu, lecz wiem, że to mogłoby go wkurzyć, gdyby wbrew temu, co widzę - całkiem nieźle sobie tam radził. Po chwili opada bezwładnie na oparcie fotela. Już jestem pewny, że przegrał, że nie przeszedł do kolejnego etapu. Nie odzywając się do mnie, zdejmuje z głowy wszystkie bajery. Jest blady. Pewnie ta akcja na balkonie i upadek dały mu nieźle popalić. Mimo że spadasz wolniej niż w realu, lęk jest wcale nie mniejszy. Wszystko podchodzi ci do gardła. – Też wyleciałeś przez barierkę? Mówiłem ci, to jakiś błąd w kodzie czy coś, bo niemożliwe, żeby każdy się tam zabijał. – Faktycznie... Ja też przegrałem w tym miejscu – odpowiada. Nerwowo drży mu lewa powieka, jakby nieustannie puszczał do mnie oko. – Widzisz, do bani taka giera. Powinni jakiegoś patcha szybko wypuścić, bo ludzie zaczną to do sklepów zwracać. – Ale ja... nie spadłem z balkonu. Nie walnąłem wcale głową o chodnik. Jest już wręcz zielony, jakby miał się zaraz zrzygać. Słyszałem kiedyś o osobach puszczających po czymś podobnym pawia. Na każdym pudełku z programem jest zresztą stosowne ostrzeżenie. – Tylko co? – Tylko że... Ten... Jeden z nich... – W kącikach jego ust dostrzegam pianę. – Ugryzł... Zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, Miękki rzuca się na mnie i wbija zęby w moją tętnicę szyjną. *

25


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

– To takie gry nie są testowane?! Oni nie sprawdzają nawet, co wpuszczają na rynek?! Ojciec Mariusza wygląda, jakby miał zaraz eksplodować. Korytarz szpitala psychiatrycznego jest cichy i prócz podniesionego głosu mężczyzny niczego innego tu nie słychać. Większość pacjentów już śpi, po uszy nafaszerowana najnowszym rohypnolem. Matka chłopca czeka przed budynkiem, w samochodzie - sama też na granicy załamania. Wycieraczki pracują jednostajnie. Pada deszcz. Płyną łzy. – Proszę pana, na pewno przepuścili to przez niejeden test. W końcu gra „Vampires” dostała nawet jakiś certyfikat bezpieczeństwa, jeśli się nie mylę. – Więc czemu mój syn postradał przez nią zmysły? Czemu mówi, że jego kolega ugryzł go w szyję? Skąd mu raptem takie rzeczy przyszły do głowy, skoro jeszcze tydzień temu był zupełnie normalny? Lekarz pociera kciukiem brodę. – To część zespołu urojeń, jaki u niego stwierdziliśmy. Wirtualny świat zadziałał w tym wypadku jak coś, co zapoczątkowało swoistą reakcję łańcuchową. Jesteśmy niemal pewni, że te ślady po rzekomym ukąszeniu zrobił sobie sam, używając pary gwoździ czy czegoś podobnego. Jednak on sam jest przekonany, że ludzie wokół niego przeistaczają się w wampiry. Rozumiem, że ciężko to panu pojąć, ale naprawdę to nie gra jest winna. On i tak prędzej czy później by zachorował. „Vampires” tylko zdefiniowała podstawy jego paranoi. U innych nie spowodowała żadnych negatywnych reakcji. Sam, zachęcony przez córkę, zagrałem kilka razy i czuję się przecież całkiem dobrze. To zależy tylko i wyłącznie od człowieka, niczego innego. Gdyby nie miał styczności z tym akurat programem, prawdopodobnie zacząłby

26

opowiadać o tajemniczych prześladowcach, rządowym spisku albo istotach pozaziemskich, sterujących jego myślami. Tak po prostu jest i pewnych rzeczy nie da się przewidzieć ani uniknąć. Tata Mariusza wbija wzrok w podłogę, zastanawiając się, czy w tym wszystkim nie ma też jego winy, wszak to jego rodzina była obciążona genetycznie. Dziadek miał schizofrenię i popełnił samobójstwo - kiedyś, wiele lat temu. Może gdyby syn wcześniej trafił pod opiekę specjalisty, wypadki potoczyłyby się zupełnie inaczej. – Kiedy planujecie go wypuścić? Bo chyba planujecie... – Zostanie tu do chwili, gdy przestanie stanowić zagrożenie dla siebie i innych. Po dobraniu odpowiednich leków powinna to już być tylko kwestia dni. Mogę pana zapewnić, że najgorsze za nami i teraz musimy jedynie czekać na poprawę. Widząc, że ojciec pacjenta nie ma więcej pytań i powinien teraz zostać sam, by sobie to wszystko poukładać, lekarz ściska jego dłoń i idzie do swojego gabinetu. Kończy już dyżur i niedługo planuje jechać do domu - do żony i córki. Otwiera drzwi wyjętym z kieszeni fartucha kluczem i wchodzi do środka. Tam wysuwa najniższą szufladę biurka, gdzie trzyma niewielką przenośną lodóweczkę, która - mimo że kupiona specjalnie na wakacyjne wyjazdy w ostatnich tygodniach okazała się dla niego prawdziwym zbawieniem. Wyjmuje ze środka ampułkę z krwią, wstrząsa nią i ciągnie solidny łyk. Zawartość smakuje niczym legendarna ambrozja, napój bogów. Gdy uśmiecha się ekstatycznie, jego nieco przerośnięte kły są prawie niewidoczne spod ciemnej posoki.


Korekta: Wojciech Lulek

Grabarz Polski #2 Grafika, skład, łamanie: Tizzastre Bizzalini



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.