38
#
NIEDOBRA ANKIETA ZAPOMNIANE KSIĘGI CZĘŚĆ 2 DZIWNE… DZIWNIEJSZE… BIZARRO! TRYLOGIA ZWIERZĘCA DARIO ARGENTO 13 DOBRYCH, ZŁYCH I KOMPLETNIE SZALONYCH NAJBARDZIEJ ZAKAZANE RYJE W HISTORII KINA BIZARROWE OBRAZY: ALAN M. CLARK, ED MIRONIUK, CHRISSY HORCHHEIMER WYWIADY: CARLTON MELLICK III, KIRSTEN ALENE, CIG NEUTRON & RANNIE RODIL, CIOTKA OSTRA, IAN GIEDROJĆ, ŁUKASZ ORBITOWSKI FILMY: Devil Girl from Mars, Monster Brawl KSIĄŻKI: Aż po ciemny las, Bezwzględna, Czerwony Hotel, Czwarty napastnik, Naśmierciny, Tragedia na wieży, Trzeci brzeg Styksu, Widma KSIĄŻKI BIZARRO: Abortion Arcade, Clockwork Girl, Fanvixens in: Bizarro Au Go-Go, Love in the Time of Dinosaurs, Placenta of Love, Starfish Girl, The Haunted Vagina CARLTON MELLICK III „PROSTE MASZYNY” (OPOWIADANIE) KAROL MITKA „WŚCIEK” (OPOWIADANIE) BARTOSZ ORLEWSKI „DZIEWCZYNA Z OKŁADKI” (OPOWIADANIE) STEVE LOWE „SZKODNIKI” (OPOWIADANIE) KIRK JONES „NOWI BOGOWIE” (OPOWIADANIE) NIEWIARYGODNY ZESTAW DRABBLI (BIZARRO NA 100 SŁÓW)
Drodzy Czytelnicy! Oddajemy w Wasze ręce 38. numer Grabarza Polskiego. Jest to publikacja wyjątkowa, która z pewnością przejdzie do historii. Po raz pierwszy dopuściliśmy „ludzi z zewnątrz” i patrzcie co narobili! Numer współtworzyła ekipa Niedobrych Literek. Powinienem raczej powiedzieć „stworzyła”, a my dodaliśmy kilka swoich materiałów. Natomiast tego wstępniaka przegraliśmy w karty.... więc oddajemy im głos.
Polacy ponoć słyną z gościnności. Cóż, ekipa Grabarza Polskiego dała właśnie kolejny dowód na prawdziwość tego twierdzenia, udostępniając swe łamy bizarrowco-niedobroliterkowcom. Staraliśmy się maksymalnie skorzystać z okazji, przygotowując dla Was mnóstwo różności. A, że nasza ekipa to zbiór bardzo zakręconych person, spodziewajcie się, że przygotowane przez nas materiały zabiorą Was w miejsca, których na pewno zwiedzać jeszcze nie mieliście okazji. Jako, że bizarro fiction to ruch przede wszystkim literacki (i jako taki zawierający w sobie wszystko, co powinni kochać czytelnicy Grabarza – wykrzywione elementy kultowego kina od klasyki do klimatów bliskich Tromie; tony dziwactw oraz mrocznego surrealizmu; krew, szokujące sceny i seksualne jazdy bez trzymanki), bizarro numer także jest taki. A tu będzie się działo – po raz pierwszy po polsku przeczytacie teksty mącicieli literatury zza Oceanu i to z najwyższej półki. Nie, żebyśmy nie dorzucili czegoś od siebie ;). Będą także recenzje książek i wywiady z czołowymi twórcami. Lecz nie ograniczamy się do tego – zahaczymy też o film, grafikę czy fotografię. Jednym zdaniem – zaserwujemy wam taką orgię cieszących oczy i inne zmysły dziwactw, absurdów i chorych wizji, że długo się nie pozbieracie. Zainteresowani? No to zapraszamy na wycieczkę…
Niedobra Ekipa
Na koniec ogłoszenia duszpasterskie: 1. Premiera płyty zawierającej muzykę do kopania grobów zostaje przeniesiona na Halloween 2012. Wciąż można wysyłać swoje propozycje w mp3. Więcej informacji na naszym facebooku. 2. Trwa przedsprzedaż 3 tomu Antologii Grabarza. Można go nabyć na: www.grabarzpolski.8merch.com i na allegro. Wysyłki będziemy realizować na początku lipca. Kolejny „rzut” planujemy na wrzesień. Informacje na naszym fanpejdżu. Udanych wakacji! Do przeczytania w październikowej 39-ce!!!
redaktorzy
w 2005 roku aresztowany za pokazywanie materiałów o nieprzyzwoitej treści nieletniemu (w tym wypadku chodziło właśnie o książkę „Satan Burger”). Gdyby amerykańskie sądy chciały być bardziej restrykcyjne, mogłyby postawić podobne zarzuty wielu czytelnikom nurtu bizarro, w jego skład wchodzą przecież niemal wyłącznie dzieła nieprzyzwoite: szokujące wulgarnym językiem, skrajną przemocą, pornografią i profanowaniem świętości (wśród Zawrzało w ostatnim czasie na blogach innych tytułów Mellicka znaleźć możemy i forach dyskusyjnych. Do świadomości na przykład powieść „Electric Jesus Corpodbiorców zaczęło docierać, że na styku se” i nowelę „The Baby Jesus Butt Plug”). fantastyki, horroru i literatury eksperymentalnej kształtuje się właśnie nowy gatunek Nowy gatunek z roku na rok rósł w siłę, beletrystyki, z jednej strony czerpiący cały- wraz z kolejnymi publikacjami autorów mi garściami z tradycji „weird fiction” i ota- takich jak D. Harlan Wilson (zbiór opoczanych kultem niskobudżetowych filmów wiadań „The Kafka Effekt”) czy Vincent grozy, z drugiej zaś odwołujący się do dzieł W. Sakowski (postmodernistyczna baśń takich luminarzy jak Lewis Caroll, Philip „Some Things Are Better Left Unplugged”). K. Dick, Kurt Vonnegut czy Franz Kafka. Jednak w tamtym okresie nikt jeszcze nie wiedział, że oddolna inicjatywa grupy zaPoczątki bizarro sięgają roku 2001, kiedy paleńców stanie się najpierw ruchem liteopublikowana została debiutancka po- rackim, a potem całą subkulturą. wieść autora dla tego nurtu najbardziej sztandarowego – „Satan Burger” Carltona Dopiero w roku 2005 na wniosek kilku maMellicka III. Historia Szatana otwierającego łych wydawnictw – Eraserhead Press, Raw knajpę, w której serwuje się hamburgery Dog Screaming Press oraz Afterbirth Books tak dobre, że ludzie są gotowi oddać za – gatunek zyskał bardziej formalne ramy nie duszę, szybko zyskała kultowy status. i zaczął być określany właśnie mianem biPopularności przysporzyły jej też kon- zarro. Wydawane pod tym szyldem książki trowersje: jeden z fanów Mellicka został można od biedy określić mianem post-
Text: Dawid Kain
Podczas gdy w Polsce niektórzy czytelnicy zastanawiają się, czy publikacje literackich mash-upów w rodzaju „Przedwiośnia żywych trupów” nie są aby przesadą i bezczeszczeniem klasyki, w Stanach Zjednoczonych coraz większe grono zwolenników zdobywa książki z gatunku bizarro fiction – najbardziej pokręcone, absurdalne i profanujące wszelkie świętości teksty od czasu „Nagiego Lunchu” Williama Burroughsa.
5
modernistycznych, eksperymentalnych czy surrealistycznych, ich autorzy bowiem z jednej strony zaczytują się w dziełach Vonneguta, Dicka, Gibsona czy Kathe Koi, a z drugiej namiętnie oglądają filmy Lyncha, Cronenberga, Miike’a i Lloyda Kaufmana, co nie pozostaje bez wpływu na ich twórczość. Istniała jednak znacząca różnica między starymi eksperymentami z pogranicza surrealizmu i społecznej satyry a dziełami nowo narodzonego gatunku: te ostatnie były jeszcze dziwniejsze, jeszcze bardziej ekstremalne w przekazie i jakby z zasady niszowe. Dziwność nie była tu po prostu jedną z opcji, ale absolutną podstawą.
bez elementów naukowych […]. Napisane językiem agresywnie eksperymentalnym. Główny bohater był wyposażony w urządzenie, które można nazwać chyba tylko analnym ostrzem.”
W ten sposób Rose O’Keefe z wydawnictwa Eraserhead Press tłumaczy, na czym polega kwalifikacja książek i autorów do nowego nurtu: „Jeśli odbiorcom książka lub film podobają się głównie przez to, że są dziwne, to jest to właśnie bizarro”.
W niedługim czasie pod szyldem bizarro zaczął publikować nawet żyjący klasyk ekstremalnego horroru – Edward Lee („Incubi”). Lee doskonale wpasował się w niszę – jego proza, sugestywna, bogata językowo i odsłaniająca najciemniejsze zakamarki ludzkiej psychiki, stanowiła atak na odbiorców, którzy myśleli, że horror już wcześniej obalił wszystkie tabu. Autor ten nie boi się sięgać po wizje skrajne, które innym twórcom nawet nie przyszłyby do głowy. Jego teksty często mówią o seksualnych dewiacjach, torturach czy odrażających „grach”, w które psychopatyczni bohaterowie wplątują osoby słabsze od siebie zarówno psychicznie, jak i fizycznie. W opowiadaniu „Stickwoman” Lee opisał męczarnie żony wykorzystywanej przez sadystycznego męża. Kobieta przetrzymywana jest w piwnicy swojego domu rodzinnego, w izolacji od ukochanego syna. Oprawca amputował jej ręce i nogi, a jakby tego było mało, przez lata zmuszał ofiarę do uczestnictwa w odrażającym rytuale, który wzbudzi niesmak u każdego, kto nie jest koprofagiem. Pomysł ten przypominać może co bardziej drastyczne wizje Jacka Ketchuma, autora „Dziewczyny z sąsiedztwa”, Lee jednak w znacznie większym stopniu niż jego bardziej znany kolega
Brytyjski magazyn „Dazed & Confused” wkrótce ochrzcił twórców bizarro fiction następcami cyberpunka. Najbardziej niszowy gatunek na literackiej mapie Stanów Zjednoczonych zdobywał coraz więcej zwolenników, także wśród czołowych pisarzy – wystarczy wymienić Chucka Palahniuka, Christophera Moore’a, Williama Gibsona. Kelvin Dole II w eseju o wiele mówiącym tytule „What the fuck is this all about” wspomina, że początki Bizarro wcale nie wyglądały tak różowo: „Rozsyłałem swoje prace do wszystkich wydawców, otrzymując jedną odmowę za drugą. Nieliczni, którzy nie odrzucili tych tekstów od razu, na moją propozycję odpowiadali pytaniem: „What the fuck is this all about?”. Debiutancka powieść Dole’a nie mieściła się w ramach żadnego znanego dotąd gatunku: „To było coś jak science fiction, ale
6
Jak się okazało, Dole nie był jedynym autorem z podobnymi problemami. Kto zdrowy na umyśle chciałby wydać coś, czego nikt nie wydaje? Po kilku latach okazało się jednak, że publikowanie tych książek jest więcej niż opłacalne – wielu autorów było już wtedy w stanie żyć wyłącznie z pisania.
po piórze korzysta ze środków charakte- Nic bardziej mylnego. Twórcy bizarro ficrystycznych dla groteski, nieobcy jest mu tion gardzą oczywiście dobrym smakiem, także czarny humor. kochają też kicz i tandetę, ale do swoich tekstów podchodzą poważnie, starając Od 2008 roku, w odpowiedzi na rosnące się każdy omawiany problem przedstazainteresowanie bizarro fiction, zaczęto wić w sposób odbiegający od sztampy. organizować konwent BizarroCon, gdzie W „The Haunted Vagina” Carlton Mellick spotykają się autorzy, wydawcy i fani ga- szybko porzuca tandetne skecze zwiątunku. Inicjatywa ta okazała się sporym zane z seksem, by skupić się na wizji sukcesem, wywierając korzystny wpływ na nieuchronnego rozpadu związku, w któpopularyzację tego typu literatury, w którą rym jeden z partnerów staje się bramą jakby z zasady wpisana jest kultowość do innego, obcego świata. Tytułowa „nai schlebianie gustom wyłącznie oddanych wiedzona wagina” tylko przez chwilę jest fanów, nie tolerujących żadnych kompro- powodem do kpin i żartów, potem jedynie misów i ukłonów w stronę mainstreamu. wywołuje u bohaterów coraz głębsze obsesje na punkcie własnej cielesności, co Na stronie bizarrocentral.com może- przywodzi na myśl wczesne dzieła Cromy zapoznać się z manifestem bizarro, nenberga. Choć koncept jest zabawny w podpunktach wyjaśniającym, o co i mógł prowadzić do łatwej prozatorskiej z grubsza w tym wszystkim chodzi. Punkt „jazdy bez trzymanki”, wymowa tej książki trzeci wspomnianego tekstu przybliża ści- niepostrzeżenie staje się niezwykle przysłą zależność między nowym gatunkiem gnębiająca, daleka od happy endów podliterackim a niszowym kinem: „Podobnie suwanych często przez literaturę popularjak kultowe filmy, Bizarro jest czasami ną. „The Baby Jesus Butt Plug” to również surrealistyczne, czasami awangardowe, coś więcej niż szokujący i niesmaczny czasem głupie, czasem krwawe, czasem tytuł. Mellick przedstawia tutaj świat przeskrajnie pornograficzne, ale zawsze kom- rażających korporacji i seryjnie produkopletnie odjechane”. wanych ludzkich klonów, świat, w którym każdy, kto odpowie na ogłoszenie prasoPopularne powiedzenie, mówiące, żeby we, może stać się właścicielem Dzieciątnie oceniać książki po okładce, w przy- ka Jezus. Wizje Mellicka są absurdalne padku reprezentantów bizarro fiction naj- i niepokojące zarazem, nie można im takczęściej się nie sprawdza. Tutaj już same że odmówić specyficznej głębi. Teksty te tytuły stanowią wystarczającą zapowiedź są niekiedy wręcz satyrami społecznymi, tego, co czeka czytelnika podczas lektury. celnie atakującymi przywary członków Wystarczy przytoczyć kilka najpopularniej- społeczeństwa konsumpcyjnego. szych: „The Haunted Vagina”, „Menstruating Mall”, „Ass Goblins of Auschwitz” czy Znany i u nas pisarz Cory Doctorow okreabsolutnie klasyczne „Rampaging Fuckers ślił Cartona Mellicka III mianem „wirtuoza of Everything on the Crazy Shitting Planet surrealistycznego science fiction”, a brytyjof the Vomit Atmosphere”. ski dziennik „The Guardian” stwierdził, że w swoim gatunku autor ten jest prawdziWydawać by się mogło, że teksty te mu- wym artystą. Całkiem nieźle, a to przecież szą być po prostu niewiarygodnie kiep- tylko jeden z całego szeregu utalentowaskie, a ich autorzy silą się na kontrowersje nych twórców, którzy w ostatniej dekadzie wyłącznie w celu wywoływania skandali. nadali nowego znaczenia słowu „fikcja”.
7
DEVIL GIRL FROM MARS DEVIL GIRL FROM MARS Wielka Brytania 1954 Dystrybucja: Brak Reżyseria: David MacDonald Obsada: Patricia Laffan Hugh McDermott Hazel Court Peter Reynolds
Text: Joanna Konik
X X X X X
Jak nie zachwycić się statkiem kosmicznym, który jest tak prowizoryczny, że wydaje się, jakby był stuprocentowym marsjańskim wehikułem. Czy w końcu jak nie podziwiać pomysłu reżysera, który by odrealnić angielski pejzaż, postanowił kręcić tylko i wyłącznie w nocy. Historia opowiedziana w filmie jest niezwykle prosta. Oto Nyah, dziewczyna
z kosmosu, przyjeżdża na Ziemię, by zabrać ze sobą mężczyzn, gdyż na Marsie są oni wymierającym gatunkiem. Celem jej podróży jest Londyn. Niestety uszkodzony latający talerz ląduje na przedmieściach. Szkockie pola, na których kręcono poszczególne sekwencje, idealnie pasują do filmu, gdyż bez żadnej ludzkiej ingerencji wyglądają jak post-atomowe pejzaże. A wszystkie plenery kręcone były w nocy na czarno-białym kiepskim filmie – ekstremalny brak pieniędzy i czasu w połączeniu z zaskakująca pomysłowością całej ekipy filmowej sprawiają, że film ten jest absolutnym arcydziełem.
Trudno pisać o filmie, w którym wszystko na swój (kompletnie odjechany) sposób jest doskonałe. Bo jak tu nie zakochać się w gotyckich rysach twarzy kosmitki ubranej w lateksowe wdzianko, której zdecydowanie i determinacja w wypełnianiu marsjańskiej misji wprowadzają nieziemską erotyczną atmosferę.
8
Chyba najbardziej zapadającymi w pamięć są sceny, w których Nyah przechodzi przez drzwi. Czy jest to wyjcie ze statku kosmicznego, czy też wejście do pobliskiego motelu, dziewczyna robi to w taki sposób, jakby przekraczała jakiś wymiar, strefę czasową. Również sposób filmowania tychże scen, podobnie jak sama kreacja postaci (zimnej, bezkompromisowej i skoncentrowanej tylko na osiągnięcie celu), sprawiają, że w zasadzie jedyną bohaterką w filmie jest Nyah. Cała reszta ludzi to elementy z tła, części scenografii. Nawet burzliwe love story, rozgrywające się w tle ataku na angielskich mężczyzn, jest nic nieznaczącym zajęciem czasu. W końcu widz ma do czynienia z diabelską kobietą, która uzbrojona w raygun postanowiła zabrać męski pierwiastek w kosmos.
co stoi jej na drodze musi wywoływać salwy śmiechu. Podobnie humorystyczne są też próby komunikacji z robotem, które ostatecznie kończą się na niezwykle drewnianym dialogu. Z drugiej strony, szczytem ironicznego poczucia humoru w filmie jest całkiem długa scena, w której mężczyźni w każdym przedziale wiekowym płaczą, gdyż zmuszeni są pozostawić Ziemię, by rozmnażać Marsjan.
Trudno zachwalać arcydzieło tego formatu, gdyż jak to zwykle z cudownymi filmami bywa – można je albo kochać albo nienawidzić. Z pewnością nie jest to pozycja skierowana do każdego przeciętnego Polaka-katolika, a raczej do bardzo wąskiego grona ludzi, którym odpowiada taka kinematografia. Dlatego też jeżeli ktoś gustuje w lekkich filmach z pogranicza grozy i science fiction lekko Oczywiście film wypełniony jest humo- zamglonych erotyzmem, ten zdecydorem – w końcu dziewczyna strzelająca wanie powinien sięgnąć po „Devil Girl promieniami świetlnymi do wszystkiego, from Mars”.
9
----------------------------------------Ocena: 5/6 Wydawca: Rebis 20l2 Tłumaczenie: Piotr Kuś Ilość stron: 268
Na trzecią powieść o podstarzałej hippisce ze zdolnościami do przepowiadania przyszłości z kart DeVane przyszło nam poczekać cztery lata. Sissy Sawyer zmierzyła się już z dwoma brutalnymi snajperami w „Złej przepowiedni”, a potem pokonała krwawego mordercę w „Czerwonej masce”, po czym wyjechała na zasłużony odpoczynek. U Mastertona spokój nie trwa jednak długo, tak więc Sissy powraca, a wraz z nią kolejny mściwy duch. Sielankę bohaterki przerywa pojawienie się jej przyrodniego siostrzeńca i jego dziewczyny. T-Yon, bo tak jej na imię, miewa przerażające koszmary, w których występuje także jej brat, Everett. Dziewczynie śnią się kazirodcze stosunki płciowe i zakrwawione wnętrzności. Bezsilna T-Yon, wiedząc, że Sissy jest wrażliwa na znaki, których nie dostrzegają inni, postanawia prosić starszą panią o pomoc. W ruch tradycyjnie idą niezastąpione karty DeVane, ale nawet one wydają się być nieco kapryśne. Szybko staje się jasne, że coś złego ma wpływ na T-Yon i jej koszmary. Coś, co ma swoje źródło w Czerwonym Hotelu w Baton Rouge, który właśnie odrestaurował Everett. Okazuje się, że wprawdzie można odnowić budynek, ale nie sposób wyplenić z niego tajemniczej i koszmarnej przeszłości. Duch mściwej kobiety zbiera krwawe żniwo, a w hotelu zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Co gorsza, przepełniona nienawiścią Vanessa Slider nie jest sama – jej syn jest jak najbardziej realny i równie żądny krwi co mama. Jaką tajemnicę skrywają i za co się mszczą? To czytelnik będzie już musiał odkryć sam.
Przyznam, że nieco bałem się o „Czerwony hotel”, gdyż ostatnie powieści Grahama Mastertona straciły nieco ze swojego uroku. Z wiekiem i nowymi, niekoniecznie miłymi doświadczeniami życiowymi autor jakby spoważniał i nie przejawia już takiej skłonności do opisywania szalonych, krwawych perypetii bohaterów. Na szczęście trzecia część trylogii o Sissy Sawyer potrafi zaspokoić czytelnika żądnego mocnych wrażeń, a to za sprawą zgrabnej i przemyślanej, chociaż mało zaskakującej fabuły, a także nastrojowego klimatu, który przecież zawsze powinien być integralną częścią pisanego horroru. Luizjana to najwyraźniej dobre miejsce na osadzenie powieści grozy, a korytarze pełnego sekretów hotelu idealnie nadają się na gościnne występy mściwych duchów.
Text: Piotr Pocztarek
GRAHAM MASTERTON - Czerwony hotel (The Red Hotel)
Zdecydowanym plusem „Czerwonego hotelu” jest także rozwój bohaterki. Pamiętam, że jeszcze parę lat temu narzekałem, że Sissy wprawdzie da się lubić, ale brak jej „pazura” i tego czegoś, co przykułoby uwagę czytelnika. Tym razem Masterton lepiej dopracował swoją bohaterkę, opracowując dla niej błyskotliwe uwagi i komentarze, a także upokarzające sytuacje, w których możemy lepiej ją poznać, a dzięki temu - utożsamić się z nią. Sissy powoli dołącza do grona sztandarowych bohaterów w twórczości Brytyjczyka, a Harry Erskine i Jim Rook już robią dla niej miejsce w szeregu. Nie jest to może ten sam drapieżny Masterton, którego pokochaliśmy za „Rytuał” czy „Wyklętego”, ale nadal mamy tu do czynienia z doskonałym warsztatem pisarskim, kilkoma krwawymi scenami i sprawnie zrealizowanym pomysłem. Tylko tej makabry jakoś mało.
11
Ciotka, jak i kiedy zaczęła się produkcja horror wyrobów? Prawie trzy lata temu ukończyłam studium plastyczne na kierunku charakteryzacja. To wtedy tchnęło mnie, aby zacząć robić coś oryginalnego, coś totalnie ekscentrycznego. Początki były dosyć słodkie, spineczki typu ciasteczka czy pierścionki a la cukiereczek, tyle że z modeliny. Najwyraźniej coś później musiało mną telepnąć, abym trafiła na odpowiednią ścieżkę [śmiech].
12
Zatem co wpłynęło na to, że zaczęłaś kierować swoje zdolności plastyczne właśnie w kierunku horroru/makabry? Tak, to musiało być to COŚ [śmiech]. A tak na poważnie, to od zawsze jarały mnie horrory, w szczególności te najstarsze. W nich szukałam inspiracji. I tak narodził się pomysł Ciotki Ostrej.
Zawsze powtarzam, że „Ostra“ nie występuje tu jako przymiotnik, tylko rzeczownik. Po prostu jestem Ciotka Ostra [śmiech]. Ostra wywodzi się z czasów liceum – tak ochrzciła mnie kumpela, a „Ciotka“, bo zawsze chętnie noszę wszystkim pomoc – tak uważają znajomi.
Czym zajmujesz się na codzień, oprócz oczywiście tworzenia horror ozdób? Czasami pracuję jako animator dziecięcy – na urodzinach, warsztatach, piknikach zakładam różne śmieszne przebrania i robię z siebie tzw. klauna [śmiech]. A tak na poważnie – bardzo lubię pracę z dziećmi.
Jakie dalsze plany związane z Twoją A co dokładnie przedstawia Twoje pracą? logo? Chcę zacząć projektować oraz szyć ubraOko w cylindrze. Oko – bo to motyw, który nia. Zamierzam również robić horror mapojawia się w każdej mojej pracy. A cylin- ski do powieszenia na ścianie. Pomysłów der – bo moją specjalnością są kolczyki jest mnóstow, ale narazie nie chcę ich cylinderki. zdradzać.
Rozmawiał: Marek Kowalski
Skąd ksywa Ciotka Ostra?
Wróćmy jeszcze do inspiracji – jest nią Motto bądź mądrości Ciotki Ostrej? coś lub ktoś jeszcze oprócz starych horrorów? Straszyć, ale z jajem! Bo kto powiedział, że zombie nie może czuć się elegancko? Uwielbiam osobę Roba Zombie. Jest on [śmiech] dla mnie mistrzem pod każdym względem. Zarówno muzycznym, jak i reżyserskim. Życzymy sukcesów w dalszych realizacjach planów! Dwa słowa od Ciotki do W takim razie chyba nie muszę pytać, Czytelników? jaki jest Twój ulubiony horror? Kochani, oczekujcie nowości i odwiedzajZdecydowanie „Dom tysiąca trupów“, cie mój facebookowy fanpejdż Ciotka oczywiście reżyserii Roba Zombie. Uwiel- Ostra ART, a także stronę biam też wszystkie części Freddy’ego www.ciotkaostra.blogspot.com Kruegera Moc z Wami!
13
Praktycznie każda recenzja któregoś z pierwszych filmów Dario Argento, jakie można znaleźć na polskich stronach filmowych zaczyna się od zdania będącego szybką charakterystyką gatunku „giallo”, określanego z reguły jako specyficzne połączenie kryminału, thrillera i horroru. O ile faktycznie giallo jest jakąś wypadkową tych gatunków (dorzuciłbym jeszcze czarną komedię), o tyle uderza mnie słowo specyficzny. Szczególnie w odniesieniu do tekstów, które rzadko tłumaczą na czym ta specyficzność żółtych (giallo z wł. „żółty”) polega. Prawdą jest jednak, że można spokojnie wyodrębnić pewne cechy charakterystyczne, które odróżniają przedstawicieli giallo od innych kryminalnych odszczepieńców. Interesujące nas aspekty świetnie obrazują filmy wspomnianego już klasyka Dario Argento wchodzące w skład, kultowej dla niektórych kinomaniaków, serii nazywanej „trylogią zwierzęcą”, czyli (chronologicznie): „Ptak o kryształowym upierzeniu” (będący również debiutem reżyserskim), „Kot o dziewięciu ogonach” oraz „Cztery muchy na szarym aksamicie”.
debiutu wsparł się książką Fredrica Browna, pt.: „The Screaming Mimi”, jednak nie na tyle, by nazywać swoje dzieło adaptacją.
Interaktywna konstrukcja Fabularnie kolejne części „trylogii zwierzęcej” nie są żadną rewolucją wobec innych kryminalnych filmów. W pierwszej części młody amerykański pisarz jest świadkiem próby morderstwa młodej kobiety, a ponieważ, mimo początkowego niepowodzenia, kolejne próby morderstw już się udają, bohater wraz z partnerką na rozkaz policji muszą pozostać w państwie pizzy. Daje to szanse na małe, prywatne śledztwo pisarza.
W drugiej części trylogii niewidomy były dziennikarz, obecnie twórca krzyżówek słyszy podczas spaceru rozmowę brzmiącą nieco podejrzanie. Podejrzane jest również to (może nawet bardziej), że dzień później jeden z rozmówców ginie w dziwnych okolicznościach. Wszystkie te fakty powodują, że niewidomy bohater wraz ze swoją młodą opiekunką tworzą zespół z innym dziennikarzem Wszystkie trzy produkcje powstały (w sile wieku i ze sprawnymi zmysłai miały swoje premiery w latach 1969 mi) i rozpoczynają wspólne śledztwo. – 1971 i przy każdym projekcie Argento był reżyserem oraz twórcą Z kolei w trzeciej części prywatne („Ptak…”) lub współtwórcą (pozostałe śledztwo prowadzi młody muzyk, dwie części) scenariusza. Przy okazji szantażowany i straszony przez
nieznanego sprawcę, któremu udało się zręcznie zaaranżować sytuację, w której bohater powoduje przypadkiem śmiertelny wypadek. Zrobione na tę okazję zdjęcia mogą jednak zadać kłam słowu „przypadek” z poprzedniego zdania.
Co jest nie tak w tym widoku?
Argento prowadzi swoje fabuły według najlepszych prawideł (czuć wpływy inspiracji Hitchcockiem) – trzęsienia ziemi są należycie trzęsące, trudności odpowiednio trudne, kolejne odpowiedzi podawane we właściwych momentach, a zaskoczenia faktycznie zaskakują. Jest jednak w konstrukcji filmów jeden wyróżnik – reżyser zostawia widzom wiele wskazówek, które stara się akcentować. Dlatego, kiedy bohater cały czas powtarza, jak to coś go zaskoczyło/było nie w porządku w tym zdarzeniu/wi-
doku/obrazie/pokoju itp. świerzbią palce, żeby cofnąć do wybranego momentu, włączyć pauzę i się przyjrzeć. I cała heca polega na tym, że jeśli się tak zrobi – faktycznie można coś zauważyć i wyciągnąć własne wnioski. Reżyser bawi się z nami, zostawia przed nosem ślady, czasami prowadzące do celu, a czasami na manowce. Dzięki temu kolejne gialli z „trylogii zwierzęcej” stają się w pewien sposób interaktywne, a jest to niemała sztuka jeśli chce się taki efekty osiągnąć w filmie.
Główny bohater Po obejrzeniu kolejnych filmów z „trylogii zwierzęcej” zadałem sobie jedno ważne pytanie (oprócz „Po kiego takie dziwaczne tytuły?”), a mianowicie, kto tak naprawdę był głównym bohaterem?
… a właśnie, że ja jestem najważniejszy!
Oczywiście na pierwszy plan wychodzą postaci prowadzące śledztwo. Argento bardzo ciekawie rysuje ich motywacje: pisarz robi to trochę z nudów i dla pobudzenia własnej niemocy tworzenia kolejnych fabuł, niewidomym dziennikarzem kieruje trochę tęsknota za dawnymi latami pracy, a motywacją muzyka jest zwyczajny strach. Dzięki tym nietypowym powodom bohaterowie nabierają psychologicznej głębi. Często jednak na tym kończy się poznawanie naszych detektywów. Kto więc pozostaje na świeczniku? Tutaj uwypukla się kolejny wyróżnik trzech analizowanych „żółtych” – prawdziwym głównym bohaterem jest zawsze morderca. Śledztwa we wszystkich trzech częściach docierają do stref naprawdę intymnych, do miejsc, które udzielają odpowiedzi nie tylko na pytania o motywy, ale również mówią o młodości, życiu i traumach morderców. Wraz z rozwojem fabuły Argento dokłada kolejne części do sylwetek morderców, a ostateczne wyjaśnienie, pozwala nam zająć stanowisko, co jest kolejnym sukcesem twórcy, bo choć z góry potępiamy wszystkie jego czyny, to może się okazać, że samemu zabójcy będziemy współczuć. A w niektórych przypadkach może nawet… przestaniemy się dziwić?
Klimatyczna kamera Dla rozważań o głównym bohaterze i „specyficzności” giallo ogromne znaczenie ma również praca kamery. To jej ruch w dużej mierze współtwo-
rzy charakterystyczny klimat osaczenia i zagrożenia wszechobecny w „trylogii zwierzęcej”.
Co z oczu, to z serca.
Dario Argento lubi szybkim montażem przechodzić z dalekich planów do zbliżeń, a wszystko okrasza sekwencjami, w których akcję dane jest nam widzieć albo z perspektywy mordercy, albo z perspektywy niemego, bezimiennego świadka zdarzeń. W ten sposób napięcie rośnie nie tylko wraz z przebiegiem fabuły, lecz również ze sposobem pracy kamery, które po pewnym czasie sugeruje nam, co może się za chwilę wydarzyć. I tak cała powyższa praca zatacza krąg, jeśli chodzi o najważniejsze wyznaczniki stylu giallo w „trylogii zwierzęcej”, bo to tylko wrażenie, że wiemy, co się może wydarzyć. Dario Argento prowadzi z nami inteligentną, w pewnym stopniu interaktywną grę używając różnych filmowych środków, a my z każdą minutą dajemy się tej grze porwać. Co ciekawe, wraz z kolejnymi częściami opisywanej trylogii możemy zaobserwować postęp jaki wykonał Dario Argento w swojej przyjaźni z kamerą. Od pierwszej, nieco drętwej, ale naznaczonej już giallowym sznytem części pierwszej, przez bar-
dziej rozbudowaną część drugą, po o dziewięciu ogonach” czy filmu mupopisową jeśli idzie o pracę kamery zycznego w „Czterech muchach na część trzecią. szarym aksamicie”).
Puenta
Trafiają się czasem marudni, narzekający na aktorstwo lub zachowania niektórych (najczęściej tych zabijanych) postaci i faktycznie momentami nie sposób nie odczuć tych wad, ale na pewno nie przeszkadzają one przy w tworzeniu tego niepowtarzalnego klimatu zagrożenia, któremu warto się poddać…
Myślę, że trzy wyodrębnione przeze mnie wyznaczniki przybliżają nieco, nie tylko samą „trylogię zwierzęcą”, ale ogólniej cały podgatunek żółtych. Są oczywiście filmy różniące się na jednej, bądź kilku płaszczyznach, to jednak przynajmniej niektóre charakterystyczne cechy gdzieś tam prze- „Trylogia zwierzęca” to bardzo ciekaświtują z kadrów. we doświadczenie filmowe, z którym warto się zapoznać, czy to dla sprawPozostają jeszcze tło i szczegóły, jak dzenia nieco innej formuły kryminału, chociażby bardzo ważna rola muzyki czy dla uzyskania odpowiedzi na py(którą do „trylogii…” stworzył niejaki tanie „Jak to się robi we Włoszech?”, Ennio Morricone (nie wiem, czy zna- czy też dla zobaczenia interesującej cie), sztuka, która zawsze odgrywa historii z dreszczykiem i sporą ilością jakąś rolę i nie jest sztuką dla sztuki krwi. Dla każdego inny powód, by czy przyprawy fabularne nadające obejrzeć. I dobrze, bo warto. filmom rysy innych gatunków (np.: szczypta science-fiction w „Kocie
Horrory Wszech Czasów
Pomóż nam stworzyć listę NAJLEPSZYCH KSIĄŻEK GROZY, a przy okazji wygraj książkę, która powinna się znaleźć na półce każdego prawdziwego wielbiciela horroru! Podaj po trzy tytuły w następujących kategoriach: 1. Najlepsza zagraniczna książka grozy 2. Najlepsza krajowa książka grozy UWAGA: Można głosować zarówno na powieści, jak i zbiory opowiadań czy antologie! Wyślij swoje typy na adres: info@bpaszylk.com Termin: 30 czerwca 2012 r. Szczegóły na temat nagród w konkursie już wkrótce na www.bpaszylk.com
----------------------------------------Ocena: 5/6 Wydawca: Wydawnictwo Czarne 20l2 Tłumaczenie: Witold Pospieszała Ilość stron: 336
Za sprawą najnowszej powieści Dahla (pozostałe to „Mały złoty pierścionek” i „Mężczyzna w oknie”) rodzimemu Czytelnikowi ponownie ukazane zostaje oblicze Norwegii nieobecne w przewodnikach turystycznych. Jej akcja rozgrywa się w mrocznych, wielkomiejskich zaułkach, podejrzanych spelunkach, wśród niewidocznych na co dzień zbiorowisk postaci działających na marginesie prawa. Być może powieść tę można wpisać w obecny w skandynawskim kryminale nurt społeczno-rozrachunkowy. Tendencja do deziluzyjnego ukazywania rzeczywistości społecznej i ceny, jaką przychodzi płacić za poczucie bezpieczeństwa, pozwala na umieszczenie powieści Dahla twórczości pisarzy wykorzystujących konwencję kryminalną do pozaartystycznych rozliczeń. Tyma bardziej, że i w „Czwartym napastniku” mamy do czynienia z zabiegami umożliwiającymi dekonstrukcję mitu państwa dobrobytu, za jaki uchodzi ten region Europy.
na zachowanie dystansu do zdarzeń, których był uczestnikiem.
Podobnej cechy pozbawiony jest bohater powieści Dahla. Detektyw Frank Frølich przemierza wprawdzie mroczne zakątki wielkiego miasta, lecz pozostaje kimś obcym dla ich mieszkańców. Również jego flirt z Elisabeth Faremo nie ma napięcia erotycznego, charakterystycznego dla „czarnego kryminału”; można wprawdzie uznać tę bohaterkę za odpowiednik postaci femme fatale, lecz jej „fatalność” jest bardziej ułomna, niż demoniczna; jej seksapil raczej wzbudza uśmiech politowania, niż potrafi zauroczyć, brak bowiem dwuznaczności w rysie tej postaci. W „Czwartym napastniku” zniknął też, znamienny dla nurtu powieści amerykańskiej, szczególny rytm narracji, wzorowany na muzyce jazzowej, przeżywającej w czasie, kiedy powstawał „czarny kryminał”, apogeum popularności. Toteż szukanie powinowactw między powieścią Dahla Innym sugerowanym przez wydawcę, i twórczością Dashiella Hammetta należy punktem odniesienia jest tradycja czar- uznać raczej za zabieg marketingowy. nego kryminału i jego kinowego odpowiednika, filmu noir. Należy jednak W wypadku „Czwartego napastnika” w poszukiwaniu tak dalece idących para- możemy wprawdzie mówić o zjawilel zachować szczególna ostrożność. O ile sku pokrewnym filmowi neo-noir, choć bowiem istotnie rekwizytornia i mroczna w doniesieniu do utworu Dahla do czynieatmosfera świata przedstawionego zdają nia z „przepisaniem” kinowej formuły na się je uprawomocniać, zaprzecza im kre- karty powieści. Toteż, wbrew sugestiom acja głównego bohatera; Chandlerowski wydawcy, najwłaściwiej będzie uznać, iż Marlowe był estetą o wysublimowanym „Czwarty napastnik” to powieść czerpiąca poczuciu humoru, potrafiącym dostrzec wprawdzie z tradycji „czarnego kryminaabsurd otaczającego go świata. Ironia łu”, lecz na wskroś współczesna, oddająchroniła go przed brutalnością rzeczywi- ca dylematy i społeczne problemy charakstości, w której funkcjonował, pozwalając terystyczne dla dzisiejszej Norwegii.
Text: Adam Mazurkiewicz
) KJELL OLA DAHL - Czwarty napastnik (Den fjerde raneren
19
Historie o miłości indywiduów stojących po przeciwnych stronach konfliktu między dwiema nienawidzącymi się do szpiku kości grupami są stare jak świat. I zawsze popularne. Od „Romea i Julii” przez „West Side Story” do „High School Musical” (serio, sprawdźcie w Wikipedii) – recepta na murowany sukces, ale i temat, który dawno się przejadł wybrednym. A co, gdyby kochanką protagonisty okazał się dinozaur? A on sam byłby mnichem miłującym pokój? Dodać do tego kung-fu i prehistoryczne gady uzbrojone w ciężką artylerię, a otrzymamy debiutancką nowelę Kirsten Alene. Kirsten Alene pochodzi z Portland, czyli centrum ruchu bizarro fiction. Zanim dołączyła do interesującej nas grupy twórców, wydała w 2009 zbiór poezji „Chiaroscuro”. Ale to bizarro okazało się gatunkiem literackim, w którym się odnalazła. Wspomniana nowela „Love in the Times of Dinosaurs” ukazała się w serii wydawniczej New Bizarro Author Series i szybko stała się jedną z lepiej ocenianych pozycji w gatunku. Jej twórczość można znaleźć także w licznych magazynach literackich. Wspiera ruch dziwnej twórczości także udzielaniem się w środowisku pisarzy, w tym prowadzeniem e-zinu „Unicorn Knife Fight”. Prywatnie jest żoną znanego autora bizarro, Camerona Pierce’a.
Cóż, tyle w kwestii słowa wstępu – a teraz zapraszam do wywiadu z Kirsten! epicka nowela opowiadała o psach, które potrafiły miotać błyskawice ze swoich W wieku siedmiu lat podjęłam decyzję, pazurów. aby zostać poetką. Mój dziadek był pisarzem, malarzem i rzeźbiarzem, a ja Wiem, że jednym z twoich literackich go zawsze naśladowałam. Moi najlepsi herosów jest Ben Loory, którego przyjaciele i ja mieliśmy zwyczaj wymy- książka „Stories for Nightime and ślania podczas zabawy bardzo skompli- Some for the Day” należy, jak napisakowanych opowieści, więc pierwszym łaś na swojej stronie, do twoich ulukrokiem w mojej pisarskiej karierze było bionych czytanek na dobranoc. Masz spisanie tych historyjek. Moja pierwsza innych literackich herosów? W jaki sposób zostałaś pisarką?
20
Ktoś jeszcze? Sztuka i filmy Terry’ego Gilliama również miały duży wpływ. Poza tym kocham romantyzm w literaturze. Gdybym została na uczelni, pisałabym teraz pracę doktorską poświęconą Johnowi Keatsowi i Mary Wollstonecraft.
dy prawdopodobnie niezamierzonej twórczości tego rodzaju? Przeczytałam niedawno kilka książek, które z pewnością nie pasują do żadnej literackiej szufladki poza bizarro. Są to „Blueprints of the Afterlife” Ryana Boudinota, futurystyczna bizarrowa ekstrawagancja, oraz „Sad Tales of the Brother’s Grossbart” i „The Enterprise of Death” Jesse’ego Bullingtona, obie historyczne bizarro. Także „Avian Gospels” Adama Novy’ego jest totalnie dziwaczną opowieścią o chłopcu, który potrafi kontrolować ruch ptaków.
Jaką przyszłość widzisz dla literatury Dlaczego postanowiłaś pisać literatu- bizarro? rę bizarro? Liczba wydawnictw publikujących biJak już wspomniałam, pierwsza opo- zarro rośnie z roku na rok, tak samo wieść, którą napisałam, traktowała liczba autorów publikujących tego typu o psach miotających błyskawice ze swo- literaturę. Świat jest dziwaczny. A ludzie ich pazurów. Poza tym te psy uprawia- identyfikują się z dziwacznymi histoły powietrzny boks, tzn. boksowały się riami. Powstaje właśnie pierwszy film w powietrzu. Zawsze byłam dziwnym pi- w konwencji bizarro, mianowicie „Rose: sarzem. Odkrycie bizarro było dla mnie jak A Bizarro Zombie Musical” Johna Skippa. W zeszłym roku Cameron Pierce i ja odnalezienie dawno zaginionej rodziny. napisaliśmy scenariusz do wspaniałego Gdy czytam powieści i opowiadania telewizyjnego programu w stu procennapisane, zanim sformułowano ety- tach utrzymanego w konwencji bizarro. kietkę i koncept literatury bizarro, W powietrzu wiszą też filmy oparte na dochodzę czasami do wniosku, że książkach bizarro. Nie sądzę, aby był niektóre z tych powieści i opowiadań jakiś koniec dla literatury bizarro. są w gruncie rzeczy raczej niezamierzonymi dziełami bizarro. Na przykład W jaki sposób wpadłaś na pomysł niektóre opowiadania Joe’ego Lans- wrzucenia do jednej powieści o wojdale’a, takie jak „The Pit”, „Tight Little nie i miłości dinozaurów, dziwaczStiches in a Deadman’s Back”, „Bob nych spluw, walk kung fu i mnichów The Dinosaur Goes To Disneyland” dysponujących supermocami? i „On The Far Side Of The Cadillac Desert with Dead Folks”, wydają się Chciałam, aby dinozaury stanowiły odpobyć idealnymi przykładami literatury wiednie zagrożenie dla ludzi i uznałam, bizarro. Znasz jakieś inne przykła- że wyposażenie ich w działa i spluwy
Rozmawiał / Tłumaczenie: Bartosz Orlewski
Ben Loory jest jednym z najbardziej wrażliwych i uważnych pisarzy, jakich znam. Jest także naprawdę słodką i zabawną osobą. Na moją twórczość wpłynęli też inni pisarze. Przede wszystkim Carlton Mellick III, Andersen Prunty i Cameron Pierce.
21
będzie dobrym rozwiązaniem. Zaś co do wojny i miłości… te rzeczy przychodzą mi naturalnie. Wojna jest świetna (fikcyjna wojna, oczywiście). Miłość jest świetna. Miłość i wojna są świetne. Jakie recenzje zebrała twoja powieść? Byłam zdumiona, podniecona i mile połechtana, i w ogóle powalona na kolana, wszystkimi recenzjami, które otrzymała „Love in the time of Dinosaurs”. Moją ulubioną jest recenzja Anity Dalton, opublikowana w „I Read Odd Books”. Anita zrozumiała i polubiła moją książkę na poziomie, którego istnienia nawet nie podejrzewałam. „Love in the Times of Dinosaurs” to świetna powieść. Chcę jednak wiedzieć, jak ty ją obecnie postrzegasz i jak widzisz samą siebie jako pisarkę wtedy a dzisiaj.
dawnictwa Eraserhead Press. Możesz nam powiedzieć, nad czym obecnie pracujesz? „Unicorn Battle Squad” ukaże się latem tego roku. Jest to książka o chłopcu, który traci swojego ojca, zyskuje jednorożca i próbuje uratować swoje rodzinne miasto przed armią ogromnych maszyn, która przybywają ze wschodu. W powieści występuje jednorożec ze szczypcami kraba, banda Turków na rowerach, kapitan, którego koń jest tak wysoki, że potrzebna jest drabina, aby go osiodłać, jednotonowa księżniczka i zamek niesiony na plecach tysiąca niewolników. Naprawdę jestem dumna z tej książki. Prowadzisz sieciowy zin o nazwie „Unicorn Knife Fight”. Jakiej tematyce jest on poświęcony? Lubię słodką, dziwną fikcję literacką, ale odnoszę wrażenie, że wielu pisarzy bizarro obawia się być słodkimi. Pomyślałam więc, że udostępnię im miejsce, w którym będą mogli być tak słodcy, jak chcą.
Obecnie lubię „Love in the Times of Dinosaurs” bardziej niż wtedy, gdy ją skończyłam. Sądzę, że od tamtego czasu dojrzałam jako pisarz i wiem, że moja następna książka pt. „Unicorn Battle Squad” jest nie tylko dwa razy dłuższa, Czy posiadasz jakieś specjalne lub dziwne (w znaczeniu bliskim bizarro) lecz również dwa razy wspanialsza. plany na przyszłość? Poza oczywiście Czy w wersach „Love in the Times of pisaniem świetnych historii bizarro? Dinosaurs” tkwi jakieś przesłanie? Planuję zbudować największy na świeJedyny przekaz to ten, który kryje się cie kompleks domków na drzewach w każdej fikcji literackiej: powinniśmy ko- w Portland’s Forest Park. Sądzę, że aby chać samych siebie i oraz z wzajemno- to zrobić, muszę tylko sprzedać mniej ścią innych i trzymać mordy na kłódkę, więcej cztery miliony kopii mojej następdopóki miłość nie podbije tego całego nej książki. gówna. Słowo dla naszych czytelników… Wiem, że Carlton Mellick zaoferował ci kontrakt na pięć książek dla wy- Czytajcie tak, jak żyjecie, bizarrowo…
22
KIRSTEN ALENE - Love in the Time of Dinosaurs Ocena: 5/6 --------------------------------
Wydawca: Eraserhead Press 20l0 Ilość stron: 77
skrzydlatej bestii, która raptem kilka chwil temu próbowała rozszarpać go na strzępy. Pewnego dnia nasz mnich spotka na swej drodze Petunię, wyjątkowego dinozaura, wręcz dinozaurzą osobę a nie bezmyślne zwierzę łase na ludzkie mięso. Spotkanie to, jak można bez trudu odgadnąć, wpłynie znacząco – acz zaskakująco – na losy wojny. Jak? – tego już nie zdradzę.
W „Love in the Time of Dinosaurs”, debiutanckiej powieści Kirsten Alene, w niepospolitym konflikcie zbrojnym biorą udział ludzie i dinozaury. W imieniu resztek ludzkości walkę toczą mnisi wyszkoleni i dowodzeni przez legendarnego Zohara, mędrca, który po utracie w starciu z wrogiem obu nóg porusza się na przyrośniętych do korpusu dłoniach. Nie swoich, rzecz jasna. Mnisi są nie tylko w stanie pokonać w walce wręcz mniejsze dinozaury, potrafią ponadto po otrzymaniu poważnych ran – takich jak chociażby wyprucie flaków lub urwanie kończyny – utrzymywać się przez dłuższy czas przy życiu, a nawet czmychnąć śmierci spod kosy. Dinozaury nie znają tajników magicznego kung fu, posiadają za to śmiercionośny arsenał w postaci fantazyjnych pistoletów, karabinów, wyrzutni rakiet, działek i tym podobnych zabawek. Żadna ze stron nie przebiera w środkach. Wojna toczy się wszak o najwyższą stawkę. O przetrwanie.
Zainteresowanych odsyłam do powieści. Każda jej strona – utkana z krótkich acz zgrabnych zdań, podsuwających wyobraźni sugestywne i plastyczne sceny, niekiedy pełne przerysowanej, wręcz groteskowej przemocy – świadczy o tym, że wyobraźnia autorki autorski nigdy nie miała silnego kontaktu z poręczą. Z korzyścią dla czytelnika lubiącego ekstremalnie dziwaczne acz wiarygodnie przedstawione światy.
Główny bohater, bezimienny mnich, bierze oczywiście udział w zmaganiach, odczuwa jednak niespotykaną u innych mnichów empatię wobec dinozaurzych wrogów. Daje ona o sobie znać w najmniej spodziewanych chwilach, na przykład wtedy, gdy siedząc na grzbiecie pikującego ku pewnej śmierci pterodaktyla zaczyna współczuć
Text: Bartosz Orlewski
Zaczyna się klasycznie: trwa wojna, a główny bohater zakochuje się w żołnierzu wroga. Damsko-męski romans ponad linią frontu. Nic nowego pod słońcem, prawda? Sęk w tym, że jedno z zakochanych serc należy do człowieka, drugie zaś do… właśnie, tutaj jest pies pogrzebany.
Równie wiarygodnie i fantastycznie, co wątek militarny, wypada też romans głównych bohaterów, romans międzygatunkowy, któremu na przeszkodzie – poza, rzecz jasna, zwaśnionymi stronami – stoją również rozmiary Petunii. Wiadomo jednak, że w prehistorii literatury miłość nie z takimi problemami sobie radziła. Z cech powieści, które uznałem za wady, wymienię jedną: powieść jest za krótka, liczy sobie raptem 77 stron, siłą rzeczy więc niektóre wątki – zwłaszcza te dotyczące mitologii świata i zarzewia konfliktu – zostały potraktowane przez autorkę powierzchownie, w sposób sygnalizujący, że kryje się za nimi coś równie frapującego, jak główne danie. Co dokładnie? – niestety, aby się tego dowiedzieć, Kirsten Alene musiałaby napisać kontynuację, a na to raczej się nie zanosi. Szkoda.
23
CARLTON MELLICK III - The Haunted Vagina a: 6/6 -----------------------------Ocen--6----
Text: Marek Grzywacz
Wydawca: Eraserhead Press 2006 Ilość stron: l00
24
„Nawiedzona Wagina” – ile osób stwierdziłoby, że książka o takim tytule nie może być dobra. Nienawykłym do konwencji bizarro (w porąbanej lidze tytułowego dziwactwa „The Haunted Vagina” to zawodnik wagi najwyżej średniej) sugeruje on albo totalną głupotę, albo zabawę popkulturą klasy B. Carltona Mellicka III można podejrzewać o to drugie, bo na tapetę brał wszystko od seryjnych morderców do (otyłych) ninja. I tu niespodzianka. Nawiązań do kultowego kina czy pełnego akcji kiczfestu ciężko się tu doszukać. Bo „The Haunted Vagina” igra z oczekiwaniami czytelnika.
nej. Gdy następuje wślizgnięcie się do wnętrza Stacy, Carlton daje upust zamiłowaniu do dziwnej erotyki. Scena wchodzenia do waginy jest obrazowa, z pełnym wykorzystaniem seksualnego charakteru i podtekstów (jedna podobnie wykręcona scenka znajdzie się jeszcze pod koniec). Dalej spodziewamy się szaleństw... Ale błędnie. Rzeczywistość ukryta w Stacy jest nietypowa, ale nastrój robi się ponury i adekwatny do jej stagnacji. Nawet jej sugerowana tytułem natura okaże się odmienna od oczekiwań i bohatera, i czytelnika. Finałowe rozdziały oferują Steve kocha Stacy. Ta atrakcyjna, nieco co prawda mocne zwroty akcji, ale także ekscentryczna i swobodna obyczajowo ambiwalentne, nawet dyskretnie złowieszAzjatka jest dla niego wszystkim. Ale cze, i niewesoło życiowe zakończenie. związek nie jest pozbawiony problemów. Stacy potrafi być wymagająca, nawet Carlton skonstruował tekst precyzyjnie. samolubna. Na domiar złego para nie Zwięzłość, język bez przesadnego komuprawia seksu od paru dobrych tygodni. plikowania sprawy, powolność narracji Powód? Steve odkrywa, że wagina uko- oraz duszny klimat tajemnicy waginalchanej jest nawiedzona i wydaje odgłosy, nego mikroświata tworzą specyficzną które wprawiłyby w konsternację doświad- atmosferę. Udane, niestronnicze ujęcie czonego egzorcystę. Miarka przebiera spraw związanych ze związkami i zachosię, gdy z organów rozrodczych Stacy waniem kobiet nadaje z kolei sporo głębi wychodzi kościany demon. Dziewczyna z pozoru wulgarnemu pomysłowi. Steve wysyła Steve’a na wyprawę krajoznawczą i Stacy są prawdopodobni, mają mocno do wnętrza waginy. A tam kryje się... obcy, zarysowane charaktery, da się ich pomartwy świat i dziwaczna dziewczyna lubić (Fig to kreskówkowy stworek, ale o niby-lateksowej skórze imieniem Fig. ciekawie ukazany). Reasumując – prosta historia pary w kryzysie i osoby trzeciej, Pierwsze rozdziały noweli to zaskoczenie przyprawiona odrobiną erotycznych dzi– wypisz wymaluj powieść obyczajowa. wactw i niezwykłych istot. Dosłowność Nie ważne, że od początku głównym za- idei waginy, która ma w sobie inny świat, gadnieniem są genitalia rzekomo pełne odstręczy miłośników literatury pięknej, duchów. Nacisk położony jest na relacje ale nowelę łatwo się przyjmuje i zostawia w związku oraz emocje Steve’a. Historia ona pole dla refleksji odbiorcy. Dużo jak spotkania się pary to wręcz materiał do na historię o nawiedzonych genitaliach? słodko-gorzkiej indie komedii romantycz- Perełka.
CAMERON PIERCE - Abortion Arcade Ocena: 4/6 -------------------------------------
Wydawca: Eraserhead Press 20ll Ilość stron: l72
„No Children” ukazuje zdegenerowaną rzeczywistość. Zombie przejęły władzę nad światem i hodują ludzi jak bydło. Mężczyźni w odpowiednim wieku zawierają narzucone małżeństwo, dokonują rozpłodu, po czym zombiaki biorą ich mózgi do konsumpcji – resztą ciał karmi się zaś innych więźniów. Ale nawet na farmie rodzą się uczucia. Grieves kocha Pym i chce spędzić z nią ostatnią noc życia. Zombie decydują jednak inaczej... A to dopiero początek. Pierce raczy nas wulgarnością, obrazami upodlenia walczących o ochłapy ludzkich zwierząt grzęznących w gnoju, gore, kanibalizmem. Do połowy jest ohydnie i depresyjnie. Dziwności wkradają się po absurdalnie głupiej ucieczce z wieży weselnej. Miasto, w którym „zombie żyją w gigantycznych zombie”, jest cudnie pokręcone, a nastoletni bohaterowie dokonują cudów rodem z filmu akcji. Dobry postmodernistyczny horror z nutką nadziei pod koniec. „The Roadkill Quarterback of Heavy Metal High” to z kolei typowa komedia o problemach nastolatków. Tyle że osadzona w szkole, gdzie na biologii uczy się grymasów rockmanów, a na historii wspomina wyczyny Alice’a Coopera. Odpowiednikiem utraty dziewictwa jest tam... udział w wypadku. Nawet wymagany np. jeśli chce się grać w drużynie footballowej.
Danny, pogardzany za bycie wilkołakiem i miłość do Dio, musi zaaranżować swój pierwszy wypadek i poprowadzić zespół do wygranej nad drużyną country wampirów. Zabawa w wymyślanie świata działającego na heavymetalowych zasadach wyszła świetnie. Makabryczna pomysłowość to plus, a mówiąca piła łańcuchowa w roli mentora czy komentator, który zamiast o meczu gada niedorzeczności o swoim rozwodzie, zapadają w pamięć. Nostalgiczna wycieczka do czasów liceum – choć nasze wymarzone dziewczyny nie piszczałyby ze szczęścia, gdybyśmy nagle odgryźli im twarz.
Text: Marek Grzywacz
Cameron Pierce to jedna z „twarzy” bizarro fiction, o czym świadczy częste przywoływanie kontrowersyjnych „Dupo-Goblinów z Auschwitz”. Omawiany zbiór trzech nowel może być dobrym wstępem do jego twórczości – aczkolwiek nierównym.
„The Destroyed Room” to bardzo odmienny tekst. Simon i Celia, młode małżeństwo, żyje w mieście zarastającym plastikową dżunglą. Ich jedyną zmorą jest inwazja mini-słoni na dom... Do czasu, gdy Simon dostrzega, że Celia podczepiona jest do sznurów zwisających z nieba. W panice przecina je, zabijając nieumyślnie żonę. To surrealistyczna wprawka. Pełna odlotowych wizji typu autobus-gąsienica i znakomitych, absurdalnych dialogów. Lecz gdzieś gubi się fabuła, zbyt enigmatyczna – jaśniejszego wyjaśnienia natury miasta czy widmowych lin próżno szukać – i zdająca się dwoma źle posklejanymi pomysłami. „Abortion Arcade” to ciekawa kolekcja, ale jest w niej trochę dłużyzn, a język Pierce’a z umyślnie prostego przechodzi czasem w niewprawny. Na szczęście realia, a zwłaszcza postaci, nakreślone są zawodowo. Znajdziemy też nieco błędów edytorskich (np. jeden typek raz nazywa się Ronnie, raz Robbie), ale zalety dwóch pierwszych nowel nie pozwalają na zbyt surową ocenę.
25
Fanvixens in: Bizarro Au Go-Go a: 5/6 ------------------------------Ocen------
Wydawca: Ink Pen Mutations 20ll
Text: Marek Grzywacz
Ilość stron: 88
W Polsce ciężko o albumy artystyczne lub fotoksiążki poświęcone klimatom okołohorrorowym. Nie mówiąc o małych wydawnictwach, które mogą sobie pozwolić na publikację takowych. Warto więc zerknąć za Ocean, bo w USA łatwiej znaleźć grupę zapaleńców, którzy porwą się na stworzenie czegoś oryginalnego. Dla przykładu duet wariatów z Los Angeles – Rannie Rodil, fotograf i modelka, oraz Cig Neutron, spec od efektów specjalnych i rzeźbiarz – postanowił zabrać na podróż do świata będącego unikatową krzyżówką ramotkowego s-f z krwistym horrorem klasy B. Z pomocą grupki dziewcząt kochających pozować w fantastycznych przebraniach. „Bizarro Au Go-Go” pomyślano jako kreatywny śmietnik z różnymi ideami, z którego każdy fan kultowych lub dziwnych dzieł(ek) wybierze coś dla siebie. A pomysły na sesje zdjęciowe twórcy mieli konkretne. Atak zabójczych robo-pokojówek? Jest. Użycie grubego meksykańskiego zapaśnika jako ludzkiej piñaty? Również. Wampirzątko czające się na Zębową Wróżkę? Odznaczone. Demoniczna gejsza zawiadująca kosmicznym gangiem? A jakże! Można by wymieniać i wymieniać, bo zabawnych dziwności jest tu krocie. Książkę osnuto wokół wyraźnego konceptu – kreacji wszechświata pełnego nietrzeźwych Obcych, sexy potworzyc i niegościnnych planet. Jest encyklopedia opisująca jego mieszkańców, są też reklamy produktów podejrzanego przedsiębiorcy – np. urządzenia do samokarania dla sadystów i masochistów w jednej osobie czy sosu tak dobrego, że jeśli upaćkamy sobie nim palce, to zjemy i je ze smakiem – a także
26
okładki fikcyjnych magazynów czy plakaty filmowe – tu bryluje obraz o rockowych dinozaurach z blond czuprynami czy produkcja o jednookiej męskiej meduzie. Niektóre zdjęcia układają się w historyjki ciągnące się przez cały album, jak opowieść o parze, która adoptowała w bocznej alejce małego kosmitę. Na dokładkę mamy też komiksy fotograficzne. Oprawa tego cyrku jest imponująca. Nie tylko z powodu ilości sztucznej krwi, większej niż w paru filmach gore wziętych do kupy. Cig potrafi wyrzeźbić naprawdę oryginalne stwory – meksykańskie duchy, piwożłopne ogry, pokraczne UFO-striptizerki – ożywione czarnym humorem i niezłym wkomponowaniem w kadry. Podobnie rzecz ma się z kostiumami. No i panie. Pozujące zwykle w strojach prosto z plakatów pin-up girls. Znajdzie się nieco amerykańskiego plastiku, ale większość dziewczyn jest bardzo atrakcyjna, z Rannie i jej siostrą (notabene właścicielką wydawnictwa) włącznie. Całość oczywiście ocieka kiczem (choć są i atmosferyczne wstawki, jak scena z dziewczynką wabiącą potwora lizakiem... by go zjeść), niewyszukanym humorem i erotyką. Niektóre obrazki są naprawdę chore, ale niepoważna atmosfera obraca je w żart. Wad znalazłoby się trochę – czasem postraszy kiepski photoshop albo słabe gry słowne oparte o wyraz „dupa” – ale całość to tak bezpretensjonalna orgia dla maniaków wydziwaczonych bodźców wizualnych, że podwyższa to ocenę. Zwłaszcza że album wydano w wygodnym formacie i na ładnym papierze.
SPIKE MARLOWE - Placenta of Love Ocena: 5/6 -------------------------------------
Wydawca: Eraserhead Press 20ll Ilość stron: 96
Dawno temu Wenus nie było jałową planetą otoczoną chmurami, tylko największym parkiem rozrywki Wszechświata. Chmary gości przylatywały tam, by uciec od codzienności. Urządzenia parku obsługiwały zaś bezmyślne automatony. Jedną z atrakcji był korsarski statek dowodzony przez kapitana Carla. Skrywał on sekret – pewien wynalazca uczynił go robotem, istotą myślącą i indywidualną. Jego stwórca umarł, ale podejrzanie wrażliwy jak na postrach mórz Carl nauczył się od niego sporo. Przepełniony samotnością, powołał do życia sztuczną inteligencję Helen, w której natychmiast się zakochał. Chcąc dać jej ciało, ukradł z muzeum osobliwości wielkie łożysko i przeniósł w nie świadomość Helen. Nie wiedział, że popełnia katastrofalny błąd. Z pomocą robota-kocicy Jiji musiał go naprawić, odnajdując w sobie wewnętrznego pirata.
miasteczko pod niebem z waty cukrowej. Kapitalne są opisy nieziemskich atrakcji przed każdym rozdziałem – informacje o karuzeli ze złomu, którą goście odbudowują sami, gdy się rozpadnie, czy diabelskim młynie połączonym z fellatio podane są ze szczyptą czarnego humoru. Ale siłą książki są fajne postaci. Carl, pirat o gołębim sercu, jest rozbrajający... i wzruszający. Dwie panie jego życia – mechaniczny kot, który lubi klapsy, i łożysko o nieznośnym charakterku – do sztampowych nie należą. Choć relacje między nimi są erotyczne (a Carl pieści podopieczne... palcem-wibratorem), to nie stawia się tu na dziwny seks, tylko emocje, podbite toposami z s-f o czujących androidach. A gdy zjawia się Natzo – papieżyca (!) Kościoła Transubstancyjnego Strachu przed Narodzinami, dostajemy rasową komedię, bo ta pragmatyczna była robo-striptzerka (!!!) ma talent do sarkastycznych uwag.
Text: Marek Grzywacz
Czego spodziewać się po książce zatytułowanej „Łożysko miłości” (i tak, chodzi o narząd, który łączy matkę i zarodek)? Można mieć zdrożne skojarzenia, ale wczytawszy się w nowelę Spike Marlowe, autorki z San Francisco debiutującej w serii dla młodych talentów The New Bizarro Author Series, zorientujemy się, że obcujemy z całkiem uroczą bajką o miłości – acz w realiach szalonego kolażu retro s-f, cyrkowej atmosfery, monster movies oraz klimatów rodem z „Piratów z Karaibów”.
Opowieść jest spisana prostym językiem, ale ma przemyślaną strukturę. Zaczyna się niecodziennymi obrazkami, potem wpada w melancholijną powolność, by w okolicach finału stać się w korsarską powieścią akcji z totalną demolką planety w tle. Są tajemnice do odkrycia, jak Magiczna Wieża, atrakcja niewpuszczająca gości czy Lady Fey, skryta właścicielka parku. Są też zaskakująco smutne momenty. A całość spaja wszechobecny motyw macierzyństwa i dawania życia. Jedyną wadą jest rozwlekłe jak na objętość tekstu i nieco ckliwe zakończenie – ale nie psuje ono odbioru całości. Spike atakuje nas feerią pastelowych barw. Warto zainteresować się debiutem Spike. Z początku wręcz nadmiarem, ale poma- Pokazuje on, jak unikalne rzeczy mogą twoga to wyobrazić sobie wieczne wesołe rzyć autorzy piszący pod etykietką bizarro.
27
ATHENA VILLAVERDE - Starfish Girl a: 5/6 ------------------------------Ocen------
Text: Marek Grzywacz
Wydawca: Eraserhead Press 20l0 Ilość stron: l60
28
Bizarro fiction to gatunek otwarty. Pomieści gros różnych inspiracji, jedynymi wyznacznikami są chęć zejścia z wydeptanych ścieżek literatury oraz zamiłowanie do dziwnych fabuł. W jak indywidualne rejony potrafi zajść, ukazuje debiut Atheny Villaverde – pisarki z Toronto i podopiecznej Carltona Mellicka III. Nowela zaczyna się w sielankowych, podwodnych okolicznościach. Nastolatka z rozgwiazdą wyrastającą z głowy spaceruje po kolorowym dnie, szukając gąbki mającej służyć za... tampon. Zaraz, podwodnych? Ano tak. Po ekokatastrofie ludzkość wyemigrowała do podmorskiego habitatu. Jednak i tam dopadła ich tragedia – złowieszcze żółte algi zmieniają populację w hybrydy ludzi z morskimi stworzeniami. Ohime jest tak niewinna, że nie dostrzega niebezpieczeństw. Lecz nim dopadną ją kraboludzie, na scenę wkracza renegatka Timbre. Ohime podąża za nią, choć wojowniczce to nie w smak. Problem pojawia się, gdy w ślad za parką rusza ekipa byłego pracodawcy Timbre, diabolicznego dra Ichii, producenta cyberprotez spowalniających mutacje.
Pony. Potwory (w tym ławice ludzi-piranii czy rekinogłowi tropiciele), przestępcze kartele, wyzysk, widmo upadku, ba, jest i rybi burdel pełen chorych fetyszystów. A obok barwne opisy niezwykłych stworzeń i miejsc oraz zauroczona światem piętnastolatka.
Właśnie. Ohime to najnaiwniejsza (na tyle, że za rączkę idzie w niewolę do domu uciech) dziewczyna o jakiej czytałem. Zachowuje się dziecinnie i choć ma smutną przeszłość, jest tak słodka, że się o tym nie pamięta. Mogłoby to na dłuższa metę drażnić, gdyby nie Timbre. To frapująco zbudowana postać – dziecko ulicy skupione na przetrwaniu; zimna morderczyni, która dzięki nietypowemu mentorowi odrzuca zło; buntowniczka, pragnąca jednak spokoju. Fakt, że jest w części ukwiałem (z upiornymi implikacjami – wiecie, jak odżywiają się takowe?), to tylko wisienka na torcie. Relacje między nimi podane są zajmująco i emocjonalnie – od ostrożnej przyjaźni do wzajemnego matkowania sobie – co sprawia, że inne postaci są trochę na uboczu. Nawet antagonista, dr Ichii, „Starfish Girl” sklasyfikować się nie da wypada przy nich kreskówkowo (choć ma – to miks wielu gatunków. Mamy bajkową fajny image mechanicznego człowiekascenerię, naleciałości nurtów punk (jest -pąkli). biopunk oraz cyberpunk, ale i splatter się znajdzie), szczypta magii i fantasy, komik- Uważni dostrzegą w „Starfish Girl” sowe pojedynki, anime (nie tylko z powo- schematy opowieści drogi oraz historii du japońskich imion i nazw czy ubioru Ohi- o rozkwitającej przyjaźni dzieciaka z twarme w stylu gotyckiej lolity – noweli blisko dzielem. Razić może efekciarskość kilku do eklektycznych dziełek z Kraju Macko- pomysłów lub happy ending, ale tu liczy porno... tfu, Kwitnącej Wiśni) i więcej. Są się (jednak) optymistyczna przygoda o zazmieszane tak, że nie sposób ich oddzie- wrotnym tempie. Nie sposób nie polubić lić, a w dodatku jest to coś jednocześnie tej książki – oferuje rozrywkę, ale przede mrocznego do cna i słodkiego jak kucyki wszystkim osobowość.
ATHENA VILLAVERDE - Clockwork Girl Ocena: 4/6 -------------------------------------
Wydawca: Eraserhead Press 20ll Ilość stron: l60
lalkę jak przyjaciółkę. Historia, osadzona w ponurym dworzyszczu, jest bardzo klimatyczna. Wrażenie robią opisy ogromnej bawialni pełnej mechanicznych zabawek. Historia staje się coraz mroczniejsza, gdy dorastająca właścicielka porzuca zakochaną w niej lalkę i przestaje ją nakręcać, co oznacza śmierć. By przeżyć, Pichi zdaje się na łaskę brata ukochanej, który zmusza ją do kradzieży i seksu. Finału nie zdradzę, ale autorka urywa tekst w strategicznym „Caterpillar Girl” przenosi nas do szkoły momencie. Ciekawa opowieść o uwięzieśredniej, w której uczą się ludzie-owady. niu w świecie dziecięcej niewinności. Cat jest dziewczyną-gąsienicą. Przez okropny wygląd gardzą nią wszyscy „Beehive Girl” to najoryginalniejszy tekst oprócz nadużywającego trawki ślimaka kolekcji. Opowiedziany z perspektywy i najlepszej przyjaciółki, pajęczycy Lilith, tancerza, który próbuje zostać partnerem gotyckiej piękności pożerającej swych wirtuozki tango. Tyle że dziewczyna jest partnerów seksualnych. Cat jest w niej żywym ulem. Wymaga perfekcji, a pomyzakochana, ale nie potrafi wyznać uczuć... lony krok uwalnia z jej skóry wściekły rój Mimo zastąpienia licealnych „kast” gatun- pszczół. Athena wspina się tu na swoje kami insektów, akcja rozgrywa się jak typo- techniczne wyżyny. Niesamowite opiwy szkolny romans. Śledzimy próby zbli- sy, zwłaszcza doznań próbującej miodu żenia się Cat do Lilith, wypady na koncerty, mistrzyni i jej słodkiego zapachu, kreują dziewczęce posiadówki w sypialni, aż do poetycką atmosferę, rozerotyzowaną jak kulminacji na hucznej imprezie. Athena samo tango. Wartością dodaną jest cienieźle oddaje to, co dzieje się w głowie kawe ukazanie zwyczajów w światku tanzakompleksionej nastolatki. Sęk w tym, że cerzy. z całą naiwnością i prostotą jej uczuć. Jest przewidywalnie, a końcówka może się Zaletą prozy Atheny jest wielka wrażlizdać, zależnie od gustu, paskudna bądź wość, czyniąca emocje postaci wiarywzruszająca. godnymi i sprawiająca, że czytelnikowi na nich zależy. Jednak jeśli spodziewacie Nowela „Clockwork Girl” wprowadzała się absurdalnego szału, zawiedziecie się. do gatunku nowych czytelników w zbio- Dziwaczność to tu delikatna przyprawa. rze „Bizarro Starter Kit”. To smutna baśń, Najbardziej bizarro nowela jest najsłabsza, trawestacja Pinokia. Pichi była małą „Clockwork Girl” bez zmian odnalazłoby dziewczynką, ale rodzina sprzedała ją za- się w steampunkowej antologii, a „Beehive bawkarzowi, który umieścił mózg dziecka Girl”, gdyby wyciąć pszczeli wątek, nawet w nakręcanej lalce. Kupuje ją dla córki w tzw. mainstreamie. Przez to jest to barpara bogaczy – a ta nie akceptuje faktu, dziej zbiorek dla fanów nietypowych historii że prezent był człowiekiem. Traktuje więc miłosnych.
Text: Marek Grzywacz
Gdy pisarz osnuwa całą swoją twórczość wokół jednego motywu, można zarzucić mu monotematyczność. Tymczasem wszystkie teksty Atheny Villaverde traktują o dziwnych dziewczętach. „Clockwork Girl” to aż trzy nowele z takimi bohaterkami. Lecz podobne tematy nie oznaczają powtarzalnych fabuł.
29
Chyba całkiem nieźle pasuję do stereotypu popieprzonego artysty. Uwielbiam różne sposoby ekspresji, dlatego mało jest dziedzin sztuki, których się dotąd nie tykałem, i cały czas bardzo chętnie wchodzę na nowe działki. W rezultacie dziś byłbym w stanie stworzyć powieść, napisać na jej podstawie scenariusz, nakręcić film, udźwiękowić go, a potem wszystko to zmiażdżyć jadowitą recenzją. Prowadzisz blog, na którym publikujesz opowiadania, wiem jednak, że co najmniej jedno ze swoich opowiadań opublikowałeś w „Science Fiction, Fantasy & Horror” (nr 73/2011). Jest to opowiadanie „Memento Mortyria”, które opisałeś jako „staroszkolne SF”, rzecz podobno dla Ciebie nietypowa.
Jeśli to opowiadanie jest nietypowe dla Twojej literackiej twórczości, to co w takim razie jest standardem? W jakich literackich konwencjach się lubujesz jako twórca? „Memento Mortyria” to rzeczywiście moje pierwsze opowiadanie z typową dla starego SF scenografią. Zazwyczaj lubię osadzać akcję w nieco podkręconej rzeczywistości. Może być to nieodległa przyszłość albo teraźniejszość z jakimś elementem fantastycznym. Ponadto pracuję jako dziennikarz, stąd dla odreagowania pisuję czasem coś, co ma formę poważnego artykułu prasowego, a faktycznie jest jakąś absurdalną historią. Co do konwencji, to nie bardzo chcę się obnosić z jakimiś szufladkami – to jest zadanie dla czytelników. Na pewno jednak najczęściej kręcę się w rejonach związanych z fantastyką.
Rozmawiał: Bartosz Orlewski
Na swoim blogu napisałeś o sobie samym tak: „Tfu-rca multimedialny, wokalista Nihil Quest i Rat Salad, ćwierć dziennikarza”. Dodałbym do tego jeszcze „pisarza” albo – jeśli nie odpowiada ci ten termin – „faceta, który pisze teksty literackie, bardzo dziwne teksty”. Pytanie jest proste: kim jesteś?
Jaki jest związek między opowiadaniem „Memento Mortyria” a utworem „Chemical Saviour” z albumu „1.1. Splendid Isolation” Nihil Quest?
31
W obu mowa jest o chemii jako o sposobie na kontrolowanie swojego życia. W opowiadaniu jest to jeden z wątków, ale bardzo istotny. „Radosny farmaceuta”, który w utworze Nihil Quest jest metaforą dla złotych rad i sposobów na życie, jakie wciska nam przemysł farmaceutyczny, w „Memento Mortyria” przybiera postać konkretnego produktu. Z przyjemnością zakamuflowałem też w opowiadaniu parę bezpośrednich cytatów z tego kawałka.
Będziesz pisał bizarro? Coś innego niż bizarro? Masz już jakieś pomysły? Tak, tak i tak. Shorty na pewno będę pisał, bo nie wymagają one wielkiego nakładu pracy, a są niezłą rozrywką – i w tych krótszych formach ewidentnie najbardziej ciągnie mnie do bizarro. Coraz intensywniej wchodzę w produkcję wideo, więc część rzeczy będzie miała taką właśnie formę. Mam mnóstwo pomysłów, z których tylko część realizuję, bo wszystko rozbija się o brak czasu.
Opublikowałeś w Niedobrych Literkach (Polskim Centrum Bizarro) kilka Nie tylko piszesz – jesteś też mukrótkich opowiadań. Gdy je pisałeś, zykiem, liderem metalowego Nihil wiedziałeś, co to jest bizarro fiction? Quest. Zespół może pochwalić się albumem „1.1. Splendid Isolation”. Te teksty (a także filmy) Niedobre Li- W związku z tym zadam fundamentalterki wzięły z mojego bloga Dehumani- ne pytanie. Dlaczego paluch? Skąd zer (nihilquest.blogspot.com), na który ten iście bizarrowy pomysł na promo– szczerze mówiąc – nigdy nie patrzyłem cję i dystrybucję albumu? jako na jakąś szczególną kreację artystyczną. Wrzucam tam przeróżne rzeczy Zacznijmy od tego, że w ogóle pomysł i nawet mnie zdziwiło, że ktoś wyodrębnił na Nihil Quest jest taki, żeby to było coś z tego coś, co się składa w jakąś logiczną więcej niż tylko muzyka (tu jako najwiękcałość. Tu się pojawia to magiczne sło- szą inspirację muszę wskazać słoweński wo „bizarro” i wszystko staje się jasne. Laibach, prawdziwy artystyczny kolekZ tekstów, które trafiły na NL, tylko ostat- tyw). Stąd też im więcej kreatywnych nie odpowiadanie, „Komfortowe odrę- dziwactw związanych z grupą, tym lepiej. twienie” pisałem ze świadomością ist- Odcięty paluch jest swego rodzaju hapnienia nurtu bizarro. Już abstrahując od peningiem, pozamuzycznym akcentem mojej twórczości, to było dla mnie bardzo w działalności NQ. A schodząc na zieciekawe odkrycie – że jedno słowo tak mię, to jest użytecznym, oryginalnym trafnie zdefiniowało kawał twórczości, nie gadżetem, który swoim wyglądem aż tylko literackiej, który dotąd wisiał gdzieś krzyczy (spod paznokcia): heavy metal! między fantastyką, horrorem, głównym W okresie zmierzchu CD i dominacji mp3 miło się czymś takim wyróżnić. Forma nurtem a cholera wie czym. palucha bezpośrednio nawiązuje też do Masz jakichś swoich ulubionych pisa- utworu „(Also Sprach) Franky”, o którym za chwilę. rzy bizarro? Współczesnych i świadomych twórców Zakonnica z filmiku reklamującego bizarro – przyznam, że nie. To dla mnie palco-pendrive’a jest prawdziwa? zupełnie nowe odkrycie. Śledzę natomiast „Niedobre literki”.
32
fakcie) tę sprawę wzięło na warsztat także kilka innych zespołów z okolic metalu, m.in. Rammstein. W odróżnieniu od nich w utworze NQ na pierwszym planie jest nie makabra czy perwersja, jaka temu wszystkiemu towarzyszyła, a pełna zgoNastępny album wydacie na... Aż da obu stron na ten czyn. To właściwie strach pytać na czym, ale ciekawość punkt wyjścia, żeby się zastanowić, jakie silniejsza niż zdrowy rozsądek, więc prawo ma społeczeństwo, żeby ingerować w takie historie. pytam. Jest z krwi i kości, natomiast przyznaję, że może nie mieć wszystkich wymaganych święceń. Dodam, że już niedługo pojawi się w kolejnych produkcjach spod znaku Nihil Quest.
Kto wie, ile lat wtedy będziemy mieli, więc może na aparacie do mierzenia ciśnienia? W zależności od wyniku pomiaru aparat odgrywałby kawałek we właściwym tempie. Od pełzającego doom metalu po speed/thrash.
Plany na przyszłość – literacką i muzyczną?
Jeśli chodzi o prozę czy scenariusze, to na razie wolę nie mówić o rzeczach, które mogą nie wyleźć poza szufladę, ale mam nadzieję, że gdzieś jeszcze poza Skąd pomysł na utwór „(Also Sprach) internetem zaistnieję, bo jest z czym. Muzycznie czeka mnie teraz realizacja Franky”? dwóch teledysków Nihil Quest, a także Ten utwór, a także poświęcony mu te- sporo pracy z odnowionym składem zeledysk (www.youtube.com/watch?v=Dj- społu. r3VDiQkTA), jest inspirowany postacią Armina Meiwesa, Niemca znanego jako Jakiś wiekopomny przekaz dla Czytel„Kanibal z Rotenburga”. To była parę ników Grabarza? lat temu głośna sprawa. Armin miał obsesję na punkcie zjedzenia człowieka Nieoceniony Les Claypool z grupy Prii ogłaszał się z tym w internecie na dość mus na koncertach lubi przemawiać specyficznych grupach dyskusyjnych. w stylu: „Mam dla was jeden przekaz W końcu trafił tam na Bernda Brandesa, – idźcie i kupcie moją płytę”. Podążaktóry z kolei chciał być zjedzony. Tak jąc podobnym tropem, chciałbym poto dzięki internetowi doszło do małego informować czytelników Grabarza, że cudu spotkania się ludzi o bardzo niszo- całą płytę Nihil Quest można zupełnie wych zainteresowaniach, a następnie legalnie i bez wyrzutów sumienia ściądo konsumpcji, w zupełnie dosłownym gnąć z internetu (m.in. z naszej strony znaczeniu. Dodam jako ciekawostkę, że – www.nihilquest.com). A jeśli Wam się przygotowując materiały do teledysku, spodoba, to podeślijcie ją znajomym dotarłem do oryginalnych postów Meiwe- (jeśli się nie spodoba, możecie ją wysa w Usenecie (taka bardzo stara część słać tym, których nie lubicie). Co więcej, internetu, która pełniła rolę dzisiejszych osoby tworzące np. niekomercyjne filmiki forów dyskusyjnych). Podpisywał się z myślą o YouTubie czy też amatorskie w nich jako Franky, co było imieniem jego gry komputerowe mogą śmiało używać wymyślonego przyjaciela z dzieciństwa naszych utworów bez martwienia się i stąd też wziąłem tytuł utworu. Trzeba o licencję. To mój ideał – wolna kultura przyznać, że (jak się dowiedziałem po z szybką muzyką.
33
34
Wydawca: Agharta 20l2 Ilość stron: l59
po estetykę bizarro fiction). Maniak komputerowy nie potraW prozie Dąbrowskiego znafiący odnaleźć się w relacjach mienne jest przywiązanie do międzyludzkich, metafizyczne krótkich form narracyjnych; ich perypetie drobnego alkoholigenologiczne zróżnicowanie ka, pies wyrównujący rachunki (opowiadanie, nowela, anegz właścicielką, dusza mająca dota literacka) pozostaje wtórkłopotyz kolejnymi inkarnacjami: na wobec jednolitej stylistyki. oto nieliczni spośród bohaterów opowieści Krzysztofa T. Dąbrowskiego, Również zakres tematyczny pomieszczopomieszczonych w przypominanym wła- nych zarówno w „Grobbingu”, jak i „Naśmiercinach” opowieści jest relatywnie śnie nakładem Agharty „Naśmiercinach”. wąski i w istocie można sprowadzić go Decyzja wydawnictwa, by nieomal na- do zadziwienia osobliwością świata, obtychmiast po „Grobbingu” umożliwić nażana przez – różnorako motywowane amatorom pisarstwa Dąbrowskiego przy- – „pęknięcia” rzeczywistości. To szczególpomnienie jego debiutanckiego tomu opo- na formuła literatury grozy, w której „nawieści, jest znacząca nie tylko z perspek- rzędzi strachu” należy doszukiwać się nie tywy marketingowej. Można oczekiwać, w manifestacji sił nadprzyrodzonych (choć co wydaje się w pełni zrozumiałe, iż skoro i taka pojawia się w opowieściach, np. „Grobbing” okazał się (może jeszcze nie w „Widziadle”), lecz zdarzeniach tworząfinansowym, ale na pewno artystycznym) cych codzienność protagonistów tych sukcesem, podobny los stanie się udzia- utworów. Groza wynika w nich z opaczłem kolejnego zbioru pisarza. „Naśmierci- nie zrozumianych intencji, szczególnego ny” pozwalają bowiem nie tylko na prze- spojrzenia na świat, niezawinionego przez dłużenie „przyjemności lektury”. Przede nikogo zbiegu okoliczności. Jednocześnie wszystkim uzmysławiają ciągłość tema- fabularne zdarzenia, choć osobno motyczno-estetyczną twórczości Dąbrow- głyby być odnoszone do rzeczywistości skiego. Ponadto, co jest nie mniej istotne, pozatekstowej, zostają odrealniane dziępozwalają na przypomnienie tomu, który ki wykorzystaniu charakterystycznej dla (choć wydany zaledwie przed czterema bizarro fiction poetyki groteski, czarnego laty) pozostaje, z uwagi na niedostępność, humoru, surrealistycznej gry znaczeń. „białym krukiem” wśród miłośników „opoSzkoda jedynie, iż Czytelnikom nie dane wieści z dreszczykiem”. było zapoznać się z oboma przywołyO wartości zbioru decydują jednakże nie wanymi tu tomami prozy Dąbrowskiego tylko okoliczności towarzyszące jego pu- w chronologicznej kolejności. Jakkolwiek blikacji. Lektura zgromadzonych w nim bowiem utwory pomieszczone w obu opowieści pozwala – zwłaszcza w kontek- zbiorach nie korespondują z sobą w spoście lektury „Grobbingu” – na uzmysłowie- sób, który wymuszałby określoną kolejnie sobie, w jakim stopniu Dąbrowski to ność ich lektury, ciekawe staje się czytanie „pisarz osobny” wśród rodzimych twórców opowieści w kolejności ich powstawania. fantastyki grozy (zwłaszcza sięgających
Text: Adam Mazurkiewicz
ania KRZYSZTOF T. DĄBROWSKI - Naśmierciny i inne opowiad ------Ocena: 6/6 ---------------------------
35
Biblioteka Grabarza Polskiego
Carlton Mellick III Proste Maszyny Tłumaczenie: Marek Grzywacz Ilustracja: Chrissy Horchheimer
Oliver Madu obudził się pewnego ranka i odkrył dwie małe klamki do drzwi wyrastające z kącików jego oczu. Takie gałkowe. Nie przypominał sobie, by miał wcześniej klamki w oczach. Był raczej przekonany, że w tej części jego narządu wzroku znajdowały się dwie małe kulki różowego mięsa. Na pewno nie miedziane. Oczy dokuczały mu cały poprzedni dzień. Zaczęło się od swędzenia. Potem, w porze obiadowej, zrobiły się jasnoczerwone. Gdy kładł się do łóżka, były już spuchnięte i pulsowały bólem. Myślał, że to początki grypy. Nie miał pojęcia, że wyrastały mu klamki do drzwi.
36
Carlton Mellick III - Proste Maszyny
Oliver stanął przed lustrem i zaczął przyglądać się miedzianym gałkom. Próbował złapać je pomiędzy kciuk i palec wskazujący, ale były zbyt małe. Chciał pozbyć się ich przez tarcie, jak porannych „śpiochów”, ale nie ruszyły się nawet o milimetr. Zdecydował, że spróbuje zignorować klamki i skupić się na ważniejszych rzeczach, jak choćby szykowaniu się do pracy. Lecz gdy wiązał swój krawat czekoladowego koloru i zapinał guziki beżowego garnituru, odkrył, że jego uwaga dryfuje w kierunku miedzianych kul. Przerwał więc wszelkie czynności i zaczął znów badać klamki. Chciał upewnić się, że pasują mu do stroju. Przyglądał się własnemu odbiciu w lustrze, gładząc swą brązową, wzorcowo biznesmańską brodę. Jedna z gałek obróciła się, łaskocząc jego rzęsy. Oliver zbliżył się do szklanej tafli, by lepiej widzieć. Klamka poruszyła się ponownie. Mrugnął dwa razy powiekami. Wtedy jego gałka oczna otworzyła się jak drzwi. Za nią, w progu otwartego oczodołu, stał mały człowieczek. Wyglądał identycznie jak Oliver. Miał jego twarz, włosy i nawet nosił takie samo ubranie. Przez chwilę wymieniali niezręczne spojrzenia. Maciupki mężczyzna wydawał się tak zdziwiony, że widzi Olivera, jak on, że widzi jego. Oliver nie miał pewności, czy powinien przedstawić się miniaturowej wersji siebie czy może zapytać ją uprzejmie, kim do cholery jest i co robi w jego oku. Malutki mężczyzna pomachał Oliverowi. Oliver zorientował się, że odmachuje mu powolnymi ruchami. Minuta niekomfortowej ciszy. Potem liliput zamknął drzwi zrobione z gałki ocznej. *** Gdy siedział przy połyskliwie białym stole w jadalni i wybierał z miski owocowe płatki śniadaniowe za pomocą łyżki do grejpfrutów,
37
Biblioteka Grabarza Polskiego
Oliver Madu usłyszał odgłosy kucia dochodzące z wnętrza jego własnej głowy. Uznał, że to szczególna osobliwość, bo nigdy wcześniej nie słyszał tego typu dźwięków we własnej czaszce. Spróbował zignorować hałas, by bez przeszkód oddać się porannym przygotowaniom, ale kucie niemal uniemożliwiało mu skupienie się na czytaniu schludnie złożonej gazety i piciu kubka waniliowej kawy po francusku. Gdy przebywał w pracy, hałasy tylko przybierały na sile. Nie były to już wyłącznie odgłosy kucia, ale także wiercenia i piłowania. Oliver starał się jak najlepiej zablokować dźwięki ze swojej głowy, ale nadal wchodziły w drogę jego koncentracji. Potrafił się skupić jedynie na siedzeniu sztywno na krześle z profesjonalną posturą i jedzeniu nożem i widelcem pudrowanego pączka z truskawkową galaretką. Nie zauważył wielu złych oczu spoglądających w stronę jego boksu. Po paru godzinach szef wezwał Olivera do swojego biura. Przełożony był wysokim mężczyzną z falującymi blond włosami, ciemnopomarańczową opalenizną i dużymi śnieżnobiałymi zębami. Jego dłonie zajmowały się zginaniem podkładki pod myszkę ozdobionej kalendarzykiem o tematyce kajakowej. Oliver usiadł na przysadzistym krześle po drugiej stronie biurka. Oślepiło go jasne światło odbijające się od zębów szefa. Dźwięki wiercenia odbijały się echem po tyle jego głowy. – A więc, Oliverze – powiedział szef z półuśmieszkiem na twarzy. Jego usta zawsze wyginały się w półuśmiech, gdy mówił. – Słyszałem, że twoja głowa jest dziś bardzo hałaśliwa. Oliver skinął hałaśliwą głową. – Czy mógłbyś wyjaśnić dlaczego? – Wydaje się, że w moim mózgu zaczęła się jakaś budowa – odparł Oliver, podnosząc głos tak, by przekrzyknąć kucie. Szef wstał i przyjrzał się uważniej głowie pracownika. Zauważył, że włosy Olivera trzęsły się w rytm uderzeń młotków. – Widzę – stwierdził. – Czy jest szansa, że byłbyś w stanie to zatrzymać?
38
Carlton Mellick III - Proste Maszyny
Oliver myślał o tym przez minutę. Spojrzał na sufit i pogładził swoją brodę. Wzruszył ramionami. – Nie sądzę – odpowiedział. Szef usiadł i westchnął. – Hmm... – mruknął, wtulając się w oparcie fotela z palcami wplątanymi w swoją grzywkę. – Widzisz, rzecz w tym, że te hałasy bardzo przeszkadzają otoczeniu. Oliver przytaknął. – Było trochę skarg – dodał szef. Oliver przeprosił i starł smugę cukru pudru ze swojego krawata. – Jesteś stuprocentowo pewny, że nie zdołasz tego uciszyć? Madu znów wzruszył ramionami. – Myślę, że powinieneś sobie zrobić wolne popołudnie – oznajmił przełożony. – Pójdź do lekarza. Wyprostuj to. Oliver zgodził się z nim milcząco, a małe młotki waliły w wewnętrzne ściany jego skroni. *** Zanim Oliver Madu dotarł do gabinetu lekarza, dźwięki budowy zdążyły rozprzestrzenić się na całe jego ciało. – Nie wiem, jak to panu powiedzieć, panie Madu – stwierdził doktor, przypatrując się Oliverowi owadzimi oczyma – ale technicznie rzecz biorąc, nie jest pan istotą ludzką. Oliver wypuścił głośno powietrze z nosa. – Co właściwie pan przez to rozumie? Lekarz stuknął w klatkę piersiową pacjenta. Brzmiało to jak pukanie do drzwi. – Będzie trzeba wykonać jeszcze kilka badań, dla pewności, ale zdaje się, że jest pan zrobiony z drewna – oświadczył. – Drewna? – zapytał Oliver, patrząc na swoją pierś. – Precyzyjnie rzecz ujmując, to z dębu – powiedział doktor. – Ciekawią mnie też te...
39
Biblioteka Grabarza Polskiego
Podniósł koszulę Olivera i ich oczom ukazały się dwa małe okna umiejscowione tam, gdzie powinny znajdować się sutki. – Jak długo pan to ma? Oliver nie przypominał sobie, by kiedykolwiek miał okienne sutki. – Wydaje się, że wnętrze pana ciała jest puste i służy za dom czternastu miniaturowym klonom pańskiej osoby – wyjaśnił lekarz. – Sterują nim one za pomocą mechanizmu z kół i bloczków. Oliver zerknął przez jedno z sutkowych okien i ujrzał malutkie kopie samego siebie przechadzające się wewnątrz. Miały na sobie pasy z narzędziami, nosiły drewniane deski. – Jestem raczej pewny, że jestem istotą ludzką – stwierdził Oliver. – Pamiętam, że byłem człowiekiem od najwcześniejszego dzieciństwa. – Panie Madu, jestem autorytetem w sprawach ludzkiej anatomii od prawie dwudziestu lat. Myślę, że wiem, co mówię. – Muszę zaprotestować. Nie jestem robotem. – Tak, oczywiście, że nie jest pan wytworem robotyki – zgodził się lekarz. – Właściwie w porównaniu z panem robot jest dużo bardziej wyrafinowanym dziełem techniki. Pan jest prostą maszyną. Bardziej statkiem o kształcie człowieka niż robotem. *** Olivera Madu naprawdę przygnębił fakt, że nie jest istotą ludzką. Zdecydował, że najlepszym wyjściem będzie upić się do nieprzytomności. W miejscowym pubie usiadł za barem i patrzył się w kufel miodowego ale. Hałasy budowy na dziś ucichły, ale nie było to zbytnim pocieszeniem dla Olivera. Kiedy pił piwo, miniaturowe klony w jego klatce piersiowej uwijały się, zbierając alkohol w drewniane beczki. Następnie mini-Olivery zanurzyły w nich swe kubki, wypełniając naczynka miodowym trunkiem. Wyżłopali piwo tak szybko, jak to tylko możliwe, tylko po to, by móc ponownie nabrać napoju. Gdy Oliver opróżnił czwartą kwartę, jego klony były totalnie pijane i gotowe do imprezowania.
40
Carlton Mellick III - Proste Maszyny
Oliver nie wiedział, czemu zaczął machać lewym ramieniem, przewracając puste kubki. W jego ciele mały człowiek odpowiadający za sterowanie ręką rozsiadł się wygodnie w fotelu i położył nogi na panelu z kontrolkami. Wlewał w siebie browar z kubka i przewracał strony świerszczyka o nazwie „Grubaski”. Nie zdawał sobie sprawy, że jego stopy nie bardzo nadawały się do utrzymywania drewnianej kierownicy w stabilnej pozycji. Lewe ramie Olivera wystrzeliło do góry, a potem zwiotczało. Rozpiął górne guziki koszuli prawą ręką i spojrzał przez sutkowe okno. Z łatwością dostrzegł wszystkich mini-Oliverów, pijących i tańczących w środku. Jeden z nich miał maciupki akordeon i grał na nim muzykę biesiadną. Inni klaskali dłońmi, kiwali się w rytm muzyki i unosili kubki w górę, wznosząc toasty. Jęk drewna opuścił usta Olivera, gdy zapinał koszulę. Wtedy jego prawa noga przewróciła kopniakiem stołek obok i, wciąż uniesiona, zaczęła poruszać się spazmatycznie, gdy mini-Oliver za panelem kontrolnym gruchnął stopą w drążek sterujący kończyną. Stali klienci baru zastanawiali się, co jest nie w porządku z Oliverem. Studentki podśmiewały się z niego. Starszy człowiek przyglądał mu się wilgotnymi oczyma. Gdy noga przestała podrygiwać, lewa dłoń Olivera zaczęła mimowolnie zwijać się w pięść i zaraz rozprostowywać palce. Opróżnił kufel, próbując zatopić małych drani. Tańczyli z otwartymi ustami i piwo spływało im wodospadami na głowy. Nagle obie gałki oczne Olivera otworzyły się i oślepł. Poczuł, jak dwa miniaturowe klony wychylają się z jego oczodołów, gwiżdżąc i wrzeszcząc: „Dajesz, mała!”. Oliwer zamknął swe oczy uderzeniem, popychając małych pijaczków do tyłu. Poczuł, jak staczają się w dół jego przełyku. Potem zobaczył, dlaczego tak krzyczeli. W oku kobiety na drugim krańcu baru ujrzał jej pijaną, miniaturową wersję pokazującą piersi gościom pubu. Kobieta zamknęła z trzaskiem drzwi swoich gałek ocznych i zaczęła narzekać pod nosem. Potem jej oczy napotkały spojrzenie Olivera.
41
Biblioteka Grabarza Polskiego
*** Oliver Madu zorientował się, że słania się w stronę kobiety na drugim końcu baru. Mini-Olivery operowały gorączkowo urządzeniami sterującymi, żłopiąc przy tym piwo i krzycząc piskliwymi głosami z ekscytacji. – Ruszać się, chłopcy! – krzyknął kapitan statku Oliver, kręcąc sterem w kokpicie o kształcie mózgu. – Bierzmy je! Pijane klony nie były w stanie kierować Oliverem. Nie radziły sobie z kontrolowaniem jego nóg. Nie potrafiły utrzymać odpowiedniego balansu. Będąc prowadzonym w stronę kobiety, Oliver przechylił pół ciała przez krawędź baru. Głowa ocierała mu się o ramię. Słyszał swoje klony; wiwatowały i wybuchały śmiechem, potykając się o drążki sterowania. Ludzie zebrani w pubie gapili się na niego, gdy wywracał stołki i popielniczki. Kobieta miała krótkie czarne włosy, fioletową bandanę, tego samego koloru szminkę, paznokcie i sukienkę. Piła cosmo i próbowała uciszyć klony chichoczące w jej klatce piersiowej. – Cześć – zagadnął do niej Oliver. Kobieta uśmiechnęła się na jego widok. Dźwięk podskakujących pijanych dziewczyn śpiewających teksty puszczanych głośno popowych piosenek eksplodował z jej dekoltu. Oliver rozbił się o stołek tuż przy niej, a potem spróbował odzyskać panowanie nad ciałem. Spoconą dłonią wygładził zmarszczki na beżowym garniturze. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – odezwał się. Kobieta wyciągnęła ku niemu rękę. - Klara. Nie potrząsnął jej dłonią. Złączyli je od razu w ciepłym uścisku. Kobieta chciała wziąć łyk koktajlu. Zanim zdążyła uszczknąć drinka, jej goła miniaturowa wersja wyskoczyła z ust i wpadła prosto do kie-
42
Carlton Mellick III - Proste Maszyny
liszka. Malutka dziewczyna zapiszczała, czując lodowatą temperaturę różowego płynu, w którym zaczęła pływać. Spojrzała w górę, na Olivera, i pomachała mu. Klara zarumieniła się, gdy Oliver zobaczył jej nagą kopię. Szybko wypiła koktajl, połykając przy tym swojego klona. – Przepraszam – powiedziała, a potem zachichotała. Dotknęła palcami swojego zimnego, drewnianego gardła. Oliver kiwnął głową. Na twarzy kobiety wykwitł uśmiech, ale jej oczy błyskawicznie skierowały się ku pustemu szkłu, nim zdołał go odwzajemnić. Oliver spojrzał na jej fioletowe paznokcie, owinięte wokół nóżki kieliszka. – A więc lubisz fiolet? – Spróbował zmienić temat. – Och! – odparła Klara, zaśmiała się, a potem przemyślała to i zmarszczyła brwi. – Ech... Nie, nie za bardzo. – Och – powiedział Oliver. Mini-Oliver wyszedł przez sutkowe okno i wygramolił się z jego koszuli. Potem wystrzelił ku Klarze abordażowy hak, łapiąc kołnierz jej sukienki, łącząc ją z Oliverem cienką czarną nicią. – A czym się zajmujesz? – zapytała Klara. Udawała, że nie widzi wpinającego się ku niej liliputa. – Pracuję w księgowości – stwierdził Oliver. – Naprawdę? – zdziwiła się. – Musisz nieźle radzić sobie z liczbami. Mini-Oliver był w pół drogi, gdy zauważył go Oliver. Klon zagwizdał na dwie mini-Klary, które odgwizdały do niego z dekoltu kobiety. – Chodź się z nami zabawić! – krzyknęły. – Tak, mała! – wrzasnął mini-Oliver. – Nie za bardzo – odpowiedział Oliver. Zgarnął swoją miniaturkę z liny. Mały człowiek kopał i płakał, kiedy strącono go do koszuli i wrzucono z powrotem przez sutkowe okno. – Pracuję w zasobach ludzkich – mówiła Klara, kierując swe kolana ku Oliverowi, jakby czarna nić ciągnęła ją ku niemu. – Nieźle. – Oliver uśmiechnął się i kiwnął głową. Zjawił się barman. Położył kanapkę z indykiem przed Klarą. Był mło-
43
Biblioteka Grabarza Polskiego
dym chłopakiem z przekutymi wargami i dużym, okrągłym brzuchem. – Proszę bardzo. Czy potrzebujesz czegoś jeszcze? – Och, a czy mogę dostać nóż i widelec? – spytała Klara. Gdy barman odszedł, by spełnić jej prośbę, kobieta spojrzała na Olivera. – Jem wszystko widelcem – oznajmiła mu. – Nie lubię dotykać jedzenia rękoma. Nawet kanapek. – Ja też! – Oczy Oliwera zapaliły się. Patrzyli na siebie przez chwilę. Mrugnęli do siebie i ich usta złożyły się w uśmiechy. – Nie, poczekaj! – Klara wezwała barmana. – Chyba możesz to zabrać. *** Oliver i Klara usiedli na kanapie w jego mieszkaniu. Na stoliku stały dwa w połowie opróżnione kieliszki z winem. Podciągnęli ubrania aż do szyi, ich brzuchy otworzyły się szeroko jak drzwi do stodoły. Wszystkie klony imprezowały na powierzchni mebla, na ich kolanach, ramionach. Mini-Klary tańczyły chwiejnie z mini-Oliverami. Niektóre miniatury całowały się. Jeden z klonów Olivera trzymał klona Klary za włosy, gdy ten wymiotował w dół z jednego z nozdrzy Olivera. Jedna z par już dążyła się zamknąć nago w szafie w wyższej partii jednego z ud Klary. Oliver i Klara leżeli w bezruchu na kanapie, spoglądając sobie w oczy. Usta rozciągnęły im się w oszołomione uśmiechy. Drewniane ręce skrzyżowały się w mocnym uścisku pomiędzy ich biodrami. Ale ponieważ operatorzy opuścili ich ciała, nie mogli już się ruszać, rozmawiać, słyszeć, widzieć, czuć ani myśleć.
44
UNIKALNOSC SPRZEDAJE SIE NAJLEPIEJ
MEGA-WYWIAD Z
Rozmawiali: Marek Grzywacz i Bartosz Orlewski
CARLTONEM MELLICKIEM III
46
Dlaczego ten sympatyczny, nieco ekscentryczny mieszkaniec Portland w stanie Oregon (światowej stolicy bizarro fiction zresztą), posiadacz charakterystycznych bokobrodów i bogatego repertuaru dziwnych min jest prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalną postacią ze stale rosnącego bizarro grona – oraz, raczej bez przesady, najbardziej zasłużoną? Choćby dlatego, że jego druga powieść, „Satan Burger”, była pierwszym sukcesem efemerycznego jeszcze wtedy nurtu. Może z powodu, że ma za sobą poparcie Chucka Palahniuka, Jacka Ketchuma czy Cory’ego Doctorowa, a także poważnych magazynów opiniotwórczych, choćby Guardian. Albo dlatego, że bardzo aktywnie uczestniczy w budowaniu sceny – pracując w Eraserhead Press, udzielając się w Internecie, pojawiając się na imprezach, służąc jako mentor młodszym twórcom czy nawet występując w mniej lub bardziej fanowskich produkcjach. A może zwyczajnie z takiej przyczyny, że jest zabawnym, inteligentnym i ciekawym człowiekiem. Cóż, nie ma co przedłużać. Przekonajcie się sami. Mamy bowiem zaszczyt przedstawić pierwszy wywiad z Carltonem Mellickiem III udzielony polskiemu periodykowi. A właściwie przeprowadzony specjalnie i ekskluzywnie dla czytelników Grabarza Polskiego – zapraszamy!
Witam i jeszcze raz dziękuje za zgodę na udzielenie wywiadu Grabarzowi Polskiemu. I przejdźmy od razu do pytań. To słyszałeś pewnie wcześniej – jak czujesz się wiedząc, że rozpocząłeś tworzenie się nowego gatunku literackiego? W jednym z wywiadów powiedziałeś co prawda, że nie istnieje jakikolwiek „ojciec-założyciel” bizarro fiction, ale z pewnością, po sukcesie
„Satan Burger” i twoich następnych książek oraz przez twoje zaangażowanie w ruch bizarro, większość ludzi uznałoby ciebie za takowego. Czy zdarzyło ci się spojrzeć w lustro i stwierdzić „Hej, zapoczątkowałem nowy gatunek literacki, nieźle?” czy odcinasz się od takiej postawy? I czy odczuwasz jakąś odpowiedzialność wynikającą z bycia postrzeganym jako „twarz” bizarro?
Każdy nurt, czy to wielka gałąź światowej literatury, czy malutka nisza dla pasjonatów, od czegoś się zaczyna. I każdy posiada w swych pisarskich szeregach autora, który pomógł zapisać się mu w świadomości czytelników. Można się spierać, kto pierwszy uprawiał bizarro, czy kto robi to najlepiej, ale nie ma większych wątpliwości, że najistotniejszą osobą dla bizarro fiction był i jest Carlton Mellick III.
Głęboko wierzę, że bizarro MOŻE podobać się mainstreamowi. Dziwactwa przyciągają większość istot ludzkich. A to dlatego, że dziwne jest interesujące. Dużo dziwnych dzieł cieszyło się dużą popularnością w mainstreamie. Weźmy serial „Lost” albo „Miasteczko Twin Peaks” Davida Lyncha. Elementy bizarro przyczyniły się do ich sukcesu. Odbiorcy pragną bizarro fiction, tylko jeszcze o tym nie wiedzą. Ale ja nie jestem autorem, który udowodni to światu.
cielem tego nurtu, ale jego twórczość przemawia do odbiorców mainstreamowych. Taki autor powinien być twarzą bizarro. Ja nigdy nie mógłbym nim być. Jestem tego rodzaju twórcą bizarro, po którego czytelnicy sięgają po odkryciu bizarro poprzez innego „wejściowego” pisarza. Dopóki taki autor nie zostanie odkryty zamierzam robić to, co robię. Nadal będę wspierał ruch, pomagał w pozyskiwaniu czytelników i pisał najlepsze książki jakie potrafię. Tak, jak robiłem to zawsze.
Tłumaczenie: Marek Grzywacz
Nigdy nie lubiłem być twarzą gatunku. Szczerze mówiąc, uważam, że powstrzymuję rozwój gatunku. Nie jestem osobą nadającą się na takiego lidera, jakiego potrzebuje ten ruch. Moja twórczość zawiera pewne elementy, które nigdy nie spodobają się szerszej grupie odbiorców. Dziwaczny seks, gore, kicz, półnagie dziewczyny na okładkach książek, nieco obraźliwe tytuły – tego nigdy nie zaakceptują masy. A gdy ludzie postrzegają mnie jako czołowego autora bizarro, przyjmują, że CAŁY gatunek jest taki. Bizarro nigdy nie zajdzie wysoko, jeśli ludzi będą uważali, że to tylko zbiór tandetnego gore z cyckami, które próbuje być szokujące.
Bizarro fiction ma już ponad dziesięć lat. Jesteś z nim od samego początku i na pewno bacznie obserwujesz zmiany, jakie w nim zachodzą. Na pierwszy rzut oka da się stwierdzić, że bizarro nie jest już aż tak undergroundowym ruchem, jak było kiedyś – zdołało się trochę wkraść do świadomości ogółu. Wychodzi mnóstwo książek, pojawiają się nowe generacje twórców, BizarroCon też ma się coraz lepiej. Jakie są najwyraźniejsze różnice, twoim zdaniem, między środowiskiem twórców i fanów z czasów początków bizarro, a obecnym?
Bizarro potrzebuje Stephena Kinga… pisa- Na początku chodziło tylko o poznawanie rza, który jest bez wątpliwości przedstawi- się podobnie myślących autorów, nawiązy-
47
wanie przyjaźni, wzajemne czytanie swoich prac i dzielenie się poradami na temat publikowania. Była to bardziej sieć wspomagania się niż gatunek czy nawet ruch. Ale szybko dowiedzieliśmy się, że jest wielu ludzi piszących rzeczy zbyt dziwne by je sklasyfikować. I, że jest sporo czytelników zainteresowanych tego typu twórczością.
Na początku pytaliśmy samych siebie „czy bizarro naprawdę ma szansę rozwinąć skrzydła?”. Teraz pytamy się w osłupieniu „właściwie jak DALEKO jeszcze to zajdzie?”.
Na szczęście mamy sporo oddanych swej pracy pisarzy planujących tworzyć w gatunku bizarro przez resztę swojego życia. Na początku nikt z nas nie miał tak na- Ja jeszcze długo nie zamierzam odejść, prawdę czytelników i nikt nie dbał o zara- jeśli w ogóle. bianie pieniędzy. Po prostu kochaliśmy pisać i chcieliśmy podzielić się nasza pracą Przejdźmy do twojej twórczości. Wydaze światem. Obecnie jest dużo poważniej. łeś mnóstwo książek. Naprawdę bardzo Nie tylko mamy więcej autorów i dużo dużo, nie wspominając nawet o opowiawięcej czytelników, ale także mnóstwo wy- daniach i innych krótkich formach. To dawców, artystów i filmowców specjalizują- sprawia, że dla początkującego nawicych się w bizarro. I wielu z nas utrzymuje gowanie przez twoją bibliografię może się z pisania, więc już nie jest to dla nas być trudne. Może masz w dorobku coś, tylko przyjemna rozrywka. To nasza praca. co uznajesz za najlepszą publikację do Jeśli nasze książki się nie sprzedają, nie zaczęcia przygody z Carltonem Mellicstać nas na zapłacenie rachunków. Przez kiem III, być może coś, co uważasz za to nauczyliśmy się zwracać uwagę na od- swoją najlepszą bądź najprzystępniejbiorców bardziej niż wcześniej. Nie pisze- szą książkę? my tylko dlatego, że akurat zachciało nam się coś napisać. Chcemy książek, które Powiedziałbym, że „Crab Town” to dobra będą dla czytelników ważne. Piszemy ta- lektura na początek. Jest krótka i czyta kie, które będą warte ich pieniędzy. Łatwo się ją szybko, a także dobrze reprezentuje pisać skupione na sobie gówno kiedy je- moją twórczość. Nie jest moją najlepszą steś zaledwie artystą. Gdy stajesz się za- książką, ale ma wszystkie składniki czywodowcem, musisz traktować swoją pracę niące moją twórczość unikalną i własną: i odbiorców dużo poważniej – nawet jeśli surrealistyczne światy, polityczny humor, piszesz horrorową porno komedię. ekscentryczne postaci, nietypową seksualność i pełne wyobraźni pomysły. Środowisko jest także inne ponieważ doczekaliśmy się lokalnej sceny bizarro Dziesięć moich najlepszych książek, które w Portland. Przedtem istniała tylko inter- zwykle polecam to (w porządku losowym): netowa społeczność pisarzy. Obecnie „Warrior Wolf Women of the Wasteland”, w Portland mieszka więcej niż tuzin auto- „Zombies and Shit”, „Armadillo Fists”, rów, którzy spotykają się regularnie. Bizar- „I Knocked Up Satan’s Daughter”, „The ro to teraz bardziej ruch literacki, jak bitnicy Egg Man”, „Crab Town”, „Fantastic Orgy”, czy Stracone Pokolenie lub surrealiści. „Apeshit”, „The Haunted Vagina” oraz „The I ciągle rośnie. Handsome Squirm”.
48
Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy dużej ilości publikacji. Faktem jest, że od 2003 pojawiają się na rynku co najmniej trzy twoje książki rocznie. W 2011 roku wyszło, wedle podsumowania na twojej stronie, 7 nowych pozycji. Co by nie mówić – choć większość to nowele, a więc rzeczy krótsze niż to, co wydaje się przeciętnie poza niszą bizarro, i tak jest to gigantyczna ilość jak na jednego pisarza. Wiem oczywiście, że nie są to rzeczy pisane na bieżąco – przyznałeś sam, że w rzeczonym 2011 roku napisałeś około 150,000 wyrazów (i tak sporo), ale chodzi mi bardziej o ciągłość wydawania twoich rzeczy. Jaki jest sekret utrzymania takiego rytmu publikacji – czy to tylko kwestia zapotrzebowania i posiadania dużej ilości szkiców, które można rozwijać na bieżąco, czy może coś więcej?
Przeczytałem, że przygodę z pisaniem rozpocząłeś w wieku 10 lat. Do 18 roku życia napisałeś dwanaście powieści (można się z nimi zapoznać w skrócie na twojej stronie). Czy uważasz, że tak płodny okres, ujmijmy to w ten sposób, pisarskiej nauki miał kluczowe znaczenie dla twojej kariery? Wszak fabuły tych książek nie różnią się stopniem pokręcenia i absurdu od twoich późniejszych dzieł. Pytanie dodatkowe – wiem, że cześć pomysłów z tych książek wykorzystałeś potem (jedna z nich stała się po wielu zmianach „Satan Burger”, „Electric Jesus Corpse” została wydana), innych nie lubisz, a kilka z tych wczesnych prac zaginęło – ale czy zostały jeszcze fabuły czy idee z tamtych lat, do których chciałbyś powrócić lub żałujesz, że ich nie wykorzystałeś.
Ludzie zawsze uważają, że jestem bardzo płodnym autorem – tymczasem jest odwrotnie. Żyję z pisania. To moja praca na pełny etat. Nie mam dzieci. Bez żadnego innego zajęcia powinienem pisać dużo więcej niż 150,000 wyrazów na rok. Ale spędzam większość czasu czytając komiksy i grając w gry wideo. Jeżeli naprawdę traktowałby pisanie jako normalną pracę i robił to 40 godzin na tydzień, pisząc 500 wyrazów na godzinę (co jest średnią), wyszłoby co najmniej 960,000 wyrazów na rok. Tak naprawdę pisze tylko około 4 dni w miesiącu, mniej więcej 3,000 do 6,000 wyrazów na dzień Poprawiam także teksty w miarę pisania i staram się, by pierwszy szkic był tak bliski ostatecznej wersji jak to możliwe.
Na pewno uważam, że moje wczesne prace były dobrym ćwiczeniem. Wątpię, że nadal działałbym w branży, jeśli podjąłbym się pisania później. Mawia się, że potrzeba 10 lat praktyki zanim autor stworzy cokolwiek nadającego się do publikacji. Zacząłem pisać w wieku 10 lat i napisałem „Satan Burger” kiedy miałem 20 lat. Ta książka rozpoczęła moją karierę. A więc rzeczywiście potrzeba było mi 10 lat na opublikowanie swojej twórczości. Właściwie to pisałem więcej wyrazów na rok jako dziecko ponieważ spędzałem cały mój wolny czas w ten sposób. Wydaję mi się, że napisałem około 4,000 stron tylko w liceum. Może nie nadawało się to do niczego, ale było tego naprawdę dużo. Bez wątpienia dobre ćwiczenie.
Planuje kiedyś pisać 40 godzin na tydzień. Kiedy ów dzień nadejdzie, strzeżcie się. Będę wtedy tworzył 1 do 3 książek na miesiąc. I to się nazywa płodność…
Nie sądzę bym powrócił do którejkolwiek z tych starych historii. Chciałbym napisać kilka z nich od nowa jako opowiadania, ale nawet to jest wątpliwą perspektywą. Mam
49
po prostu za dużo książek, które chciałbym opowieści gangsterskich, „War Slut” wostworzyć. jennych, a „Ugly Heaven” o zaświatach. „Handsome Squirm” to moja historia weZauważyłem, że duża część twoich selna, „Tumor Fruit” to rzecz o bezludnej książek nawiązuje do konwencji róż- wyspie, a „Haunted Vagina” miała być nych gatunków popkultury, czy nawet książką o duchach (ale tak naprawdę nie konkretnych dzieł. Mamy postapokalip- jest). Planuję też horror science-fiction, sę w stylu Mad Maxa, anime i kulturę ja- opowieść więzienną, coś o wampirach, pońską, świat wnętrza komputera pasti- a także o superbohaterach, historię o giszujący „Tron”, kampanię do Dungeons gantycznych potworach i o inwazji obcych. & Dragons, a teraz czeka na publikację Lubię brać znane fabuły i nadawać im nonp. twoja wersja klasycznej opowieści wego oblicza w stylu bizarro. Naprawdę o rozbitkach muszących przetrwać uwielbiam pisać takie książki. Stwarza to na bezludnej wyspie. Czy twój proces także różnorodność i sprawia, że nie są do korzystania z inspiracji właśnie tak wy- siebie w ogóle podobne. gląda – bierzesz jakiś gatunek, który lubisz, po czym wrzucasz do niego jak „The Faggiest Vampire” jest powieścią binajwięcej absurdalnych, wykręconych zarro dla dzieci. Mógłbyś nam wyjaśnić, elementów? skąd pomysł na powieść dla dzieci utrzymaną w konwencji bizarro i czy planujesz Nigdy przedtem nie myślałem o tym w taki napisanie kolejnych tego typu tekstów adsposób. Kocham parodie. Lubię brać się resowanych do najmłodszych czytelników? za znane dzieła, jak „Tron”, i robić ich bizarro przeróbki. Mam w dorobku „Wonka” Tak naprawdę uważam, że sporo bizarro (opowiedziane na nowo „Charlie i fabryka fiction czerpie inspirację z powieści dla czekolady”), „Seven Cyborgs” (przeróbkę dzieci. „Mały Książę”, „Alicja w Krainie „Siedmiu Samurajów”), „Zombies and Shit” Czarów”, Dr Seuss, „James and the Giant (zombie wersję „Battle Royale”), Cyber- Peach” – jak dla mnie są to książki bizarnetrix (przeróbkę „Trona”), a jestem też ro. Wiele pozycji z gatunku jest podobne pewny, że zgadniecie co parodiują „Adolf do nich, ale przeznaczone dla dorosłych. in Wonderland” i „Cannibals in Candyland”. Zawsze zastanawiałem się: dlaczego nie pisze się rzeczy opartych na tak bogatej Ale głównie próbuję napisać bizarro w każ- wyobraźni dla starszych czytelników? Dladym możliwym gatunku. „Sex and Death tego większość moich książek to powieści in Television Town” to western, „I Knocked dla dzieci dla dorosłych. „The Faggiest up Satan’s Daughter” to moja komedia ro- Vampire” to moja próba napisania czegoś mantyczna, „Egg Man” jest urban fantasy; bizarro, po co mogą sięgnąć także dzieci. „Fishy-fleshed” to historia o podróży w cza- Choć niektórzy rodzice nigdy nie przesie, „Crab Town” jest opowieścią o napa- czytają tego swoim pociechom z powodu dzie na bank, „Warrior Wolf Women of the tytuły, który uznają za okrutny i obraźliwy. Wasteland” to moja fabuła o wilkołakach Ale miał być on słodki, nie kontrowersyjny. (i moja postapokalipsa), a „Morbidly Obe- Faggiest (może być rozumiane jako „najse Ninja” o ninja. „Apeshit” to moja wersja bardziej pedalski” – uwaga tłumacza) to horrorów o chatce w lesie, „Armadillo Fist” już nie jest nawet słowo, nikt go nie używa.
50
Planuję napisać kolejne książki dla dzieci, ale nie wiem kiedy. Mam pomysły na dwie – „Turtle Pirates”, o żółwiach jeżdżących na grzbiecie wielkiego robota służącego za piracki okręt oraz „The Romantic Elbow”, o mieście zbudowanym z włosów.
Na twojej stronie znajdziemy cytat z wypowiedzi Christophera Moore’a o tobie, w którym pada zdanie, że masz „najbardziej perwersyjnych fanów”. Mógłbyś rozwinąć tą myśl, bo brzmi to raczej ciekawie?
„The Haunted Vagina” – niesamowity tytuł niesamowitej historii opartej na pomyśle… tak błyskotliwym, że gdy po raz pierwszy usłyszałem o tej powieści i dowiedziałem się, o czym ona jest, to poczułem się zły na samego siebie, że to nie ja natrafiłem na ten świetny i prosty skądinąd pomysł. Jak wpadłeś na koncept nawiedzonej waginy?
Nie jestem pewny co on miał na myśli określając moich fanów perwersyjnymi. Powiedział mi to gdy się poznaliśmy. Może to mieć związek z faktem, że wielu moich fanów jest cholernie seksownymi ludźmi. Myślę, że perwersyjne okładki moich książek przyciągają perwersyjne jednostki. Mam fanki pracujące jako fetyszowe modelki, cam girls, striptizerki czy dominy. I wszystkie, o czym dowiedziałem się w praktyce, pochłaniają dużo więcej moich książek niż przeciętny czytelnik. Skąd o nich wiedział Christopher Moore? Tego nie wiem. Może spotkał się z moimi fanami w przeszłości i uznał, że aż zioną perwersją. A może po prostu żartował. Tak czy siak, jestem dumny z tego, że znają mnie jako pisarza mającego najbardziej perwersyjnych fanów.
Jak w przypadku większości moich książek, tytuł był pierwszy. Gdy wymyślam tytuły, zwykle wybieram dwa lub trzy losowe słowa i łącze je w całość. Zrobiłem tak z „Armadillo Fists”, „Satan Burger”, „War Slut”, „Menstruating Mall” i wieloma innymi. Kiedy mam już tytuł, próbuję oprzeć na nim jak najbardziej unikalną i interesującą fabułę. Gdy pojawiła się „Haunted Vagina”, prawie zarzuciłem ideę napisania czegoś takiego. Wydawała się zbyt łatwa. Uznałem, że coś takiego musiało się pojawić wiele razy wcześniej. Ale nie udało mi się znaleźć żadnej innej historii o nawiedzonych genitaliach, więc wziąłem się za to. Lecz jest to tak niedorzeczny i absurdalny koncept, chciałem do niego podejść poważnie, tak, jakby w ogóle nie był niedorzeczny. To właściwie moja najbardziej mainstreamowa książka. Jeśli bramą do innego świata była szafa, a nie wagina, byłaby to całkiem konwencjonalna powieść fantasy. Nie wiem, czy ktoś się ze mną zgodzi, ale myślę, że podejście do książki pod tytułem „Nawiedzona Wagina” jak do rzeczy mainstreamowej było przezabawnym pomysłem.
Uczestniczyłeś w Clarion West – prestiżowych warsztatach pisarskich, w których wykładowcami są pisarze z najwyższej półki (ty, jeśli Internet nie wprowadza mnie w błąd, miałeś przyjemność uczyć się chociażby u Doctorowa czy Palahniuka). Co bardziej interesujące – zdecydowałeś się w nich wziąć udział w 2008, mając już za sobą spory dorobek i ciesząc się popularnością. Czy jest to coś, co chciałeś zrobić od dawna? Co dało ci uczestnictwo w tym szkoleniu? W Polsce pokutuje często opinia, że pisarstwa nie da się nauczyć – trzeba po prostu mieć talent, a wszelkie warsztaty służą tylko żerowaniu na osobach, które desperacko
51
chcą pisać, a nie koniecznie się nadają (oczywiście u nas nie prowadzą takowych międzynarodowe sławy…). Jak to wygląda twoim zdaniem? Surowy talent jedyną rzeczą która uczyni cię prawdziwym pisarzem? Niektórzy Amerykanie też wierzą w takie ujęcie sprawy. Jednak nikt z nich nie został prawdziwym pisarzem. Nie ma czegoś takiego jak surowy talent. Wszystko jest rozwijane. Nawet wyobraźnia to coś, co budujesz, ćwicząc ją zupełnie jak muskuły. Nikt nie rodzi się pisarzem. Ale owszem, możesz rozwinąć umiejętności potrzebne do bycia dobrym w tym fachu bez szkół czy warsztatów. Jeśli miałbym jednak bronić tych, którzy są przeciwko warsztatom i szkołom pisania, muszę się z nimi zgodzić do pewnego stopnia, ponieważ uważam, że jest bardzo mało wartych zachodu instruktorów kreatywnego pisania. Zwyczajnie nie uczą cię zbyt wiele na uniwersyteckich warsztatach. Prawdopodobnie nauczysz się więcej o tworzeniu fabuł biorąc lekcję hollywoodzkiego scenopisarstwa niż na pisarskich zajęciach. To dlatego, że większość nauczycieli uczących tego fachu to nie pisarze, którzy odnieśli sukces. Dlatego, że nie wiedzą jak pisać. Dlatego udział w Clarion West to tak niezwykła okazja. Trenują cię najlepsi autorzy, ludzie, którzy napisali bestsellery i którzy naprawdę rozumieją swoje rzemiosło.
gdy przestajesz siebie postrzegać jako ucznia, jest chwilą, w której przestajesz się rozwijać. Wtedy twoja twórczość zaczyna zjazd po równi pochyłej. Miałem szczęście, że dostałem się na Clarion West. Mogłem uczyć się od pisarzy działających w branży dłużej niż ja, jak Chuck Palahniuk czy Connie Willis. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć następne tego typu źródło wiedzy w przyszłości. Bizarro fiction to wynalazek amerykański – z USA pochodzi większość pisarzy, to u was rozwija się ruch skupiony wokół dziwnej literatury, to w mediach amerykańskich udało się go wypromować. Ale wiem, że nie tylko Ameryka lubi bizarro. Twoje książki tłumaczono między innymi na rosyjski czy niemiecki. Powiedz mi, czy dostajesz dużo korespondencji od fanów z zagranicy, czy wykryłeś jakieś sygnały, że poza USA twoja twórczość (i bizarro jako takie) jest doceniana i rozpowszechniana?
Tak, wszędzie znajdziesz fanów bizarro. Świadomość istnienia bizarro fiction wzrasta na całym świecie, zwłaszcza w Europie i Ameryce Południowej. Jest nawet undergroundowy wydawca tłumaczący twórczość bizarro na Perski aby sprzedawać ją nielegalnie w Iranie. Aczkolwiek chciałbym, by więcej bizarro pojawiło się w Azji. Wielu pisarzy bizarro wzoruje się na azjatyckim kultowym kinie, ale dotychczas nie odbiło się to na zainteresowaniu gatunkiem Poszedłem na Clarion West w 2008, jako w tych rejonach. Możliwe, że Japonia już ktoś, kto żył z pisania już około pięć lat. ma u siebie dość własnego „bizarro”. Niektórzy nie rozumieli dlaczego zrobiłem to na tym etapie mojej kariery, ale odpo- Sprowadziłem rozmowę na te tematy wiedź jest prosta: chciałem być lepszym poniekąd dlatego, że u nas w Polsce, autorem. Nikt nie staje się mistrzem pi- w zeszłym roku, nurt bizarro postasania. Każdy będzie uczniem do końca wił pierwsze kroki. Owszem, nie jest swojego życia. Moim zdaniem w chwila, w bajkowej sytuacji, bo w naszym kraju
52
nawet horror to nisza, a rynek jest dużo mniej chłonny, ale pojawiło się zainteresowanie. Czy, jako osoba zaangażowana w tworzenie nurtu od podstaw, miałbyś jakąś wskazówkę dla pisarzy i fanów, którzy mieliby ochotę rozwijać pasję i miłość bizarro w Polsce? Może jakiś slogan reklamowy typu „dlaczego warto tworzyć i czytać bizarro”?
produkują wszyscy wkoło, bo uważają, że w ten sposób łatwiej je sprzedadzą bądź zostaną opublikowane, są bardziej podatni na zagubienie się w tłumie autorów. Po co czytać książkę, którą może napisać każdy? Jeśli chcesz wygrać, musisz robić coś, czego nie podjął się nikt inny. I nie ważne, co powie ci ktokolwiek – WSZYSCY czytelnicy szukają nowości i czegoś, czego jeszcze nie widzieli. Unikalność sprzedaje Dla pisarzy: nie bójcie się bycia unikalny- się najlepiej. mi. Macie większą szansę na komercyjny sukces jako autor jeśli wasze historie są I dotarliśmy do końca naszego wywiainne niż wszystko, co w tej chwili jest na du. Serdecznie dziękuję za miłą pogarynku (nawet pośród bizarro fiction). Jeśli wędkę i pozdrawiam w imieniu bizarrojesteś jedyną osobą, która pisze jakiś typ wej ekipy w Polsce i redakcji Grabarza. opowieści, masz wyodrębniony rynek sku- Oby rok 2012 okazał się dla ciebie rówpiony tylko na tym stylu. Czytelnicy dosta- nie owocny, co zeszły, powodzenia ną tego rodzaju historie tylko i wyłącznie, w dalszym budowaniu chwały bizarro gdy sięgną po twoje książki. Pisarze pró- i dostarczaniu czytelnikom jak najbarbujący tworzyć takie same historię, jakie dziej wariackich fabuł!
Ed Mironiuk Ed Mironiuk od najmłodszych lat pasjonował się ilustracjami z pulpowych magazynów s-f i fantasy, a w wieku 12 lat odziedziczył kolekcję Playboyów i poznał twórczość Antonio Vargasa. Te fascynacje znacząco wpłynęły na jego późniejszą twórczość. Po ukończeniu Parson’s School of Design w Nowym Yorku pracował przy tworzeniu animacji, a w 1993 został stałym grafikiem „Tattoo Magazine”. Łącząc swe inspiracje – filmy Russa Meyera, pisarstwo Lovecrafta, lateksową modę, tatuaże i piercing oraz „najstraszliwsze rejony japońskich dewiacji” – ze stylistyką pin-up, stworzył unikalny styl mieszający śmieciową popkulturę z fetyszyzmem. Jego prace ukazywały się w magazynach fetyszowych („Marquis”, „Secret”, „Tabu”, „Equus Eroticus”), o tematyce tatuażowej („Tattoo Flash”, „Tattoo Insider”, „Tattoo Revue”, „Tattoo Savage”), jak i w prasie głównonurtowej („Los Angeles Magazine”, „The Globe”, „Los Angeles Times”, „Miami New Times”, „LA Weekly”). Nie mówiąc o jeszcze ciekawszych periodykach typu „Cthulhu Sex”…
„Haunted Vagina”
Mironiuk malował znane modelki alternatywne, między innymi Kumimonster, Masuimi Max czy Ashley Renee; pracował także dla zespołów Genitorturers i SPiT LiKE THiS. Od kilku lat tworzy okładki wszystkich ukazujących się książek Carltona Mellicka III, jak i ich reedycji. Opublikował album z grafikami „The Art of Ed Mironiuk”. Ed ma polskie korzenie – wszyscy jego pradziadkowie byli Polakami – ale z naszego języka zna tylko słowo „dupa”.
54
Wszystkie prezentowane grafiki należą do: Ed Mironiuk © 2012.
„Shibari Witch”
„Squirm” „Wasp”
„Cthulhu Crapper”
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.
-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Wydawnictwo Literackie 20l2 Ilość stron: 6l6
leźć punkt wspólny między Na rynku pojawiła się niedawno „Widmami” a Iron Maiden). nowa książka Łukasza OrbitowW mieszkaniu jest ciasno, skiego, którą wydawca na okładciężko zmieścić się z dziecce reklamuje pisząc, że oto kiem, na dodatek trzeba zająć mamy do czynienia z „historią się biblioteką osiedlową. Krzyś Polski bez Powstania Warszawszuka ukojenia gdzie indziej. skiego”. Czy to znaczy, że do Jak łatwo zgadnąć, wszystko rąk trafia nam kolejna historia pieprzy się jeszcze bardziej alternatywna, stworzona tylko dla czystej radości z gdybania? Broń Boże, Orbitow- – przez przypadek pudełko zostaje otwarski daje czytelnikowi coś, co wymyka się te. I śmierć wraca, aby upomnieć się o Warszawę. wszelkim podziałom i schematom. „Widma” to – jak sam Autor wskazuje – opowieść o miłości. Bohaterami są Basia i Krzyś, z kontekstu łatwo można domyślić się, że chodzi o Barbarę Drapczyńską i Krzysztofa Baczyńskiego, choć to nazwisko nie pada w książce ani razu. Orbitowski prowadzi akcję w sposób znany historii tylko do pierwszego sierpnia roku tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego. Potem odmienia wszystko jednym wydarzeniem, tudzież jego brakiem. Oto Powstanie Warszawskie nie wybucha. Okazuje się, że broń odmawia posłuszeństwa zarówno po stronie polskiej, jak i niemieckiej. Panuje ogólny chaos i niedowierzanie – co się do cholery stało? Odpowiedź nie jest prosta – Basia natrafia na dziwnego człowieka, który wciska jej tajemnicze pudełko. W zamian za pieniądze prosi o jego przechowanie. Co jest w środku? Ano właśnie, Powstanie. Obserwujemy losy bohaterów w latach pięćdziesiątych. Okazuje się, że małżeństwo Baczyńskiego wcale nie jest usłane różami. Podobnie ma się jego kariera literacka. Krzyś dorabia, rysując ilustracje, po godzinach dłubie w prozie (tu gratka dla czytelnika, proszę spróbować zna-
Text: Aleksandra Zielińska
ŁUKASZ ORBITOWSKI - Widma
„Widma” to jedna z najlepszych powieści, jakie do tej pory w ogóle pojawiły się na rynku fantastycznym. Jest zakrojona na szeroką skalę, ogromna w tym zasługa Orbitowskiego, który zadbał o najmniejsze szczegóły. Jego Warszawa jest dokładnie taka, jak powinna być. Widać, jak wielką pracę Autor włożył w zaprojektowanie miasta, opierając się o źródła historyczne, ale i własną intuicję – musiał przecież pokazać Warszawę w wersji bez Powstania. Ale jak już mówiłam, „Widma” to przede wszystkim powieść o ludziach i ich relacjach. Nie tylko o zaginionych dzieciach czy obracającym się w gruz miastu, ale o tym, co też te wszystkie wydarzenia robią z Krzysiem, Basią i innymi. Orbitowski odarł Baczyńskiego z całej otoczki wielkiego poety, zabrał sławę, w zamian zostawił życie. Kto minie „Widma” obojętnie, naprawdę ma czego żałować. Zresztą Orbitowski to klasa sama w sobie, jest najczęściej wymieniany jako jeden z najlepszych twórców literatury grozy. Zatem w oczekiwaniu na kolejną książkę pisarza zapraszam do lektury.
57
POLSKIE CENTRUM BIZARRO
Brnąc z prądem, a nawet pod prąd tak ostatnio rozpowszechnionego zjawiska, jakim są badania społeczne, ankietowe i autopsje, postanowiliśmy pomęczyć naszych autorów szeregiem pytań (oczywiście istotnych, kluczowych, no i zadawanych sobie przez homo sapiens od niepamiętnych czasów). Odpowiedzi znajdziecie poniżej… Najcenniejsza wiedza / umiejętność Dlaczego samochód nigdy nie zapala, gdy akurat goni cię seryjny morderca? wyniesiona ze szkoły publicznej Karol Mitka: Do takich umiejętności zaliczyłbym nabytą w czasie chodzenia do technikum zdolność panowania nad perystaltyką jelit. Do wykształcenia tego talentu zostałem zmuszony siłą wyższą, a mianowicie stanem, w jakim znajdowały się szkolne kible. Brak drzwi w kabinach, pourywane deski, dziurawe muszle, wysmarowane gównem ściany i oszczane podłogi – to wszystko sprawiło, że postawienie w szkole klocka było niemożliwością. Do tego w ubikacjach bez przerwy przesiadywali nałogowi palacze uzbrojeni w telefony komórkowe. Co za tym idzie, po próbie wypróżnienia się tam, mogłeś być pewny, że na następny dzień cała szkoła obejrzy na youtubie filmik z twoimi mękami. Niektórzy starali się sobie radzić, srali po krzakach lub za garażami, przez co często przeziębiali odbyty i dostawali hemoroidów. A ja, dzięki mojemu talentowi, mogłem sprawić, że cisnący na zwieracze stolec cofnął się i w bezpiecznym miejscu czekał, aż wrócę do domu. Przydaje się to również w podróży, kiedy nie ma gdzie stanąć, czy na długich konferencjach, w czasie których nie wolno opuścić sali. Obecnie staram się wyćwiczyć też pęcherz, by także z sikaniem móc poczekać na odpowiedni moment.
58
Karol Mitka: Tutaj powodów może być wiele. Pierwszym z nich jest niewątpliwie panująca ostatnio moda na niepalenie. Samochód może po prostu iść za nią. Sytuacja komplikuje się, gdy doganiający nas morderca okaże się drażliwym człowiekiem i powie: „Jak to, kurwa? Twój samochód nie chce ze mną zapalić? Jest jakiś, kurwa, lepszy, niż ja?”. I tu nasze życie zależy od tego, czy nasze auto będzie zdolne do poświęcenia, i czy będzie potrafiło złamać swoje zasady dla wyższego dobra. W tym momencie lepiej zacząć się modlić, aby pojazd zapomniał, jak naubliżaliśmy mu przed tygodniem, kiedy zgasł na środku skrzyżowania. Drugim powód to prokatolicka postawa auta. Dym tytoniowy jest przyczyną wielu chorób. Świadomie wystawiając się na jego działanie, niszczymy swoje ciało. W tym wypadku mechanizm. A to podchodzi pod samobójstwo. Nasz samochód nie chce znaleźć się w piekle, więc nie zapali. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że takiemu fanatykowi religijnemu, z dobrze wypranym silnikiem, trudno przemówić do rozsądku. Kolejna przyczyna to fakt, że samochód jest po prostu wrednym kutasem i celowo nie przyjmie oferowanego przez mordercę papierosa tylko dlatego, by się nas pozbyć.
POLSKIE CENTRUM BIZARRO
Szatan musiała pracować ciężko i krwawo przez milenia: ciepełko, pełny kociołek i mnóstwo samobieżnych wielbicieli potrafiących w razie potrzeby uzupełniać braki pierwszego lub drugiego (przy czym koci fanatycy lepiej się maskują w środkach Czy telewizja ZAWSZE kłamie? komunikacji masowej). A czemu z zabłąDariusz Barczewski: Oczywiście że nie. kanych? Spróbujcie sami złożyć ofiarę Telewizja nie kłamie w wielu przypadkach z kota, który nie jest w stanie zabłąkania, i okolicznościach. Do moich ulubionych to zrozumiecie... okoliczności niekłamiących należy zaklęcie MUTE. Z wyłączonym dźwiękiem Kto zwyciężyłby w walce: niedźwiedź nawet orędzia polityków zyskują wiele po- czy rekin? zytywnych cech. Polecam! Jeśli nie macie przycisków MUTE możecie zaryzykować Dawid Kain: W bezpośrednim starciu którąś z taktyk partyzanckich, takich jak rekin mógłby mieć szanse, ale gdyby - na przykład - wydłubanie głośnika lub wy- niedźwiedź zaatakował z brzegu, np. rzustawienie telewizora za okno. Zamknięte, cając w rekina zwiniętym w kulki leśnymi rzecz jasna. Dobrą, acz kontrowersyjną stworzonkami w rodzaju jeży, żadna mormetodą uprawdomówienia telewizji jest ska bestia nie miałaby szans. Oczywiście odłączenie kabla z gniazdka. Którego ka- gdyby rekin był mutantem wyposażonym bla? Cóż, na wszelki wypadek odłączcie w ręce, mógłby sam zacząć rzucać np. wszystkie w okolicy. Z wyjątkiem może jeżowcami. Ale to przecież niedorzeczne! tego od żelazka... wszak, kiedy ekran nie dość, że prawdomównie milczy, ale jesz- Ile diabłów zmieści się na czubku cze pogrąża się w uczciwym mroku, trze- szpilki? ba sobie pozostawić coś do roboty. Dawid Kain: Niestety tylko jeden. Raz Dlaczego Szatan najbardziej lubi ofiary ustawiłem dwa, ale się pobiły i jeden spadł. Nie róbcie tego w domu. z zabłąkanych kotów? Nie zapali i koniec, a my, ku jego radości, skończymy z kosą między żebrami. I lata mu, że też zostanie zniszczony przez urażonego odmową zabójcę.
Dariusz Barczewski: A to ciekawa sprawa, by do tej pory byłem nieświęcie przekonany, że Szatan preferuje jednak ofiary z mężczyzn. W końcu Szatan to kobieta. Kopernik była kobietą, Szatan nie może być gorszy, prawda? Właściwie to gorsza, skoro już o tym mowa. Ale wróćmy do rzeczy. Gdyby jednak, mimo wszystko, Szatan preferowała ofiary z kotów, to jedyną przychodzącą mi do głowy przyczyną takiego stanu rzeczy byłaby zapewne... piekielna zazdrość. Bo koty mają, same z siebie i bez wysiłku, wszystko to, nad czym
Gdybyś został carem Polski, co byś zrobił? Kazimierz Kyrcz Jr: Na początek ogłosiłbym świętego Bizzona patronem naszego kraju, później zdelegalizowałbym wszystkie partie polityczne, a na koniec abdykowałbym z zastrzeżeniem, że co by się nie działo przysługuje mi prawo veta. Veta używałbym z umiarem, nie częściej niż raz na godzinę.
59
POLSKIE CENTRUM BIZARRO
Czemu deszcze są niespokojne? Kazimierz Kyrcz Jr: Bo wyczuwają napięcie powierzchniowe. Takie napięcie potrafi być zabójcze zarówno dla psychiki opadów atmosferycznych, jak i pojedynczych kropel, które – jak wiadomo – cierpią na odwieczne kompleksy wobec słynnego kleju „Kropelka”. Dlaczego z dużej chmury jest mały deszcz? Rafał Kuleta: Różne są rodzaje ciąż: kłębiaste, liściaste, iglaste, pasiaste, pasmowe, tęczowe, w przypadku dużych chmur bardzo zachmurzone, więc po porodzie humor też nie ten i deszcz się rodzi bardziej owaki niż taki. Można jedynie dodać, że deszczowi po upadku z tak wysoka naprawdę spływa, że jest mały, jest zbyt oszołomiony szumem w kroplach, by cokolwiek zauważyć. Po prostu ścieka po nim, a potem z niego przez kratki ściekowe. Chmura, oszołomiona zbyt wielkim wysiłkiem, w końcu odzyskuje przytomność. Wtedy cykl zamyka się kapryśnie, naturalnie, uwarunkowany atmosferycznie, zjawiskowo, i - beznamiętnie, wręcz chłodno - zauważa: niech się cieszy, że w ogóle urodziła, a nie poroniła. Co było pierwsze: jajo czy jajco? Rafał Kuleta: Co? Jajco! Gdzie się podziały tamte prywatki? Marek Grzywacz: To jasne jak Słońce - porwali je Iluminaci i trzymają w tym wielkim magazynie z końcówki „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”. Ponoć przechowują też tam stracony czas, ruski rok, zeszły wtorek i Twoją Starą. Ale cóż – daj masonom wehikuł czasu…
60
Co byś zrobił, gdyby przyśniło Ci się bizarro? Marek Grzywacz: Opcje są dwie. Obie lovecraftowskie w wymowie. Albo bym oszalał od takiej nieziemskiej wizji – waporyzacja mózgu może nie jest najprzyjemniejszym doświadczeniem, ale jakże adekwatną reakcją w przypadku ujrzenia pełnego, gatunkowo nieczystego majestatu Jego Bizarrycznej Świętobliwości. Albo wziąłbym skrawek (wirtualnego) papieru i ująłbym w słowa to, co wyśniłem, niczym pewien Szalony Arab (tytuły robocze – „Bizarronomicon”; „Księga Dżungli 5: Wojna to Piekło”; „Anatomia Bakłażana: Pieprzne Pamiętniki Hodowcy Warzyw”; „Zbiór ustaw Sejmu Polskiego z lat 1990–3069”). A potem bym oszalał. Właściwie to właśnie się zorientowałem, że prawdopodobnie już oszalałem. Serdecznie dziękuję układającym te pytania za możliwość poznania prawdy o własnej kondycji mentalnej w tej jakże porywającej introspekcji. Komu najbardziej zależy? Bartosz Orlewski: Jak zawsze: świrom. To kosmiczna stała. Czy wiecznie żywy Lenin jest dla Ciebie wzorem i dlaczego? Bartosz Orlewski: Pytanie zostało źle postawione. Lenin wzorem, owszem, ale martwy, wiecznie martwy, to po pierwsze. Po drugie, wzorem czego? Odpowiem współczesną łaciną: wzorem „The Great Evil Undead”, większego bossa pomniejszych ożywieńców z jakiegoś pulpowej historyjki lub gry o inwazji leninowskiego truchła na kapitalistyczny raj będący ostoją prawdy, dobra, piękna i sprawiedliwości.
Biblioteka Grabarza Polskiego
Bartosz Orlewski Dziewczyna z okładki
Jest noc. Bez gwiazd. Droga w ciemnościach i dziewczyna przy drodze. Nieopodal, obok zardzewiałego znaku stoi milczący potwór, który kołami spragnionymi podróży przywarł do zimnego asfaltu. To ja jestem tą dziewczyną. Mam ciemnofioletowe włosy, cerę bladą niczym marmur, pociągłą twarz o smutnych oczach i szkarłatne usta, na których błąka się rozkwitający nieśmiało uśmiech. Jestem półnaga. Podchodzę do szerokiego niczym płaszczka krążownika. Okrążam go wolno, bez pośpiechu, ciesząc się dającą mi schronienie ciemnością. Noc pachnie moim potem. Od samochodu bije ciepło. Gdyby było jaśniej, ujrzałabym w ciemnych szybach moje odbicie. Głaszczę dach. Potem bagażnik. Przesuwam ręką po zderzakach pokrytych chromem. Udami ocieram się o reflektory wyglądające niczym ślepia jakiegoś robota o psychopatycznej osobowości. Czuję drżenie. Ogarnia mnie ono od stóp i miarowo pnie się wyżej, rozlewa się koncentrycznie od pępka, dosięga piersi, oplata delikatnie szyję i kumuluje się w skroniach, przynosząc zimno asfaltu oraz wspomnienia palonej gumy, ryku silników, prujących ciemności świateł i wyciekającego oleju. Zaczynam rozumieć. Jestem półnaga i wcale mnie to nie dziwi.
62
Bartosz Orlewski - Dziewczyna z okładki
Pulsowanie ustaje. Przez moment masuję czoło. Potem wsuwam się do kabiny. Jest przytulna. Przekręcam kluczyk, a panel za kierownicą rozbłyska różnymi odcieniami fioletu. Aluminiowo-szklane wnętrze pachnie skórzaną tapicerką. Dotykam sportowej kierownicy o chromowanych uchwytach na palce i znów wypełnia mnie znajome drżenie. Nie czuję strachu, bo wiem, że tak właśnie powinno być. Zapalam lampkę i spoglądam w lusterko. Faktycznie, moje włosy kolorem przypominają niebo tuż przed burzą. Ma twarz jest pociągła, oczy smutne, a wargi szkarłatne i nęcące kształtem obiecującym namiętność. Tylko ta cera – biała niczym wypolerowana kość. Więc L. V. nie kłamał. Naprawdę tak wyglądam. Dotychczas nie miałam pewności, gdyż tam, gdzie mieszkałam nie było ani jednego lustra, a oświetlenie zasługiwało na miano podłego. Niewiele da się dojrzeć w zaśniedziałym ostrzu, za jedyne źródło światła mając mętny blask dryfujących na skraju przepalenia żarówek. Przeglądam pamięć odtwarzacza. Sto albumów. Wszystkie w jakości CD audio, chociaż zapisane w plikach. Sto różnych sposobów na urozmaicenie podróży. Haydn, Mozart, Bach, Beethoven, Schubert, Chopin, Wagner, Strauss. Nie znam tych nazwisk, tym bardziej kryjących się za nimi osób. Szukam więc dalej. Wreszcie znajduję. Benedictum. W końcu coś znajomego. Ba! Dobrze znanego nawet. W bunkrze – zaprawdę upiornym miejscu – leciało tylko to. I to nie od świtu do świtu, a poprzez niekończący się zmierzch. Bez końca. Wysiadam i otwieram bagażnik. To nie jest zwyczajna noc. Podczas zwyczajnej nocy ciemności nie są lepkie niczym smoła, nie pochłaniają łapczywie samochodowych świateł i nie ukrywają potworów. Zwyczajna noc kiedyś się skończy. Ta – nigdy.
63
Biblioteka Grabarza Polskiego
W bagażniku, obok łyżki do opon i apteczki znajduję luźno rzucone ubranie – skórzaną kurtkę, niebieskie dżinsy, czarną, wełnianą bluzkę bez rękawów z napisem „Something Wicked This Way Comes”, czarne, bawełniane skarpetki oraz wojskowe buty na grubej podeszwie. Obok nich leży pas z dwoma rewolwerami i samurajski miecz. Ten sam, w którego zaśniedziałym ostrzu próbowałam dojrzeć własne oblicze. Przebrana siadam za kierownicą, wybieram pierwszy utwór i przekręcam kluczyk w stacyjce. Wtedy ze smolistego przestworu wynurza się jaskrawożółte światło, zalewając przez tylną szybę wnętrze krążownika. Nie gaszę silnika. Czekam. Przez głośniki przelatują pierwsze dźwięki piosenki. Patrząc w boczne lusterko widzę, że gliniarz zsiada z motocykla i powoli idzie w moją stroną. Zamykam oczy. Nie boję się. Przebywając przez tyle lat w miejscu zewsząd szturmowanym przez amorficzne potwory, zdążyłam się uodpornić na strach. „Jedź”, szepczę w jednej chwili, a w następnej krążownik zostawia humanoidalną plamę czerni w białym kasku daleko w tyle. Samochód zna drogę. Wie, dokąd zmierzam i ma mnie tam dostarczyć w jednym kawałku. Nie muszę prowadzić. Plama czerni z odznaką nie daje jednak za wygraną. Światła motocykla znów buszują w kabinie. Zagłębiam się w wyprofilowanym oparciu fotela i przymykam oczy. Daję się porwać muzyce, przekonana, że samochód poradzi sobie z natrętem. Perkusyjna kanonada, dudniący bas i wściekle zacinające riffy gitarowe. Ścigamy się w otulinie rozkosznie bombastycznych dźwięków – plama czerni na policyjnym motorze i dziewczyna w płaszczkopodobnym krążowniku, wsłuchana w heavy metal jej życia. Mkniemy autostradą przez niekończąca się ciemność. Mijając nędzne resztki świata przemielonego przez zło, którego na początku nikt nie potraktował poważnie. Nie muszę dodawać, że to był błąd. Wielki błąd. A potem
64
Bartosz Orlewski - Dziewczyna z okładki
dla większości było już za późno na cokolwiek innego niż chaotyczna ucieczka po pewną śmierć. Atakujemy! Samochód wypuszcza z tylnich działek chmarę pocisków, które szatkują gliniarza. Motocykl uderza w jakiś wrak. Biały kask znika w ciemnościach. Plama czerni jest już historią. Opieram głowę o zagłówek i zamykam oczy. Krążownik rozpina moje dżinsy. Unoszę biodra, stringi i nogawki zjeżdżają do kolan. Bluzka idzie w górę, ponad piersi, które zalewa fioletowy blask deski rozdzielczej. Moje sutki stają na baczność, chłonąc świetlną pieszczotę. Skórzane palce pieszczą łechtaczkę, drażnią wejście do pochwy, masują dziurkę między pośladkami. Zaciskam dłonie na kierownicy. Przygryzam dolną wargę. Znów ogarnia mnie drżenie. Czuję smak chromu na ustach. Lada moment będziemy u celu. Czterokołowa bestia i ja – pewną ręką powołana do motylego życia. Przez tyle lat w tym cholernym bunkrze, samotna, skazana na niekończącą się walkę. Nie starzałam się, nie odczuwałam łaknienia ani głodu. Nie mogłam zwariować, choć, uwierzcie mi, chciałam. Musiałam robić swoje. Ciąć, siec, kłuć i rąbać. Z krótkimi przerwami na złapanie oddechu. Bujna w biuście, a wątła w talii, heroina od dziewiczego uniesienia powiek zaprawiona w boju z amorficznymi monstrami. Oto jestem. Kochając się po raz pierwszy w życiu i wioząc zagładę w kierunku ostatniego miejsca daremnego oporu. Nie dojeżdżamy jednak do otoczonego szkarłatnym polem siłowym miasta. Kiedy szczytuję, skręcamy gwałtownie w lewo, zjeżdżając z szosy na piaszczyste pobocze. Krążownik odpala przymocowane do dachu reflektory. Ciemności rozstępują się przed nami niczym wargi sromowe przed językiem kochanka. W oddali, wzniesiony ku mętnemu niebu, sterczy kikut mo-
65
Biblioteka Grabarza Polskiego
stu. Podciągam majtki i spodnie. Opuszczam bluzkę. I zerkam w lusterko, aby poprawić fryzurę. Przednie koła podskakują, gdy wjeżdżamy na most. Samochód przyspiesza. Wybieram ulubiony utwór i gładzę dłonią gałkę skrzyni biegów. Z silnika dobiega radosny pomruk. Chwilę później jesteśmy już w powietrzu, wznosząc się ku czerwonej zmarszczce w teksturze mojego świata. Zmarszczka przybiera kształt olbrzymich ust i połyka nas… …na drugą stronę. *** Tutaj też trwa noc. Pełna migoczących gwiazd i szumu pobliskiej rzeczki. Stoimy przed mostkiem, za którym kręta droga wiedzie do otoczonej murem rezydencji L. V. Ruszamy wolno, bez pośpiechu. Mamy czas. Świt dopiero przed nami. Opuszczam szybę i wystawiam na zewnątrz głowę. Ten świat pachnie inaczej. Bardziej niewinnie. Polnymi kwiatami i zwierzęcymi odchodami. Zatrzymujemy się pod bramą. Jest zamknięta. Taksuję spojrzeniem trzymetrowy mur i zabieram z bagażnika katanę oraz pas z rewolwerami. Samochód zawraca i ustawia się przodem do mnie. Biorę krótki rozbieg, wskakuję na przednią maskę, stamtąd na dach, z dachu zaś przeskakuję ponad ostrymi końcówkami żelaznych prętów na wyściełaną kamyczkami ścieżkę. Wstrzymuję oddech i czekam. Psy nadbiegają szybciej, niż oczekiwałam. Warczą i kłapią zębami. Czterej śmiercionośni strażnicy. Ulubieńcy żony L. V.. Sama zaczynam warczeć, a potem prostuję się i atakuję. Katana idzie w ruch. Powietrze jęczy z bólu smagane świstem ostrza. Zostawiam w krzakach cztery bezgłowe ciała i biegnę dalej. Wkrótce pojawia się kolejny problem. Większy i liczniejszy niż psy.
66
Bartosz Orlewski - Dziewczyna z okładki
Wychodzą zza drzew, powłócząc nogami, charcząc i zawodząc. Wbijam katanę w ziemię, rozpędzam się i skaczę na wysokość mniej więcej dwóch metrów. Rozlega się ciche pif-paf. W dłoniach ściskam rewolwery. Z długiej lufy snuje się niebieskawy dym. Owiniętego własnymi jelitami faceta ogarnia fioletowo-czerwona chmura. Zanim ląduję na pewnie rozstawionych nogach z gracją tak niezwykłą, że na mój widok ze wzruszenia zapłakałby sam diabeł, osiem takich chmurek zostawia wśród umarlaków usiane jatką ścieżki. Rewolwery wracają do kabur, chwytam w biegu rękojeść katany i dekapituję stojącego najbliżej truposza. Po dwóch-trzech minutach ciężkiej pracy, nurkuję pod rękoma grubaski w sukience w groszki, wbijam ostrze w jej galaretowaty brzuch i tnę w górę przez mostek, gardło i głowę. Szybkim saltem w tył unikam mżawki, w której rolę kropli przejęły kawałeczki płatów czołowych. Wycieram katanę o trawę i ruszam w kierunku drzwi wejściowych. Ustępują pod moim dotykiem, ukazując oświetlony okazałym żyrandolem kwadratowy hol. To pałac, a nie dom. Znam jednak rozkład pomieszczeń. Dywan tłumi odgłos kroków, gdy wbiegam schodami na piętro, gdzie mieści się gabinet L. V.. Drzwi do gabinetu są uchylone. Popycham je lekko i wchodzę do środka. Głowa L. V. spoczywa na biurku, a jego ciało półleży na obrotowym krześle. Co czuję? Nic istotnego. Jedynie spokój. Wiedziałam, że został zabity. Tylko dlatego mogłam opuścić ten cholerny bunkier i uciec z konającego świata. W przeciwnym razie tkwiłaby tam nadal, walcząc z hordami amorficznych bestii. Zamykam drzwi i ruszam do łazienki, z której dobiega szum wody. Po drodze mijam pracownię L. V.. Mimowolnie zerkam przez otwarte drzwi i dostrzegam wiszący na ścianie poster, na którym absurdalnie seksow-
67
Biblioteka Grabarza Polskiego
na blondynka zbliża krwistoczerwony język do iglicy monumentalnego budynku. Podchodzę bliżej. Na ogromnym stole leży pełno różnych komiksów. Biorę jeden z nich do ręki, otwieram, kartkuję. Potem ponownie się rozglądam i stwierdzam, że jednak nie jestem w pracowni L.V.. To pracownia jego żony. To jej komiksy. To ona je wymyśliła i narysowała. Odkładam komiks na miejsce. Z jego okładki spogląda na mnie martwa kobieta w sukience w groszki. Ma obrzmiałe ciało, oczy wywrócone białkami do przodu i pożółkłe zęby, z których skapuje ślina. Wycofuję się na korytarz. Pod drzwiami łazienki zamieram w bezruchu i nasłuchuję. Ktoś bierze prysznic, stwierdzam, po czym wsuwam głowę do środka. Po drugiej stronie pomieszczenia znajduje się kabina prysznicowa. Przez zaparowane ścianki widzę zarys piersi i pośladków. Kobieta ma zamknięte oczy i pogwizduje pod nosem. Raczej nie jest świadoma mojej obecności. Postanawiam zaczekać na nią w pracowni. „Witaj, skarbie”, mówię dziesięć minut później, gdy pojawia się w progu w niezwiązanym szlafroku. Teraz nie mam już wątpliwości. To ona jest tą absurdalnie seksowną blondynką. Kobieta oblizuje górną wargę. Przez moment w jej oczach widzę strach. „Poczekaj”, odpowiada. „Chcę ci coś pokazać. Potem zdecydujesz”. Zrywam się z krzesła, potrząsam bronią i mówię: „Tylko bez sztuczek”. Blondynka wyciąga z szafy niewielkie pudełko bez wieka. W pudełku znajdują się zdjęcia. Wysypuje je na stół i spogląda na mnie z nadzieją. „Zobacz, kim był mój mąż”. Oglądam fotografie. Wszystkie są czarnobiałe. I pełne wzorcowego zła. „Zabiłam go, gdy tylko odkryłam jego tajemnicę”, wyjaśnia blondynka. „Nie oczekiwałam, od niego wierności ani on ode mnie. Mieliśmy jasny układ. Ale to…” – wskazuje na zdjęcia – „…z tym nie mogłam się pogodzić. Nadal nie mogę”.
68
Bartosz Orlewski - Dziewczyna z okładki
Nie chowam rewolweru. Unoszę go wyżej, tak, że żona L. V. może zajrzeć w głąb lufy. Staram się nie rozpłakać. Z trudem panuję nad drżeniem dłoni. Dobija mnie myśl, że przez całe życie walczyłam z potworami, sama będąc dziełem potwora. „Zrobimy tak…”, mówię i zaczynam wyjaśniać jej mój plan. Słucha w milczeniu, a gdy milknę, odpowiada: „Dobrze”. I zgarnia zdjęcia do pudełka. Pudełko ląduje w szafie. „Zabiłaś psy i zombie?” Wzruszam ramionami. „Musiałam”. Przez moment obie milczymy. Potem ona się uśmiecha. „Nic nie szkodzi”, mówi. „Narysuję nowe. Na imię mi Kim”. „Mira”, odpowiadam i podaję jej dłoń. Ma taką delikatną skórę. *** O świcie znów siedzę za kierownicą krążownika. Otoczona murem posiadłość zniknęła godzinę temu z bocznych lusterek. Krople ulewnego deszczu bombardują szosę. Z głośników dobiega perkusyjna kanonada i terkot gitarowych riffów. Na sąsiednim fotelu leży metrowa tuba, a w niej zwinięty w rulon obraz. Obraz przedstawia postapokaliptyczny krajobraz z bunkrem na pierwszym planie i całkowicie białą kobiecą sylwetką. Wiozę ze sobą mój dom i miejsce moich narodzin. Moje więzienie. Dostałam je od Kim. W zamian darowałam jej życie. Chociaż… nie, to nie tak, i tak bym jej nie zabiła. Nie po tym, co ujrzałam na tamtych zdjęciach i czego się dowiedziałam o moim stwórcy. Widzicie… - w lewym lusterku zauważam czerwone ferrari - …prawda jest tak, że my, dziewczyny z okładek, musimy trzymać się razem. My i nasze samochody.
69
-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Prószyński i S-ka 20l2 Tłumaczenie: Magdalena Moltzan-Małkowska Ilość stron: 362
Lady Alexia Maccon znowu ma kłopoty. W czwartym tomie „Protektoratu parasola” pojawią się jeżozwierze mordercy, mechaniczny potwór, sprawy z przeszłości. A wszystko się zacznie od problemu co zrobić z dzieckiem Bezdusznej, które ma przyjść na świat już za miesiąc. Przyznaję, że poprzednich trzech części nie czytałem, ale po kilkunastu stronach zorientowałem się o co chodzi, kto jest kim i dlaczego. A po następnych stronach wciągnąłem się w akcję i nawet mi się spodobało. Jak już powiedziałem, zaczyna się od problemu co zrobić z dzieckiem Alexii. Jej związek z wilkołakiem to dla wampirów twardy orzech do zgryzienia. Pada więc propozycja, która postawi na głowie dotychczasowe życie bohaterki, jej męża i całej watahy Maccon, a także spowoduje zawieszenie broni między wampirami a wilkołakami. Jakby mało było problemów, ukazuje się duch i ostrzega przed atakiem na królową. W wyniku śledztwa na jaw wychodzą dawne, niedokończone sprawy z przeszłości i Alexia zapomina, że jest w ósmym miesiącu ciąży. Same narodziny zresztą odbędą się w najmniej spodziewanych okolicznościach. „Bezwzględna” to powieść wciągająca. Bałem się, że to będzie typowa lektura z cyklu „romantyczne wampiry ze swymi błyszczącymi kłami” - a tu miłe zaskoczenie. Dzięki mieszance komedii, steampunku, śmieszności wynikającej z zetknięcia manier londyńskich dżentelmenów i dam z wampirami i wilkołakami,
no i dość ciekawej fabule, całość czyta się szybko i bez bólu. Temat wampirów i wilkołaków jest na czasie - wciąż mamy nieustającą modę na krwiopijców – a tutaj podany jest z dużą dozą humoru i dystansu. Trudno tylko powiedzieć kto jest docelowym czytelnikiem - bo dla wytrawnego konesera horroru i fantastyki może się okazać ta lektura zbyt ciężkostrawną, dla młodzieży znowu za dużo tu chyba erotyki. Nie, nie - momentów nie ma, jednak sugestii wyuzdanego seksu kilka jest. Odrzucać od lektury może nadmiar mody, walki o prawa kobiet, czy rozważań o wyższości kapeluszy nad melonikami – jednak tylko na pozór tak to wygląda. Za tym wszystkim kryje się bowiem ciekawa historia, a rozwiązanie zagadki kto próbuje zlikwidować królową i dlaczego, jest zaskakujące i przyznam szczerze, że nie wpadłem na nie w trakcie lektury.
Text: Bogdan Ruszkowski
GAIL CARRIGER - Bezwzlędna (Heartless)
Mnie osobiście „Bezwzględna” rozbawiła – ale w tym dobrym sensie. Na kilka godzin miałem odprężającą, odstresowującą lekturę, która nie niesie może w sobie jakichś głębokich treści, ale za to dostarcza porcji bezpretensjonalnej rozrywki. Szybko się czyta, pewnie równie szybko zapomina - ale przyjemność z lektury jest. A przecież nie każda powieść musi być intelektualnym wyzwaniem i zmuszać do myślenia. Polecam „Bezwględną” z czystym sumieniem jako porcję takiej właśnie czystej, prostej rozrywki – w sam raz gdy nie mamy chwilowo ochoty na ciężkie, krwawe horrory lub po prostu potrzebujemy umysłowego odpoczynku i relaksu.
71
Chrissy Horchheimer Chrissy Horchheimer jest artystką bizarro mieszkającą w Portland w stanie Oregon, centrum ruchu bizarro fiction. Regularnie współpracuje z „The Magazine of Bizarro Fiction”. Tworzyła ilustracje między innymi do tekstów Carltona Mellicka III, Jeffa Burka, Kevina L. Donihe, Mykle Hansena i Edwarda Lee. Jest osobą aktywnie udzielającą się w środowisku, także przy organizowaniu BizarroCon - wraz z Angie Molinar przygotowywała rzeźby/instalacje bazujące na okładkach książek, które wystawiano na jednej z edycji konwentu. „Doctor Walrus” Ilustracja do opowiadania „Blimpman” autorstwa Mykle Hansena, opublikowana w „The Magazine of Bizarro Fiction” # 2.
„Collosal Toddler” Ilustracja do książki „Super Giant Monster Time” autorstwa Jeffa Burka.
72
Wszystkie prezentowane grafiki należą do: Chrissy Horchheimer © 2012.
„Angry Dildo” Ilustracja do noweli „The Traveling Dildo Salesman” autorstwa Kevina L. Donihe, opublikowana w „The Magazine of Bizarro Fiction” # 2.
„Blimpman” Ilustracja do opowiadania „Blimpman” autorstwa Mykle Hansena, opublikowana w „The Magazine of Bizarro Fiction” # 2.
„Monster Punch” Ilustracja do książki „Super Giant Monster Time” autorstwa Jeffa Burka.
„Mind Control” Ilustracja do książki „Super Giant Monster Time” autorstwa Jeffa Burka.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.
Jeśli ktoś pomyślał, że po znakomicie przyjętej powieści „Święty Wrocław” i późniejszym zbiorze opowiadań „Nadchodzi”, ich autor, Łukasz Orbitowski, słodko próżnował, ten się grubo mylił. Przedstawiamy niezbite dowody na to, że tworząc najnowszą powieść pt. „Widma”, pisarz po raz kolejny wykonał kawał dobrej roboty.
Rozmawiała: Aleksandra Zielińska
Czy jesteś zadowolony z „Widm”? Czy to, co chciałem osiągnąć. Co bym zmiez perspektywy czasu zmieniłbyś coś nił? Może zmniejszyłbym liczbę odniesień kulturowych i popkulturowych. Myślałem w powieści? o nich jako o dodatku, ozdobie, niczym Cóż, jestem bardzo, bardzo zadowolony. więcej, tymczasem niektórzy czytelnicy Jeszcze trochę za wcześnie, aby widzieć dopatrują się w nich sensu całej książki. niedociągnięcia – perspektywa czasu, któ- Ich prawo, nie mogę tego zabronić. rą wspominasz, jest stanowczo za krótka. Nad „Widmami” spędziłem mniej więcej W „Widmach” widać rozdźwięk, pojacztery lata, a książka tkwiła z tyłu głowy wia się podział na dwie części: Krzyś nawet dłużej. Napisałem dwie wersje tej i Hania. Skąd się to wzięło? powieści. Poprawiałem do ostatniej chwili i gdyby nie termin narzucony przez wy- W jakiś sposób wymusiła to książka i zejdawcę, poprawiałbym dalej, zapewne ście Krzysia na plan dalszy, za sprawą przez następne dziesięć lat. Książka dziwnego rodzaju schorzenia, na które wyśniona, wymarzona jest zawsze pięk- miał nieszczęście zapaść. Mógłbym poniejsza od tej napisanej. Poprawiając, wiedzieć, że jego miejsce zajmuje Hania, usiłowałem dociągnąć do tego, co so- ale to nieprawda, bo cała ta książka włabie wyśniłem i wymarzyłem. Wreszcie ściwie jest o Hani. Po prostu stwierdziłem, trzeba było tekst oddać, co uczyniłem, że „Widma” dzielą się wyraźnie na dwie a następnie załamałem ręce. Teraz trwa połowy. Miałem to zasypać? Nie. Wolałem przyjemny stan zadowolenia, a nawet podkreślić, zwiększyć wyrwę. Niech będumy z „Widm”. Osiągnąłem mniej więcej dzie sobie taka powieść poszarpana.
75
Warszawa, jaką odmalowałeś, jest niezwykle realistyczna, tętni życiem. Czy praca nad nią wymagała z Twojej strony dużo pracy researchingej i wysiłku? Skąd czerpałeś źródła? Jak długo powstawały „Widma”?
razem interesowała mnie miłość schyłkowa, ten szczególny moment, kiedy dwoje ludzi jest ze sobą bardzo nieszczęśliwych. Mało tego, oni nawet nie wiedzą, że są nieszczęśliwi, bo albo nigdy nie byli szczęśliwi, albo zapomnieli, czym to pieprzone szczęście jest. Od tego się zaczęło. Następnie potrzebowałem przykładu klarownego dla wszystkich – i stąd wziął się ten Baczyński z Basią, czy może Basia z Baczyńskim, nie wiem już. Przedłużyłem im życie, odebrałem sens życia, taki ze mnie przyjemniaczek. Coś za coś. Dopiero potem złapałem się za głowę. Orbitowski, wiesz, co robisz, z czym się boksujesz? Przecież spór o Powstanie do tej pory pozostaje żywy. Jakby jeszcze było mało, jedną z pierwszych scen, jakie napisałem, była ta, kiedy Janek, jeden z bohaterów, widzi pogrzeb prezydenta, z konduktem i trumną okrytą biało-czerwoną flagą. Chodziło oczywiście o Bieruta, ale potem wydarzyła się tragedia Smoleńska, zdarzył się pogrzeb. Jeśli dobrze pamiętam, Jacek Dukaj przeczytał tę scenę i zapytał mnie w mailu, bardzo delikatnie jak to on, czy na pewno wiem co robię. Czemu piszę to wszystko? Bo intencje autora sobie, a interpretacja czytelnicza sobie. Nie są przyjaciółmi, nie zwykli się spotykać.
Niesłychanego wysiłku. Z perspektywy czasu zastanawiam się, jakim cudem byłem do niego zdolny. Musiałem wejść w tak nieprzyjazne, wręcz wrogie mi środowisko, jak biblioteka. Dodajmy do tego, że nie mam za wiele z precyzyjnej umysłowości reaserchera, jaką czarni bogowie obdarowali Szczepana Twardocha. Poszukiwania, które innym zajmą tydzień, mnie zabiorą miesiąc. Tak to mniej więcej wygląda. Najpierw sporządziłem listę rzeczy, których potrzebuję, od topografii, przez ubiór, aż po ceny, wiesz, te wszystkie irytujące drobiazgi, którym poświęcamy potem linijkę w tekście. Kiedy znalazłem wszystko, dalej nie byłem zadowolony, wrzuciłem więc na luz. Siedziałem w bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego i po prostu sobie czytałem „Trybunę Ludu”, „Przekrój” z lat pięćdziesiątych, powieści socrealistyczne, takie rzeczy. Ogromną pomocą była strona sieciowa, gdzie jakiś dobry człowiek umieścił zdjęcia przedwojennej Warszawy, budynek po budynku, wraz ze stosową mapką i opisem, co Kim jest dla Ciebie Baczyński? z taką, a nie inną kamienicą się podziało, jaki był jej los. Można powiedzieć, że spa- Może zabrzmi to strasznie, ale nikim szczególnym. Nawet nie lubię poezji. cerowałem sobie ze swoimi bohaterami. Przed przystąpieniem do pracy niewiele Od czego się zaczęło: Warszawy, Ba- o nim wiedziałem. Basia, wiersze, kula czyńskiego czy próby rozliczenia się w łeb. I tyle. Ale do „Widm” potrzebowałem Baczyńskiego, więc przeczytałem z Powstaniem Warszawskim? o nim praktycznie wszystko. Na szczęNic z tych rzeczy. Chciałem napisać książ- ście literatura przedmiotowa poświęcona kę o miłości. Nic w tym dziwnego, bo jego osobie jest dość bogata. Samych wszystkie moje książki są o miłości. Tym biografii mam na półce pięć, może nawet więcej. Dodajmy do tego dzieła zabrane
76
i obraz będzie kompletny. Musiałem dodać tej postaci jedenaście lat, czyli porządnie przerobić. Znaleźć kierunki jego rozwoju. Zrobiłem swoje. Teraz Baczyński niewiele mnie obchodzi. Wielu próbuje zaszufladkować Twoją nową powieść na wszelkie możliwe sposoby: historia alternatywna, fantastyka i tak dalej. Ale „Widma” wymykają się tym schematom. Czym ta książka jest dla Ciebie? Lubię termin „wariacja historyczna”. Kogo to obchodzi? Nie będę klasyfikował swoich książek, co najwyżej mogę utrudnić ten przykry obowiązek innym. Cieszę się, że znów się udało. Nie rozumiem, jak można pisać książki schematyczne. Miałem usiąść i powiedzieć sobie: „O, teraz napiszę horror, historię alternatywną, romans”? Nie wyobrażam sobie takiego myślenia i nie mogę zrozumieć, czemu ludzie przez całe życie piszą właśnie horrory, historie alternatywne i romanse. Przecież to śmiertelnie nudne. Żeby daleko nie szukać: Stephen King, autor, którego niegdyś ceniłem i którego wyrzec mi się nie wolno – choć już go nie cenię. Facet uchodzi za króla horroru, a pisał wszystko i próbował przekraczać literaturę konwencji. Wierzę, że mój czytelnik mi ufa. W zamian zabieram go tam, dokąd inni autorzy nie zwykli chadzać. Twoje wczesne prace związane są silnie z horrorem i grozą miejską, wraz z „Popielem Armeńczykiem” zacząłeś zmieniać poruszaną tematykę. Dlaczego? To po prostu kolejny etap ewolucji Twojej pracy czy przejściowe zainteresowanie? Czy czujesz się jeszcze twórcą grozy?
Chyba tak. Kiedy zaczynałem, nie miałem innego pomysłu na pisanie niż dawanie świadectwa własnego życia, a życie wyglądało mniej więcej tak jak w tych wczesnych tekstach. Obiecałem sobie, ze każda moja książka będzie inna od poprzednich. Może nie bardzo inna, ale trochę tak. I pojawił się kłopot. Pisałem życiem, a tu życie się skończyło. Zostałem zawodowym pisarzem. Jakie życie ma zawodowy pisarz? Ano siedzi i pisze. Chciałabyś przeczytać książkę o siedzeniu i pisaniu? Mam nadzieję, że nie. Doświadczenia życiowe gromadziły się pomalutku, ale musiałem coś wymyślić – coś, co umożliwi mi dalszą pracę twórczą, będzie „moje” i zajmujące. Wpadło mi do głowy coś tak banalnego jak historia, przemknęła mi nawet taka szalona myśl, że ludzie jeszcze się nią interesują. Zacząłem w tym grzebać i odkryłem rzeczy albo przemilczane, albo zagłuszone. Kto czytał „Króla-Ducha” Słowackiego? Kto pamięta jeszcze majora Hubala, albo chociaż film ze świetną rolą Filipskiego? Z tych dwóch zapomnianych drobiazgów zrodził się mój Popiel. Potem znalazłem na strychu wspomnienia Stanisława Wałacha, ubeka, który wykończył „Ognia” i innych żołnierzy wyklętych. Przeczytałem, przeraziłem się i w konsekwencji mamy nowelkę „Nadchodzi”. O powstaniu „Widm” już pisałem. Tu historia wzięła się, niejako, z sytuacji osobistej. Posypało się moje małżeństwo, czekałem na sprawę rozwodową i nie chciałem pisać o współczesności. Wywołałoby to wrażenie, że piorę publicznie swoje brudy. Więc uciekłem najdalej, jak mogłem, do alternatywnej Warszawy. Och, jeszcze jest paradramatyczny tekst „Ogień”, ukaże się za parę miesięcy. To chyba wyczerpuje mój romans z historią. Nie będzie już tekstów historycznych, tak samo jak tych związanych z poetyką
77
wielkomiejską, przynajmniej w tej brudnej, rysowanie. Przez ostatnie pięć lat bardzo dużo pisałem. Teraz będę pisał mniej. Na pijackiej postaci. pewno nie napiszę żadnej książki przez Jak z perspektywy czasu patrzysz na nadchodzące dwa lata, choćby dlatego, że swoje pierwsze książki: wczesne „Złe jedną mam już prawie gotową. Więc bęwybrzeża”, „Szeroki, głęboki...”, „Hor- dzie czas na coś innego. Powoli wracam rorshow” i inne? Sądziłeś, że będziesz do pracy przy filmach. Będę chciał zrobić kiedyś w tym miejscu, w którym jesteś komiks, więc muszę się trochę nauczyć rysować. Oczywiście nie narysuję komikteraz? su, ale storyboardy już tak. Z ojcem zrobiZależy które. „Horror show” niesłycha- liśmy razem tom bajek „Prezes i Kreska” nie lubię. To była dobra powieść na de- i mam nadzieję, że jeszcze popracujemy biut – krótka, wściekła, mocna. Dziś nie ze sobą. potrafiłbym pisać w ten sposób. Z kolei dwa tomiki, o które pytasz, mają cechy Mieszkasz teraz w Danii. Byłeś zwiąamatorszczyzny, wstydzę się ich i żałuję, zany z wieloma polskimi miastami: że się ukazały. Nic z tym nie zrobię. Mało Kraków, Wrocław, Warszawa. Wrócisz tego, planuję wydanie grubego tomu z róż- jeszcze do kraju czy uznajesz to za renego rodzaju drobiazgiem, czyli krótkimi gres? opowiadaniami, najlepszą publicystyką, tekstami okolicznościowymi, tam wrzucę Dlaczego regres? Czemu tak napisałaś? tez dwa debiutanckie tomiki, obowiązko- Kocham Polskę dziwaczną miłością, tak wo bez żadnej redakcji, dokładnie takie, jak się kocha szaloną matkę. Tak, szalojakie były. Jakaś część mnie sądziła, że na, ale jednak matka. Mam w kraju pięcioodniosę sukces, czyli że będę zawodowo letniego syna, z którym utrzymuję kontakt, zajmował się pisaniem. Nic innego nie po- mam rodziców i wielu przyjaciół, których trafię. Mógłbym pracować na budowie lub nie mogę zaniedbać. Często jeżdżę do w ochronie. Ale tak, jestem zaskoczony Polski. Okazało się po prostu, że moja i zadowolony, bo życie artysty jest bardzo dziewczyna dostała dobrą ofertę pracy pięknym, choć groźnym i niełatwym ży- w Kopenhadze. Odkąd mieszkałem w Ameryce, minęły lata. I nabrałem ochociem. ty, żeby przenieść się gdzieś na rok, Teraz z innej beczki: Twój ojciec Janusz może dwa. To wielki plus mojego zawodu, Orbitowski jest malarzem. Zabierałeś mogę pracować, gdzie tylko mam ochotę, mogę też wrócić na tydzień, na miesiąc, się kiedyś za rysowanie? na zawsze, do Polski. Byłbym skończoOch, ja cały czas rysuję. Na marginesach nym durniem, gdybym z tego nie skorzynotatek. Kreślę swoich bohaterów. Cza- stał, zresztą zwiedzanie świata jest moją sem robię plany, mapki. Chciałbym więcej. wielką namiętnością. No to pojechaliśmy Kiedyś, jeszcze nie tak dawno temu, oj- i obserwuję sobie martwych wikingów ciec uczył mnie rysowania. Gdzieś na pół- w szalikach. Co dalej, nie wiem. Może ce leżą przybory, które dostałem od swojej wrócimy. Może osiedlę się jeszcze gdzie dziewczyny. Papier, dobre ołówki. Tylko indziej, znów na parę lat. Czemu miałbym czasu brakuje, więc póki co odpuściłem nie mieszkać w Atenach? W Madrycie?
78
W Nowym Jorku? Przy tych cenach bile- mógłbym teraz pisać. Więc po prostu poczekam. Komiks? Film? Po głowie chodzi tów lotniczych? Życie jest krótkie. drugi tom bajek. Może wydam teksty filInteresujesz się stanem polskiej grozy? mowe? Wszystko może się przecież spieJeśli tak, to jakie jest Twoje zdanie na przyć i nie zrealizuję swoich planów. ten temat? Literatura tego typu będzie się rozwijać czy stanęliśmy w miejscu? Czy będzie można Cię zobaczyć przy okazji któregoś z nadchodzących konWstyd powiedzieć, bo w końcu rozma- wentów? wiam z Grabarzami, ale nie. Nie chcę wyjść na aroganta, za to chciałbym zostać Jeszcze niedawno byłem zmęczony kondobrze zrozumiany. Nie interesuje mnie wentami. Nie chciałem jeździć. Jeśli jeźpolska literatura grozy, bo mnie w ogóle dziłem, to prywatnie, nie brałem udziału ani polska, ani groza niewiele obchodzi. w oficjalnej części imprezy. Po prostu nie Interesuje mnie literatura, po prostu. Także miałem ochoty, nie kryje się za tym żadna ta gatunkowa. Jeśli będzie to horror, cze- tajemnica. Teraz powoli znów bierze mnie mu nie? Kibicuję Jakubowi Małeckiemu, chęć na konwenty. Tylko z Kopenhagi czekam na nową książkę Pawła Palińskie- jakby trudniej, organizatorzy nie są zbyt go, niesłychanie aktywni są weterani, czyli chętni do pokrywania kosztów przelotu, Kazimierz Kyrcz Jr i Dawid Kain, którzy co w pełni rozumiem. Przylatuję do polski wydostali się z piekiełka tomików i regular- średnio na dwa tygodnie co półtora mienie publikują. Komercyjny sukces odniósł siąca. Jeśli akurat w okolicy będzie jakiś Stefan Darda. To wiem. Skoro nie śledzę, konwent, winieniem się przywlec, gdzieś myślę, że moja opinia nie jest wiele warta, usiąść przy piwku, porozmawiać z ludźmi. ale parę lat temu docierały do mnie interesujące debiuty, bądź w formie wydrukowa- „Widma” są pierwszą Twoją powieścią, nej książki, bądź pliku tekstowego. Stąd w przypadku której wydawca uznał, że poznałem prozę Małeckiego i Palińskiego. nie jest zainteresowany promocją tyTeraz jakoś przestały docierać. Nikt nie tułu w Grabarzu Polskim. Chodzi o to, podsyła czy nie ma czego? Naprawdę nie aby nie promować go jako horroru? wiem. Jest to tajemnicza sprawa, o którą należy Jakie masz najbliższe plany wydawni- zapytać tajemnicze Wydawnictwo Literackie. Jak i o parę innych spraw. Wydaje cze? mi się, że odpowiedź tkwi raczej w limicie Złowieszcze. W wakacje powinna uka- gratisów niż czymkolwiek innym. Nie zajzać się paradramatyczna książka „Ogień” muję się promocją własnych książek, co wydana nakładem Narodowego Centrum nie znaczy, że nie powinienem przeprosić Kultury. Potem, już w przyszłym roku, Waszej redakcji, że tak wyszło. Przepranowa, niemal ukończona powieść „Krót- szam więc. kie życia kpiarzy i szyderców”, co – pozwolę sobie zwrócić uwagę – jest tytułem Dziękuję bardzo za rozmowę. roboczym. A dalej, nie wiem. Nie planuję żadnej powieści, nie mam pojęcia, o czym
79
Text: Piotr Pocztarek
Guya N. Smitha nie trzeba nikomu przedstawiać. Ten Anglik jest legendarną postacią w horrorowym półświatku. Czym zasłużył sobie na swoją (nie)sławę? Otóż jest autorem kilkudziesięciu powieści – horrorów, thrillerów, książek dla dzieci, westernów, soft porno, a także wszelkiego rodzaju poradników, dotyczących między innymi postępowania ze zwierzętami, polowania na duże koty, życia na wsi, a także… pisania horrorów. No i nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że autor przez wielu czytelników na całym świecie uznany jest za najgorszego pisarza w tym gatunku. Na konkretnym przykładzie postaramy się ustalić, jak wiele jest w tym prawdy. Smith potrafi napisać zjadliwy horror, co udowodnił np. „Szatańskim pierwiosnkiem” i pewnie do jego twórczości będziemy jeszcze wielokrotnie na łamach „Zapomnianych ksiąg” wracać. Teraz skupmy się jednak na najbardziej znanym cyklu Anglika, który na całym świecie rozszedł się podobno w milio-
80
nach egzemplarzy. „Kraby” pojawiły się też w Polsce, za sprawą Wydawnictwa Phantom Press, ale wydanie to jest dla mnie jedną wielką tajemnicą. Dlaczego? To wyjdzie w praniu, ale muszę przyznać się do jednego – dawka złej literatury zawarta w tej sześciotomowej serii prawie mnie zabiła, a co gorsza, na parę tygodni zniechęciła mnie do czytania jakichkolwiek innych książek. Pierwszy tom, noszący dumny tytuł „Noc krabów”, powstał w 1976 roku, a nad Wisłę trafił 15 lat później. Książeczka liczyła sobie zaledwie 176 stron, do tego wydana została w małym formacie i z wcale nie maciupeńką czcionką. Właściwie fabułę można opisać jednym zdaniem i więcej do tematu nie wracać, no ale spróbujmy powiedzieć o niej tak dużo, jak się da. Na walijskim wybrzeżu pojawiają się gigantyczne kraby, które zaczynają zabijać ludzi. Wujek jednej z ofiar, profesor Cliff Davenport, wyrusza na miejsce tragedii by odkryć przerażającą prawdę. A przerażająca praw-
Guy N. Smith „Noc krabów” Wydawca: Phantom Press 1991 Tłumaczenie: Grzegorz Duda Ilość stron: 176 Ocena 1/6
Guy N. Smith „Zew krabów” Wydawca: Phantom Press 1991 Tłumaczenie: Bolesław Pilecki Ilość stron: 248 Ocena 2/6
Guy N. Smith „Kleszcze śmierci” Wydawca: Phantom Press 1991 Tłumaczenie: Monika Kazimierczak Ilość stron: 152 Ocena 3/6
Guy N. Smith „Powrót krabów” Wydawca: Phantom Press 1991 Tłumaczenie: Anna Mackiewicz Ilość stron: 168 Ocena 3/6
Guy N. Smith „Odwet” Wydawca: Phantom Press 1991 Tłumaczenie: Monika Podgórniak Ilość stron: 220 Ocena 4/6
Guy N. Smith „Poświęcenie” Wydawca: Phantom Press 1991 Tłumaczenie: Agnieszka Siodłowska Ilość stron: 180 Ocena 3/6
da jest taka, że „Noc krabów” to jedna prawną powieść. Bohaterowie są płytcy z najgorszych książek, jakie kiedykol- i jednowymiarowi, co więcej spotykają się przypadkowo, rozmawiają chwilę wiek napisano. o morderczych krabach, a potem idą Trudno uwierzyć, że na rynku wydana uprawiać seks, a tuż po nim są już została książka tak przerażająco niedo- w sobie zakochani na zabój i planują pracowana. I nie mówię tylko o warstwie ślub, dzieci i domek na prerii. Romanfabularnej, ale też technicznej, która jest tyczny facet z tego Smitha, nie powiem. po prostu koszmarna. „Noc krabów” bardziej przypomina konspekt aniżeli pełno-
81
Same mordercze kraby opisane są bardzo klasycznie – w duchu najprostszych opowieści z gatunku animal attack. Widać, że Smith inspirował się też „Szczękami” Spielberga, tylko wyszło mu to o kilka klas gorzej. Potwory są nieco uczłowieczone, mają „inteligentne pyski” i myślą, a w zasadzie poddają się rozkazom gigantycznego „przywódcy krabów”, który wydaje je… ruchem szczypiec. Bez komentarza… Gorzej, że sama fabuła jest równie zła, co warstwa formalno-techniczna. Polskie tłumaczenie jest iście koszmarne i koślawe (zaznaczam, że nie wiem jak to wygląda w oryginale), na dodatek pełne literówek i tragicznych błędów. W tym i kolejnych tomach można znaleźć kwiatki pokroju „była chłodna i obcasowa”. Totalny szał. Naprawdę ciężko się to czyta, zwłaszcza, że dialogi są fatalne, opisy pobieżne, a logiki wydarzeń tu nie uświadczymy. Znalezienie sposobu na pokonanie krabów również jest banalnie proste, autor nawet nie sili się na oryginalność. Chociaż nie, właściwie to potyczkę z wojskiem można uznać za swojego rodzaju novum: kraby podnoszą opancerzone wozy szczypcami, wrzucają sobie na pancerze i zrzucają je z klifu. Aha, zapomniałbym o onomatopejach. Dźwięk nadchodzących krabów autor opisuje następująco:
Klik-klik-klikety-klick. I tak 10 razy w całej książce. Dobra, skończmy temat, bo trauma wraca. Zapomnijmy o tej książce i przenieśmy się w czasie do roku 1984, kiedy to powstaje „Zew krabów” – teoretycznie sequel, ale nie do końca. Już pomijam, że „Phantom Press” wydał książki w nie-
82
właściwej kolejności, bo wydana u nas jako druga część książka, jest w rzeczywistości piątą w kolejności. Sam Smith też chyba nie bardzo pamiętał o czym pisał przed laty, bo nikt z bohaterów nie wspomina, że kiedyś w Walii pojawiły się wielkie, zmutowane kraby – wszyscy są zaskoczeni. To zresztą okaże się również przypadłością pozostałych tomów. Co nawet bardziej bolesne – „drugi” tom zaczyna się tym samym rozdziałem co… pierwsza książka! No, może nieznacznie zmienionym... ponownie, nie wiem czy tak było w oryginale, czy może polski wydawca chciał po prostu żeby książka była dłuższa. „Zew krabów” to jakby alternatywna historia przedstawiona w pierwszym tomie, obserwowana nieco z boku. Potwory walczą z armią, równają wszystko z ziemią, zabijają ludzi – powtórka z rozrywki, na szczęście napisana odrobinę lepiej i o wiele bardziej rozbudowana. Chociaż w sumie nadal nic się nie wyjaśnia, ktoś tam gdzieś przebąkuje o jakiejś genezie stworów, ale generalnie nic wielkiego. Trudno powiedzieć, że książka ta gra w innej lidze niż „Noc krabów”, ale jakiś tam krok naprzód został zrobiony. „Kleszcze śmierci” to trzeci odcinek przygód… krabów, no bo przecież nie papierowych postaci, które albo giną nagie albo przeżyją, ale słuch o nich w kolejnym tomie zaginie. Napisana w 1978 roku powieść została u nas wydana jako trzecia w kolejności, ale trudno, olać. W każdym razie Smith się nieco wyrobił, styl trochę mu się poprawił a nawet akcja wydaje się być nieco bardziej wartka i płynna. Oczywiście schemat nadal jest bardzo podobny, ale postacie jakoś tak bardziej przypomina-
ją ludzi – jest seksowna kobieta, twardy łowca no i tradycyjnie znajdzie się też jakiś cwaniaczek. I tak prawie wszyscy skończą jako krwawa papka, więc nie ma co sobie nimi specjalnie zawracać głowy. Chociaż seksu nadal jest tu dużo. I wydaje się być zaserwowany nawet w lepszym wydaniu. W 1979 roku Guy N. Smith po raz czwarty zaprosił czytelników na przygodę z morderczymi krabami. „Powrót krabów” to nadal opowieść o podobnej, żeby nie powiedzieć identycznej konstrukcji co wszystkie poprzednie części, aczkolwiek ewidentnie poczyniony został pewien postęp. Tym razem mamy tu posiadłość pewnego chłodnego lorda w Cranlarich nad jeziorem Loch Merse. Ogromna posiadłość otoczona terenami łowieckimi stanie się areną brutalnych wydarzeń. Zaczynają ginąć ludzie. Najpierw to wina złego lorda McKechnie i jego sługusów. Potem na scenę wkraczają kraby, które nie dość, że zaadaptowały się do życia w słodkiej wodzie, to jeszcze zaczynają przemieszczać się w głąb lądu. Potencjał jest zatem dość duży, a mimo to autor nie zdecydował się go wykorzystać. Co mam na myśli? Otóż Smith tym razem, jakimś cudem, zepchnął kraby na dalszy plan, wyciągając przed szereg bohaterów ludzkich. Szokujące, prawda? Być może nie mówimy tutaj o dylematach moralnych, wielkich kłótniach okraszonych płaczem, ani też zapierających dech w piersiach zwrotach akcji, ale i tak jest nieźle, biorąc pod uwagę mięso armatnie, jakie do tej pory było nam serwowane w poprzednich tomach. Ataków krabów jest zatem mniej, nie ma tu też kordonów wojska no i generalnie jakoś tak spokojniej. Chociaż na końcu posiadłość lorda McKechnie nieco ucierpi…
Największym zaskoczeniem dla mnie była natomiast piąta część sagi o morderczych potworach z głębim – „Odwet” z 1981 (nie mylić z omawianym w poprzednim odcinku „Odwetem” F. Paula Wilsona). Szokujące jest to, że po raz pierwszy o którymkolwiek z tomów cyklu „Kraby” można powiedzieć, że jest to… dobra książka! No, może nie mamy do czynienia z dziełem specjalnie epokowym, ale na tle pozostałych części „Odwet” prezentuje się epicko. Teoretycznie mamy tu do czynienia z ostateczną batalią (nie wiem co autor wtedy myślał, ale my już wiemy, że jest przecież szósta część). Krabów jest teraz więcej, a do tego podbijają one całą Wielką Brytanię, dochodząc do jej serca – Londynu. Wychodzą wszelkimi możliwymi kanałami wodnymi z Tamizą włącznie, na dodatek odwiedzają wszystkie miejsca, w których pokonano je wcześniej w poprzednich częściach. Ponownie na scenę wkracza profesor Cliff Davenport, bohater „Nocy krabów”, teraz już nieco podstarzały i zmęczony. Pojawiają się też poboczni bohaterowie, których mieliśmy okazję poznać wcześniej. Tym razem autor postawił na spektakularność i kraby atakują w każdym rozdziale w innym miejscu, innych ludzi i w inny sposób. Akcja jest naprawdę wartka. Sztab kryzysowy stara się ustalić, czemu kraby są teraz takie wściekłe i uwaga, teraz the best part: od środka niszczy je śmiertelna choroba, która powoduje ogromne cierpienie. Tak, tak, szanowni Państwo, nasze kraby mają… raka! (Chwila przerwy, poczekam aż przestaniecie się śmiać.) No więc, kraby umierają, rak zżera je od środka, ale zdobywają Anglię napędzane żądzą zemsty na człowieku,
83
którego podwodne eksperymenty biologiczne przyczyniły się do stworzenia tych mutantów. Stwory są jeszcze bardziej agresywne i niebezpieczne, jednak seria bezmyślnych ataków nie dałaby efektu. Smith postarał się więc o logiczną konstrukcję powieści (!), błyskotliwe (!!) opisy, a także emocjonujące starcia (!!!). „Odwet” to zdecydowanie najlepsza część serii, zachowująca na dodatek wszystkie najważniejsze cechy pisarstwa Smitha – jest krwawo, pornograficznie (nie, nie seksownie i nie erotycznie) i szybko. Na ostatni tom o krabach trzeba było czekać długo, bo aż 7 lat. W tym czasie Smith napisał wiele innych powieści, ale kiedy wreszcie światło dzienne ujrzało „Poświęcenie”, świat zadrżał w posadach. Tak jest, oto właśnie finał historii o morderczych mutantach z głębin. 1988 rok – zapamiętajcie tę datę. Tytuł chyba też jest znamienny, ponieważ żeby przeczytać na jeden raz całą tę serię trzeba naprawdę się poświęcić. Ja o mało nie straciłem ochoty na czytanie jakichkolwiek powieści. Na zawsze. Jeśli nigdy już nie znajdziecie żadnej mojej recenzji, to przynajmniej wiecie dlaczego. Tak się dla Was, nomen omen, poświęciłem. W zwieńczeniu sześciotomowej sagi najważniejsze są nie same kraby, a niejaki Pete Merrick, przystojny, wysportowany, niezwykle silny fanatyk, który kierując się swoim maniakalnym umysłem uznaje gigantyczne kraby za bogów i postanawia zacząć składać im ofiary z ludzi. Psychopata pełną gębą. Realizując krwawą krucjatę zabija coraz więcej osób, aż w końcu jego tropem rusza kochanek jednej z ofiar – równie zabójczo skuteczny były członek SAS.
84
Merrick jest teoretycznie obrońcą praw zwierząt (i skorupiaków!), ale jego seksualne zapędy i skłonność do brutalnej przemocy nieco osłabiają jego pozycjonowanie jako dobrego człowieka. A co z krabami? Kraby, jak to one, atakują. Mniej więcej te same miejsca co w poprzedniej części, ponieważ akcja „Poświęcenia” osadzona jest w tym samym czasie. W ostatnim tomie mamy coś czego zabrakło wcześniej – jedną naprawdę obrzydliwą scenę. Strachu książki o krabach wywołać nie potrafią, ale wrzucić grymas zniesmaczenia na moją twarz się udało, a to już coś. Poza tym wszystko to już było wcześniej. W lepszym lub gorszym wydaniu. No cóż, to już koniec wypocin o krabach i muszę Wam się przyznać do tego, że niezmiernie raduje mnie perspektywa przeżycia reszty swoich dni bez konieczności wracania do lektury wyżej omówionych książek. Zachciało mi się pisać o zapomnianych księgach, no to teraz mam… Generalnie pewne książki powinny zostać na zawsze zakopane w piwnicy maniaka, tudzież spocząć… na dnie, wśród krabów. Albo crapów. Jak wolicie. Drugi odcinek „Zapomnianych ksiąg” właśnie się kończy. Jeśli nie będzie trzeciego, to znaczy, że zjadły mnie kraby. Jeśli macie jakieś uwagi, przemyślenia, zdjęcia lub po prostu życzenia odnośnie tego, co chcecie zobaczyć w przyszłości w tym dziale, to piszcie na pocztarus@wp.pl. Do przeczytania po wakacjach! Mam nadzieję…
www.facebook.com/GrabarzPolski
UNICORN KNIFE FIGHT Ważną cechą bizarro fiction jest rozwinięta społeczność fanów i mnóstwo małych inicjatyw literackich, krążących wokół i na uboczu głównego nurtu gatunku reprezentowanego przez publikacje czołowych wydawnictw. Jednym z takich małych przedsięwzięć jest „Unicorn Knife Fight” – blogowy magazyn krótkich form literackich założony przez najbardziej znane bizarrowe małżeństwo, Kirsten Alene („Love in the Time of Dinosaurs”) i Camerona Pierce’a („Ass Goblins of Auschwitz”). W tym ascetycznym w formie periodyku – prosta oprawa, „dziecięce” grafiki stworzone w MS Paint – udzielają się mniej i bardziej znani autorzy bizarro, w tym Bradley Sands, Alan M. Clark, Sam Reeve, Andrew Wayne Adams czy David W. Barbee. Ten sympatyczny magazyn znajdziecie pod adresem www.unicornknifefight.com a my mamy zaszczyt zaprezentować, jako próbkę absurdystycznych tekstów tam zamieszczanych, dwa opowiadania w przekładzie na polski. Prezentowane teksty zostały przełożone i opublikowane za zgodą autorów. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autorów jest niedozwolone.
AUTORZY
Kirk Jones urodził się w stanie Nowy York, niedaleko granicy Kanady – co prze-
łożyło się głownie na jego kolekcję płytową, w której dominowali wykonawcy z Kraju Klonowego Liścia. Obecnie jest nauczycielem angielskiego w State University of New York. Jako pisarz debiutował w 2010 roku powieścią „Uncle Sam’s Carnival of Copulating Inanimals”, wydaną w ramach New Bizarro Author Series przez Eraserhead Press. Strona autora: www.bizarrojones.com
Steve Lowe
jest byłym dziennikarzem sportowym South Bend Tribune i freelancerem pracującym dla Associated Press, który pisze także „dziwną, mroczną i humorystyczną prozę tylko troszkę bardziej zmyśloną niż jego artykuły o sporcie” (cytat ze strony autora). W 2010 wydał w Eraserhead Press książkę „Muscle Memory”, pojawiał się także w antologiach „Amazing Stories of the Flying Spaghetti Monster”, „A Hacked-Up Holiday Massacre” i „Dead Bait”, a także publikował w Sieci w Three Crow Press i Unicorn Knife Fight. Strona autora: www.steve-lowe.com
86
Kirk Jones - Nowi Bogowie
UNICORN KNIFE FIGHT prezentuje
Kirk Jones Nowi Bogowie Tłumaczenie: Marek Grzywacz
Stary bóg jest martwy. Nowi bogowie są prototypami. Plastik i Mięsny Produkt Uboczny, rywalizujący o zajęcie wolnej posady. Mięsny Produkt Uboczny, narodzony z codziennej rzezi tysiąca sztuk bydła, ma włosy z frytek i serce z oleju roślinnego Crisco. Jego tors to przetworzone kurczęta. Jego sflaczały członek wypełniony jest wieprzowym sosem własnym spakowanym ciasno w świńskie wnętrzności. Mięsny Produkt Uboczny chciałby żyć w Epoce Brązu, kiedy bogowie zrobieni byli z metalu wykutego by chronić ich wyznawców. Jego wierni wypróżniają się do szpitalnych basenów i przeklinają imię swego boga, gdy ten tężeje w ich sercach. Marzy o byciu Bogiem bez tłuszczów trans. Plastik ma serce z botoksu i palce z kart debetowych. Przeciąga je przez czytniki umysłów swoich poddanych, przez co widzą oni piękno, gdy spoglądają w lustro. Obdarzeni grubymi wargami i wielkimi piersiami, uśmiechają się gdy ich wiarygodność kredytowa spada na łeb, na szyję. Jego poddani wydają się szczęśliwi.
87
Biblioteka Grabarza Polskiego
Mimo, że Plastik nie potrafi zdobyć serc trzódki konsumentów swojego przeciwnika, może pozbyć się ich nadwyżek. Jednak wydaje się, że przez to jeszcze mocniej przyciąga ich Mięsny Produkt Uboczny i przychodzą do Plastika jedynie w czasach kryzysu. Stary bóg ostrzegał go, że taki będzie porządek rzeczy, że nastąpi zastój. Plastik pragnie zastąpić oleiste serce swego oponenta rozrusznikiem, ale tylko zaogniłby rywalizację. Próbuje znaleźć sposób na zagęszczenie bydlęcej krwi do konsystencji sylikonu, by spowolnić proces wykrwawiania się, aby uczynić hamburgery nieatrakcyjnymi. Wreszcie uświadamia sobie, że brak mu mocy na zmianę stanu rzeczy bez ludzkich rąk nadających kształt jego zamysłom. Brzdąka na syntetycznych umysłach, wypełniając je myślami o zniewoleniu jego wroga. Zawijają więc Mięsny Produkt Uboczy w styropian i folię, konserwując go jak egipskiego faraona. W międzyczasie Plastik zostaje sąsiadem kości na cmentarzach, w miarę gnicia ciała otaczającego implanty mięśni. Jego wyznawcy stają się grubi i niezadowoleni, gdy budzą się rano. Przestają się martwić wyglądem i skupiają się na własnych uczuciach. „Cheeseburger uczyni mnie szczęśliwym” – myślą. Ich usta dotykają Plastika. Ich oczy ocierają się o niego bezmyślnie, kiedy pożądają kurczęcych polędwiczek i grzybków w panierce ukrytych pod jego skórą. Przechowuje swojego wroga, kołysząc Mięsny Produkt Uboczny jak noworodka. Plastik płacze, gdy ludzie zaczynają się od niego odwracać. Przeczesuje swymi palcami z kart debetowych włosy i przez chwilę jest szczęśliwy. Potem jego uśmiech zmienia się w grymas konsternacji, bo nagle uświadamia sobie że tym, czego tak naprawdę pragnie, jest cholerny cheeseburger.
88
Steve Lowe - Szkodniki
UNICORN KNIFE FIGHT prezentuje
Steve Lowe Szkodniki Tłumaczenie: Marek Grzywacz
Te cholerne szopy znów tu były. Wiem, że to szopy. Raczej łatwo to wydedukować, biorąc pod uwagę mnóstwo czekoladowych odcisków łapek. Skupiając się wokół butelki Hershey’a, małe ślady pazurów znaczą szlak wokół klamek szafki, na kartkach z raportem meteorologicznym. I na moim pieprzonym fagocie. Mam za swoje, nie powinienem go tak zostawiać, ale to kwestia zasad. Czy uroiło im się, że będą potrafiły na nim zagrać? No co wy! To szopy! Ale nic z tego nie ma znaczenia. Teraz wiem co należy zrobić. Czas zająć się szkodnikami. *** „Naucz się grać na jakimś instrumencie” – mówiła mama. Gdy wreszcie dotarła do mnie kolejka przydziału w klasie muzycznej, została mi tuba
89
Biblioteka Grabarza Polskiego
albo fagot. Wybrałem to drugie i porwałem go z prędkością błyskawicy. Było mi żal Philo, przez jakieś dwie sekundy, ale nie było mowy o oddaniu zdobyczy. Nie przeszkadzałoby mi nawet, gdyby wypuszczał szkodliwy gaz podczas grania na nim, albo gdyby pokryto go różową farbą i brokatem. I tak byłoby to lepsze od tuby. Philo dostał porządny wpierdziel tego samego popołudnia, próbując przewieźć futerał do domu szkolnym autobusem. Biedny Philo. Ale wpadłem w dygresję. Omawialiśmy szopy. Zamknij drzwi, zarygluj je, rozłóż pułapki – to bez znaczenia. I tak się dostaną. Po trzecim lub czwartym razie zmądrzałem. Tu działo się coś więcej niż proste wygłupy w wykonaniu Procyon lotor. To nie było rozgryzienie do czego służy lina do bungee podczepiona do pojemnika na śmieci. To coś złowieszczego. Diabolicznego. Szopy miały klucz. Czy szop potrafi wykraść klucz do domu, zrobić odcisk na kostce mydła, potem zabrać go do nieco nieuczciwego zakładu dorabiającego klucze, następnie powrócić z tym podrobionym sprzętem, włożyć go do dziurki, rozbroić rygiel ORAZ zamek w gałce od drzwi i uzyskać dostęp do domostwa? Dobre pytanie. Moja odpowiedź brzmi: tak. Dowód: lepkie, małe czekoladowe ślady stóp prowadzące z kuchni, przez hol, do łazienki, dalej w górę ku umywalce, upstrzone wokół włącznika światła i pokrywające mydelniczkę obok kranu. Na pewno są mądre, ale nie dość mądre. Gdyby wspięły się o szczebel lub dwa na drabinie ewolucji, miałyby dość oleju w głowie, by zmyć słodkie dowody swojej działalności.
90
Steve Lowe - Szkodniki
Ale co z tym zrobić? Czego ode mnie chcą i czemu zaczepiają właśnie mnie? Za każdym rogiem widzę te świdrujące, żółte oczy i podobne włamywaczowi przemykanie się tych małych, zamaskowanych dewiantów. Obserwują. Cały czas. Wyglądają zza śmietników, śledząc mnie gdy wracam z laboratorium. Skradają się po polach, podglądając moje eksperymenty. Zacząłem trzymać notatki pod kluczem, ale to najwyraźniej nie wystarczy, bo te gnojki są utalentowanymi kasiarzami. Każdego dnia znika kolejny balon, zakotwiczająca go lina zdradza wyraźne ślady przegryzienia. Bogactwo meteorologicznej wiedzy stracone dla niespokojnych bryz Środkowego Zachodu. Przez kilka dni wciąż otrzymuję odczyty warunków w górnej atmosferze nad Bóg raczy wiedzieć jakim stanem. Nad Zachodnią Virginią. Pensylwanią. Może Ontario. W najlepszym przypadku można uznać, że to tylko nikczemne czyny nieprzystosowanych łajdaków Natury. Bardziej złowieszcza perspektywa pozwala odkryć, iż te uczynki skierowane są na zniszczenie mnie osobiście i zawodowo, czyniąc mnie odpowiedzialnym za utratę rządowego sprzętu za kilka tysięcy dolarów, nie wspominając nawet o robieniu ze mnie niegodnego zaufania durnia, niepotrafiącego zawiązać zwykłego węzła. Lecz podejrzenia wiodą mnie ku najgorszemu ze scenariuszy. To pierwsza faza szerszej ofensywy. Atak rozpoznawczy armii wysoce wyszkolonych wojowników, świetnie przygotowanych do prowincjonalnej lub miejskiej rebelii. Pierwsza fala natarcia z wielu stron. Frontowe rewolty w wojnie z terrorem. Wybrano mnie, z nieznanych mi przyczyn. Nie zaniedbam mojej powinności jako obrońcy wolności na pierwszej linii oporu przeciw zwierzęcej
91
Biblioteka Grabarza Polskiego
agresji. Lecz nie jestem pewny drogi, która powinienem podążyć. Czy unieść broń i wdać się w otwartą walkę? Czy odważę się dorównać ich wyszkoleniu w partyzanckiej wojaczce? Jak właściwie, do jasnej cholery, walczy się z bandą szopów? Wtedy dochodzi to do mnie. Fagot. Syreni śpiew mojego barytonowego instrumentu dętego. Po każdej nocy grania rano byłem najeżdżany. Jak szczury za fletem grajka z Hamelin, tak szopy szły za moim fagotem. Wychodzę na ganek. Przedłużacz, mikrofon i mój system karaoke Śpiewająca Maszyna SMG-137 są już rozłożone przede mną. 25-klapowy Shcreiber leży obok mego uda. Ciepło starego przyjaciela uspokaja serce, gdy szykuję się do bitwy. Czekam na zmierzch. Wtedy gram. Bluesa i muzykę barokową, ragtime, swing. Wszystko, wysyłam tanio wzmocnione dźwięki w zbierającą się noc. Marsz Weselny i Kotwice w Górę. Wagner. – Boże, jak ja kocham eksplodujące intonacje Wagnera! Kopię tyłki szkodników moimi fagotowymi umiejętnościami. Frulatto, podwójne staccato, polifonia. Staję się Heckelem i Almenraderem. Jestem Telemannem. Tak porywa mnie mój koncert, że nie zauważam par oczu szybko zbierających się na granicy posesji. Płoną z cieni, zachwycone i nie mrugające powiekami. Widząc je, robię przerwę, ciężkie Es-dur unosi się w powietrzu jak dym. Wstaje i chwytam długi, cienki stroik. Poruszona audiencja zaczyna szczebiotać, hipnotyczna moc instrumentu unosi się aż do gwiazd.
92
Steve Lowe - Szkodniki
– Pokażcie na co was stać, śmieciożerne bękarty! Wyszarpuję stroik z mojego instrumentu i rzucam nim w stronę drzew. Jedno świecące oko gaśnie i przenikliwy krzyk rozdziera mroźne powietrze. Chór podobnych krzyków świdruje moje uszy. Rozpoczyna się atak. Ze wszystkich stron spadają na mnie dzikie, zamaskowane stworzenia. Jedne po drugich padają ofiarą morderczych uderzeń elegancko wykończonego klonu i mosiądzu. Nadziewam agresorów na orkiestrowe narzędzie, rozrzucam na boki truchła. Jest ich wiele, mają ostre kły i pazury, ale w ostateczności nie są godnymi przeciwnikami dla człowieka i jego fagotu. Potwory wiedzą, że są pokonane i niedobitki wślizgują się z powrotem na drzewa. Gdy patrzą z cieni, widmowe oczy lśniące w ciemności, przywdziewam płaszcz z ociekających krwią skór powalonych kamratów. Ich soki spływają na moje ciało, pokrywają wilgocią usta. Próbuje ich pieczonego mięsa, a ich kośćmi wybijam o ganek marsze i pieśni pogrzebowe. Gram serenadę parującej kupce zwłok połamanymi resztkami oboju, wysokie tony teraz charczą, bemole umierają. Ale do końca bitwy daleko i z otumanienia po zwycięstwie wybija mnie metaliczne wycie tuby, beczące wezwanie do broni. Syrenia pieśń, bardziej nawet kusząca niż ta wygrywana przez mój ukochany fagot, niech spoczywa w pokoju. Resztki armii szkodników wypełzają z ciemności, roją się przy jego stopach, sycząc na mnie z na nowo znalezioną agresją, zza bezpiecznego schronienia szerokiej, pulchnej sylwetki. Jesteśmy obaj starsi, już dawno nie dzieci, ale wiem, że to on. I teraz rozumiem, że to mój prawdziwy wróg, jego ręka sterowała wydarzeniami od początku. Jego twarz ujawnia się w bladej poświacie wschodzącego księżyca i mierzymy się wzrokiem w tej chwili głębokiego oddechu przed rzuceniem się w wir wojny. – Witaj, Philo.
93
Text: Marek Grzywacz
Jak na tak niszowy gatunek utworów opatrzonych etykietką bizarro fiction wydaje się zaskakująco dużo. Małe wydawnictwa zaangażowane w promocję dziwacznej fikcji produkują wiele książek na rok – zwłaszcza Eraserhead Press, czołowy bizarro potentat, który dorobił się nawet kilku imprintów (mini-wydawnictw tematycznych pod egidą głównego wydawcy). Pomaga fakt, że ogólnie przyjęty format noweli, a nie pełnej powieści, pozwala autorom publikować więcej. A także to, że to najbardziej przepełnieni świrniętymi pomysłami ludzie
na świecie. W każdym razie, by zacząć przygodę z bizarro potrzebny jest jakiś klucz. I my oczywiście go dostarczymy. Oto 13 najważniejszych, najciekawszych, najdziwniejszych… i mających najfajniejsze tytuły. Nie upieramy się, że to najbardziej reprezentatywna lista „must have” bizarro fiction. Oczywiście pominęliśmy tu dużo świetnych książek i nietuzinkowych autorów. Ale wszystkie pozycje poniżej na pewno warto sprawdzić – nie zawiodą spragnionych absurdu i surrealistycznych wariacji.
D. Harlan Wilson – „The Kafka Effekt” (Eraserhead Press, 2001)
Debiut D. Harlana Wilsona ma szczególną rolę założycielską – to pierwsza książka wydana przez Eraserhead Press, z dumną jedynką przy numerze katalogowym. I na pewno przyczyniła się do stworzenia jego standardów, bo „Efekt Kafki” to czyste bizarro w stanie surowym. 44 opowiadań i szortów, które ukazywały się wcześniej w mniej lub bardziej niszowych magazynach, to wykręcony koktajl z twórczości Franza Kafki i William S. Burroughsa. W zestawie między innymi opowieść o człowieku, którego porosły klony Marlona Brando wielkości włosa; historia o tajemniczej korespondencji, która obiecuje… więcej korespondencji; hermafrodyta zapładniający sam siebie i rodzący bliźnięta; opowiadanie będące tylko i wyłącznie listą mieszkańców pewnego bloku; człowiek, któremu przeszczepiono tyłek niemowlęcia w miejsce twarzy w celu walki z trądzikiem… postmodernistyczna mieszanka wybuchowa.
94
Carlton Mellick III – „Satan Burger” (Eraserhead Press, 2001)
Książka, która pomogła wystartować nowemu gatunkowi, dać się zauważyć na szeroko pojętej literackiej scenie. A także rozpoczęła owocną karierę Carltona Mellicka III, którego zaczęto postrzegać jako czołowego przedstawiciela bizarro fiction. Od tej pory autor napisał tony książek, eksplorując każdy dziwny misz-masz gatunków, który urodził mu się w głowie – z jego dorobku każdy wybierze jakieś szaleństwo sformatowane po własny gust. Ale tego szokującego, zabawnego i rebelianckiego pierwszego wejścia nie da się po prostu pominąć. Narrator postrzegający siebie w trzeciej osobie. Otyły mesjasz. Waginokształna machina zniszczenia nienawistnego Boga. Szatan i jego wiodące na pokuszenie hamburgery. W towarzystwie takich ewenementów, doprawionych seksem i przemocą, znudzić się nikt nie będzie w stanie.
Jeremy Robert Johnson – „Angel Dust Apocalypse” (Eraserhead Press, 2005)
Jedna z popularniejszych książek w gatunku. Jeremy Robert Johnson dysponuje jednym z najlepszych pisarskich warsztatów spośród bizarrowej braci i w recenzjach przewijają się często pochwały dla jego pióra. A treść? Horrorowy, niepokojący zbiór pełen szokujących wizji postapokaliptycznych rzeczywistości. Świat, w którym rolę makijażu dla klasy rządzącej przejęły wymyślne modyfikacje ciała; samoświadome bomby atomowe, człowiek przeżywający atomowy holocaust dzięki kombinezonowi z karaluchów – plus wymyślne gore, seks i narkotykowe orgie. Zawsze z głębszym przesłaniem. A dla Johnsona początek owocnej kariery, rozwijanej nominowanym do Bram Stoker „Award Siren Promised” (w duecie z Alanem M. Clarkiem) i niedawnym zbiorem opowiadań opartych o motyw pasożytów „We Live Inside You”.
Kevin L. Donihe – „The Greatest Fucking Moment in Sports” (Eraserhead Press, 2006)
Kevin L. Donihe to prawdziwa podpora bizarro fiction i autor kilku najdziwniejszych książek, jakie można sobie wyobrazić. To spod jego pióra wyszły przywoływane przy każdym „wprowadzeniu do bizarro” historie o wędrownym sprzedawcy wibratorów; pralce, która stała się człowiekiem i chciała zagrać w operze mydlanej czy człowieku, który ożenił się z własnym domem. My nie pójdziemy więc na łatwiznę i zaproponujemy inną, równie ciekawą pozycję: „The Greatest Fucking Moment in Sports”. Cyklista, propagator miłości Agape (czyli bezwarunkowego kochania wszystkiego wkoło) i uwielbienia dla insektów, weźmie udział w prawdziwym wyścigu śmierci, by uhonorować pamięć swojego trenera. Ludzie obarczeni podejrzaną słabością do morsów, schizofreniczni ninja, duchy i inne dziwadła staną mu oczywiście chętnie na drodze. Satyra i festiwal dziwaczności w jednym.
95
Andersen Prunty – „Zerostrata” (Eraserhead Press, 2008)
Andersen Prunty to zwolennik czarnego humoru i upiornych podtekstów, a „Zerostrata”, będąca jednocześnie rzeczą nawiązującą do komiksowych superbohaterów, jak i przeróbką znanej baśni, jest uznawana za jedną z najbardziej wyjątkowych publikacji bizarro. Jaś Nikt wraca do domu po dziesięciu latach, z amnezją. Zamieszkuje w domku na drzewie, a reszta jego rodziny… cóż, generalnie nie jest za normalna. Matka nosi kota palącego papierosy na głowie, ojciec uciekł, by zostać superbohaterem, a młodszy brat Jasia chce zostać pomocnikiem taty i uroił sobie, że potrafi latać. Wszystko zmienia się, gdy Jaś poznaje niezależną i ekscentryczną Małgosię – wraz z nią wyrusza w podróże do coraz to nieprawdopodobniejszych, cudownych miejsc. Problem w tym, że dziewczyna ma bardzo, bardzo złą babcię.
Mykle Hansen – „HELP! A Bear is Eating Me!” (Eraserhead Press, 2008)
Jedna z popularniejszych książek w gatunku. Jeremy Robert Johnson dysponuje jednym z najlepszych pisarskich warsztatów spośród bizarrowej braci i w recenzjach przewijają się często pochwały dla jego pióra. A treść? Horrorowy, niepokojący zbiór pełen szokujących wizji postapokaliptycznych rzeczywistości. Świat, w którym rolę makijażu dla klasy rządzącej przejęły wymyślne modyfikacje ciała; samoświadome bomby atomowe, człowiek przeżywający atomowy holocaust dzięki kombinezonowi z karaluchów – plus wymyślne gore, seks i narkotykowe orgie. Zawsze z głębszym przesłaniem. A dla Johnsona początek owocnej kariery, rozwijanej nominowanym do Bram Stoker „Award Siren Promised” (w duecie z Alanem M. Clarkiem) i niedawnym zbiorem opowiadań opartych o motyw pasożytów „We Live Inside You” .
Jeff Burk – „Shatnerquake” (Eraserhead Press, 2009)
Teatr jednego aktora. Dosłownie. Jeff Burk, od debiutu aktywnie działający w środowisku i prowadzący własny imprint – Deadite Press, wziął bowiem na tapetę Williama Shatnera czyli legendarnego kapitana Kirka z oryginalnego „Star Treka”. Otóż aktor jedzie sobie, jak to kultowi aktorzy mają, na konwent fandomowy. Nie wie, że zmierzy się z bandą swoich klonów, w dodatku będących inkarnacjami wszystkich jego telewizyjnych wcieleń, na czele z Kirkiem i T.J. Hookerem (ktoś to pamięta?). Ta shatnerokalipsa jest efektem knowań złowrogich… fanów Bruce’a Campbella. Uruchomili oni Bombę Fikcji, która spowodowała eksplozję klonów. Shatner będzie musiał załatwić Shatnerów. Wszystkich. A niektórzy mają miecze świetlne.
96
Cameron Pierce – „The Pickled Apocalypse of Pancake Island” (Eraserhead Press, 2010)
Cameron Pierce, notabene „podopieczny” Carltona Mellicka III, jest niewątpliwie czołowym graczem w bizarro drużynie. Jak się napisało coś o tytule „Dupo-Gobliny z Auschwitz”, ciężko nie zwrócić na siebie uwagi. Ale nie zapominajmy, że nie tylko tą nowelą Pierce się zasłużył. Jest on specjalistą od zahaczającego o bzdurę surrealizmu i są na to inne dowody. Na przykład, znów mistrzowska w kwestii tytułu, nowela o perypetiach pikla o imieniu Gaston, którego ponura Piklowa Planeta przyprawiła o depresję i myśli samobójcze. W poszukiwaniu czegoś więcej trafia on na Naleśnikową Wyspę. Tam spotka Fanny Fond, najpiękniejszą naleśniczkę (?) na świecie, w dodatku strzegącą klucza do ostatecznego szczęścia. Jeśli szukacie zwichrowanych bajek i scen seksu ogórka z naleśnikiem, to jest właściwy adres. Nowela miała też niezwykłą edycję limitowaną – książkę autentycznie zamarynowaną w weku i to osobiście przez Camerona.
Bradley Sands – „Rico Slade Will Fucking Kill You” (Lazy Fascist Press, 2011)
Bradley Sands to kolejny znany autor bizarre fiction, specjalizujący się w dosadnych klimatach, chętnie doprawionych dużą dawką erotyki (facet napisał książkę „Przepraszam, że popsułem ci orgię”, coś na rzeczy jest). Ale „Rico Slade” to przede wszystkim zwariowany trybut dla kultowego kina akcji. Rico Slade to bohater ostateczny, który zabije wszystko, co stanie mu na drodze. Jest wcieleniem Schwarzeneggera z najlepszych lat i sumą wszystkich mięśniaków, których oglądaliśmy z przejęciem w filmach z lat 80-tych. Kiedy jego arcywróg, Baron Mayhem, powraca szerzyć zło, Rico Slade zrobi wszystko, by pokrzyżować jego plany. Czyli zabije cokolwiek. Rico w swoim zapamiętaniu niszczy pół Hollywood i totalne zrównanie miasta z ziemią jest tylko kwestią czasu. A przeszkodzić herosowi może tylko pewien żydowski psycholog…
Jordan Krall – „Tentacle Death Trip” (Eraserhead Press, 2012)
Kolejna absolutna nowość, za to od weterana bizarrowych klimatów. Pamiętacie te wszystkie filmy i kreskówki o zabójczych wyścigach samochodowych, gdzie nie ma zasad, za to łatwo skończyć żywot w efektownej eksplozji? Dodajcie do tego ciut Lovecrafta i postapokaliptyczne Stany Zjednoczone pełne dziwnych indywiduów walczących o przetrwanie, a wyjdzie wam nowela Kralla. Tajemniczy milioner organizuje wyścig, w którym stawką są losy planety Ziemia. Do walki staje piątka kierowców – samotny wilk oszalały po utracie rodziny, uzbrojona w różowy młot wariatka, transwestyta będący eks-niewolnikiem, dewotka w szalu z ludzkiej skóry oraz koleś o szklanej czaszce, którego samochód opętała mackowata istota. A trasa wyścigu wiedzie do znanego skądinąd R’lyeh…
97
Robert Devereaux – „Baby’s First Book of Seriously Fucked-up Shit” (Deadite Press, 2011)
Bizarro w zasadzie stoi na granicy między gatunkami, to fakt, w tyglu dziwactw miesza się absolutnie wszystko. Z niektórymi zaś romansuje częściej niż z innymi. Jednym z tych bliższych bizarro gatunków jest horror ekstremalny. Co udowadniają publikacje Deadite Press, imprintu Eraserhead Press zajmującego się tylko i wyłącznie kultowym horrorem uznanych autorów. A, że wśród autorów publikowanych przez Deadite są między innymi Edward Lee, Brian Keene czy Wrath James White, widać, że związek ze splatterpunkiem jest jak najbardziej poważny. Na reprezentanta wybraliśmy autora może mniej znanego (acz uznanego). Antologia dziewięciu opowiadań pełnych przemocy, seksu i dewiacji, ale z bizarrową niekiedy fabułą, dobrze reprezentuje mocniejsze rejony gatunku. Konkurs piękności dla płodów, ojciec i syn zamknięci w jednym ciele, by polować na mroczny obiekt pożądania, brutalna wersja biblijnej księgi Genesis i sekretne życie wróżki z Piotrusia Pana... mnóstwo nietypowej, krwawej jazdy aż do przesytu.
Matthew Revert – „The Tumors Made Me Interesting” (Legume Man Books, 2011)
Zaletą (wadą?) bizarro jest także poruszanie tematów, których nikt, ze względu na delikatność zagadnienia czy dobry smak, raczej nie tknie. Książka Matthew Reverta dotyczy na przykład jednego z największych straszaków ludzkości – raka. Główny bohater, Bruce, jest nieudacznikiem w wieku średnim. Totalną ofiarą losu, zepchniętą na margines, którą nie interesuje się absolutnie nikt. To zmienia się, gdy lekarz wykrywa u niego ultrazłośliwy nowotwór. Z małą pomocą dziewczyny z klubu miłośników chorób, Bruce staje się prawdziwym celebrytą. Nic dziwnego, że do leczenia choroby się nie spieszy… i wychodzi mu to na dobre. Czy wspomnieliśmy, że Bruce miał kiepskie życie, bo jego matka cierpiała na chorobę, która powoli zmieniała ją… w ludzką rękę, a ojca bohatera porwał… sokół?
Steve Aylett - „The Inflatable Volunteer” (Raw Dog Screaming Press, 2010)
98
Bizarro fiction to amerykański twór i w Stanach Zjednoczonych się rozwija. Ale nie tylko. Steve Aylett jest brytyjskim autorem, dość znanym – jak piszą na Bizarro Central, być może cieszącym się największą rozpoznawalnością wśród tworzących w gatunku. Dziwnie pisał dużo wcześniej (publikacje od 1994), a i dokonania ma imponujące – współpracował między innymi z Alanem Moorem („Watchmen”, „V jak Vendetta”, „From Hell”). Znany jest głównie z cyklu „Accomplice” dziejącego się w oderwanym od rzeczywistości mieście pełnym demonów; oraz z serii s-f „Beerlight” rozgrywającej się w wydziwaczonej wersji Baltimore. „The Inflatable Volunteer” to samodzielna powieść, w której mniej liczy się fabuła, a bardziej upychanie uciesznie niedorzecznych idei – od mrówek wypowiadających wojnę ludzkości do minotaurów i obcych ze specyficznymi gustami - w jeden wielki, wciągający strumień świadomości.
3 TOM ANTOLOGII GRABARZA W PRZEDSPRZEDAŻY NA WWW.GRABARZPOLSKI.8MERCH.COM Przedsprzedaż trwa do końca czerwca. Druk i wysyłki realizujemy w pierwszym tygodniu lipca. Więcej informacji w sklepie i na naszym facebooku. Kolejna partia będzie sprzedawana od 15 lipca do 15 września. Wysyłki do 25 września. Już teraz zamów swój egzemplarz!
PRZEWODNIK SUBIEKTYWNY
Bohater to ktoś, kto kojarzy się pozytywnie. Jest duży, silny, piękny i sprawiedliwy. Ale, że mówimy tutaj o gatunku zwanym bizarro, w którym wszystko jest na odwrót, bohaterowie tego artykułu wcale tacy przyjemni nie będą. Wszem i wobec prezentujemy kilka według nas najbrzydszych, najbardziej obleśnych i odrzucających postaci z filmów grozy i nie tyko.
Text: Karol Mitka, Kazimierz Kyrcz Jr
Alien vel Xenomorph --------------------
100
Myślałeś kiedyś o hodowli krabów? Jeśli tak, to uważaj co karmisz, może się bowiem okazać, że zamiast grzecznie siedzieć w akwarium, twój zwierzaczek skoczy na ciebie, wsadzi ci do ust pyrtola i zapłodni oralnie. A wtedy po kilku godzinach z twojej klatki piersiowej wylezie takie oto paskudztwo, nastawione na mordowanie wszystkiego co się rusza. Dorosły obcy ślini się jak skacowany bokser, ma dwie szczęki najeżone gnijącymi zębami, a z pyska capi mu jak z kompostownika. W dodatku niczym prymitywny cham pluje na wszystko kwasem, po czym tłumaczy się, że to wina kwaśnych deszczów i to one zrobiły te szpary w podłodze.
Laleczka Chucky --------------------
Z lalką Barbie ma niewiele wspólnego. Diabelski uśmieszek, kurwiki w oczach, poszyty pysk i ogromny nóż w plastikowej dłoni - oto jej znaki rozpoznawcze. Jeżeli twoja córka znajdzie ją pod choinką, bierzcie nogi za pas, bo możecie nie dożyć nowego roku.
Freddy Krueger --------------------
Czasami zwany również człowiekiem zapiekanką, z powodu gęby przypominającej stopiony plaster sera. W młodości był pedofilem-mordercą, jednak policja nic mu nie udowodniła. Za to rodzice zaginionych nastolatek wiedzieli swoje i wrzucili go na ruszt. Po jakimś czasie powrócił uzbrojony w rękawiczkę ze stalowymi szponami, by swoją sfilcowaną gębą straszyć gównarzerię podczas snu. Krążą plotki, że kiedy przejeżdża pazurem po styropianie, wszystkie kobiety znajdujące się w pobliżu mają kisiel w majtach.
Jason Voorhees --------------
Podręcznikowy przykład pechowca. Na jego oczach zamordowano mu matkę, a on sam skończył na dnie jeziora, gdzie ryby tak obżarły mu pysk, że musiał zakryć go papierowym workiem. Później znalazł maskę do hokeja, ale nawet ona nie poprawiła jego wyglądu. Obozujące nad Crystal Lake nastolatki nadal nie chciały dać zaciągnąć się w wodorosty. By stłumić pożądanie, zaczął zabijać, głównie przy pomocy broni białej. Nie podarował nawet kosmicznym kowbojom. Teoretycznie niezniszczalny, w praktyce, gdyby jakaś kicia nadstawiła mu tyłka, mógłby dymać do zajechania. Za te wszystkie lata abstynencji.
Leprechaun ----------
Legendy mówią, że na końcu tęczy można znaleźć skarb. Tylko kto będzie na tyle odważny, by stanąć twarzą w twarz z jego strażnikiem? Leprechaun, ubrany w strój bawarskiego wieśniaka kurdupel o ryju przypominającym facjatę trupa w stanie zaawansowanego rozkładu, będzie bronił swojego złota do upadłego.
Predator --------
Dwumetrowy rastaman. Żółte oczy są niezbitym świadectwem uzależnienia od wspomaganej uranem trawki. To z jej powodu na wargach wyrosły mu dodatkowe cztery zęby. Na imprezy zawsze przychodzi w metalowym kasku, żeby goście nie pouciekali na widok jego świńskiej mordy. Kocha rzucać w dal włócznią oraz dyskiem i świecić naćpanym kumplom laserem w oczy, czym niejednego doprowadził do ślepoty. Z tego powodu miał już kilka spraw w sądzie, ale ostatecznie nic mu nie udowodniono. Nienawidzi wszelkiego rodzaju obcych i tępi ich bezlitośnie. Stąd, przy pierwszym spotkaniu, dobrze jest mu się przedstawić, inaczej można nie doczekać końca balangi.
Toxic Avenger vel Melvin Junko ------------------------------
Ofiara zoofilistycznych zapędów bandy napalonych nastolatków, którzy po zmuszeniu do fraternizowania się z kozą, wepchnęli biedaka w beczkę z odpadami radioaktywnymi. Dlatego teraz jego głowa przypomina rozgotowany kartofel. Znakami charakterystycznymi Toksycznego Mściciela są: zaawansowany rozbieżny zez, sukienka baletnicy na tyłku oraz mop w poparzonej dłoni. Jest tak brzydki, że spoglądać mu w twarz są w stanie jedynie niewidome blondynki.
101
Frankenstein ------------
Typowy przekładaniec. Ręka cioci, noga wuja, nie wiadomo skąd ma… tors. Jego ojcem był zapalony szewc-nekrofil, który nie mogąc mieć dzieci ze zmarłą zaraz po ślubie żoną, postanowił sam sklecić bobasa. Użył do tego wszystkiego, co znalazł na cmentarzu. I oto efekt. Tępy kloc, właściwie kompletny debil, poruszający się jak paralityk. Niektóre kobiety mówił, że gdy spojrzały mu głęboko w oczy, zauważyły przebłysk inteligencji. Inne twierdziły, że był to węzełek na sznureczku przytrzymującym uszy. Spory o to trwają do dziś.
Pingwin -------
Jego matka była naukowcem badającym skute lodem zakamarki Antarktydy, jednak kiedy zgwałciło ją stado pingwinów i zaszła w ciążę, musiała wrócić do domu. Dziecko które urodziła było tak paskudne, że lekarze od razu spuścili je w kiblu. Ale malec okazał się twardy. Wychowany przez szczury, został postrachem Gotham City. Straszy głównie twarzą. Z niewiadomych powodów panicznie boi się nietoperzy.
Dzwonnik z Notre Damme ----------------------
Pokraczny, garbaty kurdupel ze spuchniętym okiem. Kochał dzwony i piękne cyganki. Niestety, cyganki nie kochały jego. Głównie z powodu dupy jaką miał zamiast twarzy. Krążą plotki, jakoby kopulował z dzwonem, ale dzwon, pytany o te wydarzenia, milczy jak zaklęty.
Zombie ------
Skala brzydoty tego bohatera jest zależna od wielu czynników. Do najważniejszych należy bez wątpienia zaawansowanie w rozkładzie, czyli jak długo zwłoki leżały pod ziemią, ew. na ziemi. Niemałą rolę odgrywają warunki atmosferyczne oraz rodzaj zgonu. Kilkudniowy zombie może różnić się od żywego delikwenta jedynie nieco bledszym kolorem skóry lub nieświeżym oddechem, za to kilku(dziesięcio) letniego trupa rozpoznamy bez problemu. Przemykające pomiędzy resztkami mięsa robale, płyny ustrojowe wypływające z wszelkich możliwych otworów w ciele, prześwitujące gdzieniegdzie nagie kości – oto znaki rozpoznawcze zombie. Aha. Jest też głód. Niezaspokojony głód ludzkiego mięsa. Jeśli zombie zjada tylko mózgi, z pewnością był politykiem. (Instynktownie uzupełnia to, czego brakowało mu za życia).
102
Mumia -----
Egipcjanie nienawidzą robaków. Nikt nie wie, skąd wzięły się u nich te uprzedzenia, w każdym razie faktem jest, że uwielbiają wszelakie insekty głodzić. Właśnie dlatego balsamują zwłoki, aby robactwo nie mogło się do nich dobrać. Ale z takim trupem jest więcej kłopotów niż pożytku. Spróbuj wleźć mu do grobowca, a sam się przekonasz. Będzie chodził za tobą jak smród po gaciach, a nie daj Boże, jeśli pozazdrości ci ubrań. Wtedy możesz być pewny, że oprócz najnowszej bluzy Najki, ta obrzydliwa, wyschnięta jak rodzynek kreatura pozbawi cię również kilku narządów.
KONKURSY ZBIZARRUJ NAS
Wydawnictwo Fu Kang wspólnie z redakcją Grabarza Polskiego i Niedobrych Literek ogłasza konkurs na opowiadanie bizarro (do 40000 znaków wraz ze spacjami). Trzy najlepsze teksty zostaną opublikowane w antologii książkowej, która ukaże się nakładem wydawnictwa Fu Kang w pierwszym kwartale 2013 roku. Prace wraz z danymi adresowymi należy nadsyłać na adres: polskiebizarro@interia.pl w terminie do 15.09.2012 roku. Ogłoszenie listy zwycięskich tekstów nastąpi nie później niż 15.10.2012 roku w kolejnym numerze Grabarza Polskiego, na stronie Wydawnictwa oraz Niedobrych Literkach.
NIHIL QUEST
Redakcja Grabarza Polskiego wraz z zespołem Nihil Quest ogłasza konkurs na bizarro shorta z głównym motywem zakonnicy (do 4000 znaków wraz ze spacjami). Za inspirację może (choć nie musi) posłużyć filmik promocyjny grupy (do obejrzenia pod adresem http://www.youtube.com/watch?v=1Twg21daEgs). Najlepszy tekst zostanie opublikowany w powakacyjnym wydaniu Grabarza Polskiego, a jego autor otrzyma nagrodę w postaci narządu - pendrive’a z debiutancką płytą Nihil Quest. W przypadku wpłynięcia większej ilości genialnych prac, pula nagród może zostać zwiększona o następne narządy, i / lub płyty NQ. Prace należy nadsyłać na adres konkurs@grabarz.net w terminie do 31.08.2012 roku. Zwycięzca/cy o swym sukcesie zostanie/ną poinformowani drogą mailową.
103
-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Prószyński i S-ka 20l2 Ilość stron: 520
Powieść — zgodnie z formułą Hitchcocka — otwiera trzęsienie ziemi w postaci odkrycia skutków makabrycznego napadu na filię lubelskiego banku. Później wydarzenia toczą się wprawdzie niezbyt spiesznie, ale konsekwentnie, zaś czytelnik coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że śmierć pracowników banku jest związana nie tylko z zaginięciem przechowywanego w placówce depozytu, lecz ma inny wymiar. Ponadto może łączyć się z zagadkowym zabójstwem, do jakiego doszło swego czasu w okolicy. Do podobnych wniosków dochodzą prowadzący śledztwo policjanci, z którymi czytelnik może rywalizować o prymat pierwszeństwa w rozwiązaniu kryminalnej zagadki.
nie zawsze poukładane życie. Wspólna praca zbliża, lecz zarazem tworzy dystans między nimi, nie pozwalając zapomnieć o obowiązkach nawet w wolnych chwilach.
Text: Adam Mazurkiewicz
JACEK RĘBACZ - Aż po ciemny las
Można w decyzji autora upatrywać inspiracji zjawiskiem „powieści milicyjnej” (znam i e n n e j dla rodzimej prozy kryminalnej lat 1955-1989), trafniej jednak będzie postrzegać decyzję, by uczynić zbiorowym bohaterem powieści ekipę dochodzeniową, jako wyraz pragnienia uwiarygodnienia opisywanych zdarzeń. Rozstrzygnięcie to wpłynęło na większą wiarygodność fabularnych perypetii. Dzięki temu czytający ma wrażenie obserwowania relacji z rzeczywistości pozatekstowej, co wpływa na przeświadczenie o „prawdziwoTym, co przyciąga uwagę w powieści ści” opisywanych zdarzeń; odczucie to Rębacza, jest ukazanie zespołowego wzmaga język bohaterów, wzorowany na wysiłku śledczych; nie ma tu miejsca na mowie potocznej. indywidualne popisy detektywów, ani zagrania, mogące narazić dobro śledztwa. Można wprawdzie powątpiewać zarówno Niczym w serialu telewizyjnym „Krymi- w realność dokooptowania niedoświadnalni”, w powieści wartość ma przede czonej policjantki do prowadzonego wszystkim żmudna praca zespołowa, śledztwa, jak i włączenia do niego detekna której jakość wpływają relacje mię- tywa na emeryturze, jednakże takie dedzyludzkie. To ciekawe i dość nietypowe cyzje autorskie, podyktowanie konieczrozwiązanie uświadamia, ze czas samot- nością dynamizacji fabuły, nie niweczą nych detektywów-herosów przeminął przyjemności lektury. Można się z nimi i w zderzeniu z rzeczywistością poddaną wprawdzie nie zgadzać, lecz trudno poddyktatowi biurokracji i przepisów regulu- ważyć słuszność obranych rozwiązań. jących postępowanie karne, nie mają oni Toteż utwór Rębacza czyta się z przyszans na osiągnięcie sukcesu. Toteż nie jemną świadomością kontaktu z solidnie sposób znaleźć w „Aż po ciemny las” fa- skonstruowaną powieścią, która może jerwerkowych zwrotów akcji, ani błyskotli- i nie z zaskoczy nowatorskimi rozwiązawego rozumowania detektywów. Wykre- niami, ale też i nie zawiedzie miłośników owani przez Rębacza policjanci to ludzie dobrze napisanych kryminałów. z wadami i zaletami, którzy mają własne,
105
Wywiad z Cigiem Neutronem i Rannie Rodil, twórcami „Bizarro Au Go-Go” Określenie bizarro w zeszłym roku wkroczyło szturmem do świadomości polskich miłośników grozy. Dzięki wysiłkom skądinąd znanych nam wszystkim pisarzy mamy już za sobą pierwszą antologię tekstów w tym jakże zacnym i dziwnym gatunku, a także pierwszą stronę polskiego bizarro, Niedobre Literki. Na Zachodzie tego typu twórczość obchodziła ostatnio swoje dziesięciolecie, a dzięki intensywnej promocji wydawnictw i autorów krąg miłośników podobnych klimatów stale się powiększa. Także w rynkowym podziemiu pojawiają się różne ciekawe formy twórczości artystów, którzy do całkiem normalnych nie należą. Jedną z nich jest „Bizarro Au Go-Go”, wyjątkowa fotoksiążka, która – mimo że nie powstawała z myślą o podpięciu się pod nurt – może być pierwszą albumową wizualizacją wszystkiego, co świadczy o jego wyjątkowości. „Bizarro Au Go-Go”, wydane przez niezależne kalifornijskie wydawnictwo Ink Pen Mutations, jest 88-stronicową jazdą bez trzymanki przez klimaty, które powstały poprzez zderzenie taniego science fiction, kiczowatego horroru gore, chorego poczucia humoru, stylistyki pin-up i narkotycznych, pokręconych wizji. To oczywiście bardzo niszowa pozycja, ale jeśli kręcą Was pijani i naćpani kosmici, dziewczyny w bikini robiące sobie krzywdę w bardzo wyuzdany sposób, reklamy produktów nie z tego świata i o nieznanym działaniu ubocznym, demoniczne gejsze polujące na mężczyzn czy krągłe roboty masakrujące pokojówki, to uwierzcie, musicie na to rzucić okiem! Twórcy książki (równie wykręceni co ona sama) – specjalista od efektów specjalnych i rzeźbienia istot pochodzących zdecydowanie nie z tego świata, Cig Neutron, oraz seksowna fotografka, modelka i pomysłodawczyni rozerotyzowanego kalendarza dla geeków FanVixens, Rannie Rodil – zadbali o to, by każdy osobnik ze spaczonym gustem po kontakcie z ich dziełem odleciał na wycieczkę w jedną stronę do sąsiedniej galaktyki. Zresztą, co ja będę ględził – niech sami opowiedzą o swoich dziwacznych wizjach..
106
Rannie: Cig pracował przez parę lat przy tworzeniu efektów specjalnych i w związku z tym zajęciem pomagał mi przy tworzeniu kostiumów i rekwizytów do drugiego kalendarza „FanVixens”. Szybko zorientowaliśmy się, że mamy takie samo absurdalne poczucie humoru i zdecydowaliśmy, że powinniśmy współpracować i przekuć nasze szalone pomysły na album. Cig: A więc tak, „Bizarro Au Go-Go”naprawdę wzięło się z siedzenia i dowcipkowania o głupkowatych rzeczach, które nas śmieszyły. Większość ludzi mówi: „Hej, czy to nie byłoby zabawne gdyby...”, ale nie każdy ma możliwość wyciągnięcia obrazów z gąbczastej części mózgu i przelania na papier dokładnie takimi, jak je sobie wyobrażał, więc zdecydowaliśmy się połączyć nasze talenty, aby podzielić się tymi wizjami ze światem. Skoro znamy już początki, muszę spytać, ile czasu zajęło przekształcenie pomysłu w gotową książkę? Ze stylizacją, charakteryzacją, rekwizytami i samą edycją wygląda to na naprawdę sporo pracy.
Cig: Tak, to była tona pracy, zwłaszcza, że wszystko robiliśmy tylko ja i Rannie. Zaczęliśmy w lutym, a książkę chcieliśmy mieć gotową i wydrukowaną na San Diego Comic Con, który odbywał się w czerwcu. Wszystko, co można zobaczyć w albumie, stworzyliśmy w około pięć miesięcy. Rannie: Pracowaliśmy dosłownie codziennie, czy to szukając pomysłów, przeprowadzając castingi, na sesjach zdjęciowych, robiąc rekwizyty czy obrabiając zdjęcia. Przeprowadźmy więc małą sekcję na motywach obecnych w książce i zawierających się w podtytule blood, babes, and beyond. Panie przodem. Dodatek „FanVixens” nie znalazł się przypadkowo przed tytułem. Możecie powiedzieć coś więcej o kalendarzu – skąd się wziął, kim są modelki?
Rozmawiał / Tłumaczenie: Marek Grzywacz
Zacznijmy tak: witam i dziękuję bardzo za znalezienie czasu na ten wywiad. A teraz, gdy formalne powitanie mamy już za sobą, cofnijmy się może w czasie z pierwszym pytaniem. Jak wpadliście na pomysł na „Bizarro Au Go-Go”? Czy było to coś, co chcieliście zrobić od dłuższego czasu, czy może idea pojawiła się bardziej znienacka, jako pomysł w stylu „Wiecie, co byłoby fajnie zrobić? Spryskać się sztuczną krwią i cyknąć parę zdjęć z wykręconymi potworami”?
Rannie: „FanVixens” to kalendarz pełen gorących lasek przebranych w seksowne kostiumy lub uchwyconych w prowokacyjnych sytuacjach nawiązujących do tematyki geekowskiej. Parę lat temu pracowałam przy kilku różnych konwentach komiksowych z Ink Pen Mutations i po wydaniu mojego pierwszego albumu, Living Dolls, ze zdjęciami prawdziwych dziewczyn w roli papierowych lalek, wielu fanów prosiło mnie o stworzenie kalendarza. Skontaktowałam się z przyjaciółkami-modelkami i postanowiłam przygotować coś specjalnie dla fanboyów. W kalendarzach „FanVixens” próbuję nadać geekowskim scenariuszom (bazującym na komiksach, horrorach, zabawkach dla kolekcjonerów itp.) seksownego, pin-upowego smaczku. Modelki dobieram do postaci, które będą naśladować.
107
W Polsce nie mamy dużego rynku na rzeczy związane z fandomem i nawet cosplay nie jest jeszcze aż tak popularny, więc chciałbym spytać: czy taka forma łączenia erotyki, pin-upu i wszystkiego, co miłe geekom – albo, cytując hasła promocyjne, spełnia ich najmokrzejsze sny – jest popularna w Stanach? Rannie: Cosplay i kostiumowa erotyka są obecne od dawna, ale myślę, że dzięki wzrastającej popularności ekranizacji komiksów i komiksowych/kostiumowych konwentów zaczynają przyjmować się bardziej. Wiele moich modelek uwielbia pozować dla „FanVixens”, ponieważ – tak myślę – większość dziewczyn po prostu lubi się przebierać i odgrywać role interesujących postaci. Ja naprawdę kocham zakładać szalone kostiumy. Wykorzystam każdą wymówkę, która pozwala wyjść do ludzi i być kimś lub czymś poza normą. To jest niezmiernie zabawne i ekscytujące. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale skład modelek występujących w „Bizarro Au Go-Go” różni się od tego w kalendarzu i jest tam, jak mi się zdaje, parę nowych twarzy. Szukaliście modelek wyjątkowo pasujących do projektu, dziewczyn lubiących dziwne klimaty? Rannie: Dużo modelek, które pojawiały się w kalendarzach, pokazało się także w „Bizarro Au Go-Go”, ale ponieważ skala książki była o wiele większa, oczywiście potrzebowaliśmy ich więcej. Tak naprawdę sporo z tych dziewczyn to moje przyjaciółki, całkiem normalne osoby, jednak okazało się, że gdy przyszedł ich czas na oblanie się galonami krwi, naprawdę to
108
kochały! Każdy z biorących udział w sesjach mówił, że było bombowo i nie może się doczekać pracy przy następnej. OK, to teraz krew. Pytanie jest bardzo proste – ile wiader sztucznej krwi zużyliście podczas sesji zdjęciowych? Jako że jest mnóstwo fotek z dziewczynami pokrytymi nią dosłownie od stóp do głów, jestem pewny, że dużo. Cig: Chciałbym wiedzieć, ile dokładnie galonów zużyliśmy na całą książkę. Niestety nie wiem. Natomiast śledziłem dokładną ilość, jaka poszła na jedną konkretną sesję. Tylko na potrzeby „Krwawej Łaźni Bikini” użyliśmy 55 galonów [ponad 208 litrów! – przyp. MG]. Zostało już zatem tylko hasło „beyond”. To słowo może oznaczać wiele rzeczy, ale ja podczepię je pod potwory. I powiem tyle – są niesamowite i wszystkie rzeźby są cudownie szczegółowe. Cig, jak można nauczyć się tworzyć tak cudownie dziwaczne rzeczy? Czy bardziej metodą „zrób to sam” czy może potrzeba profesjonalnej edukacji? Cig: Zawsze nudziła mnie rzeczywistość, a przez to skłaniałem się ku zawodowi, w którym mógłbym powoływać fikcyjne istoty do życia. Poszedłem do szkoły charakteryzatorskiej, by nauczyć się tworzyć efekty specjalne, i tam odkryłem, że mam smykałkę do rzeźbiarstwa. Gdy przeprowadziłem się do Los Angeles, rozszerzałem moją działalność poza dotychczasowe terytorium i wreszcie przeszedłem do świata sztuki. Macie jakieś ulubione stwory (lub postaci albo może scenki) stworzone na potrzeby albumu? Które kochacie najbardziej? I dlaczego?
styczna (albo i więcej niż artystyczna, jeśli wiecie o czym mówię) fiksacja na punkcie pewnych substancji?
Cig: Myślę, że moją ulubioną scenką jest starcie czarodzieja z kowbojką. Nie będę wchodził w szczegóły, żeby nie zrujnować puenty, ale tak, jestem ubawiony za każdym razem, gdy ją widzę. Rannie: Absolutnie uwielbiam „El Gimpiñata kontra Las Mujeres Muertes”. Krew, cukierki, laski i ludzka piñata, czego tu nie kochać? Kocham też „Girls Gone Bile” [raczej nieprzetłumaczalna zabawa słowna, więc rzucę tylko, że bile to żółć – przyp. MG]. Obleśne i seksowne, co jest świetne. Zauważyłem, że niektóre z Waszych potworów mają pewną cechę wspólną – uzależnienia. Mamy nałogowo palące fajkoszczury, wciągających kokainę Yeyonów, ciągle pijanych Crapulonów, a nawet pasożyty używające ludzi tylko po to, by się porządnie upić. No i dotykanie tyłków (ulubione zajęcie innego stworzenia) może też być postrzegane jako uzależnienie. Czy używacie takich motywów tylko dla podniesienia współczynnika dziwactw czy może jest w tym arty-
Cig: Haha, narkotyki są na pewno stale obecnym tematem w moich pracach, a sztuka odzwierciedla życie, więc nie jest sekretem, że lubię nielegalne substancje. Nie mam natomiast w zwyczaju dotykać tyłków, TO było definitywnie tylko podnoszenie współczynnika dziwaczności. Myślę, że nie ma lepszego sposobu na stworzenie więzi z czymś niż poprzez ludzkie przywary. Widzisz potwora w filmie, albo coś zjadającego kolesia czy takie gówno, i myślisz: „Taa, to jest potwór”. A gdy widzisz tego samego potwora z butelką Jacka Danielsa w jednej ręce i papierosem w drugiej, to myślisz: „Tak jest! Kupmy temu czemuś drinka!”. Ludzie lubią się sponiewierać i na pewno nie jestem wyjątkiem, więc myślę, że jeśli potwory i kosmici istnieją, to też kochają się nawalić. Cig, stworzyłeś także rekwizyty i większość kostiumów do albumu. Część z nich wygląda na całkiem skomplikowane. Czy zrobienie czegoś, co będzie nosić modelka, jest trudniejsze niż tworzenie rzeźb? Cig: Nie bardzo, wyzwaniem przy tworzeniu rzeźby jest sprawienie, by wyglądała jak żywa, będąc statycznym obiektem. Coś, co ma nosić modelka, jest powoływane do życia właśnie przez nią. Musisz tylko upewnić się, że jest to zaprojektowane tak, by wyglądało dobrze na osobie, która będzie się poruszać. To pewnie pytanie do Rannie – czy robienie zdjęć do „Bizarro Au Go-Go” różniło się od Twoich poprzed-
109
nich projektów? Jak można zobaczyć w portfolio na twojej stronie, masz za sobą sporo bardzo wystylizowanych sesji. Czy przy tworzeniu albumu znalazły się jakieś nowe wyzwania? Dla przykładu – czy zestawianie nieruchomych rzeźb z modelkami było wymagającym zadaniem? Rannie: Jeśli weźmiemy pod uwagę poziom skomplikowania oraz przedział czasowy, powiedziałabym, że „Bizarro Au Go-Go” było moim najtrudniejszym, ale i najbardziej wynagradzającym wysiłki projektem. Praca z bryzgami krwi okazała się bardzo odmienna od tego, do czego byłam przyzwyczajona. Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, kiedy podczas jednej z pierwszych „krwistych” sesji z węża wytrysnął na mnie i na mój niezabezpieczony aparat ogromny strumień krwi. Na szczęście sprzęt nie został uszkodzony, a nawet posłużyło to jako fajny zwiastunowy obrazek do zawieszenia na stronie. Zestawianie rzeźb z modelkami, oczyszczanie efektów oraz krwi było żmudne i czasochłonne. Moje zdolności edytorskie definitywnie powiększyły się dzięki pracy nad tą książką. Na potrzeby książki stworzyliście mnóstwo odjazdowych dodatków – plakatów nieistniejących filmów, okładek fikcyjnych czasopism, fotohistorii i wiele więcej. Czy kreowanie takich „fałszywek” było zabawnym doświadczeniem? Macie jakiś obrazek tego rodzaju, z którego jesteście szczególnie dumni? Cig: Właściwie to tworzyliśmy świat, w którym chcielibyśmy żyć, więc tak, to była kupa zabawy.
110
Rannie: Mickey Bocian sprzedający promocyjnie dzieci Obcych w bocznej alei to jeden z pierwszych pomysłów, na które wpadliśmy, i byliśmy naprawdę podekscytowani możliwością wcielenia go w życie. Wyszedł lepiej, niż sobie wyobrażałam, i przyczynił się do spłodzenia postaci Juniora, którą kocham. Zdjęcia to z pewnością pierwsza rzecz, jaką zauważy czytelnik, ale w „Bizarro Au Go-Go” znalazł się obszerny – powiedzmy – komponent literacki. W formie całkiem zakręconej encyklopedii. Powiecie o niej coś więcej? Cig: „Encyclosleazia Shittanica” została dodana do książki właściwie tuż przed tym, jak była ona gotowa do druku. Zdjęcia pojawiające się w albumie zrobiono tak, by oglądający załapał dowcip, tylko na nie patrząc. Ale znalazło się w tym tyle zabawnych postaci, tyle opowieści... Pomyśleliśmy, że jeśli czytelnicy dowiedzą się trochę więcej o mieszkańcach naszego świata, wzbogaci to doznania płynące z „Bizarro Au Go-Go”. Nie jest żadną tajemnicą, że stwory i pomysły zawarte w książce są częścią większego wszechświata. W jednym z wywiadów słyszałem, jak Cig mówił o serialu sieciowym, co – muszę osobiście stwierdzić – byłoby odjazdowe. Jakieś informacje o projekcie? Czy FanVixens będą brały w nim udział? Myślę, że to pokrywa się z obowiązkowym pytaniem „Co dalej?”... Cig: Tak, pracujemy razem nad serią krótkich filmów bazujących na postaciach pojawiających się w książce. Pracuję także nad serialem animowanym dziejącym się w tym uniwersum, który w istocie ściąga na siebie wiele pozytywnej uwagi.
Rannie: „Bizarro Au Go-Go 2” jest w przygotowaniu. Przygotujcie się na więcej. A teraz pytania o inspiracje. Najpierw filmy klasy B. W notkach promocyjnych wspominacie camp lat 80. i science fiction lat 50. Możecie rozwinąć temat? Jakie kultowe filmy są waszymi absolutnie najukochańszymi? Z cosplayowych wyborów Rannie wnioskuję, że „Faster, Pussycat! Kill Kill!” będzie jednym z nich. Ale co jeszcze? Cig: Myślę, że filmy z lat 50. i 80. miały w sobie to coś. Jako dzieciak spędzałem godziny w wypożyczalniach filmowych, tylko oglądając okładki horrorów. Dla mnie było w nich coś magicznego. Wydaje mi się, że ta estetyka po prostu została we mnie. Jestem także wielkim fanem azjatyckich kultowych produkcji. „Riki-Oh” i japoński „House” [„Hausu” – przyp. MG] to dwa z moich ulubionych filmów wszechczasów. Z nowszych rzeczy kocham cokolwiek, co wyszło spod ręki Yoshihiro Nishimury, zwłaszcza „Helldriver”, którego przesadzone gore z krwią z węża strażackiego definitywnie wpłynęło na to, co można zobaczyć w „Bizarro Au Go-Go”. Album jest także wypełniony stylem pin-up, na wielu zdjęciach dziewczyny pokazują się w makijażu i ubraniach (albo może bardziej bieliźnie) prosto z plakatu z lat 50. Jak myślicie, dlaczego ta estetyka, w swojej starej, mainstreamowej formie mogąca się dziś zdawać całkiem niewinną, przemawia do ludzi z kręgów alternatywnych? Czy to tylko fascynacja staroszkolnym rock’n’rollem oraz filmami sprawia, że punkowe, zbuntowane i niezależne dziewczyny ubierają się w ten sposób? A może to coś więcej?
Cig: Nie wiem, przypuszczam, że – jak mówiłem wcześniej – te czasy po prostu miały w sobie coś magicznego i dzisiejsi zbuntowani miłośnicy alternatywy mogą się naprawdę utożsamiać z buntownikami tamtego okresu. Rannie: Zawsze byłam zafascynowana retro pin-upem w stylu lat 50. Figlarne bójki między dziewczynami naszpikowane kiczowatymi aluzjami erotycznymi nigdy się dla mnie nie zestarzeją. Chciałam równowagi między klasą a szmirą. I w końcu bizarro fiction. Tytuł książki może budzić konkretne skojarzenia, a na Facebooku podejrzałem, że Cig deklaruje się fanem bizarro. Macie jakieś ulubione pozycje lub autorów gatunku czy może nie była to bezpośrednia inspiracja i Wasza twórczość tylko dzieli – ujmijmy to tak – zakres zainteresowań z bizarro? Cig: Kiedy wpadliśmy na tytuł „Bizarro Au Go-Go”, nie myśleliśmy nawet o gatunku bizarro, po prostu wydawał się pasujący. Zasadniczo, gdy zaczynaliśmy, nie mieliśmy pojęcia, jaka będzie ta książka. Wiedzieliśmy tylko, że chcemy stworzyć najbardziej absurdalny album ze zdjęciami, jaki kiedykolwiek powstał. Rannie dodała seksowność, ja plugawość, i wrzucenie wszystkich naszych inspiracji i pomysłów do jednego worka dało coś, co w tonie jest tożsame z bizarro fiction. Od dłuższego czasu jestem wielkim fanem tego gatunku. Uwielbiam twórczość Carltona Mellicka III, zwłaszcza powieść „Satan Burger”, którą na pewno mogę polecić. Oglądałem jeden z wywiadów dostępnych na stronie Waszego wydawcy i zauważyłem, że Cig mówi o swoich dziełach, historyjkach ich dotyczą-
111
cych, ze swego rodzaju ujmującym, dziecięcym entuzjazmem. Widziałem opinie, że bizarro fiction ma wiele wspólnego z opowieściami dla dzieci (przystosowanymi dla pokręconych dorosłych, ale jednak). Na Bizarro Central mają nawet taki slogan – „Dr. Seuss postapokalipsy”. Czy potrzebujesz zdolności uwalniania swojego wewnętrznego dziecka czy wymagany jest właśnie taki rodzaj żywej wyobraźni, aby stworzyć rzeczy takie jak „Bizarro Au Go-Go”, albo nawet zwyczajnie czerpać z nich zadowolenie? Cig: Dzieci nie są ograniczone prawami rzeczywistości. Dla dziecka wszystko jest możliwe, ale gdy dorastamy, odpowiedzialność i rozsądek powoli, brutalnie zmuszają nas do poddania się codzienności. Sądzę, że nigdy nie straciłem tej dziecięcej mentalności. Jedynie uzupełniłem ją paskudztwami, które nauczyłem się kochać jako dorosły. Jakieś inne niecodzienne inspiracje, o których nie pomyślałem? Zaskoczcie mnie! Cig: LSD – to najbardziej nietypowa inspiracja, którą jestem w stanie przytoczyć... Cholera, to pytanie będzie ekstremalnie głupie, ale nie mogłem się powstrzymać – jak się czujecie, wiedząc, że gdzieś tam może być jakiś dziwak, który dostanie masywnego wzwodu od oglądania scenek z Waszej książki? I nie mam tu na myśli patrzenia na dziewczyny, to byłaby naturalna reakcja – chodzi mi o te bardziej chore rzeczy, które można w niej znaleźć. Na świecie jest wielu zboczeńców...
112
Cig: Haha, no, fetysze są podstawą, na której bazuje wiele ze zdjęć, więc chyba można się tego spodziewać. Mam na myśli fakt, że istnieją fetysze praktycznie wszystkiego, o czym możesz pomyśleć. Weź na przykład przebijanie balonów... Gdzieś tam jest cała grupa osób, które właśnie teraz zadowalają się, oglądając ludzi przebijających balony. Nasza książka jest całkiem niedorzeczna, więc musi podniecać ludzi na inne sposoby niż tylko konwencjonalną seksownością. Rannie: Tak, naprawdę znajdzie się fetysz czegokolwiek, o czym mogłabym pomyśleć ot tak, bez zastanawiania się. Jestem pewna, że Cigowi staje na myśl, jak wiele wzwodów wywołał swoim projektami Obcych i słodkimi pośladkami w chapsach Daddy’s Fruit Leather [myślę, że tu potrzebne jest wyjaśnienie: jedną z postaci, w którą wciela się Cig, jest twarz marki Daddy’s Fruit Leather, zrolowanych przekąsek ze skóry owocowej – puree z owoców spłaszczonego w formę specyficznej „taśmy”. Koleś wygląda
jak standardowy bywalec Błękitnej Ostrygi, tyle że z motywem owocowym. Chapsy są arbuzowe, jakby ktoś pytał – przyp. MG]. Macie za sobą sporo promocyjnych pokazów książki, na konwentach takich jak Comic Con 2011 i poprzez uczestnictwo w wielu innych wydarzeniach. Czy pokazywanie się w zatłoczonych miejscach w dziwnych przebraniach, pozowanie dla ludzi itp. staje się po czasie trochę męczące czy jesteście świrami 24/7 (a w internecie są fotograficzne dowody potwierdzające tę teorię) i takie coś to tylko dodatkowa rutyna szalonego stylu życia? Rannie: Jak powiedziałam – każda okazja, dzięki której mogę wyjść do ludzi i ubrać się w coś szalonego, jest dobrą zabawą. Aczkolwiek niektórym ze stałych bywalców komiksowych konwentów nie zaszkodziłoby, gdyby spryskali się odrobiną dezodorantu, zanim zaczną się tłoczyć wokół nas. Cig: Jedyna rzecz, która robi się męcząca, to bycie normalnym. Chcę być tak absurdalnym, jak tylko mogę i jak najwięcej się da. Może zainspiruję przy tym innych do powiedzenia „pieprzyć rzeczywistość” i stworzenia swojej własnej formy dziwaczności. Chcę żyć w świecie potworów rockabilly, pijanych Obcych, boomboxów skrzyżowanych z piłą mechaniczną i glam metalowych dinozaurów. Ten wywiad nie byłby kompletny, gdybym nie zapytał o Ink Pen Mutations. Wiem, że niezależni wydawcy mają więcej wolności artystycznej i możliwości tworzenia własnego, unikatowego stylu, ale i tak Ink Pen Mutations wydaje się bardzo, bardzo nietypowe,
ze swoim eksperymentalnymi z natury, dziwnymi ilustrowanymi książeczkami. Z ludźmi takimi jak Wynter (nie odzywająca się publicznie, zamaskowana pisarka), Christopher Cobb (pisarz wydający detektywistyczno-postapokaliptyczne miniksiążki) czy Kalamity J (tworzy fotoksiążki oparte na graffiti i sztuce ulicznej) i z taką fascynującą założycielką jak Ave Rose (co trzeba wspomnieć, pojawiającą się jako modelka w „Bizarro Au Go-Go”), wydajecie się całkiem interesującą dziwaczną rodziną, mam rację? Rannie: Jesteśmy rodziną dosłownie. Ave Rose to moja siostra. Ona założyła Ink Pen Mutations, więc gdy skończyliśmy z Cigiem „Bizarro Au Go-Go”, wydanie tego u niej było oczywistym posunięciem. Cig: Tak, naprawdę uważam rodzinkę Ink Pen za moją prawdziwą rodzinę. I to wszystko. Jeszcze raz dzięki za wywiad i może, tak na końcu, jeszcze jedno małe pytanie – ktoś widzi ten tekst w Grabarzu i myśli: „O rany, to jest naprawdę świetne. Muszę to mieć albo moje życie nigdy nie będzie pełne”. Może jakoś zamówić album z Polski? Cig: Tak, jak najbardziej! Można zamówić egzemplarz bezpośrednio od nas, z naszej oficjalnej strony. Robimy wszystko niezależnie, dlatego też zawsze szukamy sklepów, które mogą chcieć włączyć naszą książkę do oferty. Jeśli są takie sklepy w Polsce, nie krępujcie się i skontaktujcie się z nami, bardzo chcielibyśmy mieć dostawcę i u was.
113
Text: Joanna Konik
012) a 01.06.2 (Warszaw
Tegoroczny Dzień Dziecka był inny niż wszystkie. Na Warszawskim Festiwalu Studenckim pomiędzy licznymi gwiazdami dużego formatu (takimi jak Limp Bizkit, In Flames, Nightwish czy wreszcie Mastodon) wystąpiła legendarna formacja Slayer. Warszawa przywitała jeden z najwybitniejszych metalowych zespołów strugami deszczu, przeraźliwym wiatrem i niezwykle zaskakującym błotem.
By urozmaicić oczekiwanie na koncert panowie Fisz i Emade zaprezentowali na bocznej scenie swoje utwory. Bracia Waglewscy znani przede wszystkim z piosenki o „panu, który się nazywa Jeff Hanneman” pochodzącej z ich płyty o szumnie brzmiącym tytule „Heavy Metal”, na moment zawrócili w głowach tych, którzy tłumnie przybiegli na koncert gwiazdy. Przerażające zimno i pogoda jakiej nikt by sobie nie życzył nie zniechęciły żadnego prawdziwego fana z polski by przybyć na warszawski Ursynów i usłyszeć dźwięki, które kocha od zawsze. A trzeba przyznać, że nagłośnienie było bardzo dobre. Natomiast sam koncert, wyczekiwany godzinami przy wręcz arktycznej pogodzie, do tej pory trudno ubrać w słowa. Był tak dobry, że nawet ci, którzy spodziewali się, że będzie nieziemski – byli zachwyceni. W końcu lata wspólnego grania w niesamowity sposób pokazały, że Slayer zawsze
doskonale sprawdza się w bezpośredniej konfrontacji z publicznością. Boskie gitarowe solówki zapierające dech w piersiach każdego kto słucha ich po raz setny, jak również każdego kto pierwszy raz widzi na oczy (słyszy na uszy) ten cudowny zespół nie sposób opisać. Wypada powiedzieć, że każdy kto może (bez względu na zapatrywania muzyczne) powinien chociaż raz usłyszeć na żywo to, co mogła usłyszeć publiczność zgromadzona na Ursynaliach 2012. Pośród szesnastu utworu w mistrzowski sposób zaprezentowanych przez grupę nie zabrakło „Die By The Sword” pochodzącego z pierwszej płyty zespołu, jak również „World Painted Blood” – utworu promującego ostatni album studyjny grupy. Po usłyszeniu „Angel of Death” – piosenki kończącej koncert – można było powiedzieć tylko jedno: Satan Laughs As You Eternally Rot!
-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Agharta 20ll Ilość stron: 96
Agharta to oficyna wydawnicza, która na rodzimym rynku znalazła dla siebie szczególną „niszę”. Jej przedsięwzięcia, jakkolwiek mają – co oczywiste – wymiar merkantylny, nie zawężają się do niego. Wydawnictwo postawiło bowiem przed sobą ambitny cel przypomnienia utworów od wielu lat (niekiedy dekad) niewznawianych, których znajomością nie mogą pochwalić się niekiedy nawet znawcy tematu, bądź niedostępnych (jak „Naśmierciny” Krzysztofa T. Dąbrowskiego) dla szerszego odbiorcy z uwagi na szczególny kontekst towarzyszący ich wydaniu. Toteż decyzja, by przypomnieć krótkie formy Stefana Grabińskiego zdaje się chybiona. Wprawdzie pisarz ten pozostaje wciąż nieznany szerszemu gronu miłośników „opowieści z dreszczykiem”, w obiegu antykwarycznym dostępna jest jednak obszerna, trzytomowa edycja w opracowaniu Artura Hutnikiewicza, gromadząca najbardziej reprezentatywny dla tego pisarza wybór nowelistyki i powieści, a także jednotomowy wybór z przedmowa Stanisława Lema. Oprócz nich ukazało się wznowienie w „Bibliotece Frondy” „Demona ruchu”. Jednakże bliższa lektura uświadamia, że odpowiedzialny za wybór Stanisław Żuławski zdecydował się odejść od stereotypowego utożsamiania Grabińskiego z twórcą „nowel kolejowych” i skoncentrował się na niewydawanych (niekiedy od czasu pierwodruku) opowieści. Niejako na zasadzie uzupełnienia w tomie znalazł się również zapomniany i niewznawiany od międzywojnia Jan Huskowski.
Toteż czytelnik „Tragedii na wieży” otrzymał tom szczególny w dwojakim sensie: nie tylko bowiem może poznać mniej znane oblicze Grabińskiego-nowelisty, ale i zapoznać się z wyborem krótkich form Huskowskiego – pisarza zapomnianego. Co jednak ważniejsze, lektura opowieści pozwala na wstępne rozpoznanie fenomenu modernistycznej (zarówno z uwagi na czas powstania, jak i wpływy estetyki przełomu XIX i XX wieku) fantastyki grozy. W tym sensie tom można potraktować jako dopełnienie o charakterze antologii szkiców ogłoszonych na łamach najnowszego numeru internetowego pisma „Qfant”.
Text: Adam Mazurkiewicz
STEFAN GRABIŃSKI, JAN HUSKOWSKI - Tragedia na wieży. Opowieści nadzwyczajne
Czy jednak warto czytać te opowieści, napisane zmanierowanym, charakterystycznym dla epoki ceniącej sobie ornamentowość języka i ekstrawagancką przesadę artystycznych wizji? Lektury z pewnością nie ułatwia również zmanierowany styl opowieści. Jednakże – paradoksalnie – „Tragedia na wieży” to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika fantastyki grozy. Pozwala uświadomić sobie, w jaki sposób opowieści niesamowite ewoluowały w nowoczesny horror, zaś poszukiwacze niekonwencjonalnych rozwiązań z pewnością nie poczują się zawiedzeni podczas lektury utworów. Toteż miejmy nadzieję na rychłe ponowne spotkanie z utworami elektryzującymi naszych przodków – tym bardziej iż w planach wydawniczych oficyny pojawiła się zapowiedź kolejnego wyboru z twórczości Grabińskiego, „Wichrowatych linii”.
115
Biblioteka Grabarza Polskiego
Niewiarygodny Zestaw Drabbli
Jak to się stało, tego nie wie nikt, w każdym razie my nie mamy pojęcia. Otóż udało nam się groźbą, prośbą i szachrajstwem namówić kilku autorów do napisania drabbli na z góry zadane tematy… Eksperyment się udał, pacjent póki co wciąż żyje.
Krzysztof Maciejewski Urządzenie wielofunkcyjne Podpalę podwodne miasta lazurem ściekającym z palców. Rozedrę niebo w poszukiwaniu ostatnich kamieni świtu. Wydziergam na drutach szalik utkany z elektronicznych wiadomości. Odczaruję śmierdzącego bezdomnego jednym oddechem absolutu. Wytnę w powietrzu każdy kształt, jaki mi się wyśni na wiśni. Zawiążę krawat nad otchłanią i w ciemnym zaułku. Przygotuję obiad o smaku zawierającym się między przełknięciem śliny a cichym hejnałem. Wymyślę zupełnie nowe zastosowanie dla purpury i banału życia. Otworzę rozległe horyzonty zakamuflowanych zauroczeń. Wystawię się na pokusę stolarza i ostentację restauratora. Wygarnę zza kołnierza nieostre projekty przebrane w cudzysłów i cudzy kożuch. Tylko mnie kup, a sprawię, że mnie pokochasz.
116
Niewiarygodny Zestaw Drabbli
Kazimierz Kyrcz Jr Melancholia zakupoholiczki Tyle się mówi o ekologii, a oni dalej to robią, pomyślała Kimberley, obrzucając nienawistnym spojrzeniem wypełnioną spożywką reklamówkę. Czemu, do cholery, nie wzięła do hipermarketu swej płóciennej torby na zakupy? Zapomniała, niestety, a teraz było już za późno. Pod wpływem przepełniającego serce poczucia winy, wyrzutów sumienia i nienawiści do samej siebie, jednym, zdecydowanym ruchem opróżniła reklamówkę i założyła ją sobie na głowę, ściskając przy szyi, by odciąć dopływ powietrza. Zanim umarła, w kąciku jej oka pojawiła się czysta, nieskażona benzoesanem sodu, ani innym chemicznym świństwem, łza.
Marek Grzywacz Produkt nieatestowany Kupowała je masowo. Wibratory wszelakie, penisy gumowe. Jak największe, designerskie, egzotyczne. Dla nich zawsze była mokra. Szybko okazało się, że rynek jest zbyt wąski. Oniemiała, gdy na serwisie aukcyjnym znalazła coś nowego. Bardzo duże, rozkosznie anatomiczne, idealne. I do tego sprzedawane za bezcen! Paczka przyszła ekspresowo. Rzuciła opakowanie w kąt. Wyjęła przedmiot pożądania. Pocałowała czubek. Bezzwłocznie zrobiła z niego użytek. Klik! Jej wnętrze przecięły nagle liczne ostrza. Zawyła. Doszła w cierpieniu. Potem zemdlała z upływu krwi. Powinna była przeczytać instrukcję. Dildo szwajcarskie. Ma wszystkie funkcje markowego scyzoryka i na dodatek zaspokaja żądze. Bo nawet dzielne harcerki potrzebują relaksu na biwaku!
117
Biblioteka Grabarza Polskiego
Krzysztof T. Dąbrowski Cybererotyk Windowsnij mnie po systemie, zzerojedynkuj twardziela. Obiecuję, że już wkrótce zresetujesz się z rozkoszy. Wyklikam cię po myszce, aż mi się zawieszą palce. Twoja karta graficzna oblewa skórę przyjemną oku różowością. Wypnij port. Wepnę ci moje USB. A gdy skończę nastąpi transfer danych... Czujesz już jak po obwodach pędzą rozkoszne bity, spięcia, przepięcia? Kochanie, czy ty się aby nie przegrzewasz? Sprawną masz wentylację? Wszystko pięknie, byleby tylko nie stopiła się twa piękna obudowa. Wycie, jęki, krzyki - rozszalała się karta dźwiękowa, gdy zacząłem penetrować twe bazy danych i otwierać katalogi. Ach, cóż za kompatybilność! Zaraz nastąpi eksplozja bitów... Ciemność! Korki padły...
Karol Mitka Odbijany Początkowo wszystko było super. Prał, gotował, wynosił śmieci, opiekował się dziećmi i wyprowadzał psa na spacer. Kosztował majątek, ale wydałem te pieniądze z czystym sumieniem. Uważałem, że jest ich wart. Po latach zaczęliśmy traktować go jak członka rodziny, zabieraliśmy nawet na wycieczki i przyjęcia do znajomych. Nigdy nie odmawiał. Dzisiaj wiem dlaczego. Chodziło mu o nią, o moją ukochaną Marysię. Wpadli przypadkiem. Wróciłem wcześniej z pracy, a oni rżnęli się na stole jak króliki. Kiedy mnie zobaczyli, zwiali przez balkon. Nigdy więcej ich nie widziałem. Do dzisiaj nie mogę się z tego otrząsnąć. Pierdolony chiński robot wielofunkcyjny odbił mi żonę…
118
Niewiarygodny Zestaw Drabbli
Roman Turowski Ambicja Stopa miała dosyć swojego losu, czternastą reinkarnację była stopą. Zawsze chciała być ręką. Chciała machać, chwytać, pieścić. Podczas zbiórki w macicy po piętnastym poczęciu dwunastnica pomogła jej złożyć podanie do naczelnego chromosoma o zmianę przydziału. Naczelny obiecał rozważyć. Kiedy właścicielka macicy dostała konwulsji po zjedzeniu korniszona z jogurtem w departamencie przydziału organów poprzewracały się segregatory. Ktoś zamienił podania. Stopa została mózgiem. - Panie doktorze - właścicielka macicy szlochała w gabinecie psychiatry - nie mam siły do mojego Jasia. On kolekcjonuje skarpety. Doktor przepisał receptę i wrócił do domu. Położył się na legowisku z papieru toaletowego i przykrył ogromnymi majciochami. Dupy też miewają ambicje.
Rafał Kuleta Biourządzenie spełniające zachcianki na życzenie Zmasturbatoryzował się, używając specjalnej rękawicy wypróżniającej, którą angażował dość często, ale zdecydowanie nie w próżnym celu. Zebrał siebie do odpowiedniego pojemnika, połączonego z maszyną zwielokrotniającą jakość nasienia oraz doznań. Potem wykorzystał biozindustrializowane urządzenie - które go wypompowało - do wyssania z jaźni oraz z duszy. Dla dopełnienia spełnienia. Po odespaniu organizmu, regeneracji, zrobił to własną gołą ręką. Gorącą, wrzącą spermę połknął w locie, ale nie przełknął. Zostawił ją kiełkującą na języku, w doniczkach kubków smakowych. Nasiona rozkwitły dziećmi kwiatami o liściach koloru pieśni. Płatki takie różowa-
119
Biblioteka Grabarza Polskiego
we, policzki pulchne, pełne, pełniące rolę przepełnionej nabrzmiałości. Dzieci spłodzone w ten samotny sposób długo się dłużyły.
Krzysztof Maciejewski Agroturystyka Na safari ruszyliśmy o zachodzie słońca, najbardziej obawiając się zdziczałych kultywatorów. A przecież niebezpieczeństwo czaiło się wszędzie – o zmroku grasowały tu drapieżne brony i, tylko z pozoru łagodne, sieczkarnie. Jechaliśmy w milczeniu, w zachwycie kontemplując wiejskie obszary tak bardzo różniące się od asfaltowych dżungli wielkomiejskiego życia. – Co to takiego? – zapytał nagle jeden z nas. Dziwaczny odgłos nasilał się, a na twarzy przewodnika pojawił się strach. – To... kombajny... Jesteśmy zgubieni... Próbowaliśmy rozpędzić wózki golfowe do prędkości umożliwiającej ucieczkę. Jednak bezduszne pojazdy jakby sprzymierzyły się ze swoimi kuzynami. Wszystko na nic, nadjeżdżające stado Bizonów starło nas na miazgę.
Rafał Kuleta Na cyplu żelbetowych konstrukcji oraz wież z piekła rodem Hel jest obecnie jednym wielkim Muzeum Obrony Wybrzeża Rejonu Umocnionego oraz Żywym Skansenem Pamięci Narodowej. Historyczne budowle militarne założyły tu rodziny, płodząc nowe generacje budynków, domków, a nawet sprzętu wojskowego bawiącego się na fortyfikacjach ogrodów i trawników. Wiekowe już stanowiska artyleryjskie, schrony z amunicją, wieże kierowania ogniem nadal cieszą się
120
Niewiarygodny Zestaw Drabbli
dobrym zdrowiem, choć ich blask dawno minął. Od czasu do czasu z nabrzeżnej baterii artylerii wystrzeliwane są ogromne pociski, które potrafią przelecieć standardowe 65 kilometrów, a niektóre, szczególnie dotyczy to maratończyków, nawet 200 kilometrów! Giną wtedy w eksplozjach kamikaze, nierzadko niszcząc wszystko w zasięgu monstrualnego rażenia chaotycznie rozprzestrzeniającego się ognia.
Krzysztof Maciejewski Płukanie żołądka Zatrutych marzeniami wiozą długim korytarzem pachnącym Arabią (to tak zwane wydzieliny Szeherezady). Jak tu ciemno! Na ścianach wiszą obrazy pełne kłamliwych snów i złamanych obietnic. Wreszcie docierają do dużego pomieszczenia, gdzie odbędzie się zabieg. Delikwenci wrzeszczą coraz głośniej, ich głosy niosą się przez piętra szpitala. Ale wkrótce będą już całkiem zdrowi. Trafiają na chirurgiczny fotel, za chwilę brutalny technik wpycha im w gardła rury endoskopów. Urządzenia zaczynają płukanie żołądków i już za chwilę resztki przetrawionych marzeń spływają rynienką z innymi nieczystościami. Fantazmaty mają zwykle kolor brunatny, czasami roi się w nich błękit z zielenią, refundowane beztrosko przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
Kazimierz Kyrcz Jr Katharsis Wkładanie palców do gardła trudno nazwać inspirującą czynnością. Chyba, że uda się zainspirować żołądek do zwrócenia treści żołądkowych. Betty zwykle się to udawało. Szczególnie łatwo jej szło, gdy nażarła się słonych paluszków Lajkonika. Przy Beskidzkich było już znacznie gorzej, bo zamiast drobinek soli ściskały w łapach czekany marki Rock Empire kupione w sklepie internetowym po korzystnej,
121
Biblioteka Grabarza Polskiego
promocyjnej cenie. Tymi czekanami wczepiały się w przełyk Betty, co nierzadko doprowadzało ją do krwotoków i przewlekłych menstruacji. Betty była jednak twardą zawodniczką – wkładała aż do skutku.
Rafał Kuleta Potrzeby Kawy mocnej, utwierdzającej w przekonaniu, że to, co robię, ma najmniejszy sens. No mi wystarczy herbata zielona, aromatyczna, romantyczna, o woni długiego flirtu rokującego na przyszłość. Ja chciałabym cappuccino, z pianką jak w jacuzzi. Niech przeniesie mnie nad Lazurowe Wybrzeże pod palmę z silnego, czułego, opiekuńczego męskiego ramienia. Chcę się wtulić, wczulić, wkochać. Tylko tego chcę. Może być Krwawa Mary. Zaryzykuję. Choć podobno takie są najczulsze, nie jak te spokojne, potulne mimozy, które jak przyjdzie co do czego, to eksmisja na bruk, dzieci jej, a ty się goń. Dlatego nie potrzebuję niczego, tylko krwawej waginy, w której mógłbym się utopić.
Karol Mitka Płukanko Faceci byli tak spuchnięci, że ledwie przecisnęli się przez drzwi do gabinetu. Lekarz na ich widok aż złapał się za głowę. - Musimy zrobić płukanie żołądka! - zawyrokował po krótkim badaniu. Natychmiast wepchnął mężczyznom zgłębniki do gardeł. Następnie wlał w nich po kilka szklanek wody. Pacjentami kilka razy szarpnęło, a gdy zaczęli wymiotować, otworzył usta ze zdumienia.
122
Niewiarygodny Zestaw Drabbli
Wyrzygali między innymi kilka martwych płodów zawiniętych w foliowe reklamówki, masę puszek po piwach oraz rozbitych butelek, stos papierów i resztek jedzenia. - Rany Boskie, czy wyście oszaleli? – zapytał, kiedy skończyli. - Śmieciarka się spierdoliła, a kosze trza było opróżnić – odparli, wzruszając ramionami.
Krzysztof Maciejewski A kto umarł, ten nie żyje? W chwili, gdy umierałem, przyszła mi do głowy naprawdę przeszywająca myśl! Nie pożegnałem się ze swoimi znajomymi z Facebooka, nie mówiąc już nawet o zmianie statusu! Po śmierci moja skrzynka elektronicznej poczty wciąż będzie odbierać i wysyłać maile, w komentarzach pod moimi postami będą wypowiadali się ludzie. Albowiem, jak powiedziano, non omnis moriar, a w czasach wirtualizacji życia jeszcze bardziej nie wszystek. I rzeczywiście, po śmierci zachowałem dość świadomości, by meandry mych myśli nie umiały zaznać wieczystego spokoju. Na obrzeżach tylko teoretycznie martwego mózgu migotały ikonki powiadomień. Internet pozbawił mnie obcowania z wiecznością. Już na zawsze utkwiłem w pajęczynach WWW.
Karol Mitka Ciemność Wszędzie ciemność. I przyprawiający o gęsią skórkę odgłos jego kroków. Dlaczego dałem się namówić na zbadanie tego dziwnego, fallusoidalnego grobowca? Inskrypcja mówiła wyraźnie, że każdego kto złamie pieczęć, spotka straszliwy los. Na razie zdołałem się ukryć, ale co będzie dalej?
123
Biblioteka Grabarza Polskiego
To koniec. Przejście się zawaliło, a on jest coraz bliżej. Słyszę, jak sunie w moim kierunku. Czuję smród rozkładu. Zapalam latarkę, chcę stanąć twarzą w twarz z przeznaczeniem. Zombie podchodzi i siłą zmusza mnie, bym uklęknął. Gnijącym kutasem wybija mi oko, po czym szczytuje. Jego sperma pali jak kwas, wyżera mózg. A kto umarł, ten nie żyje? Gówno prawda…
Rafał Kuleta Rytualnie i niezauważalnie Głowę odciął od tułowia kamiennym narzędziem. Czaszkę starannie oprawił: zdjął skórę, obciął nos, uszy, wydłubał oczy, odciął czerep i wyjadł mózg. Potem usunął żuchwę, zmiażdżył twarzoczaszkę i starannie wygładził jej ostre kanty. Jego własna ludzka czaszka służyła odtąd jako naczynie: puchar-trofeum, z którego pił zarówno wodę żywą jak i krew zmarłych. „Byłem albo nie byłem” - zastanawiał się nieśmiertelny odtąd Hamlet, wznosząc swoją własnoręcznie oprawioną czaszkę nad polami nabitych na pale głów wrogów i skazańców przed bramami miast, które zaczął zwiedzać, lecz coraz częściej nawiedzać. Do brzegów uśpionych zatok dobijają posępne statki z pirackimi flagami łopocącymi do melodii hymnu Memento Mori.
Krzysztof T. Dąbrowski Niekończąca się makabra Powiesił ją na haku i zanurzył we wrzącym oleju. Wciąż żyła... Rozciął jej brzuch. Wylały się oślizgłe wnętrzności. A ona nadal żyła... Szatkował! Mielił! Miażdżył!
124
Niewiarygodny Zestaw Drabbli
Życie nie chciało ujść. Zebrał krwawą miazgę i ulepił ją na nowo. Może nie wyglądała idealnie, ale żyła. Zabawa zaczęła się od nowa. Smażył ją na krześle elektrycznym. Telepało nią, z ust ulatywał dym, ścięgna trzeszczały, eksplodowały gałki oczne, skwierczał naskórek. A ona wciąż żyła... Wszystko wskazywało na to, że jest nieśmiertelna! Był tym faktem niezmiernie, pazernie zachwycony. Ale czego można oczekiwać po diable? Nieśmiertelność duszy w piekle! Diabeł czuł się tu jak w raju!
Marek Grzywacz Opowieść smutnawa o ostatnim locie Ignacego Ignacy był typowym krukiem. Z kruczą żoną, pisklakami i bratem Euzebiuszem, czarną owcą rodziny. Może kruk powiedziałby „białą”? Niestety, miał słabość do dziobania trupów. Wyskubać gałkę oczną od święta można. Ignaś jednak przesadzał. Zewłok pijaczyny Zdzisława… zbyt kuszący. Ignacy nie słyszał o zombie. Kruki nie kumają grozy, choć stajla mają gotyckiego. Truposz capnął go znienacka. Zmasakrował, poprzetrącał skrzydła. Powąchał. Nie jadał ptasich móżdżków. Pozbył się ofiary. Potężnym kopniakiem. Ignacy przeleciał nad blokowiskiem. Ostatnią podróż zakończył w sadzawce, wzbudzając popłoch oraz plotki o ptasiej grypie.
125
Biblioteka Grabarza Polskiego
Zombiaka zaś powołano do kadry na Euro. – Zdziś gra trochę sztywno, ale jak pierdolnie…! – uzasadnił trener.
Krzysztof Maciejewski Kochamy zwierzątka Nazywają mnie miłośnikiem melancholii i rzeczywiście – w moim prywatnym ogrodzie zoologicznym zebrałem niespotykaną nigdzie kolekcję. Niektóre z okazów praktycznie nie występują już w stanie wolnym. Przejdźmy do najbliższej klatki, droga pani – możesz w niej podziwiać dorodnego samca wpatrującego się ze smutkiem w niebo sufitu. W jego nieomal ludzkich oczach przeglądają się wszystkie nasze lęki i obawy. Ale pójdźmy dalej – za chwilę zobaczysz piękne samiczki melancholiczki depresyjnie kołyszące się w rytmie, bezgłośnie śpiewające coś, co tylko dla nich ma jeszcze znaczenie. Tak, słucham? Dlaczego ostatnia klatka jest pusta? Już niedługo, moja droga, już niedługo, proszę powąchaj tę chusteczkę...
Krzysztof T. Dąbrowski AAA absurd tanio sprzedam! Dziś w naszym zoo stetryczone geriatryczną zramolałością babsko drażniło lwa. Rozpodniecony lew, przeważnie poważny, rozważny i nieważne, czy ważny, czy nieważny, urwał wątek. Wątek jeszcze parę sekund dygotał wijąc się w agonii, nim sczezł na dobre. - Proszę niezwłocznie wydać zwłoki-odwłoki! - zażądał rządu nierządnik, inspektor. Na miejsce zda-albo-niezda-rzenia przyjechał sam (lecz z obstawą) prezydenat i mowę wygłosił: - Nim nas zgryźliwa zgryzota zgryzie krzywym zgryzem, więcej nikt
126
Niewiarygodny Zestaw Drabbli
nikogo nie zagryzie! Lew ryczał jak bóbr, jak zarzynane prosię i przeprasiam. By bronić lwa zebrał się tłum niemały: obrońcy życia pociętego, wegewtarłwjanie, a nawet sam orgianista z naszej parafifi! Nic nie wskóraliśmy - naskórka zabrakło.
Rafał Kuleta Zginął Pies! W niedzielę, w okolicy Kacka, zginęła suczka T-Rexa. Nazywa się Tyrrannozzaurzyca Rexxoanna, reaguje też na przezwisko Terrorra. Jest chuda, prawdopodobnie obżarta przez glistawce, brązowawo-brunatna z widocznymi zmianami rozkładu ubarwienia, pręgowana i biczowana, z licznymi śladami znęcania się psychicznego i fizycznego, z białym brzuszkiem pełnym zagnieżdżonych moli, białymi łapami zdolnymi rozerwać powietrze i inny wymiar, który by przez to rozerwane powietrze starał się przedostać, oraz białą końcówką śmiercionośnego, mimo że już dawno uśmierconego, ogona, zdolnego jeszcze powalić średniej wielkości blok. Dla znalazcy trupa, żywego trupa, lub choćby widma suczki, czeka wspaniała nagroda siermiężna. Proszę o kontakt elektryczny lub zwykły telefon tkankowy.
Karol Mitka Wiadomości Doktor Ostrowski z zainteresowaniem spoglądał w monitor, wyświetlający obraz z sali przyjętego przed kilkoma dniami pacjenta. Skrępowany kaftanem bezpieczeństwa facet od dwóch dób non stop tarzał się po podłodze, bez przerwy krzycząc: - Wiadomości! Wiadomości! Próbowano uspokoić go różnymi sposobami. Bezskutecznie. Tabletki
127
Biblioteka Grabarza Polskiego
nie podziałały, kilka strzałów gumowym młotkiem w łeb też nic nie dało. Wyborczą zjadł, a telewizor nastawiony na wieczorny serwis informacyjny strzaskał głową. I wciąż wrzeszczał jak opętany: - Wiadomości! Wiadomości! Postanowiono poczekać, aż mu przejdzie. Nie przeszło. Za to kilka dni później zabiła go wypełniona rybimi ościami lokomotywa parowa, która rozbiwszy wpierw ścianę wjechała do jego pokoju.
Rafał Kuleta To już naprawdę koniec Choć wiadomości wrzeszczały, oni o niczym nie wiedzieli, zbyt pochłonięci wyniszczającą, trwającą latami wojną rozwodową. Żadne nie chciało ustąpić. Dziecko cierpiało w milczeniu, dorastając w toksycznej atmosferze. Jakoś dotarło do niego. Wparował do domu. Pakowała się. Synek czytał książeczkę w pokoju obok. - Za piętnaście minut! Rozbieraj się! - krzyknął do niej i sam zaczął zrzucać ubrania. - Co ty robisz? - Nie ma czasu! - zaczął ją siłą rozbierać. Była w szoku. Wszedł w nią szybko. Głuchy na jej groźby, nieczuły na pięści, paznokcie. Chciał choć trochę przyjemności z kobietą. Zbyt wiele lat stracili. Szczytowali razem w chwili, kiedy świat rozpłynął się w niebycie.
Krzysztof Maciejewski Porcja Właściciel sieci pajęczynowych obiecuje obniżki cen i podwyżki pensji dla pracowników. Ministerstwo leśnych polan nie wyklucza zmiany przepisów. Spadnie liczba stacji menopauzalnych w Polsce
128
Niewiarygodny Zestaw Drabbli
– bije na alarm niemowlę z ulicy Grodzkiej. Już 150 lat grają Rolling Stones. Oddała nerkę szefowej, więc wyrzucono ją z pracy – za nepotyzm. Nadciąga fala solarnych deszczy – lepiej nie wychodzić z domu. Zaskakujące słowa domowej pralki premiera – szykuje się rządowe przesilenie. Pocałował zdechłego szopa i dostał orgazmu – tylko u nas szczegóły. Konceptualne ryby przysmakiem świątecznego stołu. Dinozaur przemienił się w kroplę deszczu i zaatakował bezbronną kałużę. Zapraszamy na następną porcję niusów.
Marek Grzywacz Ostateczna strategia przetrwania Jerzy Białoząb przekrzykiwał wycie dusz potępionych: – Mieszkańcy odmawiają sprzątania po pupilach. Twierdzą, że smród odchodów cerberów wprowadza powiew świeżości do ogólnie siarczanej atmosfery. Komentator sportowy zdarł ciuchy z asystentki od kawy. Potem skórę. Wyrwał serce, zaczął pocierać nim własne krocze. Ona wyła z rozkoszy. Białoząb był zahartowany. Gdy zastał kierownictwo inkantujące bluźnierczą litanię, nawet nie mrugnął. Ofiara z serialowych gwiazdeczek rozpoczęła Apokalipsę. Krok ostateczny, bo widzowie się wypięli, reklamodawcy uciekli, budżet wyparował. Jednak nowe warunki pracy? Męczarnia! – Przejdźmy do pogody – burknął. – Biada! – jęknęła pogodynka, plując tłustymi larwami. Przynajmniej cel osiągnięto. W Piekle publiczną oglądali wszyscy. W końcu to miejsce kaźni.
129
Biblioteka Grabarza Polskiego
Kazimierz Kyrcz Jr Stop Njusy, wieści, niepotwierdzone plotki… Dla pracującej w zespole prasowym Anniki był to chleb powszedni. Co nie znaczy, że smaczny. Wręcz przeciwnie. Z każdym dniem natłok nowych informacji, które bombardowały jej umysł, wpędzał ją w coraz większe shizy. Pociły jej się dłonie, po plecach przebiegały dreszcze obrzydzenia. Wieczorami, już w swoim łóżku, gdy tylko zamykała oczy, widziała wyświetlające się na ekranie powiek doniesienia o kolejnych rytualnych mordach, bratobójczych walkach, aktach nieuzasadnionej przemocy. Nie potrafiła sobie z tym poradzić, nie potrafiła zasnąć, czuwała do bladego świtu. Wreszcie zdecydowała, że dłużej tego nie wytrzyma. Sięgnęła po pióro i napisała do Pana Boga list z prośbą, by przerwał jej udrękę. Wkrótce nadjechali czterej Jeźdźcy Apokalipsy.
Krzysztof Maciejewski Pantuniestał! - Przepraszam, kto z państwa ma numerek na 15.30? - młody człowiek przebił się swym barytonem przez gwar pacjentów w poczekalni. Rychło okazało się, że do gabinetu tanatologa czeka kilkanaście osób. Co więcej, nikt nie był w stanie zapanować na właściwą kolejnością. - Pan taki młodzian przystojny, nie żal panu umierać? - zainteresowała się starowinka siedząca w kącie. - A co panią właściwie obchodzi? - zirytował się jej sąsiad, barczysty czterdziestolatek o fryzurze rekruta. Nowo przybyły pokręcił głową.
130
Niewiarygodny Zestaw Drabbli
- Muszę umrzeć, bo zgubiłem swoją gumową kaczuszkę – wyjaśnił. Wszyscy pokiwali głowami. Drzwi gabinetu otworzyły się, wypuszczając zakrwawione zwłoki na noszach.
Marek Grzywacz Porządek rzeczy zaleca się przyjmować z pokorą Irytowała go obsługa z prędkością pół petenta na godzinę. Kiedy kolejna biurwa opuściła posterunek w poszukiwaniu kawy, eksplodował. – Co to kurwa ma być!? – wrzasnął. Wtem gigantyczna kreatura zerwała dach budynku. Wyglądała jak przechodzona urzędniczka z pustką w oczach. Jej dłonie miały kształt stempli, z uszu wypływały rzeki druczków. – JAM BRAMĄ I KLUCZEM! PRZEZE MNIE INO SWE SPRAWY ZAŁATWICIE! NIE CZEKAŁEŚ POSŁUSZNIE, NIEWIERNY! Uniosła go i wtarła sobie w dziąsła. Potrzebowała więcej. Wyrwała komin pobliskiej fabryki. Wciągnęła przezeń ścieżkę z kolejki strwożonych petentów. Naćpawszy się żałością, biurokracyjna bogini oddaliła się chwiejnie. Pani Basia uchyliła drzwi sekretariatu. Zobaczyła pobojowisko. – Robimy przerwę? – zasugerowała.
Karol Mitka Miazga Kolejka do sklepu była długa i zakręcona jak kiszki bawołu, a co najgorsze, posuwała się z prędkością kalekiego żółwia. W dodatku, jakby na złość, przyczepił się do mnie jakiś nieogolony, cuchnący wódką lump.
131
Biblioteka Grabarza Polskiego
- Pantutejnieształ – wybełkotał z trudem. - Stałem – odparłem najgrzeczniej jak tylko się dało. Pijak pokręcił przecząco głową. - Pantutejnieształ – zaseplenił ponownie, pchając się na mnie. – Jatutejształem. - Panie, a odpierdolże się pan! – wrzasnąłem, nieźle już wkurwiony. Facet cały poczerwieniał, zaczął wymachiwać pięściami i ubliżać mi od najgorszych. No to co miałem zrobić? Nie widząc innego wyjścia, klasnąłem w dłonie. Ogromna lodówka wypełniona batonikami zgniotła go na miazgę.
Rafał Kuleta Scenka rodzajowa z gatunku kolejek w kolejce Na Urzędniczym Dworcu tłoczno. Wszyscy starają się o dofinansowanie na nowe tory, zajezdnie, zajazdy. Kolejki w kolejkach jakieś takie nerwowe. Przedziały aż buzowały. - Pani tu nie stała! - A pani nie zaparkowała należycie! - O, patrzcie, jakie to koła ma niewyparzone! Wykolejona jakaś! - Lepiej wykolejona niż wypaczona. - A wypaczyli mnie, wypaczyli! Sprayem na pstro. Za to ich wypaczyli soczyści sokiści. - Tam oj, tam oj! Tak w kółko. Tymczasem pewien pociąg poczuł pociąg do kolejki przed sobą. Powolne podchody, dochody, wschody, wzwód. Kolejka czuje, że ktoś próbuje w nią wjechać, a po chwili wyprzedzić. Zbulwersowana: - Proszę się nie pchać! Pan tu nie stał!
132
Niewiarygodny Zestaw Drabbli
Kazimierz Kyrcz Jr Racje i nieracje Wysiadłem z autobusu wprost na skandujący Koko Euro Spoko przystanek. Noga natychmiast ugrzęzła mi w szczelinie między płytami chodnikowymi, ogarnięty entuzjazmem tłum wykrzykiwał coś o golach i bramkach, a ja ledwie powstrzymywałem się od płaczu. Tuż obok podskakiwała zmieniona w żabę księżniczka, średnio raz na pięć sekund kopiąc mnie w goleń. Nawet za bardzo nie bolało, ale nie mogłem się odsunąć, więc z czasem zacząłem się coraz bardziej irytować. – Ku… – jęknąłem, niepewien jak zwrócić się do zielonego indywiduum. – Żabciu, pobujaj się gdzie indziej! – A czemu, złamasie?! – odburknęła. – To moja miejscówka, byłam tu wcześniej! Kurwa, miała rację.
Krzysztof Maciejewski Świniobicie Jako osoba uprawniona do przeprowadzenia uboju na użytek własny, nigdy nie chodziłem głodny. Ubijanie małych ssaków, takich jak ryjówki czy polne myszy, przeprowadzałem jeszcze w przedszkolu. Oczywiście, w późniejszym wieku zwiększyły się moje potrzeby i apetyt. Ale przyjemność za każdym razem była ta sama. Jednak dopiero, gdy nasz kochany sejm przegłosował legalność kulinarnego wykorzystywania mięsa upolowanych bezdomnych, poczułem się w swoim żywiole. Kilka dni temu dokonałem osobiście egzekucji kilku miejscowych alkoholików, którzy szpecili widok ulic naszego małego miasteczka. Na uroczystą kolację zjechała cała śmietanka z burmistrzem i komendantem policji na czele. Danie dnia pięknie prezentowało się na talerzach. Palce lizać!
133
Biblioteka Grabarza Polskiego
Karol Mitka Ze śmiercią jej niezbyt do twarzy Właściwie, to już pierwszy cios powinien ją zabić. Ostrze toporka weszło w czaszkę jak w masło, a z rany wypłynął mózg. Jednak ta parszywa świnia nie umarła. Zamiast tego patrzyła na mnie oskarżycielsko wybałuszonymi z bólu oczyma. Uderzyłem więc po raz drugi, potem trzeci i czwarty. Jej czerep zmienił się w krwawą masę. I cóż z tego, skoro nadal oddychała? Pobiegłem po dubeltówkę i nafaszerowałem kurwę ołowiem. Leżała teraz zbryzgana posoką, owinięta girlandami własnych jelit. Wciąż żywa! Nagle do głowy wpadł mi pozornie głupi pomysł. Jak się okazało, skuteczny. Postawiłem przed nią lustro. Kiedy zobaczyła jak wygląda, zeszła na zawał.
Rafał Kuleta Ubiję cię jak świnię! - Świnia jesteś! Jak się umawialiśmy? Miałeś być w domu o jedenastej! A jest szesnasta! Gnój! - Zdecyduj się, czy jestem świnia, czy gnój. - Jaja sobie robisz? - chwyciła go za jądra, aż jęknął. Już nie było jajcarsko. - Pojebało cię? - Ciebie pojebało! Dzieciakiem miałeś się zająć! Wiedziałeś, że miałam jechać na badania jajników, cały rok na nie czekałam! Już po badaniach! I co mam teraz zrobić? - Powiesić się za jajniki? - wkurwił się. Umawiali się, że poprosi mamuśkę o opiekę. Taka kochana babcia? Nigdy dupy do dziecka nie ruszyła.
134
Niewiarygodny Zestaw Drabbli
- Ciebie zaraz powieszę, jak psa! Albo lepiej: ubiję cię jak świnię! Jak ubiła, tak zabiła.
Krzysztof T. Dąbrowski U rzeźnika Rzeźnik odrąbał jej przedramię. Klienci tłoczyli się wkoło chcąc dostać to, co najlepsze. Dziś rozczłonkowywał ciało młodej kobiety, dorodna pierś, duża pupa. Same smaczne kąski! Tłum pokwikiwał z radości. Same zachwycone ryje. Zachowywali się prawie jak zwierzęta. Wiele witalnej energii w tym mięsiwie, kobieta zajadle walczyła. Bardzo pragnęła żyć! Dopiero gdy ją rozpruł, zrozumiał dlaczego. Nienarodzone dziecko. Najsmakowitszy kąsek. Tłuszcza rozeszła się do domów. Rzeźnik cieszył się rekordowym utargiem. Świnie obżerały się w domach kawałkami kobiety (a te najbogatsze jej dzieckiem). Wielki knur z rzeźnickim nożem w racicy wszedł do magazynu. W klatkach tłoczyli się przerażeni, czekający na rzeź ludzie.
MONSTER BRAWL MONSTER BRAWL USA 2011 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Jesse T. Cook Obsada: Dave Foley Art Hindle Kevin Nash Lance Henriksen
Text: Wiesław Czajkowski
X X X X X
Ciężko jest mi nazywać „Monster Brawl” filmem z prawdziwego zdarzenia. Bowiem mimo tego, że produkcja ta została profesjonalnie zrealizowana i nosi wszelkie znamiona filmu to bardziej przypomina zlepek kilku walk nietypowo ucharakteryzowanych zapaśników a nie film jako taki. Całą fabułę tej produkcji twórcy przedstawiają jeszcze zanim ukaże się na ekranie plansza tytułowa. Jeżeli ktoś widział trailer „Monster Brawl” to tak naprawdę wie o tym „filmie” wszystko. Osiem potworów zostało zaangażowanych do udziału w tajemniczym turnieju o jakże wyszukanej nazwie Monster Brawl.
Wilkołaka z Frankensteinem lub Cyklopa z Czarownicą? Po drugie, miałem nadzieję na to, że jeśli film nie okaże się zabawny to wynagrodzi mi to dużą ilością obrzydliwych scen gore. Niestety pomyliłem się - i to dwukrotnie. „Monster Brawl” nie jest ani zabawny (być może nie mam poczucia humoru), ani też straszny czy szokujący (nie ratuje go nawet krwawe zakończenie pojedynku Wilkołaka z Frankensteinem). Dzieło Jesse’ego T. Cooka jest po prostu niemiłosiernie nudne... Nie jestem fanem wrestlingu (gdybym był to pewnie oglądając „Monster Brawl” miałbym nieco większy ubaw) lecz przed seansem obejrzałem kilka walk by choć
Zabierając się za konsumpcję „Monster Brawl” spodziewałem się, że dostanę jedną z dwóch rzeczy. Po pierwsze, sądziłem, że film ten mnie rozbawi, bo cóż może być śmieszniejszego niż walka
Pomysł by zrobić film w którym potwory znane z klasycznego kina grozy będą brać udział w turnieju wrestlingu wydał mi się tak kuriozalny, że... nie mogłem się tego filmu doczekać.
136
dzielnego kotleta. Ten sam żenująco niski poziom aktorstwa i szokująco wysoki poziom nudy. Staram się lecz nie udaje mi się znaleźć niczego co broniłoby „Monster Brawl” przed najniższą z możliwych ocen. Nawet sam w gruncie rzeczy ciekawy pomysł czy niezłe kostiumy nie są w stanie sprawić, że choć w części odniosę się do tego filmu pozytywnie. Jest to produkcja tylko i wyłącznie dla fanów wrestlingu lecz myślę sobie, że nawet trochę przybliżyć sobie ten sport. Jeże- najbardziej zagorzali zwolennicy tego li chodzi o sam aspekt ukazania walk sportu nie dotrwają do końca seansu... i ich przebieg to zdecydowanie odbiegają one od poziomu, jaki możemy obserwować na organizowanych głównie w Stanach galach. Nasze potwory to marni i strasznie sztywni zapaśnicy, którzy nie potrafią przyciągnąć uwagi widza tym, co dzieje się na ringu. Oglądamy z zainteresowaniem tylko prezentację potworów po czym przez kilka kolejnych minut potwory okładają się po różnych częściach swych często już martwych ciał. Wygląda to trochę tak jakby za realizację filmu wzięły się osoby, które o tym sporcie nie mają pojęcia (co jednak nie jest prawdą bo przy produkcji filmu brało udział kilka osób ze świata wrestlingu) lub, co gorsza, reżyser postanowił zanudzić potencjalnego widza na śmierć... „Monster Brawl” nieodparcie kojarzy mi się z familijnymi filmami o sporcie, jakie telewizja często emituje w porze nie-
137
-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Rebis 20l2 Ilość stron: 4l2
Pozornie mamy więc do czynienia z utworem pozwalającym na osiągniecie autorowi sukcesu, bądź przynajmniej zwracającym uwagę Czytelnika – tym bardziej, iż miejscem akcji autor uczynił nie zmitologizowane Kresy, lecz raczej nieobecną w tej twórczości Łódź („Perkalowy dybuk” Konrada T. Lewandowskiego to pozycja osobna, akcja powieści nie rozgrywa się też w okresie największej prosperity miasta). Tymczasem „Trzeci brzeg Styksu” to zaledwie powieść poprawna, nie potrafiąca wciągnąć czytającego, który wprawdzie może pozostawać nieobojętnym na dramatyzm wydarzeń związanych z tragedią rodzin porwanych dzieci, lecz jednocześnie niezdolny jest do emocjonalnego zaangażowania się w losy protagonistów. Być może zawinił tu nadmiar wątków związanych z różnymi postaciami; autor wątki te splata wprawdzie w zgrabna całość, jednakże ich różnorodność (zagadka tożsamości, narodziny miłości, poszukiwania zaginionego Autor wykorzystał tu konwencję opowie- krewnego i uprowadzonych dzieci) sprawia ści szkatułkowej, sytuując wydarzenia wrażenie nadmiaru i chaosu. składające się na fabułę w klamrowej sytuacji lektury zapisków, odnalezionych Szkoda tym większa, że łódzka metropolia przez protagonistę w mieszkaniu zmarłej czasu Reymontowskiej „Ziemi obiecanej” krewnej; zabieg ten, sam w sobie dość to miasto pełne kontrastów, w którym sąkonwencjonalny i wielokrotnie wykorzy- siadowały wielkie fortuny i niewyobrażalna stywany przez pisarzy, nie stanowi novum nędza, a status społeczny i finansowy nie również w retro-kryminale, choć przy- tylko elit, ale i prostych robotników zalany znajmy, iż dotychczas nie był wykorzy- był od kapryśnych wahnięć kursów na stywany w sposób, jaki uczynił to Beśko: giełdzie (dobitnie uświadamia to scena zewplecenie w realistyczną powieść wątku rwania przedstawienia „Grażyny” na wieść nadprzyrodzonego to pomysł dość ryzy- o spadku giełdowych notowań). Beśce nie kowny, rozmija się bowiem z czytelniczy- udało się tych sprzeczności ukazać w spomi oczekiwaniami dotyczącymi konwencji sób inny, niż powierzchownie i zapewne to artystycznej, której podporządkowany jest stało się główną przyczyną jego artystycznej porażki. utwór. Łódź czasu wzrostu fabrykanckich fortun, urządzonych przepychem rezydencji i brudnych czynszowych kamienic; przestrzeń współistnienia czterech kultur, których przedstawiciele, mimo rodzących się resentymentów (zwłaszcza związanych z nasileniem nastrojów antysemickich), skazani są na współistnienie i usiłują zachować dobre stosunki sąsiedzkie, niezależnie od dzielących ich różnic etnicznych, kulturowych i religijnych. Miastem wstrząsa wiadomość o serii porwań dzieci i niepokój o dostępność do wody w sytuacji, gdy wysychają studnie. Wyjaśnienie czy, i w jaki sposób, obie sprawy wiążą się ze sobą, należy do zadań stawianych zarówno przed carską policją, jak i prywatnym detektywem. Obraz sytuacji zaciemnia dodatkowo fakt, iż nie wszyscy bohaterowie są tymi, za których się podają, a niespodziewana inspekcja z Petersburga wstrząsa posadami urzędniczego światka.
Text: Adam Mazurkiewicz
KRZYSZTOF BEŚKA - Trzeci brzeg Styksu
139
Alan M Clark Alan M. Clark, urodził się 5 października 1957 roku. Ukończył studia sztuk pięknych na San Francisco Art Institute, potem pracował przy organizowaniu wystaw w Nashville. Od 1985 jest profesjonalnym ilustratorem, pracującym głównie dla wydawnictw specjalizujących się w szeroko pojętej grozie. Jest jednym z najbardziej uznanych artystów tworzących okładki i ilustrację wewnętrzne w środowisku horroru – jego prace zdobiły książki Stephena Kinga, Jacka Ketchuma, F. Paula Wilsona, Edwarda Lee, Raya Bradbury’ego, Charlee Jacob, Briana Lumleya, Kealana Patricka Burke, Poppy Z. Brite czy Briana Keane. Sam także pisze – jest autorem dwóch zbiorów opowiadań, jednej powieści stworzonej samodzielnie i czterech napisanych w kolaboracji z innymi pisarzami. Napisaną wspólnie z autorem bizarro Jeremy Robertem Johnsonem „Siren Promised” nominowano do Bram Stoker Award w kategorii najlepszy debiut książkowy. Alan M. Clark ma także własne wydawnictwo - IFD Publishing.
Quiquag’s Dream of Protag” copyright © 1996 Alan M. Clark Okładka biuletynu klubu The Doubleday Science Fiction Book Club „Things to Come” z lutego 1997. Allen Steele napisał opowiadanie, „Agape Among the Robots” bazujące na tym obrazku i zarówno grafika, jak i opowiadanie pojawiły się w antologii „Imagination Fully Dilated”, Tom II, zredagowanej przez Elizabeth Engstrom i wydanej przez IFD Publishing. Poprawionej wersji obrazka użyto jako okładki „American Beauty” autorstwa Allena Steele’a, opublikowanej przez Five Star Press.
140
Wszystkie prezentowane grafiki należą do: Alan M. Clark © 2012.
„If You Have Any Worth At All” copyright © 1993 Alan M. Clark Grafika zamieszczona w książce „The Pain Doctors of Suture Self General” autorstwa Bovine Smoke Society, wydanej przez Blue Moon Books. Pojawiła się także jako czarno-biała grafika wewnętrzna w “Pain & Other Petty Plots To Keep You In Stitches” autorstwa Alana M. Clarka, Randy’ego Foxa, Troy Guinn, Marka Edwardsa i Jeremy’ego Roberta Johnsona, wydanej przez IFD Publishing. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.
141
„Sideshow Surgery” copyright © 2005 Alan M. Clark Ilustracja „pin up” stworzona na potrzeby wydanej przez Asylum Press noweli graficznej Roberta Stevean Rhine’a „Satan’s 3 Ring Circus of Hell” na podstawie koncepcji R.S. Rhine’a.
142
Wszystkie prezentowane grafiki należą do: Alan M. Clark © 2012.
„Cheese Hammer” copyright © 2011 Alan M. Clark Okładka powieści „Urban Gothic” autorstwa Briana Keene’a, wydanej przez Deadite Press.
„Mean Sheep” copyright © 2002 Alan M. Clark Okładka powieści „Mean Sheep” autorstwa Toma Piccirilli, wydanej przez Delirium Books.
„Zombie Riff” copyright © 2010 Alan M. Clark Okładka powieści „Rock and Roll Reform School Zombies” autorstwa Bryana Smitha, wydanej przez Eraserhead Press.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.
143
Biblioteka Grabarza Polskiego
Karol Mitka Wściek I – Nie! Nieeee! Nieeeeeeeee! – Potępieńczy skowyt, który wyrwał się z gardła siostry Leokadii, sprawił, że posilającym się właśnie zakonnicom krew stężała w żyłach. Z przerażeniem w oczach patrzyły, jak niewiasta spada ze stołka i spazmatycznie wymachując rękoma, zaczyna tarzać się po podłodze. Z jej ust bryzgnęła gęsta szarozielona ciecz, cuchnąca niczym odbyt capa cierpiącego na sraczkę-galopkę. Matka przełożona pierwsza wyszła z szoku. Padła na kolana przed wiszącym w jadalni krzyżem, wzniosła ręce ku niebu i donośnym głosem jęła recytować wszystkie litanie oraz modlitwy, jakie tylko znała. Jej podopieczne uczyniły to samo. Leokadii w niczym to jednak nie pomogło. Nadal dygotała jak w malignie, a w przerwach między napadami mdłości wykrzykiwała bluźniercze oszczerstwa pod adresem Najwyższego. Dopiero po kilkunastu minutach, utaplana we własnych wymiocinach, blada jak ściana, legła bez czucia pod stołem. Zakonnice odetchnęły z ulgą. Zatkały nosy spinaczami do bielizny, chwyciły nieprzytomną za ręce oraz nogi i zataszczyły do piwnicy, gdzie została zamknięta w jednej z nieużywanych cel. Matka przełożona zmarszczyła brwi. Pierwszy raz w życiu widziała opętanego człowieka, a co najgorsze, ten człowiek był członkiem jej zgromadzenia. Postanowiła działać. Zawołała podopieczne i nakazała, by Leokadię przypięto do łóżka najmocniejszymi łańcuchami, jakie tylko uda się znaleźć. Sama zaś powolnym krokiem poczłapała pod ołtarz, przed którym położyła się krzyżem. Mamrocząc pod nosem modlitwy, przygotowywała się do rytuału wypędzenia diabła z ciała nieszczęsnej
144
Karol Mitka - Wściek
niewiasty. Co prawda, nie miała bladego pojęcia, w jaki sposób należy odprawić egzorcyzmy, ale postanowiła polegać na swojej głębokiej wierze i darze przekonywania. II Dwie młode zakonnice, ściskając w spoconych dłoniach gruby łańcuch zerwany z ogrodzenia otaczającego klasztor, na paluszkach podchodziły do nieprzytomnej Leokadii, która zmieniła się nie do poznania. Jej twarz pokryły ropiejące rany, tłuste czerwie wypełzające z nosa lgnęły do pognitych dziąseł jak muchy do gówna, a na zdeformowanym czerepie, w przerzedzonych włosach ogromne wszy-zombie uwiły gniazda. W dodatku bił od niej taki odór, że niewiastom robiło się słabo, a żołądki podchodziły im do gardeł. Jedna nie wytrzymała. Paw, którego niespodziewanie wypuściła z klatki, efektownie wzniósł się w powietrze, by po chwili spaść wprost na głowę opętanej. Mniszka odzyskała przytomność. Poderwała się z łóżka, po czym krokiem paralityka ruszyła na oniemiałe z przerażenia kobiety. Nim zdążyły choćby pierdnąć, z szyderczym uśmiechem wbiła im ręce w klatki piersiowe. Powykręcanymi palcami szarpała wnętrzności, delektując się smakiem bryzgającej na wszystkie strony krwi. Ostatnią rzeczą, jaką pechowe siostry ujrzały przed śmiercią, były ich bijące jeszcze serca, miażdżone czarnymi jak piekło zębami. Pozostałe zakonnice, które z korytarza obserwowały zajście, wpadły w panikę. Szlochały jak małe dziewczynki po stracie chomika, biegały po schodach z góry na dół, lub – straciwszy najpierw czucie w zwieraczach – padały zemdlone w kałuże ekskrementów. Jedynie matka przełożona zachowała na tyle zimnej krwi, by zatrzasnąć drzwi celi i założyć kłódkę na skobel. Następnie, omijając oszalałe podopieczne, udała się do głównej kaplicy. Tam, zajęta modlitwą, szukała pocieszenia w Jezusie Chrystusie spoglądającym na nią z ogromnego obrazu wiszącego nad ołtarzem. W oczach Zbawiciela był taki
145
Biblioteka Grabarza Polskiego
spokój, taka dobroć i tyle miłości, że matka przełożona aż westchnęła. – Ach, Panie, gdybyś Ty, w swym majestacie zstąpił tu do nas, ten pomiot piekielny na sam Twój widok pierzchnąłby z ciała nieszczęsnej Leokadii! I wtedy stał się cud. Chrystus, od którego zaczął nagle bić oślepiający blask, przemówił. – Matko przełożona! – grzmiał donośnym głosem. – Matko przełożona! Jest wyjście! Sprowadź do klasztoru ojca Nataniela! Tylko on tutaj poradzi! To stary, ale doświadczony egzorcysta! W nim jedyna nadzieja! W nim jedyna nadzieja. W nim jedy... – Słowa Jezusa stopniowo cichły, jakby dochodziły z odjeżdżającego powozu. Matka przełożona ocknęła się na podłodze. Czy to był jedynie sen czy też Syn Boży faktycznie udzielił jej rady? Nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. Postanowiła, że jak najszybciej musi skontaktować się z ojcem Natanielem. Słyszała o nim wiele sprzecznych opinii. Jedni powiadali, że od ciągłego biegania za duchami, demonami i wampirami oszalał, inni wręcz przeciwnie – że to człek światły, bogobojny i szlachetny. Jednak bez względu na to, czy okazałby się niedorozwiniętym szajbusem z obsesją niszczenia mocy piekielnych czy też typem rycerza o złotym sercu, Matka przełożona nie miała wyboru. Udała się do swojej celi, pośpiesznie napisała telegram i w trybie pilnym wysłała do klasztoru, który wedle tego, co mówiono, był bazą wypadową egzorcysty. III O ojcu Natanielu można było powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że wyglądał jak ksiądz. Brudny, zarośnięty, odziany w potargane łachmany splamione zaschniętą posoką, przypominał raczej pijaka spod karczmy niż sławnego na całą okolicę pogromcę zła. Towarzyszył mu kilkunastoletni wyrostek – Pietrek, aparycją w niczym nie ustępujący swemu mentorowi. Był tak samo umorusany, tyle że dla odmiany krów-
146
Karol Mitka - Wściek
skim łajnem. Chodził boso, jakby chciał pochwalić się całemu światu rzepami wyrastającymi z pomiędzy palców stóp. Na podziurawionej koszuli juchą jakiegoś potwora napisał: „Jezus kil ju, maderfaker”. Na widok tej dwójki matce przełożonej włosy na głowie stanęły dęba. Po prawdzie to samo stało się z łonowymi, ale zakonnica nigdy by się do tego nie przyznała. Unikała jak ognia wszystkiego, co związane było ze znajdującym się między kobiecymi nogami grzesznym narządem. Dyskretnie zatykając nos, zaprosiła gości do środka. Ojciec Nataniel natychmiast zabrał się do pracy. Polecił matce przełożonej, by zabrała go do jadalni, w której wszystko miało swój początek. Dokładnie zlustrował pomieszczenie, następnie nabrał na palec trochę zaschniętych rzygowin siostry Leokadii i po dokładnym obwąchaniu polizał je. Matka przełożona, widząc, co zrobił, potajemnie zwymiotowała. Zaczęły targać nią wątpliwości co do stanu psychiki egzorcysty oraz sensu wezwania go. – Ale przecież sam Jezus mi kazał... – mruknęła pod nosem. Kiedy więc ojciec Nataniel polecił zaprowadzić się do celi opętanej zakonnicy, nie protestowała. Nim jednak zeszli do piwnicy, stanął przed matką przełożoną i spojrzał jej głęboko w oczy. W jego spojrzeniu było coś dziwnego, jakby fanatyzm, a może szaleństwo? Zakonnica poczuła przebiegające po plecach ciarki. – Czy na jej włosach jawił się żel? – spytał donośnym głosem. Zaskoczona Matka przełożona pokręciła przecząco głową, wstrzymując oddech. Natanielowi tak cuchnęło z ust, że wolała nie otwierać swoich. Wtedy fetor był mniej dokuczliwy. – Czy nosiła pumpy, pentagramy na portkach?! Słuchała techna lub heavy metalu?! Robiła sobie tatuaże?! – kontynuował przesłuchanie Nataniel. Mówił z pasją, plując matce przełożonej w twarz gęstą brązowawą flegmą. Kobieta po raz kolejny zaprzeczyła. Poczuła, że jeśli ten śmierdziel zaraz nie przestanie, bez skrupułów zwróci na niego zawartość żołądka.
147
Biblioteka Grabarza Polskiego
Odetchnęła z ulgą, kiedy poprosił o spotkanie z Leokadią. Ruszyli pogrążonymi w półmroku korytarzami. Przodem matka przełożona, za nią Nataniel, a na samym końcu pomocnik egzorcysty, ciągnący za sobą worek wypełniony najróżniejszymi akcesoriami służącymi do zwalczania zła: kołkami osikowymi, krucyfiksami, ankhami, laleczkami voodoo, buteleczkami z wodą święconą, srebrnymi bełtami i masą innego niezbędnego oprzyrządowania. Kiedy znaleźli się w piwnicy, Nataniel skropił poświęconą wodą oszalałe zakonnice i odmówił pod nosem kilka łacińskich formuł. Niewiasty natychmiast odzyskały zmysły. Następnie kazał otworzyć na oścież drzwi do celi Leokadii, a gdy to uczyniono, ku zaskoczeniu zgromadzonych wepchnął do środka swojego pomocnika, wcisnąwszy mu najpierw kołek osikowy w jedną i posrebrzany krzyżyk w drugą dłoń. Pietrek, na widok zdeformowanej, pooranej bliznami twarzy opętanej, zbladł jak ściana. Ze strachu popuścił w portki. Strużki moczu ciekły mu po nogach, ale nie zwracał na to uwagi. Ostrożnie podkradał się do wyglądającej na nieprzytomną zakonnicy. Kiedy powoli podniosła powieki i spojrzała na niego przekrwionymi oczyma, wstrzymał oddech. Niestety, napierających na zwieracze mas kałowych nie był już w stanie pohamować. Rzadki stolec bryzgnął na posadzkę dokładnie w tym samym momencie, w którym spod habitu Leokadii wystrzeliły w powietrze dwie oślizgłe macki, wijące się niczym owsiki w gównie. Jedna oplotła szyję pomocnika i uniosła go wysoko pod sufit. Druga, zwieńczona uzbrojoną w ostre kły waginą, zerwała mu z tyłka portki i wchłonęła członka. Zaczęła pieścić go i muskać, aż stał się twardy jak drewniany bal, a kiedy wytrysnął, zagłębiła w nim zęby. Ciało młodzieńca przeszyła fala bólu pomieszanego z rozkoszą. Zaczął żałować, że zgodził się zostać uczniem Nataniela. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego stary ksiądz co rusz szukał nowych asystentów, tłumacząc, że poprzednicy odeszli bądź postanowili działać na własną rękę. Prawda była o wiele straszniejsza. Wszyscy zginęli przez takie samobójcze za-
148
Karol Mitka - Wściek
dania, jak to. Jednak ta wiedza już w niczym nie pomogła konającemu Pietrkowi. Zamknął oczy i pożegnał się ze światem, nie zwracając zupełnie uwagi na Leokadię, zaczynającą mu właśnie wyszarpywać jelita z brzucha. Przestał czuć cokolwiek. – Na rany Chrystusa! Niechże ksiądz coś zrobi! Ona go zabije! Rozedrze jak słomianą lalkę! – wrzeszczały przerażone zakonnice. Nataniel tylko wzruszył ramionami i zamknął celę. W całym swoim życiu pochował tylu asystentów, że śmierć kolejnego zupełnie nie robiła na nim wrażenia. Złapał za to matkę przełożoną za ramiona. Potrząsnął nią, by się opamiętała i przestała krzyczeć. – Co jadłyście tamtego dnia na obiad? – zapytał, gdy doszła nieco do siebie. Popatrzyła na niego jak na wariata. – Co jadłyście na obiad, do jasnej cholery! – krzyknął zniecierpliwiony. – Ziemniaki, fasolkę i marchewkę – odparła, zdziwiona tym pytaniem. – Jaką marchewkę? – Czy z księdzem wszystko w porządku? – mruknęła, spoglądając podejrzliwie w rozbiegane oczy egzorcysty. Nataniel gdyby mógł, eksplodowałby ze złości. – Czy ja mówię po armeńsku?! – ryknął. – W jaki sposób przyrządzono marchewkę?! – Pokrojono w kostkę... – wydukała matka przełożona. – A dzień wcześniej? – Identycznie... – A dzień, dzień wcześniej? – Też. – To co wy, na zęby Belzebuba, codziennie to samo wpierdalacie?! Matka przełożona zrobiła się na twarzy czerwona jak burak. Nienawidziła wulgaryzmów, ale postanowiła się nie odzywać. Nataniel najwyraźniej dostał jakiegoś napadu szału i wolała go nie prowokować. Jednak ku jej zaskoczeniu, uspokoił się.
149
Biblioteka Grabarza Polskiego
– I pewnie nigdy nie było tu żadnych parówek, kolb kukurydzy, całych marchewek czy ogórków? – Nigdy – potwierdziła Matka przełożona. – A więc wszystko jasne – stwierdził. – To z całą pewnością nie szatan. Szatan, jak już mówiłem, nosi pumpy, pentagramy na portkach, kolczyki w uszach lub słucha czarnego rocka, a na jego włosach jawi się żel! Wasza podopieczna, z braku przyrządu o fallusoidalnym kształcie nie mogąc rozładować napięcia seksualnego, dostała pospolitego wścieku macicy. Zapewne nie chciała robić tego palcami. Możliwe, że wstydziłaby się później dotykać tak skalanymi dłońmi świętych symboli. – I co my z nią teraz poczniemy? – zafrasowała się matka przełożona. Nataniel zerknął na nią podejrzliwie. – A nie mieliście świeczek? Mniszka westchnęła głośno. – Pochowałam wszystkie, żeby nie szerzyć tutaj rozpusty. Kazałam siostrom oświetlać cele lampkami naftowymi. To wszystko przeze mnie, to moja wina! Pan nasz, Jezus Chrystus, nigdy mi nie wybaczy! – załkała. Egzorcysta poklepał ją po ramieniu. – Spokojnie, jakoś temu zaradzimy. Potrzebuję tylko kilku ziół z waszego ogródka, gromnicę i beczkę tłuszczu albo smalcu... IV Kiedy poświęcona maść z ziół była gotowa, a gromnica i beczka z tłuszczem stały na korytarzu, ojciec Nataniel dyskretnie otworzył celę. Leokadia leżała na ziemi. Czerwonymi jak piekło oczyma wpatrywała się w sufit i głośno sapała. Dwie ogromne macki leżały zwinięte tuż obok niej. Czekały w pogotowiu na kolejną ofiarę. Jakże wielkie było zdziwienie opętanej, kiedy zamiast kolejnego chłopca zobaczyła wrzuconą przez Nataniela półmetrową świecę oraz beczkę wypełnioną
150
Karol Mitka - Wściek
po brzegi sadłem. Początkowo nie wiedziała, co z tymi fantami zrobić, jednak instynkt podpowiedział jej, że podłużny przedmiot umaczany w śliskiej mazi może być niezwykle pomocny w zaspokojeniu palącej wnętrzności chcicy. Poderwała się z podłogi, chwyciła gromnicę, niedbale nasmarowała tłuszczem, po czym wepchnęła sobie w ociekającą śluzem waginę. Brandzlowała się z pasją. Jej demoniczne jęki, od których włosy łonowe stawały dęba, słychać było nie tylko w klasztorze, ale i w całej okolicy. Przerażeni ludzie, nie wiedząc, co się dzieje, zabijali okna deskami, a na szyjach wieszali sobie warkocze czosnku. Zgorszone zakonnice zapychały uszy łojem. Nataniel czekał. Już nieraz miał do czynienia z tego typu przypadłością, bardzo często występującą w żeńskich klasztorach, i wiedział, co należy uczynić. Leokadia powinna masturbować się do momentu, w którym macki uschną, a narządy wrócą na swoje miejsce. Wtedy do akcji musi wkroczyć prawdziwy mężczyzna i własnym, pobłogosławionym penisem dokończyć dzieła. Z braku innego samca w pobliżu tym kimś musiał być Nataniel. Egzorcysta w duchu dziękował Bogu za otrzymany niegdyś od nieżyjącego już przyjaciela przepis na pewne mazidło służące do pobudzania cierpiących na impotencję buhajów. Modlił się głośno, wcierając maść w sflaczałego fiuta, przypominającego suszoną śliwkę. Leokadia padła ze zmęczenia. Gdy macki wyrastające z jej krocza rozsypały się w pył, do celi wparował Nataniel. Jeszcze nigdy nie testował na sobie wspomagającego erekcję smarowidła i efekt końcowy przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Penis urósł do kolosalnych rozmiarów. Zwiększył swoją objętość co najmniej stukrotnie. Nabrzmiała żołądź przypominała gigantycznego arbuza. Grube jak postronki żyły oplatały prącie. Ejakulat obficie wyciekał z cewki moczowej. Egzorcysta pałał żądzą seksu. Wskoczył na nieprzytomną zakonnicę i zaczął rżnąć ją z nieludzką zawziętością. Leokadia ocknęła się. Chciała krzyknąć, ale olbrzymi członek pogromcy zła rozsadzał jej gardło, targał struny głosowe. Wydała z siebie jedynie bulgoczący charkot.
151
Biblioteka Grabarza Polskiego
Nataniel doszedł. Hektolitry spermy wytrysnęły z jąder z siłą tak ogromną, że oczy Leokadii wyskoczyły w powietrze i pękły uderzając o strop. Z pustych oczodołów, niczym z dwóch gejzerów, wystrzeliło nasienie. Wyciekało również uszami i nosem, szkarłatne, pomieszane z mózgiem. W końcu, pod wpływem ciśnienia, głowa zakonnicy eksplodowała jak wypełniony mlekiem balon. – Rany Boskie! – krzyknęła matka przełożona, która postanowiła sprawdzić, czy jej podopieczna została wyleczona. Nataniel spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem. Był w transie. Mazidło wywołało nieprzewidziane skutki uboczne. Stał się demonem seksu, nastawionym jedynie na kopulację. Nie myślał, nie analizował, nie potrafił się kontrolować. Ogłuszył zakonnicę ciosem w szczękę, zdarł z niej habit, po czym zaczął ją gwałcić analnie. Wykonywał coraz mocniejsze, coraz głębsze ruchy frykcyjne. Z ust matki przełożonej wypłynął najpierw wypchnięty penisem kał, potem wnętrzności, a na końcu sperma. Egzorcysta porzucił zmaltretowane truchło i pognał na wyższe piętra. Mieszkańcy pobliskiego miasteczka jeszcze przez trzy dni i trzy noce słyszeli potworne wrzaski konających zakonnic. Kiedy ucichły, co odważniejsi chłopi postanowili sprawdzić, co się wydarzyło. Uzbrojeni w grabie oraz widły, wtargnęli do klasztoru. Na widok rozszarpanych niewieścich ciał i ścian ociekających wnętrznościami wykonali szybki w tył zwrot. Przerażeni pouciekali do domów. Żaden nie zauważył zdeformowanej postaci, która ruszyła ich śladem.
GRABARZ POLSKI Grabarz Polski #38 Korekta: Wojciech Lulek Grafika, skład, łamanie: Wojciech Jan Pawlik Reklama, Patronaty i Współpraca: Bartek@grabarz.net | Wojtek@grabarz.net
Chcesz współtworzyć Grabarza? Napisz do nas! www.Grabarz.net | www.Facebook.com/GrabarzPolski