Grabarz Polski - Nr 40

Page 1

40

#

PUPPET MASTER STEFAN DARDA LOVECRAFT VS LOVECRAFT KRYMINALNE IMPERIUM JOE ALEXA „OBCY: ÓSMY PASAŻER NOSTROMO” NA PAPIERZE SERIA: WYWIAD:

FILMY: Internat, Martwe mięso, Mroczny Rycerz powstaje, Pokłosie, Red, Silent Hill: Apokalipsa 3D, Sinister, Supermarket, Two-Headed Shark Attack, Zabić, jak to łatwo powiedzieć. KSIĄŻKI: Cichy wielbiciel, Conan i Skrwawiona Korona, Czarny Wygon: Bisy, Kult, Na własną rękę, Piąta pora roku, Rudy / Prawo do życia, Siła strachu, Śmierciowisko, Wściekły głód, Wampir, Wypędzony: Breslau - Wrocław 1945, Zło budzi się wiosną. E-BOOKI: 31.10: Halloween po polsku, 31.10: Wioska przeklętych. MUZYKA: Batstab - Coffin Rock NARCYZ ROGOZIECKI „BANSHEE” (OPOWIADANIE) SZORTY Z ZAKONNICAMI W TLE (ROZSTRZYGNIĘCIE KONKURSU NIHIL QUEST)



to life)

-------------------------------------- Ocena: 3/6 Wydawca: Papierowy Księżyc 20l2 Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski, Marcin Kiszela Ilość stron: 324

Jack Ketchum to jeden z mistrzów bezkompromisowej grozy, charakteryzującej się licznymi wątkami dramatycznymi. Na polskim rynku znakomicie przyjęły się powieści „Dziewczyna z sąsiedztwa” czy „Poza sezonem”, a także monumentalny zbiór opowiadań „Królestwo spokoju”. Do tej pory zawiodłem się na jego prozie tylko raz – przy okazji słabiutkiego „Potomstwa”. Wydawnictwo Papierowy Księżyc postanowiło zmienić ten stan rzeczy. Na wstępie pragnę zaznaczyć, że „Rudy” to nie powieść, a dwie zróżnicowane tematycznie nowelki. Ta tytułowa opowiada historię Avery’ego Ludlowa, na którego oczach zastrzelony zostaje jego poczciwy pies. Ludlow szuka sprawiedliwości po stracie najlepszego przyjaciela, jednak zawiedziony przez prawo i media zmuszony jest wziąć sprawy w swoje ręce. Na temat fabuły nie będę się bardziej rozwodził, gdyż więcej miejsca poświęciłem jej w recenzji ekranizacji „Rudego”, którą znajdziecie w tym samym numerze „Grabarza Polskiego”. Skupię się raczej na wrażeniach płynących z lektury. Ketchum przyzwyczaił mnie do prozy drastycznej i brutalnej, tymczasem „Rudy” to historia bardzo kameralna. Owszem, bywa emocjonująca i porusza bardzo istotną kwestię okrucieństwa wobec zwierząt, do tego napisana jest z charakterystyczną dla tego pisarza manierą, jednak skłamałbym, mówiąc że nie poczułem niedosytu. Szkoda mi było starego Ludlowa, a jeszcze bardziej jego zastrzelonego psa, jednak naciągana fabuła i papierowe postacie skutecznie

ugasiły moje emocje. Z całej ekipy tylko główny bohater miał pogłębiony rys psychologiczny, a jego personalna wendetta, chociaż zakończyła się krwawo, nie zafundowała mi takiej jazdy jak poprzednie dokonania autora.

Text: Piotr Pocztarek

JACK KETCHUM - Rudy / Prawo do życia (Red / Right

Nieco inaczej sytuacja prezentuje się w drugiej noweli zawartej w książce. „Prawo do życia” to już Ketchum pełną gębą. Pisarz snuje historię ciężarnej kobiety, która zostaje uprowadzona sprzed kliniki aborcyjnej przez parę nieobliczalnych psychopatów i poddana wymyślnym, brutalnym torturom w ramach kary za chęć popełnienia zbrodni na płodzie. Brzmi znajomo? Oczywiście - jeśli na myśl przyszła Wam „Dziewczyna z sąsiedztwa”, to macie rację. Sposób w jaki autor odziera bohaterkę z godności i intymności, całkowicie uzależniając ją od swoich oprawców, zasługuje na słowa uznania. Szkoda tylko, że podobnie jak w przypadku „Rudego”, czytelnik nie ma czasu na poznanie motywacji bohaterów, a co za tym idzie, niespecjalnie zdąży ich polubić lub znienawidzić. Nie urzekły mnie najnowsze opowieści Ketchum, chociaż jestem wielkim fanem tego autora. Być może powodem jest długość (a w zasadzie „krótkość”) obu tekstów, która w moim przypadku była niewystarczająca do wywołania morza emocji. Owszem, jako miłośnik zwierząt odczuwałem pewien dyskomfort podczas lektury „Rudego”, podobnie jak jako miłośnik kobiet z trudem czytałem „Prawo do życia”. Co zostało mi po lekturze? Drobne rozczarowanie. Ot tak, po prostu.

3


RED RED USA 2008 Dystrybucja: Carisma Reżyseria: Lucky McKee Trygve Allister Diesen Obsada: Brian Cox Tom Sizemore Noel Fisher Robert Englund

X X

Text: Piotr Pocztarek

X X X

Avery Ludlow wiedzie spokojne życie emeryta po przejściach. Prowadzi sklep, łowi ryby i wychowuje ukochanego psa Rudego, który był prezentem od jego od wielu lat nieżyjącej żony. Ludlow doświadczył w swoim życiu wielu przykrości, łącznie ze śmiercią dziecka i małżonki. Ale to nie koniec postawionych przed nim prób. Pewnego dnia, kiedy Avery wędkuje nad rzeką, trójka wyrostków z pobliskiego miasteczka postanawia go napaść i okraść. Jako że Ludlow nie ma z sobą niczego cennego, napastnicy na jego oczach bezceremonialnie zabijają mu psa. Ludlow szuka sprawiedliwości, ale po dobroci się nie da. System prawny jest dziurawy i jedyna możliwa kara byłaby nieadekwatna do przewinienia. Avery

postanawia więc wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę, co doprowadzi do krwawego finału. Dwaj reżyserzy – Lucky McKee i Trygve Allister Diesen to ludzie średnio doświadczeni w swoim fachu, zwłaszcza ten drugi. McKee, wielki fan horrorów i miłośnik Jacka Ketchuma, ma już nieco większy dorobek, jednak nadal nie można uznać go za reżysera wysokiej klasy. To wszystko niestety objawia się w filmie „Red”, który nakręcony jest nieco chaotycznie. Kiepskie ujęcia nie zostawiają złudzeń – pomimo mocnej obsady (Brian Cox, Tom Sizemore, Robert Englund), mamy tu do czynienia z filmem STV, ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami. Ketchum napisał emocjonującą, chociaż nieco naciąganą historię, jednak w wersji książkowej była ona bardziej dramatyczna i osobista. Nieduży budżet „Red” nie pozwalał pokazać kil-

„Red” to nowela Jacka Ketchuma, jednego z mistrzów bezkompromisowej grozy, charakteryzującej się licznymi wątkami dramatycznymi. Ketchum rzadko pisuje o nadprzyrodzonych zjawiskach – najważniejszymi bohaterami horroru zawsze są u niego ludzie. A w tym przypadku również zwierzęta. Zachęcony lekturą wydanej u nas niedawno powieści „Rudy”, postanowiłem przybliżyć sobie (i Wam) jej ekranizację.

4


ku kluczowych scen w pełnej krasie, twórcy musieli się więc posługiwać półśrodkami. W efekcie dostaliśmy film, którego może i nie trzeba się wstydzić, ale też nie zobaczymy go nigdzie poza telewizją Puls w czwartkowy wieczór. Pewnie mówię z perspektywy człowieka, który przed chwilą odłożył książkę na półkę i nijak nie może być zaskoczony średniej jakości ekranizacją, jednak nadal myślę, że na uwagę zasługuje poruszana przez Ketchuma

tematyka okrucieństwa wobec zwierząt i zbyt łatwego unikania za to odpowiedzialności. Brian Cox odnajduje się w swojej roli świetnie i niesie na plecach odpowiednio wyważony ciężar. Szkoda jednak, że reszta nie jest w stanie deptać mu po piętach, sama fabuła nieco kuleje, no i oczekiwałbym chociaż minimum efekciarstwa. Trzeba jednak sporo dobrej woli, by naprawdę głęboko przeżywać dramatyzm tej opowieści o poszukiwaniu sprawiedliwości.

5


Text: Łukasz Radecki

Seria Puppet Master od początku była wierna domowemu kinu, debiutując od razu na rynku VHS. Później przez DVD zawędrowała w rejony produkcji telewizyjnej. Tę trwającą od ponad dwudziestu lat historię przybliżam Wam na najbliższych stronach, uprzedzam więc przed spoilerami. Z drugiej strony, jakichś większych zaskoczeń chyba nie powinniście w związku z tym cyklem oczekiwać...

6

Żaden gatunek filmowy nie wykreował chyba tylu serii co horror. Oczywiście, mój osąd może być błędny, ponieważ nie uważam się za specjalistę od kina akcji made in Hong Kong lub porno jakiejkolwiek produkcji. To jednak właśnie horror stworzył całe zastępy sequeli, prequeli i remake’ów z bohaterami takimi, jak Michael Myers, Jason Voorhees, Freddy Krueger czy Pinhead, którzy co jakiś

czas od nowa wzbudzają emocje wraz z kolejnym pojawieniem się na ekranie. Obok swoistych ikon popkultury (bo tak już można nazwać wspomniane powyżej postacie) mnożą się serie nie mniej popularne, choć nie tak legendarne („Piła”, „Droga bez powrotu”) czy wreszcie naprawdę zaskakujące („Human Centipede”, „Paranormal Activity”). Wychodzi na to, że w dobrym tonie jest zrobić nie jeden, ale co najmniej dwa horrory na w danym cyklu. Po co jednak te rozważania? Bo cały czas próbuję zrozumieć fenomen jednej z najdłuższych serii horrorowych – „Puppet Master”. Fenomen, któremu również uległem. Seria rozpoczęła się pod koniec lat 80. i jest realizowana nieprzerwanie do dnia dzisiejszego. I choć jak to bywa, większość części niewiele ma wspólnego


z oryginałem, a poziom większości jest rozmaity (i głównie niski), to jednak chwalebnie uniknęła ona głupkowatych rebootów, remake’ów i tym podobnych idiotyzmów, a całą historię da się ułożyć w całkiem zgrabną opowieść. Oczywiście, nie brak tu logicznych wpadek, którymi nie będzie się przejmował żaden miłośnik kina klasy B. Bo nie ukrywajmy, seria filmów o morderczych laleczkach nie może w żaden sposób być traktowana poważnie i nigdy też do miana takiej nie pretendowała. To typowe kino z gatunku „kochaj albo rzuć”. Zwolennicy psychologicznej głębi, atmosfery grozy i klimatu zaszczucia/wyobcowania powinni ominąć „Puppet Mastera” szerokim łukiem. Oto nadchodzą zabójcze marionetki i szykuje się niezła zabawa. Przyznam, że mam ogromny sentyment do pierwszych odsłon serii, różnie natomiast bywało z późniejszymi filmami cyklu. Seria wykreowała bowiem pięć faktycznych sequeli, jeden cross-over (z „Demonic Toys”) i aż cztery prequele, opowiadające o losach bohaterów przed częścią pierwszą. Na szczęście Naczelny podrzucił mi genialny w swej prostocie pomysł by nie opisywać poszczególnych odsłon w kolejności powstawania filmów, a opowiedzieć chronologicznie całą historię, jaką ów cykl nam przedstawia. I okazało się to strzałem w dziesiątkę, bowiem pewne odcinki oglądane w zmienionej

kolejności sporo zyskały, jednocześnie nie odbierając uroku i klimatu częściom pierwszym. Zacznijmy więc od tego, o co tu naprawdę chodzi. Sięgając najdalej jak można, trafiamy do roku 1892. Tam egipski czarnoksiężnik Afzel kradnie od boga Sutekha potężne zaklęcie pozwalające reanimować zmarłych. Ten wysyła za niewiernym trzy mumie, które pod postacią demonicznych mężczyzn w czarnych płaszczach ścigają Afzela aż do Paryża. Tam zaś młody lalkarz Andre Toulon wystawia ze swoją grupą teatralną spektakl „Mefisto”. Ciężko ranny Afzel znajduje schronienie u Toulona, w zamian ucząc go sekretu ożywiania martwych przedmiotów. W ten sposób życie otrzymuje Pinhead (nie ten z „Hellraisera”), kukiełka o potężnej posturze i mikroskopijnej główce. W międzyczasie do teatru trafia księżniczka Elena, która oczywiście zakochuje się w przystojnym lalkarzu, a de-

7


wiał „Mefista”. Ważniejsze jest jednak to, że w filmie pojawiają się ciekawe wersje klasycznych lalek (Pinhead, Blade, Sixshooter), a także Sergeant Driller (znany później jako Tunneler ) i nigdy wcześniej (ani później) nie prezentowane Dr Death oraz Cyclops. Przede wszystkim zaś był to ostatni występ Guya Rolfe’a w roli Toulona, który zmarł kilka lat później. Krótko mówiąc, część siódma wstydu serii nie przyniosła, jednak mogła rozczarować zwolenników mocniejszych odsłon. Dalsze losy Toulona i jego żony opowiedziała część trzecia („Puppet Master III: Toulon’s Revenge”, 1991). Trwa II wojna światowa. Lalkarz wraz z żoną mieszka w Berlinie, gdzie z powodzeniem wystawia rozmaite przedstawienia, do których wykorzystuje oczywiście ożywione kukiełki. Sztuka ta podoba się publiczności, ale jeden z widzów, porucznik Wehrmachtu, moniczne mumie dopadają ostatecznie podejrzewa, że za ruchami lalek ruszająAfzela, który by ocalić Toulona popełnia cych się „jak żywe” kryje się coś więcej. samobójstwo, chcąc przekonać Sutekha, że zabierze swój sekret do grobu. Egipski bóg odkrywa jednak podstęp i wysyła ponownie swoje demoniczne sługi by zlikwidowały lalkarza. W obronie teatru stają jego pracownicy, przyjaciele Toulona, wszyscy też ponoszą tragiczną śmierć. To ich dusze młody Andre przenosi do kukiełek i wraz z nimi staje do finałowej walki w pociągu do Kara gdzie ucieka wraz z narzeczoną. Całą tę historię poznajemy z retrospekcji, gdy Toulon ukrywając się podczas II wojny światowej wspomina swoje losy („Retro Puppet Master”, 1999). Intrygująca historia nie ma zbyt wiele wspólnego z horrorem, dużo bliżej jej do fantasy, co jeszcze ciekawsze, zupełnie nie zgadza się z genezą eliksiru ożywiania, który pojawił się w pierwszych dwóch częściach, gdzie sekret owszem, zdradził jakiś mag, ale w Kairze, w 1912 roku, gdzie Toulon wraz z żoną Elen wysta-

8


Pewnego wieczoru zakrada się do teatru i odkrywa sekret lalkarza. Niemiec donosi o sytuacji Gestapo, które z rozkazu Majora Krausa zabija Elenę i aresztuje Toulona by zmusić go do wyjawienia swoich tajemnic. Lalkarz ucieka przy pomocy lalek i dokonuje srogiej zemsty na nazistach. Później wraz z małym sierotą, Peterem Hertzem ucieka do Szwajcarii. Tam ukrywa się przed faszystami i zapewne właśnie wówczas opowiada im historię zawartą w „Retro Puppet Master”. Piszę „zapewne”, bowiem po raz kolejny trafiają się poważne zaburzenia czasowe. No bo jeśli Toulon mści się tu na nazistach za śmierć żony w trakcie II wojny światowej, to jak to ma się do faktu, że pierwsza część rozpoczyna się od samobójczej śmierci lalkarza w Bodega Bay w Ameryce w... 1939 roku - PRZED wybuchem wojny? Dajmy jednak spokój poszukiwaniom logicznych wyjaśnień. Film prezentuje się jako jeden z najlepszych z cyklu, a na pewno jako jeden z najkrwawszych

i przesyconych seksem (niemieckie dowództwo spędza czas głównie w domu publicznym). To także tu po raz pierwszy w cyklu lalki zostały zaprezentowane jako istoty pozytywne, które choć brutalne i bezlitosne mają słuszną motywację do swoich działań. Wreszcie, właśnie w tej odsłonie poznajemy genezę Leech Woman, niewątpliwie najbardziej wyjątkowej (i obrzydliwej w działaniu) lalki, w którą została zaklęta dusza zamordowanej Eleny. Od wspomnianego zabójstwa rozpoczyna się także dziewiąta odsłona serii („Puppet Master: Axis of Evil”, 2010). Sprawnie połączono tu ujęcia z oryginalnego tytułu z nową wersją, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że zaraz po samobójstwie Andre Toulona i wyjściu Gestapo, sekret lalkarza przechodzi wraz z lalkami w ręce Danny’ego Coogana, siostrzeńca właściciela Bodega Bay Inn. Okazuje się, że był on przyjacielem Mistrza i już wcześniej poznał część tajemnicy. Chłopak wykorzystuje lalki by śledziły mężczyznę, flirtującego z jego narzeczoną Beth, i w ten sposób wpada na trop tajemniczego spisku (bo mężczyzną owym jest jeden z gestapowców), którego celem jest sabotaż USA, a stoi za nim terrorystyczna japońska organizacja, którą dowodzi charyzmatyczna (przynajmniej w założeniu) Ozu. Gdy Beth zostaje porwana, zbrodniarze zabijają brata Dan-

9


ny’ego (który właśnie zaciągnął się do armii), chłopak tworzy nową lalkę Ninję (a jakże!) - gdzie, oczywiście, umieszcza duszę brata i wraz z innymi kukiełkami staje do starcia z Japończykami i nazistami. Film roi się od logicznych wpadek i historycznych niekonsekwencji, niemniej ogląda się go całkiem przyjemnie, pod warunkiem, że zapomni się o bardziej chwalebnych odsłonach. Lalki znów jawią się jako bohaterowie pozytywni, w tle łopocze gwiaździsty sztandar, a całość ledwie ociera się o cień horroru. Tym samym obraz stanowi ciekawostkę dla fanatyków serii, sam w sobie jest po prostu kiepski. Do dna seria dociera w tegorocznej odsłonie („Puppet Master X: Axis Rising”, 2012). Akcja rozpoczyna się w miejscu, w którym skończyła się część poprzednia, a więc od ucieczki Ozu, która jako jedyna przetrwała atak bohaterskich lalek (i wzięła „do niewoli” Tunellera). Jej szczęście nie trwa długo. Wpada w ręce Gestapo (które w sposób jawny i otwarty rezyduje podczas wojny w Chinatown w USA - brawo!), dając tym samym faszystom możliwość do stworzenia własnych lalek. I tak oto, pojawiają się cztery nowe: Bombshell – kukiełka o wyglądzie (nie)sławnej Elzy strzelająca karabinami maszynowymi w... piersiach, Wehrmacht (idiotyczna nazwa dla lalki-wilkołaka), Blitzkrieg (czy tylko mnie przypomina

10

mnie on robota-czołg z „Demonic Toys”?) i Kamikaze (zgadnijcie jak wygląda ta lalka i co robi…). Oczywiście „nasze” lalki (bo nie ma wątpliwości po czyjej są stronie – gwiaździsty sztandar już nie łopocze, on wiruje dumnie na wietrze!), bohatersko podejmują walkę z nazistami i ich lalkami. Nie ma co ukrywać. Część ta niewątpliwie należy do najgorszych i najbardziej kuriozalnych. Przyznaję, uśmiech towarzyszył mi czasem w trakcie seansu, ale głównie z niedowierzania, że to oglądam. Bo pojedynki laleczek są całkiem zabawne, ale wyglądają raczej jak stworzone dla (i przez) dzieci. No i budżet. Naprawdę żałosne i drętwe aktorstwo i bieda biją wprost z ekranu. Niewybaczalne jest zubożenie lalek. Oto Jester nie ma już ruchomej twarzy, a Blade nawet nie porusza ustami. Widać wyraźnie, że chodziło tu tylko o jak najtańsze wyłudzenie pieniędzy. Co dalej działo się według twórców z lalkami od czasów wojny aż po współczesność, nie wiadomo, przynajmniej na razie. Wiemy jednak, co wydarzyło się prawie pięćdziesiąt lat później, gdy na wideo pojawił się oryginał („Puppet Master”, 1989). Czterech naukowców o zdolnościach mediumicznych jest nękanych wizjami wysyłanymi swojego znajomego, Neila Gallaghera. Wszyscy spotykają się w jego posiadłości w Bodega Bay Inn (tej, w której Toulon w 1939


roku popełnił samobójstwo, co widzimy na początku filmu). Na miejscu zastają jedynie Mega, żonę Gallaghera i podejrzliwą gospodynię domową. Okazuje się, że Neil zabił się z niewyjaśnionych przyczyn. Na miejscu zaczynają dziać się coraz dziwniejsze rzeczy. Po pierwsze, wizje dręczące naukowców przybierają na sile, coś niezwykłego dzieje się również z ciałem Gallaghera, co pozwala niektórym poddać wątpliwość fakt jego śmierci, choć niewątpliwie mają do czynienia ze zwłokami. Wreszcie do akcji wkraczają mordercze kukiełki, które w brutalny i spektakularny sposób zaczynają mordować gości. Okazuje się, że Gallagher odkrył sekret Toulona i w ten sposób sam zapewnił sobie nieśmiertelność, przy okazji wykorzystując lalki do wymordowania swoich byłych kompanów, z których chce uczynić poddanych mu niewolników. Nie da się jednak igrać z uczuciami marionetek, które oszukane wpadają we wściekłość. Trzeba przyznać, że mimo upływu lat, oraz faktu, że film od początku nie miał dużego budżetu, udało się stworzyć dzieło niezapomniane. Przede wszystkim, jedyny raz w całej serii wykreowano nastrój zagadki i niesamowitości, którą z kolei skonfrontowano z brutalnością działania lalek (Tuneller wkręcający się w twarz jednej z kobiet). Same lalki również przykuły uwagę - jednoznacznie złe i okrutne, a przy tym tajemnicze i wyjątkowe. Każda z nich wyróżniała się odmien-

nym wyglądem, charakterem, zachowaniem i oczywiście sposobem zabijania. Tak więc Blade oczywiście posługiwał się stworzonymi z rąk nożem i hakiem, Tunneler wiertłem na głowie, Pinhead dusił i bił olbrzymimi pięściami, a Leech Woman rzygała jadowitymi pijawkiami, które wgryzały się w ciało ofiar. Do tego dochodzi obserwujący wszystko i komentujący wyrazami twarzy Jester. Film ukazuje wspaniale mentalność twórców w latach osiemdziesiątych, gdzie nie obawiano się nawet najbardziej kuriozalnych pomysłów, starano się zerwać z utartymi schematami całkowicie popuszczając wodze fantazji. Niewątpliwie, nie mamy tu dobrego aktorstwa, a efekty mocno się zestarzały. Niemniej jest to wciąż niezwykły i niesamowity film. Kultowy. Chociaż zakończenie oryginału zdradza, że Megan Gallagher posiadła sekret ożywiania martwych przedmiotów, to jednak ona jest pierwszą ofiarą, gdy lalki posta-

11


nawiają wskrzesić Toulona. Dokonują tego w 1991 roku („Puppet Master II: His Unholy Creation”, 1991), wykopując ciało i reanimując je resztkami egipskiego eliksiru. By wyprodukować formułę, Mistrz potrzebuje tkanki mózgowej i krwi, w związku z tym lalki urządzają rzeź przybyłych do Bodega Bay Inn parapsychologów, starających się wyjaśnić zagadkę szaleństwa Alexa Whitakera, jedynego ocalałego z pogromu dwa lata wcześniej. Toulon, podszywając się pod nowego właściciela, zdobywa najpierw ich zaufanie, potem wykorzystuje w wiadomym celu. Tworzy także ostatnią lalkę, która wejdzie do kanonu kukiełek – Torcha, marionetkę o specyficznym, prusackim wyglądzie z miotaczem ognia jako bronią. Niecny proceder pewnie zakończyłby się sukcesem, gdyby nie dwa wydarzenia. Po pierwsze, w trakcie jednego z ataków, ginie Leech Woman. Wprawdzie wyjaśnienie jej pochodzenia poznamy dopiero w części następnej, jednak, tłumaczy to

12

w miarę logicznie kolejne zdarzenie. Wśród parapsychologów znajduje się Carolyn Bramwell, którą Toulon uznaje za reinkarnację swojej zmarłej tragicznie żony. Postanawia zdradzić marionetki, użyć eliksiru i zaklęcia do przeniesienia własnej duszy i duszy Carolyn do dwóch naturalnych rozmiarów manekinów. Oczywiście lalki nie godzą się na taki stan rzeczy, biorąc brutalny odwet na Mistrzu. Carolyn zostaje zaś uratowana przez swego chłopaka, Michaela Kenneya. Pozostawione samym sobie marionetki wskrzeszają Camillę Kenney, matkę bohaterskiego młodzieńca, licząc, że zaopiekuje się ona nimi. Niestety, wychodzi na jaw sadystyczna natura kobiety, która więzi wszystkie lalki, poza Torchem, bowiem podobnie jak ona, brzydzi się on dziećmi. Ta mordercza ekipa wyrusza na tourne, podczas którego Camilla chce zaprowadzić porządek z „nieprzystosowanymi społecznie dziećmi”. To zasygnalizowane, nigdy nie rozwinięte zakończenie nie doczekało się, niestety, kontynuacji. Choć pod wieloma względami część ta była odmienna od oryginału, to jednak udało się tutaj utrzymać nastrój niesamowitości i chyba żadna z części nie była tak rasowym horrorem jak właśnie ta. Oczywiście, można narzekać, na schematyzm, bowiem film pod wieloma względami przypomina konwencją slasher, z tym że zamiast obozu nad jeziorem, mamy rezydencję, zamiast głupkowatej i uprawiającej seks młodzieży, mamy młodocianych i uprawiających seks pseudonaukowców, a zamiast mordercy w masce - kukiełkowych morderców. Jednak fakt pozostaje faktem, horror i czarny humor zostały tu wymieszane w doskonałych proporcjach czyniąc tę odsłonę najlepszą w serii. Przynajmniej w mojej opinii.


Dalsze losy lalek opowiedziano w roku 1993, gdy jednocześnie zrealizowane dwie kolejne części. Jako pierwsza ukazała się „Puppet Master 4: The Demon”. W Bodega Bay Inn przebywa właśnie młodziutki naukowiec, Rick Myers. Oczywiście, pracuje nad ożywianiem materii, choć jego celem jest raczej robotyka i komputeryzacja. Pomiędzy kolejnymi walkami na laserowe pistolety odnajduje lalki Toulona, które zdążyły już powrócić do „domu”. Tymczasem Sutekh postanawia ostatecznie rozprawić się ze wszystkimi, którzy znają lub mogą poznać sekret reanimacji. Jego głównym celem jest organizacja Omega Project, która zajmuje się takimi właśnie badaniami. Sutekh wysyła na ziemię trzy demony zaklęte w plemienne lalki zwane Totemami. Należy wspomnieć, że dziewczyna Ricka, Susie, wraz ze znajomymi Cameronem i Lauren, przybywa do Bodega Bay Inn. I, jak należy się spodziewać, młodociani bohaterowie są zaangażowani w projekt Omega, czeka więc ich starcie z Totemami. Na szczęście, na pomoc ruszą im lalki Toulona wsparte nawiedzoną przez jego ducha nową postacią – Dekapitronem. To pierwsza część, która ukazuje pozytywne, żeby nie rzec dobroduszne oblicze lalek (zabójcze są tu tylko Totemy, ekipa Toulona nie atakuje tu ludzi). Czasem osiąga to kretyński poziom infantylizmu, gdy Myers wykorzystuje je do zabawy z laserami. Relaksacyjna strzelanina

laserami w maleńkim pokoju zza kanap i foteli przy wtórującym całości sztucznemu śmiechowi narzeczonej Ricka... Tak, to ten moment, gdy seria osiąga dno ostateczne. Zaskakujące, że po naprawdę udanych trzech częściach twórcy zdecydowali się na film młodzieżowy, bo nawet pseudonaukowa ekipa z Rickiem na czele nie wygląda na osoby, którym sprzedano by alkohol w sklepie. Lalki zaś są tu tak nieprzyzwoicie sympatyczne (co, oczywiście, zupełnie do nich nie pasuje), że aż dziw, że żadna nie stała się pluszowym misiem... „Puppet Master 5: The Final Chapter” opowiada dalsze losy Myersa, który zostaje aresztowany jako podejrzany w sprawie zabójstw, których dokonały Totemy w poprzedniej części. Jego szef, Jennings nie wierzy w jego winę, niemniej trudno mu zaakceptować zastane fakty. Dlatego też Rick zdradza mu sekret żywych lalek. Mężczyzna chcąc sprawdzić

13


wątki, lepszymi się ich nie uczyni. Zdecydowanie jestem przeciwny wątkom gumowego Sutekha, Totemów, Dekapitrona i młodzieżowego fantasy, jakie zastąpiło klimatyczną i oryginalną historię.

wersję chłopaka wysyła do Bodega Bay Inn grupę najemnych włamywaczy, których zadaniem jest znalezienie kukiełek. Tam też pojawia się kolejny Totem, tym razem kierowany przez samego Sutekha. Lalki stają do walki z włamywaczami i egipskim bogiem. Oczywiście wspiera ich Rick i duch Toulona, który znów wciela się w Dekapitrona. Wynik jest łatwy do przewidzenia, choć warto wspomnieć, że w trakcie walki większość lalek zostaje poważnie uszkodzona. W końcu film nosi tytuł “The Final Chapter” i miał zamknąć pewien etap serii, bowiem planowano już kolejną trylogię związaną z innym tytułem, jednak plany ostatecznie porzucono. Film wprawdzie wypadł nieco lepiej niż poprzednik (dzięki atakom lalek na włamywaczy), niemniej wciąż razi w oczy nastoletnią infantylnością i głupkowatymi rozwiązaniami fabularnymi. Wyraźnie widać brak pomysłów i usilną próbę pociągnięcia historii dalej. Ale szanujmy się, jeśli coś jest kiepskie, to rozciągając

14

Tymczasem marionetki Toulona zostają wystawione na aukcję i zakupione przez doktora Magrewa cenionego naukowca, który potajemnie przeprowadza eksperymenty mające na celu (niespodzianka!) ożywić martwą materię („Curse of the Puppet Master”, 1998). W tym samym czasie ze studiów koledżu wraca jego córka Jane. Oboje poznają Roberta „Tanka” Winsleya, lekko opóźnionego, nieśmiałego chłopaka pracującego na stacji benzynowej, który okazuje się uzdolnionym rzeźbiarzem-amatorem. Marew zaprasza go do siebie, by pomógł mu tworzyć kolejne lalki do jego eksperymentów. Sielanka co jakiś czas jest przerywana przez agresywnych wyrostków dokuczających Tankowi i Jane. Winsley zawiera coraz bliższą znajomość z córką doktora, co bardzo nie odpowiada mężczyźnie. Gdy chłopak zostaje odesłany, Jane odkrywa “grób” straszliwie okaleczonej, na wpół zgniłej lalki, która zwraca się do niej po imieniu. Dziewczyna rozpoznaje w niej wcześniejszego asystenta ojca. Niestety, jest już za późno, Magrew podstępnie zdołał zwabić i uwięzić Winsleya, a następnie przetransportować jego osobowość do mechanicznej lalki. Spytacie,


a gdzie w tym wszystkim lalki Toulona? Są, gdzieś na uboczu i tak jakoś od niechcenia. A to występują na scenie przed dziećmi, a to bardzo brutalnie mordują najbardziej agresywnego wyrostka, który zagroził Jane i Magrew’owi. Ostatecznie stają do walki z policją wysłaną do doktora i z nim samym, gdy oburza ich okrucieństwo naukowca. Na tle dwóch poprzednich części szósta odsłona wypada całkiem przyzwoicie, przede wszystkim cieszy powrót do krwawych początków serii. Całość jednak jest trochę jak „Piątek 13-go V”. Widać, że próbowano na nowo reanimować serię, widać, że komuś zależało, żeby zrobić coś w miarę oryginalnego i ciekawego. Szkoda, że całość już w dniu premiery była nad wyraz przestarzała i schematyczna. Jednak mimo kilku niepotrzebnych scen, film wart obejrzenia. Trudno oceniać jak właściwie skończyła się seria, bowiem ostatnia chronologicznie odsłona, to mizerny w gruncie rzeczy hołd, będący raczej najperfidniejszym skokiem na kasę. „Puppet Master: The Legacy” (2003), to historia Petera Hertza (chłopca, który uciekł z Andre Toulonem w trzeciej części), a który jest teraz właścicielem Bodega Bay Inn (!). Jest on przesłuchiwany przez Maclain, najemniczkę wynajętą przez lalki Toulona (!) by odkryć sekret pozwalający odwrócić zaklęcie ożywienia. Jak się okazuje, dusze zaklęte w marionetkach cierpią straszliwie, uwięzione w drewnianych ciałach. Wątła fabuła z otwartym i nieprzemyślanym zakończeniem służy pokazaniu luźno wybranych wątków ze wszystkich poprzednich części (!), bo nowego materiału zebrałoby się tu może łącznie na dziesięć minut.

cross-over „Puppet Master vs. Demonic Toys” (2004), w którym marionetki Toulona, należą do jego ciotecznego prawnuka (!) i jego córki oraz stają do walki z Erikiem Shrape’m i jego morderczymi zabawkami. Jak się można domyślić, wiele dobrego z tego nie wynikło. Nie ma co ukrywać, „Puppet Master” jest jedną z najbardziej zasłużonych i wytrwałych serii w historii horroru. Oczywiście można polemizować nad sensownością niektórych odsłon czy dalszych kontynuacji, niemniej nie da się ukryć, że marionetek Toulona po prostu nie da się nie lubić. Po wielu latach doczekały się własnego komiksu, serii figurek i niesłabnącej popularności. Zaczęły jako agresywni mordercy, potem stali się ulubieńcami młodzieży, cierpiącymi duszami, teraz niemalże bohaterami wojennymi. Kto wie, co przyniosą kolejne lata? Bo w to, że za dwa następne ujrzymy kolejną odsłonę jakoś nie wątpię. Na koniec krótko o głównych bohaterach serii, bo choć przez serię przewinęło się aż dwadzieścia sześć oryginalnych lalek (!), każda z indywidualnym wyglądem i umiejętnościami, to jednak niepodzielnie na ekranie króluje zawsze ta sama ekipa.

Ostatnim chronologicznie, ale według niektórych niezależnym odcinkiem jest

15


BLADE - ubrany w czerń na gotycką modłę, z charakterystyczną białą twarzą, stał się przywódcą marionetek i symbolem serii (pojawia się najczęściej na okładkach, reedycjach, itp.). Zamiast dłoni ma nóż i hak, którymi szlachtuje ofiary. Według historii, jest w niego zaklęta dusza Valentina Thompsona, przyjaciela Toulona. Pojawia się we wszystkich odsłonach serii.

JESTER – błazen z ruchomą głową, która rusza się niezależnie w trzy strony, dzięki czemu jako jedyny może okazać swoje emocje. Ciekawostką jest, że również jako jedyny nigdy nie zabił człowieka (jeśli nie liczyć pomocy w starciu z szeryfem w „Curse of the Puppet Master”). Za życia nazywał się Hans Seiderman i uwielbiał żarty, za które został zamordowany przez nazistów. Pojawia się we wszystkich częściach, we wczesnych to on jest przedstawiany jako lider.

PINHEAD

– niegdyś Herman Strauss, kierowca ciężarówki, który dowoził żywność do żydowskiego getta. Ma maleńką główkę i nieproporcjonalnie wielkie ciało, szczególnie ręce. Jako jedyna lalka używa siły (dusi, bije) i innych przedmiotów (pogrzebacze, pałki). Również obecny w każdej części.

Text: Łukasz Radecki

TUNNELER – najbrutalniejszy i najkrwawszy zabójca z lalek,

ubrany w niemiecki mundur i uzbrojony w wiertło na głowie. Również nieodłączna ikona serii, nie wystąpił jedynie przeciwko Demonicznym Zabawkom. Za życia niemiecki żołnierz, pracujący w kopalni soli, Joseph Sebastian.

LEECH WOMAN – kobieta-pijawka. Pozornie zwykła, choć

nieco brzydka laleczka, zmienia się w obrzydliwą kukłę rzygającą jadowitymi pijawkami, które gryzą ofiary. Jest duszą Ilsy/ Elsy – zamordowanej przez nazistów żony Toulona. Obecna we wszystkich odsłonach poza czwartą i piątą.

SIX SHOOTER

– zawsze roześmiany, sześcioręki kowboj strzelający z maleńkich pistolecików. Występuje we wszystkich częściach poza dwoma pierwszymi. Jego poprzednia osobowość nie jest znana.

TORCH – mój ulubieniec, choć pojawia się tylko w dwóch częściach. Wygląda jak skrzyżowanie Lorda Vadera z pruskim/nazistowskim żołnierzem i jako broni używa miotacza ognia. Nienawidzi szczególnie dzieci. Istnieje kilka hipotez tłumaczących kim był wcześniej, jednak żadna nie jest na tyle konkretna by ją przytaczać.


PUPPET MASTER PUPPET MASTER USA 1989 Dystrybucja: Brak

PUPPET MASTER II PUPPET MASTER II USA 1991 Dystrybucja: Brak

Reżyseria: David Schmoeller

Reżyseria: Dave Allen

Obsada: Mews Small Paul Le Mat William Hickey Matt Roe

Obsada: Elizabeth Maclellan Nita Talbot Greg Webb Steve Welles

X X X X

X X X X X

X X X X X

X X X X X

X

PUPPET MASTER III TOULON S REVENGE PUPPET MASTER III: TOULON’S REVENGE USA 1991 Dystrybucja: Brak

PUPPET MASTER 4 PUPPET MASTER 4 USA 1993 Dystrybucja: Brak

Reżyseria: David DeCoteau

Reżyseria: Jeff Burr

Obsada: Guy Rolfe Richard Lynch Ian Abercrombie Kristopher Logan

Obsada: Gordon Currie Chandra West Ash Adams Teresa Hill


PUPPET MASTER 5 THE FINAL CHAPTER PUPPET MASTER 5: THE FINAL CHAPTER USA 1994 Dystrybucja: Galapagos

CURSE OF THE PUPPET MASTER CURSE OF THE PUPPET MASTER USA 1998 Dystrybucja: Galapagos

Reżyseria: Jeff Burr

Reżyseria: David DeCoteau

Obsada: Gordon Currie Chandra West Ian Ogilvy Teresa Hill

Obsada: George Peck Emily Harrison Josh Green Michael Guerin

X

X X

X X X X X X X

X X X X X X X X

X X

RETRO PUPPET MASTER RETRO PUPPET MASTER USA 1999 Dystrybucja: Brak

PUPPET MASTER THE LEGACY PUPPET MASTER: THE LEGACY USA 2003 Dystrybucja: Brak

Reżyseria: David DeCoteau

Reżyseria: Charles Band

Obsada: Greg Sestero Brigitta Dau Stephen Blackehart Jack Donner

Obsada: Jacob Witkin Kate Orsini Ian Abercrombie Sage Allen


PUPPET MASTER AXIS OF EVIL PUPPET MASTER: AXIS OF EVIL USA 2010 Dystrybucja: Brak

PUPPET MASTER X AXIS RISING PUPPET MASTER X: AXIS RISING USA 2012 Dystrybucja: Brak

Reżyseria: David DeCoteau

Reżyseria: Charles Band

Obsada: Jenna Gallaher Taylor M. Graham Tom Sandoval Jerry Hoffman

Obsada: Paul Thomas Arnold Oto Brezina Kip Canyon Brad Potts

X X

X X X X X

X X X X X X X X

PUPPET MASTER VS DEMONIC TOYS PUPPET MASTER VS. DEMONIC TOYS USA 2004 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Ted Nicolau Obsada: Corey Feldman Vanessa Angel Velizar Binev Anton Falk


.........................................PUPPET MASTER......

Puppet Master Kultowa część, w której poznajemy sekret nawiedzonego zdawać by się mogło domu Bodega Bay Inn, w którym grupa psychologów próbuje rozwikłać zagadkę śmierci jednego z nich. Zjawiska paranormalne, demoniczny zły charakter, klimat tajemnicy i unikalni mordercy – demoniczne marionetki. Jak przystało na lata 80., na siłę wciśnięto odrobinę seksu i sporo krwawej przemocy.

Puppet Master II: His Unholy Creation Grupa naukowców stara się odkryć tajemnicę otaczającą Bodega Bay Inn i dramatyczne zdarzenia do jakich doszło przed laty. Kukiełki znów zaczynają mordować, tym bardziej, że dowodzi nimi zeżarty przez robaki, wskrzeszony Toulon. Jeszcze więcej krwi, brutalności i przemocy, a do tego schemat slashera, z nieodłączną sceną niepotrzebnej nagości i sporą dawką czarnego humoru. Niewątpliwie najlepsza odsłona serii.

Text: Łukasz Radecki

Puppet Master III: Toulon’s Revenge Akcja przeniesiona do roku 1941. Po raz pierwszy w rolę Mistrza wciela się nieodżałowany Guy Rolfe i od razu wzrusza swoją miłością do żony, zaskakuje agresją i zapalczywością w zemście za jej śmierć. Tendencja zwyżkowa z nagością (dom publiczny jako jedno z miejsc akcji), podobnie z obrzydliwością i brutalnością. Choć lalki okazują się tutaj bardziej sympatyczne, całość sprawdza się znakomicie.

Puppet Master 4: The Demon Egipski bóg Sutekh wysyła na ziemię trzy demony zaklęte w drewniane Totemy, które stają do walki z marionetkami i ich nowym przyjacielem, młodzieniaszkiem Rickiem. Dziecinna odsłona, pełna infantylnych rozwiązań, pojedynków na zabawkowe lasery i poszukiwania własnej tożsamości. Pierwszy gwóźdź do trumny serii. W zasadzie nawet pół paczki gwoździ.

Puppet Master 5: The Final Chapter Bezpośrednia kontynuacja części poprzedniej. Równie głupkowata i infantylna, jednak podratowana nieco agresją lalek wobec włamywaczy. Niestety, sama fabuła i zakończenie przekreślają szansę na pozbieranie się cyklu. Może i lepsze to niż poprzednik, ale i tak bardzo blisko dna.

20

................................................................


.......NA SKRÓTY................................................

Curse of the Puppet Master Próba reanimacji serii i przekazanie lalek pod opiekę kolejnego naukowca. Zasadniczo, całkiem udany film, powrót do brutalnych i krwawych początków serii, tylko jakoś tak mało samych marionetek w tym wszystkim.

Retro Puppet Master Ciekawa wersja opowiadająca o młodości Toulona i historii powstania poszczególnych marionetek. Nowy wygląd postaci, powiew świeżości w serii. Jedyny zarzut, gdzieś się w tym wszystkim horror zgubił.

Puppet Master: The Legacy Twórca i pomysłodawca serii tworzy wspominkowy zlepek wszystkich odcinków próbując wplątać w to jakąś fabułę. Tani chwyt, sprawdzający się świetnie przy serialach, tu wypadający jak ponury żart.

Puppet Master vs. Demonic Toys Cross-over dwóch opowieści o morderczych zabawkach. Ciekawostka dla miłośników niezobowiązującej rozrywki.

Puppet Master: Axis of Evil Reżyser trzech udanych kontynuacji (części 3, 6 i 7) podejmuje kolejną próbę. Dopowiada historię rozgrywającą się w trakcie drugiej wojny światowej. Rewelacji żadnych tu nie ma, marionetki stają się bohaterami, a logiczne wpadki pojawiają się na każdym kroku, jednak film ogląda się całkiem przyjemnie.

Puppet Master X: Axis Rising Najnowsza odsłona, w której marionetki stoczą walkę z nazistowskimi kukiełkami. Kuriozalnie bywało już nieraz, tym razem dochodzi jeszcze naprawdę niski budżet i bijąca po oczach telewizyjna produkcja.

................................................................. 21


Wiesław Czajkowski: Jestem absolutnym fanem serii, ze wskazaniem na pierwsze trzy części cyklu. Przed laty mordercze lalki przeraziły mnie na wskroś i to chyba one spaczyły mój małoletni umysł na tyle, że horrory stały się moim chlebem powszednim. Od części czwartej zaczął się upadek cyklu i zniknął gdzieś urok, którym lalki czarowały na początku.

Bartłomiej Paszylk: Do dziś pamiętam moment kiedy w latach młodzieńczych z dumą wynosiłem z wypożyczalni wideo wspaniale wyglądającą kasetę VHS z pierwszym „Puppet Masterem”! Może nie była to moja ulubiona seria grozy – choćby dlatego, że kilka środkowych części oglądało się z trudem – ale do dziś ją śledzę i od czasu do czasu z przyjemnością wracam do jedynki czy dwójki. Tak już się dziś horrorów nie kręci… Wojciech Jan Pawlik : „Puppet Master” 1 i 2 były jednymi z pierwszych „prawdziwych” horrorów, jakie miałem przyjemność wypożyczyć (i oczywiście skopiować) z dzielnicowej wypożyczalni kaset wideo. Byłem zachwycony! To było to, czego mógł oczekiwać 12-latek po kinie „dla dorosłych”. Po dwóch częściach mój kontakt z serią urwał się. Może to i dobrze. Niestety po latach zaliczyłem uzupełniający maraton, a ostatnio skusiłem się nawet na dwie najnowsze odsłony..... uffff. Jak dla mnie, całość mogłaby się skończyć właśnie po tych dwóch pierwszych filmach, które nie tylko kojarzą mi się sentymentalnie z najlepszymi czasami odkrywania kinematografii grozy, ale są też rzeczywiście najlepsze. O pozostałych szkoda nawet wspominać.


--------------------------------------

Ocena: 5/6

Wydawca: Videograf 20l2 Ilość stron: 289

Ziemia, nieomal pół wieku po globalnym kataklizmie, który zmienił błękitną planetę w miejsce agonii ludzkiej cywilizacji. Jej niedobitki, ocalałe z pandemii, żyją w odseparowanych enklawach, utrzymujących z sobą sporadyczne kontakty. W jednej z nich, Bukowsku, mieszka główna bohaterka opowieści. Kiedy w pobliskich lasach i na polach zaczynają ginąć ludzie, musi ona podjąć decyzję mającą wpływ nie tylko na jej dalsze losy, lecz również na przyszłość całej osady. Tymczasem pośród leśnych ostępów pojawiają się nie tylko drapieżniki, lecz również siły nadprzyrodzone. Paradoksalnie to nie one są jednak największym niebezpieczeństwem, lecz demony umysłu i grzechy przeszłości. Jak potoczą się losy społeczności stającej do konfrontacji z nowym zagrożeniem? Anna Głomb, aktywnie działająca w Śląskim Klubie Fantastyki miłośniczka prozy fantastycznej, znana była dotychczas wąskiemu kręgowi odbiorców. „Śmierciowisko” to jej powieściowy debiut. Tym, co decyduje o oryginalności utworu, jest przede wszystkim sposób, w jaki pisarka łączy różne konwencje fantastyczne. Pierwsze informacje na temat świata przedstawionego wskazują na pokrewieństwo powieści z postapokaliptyczną fantastyką naukową. Wprawdzie inspiracje ludowymi wierzeniami wskazywałyby na pokrewieństwo „Śmierciowiska” z konwencją urban fantasy, lecz i ten trop okazuje się mylny, podobnie jak sugerowany w notkach reklamowych związek utworu z realizmem magicznym. Dzieje

się tak, ponieważ autorka wykorzystuje wielość konwencji wywiedzionych fantastyki, aby – dzięki pretekstowemu ich potraktowaniu – zaproponować czytelnikowi refleksję nad kreacyjną mocą słowa i ludzką za nie odpowiedzialnością. Toteż „Śmierciowisko” jest o tyle powieścią fantastyczną, o ile mieści się w ramach paradygmatu literatury postmodernistycznej. Odczytywane w ten sposób pozwala na dostrzeżenie pokrewieństwa utworu nie tylko z realizmem magicznym, lecz przede wszystkim z tymi powieściami, które – jak „Pamiętnik przetrwania” Doris Lessing (1974) i „Chaotyczne akty bezsensownej przemocy” Jacka Womacka (1995) – podejmują kwestię zachowania człowieczeństwa w czasach temu nie sprzyjających. Podobny jest pretekstowy charakter sięgania po możliwości konwencji fantastycznej, zbliżony zostaje również – zwłaszcza do utworu Lessing – sposób kreślenia psychiki głównej bohaterki i przekonanie o roli pamięci w kształtowaniu własnej tożsamości. Można też odnaleźć pokrewieństwo utworu z mitem, który zostaje przywołany w kolistej koncepcji zapętlającego się czasu.

Text: Adam Mazurkiewicz

ANNA GŁOMB - Śmierciowisko

Zarazem, mimo widocznych inspiracji, powieść Głomb to oryginalna wizja świata, gdzie pamięć ludzka trwa w postaci inkarnacji figur wyobraźni, które ze sfery opowieści przeszły do rzeczywistości fizykalnej. To również opowieść o odpowiedzialności wobec innych za własne życzenia i fantazmaty, są one bowiem – jak przekonuje pisarka – równie niebezpieczne, co czyny.

23


THE MOTH DIARIES INTERNAT Kanada, Irlandia 2011 Dystrybucja: Kino Świat Reżyseria: Mary Harron Obsada: Sarah Bolger Lily Cole Sarah Gadon Scott Speedman

Text: Piotr Pocztarek

X X X X X

Pomyliłem się trochę: „The Moth Diaries” jest historią współczesną, nie przedstawiającą jednak absolutnie żadnej wartości. Dawno już tak bardzo nie cieszyłem się, że nie udało mi się pójść do kina na horror. Mary Harron przysłużyła się już kinematografii. Na litość boską, ta kobieta nakręciła przecież „American Psycho” i całkiem niezły odcinek „Fear Itself” pod tytułem „Community”. Dla zasady musiałem więc obejrzeć i „Internat”, no i mam nauczkę, żeby się więcej już żadnych zasad nie trzymać. Film jest króciutki (ok. 80 minut), a mimo to niemiłosiernie nudzi. Śliczna Rebecca przybywa do nowej szkoły i poznaje koleżankę, brzydką jak noc Ernessę, która skrywa ewidentnie jakąś tajemni-

cę. A na dodatek „odbija” jej najlepszą przyjaciółkę. Na pierwszy rzut oka jest wampirzycą albo czymś w podobnym stylu. I ma tragiczną brew. Przynajmniej tak wygląda, a trop podrzuca jeszcze przeżywający właśnie renesans ról Scott Speedman (tutaj jako wykładowca). Zaczynają ginąć ludzie, a tylko Rebecca może powstrzymać tragiczne wydarzenia. Które na dodatek może mają coś wspólnego z samobójstwem jej ojca – znanego poety. Uff, co za oryginalność. Nie sposób nie zauważyć inspiracji reżyserki: na pewno wielokrotnie obejrzała „Zmierzch” i „The Vampire Diaries”, czyli wiemy już, czego się spodziewać. Miało być tajemniczo, gotycko, a wyszedł horror dla widowni Disneya – z dwiema nieco bardziej krwawymi scenami. Jest prostacko, przewidywalnie i nudno. Mgła, mrok, puste korytarze i wizje z przeszłości to już standardowe przyprawy większości horrorów – tutaj też się znajdują, ale nie robią żadnego wrażenia. Najgorsze chyba jest to, że

Goszczący niedawno na ekranach polskich kin „Internat” był dla mnie wielką zagadką. Jeden rzut oka na plakat podpowiadał, że to kolejna osadzona w XVIII albo XIX wieku historia budynku nawiedzonego przed duchy dzieci.

24


już od pierwszej minuty czuć targetowanie filmu na nastoletniego obywatela USA. Obraz objaśniany jest słowem, żeby na pewno został zrozumiany, a co mądrzejszy widz odnosi wrażenie, jakby ktoś stał mu nad głową i czytał na głos scenariusz wraz z didaskaliami.

brak napięcia, przeciętne aktorstwo i koszmarna końcówka – oto co zafundował mi seans. Jak to się stało, że Mary Harron kompletnie zatraciła umiejętność tworzenia fantastycznych obrazów, które zostają w głowie na dłużej? Nie mam pojęcia, ale opatrzność odwiodła mnie od pójścia do kina na „Internat” – i za W „The Moth Diaries” nie znalazłem dla to jej dziękuję. Kusi mnie żeby podnieść siebie absolutnie niczego interesujące- ocenę o oczko. Dlaczego? Bo w jednej go. Klisza na kliszy, papierowi bohate- scenie były cycki. rowie, kiepskie efekty specjalne, totalny

25



--------------------------------------

Ocena: 4/6

Ebook 20ll

warto sięgnąć po ten zbiór. Antologia ta powstała w zeA jest ich naprawdę niemaszłym roku, poniekąd jako ło. I to nie tylko w przypadku eksperyment. Jako badanie tych rozpoznawalnych narynku książek elektronicznych, zwisk – w tym wypadku nie a wreszcie trochę jako spontylko autorzy jednej, dwóch, taniczne pospolite ruszenie czy więcej książek na koncie autorów szeroko rozumianej zasługują na uwagę czytelnigrozy, którzy postanowili odka. Są historie makabryczne, powiedzieć na redakcyjny zew są opowieści o duchach i poetyckie histoi udostępnić swoje teksty. I tak narodziło się „Halloween po polsku”. rie o niespełnieniu, trwaniu, oczekiwaniu. Jest w nich groza i tajemniczość. Jest Wystarczy spojrzeć na spis treści, by na- prześmiewczość i trochę bizarro. brać ochoty na przeczytanie tego zbioru. Krzysiek Maciejewski, Anna Klejzero- Słowo, którym dobrze można opisać ten wicz, Michał Stonawski, Peter Murphy, zbiór jest: eklektyzm. Wszystkiego tu po Marek Ścieszek, Jacek Skowroński, trochu, każdy z autorów idzie własną Romuald Pawlak, Rafał Kuleta, Krzysiek drogą, we własnym kierunku. I to tak T. Dąbrowski, Adrian Miśtak – te nazwi- naprawdę najbardziej szkodzi całej antoska to tylko część z długiej listy autorów, logii. Różnorodność - okej, to rzecz pojacy włączyli się w projekt, a z całą pew- żądana, jednak zbyt duża różnorodność nością sporo mówią one czytelnikowi sprawia, że ciężko określić docelowego zorientowanemu w rodzinnym rynku czytelnika książki. I w efekcie z jednej grozy i kryminału. No i sugerują wysoki strony każdy znajdzie coś dla siebie, poziom oraz dobrą jakość serwowanego a z drugiej - do niewielu antologia trafi jako całość. Brak łącznika, cechy spójnej produktu. powoduje, zę czytanie ciągiem wszystJednak w przypadku tej antologii nie za- kich historii może zirytować, choć powsze tak jest. Poziom jest zróżnicowany. szczególne opowiadania – jako jednostki Niektóre teksty – moim zdaniem – zna- – w większości przypadków całkiem nielazły się tutaj przypadkiem. Inne mają źle się bronią. w sobie potencjał, ale nie do końca wykorzystany, jakby autor/autorka pisali, by Podsumowując wnioski – „Halloween ni z tego, ni z owego przerwać w połowie. po polsku” warto poznać. Jako ekspeKolejne - dobre stylistycznie, mocne sty- ryment, jako ciekawą inicjatywę. Jako zbiór, dawkować ostrożnie, po dwa trzy lem, zawodzą fabularnie. teksty, aby nie przedobrzyć, nie przesaAle – jak to mówią – wyjątki potwierdzają dzić, nie pogubić się w tym wszystkim. regułę i są tu też opowiadania dobre, bar- Poza kilkoma wyjątkami, literacko na dzo dobre i wyśmienite. Takie, dla których pewno jest nieźle.

Text: Mariusz „Orzeł” Wojteczek

RÓŻNI AUTORZY - 3l.l0. Halloween po polsku

27



--------------------------------------

Ocena: 6/6

Wydawca: Zysk i S-ka 20l2 Ilość stron: 290

Wbrew tytułowi, Wampir Władysława Reymonta nie jest polską odpowiedzią na słynne dzieło Brama Stokera. Po pierwsze, brak tu tradycyjnego wampira błyskającego kłami i zamieniającego się w nietoperza; po drugie, akcja powieści wcale nie rozgrywa się w Polsce. Reymont dał tu upust swoim dwóm fascynacjom, dla których nie znalazł miejsca w swych najsłynniejszych dziełach: spirytyzmowi i podróżowaniu. Swego czasu zwiedził bowiem wiele krajów Europy Zachodniej i zakosztował nieco tamtejszych atrakcji odkrywających przed szarym człowiekiem tajemnice świata nadprzyrodzonego: brał udział w londyńskim zjeździe spirytystów, gościł w Towarzystwie Teozoficznym (którego dewiza głosiła, że żadna religia nie może przesłonić człowiekowi dążenia do prawdy) i nie odmówił sobie odwiedzenia pokazu słynnej okultystki i medium Heleny Bławatskiej. Wszystkie te doświadczenia znajdują swe odbicie w fabule Wampira, powieści o pochodzącym z Polski pisarzu Zenonie, który przebywa na emigracji w Anglii i, znudzony rutyną religii chrześcijańskiej, eksperymentuje z potencjalnie niebezpiecznymi, ale za to nieodmiennie ekscytującymi sposobami na rozwinięcie swojej sfery duchowej. Uczestniczy więc w seansie spirytystycznym, jest świadkiem oddzielania się od ludzkiej powłoki ciała astralnego, a wreszcie sam zostaje wprowadzony w stan transu i staje oko w oko z samym księciem ciemności, Bafometem. Jego przewodniczką po świecie okultyzmu jest równie piękna co demoniczna Daisy. Będzie ona mamiła bohatera wizjami nieznanej mu dotąd rozkoszy i namawiała go do

porzucenia narzeczonej, która nawet nie podejrzewa w jak wielkie problemy pakuje się jej ukochany.

Text: Bartłomiej Paszylk

WŁADYSŁAW REYMONT - Wampir

Interesujący jest w powieści Reymonta nie tylko sceptycyzm głównego bohatera wobec chrześcijaństwa, ale także sposób, w jaki autor przeciwstawia tę religię nasilającej się wówczas działalności sekt. Jak zauważa Ewa Glińska w artykule zatytułowanym „Czy Bóg tradycji judeochrześcijańskiej jest obecny w Wampirze Reymonta?”, kiedy Zenon odwiedza katedrę Westminster, jawi mu się ona jako „pusta, mroczna i przygnębiająca” i „nie skłania [go] do myśli o Bogu, a jedynie o bohaterach poprzednich wieków, upamiętnionych tu licznymi sarkofagami i epitafiami.” W dalszej części artykułu Glińska pisze natomiast: „Znacznie bardziej dynamicznie niż Kościół działają w Wampirze sekty. Ich przedstawiciele głoszą swoje prawdy na ulicach. Czynią to z ogromnym przekonaniem i zapałem, zyskując sobie spore grono słuchaczy. Przedstawia się to jako absolutny fenomen – w pewnym momencie zaczynamy mieć wrażenie, że sekty zawłaszczyły sobie wszystkie skrzyżowania, skwery i place Londynu, bo Zenon i Betsy, spacerując, napotykają jedną po drugiej.” Zenon pokpiwa co prawda z tych nadmiernie rozmnożonych sekt, często sprawiających wrażenie nastawionych wyłącznie na zarobek, ale sam też przecież daje się uwieść jednej z nich. Świetnie, że wydawnictwo Zysk i S-ka wznowiła tę klasyczną polską powieść grozy – do tego z atrakcyjną okładką i w twardej oprawie.

29



Text: Żaneta „Fuzja” Wiśnik

W 1979 roku światło dzienne ujrzał film, który miał na zawsze zmienić ludzkie postrzeganie przedstawicieli obcych cywilizacji. Trzy lata później na ekranach kin pojawiło się przerażające „Coś”, a w 1986 roku ukazały się „Crittersy”, które choć miały straszyć, wzbudzały zgoła inne emocje. Jednak żadna z kreatur nie mogła przebić tej znanej z filmu „Obcy. Ósmy pasażer Nostromo”. Niesamowite stworzenie, które potrafi dostosować się do każdych warunków; jest wszystkożerne, choć najlepiej smakuje mu ludzkie mięso; do tego jest cholernie inteligentne, sprytne i odporne. Idealna maszyna do zabijania. Jeśli właśnie taki miałby być nasz pierwszy kontakt z obcą cywilizacją, to marny nasz los!

To właśnie za sprawą tej istoty w 1997 roku pokochałam filmy z gatunku science-fiction. I od tamtej pory, a minęło już piętnaście lat, wciąż wracam do fantastycznej quadrologii o zabójczym Obcym. W roku 1992 warszawskie wydawnictwo Alfa wydało książkę, która miała stanowić gratkę dla polskich fanów wyżej wymienionego tytułu. Alan Dean Foster postanowił zbeletryzować scenariusz filmu Ridleya Scotta. Choć

nigdy nie byłam zwolenniczką takiego zabiegu, co więcej – nie widziałam w tym sensu, to właśnie lektura tej pozycji pozwoliła mi zmienić zdanie o książkach pisanych na podstawie filmów. Tak rodzi się legenda Niezmierzony kosmos. Czarna głębia, którą przemierza statek transportowy z pogrążoną w głębokim śnie załogą.

31


Niespodziewanie Nostromo odbiera tajemniczy sygnał z nieznanej planety i podejmuje decyzję o wybudzeniu siedmiorga pasażerów z hibernacji. Wydaje się, że ów sygnał, który jest w kółko nadawany przez niewiadome źródło, to „SOS” – załoga ma więc obowiązek udzielić pomocy. Kapitan decyduje się wylądować na nieprzyjaznej planecie. Decyzja ta okaże się najgorszą w całym jego życiu... Na poszukiwania źródła wyrusza trzech członków ekipy, jeden z nich wraca z przyczepionym do twarzy żywym organizmem, który wydaje się nie robić mu zbytniej krzywdy. Ofiara jest po prostu nieprzytomna, a pająkowata istota utrzymuje ją przy życiu. Po jakimś czasie stwór umiera, a jego „zakładnik” budzi się i jedyne, co mu dolega, to lekka amnezja. Jednak to nie koniec dziwnych wydarzeń. Okaże się, że ta przypominająca kościstą ludzką dłoń istota to najmniejszy kłopot, któremu będą musieli stawić czoła członkowie załogi. Czy poradzą sobie oni z najdzikszym drapieżnikiem, z jakim przyszło się do tej pory spotkać przedstawicielom ludzkiej rasy? Choć fabuła filmu „Obcy. Ósmy pasażer Nostromo” może się wydawać banalna, to jednak była ona swojego rodzaju unikatem w roku 1979, a świetnie rozpisany scenariusz oraz doskonała ekranizacja sprawiły, że mimo upływu lat jest to nadal jeden z najlepszych i najbardziej przerażających filmów science-fiction. Nic więc dziwnego, że książka Alana Fostera pod tym samym tytułem okazała się zaskakująco dobra. Oczywiście, pisarz mógł nie udźwignąć ciężaru suk-

32

cesu, jaki odniosło dzieło Scotta. Należy jednak pamiętać, że Foster już wcześniej pisywał opowieści rozgrywające się w kosmosie, nie był to więc jego debiut w tym gatunku. Co więcej, jest on autorem kilkunastu dobrze przyjętych literackich adaptacji filmów, np. „Gwiezdne wojny”, „The Thing”, „Krull”. I tak dzięki fantastycznemu scenariuszowi, rzeszy ludzi pracujących na planie filmu „Ósmy pasażer Nostromo” oraz autorowi poczytnych książek Obcy przeszedł do legendy i przeraził (i nadal przeraża) miłośników nie tylko kina, ale także literatury... Słowo kontra obraz Na początku było słowo. Powstał scenariusz do filmu, następnie został on przełożony na ruchome obrazy, a ostatecznie historia zatoczyła koło, kiedy to jakiś pisarz wpadł na pomysł, że ów obraz da się znów przełożyć na słowo pisane, w bardziej przystępnej dla czytelników formie niż pierwotny scenariusz. Warto pamiętać, że już w początkach kina twórcy filmowi uciekali się do ekranizowania literatury. Natomiast adaptacje filmów do literatury stały się popularne stosunkowo niedawno. Przyjęło się jednak, że reżyserzy mają większe pole manewru, natomiast twórcy adaptujący scenariusze nie są w stanie niczym zaskoczyć. Nic bardziej mylnego. Teorię tę udało się obalić Alanowi Fosterowi, który pisząc książkę „Obcy. Ósmy pasażer Nostromo”, postawił na ukazanie i pogłębienie tego, co w przypadku ruchomych obrazów jest trudniejsze do wykonania i niekoniecznie jednoznaczne, czyli przeżyć


wewnętrznych bohaterów. Dzięki jego wersji tej historii czytelnicy są w stanie poznać bliżej postacie i utożsamić się z nimi. Zresztą autor książki pokusił się też o niewielkie, ale widoczne zmiany w fabule. Dzięki uzupełnieniu, jakie serwuje fanom Obcego Foster, opowieść o bezlitosnej istocie z kosmosu nabiera głębi. Należy pamiętać, że Ridley Scott zatrudnił przy realizacji „Obcego” mało znanych wtedy aktorów, rozpoczynających dopiero swoją karierę. Chciał tym samym uniknąć kojarzenia ich z poprzednimi rolami, co często ma ogromne znaczenie przy tworzeniu filmu i budowaniu wizerunku bohaterów. Przez taki właśnie zabieg po obejrzeniu „Obcego. Ósmego pasażera Nostromo” widz może mieć wrażenie, że postacie są dosyć mało skomplikowane, gdyż informacji o nich w fabule filmu jak na lekarstwo (odwrotnie niż u Fostera). Dlatego tak doskonale czytało mi się literacką wersję „Obcego”. Warto czy nie warto przekładać scenariusze filmowe na prozę?

natomiast zaczytujący się godzinami w lekturach różnego typu. Czemu świat miałby odmówić im przyjemności poznania tak fantastycznych historii jak właśnie „Obcy”, „Gwiezdne wojny” czy – z innej beczki – „Stowarzyszenie umarłych poetów”. Zdecydowanie zmieniam zdanie o beletryzowaniu scenariuszy. Żałuje też, że tak późno spotkałam się z twórczością Alana Deana Fostera, ponieważ jest to autor posiadający umiejętność perfekcyjnego budowania napięcia w opowieści, którą snuje.

Nie wiedzieć czemu zawsze byłam przekonana, że takie manewry są całkowicie pozbawione sensu. Wydawało mi się, że literackie adaptacje kultowych filmów wieją nudą na kilometr, bo przecież czytelnik zna już fabułę, a sama adaptacja polega na tym, żeby opisać krok po kroku przebieg zdarzeń. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że istnieją na tym świecie ludzie nieposiadający w domu telewizorów, niechodzący do kin czy po prostu nieoglądający tego, co oferuje magia ruchomych obrazów,

W przypadku „Obcego” udało mu się ożywić tę historię, nadać jej głębszego wyrazu i spotęgować napięcie. Uważam, że każdy fan tej kosmicznej sagi powinien posiadać tę książkę w swojej kolekcji. Ba! Jeśli jeszcze nie widziałeś filmu, to z powodzeniem możesz sięgnąć po książkę, która przeniesie Cię w mroczną i tajemniczą otchłań kosmiczną. Ja natomiast na te długie zimowe wieczory zaopatrzyłam się w dwa kolejne tomy znanej historii i naprawdę nie mogę doczekać się, by po nie sięgnąć.

33



--------------------------------------

Ocena: 5/6

Ebook 20l2

Po niewątpliwym sukcesie pierwszej, zeszłorocznej części antologii halloweenowej, redaktorzy postanowili akcję powtórzyć i także w tym roku ogłosili nabór do nowej edycji zbioru, tym razem pod tytułem „31.10. Wioska przeklętych”. I tym razem przy wyborze tekstów przyjęto jedną kluczową zasadę: akcja musi być w jakikolwiek sposób powiązana ze wsią Strzyżewo. Przeklętą przez Boga i zapomnianą przez ludzi mieściną, do której trudno trafić, a jeszcze trudniej się stamtąd wydostać... Autorzy dopisali, tak jak i poprzednim razem. Wiele nazwisk – takich jak Michał Stonawski, Anna Klejzerowicz, Peter Murphy, Chepcher Jones - znamy już z poprzedniej edycji zbioru, jednak nie zabrakło i nowych twarzy. Kilkunastu autorów podjęło się próby zmierzenia z klątwą Strzyżewa, a efektem tego stała się nad wyraz smakowita antologia grozy, która na głowę bije swoją poprzedniczkę z zeszłego roku. Największym atutem zbioru jest wspólny, kluczowy element fabuły – tytułowa Wioska Przeklętych. Dzięki niej wszystkie historie mają wspólny mianownik, coś, co je tematycznie spaja, co określa w pewien sposób i identyfikuje całą antologię. Pozbawia ją przypadkowości – co było największym grzechem „31.10. Haloween po polsku”. Jednocześnie wspólna oś fabularna i wspólne miejsce akcji nie narzucają się zbyt mocno, nie powodują sztywności i monotematyczności. Dzięki wyobraźni

autorów z każdą czytaną historią odkrywamy Strzyżewo na nowo, poznajemy jego nieznane dotąd aspekty. Oczywiście wiele opowiadań wykorzystuje te same motywy, jak opowieści o duchach, karę za grzechy, zasiedlanie Strzyżewa przez o f i a r y zbrodni, lub aborcji. Ale antologia serwuje nam też fabularne perełki, takie jak hołd złożony Dylanowi Dogowi, znanemu bohaterowi komiksów Tiziano Sclaviego („Długa noc w Strzyżewie” - Tymoteusz Raffinetti), czy parafraza stokerowskiego Draculi („Wurdałak” – Grzegorz Gajek ).

Text: Mariusz „Orzeł” Wojteczek

RÓŻNI AUTORZY - 3l.l0. Wioska Przekętych

Ilu autorów, tyle pomysłów, tyle światów, tyle fabuł, co czyni lekturę „31.10” naprawdę przyjemną. I straszną oczywiście, bo o to przecież chodzi w antologii grozy, prawda? Niewątpliwie w porównaniu z antologią „Halloween po polsku” „Wioska Przeklętych” wypada lepiej, co tylko potwierdza coraz wyższy poziom literackiej grozy na naszym rodzimym rynku oraz coraz staranniejszą pracę redakcyjną. Jednocześnie zarówno zeszło-, jak i tegoroczna edycja antologii daje nadzieję na rozwój rynku e-booków w naszym kraju, który przecież dość opornie i nieufnie przyjmuje wszelkie nowinki. Co będzie dalej? Zobaczymy. Czekam z niecierpliwością, bowiem z roku na rok projekty spod tego znaku są coraz lepsze, prezentują coraz wyższy poziom oraz skupiają wokół siebie wiele ciekawych nazwisk. Zarówno doświadczonych pisarzy, jak i obiecujących debiutantów.

35


KILLING THEM SOFTLY ZABIĆ, JAK TO ŁATWO POWIEDZIEĆ USA 2012 Dystrybucja: Monolith Reżyseria: Andrew Dominik Obsada: Brad Pitt James Gandolfini Ben Mendelsohn Richard Jenkins

X X

Text: Piotr Pocztarek

X X X

Faktycznie łatwo jest zabić. Wiedzą o tym bohaterowie filmu Dominika, wiedzą też karmieni od niepamiętanych czasów przemocą widzowie. Wiedzą o tym też Frankie i Russell, którzy w pogoni za łatwą kasą przyjmują od niejakiego Wiewióry zlecenie na zrabowanie pieniędzy z nielegalnej jaskini hazardu, należącej do niejakiego Tratt-

mana. Trattman już wcześniej miał na koncie nieprzyjemny epizod - nasłał rabusiów na własne gniazdo, a potem zgarnął szmal. Wiewióra dochodzi więc do wniosku, że zasymulowanie podobnej sytuacji ponownie rzuci na niego podejrzenia. Frankie i Russell, pomimo że cechują się kompletną amatorszczyzną, wykonują swoją robotę. Ich tropem rusza prawdziwy zabójca - Jackie - i ściągnięty przez niego do pomocy Mickey, który ma problemy z... żoną i alkoholem.

Namnożyło się nam filmów w gatunku, który roboczo można nazwać „stylowe obrazy o gangsterach”. Mamy wśród nich lepsze filmy (fenomenalne „7 psychopatów”) jak i gorsze (słabiutki „Lawless”). Teraz do tego grona dołącza nowy film Andrew Dominika, reżysera słynnego „Choppera” i długaśnego nie tylko tytułem „Zabójstwa Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda”.

36


Z ekranu bije obraz współczesnych amerykańskich przedmieść mniej więcej za czasów kampanii prezydenckiej Obamy i McCaina. Przemówienia polityków stanowią zresztą ważny element filmu - słychać je w samochodowym radio, a także w telewizji. Bohaterowie słuchają płynących z ich ust słów, ale mają je totalnie w dupie - są pochłonięci własnymi sprawami, najczęściej nie mającymi nic wspólnego z legalnym biznesem. Wszyscy rozmawiają tutaj o pierdołach, a potem łapią za broń. Rozwlekłe rozmowy o niczym, często po narkotykach lub alkoholu, zapełniają Dominikowi taśmę filmową i prowadzą do słabiutkiego finału. Dominik stara się w „Zabić, jak to łatwo powiedzieć” mówić o ekonomii i gospodarce Ameryki, jednak środki jakich użył do tego dialogu z widzem

wypadają co najmniej komicznie. Film ratuje natomiast nieprzeciętne aktorstwo (Brad Pitt, James Gandolfini, Ben Mendelsohn, Richard Jenkins), zaskakująco niedopasowana, ale koniec końców świetna muzyka (w głośnikach hula Johnny Cash, Jack Hylton & His Orchestra czy Petula Clark), a także wystylizowana do granic możliwości przemoc (krew bryzga na prawo i lewo, kule przeszywają ciała, a wszystko to w pięknie sfilmowanym slo-mo). Dawno nie widziałem tak boleśnie brutalnego filmu. Przerost formy nad treścią? Ja nie mogłem się pozbyć wrażenia, że to film zupełnie o niczym, a morały o tym, że jednak ludzie nie są równi, a Ameryka to nie kraj tylko biznes wydają się być zbyt banalne, by pokryć cały film. To przeciętniak - stylowy, ale bez duszy.

37



Wydawca: Dwójka bez sternika 20ll Tłumaczenie: Justyna Niderla - Bielińska Ilość stron: 4l6

wyżej wymienionej książki, oraz najważniejsza jej tajemnica to: „Czy ta dwójka w końcu się prześpi ze sobą?”. A jedyne napięcie generuje tutaj główna bohaterka, bo nie chce mu „dać”. Figura kobiety jest tu ukazana jako narzędzie do zaspokajania męskich potrzeb. Samiec natomiast całkiem dominuje nad filigranową postacią żeńską. Jak z czegoś takiego może narodzić się miłość? Nie wiem, jednak autorce udało się wykrzesać jakoś uczucie z tak patologicznych emocjonalnie postaci. Już Opis książki widniejący na odwrocie okład- rozumiem, czemu młodzież ma takie spaki mówi o tym, iż wilkołak zakochał się czone poglądy na związki międzyludzkie. w pół-wampirzycy, pół-walkirii a ich namięt- Bo czyta tego typu książki. ność jest tak ogromna, że mogłaby podpalić świat. Na dodatek dwójka bohaterów Fabuła „Wściekłego głodu” to całkowita ma do wykonania ważne i niebezpieczne klapa. Jednak nie można pisarce odmózadanie. Ja jednak widzę to tak: kiedyś wić umiejętności językowych. Kresley niedobre wampiry uwięziły pewnego wil- Cole pisze całkiem dobrym stylem, tyle kołaka, który nagle poczuł, że gdzieś na że pisze całkowite bzdury. Bohaterowie świecie znalazła się wreszcie kobieta dla nie wzbudzają sympatii, mimo wszystko niego. Ucieka więc z niewoli i znajduje akcja prze wartko do przodu i dzięki bogu biedne przestraszone dziewczę, które na już po dwóch godzinach historia znajduje dodatek jest krwiopijcą i które okazuje się swoje zakończenie. Jednak na tym aubyć przeznaczoną mu wybranką. Dopa- torka nie poprzestała i jak się okazuje, da ją więc w centrum Paryża, tam prawie „Wściekły głód” to pierwszy tom dłuższegwałci na środku ulicy, następnie udaje się go cyklu. z wampirzycą do jej hotelu, gdyż wilk „nie chce się rzucać w oczy”. W hotelowym Wielka szkoda, że książka reprezentupokoju dochodzi do kilku jednoznacznych je tak niski poziom, gdyż wydawnictwo sytuacji, do których wampirzyca Emmaline naprawdę włożyło sporo wysiłku, by wyzostaje siłą i przemocą zmuszona. Osta- dać tę powieść w zachęcający sposób. tecznie wilkołak Lachlain porywa dziew- Czcionka jest przejrzysta, okładka przyczynę do swojej posiadłości i tam rozgry- ciągająca, no i sam opis książki, choć wa się pełen napięcia pojedynek między nijak się ma do rzeczywistej fabuły, jak dwojgiem „zakochanych”. A w grę wchodzi na paranormalny romans jest całkiem interesujący... Jeśli już miałabym wybiedziewictwo wampirzycy. rać, to szczerze wolę delikatną i ckliwą Jeśli mam być szczera, to główne pyta- sagę „Zmierzch” niż brutalny i bezmyślny nie, które nasuwa się w trakcie czytania „Wściekły głód”. Wydaje się, że od czasu, kiedy polscy czytelnicy usłyszeli o książkach Stephenie Meyer, popyt na wampiry, wilkołaki i inne mityczne stworzenia nie słabnie. Zapewne właśnie dlatego kolejna powieść opowiadająca o romansie paranormalnych istot zdobyła tak dobre, choć niezasłużone recenzje. Mowa tu o tytule „Wściekły głód” Kresley Cole. Czytając tę powieść, byłam zawstydzona tym, że jakakolwiek kobieta była w stanie stworzyć tego typu historię.

6

Text: Żaneta „Fuzja” Wiśnik

KRESLEY COLE - Wściekły głód (A Hunger Like No Other) -------------------------------------- Ocena: l/

39


TWO HEADED SHARK ATTACK TWO-HEADED SHARK ATTACK USA 2012 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Christopher Ray Obsada: Carmen Electra Brooke Hogan Charlie O’Connell Gerald Webb

X X

Text: Wiesław Czajkowski

X X X

Nie będę tu bronił twórców prześmiewanego i opluwanego „Dwugłowego rekina”, bo też i potencjalny widz, zanim zasiądzie przed ekranem telewizora, powinien odpowiedzieć sobie na pytanie, czego od seansu oczekuje. Jeśli nie przerażają nas fabularne idiotyzmy i koszmarna gra aktorska, a mamy ochotę na odrobinę niezobowiązującej zabawy w rytmie grozy, to film ten może dostarczyć nam co najmniej kilku pozytywnych wrażeń. Na początek dwa zdania o fabule (w sumie wystarczyłoby jedno, ale niech nie będzie, że idę na skróty). Grupa amerykańskich studentów bierze udział w edukacyjnym (?) rejsie, podczas którego oddaje się tak zajmującym czynnościom jak opalanie w bikini, głupie żarty, seks... Zgodnie z prawem

pecha (amerykańscy studenci zawsze spotkają COŚ na swojej drodze) na trasie statku pojawia się przerażająca bestia. „Dwugłowy rekin atakuje” to jeden z wielu filmów o rekinach, jakie mamy okazję oglądać w tym roku. Na tle innych produkcja ta wyróżnia się dość zdecydowanie, i to z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, mimo dziurawej jak zęby menela z dworca centralnego fabuły „Dwugłowy rekin” broni się dużą ilością zamierzonego (lub nie) humoru. Nie jest to jeszcze typowa czarna komedia, lecz całkiem niewiele brakuje, by określić film w ten sposób. Po drugie, jak na niszowy film B-klasy całkiem nieźle wypadają sceny, gdy rekin atakuje, krew leje się strumieniami, a model rekina naprawdę nie pozostawia wiele do życzenia. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że jak na film niskobudżetowy to atakujący rekin wypada zdecydowanie powyżej oczekiwań.

Filmy bywają różne: dobre, kiepskie, zaskakujące, nudne... Niektóre filmy są jednak naprawdę złe, i to do tego stopnia, że nawet warto je obejrzeć.

40


Gdyby ktoś zainwestował tu trochę więcej czasu, pieniędzy i pracy, gdyby ten ktoś zatrudnił lepszych aktorów, to być może nie rozpatrywalibyśmy tego filmu w kategorii jakościowych koszmarków. Obraz miał potencjał, lecz od samego początku skazany był na realizację w takiej a nie innej, bardzo niszowej formie. Efekt jest taki, że „Dwugłowy rekin atakuje” to rzecz dla największych fanów kina grozy niższych lotów, aczkolwiek nie jest to film tak zły, jak można by sądzić patrząc na nazwiska aktorów i zarys fabuły.

41



Wydawca: Albatros 20l2 Tłumaczenie: Danuta Górska Ilość stron: 462

backa znika z kostnicy. Kilka Tajemniczy. Inteligentny. Skudni później na balu dzienniteczny. Jest zawsze tam, gdzie karzy dochodzi do kolejnego coś się dzieje. Panie i panomorderstwa… wie - oto bohater XXI wieku, współczesny Sherlock Holmes Uwielbiam książki Prestona i James Bond w jednym. Agent i Childa - zarówno te, które specjalny Pendergast. Trzeba piszą razem, jak i te pisane przyznać, że Child i Preston stworzyli w swoich powieściach postać niezwykłą, samodzielnie. W wakacje zrobiłem sobie wręcz maraton powieści z Pendergastem kultową wręcz. w roli głównej (pierwsze siedem części) Począwszy od pierwszej części przygód i byłem zachwycony. Z tomu na tom robiło Pendergasta, powieści „Relikt” (na pod- się coraz mroczniej, coraz straszniej… stawie której powstał zupełnie niezły film), a tymczasem „Kult” mnie rozczarował. Nie poprzez kolejne, coraz mroczniejsze tomy – to nie jest zła powieść. Jest pomysłowa, poznawaliśmy bohatera, jego przeszłość, wraca do dawnych bohaterów innych rodzinę, słabości i zalety. Przez karty tych powieści, Pendergast znowu daje popis książek przewijały się postacie mniej lub sprawności i intelektu… ale to wszystko bardziej sympatyczne, takie, które polu- zaczęło być wtórne. Sam pomysł to nieco biliśmy i z niecierpliwością czekaliśmy na za mało, by napisać porywającą powieść. ich pojawienie się w następnej opowieści. Może wyczerpała się formuła powieści Jednym z takich bohaterów był Bill Shmit- – w zasadzie prawie każda z nich jest back – bezczelny, zawadiacki reporter pisana takim samym schematem – naj„New York Timesa”. I właśnie od tej po- pierw zdaje się, że sprawa wykracza staci zaczyna się „Kult” – dziewiąta z kolei poza ludzkie pojmowanie, potem jest trochę przeszkód i niepewności co będzie powieść o Pendergaście. dalej, a na końcu wszystko się wyjaśnia Oto w pierwszych scenach Bill zosta- – i to wyjaśnienie jest nawet logiczne. Nie je brutalnie zamordowany. Na miejscu inaczej jest w „Kulcie”, z tym, że tutaj już zbrodni pojawia się Pendergast i porucz- w połowie powieści można się zorientonik D’Agosta (drugi główny bohater całe- wać o co naprawdę chodzi i lektura nie go cyklu). Obaj są wstrząśnięci mordem sprawia już później takiej frajdy – nie ma dokonanym na przyjacielu. Szok jest elementu zaskoczenia w finale. jeszcze większy gdy okaże się, że mordercą był człowiek od tygodnia uznany Jeżeli więc nie znacie jeszcze Pendergaza martwego. Czyżby więc atak zombi? sta to radzę zacząć od wcześniejszych Ślady prowadzą do tajemniczej sekty powieści, bo „Kult” jest chyba najsłabszą mającej siedzibę gdzieś w nowojorskim pozycją z tego cyklu. A szkoda byłoby Central Parku. Kultyści składają ofiary ze gdybyście zrazili się do przygód Penzwierząt i to właśnie była ostatnia spra- dergasta. Sięgnijcie raczej po „Siarkę” wa, jaką badał Bill. Śledztwo posuwa się czy „Martwą naturę z krukami” – po tych ślamazarnie, brak punktów zaczepienia. powieściach zrozumiecie czemu tak lubię Przynajmniej do chwili, gdy ciało Smith- powieści Childa i Prestona.

Text: Bogdan Ruszkowski

LINCOLN CHILD, DOUGLAS PRESTON - Kult (Cemetery Dance) -------------------------------------- Ocena: 4/6

43


SUPERMARKET SUPERMARKET Polska 2012 Dystrybucja: ITI Cinema Reżyseria: Maciej Żak Obsada: Marian Dziędziel Tomasz Sapryk Izabela Kuna Przemysław Bluszcz

X

Text: Piotr Pocztarek

X X X X

Wszak temat przekraczania kompetencji przez firmy ochroniarskie, czy to na dyskotekach czy w supermarketach właśnie jest jeszcze niewyeksploatowany, a wydał mi się dostatecznie ciekawy. Niektóre znaki na niebie i ziemi ostrzegały mnie przed tą produkcją: na przykład przeniesienie dramatycznego środka ciężkości na zdanie „Zginie jeszcze jedna paczka gum, a zmieniam firmę ochroniarską”, tagline „Kto jest bez winy, niech...spróbuje przeżyć” i rekomendacja na ulotce pochodząca z... forum Filmwebu: „Od czasu DOMU ZŁEGO nie było tak dobrego filmu”. Już wiemy, że coś jest nie tak.

głównymi bohaterami filmu Maciej Żaka, reżysera niezłej „Ławeczki”. Ochroniarze są przywiązani do swojej posady jak do ostatniej deski ratunku, co z kolei sprzyja przekrętom, kłamstwom, a nawet przemocy. Są w stanie posunąć się dosłownie do wszystkiego. Zdeterminowani, by udowodnić swoją skuteczność, rzucają się na pierwszego upatrzonego złodzieja. Akcja zatrzymania wymyka się spod kontroli, a kiedy okazuje się, że „przestępca” ukradł tylko czekoladowy Tuż przed świętami supermarket na za- batonik, sytuacja się komplikuje. Ochrodupiu przeżywa istne oblężenie. Cieszy niarzom grozi pozew, trzeba więc zająć to kierownika (Przemysław Bluszcz), się delikwentem... jednak martwi szefa ochrony (świetny Marian Dziędziel). Okres ten sprzyja Fabuła jest zatem równie intrygująca, bowiem natężeniu kradzieży, straty są co abstrakcyjna. Trzeba przyznać, że coraz wyższe, a posada drużyny ochro- całość prezentuje się wybitnie kuriozalniarzy zagrożona. To właśnie oni są nie. Aktorsko bardzo dobrze wypadają

Kiedy całkiem niedawno w kinie zobaczyłem trailer filmu „Supermarket”, poczułem się... zaintrygowany.

44


tylko Dziędziel i Sapryk (jak zawsze), reszta, pomimo rozpoznawalnych gęb (Kuna, Bluszcz, Zieliński) jakoś nie radzi sobie w tej konwencji. Gwoździem do trumny jest... Kołcz. Tak, raper Kołcz w roli uzależnionego od jedzenia, grubego ochroniarza. Kołcz jest jeszcze gorszym aktorem niż raperem, a to już coś Wam powinno powiedzieć. Generalnie bohaterowie wypadają bardzo niewiarygodnie, co w przypadku tak absurdalnej tematyki, jaką jest tajemnicza zbrodnia w supermarkecie było jednym z najważniejszych aspektów. Bardzo słabo wypadają sztuczne i drętwe dialogi, co dodatkowo zaburza wczucie się w obraz. Jak na thriller, film kompletnie pozbawiony jest napięcia, a pointa pokazana w formie klamry spinającej film jest płytka i mało dobitna. Bardzo żałuję, że nowy film Macieja miastką mocnego thrillera, o tytule... Żaka jest dokładnie tym, czym wydaje sami wiecie jakim. Ale supermarketowy się na pierwszy rzut oka: polską na- setting warto mieć w pamięci - idealnie nadawałby się na krwisty i nastrojowy horror. „Supermarket” nie jest jednak ani krwisty, ani nastrojowy, nie jest też horrorem, a i thrillerem trudno go nazwać. Irytuje w nim prawie wszystko: bohaterowie, dialogi, wątek romantyczny (!), aktorstwo (Kołcz i Kuna, matko boska!). Myślałem, że po seansie będę bał się iść do supermarketu. No więc po seansie będę bał się iść na kolejny polski film.

45


STEFAN DARDA - Czarny Wygon. Bisy

--------------------------------------

Ocena: 6/6

Text: Adam Mazurkiewicz

Wydawca: Videograf 20l2 Ilość stron: 275

46

Miłośnikom prozy Stefana Dardy „Bisów” nie trzeba rekomendować. To długo wyczekiwana kontynuacja entuzjastycznie przyjętego cyklu „Czarny Wygon”, rozpoczętego powieścią „Słoneczna Dolina” (2008). Kontynuację przygód Witolda Uchmana stanowi „Starzyzna” (2010). „Bisy” zaś (wraz z poprzedzającym właściwą powieść utworem „Słowo Czarnego”) to nie tylko opowieść o dalszych losach dziennikarza, lecz również wyruszającego jego tropem Adama Nawrota, rozgrywająca się czasowo bezpośrednio po zakończeniu drugiego tomu cyklu. Akcja jednak przenosi się w większym stopniu, niż jest to w poprzednich tomach, z przeklętej wioski do świata spoza Starzyzny. Pojawiają się też nowe siły zagrażające bohaterom. Toteż przyjdzie im się zmierzyć nie tylko z dawnymi wrogami (Dobrowolskim), lecz i nowym niebezpieczeństwem reprezentowanym przez Bobowicza-Czarnego. Podobnie też jak w poprzednich tomach zwycięstwo nad złem jest iluzoryczne. Ponieważ miejsce akcji i relacje między bohaterami czytelnik poznał już w poprzednich tomach, Darda koncentruje się na atmosferze narastającego napięcia, toteż lektura „Czarnego Wygonu” jest atrakcyjna zarówno dla amatorów gotyckich powieści, jak i tych, którym bliższy pozostaje nowoczesny horror, nie stroniący od epatowania niezawoalowaną przemocą. Tym jednak, co decyduje o wysokiej ocenie „Bisów”, jest konsekwentnie prowadzona przez Dardę gra z czytelnikiem; autor myli tropy, klucząc, i jeśli nawet odbiorca ma wrażenie, że uchwycił istotę tajemnicy, okazuje się to jedynie pozor-

nym triumfem. Szczególnie frapujące jest wprowadzenie wątków ściślej łączących Starzyznę ze światem spoza obszaru klątwy. Relacja ta jest zresztą dwustronna: to nie tylko klątwa ciążąca nad wioską zagraża światu zewnętrznemu, lecz również Starzyzna znajduje się w niebezpieczeństwie, wskutek pojawienia się ingerencji bytu spoza osady. Interesująco zmianę punktu ciężkości zapowiadają ilustracje na okładkach „Starzyzny” i „Bisów”. W pierwszej z powieści demoniczna postać zwraca się w stronę czytelnika, mając za sobą wioskę; w drugiej – spogląda na osadę, przychodząc spoza niej (obie grafiki, autorstwa Dariusza Kocurka, w udany sposób wprowadzają w klimat historii). Stefan Darda, jak przystało na pisarza fantastyki grozy o ustalonej renomie, potrafi wykorzystywać językowe zasoby nie tylko do tworzenia wciągającej fabularnie opowieści, lecz – przede wszystkim – do operowania nastrojem, umiejętnie potęgując atmosferę wszechobecnego zagrożenia. Pozornie zwykłe czynności mieszkańców Starzyzny i głównych bohaterów nabierają niepokojącego wymiaru, a konfrontacja z siłami nadprzyrodzonymi jest nieunikniona. Na szczęście pozostaje wiara w ludzką przyzwoitość i poczucie sprawiedliwości, a są to wartości równie staroświeckie, co nieodzowne – nie tylko w świecie Czarnego Wygonu. Tym bardziej jednak dziwi chybiona decyzja edytorska, by rozdzielić opowiadanie i powieść odautorską przedmową; gest ten niweczy ciągłość fabularną i tworzony „Słowem Czarnego” nastrój. Szkoda.


To pytanie automatycznie wywołało u mnie obraz przemieszczenia z punktu A do punktu B, a przecież pisarz, który równocześnie nie jest czytelnikiem, w moim przekonaniu nie rokuje zbyt dobrze. Rozumiem jednak intencję pytania. Pisanie pojawiło się w moim życiu nagle i niespodziewanie. Kiedyś nie przypuszczałbym, że będę pisał książki, niemniej jednak chyba również na tym polega urok życia, że niektóre miłe rzeczy spotykają nas z zaskoczenia. Oczywiście, wpływ na to że zadebiutowałem „Domem na wyrębach” miały także wcześniejsze, sięgające jeszcze czasów licealnych i studenckich, pasje, a także szarzyzna (nie mylić ze Starzyzną) codziennego życia. Postanowiłem się sprawdzić i spróbować zmienić coś w swoim życiu i tak oto Stefan Darda-czytelnik stał się również pisarzem.

Foto: Paulina Daniewska

Zacznijmy konwencjonalnie: jaka była droga Stefana Dardy-czytelnika do Stefana Dardy-pisarza?

Rozmawiał: Adam Mazurkiewicz

Drodzy Czytelnicy, oto doczekaliście się grabarzowej rozmowy z jednym z najpopularniejszych krajowych autorów grozy – Stefanem Dardą, człowiekiem, który od czasu wydania „Domu na Wyrębach” z niezwykłą skutecznością wojuje na listach horror-bestsellerów!

Moim zdaniem główną i podstawową powinnością pisarza jest tworzenie dobrych książek. W dzisiejszych czasach to po prostu zawód jak każdy inny. Kiedyś było chyba inaczej, ale teraz – zwłaszcza w Polsce – nikt nie potrzebuje słuchać ani czytać czegoś, co mają do powiedzenia twórcy w kwestiach politycznych, kulturowych, społecznych czy jakichkolwiek innych. Oczywiście, niektórzy autorzy próbują to zmienić, ale jeśli ich zdanie jest w jakiś sposób niewygodne, natychmiast są bezpardonowo sprowadzani do parteru. Swego czasu dla pewnego internetowego portalu odpowiadałem na pytania dotycząCo jest dla Ciebie główną powinnością ce selfpublishingu i wydawało mi się, że pisarza? Jak postrzegasz jego rolę po wydaniu trzech książek, mając jakieś tam doświadczenie na rynku wydaww świecie społecznych wyobrażeń?

47


niczym, zdołam doradzić coś sensownego. Ilość pomyj, jaką wtedy na mnie wylano za publiczne zaprezentowanie własnego zdania, skutecznie wyleczyła mnie z tego typu zapędów. Trzeba po prostu robić swoje. Czym jest dla Ciebie fantastyka grozy? Jakie upatrujesz dla niej społeczne funkcje? Jaki nakreśliłbyś „portret psychologiczny” jej miłośnika? Mówimy o fantastyce grozy, traktując ją jako pojęcie nadrzędne wobec poszczególnych nurtów (horroru, opowieści niesamowitej, powieści frenetycznej), nieprzypadkowo: określenie to jest wyeksponowane na okładkach Twoich powieści. Dlaczego zdecydowałeś się na takie rozwiązanie? Gdy piszę, nie zastanawiam się nad tym, kto będzie docelowym odbiorcą moich książek, a fantastyka grozy jest dla mnie gatunkiem literackim, który służy mi jako narzędzie do przekazania w określony sposób tego, co sobie zamierzyłem, rozpoczynając dany utwór. Ten akurat gatunek jest wymarzony dla połączenia porządnej, wciągającej akcji z czymś nieco bardziej ambitnym. Jeśli ktoś ma ochotę zagłębić się w „drugą warstwę” historii, to bardzo dobrze, jednak jeśli oczekuje po książce tylko dużej dawki emocji i interesującej fabuły, to również nie powinien się zawieść. Być może dzięki temu moje książki cieszą się popularnością czytelników w różnym wieku, o różnych zainteresowaniach literackich. Sformułowanie „powieść grozy” jest bardziej neutralne, niż „horror”, które wielu odbiorcom kojarzy się negatywnie ze względu na ukształtowany przez lata krwisty i brutalny model budowania fabuły tego typu utworów zarówno literackich, jak i filmowych. Ja staram się sta-

48

wiać raczej na mroczny, czasem duszny klimat, niż na prosty, mający szokować przemocą przekaz. Ważne są dla mnie rozterki moich bohaterów i sposób, w jaki radzą sobie oni z przeciwnościami losu, przy czym zagrożenia płynące ze strony bytów z innego wymiaru mogą być równie dobrze potraktowane jako swego rodzaju alegoria. Przykładowo – zmagania głównego bohatera „Domu na wyrębach” można potraktować bardziej szeroko, niż tylko jako próbę poradzenia sobie ze upiorną postacią, która zakłóca spokój w nowym, wymarzonym domu. Marek Leśniewski walczy o realizację swoich zamierzeń i główny problem, jaki przed nim stawiam, to odpowiedź na pytanie czy warto w imię dążenia do spełnienia własnych marzeń ryzykować, czy też może lepiej zrezygnować i żyć dalej w poczuciu niedosytu. Sądzę, że czytelnicy doskonale odnaleźli się w tej, zaproponowanej przeze mnie formule powieści grozy, która tak naprawdę jest czymś nieco więcej, niż tylko w prosty sposób opowiedzianą historią z upiorem w tle. W czym upatrywałbyś źródeł popularności tej odmiany fantastyki? Chciałbym mieć nadzieję, że popularność jakiegokolwiek gatunku literackiego wiąże się z jakością utworów, niemniej jednak zdaję sobie sprawę z tego, że niebagatelne znaczenie mają też różnego rodzaju mody i fascynacje twórczością poszczególnych autorów… Modę na fantastykę grozy na dobre rozpoczął Stephen King i myślę, że to jemu w największym stopniu zawdzięczamy popularność tego gatunku nie tylko w Polsce, ale też na całym świecie, a przyczyniły się do jej wystąpienia nie tylko książki, ale też (być może w większym stopniu) ich ekranizacje.


Twoja pierwsza powieść, „Dom na wyrębach” (2008), spotkała się z bardzo entuzjastycznym przyjęciem zarówno czytelników, jak i krytyki, które zaowocowało jej wznowieniem. Znalazła się też w pierwszej trójce rodzimych „horrorów wszechczasów” w plebiscycie zorganizowanym przez Bartłomieja Paszylka. Zaważyły niewątpliwie walory artystyczne utworu i niekonwencjonalnie wykorzystany chwyt „opowieści szkatułkowej”. Jakie jednak są źródła inspiracji fabuły utworu ludowym folklorem? Czy istotnie – jak zauważa Anna Gemra w pracy „Od gotycyzmu do horroru. Wilkołak, wampir i monstrum Frankensteina w wybranych utworach” (Wrocław 2008, s. 9) – „katalog strachów” nie zmienił się na tyle, by wciąż wzbudzały w odbiorcy grozę na wpół zapomniane opowieści, nie przystające właściwie do współczesnej mentalności, zdominowanej przez technologię? Zanim odpowiem, chciałem nadmienić, że bardzo mnie to miejsce „Domu na wyrębach” (podobnie jak dziewiąta pozycja „Słonecznej Doliny”) ucieszyło. Będąc na bieżąco z wydarzeniami w Internecie, wiedziałem oczywiście o tym głosowaniu, ale nigdzie go w żaden sposób nie propagowałem. Nauczony doświadczeniem związanym z formułowanymi stąd i zowąd zarzutami po ogłaszaniu wyników nominacji moich książek do Nagrody Zajdla, postanowiłem zobaczyć, jaki będzie wynik głosowania, jeśli informacji o plebiscycie nie będę upubliczniał na stronie czy na Facebooku. Nie mam nadziei, że dało to do myślenia krytykantom, niemniej jednak sam byłem bardzo usatysfakcjonowany i jeśli tę rozmowę czyta ktoś, kto głosował na moje książki, to bardzo za każdy taki głos dziękuję.

Jeśli chodzi o źródła moich zainteresowań folklorem, to z pewnością należałoby ich szukać w okresie, w którym miałem przyjemność być muzykiem lubelskiej „Orkiestry św. Mikołaja”. To właśnie wtedy zrozumiałem, że są jeszcze ogromne pokłady nieodkrytych możliwości, które wiążą się z polską kulturą ludową. Jako zespół folkowy zainteresowani byliśmy głównie muzyką, niemniej jednak przy poszukiwaniu inspiracji nie sposób było nie natrafić także na historie z dreszczykiem w tle, które przecież niegdyś, gdy nie było jeszcze ani radia, ani telewizji, były opowieściami najchętniej snutymi przez ludowych gawędziarzy, których całe rodziny z ogromną fascynacją słuchały w długie, zimowe wieczory przy blasku świec i lamp naftowych. Jeśli chodzi natomiast o „katalog strachów”, to myślę, że w dużej mierze nie został on zmieniony od setek lat. Ludzie zawsze bali się tego, co nieznane, co związane z innym wymiarem, niepokojące, tajemnicze i tak jest do dziś. Ewoluują jedynie formy, chociaż i tu można znaleźć takie postaci (niegdyś występujące w demonologii słowiańskiej), które zupełnie się nie zmieniły na przestrzeni wieków. Musi się natomiast zmieniać sposób przedstawiania historii ze zjawiskami nadprzyrodzonymi w tle i je staram się robić to właśnie w taki sposób, aby dotrzeć do współczesnego odbiorcy. To nie jest łatwe, ponieważ nietrudno jest przekroczyć cienką i czasem niedostrzegalną granicę pomiędzy tym, co straszne, a tym, co już tylko groteskowe, niemniej jednak mam nadzieję, że przynajmniej po części mi się to udaje, o czym chociażby świadczą pozytywne opinie, o których przed chwilą wspomniałeś.

49


Pozostańmy przez chwilę przy debiutanckiej powieści: tym, co zwracało uwagę podczas lektury jej krytycznych odczytań, było poszukiwanie związku „Domu na wyrębach” z prozą Stephena Kinga. Paralela ta nie opiera się jednak – jak np. w odniesieniu do twórczości Adama Zalewskiego (zwłaszcza powieściowej trylogii, w skład której wchodzą: „Biała wiedźma”, „Rowerzysta”, „Cień znad jeziora”) – na sytuowaniu fabuły w stanie Maine, rozpropagowanym twórczością Kinga. Podobna jest metoda twórcza, rozłożenie akcentów fabularnych, sposób kreacji świata przedstawionego, w który wdziera się element nadprzyrodzony, dbałość o szczegóły obyczajowe... Czy Ty sam poczuwasz się do takiego „powinowactwa z wyboru”, czy też traktujesz je może jedynie jako chwyt marketingowy?

Bywa, że jestem pytany czy takie porównania mnie nie drażnią i zawsze wtedy odpowiadam – niezależnie od kontekstu, jakiekolwiek porównanie do twórczości mistrza gatunku mogę odbierać tylko i wyłącznie jako komplement. Na dodatek wielu czytelników zaznacza, że są też znaczące różnice (na przykład w sposobie prowadzenia fabuły lub pomyśle na odkrywanie przed czytelnikiem tajemnicy), więc raczej jestem spokojny, że o proste kalkowanie nikt mnie nie posądzi.

A kiedy możemy spodziewać się, zapowiadanej od dłuższego czasu, kontynuacji powieści? Czy dane będzie nam jeszcze powrócić do podlubelskiej wsi? Na Twojej stronie internetowej widnieje tylko rok planowanej premiery (2013). Czy też może przedłużone oczekiwanie wiąże się – podobnie jak w wypadku „Czarnego Wygonu” z rozrostem poNie ja – co chyba oczywiste – decydo- wieści do rozmiarów wielotomowego wałem o tym, że na okładce znalazło się cyklu? porównanie mojej książki do twórczości Kinga, niemniej jednak już samo to, „Kontynuacja” to niezbyt precyzyjne w jaki sposób było ono sformułowane określenie. Owszem, planuję powieść, („Powieść utrzymana w klimacie prozy która będzie pewnymi wątkami oraz Stephena Kinga”), chyba dość wyraźnie postaciami niektórych bohaterów naświadczy o intencjach wydawnictwa. wiązywała do „Domu na wyrębach”, nieSądzę, że chodziło o tę właśnie, przy- mniej jednak (z przyczyn oczywistych wołaną przez Ciebie w pytaniu metodę dla osób, które tę książkę przeczytały) twórczą i wszystko, co się z nią wiąże o kontynuacji w ścisłym tego słowa – a więc umiejscowienie fabuły w zna- znaczeniu trudno mówić. Jeśli chodzi nych autorowi miejscach, połączenie re- o datę premiery, to na razie trudno mi alizmu z wątkami nadnaturalnymi, próba jednoznacznie ją określić. Po doświadnieco pogłębionej analizy psychologicz- czeniach z przesuwaniem (od razu zanej bohaterów, trochę niezbyt krwawej znaczam, że z mojej, a nie wydawnictwa i brutalnej grozy. Czasem krótkie zdanie winy) wydania „Bisów” wolę się jednozawiera w sobie więcej treści, niż rozbu- znacznie nie deklarować. chany opis i sądzę, że właśnie taka myśl przyświecała wydawcy. „Dom na wyrębach” zwrócił na Ciebie uwagę jako pisarza, jednak sławę ugruntował wciąż rozbudowywany

50


cykl „Czarny Wygon”. Skąd pomysł na opowieść o przeklętej wiosce? Czy – podobnie jak w „Domu na wyrębach” – źródłem stał się ludowy przekaz? Chyba we wszystkich rejonach Polski znane są legendy o miejscach, które pod wpływem konszachtów ze złymi mocami zniknęły lub zapadły się pod ziemię. Często takim przekazom towarzyszą też historie o słyszalnym wyraźnie biciu dzwonów w miejscach, gdzie kiedyś stały kościoły lub cerkwie. Do tego dołączyła próba odpowiedzi na pytanie, które zadałem sobie zupełnie mimowolnie, jadąc nocą przez wczesnowiosenny, dość ponury wówczas, roztoczański, las – co by było, gdyby tak ktoś spotkał ludzi, niemających pojęcia o istnieniu współczesnego, znanego nam świata. Do tego w niedługim czasie dołączyła jeszcze wizyta w (realnie istniejącej zresztą) Słonecznej Dolinie na Roztoczu – tak właśnie zarysowały się i połączyły w surową jeszcze wtedy całość pierwsze zręby historii o przeklętej wiosce na Roztoczu. Zapewne często spotykasz sie z uwagami, ze „Dom na wyrębach” i cykl „Czarny Wygon” to dwie osobne – wykorzystujące różne „mechanizmy strachu” – opowieści. Czy można dostrzec w tym przejaw ewolucji zainteresowań pisarskich sposobami budzenia grozy, czy też próbę poszukiwań twórczych, pozwalających na niezamykanie się w jednym, łatwo rozpoznawalnym, schemacie fabularnym? Raczej to drugie. Po tym jak „Dom na wyrębach” został przychylnie przyjęty przez czytelników, stanęło przede mną pytanie – czy pójść najprostszą drogą

i w podobny sposób tworzyć kolejną, związaną z Wyrębami historię, czy też może spróbować czegoś innego – sprawdzić się w innym klimacie, w innym sposobie prowadzenia narracji czy kreacji bohaterów. Decyzja nie była łatwa, jednak w końcu postanowiłem pójść tą drugą, w moim przekonaniu trudniejszą drogą. Po pierwsze dlatego, aby uniknąć zaszufladkowania jako „ten facet piszący o Wyrębach, któremu raz się coś udało i potem próbuje odcinać kupony”, a po drugie, by stawić czoła innemu rodzajowi powieści z nadzieją, że jeśli się uda, to może uda się i później, z innymi, być może znów odmiennymi historiami. Opinie czytelników utwierdzają mnie w przekonaniu, że był to dobry wybór. Na kartach „Bisów” rozprawiłeś się nie tylko z sobą jako pisarzem, ale i Dariuszem Kocurkiem – twórcą graficznych projektów okładek. Czy w „awantury metafizyczne” zamierzasz „wplątać” w przyszłości również innych współpracowników? I jak odczytywać tę decyzję w kontekście deklaracji o przypadkowej zbieżności osób realnych i powieściowych postaci? Czy można odnajdywać tu podobieństwo w sposobie tworzenia (auto)komentarza do tego, co Satoshi Kon uczynił w „Perfect Blue”, krytykując ustami swych bohaterów własną twórczość filmową? Nie wydaje mi się, że „rozprawiłem się” sam ze sobą, a przy okazji także z Darkiem. Książka z dziewczynką na okładce przywołana w „Bisach” nosi inny tytuł, niż w rzeczywistości („Czarny Wygon”, a nie „Słoneczna Dolina”), dodatkowo – data jej wydania jest o kilka lat wcześniejsza, nie padają też jakiekolwiek personalia. Mam zamiar w czwartej

51


części pociągnąć nieco ten wątek (mam nadzieję, że sposób jego zamknięcia spodoba się czytelnikom). Zamierzam też tak poprowadzić fabułę, że nikt nie będzie miał wątpliwości, co do ewentualnej zbieżności z osobami realnie istniejącymi, niemniej jednak, gdybym w tej chwili zdradził coś więcej, mógłbym zepsuć zabawę związaną z odbiorem czwartego tomu.

rzyzną rozprzestrzenia się nie tylko na wykreowany na potrzeby utworu Guciów, lecz zagraża również światu odbiorcy. A nie mówiłem przed chwilą, że czytelnicy moich książek świetnie wychwytują intencje autora? (śmiech) Owszem, taki właśnie był mój zamysł. Mało tego – ponieważ „Bisy” zaplanowane są jako dwutomowa, spójna całość (ostatni tom cyklu będzie najprawdopodobniej zatytułowany „Bisy cz. 2” lub jakoś podobnie), to w wydanym już tomie przenikanie, o którym wspomniałeś, jest na razie ledwie zarysowane. Jak się pewnie domyślasz (i jak nakazuje logika tworzenia fabuły) to co najlepsze zaplanowałem na finał. Czy wykreowany przeze mnie świat zacznie zagrażać odbiorcy? Na pewno bardziej, niż w „Bisach”. Czy będzie można to zagrożenie nazwać „zamachem”? Tego wolałbym na razie nie zdradzać.

Co do dalszych planów, jak być może sam się przekonałeś., cenię sobie zabawę z konwencją, czasem puszczam oko do czytelnika (taki właśnie zamysł miałem, przywołując w „Bisach” wątek „Domu na wyrębach” czy planując ilość podrozdziałów w każdym z rozdziałów) i mam wrażenie, że odbiorcy moich książek doskonale to wszystko wychwytują i bawią się tymi zawartymi w powieściach kodami. Nie wykluczam zatem i czegoś takiego, że w którejś z książek będę krytykował sam siebie. To absolutnie mieści się w konwencji, którą obrałem. Zarówno „Dom na wyrębach”, jak i kolejne tomy „Czarnego Wygonu” Pozostańmy przy okładkach – w naj- doczekały się wersji audio. Pisarze nowszej powieści interesująco wpro- rzadko zadowoleni są ze sposobu, wadziłeś je do świata przedstawio- w jaki inni twórcy opracowują ich nego utworu. Skąd pomysł na takie dzieła. Pomijając tu jaskrawy przyrozwiązanie? Pytam, bo budzi ono kład filmowego „Wiedźmina”, przypewien niepokój ontologiczny – sko- pomnijmy, że aprobaty Stanisława ro element fizycznej struktury książki Lema nie zyskała żadna z ekranizacji (rozumianej jako przedmiot material- jego powieści – ani obie wersje „Sony) może zostać przeniesiony z prze- laris”, ani „Milcząca gwiazda”, bęstrzeni pozatekstowej w świat przed- dąca parafrazą jego powieściowego stawiony, to czy planujesz podobny debiutu, „Astronautów”. Na prawach „zamach” na czytelnika? Pytam, ma- wyjątku funkcjonuje animowana mijąc w pamięci rewelacyjne „Gniazdo niatura „Katedry”, według noweli światów” Marka S. Huberatha (1999); Jacka Dukaja. Jakie jest Twoja ocena w powieści tej model poszczegól- głosowej interpretacji aktorów, bionych światów zakorzenionych w so- rących udział w tym przedsięwzięciu: bie wkracza w świat czytelnika. Pod- Wiktora Zborowskiego i Zbigniewa czas lektury „Bisów” trudno nie ulec Moskala? wrażeniu, że klątwa ciążąca nad Sta-

52


Przyznam, że nie słuchałem całości, ale te fragmenty, z którymi się zapoznałem, bardzo przypadły mi do gustu. Na pewno słuchałem najwięcej „Domu na wyrębach” (na marginesie dodam, że w drewnianym domu na wsi, który była niejako inspiracją do napisania tej powieści) i niezwykle ujął mnie sposób, w jaki Wiktor Zborowski „wszedł” w tę historię. Przykładowo – w jego interpretacji komendant Kościuk na początku mówi normalnie, „telewizyjną” polszczyzną, a później zaczyna już nieco „zaciągać” po wschodniemu, mimo że (o ile mnie pamięć nie myli) nie zawarłem takiej sugestii w tekście. Kiedy to usłyszałem, bardzo się ucieszyłem, bo był to dla mnie dowód na to, że historia „zaskoczyła” – o ile to jest dobre określenie. Oprócz powieści, jesteś również autorem opowiadań. Jedno z nich – „Spójrz na to z drugiej strony” – zostało zamieszczone w prestiżowej antologii „15 blizn” pomiędzy utworami Grahama Mastertona i Edwarda Lee; z kolei w „13 ranach” Twoje opowiadanie pt. „Opowiem ci mroczną historię” sytuuje się między „Uszatkiem” Carltona Mellicka III i „Mechanikiem” Mastertona. Chyba trudno o bardziej rozpoznawalne, ale też i stylistycznie różne, ikony współczesnego horroru. Co sądzisz o takim sąsiedztwie?

ważniejsze jednak jest to, czy zadowoleni są czytelnicy, a ponieważ chyba nie było zbyt wielu niepochlebnych opinii, więc tym bardziej było warto. Nie wiem czy Replika planuje kolejne podobne antologie, ale (choć sam już nie zamierzam w nich czynnie uczestniczyć), mam nadzieję, że tak, ponieważ porównanie opowiadań polskich i zagranicznych autorów grozy jest dla mnie (również jako czytelnika) bardzo ciekawym i inspirującym doświadczeniem. Wiemy już, że – niestety – premiera tomu opowiadań została przełożona (miał ukazać się w listopadzie ubiegłego roku). Czytelniczy zawód, spowodowany opóźnieniem premiery jest tym większy, że intrygująco brzmi zapowiedź o mających ukazać się w tomie utworach adresowanych do miłośników prozy obyczajowej. Czyżbyś próbował sił w konwencji realistycznej? A może jest ona tylko punktem wyjścia do snucia opowieści niesamowitych? Opóźnienie premiery wiąże się z przedłużeniem się mojej pracy nad „Bisami” oraz koncepcją stworzenia czwartego tomu „Czarnego Wygonu”. Być może niektórzy z czytelników są zawiedzeni tymi czasowymi poślizgami, ale wydaje mi się, że dużo bardziej zawiedliby się, gdybym swoją pracę traktował jak wyścig z kalendarzem. Staram się możliwie jak najlepiej dopracować utwory – jestem zdania (i raczej się to nie zmieni), że lepiej aby książka ujrzała światło dzienne o rok za późno, niż o dzień za wcześnie.

Przede wszystkim – cieszę się, że mogłem sąsiadować z polskimi autorami, których lubię i cenię. Z większością z nich znam się osobiście, z niektórymi wirtualnie, ale też bardzo sympatycznie i takie współautorstwo sprawiło mi sporo frajdy, więc uważam, że podjąłem dobrą Jeśli chodzi o zbiór opowiadań, to nie decyzję, dając się namówić na dwukrot- zamierzam rezygnować w nim z elemenne uczestnictwo w tym projekcie. Naj- tów nadprzyrodzonych, niemniej jednak

53


– podobnie jak w powieściach, choć być może w większym stopniu – dużo uwagi będę poświęcał wątkom obyczajowym. Sądzę, że konwencja wspomnianego już przez Ciebie „Opowiem ci mroczną historię” dość dobrze oddaje klimat, jaki zamierzam zawrzeć w innych opowiadaniach zbioru.

Jedyną osobą, która się jednoznacznie rozpoznała jest pewien mieszkaniec Guciowa, ale podobno bardzo obawia się (mimo tego, że docierają do mnie wieści o rosnącym zainteresowaniu wyprawami do Słonecznej Doliny) tego, że moje książki odstraszą turystów. Cóż, zdaje się, że w czwartym tomie „Czarnego Wygonu” czeka go srogie rozczarowaOpisujesz realia małej osady i men- nie… (śmiech) talność jej mieszkańców w sposób sugerujący, że znasz je z autopsji. A może – pozostańmy w konwencji W Twoich utworach – nie tylko po- grozy – to Ty powołujesz protagowieściach, lecz również krótkich nistów swych utworów do istnienia formach prozatorskich – można od- w empirycznym świecie? Czy jednaleźć wiele celnych spostrzeżeń nie nak w takim wypadku nie obawiasz tylko natury ogólnej. Toteż nietrudno się konsekwencji, podobnych do odnieść wrażenie, że inspiracją dla ukazanych przez Jonathana Carrolla kreacji poszczególnych bohaterów w „Krainie chichów”? byli żywi ludzie, wbrew (wspominanej wyżej) notce o przypadkowości Trochę się obawiam, ale taka już rola podobieństwa postaci bohaterów do autora literatury grozy. (śmiech) Na osób i zdarzeń rzeczywistych. Nasu- szczęście dzięki mnie powstają nie tylko wa się więc pytanie: czy bohaterowie postaci niebezpieczne, ale także takie, Twoich utworów to jedynie postacie które tym złym mocom się przeciwstawymyślone na potrzeby opowieści, wiają. Liczę więc, że w podbramkowej czy też jednak realnie istnieją? A jeśli sytuacji te drugie nie pozostawią mnie tak, to czy rozpoznają się w literac- samego. kich kreacjach? Rozpoznawany jesteś jako autor fanCzęsto się zdarza, że nawet sami czy- tastyki grozy, piszesz jednak również telnicy dopatrują się podobieństw i nie poezję. W jednym z wywiadów wysochcą mi uwierzyć, że dany bohater nie ko podnosiłeś wartość poezji Jaromiał swojego prawdziwego odpowied- sława Iwaszkiewicza, sam jednak danika. Najczęściej się to zdarza w od- leki jesteś od poetyki jego utworów; niesieniu do postaci Huberta Kosmali brak w nich charakterystycznej dla z „Domu na wyrębach”. Spotykałem się Iwaszkiewicza „barokowości”. Czym już z porozumiewawczym uśmiechem, jest dla Ciebie pisanie wierszy? Czy mrugnięciem okiem i stwierdzeniem planujesz złożyć je w tomik? „Ja wiem o kim pan pisał...” Prawdą jest natomiast, że staram się nie przenosić Twórczość poetycka Iwaszkiewicza w sposób jednoznaczny tego typu po- bardzo ewoluowała wraz z jego wiedobieństw. Owszem, na pewno każda kiem. Można w niej znaleźć formy zaz postaci posiada pewne cechy osób re- równo skrajnie fikuśne, naszpikowane alnie istniejących, ale prawie zawsze nie ozdobnikami i wyszukanymi środkami są to podobieństwa jednoznaczne. poetyckiego wyrazu, ale też trafiają się

54


takie, które uderzają urokliwą prostotą, celnością pointy. Przede wszystkim jednak fascynuje mnie podejście Iwaszkiewicza do tematyki związanej z przemijaniem oraz wielokrotnie występującą w jego utworach kwestii śmierci, która jest najbardziej wyeksponowana w jego późnej twórczości. Podobną tematykę poruszają często też moje wiersze. Poza tym Iwaszkiewicz był niestrudzonym piewcą przyrody i tu u mnie chyba też można znaleźć pewne inspiracje. W chwili obecnej nie piszę już poezji i nie mam planów związanych z wydaniem tomiku wierszy. Nie wiem, może w przyszłości się to zmieni, ale na razie przeraża mnie trochę fakt, że przez taki tomik ktoś zacząłby mnie nazywać poetą. Przede wszystkim dlatego, że nie mam odpowiednio długiego szala, którym mógłbym owinąć szyję, a następnie stąpać dostojnie po ulicach miasta ze wzrokiem chmurnym i zamyślonym. Wiele podróżujesz, udzielasz się na zjazdach miłośników twórczości fantastycznej, prowadzisz dla nich prelekcje i wykłady; masz również własną – regularnie uaktualnianą – stronę autorską w Internecie. Współpracujesz z sieciowym magazynem „Qfant”, na łamach którego opublikowałeś m.in. opowiadanie „Dwie dychy na Gwiazdkę”; z kolei „Kryzys wieku średniego” ukazał sie na portalu „Gildia.pl”. Z Rafałem Rabczakiem rozmawiałeś o swojej twórczości w „Radiu Eska”, bywasz gościem „Muzycznych osobliwości” w radiowej Trójce, oraz rzeszowskiego oddziału TVP. Wziąłeś też udział w kiermaszu charytatywnym, zorganizowanym przez Fundację Mam Marzenie, wspomagając dzieci cierpiące na schorzenia zagrażające

ich życiu. Jak jesteś odbierany? Czy wielość zadań, jakich się podejmuje Stefan Darda-propagator fantastyki grozy, nie przeszkadza Stefanowi Dardzie-pisarzowi w realizowaniu jego planów twórczych? Na konwentach fantastycznych, bywam stosunkowo rzadko. Wydaje mi się, że obecność pisarzy jest na nich już trochę przeżytkiem, takim punktem programu, który organizuje się z przyzwyczajenia – teraz najważniejsze są gry, które bez reszty zawojowały większość tego typu imprez. Wiem też, że względną popularnością cieszą się także różnego rodzaju prelekcje prowadzone przez autorów, ale – jeśli mam być szczery – mnie trochę szkoda czasu na ich przygotowywanie. Oczywiście, czasem, w wyjątkowych sytuacjach lub w przypadku imprez, które darzę sentymentem, z przyjemnością daję się skusić, bo jest to świetna okazja do spotkania znajomych. Jeśli chodzi o bezpośredni z czytelnikami, to o wiele lepiej sprawdzają się spotkania autorskie w bibliotekach. Co do innych, wspomnianych przez Ciebie płaszczyzn mojej związanej z pisaniem aktywności, to uważam, że mieszczą się one w pojęciu „robienia swojego”, o którym wspomniałem w odpowiedzi na drugie pytanie. Wszystko to nie przeszkadza mi w realizowaniu planów twórczych – wręcz przeciwnie, jest ich swoistym dopełnieniem, które sprawia mi bardzo wiele satysfakcji. Jako pisarz „opowieści z dreszczykiem” i ich propagator, aktywny w gronie miłośników fantastyki grozy, jak oceniasz jej kondycję? Co jest jej szansą, a co ograniczeniem? Sam tworzysz, sięgając po stereotypowe

55


rozwiązania formalne, mimo ze wykorzystujesz je w niekonwencjonalny sposób. Czy to wyraz nieufności wobec eksperymentów z formą? Czym dla Ciebie – jako pisarza, ale i czytelnika – są zabawy w tworzenie drabbli czy mash-up`ów („Przedwiośnie żywych trupów” Kamila Śmiałkowskiego nie spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem)? Co sądzisz o coraz wyraziściej zaznaczającej się w rodzimej fantastyce grozy estetyce bizarro fiction?

przejrzystym, niebełkotliwym językiem, bo można zrozumieć o co chodziło autorowi. Jeśli chodzi o eksperymenty z formą, to napisałem dopiero cztery książki plus kilka opowiadań i myślę, że jeszcze również takie zabiegi przyjdzie czas. Pytając o tworzenie drabbli i mash-up`ów chyba sam najlepiej określiłeś te formy mianując je „zabawami”. Natomiast jeśli chodzi o bizarro fiction, to sprawa wygląda bardzo interesująco i, choć sam raczej nigdy nie będę twórcą tego typu literatury, to – biorąc pod uwagę chociażby nazwiska osób, które angażują się w jej popularyzację – na pewno będę przyglądał się z ciekawością tym działaniom i trzymał za nie kciuki.

Wydaje mi się, że polska groza ma się coraz lepiej. Jej główną siłą jest – widoczna chociażby w antologiach Repliki – różnorodność. Każdy czytelnik, który jest choć odrobinę zainteresowany tym gatunkiem literackim, może znaleźć coś dla siebie. Jesteś jednakże nie tylko aktywny twórczo, ostatnio stałeś się obiekW ludzkiej podświadomości leży po- tem badań literaturoznawczych; trzeba przeżywania dreszczyku emocji Iwona Sawiak poświęciła Ci pracę i to jest właśnie szansa dla grozy. Ba- magisterską pt. „Fantastyka grozy zując na własnych doświadczeniach w powieściach Stefana Dardy” (proz własnych spotkań autorskich, z całym motorką była P. Prof. dr hab. Janina przekonaniem mogę stwierdzić, że ten Szcześniak z Zakładu Pozytywizmu rodzaj literatury mogą polubić (o czym i Młodej Polski UMCS). Jak wyglądała już wspominałem) czytelnicy w każdym współpraca z autorką pracy o Twojej wieku – nawet tacy, którzy do tej pory twórczości? Co sądzisz o jej pomynie mieli do czynienia z powieścią gro- słach interpretacyjnych? zy. Ograniczeniem z pewnością jest postrzeganie tego gatunku jako mało am- Tak, z tego co wiem, przygotowywane bitnego (krwawe, bezsensowne horrory są również kolejne opracowania naukofilmowe wciąż z uporem pracują na taki we dotyczące moich książek, ale ta prawłaśnie wizerunek), schematycznego, ca magisterska była pierwszym z nich nieciekawego… Warto zwrócić uwagę, i przysporzyła mi bardzo wiele radości. że nawet książki Kinga, który chociażby Mój udział w powstawaniu pracy magiumiejętnością kreślenia profili psycho- sterskiej pani Sawiak był skromny – po logicznych bohaterów, dramaturgią, mi- prostu udzieliłem wywiadu, który znalazł sterną fabułą czy doskonałością opisu się tym w opracowaniu. Zapoznanie się realiów bije na głowę wielu twórców tzw. z interpretacją i analizą mojej twórczości „literatury wysokiej”, to zawsze dla więk- na kartach pracy magisterskiej było cieszości krytyków literatura Kinga będzie kawym przeżyciem. Uważam, że pani czymś gorszym. Bo napisana prostym, Sawiak świetnie się spisała i chyba sam

56


niewiele mógłbym dodać do tego, co zo- czy jako pierwsza będzie miała premiestało przez nią napisane. ra ostatniej części „Czarnego Wygonu”, czy książki nawiązującej do „Domu na I na koniec tradycyjne pytanie o twór- wyrębach”. Przez chwilę nawet skłaniacze plany na najbliższą przyszłość. łem się do tej drugiej opcji, ostatecznie Część z nich od czasu wywiadu z Pio- jednak uznałem, że zakończenie cyklu trem Dreslerem na łamach „Qfantu” czwartym tomem oraz zbiór opowiadań rok temu już zrealizowałeś. Czy jed- to będą takie dwa mocne akcenty na nak pojawiły się nowe zamierzenia? zakończenie pierwszego etapu mojej twórczości i tego planu zamierzam się Chciałbym, żeby w tym roku ukazała się trzymać. Na nowe zamierzenia przyjmoja nowa powieść i zbiór opowiadań. dzie czas w 2014 roku, choć mogę zdraZadanie ambitne, ale chyba możliwe do dzić, że kilka pomysłów już nie może się zrealizowania. Ostatnio wahałem się doczekać realizacji.

PODSUMOWANIE ROKU 2012

WEDŁUG CZYTELNIKÓW GRABARZA Do 15 lutego 2013 r. prześlij 1-3 typów w każdej z wymienionych kategorii na adres: konkurs@grabarz.net z hasłem „Podsumowanie 2012” w temacie wiadomości. Wśród biorących udział w głosowaniu rozlosujemy pakiety nagród zawierające m.in. płyty DVD, książki, koszulki oraz audiobooki.

Kategorie:\ 1. 2. 3. 4. 5. 6.

Najlepszy Najlepszy Najlepszy Najlepsza Najlepsza Najlepsza

film grozy (kino) film grozy (DVD) serial grozy (TV lub DVD) książka grozy polskiego autora książka grozy zagranicznego autora gra grozy


BATSTAB „COFFIN ROCK ”

Batstab’s Steam Powered Studio 2012

Text: Joanna Konik

ffffff w ucho. Pozytywnie nastraja słuchacza na to, co dopiero się wydarzy. A wydarzy się dużo w utworze „Host a Ghost”, który stopniowo ucisza jazzowanie tylko po to, by w końcu pokazać pazura. Zadziorność spod znaku psychobilly, która balansuje na pograniczu tańca śmierci, przygotowuje słuchacza na kolejną porcję emocji, tym razem ubraną w czysto elektroniczną formę. „Don’t Be Afraid of The Dead” eksploruje stare dobre elektroniczne brzmienie by pokazać jak nieziemsko można podkreślić mocny kobiecy głos Luny Bragi.

BatstaB jest zespołem, który do tej pory kojarzony był z nieziemskimi koncertami. Niezwykła scenografia stała się swoistego rodzaju wizytówką grupy. Tym czasem ku uciesze fanów grupa postanowiła wydać EP-kę. „Coffin Rock”, bo o niej mowa, jest Ta świetnie nagrana EP-ka sprawia, że równie niezwykła, jak szalone występy ze- nieziemsko dłuży się czas oczekiwania na społu. całą płytę. A wysoko postawiona poprzeczka bardzo podgrzewa fanów, którzy czekają Trzy utwory: „Coffin Rock”, „Host a Ghost” na krążek łączący w sobie żywiołowość oraz „Don’t Be Afraid of The Dead” w nie- i teatralność zespołu ubogaconą o to coś, ziemski sposób ukazują to, w jaki sposób co wykreować można tylko i wyłącznie trzy różne bajki mogą tworzyć jednolitą w zaciszu studia nagraniowego. Dreszczyk całość. W końcu „Coffin Rock” jest wręcz emocji związany z oczekiwaniem na nowy jazzową improwizacją, której nie powsty- krążek skontrastowany jest jednak z tym, że dziłaby się sama Aretha Franklin. Utwór każdy kto widział lub też słyszał BatstaB doniezwykle lekki, sprawiający pozorne wra- skonale wie, że nadchodząca płyta będzie żenie niedbałości, bardzo szybko wpada wydarzeniem roku.


-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Katedra 20l2 Ilość stron: 227

„Siła strachu” to idealna książka dla wszystkich, którzy w przeróżnych znakach na niebie i ziemi wciąż widzą nadchodzący koniec świata. Ale nie tylko dla nich. Autor tej publikacji, dziennikarz i kulturoznawca Piotr Jezierski, przygląda się najróżniejszym przejawom ludzkiego lęku przed apokalipsą, jakie od stuleci odbijają się w naszej kulturze. Otrzymujemy tu więc wskazówki na temat właściwego sposobu odczytywania „Apokalipsy św. Jana”, dowiadujemy się jak zaskakujące przesłanki kryły się za realizacją „Wojny światów” Piotra Szulkina, śledzimy postępujący rozkład postapokaliptycznego świata w kolejnych częściach cyklu „Mad Max” George’a Millera i odkrywamy echa tej tematyki we współczesnych komiksach (takich jak „Pielgrzym” czy „Strażnicy”) oraz grach komputerowych (m.in. „Fallout” i „S.T.A.L.K.E.R.”). W każdym z rozdziałów czuć entuzjazm autora względem omawianych tytułów i mimo jego akademickiego zacięcia oraz setek przypisów, książkę czyta się naprawdę dobrze. Nie upiększają jej co prawda żadne fotosy i zdarzają się drobne błędy (Piersa Anthony’ego uparcie nazywa się tu Anthonym Piersem, a Piotrowi Kletowskiemu zmieniono nazwisko na Kletkowski), ale trzeba przyznać, że jak na 200-strnicową publikację Jezierskiemu udało się w przystępny sposób zgłębić bardzo ciekawy i złożony, a do tego okrutnie zaniedbywany temat.

Nie mniej ciekawie niż analiza kolejnych dzieł postapokaliptycznych wypada prześledzenie stosunku człowieka wobec przyrody, którego autor dokonuje w pierwszych rozdziałach książki. Chociażby dlatego, że obalanych jest tu wiele stereotypowych poglądów na ten temat – chociażby ten, jakoby człowiek stał się wrogiem natury dopiero w ostatnich stuleciach, kiedy to skonstruował bombę nuklearną, zaczął zatruwać środowisko spalinami i spryskiwać pachy niszczącymi powłokę ozonową dezodorantami. Jezierski powołuje się na badania słynnego profesora Davida Livingstona Smitha, autora książki „Najbardziej niebezpieczne zwierzę”, pisząc chociażby o skali dawnych i obecnych wojen: „Wniosek może nie jest pocieszający, ale współczesne wojny wyglądają na pokojowy postęp, a zimnowojenne zawieszenie wymuszone równowagą arsenałów to niemal militarne wakacje”. Pojawia się tu też zresztą dobitny cytat z wypowiedzi samego Smitha: „Przekonanie, iż to cywilizacja zepsuła człowieka, bo kiedyś żył on w harmonii z przyrodą i był pokojowo nastawiony wobec bliźnich, jest po prostu fałszywe”.

Text: Bartłomiej Paszylk

PIOTR JEZIERSKI - Siła strachu

Mamy więc w przypadku „Siły strachu” do czynienia nie tylko z atrakcyjną akademicką rozprawą na temat tego, jak człowiek przedstawia swą odwieczną walkę z przyrodą w książkach i na ekranach, ale także omówienie kolejnych etapów owej walki w realiach historycznych – i to od samego zarania dziejów.

59


DEAD MEAT MARTWE MIĘSO Irlandia 2004 Dystrybucja: IDG Poland Reżyseria: Conor McMahon Obsada: Marion Arujo David Muyllaert Eion Whelan David Ryan

X X

Text: Wiesław Czajkowski

X X X

Produkcja Conora McMahona na tle innych filmów o nieumarłych nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale film ten ma co najmniej kilka cech, dla których warto spędzić trochę czasu w towarzystwie irlandzkich zombie.

dlaczego żywe trupy pojawiają się na świecie. W tym miejscu musimy odpowiedzieć sobie na zasadnicze pytanie: Czy pomysł, by plaga nieumarłych była zapoczątkowana przez epidemię choroby bydła, jest rzeczywiście zasadniczo gorszy od promieniowania z kosmosu, czarnej magii czy tajnych eksperymentów?

Główną bohaterkę poznajemy podczas Spotkałem się gdzieś z opinią, że twórcy podróży przez irlandzkie bezdroża (cał„Martwego mięsa” serwują nam wyjątko- kiem ciekawy pomysł z umiejscowiewo pozbawione sensu wyjaśnienie tego, niem akcji filmu w wyjątkowo atrakcyjnych okolicznościach przyrody), która to podróż kończy się potrąceniem dziwnie wyglądającego starszego człowieka. Sielanka kończy się w mgnieniu oka i już po chwili Helena musi stanąć do walki z niezupełnie martwym towarzyszem podróży. Wraz ze spotkanym kilka minut później miejscowym grabarzem dzielna dziewczyna wyrusza w drogę. Cel jest oczywisty – znalezienie bezpiecznego miejsca...

Filmów o zombie było już wiele i pewnie jeszcze więcej powstanie w przyszłości. Temat to bowiem fascynujący w równej mierze twórców, co zasiadających przed ekranami widzów.

60


„Martwe mięso” to film niszowy, adresowany do określonego kręgu odbiorców. Jest to całkiem udany obraz, który jest niczym więcej jak swoistym niskim ukłonem złożonym klasyce niskobudżetowych produkcji kina klasy B. Sama gra aktorska to przecież nic innego jak koncert amatorszczyzny. Chwilami odnieść można wrażenie, że strasznie prostackie, drewniane dialogi to dla naszych postaci i tak zbyt wiele. Półamatorska aktorszczyzna ma jednak swój urok i całkiem nieźle wpisuje się w ogólny klimat filmu.

dzenie. Irlandzkie zombie to istoty mało konsekwentne, raz noszą na sobie kilogramy dyskontowej charakteryzacji, a za chwilę wyglądają równie dobrze, co żywi bohaterowie... „Martwe mięso” należy traktować jako przejaw zabawy konwencją niskobudżetowego zombie movie, a wtedy wszystkie niedociągnięcia i braki przestają być ważne.

Od strony technicznej całkiem nieźle wypada nietypowo i bardzo dynamicznie (lub, jak kto woli, chaotycznie) pracująca kamera. W filmie tego typu nie mogło zabraknąć dużej ilości taniego gore, które bardziej śmieszy, niż budzi obrzy-

61


NOWA Przeczytaj o potworach, które mogą kryć się w każdym z nas, poznaj światy rodem z sennego koszmaru, przekonaj się, że są rzeczy gorsze niż śmierć… Autorzy: Marek Grzywacz, Paweł Mateja, Paul T. T. Rogue, Paweł Pietrzak, Dariusz Kick, Karolina Stasiak, Krzysztof Krasowski, Krystian Kochanowski, Bartosz Mikołajczyk, Paweł Różycki, Robert Bączkowski, Maciej Rogoziński, Maciej Andrzejewski, Izabela Ficek, Weronika Borek, Dominika Świątkowska, Hubert Malak, Szymon Plasota, Karolina Cisowska, Piotr Kucharski. KLIKNIJ NA OKŁADKĘ, ABY POBRAĆ KSIĄŻKĘ >>>>>>

31.10 - WIOSKA PRZEKLĘTYCH Kolejna odsłona bestsellerowej antologii grozy „31.10 Halloween po polsku”. Daj się porwać magii wieczoru Halloween! Autorzy: Kinga Ochendowska, Paweł Mateja, Andrzej Paczkowski, Michał Stonawski, Marcin Podlewski, Chepcher Jones, Grzegorz Gajek, Anna Rybkowska, Tomasz Krzywik, Piter Murphy, Ewa Bauer, Arkadiusz Siedlecki, Karolina Wilczyńska, Anna Klejzerowicz, Sylwia Skorstad, Daniel Koziarski, Tymoteusz Raffinetti, Kornelia Romanowska, Tomasz Percy, Marcin Janiszewski, Kamil Czepiel, Marek Ścieszek, Marek Grzywacz, Szymon Adamus, Antonina Kostrzewa, Marek Rosowski, Krzysztof Maciejewski. Magdalena Witkiewicz. KLIKNIJ NA OKŁADKĘ ABY POBRAĆ KSIĄŻKĘ >>>>>>


-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Rebis 20l2 Tłumaczenie: Bratumiła Pawłowska-Pettersson Ilość stron: 463

czuć. Tu pustka, przerażenie Nie powiem, żebym był szczei zepsucie są zasugerowane gólnie zawiedziony boomem w ciekawszy sposób. Dodatna szwedzkie kryminały, jaki kowo bohaterowie, choć wyzapoczątkowała trylogia Stiega raziści (na czele z komisarz Larssona. Dzięki temu na półMalin Fors), są jednak rówkach naszych księgarń pojawinież wyprani z emocji, jakby ło się wiele naprawdę dobrych zło, z którym stale walczą, odkryminałów, o których pewnie cisnęło na nich swoje piętno. wcześniej nie mielibyśmy okaI choć możemy obserwować zji słyszeć. Tak jest niewątpliprywatne życie pani komisarz, wie z Monsem Kallentoftem i jego serią choć w tych odsłonach pojawia się nieco o komisarz Malin Fors. więcej życia, uczuć i dialogów, to jednak „Piąta pora roku” to już, jak tytuł wska- widać, że świat powieści Kallentofta jest zuje, piąta część tej serii. Od początku emocjonalnie kaleki. Nie powiem, nie chwytająca za gardło i, jeśli ktoś cyklu czyni to lektury łatwą w odbiorze, spotkaKallentofta dotąd nie znał, skłaniająca do łem się z opinią, że na początku ciężko poszukiwań dalszych, czy raczej wcze- się przebić, znajdą się na pewno tacy, których ten styl odrzuci. Ja, jak już naśniejszych losów, Malin Fors. pisałem wcześniej, dałem się złapać na Pierwszy cios, ledwie ostrzegawczy, haczyk od początku i z zaciekawieniem ale bardzo wyrazisty, to sama okładka. pędziłem do ostatniej strony książki. Mocna, ale nie przekraczająca granicy dobrego smaku, jednocześnie nie pozo- Tak więc czas na kilka słów o fabule. stawiająca złudzeń co do zawartości. To W lesie zostają znalezione zwłoki brunie jest lekki kryminał. I zdecydowanie talnie okaleczonej kobiety. Widać, że skierowany do dorosłego czytelnika. Ko- przed śmiercią była w okrutny sposób lejne ciosy to pierwsze akapity, które po- torturowana. Komisarz Fors łączy ofiarę kazują, że okładka nie kłamała. Przede ze sprawą Marii Murvall, kobiety przebywszystkim jest brutalnie i drastycznie, po wającej w zakładzie psychiatrycznym od drugie uderza styl. Niezwykle zimny i su- czasu gdy znaleziono ją również w lesie, rowy, niemal dziennikarski, reportażowy. zgwałconą i okaleczoną. Wkrótce okazuKallentoft nie próbuje w żaden sposób je się, że takich kobiet jest więcej, a trop podnieść napięcia czy skomentować opi- prowadzi w zaskakujące miejsca. sywanych zdarzeń i postaci. Wszystko podaje w prostych, często zdawać by się Sama intryga jest poprowadzona bardzo mogło z odartych z przymiotników zda- sprawnie, choć pewne podobieństwa do niach, dzięki czemu jego proza staje się pierwszej części trylogii Larssona są aż odhumanizowana, co w wielu momen- nad wyraz widoczne. Jednak finał, motytach, szczególnie przy takiej tematyce, wy Marii Murvall, czy cena, jaką płaci kopodkreśla wydźwięk utworu bardziej niż misarz Fors wynagradzają tę „inspirację”. setki znaków i słów, w których autor pró- Krótko mówiąc, ja pędzę po poprzednie bował mi przekazać jak powinienem się części, a Was odsyłam do tej.

Text: Łukasz Radecki

n)

MONS KALLENTOFT - Piąta pora roku (Den femte arstide

63


POKLOSIE POKŁOSIE Polska 2012 Dystrybucja: Monolith Films Reżyseria: Władysław Pasikowski Obsada: Maciej Stuhr Ireneusz Czop Jerzy Radziwiłłowicz Zbigniew Zamachowski

X X X X

Text: Piotr Pocztarek

X

ściami. Młodszy brat Józek chyba oszalał i popadł w konflikt z całą wsią. Drogę rozmontował. Kamienie kradnie. Od pierwszych minut filmu czuć, że we wsi dzieje się coś złego. W rzeczywistości Józek powoli odkrywa mroczną (choć to mało powiedziane) tajemnicę, którą mała wieś skrywa od siedemdziesięciu lat. Stawia na swoim polu pszenicy żydowskie nagrobki, które posłużyły jako elementy utwardzające ścieżki dojazdowe czy budulec na przykościelną studnię. Z początku Franek puka się w czoło, jednak z czasem pomaga bratu dojść do prawdy. A prawda jest w stanie zaszokować cały świat.

„Pokłosie” Pasikowskiego dołącza do nurtu filmów, w których to brutalnie rozliczamy się z przeszłością, mniej lub bardziej koloryzując fakty. Narastające wokół obrazu kontrowersje na pewno poprawią frekwencję, ale mogą też zaszkodzić samemu filmowi: oczami wyobraźni już widzę zacięte spory historyków, dewotów, prawdziwych Polaków, prawdziwych Żydów i po prostu prawdziwych fanów kinematografii. Nie mogę mówić więcej o fabule, chociażbym chciał krzyczeć o niej na całe gardło. Franek Kalina po wielu latach emigracji Zespoilerować ją jest tutaj nadzwyczaj powraca do Polski. Zmusiła go do tego sy- łatwo, chociaż wszyscy zainteresowani tuacja: żona i dzieci jego brata przyjechały tematem i tak już dawno usłyszeli, o co do niego do Chicago z alarmującymi wie- chodzi od wszystkowiedzących komentatorów. Do napisania scenariusza „Pokłosia” zainspirowała Pasikowskiego lektura książki Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”, traktującej o Jedwabnem. Nie jest to jednak w żadnym razie jej ekranizacja. Warto podkreślić, że „Pokłosie” nie aspiruje do stania się historycznym świadectwem, a jakiekolwiek próby odbierania go w ten sposób nie są niczym więcej jak oznaką ignorancji.

Stawianie monumentalnych pomników mamy już za sobą, teraz nadeszła era obrzucania ich błotem.

64


Od strony realizatorskiej wszystko zostało dopięte na ostatni guzik: świetne aktorstwo (Stuhr, Czop, Radziwiłłowicz, Zamachowski), wysmakowane zdjęcia Pawła Edelmana i poruszająca muzyka Jana Duszyńskiego to świetny mix. Napięcie budowane jest bardzo misternie od początku do końca, chociaż pierwsza połowa filmu wyraźnie jest gorsza od drugiej. Być może wina leży w słabym punkcie wyjścia do zawiązania akcji (bohater poczuł nagły zew, by „ratować” nagrobki obcych ludzi). Na szczęście druga godzina wszystko rekompensuje, przygniata, połyka widza w całości, przeżuwa go i wypluwa resztki.

próbę dopuszczenia do głosu sumienia narodowego, jak i za antypolską żydowską propagandę. I ta końcówka, która jest bardzo mocną kropką nad „i”. No i wystawieniem dupy na ostrzał ze wszystkich stron. Czy Pasikowski stał się mesjaszem prawdy objawionej i stworzył swoje magnum opus czy raczej celowo wywołał kontrowersje nieco kiczowatą metodą, by przypomnieć o sobie po 10 latach ciszy? To każdy musi ocenić samemu. Jedno jest pewne – „Pokłosie” trzeba zobaczyć.

Dawno żaden film nie wywołał we mnie tak ambiwalentnych odczuć, a grobowa cisza na sali po pojawieniu się napisów końcowych była bardziej wymowna niż jakakolwiek inna reakcja. Pasikowski stworzył film kontrowersyjny, a jednocześnie prosty. Udała mu się trudna sztuka – jego dzieło może być uznawane zarówno za

65


www.facebook.com/GrabarzPolski


-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Rebis 20l2 Tłumaczenie: Inga Sawicka Ilość stron: 444

„Zło budzi się wiosną” to kolejna powieść o przygodach komisarz Malin Fors – chyba jak dotąd najlepsza. Akcja zaczyna się pewnego wiosennego dnia, gdy na rynku Linkoping wybucha bomba, a ofiarami wybuchu są dwie sześcioletnie bliźniaczki. Ich matka, ciężko ranna, walczy o życie w szpitalu. W tym samym czasie Malin Fors jest na pogrzebie własnej matki. Ale nie potrafi wskrzesić w sobie choćby cienia żalu po śmierci tej obcej dla siebie kobiety. Wkrótce Malin rzuci się w wir śledztwa i nie będzie miała czasu roztrząsać swych uczuć do zmarłej matki. Nie będzie też w stanie zauważyć zmian, jakie zachodzą dookoła niej. A najbliżsi szykują Malin prawdziwe trzęsienie ziemi... Dzielna pani komisarz będzie musiała sobie nie tylko poradzić ze śledztwem, ale także z potrzebą picia, pewną decyzją córki, tajemnicą rodziców. Całej sprawy nie ułatwi fakt, że śledztwo będzie skomplikowane, wielowątkowe, a to, co na początku zdawało się „oczywistą oczywistością”, wcale nie będzie proste.

zachowali w podobnych sytuacjach. Główna bohaterka to doskonale skonstruowana postać, ze swymi obawami, nadziejami, tajemnicami, które jeszcze lepiej pozwalają nam zagłębić się w lekturę.

Text: Bogdan Ruszkowski

MONS KALLENTOF - Zło budzi się wiosną (Varlik)

Sama akcja tej opowieści jest wciągająca, realna i bardzo dobrze przedstawiona. Poszczególne tropy i wątki sprawy także są dopracowane. Dużą frajdę daje szukanie odpowiedzi na pytanie, czy mamy do czynienia z szaleńcem, grupą terrorystyczną czy też może wybuch był dokładnie zaplanowanym morderstwem. Ale kto i po co chciałby mordować niewinne dzieci? Przed takimi pytaniami stawia nas autor i co chwila udowadnia, że nasze pomysły kto i dlaczego są błędne. I tym razem nawet nie przeszkadzają mi te dziwne wtrącenia, które Kallentof funduje nam w każdej powieści – tutaj są to słowa, jakie wypowiadają do nas jako czytelników, a jednocześnie do głównej bohaterki, zmarłe w wyniku zamachu bliźniaczki. Nie wnosi to nic nowego do fabuły i jest zupełnie zbędne... ale przestało mi „Zło budzi się wiosną” to bardzo dobrze przeszkadzać. napisana powieść sensacyjna z mocnym podbudowaniem psychologicznym. I jeszcze zakończenie, które w pierwBohaterowie są prawdziwi, pełnokrwiści, szym momencie wydaje się mocno wyich życie, decyzje, działania są bardzo dumane i zupełnie bez sensu – a jedwiarygodne, a ja niejednokrotnie w trak- nak, gdy się nad tym zastanowić, jest cie lektury miałem wrażenie, że wchodzę jak najbardziej realne. Tym bardziej że z butami prosto w duszę bohaterki – tak w połowie powieści dostajemy pewną obrazowo jest ta powieść napisana. bardzo wyraźną wskazówkę. Tylko że Nie ma tutaj miejsca na łatwe decyzje, wtedy jeszcze nie jesteśmy w stanie się a każde rozwiązanie niesie z sobą nowe zorientować jaka jest cenna... „Zło budzi wyzwania. Od wybuchowego początku się wiosną” to kawałek porządnej literastrona po stronie razem z policjantami tro- tury, a postać Malin Fors z powieści na pimy zamachowców, rozgryzamy zagadki powieść jest coraz bardziej ludzka, coraz i zastanawiamy się, jak sami byśmy się bardziej daje się lubić.

67


Shorty z zakonnicami w tle Rozstrzygnięcie konkursu Nihil Quest

Grupa Nihil Quest nagrodziła i wyróżniła następujące teksty:

1. miejsce w konkursie:

Przemek Morawski „Ekstaza Św. Teresy” Wyróżnienie: Szymon Cieśliński „Kamedułka” Wyróżnienie: Agnieszka Pilecka „Apetyt na grzech” Gratulujemy zwycięzcom, wszystkim, którzy odważyli się wziąć udział w konkursie serdecznie dziękujemy za udział, a zespołowi Nihil Quest – za pomysł oraz ufundowanie nagród w postaci płyty „1.1 Splendid Isolation”!

Przemek Morawski Ekstaza Św. Teresy Siostra Teresa znów śniła o Bogu. Czuła jego obecność na całym ciele. Czuła Go w sobie. Jego jestestwo rozlewało się wokół i przenikając jej skórę, dotykało samego serca duszy. Bóg był wszechobecny. Jednak zawsze, kiedy Teresa zdawała sobie z tego sprawę, spadała z jego objęć na ziemię, prosto w śliskie uściski pokracznych stworzeń. Istoty o dziecięcych twarzach, które zamiast oczu miały łzawiące odbyty, o głowach przyrośniętych do siebie, tworzących kształt serca, o skrzydłach upierzonych tysiącem zeschłych prąci, o ustach nabrzmiałych i dużych, śliniących się lepkim nasieniem, przystępowały do niej i wchodząc pod habit, zlizywały słodki zapach Pana. Jej brzuch nabrzmiewał przy tym macierzyństwem, pęczniejąc nieustannie, aż rozrywał materiał ubrania.

68


Shorty z zakonnicami w tle

Wtedy stworzenia zlewały się w trzygłową akuszerkę, o twarzach pozbawionych oczu i czołach skrywanych pod niemieckimi hełmami, straszącymi złowrogim znakiem odwróconej swastyki. Pochylając się nad Teresą, szykowały się, by odebrać poród. Teresa, rozchylając uda, rodziła z trudem kamienne jaja, przyozdobione w korony cierniowe. Kiedy pękały okrwawione skorupki, wychodziły z nich ususzone płody, śmiejące się sino-bladymi ustami. Ich skóra był zmarszczona i woniała odorem rozkładu. Niemowlęta, gaworząc radośnie, garnęły się do nóg wołającej je akuszerki. Każda z jej twarzy przybierała wtedy twarz ojca Bernarda, aż stopniowo zlewając się w jedną, kobieta rzeczywiście stawała się biskupem, przybranym jedynie w długi sznur pereł. Ojciec Bernard zbierał pieczołowicie wszystkie dzieci, by śpiewając radośnie, oddalić się po prowadzącej ku powale chmur tęczy. Wtedy Teresa budziła się. *** – To tylko zły sen, moje dziecko. Teraz już nic ci nie grozi. – Ojciec Bernard położył ciepłą dłoń na jej czole, po czym uczynił na nim znak krzyża i przeżegnał się. – Czy znów widział ojciec we mnie diabła? – spytała. Duchowny uśmiechnął się. – Widziałem tylko, jak nasz Pan wygnał go z ciebie. – Ale on wróci… Ojciec Bernard ujął jej dłonie i spojrzał życzliwie w oczy. – Zostałaś wybrana – powiedział. – Nie lękaj się tego. Pan toczy w twojej duszy bitwy i zawsze pozwala ci się odrodzić. Jego łaska jest wielka i nie grozi ci nic złego. Teresa uśmiechnęła się. – Ma ojciec rację – odparła. – Jeśli taka była jego wola…

69


Biblioteka Grabarza Polskiego

Ojciec Bernard pogładził ją po włosach. – Idź teraz i zażyj trochę słońca. Musisz odzyskać energię przed kolejnym snem. Teresa popatrzyła na niego z wdzięcznością. Jej ciepły uśmiech sprawił mu radość. – I pamiętaj, że będę przy tobie każdego poranka. Diabeł nie złamie naszej woli. Teresa kiwnęła głową, po czym podwijając lekko sutannę wybiegła do ogrodu. Ojciec Bernard w tym czasie wrócił do swojego gabinetu i nabił zdobioną fajkę. Siadając z nią w fotelu, zatopił się z błogością w skórzanym obiciu, wydając przy tym przeciągłe westchnienie. Spod jego sutanny wpełzło tysiące pokracznych stworów, które rozpełzły się na wszystkie strony pokoju. Duchowny sięgnął do dużej misy ustawionej na stoliku kawowym, wyciągnął z niej suszony płód i rozgryzł z rozkoszą jego drobną główkę. – Po prostu boskie – powiedział zachwycony.

Szymon Cieśliński Kamedułka – Przypominam, że ktoś włamał się do celi, poucinał siostrze Rozalii palce u dłoni, powtykał stopy w jamę brzuszną, a głowę… – Kobieta wzdrygnęła się odruchowo. – Siostra zdaje sobie sprawę, że jeżeli sprawa wyjdzie na światło dzienne, to aż do dnia sądu ostatecznego będą się tu kręcić śledczy i kurator z kurii. A na to nie możemy sobie pozwolić. – Rozumiem, siostro kustoszko, ale wiemy o tym tylko ja i siostra. Cela została posprzątana, a teraz siedzi w niej Franciszka. – W oficjalnym oświadczeniu napiszę, że Rozalia uciekła z klasztoru, a siostra to poświadczy. Podwładna pokornie przytaknęła.

70


Shorty z zakonnicami w tle

– W takim razie sprawa zamknięta… Czy ta nowa skorzystała z prawa zabrania ze sobą jednej rzeczy spoza klasztoru? – Tak, przyniosła drewniane pudełko. Nie chciała pokazać, co jest w środku. Pewnie trzyma tam jakieś pamiątki rodzinne. – Rozumiem. Siostra może odejść. W kuchni Gałkowskiej ulatniał się gaz, a w mieszkaniu Franciszki opijano imieniny jej ojca. Wuj Marian zapytał, o której odjeżdża ostatni autobus spod ich domu, więc wyszła na chwilę przed kamienicę i wtedy… Nie pamięta szczegółów. Usłyszała potworny hałas. Kikut czyjejś dłoni uderzył ją w twarz, a tułów jej matki roztrzaskał się o przystanek autobusowy. Niedługo potem cała pokryta była krwią i betonowym pyłem. Otępiałe zmysły przestały reagować na jakiekolwiek bodźce, ciało opanowały drgawki, nogi przestały stanowić stabilną podporę. Ostatnie, co pamięta sprzed pobytu w szpitalu, to krzyczącego strażaka. I leżące wokoło szczątki jej bliskich. W przeciągu tygodnia odbyły się trzy pogrzeby. Każdy zbiorowy. W sumie szesnaście trumien. Wszystkie były zamknięte. Nikt nawet nie pomyślał o tym, by mogło być inaczej. Choć na ceremonii pogrzebowej pojawiło się kilka osób, to już dzień później Franciszka pojęła, że została zupełnie sama. Nigdy nie miała zbyt wielu przyjaciół. I tak miała spędzić resztę życia w zakonie, więc nie przywiązywała większej roli do relacji międzyludzkich. Firma ubezpieczeniowa zrobiła jej wodę z mózgu i zostawiła niemalże z niczym, a mieszkanie po rodzicach było tak zadłużone, że już po roku komornik kazał jej wyp… wyprowadzić się w trybie natychmiastowym. Wtedy po raz pierwszy ujrzała znak. I postanowiła złożyć śluby. Nie od razu zdecydowała się na życie w klauzurze. Przez pięć lat zmagała się z migrenami, i stanami lękowymi. Wciąż też przeżywała kolejne objawienia. W końcu jednak postanowiła pójść o krok dalej i w pełni oddać się kontemplacji. Pomogła odrobinę losowi, by móc zamknąć się w celi i resztę życia spędzić w zupełnej izolacji. Tylko ona, brewiarz i jej paluszki.

71


Biblioteka Grabarza Polskiego

O ile modlitewnik od lat tkwił nieużywany w kącie pomieszczenia, o tyle jej palce nie próżnowały. Psychiatra uparcie twierdził, że to skutek szoku, jakiego doznała. – Musi pani nauczyć się to kontrolować. – powtarzał, jednak Franciszka nie umiała nad tym zapanować. Poza tym nawet babcia mówiła, że każda kobieta ma swoje potrzeby. Coraz częściej zdarzało jej się penetrować wszystkie otwory swojego ciała. Całymi godzinami wkładała sobie palce do ust, waginy i odbytu. Zaczynała od jednego, potem dochodziły kolejne. Dwa, trzy, cztery, pięć… Sięgała po następne i następne, aż w końcu traciła rachubę. Palce jej ojca, sióstr, wujka, babki, ciotki i wielu innych osób. Na początku potrafiła je rozróżnić, ale po tych wszystkich latach wszystkie wydawały się jednakowe. Duża ich część należała do jej krewnych. Nie mogła przecież pozwolić im tak po prostu odejść. Po prostu musiała coś po nich zatrzymać. A reszta? Nie pamięta dokładnie, skąd je wzięła. Czasem po prostu budziła się rano w zakrwawionej koszuli w różnych dziwnych miejscach, a obok niej znajdowała się ludzka dłoń. Doskonale wiedziała, że to nie był zwyczajny zbieg okoliczności. – To znak. Znak od moich bliskich. – powtarzała, odcinając kolejne palce od nadgarstka. – A może nawet od samego Stwórcy. Wybrał mnie, niczym Hioba. Nie zawiodę go. Przez lata często doświadczała podobnych objawień. Znaków było naprawdę wiele. Całe pudełko.

Agnieszka Pilecka Apetyt na grzech Madzia wychowała się w katolickiej rodzinie. Od najmłodszych lat wpajane jej były najróżniejsze modlitwy, przykazania i inne, nikomu nie potrzebne do szczęścia historyjki. Od zawsze wiedziała jedną rzecz: seks to twór szatana. To okropna rzecz, którą trzeba zrobić, aby mieć ta-

72


Shorty z zakonnicami w tle

kie coś, czym jest Madzia – dziecko. Tak mówili jej rodzice. Wymagali szacunku, wciąż wypominając, jak straszliwie musieli się poświęcić dla niej, aby dać jej życie. Nieustannie przypominali, ile im zawdzięcza. Niekiedy mówili, że żałują, że nie warto było się tak katować, tak strasznie grzeszyć, aby ona, niewdzięczna, mogła teraz łamać prawa boskie. Madzia przez lata nauczyła się jednej rzeczy. Nie ma dowodu zbrodni – zbrodni nie było. Gdy niechcący rozbiła wazon babci, pośpiesznie wyrzuciła odłamki. Gdy ze sprawdzianu dostała zaledwie czwórkę z plusem – spaliła go. W taki sposób sobie radziła. Ukrywała wszystko, aby nikt, a przede wszystkim Bóg, się nie dowiedział. Jak nietrudno się domyślić, w wieku kilkunastu lat wstąpiła do zakonu. Uważała, że to jedyne miejsce, które jest w stanie ją ochronić przed tym co najgorsze – seksem. Bała się go potwornie. Nawiedzał ją w snach, po których budziła się spocona i rozpalona, niemal tracąc przytomność. Był jej największym przekleństwem. Liczyła też na to, że inne siostry pomogą jej uporać się z tym problemem. Pomogły. Jednak nie w sposób, jakiego oczekiwała. Widząc zakonnice zabawiające się ogórkami lub innymi warzywami, nie była pewna co myśleć. Wydawało jej się to w jakiś sposób podejrzane, a nawet złe! Opierała się temu przez dłuższy czas, jednak w końcu, pod presją otoczenia – uległa. Uległa tak bardzo, że w kuchni zaczęli się jej dziwnie przyglądać, tak dużo jadła. A „jadła” dużo, bo nadal stosowała swoją zasadę wymyśloną w dziecięcych latach. Po każdej zabawie z marchewką dręczyły ją takie wyrzuty sumienia, że pośpiesznie ją zjadała. Nie obierając, nie myjąc jej, nie krojąc. Gdy ją wykorzystała, gdy nie była już jej potrzebna, szybko ją pożerała. Poczucie winy ustępowało. Funkcjonowała tak i na swój sposób była szczęśliwa, choć nie do końca spełniona. Mimo, iż do tej pory nie widziała nagiego faceta, cieszyła się życiem. Do czasu. Pewnego dnia, podczas spaceru w parku, ktoś zasłonił jej usta potężną ręką i wciągnął ją w pobliskie krzaki. Nie mogła krzyczeć. Nie

73


Biblioteka Grabarza Polskiego

wiedziała co się dzieje. Mężczyzna rzucił ją na ziemię. Leżała jakby była ukrzyżowana. Sparaliżowana przez strach, z rozłożonymi na boki rękoma, przytrzymywanymi przez napastnika. Rozpiął spodnie, z których wypadło coś. Coś podłużnego, coś dziwnego. Siostra Magdalena była przerażona, ale i zafascynowana. Modliła się w myślach. Wiedziała, że w razie czego Bóg ją obroni. Oprawca rozerwał jej habit. Był trochę zaskoczony tym, że nie nosi bielizny, ale to ułatwiło sprawę. Wszedł w nią, gdy modliła się powtarzając w kółko „Boże, proszę, nie pozwól mnie skrzywdzić.”, „Jezu ufam Tobie” i inne tego typu zdania, które miały ją uchronić. Powtarzała je coraz szybciej, coraz głośniej. O dziwo, chyba zaczynały działać, gdyż lęk całkiem minął. Zaczęło pojawiać się inne, pozytywne uczucie, więc uznała, że formułki te można skrócić, pełne wersje nie są potrzebne. Po pewnym czasie, okroiła je do tego stopnia, że wykrzykiwała wyłącznie „O Boże!” głośniej i szybciej, by okazać wdzięczność i uwielbienie swemu Panu. Mężczyzna wstał, by się ubrać, ale jego ofiara, nie pozwoliła mu na to. Podeszła i dotknęła narzędzie zbrodni – pierwszy raz w życiu. Był zaskoczony, jednak nie opierał się, gdy klęknęła przed nim, wkładając członka do ust. Jednak jego zaskoczenie przekroczyło wszelkie granice, gdy odgryzła go, myśląc, że to parówka z sosem. No, może wcale tak nie myślała, tylko udawała, że tak jest, aby zmylić tym Boga. Jednakże nim oprawca się zorientował, było już za późno, aby ratować swoją męskość. „Nie ma penisa – nie ma grzechu” – tak brzmi nowa zasada Madzi. Madzi, która wreszcie będzie mogła w pełni zaznać szczęścia.

74


--------------------------------------

Ocena: 5/6

Wydawca: Prószyński i S-ka 20l2 Ilość stron: 440

Olga Rudnicka jest młodą polską pisarką, która ma na swoim koncie kilka książek dobrze przyjętych przez środowisko czytelnicze. „Cichy wielbiciel” to jej najnowsze dzieło i stanowi mój pierwszy kontakt z twórczością autorki. Stalking jest w Polsce dosyć nowym zjawiskiem. Bynajmniej, jeszcze kilka lat temu, to pojęcie nie istniało ani w umysłach ludzi, ani też w kodeksie karnym. Na „chłopski rozum” stalking przejawia się w nachodzeniu kogoś, dręczeniu mailami, esemsami, dzwonieniem, obdarowywaniem niechcianymi prezentami i innymi formami aktywności, która nie jest akceptowana przez ich adresata. Długo osoby męczone przez „cichych wielbicieli”, byłych partnerów itp. nie miały żadnej możliwości obrony. Na szczęście czasy uległy zmianie i obecnie stalking podlega karze pozbawienia wolności. „Cichy wielbiciel” opowiada o walce człowieka o prawo do prywatności, spokój ducha i o normalność. Julia jest młodziutką kobietą, która niedawno skończyła studia, poznała miłość swojego życia, i ma całkiem dobrą pracę. Jedno niefortunne zdarzenie, które wydawałoby się zupełnie normalne, zmienia jej życie o 180 stopni. Pewnego dnia do pracy Julii zostają dostarczone kwiaty na jej nazwisko. W ciągu kolejnych dni dziewczyna otrzymuje kilkanaście esemesów oraz serię głuchych telefonów. I tak zaczyna się koszmar, który doprowadzi bohaterkę na skraj załamania nerwowego. Nikt z otoczenia Julii nie będzie mógł czuć się bezpiecznie, kiedy wokół niej zacznie kręcić się „cichy wielbiciel”.

Na pewno wiecie, co się mówi o życzeniach. Trzeba uważać, czego sobie życzysz bo życzenie może się spełnić. Bohaterka, choć sama nie prosiła się o nadmierne adorowanie, otrzymała jego potężną dawkę. Nie wyobrażam sobie, żeby komukolwiek po lekturze tej pozycji przyszło do głowy, że posiadanie tajemniczego wielbiciela jest romantyczne. Autorka bardzo sugestywnie opisała to, przez co musiała przechodzić Julia.

Text: Żaneta Fuzja Wiśnik

OLGA RUDNICKA - Cichy wielbiciel

Choć język powieści jest bardzo dobry momentami występują w nim pewne zgrzyty, jednak jest to błahostka. Oprócz tego lektura posiada same zalety. Skuteczne zastosowanie powtórzeń, które wyprowadzają z równowagi w takim samym stopniu, jak ciągłe słuchanie brzęczącego dźwięku nadchodzącego połączenia w telefonie, dało realne odczucie emocji bohaterki. Rewelacyjne przedstawienie psychiki postaci (choć sama Julia wydawała się nieco pierdołowata) oraz schematu działania prawdziwego stalkera sprawiają, że podczas czytania odbiorca jest poddawany ciągłym torturom psychicznym. Dzięki opisom autorka umożliwia wniknięcie w osobowość bohaterów, co z kolei ułatwia odbiór książki i przedstawianych w niej wydarzeń. Widać, że Olga Rudnicka nie nastawiła się na przedstawienie postaci w kryteriach „da się polubić, bądź nie”. Jej chodziło o coś zupełnie innego. Zadaniem książki było nakreślenie i rozjaśnienie sytuacji ofiar stalkingu, oraz pewnych zasad, których należy się trzymać, by nie stać się jego ofiarą. Polecam tę pozycję wszystkim miłośników lektur z pogranicza psychologii, oraz sensacji i kryminału. Jestem przekonana, że nikt nie będzie zawiedziony.

75


SILENT HILL REVELATION 3D SILENT HILL: APOKALIPSA 3D Francja, Kanada, USA 2012 Dystrybucja: Forum Film Reżyseria: Michael J. Bassett Obsada: Adelaide Clemens Sean Bean Carrie-Anne Moss Malcolm McDowell

X X

Text: Piotr Pocztarek

X X X

Aż 6 lat przyszło nam czekać na sequel, a przecież pokryte mgłą miasteczko jest idealnym tematem na film. No i growe produkcje firmy Konami same w sobie są doskonałym materiałem na scenariusz – zwłaszcza nad kultową dwójką nie trzeba się specjalnie gimnastykować. Mimo to, jeśli rzuciliście okiem na ocenę, wiecie już, że z tym filmowym „Silent Hill” coś jest nie tak. Film skupia się głównie na trzeciej części gry, dlatego też na samym początku widzowi serwowana jest karykaturalna scena w upiornym wesołym miasteczku. Wypada to jeszcze w miarę nieźle. Potem nieco bliżej poznajemy młodziutką Heather Mason, którą wychowuje znany z pierwszej części filmu Harry aka Chris (Sean Bean). Bohaterka właśnie dowiedziała się, że jest kluczową osobą dla pewnego mrocznego miasteczka, a tajemnicza przeszłość dziewczyny może doprowadzić ją właśnie do Silent Hill. Kiedy znika jej ojciec, dziewczyna zanurza się

w koszmarze, by odkryć mroczny sekret swojego dzieciństwa. Witamy w piekle. Zmiana reżysera ze świetnego Christophera Gansa na mniej świetnego Michaela J. Bassetta wyszła filmowi na gorsze. Bassett sam usiadł nad scenariuszem, pomieszał wątki i stworzył miszmasz praktycznie niemożliwy do przełknięcia dla kogoś, kto z grami spod znaku „Silent Hill” nigdy nie miał do czynienia. Akcja pędzi na złamanie karku, tło fabularne zostało w zasadzie całkowicie pominięte, a postacie pojawiają się i znikają z ekranu w mgnieniu oka. I nie pomoże to, że do obsady dołączają mocne nazwiska (Malcolm McDowell, Carrie-Anne Moss), skoro ich pojawienie się nic nie wnosi, podobnie jak ich zniknięcie.

Każda część gry zapewniała mi emocjonującą rozrywkę, a ekranizację z 2006 roku uważam za najlepszą w całej historii mariażu gier z filmami.

76


Samo miasto jest plastyczne i dobrze oddane – brudne, rdzawe i dynamicznie się zmieniające. Potwory, które je zamieszkują, przypominają wytwór chorej wyobraźni psychopaty, czyli wszystko jest w jak najlepszym porządku: mamy legendarnego Piramidogłowego, mamy pająkowatego stwora zrobionego z manekinów, są też kultowe pielęgniarki i inne chodzące zwłoki. Bywa krwawo, cieszy też przywiązanie do szczegółów – muzyka Akiry Yamaoki (oryginalne motywy, a jakże), nazwiska i stroje bohaterów, nazwy miejsc. Szkoda tylko, że scenariusz został spłycony do granic możliwości.

dorzucony na siłę – chociaż „śnieg” z węgla wygląda obłędnie, to reszta efektów (jakiś rzeźnicki nóż wyłażący z ekranu, fruwające odcięte palce) są okazyjne i niepotrzebne. Przyznam to z bólem serca: nowy „Silent Hill” to produkcja o dwie klasy gorsza niż film Gansa i o dziesięć klas gorsza niż pierwsze gry ze stajni Konami. I mówię to ja – wielki fan wszystkiego spod znaku zamglonego miasteczka. I jako fan nieco zawyżam ocenę...

„Silent Hill: Revelation 3D” przypomina raczej teledysk, w którym twórcy chcieli pokazać po trochu wszystko, co z miasteczkiem znanym z gier się kojarzy. Zapomniano jednak o najważniejszym: klimacie grozy. Film nie straszy zupełnie, a co gorsza, bohaterowie są nam całkowicie obojętni. Efekt 3D został w zasadzie

77



-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Nasza Księgarnia 20l2 Tłumaczenie: Dorota Polska Ilość stron: 368

a sukces, jaki odnosi Brennem, gdy jego klient zostaje uniewinniony, staje się dla niego osobistym triumfem. Ale tylko przez moment, bo oto Mo wyznaje zdruzgotanemu ojcu ofiary wstrząsające fakty. Bezsilny adwokat podejmuje prywatne śledztwo, tymczasem musi się borykać z problemami, jakie sprowadzają na niego Hans i Irena Goldvik, rozżaleni jego postępowaniem Tak jak szwedzka muzyka death metalowa w sądzie. nie ma sobie równych na świecie i choć epigoni się starają, to jednak zawsze pozostają Jak widać, zwrotów akcji i plątaniny linii tylko naśladowcami, tak szwedzkie krymi- fabularnych w utworze nie brak, co barnały cechuje szczególna specyfika, charak- dzo korzystnie wpływa na poziom lektuterystyczna wyłącznie dla pisarzy z północy. ry. Ogromnym plusem jest także wiedza Najlepszym przykładem jest omawiany prawnicza i sądownicza, jaką dysponuje właśnie autor. Z zawodu prawnik i literat, Tvedt. Wszystkie wydarzenia zyskują dzięktóry serwuje nam kryminał na sali sądowej. ki temu na wiarygodności, tym bardziej, że Konwencja powszechnie znana i lubiana, ewentualne uproszczenia, które wynikają zapowiadająca akcję ograniczoną do zdo- z chęci zdynamizowania powieści autor bionego drewnem pomieszczenia, postacie wyjaśnia na koniec. Historia wstrząsa, ale wystrojone w garnitury i dużo podchwy- nie tylko z powodu swojego okropieństwa tliwych pytań przerywanych uderzeniami i drastyczności. Do takich książek szwedzmłotka sędziowskiego. I takie wydarzenia kie kryminały już nas przyzwyczaiły i sądzę, też mają tu miejsce. Ale z drugiej strony mo- że większy szok wywoła we mnie brak żecie spodziewać się okrucieństwa wobec gwałconych i torturowanych kobiet w utwonieletniej ofiary, spisków, psychopatów i be- rze pod szwedzkim nazwiskiem, niż najbardziej wymyślna zbrodnia. To, co porusza, to stialskich tortur. Wiadomo. Szwecja. właśnie ta wiarygodność, pułapki przepisów Mikael Brennem jest wziętym adwokatem. prawnych, niedoskonałości systemów soPewnego dnia otrzymuje jednak sprawę, cjalnych, opiekuńczych, resocjalizacyjnych, której wygrać nie sposób. Gwałciciel i recy- które pozwalają dziać się takim zbrodniom dywista, mężczyzna o psychopatycznych na świecie. I które pozwalają zbrodniarzom skłonnościach, Alvin Mo, zostaje oskarżony odchodzić wolno. Druga kwestia to wiaryo zgwałcenie, okaleczenie i tortury czterna- godność postaci. Bardzo autentycznie zarystoletniej Mai Goldvik. Wszystkie dowody sowano portrety psychologiczne bohaterów wskazują na Alvina, ale Mikael znajduje i choć główny morderca jest nieco przekoloświadka, który zasiewa ziarno niepewno- ryzowany, tłumaczy to konwencja. ści. Nina Hagen zgadza się zeznawać, wiedząc, że może dzięki niej Mo odzyska Podsumowując - mocny, inteligentny i wiawolność. Procesem ekscytują się wszyscy, rygodny kryminał ze Szwecji. Polecam. Trudno nie zauważyć, że nasz kraj w ostatnich czasach przeżywa swoisty potop szwedzki. Na szczęście tym razem chodzi tylko o literaturę spod znaku kryminału i thillera. Na tej fali, dzięki wydawnictwu Nasza Księgarnia, wypływa w Polsce także Chris Tvedt. Z pozoru całkiem inny od szwedzkich pisarzy, ale z drugiej strony... no cóż - Szwecja.

Text: Łukasz Radecki

CHRIS TVEDT - Na własną rękę (Fare for gjentakelse)

79



„LOVECRAFTIAŃSKA EKRANIZACJA” JAKO PODGATUNEK HORRORU

Związek między twórcami filmowymi, a literacką spuścizną Lovecrafta (szczególnie dotyczącą Cthulhu, Nyarlathotepa, Dagona i reszty wesołej ferajny) jest jak jeden ze związkowych statusów na facebooku - skomplikowany, a momentami nawet toksyczny. Pozostałości tych związków na taśmie celuloidowej bywają dla odbiorców (fanów horrorów, Lovecrafta czy ogólnie X Muzy) problematyczne, upośledzone lub czasami wręcz tragiczne. Oglądanie niektórych produkcji z podgatunku „lovecraftiańskich ekranizacji” stawia widza w bliźniaczej sytuacji do tej z opowiadań, w których bohaterowie balansują na krawędzi załamania nerwowego czy wręcz obłędu.

„The Testimony of Randolph Carter” z 1987 roku w reżyserii Lemana to dosyć wierna ekranizacja opowiadania o tym samym tytule. Krótką etiudę, dostępną na youtubie, można uznać za rozgrzewkę przed dwoma ważniejszymi dziełami, które miały nadejść dopiero w kolejnym stuleciu. Widać już kilka cech charakterystycznych jak klimat starych filmów,

akcja dziejąca się głównie we wnętrzach czy dbałość o scenografię. Etiuda może się podobać, szczególnie, że czuć serducho i pasję włożone w tę produkcję, jednak szacunek i sława w kręgach lovecraftowskich, a nawet szerzej – filmowych, pojawiły się dopiero w 2005 roku wraz z premierą „The Call of Cthulhu”.

Text: Adam Adamkiewicz

W końcu jednak na niewielkim poletku filmowym mitologii Cthulhu pojawiło się dwóch panów – Andrew Leman i Sean Branney. Dwóch fanów LARP-u (live action role-playing) gry „Cthulhu Live” utworzyło w 1984 roku w Colorado stowarzyszenie „H. P. Lovecraft Historical Society” mające na celu propagowanie i wspieranie wszelkiej twórczości i działalności mniej lub bardziej związanej ze spuścizną literacką i myślą pisarza z Providence. Ciekawe rzeczy można zobaczyć i usłyszeć na ich stronie cthulhulives.org, nas jednak interesuje działalność filmowa.

„The Call of Cthulhu” (2005) „The Call of Cthulhu” (1926) Myślę, że Leman i Branney pracując nad scenariuszem do swojego filmu oraz planując reżyserię, wyszli z założenia, które metaforycznie dobrze oddaje cytat z Algernona Blackwooda wprowadzający do oryginalnego opowiadania: „Nie jest wykluczone, że są pozostałości tych wielkich sił i istot… pozostałości bardzo

81


odległego okresu, kiedy… świadomość wyrażała się, być może, w kształtach i formach dawno już zanikłych, jeszcze przed zalewem rozwijającej się ludzkości… w formach, o których tylko poezja i legenda zachowały przelotne wspomnienie…” W jaki sposób ten cytat pasuje do myśli twórczej?

pisarza, ale jednocześnie, co podkreśli S.T. Joshi w biografii Lovecrafta, „stanowi pierwszy znaczący wkład do zjawiska, które zostanie ochrzczone mianem mitologii Cthulhu”1. Można więc uznać, że „The Call of Cthulhu” z 2005 roku w reżyserii Andrew Lemana, bazując wiernie na jednym z najważniejszych opowiadań całego uniwersum, to pewPanowie odnieśli się do pozostałości nego rodzaju reboot, ale nie pojedynczej z okresu wielkiego kina i wielkich reży- serii, lecz całego podgatunku „lovecraserów, który swoje opowieści wyrażali ftiańskich ekranizacji”. w kształtach i formach ekspresjonistycznych, jeszcze przed zalewem efektów specjalnych. W formach, o których „The Whisperer in Darkness” (2011) wspominają tylko krytycy filmowi i starsi widzowie, czyli do niemieckiego ekspresjonizmu. I faktycznie twórcy postawili „The Whisperer in Darkness” (1930) wszystko na jedną kartę tworząc z niewielkim budżetem czarno-biały, niemy, Duży sukces niesie ze sobą dużą odz wykonaną ręcznie przerażającą sce- powiedzialność, dlatego na Lemanie nografią i trwający zaledwie pięćdziesiąt i Branneyu ciążyła duża presja, od czaminut film. su kiedy pojawiła się informacja o planach nakręcenia kolejnej ekranizacji LoTakie podejście pozwoliło na stwo- vecrafta. Szczególnie, że jako podstawę rzenie niesamowitego klimatu i, mimo wybrali sobie opowiadanie „Szepczący ograniczenia ważnego w opowiadaniu w ciemności” będące godnym przednarratora (posługującego się pięknym, stawicielem twórczości, jednak o bardzo plastycznym językiem), na zachowanie małym potencjale „akcyjności”. wierności wobec literackiego pierwowzoru. Praca scenografów uplastyczniła Film miał swoją premierę w marcu 2011 film i obdarzyła go warstwą intertekstu- roku. Tym razem to Sean Branney zajął alną (echa „Metropolis” w scenach kosz- się reżyserią, a Andrew Leman pomamarów sennych czy „Nosferatu – symfo- gał jedynie przy pisaniu scenariusza. nii grozy” podczas akcji na morzu). Budżet, choć większy niż w przypadku poprzednika, wciąż nie był zbyt spektaTakie podejście pozwoliło także odnieść kularny. sukces i usłyszeć słowa uznania zarówno z ust fanów Lovecrafta, jak i krytyków W przeciwieństwie do mimo, wszystko, filmowych. trochę dziwnego w czasach rozbuchanych efektów specjalnych „The Call of Również wybór opowiadania „Zew Cthulhu”, „The Whisperer in Darkness” Cthulhu” jako podstawy pod pierwszy jest filmowym „kawałem mięcha” – półwspólny film duetu był nieprzypadkowy, torej godziny dźwiękowego, czarnogdyż nowela nie tylko jest jednym z naj- -białego horroru, utrzymanego w stylu bardziej znanych i najlepszych utworów kojarzącym się z produkcjami wytwór-

82

1 S.T.

Joshi, „H.P. Lovecraft: Biografia”, Poznań 2010, str. 681.


ni Universal czy Hammer. Poza tym, twórcy wyszli ze studia i sporo kręcili w plenerze, dzięki czemu produkcja jest pozbawiona charakterystycznego klaustrofobicznego posmaku. Wspominany przeze mnie niewielki potencjał „akcyjności” Branney i Leman postanowili podrasować czymś ekstra i właśnie w owym „ekstra” tkwi największy problem tego filmu. Ponieważ dokładna ekranizacja to za mało, więc w trakcie prowadzenia fabuły pojawiły się nowe postaci, których wątki rozwijają się na dobre po momencie, który u Lovecrafta był koszmarnym zakończeniem. Innymi słowy zakończenie filmu jest czymś nowym, czego w opowiadaniu nie było, próbą odpowiedzi na pytanie co mogłoby się stać, gdyby bohater nie uciekł w podskokach w kulminacyjnym momencie. Niestety ta odpowiedź jest dosyć kiczowata i mimo próby pogłębienia psychologii postaci trąci kiczem oraz rozwiązaniami znanymi z tych gorszych „lovecraftiańskich ekranizacji”. Mimo wszystko „The Whisperer in Darkness” to całkiem niezły retro-horror i całkiem solidny przedstawiciel filmowej mitologii Cthulhu.

„The Call of Cthulhu” (2005) „The Whisperer in Darkness” (2011) Moim zdaniem, jeśli ci sami twórcy biorą się za kolejne ekranizacje twórczości literackiej spod tego samego znaku (czyli w tym przypadku znaku „Made in Providence”) w ich dziełach powinna być jakaś główna myśl, wychodząca na pierwszy plan w momencie refleksji. Szczególnie, że oba opowiadania po2 S.T.

Joshi, dz. cyt., str. 809.

ruszały się w sferze „mitologii Cthulhu” i mają charakterystyczne piętno strachu w interpretacji H.P. Lovecrafta. Kosmiczna groza obecna w najważniejszych dziełach pisarza charakteryzowała się przede wszystkim „nieznanym”. Obcy, czający się w odmętach kosmosu, nie stali po którejś ze znanych nam moralnych stron: dobra czy zła. Byli inni, nieznani, nieopisywalni ludzkimi słowami, ogólnie nie do pojęcia dla ludzi-śmiertelników. I właśnie w takich rejonach oscyluje historia opowiedziana w „The Call of Cthulhu”, a cała stylizacja – klimat, scenografia, gra aktorska, zdjęcia, muzyka – podkreślają te kilka momentów, kiedy zwykły człowiek balansuje na skraju szaleństwa-poznania czegoś całkowicie obcego, czego w przyszłości prawdopodobnie nie będzie umiał udźwignąć. Z kolei w „The Whisperer in Darkness” obcy, którzy już w opowiadaniu obdarzeni są „ludzkimi wadami i motywacjami”2, w zakończeniu, z niewiadomych przyczyn dodanym przez samych twórców, stają się zwyczajną złą, przybyłą z kosmosu rasą, która obiecując międzygwiezdne podróże umysłów i wymianę wiedzy, po cichu dąży do zawładnięcia światem. Niestety zatracenia filozoficznego podłoża strachu nie ratuje ani klimatyczna stylizacja na stare, dźwiękowe horrory, ani niezłe aktorstwo, ani niezgorsze efekty specjalne jak na niewielki budżet. Dlatego w tym pojedynku „lovecraftiańskich ekranizacji” spod znaku Lemana i Branneya zdecydowanie wygrywa „The Call of Cthulhu”, któremu udało się zachować ideę Lovecrafta stojącą za większością jego opowiadań.

83


SINISTER SINISTER USA 2012 Dystrybucja: Best Film Reżyseria: Scott Derrickson Obsada: Ethan Hawke Juliet Rylance James Ransome Fred Dalton Thompson

X X X

Text: Łukasz Pytlik

X X

Ten kredyt zaufania mocno ucierpiał przy okazji fatalnego remake’u „Dnia, w którym zatrzymała się ziemia”, ale w przypadku „Sinister” da się wyczuć, że reżyser wraca do formy – i chyba też do gatunku, w którym czuje się najlepiej. Pierwsza, najważniejsza rzecz: trzymajcie się od trailerów jeszcze dalej niż od legendarnej kasety z Sadako. Pełno tam spoilerów, cała historia i rozwiązanie tajemnicy są podane na tacy, co zabija sporą przyjemność z oglądania filmu, bo całe to rozwiązywanie zagadki tajemniczych morderstw jest tu najciekawsze. A o co chodzi? Niejaki Ellison Oswalt jest pisarzem specjalizującym się w literaturze kryminalnej, który swoje pięć minut sławy (i, niestety, fortuny) ma już za sobą, ale liczy, że zdoła od-

mienić złośliwy los, wprowadzając się do domu, gdzie dokonano brutalnego grupowego morderstwa na Bogu ducha winnej rodzinie. Na strychu czeka na niego niespodzianka: pudło ze starymi filmami dokumentującymi zwykłe życie różnych familii z przeróżnych domostw w różnym okresie czasu, ale z jednym makabrycznym mianownikiem – fatalnym końcem, najczęściej też całkiem wymyślnym. I tak próbujemy z Ellisonem dotrzeć do prawdy, mierząc się przy okazji z jego sumieniem, zastanawiając się, czy dla próby ratowania kariery można poświęcić bezpieczeństwo własnej rodziny?

W Harveya Denta nie wierzyłem nigdy – zawsze coś mi się w nim nie podobało. Za to w Scotta Derricksona wierzę od lat, a konkretnie od zamierzchłego dwa tysiące piątego roku, kiedy z jego trzewi wypłynęły – w towarzystwie diabła, atramentu sączącego się z oczodołów i nienaturalnie powyginanych ciał – „Egzorcyzmy Emily Rose”.

84


Widać, że Emily Rose to dziecko Scotta, bo jest tu kilka motywów wspólnych – zegarek wskazujący godzinę duchów: godzinę trzecią, czy ludzkie ciała powyginane w nienaturalny sposób. Jest też parę innych rzeczy, które mogą się podobać: ktoś w końcu pomyślał, że horror to coś więcej niż straszenie ludzi czymkolwiek, że to także fabuła, bo tu nie jest ona tylko dodatkiem do strasznych scen. A jeśli chodzi o „straszaki”? Chłopczyk wychodzący z pudła czy zabawa w chowanego z dzieciakami były wręcz rozkosznie upiorne. Co do reszty – jest trochę sinusoidalnie, bo zdecydowanie tu za dużo „jumperów”. Zupełnie niepotrzebnie, ponieważ film broni się klimatem i muzyką! Boże, jaka tam świetna muzyka – zwłaszcza ta towarzysząca poszczególnym rodzinnym filmom. Aż się chce, żeby te zbrodnie i tortury trwały w nieskończoność (albo to może odzywa się po prostu moja Czyli co, jak to jest z tym „Sinister”? Solidnie, ba, nawet bardzo solidnie, prawdziwa natura...). a to „bardzo” bierze się z faktu, że zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące, o co w filmach grozy trudno ostatnimi czasy. Nie jest to przebój, na pewno nie jest to najlepszy horror kończącego się powoli roku, ale do kina przejść się warto, bo... film wciąga. Zwyczajnie, po ludzku chce się oglądać. Uwierzcie w Derricksona – nie powinniście się zawieść.

85



-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Instytut Wydawniczy Erica 20l2 Ilość stron: 379

najlepsze rzeczy za szklankę Niemiec jest zły, Polak jest dobry. kaszy, a także szabrujących I czemu oni w ogóle mówią o soPolaków, którzy nie wierzą, że bie „wypędzeni”? Wredne SzkoBreslau będzie ich miastem, py dostały, co im się należało… więc próbując wywieźć z niego Ilu z nas tak właśnie myśli (czawszystko co się da, w ramach sami zupełnie nieświadomie). „wojennych odszkodowań”. Są Dlatego książka Jacka Inglota też oczywiście Rosjanie, którzy „Wypędzony” narobi szumu. Jeśli oczywiście krytycy z tzw. „głównego nur- czują się panami na włościach, dla których tu” sięgną po powieść autora, który pisze szkop czy polaczek to żadna różnica. W tym rodzącym się mieście nic nie jest jednak opowieści fantastyczne… czarne czy białe – nie ma tutaj prostych wyW „Wypędzonym” fantastyki nie ma jednak borów moralnych czy wciskania na siłę ideani trochę. To poważna, poparta wieloma ologii. Autor starał się pokazać dramat zabadaniami powieść historyczna o mieście, równo Niemców jak i Polaków czy Rosjan. którego już nie ma. O niemieckim Breslau, które w wielkich bólach i cierpieniach zo- Okrutna to lektura – jednak powinien postało polskim Wrocławiem. Jest czerwiec znać ją każdy, zanim zacznie krzyczeć 1945 roku. Główny bohater, uciekający o prawach mniejszości… Jedyne co mógłprzed ubecją porucznik Armii Krajowej bym zarzucić autorowi, to fakt, iż w tym Jan Korzycki przybywa do Breslau. Ponie- okropnym świecie jego bohater zdaje się waż najciemniej jest pod latarnią, Korzycki być nieskazitelnym. W pewnym momencie wstępuje w szeregi tworzącej się właśnie wszyscy – dawny przyjaciel, Żyd, ubek, milicji. Dostaje za zadanie zorganizowa- Niemiec kolaborujący z Polakami, dowódnie posterunku i wytropienia „komendanta ca milicji i jeszcze kilka innych postaci - poFestung Breslau” – samozwańczego przy- stanawiają podzielić się z Korzyckim swowódcy niemieckiego Werwolfu. Jako, że imi przemyśleniami. Owszem, poznajemy Korzycki pamięta jeszcze co znaczy honor kilka różnych punktów widzenia na to, co i odpowiedzialność, z tych zadań stara się się dzieje, na to, co kieruje poszczególnymi nacjami, ale bardzo spowalnia to akcję wywiązać jak najlepiej. powieści. Na szczęście dzieje się to już Jednak sensacyjna fabuła stanowi tylko pod koniec historii, kiedy jesteśmy na tyle pretekst do pokazania, jak wyglądała po- wciągnięci w lekturę, by nie odłożyć książki. wojenna rzeczywistość. A ta była okrutna. Sam zaś finał wyszedł… hmmm… mocno Morderstwa, szaber, gwałty na niemieckich patriotyczny, pokazujący, że niezależnie od kobietach to była codzienność zrujnowa- tego jak jest – to Polska właśnie i tu jest nego miasta. Opisy w „Wypędzonym” to Polaka miejsce. naprawdę jedne z bardziej plastycznych obrazów malowanych słowami, jakie znam. Jackowi Inglotowi można tylko pogratuloNiemal widzi się oczyma wyobraźni zruj- wać. Stworzył powieść trudną, kontrowernowane miasto, Niemców koczujących syjną, która na pewno wielu osobom się w ruinach kamienic, żebrzących o odrobi- nie spodoba… ale też powieść prawdziwą nę chociaż żywności, sprzedających swoje i ważną.

Text: Bogdan Ruszkowski

JACEK INGLOT - Wypędzony. Breslau - Wrocław l945

87



„Kim jest Joe Alex?” Myślę, że wiele prac dotyczących autora powieści detektywistycznych będących w czołówce najchętniej czytanych książek kryminalnych PRL-u, a i do dzisiaj popularnych, zaczynało się od sformułowania takiego pytania. Ciężko pisać o tajemniczym Joe Aleksie w oderwaniu od zagmatwanej i ciekawej biografii Macieja Słomczyńskiego, który się pod owym pseudonimem ukrywał. Jednak to właśnie Joe, detektyw-amator i zbawca nieporadnego Scotland Yardu podpisuje się pod ośmioma „traktacikami moralnymi”, jak sam je nazywa i to właśnie on najbardziej powinien interesować miłośników powieści detektywistycznej.

Maciej Słomczyński był synem Angielki Marjorie Crosby (gdzieś na swojej gałęzi drzewa genealogicznego spokrewnionej z niejakim Winstonem Churchillem) oraz Amerykanina Meriana C. Coopera, późniejszego reżysera i producenta filmowego, laureata Oscara za całokształt twórczości (w której skład wchodziła produkcja chociażby „King Konga” czy „Rio Grande”). Spotkali się w Polsce, gdzie ona pracowała jako tłumaczka w brytyjskim poselstwie w Warszawie, a on jako ochotnik udzielał się podczas wojny polsko-bolszewickiej. Swojsko brzmiące nazwisko pochodzi od ojczyma, z którym matka związała się w Polsce po rozstaniu i powrocie Coopera do USA.

Text: Adam Adamkiewicz

Dwie biografie

Losy wojenne Macieja Słomczyńskiego toczyły się najpierw torem patriotycznym (działalność w Konfederacji Narodu, później w Armii Krajowej), potem torem skazańczym (przetrzymywany w Pawiaku, obozie pracy oraz obozie dla internowanych w Szwajcarii, z których to miejsc za każdym razem uciekał), by na koniec przebyć tory aktywności na Zachodzie (Armia Amerykańska, Military Police) i powrócić do Polski. W Polsce najbardziej zajmowała go praca translatorska (o czym może świadczyć, bagatelka, przetłumaczenie wszystkich dzieł Szekspira, „Raju utraconego” Johna Miltona i kilku innych znanych dzieł), której jednak poświęcenie wymagało czasu, a żeby móc sobie pozwolić na komfort posiadania czasu, trzeba mieć pieniądze.

89


Ponieważ Maciej Słomczyński nie chciał „Powiem wam, jak zginął” (tom: 1) się zbytnio odrywać od żmudnej roboty tłumacza postanowił, że pieniądze „Śmierć mówi w moim imieniu” (tom: 2) w jego imieniu zarabiał będzie Joe Alex, „Jesteś tylko diabłem” (tom: 3) czyli brytyjski lotnik, posiadający liczne „Cichym ścigałam go lotem” (tom: 4) odznaczenia za udział w powietrznych bitwach II Wojny Światowej. Po wojnie „Zmącony spokój Pani Labiryntu” (tom: 5) ten trzydziestoparoletni mężczyzna, znany z inteligencji i posiadający pora- „Gdzie przykazań brak dziesięciu” (tom: 6) żającą moc dedukcji, nieraz brał mniej „Piekło jest we mnie” (tom: 7) lub bardziej oficjalny udział w trudniej„Cicha jak ostatnie tchnienie” (tom: 8) szych śledztwach Scotland Yardu. Następnie planował swoje przygody opisać w kryminalnych „książeczkach” i nie widział przeciwwskazań, by dochodem podzielić się ze Słomczyńskim. Szczególnie, że w życiu i tak był dosyć dobrze ustawiony, a największe szczęście spra- Zasiadając do tworzenia swoich powiało mu przebywanie ze swoją atrak- wieści, Joe Alex był doskonale świacyjną archeolożką – Karoliną Beacon. dom schematów stanowiących solidny, niezmienny kręgosłup tego gatunku. W ten sposób panowie zawarli dżen- Znał również przygody przeżywane na telmeński układ, którego skutkiem było kolejnych stronach książek przez tak osiem tomów powieści detektywistycz- znakomite umysły jak Hercules Poirot, nych podpisanych nazwiskiem Joe Sherlock Holmes czy Jules Maigret, Alexa oraz kilka małych flirtów z innymi dlatego postanowił podejść do sprawy gałęziami sztuki, o czym później. po swojemu, stając okrakiem: jedną nogą w schematach, drugą w pastiszu, a wszystko okrasić swoją czarującą osobowością.

Traktaciki moralne

90


Już sama okładka, na której pod zagranicznym nazwiskiem (a wiadomo, że jak zagraniczne to lepsze) widnieją nietypowe tytuły, jest intrygująca i przyciąga wzrok. Któż nie zastanowiłby się przez chwilę, jakie treści mogą kryć się w książkach „Gdzie przykazań brak dziesięciu”, „Śmierć mówi w moim imieniu” czy „Cicha jak ostatnie tchnienie”? Warto przy okazji wspomnieć wydania, których okładki pokrywały komiksowe grafiki Bronisława Kurdziela, trochę kolorowe i kiczowate, mające jednak swój urok. Już w środku, zaraz po stronie tytułowej, znajduje się cytat któregoś z wielkich twórców (np.: Szekspira, Milton, Kiplinga), który, poza byciem interpretacyjną klamrą, wyjaśnia nam również skąd autor zaczerpnął tytuł dla swojego dzieła. Powieści detektywistyczne Joe Alexa zaczynają się od końca, kiedy detektyw swoją sprawę już rozwiązał, a teraz albo chwali się jej spisaną, zbeletryzowaną wersją lub zabiera za owej wersji stworzenie. Później w tej opowiastce wprowadzającej pojawia się opowieść właściwa, zbudowana najczęściej zgodnie z klasyczną zasadą trzech jedności: bohater poproszony o pomoc przez znajomego jeszcze z czasów wojny, aktualnie inspektora Scotland Yardu – Bena Parkera lub zaproszony z racji swoich licznych znajomości i sławy przez kogoś równie sławnego, pojawia się na miejscu zbrodni, domniemanej zbrodni lub przyszłej zbrodni i tam przesłuchując wszystkich obecnych rozwiązuje zagadkę. Nie ma wyjazdów do innych hrabstw, nie ma żadnego „trzy tygodnie później”, jest tylko tu i teraz.

ny, samolot pasażerski. Postaci drugoplanowe będące świadkami i podejrzanymi są trochę jednowymiarowe, jakby były jedynie pionkami w odwiecznej grze zbrodni, których ustawienie musi poznać detektyw drogą dokładnych, rozbudowanych przesłuchań i dedukcji. Akcja wszystkich książek dzieje się po kapitalistycznej stronie berlińskiego muru, więc nie ma tutaj narzucającej się propagandy PRL-owskiej, nie ma zawsze kulturalnych, przystojnych i bardzo mądrych pracowników Milicji Obywatelskiej. Są za to ludzie, którym wiedzie się z reguły dobrze, dostatnio, a nieporadność Scotland Yardu nie musi wcale wynikać z bezużyteczności kapitalistycznych organów śledczych, bo już sam Arthur Conan Doyle pisał podobnie, a raczej wyznawcą dzieł Marka i Engelsa nie był. Już od samego początku w tę zagadkową grę możemy włączyć się i my, czytelnicy, gdyż nie ma tutaj cudownych olśnień i szokujących twistów – autor daje nam poznać wszystkie ślady i wszystkie osoby dramatu.

Chociaż wyjaśnienia bywają zagmatwane, na szczęście nad śledztwami czuwa Joe Alex, narcyzowaty detektyw, otaczający się samymi znakomitościami i lubiący korzystać z przywilejów sławy. Tu i ówdzie z łobuzerskim uśmieszkiem wypowiada kwestie (które fani filmów z Bruce Willisem mogliby nazwać „one-linerami”) skierowane do fanów kryminałów, gdzie indziej nie uchodzą jego uwadze, nie tylko ślady zbrodni, ale również obfite kształty jednej z bohaterek, a jeszcze gdzie indziej w starym dobrym Scenografia ma z reguły charakter gotyc- stylu wielki umysłów detektywistyczki, nieco złowieszczy: stare domostwa, nych pastwi się nad nietrafionymi pomyzamek, samotna wyspa i raz, dla odmia- słami Bena Parkera.

91


Odniesienia do literatury klasycznej, kreacja postaci, scenografia, rozbudowane wypowiedzi głównego bohatera trącające momentami o zasadę decorum, scenografia wszystko ma prowadzić do wniosku o uniwersalności zła, do jego niezmiennej obecności w świecie, który nas otacza. Wszelka walka czy to w majestacie prawa, czy amatorska, wszelka postawa czy to z naiwną wiarą wobec ludzi, czy ze spojrzeniem ironiczno-cynicznym, wszystko jest syzyfową pracą, bo mimo rozwoju cywilizacja podąża o krok za człowiekiem.

Romanse Joe Alexa Rozeznanie Joe Alexa w tematach związanych ze zbrodnią, psychologią ofiar i podejrzanych, kreacją nieco paranoicznej atmosfery zamknięcia musiała w końcu zaowocować bliższym spotkaniem z X Muzą.

tora był Janusz Nasfeter, a współpraca zakończyła się w 1963 roku filmem z Ewą Krzyżewską i Zbigniewem Cybulskim w rolach głównych, pt.: „Zbrodniarz i panna”. Co w filmie o sympatycznym kapitanie Milicji Obywatelskiej i świadku zbrodni, próbujących w nadmorskiej miejscowości rozpoznać groźnego przestępcę, znajdujemy z samego Joe Alexa? Na początku dzieje się niewiele, akcja rozkręca się powoli, pomiędzy bohaterami rodzi się coś na kształt uczucia i na przód wychodzi pogłębiona psychologia postaci. Kiedy jednak znaleziona zostaje nowa ofiara, atmosfera się zagęszcza, w hotelu pojawiają się nowi goście, a my wiemy, że wśród nich jest podejrzany. Tutaj właśnie zaczyna się prawdziwy Joe Alex, który zamyka nas hotelowym kompleksie, zostawia tropy, wciąga w śledztwo prowadzone trochę w stylu kina noir, kończąc nietypowym dla siebie rozwiązaniem.

Warto film obejrzeć dla ciekawego kliPierwszym reżyserem, który zgłosił się matu, podkreślonego przez świetną po fachową pomoc do detektywa-ama- muzykę Krzysztofa Komedy i ciekawych

92


ze względu na dobre aktorstwo i pogłębioną psychologię głównych bohaterów. Nie znajdziemy tutaj jednak tak wiele Joe Alexowego rysu.

„Ostatni kurs” to naprawdę dobry, mroczny kryminał, który warto obejrzeć. Szczególnie, że mamy dzięki niemu coraz więcej Joe Alexa w Joe Alexie.

Kolejny film na podstawie scenariusza detektywa-amatora, również z 1963 roku, to „Ostatni kurs” w reżyserii Jana Batorego. W rolach głównych pojawili się Barbara Rylska i Stanisław Mikulski, jednak jeśli chodzi o wpływy Joe Alexa to warto zwrócić uwagę na Wieńczysława Glińskiego, który wciela się w postać prowadzącego śledztwo porucznika Szymańskiego i jest bohatera w stylu znanym z książek – ironiczny, trochę złośliwy, posługujący się metodami dedukcyjnymi, nieobojętny wobec kobiecego piękna i nieufny. Detektyw z krwi i kości, nie w typie znanych z innych kryminałów milicjantów.

W 1966 roku przy współpracy pisarza z reżyserem Ryszardem Berem powstał „Gdzie jest trzeci król?” najbardziej przypominający książkowe „traktaciki moralne” z główną rolą niedawno zmarłego Andrzeja Łapickiego. Historia dotycząca planów kradzieży cennego obrazu z muzeum w małej miejscowości, pozwala prowadzić narrację zgodnie z zasadą trzech jedności. Postać prowadzącego śledztwo kapitana Berenta przypomina Joe Alexa, który z półuśmieszkiem i mocą dedukcji prowadzi swoje dochodzenie wśród znajdujących się w muzeum bohaterów mających na swoim sumieniu grzeszki i sekrety. Dosyć mroczne wnętrza muzeum zagęszczają atmosferę, dzięki czemu nawet dzisiaj film potrafi wywołać dreszczyk emocji.

Ciekawa jest również fabuła, która skupia się na próbach rozwiązania sprawy morderstw taksówkarzy w deszczowej, mrocznej Gdyni. Jedno śledztwo prowadzone jest przez jednego z taksówkarzy (czyli detektywa-amatora, a jakże), dru- Właśnie w „Gdzie jest trzeci król?” zagie przez wspomnianego już porucznika. wartość oryginalnego stylu Alexa jest

93


największa i ktoś znający książki autora grzęznącym w schematach, ale z drugiej znajdzie sporo podobieństw. strony czuć, że w niektórych momentach stara się powiedzieć coś więcej, niż tylko Interesujące nas nazwisko pojawia się ciekawą historyjkę z trupem lub kilkoma również jako nazwisko scenarzysty na w tle. Wyciągnąć z powieści detektywilistach płac dwóch produkcji z dosyć stycznej jeszcze sprzed epoki Wallandepopularnego swego czasu Teatru Sen- ra coś głębszego, prawdę zakorzenioną sacji „Kobra”, a dokładnie w „Samolocie głęboko w ofiara i twórcach zła. do Londynu” z 1964 roku oraz „Umarły zbiera oklaski” z roku 1972, z których Joe Alex to również specyficzny detekdrugi tytuł jest bardziej interesujący, tyw, narcyzowaty i, dziwnym trafem, ponieważ powstał w oparciu o powieść posiadający podstawowe informacje „Śmierci mówi w moim imieniu”. z praktycznie każdej dziedziny, która w danym kryminale jest poruszana (choJoe Alex stworzył również cykl książek ciażby wiedza o ćmach w „Cichym ścihistoryczno-przygodowych „Czarne okrę- gałam go lotem”). Jednak jednocześnie ty” nie mających jednak nic wspólnego jest dowcipny, bywa uszczypliwy i ma z powieściami detektywistycznymi. wady nieobce nam, zwykłym śmiertelnikom. Naprawdę da się go lubić i łatwo dać się wciągnąć w opowiadane przez niego historie.

Alex, Joe Alex

Joe Alex jest charakterystycznym twórcą i postacią. W epoce melancholijnych, egzystencjalnych, brudnych kryminałów może wydać się nieco skostniałym, zramolałym twórcą, momentami za bardzo

Dlatego właśnie warto z Joe Alexem zawrzeć znajomość i zobaczyć, co ma nam do zaoferowania. W końcu tysiące czytających go Polaków oraz czytelnicy z trzynastu państw, w których dzieła Joe Alexa zostały przetłumaczone i wydane, nie mogli się aż tak pomylić, prawda?


--------------------------------------

Ocena: 6/6

Wydawca: Rebis 20l2 Tłumaczenie: Tomasz Nowak Ilość stron: 520

Do takich książek wstępy są zbędne. Przy takich postaciach nie trzeba niczego wyjaśniać. Ewentualne wątpliwości mogą się pojawić gdy spytamy o autora. Howard? Czyli jedyny słuszny. Czas więc kupić książkę. „Conan i skrwawiona korona” to druga część cyklu, jaki przygotowało wydawnictwo Rebis, zawierającego wszystkie oryginalne opowiadania (i jedną minipowieść) o dzielnym Cymmeryjczyku, jakie stworzył Robert E. Howard. W zbiorze znalazły się tym razem utwory: „Ludzie czarnego kręgu”, „Wiedźma się rodzi” i wspomniana minipowieść - „Godzina Smoka”. O samych utworach mówić za dużo nie trzeba, to absolutna klasyka i każdy miłośnik umięśnionego barbarzyńcy zna owe historie. Otwierająca zbiór historia „Ludzie czarnego kręgu” to znakomity przykład jak nietypowym w gruncie rzeczy bohaterem jest Conan. Pojawia się w Vendhyi w dni śmierci króla Bunda Chanda, po to tylko by wykupić swoich uwięzionych kompanów. Natknąwszy się na komplikacje, porywa królewską córkę, Yasminę, licząc, że wymieni ją na towarzyszy. Los jednak sprawia, że tym samym ściąga na siebie pościg całej armii i staje się pionkiem w rozgrywce demonicznych sił i czarnoksiężników. Ale jak to na naszego Cymmeryjczyka przystało, z pozycji pionka szybko awansuje na głównorozdającego. Conan w tym opowiadaniu jawi się nie tylko jako silny, odważny i waleczny wojownik. Jest także człowiekiem honoru, dbającym o cześć kobiety, mężczyzną wrażliwym i nie pozbawionym poczucia humoru. Jego rozmowa z Chunder Shanem, gubernatorem Peshkhauri, zawsze mnie bawi. Klasyczne to opowiadanie zyskało swoją drugą młodość dzięki komiksom Marvela, do dziś pozostając

jednym z najlepszych historii o barbarzyńcy.

Text: Łukasz Radecki

ROBERT E. HOWARD - Conan i Skrwawiona Korona (The Bloody Crown of Conan)

Drugi tekst w zbiorze to już prawdziwe opus magnum, minipowieść „Godzina Smoka”, która jest tak naprawdę niczym innym, jak bardzo rozbudowaną wersją „Szkarłatnej Cytadeli”, jednego z wcześniejszych utworów Howarda. Tu mamy zdecydowanie więcej horroru, widać wyraźne wpływy Lovecrafta, a sam Cymmeryjczyk ma jeszcze większe możliwości do zaprezentowania swych niezwykłych umiejętności i talentów. Zamykający tom utwór „Wiedźma się narodzi” musi być znany wszystkim, bowiem to właśnie na jego podstawie oparto (dość luźno, ale jednak) oba filmy z Arnoldem Schwarzeneggerem. Mamy więc i Taranis, i ukrzyżowanie z sępem i obrzydliwego demona na deser. Krótko mówiąc, trudno o lepiej dobrane teksty – mamy tu swoisty „the best of” autorstwa Roberta E. Howarda. Pytanie jednak co zrobić, gdy niektórzy posiadają już wydania wcześniejsze (na przykład Alfy, lub zbiorcze Wydawnictwa Rea)? Przyznam, że sam dysponuję wszystkimi trzema, bowiem każde z nich jest wyjątkowe (pierwsze jest już kultowe, drugie zawiera wszystkie opowiadania w jednym tomie), a o sile „Conana i skrwawionej korony” świadczą jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, znakomite ilustracje Gary’ego Gianniego, wybornie podkreślające klimat opowiadanych historii. Po drugie, zapiski, szkice i notatki samego Howarda pozwalające prześledzić proces powstawania i zmian zachodzących w tych klasycznych tekstach. Sprawia to, że tom zyskuje na wartości kolekcjonerskiej i staje się obowiązkową lekturą dla każdego miłośnika Conana i fantasy w ogóle.

95


THE DARK KNIGHT RISES MROCZNY RYCERZ POWSTAJE USA, Wielka Brytania 2012 Dystrybucja: Galapagos Reżyseria: Christopher Nolan Obsada: Christian Bale Tom Hardy Anne Hathaway Joseph Gordon-Levitt

X X

Text: Grzegorz Fortuna Jr

X X X

W żadnym wypadku nie sugeruję jednak, że postaci Batmana nie można potraktować na poważnie. To na pewno da się zrobić, ale w inny sposób, nie tak nachalny i powierzchowny. Tymczasem Nolan wkłada bohaterom w usta tyrady o heroizmie i poświęceniu, opisuje dylematy moralne, które po głębszym przemyśleniu okazują się naiwne, i okrasza całość sztafażem mającym sugerować, że filmowa rzeczywistość nie różni się specjalnie od naszej. A do tego stosuje całą masę chwytów, które do wybranego przez niego kierunku zwyczajnie nie pasują. Najprościej byłoby powiedzieć, że nic się w tym filmie nie klei, byłoby to jednak w jakimś stopniu nieuczciwe. Odpowiedzialni za scenariusz bracia Nolan dwoją się i troją, żeby przegonić poprzednie

części serii pod względem ilości motywów, bohaterów i dróg, którymi podąży fabuła. Ich starania sprawdzają się, ale tylko na chwilę – w trakcie seansu ma się wrażenie, że „Mroczny Rycerz powstaje” to dzieło monumentalne, wielki hollywoodzki blockbuster, który celuje znacznie wyżej niż np. ekranizacje komiksów ze stajni Marvela. Kiedy jednak film się kończy i opadają pierwsze emocje, wady nowej produkcji Nolana wyłażą na wierzch, a konstruowana z kilku obszernych wątków fabuła okazuje się zatrważająco niedopracowana. Podstawowy problem „The Dark Knight Rises” wydaje się wynikać z ambicji reżysera, by – za wszelką cenę, bez oglądania się na wewnętrzną spójność – nakręcić komiksową epopeję. Nolan wprowadza do filmu całą rzeszę pierwszoplanowych bohaterów, które mają wielkie znaczenie dla opowiadanej historii, snuje równolegle kilka tak samo ważnych wątków i okrasza całość niezwykle patetycznymi dialogami wypowiadanymi w podniosły sposób przez

Nolanowska wizja Batmana nigdy do mnie nie trafiała. Połączenie skrajnej powagi, bliskiej kinu sensacyjnemu pokroju „Gorączki”, z historią o człowieku, który przebiera się za nietoperza, by zwalczać zło, wydawało mi się niezbyt adekwatne, mało udane i – co może najważniejsze – kompletnie niekoherentne.

96


bohaterów. Sugeruje przy tym widzowi, że finał jego trylogii będzie epicki, że kulminacja spowoduje – posłużmy się kolokwializmem – opad szczeny i wywoła istny emocjonalny huragan. Zakończenie filmu, nierealistyczne, niezamierzenie zabawne, pasujące bardziej do lekkich produkcji typu „Avengers”, przynosi jednak wielkie rozczarowanie – oto okazuje się, że cała budowana przez blisko dwie i pół godziny atmosfera służy tylko temu, by rozczarować widza i podsunąć mu rozwiązanie, które nijak do roztaczanego wcześniej klimatu nie pasuje.

Nie oznacza to jednak, że „The Dark Knight Rises” całkowicie się nie udał. Christopher Nolan umie zaangażować widza w opowiadaną historię i potrafi na czas seansu zatuszować wady fabuły sprawną realizacją. Niemal trzy godziny mijają dzięki temu bardzo szybko. „Mroczny Rycerz powstaje” to w efekcie ten typ filmu, który robi całkiem niezłe wrażenie, ale tylko pod warunkiem, że nie będziemy się nad nim zastanawiać. A chyba nie o coś takiego Nolanowi chodziło.

97



Narcyz Rogoziecki - Banshee

Narcyz Rogoziecki Banshee

– Henry, idź wreszcie z psinką na spacer. Nie widzisz, jak ten słodziak się tego domaga? Chyba nie chcesz, aby mój pupil narobił na dywan? – stwierdziła, bardziej niż zapytała otyła kobieta, która przyczyniła się do prosperity niejednego Nies Maca i KFC. Kiedy wypowiadała te słowa, tłuszcz falował na jej twarzy niczym wzburzony ocean podczas sztormu. – Ależ, kochanie, za oknem strasznie leje... Zaziębię się, nie możemy z tym poczekać? – lamentował jej mąż, chuderlawy człowieczek w kraciastej koszuli i spranych dżinsach. Lata odcisnęły na nim swe piętno, notując na jego twarzy co gorsze momenty zmarszczkami. Worki pod oczami oraz jakaś pustka w jego spojrzeniu dopełniały wizerunku osoby zmęczonej i wypalonej. – Nie jojcz, Henry – uosobienie Godzilli we włochatych bamboszach i poplamionym tłuszczem fartuchu z żartobliwym napisem ,,SZEF w KUCHNI, jak i poza nią” nie znosiło sprzeciwów. – Ktoś musi wyjść z panem Wilfredem i chyba nie myślisz, że będę to ja? – W tym momencie Berta zmierzyła męża takim chłodnym wzrokiem, aż mu zimny pot wystąpił na plecach. W pojedynku spojrzeń mogłaby onieśmielić każdego. Wiedział, że kiedy przybierała taką zołzowatą postawę, zamieniała się w istną rozkapryszoną chmurę burzową. Nie było z nią wtedy żartów. Jego uległa postawa francuskiego kolaboranta i nieszczery uśmiech przyklejony do

99


Biblioteka Grabarza Polskiego

twarzy były jedynym pewnym piorunochronem, za którym mógł się schronić przed gromami bijącymi od niej na lewo i prawo. Potrafiła być taka... wredna? Tak. To słowo najlepiej do niej pasowało. I do tego jeszcze ten jej wygląd. Ależ ona przeszła metamorfozę... Kiedy ją poznał, była uroczą, szczupłą dziewczyną, zakochaną w nim po uszy. Nie minęło wiele czasu, a po ślubie jakieś monstrum pożarło bez pardonu tamtą dziewczynę i zastąpiło ją bezpowrotnie. Charakter Berty też zmienił się na gorsze. Terroryzowała go i stale wydzierała się na niego. Gdyby jeszcze dał jej ku temu jakieś powody! Gdyby ją na przykład zdradzał z jakąś młodszą i atrakcyjniejszą kobietą. Przełknąłby wtedy z honorem gulę bezsilnego gniewu. Jednak pozostawał wierny i nie dawał jej najmniejszych powodów do złości czy zazdrości. Poza tym był safandułowatym pantoflarzem, na którego nie spojrzałaby żadna inna kobieta. Teraz Berta była w dobrym humorze, bo udało jej się nie przypalić ciasta, jak to miała w zwyczaju. Henry nie chciał wyprowadzać jej ze stanu (wątpliwej) równowagi. Bez dalszych ceregieli zapiął panu Wilfredowi obrożę i przypiął do niej smycz. W korytarzu przed lustrem założył jeszcze kapelusz na łysiejącą głowę oraz narzucił na wątłe barki płaszcz przeciwdeszczowy, po czym opuścił mieszkanie. Kiedy możliwie jak najdelikatniej zamykał za sobą drzwi, usłyszał jeszcze głos żony dobiegający z kuchni: – Nie zapomnij po drodze kupić gazet! Zamek u drzwi kliknął lekko (Berta urwałaby mu głowę za trzaśnięcie drzwiami) i Henry odetchnął z ulgą. Odgrodzony jakby murem od swej ,,drugiej połowy” poczuł się rozluźniony. Cały stres opuścił go w jednej chwili i Henry zaczął cieszyć się z namiastki upragnionej wolności. Na parterze postawił jeszcze kołnierz płaszcza, a potem, ciągnąc za sobą pana Wilfreda zapierającego się krótkimi łapkami, wyszedł z klatki schodowej bloku na deszcz. Sierść małego pudelka szybko pochłonęła wodę niczym gąbka i psiak nie musiał się już martwić o to, że bardziej zmoknie. Przestał się

100


Narcyz Rogoziecki - Banshee

wzbraniać przed spacerem, dając za wygraną i uznając zapewne, że dalszy opór jest bezsensowny. Kroczył teraz dumnie za Henrym niczym jego cień. Pies zdawał się nie zwracać większej uwagi na zalewane strugami deszczu otoczenie oraz inne czworonogi. Henry’emu wydawało się natomiast, że pan Wilfred stale go obserwuje. Mężczyzna chwalił w myślach stwórcę za to, że nie obdarzył psów darem mówienia, bo czuł, że Berta wykorzystałaby to na swoją korzyść, zamieniając pana Wilfreda w swego szpicla. Po każdym spacerze czworonóg donosiłby jej o kolejnym papierosku, który Henry naiwnie ośmielił się wypalić w tajemnicy przed nią. Żona wiedziałaby o każdym kroku Henry’ego i przejęła nad nim pełną kontrolę. To byłoby jej ostateczne zwycięstwo nad gamoniowatym mężem. Jej niedoczekanie! Spacerki były dla niego ostatnim bastionem wolności, na których ładował baterie. W duchu wypominał sobie wciąż swoje pantoflarstwo. Jak mógł dać się tak zeszmacić i owinąć wokół jej tłustego palca? Czy nie poszło jej to zbyt łatwo? Przeklinał swoją uległość wobec żony i przyrównywał siebie samego do pełzającego robaka... Zastanawiał się, czy mógł jeszcze coś z tym zrobić? Czy mógł coś na to poradzić? Czy aby przypadkiem nie było już za późno na zmianę postawy wobec niej i naprawienie całego życia pełnego ustępstw i wypaczeń? Tak, zdecydowanie znalazł się w sytuacji podbramkowej. Był za stary na zmiany i czuł, że jest postacią tragiczną. Było za późno na rewolucję mającą na celu obalenie systemu totalitarnego w domu. Przyzwyczaił się poniekąd do obecnego stanu rzeczy. Przedłożył własną wolność nad wygodę i komfort związany z ubieraniem się w wyprane, pachnące świeżością rzeczy oraz codzienne domowe obiadki. Porzucił zbyt wcześnie kawalerskie życie, wybierając życie ułożone i stateczne u boku Berty. Nie zdążył się wyszumieć, a teraz nie mógł w ogóle szumieć. Niechby tylko spróbował! Stał się udomowionym zwierzęciem nieodbiegającym wiele od pana Wilfreda. Jadł, spał i wy-

101


Biblioteka Grabarza Polskiego

chodził na spacery o określonych porach. Stagnacja. Fakt, bycie pantoflarzem miało też swoje plusy, było wygodne... Bzdury! Sam siebie okłamywał. Obok niego przeszła jakaś piękność w żółtym obcisłym kompleciku, klapiąc o chodnik obcasami pantofelków na wysokich obcasach. Kręciła parasolką oraz swym kuperkiem, a jedno i drugie działało na Henry’ego hipnotyzująco. Przystanął i odprowadził ją rozmarzonym wzrokiem, aż nie zniknęła całkiem za zakrętem. Gapienie się na spacerujące kobiety było teraz jego jedyną rozrywką i przyjemnością. Ależ nisko upadł... Minął kiosk ze świeżą prasą i skierował się do parku. Uznał, że kupi dzisiejsze gazety w drodze powrotnej, kiedy być może się trochę rozpogodzi. Szedł niespiesznym krokiem, aby na spacerze zmitrężyć możliwie jak najwięcej czasu i odwlec nieunikniony powrót do domu. Wszedł do parku, pomiędzy drzewa. Krople deszczu cały czas miarowo uderzały o liście, ale pod koronami drzew opady były mniej odczuwalne. Uwielbiał tam przebywać. Siadać na ławeczce i wsłuchiwać się w relaksującą ciszę przerywaną raz po raz świergotem ptaków. Co jakiś czas przylatywały śmiałe wróble, a Henry karmił je okruszkami chleba wyniesionymi cichaczem z domu. Bercie się to nigdy nie podobało. W ogóle mało co jej się podobało. Każda inicjatywa, którą ośmielił się wykazać jej mąż, spotykała się z jej krytyką i drwinami. Tym razem nie było wróbli. Musiały gdzieś się schronić przed deszczem – uznał. Ulubiona ławeczka, na której zawsze siadał, była zbyt mokra, by na niej spocząć, więc poszedł dalej. Odpiął psu smycz i pudelek przypominający rozmemłany mop pobiegł w krzaki. Henry nie zmartwił się tym, bo pan Wilfred zawsze powracał jak zły szeląg i trudno byłoby go zgubić. Kroczył wolno zamokłą dróżką, a podeszwy jego zamszowych butów zapadały się w błocie. Nagle zatrzymał się przy starym drzewie.

102


Narcyz Rogoziecki - Banshee

Na jednej z gałęzi dyndał sobie w najlepsze jakiś człowiek. Powróz zaciskał się bezlitośnie na czerwonej szyi mężczyzny, a jego kark prężył się do kresu wytrzymałości. Być może umysł samobójcy dążył do śmierci, ale jego ciało wzbraniało się przed tym ostatecznym wyjściem. Wisielec wierzgał nogami, jakby ktoś właśnie zabrał mu spod siedzenia rower. Henry bez zastanowienia rzucił się mężczyźnie na pomoc. Zadziałał instynktownie, obejmując jego kolana oburącz i starając się przytrzymać go w górze. Zdążył w ostatniej chwili. Jeszcze kilka sekund zwłoki i Henry natrafiłby już tylko na... zwłoki. – Zostaw mnie... człowieku... – wycharczał niedoszły wisielec przez ściśnięte liną gardło. Miał uszkodzoną krtań i najwyraźniej poczuł się oburzony zbędną akcją ratowniczą Henry’ego. – Daj mi... umrzeć w spokoju... – Co jest z tobą nie tak? – obruszył się Henry, starając się wykrzesać ze swych sflaczałych mięśni jak najwięcej pary. – Nie mogę cię teraz zostawić – wysapał. – Nie mógłbym z tym żyć... – Dlaczego? – Miałbym cię na sumieniu... Nie puszczę cię... Teraz podchodziłoby to już pod morderstwo... Chyba nie chcesz mnie wrobić w coś takiego, co? – Dlaczego się tutaj zjawiłeś? Daj mi... święty spokój... Chcę odejść... – O nie, mój drogi panie... Nie pozwolę na to... – Widzę, że... trafiłem na dobrego Samarytanina... Widzę, że... jest pan dobrym człowiekiem. Uczciwość... bije panu z oczu... Ludzie tacy jak pan zawsze... cierpią... Pan też musiał przejść coś potwornego... Więzienie, prześladowanie... Dostrzegam nieopisany smutek... w pana oczach... – Nie, nigdy nie miałem zatargów z prawem. Ale byłeś... blisko. Mam żonę na karku, a moje przejścia trwają już od trzydziestu lat i końca nie widać. Przeciwnie, z każdym rokiem jest coraz gorzej...

103


Biblioteka Grabarza Polskiego

Jednak nigdy nie myślałem o odebraniu sobie życia... – Ja to załatwię... Tylko puść pan moje kolana... – A ten ciągle swoje... – Henry spojrzał z politowaniem w niebo. – Jeśli cię teraz puszczę, to będzie po tobie, człowieku... Zrozum mój punkt widzenia... No weź pod rozwagę... – Cholerny sentymentalista – zaklął niedoszły samobójca. – Czy musiał pan... przechodzić właśnie tędy? – Przechodziłem przez przypadek. Normalnie nie zapuszczam się tak daleko... To musiał być znak od stwórcy... – Dogadajmy się jakoś... Ja załatwię pański problem z żoną, a pan pozwoli mi umrzeć... – Jak zamierzasz mi pomóc, skoro jeśli cię puszczę, to za chwilę będziesz martwy? Chyba masz pierwsze objawy niedotlenienia mózgu, bo nie myślisz logicznie... – To już mój problem... No, puść mnie pan w końcu! – Mężczyzna wierzgnął, oswobadzając jedną nogę z uścisku Henry’ego, i bezceremonialnie wymierzył mu kopniaka w szczękę. Pantoflarz stracił przytomność, a kiedy ją odzyskał, mężczyzna wiszący na sznurze nie żył. Dyndał na stryczku, targany wiatrem. Henry nigdy wcześniej nie miał okazji widzieć ludzkich zwłok, nawet na rodzinnych pogrzebach, dlatego też dostał silnych torsji i zwymiotował. Później otarł usta wierzchem dłoni i nie myśląc już o panu Wilfredzie błąkającym się samotnie po parku, pobiegł co sił na najbliższy komisariat.

Zdenerwowany i wyczerpany psychicznie dwugodzinnym przesłuchaniem, polegającym na wielokrotnym powtarzaniu tej samej historii różnym policjantom i wkuwaniu jej na pamięć jak inwokację – dobiegł

104


Narcyz Rogoziecki - Banshee

wreszcie zziajany do drzwi swego mieszkania. Wiedział, że spóźnił się na kolację i teraz przyjdzie mu ponieść konsekwencję swego czynu. Nie obędzie się bez reperkusji. Na domiar złego wrócił bez pana Wilfreda i bez gazet, za to z pustką w głowie, strachem malującym się w oczach oraz podkulonym ogonem. Co powie małżonce? Przecież mu nie da wiary w wisielca i zeznania, które składał na komendzie... Drzwi, jak się okazało, były uchylone, co zdziwiło Henry’ego. Niedopatrzenie? Raczej wątpliwe. Berta była zbyt przezorna, by do tego dopuścić. Niedawny kontakt z policją spowodował, że logika Henry’ego powędrowała jedynym możliwym torem: – Ktoś się włamał! – krzyknął z przerażeniem, lecz zaraz ugryzł się w język. Sprawca mógł czyhać w środku. Makabra! Z drugiej strony, pomyślał, chętnie zobaczyłby minę tego desperata, gdy stanął twarzą w twarz z Bertą uzbrojoną w wałek do ciasta. Strach przed ewentualnym bandytą zastąpiło współczucie. Dlaczego odczuwał empatię, solidaryzując się z jakimś nieszczęśnikiem, zamiast obawiać się o los żony? Henry przekroczył nieśmiało próg i wszedł do mieszkania krokiem sapera, któremu w samym środku pola minowego rozładowały się baterie wykrywacza min. Już na korytarzu wyczuł w powietrzu wiszącą tragedię. Czarne myśli napłynęły do jego łysej głowy hurtem. Czuł, że w mieszkaniu pod jego nieobecność wydarzyło się coś złego. Stąpał ostrożnie, nie chcąc zaalarmować potencjalnego intruza odgłosem kroków czy skrzypieniem podłogi. Podchodził do kolejnych pomieszczeń i delikatnym pchnięciem uchylał drzwi. Pokój gościnny był pusty, łazienka także. W kuchni również nie było nic niezwykłego, poza stertą nieumytych naczyń. Sterta czekała na powrót Henry’ego ze spaceru. Dotarł do końca korytarza. Lekko pchnął ostatnie już drzwi, prowadzące do sypialni.

105


Biblioteka Grabarza Polskiego

Dwa łóżka, niegdyś zestawione ze sobą, stały teraz oddzielnie pod przeciwległymi ścianami, świadcząc dobitnie o tym, że wspólne pożycie Berty i jej męża już dawno się zakończyło. Henry zamarł. Wydawało mu się, że jego serce stanęło w przypływie nagłej paniki. Na dywanie pomiędzy łóżkami leżało ciało jego żony. Było blade i przypominało szczątki orki wyrzuconej na brzeg przez poranny przypływ. Twarz martwej kobiety zastygła w grymasie nieopisanego przerażenia, jakby tuż przed śmiercią zobaczyła ducha. Na jej szyi widniała gruba, sina pręga i nie trzeba było wcale wzywać na miejsce Sherlocka Holmesa, by wydedukować, że została uduszona. Na nocnym stoliku Henry’ego leżało zresztą narzędzie zbrodni – wisielcza linka, zawiązana w charakterystyczną pętlę. – Dotrzymał słowa... – wyszeptał jeszcze Henry, zanim runął zemdlony na podłogę. Tego było już za wiele dla jego słabych nerwów.

* Banshee – w irlandzkich i szkockich podaniach ludowych zjawa zwiastująca śmierć.

GRABARZ POLSKI Grabarz Polski #40 Korekta: Wojciech Lulek Grafika, skład, łamanie: Wojciech Jan Pawlik Reklama, Patronaty i Współpraca: Bartek@grabarz.net | Wojtek@grabarz.net

Chcesz współtworzyć Grabarza? Napisz do nas! www.Grabarz.net | www.Facebook.com/GrabarzPolski


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.