Grabarz Polski - Nr 12

Page 1

12

#

WOKÓŁ „CZARNEJ KOKARDY” 1408 - SEANS CISZY BLAIR WITCH POCZTAR CZĘŚĆ 1 ROZMOWA Z PIOTREM MAŃKOWSKIM FILMY: Boogeyman 2, Dusze, I spit on your grave, Martyrs - Skazani na strach, Nienarodzony, RECENZJE: Zdarzenie KSIĄŻKI: Czarna Kokarda, Czarna księga sekretów, Dominium, Rytuał, Wyspa AUDIOBOOK: Cichy zabójca

MICHAŁ GALCZAK „PIERWSZE ŚLIWKI - ROBACZYWKI” (OPOWIADANIE) MICHAŁ GALCZAK „OSTATNI OBRAZ VITTORIO ABATTIEGO” (OPOWIADANIE) D. PODOLAK & M. PIOTROWSKA „BILET W JEDNĄ STRONĘ” (KOMIKS) WIERSZE NIEPOKOJĄCE - STEFAN DARDA



Wszystkim autorom, którzy przyczynili się do powstania zbioru opowiadań grozy „Czarna Kokarda” zadaliśmy dwa proste pytania: 1. Jak wpadłeś/wpadłaś na pomysł swojego opowiadania? Czy zainspirował cię temat konkursu czy pomysł był już wcześniej? Czy może fabuła powstawała przez dłuższy czas czy powstała w wyniku tzw. „wielkiego wybuchu”? 2. Jacy autorzy inspirują Cię do pisania? Wymień pisarzy, których styl albo jakoś odbija się w Waszej prozie, albo takich, których powieści, styl czy fabuły sprawiają, że rzucacie się na klawiaturę z okrzykiem „Ja też potrafię!” Oto ich odpowiedzi, przybliżające w pewien sposób każde z opowiadań zamieszczonych w „Czarnej Kokardzie”. Robert Cichowlas (po części, ale tylko po części, się z nimi zgadzam), jednak moje zamiłowanie do Dokładnie nie pamiętam czy „Krwavis- jego twórczości wzięło się z sentymentu simo!” napisałem przed czy po ogłosze- do dawnych lat, do mojego dzieciństwa, niu nowinki o konkursie. Chyba jednak a wtedy facet tworzył historie doprawmiałem już tekst gotowy. Pomysł na jego dy niezwykłe. Miałem kilkanaście lat, fabułę wpadł mi do głowy w jednej chwili, a Masterton był moim guru. Z czasem a w drugiej już pisałem. To jednak było zauważyłem, że zdarza mu się popełnić tak dawno temu, że nie potrafię sobie kiszkę, ale jego styl, jego język tak się dokładnie przypomnieć, skąd się ten po- we mnie zakorzenił, że nie potrafiłem (i nadal nie potrafię) przejść obok niego mysł wziął. obojętnie. Podświadomie wzoruję się na Od lat fascynuje mnie proza Grahama twórczości Mastertona, choć nie czuję Mastertona. Oczywiście, zaraz znajdą ochoty, by pisać tak jak on. Zdecydowasię tacy, co to wypalą, że Brytyjczyk nie bardziej staram się wyćwiczyć swój ostatnimi czasy sadzi samą kaszanę własny styl.


Jagoda Skowrońska w zasadzie jedyne podobieństwo z tym filmem, choć opowiadanie w dużej mieJako kobieta mocno niewspółczesna rze wynika z zainteresowania kinem, od dawna marzyłam o napisaniu tekstu, a jego akcja osadzona jest w miejscu, będącego pochwałą życia gospodyni gdzie miał powstać film amatorski, do domowej. Jednak nie bardzo wiedzia- którego obmyślałem scenariusz (niestełam jak przedstawić to w odpowiednio ty, jak to w tego typu produkcjach bywa, interesujący sposób. Konkurs mnie za- projekt umarł już na starcie, ale miejsce akcji zostało wykorzystane w „Amatoinspirował. rze”). Znajdą się tu również nawiązania Czytając całkiem sporą ilość powieści do Hitchcocka i jego metody pracy z kaczy opowiadań dochodzę do wniosku, merą polegającej na kręceniu bez cięcia. że skoro ich autorzy mogą pisać, to i ja Opowiadanie powstało w jeden wieczór też. Zaraz jednak przychodzi refleksja: jako odskocznia od sesji poprawkowej; „tylko po co?”. Dlatego też zasadniczo można powiedzieć, że po zapoznaniu od klawiatury staram trzymać się z dale- się z konkursem Czachopisma – plus ka. Jeśli zaś idzie o fascynacje literackie, wiedziałem już, co chcę napisać. to od dawna urzeka mnie proza Oscara Wilde’a - piękno w czystej postaci. Styli- Pierwszym pisarzem grozy z jakim miastycznie bliższy mi jest jednak ascetycz- łem styczność był Masterton (była to pony Cormac McCarthy. W tym przypadku wieść „Wyklęty”). Później przyszedł King trudno jednak mówić o inspiracji - z pro- i to on ma do dziś na mnie największy zą McCarthy’ego zetknęłam się po raz wpływ. Mimo to staram się inspirować pierwszy jakiś czas po napisaniu „Histo- różnymi pisarzami (i nie tylko nimi). Z polskich twórców jest to niewątpliwie rii miłosnej”. Łukasz Orbitowski, z klasyki autor tzw. Hubert Szychowiak horroru kolejowego: Stefan Grabiński. Bardzo dobre wrażenie wywarł na mnie Sam pomysł na opowiadanie o morder- Zygmunt Miłoszewski ze swoim „Domocy z planu filmowego chodził za mną fonem” - jednej z niewielu polskich ksiąjuż od dawna. Jednak miałem poważny żek-horrorów, do której lubię wracać. problem z puentą, nie wiedziałem jak to Podoba mi się w niej humor oraz grotewyrazić, jakie powinno być zakończenie ska, którą też w ciekawy sposób udało itp. Temat konkursu dał mi odpowiedź. się przekazać Jakubowi Małeckiemu Jasno i precyzyjnie określał, że redak- w „Błędach”. Jest to też coś, co bardzo cja poszukuje polskiego odpowiednika lubię u pisarzy. Czarny humor, ironia, Jasona. Czemu więc jej go nie dać, groteskowe ujęcie problemu – historyjki a przy okazji przestrzec przed ogłasza- w stylu Rolanda Topora (pamiętny „Chiniem ponownie takiego konkursu? (Nie meryczny lokator” zekranizowany przez chcę zdradzać fabuły, po lekturze opo- Polańskiego) nie tylko są dla mnie dobrą wiadania będzie jasne, o co mi chodzi...) rozrywką, ale też pchają do działania, do Jeśli chodzi o tytuł, został on zaczerp- opowiadania historii, a Małecki i Śmigiel nięty z filmu Kieślowskiego, w którym – mimo iż nie są autorami wielkiego forJerzy Stuhr latał z kamerą. I... jest to matu – robią to ostatnio najskuteczniej,


bo dają nadzieję młodemu twórcy, że też może dopowiedzieć swoją historię: Małecki – o swoim Poznaniu, Śmigiel – o moim mieście, tj. Wrocławiu, o którym już od dawna chciałbym napisać coś piekielnie strasznego (na razie to Orbitowski wziął się za temat i stworzył swoją opowieść, czyli „Święty Wrocław”).

czy poważna powieść filozoficzna. Jest tylko jeden warunek: musi być akcja, musi się „coś dziać”.

Jeśli chodzi o ulubioną literaturę, to naprawdę trudno powiedzieć, czytam wszystko co wpadnie mi w ręce, jeśli tylko mnie „wciągnie”. Czasem jest to powieść Dana Browna, a czasem Jane Austin, może to być zwykły harlequin,

„Powrót do przeszłości” jest opowiadaniem konkursowym, napisanym na zadany temat. Pomysł na nie rodził się stopniowo, ale do jego realizacji przystąpiłem już po wymyśleniu całej fabuły.

Tomasz Graczyk

Nie ukrywam, że podszedł mi temat. Poza tym czytając treść konkursu akurat grałem w jakąś grę na komputerze, Rafał Chojnacki dzięki czemu łatwiej było mi powiązać pomysł z treścią. Był to więc tzw. „wielki Na cmentarzu, o którym mowa w opo- wybuch”. wiadaniu bywam zwykle raz do roku, z wiadomych przyczyn. Sam pomysł Piszę głównie fantastykę i w tej dziedziprzyszedł mi do głowy właśnie tam. For- nie moim mistrzem będzie Philip K. Dick. ma zaś nasunęła się kiedy przeczytałem Podoba mi się w jego opowiadaniach to, że nigdy do końca nie można być pewzbiór opowiadań „Historie cmentarne” nym jak to się wszystko skończy. Poza Borisa Akunina. tym cenię sobie Roberta Silverberga za Mam sporo szacunku do Grahama pomysły i pióro, i z doświadczeń tych Mastertona i Jamesa Herberta, zwłasz- dwóch pisarzy korzystam pisząc własne cza ten drugi jest dla mnie ważny, przez opowiadania. Jeżeli chodzi o horrory, to wzgląd na sposób w jaki kreuje nastrój. wzorem był, jest i będzie wyłącznie LoMiałem czas inspiracji Andrzejem Pilipiu- vecraft. Może nie widać tego w „Grze”, kiem, ale na razie realizuję raczej inne ale w kolejnych moich horrorach staram się budować klimat i napięcie w oparciu pomysły. o jego pomysły. Tak nawiasem mówiąc Eliza Berło to dzięki staremu „Czachopismu” i wygranej w waszym konkursie zacząłem Na pomysł opowiadania „Czarna Kokar- pisać horrory, za co wam dziękuję. Może da” złożyło się kilka okoliczności: temat w przyszłości będę miał zaszczyt gościć konkursu, nieciekawa sytuacja w pracy, z opowiadaniem na stronach „Grabaa przede wszystkim to, że zawsze chcia- rza”, właśnie kończę kolejny horror, który łam pisać, ale... opowiadania o miłości, podeślę do waszej oceny. Jeżeli się uda takie harlequiny. Cóż z tego, i tak za- u was zadebiutować, będzie fajnie. wsze mi wychodzi horror albo kryminał. Mateusz Spychała Samo życie!


Jeśli chodzi o doskonalenie stylu czy sposobu operowania słowem, dawniej było to wielu autorów - m. in. Lem, Kres, Lovecraft, Poe, Stevenson, King czy Koja. Dziś traktuję tę część swojej pracy twórczej nieco inaczej. Jeśli chodzi natomiast o inspiracje fabularne - obecnie staram się opierać swoje pomysły na bardziej oryginalnych założeniach, choć naturalnie nie są one wolne od wpływu kultury popularnej. Dawid Kain Nigdy wcześniej nie napisałem żadnego slashera, więc zainspirował mnie temat konkursu. Opowiadanie powstało szybko, w ciągu kilku dni. Zaczęło się od tego, że usłyszałem w telewizji przemówienie Jarka Kaczyńskiego i z jego paranoicznego i przepełnionego fobiami bełkotu postanowiłem stworzyć osobny język, którym mogliby porozumiewać się ludzie władzy w Polsce. Potem do walki z politykami zaprzągłem ich największy autorytet - Marszałka Piłsudskiego. Efekt, jak sądzę, jest zupełnie niepodobny nie tylko do innych moich tekstów, ale też do jakichkolwiek literackich tekstów w ogóle.

Paweł Borudzki Przypomnę, że moje opowiadanie jest spoza konkursu, a więc z czachopismowym tematem nie miało nic wspólnego. Ale też powstało z myślą o konkursie – tyle, że zupełnie innym. Jeden z portali zajmujących się tematyką fantastyczną organizował jakiś czas temu konkurs na opowiadanie o „fabryce masek”, zebrałem się więc, wykombinowałem sobie jak by u mnie taka fabryka mogła wyglądać i tak oto „Zmieniacz” zaczął się tworzyć. W konkursie nic nie wygrałem, ale – pozwólcie, że na chwilę upchnę skromność w kieszeni – czułem, że opowiadanie jest niezłe, a w każdym razie lepsze niż mój pierwszy tekst zatytułowany „Szlak”, który ukazał się w Magazynie Fantastycznym. Zależało mi więc żeby i „Zmieniacz” gdzieś trafił, cieszę się więc bardzo, że skończył w „Kokardzie”. No i że „Kokarda” wreszcie jest! W gwałtowną ekstazę wprawiłoby mnie gdybym gdzieś przeczytał, że mój styl przypomina styl moich ulubionych twórców horroru: Kinga, Strauba, Herberta i paru jeszcze innych facetów. Ale nie wydaje mi się, żeby mogło się tak stać. Co z tego, że pożeram ich książki w niezdrowych ilościach – nie będę się oszukiwał, że uczyni mnie to równie dobrym pisarzem... A zresztą – o czym ja gadam? Napisałem w życiu dwa opowiadania, skąd ja w ogóle mam już mieć jakikolwiek styl?

Najmocniej wpłynęli na mnie: Samuel Beckett, Philip Dick i William S. Burroughs. Chodzi tu głównie o pojawiające się w ich pisaniu idee, które można znaleźć też u mnie. Bo jeśli chodzi o język, jakim piszę większość tekstów, to jest to mieszanina setek cytatów z literatury, filmów, Michał Galczak reklam z mową potoczną i rozmaitymi slangami. W powieściach używam też często języka osób chorych psychicznie, Ciężko jest mi teraz sobie przypomnieć tworząc go w oparciu o objawy różnych skąd wziąłem pomysł na opowiadanie. „Spowiedź” w tym roku będzie obchodzichorób. ła trzecie urodziny; nie była przygotowy-


wana pod kątem konkursu Czachopisma i w konkursie nie startowała. Już po ogłoszeniu wyników i wstępnym skompletowaniu pokonkursowej antologii dostałem od redakcji Czachopisma zaproszenie do gościnnego udziału, z którego chętnie skorzystałem. Jakimś impulsem dla powstania tekstu na pewno były różnorakie refleksje na temat względności zła i wizyty w muzeach w Sztutowie i Oświęcimiu. Z tego, co pamiętam, sam proces wyklucia opowiadania był raczej krótki, aczkolwiek przechodziło ono potem jeszcze sporo poprawek. Ponieważ moja znajomość języka niemieckiego ogranicza się w zasadzie wyłącznie do zwrotów: „hände hoch” i „raus” przyswojonych w dzieciństwie za sprawą serialu „Stawka większa niż życie” z nieocenioną pomocą przy niemieckojęzycznych kwestiach przyszła mi pewna przemiła łódzka germanofilka, którą w tym miejscu gorąco pozdrawiam! Nie powiedziałbym, żeby do pisania inspirowali mnie inni autorzy. O wiele bardziej to, co widzę dookoła i to, co kłębi mi się w głowie. A ludzka wyobraźnia jest nieograniczona, więc stanowi źródło równie nieograniczonej inspiracji dla twórców. Pisarzy, którzy imponują mi warsztatem i kreacją fabuły jest wielu - od Gravesa, przez Sapkowskiego i Tolkiena, po Łukjanienkę. Z naszego polskiego okołohorrorowego poletka bardzo przypadły mi ostatnio do gustu książki Kuby Małeckiego. Łukasz Radecki i Kazimierz Kyrcz Jr K: Przy pisaniu „Misji” jak zwykle ścieraliśmy się trochę, ale tym razem w użyciu nie było żadnych siekier, sekatorów czy

innego ciężkiego sprzętu, wystarczył drobnoziarnisty papier ścierny. Tak jak w podtytule – jest to historia w znacznej mierze inspirowana negatywnymi aspektami naszego polskiego bagienka, z naciskiem na hiper-zakłamaną obyczajowość... Ł: No właśnie... Stąd też wziął się pomysł na historyjkę... Zarys przytaszczył Kazik i przedstawił swoją wizję, którą ja mu następnie popsułem. K: Nie wierzcie mu! Nigdy nic mi nie popsuł, poza jednym porankiem, po tym jak poprzedniego wieczoru spoił mnie wysokooktanowym paliwem rakietowym. Ł: Na szczęście ogłosiliście konkurs i okazało się, że historia spełnia wasze wymagania. Bardzo nas to ucieszyło, nie lubimy bowiem pisać na zamówienie i trudno nam się wpasować w oczekiwania zleceniodawców... K: A co do inspiracji literackich, to poza Kathe Koją nie ma chyba autora, którego twórczość bezwzględnie rzucałaby mnie na kolana. Nie chodzi nawet o styl czy nietuzinkowe pomysły, ale o pewien rodzaj wrażliwości, który łapie za serce i z wdziękiem wyrywa je z mojej piersi. Ł: Jeśli o mnie chodzi, to spowiadałem się na ten temat już chyba dwukrotnie na łamach „Grabarza Polskiego”, trochę głupio więc byłoby się powtarzać. Niedługo sam siebie zacznę inspirować...

W SPRZEDAŻY TYLKO DO 20 KWIETNIA. KUP NA WWW. KOKARDA.GRABARZ.NET



--

-----------------------------------------Wydawca: Grabarz Polski 2009 Ilość stron: l82

Chyba każdy czytelnik Grabarza Polskiego zna już burzliwą historię powstawania zbioru pt. „Czarna Kokarda”. Zebrano w nim zwycięskie i wyróżnione opowiadania nadesłane na konkurs literacki zorganizowany w 2007 roku przez miesięcznik Czachopismo (a więc poprzednie wcielenie Grabarza) i od czasu ogłoszenia wyników zbiór czekał na wydanie. Co prawda nie udało mu się wyjść pod banderą Czachopisma, a niektórzy autorzy zaczęli tracić wiarę, że wyjdzie kiedykolwiek, ale teraz pomińmy może zanurzanie się w przykre powody takiego opóźnienia. Bo czy nie jest najważniejsze, że książka wreszcie się ukazała i każdy może już na własne oczy przekonać się jakie to krwawe, niepokojące i pokręcone historie skrywa?

tępiącym popleczników bliżej niezidentyfikowanego premiera Jarka, ale ze zrozumiałych powodów – czyli powodów politycznych – niektórzy mogą poczuć się nią delikatnie urażeni. Nic w tym jednak złego: horror nie może się bać urażania czytelników. Bo gdyby się bał to nigdy nigdzie nie ukazałaby się przecież „Misja. Historia (nie)prawdziwa” Kazka Kyrcza i Łukasza Radeckiego; to z kolei kontrowersyjny tekst dla tych wszystkich, którzy z grobową powagą traktują sprawę religijności. Po „Drzemce” i „Misji” zawsze można jednak ukoić nerwy bardziej tradycyjnymi horrorami: czy to rozgrywającym się na planie filmowym „Amatorem” Huberta Szychowiaka, czy też „Cmentarną opowieścią” Rafała Chojnackiego, „Grą” Tomasza Graczyka albo „Powrotem do przeszłości” Mateusza Spychały. A kto jest spragniony ekstremalnych przeżyć, niech od razu zaczyna od opowiadania „Ona i On. Historia miłosna” Jagody Skowrońskiej (kto powiedział, że kobiety nie mogą odkręcać kurka z brutalnością?) albo „Krwavissimo!” Roberta Cichowlasa. Są tu też dwa teksty spoza konkursu, skutecznie, jak nam się wydaje, urozmaicające antologię: chłodny, futurystyczny „Zmieniacz” Pawła Borudzkiego i ponura „Spowiedź” Michała Galczaka.

Text: Bartłomiej Paszylk

RÓŻNI AUTORZY - Czarna Kokarda

W konkursie zwyciężył „antykorporacyjny” horror Elizy Berło, który znany jest już niektórym czytelnikom z łamów Czachopisma. To tekst, z którym śmiało może utożsamiać się każdy młody człowiek, który zaznał już nieprzyjemności pracy dla wyżerających mózgi firm z ładnie brzmiącymi zagranicznymi nazwami oraz z idiotycznymi i sadystycznymi „bossami” u steru. Będziemy jednak szczerzy: wybór zwycięskiego opowiadania nie był łatwy (wiem: zawsze się tak pisze, a do tego my też już o tym pisaliśmy; tyle, że to czysta prawda, co zrobić...) i różni oce- „Czarna Kokarda” ukazuje się w Bibliotece Grabarza – która, miejmy nadzieję, niający mieli różnych faworytów. przerodzi się w serię wydawniczą – więc Nie zapomnę jak po otrzymaniu „Drzemki nie wypada nam oceniać tego zbioru w w ziemi” Dawida Kaina zaśmiewaliśmy grabarzowej skali czy porównywać go z się z Wojtkiem do łez czytając sobie innymi antologiami grozy. Zostawiamy przez telefon fragmenty tego tekstu. To to czytelnikom. Ale też nie ukrywamy, że świetna, bardzo zabawna rzecz o mar- warto dać się „Kokardzie” trochę postraszałku Piłsudskim w slasherowym stylu szyć.

9


MARTYRS MARTYRS. SKAZANI NA STRACH Francja 2008 Dystrybucja: SPI Reżyseria: Pascal Laugier Obsada: Morjana Alaoui Mylène Jampanoï Robert Toupin Catherine Begin

Text: Piotr Pocztarek

X X X X X

Nikt nie przypuszczał, że Pascal Laugier, twórca słabiutkiego filmu „Szepty w mroku”, jest w stanie wykreować wizję horroru opartego na wątkach religijnych, w którym postawione zostaną pytania tak ważne jak „Gdzie leży granica ludzkiego cierpienia?” i „Czy po śmierci coś nas jeszcze czeka?”.

ce udaje się uciec, a od tego czasu mija wiele lat, podczas których Lucie wraz z koleżanką Anną próbuje poradzić sobie z traumą. Psychika dziewczyny naznaczona tragicznymi wydarzeniami prowadzi do zemsty, a ta natomiast do przerażającego, osobistego finału. Okazuje się, że zło zagnieżdżone jest głębiej, niż nam się na początku wydaje. Mniej więcej w połowie filmu straszna prawda wychodzi na jaw, a wydarzenia, które potoczą się już lawinowo, zafundują widzowi emocjonalny rollercoaster, nadając „Martyrs” ostateczną wymowę.

Subgatunek określany szumnie przez wielu jako „existential torture porn” zazwyczaj dla złagodzenia jatki pokazywany jest z przymrużeniem oka, przynajmniej w wersji amerykańskiej. U Pascala Laugiera nie ma miejsca na niedomówienia, żart czy groteskę. Poznajemy młodą dziewczynę, która będąc dzieckiem, poddana została niewyobrażalnym, niekończącym się torturom ciała. Bohater-

Francja rządzi na mapie światowego kina grozy, co ostatnimi czasu udowodniły genialne horrory takie jak „Blady strach”, „Frontiere(s)” czy „Inside”. Wszystkie te filmy łączy naturalistyczne ukazanie przemocy, bezkompromisowy klimat, w którym nie ma miejsca na groteskowy humor, a także przesłanie, które wyłania się z morza krwi. Zapomnijcie o „Pile” czy „Hostelu” - prawdziwy strach zagnieździł się w „Martyrs”.

10


Ostatnie minuty filmu poruszają wątki teologiczne, wprowadzenie nowych postaci nadaje produkcji nowy sens. Oprócz szokowania pulsującą przemocą film potrafi widza stłamsić, opętać, a przede wszystkim w pewnych momentach poruszyć. Tak rzadko zdarza się, abyśmy otrzymali dojrzały film, który wymową deklasuje przeciętne hollywoodzkie gore, czy slashery dla nastolatków. Aktorstwo wypada przekonująco, przerażająco i klimatycznie. Poziom realizacyjny kina francuskiego już dawno dogonił czołówkę amerykańską, niejednokrotnie ją wyprzedzając. Podsumowując - widzowi funduje się przejażdżkę na samo dno martyrologicznego piekła. Męczennik staje się w końcu świadkiem, a świadek może szerzyć słowo, tylko jeśli przeżyje. Gdzie leży granica egzystencjalnych tortur fizycznych i psychicznych, którą człowiek jest w stanie wytrzymać? Kiedy widz poznaje

przesłanki, które motywowały bohaterów dramatu do swoich postępowań, będzie bardziej zszokowany niż podczas oglądania bezkompromisowych scen przemocy. „Martyrs” udowadnia, że kino grozy dojrzewa. W filmie nie uświadczymy gwałtownego wyskakiwania zza kadru czy twarzy dziecka odbitej w lustrze, które wspomagane głośnym łupnięciem muzyki mają nas na sekundę przestraszyć. Jesteśmy trzymani w napięciu przez 1,5 godziny, a atmosfera grozy przytłacza nas przez cały czas. Wyjdziecie z kina w ciszy. Viva La France!

11


UWAGA KONKURS!

ROZDAJEMY „SĘPY” Z AUTOGRAFAMI AUTORÓW

szczegóły na WWW.GRABARZ.NET/FORUM


--------------------------------------

Ocena: 2/6

Wydawca: Biblioteka Akustyczna 2008 Czas trwania: 4:l7:04

Codzienność warszawskiej policji: w komendzie zjawia się matka zaginionego dziewiętnastolatka spod Warszawy, podejrzewając, że jej syn mógł przyjechać do stolicy, by popełnić samobójstwo. Podczas rozmowy kobiety z policjantką zjawia się aspirant z informacją, że na brzegu Wisły zostały znalezione zwłoki mężczyzny. Informacja ta zabija nieszczęśliwą matkę. Komisarz Anna Hwierut musi ustalić, czy sprawy zaginionego chłopca i tajemniczych zwłok są w jakikolwiek sposób ze sobą powiązane. Tymczasem panią komisarz zaczyna interesować się socjopatyczny zabójca. Wszystkie te wątki kryminalne zdają się mieć drugorzędne znaczenie, bowiem Anna Hwierut to przede wszystkim kobieta, matka samotnie wychowująca kilkunastoletniego syna, z którym właśnie zaczyna mieć problemy wychowawcze. Poza tym pozostaje w trudnych relacjach zarówno z własnym ojcem, jak i z teściami. Coraz bardziej dotkliwie odczuwa także brak mężczyzny w swoim życiu. Właśnie niepoukładane życie osobiste bohaterki, problemy z ojcem, synem i z samą sobą dominują w powieści Izabeli Szolc. Gdyby „Cichy zabójca” był chociaż ciekawą powieścią obyczajową... Niestety, nad intrygą kryminalną przeważają nie tylko problemy osobiste Anny Hwierut, ale też jej głębokie przemyślenia na temat śmierci („Zmartwychwstanie jest nadzieją dla żyjących. Ale jaką nadzieją jest samobójstwo dla martwych?”), kobiecej natury („Gdy kobieta mówi, że źle się czuje, to znaczy, że jest nieszczęśliwa”), wspomnienia z przeszłości, refleksje nad własnym ciałem

i nad samopoczuciem („Jestem rozdrażniona, bo będę miała okres”). Parafrazując Terencjusza, można powiedzieć: kobietą jestem i nic, co kobiece, nie jest mi obce. Ale czy od razu o tym wszystkim trzeba pisać? Zwłaszcza w powieści kryminalnej, której zasadniczą kwestią powinno być dochodzenie do rozwiązania zagadki, a nie gubienie jej istoty w licznych dygresjach.

Text: Jagoda Skowrońska

IZABELA SZOLC - Cichy zabójca

Prozę Izabeli Szolc z góry obdarzyłam kredytem zaufania, wciąż mając w pamięci wrażenie, jakie zrobiło na mnie jej „Opętanie” - subtelna, klimatyczna powieść grozy. Nie przeszkadzało mi, że tym razem autorka chce zmierzyć się z innym gatunkiem literackim. Może nieco na wyrost spodziewałam się czegoś na kształt kryminałów Aleksandry Marininej, tylko w bardziej znajomych realiach. Dlatego po „Cichego zabójcę” sięgnęłam nastawiona na interesującą lekturę. Tymczasem otrzymałam nudną i pretensjonalną powieść obyczajową, której równie nudny i pretensjonalny styl znakomicie podkreśla interpretacja Anny Komorowskiej. Słuchając powieści czytanej monotonnym głosem lektorki, potrzeba maksymalnego skupienia uwagi, by spośród powodzi niepotrzebnych informacji i przemyśleń wyłowić te, które mogą mieć jakiekolwiek znaczenie dla akcji. Nagranie otwiera powitanie autorki, która informuje słuchaczy, że jeszcze pięć lat temu nie podejrzewała, że zostanie autorką kryminałów. Tymczasem nie tylko napisała kryminał, ale i jest z niego bardzo zadowolona. Dobrze, że chociaż ona.

13


THE UNBORN NIENARODZONY USA 2009 Dystrybucja: UIP Reżyseria: David S. Goyer Obsada: Odette Yustman Gary Oldman Jane Alexander James Remar

X X

Text: Piotr Pocztarek

X X X

głęboko skrywaną tajemnicę swojej rodziny i poddać się egzorcyzmowi, który być może przepędzi ducha. Wow. Uwagę przykuwa już sam plakat filmu, na którym wyeksponowane zgrabne pośladki młodej aktorki sprawiają, że nie dostrzegamy ducha dziecka spoglądającego na nas z umieszczonego na drugim planie lustra. Kto chce popatrzeć na pupę, nie zawiedzie się, w kilku scenach Odette paraduje w kusej koszulce i figach, a straszenie schodzi jakoś na drugi plan. No właśnie, a co z horrorem?

Najnowszy film Davida S. Goyera, odpowiedzialnego między innymi za średnią trzecią część przygód Blade’a, snuje historię młodej dziewczyny nawiedzonej przez ducha. Wizje mieszają się z rzeczywistością, bohaterka szuka pomocy u jakże oryginalnych przyjaciół (przesądna koleżanka, obyta w walce z duchami babcia, zdolny rabin), by w końcu odkryć

Dlaczego prawie wszyscy twórcy współczesnych horrorów są przekonani, że nowe pokolenia widzów rodzą się regularnie z tygodnia na tydzień? Przynajmniej raz w miesiącu trafia do kin film, który nie ma w sobie nic oryginalnego, a sceny, fabułę, dialogi, postacie i zakończenie kopiuje od innych, bliźniaczych tytułów. Więc pytam: ile można?

14


Obraz nie jest klasycznym „ghost story”, chociaż stara się skraść trochę magii z „Omenu” czy „Egzorcysty”, zdecydowanie bliżej mu jednak do niewypałów pokroju „The Grudge”. „Nienarodzonemu” na szczęście nie można odmówić paru zgrabnie zrealizowanych scen, zwłaszcza wspomnianego wyżej egzorcyzmu. Jest również dosłownie kilka momentów, w których nastolatki szukające mocnych wrażeń dostaną dreszczy, ale takie momenty można policzyć na palcach jednej ręki. Tak, można z dwa razy podskoczyć na fotelu, ale za moment zaczniemy pukać się w głowę, że znów daliśmy się nabrać na stary, wysłużony trik. Dziecko nagle pojawiające się w lustrze albo stojąca plecami do bohatera postać, która na ułamek sekundy odwraca się i spogląda na nas spojrzeniem zdeformowanej twarzy, będą nam podnosić ciśnienie nawet

zaimplementowane do nowego odcinka „Na Wspólnej”. A niektórzy widzowie po obejrzeniu 100 takich scen w różnych filmach będą po prostu ziewać. Filmowi nie pomogła obecność Oldmana ani gwiazdek współczesnych, popularnych seriali czy nawet (arcyirytujący jak dla mnie) akcent Jane Alexander. Oparta na ciekawym pomyśle, ale prosta do bólu fabuła, papierowe dialogi, oklepane motywy - to jedyne, co „Nienarodzony” ma do zaoferowania. Duch horroru z prawdziwego zdarzenia już dawno został wyegzorcyzmowany z Hollywood i przeniósł się do Europy. Straszy teraz we Francji, Hiszpanii czy Skandynawii. Jeśli macie 16 lat, a horrory oglądacie okazyjnie, być może „The Unborn” Was czymś zaskoczy. Starzy wyjadacze gatunku mogą spokojnie obniżyć ocenę końcową i pójść do kina na „Martyrs”.

15



-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Amber 2009 Tłumaczenie: Danuta Górska Ilość stron: 3l2

„Dion i Penelopa są dla siebie stworzeni. I dlatego nigdy nie powinni byli się spotkać…” Prawda, że chwytliwe? To fragment okładkowego opisu fabuły drugiej na naszym rynku powieści utalentowanego amerykańskiego pisarza grozy Bentleya Little. Nie ma się co dziwić, że autora tego wychwalają i Stephen King i Dean Koontz, a wielu czytelników już dawno uznało go za „największą nadzieję współczesnego horroru”. Little pisze brutalnie (znacznie brutalniej niż King czy Koontz), a przy tym nie ma problemu z wymyślaniem zupełnie odjechanych historii czy odrzucaniem co bardziej denerwujących gatunkowych schematów. Chwała więc wydawnictwu Amber za sprowadzenie go wreszcie do Polski. Cały ten mój zachwyt nie zmienia jednak faktu, że jak dotąd nie pojawiła się jeszcze u nas żadna prawdziwie genialna powieść tego pisarza: zarówno wydany parę miesięcy temu „Instynkt śmierci”, jak i najświeższe „Dominium” to powieści co najmniej uczciwe – ostre, dobrze napisane i zaskakujące – ale do największych dzieł Little’a (w rodzaju chociażby „The Association”) sporo im jednak brakuje. W „Dominium” Little z wprawą miesza kilka, wydawałoby się, zupełnie nieprzystających do siebie składników: współczesność ze starożytnymi mitami, romantyzm z ostrą erotyką i klimaty rodem z „Beverly Hills 90210” z atmosferą „28 dni później”. To opowieść o nastoletnim wrażliwcu Dionie przeprowadzającym się z matką – pijaczką i prawdopodobnie nimfomanką – do Napa Valley w Kalifornii. Tam chłopak będzie próbował zawierać nowe przyjaźnie, przespać się wreszcie z jakąś

dziewczyną i przypilnować swoją rodzicielkę, aby się ponownie nie rozpiła i nie skończyła w łóżku z jakimś niewłaściwym facetem. Przede wszystkim jednak wplącze się w rytuał przywoływania starożytnego greckiego boga, który przygotowują „matki” jego nowej wybranki serca, Penelopy. Bo, dokładnie tak, jak przeczytaliśmy na okładce książki, Dion i Penelopa „nigdy nie powinni byli się spotkać”. A skoro już się spotkali, błogiej dotąd Napa Valley grozi inwazja wyznawców najbardziej rozpustnego z bogów, opętanych żądzą seksu i zabijania.

Text: Bartłomiej Paszylk

BENTLEY LITTLE - Dominium (Dominion)

Początkowe fragmenty książki – właśnie te mogące się kojarzyć z serialami dla zakochanych nastolatków w rodzaju „Beverly Hills 90210” – będą pewnie raziły czytelników spragnionych przede wszystkim barwionego posoką horroru, ale wraz z rozwojem akcji czyta się „Dominium” coraz lepiej. Są tu charakterystyczne dla Little’a dziwaczne zwroty akcji (i tak w pewnym momencie ze świata ślicznych, kolorowych nastolatków trafiamy w ponury, apokaliptyczny świat niczym z najlepszych filmów o żywych trupach), bohaterowie zazwyczaj zachowują się w miarę sensownie, nie brak tu też poczucia humoru i odpowiedniej dawki perwersji, a popisowa końcówka nie rozczarowuje. Może nie krzykniecie po przeczytaniu „Dominium”, że to najlepszy horror na świecie, ale jeśli pragniecie przeczytać coś zawierającego dużą dawkę groteski, mocno koszmarnych wizji i bardzo niepodręcznikowego seksu – jak najbardziej bierzcie się za książkę Little’a.

17


THE HAPPENING ZDARZENIE Indie, USA 2008 Dystrybucja: Imperial CinePix Reżyseria: M. Night Shyamalan Obsada: Mark Wahlberg Zooey Deschane Ashlyn Sanchez John Leguizamo

X

Text: Mariusz „Orzeł” Wojteczek

X X X X

18

Zaczyna się nieźle. W ciągu kilku minut przez największe miasta Ameryki przetacza się fala tajemniczych samobójstw. Nikt nie wie, co jest ich przyczyną - atak terrorystyczny, broń biologiczna, nieznany wirus? Najważniejsza jednak jest ucieczka. Kierunek - na wieś. Przecież terroryści nigdy nie atakują wsi, więc tam powinno być bezpiecznie. Powinno, ale nie jest. Główny bohater - Elliot Moore (Mark Wahlberg), który przechodzi kryzys w związku z żoną Almą (Zooey Deschantel), także postanawia wyjechać. Całość filmu jest pokazaniem ich podróży, kiedy po kolei giną towarzyszący im ludzie, a oni sami trwają - mimo przeciwności. A przy okazji Elliott rozwiązuje zagadkę tajemniczych zajść. To mianowicie zła i podstępna Natura

postanowiła pozbyć się nas, pasożytów, więc stworzyła wirus przenoszony wraz z wiatrem, jak nasiona wielu roślin. Głównym zastrzeżeniem do „Zdarzenia” jest to, że po efektownym rozpoczęciu okazuje się filmem bardzo nudnym. Odnaleźć tu można wiele nawiązań do klasyki grozy - mamy więc „Jestem legendą” Mathesona (powieść), mamy „Noc żywych trupów” Romero (zresztą inspirowane ww. powieścią), mamy też coś z klimatu „28 dni później”. Jednak to wszystko zmiksowano - i przefiltrowano jak przez „kodeks komiksowy” (wprowadzony w 1954 roku i zakazujący pokazywania w komiksach przemocy i seksu). Całość wychodzi nudna, nijaka i mało plastyczna. Gdzieniegdzie powtykano sceny odrobinę bardziej makabryczne (jak facet kładący się przed kosiarką), ale są to obrazki zupełnie nie pasujące do całości, jakby całkiem z innego świata.

M. Night Shyamalan przyzwyczaił nas już do tego, że jego filmy prezentują bardzo zróżnicowany poziom. Na początku pokazał doskonały „Szósty zmysł”, który może nieco na wyrost okrzyknięto arcydziełem, a jego twórcę - mistrzem. To był trzeci nakręcony przez niego film, ale pierwszy, który wybił się na świat i sprawił, że nazwisko reżysera zaczęli kojarzyć także fani grozy. „Zdarzenie” to ostatni twór, jaki reżyser wydał na pastwę widzów i krytyki. I sprawił zawód. Jeśli nie wszystkim, to przynajmniej mnie.


Samo założenie było ciekawe, jednak pomysł z wirusem (takim czy innym) już wystarczająco mocno wyeksploatowano, więc wykorzystanie go po raz kolejny w sposób ciekawy i oryginalny graniczy wręcz z cudem. A cudem jest nie założyć sobie w takim przypadku pętli na szyję. Shyamalan zaskoczył nas po raz kolejny, tym razem negatywnie. Przez to dochodzę do wniosku, że nie jest to świetny reżyser, który czasem się potknie, ale bardziej przeciętny reżyser, któremu czasem coś się uda. W przypadku „Zda-

rzenia” cała wina spada na niego, bo był nie tylko reżyserem, ale także autorem scenariusza (jak zwykle przy swoich filmach) i wreszcie także aktorem (jako Joey). W jednym zdaniu: film jest nudny i raczej dla grzecznych dorosłych lub troszkę niegrzecznych dzieci, bo prawdziwy fan horroru na pewno się zawiedzie. Daję dwie czachy - jedną przez sentyment dla reżysera, a drugą przez fakt, że widziałem już gorsze filmy.

19



Poznaj grabarzy. Odkrywamy ich tajemni ce. W każdym numerze nowa sylwetka

TECZKA AKT PERSONALNYCH Jagoda Skowrońska GP: Redaktorka Grabarza Polskiego Autorka, publicystka

Co cię skłoniło aby zostać grabarzem? Podczas przechadzek po cmentarzu niejednokrotnie przystawałam podziwiając grabarzy przy pracy. Bo jednak silny mężczyzna przy pracy fizycznej dużo przyjemniejszy widok stanowi niż jakiś chuderlawy intelektualista przy komputerze… Jednak z czasem zaczęłam się przyglądać owocom ich pracy i doszłam do wniosku, że o te groby też ktoś się musi zatroszczyć, kwiaty ułożyć – żeby było pięknie . I romantycznie. I gotycko… Co lubisz w życiu poza grzebaniem zwłok? Kawę. Dobrą kuchnię. Długie spacery, nie tylko po cmentarzach. Książki. Jaki film powalił cię ostatnio na cmentarną glebę? Film? Kiedy ja ostatnio jakiś film oglądałam? To pewnie było „Pozwól mi wejść”. Ostatni horror jaki widziałam. Potem bałam się, że już żaden może mnie tak nie zachwycić, więc przestałam oglądać cokolwiek. Ulubiony film rozgrywający się w środowisku grabarzy? „Noc żywych trupów” Romero. To z klimatów sensu stricte cmentarnych. Z innych: „Nosferatu – Symfonia grozy” Murnaua, „Nosferatu” Herzog a. A z bardziej „ludzkich”: „Autopstopowicz”, „Funny Games” (to pierwsze). Największe horrorowe rozczarowanie w ostatnim czasie? Trudno powiedzieć. Staram się wypierać z pamięci traumatyczne przeżycia. Freddy czy Jason? Anton Chigurh. Co czytujesz kiedy nie trzeba akurat nikogo grzebać Każde słowo pisane. W spożywczym – skład chemicz ? ny – książkę kucharską. W tramwaju – napisy na koszulk jedzenia, które zamierzam kupić. W kuchni ach pasażerów. Na mieście – okładki gazet wystawionych w kioskach. Poza tym wszystkie instrukc je A jeśli idzie o książki – wolę nie zaczynać się rozpisy obsługi, ulotki reklamowe, ulotki z lekarstw… wać, bo o książkach to ja bym mogła w nieskończoność. A i tak najważniejsze pewnie bym pominę ła. Przy jakiej muzyce najweselej kopie się groby? A to już trzeba pytać tych, co kopią te groby. Do układania kwiatów na grobach najbardziej pasuje klimatyczna Lacrimosa, ewentualnie Ulver. Ale i tak jestem wierna swoim pierwszym miłościom i najchętniej słucham wczesnych albumów Queen – tych jeszcze sprzed „Nocy w operze”, choć i od późniejszych nie stronię. I The Stranglers. A ostatnio, przed rozpoczęciem pracy obowiązkowo: „Grabarz” Acrybii. Jak często jadasz surowe mięso? Mniej więcej tak często, jak przecięty człowie k pije szampana – wyłączenie wtedy, kiedy trafi się naprawdę dobra okazja do świętowania.

Jakie masz najbliższe plany niezwiązane z pracą grabarza? Żyję dniem dzisiejszym.

21


Zastanawialiście się kiedyś dlaczego człowiek z własnej, nieprzymuszonej woli sięga po horrory, a potem jeszcze z uśmiechem na ustach rozpowiada na prawo i lewo, że jest mu dobrze, bo lubi się bać? Od jakiegoś czasu kwestia ta zmuszała mnie do przemyśleń, a że myślenie czasem boli, postanowiłem przelać te rozważania na papier żeby się raz na zawsze od nich uwolnić.

Spróbujcie powiedzieć ofiarom degeneratów pokroju Fritzla, że sięgnięcie po „Sadystę” czy „Funny Games” to rozrywka najczystszej postaci. Ktoś, kto stanął oko w oko z realnym zagrożeniem, nie będzie chciał się stymulować obrazkami grozy, albo posoką wylewającą się z kart książek. To prowadzi do wniosku, że na horrory chadzają do kina tylko ludzie z niedoborem emocji, spokojni, cisi, pragnący przeżyć chwilę adrenalinowego uniesienia. Zgodnie z zasadą chińskiego znaku równowagi, każdy człowiek składa się w połowie z emocji pozytywnych i w połowie negatywnych i mrocznych. Jeśli prowadzimy spokojne życie, niedobór tych drugich musimy sobie uzupełniać poprzez faszerowanie się literaturą i kinem grozy. Tezę tę jednak łatwo obalić. Pierwsza powieść gotycka, która wedle ogólnie przyjętego przekonania zapoczątkowała nurt, który miał się potem przekształcić w HORROR, powstała w 1764 roku. „Zamczysko w Otranto” Horace’a Walpole’a charak-

teryzowało się dusznym, klaustrofobicznym klimatem, zagęszczoną atmosferą grozy, ciemną nocą, błyskawicami i deszczem. Prawie 250 lat temu ludzi owa książka przerażała. Jeśli rzeczywiście powieść grozy pełni funkcję oczyszczającego „katharsis”, a czytelnik zaspokaja swoje mordercze ego, to co było przed rokiem 1764? Czy wszyscy byli wtedy mordercami, bo nikt nie zaspokajał rządz poprzez rozrywkę? Wydaje mi się, że to nie my sami jesteśmy winni tego, że nasze zainteresowania wyglądają tak, a nie inaczej. Po horrory sięgają już coraz młodsi. Nie wierzycie? Idźcie w piątek do kina na pierwszy lepszy slasher z USA i omiećcie wzrokiem salę. Większość widzów to grupki znajomych w wieku 14-16 lat, z obowiązkowym karmelowym popcornem i nachosami, którym pijacki cug akurat się znudził i jeden z nich rzucił: „Hej, chodźmy się pośmiać w kinie”. Mimo wszystko wybierają horror, a nie


też się przyda, chociaż mała lampka. Nawet Masterton oparł fabułę jednego z horrorów („Bezsenni”) na potrzebie zasmakowania adrenaliny. W powieści przedstawiciele tajemniczej sekty wysysali adrenalinę z nadnerczy swoich ofiar, uprzednio powodując jej gromadzenie poprzez brutalne tortury. Generalnie mili i sympatyczni ludzie, chcieli się tylko ro-

fonią, aby matka nie wpadła do pokoju i nie rozpoczęła kazania. To już tak zostaje, horror jest od początku zakazany, a więc modny. Byle był krwawy, no bo komu będzie się chciało myśleć na „Drabinie Jakubowej”, czy „Funny Games”? Po co? Nie lepiej obejrzeć sieczkę? Na premierze „Mgły” Franka Darabonta sala przepełniona była dzie… no dobra, młodzieżą. Najbardziej dramatyczne sceny, które nie tylko powinny dać do myślenia, ale również wstrząsnąć widzem (ostatnie kilka minut, wiecie o co mi chodzi), powitane były szczeniackim chichotem. Nie podobało się? No nie - bo nie było Jigsawa. Ani flaków, ani mokrej, czarnowłosej dziewczynki.

zerwać. No i my też chcemy, więc idziemy do kina na horror. Może nasza sympatia będzie się bała i wtuli się w nasze ramię? Gorzej jak boi się facet – kilka dni temu podczas kinowej projekcji „Zapowiedzi” z Nicolasem Cage’em pewien młody mężczyzna miał spore problemy z opanowaniem wrzasków. Przecież to nawet nie był horror!

Inną sprawą jest adrenalina. Przecież wszyscy lubimy ją czuć, prawda? To napędzające uczucie, kiedy faktycznie coś nam grozi i możemy wtedy osiągnąć na 100 metrów lepszy wynik niż Ato Boldon. No i bać lubią się wszyscy, pod warunkiem że na fotelu, w kapciach i ze szklanką ciepłej herbaty. Światełko

Pominę podszyte Freudem teorię na temat tego, że wyobrażenie sobie wampira to wielka tęsknota za fellatio, a Frankensteina - za gwałtem analnym. Symbolikę seksu proponuję oddzielić od naszych rozważań. Znacznie ciekawszym motywem, który pcha nas do sięgnięcia po horrory jest ciekawość. Taka zwykła, ludzka. Ta sama, która każe nam włączyć „Big Brothera”, albo lecieć do judasza, kiedy gdzieś trzasną drzwi, albo słychać szczekanie psa. Ta sama, która sprawia, że dookoła ofiary wypadku zawsze zbiera się tłumek gapiów. Ta sama, przez którą wiadomości przeładowane są informacjami wyłącznie na temat wo-

Text: Piotr Pocztarek

komedię, albo film przygodowy. Dlaczego? Bo od dziecka wpaja się nam, że horrory to czyste zło, które może jedynie wypaczyć psychikę i w efekcie zrobić nas Kemperem, Jasonem, czy innym Kubą Rozpruwaczem. Najbardziej kręci przecież zakazany owoc, więc każdy nastolatek ogląda w nocy właśnie filmy grozy, co najwyżej z przyciszoną


jen, morderstw i katastrof. Wszyscy lubią to oglądać, no dalej, przyznajcie się! No i lubimy tajemnice, więc duchy, potwory, czy kosmici będą zawsze w cenie. Ponieważ wypadki na ulicach nie zawsze zdarzają się obok nas (czasem trzeba dłuuuugo czekać na jakimś ruchliwym skrzyżowaniu, albo niebezpiecznym zakręcie), to musi nam wystarczyć lizanie lizaka przez papierek – czyli kino albo książka. Prawda jest taka, że każdy z nas sięgnął po horrory z innych pobudek. Ciężko generalizować i obstawać przy jednej teorii dla całej ludzkości. Prawdziwy powód naszej miłości do fikcyjnej grozy jest zapewne wypadkową wszystkich powyższych czynników. Głód makabry jest w nas prosty do opanowania, kiedy

się odzywa, rzucamy mu na pożarcie jakieś opasłe tomiszcze, albo celuloidową taśmę. Żaden z nas nie zabija, a przynajmniej większość się nie przyznaje. Zaryzykuję stwierdzenie, że większość znanych mi miłośników horroru, to raczej ludzie bardzo spokojni, inteligentni introwertycy, niezdolni skrzywdzić nawet muchy. Proponuję zajrzeć głęboko w swoją własną duszę i zrobić rachunek sumienia. Odpowiedzieć sobie na pytanie „czemu ja sięgam po horror?”, przypomnieć jak to wszystko się zaczęło i dlaczego zostało tak do dzisiaj. Wyniki tej wiwisekcji mogą być zaskakujące, dlatego też zapraszamy do dyskusji na ten temat na naszym Grabarzowym forum. Do grozobaczenia!




i nienawistni. & rage)

(Infamous Murderers: Maniacs filled with hatred

-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Bellona 2008 Tłumaczenie: Olga Kaczmarek Ilość stron: 374

Niech was nie zmyli mrożący krew w żyłach tytuł. „Krwawi mordercy - maniacy szaleni i nienawistni” Rodneya Castledena to nie kolejny opis makabrycznej działalności seryjnych morderców, lecz rodzaj historycznego pitavalu. Wydawca ksiązki wyszedł jednak z założenia, słusznego skądinąd, że „krwawi mordercy” brzmi znacznie efektowniej niż „niesławni”, choć takie tłumaczenie ma się nijak do oryginału („infamous”) i jest dość prymitywnym chwytem marketingowym. Osobiście jestem wyczulony na tego rodzaju manipulacje, na szczęście w tym przypadku bohaterowie książki brytyjskiego autora rzeczywiście bywają „krwawi” (choć też niesławni). Niestety, niewinna zmiana słowa w polskim tytule to nie jedyne grzechy tej ksiązki. W osłupienie wprawiły mnie wcale nie odosobnione przypadki, w którym tłumacz poprawiał daty opisanych wydarzeń. Autor książki, jak dowiadujemy się z okładki, jest fachowcem w dziedzinie historii. Dlaczego zatem popełnia kompromitujące jego rzekomą fachowość wpadki? Ale te trafiają się nie tylko Castledenowi, lecz także osobie odpowiedzialnej za korektę. Mniejsza o literówki w nazwiskach osób - gorzej, że korektor przepuścił błąd ortograficzny! Niestety nie na tym koniec potknięć. Zastanawia mnie, dlaczego np. zabójstwo Marii Stuart nie znalazło się w rozdziale o zabójstwach politycznych, a dlaczego morderstwo całej rodziny dokonane przez George’a Allena nie trafiło do rozdziału „Sprawa rodzinna”. Takich przypadków jest mnóstwo i świadczą

one o tym, że autor nie miał pomysłu na przejrzystą konstrukcję ksiązki. Można przyczepić się jeszcze do kilku innych rzeczy: kiepskiej jakości papieru czy braku bibliografii.

Text: Krzysztof Gonerski

RODNEY CASTLEDEN - Krwawi mordercy, maniacy szaleni

A jednak mimo tych niedociągnięć warto sięgnąć po dwuczęściową książkę Castledena - autentyczny katalog ludzkiej niegodziwości. Bo w istocie o tym jest jego opracowanie: o niegodziwcach okrutnie mordujących, trujących, porywających, okradających i gwałcących. Najciekawsze są jednak opisy niegodziwości popełnianej w imię prawa - o ludziach niewinnie skazanych (np. Florence Maybrick), a także opisy spraw nigdy nie rozwiązanych (np. James Hanratty). Castleden może i pomylił daty, ale styl ma gładki, przystępny, a i przypadki starannie wybrane i zapadające w pamięć (choć ograniczające się w większości do Anglii i USA). Zwłaszcza że pisało je życie. Dlatego cenny okazuje się drugi plan omawianych morderstw - obyczajowość ludzi dawnych epok oraz dywagacje Castledena odnośnie zabójstw, których sprawcy nigdy nie trafili za kratki. W „Krwawych mordercach” nie brakuje również makabrycznych momentów (okrutna śmierć zadana królowi Edwardowi II za pomocą wsadzanego w odbyt rozgrzanego pogrzebacza), lecz autora bardziej interesują procesy sądowe i egzekucje. Dlatego też opracowanie brytyjskiego historyka bardziej przypadnie do gustu miłośnikom kryminałów niż horrorów. Zamiast więc w kolejny bestseller Harlana Cobena warto zagłębić się w tę księgę ludzkiej niegodziwości i zła tkwiącego w mrokach ludzkiej duszy.

27


I SPIT ON YOUR GRAVE I SPIT ON YOUR GRAVE USA 1978 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Meir Zarchi Obsada: Camille Keaton Eron Tabor Richard Pace Anthony Nichols

X X X X

Text: Kamil „Skolmon” Skolimowski

X

28

Poznajemy historię ślicznej dziewczyny, młodej pisarki imieniem Jennifer. Nasza bohaterka postanawia poszukać weny do kolejnej powieści na totalnym odludziu. Wyjeżdża poza miasto i zaszywa się w urokliwym domku nad jeziorem, gdzie ma nadzieję znaleźć odpowiednie

inspiracje i trochę świętego spokoju. Nie zrażają jej niegroźne zaczepki miejscowych, czuje się nawet nieco adorowana. Można powiedzieć, że wręcz nieznacznie kokietuje napotkanych mężczyzn. Jennifer nie przypuszcza nawet, że tym samym prowokuje wyzwolenie w nich zwierzęcych instynktów. Dziewczyna zostaje brutalnie zaatakowana, kilkukrotnie zgwałcona i pobita. Jej gehenna zdaje się nie mieć końca, horrendum bezlitośnie przeciąga się. Z czasem zaczynamy się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby

Nurt „rape and revenge” to jedna z cięższych gałęzi bujnego gatunku, jakim jest horror. O ile oglądanie trzody półnagich nastolatków krojonych metodycznie przez zamaskowanego czubka można podciągnąć pod jakąś formę rozrywki, o tyle film, gdzie główną rolę dzierży wątek brutalnego gwałtu, to nienajlepszy typ na rozluźniający seans. Oto jeden z ciekawszych przedstawicieli tego podgatunku – „Pluję na twój grób” (posiadający także bezlitośnie sarkastyczny tytuł alternatywny: „Dzień Kobiet”).


dla niej, gdyby umarła od razu. Ale nie. Przed nami przecież druga część historii Jennifer. Część, w której wściekła dziewczyna przeprowadza krwawą zemstę, okrutnie adekwatną do tego, co jej zrobiono. Nie dziwię się, że film Meira Zarchiego nie wypłynął na szerokie wody mainstreamu. I to bynajmniej nie dlatego, że jest to produkcja słaba, o nie. To zdecydowanie jeden z konkretniejszych nokautów kina grozy końca lat 70. Problem w tym, że masowemu odbiorcy taki kawał druzgocącego kina mógł wtedy stanąć w gardle, nie mówiąc już o zgorszonej krytyce i cenzurze świszczącej w powietrzu swoimi nożyczkami. Właściwie dopiero teraz nastały czasy, kiedy to o gwałcie mówi się otwarcie - nie tylko w kinie undergroundowym. A jest to problem niewątpliwie wart praktycznie permanentnego poruszania. Kiedy czytamy o seksualnej przemocy

wobec drugiego człowieka w gazetach czy oglądamy wiadomości na ten temat, co najwyżej kręcimy głową i chwilę później odwracamy się plecami do niewygodnych i nieprzyjemnych newsów. Co innego jednak, kiedy decydujemy się na konfrontację z porządnie skręconym, nieheblowanym i szokująco jaskrawym filmem na ten temat. Obrazy takie jak „Pluję na twój grób” pozostają nie tylko twardym rozrachunkiem (vide: druga część filmu) z oprawcami kobiet z całego świata, ale także nieczułym na wyciszenie, wymykającym się moralnej cenzurze wołaniem o utrzymanie społecznej świadomości. „Pluję na twój grób” to naprawdę zamaszysty kopniak. Jeśli szukacie w horrorze czegoś więcej niż bezpodstawnej erupcji krwi i oczekujecie filmu grozy, który nie tylko szokuje, ale i zmusza do myślenia, to wiedzcie, że Zarchi nakręcił ten obraz właśnie dla Was.

29



-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Amber l992 Tłumaczenie: Danuta Górska Ilość stron: 35l

Co się stanie, kiedy jeden z najbardziej poczytnych autorów horrorów weźmie się za bary nie tylko z jedną, a z dwiema światowymi religiami? Otrzymamy jedną z najlepszych powieści grozy, horror niemal idealny, szaleńczą jazdę bez trzymanki i mnóstwo makabry w stylu gore. Graham Masterton pisał już chyba o wszystkim, ale tylko w „Rytuale” możemy prześledzić... ponowne przyjście Jezusa Chrystusa. Wprawdzie jest ono spłycone i symboliczne, a zaraz po nim następuje trochę bardziej spektakularne objawienie jednego z największych demonów w religii Voodoo... Ale może zacznijmy od początku. Charlie McLean ma nudną pracę inspektora restauracyjnego - jeździ po całych Stanach Zjednoczonych, sprawdzając i oceniając hotele i restauracje. W ostatnią podróż wybrał się ze swoim nastoletnim synem Martinem, z którym z powodu separacji z byłą żoną ma słaby kontakt. Charlie za wszelką cenę stara się nawiązać nić porozumienia z Martinem, ale każda próba przynosi odwrotne skutki. Bohater nie wie jeszcze, że jego miłość do syna, jak również miłość do samego siebie, zostanie niebawem wystawiona na ciężką próbę. Charlie i Martin przypadkiem dowiadują się o tajemniczym, niedostępnym lokalu, restauracji mieszczącej się w gotyckim, mrocznym budynku. W środku dzieją się podejrzane rzeczy, mające związek ze zniknięciem wielu osób, głównie dzieci. Restauracja staje się obsesją Charlie’ego, który za wszelką cenę postanawia zjeść tam posiłek. Nie wie jednak, że budynek jest siedzibą tajemniczej sekty Celestynów, którzy w imię

Boga przyrządzają posiłki z... samych siebie. Sekta ma na celu skonsumowanie miliona ciał, aby powtórnie sprowadzić Jezusa Chrystusa, a ostatnią ofiarą ma być nie kto inny jak Martin - syn głównego bohatera. Charlie’emu nie pozostaje nic innego jak podjąć brutalną i nierówną walkę o życie Martina.

Text: Piotr Pocztarek

GRAHAM MASTERTON - Rytuał (Ritual)

W „Rytuale” główny bohater wyjątkowo nie stawia czoła duchom, demonom czy potworom, a opętanym ludziom, którzy stanowią największe zagrożenie dla siebie i innych. Powieść ta różni się od innych horrorów Mastertona. Posiada idealnie poprowadzoną linię fabularną mroczną, przerażającą, logiczną i spójną. Od pierwszej do ostatniej strony mamy do czynienia z nieprzerwanym budowaniem napięcia, a każdą chwilę przeżywamy z Charliem, gryząc paznokcie. Zostajemy wciągnięci w świat pomieszanych religii, nieskończonego fanatyzmu i niepojętej makabry. „Rytuał” stawia przy okazji kilka istotnych pytań: Jak daleko człowiek jest w stanie posunąć się, by odzyskać to, co kocha? Kiedy kończy się religia, a zaczyna fanatyzm? Czy problem kanibalizmu dotyczy tylko zarośniętych buszem wysp na krańcu świata, czy może czaić się też za rogiem, w naszym sąsiedztwie? Powieść tę mogę z czystym sercem polecić każdemu miłośnikowi dobrego horroru, oczywiście posiadającemu mocne nerwy i żołądek. „Rytuał”, pomimo kilku mało znaczących wad, to jedna z najlepszych książek w dorobku Mastertona, posiadająca wiele atrakcyjnych zwrotów akcji, wstrząsające i mrożące krew w żyłach sceny i - co najważniejsze - satysfakcjonujący finał.

31


BOOGEYMAN 2 BOOGEYMAN 2 USA 2007 Dystrybucja: Monolith Reżyseria: Jeff Betancourt Obsada: Danielle Savre Johnny Simmons Tobin Bell Chrissy Griffith

Text: Mariusz „Orzeł” Wojteczek

X X X X X

w horrorach bywa, sam szpital nie do końca leczy swych pacjentów, a w dodatku pełne ciemnych zakamarków wnętrza kusząco oddziałują na wspomnianego Boogeymana, bo zaczyna on polowanie Przy filmie - zresztą z tej samej wytwór- na kolejnych pacjentów ośrodka. ni co jedynka - nie pracował prawie nikt z twórców części pierwszej. Zmienił się Dostajemy zatem liniową fabułę, polegaautor scenariusza, zmienił się reżyser, jącą na kolejnym eliminowaniu wszystinni są producenci (z wcześniejszej kich, którzy plącząc się po ekranie, nieprodukcji pozostał jedynie autor muzyki opatrznie zamienią kilka słów z uroczą - Joseph LoDuca). A wszystkie te zmia- pacjentką Laurą, a całość prowadzi do ny niewątpliwie działają na niekorzyść banalnego i zupełnie nie zaskakującego zakończenia. filmu. Największym problemem w przypadku „Boogeymana 2” jest jego scenariusz, napisany przez Briana Sieve. Jest to dla niego pierwsza próba w tym fachu i z całą pewnością powinna być ostatnią (niestety nie jest, bo obecnie Brian może się „pochwalić” także scenariuszem „Boogeymana 3”). Sieve serwuje nam prostą, banalną historię Laury Porter, cierpiącej na specyficzną odmianę fobii panicznie boi się legendarnego Boogeymana. Sama sobie z tym nie radzi, więc zgłasza się po pomoc do fachowców ze szpitala psychiatrycznego. I jak to

Fani scen krwawych i obrzydliwych z pewnością znajdą w tym filmie coś dla siebie (choćby scenę z robakami), ale ktoś, kto zachwycił się częścią pierwszą,

O sequelach można z całą pewnością powiedzieć jedną rzecz - zwykle się nie udają. A „Boogeyman 2” jest doskonałym tego przykładem.

32


gdzie mieliśmy tajemnicę, napięcie i ciekawe nawiązanie do mitów kulturowych USA... Cóż, jemu ciężko będzie wytrwać do jego napisów końcowych. Reżyserem jest Jeff Betancourt, który na koncie ma montaż m.in. filmów takich jak „Grudge - Klątwa” (1 i 2), „Egzorcyzmy Emily Rose” czy „Ruiny” i który zapewne poczuł się gotów do nakręcenia samodzielnie filmu grozy. Jednak jeśli montaż wychodzi Betancourtowi całkiem nieźle, to reżyseria jest dla niego z pewnością zajęciem - jak na razie - zbyt poważnym. A aktorzy? Powiem krótko - na wyżyny się nie wznoszą, bardziej odrabiają pańszczyznę w dziedzinie gry aktorskiej, ale sam film niewiele od nich wymaga. Ogólnie jest więc źle. Zwłaszcza jeśli oceniać film przez pryzmat części pierwszej (czy też oryginału). Odizolowanie małej grupy ludzi (amerykańskich nastolatków) i eliminowanie ich przez bliżej

nieokreślone zagrożenie w przypadkowej (choć często schematycznej) kolejności to pomysł eksploatowany bezlitośnie przez mniej lub bardziej poważnych twórców horroru. Niestety zwykle z marnym skutkiem. Dlatego moim najpoważniejszym zarzutem wobec „Boogeymana 2” jest brak jakiejkolwiek oryginalności. Film nie zaskakuje, bo kompletnie nie ma czym zaskoczyć. Polecać go można tylko bardzo niewybrednym. Albo bardzo wytrwałym poszukiwaczom Najgorszego Horroru Świata.

33



-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Phantom Press l99l Tłumaczenie: Anna Mackiewicz Ilość stron: l8l

Spośród wielu książek napisanych przez Guy’a N. Smitha i wydanych przez Phantom Press w latach 90-tych, powieść „Wyspa” jest niewątpliwie wyjątkowa i najdziwniejsza. Głównie dlatego, że jest to książka zaskakująco dobra. Pamiętam, że niegdyś bardzo długo zastanawiałem się czy zabrać się z lekturę, od której odstraszała koszmarna okładka, która z kolei okazuje się, że nie ma nic wspólnego z treścią utworu. Fabuła bowiem, choć niewyszukana, rzadko była eksploatowana przez autora cyklu „Kraby”. Jest to dość dziwne, bowiem w tej dziedzinie pisarz wyraźnie radzi sobie najlepiej.

nają się przenikać. Twórca „Szatańskiego pierwiosnka” postawił tym razem na klimat i nastrój grozy rezygnując na szczęście dla powieści z typowych dla siebie scen z pogranicza porno i gore. Jest to rasowy horror kojarzący się z powieściami grozy z początku XX-wieku, gdzie jeszcze nie do końca zanikła gotycka estetyka. Oczywiście, Smithowi brakuje warsztatu, by rozwinąć wszystkie wątki, wiele pomysłów jest zaledwie zarysowanych, pośpiesznie zaznaczonych, niemal jakby autor próbował zapisać wszystko nim zapomni co wymyślił. Szkoda, bowiem historia jest naprawdę intrygująca i poprowadzona wprawną ręką mogłaby przerodzić się w naprawdę wstrząsający i przerażający horror. Nie znaczy to wcale, że „Wyspa” jest powieścią złą. Owszem, potrafi straszyć, potrafi wywołać przejmujący nastrój zaszczucia i zagrożenia, niemniej nieodparcie towarzyszyło mi wrażenie, że więcej klimatu dopowiadam sobie sam, niż faktycznie jest tutaj przedstawione. Na szczęście zakończenie utworu podniosło poprzeczkę jeszcze wyżej pozbawiając mnie dylematów.

Text: Łukasz Radecki

GUY N. SMITH - Wyspa (The Island)

Akcja zawiązuje się, gdy poznajemy Franka Ingrama, wdowca, który utracił żonę w tragicznym wypadku samochodowym. Zdruzgotany mężczyzna nie potrafi poskładać swego życia i postanawia je porzucić. Sprzedaje swoją farmę i gospodarstwo i przeprowadza się na niezamieszkaną od czterdziestu lat wyspę Ulver. Kiedy dodamy do tego okolicznych mieszkańców, którzy ostrzegają Franka, przed zamieszkaniem „w tym przeklętym miejscu”, możemy się domyślić, że prawdziwy koszmar dopiero przed głównym Jeśli więc szukacie krótkiej, niewydumabohaterem. nej powieści o duchach, to możliwe, że „Wyspa” Was zaciekawi. O ile nie odSmith zaskakująco sprawnie powiązał straszy Was okładka i nazwisko autora, akcję rozgrywającą się w dwóch planach po którym sami wiecie, czego można się czasowych. Jeden przedstawia życie spodziewać. Franka na wyspie i jego walkę z rodzącymi się koszmarami, drugi opowiada P.S. historię rozgrywającą się w średniowiecz- Ulver to w języku norweskim „wilki”. Nie nej Szkocji, gdzie szalony książę Ulver wiem czemu akurat taką nazwę wybrał skazuje na wygnanie swą żonę i córki. autor, śpieszę jednak wyjaśnić, że żadW pewnym momencie oba plany zaczy- nych wilkołaków tutaj nie spotkamy.

35


Pod koniec zeszłego roku, a dokładnie w dniach 21-25 października odbyła się druga edycja Horror Festiwalu. Postanowiliśmy porozmawiać motorem napędowym festiwalu: Piotrem Mańkowskim. W rozmowie spytaliśmy od kogo wyszła inicjatywa stworzenia tego przedsięwzięcia, a także zadaliśmy kilka pytań dotyczących obu edycji Horror Festiwalu. Chcecie się dowiedzieć czegoś więcej o Piotrze? Zachęcamy do lektury!

Świetnie, że zgodziłeś się udzielić wywiadu do „Grabarza Polskiego”. Proszę, powiedz kilka słów o sobie. 36 lat, miłośnik filmów, książek, gier komputerowych, fotografii, Warszawy, teorii spiskowych, starożytnych cywilizacji i wielu innych rzeczy. Z wykształcenia dziennikarz. Przejdźmy teraz do Festiwalu Horroru. Kto wpadł na tak fajny pomysł, aby zrobić coś takiego w Polsce? O tym gatunku zwykło się mawiać, że to nisza filmowa. W latach 90. może i tak mawiano, ale od co najmniej dekady horror zmartwychwstał niczym Feniks z popiołów. Można oczywiście dyskutować o jakości powstających obecnie produkcji, ale pod względem ilościowym mamy do czynienia z zalewem zarówno produkcji głównego nurtu, jak i kina klasy B. Widać to zwłaszcza po amerykańskim boxoffisie, w którym zupełnie niedawno namieszał nowy „Piątek trzy-


W 2007 roku mieliśmy pierwszą edycję tego sporego przedsięwzięcia. Głównym założeniem festiwalu było pokazanie filmów, których jeszcze nikt w Polsce nie pokazywał. Tyle, że skupiono się głównie na produkcjach z USA i Azji... No i obejrzał je tłum ludzi. Kilka z pokazywanych wówczas tytułów, na czele z „Krzesłem diabła” nie zobaczyliśmy już w kinach ani nawet w obiegu DVD. Uzyskiwanie praw do filmów w sytuacji, gdy jesteś nieznany na rynku wymaga sporej gimnastyki, tak że poza „Ghost Train”, który był częścią umowy licencyjnej i „Nocą żywych trupów 3” będącej pierwszym w Polsce pokazem horroru w technologii 3D – i to był powód, dla którego został włączony do programu mieliśmy do czynienia z solidną grozą. Nawiasem mówiąc, projekcja „Nocy żywych trupów 3D” cieszyła się ogromną popularnością.

człowiekiem, poza tym, że będzie mógł się spotkać z trójką fanów, którzy kojarzyli jego twórczość praktycznie wówczas nieznaną w naszym kraju? Poza tym warto mieć świadomość faktu, że w cywilizowanym świecie zapraszając gościa na daną imprezę trzeba pokryć wszelkie koszty z tym związane. W zeszłym roku mieliśmy przypadek producenta jednego z filmów, który gorąco zgłaszał swój akces, tyle że chciał przyjechać… z żoną na cały tydzień. Miał m.in. w planach wizytę w Łodzi, skąd wywodzili się jego przodkowie. Tak więc – goście jak najbardziej, gdy tylko festiwal się rozrośnie i zwiększy się jego budżet.

Rozmawiał: Sebastian Drabik

nastego”. Na pomysł zrobienia w Polsce festiwalu horroru wpadło równolegle kilka osób, które odbyły spotkanie w Multikinie i uznały, że warto by coś takiego zrobić. Zielone światło na przyklepanie tego projektu dały wyniki kasowe maratonów „Piły”. Okazało się, że frekwencja jest porównywalna z „Władcą Pierścieni”.

Zwycięzcą pierwszego festiwalu okazał się właśnie film Masona „Krzesło diabła”. Czy według Ciebie również ten film zasłużył sobie na Złotą Czaszkę? Czy miałeś innego faworyta? Tak, najbardziej podobało mi się właśnie „Krzesło diabła”. To było coś nowego w tym skostniałym fabularnie gatunku. Oto zwraca się do nas zza kadru psychopata, opisując otaczający go świat. Robi to w sposób barwny, zwracając się tekstami w stylu „No i co świry, macie teraz coś w stylu waszego ulubionego „Hellraisera”. W końcu nie wiemy czy to świat dookoła niego zbzikował, czy nasz szanowny bohater tak dobrze się maskuje? Facet, który go zagrał, bywał na planach u Woody’ego Allena czy Guya Ritchiego, już samą swoją twarzą może spowodować wybuch śmiechu. To oraz świadom reguł gatunku scenariusz wystarczyło, żeby powstał przebój.

Pierwszy, jak i kolejny festiwal odbywa się w największych miastach w Polsce. Czy nie lepszym pomysłem byłoby skupić się na jednym mieście i dodatkowo zaostrzyć apetyt fanów zaproszeniem jakiejś ciekawej osoby? Na pierwszym festiwalu aż prosi- Trzeba przyznać, że program drugiej ło się, aby zaprosić Adama Masona! edycji był początkowo bardzo dobry! Tylko dlaczego wyleciało kilka pewAdam Mason sam chciał przyjechać pod- niaków, takich jak: „The Abandoned” czas pierwszego Horrorfestiwalu, tyle Nacho Cerdy, Jack Brooks: Monster że powstał problem – co zrobić z tym Slayer” Jona Knautza i „Blood River”

37


Adama Masona – zwycięzcy pierwszego festiwalu? Z pewnością te filmy przyciągnęłyby więcej ludzi na festiwal. Zauważ, że wszystkie trzy tytuły były w gestii tego samego dystrybutora. Jak się okazało, były problemy z prawami autorskimi do każdego z nich i choć mieliśmy kopie, nie mogliśmy ich pokazać. Obejrzałem wszystkie trzy filmy i „The Abandoned” porównałbym do robionych na poważnie gotyckich horrorów brytyjskich. Nakręcony w błękitach i szarości film, ze świetną rolą głównej bohaterki. „Jack Brooks” to pełna lateksu i pianki uczta w stylu amerykańskich produkcji z lat 80. Rozczarował mnie za to lekko „Blood River”, bo po Masonie spodziewałem się czegoś więcej, a tymczasem film za bardzo małpował klasycznego już „Dust Devila”. Zwróć uwagę na to, że IMDB podaje rok produkcji tego filmu jako 2009, co sporo wyjaśnia. Film był gotowy jesienią zeszłego roku, tylko okazało się, że jest problem z dźwiękiem i odgórnym nakazem wstrzymano jego dystrybucję na całym świecie. Zdjęto go nam z grafiku dosłownie na tydzień przed festiwalem. Łącznie cztery filmy zaklepane w umowach musieliśmy w bardzo krótkim czasie wymienić na inne. Filmy z pierwszego i drugiego festiwalu były wyświetlane z nośnika dvd (prócz „Piły V”). Odbiło się to znacząco na jakości obrazu i dźwięku. Czy nie udało się zorganizować filmy na taśmie 35mm i wyświetlać po kolei w poszczególnych miastach festiwalu? Nie ma takiej możliwości. Festiwal odbywa się równolegle we wszystkich miastach – takie jest założenie i ma to swoje znaczenie w rozmowach z dystrybutorami. Trzeba by zdobyć wówczas 13

kopii 35mm, a jest to tak samo prawdopodobne jak to, że blondynka z wielkim biustem dożyje do napisów końcowych w slasherze. W drugim festiwalu zwyciężył „Stuck” Stuarta Gordona. Czy to była według Ciebie nagroda zasłużona? Tak. Podobnie jak wcześniej „Krzesło diabła”. Horrorfestiwal dał unikalną możliwość zobaczenia w Polsce tego filmu. Było nie było, to dzieło twórcy „Re-Animatora”. Jestem fanem tego człowieka i podziwiam jego przemianę od czasu „King of the Ants”, „Edmonda”, no i „Stucka”. Z undergroundowego kina przeszedł niemalże do pierwszej ligi. Kręci filmy z pogranicza horroru i czarnej komedii, ale uważny widz dostrzeże odwołania do czasów, gdy robił krwawe uczty. Na przykład scena zabicia Murzyna skojarzyła mi się z Kenem Foree z „From Beyond” tegoż samego reżysera. Moje obawy co do tego, że największym sukcesem drugiego Festiwalu Horroru będzie „Piła V” okazały się prorocze. Jak myślisz, dlaczego widzom w Polsce nie znudziły się jeszcze przygody z tą serią? Szczerze mówiąc, nie rozumiem ogólnoświatowego sukcesu tej serii, ale przyjmuję go do wiadomości. To filmy w stylu tego, co robi Roth, pokazujące całkowicie irracjonalnych bohaterów. Na własny użytek nazywam ten nurt relacjami z gabinetu tortur. Możesz uchylić rąbka tajemnicy na temat tegorocznego festiwalu? Macie już zaklepany jakiś film? Obiecaj nam jedno: że lista, którą oficjalnie pokażecie będzie ostateczną i już nic z niej nie zostanie usunięte! Nie ma chyba


nic gorszego jak pokazanie wyśmienitego dania, a następnie zastąpienie go kotletem z psa zmielonego z budą. Na razie nie ma jeszcze konkretów poza tym, że festiwal odbędzie się jak zwykle w okolicach Halloween. W kwietniu jadę do Brukseli na tamtejszy festiwal, żeby zrobić rozpoznanie, co się święci w branży i co może nas interesować. Ciekawostka – tamtejsi organizatorzy, robiąc największą tego typu imprezę w Europie, skleili i ujawnili program dopiero na dwa tygodnie przed początkiem festiwalu! Jesteś fanem filmów grozy, zatem musisz mieć ulubione filmy z tego gatunku.

Twórczość jakiego reżysera jest Ci najbliższa? Oprócz takich oczywistych nazwisk jak Jackson, Carpenter czy Raimi, bardzo lubię również filmy Rogera Cormana, Davida Cronenberga albo Franka Henenlottera. Ten ostatni człowiek po przeszło 15 latach przerwy nakręcił nowy film, którego kopia właśnie do mnie frunie. Lubię „Piątki trzynastego”, wszystkie te „Żaby”, „Ślimaki” i inne niepozorne produkcje z lat 70 i 80. które oglądając dzisiaj człowiek tarza się ze śmiechu zamiast się bać. Obejrzałem dużo kina brytyjskiego – prawie wszystkie filmy wyprodukowane przez Hammera, a także produkcje Amicusa, Tigonu i innych wytwórni. Strasznie lubię takie tytuły z tamtej szkoły, takie jak „Craze” z niezawodnym Jackiem Palance czy ”Die Screaming Marianne” z niesamowitą Susan George. Wydaje mi się, że może je docenić jedynie fan, dla którego oglądanie takiej ramotki z grającym jak zwykle na poważniej Christopherem Lee to przyjemna wycieczka na znane terytorium. Dosłownie tym wywiadem przerwałeś mi projekcję „Leprechauna 3”. W pakiecie są jeszcze część czwarta dziejąca się w kosmosie oraz piąta, której nigdy nie widziałem, rozgrywająca się z tego co się domyślam w środowisku gangsterskim. Odpoczywam podczas takich projekcji, wzdychając za starymi dobrymi czasami. A z bieżących rzeczy? W XXI wieku widziałem tylko kilka horrorów, które rzuciły mnie na kolana. Największe wrażenie swą głębią i mądrością zrobiła na mnie „Przepowiednia” Marka Pellingtona, które zadziałało na mnie jak obejrzane w dzieciństwie „Nie oglądaj się teraz”. Ot, taki film, który zapamiętujesz na całe życie.

Horrory zacząłem na dobre oglądać na początku lat 90. Pamiętacie tamte czasy – lokalne wypożyczalnie wideo, w których na krótkiej półce z horrorem dominowały twórczo przetłumaczone „Mordercze kuleczki”, „Blob zabójca”, „Diabelski nieboszczyk” czy „Martwica mózgu”, reklamowana zabójczym hasłem „Horror roku – przebił Candymana i Kleszcze”. W Warszawie mekką fanów grozy była wypożyczalnia Digital naprzeciw Muzeum Wojska Polskiego. Na górnym poziomie podział był prosty – z prawej porno, z lewej horror. Tam właśnie dopadłem wiele klasyków z „Omenem” na czele, wcześniej stołowałem się również w pionierskiej wypożyczalni ITI na ulicy Kruczej, gdzie zaliczyłem najstraszliwszą projekcję dzieciństwa, czyli „Psychozę”. To były czasy, gdy takie horrory jak „Wiklinowy koszyk” nadawał pół piracki Top Canal. Parę lat później ruszył RTL7, na dzień dobry wyświetlając „Doktora Chichota”, który stał się jednym z moich faworytów wszech czasów. Z tamtych lat W jakim kraju kręci się według Ciebie pozostały największe fascynacje. najlepsze filmy z gatunku grozy?


W Ameryce. Hardcorowi fani pewnie powiedzieliby, że we Włoszech, ze względu na Fulciego i Argento, ale czy oglądając zoomy tego pierwszego w „Manhattan Baby” albo próbując wgłębić się w idiotyzm fabuły „Deep Red”, można ich traktować w pełni poważnie? To twórcy potrafiący tworzyć urzekające obrazy, czasem całe sceny, ale nie filmy. Jeśli chodzi o fabułę, wczuwanie się w nią, mało co jest mi w stanie zapewnić takie przeżycia jak choćby projekcja „Mgły”. Tej starej wersji, w której można się delektować każdą sceną, przesiąkniętą obecnością pradawnych mocy zła. Sceny, w których nieświadomi inwazji zła ludzie bawią się hucznie, to dla mnie esencja horroru, coś na co czekam. Gdy pojawiają się panowie o błyszczących oczach, odbieram to jako mrugnięcie Carpentera. „No dobra, musiałem ich w końcu pokazać” i bawię się dalej, uśmiechając się pod nosem. Za najbardziej inteligentnego, świadomego reżysera horrorów uważam Wesa Cravena. Wystarczy posłuchać kilku jego wypowiedzi, żeby zrozumieć, jak to możliwe, że udało mu się dwa razy z dna powracać na szczyt mainstreamu – co w historii nie udało się żadnemu innemu twórcy z tej branży. Które lata dla horroru były najlepsze i najbardziej odkrywcze? Każda książka analizująca historię horroru powie ci, że przełom lat 60. i 70. Wówczas horror rozprzestrzenił się na płaszczyźnie międzynarodowej. Włochy, Francja, Hiszpania, Daleki Wschód, nowatorskie horrory w Ameryce – powstawało tego mnóstwo i w większości były to interesujące produkcje. Kolejna dekada według tych samych krytyków odznaczała się „degeneracją gatunku”, powstaniem wielu parodii i hybryd. Ale

cóż zrobić, że były to pierwsze horrory, które oglądałem i zachowałem do nich sentyment? „Skowyt” zaliczyłem w kinie! Warszawski Iluzjon sprowadził kopię, która z tego co pamiętam, miała czeskie napisy, ale co tam – w latach osiemdziesiątych zobaczenie pokazanej bez cięć sceny transformacji człowieka w wilkołaka było czymś niesamowitym. Co sądzisz o obecnie kręconych horrorach? Nie sądzisz, że twórcy idą na łatwiznę pokazując coraz to bardziej wymyślne uśmiercanie swoich ofiar? Jeszcze większą łatwizną jest ta gigantyczna lawina remake’ów, jaka zalała rynek w ostatnich kilku latach. Z czasów gdy prenumerowałem Fangorię, czytając relację z jakiegoś planu filmowego, zrozumiałem jak to działa. Dzieje się to mniej więcej tak, że w poniedziałek w gabinecie hollywoodzkiej szychy zbiera się grupa osób i sprawdza weekendowe wyniki jakie miał wchodzący właśnie na ekrany horror. Zarobił w debiucie powyżej 20 mln? Jeśli tak, to przyklepujemy produkcję kolejnego remake, bo to sprawdzone. „Mgła” została zatwierdzona w poniedziałek, w którym okazało się, że wyprodukowana przez Raimiego „Klątwa” rozbiła bank. Z kolei budżet Romero na „Ziemię żywych trupów” obcięto po wtopie już nie pamiętam którego tytułu. Dodatkowo rzucono go na lato, na starcie z produkcjami typu „Batman początek”, przez co pechowiec przepadł i został zmuszony do opuszczenia mainstreamu, w którym na moment się znalazł. Niemal wszystko to co widzimy jest wynikiem finansowych słupków. Tak jak uznano, że dobra komedia romantyczna nie może się obejść bez gwiazdy pokroju Meg Ryan, tak samo nie tylko zresztą w Hollywood panuje przekonanie, że horror to gra schematów, a co


lepiej nie schlebia tej tendencji jak ich powielanie? Najłatwiej poprzez robienie remake’ów. Przyszłe książki będą to wskazywać jako arcyciekawe zjawisko. W żadnym innym gatunku nie oglądamy takiej ilości remake’ów. Jest jeszcze drugi trend – pokazywania w produkcjach niskobudżetowych, ale wpuszczanych do multipleksów, rzeczy zarezerwowanych wcześniej dla produkcji przeznaczonych tylko na wideo. Eli Roth testował to w „Hostelach”, jego tropem poszli inni. Za psie pieniądze kręcą rzeźnię, która wystarczy, że zarobi w USA 20 mln dolarów, a już zapalone zostaje zielone światło na realizację jej sequela. Zapewne nie masz teraz za dużo czasu jak kiedyś, ale pewnie od czasu do czasu coś czytasz. Czy również jest to groza? Masz ulubionych pisarzy? Czytam dużo, ale akurat beletrystyki ostatnio prawie wcale. Głównie książki podróżnicze, historyczne, różnorakie leksykony. Z pisarzy grozy moim numerem jeden był zawsze Stephen King. Często z horrorowymi upodobaniami filmowymi idzie w parze mocna muzyka? Jak jest u Ciebie. Czego lubisz słuchać? Od lat moi ulubieni wykonawcy wciąż pozostają tacy sami: Alan Parsons Project, Jacques Brel, The Smiths, solowy Morrissey, Dalida. Muzyka ma uspokajać i dawać do myślenia, a nie denerwować, dlatego nie przepadam za ostrym graniem, które czasem pojawia się też w horrorach. Zgodzisz się chyba, że końcówka „Phenomena” w której ganianiu się po trawie towarzyszy rzępolenie bodaj Iron Maiden, to czysty koszmar?

Widać, że horror wiele dla Ciebie znaczy, w przeszłości pisałeś pracę magisterską związaną z horrorem. Również teraz groza nie została odstawiona przez Ciebie na bok. Nie masz jej czasami dość? Trzeba pojechać na festiwal do Brukseli, żeby zobaczyć jak wyglądają prawdziwi fani grozy, przychodzący na projekcje niczym do kościoła. Skóry, tatuaże, długie włosy, kolczyki w różnych miejscach twarzy, do tego nieszczególny zapach. Siedzą i biją rzęsiste brawa nawet i Uwe Bollowi. Takie towarzystwo średnio mnie pasjonuje. Z horrorem jest tak jak z grami komputerowymi – jeśli dawkuje się go w odpowiednich porcjach, wszystko jest w porządku. Jeśli pójdzie się za daleko, można stracić kontakt z rzeczywistością. Dlatego zawsze powtarzam, że moim zdaniem horror powinien być skokiem w inną rzeczywistość, popatrzeniem przez dziurkę od klucza na pobudzające wyobraźnię rzeczy, ale niczym więcej. Poznawanie świata jest ciekawsze niż debatowanie nad długością noża Michaela Myersa. Poczułem to właśnie po skończeniu pisania pracy magisterskiej i przeczytaniu iluś tam zachodnich książek na temat horroru. Czy chce mi się wnikać jeszcze głębiej w tę materię? Chyba nie. Dyskutować czy Myers był impotentem, czy tylko zakompleksionym abnegatem? Tym bardziej nie, a przecież ludzie piszą o tym ksiązki, taka choćby pani Carol J. Clover i jej „Men, Women and Chainsaws”, którą uznałem za szczyt akademickiego debilizmu. Wystarczy, że dwa, trzy razy w tygodniu obejrzę opowieść o kolejnych wariatach pchających się w objęcia Nieznanego i to wystarczy jeśli chodzi o moje bieżące horrorowe potrzeby. To uczciwa dieta.



Wydawca: W.A.B. 2009 Tłumaczenie: Agnieszka Walulik Ilość stron: 272

Autorka „Czarnej księgi sekretów” F.E. Higgins urodziła się w Londynie, a obecnie mieszka i pisze w Irlandii. Chociaż wspomniana książka jest jej debiutem, zyskała uznanie czytelników zaraz po premierze, a niedługo później stała się bestsellerem.

Niezwykle ważne miejsce zajmują w książce najistotniejsze wartości - prawda i wolność. Te dwa elementy odgrywają decydującą rolę w życiu bohaterów. Tajemnice skrywane przez mieszkańców ciążą na nich tylko do momentu zapisania ich w czarnej księdze. Pozostawiając seGłówny bohater - Ludlow Fitch - to mło- krety na jej kartach, zyskują spokój sudy chłopak, od najwcześniejszych lat mienia. zmuszany przez rodziców do kradzieży. Kiedy opiekunowie w końcu wpadają na Oklaski autorce należą się również za makabryczny pomysł sprzedaży jego odpowiednie porcjowanie akcji - czytelzębów, zdesperowany Ludlow ucieka nik nie jest w stanie przewidzieć, jak poz domu. Udaje mu się dotrzeć do pewnej toczą się losy bohaterów. Nie podobała wioski, gdzie trafia pod opiekę Joe’ego mi się natomiast maniera tłumaczenia Zabbidou, właściciela lombardu, w któ- wszystkich, nawet - wydawałoby się rym można znaleźć praktycznie wszyst- - oczywistych rzeczy. „Uzdatnianie” poko. Jednak prowadzenie interesu to nie wieści dla każdego odbiorcy nie zawsze jedyne zajęcie Joe’ego. Skupuje on rów- daje pożądany efekt, i tak było akurat nież ludzkie tajemnice. Jako że Ludlow w moim przypadku. Czytelników, którzy prócz umiejętności opróżniania cudzych oczekują grozy, muszę jednak zmartwić kieszeni opanował też sztukę pisania, - nie ma jej u Higgins zbyt wiele. jemu przypada spisywanie wyznań mieszkańców wioski. Chłopak nie może Debiut autorki uznaję za udany, a kilka uwierzyć, że tak niewielka wioska kryje małych minusów większość czytelników w sobie aż tyle mrocznych sekretów... uzna z pewnością za nieistotne. Warto tutaj zaznaczyć, że „Czarna księga seNiewątpliwie olbrzymią zaletą powie- kretów” zyskała uznanie w oczach krytyści jest plejada barwnych postaci. Od ków i była nominowana do Waterstone’s głównych bohaterów: Ludlowa Fitcha Children’s Book Prize, była także książi Joe’ego Zabbidou, okrutnego Jeremia- ką tygodnia w „The Sunday Times”. sza Ratcheta, do bohaterów drugiego Z pełnym przekonaniem sięgnę po koplanu wszyscy są doskonale zarysowani, lejną książkę tej ciekawej autorki. Zatem interesujący i - co chyba najistotniejsze - jeżeli masz ochotę na opowieść w baśnie pozostawiają czytelnika obojętnym. niowym klimacie z domieszką fantastyki, Bogata wyobraźnia i lekka ręka autorki delikatnie doprawianej grozą, nie pozosprawiły, że powieść czyta się szybko staje Ci nic innego jak sięgnąć po „Czari z zapartym tchem. ną księgę sekretów”.

Text: Sebastian Drabik

of Secrets ) F.E. HIGGINS - Czarna księga sekretów (The Black Book -------------------------------------- Ocena: 5/6

43


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Michał Galczak Ostatni obraz Vittorio Abattiego OSOBY: VITTORIO ABATTI – uznany niegdyś malarz świętych, portrecista; także całkiem niezły skrzypek, serdeczny przyjaciel florenckiego kardynała Salvestriniego FRANCESCO DI TORILLO – młody, obiecujący malarz samouk Wnętrze pracowni malarskiej – całkiem przestronny pokój na pierwszym piętrze kamienicy, położonej przy placu pełniącym rolę miejscowego rynku. Pod ścianami poustawiane są ukończone obrazy, DI TORILLO właśnie stawia przy sztaludze nowe podobrazie. Blejtram jest zdecydowanie zbyt duży, by udźwignęła go sztaluga. Artysta odsuwa się do tyłu i przygląda się białemu płótnu, które niebawem ma zamiar zapełnić malunkami. Z uznaniem kiwa głową, wyraźnie zadowolony z perspektywy kolejnego obrazu. Podchodzi do balkonu i otwiera drzwi na oścież, wpuszczając do pomieszczenia świeże powietrze, a wraz z nim uliczny gwar. Oddycha głęboko, po czym udaje się do stolika z farbami i zaczyna przygotowywać paletę. Po chwili rozlega się pukanie do drzwi pracowni artysty. Przybysz, nie czekając na odpowiedź, wkracza do pomieszczenia. Zamyka drzwi z hukiem i zdecydowanym krokiem podchodzi do młodego malarza. VITTORIO ABATTI z oburzeniem w głosie Łotrze! Kanalio! FRANCESCO DI TORILLO zaskoczony Vittorio... VITTORIO ABATTI Milcz! Zamilcz! Nic nie mów! Wystraszony DI TORILLO odstawia słoiczek z białą farbą i cofa się powoli w stronę ściany, wycierając dłonie w poplamiony fartuch. VITTORIO ABATTI oskarżycielskim tonem, wskazując palcem na DI TORILLO To twoja wina!

44


[ Michał Galczak - Ostatni obraz Vittorio Abattiego ]

FRANCESCO DI TORILLO Moja? VITTORIO ABATTI Tak, twoja! FRANCESCO DI TORILLO Moja wina? A cóż ja takiego... VITTORIO ABATTI w szale wymachując rękoma Jeszcze śmiesz pytać? ABATTI policzkuje zlęknionego malarza. DI TORILLO chwyta się za uderzony policzek. VITTORIO ABATTI przez zaciśnięte zęby Bezczelny sukinsynu! Powiedz coś zrobił, żeby dostać to zlecenie? Ponownie, tym razem znacznie mocniej, uderza FRANCESCO w twarz. VITTORIO ABATTI No mów! Cóżeś takiego zrobił, że hrabina wybrała właśnie ciebie? FRANCESCO DI TORILLO zasłaniając się przed ewentualnymi kolejnymi ciosami O czym mówisz? Co niby miałem zrobić? VITTORIO ABATTI pogardliwie Z pewnością nie mogłeś zrobić wiele. Przynajmniej nie w kategoriach uczciwych i szanowanych ludzi! Taki mydłek jak ty mógł co najwyżej uwieść tę nieszczęsną kobietę... FRANCESCO DI TORILLO ze zdziwieniem Uwieść?

45


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

VITTORIO ABATTI z dezaprobatą kręcąc głową To poniżej godności, Francesco... Poniżej godności młodego, szanującego się człowieka. Jeszcze jakoś zrozumiałbym, gdybyś próbował oczarować którąś z młodszych wdów... Ale hrabina? Mogłaby być twoją babką! FRANCESCO DI TORILLO oburzony Konfabulujesz! VITTORIO ucisza go ciosem w policzek, potem drugim. VITTORIO ABATTI upominającym tonem Miałeś milczeć... Podchodzi do czystego płótna i przesuwa po nim palcami. VITTORIO ABATTI Całkiem nieźle się tutaj urządziłeś, Francesco. Rozgląda się dookoła i kiwa głową. VITTORIO ABATTI Zdecydowanie ponad możliwości zwyczajnego pacykarza. Nie powiesz mi chyba, żeś dorobił się tego, malując swoje... obrazy... Ostatnie słowo VITTORIO wymawia z obrzydzeniem. FRANCESCO DI TORILLO O czym ty... VITTORIO ABATTI groźnie Milcz! Powraca do inspekcji pracowni DI TORILLO. Dotyka kołdry na całkiem sporym łożu, otwiera drzwi szafy z garderobą malarza.

46


[ Michał Galczak - Ostatni obraz Vittorio Abattiego ]

VITTORIO ABATTI przeglądając ubrania Powiedz, Francesco, jesteś młody, przystojny... FRANCESCO DI TORILLO kręci głową Nie rozumiem... VITTORIO ABATTI uśmiecha się sam do siebie. VITTORIO ABATTI Rozumiesz. Na pewno rozumiesz. FRANCESCO DI TORILLO Nie. VITTORIO ABATTI Powiedz szczerze, dorabiasz sobie na ulicy, prawda? FRANCESCO DI TORILLO milczy. Mruży oczy i marszczy brwi. Wygląda, jakby słowa Vittorio zostały wypowiedziane w jakimś dziwacznym, obcym języku. VITTORIO ABATTI odwraca się twarzą do Francesco. VITTORIO ABATTI Sprzedajesz się, prawda? Wystawiasz swój chudy, zgrabny tyłek w ciemnych uliczkach każdemu, kto zapłaci. Bierzesz do ust wszystko, co ci podsuną, byle poprzedzone było monetą wędrującą do twojej dłoni... FRANCESCO DI TORILLO niemal bezgłośnie Oszalałeś... VITTORIO zanosi się śmiechem. VITTORIO ABATTI Nie wyobrażam sobie jednak, w jaki sposób mogłeś dogodzić hrabinie! Przecież ta starucha ledwo się trzyma na nogach! Żeby nie rozminąć się z prawdą, trzeba powiedzieć, że jedną z nich jest już na tamtym świecie...

47


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

FRANCESCO DI TORILLO potrząsa głową, jakby odganiał niechciany sen. Zbiera w sobie odwagę i rusza w stronę VITTORIO. FRANCESCO DI TORILLO oschle Po coś tu przyszedł? VITTORIO ABATTI wciąż jeszcze rozbawiony Dowiedzieć się... FRANCESCO DI TORILLO Czego? Mów, a ja ci odpowiem. VITTORIO ABATTI Doprawdy? FRANCESCO DI TORILLO drżącym głosem Tak! Odpowiem, a ty pójdziesz precz, zaspokoiwszy ciekawość! Twarz VITTORIO w jednej sekundzie zmienia się, powraca na nią grymas wściekłości. Doskakuje do malarza i chwyta go za koszulę. Potrząsa kilka razy. Przestraszony FRANCESCO poddaje się temu szarpaniu bezwolnie, jak marionetka. VITTORIO zbliża twarz do twarzy DI TORILLO. VITTORIO ABATTI warcząc Chcę, żebyś mi powiedział, jakim cudem to właśnie ty masz sportretować rodzinę hrabiny... FRANCESCO DI TORILLO Po prostu... VITTORIO odpycha go i wymierza kolejny policzek. VITTORIO ABATTI Po prostu? Beztalencia nie dostają tak ważnych i lukratywnych zamówień! A już na pewno nie takie beztalencia jak ty!

48


[ Michał Galczak - Ostatni obraz Vittorio Abattiego ]

FRANCESCO DI TORILLO zebrawszy się na odwagę Cóż, widocznie hrabina ma o mnie odmienne zdanie. Widać nie uważa mnie za beztalencie! VITTORIO zaciska dłonie w pięści. VITTORIO ABATTI Te obrazy powinien malować prawdziwy artysta. Ktoś, kto nie wciśnie niedowidzącej staruszce tandety i nie zainkasuje za to ciężkiej sakiewki! Powinienem je malować ja! FRANCESCO DI TORILLO olśniony Więc o to tak naprawdę chodzi! VITTORIO bierze zamach, ale FRANCESCO przytrzymuje jego rękę. FRANCESCO DI TORILLO Zazdrościsz! Jakie to... zabawne! VITTORIO ze złości purpurowieje na twarzy. FRANCESCO DI TORILLO sarkastycznie Wielki, uznany malarz Vittorio Abatti zazdrości małemu żuczkowi Francesco Di Torillo zlecenia na kilka marnych portretów! Zazdrości czterech obrazów i dwudziestu franków! VITTORIO ABATTI zgrzyta zębami Zamilcz, Francesco! FRANCESCO DI TORILLO zniesmaczony Jakie to niskie... VITTORIO ABATTI Zamilcz.

49


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

FRANCESCO DI TORILLO Tak bardzo niskie. Szkoda, Vittorio, wielka szkoda! Miałem cię za wielkiego artystę. Podziwiałem twoje obrazy wiszące w pięknych pozłacanych ramach, zachwycałem się freskami, któreś zrobił na ścianach i sklepieniach katedry. Za ostatnie grosze kupowałem twoje szkice... VITTORIO ABATTI zaciekawiony Moje szkice? FRANCESCO DI TORILLO Nic o tym nie wiedziałeś? Twoi uczniowie podbierali je z pracowni, a potem odsprzedawali takim jak ja – samoukom... VITTORIO ABATTI podchodzi do stolika z farbami i podnosi z niego pędzel. Ze złością łamie go na pół, a następnie rzuca FRANCESCO pod nogi. VITTORIO ABATTI Zrezygnuj z tego zlecenia, Francesco. Oddaj je mnie! FRANCESCO DI TORILLO hardo Nie. Jest moje. VITTORIO zaciska mocno zęby. Powoli, z pochyloną głową podchodzi do FRANCESCA. Zatrzymuje się bardzo blisko niego. Twarz VITTORIO jest czerwona od gniewu. VITTORIO ABATTI pokazując na balkon Widzisz te drzwi, Francesco? FRANCESCO DI TORILLO spogląda w stronę drzwi balkonowych i wzrusza ramionami. VITTORIO ABATTI Widzisz balkon? FRANCESCO DI TORILLO Widzę, przecież to mój balkon i nie rozumiem doprawdy, dlaczego...

50


[ Michał Galczak - Ostatni obraz Vittorio Abattiego ]

VITTORIO ABATTI wchodząc w słowo młodemu malarzowi Masz mi oddać zlecenie od hrabiny. Jeśli tego nie zrobisz, wyjdę na twój balkon i oznajmię wszystkim całą prawdę o tobie! DI TORILLO uśmiecha się kpiąco. VITTORIO ABATTI Nie wierzysz... FRANCESCO DI TORILLO A co niby miałbyś im powiedzieć? VITTORIO bezceremonialnie odpycha na bok Di Torillo, rusza w stronę balkonu. VITTORIO ABATTI rzucając za siebie Powiem to głośno, wykrzyczę ludziom prawdę. Niech wiedzą, kogo mijają na ulicy! Rozgarnia zasłony i wychodzi na balkon. Przez krótką chwilę przygląda się tłumowi, ukradkiem zerka na DI TORILLO. VITTORIO ABATTI krzyczy do tłumu, pokazując na stojącego za nim malarza Ludzie! Oto człek prawdziwie upadły! Bez krzty godności i wstydu! Spójrzcie na niego, bo stoi tu przed wami! Zaciekawieni przechodnie powoli zaczynają zbierać się pod balkonem mieszkania DI TORILLO. VITTORIO uśmiecha się pod nosem, zaciera dłonie, wymownie patrząc w stronę młodego malarza. VITTORIO ABATTI wyciągając ramiona w stronę zbiegowiska Przypatrzcie się dobrze! O dziwo, ten pożal się Boże malarzyna nie ucieka i nie kryje się przed ludzkimi spojrzeniami, jako winien! Łapie FRANCESCO za kaftan i wyciąga go na balkon.

51


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

VITTORIO ABATTI Patrzcie! Patrzcie, bo stoi przed wami kuriozum. Zrodzony z chromej ladacznicy i cuchnącego gnojem przygłupa. Samozwańczy artysta, a w istocie zupełne beztalencie. I on, ta pomyłka natury, obraza cnoty i gatunku ludzkiego, śmie nazywać siebie samego malarzem! Veto! To nie sztuka, a rynsztok! Plugawe pociągnięcia pędzlem. Gorszące obrazy, które wyszły spod jego dłoni, to czyste bluźnierstwo. FRANCESCO kręci głową, przez zbiegowisko przechodzi pomruk dezaprobaty dla jego osoby. VITTORIO ABATTI Powiadam wam, że to beztalencie. Prostej wprawki nie potrafi namalować, a trywialny frottage to dla niego nieosiągalne wyżyny! FRANCESCO spogląda na niego zdziwiony. FRANCESCO DI TORILLO z oburzeniem Co ty pleciesz? VITTORIO ABATTI krzyczy do tłumu, ignorując malarza Bez wstydu prezentuje oczom widza nagie łona i członki wstydliwe, ludzi w lubieżne konfiguracje układając! Ludzie zebrani pod balkonem DI TORILLO zaczynają coraz głośniej pokrzykiwać. VITTORIO uśmiecha się z zadowoleniem. VITTORIO ABATTI Bohomazy, które spod jego pędzla wychodzą, kalają sztukę! Gorszą zamysłem samym! FRANCESCO DI TORILLO O czym ty mówisz? VITTORIO ABATTI O czym mówię? A choćby o tym kiczu, któryś ośmielił się w bramie oczom przechodniów, zacnych i prawych mieszkańców tego miasta okazać! O tym obrazie mówię, przed którym matki strwożonym dzieciom oczy zasłaniały, a dziewczę-

52


[ Michał Galczak - Ostatni obraz Vittorio Abattiego ]

ta młode oblane rumieńcem głowy odwracały, bo to, coś na płótnie zamieścił, w każden sposób gorszyło. Postacie wszystkie w negliżu, bez odzienia, a bezwstydnie dokazujące drogą sodomii! Z głębi tłumu rechocze zbereźnie jakiś męski głos; natychmiast zostaje jednak skarcony kobiecym upomnieniem. VITTORIO ABATTI marszczy brwi i obniża głos Nic to śmiesznego zaprawdę! Nie można bowiem rzeczy takich bagatelizować i za nic brać! Niczemu dobremu powszechne pokazywanie nagości przyczynić się nie może! FRANCESCO DI TORILLO Przecież takimi nas stworzył Bóg Ojciec! VITTORIO ABATTI Milcz, bluźniercze! Nie mieszaj do swoich podłości Najwyższego! Zebrani pod nimi ludzie ściszają rozmowy, słysząc karcący głos ABATTIEGO. VITTORIO ABATTI Albo to twój umysł chory wizje tak okropne kreuje, albo... VITTORIO zawiesza głos, robiąc znaczącą przerwę i jeszcze bardziej tym samym podkręcając oburzoną gawiedź. VITTORIO ABATTI ...albo sam Szatan podpowiadać ci to musi! Tłum milknie. Spojrzenia dziesiątek oczu z wyczekiwaniem spoczywają na młodym malarzu. Ten jednak nie odpowiada, zaskoczony tak nagłym i tak poważnym oskarżeniem. Vittorio nie zamierza jednak na tym poprzestawać. VITTORIO ABATTI A co będzie, gdy nie daj Boże w ślady tego odmieńca inni artyści pójdą i dowolności folgować zaczną, wtedy malunki bluźniercze zaczną powstawać. Zamiast naturę oddawać i rzeczy wszelkiej piękno, przedstawiać będą ją w monotonii, bez wierności naturze kolorami się posługując, jeszcze później o kształtach

53


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

pozapominają całkiem i w miejsce twarzy plamy nieregularne malować będą! Zaprawdę powiadam, że ta droga od wiary naszej odwieść ludzi próbuje, a ten oto Francesco Di Torillo, któren sam siebie malarzem, artystą nazywa, w istocie posłannikiem Lucyfera być musi! FRANCESCO DI TORILLO cofa się w stronę drzwi Oszalałeś... Przerażonym wzrokiem spogląda na tłum. Ktoś z lewej strony ciska w jego stronę zgniłym pomidorem, który rozchlapuje się na balustradzie balkonu. W chwilę potem lecą kolejne przedmioty, przy wtórze gróźb i inwektyw. Mężczyźni salwują się ucieczką do mieszkania FRANCESCO. Za nimi sypią się do środka rozmiękłe warzywa i podgniłe owoce. Francesco zamyka drzwi i odruchowo zasuwa kotarę, jakby miała stanowić jakąkolwiek zaporę. Odsuwa się zdyszany na bok i opiera plecami o ścianę. VITTORIO staje pośrodku pokoju z rękami założonymi na piersi i uśmiecha się triumfująco. FRANCESCO DI TORILLO spogląda na niego z nienawiścią Oszalałeś! VITTORIO ABATTI wzrusza ramionami Ja? FRANCESCO DI TORILLO krzyczy Tak, ty! Co ty sobie w ogóle myślisz? Jak... jak mogłeś? VITTORIO ABATTI spokojnie Jeszcze mogę to wszystko odkręcić. FRANCESCO DI TORILLO Odkręcić? Jak? VITTORIO ABATTI Zwyczajnie. Wyjdę na balkon i oznajmię, że to wszystko było jedynie przedstawieniem, które ćwiczyliśmy. Przepowiadaliśmy sobie kwestie.

54


[ Michał Galczak - Ostatni obraz Vittorio Abattiego ]

FRANCESCO DI TORILLO Przedstawienie? Kwestie? VITTORIO ABATTI Zastanów się, Francesco. DI TORILLO bezgłośnie porusza ustami, nieporadnie kręci głową. VITTORIO ABATTI Wiesz, czego chcę... FRANCESCO DI TORILLO Hrabina... VITTORIO kiwa głową. VITTORIO ABATTI Hrabina. FRANCESCO DI TORILLO Portrety... VITTORIO ABATTI wciąż przytakując Odstąp mi zlecenie od hrabiny, Francesco. Oddaj mi je. Pozwól mi namalować jej rodzinę. Dla mnie znaczy to bardzo dużo, a przed tobą... Przed tobą jeszcze całe życie i mnóstwo intratnych zleceń... FRANCESCO DI TORILLO Wydawało mi się, że mówiłeś... VITTORIO ABATTI wchodzi mu w słowo Wiem, co mówiłem. A ty powinieneś bardzo dobrze wiedzieć, dlaczego tak mówiłem. Potrzebuję tego, Francesco. Potrzebuję właśnie tego, dokładnie tego zamówienia. Muszę mieć zlecenie od kogoś liczącego się w towarzystwie, a hrabina bez wątpienia jest taką właśnie osobą. Oddaj mi te obrazy. FRANSCECO DI TORILLO milczy

55


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

VITTORIO ABATTI Weźmiesz sobie zapłatę, chcesz? Nikt się nie dowie. Wszyscy będą myśleli, że to ja ją biorę. Namalowałem obrazy, więc zainkasowałem należne. A ja całą tę kwotę przekażę tobie. Wiesz dobrze, że to niemałe pieniądze. Zależy mi wyłącznie na zamówieniu, na pokazaniu, że Vittorio Abatti wciąż jest liczącym się portrecistą! FRANCESCO DI TORILLO bardzo cicho, kręci głową To podłe... VITTORIO ABATTI uśmiecha się nerwowo Podłe, mówisz? Możliwe, że podłe. Może nieetyczne, nieuczciwe, ale pomoże mi to zaprzeczyć wszystkim, którzy twierdzą, że się skończyłem. Każdemu z osobna będę mógł spojrzeć w twarz z godnością. Periori, Di Credi, Pisanello będą patrzyli na mnie i pluli sobie w brodę, że tak źle mnie potraktowali, że zwątpili i nie docenili. FRANCESCO DI TORILLO z gorzkim wyrzutem Posłuchaj sam siebie, Vittorio... VITTORIO ABATTI w szaleńczym podnieceniu Wiem! Przecież to ty sam możesz namalować te obrazy! Ja tylko zrobię pokazowe szkice w obecności rodziny hrabiny, a potem ty sam, tutaj, w swojej pracowni wszystko dokończysz, ubierzesz w kolory, przydasz cienie i wykreujesz przestrzeń! Ty sam! Pozwól mi tylko to sobie przypisać! Co ty na to? FRANCESCO DI TORILLO nie odpowiada VITTORIO ABATTI Co ty na to? Co powiesz na ten pomysł? DI TORILLO powoli rusza w stronę drzwi.

56


[ Michał Galczak - Ostatni obraz Vittorio Abattiego ]

VITTORIO ABATTI wiodąc za malarzem wzrokiem wyczekującym odpowiedzi Francesco? DI TORILLO zatrzymuje się przy rozgorączkowanym VITTORIO. VITTORIO ABATTI Co o tym myślisz? FRANCESCO DI TORILLO chłodnym tonem Myślę, że powinieneś już sobie pójść. VITTORIO nerwowo oblizuje usta. Niespokojnie rozgląda się po pracowni. VITTORIO ABATTI mamrocząc pod nosem Tak... tak, oczywiście. Powinienem dać ci czas na zastanowienie się. To przecież nie jest łatwa decyzja. Tak, coś takiego wymaga przemyślenia. FRANCESCO DI TORILLO Vittorio, ja naprawdę... VITTORIO ABATTI Wiesz co? Dopłacę ci! Naprawdę! Dam ci to, co dostanę od hrabiny, i dołożę drugie tyle. Musisz przyznać, że to już naprawdę pokaźna suma. FRANCESCO DI TORILLO kiwa głową Owszem... VITTORIO ABATTI pełen optymizmu Więc jak? Zgadzasz się? FRANCESCO DI TORILLO Nie.

57


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

VITTORIO ABATTI Nie? FRANCESCO DI TORILLO Nie, Vittorio. Twoja propozycja jest niedorzeczna i napawa mnie obrzydzeniem. Żal mi ciebie, doprawdy, ale nie na tyle i nie w taki sposób, bym miał przystać na twoją ofertę. Wyjdź stąd. Wyjdź z mojej pracowni i nie nachodź mnie więcej. Jedyne, co mogę dla ciebie zrobić, to spróbować zapomnieć, jak nisko upadłeś... Wyraz niedowierzania na twarzy VITTORIO powoli ustępuje miejsca wściekłości. Mężczyzna zaczyna drżeć na całym ciele. Podnosi głowę do góry i krzyczy głośno i długo. Rozdziera koszulę na piersi, znacząc tors krwawymi zadrapaniami. FRANCESCO odskakuje od niego zaskoczony. VITTORIO ABATTI zapluwając się Psi synu! Gnido! Szarpie się na boki, rwie włosy z głowy. Powoli kroczy w stronę DI TORILLO, który z kolei cofa się przed nim w stronę sztalugi z blejtramem. VITTORIO ABATTI Męska dziwko! To ja przychodzę do ciebie, składam ofertę, która zapewniłaby ci byt na co najmniej rok czasu, otwieram duszę, obnażam słabość, a ty mnie jak psa traktujesz? Śmiesz mną wzgardzać? Bękart! DI TORILLO opiera się plecami o blejtram; brakuje mu miejsca, w które mógłby się wycofać przed napierającym furiatem. FRANCESCO DI TORILLO Uspokój się... Vittorio, posłuchaj... VITTORIO ABATTI ze stolika stojącego obok sztalug porywa pobrudzony farbami nóż. Przyskakuje do FRANCESCO, zbliża ostrze do jego twarzy. FRANCESCO DI TORILLO przerażony Vittorio, co ty robisz? Proszę cię, odłóż ten nóż... Porozmawiajmy...

58


[ Michał Galczak - Ostatni obraz Vittorio Abattiego ]

VITTORIO ABATTI uśmiecha się, choć z jego oczu płyną łzy. VITTORIO ABATTI Za późno... Opuszcza nóż i zadaje nim cios w brzuch DI TORILLO. Ugodzony mężczyzna stęka, jego twarz wykrzywia grymas ogromnego bólu. VITTORIO ABATTI poprawia uderzenie, dopycha ostrze głębiej, a następnie szarpie nim do góry, dojeżdżając do żeber. Z koszmarnej rany wypływa krew. VITTORIO jeszcze kilkukrotnie zadaje okrutne, brutalne ciosy, niemiłosiernie dziurawiąc brzuch DI TORILLO. Malarz zatacza się, próbuje utrzymać równowagę. VITTORIO ABATTI popycha go na sztalugi. Popchnięty FRANCESCO przewraca konstrukcję i upada na nią, lądując na czystym podobraziu. VITTORIO ABATTI pochyla się nad konającym mężczyzną i siecze nożem na oślep, tnąc policzki, nos, uszy i oczy DI TORILLO. Pod masakrowanym ciałem rośnie kałuża krwi, a jej rozbryzgi układają się na płótnie w przerażające, chaotyczne wzory. VITTORIO ABATTI odrzuca nóż i zatapia dłonie w trzewiach ofiary. Wyszarpuje jelita i wsmarowuje w płótno zamaszystymi ruchami, jakby kładł grubą warstwę farby. DI TORILLO kona. Ze zmasakrowanej twarzy trupa VITTORIO ABATTI wyławia galaretowatą miazgę, która jeszcze przed chwilą była oczami FRANCESCO. W twórczym uniesieniu ciska tkanką w róg obrazu. Nie odwracając głowy, na oślep odszukuje dłonią pędzle, bierze jeden z nich i układa nim jasnoróżowe linie; potem jeszcze kilkukrotnie macza pędzel w trzewiach martwego FRANCESCO, potrzebując koloru, by dopełnić dzieła. Wreszcie kończy. Odrzuca na bok pędzel, wstaje i odsuwa się, by nabrać perspektywy i mieć ogląd na całość. Wyciera dłonie w porwaną koszulę, wzdycha głośno, z przejęciem. VITTORIO ABATTI drżącym z podniecenia głosem To! Tak, to jest prawdziwie wielkie dzieło! Dzięki niemu z pewnością odzyskam dawną sławę! Opuszcza pracownię, nie zamykając za sobą drzwi.

59


SPIRITS OAN HON DUSZE Wietnam, USA 2004 Dystrybucja: IDG Reżyseria: Victor Vu Obsada: Tuan Cuong Kathleen Luong Kathy Uyen Nam Sinh Tin

X X X X

Text: Krzysztof Gonerski

X

Przez dziesiątki lat zepchnięte przez komunistyczny reżim na daleki plan międzynarodowej produkcji filmowej, miejscowe kino oferowało głównie propagandę komunizmu, jednak wraz z nadejściem lat 90. i reform społecznogospodarczych sytuacja wietnamskiej kinematografii uległa znacznej poprawie. Dzięki wysmakowanym plastycznie filmom Tran Ahn-hunga wietnamskie kino zaczęło pojawiać się i być nagradzane na festiwalach filmowych. Wzrosła produkcja, a filmowcy z tego pięknego kraju zaczęli sięgać po coraz bardziej różnorodne gatunki filmowe, m.in. po horror.

różne historie łączy miejsce akcji oraz postać głównego bohatera, pisarza Loca). Dalej pod względem oryginalności też nie jest lepiej: bohaterowie filmu spotykają się z duchami zmarłych, są prześladowani przez mściwe zjawy, stają się ofiarami opętania, a nad wszystkim unosi się buddyjska karma. A jednak to tylko pozory azjatyckiej sztampy o duchach. „Dusze” są bowiem jedną z najbardziej udanych azjatyckich ghost stories ostatnich lat. Konieczne jest jednak pewne zastrzeżenie. Film Vu znacznie bliższy jest dramatowi z elementami nadprzyrodzonymi niż straszakom w rodzaju tajlandzkiego „The Shuter” (może dlatego za drugim razem obraz ogląda się lepiej?). Nie

„Dusze” to jeden z pierwszych filmów grozy tamtejszej kinematografii. Zrealizowany w koprodukcji z Amerykanami i w Ameryce, mimo tego nosi wyraźne piętno azjatyckiej kultury. Z pozoru obraz Victora Vu to kolejna ghost story z długowłosymi zjawami, mroczną przeszłością i zemstą zza grobu. Upewnia nas w konwencjonalności „Dusz” fabularne podobieństwo do„Klątwy Ju-on” (trzy

Egzotyczny wietnamski film coraz śmielej zaznacza swój ślad na mapie światowego kina.

60


znaczy to, że „Dusze” nie posiadają kilku nastrojowych chwil grozy. Owszem posiadają, jak choćby scena z dziewczynką pozbawioną oczu czy sen Loca. Tajemnica sukcesu „Dusz” tkwi jednak w czym innym. To nastrój, bohaterowie, realizacja oraz treść sprawiają największe wrażenie. Ascetyczny, kameralny obraz Vu, skupiający się na tragicznych losach bohaterów, którzy naprawdę nas obchodzą, kreuje atmosferę melancholii, niepokoju i smutku. Przemyślane leniwe

ruchy kamery tworzą senny odrealniony klimat miejsca „poza czasem”. Piękna, choć oszczędna muzyka Christophera Wonga, stylowe zdjęcia Coopera Donaldsona i Petera Soto oraz przekonująca gra aktorskiej obsady (zwłaszcza Tuan Cuong w roli Loca oraz prześliczna Kathleen Luong jako Linh) dopełniają niezwykłej całości. To dlatego film Victora Vu, bardziej niż straszy, przejmuje opowieścią o ludziach z okaleczonymi duszami. Słowa, które padają w tym filmie: „Ludzie twierdzą, że czas goi rany. Ale niektóre z nich nie goją się nawet po śmierci” mogłyby posłużyć za motto całego filmu. „Dusze” prowokują także refleksje o sens życia, cierpienia, wagę miłości i przeznaczenia. Refleksje, które współczesne kino grozy nastawione przede wszystkim na bezmyślny szok, prawie oduczyło się wywoływać. Tym większe uznanie należy się skromnym wietnamskim „Duszom”.

61


Z Teatrem Ad Spectatores zetknęłam się kilka lat temu przy okazji spektaklu „Nie kop mi grobu”, z którego wyszłam z mocnym postanowieniem: „Ja tu jeszcze wrócę!”. Dlaczego? Dlatego, że urzekło mnie tam wszystko: począwszy od najbardziej banalnego powodu, jakim była bliska odległość sceny od mojego miejsca zamieszkania, poprzez kameralną scenę i bezpośredni kontakt aktorów z publicznością, na specyficznym poczuciu humoru, jakim przepojona była kach, rozdaje autografy, bacząc, by nie napisać dwa razy takiej samej dedykasztuka, kończąc. cji. W roli wiernych czytelników Enslina Wszystko to sprawiło, że gdy tylko gru- występuje licznie zgromadzona publiczpa fanów Stephena Kinga ze strony ność. „Licznie zgromadzona” oznacza StephenKing.pl postanowiła wybrać się w tym przypadku 35 osób. Warunki lowspólnie na „1408 - Seans Ciszy”, bez kalowe nie pozwalają na więcej, a na wahania zdecydowałam się do nich do- przedstawieniu był komplet. łączyć. Odnośnie samego spektaklu nie miałam konkretnych oczekiwań - po pro- Jednak nie po to, by spotkać się z fastu byłam ciekawa, jak wrocławska gru- nami swych książek, Enslin przybywa pa teatralna zmierzy się z twórczością do hotelu Delfin. Przybywa tu, by zeKróla. W to, że nie będzie to podejście brać materiały do swojej kolejnej książki na kolanach, nie wątpiłam. Ze strony in- i spędzić noc w pokoju 1408. Pokoju, ternetowej teatru można się było dowie- z którego do tej pory nie wyszedł nikt, kto dzieć, że opowiadanie Kinga stanowiło spędził w nim dłuższy czas - w każdym jedynie inspirację dla reżysera, więc nie razie nie o zdrowych zmysłach. Teraz oczekiwałam dokładnego odtworzenia Enslin tylko czeka, aż w końcu otrzyma klucz od pokoju. Wkrótce zjawia się treści „1408”. kierownik, prosząc pisarza, by udał się Przedstawienie rozpoczyna się od spot- wraz z nim do jego gabinetu. kania Mike’a Enslina z fanami. Enslin - z wdziękiem autora poczytnych acz pozbawionych większych walorów literackich przewodników po nawiedzonych miejscach - opowiada o swoich książ-

1408

Opis (ze strony Teatru Ad Spectatores): Zwabiony tajemniczą historią położonego na odludziu Walii hotelu Delfin, powieściopisarz trzeciorzędnych opowiadań z dreszczykiem przyjeżdża w celu napisania kolejnego książkowego hitu. Mike Enslin ma bowiem taką zasadę, że kiedy opisuje jakieś nawiedzone miejsce, odwiedza je, a jego osobiste przeżycia mają dodać wiarygodności pisanym przezeń książkom. Legenda głosi, że w

62


Już w tym akcie pojawiają się odstępstwa od opowiadania. Pokój 1408 nie jest po prostu zły, jak było u Kinga - jego oddziaływanie na ludzi ma swoje konkretne przyczyny. Na skutek konstrukcyjnego błędu cięższe elementy fundamentów hotelu zapadły się, co poskutkowało zaciśnięciem się mikroszczelin w ścianach.

SEANS CISZY jednym z hotelowych pokojów, o numerze 1408, w niewyjaśnionych okolicznościach giną ludzie. Jedni popełnili samobójstwo, inni ginęli za sprawą głupiego przypadku, jeszcze inni tracili zmysły. Dyrektor hotelu nie zna przyczyn, dla których 1408 zabija, wie jednak, że jeśli Enslin zamieszka w nim choćby na kilka godzin, będzie zmuszony zapłacić za swą ciekawość bardzo wysoką cenę.

Drugi akt w ogóle z Kingiem nie ma nic wspólnego. Z grozą także. Owszem, Mike Enslin wchodzi do feralnego pokoju i nawet przeżywa wyjście. Tylko że jako katatonik. W związku z tym u Olina pojawia się Aghata Rosenberg, agentka ubezpieczeniowa, u której agent pisarza ubezpieczył swojego klienta na wypadek, gdyby pobyt w nawiedzonym pokoju zakończył się w sposób uniemożliwiający napisane przez Mike’a książki. Bardziej niż na próbach udowodnienia, że hotel jest winny odszkodowanie, agentka skupia się na próbach uwiedzenia kierownika. Dla widza to chwila uśmiechu pomiędzy mrocznymi aktami pierwszym i trzecim. Ostatni akt jest próbą wyjaśnienia zagadki tajemniczego pokoju. Olin zostaje sam na sam z dyktafonem Enslina.

Zdjęcia: Hubert Spandowski & Jagoda Skowrońska

Pierwszy akt jest tym, co znamy z opowiadania Kinga - kierownik hotelu robi wszystko, by odwieść gościa od zamiaru spędzenia nocy w przeklętym pokoju, a Enslin nagrywa rozmowę z zamiarem wykorzystania jej w swojej książce.

W efekcie tego w pokoju nie słychać żadnych dźwięków. To właśnie cisza doprowadza jego mieszkańców do szaleństwa i w konsekwencji do śmierci.

Text: Jagoda Skowrońska

Oboje wychodzą i dłuższą chwilę przemierzają korytarze hotelu Delfin, by w końcu znaleźć się w gabinecie Olina. Publiczność podąża za nimi. Dotarłszy do celu, zajmuje miejsca. Zaczyna się właściwa część przedstawienia.

63


Dyktafonem, który - stosownie do praw rządzących pokojem - nie miał prawa zarejestrować żadnego dźwięku. A jednak zarejestrował. Właściwie od chwili pojawienia się na scenie grający kierownika hotelu Delfin Paweł Kutny skupia na sobie uwagę publiczności: śmieszy, tumani, przestrasza... Przy nim Olin z opowiadania Kinga wykazuje powściągliwość godną angielskiego milorda. Olin w wykonaniu Kutnego jest demoniczny (powiedziałabym, że nawet bardziej od Samuela L. Jacksona z filmowej wersji opowiadania), komiczny i przerażający. W pierwszych dwóch aktach przykuwa uwagę, ale nie można powiedzieć, by działo się to kosztem partnerów scenicznych. Trzeci akt to już tylko on i dyktafon. I tajemnicze dźwięki. I tajemnica pokoju 1408...

Kutnego – jako Enslina... naprawdę robi wrażenie. Wielkość teatru, pozwalająca na pomieszczenie ledwie trzydziestu pięciu osób, przechodzenie z pokoju do pokoju, brak podziału na scenę i widownię - wszystko to sprawia, że określenie „widziałam przedstawienie” wydaje się nie do końca właściwe. W tym przypadku zdecydowanie bardziej trafione będzie stwierdzenie: „uczestniczyłam w przedstawieniu”. Na początku wspomniałam, że odnoście samego spektaklu nie miałam konkretnych oczekiwań. To jednak nie do końca prawda. Idąc na spektakl Ad Spectatores, oczekiwałam udanego wieczoru i dobrej zabawy. Nie zawiodłam się.

PS. Podziękowania dla ekipy z SK.pl za zwrócenie uwagi na spektakl w taki sposób, że zechciałam go zobaczyć, Oczywiście, zachwycając się aktor- a dla Huberta “Mando” Spandowskiego skimi popisami Pawła Kutego, Agaty szczególnie - za udostępnienie zdjęć. Kucińskiej i Rafała Kwietniewskiego, nie należy zapominać, że to nie tylko dzięki Reżyseria: nim przedstawienie na długo pozostaje Maciej Masztalski w pamięci widza. Równie dużą rolę odgrywa sceneria - mała odrapana piwnica Scenografia i kostiumy: w podziemiach Dworca Głównego, jej Dąbrówka Huk skromne „umeblowanie”, klimat tworzony za pomocą gry świateł i niesamowitej Obsada: muzyki. Scena z pierwszego aktu, gdy Olin - Paweł Kutny na moment światło gaśnie zupełnie, Mike Einslin - Rafał Kwietniewski w ciemnościach rozlega się tylko niepokojąca muzyka, a po chwili widzimy Ra- Aghata Rosenberg - Agata Kucińska Zjawa - Natalia Jesionowska fała Kwietniewskiego jako Olina a Pawła

64


[ Wiersze niepokojące ]

Wiersze niepokojące Stefan Darda Hobby Od dawna interesuję się leżeniem W otoczeniu rozjaśnionej dźwiękami letniej nocy Pasjonuje mnie również Rzadko spotykane dziś łowienie chwil Pośród pachnących życiem Gorących rozświerszczonych traw Patrzę wtedy Na atramentowo-złote Albo biało-niebieskie Wiszące nade mną Szczęście Notarialnie zapiszę Jak przyjdzie pora Nie wysyłajcie mnie do nieba W metalowej puszce Nie chcę stać na kominku Połóżcie tak jak lubię Bym swoim hobby Mógł cieszyć się także Podczas brakujących do kolekcji Kruczo-białych miesięcy

65


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Rynek starego miasta Na stuletniej fotografii Pośród sepii i kurzu Nie ma jeszcze drzew Wyciętych przedwczoraj Zabytkową kamienicę Stojącą na wprost mnie Właśnie budują Kobieta w długiej sukni Staruszek z parasolem Chłopiec w krótkich spodenkach Fotograf Wszyscy umarli * Uśmiecham się Do małej dziewczynki Celującej we mnie Błyszczącym canonem

66


[ Wiersze niepokojące ]

Do czasu Nie patrz tak na mnie! Wiesz przecież że z każdą chwilą Czuję się bardziej niezręcznie Złości mnie nawet zbyt głośne tykanie zegara Od zawsze Siedzisz w tym mrocznym kącie Prawie niewidoczny Malujesz Po starej znajomości Mógłbyś nie być aż tak dokładny Uwieczniasz każdy mój siwy włos Każdą zmarszczkę Zobaczysz Zaraz wstanę Wyjdę trzaskając drzwiami A ty Będziesz musiał po mnie posprzątać Zatrzeć obraz Który sam stworzyłeś

67


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Fraszka na Święto Zmarłych Radość! Wielka radość w wielu domach Że taki popyt Że mnożą się nieboszczycy Cieszą się detaliści i hurtownicy Na rok zapewniony dobrobyt Karmiony sprzedażą chryzantem Granitów wiązanek i zniczy Na tłocznych alejkach zawody Czekane gdzieś od listopada Kto piękniej przystroi groby (Niech żyje nam moda cmentarna) * A kiedyś gdy będę zaspany Wtulony w ziemisty chłód nocy Nie wparowujcie z kwiatami Pod pachą trzymając kalendarz Bo głos usłyszycie zza grobu: Jeżeli mnie chcecie pamiętać W ten jeden jedyny dzień w roku To bardzo proszę wypieprzać I dajcie mi Święty Spokój

68


[ Wiersze niepokojące ]

Za wasze zdrowie znam kilku samobójców wciąż bardzo ich lubiąc żałuję że nie widzieli dzisiejszego wschodu i nie ogrzała ich zeszłoroczna jesień (choć tego nie jestem do końca pewien) popełnić w znaczeniu słownikowym to znaczy zrobić coś złego i chociaż książki czasem kłamią kto wie może akurat w tym przypadku mylą się niewiele za dwa miesiące wiosna wybierając wolność odeszli zbyt prędko? nie mnie o tym sądzić i ich zdrowie piję mroźnym zapachem ożywczego wieczoru

69


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Tańczący z jodłami Strudzony aktem osadzania istnień nowych I w pień pijany przejrzystością szmaragdową Zasypiam ciężko-płynną myślą przytłoczony Że tylko we śnie dorosłymi was odnajdę Na wietrze lekko pośród chmur i myszołowów Unosząc się w niezwykłym tańcu nieboskłonnym Obudzę dzień bez żalu - wiem że to nie koniec Gdy przyjdzie czas pójdziecie już przetartą drogą Będziemy w sobie się kołysać i ze sobą Tańcząc po drugiej nieskończenie lepszej stronie

Więcej wierszy Stefana Dardy na jego stronie autorskiej: www.stefandarda.pl

ZAPISZ SIE JUZ DZIS NA:

>> WWW.GRABARZ.NET Formularz rejestracyjny dostępny jest na stronie głównej Grabarza pod hasłem >NEWSLETTER< Subskrypcja jest darmowa. Można z niej zrezygnować w każdej chwili.


[ Michał Galczak - Pierwsze śliwki - robaczywki ]

Michał Galczak Pierwsze śliwki - robaczywki Siadaj, nie stój tak. Na razie proszę. Zaraz nie będę już taki miły. Nie lubię, jak ktoś nade mną stoi. Nigdy nie lubiłem i jeśli tylko mam taką możliwość, oznajmiam to każdemu kiwającemu się nade mną skurczybykowi. Więc jak - usiądziesz czy ja mam wstać? No. Tak lepiej. Nie patrz na to. Zaraz ktoś sprzątnie. Panie Stanisławie! Pijesz? Co to ma znaczyć? Albo pijesz, albo nie. No i dobrze. Panie Stanisławie, dwa jasne pełne i dwie wódki! Dziękuję bardzo! Tylko sobie niczego nie pomyśl. Następną kolejkę ty postawisz. Żebyś mi nie wyjechał zaraz z tekstem, że ty taki nie jesteś. A ja co - że niby taki? Rozejrzyj się dookoła. Widzisz tu gdzieś pedała? Jak zobaczysz, to i następną kolejkę postawię. No właśnie. O tym właśnie mówię. A coś ty taki grzeczny? Nie przepraszaj. To oznaka słabości. Zresztą mam to w dupie. Co ty powiesz? Na wojnę cię biorą? No proszę! Prawdę mówiąc, wcale nie wyglądasz na takiego, którego by mieli na wojnę brać. Młodziutki jesteś, jeszcze niedawno pod nosem, w miejscu tego nieśmiałego meszku, pewno miałeś mleko. Oczy też masz młodziutkie, wystraszone. Jak tylko twój przeciwnik w nie spojrzy, od razu będzie wiedział, że ma do czynienia z młokosem. Lepiej kup sobie okulary przeciwsłoneczne... A co poza tym? Taki mądrala jesteś, co? Może mi powiesz, co słychać w polityce? Co prawda gówno mnie to obchodzi, ale jeśli chcesz, możesz mówić. Żyjemy w końcu w wolnym kraju, prawda? Wolnym, tolerancyjnym i sprawiedliwym. Prawym i sprawiedliwym. Oczywiście dopóki nasze zdanie zgadza się ze zdaniem władzy. Co mówisz? A, tak. Masz rację. Lepiej będzie, jak się przymknę. Dla mnie, no i dla ciebie też. Panie Stanisławie! Jeszcze jedną wódkę poproszę! Albo od razu dwie. Ty też wypijesz? Jeszcze tę kolejkę mogę ci postawić, ale za następne sam

71


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

zapłacisz. To jak? Dobra. Panie Staszku! Mała korekta: cztery wódki! Założę się o ciepłe kapcie, że jeszcze nigdy nikogo nie zabiłeś. Na pewno nie! Widać to po twoich oczach. Po rękach też. Trzęsiesz się cały, jak galareta. Boisz się. I po co się burzysz? Strach jest normalny. To takie samo uczucie, jak każde inne. Każdy się boi. Ty, ja, policjant na ulicy. Nawet ten twardziel przy tamtym stoliku. Tak, o tobie mówiłem, wale! Sam się pier... A zresztą nieważne. Wypijmy. Widzisz, każdy się czegoś boi. Wielu się do tego głośno nie przyzna, owszem. Ale się boją. Strach jest nieodzowny jak samo życie i naturalny jak śmierć. Ludzie boją się śmierci, bólu, utraty bliskich. Wracając w środku nocy do domu, boisz się, że grupka napakowanych kolesi, kibiców, czy zwykłych chuliganów spuści ci łomot w najbliższej bramie. Samotna matka z piątką dzieci boi się, że nie starczy jej do następnej wypłaty. Każdy się boi. Nie boją się tylko skończeni kretyni. Pijemy następnego. Pamiętasz, że teraz ty stawiasz? No, to nie ociągaj się. Dziękujemy, panie Staszku. Nie będzie tak źle, zobaczysz. Dokąd cię wysyłają? Uuuuu! Afganistan... Ty to się na pewno w czepku nie rodziłeś. Nie chciałbym cię za bardzo straszyć, ale to jedno z gorszych miejsc, w które można dać się wysłać. Dlaczego? Pytasz się, dlaczego? Powiem ci tylko jedno: Ruscy przez dziesięć lat próbowali tam zaprowadzić swój porządek i nic im z tego nie wyszło. Wrócili do domu z niczym. Z podkulonymi ogonami, jak zmoknięte kundle. To zupełnie inny świat. Inna mentalność, inne nastawienie do obcych. Tam nikt nie zrozumie twojej obecności. Zamiast cię wylewnie przywitać - wycelują w twoją głowę lufę kałacha. Rozumiesz? Tak, jasne. Misja pokojowa. Akurat. Powiedz to na miejscu Talibom. Ciekaw jestem, czy zrozumieją. Nie, wcale nie życzę ci źle. Ani trochę. Wręcz przeciwnie. Musisz tylko wiedzieć, że wyprawa tam to nie będzie beztroski piknik u dziadków na wsi. Nie wiesz. Tylko tak mówisz. Przekonasz się, kiedy pierwszy raz ktoś będzie do

72


[ Michał Galczak - Pierwsze śliwki - robaczywki ]

ciebie strzelał. Albo lepiej - kiedy ty kogoś zabijesz. Uwierz mi. Zabijesz na pewno. Misja pokojowa misją pokojową. Tam na miejscu wszystko będzie wyglądało inaczej. Jak? Nie wiem dokładnie. Nie byłem nigdy w Afganistanie. Ale jak chcesz, mogę ci opowiedzieć o wojnie, na której ja byłem. Chcesz? Na pewno? No dobra, tylko żebyś później nie przewracał mi tu oczami. Rozumiemy się? Powiedzmy... No dobrze, powiedz mi, jak myślisz - ile mogę mieć lat? Żartujesz? Ani to dowcipne, ani mi nie schlebia. Mów śmiało, jak myślisz naprawdę? Blisko. Może być. Co, dziwisz się, że żyję, czy jak? Dobra, dobra. Powiem ci jedno - najważniejszy będzie twój pierwszy trup. Potem to już poleci łatwo. Jednak ten pierwszy to jest moment, w którym ważą się losy twojej żołnierskiej dupy. Jak wszystko pójdzie dobrze, to powinieneś dać sobie radę. Do kraju wrócisz, może nawet medal dostaniesz. Żonka będzie dumna, że ma męża bohatera, który gotów był krew przelewać za ojczyznę. I tak naprawdę nie będzie sobie najpewniej zdawała sprawy z tego, że chodziło o czyjąś krew, a kwestia ojczyzny była tak naprawdę zupełną fikcją. W jej umyśle nie będzie miejsca na refleksję, że jej mężuś odebrał życie iluś tam ludziom, że dosłownie przelewał krew na piaskach Afganistanu. Uśmiercał ojców, mężów i synów afgańskich kobiet. W telewizji może cię pokażą, bo dzisiaj to od razu wszystko i wszystkich w telewizji pokazują. Sławny będziesz. Dziewuchy będą się przepychały w kolejce do twojego rozporka... Co, rozmarzyłeś się? Widzę po twojej rozanielonej gębie. No, no! Nie wyobrażaj sobie za dużo. Żartowałem tylko. Twoje zdrowie, żołnierzu! Cholera! Nie lubię ciepłej wódki. Panie Staszku, można by tak zimną? Ty płacisz, żeby nie było nieporozumień. Co? Jak źle pójdzie? A jak myślisz? No to ci powiem. Jak pójdzie źle, to wrócisz do domu przed końcem misji. W plastikowym worku. Chociaż nie, teraz to chyba przywożą w takich metalowych skrzynkach... I coś tak zbladł? Wystraszyłeś się? Trochę! Nie mów, kurwa, żeś nie brał pod uwagę, że możesz tam zginąć! I tak ci w to nie uwierzę. Przez chwilę? Przez chwilę? A co ty sobie myślałeś, że zginą wszyscy, tylko nie ty? Że ciebie to nie dotyczy? Zostaniesz może zwolniony ze śmierci na polu bitwy? Na pewno masz w zanadrzu niezwykle ważny i przekonujący powód, dla

73


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

którego mieliby cię nie zabijać. Popatrzy sobie taki brudas na ciebie przez swój celownik optyczny i od razu to zobaczy. Powie sobie w swoim popieprzonym języku: „Hej, tego nie wolno! On zwolniony! Allach jest wielki!”. Przesunie lufę karabinu trochę w bok i wpakuje kulę w głowę twojego kumpla, który właśnie niedawno pokazywał ci zdjęcie swojej żony i dzieciaków. Będzie jak na filmie, a ty będziesz miał co opowiadać po powrocie. „Przeżyłem piekło” - będziesz powtarzał i kręcił głową, ale nie dlatego, że będą do ciebie wracały traumatyczne wspomnienia z frontu, tylko dlatego, że wciąż nie będzie ci się mieściło w łepetynie, że ty sobie zwolnienie od śmierci skołowałeś, a twój kumpel nie. Wiem, że tak nie myślałeś. Rozgadałem się tylko. Nie przejmuj się tym. Lepiej coś zamówmy. Masz papierosa? Zapaliłbym. Dzięki. O, marlboras! Nieźle musi być teraz na żołnierskim żołdzie. My nie mieliśmy takich fajek. Przez większość czasu w ogóle ich nie mieliśmy. Paliliśmy, kiedy udało się obrobić któryś ze sklepów, wyłudzić cokolwiek od sołdatów, albo zabrać zabitym Niemcom. Z tego wszystkiego niemieckie były bez porównania lepsze. Czasem udawało się podejść jednego ze szwabów. Krótka piłka - dostawał w łeb, tak żeby przynajmniej przytomność stracił i hałasu nie narobił. Czyściło się kieszenie z fantów, a delikwentowi robiło polową tracheotomię. Taką porządną, od ucha do ucha. Szkopy mieli dobre fajki. Lepsze były już tylko te od Amerykańców. Jak skończyła się wojna, jeździli tu jeszcze przez pewien czas. Bywało, że któryś poczęstował szlugiem. Aż przyjemnie się było zaciągnąć. Rarytas normalnie, tym bardziej dla tych, którzy kiedykolwiek palili ruską machorkę. Założę się, że nigdy nie próbowałeś tego świństwa. Tak myślałem. Bo i gdzie niby miałbyś tego próbować. Ale powiem ci, że te twoje papieroski też są niczego sobie. Dobrze się z wódeczką komponują. Widzę, że ciężko idzie ci czytanie między wierszami. Ech, ta dzisiejsza młodzież. Panie Staszku! Poprosimy! Za naszych przyjaciół - Rosjan. No co się obruszasz? Co się obruszasz? Rosjanie ci coś złego zrobili, czy jak? Pewnie, że nie. Nasłuchałeś się. Nie mówię, że nieskazitelni są, albo że święci. Co to, to nie. Z całą pewnością ci, których spotkałem na wojnie, byli bandą najprawdziwszych i najbardziej bezwzględnych skurwysynów, jakich nosiła ziemia, ale poza tym przemiłe chłopaki z nich były. Nie rozumiesz. Nie zrozumiesz, nawet jakbym ci tydzień opowiadał. Jednego dnia mordowali Niemców, wszystkich, jak szło. Gwałcili kobiety, roznosili na bagnetach małe dzieci. Wieczorami zaś siadali z nami przy ognisku

74


[ Michał Galczak - Pierwsze śliwki - robaczywki ]

i śpiewali przepiękne pieśni. Tęsknili za domem, za swoimi dziewczynami i żonami. Śpiewali o lasach, o niebie i o radzieckim słońcu. Częstowali papierosami, wódką, chlebem. Czym kto miał. Żaden z nich nie narzekał na to, że musiał siedzieć w okopie. Żadnemu do głowy nie przyszło biadolenie nad swoim losem. Mateczka Rasija kochała swoje dzieci, swoich synów, ale bez skrupułów posyłała ich na front, na pole bitwy. Na śmierć. Co masz na myśli? Jak to jacy byli? W walce byli bezwzględni. Niemal każdy, bez wyjątku. Zdarzali się co prawda tacy, którym daleko było do przemocy, ale szybko się uczyli. Byłem na kilku wypadach z sowietami, widziałem ich w akcji. Zresztą na jednym z nich pierwszy raz zabiłem człowieka... Słusznie mówisz. Twoje zdrowie! Chciałbyś posłuchać? Dawno już nikomu nie opowiadałem o tym, oj dawno... Skoro nalegasz. To w końcu żadna tajemnica. Kiedyś myślałem, żeby spisać to wszystko i... sam nie wiem - książkę wydać. Takie wspomnienia, czy pamiętniki. Coś, żeby ludzie mieli pojęcie, jak to wszystko wyglądało, gdy żyliśmy, walczyliśmy i umieraliśmy na tej przeklętej wojnie. Od czego by tu zacząć... Wszystkiego i tak ci nie opowiem, bo nie masz tyle czasu, a ja nie mam na to ochoty. Z wydarzeń, które z pewnością zostaną ze mną do końca moich dni, najlepiej pamiętam pierwszą akcję, na którą poszedłem jako młody żołnierz. To było latem... Pamiętam, że było wtedy cholernie gorąco. Deptaliśmy Niemcom po piętach, bo akurat byli w odwrocie. Tych, których udało nam się złapać, mieliśmy rozkaz rozwalać na miejscu. Żadne tam konwencje genewskie, żadne prawa człowieka. Kula w łeb. Wtedy właśnie pierwszy raz zobaczyłem, jak bezwzględna była radziecka armia. W napotykanych wsiach poza szkopami byli oczywiście zwykli cywile. Polacy, których Niemcy traktowali jako służbę. Nadejście wyzwoleńczej armii powinno przynieść im ulgę i radość, ale okazało się, że wraz z Rosjanami do wsi wkraczała śmierć i koszmar. Żołnierze zabijali bezbronnych, gwałcili kobiety, torturowali więźniów. Byli gorsi od hitlerowców. Gorsi od zwierząt. Nie patrzyli na nic. Nie słuchali żadnych próśb ani błagań. Aż do późnego wieczora dawali upust okrucieństwu, najdzikszym instynktom, a potem siadali przy ogniskach i śpiewali rzewne pieśni. W każdej wsi zatruwaliśmy wodę w studniach, na wypadek powrotu Niemców. Jak już mówiłem, było lato i z nieba lał się żar. Pamiętam, że jak opuszczaliśmy jedną z wiosek, zobaczyłem ludzi, którzy na czas naszej obecności pochowali się w lasach, a jak tylko minęliśmy ostatnie zabudowania ich wsi - rzucili się do studni. Czekali prawie cały dzień, aż sobie pójdziemy. Cały dzień o suchym pysku, bez ani jednej kropli

75


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

wody. Nie wiedzieli, że zatruliśmy ich wodę cyjanowodorem. Kiedy tylko dopadli do studni, pili bez umiaru. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Wszyscy. Stałem na skraju wsi i obserwowałem, jak po kolei zaczynali skręcać się z bólu. Pierwszy raz widziałem coś podobnego i uwierz mi, że za każdym kolejnym ten widok był dla mnie tak samo potworny. Ludzie padali twarzą w piach, wdychali pył, szarpali na sobie ubrania, rozdrapywali gardła. Skowytu i jęków, jakie dochodziły z ich strony, nie sposób porównać z żadnym znanym odgłosem. Cholera, spędziłem z tymi chłopakami szmat czasu. Jadłem z nimi, piłem z nimi, paliłem, żartowałem. Razem szliśmy do boju, odnosiliśmy rany. Spaliśmy jeden obok drugiego. O wielu z nich wiedziałem więcej niż o własnej rodzinie. Jednak kiedy wkraczaliśmy do wiosek, zwykli chłopcy z sowieckich miasteczek zamieniali się demony. Racja. Miałem ci powiedzieć o swoim pierwszym zabitym. Więc po pierwsze to nie był żołnierz. To nie był nawet mężczyzna. Ten chłopiec nie mógł mieć więcej niż dziesięć, jedenaście lat. Jeszcze dziecko... Weszliśmy do kolejnej wsi. Niemcy byli niecały dzień drogi przed nami. Jak już mówiłem, dosłownie deptaliśmy im po nogach. Co kilka kilometrów znajdowaliśmy ich ślady. Dogasające ogniska, puste puszki po konserwach, trupy tych, którzy zmarli podczas odwrotu... We wsiach rozstrzelane zwłoki mieszkańców, spalone chaty. Z daleka widać było ciemne chmury dymu snującego się na horyzoncie. Kiedy dochodziliśmy do wsi, zastawaliśmy już tylko pogorzelisko i popioły. Ziemia chętnie i nadzwyczaj łapczywie przyjmowała krew ludzi, którzy na niej mieszkali. Wtedy naprawdę rzadko udawało się znaleźć kogokolwiek żywego. Co innego, kiedy udawało nam się zastać Niemców we wsi, choć to i tak niewielka pociecha, bo natychmiast na miejscu ze wszystkimi rozprawiali się po swojemu Rosjanie. I z Niemcami, i z Polakami. Z Niemcami programowo, a z naszymi profilaktycznie, uznając ich za kolaborantów. Nie mogliśmy zbyt wiele zrobić. Każda próba powstrzymania radzieckich towarzyszy poczytywana była za zdradę i karana śmiercią. Kilku naszych w ten właśnie sposób rozstało się z życiem. Zginęli z rąk tych, z którymi dzień wcześniej bratali się przy ognisku. Najczęściej trafialiśmy jednak już tylko na zgliszcza i trupy. Wtedy, kiedy zabiłem tego chłopca, było tak samo. Już z daleka czuć było w powietrzu swąd spalenizny i odór nadtrawionych ogniem zwłok. Wydawało nam się, że nie znajdziemy we wsi nikogo żywego, ale po chwili zobaczyliśmy przy studni tamtego chłopca... Nie, nic mi nie jest. Napiłbym się. Poprosisz pana Staszka? Mnie jakoś głos w gardle uwiązł... No, trochę lepiej. Jak to mówią? Wódko, pozwól żyć? Dlaczego nikt nie mówi:

76


[ Michał Galczak - Pierwsze śliwki - robaczywki ]

„Wódko, pozwól zapomnieć”? Albo jeszcze lepiej - umrzeć? Wyobraź sobie, że nie ma dnia, żebym nie pojawił się w tej knajpie. Jeszcze jednego? I jeszcze jakbyś mógł dać mi papierosa... Dzięki. No więc wtedy, przy tej studni, zorientowaliśmy się, że Niemcy, tak jak my, zaczęli truć wodę. Wcześniej nie braliśmy wody ze studni. Wystarczały nam źródełka i potoki, poza tym mieliśmy ze sobą ruską gorzałkę. Jeden z żołnierzy wypatrzył tego chłopca przy studni. Dzieciak zanurzył głowę w wiadrze i pił tak, jakby od tygodnia wody nie widział. Myśleliśmy, że pęknie. Kiedy się w końcu oderwał od wiadra, spojrzał na nas wystraszony. Pewnie nie spodziewał się z naszej strony niczego dobrego. W sumie miał rację... Wyglądał paskudnie. Obszarpany, pobity. Obraz nędzy i rozpaczy. Przez chwilę widać było po nim, że waha się, czy nie rzucić się do ucieczki. Rozglądał się szybko na boki w poszukiwaniu kryjówki. Zaraz potem złapał się za brzuch i upadł na ziemię. Trucizna szkopów zaczęła działać. Chłopak zwinął się w kłębek i zaczął tarzać. Jęczał przy tym, jak zarzynane prosię. Czekaj, zaraz się dowiesz. Daj mi to opowiedzieć jak należy. Staliśmy nad nim i gapiliśmy się jak wół w malowane wrota. W końcu odezwał się kapitan. Spojrzał na mnie i rozkazał mi dobić chłopaka. Odwrócił się na pięcie i poszedł na drugi koniec wsi. Za nim poszli inni. Po chwili zostałem sam. No i ten chłopak, konający kilka metrów przede mną. Wcześniej nigdy do nikogo nie strzelałem. Może wyda ci się to dziwne, ale od początku wojny nie oddałem ani jednego strzału. Teraz musiałem. W głębi duszy modliłem się, żeby chłopiec jak najszybciej skonał, ale on wciąż się męczył. Z jego ust ciekła krew wymieszana ze spienioną śliną. Charczał i krztusił się, ale wciąż żył. Nie chciałem go zabijać, nie chciałem do niego strzelać. Jednak w pewnym momencie spojrzał na mnie takim wzrokiem... Wyraźnie zobaczyłem w jego oczach błaganie o pomoc. Trzęsącymi się rękami przeładowałem karabin i wycelowałem w jego głowę. Zamknąłem oczy i pociągnąłem za spust. Rozległ się huk. Odgłos wystrzału już dawno ucichł, a ja stałem, wciąż z zamkniętymi oczami. Nie miałem odwagi ich otworzyć. Musiało minąć kilka minut, zanim się na to zdobyłem. Powoli uniosłem powieki, kierując spojrzenie w miejsce, w którym spodziewałem się zobaczyć chłopca. Dostrzegłem go dopiero po chwili, kiedy przestało mnie razić słońce. Leżał spokojnie, bez ruchu, w powiększającej się kałuży krwi. Z jego głowy nie zostało praktycznie nic. Spod odstrzelonej czaszki razem z krwią wypływały kawałki mózgu. A żebyś wiedział. Widok był paskudny, ale najgorsza była świadomość, że to ja mu to zrobiłem.

77


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Wiem, że pomogłem, ale to wcale nie polepszyło mojego samopoczucia. Co zrobiłem? Zwymiotowałem. Rzygałem i płakałem. Dobrze, że żaden z chłopaków mnie wtedy nie widział. Mieliby niezły ubaw. To był właśnie ten mój pierwszy trup. Dziesięcioletnie dziecko. Niezbyt udany debiut, prawda? No, ale jak to mówią: pierwsze śliwki - robaczywki. Następny był już normalny... O ile zabicie człowieka może być czymś normalnym... Niech będzie moje zdrowie. Nie zamierzam protestować. Kto był następny? Następny był jakiś niemiecki żołnierz. Zastrzeliłem go podczas starcia, na obrzeżach Łodzi. Najpierw jego, a potem kolejnych. Sam nawet nie wiem, ilu ich wtedy było. Na pewno dużo. Wtedy zginęło wielu chłopców i po tamtej, i po naszej stronie. Gorzej było już tylko pod Mirskiem. Nie, to całkiem inna historia. Zupełnie nie mam ochoty o tym opowiadać. Może innym razem. O, wiem! Opowiem ci, jak wrócisz z Afganu, w porządku? I nie przejmuj się tym, co potem będą ludzie gadać. Pilnuj własnego tyłka, bo ziemia jest łaskawa, ale i chętna. Przyjmuje wszystkich jak leci, nieważne - tchórz czy bohater. Bandytę, kurwę czy księdza chowa się tak samo. Późno już. Pijesz jeszcze? No to dawaj. Powinieneś się przespać, żeby jutro nie wyglądać jak wyżęta szmata. Dobra, pijemy rozchodnego. Twoje zdrowie, żołnierzu! Powodzenia... Nie przejmuj się, przywykniesz... Po pierwszym trupie przywykniesz...

GRABARZ POLSKI Grabarz Polski #12 Korekta: Wojciech Lulek Grafika, skład, łamanie: Tizzastre Bizzalini Reklama, Patronaty i Współpraca: Bartek@grabarz.net | Wojtek@grabarz.net

Chcesz współtworzyć Grabarza? Napisz do nas! www.Grabarz.net | www.Grabarz.net/Forum


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.