Grabarz Polski - Nr 39

Page 1

39

#

SERIA: HOUSE TV NA DVD ZABÓJCZE UMYSŁY BLAIR WITCH POCZTAR RELACJE: KRESKON, KRAKON

FILMY: Arktyczny podmuch, Czarnobyl - Reaktor strachu, Grabarz, Kronika opętania, Obława, Paranormal Activity 4, Trzy siostry T, W szczękach rekina 3D. KSIĄŻKI: A jak Alibi, Anna we krwi, Cienie spoza czasu, Czarnoksiężnik - Władca wilków, Czarny dom, Halloween, Egzorcysta, Jak makiem zasiał, Ludzie z bagien, Najlepsze horrory A.D. 2012, Pięćdziesiąt twarzy Greya, Tropiciel szpiegów, Ty, Upadłe anioły, Wichrowate linie, Zabójcze umysły - Ostre cięcie, Zmysł zabijania. MUZYKA: Marilyn Manson - Antichrist Superstar KAMIL KRAWIEC „NASZ NOWY HORROR”

(OPOWIADANIE)


3 TOM (NUMERY 17-20) ANTOLOGII GRABARZA W SPRZEDAŻY NA WWW.GRABARZPOLSKI.8MERCH.COM W PROMOCYJNEJ CENIE 24,99 Sklep czynny TYLKO do 5 listopada. Sprzedaż zostanie wznowiona dopiero w lecie 2013.


-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Zysk i S-ka 20l2 Tłumaczenie: Adrian Napieralski Ilość stron: 492

James Bond to ikona przede wszystkim kina akcji, ale także powieści Iana Fleminga. Nie sposób wyobrazić sobie, by jakikolwiek inny agent zdobył równie wielki rozgłos i sławę. Nie znaczy to jednak, że nie można próbować. Starania podejmuje tym razem Will Cochrane, bohater powieści „Tropiciel szpiegów” Matthew Dunna. Rzeczony Will Cochrane to wyjątkowy agent specjalny sił MI6. Szkolony od dziecka, wyuczony śmiertelnych technik walki, wyzuty z uczuć, stworzony na podstawie supertajnego programu „Spartan” jest zabójczo groźnym szpiegiem. Połączone siły MI6 i CIA zlecają mu nad wyraz trudne zadanie. Musi powstrzymać jednego z najniebezpieczniejszych terrorystów świata, generała irańskiego Korpusu Islamskiej Gwardii Rewolucyjnej, mężczyznę o pseudonimie Megiddo. Will „Spartanin” Cochrane zbiera ekipę i rusza w pościg poprzez stolice Europy i miasta Ameryki, by odkryć, że tak naprawdę jest pionkiem w grze terrorysty, który właśnie szykuje wyjątkowo okrutny i przerażający zamach. Siłą utworu jest przede wszystkim autor. Matthew Dunn, wysoko ceniony były oficer operacyjny brytyjskiego wywiadu MI6. Brał udział w około siedemdziesięciu operacjach na całym świecie. Wrażenie robi dokładność, z jaką opisuje poszczególne akcje, pozwala to wczuć się niejako w rolę agenta, dodaje całości posmak rzetelności i autentyzmu. Trzeba jednak przyznać, że do pieczołowitości, jaka cechuje np. Davida Morella, debiutantowi daleko. Dunn skupia się raczej na akcji, niż zdra-

dza sekrety i niuanse swojej dawnej pracy zawodowej. Dla jednych będzie to plusem, bowiem Spartanin to mężczyzna nie przebierający w środkach, gwałtownie i bardzo brutalnie eliminujący najmniejsze ślady oporu, w związku z tym na nudę czy brak zdarzeń narzekać nie można. Z drugiej strony dają znać o sobie nieporadne pomysły i rozwiązania typowe dla debiutantów właśnie. Tutaj jednak, w zestawieniu z wiedzą i doświadczeniem autora wypadające na niekorzyść. Pominę już całkowicie zepsutą przez hollywoodzkie zagrywki końcówkę (mam uwierzyć, że tego typu osoby nie mają do roboty nic innego jak tylko gadać ze sobą by się lepiej poznać i pochwalić?), ale zachowania Cochrane’a wcale nie sugerują, żeby był nieczuły czy pozbawiony emocji (wręcz przeciwnie), a rycerski epizod może i wyglądałby fajnie w jakimś filmie klasy B, ale w książce reklamowanej jako jeden z najciekawszych debiutów roku jawi się to naprawdę słabo. Kilkakrotnie zdarzają się też sceny żywcem wzięte z obrazów z lat osiemdziesiątych. Nie jest to błąd, niemniej widzę, że powieść kształtowała raczej telewizja niż doświadczenie zawodowe. Na szczęście Dunnowi talentu nie zabrakło i pisze znakomicie, a całość czyta się błyskawicznie. Czego więcej potrzeba od uczciwego thrillera?

Text: Łukasz Radecki

MATTHEW DUNN - Tropiciel szpiegów (Spartan)

Polecam więc przymknąć oko na realia i promowanie książki hasłami o autorze związanym z MI6. Wiedza ta w zasadzie nie jest do niczego potrzebna, a na samą lekturę można spojrzeć nieco naiwniej. I wtedy otrzymamy pasjonujący thriller, z dynamiczną akcją, a nawet wątkiem miłosnym.

3


HOUSE HOUSE USA 1986 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Steve Miner Obsada: William Katt George Wendt Richard Moll Kay Lenz

X X X X

Text: Łukasz Radecki

X

Czytelnicy pamiętający erę VHS-ów na pewno z rozrzewnieniem wspomną natomiast klasyczną serię „Dom”, a szczególnie jej pierwszą odsłonę będącą intrygującym mariażem horroru, fantasy i komedii. Tak, wiem, brzmi to dziwnie, ale tylko na pierwszy rzut oka. Wystarczy przecież wspomnieć serię „Martwe zło” ze szczególnym wskazaniem na trzecią odsłonę tej serii i takowe połączenie nikogo nie zaskoczy. A porównanie do przygód Asha wcale nie jest takie przypadkowe. Roger Cobb (William Katt) jest powieściopisarzem, który przeprowadza się do domu swej tragicznie zmarłej ciotki w nadziei, że tutaj znajdzie spokój by napisać książkę o dręczących go wspomnieniach z wojny w Wietnamie. Tymczasem okazuje się, że w tytułowym miejscu czai się zło, które przywoła nie tylko ciotkę-samobójczynię, straconego

w dżungli przyjaciela, ale także zaginionego syna. Potwory i monstra wyjdą z szafy, a wszystkiemu przyglądać się będzie nadgorliwy sąsiad-fajtłapa. Od razu zaznaczę, że za realizacją tego obrazu stoi wielka trójka ojców „Piątku 13-go”. Reżyserem jest twórca części drugiej i trzeciej, producentem sam Sean S. Cunningham (dla niezorientowanych - reżyser oryginału), a za muzykę odpowiada Harry Manfredini. Próżno tu jednak szukać elementów zbieżnych z historią znad Crystal Lake, do jednego tygla wrzucono bowiem „Poltergeista”, „Lśnienie” i... „Pluton”. A do tego dodano efekty na miarę wspomnianego „Martwego zła”. I bardzo dużo humoru. Nie zawsze czarnego. Mieszanka ta jest iście wybuchowa, niewątpliwie kiczowata i bez dwóch zdań pełna niepowtarzalnego uroku. Zdawać by się mogło, że trudno chwalić film, który jest niespójny, czasem nielogiczny i w przypadku wykonania potworów wprost tandetny. Ale właśnie te szkaradne i kiczowate monstra, kiepskie efekty specjalne i nad wyraz ekspresyjna gra aktorska w połączeniu z naprawdę zabawnymi żartami i gagami składają się na niezwykły kli-

Dzisiaj przeciętnemu zjadaczowi chleba tytuł „House” kojarzy się z niezwykle cynicznym doktorem o nieprzeciętnym ilorazie inteligencji, będącym tak naprawdę kolejną inkarnacją Sherlocka Holmesa.

4


mat obrazu, kreując magiczne światy z pogranicza horroru i... baśni. Przyczynia się do tego oczywiście muzyka niezrównanego Manfrediniego, jak i wspaniałe zdjęcia i zaskakujące ujęcia (weźmy scenę samobójstwa ciotki Cobba) oraz kilka całkiem udanych jump scenes. Osobną kwestią jest rzeczony humor. William Katt (pamiętny Tony Ross z „Carrie”) wprawdzie nie ma aparycji i umiejętności Bruce’a Campbella, ale wraz z George’em Wendtem (serial „Zdrówko” i wspaniała rola w „Rodzince” z cyklu „Mistrzowie Horroru”) stworzył

przezabawny i zapadający w pamięć duet. Nie ma co ukrywać, „House” nie jest filmem wybitnym. Jest jednak obrazem wyjątkowym, oryginalnym i urzekającym swoją specyficzną aurą. Jest także swoistym odbiciem kina lat 80., skondensowanym w pigułce i podanym w zabawnym sosie. Powoduje to, że mimo jego potknięć i niedoskonałości, co jakiś czas lubię do niego wrócić i pośmiać się raz jeszcze.

5


HOUSE II THE SECOND STORY HOUSE II: THE SECOND STORY USA 1987 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Ethan Wiley Obsada: Arye Gross Jonathan Stark Royal Dano Bill Maher

X X X

Text: Łukasz Radecki

X X

Warto pamiętać o specyfice lat 80. i podtytule „Następna historia”, bowiem część druga z pierwszą nie ma praktycznie nic wspólnego. Powiedzmy szczerze, nie ma też wiele wspólnego z horrorem...

ni jego rodzice. By uporać się z traumą i zaklimatyzować się bez większych trudności zaprasza dodatkowo swojego przyjaciela Charliego (Jonathan Stark), muzycznego agenta, który z kolei przyjeżdża w towarzystwie nowo odkrytej piosenkareczki, Jany (Amy Yasbeck). Szybko okazuje się, że zbudowany w dziwacznym stylu dom, jest powiązany z Aztecką magią, a wiele pomieszczeń prowadzi do odległych i niesamowitych wymiarów.

Bohaterem filmu jest młodzieniec Jesse (Arye Gross), który wraz ze swoją dziewczyną Kate (Lar Park-Lincoln) wprowadza się do tytułowego domu, w którym przed laty zostali zamordowa-

Nieprzypadkowo wspominam nazwiska poszczególnych aktorów, bo poza Lar Park-Lincoln, która zdążyła jeszcze zagrać rolę w „Piątku 13-go VII”, to resztę ekipy stanowią specjaliści od seriali...

Niezwykły, odrealniony klimat pierwszej odsłony „Domu”, podkreślony humorem, zaowocował zaskakującym sukcesem. Spowodowało to, że bardzo szybko doczekaliśmy się sequela.

6


komediowych. Szczególnie Jonathan Stark, który wycofał się za drugą stronę kamery i stworzył takie hity jak „Zdrówko”, „Drew Carey Show”, „Jim wie lepiej” i „Niania - pomoc domowa”. Arye Gross i Amy Yasbeck to oczywiście gwiazdy tych seriali, błyszczeli również w takich produkcjach jak „Skrzydła” czy „Murphy Brown”. Myślę, że wyraźnie widać, że grozy tutaj nie znajdziemy i nawet epizodyczny występ Kane’a Hoddera (najsłynniejszy Jason), nie może zaklasyfikować tego filmu do gatunku horroru. Mamy tu wprawdzie potwory, upiora i zmartwychwstałego pra-pra-pra-pradziadka, ale charakteryzacja sprawia, że bliżej nam stąd do „Niekończącej się opowieści” niż do jakiegokolwiek filmu grozy. W zasadzie trudno o bardziej rozrywkowe i lekkie kino. Akcja prowadzona jest w taki sposób, że od początku wiemy, że nikogo nic złego tutaj nie spotka. Jedynie prolog sugerował, że

coś będzie na rzeczy, dalej nie ma już takich wątpliwości. To film, który możecie obejrzeć z dziećmi, młodszym rodzeństwem, mamą, psem, tak – kino familijne jak nic. Mamy tu więc wątki w stylu „Indiany Jonesa”, „Goonies”, a nawet „Zaginionego świata”, a wszystko to w naprawdę zabawnej i wręcz przesłodzonej formie, zapewniającej kultowość w kręgach miłośników specyficznych odmian fantasy. W odróżnieniu od części poprzedniej, „Dom II: Następna historia” posiada spójną i intrygującą historię, o wiele lepsze efekty animacji i SFX, a przy tym uwypukla znakomicie elementy komiczne i baśniowe świadczące o oryginalności serii. Niestety, w tym wszystkim zgubił się gdzieś horror i dziś dla widza niezwiązanego emocjonalnie z epoką VHS-ów, ta odsłona może okazać się nad wyraz dziecinna i nie do końca strawna. Czy słusznie? Sprawdźcie sami.

7


HOUSE III THE HORROR SHOW HOUSE III: THE HORROR SHOW USA 1989 Dystrybucja: Brak Reżyseria: James Isaac Obsada: Lance Henriksen Brion James Rita Taggard Dedee Pfeiffer

X X X

Text: Łukasz Radecki

X X

Wiadomo, reklama dźwignią handlu, niemniej coś w tym jest, ponieważ twórcy odcięli się od poprzedników, rezygnując z elementów baśniowych i humorystycznych, serwując nam pełnokrwisty horror. filmów, tym razem wspomnę dwa: „Koszmar z Ulicy Wiązów” i „Shockera”. Detektyw Lucas McCarthy (Lance Hen- Ten drugi, choć późniejszy od omawiariksen) złapał niezwykle niebezpiecz- nej części „Domu” przypomniał mi się nego psychopatę, Maksa Jenke. Mimo jednak w trakcie seansu i nie chciał dać iż był świadkiem jego makabrycznej o sobie zapomnieć. Pomieszanie realegzekucji na krześle elektrycznym, ności ze snem, koszmary nawiedzawciąż nękają go koszmary i obawy jące głównego bohatera, no i przede przed powrotem zbrodniarza. Mimo wszystkim wyrazisty psychopata, który pomocy psychiatrycznej, mężczyzna nawet po śmierci dręczy swoje ofiary, jest przekonany, że Jenke powrócił jako to schemat nad wyraz oczywisty. I nie upiór i zagraża teraz jego rodzinie. Czy będę ukrywał, że bardzo przeze mnie McCarthy rzeczywiście oszalał w wyni- lubiany. ku traumatycznych przeżyć, czy jednak brutalny morderca znalazł sposób na Część trzecia podzieliła grono fanów nawiedzanie domu detektywa? serii. Większości nie podobało się odejście od odrealnionych, ale zasadniczo Skoro w poprzednich recenzjach do- bezpiecznych krain powiązanych z doszukiwałem się porównań do innych mem, w stronę brutalnych i krwawych

Hasło reklamowe tej odsłony głosiło, że pierwsza część była straszna, druga dziwna, a trzecia zabierze nas wprost do piekła.

8


koszmarów przy jednoczesnej rezygnacji z humorystycznych akcentów. Inni z kolei, i do tego grona zalicza się niżej podpisany, ucieszyli się widząc bardziej dojrzałą i niebaśniową historię. Scenariusz, choć niezbyt odkrywczy, pozwolił stworzyć kilka mocnych i zapadających w pamięć scen (jak choćby egzekucja Jenke’go), dając nam w ręce rzetelny i rasowy horror. Do sukcesu przyczynili się także aktorzy, według mnie na zawsze niedocenieni – Lance Henriksen (pamiętny Bishop z serii „Obcy” czy Frank Black z serialu „Millenium”) oraz Brion James (Leon w „Łowcy Androidów” i szeryf Bowman z... „Millenium”), którzy stworzyli wyraziste i sugestywne postacie. Ich mentalny pojedynek, choć z łatwym do przewidzenia finałem (wszak konwencja zobowiązuje), pozwala z zainteresowaniem śledzić rozwój wydarzeń przez cały czas trwaPatrząc na poprzedników, nie znajnia filmu. dziemy w tej części nic, co przypominałoby pierwsze dwie odsłony. Dla wielu widzów okazało się to sporym problemem, seria bowiem oddaliła się od swego baśniowo-żartobliwego wizerunku, zaważając na całej jej „kultowości”. Zupełnie niepotrzebnie. „House III: The Horror Show” to porządny film grozy z lat 80., który pewnie poradziłby sobie lepiej, gdyby nie wiązano go z bajkową serią i nie porównywano z jej sukcesami.

9


HOUSE IV HOUSE IV USA 1992 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Lewis Abernathy Obsada: Tracy Treas William Katt Scott Buckholder Denny Dillon

X

Text: Łukasz Radecki

X X X X

Prym wiódł tutaj niewątpliwie cykl „House”, w którym każda z odsłon dotyczyła innych zdarzeń, bohaterów i miejsc. Nie inaczej jest z „czwórką”. Bohaterami tej części jest Kelly Cobb (Tracy Treas), która wraz ze swym mężem Rogerem (William Katt) wychowuje nastoletnią córkę Laurel (Melisa Clayton). Brat Rogera, Bruke (Scott Buckholder) chce odkupić od nich stary dom na pustkowiu. Nie wie, że w piwnicy znajduje się tajemniczy indiański artefakt strzeżony przez Ezra (Ned Romero). Tymczasem rodzina Cobbów ulega tragicznemu wypadkowi, w wyniku którego Laurel zostaje sparaliżowana, a okaleczony Roger zapada w śpiączkę. Kelly podejmuje decyzję o odłączeniu go od aparatury. To jednak nie koniec tragedii. W domu zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Czyżby był nawiedzony? Czy to może Kelly dręczą wyrzuty sumienia? A może źródło kłopotów tkwi zupełnie gdzie indziej?

Wprawne oko bez problemu dostrzeże Williama Katta wcielającego się ponownie w Rogera Cobba, czyli bohatera pierwszej części domu. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Nie mam najmniejszego pojęcia, czemu ten zabieg miał służyć. Chyba tylko pretekstowemu nawiązaniu do znanej serii grozy. A wcale nie jest to przecież zły film. Przypomina mi się kabaret Mumio i ich skecz, a raczej wykład o trudnych słowach. I sformułowanie: „To jest dramat! DRA-MAT!!”. Tak jest w tym przypadku. Dosłownie. Mamy do czynienia z klasycznym dramatem, opowiadającym historię zdruzgotanej tragedią kobiety. Akcja rozwija się nieśpiesznie, żeby nie rzec szczerze, że wlecze się jak zaspany ślimak. Przez blisko godzinę mamy jedynie dwa momenty, w których przypominamy sobie, że mamy do czynienia z czwartą częścią serii grozy. Są to dwie całkiem udane jump scenes. Gorzej, że to dwie najlepsze sceny z filmu. Gdy wreszcie bowiem dochodzi do przełamania granicy realizmu i w świat bohaterów wdziera się fantastyka, okazuje się, że twórcy postanowili powrócić do

Lata 80. przyzwyczaiły nas, że kolejne części sławnych i kultowych horrorów rzadko kiedy miały cokolwiek wspólnego ze sobą, w najlepszym razie było im bardzo nie po drodze z logiką.

10


chwalebnych początków, a więc czarnego humoru i licznych gagów. Niestety, ich wykonanie i jakość pozostawia wiele do życzenia. Ja wiem, że śpiewająca pizza dla niektórych jest dziś pewnie kultowa, a rottweiler z lampką na głowie to szczyt wysublimowanych dowcipów. Mnie to nie rusza. Niektóre epizody zahaczają o wczesną Tromę, niemniej humor jest tu bardzo kiepski. Ostatecznie więc całość wypada blado. Cały czas miałem wrażenie, że twórcy nie byli do końca przekonani co właściwie chcą zrealizować

i przekazać. Kiedy bowiem świat zaczyna staczać się w opary absurdu, ze scenariusza znika także logika. I to w przesadnie dużych proporcjach. Reasumując, zabrakło humoru i klimatu pierwszej części, zniknęła dziwaczność i baśniowość dwójki, nie ma grozy i brutalności trójki. Jest dramat, który pod koniec próbuje się ratować czerstwymi żartami. Do obejrzenia i zapomnienia. Tylko przez wzgląd na przynależność do kultowej serii.

11



-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Replika 20l2 Tłumaczenie: Maksymilian Tumidajewicz Ilość stron: 400

Nigdy nie chciałem pisać recenzji, uważając tę czynność za wybitnie nietwórczą, a jednak jakoś tak się złożyło, że mam ich na swoim koncie już około setki. Tak to bywa: człowiek zakłada, że czymś będzie się zajmował, a czegoś innego za Chiny ludowe nie zrobi, po czym życie weryfikuje te plany. W podobnej sytuacji znalazł się główny bohater „Ludzi z bagien”, Phil Straker, który wyrwał się z zapyziałego Crick City z twardym postanowieniem, że jego noga nigdy więcej tam nie postanie. Czemu? No cóż, jego rodzinne miasteczko nie oferowało żadnych możliwości rozwoju, no chyba, że ktoś chciałby wprawiać się w niełatwej sztuce stagnacji. Koleje losu sprawiły jednak, że Phil, do czasu z powodzeniem pracujący w wielkim mieście jako policjant wydziału narkotykowego, został wydalony ze służby. Żeby jakoś zarobić na przysłowiowy chlebek z szyneczką, przyjął posadę ochroniarza. Dni nudnej jak polskie sitcomy roboty mijały swoim ustalonym rytmem; wszystko wskazywało na to, że jego marzenia o walce z prawdziwymi przestępcami już na zawsze pozostaną tylko marzeniami. Nieoczekiwanie do Phila zgłosił się jego były szef z ofertą powrotu do pracy na stanowisku policjanta. Cóż było począć? Starker, nie namyślając się zbyt długo, spakował swój niewielki dobytek (w tym bezcenną kolekcję książek Jacka Ketchuma) i przeprowadził się do Crick City… Na miejscu okazało się, że przez lata jego nieobecności niewiele się zmieniło. Poza prochami, którymi diluje się tu na potęgę. Nic więc dziwnego, że Phil,

jako zaprzysiężony wróg robienia ludziom budyniu z mózgów, z werwą zabiera się za rozpracowanie szajki handlarzy narkotyków.

Text: Kazimierz Kyrcz Jr

EDWARD LEE - Ludzie z bagien (Creekers)

Zawiązanie akcji, przy tak skrótowym opisie, nie powala oryginalnością, jednak Edward Lee - ze swadą wytrawnego gawędziarza, któremu nie umkną najdrobniejsze nawet szczegóły rzeczywistości - potrafi zręcznie wyrwać całą historię z objęć sztampy, ba, sprawić by czytało się ją z zapartym tchem. Dostajemy horror przez duże H; tu zarówno napięcie, brutalne sceny, motywacja bohaterów, jak i relacje między nimi, zbudowane są po mistrzowsku. Jeśli dorzucić do tego bezkompromisowe opisy panoszących się w okolicach Crick City dewiacji, dosadny i soczysty niczym dojrzała cytryna język, a przede wszystkim cechującą autora „Golema” wyobraźnię, której nie powstydziłby się sam Hieronim Bosch, jazda bez trzymanki jest gwarantowana. Drobnym, ale to naprawdę drobnym minusem „Ludzi z bagien” wydaje mi się nieco przewidywalne zakończenie, co jednak paradoksalnie nie popsuje odbioru całości. Nawiasem mówiąc, w przypadku drugiej na naszym rynku powieści Edwarda Lee miałem ten komfort, że nie musiałem spłodzić recenzji bezpośrednio o lekturze. Odłożyłem książkę na półkę, ochłonąłem nieco i… Choć minęło kilka miesięcy, nadal bardzo dokładnie ją pamiętam. Tak, proszę państwa, „Ludzi z bagien” nie zapomina się łatwo. Wgryzają się w człowieka i pozostają w nim na długo.

13


BAIT W SZCZĘKACH REKINA 3D Australia 2012 Dystrybucja: ITI Reżyseria: Kimble Rendall Obsada: Xavier Samuel Sharni Vinson Julian McMahon Phoebe Tonkin

X

Text: Piotr Pocztarek

X X X X

derczą bestią staje przystojny ratownik (Xavier Samuel, „gwiazda” „Zmierzchu”), jego śliczna ex-dziewczyna, policjant wraz córką-złodziejką, dwóch bandytów (średnio udanych), strażnik marketu, kierownik sklepu i wszyscy, którzy przypadkiem znaleźli się na miejscu i jakoś Nie będę się specjalnie rozpisywał bo przeżyli. i nie za bardzo jest o czym. Mordercze tsunami uderza w nadbrzeżne miasteczZa scenariusz odpowiada Russell Mulko w Australii, wywracając (jak dumnie cahy, twórca świetnego „Odkupienia”, głosi tagline) łańcuch pokarmowy do najlepszej części serii „Resident Evil” góry nogami. Grupa ludzi z przeraczyli „Extinction” czy chociażby udanego żeniem odkrywa, że jest zamknięta „Zgotuj im piekło, Malone”. Mało brakow zalanym supermarkecie z wielkim, wało, a Mulcahy zasiadłby również na drapieżnym rekinem. Do walki z morkrześle reżyserskim, w ostatniej chwili zastąpiono go jednak praktycznie zielonym w tych sprawach Kimble Rendallem. Efekt? Półtoragodzinny seans to festiwal pluskania się w wodzie z okazjonalnym rzuceniem gdzieniegdzie odgryzionym, poszarpanym i nienaturalnie wyglądającym mięsem. Postacie są więcej niż tendencyjne, aktorstwo marne (osią-

Mieliśmy „Szczęki”, „Ocean strachu”, „Piekielną głębię”, „Noc rekinów” i całą gamę innych mniej lub bardziej ambitnych „shark attacków”, z „Sand sharks” o rekinach grasujących pod piaskiem włącznie. Teraz do tej zbieraniny dołącza „Bait”, który w polskiej, cudownej translacji nosi tytuł „W szczękach rekina”. W trzyde.

14


gające apogeum, kiedy postacie tracą kogoś bliskiego i krzyczą „FUCK, NOOOOOOOO”), efekty specjalne cienkie jak dupa węża, rekin plastikowy, dialogi żenujące, a komizm sytuacji często niezamierzony. Sam właściwie nie wiem, czy to miał być horror czy pastisz. Ale chyba jednak to wszystko było na poważnie. Ale jak na poważnie brać faceta, który przykleja sobie do ciała koszyki sklepowe i leci wyłączyć prąd w… zalanym wodą transformatorze, po czym umiera z braku tlenu, bo odległość pomiędzy sufitem a powierzchnią wody była mniejsze niż włożony na głowę koszyk?

dobrze obraz ten mógłby nazywać się „W szczękach debila”. Kilka dobrych pomysłów i ujęć tonie w zalewie tych złych. Może i coś tam się dzieje na ekranie, ale jak wkręcić się w seans, kiedy widz przez cały film cierpi na chorobę zwaną „generalniewalimniecosięstanieztymiludźmizm” A walka człowieka z rekinem za pomocą shotguna i paralizatora to już szczyt.

Chciałbym móc powiedzieć coś dobrego o tej marnej podróbce kina spod znaku „animal attack”, właściwie wszystko w tym filmie było koszmarnie sztuczne, naiwne i po prostu głupie. Równie

15



-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Buchmann 20l2 Tłumaczenie: Gabriela Iwasyk Ilość stron: 320

Slogan o kolejnej wybitnej autorce kryminałów już do mnie nie przemawia. Nie pomaga wiadomość o ilości sprzedanych bestsellerów, ani fragmenty recenzji z amerykańskich czasopism i gazet, o których nigdy nie słyszałem. Informacja z okładki, że bohaterką powieści jest bardzo inteligentna pani detektyw, również nie nastroił mnie optymistycznie po kilku minach, na jakie niedawno wpadłem. Wypominam to sobie teraz, bowiem zaledwie po kilku stronach wiedziałem, że trafiłem na świetną książkę. Kinsey Millhone to dziarska i sprytna pani prywatny detektyw, która podejmuje się spraw rozmaitych, choć nieszczególnie niebezpiecznych. Głównie dlatego, że często prowadzi ich po kilka naraz. Tu zrobi jakieś zdjęcia, tam kogoś pośledzi, z czasem rozwiąże jakąś zagadkę. Zdążyła już zdobyć sporą renomę w branży i zajść za skórę miejscowej policji. Tymczasem zgłasza się do niej milionerka Nikki Fife, kobieta, która właśnie wyszła z więzienia po odsiedzeniu kary za zamordowanie swego niewiernego męża, wziętego prawnika, Laurence Fife’a. Nikki podkreśla, że odsiedziała karę niesłusznie, ale nie ma to już znaczenia. Chce jedynie, by Kinsey odkryła, kto naprawdę stoi za śmiercią jej byłego i dlaczego została wrobiona. Millhone bardzo szybko odkrywa, że niedługo po zejściu prawnika w podobny sposób została otruta księgowa, która mogła być związana z firmą Fife’a. Biorąc pod uwagę, że mężczyzna słynął z rozwiązłości i licznych romansów, pani detektyw nie ma wątpliwości, że Nikki rzeczywiście siedziała w więzieniu nada-

remno. Nie spodziewa się jednak jakie kłopoty wynikną z faktu, że sama zacznie odgrzebywać przeszłość denata. Niektórzy wolą, żeby trupy zostawały w szafach...

Text: Łukasz Radecki

SUE GRAFTON - A jak Alibi ("A" is for Alibi)

Schemat powieści, choć nie odkrywczy, jest nad wyraz wciągający, tym bardziej, że Sue Grafton bardzo sprawnie prowadzi intrygę, w newralgicznych momentach odciągając nas w stronę pobocznych śledztw Millhone, w innych skutecznie dawkując napięcie, dużą rolę przywiązując do dialogów i relacji z poszczególnymi osobami dramatu. I choć pewne rozwiązania i sytuacje można przewidzieć, utwór przykuwa uwagę bohaterką i jej narracją. Dodatkowo wiemy już co nieco o finale, bowiem całość to retrospekcja, świat przedstawiony śledzimy oczami Kinsey. Ta jawi się jako sceptyczka, bardzo specyficznie nastawiona do rzeczywistości. Jej czarny humor kilkukrotnie autentycznie mnie rozbawił, nie zabrakło też momentów uroczo lekkich (jak opis jedzenia w jednej z restauracji), które bez żadnego wysiłku bawią i wpływają na odbiór lektury. Grafton płynnie przechodzi między stylami powieści detektywistycznej i kryminalnej, do obyczajowej, czasem wręcz kojarzącej się z romansami. I to zdecydowanie nie gotyckimi. Krótko mówiąc - świetna intryga, barwne postacie, wyrazisty i dający się lubić główny bohater. Gdy dotarłem do ostatniej strony i poznałem wyjaśnienie sprawy, bardzo się ucieszyłem na wieść o kolejnych tomach cyklu „Alfabet zbrodni”. Czekam z niecierpliwością.

17


(12-14 sierpnia) Tomaszów Lubelski Na imprezie gościł Stefan Darda, twórca horrorów osadzonych w polskich realiach. Uczestnicy imprezy mieli okazję odbyć nocną wycieczkę tropem jego powieści „Czarny Wygon” do prawdziwej Słonecznej Doliny. Mimo zaaranżowanych przez organizatorów przeszkód i długiej drogi przez ciemny las wszyscy dotarli na miejsce. Jednym z wędrowców i zarazem kolejnym gościem konwentu był autor okładek do książek Stefana, Dariusz Kocurek. Konwentowicze mogli podziwiać jego prace na żywo, w wydaniu wielkoformatowym na przygotowanej specjalnie na Kreskon wystawie. Dwóch kolejnych gości specjalnych to Dominik Grzeszkiewicz, scenarzysta i rysownik komiksowy oraz Daniel Grzeszkiewicz, komiksiarz i ilustrator książek wydawanych min. przez Fabrykę Słów. Uświetnili oni blok komiksowy pogadanką związaną z ich pracą oraz mini-warsztatami komiksowymi.

18

Na Kreskonie pojawiło się też kilka stoisk, gdzie uczestnicy mogli kupić fantastyczne książki, komiksy i gadżety. Były Drobiny Czasu ze swoimi zegarkami oraz stoisko sklepu Mad Artisans z biżuterią wiktoriańską. Komiksy wydawnictw Ważka i Timof sprzedawał nie kto inny jak sam Łukasz Turek z Ważki. Nie zabrakło też lokalnych stoisk, księgarni Papirus z ciekawym asortymentem książek fantastycznych i lokalnych oraz sklepu Virtual, który prócz sprzedaży gier na konsole i PC prowadził przez trzy dni imprezy salę konsolową. Konwentowicze mogli tam zagrać w różne tytuły, nie tylko z dziedziny fantasy. Odbyły się turnieje w „Call of Duty” oraz „Guitar Hero”, a sama idea gier konsolowych cieszyła się wielką popularnością. Na żadnym porządnym konwencie nie może też oczywiście zabraknąć tradycyjnego Games Roomu, mieliśmy go


więc także w Tomaszowie. Dzięki współpracy ze sklepem Rebel oraz wydawnictwami Bard, Granna i Piatnik stworzony został Games Room składający się z kilkudziesięciu tytułów gier planszowych i karcianych. Odwiedzili nas również przedstawiciele wydawnictwa Fabryka Gier Historycznych ze swoją nową grą „W zakładzie. Lubelski Lipiec ‚80”. W bloku turniejowym odbyły się rozgrywki w gry tj. „Jungle Speed”, „Carcassonne”, „Super Farmer” czy „Labyrinth” wydawnictwa Let’s Play. Nie zabrakło też tradycyjnego ogniska oraz konkursu na najlepszy strój. Program całego konwentu liczył około 120 godzin, w tym m.in. liczne konkursy i prelekcje. Na konwencie bawiło się około 200 osób zarówno z Tomaszowa

i okolic, jak i z całej Polski, np. Gdańska czy Poznania. Z punktu widzenia organizatorów było dobrze, choć w ostatniej chwili pojawiły się także pewne niespodzianki, co zaowocowało delikatnym chaosem, który udało się jednak opanować. Uczestnicy byli zadowoleni z tomaszowskiego konwentu, co dobrze rokuje na przyszłość, a prace nad edycją 8. już trwają! Kreskon 2012 został zrealizowany z pomocą Urzędu Miasta oraz Starostwa Powiatu Tomaszów Lubelski i wielu instytucji lokalnych oraz internetowych. Wszystkim zaangażowanym w pomoc i współpracę przy Kreskonie serdecznie dziękujemy. Organizatorzy.



-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Polonsky 20l2 Tłumaczenie: Roman Ociepa Ilość stron: 258

najdłuższe, metaforyczne, Kiedy w moje ręce wpadła napisane skomplikowanym antologia zebrana i zredagojęzykiem opowiadania wniwana przez Bartka Paszylka, kające w psychikę małego a buńczuczny tytuł obiecywał chłopca, który miał dość ciężz okładki naprawdę dużo, pokie dzieciństwo (molestowamyślałem, że może wreszcie nie included). Czy wyrośnie doczekamy się antologii poz niego psychopata? Straub zbawionej słabszych tekstów. Czy „Najlepszym horrorom” udała się ta potrafi wytworzyć chłodny, niepokojący klimat, opowiadanie jest bardzo dobre, sztuka? jedynie momentami miałem wrażenie, Zbiór otwiera „Konkurs obrzydliwości” że jest to delikatny przerost formy nad Michaela Slade’a – groteskowa i obrzy- treścią. Szósty tekst również traktuje dliwa, jednak sprawiająca wrażenie o mordercy, tym razem w spódnicy. Kanieco niekompletnej i pustej opowiastka zek Kyrcz Jr jak zwykle nie zawodzi styo rybie, która wpływa do cewki moczo- lem i pomysłem, a jego „Randka w ciemwej i sieje spustoszenie w organizmie. ni” przepełniona jest czarnym humorem Nieco lepiej wypada Jarosław Moź- zaczynającym się już od samego tytułu. dzioch i jego „Kolekcjoner zelówek”. Wyjątkowo psychodeliczny grabarz Jak widzicie, antologia rozkręciła się na i jego niecodzienne hobby zacieka- dobre i prawie nic już jej nie zatrzyma. wia pomysłem, ale odstrasza nieco Oto przed nami oblicza kobiecej grotopornym językiem i przewidywalnym zy: Kaaron Warren i jej „I możesz już zakończeniem. Delikatny niesmak na tylko oddychać” to jeden z najlepszych początek, który na szczęście szybko tekstów w zbiorze. Opowieść o uratozostaje zmazany psychologicznym tek- wanym z zawaliska górniku nękanym stem Briana Evensona. „Rzecz o niewi- przez tajemniczego jegomościa ma dzialnej skrzyni” sprawi, że nigdy już nie mocny, przerażający klimat przypominabędę chciał uprawiać seksu z mimem… jący nieco „Bazgrołę” Mastertona. Groza świetna rzecz, dowcipna i zaskakująca! w najczystszym wydaniu. Nieco gorzej wypada rodzima autorka – Aleksandra Kolejną trójkę otwiera „Dawid Kain”. Zielińska. „Nocny gość” nie przypadł mi Jego „Ekstrakcja” również pozytywnie do gustu – z jednej strony trochę tu psywryła mi się w pamięć – to napisany chologii, trochę ghost story, trochę krytylekkim, przystępnym językiem tekst ki złych facetów, co to skaczą z kwiatka o tym, że utrata duszy może być gor- na kwiatek. Może po prostu moje plemsza niż jakikolwiek morderca z siekierą. niki solidaryzowały się z bohaterem? Zaraz po Kainie następuje tekst na któ- Na szczęście to drobne potknięcie rym zatrzymałem się najdłużej. „Kicuś z nawiązką nadrabia klasyk Mort Castle. to smaczny chleb” Petera Strauba to Jego „Czas Gedeona” to najlepszy tekst

Text: Piotr Pocztarek

RÓŻNI AUTORZY - Najlepsze horrory A.D. 20l2

21


zaliczyć okładkę, wstęp Bartka Paszylka i jego krótkie notki odnośnie każdego z tekstów oraz samą inicjatywę, która (mam nadzieję!) powtórzy się również w 2013 roku. Chociaż zbiór pokazuje, że na razie jeszcze rodzimi twórcy nieco odstają od anglojęzycznych kolegów po fachu, to udowadnia jednocześnie, że polska groza zmierza w bardzo dobrym kierunku i z każdym rokiem nabiera rozCałościowo antologia prezentuje się wię- pędu. Dobra robota. cej niż dobrze. Na plus na pewno można w antologii – poraża makabrycznymi scenami z wietnamskiej dżungli, zestawionymi z cytatami z Biblii. Dla samego tego tekstu warto „Najlepsze horrory” kupić. Stawkę zamykają „Robaki zębowe” Dariusza Zientalaka. To mocne, groteskowe, przewrotne gore, które spodoba się bardziej ludziom panicznie bojącym się dentystów. Na przykład mnie.

Najlepsze horrory A.D. 2012 Pod redakcją Bartłomieja Paszylka

Kiedy pojawił się tak nieskromny tytuł antologii? Prosta sprawa – wtedy, kiedy jednego dnia otrzymałem maile od Petera Strauba, Morta Castle’a i Briana Evensona z potwierdzeniem, że wszyscy trzej autorzy chętnie wezmą udział w projekcie i że zgadzają się na publikację opowiadań, które wybrałem. Wtedy właśnie poczułem, że kroi się rzecz naprawdę godna tytułu „Najlepsze horrory”. Czy faktycznie taka jest – osądzicie sami. Ja mogę Wam tylko życzyć udanej lektury. Choć niekoniecznie przyjemnej – bo przecież zaczynamy od „Konkursu obrzydliwości”. Błagam Was: nie czytajcie przy obiedzie! (ze wstępu Bartłomieja Paszylka)

22


-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Agharta 20l2 Ilość stron: 334

Wydawnictwo Agharta znalazło dla siebie szczególną niszę na rodzimym rynku. Nie jest zainteresowane nowościami, osoby odpowiedzialne za politykę wydawniczą nie poszukują bestsellerowych utworów, które zapewniłyby oczywisty zysk, a publikujących w oficynie autorów dość trudno jest znaleźć na listach rankingowych koncernów decydujących o obliczu rynku wydawniczego. Tym jednak, co stanowi o randze wydawnictwa, jest nastawienie na druk utworów mało dostępnych, niesłusznie zapomnianych, a nierzadko i takich, których trudno szukać w kompendiach literaturoznawczych. Po niedawnym wznowieniu znaczącego dla rodzimej fantastyki grozy tomu „Naśmierciny” Krzysztofa T. Dąbrowskiego, ukazał sie kolejny zbiór, który z pewnością zainteresuje miłośników dobrej literatury. Mowa o „Wichrowatych liniach” Stefana Grabińskiego. Dla śledzących ofertę wydawniczą Agharty nie jest to pierwsze zetknięcie z twórczością tego prozaika; przypomnijmy, iż niedawno ukazało się pierwsze powojenne wydanie „Klasztoru i morza” , oraz antologia „Pokój na wieży”, prezentująca mniej popularne nowele Grabińskiego i Jana Huskowskiego. Toteż najnowszą inicjatywę wydawniczą oficyny można rozpatrywać jako kontynuację zainteresowania beletrystyką „polskiego Lovecrafta”. Jednakże „Wichrowate linie” od dotychczasowych publikacji odróżnia nie tylko niebanalny pomysł, by przypomnieć zapomniane i niedrukowane w tomach

zbiorowych utwory, lecz również niezwykle staranne opracowanie edytorskie. Jest ono na tyle dokładne i respektujące wymogi stawiane przed pracami naukowymi, że można uznać je za pomocne dla przyszłych edytorów twórczości Grabińskiego.

Text: Adam Mazurkiewicz

STEFAN GRABIŃSKI - Wichrowate linie

Całość poprzedza interesujący wstęp, w którym zarysowany został pomysł na tom (zapewne mało osób pamięta o genezie tytułu, będącego literackim falsyfikatem Grabińskiego). Autor wprowadzenia, Jakub Knap, nie poprzestał jednak na rozważaniach na temat zawartości owego hipotetycznego tomu. W obliczu różnorodności, jaką prezentują „Wichrowate linie”, pokusił się o próbę odnalezienia wspólnych wątków w tak różnych stylistycznie i tematycznie utworach. Dzięki temu czytelnik nie ma poczucia zagubienia w obliczu bogactwa zaprezentowanych opowieści. Na prawach dodatku pomieszczone zostały też metaliterackie rozważania Grabińskiego, w tym najgłośniejszy szkic „Książę fantastów”, poświęcony Edgarowi Allanowi Poemu. Stanowią one jednak nie tyle dopełnienie (jak pisze Knap) portretu autora, ile klucz pozwalający na pełniejsze zrozumienie twórczości. Sam wstęp zaś pomyślany został w taki sposób, by jego lektura przyniosła korzyść zarówno odbiorcy dopiero zawierającemu znajomość z prozą Grabińskiego, jak i pragnącemu pogłębić wiedzę na temat tej prozy.

23


BENEATH THE DARKNESS GRABARZ USA 2011 Dystrybucja: Monolith Reżyseria: Martin Guigui Obsada: Dennis Quaid Tony Oller Aimee Teegarden Devon Werkheiser

X X

Text: Bartłomiej Paszylk

X X X

Obsadę uzupełniają co prawda gwiazdeczki młodego pokolenia, którym nie starcza charakteru, aby równać się z Quaidem (choć blondwłosa Aimee Teegarden jest po swojemu, w naiwny sposób urocza), ale wielbiciele słynnego gwiazdora „Interkosmosu” i „Wielkiego luzu” i tak powinni zapoznać się także z jego mroczniejszym obliczem zaprezentowanym w „Grabarzu”. Tym bardziej, że jego bohater to nie jakiś tam banalny psychopata, ale psychopata-romantyk, największą radość czerpiący z towarzystwa martwej (ale dobrze zakonserwowanej) ukochanej. Gdyby jeszcze ta banda nastolatków nie wtykała nosa w nie swoje sprawy... Tak się jednak dzieje i nasz grabarz w przypływie wściekłości łamie jednemu z młokosów kark, a następnie bardzo skutecznie udaje przed policją, że to on był w całym zajściu prawdziwą ofiarą. Reszta młodzieży oczywiście nawija na

przesłuchaniu coś o zmarłej żonie mężczyzny znalezionej w małżeńskim łożu, ale oczywiście policji nie udaje się jej znaleźć – ani w łóżku, ani nigdzie indziej. Tak więc żeby dowieść, że z grabarzem faktycznie coś jest nie tak, bohaterowie będą musieli się włamać do jego domu raz jeszcze, aby skuteczniej ujawnić przed światem wszystkie jego mroczne sekrety. A jak dowiadujemy się już na samym początku filmu, ma on na swoim sumieniu coś znacznie więcej niż tylko sypianie ze zmarłą żoną… Problem z „Grabarzem” – a zresztą również z wieloma innymi „młodzieżowymi” filmami grozy – polega na tym, że czarny charakter jest tysiąc razy ciekawszy niż bohaterowie pozytywni. Kiedy więc policja przeszukuje mu ogródek i jeden z funkcjonariuszy już-już ma podnieść plandekę, pod którą znajduje się dół, a w nim jedna z ofiar grabarza, denerwujemy się nie dlatego, że chcielibyśmy żeby biedaczkę uratowano; denerwujemy się bo wcale nie chcemy żeby grabarz wpadł. I niby nie byłoby w tym nic złego – najważniejsze przecież, że w ogóle jest tu jakieś napięcie – ale

Cmentarny thriller z Dennisem Quaidem w roli bezdusznego drania lubiącego zakopywać pod ziemią wszystkich swoich wrogów? Przyznajcie - to brzmi dobrze!

24


większość scen jest obliczona na troskę widza o drętwych młodych bohaterów, a tę naprawdę bardzo trudno z siebie wykrzesać. I nie chodzi nawet o to, że młodzi aktorzy źle grają. Ich postaci są po prostu tak nudne i przewidywalne, że nie bardzo mamy ochotę patrzyć na te ich wszystkie wysiłki mające na celu osaczenie grabarza.

– Quaid ładnie daje sobie radę w tytułowej roli, a fabuła do pewnego momentu wciąga i wydaje się, że jeszcze nas czymś w finale zaskoczy. Tak się niestety nie dzieje i ostatni akt filmu okazuje się jego najsłabszym elementem. Cóż, być może utalentowany współpracownik naszego magazynu, Łukasz Pytlik, powinien nakręcić teraz dla odmiany „Grabarza Polskiego” żeby pokazać Nie znaczy to jednak, że film Martina Amerykanom, jak powinien wyglądać Guigui koniecznie trzeba sobie odpu- naprawdę dobry cmentarny film grozy? ścić. Tak, jak wspominałem na początku

25



--------------------------------------

Ocena: 6/6

Wydawca: Oficynka 20l2 Tłumaczenie: Olga i Wojciech Kubińscy Ilość stron: 294

Max Allan Collins reprezentuje nowy gatunek pisarza. Tworzy on przede wszystkim adaptacje literackie, czyli przelewa na papier historie ze szklanego ekranu. Fanom seriali kryminalnych jego książki powinny przypaść do gustu, gdyż adaptował już takie tytuły jak „CSI” czy „Kości”. „Criminal Minds: Ostre cięcie” to powieść telewizyjna oparta na podstawie serialu „Criminal Minds”, znanego w Polsce jako „Zabójcze umysły”. Każdy odcinek opowiada inną historię jednak wszystkie łączą ze sobą bohaterowie. Jednostka FBI zajmująca się profilowaniem przestępców skupia najbardziej błyskotliwe i wnikliwe umysły, jakie można sobie wyobrazić. Każdy z członków Jednostki Analizy Behawioralnej jest wyjątkowy. Różnią się od siebie diametralnie, jednak ich cechą wspólną jest umiejętność wniknięcia w wyjątkowo obrzydliwe i spaczone umysły kryminalistów. W książce „Ostre cięcie”, zespół profilerów z JAB dostaje wezwanie do Lawrence w stanie Kansas by pomóc tamtejszej policji w rozwiązaniu sprawy serii okrutnych morderstw popełnianych na bezdomnych. Ofiary, które ginęły od pchnięcia nożem, miały na sobie czyste ciuchy i były umyte. Z każdym kolejnym zabójstwem morderca stawał się pewniejszy siebie i wzrastał jego gniew, tym samym wprawiając miejscową policję w konsternację i wzniecając burzę mózgów w głowach naszych bohaterów. Kiedy zostaje porwana młoda dziewczyna, profilerzy dochodzą do wniosku, że działanie seryjnego mordercy i porywacza w tym samym czasie na terenie jednego małego

miasta to zbyt duży zbieg okoliczności i zaczynają szukać powiązań, które mogą łączyć te sprawy.

Text: Żaneta Fuzja Wiśnik

MAX ALLAN COLLINS - Criminal Minds: Ostre cięcie (Criminal Minds: Jump Cut)

Powieść powinna ucieszyć tak fanów serialu, jak i tych, którzy telewizji nie oglądają. Autor zadbał o to, by przybliżyć czytelnikom postaci głównych bohaterów, dzięki czemu łatwo jest się odnaleźć w ich świecie. Ci, którzy uwielbiają zawiłe meandry ludzkiej psychiki i nieobce im są przerażające historie o psychopatach, socjopatach, dewiantach itp. powinni być urzeczeni tym, jak doskonale pisarz wpasował się w pewien styl, który prezentowany jest w serialu. Collins opisał wydarzenia tak barwnie i wyraziście, że w zasadzie nie czułam różnicy między książką, a produkcją telewizyjną i według mnie to ogromny plus. Język powieści jest bardzo przystępny, a co za tym idzie z lektury można wynieść wiele informacji, nie tylko na temat samego funkcjonowania Biura do Spraw Analizy Behawioralnej, ale także specyfiki działania ludzkiego umysłu. Choć niektóre teorie brzmią bardzo górnolotnie i naukowo to autor postarał się w jasny sposób wyjaśnić o czym mowa, nadając, przy tym, dialogom naturalnego tonu. Co do samych postaci, to autor nie wprowadził żadnych innowacji do ich szkieletu psychologicznego. Odwzorował ich takimi, jakimi stworzyli ich twórcy serialu, jednak nie jest to bynajmniej wada powieści. Pozostaje mi polecić tę książkę wszystkim, którzy interesują się tą tematyką. Lektura wbrew pozorom nie jest zbyt brutalna, za to potrafi zaciekawić czytelnika, gdyż odkrywa tajemnice psychiki i działań ludzkich.

27


PARANORMAL ACTIVITY 4 PARANORMAL ACTIVITY 4 USA 2012 Dystrybucja: UIP Reżyseria: Henry Joost Ariel Schulman Obsada: Katie Featherson Kathryn Newton Matt Shively Brady Allen

X

Text: Piotr Pocztarek

X X X X

szych dwóch części, trzecia naprawdę potrafiła czymś zaciekawić i pokazać wydarzenia z nieco innej perspektywy. Oprócz bezsensownego stukania i pukania do głosu doszły prawdziwie demoniczne siły, które sprawiały, że nie chciało mi się spać podczas seansu. Wiadomość, że odpowiedzialni właśnie za „trójkę” Henry Joost i Ariel Schulman staną za kamerą kolejnej części odebrałem więc za bardzo dobry omen. No więc WHAT THE FUCK HAPPENED?

Różnica pomiędzy tymi seriami jest jednak znacząca. „Piła” w każdej części potrafiła mniej lub bardziej zaskoczyć. I nigdy nie nudziła. Tak jest, „Paranormal Activity 4” właśnie wątpliwie zaszczyca swoją obecnością kina i po raz kolejny stanowi powód, by odsądzić nasz ukochany gatunek od czci i wiary. Trzecia część była prequelem, natomiast „czwórka” wyraźnie nawiązuje Być może pamiętacie moją recenzję fabularnie do części drugiej, w której sprzed roku, w której to wyrażałem zdu- to mały Hunter zostaje uprowadzony mienie, że pomimo koszmarnych pierw- przez Katie, a ich dalsze losy pozostają

Serial o nazwie „Paranormal Activity” trwa w najlepsze i nic nie jest w stanie go zatrzymać. Póki niewiele kosztuje, a względnie dużo zarabia, spodziewam się co najmniej tylu części, ilu doczekała się „Piła”.

28


nieznane. Dzieciak odnajduje się w „Paranormal Activity 4” - wraz z festiwalem stukania, pukania, szurania i najnudniejszych ujęć w moim życiu.

rio) i całą gamą najbardziej żenujących i prostych sztuczek mających wystraszyć widza. No i co z tego, że raz na pół godziny to się udaje? Jak zakradnę się do Was od tyłu i krzyknę „BU” to też się Bohaterowie to kolejna zwykła amery- wzdrygniecie, ale nie będziecie musieli kańska rodzina z przedmieścia, tym ra- mi płacić trzech dych za bilet. zem z głupiutką, dorastającą córką i jej jeszcze głupszym, a na dodatek wkurza- Fabularnie - nic nowego. W pracy kającym chłopakiem. Jest jeszcze adopto- mery - nic nowego. W straszeniu - nic wany młodszy braciszek.... i jego rówie- nowego. Wszystko już było i to zrobione śnik, dziwny chłopak z sąsiedztwa. To lepiej. Nie jestem w stanie zrozumieć fewystarczy, by zaczęły dziać się bardzo nomenu tej serii ani pozytywnych opinii dziwne rzeczy. Niestety, środki wyrazu, widzów, na które w śladowych ilościach jakimi owe dziwne rzeczy pokazano po- można gdzieniegdzie trafić. Na moim zostawiają wiele do życzenia. seansie wszyscy się śmiali, a potem wyszli zażenowani. Podsłuchałem parę „Paranormal Activity 4” bliżej do pierw- rozmów współwidzów, porozmawiałem szych dwóch części niż do trzeciej, co ze znajomymi którzy mi towarzyszyli owocuje tylko jednym: jest to naprawdę i nikt nie miał do powiedzenia o „Parabardzo zły film. Abstrahując od tego, że normal Activity 4” niczego pozytywnego. po raz czwarty dostajemy identyczne Może oprócz tego, że to była najdroższa ujęcia, koszmarną fabularną strukturę, reklama Xboxa jaką widziałem. Ech, do miałkie aktorstwo, beznadziejnie drę- zobaczenia za rok, o tej samej porze. twe dialogi (w stylu „pokaż cycki”, se-

29



--------------------------------------

Ocena: 6/6

Wydawca: Forma 20l2 Ilość stron: ll7

Wydawnictwo „Forma” przyzwyczaiło swych czytelników do najwyższych standardów - zarówno edytorskich, jak i artystycznych, toteż nie należy sie dziwić sygnowana przez nie kolejna powieść spełnia je z naddatkiem. „Ty” Pawła Jakubowskiego, podobnie jak inne opowieści ukazujące sie w serii „City”, drąży mroczną stronę miasta, postrzeganego jako przestrzeń rządzoną przez siły irracjonalne. Sam pomysł, by bohaterem uczynić metropolię, można uznać z pewnością za interesujący, choć nieszczególnie oryginalny; przypomnijmy „Drapieżnika” Tadeusza Oszubskiego - tom opowieści wzorowanych na legendach miejskich. Jakubowski obnaża jednak demoniczną istotę miasta w sposób, który zasługuje na uwagę nie tylko z uwagi na temat, lecz - przede wszystkim - sposób jego opracowania. Kluczem interpretacyjnym „Ty” jest zapis, który można uznać tyleż za motto, co dedykację. Inspirowany „Dziennikami” Witolda Gombrowicza, sugeruje zarówno estetykę powieści, jak i demitologizujący charakter fabuły; do pewnego stopnia wyjaśnia również swoisty sposób prowadzenia narracji. Z ducha gombrowiczowskie jest zdrobnienie imienia głównego bohatera; tak, jak Józio z „Ferdydurke”, Pawełek zostaje potraktowany niczym dziecko, które należy wprowadzić w świat. Jest to jednak „dziecię swojego wieku”, obarczone świadomością cywilizacyjnego i kulturowego kryzysu ponowoczesności, toteż bliżej mu do figury dziecka z horroru, niż zbuntowanego Józia. Demoniczny charakter powieściowego świata podkreśla nie tylko jego labiryntowość, inspirowana literaturą gotycką i wykorzystanie figur zaczerpnię-

tych z fantastyki grozy (dom, istoty o dwuznacznym statusie ontologicznym) oraz „czarnego kryminału” (femme fatale Karola). Przerażające jest „wrzucenie” Pawełka w świat, którego reguł nie potrafi rozpoznać; zbliża to powieść Jakubowskiego do prozy Franza Kafki, jednakże odczytywanej przez pryzmat współczesnego chaosu aksjologicznego, którego przeczucie dał Witkacy.

Text: Adam Mazurkiewicz

PAWEŁ JAKUBOWSKI - Ty

Przywołane tu nazwiska pisarzy wskazują na pokrewieństwo utworu z wysokim rejestrem kultury, przede wszystkim związanym z nurtem awangardowym. Istotnie, poszukujący konwencjonalnych rozwiązań, charakterystycznych dla sztuki popularnej (głównie horroru), mogą po lekturze „Ty” czuć się rozczarowani: mimo, iż znana jest im sceneria i galeria postaci, zostają one wykorzystane w nietypowy dla pop-kultury sposób. Sfunkcjonalizowane, pełnią rolę narzędzi demitologizacji spetryfikowanych rozwiązań, wykraczając poza granice konwencji. Tę ostentacyjną rezygnację z możliwości (ale i ograniczeń) oferowanych przez fantastykę grozy podkreśla manieryzm języka narracji. Jej dygresyjny charakter, liczne wtrącenia o charakterze autotematycznym i zawiła składnia podkreślają erudycyjny charakter powieści, angażujący raczej intelekt, niż emocje; te bowiem poddawane są również analizie. W efekcie odbiorca ma nieodparte wrażenie, że stanowi integralną część czytanej powieści, a jego reakcje są przedmiotem (auto)rozważań na równi z losami fikcyjnym postaci. Do odczytywania w ten sposób powieści Jakubowskiego uprawomocnia dodatkowo jej tytuł.

31


Witajcie po wakacjach! I pozwólcie, że zamiast tłumaczyć się z chwilowej nieobecności, zacznę z grubej rury. Korzystając z pewnej dowolności, jaką daje mi autorska rubryka, zabiorę Was w podróż do krainy sadomasochistycznego seksu. Nie spodziewaliście się tego, co?

Jak już być może zdążyliście zauważyć, w niniejszym numerze Grabarza Polskiego znajduje się recenzja powieści „Pięćdziesiąt twarzy Greya” brytyjskiej autorki E. L. James, znanej też jako Erika Leonard. Pani Erika jest ogromną fanką sagi „Zmierzch” Stephenie Meyer. Kiedyś Pani Leonard bardzo się zdenerwowała i uznała, że w jej ukochanej książce jest za mało ostrego seksu, właściwie to chyba wcale go nie ma (głowy nie dam, bo nie czytałem). Postanowiła więc wziąć sprawy w swoje ręce i sama zaczęła dopisywać rozdziały, w których przystojny wampir Edek i jego przygłupia laska Bella rżnęli się częściej niż rżnie się deski we wszystkich tartakach świata. Swoją radosną twórczość opublikowała na internetowych forach poświęconych fan fiction, czyli tekstom pisanym przez wielbicieli danej historii, z istniejącymi już bohaterami czy światami. Wtedy jeszcze „Pięćdziesiąt twarzy Greya” zatytułowane było „Master of the Universe”, a sama autorka posługiwała się pseudonimem Snowqueen’s Icedragon. Ma babeczka wyobraźnię.

Oczywiście ostre sceny seksu z bohaterami „Zmierzchu” nie mogły spodobać się ortodoksom, autorka była więc zmuszona do usunięcia treści i poupychania jej gdzie indziej. Najpierw zamieściła je na swojej stronie internetowej, jednak marketing szeptany już został puszczony w ruch. Słowo się szerzyło, a Erika zwietrzyła, że duża kasa wisi w powietrzu. Wtedy to właśnie przepisała powieść na nowo, już z nowymi bohaterami i wydała e-booka, który okazał się globalnym sukcesem. Amazon doniósł, że książka sprzedała się lepiej niż „Harry Potter”, plotki głosiły, że nawet lepiej niż „Zmierzch” i szybciej niż Biblia. Grupą docelową wstrząsnęło w posadach, a książkę czytały już wszystkie nastolatki, niewyżyte 30-tki niezaspokojone przez robiących karierę mężów i ryczące czterdziestki marzące jeszcze o niezwykłym romansie. Lada moment książką zainteresowali się też mężczyźni, zgodnie z zasadą „dowiem się, czym do cholery tak podnieca się moja żona”. A nóż a widelec się czegoś nauczą. Czytali wszyscy, a biorąc pod uwagę popular-


nie do kobiet. Bohaterka, niejaka Anastasia Steele, to młoda, niewinna dziewica, której po głowie krąży wiele przemyśleń. Tak wiele, że facetowi wystarczyłoby ich na kilka żyć. Kiedy poznaje zabójczo przystojnego miliardera, jej macica dostaje małpiego rozumu. Zbliżenie to tylko początek erotycznej drogi, którą przewiezie Anastasię tajemniczy Christian Grey. Bo widzicie, Christian kocha BDSM. Wiecie co to, prawda? W wersji dla kobiet jest to bezwzględne wykonywanie poleceń Pana, wiązanie, kneblowanie, biczowanie, klęczenie, spełnianie jego seksualnych zachcianek, a to wszystko i tak dopiero wersja soft. Cały zakres oczywiście spisany w formie umowy między Panem a Uległą, hasła bezpieczeństwa przydzielone („powiedz ŻÓŁTY kiedy będziesz się zbliżać do granicy bólu, a CZERWONY kiedy mam przestać”), można więc szaleć. Anastasia ulega Christianowi, ponieważ zakochuje się w nim do szaleństwa. Jako świeża ex-dziewica marzy jednak o namiętności, a nie o złojonym dup-

zapomniałem, jest jeszcze Bogiem seksu, a Anastasia co chwila ma orgazmy. Witajcie w prawdziwym życiu. Może i to tanie posunięcie (nomen omen), ale autorka doskonale wyczuła moment. Kobiety od zawsze fantazjują o takim ideale, a mężczyźni chcieliby się nim stać chociaż na chwilę. Do tego seks sado/maso intrygował już od ponad 200 lat, czyli odkąd głośno powiedział o nim Markiz de Sade. Nagle wszyscy się obudzili, że utrata kontroli w łóżku jest podniecająca? No nie sądzę. Ale najwyraźniej masy znów odnalazły odwagę, by o tym mówić. Czy seksualnie zniewolone kobiety to jakaś mniejszość narodowa? A może to, za przeproszeniem, szmaty bez szacunku do siebie, więc wszyscy będą chcieli posłuchać ich unikalnej historii? Skądże znowu, wręcz przeciwnie – to najnormalniejsze na świecie, w pełni zdrowe na ciele i umyśle, wspaniałe osoby zdolne do kochania, macierzyństwa i szczytów intelektualnych. Tylko że takie zabawy

Text: Piotr Pocztarek

ność czytników e-booków, można było sku, ale jako że to jedyny sposób zblisię z tym skutecznie skryć przed uczu- żenia się do Christiana, decyduje się ciem wstydu. spróbować. Oczywiście, że decyduje się spróbować. Przecież Christian jest Przeczytałem kiedyś, że trylogię (tak, to przystojny, umięśniony, wysportowany, coś ma 3 grube tomiszcza) w branży na- obrzydliwie bogaty, ma dużego penisa, zywa się ironicznie „pornografią dla ma- a do tego jest inteligentny, tajemniczy musiek”. Na pewno sporo prawdy jest i generalnie och i ach, kobiety na kolana! w tym, że to literatura skierowana głów- Która nie marzy o takim Adonisie? Aha,


zaczynają się i kończą za zamkniętymi drzwiami, a potem wszystko wraca do normy. Jednak to, co skłania ludzi do czerpania seksualnej przyjemności z bólu czy oddawania na siebie moczu siedzi gdzieś głęboko w psychologii człowieka. To złożona, skomplikowana i niezwykle delikatna kwestia, o której ludzie wstydzą się mówić nawet swoim najbliższym, czyli partnerom. Może właśnie te głęboko skrywane i tłamszone pragnienia przyczyniły się do popularności tej książki? No więc mam złą wiadomość. „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, a przynajmniej pierwszy tom trylogii, bo tylko z nim miałem okazję się zapoznać, traktuje temat BDSM bardzo płytko i powierzchownie. O żadnej psychologii nie ma tu mowy (chociaż Christian wydaje się skrywać jakiś sekret, który go ukształtował). Ana jednak nie ma żadnej motywacji by wkroczyć w świat uległości i dominacji, poza tym, że ma moty(l)ki w brzuszku na widok Christiana. Skoro więc książką nie jest w stanie powiedzieć Wam niczego nowego ani odkrywczego o sado/maso, to jakim cudem jest tak popularna? Przyjrzyjmy się kilku opiniom na jej temat. Internet został zalany negatywnymi komentarzami na temat trylogii, głównie od kobiet, oburzonych sprowadzeniem ich do roli seksualnego przedmiotu. Szukałem czy swoich recenzji nie napisały też profesor Środek Tygodnia albo Kazimiera Sz., nie znalazłem jednak tekstów ze zbyt dużą ilością gołębiego „rh”. Najwyraźniej feministki nie są targetem tej powieści. Na szczęście głosy rozsądku uspokajają też, że kobiety wyzwolone spełniają swoje seksualne fantazje, nawet jeśli marzą o uległości,

a jest przecież całe grono facetów, którzy chcą poczuć na swoim kroczu obcas. Przyjemnie było przeczytać taką opinię np. z ust byłej dominatrix Melissy Febos. Co bardziej trzeźwi recenzenci piętnują bardzo przeciętny styl, nudę, czy do bólu (znów nomen omen…) irytującą bohaterkę. Czy to jednak aby na pewno wada? Jak wspomniałem w recenzji – stworzyć postać tak wkurzającą jest równie trudno, co powołać do życia kogoś z kim będziemy sympatyzować. I chociaż to wszystko prawda, to książka jakoś tak dziwnie czyta się sama. Wstyd się przyznać. To powieść, której pewnie będziecie nienawidzić, ale i tak ją przeczytacie. Co więcej, wierzę że historia ta mogła faktycznie odmienić seksualne życie wielu kobiet na lepsze albo dać im odwagę do szczerego porozmawiania z partnerem o swoich najgłębiej skrywanych, mrocznych pragnieniach. Warto było? Nie ulega wątpliwościom, że trylogia E. L. James to światowy fenomen, na pewno nie artystyczny, ale tematyczny i sprzedażowy. Mówią o niej wszyscy, czyta większość. Jestem pewien, że w Polsce książka nie stanie się żadnym hitem, ale my zawsze pozostajemy w tyle. Jeszcze nie czas jarać się BDSM, od jego opisania minęło dopiero ćwierć millenium! A może powinienem zakrzyknąć OBUDŹ SIĘ POLSKO?! „Pięćdziesiąt twarzy Greya” rozprzestrzenia się jak wirus, a opisanie jej w Grabarzu Polskim uznaję za świetny pomysł – jestem pewien, że dla wielu obcowanie z nią będzie prawdziwym horrorem. Zastanawia mnie natomiast jedno – czy rzeczywiście wszystko to, co podoba się masom, tłumom, ogółowi,


z założenia jest złe i kiczowate? Czy to nie jest tak, że elitarne produkty, których rozumieniem szczyci się niewielu, nie stanowią o niczym specjalnym, a to właśnie te popularne „gnioty” stanowią o tożsamości kulturowej danego pokolenia albo nawet i narodu? Czy disco-polo jest złe, bo tańczą przy nim masy? Czy lepszy jest heavymetalowy zespół z Zadupia Górnego, bo tylko cztery osoby na świecie są w stanie zrozumieć słowa frontmana i jego przesłanie dotyczące odgryzania kotom głów? A może jest zupełnie odwrotnie?

Wejdźcie sobie na YouTube i wpiszcie „GANGNAM STYLE”. To utwór koreańskiego wykonawcy pop, niejakiego PSY. Ten opublikowany w lipcu singiel ma już ponad 326 milionów odsłon, których liczba rośnie z każdą godziną i nie zamierza się zatrzymać, dopóki nie rozsadzi liczników YouTube’a. To być może najszybciej rozpowszechniająca się piosenka w historii muzyki rozrywkowej, a oparta jest przecież na rytmicznym kiczu. Od książki E. L. James różni ją to, że jest zrobiona z jajem i humorem, a nie na poważnie. I że nie mogę wyrzucić jej z głowy, a o „Pięćdziesięciu twarzach Greya” Nie znam odpowiedzi na te pytania już prawie zapomniałem. i chyba wielu mądrzejszych ode mnie też się nad tym wszystkim głowi. Na koniec Opp, Opp. Oppa Gangnam Style! przestawię Wam jeszcze jeden fenomen, który przypomniał mi się w związ- Do grozobaczenia! ku z opisywanym wyżej bestsellerem.


www.facebook.com/GrabarzPolski


of Grey)

-------------------------------------- Ocena: ?/6 Wydawca: Sonia Draga 20l2 Tłumaczenie: Monika Wiśniewska Ilość stron: 606

Nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził o co było tyle szumu na rynku literatury kobiecej. Czym jest ten twór? Gniotem? Fenomenem literackim? Czerwoną flarą rozświetlającą mroki naszych największych pragnień, dającą sygnał do wielkiego coming outu i przyznania się, że lubimy sadomasochistyczny seks? A może wszystkim po trochu? Na kartach powieści poznajemy Anastasię Steele, młodziutką studentkę literatury, niewinną dosłownie i w przenośni. Jeśli jeszcze nie rozumiecie - TAK, ma błonę dziewiczą. Do czasu, kiedy przez przypadek nie poznaje przystojnego jak Krzysztof Ibisz, bogatego jak Kulczyk i sprośnego jak Markiz de Sade Christiana Greya. To jeden z tych facetów, na widok których kobietom miękną kolana już od pierwszego wejrzenia, bohaterka traci więc zupełnie głowę. Jest tylko jeden szkopuł - Grey kocha BDSM. Od klapsów, po fisting analny. A biedna Ana nie ma pojęcia co to jest fisting analny. Ale przecież tak bardzo, bardzo kocha Christiana, więc... Pierwszy tom trylogii liczy 600 stron, z czego przez pierwsze 100 trudno przebrnąć. Być może nad książką pracowało więcej osób, jednak różnica stylu jest widoczna. Potem jest już nieco lepiej, chociaż ponad poziom harlequinowego czytadła powieść się nie wybija. Jakim cudem tak prosta historia może być tak długa? Wystarczy wybrać bohaterkę która będzie często wzdychać, jęczeć, rozmyślać i rozmawiać ze swoją podświadomością, nazywaną tu uroczo „wewnętrzną boginią”. Przez te 600 stron Ana i Christian próbują się wzajemnie poznać, a ona powoli wkracza do mrocz-

nego świata seksualnych perwersji. Spisują umowę pomiędzy Panem a Uległą i dawaj, hulaj dusza piekła nie ma.

Text: Piotr Pocztarek

E. L. JAMES - Pięćdziesiąt twarzy Greya (Fifty Shades

Nie pokuszę się o ocenienie tej książki, bo żadna cyferka nie będzie tu dobra. Łatwo powiedzieć „gniot”, ale jak wtedy spojrzycie w oczy milionom kobiet, które pochłonęły czytadło jednym tchem? Można też powiedzieć „genialne, podniecające!”, ale jak wtedy spojrzeć w oczy znawcom literatury, którzy stwierdziliby, że sensownej fabuły w tym tomie jest może na 30 stron, a reszta to, za przeproszeniem, babskie pieprzenie? Jedno jest pewne - nie szukajcie tutaj psychologicznego wyjaśnienia zamiłowania do BDSM. Temat jest potraktowany bardzo płytko, bo uwierzcie, BDSM to nie tylko wiązanie rąk krawatem, opaska na oczy i pejcz na tyłku. Przyznaję, rzadko czułem znużenie, jeszcze rzadziej podniecenie, częściej natomiast irytację. Pytanie tylko - czy bohaterka tak wkurzająca, że ma się ochotę ją uderzyć żeby się ogarnęła, świadczy o tym, że jest to słaba książka, czy dowodzi kunsztu literackiego Pani E. L. James? Bo przecież postać której nie znosimy stworzyć jest równie trudno, co bohatera którego pokochamy. Czy przeczytam kolejne tomy? Pewnie tak, głównie po to by zobaczyć, czy bohaterka przekroczyła te słynne granice przyzwoitości. O co tyle szumu? Na razie nie wiem - w pierwszym tomie trylogii nie znalazłem niczego, czego taki Masterton nie pisałby przy śniadaniu z wnuczkiem na kolanach. Polecam przeczytać i wyrobić sobie opinie samemu.

37


38


-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Prószyński i S-ka 20l2 Tłumaczenie: Grzegorz Komerski Ilość stron: 320

Kendare Blake jest świeżo upieczoną pisarką, która zadebiutowała na literackim rynku powieścią „Anna we krwi”. Fabuła tej hipnotyzującej okładką książki, powstała na bazie dawnych wierzeń o duchach, zjawach i innych widmach. Już od pierwszych stron udaje się autorce stworzyć niesamowitą atmosferę miejskich legend. Mrok i tajemnica wypełzają z powieści, wczepiając się w ubranie i włosy czytelnika. Osadzają się na skórze powodując specyficzny dreszcz, jaki wywołać mogą jedynie klasyczne historie o duchach. Tezeusz Cassio Lowood, jest niezwykły nie tylko z powodu swojego imienia. Ten nastolatek od kilku lat para się wyjątkową profesją, mianowicie odsyła duchy, które z jakichś powodów zostały w świecie żywych, na drugą stronę. Swoją moc odziedziczył po ojcu, który zginął przed paru laty zabity przez pewną podstępną i niezwykle niebezpieczną zjawę. Tak więc chłopak podróżuje z matką – czarownicą i czarnym kotem Tybaltem, tam, gdzie go potrzebują, nie mogąc dłużej zagrzać jednego miejsca. Pewnego dnia dociera do niego informacja na temat pewnego krwawego ducha nazwanego Anną we krwi. Cas podejmuje się tego zadania i wyrusza raz na zawsze rozprawić się z demoniczną zjawą. Jednak ta sprawa okaże się dużo bardziej skomplikowana, niż mógłby przypuszczać…

wadzenia narracji, a to za sprawą niezwykle lekkiego pióra autorki. Przywodzi mi na myśl serial „Supernatural”, gdyż ową produkcję cechuje podobne poczucie humoru, jak to zaprezentowane na kartach „Anny we krwi”. Mocną stroną powieści są także bohaterowie. Kendare nadała każdej z postaci wyjątkowe cechy charakteru, dzięki czemu różnią się one od siebie i ubarwiają fabułę.

Text: Żaneta Fuzja Wiśnik

KENDARE BLAKE - Anna we krwi (Anna Dressed in Blood)

Niestety, „Anna we krwi” to opowieść naiwna, nafaszerowana prostymi rozwiązaniami i klasycznymi zwrotami akcji. Fabuła jest przewidywalna, dlatego stary wyjadacz, który ma na swoim koncie setki przeczytanych książek nie będzie usatysfakcjonowany. Książka będzie natomiast w stanie zainteresować młodszego czytelnika, który nie jest jeszcze tak zaznajomiony z gatunkiem. Jednak, przede wszystkim polecam tę pozycję tym, którzy cenią w powieści budowanie napięcia sugestywnymi opisami i tajemnicami, zamiast hektolitrami krwi i brutalnością.

„Anna we krwi” to powieść lekka i na swój sposób przyjemna w odbiorze. Mimo wszelkich uwag, jakie zostały wymienione powyżej, można śmiało stwierdzić, że jest to książka ciekawa, choć nieskomplikowana. Wystarczy tylko otworzyć się na nią i pozwolić sobie na odrobinę rozrywki w coraz to chłodKsiążka od pierwszych stron ujmuje niejsze, ostatnimi czasy, wieczory. specyficznym klimatem i lekkością pro-

39


OBŁAWA Polska 2012 Dystrybucja: Kino Świat Reżyseria: Marcin Krzyształowicz Obsada: Marcin Dorociński Weronika Rosati Maciej Stuhr Sonia Bohosiewicz

X X X

Text: Piotr Pocztarek

X X

Marcin Krzyształowicz, prywatnie syn kaprala AK o pseudonimie „Wydra”, a zawodowo reżyser pierwszego w Polsce erotycznego westernu(!) postanowił dostarczyć luźno oparte na wspomnieniach ojca, zimne, surowe kino, odzierające AK-owców z bohaterskiej, nieskazitelnej otoczki. Efekt? Główny bohater zajmuje się egzekucją celów wskazanych przez AK, najczęściej kolaborantów lub więźniów wojennych. Praca ta wykańcza go fizycznie i psychicznie, nie pomagają też trudne, (nomen omen) partyzanckie warunki - brud, głód i masturbowanie się po krzakach (tego akurat w polskim kinie jest podejrzanie dużo. WTF?). Sprawy komplikują się, kiedy przyjmuje kolejne zlecenie - na niejakiego Kondolewicza, bogatego właściciela młyna, z którym znali się jeszcze przed wojną. Kapral Wydra jeszcze nie wie, że to będzie

jego najtrudniejsze zadanie. Na dodatek w obozie AK-owców może kryć się zdrajca, a niemiecka obława jest tuż, tuż. Krzyształowicz odziera świat dzielnych partyzantów z dotychczas nachalnie promowanego bohaterstwa. Na wojnie każdy jest zwierzęciem, każdy zabija i to niekoniecznie humanitarnie. To najjaśniejszy punkt „Obławy”. Drugim, bardzo mocnym, jest Marcin Dorociński, którego szczerze nienawidzę: nie dość, że jest zabójczo przystojny, to jeszcze z kreacji tępego dresika wyrósł na jednego z najwybitniejszych polskich aktorów. Rola kaprala Wydry nie tylko dorównuje tej z „Róży” Smarzowskiego, ale i niejednokrotnie ją przebija. Trzecią zaletą są zdjęcia, ale tylko te statyczne, ukazujące bieszczadzkie plenery. Z portretowaniem akcji i bohaterów twórcy poradzili sobie już nieco gorzej. Na tym kończą się niestety zalety „Obławy”. Do wad należy zaliczyć koszmarny casting w drugim planie - Maciej Stuhr w roli Kondolewicza wypada słabo i karykaturalnie, nawet przy całym jego talencie, a dobór Bartosza Żukowskie-

Co recenzja polskiego thrillera wojennego robi w „Grabarzu Polskim”? Biorąc pod uwagę sposób ukazania mrocznych realiów partyzanckich starć, jej obecność jest całkiem uzasadniona. Oto przed Wami prawdziwy horror.

40


go (!) i Alana Andersza (!!) woła o pomstę do nieba. Rosati też jakaś taka niemrawa i mało atrakcyjna. Brak jasno określonej, mocnej osi fabularnej razi, zwłaszcza w zestawieniu z nielinearnym montażem. Po oczach bije też koszmarne operowanie ostrością drugiego planu, niedostatek muzyki i niedopieszczenie detali (zdarzają się nieścisłości, zazwyczaj nieistotne, ale jednak).

cie podział na dobrych i złych twórcy podnieśli sobie poprzeczkę. Jednak podobnie jak miało to miejsce z „Różą”, gigantyczne oczekiwania ścierają się z rzeczywistością. A prawda jest taka, że jak jest treść, to forma jest słabsza i odwrotnie. Tutaj również pozostaje duży niedosyt. Z drugiej jednak strony do tej pory rzadko kiedy Polacy potrafili pokazać to najdrastyczniejsze oblicze wojny - gwałty, zdrady, brutalne egze„Obława” nie jest filmem złym, co więcej, kucje, nawet nieludzkie akty z horroru ma dobre momenty i widać, że zaburza- rodem. Krzyształowiczowi po części to jąc chronologię i wykluczając całkowi- się udało.

41



-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Książnica 20l2 Tłumaczenie: Dagmara Chojnacka, Jan Kałuża Ilość stron: 326

Zastanawialiście się kiedyś czemu film „Egzorcysta” był tak dobry? Jeśli nie znacie odpowiedzi na to pytanie, serdecznie polecam zajrzeć do materiału źródłowego, na podstawie którego powstał ten ponadczasowy obraz. A szukać go należy na początku lat 70., na księgarskiej półce pod nazwiskiem William Peter Blatty. Historii o opętaniach mamy na pęczki, nie tylko w książkach ale i w filmach, ale prawdopodobnie żadna z nich nie wpływa na psychikę fana horroru z taką siłą, jak „Egzorcysta” właśnie. Nieszczęśniczką jest tutaj dwunastoletnia Regan, córka popularnej aktorki. W jej ręce trafia tabliczka służąca do wywoływania duchów i od tamtej pory zaczynają się… kłopoty, chociaż to i tak mało powiedziane. Pierwsze symptomy są niewinne, jednak po nadużywaniu brzydkich wyrazów przychodzi czas na przemawianie obcym językiem i nadludzką siłę, a także zachowania nieprzystające małej dziewczynce. Lekarze nie potrafią pomóc Regan, pozostaje szukać wsparcia wśród duchownych. Do akcji wkracza Damien Karras, jezuita i psychiatra, który przeżywa właśnie kryzys swojej wiary po śmierci matki. Zwątpienie nie jest najlepszą bronią, kiedy przychodzi co do czego i trzeba zmierzyć się z potężnym demonem. Karras nie będzie jednak sam – na pomoc przychodzi mu doświadczony egzorcysta, ojciec Merrin. Nie wszyscy przeżyją potyczkę z siłami zła.

recenzowanego przeze mnie jakiś czas temu w Grabarzu „Dimitera”. „Egzorcysta” jest wprawdzie napisany skrajnie odmiennym stylem, jednak autorowi nie można odmówić bezbłędnego doboru słów i umiejętności kreowania obezwładniającego, przytłaczającego klimatu grozy. Czytelnik czuje jakby znajdował się w mroźnym, wietrznym Georgetown, a wpływ Szatana wydaje się wszechobecny. Blatty nie spieszy się z narracją, akcja toczy się swoim własnym, niespiesznym tempem, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że „coś” wisi w powietrzu i za moment nastąpią jakieś okropne wydarzenia.

Text: Piotr Pocztarek

WILLIAM PETER BLATTY - Egzorcysta (The Exorcist)

W „Egzorcyście” nie ma miejsca na dynamiczną akcję, zwroty fabuły czy bohaterów gnających na złamanie karku. Pomimo tego, od książki po prostu nie można się oderwać. Wszyscy wiemy na co skazana jest Regan (nie oszukujmy się, większość z Was najpierw sięgnęła po ekranizację), a mimo to z wypiekami na twarzy dajemy się w ciągnąć w stronę wpływu mocy piekielnych.

Tę książkę po prostu każdy szanujący się fan horroru znać powinien i kropka. Potraktujcie to jako lekturę obowiązkową. Mnie naprawdę trudno przestraszyć, gdyż zarówno filmowe jak i literackie dzieła tego gatunku pochłaniam od lat, ale „Egzorcystę” czytałem akurat na wakacjach, czując ciarki na plecach nawet podczas opalania się na słonecznej plaży. Niech to będzie dla Was najlepszą William Peter Blatty to pisarz wszech- rekomendacją dla tego klasyka. stronny – jeśli nie wierzycie, sięgnijcie po

43


„Wiara w nadnaturalne źródła zła nie jest konieczna; ludzie sami w sobie, są zdolni do każdej podłości” Joseph Conrad

Ludzie przeciwko ludziom Kto jest największym zagrożeniem dla człowieka w czasach, kiedy brak nam naturalnych wrogów i w zasadzie to my stanowimy społeczny, ekonomiczny i ewolucyjny wierzchołek łańcucha pokarmowego? Oczywiście – drugi człowiek. Ludzka natura jest niezmienna i odkąd sięgnąć pamięcią, tak społeczeństwa, jak i jednostki wykazują skłonność do okrucieństwa, nienawiści i przemocy. Zupełnie jakby negatywne impulsy i emocje wpływały na nas silniej i decydowały o naszych zachowaniach. Czy jest więc możliwe przedwczesne wykrycie zbrodni? Lub też wykluczenie takich cech charakteru, które sugerowałyby pewne skłonności do okrucieństwa? Jeśli chodzi o pytanie pierwsze, to rozwianiem wątpliwości na ten temat zajął się kiedyś Philip

K. Dick, pisząc opowiadanie pod tytułem „Raport mniejszości”. Odpowiedź brzmi oczywiście - nie. Jednak drugie pytanie pozostawia większe pole manewru...

Zabójcze umysły i umysły zabójców Ostatnimi czasy, nastąpił masowy wysyp produkcji telewizyjnych oscylujących


namiką, sposobem działania sprawcy, kryteriami doboru ofiar i innymi charakterystycznymi cechami. Na podstawie powtarzalności zachowań zabójcy, wybitne umysły z FBI są w stanie stworzyć jego rzetelny profil psychologiczny, określający wszelkie indywidualne cechy oraz możliwości psycho-fizyczne, jakimi dysponuje. Oczywiście odnosi to skutek praktycznie tylko i wyłącznie w przypadku seryjnych morderców. Niestety, aby mieć pełny obraz profilu trzeba mieć materiał porównawczy, co paradoksalnie oznacza, że im większa liczba ofiar, tym łatwiej odnaleźć sprawcę.

Aby w ogóle zrozumieć działanie JAB, należy pojąć, na czym polega analiza behawioralna oraz w czym tkwi jej fenomen. W najprostszym rozumieniu nauka ta zakłada, wpływ czynników środowiskowych na zachowania ludzkie oraz bada, jak silny ów wpływ jest. Zbrodnie można popełniać na różne sposoby, jednak mylą się ci, którzy myślą, że istnieje morderstwo doskonałe i sprawca niepozostawiający po sobie żadnych śladów. Profilerzy w JAB zajmują się odnajdywaniem takich właśnie „niewidzialnych” śladów obecności przestępcy oraz przewidywaniem jego kolejnych ruchów. Okazuje się, że każdy przestępca dokonuje zbrodni w zupełnie inny sposób. Morderstwa różnią się dy-

Serial w fenomenalny sposób ukazuje działanie umysłu mordercy, ale także pracowników biura FBI. Wbrew pozorom, często aby ująć sprawcę muszą zacząć myśleć tak jak on. Z tą różnicą, że oni wykorzystują swoje zabójcze umysły, by dostać się do wnętrz umysłów zabójców i ostatecznie ich wyeliminować.

Co nieco o samej treści Obecnie AXN emituje już szósty sezon serialu „Zabójcze umysły” (wszystkie są także dostępne na DVD), do tego doszła także odrębna seria ukazująca działanie

Text: Żaneta Fuzja Wiśnik

w tematyce kryminalnej. Bez wątpienia seriale takie jak „Kości”, „CSI: Kryminalne zagadki”, czy „Mentalista” przyciągają przed telewizory rzesze widzów. Jednak jest wśród nich jeden, który wyróżnia się na tym tle, mianowicie „Zabójcze umysły”, emitowany w Polsce na kanale AXN. Każdy odcinek opowiada inną historię, a tym, co je łączy są główni bohaterowie – pracownicy Jednostki Analizy Behawioralnej FBI. Są oni wzywani wszędzie tam, gdzie miejscowa policja zaczyna bezsilnie rozkładać ręce, trup ściele się gęsto, a przestępca pozostaje nieuchwytny.


innego zespołu profilerów; my jednak z zaistniałej sytuacji na forach dotycząskupimy się na tym, co już znane i lubia- cych serialu. Jednak z czasem sytuacja ne, czyli na podstawowym cyklu. uległa zmianie, a fani serialu zaczęli przyzwyczajać się do nowej agentki. Już na początku trwania serialu nastę- Obecnie zespół składa się z Aarona powały małe zawirowania w składzie Hotchnera, który jest liderem zespołu, jednostki. Fenomenalny Jason Gideon Davida Rossiego, Dereka Morgana, (Mandy Patinkin) został w trzecim sezo- doktora Spencera Reeda (który mimo nie zastąpiony przez równie utalentowa- swego geniuszu jest chyba jednak za nego Davida Rossi (Joe Mantegna). Na- młody na agenta FBI, choć ekspertką tomiast wiele emocji wzbudziło odejście w tych sprawach nie jestem), Jenifer „JJ” agentki Elle Greenaway (Lola Glaudini), Jareau (od kontaktów z mediami i rodziktóra złamała zasady rządzące jednost- nami ofiar) oraz kolorowej i zwariowanej ką i podjęła decyzję względem jednego hakerki – Penelope Garcii. Ta barwna z podejrzanych, kierując się własnym mieszanka postaci, sprawia, że serial sercem, a nie rozsądkiem. Ogromne z odcinka na odcinek nabiera dynamiki kontrowersje wywołało także nagłe po- oraz wyrazistości. Rzadko kiedy twórcy jawienie sięw zespole Emily Prentiss ukazują bohaterów, którzy mają słabo(Paget Brewster), której ciężko było ści, a w tej produkcji gołym okiem widać, wejść w hermetyczną grupę, jaką two- że nie są oni bez skazy. Każdy z boharzą członkowie zespołu. Równie trudno terów posiada własne demony, co sprabyło zaakceptować ją widzom, którzy raz wia, że ich umysły wydają się czasem po raz wyrażali swoje niezadowolenie mroczniejsze, niż te, na które polują.


Ogromnym plusem fabularnym „Zabójczych umysłów” jest fakt, że większość spraw jest wzorowana na wydarzeniach autentycznych. Przerażające, prawda? Okazuje się, że historia przestępczości dała twórcom serialu kilkadziesiąt pomysłów na wykreowanie charakterystycznych i wyjątkowych „potworów”. W dialogach między bohaterami często słyszymy nawiązania do prawdziwych nazwisk lub też przydomków najsłynniejszych seryjnych morderców Ameryki. Można więc uznać charakter owej telewizyjnej produkcji za niemalże popularnonaukowy.

ra Spencera Reeda. Wydaje się, że aby zostać agentem FBI trzeba zdobyć pewne doświadczenie, którego w tak młodym wieku bohater po prostu zdobyć nie mógł. Kolejnym aspektem, który niekoniecznie pasuje do serialu o profilerach jest fakt, że zazwyczaj w czasie „akcji” idą oni na pierwszy ogień, choć mają do dyspozycji oddziały SWAT itd. To jednak można umotywować, potrzebą zdynamizowania serialu. Widzowie najprawdopodobniej nie chcieliby przyglądać się poczynaniom biernych postaci. Tak czy inaczej, są to mankamenty, które mało kto weźmie pod uwagę, gdyż pod względem techniczMimo całego swojego fenomenu serial nym serial okazuje się być kunsztowny, posiada kilka wad, na które często zwra- dobrze wykonany, przemyślany oraz zacają uwagę widzowie. Zazwyczaj chodzi skakujący. o sposób ukazywania pracy profilerów „Zabójcze umysły” („Criminal Minds”) lub też o samo funkcjonowanie biura. Jedną z kwestii budzących wątpliwości, Obsada: Shemar Moore, Matthew Gray Gubler, jak wspomniałam już wcześniej, jest Thomas Gibson, Kirsten Vangsness, Paget Brewster, Joe Mantegna obecność dwudziestokilkuletniego dokto-



(Vladca Vlkov)

----------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Instytut Wydawniczy Erica 20l2 Tłumaczenie: Agata Mickiewicz-Janiszewska Ilość stron: 369

Kiedyś czytałem dużo fantasy. Oczywiście zaczynałem od Tolkiena, Howarda, Eddingsa. Aż zmęczyło mnie czytanie powielanej za każdym razem tej samej fabuły. Bo archetyp opowieści cały czas pozostawał ten sam – zmieniały się tylko dekoracje. Nawet „Wiedźmin”, który swego czasu wydawał mi się wielkim novum w gatunku fantasy, też opierał się na tych samych szablonach. Jeszcze opowiadania - te gdzie mieliśmy przerobione baśnie takie jak te o Śpiącej Królewnie czy Pięknej i Bestii – rzeczywiście były czymś nowym… ale im więcej opowieści o Wiedźminie, tym bardziej sztampowo się robiło. Nie bez kozery wspominam tutaj o tym polskim fantasy. Jak bowiem pisze w przedmowie do „Czarnoksiężnika” Juraj Cervenak to właśnie opowieści o Geralcie natchnęły go do napisania tej powieści. Głównym bohaterem „Czarnoksiężnika” jest Czarny Rogan. Osławiony słowiański wojownik, znakomity łucznik, najemnik który teraz, w imię zemsty, tropi Krwawe Psy – awarskich wojowników, najbardziej okrutnych i bezlitosnych oprawców. Ich siedziba ukryta jest zaklęciami wielkiego maga, który jest jednocześnie przywódcą Krwawych Psów. Aby odkryć gdzie ukrywają się wrogowie Rogan będzie potrzebował pomocy zarówno z tego świata, jak i zaświatów… Fabuła powieści, chociaż tak naprawdę standardowa, wyróżnia się dwoma rzeczami. Po pierwsze, cała historia i demonologia tej historii oparta jest na wczesnych słowiańskich wierzeniach. Trzeba wiedzieć, że w zasadzie pewnie z 90 pro-

cent opowieści fantasy opiera się na mitologii germańskiej lub nordyckiej. Tutaj mamy zupełnie inny system wierzeń, a biorąc pod uwagę fakt, że autor porządnie się do pisania przygotował, to „Czarnoksiężnik” jest naprawdę ciekawy pod względem tła historii. Po drugie – poziom przemocy i „współczynnik krwistości” jest naprawdę duży. Są sceny, które plasują tę powieść w kategorii horroru, a nie fantasy. Juraj Cervenak nie idzie na skróty i pokazuje nam okrutny, pełen przemocy świat w sposób bezkompromisowy. Chwilami ta brutalność nawet przeszkadza w lekturze – w końcu fantasy to taki rodzaj baśni z księżniczkami i rycerzami i rzadko czytamy w tym gatunku drobiazgowe opisy takich tortur jak „krwawa gwiazda”.

Text: Bogdan Ruszkowski

JURAJ CERVENAK - Czarnoksiężnik / Władca wilków

„Czarnoksiężnik. Władca wilków” to pierwsza część przygód Rogana i to w trakcie lektury wyraźnie widać – to dopiero wprowadzenie w świat bohatera. Dopiero formuje się drużyna, dopiero zostają odkryte pierwsze tajemnice. Tak naprawdę cały czas mamy tu ten sam schemat – jest drużyna, która musi się zawiązać, potem ruszyć w daleką podróż, po drodze przeżyć mnóstwo niebezpieczeństw… wszystko to świetnie znamy. Na szczęście słowacki pisarz napisał tę samą historię w inny sposób - tak, że spokojnie możemy się oddać lekturze, bez poczucia, że to wciąż ta sama opowieść co zawsze. I myślę, że wielu z Was ta powieść się spodoba i dostarczy sporo emocji w trakcie lektury. „Czarnoksiężnik. Władca wilków” to dobry przykład na to, że z fantasy można jeszcze wykrzesać coś naprawdę ciekawego.

49


ARCTIC BLAST ARKTYCZNY PODMUCH Australia, Kanada 2010 Dystrybucja: Monolith Reżyseria: Brian Trenchard-Smith Obsada: Michael Shanks Saskia Hampele Alexandra Davies Bruce Davison

X X

Text: Bartłomiej Paszylk

X X X

Przedstawiona tu historia jest oczywiście ultra-dramatyczna, no ale to przecież kino katastroficzne więc nie może być inaczej… Tak więc główny bohater, meteorolog Jack Tate (Michael Shanks), nie tylko zaharowuje się, aby utrzymać swą rodzinę, ale do tego jest kompletnie niezrozumiany przez niebrzydką żonę (Alexandra Davies), a w robocie też nikt go nie chce słuchać choć widzimy od razu, że kto jak kto, ale to przecież właśnie Jack wie wszystko najlepiej… Na przykład to, że oto nadchodzi tytułowy arktyczny podmuch, który wszystko na swojej drodze wymraża na śmierć. Wie też, jak ten podmuch zatrzymać – a więc jak zakleić dziurę w warstwie ozonowej wokół Ziemi, przez którą spływa na naszą planetę morderczo chłodne powietrze. Tymczasem szef Jacka wie oczywiście „lepiej”, robi po swojemu i ponosi klęskę, w związku z czym Ziemia staje w obliczu błyskawicznego zlodowa-

cenia. A żeby już kompletnie naszego bohatera pogrążyć, jedno z pierwszych potężnych uderzeń zimna trafia akurat w ten kawałek australijskiego wybrzeża, na który wybrała się jego córka ze znajomymi. Jak pech to pech… Jeśli taki skrót fabularny Was nie zniechęca, to być może będziecie się na „Arktycznym podmuchu” jako tako bawić. Na pewno nie jest to przykład wybitnego kina katastroficznego, a zastosowane tu efekty specjalne sprawiają czasem wrażenie przygotowanych przez tych samych speców, którzy w pocie czoła pracowali swego czasu nad wizualnymi fajerwerkami kinowego „Wiedźmina”, ale są tu też momenty ciekawe, a reżyser ma oko do atrak-

Arktyczna pogoda w Australii? Tak, moi drodzy – właśnie w ten sposób zaczyna się koniec świata w najnowszym filmie Briana Trencharda-Smith pt. „Arktyczny podmuch”! No to zakładamy puchówki i oglądamy…

50


cyjnych aktorek więc wszystkie panie z pierwszego i drugiego planu (Saskia Hampele, Alexandra Davies i Judith Baribeau) naprawdę cieszą oko. Nawet jeśli zdecydowanie zbyt dużo czasu spędzają w tych swoich przeklętych puchówkach… Ostatecznie jednak „Arktyczny podmuch” rozczarowuje, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie, że jego twórca zasłużył się swego czasu takimi tytułami, jak: „Człowiek z Hongkongu” (1975), „Polowanie na indyki” (1982), „Dead-End Drive In” (1986) czy „Noc demonów 2” (1994). Tu nie może sobie niestety poszaleć jak za dawnych lat tylko wyraźnie dusi się w wąskich ramach sztampowego kina katastroficznego. Pomijając pojedyncze ciekawsze fragmenty, „Arktycznemu podmuchowi” brak bowiem nie tylko napięcia i dobrych efektów specjalnych, ale również jakie cechowały najlepsze dokonania humoru i niespodzianek fabularnych, Trencharda-Smitha. Ja rozumiem, że niektórzy lepiej pamiętają tego reżysera jako twórcę dwóch części „Leprechauna” (trzeciej i „kosmicznej” czwartej) niż np. starszego „Polowania na indyki”, ale nawet jeśli nie cierpicie serii o wrednym irlandzkim skrzacie, to wierzę, że podczas seansu „Arktycznego podmuchu” zamarzycie żeby Leprechaun choć na chwilę pojawił się na ekranie i poprawił atmosferę opowiadając jeden ze swoich czerstwych dowcipów.

51



-------------------------------------- Ocena: 3/6 Wydawca: Buchmann 20l2 Tłumaczenie: Roman Palewicz Ilość stron: 320

Reklama na okładce głosi: „Nowa Agatha Christie”. Ileż to podobnych sloganów mieliście już okazję czytać? Pewnie sporo, i podobnie jak ja do końca im nie wierzycie. Dodajmy do tego utrzymaną w różowej (!) kolorystyce nad wyraz dosłowną okładkę przedstawiającą kobietę z dłutem w piersi. Na szczęście za koszmarną okładką kryje się sprawnie napisany kryminał. Akcja utworu rozpoczyna się w klinice psychiatrycznej Steen. W trakcie wieczornej sesji terapeutycznej dochodzi do szokującego odkrycia. Szefowa administracji, panna Bolam, zostaje znaleziona w suterenie, w archiwum z dłutem wbitym w serce. Śledztwo prowadzi nadinspektor Adam Dalgliesh, jak się można domyślić, człowiek o nieprzeciętnym intelekcie i umiejętnościach. Próbuje on odkryć, kto stoi za zabójstwem, nim morderca uderzy ponownie, wszystko bowiem wskazuje na to, że w klinice nie wszystko przebiega tak dobrze jak powinno, a szpitalne mury kryją różne tajemnice. Przyznam bez bicia, że celowo wsparłem się w powyższym akapicie kilkoma zdaniami z opisu wydawcy, ot, tak, żeby zwiększyć napięcie, bowiem jeśli chodzi o samą lekturę, to takowych emocji brak. Dopiero w finale następuje drobne przyśpieszenie akcji. Sam utwór bowiem hołduje starej angielskiej szkole pisania kryminałów. Nieśpieszna akcja, długie, rozbudowane rozmowy, mozolne przesłuchiwanie podejrzanych i pracowników, pieczołowite łączenie faktów i odkrywanie poszczególnych elementów układanki. I choć

Dalgliesh jest naprawdę sympatycznym gościem, a bohaterowie i postacie epizodyczne zostały nakreślone starannie, nie mogłem się pozbyć wrażenia, że gdyby poddać książkę zabiegom odchudzającym wyszłoby jej to tylko na lepsze. Wynika to głównie z tego, że nadinspektor przepytuje w zasadzie wszystkich pracowników kliniki, ma swoje prywatne życie, a ponadto kilkakrotnie przypomina nam się o jego niezwykłej inteligencji, bo jeśli chodzi o jego postępowanie, to nie jest to tak widoczne. Co więcej poznajemy też osobiste perypetie kilku drugoplanowych postaci, niewątpliwie po to by nieco skomplikować sprawę. Powiem krótko: tożsamości mordercy domyśliłem się około pięćdziesiątej strony, czyli w zasadzie pod koniec pierwszego rozdziału. Martwiło mnie, że genialny detektyw nie może tego odkryć, że muszę czekać na wielki finał, który przecież nie był konieczny. Wspomniana Agatha Christie, czy mistrz Arthur Conan Doyle dowiedli, że kryminał nie musi mieć fajerwerków, ani zaskakujących zwrotów akcji, wystarczy tylko dobra intryga. A ta zaserwowana nam w „Zmyśle zabijania” jest dość wtórna, a przede wszystkim naciągana i niepotrzebnie rozwleczona.

Text: Łukasz Radecki

P.D. JAMES - Zmysł zabijania (A Mind to Murder)

Phyllis Dorothy James nie jest więc ani autorką „nową” (rocznik 1920!), ani też drugą Agathą Christie. A [rzynajmniej nie udowodniła mi tego ta pochodząca z 1963 roku powieść. Przyznaję, bardzo dobrze napisana; przyznaję, polubiłem nadinspektora Adama Dalgliesha. Ale wszystko to nie wystarczy by wyjaśnić mi, dlaczego cykl o wspomnianym policjancie cieszy się na Zachodzie aż taką popularnością.

53



-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Oficynka 20l2 Ilość stron: 276

Ostatnimi czasy na polskim rynku grozy antologie pojawiają się jak grzyby po deszczu. Z jednej strony to bardzo korzystny trend, bo możemy poznać nowych autorów, którzy dopiero wkraczają na arenę wydawniczą, czy też trafić na opowiadania pisarzy zagranicznych nie do końca znanych u nas. A z drugiej - wszystko fajnie, tylko w zalewie książek, jak i e-booków o tej tematyce łatwo można naciąć się na gnioty. Zbiór pt. „Halloween” składa się z jedenastu tekstów polskich autorów, tematem przewodnim i wiodącym jest rzecz jasna noc tuż przed Świętem Zmarłych. Każdy twórca starał się podejść do sprawy w inny sposób. Widać, że niektóre z tekstów powstawały specjalnie pod antologię, a część pisarze odgrzebali z twardych dysków, licząc, że jakoś się wpasują w układ. W efekcie opowiadania zawarte w „Halloween” są bardzo nierówne. Trafiają się naprawdę dobre i niestety dosyć słabe teksty. Zacznę od tych lepszych. Powyżej średniej wybijają się dwie historie. Myślę, że poprzeczkę najwyżej ustawił Łukasz Orbitowski. „Dobry człowiek” to tekst ambitny, który w niezwykły sposób podchodzi do trudnej tematyki pedofilii. Orbitowski unika banału i prowadzi narrację w charakterystyczny dla siebie, mroczny sposób. Spotkałam się z opiniami, że to powrót „starego dobrego Orbitowskiego”. Niespecjalnie się z tym zgadzam; widać przecież wyraźnie, że autor cały czas idzie do przodu. Miejsce pierwsze ex-aequo z Orbitowskim zajmuje Dawid Kain. „Książę Kłamców” powinien zamykać antologię, bo jest tak mocny, że zostaje w pamięci na długo. Kain

podchodzi do tematu w nowatorski sposób, posługując się przy tym charakterystycznym dla siebie językiem. Oś fabuły (uzależnienie od książek) jest niezwykle pomysłowa, autor twierdzi, że rozwinął go w napisanej niedawno powieści „Kotku, jestem w ogniu”. Pożyjemy, zobaczymy, ale radzę Czytelnikowi zainteresować się tą książką gdy już trafi na rynek. „Księcia…” można odczytywać na wielu płaszczyznach, wszystko zależy tu od Was.

Text: Aleksandra Zielińska

RÓŻNI AUTORZY - Halloween

Na uwagę zasługuje także Katarzyna Rogińska. W „Rodzinie jeży” wprawdzie nie ustrzegła się utartych schematów, ale wykorzystała je na swój oryginalny sposób, budując studium szaleństwa młodego neonazisty. Trafiają się również dobre opowiadania z tak zwanym „jajem”, jak w przypadku „Trudnego wyboru” Kazimierza Kyrcza. Natomiast Bartosz Czartoryski zabrał się za niełatwy temat, ale wyszedł obronną ręką – bardzo ładnie poprowadził narrację, a Czytelnikowi zapewnił klimat idealny do wysłuchiwania strasznych historii. Na tym niestety kończy się wyliczanka naprawdę dobrych tekstów. W „Halloween” można natknąć się także na przeciętne opowiadania, czasem zapchajdziury. Duży problem miałam z Izabelą Szolc – „Biały psikus” pod względem literackim jest naprawdę sprawnie napisany, czuć polot i lekkość pióra autorki, wszystko jest tu ładne – i mam wrażenie, że tylko ładne. Koniec końców „Halloween” to i tak rzecz warta uwagi. Powyżej pozwoliłam sobie trochę ponarzekać, ale i tak zachęcam do lektury. Jeśli całość nie przypadnie Wam do gustu to Orbitowski i Kain na pewno.

55


CHERNOBYL DIARIES CZARNOBYL. REAKTOR STRACHU USA 2012 Dystrybucja: Forum Film Reżyseria: Bradley Parker Obsada: Ingrid Bolso Berdo Dimitri Diatchenko Olivia Dudley Devin Kelley

X X

Text: Wiesław Czajkowski

X X X

Jak to jednak często bywa po raz kolejny okazało się, że składane przez speców od marketingu obietnice nie mają pokrycia w rzeczywistości, a film jest po prostu nudny... Czworo podróżujących po Europie młodych Amerykanów trafia do Kijowa,

gdzie mieszka brat jednego z bohaterów. Skuszeni perspektywą niezwykłej przygody (ach ci młodzi amerykanie...) dają namówić się na wycieczkę do Prypeci. Jak pewnie wiele osób wie (a w każdym razie wiedzą to z pewnością miłośnicy serii gier „Stalker”), jest to miasto-widmo, które zostało wybudowane dla tysięcy pracujących w czarnobylskim kompleksie robotników i ich rodzin. Wyjątkowość tego miejsca polega na tym, że po wybuchu w elektrowni całe miasto zostało w kilka godzin wysiedlone i uczynione na wiele lat strefą zamkniętą... Pierwsze pół godziny filmu straszy nas niewyobrażalną wprost nudą. Dopiero w chwili gdy nasi bohaterowie zaczynają zwiedzanie niesamowitej Prypeci atmosfera odrobinę się zagęszcza i przez chwilę wydaje się, że być może nie będzie to wcale taki kiepski film. Jak się nietrudno domyślić, skażone miasto nie jest miejscem bezpiecznym, a dość szybko psujące przygodę dzikie

„Reaktor strachu” zapowiadał się na jeden z ciekawszych filmów ostatnich miesięcy. Sam fakt, że przy projekcie tym pracował Oren Peli (twórca serii „Paranormal Activity”) dawał nadzieję na kawałek kina na więcej niż przyzwoitym poziomie.

56


zwierzęta wcale nie są tu największym problemem. W chwili, gdy ktoś niszczy samochód naszych dzielnych turystów, a w oczach przewodnika pojawia się strach, rozpoczyna się prawdziwa opowieść pełna przerażenia i czających się w ciemnościach śmiertelnych niebezpieczeństw.

opuszczonego miasta, twórcy starają się budować gęstą od strachu atmosferę. Tyle tylko, że na chęciach się kończy. Efekt finalny jest taki: pół godziny nudnego wstępu, trochę ciekawego klimatu w środku i w finale chaotyczna ucieczka z pogrążonego w ciemnościach miasta, podczas której szeregi bohaterów kurczą się w zastraszająco szybkim temNiestety, ale „Reaktor strachu” może pie. przestraszyć jedynie... samych bohaterów filmu. Mimo tego, że za produkcję odpowiedzialna jest zaprawiona w horrorowych bojach ekipa, to ten po prostu mnie znudził. Sama historia jest tak oczywista, że boję się napisać choć jedno zdanie więcej o fabule bo i tak mam wrażenie, że zdradziłem zbyt wiele... Wykorzystując śladowe ilości estetyki found footage oraz niezwykły klimat

57



--------------------------------------

Ocena: 3/6

Wydawca: Prószyński i S-ka 20l2 Ilość stron: 262

sprawa drugorzędna, należy Wielokrotnie powtarzające się przyznać, ze autorka potrafi akty profanacji grobów, szpital odtworzyć małomiasteczkową dla psychicznie chorych, zbrodnia mentalność. To swoisty parai komisarz usiłujący zorientować doks, świadczący o nie dość się w tym, co jest prawdą, a co pogłębionym namyśle nad konfałszywym tropem. A całość strukcją powieści, która zapeww ulubionej od pewnego czasu ne zyskałaby, gdyby przenieść przez rodzimych autorów literatuakcję w czasy bardziej współry sensacyjnej scenerii retro kończesne. Zwłaszcza, że język poca XIX wieku. Tak w skrócie przedstawia się staci nie nosi znamion stylizacji i jest bliższy fabuła „Jak makiem zasiał” Anny Trojan. dzisiejszemu odbiorcy, niż epoce, w której Autorka, znana miłośnikom kryminału została osadzona akcja utworu. A szkoda, z opowiadania „Czym jest śmierć”, za- bowiem językowy portret bohaterów „Jak mieszczonego w tomie „Zaułki zbrodni”, makiem zasiał” udanie oddaje różne sfery specjalizuje się w historii farmacji, jednakże społeczne, z których oni pochodzą (jedynie z uwagi na wykształcenie formalne nieobca niekiedy, jak w wypadku pracownika projest jej również etnologia. Niestety, ani na- sektorium, można odnieść wrażenie groteukowe fascynacje, ani wiedza nie uchroniły skowego przerysowania). jej przed powierzchownym opisem świata przedstawionego. Dlatego też czytelnik Po utworze, wydanym w serii „Asy Kryminaodnosi wrażenie, ze czas akcji jest dla Tro- łu” (tej samej, w której ukazała się przecież jan nieistotny i sytuuje ją ona w przeszłości m.in. „Aż po ciemny las” Jacka Rębacza ponieważ taka jest aktualna moda; równie i „Marionetki” Pawła Jaszczuka), czytelnik dobrze zdarzenia składające się na fabułę ma prawo oczekiwać nie tylko intrygującej mogłyby rozgrywać się tak współcześnie, fabuły, lecz i niebanalnego jej opowiedzejak i w dowolnej epoce, niekoniecznie nia. Tymczasem „Jak makiem zasiał” spraw modernizmie. Jest to poważna wada, bo- wia wrażenie brulionu przyszłej powieści, wiem na rynku wydawniczym funkcjonuje gromadzącego najważniejsze wątki, bądź już wiele powieści pozwalających na stwo- nadmiernie rozbudowanej noweli, w której rzenie stereotypu obrazu końca XIX wieku pomysł zostaje rozmyty zbędnymi z punktu i ówczesnej obyczajowości (do najbardziej widzenia konstrukcji utworu — dygresjami. interesujących, choć niekoniecznie w pełni udanych artystycznie, należą „Carska ro- Owo nie dość precyzyjne dookreślenie właszada” Melchiora Medarda i „Trzeci brzeg snych celów sprawiło, ze ani równie atrakcyjna dla literatury kryminalnej sceneria, jak Styksu” Krzysztofa Beśki). szpital dla psychicznie chorych i cmentarz, Czy autorce zabrakło wiedzy z zakresu ani postaci o dużym potencjale, jak zafahistorii społecznej, czy też może uznała, scynowany dwuznacznymi etycznie ekspeże należy dać prymat intrydze kryminalnej rymentami psychiatra nie zostali w sposób przed realiami? Niezależnie od powodu, dla satysfakcjonujący wykorzystani do stworzektórego realia zostały potraktowane jako nia naprawdę atrakcyjnej opowieści.

Text: Adam Mazurkiewicz

ANNA TROJAN - Jak makiem zasiał

59


TRZY SIOSTRY T TRZY SIOSTRY T Polska 2012 Dystrybucja: Spectator Reżyseria: Maciej Kowalewski Obsada: Rafał Mohr Ewa Szykulska Bogusława Schubert Małgorzata Rożniatowska

X X X

Text: Piotr Pocztarek

X X

film luźno inspirowany jest prawdziwymi wydarzeniami, które miały miejsce w Szczecinie w 2006 roku. Wielokrotna zbrodnia była tylko końcowym etapem moralnego rozkładu, a autor scenariuRobert na pierwszy rzut oka wydaje się sza „Trzech sióstr T” postanowił odpobyć upośledzony – nic nie mówi, ślepo wiedzieć na pytanie, jak wygląda wyciwykonuje polecenia i praktycznie nie nek takiego koszmaru. wychodzi z łóżka. Przy okazji, przez nadopiekuńcze, przerażające kobiety trakAktor Maciej Kowalewski nakręcił filmową towany jest jak nierozgarnięte dziecko. wersję na podstawie swojej sztuki pod tyTrzy panie wydają się być stosunkowo tułem „Trzy siostrzyczki Trupki”, dlatego normalne, bogobojne i bardzo dbają też środki wyrazu są bardzo oszczędne, o swoją reputację, ale za zamkniętymi wręcz teatralne. Prawie wszystkie wydadrzwiami rozgrywa się prawdziwe piekło. rzenia odbywają się w ramach jednego Robert jest przez nie wykorzystywany psychicznie i fizycznie, a z czasem okazuje się, że kobiety mają też na sumieniu tajemnice, zbrodnie i niejedną dewiację. Przełom w życiu nieszczęśliwego mężczyzny nadejdzie, kiedy ich dom odwiedzi Marianna, piękna, młoda fryzjerka. Scenariusz „Trzech sióstr T” brzmi jak zapiski szaleńca albo najmroczniejszy nocny koszmar. Dobija także fakt, że

„Trzy siostry T” to film w każdym calu przerażający, chociaż nie jest horrorem, a opartym na faktach thrillerem z elementami czarnej komedii. Opowiada historię 35-letniego Robercika, dorosłego przecież mężczyzny, który mieszka w dusznym, zagraconym domu z matką i dwiema ciotkami.

60


a iście surrealistyczne wydarzenia wywoływały w niespodziewających się niczego widzach salwy śmiechu, a część nawet opuściła salę. No cóż, z pewnością „Trzy siostry T” nie są filmem dla każdego. To studium przeciętności i beznadziei, a przy tym nachalna wizja matriarchalnego systemu, w którym mężczyzna nic nie znaczy. Czy jednak widzowie zrozumieją naturę problemu? Oby tak było. To kino bardzo niepokojące i na W tym wszystkim najlepiej radzą sobie pewno warte uwagi koneserów. aktorzy – fenomenalny Rafał Mohr i wcale nie gorsze Ewa Szykulska, Małgorzata Rożniatowska i Bogusława Schubert to najwyższy poziom gry. Zwłaszcza trzy panie wypadają przerażająco, wydają się brudne, spocone i zdegenerowane, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Cel osiągnięty. pomieszczenia, w którym również dochodzi do tragicznego finału. Pierwszy film Kowalewskiego, chociaż przerabia mocny materiał wyjściowy, pozostawia sporo do życzenia jeśli chodzi o warstwę realizacyjną i nie kupuję wyjaśnienia, że ujęcia godne reality show czy nieprzemyślane wędrówki kamery to zamierzony efekt, mający uderzyć w wyrobione, wygodne przyzwyczajenia widzów.

Turpizm (Trupizm?) wylewa się z ekranu,

61


NOWA Przeczytaj o potworach, które mogą kryć się w każdym z nas, poznaj światy rodem z sennego koszmaru, przekonaj się, że są rzeczy gorsze niż śmierć… Autorzy: Marek Grzywacz, Paweł Mateja, Paul T. T. Rogue, Paweł Pietrzak, Dariusz Kick, Karolina Stasiak, Krzysztof Krasowski, Krystian Kochanowski, Bartosz Mikołajczyk, Paweł Różycki, Robert Bączkowski, Maciej Rogoziński, Maciej Andrzejewski, Izabela Ficek, Weronika Borek, Dominika Świątkowska, Hubert Malak, Szymon Plasota, Karolina Cisowska, Piotr Kucharski. KLIKNIJ NA OKŁADKĘ, ABY POBRAĆ KSIĄŻKĘ >>>>>>

31.10 - WIOSKA PRZEKLĘTYCH Kolejna odsłona bestsellerowej antologii grozy „31.10 Halloween po polsku”. Daj się porwać magii wieczoru Halloween! Autorzy: Kinga Ochendowska, Paweł Mateja, Andrzej Paczkowski, Michał Stonawski, Marcin Podlewski, Chepcher Jones, Grzegorz Gajek, Anna Rybkowska, Tomasz Krzywik, Piter Murphy, Ewa Bauer, Arkadiusz Siedlecki, Karolina Wilczyńska, Anna Klejzerowicz, Sylwia Skorstad, Daniel Koziarski, Tymoteusz Raffinetti, Kornelia Romanowska, Tomasz Percy, Marcin Janiszewski, Kamil Czepiel, Marek Ścieszek, Marek Grzywacz, Szymon Adamus, Antonina Kostrzewa, Marek Rosowski, Krzysztof Maciejewski. Magdalena Witkiewicz. KLIKNIJ NA OKŁADKĘ ABY POBRAĆ KSIĄŻKĘ >>>>>>


House)

-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Prószyński i S-ka 20l2 Tłumaczenie: Marek Mastalerz Ilość stron: 645

Stephena Kinga nikomu przedstawiać nie trzeba. Nawet ludzie, którzy kompletnie nie interesują się literaturą grozy, wiedzą o kim mowa. Peter Straub w Polsce jeszcze nie ma tak ugruntowanej pozycji, ale ostatnio zaczyna się to zmieniać i za sprawą pewnych antologii idzie w dobrą stronę. Powieść „Czarny dom” to efekt współpracy obu autorów, na dodatek nie pierwszy. W 2002 roku na nasz rynek trafił „Talizman”, a kolejna wspólna książka Kinga i Strauba to powrót do wykreowanego wcześniej uniwersum. W „Talizmanie” główny bohater, Jack, miał dwanaście lat, chorą matkę i wielką misję do wypełnienia, by ocalić siebie, bliskich i świat. Nie obyło się bez wędrówki przez nieznane do tej pory tajemnicze miejsca, zwane Terytoriami. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że przeszłość wraca, by się o Jacka upomnieć. Ktoś, kto raz dotknął Talizmanu, z jednej strony zostaje obdarzony niesamowitą mocą, a z drugiej odpowiedzialnością, żeby użyć jej jak trzeba. Mija dwadzieścia lat i Jack jest zmuszony przerwać spokojne życie emerytowanego policjanta i znów stanąć do walki. Tym razem jego wrogiem jest morderca zwany Rybakiem, który poluje na dzieci. Rodzice porwanych dostają tylko przerażające listy z dokładnym opisem tortur serwowanych ich pociechom. Na miasto pada blady strach, policja nie może sobie poradzić, pora więc by Jack wrócił do pracy. Nikt nie wie, z czym tak naprawdę przyjdzie mu się zmierzyć – z psycholem, zabijającym dla rozrywki czy tajemniczą siłą, która

opanowała okolicę? Wszystkie drogi prowadzą do domu z czarnych desek, gdzie kruki śpiewają o śmierci. Wydaje się, że fabuła brzmi prosto i łatwo przewidzieć jej finał, ale jak to w przypadku Kinga bywa – tak nie jest, bo „Czarny Dom” dość mocno zazębia się z cyklem o Mrocznej Wieży. Nic nie jest tym, czym mogłoby wydawać się na początku. I pamiętaj, drogi Czytelniku: raz, dwa, trzy – Karmazynowy Król patrzy.

Text: Aleksandra Zielińska

STEPHEN KING, PETER STRAUB - Czarny dom (Black

Pierwsze, co rzuca się w oczy przy tej książce to jej rozmiar, całość liczy sobie ponad sześćset stron. Wszyscy znamy gadatliwość Kinga, a tutaj towarzyszy mu jeszcze Straub. Czasem przydałyby się redakcyjne nożyce. Z drugiej strony, fani cyklu o Rolandzie z radością będą tu odnajdywać smaczki i nawiązania nie tylko do „Mrocznej Wieży”. „Czarny Dom” czyta się gładka, obaj autorzy doskonali zgrali się w duet, nie czuć żadnych zgrzytów. Działać na nerwy może czasem rozbieżne tłumaczenie w przypadku określeń charakterystycznych dla świata Wieży, które znamy z wydań Albatrosa. „Czarny Dom” można polecić z czystym sumieniem również osobom, którym uniwersum Świata Pośredniego i Promieni jest obce, bo historia Rybaka broni się sama w sobie. A jej finał być może zachęci Was do sięgnięcia po pierwszy tom cyklu, pod tytułem „Roland”.

63


Text: Mariusz „Orzeł” Wojteczek

(10-12 sierpnia) Kraków

64

Przeglądając listę imprez konwentowych tegorocznego Krakonu byłem – mówiąc uczciwie – zachwycony ilością prelekcji i spotkań autorskich związanych z horrorem. Dlatego z przyjemnością wybrałem się na konwent jako reprezentant Grabarza Polskiego, a o tym, co zobaczyłem / usłyszałem zaraz przeczytacie. Największą pomyłką Krakonu była fatalna organizacja i chaos. Po pierwsze – trudności z trafieniem nie tyle na sam konwent (odbywający się na Miasteczku studenckim AGH w Krakowie), co do poszczególnych miejsc na samym miasteczku. Fatalne oznaczenia, a niejednokrotnie brak oznaczeń i „ochrona”, zainteresowana tylko tym, by nikt przypadkiem nie wniósł do Klubu Studio – głównego budynku imprezy – nawet niedopitej butelki wody mineralnej. Oczywiście „ochroniarze” byli tak czujni i ochoczy do działania tylko pod

„Studiem”. Do klubu Zaścianek – gdzie odbywała się najważniejsza dla mnie część horrorowa nikt nawet nie sprawdzał wejściówek... Nikt nic nie wiedział, na listach akredytacyjnych brakowało nawet niektórych prelegentów, co kwitowane było na wejściu stwierdzeniem „A niech się pan tam gdzieś dopisze...”. Słowem – totalny nieład i brak orientacji w podstawach organizacyjnych, co sprawia, że poziom Krakonu wypadł naprawdę słabo, choćby w porównaniu z zeszłorocznym krakowskim konwentem Game Fusion. Jako, że działo się dużo, niejednokrotnie w tym samym czasie, byłem zmuszony wybrać tylko część wydarzeń konwentowych. Skupiłem się oczywiście na bloku horroru, którego koordynatorem był Michał Stonawski, a bardzo mocną grupę stanowili autorzy związani z Grabarzem Polskim i portalem Niedobre literki.


Główną „gwiazdą” konwentu i bloku horrorowego był Ramsey Campbell – brytyjski pisarz grozy, znany w Polsce z powieści „Najciemniejsza część lasu” i „Zły wpływ”. Spotkanie prowadził Jakub Wiśniewski z Wydawnictwa Dobre Historie, które wydało poświęconą Lovecraftowi antologię „Cienie spoza czasu” (znalazło się w niej opowiadanie Campbella „Przyciąganie”). Brytyjski autor opowiadał o swoich inspiracjach, o byciu pisarzem oraz o znajomości polskiej literatury. Przedstawiciele i fani Grabarza Polskiego mieli tez okazję poczęstować gościa z Wysp polskim piwem. Oczywiście bardzo mu smakowało... Niedobre Literki przybyły w mocnym składzie. Zaczęło się od prelekcji Krzysztofa Maciejewskiego „Bizarro fiction – nie tylko dupostwory”, czyli opowieści, o co w ogóle chodzi z tym całym bizarro (zainteresowanych odsyłam do poprzedniego numeru GP). Później Krzysztof T. Dąbrowski (autor zbiorów opowiadań Naśmierciny i Anima Villis) zaserwował słuchaczom Drabblologię stosowaną czyli w sposób bardzo ekspresyjny odczytał pokaźny zestaw drabbli - krótkich, nie przekraczających 100 słów historii pełnych groteski, bizarro i makabry. Ale to jeszcze nie koniec makabry i horroru. Było o miejskiej grozie i urban legends w wykonaniu Krzysztofa Piskorskiego, Pawła Palińskiego i Tomasza Bochińskiego, a o horrorze ekstremalnym opowiadali Kazek Kyrcz i Dawid Kain, przedstawiając sylwetki takich autorów, jak: Jack Ketchum, Graham Masterton, czy Edward Lee.

wentów horrorowa dobranocka, tym razem pod hasłem Krakowski Horror, czyli autorzy grozy życzą dobrych słów. Po swojemu. Krzysiek Maciejewski, Dawid Kain, Kazek Kyrcz, Robert Cichowlas, Michał Stonawski, Krzysiek Dąbrowski i Michał Gacek czytali swoją horrorową twórczość – opowiadania lub fragmenty powieści – i warto podkreślić, że zebrali większa publiczność, niż brytyjski gość Ramsey Campbell. Poza wydarzeniami bloku horrorowego w „Zaścianku” w sali głównej konwentu horror też był mocno obecny, za sprawą takich nazwisk, jak Darek Domagalski (prezentujący historyczne oblicze Vlada Draculi i obalający jego mit krwiożerczego demona) oraz Paweł Ciećwierz, Tomasz Bochiński i Paweł Paliński (opowiadający o różnych aspektach mitu wampira i jego funkcjonowania zarówno w kulturze, jak i sztuce). Reasumując – sobotni blok horroru wypadł naprawdę nieźle, mimo kulejącej organizacji konwentu i dużego rozpasania „ochrony”. Jednak ocena samego konwentu wypada słabo. Ogólny bałagan informacyjny i stosunkowo niewielka liczba spotkań autorskich (jak na 3-dniowy konwent), słabe oznaczenie i informacja na miejscu konwentu oraz w okolicach sprawiało, że odnalezienie interesujących, konkretnych imprez czy prelekcji było naprawdę trudne.

Osobiście jestem zadowolony z imprezy – kiedy w końcu udało mi się dotrzeć na miejsce horrorowi goście nie zawiedli oczekiwań. Czy wybiorę się za rok na Krakon? Pewnie tak, z nadzieją, że bęNa zakończenie wieczoru odbyła się dzie bardziej dopracowany. znana już niektórym z poprzednich kon-

65


MARILYN MANSON – „ANTICHRIST SUPERSTAR” Nothing Records 1996

Text: Joanna Konik

ffffff odgłosami i doskonałą modulacją wokalu sprawia, że „Antichrist Superstar” można słuchać w kółko. Legenda głosi, że krążek naszpikowany jest niezliczoną ilością wiadomości podprogowych różnorakiej treści – jeżeli faktycznie tak jest, to należy pogratulować temu, kto umieścił je w odpowied„Antichrist Superstar” jest drugą płytą stu- nich miejscach. dyjną Briana Hugh Warnera. By tego było mało – jest ona jedną z najlepszych płyt Cała struktura płyty (jak na musical przymetalowych XX wieku. Dlaczego zatem jest stało) dzieli się na trzy części (cykle), które ona tak dobra? Po pierwsze Marilyn Man- mają symbolizować swoisty rozwój. Czego? son (którego pseudonim stanowi świadome W gruncie rzeczy należałoby powiedzieć: połączenie piękna sygnowanego imieniem życia. Świadomego osobniczego życia, Marilyn Monroe i zła wcielonego kojarzone- które zaczyna rozwijać się w człowieku po go w Stanach jednoznacznie z Charlesem zerwaniu z religią i rozpoczęciu samodzielMansonem) postarał się o to by stworzyć nego myślenia. Oczywiście wszystko to swój własny musical na cześć Antychrysta. dzieje się w duchu satanizmu pojętego jako Stąd też jednoznaczne odniesienia do „Je- właśnie świadomość swojej potęgi. Przepis sus Christ Superstar”. Jawny antykleryka- na to, jak zostać prawdziwym, wartościolizm czy też antychrześcijaństwo wyrażane wym człowiekiem znajdziemy w książce są tu za pomocą każdego pojedynczego napisanej przez samego Marilyn Mansona dźwięku. Co ciekawe, płyta liczy… 99 utwo- „ Trudna Droga z Piekła”. rów, przy czym ostatnie 80 z nich trwa zaledwie 4 sekundy. Tak czy inaczej, krążek ten Obok płyty „Antichrist Superstar” nie da się mieści w sobie absolutnie wszystko, czego przejść obojętnie. W każdym jednym słumożna by się spodziewać od wyśmienitej chaczu wywołuje ona cały wachlarz uczuć metalowej płyty. Cała gama instrumentów – od skrajnie pozytywnych po absolutnie przeplecionych najróżniejszymi chórami, negatywne.


Wydawca: Wydawnictwo Dobre Historie 20l2 Tłumaczenie: Różni tłumacze Ilość stron: 346

Wydawnictwo Dobre Historie to stosunkowo nowy gracz na rynku wydawniczym, ale założone przez ludzi znających się na swojej robocie. Ich czasopismo „Coś na progu” cieszy się dużym uznaniem czytelników i oby jego numerów wyszło jak najwięcej, bo to po prostu dobra rzecz. Ambicją wydawnictwa jest także wydawanie dobrych książek z gatunku horroru (i z tego co widzę to nie tylko papierowych wersji, ale i e-booków czy audiobooków) – „Cienie spoza czasu” to ich pierwsza pozycja książkowa. Wrażenie robi już cała otoczka reklamowa: specjalnie przygotowany teaser filmowy, akcja na facebooku… - widać, że Wydawcy wiedzą, iż w dzisiejszym świecie trzeba prócz wydania książki zapewnić jej skuteczny marketing. I dobrze, i fajnie. Tylko, że „Cienie spoza czasu” to trochę falstart. Jedenaście opowiadań i wstęp S.T. Joshi’ego zapowiada mnóstwo fajnej lektury. Jednak co z tego, skoro najlepsze cztery opowiadania w zbiorze znamy już z wydanego w 1992 roku zbioru „Dziedzictwo Lovecrafta”? Oczywiście – dwadzieścia lat to szmat czasu, być może większość czytelników nie czytała „Dziedzictwa”, ale… Nie wierzę, że nie można było znaleźć lepszych opowiadań (chociażby Stephena Kinga „Przypadek N.”, które bije na głowę nastrojem większość opowiadań z „Cieni spoza czasu”). Czy Masterton nie napisał nic innego w duch lovecraftowskim prócz opowiadania „Will”?

tu więc „średniaki”, a jedno jest zupełnie nie na miejscu. Znakomite jest „Pustkowie” Wilsona, przejmujący „Pan tej ziemi” Wolfe’a, klasycznie lovecraftowski jest „Sekret noszony w sercu” Castle’a. Chociażby dla tych opowiadań warto ten zbiór przeczytać. Ale to opowiadania już znane… Natomiast pozostałe opowieści są co najwyżej średnie. Rzuciło mi się w oczy coś jeszcze - we wstępie S.T.Joshi pisze: „najlepsze imitacje Lovecrafta to […] te, które rozszerzają bądź wykraczają poza jego koncepcje”. Paradoksem jest to, że w „Cieniach” właśnie takie opowiadania są najsłabsze. Zawiódł mnie najbardziej Edward Lee - jego „Pierwiastek Zła” to bardziej parodia Mitów niż opowieść na poważnie. Jedyny polski autor w antologii też według mnie zawodzi. „Iran Political Fiction” jest zbyt zagmatwany, autor chciał nieco za dużo wcisnąć w ramy swego opowiadania i wyszło coś bardzo mało czytelnego.

Text: Bogdan Ruszkowski

RÓŻNI AUTORZY - Cienie spoza czasu. Antologia opowiadań w hołdzie H.P.Lovecraftowi. -------------------------- Ocena: 3/6 -----------

Mam problem z oceną tej antologii. Z jednej strony cieszę się, że coś takiego wyszło i mocno kibicuję wydawnictwu, a z drugiej strony – dobór opowiadań mnie nie przekonał, myślę, że można to było zrobić lepiej. Jako początek historii wydawnictwa „Cienie spoza czasu” nie są złe – ale mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej. Jeżeli więc nie znacie „Dziedzictwa Lovecraft’a” z 1992 roku, „Cienie spoza czasu” kupujcie w ciemno – dla czterech znakomitych opowiadań. Ja poczekam na kolejne książki spod Nie chcę, broń Boże, powiedzieć, że to znaku „Dobrych Historii” – bo widać, że zła antologia. Jest po prostu bardzo nie- to wydawnictwo ma potencjał i chęci. Już równa. Obok opowiadań wybitnych są choćby za to warto je wspierać.

67


THE POSSESSION KRONIKA OPĘTANIA USA, Kanada 2012 Dystrybucja: Forum Film Reżyseria: Ole Bornedal Obsada: Jeffrey Dean Morgan Natasha Calis Madison Davenport Matisyahu

X X X

Text: Piotr Pocztarek

X X

Clyde, trener koszykówki, ojciec dwóch dorastających dziewczynek kupuje na tzw. garażowej wyprzedaży drewniane, rzeźbione pudełko. Antyczna skrzynka kryje w sobie mroczną tajemnicę, którą odkryje Emily, młodsza z córek Clyde’a. Okazuje się, że w środku ukrywa się przerażający demon, który zawładnie jej ciałem. Clyde będzie musiał znaleźć sposób by zdjąć klątwę i przepędzić złego ducha, zanim wszyscy powariują. Brzmi znajomo? Niespecjalnie mnie to dziwi, ponieważ ten sam scenariusz widzieliście/słyszeliście/czytaliście już dziesiątki, jeśli nie setki razy. Smutna prawda jest taka, że „Kronika opętania” to film do bólu przewidywalny i nie bę-

dzie w stanie Was niczym zaskoczyć, chyba że horrory oglądacie jedynie od święta. Wyróżnia się jednak pod kilkoma wartymi odnotowania względami: po pierwsze aktorstwo, które wypada tutaj rewelacyjnie. W rolę Clyde’a wciela się niewyeksploatowany jeszcze w pierwszoplanowych, hollywoodzkich rolach Jeffrey Dean Morgan (świetny występ w „Watchmen” jako The Comedian). Aktor wygląda wprawdzie jak uboga wersja Roberta Downeya Juniora, ale potrafi fantastycznie zagrać i oddać emocje ojca, który staje w obliczu czegoś nieznanego. Również dwie młodziutkie aktorki Natasha Calis (ur. 2000) i Madison Davenport (ur. 1996) radzą sobie znakomicie. Zwłaszcza ta pierwsza, porządnie ucharakteryzowana, robi piorunujące, przerażające wrażenie. Jedynym miscastem jest tu Kyra Sedgwick. Aha, w rolę rabina ratującego sytuację wciela się... Matisyahu! Naprawdę! I całkiem nieźle mu idzie,

Moda na filmy o opętaniach trwa w najlepsze. Duński reżyser Ole Bornedal, autor takich wiekopomnych obrazów jak „Księga Diny” czy „Masturbator”, zabrał się za legendę o dybuku - żydowskim duchu potrafiącym zawładnąć ciałem danej osoby. Swoją drogą, to już kolejny film o tym niewyeksploatowanym jeszcze demonie, patrz: recenzowany przeze mnie nieco wcześniej „Nienarodzony” z 2009 roku. Chociaż oba obrazy wiele łączy, to jednak właśnie „Kronika opętania” to starcie wygrywa.

68


chociaż jego postać jest jakby z nieco innej bajki. Warto zwrócić również uwagę na bardzo dobre efekty specjalne. Film kosztował zaledwie 14 milionów dolców, a zarobił już ponad dwa razy tyle.

grozy, a to staje się nawet ważniejsze, niż straszenie słynnym łubudubu zza kadru. Wrażenie potęguje także mroczna muzyka - w multipleksie z dobrym nagłośnieniem całość robi piorunujące wrażenie.

Na pewno chcecie wiedzieć, czy „Kronika opętania” straszy. Tak zwane jump scenes nie robią już wielkiego wrażenia, zwłaszcza że każdy weteran doskonale wie, kiedy należy ich się spodziewać. Filmowi na szczęście udaje się trudna sztuka utrzymania klimatu

Wady? Poza wspomnianą przewidywalnością raczej słaby montaż i nierówne tempo w drugiej połowie filmu. Generalnie jednak warto poświęcić „Kronice opętania” swój czas. Ja wiem, że to po raz kolejny to samo. No ale takie fajne!

69



/ Broken Angels)

----------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Albatros 20l2 Tłumaczenie: Wiesław Marcysiak Ilość stron: 398

Dziesięć lat minęło, odkąd na rynku pojawił się thriller „Katie Maguire”, w którym to dzielna policjantka z Irlandii rozwiązała sprawę zbiorowego grobu pełnego kości i krwawego, seryjnego mordercy. Pierwotnie książka nie miała mieć kontynuacji, jednak potrzeba dołączenia do bibliografii kolejnego mrocznego kryminału na zamówienie nowego wydawcy pchnęła Grahama do napisania „Upadłych aniołów” (pierwotnie zapowiadanych jako „Głos anioła”). Katie uporządkowała sobie życie po kolejnej tragedii – najpierw straciła nowo narodzonego syna Seamusa, a potem zmarł jej pozostający po wypadku w śpiączce po wypadku mąż – Paul. Bohaterka ma teraz nowego mężczyznę, którego kocha do szaleństwa, opiekuje się starym ojcem, kłóci się ze swoją siostrą Siobhan. Jej sielanka nie trwa jednak długo – ukochany John znalazł się na skraju bankructwa i zamierza opuścić Irlandię. Chciałby też, by Katie pojechała z nim do USA. Bohaterka jest jednak bardzo oddana swojej pracy, zwłaszcza teraz, w obliczu fali bardzo brutalnych tortur i morderstw księży, oskarżonych w przeszłości o seksualne molestowanie dzieci. Katie bierze sprawę na siebie, odkrywając kolejne, makabryczne szczegóły zbrodni. Wszystkie ofiary przed śmiercią cierpią niewysłowione katusze. Sprawca bądź sprawcy na dodatek niespecjalnie dbają o to, czy policja wpadnie na ich ślad czy nie. Na dodatek hermetyczne środowisko księży wyraźnie stara się coś ukryć przed osobami z zewnątrz, podrzucając mylne

tropy i bardzo niechętnie podejmując współpracę. Zanim Katie rozgryzie sprawę, pojawią się kolejne ofiary, a sprawa stanie się osobista.

Text: Piotr Pocztarek

GRAHAM MASTERTON - Upadłe anioły (Voice of an Angel

„Upadłe anioły” to powieść, która bardzo mnie zaskoczyła. Po pierwsze – jest o wiele dłuższa, niż ostatnio przygotowane przez Mastertona horrory. 400 stron może nie jawi się zbyt rewolucyjnie, jednak jest to wreszcie 400 stron mniejszą czcionką. Fabuła jest zatem odpowiednio rozbudowana i złożona, idealnie wyważona, bez wyraźnej przewagi dialogów lub opisów. Na coś takiego czekałem. Po drugie – w powieści znajdziemy odpowiednio dużą dozę brutalności. Ostatnio w horrorach Brytyjczyka mogliśmy zaobserwować nieco stępiony pazur – tutaj znów spotkamy Mastertona jakiego kochamy. Być może książka nie obfituje w jakieś niezwykłe zwroty akcji, a właściwie od początku można podejrzewać pewne rzeczy, które następnie znajdują potwierdzenie w powieści, wszystko jest jednak poprawnie prowadzone, ciekawe i trzymające w napięciu. Wszystko jest tu na swoim miejscu, a z liter czuć przebłyski tego starego, dobrego Mastertona, za którym można było zatęsknić. Wszystko to dzięki Katie Magure i malowniczej Irlandii. Przyczepić można się jedynie do tłumaczenia – pierwsze sto stron jest nieco drętwo przełożone, wyraźnie czuć, że niektóre zdania brzmią zbyt dosłownie. Zdarza się też kilka literówek. Później jest jednak lepiej i książkę czyta się już dobrym, rytmicznym tempem. Niedoróbki wspaniałomyślnie zwalam na karb przyśpieszonej o 3 miesiące premiery.

71


Kamil Krawiec Nasz Nowy Horror

Nie myślę o sobie jako o pisarzu. Wolę postrzegać siebie jako gawędziarza, opowiadacza historii. Gdyby płacono za opowiadanie bajek dzieciom przed snem, to byłaby robota dla mnie. Ale skoro tak się nie dzieje, jestem zmuszony tworzyć historyjki w oczekiwaniu, że ktoś się nad nimi pochyli i poświęci kilka minut swojego czasu, żeby ich wysłuchać. W taki oto sposób wszystko się zaczęło: przez zwykłą kartę biblioteczną. Dzisiaj, z perspektywy tych kilkudziesięciu lat, jakie minęły od jego zniknięcia, nie jestem w stanie patrzeć na to inaczej niż przez pryzmat tych błahych wydarzeń, które doprowadziły do tragicznego końca. Nauczyłem się o nim nie myśleć i przez większość czasu mi się to udaje, jednak raz na jakiś czas budzę się późno w nocy i myśl o nim uderza mnie tak bardzo, że znowu czuję się bezsilny jak nastolatek, którym byłem, kiedy to wszystko się wydarzyło. Kiedy miałem dwanaście czy trzynaście lat moja siostra postanowiła zrobić mi prezent. Nie był to prezent z jakiejś tam okazji, nie myślcie sobie. Zwykły bezinteresowny podarunek. Zabrała mnie do biblioteki, gdzie bibliotekarka była jej znajomą, i wyrobiła mi kartę biblioteczną do działu dla dorosłych. Od tej pory mogłem korzystać z ogromnych zbiorów, które dotąd były dla mnie niedostępne. Też mi coś, powiecie. Ale weźcie pod uwagę, że było to w czasach, kiedy nie mieliśmy internetu, facebooka ani telefonów komórkowych, a do telewizji i tak nie przykuwaliśmy wielkiej uwagi. Najważniejsze były zabawy na podwórku i to, co by-

72


Kamil Krawiec - Nasz Nowy Horror

liśmy w stanie stworzyć własną wyobraźnią. To był najlepszy czas dla dzieciństwa. Dlatego też tak bardzo ucieszyłem się z prezentu darowanego mi przez moją siostrę. Oczywiście zaraz później zapytałem, czy mogłaby to samo zrobić dla mojego najlepszego przyjaciela, bo to właśnie z nim chciałem podbijać nieznane sekrety działu horrorów czy patrzeć na okładki książek erotycznych, kiedy bibliotekarka będzie zajęta czymś innym. – Nie wiem – odpowiedziała siostra. – W końcu ja się pod tym podpisuje i wszystko idzie na moją odpowiedzialność. Mimo wszystko zgodziła się i już kilka dni później buszowaliśmy w dziale dla dorosłych, gdzie panował zapach, jaki zapamiętam do końca życia. Zapach starych książek, kawy i papierosów bibliotekarki. Nie pamiętam już, jakie paliła. Wtedy nie zwróciłem na to uwagi. Dziś sam nie mogę rzucić. Przez kilka następnych dni przeglądaliśmy książki z działu horrorów i pożyczaliśmy po osiem czy dziesięć egzemplarzy. Oczywiście większości nie czytaliśmy. Nie wtedy. Wybieraliśmy tylko te z najbardziej ohydnymi, przerażającymi i dziwacznymi okładkami, jakie mogliśmy znaleźć, po to żeby móc w spokoju popatrzeć na nie i wymieniać się nimi jak kartami z postaciami z kreskówek. Zaczęliśmy czytać dopiero później. Były to historie o wampirach, mordercach czy lądujących w pobliżu UFO, które pobudzały naszą i tak rozbuchaną wyobraźnie. W ciągu następnych dwóch czy trzech lat przeczytaliśmy cały dział horrorów miejskiej biblioteki. Od deski do deski. Każdy egzemplarz. Później wzięliśmy się za fantastykę i science fiction. Dopiero za jakiś czas miałem odkryć bardziej ambitną literaturę, ale jak to mówią, tak naprawdę to, co przeczytasz za młodu, najbardziej kształtuje to, kim jesteś. Nasi rodzice byli całkiem wyrozumiali. Mnie pozwalali siedzieć do późna nad książką, bo pokój dzieliłem wtedy z siostrą i ona długo uczyła się do egzaminów. Mój przyjaciel zaś wychowywany był razem z bratem przez samotną matkę. Nigdy nie poznał swojego ojca. Czasem siedząc na ławce przed blokiem, wymyślaliśmy różne wersje jego biografii.

73


Biblioteka Grabarza Polskiego

– Był naukowcem, ale odkrył coś, za co go porwano! – Uciekł, bo nie mógł znieść zrzędzenia twojej mamy! Czasami nasze historie były oparte na krążących wśród naszych mam plotkach, jakoby tak naprawdę siedział w więzieniu za jakieś przewinienie z przeszłości i miał nieprędko wyjść. Nie myślcie o nas źle, nie byliśmy świrami. Byliśmy jak każde dzieciaki w tamtym czasie i tamtym wieku. Graliśmy w piłkę. Bawiliśmy się w żołnierzy i podkradaliśmy sprośne gazety naszym wujkom. Podczas gdy nasza wyobraźnia i zafascynowanie historiami pełnymi grozy rosły, pewne specjalne miejsce zaczęło pojawiać się w naszych myślach coraz częściej. Była nim blokowa piwnica. Nie wiem, dlaczego akurat ona. Pewnie dlatego że była mroczna i tajemnicza. Za naszą sprawką stawała się jeszcze mroczniejsza – wykręcaliśmy wszystkie żarówki na całej długości piwnicy, a trzeba było przyznać, że była ogromna. Mieliśmy nawet swoje ulubione miejsce – wielką ciemnicę z wysokimi sufitami, gdzie można było się podwiesić podczas zabawy w chowanego i nikt cię nie znalazł. W związku z tym, że kilka piwnic dookoła było opuszczonych, zrobiliśmy tam swoje biuro, które ozdobiliśmy plakatami filmowymi wziętymi z lokalnego kina. Nocami kontaktowaliśmy się przez pożyczoną od znajomego krótkofalówkę i opowiadaliśmy sobie nawzajem straszne historie, by nie móc tak łatwo zasnąć. – Dzisiaj wieczorem, jak szedłem na kolację, słyszałem, jak jacyś dwaj mężczyźni o tobie rozmawiają. – Tak? Jak wyglądali? – Byli ubrani w garnitury i rozmawiali o tym, kiedy wychodzisz ze szkoły. A później weszli do piwnicy. Zawsze piwnica. Na początku dorośli wyrzucali nas stamtąd, ale w końcu i oni dali za wygraną. Nieraz nieźle ich nastraszaliśmy, kiedy bez światła szli po coś do piwnicy i nagle mijał ich ubrany na czarno człowiek w masce Freddy`ego Krugera.

74


Kamil Krawiec - Nasz Nowy Horror

Stało się to naszą zabawą. Dzieliliśmy funkcję. Umawialiśmy się przez krótkofalówkę, po czym każdy z nas wykonywał elementy dokładnie opracowanego planu. On, przebrany, chował się w określonym miejscu w piwnicy, a ja zbierałem dzieciaki z naszej paczki i wciskałem im jakąś historię o dziwnym zjawisku, jakie miało miejsce ostatnio w piwnicy. – Mój tata opowiadał mi, że widział tam dziwnego faceta – mawiał ktoś z tłumu. – To pewnie on. Musimy iść sprawdzić. Scenariusz był zwykle taki sam. Wchodziliśmy do ciemnej piwnicy, gdzie czekała ich niezła dawka strachu i emocji. Coś jak nasze małe wesołe miasteczko. Po pewnym czasie wszyscy przywykli już do tego samego, a mimo to z chęcią schodzili schodami na kolejny seans grozy. Bo przecież wszyscy lubimy się bać, prawda? Jakiś czas później dzieciak z jednej ze starszych klas powiesił się w lokalnym lesie. Wszyscy oczywiście ruszyliśmy nocą w las w poszukiwaniu jego ducha, bo ponoć ktoś go widział. Była to kolejna przygoda, którą zaplanowaliśmy. Tym razem to ja stałem przebrany w zaroślach w ciemnym lesie, a mój przyjaciel prowadził grupę śmiałków. Do dzisiaj pamiętam, jak przerażony byłem, stojąc samotnie w miejscu, gdzie przed tygodniem stało się coś strasznego. Od tej pory zawsze wolałem naszą znaną na wylot piwnicę. *** Któregoś dnia w szkole, po rozegranym meczu koszykówki zauważyłem, że mój przyjaciel jest nieco pochmurniejszy niż zwykle. Jego drużyna wtedy przegrała, ale zauważyłem, że chyba nie o to chodzi. Zapytany, zwierzył mi się z tego, co go martwiło. Podobno tego dnia zauważył przyglądającego mu się dziwnie mężczyznę. Stał oparty o drzewo przy siatce otaczającej boisko do koszykówki

75


Biblioteka Grabarza Polskiego

i przyglądał mu się przez kilka godzin. Wielki, barczysty mężczyzna z ciemnymi gęstymi włosami, ubrany w jeansową kurtkę i spodnie. Na początku byłem pewien, że to kolejny jego dowcip, a raczej pomysł na przestraszenie naszej paczki, ale trudno było nie zauważyć, że mówił poważnie. Wieczorem siedzieliśmy przed blokiem, słuchając Ozzy`ego Osbourne’a z przenośnego radyjka i opowiedzieliśmy o tym naszej paczce. – Pewnie gość kryje się w piwnicy – rzucił ktoś. – Musimy iść sprawdzić – powiedział ktoś inny. Zauważyłem, że mimo wszystko mój przyjaciel jest chętny do tego, żeby wykorzystać tę historię we wspólnej zabawie. Może sam potrzebował się z nią oswoić. – Muszę iść do domu. Potrzebuję pilnie pogadać z mamą – powiedział przyjaciel, ale wiedziałem, że potrzebuje tylko chwili, żeby wśliznąć się inną klatką do piwnicy i tam czekać na nas w naszej ciemnicy. – W porządku. To trzymaj się, bracie, ale wiedz, że sporo tracisz. Nie rozwiążesz tej zagadki z nami. – Pewnie się boisz – powiedziała moja pierwsza dziewczyna. Przytuliłem ją mocniej. Nawet do dziś, po latach, jestem w stanie przysiąc, że widziałem, jak wchodził do piwnicy. Po pożegnaniu z przyjacielem opracowaliśmy plan, w jaki sposób zbadamy piwnicę i wykurzymy dziwnego przybysza. Po chwili schodziliśmy już po schodkach, trzymając się blisko siebie i szykując się na zaskoczenie. To, które nastąpiło, było dużo większym, niż kiedykolwiek mogłem się spodziewać. *** Nic się nie stało. Kiedy szliśmy tak przytuleni do siebie przez mrok piwnicy, wiedziałem doskonale, gdzie jesteśmy. Przy naszej ciemnicy. Zaraz się zacznie. Ale nic na nas nie wyskoczyło. Nikt nie wrzasnął

76


Kamil Krawiec - Nasz Nowy Horror

i nie próbował nas przestraszyć. Po chwili doszliśmy do końca piwnicy i wyruszyliśmy jeszcze raz. Byłem pewien, że szykuje jakąś bombę. Zaraz nas zaskoczy. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, było już ciemno. Zacząłem panikować i szukać go. Wkręciliśmy wszystkie żarówki i przeszukaliśmy całą piwnicę metr po metrze. – Ale dlaczego go szukasz? Przecież mówił ci, że poszedł do domu porozmawiać z mamą. To było dla mnie za dużo. – Nie rozumiesz, że to było tylko kłamstwo, żeby móc odejść od nas i wejść do piwnicy?! To wszystko zabawa! Mieliśmy was nastraszyć! Nie było żadnego mężczyzny! To była zabawa! – wrzeszczałem jak opętany. Tego samego wieczoru pukałem do drzwi jego mieszkania, ale nikt nie otworzył. Nikt też nie zatelefonował do mojej mamy ani nikt nie chciał mi uwierzyć, że ktoś mógł go porwać. Słyszałem, że jego rodzina wyprowadziła się niedługo później. Pamiętam, że kilka nocy po jego zniknięciu siedziałem sam w pokoju. Patrzyłem w stronę okna jego pokoju i czekałem, aż zapali się w nim światło. W ręku trzymałem walkie-talkie i co chwilę powtarzałem komunikat, żeby ktoś się zgłosił. Płakałem i powtarzałem wiadomość, dopóki nie usnąłem. W końcu oddałem swoje walkie-talkie. On swojego nie oddał nigdy. *** Kilkanaście lat później, kiedy przyjechałem ze studiów do rodzinnego domu na przerwę świąteczną, poszedłem ze znajomymi do baru. Mieszkaliśmy już wtedy w domku jednorodzinnym, z dala od starej okolicy. Tej nocy, kiedy wracałem pijany do domu, zabłądziłem i jakimś cudem znalazłem się pod moim starym blokiem. Bardzo chciało mi się sikać, więc postanowiłem zejść do piwnicy.

77


Biblioteka Grabarza Polskiego

Na suficie paliły się jasne energooszczędne świetlówki. Sama piwnica była małym, ciasnym wnętrzem. Straciła wiele ze swojej tajemniczości i mroczności. Nie miałem trudów ze znalezieniem naszej ciemnicy. Wszędzie walały się butelki po piwie i zużyte prezerwatywy. Jedyne, co zostało z tego miejsca, to nasze podpisy na ścianie, już nieco przybladłe i wypłowiałe. Wtedy usłyszałem cichy głos. Prawie jak szept. Miałem wrażenie, że ktoś woła mnie po imieniu, ale był to cienki głos, jak głos dziecka. Stanąłem na korytarzu i zacząłem się rozglądać. Na jego drugim końcu paliło się blade światełko w jednej z piwnic. Znów usłyszałem ten cichy głos. Jak śpiewanie z oddali. Żarówka nade mną zaczęła lekko mrugać. Chwilę później wybiegłem na zewnątrz. Stchórzyłem. Nie byłem już dzieckiem. Nie miałem odwagi, żeby sprawdzić.

AUTOR:

Kamil Krawiec

Student Reżyserii filmowej na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. Pochodzi z małego miasteczka na południu Polski. Jeździ czarną Wołgą.

GRABARZ POLSKI Grabarz Polski #39 Korekta: Wojciech Lulek Grafika, skład, łamanie: Wojciech Jan Pawlik Reklama, Patronaty i Współpraca: Bartek@grabarz.net | Wojtek@grabarz.net

Chcesz współtworzyć Grabarza? Napisz do nas! www.Grabarz.net | www.Facebook.com/GrabarzPolski


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.