31
#
STRACHY 2.0 CZĘŚĆ 2 KRWIĄ PISANE CZĘŚĆ 5 TV NA DVD CZĘŚĆ 6 NAJLEPSZY NAJGORSZY FILM NA ŚWIECIE WYWIAD: GEORGE HARDY, ŁUKASZ ŚMIGIEL, BATSTAB FILMY: Amer, Centurion, Nienasycony, Pozwól mi wejść, Rubber, Surogaci KSIĄŻKI: Chory, chorszy, trup, Coś z Nightside, Fenomen, Gdzie zaległy cienie, Kandydat z piekła, Kronika koszmarów, Lewa Ręka Boga, Miłość kąsa, Mordercy, Na gorącym uczynku, Requiem dla tancerki, Sorry, Sprawiedliwy, Syreni śpiew, Ukryte, Zanim wybije północ, Zła krew MICHAŁ PIĘTA „WIEDŹMOWE RZEMIOSŁO” (OPOWIADANIE) KRZYSZTOF T. DĄBROWSKI „HORROROSKOP” ERNEST KOT „MARTWA NATURA” (HORROR NA 100 SŁÓW) WIERSZE NIEPOKOJĄCE - ERNEST KOT
Parę słów o „najlepszym najgorszym filmie świata” przepustką do sławy. Przynajmniej z ich perspektywy. Niskobudżetowy projekt w którym przyszło im uczestniczyć nosi tajemniczy tytuł „Goblin”. Każdy z członków ekipy zostaje wyposażony w urwany, niekompletny scenariusz z którego nic nie wynika. Sygnał ten jednak nie zostaje przez nich potraktowany poważnie, w końcu reżyser jest doświadczony i musi wiedzieć co robi. Wkrótce okazuje się jednak, że współpraca będzie trudniejsza niż to by się mogło początkowo wydawać. Zarówno Fragasso, jak i reszta włoskiej części ekipy filmowej znają bowiem w języku angielskim zaledwie kilka słów. Aktorzy Rok 1989, Utah, Stany Zjednoczone. jednak nie poddają się. Dzielnie znoszą Trwa casting do filmu rozpoznawalne- coraz bardziej abstrakcyjne pomysły go włoskiego reżysera, Claudio scenarzystki oczekując na koniec zdjęć, Fragasso. Dla wielu początkua następnie możliwość obejrzenia swojących aktorów ma się on stać ich starań na szklanym ekranie. A kiedy ta wielka chwila w końcu następuje… Cóż, marzenia bezpowrotnie legną w gruzach.
Text: Tymoteusz Raffinetti
Minęły już ponad dwie dekady od ukazania się „Trolla 2” – jednego z najgorzej ocenianych obrazów w historii kina. Dlaczego więc tak zły film niespodziewanie zaczął zyskiwać tysiące miłośników na całym świecie, na specjalnych pokazach sale kinowe pękają w szwach, a fani cyklicznie organizują imprezy z goblinowym dress code? Na te i inne pytania stara się odpowiedzieć Michael Paul Stephenson w dokumencie „Best Worst Movie”. Tak, ten sam Stephenson, który 20 lat temu beznamiętnie krzyczał: „Nilbog! It’s goblin spelled backwards! This is their kingdom!”
Niejeden widz po obejrzeniu „Trolla 2” zastanawia się zapewne czy reżyser traktował ten projekt tak naprawdę na serio. W końcu większość twórców kina klasy B podchodzi do swoich obrazów z większym lub mniejszym przymrużeniem oka, a zdarza się, że potrafią sobie nawet pozwolić na lekkie lekceważenie. Ale nie Claudio Fragasso. Tragikomiczny jest moment z „Best Worst Movie”,
3
w którym Włoch zostaje zaproszony na jeden z fanowskich pokazów filmu. Początkowo skacze z radości widząc kolejki ludzi, lecz euforia szybko przeradza się w rozczarowanie kiedy okazuje się, że publika śmieje się „wtedy kiedy nie było to planowane żeby śmieszyć”. Wkrótce przyzwyczaja się do tego, że jest traktowany jako twórca najgorszego filmu świata, jednocześnie upierając się do końca, że jest dumny ze swojego dzieła, a całą winę za niedoskonałości ponoszą aktorzy. Przypadek reżysera może być jednym z ciekawszych wątków dokumentu, lecz Stephenson przygotował dla nas masę innych niespodzianek. Cały film skupia się bowiem na pokazywaniu sylwetek niemal wszystkich najważniejszych aktorów i twórców „Trolla 2” – kim byli, kim chcieli być, a kim zostali. I tak mamy George’a Hardy’ego, dentystę z Alabamy, z dnia na dzień uzyskującego status gwiazdy w filmie, o którym do niedawna nie wiedział co myśleć; aktorkę telewi-
zyjną Connie Young, która konsekwentnie nie umieszcza informacji o „Trollu 2” w swoim CV; czy emerytowanego Roberta Ormsby, odtwórcę charakterystycznej roli dziadka Setha (a raczej jego ducha). Wisienką na torcie jest zaskakujące wyznanie scenarzystki Rosselli Drudy. Otóż żona Fragasso, oświadcza ze śmiertelną powagą przed kamerą, że do stworzenia postaci wegetariańskich goblinów zainspirowała ją złość na znajomych, którzy w tamtym okresie czasu przechodzili na dietę bezmięsną. Niemniej szokująca jest wypowiedź montażysty Vanio Amiciego, doszukującego się w obrazie źródeł inspiracji dla… „Harry’ego Pottera”. W „Best Worst Movie” nie zabrakło również postaci tragicznej. Mowa o Margo Prey, która po ukazaniu się „Trolla 2” odizolowała się od reszty świata fizycznie, jak i mentalnie. „Best Worst Movie” to film, który trzeba obejrzeć. Dawno żaden dokument nie dostarczył mi takiej ilości rozrywki, a jednocześnie tylu tematów do całkiem poważnych przemyśleń. Dzięki obiektywizmowi twórcy sami mamy możliwość ocenić „bohaterów”, a także spojrzeć na „Trolla 2” z nowej, nieznanej nam dotychczas perspektywy. Zapraszam więc na podróż do miasteczka Nilbog, koniecznie z lusterkiem wstecznym w ręku i butelką zielonego płynu w drugiej.
4
Maciej Muszalski: Sikanie na stół, złowieszcze gobliny, kolega-drzewo, którego trzeba przesuwać razem z doniczką (drewniane aktorstwo co się zowie!), no i wreszcie przepiękne kostiumy projektu samej Laury Gemser. Ten film ma wszystko… tylko trolla jakoś brak.
Łukasz Skura: „Best Worst Movie” to wspaniały film nie tylko o horrorze, ale ogólnie o magii kina, o życiu, o wszystkim! Bartłomiej Paszylk: Jeden z najbardziej idiotycznych filmów świata czy ambitny i niedoceniany psychologiczno-filozoficzny dramat o silnym podtekście anty-wegetariańskim? „Best Worst Movie” dowodzi, że „Troll 2” to tak naprawdę jedno i drugie. A w każdym razie na pewno jest to tytuł, którego trochę głupio nie znać.
Robert Cichowlas : „Troll 2” wymiata! Nie widziałem gorszego filmu, który byłby tak odlotowy!
W całej historii grabarzowych wywiadów – a przeprowadziliśmy ich już kilkadziesiąt! – nie było tylu problemów ile pojawiło się w przypadku rozmowy z gwiazdą „Trolla 2”, George’em Hardym. Być może był to jakiś wyjątkowy pech, a być może świadczy to po prostu o popularności, jaką film Claudio Fragasso zyskał w ostatnich latach. George był od samego początku jak najbardziej zainteresowany udzieleniem wywiadu, ale kiedy po wymianie kilku maili zaczęliśmy się umawiać na rozmowę telefoniczną, okazało się, że zgranie terminu wywiadu nie będzie łatwe: George wciąż zajmuje się promowaniem dokumentu „Best Worst Movie”, coraz częściej wraca na plan filmowy, a do tego wciąż regularnie prowadzi klinikę dentystyczną. Kilkugodzinna różnica czasowa też nie ułatwiała ustalenia sensownego terminu naszej konwersacji, a trollowy numer Grabarza trzeba było już powoli zamykać… Na szczęście udało nam się jednak w końcu złapać George’a i szybko wypytać go zarówno o samego „Trolla 2”, jak i o „Best Worst Movie” oraz o jego najnowsze plany, ehem, „artystyczne”. Przed Wami on – „ojciec z ‘Trolla 2’” we własnej osobie, ten sam, który nie życzył sobie żeby „szczać na gościnność”. Panie i Panowie – George Hardy!
6
Z tego co pamiętam to podczas przesłuchania nie poznałem jeszcze tej kwestii… Zresztą w ogóle nie mieliśmy czasu na żadne przygotowania bo przesłuchanie polegało na tym, że miałem po prostu odczytać fragment scenariusza, który mi chwilę wcześniej wręczono. Odbywało się to wszystko w wypełnionym dymem papierosowym kompleksie mieszkalnym w Park City w stanie Utah. Nigdy nie zapomnę tej długiej kolejki do pokoju przesłuchań. Wszyscy ci goście
Rozmawiał: Bartłomiej Paszylk
Dlaczego w ogóle wybrałeś się na chcieli zostać farmerem Waitsem, a tymcasting do „Trolla 2”? Przecież praco- czasem okazało się, że to mnie przypawałeś już wtedy jako dentysta i chyba dła ta rola… Kto by pomyślał? (śmiech) nie planowałeś się przekwalifikować? Jakie wrażenie zrobił na tobie Claudio Jedna z moich pacjentek przyszła pew- Fragasso kiedy po raz pierwszy sponego dnia do kliniki, w której pracowa- tkałeś go na planie filmowym? łem i powiedziała: „Doktorze Hardy, wie pan co? Ma pan taki szczególny wygląd Pierwsze wrażenie, jakie zrobił na mnie hollywoodzkiego Kalifornijczyka – my- Claudio? Wydawał się bardzo tajemniślę, że powinien się pan wybrać do Park czy! Ale jak już go trochę lepiej poznaCity i wziąć udział w przesłuchaniach do łem, okazał się bardzo równym gościem filmu, które się tam właśnie odbywają!” – zabawnym, bardzo przyjaźnie nastaPomyślałem sobie – w sumie czemu wionym i szalenie kreatywnym. No i ma nie? Okazało się, że o rolę ojca w „Trollu jeszcze jedną ważną cechę: prawie za2” ubiegało się w sumie kilkuset face- wsze dostaje to, czego chce! tów, a proszę bardzo – ostatecznie rola przypadła mnie! Po prostu nie umiałem Tyle, że Claudio Fragasso od pojuż wtedy odmówić, a jak tylko okazało czątku traktował swój film niezwykle się, że kręcenie filmu nie przeszkodzi mi poważnie, prawda? Nie byłeś zaskow mojej pracy zawodowej, zgodziłem się czony, że pomimo opierania się na tak bez najmniejszego wahania! odlotowym scenariuszu reżyser zdaje się nie zauważać, nazwijmy to, „koW jednym z wcześniejszych wywia- mediowej strony” całego projektu? dów wspominałeś, że podczas przesłuchania dostałeś do wypowiedzenia Zgadza się, Claudio Fragasso bardzo słynną dziś kwestię „You can’t piss poważnie odnosił się do kręcenia „Trolla on hospitality – I won’t allow it!” („Nie 2” I dałbym głowę, że równie poważnie wolno szczać na gościnność – nie po- odnosi się do kręcenia każdego innego zwolę na to!”). Musiałeś mieć niezły filmu. On traktuje każdy swój projekt ubaw siedząc w korytarzu z innymi jak coś, co ma się stać dziełem sztuki, kandydatami do roli ojca ćwiczącymi a do tego ma jeszcze chwycić widzów sobie ten tekst? za serce. A jak się z nim pracowało na planie? Czy to prawda, że praktycznie nie rozmawiał z aktorami? Powiem tak: w ogóle mało kto z nami rozmawiał. Cała włoska ekipa bardzo rzadko kiedy próbowała powiedzieć do nas cokolwiek po angielsku. Strasznie mi się podoba szczerość „Best Worst Movie” – a więc dokumentu o fenomenie „Trolla 2”, jaki
7
stworzyłeś wspólnie z Michaelem Stephensonem, swoim filmowym synem. Momentami jest to naprawdę wzruszające dzieło. Jaka scena z „Best Worst Movie” jest twoim zdaniem najbardziej emocjonalna?
cić szybko. Wróćmy jeszcze na chwilę do udziału Claudio Fragasso w „Best Worst Movie”: nie baliście się organizować panelu z aktorami podczas gdy Claudio się wszystkiemu przyglądał? Był wyraźnie wściekły, że aktorzy traktują jego dzieło z przymrużeniem Powiedziałbym, że ta, w której Michael oka… – po wcześniejszym zaprezentowaniu widzom jak niesławnym dziełem oka- Claudio to prawdziwy artysta, który nie zał się ostatecznie „Troll 2” – oznajmia: przejmuje się tym, co na temat jego do„A oto mój film o tamtym filmie.” konań sądzą inni. Zakłada sobie pewne cele i do ich realizacji dąży. Choć oczyA jak się odnosisz do scen z twoją wiście zależało mu żeby „Troll 2” porufilmową żoną, Margo Prey? Widać szył widzów. Czy jednak był wściekły? w nich, że od pewnego czasu izolu- Nie sądzę. Nie jest tego typu osobą. Poje się od świata i w ostatnich latach dobnie zresztą, jak jego żona Rossella całkowicie poświęciła się opiece Drudi (autorka scenariusza do „Trolla 2” nad swoją matką… Nie dołączyła też – przyp. BP). Razem stanowią niezwykle do reszty ekipy „Trolla 2” żeby pro- kreatywny zespół! mować film na pokazach, na które z Włoch przyjechał specjalnie nawet Czy wciąż powtarzasz kwestię „You Claudio Fragasso… can’t piss on hospitality” kiedy ktoś cię o to poprosi? Pod koniec waszeMargo jest przesłodką osobą i kiedy go dokumentu wydawałeś się już tym przyjechaliśmy z Michaelem Stephen- okropnie znudzony… sonem żeby się z nią spotkać była dla nas bardzo miła i bardzo przyjacielska. Ludzie proszą mnie o to przynajmniej Poza tym naprawdę cudownie opiekuje raz na tydzień! Ale teraz już się po prosię swoją matką. I szczerze mówiąc, od- stu śmieję i po raz kolejny wypowiadam noszę wrażenie, że pogodziła się z takim tę kwestię. stylem życia, chyba odkryła, że w jakimś sensie jej to odpowiada. Jeśli „Troll 2” to „najgorszy film świata” to jaki tytuł zasługuje twoim zdaCzy to prawda, że Michael Stephen- niem na miano „drugiego najgorszeson wkroczył z kamerą w twoje życie go filmu świata”? na ponad dwa lata żeby zebrać dość materiału do „Best Worst Movie”? To Trudno powiedzieć. Ale za to nie mam kupa czasu! wątpliwości co do tego, jaka jest najgorsza scena filmowa w historii kina: ta, Tak naprawdę to Michael filmował mnie w której Bo Derek obiera banana dla Tarprzez jakieś trzy i pół roku! zana w filmie „Tarzan – człowiek małpa”! Niesamowite… Ale tylko potwierdza Co należy zrobić żeby „Best Worst to tezę, że dobrego dokumentu na Movie” trafił do dystrybucji w Poltaki temat po prostu nie da się nakrę- sce?
8
Prosta sprawa – wystarczy się skontak- zem z Juliette Danielle Worden znaną tować z Lindsay pod adresem z „The Room” oraz z Alanem Baghiem, Lindsay@bestworstmovie.com. który wystąpił w „Birdemic” nakręciłem dzieło zatytułowane „Ghost Shark 2: Czy pogłoski o kręceniu filmu „Troll 2 Urban Jaws”. To film nowozelandzki, ale część 2” to żart czy prawda? my kręciliśmy nasze sekwencje w Los Angeles. Jest prawdą, że chętnie byśmy ten film nakręcili – i ja, i Claudio, i reszta dawnej Zgodziłbyś się zagrać w horrorze ekipy. Jest już na to konkretny pomysł, „Dentysta 3” gdyby Brian Yuzna plaale wszystko rozbija się w tej chwili nował w najbliższym czasie nakręcić o kwestię pieniędzy. Jeśli znajdzie się kolejny film z tego cyklu? Czy raczej ktoś, kto mógłby sfinansować taki pro- uznałbyś, że będzie to niekorzystne jekt – nie powinno być problemu z jego dla twojej kariery zawodowej? realizacją. Interesujące pytanie… (śmiech) Chyba Twoje nazwisko pojawia się ostatnio zdecydowałbym się na to wyłącznie wtew powiązaniu z różnymi innymi pro- dy kiedy byłaby to rola komediowa. Gdyjektami filmowymi. Mógłbyś zdradzić by to miał być czysty horror, cóż, byłoby coś na ich temat? to trochę jak szczanie na gościnność mojego wyuczonego zawodu. I obawiam Razem z moją córką kręciliśmy ostatnio się, że ktoś mógłby mi na to nie pozwona Brooklynie film zatytułowany „Junk” lić! (śmiech) w reżyserii Kevina Hamedamiego. A ra-
-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Prószyński Media 20ll Tłumaczenie: Magdalena Jędrzejak Ilość stron: 408
Psycholog Tony Hill ma misję: chce, aby stare policyjne metody rodem z „Brudnego Harry’ego” zostały poparte pracą psychologów, co powinno ułatwić m.in. łapanie seryjnych morderców. Ponieważ akcja ma miejsce w połowie lat 90. XX wieku, a brytyjskim stróżom prawa pomysł wydaje się silnie egzotyczny, Hill najpierw musi się jakoś wykazać i udowodnić, że psychologowie rzeczywiście mogą wnieść coś wartościowego do śledztwa, a nie tylko włazić pod nogi doświadczonym funkcjonariuszom. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w Bradfield – mieście, w którym mieszka Tony – akurat grasuje seryjny morderca. Psychopata ma na koncie już trzech denatów, ale policja starannie unika łączenia tych zbrodni i przypisania ich jednemu sprawcy. Dopiero odnalezienie czwartego nieboszczyka, tym razem policjanta, sprawia, że mundurowi oficjalnie dopuszczają możliwość istnienia seryjnego mordercy. Tony Hill zostaje włączony do śledztwa – ma ściśle współpracować z policjantką Carol Jordan i sporządzić profil psychologiczny sprawcy.
typowego dla tych thrillerów schematu, gdzie pojawiają się trupy, policja jest bezradna, psycholog wchodzi do głowy psychopaty, a gdy już wydaje się, że wszystko idzie świetnie, któryś z głównych bohaterów zostaje przez zabójcę uprowadzony i dochodzi do finałowej konfrontacji dobra ze złem. Jednak w tym przypadku – no cóż, choć można przewidzieć przebieg najbliższych wydarzeń, to i tak zapowiada się emocjonujące widowisko.
Text: Bartosz Ryszowski
g)
VAL MCDERMID - Syreni śpiew (The Mermaids Singin
„Syreni śpiew” nie zawiódł mnie pod żadnym względem. Jest tam wszystko, co powinno być: szybkie tempo akcji, wiarygodni bohaterowie, policja, w której znajdzie się kilka czarnych owiec, do tego taka ilość seksu i przemocy, że chwilami nie wiedziałem, czy powinienem mieć ochotę na papierosa czy długi prysznic, a przede wszystkim – tajemniczy antagonista i targany własnymi demonami Tony Hill. Psycholog, który sam siebie chwilami przeraża, gdy dostrzega, jak dobrze pasowałby do tworzonego przez siebie profilu seryjnego zabójcy. Ponadto autorka doskonale dawkuje informacje przekaHistoria ta jest na pozór standardowa, zywane czytelnikowi i zręcznie podrzuca a współczesny czytelnik doskonale zdaje fałszywy trop. Pod koniec nie mogłem już sobie sprawę, że profilowanie psycholo- oderwać się od lektury. giczne jest czymś normalnym w pracy policji, więc Hill musi do swojego rze- Powieść McDermid czyta się tak, jakby miosła przekonać tylko kilku fikcyjnych, się obserwowało rekina krążącego wokół skostniałych policjantów – co nie wydaje swojej ofiary – ale tym razem potencjalną się specjalnie interesujące. A jednak nie przegryzką żarłacza ma być doświadczopotrafię znaleźć niczego, żeby się przy- ny ichtiolog. Wiemy, że rekin zaatakuje. czepić. Myślałem, żeby wytknąć książce, Domyślamy się, że pływak przeżyje. Ale że akcja jest do pewnego stopnia prze- i tak oglądamy w napięciu. widywalna – bo przebiega według dość
11
STRACHY 2.0 cz.2 SIECIOWE ABOMINACJE Potwory, które narodziły się w Internecie
Text: Marek Grzywacz
Każdy rodzaj horroru ma swoje ikony. Czy to klasyczne w typie Draculi i Frankensteina, czy te z nowszej popkultury, od Jasona Voorheesa czy Mike’a Myersa do chociażby Jigsawa. Każde środowisko fanów i twórców różnego typu grozy miałoby pewnie swoich faworytów do miana kultowej postaci. Nie inaczej jest w światku internautów pasjonujących się strasznymi historiami. W cyfrowym świecie zdążyły się bowiem narodzić bestie równie mocno działające na wyobraźnię co w kinie czy w literaturze.
12
Cokolwiek by nie powiedzieć o sieci, jest niewątpliwie kreatywnym tyglem. Nie tylko miejscem, gdzie startują lub wyżywają się hobbystycznie twórcy różnoracy, ale też polem do popisu dla spontanicznej aktywności. Miejsca takie jak 4chan, Something Awful czy Tumblr dają początek co najmniej kilku memom internetowym dziennie, tworzą też swoich totalnie wykręconych bohaterów (co powiecie na Raptor Jesusa, czyli Mesjasza o głowie dinozaura?). Także w temacie grozy Internet stworzył kilka interesujących postaci. Jedną z pierwszych kojarzących się z szeroko pojętym horrorem był Salad Fingers, bohater animacji niejakiego Davida Firtha.
Ten odludek ze zrujnowanego świata, ze swoją potworną aparycją, fetyszem rdzy oraz skłonnością do upiornej zabawy pacynkami i podobnych aktywności szybko stał się sieciową legendą. Animacje z jego udziałem były co prawda surrealistycznie i wielce niepokojące, ale ciężko nazwać je czystym horrorem. Do konkursu na tytuł ikony internetowej grozy mogą startować za to inne postaci, które narodziły się i rozwinęły na wcześniej wspominanych forach. Zwłaszcza dwie potężne istoty, które łączy jedna cecha wspólna – mocno kojarzą się z pomysłami H.P. Lovecrafta.
Jedna z dwóch fotografii odzyskanych z pożaru biblioteki w Stirling City. Warta uwagi ze względu na fakt, iż została wykonana w dniu, gdy zniknęła czternastka dzieci, i z powodu utrwaleniu obrazu czegoś, co określa się mianem „Smukłego Człowieka”. […] Pożar nastąpił tydzień później. Oryginał fotografii skonfiskowano jako dowód.1 Powyższy podpis widniał pod zdjęciem zwiastującym narodziny postaci, która jest być może najpopularniejszym straszydłem, jakie powstało w sieci. Ale nie uprzedzajmy faktów. W 2009 roku na forach strony Something Awful rozpoczęto zabawę w tworzenie jak najbardziej przekonujących zdjęć paranormalnych zjawisk. Niedługo potem użytkownik Victor Surge opublikował fotkę dzieci na placu zabaw, na której w tle czaiła się dziwna postać wysokiego człowieka w czerni. Bez twarzy, za to z długimi, poskręcanymi w niby-macki dłońmi. Gdy dostrzeżono Slender Mana (w tłum. Smukły lub Szczupły Człowiek), bo takiego określenia użył autor, szybko zdominował on wątek. Surge z wprawą podsycał zainteresowanie, dodając kolejne fotki, raport lekarza czy dziecięce rysunki postaci. Zaczęły się pojawiać komentarze, sugestie na temat natury i relacje ze spotkań z istotą, internauci złapali haczyk. Po jakimś czasie Slender Man pojawił się na /x/, subforum 4chan rozmiłowanym w paranormalnych historyjkach, zrobił tam karierę, a potem... no cóż, zaczął żyć własnym życiem. Do dziś mit o Smukłym Człowieku doczekał się kilku projektów fabularnych, niezliczonej ilości blogów „ofiar” i badaczy, setek fotek i obrazków, interaktywnych gier między fanami, własnych encyklopedii i stron z recenzjami historyjek, parodii oraz, co jasne, statusu postaci kultowej. Razem składa się to na luźny koncept, zwany Mitologią Smukłego Człowieka. On
sam przeszedł też zaskakującą ewolucję. Na początku wiadomo było niewiele. Ot, wygląd – niesamowicie smukły, wręcz cienki mężczyzna w czarnym garniturze, brak jakiejkolwiek twarzy, z mackowatymi dłońmi lub podobnymi wypustkami na plecach. Wiązano go z porwaniami dzieci, z niewyjaśnionymi katastrofami i wypadkami, zaś można go było spotkać w leśnej głuszy (jedno ze zdjęć Surge’a zostało rzekomo zrobione przez myśliwych i przedstawiało omawianą istotę kroczącą przez zamglony las). Przyjęło się też, że raczej ciężko dostrzec jego obecność – większość fotografów, która go uchwyciła, tajemniczą istotę zauważała dopiero po wywołaniu zdjęcia. Gdy popularne zrobiły się projekty dotyczące Slender Mana, wyrósł on na coś dużo bardziej złowrogiego. Okazało się, że nie bywa tylko w lasach. Widywano go dosłownie wszędzie – od USA, przez Niemcy i Wielką Brytanię, po Jerozolimę – na przestrzeni dekad, a może wieków. Sugeruje się, że spotkania z nim mogły być inspiracją wielu legend i postaci, choćby Króla Olch z ballady Goethego. Dodatkowo przyjęło się, że zanim jego ofiary znikają, Slender Man bawi się z nimi, nawiedza je i wciąga w próby znalezienia prawdy, w świat zagadek. Powoli doprowadzając do paranoi, potem szaleństwa. Jego możliwości stały się nieograniczone (najczęstsze moce to teleportacja lub omniprezencja, władza nad czasem, hipnoza, zakłócanie pracy urządzeń wszelakich), a sama
jego obecność wypacza rzeczywistość. Ma nawet własnych agentów, rodzą się wokół niego konspiracje, realizuje jakieś niejasne cele. Z leśnego straszaka Slender Man stał się kreaturą, która
nie prezentowałaby się obco w lovecraftowskim panteonie, choć działającą w bardziej indywidualnej niż kosmicznej skali.
Przedtem mieliśmy aniołów i sukuby, potem duchy i zjawy, dziś są ludzie-cienie i istoty z innych wymiarów. Smukły Człowiek i inne nowo stworzone istoty są po prostu najświeższym dodatkiem w rozwijaniu długiej i bardzo prawdziwej, ludzkiej tradycji. Widziałeś go, teraz nie możesz go „odwidzieć”.2
Warto przy temacie Slender Mana przyjrzeć się chwilę wspominanym projektom fabularnym, bo pokazują, jak kreatywnie rozwija się luźna idea. Najważniejszym z nich jest „Marble Hornets”, który wystartował niedługo po narodzinach Smukłego Człowieka – w czerwcu 2009 roku. Projekt jest przygotowanym przez dwóch studentów filmówki, Troya Wagnera i Josepha DeLage, serialem, który stanowi jednocześnie podstawę ARG (Alternative Reality Game – multimedialnej, interaktywnej zabawy narracyjnej). Filmy są publikowane jako zapis realnych wydarzeń, a widzowie próbują połączyć wskazówki, tworząc własne teorie i komentując epizody. A o czym to jest? Alex Kralie kręcił swój film studencki, „Marble Hornets”, gdy coś sprawiło, że porzucił projekt, a zaraz potem zniknął bez śladu. Wcześniej zostawił jednak taśmy swojemu kumplowi J (od Jay) z poleceniem, by je spalił. J nie zrobił tego, a po paru latach postanowił obejrzeć filmy i... znalazł bardzo dziwne fragmenty. Głównie z udziałem pewnego pana bez twarzy, nazywanego tutaj Operatorem. Zaczął więc publikować nagrania, opatrzone jedynie pisemnym komentarzem, na
14
kanale YouTube (potem do narracji wciągnięto też Twittera), próbując rozwiązać zagadkę. Filmiki trwają średnio około dwóch minut, są głównie zapisem postępującej paranoi Alexa, a stylistycznie kojarzą się z „Blair Witch Project”. Z tym że jego bardziej pokręconą, bazującą na kojarzeniu faktów przez widza (brak nawet wyraźnego porządku chronologicznego) i zaskakująco sprawną w straszeniu jak na amatorską produkcję wersję. Stawkę zresztą szybko podkręcono, bo filmiki stają się coraz bardziej schizofreniczne, aktorzy występujący w „Marble Hornets” zaczynają znikać lub zachowywać się dziwnie, pojawiają się złowieszcze symbole i zamaskowani słudzy Operatora, a sam J czuje się obserwowany, zaczyna chorować, tracić przytomność. Na YouTubie pojawia się także tajemniczy użytkownik totheark, który wypuszcza niezrozumiałe filmiki w odpowiedzi na każdy fragment taśm... Dość powiedzieć, że dzięki wciąganiu odbiorcy w zagadki i paranoicznemu nastrojowi opowieść zdobyła mnóstwo fanów, popularyzując z kolei postać Slender Mana. Seria skończyła się iście horrorowym zwrotem akcji po 26 odcinkach, a niedawno wydano ją w niskim
nakładzie na DVD. Od listopada 2010 w sieci pojawia się sezon drugi, który ma przynieść prawdziwe zakończenie. „Marble Hornets” ustanowiło też pewien kanon w Mitologii Smukłego Człowieka – określiło możliwości i modus operandi istoty, wprowadziło ideę Slenderproxies, czyli ludzkich popleczników bestii, czy dolegliwości związanych z oddziaływaniem stwora. Inne cykliczne produkcje wideo podejmują podobne wątki: „Everyman HYBRID” jest historią grupy tworzącej instruktarzowe filmiki fitness, w czasie których powstawania ujawnia się pewien smukły jegomość, a „TribeTwelve” opowiada o Noah Maxwellu, którego projekt o Dwunastu Plemionach Izraela zmienia się w trybut dla zmarłego kuzyna... a w nagraniu z jego udziałem przewija się złowroga postać. W blogosferze pionierski status podobny do „Marble Hornets” uzyskało „Just Another Fool”, prowadzone przez niejakiego Logana starającego się rozszyfrować dziennik Matta, który po misji w Iraku nabawił się zespołu stresu pourazowego i popełnił samobójstwo. Tylko czemu rysował wszędzie internetowe straszydło? „Just Another Fool” stworzyło schematy pisania o Slender Manie: blogera popadającego gradualnie w szaleństwo, zabawy z rotacją piszących/protagonistów, słabość do horroru psychologicznego. Większość późniejszych blogów poszła w tym kierunku, chociaż różnią się tematyką. Wśród popularnych mamy śledztwo policyjne
nad zaginięciami nastolatków („Seeking Truth”); miłośnika wspinaczki, który poznaje lokalną legendę o Złym Dżentelmenie („Hiking Fiend”); historię dziewczyny, którą Slender Man obserwuje od dziesięciu lat bez przykrych efektów dla niej („H(a)unting”); czy dziennik jednego z ludzkich agentów potwora („What You Are in the Dark”). Duża część łączy się w swoistą, ogólnoblogosferową ARG, w której postaci komentują swoje poczynania, a nawet wspomagają się, co prowadzi do zespalania się fabuł. Łączy je tzw. Teoria Bazowa (Core Theory), oparta na mistycznym efekcie Tulpa. Stworzył ją Robert Sagel, autor bloga „White Elephants”, zbioru informacji o naturze Slender Mana i metodach walki z nim, a może nawet zabicia go. Niestety, owa teoria nie oznacza dla nas nic przyjemnego. Według niej Slendy (pieszczotliwa ksywka z sieci) został stworzony przez... wszystkich, którzy się nim interesują – którzy pisali o nim, dociekali prawdy na jego temat, wierzyli w jego istnienie. Potwór narodził się w kolektywnej nieświadomości, a im więcej mentalnej energii mu poświęcamy, tym jest silniejszy. Co oznacza, że jeśli interesuje Cię np. ten artykuł, to możesz już profilaktycznie sprawdzić, czy ktoś nie stoi za oknem, i szukać smukłego widma na zdjęciach z grilla u cioci. Fajnie, nie?
Budzić kolektywny umysł reprezentujący chaos. Budzić poczucie chaosu. Bez porządku. Nezperydiański kolektywny umysł chaosu. Zalgo. Ten, Który Czeka Za Ścianą. Zalgo. Ten cały pokój wypełniony jest Zalgo.3
Inną kreaturą, która nawiedza otchłań internetowych forów, jest Zalgo. Nie jest tak rozpoznawalny i popularny jak Slendy, choć Know Your Meme, strona badająca kulturę internetową, donosi, że w 2010 roku znacznie zwiększyła się liczba szukających go w sieci. Większość memów internetowych tworzy się w specyficznych warunkach i z bardzo losowych, zdawałoby się, elementów. Historia Zalgo także zaczęła się na forach Something Awful. Użytkownik Dave Kelly publikował komiksy będące parodią starych pasków gazetowych, w szczególności ciągnących się od 1933 historyjek o dziewczynce Nancy. W jego wersji były zorientowane na obsceniczny humor. W jednym z komiksów Nancy wykrzyknęła „ZALGO!”, a że w cyklu twarze postaci zmieniały się w różne obrzydlistwa (występowały np. vagina dentata, dziwne wypustki, obdzieranie twarzy ze skóry, wypływające oczy, a w tym konkretnym komiksie masa macek), szybko skojarzono te dwa fakty. W innym komiksie postać wykrzyknęła „Zalgo nadchodzi!”, co też włączono w memetyczny tygiel. Tak narodził się nowy zwyczaj – wklejanie w paski komksowe, a potem i w losowe obrazki, wzmianki o Zalgo lub hasła „On nadchodzi”, a w następnym kadrze umieszczanie amatorsko wykonanych deformacji twarzy w stylu gore. Zalgo wydostał się z Something Awful, ale nie zrobił wielkiej kariery, ot, zaroiło się od niezrozumiałych dla niewtajemniczonych obrazków. Wkrótce pojawiły się też zręby koncepcji, kim właściwie jest Zalgo. Otóż ma on być wcieleniem chaosu, rozkładu wszystkiego, co dobre, stabilne, normalne, ba, rozpadu samej rzeczywistości. Groteskowego
zniszczenia wszystkiego, co znamy. Powodującym utratę zmysłów, rozumu, całkowitą destrukcję duszy. Oczywiście nikt nie ukrywa, że jest to trybut dla prozy Lovecrafta i jego obcych bóstw. A więcej informacji o Zalgo raczej się nie znajdzie, co też jest celowe. Gdy wklepiemy w wyszukiwarkę tego przyjemniaczka, znajdziemy głównie niemal niemożliwe do odczytania, pokryte siecią losowych znaków, bełkotliwe zdania. Takim „Zalgo tekstem” reprezentuje się oddziaływanie monstrum, które deformuje nawet cyfrowy świat Internetu. I może lepiej go nie szukać, bo ponoć samo myślenie o nim sprawi, że szybko dołączy się do grona osób skorumpowanych i bezpowrotnie zmienionych przez Zalgo. Ignorowanie go nie oznacza jednak, że nie nadejdzie, bo to jest niestety nieuchronne. Choć stwór ten jest bardzo nieokreślony, łatwo można natrafić na wzmianki o nim czy próby przeanalizowania tego wysoce hermetycznego memu. Rozprzestrzeniania się zwyczaju nie zatrzymało nawet zdyskredytowanie postaci przez twórcę, który stwierdził, że za Zalgo nic się nie kryje, to losowe słowo i nie ma nic wspólnego z Lovecraftem – a przy okazji obśmiał złowrogie witryny głoszące nadejście chaosu. Dość nadmienić, że niektórzy próbują nawet połączyć Zalgo z mitem Slender Mana. Zalgo i Slendy to najbardziej znane bluźniercze postaci, które urodziły się w sieciowym drugim obiegu. Choć można dyskutować nad skalą popularności, niewątpliwie co najmniej Smukły Człowiek zaskarbił sobie miejsce w sercach miłośników grozy. Nie są to oczywiście jedyne straszne postaci, które rozpro-
wadzili po forach i portalach użytkownicy. Można wspomnieć np. Candle Jacka, zamaskowanego porywacza z kreskówki „Freakazoid!”. Jego internetowa wersja miała zabierać w nieznane każdego, kto odważył się napisać imię Candle Jack, co objawiało się nagłJednak żart z porywaniem sprzed klawiatury szybko się znudził, a publikowanie urwanych zdań uznawane jest za trolling.
W Internecie zadomowiły się też niektóre bardziej znane ikony, jak choćby sam Cthulhu, wstawiany w wiele memów i śmiesznych obrazków. Ciężko też powiedzieć, jakie abominacje narodzą się jeszcze w umysłach ludzi, którzy poza Internetem nie mają najwyraźniej wiele do roboty. Podziemie sieci to wszak kreatywny kipisz, a znając zamiłowanie do grozy części jego społeczności, kto wie?
1 Podpis pod zdjęciem opublikowanym przez Victora Surge; tłumaczenie własne. 2 Urywek wywiadu z Victorem Surge’em, opublikowanego na http://knowyourmeme.com pod hasłem „Slender Man”; tłumaczenie własne. 3 Definicja „Zalgo” w słowniku Urban Dictionary; tłumaczenie własne.
17
-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie 20ll Tłumaczenie: Anna Dwilewicz Ilość stron: l75
„Zanim wybije północ” to książka przede wszystkim dla miłośników literatury spod znaku Agathy Christie lub Raymonda Chandlera. Każdy, kto ceni sobie starą szkołę kryminału, powinien po nią sięgnąć. Rex Stout to pisarz znany na całym świecie, ale u nas w kraju traktowany po macoszemu. W latach 60. XX wieku wydano jedną jego powieść, a później dopiero w latach 90. na chwilę sobie o nim przypomniano i ukazały się trzy z kilkudziesięciu jego powieści. Dopiero w 2010 roku Wydawnictwo Dolnośląskie podjęło się przybliżenia czytelnikom postaci Nero Wolfe’a – głównego bohatera powieści Stouta. I można mieć nadzieję, że zbyt szybko się to nie skończy.
dzi na konkursowe pytania, cała kampania reklamowa zaczyna pachnieć skandalem. Czy to któryś z uczestników zapragnął sobie pomóc i to on jest mordercą, zważywszy na fakt, że z portfela ofiary zniknęła kartka z odpowiedziami? Czy może sedno sprawy tkwi zupełnie gdzie indziej?
Text: Mariusz „Orzeł” Wojteczek
REX STOUT - Zanim wybije północ (Before Midnight)
Całość komplikuje fakt, iż organizatorzy konkursu nie wynajęli Wolfe’a po to, by znalazł mordercę, lecz by ustalił, kto ukradł pytania. Czas nagli, sytuacja wydaje się beznadziejna, zleceniodawcy naciskają, a Nero zdaje się być zainteresowany bardziej swym obiadem niż sprawą. Czy zdąży przed wyznaczonym terminem? Czy odnajdzie mordercę? Te pytania w przypadku kryminału są, Wspomniany Nero Wolfe to prywatny rzecz jasna, retoryczne, bo najbardziej detektyw, który jest świetny w swym fa- interesujący jest sposób, w jaki detektyw chu i przez to niezbyt lubiany przez stró- tego dokona. żów prawa. Dodatkowo bohater Strouta jest mało sympatycznym egocentrykiem, Jeśli lubicie kryminalne łamigłówki, mocktórego aroganckie zachowanie stara no, charakterystycznie nakreślone posię korygować jego najbliższy współ- staci i szczyptę ironii, to z pewnością nie pracownik (a zarazem narrator całej zawiedziecie się lekturą „Zanim wybije powieści) Archie Goodwin. To on dodaje połnoc”. Mimo że Nero Wolfe może nie całej historii nieco ironicznego dystansu jest najsympatyczniejszą postacią (przyi łagodzi negatywne wrażenie, jakie wy- pomina tym mocno Sherlocka Holmesa), wołuje jego szef. to nikt mu nie odmówi bycia doskonałym detektywem. Może czas, by Nero Wol„Zanim wybije północ” to zawikłana histo- fe zajął wreszcie należne mu miejsce ria pewnego konkursu, zorganizowane- w panteonie detektywistycznym w nago z okazji promocji perfum marki Pour szym kraju, obok osławionych Sherlocka Amour. Nagrodą główną w konkursie jest Holmesa czy panny Marple? Myślę, że okrągła sumka miliona dolarów, a kiedy sobie na to zasłużył, czego przykładem dochodzi do morderstwa jedynej osoby, jest niniejsza książka. Polecam, bo warktóra znajduje się w posiadaniu odpowie- to przeczytać.
19
Dzisiejszy odcinek poświęcony serialom będzie trochę nietypowy. Chciałem Wam bowiem przedstawić dwa seriale, oba z zupełnie różnych gatunków, o zupełnie różnej tematyce. Jeden z nich jest przygodowy, drugi zaś to czysta, twarda space-opera. Czemu właśnie te dwa, co je łączy? Otóż łączy je to, że oba były dobre, inteligentne, oryginalne, oba powstały pod koniec lat 90. XX wieku, oba stanowiły pożywkę dla późniejszych tego typu produkcji. I oba miały tylko po jednym sezonie.
Pierwszy serial to „Amazon” (w Polsce wyświetlany przez Polsat, a później TV4 pod tytułem „Rozbitkowie”). Jeśli lubicie „Lost”, to musicie wiedzieć, że na początku był „Amazon”. Produkcja nietypowa – kanadyjsko-niemiecka – powstała w 1999 roku. Producentem był nie kto inny jak Peter Benchley – to nazwisko gwarantowało niezapomniany serial. W końcu to ten człowiek jest autorem książki „Szczęki”, na podstawie której Spielberg nakręcił swój wiekopomny film. Fabuła „Amazon” rozpoczyna się spektakularnie – lecący do Rio de Janeiro samolot wlatuje w strefę burzową, na domiar złego na pokładzie wybucha pożar. Piloci zmuszeni są do awaryjnego lądowania w samym sercu amazońskiej dżungli. Niestety nic nie idzie
zgodnie z planem. Samolot uderza w ziemię, łamie się na dwie części. I tu krótka dygresja – w dzisiejszych produkcjach to nic nadzwyczajnego – ale w 1999 roku, kiedy serial miał swoją premierę, scenę katastrofy lotniczej uznano za najlepiej sfilmowaną w historii telewizji. Rzeczywiście – oglądałem ten serial zupełnie niedawno po raz kolejny i ta scena do dziś robi wrażenie. Ale wróćmy do fabuły. Katastrofę przeżyło kilkoro pasażerów. Wydaje się, że wszystko pójdzie jak z płatka – pilot zdążył nadać „Mayday”, ratownicy przybędą za kilka godzin. Pozostaje tylko czekać przy wraku samolotu. Okazuje się jednak, że to, co wyglądało bardzo prosto, jest niemożliwe. Spadający samolot przyciągnął uwagę Indian i wkrótce zaczyna się bezlitosne polowanie na naszych bohaterów. Rozbitkowie są bezradni wobec dżungli, Indian, własnego przerażenia. W pierwszym epizodzie obserwujemy, jak jeden po drugim giną w zetknięciu z piekłem amazońskiej dżungli. Mamy więc atak piranii, jadowite węże, pająki zabijające jednym ukąszeniem. Odcinek trzyma w napięciu, są sceny, które
W pierwszym odcinku poznajemy sześcioro rozbitków, którym udało się przetrwać: lekarza, stewardessę, operową divę, mechanika, który wygrał wycieczkę do Rio, botanika umierającego na białaczkę i piętnastoletniego chłopaka, który leciał do rodziców. Sami bohaterowie są nietuzinkowi, chociażby doktor Alex Kennedy – chamski, cyniczny, egoistyczny lekarz (tak różny od innych serialowych doktorów), czy Pia Claire – gwiazda opery, rozpieszczona gwiazda, której śpiew denerwuje resztę bohaterów (ale tylko do momentu, kiedy ten śpiew ratuje im życie). Galeria postaci w „Amazon” jest ciekawa i zupełnie nietypowa. W dalszych odcinkach serialu obserwujemy, jak nasi rozbitkowie próbują wydostać się z opresji. A nie będzie to łatwe. No i z każdym odcinkiem robi się coraz ciekawiej... Oto poznajemy wodza Indian, który nie widział na oczy białego człowieka, ale doskonale mówi po angielsku. Ta zagadka znajduje rozwiązanie, kiedy bohaterowie trafiają do osady białych ludzi. Ludzi wyznających wiarę we Wszechmocnego i szukających „Księgi Mocy”, której fragmenty wyryte są w świętej dla nich grocie. Okazuje się, że te fragmenty to cytaty z Biblii. Sytuacja gmatwa się coraz bardziej, kiedy to dziwne białe plemię uznaje Willa – najmłodszego z ocalałych – za przepowiedzianego Wybrańca, który ich poprowadzi... Nie będę dalej opowiadał – serial wart jest poświę-
Text: Bogdan Ruszkowski
powodują, że podskakujemy w fotelu albo krzywimy się z obrzydzenia – wszystko pokazane dosadnie, krwisto, dosłownie. To majstersztyk telewizyjnej roboty. I znakomity wstęp do serialu. Bowiem bohaterowie widzą tylko z daleka, jak ratownicy przylatują śmigłowcami do wraku samolotu i, nie znajdując żadnych ocalałych, odlatują. Od tej pory ci, którzy przeżyli, są zdani tylko na siebie, zagubieni w sercu dżungli, uznani za martwych.
cenia mu czasu. Przeplatają się tu elementy przygodowe z historycznymi, horroru (świetne sceny jak z filmów „animal attack”) i komedii. I tylko tego zakończenia żal. Stacja planowała jeszcze jeden sezon, a ludzie, którzy czytali scenariusz drugiej serii mówią, że zapowiadało się jeszcze ciekawiej. Niestety, widzom pozostał tylko jeden z odcinków, w którym bohaterowie po spożyciu wywaru z nieznanej rośliny mają wizję przyszłości, kiedy już wrócili do cywilizacji. A dodajmy do tego wszystkiego znakomitą muzykę, realistyczne zdjęcia, grę aktorską na wysokim poziomie... Cóż, pozostaje nam tylko żałować, że nie nakręcono dalszych odcinków. Zresztą – nie pierwszy to i nie ostatni raz, kiedy z powodu małej oglądalności urwano serial w trakcie trwania. Tak samo było na przykład z innym świetnym serialem, „Jericho” (ale o nim pogadamy innym razem) czy z „Gwiezdną Eskadrą”. No właśnie – to drugi serial, który chciałem dziś przybliżyć. „Gwiezdna Eskadra” (w oryginale „Space: Above and Beyond”) to serial z 1995 roku. U nas emitowany był przez Polsat w 1997 roku. Jest rok 2063. Pierwsi koloniści zakładają bazę na planecie Vesta. Euforia kolonistów nie trwa długo. Baza zostaje zniszczona przez niezidentyfikowane statki kosmiczne, a wkrótce wybucha wojna z obcą cywilizacją (nazwaną przez ludzi Pijawami). Cały serial to opowieść o przygodach 58. Eskadry zwanej „Dzikie Asy”. Poznajemy bohaterów od momentu szko-
lenia poprzez kolejne bitwy w kosmosie i na powierzchni obcych planet. Jest tu wszystko, co powinna mieć w sobie dobra fantastyka militarna: widowiskowe bitwy kosmiczne, strzelaniny z obcymi, patos, który czasami wręcz wylewa się z ekranu, bohaterscy żołnierze i zdradzieccy dowódcy. Może to brzmi trochę ironicznie, ale zapewniam, że serial ogląda się bardzo dobrze. A jeszcze ciekawsze od losów bohaterów jest otoczenie, w jakim się serial rozgrywa. Otóż widać tutaj to, co twórcy rozwinęli w kultowym „The X-Files”. James Wong i Glen Morgan – bo o nich mowa – zaprezentowali nam swoją wersję teorii spiskowych, które później z powodzeniem rozwijali w „Z Archiwum X”. Mamy zatem tajemniczą korporację o potężnych wpływach AeroTech. I pytania, które przewijają się przez cały serial: Skąd przedstawiciel korporacji tak dużo wie o planach Pijaw? Czy rzeczywiście zniszczenie kolonii przez Pijawy to był pierwszy z nimi kontakt? Tutaj nie ma prostych odpowiedzi, twórcy zmuszają nas do wytężania sza-
rych komórek. I w ten sposób – zdawałoby się – banalny serial s-f okazuje się czymś więcej, okazuje się spojrzeniem na ludzi i ich rolę jako trybiki w wielkich, bezdusznych maszynach korporacji. Gdy jeszcze dodamy do tego fakt, że jednym z bohaterów jest „tank” – sztucznie wyhodowany człowiek, traktowany jak ktoś gorszej kategorii, a mamy też silikantów, zbuntowane androidy (gdzieś w tle wspomniana jest wojna z androidami, którą ludzkość okupiła ogromnymi stratami) – nagle okazuje się, że „Space Above and Beyond” można oglądać kilka razy i za każdym razem wychwytywać inne smaczki. I tak właśnie powinno się kręcić dobre seriale – tu nie ma łatwych odpowiedzi, nie ma tak, że jest czarne i jest białe. Tutaj bohaterowie okazują się tchórzami, a tchórze dokonują bohaterskich czynów. Są tu epizody wyjęte z horroru, są epizody surrealistyczne, wzruszające, chwytające za serce. Do bohaterów przywiązujemy się bardzo, możemy się z nimi utożsamiać. Tak z serialu s-f robi się przypowieść o człowieczeństwie.
No dobrze – porozczulałem się nad tą serią, ale przecież to stary film. Jak wypada pod względem wizualnym? No cóż – nie jest źle. Oczywiście efekty, które w 1995 roku były rewelacyjne i niespotykane, dziś trącą myszką. Jeszcze bitwy w kosmosie wyglądają dobrze, ale scenografia już się zestarzała. Na szczęście w niczym to nie przeszkadza, by cieszyć się tym serialem. Tu bowiem nie chodzi o efekty – tu trzeba pomyśleć. Producenci sięgnęli do najlepszych wzorców – komiksów z serii „Wieczna Wojna”, powieści „Kawaleria Kosmosu”, podlali to sosem spiskowym, dodali trochę rozważań o nas samych, naszych uprzedzeniach, charakterach, postawach wobec nowego, nieznanego. I wyszedł z tego koktajl wart sprawdzenia. Nawet jeśli nie poznamy już odpowiedzi na pytania, jakie ten serial stawia...
riale były zbyt ambitne? Za inteligentne? To by świadczyło tylko o tym, że poziom inteligencji telewidzów (w tym przypadku amerykańskich) powoli, lecz nieubłaganie spada. A to nie wróży dobrze. Jednak żeby nie kończyć takim pesymistycznym akcentem – powstaje kilka seriali, które chyba warto sprawdzić: „Falling Skies” Spielberga – opowieść o inwazji na Ziemię – podana w świetnej mieszance efektów specjalnych i nowatorskiego spojrzenia na ludzkie zachowania w obliczu kryzysu; „TerraNova” – również Spielberga – tym razem o podróżach w czasie; „Alcatraz” J.J. Abramsa, w którym pewnego dnia z Alcatraz znika grupa więźniów i strażników, a kiedy pojawiają się nieoczekiwanie we współczesnym świecie, ich tropem ruszają agenci FBI; no i oczywiście „Walking Dead” – serialowa ekranizacja komiksu „Żywe trupy”. Jest też „Haven” – projekt No właśnie – również i ten serial zakoń- Stephena Kinga, o którym już niedługo czono po jednym sezonie (chociaż roz- wam opowiem. Czas pokaże, czy warto planowano go na pięć). Czemu tak się było czekać. stało? Czy oba opisane przeze mnie se„Rozbitkowie”, tyt. oryginalny „Amazon”. 1 sezon, 22 odcinki. Emisja: 1999. Premiera: 25.09.1999. Producent: Peter Benchley, Jenifer Horvath Muzyka: Alex Khaskin, Obsada: C. Thomas Howell, Carol Alt, Fabiana Udenio, Chris Martin
„Gwiezdna Eskadra”, tyt. oryginalny „Space Above and Beyond”. 1 sezon, 24 odcinki. Emisja: 1995. Premiera: 25.08.1995. Producent: James Wong, Glen Morgan, Muzyka: Shirley Walker, Obsada: Morgan Weisser, Kristen Cloke, Lanei Chapman, Tucker Smallwood
Wydawca: Wydawnictwo Fu Kang 20ll Ilość stron: l36
Na zbiór „Chory, chorszy, trup” składa się trzynaście opowiadań - takich z krwi i kości, pełnowymiarowych, żadnych miniatur literackich. Teksty napisane są żywym i zarazem precyzyjnym językiem, z naturalnie brzmiącymi dialogami. Niektóre opowiadania mają po kilku narratorów - i choć nie jestem fanem takiego rozwiązania, przyznaję, że tutaj jest zastosowane umiejętnie i pomaga budować odpowiedni nastrój. Tematyka natomiast... Najprościej powiedzieć, że jest różnorodna. Gdybym miał wskazać najczęstsze motywy, zdecydowałbym się na obłęd i utratę kontaktu z rzeczywistością. Zebrane tutaj historie nie skupiają się tylko na wylewaniu hektolitrów krwi i wydzieraniu flaków - choć jest w nich miejsce dla takich czy innych okaleczeń, ale bez przesady. Groza w tym zbiorze jest z rodzaju subtelniejszego, skupiającego się bardziej na ranieniu duszy i umysłu, a w mniejszym stopniu na wybebeszaniu jednostek ludzkich. Bohaterami „Wybierz swoją chorobę” i „W krainie zagadkowych uśmiechów” - czyli tekstów numer 1 i 13 - są pisarze, zatem temat jest bliski sercu każdego, kto choćby od czasu do czasu robi piórem lub łomocze w klawisze, tworząc opowieści wszelakie. Także ci, którzy pisarstwo zostawiają innym, skupiając się na czytelnictwie nie poczują się rozczarowani. „Zabawki” i „B-Side” przedstawiają losy policjantów - i nie tylko - prowadzących śledztwa w tajemniczych sprawach kryminalnych. Trochę zaskoczyła mnie „Mała Miss” - satyra na rodziców, którzy kierując się własnymi ambicjami wybierają dla
dziecka karierę w showbiznesie, skutecznie odzierając swoje pociechy z normalnego dzieciństwa. W pierwszej chwili opowiadanie po prostu wywołało u mnie uśmiech, ale kiedy pomyślałem o niektórych programach rozrywkowych - takich z panem Wojewódzkim jako jurorem - przestałem się uśmiechać i uznałem, że ten tekst jest bardziej proroczy, niż satyryczny. Ale to tylko moje zdanie. Kolejnym tekstem, który wywarł na mnie mocne wrażenie są „Ciernie kiełkujące w tobie”, czyli opowieść o losie pewnego telefonicznego ankietera, spotykającego człowieka pozbawionego rysów twarzy, a następnie przekonującego się, że nic nie jest takie, jak dotąd uważał. „Transformacja Marcina Franczaka” traktuje o człowieku, który od urodzenia był ślepcem, wskutek interwencji lekarskiej odzyskał wzrok i konsekwencjach tego „ozdrowienia”. Miło zapamiętałem też „Wyłączność” - opowieść o człowieku, który zabił własną żonę, czy raczej: o poczuciu winy.
Text: Bartosz Ryszowski
, trup DAWID KAIN, KAZIMIERZ KYRCZ JR - Chory, chorszy -------------------------------------- Ocena: 6/6
Na tym zakończę streszczanie poszczególnych tekstów - uważam, że największą zaletą takich zbiorów jest to, że zaczynając kolejne opowiadanie czytelnik wyrusza w nieznane. Ma do dyspozycji tylko tytuł i dopiero w trakcie czytania dowiaduje się, dokąd chce zabrać go autor, w przeciwieństwie do powieści, gdzie wystarczy zerknąć na tył okładki, aby z grubsza wiedzieć o czym jest książka. A Kain i Kyrcz zabierają czytelnika w niespodziewane miejsca, w których można podziwiać różne oblicza obłędu i gdzie śmierć wcale nie jest tym najgorszym losem, jaki grozi bohaterom.
25
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
Wiersze niepokojące Ernest Kot Wiedźmia chata
Krzywe łyse drzewa sterczą gęstą ścianą. Za tymi drzewami wiedźmi domek stanął. Czarną jest ta chata i na kurzej nodze. A w niej labirynty w ciemności i trwodze. Nigdy jej nie znajdziesz szukać nie masz po co. Chyba że znasz sposób magię wlać w swe oko. Wyrwij nocnej rosie owoc grzybni święty. Uwarz w rondlu wywar rzucaj się w odmęty!
26
[ Wiersze niepokojące ]
W gęstym czarnym lesie zaraz się przebudzisz. Ścieżką we krwi podąż życie tutaj zgubisz. Chatę rychło znajdziesz drzwi otworem będą. Chata nogę ugnie wejdziesz w czerń bezdenną. Kotów, rondli, mioteł nie ma na tych włościach. Za to po kolana brodzić będziesz w kościach. Wnet cień wiedźmich szponów na Twe serce padnie. Klękaj przed nią szybko duszę nadstaw ładnie. A gdy będziesz godzien przez wiedźmę pożarty. Wtedy się obudzisz bez duszy, nie-martwy. Tam w wiedźmowej chacie kości Twe bieleją. A Tyś na tym świecie jest głupców nadzieją.
27
-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: W.A.B. 20ll Ilość stron: 440
„Requiem dla tancerki” jest historią śledztwa, prowadzonego przez francuską policję w związku z serią zabójstw młodych kobiet - tancerek z paryskich nocnych klubów. Dochodzenie prowadzi inspektor Bresson - człowiek świeżo po ślubie, o liberalnym podejściu do kwestii wierności małżeńskiej. Bresson jednocześnie próbuje złapać sprawcę, wchodzi w konflikt z nieprzyjaznym policjantem z innego wydziału i nawiązuje romans z Nadią, która pod scenicznym pseudonimem Lola występuje w klubie Crazy Horse. Śledztwo dość ślamazarnie posuwa się do przodu, a gdy następuje postęp, okazuje się, że podobne zbrodnie miały w ostatnich latach miejsce w Polsce, zatem policja francuska będzie zmuszona do nawiązania kontaktu i współpracy z naszymi swojskimi glinami. Równolegle do śledztwa poznajemy historię polskiej nastolatki, której życie zostaje mocno wstrząśnięte wskutek tajemniczych wydarzeń, mających miejsce podczas powrotu z wakacji pod koniec lat 90. Następnie poznajemy z pozoru nie związaną z tragicznymi wydarzeniami historię pewnej miłości - aby w końcu okazało się, że trzy przeplatające się historie są wątkami jednej opowieści. Powieść nie epatuje przemocą - psychopata działa schludnie i nie pastwi się w makabryczny sposób nad ofiarami. Czytelnik nie zostanie też uraczony szczegółowym badaniem miejsca zbrodni, sekcji zwłok i całej reszty zajęć ekipy CSI, ani też obszernymi opisami procedur policyjnych. Nawet hierarchia służbowa jest z rodzaju nie rozpraszającej uwagi: policjanci dzielą się na posterunkowych, inspektorów
i komisarzy. Tożsamość mordercy nie jest niezgłębioną tajemnicą - mimo fałszywych tropów, da się w miarę sprawnie wytypować, kto jest dusicielem. Natomiast jego motywację poznajemy dopiero pod koniec.
Text: Bartosz Ryszowski
AGNIESZKA FIBICH - Requiem dla tancerki
Do atutów powieści bez wątpienia zaliczam plastycznie i starannie opisany Paryż, wraz z jego nocnym życiem. Interesujące są także relacje między bohaterami - w ogóle życie osobiste inspektora Bressona jest skomplikowane, gdyż musi on borykać się z romansem i ukrywaniem go przed kolegami i ciężarną żoną, wskutek czego jego wiarygodność w oczach innych policjantów zostaje nadszarpnięta. Gdy dodamy do tego fakt, że kochanka inspektora nie jest z nim do końca szczera i ukrywa dość paskudną tajemnicę, powstaje interesujący koktajl. Ponadto w końcówce akcja nabiera żwawego tempa - najpierw gdy wznowione zostaje śledztwo w Polsce, a potem, kiedy już nie ma żadnych wątpliwość kto morduje, dlaczego i kim będzie ostatnia ofiara, szybkość jeszcze wzrasta. Myślę, że ostateczna ocena zależy od tego, z jakim nastawieniem podchodzi się do tej książki. Trzeba po prostu pamiętać, że nie jest to opowieść o Kubie Rozpruwaczu, ani łamigłówka, w której okazuje się, że jednak to lokaj zabił. Jeśli ktoś szuka wstrząsających i perwersyjnych gier prowadzonych przez psychopatę, albo reporterskiego opisu pracy policji - raczej nie będzie zachwycony. Ale jeśli kogoś interesuje intymna sfera życia człowieka ścigającego seryjnego zabójcę - będzie usatysfakcjonowany.
29
SURROGATES SUROGACI USA 2009 Dystrybucja: CD Projekt
Reżyseria: Jason Eisener Obsada: Bruce Willis Radha Mitchell Rosamund Pike Ving Rhames
X X
Text: Tymoteusz Raffinetti
X X X
Seria „The Surrogates” szybko zdobyła uznanie fanów science-fiction, którzy często porównywali ją do „Blade Runnera”, czy prozy Philipa K. Dicka. Nic więc dziwnego, że już rok później później Disney wykupił prawa do ekranizacji, a w 2008 roku pod szyldem Touchstone Pictures ruszyły zdjęcia.
Przede wszystkim zawalili scenarzyści. Jak można się w ostatnich czasach często przekonać, łatwo jest zepsuć niemal doskonały przepis na fabułę. John D. Brancato i Michael Ferris są niestety na to świetnym przykładem. Ich pierwszym grzechem jest przeniesienie akcji do roku 2017. Nie wiem co miał na celu ten zabieg, ale na pewno przyczynił się do całkowitego odarcia obrazu ze znanego z komiksu klimatu. Zaawansowana technologia surogatów w zwykłych współczesnych amerykańskich sceneriach nie robi na nas żadnego wrażenia. Zresztą ciężko chyba komukolwiek uwierzyć, że
„Surogaci” w wersji filmowej wydawali się być skazani na sukces. Reżyserii podjął się Jonathan Mostow („U-571”, „Terminator 3: Bunt Maszyn”), a rolę główną objął gwiazdor kina akcji Bruce Willis. Wysoki budżet w połączeniu ze świetną, gotową już przecież historią i doświadczeniem twórców powinien uczynić z tego obrazu kinowy hit. Stało się niestety inaczej.
W latach 2005-2006 znane amerykańskie wydawnictwo Top Shelf Productions wypuściło pięć zeszytów duetu Robert Venditti i Brett Weldele. Fabuła ich komiksów rozgrywała się w 2054 roku i opowiadała o społeczeństwie, w którym ludzie nie wychodząc z domu mieli możliwość kontrolować tzw. surogatów, będących robotycznymi odpowiednikami ich samych.
30
czy na głębokim przekazie drzemiącym w fabule. Chociaż oddzielnie obydwa elementy prezentowałyby się bez wątpienia dobrze, to już po połączeniu ich ze sobą efekt nie jest najciekawszy. Pod względem gry aktorskiej jest przyzwoicie. Zarówno Bruce Willis, jak i znana z „Silent Hilla” Radha Mitchell pokazali się tu z najlepszej strony. Udało się im manipulować podczas seansu sympatią za 5 lat po ulicach będą chodzić nasze widza, a to jest najważniejsze. Dobre mechaniczne odpowiedniki, podczas gdy są również efekty specjalne oraz idealsamochody, czy policyjne helikoptery po- nie wkomponowująca się w film ścieżka zostaną takie same. dźwiękowa. Kolejną sprawą jest fakt, że film jest koszmarnie nierówny. Z jednej strony mamy dobrze zrealizowane sekwencje akcji, a z drugiej jedną z najgorszych scen końcowych w historii kina, która może przeszłaby w kolejnej części „Małych agentów”, ale na pewno nie w thrillerze sci-fi. Problemem jest również wyraźny dylemat twórców, czy skupić się na akcji,
„Surogaci” to więc przede wszystkim zmarnowany potencjał. Gdyby nie decydowano się na tak ryzykowne eksperymenty fabularne mielibyśmy do czynienia z kolejnym klasykiem kina science fiction. A tak dostajemy średniaka, o którym po kilku dniach nie będziemy pamiętać. Szkoda.
ABY KUPIĆ RECENZOWANY FILM, KLIKNIJ NA LOGO (opcja aktywna tylko w Grabarzu Polskim w formacie pdf)
31
Wydawca: Rebis 20ll Tłumaczenie: Paweł Korombel Ilość stron: 323
Ovsanna Moore to kobieta która ma wszystko: urodę, sławę, pieniądze, władzę. Jest nie tylko jedną z najbardziej znanych w Hollywood producentek. Przede wszystkim to kasztelanka Wampirów Hollywoodu. Bowiem Ovsanna Moore to Wampir. Powiem szczerze, że nie rozumiem tego boomu na wampiry który zaczął się z powieścią „Zmierzch”. To socjologiczny dziwoląg który zasługuje na oddzielny artykuł. I te „nowe” wampiry – gdzież im do Drakuli czy wampirów z powieści choćby Briana Lumleya? A jednak wśród młodych ludzi przyjął się już na dobre chyba taki stereotyp wampira: mroczny, smutny, romantyczny i niezwykle przystojny... Powieści o współczesnych wampirach są... no, nie oszukujmy się – na ogół po prostu kiepskie. Takie odcinanie kuponów od „Zmierzchu”. Na szczęście Adrienne Barbeau – autorka „Wampirów Hollywoodu” - udowadnia, że nie tylko jest niezłą aktorką, ale także dobrą pisarką. Jej powieść nie rości sobie żadnych praw do bycia kanonem literatury, z głębokimi przemyśleniami, problemami egzystencjonalnymi itd. „Miłość kąsa” to po prostu (albo aż) dobre czytadło w sam raz na wakacje. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana. Po pokonaniu przeciwników w „Wampirach Hollywoodu”, Ovsanna wraz z przydzielonym do tej sprawy Peterem Kingiem – najlepszym policjantem w Beverly Hills – może zacząć myśleć o przyszłości. Romans między dwójką głównych bohaterów powoli zaczyna się rozwijać w kierunku który zaskakuje ich oboje. Wydawać by się mogło, że wszystko zaczyna się układać.
Jednak pewnego dnia Ovsanna zostaje zaatakowana przez wilkołaka. I to nie jakiegoś mieszańca lecz prawdziwego wilkołaka. Od tej chwili ona i Peter są stale narażeni na atak nieznanych sił. Ataki z dnia na dzień przybierają na sile... Równocześnie rozwija się drugi wątek – Maral – asystentka i kochanka Ovsanny – zaczyna odczuwać coraz większą zazdrość. W jej głowie rodzi się plan by pozbyć się Petera.
Text: Bogdan Ruszkowski
II. (Love Bites) ADRIENNE BARBEAU - Miłość kąsa. Wampiry Hollywoodu ---------------------------------------- Ocena: 4/6
Ciekawy w powieści jest sposób narracji. Prowadzony w formie pierwszej osoby, z tym, że przeskakuje swobodnie między Ovsanną a Peterem. Dzięki temu możemy spojrzeć na wydarzenia, ale przede wszystkim na uczucia bohaterów, z dwóch różnych perspektyw. Autorka bez problemu prowadzi taką narrację – nic tu nie zgrzyta, nic nie jest niezrozumiałe. Dużą zaletą powieści jest mnóstwo anegdot o znanych aktorach, producentach filmowych, paparazzich. Nie wiem, czy wszystkie są prawdziwe, ale i tak dostarcza dużej frajdy czytanie o tym, że najlepszą trawę można kupić od młodocianych gwiazd Disneya... Takich smaczków w powieści znajdziemy bardzo dużo. Uatrakcyjniają one lekturę i wywołują uśmiech na twarzy. Również wątek romansowy – podlany odrobiną pikantnej erotyki – jest rozegrany nienachalnie, realistycznie. Książka „Miłość kąsa” to więc źródło czystej rozrywki, kpiny z „wytwórni snów”, ironicznego spojrzenia na wizerunek wampirów wykreowany przez dzisiejszą popkulturę. To dobra lektura na letnie wieczory – bez pretensji by stać się dziełem kultowym, bez zadęcia i bicia piany. Polecam.
33
Poznaj grabarzy. Odkrywamy ich tajemni ce. W każdym numerze nowa sylwetka
TECZKA AKT PERSONALNYCH Grzegorz Fortuna Jr. GP: Redaktor, recenzent Co cię skłoniło aby zostać grabarzem? Uwielbienie dla wszystkiego, co straszy, przeraża i budzi niepokój. Albo chociaż próbuje to robić. Co lubisz w życiu poza grzebaniem zwłok? Odkopywanie zwłok. A dokładniej: wykopywanie z czeluści Internetu (albo jeszcze lepiej – z czeluści starych wypożyczalni) zapomnianych, obskurnych horrorów, których nikt nie chce oglądać. Jaki film powalił cię ostatnio na cmentarną glebę? „Hobo with a Shotgun”. Brutalny, emocjonujący, świetnie nakręcony i z Rutgerem Hauerem w roli głównej. No a poza tym – czy można nie lubić filmu o tytule „Menel ze strzelbą”? Ulubiony film rozgrywający się w środowisku grabar zy? Z tych poważnych – czeski „Palacz zwłok”. Z mniej poważnych - „Dellamorte Dellamore”. Największe horrorowe rozczarowanie w ostatni m czasie? „Maczeta”. Miał być radosny grindhouse, a wyszła nudna, wymęczona, pozbawiona ikry tandeta. I tylko obsady szkoda, bo potencjał był wielki. Freddy czy Jason? Obaj wymiękają przy odzianych w czarne rękawic zki mordercach z Włoch. Ale jeśli miałbym wybierać, to raczej Freddy, bardzo lubię jego czarny humor.
Co czytujesz kiedy nie trzeba akurat nikogo grzeba ć? Z racji studiów na których jestem, głównie literatur ę staropolską, oświeceniową i romantyczną. A dla przyjemności – właśnie zabieram się za biografię Lovecrafta autorstwa S. T. Joshiego. Przy jakiej muzyce najweselej kopie się groby? Zdecydowanie przy The Prodigy. Jak często jadasz surowe mięso? Nigdy. Wolę kebab. Jakie masz najbliższe plany niezwiązane z pracą grabarza? Nakręcenie porządnego, pełnometrażowego, polskie go horroru.
Nowa powieść mistrza grozy. Kolejne arcydzieło horroru, które poraża i przeraża. Wstrząsające studium zła i zwyrodnienia, przed którym się nie schowasz. Nigdzie. Powieścią „Jedyne dziecko” Jack Ketchum po raz kolejny udowadnia, że jest pisarzem z ekstraklasy światowej grozy. Ta książka przeraża realizmem i bezkompromisowo przypomina o koszmarach dziejących się tuż obok nas. Nie sposób przejść obok niej obojętnie.
Stefan Darda
autor „Domu na wyrębach” i cyklu „Czarny Wygon” Prosta rodzinna historia. On, ona i dziecko. Tylko że on jest potworem, ona pogubiona, a ono ofiarą. Lubicie horrory o zwykłym życiu? Ten będzie waszym ulubionym. Zwali was na łopatki i nie pozwoli się podnieść. Absolutne mistrzostwo.
Robert Ziębiński Newsweek Polska
www.papierowyksiezyc.pl www.jackketchum.pl
-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Telbit 20ll Tłumaczenie: Bartłomiej Szymkowski Ilość stron: 400
Zoran Drvenkar – zapamiętajcie to nazwisko. Ten urodzony w Chorwacji, a mieszkający w Niemczech autor u nas jest zupełnie nieznany. Ale teraz za sprawą wydawnictwa Telbit mamy okazję poznać jego powieść „Sorry”. A warto. Dawno nie czytałem tak mrocznego, precyzyjnie skonstruowanego thrillera. Powieść zaczyna się brutalnym morderstwem. Mężczyzna przybija do ściany kobietę. Najpierw przykuwa jej dłonie, a potem wbija w jej głowę długi gwóźdź ciesielski. Tyle tytułem wstępu. W dalszej części powieści pojawia się czwórka trzydziestoletnich berlińczyków: Frauke, Tamara, Kris i Wolf. Wszyscy mają za sobą ciężkie przeżycia, ich egzystencja jest szara, nijaka – od imprezy do imprezy, od jednego jointa do drugiego. Smutne to życie, bez jakichkolwiek perspektyw. Pewnego wieczoru wpadają na genialny w swej prostocie pomysł. Zakładają agencję pod nazwą „Sorry”. Przepraszają w imieniu innych ludzi. Pół roku późnej interes się rozkręca tak, że naszych bohaterów stać na luksusowe życie. Aż przychodzi feralne zlecenie. Tajemniczy mężczyzna składa zamówienie na przeprosiny. Kiedy Kris jedzie pod podany adres, znajduje kobietę przybitą do ściany oraz polecenie, by ją przeprosić za to, iż zginęła w tak okropny sposób. Zleceniodawca liczy też na to, że Kris wraz z przyjaciółmi zajmie się zwłokami. Muszę przyznać, że Zoran Drvenkar ma niesamowitą łatwość w konstruowaniu fabuły tak, byśmy do ostatniej strony byli zaskakiwani. Tutaj nie ma rozgraniczenia na dobro i zło. Nie ma prostych odpowiedzi. Misterna gra, w którą zostają wciągnię-
ci bohaterowie, na każdym zostawi piętno. Drvenkar nie raz zaskakuje i zmusza do zastanowienia się nad istotą dobra, zła, przebaczenia i winy. Znakomity jest warsztat pisarza – po raz pierwszy czytałem książkę, w której narracja jest prowadzona z perspektywy osoby zarówno pierwszej, jak i trzeciej, w czasie przeszłym i teraźniejszym. To przeskakiwanie w czasie i między bohaterami, w pewnych fragmentach zwracanie się do czytelnika, jakby to on odgrywał rolę mordercy – to wszystko buduje niesamowity klimat, pełen napięcia i beznadziejności. W pewnej chwili czytelnik czuje się wręcz osaczony, bezradny wobec wydarzeń, współczuje bohaterom, mordercy. Czasem przeklinałem bohaterów, że postępują tak a nie inaczej, ale zastanawiałem się, co ja bym zrobił na ich miejscu. Trzeba mieć naprawdę duży talent, by tak wciągnąć czytającego w mroczny świat swej wyobraźni.
Text: Bogdan Ruszkowski
ZORAN DRVENKAR - Sorry (Sorry)
Należy dodać, że każda z postaci jest doskonale skonstruowana pod względem psychologicznym, wzajemne relacje między bohaterami zagrane są doskonale, współczujemy mordercy, a nie zamordowanym, wszystko jest precyzyjnie ze sobą zgrane, nie ma tu ani jednego fragmentu, który byłby zbędny, a zakończenie zaskakuje – wszystko to składa się na thriller zbliżający się do ideału. Dobrze, że Telbit zdecydował się na wydawanie u nas powieści Zorana Drvenkara. Jeżeli inne powieści są tak dobre, to mamy nowego pretendenta do tronu Króla Thrillera.
37
Ilustracje: Agnieszka Kościsz
Wodnik: „Tuś mi, bratku!” – wybulgotał wodnik, topiąc Zenona. – „Ładnie się tak podszywać?” Zenon spod znaku wodnika nic nie odrzekł. Wytrzeszczył tylko oczy, a z jego ust uleciał bąbelek powietrza. Ostatni...
Wodnik
Ryby
Ryby: „Mamo, jakie piękne rybki!” – krzyknął chłopiec i były to jego ostatnie słowa. Woda wokół niego w mgnieniu oka zrobiła się szkarłatnoczerwona. Piranie miały dziś ostrą imprezę!
Baran: Baran zbaraniał, widząc pijanego Staśka wymiotującego na pastwisku. „A to baran” – pomyślał baran. – „Na moim pastwisku!”
39
Byk: „Byczo!” – ucieszył się byk i rozniósł na rogach byczącego się lenia. „A następnym razem przyprowadzisz mi jakąś ładną krasulkę” – pomyślał ukontentowany rogacz.
Bliźnięta: Józek zawsze miał słabą głowę. Wychylił raptem drugą ćwierć (po trzeciej w oczy zajrzałaby mu śmierć), gdy okazało się, że w knajpie siedzą same bliźniaki...
Baran
Rak
Rak: „Smutny mój znak” – wyszeptał rak, szykując się do kolejnego przerzutu.
Lew: Jola wpadła do lwiej klatki. Choć walczyła dzielnie jak lwica, to... marszcząc gniewnie brew, rozszarpał ją wiecznie głodny lew.
Panna: Krzyś poszedł do doktora usunąć stulejkę. Nie wiedział bidulek, że lekarz lubi sobie popić. Z zabiegu Krzyś wyszedł jako Krzysia.
40
Waga: Nieuważny Jan tak się zwarzył gorzałką, że nie przykładając zbytniej wagi do tego, gdzie idzie, wszedł wprost pod koła pędzącego tira. Przez nieuwagę... Zatem daję wam pod rozwagę taką radę: Przykładajcie do tego, gdzie idziecie, większą wagę!
Skorpion: „A masz! Za to, że nie przestrzegasz praw autorskich!” – Rozeźlił się skorpion i wbił kolec w nogę turysty. Turysta był w koszulce zespołu The Scorpions...
Strzelec: Postrzelony syn, postrzelona żona. Postrzelona córka i jej przerażona przełożona. Znaczy się... była przełożona. Związana bidulka i zakneblowana. A to tylko dlatego, że mobbing uprawiała z rana. „Nam się nie wchodzi w paradę, bo my Strzelec mamy na nazwisko!” – rzekł Stefan, głowa postrzelonej rodziny.
Strzelec Koziorożec: „Toż to koziorożec!” – wysoki sąd musiał orzec, widząc owo dziwowisko niepasujące do naszego świata ponad wszystko.
41
-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Fabryka Sensacji 20ll Tłumaczenie: Jakub Kowalczyk Ilość stron: 387
Jack Higgins uznawany jest za najpoczytniejszego autora ksiażek sensacyjnych w Wielkiej Brytanii. A powieścią „Sprawiedliwy” z całą pewnością umocni swoją pozycję, bowiem książka serwuje nam wszystko to, co u Higginsa najlepsze. Henry Miller przeprowadzając w Kosowie kontrolę dla brytyjskiego premiera spotyka w pobliżu meczetu grupę rosyjskich żołnierzy. Rosjanie mają zamiar ostrzelać ten meczet. W strzelaninie Miller zabija dowódcę rosyjskiego oddziału strzałem w głowę. I tym samym sprowokuje zemstę ze strony bardzo potężnych przeciwników, od Rosji i prezydenta Putina począwszy, po rezydenta Al-Kaidy w Wielkiej Brytani. Czy pomoc współpracowników i przyjaciół, w tym Seana Dillona, będzie wystarczająca? Najbardziej cenię Higginsa za świetne historie z okresu II wojny światowej, jak np. „Orzeł wylądował”. Jednak obecnie autor skupia się głównie na współczesnych konfliktach wojennych w Europie – od niestabilnej sytuacji w Irlandii Północnej po ogarniane coraz to nowym konfliktem Bałkany i oczywiście kolebkę terroryzmu, czyli Bliski Wschód - a najczęściej pojawiającym się w jego powieściach bohaterem jest Sean Dillon – były spec od mokrej roboty w IRA, szantażerm zwerbowany do brytyjskich służb specjalnych. Postać o tyle ciekawa, co kontrowersyjna i w pewien sposób komiksowa – co jest zresztą
dość charakterystyczne dla prozy Higginsa i innych jego postaci. Jego bohaterowie dzielą się na dobrych lub złych, brak tu dwuznaczności czy dylematów moralnych, a świat jest jasno podzielony wedle założeń z czasów Zimnej Wojny, która w świecie z książek Higginsa wcale się nie skończyła, a jedynie zmieniła swój charakter z otwartej wrogości w podjazdowe potyczki wywiadów. Rosja jest tu z pewnością głównym „czarnym charakterem”; autor bezpośrednio wskazuje ją jako kraj wspierający terroryzm i współpracujący z Al-Kaidą oraz jako kraj, którego władze bezlitośnie eliminują tych, którzy otwarcie sprzeciwiają się „słusznej linii” prowadzonej polityki lub stają sie po prostu zbędni. Tylko dzielni brytyjscy agenci stoją na straży porządku, wspierani okazyjnie przez USA i Izrael.
Text: Mariusz „Orzeł” Wojteczek
JACK HIGGINS - Sprawiedliwy (Rough Justice)
Sztampowe? Może na pierwszy rzut oka, jednak styl pisarstwa Higginsa wpisuje się doskonale w trendy literatury sensacyjnej lat 70. czy 80. (kto pamięta książki Forbesa?) i tylko konflikty oraz główny teatr działań nieznacznie ulegają zmianie. Główny bohater powieści, Henry Miller przypomina Jamesa Bonda – może oprócz sfery osobistej, bo nie romansuje tak, jak Bond. Ale w pozostałych kwestiach jest do niego bardzo podobny, dzieląc czas na brutalną walkę dla ratowania świata przed złem i wystawne kolacje i rauty w ekskluzywnych lokalach.
43
AMER AMER Francja, Belgia 2009 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Hélène Cattet Bruno Forzani Obsada: Marie Bos Jean-Michel Vovk Delphine Brual Charlotte Guibeaud
X X X X
Text: Grzegorz Fortuna Jr
X
W XXI wieku nie powstała już żadna dobra produkcja z czarnymi rękawiczkami w roli głównej, a ostatnie podrygi mistrza Argento w postaci „Matki łez” i „Giallo” utwierdziły fanów w przekonaniu, że na odrodzenie gatunku nie ma co liczyć. Aż tu nagle, kompletnie znikąd, pojawia się „Amer” i wywraca świat „żółtych” horrorów do góry nogami. Pod pewnym względem film Helene Cattet i Bruno Forzaniego jest podobny do
„Krzyku” – tak jak kultowy straszak Wesa Cravena reanimował mocno podupadły gatunek, jakim w połowie lat 90. XX wieku był slasher, tak „Amer” reanimuje giallo. „Krzyk” szedł jednak w stronę pastiszu, słusznie wyśmiewając slasherowe schematy, natomiast „Amer” jest projektem pod wieloma względami bardziej ambitnym. Owszem, to też zabawa z widzem, wymagająca od odbiorcy sporej wiedzy, bo Cattet i Forzani obficie cytują klasykę gatunku, ale nie poprzestają na samej intertekstualnej grze. Siła „Amer” polega przede wszystkim na inteligentnym, ciekawym i zaskakująco spójnym połączeniu stylistyki giallo z tematyką, za którą twórcy włoskich filmów grozy raczej się nie zabierali – rozliczenia z własnym dzieciństwem. „Amer” podzielony jest na trzy rozdziały, a każdy z nich przestawia jeden dzień z życia Any. W pierwszym z nich jako kilkuletnia dziewczynka bohaterka w ciągu paru godzin poznaje jednocześnie śmierć i fizyczną miłość. W drugim – jako nastolatka pierwszy raz ma okazję poczuć potęgę własnego ciała. W trzecim natomiast, będąc już dorosłą kobietą, wraca w ro-
Jeśli prześledzimy historię giallo, dojdziemy do smutnego wniosku, że ten zacny nurt umarł śmiercią naturalną pod koniec lat 80. XX wieku. Dario Argento się wypalił, Mario Bava odszedł z tego świata, jego syn Lamberto zaczął kręcić filmy fantasy, a nie znalazł się nikt, kto byłby w stanie przejąć po nich schedę.
44
dzinne strony, by stawić czoła demonom intensywny, stanowi psychologiczną grę, dorastania. wykorzystującą najbardziej charakterystyczne dla giallo motywy. Pełno tu tropów do psychoanalizy, pełno fetyszystycznych ujęć i powracają- A wszystko to opowiedziane za pomocą cych obsesji. Pod względem psychodelii detalu (kamera prawie nigdy nie oddala „Amer” wspina się na wyżyny. Żaden się od bohaterów i przedmiotów), w intenz rozdziałów tak naprawdę nie wychodzi sywnych kolorach, niemal bez dialogów, poza stylistyczne ramy gatunku, ale każ- z fantastycznymi ujęciami i świetną mudy różni się nieco od innych. Pierwszy to zyką, zaczerpniętą ze starych włoskich filfantasmagoryczna baśń, rzeczywistość mów. Od razu jednak uprzedzam – nie ma przemaglowana przez dziecięcą wy- sensu podchodzić do „Amer” bez znajoobraźnię, pełna kolorowych świateł i od- mości gatunku. To film, który wymaga nie niesień do „Suspirii”, drugi jest słoneczny tylko wiedzy na temat giallo, ale przede i nieprzyzwoicie lepki, a trzeci, najbardziej wszystkim zrozumienia tej stylistyki. Dla postronnego widza obraz Cattet i Forzaniego może okazać się nadętą, pretensjonalną bufonadą. Dla fanów czarnych rękawiczek będzie natomiast ucztą. Bardzo cieszy mnie, niereformowalnego miłośnika giallo, fakt, że po latach posuchy powstało wreszcie dzieło, które nie tylko ożywia ten wspaniały gatunek, ale też nadaje mu nowy sens.
45
God)
-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Albatros 20ll Tłumaczenie: Izabela Matuszewska Ilość stron: 488
Kiedyś czytałem dużo fantaAkcja powieści zaczyna się sy. Wielkie powieściowe cykle w momencie kiedy Cale wraz Eddingsa, Sapkowskiego, Lez przyjaciółmi - Mętnym HarGuin... pochłaniałem taką literarym i Kleistem przypadkiem turę. Potem przyszedł przesyt odkrywa tajemnicę jednego i stwierdziłem, że ile można z Odkupicieli. W ukrytym czytać książek gdzie fabuła jest pomieszczeniu torturuje on przewidywalna aż do bólu… Bo młode dziewczęta. Cale zabinie oszukujmy się – fantasy ja Odkupiciela ratując jedną bazuje na jednym schemacie z dziewczyn i, chcąc nie chcąc, który wymyślił kiedyś Tolkien. musi uciekać z Sanktuarium. Oczywiście zdarzają się perełki w tym za- Tym samym zapoczątkuje ciąg zdarzeń lewie powieści o smokach, elfach i krasno- którego finału nie może przewidzieć... ludkach. Ale to rzadkość. Nie zdradzę więcej z akcji powieści – jedTym bardziej cieszy, że wydawnictwo nak zaręczam, że niejeden raz będziecie Albatros zdecydowało się wydać „Lewą zaskoczeni wydarzeniami, jakie staną Rękę Boga”. Bowiem jest to fantasy nie- się udziałem Thomasa Cale’a. Duża tutaj szablonowe. Mroczne, na granicy horroru, zasługa autora powieści, który wykreował dziejące się w świecie alternatywnym do posępną, pesymistyczną wizję świata, naszego (tło powieści przypomina mi „In- w którym nic nie jest czarne czy białe. Tukwizytora” Jacka Piekary). taj zdrada miesza się z namiętnością, miłość z nienawiścią, dobre uczynki powoduGłównym bohaterem jest Thomas Cale ją jeszcze większy chaos. Napisałem, że – młody chłopak który od dziecka prze- to świat podobny do tego który wykreował bywa w Sanktuarium Odkupicieli. Ci bez- Jacek Piekara i tak rzeczywiście jest. Też względni i okrutni mnisi-wojownicy krze- mamy inną wersję wydarzeń z Nowego Tewią wiarę w Odkupiciela Powieszonego. stamentu – ba! Nawet Odkupiciel PowieW jego imię prowadzą od dwustu lat wojnę szony to nie Jezus (wspomniany zresztą z Antagonistami. W swych sanktuariach w powieści). Jako, że to pierwszy tom poszkolą do walki chłopców, zamieniając ich wieści to świat jest zaledwie zarysowany w bezwzględne maszyny do zabijania. – wzbudza ciekawość, o co tak naprawdę Nie ma w Sanktuarium miejsca na przy- chodzi. Kolejne karty są odkrywane pojaźń, współczucie, miłość. Ci którzy się woli – nie dowiadujemy się wszystkiego sprzeciwiają zostają okrutnie zamordowani od razu. I szczerze powiem, że z niecierw rytuale nazywanym Aktem Wiary. Nasz pliwością czekam na kolejne tomy cyklu bohater to jeden z najlepszych akolitów bo chciałbym wiedzieć, czego szukał we Sanktuarium – jego zdolności w walce wnętrznościach kobiet Odkupiciel który je wręcz czy białą bronią wiele razy ocalą mu bestialsko mordował, czemu trwa wojna życie. Jednocześnie Cale to niepokorny z Antagonistami, jakie plany mają Odkuduch, który często naraża się Odkupicielom. piciele wobec Thomasa... Warto zanurzyć Z jakiegoś powodu ten chłopak jest jednak się w świat powieści Paula Hoffmana. zbyt ważny by Odkupiciele się go pozbyli. To kawałek porządnej literatury fantasy.
Text: Bogdan Ruszkowski
PAUL HOFFMAN - Lewa Ręka Boga (The Left Hand of
47
CENTURION CENTURION Wielka Brytania 2010 Dystrybucja: Monolith Reżyseria: Neil Marshall Obsada: Michael Fassbender Dominic West Olga Kurylenko Imogen Poots
X X X
Text: Bogdan Ruszkowski
X X
Cesarz Hadrian nakazuje IX Legionowi rozbić siły Piktów. Rzymianie, prowadzeni przez nieustraszonego generała Virilusa, ruszają w dzikie ostępy Brytanii, a po drodze ratują Quintusa, który przyłącza się do wyprawy. Wkrótce jednak IX Legion Jednak zamiast porządnego filmu histo- wpada w zasadzkę... rycznego powstał krwawy, nie trzymający się faktów film przygodowy. Nie jest to Dalej fabuły nie będę streszczał. Nie bynajmniej zarzut – jeśli jednak ktoś oglą- ma w niej co prawda jakichś większych da „Centuriona” dla historii, srodze się niespodzianek, ale warto film obejrzeć zawiedzie. Również logika scenariusza samemu. Muszę jednak dodać, że ogląw kilku miejscach po prostu szwankuje. dając „Centuriona”, miałem wrażenie, Psychologia bohaterów jest tu zbyt słabo jakbym patrzył na mieszankę „Gladiatora” zarysowana, by można było się z nimi i „300”. A wszystko przez sposób montautożsamiać czy zrozumieć ich decyzje. żu – długie ujęcia z perspektywy lotu I tyle narzekania. Bowiem jeśli przymknąć oko na rzeczy które opisałem powyżej, dostajemy kawałek porządnie zrobionego kina. Cała rzecz zaczyna się, gdy główny bohater Quintus Dias dostaje się do niewoli Piktów. To dzikie plemię pod wodzą nowego króla stawia opór rzymskim najeźdźcom, rozpoczynając wojnę podjazdową.
Neil Marshall – twórca całkiem udanego „Zejścia” i „Dog Soldiers” – wziął tym razem na warsztat legendę o IX Legionie. Ów rzymski legion miał zaginąć bez śladu w Brytanii. Trzy tysiące legionistów jakby rozpłynęło się w powietrzu. Film Neila Marshalla jest próbą odpowiedzi, co mogło się stać z żołnierzami.
48
ptaka, odpowiednio patetyczna muzyka i mnóstwo krwi chlapiącej w kamerę... No właśnie – „Centurion” to film bardzo krwawy. Podrzynanie gardeł, odcinanie głów – wszystko pokazane z wręcz sadystyczną szczegółowością. W tej krwawej jatce warto jednak zwrócić uwagę na zdjęcia ukazujące dzikość i surowość Brytanii (dzięki „zaniebieszczeniu” kadrów ta surowość jest jeszcze bardziej podkreślona). Do tego dochodzi bardzo dobra muzyka – momentami drapieżna, niepokojąca, momentami znowu spokojna,
nastrojowa. Dobrze zrealizowany podkład dźwiękowy podnosi zdecydowanie wartość tego filmu. Wspomnieć wypada również o aktorach, którzy tutaj grają na pewno sporo powyżej przeciętnej. Udana jest zwłaszcza rola Olgi Kurylenko – bezlitosnej piktyjskiej tropicielki. Podsumowując – „Centurion” nie jest filmem z najwyższej półki, to po prostu dobrze zrealizowany przeciętniak. Można spokojnie obejrzeć, ale bez nastawiania się na jakieś przejmujące doznania. Jeśli ktoś lubi „Gladiatora”, „Spartakusa” czy „Rzym”, na pewno się nie zawiedzie. Jeśli ktoś lubi przygodowe filmy, gdzie szczęk broni nie cichnie, również będzie usatysfakcjonowany. Ja sam widziałem na pewno o wiele lepsze filmy. Ale również i o wiele gorsze. A rozwiązanie zagadki zaginięcia legionu? No cóż – Marshall przedstawił tylko jedną z hipotez. Na ile jest prawdopodobna? To już musicie ocenić sami.
ABY KUPIĆ RECENZOWANY FILM, KLIKNIJ NA LOGO (opcja aktywna tylko w Grabarzu Polskim w formacie pdf)
49
WYÄžÄ CZNY DYSTRYBUTOR Firma KsiÄŽgarska Olesiejuk spĂłÄ&#x;ka z ograniczonÄ‚ odpowiedzialnoÄąciÄ‚ S.K.A.
0DJD]\Q FHQWUDOQ\ 2ĹƒDUyZ 0D]RZLHFNL XO 3R]QDÄĄVND WHO ZZZ ROHVLHMXN SO
ZZZ DPD]RQND SO
-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Atropos 2008 Ilość stron: l63
Czy horror się starzeje? Cóż, zależy jaki. Bywa, że wyciągnięta z piwnicy staroć potrafi zjeżyć włos na głowie bardziej niż nowość z empikowych półek. No, ale nie przesadzajmy z tym upływem czasu. Zbiór opowiadań „Kronika koszmarów” Michała Gacka ujrzał światło dzienne stosunkowo niedawno, ale horror w Polsce zdążył już zmienić się nie do poznania. Czy debiut Gacka broni się na tle tego, co oferuje rynek grozy? Tak, i to nieźle. Tylko, że trzeba się namęczyć by tę książkę zdobyć – pozostają sklepy internetowe i aukcje. A szkoda.
to pierwszy stopień do piekła. Gackowi udaje się zasiać ziarno niepokoju w czytelniczym sercu: przecież zło może czaić się tak blisko, że nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Text: Aleksandra Zielińska
MICHAŁ GACEK - Kronika koszmarów
Warto również wspomnieć o opowiadaniu „Nieproszone”, gdzie mamy do czynienia z czymś, co można uznać za wariację na temat „Dziecka Rosemary”. Plus za udaną próbę oddania obsesji kobiety ciężarnej. „Kronikę koszmarów” zamyka „Młodsza siostra” – również jeden z lepszych tekstów, który spina zbiór klamrą razem z „Porą karmienia”. Gdzie jest granica w relacjach między bratem a siostrą? Czy kobieta jest w stanie pokochać lokalnego przygłupa o koźlej twarzy? A co jeśli w bloku obok prężnie rozwija się sekta czcicieli Szatana? Dobrze zbudowany klimat przy użyciu prostych środków.
Zbiór zawiera dziewięć tekstów, na pierwszy rzut oka – całkowicie różnych. W trakcie wnikliwej lektury wyłoni się nam wspólny obraz łączący wszystkie opowiadania. Mianowicie: rzeczywistość, z którą od początku jest już coś nie tak – czy to wina samego świata przedstawionego czy bohaterów? Odpowiedzi autor nie podaje na tacy. I dobrze, czytelnik dzięki temu może Drugim plusem jest osadzenie horroru obcować ze świetnie rozpisaną psychiką w polskich realiach, na szczęście autorzy postaci i wyciągnąć własne wnioski. coraz częściej zaczynają odchodzić od zachodniej scenerii. Ciekawym zabiegiem Zbiór otwiera opowiadanie „Pora karmie- jest sama konstrukcja opowiadań – praknia” – najmocniejsza pozycja w całej książ- tycznie nie ma tu dialogów. Ale taki minice. Najpierw trzęsienie ziemi, a potem tylko malizm wychodzi Gackowi na dobre. Ostalepiej? Otóż nie, wszystkie teksty trzymają tecznie „Kronika…” może się skojarzyć w miarę równy poziom, więc napięcie nie z drugim zbiorem Łukasza Orbitowskiego spada ani na moment. „Szeroki, głęboki, wymalować wszystko”. Od razu Gacek wprowadza czytelnika do swojego świata: a znaleźć tu można wszystko: od grozy, przez zwykłą literaturę obyczajową, po groteskę. Adam, główny bohater „Pory…”, to właściciel antykwariatu, który zaczyna interesować się jednym z klientów – jak łatwo zgadnąć, ciekawość
„Kronikę koszmarów” można polecić fanom horroru i reszcie świata. Książka pozostawia jednak niedosyt – na szczęście autor pracuje nad powieścią, którą – miejmy nadzieję – polska scena grozy ujrzy już niedługo.
51
LET ME IN POZWÓL MI WEJŚĆ USA 2010 Dystrybucja: Monolith Reżyseria: Matt Reeves Obsada: Chloe Moretz Kodi Smith-McPhee Richard Jenkins Elias Koteas
X X
Text: Grzegorz Fortuna Jr
X X X
Ducha powieści znakomicie przeniósł później na ekran Tomas Alfredson w „Pozwól mi wejść” - jednym z najlepszych i najciekawszych horrorów minionej dekady. Film odbił się szerokim echem i zdobył wiele pozytywnych opinii, co skłoniło amerykańskich producentów do wyłożenia kasy na remake. Anglojęzyczna wersja „Pozwól mi wejść” opowiada dokładnie tę samą historię, co jej skandynawski poprzednik. Fabułę przeniesiono oczywiście do USA, zamiast mroźnej Szwecji oglądamy więc równie mroźne Alamo w Nowym Meksyku. Samotny, gnębiony chłopiec to już nie Oscar, a Owen, a mała wampirzyca, nosząca w oryginale imię Eli, teraz nazywa się Abby. Poza tym, większość wątków i postaci żywcem przeniesiono
z oryginału, dodano jedynie postać policjanta o twarzy Eliasa Koteasa, nie ma więc sensu rozpisywać się szczególnie na temat fabuły. Szczerze mówiąc nie byłem zbyt przychylnie nastawiony do remake’u, bo nie lubię filmowego przetwórstwa, stosowanego przez Hollywood. Ostatecznie jednak mam wobec amerykańskiego „Pozwól mi wejść” tylko dwa poważne zarzuty. Pierwszym jest spłycenie historii, wspaniale opowiedzianej przez Alfredsona dwa lata wcześniej. Podczas gdy szwedzki reżyser snuł przypusz-
W książce Johna Ajvide Lindqvista, wydanej u nas pod tytułem „Wpuść mnie”, wampiryzm jest wirusem opanowującym ciało świadomej swej choroby, ale jednocześnie niedojrzałej psychicznie dwunastolatki. Szwedzki pisarz nie tylko rozprawił się w ten sposób z kanonicznym przedstawieniem wampira jako szarmanckiego, pociągającego arystokraty, ale też twórczo wykorzystał istniejący w kulturze od lat mit, tworząc historię przerażającą i niebanalną.
52
a które nie zostały wcześniej wykorzystane przez Alfredsona. I choć, ku własnemu zdziwieniu, muszę przyznać, że amerykańska wersja „Pozwól mi wejść” nie jest profanacją, ma kilka znakomitych momentów, a Reevesowi udało się uchwycić zimny, mroczny klimat oryginału, to właśnie wspomniana odtwórczość jest gwoździem do trumny remake’u. Widzowie, którzy widzieli „Lat czenia, pozostawiając jedynie tropy pro- den ratte komma in” nie mają po prostu wadzące do poszczególnych rozwiązań, czego szukać w „Let Me In”, bo reżyser Matt Reeves tłumaczy widzowi zawiłości im niczego nowego nie zaoferuje. oryginalnej fabuły w sposób przesadnie dosłowny. W „Let Me In” nie ma miejsca na żadne niedopowiedzenia, przez co film nie zmusza do myślenia i nie zostaje w głowie na długo, w przeciwieństwie do wieloznacznego, pozwalającego na wielorakie interpretacje oryginału. Dość wspomnieć, że kwestia prawdziwej płci głównej bohaterki, bardzo ważna dla historii, zostaje tu całkowicie pominięta. Kolejnym problemem remake’u jest mechaniczna odtwórczość motywów, a nawet scen znanych ze szwedzkiej wersji. Reeves (który odpowiada również za scenariusz) dokonał jedynie kosmetycznych zmian fabularnych, a sporą część scen po prostu skopiował, nie dodając przy tym absolutnie niczego od siebie. To raczej niezbyt trafne posunięcie, biorąc pod uwagę fakt, że w powieści Lindqvista zostało jeszcze wiele wątków i motywów, które aż proszą się o włączenie do filmu, ABY KUPIĆ RECENZOWANY FILM, KLIKNIJ NA LOGO (opcja aktywna tylko w Grabarzu Polskim w formacie pdf)
53
-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Muza S.A. 20ll Tłumaczenie: Dominika Górecka Ilość stron: 342
„Zła krew” to dobra powieść. Jest to druga część przygód specjalnej grupy policyjnej zwanej „Drużyną A”, która zajmuje się przestępczością międzynarodową na terenie Szwecji. Od wielkiego sukcesu w walce z Łowcą Rekinów (którą to historię mogliśmy poznać w pierwszej powieści z tej serii) minął rok. Drużyna A już niemal nie istnieje. Jej członkowie zostają delegowani do innych zadań, nikt już nie pamięta sukcesów. Sami bohaterowie także się zmienili, zmieniło się ich życie osobiste, gloria sławy już zgasła i trudno im się odnaleźć w codziennej rutynie. Takie jest tło powieści. Na samym wstępie zaś mamy brutalne morderstwo, poprzedzone naprawdę wyrafinowanymi torturami. Na nowojorskim lotnisku ktoś morduje znanego szwedzkiego krytyka literackiego, która właśnie wracał do Szwecji. Jednak jego rezerwacja na samolot zostaje anulowana... a kilka minut później jego miejsce rezerwuje ktoś inny. Służby amerykańskie są pewne – oto do Szwecji leci jeden z najgroźniejszych seryjnych morderców: Kentucky Man. Drużyna A zostaje ponownie zebrana. Akcja na lotnisku kończy się całkowitym fiaskiem. Morderca bez problemu znalazł się w Szwecji. A może nie? Tak naprawdę członkowie Drużyny A mają dylemat – bo może cała sprawa z rezerwacją to czysty przypadek. Zresztą złapanie mordercy, którego FBI bezskutecznie szukało przez dwadzieścia lat, zdaje się być niemożliwością. Przynajmniej dopóki ten nie po-
pełni jakiegoś morderstwa. Tymczasem śledztwo ujawnia wiele niezwykłych szczegółów z życia zamordowanego na lotnisku krytyka...
Text: Bogdan Ruszkowski
ARNE DAHL - Zła krew (Ont blod)
To tak naprawdę sam początek książki, która bardzo mocno wciąga. Podoba mi się sposób pisania Arnego Dahla – to, jak przedstawia bohaterów. Nie ma tutaj jakichś superbohaterskich gliniarzy jak w wielu tego typu powieściach amerykańskich – tutaj mamy galerię prawdziwych ludzi, ciekawie opisanych, znakomicie zbudowanych psychologicznie. Są to ludzie, z którymi można się utożsamiać. Dużym plusem jest także spora dawka czarnego humoru – podanego z klasą, ironicznego. Również fabuła książki zaciekawia. Jest pełna zwrotów akcji i nawet kiedy już myślimy, że wiemy kto i dlaczego, okazuje się, że jednak nie. Sam też w pewnym momencie książki byłem pewny, kto był mordercą. Ale nie – kilka stron dalej moja pewność została zachwiana, a później okazało się, że zupełnie się myliłem. Wszystko jest napisane logicznie, bez zbędnego nadęcia i fajerwerków. Sądziłem, że niewiele mnie już zaskoczy, a tu, proszę – naprawdę można napisać dobrą, oryginalną powieść na temat, który zdaje się wyświechtany do granic możliwości. Polecam „Złą krew” wszystkim miłośnikom seryjnych morderców w książkach. No i tak, nie mogę nie wspomnieć: ta okładka... zabójcza. Sama powieść jest równie pełna napięcia i okrutna.
55
Wywiad z zespołem BatstaB
Rozmawiała: Joanna Konik
Wszystkie dusze smakuja dobrze
56
BatstaB jest świeżym polskim zespołem muzycznie oscylującym pomiędzy gotyckim rockiem, punkiem i muzyką industrialną. Grupa na każdym koncercie serwuje widzom niesamowite show, które łączy w sobie nieziemską energię jej muzyków z przerażającymi kostiumami i niesamowitą scenografią. Ze względu na tak wielkie odniesienie do horroru postanowiłam zadać kilka pytań członkom zespołu. Skąd wzięła się tajemnicza nazwa ze- Odkąd zacząłem zajmować się czarną społu? magią, szukałem sposobu na zgromadzenie jak największej ilości ludzkiej energii, Baron Kruger: To gra słowna, połącze- by napoić nią nienasyconą Otchłań, która nie wyrazu backstab, oznaczającego cios daje mi moc. To dzięki muzyce tak chętw plecy znienacka, oraz naszych ulubio- nie ludzie oddają nam swoje dusze. Ale nych nietoperzy – czyli niespodziewany musiałem spróbować wcześniej kilku zastrzyk grozy. innych metod, zanim odkryłem, jakie to proste i przyjemne. Czy jest to Wasz pierwszy zespół, czy swoją karierę zaczynaliście już wcze- Luna Braga: Śpiewałam w wielu miejśniej w innych formacjach? scach, na wielu scenach, w wielu światach... To po prostu kolejny etap, kolejny Baron Kruger: To mój pierwszy projekt. przystanek. Kolejne wcielenie. Na począt-
ku zawsze trudno jest nauczyć nowe ciało śpiewać tak, jakbym chciała, wymaga to sporo pracy. Ale ostatecznie udaje się wydobyć z tego instrumentu zamierzone dźwięki.
Macie jakieś ukochane horrory? Może ulubionych autorów gatunku?
Luna Braga: Uwielbiamy właściwie wszystkie stare horrory z wytwórni Universal Studio i Hammer oraz bardziej współWasze pseudonimy przywodzą na czesne dzieła, takie jak seria „Obcy” czy myśl wiele skojarzeń, głównie filmo- film „The Thing”. Książki to zdecydowawych. Jaka jest geneza Waszych na- nie opowiadania Stefana Grabińskiego, zwisk artystycznych? Antoniego Lange i opowieści grozy Guya de Maupassant. Luna Braga: Przyjęłam taki pseudonim w kolejnym wcieleniu, ponieważ uwiel- Baron Kruger: Cóż, zdecydowanie lubię biam wampirzycę Lunę z filmu „The Mark obserwować swoich kolegów po fachu of the Vampire” i bohaterkę opowiadania przy pracy, dlatego często zaglądam na Stefana Grabińskiego „W domu Sary”, półkę z horrorami – zarówno tymi na cektóra jest wyciagającą siły witalne z ciał luloidzie, nośnikach cyfrowych czy wreszmłodych mężczyzn wampirzycą Sarą cie na papierze. Trudno wybrać coś uluBragą. bionego, gdy gustuje się w przekroju od „Nosferatu – Symfonia grozy” Murnau’a, Baron Kruger: Ależ moje nazwisko jest przez „Martwicę mózgu” Jacksona, po jak najbardziej autentyczne! Kruger to całą sagę „Piła”. Mijają lata, pojawiają się dziedzictwo rodziny szlachciców-magów, doskonałe straszydła: z zachodu (wspood pokoleń paramy się zgłębianiem tajni- mniana „Piła”, podobno ma niedługo wróków niepoznanego. Cóż, mam też dość cić „Hellraiser”), ze wschodu (doskonałe znanego kuzyna w Stanach Zjednoczo- „Shutter”, cały cykl „Ring” czy „Ju-On”) nych – Freda Krugera, który wystąpił i innych regionów... Jak z tego wybrać? w kilku znanych filmach. Niestety z po- O książkach jeszcze trudniej mówić, ale wodu napiętego harmonogramu zbie- chętnie sięgam po wielu pisarzy: od ojrania dusz podczas koncertów rzadko ców założycieli, czyli Lovecrafta i Poe’a, mamy okazję porozmawiać. Z tego co przez Kinga i Mastertona, po dzisiejszych wiem, niedawno znów wrócił do swojego autorów. ulubionego hobby, jakim było dręczenie nastolatków w snach... Mr Remains to Gracie „Coffin Rock” – co jest wypo prostu Pan Zwłoki, stworzyłem go znacznikiem tego nurtu w muzyce? z tego, co pozostało po tragicznie zmarłym Dr Marvelous Dead, który był na- Baron Kruger: Tworząc muzykę szym pierwszym bębniarzem, dopóki nie w cmentarnych kryptach przy dźwiękach pożarł go Gigan. A właśnie – Gigan, nasz martwego perkusisty, trudno grać coorganista, bestia wcielona w wątłe ciało kolwiek innego niż trumiennego rocka! dawno zmarłego muzyka... Trudno cokol- Nasza muzyka to fuzja wielu wpływów, wiek o nim powiedzieć poza tym, że ma każdy słuchacz (mam nadzieję) wyłapukuzyna o podobnym imieniu, który z tego je w niej elementy i nawiązania – to coś co pamiętam, święcił sukcesy w Japonii, niczym monstrum doktora Frankensteina zmagając się z jakąś dużą jaszczurką... - zlepiamy ze sobą elementy, rytmy, sty-
57
le i melodie, by wreszcie powstał efekt. zawartość głowy odbiorców i odmóżdża Może najważniejszym wyznacznikiem tej ich lepiej niż zagłodzone zombie? Jestem muzyki jest właśnie ten misz-masz? często pełen podziwu – my się z niczym nie kryjemy i widać od razu, kim jesteW Waszej muzyce słychać zaintereso- śmy: zabieramy twoją duszę, ty się przy wanie wieloma prądami muzycznymi, tym dobrze bawisz – i wszystko jest cacy. istnieje zatem jakiś ulubiony zespół, Co innego w mediach – ukrywające się wykonawca? Macie jakieś ideały mu- za różowym kamuflażem stwory czają zyczne, do których chcielibyście dą- się, by porwać twoją psychikę, gust i zażyć? brać je do krainy zapomnienia, skąd rzadko wracają... Wielu nie wróciło. Jak tu nie Baron Kruger: Każde z nas słucha cze- podziwiać? Sieją większą destrukcję niż goś innego (z wyjątkiem perkusisty – on my!!!! No ale cóż, w taką stronę na pewno słucha tylko mnie!). Czerpiemy od mi- nigdy nie pójdziemy! strzów takich jak Rob Zombie, Alice Cooper, Sisters of Mercy czy The Misfits, ale Co sądzicie o polskich festiwalach? nie da się tutaj ominąć mających na nas Czy Castle Party jest dla Was jakimś ogromny wpływ XIII Stoleti – nasi wampi- szczególnym wydarzeniem? rzy bracia z południa zawsze pozostawali dla mnie ogromną inspiracją. Na koniec Baron Kruger: Bardzo chcielibyśmy tam dopiszę jeszcze Type O Negative, któ- wystąpić – tyle dusz gotowych do pobrarych brzmienie gitary basowej złożyło się nia, tyle ciekawych osób, które można na moje, oraz Lordi – chyba już wiecie przeciągnąć na naszą stronę. Mam nadlaczego! dzieję, że w kolejnych edycjach organizatorzy nie zapomną zapukać do naszej Interesujecie się tym, co nowego dzie- krypty! je się na scenie muzycznej? Badacie nowe zjawiska? Jak słucha się muzyki, będąc artystą? Luna Braga: Tak, oczywiście, pilnie śledzimy najnowsze trendy. Ostatnio szczególnie przypadł nam do gustu nurt psychobilly ze względu na mroczną otoczkę i ciekawe horrorowe teksty. Zastanawiamy się, czy sami nie napiszemy kilku piosenek w tym klimacie. Baron Kruger: To prawda, z jednej strony inspiruje nas scena psychobilly i rockabilly, ale z drugiej oczywiście bacznie śledzę najnowsze trendy w muzyce popularnej – no bo jak tu nie podziwiać tego, w jaki sposób nowoczesna muzyka rozrywkowa puszczana w radiu czy królująca w telewizji w genialny sposób kasuje
58
Baron Kruger: Bardzo przyjemnie. Luna Braga: Czasem, jak słucham jakiegoś utworu, to zastanawiam się, jak ja bym go zaśpiewała, co mogłabym zmienić, przearanżować. Jak wspominacie Abracadabra Gothic Tour? Z pewnością występy z Anją Orthodox były niezwykle ciekawe? Baron Kruger: Bardzo miłe i ważne doświadczenie. Na samym początku, gdy otrzymaliśmy nietoperza pocztowego z wiadomością o zaproszeniu, trudno było nam uwierzyć, że mamy okazję zagrać ze
Luna Braga: W każdym mieście wita nas inna publiczność, ich reakcje są jednak zazwyczaj pozytywne. Najwieksze wrażenie robi nasza cmentarna scenografia, dlatego wolimy grać w miejscach, w których możemy ją pokazać, gdzie jest odpowiednio duża scena, by ją postawić. Jeden z najciekawszych koncertów zagraliśmy w zeszłym roku w halloween. To był występ w małym klubie na wydzielonym kawałku podłogi, ale atmosfera była Kiedy i gdzie można Was posłuchać świetna – i to się liczy. na żywo? Baron Kruger: Dla młodych muzyków? Luna Braga: Najbliższy koncert zagra- Nie wiem, czy można nazwać nas jeszmy 21.05.2011 w opuszczonym miejscu cze młodymi. Ja mam około 256 lat, Luna pod Warszawą – szczegóły znajdzie- jest już w kolejnym wcieleniu (nie pytaj cie na stronie organizatorów, serwisu którym, bo nawet gdy jest duchem, pytać Forgotten.pl. ją o wiek to nietakt), a Gigan jest wieczny. Właściwie to tylko Mr Remains ma Wasze DVD jest zapisem pięciu utwo- konkretny wiek, około dwóch lat, liczymy rów z koncertu zagranego przed wy- go od momentu, gdy poskładałem go ze stępem Closterkeller. Dlaczego wła- zwłok naszego poprzedniego perkusisty. śnie ten koncert i te utwory stały się A co do koncertów – wszystkie dusze Waszą muzyczną wizytówką? smakują dobrze, czy z małych sennych miasteczek, czy wielkich głośnych miast. Baron Kruger: Nasz materiał DVD po- Chcemy ich wszystkich, dojedziemy wstał przy heroicznej postawie Miśka wszędzie, zdobędziemy każdą scenę. Ślusarskiego – to on nie tylko zgodził Wasz opór jest bezcelowy! się filmować nasze potworne show, ale także zmontował je i przygotował do wy- Skąd pomysł na tak niezwykłą scenodania. My dopełniliśmy dzieła okładką. grafię i nieziemskie kostiumy? Wybraliśmy ten koncert ze względu na dobrą charakterystykę klubu, jego moż- Baron Kruger: Scenografia... No cóż, liwości akustyczne i sceniczne. Oprócz każdy artysta na scenie chce czuć się jak tego był to kulminacyjny moment naszej u siebie w domu, więc bierzemy stamtąd podróży z Closterkeller i chcieliśmy go troszkę mebli i gotowe. A kostiumy? Jakie uwiecznić. kostiumy? Przecież ja się za nikogo nie przebieram! Jak koncertuje się w Polsce? Jest jakaś szczególna różnica pomiędzy kon- W Waszym wyglądzie można dopacertami w różnych miastach? A może trzeć się odniesień do horrorowych to występy na świecie są szczególnie bohaterów. Czy czerpiecie z konkretinteresujące dla młodych muzyków? nych postaci? Czy jest to tylko moje wrażenie? Złą Królową polskiej sceny. To spory zaszczyt. Z tym większą radością spakowaliśmy nagrobki do karawanu i ruszyliśmy w drogę. Same koncerty przebiegły bardzo miło, mieliśmy także okazję poznać skład Deathcamp Project – wspaniały, a wciąż niedoceniony na rodzimej scenie zespół. W mroku siła, mamy nadzieję, że w przyszłym roku znów będziemy mogli grać w orszaku Closterkeller.
59
Baron Kruger: Ja staram się być zawsze sobą. Oczywiście to niełatwe, szczególnie przy takiej cerze. No ale cóż – nie każdy z nas ma twarz Johnny’ego Deppa, prawda? Choć za jakiś czas z pewnością będzie bardziej do mnie podobny...
Baron Kruger: Z pewnością! Oprócz tego coveru na scenie zawsze prezentujemy kilka dodatkowych. Zapraszamy – sprawdźcie sami!
Baron Kruger: Na każdym koncercie ktoś krzyczy: „Zagrajcie coś, co wszyscy znają!”, no to ja mu wtedy: „A masz!” – i zaczynamy ten utwór. On po prostu nie ma słabych punktów – jak szkielet Wolverine’a, jest niezniszczalny, nierdzewny i śmiertelnie skuteczny. A refren zostaje ze słuchaczem na długo po koncercie!
Baron Kruger: Nie planujemy w najbliższym czasie płyty, będziemy z pewnością raczyć naszych fanów kolejnymi piosenkami umieszczanymi w Internecie do ściągnięcia i słuchania za darmo, natomiast możecie już wyglądać naszego kolejnego DVD – w końcu jesteśmy nie tylko do słuchania, ale także do oglądania... Stay spooky!
DVD zawiera również klip klimatem i tematyką żywo odnoszącym się do Luna Braga: Najlepiej czułam się dotych- filmów grozy. Czy przy jego produkcji czas w stylistyce czasów wiktoriańskich, czerpaliście z jakiegoś konkretnego potem jednak z biegiem lat moda zaczęła filmu? się zmieniać i pojawiały sie niesamowite, coraz odważniejsze kreacje dla kobiet. Baron Kruger: Ależ to sama prawda! Postanowiłam stworzyć z nich fuzję Tak się właśnie zdarzyło! Teledysk jest i w ten sposób powstało coś na skrzyżo- rekonstrukcją prawdziwych wydarzeń, wanie steampunka z glam rockiem i hor- konkretnie konfliktu Gigana z naszym rorem, które mi bardzo odpowiada. pierwszym perkusistą. Ja wiem, że wygląda to jak film klasy B, szczególnie Na Waszym najnowszym DVD moż- biorąc pod uwagę ciężki los bezimiennej na posłuchać coveru Haddawaya ofiary. Ale tak właśnie było! Finał tej smut„What is Love” – dlaczego właśnie ten nej opowieści na szczęście jest radosny utwór? – niczym taniec na grobie. Bo powstaje Mr Remains i zespół może dalej ruszać Luna Braga: Jak dla mnie powód jest na podbój świata i dusz ludzkich. Na prosty: wampirzyca w długim płaszczu koniec zaznaczę, że wszelka zbieżność z teledysku Haddawaya do tej piosen- postaci z prawdziwymi osobami jest abki i niesamowity gotycki klimat pałacu, solutnie zamierzona, a ofiara zginęła w którym go kręcono, na zawsze zawład- prawdziwą, okrutną śmiercią z naszych nęły moją wyobraźnią . To świetny, witalny rąk, macek i innych kończyn. utwór, który – gdziekolwiek go nie gramy – przywołuje tylko dobre emocje. Kiedy fani usłyszą Waszą płytę?
Czy zatem możemy liczyć na nowe interpretacje innych znanych i lubianych utworów?
60
Wydawca: Fabryka Słów 20ll Tłumaczenie: Marek Repeczko Ilość stron: 2l5
John Taylor to prywatny detektyw specjalizujący się w odnajdywaniu zagubionych rzeczy i osób. Biuro w podłej dzielnicy Londynu jest zarazem jego domem. Interes wcale się nie kręci, nie ma klientów, nie ma pieniędzy... do czasu kiedy w drzwiach biura pojawia się Joanna Barett – bogata, niezależna kobieta. Prosi ona Johna by pomógł jej odnaleźć córkę która po raz kolejny uciekła z domu. Zaczyna się ta powieść jak typowy kryminał chandlerowski – doświadczony życiem detektyw, piękna kobieta skrywająca tajemnicę... ale już po kilkunastu stronach fabuła zaczyna dryfować od kryminału do dark fantasy. Bowiem wszystkie tropy wskazują na to, iż córka klientki uciekła do Nightside – dzielnicy Londynu położonej w innym wymiarze, tam, gdzie wiecznie panuje mrok, gdzie gadające konie, potwory, zakrzywienia czasoprzestrzeni i duchy są na porządku dziennym – czy raczej nocnym. Okazuje się, że John Taylor urodził się i wychował właśnie w Nightside. Pięć lat wcześniej zmuszony był uciec stamtąd do naszego świata i teraz bardzo niechętnie myśli o powrocie. Ale Dar który posiada – umiejętność odnajdywania wszystkiego za pomocą umysłu – nie pozwala mu na bezczynne siedzenie. John Taylor rusza więc wraz ze zrozpaczoną Joanną Barett do Nightside. I nie będzie to łatwy powrót... Powieść Simona R. Greena to zaledwie pierwszy tom z jedenastoczęściowej sagi o krainie mroku. Trzeba przyznać, że powieść jest udana. Sam świat Nightside, ludzie i istoty go zamieszkujące, są opisane
w żywy, ciekawy i pomysłowy sposób. Wystrzałowa Suzie, Eddie Bóg Brzytwy czy sam John Taylor to postaci których nie da się nie polubić. Nieźle napisane, dowcipne dialogi, interesujące opisy miejsc – wszystko to sprawia, że „Coś z Nightside” czyta się szybko i lekko. Ot – dobra lektura na wakacje. Może niezbyt ambitna, ale dostarczająca sporej dawki rozrywki. Dużo tutaj wątków tylko wspomnianych – myślę, że w dalszych tomach znajdują one rozwiązanie. W zasadzie „Coś z Nightside” to tylko wstęp do właściwej przygody. Wspomnienia o matce Johna której on sam nie znał, a która nie była człowiekiem, o zagładzie świata, do której John w przyszłości ma się przyczynić, tajemnicza Promenada Bogów i Władza, której reprezentanci to osoby na wskroś zdemoralizowane... Tak oto w pierwszym tomie dostajemy zaledwie szkic, zarys, na którym autor może zbudować naprawdę ciekawe fabuły.
Text: Bogdan Ruszkowski
the Nightside) SIMON R. GREEN - Coś z Nightside (Something from ---------------------------------------- Ocena: 4/6
Prolog w postaci „Coś z Nightside” zapowiada dobrą zabawę i zachęca do poznania kolejnych przygód Johna Taylora. Na pochwałę zasługuję także strona edytorska powieści. Fabryka Słów po raz kolejny funduje nam dopracowane w każdym szczególe wydanie. Okładka z ukrytym szkicem, tłumaczenie na dobrym poziomie, klimatyczne ilustracje których autorem jest Dominik Broniek – wszystko sprawia, że w świat Nightside zagłębiamy się z przyjemnością. Z oceną całości wstrzymam się do przeczytania wszystkich części powieści, ale ten pierwszy tom mogę spokojnie polecić.
61
Łukasz Śmigiel - Wrocławianin z pochodzenia i z „zasiedzenia”. Pisarz mający w swym dorobku dwie powieści („Muzykologia” i „Decathexis”) oraz dwa zbiory opowiadań („Demony”, „Mordercy”). Dodatkowo - a może przede wszystkim - dziennikarz radiowy, publicysta, pracownik Uniwersytetu Wrocławskiego i redaktor naczelny magazynu Lśnienie przez cały okres jego działania. Rozmawiamy głównie o jego najnowszym zbiorze „Mordercy” (recenzja w numerze), ale też o fascynacjach radiem, kinem i seryjnymi mordercami, a także o polskim rynku wydawniczym i roli pisarza w tym światku. I o kilku innych rzeczach. „Mordercy” to twój drugi zbiór opowiadań i czwarta z kolei książka, którą wydałeś. Jak oceniasz swój dotychczasowy dorobek? Czy uważasz, że udało ci się osiągnąć sukces na rynku literackim? Jest dobrze – tak sobie myślę za każdym razem, kiedy wydaję kolejną książkę. Mój dorobek jest jeszcze skromny. Dwie niezbyt długie powieści i łącznie pewnie koło pięćdziesięciu wydanych opowiadań w prasie i w książkach. To niezły start, ale za wcześnie na podsu-
62
mowania. Wiem, że stać mnie na wiele. Dopiero się rozkręcam, cały czas się uczę, popełniam błędy, staram się wyciągać wnioski. Chcę utrzymać tempo pisania i publikowania książek, które sobie narzuciłem. Chcę poznawać czytelników i dawać im coraz więcej rozrywki. W moim życiu dzieje się obecnie naprawdę bardzo wiele. Myślę, że zacznę się rozliczać z samym sobą po śmierci. A co do sukcesu... Na sukces w Polsce trzeba pracować latami. Moje książki trafiły już do kilkunastu tysięcy odbiorców. Byle tak dalej. To, czy będzie lepiej, zale-
Rozmawiał: Mariusz „Orzeł” Wojteczek
ży tylko ode mnie i to jest mój wyznacz- nieskończone możliwości. A groza przynik sukcesu. pomina, że wszyscy umrzemy, że ludzie potrafią być ekstremalnie źli, że życie nie W twojej prozie, tak jak np. w „Mor- jest bajką. Media kreują przed nami rzedercach”, przewija się bardzo wiele czywistość złożoną ze sztucznego życia różnych motywów: od Inków, poprzez gwiazd, niekończącego się talk show, czasy Inkwizycji i dawną Japonię aż wypasionych samochodów i poprawiopo postapokaliptyczne światy i rein- nych w photoshopie kobiet... Horror karnację. W jakiej tematyce czujesz potrafi nie tylko sprowadzić na ziemię, się najlepiej? Który ze stworzonych ale także oswoić z tym, co nieuniknioświatów jest ci najbliższy? ne. Staram się doceniać życie, czytając o śmierci i pisząc o śmierci. Lubię zapuszczać się w nieznane miejsca, próbować nowych rzeczy. Naj- Przy promocjach swoich książek poważniejsze jest to, aby w opisywanych sługujesz się nowatorskimi, jak na przeze mnie realiach dobrze czuł się polski rynek narzędziami, jak np. teczytelnik. Aby po pierwszym akapicie asery czy podcasty swoich historii. opowiadania zapomniał o tym, że czyta Czy ciągnie cie w kierunku X Muzy? książkę Polaka z Wrocławia. Jeżeli za- Możemy się spodziewać za jakiś czas bieram go na wyprawę do XVI-wiecznej Śmigla–reżysera? Hiszpanii to chcę dać z siebie wszystko – wiele czasu poświęcam na przygoto- Zawsze staram się, aby moje teksty były wanie się do napisania tekstu, doczytuję plastyczne i pełne wyrazistych postaci. masę materiałów. Pisząc opowiadania Uwielbiam kino, oglądam masę filmów staram się trzymać zasady muzyków – wiele z nich po kilka razy do roku, dla Queen, którzy zwykli mawiać, że na ulubionych scen i dialogów. Nie mam koncercie muszą swoją publiczność zbyt wielu reżyserskich doświadczeń, ogłuszyć i oślepić. Ja także w każdej ale domyślam się, że gdyby ktoś dał mi opisywanej historii chce wypruć w czy- możliwość spróbowania czegoś nowego telnika cały arsenał, który akurat mam na pewno podjąłbym się zadania. Zaw zanadrzu. A zmiana realiów to dla wsze powtarzam, że lubię eksperymenmnie stare sprawdzone Magnum. tować. Opowiadam historie na papierze i do mikrofonu. Opowiadanie na ekranie Nie jesteś autorem tylko i wyłącznie pewnie także byłoby przyjemne. grozy. Twoja powieść „Muzykologia” to historia obyczajowa. Dlaczego Kolejnym z ciekawych pomysłów wybrałeś horror na swoją literacką promocyjnych są słuchowiska radomenę? diowe. Próbujesz powtórzyć sukces np. słuchowiska „Wojny światów” Groza mnie fascynuje. Horror to trochę z 1938 r. lub innych tego typu audycji, taki wyraz buntu wobec rzeczywistości. cieszących się wielką popularnością Wszyscy dookoła wmawiają nam, że w USA w połowie ubiegłego wieku? świat jest piękny, bezpieczny, różowy, że na młodych ludzi czeka cały świat, Dziś byłoby trudno powtórzyć sukces
63
Old Time Radio Shows. Uważam, że słuchowisko to bardzo szlachetna forma opowiadania historii. Dzięki nowym typom telefonów, netbookom, tabletom, e-czytnikom słuchowiska w formie podcastów wracają w wielkim stylu. Powstają nowe serwisy w sieci, przypomina się klasykę z lat 40. XX wieku, a w Polsce jak zwykle cisza. Tematu nie ma. A skoro mam możliwości opowiadania historii w tej formie, to staram się coś po sobie zostawić. Nie mam wielkich ambicji. Jak zwykle liczy się dobra opowieść. Na najbliższych Dniach Fantastyki zaprezentujemy premierowo całe słuchowisko w świecie „Decathexis” pt. „Psy Św. Bernarda” o przygodach młodego inspektora Pendergasta.
działem pewnych rzeczy. Dałem plamę, teraz muszę jakoś z tego wybrnąć. Ilość maili z pytaniami i kontynuację „Decathexis” jest przerażająca! (śmiech) Wydawca „Morderców” reklamuje cię jako autora, którego pomysły docenił sam Graham Masterton? Jak to z tym dokładnie było?
Masterton niezwykle entuzjastycznie komentował pomysły i rozwiązania fabularne zastosowane w opowiadaniu i filmie „Head To Love”. Ostatecznie napisał nawet stosowną polecankę na plakaty i ewentualne wydanie DVD. Niby nic wielkiego, a jednak fajnie wiedzieć, że guru grozy entuzjastycznie komentuje np. takie pomysły jak scena, w której Trudno jest zrealizować takie słucho- niewidoma dziewczynka odstawia sok wisko? pomidorowy i bada przez dotyk, twarze głównych bohaterów... Bardzo, bardzo trudno. Pisanie scenariusza pochłania wiele czasu. Później Byłeś redaktorem naczelnym magadobór aktorów, stworzenie efektów zynu Lśnienie. Zapowiadało się bardźwiękowych. Same nagrania, realiza- dzo dobrze, a skończyło – niestety cja, montaż, mastering, do tego oprawa – jak zwykle, czyli zawieszeniem dziamuzyczna... Totalna masakra. Nie mu- łalności do odwołania, co większość szę wspominać o tym, że budżet takie- czytelników odbiera jako „śmierć nago projektu nie jest zbyt duży... Głównie turalną”. Tak było z Czachopismem piwo i dużo śmiechu… (śmiech) (na którego gruzach powstał internetowy Grabarz Polski). Magazyn QFant Co z uniwersum Kirkegaardu? Kiedy natomiast zapowiada, że w w ciągu możemy spodziewać się kolejnego najbliższych dwóch lat stanie się matomu? Czytelnicy się niecierpliwią... gazynem papierowym. Jak oceniasz upadek Lśnienia i szanse na sukces Jak tylko skończę pracę nad doktora- dla innych tematycznych magazynów tem, zabieram się za szukanie wydawcy w tradycyjnej wersji wydawniczej? „Rigor Mortis”. Wydawnictwo Grasshop- Mają sens? I jakie są przyczyny tego, per chwilowo nie inwestuje w wydawanie że coraz to kolejnym się nie udaje? nowych tytułów, a nowy wydawca niechętnie wyda bezpośrednią kontynuację Rety, może gdybym znał odpowiedź na historii wydanej wcześniej przez kogoś to pytanie, Lśnienie nie musiałoby zainnego. To złożona sprawa. Nie przewi- wieszać działalności. Dużą nadzieję po-
64
kładam w e-prasie. Czasopisma upadają w związku z brakiem funduszy. Trzeba mieć pieniądze na rozruch pisma i jego przetrwanie przynajmniej przez sześć miesięcy, a najlepiej przez rok. Jeżeli mówimy o piśmie wydawanym w standardzie Lśnienia - papier, okładka, kolor, objętość, płyty z dodatkami itd... Duży nakład, reklama i odpowiednia dystrybucja – wszystko to POTĘŻNE koszty. Czasami entuzjazm i dobre pomysły nie wystarczą. Jeden fail mamy za sobą. Zobaczymy co dalej.
wydanie nawet najlepszej książki na świecie może skończyć się katastrofą. Praca pisarza nie kończy się na napisaniu książki. Tak naprawdę – wraz z oddaniem książki do wydawcy prawdziwa robota dopiero się zaczyna. I nie ma co płakać z tego powodu. Nie wiesz jak zachować się przed kamerą? Jak tworzyć informacje dla dziennikarzy? Nie wiesz jak mówić poprawnie do mikrofonu i jak zaprojektować spotkanie autorskie? Zgłoś się do specjalistów. Nie masz kasy na specjalistów? To chociaż napisz do mnie maila… (śmiech) Może razem coś Rynek wydawniczy w Polsce to dziw- wymyślimy! Grunt to nie poddawać się ny twór, którego zasady działania marazmowi i wierzyć w to, że w Polsce mało kto zrozumie. Wiem, że miałeś także wszystko może się udać. niezbyt pozytywne przejścia z wydawnictwem Red Horse, teraz poja- Na swojej stronie www.dobrehistorie. wiasz się pod nowym sztandarem com.pl zamieszczasz odcinkowy „Po– prężnie rozwijającego się wydaw- radnik pisania dla opornych”. Skąd nictwa Oficynka. Masz jakieś rady dla pomysł, który pobrzmiewa echem tadebiutantów? Czego się wystrzegać, kich książek, jak choćby „Jak pisać. na co zwracać uwagę? I jak ty sam Pamiętnik rzemieślnika” Stephena oceniasz swoją dotychczasowa prace Kinga. Czy to nie trochę za wcześnie z wydawcami? uczyć innych, jak odnieść literacki sukces? Praca z wydawcą jest jak narzeczeństwo – niekończąca się sztuka budowa- W moim „Poradniku” nie znajdziecie ponia kompromisów, nadzieja na lepsze rad dotyczących tego jak zapisywać diajutro i na to, że ten związek przetrwa logi, czy budować napięcie w opisywanej dłużej. Młodym autorom doradzałbym historii. Mój poradnik dotyczy procesu wybieranie mniejszych, bardziej rodzin- wydawniczego – rozmów z wydawcami, nych wydawnictw, w których jest czas na autopromocji, kontaktów z dziennikarzato, aby zadbać o każdy wydawany tytuł mi, czy budowania relacji z czytelnikiem. z osobna. Nieustannie powtarzam także Wszystko co tam opisuje opieram na absolutnie komu się da, że za dobrze moim doświadczeniu w pracy ze studenzrobioną promocję odpowiada PISARZ, tami kreatywnego pisania, którzy wciąż a nie wydawca. Wydawca ma pomagać zadają te same pytania. Podobne proi możliwie mało przeszkadzać. Wydaw- blemy omawiam w doktoracie. Tak więc, ca może oddać pisarzowi do pomocy nie udaję że jestem kolejnym Stephanem swoich specjalistów od marketingu, ale Kingiem. (śmiech) Staram się doradzać, jeżeli pisarz nie stworzy planu promo- ale na zupełnie innej płaszczyźnie. Końcji, który będzie sukcesywnie rozwijał, czyłem studia o specjalizacjach zwią-
65
zanych z public relations, kreowaniem wizerunku i dziennikarstwem. Przez ostatnie cztery lata sam zebrałem masę doświadczeń. Chciałbym, aby młodzi pisarze nie popełniali błędów, które ja popełniłem i wciąż popełniam. Stąd pomysł na poradnik. A przy okazji rozmowy o stronie, pojawiają się na niej opowieści prawdziwe o seryjnych mordercach. Skąd to zainteresowanie? Czy tylko z okazji najnowszej publikacji, czy głębiej drążysz temat i tego typu wpisy będą pojawiać się dalej?
osoby, szukające np. pomysłów na opowiadania. A czym nas Łukasz Śmigiel zaskoczy w najbliższym czasie? Mam kilka pomysłów. Tymczasem jednak mnóstwo czasu pochłania promocja „Morderców” i co tu dużo gadać – życie. Ale... Najbliższe projekty to ukończenie dwóch opowiadań, powieści „Cmentarzysko” z Sebastianem Zakrzewskim i... WRESZCIE, wydanie kontynuacji „Decathexis”. Odnośnie tego ostatniego – akurat dziś (27.05.2011) mam spotkanie w tej sprawie, które mam nadzieję doprowadzi do podjęcia finalnych decyzji. Koniecznie zaglądajcie więc na moją stronę, na Facebooka i Bilpa. Last one kills the bad guy buys a beer.
Mroczna strona ludzkiej natury interesuje mnie od dawna. Artykuły na temat seryjnych morderców w zamierzeniu miały być uzupełnieniem zbioru opowiadań. Kiedy cykl ruszył, okazało się, że ma swoje własne grono czytelników. Bardzo Dziękuję za rozmowę. mnie to cieszy, bo w serii „Mordercy lubią poniedziałki” pojawi się jeszcze kil- Dzięki i pozdrowienia dla czytelników ka mięsnych kawałków, które nie tylko Grabarza. zaciekawią, ale mogą też zainspirować
-------------------------------------- Ocena: 6/6
Wydawca: Oficynka 20ll Tłumaczenie: Danuta Górska Ilość stron: 343
w najbardziej nieprawdopoNajwiększym osiągnięciem dla dobne założenia. Jak pisapisarza jest tak tworzyć świałem we wstępie – uwierzyć ty, by czytelnik bez wahania choćby na chwilę. A pomaga zawiesił niewiarę i bezkrytyczw tym niesamowita mieszanka nie w nie uwierzył. Choćby na realiów, jak np. Ziemia po zlochwilę, choćby tylko na czas dowaceniu atakowana przez lektury – to wystarczy dobrej pingwinopodobnych Obcych książce. I takiej właśnie trudnej (świat ten był już przedstawiony sztuki dokonał Łukasz Śmigiel w swym najnowszym – drugim po wydanych w „Przyjdzie i po ciebie” w zbiorze „Dew 2008 „Demonach” – zbiorze opowiadań mony”), dżungla dorzecza Orinoko, czy królewski dwór XVI-wiecznej Hiszpanii o wiele mówiącym tytule „Mordercy” . (mocno trąci klimatem Kirkegaardu i jest Tom ten serwuje nam wszystko, co naj- częścią jednej z najlepszych historii w tolepsze w prozie Śmigla – realistyczne mie) - wszystkie są precyzyjnie wykreowapostacie, świetnie odmalowane, skrajnie ne i stanowią o klimacie każdego tekstu. różniące się od siebie światy, strach, fascynację lekturą i ciągły niedosyt po jej Autor pisze we wstępie, że kocha opozakończeniu... Długo mógłbym wymie- wiadania. Podzielam jego odczucia, stąd niać przymioty zawartych w tomie historii, dość bezkrytyczna recenzja tego zbioru, ale wystarczy powiedzieć, że „Mordercy” ale naprawdę odważę się powiedzieć, są lepsi od „Demonów”, a w najgorszym że ta książka ma dwie i tylko dwie wady razie - równie dobrzy. To powie wszystko – jedną z nich jest fakt, że niestety wydłutym, którzy znają wcześniejszy dorobek ży czas oczekiwania na kolejny tom z uniautora. Dla tych, którzy zetknęli się z nim wersum Kirkeegardu, a drugą jest najgorpo raz pierwszy polecam przeczytać ten sza okładka, jaką dane mi było oglądać. Może tylko niektóre grafiki z okładek hortekst do końca. rorów z początku lat 90. trafiały się gorDwanaście mrocznych, niepokojących sze. W przypadku „Morderców” niestety historii, których akcja dzieje się pośród projektant niezbyt się wysilił i wykorzystał różnych środowisk, w różnych światach, zdjęcie, którego nijak nie mogę sensoww różnych czasach. Mamy tu agenta FBI nie powiązać z treścią zbioru i które na o niezbyt czystych rękach, mamy sza- pewno nie zachęca do kupienia i przeczymana – łowcę duchów i pielęgniarza tania utworu. A dziwi to tym bardziej, ze – kanibala, mamy tajemniczą postać autorka amatorką nie jest i w dorobku ma z niemieckich legend i XVI–wiecznego dużo lepsze prace (choćby wyśmienitą lekarza – detektywa w królewskiej służ- okładkę „Efemerydy” Cichowlasa & Kyrbie, a nawet H.G. Wellsa w alternatywnej cza). Jednak nie szata zdobi człowieka historii mieszającej podróże w czasie i nie okładka stanowi o wartości książi kanibalizm – to tylko przykładowe po- ki, dlatego proponuję wszystkim kupić stacie z opowiadań Śmigla, ale wszystkie z zamkniętymi oczami, a potem oprawić są równie autentyczne, wszystkie tak na- w szary papier i czytać, czytać, czytać... . kreślone, że łatwo nam uwierzyć nawet Naprawdę warto.
Text: Mariusz „Orzeł” Wojteczek
ŁUKASZ ŚMIGIEL - Mordercy
67
www.facebook.com/GrabarzPolski
-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Albatros 20ll Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki Ilość stron: 479
Powieści Cobena mają – przy całym mistrzostwie pisarza – jeden wielki minus. Można je przeczytać tylko raz. Każdy kto zetknął się już z twórczością Cobena, wie o czym mówię. Są one skonstruowane w ten sposób, by czytelnik do samego końca nie domyślił się kto jest mordercą, o co w tym wszystkim chodzi. Konstruowanie w taki sposób każdej powieści może się wydawać nudne, ale jak już wspomniałem – Harlan Coben ma mistrzowski warsztat i każdą powieść czyta się z wypiekami na twarzy. Nie inaczej jest z „Na gorącym uczynku”. Już w prologu poznajemy głównych bohaterów. Dan Marcer – pracownik opieki społecznej który zostaje postawiony przed sądem za pedofilię. Demaskuje go Wendy Tynes – reporterka której program „Przyłapani na gorącym uczynku” bije rekordy oglądalności. Dan Marcer zostaje uniewinniony przez sąd, ale odtąd będzie prześladowany przez sąsiadów i jego życie legnie w gruzach. Gdy jeszcze wychodzi na jaw, że Marcer może być zamieszany w zniknięcie Haley McWaid – siedemnastolatki, świetnej uczennicy – cała akcja zacznie pędzić naprzód z olbrzymią prędkością.
więcej o fabule bo zacząłbym ujawniać zbyt ważne szczegóły – a naprawdę warto powieść przeczytać „na świeżo”, bez wiedzy o tym co się wydarzy.
Text: Bogdan Ruszkowski
HARLAN COBEN - Na gorącym uczynku (Caught)
Coben po raz kolejny pokazał jak konstruuje się dobre dreszczowce. Po raz kolejny wodzi nas za nos – do ostatniej strony trzyma- jąc w niepewności. Kiedy jeden wątek mamy wyjaśniony, nagle okazuje się, że jeszcze wszystko działo się inaczej niż myśleliśmy. Warto poznać prawdę o prawdziwym obliczu Dana Marcera. Poza tym Coben znakomicie potrafił tu wykorzystać rzeczy, których sami używamy na co dzień: Facebook, Google Earth, Twitter, iPhone... wszystko to opisane z dużą znajomością tematu. Autor jasno pokazuje nam, jak bardzo łatwo tak się obnażyć w sieci, iż każdy będzie mógł dowiedzieć się o naszym życiu prywatnym dosłownie wszystkiego. I nie potrzeba tu hakerów włamujących się do naszego komputera. Wystarczy Facebook. Myślicie, że to fikcja? Nic bardziej mylnego – sami wystawiamy się na odstrzał. Pokazana w książce metoda osaczenia i zniszczenia człowieka przez Internet jest bardzo realna. Na szczęście Harlan Coben nie odpłynął w kierunku opisywania złych i dobrych stron Internetu – wykorzystał go tylko jako jeden z ważnych rekwizytów. Mamy więc psychologicznie wiarygodnych bohaterów i zdarzenia, zagadkę która ma wiele rozwiązań, zaskakujące zwroty akcji, napięcie. Czegóż wymagać więcej?
„Na gorącym uczynku” jest powieścią, która od samego początku trzyma w napięciu. I nic w niej nie jest oczywiste. Główną bohaterką jest Wendy Tynes – owa dziennikarka która zdemaskowała Dana Marcera. Kiedy zaczynają ją drażnić wątpliwości czy rzeczywiście oskarżyła właściwego człowieka i na własną rękę szuka prawdy, Polecam „Na gorącym uczynku”. To solidorientuje się, że została wplątana w wielką ny thriller - na pewno nie zawiedziecie się manipulację. Nie bardzo mogę napisać na tej lekturze.
69
BLOOD CREEK NIENASYCONY USA 2009 Dystrybucja: Monolith
Reżyseria: Joel Schumacher Obsada: Henry Cavill Dominic Purcell Michael Fassbender Emma Booth
X
Text: Piotr Pocztarek
X X X X
Akcja szybko przenosi się do czasów współczesnych, gdzie poznajemy dwóch braci – sanitariusza i wojennego weterana. Obaj będą musieli stawić czoła pozostającej od dziesiątek lat przy życiu, żywiącej się ludzką krwią kreaturze. I to Większość produkcji wyreżyserowanych w zasadzie tyle zawiłości fabularnych. Moprzez Amerykanina miała w sobie „to coś” carne, prawda? co lubię w filmach – czy to klaustrofobiczny „Telefon”, czy porywające „Bad Compa- Skłamałbym, gdybym powiedział że pony”. Największą szramą na talencie Schu- czątek filmu nie zaciekawia. Blade kadry, machera był niesławny „Batman i Robin”, ciekawe ujęcia kamery i atmosfera tajemktóry to mając odmłodzić wizerunek serii nicy pozwalają wczuć się w historię i spęzamienił go w festiwal plastiku, sztampy dzić nawet kilkanaście przyjemnych minut i tandety. Teraz do grona „wypadków przy przed telewizorem. Potem niestety jest pracy” dołączył także „Nienasycony”. gorzej, gdyż historia nie trzyma się kupy, a do tego nie ma większego sensu. MonHistoria przedstawiona w filmie jest prosta jak drut i konstrukcja cepa jednocześnie. Ot w czasie wojny do małego miasteczka przyjeżdża nasłany przez SS nazista, który ma za zadanie zgłębić tajemnicę zostawionych przez wikingów runicznych kamieni (że co?). Mają one rzekomo dawać władze nad życie i powodować, że Hitler będzie mógł sobie do woli gmerać w ludzkiej egzystencji. Wiecie – nieśmiertelność i te sprawy.
Joel Schumacher zawsze miał u mnie duży kredyt zaufania, a na jego produkcje czekałem z delikatnym podnieceniem. Ten stan rzeczy utrzymywał się odkąd obejrzałem filmy dla mnie niezwykle dobre i ważne – „Upadek” i „8 milimetrów”, które uznaję za bardzo dobre, a może i w pewnych aspektach wybitne.
70
zyka, ale to nadal za mało, by ocalić od porażki film, w którym mamy do czynienia z atakiem koni-zombie, do tego zrobionych równie źle co jelenie w „Ringu 2”. A może nawet i gorzej.
strum w postaci złego nazisty w żadnym wypadku nie straszy, co najwyżej trochę obrzydza. Odpychają również efekty specjalne, które stoją na poziomie lekkopółtragicznym, tak złego CGI nie widziałem już od dawna, a już na pewno nie u reżyserów pokroju Schumachera. W całym zamieszaniu wbrew pozorom całkiem nieźle radzi sobie Dominic „Lincoln Burrows” Purcell, chociaż jego rola ogranicza się do biegania ze strzelbą, krzyczenia i wyzwalania na twarzy wściekłego grymasu. Daje radę również mu-
Podsumowując – „Town Creek” to film, który zabiera niecałe półtorej godziny z życia nie oferując wiele w zamian, bo zły SS-man ze zdolnością do rozrywania ludzi i zwierząt, a potem wskrzeszania ich w wersji zombie to chyba nic, co mogłoby zaskoczyć nawet średnio obeznaną z horrorem osobę. Atmosfera tajemnicy szybko rozpływa się poprzez płytkie wykorzystanie tematu okultyzmu i brak pomysłu na poprowadzenie ciekawej fabuły. Ładny plener, kilka niezłych ujęć, trochę obrzydliwie wyglądającej krwi i znana z telewizji gęba w jednej z głównych ról to jednak trochę za mało, żeby zyskać przychylność widzów. Oglądać tylko na własną odpowiedzialność.
ABY KUPIĆ RECENZOWANY FILM, KLIKNIJ NA LOGO (opcja aktywna tylko w Grabarzu Polskim w formacie pdf)
71
KONKURSY KONKURSY KONKURS „LEWA RĘKA BOGA”
„Lewa Ręka Boga” to początek trylogii fantasy. Jakie są polskie tytuły jej dwóch pozostałych tomów? Wyślij odpowiedź do 15 lipca na adres konkurs@grabarz.net i wygraj egzemplarz książki. Nagrody ufundowało wydawnictwo Albatros.
KONKURS Z ZESPOŁEM BATSTAB
Jaki cover lubi wykonywać podczas koncertów grupa BatstaB? Wyślij odpowiedź do 15 lipca na adres konkurs@grabarz.net i wygraj płytę DVD (m.in. z wykonaniem tego właśnie utworu). Nagrody ufundował zespół BatstaB.
WYNIKI KONKURSÓW Z POPRZEDNIEGO NUMERU KONKURS „MIŁOŚĆ KĄSA”
Książki ufundowane przez wydawnictwo Rebis otrzymują: Katarzyna Walczak, Julia Raczyńska, Zbigniew Tracz.
KONKURS „NIE UFAJ NIKOMU”
Książki ufundowane przez wydawnictwo Albatros otrzymują: Andrzej Małecki, Stanisław Bracki, Lidia O. Gratulujemy zwycięzcom i zachęcamy do udziału w kolejnych konkursach!
-------------------------------------- Ocena: 5/6
Wydawca: Albatros 20ll Tłumaczenie: Danuta Górska Ilość stron: 407
„Fenomen” od razu wkręca się na wysokie obroty: opowieść zaczyna się od policyjnego pościgu. Poznajemy głównego bohatera, funkcjonariusza Dana Page’a, który z pokładu swojego małego samolotu obserwuje wydarzenia i wspomaga kolegów na ziemi, informując ich na bieżąco o tym, gdzie skręcił ścigany pojazd. Cała akcja kończy się widowiskowo niczym scena z filmu z Jasonem Stathamem, po czym Page wraca do domu. Tam znajduje lakoniczną kartkę od żony Tori, informującą, że jego ukochana bez wyraźnego powodu i ostrzeżenia wyjechała do matki, mieszkającej w innym stanie. Wkrótce kontaktuje się z nim teksańska policja, z informacją, że jego żona przebywa w miasteczku Rostov. Tamtejszy szeryf tajemniczo stwierdza, że aby zrozumieć dlaczego Tori w ogóle się tam znalazła, Page musi po prostu przyjechać na miejsce. W Rostovie Dan znajduje żonę na platformie obserwacyjnej, z której można nocami patrzeć na lokalnie sławne „Światła Rostova” - tajemnicze zjawisko świetlne, na punkcie którego niektórzy ludzie najwyraźniej dostają obsesji. Spotkanie Dana i Tori zostaje przerwane przez uzbrojonego szaleńca, który przyjechał wraz z autokarową wycieczką, i z jakichś przyczyn wolał wystrzelać zebranych, niż napawać się widokiem świateł. A to dopiero początek tej opowieści. Morrell dodaje do niej tajny wojskowy projekt badawczy, węszących za sensacją dziennikarzy, a także sięgającą dziewiętnastego wieku - a zapewne i jeszcze dawniej - historię tajemniczych świateł.
tak, aby nie nużyć, a zarazem nie zdradzić więcej, niż to akurat potrzebne, aby utrzymać zainteresowanie czytelnika. Akcja zazwyczaj trzyma bardzo dobre tempo, ale zdarzają się też momenty, w których miałem wrażenie, że autor trochę gra na zwłokę, zbyt mocno koncentrując się na mało porywających kwestiach, jak na przykład całej logistyce, wobec której staje pułkownik Raleigh - miejscowy czarny charakter. Właśnie pułkownik jest dla mnie głównym powodem, aby nie dać „Fenomenowi” najwyższej oceny: w pewnym momencie przekonałem się, że to Raleigh powinien być głównym bohaterem. Dan Page, poza prowadzeniem prywatnego śledztwa w sprawie świateł Rostova, w zasadzie robi tylko dwie rzeczy: wraz z żoną przerywa zaimprowizowaną przez szaleńca rzeź, a potem w odpowiednim momencie i w niesprzyjających warunkach ląduje swoim małym samolotem we właściwym miejscu. Jako protagonista nie przepracował się więc zanadto. Raleigh trzyma za to rękę na pulsie, kontynuuje rodzinne dzieło, a wojskowy projekt związany z Rostovem stanowi jego obsesję. Pułkownik został antagonistą jedynie dlatego, że według ogólnie przyjętych standardów moralnych jest po prostu zły.
Text: Bartosz Ryszowski
DAVID MORRELL - Fenomen (The Shimmer)
Mówiąc krótko: „Fenomen”, choć jest bardzo dobry, zostawił mnie z wrażeniem, że mógłby być lepszy, a zakończenie powinno okazać się bardziej satysfakcjonujące. Przyznaję, ta książka zapewnia świetną rozrywkę, jednak choćbym bardzo chciał wykorzystać tanią grę słów, to nie mogę Książka wciąga - Morrell dawkuje infor- o niej powiedzieć, że jest fenomenalna. macje w doskonale dobranym tempie,
73
Blues krótkiej formy Od jakiegoś czasu zastanawiam się, jak to jest z popularnością zbiorów opowiadań, które w ostatnich latach dość często ukazują się w naszym nadwiślańskim kraju. Bo nie dość, że panuje powszechna opinia, że lepiej sprzedają się powieści, to jeszcze, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że przeciętny Polak czyta rocznie siedemnaście razy mniej książek niż przeciętny Czech, rodzi się pytanie: kto w ogóle czyta antologie? W dodatku mowa o konkretnym gatunku - horrorze.
Wydawcy wciąż śpiewali tę samą pieśń, zatytułowaną „Powieści sprzedają się lepiej” i wciąż wypuszczali, i robią to nadal, zbiory opowiadań. Więc gdzie tkwi szkopuł?
Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że antologia „Twarze szatana”, jaką napisałem z Kazkiem Kyrczem sprzedała się prawie dwa razy lepiej, niż dwie z trzech powieści naszego autorstwa. Znajomi pisarze, z którymi poruszałem ten temat, o dziwo!, mają podobne doświadczenia. Zbiory Pamiętam, że moje pierwsze opowiadanie opowiadań wcale nie wypadają gorzej na pisane „na serio”, z myślą o papierowej tle powieści, a niekiedy nawet lepiej. publikacji, ukazało się w antologii nieistniejącego już wydawnictwa Red Horse. Sam również często sięgam po antologie Książka nosiła tytuł „Trupojad” i jak się horroru. Mam swoich ulubionych pisarzy, później dowiedziałem, zszedł cały na- których krótka forma zachwyca mnie od kład, wcale nie niski. Sukces powtórzyła dawna, niektórzy z nich lepiej sobie z nią kolejna antologia: „Pokój do wynajęcia”, radzą niż z pełnowymiarowymi powieściaa niedługo potem wydawnictwo Runa wy- mi. Oczywiście nie twierdzę, że powieści puściło na rynek kobylaste „Księgi stra- są gorsze niż antologie, próbuję jedynie chu”, natomiast Replika zaprezentowała odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wy„Białe szepty”. dawca przed publikacją zbioru opowiadań zastanawia się pięć razy dłużej, niż przed zainwestowaniem w powieść.
Wiele głosów przeciwnych zbiorom opowiadań pojawia się tu i ówdzie, być może dlatego, że niektóre zbiory nie wyróżniają się niczym szczególnym. Lista bladych autorów i tytułów, koniec. Ale przecież z powieściami jest jeszcze gorzej, gdyż zalewają rynek jedna po drugiej, a wiele z nich to zwykły chłam.
rzy zaprezentuje teksty premierowe. Dwa światy, tak odległe, a zarazem tak bliskie, zetkną się na jednym polu. Przyznam, że jeszcze nigdy nie cieszyłem się równie mocno na myśl o publikacji w zbiorze opowiadań, jak teraz, gdy wiem już, że i mój tekst znajdzie się w „11 cięciach”. Oby i ta antologia potwierdziła, że tego typu książki sprzedają się dobrze, a nawet Czy tak trudno popracować nad kon- rewelacyjnie. spektem zbioru i stworzyć coś oryginalnego? Nie trzeba od razu iść na łatwiznę Obiło mi się o uszy, że kolejne wydawi uderzać w czytelnicze oczy pierwszą nictwa publikujące fantastykę planują lepszą propozycją wydawniczą. Swego wydanie następnych zbiorów opowiadań. czasu Red Horse miał świetny pomysł na Ja się cieszę niezmiernie, bo krótka forma zbiór opowiadań, który okazał się wielce zawsze była mi bardzo bliska. W końcu strawny. Runa pięknie opracowała swoje zbiór opowiadań to przynajmniej kilka, jak antologie, podobnie jak i inni wydawcy nie kilkanaście różnych historii! antologii tematycznych i dowolnych. Poza tematem problemu są zbiory największych Po co twierdzić, że zbiory są do niczego pisarzy pokroju Kinga czy Mastertona. Te i się kiepsko sprzedają, skoro to nieprawnieważne w jakiej oprawie, sprzedadzą się da? Czy gdyby tak było, byłyby nadal wytak czy owak. dawane? Nie. Nie omieszkam nie wspomnieć o doprawdy zacnym pomyśle i równie godnym podziwu wykonaniu antologii „11 cięć”, która za sprawą Repliki ukaże się w połowie czerwca. Zbiór ten będzie zawierał jedenaście opowiadań autorów polskich i zagranicznych, czyli coś, czego na naszym rynku jeszcze nie było. Masterton, Castle, Wilson, Smith, Rostocki, Małecki, Paliński, Orbitowski i kilku innych pisa-
O Autorze:
Mam szczerą nadzieję, że wydawcy uraczą nas jeszcze niejedną rewelacyjną antologią i że powszechna opinia, że wolimy czytać powieści, a zbiory są dobre od czasu do czasu, legnie w gruzach. Jako czytelnik nadal będę polował na krótką formę spod znaku grozy, i cieszył się każdym dobrym tekstem, na jaki natrafię, zaś jako pisarz wciąż będę pisał opowiadania, licząc na ich ciepły odbiór. I basta.
Robert Cichowlas urodził się w 1982 roku w Poznaniu, gdzie ukończył kulturoznawstwo na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Pisze, odkąd sięga pamięcią, koncentrując się głównie na opowiadaniach horroru. Publikacje: „W otchłani mroku” (2006, z Robertem Kucharczykiem), „Sępy” (2009, z Jackiem M. Rostockim), „Twarze szatana” (2009, z Kazimierzem Kyrczem Jr), „Siedlisko” (2010, z Kazimierzem Kyrczem Jr), „Koszmar na miarę” (2010, z Kazimierzem Kyrczem Jr), „Efemeryda” (2011, z Kazimierzem Kyrczem Jr), „Szósta Era” (2011).
-------------------------------------- Ocena: 3/6 Wydawca: Nasza Księgarnia 20ll Tłumaczenie: Hanna Pasierska Ilość stron: 3l6
Książki z nurtu supernatural romance nadal święcą triumfy na półkach z literaturą dla nastolatek. Jednak nie każda nastolatka ma ochotę czytać o romantycznych wampirach, wilkołakach czy innych nieludzkich amantach, i czasem chciałaby zapoznać się z historią miłosną rozgrywającą się między ludźmi. Właśnie do tych dziewcząt adresowane jest „Ukryte”. Chociaż wszyscy bohaterowie powieści Kimberly Darting są w stu procentach ludźmi, to jednak nadnaturalny element też się tutaj pojawia. Elementem tym jest specyficzny dar głównej bohaterki – Violet. Potrafi ona wyczuć aurę zwierząt i ludzi, którzy zginęli gwałtowną śmiercią. Aura ta czasem przybiera postać barwnych refleksów czasem zaś niepokojących dźwięków czy ech, towarzyszących zarówno zwłokom ofiar, jak i zabójcom. W przypadku zwierząt łatwo jest poradzić sobie z dręczącymi echami, jakie po sobie zostawiają: wystarczy odnaleźć ich ciała i pochować na specjalnie utworzonym na tyłach domu cmentarzu, by ich dusze odzyskały spokój. Niebezpiecznie robi się dopiero wtedy, gdy w okolicy zaczynają ginąć młode dziewczęta, w tym koleżanki Violet z liceum, i bohaterka postanawia włączyć się w akcję poszukiwania mordercy. Jednak wątek kryminalny, choć niewątpliwie atrakcyjny, potraktowany został przez autorkę po macoszemu: choć poznajemy mordercę i oglądamy go w trakcie „polowań”, to jednak wiedza o nim ogranicza się do emocji, jakie kierują nim w akcji. Szkoda, bo gdyby pogłębić tę postać, mógłby powstać całkiem przyzwoity thril-
ler, z wątkiem miłosnym w tle. Tymczasem Dartling serwuje nam romans z dość interesującym wątkiem kryminalnym. Na pierwszy plan bowiem od samego początku wysuwa się motyw relacji między Violet a jej wieloletnim przyjacielem. Jay wrócił po wakacjach odmieniony, z chłopca zaczął przeobrażać się w atrakcyjnego mężczyznę. Przemiana ta nie uszła uwadze koleżanek z liceum, które nagle zaczęły go ostentacyjnie adorować. Nie pozostała także niezauważona przez samą Vi, której dylematy można streścić słowami wieszcza: „i znowu sobie zadaję pytanie: czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?”
Text: Jagoda Mazur
KIMBERLY DERTING - Ukryte (The Body Finder)
„Ukryte” to powieść dla dziewcząt w wieku, który ja przekroczyłam. Dlatego nudził mnie wątek miłosny, skoro od pierwszych stron potrafiłam przewidzieć jego finał, a świat amerykańskich bogatych nastolatków nigdy mnie nie fascynował. Gorzej, że wątek kryminalny także pozostawia wiele do życzenia. Szkoda, bo zdawał się mieć potencjał. Trudno mieć jednak pretensje do autorki, że w powieści pisanej z myślą o nastolatkach marginalnie traktuje wątki, które mogą wydać się interesujące nieco starszym czytelnikom. Nastolatkom, które fascynuje styl życia bogatych amerykańskich rówieśniczek, przeżywającym swoje pierwsze szkolne miłości lub wciąż jeszcze mającym w pamięci te romantyczne przeżycia, książka z pewnością przypadnie do gustu. Jednak czytelniczki, które zdążyły zapomnieć o tym, jak to jest mieć kilkanaście lat, a także miłośniczki kryminałów i thrillerów, spragnione silniejszych wrażeń, stanowczo nie znajdą tu nic dla siebie.
79
RUBBER RUBBER Francja, Angola 2010 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Quentin Dupieux Obsada: Stephen Spinella Jack Plotnick Wings Hauser Roxane Mesquida
Text: Joanna Konik
X X X X X
Tymczasem dzieło to przerasta najśmielsze oczekiwania widzów szukających zarówno klasycznych jak też nowatorskich i niestandardowych rozwiązań w historii, która wydając się prozaiczna, jest w gruncie rzeczy niesamowicie złożona. Pozornie obraz ten zbudowany jest z historii, które nijak mają się do siebie. Mordująca opona, grupa wszystkowidzących podglądaczy, mężczyzna, który nic nie je, i w końcu wymiar sprawiedliwości. Do tego dialogi ukazujące jeszcze inne historie z życia wzięte, wydają się składać w swoistego rodzaju puzzle, które w gruncie rzeczy można byłoby przestawiać w dowolnej kolejności. Pozornie tego typu zabieg powinien ukazywać nieskładny film o niczym, który znudziłby się po kilkunastu minutach oglądania, tymczasem tak się nie dzieje.
Pytanie tylko dlaczego? Główny bohater – opona Robert – ukazany jest jak klasyczny seryjny morderca: żyje, czuje, wykazuje się sprytem i zabija bez powodu. Zarazem wykazuje też przedmiotowość i mechaniczność w działaniu, która charakterystyczna jest dla osób ściganych w amerykańskich filmach. Czyżby chodziło o to, że to wcale nie sam główny bohater tylko sposób ukazania jego osoby buduje ciekawą atmosferę w dziele? Poczynania opony są tu żywo komentowane przez grupę obserwatorów, którzy niczym uczestnicy programu „Big Brother”, nie
Cała gama filmów z pogranicza surrealistycznej wizji świata jest dosyć trudna do ukazania w skrócie. Najlepszym dowodem na to są różnorakie trailery, które bardzo często gubią sens dzieła, dzięki czemu odrzucają od filmów publiczność niezdecydowaną, poszukującą. Podobnie jest w przypadku filmu „Rubber”, gdzie tajemnicze losy opony samochodowej atakującej policjantów i ludność cywilną nie wydają się szczególnie zachęcające do oglądnięcia filmu.
80
zastanawia się w jakim stopniu zwraca uwagę na fabułę filmu, a w jakim stopniu na same kadry. Oczywiście cały film ozdobiony jest nieziemską muzyką, która została skomponowana przez samego reżysera (występującego pod pseudonimem Mr. Oizo) i Gasparda Auge. Elektroniczne rytmy doskonale opisują każdy element akcji, raz wprowadzając bezruch, innym razem zagrzewając do działania. Nie brak też ciszy. Ona też w pewnym sensie gra, mogą nigdzie uciec, natomiast muszą wprowadzając odpowiedni klimat do zaoglądać. Podglądaczy wykańcza osta- czerpnięcia oddechu i przejścia do kolejtecznie zatrute jedzenie, niemniej jednak nego wątku. pewien osobnik przeżywa. Zabieg ten wydaje się być doskonała parodią filmów katastroficznych, w których jeden najsłabszy lub też niepozorny bohater mimo wszystko ucieka przed nieuchronnym, wydawałoby się, losem. Film wywołuje u odbiorcy niekończące się pytanie „Dlaczego?!!” Widz jednak nie ma czasu na to by odpowiedzieć sobie na nie podczas seansu ponieważ wszystkie te niewytłumaczalne, dziwne sytuacje zanadto się nawarstwiają. Swoistego rodzaju zgadywanka czy też zabawa z odbiorcą filmu jest jednak na tyle zręcznie przeprowadzona, że widz nie czuje się znużony tylko aktywnie uczestniczy w ciekawej grze. Siłą „Rubber” są też fantastyczne zdjęcia. Stonowane pustynne kolory i niesamowity bezruch pejzaży sprawiają, że widz
81
Candidate)
-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Replika 20ll Tłumaczenie: Piotr Kuś Ilość stron: 496
Masterton wielokrotnie w swoich thrillerach udowodnił, że potrafi bardzo sprawnie poruszać się po świecie wielkiej polityki. Każdy, kto chociaż trochę zna twórczość Brytyjczyka nie zdziwi się, kiedy usłyszy o epickich fabułach, pełnych nieprawdopodobnych zwrotów akcji i szalonych pomysłów. Graham tylko raz pokusił się o to, by napisać horror polityczny – a jest nim jego siódma książka w tym gatunku, nosząca tytuł „Kandydat z piekła”.
zjednują sobie zwolenników, wyborcy dają się opętać roztaczanym przez Peala wizjom, a ilość głosów w prawyborach w błyskawicznym tempie rośnie. Zdaje się, że nikt nie jest w stanie powstrzymać Huntera w wyścigu o Biały Dom, gdyż jego poczynaniami steruje sam Szatan. Kiedy co bardziej oporni przeciwnicy Peala zaczynają w tajemniczych okolicznościach ginąć, Russo będzie musiał stoczyć batalię z siłami ciemności, by uratować świat przed nieuchronnie zbliżającą się zagładą miliPozycja ta nie przychodzi od razu czytelni- tarną. Pomoże mu w tym… sam papież. kom na myśl, kiedy zaczyna się rozmowa o Mastertonie – w końcu tematyka wy- Masterton w latach 80. był już pisarzem borów prezydenckich z horrorem w tle popularnym i rozpoznawalnym, ale nadal nie każdemu musi przypaść do gustu. doskonalił swój warsztat. „Diabelski kanW powieści poznajemy Jacka Russo dydat” jest świetnym przykładem sukcesu – prawą rękę senatora Huntera Peala, tego treningu – jest to powieść bardzo jednego z najmocniejszych kandydatów klimatyczna, ze świetnie nakreślonymi na urząd prezydencki w USA. Russo bohaterami i dość interesującą fabułą. Jej jest PR-owcem, ale jednocześnie zwy- największym mankamentem jest niestety kłym człowiekiem ze słabością do kawy, za to kompletny brak przerażających scen szybkiego jedzenia i pięknych kobiet. Ta – książka straszy co najwyżej drastycznyswojskość nadaje bohaterowi unikalne- mi opisami gwałtów, a szokuje mocnymi go charakteru i od razu zaskarbia sobie scenami erotycznymi. Do minusów dochosympatię odbiorców – tym łatwiej jest nam dzi też nieskomplikowany, niezwykle przyśledzić jego przygotowania do kampanii. spieszony finał. Szkoda też, że Masterton Jak to w powieściach Mastertona jednak nie poszedł na całość i nie spełnił snutej często bywa, szybko zaczyna dziać się w powieści wizji światowej zagłady... coś koszmarnego – spokojny, rzeczowy i bogobojny Hunter Peal zamienia się na- „Kandydat z piekła” to powieść dobra, ale gle w szokującego swoim ekstremistycz- nie rewelacyjna. W momencie ukazania nym, rasistowskim podejściem pieniacza. się, książka na pewno robiła większe wraOczyma oniemiałego, ale jednocześnie lo- żenie, zwłaszcza, że była próbą stworzejalnego Jacka Russo obserwujemy nieco- nia czegoś ambitniejszego, niż kameralny dzienną przemianę kandydata na prezy- horror, w którym bohater pierze się ze złem denta, wraz z nim starając się zrozumieć po pyskach, a potem odchodzi w glorii przyczyny tak skrajnej odmiany. w stronę zachodzącego słońca. Nowe wydanie książki opatrzone jest nową okładką Agresywne przemówienia o dziwo szybko i odautorskim wstępem Mastertona.
Text: Piotr Pocztarek
GRAHAM MASTERTON - Kandydat z piekła (The Hell
83
Ernest Kot
Martwa Natura Rozsiadł się wygodnie w wyprofilowanych zwłokach drzewa. Pożarł pieczone zwłoki ptaka, który miał skrzydła, lecz nigdy nie latał. Popijał wywarem z ziaren, którym nie pozwolono zakiełkować, zamiast tego starto je w proch i utopiono w skradzionym źródłu zagotowanym płynie. Zmiażdżył owada, który szukał chwili wytchnienia na jego ramieniu. Z lubością patrzył na równe grządki przed sobą. Czekające na wyrwanie z ziemi i pożarcie rośliny cisnęły się w nienaturalnie równych szeregach. Z zadumy wyrwał go zdeformowany setkami lat chowu wsobnego potomek dumnego wilka, który służalczo legł na jędrnej, przygniecionej przyciętymi w kostkę kamieniami glebie u jego stóp. Kochał naturę. Był ekologiem.
Coś martwego Między pęknięciami betonowej nawierzchni składu opału leżało coś martwego. Było na tyle małe, że umknęło oczom przybyłych o świcie ładowaczy węgla. Kiedy słońce było w zenicie, czymś martwym zainteresowały się mrówki. Gdy padało pomarańczowe światło zachodzącego słońca, podszedł kot. Ostrożnie stawiał kroki między ogarniętym orgią zagryzania się rojem. Szturchnął coś martwego łapą. Następnego ranka przybyły najwcześniej ładowacz węgla zobaczył na placu martwego kota. Założył roboczą rękawicę i, klnąc pod nosem, nachylił się, żeby podnieść ścierwo. W południe przyjechał właściciel składu opału. Ujrzał czerwony od krwi i wnętrzności beton. Wszędzie leżały rozszarpane ciała ładowaczy. Nagle poczuł nieodpartą potrzebę dotknięcia rozrzuconego mięsa…
Pasterz Bezdomni nigdy nie pytali skąd bierze mięso. Ich zaufanie kupił na allegro. Wydał niecałe 500 złotych: tyle kosztowała sutanna z koloratką. Udawali, że nie widzą jego długich pazurów, ostrych jak u rekina zębów. Nie chcieli widzieć. Był miły i karmił. To wystarczyło, żeby go pokochali. Byli jego trzodą. Wybierał któregoś i nasączywszy go swoim jadem rzucał na pożarcie innym. Uzależniał ich ciała i umysły, czynił swoimi ghulami. Czyhają w kanałach. Jest ich już cała armia. Żywią się sobą i pomnażają szeregi. Kiedy gwiazdy będę właściwe, zaleją ulice i pożrą miasto. Pasterz spogląda z uśmiechem w nocne niebo. Jego czas nadchodzi.
Świąd Wczoraj na bagnach coś ukąsiło mnie w głowę. Szedłem właśnie zastawić wnyki, kiedy usłyszałem metaliczne bzyczenie. Nie zobaczyłem tego w ciemnościach, ale poczułem ciężar, kiedy wylądowało i użądliło. Musiało być duże. Łeb spuchł jak bania i pojawiło się potworne swędzenie. Nie pomagały maść na komary, wapno i witaminy, ale pomagało… drapanie. Zdrapałem skórę i ciało, zdarłem paznokcie a potem palce. Rozkoszne uczucie! Ocknąłem się dopiero, kiedy zatrzeszczała kość tarta o kość. Nie krwawię, mimo że zdarłem całą twarz. Słyszę metaliczne bzyczenie. Coś tłucze mi się wewnątrz czaszki. Odchodzę od zmysłów… Muszę wydrapać sobie dziurę w głowie! Chyba zacznę od oczu…
Pająki Te przeklęte pająki obłaziły mnie i kąsały do krwi noc w noc. Wreszcie powiedziałem DOŚĆ! Podniosłem przegniły materac i wylałem pod niego ostatnie kilka litrów preparatu owadobójczego. Zaraz eksplodowały deski podłogi i wyskoczył największy, metr w kłębie! Złapałem łopatę i wbiegłem między owłosione łapy. Kłapał jadowitymi zębami, ale ja przymierzyłem i rozpłatałem mu łeb! Wszystko obryzgała zielona krew. Wtedy wylazły i ruszyły na mnie setki małych. Deptałem, aż zmiażdżyłem wszystkie! Wreszcie otworzyłem okno i zapaliłem papierosa. Za tytanową moskitierą zaczynała się wielka pajęczyna, a w niej dziesiątki poruszających się kokonów z jeszcze żywymi ludźmi. Gdybym tylko miał więcej środka owadobójczego…
Nie chciałem Zaciągnęłaś mnie za rękę do czarnego lasu. Nie chciałem. Kazałaś mi szeptać obce słowa przy drewnianej figurze starego boga. Nie chciałem. Kazałaś mi wbić rytualny sztylet w Twoją pierś. Nie chciałem. Twój mąż między żebra wbił mi hak, ale zanim wypruł moje flaki zapytał: DLACZEGO? Mógłbym mu wszystko opowiedzieć. Mógłbym Cię wydać. Nie chciałem.
Przejażdżka Z przedszkola miała odebrać mnie mama, ale przyjechał tato. Pojechaliśmy za miasto, obłożył mnie całego poduszkami, okręcił grubą taśmą klejącą i założył mi swój strażacki kask. Jak nigdy zapiął mi pas. Jechaliśmy bardzo szybko i pił z kwadratowej butelki z krzywą czerwoną nalepką. Powiedział, że nie jestem jego i że mama dzisiaj mu o tym powiedziała. Powiedział, że mamy już nie ma i że jego zaraz nie będzie, ale że ja dostanę szansę. Nie bardzo rozumiem, o co mu chodzi, ale zabawa jest świetna! Jeszcze nigdy nie mknęliśmy tak szybko drogą nad urwiskiem!
Vena amoris Poznali się w obskurnym womitorium. On, stary patrycjusz toczony przez leprę i robactwo. Ona, przysadzista niewolnica cierpiąca na paranoję. Oddali się Amorowi. Na czwartych palcach ich lewych dłoni zagościły egipskie pierścienie. Na palcach, gdzie od serca biegnie vena amoris, żyła miłości. Związała ich boska nić, stali się dla siebie jak słońce i księżyc. Zostali mężem i żoną. On wlał w nią swoją chorobę. Ona obcięła mu głowę i porzuciła korpus w miejskim akwedukcie. To była prawdziwa pompejska miłość.
Elina Obserwowałem wieś z leśnej gęstwiny. Kiedy nadjechały ciężarówki zameldowałem przez radio i zacząłem modły. Wygonili ludzi z domów i ustawili wzdłuż drogi. Każdego oglądał mężczyzna w białym kitlu. Wybrał moją siostrzyczkę Elinę i zaprowadził ją do furgonetki z czerwonym krzyżem. Następnie wszystkich rozstrzelano. Przez łzy oglądałem dobijanie rannych. Wtedy przyszli partyzanci. Żołnierze padli w ogniu naszych kałasznikowów. Pobiegłem do drogi, ucałowałem martwych rodziców i ruszyłem do furgonetki. Tylko Elina mi została… Leżała rozpruta. W kącie drżał skulony człowiek w kitlu. Miała wycięte organy, ale wodziła ciągle oczami. Zawyłem i litościwie poderżnąłem jej gardło. Spojrzałem na tego, który jej to zrobił…
Ptaki Przemykałem wąskimi uliczkami starego miasta kiedy niebo przesłoniły czarne chmury i rozległ się skrzek tysięcy gawronów. Ciemność opadła lepką mgłą, dzień zamienił się w noc. Ledwo wbiegłem do jakiejś kamienicy. Zatrzasnąłem stalowe drzwi a chwilę potem niezliczone szpony i dzioby zadudniły o metal. Dzwony kościołów poniewczasie uderzyły na alarm, wielu musiało zginąć na ulicach! Zapaliłem lampę naftową. Wnętrze było pokryte stwardniałą śliną i gałęziami. Wyciągnąłem rewolwery i zmówiłem litanię do świętego Franciszka. Bezowocnie. Z dziur w podłodze poczęło dobywać się bulgotliwe krakanie. Trafiłem na aktywne gniazdo hybryd, budziły się… Nie miałem nic do stracenia. Odbezpieczyłem broń, rozłożyłem skrzydła i czekałem.
Kolędnicy Opijaliśmy zaliczoną sesję, żeglując od jednego baru starówki do drugiego. Kiedy wyproszono nas z ostatniego lokalu byliśmy niesamowicie wstawieni. Czerwcowa noc była jednak ciepła. Ruszyliśmy w poszukiwaniu całodobowego monopolowego. Takiego nie znaleźliśmy w okolicy. W końcu zleźliśmy po stromej skarpie do paskudnej dzielnicy, słynącej z morderstw, pobić i rozbojów. Tam musiał być sklep! Tomek wpadł nagle na pewien pomysł. Wleźliśmy przez jedną z cuchnących moczem bram do zagrzybiałego wnętrza i wspięliśmy się na szczyt skrzypiących, krętych schodów. - Będziemy dzwonić do każdego po kolei i śpiewać im kolędy – zaśmiał się. Mój Boże, wtedy to też wydawało mi się takie zabawne…
OSTATNIA TAKA NOC W TWOIM ŻYCIU Słyszałeś o tym tajemniczym cyrku z Węgier, które wieczorami rozbija się gdzieś na cichych, cienistych przedmieściach, a następnego ranka nie ma po nim śladu? Słyszałeś o fali zaginięć w każdej miejscowości, w której się pojawił? Widziałeś w drodze do pracy dziwaczny plakat z rysunkiem upiornie uśmiechniętego klauna, który trzyma za rączki próbujące się wyrwać, przerażone dzieci, i napisem: „OSTATNIA TAKA NOC W TWOIM ŻYCIU”? Nie zdziwiło Cię, że wieczorem, kiedy wracałeś, po plakacie nie było już śladu? Czy Twoja córka nie wspominała, że po szkole wybierają się gdzieś z koleżankami? Jest już późna noc, nie zacząłeś się o nią niepokoić?
Egzorcysta Byłem w grupie modlitewnej egzorcysty i obserwowałem opętaną zza jego pleców. Ręce i nogi miała przywiązane do słupków łóżka. Potwornie krzyczała, ale on krzyczał jeszcze donośniej. Co raz łapał ją za twarz, telepał i przyciskał do niej metalowy krzyż. Smagał do krwi poświęconymi witkami akacji. Kiedy po dwóch godzinach wreszcie skończył straciła przytomność. To był pierwszy z dziesięciu egzorcyzmów. Obawiałem się, że dziewczyna może nie dożyć do ich końca. Kiedy wychodziliśmy zapytałem, czy musi wymierzać opętanej kary fizyczne. Nie odpowiedział. Rzucił mi tylko przelotne spojrzenie. Uśmiechał się lekko i przez moment miałem wrażenie, że jego oczy są czarne jak piekło.
Shadows Lie)
-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie 20ll Tłumaczenie: Łukasz Witczak Ilość stron: 293
„Gdzie zaległy cienie” to historia pochodzącego z Islandii bostońskiego gliniarza, Magnusa Jonsona. Nasz bohater - człowiek prawy, choć niekoniecznie rozsądny - przekonawszy się, że jego partner jest skorumpowany, składa na niego donos. Traci tym samym szacunek kolegów po fachu i trafia na celownik mafii. FBI zależy na tym, aby Magnus dożył procesu, w którym ma zeznawać, a wygodnym zbiegiem okoliczności islandzka policja akurat grzecznie zapytała, czy Amerykanie nie mają jakiegoś gliniarza na zbyciu. W związku z napływem imigrantów przydałaby im się pomoc kogoś doświadczonego i znającego się na przetrwaniu w miejskiej dżungli. Zatem Jonson zostaje wysłany na Islandię, gdzie ma przeczekać do procesu, a przy okazji będzie mógł stawić czoła kilku demonom przeszłości.
na to, że wiadomo kto zabił, następuje zwrot akcji. Bohater nie popełnia setek głupstw, aby rozciągnąć książkę - ot, raz podejmuje skalkulowane ryzyko i wystawia się tym samym na niebezpieczeństwo. Do tego ma swoje słabości i musi sobie radzić w miejscu, gdzie nie był tak długo, że jest traktowany jak obcy. Ponadto cały czas towarzyszy czytelnikowi uczucie zagrożenia, wynikające z polowania, jakie prowadzi dominikański kiler, mający zabić Magnusa - zabójca po kolei dociera do brata, byłej dziewczyny i współpracownika Jonsona. Wiadomo, że wcześniej czy później dojdzie do sytuacji, kiedy w Magnusa zostanie wycelowany jakiś pistolet. Muszę też wspomnieć o barwnych opisach islandzkich krajobrazów i sensownie pokazanych efektach kryzysu gospodarczego na Islandii.
Na miejscu okazuje się, że przyjechał w samą porę - ktoś zamordował profesora Agnara Haraldssona i Magnus ma możliwość się wykazać. Szybko okazuje się, że zbrodnia najprawdopodobniej wiąże się z mityczną islandzką sagą, na której rzekomo sam Tolkiem wzorował się, pisząc „Władcę pierścieni” - wygląda na to, że denat odkrył cenny welin z sagą i próbował go sprzedać osobie posługującej się pseudonimem Isildur. Chcąc rozwiązać sprawę, Magnus będzie musiał uporać się z niechęcią bezpośredniego zwierzchnika, problemami osobistymi i rozwiązać inną tajemnicę sprzed lat. Że o przeczytaniu „Władcy pierścieni” nie wspomnę.
Gdybym miał wskazać nieco słabszy punkt powieści, padłoby na odnalezienie pewnego historycznego artefaktu - coś małego i okrągłego przetrwało tysiąc lat, nie dając się po drodze zgubić, ukraść, zasypać, zalać lawą, ani wreszcie sprzedać... Trochę to naciągane, jak na niewielki, okrągły i złoty przedmiot. Ale bez tego opowieść nie byłaby aż tak udana. Jest też kwestia kolejnej powieści z cyklu - choć to śledztwo jest zamknięte, wciąż pozostają luźne wątki i prywatne sprawy Magnusa, które bez wątpienia mają stać się tematem następnej powieści.
Mimo tego, „Gdzie zaległy cienie” to jeden z najlepszych kryminałów, jakie czytałem, Powieść Ridpatha daje mi sporo powo- bez jakichkolwiek oznak fuszerki. Powieści dów, aby ją chwalić. Intryga jest skonstru- Ridpatha zdecydowanie warto poświęcić owana precyzyjnie, a kiedy już wygląda czas.
Text: Bartosz Ryszowski
MICHAEL RIDPATH - Gdzie zaległy cienie (Where the
89
[ Michał Pięta - Wiedźmowe rzemiosło ]
Michał Pięta Wiedźmowe rzemiosło
Wychudzona siwa szkapa grzęzła coraz bardziej w błotnistej brei, w którą przemieniła się od ciągłych deszczy droga biegnąca do Tarnowoli. Zasnute chmurami niebo od tygodni nie widziało słońca. Smutne i surowe niczym oblicze umierającego pod murami cerkwi dziada, przewodziło wciąż i wciąż wzburzone fale stalowych kołtunów. Ciężkie od wody pola odbijały w rozległych kałużach poszarpane kształty niespokojnych chmur, wywracając porządek świata do góry nogami. Stojące na miedzach drzewa zwieszały mokre ramiona gałęzi, godząc się w milczeniu na surowy dyktat parszywej pogody. Wilgotny chłód przeszywał wszystko, co żywe, wywoływał z meandrów podświadomości pierwotny strach przed lodowatym tchnieniem śmierci. Smutek pospołu z nostalgią panowały nad ponurą okolicą i tylko nieznośny hałas czyniony przez stada siwych wron nie pozwalał rozpłynąć się temu wszystkiemu w niebycie sennych mar. Dosiadający kobyły powstaniec kiwał się ze spuszczoną na piersi głową na prawo i lewo, przyciskając owiniętą w brudną szmatę dłoń do krwawiącego brzucha. Wystrzelona przez Moskala kula utkwiła głęboko, tuż poniżej wątroby. Rwący ból, gorączka i potęgowane utratą krwi otępienie targały ciałem mężczyzny, wytrząsając zeń resztki życia. Ciepły oficerski płaszcz przepadł gdzieś w trakcie bezładnej ucieczki przed carskim wojskiem. Brudne od błota nogi wisiały bezwiednie, ledwie trzymając się strzemion. Rozpacz i trwoga ciągnęły się nieśpiesznie za wpółżywym jeźdźcem, żałobnym zawodzeniem wtórując wydobywającym się spod końskich kopyt błotnistym cmoknięciom. Jedynie stercząca przy boku szabla dawała światu niemrawy znak, że nie wszystko jest stracone. Że w stygnącej skorupie ciała tli się jeszcze życie. Powstańczy rozum za to kołatał się gdzieś między zaświatami a mętnym pojęciem o tym, jak doszło do feralnej potyczki. Moskal wszedł do wsi nocą, niepostrze-
91
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
żenie. Nikt ze straży nie zdołał w porę wszcząć alarmu, nikt nie poderwał broni. Wszystko, wszystko przepadło. Cały oddział rozbity, wszyscy poginęli. Został tylko on, Jacek Rostecki, sam jeden, na wpół już martwy i wieziony przez wierną kobyłę na pewną śmierć. Wprost na sztychy carskich bagnetów. Głowa kiwnęła się mocniej i rozum wyrwał się na chwilę z chorobliwego letargu. Jacek rozejrzał się po okolicy, mrużąc oczy przed niewidzialnym blaskiem. Zamierzał wrócić do Tarnowoli, dać się pojmać zaborcy, zostać straconym i dołączyć do zastępu bohaterów, którzy wczorajszej nocy złożyli swe żywota na ołtarzu Ojczyzny. Nie uciekać i kryć się jak ranny szczur, to było niegodne. Wczoraj powinien był zginąć wraz z innymi, bronić umiłowanej, zmordowanej Rzeczypospolitej do ostatniej kropli krwi, nie jak tchórz, widząc potok carskich żołnierzy, w pierwszym odruchu brać nogi za pas. Zacisnął ze złości spierzchnięte usta. Nie o ucieczce myślał, gdy pełen nadziei werbował się do wojsk Tymowskiego. Tyle lat przecież czekano na taką szansę, na odpowiedni układ rzeczy. Doskonale pamiętał wrażenie, jakie robiły na nim opowieści ojca o zrywie listopadowym, jak fascynacją tą żywił się przez lata wczesnej młodości. Teraz, jako dojrzały mężczyzna, dostał możliwość walki o upragnioną wolność, stanął przed szansą, jakiej przed nim nie miało wielu. I czym się to skończyło? Splamił honor, splamił godność powstańca, zawiódł wszelkie nadzieje! Lepiej zginąć, niż żyć z takim ciężarem. Oddać życie w nierównej walce z carskim zaborcą. Wracać, wracać mu trzeba. Do towarzyszów... Trzymająca lejce dłoń zacisnęła się mocniej, przypominając Jackowi o skrytym w niej medalionie. Na myśl o nim modlitwa sama powędrowała na usta. Ave Maria, gratia plena... Nie musiał spoglądać na wygładzone upływem czasu srebro, by przed oczyma stanął pamiętany od dziecka obraz. Matka Boska Ostrobramska i orzeł Rzeczypospolitej z napisem „Honor i Ojczyzna” na rewersie. Należał do Jackowego dziadka, który brał udział jeszcze w Insurekcji. Dziś Jacek nie miał ani Ojczyzny, ani honoru. Pozostawała jedynie Matka Boska. Ave Maria, gratia plena... *** Pomimo szczerych chęci Jacek nie znał drogi powrotnej. Tym bardziej nie znała jej siwa szkapa, która niosła ledwie przytomnego powstańca zgodnie z własnym
92
[ Michał Pięta - Wiedźmowe rzemiosło ]
wyczuciem kierunku. Prosta droga się zatarła. Liczne rozstaje dzieliły ją na nieprzebraną ilość mniejszych ścieżek, cięły się i zwężały, tak że nie sposób było już rozróżnić, czy to droga czy przełaj. Dlatego też, gdy blisko wieczora w oddali zamajaczyło niemrawe światełko, Jackowe serce doznało lekkiej ulgi. Mimo wszystko nie chciał umierać byle gdzie. Paść twarzą w błoto, zostać rozdziobanym przez ptactwo i rozszarpanym przez wygłodniałe po zimie zwierzęta. Jeśli nie dane mu będzie dotrzeć do Tarnowoli, niech zemrze w tej samotnej chatce na skraju lasu. Może tak właśnie będzie lepiej... Szkapa dokolebotała się do samotnego domostwa ciągnięta jedynie zwierzęcym instynktem. Oprzytomniały nieco Jacek podniósł niemrawo wzrok, miarkując, czy czeka go tu ratunek czy śmierć. Gospodarstwo było zabiedzone, że aż strach spojrzeć. Smród zgnilizny i wszechobecny brud zdawały się sprawować tu niepodzielnie władzę. Spod pochyłej szopy wściekle oszczekiwał go kudłaty, podobny do ochłapu włochatej padliny, burek. Zabałaganione, błotniste podwórko wyglądało, jakby nikt nie zakulił przy nim palcem co najmniej od czasów króla Stanisława. Nieprzebrana mnogość wszelkiego śmiecia walała się tu w kupach lub samopas, rozkładając się bezwiednie i gnijąc w najlepsze. Samotne suche drzewo rosnące w miejscu, gdzie kończył się wyszczerbiony płot, straszyło okolice połamanymi gałęziami, na których ktoś pozwiązywał ze szmat supły i niezgrabne kokardy. Przegniła strzecha ze starości wyprężyła się niczym koci grzbiet, przestrzegając przed wstępowaniem w progi niewielkiej chaty, w której jedynym okienku płonął lichy blask ciepłego światła. Tylko on wart był spojrzenia w tym niezwykłym kłębowisku nędzy i brudu. Niespodziewanie Jacek poczuł, że znalazł się we właściwym dla siebie miejscu. Romantyczna z natury dusza szeptała gdzieś z wnętrza, iż oto rycerz bez nadziei znalazł w tej krainie rozpaczy odpowiednią dla swych grzechów kryptę. Miejsce, które wraz z ciałem pogrzebie na wieki haniebną historię. Niech sczeźnie tu, w samotności. Nikt nigdy nie dowie się o ucieczce, nie oskarży o zdradę, a gdy zapomną go potomni, dołączy Jacek do panteonu bezimiennych bohaterów walki o wolność umiłowanej Ojczyzny. Tego przecież pragnął, taka myśl była mu miłą. Pogrążony w mrocznych rozmyślaniach nie spostrzegł wpierw, że drzwi chatynki uchyliły się lekko, wypuszczając na błoto podwórza jasny, podłużny kształt. Dopiero gdy burek przestał miotać się w hałaśliwej walce z przykusym łańcuchem,
93
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
do uszu powstańca trafił tępy zgrzyt starych zawiasów. Odruchowo obrócił głowę. Ostatnie światło przedwiosennego dnia padło na stojącą w drzwiach postać, ukazując powstańcowi pomarszczoną twarz o garbatym nosie i roju włochatych purchli rozrzuconych bez ładu po policzkach i czole. Zabiedzona starowinka wyglądała jak młodsza siostra Śmierci i widok ten, nie wiedzieć czemu, bardzo się Jackowi spodobał. – Hej, matko! – chciał zakrzyknąć hardo, lecz z gardła wydobył się tylko zachrypiały skrzek. W głowie nagle mu zawirowało i Jacek Rostecki padł bez życia na siwy koński grzbiet. *** O dziwo, ocknął się. Miast wędrować przez zaświaty w poszukiwaniu świętego Pawła, leżał na śmierdzącym sienniku pod ścianą rozświetlonej przez ogień paleniska izby. Rozejrzał się niepewnie, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Głowa była otępiała i ciężka, przed oczami wirowały roje ciemnych kształtów. Odruchowo dotknął ręką boku, lecz zamiast krwawej brei napotkał tam gruby, płócienny opatrunek. Uporczywe rwanie i rozpalający ciało żar znikły bez śladu, tak jakby nigdy nie zagościły w Jackowym ciele. Na języku tkwił gorzki, mdły smak, przywodzący na myśl bagno i rozkład. Przełknął z obrzydzeniem ślinę, czując, jakby miał przed chwilą w ustach padlinę. – Obudził się? – Pochylona nad paleniskiem staruszka sypała coś do stojącego wprost na ogniu kociołka. Komin nad nim był jedynie prowizoryczny i siwy dym kłębił się pod zapadniętym, dziurawym dachem. – Głowa boli? – Boli. Dziękuję, matko – odparł Jacek słabym, chrobotliwym głosem. W jego gardle zamieszkało stado rechoczących żab, które wypowiadały słowa za niego. – Ocaliłaś mnie. Winny ci chyba jestem życie. Nieśmiałe stwierdzenie trafiło w próżnię. Staruszka skrzywiła się obojętnie, nie zwracając na Jacka szczególnej uwagi. – Eee... Pomódl się lepiej do Najświętszej Panienki, coś ją tak w garści ściskał, że cię ta szkapina tu doniosła. Sczezłbyś gdzie przy drodze i szkoda by była. – Tak... – Jacek nerwowo dotknął piersi. Medalion był na swym zwyczajnym miej-
94
[ Michał Pięta - Wiedźmowe rzemiosło ]
scu, choć na śmierć o nim zapomniał. Staruszka musiała go zatem zawiesić, widać nie mogąc zrobić już nic więcej, oddała jego życie w ręce Matki Boskiej. I słusznie. Nikt inny nie był w stanie mu pomóc. Z umiłowaniem ucałował medalion, szepcząc słowa modlitwy. W głowie natychmiast rozbłysła myśl o dziękczynnej pielgrzymce do ostrobramskiego kościoła, zgasła jednak prędko, wpadając w ciemną otchłań przeznaczoną dla pobożnych życzeń. – Kim jesteś, matko? – podjął po chwili. – Jak cię zwą? – Jestem Źdźwiżawa. – Staruszka pochyliła się nad stojącym przy palenisku kufrem. Przez chwilę rozmowa zawisła w powietrzu, ustępując stukotowi przekładanych szpargałów. – A waćpan jesteś powstaniec jaki? Czy zbóje cię napadli gdzie w lesie? – Powstaniec. Me nazwisko Jacek Rostecki. Polski żołnierz. Walkę podjęliśmy z carskim zaborcą o wolność i oswobodzenie. Źdźwiżawa odkorkowała zakurzoną buteleczkę i wlała ciut jej zawartości do kociołka. – Aaa... Znam – westchnęła z nieukrywaną goryczą. – Znam ja takich, znam. Wieczne utrapienie i żal. Jacek zmieszał się nieco, nie wiedząc, co powiedzieć. Daleki był od próżności, lecz nie takiej reakcji spodziewał się u staruszki. Walczył przecież także za jej sprawę. – Siedmiu synów miałam, a każdy jak dąb był wielki. – Zastanowiła się przez moment. – Jeden poszedł walczyć z carem, co w dwugłowego orła wierzy, drugi z cesarzem, co podobnego maszkarona za swe godło obrał. Trzeci z Turczynem spod znaku półksiężyca wybrał się wojować i przepadł, a jeszcze inny z królem, co trzy korony nosi. Nie pamiętam, w jaką stronę który poszedł, ale widzisz, że żaden nie wrócił. Co mnie, matce, po tej wojaczce? Nędza i rozpacz tylko. Starość samotna, kubka wody nie będzie miał kto podać przy śmierci. Na co to się mordować tyle... Czy mnie to potrzebne? – Obowiązkiem każdego, kto zowie się Polakiem, jest stawać do walki, gdy Ojczyzna w potrzebie. – Jacek uniósł się z posłania, chcąc podkreślić wagę spraw, które poruszał. – Wedle tego, co mówisz, każdy z twych synów jest bohaterem. Jeśli poległ za sprawy Ojczyzny, to klęczy teraz u stóp Matki Najświętszej z sercem lekkim
95
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
i radosnym. Szczęśliwy, że żywot swój ziemski oddać mógł na ołtarzu tak ważkiej sprawy, jaką jest swoboda umiłowanego przez Matkę Boską narodu! Złośliwy uśmieszek przemknął przez usta Źdźwiżawy niczym czarny kot przez wiejską drogę. Wyszczerbiona chochla powędrowała do kotła, by wymieszać bulgoczący wywar. – Nie unoś się, Jacku, bo mroki sprzed oczu nie zejdą ci do rana i głowa tępa zostanie. Niechaj będzie, jak mówisz, może u Najświętszej Panienki lepiej im niż u rodzonej matki. Nie mnie to wiedzieć. Klapa kufra opadła z hukiem. Źdźwiżawa wstała od kotła i znikła w ciemnym kącie, sięgając niezgrabnie po jeden z zawieszonych na ścianie pęków zielska. Jacek złożył się na sienniku. Niepotrzebnie tak ostro przemawia do tej staruszki. Widać, że kobieta z niej litościwa i o dobrym sercu, lecz cóż taka wiejska starowinka pojmować może ze spraw narodowych? Może i niegdyś było tu obejście schludne i czyste, może i Źdźwiżawa chodziła na służbę do kogoś majętnego i wysokiego stanu, na historii się nieco wyznaje, lecz co ona z tego zrozumieć może? Dziś tu brud i ruina, że aż żal patrzeć. Serce się kraje, że chłop polski takiego dziadostwa zaznawać musi. I nie rozumie jeszcze. A przecież i o uwłaszczenie powstanie walczy i po trzy morgi dostać ma każdy, kto bezrolny, jeśli tylko do powstania przystąpi. Zakołowało się w powstańczej głowie. Wczoraj chciał tu umierać w zapomnieniu, brak było sił. Dziś, mimo mroków na oczach, czuł się żwawy i pełen życia, gotów, jak zamyślił to pierwszej chwili, pomścić poległych towarzyszy. Zginąć, by wraz z braćmi broni u stóp Najświętszej Panienki modlić się o pomyślność powstańczego czynu. – A ciebie, Jacku, gdzie ta kula sięgła? Gdzie tak wojowałeś, że aż tu szkapina cię doniosła? – Żdźwiżawa stanęła znów nad kotłem, trzymając w garści coś, co wyglądało jak wysuszone kurze łapki. – Moskal naszedł nas w Tarnowoli. U księdza Bronowickiego stanęliśmy. Tydzień przeszło nie wyściubialiśmy nosa z lasów, brakowało już wszystkiego. Ksiądz Bronowicki to dobry kapłan i patriota, oddany narodowej sprawie. Sam werbował, jeśli kto chciał przyłączyć się do oddziału. Mieliśmy dwie noce tam zostać i ruszać w stronę Wisły, naszli nas jednak tuż po północy. Zdradził ktoś, lub sam nie wiem... Nie wiem, co się stało... – Hmm... Pobili was, znaczy. Zawsze się tak kończy. – Ja jeden z życiem uszedłem, choć sam Bóg mi światkiem, że tego nie chcia-
96
[ Michał Pięta - Wiedźmowe rzemiosło ]
łem. – Jacek wypłynął na ocean tragicznych wspomnień, zawieszając wzrok gdzieś w mroku. – Lepiej mi było zginąć wśród umiłowanych towarzyszy, niż ratować głowę. Próżno by szukać lepszej kompanii, jako bracia byliśmy, ech... Cóż mi teraz po życiu? Co z niego zostało? Zemsta jedynie. Staruszka spojrzała bystro na ciemną sylwetkę powstańca. – Lepsza ona niż nic. Znam ja się na niej. Prędzej dać jej upust, niż trawić w sobie, bo inaczej serce zadusi. Jacek potwierdził niemo, błądząc oczyma po ciemnych zakamarkach izby. – Rad bym tak zrobił. Lecz co ja sam począć mogę? W Tarnowoli stoi ich ze dwie setki, najmniej. Żeby choć tak... Ech... Oficer taki nimi dowodził... Brodaty, duży chłop. Strzelał z rewolweru do tych, co pokłuci bagnetami byli, ale jeszcze dyszeli. To ostatnie, co pamiętam, nim mnie kula dostała. Myślałem, że zlecę, pod bagnety się dostanę, ale kobyła jakoś mnie utrzymała. Jedynie Matce Boskiej Ostrobramskiej zawdzięczam ocalenie, pod jej opiekę ofiarowałem życie, gdy z domu rodzinnego wychodziłem. Ech... Żeby choć tak jego dostać... – Widzisz przeto, nie na darmo cię odratowałam. Znak to, że zemstę poczynić musisz, inaczej już teraz trup byś był zimny. Ta twoja Matka Boska prowadzić cię musi. – Masz rację, Źdźwiżawo... – Zamyślił się. Słowa staruszki poruszyły strunę, która do tej chwili pozostawała głucha. Wypełniający Jackową głowę supeł pytań przestawał być bezsensowną gmatwaniną. Zdaje się, że znalazł się koniec, od którego rozplątywanie tej zagadki zacząć należało. Widocznie takie zamiary miała wobec niego Niebieska Panienka. Widać, takie były niebiańskie wyroki. Żdźwiżawa musi mieć rację. To po to ucieczka, ból, tułaczka. Po to wyrzuty wobec siebie, niepokój w duszy. Wróci, by pomścić towarzyszy, jak rycerzy wielkiej sprawy. Niczym święty Jerzy uniesie srogi miecz i zgładzi smoka... lub zginie jak męczennik. – Mam rację, pewno. Może stara jestem i głupia baba, ale swoje przeżyłam. A długo już żyję – Źdźwiżawa uśmiechnęła się tajemniczo, mieszając w skupieniu bulgoczący wywar. Jacek zdawał się jednak tego już nie słyszeć. Chwycił medalion w dłoń i rozpłynął się w modlitwie. Żarliwej i szczerej, jakiej nie zaznał dawno. Myśli wędrowały od domu rodzinnego do leśnej kniei, gdzie wraz z innymi wygłaszał słowa powstań-
97
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
czej przysięgi. Widział twarze Tymowskiego, księdza Bronowickiego, brodatą twarz carskiego oficera. Czuł, jakby płynął ponad polami. Czysty, spokojny, nieulękniony. Pewien ścieżki, która powoli się przed nim pojawiała. Pogrążony w modlitewnej ekstazie nie zważał na krzątającą się po chacie Źdźwiżawę. Duchem rwał się do miejsca swego przeznaczenia. Do Tarnowoli. Ocknął się po jakimś czasie, niczym wyrwany ze snu. Gospodyni siedziała na małym zydelku, gryząc pajdę chleba. W blasku rzucanym przez ogień jej stara, zniszczona twarz przybierała bardziej dostojny, lecz zarazem i dziki wyraz. Przyglądał się Źdźwiżawie, dopóki nie pomiarkował, że i ona patrzy na niego. Dziwnie speszony odchrząknął głośno, chcąc hałasem odczarować sytuację. – Przysięgałem przed Panem Bogiem Wszechmogącym – zaczął cicho – przed Matka Jego Najświętszą i wszystkimi świętymi, że od chwili złożenia przysięgi należeć będę do Organizacji Narodowej i że wszystkie siły moje, mienie i życie gotów będę poświęcić dla oswobodzenia Ojczyzny. Przysięgałem, że zawsze i wszędzie posłuszny będę ślepo i bezwarunkowo rozkazom Centralnego Narodowego Komitetu, jedynej prawnej władzy Narodowej i zwierzchnikom przez niego postanawiającym. Przysięgałem, że będę święcie pełnił powierzone mi obowiązki, że gotów będę na każde zawołanie stanąć na wskazanym mi miejscu z bronią, jaka będzie mi dana, rozpocząć walkę wrogiem Ojczyzny, aż do ostatniej kropli krwi... Czy nie mym miejscem jest Tarnowola? Czy dusze towarzyszy nie wołają o pomstę? Ojczyzna o ofiarę? Wylecz mnie, Źdźwiżawo, z tych przeklętych ran, a dopełnię mego obowiązku! Jesteś przecież zielarką, co widzę! – Będziesz zdrów do rana, Jacku – odparła spokojnie kobieta, jakby miała te słowa przygotowane zawczasu. – Kula wystrzelona bez urazy nie rani tak mocno. A czymże zawiniłeś carskiemu żołnierzowi? Tylko oficerskim rozkazem, ot co. Leż spokojnie, leż. Ja ci już dopomogę. *** Ledwie za oknem zaczęło szarzeć, gdy Jacek się przebudził. Mroki sprzed oczu zeszły, głowa znów była lekka, a umysł bystry i świeży, tak jak powiedziała staruszka. Powstaniec rozejrzał się w poszukiwaniu szabli i wysokich butów, które czekały na niego, stojąc w gotowości pod brudnym oknem. Źdźwiżawa drzemała na
98
[ Michał Pięta - Wiedźmowe rzemiosło ]
zydelku, bujając się lekko, ogień pod kotłem powoli dogasał. Jacek wstał ostrożnie z siennika i sięgnął po buty. – Nie śpieszże się tak. – Staruszka przetarła zaspane oczy. – Niech się rozjaśni, bo inaczej drogi nie odnajdziesz. Nogi zgrabnie wskoczyły w wysokie oficerki, lecz Jacek czujnie obserwował tkwiący na boku opatrunek. – Nie martw się o mnie, matko. Pokieruj tylko, a dalej sam dam sobie radę. – Szmaty nie odejmuj jeszcze od boku. Tak prędko się nie zagoi, ale boleć już nie będzie. Czekaj, dam ci na drogę coś jeszcze. Sięgnęła pod zydelek, gdzie leżał pęk suchych roślin. Kilka gałązek poleciało pod kocioł i dogasające żagwie wybuchły ogniem na nowo, rozświetlając ponurą izbę ciepłym blaskiem. – Nic mi już nie potrzeba. – Szabla znalazła się przy boku, dodając powstańcowi większego animuszu. Bystre oczy zdradzały narastające podniecenie. – Ona najważniejsza. Źdźwiżawa tymczasem zajrzała do stojącego pod ścianą kufra. Grzebała w nim chwilę, mocując się z kłębowiskiem różnokolorowych gałganów. – Na, przyoblecz się – rzekła, unosząc w górę carski wojskowy płaszcz. – Nie po tom cię ratowała, żebyś się zamroził teraz. Nad ranem chłód jeszcze duży. Jacek niechętnie sięgnął po podarek. Przebieranie się w mundur zaborcy nie było mu w smak, lecz staruszka miała rację. W lichej koszuli nie zajedzie daleko. – Dziękuję, Źdźwiżawo. Więcej ci już zawdzięczam niż uratowanie życia. – Eee, kiedyś tu i do mnie zbłądzili, trzech ich było. Po jednym płaszcz został, a na co mi on. Niech ci służy. – Nie wiem, czy będę potrafił się odwdzięczyć za twe dobro. Wieczorem mogę już nie żyć, wraz z niebieskimi towarzyszami modlić się zatem zacznę za ciebie. A, zaraz... – Sięgnął pod koszulę. – Niechże zostanie tu coś po mnie, winny ci to jestem. Zdjął w szyi medalion i wręczył staruszce. – Ja jeszcze dziś zapewne oglądał będę Najświętszą Panienkę, a ty módl się do niej o pomyślność powstańczego czynu. W mętnym wzroku Źdźwiżawy zabłysła iskierka. Chwyciła delikatnie medalion,
99
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
przyglądając się wizerunkowi Matki Boskiej Ostrobramskiej. – Będę się modlić, Jacku, za ciebie i twych towarzyszy. Będę. Bądź pewny. Powstaniec pochylił się, by wyjrzeć przez małe okienko. Dzień wstawał wolno, lecz nieubłaganie. Szara okolica tonęła we mgle. – Czas już na mnie najwyższy. Dziękuję raz jeszcze, Źdźwiżawo, i niech Bóg ma cię w swojej opiece. Pokieruj mnie jeszcze do Tarnowoli, abym nie zbłądził. – Siądź tylko na kobyłę. Ona cię już doniesie, gdzie trzeba, bądź pewny. Nie chcąc przedłużać pożegnania, Jacek skłonił się tylko i wyszedł na podwórze. Siwa szkapa czekała na niego, kręcąc się przy uschłym drzewie o połamanych gałęziach. *** Cebrykow nienawidził Polaków. Gardził tym skundlonym narodem odkąd tylko sięgał pamięcią, a żył już całkiem długo i pamięcią cieszył się doskonałą. Kłamstwem byłoby wprawdzie stwierdzenie, iż odrazą nie napawały go także inne nacje, ale nienawiść żywiona do Polaków miała w jego sercu szczególne miejsce. Głębokie i mroczne, stanowiące istną czeluść wypełnioną po brzegi jadem nienawiści. Przepełnione zatruwającą serce i umysł oficera trucizną, która kąsając go czasem, czyniła ślepym na wszystko inne poza uprzedzeniem. Tak jak wczorajszej nocy. Zatruł się, dostał szału. Nie musiał wycinać w pień tej buńczucznej zbieraniny, nie musiał nawet wchodzić do wsi. Szulin przeszedł już rzekę i stał niedaleko, sam wygłodniały widoku powstańców. Cebrykow nic nie musiał, po prostu chciał. Zrobił to wyłącznie dla własnej przyjemności. A ona zrewanżowała mu się, przynosząc najbardziej pożądaną przez oficera satysfakcję. Kilka podpalonych nocą chałup dogorywało smętnie, puszczając z czarnych kikutów słupy siwego dymu. W porannej mgle ginął on momentalnie, łączył się z mleczną zawiesiną, zakrywając jeszcze szczelniej Tarnowolę przed światem. Mroźny chłód skuwał okolicę, błotnista w dzień droga teraz była niczym wysypana kamiennym gruzem. – Nie myślałem, że jeszcze taki mróz przyjdzie w nocy. – Cebrykow zerknął na zmarzniętego adiutanta. Zmęczony chłopak miał w głowie jedynie ciepłą kwaterę i kilka godzin spokojnego snu, lecz z całych sił próbował nie dać tego po sobie
100
[ Michał Pięta - Wiedźmowe rzemiosło ]
poznać. Brodata twarz oficera uśmiechnęła się złośliwie. – No, Misza, nie martw się, będziemy to kończyć. Odwrócił się na pięcie i odszedł powoli w stronę niedużego przykościelnego cmentarza. Jego postać po kilku krokach rozmyła się we mgle, pozostawiając adiutanta sam na sam z marzeniami o ciepłym łóżku. Jedyny powód, dla którego oficer tkwił jeszcze w tej przeklętej dziurze, znajdował się właśnie na cmentarzu. Oddział wymaszerował o brzasku, kierując się stronę wojsk Szulina, Cebrykow został we wsi z adiutantem i ledwie kilkoma żołnierzami. Jeśli bowiem było coś, czego nienawidził bardziej niż Polaków, to byli to polscy księża. Bronowicki klęczał skulony na zamarzniętych grudach, trzęsąc się z zimna jak osika. Oficer oprawił go porządnie w nocy, klecha był jednak zawzięty, z typu tych, których Rosjanin nienawidził najbardziej. Pełniąc służbę na zachodzie, poznał ich nieźle, wykroił sobie nawet w głowie taki oto ich szablon: mimo katorg i terroru wierni danemu słowu, uparcie wierzący w słuszność wyższej sprawy, a nade wszystko – mamiący się wstawiennictwem, jakie u Stwórcy czynić miała w intencji powodzenia ich zamiarów Matka Boska. To ostatnie szczególnie bawiło Cebrykowa, dlatego też nie mógł pozwolić sobie na zabicie Bronowickiego od tak. To byłoby zbyt proste. Wszystko jednak miało swój kres. Zimny rewolwer wskoczył zręcznie w oficerską dłoń, zwiastując nieuchronne nadejście śmierci. Wsparci smętnie na długich lufach karabinów żołnierze powitali jego widok z nieukrywaną ulgą. Nużąca warta dobiegała końca. Kto znał Cebrykowa, wiedział, że los więźnia był z góry przesądzony i jedyne, co można było dla niego zrobić, to snuć przypuszczenia, o ile wyrok zostanie odwleczony. Bronowicki jednak zdawał się nie spostrzegać niczego. Obity i zziębnięty do kości, kiwał się na boki niczym leśny krzak na wietrze. Mamrotał pod nosem modlitwy, których uczył się od najmłodszych lat, palce zaciskając na małym, drewnianym krzyżyku. Jedynie Bóg pozostawał mu oparciem. Poza Nim nie było już dla Bronowickiego ratunku. – No, ścierwo... – Postać oficera górowała nad przerażonym księdzem. Cebrykow chciał na koniec powiedzieć coś dobitnego, kilkoma celnymi zdaniami ukoronować swe dzieło zniszczenia, patrząc jednak na dukającego modlitwy księdza, uznał, iż na pewne rzeczy szkoda czasu. – Wojsko mi pomarzło, noc przeszła, a ty jak ten
101
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
głupi nic nie rozumiesz? Tępy jak pień, tylko gdacze pod nosem. Gdyby wam kto rozumu dał więcej, wiedziałbyś, co jest co, w pokorę byś się udał. Ale wyście za głupi. A na głupich tylko jeden sposób znam. Patrz! Rozedniało, przyjrzyj się tym, którym tak pomagać chciałeś! Złapał Bronowickiego za rzadkie włosy i pociągnął w stronę przylegającej do cmentarza ściany kościoła. Tam kazał przestraszonym chłopom poukładać powstańcze ciała, do których lada moment dołączyć miał Bronowicki. – Patrz! Nie zostaną pogrzebani. Chciałeś im pomóc, a do sponiewierania i śmierci przyłożyłeś rękę. Będą teraz straszyć wszystkich, co przeciw władzy carskiej podnosić się ważą. Srożyć okolicę wymarniałymi ciałami, będą obrazem nędzy i zarazy. Takiej Rzeczypospolitej chciałeś? Taka wolność ci się marzyła? Na taką zasłużyliście i taką dostaniecie! Popchnięty ksiądz upadł na zmarzniętą ziemię. Podniósł jeszcze wzrok, by ostatni raz spojrzeć na polskich bohaterów – ciemne, ledwie widoczne we mgle kształty, leżące jak kłody pod szarą ścianą wiejskiego kościoła. Oficerska ręka wyprostowała się, broń poszła w górę. Ci z żołnierzy, którym śmierć nie opatrzyła się jeszcze, odwrócili wzrok, reszta patrzyła tępo, czekając jedynie na rozkaz do wymarszu. Kilka siedzących na pobliskich drzewach wron pożegnało bożego sługę żałobnym krakaniem. Pojedynczy, tępy strzał odbił się echem po okolicy. *** W kotle znów zaczęło bulgotać, smród wywaru rozszedł się po izbie, stając się nieznośnie drażniący. Źdźwiżawa od niechcenia mieszała zawartość kotła, oglądając trzymany w dłoni medalion. Matka Boska Ostrobramska bardzo jej się podobała, bardziej niż ta z Częstochowy czy Kalwarii. Trudno powiedzieć, skąd brało się to upodobanie, ale Źdźwiżawa była za stara, aby głowić się nad takimi rzeczami. Wiadomo, jednemu bardziej smakują gruszki, a drugiemu śliwki, i za nic tego nie zmienisz. Obróciła medalion na drugą stronę, przyglądając się rewersowi. Typowa dla Polaków skłonność do łączenia Matki Boskiej ze sprawami Ojczyzny i narodu dziwiła ją i szczerze zastanawiała. Traktowali matkę Jezusa niemalże jak prawowitego władcę. Maryja Królowa Polski. Czy to nie zabawne? Teraz osierocony naród potrzebował dobrej matki bardziej niż kiedykolwiek. I jak tu się nie śmiać? Dadzą
102
[ Michał Pięta - Wiedźmowe rzemiosło ]
się pozabijać, byle tylko mieć pewność, że to za Ojczyznę albo Matkę Boską. Ech, szkoda gadać. Przez tyle lat powinna się przyzwyczaić. W sumie trochę żałowała tego Jacka. Młody, postawny, mógłby wiele w życiu osiągnąć. Złożył je jednak, jak sam to powiedział, na ołtarzu Ojczyzny. Widać, ona dla niego ważniejsza niż życie. Trudno, każdy wolną wolę ma i robi, co chce. Tego Źdźwiżawa kwestionować nie zamierzała. Spróbowała nieco wywaru. Jeszcze nie nabrał odpowiedniej mocy, ale niewiele brakowało. Najważniejsze trzymała w ręce. Szczerze podarowane miało siłę większą po dwakroć. Medalion zadyndał na łańcuszku niebezpiecznie blisko kotła. Obiecała pomóc Jackowi i nie były to słowa rzucone na wiatr. Wprawdzie nie lubiła Polaków za naiwność i brak rozumu, ale jeszcze bardziej nie znosiła carskich imperialistów. Zadzierali nosy wysoko, choć wyskoczyli sroce spod ogona. Dopomoże Jackowi w zemście chociażby dla żartu, zresztą dawno nie czarowała. Warto zmierzyć się z żywiołem co jakiś czas, a mając w ręce przedmiot takiej wagi, grzechem byłoby nie spróbować... Zagarnęła chochlą ode dna i wyszeptała słowa, których znaczenia nie potrafił odgadnąć już nikt z żyjących. Ogień pod kotłem buchnął nagle, parząc uśmiechniętą złośliwie twarz Źdźwiżawy. Zaczynał się wiedźmowy rytuał, czary, magia, czy jakkolwiek nie próbowaliby nazwać tego ludzie. Krótki moment, gdy siły gwiazd i natury schodzą się w bulgoczącym kotle, dając moc do wykonania woli czarodziejki. Udostępniają jej drapieżną siłę, która żywi się zabobonnym strachem, prymitywnym uczuciem tkwiącym na dnie świadomości każdego człowieka. W zamian za poznanie tajemnego układu elementów wszechświata uchylają przed czarodziejką wrota do ogrodu boskiej kreacji. Do przestrzeni, której granicami są jedynie alfa i omega. Wpatrzone w wir wrzącego wywaru oczy Źdźwiżawy płonęły przedziwnym, srebrzystym blaskiem. Usta zacisnęły się mocno, zdradzają silne skupienie. – No, moja droga – rzekła pod nosem – teraz albo nigdy... Medalion wpadł wprost w bulgoczący wir. *** Tak jak powiedziała stara Źdźwiżawa, kobyła sama niosła Jacka Rosteckiego. Na przełaj, przez mgłę, błądzili tak długi, długi czas. Jacek stracił wszelkie poczucie
103
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
czasu i przestrzeni, mijane z rzadka drzewa wyłaniały się z mgły i w niej niknęły, nie dając żadnego punktu odniesienia. Dopiero gdy uszu doszedł huk wystrzału, powstaniec pomiarkował, że musi być już blisko. Wyłonił się z porannej mgły niepostrzeżenie. Z szablą w dłoni, mocno dzierżąc lejce, pewnie przekroczył drewnianą bramę wiejskiej nekropolii. Siwa ściana świątyni majaczyła w oddali, dając niewyraźne tło cmentarnej scenerii. Pojedyncze nagrobki wyciągały w niebo przyozdobione tablicami krzyże, tak jakby leżący pod nimi ludzie zgłaszali swe nazwiska, chętni wziąć udział w nadchodzącej potyczce. Przed nim, na przecinającej cmentarz alei, z rozrzuconymi na wznak rękoma leżała jakaś postać, nad nią stał wysoki brodaty oficer z ciemną plamą rewolweru w dłoni. Dalej, we mgle, jego żołnierze, skuleni przy wspartych kolbami o ziemię karabinach. Cebrykow długo przyglądał się, jak polski ksiądz kona. Obserwował z ciekawością badacza przyrody, jak zastygające ciało i twarda skorupa ziemi scalają się powoli w przedziwnej harmonii. Jacka spostrzegł dopiero po chwili. – Coś za jeden? – krzyknął głośno, nie kryjąc irytacji. Przybysz zatrzymał konia kilka dobrych metrów od oficera, pozostając dla zmęczonych oczu Cebrykowa niewyraźnym, ciemnym kształtem. W tej przeklętej mgle trudno było być pewnym nawet czubka własnego nosa. – Ksiądz Bronowicki... – Stalowa szpila przeszyła umysł Jacka. W bezwładnej, ciemnej plamie ciała, która leżała nieruchomo u stóp oficera, dopatrzył się znajomej sylwetki umiłowanego towarzysza. Poznałby go wszędzie. Dobry ksiądz Bronowicki zginą niemalże na jego oczach, chwilę przed tym, jak wysoki przycmentarny krzyż wyłonił się z mlecznej otchłani, oznajmiając Jackowi, że to już Tarnowola. – Nie może być... Niepodobna... Pewność postanowienia, które powziął w chatce Źdźwiżawy niespodziewanie wyparowała. Zawahał się, tracąc krótki moment decydujący o zaskoczeniu, a głowę znów opanował mętlik pozbawionych odpowiedzi pytań. Czar prysł. Jacek znów był sam. – Ktoś ty, do diabła!? – Cebrykow krzyknął raz jeszcze, niepewny, czy nie ma przed sobą kogoś od Szulina. – Mówże, bo zastrzelę! Jacek nie wyrzekł ani słowa, nie rozumiejąc nawet, czego domaga się oficer. Nie był pewien, co robić. Dłoń zaciskała się nerwowo na rękojeści szabli, lecz nie chciała iść dalej. Strach pojawił się niespodziewanie, brutalnie obejmując w posiadanie
104
[ Michał Pięta - Wiedźmowe rzemiosło ]
wszelkie Jackowe poczynania. Oblał całe ciało jak zimna woda wylana z kubła wprost na głowę. Sączący się z widoku trupa lęk spłoszył wszelkie myśli, zdominował umysł, sprowadził jego uwagę do jednego uczucia. Strachu. Pierwotnego strachu przed tym, co w najprostszych słowach nazwać można było złem. Złem tego miejsca i tego czasu. Cebrykow nie mógł poznać sam siebie. Zamiast zastrzelić podejrzanego przybłędę, zbaraniał kompletnie, nie mogąc pójść dalej niż gniewne okrzyki. Popędliwy charakter oficera zamarzł, pozostawił go w naiwnej niepewności, czy ten, kogo widzi, to swój, wróg czy senna mara. Cebrykow zastygł w pełnym napięcia oczekiwaniu na coś, co czuł, że nastąpi, a czemu w drogę wchodzić nie zamierzał. Oddał, co było dlań nowością, pola przeciwnikowi, niezależnie od tego, czy miałby nim być konny nieznajomy czy nieznana siła, której wolał nie nazywać. Ten pierwszy zresztą nie wykazywał zbytniego zainteresowania oficerem, zastygł wraz z nim, jakby chłodne powietrze poranka rzeczywiście zamroziło ich ciała. Nikt nie chciał być pierwszy. Nikt nie wykonał żadnego ruchu, który mógłby naruszyć nietrwałą harmonię zrodzoną pomiędzy spojrzeniem oficera i powstańca. Jacek z szablą w dłoni, powstrzymując wierzgającego niespokojnie konia, Cebrykow z wycelowana lufą rewolweru, czując za plecami gotowych do wykonania rozkazu żołnierzy. Wpatrywali się w siebie jak urzeczeni, szukając w trwałości spojrzenia wyjścia z sytuacji. W powietrzu tkwił pewien szczegół. Ledwie uchwytny, drobny i skory do niknięcia. Dźwięk. Krążący gdzieś wysoko wokół wsi szelmowski śmiech. Tańczący wokół uszu grzmot pierwszego, odległego pioruna, zwiastun nawałnicy. Zatrzymany na granicy słyszalności sygnał alarmowy. Jacek pierwszy wyrwał się z błędnego amoku i obróciwszy konia, poszukał wzrokiem bramy cmentarza. Nie myślał o rewolwerze, z którego oficer z łatwością mógł pozbawić go życia, nie myślał o zamordowanym księdzu ani o towarzyszach. Bał się. Strach zawładnął całym jego światem. Cebrykow opuścił broń i zerknął na żołnierzy. Stłoczyli się instynktownie, mierząc lufami karabinów to do Jacka, to w nieokreśloną przestrzeń tonącą w mlecznej bieli. Zza budynku kościoła ktoś krzyknął. Raz, potem drugi. Chropowaty, paniczny krzyk. – Misza! – Cebrykow przestraszył się nie na żarty. Wiele widział w życiu i mało co
105
[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]
go poruszało, ale młody adiutant droższy był mu niż rodzeni synowie. Ruszył chyżo w stronę kościoła, lecz noga napotkała opór. Zerknął w dół i oniemiał. Zesztywniała, trupioblada ręka księdza Bronowickiego zacisnęła niezgrabnie palce na łydce oficera. Wykrzywiona twarz trupa wlepiła w wojskowego oskarżycielskie spojrzenie szklanych oczu, strasząc krwistą raną po kuli, która przewierciła czaszkę kapłana na wylot. Zastygłe ciało trzęsło się pokracznie, próbując wstać z ziemi. Cebrykow nie myśląc wiele, wypalił, raz, drugi, trzeci. Huk wystrzałów rozniósł się po okolicy. Carscy żołnierze poczęli strzelać do niewiadomego wroga, który powstawał spod siwej plamy kościelnej ściany. Jeden po drugim, wszyscy złożeni pod murem ku przestrodze okolicy, wstawali, by dokonać zemsty na mordercach ojczyźnianego zrywu. Pokraczne, puste skorupy, rozrywane przez carskie kule. Pokaleczone, zastygłe ciała, nieczułe na ból i śmierć. Przerażony Jacek przyglądał się temu, odruchowo przytrzymując wierzgającego konia. Poznawał ich wszystkich. Zaleski, Piotr Dybała, Radziejczuk, nawet sam Tymowski. Wszyscy martwi, zabici na jego oczach. Wyłaniali się z mgły jak zjawy, bez broni, otępiali i sztywni. Złapał się za pierś, lecz nie znalazł tam tego, do czego skołatany umysł pragnął się uciec. Gorycz żalu momentalnie rozlała się po powstańczym sercu, zatapiając wszelkie inne tkwiące w nim uczucia. Nawet strach. W jednej chwili Jacek pojął, co stracił. Trzasnął płazem szabli w koński zad i pognał hen przed siebie, wprost we mgłę. Za nim zostały rozdzierające krzyki mordowanych Rosjan. Nie słyszał ich, nie słyszał nic. Wszystko pozostało za nim, na małym wiejskim cmentarzu. Teraz liczył się już tylko on i mgła. – Nie ma nic – kołatało się w powstańczej głowie. – Nie ma honoru, nie ma Ojczyzny. Nie ma już nawet Boga... Rzucona szabla wbiła się sztychem w skutą porannym mrozem ziemię.
GRABARZ POLSKI Grabarz Polski #31 Korekta: Wojciech Lulek Grafika, skład, łamanie: Wojciech Jan Pawlik Reklama, Patronaty i Współpraca: Bartek@grabarz.net | Wojtek@grabarz.net
Chcesz współtworzyć Grabarza? Napisz do nas! www.Grabarz.net | www.Facebook.com/GrabarzPolski