41
#
Y SERIAL
NAJLEPSZ
KU 2012
I GRA RO
TU MÓWIMY O ZODIAKU PODSUMOWANIE ROKU 2012 KSIĄŻKI Z WAMPIREM CZĘŚĆ 5 WYWIAD: JEAN-CHRISTOPHE GRANGÉ, OLGA RUDNICKA, TODD LINCOLN FILMY: Hansel & Gretel: Łowcy czarownic 3D, Hitchcock, Kolekcjoner, Mama, Offspring, Sęp, The Collector, Ukryty wymiar, Wiecznie żywy, Zjawy. KSIĄŻKI: Conan Barbarzyńca, Drugi przekręt Natalii, Dzieje kanibalizmu, Florystka, Już nie żyjesz, Kobieta, Królestwo cieni, Niewinna krew, Ogień, Pan Whicher w Warszawie, Poszukiwana, Równowaga, Rzeźbiarz, The Walking Dead: Droga do Woodbury, Wiatr przez dziurkę od klucza, Wierny przyjaciel, Wściekła skóra, Zombie Survival GRA: The Walking Dead - A Telltale Games Series SERIAL: The Walking Dead PAULINA KUCHTA „REM” ARTUR KUCHTA „URZĄDZENIE WIELOFUNKCYJNE” ARTUR KUCHTA „UCZTA DLA CIAŁA”
(OPOWIADANIE) (OPOWIADANIE) (OPOWIADANIE)
Wydawca: SQN 20l3 Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski Ilość stron: 320
Jako wielki fan komiksowego „The Walking Dead” nieco rozczarowałem się serialem, ale prawdziwy zawód czekał mnie dopiero przy słabiutkiej powieści „Narodziny gubernatora”. Do kolejnej książki napisanej przez Kirkmana i Bonansingę podchodziłem więc z umiarkowanym optymizmem, graniczącym z niechęcią. Miłość do marki jednak wygrała – książkę dorwałem tuż po premierze i przeczytałem od razu. Jeśli rzuciliście już okiem na ocenę, wiecie, że się nie zawiodłem.
Kto jest zaznajomiony z komiksem, serialem czy poprzednią powieścią, ten wie czego spodziewać się po Gubernatorze. To jeden z najbardziej hardcore’owych czarnych charakterów, którego ogrom wynaturzenia ciężko pojąć. Grupa bohaterów z Lilly na czele tylko z pozoru trafia w spokojne i bezpieczne miejsce. Okazuje się, że ludzie zamieszkujący Woodbury stanowią o wiele większe zagrożenie, niż największe nawet stada zombie. Rozpoczyna się prawdziwa walka o życie.
Twórcy kontynuują w „Drodze do Woodbury” chyba najbardziej charakterystyczny wątek w całym uniwersum (bo chyba można już użyć tego słowa w stosunku do „Żywych trupów”, co?). Podobnie jednak jak w komiksie, Gubernator z miasteczka Woodbury nie gra tu pierwszych skrzypiec. Główną bohaterką powieści jest Lilly Caul, młoda dziewczyna, która podróżuje przez Georgię wraz z przyjaciółką i dość liczną grupą ocalałych, zmagając się z hordami żywych trupów. Po jednej z wielu potyczek z umarlakami, która niestety okazuje się być tragiczna w skutkach, Lilly odłącza się od grupy i obiera swój własny kierunek wędrówki. Razem z nią po przedmieściach Atlanty tuła się wielki, silny, czarnoskóry Josh, lubiący sięgać po butelkę Bob, nie stroniąca od trawki Megan i jej chłopak Scott. Grupka w poszukiwaniu schronienia i uzupełnienia kurczących się zapasów zapędzi się w najgłębsze czeluści piekielne, których przedsionkiem jest miasteczko Woodbury, a gospodarzem niejaki Phillip Blake, zwany Gubernatorem.
W przeciwieństwie do „Narodzin gubernatora”, akcja „Drogi do Woodbury” trzyma w napięciu już od pierwszych stron. Tym razem postaci są bardzo wiarygodne, żywe, da się je polubić, a co najważniejsze, relacje pomiędzy nimi są skomplikowane i bardzo życiowe. To ogromna siła napędowa, której brakowało pierwszej części. Poprawie uległ też styl pisarski, co powinno ucieszyć wszystkich tych, którzy mieli problem z bezbolesnym przebrnięciem przez pierwszy tom. Wygląda na to, że sam wydawca uwierzył w siłę sprzedażową tego tytułu. Zmianie uległ format i papier (moim zdaniem akurat na gorsze), ale zainwestowano w porządną redakcję i korektę, których brak całkowicie zabijał przyjemność czytania „Narodzin gubernatora”. O niebo lepiej prezentuje się też okładka, bardzo mocno nawiązująca do tej z rynku anglojęzycznego.
Text: Piotr Pocztarek
do Woodbury ROBERT KIRKMAN, JAY BONANSINGA - Żywe trupy: Droga (The Walking Dead: The Road to Woodbury) ---------------------------------------- Ocena: 5/6
W „Drodze do Woodbury” wyraźnie widać to, co zawsze stanowiło o sile „The Walking Dead” – ciekawe osobowości. To naprawdę książka o kilka klas lepsza niż poprzednia.
3
EVENT HORIZON UKRYTY WYMIAR Wielka Brytania, USA 1997 Dystrybucja: ITI Reżyseria: Paul W.S. Anderson Obsada: Sam Neill Laurence Fishburne Jason Isaacs Kathleen Quinlan
X X X
Text: Piotr Pocztarek
X X
Bohaterami „Ukrytego wymiaru” są załoganci statku kosmicznego, który właśnie wyruszył z misją ratunkową. Kapitan Miller, jego ludzie i naukowiec William Weir mają odnaleźć statek Event Horizon, który zniknął z radarów i kontakt z nim się urwał. Jedyne co po nim zostało to niewyraźne materiały audio/wideo, na których widać, że stało się coś bardzo złego. Statek wyposażony był w napęd grawitacyjny, pozwalający na błyskawiczną podróż z miejsca na miejsce. Pikanterii całej historii dodaje fakt, że to Weir był jego twórcą. No i że załoga Event Horizon trafiła w miejsce, do którego nigdy nie powinna była trafić. Kiedy ekipa ratunkowa odnajduje statek i wchodzi na jego pokład, zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Wszystkich dręczą tajemnicze i krwawe wizje, a członkowie załogi powoli zaczynają zatracać poczucie rzeczywistości.
Brzmi banalnie? A i owszem, takie właśnie jest. Jednak nie naznaczony jeszcze ogromnym wpływem Hollywood Anderson tym razem stanął na wysokości zadania. „Ukryty wymiar” to składak, ale zrobiony z sercem i fascynacją. Widać tu ogromny wpływ takich filmów jak „Obcy” czy „Hellraiser”, no ale jak kopiować, to od najlepszych. Efektem tych inspiracji jest niezwykle klimatyczne kino science-fiction, obszyte bardzo horrorową nicią. Ciekawa scenografia i przerażająca stylistyka pewnie by nie wystarczyły. Anderson jednak dobrze pomyślał i zatrudnił na planie ekipę bardzo dobrych aktorów. Wyobraźcie sobie, że w „Event Horizon” zobaczycie Sama Neilla, Laurence’a Fishburne’a czy Jasona Isaacsa. Brzmi kusząco, co? „Ukryty wymiar” to dobry horror sci-fi, który jednak dużo lepiej prezentuje się w pierwszej połowie, kiedy atmosfera tajemniczości narasta i się zagęszcza
Paula W.S. Andersona znamy głównie z filmów kiepskich. To on zdążył posłać do piachu serię „Resident Evil” i nakręcić tragiczne „Alien vs Predator”, obrażając fanów obu tytułowych serii jednocześnie. Zanim to jednak nastąpiło, Anderson miał zwyżkę formy, a było to zaraz po premierze „Mortal Kombat”.
4
i nikt jeszcze nie wie o co chodzi. Druga połowa to już wyraźniejsza sieczka, z mnóstwem wybuchów, krwawych scen i zwrotów akcji, mało zaskakujących, ale jednak obecnych. Suspens - tak jest, to pojęcie nie było obce Andersonowi, szkoda, że później już nigdy się nim nie wspomagał. Gdyby „Resident Evil” był zrobiony z głową, tak jak „Event Horizon”, moglibyśmy mieć jedną z lepszych serii filmowych we współczesnym horrorze.
Chociaż „Ukryty wymiar” to kino odtwórcze i wtórne, to jednak jest złożone z najwyższej klasy elementów, a efekt jest więcej niż poprawny. Może film nie robi teraz takiego wrażenia jak kiedyś, ale nadal jest wart uwagi. Na tyle, że bardzo zapatrzyli się na niego Visceral Games, twórcy gry „Dead Space”, bardzo przypominającej klimatem właśnie „Event Horizon”. Tylko tam tajemniczy wpływ nieznanego wymiaru zastąpiony został powykręcanymi maszkarami, a tutaj… no cóż, piekło wita.
5
Walka o tytuły najlepszych tytułów roku trwała tym razem aż do ostatniego głosu! Tryumfatorami w kategorii „Książka polska” okazali się Michał Gacek, Dawid Kain oraz Stefan Darda, czyli autorzy, którzy niedawno udzielili na łamach Grabarza Polskiego bardzo ciekawych wywiadów. Jak widać, panowie potrafią nie tylko zajmująco opowiadać o swojej twórczości, ale także po prostu zajmująco pisać. Wśród autorów zagranicznych najwięcej głosów po raz kolejny zebrał Jack Ketchum, tym razem z książką „Rudy”/ „Prawo do życia”, ale po piętach deptali mu Stephen King, Edward Lee oraz Anne Rice. Bez większych zaskoczeń obyło się w kategoriach „Film kinowy”: wszystkich przeciwników pobił tu świetny, nieprzewidywalny „Dom w głębi lasu”, a tuż za nim, mimo licznych głosów rozczarowania po premierze, plasował się „Prometeusz”.
6
Oba filmy znalazły się też w pierwszej trójce w kategorii „Film na DVD”, ale tu wyprzedził je nasz zeszłoroczny tryumfator, czyli zaskakująco udany remake horroru „Coś”. Jeszcze mniej problemów mieliśmy z wyborem najlepszego serialu – tu od początku walka toczyła się głównie pomiędzy „American Horror Story” oraz „Żywymi trupami” i ostatecznie zwyciężył pierwszy z nich. „Żywe trupy” nie dały sobie natomiast odebrać zwycięstwa w kategorii „Gry” – niech Was to zmobilizuje do przeczytania entuzjastycznej recenzji zwycięskiej gry, którą zamieszczamy w bieżącym numerze! W redakcyjnym głosowaniu udział wzięli: Marek Grzywacz, Joanna Konik, Piotr Pocztarek, Bartłomiej Paszylk, Wojciech Jan Pawlik
KSIĄŻKA POLSKA 1. Michał Gacek „Endemia” 2. Dawid Kain „Punkt wyjścia” 3. Różni autorzy „Halloween”Stefan Darda „Czarny Wygon – Bisy” KSIĄŻKA ZAGRANICZNA 1. Jack Ketchum „Rudy”/ „Prawo do życia” 2. Stephen King „Wiatr przez dziurkę od klucza” 3. Anne Rice „Dar wilka” Edward Lee „Ludzie z bagien” FILM KINOWY 1. „Dom w głębi lasu” 2. „Prometeusz” 3. „Kobieta w czerni” FILM DVD 1. „Coś” 2. „Dom w głębi lasu” 3. „Prometeusz” SERIAL GROZY 1. „American Horror Story” 2. „The Walking Dead” 3. „666 Park Avenue” GRA 1. „The Walking Dead” 2. „Slender” 3. „Batman: Arkham City” 7
Tradycyjnie już, głosy czytelników Grabarza Polskiego dość znacząco różnią się od głosów redakcji. Jedynym polskim autorem, któremu udało się zmieścić w pierwszej trójce i w jednym, i w drugim notowaniu jest Stefan Darda, na którego czytelnicy oddali zdecydowanie najwięcej głosów. Walka o drugie miejsce toczyła się tutaj natomiast pomiędzy najnowszą powieścią Łukasza Orbitowskiego oraz antologią „13 ran”, a zwyciężyła pierwsza z nich. Zwycięzca głosowania redakcyjnego, Jack Ketchum ze swoim „Rudym”/ „Prawem do życia”, u czytelników wylądował na miejscu trzecim, a wyprzedził go niezmordowany Graham Masterton z „Czerwonym hotelem” oraz Edward Lee z „Golemem”. Wśród filmów i tutaj na pierwszym miejscu – zresztą zarówno w kategorii „Kino”, jak i „DVD” – pojawił
8
się „Dom w głębi lasu”, ale jego głównymi przeciwnikami były takie filmy, jak: „Sinister”, „Kronika opętania”, „Mordercza opona” i „Słodkich snów” (choć znany z głosowania redakcji „Prometeusz” też znalazł się ostatecznie w pierwszej trójce najlepszych filmów kinowych). Wśród seriali „Żywe trupy” pokonały „American Horror Story”, a wśród gier na najwyższe miejsce wspiął się szósty tytuł z cyklu „Resident Evil”. Serdecznie dziękujemy wszystkim czytelnikom za udział w głosowaniu i pomoc w stworzeniu poniższej listy, a zestawy horrorowych nagród wyślemy do: Krzysztofa Gońki, Dominiki Pastuszak oraz Marka Moskala (poprosimy o dostarczenie adresów do wysyłki nagród na konkurs@grabarz.net). Gratulujemy!
KSIĄŻKA POLSKA 1. Stefan Darda „Czarny Wygon – Bisy” 2. Łukasz Orbitowski „Widma” 3. Różni autorzy „13 ran” KSIĄŻKA ZAGRANICZNA 1. Graham Masterton „Czerwony hotel” 2. Edward Lee „Golem” 3. Jack Ketchum „Rudy”/ „Prawo do życia” FILM KINOWY 1. „Dom w głębi lasu” 2. „Sinister” 3. „Prometeusz” „Kronika opętania” FILM DVD 1. „Dom w głębi lasu” 2. „Słodkich snów” 3. „Mordercza opona” SERIAL GROZY 1. „The Walking Dead” 2. „American Horror Story” 3. „666 Park Avenue” GRA 1. „Resident Evil 6” 2. „ZombiU” 3. „Slender” 9
--------------------------------------
Ocena: l/
Wydawca: Zysk i S-ka 20l2 Ilość stron: 326
trudno dopatrzyć się inspiracji „Moim prywatnym demonem” Macieja Żytowieckiego). Nie byłby to zarzut, gdyby autor nie starał się powielać sprawdzonych artystycznie (ale i marketingowo) wzorców, w zamian traktując je jedynie jako punkt wyjścia do własnej wizji. Tymczasem czytelnik jest skazany nie tylko na powielanie scen znanych mu z wcześniejszych lektur, lecz i ich uproszczenie. Tym bowiem, co dominuje w „Równowadze” jest przemożne autorskie pragnienie ukazania Ameryki jako kraju znanego rodzimym odbiorcom z serialu „Moda na sukces”; to fantazmat Stanów Zjednoczonych inspirowany wyobrażeniami o tym kraju zaczerpniętymi z trzeciorzędnej literatury i telenowel. Świadectwem fascynacji mało wyrafinowanymi wzorcami pozostają zarówno pretensjonalne imiona protagonistów, jak i ich sposób bycia: trudno uwierzyć, że czytelnik będzie na tyle naiwny, iż przyjmie za wiarygodny żywot spędzony między polem golfowym a firmowym przyjęciem i spelunką, w której odbywają się Ułomnością powieści Leśniaka nie jest nielegalne walki. stereotypowość rozwiązań fabularnych, jakie przywołuje, ani banalność przekazu. Przyjemność (i tak dość nikłą), płynąca Problem tkwi czym innym: niemożności z lektury powieści umniejsza dodatkowo „wyzwolenia się” spod uroku lekturowe- jej mało staranna korekta i liczne błędy go tekstów kultury, pod wpływem których stylistyczne (szwankuje również interznajduje się pisarz. Zapożyczenia te są punkcja i ortografia), których z łatwością tak ostentacyjne, że trudno nie odczy- można było uniknąć. tywać „Równowagi” przez ich pryzmat. Toteż nawet mniej uważny odbiorca roz- Paweł Leśniak, jak czytamy w notce biopozna zapewne inspiracje zarówno kinem graficznej zamieszczonej w książce, to (serialem „Potępieniec” i filmami „Adwokat zawodowy sportowiec; miejmy przeto nadiabła” oraz „Constantine”), jak i literaturą dzieję, że Nike (opiekunka sportowców) (opisy piekielnych czeluści wzorowane patrzy na jego poczynania przychylniejsą na „Historii Pana B.” Clive`a Barkera, szym okiem, niż Thot (opiekun pisarzy zaś w eskapadach istot diabolicznych nie w egipskiej mitologii). Rokujący wielkie nadzieje syn właściciela firmy developerskiej w jednej chwili traci wszystko: karierę, narzeczoną, przyjaciela, wreszcie życie, które odbiera sobie w akcie desperacji. Jako samobójca trafia do Piekła i tam dostaje propozycje nie do odrzucenia: może zostać jednym z potępionych, skazanych na wieczne męki, albo powrócić na ziemię jako windykator (w powieści określani są oni mianem egzekutorów). Aby mógł należycie wypełniać swe obowiązki, protagonista zostaje obdarzony nadludzką mocą; ma też przydzielonego mu nauczyciela-przewodnika, wprowadzającego nowego adepta w arkana sztuki zwrotu długów (w tym wypadku dusz). Okazuje się jednak, że pośród śmiertelników pojawiają się nie tylko byty demoniczne, lecz i anielskie, a konfrontacja z nimi jest nieunikniona; również sama oferta Lucyfera ma drugie i trzecie dno. Kiedy zaś bohater „Równowagi” odkrywa je, jest zbyt późno, aby się wycofać z umowy, bądź ją renegocjować.
6
Text: Adam Mazurkiewicz
PAWEŁ LEŚNIAK - Równowaga
11
Na początku był obrazek. I słowo. Bo wszystko zaczęło się od wydanego w 2003 roku pierwszego zeszytu komiksu „The Walking Dead” Roberta Kirkmana. Niechlujne rysunki, przegadane kadry – wszystko to bynajmniej nie wróżyło sukcesu. No bo kto w erze komputerów, kolorów, skrótowych dialogów będzie chciał czytać komiks, w którym więcej treści niż w niejednej powieści dla młodzieży? A jednak stało się coś dziwnego – Robert Kirkman zrobił dla tematyki zombie to, co swego czasu Stephanie Meyer dla wampirów swoim „Zmierzchem”. Żywe trupy wróciły do łask (co zresztą dało się zaobserwować w następnych latach, kiedy to pojawiło się dużo książek, komiksów, powieści czy filmów). Co spowodowało ten swoisty boom na zombie? Przede wszystkim główną zasługą jest bardzo realistyczny scenariusz
komiksu – tak, realistyczny. Bowiem „The Walking Dead” to dużo więcej niż horror. To bardzo głęboko psychologicznie umotywowana opowieść o tym, co dzieje się z poszczególnymi osobami w warunkach krańcowego stresu. Żywe trupy można by tu było zastąpić dowolnym zagrożeniem, a i tak sens historii nie zostałby wypaczony. Szybko stało się jasne, że komiks (którego ukazało się ponad 100 zeszytów, a dalsze są cały czas w produkcji) to doskonały materiał na serial telewizyjny. Pierwszy odcinek wyemitowano 31 października 2010 roku. Dzięki temu, że cieszył się on wielką popularnością zapadła decyzja o dalszej produkcji. Sezon pierwszy liczył tylko sześć odcinków, ale już następne były zdecydowanie dłuż-
„The Walking Dead” opowiada historię Ricka Grimesa – zastępcy szeryfa, który zostaje postrzelony w trakcie służby. Kiedy budzi się ze śpiączki okazuje się, że świat wokół oszalał. Już samo wyjście Ricka ze szpitala pełnego szwendaczy (bo tak nazywani przez bohaterów serialu są zombie) pokazuje, jak trudno będzie w tym nowym świecie przetrwać. Rick jeszcze niejeden raz stanie oko w oko ze śmiercią, szukając swojej zaginionej żony i syna. Na szczęście serial nie jest opowieścią o poszukiwaniach rodziny – Lori (żona bohatera) i jego syn Carl znajdą się już w drugim odcinku serii. Okaże się też, że razem z Lori i Carlem w obozie ocalałych przebywa niejaki Shane - przyjaciel
naszego bohatera. To właśnie Rick, jego rodzina, Shane i reszta ocalonych będzie bohaterami serialu. Ich walka o przetrwanie, uczucia, strach, zwątpienie – to wszystko poznamy przez trzy sezony. Porównując komiks z serialem nie sposób nie dostrzec tego, iż scenariusze obu różnią się pomiędzy sobą – ten komiksowy jest bardziej brutalny, mroczniejszy (widać to na przykład po śmierci jednego z głównych bohaterów – nie chcę spoilerować, ale w komiksie umiera on bardziej na początku, zabity inaczej niż w serialu – gdzie ginie pod koniec drugiego sezonu). Ale mimo tych różnic, fabularnie serial i komiks idą jedną drogą. Realizacyjnie jest bardzo dobrze – wymarłe, spustoszone miasto, żywe trupy, które są może i powolne, ale w grupie – śmiertelnie niebezpieczne (a jedno ugryzienie i człowiek zamienia się w zombie), klimat nieustannego zagrożenia i beznadziei. I chociaż trafiają się odcinki które wydają się być przegadane to jednak całość stanowi wysokiej klasy rozrywkę. I to rozrywkę dającą więcej do myślenia niż by się mogło zdawać biorąc pod uwagę tytuł serialu. Zresztą ten fakt tłumaczy to, iż część widzów wystawia serialowi negatywne recenzje – po prostu nastawiamy się na to, że film o żywych trupach powinien być typowym obrazem „gore” – krew,
Text: Bogdan Ruszkowski
sze – trzynaście i szesnaście odcinków. A zapowiadany na październik 2013 roku sezon czwarty to kolejne szesnaście odcinków. Produkcją serialu zajął się Frank Darabont – do tej pory specjalista od ekranizacji prozy Stephena Kinga – odpowiedzialny m.in. za znakomitą „Zieloną Milę” i „Skazanych na Shawshank”, a także niedocenioną „Mgłę”. Współproducentką jest Gale Anne Hurd – producentka „Terminatora”, „Obcego” czy „Niesamowitego Hulka”. Te nazwiska dawały gwarancję tego, że z dobrego materiału jakim jest komiks, stworzą dobry film. I tak się też stało.
flaki, wyżarte mózgi… tymczasem serial bardziej koncentruje się na żywych niż na nieumarłych. Trochę przypomina się tutaj twierdzenie Stephena Kinga, że dobry horror jest wtedy, gdy weźmiemy zwykłego człowieka i postawimy go w niezwykłej sytuacji, opisując jego działania. Tak jest właśnie w „The Walking Dead” – zagrożeniem mogłoby tutaj być wszystko – mutanci, promieniowanie, wulkan. Bo to nie zagrożenie jest tematem filmu, tylko to, jak sobie z nim poradzą bohaterowie filmu. Jeśli chodzi o przyszłość serialu – wydaje mi się, że jeszcze wszystko przed nami – na październik zapowiadana jest seria czwarta, komiks ciągle powstaje, więc materiału na kolejne odcinki nie zabraknie. Zresztą twórca komiksu sam mówi, że chciałby by „The Walking Dead” był kroniką życia Ricka Grimesa. We wstępie do pierwszego zeszytu komiksu tak
pisze: „[…] Życzyłbym sobie, by ten komiks był kroniką życia Ricka. NIGDY nie będziemy się zastanawiać, co POTEM przydarzy się Rickowi, gdyż to zobaczymy. „The Walking Dead” będą niekończącym się filmem o zombi. Cóż… a przynajmniej bardzo długim”. Miejmy nadzieję, że Kirkmanowi nie zabraknie pomysłów na ten życiorys Ricka Grimesa, twórcom serialu – pomysłów na przeniesienie komiksu na ekran, a nam, widzom, jeszcze długo się ten serial nie znudzi. „The Walking Dead”. 3 sezony, 35 odcinków (na DVD dostępne są w tej chwili 2 pierwsze sezony, na razie tylko w wersji anglojęzycznej). Emisja: 2010 – 2013. Premiera: 31.10.2010, telewizja AMC. Producent: Frank Darabont, Muzyka: Bear McCreary, Obsada: Andrew Lincoln, Jon Bernthal, Sarah Wayne Callies, Laurie Holden
--------------------------------------
Ocena: 5/6
Wydawca: Videograf 20l2 Ilość stron: 607
Obserwując zainteresowania rodzimych twórców literatury kryminalnej można dostrzec dwie dominujące tendencje: jedna to zwrot ku przeszłości (niedoścignionym mistrzem retro-kryminału pozostaje Marek Krajewski); druga — psychologizacja postaci i fabuły tak, że pytanie „Kto zabił?” staje się mniej istotne od kwestii „Dlaczego do tego doszło?”. Problem ten widać zwłaszcza w kryminale osadzonym w realiach wielkiego miasta, w którym anonimowość życia jednostki (związana z brakiem presji społecznej, charakterystycznej dla małych środowisk) sprzyja zachowaniom z pogranicza prawa lub zgoła patologicznym. Bohaterowie „opowieści o zbrodni i karze” niejednokrotnie są — to kolejna cecha charakterystyczna — ludźmi skrzywdzonymi emocjonalnie. Ich tragedia jest zaś tym większa, że środowisko, w którym funkcjonują, wymusza zachowywanie pozorów; dotyczy to nie tylko protagonistów opowieści, lecz również postaci drugo- i trzecioplanowych. Tę tendencję możemy także odnaleźć we „Florystce” Katarzyny Bondy. Precyzyjny opis mrocznych stron charakterów postaci — pozwalający nie tyle zaakceptować, co zrozumieć motywy postępowania bohaterów — przybliża emocje nimi targające; szczególnie przejmujące pozostaje studium popadania w obłęd matki zmarłego chłopca. Więź emocjonalna, jaką tworzy z duchem syna, rzutuje nie tylko na relacje kobiety z otoczeniem, lecz również na jej postrzeganie rzeczywistości. Zarazem to, co spotyka Aleksandrę zdaje się prefiguracją losów Marleny
(z taką sugestią mamy do czynienia w trakcie jednej z wizji pobytu matki w Ogrodzie ze zmarłym synem).
Text: Adam Mazurkiewicz
KATARZYNA BONDA - Florystka
Autorka nie ułatwia lektury miłośnikom kryminalnych zagadek: wprowadza retrospekcje, opisuje postacie z różnych (niejed- nokrotnie, jak w wypadku Marleny, sprzecznych) punktów widzenia. Wprowadza też do — zdawałoby się — konwencjonalnej powieści kryminalnej wątek nadprzyrodzony, choć mylilibyśmy się określając tę powieść mianem „nadwiślańskiego giallo”. Brak jest w utworze charakterystycznego dla tego zjawiska z kręgu włoskiego kryminału nadmiaru przemocy (jakkolwiek nie można zarzucić „Florystce” jej braku), inaczej też zostaje motywowany wątek ingerencji sił nadprzyrodzonych. Jednocześnie zaś sama intryga fabularna jest tak zawikłana, a przy tym porusza tak istotne społecznie problemy (stosunek do ludności romskiej i kwestie związane z jej asymilacją), że trudno czytać utwór Bondy wyłącznie jako literaturę rozrywkową, jakkolwiek wątek kryminalny organizuje jego akcję. To raczej, wykorzystujący schematy charakterystyczne dla obiegu popularnego, rozrachunek z problematyką społeczną na wzór tego, który można zaobserwować w kryminale skandynawskim. Wprawdzie wschodnia Polska to nie północnoeuropejska metropolia, lecz dramatyzm wypadków pozostaje ten sam; co więcej — w trakcie lektury bywa przez odbiorcę wzmocniony jego doświadczeniem pozatekstowym.
15
„Żywe trupy” to obecnie najpopularniejsza i najbardziej dochodowa franczyza z gnijącym mięsem w roli głównej. Po bestsellerowym komiksie Roberta Kirkmana, docenionym serialu Franka Darabonta i słabiutkiej powieści napisanej przez twórcę wspólnie z Jayem Bonansingą przyszedł czas na pierwszą (i jak już wiemy nie ostatnią!) adaptację w formie gry komputerowej. Za przeniesienie słynnego uniwersum na konsole obecnej generacji i komputery PC odpowiada studio Telltale Games, odpowiedzialne między innymi za „egranizacje” „Powrotu do przyszłości” i „Jurassic Park”.
WSZĘDZIE TRUPY Gra sprzedawana jest w cyfrowej dystrybucji w formie epizodów, które można kupić oddzielnie, lub od razu w całości jako „season passa”. Obecnie komplet 5 odcinków jest już do dyspozycji graczy i na samym początku mogę zagwarantować, że każdy, kto zdecyduje się na zakup, nie będzie mógł się od produkcji Telltale Games oderwać. Niedawno zadebiutowała także wersja pudełkowa, ale jest ona podobno dręczona licznymi bugami, dlatego też cyfrowa wersja wydaje się wygodnym i niedrogim rozwiązaniem, przynajmniej do czasu premiery odpowiedniego patcha.
16
Developer: Telltale Games
Bohaterem growego „The Walking Dead” jest czarnoskóry Lee Everett. Poznajemy go akurat w momencie, kiedy jest transportowany do Atlanty w policyjnym radiowozie. Ruchy krępują mu kajdanki i właściwie jedyne co może zrobić, to rozmawiać z kierującym samochodem funkcjonariuszem. Wtedy to uczymy się też zasad rządzących prowadzeniem dialogów. Wybieramy jedną z czterech opcji i od naszej decyzji zależy, jak potoczy się rozmowa. Już na wstępie warto dodać, że oprócz niezobowiązujących konwersacji Lee uczestniczy także w dialogach ważnych dla przebiegu wydarzeń. Czasem jedno niefortunne słowo może popsuć
Platformy: PS3, Xbox360, PC
Ocena : 6/6
Text: Piotr Pocztarek
relacje pomiędzy nim a innymi bohaterami, albo też je zbudować. Na szczęście konteksty są wyraźnie zaznaczone, a intencje podążające za daną wypowiedzią czytelne.
rowie opracowani specjalnie na potrzeby gry. Postacie są bardzo dobrze napisane, a z osobnikami można się z łatwością zżyć. Tak mocno, że produkcja Telltale Games niejeden raz zagra na naszych emocjach, kiedy dojdzie do nieuniknioPrawdziwa gra rozpoczyna się, kiedy ra- nego rozstania, zwłaszcza, że przeżycie diowóz ulega wypadkowi po zderzeniu w świecie opanowanym przez żywe trupy z czymś dziwnym i ląduje na dnie urwiska. nie jest łatwe. Kiedy Lee odzyskuje przytomność musi nie tylko uwolnić się z wraku i kajdanek, ale też stanąć do walki z pierwszym żySZTUKA WYBORU wym trupem. Oczywiście Lee musi wyjść z niego zwycięsko. Ranny i zmęczony Interakcja z postaciami prędzej czy później dochodzi do najbliższego domku, w któ- doprowadzi do wydarzeń przełomowych rym odnajduje samotną dziewczynkę, dla fabuły. Wtedy gracz będzie musiał Clementine. Od tej pory losy pary boha- podjąć bardzo ważne decyzje, które mają terów, przypominające raczej relację oj- wpływ na kształt wydarzeń przedstawiociec-córka, będą główną osią fabuły „The nych na ekranie. Czasem trzeba będzie Walking Dead”. Oczywiście Lee i Clemen- kogoś uratować, innym razem poświęcić. tine spotkają po drodze całą masę innych Zdarza się, że należy wybierać pomiędzy postaci, a niektóre spośród nich znamy dwiema w jakiś sposób ważnymi osobami, już z komiksowego odpowiednika. Więk- albo stanąć w czyjeś obronie. Można też szość to jednak kompletnie nowi bohate- opowiedzieć się przeciwko komuś. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że gracz ma na decyzję (ale także na wybranie odpowiedniej opcji dialogowej) ograniczoną ilość czasu. Zupełnie jak w życiu, niektóre wybory mogą być więc dokonane pod presją. Zdecydowanym plusem jest także to, że konsekwencje danej decyzji nie zawsze są takie oczywiste i czasem po prostu nie ma jednej dobrej drogi, a wymuszana na graczu decyzja to po prostu wybór mniejszego zła.
17
Warto wspomnieć, że wybory te mają swój urok tylko za pierwszym podejściem do „The Walking Dead”. Po ukończeniu gry od razu rozegrałem kilka dramatycznych sytuacji drugi raz (pojawia się wtedy możliwość szybkiego dostępu do każdej ze scen) i okazuje się, że nasze wybory najczęściej i tak doprowadzą do narzuconego z góry scenariusza (chociaż zdarzają się też nowe dialogi, postacie i lokacje, do których dostęp będziemy mieli po dokonaniu właściwego wyboru). Oczywiście nie jest to wada – nie dałoby się zapanować nad grą pozwalającą graczowi na całkowitą dowolność. Po prostu nasze decyzje przyśpieszają lub opóźniają wybrane sytuacje, a do niektórych prowadzą po prostu okrężną drogą. W żadnym wypadku nie przekreśla to jakości gry Telltale Games. Wszak David Cage, twórca genialnego i wizjonerskiego „Heavy Rain” również apelował, by w jego grę zagrać tylko raz. Wtedy tworzymy swój własny, unikalny przebieg fabuły, a bardzo istotne szczegóły dopasowują się do naszych wyborów.
KIEDY GRA FABUŁĄ STOI Ilu z Was mogłoby bez zastanowienia wymienić tytuły gier z zombie w roli głównej, w których masowa eksterminację wrogów nie gra pierwszych skrzypiec? Gdzie nie spojrzeć, zawsze chodzi o radosną wyrzynkę – „Dead Island”, „Dead Rising”,
18
dodatki do „Call of Duty”. W „The Walking Dead” każda walka jest bardzo dramatyczna, przez co gracz przeżywa ją o wiele bardziej niż w produkcjach, gdzie palec nie schodzi ze spustu. Fabuła gry Telltale Games nie jest może specjalnie złożona, ale za to śmiało można ją uznać za dojrzałą. Zwykłe, ludzkie tragedie, które mają miejsce na każdym kroku niejeden raz wywołają w nas wściekłość albo wzruszenie. Dawno nie miałem do czynienia z grą, która zmusiła mnie do uronienia łezki, a „The Walking Dead” właśnie takie jest. Duża w tym zasługa świetnych aktorów, zresztą nagrodzonych licznymi branżowymi wyróżnieniami, zatrudnionych do głównych ról. Już samym głosem potrafią oni przekazać potężną dawkę emocji. W połączeniu z ciekawym aspektem graficznym (w grze zastosowano bardzo ładną, zbliżoną do komiksowej stylistyki grafikę) i świetną pracą kamery, zarówno w widoku TPP jak i FPP daje to piorunujący efekt. Co robimy, kiedy nie gadamy? Chodzimy, zbieramy przedmioty (na ekranie cały czas obecny jest kursor, który możemy skierować na osoby i obiekty, aby wejść z nimi w interakcję) i rozwiązujemy proste zagadki. Po najechaniu kursorem na interesujący nas obiekt będziemy mogli wybrać pomiędzy odezwaniem się, złapaniem czegoś, użyciem przedmiotu czy
np. atakiem. W opcjach można również wyłączyć oznaczenia ważnych obiektów (w domyśle oznaczone są białą kropką).
MAŁE CUDO Chociaż „The Walking Dead” to gra z cyfrowej dystrybucji, nie sposób się nią nie zachwycać. Nie dajcie się zwieść sympatycznej grafice – gra jest niezwykle brutalna i sugestywna, a sceny bezkompromisowej przemocy ukazane są bez żadnej taryfy ulgowej. Udźwiękowienie i wizualia zasługują na uznanie, nawet pomimo kilku drobnych błędów i jednej zwiechy, którą zaliczyła konsola, zmuszając mnie do rozegrania sceny ponownie. Jakość gry jednak wynagradza z nawiązką wszystkie drobne niedociągnięcia, a liczne savepointy sprawiają, że nawet taka wpadka nie będzie graczowi solą w oku. Nic więc dziwnego, że gra Telltale Games zdobyła wiele prestiżowych nagród branżowych, w tym kilka wyróżnień „Gry roku 2012” (także w prezentowanym w tym numerze plebiscycie Grabarza Polskiego). To prawdziwy fenomen, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że studio nie miało na koncie żadnych spektakularnych sukcesów. Sprzedaż „The Walking Dead” stała na wysokim poziomie, w związku z tym zapowiedziano już, że prace nad drugim sezonem znalazły się we wstępnej fazie (na razie koncepcyjnej).
mieć swoją konsolę zawsze podpiętą do Internetu. W moim przypadku wybory pokrywały się zazwyczaj z krokami podjętymi przez ogół graczy, jednak kilkukrotnie znalazłem się w mniejszości, co odkryłem z niemałym zaskoczeniem. To, że Telltale Games potrafi zaskoczyć samą tabelką ze statystykami również świadczy o klasie dewelopera. Ciągle brakuje gier, które w dojrzały i poruszający sposób opowiedzą ciekawą historię. W zalewie infantylnych produkcji, gdzie cut-scenki są tylko koniecznym pretekstem do siania spustoszenia, pożogi i młócki, takie gry jak „The Walking Dead” jawią się jako prawdziwe perełki. I takie tytuły warto wspierać, ponieważ w zamian gwarantuję naprawdę niezapomnianą przygodę. To jedna z najlepszych gier, z jakimi miałem do czynienia, która na dodatek przywróciła mi wiarę we współczesną branżę gier. Serdecznie polecam.
Masa graczy wzięła udział w zgniłej przygodzie Lee Everetta i musiała stanąć przed licznymi, przygotowanymi przez twórców dylematami. Bardzo fajną ciekawostką jest tabelka, zawierająca procentowe porównanie podjętych przez wszystkich graczy decyzji, która pojawia się po ukończeniu każdego z pięciu epizodów. To kolejny argument za tym, aby
19
OFFSPRING OFFSPRING USA 2009 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Andrew van den Houten Obsada: Art Hindle Amy Hargreaves Holter Graham Polyanna McIntosh
X X X
Text: Piotr Pocztarek
X X
Nie inaczej jest ze wspomnianą trylogią. „Poza sezonem”, pierwsza z powieści jest zdecydowanie najlepsza - cholernie brutalna, krwawa i przerażająca jak mało która lektura. Tym bardziej zastanawia mnie, czemu nigdy nie została sfilmowana. Być może poziom brutalności w niej zawarty odstraszył producentów - wierna ekranizacja na bank dostała zostałaby zbanowana w wielu krajach.
się w lasach, ale głód krwi w końcu doprowadzi ich do ludzkiego mięsa. Para młodych ludzi będzie próbowała ocalić swoje dzieci przed koszmarnym przeznaczeniem, jednak u Ketchuma o happy end jest dość ciężko. Andrew van den Houten, reżyser „Potomstwa” znany jest głównie jako producent. To właśnie on w 2007 roku doprowadził do ekranizacji najsławniejszej powieści Ketchuma – „Dziewczyny z sąsiedztwa”. W tym przypadku osobiście stanął za kamerą. Zadanie miał utrudnione - zacząć od sequela książki, pod-
„Potomstwo” to sequel opowieści o dzikich kanibalach, którzy żyją w lasach i niczym zwierzęta polują na ludzi żeby przeżyć. Większość ofiar masakrują i zjadają, inne porywają, by wcielić je do swoich szeregów. Zwłaszcza dzieci. Albo mężczyzn mających służyć za reproduktorów. Ci, którym udało się przetrwać w „Poza sezonem” ukrywają
„Poza sezonem”, „Potomstwo” i „Kobieta” to trylogia nowel Jacka Ketchuma, pisarza, który jak mało kto potrafi sportretować bestialstwo jednego człowieka względem drugiego. W swoich horrorach Ketchum nie potrzebuje potworów, demonów, duchów - wystarczy, że zagląda w głębię ludzkiej psychiki i już odkrywa prawdziwy koszmar.
20
i w każdej chwili mogą stracić swoje cenne życie. Z głośników przygrywa klimatyczna, wrzucająca ciarki na plecy muzyka i dźwięki, które tylko potęgują grozę. Jest krwawo - flaki walają się tu i tam, a posoka leje się strumieniami. Aktorzy wywiązują się ze swoich ról poprawnie, nie ma wprawdzie wśród nich nikogo, kto specjalnie by się wyróżniał, może poza Pollyanną McIntosh, która czas gdy nikt nie raczył sfilmować części zresztą w rolę dzikuski weszła na dłużej pierwszej. Scenariusz napisał jednak - w ekranizacji trzeciego tomu tej historii. sam Ketchum, zgrabnie pokazując wątki napoczęte w „Poza sezonem” (głównie Nie jest to oczywiście film pozbawiony wątek policjanta, który brał udział w ma- wad - niejednokrotnie znajdziemy w nim logiczne błędy i pewne niedorzeczności, sakrze sprzed lat). no ale w końcu to historia o dzikich ka„Potomstwo” jest bardzo klimatyczne nibalach pożerających ludzi we współ- kanibale odwzorowani zostali nale- czesnym świecie. Fani takich horrorów, życie, są brudni, zakrwawieni, dzicy, jak „Wzgórza mają oczy” czy „Droga nieprzewidywalni. Ludzie walczący bez powrotu” mogą spokojnie dać jej o przeżycie nie mają tu wielkich szans szansę.
21
--------------------------------------
Ocena: 6/6
Wydawca: Narodowe Centrum Kultury 20l2 Ilość stron: l55
Łukasza Orbitowskiego znają wszyscy w jakikolwiek sposób związani z polską fantastyką. Warto natomiast zwrócić uwagę, co też się z nim w przeciągu ostatnich lat stało. Najczęściej kojarzony z grozą miejską, jakiś czas temu zrobił krok w bok i konsekwentnie obraną drogą podąża. I jest to ewolucja, a na pewno podróż w dobrą stronę – od horroru do literatury silnie naznaczonej historią. Zaczęło się od „Popiela Armeńczyka”, po raz pierwszy opublikowanego w 2007 roku w Nowej Fantastyce (przedruk w „Nadchodzi”, 2010). Potem pojawił się zbiór „Nadchodzi”, a wszystko to uwieńczone powieścią z rozmachem – „Widmami” (Wydawnictwo Literackie, 2012). Biorąc pod uwagę dotychczasowy dorobek pisarza, nie da się zbytnio przewidzieć, co zaserwuje w następnych publikacjach. I bardzo dobrze, bo „Ogień” zaskakuje pod wieloma względami. Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na nowatorską konstrukcję utworu, mamy do czynienia z pomieszaniem horroru, sztuki teatralnej, widowiska i dramatu (na stronie tytułowej pojawia się określenie „widowisko historyczno-fantastyczne”). Wydawałoby się, że miszmasz śmiertelny i nie do udźwignięcia, ale nie w tym przypadku. Orbitowski panuje nad opowieścią, pewnie i zgrabnie łącząc podwójny plan książki. „Ogień” to z jednej strony historia dwóch skłóconych braci, z drugiej próba rekonstrukcji ostatnich chwil Józefa Kurasia (właśnie „Ogniem” zwanego). Wszystko rozgrywa się w opuszczonej chacie, gdzieś w sercu lasu, gdzie ożywają widma z przeszłości.
Zaczyna się od niewinnej z pozoru wyprawy do ośrodka „Zagata”, na Podhalu. Kto idzie? Ano, Artur, scenarzysta telenowel i jego brat Piotrek wraz z żoną, Basią. Jak wiadomo prosta droga prostą jest tylko z pozoru, zakręci, zgubi i przestraszy. Niewiele trzeba, żeby napięta atmosfera między braćmi wybuchła. Od słowa do słowa kłótnia przechodzi w walkę, jakoś nagle wszystkie reguły cywilizowanego świata przestają obowiązywać, tutaj w głuszy życie rządzi się swoimi prawami. Na dodatek na ten konflikt nakłada się druga rzeczywistość, wypełniona partyzantami z oddziału „Błyskawica”. Początkowo oba strumienie wydarzeń biegną obok siebie, ale niewiele trzeba, żeby się zazębiły, a wtedy nie ma już ucieczki. I oto Artur scenarzysta staje się Stanisławem Wałachem, a Piotrek Józefem „Ogniem” Kurasiem. Co dalej? Zachęcam do przeczytania.
Text: Aleksandra Zielińska
Łukasz Orbitowski - Ogień
Orbitowski nie zaskakuje językiem, bo zdążył już przyzwyczaić do niego na najwyższym poziomie. Gry słowne, nawiązania czy samo prowadzenie narracji to już klasa w sama w sobie. Na koniec nie można zapomnieć o tematyce, za jaką się zabrał – próba łączenia polskiej historii z grozą to zadania karkołomne, ale jak widać Orbitowskiemu niestraszne, bo radzi sobie z tym doskonale i to nie pierwszy raz zresztą. Zachęcam więc do lektury - i czekam, aż ktoś się za bary z „Ogniem” weźmie i spróbuje go przenieść na scenę – czego sobie i czytelnikom życzę.
23
Paulina Kuchta REM
Gdy śnię, oni do mnie przychodzą. Pokazują mi te wszystkie złe rzeczy, ludzie giną na moich oczach. Nie wiesz, jakie to uczucie, prawda? No, kurwa, nie wiesz. I ci tego nie życzę, stary. Przychodzą co noc, a potem dzieje się to, co widziałem w snach. Pełna wizualizacja najgorszych sennych koszmarów. Czuję ich rozpacz, ból i zaczyna mnie to przerastać. Jak pozbyć się tych wizji? Budzę się zlany potem, nie mogę zasnąć, właściwie boję się już spać. Nie wyglądam przez okno, by nie zobaczyć okropieństw ze snu. Przestałem oglądać wiadomości, ale czasem i tak pokazywały się na pasku, dlatego wyrwałem kabel od telewizora. Nic mnie już nie cieszy, po prostu zapadam się w sobie. Pozwalam sobie na sen w małych dawkach. Godzina snu, tyle musi mi wystarczyć, wtedy dzwoni budzik, nim zacznie się faza snu, w której przychodzą koszmary. Przeczytałem w Internecie, że faza snu, w której występują marzenia senne, a w moim przypadku koszmary, następuje po 80-100 minutach od zaśnięcia. Stąd ten pomysł z budzikiem. Z początku myślałem, że to strzał w dziesiątkę, nie miałem już koszmarów. Nie byłem wypoczęty, ale po każdym przebudzeniu czułem niewysłowioną ulgę. Budząc się, myślałem, że znowu wszystko jest dobrze, jest prawie jak dawniej. Nawet zacząłem łudzić się, że te złe sny przeminęły na dobre. Jednak bałem się to sprawdzić. I słusznie.
24
Paulina Kuchta - REM
Nie musiałem długo czekać, aby się o tym przekonać. Pewnego dnia byłem już tak wycieńczony brakiem snu, że nie nastawiłem budzika. To był mój największy błąd. To wtedy przyśniła mi się najgorsza senna mara. Tym razem ukazali moim oczom coś, czego nigdy nie chciałbym zobaczyć, nawet w najgorszym koszmarze. Od tamtego czasu nie czułem już spokoju, cały czas dręczył mnie ten sen. Nie wiedziałem, co z sobą zrobić, snułem się z kąta w kąt jak cień. Stałem się tylko niewyraźnym odbiciem człowieka, którym byłem. Ten sen był tak realny jak zawsze i bolesny jak nigdy przedtem. Wiedziałem, że niedługo się spełni, i nie miałem wiele czasu. Zrozumiałem już, co muszę zrobić. Marta była zaskoczona, gdy zobaczyła mnie stojącego w drzwiach. Nie byliśmy już razem, ale ciągle ją kochałem. Zabrzmi to może banalnie, ale to była miłość mojego życia. I nie wybaczyłbym sobie, gdyby stała się jej krzywda. W szczególności te rzeczy, które przyśniły mi się tamtej nocy. Musiałem ją uratować. Oni zawsze realizują swoje groźby. Wiem, że nie cierpiała, uchroniłem ją przed tym. Parę tabletek rozpuszczonych w szklance herbaty wystarczyło. Położyłem ją do łóżka i przykryłem kocem. Kiedy zamykałem jej oczy, płakałem, ale zrobiłem to, co było konieczne. Wiem, że spotka mnie za to kara, ale musiałem jej pomóc. Oni mi tego nie wybaczą. Do dzisiaj nie udało mi się ustalić, kim są, ale wiem, że mogą wszystko i nie znają litości. W szpitalu nadal wmawiają mi, że to wszystko moje wymysły i oni nie istnieją naprawdę. Są tylko w moich myślach i snach. Nie dam sobie wmówić, że oszalałem. Tutaj nie ma budzika ani kawy, więc staram się nie zasnąć, ale nie wiem, jak długo wytrzymam. Wiem, że jak tylko zasnę, koszmary wrócą.
25
Biblioteka Grabarza Polskiego
Państwowy Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku Z akt pacjenta: Marka W. Strona: 18, wywiad z dnia 4 października 2012, godzina 11:15. Pacjent opisuje swój senny koszmar.
Jeszcze żyła, gdy zaczął podcinać jej gardło. Robił to bardzo powoli i metodycznie. Już po chwili jej krzyk przeszedł w cichy warkot, pełen bólu i cierpienia. Z rany na szyi zaczęły wydobywać się krwawe bańki powietrza pękające z cichym bulgocącym trzaskiem. Agonia była blisko. Na jej umęczonej, posiniaczonej twarzy wyraźnie widoczne były rany od przypaleń papierosem. Obok krzesła, do którego była przywiązana, leżały kępki włosów i wybite zęby. Tortury trwały od kilku godzin, żaden z sąsiadów nic nie słyszał. Uroki życia na wsi. Nigdy nie daruję sobie, że pozwoliłem, by wyjechała z miasta. A najgorsze jest to, że musiałem to wszystko obserwować minuta po minucie, nie mogłem się obudzić. Dopiero gdy poderżnął jej gardło, odwrócił się w moją stronę, byłem pewien, że patrzył na mnie. W rękach trzymał budzik i śmiał się. Wtedy się obudziłem. Od tamtego dnia nie zaznałem już spokoju.
26
-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Rea 20l2 Tłumaczenie: Agata Bąk Ilość stron: 758
wydanie książki na odmienRobert E. Howard wyłonił się nym od standardów papiew ostatnim czasie z literackiego rze. Raz, że nadaje to całości cienia i nadrabia lata chude na specyficznego, klasyczno-anpolskim rynku. Wydawnictwo tykwarycznego klimatu. Dwa, Rebis w trzech tomach przyopasły tom okazuje się być pomina wszystkie przygody zaskakująco lekki i poręczny. Conana z Cymmerii, wydawnictwo Agharta zbiera antologię tekstów Do torebki dziewczynom raczej nie wejnawiązujących do Mitów Cthulhu, a wy- dzie, ale czytany w łóżku nie nadwyręży nadgarstków, ani nie zmiażdży mięśni dawnictwo Rea... kosi konkurencję. brzucha. Opasły i pięknie wydany tom „Conan Barbarzyńca” zawiera siedemnaście opo- I skoro przy mięśniach jesteśmy, to tu wiadań oraz powieść „Godzina Smoka”, powinny znaleźć się choć zalążkowe a więc całość prac Roberta E. Howarda wzmianki o przygodach przyszłego dotyczącą swego najsłynniejszego bo- króla Aquilonii. Ale skoro dotarliście do hatera, jaka ukazała się za życia autora. tego miejsca, doskonale wiecie, czego Jeśli dorzucimy do tego twardą i gustow- się spodziewać. To prosta, nierzadko ną oprawę, mapę i esej „Era Hyboryjska”, brutalna proza kipiąca wartką akcją, jasnym się stanie, że jest to kompendium zagęszczona półnagimi niewiastami poniezbędne każdemu miłośnikowi poryw- trzebującymi ratunku przed demoniczczego i kochliwego Cymmeryjczyka. Do- nymi, pradawnymi bestiami/potworami/ dając do tego atrakcyjną cenę nie mam czarnoksiężnikami, wprost buchająca tewątpliwości, że jest to najlepsza obecnie stosteronem. I zasada jest tu oczywista. pozycja na rynku. Oczywiście, znajdą się Conan jest prostym, uczciwym i mężnym osoby narzekające, że w wydaniu Rebi- człowiekiem, który wie czego chce i jak sa są ładniejsze ilustracje (osób kupu- to zdobyć. Niezależnie od przeciwności jących książki dla obrazków chronicznie losu, czy to ukrzyżowany, czy już-prawienie znoszę), że tam są fragmenty niedo- -zjedzony, zawsze znajdzie sposób by kończonych tekstów (szczerze mówiąc, wroga otoczyć, wytępić i odebrać mu nienieszczególnie udane), no i wreszcie, wiastę. Rola kompensacyjno-relaksacyjże tam jest lepsze tłumaczenie. I z tym na spełnia się od lat, a dzielny barbarzyńostatnim muszę się zgodzić. Język Ho- ca nie ma sobie równego herosa w całej warda nie jest szczególnie wyszukany, literaturze. I choć podniosą się głosy, że tu czasami jest dodatkowo uproszczony inni są poważniejsi, mądrzejsi, bardziej właśnie przez taki, a nie inny przekład. skomplikowani, ambitniejsi, nie ma poJeśli ktoś jednak oczekuje po heroic fan- pularniejszego. Król jest tylko jeden i jest tasy nad wyraz wyszukanych literackich nim Conan. Od zawsze. doznań, to chyba się bardzo pomylił, albo po prostu na temacie się nie zna. A ro- Chcecie mieć tylko jeden tom o Cymmebota, jaką wykonała Agata Bąk tak czy ryjczyku? Wybierzcie ten. Jednak radzę inaczej zasługuje na uznanie. Dodam złożyć hołd królowi i kupić wszystkie. jeszcze, że wspaniałym pomysłem było I z Rebisa, i z Rea. Jak ja. Na Croma!
Text: Łukasz Radecki
ROBERT E. HOWARD - Conan Barbarzyńca
27
czyli rekonstrukcja vs. rekonstrukcja
Text: Adam Adamkiewicz
TU MÓWIMY O ZODIAKU, Sprawa Zodiaka, mordercy grasującego w San Francisco i jego okolicach oraz jednego z najbardziej znanych korespondentów miejscowych gazet, wciąż wywołuje gorące emocje na terenie Stanów Zjednoczonych. Wystarczy trochę pogrzebać w sieci i znajdziemy co najmniej kilka stosunkowo świeżych newsów, a to z nową hipotezą dotyczącą winnego, a to z kimś łamiącym zakodowaną wiadomość zawartą w jednym z listów. Ta niewątpliwa porażka, można by rzec zbrodnia doskonała, wciąż gryzie Amerykanów. Jednocześnie cała historia została już wchłonięta przez popkulturę, o czym mogą świadczyć kolejne książki krążące dookoła tego tematu – zarówno te bardziej faktograficzne (Robert Graysmith), jak i fabularne (chociażby „W godzinę śmierci” Davida Baldacciego). Również świat filmu nie pozostał obojętny wobec tematu przedstawiając światu dzieła inspirowane („Brudny Harry” Dona Siegla) lub będące w miarę dokładną rekonstrukcją śledztw. Dwa filmy z tej drugiej kategorii, czyli „The Zodiac” z 2005 roku w reżyserii Alexandra Bulkleya oraz dwa lata starszy „Zodiak” stworzony przez Davida Finchera, będą omawiane w poniższym tekście, a dla wytrwałych na sam koniec czeka niespodzianka. Zanim jednak skupimy się na omawianiu obrazów zapisanych na taśmie filmowej postaram się dla mniej zorientowanych streścić najważniejsze fakty. 20 grudnia 1968 w miejscowości Vallejo dwoje nastolatków spędzało swoją pierwszą randkę w samochodzie zaparkowanym w odosobnionej uliczce znanej głównie zakochanym parom. Tragiczna randka trwała około godziny, kiedy na pobocze zjechał inny samochód. Kierowca wysiadł i zaczął ostrzeliwać pojazd młodych ludzi, którym udało jakoś wyjść przez jedno z okien, jednak już na zewnątrz zostali zabici.
Kolejna, podobna tragedia, wydarzyła się pół roku później. Znowu w samochodzie zaparkowanym w odludnym miejscu siedziała para, znowu obcy samochód zjechał na pobocze i wyszedł z niego mężczyzna, tym razem z latarką, zbliżył się do młodych i zaczął strzelać. Oddał kilka strzałów i oddalił się, usłyszał jednak krzyk chłopaka, dlatego wrócił, by dokończyć dzieła i odjechał. Okazało się, że nie wszystko wyszło tak, jak zaplanował – chłopak przeżył i widział profil mordercy. Śledztwo w tym kierunku nie przyniosło efektów, poza sporządzeniem słynnego rysopisu.
29
Kilkanaście godzin później nastąpił pierwszy kontakt – szczęśliwiec, który odebrał telefon w Kwaterze Głównej Policji w Vallejo mógł usłyszeć spokojny głos informujący, że w brązowym samochodzie zaparkowanym w miejscowym parku znajdą kolejne zwłoki młodych ludzi, a on jest sprawcą tego i poprzedniego morderstwa. Po kilku tygodniach do redakcji dwóch gazet w San Francisco i jednej w Vallejo przyszedł list od sprawcy, w którym przyznał się do winy podając liczne szczegóły i załączył podzieloną na trzy części zakodowaną wiadomość mającą zawierać jego tożsamość. Szyfr udało się złamać nauczycielowi akademickiemu i jego żonie, lecz nie zawierał on zapowiadanej informacji, a jedynie wyjaśnienie dlaczego lubi zabijać. Po pojawieniu się w gazetach rozszyfrowanej wiadomości od mordercy, przyszedł kolejny list zaczynający się od słynnych słów „This is Zodiac speaking”, zawierający kolejne szczegóły tragedii. We wrześniu tego samego 1969 roku doszło do kolejnego morderstwa pary młodych ludzi, jednak tym razem inny był jego przebieg. Morderca przerwał uroczy piknik nad Jeziorem Berryessa, ubrany niedbale z dziwnym, czterorożnym kapturem na głowie połączonym z sięgającym do pasa śliniakiem, na którym wyszyty był znak Zodiaka (przypominający celownik). Zanim przystąpił do ataku nożem, opowiedział historię o sobie, że jest zbiegłym więźniem, musi uciekać i potrzebuje pieniędzy i samochodu. Później zadał 10 dźgnięć dziewczynie, która zmarła dwa dni później i sześć chłopakowi, który przeżył. Później na samochodzie ofiar zapisał daty poprzednich morderstw i swój znak, odjechał i z budki telefonicz-
30
nej w pobliskim mieście zadzwonił na policję by poinformować o swoim „dziele”. Kilka dni później, już w październiku kolejną ofiarą stał się taksówkarz, zastrzelony w swoim samochodzie w jednej z bogatszych dzielnic San Francisco. Wszystko widziało dwoje nastolatków, rodzeństwo z okna w domu naprzeciwko i to oni zawiadomili policję. Morderca odszedł ulicą, podobno był nawet zapytany czy nie widział kogoś lub czegoś podejrzanego. Zabrał ze sobą oderwany kawałek zakrwawionej koszuli ofiary. Była to w zasadzie ostatnia potwierdzona ofiara Zodiaka. Później ograniczał się głównie do korespondencji z gazetami, w której zdarzało się, że groził porwaniem autobusu szkolnego i zastrzeleniem wszystkich dzieci, detonacją ładunku wybuchowego czy kolejnymi morderstwami. Naśmiewał się tez z policjantów czy osób publicznych. Istnieje również prawdopodobieństwo, że kilka razy brał na siebie odpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez kogoś innego. Są świadkowie i zeznania, twierdzące, że pojawiał się w podejrzanych sytuacjach, jednak owe zeznania są niejednoznaczne. Ostatni list został wysłany w 1978 roku, w którym Zodiak nie mógł się doczekać filmu o sobie. W ten sposób dochodzimy do punktu wyjścia. W tym krótkim opisie specjalnie pominąłem imiona, nazwiska, nazwy miejsc i dużo szczegółów, gdyż nie chciałem wprowadzać od początku zbyt dużego chaosu. Każdy, kto chce poznać więcej suchych faktów, sugeruję by wszedł na polską stronę www.killer.radom.net/~sermord/ lub angielską www.zodiackiller.com. Z kolei tych ci szukający prawd na ekranie, niech czytają dalej.
„THE ZODIAC” (2005) VS. ZODIAK. uznanie zasługują sceny nad Jeziorem Berryessa, które mają w sobie dużo uroku, a jednocześnie grozy, szczególnie, kiedy naszym oczom ukazuje się morderca Film z 2005 roku wyreżyserowany przez w swojej dziwacznej masce. Alexandra Bulkleya, na podstawie scenariusza samego reżysera oraz Kelley Jednak momentami śledztwo schodzi na Bulkeley zaczyna się wraz z pierwszym trochę dalszy plan i wtedy reżyser skumorderstwem w Vallejo i w zasadzie w tej pia się na bohaterach, których nieudane miejscowości już pozostaje. Twórcy wyszli dochodzenie powoli zaczyna niszczyć. z założenia, że chociaż cała sprawa mo- W życiu sierżanta pojawiają się alkohol gło sparaliżować mieszkańców i zmusić to oraz coraz częstsze kłótnie z żoną, która wstrzymania oddechu na krótszy lub dłuż- jest pewnego rodzaju łącznikiem między szy moment, to jednak życie toczy się dalej, policją a społeczeństwem niewielkiej mieja działalność Zodiaka to tylko jedna z wielu scowości. W pewnej szczególnie poruszającej scenie pijany policjant w sposób agrehistorii wydarzających się każdego dnia. sywny każe swojej partnerce nie zamykać Przez większą część filmu jesteśmy drzwi na klucz. Nie dopuszcza do siebie świadkami poszukiwań miejscowej policji myśli, że jego bliscy mogą się bać. i momentami rozpaczliwymi próbami doprowadzenia sprawy do końca przez pro- Reżyser wykorzystując montaż w stylu tewadzącego dochodzenie sierżanta Matta ledysków pokazuje również jak działalność Parisha. Z kolei zabójstwo taksówkarza na Zodiaka powoli wrasta w historię Ameryki, terenie San Francisco staje się epilogiem stając w jednym szeregu chociażby z lądowaniem na Księżycu w 1969 roku, czyli obrazu. tym samym, w którym nastąpiła eskalacja Wśród całej masy opisów tej sprawy, morderstw. Jednocześnie spokojnym, płynstosunkowo mało można znaleźć o dzia- nym ruchem kamery prowadzi całe zdarzełaniach policji miejscowej. Dziennikarze nie kierunku tła dla dalszego życia, o czym i reporterzy skupiają się głównie na spoj- świadczy na przykład rodzące się uczucie rzeniu na całą sprawę przez pryzmat San między dwójką dzieciaków – synem sierFrancisco. Dlatego ciężko stwierdzić w jak żanta i jego koleżanką. Chociaż czasami dużym stopniu film pokrywa się z faktami. sugeruje obecność zła tuż obok bohaterów, Z tego co udało mi się dowiedzieć, dzia- w końcu okazuje się, że to tylko złudzenie. łania przebiegały podobnie i podobnie jak w filmie, z biegiem czasu odczuwano rosnącą W ten sposób dostajemy specyficzną mieszankę kryminału opartego dosyć wiernie przewagę mordercy i ogólne zniechęcenie. na faktach i filmu obyczajowego, co pozwaOdtworzono również wszystkie sceny mor- la pamiętać, że cała sprawa krążyła wokół derstw i zrobiono to dosyć dokładnie oraz, ludzi, ich ciemnych stron, słabości, ale rówco ważne, klimatycznie. Na szczególne nież wiary i nadziei.
31
„ZODIAC” (2007) VS. ZODIAK.
W tym filmie zdecydowanie najważniejsze jest jednak samo śledztwo. Chociaż bohaterowie mają swoje sprawy (jeden z nich zdążył się ożenić, drugi pogrążyć w alkoholizmie), to ciągłe przeskoki czasowe podyktowane kolejnymi listami, szansami na przełom czy nowymi dowodami sprawiają, że ludzie zawsze pozostają na dalszym planie. Chociaż podobnie jak w przypadku poprzednika, obecne jest tutaj coraz głębsze pogrążanie się śledczych w dochodzeniu kosztem własnego życia, a nawet zdrowia psychicznego, to jednak Fincher poświęca tym aspektom znaczniej mniej taśmy.
David Fincher oraz autor scenariusza (którego podstawą była zresztą książka wspomnianego już Roberta Graysmitha) James Vanderbilt w 2007 roku poszli inną drogą. Postawili na rekonstrukcję wydarzeń wprowadzając kilku równoległych: dwóch pracowników gazety „San Francisco Chronicle” - twórcę obrazków i miłośnika łamigłówek, czyli samego Graysmitha oraz dziennikarza śledczego Paula Avery’ego i inspektora policji Dave’a Toschiego. Dzięki temu dostajemy spojrzenie na sprawę z kilku różnych perspektyw oraz podobne wyniszczenie Nie można za to reżyserowi i jego pracownikom odmówić niesamowitych przez nierozwiązaną sprawę. umiejętności. Operator pięknie prowadzi W tym przypadku, przez dwie i pół godzi- kamerę, nie masz żadnych męczących ny dostajemy bardzo dokładne odwzoro- montażowych szarpnięć, scenografia jest wanie wszelkich działań prowadzonych dopracowana, a i oświetleniowcy mają zarówno przez przedstawicieli prasy, jak swoje pięć minut. Niektóre sceny pełne i policji. Pełno tutaj nazwisk, hipotez, po- niepokojącego, niezrozumiałego mroku, mysłów i co najmniej kilku podejrzanych. przecinanego jedynie lekko pulsującym Łatwo się w tym wszystkim pogubić, światłem mogłyby spokojnie robić za objeśli jednak uda nam się odpowiednio razy. Proszę chociażby zwrócić uwagę na skoncentrować, to możemy zagłębić się to, jak został nakręcony fragment badania miejsca, gdzie zamordowano taksówkaw mroku i cieniach całej sprawy. rza. Mała, artystyczna perełka. Ważne jest to, że właśnie mroku Fincher nam nie odmawia – w jego wersji tej hi- W tym wypadku dostajemy więc trzymająstorii zwykłe przeglądanie akt deszczową cy w napięciu do samego końca kryminał, nocą, sprawnie nakręcone i zmontowa- będący bardzo dokładnym odwzorowane potrafi wywołać ciarki na plecach, nie niem prawdziwej zbrodni, w którym sami wspominając już o scenach morderstw, bohaterowie (warto dodać, że świetnie które tutaj również odwzorowano bardzo zagrani przez pierwszą ligę amerykański aktorów) są jednak trochę mniej ważni niż dokładnie. ich dążenie do prawdy.
32
„THE ZODIAC” (2005) VS. „ZODIAC” (2007).
Gdyby trzeba oceniać te obrazy pod kątem tytułowej rekonstrukcji, byłoby to nie lada wyzwaniem. Pierwszy z nich pokazuje śledztwo, od którego wszystko się zaczęło. Małe miasteczko, straszna zbrodnia i policjanci, którzy nie do końca wiedzą co i jak robić w takim przypadku. Koniec filmu to w zasadzie początek tego drugiego, dzięki czemu dostajemy wgląd w praktycznie całe śledztwo. Można zatem spokojnie stwierdzić, że filmy się wzajemnie uzupełniają, ale jednocześnie przenikają.
Ostateczny werdykt pojedynku jest bardzo trudną sprawą i jako fan kina, kryminałów oraz ciekawych historii skłaniałbym się ku remisowi. Oglądając oba filmy, każdy widz dostanie solidny, krwisty stek historii o nierozwiązanym śledztwie, ludziach w niego zaangażowanych oraz samym mordercy. Jeden reżyser powie nam więcej o ludziach, drugi wskaże z aptekarską precyzją wszystkie dziury na drodze do prawdy. Każdy z nich wyciągnie swoje własne wniosku. Na dodatek od każdego dostaniemy jakiś dodatek, czy to interesujący montaż, czy też W obu wszystkie niepowodzenia śled- dobrą grę aktorską. Warto się porządnie czych mają niebagatelny wpływ na ich najeść. życie osobiste, zawodowe oraz co najważniejsze – zdrowie psychiczne. W obu Gdybym jednak musiał wybrać jeden również obecne są media – telewizja, z nich, poleciłbym obraz Davida Finradio, prasa – które na bieżąco podają chera. Śledztwo jest na tyle ciekawe kolejne doniesienia o Zodiaku, są specy- i wciągające, na tyle wielowymiarowe, że ficznymi narratorami, którzy oddają rów- mniejsze zainteresowanie bohaterami mi nież niepokoje zwykłych ludzi. nie przeszkadza. Dodatkowo pod względem walorów artystycznych bije swojego Czasami przenikają się w nich nawet poprzednik na głowę. drobne szczegóły, czego doskonałym przykładem jest motyw filmu „The Most W jednym z ostatnich listów Zodiak pisał Dangerous Game”. U Finchera jeden „czekam na dobry film o mnie” i nie dość, z bohaterów odkrywa nawiązanie w jed- że wciąż jego tożsamość nie jest na sto nym z listów do tego filmu, dzięki czemu procent znana, to w dodatku doczekał się mogą wyciągnąć pewne wnioski. Z kolei dwóch naprawdę dobrych, wiernych faku Bulkleya w jednej ze scen morderca tom, porządnie zrealizowanych filmów. siedzi w kinie i ogląda pewien film. Zgadnijcie jaki? Jednak…
33
„ZODIAC KILLER” (2005) VS. RESZTA ŚWIATA.
...doczekał się również filmu kiepskiego, nie trzymającego się faktów i bardzo słabo zrealizowanego. Za tym obrazem (zarówno reżyserią, jak i scenariuszem) z 2005 roku stoi niemiecki reżyser i aktor Ulli Lommel, znany fanom horrorów chociażby z oryginalnego „The Boogeyman” z 1980 roku. W międzyczasie stworzył sporo innych filmów, lecz ich poziom raczej nie był zadowalający dla zwykłego widza, który nie lubuje się w produkcjach klasy C. Od pewnego czasu w swoich kolejnych obrazach powraca do tematu seryjnych morderców, więc prędzej czy później musiał zmierzyć się również z legendą Zodiaka. Zmierzył się - pomieszał wątki, poplątał motywacje, okrasił drewnianym aktorstwem i zdecydowanie przegrał. Oto w Los Angeles młody chłopak ma dość brudu otaczającego go świata i bezwartościowych ludzi, którzy zapomnieli o pomocy potrzebującym, więc zainspirowany biografią Zodiaka (który tutaj popełnił znacznie więcej o wiele brutalniejszych zbrodni) i znajomością z jej autorem postanawia wkroczyć na tę samą drogę. Nie wie jednak, że za Zodiakiem stały znacznie poważniejsze siły, strzegące porządku i nie są zachwycona takim naśladownictwem, również znajomy pisarz ma nieco inne motywacje niż się z początku wydaje.
zupełny brak sensu w działaniu głównego bohatera, podkreślony jeszcze przez męczące dialogi i dziwaczne koncepcje. Przykład: młody morderca zamawia pizzę, którą przywozi ładna dziewczyna; ten usypia ją gazem, lecz po chwili stwierdza, że nie zasłużyła na śmierć i tutaj następuje przeskok na niby-sen postaci, w którym żartuje i przytula się z ową dziewczyną, by po za moment stać się agresywny i ciach – sen się kończy, tak samo jak i wątek dostawczyni pizzy. Proszę państwa, o co chodzi? Ma tu miejsce wiele podobnych scen, logika działań bohaterów funkcjonuje na zupełnie innych, nieznanym zwykłym widzom prawach. Inne kurioza można znaleźć chociażby w opowieści o Zodiaku (który ponoć w liście napisał, że zabijanie ludzi jest lepsze niż gry komputerowe, w czasach kiedy jedyną grą telewizyjną był ping-pong), niskobudżetowej scenografii czy wspomnianej już drętwej grze aktorskiej. Krytykowanie zawsze przychodzi łatwiej, tak to już z ludźmi bywa, więc żeby było milej, warto pochwalić postać autora biografii Zodiaka, wykreowanej przez samego Lommela, który nie tylko nieźle zagrał swoją rolę, ale pod koniec potrafił mnie nawet w pewien zaskoczyć. Niestety, niewiele więcej dobrego można o tej produkcji powiedzieć.
Nie zdziwi zapewne nikogo wniosek, że „Zodiac Killer” z recenzowanymi wcześniej filmami nie ma nawet po co konkurować, a i z faktami ma niewiele wspólnego. Ot, ciekawostka dla zainteresowanych i gotowych Fabuła byłaby jeszcze do przegryzienia wytrzymać półtorej godziny z, delikatnie mó(choć ze sporą nutą goryczy), gdyby nie wiąc, mniej udanym dzieckiem X Muzy.
34
--------------------------------------
Ocena: 3/6
Wydawca: Erica 20l3 Ilość stron: 3l4
Od dłuższego czasu obserwujemy modę na retro-kryminały. Wszystko zaczęło się od Marka Krajewskiego i jego powieści o Wrocławiu. I tak pomknęła lawina książek, których akcja dzieje się we Lwowie, w Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu... a teraz i Krakowie. Lawina książek od złych do wybitnych poprzez te całkiem przeciętne. Niestety, „Poszukiwana” należy do tych przeciętnych.
re zaciekawia. Im jednak dalej, tym gorzej. Na przykład wątek morderstwa chłopca – wydaje się, że śledztwo inspektora Kurza powinno się zazębiać z poszukiwaniami zaginionej żony Wereszyńskiego, ale nie – nie wiadomo dlaczego te wątki się nie splatają. Zresztą jest tutaj więcej takich rozpoczętych wątków, które nagle urywają się i nie znajdują żadnego rozwiązania. I tak czyta się tę książkę. Kogoś zabili, kogoś porwali... i co z tego? Aż do finału powieści – który pokazuje, że zawiązana intryga jest pomysłowa i zaskakująca (no właśnie – w „Poszukiwanej” nie odgadniecie chyba kto jest złym charakterem i dlaczego) - ale skoro do bohaterów ciężko się przekonać i zrozumieć ich postępowanie, to i finał nie robi takiego wrażenia, jakie mógł zrobić.
Text: Bogdan Ruszkowski
MAŁGORZATA KOCHANOWICZ - Poszukiwana
Jest jesień 1904 roku w Krakowie. Na zlecenie przemysłowca i filantropa Stanisława Wereszyńskiego główny bohater powieści – Witold Korczyński – poszukuje jego zaginionej żony. Jednocześnie nad Wisłą zostaje znalezione ciało młodego chłopca. Wszystko wskazuje na brutalny mord. Wkrótce drogi Korczyńskiego i inspektora Kurza, prowadzącego śledztwo w sprawie zamordowanego chłopca, się skrzyżują. Szkoda trochę potencjału, jaki Małgorzata Kochanowicz miała w „Poszukiwanej”, I będzie coraz groźniej i dziwniej... a którego nie potrafiła wykorzystać (jest No cóż, „Poszukiwana” to powieść, jak już tutaj nawet tajemnicza czarna kareta – nie pisałem, przeciętna. Nie całkiem zła, ale wiem czy świadome, ale nawiązanie do po prostu za mało dopieszczona. Szkoda, słynnej legendzie miejskiej o czarnej wołbo materiał wyjściowy był całkiem dobry. dze). Do zarzutów muszę dodać jeszcze Zarówno Kraków z początku XX wieku, trochę niechlujną edycję – irytujące, miejktóry musiał być ciekawym miejscem, scami niepotrzebnie śmieszne, literówki, a przez Autorkę został potraktowany po nienaniesione korekty – co mnie zdziwiło, macoszemu (za mało tutaj opisów miasta, bo do tej pory w powieściach wydawaciekawostek z nim związanych – w zasa- nych przez Instytut Erica takich rzeczy dzie każde inne miasto mogłoby stanowić nie dostrzegłem. Wszystko to składa się tło akcji „Poszukiwanej”), jak i główny na obraz powieści przeciętnej, która, przy bohater Witold Korczyński – który jest większym dopracowaniu, mogła być pociekawą postacią, tak jednak ukazaną, że wieścią wybitną. Trudno mi powiedzieć ciężko się do niego przekonać – to wła- czy zachęcam do lektury – ja przeczyśnie stwarzało podstawę dla pasjonującej tałem, bez większego bólu, ale z poczupowieści. Ciężko powiedzieć co zawiodło ciem, że można było tę powieść bardziej – początek obiecujący, wprowadzenie któ- dopieścić.
35
SEP SĘP Polska 2012 Dystrybucja: ITI Cinema Reżyseria: Eugeniusz Korin Obsada: Michał Żebrowski Paweł Małaszyński Anna Przybylska Andrzej Seweryn
X X
Text: Piotr Pocztarek
X X X
Wraz ze swoim partnerem rozwiązuje on sprawy wydziału wewnętrznego. Jednak w Polsce szykuje się grubsza afera - sprzed nosa policji zaczynają znikać najwięksi przestępcy - mordercy, gwałciciele, zboczeńcy, degeneraci. Nikt nie wie, co się z nimi dzieje. Zwierzchnicy są bezsilni. Po kolejnej wtopie, kiedy to z policyjnego transportu uprowadzona zostaje karetka z oskarżonym o morderstwo synem niezbyt uczciwego przedsiębiorcy, śledztwo trafia w ręce Sępa i Bożka - doświadczonego wygi, odgrywa-
nego przez Daniela Olbrychskiego. Nie będzie to klasyczne dochodzenie - śledztwo prowadzi bowiem do szeroko zakrojonego procederu, od którego zależy życie wielu ludzi. Film zaczyna się strasznie. Dialogi są drętwe, aktorstwo przeciętne, nic się tutaj nie klei. Pierwsza pokazana w filmie akcja policji (aresztowanie skorumpowanego policjanta Maliny) zakrawa na kuriozum i negatywnie nastraja do dalszego seansu. Trudno się dziwić, skoro Malinę (takie nazwisko do mrocznego thrillera?!) gra Piotr Gąsowski, biegający półnago z bronią, z której zresztą strzela do... telefonu. Generalnie po planie błąkają się sami aktorzy z 6. Piętra, zwłaszcza na trzecim planie. Jest Fraszyńska w roli Sędziny,
„Sęp” to pseudonim nadinspektora Aleksandra Wolina, doświadczonego policjanta i astrofizyka z zamiłowania.
36
Talar w roli gangstera, Dereszowska „Sępa”, nie ma o nich nawet wzmianki. jako żona jednego z degeneratów. Nie Tragiczne niedopatrzenie. wnoszą nic do fabuły, po prostu... są. Ponarzekałem na „Sępa”, ale jednak Na pierwszym planie nie jest lepiej. Że- nie usnąłem na nim, co uważam za browski nic nie gra (bo i nie ma czego sukces. Jak na polskie, bezmózgie kino grać), Przybylska pokazuje cycki i rzu- sensacyjne tragedii nie było - na pewca kretyńskimi tekstami, Małaszyński no jest to o dwie klasy lepszy film niż jak zwykle się wygłupia i nie ma cha- „Bejbi Blues” i nawet nieco lepszy niż rakteru. Olbrychski prezentuje „efekt „Supermarket”. Kilka dialogów brzmi Klanu”, a tej jego maniery sprzed 40 lat bardzo dobrze, zebrano mocarną objuż nie da się łyknąć bez niestrawno- sadę, a końcówka filmu wyraźnie stara ści. Najlepiej prezentuje się drugi plan: się zaskoczyć oryginalnością i pokazać jak zwykle świetnie wypadają Andrzej widzom nowy schemat fabularny. I pewSeweryn, Piotr Fronczewski, Andrzej nie ten niecny zabieg by się udał, gdyby Grabowski, Mirosław Baka. Natomiast widzowie nie oglądali amerykańskich największe wrażenie zrobili na mnie filmów. Bowiem to, co u nas miało być młodzi aktorzy grający przestępców nowością i rewolucją scenariuszową, - Diunę, Dusiciela i Waleriana. W rolach w Hollywood już dawno zjedzono, przepsychopatów i to takich, których nie po- robiono, wydalono i sparodiowano. wstydziłby się najlepszy psychologicz- I tym właśnie jest „Sęp” - papką, która ny horror, są przerażający i wiarygodni. kreuje się na thriller. Da się oglądać, ale Tym większa szkoda, że na żadnej stro- napięcia nie ma żadnego. nie filmowej, nawet na oficjalnej stronie
37
-------------------------------------- Ocena: 3/6 Wydawca: Replika 20l2 Tłumaczenie: Mateusz Kopacz Ilość stron: 220
Zapewne pamiętacie świetne „Poza sezonem” i jego słabiutki sequel „Potomstwo” spod pióra Jacka Ketchuma. Za sprawą wydawnictwa Replika do księgarń trafiła niedawno trzecia część kanibalistycznej trylogii pt. „Kobieta”. Tym razem mamy do czynienia raczej z nowelką, wydawca jednak postanowił osłodzić nam króciutką lekturę obszernym opowiadaniem, które fabularnie wiąże się z wydarzeniami opowiedzianymi w „Kobiecie”. Po masakrze w Dead River przy życiu pozostała tylko jedna przedstawicielka klanu morderczych kanibali – tytułowa Kobieta. Jest ranna, na dodatek zmaga się z zakażeniem, musi jednak cały czas polować, by zdobyć pożywienie. Pewnego dnia Kobieta znajdzie się na celowniku Christophera Cleeka – z pozoru wzorowego męża, ojca, szanowanego obywatela i prawnika, a w rzeczywistości zdrowo rąbniętego socjopaty. Cleek zaatakuje i ogłuszy Kobietę, a następnie zaciągnie do swojego domu, przywiąże łańcuchami w piwnicy i zacznie proces jej ucywilizowania. Pytanie tylko jak poradzi sobie facet ze skłonnością do przemocy i ciągotkami seksualnymi do własnej córki. Na przestrzeni tych 170 stron na jaw wyjdą wszystkie grzeszki Cleeka, a wtedy czytelnicy przekonają się, kto jest tu prawdziwym dzikusem. „Kobieta” to powieść nieco inna niż wspomniane na początku dwie pierwsze części cyklu. Przede wszystkim konstrukcja fabularna nie opiera się już na masakrze lokalnej ludności przez kanibali. Tym razem to właśnie dzikuska będzie musiała przeżyć konfrontację z tak zwaną „cywili-
zacją”. Ketchum zadaje pytanie o to, czym ucywilizowany człowiek różni się od dzikusa i odpowiada na nie w przewrotny sposób. Zmiana ta niesie ze sobą jednak pewne konsekwencje. W przypadku takiego schematu należałoby zdecydowanie większy nacisk położyć na psychologię postaci, co nie do końca się tu pisarzom udało (trzecią część Ketchum napisał wspólnie z Luckym McKee, filmowcem i swoim fanem). Być może jest to kwestia skromnej objętości powieści. Postacie wypadają więc sztucznie i nieprzekonująco. Fabułę również ciężko łyknąć bez popity, zwłaszcza kiedy na scenę wychodzi jeszcze jedna, trzymana przez większość czasu z dala od czytelnika postać…
Text: Piotr Pocztarek
JACK KETCHUM, LUCKY MCKEE - Kobieta (The Woman)
Do powieści dołożono także opowiadanie „Reproduktor”, które stanowi bezpośrednią kontynuację wydarzeń z „Kobiety”. Nie chcę zdradzać niespodzianek kryjących się w tej fabule, jednakowoż temu tekstowi znacznie bliżej do poprzednich części trylogii – skupia się na życiu kanibali i opowiada historię mężczyzny wybranego do dołączenia do stada. To typowy Ketchum – brutalny i bezpardonowy. Podsumowując: wypada docenić odważną próbę spojrzenia na temat niejako od drugiej strony i przewrotną konfrontację dzikości z cywilizacją, jednak zbyt słabe zaplecze psychologiczne i sama długość (a właściwie „krótkość”) powieści psują cały misterny plan. Ketchum to jednak Ketchum – ze swoim świetnym stylem i bezkompromisowymi rozwiązaniami fabularnymi. Dzięki temu spokojnie można zapoznać się z tym średniakiem.
39
MAMA MAMA Hiszpania, Kanada 2013 Dystrybucja: UIP Reżyseria: Andres Muschietti Obsada: Jessica Chastain Nikolaj Coster-Waldau Megan Charpentier Daniel Kash
X X X
Text: Piotr Pocztarek
X X
Do kin horrorów trafia coraz mniej, a jak już jakiś się trafi, to zazwyczaj jest niestrawny. Jaki film grozy ostatnio trafił do kin? „Resident Evil”? „Silent Hill”? „Kolekcjoner”? Same kupy. Ten stan rzeczy miał zmienić się dzięki „Mamie”, produkowanemu przez Guillermo del Toro horrorowi debiutanta Andresa Muschietti. Sam początek filmu przykuwa już uwagę. Młody mężczyzna po dokonaniu strasznego czynu zabiera dwójkę swoich małych dzieci do samochodu i ucieka górską drogą przez lasy. Traci panowanie nad kierownicą i spada z klifu w przepaść. Wprawdzie pasażerowie przeżyli groźny wypadek, ale to dopiero początek koszmaru. Wraz z dzieciakami facet trafia do opuszczonej chatki w lesie. Tam planuje dokonać zabójstwa dzieci, a potem może i swojego własnego. Dlaczego? Tego się nie dowiemy. Ważne, że do tragedii
nie dojdzie, bo mężczyzna zostanie powstrzymany przez... Mamę. Brat zaginionego w lesie mężczyzny, Lucas, wraz ze swoją dziewczyną Annabel nieustannie poszukują dwóch dziewczynek. Kiedy po pięciu latach natrafiają na ich ślad, okazuje się, że obie zdziczały i zachowują się jak wychowane w lesie zwierzęta. Para postanawia wziąć je na wychowanie, jednak dziewczynki nie są same, mają patronkę, ducha zwanego Mamą, która opiekuje się nimi od czasu wypadku w lesie. Zaczyna się robić przerażająco. „Mama” to klasyczny horror o duchach, które mogą zrobić krzywdę osobom stającym im na drodze. Już od pierwszej minuty widać, że od strony realizacyjnej nie będzie czego zarzucić filmowi - pięknie sfilmowane, zimowe, kanadyjskie plenery, ciekawa praca kamery i aktorstwo na wysokim poziomie. Szczególną uwagę należy zwrócić na gwiazdę „Gry o tron” Nikolaja Costera-Waldau i na nominowaną niedawno do Oscara Jessicę Chastain, która przestała uganiać się za Osamą bin
Nasycenie rynku horrorem sprawiło, że gatunek ten ostatnio zaczął schodzić na psy. Od kilku lat co miesiąc na DVD pojawiają się niskobudżetowe horrory, w których bandy nastolatków szlachtowane są przez rozmaite potwory, a dziewięciu na dziesięć tych produkcji po prostu nie da się obejrzeć.
40
Ladenem, ścięła włosy, przefarbowała na czarno i wstąpiła do kapeli rockowej. „Mama” trzyma w napięciu i może kilka razy wystraszyć. Chociaż to klimatyczny film, to jednak nadal posługuje się wyświechtanymi środkami horrorowego wyrazu - coś łupnie, coś trzaśnie, coś nagle wyskoczy na ekran. Owszem, cała sala wtedy robi wdech, kobiety wydają cichy krzyk lub wtulają się w swoich mężczyzn, ale kilka sekund później wszyscy już mają chwyt. Paradoksalnie, największą bolączświadomość, że dali się nabrać na tani ką „Mamy” jest... sama Mama. Postać ducha jest tak groteskowa, że zamiast straszyć, śmieszy. Zwłaszcza na końcu, kiedy zamienia się w... kupkę włosów, wyglądających jak kot po kuracji pralką. Owszem, stwór robi czasem przerażające rzeczy, wydaje odgłosy, które wrzucają ciarki na plecy, ale wygląda jak wychudzony chińczyk z zespołem Downa. Odpornych na horrorowe okropieństwa widzów nie wystraszy się już czymś takim.
41
-------------------------------------- Ocena: 2/6 Wydawca: Buchmann 20l2 Tłumaczenie: Andrzej Leszczyński Ilość stron: 462
Jak głosi nota na rewersie książki „Już nie żyjesz”, jej autor Peter James jest nie tylko znanym i lubianym pisarzem, ale także autorytetem wiedzy kryminologicznej. Od lat bierze udział w pracach policji w Brighton – odwiedza miejsca przestępstw, bierze udział w oględzinach zwłok i innych procesach związanych z prowadzeniem śledztw. Wydawać by się mogło, że tak duże doświadczenie i ogromna wiedza, jaką posiadł Peter James powinny sprawiać, że jego kryminały przepełnia autentyzm i tak dalej. Jednak jak się okazuje, „praktyka wcale nie czyni mistrza”, a lektura książki „Już nie żyjesz” to doświadczenie żmudne, skomplikowane i nudne. W 1997 roku Brighton stało się polem łowieckim dla gwałciciela nazwanego przez policję „Buciarzem”. Nazwa ta przylgnęła do tajemniczego mężczyzny przez to, że na swoje ofiary wybierał on tylko i wyłącznie kobiety w markowych, seksownych szpilkach, a po dokonaniu zbrodni zabierał ze sobą jeden but i bieliznę pokrzywdzonej. Mija dwanaście lat. Nadinspektor Roy Grace, który zajmował się sprawą „Buciarza” nigdy nie pogodził się z tym, że została ona nierozwiązana. Jednak przeszłość odbija się echem w teraźniejszości. Ktoś zaczyna atakować kobiety, praktycznie według takiego samego wzoru, jakim przed dwunastu laty posługiwał się gwałciciel fetyszysta. Czy bohaterowi uda się rozwiązać zagadkę, która być może łączy przeszłość z czasami obecnymi?
Pierwszym problemem jaki od razu rzuca się w oczy wkraczając w świat wykreowany przez Petera Jamesa jest ciągłe skakanie między rokiem 1997, a czasem obecnym. Te ciągłe zmiany wprowadzają chaos do chronologii wydarzeń i nie pozwalają na płynne poznawanie historii. Niestety, nie każdej powieści burzenie przez autora płynności narracji wychodzi na dobre. W tym przypadku tak właśnie się stało.
Text: Żaneta „Fuzja” Wiśnik
PETER JAMES - Już nie żyjesz! (Dead like You)
Drugą rzeczą, która rzuca się w oczy jest kuriozalne tłumaczenie, które momentami wzbudza czysty śmiech np. nie wydaje mi się, aby nazwanie brutalnego gwałciciela „chorym łobuzem” było adekwatne i leżało w zamyśle autora. Inna sprawa, że autora także można przyłapać na pewnych nieścisłościach w logice wypowiedzi bohaterów. Dwa powyższe zarzuty to w zasadzie jedyne co tak naprawdę uwiera przy czytaniu tej powieści, jednak mimo szczerych chęci autorowi nie udało się zainteresować mnie przedstawioną historią, która choć ma całkiem ciekawe i niejednoznaczne zakończenie to jednak wydaje się być nijaka, przegadana i przytłoczona ogromną ilością bohaterów. Autor przedobrzył z wprowadzaniem czytelnika w ślepe zaułki, przez co w pewnym momencie doprowadza do takiego skołowania odbiorcy, że ten ostatecznie traci zainteresowanie rozwiązaniem zagadki. Zdecydowanie było mi już wszystko jedno, kto dokonuje zbrodni, liczyłam natomiast kartki do zakończenia tej opowieści.
43
HITCHCOCK HITCHCOCK USA 2012 Dystrybucja: Imperial Reżyseria: Sacha Gervasi Obsada: Anthony Hopkins Helen Mirren Scarlett Johansson Michael Stuhlbarg
X X X
Text: Piotr Pocztarek
X X
Korpulentny, wręcz otyły, ze skłonnością do jedzenia, picia i podglądania filmowiec to temat bardzo wdzięczny, ale i trudny do sportretowania. Niestraszne to jednak twórcom, kiedy na pokładzie ma się takie gwiazdy jak Anthony Hop- w którym pokazano kobietę w bieliźnie), kins, Helen Mirren, Scarlett Johansson aż po dowcipy reżysera na planie. Towarzyszą temu także osobiste problemy czy Michael Stuhlbarg. Hitchcocka - kłótnie z żoną Almą RevilTwórcy nie mieli w planach pełnej bio- le, niepokojące wizje mające podłoże grafii - skupiają się na pokazaniu okresu w zbyt bliskiej relacji z matką i ciągotki od premiery ciepło przyjętego „Północ do nadużywania jedzenia i picia. - północny zachód”, przez poszukiwanie nowego pomysłu na film, aż po premie- Film wypada bardzo wiarygodnie, co rę „Psychozy”. Okres ten naszpikowany jest zasługą genialnej roli Anthony’ego jest ciekawostkami z życia reżysera, ta- Hopkinsa. Aktor ucharakteryzowany jest kimi jak wykupienie wszystkich egzem- tak niesamowicie, że gdybym nie wieplarzy książki by ukryć przed przyszłymi dział, że to on, prawdopodobnie nigdy widzami zakończenie, przepychanki w życiu bym go nie rozpoznał (chyba, że z cenzorami w kwestii nagości i przemo- po tych nieprzeniknionych oczach Hancy („Psychoza” była pierwszym filmem, nibala Lectera). Charakteryzacja to wła-
Sacha Gervasi, współautor scenariusza do świetnego „Terminalu”, w swoim fabularnym debiucie reżyserskim ukazuje wycinek biografii jednego z najbardziej charakterystycznych reżyserów XX wieku - Alfreda Hitchcocka.
44
śnie jedyna kategoria, w której film został nominowany do Oscara i coś Wam powiem - statuetka w tym przypadku byłaby w 100% zasłużona. Czemu nie ma więcej nominacji? Trudno powiedzieć, być może głupio byłoby ryzykować, że Oscara dostanie aktor grający Hitchcocka, skoro sam reżyser nigdy nagrody nie zgarnął. Chociaż stylistycznie bardzo podobny „Mój tydzień z Marilyn” dostał aż dwie nominacje, „Hitchcock” ma niestety mniejsze szanse. Film świetnie obrazuje, jak to sławny reżyser wziął się za kręcenie horroru. Najpierw wszyscy pukali się w czoło, a potem cały świat padł na kolana. Gervasi, choć nie może się poszczycić szczególnie bogatą filmografią, idealnie oddaje najważniejsze wątki i problemy, z którymi borykał się Hitchcock. To film o człowieku, którego talent czasami
przerastał jego samego, nakładając na jego barki presję związaną z oczekiwaniami - studia, krytyków, najbliższej rodziny, ale i rzeszy wiernych fanów. Kropkę nad i stawia genialne aktorstwo. To świetny, kameralny, ale bardzo wciągający film. Prawdziwa gratka dla fanów kinematografii - w końcu film o twórcach filmu, zwłaszcza tak wierny szczegółom i duchowi „tamtych czasów” zawsze jest w cenie.
45
-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Prószyński i S-ka 20l2 Tłumaczenie: Janusz Ochab Ilość stron: 448
Nazwisko Michała Anioła jest znane nawet tym, którzy ze sztuką mają niewiele wspólnego. Ten rzeźbiarz, malarz a także poeta jest po dziś dzień jednym z najbardziej znanych przedstawicieli włoskiego renesansu. Nie można więc być zdziwionym na wieść, że wielu współczesnych artystów inspiruje się jego dokonaniami, a cała rzesza badaczy skrupulatnie analizuje stworzone przez niego dzieła sztuki. A co by się stało gdyby twórczość Buonarrotiego zainspirowała także ciemną stronę ludzkiej natury? Takim właśnie zagadnieniem zajął się Gregory Funaro w swojej powieści „Rzeźbiarz”. Pewnego dnia spokojnym miasteczkiem w stanie Rhode Island wstrząsa makabryczna zbrodnia. Poszukiwany od jakiegoś czasu młody sportowiec został odnaleziony, jednak jego ciało stało się surowcem, z którego jakiś sadystyczny morderca postanowił skomponować „Bachusa” Michała Anioła. Ta osobliwa rzeźba stawia na nogi agentów specjalnych FBI. Jednak do gry zostaje wciągnięta także profesor Hildebrant, znawczyni twórczości Buonarrotiego. Bez względu na swoje chęci, będzie musiała uczestniczyć w śledztwie, które z każdym krokiem będzie stawać się coraz bardziej zagadkowe i niepokojące. Czy tajemniczy morderca jest po prostu wyrafinowanym sadystą, czy też za jego działaniami kryje się jakiś większy sens?
sposób udało się połączyć elementy sztuki Michała Anioła z wypaczonym umysłem mordercy. Dzięki temu, wykreował on bardzo intrygujący i skomplikowany czarny charakter. Pozostali bohaterowie „Rzeźbiarza” zasługują na niemniejszą uwagę. Warto podkreślić i docenić fakt, że postaciom drugoplanowym Funaro także poświęca sporą część swej uwagi. Powieść ta, choć niewielkich gabarytów, jest naprawdę ciekawa i przemyślana. A dzięki umiejętności zgrabnego operowania czasem i unikania dłużyzn, czyta się ją szybko, łatwo i przyjemnie.
Text: Żaneta „Fuzja” Wiśnik
GREGORY FUNARO - Rzeźbiarz (The Sculptor)
Wady przewidywalnej fabuły pisarz rekompensuje czytelnikom poprzez rewelacyjnie wykreowany proces ewolucji genialnego umysłu wypaczonego przez całkowicie odrealnioną wizję świata, w który autor wprowadza już na pierwszych stronach powieści. Właśnie za sprawą takiego zabiegu „Rzeźbiarz” staje się kryminałem, którego nie sposób nie lubić – bo nawet jeśli jego akcja toczy się po dosyć utartych torach, to jednak wyróżnia się spośród podobnych tytułów ciekawymi osobowościami bohaterów oraz fenomenalnym językiem, jakim został spisany.
Polecam sięgnąć po „Rzeźbiarza”, gdyż jest to doskonała pozycja literacka nie tylko dla koneserów sztuki, którzy lubią wpleść w jej ramy elementy rozrywkowe, ale także dla wszystkich którzy cenią sobie błyskotliwe zagadki kryminalne, Książka Gregora Funaro stanowi fenome- ciekawe i charakterystyczne postaci oraz nalne połączenie kryminału z powieścią obietnicę spędzenia kilku naprawdę niepsychologiczną. Autorowi w doskonały zapomnianych chwil nad książką.
47
THE APPARITION ZJAWY USA 2012 Dystrybucja: Galapagos Reżyseria: Todd Lincoln Obsada: Sebastian Stan Julianna Guill Ashley Greene Tom Felton
X X
Text: Bartłomiej Paszylk
X X X
Hollywoodzcy mistrzowie od lat kręcą dla nich wspaniałe horrory pokazujące co się może stać kiedy ktoś będzie próbował przywołać z zaświatów jakieś mściwe draństwo, a ci i tak prędzej czy później muszą zgasić światła, siąść przy stoliku i zacząć się dopraszać żeby przybył do nich taki czy inny duch albo demon i rozwalił ich spokojne, dostatnie życie w pył. O, weźmy chociażby bohaterów „Zjaw” Todda Lincolna… Ponury koleżka o imieniu Ben (Sebastian Stan) zamieszkuje wraz ze swoją superseksowną dziewczyną, Kelly (Ashley Greene, fanom filmowego „Zmierzchu” znana lepiej jako Alice Cullen), w zadbanym domku na pewnym opustoszałym osiedlu. Tak opustoszałym, że kiedy w gościnę do Bena i Kelly przybywa Zło z Zaświatów, biedacy nie mają się do kogo zwrócić o pomoc. Na początku niby nie dzieje się nic śmiertelnie niebezpiecznego – otwierają się drzwi,
pojawia się dziwny nalot na ścianach, poszarpane zostają ubrania na wieszakach i tak dalej. Kiedy jednak bez życia pada pies sąsiadów, a na Kelly rzuca się żarłoczna pościel (!), bohaterowie uznają, że miarka się przebrała i wzywają na pomoc kolegę Bena, Patricka (Tom Felton, fanom filmowego „Harry’ego Pottera” znany lepiej jako Draco Malfoy), który jest specjalistą od paranormalnych dziwactw. W końcu sam próbował jakiś czas temu wywołać ducha – a Ben mu w tym pomagał. I nawet się to chłopakom udało – tyle, że dla niektórych biorących udział w eksperymencie przygoda skończyła się dość tragicznie… Czy jest więc możliwe, że oto teraz ów okropny duch wyśledził Bena i postanowił bezczelnie wprowadzić się do jego domu? A jeśli tak – to na co go jeszcze stać? I czy pomoc chuderlawego okularnika Patricka w ogóle może się na coś przydać? Nie wiem jak Wy, ale ja naprawdę lubię filmy o takiej tematyce. Nie muszą nawet być szalenie oryginalne pod względem fabuły, byle tylko w jakiś ciekawy sposób umiały pokazać jak to głównym bohaterom zagraża owa potężna, nieznana siła, która odważyli się sprowadzić do
Durne dzieciaki – nigdy się nie nauczą, że nie należy igrać z wiedzą tajemną.
48
swojego wymiaru. Niestety dla większości filmowców ten drugi warunek jest przeszkodą nie do przeskoczenia. I Todd Lincoln też się na niej wyłożył. Jest w jego filmie parę efektownych momentów grozy (tak, mam na myśli m.in. wspomnianą wcześniej scenę z pościelą starającą się zadusić główną bohaterkę), ale wiele dobrych pomysłów zostaje zmarnowanych i nie wywołuje ani pojedynczego dreszczyku emocji (np. sama scena wywoływania ducha czy nieco surrealistyczne, ale też nazbyt prze-
widywalne finałowe starcie z gościem z zaświatów). Czasami można odnieść wrażenie, że ktoś postanowił na siłę napchać „Zjawy” jak największą ilością akcji i zrobił to kosztem takich „drobiazgów”, jak budowanie atmosfery grozy czy psychologii postaci. W efekcie otrzymaliśmy ładnie prezentujący się i rozegrany w dobrym tempie film o mrocznej tematyce – ale niestety nie można z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to mocny, trzymający nas za bebechy i niedający się zapomnieć horror.
49
W dniach 18-20 marca 2013 Warszawę odwiedził Jean-Christophe Grangé, bardzo popularny autor francuskich thrillerów i kryminałów, takich jak „Purpurowe rzeki”, „Imperium wilków” czy „Kamienny krąg”. Jego wizyta była ściśle związana z premierą najnowszej powieści pt. „Pasażer”. Postanowiliśmy zadać kilka pytań autorowi, również tych najbardziej wkurzających. Jeśli chcecie wiedzieć jakie są jego plany na przyszłość, czy lubi polską kuchnię oraz co sprawia mu najwięcej trudności podczas pracy, zapraszamy do lektury.
WYWIAD Z
JEAN-CHRISTOPHE GRANGÉ W imieniu czytelników Grabarza Polskiego witam w wyjątkowo zimnej jak na tę porę roku Polsce. Wiem, że wcześniej byłeś już w Krakowie, więc nie jest to Twoja pierwsza wizyta w naszym kraju. Jak ci się u nas podoba? Pierwszy raz przybyłem do Polski 20 lat temu. Byłem wtedy w Krakowie podczas prezentacji jednego z reportaży. Też była zima, w okolicy Świąt Bożego Narodzenia. Z tamtego okresu zacho-
50
wałem głównie wspaniałe wspomnienia dotyczące polskiej gościnności. Pomimo, że na zewnątrz było bardzo zimno, wokół siebie odczuwałem ciepło. Miło wspominam też restaurację z muzyką na żywo. Każdy z nas ma swój własny sposób postrzegania świata zewnętrznego, ja postrzegam go poprzez perspektywę artystyczną. Polska jest dla mnie krajem artystów i niesamowitej kultury, zwłaszcza tej związanej z muzyką klasyczną. Osobiście jestem z nią szczególnie związany. Lubię
Wielu gości z zagranicy zwraca też szczególną uwagę na naszą kuchnię. Czy smakuje Ci polskie jedzenie?
towność są właśnie takimi rzeczami. Jest to swojego rodzaju podróż w głąb czarnej rzeki. Nigdy nie pisałbym o kradzieży pieniędzy z miłości czy zamordowaniu kogoś z pasji. Nie interesują mnie takie tematy. Poszukuję natury i przyczyny zła.
Wiem, że każdy pisarz kocha cały swój dorobek, dlatego nie zapytam którą ze swoich książek uważasz za najlepszą. Gdybyś jednak miał wybrać książkę, którą poleciłbyś na Od początku trzeba zaznaczyć, że nie start czytelnikom zupełnie nie znająjestem szczególnie zainteresowany cym z Twojej twórczości, to która by tematyką kuchni, ani francuskiej, ani to była i dlaczego? polskiej, ani żadnej innej. Nie przebywam często w restauracjach, po prostu Staram się zawsze pisać książki wciąnie przemawia do mnie ta dziedzina gające i rytmiczne, które będą miały życia. Przedwczoraj zostałem jednak swoją siłę oddziaływania i będą potrazaproszony do bardzo sympatycznej fiły trzymać w napięciu. „Pasażer” jest restauracji, która zrobiła na mnie wra- bardzo dobrym tego przykładem. To żenie To typowa kuchnia wschodnia, swojego rodzaju uwieńczenie mojej w której dominują bliny, korniszony. twórczości. Jej główny bohater ma kilka Moja pochodząca z Japonii narzeczona osobowości. Myślę, że to byłby dobry była zachwycona. początek do zapoznania się z moją twórczością. Napisałeś 10 powieści, a jedna z najnowszych, „Pasażer”, właśnie uka- Zadam teraz pytanie, którego nienazuje się na polskim rynku. Książka widzi większość pisarzy, jednak nie nie tylko zawiera elementy krymi- mogę sobie odmówić. Jakie są Twonału i brutalności rodem z horroru, je literackie inspiracje? ale też w sporej mierze skupia się na aspekcie psychologicznym. Co Dziennikarka, która prowadziła ze uważasz za najmocniejszy atut tej mną wywiad przed tobą, spytała któpowieści? re pytanie najbardziej mnie irytuje w wywiadach. Odpowiedziałem, że to Dla mnie historia kryminalna jest pew- o ideach i inspiracjach! Odpowiedź na nego rodzaju podróżą, związaną z od- nie jest ściśle powiązana z moją histoszyfrowywaniem w umyśle człowieka rią. Przez całe lata byłem dziennikahistorii zła. Mnie interesuje ognisko, rzem, pisałem reportaże jako freelanw którym to zło króluje. Szukam jego cer, co obligowało mnie do ciągłego korzeni, klucza. Tak naprawdę piszę wyszukiwania coraz to nowych idei o przemocy i okrucieństwie, poszu- i ciekawych, inspirujących tematów. kując ich natury. Staram się pisać W pewnym sensie musiały też być nieo tym, co mnie rani, a brutalność i gwał- wiarygodne. Zawsze wychodziłem od
Rozmawiał: Piotr Pocztarek
nie tylko Szopena, który jest postacią bardzo znaną we Francji, ale interesuję się również muzyką Szymanowskiego. Znam też Polaków ze świata kina – Polańskiego, Kieślowskiego. Polska jest dla mnie krajem bardzo bliskim ze względu na powiązania artystyczne.
51
tematu, potem określałem swoje wspomnienia z nim związane, a na końcu dodawałem informacje. Kiedy wiązałem te trzy wątki razem, powstawała historia, a następnie opierałem się na wyobraźni, która była coraz bardziej podsycana przez moje podróże i doświadczenia z pracy. Każda książka powinna mieć jakieś oparcie w prawdzie, dno związane z realną historią. Dopiero na niej opiera się wątek fabularny, który jest ściśle powiązany z osobowością autora. Zachowałem pewną wrażliwość dziennikarską, która pozwala mi operować prawdziwymi szczegółami. Praca pisarza zmusza mnie do opierania się na faktach, ponieważ historie zawarte w moich książkach znajdują się na granicy wiarygodności. Dla czytelników bardzo istotne jest, bym podawał również informacje autentyczne, z życia wzięte. Chciałbym, aby do końca nie potrafili dostrzec różnicy pomiędzy światem realnym i nierealnym i mieli wrażenie, że to wszystko mogło się wydarzyć. To detale potrafią zakotwiczyć czytelnika w rzeczywistości. Co jest najtrudniejszym aspektem przy pisaniu powieści? Konstrukcja osobowościowa bohaterów, fabuła a może tło? Który element stwarza najwięcej problemów? Zawsze porównuję ukończoną książkę do nakręconego filmu. Dobrano już dekoracje, aktorów, muzykę, wszystkie szczegóły. Najtrudniejszy w pisaniu jest dobór stylu i słów, które w najbardziej satysfakcjonujący sposób oddadzą osobowość bohaterów. Dobór charakterów i sama historia nie są specjalnie trudne. Najciężej przebrnąć przez każdą stronę, przez słowa.
52
A propos filmów, twoja druga książka została zekranizowana i to z francuskimi gwiazdami – Jeanem Reno i Vincentem Cassellem w rolach głównych. Pracowałeś nad scenariuszem tej produkcji wraz z reżyserem Matthieu Kassovitzem. Jak wspominasz tę współpracę i jak podobał Ci się efekt końcowy, jakim był film „Purpurowe rzeki”. To była pierwsza ekranizacja mojej książki i byłem bardzo zadowolony z tej współpracy. Polubiłem ten film, miałem wrażenie, że trafiłem na „dream team”. Miałem najbardziej rozchwytywanego reżysera epoki i parę pierwszoplanowych aktorów. Byli zaprzyjaźnieni, więc współpraca między nimi układała się doskonale. Jedyna różnica pomiędzy filmem a książką była taka, że bohater mojej książki jest Arabem, a Jean Reno nie. Poza tym udało się doskonale oddać atmosferę powieści. Od tego czasu zacząłem częściej stykać się ze światem kina. To był mój pierwszy sukces, byłem zachwycony, ale szybko odkryłem, że panuje tam ogromny chaos, bałagan i brak planu. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Film okazał się być ogromnym sukcesem kasowym. Ważny jest efekt końcowy, a kwestia pieniędzy jest przecież kluczowa. Przy każdej produkcji ponosi się ogromne ryzyko i nie ma żadnej gwarancji, że zainwestowany budżet się zwróci. W tym przypadku się udało. Kiedy zapadła decyzja o nakręceniu drugiej części filmu, ale z innym reżyserem i scenarzystą, zareagowałeś raczej entuzjastycznie czy z umiarkowanym optymizmem? Na początku zaproponowano mi nakręcenie drugiej części, odmówiłem
jednak, bo nie byłem zainteresowany zrealizowaniem kolejnego filmu z tym bohaterem. Kiedy okazało się, że scenarzystą ma być Luc Besson stwierdziłem, że to dobry pomysł i wyraziłem zgodę. Ciągle opowiadam tą samą historię: podczas premiery filmu wyjechałem z rodziną na narty. Poszliśmy do kina. Chociaż nie byłem scenarzystą, moje imię i nazwisko było wypisane wielkimi literami na ekranie powitalnym. Pod koniec filmu, kiedy personalia były już napisane małą czcionką, nie było mi już tak do śmiechu. Czy podczas pierwszego spotkania z fanami drżały ci ręce?
nuskrypt i że chce go wydać. Spytała czy nadal może wykupić prawa. Prawda jest taka, że tekst wysłałem trochę tak, jak wrzuca się butelkę z listem do morza. Z niewielką nadzieją, że coś z tego będzie. Czy mógłbyś zdradzić czytelnikom Grabarza Polskiego swoje plany na najbliższą przyszłość? Planuję teraz napisanie czterotomowej sagi o rodzinie policyjnej. Opowie o zapoczątkowanym przez ojca rodziny dochodzeniu w sprawie morderstwa. Obecnie prowadzi je kolejne pokolenie. Rezultaty odkryją jednak straszne rzeczy na temat tej rodziny. Pracuję też nad scenariuszem pewnego filmu, nie mogę jednak zdradzić szczegółów na tym etapie.
Tak naprawdę to nie pierwsze spotkanie z fanami było momentem kiedy zadrżały mi ręce, tylko telefon od bardzo ważnego wydawcy we Francji. Kobieta potwierdziła, że przeczytała mój ma- Bardzo dziękuję za rozmowę.
53
-------------------------------------Wydawca: Erica 20l2 Ilość stron: 494
Historia jest nudna – tak uważa bardzo wielu młodych ludzi. I rzeczywiście – czytając podręczniki, albo przypominając sobie jak wyglądały lekcje historii w szkole, można łatwo dojść do takiego wniosku. Ale już lektura takich powieści jak właśnie „Pan Whicher w Warszawie” szybko pozwala dostrzec fakt, iż historia może być pasjonująca, ciekawa i pouczająca. Ta powieść z jednej strony jest bowiem bardzo dobrym kryminałem, a z drugiej – powieścią stricte historyczną. Inspektor Jonathan „Jack” Whicher, zwany „księciem detektywów”, żył naprawdę. I rzeczywiście był w Warszawie w 1862 roku z misją stworzenia nowoczesnego wydziału śledczego w rosyjskiej policji. Poza tym, dużo postaci, wydarzeń i miejsc opisanych przez autorów także stąpało niegdyś po ziemi. A cała intryga opiera się na tym, że w tajemniczych okolicznościach zaginęła krewna cara. Jack Whicher, który miał pomagać unowocześnić pracę policji, niespodziewanie zostaje poproszony o pomoc w odnalezieniu zaginionej. Pomagać ma mu Mikołaj Czernyszewski – młody inspektor carskiej policji. Ten zaś prowadzi inne śledztwo: ktoś morduje i masakruje ofiary – jednak przez wzgląd na fakt, że ofiarami są Polacy, to śledztwo przez przełożonych Czernyszewskiego jest traktowane jako mało ważne. Do czasu gdy oba wątki nie splotą się ze sobą. Już wkrótce Whicher i Czernyszewski znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie...
Ocena: 4/6
nym nudnym wykładem z historii. Znakomicie oddany jest klimat końcówki 1862 roku, a więc tuż przed wybuchem Powstania Styczniowego – tego napięcia, że „coś się zdarzy”, oczekiwania i nadziei. Jednocześnie ukazane jest życie codzienne, miejsca, ciekawostki związane z Warszawą pod zaborami. Taki miszmasz, przeplatany naprawdę ciekawą i pomysłową historią sensacyjną sprawia, że książkę czyta się dobrze. Warstwa edycyjna – dużo ilustracji, wycinków prasowych z 1862 roku, zdjęć – to wszystko jest solidną, dobrą robotą ekipy edytorskiej. Językowo także jest bardzo dobrze – autorzy używają barwnego, „soczystego” języka. Podbudowa psychologiczna postaci sprawia, że każdego bohatera da się zrozumieć – to nie są płaskie, „papierowe” postaci, lecz żywi ludzie z krwi i kości. Bardzo dobrym zabiegiem jest umieszczenie w posłowiu wyjaśnień autorów odnośnie tego skąd wzięli pomysł na powieść, kim był Jack Whicher i która z postaci jest prawdziwa, a która fikcyjna. Po przeczytaniu posłowia jeszcze bardziej doceniłem pracę, jaką autorzy włożyli w napisanie tej powieści.
Text: Bogdan Ruszkowski
AGNIESZKA CHODKOWSKA-GYURICS, TOMASZ BOCHIŃSKI - Pan Whicher w Warszawie.
Instytut Wydawniczy Erica zaczyna wyrastać na „potentata” powieści historycznej. Dobrze, że wydawnictwo promuje taką właśnie literaturę, polskich autorów i nie wydaje książek na „odwal się”. Tutaj widać dbałość nie tylko o merytoryczną zawartość książki, ale także o jej warstwę wizualną. Polecam „Pana Whichera...” każdemu „Pan Whicher w Warszawie” to powieść miłośnikowi dobrej literatury i każdemu kto napisana z dużą znajomością tematu, chciałby zobaczyć jak wygląda ładnie wyrealiów, a jednocześnie nie będąca kolej- dana powieść.
55
Artur Kuchta Urządzenie wielofunkcyjne
Stałem w kolejce już ponad godzinę. Na wyświetlaczu nad drzwiami pokoju numer 6 pojawił się kolejny numerek. Czterdzieści siedem – przeczytałem. Popatrzyłem załamany na karteczkę, którą nerwowo ściskałem w przepoconej dłoni. „Teoretycznie mógłbym teraz wejść”, pomyślałem. W środku stwierdziłbym, że popełniłem tak zwany czeski błąd, i udał zdziwienie. Za późno. Do pokoju weszła już jakaś staruszka. Po chwili słychać już było jej zdenerwowany głos. Już się awanturuje, a dopiero co weszła. Starzy ludzie są najgorsi. Zadeptaliby każdego, twierdząc jeszcze, że wszystko im się należy. Z racji wieku, oczywiście. A gówno prawda! Kultura obowiązuje każdego. Jeszcze tylko niespełna trzydzieści osób i wchodzę. Doczekałem się. Z pokoju wyszła kolejna osoba. I oto na wyświetlaczu pojawił się numer 74 – taki sam jak ten na świstku, który trzymałem w dłoni. Momentalnie ożywiłem się, podnosząc z krzesła. Wszedłem do środka. To była moja trzecia wizyta tutaj. Jeśliby podsumować czas, jaki spędziłem w tej poczekalni, to pewnie zebrałoby się z osiem godzin. Kobieta za biurkiem była mniej więcej w moim wieku. Czyli jakieś trzydzieści, trzydzieści pięć lat. Ta sama co ostatnio. – Pan Kowalski, jak rozumiem? – Tak, to ja – bąknąłem pod nosem.
56
Artur Kuchta - Urządzenie wielofunkcyjne
– Proszę usiąść – dodała miłym tonem. Pomyślałby kto, że taka miła i kulturalna. – No więc, niestety sytuacja nie wygląda zbyt dobrze – zaczęła. Momentalnie zrobiło mi się gorąco, a na dłoniach wystąpił zimny pot. – Proszę pana, jesteśmy zmuszeni odrzucić pański wniosek. Jest błędnie napisany. – Teraz to przesadziła. – Jak to możliwe? – zapytałem – Przecież ostatnim razem pani go poprawiła i miało być dobrze. Wniosłem stosowne poprawki! – prawie zawołałem, lekko podnosząc głos. – Proszę na mnie nie krzyczeć. Czy zarzuca mi pan niekompetencję? – spytała poirytowana moim małym wybuchem. – W pańskim wniosku jest masa błędów – dorzuciła prawie z wyrzutem. – Nie wiem, jak pan dokonał tych poprawek, ale prawda jest taka, że zrobił to pan źle. Błąd błędem pogania, można by rzec, że to jest istny hardcore. „Już ja ci pokażę hardcore, dziwko”, pomyślałem, zupełnie już wściekły. – Wie pani, ile czasu mi zajęło napisanie tego? Że już nie wspomnieć o tych wszystkich godzinach spędzonych w tej cholernej poczekalni! – krzyknąłem, zupełnie już wytrącony z równowagi. Nie potrafiłem już zapanować nad emocjami. Prawda wyglądała tak, że szmata mnie wkurzyła. I to ostro. – Niech się pan uspokoi albo wezwę ochronę! Coś w tonie jej głosu sprawiło, że nie wytrzymałem. Tego, już było za wiele! Moja ręka sama sięgnęła po niewielki metalowy kosz na śmieci stojący pod biurkiem. Zamachnąłem się i zadałem mocny cios. Uderzona w głowę kobieta runęła na ziemię, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Upadła z impetem na pokrywające podłogę linoleum. – I co, suko, masz teraz swój hardcore – zawołałem radośnie.
57
Biblioteka Grabarza Polskiego
– To lubisz? Jeszcze ci mało? Dostaniesz, na co zasłużyłaś. Rozejrzałem się szybko po pokoju i mój wzrok spoczął na leżącym nieopodal urządzeniu wielofunkcyjnym. Wiedziałem już, co zrobię. W jednej chwili znalazłem się przy nim i mocnym pociągnięciem wyrwałem kable, którymi było podłączone do prądu. Chwyciłem oburącz i uniosłem wysoko ponad głowę. Tak podszedłem do leżącej kobiety, ostatni raz rzucając na nią okiem. Powoli odzyskiwała przytomność i spoglądała na mnie tępym wzrokiem. Z rany na czole sączyła się krew, spływając cienką strużką na podłogę. Omiotłem spojrzeniem cały ten bałagan. No cóż, trzeba to wreszcie zakończyć. – Proszę, nie... – wyszeptała, z trudem łapiąc haust powietrza. – A gówno! – warknąłem gniewnie. – Będziesz mieć jednak swój hardcore! Upuściłem urządzenie prosto na nią. Spadło na jej głowę, miażdżąc twarz. Oderwane części plastikowej obudowy z głośnym mlaśnięciem wbiły się w jej smukłą szyję. Tętnicza, ciemna krew, która właśnie z niej wytrysnęła, mocnym strumieniem ochlapała mi twarz. Poczułem taką moc! Uderzyłem ponownie, a potem jeszcze raz. Z głowy urzędniczki, podobnie jak z urządzenia, pozostało niewiele. W pokoju numer 6 wreszcie zapanowała cisza, a ja nie musiałem już słuchać trajkotania tej jędzy. Usiadłem na krześle zdyszany, ale zadowolony. Uwolniłem świat od kolejnej głupiej suki, dręczącej Bogu ducha winnych ludzi. Dołożyłem swoją małą cegiełkę do budowy lepszego świata. Pomyślałem wtedy o urządzeniu wielofunkcyjnym. Dzisiaj znalazłem dla niego nowe zastosowanie. „Też muszę sobie sprawić takie cudeńko – pomyślałem – przydaje się”. Mam też dla niego nową nazwę – Uspokajacz Głupich Suk. Chwytliwe, nie? Od zawsze wiedziałem, że powinienem robić w marketingu.
58
-------------------------------------- Ocena: 2/6 Wydawca: Buchmann 20l2 Tłumaczenie: Ewa Penksyk - Kluczkowska Ilość stron: 4l4
P.D. James, czyli Phyllis Dorothy James to autorka powieści kryminalnych posiadająca dosyć spore doświadczenie zawodowe związane z tematyką tychże. Pracowała w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w wydziale medycyny sądowej, następnie w wydziale policji kryminalnej. Nagradzana i porównywana z Agathą Christie po dziś dzień tworzy swoje dzieła. Czy jednak nagrody i porównania są słuszne? Z tym pierwszym polemizować nie mogę, jednak z całą pewnością mogę nie zgodzić się z tym drugim! Wznowiona przez wydawnictwo Buchmann „Niewinna krew” jest tego doskonałym przykładem. Philippa ma osiemnaście lat. Wie, że jest adoptowana, postanawia więc odnaleźć swojego biologicznego ojca bowiem od rodziców adopcyjnych wie, że matka zmarła tuż po porodzie. Jak wielkie jest jej zdziwienie, gdy pewnego dnia okazuje się, że jej biologiczna, rzekomo nieżyjąca matka, nie tylko żyje, ale także niedługo opuści mury więzienia, do którego trafiła wraz ze swoim mężem (już nieżyjącym), za porwanie i zamordowanie małej dziewczynki. Pomimo szoku bohaterka postanawia przełamać się i spotkać z rodzicielką; co więcej, proponuje jej wspólne mieszkanie, tak by matka mogła wyjść na prostą kiedy już odzyska wolność. Jednak nie tylko Philippa oczekuje jej wyjścia z więzienia. Okazuje się, że nadal żyje ktoś, kto doskonale pamięta tamtą zbrodnię. Ten ktoś będzie szukał zemsty.
zbrodnia, która może wydawać się tajemnicza choć nie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Dlatego też śmiem twierdzić, że „Niewinna krew” jest raczej powieścią psychologiczną z wątkami kryminalnymi. W fabule brak przede wszystkim suspensu, elementów zaskakujących czytelnika, zawieszenia atmosfery – innymi słowy wszystkiego, co powinna zawierać w sobie książka reprezentująca gatunek kryminalny. Za to bardzo dużo w niej opisów stanowiących przemyślenia głównej bohaterki i odzwierciedlających jej stan emocjonalny. W zasadzie autorka skupiła się tylko i wyłącznie na pogłębianiu psychiki postaci, a zapomniała prawie zupełnie o tym, że dobra książka powinna jeszcze zawierać akcję. Mimo wszystko, nie mogę jednak powiedzieć, że „Niewinna krew” to powieść całkowicie fatalna. Czytelnik lubujący się w książkach psychologicznych na pewno zdoła tu odnaleźć coś dla siebie.
Text: Żaneta Fuzja Wiśnik
P.D. JAMES - Niewinna krew (Innocent Blood)
Osobiście nie czuję się jednak przekonana do twórczości pani James i nie sądzę, żebym z zapałem sięgnęła po jej kolejną powieść. Jednak ma to związek z jeszcze jednym minusem fabuły „Niewinnej krwi”. Otóż autorka stworzyła absolutnie nie dającą się polubić bohaterkę. Jest ona antypatyczna do tego stopnia, że nawet gdyby akcja powieści byłą o niebo lepsza niż jest, to okropna Philippa przyćmiłaby ją zupełnie. Tak, stworzenie antybohatera też jest sztuką, jednak nie wiem czy czytanie o samych takich osobnikach, lub też Przede wszystkim wydaje mi się, że po- zagłębianie się w lekturę, która jest nimi wieść kryminalna charakteryzuje się jakąś przesycona, stanowi doskonałą rozrywkę tajemniczą zbrodnią. Tu zaiste występuje na wolne wieczory.
59
THE COLLECTOR THE COLLECTOR Irlandia 2004 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Marcus Dunstan Obsada: Josh Stewart Juan Fernandez Madeline Zima Robert Wisdom
X
Text: Piotr Pocztarek
X X X X
Arkin to były skazaniec, który obecnie dorabia sobie drobnymi pracami remontowymi. To jednak tylko przykrywka - złodziejaszek obserwuje zatrudniającą go, bogatą rodzinę, aby dokonać zuchwałej kradzieży. W sumie nie jest to zły człowiek, wręcz przeciwnie, jednak okoliczności i kłopoty, w które wplątała się jego żona, zmuszają go do ponownego popełnienia przestępstwa. Arkin ma jednak ogromnego pecha – namierzona przez niego rodzina znajduje się bowiem na celowniku innego psychopaty, niejakiego Kolekcjonera. A jest to osobnik niezwykle brutalny, na dodatek bardzo pomysłowy. Zanim uderzył, naszpikował dom śmiertelnymi pułapkami. Kiedy Arkin dokona włamania, znajdzie się w samym środku piekła.
Ta opowieść nakręcona przez scenarzystę czterech części „Piły” nie wnosi do gatunku horroru zupełnie niczego nowego. Marcus Dunstan jest debiutantem za kamerą i chociaż potrafi całkiem nieźle panować nad swoim operatorem, efektami specjalnymi i specjalistami od dźwięku, to jednak scenarzystów powinien pogonić do roboty. A tak motyw i facjata mordercy pozostaną tajemnicą nawet po napisach końcowych, zaś w centrum uwagi od początku do końca znajdzie się jatka. Jeden plus – okazjonalnie bywa efektowna. Wszystko w „The Collector” jest do bólu przeciętne, zwłaszcza aktorstwo (najbardziej rozpoznawalną twarzą jest raczej serialowy aktor Josh Stewart). Jego pojedynek z tytułowym Kolekcjonerem przypomina fabułę „Kevina samego w domu” w wersji hardcore i chociaż kilka scen zbudowano tak, że widz może czuć drobne napięcie, to jednak zaraz potem
Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale wydaję mi się, że „The Collector” nie trafił do Polski - ani do kin, ani też do dystrybucji DVD. Tym bardziej zdziwiło mnie promowanie goszczącego w kinach sequela „The Collection” polskim tytułem, jaki powinien nosić jego poprzednik. I tak oto najpierw udałem się na część drugą, po seansie której nagle olśniło mnie, że przecież mam coś do nadrobienia. Nie spodziewałem się jednak tak słabego, odtwórczego i nieumotywowanego psychologicznie kina.
60
przerywa je jakiś kretyński motyw (z których rzucenie w psychopatę podpalonym owczarkiem niemieckim pozostanie chyba moim ulubionym). Gdyby jeszcze scenariusz czymkolwiek zaskoczył, można by mu wybaczyć pewne niedociągnięcia. Ale krwawy pojedynek z ostro popieprzonym psycholem widywaliśmy w kinie już 678564748 razy. W dużo lepszych wydaniach. „The Collector” to banalna opowiastka dla fanów gore, w której wpływ pracy Dunstana nad kolejnymi „Piłami” jest aż nazbyt widoczny. Mogłaby to być zaleta, gdyby nie fakt, że Kolekcjonerowi cholernie daleko do Jigsawa. Nie ma motywu, nie ma klasy i nie ma nawet języka (albo po prostu nic nie mówi). Dla samej sieczki można obejrzeć, ale jest cała masa o wiele bardziej wartościowych horrorów.
61
-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Red Horse 2007 Tłumaczenie: Leszek Erenfeicht Ilość stron: 400
Kiedy wszyscy na prawo i lewo wałkują tematykę żywych trupów, wygra ten, kto znajdzie sobie najbardziej interesującą niszę. Tym tokiem myślenia poszedł Max Brooks, amerykański pisarz i scenarzysta, a przy okazji syn Mela Brooksa. Autor postanowił podejść do tematu w oryginalny sposób, a efekt okazał się piorunujący. „Zombie Survival” to obszerny podręcznik przetrwania w świecie opanowanym przez żywe trupy. Brzmi absurdalnie? Być może, jednak nikt wcześniej nie wpadł na to, aby opracować kompletne kompendium wiedzy, która ma pomóc czytelnikowi przeżyć epidemię zombie w jego mieście. Zombizm, bo tak nazywa się choroba powodowana przez wirus, może wybuchnąć w każdej chwili, w każdym miejscu na ziemi. Czy będziesz na to przygotowany? Max Brooks wyselekcjonował w „Zombie Survival” najważniejsze rozdziały, w ramach których dzieli się z nami swoją wiedzą. Sugeruje na przykład jak wybrać i przygotować najlepszą lokację, najłatwiejszą do obrony przed atakiem zombie. W kolejnych rozdziałach przedstawia plusy i minusy różnych typów terenu, elementów uzbrojenia (z podziałem na broń palną i białą) czy ekwipunku. Szczegółowo przedstawia także najlepsze taktyki obrony i ataku, jednocześnie podsumowując najefektywniejsze sposoby eliminacji zombie. Trzeba przyznać, że pomysł Brooksa jest genialny w swojej prostocie. Jego największą zaletą jest podejście do tematu w 100% na poważnie – autor nawet przez moment nie sugeruje, że jego poradnik należy trak-
tować z przymrużeniem oka. Wręcz przeciwnie – wszystko jest tutaj poważne. Śmiertelnie poważne. W końcu stawką jest przetrwanie czytelnika i jego najbliższych. Pisarz musiał mieć podczas pracy nad książką niezły ubaw, ale przerzucając kolejne strony można odnieść wrażenie, że autorem tej pozycji jest zamknięty w bunkrze świr. Bardzo rzeczowy świr.
Text: Piotr Pocztarek
MAX BROOKS - Zombie Survival (Zombie Survival)
„Zombie Survival” wieńczy zestawienie „historycznych” relacji i incydentów związanych z żywymi trupami. Niektóre są ciekawie wpasowane w rzeczywistość: Brooks sugeruje na przykład, że proces mumifikacji w starożytnym Egipcie nieprzypadkowo zaczynał się od usuwania mózgu. Relacje sięgają aż do współczesności. Największym minusem poradnika wydaje się jego powtarzalność. Niejednokrotnie autor wałkuje „oczywiste oczywistości”, stosując taki ton, jakby dzielił się z kimś tajemną wiedzą dotyczącą zamieniania przedmiotów w złoto, a niektóre kwestie Brooks powtarza po trzy razy. Jakoś trzeba było nabić te 400 stron. „Zombie Survival”, podobnie jak kolejna książka Brooksa pt. „Wojna zombie”, zostały wydane w Polsce kolejno w 2007 i 2008 roku przez nieistniejące już Wydawnictwo Red Horse. Obecnie obie pozycje są białymi krukami, osiągającymi na aukcjach zawrotne ceny, sięgające nawet 200-300 zł. Zainteresowanie tymi pozycjami będzie teraz pewnie jeszcze większe, ze względu na zbliżającą się premierę „World War Z”, filmu opartego na książce Maxa Brooksa.
63
W związku z niedawną premierą DVD recenzowanego w tym numerze horroru „Zjawy”, oddajemy głos jego reżyserowi, Toddowi Lincolnowi. Z poniższego wywiadu dowiecie się m.in. co sądzi on o horrorach found footage, dlaczego ceni sobie kino grozy Romana Polańskiego i z jakich powodów zrezygnował z wykorzystania w swoim dziele pewnych tradycyjnych gatunkowych atrybutów.
WYWIAD Z TODDEM LINCOLNEM
Do tej pory powstało mnóstwo filmów zjawy, ducha. Inspiracją był rzeczywisty o nawiedzonych domach. Co sprawia, eksperyment z połowy lat siedemdziesiątych, zwany Eksperymentem Philipa, że pański jest wyjątkowy? w badacze opierali się na koncepcji, że Próbuję do tego podejść od jak najbardziej zjawiska nadprzyrodzone występują tylko szczerej i autentycznej strony, czerpiąc wtedy, kiedy wierzymy, że się wydarzą. pełnymi garściami z własnych doświadczeń i przeżyć ludzi, którzy zetknęli się ze Skupili się na wymyślonej przez siebie postaci Philipa. Raz w tygodniu spotykali zjawiskami paranormalnymi. się z nim, siadając dookoła stołu. Kiedy to Moim zdaniem, horror powinien się sku- robili, zawsze coś się działo – rozlegało piać przede wszystkim na tym, czego się stukanie w stół, dudnienie w rogu ponie widać, na niewyjaśnionym. Najlepiej koju, czasem stół zaczynał się poruszać, sprawdza się wtedy, kiedy to, co straszne a przedmioty ustawiały jeden na drugim. kryje się w mroku, a widz, używając swojej Tak ich to przeraziło, że przerwali ekspewyobraźni, wypełnia ten mrok własnymi ryment. A potem, całe lata, i dekady później, inni badacze to powtarzali, uzbrojeni lękami. w nowe teorie, technologie i sprzęt. Tym, co różni mój film od wielu horrorów ostatnich lat jest świeże podejście do te- Chodzi więc o ideę wywoływania duchów matu – wychodzimy od sytuacji, w której siłą wiary i lęku. Wydaje mi się, że to włabohaterowie postanawiają przeprowadzić śnie jest w naszym filmie świeże, poza eksperyment, mający na celu stworzenie tym odwiedzamy rejony, w które inne filmy
64
No i jeszcze te wszystkie nieodpowiedzialne, punk rockowo-heavy metalowe opiekunki, które przychodziły do mnie, kiedy byłem mały. Kiedy rodzice wychodzili na miasto, one zapraszały chłopaków i przyjaciół, a następnie włączali „Teksańską masakrę piłą mechaniczną”, „Halloween”, „Psychozę”, „Noc żywych trupów”, oglądali i popijali piwo. Oglądałem to wszystko razem z nimi i była to dla mnie frajda, w ten sposób się wciągnąłem. Kiedyś prenumerowałem Fangorię, zbierałem halloweenowe maski. Można powiedzieć, że interesuję się tym od zawsze. Dzień po ukończeniu szkoły średniej odpuściłem sobie imprezę, pojechałem prosto do Los Angeles i zacząłem pracować z Tarantino i Rodriguezem nad ich horrorem „Od zmierzchu do świtu”.
Jak wyglądało u pana wejście w świat horroru? Kiedy to się zaczęło i co wywarło na pana największy wpływ? Miałem osiemnaście lat i co noc, skąpany we krwi striptizerki-wampirzycy, skakałem Już od najmłodszych lat interesowałem na niebieskie materace dla kaskaderów, się makabrą, zjawiskami nadprzyrodzony- potem przesypiałem kilka godzin pod mi, kryptozoologią i wszystkim, co niezba- elektrycznym kocem, a następnie razem dane. Dorastałem w Tulsie w stanie Okla- z chłopakami z KNB Effects mieszaliśmy homa, mieszkałem w starym domu, który krew. ponoć był nawiedzony – jeden z jego pierwotnych właścicieli popełnił samobójstwo W Tulsie, gdzie dorastałem, moja mama w pokoju, który sąsiadował z moją sypial- pracowała przy produkcji filmów niezależnią. Nigdy, co prawda, żadna zjawa mi się nych, także pierwszych horrorów przeznanie ukazała i nie zobaczyłem na własne czonych bezpośrednio na rynek wideo. oczy ducha, ale doświadczyłem mnóstwa Były wśród nich takie filmy jak „Blood budzących grozę sytuacji, słyszałem za Cult”, czy „The Ripper”. Mama pracowasobą ciężkie kroki na drewnianych scho- ła w dziale scenograficznym, jeździła do dach, choć tak naprawdę nikt mnie nie miejscowego rzeźnika w Tulsie i w worku gonił, widziałem, że przedmioty zamieniły na śmieci przywoziła zwierzęce wnętrznosię miejscami. I to wszystko budziło moją ści i krew. ciekawość. Jako dziecko przekopywałem
Tłumaczenie: Maciej Muszalski
Unikalne jest także miejsce akcji – nie mamy tu do czynienia z typową, ponurą i brudną i nieprzyjemną gotycką scenerią, ale ze współczesną Ameryką hipermarketów, sieciowych sklepów wielkich korporacji i zajętych przez banki szkieletów domów, gdzie po niewykończonych podjazdach hula wiatr. Wszyscy dobrze znamy takie miejsca, przejeżdżamy tamtędy codziennie. To dobra inspiracja do stworzenia chwil grozy, które naprawdę działają i do których możemy się odnieść.
bibliotekę w poszukiwaniu książek o UFO, Wielkiej Stopie, potworze z Loch Ness i tym podobnych. Podchodzę więc do tego z pełnym przekonaniem.
Text: Archiwum dystrybutora
o duchach się nie zapuszczają. W „Zjawach” nie ma indiańskiego cmentarza. Dom nie nosi w sobie mrocznej tajemnicy. Nie jest też najważniejszy. Najważniejsza jest mroczna, złowroga i nieludzka istota niewiadomego pochodzenia, stworzona, czy też uwolniona przez ludzi, która terroryzuje parę młodych bohaterów i cały dom.
65
Kiedy teraz o tym myślę, zdaję sobie sprawę, że otaczało mnie to ze wszystkich stron. Filmy grozy są super, to doskonała baza dla filmowca. Wielu moich ulubionych twórców i mistrzów z powodzeniem zaczynało od tego gatunku i rozwijało się razem ze swoimi fanami.
spokój, ponieważ widziano tam i słyszano różne dziwne rzeczy. To wszystko składało się na magiczne dzieciństwo i mocno działało na wyobraźnię.
Jako fan horroru chciałbym wiedzieć, co sądzi pan o popularnej obecnie tendencji do wykorzystywania tzw. found Czy prywatnie interesuje się pan takimi footage. Choć w pańskim filmie też jest kwestiami jak inne wymiary i zagubio- to obecne, found footage mieści się ne dusze? w kontekście opowiadanej historii, nie jest samo w sobie techniką narracji. Tak. Kiedy dorastałem, ale także teraz, czytam mnóstwo beletrystyki, literatury Myślę, że found footage pasuje do niektófaktu, wchodzę na rozmaite strony po- rych filmów i może przynieść dobre efekty. święcone zjawiskom paranormalnym Choć teraz trochę przesadzamy, robi się i teoriom spiskowym. Siedzę po uszy tego za dużo, jest nadmiar mikrobudżetow tego typu zagadnieniach, zawsze sta- wych produkcji tego typu. ram się rozjaśnić mrok i dociec prawdy. Cały czas czytam rozmaite doniesienia, Wiem, ze po zwiastunie „Zjaw” można relacje świadków, opisy nadprzyrodzo- odnieść wrażenie, że mamy do czynienia nych zjawisk. z horrorem typu found footage, ale w całym filmie tylko raz czy dwa razy ktoś trzyZdarzyło się panu kiedyś coś takiego? ma kamerę wideo i nie jest to znaleziony materiał. Te momenty są dobrze wpasoNie. Tylko te przerażające rzeczy, które wane w kontekst i przeplatają się z akcją działy się w moim domu kiedy byłem młod- ukazywaną na bieżąco. szy i o których już wspominałem: ciężkie kroki na starych drewnianych podłogach, Nie różni się to więc od sposobu, w jaki które słyszałem za sobą, gasnące i zapa- kamera wideo była wykorzystywana lające się światło, sytuacje, kiedy po po- w filmach z lat osiemdziesiątych i dziewrocie do pokoju zauważałem, że niektóre więćdziesiątych, kiedy jakiś bohater na przedmioty zamieniły się miejscami albo chwilę ją wyciągał. Wszystko zależy od są poprzewracane. tego, co chce się osiągnąć. Do niektórych filmów to pasuje, choć myślę, że najlepiej Dorastałem w dzielnicy Tulsy o nazwie sprawdzało się wtedy, kiedy nikt inny jeszSwan Lake. Nazwa odnosi się do jeziora, cze tego nie robił. Potem pojawiło się kilka które rdzennym Amerykanom i pionierom tego typu rzeczy i wciąż była to nowość. służyło jako wodopój. Wrzucali też do nie- Ale zgadzam się, że potrzebujemy zrobić go zwłoki, stare rewolwery, pistolety, strza- sobie przerwę i na jakiś czas odejść od ły, wszystko. Kiedy dorastałem, zabrano tego trendu. Myślę, że horror znajduje się się za renowację tego terenu, chcąc stwo- obecnie w okresie przejściowym, twórcy rzyć tam coś w rodzaju publicznego par- trochę się rozleniwili i idą na łatwiznę. ku. Możliwe, że zakłócono przy tym czyjś
66
W „Zjawach” staraliśmy się odstąpić od tego typu gotowców, które zwykle kojarzymy z atmosferą grozy. Nie w każdej scenie muszą być pajęczyny, rdza i tak dalej.
ści. Mówiliśmy sobie, że ten film opowiada tak naprawdę o parze w okresie przejściowym. A ja jednocześnie czułem, że również horror przeżywa teraz taki okres. Ashley była świetna, takie aktorki chce się Chciałem z tego wszystkiego zrezygno- mieć na planie – gotowe do współpracy, wać i podejść do tematu w bardziej au- sympatyczne, grające do wspólnej bramki. tentyczny sposób. Jeżeli w klasykach gatunku, takich jak „Szczęki”, „Dziecko W „Zjawach” nie ma zbyt wiele krwi Rosemary”, czy „Egzorcysta”, ktoś szedł i gore. Czy to była świadoma decyzja? na przykład do sklepu spożywczego albo do pralni, nie musiała to być od razu sce- Tak. Jestem zdania, że najlepsza sztuka na przesycona grozą. Na końcu alejki nie i najlepsze filmy powstają z ograniczeń. musiała czaić się upiorna postać, światła Pracowałem wcześniej w tym filmowym nie musiały mrugać. To był tylko sklep. piekiełku nad wieloma projektami, na przyPrzerwa. Chwila na złapanie oddechu. Po- kład nową wersją „Muchy” dla Foxa, czy lański twierdził, że pozwalając na oddech „Hack Slash”, stworzonym dla wytwórni i stawiając na maksymalną normalność, Universal na podstawie komiksu. Te filmy w momentach grozy osiąga się znacznie otrzymały klasyfikację „hard R”, niektóre lepszy efekt. moje przyszłe projekty mają R albo „hard R”. Jednak do opowiedzenia tej historii nie Ashley Greene jest wciąż wschodzącą wydawało mi się to konieczne. Jak powiegwiazdą. Jak wspomina pan współpra- działem, im mniej będziemy pokazywać cę z nią jako aktorką i koleżanką? i wyjaśniać, tym efekt będzie lepszy. Do tej roli przesłuchiwaliśmy mnóstwo aktorek, najlepszych aktorek w mieście, a wtedy weszła ona i trafiła w punkt. Podczas przesłuchania najbardziej spodobało mi się w niej to, że łatwo ją polubić i łatwo można się z nią utożsamić. Pomyślałem, że pozwoli to widzom wejść w jej rolę i czuć to, co ona czuje na ekranie.
Ciekawe w tym filmie jest to, że można w nim odnaleźć ślady wszystkich dekad w historii horroru, a niektóre momenty są zainspirowane „Nawiedzonym domem” Wise’a, choć nie ma tu gotyckiej posiadłości. Staramy się też wprowadzić trochę oddechu, nawiązując do produkcji z lat siedemdziesiątych oraz trochę słodyczy, kiedy wstępujemy na kolejny poziom Poza tym jest bardzo miła, zawsze do- w stylu „Ducha” z lat osiemdziesiątych. Nie skonale przygotowana i naprawdę chciała brakuje też elementów współczesnych. zagrać tę rolę. Dała też do zrozumienia, że jest gotowa naprawdę się w to zaan- Od samego początku chciałem, żebyśmy gażować, naprawdę w tym ubrudzić. Ro- robili wszystko naprawdę, przed okiem biła notatki. Zadawała dobre pytania. Nic kamery. Efektów cyfrowych używaliśmy chciała być „królową krzyku” w kolejnym tylko do bardzo subtelnych poprawek. Po typowym horrorze, czy jakimś slasherze. prostu staraliśmy się podejść do sprawy Podobały jej się relacje miedzy postaciami szczerze, naturalnie i nie przedobrzyć. i traktowała to bardziej jak historię o miło-
67
-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Albatros 20l2 Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki Ilość stron: 400
O „Mrocznej Wieży” słyszeli już chyba wszyscy fani Stephena Kinga. Sam autor mawiał, że to jego opus magnum, najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek napisał. I jedna z najobszerniejszych, jeśli biorąc pod uwagę rozmiary. Siedem opasłych tomów i jeden bohater, Roland z Gilead, który przemierza Świat Pośredni i nie tylko, w poszukiwaniu Mrocznej Wieży. Cykl w pewien sposób spinał całą twórczość Kinga, łączył się silnie z powieściami „Bezsenność”, „Czarny Dom”, „Miasteczko Salem” itd. Przywoływał również wydarzenia z życia samego pisarza, nie wspominając już o tym, że King uczynił się jednym z bohaterów. Doszukiwanie się tego typu powiązań to wielka gratka dla fanów. King mówił, że po latach (cykl powstawał w okresie 1970-2012) pracy zamyka historię Rolanda i nigdy więcej do niej nie będzie wracał. Jak się okazało, wyszło inaczej, co akurat powinno cieszyć niż smucić. Na szczęście autor nie skusił się na dopowiadanie dalszych losów, tworząc tom ósmy, bo z czasem na pewno przerodziłoby się to w wielką „Modę na sukces” i zniszczyłoby jedno z najlepszych zakończeń, jakie King wyprodukował (mowa o klamrze, jaka łączy początek pierwszego tomu z zakończeniem ostatniego). Zamiast przeciągania struny, dostajemy więc wypełnienie przestrzeni między „Czarnoksiężnikiem i kryształem” a „Wilkami z Calla”. Ponoć „Wiatr przez dziurkę od klucza” można czytać jako osobną powieść, bez znajomości cyklu – na pewno jest to możliwe, ale obawiam się, że czytelnik może dużo stracić. Mimo wszystko „Mroczna Wieża” to zwarta całość i warto do niej podejść chronologicznie.
King serwuje nam tu powieść w powieści w powieści, a szkatułkowa struktura książki pozwala tchnąć świeżość w historię Rolanda i nie zaburza ciągu całego cyklu. Zaczynamy z bohaterami, którzy wędrują w kierunku Calla, ale zatrzymuje ich lododmuch – straszliwa burza zimna i mrozu. Nawałnicę trzeba przeczekać w bezpiecznym miejscu, a że czasu jest dużo, Roland opowiada swojemu ka-tet przygodę z młodości. Jako młody chłopak został wysłany z innym rewolwerowcem do Debarii. Okazało się, że miasto pustoszy skóroczłek i jedyna nadzieja w obrońcach z Gilead. Sprawa nie jest prosta, przeciwnik wygląda jak normalny człowiek, a w bestię zmienia się wtedy, gdy poluje. A poluje bardzo krwawo i brutalnie. Jedną z ocalałych ofiar jest mały chłopiec Bill Streeter, dzięki skóroczłekowi już sierota. Roland podejrzewa, że dzieciak pomoże zdemaskować potwora. Żeby dodać mu odwagi opowiada bajkę z dzieciństwa, tę samą, którą czytywała mu matka. I to jest właściwa opowieść o „Wietrze przez dziurkę od klucza” – o Timie Rossie, Timie Dzielne Serce, któremu przyszło żyć w strasznym świecie, gdzie trzeba opłacać krwawy haracz by przetrwać. Szkoda zdradzać więcej, bo powieść Kingowi naprawdę się udała. Dla znawców cyklu będzie to nostalgiczny powrót do uniwersum „Wieży”, dla nowych czytelników zachęta by sięgnąć po pierwszy tom.
Text: Aleksandra Zielińska
STEPHEN KING - Wiatr przez dziurkę od klucza (The Wind Through The Keyhole)
Na uwagę zasługuje bardzo ładne wydanie, okładka z oryginału naprawdę dobrze się prezentuje. Czasem niestety kuleje tłumaczenie, dlatego jeśli ktoś ma możliwość, zachęcam do kupienia wersji oryginalnej.
69
THE COLLECTION KOLEKCJONER USA 2012 Dystrybucja: Kino Świat Reżyseria: Marcus Dunstan Obsada: Josh Stewart Emma Fitzpatrick Lee Tergesen Christopher McDonald
Text: Piotr Pocztarek
X X X X X
Marcus Dunstan zaczyna drugi film miej więcej tam, gdzie zakończył pierwszy. Arkin jest jedyną osobą, która przeżyła wymyślne tortury Kolekcjonera i zbiegła z jego... hmm... domu uciech. Psychopata jednak wciąż działa, ma na koncie już z 50 ofiar, a na jego celowniku znalazła się właśnie młodziutka Elena. Jej tropem rusza wynajęty przez ojca Eleny ochroniarz/najemnik Lucello wraz ze
swoją bandą uzbrojonych po zęby twardzieli. Grupa bierze ze sobą Arkina jako przewodnika i zmusza go do wejścia do opuszczonego budynku pełnego śmiertelnych pułapek. O ile pierwsza część starała się budować napięcie powoli, o tyle sequel przypomina jeden, wielki fajerwerk, chociaż zdecydowanie bliżej mu do niewypału. Kolekcjoner jest ewidentnie najmniej skutecznym mordercą świata, bo żeby porwać Elenę z nocnego klubu dokonuje masakry kilkuset osób przy pomocy podwieszonego pod sufitem... narzędzia rolniczego? Za cholerę nie wiem, jak zamontował tam swoje diabelskie pułapki. Co potem? Potem jest tylko więcej krwi, flaków i fabularnych kretynizmów, o jakich nie śniło się filozofom. W „The Collection” nadal nie wiadomo jakie są motywy psychopaty, a nasz ukochany rzeźnik nadal nic nie mówi, co najwyżej powarkuje sobie od czasu do czasu jak wściekły pies. Jego ponowne starcie z Arkinem nie wzbudza żadnych
Sequel filmu „The Collector” trafił do polskich kin za sprawą dystrybutora Kino Świat, chociaż polscy kinomani nigdy nie mieli okazji obejrzeć części pierwszej. Śmiem twierdzić, że większość z nich nawet nigdy o niej nie słyszała. Gorzej dla nich – gdyby ją obejrzeli, mogliby uniknąć koszmaru związanego z seansem kontynuacji.
70
emocji, wręcz jest tak karykaturalne, że aż śmieszy. Film jest obrzydliwie brutalny, ale w przeciwieństwie do chociażby „Piły”, przemoc ta nie jest ani umotywowana, ani uwarunkowana psychologicznie. Co więcej, Kolekcjoner chyba nabył jakichś boskich cech, bo to co wyprawia na ekranie przechodzi ludzkie pojęcie. Jason z „Piątku 13-go” nawet w swoich najlepszych latach nie był taki niepowstrzymany.
kiem interesującą osią fabuły, niknie w morzu flaków. Postacie zachowują się irracjonalnie, dialogi są słabiutkie a kilka sytuacji zakrawa na absurd, nawet jak na standardy slasherów gore (tak, to możliwe). Trudno powiedzieć, czemu Dunstan dysponując większym budżetem i nabytym w międzyczasie doświadczeniem postanowił iść na łatwiznę. W efekcie dostajemy bezsensowną sieczkę o formule teledysku, pozbawioną napięcia, logiki i chociaż odrobiny polotu. Nawet w dobie Niestety, poza epatowaniem obrzy- horrorowej posuchy nie warto wybrać się dliwościami film nie ma absolutnie nic na ten gniot. do zaoferowania (może poza świetną muzyką). Na dodatek dla widzów niezaznajomionych z częścią pierwszą (czyli pewnie dla większości) będzie on kompletnie niezrozumiały. Rzeźnia nie ustaje od pierwszej do ostatniej minuty, bohaterowie pojawiają się na moment, by za chwilę efektownie zginąć, a dramat człowieka ocalałego z rąk ostrego świra, który mógłby być przecież cał-
71
www.facebook.com/GrabarzPolski
Wydawca: Klub dla Ciebie 2008 Tłumaczenie: Marek Urbański Ilość stron: 234
„Kanibalizm – praktyka zjadania osobników własnego gatunku dość rozpowszechniona w naturze. Występuje u wielu typów zwierząt, m.in. u owadów, pajęczaków, ryb, płazów i ptaków, bardzo rzadko u ssaków” (Wikipedia).
vett czy Ed Gein. Dużo więcej miejsca jednak poświęcono osobom znanym doniesień z sal sądowych ostatnich dwudziestu lat m.in. Andriejowi Czikatiło, Issei Sagawie czy Arminowi Meiwesowi.
Text: Jagoda Mazur
DANIEL DIEHL, MARK P. DONNELLY - Dzieje kanibalizmu (Eat Thy Neighbour. A History of Cannibalism) -------------------------- Ocena: 3/6 -----------
Wszystko to – zarówno rys historyczny, jak i konkretne przypadki, autorzy umieścili na zaledwie 200 stronach, pozostałe to: podziękowania, spis materiałów źródłowych i indeks nazwisk. W efekcie otrzymujemy książkę, która na niewielu stronach usiłuje pomieścić wiele informacji. Pierwsza część, potraktowana bardzo skrótowo, sprawia wrażenie, że stanowić ma jedynie wstęp do zaprezentowania galerii potworów. Sama zaś galeria prezentuje się imponująco… przynajmniej jeśli chodzi o ilość bohaterów i o prezentację szczegółów ich działania. Szkoda, że tak mało miejsca poświęcono psychice postaci. Wszystko to napisane jest w taki sposób, że po Daniel Diehl i Mark P. Donnelly w swojej zakończeniu lektury w pamięci pozostapracy „Dzieje kanibalizmu” podjęli pró- ły mi tylko te postaci, których nazwiska bę opisania historii ludożerstwa od jego i „dokonania” znałam już wcześniej. początków do czasów współczesnych. Pierwsza część publikacji to szersze uję- Po książce zatytułowanej „Dzieje kanibacie zjawiska. Przedstawione są tu prapo- lizmu” oczekiwać by można z pewnością czątki kanibalizmu, kanibalizm w literatu- bardziej wyczerpującego i szczegółowerze i mitologii, w obrzędach magicznych go opracowania, więc pod tym względem i rytuałach religijnych, oraz przykłady kani- dzieło Diehla i Donnelly’ego zawodzi. balizmu w sytuacjach krytycznych: wojny, Jednak zważywszy, że ludożerstwo, mimo głodu czy kataklizmów. W drugiej części iż ma tak długą historię, wciąż stanowi temamy przedstawioną całą galerię kani- mat tabu i brak na naszym rynku pozycji bali, od XV wieku po czasy współczesne. mu poświęconych, warto od tej pozycji Ze względu na ilość dostępnych źródeł rozpocząć zgłębianie tematu. Zwłaszcza, dominują XX-wieczni amatorzy ludzkiego że wyszczególnione na końcu materiamięsa. Wśród opisanych zwyrodnialców ły źródłowe z pewnością ułatwią podróż znaleźć możemy postaci znane z literatury w świat specyficznych upodobań kulinari filmów, jak Sweeney Todd i Margery Lo- nych niektórych ludzi. Wśród ludzi kanibalizm występuje niemal od zarania. Najczęściej i na największą skalę spotykany był i jest tam, gdzie głód, gdzie towarzysz niedoli może być jedynym źródłem pożywienia: czy to na dryfującym statku, czy w rejonach dotkniętych wojną lub klęską głodu. Ludożerstwo było – a w niektórych częściach świata jest do dziś – także elementem wielu praktyk religijnych czy rytuałów magicznych. Jednak zjadanie bliźnich nie zawsze wynika z niemożności zdobycia innego pożywienia czy tradycji. Zdarzają się ludzie, którzy swój głód zaspokajają ludzkim mięsem w wyniku zaburzeń umysłowych.
73
HANSEL AND GRETEL WITCH HUNTERS 3D HANSEL I GRETEL: ŁOWCY CZAROWNIC 3D Niemcy, USA 2012 Dystrybucja: UIP Reżyseria: Tommy Wirkola Obsada: Jeremy Renner Gemma Arterton Peter Stormare Famke Janssen
X
Text: Piotr Pocztarek
X X X X
Tommy Wirkola, twórca ciepło przyjętego w niektórych kręgach prześmiewczego „Zombie SS” serwuje nam hardkorową wersję tej opowieści. O wiele mroczniejszą niż np. goszczący stosunkowo niedawno w kinach „Królewna Śnieżka i Łowca”. Jak widać, popyt na bajki nie słabnie. Hansel i Gretel (dzięki Bogu, że dystrybutor jakimś cudem powstrzymał się od spolszczenia tytułu...) stracili rodziców, a z dzieciństwa pamiętają tylko zagubienie się w lesie, natrafienie na chatkę zrobioną ze słodyczy i uwięzienie przez przeraźliwą wiedźmę. Dziarskie dzieciaki skopały jej tyłek i spaliły w piecu. Po bodajże 15 latach znów spotykamy sympatycznych bohaterów, trzeba jednak przyznać, że wyrosły na niezłych twardzieli. Uzbrojeni w kusze, granaty (!) i działa obrotowe (!!) polują na czarownice. Szczególnie Jaś jest nieźle
wkurzony, bo po przygodzie z dzieciństwa został… cukrzykiem i w przerwach pomiędzy klepaniem wielkonosych gęb musi wstrzykiwać sobie insulinę. Co dalej? Rodzeństwo czeka oczywiście starcie z ich nemesis - Muriel. Ta klasyczna historia wywrócona została do góry nogami, w podobnej konwencji co na przykład niedawny „Abraham Lincoln: Łowca wampirów”. „Hansel & Gretel” wykonany jest jednak co najmniej o klasę gorzej. Z jednej strony mamy tu dość brutalny, krwawy i wyrazisty horror oraz praktycznie nieustającą akcję, z drugiej jednak „Łowcy czarownic” cierpią na nieuleczalną przypadłość, na którą chorował też choćby „Kapitan Ameryka” - kiedy zaczyna się akcja, film
Wszyscy znamy klasyczną, niemiecką bajkę o Jasiu i Małgosi: dwójka rodzeństwa, chatka z piernika na środku lasu i zła czarownica z apetytem na małe dzieci.
74
potwornie nudzi. Tak jest i tutaj - przez półtorej godziny rodzeństwo naparza po pyskach coraz to bardziej fantazyjne wiedźmy, posługując się pokaźnym arsenałem broni. Od czasu do czasu pojawi się jakiś troll, ktoś sypnie żartem, zza roku wyskoczy zły szeryf albo dobra, biała czarownica. Najlepszym punktem filmu jest jego obsada. Jeremy Renner i Gemma Arterton robią co mogą, aby wyciągnąć z tego gniota chociaż odrobinę, a tam gdzie nie dają rady, pomagają im kaskaderzy (wygibasów jest tu sporo). Pojawiają się też Famke Janssen i Peter Stormare, choć ledwie na kilka minut. Szkoda tylko, że same nazwiska nie grają, zupełnie jak w piłce nożnej. Wizualia dają radę - wiedźmy są odpowiednio obrzydliwe, chociaż po drzewach skaczą jak jakieś wilkołaki, nie przypominając odpowiedników, jakie znamy z innych produktów popkultury.
Generalnie „Łowcy czarownic” to jeden wielki teledysk - dosłownie i w przenośni. Wszak pieniądze na produkcję wyłożyło między innymi MTV i Will Ferrell. Z ekranu przez cały czas atakuje nas jedna, wielka sieczka. Ani to specjalnie ciekawe, ani oryginalne, ani zaskakujące. Każdy kolejny krok bohaterów z łatwością możemy przewidzieć, zawodzi też zakończenie. I cholera wie po co ta popierdółka w ogóle powstała. Potencjał był, ale został epicko rozłożony na łopatki.
75
OLGA RUDNICKA - Drugi przekręt Natalii
--------------------------------------
Ocena: 6/6
Wydawca: Prószyński i S-ka 20l2 Ilość stron: 496
Text: Żaneta „Fuzja” Wiśnik
Olga Rudnicka to jedna z najjaśniejszych gwiazd polskiej literatury rozrywkowej, a przy okazji najbardziej obiecująca przedstawicielka młodego pokolenia rodzimych pisarek. Jej debiut literacki „Martwe Jezioro” okazał się ogromnym sukcesem i otworzył drzwi do kariery. Po przeczytaniu jednej z ostatnich powieści spod pióra Olgi Rudnickiej – mam na myśli „Natalii 5” – czytelnicy byli zachwyceni, jednak to co pokazała autorka w kontynuacji tejże, a więc w „Drugim przekręcie Natalii”, okazało się prawdziwym mistrzostwem. Siostry Sucharskie wpadają znów w kłopoty. Okazuje się, że staruszek – Pan Janusz, były współpracownik ich ojca, do którego zdążyły się przyzwyczaić i pokochać, jak własną rodzinę znika w tajemniczych okolicznościach. W jego mieszkaniu policja odnajduje zwłoki młodego mężczyzny, a podczas śledztwa wychodzą na jaw różne tajemnice z jego życia. Dziewczęta niezrażone murem, jaki napotykają ze strony policji postanawiają prześledzić bieg wydarzeń na własną rękę i jak to u nich bywa wplątują się w nie lada tarapaty. W tej kryminalnej powieści jest wszystko. Odrobina niebezpieczeństwa, cała masa pozytywnego humoru, duża doza tajemnicy i fenomenalni bohaterowie. Nie mogę wyjść z podziwu dla talentu pisarskiego autorki. Książka jest napisana lekko i dowcipnie. Bohaterki stanowią fantastyczną i barwną paletę
76
osobowości, dzięki czemu powieść naprawdę wciąga i nie męczy. Natomiast fabuła jest skonstruowana w sposób bardzo przemyślany i właśnie to sprawia, że jest to jeden z najciekawszych kryminałów, jakie pojawiły się na naszym rynku. Warto zwrócić uwagę, że jest to lektura niezobowiązująca. Nie ma tutaj krwawych i brutalnych opisów, dlatego jest to książka, która nadaje się tak dla młodszych czytelników jak i dla starszych, szukających na kartach powieści ukojenia. Rudnicka pisze w sposób bardzo naturalny i niewymuszony. Dialogi są zabawne i pokrętne ale nieskomplikowane. Dzięki temu książka zapewnia doskonałą rozrywkę na kilkanaście godzin. Z całego serca polecam „Drugi przekręt Natalii”, gdyż pisarstwo Rudnickiej stanowi naprawdę ciekawą i oryginalną perełkę, wśród twórczości pisarzy i pisarek, którzy zalewają polski rynek wymuszonymi i skomplikowanymi powieściami, które czasem nadają się jedynie do tego by je podrzeć, spalić w ognisku i patrzeć jak iskierki ognia radośnie wzlatują ku niebu. Osobiście uważam, że każdy powinien zapoznać się z przygodami pięciu przezabawnych Natalii. Jestem przekonana, że uda im się rozkochać w sobie nawet najbardziej zatwardziałego i wzbraniającego się przed lekkim kryminałem czytelnika. Zatem do dzieła, moi mili, gdyż siostry Sucharskie nie przywykły do czekania.
Wywiad z Olgą Rudnicką
Rozmawiał: Żaneta „Fuzja” Wiśnik
Kronika snow
Chcielibyśmy zaprezentować Wam, Drodzy Czytelnicy, rozmowę z jedną z najbardziej poczytnych autorek młodego pokolenia, której jasna gwiazda zaświeciła po raz pierwszy w roku 2008, kiedy to Olga Rudnicka, o której mowa, miała raptem dwadzieścia lat. Obecnie na rynku literackim ukazało się osiem powieści jej autorstwa, które zostały bardzo dobrze przyjęte przez czytelników. Dowiedzmy się więc o tej pisarce czegoś więcej.
Na Twoim blogu można odnaleźć informacje, że przygodę z pisarstwem rozpoczęłaś już jako nastolatka, spisując swoje sny. Kiedy jednak narodził się pomysł żeby przelewać senne wytwory umysłu na papier? Nocne mary i senne marzenia dotyczą zazwyczaj każdego zdrowego człowieka, Ty jednak uznałaś, że można je spisać. Dlaczego? Moje sny bywały mroczne. Podczas nich doświadczałam wrażeń i emocji, których na co dzień nie byłabym w stanie doznać. A że mam bzika na punkcie kryminałów to postanowiłam je spisywać. Niektórzy piszą pamiętniki, ja uwielbiałam przelewać na papier, a nawet ubar-
wiać własne sny. Tak naprawdę, gdyby nie one, to nie wiem czy kiedykolwiek napisałabym jakąkolwiek książkę. Jak wspominasz okres oczekiwania na odpowiedź wydawnictwa w sprawie swojej pierwszej książki? Czy Twoim zdaniem łatwo jest młodemu pisarzowi wydać w Polsce książkę? Czy wydawnictwa chętnie pomagają młodym twórcom? Przyznam szczerze, że miałam więcej szczęścia niż rozumu. Działałam pod wpływem impulsu i tak naprawdę nie zastanawiałam się czy ktoś mnie wyda, po prostu chciałam spróbować. Kiedy, więc szukałam wydawnictw nie próbo-
77
wałam zgłębić tego jak zbudowany jest literacki światek. Nie znałam nikogo kto pisał i nic na ten temat nie wiedziałam. Z samym poszukiwaniem wydawcy wiąże się natomiast dosyć przewrotna i zabawna opowiastka. Przez przypadek maszynopis wysłałam do nieodpowiedniej osoby. Jednak jak się okazało, osoba ta zechciała poświęcić trochę czasu na przeczytanie go i odpowiedź dostałam już po kilku dniach. Miałam po prostu fart. Wiem, że niektórzy czekają nawet dwa lata na odpowiedź (jeśli w ogóle ją dostaną...). Okazuje się, że bardzo dużo osób pisze. Konkurencja jest spora i nie jest to łatwy orzech do zgryzienia dla wydawców. Bohaterki Twoich powieści to z reguły sympatyczne kobiety uwikłane przez sploty różnych wydarzeń w tajemnicze sytuacje. Łatwiej będąc pisarką tworzyć postaci kobiece?
Tak naprawdę marzy mi się powieść w stylu Stephena Kinga – coś mrocznego i mocnego. Ale kiedy biorę się za „kryminał” to słyszę: „Olga, ale się uśmiałam”. Często zastanawiam się co jest ze mną nie tak, że ludzie śmieją się, a ja nawet nie wiem dlaczego… Czy wplatasz do wymyślanych przez siebie historii fragmenty siebie, jakieś sytuacje ze swojego życia, autentyczne zdarzenia lub cechy charakteru, którymi można by było obdarować fikcyjne postaci? Wydawało mi się, że to co piszę to czysta fikcja literacka. Jeden z dziennikarzy uświadomił mi jednak, że tak nie jest. Podczas rozmowy wymienił pięć cech charakteru i zapytał, czy taka właśnie jestem? Z dumą odparłam, że tak (tym bardziej, że były to bardzo miłe cechy).W odpowiedzi usłyszałam: „właśnie wymieniłem pięć cech charakteryzujących główną bohaterkę Pani powieści”. Co za tym idzie, okazało się że chcąc nie chcąc, przelewam na papier namiastkę swojej osoby. Moi najbliżsi mają zakaz czytania moich książek. Szczególnie moja druga połowa – on zawsze doszuka się jakiejś cząstki mnie samej w książce.
Zdecydowanie tak. Nie bez powodu wymyślono powiedzenie „mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus”. Różnimy się pod każdym względem. Kobiety są bardziej emocjonalne, niekiedy skomplikowane, a to mnie bawi samo w sobie. Wydaje mi się, że nie byłabym w stanie wczuć się całkowicie w postać męską. Poza tym kobiety z całym swoim urokiem i zakręceniem dają mi Muszę przyznać, że dotychczas większe pole dla literackich manewrów. miałam przyjemność przeczytać (śmiech) trzy napisane przez Ciebie książki, mianowicie „Cichy wielbiciel”, „NaKolejne pytanie dotyczy gatunku talii 5” i „Drugi przekręt Natalii”. którym się parasz. Kryminał prze- Każda z tych powieści jest równie platany humorem, czemu akurat to? dobra, przekazuje ogromne pokłaPlanujesz w przyszłości napisać coś dy różnych emocji i choć pokochazupełnie innego niż Twoje dotych- łam siostry Sucharskie to jednak czasowe dokonania? „Cichy wielbiciel” zrobił na mnie
78
największe wrażenie, prawdopodob- np. z krytyki internautów? W ogóle nie przez wzgląd na tematykę, jaką czytasz opinie na temat swoich poporusza. Skąd pomysł aby zająć się wieści? takim zjawiskiem jak stalking? Na początku czytałam wszystko. Stalking, jako zjawisko społeczne, bar- W zasadzie byłam uzależniona od dzo mnie poruszył. Okazuje się, że ten sprawdzania w Internecie komentarzy problem może dotknąć każdego. Do- na temat moich książek… i nie wspomitychczas żyłam w przekonaniu, że ofia- nam miło tego okresu. Wszystko byłoby rą takich zachowań może się stać tylko w porządku, gdyby ludzie komentowali ktoś piękny, bogaty i sławny. Prawda tylko książki. Jednak nie mogłam zrowygląda jednak zupełnie inaczej. Poza zumieć dlaczego ludzie oceniają także tym stalking (do niedawna) nie był ka- mnie - to jak wyglądam, jaka jestem ralny. W głowie mi się nie mieściło, że (przecież wtedy nikt mnie nie znał). To ludziom wywraca się życie do góry no- było bardzo przykre. Mimo wszystko jegami i nikt im nie może pomóc! stem jednak wdzięczna za słowa krytyki dotyczące moich powieści, bo dzięki Którą ze swoich powieści cenisz temu mogę się rozwijać. Natomiast za najbardziej i dlaczego? I z drugiej komplementy serdecznie dziękuję, bo strony, która sprawiła Ci ostatecznie to one dodają energii do pisania! najwięcej trudności? Obecnie nie czytam nic co dotyczyłoby Najbardziej cenię „Natalii 5”. Bawiłam mojej twórczości, nie orientuję się więc się fantastycznie podczas jej pisania, co „dzieje się” wokół mojej osoby. W subardzo polubiłam główne bohaterki mie nawet mnie to nie interesuje. Skui czułam się wspaniale w ich towarzy- piam się na pisaniu i na pozytywnych stwie. Największe trudności miałam relacjach z moimi czytelnikami, których natomiast podczas pisania wspomnia- serdecznie pozdrawiam! nego wyżej „Cichego wielbiciela”. Niepokój i nastrój Julki – głównej bohater- Jakie są Twoje oczekiwania na 2013 ki, udzielały się również mnie. Czułam, rok? Szykujesz jakąś niespodzianże zamiast odpocząć po całym dniu kę dla swoich czytelników? Czy w pracy, przenosiłam się w zupełnie w głowie kiełkuje Ci pomysł na nową szarą i przykrą rzeczywistość. Chyba powieść? robię błąd, wczuwając się tak w bardzo w rolę bohaterów, niestety strasznie Oczywiście, że szykuję niespodziantrudno jest nad tym zapanować. kę – moją pracę magisterską. Niestety muszę zakończyć kolejny etap w życiu Wśród zachwytów nad Twoimi po- i trochę ograniczyć swoje przyjemnowieściami na pewno zdarzają się ści. Ale pomysły kiełkują bezustannie. też słowa krytyki. Jak sobie z nimi radzisz? Uważasz, że można wyciągnąć jakieś konstruktywne wnioski
79
--------------------------------------
Ocena: 5/6
Wydawca: Videograf II 20l3 Ilość stron: 539
Holandia, polscy robotnicy i namiętności, kompleksy, fobie skrywane w pozornie sennym kurorcie, wykorzystywanym przez przybyszów i ich pracodawców jako baza dla gastarbeiterów ze Wschodu Europy. Odarta z lukrowej otoczki codzienność emigracji zarobkowej i mało pochlebne, lecz dogłębnie prawdziwe obraz z życia ludzi pragnących zarobić, by wrócić do kraju w przekonaniu o tym, że wykorzystali swoją życiową szansę. „Wściekła skóra” to w pełni udany i ważny debiut nikomu nieznanej autorki, Agnieszki Miklis. Trudno jednakże w to uwierzyć, jako że powieść skonstruowana została niezwykle precyzyjnie, z wielką świadomością reguł gatunku, który wykorzystuje w sposób pretekstowy, aby przekroczyć jego ograniczenia. Utwór jest bowiem thrillerem jedynie pozornie i o tyle, o ile pisarka przywołuje charakterystyczne dla „dreszczowca” postacie i rekwizyty, kładąc zarazem nacisk na psychologie postaci. Obrane przez Miklis rozwiązania fabularne zbliżają go do konwencji amerykańskiego „czarnego kryminału”, będącego przetworzoną formułą powieści obyczajowej, w której dramatyczne wydarzenia służą refleksji społecznej. Z zabiegiem tym ma do czynienia również odbiorca „Wściekłej skóry”. Autorka – świadoma przeobrażeń gatunkowych – nie przywołuje założeń obu gatunków literatury grozy w sposób bezrefleksyjny. Charakterystyczne dla nich wyznaczniki zostają tyleż sfunkcjonalizowane, co po-
traktowane z (ironicznym?) dystansem. Przykładem służy kreacja Tani Konecki, stylizowanej na femme fatale, której uroda skażona zostaje przebarwionymi zębami; trudno też za wzorcową realizację figury „kobiety fatalnej” uznać Erikę. Interesujące jednak, że literackie „powinowactwa z wyboru” powieści nie kończą się na przywołanych tu zjawiskach, sięgając ku wiktoriańskiej powieści gotyckiej; to z jej inspiracji pojawia się wątek labiryntu, seksualnych perwersji, a także kryjących się w mroku i cierpiących na rzadkie choroby bohaterów (czy właściwym punktem odniesienia dla jednego z nich będzie postać Quasimodo z „Katedry Marii Panny w Paryżu” Wiktora Hugo?).
Text: Adam Mazurkiewicz
AGNIESZKA MIKLIS - Wściekła skóra
Biorąc pod uwagę sposób kształtowania napięcia fabularnego w powieści należy uwzględnić możliwość interpretacji „Wściekłej skóry” nie tylko przez pryzmat „zabaw z konwencją”, lecz również jako wypowiedź na temat tolerancji w świecie, w którym granice kultur stają się coraz bardziej płynne, a idee humanitas (obrona ludzkiej godności, szacunek dla innych bez względu na kolor skóry i wygląd, respektowanie wolności innej osoby) regulujące życie społeczne to nie tylko wyraz poprawności politycznej, lecz – przede wszystkim – sposób na bezkonfliktowe funkcjonowanie w obrębie „globalnej wioski”. Ich krach może bowiem prowadzić do tego, co stało się udziałem mieszkańców niewielkiej holenderskiej wioski.
81
Urodził się w jednym z lupanarów pod murami średniowiecznej Barcelony. Jego matką była niewolnica, ojcem – tajemniczy klient, który wkrótce po narodzinach potomka usiłował zgładzić zarówno matkę, jak i syna. Mleko matki pił do piątego roku życia, ssąc piersi, dopóki nie pojawiła się krew.
cu, nie znaczy to jednak, że słońce jest w stanie go zabić. Równie daleko, jak do dawnych wampirów, jest wampirowi z Barcelony do bohaterów współczesnych paranormalnych romansów. Wprawdzie także zdaje się nie podlegać upływowi czasu, nawet tu widać jednak pewną różnicę. Gdyby czas w ogóle nie miał wpływu na wygląd naszego bohatera, na zawsze musiałby pozostać niemowlęciem, gdy tymczasem poznajemy go jako mężczyznę o twarzy 30-latka… z tym że taką twarz ma już od piątego roku życia. I jest to twarz na tyle charakterystyczna, że gdy ktokolwiek zobaczy któryś z jego wizerunków z dawnych lat, natychmiast rozpoznaje jego rysy. Cecha ta dość mocno utrudnia mu życie, zwłaszcza że nie wyobraża sobie życia poza Barceloną. Musi więc co jakiś czas zmieniać otoczenie, w jakim żyje, a tym samym miejsce zamieszkania i wykonywaną profesję. Oraz oczywiście dane osobowe. Własnego imienia i nazwiska, z którym by się identyfikował, nie posiada.
Bohater powieści Enrique Moriela „Miasto poza czasem” dość mocno różni się od hrabiego Draculi oraz jego literackich i filmowych następców. Nigdy nie był człowiekiem, wampirem już się urodził. Nie jest w stanie z nikogo uczynić wampira, swoje ofiary po prostu uśmierca. Nie czyni tego jednak z powodu jakiejś szczególnej niechęci do gatunku ludzkiego, powoduje nim przede wszystkim chęć przeżycia, czasami – choć dużo rzadziej – także współczucie i sympatia do ofiary. Jego nieśmiertelność wprawdzie ma swoje granice, jednak zabić go można jedynie poprzez fizyczne unicestwienie ciała. Czosnek ani krzyż nie robią na nim wrażenia. Nie ma też żadnych oporów przed przebywaniem w kościele, a nawet zdarza mu się służyć do mszy. Owszem, podobnie jak W przeciwieństwie do Edwarda Cullena dawne wampiry lepiej odnajduje się i jemu podobnych bladolicych amantów, w świetle księżyca niż w pełnym słoń-
Autor: Enrique Moriel
Tytuł oryginału: La Ciudad Sin Tiempo
Text: Jagoda Mazur
„Miasto poza czasem”
wampir z Barcelony nie jest mrocznym obiektem pożądania kobiet. Przedstawicielki płci przeciwnej chętnie przebywają w jego towarzystwie, ponieważ znajdują w nim przyjaciela i powiernika, jednak prawie żadna nie próbuje uczynić zeń swojego kochanka. Próby takie i tak na nic by się nie zdały, bowiem bohater powieści Moriela nie jest zdolny do miłości fizycznej. Zdaje się żyć nie tylko poza czasem, ale i poza moralnością. Nie ma obiekcji przed wykorzystaniem człowieka jako tarczy w przypadku zagrożenia życia, nie jest też dla niego problemem uśmiercanie ludzi, którzy nie tylko służą mu za pokarm, ale i dostarczają dokumentów. Jednak zdolny jest także do „ludzkich uczuć”. Potrafi współczuć i potrafi kochać. Ale nie miłością namiętną, która pozwala przenosić góry i która pragnie przywiązać do siebie na zawsze obiekt uczucia. Kocha miłością, która każe mu opiekować się obiektami swych uczuć,
dbać, by w trudnych czasach nic złego im się nie stało, niczego im nie zabrakło. I to dopiero strata ukochanych sprawia, że zaczyna swą nieśmiertelność postrzegać jako przekleństwo. Kim więc jest bohater „Miasta poza czasem”, skoro nie jest krwiożerczą bestią, pomnażającą populację wampirów w okolicy, ani romantycznym kochankiem użalającym się nad swoją nieśmiertelnością? Jaką pełni rolę w powieści? Jest po prostu naszym przewodnikiem po dawnej Barcelonie, kronikarzem obserwującym przemiany, jakim przez stulecia podlega Barcelona, odnotowującym, że choć wszystko zdaje się zmieniać, pewne rzeczy mimo upływu czasu wciąż pozostają takie same, a ludzie wciąż popełniają te same błędy. Kronikarzem, w którego opowieści sporo miejsca zajmują też rozważania o walce dobra ze złem, Boga z Szatanem i o tym, kto tak naprawdę jest w tej walce zwycięzcą.
-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Agharta 20l3 Tłumaczenie: Mateusz Kopacz Ilość stron: 265
Coraz lepiej dzieje się na polskim rynku wydawniczym, jeśli chodzi o wznowienia klasyków. Zeszły rok mógł zadowolić miłośników Howarda Phillipsa Lovecrafta za sprawą wydawnictwa Vesper i znakomitego wydania „Zgrozy w Dunwich”. Nie mogli też narzekać miłośnicy Roberta E. Howarda dzięki „Conanowi Barbarzyńcy” wydawnictwa Rea i „Conanowi i skrwawionej koronie” Rebisa. Dzięki wydawnictwu Agharta, a szczególnie dzięki Mateuszowi Kopaczowi, zwolennicy obydwu pisarzy dostają natomiast tę oto niezwykłą książkę. „Królestwo Cieni” to książka na pierwszy rzut oka niepozorna, zawierająca kilkanaście utworów ojca Conana nawiązujących w mniej lub bardziej oczywisty sposób do mitów Samotnika z Providence. O tym, jak wyjątkowa jest to twórczość, niech świadczy fakt, że wstęp do zbioru stanowią właśnie słowa Lovecrafta, który ubolewa nad przedwczesną śmiercią swego przyjaciela. Nie jest wszak tajemnicą, że panowie darzyli się wzajemną sympatią i szacunkiem, a ich twórczość często przenikała się w intrygujący sposób. Mateusz Kopacz, prawdopodobnie największy znawca i specjalista od ojca Cthulhu w naszym kraju, zebrał i przetłumaczył wszystkie te teksty (czasem nawet kilku zdaniowe), w których Howard nawiązywał do Lovecrafta. A że robił to po swojemu, możecie być pewni ciekawej lektury. Od razu wyjaśnijmy jednak, że nie mamy tu do czynienia z rasowym horrorem. Groza, która się tutaj przewija podpada raczej pod weird fiction, gatunek wciąż w Polsce nie do końca odkryty i rozumiany. Druga sprawa, że czasem Howard tworzy sztampowe,
niewyszukane fabuły, które są jedynie tłem dla opisywanych krain lub stworzeń. Widać wówczas wyraźnie, że opisy są ważniejsze niż rozwój akcji, bowiem kolejność zdarzeń można przewidzieć nad wyraz często np. w takich tekstach, jak: „Potwór na dachu”, „Królestwo Cieni” czy „Czarna skała”. Ujmująca, szczególnie w przypadku tego ostatniego, jest wyraźna różnica stylów autorów. Fabularnie jest to natomiast doskonały hołd dla Lovecrafta, wykorzystujący większość jego schematów i pomysłów w sposób twórczy, świadczący o oryginalności. O ile bowiem Samotnik z Providence tworzył historie rozbuchane opisami i najeżone przymiotnikami w sposób wręcz barokowy, to Howard kieruje się raczej w stronę języka prostszego, nastrój grozy często nadrabiając brutalnością i okrucieństwem.
Text: Łukasz Radecki
ROBERT E. HOWARD - Królestwo cieni
Owa dzikość zawsze była znakiem rozpoznawczym autora, podobnie jak opowieści o twardych i zaciekłych wojownikach, najczęściej Piktach. Oczywiście, nie zabrakło takowych w tym zbiorze. Można oczywiście narzekać, że fabuły tych historii nadmiernie przypominają opowieści o Conanie (który również tutaj się pojawia), ale jest to miła odmiana od grzebiących w starych grimuarach naukowców, jakich tu także jest sporo. Powiem szczerze: wolę gdy Lovecraft pisze o Cthulhu, a Howard o Conanie, co w zasadzie nie powinno dziwić. I twierdzę, że jest to książka dla zorientowanego w temacie czytelnika, bowiem okaże się dla niego znakomitą ciekawostką, uzupełnieniem domowej biblioteki. Przypadkowi czytelnicy na początek niech lepiej sięgną po inne utwory obu Mistrzów.
85
WIECZNIE ZYWY WARM BODIES USA 2013 Dystrybucja: Monolith Reżyseria: Jonathan Levine Obsada: Nicholas Hoult Teresa Palmer John Malkovich Rob Corddry
X X
Text: Piotr Pocztarek
X X X
Już w pierwszej minucie poznajemy sympatycznego R, młodego chłopaka przemienionego w żywego trupa. Od początku widać, że z klasyką gatunku film nie będzie miał wiele wspólnego - R bowiem zachował możliwość prowadzenia monologów wewnętrznych, stosunkowo zdroworozsądkowego myślenia i odczuwania, a nawet potrafi utrzymywać coś na kształt relacji między...trupich. Innymi słowy: umawia się z kolegą, by siedząc przy barze wzajemnie na siebie chrumkać i powarkiwać. Od czasu do czasu uda mu się nawet wyartykułować jakieś słowo. Pewnie grupowy „wypad” do miasta po „pożywienie” będzie dla R brzemienny w skutkach. Po zjedzeniu mózgu pewnego nieszczęśnika nasz uroczy zombiak przechwytuje część jego wspomnień. Akurat tę część, związaną z uczuciami do pewnej seksownej blon-
die. R ratuje Julie z opresji i po pokonaniu tymczasowej niechęci, pomiędzy parą zaczyna rodzić się relacja, która powoli przekształca się w uczucie. A jak wiadomo potęga miłości może czynić cuda, nawet wyleczyć zombizm. Taa. „Wiecznie żywy”, bo taki dziwny tytuł wybrał polski dystrybutor, miał potencjał stać się zabawny filmem, który będzie cieszył się popularnością na campowych wieczorkach przy piwku z kumplami, fanatykami zabawy konwencją. Początkowo jest nawet zabawnie i ciekawie, a ironiczne, błyskotliwe dialogi mogą się podobać, podobnie jak chaotyczne aktorstwo młodego Nicholasa Houlta, jednak z czasem film traci impet. Robi się nudno i sztampowo, a dziwaczne love story zamiast wykorzystać swoją „inność” powiela same klisze i wpadki. Nawet w parodii klasycznej sceny z „Romea i Julii” trudno dopatrzeć się świeżości, podobnie jak w relacji głównej bohaterki z despotycznym ojcem. W tym wszystkim gdzieś zupełnie od czapy krążą jeszcze szkieletory - te złe, bardziej zmutowane, nie da-
Zombie to temat wyeksploatowany na wszystkie możliwe sposoby, jednak są jeszcze ludzie, którzy potrafią w tej tematyce znaleźć dla siebie jakieś miejsce. Jednym z nich jest amerykański pisarz Isaac Marion, który w swojej powieści „Ciepłe ciała” postanowił opowiedzieć niecodzienną historię miłosną. Mamy tu bowiem do czynienia z... zakochanym w młodej dziewczynie żywym trupem.
86
jące się wyleczyć nawet miłosnym uściskiem zombiaki. Polują i na ludzi, i na tych „dobrych zombie”, w pewnym momencie stając się tłem dla fabuły. Na dwie minuty. No i po co? Tego nie wie chyba nawet scenarzysta. Obok powyższych mankamentów boli również niedorzeczność fabularna filmu. Już nie mówię nawet o samej konwencji OK, to opowieść o zakochanych żywych trupach, I get it. Ale główny bohater raz człapie z prędkością żółwia, a raz biega jak szalony. Niekonsekwencja, która wkurza nawet w tego typu filmie. Dobry punkt wyjścia, niezłe aktorstwo, kilka zabawnych momentów i świetny soundtrack to trochę za mało, by zrekompensować nudę, brak logiki i hollywoodzką sztampę. W porządku, cała zabawa miała na celu gloryfikację miłości i pokazanie młodemu pokoleniu widzów co tak nia scena dobitnie streszcza cały film naprawdę jest najważniejsze. A gdyby jednym ruchem. No bo po co bawić się amerykański widz nie zrozumiał, ostat- w jakieś metafory?
87
-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Wydawnictwo Czarne 20l2 Tłumaczenie: Milena Skoczko Ilość stron: 324
To miało być rutynowe śledztwo, prowadzące do ustalenia charakteru związków podejrzanego ze światem zorganizowanej przestępczości i nasilającą się falą kradzieży. Jednakże w jego trakcie zginęły osoby pozornie niezwiązane z dochodzeniem, zaś życie pozostałych – w tym głównych bohaterów – skomplikowało się w niepomierny sposób. Czytelnik „Wiernego przyjaciela” po raz kolejny – za sprawą powieści Kjella Ola Dahla, opublikowanej w prestiżowej serii „Ze strachem” Wydawnictwa Czarne – ma okazję przyjrzeć się mrocznym stronom norweskiego dobrobytu. Podobnie jak w „Czwartym napastniku” jest to kraj przemocy i ksenofobii, w którym zbrodnia nie jest związana ani z pochodzeniem, ani ze statusem społecznym: prawo przekraczają zarówno imigranci wywodzący się z patologicznych rodzin, jak i ci, który zostali powołani do stania na jego straży. Ukazywana na kartach powieści powszechność przestępstw prowadzi do zatarcia granic między tym, co zgodne z literą prawa, a jego interpretacją dokonywaną dla doraźnych korzyści. Brak jednoznacznej oceny czynów (zwłaszcza tych dokonywanych w dobrzej wierze) sprawia, że lektura powieści Dahla możliwa jest tyleż przez pryzmat tradycji amerykańskiego „czarnego kryminału”, co powieści zaangażowanej społecznie. W świecie utworu dobro i zło przenikają się, pozostając migotliwymi znaczeniowo abstrakcjami. Ukonkretniają je dopiero czyny bohaterów, nie mających niekiedy żadnego wyboru. Znamienne,
że sytuacje, w których Dahl stawia swoich bohaterów są bardzo konkretne i życiowo prawdopodobne: czy policjantka powinna dać się zabić, aby można było aresztować psychopatę zgodnie z literą prawa, czy też wolno było jej przekroczyć ograniczenia obrony koniecznej i dzięki temu przyczynić się do odnalezienia groźnego przestępcy? Gdzie leży granica przestrzegania prawa? Czy wolno policjantowi, w trakcie pełnienia obowiązków służbowych, ujawniać niechętny stosunek do „kolorowych” imigrantów? Do jakiego stopnia pokpiwanie z wyznawanej przez współpracownika religii można odczytywać jako dobroduszną drwinę, a kiedy zaczyna to być oznaką nietolerancji?
Text: Adam Mazurkiewicz
KJELL OLA DAHL - Wierny przyjaciel (Kvinnen i plast)
Paradoksalnie, dwuznaczność postaw bohaterów zbliża ich do żywych ludzi, toteż – jakkolwiek czytelnik może nie zgadzać się z ich wyborami moralnymi – zmuszony jest traktować owe wybory jako analogiczne do tych, przed którymi sam może zostać postawiony. Być może to właśnie ta właściwość pisarstwa Dahla - umiejętność tworzenia pogłębionych portretów psychologicznych fikcyjnych bohaterów – sprawia, że czytelnikowi zaprezentowane zostają pełnowymiarowe postacie, których dylematów nie odbiorca odczytuje jako stworzonych na potrzeby fabuły. A wrażenie autentyczności pogłębia ukazywany w powieści przekrój społeczny; Dahl nie koncentruje się na jednej, wybranej grupie – jego bohaterami są zarówno imigranci, jak reprezentujący klasę średnią pracownicy socjalni i policjanci oraz zamożni przestępcy.
89
Artur Kuchta Uczta dla ciała
Ściany pokoju wyglądały koszmarnie. Przyklejona lata temu tapeta odłaziła w wielu miejscach, odsłaniając to, co było pod spodem. Sama tapeta nie świadczyła raczej o dobrym guście właścicieli, ale to, co się pod nią kryło, mogło przerażać. Było na pewno świadectwem szaleństwa i skrajnej niepoczytalności wcześniejszych lokatorów kamienicy. Bo o ile bezguście i zupełny brak polotu artystycznego, jaki bił z tapety zakrywającej malowidła, jedynie wzbudzał niewielki niesmak, to freski, wyłaniające się spod papierowej powłoki, w oczach oglądających wzbudzały nieopisaną grozę i zniesmaczenie. Marek kupił tę kamienicę w centrum miasta po okazyjnej cenie. Dla niego okazyjna cena oznaczała utopienie prawie wszystkich oszczędności życia. On jednak wolał o tym myśleć jak o inwestycji. Wyremontuje się ją, odnowi, a potem wynajmie na jakieś biuro albo magazyn. Lokalizacja w samym centrum miasta stwarzała wiele możliwości, a ceny wynajmu były wysokie. Zostało mu jeszcze parę złotych, by doprowadzić swoją nową własność do porządku. Wiedział, że będzie to wymagało trochę roboty i czasu, nie spodziewał się jednak, że ujrzy tam rzeczy rodem z najgorszych nocnych koszmarów. Tapety zaczął zdzierać już pierwszego dnia. Zaczął od największego pokoju na piętrze. W wielu miejscach klej trzymał już słabo i kawałki papieru zaczęły odłazić same, więc pomyślał, że pójdzie łatwo.
91
Biblioteka Grabarza Polskiego
Rzeczywiście, kiedy pociągnął za odstający fragment, odchodziły całymi płatami. Pod spodem spodziewał się ujrzeć ściany wymalowane na biało – lub co najwyżej na jakiś inny kolor, co oznaczałoby dla niego więcej pracy. Bardzo się zdziwił, kiedy okazało się, że pod tapetami są jakieś dziwne malunki. Kiedy odsłonił niewielką część ściany, okazało się, że nie są to zwykłe motywy kwietne czy scenki rodzajowe, jak myślał na początku. Rogaty demon rozszarpujący swoją ofiarę obok gotującego się kotła z wodą był jednym z tych najmniej odrażających. Odkąd zaczął pracę ze ścianami w tym domu, zaczął miewać nocne koszmary. Śniły mu się twarze żywcem zjadanych osób, demoniczne oblicza diabłów zdobiące ściany kamienicy i dziwni okaleczeni mężczyźni kopulujący z rozczłonkowanymi zwłokami. Wszystko to widział wyraźnie. Każdy szczegół odwzorowany dokładnie tak jak na freskach. Po kilku takich nocach powziął decyzję, by z tym skończyć. Wynajmie kogoś, by dokończył za niego remont. Zbyt wiele go to kosztowało. Nerwów i nieprzespanych nocy. Zrobi to, nawet jeśli wydałby na to swoje ostatnie oszczędności. Lepiej nie mieć nic niż oszaleć, bo czuł, że tak by się to skończyło. Jednak tego nie zrobił. Następnego dnia wrócił tam, jak gdyby nigdy nic. Coś przyciągało go do tych okropności, jakie zdobiły ściany tego domu. Po paru dniach spędzonych na zrywaniu tapet wiedział już, że nie zamaluje tych okropności. I miał rację. Gdy całość została odsłonięta, zaprzestał pracy. Nie obchodziło go już, czy skończy remont. Nie myślał o tym jak o swojej inwestycji. Myślał jak o domu. Znalazł swoje miejsce. Od tego czasu Marek stracił zainteresowanie czymkolwiek innym. Nie pokazywał się w pracy, nie odbierał
92
Artur Kuchta - Uczta dla ciała
telefonów. Nie miał jakichś specjalnie bliskich przyjaciół ani rodziny, więc chociaż od tej strony miał spokój. Mógł siedzieć w pokoju i podziwiać te wspaniałe dzieła. Delektować się pięknym widokiem wspaniałych krwawych orgii i osiągać nieopisaną rozkosz, niemal jednocząc się z uczestnikami tych historii opisanych na malowidłach zdobiących ściany pokoju. Zamykał oczy i stawał się już ich częścią. To on był wtedy w tym kotle. Czuł palący, przenikający aż do kości ból, kiedy był gotowany żywcem, a jego ciało rozpuszczało się i oddzielało od kości. To on był tym mężczyzną o mocno zdeformowanej twarzy. Czuł taką wypełniającą go moc, kiedy wbijał tasak w ciało rozłożone na stole i odcinał rękę od reszty ciała. Nie omieszkał oczywiście spróbować. Trochę gumowate surowe mięso było jeszcze ciepłe. Językiem wylizał krew ściekającą mu po policzku. Nigdy jeszcze nie jadł niczego podobnego. Ciało i krew spożyte razem wypełniały go energią. Zostało jeszcze tylko jedno do spróbowania. Odpiął spodnie i zagłębił się w pełen niekończących się doznań i przyjemności ludzkiego ciała świat. Wyczerpany i umęczony wizjami tortur i brutalnych okaleczeń Marek padł na deski podłogi. Jednak mimo tego, co przeszedł, na jego udręczonej twarzy widniał uśmiech i jakiś rodzaj spełnienia. Chociaż nie do końca. Chciał więcej. Pragnął poznać wszystkie mroczne sekrety i zakamarki ciała. Ciała i krwi. Pragnął jeszcze raz przeżyć to, czego doznał przed chwilą, gdy stał się jednym z bohaterów fresku. A nawet po trosze każdym z nich. Przeżywać to na wieki. To była jego ostatnia myśl, zanim stracił przytomność. ***
93
Biblioteka Grabarza Polskiego
– Tak, wiem, że to jest okropne, ale można zamalować. – Widać było, że facet bardzo chce pozbyć się tej kamienicy. Jednak mimo tych okropieństw Rafał był zdecydowany. To okazja, jakich mało. Trzeba brać, nim ktoś sprzątnie mu ją sprzed nosa. Podszedł do ściany, by dokładnie przyjrzeć się malowidłom. – Ciekawe, ale jedno mnie zastanawia – odezwał się do pośrednika nieruchomości, stojącego na środku pokoju. – A mianowicie? – Same potwory na tych malowidłach. Jakieś diabły, demony, strasznie zdeformowane, wszyscy okaleczeni, bez wyjątku. Aż zapiera dech. – I to pana tak dziwi? – Pośrednik uniósł brwi, chowając do kieszeni telefon, którym bawił się jeszcze przed chwilą, by ukryć zdenerwowanie. – Nie, ale dziwi mnie ten jeden facet. Zupełnie nie pasuje do pozostałych. Wygląda tak normalnie, można by rzec współcześnie. – Rafał dokładniej przyjrzał się postaci młodego mężczyzny przywiązanego do pala, którego jelita nawijał na kij jakiś rogaty demon. – Cholera, on ma koszulkę System of a Down.
GRABARZ POLSKI Grabarz Polski #41 Korekta: Wojciech Lulek Grafika, skład, łamanie: Wojciech Jan Pawlik Reklama, Patronaty i Współpraca: Bartek@grabarz.net | Wojtek@grabarz.net
Chcesz współtworzyć Grabarza? Napisz do nas! www.Grabarz.net | www.Facebook.com/GrabarzPolski