Grabarz Polski - Nr 6

Page 1

6

#

RECENZJE:

JODOROWSKY GUY N. SMITH - WYWIAD PRZEKLĘTE LATA 50. CZĘŚĆ 2 HORROR NA 100 SŁÓW OBLICZA DRAKULI CZĘŚĆ 2 KROKODYL KONTRA KROKODYL

FILMY: Dziwolągi, Pozwól mi wejść, Eden Lake, Rovdyr, Boogeyman KSIĄŻKI: Szatański pierwiosnek, Historia Lisey, Alchemik

ŁUKASZ ŚMIGIEL „W SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ ZŁOŚCI” (OPOWIADANIE)


JODOROWSKY BOX KOLEKCJONERSKI JODOROWSKY - BOX KOLEKCJONERSKI Meksyk 1968, 1970, 1973 Dystrybucja: Gutek Film

X X X X

Text: Maciej Muszalski

X

czas pozostawały w Polsce praktycznie nieznane. Dopiero w 2003 roku pokazano je w Cieszynie na festiwalu Era Nowe Horyzonty. „Kret” i „Święta Góra” trafiły Reżyseria: później do dystrybucji kinowej, a razem Alejandro Jodorowsky z „Fando i Lis” można było je obejrzeć również na tegorocznej Letniej Akademii Box (4 DVD + 2CD): Filmowej w Zwierzyńcu. Dla tych, którzy Fando i Lis Kret przegapili wszystkie te okazje, łącznie Święta GÓra z głośnym czerwcowym pokazem w kikonstelacja Jodorowsky nie Muranów (kto na nocny maraton Jo2 cd z muzyką filmową dorowskiego przybył nago, otrzymywał koszulkę oraz bilet gratis) oraz dla entuzjastów reżysera, AP Mañana i Gutek Film przygotowały wydanie kolekcjonerChoć zadebiutował w kinie pod koniec skie – box z trzema odnowionymi cyfrolat 50. ubiegłego stulecia, pełnometra- wo filmami na DVD. żowych filmów nakręcił jak dotąd tylko sześć (z czego dwa uznawane są za W eleganckim opakowaniu, projektem niewarte szczególnej uwagi). Pozostałe: graficznym przypominającym wydaną surrealistyczne, prześmiewcze, antykle- wcześniej „Macunaimę”, dostajemy trzy rykalne, bogate w nagość i okrucieństwo pełnometrażowe filmy reżysera (na pu(itp., bo można by tak długo), przez długi dełku zwanego „szamanem, bluźniercą, szaleńcem”). Najwcześniejszy z nich, „Fando i Lis” (1968), to wolna adaptacja sztuki Fernando Arrabala, kręcona tylko w weekendy i bez scenariusza. Tytułowi kochankowie podróżują do Tar – mitycznego miasta spełnienia marzeń i wiecznej szczęśliwości. Związek między nimi jest sadomasochistyczny, pełen zależności. Lis jest bowiem sparaliżowana – konieczność noszenia jej na

Gdy robiłem ten film, nie wiedziałem co chcę zakomunikować – mówi o „Fando i Lis” jego reżyser. Takie wyznanie Alejandro Jodorowskiego, urodzonego w Chile mima, pisarza, scenarzysty komiksów, tarotysty, terapeuty… (że wymienię tylko kilka specjalności w porządku alfabetycznym) może wydawać się strzałem w kolano. Nie jest jednak przypadkowe; twórca celowo rezygnuje z tworzenia świadomego na rzecz podświadomej komunikacji z widzem.

2


rękach, bądź ciągnięcia na prowizorycznym wózku sprawia, że radość Fando z powodu spodziewanego wspólnego raju w cudownej krainie (do której podobno nikt jeszcze nie dotarł) raz po raz zastępowana jest przez napady gniewu i agresji. Należy zwrócić uwagę na surrealistyczną scenerię wędrówki bohaterów i galerię napotykanych przez nich dziwacznych postaci, zazwyczaj zepsutych i wyraźnie kontrastujących z przypominającymi dzieci bohaterami. Arrabal przyznaje, że filmu nie tylko nie rozumie, ale nawet się o to nie stara, bo wtedy historia przestałaby go zachwycać. Nie chodzi o to by rozumieć i umieć wytłumaczyć, ale by sobie wyobrazić i poczuć. „Sztuka musi być przekazywana z duszy do duszy”. To chyba klucz do całej twórczości reżysera, która budziła i budzi nadal bardzo różne emocje. Jodorowski przyznaje, że nie zależało mu by tym filmem zachwycić publiczność. Rzeczywiście nie zachwycił – po pre-

mierowym pokazie ledwo uniknął linczu. Wedle słów jego samego, większość ekipy po zakończeniu zdjęć nie chciała mieć z filmem nic wspólnego, a grająca Lis aktorka oskarżyła Jodo o wampiryzm i wpędzenie jej w anoreksję. Mimo tych skandali Fando i Lis jest, moim zdaniem, filmem, któremu przy nikłym udziale dialogów udaje się pozostać przejmującym i głęboko smutnym bez popadania w sentymentalizm i banał. Sam reżyser skromnie nazywa go „niedocenionym dziełem sztuki” Można się nie zgodzić,

3


ale tylko obejrzawszy wcześniej film, do ku. Warto nadmienić, że właśnie ten film czego zachęcam. zapoczątkował fenomen Midnight Movies – zafascynowany nim John Lennon Drugą chronologicznie pełnometrażów- namówił swojego menedżera Allena Kleką w kolekcji jest wykorzystujący sztafaż ina do nabycia praw, dzięki czemu przez spaghetti westernu „Kret” (1970). Pod- prawie rok mogli na nocnych pokazać czas napisów początkowych słyszymy z oglądać go Nowojorczycy. Niestety, albo offu charakterystykę kreta. Kopiąc pod- na szczęście, ów Klein przez ponad 30 ziemne tunele czasem w poszukiwaniu lat nie godził się na upublicznianie Kreta. słońca wydostaje się na powierzchnię Krążył więc film na bootlegach jako rzadi, znalazłszy to czego szukał, ślepnie. kość i nabierał kultowości. Może być to metafora sytuacji filmu undergroundowego, ale może też opisywać Wspominając o „Krecie” nie sposób widzów. Historia o (granym przez Jodo- zignorować sporej dawki cynicznego rowskiego) rewolwerowcu który, porzu- czarnego humoru. Jest to aspekt tak cając syna, wybiera się na pustynię by często pomijany w analizach i interpreodszukać i zabić czterech mistrzów, nie tacjach, że nie uszło to uwadze samego jest najważniejsza. Film jest w istocie Jodorowskiego: „Kultura to monstrum. nie poddającym się jednolitej interpre- Można się śmiać, a nadal biorą cię setacji zlepkiem przesyconych symbolami rio. Najbrudniejsze umysły to umysły scen. Nierzadko są one otwartą krytyką uniwersyteckie. Wszystko biorą bardzo kościoła katolickiego, tudzież skorumpo- poważnie, wszystko badają, ale sztuka wanego społeczeństwa i zła w człowie- nie potrzebuje filozofów”.

4


Nawet więcej scen, które, choć szokujące i obrazoburcze, pokazują także zniewolenie człowieka przez niewolnicze trzymanie się dogmatów i konsumpcjonizm, pokazuje „Święta Góra”. Niezwykle gwałtowna i bluźniercza mieszanka, z której da się wyodrębnić opowieść o dziewięciu przemysłowcach którzy pod przewodnictwem tajemniczego Alchemika wyruszają by rezydującym na tytułowej Górze mędrcom zrabować sekret nieśmiertelności, jest uznawana za najdojrzalszy i najsprawniej zrealizowany film Jodorowskiego. Jednak olbrzymie zagęszczenie symboli, poetyk, wierzeń i filozoficzno-magicznych koncepcji sprawia, że, przy całym obecnym tu czarnym humorze, Świętą Górę najłatwiej posądzić o pretensjonalność i erudycyjność jedynie fasadową. Bardzo wyraźnie jednak zbiegają się tu bogate zainteresowania autora, a zaskakująca końcówka przynosi oddech po natłoku bodźców i skojarzeń. Zależnie od nastawienia, jedni się wizji Jodorowskiego poddadzą, inni nie. Entuzjastą „Świętej Góry” jest na przykład Marilyn Manson, który poprosił Jodorowskiego o udzielenie sobie ślubu w stroju z filmu.

„Konstelacja Jodorowsky”. Reżyser daje się tu poznać z innych stron – jako mistyk prowadzący cotygodniowe spotkania terapeutyczne, scenarzysta rysowanej przez Moebiusa serii Incal, czy twórca teatru pantomimy. Szczególnie interesująco wypada część, w której Jodorowsky i Moebius opowiadają o przygotowaniach do ekranizacji „Diuny” Franka Herberta – widzimy gotowe storyboardy, poznajemy pomysły i kontrowersyjne metody pracy. Podczas któregoś z seansów, Jodorowsky wprost zwraca się do filmującego go dokumentalisty. Namawia go do porzucenia kamery i wzięcia udziału w oczyszczającym seansie terapeutycznym. Rezultaty warto zobaczyć. Na płycie z „Konstelacją” znajduje się również filmowy debiut Jodorowskiego – krótkometrażowy „Krawat” o nieśmiałym mężczyźnie i kobiecie handlującej głowami.

Poza trzema długimi metrażami w skład zestawu wchodzi również dokument

5


Na fascynację pantomimą wskazuje też fakt, że w filmach Jodorowskiego bohaterowie mówią tylko wtedy, gdy nie da się czegoś przekazać wizualnie. Stąd ważna rola muzyki. W komplecie dostajemy dwie płyty CD - z muzyką do „Świętej góry” oraz „Kreta”. Szczególnie soundtrack z „Kreta” wart jest uwagi przez wykorzystanie charakterystycznego westernowego instrumentarium staje się swoistą parodią muzyki towarzyszącej filmom tego gatunku. Na szczególne podkreślenie i uznanie zasługuje jednak to, na każdej z trzech płyt DVD z filmem długometrażowym znajduje się osobna ścieżka z komentarzem reżysera przetłumaczonym na język polski. Jest to, według mnie, najmocniejszy punkt kolekcji. Jodorowski okazuje się dobrym towarzyszem seansu. Obok ciekawostek i anegdot z planu i okołofilmowych nie szczędzi informacji autobiograficznych (nierzadko bardzo intymnych). Nie cofa się przed wyjawianiem intencji kryjących się za ważnymi, jego zdaniem, scenami i objaśnia znaczenie niektórych symboli. Oglądanie tych filmów z komentarzem bardzo przybliża sylwetkę twórcy, czyni filmy bardziej przystępnymi i pokazuje zaskakującą spójność koncepcji artystycznych. Cało-

6

ści dopełnia mały plakacik z wypisanymi poglądami Jodorowskiego na temat religii oraz ulotka Egmontu zachęcająca do nabycia komiksów z jego scenariuszami. Chciałoby się jeszcze zestawu niewykorzystanych scen (obecnych w wydaniu amerykańskim) czy osobnych wywiadów na temat każdego z filmów, ale i tak jest bardzo dobrze. Drażnić mogą tylko pojawiające się gdzieniegdzie w polskich napisach literówki oraz fakt, że w zestawie zabrakło, moim zdaniem znakomitej, „Świętej krwi” Mam nadzieję, że i ten film kiedyś się u nas ukaże. Stawiam wysoką ocenę, ponieważ z proponowaną przez Jodorowskiego koncepcją kina jest mi po drodze. Tych, którzy ciekawi są ekranowych eksperymentów zachęcam jednak do osobistego sprawdzenia, czy Jodo jest, jak tego chce polski dystrybutor „bardziej surrealistyczny niż Buñuel, bardziej perwersyjny niż Lynch, bardziej enigmatyczny niż Fellini” (i czy to dobrze, jeśli tak). Podejrzewam bowiem, że nie zabraknie i takich, którzy zdanie: „Jeżeli jesteś wspaniały, „Kret” będzie wspaniały; jeśli jesteś ograniczony, „Kret” będzie taki dla ciebie” uznają za kolejny dowód na to, że król jest nagi.



Powieści

G

Kathy Reichs

������������� ������� SERIALU „KOŚCI” ����������� � T�������� POLSAT

Sławę autorce przyniosła książka , która stała się bestsellerem New York Timesa i zdobyła Ellis Award dla powieści-debiutu. Książki polecają:

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR

www.fashiondoctors.pl


WYWIAD

Guy Newman Smith (urodzony w roku 1939) należy do grona popularnych angielskich pisarzy. Karierę rozpoczął w stosunkowo młodym wieku - już jako nastolatek publikował opowiadania w lokalnych gazetach. Za namową matki, autorki poczytnych powieści historycznych, całkiem oddał się literaturze. Początkowo szło mu nienajlepiej, kilka jego pierwszych pozycji zostało dość mocno skrytykowanych, Guy jednak nie poddawał się. Pisał dalej, aż w końcu zaczął odnosić sukcesy. W 1976 roku sławę przyniosła mu książka „Noc krabów”, która w dwa tygodnie po ukazaniu się na księgarskich półkach osiągnęła status bestsellera. Podekscytowany pisarz wiedział już, że krwiożercze skorupiaki to świetny temat na cykl powieściowy. Dzisiaj każdy polski fan literatury grozy doskonale kojarzy sześciotomowe „Kraby”, podobnie jak i całą masę innych horrorowych pozycji sygnowanych nazwiskiem Guy N. Smith. W Polsce w latach 90. kilkadziesiąt książek Smitha wydało nieistniejące już wydawnictwo Phantom Press, czyniąc tego pisarza jednym z bardziej poczytnych twórców horrorów w naszym kraju. Choć do dziś jego nazwisko kojarzone jest w Polsce z literacką fikcją, jego książki od dawna nie zajmują księgarskich półek. Dlaczego? Czyżby autor osiadł na przysłowiowych laurach i przestał tworzyć? A może w grę wchodzi inna przyczyna? Na te i na kilka innych pytań odpowiada sam Guy N. Smith...

Rozmawiał: Robert Cichowlas Tłumaczenie: Christos Kargas Foto: Mark Berry

GGUY UY N. N.SMITH SMIT


GUY N. SMIT Na wstępie chciałbym zapytać, czym spowodowana jest Twoja długoletnia nieobecność na polskim rynku wydawniczym. Od dobrych kilkunastu lat nie została w tym kraju wydana żadna Twoja książka. Biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej należałeś w Polsce do grona najpoczytniejszych autorów horroru, jest to trochę dziwne. Co się stało? Po upadku wydawnictwa Phantom Press przestałeś zabiegać o to, by Twoje książki nadal wypełniały polskie księgarnie?

(śmiech) Moim stałym wydawcą jest Severn House. Wyniki sprzedaży moich utworów jasno mówią, że nadal posiadam pokaźny i bardzo aktywny krąg czytelników! Wielu z nich należy do mojego fan klubu...

Należą do niego polscy czytelnicy? Utrzymujesz z nimi kontakt?

Od czasu do czasu kontaktują się ze mną czytelnicy z Polski. Myślę jednak, że dopóki moje książki nie zaczną pojawiać się na księgarskich półkach w tym Od lat żaden z polskich wydawców nie kraju, kontakt z polskimi fanami nie bęraczył się ze mną skontaktować, co jest dzie zbyt częsty. odrobinę zaskakujące, bowiem - jak słusznie zauważyłeś - byłem jednym Pisarstwem zaraziła Cię matka, która z najpoczytniejszych autorów w Polsce. swego czasu tworzyła powieści hiMoje książki stawały się bestsellerami storyczne. Ciekawi mnie, czy namakrótko po tym, jak ukazywały się na ryn- wiała Cię do tego, byś zaczął pisać, ku. W chwili obecnej mam do zaofero- czy może sam - widząc ją tworzącą wania około siedemdziesięciu tytułów, - postanowiłeś spróbować sił przed do których posiadam światowe prawa maszyną? autorskie. Byłbym szczęśliwy, mogąc negocjować z którymkolwiek z polskich Moja matka zawsze zachęcała mnie wydawców. do pisania. Już w wieku dwunastu lat mogłem się poszczycić opowiadaniami, Być może po lekturze tego wywiadu które ukazywały się w lokalnej gazecie. wydawcy przypomną sobie o Tobie... W sumie stworzyłem 56 takich opowiaTwoje książki wciąż są popularne dań. Niektóre są dość obszerne, inne w Polsce - na aukcjach internetowych tworzą pewien cykl. Z czasem zacząschodzą jak ciepłe bułki, co chwila łem pisać dla coraz większej liczby czapojawiają się gdzieś ich recenzje, sopism. Wreszcie nadszedł moment, a o Tobie samym sporo się mówi na w którym popełniłem powieść. I to właforach. Nic tylko pchnąć wózek z no- śnie dłuższa forma stała się moją uluwymi pozycjami Guya N. Smitha do bioną. przodu... Dlaczego postawiłeś akurat na horByłoby wspaniale. Zwłaszcza, że jestem ror? aktywnym pisarzem. Pisuję rocznie jedną powieść z gatunku horroru, oprócz Około sześćdziesięciu ze stu dwunatego spod mego pióra wychodzą inne stu napisanych przeze mnie książek to rzeczy, nierzadko w twardych oprawach!

10

GU


TH

horrory. Generalnie jednak nie ograniczałem się, nie upierałem przy horrorze. Pisałem też kryminały i powieści sensacyjne (jako Gavin Newman), a także książki dla dzieci (jako Jonathan Guy), westerny i inne rzeczy, niekoniecznie beletrystyczne, jak choćby „Writing Horror Fiction” (A&C Black) - to moja najnowsza książka. Kiedy napisałem pierwszą powieść („Werewolf by Moonlight”) - było to w 1974 roku - horror był pożądanym gatunkiem wśród czytelników. Sukces tej książki doprowadził do powstania następnych w tym gatunku. Jak sam wspominasz, pisywałeś pod pseudonimami - bajki, kryminały, słyszałem, że również soft porno! Powiedz mi, stanowiło to dla Ciebie odskocznię od wylewania krwi na kartach papieru czy snucia skomplikowanych intryg? Nie, to żadna odskocznia. Po prostu potrafię napisać wszystko, niezależnie od gatunku. Grunt to wydawcy. Jeśli chcą kupić i opublikować bajkę, piszę bajkę, jeśli horror... etc. Tak się właśnie żyje z pisania.

nie ma być wielką literaturą, ale - jak mówiłem - po prostu łatwą i przyjemną historią. Którą ze swych powieści poleciłbyś czytelnikowi nie zaznajomionemu z Twoją twórczością? „Noc krabów” to książka, która odniosła natychmiastowy sukces. Była wiele razy wznawiana, a spore grono czytelników widzi w niej świetny horror. Sugeruję zatem swojemu potencjalnemu „nowemu” czytelnikowi, aby sięgnął właśnie po tę książkę. A którą swoją opowieść lubisz najbardziej? To trudne pytanie. Kiedy piszę, powtarzam sobie: „To jest moja ulubiona książka. Będzie najlepsza, najświetniejsza!”. Muszę tak robić, by motywować się i napisać ją naprawdę dobrze. Każda książka sygnowana nazwiskiem Smith była moją ulubioną w momencie jej tworzenia. Hm, jeśli jednak miałbym wybrać jedną jedyną... Spoglądając na całokształt mojej twórczości, postawię na „Czarną Fedorę”. Tak, to chyba „Czarną Fedorę” lubię najbardziej.

Stworzyłeś kilkadziesiąt powieści horroru, bazując na wielu podgatunkach - animal attack, slasher, gore... Który Powstaną kolejne części „Krabów”? z nich lubisz najbardziej i dlaczego? A może „Sabatu”? Zdaje się, że ich czasy świetności jeszcze nie przemiOsobiście wolę tradycyjny horror, dla- nęły. tego napisałem „Noc krabów”, a potem kolejne pozycje traktujące o monstrual- Jestem przekonany, że cykle „Kraby” nych skorupiakach. Te książki to czysta i „Sabat” mogłyby zostać kontynuowane. rozrywka. Są dynamiczne, łatwe, lekkie Sęk jednak w tym, że wydawcy w nai przyjemne. Wystrzegam się horroru szych czasach nie przepadają za cyklapsychologicznego, to nie dla mnie. Opo- mi. Mimo wszystko czuję, że te książki wiadam dobrą historię, która z założenia przeżyją swoją drugą młodość. Dopóki

UY N. SMITH 11


GUY N. SMIT jednak tak się nie stanie, nie będę pisał na wolności. Powieść została opublikowana w 1980 roku, kiedy to kilka z tych kolejnych części. rzadkich zwierząt zaobserwowano w reCzy któraś z Twych książek była kie- jonach, w których mieszkam. dyś „na oku” u jakichś reżyserów/ Śmiertelny lot – Historia o duchach, producentów filmowych? umiejscowiona w opuszczonym lotniPrawa do sfilmowania „Nocy krabów” sku... na którym nauczyłem się jeździć nabył Amicus w 1976 roku. Planowali samochodem! nakręcić film o tytule „King Crab”, ale Milton Subotsky, właściciel Amicusa, Mania – Horror zawierający mnóstwo zmarł i prawa do filmu wykupiła jedna subtelnego humoru. z amerykańskich stacji TV. Zrealizowali film o tytule „Island Claws”, który wydaje Neofita – Powieść o czarnej magii. Niesię być połączeniem trzech „krabowych” pozorny bohater wciągnięty w szatańksiążek. Film ten pojawił się na kasetach skie rytuały. wideo w USA. To było bodajże w 1980 Pan ciemności – Kłaniają się moje roku. szkolne czasy... Akcję której ze swych powieści horroru najchętniej zobaczyłbyś na dużym Fobia – Zurbanizowany towarzysz rolniczej „Neofity”. ekranie? Myślę, że na podstawie „Lalki Manitou” można by nakręcić świetny film. Z pewnością byłby barwny, przerażający, intrygujący...

Szatański pierwiosnek – Fanom Sherlocka Holmesa z pewnością spodoba się ta powieść, gdyż znaczna jej część rozgrywa się na Reichenbach Falls.

Bardzo proszę o niedługi komentarz Czytałem kiedyś, że uwielbiasz dona temat powieści, których tytuły po- mowe zacisze, że irytują Cię tłumy. Podobno rzadko wychylasz nos poza dane są poniżej: dom. Hm, prawie jak Lovecraft... Las – Opowieść o dziecku zagubionym To nie do końca tak. Mam wspaniały w przerażającym świecie. dom usytuowany na przepięknych wzgóLalka Manitou – Jak już wspomniałem, rzach. Tam pracuję, tam się relaksuję. książka, która świetnie nadaje się do sfil- Tam mam wszystko, czego potrzebuję. Kocham go. Do miasta jeżdżę tylko wtemowania... dy, gdy muszę... Węże – Boisz się węży? W takim razie jest to powieść, po którą natychmiast po- Czytujesz współczesny horror? Może posiadasz ulubione tytuły, które Cię winieneś sięgnąć. inspirują? Caracal – Rozwścieczony azjatycki ryś

12


TH

Nie czytuję współczesnej prozy. Preferuję powieści opublikowane przed rokiem 1960. Z przyjemnością zagłębiam się w lekturze dobrej sensacji, przygody, westernu i komedii.

go posiłku zasiadam około osiemnastej. Wieczór poświęcam jednemu z moich hobby albo wracam do pracy. Uwielbiam swój styl życia!

Wstaję dokładnie o ósmej. Pierwszym zadaniem, jakiego się podejmuję, jest opieka nad naszymi zwierzętami - kotami, psami i osłami. Staram się pisać od dziesiątej do trzynastej trzydzieści. Wtedy, po szybkim lunchu, idę na spacer z psami. Następnie jadę do miasta (bo jednak czasami to robię!) - siedem i pół mili - by zawieść pocztę, wejść do banku czy zrobić zakupy. Do wieczorne-

Miejmy nadzieję, że któryś z polskich wydawców wznowi niektóre z moich książek. Nie widzę powodów, dlaczego nie miałyby one znowu stać się popularne! We wczesnych latach dziewięćdziesiątych Phantom Press drukował około 100 000 kopii każdego tytułu (dwie pozycje miesięcznie!). Często dodrukowywali. Marzę o tym, aby te czasy wróciły...

Czy na koniec chciałbyś dodać coś Jak wygląda typowy dzień pisarza od siebie? Dla naszych Czytelników? Guya N. Smitha? A może dla wydawców?


Odwiedź magiczny Poznań naznaczony brudem i śmiercią Nieszczęśliwi ludzie - sfrustrowany pracownik banku i zadręczona przez matkę sprzątaczka - stają w centrum tajemniczych wydarzeń. Ulice miasta spływają krwią, zmarli spacerują między żyjącymi, pomniki opuszczają cokoły. Kim są dziecięce duchy i tajemniczy Misjonarze?

Co łączy człowieka, odcinającego ludziom stopy z bezimiennym mężczyzną, spełniającym wszystkie marzenia? Jaka rolę w tym wszystkim odgrywa opowieść o klątwie, sięgającej mroków średniowiecza? Są marzenia niewarte swej ceny i cuda przemienione w klątwy. Zło przychodzi cicho. Ukradkiem. Przemycone.

“Jakub Małecki śmiało sięga po koronę horroru -

oszałamia rozmachem wizji i wywołuje prawdziwe przerażenie.” Łukasz Orbitowski


------

Wydawca: Phantom Press l99l Tłumaczenie: Krzysztof Gronowicz Ilość stron: 247

Guy N. Smith w latach 90. wiódł prym na polskim rynku wydawniczym. Po latach posuchy na horror literacki jawił się w naszym kraju niemal jako objawienie spaczając kolejne młode, głodne i chłonne umysły czytelników. Ocierając się, lub prąc wprost przez grafomanię zarzucił nas ogromną ilością powieści, udowadniając, że również w literaturze istnieje horror klasy C. Pośród wielu kiepskich i miernych powieści stworzył między innymi „Szatański Pierwiosnek”, który można uznać za opus magnum autora. Utwór ten był jednym z pierwszych horrorów, jakie przeczytałem i pierwszym autorstwa Guya N. Smitha. Pominę jak mocno wstrząsnęły mną wówczas niektóre sceny i jak skrzywiło mi to psychikę, dość powiedzieć, że obdarzyłem pisarza sporym kredytem zaufania, który tak naprawdę do dziś nie wygasł. Po wielu latach powrót do tej lektury bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, ponieważ, przymykając oko na typowe dla Smitha rozwiązania, wytrzymał próbę czasu i dalej potrafi zarówno zaciekawić jak i przestraszyć. Fabuła zazębia się wokół rezydencji „La Maison des Fleurs”, posiadłości należącej niegdyś do hitlerowskiego zbrodniarza Reichenbacha. Niemiec dokonywał tu okrutnych egzekucji poprzedzonych wymyślnymi torturami. Tu też zginął, brutalnie zamordowany przez byłego członka Ruchu Oporu. Jak się łatwo domyślić, śmierć nie położyła końca makabrycznym praktykom hitlerowca, zawarł on bowiem pakt z Szatanem, dzięki któremu przez wieczność uwięziony w domu pastwi się nad kolejnymi ofiarami.

Smithowi udała się koncepcja połączenia ulubionych przez niego sił nadprzyrodzonych z aspektami historycznymi. Nie bez znaczenia są również liczne krwawe i szczegółowe opisy oraz wyraźne nawiązania do „Lśnienia” Stephena Kinga. Rzadko kiedy Smith tak starannie buduje fabułę i napięcie, dbając przy tym by każdy z bohaterów został nam odpowiednio zaprezentowany. Ciekawym zabiegiem jest również fakt przenoszenia rezydencji, wpływa to bowiem na zmianę nastroju i otoczenia. Tak więc pierwsze sceny rozgrywają się w Szwajcarii, skąd dom zostaje przeniesiony najpierw do Stanów, potem do Anglii. Na uznanie zasługuje również ukazanie świata przedstawionego z różnych perspektyw. I tak śledzimy wydarzenia na przykład oczyma Ala Pennata, amerykańskiego multimilionera, jego żony Weroniki. Najlepiej wypada to jednak w przypadku dziesięcioletniego Toda, horror hitlerowskiego kata widziany oczyma dziecka został bowiem przedstawiony w niezwykle plastyczny sposób.

Text: Łukasz Radecki

, op) GUY N. SMITH - Szatański Pierwiosnek (Satan s snowdr -------------------------------- Ocena: 5/6

Pierwiosnek, rosnący zawsze obok rezydencji, będący symbolem wiecznie odradzającego się zła można zinterpretować również jako znak, że Smith nie jest tak fatalnym pisarzem, za jakiego inni chcieliby go uznać. Choć tytuł nie należy do powieści wybitnych i nie ma większych szans w starciu z klasykami gatunku, okazuje się niezwykle ciekawą, pełną zapadających w pamięć zdarzeń i obrazów powieścią. Niewątpliwie wartą polecenia i przeczytania, nawet przez zaprzysięgłych przeciwników pisarza.

15


FREAKS DZIWOLĄGI USA 1932 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Tod Browning Obsada: Olga Baclanova Harry Earles Daisy Earles Henry Victor

Text: Kamil „Skolmon” Skolimowski

X X X X X

Cała fabuła szokującego dzieła Browninga koncentruje się na objazdowym cyrku tytułowych dziwolągów (co ważne w filmie występują prawdziwi, przygnębiająco chorzy i kalecy ludzie). Przez większość filmu śledzimy przede wszystkim losy Hansa - blondwłosego karła, pogrążonego w naiwnej miłości do pięknej, acz wyrachowanej i przebiegłej akrobatki Kleopatry.

Stworzył arcydzieło horroru, film dojmujący i jednocześnie będący swoistym młotem pneumatycznym dla moralności ówczesnej widowni. Oto „Dziwolągi” - film zakazany na kilkadziesiąt lat, bolesny spektakl wynaturzeń oraz cios w ułożone i wygładzone życie przecięt- Mimo że otoczenie próbuje uświadomić Hansowi, że bezlitosnej cyrkówce zalenego popkornożercy...

Kiedy w latach 30. na srebrnych ekranach brylowały i straszyły kolejne wcielenia Drakuli, Frankensteinów, wilkołaków czy mumii, amerykański reżyser Tod Browning postanowił zaproponować coś zgoła innego.

16


ży jedynie na pieniądzach nieszczęśnika, ten pozostaje nieugięty i głuchy na rady przyjaciół - jest w Kleopatrze beznadziejnie zakochany. Piękna artystka ma wobec karła własny zbrodniczy plan, który stopniowo realizuje wespół ze swym kochankiem, cyrkowym siłaczem Herkulesem. Oboje jednak nie mają pojęcia, co ich czeka, kiedy kalecy cyrkowcy przejrzą ich zamiary i postanowią przyszykować makabryczną zemstę za krzywdę Hansa... W życiu nie widziałem tak przejmująco smutnego horroru - ba, nie podejrzewałbym nawet, że ten gatunek można by scharakteryzować takim przymiotnikiem. Zalew krzyków oburzonej i zgorszonej widowni filmu Browninga przez kilkadziesiąt lat nie pozwolił szerszemu

kręgowi odbiorców dostrzec w „Dziwolągach” prawdziwej perły kinematografii. Reżyser został niemal wyklęty, a jego kariera definitywnie zakończona: choć stworzył jeszcze później parę filmów, nigdy nie odzyskał statusu jaki zdobył wraz z „Drakulą”. „Dziwolągi” Browninga pozostały jednak cichym (i nietypowym) apelem o tolerancję. Film dopasowuje się w bądź co bądź ciasne ramy horroru zupełnie inaczej niż inne dzieła grozy. To, co w tej historii naprawdę niepokoi, to nie koszmarnie zdeformowani (choć tak naprawdę niezwykle wrażliwi i ciepli) bohaterowie, ale świadomość, że przez ponad 76 lat od czasu nakręcenia „Dziwolągów” podejście społeczeństwa do niewygodnej, szokującej i zbyt bliskiej inności właściwie niewiele się zmieniło.

17


Przeklete lata So! Text: Skura

Jak oglądać kaz Za aną Wioskę?

18

JAK OGLĄDAĆ FILMY? KAŻDY Z NAS MA SWÓJ ULUBIONY CZAS, MIEJSCE CZY PRZEDMIOTY TOWARZYSZĄCE: CHRUPKI, ORZESZKI, HERBATA, COLA CZY STAROŚWIECKI POPCORN. ZAPEWNE FILMY GROZY OGLĄDACIE WIECZORAMI, SAMI W DOMU, BĄDŹ W DOBRYM TOWARZYSTWIE. WTEDY, KIEDY KTOŚ PODSKOCZY NA TZW. „JUMP SCENIE”, WSZYSCY SIĘ ŚMIEJĄ I ROZŁADOWUJĄ NAPIĘCIE. JAK JEDNAK OGLĄDAĆ SPECYFICZNY „PODGATUNEK” - FILMY GROZY Z LAT 50.

W DOMU Jakieś pięć lat temu, wstałem w niedzielę rano. Czyli gdzieś koło 12.00. Zaspany, właściwie niewyspany bezmyślnie włączyłem nadajnik telewizyjny. Ziewając przełączałem kanały, dopóki moim oczom nie ukazał się Leslie Nielsen. Wszystko było by w porządku, gdyby Leslie nie wyglądał tak młodo. Co w niedzielny poranek jeszcze bardziej mnie zdziwiło. Moja dezorientacja była jeszcze większa, kiedy czekając na jakiś „nielsenowski” żarcik musiałem obserwować całkowicie poważną grę aktorksą. Inne postacie, w równie poważny sposób wypowiadały kwestie typu: „przełącz czujniki defibrylacyjne na pozycję identyfikatorów”. Dopiero wtedy okazało się , że mam do czynienia z klasyczną „Zakazaną planetą” z 1956 roku! Nie będę ukrywał, że wtedy jeszcze nie

wiedziałem o istnieniu tego kosmicznego bytu. Jako miłośnik kina nie byłem w stanie odnaleźć wszystkich „dobrych piećdziesiątek”. Nota bene chyba do dzisiaj mi się to nie udało. Zsiadłem ze stołu na wygodniejszą sofę (wciąż w pidżamie). Zacząłem się delektować, tą barwną produkcją, tym czystym S-F z domieszką grozy i przygody. W czasie przerwy umyłem zęby i zaparzyłem sobie kawę. Z kuchni słyszę, że już po bloczku reklamowym - biegiem wracam na bajeczną planetę! Cieszę się, że mam smaczne herbatniki, a nie syntetycznie wyprodukowany prowiant przez robota „Robby”. Jest gwiazdą. Wystąpił także w filmie „The Invisible Boy” (1957), a nawet w jednym z odcinków serialu Columbo! (dla zainteresowanych podaję tytuł epizodu: „Umysł ponad prawem”). Trzeba tu zaznaczyć, że do polskiego wydania „Forbidden Planet” na DVD, dołączony jest odcinek serialu „The Thin Man” pt. „Robot Client”. Mamy także sporo dodatków: kilka dokumentów, sceny niewykorzystane, zwiastuny - miodzik! Najlepsze w Polsce wydanie takiego filmu. A zwiastuny z lat 50. to nie są takie zwykłe zwiastuny. Taki trailer jest jak łyk mocnej, czarnej kawy. To skondensowane emocje i często najlepsze sceny, szybko (jak na owe czasy) przemykające przed widzem,


w rytm groźnych okrzyków AMAZINNNG! THE MOST HORRIBLE EXPERIENCE! I na pierwszym planie wielkie napisy, w powyginanych konstelacjach. Gdybym dziś w kinie obejrzał taką zapowiedź, tuż przed seansem, płakałbym ze wzruszenia!

NA ALTARZE Historia przypomina nieco opowieści Juliusza Verne’a, tylko, że w przestrzeni kosmicznej (czyli w nieśmiertelnym „outer space”). Ekipa ratunkowa jest wysłana na planetę Altar, gdzie dotychczas urzędowali naukowcy. Prowadzili jakieś badania czy popularne dzisiaj „risercze”. Do czasu kiedy zaległa cisza... Dlatego przedzielny Commander J. J. Adams pędzi by sprawdzić co tam się stać mogło... Statek ratunkowy podlatuje do Altara i nagle z tej ciszy wyłania się głos! Ktoś jednak jest na planecie. Tu rozpoczyna się Przygoda, drogi widzu. Podczas lądowania obejrzysz wspaniały pejzaż. Piękne góry, chmury, puste księżycowe przestrzenie, a wszystko to namalowane na wielkiej tapecie, która robi za tło. Ale namalowane tak dokładnie, że tego nie widać. Ów film jest właśnie majstersztykiem w tej kwestii. Posługuje się typowymi efektami specjalnymi z epoki, ale robi to w sposób doskonały. Wszystko jest zakamuflowane, tak że widz bezbo-

leśnie przenosi się do gabinetu doktora Edwarda Morbiusa. Ta postać przypomina właśnie znanego z Verne’a Kapitana Nemo. Morbius wraz z córką przeżył na planecie. Udało mu się stworzyć system umożliwiający pokonanie największego zagrożenia Altara... Naukowiec przez kilka minut demonstruje ekipie ratunkowej swoje laboratorium - niezwykle zmechanizowane i nowoczesne. Gość ma nawet swojego tygrysa, którego za pomocą specjalnych superurządzeń może kontrolować. Więc żyje mu się tam świetnie i nie chce wracać na Ziemię. Zresztą, sam mu się nie dziwię. No ale jest z nim córka, młoda, piękna (jak na lata 50.) dziewczyna, która dopiero co poznała Leslie Nielsena i hormony jej buzują. Mamy więc konflikt. Pomiędzy ekipą ratunkową, która nie może dokończyć misji, a Dr. Edwardem - wszechwiedzącym Kapitanem Nemo w samotni na Altarze. Już czuję, że Was zachęciłem do seansu...

19


Muzyka jest wyjątkowa. Przecudne efekty dźwiękowe - wyjący wiatr, odgłosy burzy, czy dziwnych urządzeń Morbiusa, sympatyczne odgłosy wydawane przez syntezator, kiedy Robby próbuje coś powiedzieć, wszystko to powoduje zaangażowanie wszystkich zmysłów do podróży, o 50 lat wstecz. Pamiętajcie tylko o ciasteczkach i niedzielnej kawce... Chyba, że wybierzecie coś mocniejszego? Coś, co Robby produkuje w nadmiernych ilościach...

we dzieło. Czarno-biały „Creature from Black Lagoon” jest tu zawsze dobrym przykładem. Albo Dracula lub Frankenstein z wytwórni Hammer. Można też zaryzykować z „Zabójczymi ryjówkami”, które mimo bezkompromisowego tytułu są bezkompromisowo klimatyczne. Jednak na początek proponuję coś bardziej strawnego, dla widza nieprzyzwyczajonego do widoku psów z doklejonymi kłami. A jak zrobili zombiastyczne psy w Resident Evil?! Tak samo - specjalny kostium, tylko dodatkowo obrobiony cyfrowo. Musimy to zrozumieć - każdy ma efekty na miarę swoich czasów i budżetu. Proponuję „Village of the Damned” (1960 rok – małe oszustwo, co?). Reżyser nie używa już tylu efekciarskich fajerwerków by nas nastraszyć. Atmosfera grozy jest tworzona przez inne środki, a jednak dzieło jeszcze wpasowuje się w estetykę kina lat 50.

W angielskiej wiosce Midwich, wszyscy Produkcja kolorowa, przygodowa, lekka, mdleją. Zasypiają. Dziwna sprawa. Już czasem celowo dowcipna, wręcz familij- na początku obejrzycie niepokojące ujęna - jak najbardziej do oglądania w nie- cia pustego miasteczka, jakby gdzieś, dzielne popołudnie. Niebawem wstanie reszta rodziny, przyjdą do salonu i zobaczą śmiesznego robota, zabawne stworki, bajeczne widoki - będą chcieli wykorzystać jeszcze weekend i rozerwać się. Mimochodem będą oglądać. Wątpię czy zostaną fanatykami tych produkcji, ale na pewno będzie to miły czas.

ICH W WIOSCE MIDW Zupełnym przeciwieństwem niedzieli jest piątek. Wtedy zaczyna się weekend. Jeszcze dwa dni przed nami. Koło północy można zacząć przedstawienie. Zgasić światła. Zamknąć drzwi. Przysmaki pod ręką. Mroczną atmosferę pogłębiamy przez całkiem poważne, filmo-

20

na polskiej wsi. Charakterystyczne domki i żwirowe alejki budują swojską atmosferę. Scenografia jest doskonała, a właściwie plenery, ponieważ film nie jest kręcony w studio. George Sanders, najbardziej znany z kreacji we „Wszystko o Ewie” (1950) prowadzi śledztwo, jego nie dotknęło tajemnicze omdlenie.


Pierwsze pół godziny to właśnie dochodzenie do prawdy. Niezbyt wiadomo co się stało. Zupełnie nie wiadomo co się stanie. Z takiej sytuacji wyjściowej reżyser mógłby poprowadzić widzów nawet do typowego monster movie. Spokojnie. Film oparty jest na powieści Johna Wyndhama, więc wiadomo, że przychodzą na ziemię Midwich, dzieci ze zdolnościami telekinezy. Rosną jak na drożdżach i potrafią czytać w myślach, a ich facjaty przypominają typową „rasę aryjską”. Choć w remake’u Carpentera przypominają bardziej albinosów. Co chcą zrobić, skąd pochodzą nie mogę zdradzić! Bowiem film daje sporą przyjemność dzięki możliwości obserwacji, jak we wsi spokojnej, wsi wesołej, rozwija się coś obcego... Powolutku przejmuję władzę nad mieszkańcami i ich życiem. Zło wkrada się jak mgła do miasteczka. Nie ma tu hipernapędów ani skoków w nadprzestrzeń. Jest listonosz na rowerze, który wjeżdżając w strefę omdlenia, po prostu mdleje. I ci którzy chcą go uratować,

pomimo, iż mają maski gazowe także mdleją. Istny film katastroficzny. Może nie tak wizjonerski jak „Pojutrze” Rolanda Emmericha, ale warty sprawdzenia. Szczególnie w piątek. Oglądając film samemu, w piątkową noc, lepiej odczujemy nawiedzone Midwich. Wystarczy w przerwie seansu wyjrzeć przez okno mieszkania na puste ulice - nikogo nie ma, bo już śpią. A może omdleli? Może dziś noc dzieci-albinosów? Ważne w jakich okolicznościach chłoniemy dzieło, dowodem niech będzie to, że nikt w samolotach nie włączy filmu typu „Turbulencja”. Podczas rejsu statkiem prędzej zobaczymy „Rejs” niż „Titanica”. Ja na jakimś jachcie, najchętniej obejrzałbym „Zjawę z głębokości 10.000 mil”. I dlatego wybierając się w góry, zabiorę swojego laptopa i „Abominable Snowmana”. A może zamiast namiotu lepiej wynająć jakiś hotelik i jeszcze raz, w pełni przeżyć „Psychozę”???

21


LAT DEN RATTE KOMMA IN POZWÓL MI WEJŚĆ Szwecja 2008 Dystrybucja: Vivarto Reżyseria: Tomas Alfredson Obsada: Kåre Hedebrant Lina Leandersson Per Ragnar Henrik Dahl

X X X X

Text: Marcin Dobrowolski

X

Przyjaźń czy miłość outsiderów to motyw często występujący zarówno w kinie grozy, jak i w rozmaitych innych gatunkach filmowych i literackich. Wystarczy sobie przypomnieć „It!” Tommy’ego Lee Wallace’a, „Badlands” Terrence’a Malicka lub „Urodzonych Morderców” Olivera Stone’a. Dawno jednak nie spotkałem się z tak sugestywnie przedstawionym motywem tęsknoty za akceptacją i potrzebą wyrwania się ze szponów samotności. Od czasów „Audition” oraz „May” po raz pierwszy miałem przyjemność obcowania z dziełem, które ten - zdawałoby się - ograny już chwyt przedstawia w sposób równie przejmujący. Film przedstawia historię Oscara, szykanowanego przez rówieśników chłopca. Wyśmiewane i poniewierane dziecko tłumi w sobie agresję wobec prześla-

dowców, której paraliżujący strach nie pozwala mu obrócić w czyn. Chłopiec większość czasu spędza w czterech ścianach swego pokoju, popadając w coraz większy marazm. Wybawieniem dla niego okazuje się być spotkanie z Eli - dziewczynką, która wraz z ojcem przeprowadziła się do sąsiedniego mieszkania. Obydwoje bohaterów łączy samotność, a spotykają się wyłącznie nocą na zaśnieżonym osiedlowym placu zabaw. Pewnego dnia okolicą wstrząsa seria brutalnych morderstw. Giną przypadkowi ludzie, a elementem łączącym morderstwa jest osobliwy fakt, że z ciał ofiar spuszczono krew...

Czym jest przyjaźń? Jakie rozterki przeżywa człowiek nieakceptowany przez rówieśników? Co się stanie, gdy zaprzyjaźnią się osoby żyjące poza ramami społecznymi? Na te pytania próbuje odpowiedzieć szwedzki horror Tomasa Alfredsona, nakręcony na podstawie bestsellerowej powieści Johna Ajvide Lindqvista „Pozwól mi wejść”.

22


Tytuł filmu nawiązuje do jednej z wampirycznych legend, według której wampir, by przekroczyć próg czyjegoś domostwa, musi zostać doń zaproszonym. W przypadku omawianego tytułu wampir jest kolejną metaforą obcości i osamotnienia. Mamy tutaj do czynienia z tęsknotą za światem żywych, który został im bezpowrotnie zabrany. Obserwujemy zatem tragizm jednostek pochodzących z dwóch różnych światów, połączonych pokrewieństwo duszy, a przede wszystkim pragnieniem akceptacji i miłości. Osoby te wpływają na siebie nawzajem i przynajmniej częściowo stają się kimś, kim w rzeczywistości chciałyby być. Należy zwrócić uwagę także na postać opiekuna wampirzycy. Mimo iż użyłem słowa „opiekun”, to raczej on jest zależny od Eli, a nie na odwrót. Ta doskonale nakreślona postać obnaża ludzką ułomność, bezradność i zwyczajny strach. Wszyscy aktorzy występujący w tym obrazie spisali się rewelacyjnie. Mimo że główne role odgrywają dzieci,

to są one tak autentyczne, że nie sposób o nich myśleć w kategorii bohaterów fikcyjnych. „Pozwól mi wejść” nie epatuje przemocą. Myślę, iż śmiało można powiedzieć, że to dramatyczna opowieść pieczołowicie skryta pod płaszczykiem grozy i niesamowitości. Nocny krajobraz miasta, śnieg chrzęszczący pod butami, szare blokowiska... Te elementy wzmagają jeszcze bardziej uczucie samotności i strachu. Film jest minimalistyczny, a jego leniwie rozwijająca się akcja potrafi niemal zahipnotyzować.

23



-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Prószyński i S-ka 2006 Tłumaczenie: Maciejka Mazan, Tomasz Wilusz Ilość stron: 406

„Historia Lisey” była reklamowana jako najbardziej osobista powieść Stephena Kinga. W wywiadzie dla New York Times autor powiedział: “Jestem zaskoczony, że odnalazłem te opowieść w sobie. To szczęśliwa książka”. I dodaje: „Oszalałem na punkcie Lisey. To uczucie bliskie zakochania.” Oczywiście nie jest to pierwszy utwór pisarza z Nowej Anglii, w którym ważną rolę spełniają wątki autobiograficzne. Przykłady można mnożyć, wystarczy, że wspomnę o „Mrocznej Wieży” czy „Lśnieniu”. Jednak najwięcej analogii w stosunku do „Historii Lisey” odnajdujemy w „Worku kości”. O ile we wspomnianej powieści czytaliśmy o pisarzu, który nie może otrząsnąć się po śmierci żony, o tyle w omawianym dziele sytuacja ulega odwróceniu. Akcję obserwujemy z perspektywy wdowy po bestsellerowym pisarzu, która po dwóch latach od śmierci męża postanawia uprzątnąć jego gabinet. Ta z pozoru błaha sprawa staje się preludium dla tej niesamowitej i wzruszającej opowieści. Kobieta po stracie najbliższej osoby, opiekuje się chorą psychicznie siostrą, która na domiar złego zapadła w katatonię. W tym stanie zdarza jej się czasem powiedzieć coś w języku, w jakim Lisey porozumiewała się jedynie ze zmarłym Scottem. Idąc po nitce do kłębka Lisey dowiaduje się, iż Scott przed śmiercią kontaktował się z psychiatrą zajmującym się leczeniem jej siostry. Pozostaje pytanie, dlaczego?

zbitki słowne, przez co powstaje zupełnie nowy język: sekretna mowa, którą porozumiewają się małżonkowie. Niektórych czytelników może to co prawda zniechęcić lub zwyczajnie zmęczyć, bo ile można czytać o „bafach”, „złamaziach” czy „smerdolniu”. Początkowo sam nie mogłem się przyzwyczaić do tej nowomowy, ale z czasem naprawdę przypadło mi to do gustu. King przechodzi samego siebie, szatkuje język, zszywa ze sobą wyrazy, czego efektem są doprawdy zadziwiające twory, które z pewnością na stałe zagoszczą w słownikach miłośników prozy Amerykanina. Charakterystycznym elementem powieści jest również sposób przedstawienia akcji. Obserwujemy ją na kilku płaszczyznach, sny przenikają się z jawą, a ziemska rzeczywistość z „Księżycem Boo’ya”. Ten ostatni jest dziwnym miejscem, w które uciekał Scott w poszukiwaniu natchnienia. Jest to miejsce tajemnicze i niebezpieczne, sprawiające wrażenie świata równoległego oddzielonego od naszego, tylko cienką, przezroczysta błoną.

„Historia Lisey” jest smutną historią o samotności i szaleństwie. Mimo, iż mamy tutaj elementy humoru słownego to jednak nawet jego natłok nie jest w stanie przysłonić sentymentalnej całości. Miłośnicy klasycznych już utworów mistrza grozy mogą się do „Historii Lisey” nie przekonać. Mogą uznać ją za nazbyt dziwną czy eksperymentalną. Będą mieli poniekąd rację, ta powieść jest dziwna, Stephen King w „Historii Lisey” ekspe- ale właśnie w tym kryje się jej piękno… rymentuje ze stylem. Starannie zdobi Kryje się tam klucz do zrozumienia sazdania, celowo przekręca wyrazy, tworzy motności, furtka do zrozumienia drugiej osoby.

Text: Marcin Dobrowolski

, STEPHEN KING - Historia Lisey (Lisey s Story)

25


EDEN LAKE Eden Lake Wielka Brytania 2008 Dystrybucja: Vision Reżyseria: James Watkins Obsada: Kelly Reilly Michael Fassbender Jack O’Connell Thomas Turgoose

X X X X

Text: Kamil „Skolmon” Skolimowski

X

26

Nurt filmów z zabijającymi dziećmi zdaje się przeżywać swoisty renesans. Ten temat już od dawna jest nieobcy horrorowi, dość wymienić tak kultowe pozycje jak „Wioska przeklętych”, „Dzieci kukurydzy” czy „Czy zabiłbyś dziecko?”. To filmy grozy niewątpliwie zajmujące

tzw. wyższą półkę. Teraz mogą spokojnie szykować miejsce na kolejny tytuł. Nie, „Eden Lake” to nie jest nieskazitelne arcydzieło. Do tej wstrząsającej historii wdarło się kilka rys i zgrzytów, logicznych i fabularnych. Jednak możecie wierzyć, że niedoskonałości owe blakną i giną w starciu z ogólnym wrażeniem z filmu. Reżyser James Watkins nakręcił zaskakującą historię - i to raczej bez zamysłu zaskakiwania. Stworzył dzieło brutalne bez chęci prowokacji gejze-

1999 rok, Racibórz. Dwaj nastolatkowie wywabiają z domu rówieśnika, masakrują go za pomocą noża i młotka i wrzucają jeszcze żywego do Odry. Andrzejki 2005, Jordanów Śląski. Młodzi oprawcy (najmłodszy 15 lat, najstarszy 16) masakrują kolegę pod lokalną dyskoteką. Kopią go, skaczą po jego głowie, załatwiają się na niego. Po zatrzymaniu mordercy nie są w stanie sprecyzować, dlaczego to zrobili. Lipiec 2008, Tychy. 52-letni mężczyzna zostaje śmiertelnie ugodzony nożem za zwrócenie uwagi o zbytnie hałasowanie...


rami krwi. Ukazał film psychologiczny bez łopatologiczności i moralizatorstwa. Oto dwójka młodych ludzi - Jenny i Steve - postanawiają wybrać się za miasto na łono natury. Wszak gdzie indziej, jak nie nad szemrzącą wodą, wśród szumiących drzew, pod namiotem rozbitym na złocistym piasku można lepiej odreagować stresy codzienności i rozkoszować się wzajemną bliskością? Agresywni młodociani tubylcy z początku nie są w stanie zakłócić sielanki Steve’a i Jenny, mimo że ich zachowanie i prowokacje stają się coraz bardziej inwazyjne i bezczelne. Na stanowczą reakcję jest już jednak za późno, kiedy zostaje zabrane pierwsze życie, które pociągnie za sobą cały łańcuch niewyobrażalnego koszmaru. Penetrując czujnym okiem „Eden Lake”, już w myślach wyliczałem sobie, do czego bezczelnie się przyczepię, dziergając ewentualną recenzję. Że główna bohaterka gra denerwująco i nienaturalnie, że zachowania ofiar są w najlepszym wypadku mało logiczne, że Watkins

pozwala sobie miejscami na tanie hollywoodzkie chwyty. A gdzie tam! O tym wszystkim zapomina się z każdą minutą filmu. Widz skupiony jest bardziej na dźwiganiu przytłaczającego klimatu niźli na skrupulatnym notowaniu wad tego przerażającego obrazu. Stopniowanie napięcia i ciskanie w widza scenami o dużym ładunku intensywności udało się Watkinsowi perfekcyjnie. Co ma przerażać - przeraża (tortury jednego z bohaterów nagrywane telefonem komórkowym czy zakończenie filmu), co ma wzruszać - wzrusza (oświadczyny Steve’a), co ma uświadamiać - uświadamia. Bo Watkins stworzył film potrzebny. Tak, „potrzebny” to przymiotnik idealny na określenie „Eden Lake”. To przerażająco prawdopodobna wariacja na temat konsekwencji degradacji i degeneracji człowieka. I to jeszcze nie w pełni ukształtowanego - mowa tu przecież o dzieciach. Dzieciach-sadystycznych mordercach.

27



[ Łukasz Śmigiel - W SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ ZŁOŚCI ]

Łukasz Śmigiel W służbie Jej Królewskiej Złości Binokle, które otrzymałem w prezencie od mojego ojca, kolejny raz zsunęły mi się z nosa. W chwilach stresu mocno pociłem się na twarzy - jedna z takich chwil właśnie przeciągała się w nieskończoność. Stałem niepewnie na śliskiej brukowej kostce, którą wyłożono główny plac garnizonu Czarnego Hufca. Jakiś czas temu odkryliśmy, że podczas odwilży Nieumarli potrafią przekopywać się pod murami obronnymi naszych miast. W tej sytuacji koniecznym okazało się wzmocnienie każdego skrawka ziemi granitem z płyt nagrobnych, który skutecznie ich powstrzymywał. Poprawiłem binokle. Mój garbaty służący Albrecht, genialny wynalazca, podał mi gotową do strzału flintę. Dokonywałem właśnie nieoficjalnej prezentacji kolejnego odkrycia Inspektoratu d/s Nieumarłych. Czułem na sobie uważne spojrzenia żołnierzy w czarnych mundurach. Gdyby ktokolwiek dowiedział się o tym, co właśnie wyrabiamy w garnizonie, bezzwłocznie skrócono by nas o głowy. Uniosłem broń do twarzy. Mój cel znajdował się kilkanaście metrów dalej, nieopodal wysokiego ceglanego muru. Kapłani naszego kościoła nazywali takie istoty Homo Totens, kolejnym ogniwem ewolucji. Jeśli o mnie chodzi, istota miotająca się pod ścianą, była tylko trupem, siedliskiem choroby, którą nazywa się Śmierć. Przyłożyłem policzek do zimnego okucia strzelby. Nieczęsto widziano mnie z bronią w ręku. Byłem naukowcem, a nie żołnierzem. Wziąłem trupa na cel, a on, jakby podświadomie chcąc uniknąć strzału, skoczył do przodu. Czułem otaczający go smród pleśni i gnijącego mięsa. Ruchy Nieumarłego były nienaturalne. Zupełnie tak, jakby przy każdym kroku dziwił się temu, że ma nogi, ręce i głowę. Jakby siła, która napędzała martwe ciało, dopiero poznawała własne możliwości. Trup zasyczał i pokazał nam kilka ostatnich zębów, które mu zostały, po czym z rozpędem uderzył głową o ścianę. Zadzwonił łańcuch umocowany do jego nagich nóg. Czaszka pękła, ale z rany nie popłynęła krew. Osobnik, którego pozwolono mi wykorzystać do testów, był młody i wciąż mało bystry. Jego egzystencja sprowadzała się do jednego - chciał jeść. Wciągnąłem duży haust powietrza. Czułem, jak drżą mi ręce. W duszy żałowałem tego, że wojny nie mogą rozgrywać się tylko na kartach ksiąg. - Drodzy panowie... – zacząłem nieśmiało, patrząc kątem oka na rotmistrza von Grauba, który podkręcał swoje długie wąsy. – Trzeba pamiętać, że u tak młodego osobnika jak ten, z którym mamy dziś do czynienia, najbardziej wrażliwymi punktami ciała są: brzuch, głowa, mózg, oczy, a także wszystkie miejsca z widocznymi tętnicami. Mówiąc krótko - interesują nas wszystkie punkty ciała, w których zaczyna się proces gnilny.

29


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Żołnierze skinęli głowami, a ja mówiłem dalej. - Pojedynczy pocisk nie wyrządzi Nieumarłemu praktycznie żadnej szkody. Nie zatrzyma go także odcięcie poszczególnych członków. Aby go pokonać, potrzeba nam pocisków o dużo większej sile rażenia niż te używane przez was na co dzień. Amunicja, której działanie zaraz wam zademonstruję, została wynaleziona przypadkiem przez mojego dobrego przyjaciela, Marcela Gaanala. Nie mogąc pogodzić się ze śmiercią syna, Gaanal starał się uchronić jego ciało przed zgnilizną. Postanowił zmumifikować ciało dziecka, wypełniając je proszkiem o specjalnej recepturze. Niestety nie zdążył dokończyć operacji. Jego syn powrócił nocą zza grobu i podczas ataku niemal odgryzł mu głowę. Gaanal umarł, ale receptura proszku pozostała. Nie jest on skuteczny przy mumifikacji, ale znalazłem dla niego inne zastosowanie i znacznie udoskonaliłem. Nazywam go Thanatyl A. W Inspektoracie wyrabiamy go w postaci cieczy i wspomnianego prochu, na który składa się między innymi siarka, pył z goździków, utarta lawenda, len, wanilia, alkohol oraz wysokoprocentowa saletra używana do peklowania mięsa... Broń zaczynała mi ciążyć, więc pociągnąłem za spust. Rozległ się huk i okucie strzelby otarło mi policzek. Kiedy chmura dymu rozwiała się na boki, wszyscy ujrzeliśmy wybitą w ścianie pokaźnych rozmiarów dziurę. Nietknięty strzałem trup wyciągnął przed siebie rękę... Spudłowałem. Nowa fala potu zalała mi twarz i binokle kolejny raz zjechały z mego nosa. Rotmistrz obdarzył mnie pobłażliwym spojrzeniem, cmoknął pod nosem i wydał rozkaz jednemu ze swoich podkomendnych. Albrecht odebrał mi strzelbę, ponownie załadował i - kręcąc głową z dezaprobatą - podał ją żołnierzowi Grauba. Szeregowy bez ociągania się wymierzył i strzelił. Siła uderzenia poderwała Nieumarłego do góry. Pocisk wybił w jego brzuchu ogromną dziurę. Kawałki przegniłego mięsa i brudna posoka poleciały na boki. Strzał rozerwał korpus trupa niemal na dwoje. Wojskowi patrzyli zafascynowani na Homo Totens, który stracił równowagę i dygocąc, przysiadał na ziemi. - Pociski przygotowywane metodą Gaanala mają kilka razy większą siłę oddziaływania na Nieumarłych – powiedziałem zadowolony z tego, że pokaz zrobił na nich odpowiednie wrażenie. – Kule, które mój Inspektorat zacznie regularnie wam dostarczać, nie uśmiercą trupa do końca, ale są w stanie powstrzymać jego atak i przynajmniej tymczasowo go unieszkodliwić. - Wspaniałe, Pendergast – rotmistrz przerwał moją tyradę. – Pana usługi są jak zawsze nieocenione. Jeśli można, chciałbym zamienić jeszcze słówko na osobności. Graub dał znak żołnierzom, którzy zaczęli odbierać od Albrechta drogocenne pociski, a my ruszyliśmy szeroką aleją w stronę koszar. - Ma pan to, o co prosiłem kilka miesięcy temu? – zapytał, kiedy odeszliśmy kawałek. Skinąłem głową na potwierdzenie i zacząłem grzebać w kieszeni płaszcza. Podałem Graubowi niewielkie zawiniątko.

30


[ Łukasz Śmigiel - W SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ ZŁOŚCI ]

- To Thanatyl A w postaci płynu o bardzo wysokim stężeniu – powiedziałem, widząc jego pytający wzrok. – Gnicie zaczyna się od mózgu. Moje badania wykazują, że przemiana nieboszczyka w Nieumarłego ma miejsce w ciągu pierwszych dziesięciu minut od śmierci i zaczyna się właśnie od głowy. Nazwałem ten proces anoksją. Jeżeli jest tak, jak zakładam, to można zwiększyć szansę na uratowanie nieboszczyka przed atakiem zgnilizny, wstrzykując mu w mózg - albo tuż przed śmiercią, albo zaraz po zgonie - odpowiednią dawkę Thanatylu... - Czyli to jeszcze nic pewnego? – rotmistrz znowu bawił się wąsami. – Moi żołnierze są gotowi na wszystko, Pendergast, ale muszą mieć nadzieję! Czarne Hufce będą lepiej walczyć, wiedząc, że gdy polegną, ich ciała nie zasilą szeregów wroga. - Rozumiem pana doskonale – odparłem. – Wciąż staramy się znaleźć szczepionkę na zgniliznę, ale na tę chwilę Thanatyl A to wszystko, co mogę zaoferować. Graub popatrzył mi prosto w oczy, cmoknął przeciągle i wziął zawiniątko. + Kilka godzin później siedziałem w powozie, który wysłał po mnie hrabia de Tulett. Na dworze zapadał zmierzch, a z nieba lała się gęsta mżawka. Zupełnie tak, jakby niebo chciało naprawdę mocno zapłakać nad naszym losem, ale powstrzymało się w ostatniej chwili. Nad głupcami nie ma bowiem po co ronić łez. Miarowe bębnienie o szyby powozu sprawiało, że byłem jeszcze bardziej senny niż zazwyczaj. Odwilż przyszła tego roku zupełnie niespodziewanie. Moria nauczała, że wraz z odejściem śniegów na ziemię wracały dusze zmarłych. Ludzie przed nadejściem wiosny zakrywali szmatami lustra, aby zabłąkane dusze nie zobaczyły swojego odbicia i nie zostały na zawsze pośród żywych. Naszą boginią była sama Śmierć, a obiektem kultu wszystko, co się z nią wiązało. Przede wszystkim zaś Nieumarli, którzy powracali z grobów. Kapłani nazywali ich Wybranymi, ja nazywałem ich potworami. Gdyby zmartwychwstając, Chrystus wiedział, co uczyni z naszym światem, pewnie zszedłby przed śmiercią z krzyża i zostawił ludzi z ich grzechami samym sobie. Przez kilkaset lat doskonaliliśmy sztukę chowania naszych zmarłych. W grobach zatrzymywała ich zabita gwoździami trumna, sterty ziemi, wreszcie nagrobna, granitowa płyta i zatknięty na niej krzyż. Pomocne były też kolce róż, sznury lnu i nieustannie płonące świece. Z czasem, gdy bardziej delikatne metody zawodziły, zaczęliśmy kłaść zmarłych do trumien, przyciskając ich krtanie kamieniami. Przebijaliśmy im serca igłami i mumifikowaliśmy tych, których stać było na taki wydatek. Usuwano wtedy z martwych ciał wszystkie organy, które mogły przynieść zmarłemu nowe życie. Wszystko, co mogło gnić. Spuszczaliśmy z nich krew i czyściliśmy im klatki piersiowe trokarami. Ostatnio jednak wiele się zmieniło. Po pierwsze, większość metod zaczęła być zawodna. Po drugie, Kapłani Morii grzmieli na swoich ambonach, że powstanie z grobu jest błogosławieństwem. I rzeczywiście - wkrót-

31


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

ce wielu powstało na nowo. Na początku były to całkowicie bezmyślne i łakome na każdy ochłap mięsa bestie, które możliwie szybko eliminowano. Każde miasto miało swój własny garnizon Czarnych Hufców, żołnierzy z regimentu straceńców, których symbolem była otoczona piszczelami czaszka. To oni pociągali za spusty karabinów, kiedy nie było już żadnego innego sposobu, by powstrzymać Mięsożerców. Nieumarłych jednak wciąż przybywało. Sprzyjały im strzeliste wieże kościołów Morii. Dla nowego Papieża Śmierć stała się siłą dającą życie wieczne, a żyć wiecznie chciałby przecież niemal każdy... Ja nie chciałem. Specjalizowałem się w sztuce zatrzymywania Cadaverre w ich grobach. Moja praca była jednak coraz bardziej skomplikowana. Mięsożercy zaczęli się gromadzić. Sami wybierali tych, którzy powinni dołączyć do ich grona i przychodzili po nich na cmentarze. Królowa w obliczu własnego decathexis zezwoliła nieoficjalnie na to, aby Inspektorat szukał pewnego sposobu na pozbycie się Homo Totens. Służyłem Królowej najlepiej, jak umiałem, ale wkrótce okazało się, że walczę z czymś, czego prawdopodobnie nie da się powstrzymać. Jako naukowiec nie czułem się na siłach, aby otwarcie walczyć z religią, zabrałem się więc za politykę. Najbliższe miesiące miały pokazać, czy uczyniłem słusznie. To właśnie polityka i dyplomacja sprawiły, że od godziny tkwiłem w powozie hrabiego de Tulett - słynnego hulaki i zbereźnika, który za niecałe pół godziny miał się pojedynkować w położonym niedaleko brzozowym lasku. Potarłem kciukiem rzadkie wąsy. Były one ostatnim z pomysłów mego zastępcy Petrie’ego, kuzyna hrabiego. Podobno z zarostem prezentowałem się bardziej godnie i poważnie. A ludziom godnym i poważnym łatwiej rozmawiało się ze szlachtą. Drzwi powozu otworzyły się tak niespodziewanie, że aż podskoczyłem. Do środka wszedł mężczyzna w rozpiętym surducie. Długie, czarne włosy miał spięte w kitę. Musiał je farbować, bo ich mocny kolor kontrastował z bielą rzadkiej brody. Hrabia de Tulett uścisnął mi mocno prawicę. - Memento Morii – powiedział z uśmiechem. Krople wody kapały z jego ubrania na powozowe siedzenie. Dookoła wysokich butów hrabiego pojawiła się brązowawa kałuża. - De Mortuis Misi Bene – odparłem, skinąwszy mu głową na powitanie. Tulett zamknął drzwi od powozu i z rozmachem opadł na siedzenie tuż obok mnie. - Spokojnie, Pendergast, możemy rozmawiać szczerze i otwarcie – jego głos był pełen podniecenia. - Po co mnie wezwałeś? – zapytałem, uważnie mu się przyglądając. Wiedziałem, że szlachta miała wkrótce zadecydować o tym, co mogło okazać się dotkliwym ciosem dla Kościoła Morii. Od miesięcy zbieraliśmy popleczników, którzy opowiedzieliby się podczas najbliższych obrad parlamentu za całopaleniem ciał. Tradycyjny

32


[ Łukasz Śmigiel - W SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ ZŁOŚCI ]

pochówek miał być zakazany. Homo Totens byli w stanie powstać z grobu, ale nie z prochów. Hrabia miał nas wesprzeć, ale jak dotąd nie oddał swojego głosu. Petrie twierdził, że jego wuj jest zajęty kolejnymi podbojami sercowymi i nie ma czasu na politykę. - Mam do ciebie prywatną sprawę – powiedział konspiracyjnym tonem Tulett. – Za chwilę wezmę udział w absurdalnym pojedynku. Musiałem przyjąć wyzwanie, chociaż wiem, że jest to jedynie podła gra. Chcą się mnie pozbyć raz na zawsze. Królowa nie może nas ochronić, Pendergast. Strzeż się... – Jego oczy błyszczały. – Szykuje się coś wielkiego. Wkrótce do miasta przybędzie jeden z kardynałów Morii. Kościół chce zapobiec waszemu pomysłowi całopalenia. Sam dużo nad tym rozmyślałem... Czy ogień zabije moją duszę? Czy mój duch faktycznie jeszcze przez niemal czterdzieści dni przebywa w ciele i czeka na znak od Morii, aby mógł odejść na drugą stronę lub powrócić do życia wiecznego? Wiara to zabawna rzecz. Szkoda, że nie można wierzyć w wino... – Rozmarzył się na moment. – Mam w piwnicy kilka butelek czerwonego Biciorro, które mógłbym czcić jak prawdziwego boga. Co o tym sądzisz - jako naukowiec? - Rodzimy się szaleńcami, a potem nadajemy sobie moralność i stajemy się głupcami, aż wreszcie umieramy – odparłem. – Nie wiem, jak jest z duszą, ale cenię sobie dobre wino – powiedziałem nieco zbity z tropu. Tulett tupnął mocno w podłogę powozu. - Dlatego cię tutaj wezwałem, Pendergast. – odparł. – Ja także nie wiem, co dzieje się po śmierci z ludzką duszą. Najważniejsze jest jednak to, że w ogóle nie chcę tego wiedzieć! Umieranie to choroba... – Jego słowa nabrał siły. – Sądzę, że ty i Inspektorat wykonujecie kawał dobrej roboty. Chcę wam oddać mój głos. Opowiem się za całopaleniem – to mówiąc, sięgnął do kieszeni surduta i wyjął zapieczętowaną kopertę. – To moja ostatnia wola – oznajmił. – Macie poparcie, a mojemu kuzynowi powiedz, że zapisałem mu w spadku najlepsze wino. Jak mnie już spalicie, macie się nim solidnie urżnąć! - Przecież wynik pojedynku nie jest przesądzony! – zaprotestowałem zdziwiony jego postawą. - Zginę, wiem o tym – odparł gniewnie. - W zamian za ten głos masz obowiązek zaopiekować się moim ciałem. Nie życzę sobie żadnego grobu, żadnego upuszczania krwi, patroszenia mnie i napełniania lnem, zrozumiano? Przypilnujcie, aby mnie spalono. Obiecałem mu, że wszystkim się zajmę - bez względu na cenę, którą przyjdzie mi zapłacić. - Znakomicie – powiedział Tulett, wyraźnie odzyskując animusz. – Wobec tego załatwione. Idę zająć się tym cholernie pewnym swego szermierzem. Zabawnie go nazywają... Mówią o nim Le Mort. Jest podobno ukochanym Tancerzem Śmierci. – Uśmiechnął się szeroko. – Tańczę całkiem nieźle, ale już dawno nie pojedynko-

33


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

wałem się w strugach deszczu – powiedział, dopinając guziki kamizelki. – Co ja gadam... Przecież ja się nigdy nie pojedynkowałem! – zarechotał i poklepawszy mnie po ramieniu, wysiadł z powozu. Słyszałem, jak kazał woźnicy odjeżdżać, i kiedy powóz ruszał, jego sylwetka znikła za zasłoną przybierającego na sile deszczu. Wychylając się z okna powozu, zobaczyłem wysoką sylwetkę drugiego szermierza. Właśnie uważnie czyścił swój rapier szkarłatnym suknem. Powóz podskoczył na wybojach i człowiek zwany Le Mortem odwrócił się w moją stronę. Na twarzy miał obrzędową maskę... + Królowa przydzieliła nam do użytku nowe budynki Inspektoratu. Wszystkiego było tu więcej - pomieszczeń, zakamarków i piwnic, a ja wciąż miałem poważne problemy z orientacją. Często kręciłem się po korytarzach, chcąc odnaleźć właściwy pokój. Na obu piętrach znajdowały się liczne biura, w których rozwiązywano konkretne problemy. Na naszej głowie spoczęły sprawy dotyczące zmarłych z całego kraju. Gdybym wiedział wcześniej, że tak będzie wyglądała moja praca, nigdy bym jej nie przyjął. Wspierając się na lasce, kroczyłem po czerwonym dywanie, który nakazałem umieścić w przejściach, aby wnętrza budynku wyglądały na bardziej przytulne. Wszystkie pokoje bardzo dobrze oświetlono i dzięki temu w Inspektoracie było dość bezpiecznie. Ponownie skręciłem w niewłaściwą stronę i kiedy klnąc pod nosem, wsparłem się o ścianę, z pobliskiego korytarza wypadł poważnie okaleczony czarny kogut. Jego korpus pozbawiono głowy. Ptasie serce wciąż jeszcze biło i pompowało krew, która lała się z kikuta szyi. Kogut zrobił kilka kroków, wpadł na mój but i runął na podłogę, drgając w konwulsjach. Dywan pociemniał od jego soków. Przygryzłem wargę. Zwierzęta miały prawdziwe szczęście. Moria nie dała im ani możliwości pochówku, ani szansy na powrót zza grobu. Poirytowany ruszyłem w stronę, z której przybiegło ptaszysko. Ślady lepkiej krwi prowadziły aż pod drzwi mego gabinetu. Na długiej ławie, którą właśnie mijałem, siedziało kilkanaście kobiet z naciągniętymi na stare twarze chustami. W nozdrza uderzył mnie nieprzyjemny smród, skrzywiłem się i zdecydowanie pchnąłem drzwi do gabinetu. W przestronnym pokoju stały dwa stoły, przy których zwykle przyjmowaliśmy petentów. Granitowe ściany kazałem obudować bibliotecznymi półkami. Sprowadziłem tu kolekcję moich ukochanych ksiąg: Ariesa, Nollę, Morina, a także dzieła mojego ojca, w których opisywał tajniki sekcji Homo Totens. Simon Petrie - rozrabiaka, rewolwerowiec i mój dobry przyjaciel, który pełnił rolę mojego zastępcy, nie przepadał za książkami. Zamiast literatury kazał sprowadzić do gabinetu pieniek, siekierę i skórzaną kanapę... Po śmierci hrabiego de Tulett Simon przechodził poważny kryzys. Jego decathexis wyraźnie nie chciało nadejść. Kiedy zamknąłem drzwi, Petrie leżał akurat na bordowych poduszkach z nogami

34


[ Łukasz Śmigiel - W SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ ZŁOŚCI ]

wyciągniętymi do góry i palił długiego papierosa. Zapach wiśniowego tytoniu uśmierzył nieco smród dolatujący z korytarza. Obok okutego stalą katowskiego pieńka leżały cztery głowy czarnych kogutów. - Simon – powiedziałem, wyjątkowo zwracając się do niego po imieniu. – Rozumiem, że przechodzisz ciężkie chwile... Ale, na Morię, przestań mordować te biedne ptaki! To już czwarty w tym tygodniu! Opanuj się! Idź i zastrzel kogoś, ale zostaw te przeklęte nieloty! Są nam potrzebne do ochrony – dodałem ugodowo. Petrie spojrzał na mnie spode łba. Jego szkaradną, pokrytą bliznami gębę wykrzywił grymas. - Wciąż nie ma śladu po tym szermierzu – powiedział ostro. – Dopóki go nie dopadnę, nie tknę żadnego człowieka, przysięgam na Śmierć. - Mam przeczucie, że jeszcze się spotkacie – odparłem, zdejmując z siebie płaszcz i wstawiając laskę do stojaka. – A jeśli chodzi o sprawy bieżące... Co to za tłum pod drzwiami? Nie powinieneś się nimi zająć? - To płaczki, które czekają na twoje wytyczne i na swoją dolę. Nie miałem ochoty z nimi gadać. Robi mi się smutno, kiedy na nie patrzę. Przypominają mi moją teściową. Ona też nieustannie jęczała i zawodziła. Dobrze, że już umarła, psia jej mać – powiedział, wstając i podnosząc z ziemi głowę koguta. Ciężka kropla ptasiej krwi spadła mu na czubek buta. - Również nie przepadam za płaczkami, ale pamiętaj, że te staruchy dobrze nam służą. Są na każdym pogrzebie, mają zawsze oczy i uszy otwarte. Zaraz się nimi zajmę. – Odruchowo zakryłem nos chustą. – Chociaż przyznaję, że dziś wyjątkowo śmierdzą. Otwórz okno z łaski swojej – powiedziałem, kichając. - Z oknami nie da rady – bąknął Petrie i wywalił ptasią głowę do kosza na śmieci. – Słyszałeś o tym, że zmarł królewski Mistrz Pasiek? - Obiło mi się o uszy. - Co bardziej błyskotliwi Kapłani stwierdzili, że trzeba poinformować o tym fakcie jego roje. Rzuciło im się na mózg, że owady także powinny mieć żałobę i dzięki temu będą produkować więcej wosku na świece. Któryś z tych nicponi najwyraźniej wstał dziś lewą nogą i kazał opukać wszystkie ule, a później okręcić je czarnymi szarfami. Mówię ci, pszczoły nieźle się wkurzyły! Trzy roje szaleją teraz po mieście. Dziwię się, że nie wpadłeś na nie po drodze – zarechotał. Odruchowo odsunąłem się od okna. Owady zawsze mnie przerażały. - Kto zajmuje się pogrzebem Mistrza Pasiek? - Posłałem tam Albrechta. Po ostatnim wybuchu w jego pracowni stał się podobno nieczuły na użądlenia. Skinąłem głową. - Dobrze, a zatem weźmy się za te nieszczęsne płaczki. Później czeka nas mnóstwo pracy. Jutro do miasta zjedzie się szlachta, a królowa dała mi jasno do zrozumienia, że chce mieć do swojej dyspozycji Czarne Hufce. Kardynał wybrał na

35


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

miejsce spotkania miejską katedrę. Zupełnie mi się to nie podoba, ale taki jest obyczaj. Władza świecka powinna w sprawach decydujących dla kraju łączyć się z władzą Morii... Petrie zmierzył mnie wzrokiem. - Chcesz powiedzieć, że nasza szanowna królowa obawia się otwartego ataku? - Nic nie chcę przez to powiedzieć – odparłem. – Królowa oficjalnie cieszy się na przyszłe życie wieczne, koniec tematu. Nikt tu nie mówi niczego wprost, Petrie. To się nazywa dyplomacja... Simon nie skomentował. Splunął w ślad za głową koguta, a zaraz potem drzwi do naszego gabinetu otworzyły się na oścież i zobaczyłem w nich przygarbioną sylwetkę kobiety. Ceniłem sobie płaczki. Staruchy były obecne na każdej uroczystości pogrzebowej. Przez lata ich rola niestety znacznie zmalała. Niegdyś zostawiano je na noc przy nieboszczykach. Miały uważać na to, aby usta zmarłego były zawsze zamknięte. W przeciwnym wypadku osoby niepożądane mogły wydobyć z trupa tajemnice, których wcześniej strzegł jego sprawny umysł... Machnąłem ręką na znak, że kobieta może wejść, i ponownie sięgnąłem po chustkę. Wtedy też zdałem sobie sprawę z tego, że wiem, co tak cuchnie. Poprzez zapach różowego olejku, rumianku i mięty przebijała się nuta, którą znałem aż za dobrze... Zanim zdążyłem cokolwiek uczynić, kobieta kilka razy głośno sapnęła, a z jej twarzy opadł żałobny kir. Nadgniłe ciało przecinały liczne bruzdy. W lewym policzku widać było pokaźnych rozmiarów dziurę, z której wypływała gęsta ciecz. Staruszka miała zaszyte oczy. Widziałem, jak pod jej powiekami pulsują białka. Smród trupiego jadu był nie do zniesienia. Cofnąłem się o krok, a wtedy Mięsożerca skoczył do przodu, wyciągając ku mnie ręce, które wyglądały jak naciągnięta na suche patyki wygarbowana ludzka skóra. Z mojej piersi wyrwał się krzyk zagłuszony przez wystrzały rewolwerów Petrie’ego. + W związku z przybyciem do stolicy Kardynała zarządzono szczególne obrzędy amara me, czyli gorzkiego żalu. Jadąc ulicami miasta, przyglądałem się temu, jak grupy ubranych na czarno wyrostków biegały po rynku, uczestnicząc w tradycyjnych lamentach. Na twarzach mieli maski, które pozbawiały człowieka jakiegokolwiek wyrazu. Większe grupy nosiły ze sobą lektyki, w których zasiedli zmarli poprzedniego dnia. Inspektorat wyraził sprzeciw tej praktyce, ale pospólstwo chciało się bawić i nie dało sobie przemówić do rozsądku. Miasto płakało, nucąc żałobne repito, a ludzie przygotowywali się do przybycia zwierzchnika Kościoła Morii. Już od południa pod katedrą gromadziły się nieprzebrane tłumy. Ludzi odgradzały od środka placu kordony Czarnych Hufców. Kardynał zgodził się, aby nasze wojsko na czas pobytu w mieście wzięło go pod swoją opiekę. Od czasu, kiedy gazety rozdmuchały sprawę zamachu na władze Inspektoratu,

36


[ Łukasz Śmigiel - W SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ ZŁOŚCI ]

sytuacja w stolicy była mocno napięta. W każdej publicznej wypowiedzi dotyczącej całopalenia wyczuwało się brak zdecydowania. Każdy starał się realizować własne interesy. Wczoraj otrzymałem list od cechu grabarzy, w którym potępiano działania Inspektoratu. Dranie liczyli na dotychczasowy zysk ze sprzedaży działek pod groby oraz na niepisane prawo, na mocy którego mogli przywłaszczać sobie odzienie grzebanych śmiertelników. Coraz częściej żądano, aby królowa zabrała wreszcie głos w narastającym sporze. Obawiałem się najgorszego. Nie chciałem pozwolić na jej przybycie do katedry. Sprawa została przesądzona dopiero rano. Posłaniec doręczył mi osobiste rozkazy Jej Mości. Królowa chciała uczestniczyć w uroczystej mszy odprawianej przez duchownych i wziąć udział w późniejszych obradach parlamentu. Kiedy tylko się o tym dowiedzieliśmy, Petrie wygrzebał skądś trupi sznurek, który został nam po pierwszym uratowanym przed zgnilizną nieboszczyku. Każdy zawiązany na nim supeł oznaczał jedno życzenie. Moim zdaniem powinno być ich więcej niż tylko trzy. W głównej sali katedry trwały przygotowania do uroczystości. Mnisi Morii również mieli na twarzach tradycyjne maski. Uwijali się jak w ukropie, rozciągając przed ołtarzem Śmierci czarne sukna. Msza miała przyjąć formę separatio, czyli pogodzenia żywych i umarłych. Nie ulegało wątpliwości, że kardynał chce w ten sposób zmusić królową do działania. Jeśli miałaby zabrać głos w całej sprawie, najlepszym momentem było właśnie nabożeństwo. Kazałem rozstawić wyborowych strzelców na wyższych kondygnacjach budowli. Wkrótce w katedrze rozbrzmiały organy i rozpoczęły się uroczystości. Jej wysokość zajęła miejsce w otoczeniu swoich zaufanych doradców w centralnej części sali. Jeszcze godzinę temu miała zasiąść znacznie bliżej ołtarza. W ostatniej chwili zmieniła jednak zdanie. Na schodach prowadzących do ołtarza pojawił się kardynał. Jego wysoką, chudą sylwetkę skrywały fałdy szkarłatnego sukna. Na twarzy miał pozbawioną wyrazu, tradycyjną maskę repito. Przyklęknął przed rzeźbą Morii, której puste oczodoły zdawały się wpatrywać w salę. Czarni mnisi zaintonowali nieznaną mi pieśń. Ustawili się w dwóch szeregach po obu stronach ołtarza. Trzymali przed sobą palące się jasnym światłem gromnice. Dźwięk organów przygasł. Ucichły szmery i rozmowy, a kardynał przemówił. – Zostało niegdyś powiedziane, że umarli mają być oddzieleni od żywych – zaintonował chrapliwie. – Umierający powinien pić tylko ze swojego bukłaka czy innego naczynia będącego jego wyłączną własnością. Zabrania mu się noszenia ubiorów innych niż te przeznaczone umierającym. Wszystko po to, aby można go było rozpoznać z daleka i aby dać znak żywym, że wkrótce przyjdzie po niego wyrozumiała Moria, nasza Pani, w której wszyscy się zatracamy. – Jego głos niósł się potężnym

37


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

echem, aż pod samo sklepienie katedry. – A jednak... – kontynuował – są wśród nas tacy, którzy ośmielają się mówić o Śmierci, jak o chorobie! – zagrzmiał, wznosząc ręce. – Dlatego przybyłem do was, chcąc porozmawiać, ukochani w Morii. Przybyłem, aby zdradzić wam wielki sekret końca życia i napełnić wasze śmiertelne serca wiarą, która częstokroć musi spotykać się z wątpliwościami. Niewierni mówią dziś o Łazarzu, który od czasu swego zmartwychwstania odczuwał podobno tylko strach przed Śmiercią, której raz już zaznał. Ja zaś chciałem wam przypomnieć postać świętej Katarzyny, która okazywała pokorę względem Śmierci, spijając ropę z ciał trędowatych. Strach musi się bowiem zmierzyć z siłą wiary! Ars moriendi mówi o pięciu pokusach, które dotykają każdego umierającego! Nie bez powodu pokusami tymi są: zwątpienie w wierze, rozpacz, przywiązanie do ziemskich dóbr, cierpienie i pycha z powodu własnej cnoty! Chciałem dziś zapytać, czy jako wierni Śmierci jesteście w stanie zwalczyć w sobie te pokusy raz na zawsze? Kardynał pochylił się w stronę królowej. Jego długie obrzędowe szaty zafalowały. Przyszedł czas na symboliczny pocałunek, który miał podkreślić pojednanie władzy świeckiej i duchowej. Stara władczyni uniosła głowę, a górujący nad nią duchowny zaczął ściągać z prawej dłoni rękawicę. Skóra jego ciała wydała mi się bardzo dziwna. Nie chodziło o jej bladość i wyraźne zmarszczki. Na wierzchu dłoni i na odkrytym nadgarstku zauważyłem także czarne plamy... - Zdrada! – krzyknąłem, podrywając się na nogi. Mój wysoki głos poniósł się echem po wnętrzu katedry. Tłum zaszemrał, ale nikt nie odważył się odezwać. Klęczący ludzie nie powstali na moje wezwanie. Kiedy echo ucichło, usłyszałem głęboki śmiech kardynała. Pokryta plamami dłoń sięgnęła do obrzędowej maski. - Za późno na głosy sprzeciwu! – ryknął, przestając się śmiać. – Rozpoczęło się święto pojednania! Wszyscy jesteśmy dzisiejszego dnia równi: żywi czy umarli. A ja przyniosłem równość do waszego miasta na własnym ciele! Maska opadła na podłogę, a ja ujrzałem twarz kapłana. Pokrywały ją czarne ospowate plamy i ropiejące bruzdy. Kardynał był chory. Wkrótce pozostali mnisi poszli za przykładem duchownego i karnawałowe ozdoby uderzyły o ziemię. Wszyscy byli naznaczeni przez zarazę. To było ich pojednanie z żywymi. Dałem znak żołnierzom Czarnego Hufca, aby zbili się w gromadę. Strzelby załadowane kulami Gaanala zostały przeładowane. -Czy królowa ucałuje moją dłoń na znak wiecznej zgody? – zagrzmiał kapłan. Władczyni nie odpowiedziała. Całkiem zgrabnie jak na swoje lata wstała ze swego miejsca i szybkim ruchem odsłoniła twarz. Kapłan odruchowo cofnął się o krok. Tuż przed nim stał szczerzący się okropnie Simon Petrie. Rewolwerowiec szarpnął za ozdobną suknię, która wyraźnie krępowała mu ruchy i podwijając ją do góry, wydobył spod falban strzelbę o krótkiej lufie. - Twoja wizja pojednania zupełnie nam nie odpowiada! – wrzasnął Petrie i pociąg-

38


[ Łukasz Śmigiel - W SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ ZŁOŚCI ]

nął za spust. Rozległ się potężny huk i głowa kapłana przestała istnieć. W górę trysnęła fontanna ciemnej krwi. Mnisi Morii, wyjąc, rzucili się do ataku i wtedy zagrzmiały karabiny Czarnego Hufca. Pierwszy szereg duchownych runął na kamienną posadzkę. Rozejrzałem się dookoła. Za moimi plecami rozpętało się piekło. Tłum zafalował i zaczął napierać w stronę wyjścia z kościoła. Katedrę wypełniły krzyki, odgłosy tratowania i jęki rannych... Pojednanie nie wchodziło w grę wśród żywych, więc tym bardziej nie było mowy o zgodzie z Umarłymi. Petrie zakasał do góry falbany sukni i, pokazując całemu światu swoje podkolanówki, popędził w stronę ołtarza, gdzie zgromadzili się duchowni niższego stopnia. Zanim do nich dobiegł, drogę zastąpiła mu wysoka, szczupła postać w czarnym surducie i białej obrzędowej masce na twarzy. Poznałem go natychmiast - słynny szermierz, zwany Tancerzem Śmierci. Ten sam, który pokonał w pojedynku hrabiego de Tulett i wielu innych szlachciców, których mieliśmy po swojej stronie. Błysnęło ostrze rapiera, stal uderzyła o stal i strzelba Petrie’ego potoczyła się pod drewniane ławy. Le Mort znowu tańczył. Natychmiast wyprowadził kolejny atak, którego impet minął szyję Simona zaledwie o kilka cali. Petrie zawył wściekle i rzucił się na podłogę, cudem unikając śmierci. Pokonał ślizgiem dwa metry i natychmiast ukrył się za jednym z obitych pluszem siedzisk. Ostrze Le Morta wciąż podążało jego śladem. - Simon! – wrzasnąłem. – Przestań się bawić! Wychodzimy! Mogłem próbować mu pomóc, ale wolałem nie ryzykować strzału z tej odległości. - Jeszcze minutka – ryknął Petrie, a w jego dłoni pojawił się nóż o szerokim ostrzu. Czarny tancerz natarł ponownie, tym razem celując w odsłoniętą pierś mojego zastępcy. Simon wykorzystał nadarzającą się okazję. Usunął się z linii ciosu, złapał za uzbrojoną w rapier rękę i pociągnął do przodu. Sycząc, wykonał szybki półobrót i klinga jego sztyletu przejechała po szyi Le Morta. Tancerz nie wydał z siebie żadnego okrzyku. Pociągnięty siłą grawitacji, poleciał do przodu i zatrzymał się dopiero na prowadzących do ołtarza marmurowych schodach. Część jego białej maski pękła, uderzając o kamień. Petrie był tuż przy nim. Widziałem, że szykuje się do zadania decydującego pchnięcia, ale w ostatniej chwili jego uniesiona ręka zawisła w powietrzu. Simon powiedział coś niecenzuralnego, ale nie dosłyszałem jego słów. W chwilę później Le Mort splunął na niego krwią. Lepka maź sięgnęła ust i oczu Petrie’ego. Mój zastępca w przypływie szału, wziął potężny zamach i wbił sztylet w głowę Tancerza Śmierci. Odskoczył od pokonanego i nie oglądając się, popędził w moją stronę. Po chwili Czarny Hufiec otoczył nas szczelnym kordonem. Ruszyliśmy biegiem do ukrytych na zewnątrz powozów. Widziałem, że Simon nieustannie wyciera twarz w strzępy sukni królowej. Zanim wydostaliśmy się na zewnątrz, nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, a ja zadrżałem, widząc w oczach

39


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

mojego zastępcy prawdziwy, ludzki strach... + Pierwszy raz w życiu bałem się do niej podejść. Królowa siedziała na samym końcu sali. Wyglądała jak skryta w cieniu, przyczajona ropucha. Miałem nieodparte wrażenie, że łypie na mnie jednym okiem, tak jakby obserwowała zbliżającą się tłustą muchę. Tuż przed wejściem do sali tronowej splunąłem na wierzch dłoni i wedle zaleceń Księgi Śmierci mocno potarłem skórę, aby poczuć zapach nieboszczyka. Przywołany w ten sposób nieprzyjemny odór działał na mnie lepiej niż sole trzeźwiące. Moje kroki odbijały się echem od granitowych ścian. Dotarłem do schodków i przyklęknąłem na jedno kolano. Królowa milczała. Słyszałem cichy szmer czarnej tkaniny jej sukni. - Za to, co zrobiłeś, Pendergast… – zaczęła, sycząc ostro – powinnam rozkazać cię zabić i pozwolić, aby Moria zrobiła z ciebie żywiącego się ludzkim mięsem Homo Totens. – Jej głos był szorstki jak dwa ocierające się o siebie kamienie. – Porwałeś swoją królową! – zagrzmiała. - Gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, resztka szlachty obwieściłaby zamach stanu, a przeklęci kapłani Śmierci wskazaliby ten czyn jako dowód mojej słabości... Na szczęście dla ciebie większość z tych, którzy byli świadkami zajść w katedrze w Llyones, albo już nie żyje, albo wkrótce umrze w męczarniach... Masz coś do powiedzenia na swoją obronę? – zapytała wyczekująco, ale ja wiedziałem, że nie mam prawa odezwać się ani słowem. – A zatem – ciągnęła po chwili – powinnam cię srogo ukarać, ale w swej królewskiej mądrości wiem, że już zostałeś ukarany. Wielu oddanych Inspektoratowi ludzi zginęło, a twój przyjaciel jest chory... - Simon Petrie umiera, Miłościwa Pani – przyznałem, czując, że smutek chwyta mnie za gardło. - Mogę dla niego i dla innych zrobić tylko jedno – odparła królowa. – Całopalenie wkrótce stanie się prawem. Zobaczymy, czy ogień wygra z trawiącą nasz kraj chorobą. Czy masz mi jeszcze coś do powiedzenia? - Miłościwa Pani... – zacząłem, biorąc się w garść. – Kto ma zająć się paleniem ciał? - Naturalnie obowiązek ten spoczywa na Inspektoracie. – Jej głos stał się obojętny. - Czy to oznacza, że Królowa nie straciła zaufania do mojej osoby? – zapytałem, nie podnosząc głowy. Czarna suknia znowu zafalowała. - Królowa nie straciła zaufania do całego Inspektoratu – odparła sucho. A ty, Jonie Pendergast, będziesz miał jeszcze okazję, aby udowodnić swoją lojalność wobec panującej władzy... Teraz odejdź i zostaw mnie z moimi myślami. Skłoniłem się jeszcze niżej, wyszeptałem oficjalne podziękowanie, po czym wy-

40


[ Łukasz Śmigiel - W SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ ZŁOŚCI ]

cofałem się na odpowiednią odległość. Kiedy królową ponownie skryły cienie, wyprostowałem się i możliwie szybko ruszyłem do wyjścia. Miałem wiele spraw do załatwienia. Czarne Hufce czekały na rozkazy królowej, a Petrie czekał na śmierć. Na myśl o nim przeszły mnie dreszcze. Był teraz odcięty od świata. Zamknięto go w jednym z ukrytych w górach domów odosobnienia. Trafiali tam chorzy na zarazę szlachcice i wysoko postawieni politycy, którzy czekali na przyjście Morii. Miałem zamiar udać się do Simona tak szybko, jak to tylko było możliwe. Musiałem z nim porozmawiać, zanim straci zmysły. Petrie twierdził bowiem, że Le Mort był jednym z Nieumarłych... Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tak doskonale rozwiniętym Homo Totens. Myśl o tym, że takich Tancerzy Śmierci było więcej, nie dawała mi spokoju... Prędko zapinając surdut, sprawdziłem, czy ostrze rapiera lekko wysuwa się z mojej ozdobnej laski, po czym ruszyłem przez pałacowy plac. Miałem tu asystować podczas egzekucji zdrajców, którzy pomagali w rozsiewaniu zarazy po stolicy. Wszyscy buntownicy chcieli umrzeć i czekali na życie wieczne. Ja zaś chciałem im skutecznie uniemożliwić ich powrót zza grobu. Nie znając wcześniej ostatecznej decyzji królowej, kazałem zawczasu przygotować stosy do palenia. Z nieba znowu lał się gęsty deszcz. Widząc, jak żołnierze Czarnego Hufca ustawiają się w szeregu i czekają na skazańców, poprzysiągłem sobie, że Moria już nigdy ze mną nie wygra. Jak dotąd zabrała mi ukochaną, wkrótce miała odebrać mi także przyjaciela. To się musiało skończyć. Zdrajców właśnie wyprowadzano z lochu, wiec dałem znak Albrechtowi, że może działać. Garbaty wynalazca ruszył ociężałym krokiem w stronę stosów drewna, na które właśnie wprowadzano skazańców. W rękach ściskał dziwne urządzenie, które przypominało mi małą strażacką sikawkę. Stanął w pewnej odległości od pierwszego stosu i uniósł do góry umocowany do niej czarny wąż. Urządzenie zabulgotało i z końcówki węża wyleciał nagle snop płomieni. Albrecht uśmiechnął się do mnie radośnie. Spojrzałem na zadowolone miny czarnych żołnierzy i wtedy zrozumiałem wreszcie, że kłamstwa dyplomatów na nic się już nie zdadzą. Nadchodził czas wojny.

Wrzesień - październik 2008 Wcześniejsze przygody pracowników Inspektoratu d/s Nieumarłych znajdziecie w książce „Demony”. Wydawnictwo Red Horse 2008 Recenzja książki w 4 numerze Grabarza Polskiego. Podziękowania dla Poli Sikory & Marcina Pluskoty.

41


ROVDYR MANHUNT Norwegia 2008 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Patrik Syversen Obsada: Henriette Bruusgaard Nini Bull Robsahm Lasse Valdal Jørn Bjørn

X X X

Text: Kamil „Skolmon” Skolimowski

X X

42

Czwórka młodych ludzi. Wyjazd samochodem w nieznane. Brutalna konfrontacja z zastępem psychopatów. Tchu może zabraknąć przy wymienianiu tytułów, w których prezentowano nam podobne historie. Spływające ciemną krwią młode ciała unurzane w brudnej ziemi na pustkowiu to sceny z niezliczonej ilości slasherów czy survivalów. Ot, pierwszy

nasuwający się przykład - doskonała „Teksańska masakra piłą mechaniczną” z 1974 roku. Nie bez powodu piszę tu właśnie o dziele Tobe’a Hoopera, bowiem reżyser filmu „Rovdyr”, Patrik Syversen, nie ukrywał inspiracji wymienionym tytułem. Praktycznie cały norweski survival horror to jedno wielkie mrugnięcie okiem do fanów Leatherface’a. Ale nie tylko - krwawa historia Mii, Jorgena, Camillii i Rogera to także skandynawska odpowiedź na takie tytuły jak „Droga bez powrotu”, „Wolf Creek” czy „Deliverance”. Dobry wybór inspiracji, prawda? Na szczęście „Rovdyr” ustrzegł się przed cenzorskimi nożycami producentów i w przeciwieństwie do innego udanego norweskiego horroru - „Hotel zła” z bezlitosnym pietyzmem pokazuje nam krwawe sceny. Skrzywicie się przy takich „smaczkach” jak rozpruwanie wnętrzności, rozstrzelanie pięty czy wbijanie w twarz drewnianego kołka. Fani dosadnego gore będą merdać ogonkami.

Już dawno stwierdziłem, że lubię horrory konkretne. Dające solidnego kopniaka, ścinające z nóg i pędzące (oczywiście z miarę sensowną prędkością) do przodu. Historie grozy z przesłaniem są dobre, ale niebezpieczne płynna jest w nich granica między banałem a sukcesywnym moralizatorstwem. W „Rovdyr” twórcy nie bawią się w dłużyzny, nie grzebią w opowieści ukrytego sensu, tylko podają nam na talerzu solidny, dziki i surowy horror.


Co mi się bardzo w „Rovdyr” spodobało, to przedstawienie morderców. Nie byłem może obłędnie przerażony trzema dzikimi myśliwymi, ale ich niepokojące postaci zostały nakreślone bardzo udanie. Widzę, że kino grozy zaczyna się przechylać w stronę prezentacji psychopatów jako ucieleśnienia śmierdzącego i brudnego zła. To dobrze, bo przecież ile można oglądać obłąkańców przedstawionych jako dystyngowani panowie już wspomniałem - „Rovdyr” pędzi jak o wypielęgnowanych dłoniach i zabijająszalony przez całe 75 (!) minut swojego cy w takt muzyki klasycznej. trwania. Nie ma czasu na analizę tego, co się na ekranie mówi, trzeba karmić Trochę kulawo Syversenowi wyszło kleoczy tym, co się tam dzieje. A w skancenie relacji między młodymi bohateradynawskim dziełku Syversena dzieje się mi. Chyba bardzo chciał nam pokazać, naprawdę sporo, toteż chwyćcie puszkę że każda pojedyncza postać jego horroz piwem w dłoń, usiądźcie przed ekraru ma wyraziście nakreślony, konkretny nem i rozkoszujcie się tym swoistym charakter i interakcje z innymi osobami. norweskim hołdem dla klasyki Hoopera Skutek jest taki jak przy próbie doczepiasprzed trzydziestu czterech lat. nia pornolom fabuły. Ale tu to nie męczy, a co najwyżej wywołuje lekki uśmiech. PS: Cieszy wiadomość, że na filmie Kulawe dialogi naprawdę w niczym nie „Rovdyr” oko zawiesił polski dystrybutor. przeszkadzają, tym bardziej, że - jak

43



Magia liczb

Marcin Dobrowolski

Uczył matematyki. Był belfrem z powołania, jak mówili o nim przyjaciele. Jego życiem rządziły równania, figury geometryczne i liczby. Ostatnio prześladowała go „trójka”. Ta cyfra zrujnowała mu życie i odebrała chęć na jego kontynuowanie. Powody, dla których siedział teraz w mieszkaniu z opróżnioną w trzeciej części flaszką wódki, były oczywiście trzy. Pierwszy to żona, drugi – przyjaciel, z którym się puszczała, a trzeci – on sam… Trzy miesiące temu dowiedział się, że ma raka. Teraz jednak nic już nie miało znaczenia. Dwa powody depresji leżały przed nim z przestrzelonymi głowami. Trzeci powód odczekawszy nie więcej niż trzy minuty zastrzelił się trzecią kulą…

Dżentelmen Robert Cichowlas Po randce chłopak powinien odwieźć swoją dziewczynę pod dom. Rozumiecie, pełna kultura! Justynę nie tylko odwiozłem pod dom, ale i odprowadziłem do mieszkania. - To ona? - zapytał wymownie brat, gdy rozanielony wróciłem do naszego baraku. Ups - natychmiast zorientowałem się, o co mu chodzi i szybkim ruchem języka oderwałem z kącika ust przyschnięty kawałek szyjki macicy. - Tak - odparłem z niekłamaną satysfakcją - Niezła z niej sztuka była. Uśmiechnął się z dumą, po czym podszedł do drzwi od łazienki. - No to poznaj moją Aśkę – szepnął konfidencjonalnie i szarpnął za klamkę – Została jeszcze połowa...

Dżdżownice Tymoteusz Raffinetti Obudziłem się rano z papierosem w ustach. Koło mnie leżała nocna rozrywka w wersji ekonomicznej. Starymi pończochami zakrywała rozstępy na nogach, stanika nawet nie ryzykowała zdjąć. Upiększyłem ją trochę brzytwą. Tu dodałem trochę uśmiechu, tam poszerzyłem to, co i tak było za szerokie, jeszcze gdzie indziej pozbyłem nadmiaru tkanki tłuszczowej... ale gdzie się podziały dżdżownice?! Zapewne były nadal w moim pięknym, małym słoiczku! Odnalazłem go szybko i otworzyłem, po czym rozłożyłem kilka na zakrwawionym odbycie prostytutki. Pan Żyrandol obserwował z zazdrością jak tańczyłem ostatniego walca z moim przeznaczeniem. Dżdżownice powoli się kończyły - czułem się taki samotny...

45


Więź Mort Castle Podobno wszystkie koty mają uzdolnienia telepatyczne, ale Lyra miała ten talent szczególnie mocno rozwinięty. Pewnego dnia Robert uznał, że ta żółta kocica kazała mu zabić jego żonę, Ellen. Robert chwycił więc Ellen za gardło i zaczął ją dusić. Ellen nie mogła krzyczeć. Mogła jedynie myśleć. I wtedy wbiegł do pokoju Maxwell, rottweiler, który w podekscytowaniu zawsze marszczył czoło. Najpierw rozerwał gardło Robertowi. Potem, na dokładkę, przegryzł na pół Lyrę. Podobno wszystkie psy mają uzdolnienia telepatyczne, ale Maxwell miał ten talent szczególnie mocno rozwinięty.

Wyliczanka Rafał Kuleta - W czarnym, czarnym lesie jest czarny, czarny dom. W tym czarnym, czarnym domu jest czarny, czarny pokój. W tym czarnym, czarnym pokoju jest czarna, czarna szafa. A w tej czarnej, czarnej szafie… jesteś ty! - dziewczynka dźgnęła palcem przerażonego chłopca. - Ale ja... - próbował protestować. - Teraz twoja kolej. Tak chce wyliczanka. Chłopiec, cały się trzęsąc, stanął naprzeciwko szafy. Dziewczynka zwróciła się do pozostałych dzieci: - Koniec zabawy. Chodźmy. Chłopiec chciał uciec, ale nawet nie drgnął. „Tak chce wyliczanka”. Czarne drzwi same się otworzyły. Wychodząc z domu, dzieci usłyszały przeraźliwy krzyk. Czarny, czarny las otwierał czarną, czarną paszczę.

Plaża Michał Kasprzak Uwielbiał takie spacery – wczesny ranek, plaża była jeszcze pusta. Szedł wzdłuż brzegu słuchając szumu fal. Coś przykuło jego uwagę – szyjka zakopanej butelki wystawała z piasku kusząc etykietą znanego browaru. Butelka była pełna, zakapslowana. Miał szczęście – jakiś turysta musiał zapomnieć o piwie, które wniósł na plażę. Chwycił szyjkę butelki i pociągnął – ani drgnęła. Zaklął cicho. Nagle poczuł, że się zapada. Stopy, łydki, uda – coraz głębiej. Próbował walczyć, szarpać się. Krzyczał panicznie dopóki piasek nie sięgnął głowy wdzierając się do ust i nosa, dusząc. Machał rozpaczliwie rękami, lecz wkrótce i one zostały wciągnięte. Butelka wciąż tkwiła w piasku, częściowo zakopana, kusząca…


Bestseller Maciej Walczak Peter Goldum wpatrywał się bezsilnie w stalówkę pióra unoszącą się nad pustą kartką papieru. Po udanym debiucie wszyscy spodziewali się kolejnego arcydzieła, a od kilkunastu miesięcy nie napisał nic godnego uwagi i czuł niewidzialne, dłonie desperacji zaciskające się na jego szyi. - Do diabła ! Dałbym wszystko za pomysł na naprawdę dobrą książkę ! Nagle doznał olśnienia. Pióro samo wędrowało po kolejnych kartkach, zapisując je równym karmazynowym pismem, nie pozwalając pisarzowi na chwilę wytchnienia. Rano znaleziono zwłoki pisarza bez kropli krwi, wyschnięte na wiór. Za to rękopis okazał się światowym bestsellerem. Krytycy zgodnie orzekli, że była to naprawdę dobra książka.

ONO Jarosław Kolasiński Szedłem kompletnie nieświadomy, że ONO przycupnęło sobie milczkiem, chyłkiem, w mrocznym zakamarku. Niepojęte. Nieodgadnione. I CZEKAŁO! Złe. Lodowate. WYGŁODNIAŁE! Dyszące żądzą odwetu ZŁO. Prawie dotarłem… Ono to spostrzegło i wybuchło złym śmiechem. Już wiedziało… WIEDZIAŁO, że niedługo zaistnieje z całą swą oślepiającą, szatańską mocą! Na razie złowieszczo cupało w ukryciu… - Cupało? - mruknęło. - Przycupnąć - owszem, ale cupać? Ech, nie dość, że pieprzone dobro panoszy się, jak gdyby nigdy nic, to jeszcze ta cholerna gramatyka! Zerknęło na zegarek - Może tak skoczę po słownik? Takie, kurwa, czasy że trudno się połapać co jest poprawnie, a co źle napisane... Dedicated to Dean R. Koontz

Normalne dzieciństwo Sebastian Drabik Sebastian niechętnie położył się spać. Nie pamiętał kiedy ostatnio nie śniły mu się koszmary z dzieciństwa - bezwzględny ojciec, krzyki, ból i żeliwny pogrzebacz. Był bardzo zmęczony, ale nie mógł zasnąć. Patrzył jedynie na błyskające za oknem punkciki gwiazd, które stopniowo zaczęły rozmazywać się i stapiać z czernią nieba. Nagle z odrętwienia wyrwało go szarpnięcie, które brutalnie wyrzuciło go z łóżka. Chłopak z impetem uderzył w ścianę i osunął się na podłogę, zostawiając po sobie krwawą smugę. Nie czuł już kolejnych razów pogrzebacza rozcinających jego ciało. Rano matka znalazła go martwego w łóżku z szeroko otwartymi oczyma wpatrzonymi w okno.

47


Wilk Michał Kasprzak - Ratunku! Wilk! Drwal przerwał pracę – jakieś dziecko było w niebezpieczeństwie. Biegiem ruszył leśną ścieżką. - Pomocy! – kolejny krzyk, głośniejszy. Między drzewami dostrzegł sylwetkę chłopca. Podbiegł. Dziecko uśmiechało się złośliwie, ani śladu wilka. - To ty wołałeś o pomoc? Chłopiec twierdząco skinął głową. - Co to za żarty!? – był wściekły – To ma być zabawne!? - To nie był żart. Drwal usłyszał szelest tuż za swoimi plecami, odwrócił się. Ogromny wilk wlepiał w niego ślepia. Atak był błyskawiczny. Kły rozszarpały mu gardło, nie zdążył nawet krzyknąć. Chłopiec podbiegł do bestii i mocno wtulił się w futro. Uwielbiał pomagać mamie w polowaniu.

Wzgórze samobójców Sebastian Drabik Młody mężczyzna stanął na wzgórzu, gdzie przychodził co dzień. Był pewny, że da się pochłonąć przepaści. Miał już dość swych problemów i braku osoby, która by go wsparła. Przypominał sobie słowa kolegi, którego już przy nim nie było: „Śmierć zawsze znajduje tych, którzy jej szukają” i zaczął intensywniej myśleć, o ucieczce od wszystkich swoich problemów. Zbliżył się do krawędzi, lecz zabrakło mu odwagi, by przechylić się i oddać swoje życie śmierci czekającej na dnie przepaści. Pomyślał, że ten dzień przyjdzie jutro i zaczął wycofywać się małymi kroczkami. Chciał się obrócić, lecz z jego klatki piersiowej wystawało już zakrwawione ostrze kosy.

Pacjent Jagoda Skowrońska W szpitalu powiedzieli mu, że jest nieuleczalnie chory. Nie chciał w to uwierzyć. Postawił sobie za cel pełny powrót do zdrowia, na przekór wszystkim, którzy twierdzili, że to niemożliwe. Odwiedzał lekarzy, głównie wybitnych specjalistów, korzystał z pomocy znachorów, szeptunek, bioenergoterapeutów. Skrupulatnie wypełniał wszystkie ich zalecenia, poddawał się każdej terapii, bez względu na koszty. Czas, którego nie poświęcał na wizyty u lekarzy i znachorów spędzał w bibliotekach, studiując literaturę fachową albo przed komputerem, szukając w Internecie porad i kuracji, które mogłyby go wyleczyć. Któregoś dnia niespodziewanie wszystkie objawy choroby ustąpiły. Cel długiej walki został osiągnięty. Tydzień później podciął sobie żyły.


Twarz Miażdżyńskiego Rafał Kuleta Kusiło go, by ją odciąć. Szczególnie uprzykrzała się w czasie golenia - rosła nieregularnie po prawej stronie, tam, gdzie miał najbardziej zdeformowaną i owłosioną twarz. Niejednokrotnie chciał pozbyć się narośli, odkroić ją. Bez względu na konsekwencje. Wiedział, że to niemożliwe. Na przeszkodzie stała Ona. Od niedawna Miażdżyńskiego męczył potworny ból po prawej stronie twarzy. Czuł, że zbliża się termin. Ona nie opuszczała go na krok. Gdy tylko zamierzały się wykluć młode, obiecała je zabrać i zniknąć z jego życia. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby jednak odciął narośl, albo przynajmniej wydłubał z niej jaja i rozgniótł?

Ogród różany Kazimierz Kyrcz Jr Róża uwielbiała róże. Nawoziła je szczątkami swoich wrogów. Kwiaty rosły jak na drożdżach, tworząc wokół domu, w którym mieszkała, nieprzenikniony kolczasty gąszcz. Dzięki temu dziewczyna miała zapewniony spokój i warunki do dalszego twórczego rozwoju. Wpatrując się w przestrzeń za oknem, całymi dniami oddawała się marzeniom o nagłej śmierci. Później zasypiała z uśmiechem na ustach, czekając na sny, które niczym runiczne przepowiednie kąsały jej serce.

Ściany Rafał Kuleta Ściany domu zbryzgane były świeżą krwią. W powietrzu unosił się metaliczny zapach. Nie było jednak żadnych ciał. Od wielu lat nikt tam nie mieszkał. Kiedyś było inaczej. Na podłodze bawiły się dzieci. W kominku trzaskał ogień. Choinka. Prezenty. Przestępcy włamali się i bestialsko wymordowali rodzinę. Nie zdążyli jednak niczego wynieść, gdyż ogarnął ich szał. Zaczęli sami siebie zabijać i rozrywać. Strzępami własnych ciał wycierali ściany, które karmiły się ich szaleństwem. W domu nie zostało niczego oprócz krwi. Opuszczony cierpiał. Co roku na Boże Narodzenie ściany pokrywały się świeżą krwią byłych mieszkańców i ich oprawców. Rany z przeszłości nie goiły się.

49


Lot 666

Robert Cichowlas

- Mamy pozwolenie na start – mruknął pilot, kierując maszynę na pas startowy. - Ilu na pokładzie? – zapytał drugi pilot. Był to jego pierwszy samodzielny lot. - Blisko czterystu. - Zbrodniarze? - Zbrodniarzy mieliśmy wczoraj. Gwałciciele. Maszyna osiągnęła prędkość startową. Zaczęła wznosić się w powietrze. Drugi pilot uśmiechnął się nieznacznie. - Wiele razy tam bywałeś? – zapytał, podekscytowany. Pilot za sterami parsknął śmiechem. - Żartujesz? Setki! Od lat to robię. Jesteś nowicjusz, pozwól zatem, że coś ci powiem, doradzę. Prosto do celu, stary. D o c e l u. Pamiętaj, tylko to się liczy. Do diabła z nimi wszystkimi! Do samego diabła!


Poznaj grabarzy. Odkrywamy ich tajemni ce. W każdym numerze nowa sylwetka

TECZKA AKT PERSONALNYCH ech Jan Pawlik ................Wojci ................ ............................. GP: Współtwórca Grabarza Polskiego ........................................................ ..... Inne: Grafik / DTPowiec ................ .............................................

nie śmierdzieć. Co lubisz w życiu poza grzebaniem zwłok? Kocham robić to co lubię i nie muszę, oraz nie robić tego, czego nie lubię a muszę. Ponadto uwielbiam paprać się moim 4x4 w błocie, oglądać filmy z lat 80., grać na starych automatach i pinballach. Jaki film powalił cię ostatnio na cmentarną glebę? Zwieracze mi puściły jak zobaczyłem meksyk ański twór „Vacaciones de terror 2”. Mało brakowało a wyrżnąłbym na glebę i nigdy nie wstał. Natomiast „Rec.” spowodował, że siedziałem otępiały i gapiłem się w ekran długo po zakończeniu filmu. Nie miałem tak od czasu „Blair Witch Project” i „Ringu’. Mocna sprawa! Ulubiony film rozgrywający się w środowisku grabarzy? Jeśli za środowisko grabarzy można uznać kostnic ę to stanowczo tym filmem jest „Return of the living Dead”.

Foto: Aneta Lindner

Co cię skłoniło aby zostać grabarzem? Chęć zakopania zwłok Czachopisma, które zaczęły potwor

Największe horrorowe rozczarowanie w ostatni m czasie? Remake „Nocy żywych trupów” w 3D. Smutne , że tak bardzo można zniszczyć nieźle zapowiadający się film. Freddy czy Jason? Freddy! Na zawsze! Co czytujesz kiedy nie trzeba akurat nikogo grzeba ć? Ostatnio w ramach poszerzania kwalifikacji czytam wszystko, co traktuje o montażu wideo a szczególnie o Final Cut. Niebawem zacznę pasjonu jącą lekturę Gazety Praca. Przy jakiej muzyce najweselej kopie się groby? W jesienne i zimowe dni oraz wieczory zagrzew a mnie do pracy nowy Slipknot. Do machania łopatą polecam również dźwięki z wytwórni Psychopathic Records. Jak często jadasz surowe mięso? Odkąd mięso jest szalone to staram się je podgrz ewać. Jakie masz najbliższe plany niezwiązane z pracą grabarza? Na razie to część planów uległa drastycznej zmianie więc trudno planować coś nowego. Czas pokaże. Na pewno chciałbym zaprojektować jeszcze kilka okładek płyt i książek. Pojechać na zasłużone wakacje do ukochanej Malagi. A później? Może otworzyć wydawnictwo...

51


BOOGEYMAN BOOGEYMAN USA, Niemcy, Nowa Zelandia 2005 Dystrybucja: Monolith Reżyseria: Stephen Kay Obsada: Barry Watson Emily Deschanel Skye McCole Bartusiak Lucy Lawless

X X X X

Text: Mariusz „Orzeł” Wojteczek

X

52

Film opowiada nam stosunkowo prostą historię. Mamy chłopca, który bał się ciemności i kiedy dorósł nic się nie zmieniło. Dwudziestoletni Tim boi się nadal. Jego strach jest wynikiem mrocznych opowieści czytanych mu przez ojca w dzieciństwie oraz faktu, że ojciec został porwany przez tajemniczą siłę zwaną Boogeymanem. Kiedy los rzuca Tima na powrót do rodzinnego domu, okazuje się, że koszmar dzieciństwa wcale się nie zakończył... Scenariusz autorstwa Erica Kripke, Juliet Snowden i Stilesa White’a operuje najprostszymi lękami wywodzącymi się z dziecięcej wyobraźni i eksploatuje

motyw „potwora z szafy” - słabo zakorzeniony w naszej europejskiej mentalności, ale w USA stanowiący typowy element kulturowego folkloru: znany, rozpoznawalny i tkwiący bezpośrednio w podświadomości. Akcja filmu rozgrywa się z początku liniowo, mamy powolne nakreślenie fabuły i systematyczne spychanie głównego bohatera na krawędź przepaści, jaką jest konfrontacja z lękami dzieciństwa. Element romansu wprowadzony do fa-

Po film „Boogeyman” sięgałem z pewnymi obawami. Przede wszystkim dlatego, że nie jestem zwolennikiem krwawego horroru - makabra nie jest dla mnie równoważna ze strachem. Obawy zwiększył fakt, że przy jego produkcji maczał palce Sam Raimi - autor kultowego wśród miłośników horroru „Martwego zła”, który w większości opiera się właśnie na makabrze. Jednak kinowy seans „Boogeymana” sprawił, że później z przyjemnością powróciłem do tego filmu. Do tej pory obejrzałem go trzy razy. I zapewne na tym nie poprzestanę.


buły powoduje, że Tim zyskuje dodatkowy powód do pozostania w rodzinnej posiadłości, a później także do walki z tym, czego się boi. Nie walczy tylko o siebie, o możliwość normalnego życia, ale także o to, co kocha - to dla niego dodatkowa motywacja. Główną zaletą „Boogeymana” jest reżyseria. Stephen Kay (reżyser filmów takich jak „Medium” i „Polowanie na potwora”) doskonale radzi sobie ze stopniowaniem napięcia i budowaniem atmosfery paranoicznej grozy. Od pierwszych minut filmu sugeruje nam, że każdy skrawek ciemności może kryć zagrożenie, a nam łatwo jest w to uwierzyć w trakcie oglądania zapominamy o tym, że to nieprawda, na powrót stając się dziećmi przepełnionymi lękiem przed ciemnością. Fabuła jest dopracowana i zgrabnie dokańcza kolejno wszystkie wątki, co nie powoduje niedosytu, zwłaszcza że zakończenie zaskakuje, ukazując

nam wszystkie lęki w dziennym świetle, odzierając z nich szatę grozy i pokazując je takimi, jakimi są w rzeczywistości. I to właśnie jest najbardziej przerażające. To, co w dzień jest niewinnym przedmiotem, nocą dzięki sile naszej wyobraźni może stać się morderczym narzędziem - naszą własną zgubą. Dlatego zanim pójdziecie spać dzisiejszej ( i którejkolwiek) nocy, sprawdźcie, czy drzwi waszej szafy na pewno są zamknięte na klucz... Ale czy to zdoła go powstrzymać?

53


Oblicza

Wład III Drakula Życie i śmierć

Legalnych synów Włada II Drakula także nazywano Drakulami, jednak pod tym przydom-kiem do historii przeszedł jedynie Wład III. Żeby odróżnić ojca od syna, niektórzy badacze o ojcu piszą Wład Drakul, a o synu - Drakula. Dla wygody własnej i Czytelnika też pozostanę przy tym rozróżnieniu. O Władzie III wiadomo dużo - informacji o nim sporo jest w różnych źródłach historycznych, powstałych zarówno w czasach mu współczesnych, jak i późniejszych. Jednak bardzo niewiele wiadomo o nim na pewno.

54

Brak jest pewności co do daty jego urodzenia. W opracowaniu Ilony Czamańskiej przeczytać możemy, że na świat przyszedł przypuszczalnie około roku 1431, choć niektórzy historycy datują ten fakt na połowę lat dwudziestych XV wieku. Pewności co do dokładnej daty urodzenia Włada III nie ma także Matei Cazacu - według jego opracowania miało to miejsce najprawdopodobniej między 1429 a 1430 rokiem, na pewno przed 1437. Wszelkie dokumenty świadczą jednak, że Wład urodził się w Sighişoarze. W Sighişoarze spędził też swoje dzieciń-stwo, zaś młodzieńcze lata na Wołoszczyźnie, gdzie w końcu jego ojcu udało się zasiąść na tronie.

Następny etap swojego życia spędził Wład w Turcji. I znowu pojawiają się rozbieżności w datach (analogiczne do tych dotyczących uwięzienia Włada Drakula przez Murada II). I tak Czamańska pisze, że już w 1438 roku musiał on wraz z młodszym bratem Radu pojechać do Turcji, gdzie przez blisko 10 lat przebywał w charakterze zakładnika gwarantującego wierność swego ojca wobec sułtana. Cazacu natomiast jako rok, od którego Drakula przebywał w Turcji, podaje 1444.


część 2

Kolejna data z życiorysu Włada Drakuli nie budzi już takich wątpliwości. W 1448 roku dzięki wsparciu sułtana tureckiego Murada II po raz pierwszy zasiadł na wołoskim tronie. Panowanie to jednak nie trwało długo - pod koniec listopada, po powrocie z bitwy na Kosowym Polu, Władysław II, aktualny hospodar wołoski, strącił młodego Drakulę z tronu. Wład znalazł schronienie na dworze hospodara mołdawskiego Bogdana II, gdzie spędził trzy lata. Gdy w październiku 1451 roku Bogdan II został zamordowany, wdowa po nim schroniła się wraz z dziećmi w Transylwanii. Drakula towarzyszył jej w ucieczce z Mołdawii i osiadł w którymś z transylwańskich miast. Wkrótce jednak na skutek zawirowań politycznych również i stamtąd musiał uciekać. W maju 1453 roku sułtan Mehmed II zdobył Konstantynopol. W latach 14541455 podjął ofensywę przeciw kolejnym państwom bałkańskim, przede wszystkim przeciw Serbii. Ta zwróciła się o pomoc do Węgier, jednak Władysław II nie kwapił się z pomocą przeciw Turcji. Gdy armia turecka zaczęła oblegać Belgrad - najważniejszą wówczas twierdzę broniącą południowej granicy Węgier - zaistniała obawa, że może uderzyć ona na Transylwanię. W takiej sytuacji Jan Hunyady (wówczas naczelny dowód-

ca i Wielki Skarbnik Królestwa Węgier) powierzył Władowi Drakuli funkcję, jaką kiedyś pełnił jego ojciec - Wład miał bronić południowej granicy Transylwanii, otrzymawszy do dyspozycji kilka oddziałów wojskowych. Wykorzystując okazję, w początkach lata 1456 roku wkroczył on z wojskami węgierskimi na Wołoszczyznę. Zaskoczony Władysław II stawiał słaby opór i wkrótce, zdradzony przez swoich zwolenników, zginął. Tym samym po wielu latach starań syn Włada Drakula odzyskał tron ojcowski. Odtąd bronił go wszystkimi możliwymi sposobami, często uciekając się do okrutnych środków. Rozpoczął się najdłuższy okres panowania Włada Drakuli na Wołoszczyźnie. W tym właśnie okresie widział go Mikołaj z Modusy, który pozostawił taki jego opis: „Twarz okrutna i dzika, nos wielki i zakrzywiony, nozdrza rozdęte, cera delikatna i lekko zaróżowiona, długie rzęsy zaś otaczały oczy zielone i szeroko rozwarte, którym czarne i gęste brwi nadawały wyraz rzeźby. Oblicze i broda gładko były wygolone, z wyjątkiem wąsów. Pulsujące skronie sprawiały, że głowa wydawała się wielka. Byczy kark łączył się z szerokimi ramionami, na które opadały czarne i kręcone włosy”. Tak też wygląda Drakula na jedynym prawdziwym portrecie, który zachował się

na podstawie opracowań I. Czamańskiej i M. Cazacu

zwany palownikiem

Text: Jagoda Skowrońska

Drakuli

55


w kolekcji zamku Ambras w austriackim Tyrolu. Opis tego portretu znajduje się w książce M. Cazacu, natomiast jego reprodukcja zdobi okładkę publikacji I. Czamańskiej. Rządy rozpoczął Drakula od uporządkowania finansów kraju, pierwszym zaś krokiem w dziedzinie polityki zagranicznej było złożenie przysięgi wierności królowi węgierskiemu Władysławowi Pogrobowcowi. Zgodnie z przysięgą wojewoda mógł korzystać z azylu na Węgrzech i w Transylwanii - zarówno w razie zagrożenia ze strony Turcji, jak i wypędzenia przez wrogów wewnętrznych. W zamian Wład zobowiązał się bronić Sasów przed ich nieprzyjaciółmi oraz pozwalał im swobodnie poruszać się po Wołoszczyźnie i handlować bez płacenia żadnych podatków.

ludzi mianowanych przez Hunyadiego. Zarówno sojusz z Turcją, jak i atak na Amlaş i Fagaraş nie zyskały uznania Węgrów. Ponieważ w Transylwanii przebywało co najmniej kilku pretendentów do miana hospodara wołoskiego, Władysław Pogrobowiec postanowił jednego z nich - przebywającego wówczas w Braszowie Dana - poprzeć w walce o tron. Jednocześnie w Sibiu do przejęcie władzy nad Wołoszczyzną szykował się przyrodni brat Włada Drakuli, Wład Mnich.

Dowiedziawszy się o spisku szykowanym przez swego brata, Drakula najechał na południową Transylwanię, dokonując krwawych represji w okręgach, które udzieliły poparcia Władowi Mnichowi, a wcześniej Danowi. Zostawiał za sobą spalone wsie, a ich mieszkańców bez względu na płeć i wiek kazał powbiWe wrześniu 1456 roku w Tîrgovişte zja- jać na pale. Przy okazji zajął okręgi Amwiła się delegacja ambasady Turcji, żą- laş i Fagaraş, których nie udało mu się dając od hospodara zapłacenia corocz- jednak długo utrzymać. nego trybutu, wysłania jednego syna w charakterze zakładnika oraz prawa Konflikt Drakuli z braszowianami zakońprzejścia przez Karpaty i złupienia Tran- czył się podpisaniem traktatu w Sighisylwanii. Wobec braku reakcji Włady- şoarze, na mocy którego braszowianie sława Pogrobowca na prośby o pomoc zobowiązywali się wygnać kandydata do wojskową, niezdolny do samodzielnego tronu Wołoszczyzny Dana i nie udzielać stawienia czoła sułtanowi Wład zgodził mu żadnej pomocy, Wład natomiast odsię w końcu na płacenie haraczu Turcji nowił przyznany kiedyś mieszkańcom w zamian za pokój i uznanie swej wła- Braszowa przywilej swobodnego porudzy. szania się po ziemi wołoskiej i prowadzenia tam działalności gospodarczej Drakula przekonany był, że wraz z ko- bez konieczności uiszczania podatków roną wołoską otrzyma także stanowiące w zamian żądał takich samych wolności od 1365 roku lenna wołoskie Amlaş i Fa- dla kupców wołoskich. Analogiczny trakgaraş. Pewny swoich praw do tych ziem tat został podpisany przez Hunyadych postanowił je odzyskać. Uczynił to jesie- i mieszkańców Sybina. Z tą różnicą, nią 1456 roku, najeżdżając na te pro- że nie obejmował on Wołoszczyzny. wincje i wyganiając stamtąd wszystkich

56


W 1458 roku 30 tysięcy Turków pod wodzą Mahmuda Paszy wkroczyło na Wołoszczyznę, która płaciła wówczas trybut Turcji. Wprawdzie Władowi udało się odeprzeć atak, jednak czując się pokrzywdzonym przez turecką inwazję, zaprzestał płacenia trybutu oraz osobistych wizyt w Imperium, które odbywał w latach 1456-1458. Jednocześnie, w celu zwiększenia przychodów księstwa, wytoczył Wład wojnę handlową braszowskim i sybińskim Sasom: wybił nową monetę oraz wydał wiosną 1459 roku zakaz prowadzenia działalności handlowej wewnątrz państwa wołoskiego dla kupców transylwańskich, ograniczający możliwość wymiany towarowej jedynie do miast granicznych. Ponieważ Sasi nie respektowali zakazów, Wład zajął i skonfiskował cały majątek kupców z Braszowa i Sybina, po czym pojmał i kazał wbić na pal kilkadziesiąt osób. Następnie zgromadził kilkuset (według I. Czamańskiej czterystu, według M. Cazacu trzystu) młodzieńców z Braszowa i Sybina, którzy przybyli do Tîrgovişte uczyć się języka, i część kazał powbijać na pal, pozostałych zaś wrzucić do ognia.

Pozycja Włada na Wołoszczyźnie zaczynała się robić bardzo niepewna. Żeby wzmocnić swoją pozycję, postanowił pozbyć się zdrajców i zastąpić ich wiernymi sobie ludźmi. Do historii przeszła rzeź bojarów, jaką urządził Wład w niedzielę wielkanocną 1459 roku. Różne źródła podają różny jej przebieg. W swojej pracy M. Cazacu podaje dwie zupełnie inne od siebie wersje owej masakry. Jedna pochodzi z kroniki Wołoszczyzny. Wedle tej kroniki Wład, gdy dowiedział się, że bojarzy z Tîrgovişte pogrzebali jego brata Mirczę żywcem, w dzień święta Wielkiej Nocy pojmał znienacka fetujących mieszkańców Tîrgovişte i kazał powbijać na pal wszystkich sędziwych mieszkańców miasta. Z kolei wszyscy młodzi, bez względu płeć, zmuszeni zostali do budowy twierdzy Poenari - budowali ją dopóty, dopóki nie zdarli doszczętnie swych szat. Druga wersja krwawej Wielkanocy pochodzi z przekazów niemieckich z 1463 roku. Według nich Drakula na niedzielę wielkanocną zaprosił do swej siedziby wszystkich panów i szlachtę z całego kraju. Gdy uczta dobiegała końca, zapytał każdego z biesiadników, ilu księży i wojewodów panujących na Wołoszczyźnie mają w swej pamięci. Każdy z zapytanych podawał inną liczbę, a liczby te wahały się od siedmiu do pięćdziesięciu. Żadna z odpowiedzi nie usatysfakcjonowała księcia, więc kazał na pal wbić wszystkich panów, a liczba ich wynosiła pięćdziesiąt pięć.

W ten oto sposób Drakula jednocześnie popadł w konflikt z dwoma swoimi potężnymi sąsiadami - dążącym do podporządkowania sobie Wołoszczyzny sułtanem tureckim Mehmedem II i wspierającym kupców saskich królem węgierskim Maciejem Korwinem. Ten ostatni pozwolił jednemu z pretendentów do wołoskiego tronu Danowi nadać Obie wersje wielkanocnej rzezi Czamańsobie tytuł hospodara. ska przedstawia jako dwa niezależne od

57


siebie wydarzenia, z których tylko jedno miało miejsce w święto Wielkanocy - mianowicie budowa twierdzy Poenari. Autorka nie zgadza się jednak z twierdzeniem, jakoby przyczyny represji zastosowanych wobec mieszczan leżały w chęci zemsty za dokonane niegdyś przez nich zabójstwo Mirczy. Przeczyć tej interpretacji zdaje się fakt, że przedstawione wydarzenia miały miejsce w trzecim roku panowania Włada, więc trochę za późno na dokonywanie zemsty. Przyczyn krwawych represji upatruje Czamańska raczej w ogólnej niechęci Drakuli do miasta, którego mieszkańcy zdawali się być bardziej przychylni Danowiczom niż Drakulom (co najprawdopodobniej było też przyczyną późniejszego przeniesienia stolicy Wołoszczyzny z Tîrgovişte do Bukaresztu). Owa kara dla mieszkańców Tîrgovişte była też z pewnością sposobem szybkiego zdobycia siły roboczej do rozbudowy twierdzy, którą Wład uważał za potrzebną do obrony stolicy przed inwazją turecką.

w linii prostej, którzy zasiadali na tronie wołoskim, lista poprzedników Palownika wynosić będzie dokładnie siedem. Liczba ta, zdaniem Czamańskiej, zdaje się więc zawierać istotę całej sprawy: hospodar pozbywał się wszystkich, którzy mogli mieć jakiekolwiek wątpliwości co do uznania go za legalnego władcę i nie traktowali jego linii dynastycznej jako jedynej uprawnionej do sprawowania władzy w kraju. Zamierzał oprzeć się na urzędnikach bezwzględnie oddanych sobie i swojej dynastii.

W czasie, gdy Drakula próbował wzmocnić swoją pozycję w kraju, do przejęcia władzy na Wołoszczyźnie szykował się wspierany przez Macieja Korwina oraz kupców saskich z Sybina i Braszowa Dan III. W pierwszej połowie kwietnia 1460 roku przekroczył on granicę i pomaszerował przeciwko siłom Włada. Wojna zakończyła się klęską Dana - przeżyło zaledwie siedmiu jego ludzi, a Drakula kazał wbić na pal zwłoki wszystkich poległych w walce przeciwników, samego zaś Dana kazał ściąć, Również na wiosnę 1459 roku datuje uprzednio zmusiwszy go do wykopania Czamańska egzekucję bojarów woło- sobie grobu i uczestnictwa we własnej skich, choć raczej nie wspomina, jakoby ceremonii pogrzebowej. miało to mieć miejsce w święta Wielkiej Nocy - z jej publikacji poznajemy nieco Jednak na tym krwawy hospodar nie inny przebieg tej egzekucji. Pewne- poprzestał. 28 kwietnia 1460 roku dygo dnia hospodar wezwał wszystkich gnitarz transylwański Jan Gereb de Vinswych bojarów i każdego z nich zapytał: gard ostrzegał mieszkańców Braszowa, „Ilu moich przodków zasiadało na tronie który udzielił wcześniej gościny Danowi, wołoskim?”. Padały różne odpowiedzi, że Wład zamierza wkroczyć na ich ziejednak żaden z dostojników nie potra- mię, by wytracić ich wszystkich. Przerafił udzielić od-powiedzi, która w pełni żeni tą zapowiedzią mieszczanie Sybina, zadowoliłaby władcę. „Siedmiu, tylko Braszowa i całej Transylwanii oraz Masiedmiu” - miał odpowiedzieć hospodar ciej Korwin wysłali do Tîrgovişte grupę i kazał wszystkich wbić na pal. Jeśli posłów, która miała negocjować pokój. wyszukać wszystkich przodków Włada Drakula przetrzymał całą delegację oko-

58


ło pięciu tygodni i - wykorzystując fakt, że Sasi ufnie czekali na zakończenie negocjacji - uderzył na kraj Bârsy i okolice Braszowa. Przedmieścia Braszowa zostały doszczętnie spalone, a każdy, kogo udało się pochwycić, ginął nabity na pal. Dopiero po dokonaniu zemsty Drakula zawarł z posłami rozejm na czas nieokreślony, w myśl którego mógł żądać wydania uchodźców politycznych, którzy schronili się w Braszowie.

że sułtan dodatkowo zażądał od wołoskiego wasala 500 chłopców do korpusu janczarów oraz złożenia hołdu przed obliczem sułtana. Drakula zgodził się na podróż do Porty pod warunkiem, że sułtan wyśle na granicę jednego ze swych bejów, by pod nieobecność wojewody bronił jego księstwa. Wedle innych źródeł (w tym listów samego Drakuli do Macieja Krowina) sułtan wysłał beja, by przyprowadził wojewodę wołoskiego do Porty po dobroci lub podstępem. Bez względu na to, jak się sprawy faktycznie miały, posłany przez sułtana Hanza-bej z Nikopolis został wbity na pal. Podobnie jak i jego ludzie, którzy dodatkowo przed wbiciem na pal zostali okaleczeni.

Rozprawiwszy się z mieszkańcami Braszowa, 24 sierpnia 1460 roku Drakula uderzył na Amlaş, pozostawiając za sobą doszczętnie spalone i wyludnione wioski. Jednak tutaj, respektując rozejm zawarty z Sasami, atakował wyłącznie Wołochów, których poczytywał za zdrajców udzielających schronienia i poparNa przełomie 1461 i 1462 roku wojska cia Danowi. Drakuli, przekroczywszy zamarznięty Od 1459 roku Drakula konsekwentnie Dunaj, dokonały niszczycielskich najazodmawiał płacenia trybutu Turcji i nie dów na ziemie imperium osmańskiego, zezwalał wojskom sułtańskim na prze- nie oszczędzając przy tym żadnej michodzenie przez Karpaty w celu or- janej wioski, niszcząc wszelkie mosty ganizowania wypraw do Transylwanii. i barki służące do przepraw przez rzekę, W 1461 roku stosunki między Maciejem zabijając lub zabierając na drugą stronę Korwinem a Drakulą poprawiły się do Dunaju tysiące chrześcijan. Zdając krótego stopnia, że władca węgierski za- lowi Węgier raport z tej wyprawy, Wład proponował Władowi na małżonkę jedną zamieścił w nim jej podsumowanie: 23 z panien ze swego rodu (czy też, jak 883 zabitych Turków i Bułgarów, nie lipodaje Czamańska, Wład poślubił jedną cząc tych, którzy zostali spaleni żywcem z kuzynek Korwina). W końcu 1461 roku w swych domach. Mehmed II w reakcji na jawnie prowokacyjne zachowanie Drakuli wysłał do W pierwszej połowie czerwca 1462 roku niego posłów z żądaniem zapłacenia armia osmańska pod wodzą Mehmeda należnego haraczu i prawdopodobnie II wkroczyła na Wołoszczyznę. Wobec uregulowania innych należności. We- przeważających sił wroga Wład zastodług kronikarzy tureckich posłowie mieli sował technikę znaną i skuteczną od skłonić Włada do osobistego stawienia lat na tych terenach: ewakuował całą się na dworze sułtańskim. Inni kronika- ludność z ruchomym dobytkiem w góry, rze, tym razem nie tureccy, wspominają, resztę zaś kazał spalić i zniszczyć tak,

59


by żołnierze tureccy nie znaleźli schronienia ani żywności, sam zaś z wojskiem czekał w głębi kraju. Nocą z 17 na 18 czerwca Drakula zaatakował obóz turecki. Wprawdzie nie udało mu się osiągnąć najważniejszego celu, czyli zamordować Mehmeda II, jednak Turcy ponieśli tak wielkie straty, że zdecydowali się wycofać z Wołoszczyzny. Prawdopodobnie ducha walki w żołnierzach sułtana złamał widok długiego na ok. 3 km i szerokiego na przeszło kilometr lasu pali, na których umieszczono zarówno ciała Turków poległych lub wziętych do niewoli w walce z hospodarem, jak i rodzimych wołoskich przestępców - łączenie około 20 tysięcy trupów. Jednocześnie zaczął się zaogniać konflikt z Mołdawią, więc Drakula był zmuszony podzielić swoją armię - część zostawił przy sobie, drugą zaś część wysłał przeciwko hospodarowi mołdawskiemu Stefanowi. Stefan (nie do końca wiadomo, czy sprzymierzony z Mehmedem II, jak twierdzi Cazacu, czy z Węgrami albo działający tylko we własnym interesie, jak można przeczytać u Czamańskiej) ruszył na pozostającą pod panowaniem Włada Kilię. Drakuli udało się odeprzeć atak i Stefan, ciężko ranny w nogę, zmuszony został do odwrotu. Ogólny bilans kampanii Mehmeda II można uznać za nierozstrzygnięty, choć obie strony przyznają się do zwycięstwa. Nie mogąc podbić Wołoszczyzny, Mehmed II znalazł inny sposób, by ją sobie podporządkować - postanowił obsadzić tron wołoski swoim kandydatem, przyrodnim bratem Włada Drakuli, wychowanym na dworze osmańskim Radu Pięknym.

60

Jeszcze przed wkroczeniem Turków do Wołoszczyzny Radu namawiał bojarów Włada do opuszczenia panującego hospodara i uznania jego samego za władcę, w tym czasie jednak jego propozycje nie spotkały się z większym zainteresowaniem. Liczba zwolenników Radu zaczęła wyraźnie rosnąć dopiero po wycofaniu się armii tureckiej z Wołoszczyzny. Walki między braćmi trwały ponad trzy miesiące. Gdy 15 sierpnia 1462 roku Radu tytułował się już oficjalnie hospodarem wołoskim, Wład posiadał jeszcze znaczną grupę zwolenników. We wrześniu siły jego uległy ponownemu zwiększeniu w związku z przybyciem przesłanych mu na pomoc przez Stefana Wielkiego oddziałów mołdawskich. Nie zdołał jednak zapewnić sobie przewagi i musiał z wiernymi mu jeszcze oddziałami wycofać się do Transylwanii. Tutaj spodziewał się uzyskać obiecaną pomoc od Macieja Korwina. Ponieważ polityka gospodarcza Drakuli względem Sasów z Sybina i Braszowa spowodowała spadek rozwoju gospodarczego tych miast, a tym samym pozbawiła Królestwo Węgierskie znacznej części dochodu, Maciej Korwin zdecydował się poprzeć w staraniach o tron wołoski Radu, któremu udało się zaskarbić sobie przychylność wrogich Władowi Sasów i Szeklerów z Transylwanii. Zamiast więc udzielić obiecanej pomocy Drakuli, 25 lub 26 listopada 1642 roku pojmał go i uwięził w twierdzy wyszehradzkiej. Żeby jakoś usprawiedliwić przed szykującym się do krucjaty papieżem fakt uwięzienia tak zasłużonego w walkach z imperium osmańskim hospodara, przedstawione zostały listy, rzekomo przechwycone przez braszowskich kup-


ców, dobitnie świadczące o układach miasta: Srebrenicę i Kušlat. W Kušlacie Drakula zaznaczył w swoją obecność Drakuli z Mehmedem II. w sposób dla siebie charakterystyczny: Pobyt Drakuli w wyszehradzkim zamku cała ludność tego miasta, liczącego okobył na tyle krótki, że nie został on nawet ło 2 tysięcy osób, zginęła od szabli lub wciągnięty na listę więźniów tej fortecy. na palu. Podobny los spotkał obrońców Dwanaście lat (1463-1475) spędził Dra- miasta Zvornik. Po skończonej wyprawie kula w Peszcie, mając status więźnia Wład wrócił do Transylwanii. politycznego, co pozwalało mu mieszkać z żoną i synami, ale zabraniało opusz- Latem 1476 roku, za przyzwoleniem i z pomocą Besaraba III, przez terytoczania miasta. Wzrost potęgi imperium osmańskie- rium Wołoszczyzny do Mołdawii przego, coraz bardziej zagrażającego Wę- szła wielka wyprawa turecka. Po raz grom, kłopoty Macieja Korwina z Radu kolejny w obliczu tureckiego zagroże-nia Pięknym, który także popadł w konflikt Maciej Korwin był zbyt zaprzątnięty troz saskimi kupcami, oraz walki Mehmeda ską o własną koronę, by interweniować. II z hospodarem mołdawskim Stefanem Jedyna reakcja nadeszła z Transylwanii. Wielkim o wpływy na Wołoszczyźnie, W sukurs Mołdawii pospieszyła trzya tym samym o obsadzenie tronu wo- dziestotysięczna armia pod wodzą księłoskiego swoim kandydatem, sprawiły, cia Stefana Batorego i Włada Drakuli że dawny pogromca potęgi tureckiej po (w opracowaniu Czamańskiej Stefan Balatach pozostawania na uboczu znów tory i Wład Drakula na pomoc hospodastał się potrzebny w rozgrywkach poli- rowi mołdawskiemu wyruszyli na polecenie Macie-ja Korwina). 15 sierpnia 1476 tycznych. roku wojska Drakuli wdały się w bitwę W lipcu 1475 roku Maciej Korwin przy- z armią osmańską (niestety kroniki milwrócił Drakuli godność hospodara woło- czą na temat miejsca tej bitwy), którą skiego, dał mu żołnierzy oraz pieniądze wygrały. Następnie siły mołdawskoi wyprawił do Transylwanii swoich wy- węgierskie za zgodą Macieja Korwina słanników, by zgotowali księciu odpo- ruszyły na Wołoszczyznę i na początku wiednie przyjęcie. Jednak w 1475 roku listopada 1476 roku Wład Drakula poDrakula nie mógł zająć tronu, bowiem nownie został jej panem. 16 listopada nowy hospodar wołoski, następca Radu wkroczył uroczyście do Bukaresztu, Pięknego - Besarab III Laiota - właśnie a w trzy dni później gościł na dworze hozawarł z Maciejem pokój. Dlatego też spodarskim Stefana Wielkiego. pierwszym aktem zbrojnym, którego dopuścił się Drakula jako wolny czło- Trzeci okres panowania Włada skończył wiek, było wzięcie udziału na przełomie się bardzo szybko. Besarab III z pomocą stycznia i lutego 1476 roku w kampanii turecką usiłował odzyskać tron wołoski. zimowej Macieja Korwina przeciwko Pierwszy jego atak został szybko odparmiastu Šabac - fortecy okupowanej ty, więc na powrót schronił się w Turcji. przez Turków i zagrażającej Belagrado- Po zwycięstwie Drakuli nad wojskami wi. Następnie Wład zajął leżące w Bośni przeciwnika wspierające go wojska moł-

61


dawskie wycofały się, pozostawiając Władowi jedynie oddział przybocznej straży liczący 200 osób. Był to poważnie błąd, gdyż około Bożego Narodzenia 1476 roku Besarab III Laiota niespodziewanie wrócił, wspierany przez tureckich bejów znad Dunaju. Podczas walk Drakula oddalił się nieco od swych głównych sił i został znienacka zaatakowany. Zginął prawdopodobnie z ręki jakiegoś Turka, choć nie brak przypuszczeń, że miał w tym udział ktoś z najbliższego otoczenia Włada. W każdym razie, jak wspominają współcześni kroni-karze, głowę Włada III Drakuli przewieziono jako trofeum do Konstantynopola.

siebie. I tak według Czamańskiej w odnalezionej w klasztorze trumnie spoczywał szkielet ubrany w bogate szaty, lecz bez głowy, uznano go zatem za szkielet Włada Palownika. Argumenty przeciw tej tezie wysuwa profesor Constantin Rezachevici z Bukaresztu - badania fresków znajdujących się w świątyni wskazują, że jej fundatorem był najprawdopodobniej Władysław II, należy więc przypuszczać, że odnalezione szczątki należą do niego lub któregoś z Danowiczów. Tymczasem u Cazacu możemy przeczytać, że zwłoki znalezione w klasztorze nie były pozbawione głowy, a tylko twarz nieboszczyka była przykryta purpurowa materią. Paradoksalnie ten właśnie fakt, że zwłoki nie były pozbawione głowy, zdaje się, zdaniem Cazacu, potwierdzać tezę, że były to zwłoki Drakuli, albowiem Turcy nie mieli w zwyczaju obcinać głów zabitym przeciwnikom, a jedynie zdzierać z nich skalpy (czyli skórę twarzy i włosy), które balsamowali i wypychali bawełną. Tak więc materia, którą przykryto twarz, mogła w gruncie rzeczy maskować brak owej twarzy. Bez względu na to, czyje faktycznie zwłoki odkryto w monasterze i czy były one pozbawione głowy, czy tylko twarzy, najprawdopodobniej klasztor w Snagov pozostanie jedynym uznanym miejscem ostatniego spoczynku Włada Drakuli choćby z tego powodu, iż żaden inny kościół na Wołoszczyźnie nie rościł sobie do tej pory pretensji do bycia miejscem jego pochówku.

Nie wiadomo dokładnie, gdzie i kiedy miały miejsca wspomniane wypadki. Nie jest też zupełnie jasne, co się stało z ciałem hospodara. Według przekazów wołoskich został on pochowany w położonym na wyspie klasztorze w Snagov, który - jak głosi oficjalna kronika Wołoszczyzny - został odbudowany przez Włada. W połowie lat trzydziestych ubiegłego wieku w trakcie prac archeologicznych prowadzonych w monasterze Snagov archeolog Dinu V. Rosetti i historyk George D. Florescu znaleźli doskonale zachowane zwłoki spoczywające w trumnie. W zetknięciu z powietrzem ciało uległo natychmiastowemu rozpadowi, zanim archeolodzy zdążyli zrobić zdjęcia. W dodatku znalezione w grobie przedmioty zaginęły podczas kolejnych przeprowadzek Muzeum Miejskiego w Bukareszcie. Tak więc nie tylko nie ma pewności, czy owe zwłoki były zwłokami Włada Palownika, ale też nie da się stwierdzić, wersja którego z autorów Zarówno I. Czamańska jak i M. Cazacu, opisujących to odkrycie jest prawdziwa. nie epatują krwawymi anegdotami z żyA wersje te zdecydowanie różnią się od cia hospodara. Nie usiłują udowodnić,

Krwawy tyran?

62


że Drakula okrutnikiem nie był, co więcej - doszukują się przyczyn jego psychopatycznych skłonności. Cazacu dopatruje się źródeł tych skłonności w dzieciństwie Palownika - odejście jego matki (w bliżej nieokreślonych okolicznościach) w trudnym dla Włada okresie przejścia z wieku pacholęcego w wiek młodzieńczy, czyli w okresie, w którym chłopiec opuszcza środowisko kobiet i wkracza do świata mężczyzn. To nagłe zerwanie kontaktu z matką zdaje się tłumaczyć - zdaniem rumuńskiego naukowca - niektóre cechy charakteru Drakuli, takie jak bezwzględność i nieczułość na cierpienia innych, a zwłaszcza skłonność do okrutnych tortur, które ze szczególną lubością zadawał kobietom, dzieciom i niemowlętom. Zupełnie inaczej widzi to Czamańska. Uważa ona, że motywów postępowania Włada można upatrywać zarówno w „dzikiej żądzy psychopaty”, jak to czynili współcześni mu historycy, jak i w ciągłym poczuciu zagrożenia oraz nazbyt wygórowanym ambicjach, by zostać wielkim władcą, których na skutek trudnego położenia Wołoszczyny zaspokoić nie było sposobu, a które doprowadziły, jeśli nie do choroby psychicznej, to co najmniej do silnych zaburzeń osobowości - jak zdają się twierdzić dzisiejsi badacze.

Nie wszystkie też okrucieństwa, jakich dopuszczał się Drakula wobec kupców saskich, były wynikiem wyłącznie jego skłonności do okrucieństwa. Wład, torturując i zabijając transylwańskich Sasów oraz swoich rumuńskich podwładnych z Amlaş i Fagaraş, tak naprawdę stosował jedynie kary przewidziane w ich własnym prawie (stosowanych przez Sasów kodeksach niemieckich i dekretach królów Węgier). Zatem uczynki Włada były tylko skrupulatnym wypełnianiem przepisów obowiązującego wówczas prawa, a nie krwawymi kaprysami tyrana. Naprawdę krwawego tyrana, dziś rzec by można wręcz ludobójcę na masową skalę, zrobiły w Włada III Drakuli dopiero legendy, jakie zaczęły powstawać na temat jego osoby jeszcze za jego życia. Ale o nich następnym razem...

Zarówno Czamańska, jak i Cazacu w oparciu o źródła historyczne starają się ukazać faktyczną, często dużo niższą niż skłonni są sądzić historycy, liczbę ofiar Włada Palownika. I tak na przykład oboje określają przypuszczalną liczbę ofiar wielkanocnej rzezi bojarów na 11 (słownie: jedenaście), a nie - jak chcą źródła - kilkadziesiąt, kilkaset, czy nawet dwadzieścia tysięcy.

63


KONKURS RED HORSE & GRABARZ POLSKI P Y TA N I A I S Z C Z E G Ó Ł Y K O N K U R S U D O S T Ę P N E N A :

W W W. G R A B A R Z . N E T / F O R U M

KAŻDY Z EGZEMPLAREM Z AUTOGRAF! AUTORA!

DO WYGRANIA

3x DEMONY 3x BIAŁA WIEDŹMA


Wydawca: Nasza Księgarnia 2008, Tłumaczenie: Hanna Baltyn

Ilość stron: 320

ma prawie 700 lat i podobnie Nicolas Flamel (ur. 1330, zm. jak jego żona – Perenelle, między 1414 a 1419), francujest nieśmiertelny. Nieśmierski alchemik, prawnik i pisarz telność zawdzięcza Księdze przysięgły. Zgodnie z legendą Maga Abrahama, która włabył jednym z pierwszych alcheśnie została mu skradziona mików w Europie, interesował przez jego zaprzysięgłego się praktykami alchemicznymi wroga - Johna Dee. Za pomoEgipcjan, Greków i w mniejcą Księgi Dee pragnie umożliszym stopniu Arabów. Legenda wić panowanie nad światem głosi że jako pierwszy stworzył kamień fi- Wielkim Przedwiecznym. lozoficzny - substancję zmieniającą m.in. metal w czyste złoto oraz główny składnik Na pierwszy rzut oka zdawać by się moeliksiru długowieczności. gło, że jest to książka dla nastoletniej młodzieży. Sophie i Josh są przeciętnymi Te informacje plus fakt, że w grobie Fla- amerykańskimi nastolatkami, więc przemela nie odnaleziono jego zwłok, to wy- ciętny, niekoniecznie amerykański nastostarczająco dużo, by pobudzić wyobraź- latek może się z łatwością z nimi utożsanię pisarzy. Postać słynnego alchemika miać i wraz z nimi przeżywać niesamowite pojawia się na kartach powieści Wiktora przygody. Jednak aż takie zawężanie Hugo, J.K. Rowling, Andrzeja Sapkow- kręgu odbiorców „Alchemika” wydaje się skiego, czy Dana Browna. Jednak dopie- niewłaściwe. Powieść Scotta pełna jest ro Michael Scott uczynił Nicolasa Flamela nawiązań zarówno do historii (nie tylko i jego żonę Perenelle głównymi postacia- postacie małżeństwa Flamelów są autenmi zapowiadanego na sześć tomów cyklu tyczne), ale i do starożytnych mitologii: powieściowego. w trakcie ucieczki przed Dee bliźnięta spotykają na swej drodze m.in. wojowniczkę Głównymi bohaterami pierwszego tomu Scathach, boginię o twarzy kota – Bastat, (a zapewne i całego cyklu), obok Ni- czy Hekate o trzech twarzach. Więc miłocholasa i jego żony Perenelle jest para śnicy starożytnych religii, czy wariacji na nastolatków - bliźnięta Sophie i Josh temat postaci historycznych powinni być Newman. Josh pracuje w księgarni nale- usatysfakcjonowani lekturą. żącej do Nicka i Perry Flamelów, Sophie w kawiarence naprzeciwko. Pewnego dnia Para nieśmiertelnych alchemików, starobliźnięta są świadkami napadu na Nicka. żytni bogowie, magia, zaklęcia, prastara Po krótkiej walce napastnikom udaje się Księga Maga Abrahama… Zdawać by wykraść należącą do Nicka starą księgę się mogło, że to idealny materiał na poi uprowadzić Perry. Jednak zwycięstwo wieść grozy, albo co najmniej powieść napastników jest tylko częściowe bowiem przepełnioną magią. Niestety, atmosfera podczas szamotaniny Joshowi udaje się grozy, czy magiczny klimat giną tu gdzieś wyrwać kilka kartek z tajemniczej księgi. w zawrotnym tempie akcji, między kolejWydarzenia te wywracają życie bliźniąt do nymi pościgami i bitwami. A szkoda, bo góry nogami. Najpierw dowiadują, że Nick mogło być tak niesamowicie, a wyszła… naprawdę nazywa się Nicholas Flamel, powieść akcji.

Text: Jagoda Skowrońska

o Nicholasa MICHAEL SCOTT - Alchemik. Sekrety nieśmiertelneg Flamel) Flamela (The Alchemyst. The Secrets of the Immortal Nicholas -----------------------------------------Ocena: 4/6

65


ROGUE ROGUE Australia 2007 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Greg McLean Obsada: Radha Mitchell Michael Vartan Sam Worthington John Jarratt

X X

Text: Bartłomiej Kluska

X X X

66

Już w rewelacyjnym „Wolf Creek” było widać, że Greg McLean potrafi odszukać klucz do współczesnego horroru, że doskonale wie, co w dzisiejszych czasach może naprawdę przestraszyć widza. W „Rogue” reżyser rozgrywa inne aktualne lęki - bezradność człowieka w starciu z dzikimi siłami przyrody. Przyrody - zdawałoby się - całkowicie ujarzmionej i posłusznej, niegdyś osiągalnej wyłącznie dla prawdziwych poszukiwaczy przygód, dziś zaś dostępnej dla każdego, w tym także dla dzieci, starców i inwalidów. A jednak gdy małą łódź z wycieczkowiczami atakuje wielki, bardzo zły kroko-

dyl, szybko staje się jasne, że na nic technika i inteligencja - w starciu z pierwotnym gadem bukmacherzy w ciemno stawiają na gada. Pierwsza połowa filmu znakomita: australijskie krajobrazy (jeszcze piękniejsze niż te w „Wolf Creek”), budzący emocje bohaterowie, narastające napięcie itd. Krokodyla nie widać prawie

KROKODYL KONTRA KROKODYL


BLACK WATER MARTWA RZEKA Australia 2008 Dystrybucja: Vision Reżyseria: Andrew Traucki David Nerlich

w ogóle, nie ma cwaniackich zagrywek i efektów specjalnych - McLean gra czystym ludzkim strachem i jest to kawałek dobrego kina. Niestety, kino to przez ostatnie pół godziny filmu rozpada się na kawałki, sięgając dna. A na dnie muł, piach i wodorosty: cudowne uratowanie dobrego bohatera (przecież wiadomo, że dobrzy bohaterowie nie mogą zginąć), Wielki Finałowy Pojedynek Z Gadem, łzawy happy end...

Obsada: Diana Glenn Maeve Dermody Andy Rodoreda Ben Oxenbould

Szkoda, że tak się to kończy - szkoda realizmu i uczciwości względem widza, które były atutem pierwszej części filmu, teraz zamienionych na walkę z komputerowym krokodylem przy pomocy kija i kamienia. Straszne rozczarowanie. A jeśli widziało się zakończenie „Wolf Creek” i porównało je z zakończeniem „Rogue”, staje się jasne, że utalentowany reżyser podąża w złym kierunku. Ale może zawróci na dobrą drogę.

X X X X X

Póki co Greg McLean wciąż pozostaje nadzieją współczesnego kina grozy. Nakręcił półtora znakomitego filmu i pół filmu słabego w jego dorobku nic jeszcze nie przekreśla.

67


Andrew Traucki i David Nerlich musieli się mocno zdziwić, gdy dotarła do nich wiadomość, że Greg McLean tworzy film o ataku krokodyla-ludojada na wycieczkę beztrosko zwiedzającą australijskie akweny, który to film ma budżet przekraczający 30 milionów dolarów i komputerowo generowaną bestię do dyspozycji. W tym samym momencie Traucki i Nerlich również zaczynali tworzyć film o ataku krokodyla-ludojada na wycieczkę beztrosko zwiedzającą australijskie akweny, lecz z budżetem mniejszym niż milion i brakiem szans na jakiekolwiek komputerowe efekty specjalne. Nie załamali się jednak i dokończyli swoją wersję tej samej historii. Co więcej - wygrali ten nierówny pojedynek. Ci ambitni debiutanci bez pieniędzy i z bardzo małą ekipą postawili przed sobą szalenie trudne zadanie: jak wycisnąć maksimum dramaturgii, dynamiki i emocji z trojga początkujących aktorów uwięzionych w jednej lokacji. Podobną sytuację mieliśmy niedawno w „Oceanie strachu” (dwoje bohaterów, środek oce-

68

anu zamiast rzeki i rekiny zamiast krokodyla) - twórcy „Martwej rzeki” poradzili sobie jeszcze lepiej. Paradoks: poradzili sobie - jeśli wolno porównywać - prawie tak dobrze jak Greg McLean w „Wolf Creek” - filmie z bardzo małą obsadą i bardzo małym budżetem (1,5 miliona dolarów). Pozostaje zatem mieć nadzieję, że nikt więcej nie da McLeanowi takiej kasy, jaką miał do dyspozycji przy „Rogue” - żeby nie bawił się komputerowymi efektami, tylko zajął opowiadaniem mrożącej krew w żyłach historii. Przecież wiemy, że potrafi. Dlaczego więc tym razem się nie udało? „Rogue” to film o krokodylu. Tymczasem „Martwa rzeka” - jak powiedział Traucki - „nie jest o krokodylu, lecz o tym, że nie widzi się krokodyla”. Może właśnie dlatego ten drugi film wygrał to starcie. A krokodyl, gdy już się w „Martwej rzece” pojawia, jest prawdziwy - nie z komputera.

KROKODYL KONTRA KROKODYL


reĹźyseria

Marc Schoelermann


ku. om ońca ro y do k tkim czytelnik m ś li a w s yr y t z r z o s p d w i drowi nikom ujemy Cali i z iejscu dzięk spółpracow m za ciężką m i, w oro W tym z nam redakt mpa że byli parcie oraz ie zwolnić te ie za to, s n nn w a o t a lk s z y u t m ie jacioło biecujemy nie 9 roku, ale n O 00 pracę. rnego ącym 2 chodz oszma w nad iąt i K w . ć Ś a h ij c w czny się roz ek Dziwa & Bart y Wam m y Wojtek z c Ży ! u k o oR Noweg tkowo ię wyją nia. każe s z u c y a t z s r Graba kolicach 15 P.S. numer o y w jn le Ko

GRABARZ POLSKI Grabarz Polski #6 Korekta: Wojciech Lulek Grafika, skład, łamanie: Tizzastre Bizzalini Reklama, Patronaty i Współpraca: Bartek@grabarz.net | Wojtek@grabarz.net

Chcesz współtworzyć Grabarza? Napisz do nas! www.Grabarz.net | www.Grabarz.net/Forum


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.