19
#
LUCIO FULCI KINO WŁOSKIE CZĘŚĆ 1 KSIĄŻKI Z WAMPIREM CZĘŚĆ 3 BLAIR WITCH POCZTAR CZĘŚĆ 7 OPOWIEŚCI GROZY DLA DZIECI WYPOŻYCZALNIA KASET VHS CZĘŚĆ 2 SERIE „REC” I „SILENT NIGHT, DEADLY NIGHT” FILMY: Beyond, City of the Living Dead, Contraband, House by the Cemetery, New York Ripper, Paranormal Activity, Paura, The Black Cat, Ziemia niczyja, Zombie Flesh Eaters, Zombieland KSIĄŻKI: Auschwitz, Decathexis, Dzienniki Sherlocka Holmesa, Dziewczyna z sąsiedztwa, Film grozy, Metro strachu, Oczy ciemności, Ofiara, Pałac PAWEŁ MATEJA „JEDNA ZIMOWA NOC”, „DRUGA ZIMOWA NOC” (OPOWIADANIA) RAFAŁ KULETA „WIGILIJNE ZWIERZENIA ZWIERZĄT” (SZORTY) WIERSZE NIEPOKOJĄCE - RAFAŁ SZYMALA
Trudno stwierdzić, w jakim miejscu znajdowałby się dzisiaj horror, gdyby nie Lucio Fulci. Ten niezwykły reżyser, balansując często na granicy kiczu i groteski, wprowadził grozę filmową w nowy wymiar. Lamberto Bava we wspomnieniach o tym wybitnym twórcy zauważa, że Fulci jest łącznikiem pomiędzy dawnymi filmami grozy, gdzie dominuje niepokój i strach, a współczesnymi obrazami splatter-gore, gdzie najważniejsze są szok, ohyda i posoka. Oglądając przykładowo „House by the Cemetery” czy „The Beyond” trudno się z ową opinią nie zgodzić.
w Rzymie” (1954) i „Przygodami Casanovy” (1955) na czele. Na dobrą sprawę z wartych zobaczenia należy wymienić tylko składający się z czterech nowelek komediodramat „Dzień z życia sędziego” (1954), stworzony wraz ze Steno, Luigim Viganottim, Sandro Continenzą i Alberto Sordim. Na własny reżyserski debiut zdecydował się dopiero w roku 1959 skuszony propozycją łatwego zarobku. Jego pierwszy film, „Złodzieje”, okazał być się kolejną przeciętną komedią o pechowych i dość nieporadnych rabusiach, niemniej nie sposób odmówić mu specyficznego uroku. Po raz kolejny trudno było mieć jakiekolwiek zastrzeżenia co do strony technicznej filmu. Wprawdzie wielu ludzi dziś kojarzy filmy Fulciego z niskobudżetowym gore i często fatalnym dubbingiem, warto jednak zwrócić uwagę, że wynikało to nie z umiejętności reżysera, a okrojonych finansów, natomiast całość produkcji cechował daleko idący perfekcjonizm.
Ten niewątpliwie jeden z najwybitniejszych twórców grozy przyszedł na świat 17 czerwca 1927 roku w Rzymie. Początkowo jego marzenia kierowały się raczej ku medycynie, na przeszkodzie stanęła, jak to zwykle bywa w tych przypadkach kobieta. Porzucił studia, by zrobić karierę filmowca i odzyskać krnąbrną ukochaną. Tak przynajmniej mówi anegdota, bliżej prawdy należałoby umiejscowić fakt, iż Fulci zrezygnował z nauki na rzecz swojej największej pasji – filmu właśnie. Przez kolejne lata Fulci tworzył dalej średniej klasy komedyjki, filmy przyJego życiorys nie należał do szczegól- godowe, musicale i westerny. Do tego nie wywrotowych i barwnych. Jak każdy ostatniego gatunku należał wyjątkowo przeciętny zjadacz chleba wspinał się udany „Czas masakry” (1966). Z roku po szczeblach kariery spokojnie, wy- na rok stawał się coraz bardziej znanym trwale i z mozołem. Wstąpił do szkoły reżyserem, niemniej umiejscowiono go filmowej i już tam dał się poznać jako w szufladzie poprawnych rzemieślniczłowiek przykładający ogromną wagę ków i nikt specjalnie nie przypuszczał, do technicznego aspektu tworzenia że stan rzeczy może ulec zmianie. filmu. Po ukończeniu szkoły, w roku A ta nastąpiła w 1969 roku, za sprawą 1953, rozpoczął pracę jako scenarzysta dwóch filmów, rasowego giallo „Perveri asystent reżysera. Współpracował z sion Story” (znany też jako „One on Maxem Ophulsem, Marcelem L’Ebierem the Top of Another”), a przede wszysti Steno, którego uznał za swego men- kim wstrząsającego dramatu „Beatrice tora. Wraz z nimi stworzył kilka dość Cenci”, w którym po raz pierwszy tak przeciętnych komedii z „Amerykaninem ostro zaprezentował swoje antykoś-
Druga kwestia to fakt, iż Fulci odkrył niejako ciemną stronę swojego talentu i stopniowo zaczął się skłaniać ku coraz mroczniejszym obrazom. Zrealizowane wkrótce thrillery „Lizard in a Woman’s Skin” (1971) i „Don’t Torture the Duckling” (1972) potwierdzały klasę i niezależność reżysera, ten jednak nie zaprzestawał eksperymentów kręcąc głupawe komedie („Young Dracula” 1975), czy nawet lekkie erotyki („My Sister In Law” 1976). Nie zarzucił też jednego ze swoich ulubionych gatunków, westernu, kręcąc całkiem udanych „Czterech Jeźdźców Apokalipsy” (1975) i „Umierający w ich butach” (1978). Zrealizował dwa filmy
przygodowe „Biały kieł” (1973) i „Powrót białego kła” (1974). W 1977 nakręcił ostatni thriller, uznawany za jeden z najlepszych w jego karierze „Siedem czarnych nut”. Historia kobiety-jasnowidza, która w ścianie mieszkania męża znajduje zwłoki mężczyzny i stara się odkryć ich pochodzenie została opowiedziana w sposób niezwykle intrygujący i sprawiła, że gwiazda Fulciego rozbłysła na nowo i to tak jasno jak jeszcze nigdy dotąd. Reżyser dzięki temu filmowi zebrał całkiem spory budżet, dzięki któremu mógł podjąć się realizacji dzieła niezwykłego, niejako własnej odpowiedzi na „Dzień żywych trupów” George’a Romero. Film „Zombie: pożeracze mięsa” (1979) ukazał nowe oblicze reżysera i wskazał drogę, którą twórca kroczył do końca swej artystycznej kariery. Odtąd, pomijając kilka wyjątków, uparcie realizował horrory, które ocierały się bardzo często o granice dobrego smaku i krążąc wokół specyficznej oniryczności unikały częstych pułapek logiki i ideologii. Fulci dobierał sobie współpracowników, z którymi mógł spełniać swoje marzenia o tworzeniu alternatywnych rzeczywistości i kreować koszmarne światy. Niezależnie czy historie dotyczyły jedynie tajemniczych potworów („Dom przy cmentarzu” 1981), zombie („Miasto żywej śmierci” 1980) czy wręcz przenosiły do niezwykłych krain („Siedem bram Piekieł” 1981) Fulci pozostawał niedościgniony w swojej pracy. Jego współpracownicy wspominają go jako niezwykle miłego, skrytego i sympatycznego mężczyznę, który w trakcie pracy na planie zmieniał się w szalonego, niemal agresywnego perfekcjonistę. O jego wyjątkowości niech jednak świadczy fakt, w jaki sposób szanował swoich
Text: Łukasz Radecki
cielne poglądy. Wychowany na katolika Fulci często manifestował swoją niechęć do instytucji Kościoła, w „Beatrice…” ukazując jego okrutne oblicze pod postacią Inkwizycji. Tu również po raz pierwszy zaprezentował w takim spektrum swoje skłonności do uwielbienia makabry i brutalności. Wprawdzie nie można tego porównać z jego późniejszymi dziełami, niemniej, film wstrząsnął opinią publiczną i zaszokował krytyków. Warto zauważyć, że jest to jedyny film Fulciego, jaki trafił do oficjalnej polskiej dystrybucji i na początku lat 70. gościł na ekranach naszych kin. Obraz został bardzo mocno skrytykowany, a środowiska kościelne przyczyniły się do tego, że pozycja reżysera została zagrożona. Ten epizod odcisnął się mocno na dalszej twórczości Fulciego, który coraz bardziej zbliżał się do groteski i makabry, a coraz mniejszą wagę przywiązywał do fabularnej strony swoich filmów, względnie starał się unikać jakiejkolwiek ideologii sprowadzając je z czasem coraz bardziej do drastycznych i obrzydliwych spektakli gore.
pracowników. Ponieważ w trakcie pracy nad filmem istotnie potrafił być tyranem i furiatem, który nie przebierał w słowach (niektóre aktorki były zszokowane jego wulgarnością), nie chcąc nikogo urazić, codziennie wybierał sobie inną ofiarę, oznaczał ją szalikiem, a następnie oskarżał i beształ ją za wszystkie niepowodzenia danego dnia. Dzięki temu cała sytuacja nabierała niemal humorystycznego rysu, a praca nad filmem posuwała się do przodu. Trzeba przyznać, że to dość nietypowe zachowania jak na twórcę, którego ostatnie filmy zostały ocenzurowane lub zakazane w większości krajów. Sam Fulci nie poddawał się jednak i do
końca realizował swoje nawet najbardziej wymyślne i zdawać by się mogło szalone pomysły. Zmarł 13 marca 1996 roku w Rzymie. Pracował wówczas nad nowym filmem wraz z innym mistrzem włoskiej grozy – Dariem Argento. Jak przystało na postać wyjątkową i nieszablonową, również wokół śmierci Fulciego narosły plotki i niedomówienia. Chorujący na białaczkę reżyser zmarł we śnie, zapomniawszy uprzednio zaaplikować sobie zastrzyku insuliny. Nie zabrakło oczywiście głosów sugerujących, że wypadek ów w istocie był śmiercią samobójczą.
GRABARZE O ZOMBI 2... Sebastian Drabik: Włoski reżyser Lucio Fulci, „mistrz kina gore”, ma na swoim koncie sporo mniej lub bardziej udanych produkcji. „Zombie Flesh Eaters” jest bodajże jednym z najwybitniejszych jego osiągnięć. Podejście do tematyki zombie z zupełnie innej strony niż w filmach Romero i świetna charakteryzacja Gianetto De Rossiego sprawiły, że zombie, które mamy okazję zobaczyć na ekranie po prostu powalają. Zżerane przez robactwo, brudne, wychudzone żywe trupy robią niesamowite wrażenie i od tamtej pory nikomu więcej nie udało się stworzyć tak niesamowitych kreatur. Nie można również zapomnieć o kompozycjach Fabio Frizziego, który sprawił, że muzyka współgra z akcją filmu i dopełnia efektywności klimatu. „Zombie Flesh Eaters” jest dla fanów kina grozy filmem obowiązkowym! Skura: Pamiętacie tę najlepszą scenę z zombiakiem o świcie, na tle Manhattanu? Moim niemożliwym do spełnienia marzeniem, zawsze było móc zagrać tego zombie. Puszczam taki filmik znajomym i mówię: widzicie tego zombiaka o świcie na tle Manhattanu? To ja!
Bartosz Czartoryski: To jeden wielki spektakl, geniusz realizatorski Fulciego objawia się w kilku scenach (kobieta z krtanią przegryzioną przez trupa), do których prowadzi nie zawsze prosta i łatwa ścieżka. Oglądając ten film mam wrażenie, że wszystko co widzimy na ekranie doprowadza nas do tylko do tych wspomnianych momentów, reszta jest nieistotna. Fulci zrywa w tym filmie z kliszami, do których nas kino „żywych trupów” przyzwyczaiło. Genialne efekty specjalne mistrza De Rossiego i charakterystyczna muzyka Frizziego (która budzi jednak emocje nie mniejsze niż ścieżka do „The Beyond”) tworzą dzieło niemal absolutne, ikonę horroru i wstęp do złotych czasów zombie-movies.
O TWÓRCZOŚCI FULCIEGO... Bartosz Czartoryski: Fulci był i zawsze będzie mistrzem horroru z co najmniej kilku powodów. Miał niesamowitą wyobraźnię, wymyślał (często na spółkę z Dardano Sacchettim) tak odjechane zawiązania akcji, że czapki z głów („City of the Living Dead”); zrywał ze schematami wypracowanymi przez lata przez kino grozy (scena walki zombie z rekinem w „Zombi 2”; zupełna zmiana w zachowaniu stworów w tymże filmie w stosunku do wcześniejszych obrazów traktujących o żywej śmierci, nowatorstwo na tym polu - nadal są to powolne monstra, lecz jednocześnie nie chodzi im tylko o ludzkie mięso. One są spragnione krwi i flaków, to sadystyczne potwory lubujące się w zadawaniu cierpienia i śmierci w okropnych bólach [słynna scena przebijania oka drzazgą] ); jego filmy robione były z pasją, która bije z ekranu (i której możemy przyjrzeć się w „Cat in the Brain”), to czysta poezja kina, często bez oglądania się na związki przyczynowo-skutkowe i logikę (co nie przeszkodziło być „The Beyond” jednym z najbardziej przerażających i genialnych horrorów w dziejach). Fulci kreował dzieła pełne, kompletne, które ogląda się sercem, a nie rozumem (każdy maniak horroru wie o czym mowa) i nie przeszkadzają wtedy luki w scenariuszu i kiepskie aktorstwo. Sposób, w jaki ten facet komponuje kadry wprawia w zachwyt! A robota operatorska? Fulci doskonale wie gdzie i jak ustawić kamerę (na przykład liczne, udane transfokacje przy scenach gore).
LO SQUARTATORE DI NEW YORK NEW YORK RIPPER Włochy 1982 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Lucio Fulci Obsada: Jack Hedley Paolo Malco Howard Ross Alexandra Delli Colli
X X X X
Text: Bartosz Czartoryski
X
Twórca „Zombi 2” i „Domu przy cmentarzu” przeżywał na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych renesans artystyczny, a kilka jego poprzednich filmów zapamiętanych zostało nie tylko jako sukcesy finansowe, ale swoiste skandale obyczajowe. Jednak to właśnie opowieść o mordercy z brzytwą pozostanie „naj” Fulciego: najbardziej kontrowersyjną i najbrutalniejszą opowieścią snutą przez niego na ekranie. Nowy Jork, który znamy z hollywoodzkich produkcji, jawi się często jako miasto wyzwolenia ideologicznego i seksualnego, przyciągające przestrzenią, wolnością i kolorowymi neonami. W wizji Fulciego „stolicę świata” oglądamy w krzywym
zwierciadle, jako miejsce nieprzyjazne, wręcz klaustrofobiczne, odmalowane zimnymi kolorami. Już pierwsza scena wprowadza nastrój niepokoju, a zarazem dziwności: staruszek wyprowadzający psa pod jednym z nowojorskich mostów, rzuca zwierzęciu patyk. Kundel aportuje, lecz do właściciela wraca z odciętą ręką w pysku, znalezioną gdzieś w krzakach. Reminiscencja pierwszej sceny „Straży przybocznej” Kurosawy? Być może. Zarówno u włoskiego reżysera, jak i japońskiego mistrza pies biegnący z trupią kończyną w zębach niósł wiadomość, że widz wkracza na teren niebezpieczny - „porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie”. Ostrzeżenie jest w tym samym stopniu skierowane do bohatera filmu, jak i do widza. Japońskie kino samurajskie było dla „ojca chrzestnego gore” mniej znaczącą inspiracją niż sam nurt giallo. O ile wcześniejszym próbom Fulciego w „Lizard in Woman’s Skin” czy „Siedmiu czarnych nutach” nie towarzyszyło zbytnie przymrużanie oka, tak „NY Ripper” (oraz wcześniejsze „Nie torturuj kaczuszki”) bawi się konwencją, jednocześnie mieszcząc się w ramach gatunkowych. O ile w lwiej części filmów giallo zabójca jest niemy i widzimy jedynie jego ubrane w czarne rękawiczki dłonie, tak w „NY Ripper” Fulci obdarzył swojego psychopatę głosem. Otóż rozpruwacz ar-
Nazwisko Fulci jeszcze przed premierą „Nowojorskiego rozpruwacza” przyprawiało cenzorów o ból głowy.
8
tykułuje dźwięki przypominające kwakanie kaczki. Na pierwszy rzut oka zabawny, zabieg stosowany jest przez Włocha podczas niezwykle realistycznych scen mordów - tym samym kontekst, w którym został osadzony, nadaje mu złowieszczego wydźwięku. Fulci nie stroni także od innych manifestacji czarnego humoru z domieszką krwistej czerwieni - od wspomnianego groteskowego mordercy poczynając, na komentarzu muzycznym kończąc. Sam świat, do którego Fulci wrzuca widza, wydaje się oniryczny, niczym koszmar senny - Nowy Jork fotografowany jest jak labirynt ciemnych ulic, siedlisko degeneratów
zaspokajających swe erotyczne fantazje w feerii barw świateł miejskich klubów. Z tą wizją kontrastują makabryczne sceny morderstw, przedstawione dosłownie i ze szczegółami. Do historii gatunku przeszły: przecinanie gałki ocznej i sutka ofierze przywiązanej do łóżka czy też wbicie potłuczonej butelki w krocze innej mordowanej dziewczyny. Kobiety - błogosławieństwo i przekleństwo uznawanego za seksistowski nurtu giallo. Sam Fulci, wielokrotnie oskarżany o mizoginizm, w „NY Ripper” jakby przyklaskuje tym zarzutom, zadając śmierć swoim aktorkom z makabryczną finezją. „Nowojorski rozpruwacz” zasługuje na bycie „naj”. Dysponując większym budżetem niż przy kilku ostatnich produkcjach, Fulci dostarcza widzowi dzieło pełne napięcia i suspensu, które bierze co najlepsze z giallo (suspens), miesza to z gore (plastyczne sceny mordów) oraz dodaje od siebie charakterystyczne mrugnięcie okiem i niezwykłą sprawność warsztatową.
9
-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Grasshopper 2009 Ilość stron: 264
Memento Illius, Memento Mei, aż po osławione Memento Mori – w ten oto sposób pozdrawiają się bohaterowie najnowszej powieści Łukasza Śmigla, „Decathexis”. Zaskoczeni? Nic dziwnego, bo Śmigiel staje się tak nieobliczalny literacko, że w sumie nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. I nie jest to, broń Boże, zarzut, wręcz przeciwnie – pochwała wyobraźni, która serwuje nam przedziwny miszmasz gatunków. Zaczęło się od całkiem udanego debiutu zbiorem „Demony” („Decathexis” jest właśnie nawiązaniem do jednego opowiadania z tego tomiku, o tym samym tytule). Potem pojawiła się obyczajowa ‘Muzykologia’ ze Stingiem w tle, torując drogę dla omawianej „Decathexis”.
przez królową w celu zajęcia się porządnym grzebaniem zwłok. Wszystko zaczyna się komplikować, gdy nagle ciała zaczynają znikać lub wracać zza grobu…
Text: Aleksandra Zielińska
ŁUKASZ ŚMIGIEL - Decathexis
Powieść najeżona jest symbolami i odniesieniami (sam Kirkegaard, Kirkut, Moria itp.), więc warto lekturę powtórzyć, by wyłapać choć część tych smaczków. Wszystko – od codziennych pozdrowień po czas wolny obraca się wokół śmierci. I tu brawa dla Śmigla za spojenie tego w funkcjonalną całość – dostajemy masę opisów obrządków, zaczerpniętych z przeróżnych kultur, mitologii i religii (na przykład przyjmowanie komunii w postaci ciała bogini Morii). Z pozoru byłaby to mieszanka wybuchowa, ale Śmigiel dyskretnie prowadzi Miejscem akcji jest Kirkegaard – pań- czytelnika przez niuanse kirkegaardzkich stwo, w którym religią panującą jest kult zwyczajów i trzyma rękę na pulsie. śmierci. Jego bogata tradycja nie ogranicza się tylko do niegroźnych wierzeń, Główny bohater wzbudza zainteresowaa wręcz przeciwnie. Dostajemy obraz nie i sympatię, a jego losy czytelnikowi krainy, gdzie krew niewinnych obywateli obojętne nie będą. Akcja biegnie wartko leje się strumieniami podczas wszelkiej jak na powieść przygodową przystało maści rytuałów, a centrum rozrywki sta- (między innymi oczywiście, bo i na przynowi cmentarz. Zabobonnym praktykom kład horroru tu nie brakuje), dlatego warto przeciwstawia się świeżo koronowana czekać na drugi tom, zapowiadany przez królowa, Geneview, która pragnie pochó- autora już na wstępie. Szkoda tylko, że wek uczynić sprawą świeckich i skończyć punkt kulminacyjny na tle tych wszystkich z ćwiartowaniem ludzi i zakopywaniem sensacyjnych zdarzeń wydaje się rozmyich szczątków na polach w imię urodzaju. ty, rozlany i nie wybrzmiewa w całości. Przy okazji zmniejszenie władzy kapłanów nad ciemnym ludem też się przyda. Mimo pewnych niedociągnięć cykl Śmigla Mamy więc do czynienia z klasycznym zapowiada się interesująco. Główną zakonfliktem sacrum – profanum tak dobrze letą jest niezwykle sugestywnie wykreoznanym z historii. I właśnie w wir tych wany świat, pełen dopieszczonych detali królewskich intryg wpada główny boha- na każdej płaszczyźnie fabuły. Zatem do ter, Jon Mathias Pendergast. Pracuje on następnego spotkania ze Śmiercią, panie w Inspektoracie, powołanym do życia Śmigiel. O ile dożyjemy.
11
Obaj panowie mają już doświadczenie z kinematografią. Balagueró nakręcił niezłe „Fragile” z Calistą Flockhart i przeciętne „Darkness”, Plaza natomiast znaną polskiej widowni historię wilkołaka Romasanta z Julianem Sandsem w roli głównej. Żaden z tych filmów jednak poziomem nie wybijał się drastycznie ponad przeciętną. W 2007 r., kiedy
Text: Piotr Pocztarek
Kino grozy rodem z Francji i Hiszpanii bardzo mocno ewoluowało na przestrzeni ostatnich kilku lat. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że nowoczesne horrory z Europy prześcignęły wtórną i durną sieczkę z Hollywood, stawiając na brutalne, krwawe, mocne, a jednocześnie ambitne fabuły. Jeśli fabuła nie jest specjalnie odkrywcza, warto zadbać o formę. No i to właśnie forma czyni „REC”, a więc przedostatnie wspólne dzieło Balagueró i Plazy, wyjątkowym. reżyserzy postanowili połączyć siły, narodził się doskonały horror, który do tej pory oglądałem już 3 razy, a pewnie na tym się nie skończy. „REC” to prosta historia młodej, ambitnej dziennikarki, która wraz ze swoim kamerzystą robi wesoły reportaż o pracy straży pożarnej w Barcelonie. Spokojna
13
realizacja nabiera tempa, kiedy strażacy dostają wezwanie do interwencji w objętym kwarantanną budynku. Kiedy ekipa, wraz z główną bohaterką i kamerzystą dojeżdża na miejsce, okazuje się, że budynek opanował tajemniczy wirus zamieniający ludzi w krwiożercze zombie. Wszystkie drogi ucieczki zostają odcięte kiedy budynek zostaje otoczony i odizolowany, w celu zapobiegnięcia rozprzestrzeniania się choroby. Bohaterów uwięzionych w środku czeka niebezpieczna i przerażająca walka o życie z mieszkańcami budynku, którzy po kolei zamieniają się w monstra. Jak sami widzicie, historia opowiedziana w „REC” nie straszy oryginalnością. Najważniejszym elementem tego filmu jest jego forma – całość kręcona jest z perspektywy kamery, niczym w „Blair
14
Witch Project” czy słabiutkim „Paranormal Activity”. Narracja pokazywana w ten sposób jest bardzo naturalna, wiarygodna i niesamowicie przerażająca. Muszę uczciwie przyznać, że dawno żaden film nie wzbudził we mnie skrajnego strachu, nie licząc może kilku pełnych napięcia scen w „Antychryście”. „REC” sprawił, że wielokrotnie podskoczyłem na krawędzi fotela, nawet oglądając film po raz drugi, czy trzeci. Bohaterowie zmagający się z tajemniczym złem w klaustrofobicznych pomieszczeniach, narażeni na obrażenia jak każdy zwykły człowiek, zawsze będą wdzięcznym tematem na film. Dodatkowym atutem jest bardzo sensowne ukazanie profili postaci, co zawsze kulało w kręconych tą techniką horrorach. Mieszkańcy zarażonego bloku w Bar-
celonie stanowią całkiem złożoną grupę zarówno etniczną, jak i wiekową czy światopoglądową. Obserwowanie napięcia rosnącego między sąsiadami wraz ze wzrostem zagrożenia jest ogromną przyjemnością dla widza. Każdy dba o siebie i swoją rodzinę, nikt nie wie co się tak naprawdę dzieje, wszyscy wzajemnie się oskarżają. Rewelacja! „REC” polecam każdemu kto na filmach lubi się bać. Ten sprawnie zrealizowany, krwawy i dojrzały hiszpański horror zasługuje na miano jednego z najlepszych filmów grozy ostatnich lat. Naprawdę nie wypada go nie znać. Każdy głośny i popularny film grozy prędzej czy później doczekać się musi sequela. Zazwyczaj drugiej części towarzyszy zasada „Bigger, better, and more
badass”, ale jak wygląda finalna wersja wszyscy wiemy. Najgorzej jest, gdy za kolejną odsłonę bierze się zupełnie inna ekipa – reżyserzy, aktorzy, czy producenci. Jeśli jednak kontynuację tworzą dokładnie ci sami ludzie, wszystko musi się doskonale udać, prawda? Sukces finansowy i artystyczny „REC” zmusił Balagueró i Plazę do nakręcenia sequela. „REC 2” zaczyna się dokładnie w momencie, w którym skończyły się wydarzenia w części pierwszej – miejsce i czas akcji zostają zachowanie w niemal niezmiennej formie. Całkowicie zmienione jednak zostają założenia, które tak mocno windowały poziom części pierwszej. Wprawdzie religijny wątek opętanej dziewczynki był już poruszony w minimalnym stopniu w oryginale, o tyle całkowite pójście w tę stronę kom-
15
pletnie zmieniło odbiór filmu. Zamiast niż ma ser szwajcarski. Film jest wyraźhistorii o tajemniczym wirusie i zombie nie podzielony na części – w pierwszej mamy hiszpańską wersję „Egzorcysty”. poznajemy historię interwencyjnego oddziału policji (świetne motywy z indyBohaterowie części pierwszej zostali widualnymi kamerami każdego członka „opętani” i biegają sobie po barceloń- drużyny). Druga część to wypełnione skim budynku szukając ofiar. Na miej- bzdurnymi gadkami i irytującymi profisce przybywa operacyjny oddział policji lami psychologicznymi przygody grupki i… ksiądz egzorcysta. W międzyczasie ciekawskich nastolatków, którzy wkrado środka dostaje się też grupa skrety- dają się do budynku. Trzecia część to niałych nastolatków. „REC 2” jest chyba już „Egzorcysta” pełną gębą. pierwszym przykładem na to, że film może stracić swoją unikalną tożsamość, Film zrealizowany jest bardzo sprawnie, nawet wtedy gry realizuje go ta sama ma kilka absurdalnie makabrycznych sprawdzona ekipa. Smutne. scen, a całość budzi raczej śmiech niż strach. Fabuły starczyło by może na Fabuła kręci się dookoła istoty „infekcji”. 15 minut filmu, a całkowite odcięcie się Powracają postacie, które poznaliśmy od wypracowanych przez pierwowzór w pierwszej części, nawet jeśli ich po- założeń bardzo osłabiło produkcję. wrót wiąże się z większą ilością dziur, „REC 2” nie wyróżnia się właściwie niczym, oprócz ciekawej realizacji i niektórych efektów specjalnych. Miałem wrażenie, że oglądam mało istotny łącznik pomiędzy oryginałem, a zapowiedzianą na 2011 rok częścią trzecią. Niestety, nie mogę z czystym sercem polecić „REC 2”. W związku z bardzo wysokimi oczekiwaniami dla mnie to jedno z największych rozczarować kina grozy w roku 2009.
16
REC
REC 2 REC Hiszpania 2007 Dystrybucja: Kino Świat Reżyseria: Jaume Balagueró Paco Plaza Obsada: Manuela Velasco Ferran Terraza Pablo Rosso Carlos Vicente
X X X X X
REC 2 Hiszpania 2009 Dystrybucja: Kino Świat Reżyseria: Jaume Balagueró Paco Plaza Nico Baixas Obsada: Manuela Velasco Ferran Terraza Pablo Rosso Javier Boter
X X X X X
--------------------------------------- Ocena: 3/6 Wydawca: Albatros 2009 Tłumaczenie: Artur Leszczewski Ilość stron: 384
Dean Koontz bardzo płodnym pisarzem jest. Wystarczy rzucić okiem na listę jego publikacji, która obejmuje książki o przeróżnej tematyce. Okazuje się, że Koontz oprócz tego, że próbuje swoich sił w thrillerach i dreszczowcach, włóczy się po granicach między grozą a powieścią sensacyjną, macza place w książkach erotycznych, by na koniec zaserwować opowiastkę dla dzieci. Czy przy takiej różnorodności tematów i ilości sprzedanych egzemplarzy (o czym krzyczy niemal każda okładka jego bestsellerów) da się wymyślić coś oryginalnego? Cóż...
niejszych emocjach czytelników, czyli lęku o najbliższych, ze szczególnym uwzględnieniem relacji matka-dziecko. W efekcie pisarzowi udaje się zagrać tylko na nerwach.
Text: Aleksandra Zielińska
ss)
DEAN KOONTZ - Oczy ciemności (The Eyes of Darkne
Niestety, koniec intrygi jest przewidywalny, motywacje bohaterów nie zawsze jasne, a inteligencja czytelnika zbędna, bo Koontz prowadzi do rozwiązania niemal za rękę. Nie zostawia miejsca na własne domysły czy interpretacje, przez co czuje się niedosyt, bo niedopowiedzenia pewnych wątków tylko dodałyby im uroku.
Totalna mieszanka gatunków książce też nie pomaga, bo nie ma w niej przemyślenia: ot, beztroskie łączenie chwytów różnej maści. Prostotę fabuły można z drugiej strony przekuć na plus. Tina to zwykła kobieta, która próbuje poradzić sobie z codziennością, by nie popaść w obłęd, w końcu spotyka mężczyznę marzeń. Ten akurat okazuje się księciem na białym koniu, pomaga bohaterce rozwiązać zagadkę i ratuje przed niebezpieczeństwem. Jest w tym naiwność, ale naiwność pozyFabuła obejmuje cztery dni z życia Christ- tywna, w klimacie „real American dream” iny, tancerki, która zabiera się za reżyse- ze szczyptą dreszczyku. rię wielkich przedstawień w Vegas. Od razu poznajemy jej przeszłość, która do „Oczy ciemności” można traktować jako najprzyjemniejszych nie należała. Naj- próbę pisarską Koontza i dlatego są warwiększą traumą okazuje się śmierć synka te polecenia obeznanym fanom. Oso- pozornie niewinna wycieczka w góry bom zaczynającym przygodę z pisarzem skończyła się tragicznie dla wszystkich radziłabym zacząć od powieści, w których uczestników. Bohaterka, oskarżana przez Koontz rozwinął wszystko to, czego uczył męża o zaniedbanie obowiązków rodzi- się na takich pozycjach jak właśnie „Oczy cielskich, nie może pogodzić się ze stratą, ciemności”, np. „Opiekunowie”. co powoli prowadzi do szaleństwa. Wokół tego motywu obracać się będzie akcja Koontz może i jest twórcą płodnym, ale książki. Koontz próbuje zagrać na najsil- chyba przydałby mu się płodozmian. „Oczy ciemności” powstały w zamierzchłych początkach twórczości pisarza, w czasach, gdy chętnie wydawał pod pseudonimami (tu akurat jako Leigh Nicholas). Z pierwszych stron dowiadujemy się, że oto Koontz rozpoczyna wielki plan stuletni, polegający na przepisywaniu powieści z czasów młodości. Czyżby niemoc twórcza? „Oczy ciemności” nie są niczym innym jak poprawioną wersją tytułu z 1981 roku.
19
Sprostowanie : Autorem recenzji, której fragmenty przytoczone zostały w „Blair Witch Pocztar” w numerze 17 Grabarza Polskiego (w felietonie na temat nadinterpretacji) jest Paweł Wawrzyniak prowadzący blog Horror Story. Przepraszamy autora za pominięcie jego nazwiska.
Ostatnio coraz częściej zadaję sobie pytanie - czy ja jestem bulwersem? Skrajna tolerancja na wszelkiego rodzaju niekompetencje, niedociągnięcia, czy przejawy apokaliptycznej głupoty minęła mi wraz z okresem wejścia w dorosłość i nagle stanąłem przed nagą prawdą – większość z tych rzeczy zaczęła mnie po prostu denerwować. A głupota, jak to głupota, jest wszędzie. Nie wiem czy jest to wynik sztucznego ogłupiania narodu za pomocą telewizji, gazet, radia, filmów, muzyki, a nawet niektórych książek („Twilight”? WTF?), czy może jakichkolwiek innych czynników społecznych. Nie wiem, czy jesteśmy już tak predysponowani, że chłoniemy infantylne materiały z szybkością godną gąbki, a może mają na nas wpływ czynniki zewnętrzne. Nie ulega wątpliwości jedno – zachowujemy się jak sus scrofa, bądź też antropopigus pospolitus, czyli jak świnie.
kroku. W parku bywam rzadko, więc rzucanie papierków po cukierkach na trawę bezpośrednio mnie nie dotyczy. Podobnie wygląda to z kulturą na polskich drogach, gdyż jestem szczęśliwym nieposiadaczem samochodu (a gdzież lepiej poczytać horror, jeśli nie w komunikacji miejskiej, albo w pomieszczeniu z miską ustępową). Jestem jednak stałym bywalcem multipleksów i bardzo lubię obejrzeć film, z każdego gatunku w zasadzie, na wielkim ekranie.
Do popełnienia tego tekstu znów zainspirowało mnie pewne zjawisko, tym razem znacznie bardziej namacalne i daleko mniej chwalebne, niż to, które poruszyło mnie dwa numery wcześniej. Wycieczka do kina na maraton hiszpańskiego „REC”, a potem bezmózga posiadówa na wizualnie oszałamiającym „2012” utwierdziły mnie w przekonaniu, że Polacy kultury za grosz nie mają (tutaj Oznaki naszego świństwa (świniostwa?) w moim kierunku sypią się epitety „naiwwidoczne są w zasadzie na każdym niak”, że tak późno się zorientowałem).
ciągną do kina na horror z plecakami pełnymi chipsów, piwa i Odyn wie czego jeszcze. No i niestety to właśnie oni śmieją się, gadają, krzyczą, komentują, czy rzucają żarty z kloaki rodem.
Chciałbym w tym momencie wznieść Dlaczego wiek nie jest sprawdzany apel do pracowników i administratorów przy zakupie biletów, lub przy wej-
placówek kinematograficznych, zwanych też popularnie „kinami”, o przestrzeganiu regulaminu własnego i respektowanie obostrzeń narzucanych przez dystrybutorów. Zdaje sobie sprawę, że pewne rzeczy są raczej potraktowane pro forma, ale to, że pewne filmy są opisane znakiem „18+” świadczy o tym – i teraz wielkimi literami dla opornych – ŻE SĄ DOZWOLONE OD 18 LAT. Zapewne nie bez powodu. I nie zamierzam w tym momencie chrzanić banałów o złym wpływie przemocy, brutalności, gwałtów, krwi, flaków i latających jąder na młode umysły, a jedynie o pewnej kulturze oglądania, której za przeproszeniem gówniarze nie mają za grosz. Oczywiście generalizuję, bo wśród nastolatków znajdują się ludzie wybitnie inteligentni, potrafiący odnaleźć się w każdej sytuacji, a wśród grupy dorosłych na pewno znajdziemy bandę prostaków, dlatego też z miejsca przepraszam tych, którzy słusznie poczuli się dotknięci. Nie można natomiast zaprzeczyć, że to właśnie grupy 14-16 latków
ściu na salę? Odpowiedź jest prosta – jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Zarząd żadnego kina nie pozbawi się świadomie i z premedytacją większych zysków ze sprzedaży biletów, tylko dlatego, żeby zapewnić Widzom (tak, tym przez wielkie W) komfortowe warunki oglądania. Wszyscy idziemy do kina płacąc astronomiczne pieniądze (wyjście do multipleksu niejednokrotnie kosztuje tyle, co zakup filmu na nośniku DVD), aby rozkoszować się magią płynącą z ekranu, a nie zapachem browaru, komentarzami ludzi o inteligencji pierwotniaka, czy żenującymi żartami sytuacyjnymi. Takie osoby obsługa kina powinna wynosić na kopach, celnie wymierzonych w krocze. Niech boli. Jednym z rozwiązań mogło by być podniesienie cen biletów jeszcze bardziej. Kinomani by pewnie dopłacili, żeby tylko pozbyć się ignorantów z sal kinowych. Ludzi trzeba uczyć przez całe życie – niech ta edukacja odbywa się w szkole,
Text: Piotr Pocztarek
Jest to tak pewne, jak to, że nie lekarz, a „The Sunday Singers” zabili Michaela Jacksona – ostatnie półfinały „Mam Talent” rozwiązały jedną z największych kryminalnych zagadek wszechświata.
a nie w kinie. Kino to rozrywka, ale też i sztuka. Sztuka wyższa. A takowa nie jest dla baranów, no bo jeśli wyświetlić film, czy pokazać obraz świni czy małpie, to reakcja będzie podobna jak w polskich salach kinowych – zacznie chrząkać, rzuci obierkiem, odchodem, aż w końcu sobie pójdzie. Ale odyńca do kina nie chcecie wpuścić, nawet jeśli była by to świnka z klasą. Podczas seansu „Paranormal Activity” jedna z dorosłych (!) kobiet siedzących za mną oznajmiła z zachowaniem pełnej powagi : „ojej, to jest zupełnie jak Big Brother”, albo „o, to chyba postępuje choroba psychiczna”. Na „2012” ktoś krzyczał „patrzcie, to wielki pączek!”, a próbie desperackiego ratowania życia przez Manu w „Rec” towarzyszyły gwizdy i oklaski. Ostatnia, dramatyczna do bólu scena w „Mgle” Darabonta wywołała śmiech dzieciarni i poruszenie wśród garstki co bardziej dojrzałych widzów. Czarę przelał komentarz pewnego łysego, napakowanego osiłka, który po 1,5 godziny ostrej walki umysłowej z „Egzorcyzmami Dorothy Mills” stwierdził tyleż smutno, co desperacko „kur**, co za g****, ja nie rozumiem”.
mieć oryginalne, kinowe nagłośnienie rozsadzające czaszkę, jednocześnie słuchając komentarzy tak zwanej „yntelygentnej widowni”, to proszę bardzo. A jeśli ktoś chce się wczuć w film – wystarczą słuchawki. Oczywiście wiązało by się to z przemodelowaniem infrastruktury, przeciągnięciem pod fotelami okablowania, bądź zainwestowania w bluetooth, ale na pewno nie przyniesie negatywnego feedbacku ze strony widzów. Ja na przykład coraz częściej słyszę, że ktoś woli obejrzeć film w warunkach domowych, aniżeli wejść w motłoch. Reakcja widowni mniej razi na szalonych komediach, czy innych filmów rozrywkowych, ale jeśli jesteśmy na dramacie, czy horrorze, chcemy skupienia i, jak to mówi młodzież, „ffczuffki”. Na koniec pragnę też zwrócić się do widzów, albo raczej przesiadywaczy, którzy kino traktują jako miejscówkę do spotkania z ziomkami, a nie pomieszczenie, gdzie można rozkoszować się posmakiem X muzy. Płacimy za bilety ogromne pieniądze. Wy też płacicie za bilety ogromne pieniądze. Więc postarajmy się w pełni wykorzystać to, co za te pieniądze możemy otrzymać. Jeśli nie podoba wam się film – wyjdźcie, przetransferujcie się do jednego z kolegów, czy jednej z koleżanek i spędźcie tam wieczór pijąc, śmiejąc się i gadając. A jeśli chcecie komentować w „zabawny” sposób, to załóżcie sobie program stand-up comedy. Jeff Dunham to zrobił i teraz sprzedają wina sygnowane jego kukiełkami. Może i wam się uda.
W tej kwestii jesteśmy bezsilni, a co gorsza chyba nikt specjalnie się nie kwapi by nam pomóc. Czy to my mamy przygotować dla właścicieli kin gotowe rozwiązania? No to rzucam pomysł, na który o dziwo nikt jeszcze nie wpadł, a jeśli wpadł to go nie zrealizował. O czym mowa? Słuchawki dla chętnych widzów. Przecież są takie, które symulują dźwięk przestrzenny nie gorzej niż Do grozobaczenia! niejedno kino domowe. Jeśli ktoś chce
-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Rebis 2009 Tłumaczenie: Radosław Kot Ilość stron: 587
Po lekturze pierwszego tomu cyklu o hrabim Saint-Germain, zatytułowanym „Hotel Transylvania” bardzo chętnie sięgnąłem po drugi. Jego lektura również jest już za mną. Także i trzeci tom, który jest w przygotowaniu, przeczytam na pewno. Nie dlatego jednak, że książki Yarbro są wyśmienitymi horrorami. Do horrorów im daleko, nawet jeśli głównym bohaterem cyklu jest wampir, a wydawca informuje czytelnika, że pisarka jest „jedną z najbardziej znanych autorek horrorów”. Ale po kolei. W drugim tomie wspomniany wampir zamieszkuje Florencję, a jego nazwisko brzmi San Germano. Pochłania go budowa wielkiego pałacu, do którego wreszcie wprowadza się wraz ze swoją służbą. Ludzie, którzy budowlę „postawili”, zmuszeni byli podpisać własną krwią pewien dokument. W pałacu zostały bowiem umiejscowione pomieszczenia, do których prawo wstępu ma jedynie San Germano oraz jego najbliżsi. Nie trudno się domyślić, że chodzi o sypialnie wampira. Okazuje się jednak, że obietnica ze strony jednego z budowniczych nie została dotrzymana... Bardzo ciekawy wątek. W dodatku jeden z wielu. Kiedy bliski przyjaciel naszego bohatera, florencki książę Laurenzo umiera, miasto opanowuje grupa heretyków. Podająca się za mnichów banda szerzy publicznie swoje racje, dewastując dobra mieszkańców i dręcząc ich samych. Sytuacja staje się naprawdę groźna, gdy San Germano odkrywa zamiary heretyków. Na jego głowę spada lawina pytań i problemów, którym będzie musiał sprostać.
dwie nie dzieje się zbyt wiele, a mimo to - co warto podkreślić - język, jakim operuje Yarbro, zachwyca. Dar, jaki posiadła, pozwolił jej stworzyć bohatera wyróżniającego się w „tłumie”: specyficznego, oryginalnego, twardo stąpającego po dobrze wykreowanym padole. Jego zachowanie, sposób bycia, uczucia, zwyczaje - wszystko to Yarbro opracowała i opisała perfekcyjnie. Pewnie gdyby nie tak szczególny bohater „Pałacu” (stanowiący jego największy walor), szybko rzuciłbym tę powieść w kąt. Po prostu - będąc za połową książki, nie lubię uzmysławiać sobie, że jestem nią zmęczony. A tak by zapewne było, gdyby nie San Germano, hrabia, książę, dżentelmen, w a m p i r. To on jest najjaśniejszą gwiazdą całej historii.
Text: Robert Cichowlas
CHELSEA QUINN YARBRO - Pałac (The Palace)
„Pałac”, jak już wspomniałem, nie jest horrorem. To mieszanka powieści przygodowej, obyczajowej, a także historycznej. Groza stanowi tu tylko mało znaczący element, a więc horrormaniacy mogą poczuć się zawiedzeni. Mogą, ale nie muszą, bo jeśli nastawią się na ciężki klimat, spróbują poczuć atmosferę nadciągającej zagłady piętnastowiecznej Florencji (nota bene świetnie przedstawionej), nie powinni żałować wydanej forsy.
Jak dla mnie cykl o hrabim Saint-Germain to lektura zdecydowanie bardziej interesująca od „Kronik wampirów” Anne Rice, do których powieści Yarbro są porównywane (zapewne z racji na momentami podobny klimat i nieśmiertelnego bohatera). Choć „Pałac” jest mniej dynamiczny od „Hotelu Transylvania”, a także mniej pomysłowy, Książka podzielona jest na trzy mniej to jednak wiele atutów czyni tę powieść więcej równe części. Przez pierwsze wartą uwagi. Polecam.
23
LUCA IL CONTRABBANDIERE CONTRABAND Włochy 1980 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Lucio Fulci Obsada: Fabio Testi Ivana Monti Marcel Bozzuffi Guido Alberti
X X X X
Text: Bartłomiej Paszylk
X
jednak kiedy do gry wkracza drań pragnący iść z postępem – a więc zgarniać prawdziwe pieniądze dzięki handlowi narkotykami. Początkowo Luca nie ma pojęcia kim może być jego konkurent, ale po pewnym czasie wszystko staje się jasne i wiemy już, że bohater nie będzie miał wyjścia: albo zaryzykuje życie swoje i swojej rodziny walcząc o „przemytnicze ideały” z pozbawionym skrupułów wrogiem, albo pójdzie na rękę żonie i nie będzie zadzierał z kimś, kto już na pierwszy rzut oka jest znacznie wredniejszy od niego. Pamiętajmy jednak, że to film
Wszystko zaczyna się jednak dość niewinnie i na krwawe efekty trzeba trochę poczekać. Tytułowy szmugler to poczciwy przystojniak, przykładny mąż i ojciec Luca (rewelacyjny Fabio Testi), szczycący się tym, że nie przemyca żadnych wstrętnych narkotyków, a tylko niewinne papierosy. Dobra passa przemytnicza na wodach w okolicy Neapolu kończy się
Film „Luca il contrabbandiere”, który Lucio Fulci zrealizował wkrótce po premierze słynnego „Zombi 2” to najlepszy przykład tego, jak niewiele może różnić dzieło sensacyjne od brutalnej historii grozy. Owszem, fabuła tego filmu jest jak najbardziej gangstersko-mafijna, za to wykonanie – iście horrorowe.
24
Fulciego: tak naprawdę w grę wchodzi bondowskich rolach – a partnerują mu inni wyśmienici aktorzy wcielający się wyłącznie pierwsza opcja. w świetnie dopasowane postaci: Marcel Pomijając pewne uproszczenia i nie do Bozzuffi jako sadystyczny Marsigliese, końca przekonujące rozwiązania fabu- czy Saverio Marconi w roli wymuskalarne (trudno np. uwierzyć, że główny nego, ale i niepokojącego Perlante. No bohater wciąż stawiałby się swojemu i jest sam Fulci w drobnym, ale jakże konkurentowi wiedząc, że ten pojmał barwnym epizodzie w finale filmu: tak, jego żonę i grozi jej gwałtem), „Luca ten gość zawzięcie prujący do wroga il contrabbandiere” poprowadzony jest z broni maszynowej to właśnie on! przez Fulciego po mistrzowsku. Świeża, pełna energii rola Testiego zachwyca od Od pewnego momentu film ogląda się samego początku – facet przypomina w nieustannym napięciu, a charakterySeana Connery’ego w jego pierwszych styczne dla Fulciego szczegółowo przedstawione sceny przemocy skutecznie zwiększają nasz lęk o pozytywnych bohaterów. Czego tu nie ma! Płonąca i roztapiająca się twarz, rozłupywana czaszka, rozpruwany brzuch, rozszarpywane gardło – i znacznie więcej podobnych atrakcji, zawsze zaprezentowanych tak, abyśmy mogli zobaczyć jak najwięcej i do woli nacieszyć się tymi koszmarnymi widokami. A wszystko to rozgrywa się w rytm chwytliwej muzyki Fabio Frizziego i jest z uczuciem filmowane przez Sergio Salvatiego. Szczególnie imponuje tradycyjna, ale i trochę niespodziewana końcowa strzelanina, trzeba jednak przyznać, że „Luca il contrabbandiere” to film bardzo równy, od samego początku intrygujący i rozgrywający się w dobrym tempie. Bez wątpienia jest to jeden z najbardziej niedocenianych tytułów w dorobku Fulciego.
25
Witam ponownie w mojej wypożyczalni. Dziś proponuję oglądnięcie „Niszczyciela”! Gdy spojrzycie na okładkę od razu zauważycie jej uderzające wręcz podobieństwo do okładek serii „Rambo”. Nie będę tu nikogo okłamywać i ukrywać, że sięgnąłem po „Destroyera” mając cichą nadzieję, że będzie to właśnie tania podróbka klasyka ze „Slajem” w roli głównej. Jeszcze przed rozpoczęciem seansu byłem pewny, że napiszę „ ...najlepsza w tym filmie jest ... okładka”. Film, który ma tak złą okładkę może być tylko jeszcze gorszy. Jednak nic bardziej mylnego! Mam nauczkę na przyszłość. Kolejny raz przekonałem się, że nie należy oceniać filmu po okładce. Jako że lubię tandetę (czego się nie wstydzę) właśnie dzięki okładce rozpocząłem seans.
przez nieżyjącego już futbolistę NFL Lyle’a Alzado to seryjny morderca skazany na śmierć na krześle elektrycznym. Pierwsze minuty filmu nasuwają mi skojarzenie ze sceną egzekucji Horacego Pinkera z „Shockera” Wesa Cravena (na vhs dostępny pod polskim tytułem „Ohyda”). Mając w pamięci tagline z okładki Film ten to jednak wcale nie „Drużyna A” „3 tys volt go nie zabiły, tylko dały mu na sterydach, to coś zupełnie z innej kopa” - przeczuwałem, że będę miał do czynienia z jakimś kolejnym wymyślbeczki - slasher. nym elektrycznym zabójcą. A tu znowu Ivan Moser (tak, ten z okładki) grany niespodzianka. Ale o tym za moment. W trakcie egzekucji dochodzi do awarii zasilania, po której w więzieniu mają miejsce zamieszki. Ich efektem jest zamknięcie placówki. Ciało skazańca nie zostaje odnalezione. Po osiemnastu miesiącach powracamy do więzienia wraz z ekipą filmowców kręcącą tam tani exploitation movie z gatunku „więzienie dla kobiet”. W fotelu reżysera zasiada nie Lloyd Kauf-
3/6
reż.: Robert Kirk wyst.: Deborah Foreman, Clayton Rohner, Lyle Alzado Anthony Perkins, Tobias Anderson man (choć trochę podobny), a Anthony Perkins czyli słynny Norman Bates z hitchcockowskiej „Psychozy”. Podobno zastąpił on Roddy’go Dowalla kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć. Co nie zmienia faktu, że smutne jest to, że skończył w B-produkcjach. Prace nad filmem posuwają się do przodu aż do momentu, gdy ktoś postanawia je przerwać. Tak, to nasz groźny Ivan żyjący w ukryciu w podziemiach więzienia postanawia wybić ekipę filmowców. Moser przeżył egzekucję (brak zaskoczenia). Jednak w tym miejscu widz oczekiwałby jakichś zmian, w jego wyglądzie, zachowaniu, czymkolwiek. A tu... (zaskoczenie) morderca pozostał dokładnie taki sam. Wypadałoby spytać twórców: gdzie ten kop, o którym mowa na froncie okładki? Korzystając z okazji chciałbym się też dowiedzieć czemu do cholery nazwali go Ivan? Nie wystarczyło że wygląda jak Zangief ze „Street Fightera”?
ner). Aktorzy poznali się nieco wcześniej na planie oryginalnego „April Fools Day” (w Polsce na vhs dostępny pod tytułem „Prima Aprilis”) . W tym miejscu zakończę zdradzanie fabuły żeby się za bardzo nie rozpędzić.
Film jest praktycznie nieznany i bardzo trudno dostępny. Jeśli ktoś go w ogóle kojarzy to zapewne dzięki ogromnemu Alzado. Jak ta produkcja ma się na tle innych slasherów? Kiepsko. Powiela wszystkie możliwe klisze, przez co jest na dłuższą metę nudny i przewidywalny. Jest tu jednak kilka oryginalnych eleDo walki z nim stają kaskaderka Susan mentów, takich jak np. młot pneumatyczMalone (Deborah Foreman) oraz autor ny - chyba najmniej poręczne narzędzie scenariusza David Harris (Clayton Roh- zbrodni na świecie. Niestety to za mało
Text: Wojciech Jan Pawlik
DESTROYER (USA 1988)
by film mógł się wybić w morzu slashe- ser i producent filmów dokumentalnych, rów, jakie wtedy powstało. seriali oraz innych produkcji telewizyjnych. Na zakończenie wypada wspomnieć, że reżyserem tego dzieła jest Robert Czy to dobrze, że po niepowodzeniu Kirk. „Destroyer” był jego debiutem, filmu odszedł z horroru? Oceńcie sami a zarazem ostatni filmem fabularnym. - a później nie zapomnijcie przewinąć Kirk spełnia się jednak do dziś jako reży- kasety.
Święta są okresem kojarzącym się przede wszystkim ze radością, spokojem i ciszą. Przewrotność konwencji grozy pozwala ostatniemu z wymienionych rzeczowników nadać bardziej złowróżbne znaczenie, zresztą, same święta kuszą twórców grozy by ukazać je w krwawszym niż standardowe odbiciu. Horrory świąteczne stanowią więc spory odsetek filmów przygotowywanych na koniec roku. Tytuły można by mnożyć, wymieniona jednak na początku (nie)świąteczna trójca zdaje się być dla mnie najbardziej reprezentatywna, do czego przyczynia się po pierwsze kontrowersyjne podejście do świątecznej tematyki, po drugie przemyślana fabuła. Ta bowiem często przy świątecznych hor-
rorach jest tylko pretekstem do ukazania kolejnych aktów profanacji czy kpiny.
Text: Łukasz Radecki
Na myśl o horrorach świątecznych każdy na pewno przywoła w pierwszej kolejności „Black Christmas”, potem „Christmas Evil” i... oczywiście „Silent Night, Deadly Night”.
Nie da się ukryć, że to właśnie one przyczyniły się do nadania kultowej łatki trzeciemu (i przedostatniemu) filmowi w karierze Charlesa E. Selliera Jr. Już od samego początku „Silent Night, Deadly Night” rodził się w karierze skandalu. Dziś może wydawać nam się to śmieszne, ale w 1984 roku liczne organizacje zrzeszające praworządnych rodziców uparcie walczyły przeciwko profanacji świątecznego nastroju, przede wszystkim zaś szarganiu wizerunku Świętego Mikołaja. Jeśli dorzucimy do tego fakt, że do zarzutów dołączono jeszcze epatowanie nadmierną brutalnością i nieuzasadnioną nagością, łatwo pojmiemy, że trudno było o lepszą reklamę dla filmu, który z miejsca przyniósł twórcom niespodziewany sukces. Strzałem w dziesiątkę okazał się również sam pomysł. Mimo, że nie uniknięto wielu sztampowych nawet wówczas rozwiązań, to film znacząco odświeżał konwencję slashera, przede wszystkim zabierając go z leśnych obozów i nud-
29
nych imprez nastolatków, sprawiając, że w świątecznej oprawie znów potrafił być przerażający i poruszający. Dodatkowym plusem była fabuła, zaskakująco logiczna i poukładana jak na tego typu obraz. Billy Chapman wraz z rodzicami spędza święta u dziadków. Z powodu złego stanu zdrowia seniora rodzina zmuszona jest do powrotu do domu. Starzec ni to żartobliwie, ni złośliwie uprzedza chłopca, że w tym roku Święty Mikołaj ukarze go za złe uczynki. Nie wie, jak wiele zła wyrządzą te słowa i jak prorocze się okażą. W drodze powrotnej rodzina Chapmanów zostaje bowiem zatrzymana przez mężczyznę w stroju Mikołaja. W istocie jest to psychopatyczny morderca, uciekający po tragicznym w skutkach napadzie na sklep. Z krwawego spotkania wychodzi cało jedynie Billy. Trafia do ośrodka, w którym w teorii ma otrzymać pomoc i wyleczyć się ze swej straszliwej traumy. W praktyce, okrutne metody sióstr zakonnych, w szczególności apodyktycznej Matki Przełożonej sprowadzają się jedynie do
zastraszania i złamania chłopca. Gdy po latach opuszcza ośrodek i dostaje pracę w sklepie z zabawkami pozostaje tylko czekać, kiedy wyniszczona psychika załamie się całkiem. Następuje to w święta, gdy Billy zostaje poproszony przez szefa o przywdzianie stroju Świętego Mikołaja. Chłopak godzi się na ofertę, jednak przebranie wywołuje w nim uśpione, traumatyczne wspomnienia. Oszalały łapie za siekierę i urządza własną imprezę świąteczną. Podzielenie filmu na niejako trzy części, z których każda poruszała inne zagadnienia, a jednocześnie krążyła wokół świąt i świętości, sprawiły, że film nie zestarzał się do dnia dzisiejszego, a poszczególne elementy składowe, poczynając od przyzwoitego aktorstwa, na świetnej muzyce kończąc, czynią z niego jeden z najlepszych horrorów świątecznych i obowiązkową pozycję na gwiazdkowy wieczór. Wprawdzie nie mamy tu do czynienia z filmem z górnej półki, niemniej w swojej klasie jest to ewidentnie perełka. Nic więc dziwnego, że spektakularny sukces wywołał u twórców chęć zysku. Chęć niekoniecznie szło to w parze z umiejętnościami, ale nikt nie przejmował się takimi drobnostkami realizując sequel. „Silent Night, Deadly Night Part 2” ukazała się w 1987 roku i od razu zamordowała potencjał serii. Tym razem głównym bohaterem historii uczyniono Ricky’ego (skąd
30
skonały przykład jak nie robić sequeli. Jeszcze więcej zamieszania może wywołać część trzecia. Rok 1989 ukazał nowe oblicze serii, wybijając ją z krwawych, brutalnych kolein, wprowadzając do świata, w którym pogubili się nawet najwięksi mistrzowie slasherów (Jason, Michael Myers) - do świata nadprzyrodzonego. to upodobanie do zdrobniałych imion w latach 80.?), brata (!) Billy’ego. Nietrudno się domyślić, że Ricky leczy się u psychiatry, znów będziemy mieli do czynienia z Matką Przełożoną, a większość filmu będzie się składać ze wspomnień i przebitek z części pierwszej. I tak jest w istocie. Pierwsza połowa sequela to pomontowane, niekoniecznie w sensowny sposób ujęcia z poprzednika, przedstawiające zbrodnie Billy’ego. Gorzej, że później do głosu dochodzi psychopatyczna natura Ricky’ego. Nie brak wówczas krwawych i pomysłowo (choć tanio) zrealizowanych scen zabójstw, niemniej Eric Freeman odgrywający głównego bohatera rozkłada wszystko na łopatki. Nie rozumiem, czemu usilnie starano się z kontynuacji zrobić czarną komedię, przy tak fatalnych umiejętnościach aktorskich głównej gwiazdy filmu wyszła z tego niezamierzona parodia. Oczywiście ta część także doczekała się w niektórych kręgach statusu kultowego, wynika to jednak z faktu, że jest to obraz momentami tak zły, że aż dobry. To do-
Oto szalony naukowiec, doktor Newburry wykorzystując niezwykłe umiejętności pięknej i niewidomej Laury próbuje kontrolować przywróconego do życia za pomocą eksperymentu Ricky’ego. Porównanie do mordercy z Haddonfield i znad Crystal Lake wcale nie było przypadkowe, Ricky podobnie jak oni stał się niepowstrzymaną maszyną do zabijania, gotową przejść z hukiem przez każde drzwi. Choćby otwarte. Niestety, jego powolność niweluje każdą szansę na strach czy napięcie, jego więź psychiczna z Laurą jest po prostu żenująca, a odrzucenie krwawych scen (morderstwa odbywają się bezpiecznie poza ekranem) sugeruje, że twórcy próbowali skierować film do szerszej publiczności. Obawiam się, że trafili w próżnię. Niby do trzech razy sztuka, ale próby utrzymania serii trwały. Faktem jest, że gdy dowiedziałem się, że za kamerą czwartej części stanął Brian Yuzna, pojawiło się światełko nadziei. Intrygujący interpretator Lovecrafta, producent „Warlocka” obiecywał przynajmniej próbę uratowania cyklu. Yuzna zrobił jednak coś zupełnie innego. Zrealizowanym w 1990 roku „Initiation: Silent Night, Deadly Night 4” skręcił w zupełnie inną stronę. Bohaterem jest dziennikarz, który prowadzi dochodzenie w sprawie niezwykłej śmierci kobiety, która płonąc skoczyła z budynku. Trop prowadzi do tajnego stowarzyszenia wiedźm, które pragną przywrócić do życia egipską boginię Izis. Święta tego roku będą inne niż zwykle. Widać wyraźnie,
31
SILENT NIGHT DEADLY NIGHT SILENT NIGHT, DEADLY NIGHT USA 1984 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Charles E. Sellier Jr. Obsada: Robert Brian Wilson Toni Nero Lilyan Chauvin Linnea Quigley
że Yuzna nawet nie próbował nawiązać do poprzednich części. Jego „Cicha noc, śmierci noc” to surrealistyczny, pokręcony, pełen robactwa, ofiar i czarów horror, który ma się nijak do slasherowej konwencji odsłon 1-3. Niemniej pozostaje filmem wyjątkowym. I również wartym zobaczenia. horror klasy B, pełen udanych efektów I w tym przypadku ktoś nie potrafił powie- (choć oczywiście nieco podstarzałych), dzieć dość. pomysłowych zabójstw i intrygującego klimatu. Wprawdzie znów ma to się nijak W 1991 roku zrealizowano piątą odsłonę do poprzedników (poza niewielkim naz podtytułem „The Toy Maker”. Yuzna od- wiązaniem do części czwartej), niemniej powiadał za scenariusz, możliwość rozło- z klasą wieńczy jedną z najdziwniejszych żenia filmu na łopatki otrzymał debiutant, serii w historii horroru. Szczególnie świąMartin Kitrosser. Z szansy jednak nie sko- tecznego. rzystał. Zacznijmy jednak od fabuły, która i tym razem skręca w zupełnie inną stro- Seria „Silent Night, Deadly Night” tak nanę, a konkretnie w rejony zarezerwowane prawdę przemknęła chyłkiem obok tych dotąd dla serii „Puppet Master” i „Child’s największych i najbardziej kultowych. Play”. Tym razem za psucie świąteczne- Z jednej strony nie ma w tym nic dziwnego nastroju odpowiedzialne są mordercze go, bowiem już pierwsza odsłona w pełzabawki, które na gwiazdkę postanowiły ni wykorzystała cały potencjał, którego zebrać krwawe żniwo. Najbardziej za- w żaden sposób nie mogły odnaleźć koskakujące w tym wszystkim jest jednak lejne dwie części. Jak wiele jednak można to, że po raz kolejny otrzymujemy dobry powiedzieć jeszcze w horrorach świątecznych pokazał Brian Yuzna w dwóch ostatnich kontynuacjach. I należy się tutaj szacunek za fakt, że nie starał się zajeździć tematu do końca i nie zapędzono serii w groteskę pokroju „Friday the 13th” czy „Nightmare on Elm Street”. Dzięki temu, choć niewątpliwie w pamięci fanów na zawsze pozostanie tylko część pierwsza, w (przed)świątecznym okresie zachęcam do zapoznania się z całą serią. W końcu warto urozmaicać rodzinne święta.
32
X X X X X
SNDN 2
SNDN 3
SILENT NIGHT, DEADLY NIGHT 2 USA 1987 Dystrybucja: Brak
SILENT NIGHT, DEADLY NIGHT 3: BETTER WATCH OUT! USA 1989 Dystrybucja: Brak
Reżyseria: Lee Harry
Reżyseria: Monte Hellman
Obsada: Eric Freeman Darrel Guilbeau James Newman Elizabeth Kaitan
Obsada: Bill Moseley Robert Culp Laura Harring Richard BEYmer
X X X X X X X X X
X X X X X X X
X X
X X
SNDN 4
SNDN 5
SILENT NIGHT, DEADLY NIGHT 4: INITIATION USA 1990 Dystrybucja: Brak
SILENT NIGHT, DEADLY NIGHT 5: THE TOY MAKER USA 1991 Dystrybucja: Brak
Reżyseria: Brian Yuzna
Reżyseria: Martin Kitrosser
Obsada: Neith Hunter Clint Howard Allyce Beasley Reggie Bannister
Obsada: Mickey Rooney Jennifer Pusheck Clint Howard Conan Yuzna
Strach ma wielkie oczy. Opowieści grozy dla dzieci.
Text: Mariusz „Orzeł” Wojteczek
Bardzo łatwo jest przestraszyć dziecko. Dzieje się tak przede wszystkim ze względu na ich dużą wrażliwość połączoną ze stosunkowo małym zasobem ich wiedzy o świecie. O tym, co je otacza, o prawach natury czy fizyki - jakkolwiek by ich nie nazwać. Ale głównym elementem, jaki powoduje, iż łatwo jest przerazić dziecko, jest występujący u większości z nich brak racjonalizmu. Dzieci nie mają zakodowanej w podświadomości potrzeby odruchowej racjonalizacji wszelkich bodźców z otoczenia, jak to jest z nami, dorosłymi. Nie muszą one natychmiast tłumaczyć sobie wszelkich zdarzeń lub ich prawdopodobieństwa przez chłodną, opartą na racjonalnym postrzeganiu ocenę. One są zdolne wierzyć, bo nie zakładają z góry, że coś jest niemożliwe - i to w wielu przypadkach jest podstawowym powodem ich strachu. Jeśli ktoś coś mówi, to być może tak jest. Ale jeśli mówi to ktoś, komu mogą zaufać, to jest tak najprawdopodobniej. A jeśli mówią im o tym ich własne zmysły - to można być pewnym, że jest to prawda. Dlatego dzieci boją się wielu rzeczy, które dla nas, oświeconych dorosłych, wydają się śmieszne. Ciemność, szafa z niedomkniętymi drzwiami, zakurzone miejsce pod łóżkiem, zarośla rosnące obok przystanku autobusowego czy zaraz za ogrodzeniem domu - to wszystko może kryć w sobie całe światy, całe uniwersa zaludnione przez stwory tyle baśniowe, co jednocześnie straszne i mroczne. Przecież każda bajka ma swego negatywnego bohatera, swego potwora. A co, jeśli istnieje miejsce,
34
w którym gromadzą się one wszystkie? Przecież tak może być. Dlatego stworzenie opowieści grozy dla dzieci jest wyzwaniem niezwykle trudnym, delikatnym, precyzyjnym, bo nie można przecież przekroczyć pewnych granic, nie wolno narazić delikatnej psychiki dziecka na zbyt duże obciążenie lękiem... Ale w tym kontekście pojawia się także pytanie: Czy ma to w ogóle sens? Czy jest to do czegokolwiek potrzebne - te opowieści grozy tworzone dla dzieci i do nich w szczególności skierowane? Odpowiedź brzmi „tak” - i choć w jej zasadność można powątpiewać, to moim zdaniem taka odmiana grozy spełnia znaczącą funkcję dydaktyczną. Pozwala bowiem dziecku oswoić się z pewnymi określonymi - choć często przedstawionymi w sposób alegoryczny - zagrożeniami rzeczywistego świata oraz pozwala mu jednocześnie nie tylko się od nich ustrzec, ale je zrozumieć. I pojąć złożoną naturę świata, który nie jest tylko jednoznacznie dobry, ale też kryje w sobie wiele zła, pod pozornie bezpiecznymi zjawiskami. Jest mit i jest rzeczywistość - jedno opowiadamy, drugie skrywamy. Tworzymy potwory w nadziei, że nauki zawarte w opowieściach o nich posłużą nam za
wskazówkę, gdy napotkamy na najgorsze okropności w świecie realnym. Nadajemy zmyślone imiona naszym lękom i modlimy się, by nie spotkać nic gorszego ponad to, co sami stworzyliśmy.
bo mamy nadzieję na pozytywne zakończenie. Jeśli nie poznamy całej treści, kto da nam pewność, że happy end miał miejsce?
Groza dla dzieci nie może - ze względów oczywistych - zawierać scen makabrycznych, krwawych, zbyt daleko wkraczających na tereny dewiacji i psychicznych odchyleń bohaterów, bowiem byłoby to dla młodego czytelnika zbyt szkodliwe. Dlatego też groza skierowana do młodych opiera się bardziej na alegorycznych obrazach, niedomówieniach i tworzeniu niepokojącej atmosfery niż na odmalowywaniu rzeczywistych zagrożeń. Gatunek ten skupia się przede wszystkim na eksploatacji produktów dziecięcej wyobraźni, by w zakończeniu przekształcić je w nic nieznaczące, niegroźne strachy, które rozpływają się Gaiman pokazuje tam (z perspektywy z pierwszym promieniem porannego dziecka i językiem, jakie dziecko zrozu- słońca. mie) ważną prawdę, że świat nie jest tylko biały lub czarny, ale jest to pomiesza- Jednak klasyka dziecięcych bajek nie nie tych kolorów, gdzie każdy odcień ma była wcale tak łagodna i poprawna, jak znaczenie. Dziecko uświadamia sobie, byśmy sobie teraz tego życzyli jako roże powinno doceniać chwile radości, ale dzice (i jak życzyliby sobie psychologonie wymagać, by trwały one bez przerwy. wie). Wszyscy wiemy bowiem, że w dorosłym życiu jest to niemożliwe. Jeśli przyglądniemy się oryginalnym wersjom baśni słynnego duetu badaczy Wprowadzone do powieści elementy folkloru - braci Grimm, to przekonamy grozy powodują, że fabuła jest bardziej się, że nie są one wcale tak łagodne fascynująca, ale też że świat „idealny” i delikatne, jak być powinny (i nie mam tu jest tylko iluzją - i to nie iluzją pozytyw- na myśli publikowanych pod wspomnianą, a guzikowe oczy drugich rodziców to nym nazwiskiem bajek z kolorowymi alegoria ich nieuczciwych zamiarów. obrazkami - ułagodzonych, ugłaskanych i mniej mrocznych niż „Miś Uszatek”). To doskonały przykład, gdzie lęk wzbudzony u młodego czytelnika zmusza go Tam bowiem złego zawsze spotykado skupienia się nad konkretnymi za- ła kara, zła królowa niejednokrotnie gadnieniami. Mimo odczuwanego stra- w finale rozrywana była na sztuki przez chu chcemy poznać dalszy ciąg historii, cztery konie, a karty historii zapełniała Dla przykładu można przytoczyć tutaj choćby „Koralinę” Neila Gaimana, gdzie główna bohaterka na pierwszym etapie zachwyca się swoim „nowym” domem, „nowymi” rodzicami. Ale pośród mrocznych, niepokojących przygód, jakie staną się jej udziałem, zaczyna rozumieć, że chwile szczęścia i radości są tak naprawdę wartościowe tylko wtedy, kiedy nie są zbyt powszednie. Brak smutku, niechęci, złości, chociażby zwyczajnego znudzenia uświadamia jej, że to, co uważa za ważne i szczęśliwe, traci cała swą wartość.
35
niezliczona ilość diabłów, duchów, demonów i upiorów, przy których obecna we współczesnych bajkach Baba Jaga to urocza pani z piekarni naprzeciwko). Trzeba w tym przypadku pamiętać, że słynni bracia nie byli tak naprawdę autorami owych bajek, a jedynie ich zbieraczami, kolekcjonerami, w końcu też kronikarzami. Autorstwo tych historii należy bezsprzecznie do ludu, który przekazywał ustnie te opowieści przez wiele pokoleń, czasem je zmieniając, czasem uzupełniając, czasem dopasowując do panujących ówcześnie realiów. Główna rola, jaką miały spełniać te bajki, polegała na ich wymowie dydaktycznej, a one same były podstawowym elementem metody wychowawczej we wczesnym dzieciństwie u dzieci tamtych czasów.
zmiany rozmiaru przez główną bohaterkę. Uczucie lęku jest wynikiem następujących zmian, wyrwania dziecka ze znanego jej, bezpiecznego świata i rzucenia w realia zupełnie obce, często też nieprzyjazne (jak choćby Królowa Karciana karząca wszystkich ścinaniem głowy; w rzeczywistości poddani ignorują jej wyroki, ale straszy nas samo szaleństwo władczyni). Poczucie zagubienia, zanurzenia się w świecie całkiem odmiennym, obcym, gdzie nic nie jest takie, jak się wydaje, musi wywoływać niepokój, a nawet strach - zwłaszcza w młodym czytelniku.
Dlatego też przeniesienie się do obcego, odrealnionego miejsca jest częsta osią fabuły w opowieściach grozy dla młodego czytelnika, ale nie tylko. Przykład takich zdarzeń mieliśmy np. u Gaimana w „Koralinie” czy też u A. Blackwooda Zakazy same w sobie często są łama- w „Drugim skrzydle”. ne w wyniku ciekawości, co spowoduje Uczucie lęku wywoływane w tych utwoprzekroczenie owej zabronionej linii. rach skupia się przede wszystkim w moChęć poznania zakazanego owocu jest tywie utraty stabilizacji przez dziecko. często silniejsza niż rozsądek czy wiara Kiedy młodociany bohater trafia do innej, w rację rodziców. Ale kiedy w grę wchoobcej dla siebie krainy, traci to, co zna dzi strach, lęk przed tym, co zakazane, i kocha, co zapewnia mu bezpieczeńsytuacja z łamaniem zakazu przedstastwo, a mianowicie dom i rodzinę. wia się diametralnie odwrotnie. To strach powoduje, że dziecko nie chce danego Te same zabiegi zastosował Clive zakazu złamać. Barker w swej trylogii dla młodzieży „Abarat”. Tam także główna bohaterka trafia Klasyka dziecięcej literatury niejedno- do obcej, niezwykłej krainy, zamieszkakrotnie nie do końca zamierzenie sięgała łej przez niezliczone ilości tajemniczych, po elementy fantastyki grozy dla kreacji często mrocznych i nieprzyjaznych istot zdarzeń fabularnych, dla budowy nastro- i musi zmierzyć się z niebezpieczeńju, atmosfery czy też emocjonalnych od- stwami, z tajemnicami i z człowiekiem czuć bohaterów. żywiącym się koszmarami, który ją ściga. I także tutaj alienacja i przeniesienie W powieści „Alicja w Krainie Czarów” w nieznane, obce krainy są podstaLewisa Carrola odnaleźć możemy ele- wowym czynnikiem wywoływania lęku menty grozy, choćby we fragmentach u czytelnika.
36
W najbardziej osławionej powieści dla młodego czytelnika, która zdetronizowała takie klasyki jak choćby „Alicja w Krainie Czarów” czy „Opowieści z Narni” - cyklu o młodym czarodzieju Harrym Potterze autorstwa J.K. Rowling - też znajdziemy wiele elementów budzących lęk i grozę. Jest to świat pełen magii i fantastycznych, baśniowych postaci, z których jednak wiele potrafi budzić grozę. Nie należą bowiem do uniwersum dziecięcych bajek, ale zwykle zasiedlają karty horrorów. Mowa tu nie tyle o wiedźmach i złych czarnoksiężnikach (które zwyczajowo łatwo w bajkach odnaleźć), ale przede wszystkim o demonach (jak strzegący Azkabanu Dementorzy), wilkołakach (prof. Lupin) czy np. popularnych na Wyspach Brytyjskich Czarnych Psach (znanych u nas za sprawą „Psa Baskerville’ów” A.C. Doyle’a), w książce występujących jako zwierzęca forma Syriusza Blacka. Poza tym w „Harrym Potterze” zło jest zawsze obecne, choć częstokroć przyczajone, ukryte, to jednak bezustannie odczuwalne i napawające lękiem, jak samo imię Sami-Wiecie-Kogo.
następujące poprzez skontrastowanie charakterów postaci stojących po każdej z przeciwstawnych stron. Groza pomaga ukazać negatywne znaczenie zła, a jednocześnie skupia i przyciąga uwagę, rozbudza wyobraźnię i ekscytuje. Groza dla dzieci zyskuje na popularności. Coraz więcej autorów kierujących swą twórczość do młodzieży sięga po ten właśnie gatunek, by przyciągnąć czytelnika. Czy jest to jednak tylko pogoń za korzystną koniunkturą, szansa na wykorzystanie trendu i zdobycie większej popularności? Czy taka ewolucja młodzieżowej literatury jest wynikiem tylko i wyłącznie machinacji rynku, który sam od zawsze kreował trendy i mody, dostosowując się do aktualnych zapotrzebowań odbiorców? Czy może jest to naturalna kontynuacja, rozwinięcie procesów dydaktycznych stosowanych już przed wiekami w pozornie tylko niewinnych opowiastkach i bajkach dla dzieci, które naszym praprapradziadkom opowiadały ich stare piastunki? Być może chęć odczuwania lęku jest w nas podświadomie zakorzeniona od lat najmłodszych jako swego rodzaju mechanizm przygotowawczy na prawdziwe zagrożenia, z jakimi z pewnością zetkniemy się w późniejszym dorosłym życiu?
W całym cyklu groza dawkowana jest ostrożnie, bez niepotrzebnej przesady - skierowana jest przecież dla młodego czytelnika - i jej poziom i wartość rosną Odpowiedź na te pytania pozostawię otwraz z kolejnymi tomami serii i wraz wartą, pod osąd Was samych i Waszych z dorastaniem głównego bohatera. własnych doświadczeń. Zaletą wątków grozy jest to, iż świat wykreowany przez Rowling jest bardziej realny, bardziej rzeczywisty, lepiej upodabnia się do realnego świata, a czytelnicy uczą się, że ze złem można i należy walczyć, dzięki sile dobra i przyjaźni. To wpajanie pozytywnych wartości
Fakt pozostaje jednak faktem, że jeśli lubimy się bać, to tym lepiej. Bo najgorzej bać się własnego lęku - wtedy nigdy nie uda się nam go pokonać. I warto, byśmy nauczyli tego nasze dzieci.
37
ZOMBIELAND ZOMBIELAND USA 2009 Dystrybucja: UIP Reżyseria: Ruben Fleischer Obsada: Woody Harrelson Jesse Eisenberg Bill Murray Emma Stone
X X X X
Text: Piotr Pocztarek
X
oraz dwie młode dziewczyny. Cel? Przeżyć i dojechać do rodzinnych miast (stąd imiona, bohaterowie nie podają prawdziwych by się za bardzo nie zżyć), by sprawdzić czy one też są stracone. Całość staje się festiwalem survivalu Podstawowym założeniem fabuły jest in- z mocno humorystycznym posmakiem. wazja zombie – praktycznie cała Ameryka jest opustoszała, wszędzie dopalają Debiut Rubena Fleischera w pełnomesię wraki samochodów, na ulicach ostatni trażowym filmie fabularnym to szybka, ludzie giną zagryzieni przez nieumarłych. nieskomplikowana akcja na pistolety, W tym chaosie stara się odnaleźć nasto- strzelby, półautomaty, a nawet… forlatek Columbus, twardziel Tallahassee, tepian. Wszystkie chwyty dozwolone, zupełnie jak w grach konsolowych. Jest dynamicznie, zabawnie i młodzieżowo. Doskonałe dialogi zadowolą każdego fana gatunku – horrorowego wyjadacza, dla którego każda sekunda „Zombieland” jest sprawną parodią gatunku i jego największych hitów. Oczywiście nie jest to humor wyrafinowany czy przesadnie ambitny, ale kto tego potrzebuje, jeśli do akcji wkraczają doskonałe
Przedstawienie tematyki żywych trupów w ujęciu komediowym miało na przestrzeni lat skutki lepsze, lub gorsze. Sam nie jestem fanem horrorów, które śmieszą kiczem i nieporadnością wykonania, tanimi żartami i złą grą aktorską. Nie ruszały mnie też specjalnie hiciory pokroju „Wysypu żywych trupów” czy „Czarnej owcy”. Po prostu nie było to dla mnie zabawne. „Zombieland” dałem szansę ze względu na Woody’ego Harrelsona i Billa Murraya. Nie zawiodłem się.
38
kreacje aktorskie (Harrelson rządzi!) i tony absurdu. Szczytem humoru jest w „Zombieland” Bill Murray który gra… samego siebie. Iskrzy także, kiedy zdesperowany Tallahassee grozi nastolatce za znajomość Hannah Montana (czy jakoś tak), a ignorancję względem klasyków. Całość okraszona jest wybuchową muzyką, co dodatkowo potęguje wrażenia z oglądania.
mowy. Film zrealizowany jest pierwKicz jest w tym wypadku założeniem, szorzędnie i nie mówię tylko o efeka o braku talentu twórców nie może być tach specjalnych, ale także o zdjęciach i montażu. Już napisy początkowe są majstersztykiem, a zwolnione, szczegółowe ujęcia są wyraźnym sygnałem dla widzów, mówiącym „być może robimy głupkowaty, kiczowaty komediohorror o zombie, ale doskonale wiemy jak dobrze nakręcić film”. Film gorąco polecam każdemu, kto horrory lubi lub po prostu doskonale zna zasady rządzące gatunkiem. Niezbędne jest posiadanie tej wiedzy, a także poczucie humoru – w przeciwnym wypadku film nie zrobi na was wrażenia. Pamiętajcie – tylko w tej produkcji poznacie szereg zasad, które pozwolą Wam przetrwać apokalipsę zombie, dlatego warto obejrzeć „Zombieland”, chociażby w celach stricte edukacyjnych. Ja z niecierpliwością czekam na sequel. Uff, jeszcze tylko dwa lata.
39
------------------
Wydawca: REA 2009 Tłumaczenie: Anna Krochmal, Robert Kędzierski Ilość stron: 373
Sir Arthura Conana Doyle’a należy uznać, obok takich twórców jak Edgar Allan Poe czy Agatha Christie, za jednego z głównych prekursorów powieści kryminalnej, a mówiąc ściślej, detektywistycznej. Tym samym wszystkie jego książki (4 powieści i 3 zbiory opowiadań), których bohaterem jest już niemal archetypowa postać detektywa - Sherlocka Holmesa, należy zaliczyć do klasyki gatunku. Kim był Sherlock wie każde dziecko, jednak okazuje się, że pomimo tego, mało kto z nas przeczytał od deski do deski choć jedną opowieść o nim. „Dzienniki Sherlocka Holmesa” to najnowsza polska publikacja przygód o znanym detektywie. W niepozornych rozmiarów książeczce znajduje się jedenaście opowiadań, z których ostatnie z pewnością zmrozi krew w żyłach nie jednego fana twórczości Doyle’a.
i przyjemnie. Fabuła chociaż zawsze ułożona bardzo pomysłowo, wywiera na nas – współczesnych, wrażenie dosyć banalnej, a zawsze zaskakująca pointa zdaję się być sztucznie przyspieszonym zakończeniem historii, która powinna toczyć się dalej i bardziej się rozwinąć. W niektórych opowiadaniach jak np. „Żółta twarz”, sam Holmes wydaje się być zbędnym obserwatorem, gdyż nic nie wnosi do sprawy, a jedynie snuje swoje domysły na marginesie wydarzeń. Podobnie konstrukcja postaci Holmesa ukazywana przez pryzmat odczuć Watsona wydaje się być nienaturalna i wywołuję podejrzenie, że do charakterystyki utrzymanej w duchu pełnej apoteozy z czasem dopisano fragmenty krytyczne, by dodać postaci realizmu.
Text: Magdalena Mazur
SIR ARTHUR CONAN DOYLE - Dzienniki Sherlocka Holmesa (The Adventures and Memoirs of Sherlock Holmes) -------------------- Ocena: 4/6
Każdy z jedenastu tytułów opowiada historię innej tajemnicy, której rozwiązania podejmuje się niezwykle utalentowany detektyw – Sherlock Holmes. Opowiadania są jednowątkowe, a ich tematyka, choć bardzo rozmaita, zawsze skupia się wokół zbrodni lub skandalu, o których prawdę stopniowo odkrywa Holmes. Zagadki udaje mu się rozwikłać dzięki rozsławionej przez niego umiejętności dedukcji, którą doprowadził do perfekcji. Za każdym razem towarzyszy mu jego asystent i biograf, a tym samym narrator każdego z opowiadań – Watson, z zawodu lekarz, który zdaje się być największym z wielbicieli niezwykłych zdolności Sherlocka.
Są to świetne opowiadania do czytania w autobusie, czy podczas przerwy od pracy lub nauki, gdyż nie wymagają stuprocentowej koncentracji, a jednak ich fabuła potrafi zainteresować i wciągnąć. Na pewne niedociągnięcia należy spojrzeć z dystansem, z jakim porównuje się powieści współczesne z tymi sprzed ponad wieku. Pomimo swej prostoty, może to być bardzo przyjemna lektura, pozwalająca umysłowi się zrelaksować, ale jednocześnie miło łechcząca potrzebę odczuć estetycznych pięknym i czystym językiem. Należy się jednak liczyć z faktem, że dreszczyk emocji jest co najmniej odwrotnie proporcjonalny do wieku tych opowiadań, zatem książka spodoba się z pewnością bardziej Utwory, pisane w charakterystycznym dla paniom w średnim wieku, uwielbiającym Doyle’a kwiecistym języku XIX-wiecznej powieści Jane Austen niż fanom dzisiejarystokracji, czyta się niezwykle lekko szej literatury grozy.
41
PAURA NELLA CITTA DEI MORTI VIVENTI CITY OF THE LIVING DEAD Włochy 1980 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Lucio Fulci Obsada: Catriona McColl Christopher George Carlo De Mejo Daniela Doria
X
Text: Jakub Drożdżowski
X X X X
Składa się na to wiele czynników. Przede wszystkim lekko zakłamany tytuł, żywych trupów w filmie mamy jak na lekarstwo. Sama fabuła też nie jest bliska temu, co zwykle widz oczekuje od filmu ze słowami „living dead” w tytule. Zresztą fabuła w przypadku tego filmu jest szczątkowa. Wszystko kręci się wokół księdza, który popełnił samobójstwo i tym samym otworzył bramy piekieł. Dzięki temu w miasteczku Dunwich (nazwa wyraźnie zaczerpnięta z prozy Lovecrafta, poza nazwą film nie ma nic wspólnego z dziełem tego pisarza) zaczynają ginąć ludzie, którym ukazuje się zmarły ksiądz i później wracają jako żywe trupy. Samych żywych trupów jak już wspomniałem wcześniej jest naprawdę niewiele, jak ofiar ducha złego ojca Thomasa. Za główny cel bohaterowie
obierają sobie zatrzymanie zagłady świata, która ma nastąpić w momencie gdy bramy piekieł nie zostaną zamknięte, co wiąże się oczywiście ze zniszczeniem złego ducha. Brzmi znajomo i w pewien sposób tanio? Realizacja to jeszcze gorsza sprawa. Fabuła jest prowadzona w sposób dosyć niezrozumiały, czasami naprawdę ciężko dopatrzyć się związków przyczynowo-skutkowych pomiędzy niektórymi scenami. Inne sceny można uznać za zwykłe zapychacze, które nie wnoszą nic do filmu. Jeśli chodzi o tzw. klimat, który
Nawet najlepszym reżyserom zdarzają się niesamowite wtopy. Nie przekreśla to oczywiście innych filmów, które zdarzyło im się także nakręcić. Sprawa wygląda w ten sposób w przypadku „City Of The Living Dead.” Fulci nakręcił świetny „Zombie Flesh Eaters” i ciągnąc dalej temat zombie popełnił film, który jest przedmiotem tej recenzji. Dlaczego moja opinia jest taka a nie inna?
42
w „Zombie Flesh Eaters” był wyczuwalny na kilometr, tutaj w zasadzie go nie ma. Tytuł filmu zdecydowanie pobudza wyobraźnię, a otrzymujemy zlepek scen kręconych w okolicy, która nie ma nic do zaoferowania. Kilka domów na krzyż pokrytych mgłą, żadna rewelacja. Film ma oczywiście pewne pozytywy – do nich na pewno można zaliczyć muzykę Fabio Frizziego oraz 2 kultowe sceny gore. Mowa o scenie przewiercania głowy oraz wymiotowania wnętrznościami. Wyglądają one dosyć realistycznie i ich wykonanie jak na tamte lata to naprawdę duże osiągnięcie. Aktorka grająca w scenie wymiotowania naprawdę wypluwała zwierzęce wnętrzności z ust. Wielbiciele włoskich filmów na pewno zauważą w epizodycznej roli jednego z członków ekipy dokumentalistów z Cannibal Holocaust oraz główną bohaterkę „The Beyond”, nota bene grającą tutaj także główną rolę.
„City Of The Living Dead” wypada naprawdę słabo na tle innych filmów Fulciego. Wszystkie czynniki opisane powyżej dają obraz filmu, który naprawdę ciężko się ogląda. Kilka naprawdę rewelacyjnych scen nie ratuje filmu, który ma wielkie problemy z utrzymaniem widza przy ekranie. Zatwardziali wielbiciele Fulciego na pewno się nie zgodzą i będą bronić tego filmu, ja jednak uważam, że swój czas lepiej poświęcić na jego inne dzieła, a z samego „City Of The Living Dead” wyizolować 2 najlepsze sceny.
43
Lord Ruthven
cić mogą sobie do tego prawo, zainteresowanie okazując jedynie tym skromnym Wampiry w literaturze istniały od dawna, i niewinnym. jednak literatura wampiryczna narodziła się dopiero w XIX stuleciu. Jak pisze Ma- Oblicze Ruthvena zmienia się jednak ria Janion w swoim opracowaniu „Wampir. podczas podróży do Europy z młodym, Biografia symboliczna”, twórcą literackie- naiwnym dziedzicem olbrzymiego mago mitu wampira jest John Polidori. Jego jątku – Aubreyem. Nagle znika gdzieś lord Ruthven zdecydowanie więcej ma nieśmiały i powściągliwy dżentelmen, jaz człowieka niż jego literaccy potomko- kiego Aubrey poznał w Londynie. Jego towie, choć chyba jeszcze więcej różni go warzysz teraz nie stroni od hazardu i rozod literackich poprzedników. Funkcjonuje pusty, uwodzi cnotliwe panny z dobrych on równie dobrze za dnia, jak i w nocy, nie domów. Hojnie też wspomaga biednych, obawia się krzyża ani innych symboli reli- ale raczej łotrów podejrzanej reputacji, gijnych, nie straszny mu też czosnek ani niż tych, którym wsparcie bardziej by się werbena, a kły jego nie są na tyle długie, należało. Jednak bliższy kontakt z lordem by zwrócić uwagę towarzystwa. nikomu zdaje się nie przynosić szczęścia, obdarowani popadają szybko w jeszcze Lorda Ruthvena poznajemy jako bywalca większą nędzę, a niejednokrotnie kończą zimowych bali i zabaw w Londynie. Nie- żywot na szafocie. Tymczasem do Aubśmiały, powściągliwy, o nienagannych reya dochodzić zaczynają wieści z Lonmanierach zdaje się być kimś, kto nie dynu, że jego rzekomy przyjaciel posiadał powinien nawet zostać zauważony. Jed- osobliwą moc, która budziła u tych, któnak otacza go atmosfera tajemniczości, rzy mu zaufali, pierwotne instynkty, moc, a spojrzenie jego zimnych, szarych oczu która to, co dobre w ludziach obracała w sprawia, że nawet najodważniejsi tracą zło, a panny, którym względy swe okazał, pewność siebie. Wszystko to sprawia, że teraz z cnotliwych rozpustnymi się stały. jest mile widziany na salonach i cieszy Jednak pomimo tego, co widział i pomimo się w towarzystwie wielką popularnością, otrzymanych informacji młody dziedzic zwłaszcza wśród kobiet. Jednak wzglę- długo nie potrafi wyzwolić się wpływu dów odmawia tym, które uważają, że roś- Ruthvena.
Autor: John William Polidori
Tytuł oryginału: The Vampire. A Tale
Text: Jagoda Skowrońska
„Wampir”
Kim tak naprawdę jest jego przyjaciel, Aubrey dowiaduje się w Grecji, gdzie lord czyni wampirem jego ukochaną Janthe. Wkrótce potem zostaje śmiertelnie raniony przez rozbójników. Przed śmiercią prosi, by Aubrey ułożył go w miejscu, gdzie padać na niego będzie światło księżyca. Rano ciało lorda znika... Niedługo później cały i zdrowy lord Ruthven objawia się w Londynie, by poślubić siostrę Aubreya – Alicję.
Dziś, gdy mówi się o archetypie literackiego i filmowego wampira, najczęściej pojawia się w tym kontekście postać hrabiego Draculi. Jednak to nie Bramowi Stokerowi a właśnie Johnowi Polidoriemu zawdzięczamy wizerunek atrakcyjnego i groźnego wampira-arystokraty. I to właśnie od lorda Ruthvena rozpoczęła się szybko postępująca (choć obecnie zahamowana przez Stephenie Meyer) seksualizacja wampirów.
ROZWIĄZANIE KONKURSU: ANNE RICE Jaka jest twoja ulubiona powieść Anne Rice? Najlepsze powieści Anne Rice według czytelników Grabarza to:
1. Wywiad z wampirem
2. Wampir Lestat
3. Godzina czarownic
Książki tej autorki ufundowane przez wydawnictwo Rebis otrzymują:
Maciej Brzeziński, Anna Janiak, Radosław Gruza.
ROZWIĄZANIE KONKURSU: JOE HILLA Napisz jednozdaniową „recenzję” debiutanckiej powieści Joego Hilla pt. „Pudełko w kształcie serca” Nagrody książkowe ufundowane przez wydawnictwo Albatros otrzymują:
Radosław Mazurek, Sylwia Marzec, Adam Jarecki.
ROZWIĄZANIE KONKURSU: AUSCHWITZ Który z pisarzy latynoskich jest, podobnie jak autor „Auschwitz”, Argentyńczykiem: Carlos Fuentes, Jaime Bayly czy Jorge Luis Borges? Odpowiedź: Jorge Luis Borges
Książki ufundowane przez muchaniesiada.com otrzymują:
Witold Tofil, Piotr Niewczas, Artur Łękawski.
Gratulujemy wszystkim zwycięzcom i zapraszamy do udziału w dalszych konkursach!
KONKURS: WROTA DO PIEKIEŁ Wymień swoje trzy ulubione filmy Sama Raimiego. Prześlij ich tytuły do 20 stycznia na adres bartek@grabarz.net. Do wygrania koszulki promocyjne ufundowane przez firmę Best Film. Zachęcamy też do odwiedzenia strony www.wrotadopiekiel.pl
Do 20 stycznia prześlij 1-3 typów w każdej z wymienionych kategorii na adres bartek@grabarz.net z hasłem „Podsumowanie 2009” w temacie wiadomości. Wśród biorących udział rozlosujemy płyty DVD, książki i audiobooki. Kategorie: Najlepszy film grozy (kino) Najlepszy film grozy (DVD) Najlepsza książka grozy polskiego autora Najlepsza książka grozy zagranicznego autora Najlepsza gra grozy
QUELLA VILLA ACCANTO AL CIMITERO HOUSE BY THE CEMETERY Włochy 1981 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Lucio Fulci Obsada: Catriona McColl Paolo Malco Ania Pieroni Giovanni Frezza
X X
Text: Piotr Pocztarek
X X X
48
Rodzina Boyle’ów wprowadza się do starej rezydencji zamieszkałej niegdyś przez psychopatycznego doktora Freudsteina. Małżeństwu z dziesięcioletnim synkiem Bobem (niezwykle denerwujący młody aktor Giovanni Frezza) nie jest dane rozkoszować się spokojem
i ciepłem domowego ogniska – szybko okazuje się, że dom jest ewidentnie opanowany przez złe moce, które w akompaniamencie krzyków, trzasków i jęków nie dają nowym rezydentom zmrużyć oka. Grozę potęguje fakt, że mały Bobby zaczyna widywać tajemniczą dziewczynkę, która ostrzega go przed czającym się w domu niebezpieczeństwem. Problem w tym, że nikt chłopcu nie wierzy, ponieważ tylko on widuje postać dziewczyny. I znów wszystkiemu winne są dzieci. Rozwój akcji nie zaskakuje – okazuje się, że maniakalny doktorek żyje i jako żywy trup czai się w piwnicy, cały czas potrzebując nowych ofiar. Standardowe do bólu. Po reżyserze takim jak Fulci spodziewać się można było zrobionych z fajerwerkami, obleśnych efektów gore. Nic bardziej mylnego – przez godzinę film jest całkiem sprawnie zrealizowaną opowieścią o nawiedzonym domu, która potrafi
Fani Lucio Fulciego – włoskiego ojca chrzestnego gore, cenią sobie jego umiejętność kreowania bardzo sugestywnego klimatu, popartego przerażająco krwawymi efektami specjalnymi. Przeciwnicy jego twórczości zarzucają mu za to epatowanie brzydotą, która nie potrafi przestraszyć, a jedynie zaszokować widza. Naprzeciw tym oskarżeniom wychodzi „Dom przy cmentarzu” – jeden z największych klasyków reżysera, a także opowieść bardzo klimatyczna.
swoją atmosferą przyprawić o dreszcze. Dopiero w finale dostajemy przestarzałe już, obrzydliwe efekty i kilka przesadzonych, bardzo krwawych scen. Kreatura, z którą przyjdzie się rodzinie zmierzyć budzi raczej śmieszność, aniżeli strach. Akcja rozwija się wolno, a najbardziej przeraża gra aktorów (obejrzyjcie ten film po włosku – angielski dubbing to tragedia!). Jedna klisza fabularna goni tu drugą to jeszcze tak mocno, ale dziś archaicz– trudno znaleźć cokolwiek innowacyj- ne efekty i sztuczny klimat są już cięższe nego. Oczywiście w latach 80. nie raziło do przełknięcia. Klimat buduje muzyka i niezła scenografia, ale ciężko jednoznacznie nazwać „Dom przy cmentarzu” filmem bardzo dobrym. Reżyser jakby sam zagubił się w swoich założeniach, z jednej strony próbując zapodać nam mroczny film o nawiedzonym domu, a z drugiej czując się zobligowanym do nagromadzenia w średnim finale scen gore, z których przecież jest najbardziej znany. „House by the Cemetery” warto znać, w końcu to klasyka włoskiego kina, która wyszła spod ręki jednego z najwybitniejszych reżyserów horroru. Czy warto jednak czcić i wyznawać to dzieło? Niekoniecznie. Powiedziałbym, że fani Fulciego mogą dorzucić do oceny maksymalnie jedno oczko, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że dorzucą ich co najmniej siedem.
49
HISTORIA WŁOSKIEGO KINA GROZY cz.1
Text: Tymoteusz Raffinetti
Każdy choć trochę interesujący się horrorem wymieni co najmniej kilka tytułów włoskich filmów. Znajdą się pośród nich gialla, filmy z zombie w tle czy kino kanibalistyczne. Filmowa groza we Włoszech to zjawisko występujące od dłuższego czasu, obfitujące w dużą ilość wyjątkowych, niespotykanych nigdzie indziej pozycji. Przyjrzyjmy się bliżej jej historii.
Kino nieme
- geneza włoskiego horroru, pierwsze elementy grozy Rok 1911 to narodziny włoskiego kina awangardowego. Wydany dwa lata wcześniej „Manifest futuryzmu” Filippo T. Marinettiego przyczynił się do tego, że właśnie w tym kraju powstawały pierwsze na świecie filmy tego typu. Fakt ten jest o tyle ważny, że włoska awangarda stanowiła jedno z najważniejszych źródeł inspiracji dla niesamowicie ważnego dla historii horroru ekpresjonizmu niemieckiego. W tym roku nastąpił jeszcze jeden przełom: powstały dwa filmy, które jako pierwsze w kinie włoskim zahaczyły o elementy grozy. Ciekawe jest to, że nosiły ten sam tytuł - „L’Inferno” („Piekło”). Chronologicznie pierwsza ukazała się krótkometrażówka duetu reżyserskiego G. Berardi i A. Busnengo, a trzy miesiące później swoją premierę miała wersja reżyserowana przez F. Bertoliniego, G. de Liguoro i A. Padovana. Oba filmy przedstawiały sceny rozgrywające się w dantejskiej wizji piekła. Pierwszy z nich, trwający zaledwie 15 minut, nie wzbudził większego zainteresowania, natomiast drugi (będący, swoją drogą, pierwszym włoskim filmem długometrażowym - trwał 68 min.) odniósł olbrzymi sukces zarówno w kraju, jak i za granicą - w samych Stanach zarobił ponad 2 mln dolarów. Widzów wgniatała w fotel prze-
50
rażająca mieszanka niepokojących obrazów oraz nastrojowej muzyki. Z ekranu straszyły takie postaci, jak trzymający w ręku własną głowę trubador Betrand de Born, błąkające się dusze zmarłych czy sam Lucyfer. Zachęcony sukcesem „L’Inferno”, Luigi Maggi postanowił nakręcić własny film o szatanie. Tak więc w 1912 roku ukazał się oparty na poezjach Johna Miltona i Friedricha G. Klopstocka obraz zatytułowany „Satana - Il dramma dell’umanità” ( „Szatan – dramat ludzkości”). Są to cztery epizody rozgrywające się na przestrzeni wieków. Maggi próbuje ukazać postać Lucyfera jako upadłego anioła, który konsekwentnie realizuje swój plan niszczenia tego wszystkiego, co powstało z aktu „boskiej miłości”. Na tym jednak nie kończy się temat diabła we włoskim kinie niemym. W 1915 roku ujrzała światło dzienne „Rapsodia Satanica” Nino Oxilii, będąca ekranizacją poematu Fausto Maria Martiniego o tym samym tytule. Fabuła to nic innego jak wariacja na temat „Fausta”
Goethe’ego: stara zamożna kobieta zawiera pakt z diabłem, na mocy którego odzyskuje młodość, ale zakazane jest jej zaznać miłości. Jak można się spodziewać, bohaterka w końcu łamie obietnicę, a Mefistofeles bez skrupułów przywraca jej starość. Film warty jest uwagi ze względu na wspaniałą rolę pięknej Lydy Borelli oraz niesamowitą ścieżkę dźwiękową sławnego kompozytora Pietro Mascagniego. Dwa lata później miała miejsce premiera filmu „Kalida’a, La storia di una mummia” („Kalida’a, historia pewnej mumii”) Augusto Geniny. Po raz kolejny postawiono na wyraźną, wyróżniającą się urodą aktorkę - tym razem była to Matilde di Marzio. Pomimo tego, że temat nie należał do oryginalnych, obraz bronił się świetnymi zdjęciami, wspaniałą scenografią oraz dobrym aktorstwem. Wszystkie wymienione powyżej pozycje co prawda zawierały w sobie elementy grozy, ale na pewno nie można ich było nazwać horrorami. Na pierwszy włoski
film grozy „z krwi i kości” trzeba było poczekać do roku 1920. Wtedy właśnie powstała (trzecia na świecie) ekranizacja słynnej powieści „Frankenstein” Mary Shelley, pt. „Il mostro di Frankenstein” („Monstrum Frankensteina”). Niestety taśma z obrazem Eugenio Testy nie zachowała się, więc obecnie nie posiadamy wielu informacji na temat tego przełomowego dzieła. Również z tego powodu oficjalnie za pierwszy włoski horror uznawany jest film który powstał ponad 35 lat później (ale o tym za chwilę). Jedyne źródło - relacje widzów - jednogłośnie przyznają, że postać montrum, w którą wcielił się Umberto Guarracino była niesamowicie wyrazista i przerażająca. Tutaj można by było zakończyć opis roli kina niemego w historii włoskiego horroru, aczkolwiek warto pamiętać o dwóch kolejnych obrazach: „Satanica” (1923, reż. Gemma Bellincioni Stagno) oraz „Maciste all’Inferno” (1925, reż. Guido Brignone), które zawierały pewne elementy grozy i inspirowały twórców późniejszych, „pełnokrwistych” horrorów.
Lata 30. i 40. - okres przejściowy
W tym okresie nie powstały wprawdzie jeszcze żadne horrory, ale pojawiły się dwie pozycje godne uwagi i warte uwzględnienia w historii włoskiego kina grozy. Pierwszą z nich był „Il caso Haller” („Sprawa Hallera”) z 1933 roku - remake niemieckiego filmu „Der Andere”. Wyreżyserowany przez A. Blasettiego obraz przedstawiał historię bliźniaczo podobną do tej przedstawionej w powieści Stevensona pt. „Dr. Jekyll i Mr. Hyde”. Tytułowy Haller za dnia był prawym obywate-
51
lem przedstawiającym się jako obrońca społeczeństwa i cnót moralnych, a nocą wpadał w trans, podczas którego stawał się najgorszym z miejskich opryszków, lubującym się w okrucieństwie i łamaniu wszelkich reguł. Film był dobrze przyjęty przez krytykę jako odważna próba popularyzowania w tym kraju kina gotyckiego/fantasy. Kolejnym ważnym obrazem była „Malombra” (1942, reż. Antonio Fogazzaro), fascynujące pre-neorealistyczne dzieło, poruszające po raz pierwszy w historii włoskiego kina tematy związane z reinkarnacją czy zemstą zza grobu. Film miał pecha ukazać się w trakcie faszystowskiego reżimu, przez co, nie zawierając ani jednej sceny gloryfikującej obowiązujący wtedy ustrój, został skazany na zapomnienie. A szkoda, bo z pewnością zostałby na całym świecie okrzyknięty arcydziełem. Oryginalna fabuła oraz wyśmienite wykonanie tworzą z „Malombry” prawdziwą, choć niestety zapomnianą, perełkę włoskiej kinematografii.
Lata 50.
- pierwsze włoskie horrory Zanim przejdę do wyczekiwanego pierwszego „oficjalnego” włoskiego horroru, pozwolę sobie wtrącić kilka słów o produkcji ze wczesnych lat 50. Mowa tu o filmie znanego reżysera Roberto Rosseliniego pt. „La macchina ammazzacattivi” („Aparat zabijający złych”) z 1952 roku. Opowiadał o losach fotografa, którego pewnego dnia odwiedził sam Szatan, po czym zaklął aparat bohatera, tak by po zrobieniu zdjęcia zabijał znajdującą się na nim osobę. Obraz okazał się - delikatnie mówiąc - nieudany, aczkolwiek sam pomysł był niewątpliwie ciekawy.
52
W końcu w roku 1956 wraz z premierą „I Vampiri” zawitał do Włoch nowy gatunek. Nakręcony przez Riccardo Fredę film został okrzyknięty pierwszym stuprocentowym przedstawicielem kina grozy w tym kraju. Fabuła budząca skojarzenia z historią Elżbiety Bathory opowiadała o hrabinie Giselle du Grandan, potrafiącej zachować wieczną młodość dzięki dziewiczej krwi. Za zdjęcia odpowiedzialny był 43-letni Mario Bava (mający również udział przy reżyserii), postać, o której jeszcze miało być głośno we włoskim horrorze. Tworząc ten film, zastosowano najświeższe rozwiązania w dziedzinie efektów specjalnych, dzięki którym sceny grozy wywoływały ciarki na plecach nawet wśród bardziej „odpornych” widzów. Najsłynniejsza scena transformacji młodej Giselle w starą Marguerite powstała w jednym ujęciu, bez żadnych cięć. Bava wykorzystał tutaj kolorowe oświetlenie, które pozostając niewidoczne na czarno-białej taśmie, przy odpowiednim ustawieniu uwypuklało odpowiednie elementy makijażu aktorki, aby z sekundy na sekundę „po-
i Gunthera, którzy pośrodku meksykańskiej dżungli odnajdują posąg okrutnej bogini śmierci - Caltiki. Zdarzenie to budzi ze snu potwora, który wyłania się z pobliskiego jeziora i atakuje naukowców. Żeby dopełnić nieszczęścia, obecNiestety tuż po premierze sale kinowe ne warunki astronomiczne okazują się świeciły pustkami. Głównym powodem być wyjątkowo przychylne gwałtownemu był sceptycyzm wobec prób tworzenia rozrastaniu się monstrum. takiego kina w tym kraju. Pomimo tego „I Vampiri” trafił do Stanów pod nazwą Film broni się świetnymi zdjęciami Bavy „The Devil’s Commandment” i rozsze- - po raz kolejny znakomity warsztat porzony o sceny z Alem Lewisem spotkał zwala mu zaszokować widzów. Tym razem dzięki umiejętnej pracy kamer się z należytym zainteresowaniem. i świateł udało mu się stworzyć potwora Dwa lata później we włoskich kinach z flaków zmieszanych z błotem. ukazał się „Blob” Stephena Yeawortha. Olbrzymi sukces kasowy zachęcił duet To by było na tyle, jeśli chodzi o lata 50. Freda/Bava do nakręcenia horroru wzo- Teraz czeka nas okres prawdziwego rozrującego się na amerykańskim hicie. kwitu kina grozy we Włoszech, ale o tym I tak w roku 1959 miała miejsce pre- dopiero w następnej części. miera „Caltiki - il mostro immortale” Żródła: włoska, angielska; www.cinemedioevo.net; („Caltiki - nieśmiertelny potwór”). Śledzi- (wikipedia imdb; youtube; www.alexvisani.com, www.horror.it, my tu historię dwóch uczonych, Fieldinga inne włoskie strony poświęcone kinie) starzeć” ją o kilkadziesiąt lat. Technika ta zastosowana była już wprawdzie w filmie „Dr. Jekyll and Mr. Hyde” (1931) Frederica Marcha, ale we Włoszech wciąż stanowiła nowość.
ZAPISZ SIE JUZ DZIS NA:
>> WWW.GRABARZ.NET Formularz rejestracyjny dostępny jest na stronie głównej Grabarza pod hasłem >NEWSLETTER< Subskrypcja jest darmowa. Można z niej zrezygnować w każdej chwili.
Wydawca: Papierowy Księżyc 2009 Tłumaczenie: Łukasz Dunajski Ilość stron: 307
Jack Ketchum to amerykański pisarz, który podbił serca czytelników za oceanem już w latach 80. Zanim zaczął pisać, imał się przeróżnych zajęć, między innymi był aktorem, piosenkarzem, handlarzem drewna, a także agentem literackim. Ostatnie zajęcie pozwoliło mu poznać tajniki pisarstwa od drugiej strony i później sam postanowił zmierzyć się z tym zawodem. Twórczość Ketchuma dostrzegł sam Stephen King i z przekonaniem mówi, że jego kolega po fachu ma ogromny talent pisarski. A teraz kilka słów o fabule powieści. Czternastoletnia Megan i jej niepełnosprawna siostra Susan po tragicznej śmierci rodziców trafiają pod opiekę ciotki Ruth. Ciotka faworyzuje swoich synów, a dziewczynkami właściwie pogardza, karcąc je na każdym kroku. Spirala przemocy nakręca się coraz bardziej i Megan zostaje zamknięta w piwnicy, gdzie przeżywa prawdziwe piekło. Powieść Ketchuma oparta jest na autentycznych wydarzeniach. Stanowi zapis gehenny, którą przeżyła Sylvia Likens w 1965 roku w stanie Indiana. Dziewczyna wraz z jej młodszą siostrą Jenny zostały oddane przez rodziców pod opiekę Gertrude Baniszewski. Ta zamiast otoczyć je opieką, poddała je niewyobrażalnym torturom, zarówno psychicznym jak i fizycznym. W znęcaniu się nad Sylvią i jej młodszą siostrą brały udział dzieci Baniszewski, a także dwoje innych dzieci z sąsiedztwa. Autor postanowił pójść w ślady Kinga i zastosować formułę, podobną do użytej przez mistrza w powieści „To”. Mamy nostalgiczne lata 50. i wszystko, co się
z nimi kojarzy: dobre samochody, idealnie skrojone garnitury, doskonałe fryzury. Każdy z tych elementów składa się na wręcz idealny obraz społeczeństwa bez przemocy i zbrodni. Akcja toczy się na przedmieściach, gdzie ludzie żyją w spokoju i bez większych problemów. Jednak naprawdę ta plastikowa warstewka prowincjonalnego dobrobytu skrywa przerażający obraz życia ludzi, którzy pozwalają przejąć nad sobą kontrolę najgorszym instynktom.
Text: Sebastian Drabik
Next Door) JACK KETCHUM - Dziewczyna z sąsiedztwa (The Girl ---------------------------------------- Ocena: 6/6
„Dziewczyna z sąsiedztwa” to powieść wstrząsająca. Długo po jej lekturze historia Megan będzie Was prześladować. Jeśli odważycie się zmierzyć z tą lekturą, czasu poświęconego na czytanie nie uznacie jednak za stracony. Część z Was pewnie zechce sprawdzić, czy dwóch reżyserów, którzy postanowili przenieść tę wstrząsającą historię na taśmę filmową wywiązało się z zadania i narysowało historię równie precyzyjnie jak autor powieści. „The Girl Next Door” Gregory’ego Wilsona to adaptacja powieści Ketchuma, a „An American Crime” Tommy’ego Havera to próba odtworzenia prawdziwej historii. Pozostaje mieć nadzieję, że wydawnictwo Papierowy Księżyc uraczy nas jeszcze innymi powieściami Jacka Ketchuma. Wierzcie mi, że warto na nie czekać! Jeśli dawno żaden horror literacki Was nie przeraził, to sięgnijcie po „Dziewczynę z sąsiedztwa”, a zatopicie się w jednej z najbardziej przerażających powieści, które ujrzały światło dzienne. Nie będzie również przesadą stwierdzenie, że to prawdopodobnie najlepsza powieść grozy, wydana w Polsce w tym roku.
55
Poznaj grabarzy. Odkrywamy ich tajemni ce. W każdym numerze nowa sylwetka
TECZKA AKT PERSONALNYCH Tymoteusz Raffinetti GP: Redaktor Grabarza Polskiego recenzent, publicysta, muzyk
Co cię skłoniło aby zostać grabarzem? Kocham grozę w każdym wydaniu. Pismo śledzę od pierwszej „Czachy”, ale dopiero teraz zmobilizowałem się do napisania czegoś poza kilkom a shortami. Co lubisz w życiu poza grzebaniem zwłok? Dużo piszę (większość na razie ląduje w szuflad zie), oglądam mnóstwo horrorów, udzielam się wokalnie. Jaki film powalił cię ostatnio na cmentarną glebę? Ostatnim dobrym filmem grozy jaki miałem przyjem ność obejrzeć był „Trailer Park of Terror”. Prawdziwa bomba! Zombiak śpiewający na dachu rock&rolla rozłożył mnie na łopatki… Ulubiony film rozgrywający się w środowisku grabarzy? Może być tylko jeden – „Dellamorte Dellamore” Największe horrorowe rozczarowanie w ostatni m czasie? Zdecydowanie „Giallo” Daria Argento. Długo czekałe m na ten film, a potem długo starałem się o nim zapomnieć. Freddy czy Jason? Kocham obie postacie, ale Jason bardziej mnie przekonuje swoim przerażającym milczeniem, kultową maską, oraz finezją w działaniu. On nie bawi się ze swoimi ofiarami. Po prostu je zabija. Co czytujesz kiedy nie trzeba akurat nikogo grzeba ć? Ostatnio „Sępy”, oraz „Twarze Szatana”. Bardzo podoba mi się styl Roberta Cichowlasa, a i Kazimierz Kyrcz Jr. przekonał mnie do siebie. Aktualnie czytam „Białą Wiedźmę” Adama Zalewskiego. Z zagranicznych autorów uwielbiam Barkera i Mastertona.
Przy jakiej muzyce najweselej kopie się groby? Słucham dużo hc/punka, punka wszelakiego jak i polskiego hip-hopu, trochę metalu, czy dark electro. Lubię też bawić się przy muzyce z lat 70., rock&rollu. Jak często jadasz surowe mięso? Jestem wegeterianinem, ale z zimną krwią zdarza mi się
zabić jajko. Jakie masz najbliższe plany niezwiązane z pracą grabarza? Skończyć studia, znaleźć porządną pracę, kupić mieszkanie, nieustannie pracować nad swoimi opowiadaniami.
l23)
-------------------------------------- Ocena: 2/6 Wydawca: Albatros 2009 Tłumaczenie: Grzegorz Kołodziejczyk Ilość stron: 376
Po przeczytaniu książki nie dziwi fakt, że przeniesiono ją na ekran zaraz po publikacji, nie było też zaskoczeniem, że podjęto się dwóch kolejnych adaptacji. Historia, która w czasie czytania dłuży się w nieskończoność i drażni ciągłym spowolnianiem akcji poprzez opisy, retrospekcje itp. może z powodzeniem wywoływać dreszczyk emocji, gdy tekst zastąpi się obrazami, słowne charakterystyki mimiką i gestykulacją aktorów, a każdą ze szczegółowo opisywanych sytuacji zawrze się w kilkusekundowej scenie. Tym, co może ratować opowieść, która sama w sobie nie ekscytuje, nie wzrusza, nie śmieszy ani nie przeraża, mogą być z powodzeniem efekty specjalne, gra aktorów i odpowiednia ścieżka dźwiękowa. Tak więc „Metro strachu” w formie powieKsiążka opowiada o uprowadzeniu dla ści to kompletna strata czasu, natomiast okupu pociągu nowojorskiego metra jako podstawa filmowego scenariusza przez grupę zdesperowanych mężczyzn. - istny skarb dla przemysłu filmowego. Każdy z nich ma zarówno osobowość jak i przeszłość diametralnie różną od pozo- W przypadku tej powieści nasuwa się stałych. Łączy ich nie chęć wzbogacenia myśl, że Godey zawężając czas i miejsce się, ale przede wszystkim pragnienie akcji, pozwolił własnemu polotowi udusić przeżycia silnych emocji, wyrwania się się w tym klaustrofobicznym otoczeniu. z rutyny i dokonania czegoś niezwykłego. Być może „Metro strachu” to efekt maPrzypadkowo w ich historię zostaje wplą- rzeń o zaistnieniu na srebrnym ekranie, tany policjant. Paradoksalnie, nieustannie rozbudzonych pracą w wytwórniach filnurtującym go problemem zdaje się nie mowych i ostatecznie spełnionych,. być porwanie pociągu, a nietypowy zwią- Niemniej jednak książce jako takiej dazek z pewną nieco niezrównoważoną leko do miana wielkiego dzieła, choćby emocjonalnie pacyfistką. Do akcji wkra- tylko w dziedzinie literatury rozrywkowej. cza naturalnie cała nowojorska policja, Tak więc, choć zawsze uznawałam wyża burmistrz, jak na ironię cierpiący akurat szość książki nad filmem, tym razem z powodu ciężkiej grypy, stara się zna- wbrew swoim wcześniejszym przekonaleźć rozwiązanie jak najkorzystniejsze niom wszystkich zainteresowanych odsyz perspektywy zbliżających się wyborów. łam do kin lub wypożyczalni DVD. John Godey (właściwie: Morton Freedgood) należał do pokolenia weteranów drugiej wojny światowej. Przez kilka pracował dla wytwórni filmowych m.in. 20th Century Fox i Paramount. W latach 19471984 opublikował kilkanaście książek. Powieść „Metro strachu” (1973) powstała na fali sukcesu komercyjnego kolejnych trzech niepublikowanych w Polsce tytułów: „A Thrill a Minute With Jack Albany” (1967), „Never Put Off Till Tomorrow What You Can Kill Today” (1970) oraz „The Three Worlds of Johnny Handsome” (1972), dzięki czemu sama także stała się bestsellerem. Prawdziwy rozgłos zyskała jednak dzięki swoim filmowym adaptacjom, z lat: 1974, 1998 i 2009.
Text: Magdalena Mazur
JOHN GODEY - Metro strachu (The Taking of Pelham
59
PARANORMAL ACTIVITY PARANORMAL ACTIVITY USA 2007 Dystrybucja: Vision Reżyseria: Oren Peli Obsada: Katie Featherson Micah Sloat Mark Friedrichs Ashley Palmer
X
Text: Piotr Pocztarek
X X X X
główną bohaterkę. Potem następuje półtoragodzinny festiwal stukania, pukania, trzaskania drzwiami i dwóch przerażonych twarzy, którym na moment nawet nie przejdzie przez głowę opuszczenie budynku, tylko łażenie za duchem z kaPełen zapału udałem się do najbliższego merą wideo… multipleksu. Pamiętając całkiem niezłe „Blair Witch Project”, czy fenomenalne To co na początku wydaje się być nie„Rec” nastawiłem się na bardzo dobry, złą zabawą, szybko przeradza się przerażający seans kręcony „z ręki”. w katastrofalny festiwal nudy. Zdaję Mój optymizm podsycały płynące ze sobie sprawę z tego, że oszczędne, wszystkich stron świata doniesienia na amatorskie aktorstwo jest tutaj celowym temat filmu, z reguły bardzo pozytywne. zabiegiem. Efekty, jak na film niskobuWymowny był też fakt, że nakręcony za dżetowy są poprawnie wykonane i nie11 tys. dolarów film w weekend otwarcia jednokrotnie zaskakujące. Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że ktoś przebił sukces kasowy „Piły VI”. Debiut reżyserski (i scenariuszowy, i producencki, i edytorski) Orena Peli to rzekomo oparta na faktach historia młodego małżeństwa, które po przeprowadzce do nowego domu zaczyna doświadczać tytułowej „aktywności paranormalnej”. Szybko okazuje się, że nie jest to wina nowego miejsca pobytu, a duch, tudzież demon, który od dawna prześladuje
Bardzo nie lubię być niemiło zaskakiwany, zwłaszcza względem filmów, co do których mam ogromne oczekiwania. Niestety, w tym roku rozczarowania nawiedzały mnie falami (patrz remake „Piątku 13-go” i „Rec 2”), a jednym z największych był długo wyczekiwany seans filmu „Paranormal Activity”.
60
kazał mi oglądać za pieniądze bezpłciowy film rodem z YouTube. Nie potrafiłem wczuć się w klimat, głównie przez niski współczynnik prawdopodobieństwa, a przecież to wiarygodność jest ważną cechą filmów stylizowanych na dokument. Napięcia niestety brak, może poza kilkoma krótkimi scenami i finałem, który trwa 60 sekund, ale trzeba przyznać, że wgniata w fotel. To jednak zdecydowanie za mało, by uznać „PA” za dobry, wciąNie jestem w stanie zignorować głosu gający, czy straszny film. zachwytu nad filmem, więc jeśli mam się na siłę doszukiwać pozytywów, na Gwoździem do trumny okazało się przypewno wymieniłbym montaż, efekty wiązanie twórców do faktografii. Poprzei gwałtowny finał. Za to właśnie przydzające i kończące film napisy dziękująznam PA ocenę mierną, a nie najmniejce policji za udostępnienie taśm, bądź szą jaką mam do dyspozycji. Ja, wielki wyjaśniające co się stało z bohaterami fan podobnego kina, czuję się niestety po wydarzeniach to zabieg w kinematą produkcją oszukany. Uważam jednak, tografii ciekawy i pożądany. O ile w Inże każdy powinien się z nim zapoznać, ternecie nie krąży alternatywna wersja chociażby po to, by wyrobić sobie własfilmu z zupełnie innym zakończeniem, ną opinię – bo tych, bardzo skrajnych, i o ile na 2012 rok nie zostaje zapowienie brakuje. dziany sequel tej „prawdziwej” historii.
61
-------------------------------------- Ocena: l/6 Wydawca: Replika 2009 Tłumaczenie: Ewa Wojtczak Ilość stron: 356
Gdyby jakiś początkujący pisarz horrorów podrzucił mi „Ofiarę” z prośbą o kilka uwag, pewnie przeczytałabym połowę i niezadowolona odesłała. Powiedziałabym, żeby skupił się nie na wymyślaniu kolejnych malowniczych scenek z flakami i seksem w roli głównej, ale na stylu, dialogach i wciągającej akcji. Pomyślałabym też, że dużo musi jeszcze popracować, by stworzyć porządną grozę. Tymczasem „Ofiarę” napisał John Everson, który nie tylko wydał już kilka książek w USA, ale także poza granicami własnego kraju, a za jedną z nich – „Demoniczne przymierze”, którego kontynuacją jest właśnie „Ofiara” – dostał Nagrodę im. Brama Stokera, która do tej pory stanowiła dla mnie wyraźną wskazówkę, że dana powieść jest czymś jak najbardziej godnym uwagi. Coś tu jest mocno nie w porządku. Styl Eversona to podstawowy problem tej powieści – pisarz w ogóle nie stara się opowiedzieć swojej historii w ciekawy sposób, nie stosuje żadnych zabiegów, by wzmocnić oddziaływanie swoich makabrycznych opisów, które czasami są tak suche, że brzmią jakby były relacjami, a nie literaturą. Metafory czy zgrabne porównania rzuca od czasu do czasu jak ochłapy, a gdyby nie te kilka ozdobników narracja wyglądałaby jak didaskalia do krwawej sztuki. Dialogi nie są wcale lepsze – wypowiedzi ojca Alex brzmią, jakby sam nie wierzył w to, co mówi, „ironiczna” opowieść Joego o wydarzeniach z poprzedniej części jest jej karykaturą, a dialogi typu „wiem, ale ujmę to tak, żebyś nie zrozumiała” raz za razem pokazują nieporadność autora, który nie potrafi porwać się na coś bardziej wysublimowanego,
by wykreować choćby namiastkę suspensu. Psychologia to kolejny słaby punkt „Ofiary”. Gdy matka Alex odkrywa, że jej córka za pomocą czarów sięga po wodę i chleb mimo krępujących ją łańcuchów, pisarz nie zagłębia się w szczegóły, aby oddać jej stan emocjonalny – przerażenia, a może poczucia ulgi, że oto mają dowód na słuszność swojego postępowania. Raczy nas tylko krótką wypowiedzią kobiety, jednocześnie po raz kolejny strzelając sobie efektownego samobója – nie analizując motywów bohaterów drugoplanowych robi z nich czarno-białe, zupełnie nieinteresujące postaci, będące powieleniem prototypów.
Text: Agnieszka Brodzik
JOHN EVERSON - Ofiara (Sacrifice)
Tymczasem Everson wpadł na, jego zdaniem, genialny pomysł – swoim głównym czarnych charakterem uczynił seryjną morderczynię, co w łatwy sposób uzasadnia serwowanie jednej krwawej sceny za drugą. Niestety to ślepa uliczka – bez porządnych podwalin w postaci wciągającej akcji lub bliskich czytelnikowi bohaterów takie sceny nie spełniają swojej roli. Autor popełnia poważny błąd, który dotychczas kojarzył mi się z niewprawnymi pisarzami. Jakieś iskrzące relacje między postaciami na pewno byłyby bardziej interesujące niż beznamiętna podróż od jednego checkpointu do drugiego. John Everson najwyraźniej zapomniał, że dobry horror nie składa się wyłącznie z wypruwania flaków. Tego typu rozwiązania są typowe dla średnich lotów slasherach, gdzie po krótkim wprowadzeniu bohaterów następuje wyłącznie krwista jatka z okazjonalną sceną załamania nerwowego, ale nie w literaturze.
63
NO MAN S LAND THE RISE OF REEKER ZIEMIA NICZYJA: POWRÓT SZALEŃCA USA 2008 Dystrybucja: Vision Reżyseria: Dave Payne Obsada: Michael R. Brandon Mircea Monroe Michael Muhney David Stanbra
X X
Text: Mariusz „Orzeł” Wojteczek
X X X
Jak inaczej niż amatorski można określić film, którego reżyserem, autorem scenariusza, autorem muzyki i współproducentem jest jedna i ta sama osoba? Mowa tu o Davie Paynie, który na swoim koncie ma już kilka filmów (m. in. „Reeker”), ale z pewnością mistrzem reżyserii nie jest. „Ziemia niczyja” jest przede wszystkim filmem nudnym, który nie do końca potrafi krzesać chwile napięcia i lęku. W dużej mierze jest to wina kiczowatej fabuły opowiadającej o... No właśnie, o czym? Założenie fabularne jest proste. Był sobie psychopata, który zabijał ludzi. Psychopatę złapano (a ściślej dał się złapać) i wykonano wyrok śmierci. Później funkcjonariusz, który dokonał aresztowania dogorywa sennie w jakiejś zapadłej dziurze, gdzie akurat trafia dwóch złodziei po napadzie na kasyno. Nagle
okazuje się, że w pewnej odległości od naszej malowniczej mieściny pojawiła się tajemnicza niewidzialna bariera, której przekroczyć w żaden sposób nie można. A w okolicy coś morduje ludzi... I proszę: mamy tytułowy powrót szaleńca! Problem z tym scenariuszem – mało odkrywczym zresztą – jest to, że nic w nim się nie dzieje. Jest kilkoro schematycznych postaci (śliczna kelnereczka w typie Paris Hilton, męski i przystojny złodziej, twardy szeryf i piękna pani doktor), jest dużo nudnych dialogów, prze-
Aby jednym słowem określić film „Ziemia niczyja – powrót szaleńca” należy użyć określenia: amatorski. To słowo czasem daje nadzieję na rzecz ciekawą, nowatorską, świeżą, ale czasem też jest wyznacznikiem miernoty i kiczu. W przypadku „Ziemi niczyjej” słuszność każdego z tych założeń jest połowiczna.
64
platanych scenkami z potworem Reekerem, poruszającym się jak epileptyk, ale czegoś brakuje. A mianowicie: GROZY! NAPIĘCIA! LĘKU! Tego wszystkiego jest w filmie jak na lekarstwo. Nie ratuje całości nawet nieźle pomyślane zakończenie, które potrafi zaskoczyć, nie ratuje kilka niezłych scen i efektów specjalnych (pierwsza scena - na autostradzie; człowiek z połową głowy), nie Mimo wielu wad zagorzały fan horropomaga naprawdę dobrze zagrany poru powinien jednak znaleźć tu coś dla czątek – dający nadzieję na dobry kawasiebie, choć to krótkie momenty. To film łek horroru. dobry do obejrzenia przy piwie z kolegami, kiedy nie trzeba zbyt uważnie śledzić To wszystko za mało by uratować „Ziefabuły. Nie jest to wielkie kino, ale pokamię niczyją” i wynieść ją do poziomu zuje, że reżyser wie, co chce zrobić, wie dobrego filmu. Z drugiej jednak strony jak chce to zrobić, choć na razie jeszcze te kilka elementów na tyle zwraca na nie do końca zrobić to potrafi. Ale nasiebie uwagę, na tyle wbija się widzowi dzieja pozostaje. Nie tyle, że już nie naw pamięć, że nie można odmówić tej kręci żadnego filmu, ale że ten następny produkcji miana filmu co najmniej przywyjdzie mu trochę lepiej. zwoitego.
65
OB TUSPOBDI LJMLBOBŵDJF BSUZLV ØX SFDFO[KF PQPXJBEBOJB LPOLVSTZ PSB[ XZKŜULPXZ
*/4&35
$ ;0 08 * 1 1 / " 1 * 4 " 3 ; & 0- 4 $ : (30 *4"13& * ;: .* % , 5» & 3 0 8 & - " - Ŏ / % 0 3 & 4 5" 01 0 8 * & / * " : /"( * 3"/ 4*Ľ 10 "%"/*" *" % 4 ( 3 0 4 6 $ ) 5"8ĵ ; : 08* 4,
GODZINA GROZY W FOR MACIE CD AUDIO
W W W . L S N I E N I E . C O M
-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe 1970 Ilość stron: l29
Nadal niewiele jest na polskim rynku opracowań poświęconych w całości czy wybiórczo horrorom, niemal tak mało jak i samych polskich filmów grozy. Sytuacja ta w ostatnich dwóch dekadach uległa co prawda poprawie (zwłaszcza pod względem ilościowym), jednak gdzieś w połowie lat 80. na rynku dostępne były w zasadzie tylko dwa znakomite opracowania. Oba, dodać warto, wyszły spod pióra cenionego badacza sztuki X Muzy, Andrzeja Kołodyńskiego. „Seansu z wampirem” nie muszę chyba żadnemu szanującemu się miłośnikowi grozy przybliżać, bo wszak jest to lektura obowiązkowa, od której powinno zaczynać się głębsze poszukiwania i wycieczki w rejony kina niesamowitego. Przez lata jednak zadawałem sobie pytanie: na ile pozycja z lat 80. różni się od pierwowzoru, jakim jest równie klasyczne i o wiele trudniej dostępny „Film grozy”? Okazję do empirycznego poszukania odpowiedzi na swe pytanie otrzymałem kilka miesięcy temu, toteż nie omieszkałem z niej skorzystać. Każdy zaznajomiony z nowszą pozycją z dorobku pana Kołodyńskiego, nie będzie zaskoczony układem rozdziałów w „Filmie grozy”. Struktura chronologiczna i tematyczna ta sama, łącznie z krótkimi recenzjami wybranych dzieł i tytularnym wymienieniem pozostałych. U autora widać naprawdę sporą wiedzę i sympatię dla analizowanego gatunku, choć oczywiście ma swoje subiektywne preferencje (jak w zasadzie każdy recenzent). Chłodno wypowiada się na przykład o późniejszych filmach Mario Bavy (tych po „Black Sabbath”, czyli prekursorskich
dla powstania giallo) czy części produkcji wytwórni Hammer i Universal, zwłaszcza tych wykorzystujących po raz n-ty ograne schematy. Co ciekawe w przypadku kina brytyjskiego, Kołodyński nie wspomina nawet nazwy dość zasłużonej w końcu dla gatunku wytwórni Amicus…
Text: Jakub Zieliński
ANDRZEJ KOŁODYŃSKI - Film grozy
Z drugiej jednak strony, rzuca światło na filmy praktycznie już nieznane współczesnym widzom, a – tak możemy wywnioskować z ich opisów – będące prawdziwymi perełkami gatunku. Ot, chociażby i nieliczne rodzime produkcje z lat 20. i 30. Do czasu popularności Internetu, właśnie ta książka, plus zapewne zbiory Filmoteki Narodowej były jedynymi źródłami informacji o takich właśnie prekursorach dla bardziej już znanych „Lokisa” czy „Diabła” Andrzeja Żuławskiego. Autor „Filmu grozy” nie ogranicza się tylko i wyłącznie do rasowego horroru, całe strony poświęcając jego pograniczu, jakim jest chociażby specyficzny odłam kina sci-fi, na czele z oryginalnym „The Thing” oraz „Quatermassem” – nie brakuje oczywiście też impresji na temat wielu „socjalistycznych” produkcji, dziś też już niemalże zapomnianych (choć z zupełnie innych względów, bardziej związanych z poziomem artystycznym i gustem). Nie brakuje dzieł zbliżonych stylistyką do baśni, jak w przypadku „Wija” czy „Onibaby”. Kołodyński bierze pod lupę także grozę psychologiczną, która tak ciekawie wykiełkowała od czasów pamiętnej „Psychozy”. Plus, pod koniec, dostajemy rozdział poświęcony polskiemu kinu grozy oraz krótki wywiad z Januszem Majewskim, tuż przed realizacją udanego „Lokisa”.
67
-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: muchaniesiada.com Tłumaczenie: Tomasz Pindel Ilość stron: 207
Kiedy otrzymałem do recenzji egzemplarz „Auschwitz” Gustavo Nielsena, nastawiałem się na literaturę faktu bądź kolejny moralizatorski traktat o grozie holocaustu. Jakiekolwiek przeczucia, dobre czy złe, targały moją duszą, na szok, który spotkał mnie podczas obcowania z prozą Argentyńczyka, nie byłem przygotowany. W tym konkretnym dziele Auschwitz jest nazwiskiem jednej z bohaterek utworu. Pierwsze skrzypce gra jednak Berto. Nie można zdecydowanie nazwać go protagonistą, gdyż bohater to antagonista pełną gębą. Berto nienawidzi wszystkiego i wszystkich - jest rasistą, ksenofobem, homofobem, antysemitą i generalnie bardzo nieprzyjemnym typem. Z Żydówką Rosaną Auschwitz połączy go seks. To właśnie podczas wspólnie spędzonej nocy Berto zostaje okradziony - traci prezerwatywę pełną swojego nasienia, a wraz z nią zatraca poczucie bezpieczeństwa i wpada w wir odrealnionych wydarzeń, których po części sam jest katalizatorem. Snując spiskowe teorie, w których wątki realistyczne mieszają się z science-fiction, bohater popada w coraz większą paranoję. Zbity z tropu Berto odnajduje się szybko w świecie destrukcji i okrucieństwa. Nielsen oddaje te zjawiska w najbrutalniejszy z możliwych sposobów, którego apogeum jest szósty rozdział - powolny, bolesny i niesamowicie drastyczny opis torturowania małego chłopca. Z horrorem mam do czynienia od wielu lat, lecz po raz pierwszy miałem ochotę po prostu rzucić książkę w kąt. Autor przekracza granicę
nie tylko dobrego smaku, ale smaku jakiegokolwiek. A robi to - jak sam mówi - przeciwko ograniczaniu sztuki i literackiej poprawności stosowanej głównie przez młode pokolenie argentyńskich pisarzy.
Text: Piotr Pocztarek
GUSTAVO NIELSEN - Auschwitz (Auschwitz)
Na każdym kroku czuć pozostałości po minionym reżimie wojskowym. Koszmar, przez który przechodzili obywatele, na zawsze odbił się na ich poglądach i zachowaniach. Ciche przyzwolenie robiło z ludzi bestie, a bestie kroczą normalnie ulicami, zakamuflowane, przebrane w piękne szaty prawdziwych ludzi. Ten z pozoru ciężki, zwłaszcza dla tamtejszego społeczeństwa, temat jest potraktowany jednak przez Nielsena w sposób groteskowy i humorystyczny, i to właśnie zestawienie z potwornością i realizmem przemocy, zła i tortur wydaje się w powieści najbardziej przerażające. Jak Nielsen sam stwierdza - pomysł na powieść urodził mu się podczas sesji z dużą dawką LSD. Czemu powieść nosi tytuł „Auschwitz”? Marketing, panie, marketing. No i ponadto podobno ma prowokować. Książka jest manifestem przeciwko ograniczaniu i ugrzecznianiu sztuki. Czy skutecznym? Nie bardzo, bo komu będzie się chciało pod zwałem arcybrutalnych, a zarazem groteskowo lekkich opisów doszukiwać się głębszego sensu? Powieść, być może niezamierzenie, sprawdza się jako krótka opowieść o ludzkiej paranoi, strachu i nienawiści. Macie ochotę na utaplanie się w moralnej zgniliźnie? Sięgnijcie po „Auschwitz”. Taki nieprzyjemny prysznic od czasu do czasu jest wskazany.
69
L ALDILA THE BEYOND Włochy 1981 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Lucio Fulci Obsada: Catriona McColl David Warbeck Cinzia Monreale Veronica Lazar
X X X X
Text: Piotr Pocztarek
X
hotel. Mężczyzna zostaje ukrzyżowany i oblany kwasem, co Fulci pokazuje widzowi w sposób bardzo obrazowy. Sześćdziesiąt lat później do owego hotelu w którym doszło do makabrycznego mordu sprowadza się nowa właścicielka. Pomimo ostrzeżeń pewnej niewidomej dziewczyny, bohaterka postanawia doprowadzić budynek do stanu używalności i otworzyć go na nowo dla gości. Nie spodziewa się jednak, że przyjdzie jej stanąć twarzą w twarz z przerażającymi demonami.
Film poprzedza krótki prolog, osadzony w latach 20. Widzimy grupę uzbrojonych w co popadnie mężczyzn, którzy dokonują linczu na pewnym artyście, którego uznali za przeklętego czarnoksiężnika. Skazany na śmierć malarz odnalazł sposób ma otwarcie jednej z siedmiu piekielnych bram, na której wybudowano
Każdy kraj ma jakąś swoją legendę kina. Jeśli chodzi o horror, w Polsce możemy poszczycić się co najwyżej „Wilczycą”, ale tacy Włosi to już mają lepiej. Mają Argento, mają jednego i drugiego Bavę, no i mają Fulciego. Ten ostatni jest dość kontrowersyjny – delikatnie mówiąc, jego twórczość nie jest omawiana podczas niedzielnych zajęć w kółku różańcowym. Ale w „Grabarzu” możemy się nim trochę nacieszyć.
70
U Fulciego da się zaobserwować pewien schemat – jakieś wydarzenie otwiera bramy piekieł i całe zło wypełza na powierzchnie by zdegradować napotkanych ludzi do kawałka zakrwawionego mięsa. Podobny scenariusz mogliśmy znaleźć chociażby w nakręconym chwilę wcześniej „City of the Living Dead”. Skoro prosta fabuła nie ma prawa wynieść tego filmu na piedestał, co sprawia, że jest on tak rozpoznawalny i popularny? Otóż „The Beyond” to majstersztyk kina gatunku gore. Jest to produkcja nie tyle straszna, co koszmarnie drastycz-
na, a przy tym niezwykle plastyczna. Sceny ukrzyżowania wykrzywiają twarz w bolesnym grymasie, czaszki są miażdżone, oczy wyłupywane a z ran nie cieknie tylko krew, ale także ropa i inne płyny ustrojowe. Do tego dochodzi cała gama obrzydlistw takich jak rozpadające się zombie, pająki rozszarpujące ludzkie twarze, czy rozpuszczanie kwasem. A wszystko to pokazane za pomocą zarówno świetnych jak na tamte czasy zabiegów, jak i tandetnych, sztucznych efektów specjalnych. Ale to właśnie ta plastelinowa tandeta ma największy urok i dostarcza widzowi nieprzyzwoitej rozrywki. Nikt przecież nie powie, że „Evil Dead” czy „Martwica mózgu” ze swoimi efektami to filmy przeciętne, prawda? „The Beyond” to mocny horror okraszony klimatyczną muzyką, a także ciekawą wizją samego piekła w fantastycznym finale. Każdy fan gore odnajdzie w tym filmie coś dla siebie – jest to pozycja obowiązkowa, chociaż dla kogoś kto horrory ogląda raczej okazyjnie, okaże się z pewnością bardzo niesmaczna i szokująca. Przesadzone efekty specjalne i kiczowata gra aktorów to symbol charakterystycznych horrorów lat 80., których „The Beyond” jest bardzo silnym i godnym reprezentantem. Jeśli ktoś jeszcze nie widział, a ma stalowy żołądek – polecam!
71
[ Paweł Mateja - Jedna zimowa noc ]
Paweł Mateja Jedna zimowa noc Zimno było w izbie. Z dnia na dzień coraz chłodniej na dworze, a do pieca prawie nic do włożenia. Ledwie kilka kawałków węgla tliło się w popiele. Na blasze stał garnek z zupą, od kilku dni już tak stał. Babka nie miała siły jeść, nie czuła głodu. Pocierała dłonie, chuchała. Zimno było w izbie. Wiatr wciskał się przez nieszczelne okno, gwizdał i szarpał płomień świecy, o którą babka grzała dłonie. Stara palce miała chude, stawy nabrzmiałe i powykręcane, a skóra luźna była i zszarzała jak stary worek jutowy. Śnieg oblepił szybę i ledwie przepuszczał światło latarni. Świeca migotała, kołysząc długie cienie. Ze ściany Matka Boska patrzyła boleśnie, w dłoniach trzymając główkę dzieciątka. Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna. Tobie powierzam moje życie. Nie daj mi cierpieć, Święta Panienko. Była niedziela, babka nie mogła iść do kościoła w taką pogodę. Nie miała siły ruszyć się od stołu, z kuchni, gdzie jeszcze ostały się resztki ciepła. Gdzie jeszcze woda w kubku nie zamarzała. Staruszka mogłaby się poślizgnąć i złamać nogę. Babuleńka była malutka, wiek ją przygarbił i odarł z siły. Gdyby zdjąć z niej chusty i koce, niemal całkiem by zniknęła. Trzeba by zjeść zupę, nim się zepsuje. Szkoda przecież by było. Dobra, zdrowa. Wiosną trzeba kogoś poprosić, żeby pomógł okna uszczelnić, to nie będzie tak wiało. Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą. Do wiosny daleko, niewiele bliżej przecież do rana, a kto wie, czy choć tego dożyje. Tak zimno, że kości bolą, że ledwie różaniec może w dłoni utrzymać. Błogosławionaś Ty między niewiastami. Będzie cieplej, to i do kościoła pójdzie, przyjdzie ciepło, to i za domem wyrośnie coś znowu. Świeże warzywa, zdrowe, sił dodadzą. Dołożyłaby jeszcze ze dwa kawałki drewna, co ich kilka zostało, to i cieplej w izbie by było. Ale do rana jeszcze czas, a czym później napalić? Poszłaby rano do sklepu, na rynek, daliby pewnie kartony, może jakąś skrzynkę drewnianą, ale jak tam się dostać, skoro sił nawet nie miała, by do pieca dorzucić. Trzecia niedziela adwentu, a ona w domu. Rok temu jeszcze czasem na roraty chodziła, teraz tyko siedziała na stołku, korale różańca obracała między palcami i świszcząc, szeptała Matce Boskiej modlitwy. Za kilka dni proboszcz wigilię robi dla starych i chorych. Iść miała, już przecież dawno się zapisała. Co roku zapisa-
73
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
na była. Opłatkiem się przełamać, pośpiewać kolędy, z ludźmi pobyć. Pójdzie za parę dni, sąsiadów poprosi, to może zawiozą. Ale wstyd jej było ciągle tak prosić, wstyd, że chora i słaba, że stara i nic prócz „Bóg zapłać” nie ma. Sąsiadka dobra kobieta, ale młoda i swoje życie ma, dzieci, swoją matkę. Wstyd staruszce było tak ciągle prosić. Kiedyś to pomogła, poradziła w gospodarstwie, dzieci pilnowała. Dobrych sąsiadów miała, ale wstyd tak prosić ciągle. Kyrie, eleison, Chryste, eleison. Kyrie, eleison. Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas. Maryja dzieciątko kołysze, ściany brudne, bo od lat już niemalowane. Na podłodze okruchy i proch. Babka już od kilku tygodni sił nie miała, a na święta trzeba będzie posprzątać dom pięknie. Byleby tylko cieplej trochę było, co do pieca włożyć. Zupy zje, to sił jej przyjdzie, ale zupa zimna, w piecu ledwo się tli. Miłosierdzie Boże, dające nam Najświętszą Maryję Pannę za Matkę Miłosierdzia, ufam Tobie. Ciemno za oknem, płatki śniegu padają ciągle i ciągle. Dawno takiej zimy nie było. Dzieciom to radość, mogą na sankach i workach ze słomą się ślizgać. Starym już tylko na śmierć czekać. Za oknem coś przebiegło. Tuż przy framudze, za parapetem. Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna. Rogi miało długie i czarne. Śnieżny kożuch z szyby strąciło. Staruszce serce zaczęło bić mocniej, przeżegnała się raz i drugi. Pan z Tobą, Błogosławionaś Ty między niewiastami. Do tego przyszło, że diabeł przyszedł po nią. W taką pogodę, w takie zimno do piekła trzeba będzie pójść. Jeszcze jesienią na spowiedź szła i prawie nic nie rzekła. Bo i nie widziała, z czego się spowiadać. Że sąsiadom jest ciężarem, że sił coraz mniej. Błogosławion owoc żywota Twojego. Jezus. Trudno już, wrzuci drewna na żar, lepiej się poczuje i rano coś zaradzi. Byle do rana, to i słońce stare kości rozgrzeje trochę. Ale nie ruszyła się od stołu. Świecę przesunęła tak, że prawie palce jej parzyła, i dalej powtarzała - to szeptem, to w myślach. Święta Maryjo, matko Boża. Módl się za nami. Coś zastukało w drzwi. Diabeł był tam, czekał, by go wpuścić. Módl się za nami teraz i w godzinę śmierci naszej. Starej tęskno było do męża. Wspomniała go, jaki był za życia. Czemu tyle lat temu już ją opuścił? Czemu dzieci ją zapomniały? Córka chciała ją do Niemiec, do siebie wziąć, a ona wolała u siebie zostać. Ile lat temu to było? Rok po śmierci męża. Lata, całe lata. Tęskno jej było do męża, teraz stanął jej na moment przed
74
[ Paweł Mateja - Jedna zimowa noc ]
oczyma, jak żywy, jak ze zdjęcia, które cały czas trzymała przy łóżku. Za zimno było w sypialni, więc nocowała w kuchni, na starej ławce przy piecu. Tam najcieplej. Za kilka dni wigilia na plebanii, miała pójść. Z obrazu Maryja rękę wyciągnęła, patrzy ciepło, ze współczuciem. Babka uchwyciłaby ją, ale nie ma już siły. Przebiera koralami coraz wolniej. Palce ma zimne, oczy półprzytomne. Diabeł stoi na zewnątrz, czeka, by go wpuścić, sapie, puka w drzwi, rozgrzebuje śnieg kopytem. Módl się za nami wszystkimi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Matko Boska, Ty wiesz, gdzie cieplej, gdzie mnie lepiej będzie. Chce wstać i dorzucić resztkę drewna na dogasające węgle, ale tylko modli się dalej. Klamka opada. Módl się za nami w godzinę śmierci naszej. Na grób wiosną pójdzie, świeże kwiaty posadzi staremu. Za kilka dni wigilia, wstyd tak sąsiadów prosić, ale pójdzie, z ludźmi się spotka, opłatkiem podzieli. Kuchnię trzeba pozamiatać, wstać od stołu i posprzątać przed świętami. Czort szarpie klamkę. Nie zamykała już dawno drzwi, ale coś je blokuje. Rogaty wejść nie może i wściekły tupie kopytem, smaga zaspę ogonem. Maryja rękę wyciąga ciepłą i dobrą. W drugiej trzyma Jezuska małego, co za kilka dni ma się w stajence narodzić. W końcu babka podnosi resztką sił dłoń, chwyta smukłe palce, wstaje. Jest jej cieplej, świeca jaśniej płonie. Amen. Diabeł puszcza klamkę, nasłuchuje. Przykłada twarz do drzwi i węszy. Amen! Odchodzi w ciszy, nie ma tam nic dla niego. Ogień w piecu tli się jeszcze przez godzinę, czy dwie. Śnieg nie przestaje padać do rana. Czarne korale żalu błyszczące nadzieją wypadły z zimnej dłoni. Maryja zamarła w bezruchu, dzieciątko tego roku jeszcze nienarodzone piastuje. Teraz i na wieki wieków. Amen. Paweł Mateja Polska Cerekiew 30 marca 2008
75
GATTO NERO THE BLACK CAT Włochy 1981 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Lucio Fulci Obsada: Mimsy Farmer Patrick Magee David Warbeck Al Cliver
X X X
Text: Bartosz Czartoryski
X X
76
obok tajemniczego łypania oczami, wypowiadanych z emfazą słów i gargulców cmentarnych, pojawiają się i kobiecie piersi, i przyzwoita ilość posoki. Ale żadna z tych rzeczy nie przykuwa uwagi widza tak, jak zdjęcia Sergio Salvatiego. Już sekwencja otwierająca,którą oglądamy oczami czarnego kota przemierzającego miejskie ulice, jest znakomitym wprowadzeniem do znakomitego, lecz często niedocenianego filmu.
Mimo to „Black Cat” klimatem nawiązuje do literackiego pierwowzoru i pod wieloma względami jest próbą przeniesienia do włoskiego kina klimatu znanego widzowi z angielskich horrorów Hammera. Nie oznacza to jednak, że Fulci zaprzedał swoje artystyczne „ja” - na ekranie Jako minus dzieł włoskiego mistrza często wymienia się pretekstową fabułę i zapewne „Black Cat” pod tym względem również nie zaspokoi wielbicieli kina przejrzystego i logicznego. Scenariusz koncentruje się na Jill Trevors, amerykańskiej fotografce, która w małym angielskim miasteczku poluje na ciekawe zdjęcia katakumb i cmentarzysk. Dziwnym zbiegiem okoliczności zostaje wplątana w śledztwo dotyczące serii tajemniczych śmierci, które po nieszczęśliwym
Gdzieś pomiędzy swoimi lovecraftowskimi impresjami w „City of the Living Dead” i „The Beyond”, Fulci zdecydował się na realizację filmu opartego na dziele innego amerykańskiego klasyka grozy - Edgara Allana Poe. Tak jak uczynił w przypadku luźnych adaptacji dzieł Samotnika z Providence, tak i z „Czarnego kota”, zapożyczył niewiele - z opowiadania Poego pozostał praktycznie tylko tytuł i sekwencjakońcowa.
wypadku inspektora prowadzącego decyduje się kontynuować samodzielnie. Wreszcie trafia na trop profesora Milesa, zajmującego się nagrywaniem głosów zmarłych, by nawiązać kontakt z „drugą stroną”. To właśnie stary naukowiec jest właścicielem tytułowego czarnego kota, obecnego przy każdym wypadku... Hipnotyzująca atmosfera czy raczej monotonne tempo? Ocena klimatu towarzydla Fulciego fontann krwi, możemy się szącego seansowi „Black Cat” w dużej srodze rozczarować, bowiem film ten nie mierze zależy od oczekiwań widza. przypomina dokonań „ojca chrzestnego Spodziewając się charakterystycznych gore” z tego okresu. Oczywiście sceny śmierci nadal są pomysłowe i dosłowne, w całej reszcie bez trudu rozpoznamy rękę Włocha, a duża część obsady towarzyszyła lub towarzyszyć będzie włoskiemu reżyserowi przy innych projektach, ale... Trudno porównywać „Black Cat” do najbardziej znanej adaptacji opowiadania Poego, autorstwa Rogera Cormana, będącej jedną z części nowelowych „Tales of Terror” z uwagi na praktyczne zignorowanie warstwy fabularnej oryginału. Pomimo że „Black Cat” to dzieło nietypowe, nie będące ani charakterystycznym utworem Fulciego, ani standardową adaptacją literatury grozy, jest on filmem zdecydowanie zasługującym na to byśmy zdmuchnęli z niego kurz i poświęcili mu kilka chwil przedtelewizorem - choćby dla świetnego zakończenia.
77
[ Paweł Mateja - Druga zimowa noc ]
Paweł Mateja Druga zimowa noc Było już późne popołudnie, a zimą ciemność przychodzi wcześnie i długo nie chce odejść. Pan Paweł wsypał łyżeczkę kawy do kubka i zalał wrzątkiem. Pijał tylko słabą, bo inaczej nie mógł spać w nocy. Ściany były cienkie; na dworze mróz, to i w domu zimno. W piecu kaflowym wesoło trzaskał ogień. Radio grało cicho jakąś starą melodię. Janina leżała na szezlongu. Drugi dzień już tak leżała – odkąd zima się zaczęła. Położyła się po obiedzie i już nie wstała. Umarła, gdy z nieba spadł pierwszy płatek śniegu. Od tego czasu nie przestawało sypać. Jakby aniołowie pruli poduchy. Na stole stała lodowata wczorajsza kawa Janiny. Tak jakby jeszcze miała zostać wypita. Ale stała tylko dlatego, że Paweł nie chciał jej ruszać. Żona często kładła się tak po obiedzie. Dlatego, że umarła, zorientował się późno – gdy przyszedł zaparzyć kawę. Ręka zadrżała mu na wspomnienie tej chwili. Był grudzień, zimny i długi miesiąc. Tym dłuższy, im człowiek starsze ma kości. Co wieczór chodzili razem na roraty. W kościele było jasno, paliły się lampiony małych dzieci, pachniało życiem, a organy wygrywały piękne melodie. Było ciepło na sercu. A kuchnię oświetlała tylko jedna lampka barwiąca ściany na żółto. Radio nie potrafiło przebić się przez ciszę. Od momentu śmierci Janiny dziadek nie opuścił mieszkania, nikogo nie widywał. Wiedział, że w jej ciele jeszcze kołacze się dusza. Czekał, aż zmarła opuści go ostatecznie. Już się nie bał tej chwili. Na stole leżał różaniec i modlitewnik. Dusza po śmierci jeszcze przez jakiś czas zostaje w ciele, nim odejdzie w zaświaty. Czeka na coś, słucha, nie poruszając ziemskiej powłoki. Pan Paweł modlił się szeptem, na tyle jednak głośno, by słyszała. Zalewając kawę, spojrzał na swoje dłonie – chude i poznaczone grubymi żyłami. Palce o nabrzmiałych stawach. Stare, zepsute dłonie. Tak, nie był już młody. Próbował się pocieszyć myślą, że spotka się z małżonką już niedługo. Modlił się o to. Dzieci, dorosłe już, dawno wyprowadziły się i założyły rodziny w innych miastach, innych krajach. Córka miała przyjechać na święta. Raz do roku tylko wracała. I znikała po kilku dniach, rozpływając się w powietrzu, zostawiając tylko ulotne wspomnienia. Starzec dłuższą chwilę przesiedział w milczeniu, grzejąc dłonie kubkiem. Nie słyszał radia ani kroków w korytarzu. W innych mieszkaniach kamienicy dalej
79
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
żyli ludzi. Ale oni byli obcy. Znał ich wszystkich, znał doskonale. Każde dziecko wołał z imienia, dawał cukierki, opowiadał bajki. Teraz ci ludzie stali się obcy. Byli młodzi, zamknięci w hermetycznym, ogromnym świecie. A pan Paweł już jedną nogą stał w grobie. I połową duszy przynależał do trumny. Tą, z którą związał się ślubem małżeństwa. – Boże, co ja teraz zrobię? – szepnął, wpatrzony w ciemną kawę. – Janinko, poszedłbym za tobą już teraz. Słyszała każde jego słowo. Dlatego nie prosił, by wróciła. Nie powinien utrudniać jej odejścia. Przecież tam czekało niebo. Pił powoli czarną kawę, lekko tylko posłodzoną. Przełykał powoli, bo od lat nigdzie się nie spieszył. Bo mógł przy kawie czekać, aż żona odejdzie. Bo mógł czekać na własną śmierć. – Janinko, ja cię odprowadzam, to ty przyjdź, gdy nadejdzie moja kolej. Żebym i ja nie był wtedy sam. Wiedział, że ona jest tam dalej, słucha. U drzwi rozległ się dzwonek. Dziadek nie spodziewał się nikogo; nikogo przecież nie powiadomił. Chciał pozwolić jej wpierw odejść w spokoju. Szedł powoli, bo na to tylko stare ciało pozwalało. Kroki, które stawały się osobnymi bytami. Nim dotarł do drzwi, dzwonek odezwał się ponownie. Paweł spojrzał przez judasza. Na korytarzu stał jakiś nieznajomy mężczyzna. Miał na sobie czarny płaszcz, był wysoki i wyraźnie nietutejszy. Nie ruszał się, czekał. Korytarz był ciemny, mała żarówka migotała w agonii. Dzwonek zabrzmiał po raz trzeci. Krótko i nerwowo. Paweł postanowił nie otwierać. Nie wiedział, kto to, a nie pragnął przyjmować gości. Szczególnie tak niezwykłych. Tamten jeszcze chwilę stał przed drzwiami, jakby nasłuchiwał. Później klamka poruszyła się delikatnie. Drzwi były jednak zamknięte. Gość odwrócił się w milczeniu i zszedł po schodach. Dziadkowi zdawało się, że tamten kuleje na jedną nogę. Odgłos kroków był dziwnie nieregularny. Wrócił do kuchni i włożył w zimne dłonie żony różaniec. Ucałował pomarszczony policzek. – Idź do Boga, Janinko. Idź spokojnie, ja sobie dam jakoś radę. Czyjeś kroki piętro wyżej, krzyki za ścianą. To jeszcze nie jest późna godzina. Piecyk przestawał grzać, ale Paweł tego nie zauważył. Usiadł przy stole i podparł głowę dłońmi. Sześćdziesiąt wspólnych lat. Będzie musiał zamówić pogrzeb. Jutro. Do jutra jej dusza powinna już odejść. Tymczasem Janina leżała na szezlongu, nie oddychała, nie żyła. Ale wciąż to była ona.
80
[ Paweł Mateja - Druga zimowa noc ]
A co, jeśli nie odejdzie dzisiaj? Ani jutro, ani pojutrze... Będzie trzeba czekać, nie dać nikomu znać, nie wychodzić z domu dalej. Bo i dokąd by poszedł? Jeśli podczas jego nieobecności ktoś się zorientuje, że coś się stało? Jeśli ktoś przyjdzie i zastanie jej kilkudniowe zwłoki? Nic to, trzeba czekać. Dopił kawę i zapatrzył się w zmarłą. Myślami zagubił się między jej odejściem a nadejściem człowieka z korytarza. Incydent naruszył wewnętrzny spokój leniwie gojącej się rany. Dziadek domyślał się, kim tamten mógł być i po co przyszedł. Czuł to podświadomie i bał się. Postawiony na stole kubek poruszył się delikatnie, jakby muśnięty dłonią. Drgnął mocniej, jeszcze raz... I jeszcze, i przesunął się kawałeczek, odsłaniając zdumionym oczom Pawła dziurę w stole. Stara dłoń podniosła go. W blacie stołu rzeczywiście była dziura. Okrągła, niewiele mniejsza od obwodu kubka. Dziwny była fakt, że miast widzieć przez nią podłogę i własne stopy, dziadek spoglądał w otchłań, z której po chwili wynurzyła się końcówka frędzlowato zakończonego ogona i zaczęła pełznąć po stole, jak badająca powierzchnię dłoń ślepca. Paweł uderzył ogon pięścią. Ten wślizgnął się z powrotem w dziurę, która następnie została przykryta na powrót kubkiem. Nastała cisza. Przez chwilę dziadkowi zdawało się, że to wszystko było tylko chwilowym złudzeniem, snem. Stuk, stuk – drgnął kubek. To działo się naprawdę. Solidny, stary dębowy mebel. Stół wyglądał jak zawsze. Paweł przyklęknął przed zmarłą, chwycił jej dłoń. – Janinko, dlaczego diabeł przyszedł po ciebie? – pytał w rozgorączkowaniu, z oczyma rozszerzonymi strachem. – Tobie do nieba iść, ty nikogo przecież w życiu nie skrzywdziła. Wierna i dobra byłaś. Na co tu jeszcze czekasz? Idź do Boga, ja sobie poradzę jakoś. Idź, Janinko, nim ten zły przyjdzie po ciebie – powiedział i po policzku spłynęła mu jedna łza. Paweł nie płakał zbyt często. Oboje byli już starzy i pogodzeni ze śmiercią. Ale zaczynał się bać. - Idź, kochana, idź do Pana Boga. Klęczał tak w zimnej kuchni, klęczał w drugim dniu zimy, dopóki ból kości nie zmusił go do wstania. Ogień zgasł w piecu. Dla niej zimno dobre, ale jego ciało było jednocześnie za stare i za młode na ziąb. Ucałował jej dłoń i wstał. Kroki na podwórku, rozmowy za ścianą, śmiechy na piętrze. Kiedyś te wszystkie dźwięki były inne. Wszystko się zmieniło, nawet odgłos dartej gazety i wsypywa-
81
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
nego do piecyka węgla. Janina zawsze się tym zajmowała. Teraz leżała tam, obok. Jeszcze w fartuchu, jeszcze nieumalowana i blada. Była tam, ciągle na coś czekała. Niegdyś w ciepłe dni siadywali razem na ławeczce przed domem, oddając się po prostu rozmowie; patrzyli na cały zgiełk, który już ich nie dotyczył. Często ktoś się przysiadał, powiedział dwa słowa. Teraz dożyć lata... I co dalej? Przecież sam nie siądzie na nasłonecznionej ławeczce, przecież nie sam. Stał się kaleką. Kroki na dworze, dziecko przebiega, słychać śmiech. Coś zachrobotało w głębi pieca. Jakby mysz ukryta w gorącym popiele. Paweł zatrzymał się z zapałką w dłoni, rozsunął podpałkę. Coś włochatego. Ogon. Cały umorusany sadzą i popiołem, brudny i skołtuniony. Zaczął pełznąć w stronę otworu. Zabłysła zapałka, ogień przeniósł się błyskawicznie na papier. Dziadek stanowczym ruchem zamknął drzwiczki pieca. Poczuł, jak przechodzą po nim dreszcze. Stuk, stuk – obudził się kubek. Paweł spojrzał na szezlong, przeżegnał się. Zapach kawy i pierników mikołajkowych. Na dworze ciągle padał śnieg. W jesieni życia świat zwalnia nieco, ale wciąż idzie do przodu. W jesieni kolory się zmieniają, mniej jest hałasu. Przychodzi melancholia, siada przy stole i nuci cicho stare piosenki. A po zimie nie ma już nic. To tylko smutna wegetacja w oczekiwaniu nowego, które nie ma zamiaru nastąpić. O wiośnie przecież nic nie wiadomo. Pan Paweł zaszedł do sypialni. W szafie musiała wisieć sukienka, w której chciała być pochowana. Zadbała o to, obiecał się tym zająć. Czarna, skromna i elegancka. Miała ją od lat, lecz nie używała zbyt często. To była rzecz na szczególne okazje, niekoniecznie na przyjemne uroczystości. Musiał sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, czy strój na pewno dalej tam jest. Chciał z tym poczekać jeszcze, ale potrzebował zająć się czymkolwiek. Zatrzymał się przed lustrzanymi drzwiami. A jeśli ogon diabła tam czeka? Spojrzał na swoje odbicie. Grubas o wysuszonej, kartonowej cerze. Starzec, słaby i schorowany. – W imię Ojca... – wyszeptał, nim otworzył. Jeszcze dzień wcześniej to Janina stała na jego miejscu, zaglądała do środka. Ubrania ciągle nasycone były jej oddechem. Paweł drżącymi dłońmi przesuwał wieszaki i czuł na plecach jej oddech – choć wiedział, że jest w pokoju sam. Dostrzegł sukienkę; była na samym końcu, przezornie okryta foliową osłoną, chroniącą ubranie już całe lata przed kurzem. Zamknął szafę i opuścił kuchnię.
82
[ Paweł Mateja - Druga zimowa noc ]
– Żono, ja zadbam o wszystko. Dam sobie radę, ty już możesz iść do Pana Boga dobrego. Idź odpocząć, ja zadbam o wszystko, zadbam o pogrzeb. Idź spokojnie. Usiadł przy stole, wyczerpany. Uginał się pod ciężarem dnia, pod nawałem myśli. Oparł głowę o dłonie, zamknął oczy. Gdy po dłuższej chwili spojrzał ponownie na szezlong, spostrzegł, że z ust kobiety wystaje długi ogon, powoli znikając w środku. Zerwał się z krzesła, chcąc ratować zmarłą, zdał sobie jednak sprawę, że ogon zniknął. Tym razem był to tylko sen. Godzina dwudziesta pierwsza. Wciąż czuł obecność żony. Starał się uspokoić rozedrgane serce, tłumacząc sobie wszystko snem. Bał się, że diabeł mógł przedostać się do pokoju. Panicznie bał się tego i szukał wokoło znaków, które mogłyby wskazać mu odpowiedź. Ktoś zapukał do drzwi frontowych. Paweł słuchał, nie zamierzając otwierać. Słyszał, jak klamka porusza się powoli w dół. Diabeł był dalej za drzwiami, więc Janina była na razie bezpieczna. Pukanie stało się głośniejsze i przeszło w gwałtowne uderzenia, ktoś szarpał klamkę. I nagle wszystko ucichło. Nim Paweł dotarł do drzwi, nieznajomy zniknął, a przez wizjer można było dostrzec tylko pustą klatkę schodową. Panowała cisza – tak wielka i niespotykana... Wydawało się, że rozwiązanie nocy jest już bliskie. Staruszek wrócił do kuchni. Twarz zmarłej zdawała się bardziej skupiona, jakby w ostatnim wysiłku zebrała się resztka życia. I nagle kubek zaczął trzaskać jak opętany, rwąc się tam mocno, że dziadek siłą musiał dociskać go do stołu. Patrzył na zmarłą z przejęciem, szeptem wymawiając słowa modlitwy. Nie od razu zauważył, że odeszła. Trzymał kurczowo kubek, jakby miało od tego zależeć życie. Janina odeszła bezszelestnie, subtelnie. Poczuł, że jej nie ma, że znów panuje cisza. Został sam. Opuściła ziemską powłokę, jak motyl opuszcza kokon. Tylko czy motyl transformuje w takim bólu traw, do których to przytwierdzona jest poczwarka? Czy rosa moczy jego stary kokon? Zima zaczęła się na dobre. I można by jeszcze wspomnieć o dziurze w blacie stołu, która nie zniknęła. O tej dziwnej szczelinie prowadzącej w inne światy. Ale jak mało obchodziła ona Pawła w obliczu samotności. Czym była w momencie, gdy wiedział, że w tamtych krainach nie znajdzie swojej zmarłej żony?
83
PAURA LUCIO FULCI REMEMBERED VOL 1 PAURA: LUCIO FULCI REMEMBERED – VOL. 1 USA 2008 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Mike Baronas Obsada: Claudio Aliotti Adelaide Aste Gigliola Battaglini Lamberto Bava
X X
Text: Łukasz Radecki
X X X
Sylwetkę Fulciego poznajemy więc oczami aktorów, dźwiękowców, asystentów, scenarzystów, montażystów, specjalistów od efektów specjalnych, oświetleniowców, czy też po prostu ludzi, którzy go znali, podziwiali, lub nim się inspirowali. Baronas poświęcił aż 7 lat na przygotowanie swojego dokumentu i zebrał tu aż 90 różnych wywiadów, co daje nam około czterech godzin wspominek o słynnym włoskim twórcy. Lista nazwisk jest iście imponująca, jak to jednak bywa w takich sytuacjach różny jest poziom wypowiedzi.
nie uzasadniając niejako jego obecność w panteonie gwiazd filmowych, podkreślając jego wkład w historię kina. Nie kwestionuję zasadności tych wypowiedzi, ale chyba w przypadku dokumentu poświęconego konkretnemu twórcy nie jest niezbędne świadczenie o jego wyjątkowości. O wiele ciekawiej wypadają te wspomnienia, które mówią więcej o samym Fulcim, który dla jednych jawił się jako szalony perfekcjonista, dla
Większość osób wypowiada się o Fulcim w samych superlatywach, niejednokrot-
„Paura: Lucio Fulci Remembered – Vol. 1” to dość specyficzny film dokumentalny. Reżyser Mike Baronas postanowił przybliżyć widzom sylwetkę, sposób pracy, wreszcie samą twórczość Lucio Fulciego, zwanego „Ojcem chrzestnym gore”. Zrobił to w sposób o tyle oryginalny, co ryzykowny. Dotarł bowiem niemal do każdego, z kim twórca „Zombie Flesh Eaters” współpracował w okresie swej największej, dziewięcioletniej aktywności horrorowej.
84
innych jako sympatyczny wesołek. Dla anegdot o reżyserze, który nie rozstając się z fajką często sam się podpalał warto poszukać owego filmu. Muszę jednak uprzedzić wszystkich przed formą, w jakiej został złożony hołd. Mamy tu do czynienia z wywiadami i niczym więcej. Statystycznie co trzy, cztery minuty pojawia się kolejna, statyczna osoba, która wspomina reżysera. Próżno tu szukać unikatowych zdjęć z planu czy choćby ujęć wspominkowych. Po prostu jedna gadająca głowa za drugą. Minusem jest także językowa strona tych wypowiedzi. Angielskie tłumaczenia często nie nadążają za włoskimi aktorami. Ci zaś, którzy decydują się na wypowiedzi w języku Szekspira często odkrywają, że nagle zaczyna im
brakować słów. Niby niedużo, jednak te dwa czynniki sprawiają, że film mogę polecić tylko największym miłośnikom twórczości włoskiego reżysera. Po cichu liczę, że druga odsłona będzie wyglądała nieco inaczej, szkoda bowiem żeby taka kopalnia wiedzy została podana w tak mało fantazyjny, by nie rzec zniechęcający sposób.
85
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
Wigilijne Zwierzenia Zwierząt Rafał Kuleta Ilustracje: Izabela Kaszuba, Patryk Kuleta Wigilijne Zwierzenia Zwierząt (część I)
- Co się z nami dzieje? - ujadał pies, gryząc pokryte sierścią macki. Wywijał nimi, bezskutecznie próbując oderwać sobie łeb. - To dopiero początek - zawodził kot, rozszarpywany od środka przez glistowate zwoje mózgowe. - Szkoda, że już nie ma ludzi - rżał żałośnie koń syjamski, rozkładający się samotnie w kącie. Jego rozczłonkowany korpus wyglądał jak trójwymiarowe puzzle. - Sami sobie zgotowali ten los - uciął kret wyrywający korzenie z otwartego brzucha. - Sobie i nam - ryknęła krowa pokryta własnymi wnętrznościami, obrastającymi ją jak trędowate placki. - Nawet ich maszyny dziwnie się zachowują - szeptały zeszczurzone karaluchy. - Jak to się wszystko zaczęło? - pytali siebie.
Izabela Kaszuba
Z niewidzialnego miejsca wyzierał nieprzenikniony, hipnotyzujący mrok.
Dodatkowe zlecenie
W prezencie pod choinkę dostał dodatkowe zlecenie. Miał zbadać jeden odcinek w podziemnych kanałach. Był wściekły. Zamiast spędzać święta z rodziną, grzązł w ludzkich odchodach. Szedł nieznanym korytarzem. Nieoczekiwanie znalazł się w pustym pomieszczeniu. Czerń wyssała światło latarki. Poczuł mdłości. Głowa spuchła jak balon. Wywlekł się z pomieszczenia i upadł
86
[ Rafał Kuleta - Wigilijne Zwierzenia Zwierząt ]
w szambo. Ręce i nogi stały się ciężkie, następnie zlepiły się z tułowiem. Pełzał po korytarzu jak wąż. Coś dziwnego rozprzestrzeniło się po całej kanalizacji. Odruchowo połknął przebiegające wzdłuż ściany szczury, które się powiększyły, wyrwały z jego żołądka i uciekły. Zaczął metamorfozę. To samo spotkało innych ludzi, zwierzęta, nawet sprzęty...
Patryk Kuleta
Na jednej z tras autobusowych
Chłopak o szczurzym pysku wszedł do autobusu. Strzelił ostentacyjnie ogonem i usiadł na wolnym siedzeniu. Pozostali pasażerowie udawali, że go nie widzą. Po chwili chłopak-szczur obrócił się i zaczął gryźć oparcie. Starsza kobieta siedząca za nim przytuliła mocniej torebkę i odwróciła wzrok do okna. Inni ludzie również wbili oczy w monotonne obrazy za szybą. Na następnym przystanku wsiadł kolejny chłopiecszczur. Ten pokąsał kasownik. Na dalszych przystankach wchodziło coraz więcej chłopców-szczurów. Obgryzali siedzenia, kasowniki i poręcze. Nagle, ku ogólnemu przerażeniu, zablokowali drzwi. W samym sercu autobusu wygryźli dziurę, która wessała pasażerów. Kierowca spojrzał w lusterko wsteczne. Wyszczerzył szczurze zęby i przyspieszył.
Patryk Kuleta
Łokieć
Wszystkie miejsca w przedziale były pozajmowane. Wypatrzył jedno, na pół wolne, obok potężnej starej baby. Już na dzień dobry wbiła mu się łokciem w żebra, aż jęknął. Spojrzał wściekle, ale nie zareagowała. Nie mógł wstać, ani się ruszyć. Łokieć boleśnie zaklinował się między żebrami. Chciał zwrócić uwagę, ale okazało się, że nie potrafił wydusić z siebie słowa. Zdesperowany szarpnął się. To pogorszyło sytuację. Łokieć jeszcze głębiej się wwiercił. Chłopak tracił oddech. Wtedy babsko wstało. On musiał wstać razem z nią. Był już częścią jej łokcia. Tak jak inni stanowili część jej pleców, nóg, a nawet piersi - wielkich jak nieruchome dzieci.
87
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
Patryk Kuleta
Ziemniaki
Ze wszystkich obowiązków w jednostce, Marcel najbardziej lubił obierać ziemniaki. Przesunął diabelnie ciężki worek. Ziemniaki były wielkie jak arbuzy. Zaczął obierać pierwszego. Strużyny z trudem odchodziły, a miąższ pod spodem nie był soczysty, tylko dziwnie chropowaty, złuszczony. Jakoś udało mu się ostrugać ziemniaka. Teraz chciał go pokroić. Wybrał najdłuższy nóż. Zamachnął się i ciął warzywo. Rozległ się przeraźliwy wrzask. Marcel odskoczył. Bulwa żyła! Na Marcela spoglądał szpetny stwór w fazie embrionalnej, hybryda zwierzęcia i owada. Żołnierz ciął go na pół. Połówki niemrawo się poruszyły. Wrzucił je do garnka. W mgnieniu oka powiększyły się i rozkwitły. Apetyty rosły jak na drożdżach.
Wystawka
Patryk Kuleta
Zrobiło się ciemno. Dionizy wyniósł przed dom starą szafę, zniszczone drzwi, zużyte radio, zepsuty telewizor. Rozejrzał się, czy nikt z sąsiadów nie podgląda. Załadował część na taczkę i wywiózł do lasu. Po kilku minutach wrócił po kolejne rzeczy. Zadowolony zamknął za sobą furtkę. Ze snu wyrwał go dźwięk dzwonka. - Kogo tam niesie? Na zewnątrz nikt nie czekał. Wyszedł na podwórze. Nikogo. Wrócił do domu. Coś rzasnęło. Znalazł się w szafie. Usłyszał szum radia, które nagle zaczęło nadawać melodię dzwonka. Włączył się telewizor obok. Zobaczył siebie wyrzucającego zużyte sprzęty. Nagle coś przecięło go na pół. Zniszczone drzwi otworzyły go na oścież.
Ampleksus
Sandra prowokowała pieszczotami, łaskocząc opuszkami palców jego strefy erogenne. Rzucał się na nią, jednak zwinnie się wymykała. W końcu uklękła przed nim. Wziął ją od tyłu. Tak gwałtownie szarpnęła ciałem, że mimowolnie wbił się rękami i nogami w jej plecy. Przerażony stwierdził, że się w niej zanurzył. Sandra drgała
88
[ Rafał Kuleta - Wigilijne Zwierzenia Zwierząt ]
Izabela Kaszuba
z rozkoszy. Poczuł nagle, że ogarnia go paraliż. Bolesne impulsy zablokowały mu układ nerwowy. Nie mógł się poruszyć. Był jak przyklejony! Coś nieprzyjemnego zaczęło palić mu usta, a całe ciało przeszyły piekące dreszcze. Zrzuciła go, równocześnie wciskając mocno pod siebie. Wyssała z niego płyny. Już po chwili zaczęła rodzić wielkie larwy.
Nowy rodzaj
Obudził się. Spojrzał na budzik - chyba nawet dzwonił. On jednak nie słyszał żadnego dźwięku, oprócz jednostajnego pisku. Włożył do ucha palec. Jednak szybko go cofnął. Ze zdumieniem stwierdził, że jego ucho zarosło! Wbiegł do łazienki. Pęcherz i jelita ciążyły. Usiadł na muszlę, ale nie mógł się wypróżnić. Coś go blokowało. Pomacał ręką. Z przerażeniem stwierdził, że oba otwory się zrosły! W lustrze spostrzegł, że nie miał ust, natomiast oczodoły zaczęły się szybko przesuwać i łączyć! Nozdrza się zlepiły. Stopiły się powieki. Jakimś cudem wciąż żył. Nie mógł się wydostać. Nowy rodzaj zmutowanego wirusa błyskawicznie się rozprzestrzenił, blokując wszystkie drogi ucieczki.
Promieniowanie
Bernard dowiedział się z sieci, że najlepiej smakują surowe mózgi zwierząt. Spojrzał na własnego kota. Długowłosy pers wylegiwał się na puszystym dywanie. Stary cap uwielbiał pieszczoty. Tym razem Bernard popieścił go trochę mocniej: ścisnął kotu szyję, całym ciężarem ciała przygwoździł do ziemi, kolanami zablokował tylne łapy. Sierściuch próbował się wyrwać, lecz tylko boleśnie podrapał pana. Ten kilkoma gwałtownymi ruchami wwiercił łyżeczkę w czaszkę kota. Jego mózg miał obrzydliwy smak. Dodatkowo promieniował falami emitowanymi przez miliony pasożytów gnieżdżących się w zwojach mózgowych. Pasożyty plątały sieci połączeń neuronowych, zniekształcając odbierane doznania. Kot poderwał się i rzucił na pana. Również jemu nie smakowało.
89
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
Zapiekanki
W tunelu dworcowym dwóch dryblasów głośno krzyczało, gestykulowało i przeżuwało. Zadowoleni z życia i żarcia wywijali na wszystkie strony zapiekankami z dużą ilością keczupu. Bronek spieszył się jak nigdy. Przed nim pojawiła się nieoczekiwana przeszkoda. Krwisty keczup rozchlapał się na twarzy. Wściekły obrócił się do gości, którzy jeszcze wścieklej spojrzeli na niego. Bronkowi zjechała mina. Zobaczył dwa olbrzymie pyski, każdy z kilkudziesięcioma rzędami rekinich żyletek zamiast zębów i wielgachnym, porowatym jęzorem. W mgnieniu oka rozszarpali jego twarz, a potem głowę. Później zabrali się za ciało. Nawet się nie kłócili, kto jaką część miał dostać. Wrócili do swoich zapiekanek, żywo gestykulując.
Jeż
Maksymilian wrócił do domu zdołowany. Najbardziej martwiło go nie rozluźnienie więzi z Tymonem, a obawa, czy nie traci… Bał się nawet wspominać to słowo. Poszli z Tymonem do najostrzejszego klubu SM w mieście. Poniosły ich najbardziej wyuzdane, perwersyjne praktyki. Nagle przestał pożądać. Nic dziwnego, że Tymon się wkurzył. A może po prostu było za słabo? Wszedł do pokoju. Na łóżku leżał gigantyczny jeż odziany w lateksowy strój ze skórzano-metalowymi wstawkami. Na pysku miał maskę gazową. Kolce drgały pożądliwie, gotowe przebić na wylot wszelkie wątpliwości. Maksymilian nie miał żadnych. Wróciło pożądanie. Wył z rozkoszy penetrując i będąc penetrowanym olbrzymimi, ostrymi kolcami.
Nie-sen
Gabriel wszedł do wagonu. Panował dziwny półmrok. Nie było żadnych siedzeń. Wszyscy pasażerowie stali. Nie wierzył własnym oczom. Zobaczył ludzi o głowach zwierząt: koni, krów, świń, kur, nawet ryb. Stali jacyś niemrawi, zadumani. Nawet na niego nie patrzyli. Gabriel stanął nieśmiało w kącie. Pociąg nie zatrzymywał się. Gabriel chciał wyjrzeć przez okno, ale… nie było żadnego. Zdenerwowany podszedł do drzwi. Od wewnątrz nie można było ich otworzyć. Usiadł w kącie, podciągnął kolana, ukrył twarz w dłoniach. Nie potrafił określić, jak długo spał. Wszystko go bolało. Nad sobą zobaczył lustro. Patrzyła na niego przerażona głowa kota. Marzył, żeby się znowu obudzić.
90
[ Rafał Kuleta - Wigilijne Zwierzenia Zwierząt ]
Ciężarne karaluchy
Jego dziewczyna zaszła w ciążę. Oboje jeszcze studiowali. Zmienił dzienne na zaoczne, rozpoczął pracę. Wziął kredyt na najtańsze mieszkanie w dzielnicy. Obiecali sobie, że się odkują w przyszłości. Na razie chcieli udowodnić wszystkim, że sobie poradzą. Musiał się pozbyć gryzoni i karaluchów. Dobrze, że ona ich nie widziała. Pierwsza noc zleciała spokojnie. Drugiej nocy obudził go tupot. Coś chodziło po ścianach. Zaświecił latarką. Nie chciał budzić dziewczyny. Znów pojawiły się karaluchy. Tym razem były większe. Z każdego wychodziły niezliczone owady. Wrócił do łóżka. Zamiast dziewczyny leżał olbrzymi karaczan, który rodził. Owady miały duże głowy z twarzami podobnymi do jego własnej.
Kiedy byłem mały
Ojciec pokazał trzyletniemu synkowi wielkiego pająka. - Mogę go dotknąć? - spytał malec. - Nie, pająk musi łapać muchy. - Kiedy byłem mały, też byłem pająkiem i zjadałem muchy - malec powiedział z przekonaniem. - Fuj, muchy są błee - ojciec tak dziwnie zabzyczał. Uderzył skrzydłami. Ktoś dotknął jego ramienia. W tym samym momencie wzniósł się w powietrze. Zawirował. Poczuł obezwładniający ból. Nogi zaczęły się rozpuszczać. Chciał krzyczeć, ale tylko wydobył dziwny, zupełnie niepodobny do ludzkiego, dźwięk. Zrobiło się ciemno. Trzasnęły kości. Nagle wyleciał w powietrze. Pojaśniało. Leżał na podłodze. Nad nim stał pająk z twarzą syna. - Mówiłem, że muchy są błee - ojciec wydukał połamanym aparatem liżącym.
Mrowisko
Dzieciaki ganiały się po łące, później w lesie. Wspinały się po drzewach i wygłupiały. Natknęły się na wielkie mrowisko na skraju lasu. Podeszły ostrożnie, mimo zżerającej je ciekawości. Mrówki uwijały się jak w ukropie. Maluchy spokojnie obserwowały kopiec, kiedy nagle z przerażeniem stwierdziły, że oblazły je mrówki. Owadów przybywało. Kąsały boleśnie, wbijając się głęboko. Pędraki bezskutecznie się otrzepywały. W jakimś panicznym szale wbiegły w mrowisko. Dwoiły się i troiły, rozkopując kolosalny kopiec. Rozpętały apokaliptyczne piekło. Jak opętane powalały drzewa, pożerając ptaki i zwierzęta. Z każdą chwilą powiększały dzieło zniszczenia. Wtedy zleciały na nich wielkie odnóża, które je rozdeptały i rozkopały.
91
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
Patryk Kuleta
Piranie
Trzy matki z wózkami przepychały się między sobą, by wjechać do autobusu. Kierowca cierpliwie czekał, z rozbawieniem obserwując kobiety. W końcu udało się wejść pierwszej. Druga też się wepchnęła. Dla trzeciej kobiety zabrakło miejsca w autobusie. Dzielna matka przepchała wózek do połowy. Nie bacząc na pomruki niezadowolonych pasażerów, uniemożliwiła kierowcy dalszą podróż. Nie pomogły prośby, ani groźby. Trzecia kobieta nie chciała opuścić autobusu. Wściekły kierowca podszedł do niej. Wtedy wózek nagle ożył. Czwórka niemowlaków rzuciła się na mężczyznę. W mgnieniu oka obgryzły go do kości.
Zaostrzyły apetyt. W pojeździe zostały same szkielety. Matka wyjechała z wózkiem. Poczekała na następny autobus.
Poród
Kobieta w dziewiątym miesiącu ciąży weszła do tramwaju. Wszystkie siedzenia były zajęte. Pasażerowie wlepiali wzrok w okna. Nikt nie chciał mieć z nią do czynienia. Ciężarna kobieta nawet nie myślała prosić kogokolwiek o ustąpienie miejsca. Poczuła skurcze. Po chwili odeszły wody płodowe. Ci, którzy siedzieli najbliżej, zerwali się i podbiegli przerażeni do drzwi. Kobieta oparła się całym ciałem o poręcz. Poczuła rozrywający ból w okolicy krocza. Po chwili urodziła. Pomarszczony, łypnął na pasażerów. Zaczął od matki. Od razu się powiększył. Inni bezsilnie walili w pancerne szyby. Tramwaj zatrzymał się. Wyłupiaste ślepia ogarnęły chorym wzrokiem czekających. Zaczęła się dalsza część porodu.
Zgniecione puszki
Wkurwiało go miasto nabite samochodami. Na przejściach musiał czekać w nieskończoność. Nie mógł się ruszyć, gdyż każdy skrawek betonu i asfaltu zajęty był przez jakąś puszkę. Coś kazało mu się rzucić przed siebie. Wyleciał w powietrze. Drugi samochód przejechał po nim, jeszcze inny zahamował, wpadł w poślizg i uderzył w kolejnego. Po chwili na ulicy doszło do sporego karambolu. On wciąż żył. Nie był nawet draśnięty. Na wielkim skrzyżowaniu rzucił się pod pędzący samochód, wywołując następną stłuczkę.
92
[ Rafał Kuleta - Wigilijne Zwierzenia Zwierząt ]
Biegał po całym mieście i powodował wypadki. Coraz groźniejsze, z coraz liczniejszymi ofiarami. Samochody, które od razu nie zginęły, wykrwawiały się na śmierć.
Wieczorem
Tristan i Izolda spacerowali na nabrzeżu. Zaczepiło ich trzech podchmielonych wyrostków. Chłopaka zakatowali, dziewczynę wrzucili do morza. Umiała pływać, ale szok spowodował, że zachłysnęła się wodą i utonęła. Pierwszy z morderców w wyśmienitym nastroju wrócił do wynajmowanej kawalerki. Wyłączyli prąd. Z pokoju biło słabe światło świeczki. Poczuł fetor rozkładających się ryb. Udusiły go włosy z trawy morskiej. Drugi włóczył się jeszcze po nabrzeżu, w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Stracił równowagę i wpadł do wody. Jego usta wypełniły chełbie, które zapchały płuca i jelita. Trzeciego szczelnie pokryły małże. Nie wydostał się na zewnątrz. Tristan i Izolda znów spacerowali, prowokując innych swoją miłością.
Żółw Juliusz
Bardzo długo opłakiwał żółwia Juliusza, którego zgubił w leśnej głuszy, kiedy miał sześć lat. Długo i bezskutecznie szukał go z rodzicami. Co roku przychodził w to samo miejsce, w nadziei, że znajdzie przyjaciela. Studia, przeprowadzka, własna rodzina. Zapomniał o żółwiu. Któregoś dnia odwiedził starych rodziców. Z żoną i córkami poszedł na spacer do lasu. Zamiast grzybów, znaleźli szkielety zwierząt. Żona chciała zawrócić, ale on szedł dalej. Raptem zrobiło się ciemno. Nic nie dały prośby córek. Szybko zapadła noc. Idąc na oślep, ugrzęźli w czymś kleistym. Poczuli przeraźliwy ból. Zapadali się wolno, konając w męczarniach. Żółw Juliusz długo trawił swój żal.
Dzioby
Dopływali jachtem do portu, nad którym górowały wysokie maszty żaglowców. W porcie powitały ich potężne, wyrośnięte kadłuby. Mijali je dziesiątki razy, ale teraz, kiedy się do nich zbliżali, wydawały im się jeszcze większe, wyższe, bardziej majestatyczne. Spoglądały z politowaniem na ich drobną łupinkę. Jacht wcale nie był taki mały, to zacumowane jednostki zdawały się rosnąć. Podpłynąwszy bliżej, zobaczyli, że statki kołyszą się coraz szybciej, jakby czymś rozbujane, mimo że morze było całkowicie spokojne. Znajomy port stał się nagle zupełnie obcy. Wpłynęli między żaglowce. Kadłuby trzeszczały złowieszczo. Ostre dzioby statków pochyliły się nisko i zaczęły zawzięcie walczyć o smakowitą zawartość łupiny.
93
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
Karma
Izabela Kaszuba
Byli na romantycznym spacerze w lesie nad morzem. - Pokazać ci gniazdo orłów? - Albin nieoczekiwanie spytał Izę. - Tutaj? Pierwsze słyszę. - Widziałem, że mają młode - mężczyzna uśmiechnął się do ukochanej. Ścisnął jej dłoń. Żwawo ruszyli przez las. Był coraz gęstszy. Morze odpłynęło z widoku. Zniknął też szum fal. Zrobiło się cicho i tajemniczo. Mogłyby tu zamieszkiwać jakieś stwory. - To tam - przystanął, wskazując szczyt wzgórza, które nagle wyłoniło się spomiędzy drzew. - Musimy się wspiąć. Tylko ostrożnie. Puścił ją przodem. Byli w połowie drogi. Powalił ją szponami wbitymi w plecy. Szybko szczytował. W ekstazie rozdziobał jej głowę, a potem gołe ciało. Resztkami nakarmił pisklęta.
Patryk Kuleta
Na końcu pilkera
94
Morze było spokojne. Grzegorz zarzucił wędkę. Dwustugramowy pilker wskoczył do wody jak pocisk. Minęła minuta, potem dwie. Plecionki wciąż ubywało. - Co jest? Tutaj nie może być głębiej niż trzydzieści metrów. Po trzech minutach wyraźnie poczuł charakterystyczne uderzenie przynęty o dno. - Nareszcie. Musiałem trafić na szczelinę w skale - ledwo mruknął, kiedy gwałtownie szarpnęło. Chciał pompować, lecz ryba nie walczyła. Zobaczył wielki korpus. To nie był dorsz. Ani żadna inna ryba. Chwilę potem znalazł się pod wodą. Poczuł dziesiątki ukłuć i rozrywający ból. W tym samym czasie wszyscy wędkarze na kutrze mieli branie. Każdy miał na końcu pilkera sporej wielkości kawał mięsa.
[ Rafał Kuleta - Wigilijne Zwierzenia Zwierząt ]
Pasażer na gapę
Wszedł na pokład w przebraniu pracownika portowego. Głaskał bolące wybrzuszenie. Ktoś na statku poznał, że nie jest pracownikiem. Cudem udało mu się zbiec do ładowni. Ukrył się między pniami drzewa. W brzuchu pulsowało. Ładownię zamknięto hermetycznie. Łomotał w drzwi, ale przy huku maszynowni nikt go nie słyszał. Drzewo błyskawicznie usunęło tlen z powietrza. W porcie docelowym odkryto resztki jakiegoś ciała. Pod rozprutą skórą świeciła pustka. Przeszukano całe pomieszczenie. Nie znaleziono żadnych śladów, ani nawet pojedynczego narzędzia. Głodna, obca forma życia, posilona ciałem i duszą, podzieliła się. Każda część osobno rozwijała się w pniach. Rozładunek miał nastąpić w różnych portach świata.
Komórki
Mężczyzna nie mógł się odlepić od klawiszy. Upadł na kolana i zawył z bólu. Kobieta cmoknęła wyświetlacz. Trzeba było siłą odrywać jej usta. W szpitalu samotnie przechodziła męczarnie. Młodzi ludzie leżeli bez życia na trawie. Wpatrywali się beznamiętnym, apatycznym wzrokiem w nieistniejące niebo. Przy każdym z nich leżał aktywny jeszcze aparat. Dzieci jedno po drugim padały, zanosząc się płaczem. Nie rozumiały, co się działo dookoła. Nic nie potrafiło oderwać ich od ukochanych gadżetów. Tak było w całym kraju. Już nikt się nie zastanawiał, czy to wirus, impuls czy inne zło. Tragedia dotknęła każdego. Szpitale były przepełnione. Komórki wyniszczał złośliwy nowotwór.
Patryk Kuleta
Tańce godowe cywilizacji
Dwa autobusy zderzyły się czołowo w pełnej szaleństwa jeździe na zakręcie. Samoloty tańczyły w płomieniach, muskając się zalotnie skrzydłami. Pociągi zwinęły się jak napalone kobry, wyciskając z siebie soki. Samochody spiętrzyły się w wielkim mrowisku, rosnącym z każdą zgniatającą ich szczęście sekundą. Windy oszalały, przebijając się przez ściany na spotkanie innych wind, miażdżąc się i biczując kablami w ekstazie.
95
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
Komputery flirtowały w biurach i szpitalach, zatracając się w rozkoszy i pławiąc w hormonalnych strumieniach szalejących danych. Wyładowania elektryczne połączyły się z atmosferycznymi. Cywilizacja zapłodniła naturę. Zmęczone lubieżnymi harcami, maszyny i urządzenia konsumowały resztki przypadkowo uszkodzonych ludzi. Nastąpił okres cywilizacyjnych godów.
Wigilijne Zwierzenia Zwierząt (część II)
- Wszyscy schodzą do ścieków i się multiplikują - chłodno oznajmiła cierpiąca na gigantyzm ameba. - A potem łączą się ze sobą. - To jakiś koszmar! - wrzasnęły poplątane warkocze ślimaków. - Wkrótce zabraknie tu miejsca! - Na powierzchni już wszyscy się zasymilowali - słowa walczącej z własnymi nietoperzowatymi skrzydłami jaskółki brzmiały jak wyrok. Ucichły rozmowy. Zgromadzone zwierzęta ogarnął irracjonalny strach. Jakimś pierwotnym instynktem wyczuły, że działo się coś przerażającego. - Na nas też już czas - rozległy się zdeformowane, pogodzone z losem głosy. Jak na dany znak ich kończyny roztopiły się i wsiąkły w korpusy innych zwierząt. Nowopowstałe organizmy ruszyły w kierunku miejsca, do którego nie prowadzi żadna droga.
Przebudzenie
Kiedy się ocknął, zobaczył parkę obleśnych szczurów. Przyglądały mu się uważnie, uśmiechając się zawadiacko. Wytykały go pazurami. Zerwał się na nogi. W skroniach pulsowało. W głowie huczało od obrazów i dźwięków. Wciąż jeszcze słyszał dziwne słowa zwierząt. Zwierząt? To były monstra, a nie zwierzęta! Przypomniał sobie zlecenie. Miał coś zbadać, naprawić. Rozejrzał się po cuchnącej kanalizacji. Przecież dzisiaj jest noc wigilijna! - w końcu do niego dotarło. Chrzanić ten syf! Skierował się ku wyjściu. Pognał do domu. Do rodziny. Zostawił za sobą puste pomieszczenie, z którego mętny wzrok hipnotyzował rzeczywistość. Nowe organizmy pojawiły się znikąd. Nawet śnieg nie był już śniegiem.
96
[ Wiersze niepokojące ]
Wiersze niepokojące Rafał Szymala W najgłębszych czeluściach zwątpienia nie błagaj nikogo o litość Módl się by ostre pazury grzechów rozszarpały cię nader łagodnie A gdy dusza twa naga wkroczy na ścieżkę nienawiścią ubitą Ujrzysz jak kłębią się chmury bólu i już nie będziesz mógł się podnieść Zlecisz na dno straszliwych fobii po schodach swego przeznaczenia Zakrwawione zwierciadło prawdy ukaże słabość ludzkiej istoty Martwe słońce wzejdzie nad czarny horyzont cierpienia Echo krzyków milionów ofiar zamieni się w lodowaty dotyk Stale smagany będziesz przez języki ognia zezwierzęcenia Zmieniając się powoli w szarą garstkę marnego popiołu Ciemność skradnie ci duszę a przerażenie zeżre resztki sumienia Łzy zgniotą kości policzkowe gdyż będą ciężkie jak ołów Tu męka trwa wiecznie więc nie spodziewaj się nagłej śmierci Strach jest strażnikiem który nigdy zasnąć nie pozwala Wrzask ciągle topionych skazańców tylko to potwierdzi Kiedy z impetem pochłonie ich kolejna potępienia fala Miliard razy będzie twoje serce z piersi wyrywane Ujrzysz swe organy wchłaniane przez paszczę chaosu Wszystkie złe postępki zamienią się w ognistą ranę Ani chwili wytchnienia nie podaruje zemsta skrzywdzonych osób Wiatr grozy nadzieje twą głowę na pal zakłamania A karmiona będzie ona zgniłymi kośćmi i krwi ulewą I nigdy nie ujrzysz bo czerwony deszcz ten zasłania Wyryty napis nad wejściem do tej krainy NIEBO
97
ZOMBI 2 ZOMBIE FLESH EATERS / ZOMBIE Włochy 1979 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Lucio Fulci Obsada: Ian McCulloch Tisa Farrow Al Cliver Richard Johnson
X X X X
Text: Jakub Drożdżowski
X
Fabuła jest prosta jak drut. Pewnego dnia w jednym z amerykańskich miast w porcie pojawia się jacht z zombie na pokładzie. Okazuje się, że jacht należy do pewnego profesora który na odległej wyspie prowadzi bliżej niesprecyzowane badania. Oczywiście główni bohaterowie udają się na tą wyspę w celu odnalezienia naukowca. Na miejscu spotyka ich wiele niemiłych niespodzianek...
Dostajemy tu solidne, staroszkolne kino o zombie i szalonym naukowcu pracującym na odległej wyspie. Zakończenie filmu wprowadza bardzo ważny element, tak często wałkowany we wszystkich filmach o zombie, począwszy od Romero, a kończąc na znakomitym „Shaun of the Dead”: przemieszczenie się „plagi” zombie do miast w rezultacie wyniszczające niemalże całą populację. Dzieło Fulciego poza wszystkimi atutami, które można przypisać każdemu innemu filmowi o zombie posiada pewne smaczki, które sprawiają, że jednak jest to kino przeznaczone w lekkim stopniu dla pewnego konkretnego odbiorcy. Pierwsze to soundtrack nagrany przez Fabio Frizziego. Dla przeciętnego odbiorcy, który ma do czynienia z kinem włoskim po raz pierwszy muzyka Frizziego wyda się dziwna i być może nie pasująca do filmu. Dla widza, który miał do czynienia z kinem włoskim trochę wcześniej będzie to wielki atut. Kolejną rzeczą mogą być sceny gore oraz niektóre efekty specjal-
Ciężko jest pisać o filmach, o których w zasadzie napisano już prawie wszystko. „Zombie Flesh Eaters” należy do tej kategorii. Kultowy klasyk Fulciego, jeden z najlepszych przykładów dobrego włoskiego kina, moim zdaniem jego drugi najlepszy film zaraz po „The Beyond”.
98
ne, jakie wykorzystano w tym filmie. Większość z nas zna zamiłowanie Fulciego do pokazywania obrzydliwości (vide scena z pająkami w „The Beyond”). W „Zombie Flesh Eaters” reżyser przeszedł sam siebie w słynnej scenie z gałką oczną. Moim zdaniem jest to jedna z najmocniejszych i najlepszych scen gore w historii kina. Próbuję sobie tylko wyobrazić jakie wrażenie robiła na widzach w momencie premiery filmu, czyli dokładnie 30 lat temu. Zresztą pozostałe efekty specjalne, rozlew krwi etc. stoją na całkiem dobrym poziomie i film ogląda się bez stękania, że męczą nas tandetą na ekranie. Filmy Fulciego charakteryzuje pewnego rodzaju magia. Wydaje mi się, że wpłynęły na to okres w jakim te filmy powstawały, miejsce oraz budżet. Filmy o zombie na karaibskich wyspach powstające we Włoszech w latach 70.? Tu lekki uśmiech pojawia się na twarzy każdego z nas.
Nie da się także ukryć że nie wydano na nie milionów dolarów. Jednak powstawały w epoce gdy nie było mowy o CGI i wszystkie obrzydliwości, które oglądamy na ekranie są efektem pracy ludzkich rąk a nie cyfrowej magii. Poziom aktorstwa w filmach Fulciego też nie jest rewelacyjny ale w sumie chyba tego oczekujemy od włoskiego gore o zombie. Jest to specyficzny rodzaj rozrywki, który jedni pokochają a inni znienawidzą. Ja zdecydowanie zaliczam się do tych pierwszych.
99
EGO WESOŁYCH ŚWIĄT I WSZYSTKI !!! DOBREGO W NOWYM 20l0 ROKU POWRACAMY NA POCZĄTKU LUTE GO... ...A TYMCZASEM SPOCZYWAJCI E W POKOJU.
...OBY TEN NADCHODZĄCY ROK ZASKOCZYŁ WAS, JAK I NAS LICZNYMI CIEKAWYMI PUBLIKACJAMI, KRWAWYMI I. PREMIERAMI ORAZ NIEZAPOMNIANYMI WYDRARZENIAM WOJTEK I BARTEK
GRABARZ POLSKI Grabarz Polski #19 Korekta: Wojciech Lulek Grafika, skład, łamanie: Tizzastre Bizzalini Reklama, Patronaty i Współpraca: Bartek@grabarz.net | Wojtek@grabarz.net
Chcesz współtworzyć Grabarza? Napisz do nas! www.Grabarz.net | www.Grabarz.net/Forum