Hard Rocker News Service Witajcie! HARD ROCKER TWÓJ MAGAZYN MUZYCZNY Cykl wydawniczy: dwumiesiêcznik Adres redakcji: HARD ROCKER ul. Drogowców 10 05-600 Grójec E-mail: redakcja@hardrocker.pl Internet: www.hardrocker.pl www.myspace.com/hardrockermagazine Redaguje zespół w składzie: Bart Gabriel (redaktor naczelny), Dariusz Konicki (zastêpca redaktora naczelnego), Michał Oracz (skład, łamanie, korekta), Współpraca: Adam Wójcik, Justyna Szewczyk, Kamila Skoczek, Paweł Domino, Sławomir Kamiński, Vlad Nowajczyk i Wojtek Gabriel Wydawca: Alphard Sound Technology ETP. NIP: 797-000-88-56 [ www.alphard.pl ] UWAGA! Redakcja nie ponosi odpowiedzialnoœci za treœæ reklam, wypowiedzi muzyków, oraz za prezentowane przez nich poglądy. Materiałów nie zamówionych nie zwracamy.
Większość z Was z zażenowaniem lub też rozbawieniem śledzi zmagania o krzyż (jest krzyż, jest impreza, co?), a tymczasem, niepostrzeżenie i skromnie, Hard Rockerowi stuknęła okrągła cyferka na liczniku: 20. Kto by pomyślał, że nasza batalia/krucjata (niepotrzebne skreślić) trwa już ponad trzy lata. Jeśli dać się ponieść przemyśleniom, to w ciągu trzech ostatnich lat scena muzyczna nie zmieniła się jakoś drastycznie, przynajmniej nie od strony twórców - bo to, że coraz mniej i mniej osób kupuje oryginalne płyty, w końcu się zemści i muzycy stwierdzą, że nie ma dla kogo nagrywać i komponować... Ale jeszcze nie jest tak źle i trzeba obiektywnie stwierdzić, że póki co, nadal powstaje sporo dobrych i bardzo dobrych płyt - niech za przykład posłużą choćby tylko ostatnie produkcje Maiden, Accept, Saxon, WASP, Slayer, czy innego Megadeth. Lakonicznie podsumowując: jest czego słuchać. Tak więc wydaje się, że kryzys ekonomiczny (o którym mówi każdy i wszędzie, a którego nikt nie jest chyba w stanie racjonalnie wyjaśnić) nie dotknął sceny muzycznej. Chociaż z drugiej strony fatalna frekwencja na koncertach musi mieć swoje podłoże... Wracając do nowych, dobrych płyt, można by nawet zaryzykować stwierdzenie, iż zbliżający się powoli do końca 2010 rok mógłby być jednym z najlepszych dla muzyki rockowej i metalowej od długiego, długiego czasu, gdyby nie śmierć Ronniego Jamesa Dio. Ale jak to kiedyś śpiewała grupa Queen, The Show Must Go On. Wracając więc do naszej dwudziestki: zapewne zauważycie sporo zmian, jak i nowych elementów. Mamy nadzieję, że przypadną Wam one do gustu, bo w końcu magazyn powstaje z myślą o nas wszystkich: fanach dobrego rockowego i metalowego grania, którzy jak wiadomo, często mają także inne zainteresowania. No ale o tym już na naszych stronach. Czekamy na Wasze opinie i kolejne pomysły, a tymczasem zapraszam do czytania!
2
Wywiady i artykuły: COVEN
4
FUELED BY FIRE
THERION
7
THE COFFINSHAKERS 34
WATAIN
10
GWAR
35
RAVEN
12
Sacred Steel
53
MAGNUS
55
ONSLAUGHT
57
MOON
59
VIOLATOR
61
HARD ROCKER LEGENDS
hard chat
hard chat
HARD ROCKER LEGENDS
EXODUS hard chat
GRAVE DIGGER hard chat
ROSS THE BOSS FAST ATTACK
TRISTANIA hard chat
MŁODZI WOJOWNICY
A TERAZ INACZEJ
hard chat
OKO W OKO
15
old school special
20
old school special
22
HARD CHAT
24
32
HARD CHAT
EXUMER
26
DIVA
62
trzy szóstki
28
Gene Hoglan
80
OLD SCHOOL SPECIAL
FATAL EMBRACE, SKULLVIEW, BRITON RITES
PRETTY MAIDS OLD SCHOOL SPECIAL
P£YTA CD:
MŁODZI WOJOWNICY
pod napięciem
30
43
BART GABRIEL, redaktor naczelny NA ZDJĘCIU: Joe Hasselvander (RAVEN, PENTAGRAM, DEATH ROW) & Rednacz.
NIE SAMĄ muzyką HARD ROCKER CLASSICS
64 65
RECENZJE
66
ŒWIE¯A KREW
82
NA ŻYWCA
SWEDEN ROCK FESTIVAL, 9-12.06.2010, Norje k/Solvesborga, Szwecja
HEADBANGERS OPEN AIR, 29-31.07.2010, Brande-Hörnerkirchen, Niemcy
OPEN MIND FESTIVAL, 12-14.08.2010, Stodoła, Warszawa
83 83 85 87
Strona publiczna
88 www.hardrocker.pl
1
PRZED WYBUCHEM Jeśli jeszcze o tym nie wiecie, to spieszymy donieść, że ukazał się nowy koncertowy album MEGADETH, dokumentujący ich ostatnią trasę koncertową “Rust In Peace - 20th Anniversary Tour”. Album dostępny jako CD, DVD i Blu-Ray.
Powoli krystalizuje się także skład kolejnej edycji kultowego Headbangers Open Air, który odbędzie się w lipcu 2011 w Brande. Wystąpią m.in. grupy: BEEHLER (ex-EXCITER), JAGUAR, TORCH, SPARTAN WARRIOR, SYRON VANES i VULCAIN. Polski heavy metal dzielnie reprezentować będzie grupa CRYSTAL VIPER.
[ www.megadeth.com ]
Kanadyjska legenda rocka, zespół RUSH, rozpoczęła prace nad nowym albumem studyjnym. Jak zapowiada gitarzysta Alex Lifeson, gotowych jest już co najmniej sześć nowych numerów, a kolejnych można się spodziewać po zakończeniu trwającej obecnie trasy koncertowej [ www.rush.com ]
Grupa QUEENSRYCHE zmieniła barwy klubowe. Prog metalowcy podpisali papiery z Loud & Proud Records, oddziałem firmy Roadrunner. Zespół pracuje już nad nowym albumem, który według zapowiedzi ma być jednym z najbardziej niezwykłych w karierze zespołu.
z Relapse Records. Dla fanów dobrych gitarowych riffów, kobiecych wokaliz (!) i oldschoolowego grania, ich powstający właśnie debiutancki album będzie naprawdę gratką. Tymczasem możecie posłuchać ich mini albumu. [ www.myspace.com /royalthundermusic ]
“In War And Pieces” to tytuł nowej płyty thrash metalowych weteranów z SODOM, która od połowy listopada dostępna będzie nakładem SPV/ Steamhammer. Producentem albumu jest Waldemar Sorychta,
znany ze współpracy z takimi zespołami, jak Lacuna Coil, Moonspell i Tiamat. [ www.sodomized.info ]
Popularna w naszym kraju prawie tak bardzo, jak w rodzinnej Francji, speedmetalowa grupa LONEWOLF, pracuje nad nowym albumem studyjnym. Krążek ukaże się w przyszłym roku nakładem niemieckiej wytwórni Karthago Records [ www.myspace.com/metalonewolf ]
Niemiecki Rock Hard Festival wyrasta powoli na znaczącą imprezę. Na przyszłorocznej edycji tej zacnej czerwcowej imprezy wystąpią między
[ www.headbangers-open-air.de ]
innymi: AGENT STEEL, TRIPTYKON i ENFORCER. [ www.rockhardfestival.de ]
Co prawda, najnowsze DVD YNGWIE M A L M S T E E N A przeszło bez większego echa i fajerwerków mimo naprawdę fascynującej zawartości, ale jesteśmy pewni, że nowy album studyjny, którego premierę przewidziano na końcówkę roku, wywoła sporo zamieszania,
Na początku 2011 ukaże się nowy album kanadyjskich heavymetalowców z CAULDRON. Płyta zatytułowana “Burning Fortune” ukaże się nakładem firmy Earache Records.
przynajmniej między maniakami gitarowych solówek. [ www.yngwiemalmsteen.com ]
[ www.myspace.com /metaluciferfansite ]
SATANIKA
Z
Amerykańska rockowo-stonerowa grupa ROYAL THUNDER podpisała papiery
Umówmy się: MOTORHEAD nigdy za dużo. Firma Spectrum Audio (oddział Universal Music) postanowiła uczcić 35 urodziny bogów rocka, nowym albumem kompilacyjnym “Aces Up My Sleeve - The Collection”. Na płycie znalazło się 20 utworów z lat 1977-1987. [ www.imotorhead.com ] www.hardrocker.pl
C
oraz głośniej robi się wokół tej powstałej w 2007 roku szwedzkiej grupy death metalowej. I nic dziwnego, bo oprócz tego, że prezentują zacny, old schoolowy death metal (często grany na niskich obrotach), to dodatkowo ich teksty obracają się wokół klasycznych horrorów. Jak to w podziemiu: na koncie mają parę demówek i splitów, ale to dopiero ich album „Never Cross The Dead”, wydany w tym roku, ściągnął na nich większą uwagę. W tym roku zespół wystąpił już m.in. u boku Angel Witch i Vulcano. Jakoś niedługo powinien być też dostępny nowy split z zespołami Asphyx i Coffins. Coś dla maniaków starego, brudnego old schoola! [ www.myspace.com/hoodedmenace ]
espół Satanika pochodzi z Włoch, a w jego składzie znajdziecie między innymi... znanego z Desaster i Metalucifer perkusistę Tormentora. Grają mieszankę thrash i death metalu w starym stylu i mimo że istnieją dopiero rok, na koncie mają już trzy EP-ki (przy czym na pierwszej z nich znalazł się cover szwedzkiego Unleashed). Reklamują się ciekawym hasłem „jeśli szukasz czegoś innowacyjnego, to nie jesteśmy zespołem dla ciebie”. Oby wytrwali w tym, co robią, bo ich evil thrash to kawał naprawdę solidnego grania, przy którym naprawdę ciężko powstrzymywać się od headbangingu! [ www.myspace.com/truesatanika ]
[ www.mysapce.com/cauldronmetal ]
2
K
lasycznego heavy metalu nigdy za dużo. Włosi, którzy niedawno gościli na naszej składance, wreszcie poskładali do kupy debiutancki album, więc pewnie niedługo będzie można się ich spodziewać na festiwalowych scenach. Biorą, ile wlezie z dorobku zespołów z lat 80-tych, ale od kiedy przeszkadza nam, że ktoś czerpie garściami z twórczości Maiden, Manilla Road, czy Running Wild, prawda? Dobrze, że podpisali papiery z My Graveyard Productions - jeśli wpadnie wam w oko ekstremalnie kiczowata okładka z czymś na kształt jaszczurki dzierżącej topór, to po niego sięgnijcie. Dobra zabawa gwarantowana! [ www.myspace.com/axevyper ]
HOODED MENACE
Powoli powstaje składanka “A Tribute To METALUCIFER”. Covery japońskich heavymetalowców nagrają m.in. grupy Lonewolf, Skelator, Dantesco i Axevyper. Płyta będzie miała premierę na kolejnej edycji festiwalu Keep It True, w kwietniu 2011 roku.
[ www.queensryche.com ]
AXEVYPER
Zapewne 99% z Was nie słyszała o nowojorskiej deathmetalowej grupie DIVINE INFAMY. Zespół trafił jednak niedawno na pierwsze strony lokalnych gazet z powodu wokalistki Shanny Spalding, która została aresztowana za... napady na sklepy jubilerskie i obuwnicze. Napadów dokonywała ubrana w maskę kota. Bez komentarza. [ www.myspace.com/ divineinfamyband ]
Świat rocka stracił kolejnego wspaniałego wokalistę. We wtorek, 5 października, Steve Lee z grupy Gotthard podróżował z przyjaciółmi motocyklem, autostradą międzystanową na północ od Las Vegas. Kiedy grupa zatrzymała się, aby zmienić ubrania na przeciwdeszczowe, wpadła na nich naczepa rozpędzonego tira... Muzyk zginął na miejscu. Miał 47 lat. Grupa Gotthard powstała w 1990 roku i do tej pory wydała 11 płyt. Ostatnia z nich, „Need To Believe”, uzyskała status platynowego albumu w rodzinnym kraju Gotthard, Szwajcarii.
25 listopada 2010 w warszawskim klubie Progresja na jedynym koncercie w Polsce wystąpi Paul Gilbert. To muzyk, na którego nazwisko wszyscy, którzy mieli kiedykolwiek w ręce gitarę, reagują gwałtownym wzrostem poziomu endorfiny. Kompozytor, a przede wszystkim nieszablonowy gitarzysta, znany z występów w Mr. Big, Racer X, od lat prowadzący z powodzeniem karierę solową. Paul Gilbert regularnie znajduje się we wszystkich podsumowaniach mających wyłonić najlepszych gitarzystów świata, brał udział w projekcje Guitar Wars z Nuno Bettencourtem (Extreme) i Stevem Hackettem. Brał również udział w cyklu koncertów G3 z Joe Satrianim i Johnem Petruccim. Dla fanów muzyki gitarowej będzie to jedyna okazja nie tylko, by zobaczyć koncert Paula Gilberta, ale również przyjrzeć się jego technice na warsztatach gitarowych (VIP Clinic), które odbędą się przed koncertem. www.hardrocker.pl
3
Hard Rocker Legends
Hard Rocker Legends
C
naprawdę jedynie niewielkiego ułamka jej niesamowitej iężko przeprobiografii... wadzi ć wy Witaj Jinx, ten wywiad to wiad z tak dla mnie wielki zaszczyt. wielką osoMoże zacznijmy od tego, co obecnie dzieje się z Coven? Nowe bowością, nagrania, reedycje? Generalnie jesteś na bieżąco jaką jest Jinx z tym, co się dzieje w muzyce rockowej Dawson. A jeszi metalowej? Dziękuję ci pokornie za możliwość tego wywiadu. Obecnie cze trudniej kolektyw Coven, to znaczy członkowie różnych wcieleń napisać do nieprawdopodobnie zbyt zespołu, prowadzą rozmowy... Niedawno poproszono mnie agresywny i bezpośredni... go wstęp. Bo o udzielenie dużego wywiadu dla sporej stacji telewizyjnej, Takie stwierdzenie byłoby zbyt mamy nawet oferty paru koncertów... Omawiamy możliwowszystko, co przewrotowe, ale prawdziwe... Ci, ści. Wszystkie albumy Coven zostały niedawno wznowione na jej temat którzy wyznaczają jakąś ścieżkę, nakładem naszej własnej wytwórni, Nevoc Musick. No chyba zawsze są skazani na nieprzypowiemy, to i tak za mało... Urodzona w piątek 13-go, i pracujemy nad utworami na nowe wydawnictwo. Osobiście chylność. Zespoły, które pojawiały się staram się śledzić to, co się dzieje w muzyce metalowej pochodząca ze starego rodu, którego historia po Coven w latach 70-tych, miały dużo i okultystycznej. Kiedy startowaliśmy z Coven, nie było innych związana jest między innymi z Lożą Masońską, bardziej stonowany image... Członkowie zespołów robiących coś podobnego do nas. Black Sabbath nie odważyliby się ubrać w latach 60-tych jako wokalistka stanęła na Grupa Coven ma legiony fanów odwróconych krzyży, czy też nagrać czele najbardziej szokującego zespołu wszechna całym świecie, ale bez czarnej mszy... Alice Cooper, Kiss i tak dalej, czasów: Coven. przesady to było jak przebieranka na święto hallowe-
HR:
HR:
Zespół koncertował z takimi legendami, jak Yardbirds, Vanilla Fudge, czy Alice Cooper, zmieniając raz na zawsze oblicze muzyki rockowej. A przynajmniej w oczach tych, którzy do Coven dotarli, gdyż muzyka tej grupy była często najzwyczajniej w świecie zakazywana, a płyty wielokrotnie wycofywano z rynku. Do grona bliskich przyjaciół Jinx zaliczali się m.in. Jon Lord z Deep Purple, czy Freddie Mercury z Qumożna stwierdzić, że jesteście jednym een. Z kolei w biżuterii przez nią zaprojektowanej z najbardziej niedocenianych zespołów w historii występował swego czasu inny z jej przyjaciół, Mimuzyki. Moim zdaniem ma to swoja przyczynę chael Jackson... Zapraszamy do zapoznania się w tym, że po pierwsze trafiliście na zły czas, a po z wywiadem, jaki po długich staraniach udało drugie - wasz image się przeprowadzić z Jinx. Warto jeszcze zaznabył czyć, że poruszone w tym wywiadzie tematy dotyczą tak
4
www.hardrocker.pl
en, nie mieli związku z okultystycznym stylem życia, nie wplatali też elementów ezoteryki w swoje nagrania... Czasem nazywam ich czule zespołami Coven w wersji “lite”... Niektórzy twierdzą, że ich muzyka jest głośna, ciężka, czy przerażająca, ale tak naprawdę to co oni ujawnili? Dla mnie muzyka okultystyczna powinna być pełna grozy, ale i oświecenia... Dla niektórych sama nazwa Coven w czasach, kiedy startowaliśmy, była tak dziwna, że musieliśmy umieścić definicję tego słowa we wkładce albumu, na plakacie, który obrazował czarną mszę. Coven przekazywał przez muzykę wiedzę o średniowiecznej magii.
HR:
Bez wątpienia Coven to również jeden z najbardziej oryginalnych zespołów wszechczasów.
Francuscy artyści-wampiry, których widziałam w filmie "Wywiad z Wampirem" z 1994 roku, przypominają mniej więcej to,
jak wyglądał koncert Coven w okolicach 1969 roku... Startowaliście w podobnym czasie, co Black Sabbath, czy Kiss... Pamiętasz, co Nie wiem, czy można to nazwać jakimś „gatunkiem”, miało największy wpływ na was, jako artystów? właściwie wszystkie te terminy jakoś pasują... Wiesz, kiedy Tak jak wspomniałam, kiedy zaczęliśmy grać w okolicach 1967-1968 roku, nie było startowaliśmy w 1967 roku, nie było zbyt wielu gatunków... takich zespołów, jak Coven. Największy wpływ miało na mnie moje operowe wykształNigdy nie zastanawiałam się nad tym, że mam założyć cenie, nasze koncerty miały teatralną oprawę. Stosowaliśmy wiele rytualnych rekwizespół i grać w jakimś określonym stylu... Pamiętam zytów, trumny, czy też wielki krucyfiks z człowiekiem, który był odwracany na określenie „underground heavy”, ale z tego powodu, że koniec dnia, zawsze i tak wrakońcu przedstawienia... Francuscy artyści-wampiry, których widziałam w filmie jedyne stacje radiowe, które na początku grały muzykę cam do czerni... „Wywiad z Wampirem” z 1994 roku, przypominają mniej więcej to, jak wyglądał Coven, były stacjami undergroundowymi. A czasem byliśmy To koncert Coven w okolicach 1969 roku... zbyt podziemni nawet dla tych stacji. Jak dla mnie, granie pytanie muzyki w jakimś określonym stylu oznaczałoby jedynie Jak w ogóle narodził się koncept zespołu musiało paść kopiowanie kogoś, kto robił coś podobnego przede mną... Coven? Nie chodzi mi o suche biograficzne i krąży między A ja zawsze chciałam robić coś innego. Coven był po prostu fakty, ale samą ideę stworzenia zespołu tego typu... wszystkimi fanami Coven od grupą muzyczną złożoną z diabolicznych, teatralnych barUrodziłam się, by kroczyć Ścieżką Lewej Ręki*, a moi przodlat... Jak to możliwe, że twój dów. kowie pogrążeni byli w naukach okultystycznych i Magii Ceremonialnej**. wygląd się praktycznie nie Na świat przyjął mnie Dr. Jinks, w piątek trzynastego - trzynastego zmienia? miesiąca, trzynastego dnia o godzinie trzynastej. Powiedział moim To stary sekret magii, którego nie mam rodzicom, że jestem wysłannikiem Ścieżki Lewej Ręki. Byłam prawa ujawnić. też pod wpływem wyznawców Obeah***, którzy pracowali Od lat krążą dla mojej ciotki oraz dla mojego dziadka w jego domu, plotki na temat kiedy byłam dzieckiem. Byłam też bardzo blisko z naszą twoich koneksji jamajską***** nianią, Elizą. Podczas moich lekcji gry z ruchem Illuminatów, na pianinie i śpiewu operowego, bardzo chciałam się czy związków z wyznawcami buntować, jak wszystkie dzieci w tym wieku... Tyle, filozofii Crowleya... Wydaje mi się, że moja rebelia była nieco inna... Chciałam wyjawić że spopularyzowane przez niego sekrety mojej rodziny poprzez muzykę... W młodym motto „czyń wolę swoją, niechaj wieku nie byłam zbyt dobra w dochowywaniu sebędzie całym prawem” może kretów. nawiązywać do twojej biografii... Zespół Coven miał Więc tak, Crowley nie był aż tak bardzo masę etykietek, oryginalny identyfikując się z motto „czyń nazywano was zespołem wolę swoją”... Właściwie to zaczerpnął je, jak rockowym, prog rockowym, również koncept Thelemy, od Francoisa Rabeokultystycznym, wreszcie heavy i doom laisa. W swojej książce „Gargantua i Pantagruel”, metalowym... A jak ty określiłabyś to, Rabelais opisuje anty-klasztor o nazwie Opactwo co graliście? Thelemy. Opactwo, które propaguje twierdzenie, że oświecony człowiek nie potrzebuje, aby mu mówić, co ma robić ze swoim życiem każdego dnia. Oświecony człowiek sam wie, Wiem co jest dla niego najlepsze, w zależności, jaka jest jego wola. Te idee już, że nie masz problemu wiązane były ze Ścieżką Lewej Ręki na długo przed Crowleyem. Co z takimi pytaniami... Jakie miejsce zajmują w twoim życiu czarna magia i okultyzm? To sens mojego istnienia... Mój los... Ubieram się na czarno codziennie, od kiedy ukończyłam 18 rok życia. Żyję według liczb. Regularnie odprawiam rytuały. Mój zmarły ojciec oraz moi inni zmarli krewni często mnie odwiedzają. Cieszę się wieloma rzeczami, które ma do zaoferowania ta planeta, podróżami, zwierzętami, kocham moją łódź i wodę, uwielbiam projektować biżuterię i ubrania... Ale pod
HR:
HR:
HR:
HR:
HR:
www.hardrocker.pl
5
Hard Rocker Legends
HR:
Wiele lat później pojechałam w trasę z The Beach Boys i poznałam prawdę o tej historii. Nie miało to związku z głupim „Helter Skelter”******. To miało związek z Terrym Sabbath. Zagadnięty o to w wywiadzie, Melcherem, znanym producentem muzyki Beach Boys, stworzył na poczekaniu historię o swoktóry swego czasu odrzucił muzykę Mansona. Terry wynajjej babce Włoszce, która niby w ten mował swój dom Romanowi Polańskiemu, a Manson doszedł sposób odczyniała złe spojrzenia ludzi. do wniosku, że go tam dopadnie. Tak więc ci ludzie znaleźli Tak naprawdę tamten gest był podobny, się w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Do tego wypłynęale ułożenie palców było inne niż w geście, ło gdzieś zdjęcie Mansona, na którym trzyma naszą płytę który wykonywał Ronnie. Ronnie wykonywał „Witchcraft” przed budynkiem Tower Records. No i prasa identyczny gest, jaki zobaczył u nas. Nasze zaczęła nas łączyć. pozdrowienie jest identyczne z tym, jakie było używane przez setki lat w tajnych stowarzyszeO co chodzi w historii niach. Pierwszy raz widziałam ten gest, kiedy mój z namalowaniem dziadek pozdrawiał w ten sposób członków swojeodwróconych krzyży na drzwiach go bractwa. garderoby Black Sabbath...? W Memphis graliśmy w różnych klubach. Raz tylko graliśmy Czasem ciężko z Sabbathami w klubie Whisky A Go Go w Los Angeles... Z tego, jednoznacznie co wiem, po tym koncercie w Memphis członkowie naszej stwierdzić, co było ważniejsze ekipy odwiedzili klub, gdzie grali Sabbath i pozostawili nasz w przypadku Coven: muzyka, czy do ruchu Illuminatów, jestem w tym wypadku nieco sceptyczznak... image... Co o tym sądzisz? na, to znaczy nie wydaje mi się, aby to była jedna solidna No, bez wątpienia nasz image był wyjątkowo szokujący... Nieodżałowany Ronnie James grupa, tym bardziej taka, która kontroluje świat. Według Ale muzyka szła z nim w parze. To, co robiliśmy w naszych Dio przez wielu uważany jest mnie to wymysł wielbicieli teorii spiskowych. Ale wiem, nagraniach, czy nawet na zdjęciach, bo przecież my jako za ojca heavy metalu - i to on że moja rodzina była zaangażowana w ruch, który pierwsi w historii opublikowaliśmy prawdziwe zdjęcie czarnej spopularyzował charakterystyczny obecnie byłby określany mianem Illuminatów – grupy, mszy, było czymś przełomowym. gest rogów, który obecnie znany jest jako która praktykowała Illuminizm, który powstał pozdrowienie fanów rocka i metalu na całym w wieku oświecenia. świecie... Mało kto jednak wie, że to wy pierwsi Przy tym, co wykonaliście ten gest, jakieś 10 lat przed Dio... robiliście z Coven Myślisz, że podpatrzył go u was? 40 lat temu, obecne Oczywiście... Dio widział nas wiele razy w Rainbow Bar And Grill kontrowersje wokół na Sunset Strip, we wczesnych latach 70-tych. Wiele zespołów zespołów blackmetalowych tam imprezowało i zawsze ktoś do nas przychodził i pytał, co wypadają dość blado... Pamiętasz, oznacza ten „nowy” znak, którego nie widzieli... Ritchie Blackktóre skandale przyniosły wam more nazwał nawet swój zespół Rainbow z powodu tego klubu. największą - dobrą czy złą Nawet żartowaliśmy potem o tym z Ritchiem. No i Ronnie też sławę? tam bywał. Widział członków zespołu Coven, którzy się pozdraŁączenie nas z Mansonem było parowiali tym gestem. Swego czasu to Ritchie nawet zaprosił bębniadią. Prawie nas to zniszczyło*****. rza Coven, Steve’a Rossa, żeby grał w Rainbow, ale w końcu się Byliśmy cenzurowani i zakazywani nie dogadali... Niemniej jednak, Ritchie, Dio, Led Zeppelin, Deep na całym świecie, bo ten bezmyślPurple, Zappa, Alice Cooper i wiele innych kapel wiedziało, że ny rzeźnik został powiązany znak rogów to jak wizytówka Coven. Dio, parę lat później, zaczął z magią i rytualnymi ofiarami. używać naszego pozdrowienia, kiedy zaczął współpracę z Black
HR:
HR:
HR:
HR:
Na koniec spytam cię o obecne zainteresowania muzyczne... Czego ostatnio słuchałaś? Staram się słuchać wszystkiego... Ale wystarczy, że posłucham raz i to zostaje w mojej głowie na zawsze. Dla przyjemności słucham jedynie muzyki klasycznej i cygańskiej... Pewnie dlatego, że tam nie ma wokalistów... Dobrzy wokaliści to teraz rzadkość. Wydają się brzmieć zawsze tak samo. Osobiście starałam się być jak wokalny kameleon, zmieniać głos w zależności od wymogów utworu... Ostatni wielki rockowy wokalista, jakiego słyszałam, to mój przyjaciel, Freddie Mercury... Chociaż mój młodszy przyjaciel, King Diamond, też ma miły tembr i potrafi uderzyć w naprawdę wysokie nuty. Skopiował parę rzeczy z pierwszego albumu Coven, ale był chociaż dżentelmenem i się do tego przyznał...
HR:
Dziękuję ci za ten wywiad. Pozostawiam ci możliwość zakończenia go - ostatnie słowo należy do ciebie. Moje ostatnie słowo... Powinnam zakończyć tymi słowami, którymi zamykałam nasze koncertowe show od 1969 roku: Ava Ave Satanas. Vade Lilith, Vade retro Pan. Deus Maledictus est, Gloria tibi. Czyń wolę swą, niechaj będzie całym prawem. Niechaj też i tak będzie. Wywiad i opracowanie: Bart Gabriel
* - w okultyzmie oznacza to oddanie się odwrotności przyjętych reguł, tj. prawej ręki, i dążenie do doskonałości. Wyznawcy tej zasady często utożsamiani byli z satanistami. ** - termin używany do określenia praktyk magicznych i rytuałów z wykorzystaniem wielu narzędzi i rekwizytów.
Z
espół Therion zabłysnął na scenie metalowej na początku lat 90-tych, grając death metal. Jednak od tamtej pory minęło sporo czasu, a Szwedzi diametralnie zmienili kierunek muzyczny, idąc w stronę symfonicznego metalu. Sami zawsze podkreślają, że chcą sprzeciwiać się trendom, wybierając to, co nieoczywiste. Mimo że od czasu ostatniej płyty minęły 3 lata, zespół nie pozwolił o sobie zapomnieć wydając dwa albumy koncertowe, entuzjastycznie przyjęte przez fanów. Wkrótce w sklepach ukaże się nowa, długo oczekiwana płyta zespołu, pod intrygującym tytułem “Sitra Ahra”. O tym, jaka będzie, opowiada wokalista Thomas Vikstromm. HR: Witaj, Thomas, jak nastrój przed premierą nowej płyty? Wspaniale. Jestem z niej naprawdę zadowolony. HR: Jak wiadomo, w przeszłości zespół często zmieniał wokalistów. Jak zdefiniowałbyś swoje
płyta była bardzo pozytywnie oceniana przez osoby, które ją słyszały. HR: Zawsze podkreślaliście, że staracie się konsekwentnie iść obraną przez siebie drogą i nie zważać na innych. Co w twojej opinii czyni zespół wyjątkowym? Myślę, że trudno to zdefiniować. Jak wiadomo, wiele zespołów również wzbogaca swoją muzykę o orkiestrę, ale Therion ma to specyficzne brzmienie, dzięki któremu można nas od razu rozpoznać. Poza tym także teksty utworów są wyjątkowe. Używamy w nich wielu języków, co czyni je bardzo charakterystycznymi. Kiedy Therion wydał “Theli”, to było coś, czego wcześniej w metalu nie było. Płyta była wówczas absolutnie unikatowa, zagrana nieco leniwie, co nadało jej wyjątkowego uroku. Co prawda, działo się to długo przed moim pojawieniem się w zespole, ale i tak jestem z niej dumny. HR: Przed twoim przyjściem Christopher często powtarzał, że wokaliści w Therion nie są specjalnie istotni. Jak, zważywszy na ten fakt, udało ci się zdobyć taką pozycję w zespole?
Therion ma to specyficzne brzmienie,
dzięki któremu można nas od razu rozpoznać. miejsce w Therion? Nie jestem tylko wokalistą. Współtworzyłem ten album, uczestniczyłem w produkcji, utwór tytułowy, czyli “Sitra Ahra”, jest mojego autorstwa, tak więc jak widzisz, moja pozycja w zespole jest dość znaczna. Tak też siebie postrzegam. Jestem w tym momencie tak samo częścią Therion, jak Christopher, który go założył. HR: Ostatnie dwa albumy Therion to płyty koncertowe, a ostatni studyjny krążek zespołu wyszedł w 2007 roku, więc dość dawno. Czego więc możemy się spodziewać po “Sitra Ahra”? Myślę, że w odróżnieniu od “Gothic Kabbalah”, czyli naszego ostatniego albumu, “Sitra Ahra” idzie bardziej w stronę klasycznego oblicza Therion z czasów “Lemurii” i “Sirius B”. Poza tym nowa płyta jest bardzo eksperymentalna, zwłaszcza pod względem instrumentalnym. Sięgnęliśmy po wiele nietypowych dla nas rozwiązań, więc ufam, że efekt będzie wyjątkowy. Jak do tej pory,
To jest raczej pytanie do Christophera (śmiech). Wcześniej brałem udział w wielu projektach, bardzo zróżnicowanych gatunkowo. Byłem związany ze sceną metalową, hard rockową, operową, a nawet musicalową, więc myślę, że po prostu łatwo się ze mną dogadać. Staram się być otwarty. W Therion zaczęło się od tego, że miałem być wokalistą podczas trasy koncertowej. Któregoś razu Christopher zaprosił mnie na obiad, podczas którego zapytał, czy nie miałbym ochoty zostać stałym członkiem zespołu. Zgodziłem się od razu. HR: Czyli odkąd dołączyłeś do zespołu, praca nad nowymi utworami przebiegała bezkonfliktowo? Tak. Wiem, że w przeszłości były znaczne różnice zdań w zespole. Jednak teraz jesteśmy bardzo zgodni.
*** - forma starego ludowego ruchu religijnego praktykowana w niektórych częściach Zachodnich Indii, Jamajki i Haiti, powiązana z czarami - często mylona z Voodoo i Hoodoo, ze względu na liczne podobieństwa. **** - warto wspomnieć, iż jedna z najbardziej znanych kompozycji Coven, tj. „The White Witch Of Rose Hall”, opowiada o Annie Palmer. Według legend była mistrzynią Voodoo i została zabita w 1830 roku podczas powstania niewolników na plantacji Rose Hall.
Zdjęcia: Nuclear Blast
To, co robiliśmy w naszych nagraniach, czy nawet na zdjęciach, bo przecież my jako pierwsi w historii opublikowaliśmy prawdziwe zdjęcie czarnej mszy, było czymś przełomowym.
***** - amerykański przestępca, który w 1960 roku założył sektę “Rodzina”. Członkowie tej sekty za namową Mansona, 8 sierpnia 1960 roku, włamali się do willi wynajmowanej przez Romana Polańskiego i zamordowali m.in. ówczesną żonę reżysera, będącą w ósmym miesiącu ciąży Sharon Tate. Manson i członkowie sekty skazani zostali na karę śmierci, zmienioną na karę dożywotniego więzienia. ****** - Helter Skelter to w wolnym tłumaczeniu “łapu capu”. Słowa te (z błędem) namalowali na ścianie członkowie sekty Mansona krwią ofiar, które zabili w 1960 roku. Piosenka o takim tytule ukazała się na słynnej białej płycie zespołu The Beatles.
Szwedzki kameleon Oficjalna strona zespołu: www.megatherion.com
www.hardrocker.pl
7
przejmować. Przygotowujemy się do trasy koncertowej, promocji - i to nas obecnie całkowicie pochłania. HR: Wspomniałeś o częstych zmianach w składzie zespołu. Jak to wpływa na ciągłość procesu twórczego? Oczywiście, może go zaburzać. Jednak Therion funkcjonuje tak już wiele lat i jak widać nie przeszkadza to w tworzeniu ciekawych, wręcz
HR: Jakie są twoje osobiste oczekiwania w stosunku do nowej płyty? Jestem pełen optymizmu. Jesienią czeka nas również trasa koncertowa, promująca płytę. HR: Jak przebiegało nagrywanie “Sitra Ahra”? Bardzo długo pracowaliśmy nad tą płytą. Cały proces był dość skomplikowany. Najpierw nagraliśmy pierwotne wersje utworów w studiu należącym do Christophera, w małej miejscowości koło Sztokholmu. Było tam strasznie zimno, więc niemal zamarzłem nagrywając tam wokale. To była bardzo heavy metalowa sesja nagraniowa (śmiech). Bawiliśmy się jednak przednio. Resztę nagrywaliśmy w słynnym studio Polar, z którego korzystały takie zespoły, jak Abba, czy The Scorpions. Tam dograliśmy uzupełniające wokale. Na płycie jest utwór o tytule “Children Of The Storm”, do którego dograliśmy dwudziestoosobowy chór dziecięcy.
HR: Przygotowania do nagrania “Sitra Ahra” trwały bardzo długo. Co was inspirowało podczas tworzenia tej płyty? Myślę, że ja i Christopher mamy bardzo podobny gust. I to nie tylko jeśli chodzi o muzykę, ale również w innych kwestiach. Miało to niemałe znaczenie przy tworzeniu muzyki, bo nasze inspiracje się z grubsza pokrywały. Mimo że tworzymy metal, to oscylują one gdzie indziej, głównie w muzyce z lat 70-tych. Wyraźnie słychać to zresztą na płycie.
unikalnych rzeczy. Plusem jest na pewno fakt, że najważniejsze jest dobro zespołu, a nie wybujałe ego jego członków. Myślę, że póki jest zaangażowanie i pasja, zmiany kadrowe nie wpływają na Therion negatywnie.
To była bardzo heavy metalowa sesja nagraniowa.
www.hardrocker.pl
HR: Jakie to konkretnie inspiracje? Na przykład stare nagrania Alice Coopera, jak “Welcome To My Nightmare”, Queen i co może zaskakujące - Abba, głównie pod względem brzmienia i niesamowitych melodii. HR: Czy fakt, że oczekiwania wobec nowej płyty są ogromne, paraliżuje was, czy wręcz przeciwnie? Cóż, zespół jest zarówno bardzo szczęśliwy, jak i pechowy. Muzycy często się zmieniają, ale nic nie możemy na to poradzić. Tak samo reagujemy na oczekiwania. Jedyne, co możemy zrobić, to nagrać jak najlepszą płytę. Poza tym nie mamy czasu, by się tym
HR: W takim razie do zobaczenia i dziękuję za rozmowę! Ja również dziękuję. Mam nadzieję, że spodoba wam się płyta i tłumnie przybędziecie na nasze koncerty w Polsce! Rozmawiała: Kamila Skoczek
HR: Osobiście wolisz pracę studyjną, czy koncertowanie? Jeśli miałbym wybierać, to zdecydowanie wybrałbym koncerty. Nie zmienia to faktu, że uwielbiam również nagrywać. Nic jednak
więc niemal zamarzłem nagrywając tam wokale.
8
HR: Wiadomo już, że w ramach trasy promującej “Sitra Ahra” zawitacie również do Polski, pod koniec bieżącego roku. To nie będzie twoja pierwsza wizyta u nas, prawda? Nie. Grałem już kiedyś w Krakowie i Płocku. Bardzo miło to wspominam. To zresztą nie jedyny mój kontakt z waszym krajem. Jeden z naszych technicznych, Havoc, jest z Polski. Naprawdę świetny facet. HR: Gdzie tym razem możemy się was spodziewać? Zagramy ponownie w Krakowie i w Warszawie, w klubie Stodoła. Bardzo się cieszę na te koncerty.
Było tam strasznie zimno,
HR: Z kim jeszcze współpracowaliście podczas nagrywania płyty? To było naprawdę wiele osób. Jak już wspominałem, używamy nietypowych instrumentów, jak na przykład harmonijka ustna, na której zagrał jeden z muzyków współpracujących wcześniej z Frankiem Zappą. W nagrywaniu wspierała nas też sztokholmska orkiestra smyczkowa. Mieliśmy pewien problem ze znalezieniem gitarzysty, ale przypomniałem sobie o Christianie Vidalu, z którym grałem kiedyś w Argentynie. Postanowiliśmy zaryzykować i ściągnąć go do Szwecji. Okazało się, że jest właściwą osobą. Świetnie się sprawdził przy nagrywaniu płyty.
punktów Therion, chociaż sam nie angażuję się w jej tworzenie. Nie znaczy to, że wcale mnie to nie dotyczy. Śpiewając poszczególne utwory, muszę się z nimi w jakimś stopniu utożsamiać, przekuć je na swój użytek, by zabrzmieć wiarygodnie.
nie może zastąpić kontaktu z żywą widownią i możliwości obserwowania jej żywiołowej reakcji. HR: Zdecydowanie widać to na waszych ostatnich albumach koncertowych. Przejdźmy do warstwy tekstowej utworów Therion. Wiadomo, że jest ona niezwykle rozbudowana i tworzy zwarty koncept... To prawda, warstwa liryczna Therion jest niezwykle spójna i jednocześnie różnorodna. Wszystkie teksty pisze Thomas (Karlsson - przyp. red.), tak jak na wcześniejszych płytach. Co ciekawe, nie jest on muzykiem, ale potrafi pisać wspaniałą poezję. Moim zdaniem, to jest jeden z najmocniejszych
Dyskografia:
Paroxysmal Holocaust (demo) 1989 Beyond the Darkest Veils Of Inner Wickedness (demo) 1989 Time Shall Tell (mini album) 1990 Rehearsal (demo) 1990 Of Darkness... 1991 Beyond Sanctorum 1992 Symphony Masses: Ho Drakon Ho Megas, 1993 The Beauty In Black (singiel) 1995 Lepaca Kliffoth 1995 Siren Of The Woods (singiel) 1996 Theli 1996 A’arab Zaraq - Lucid Dreaming (kompilacja) 1997 Eye Of Shiva (singiel) 1998 Vovin 1998 Crowning of Atlantis (mini album) 1999 The Early Chapters Of Revelation (box) 2000 Deggial 2000 Secret Of The Runes 2001 Bells Of Doom (box) 2001 Live In Midgard (live) 2002 Lemuria 2004 Sirius B 2004 Atlantis Lucid Dreaming (kompilacja) 2005 Celebrators Of Becoming - Live In Mexico 2006 Celebrators Of Becoming (box), 2006 Wand of Abaris (singiel) 2006 Passenger Sampler (split) 2006 The Wand Of Abaris / Path To Arcady (singiel) 2007 Gothic Kabbalah 2007 Live Gothic (DVD) 2008 Live Gothic 2008 The Miskolc Experience (Live album) 2009 Sitra Ahra 2010
Watain zawsze będzie się alienował od tej całej metalowej farsy, której wszyscy jesteście częścią.
Zdjęcia: Sara Gewalt
EP-ka, tak jak wszystko, co związane z wydaniem „Lawless Darkness”, było naszym pomysłem. Chcieliśmy naśladować dawną tradycję Venom, Iron Maiden i tak dalej, i wydać singiel przed właściwą płytą. Wybraliśmy wytwórnię, która może spełniać nasze artystyczne potrzeby, tak po prostu. I tak, Season of Mist z pewnością dostrzegło potencjał w tym drzemiący! HR: Czy sądzisz, że Season of Mist może zrobić dla was więcej niż Drakkar? Oczywiście, że Season Of Mist ma większe możliwości niż wytwórnia taka jak Drakkar. Ale ten temat w ogóle mnie nie interesuje. Wytwórnie są wytwórniami, to co się liczy to Watain.
J
ednym z ciekawszych zjawisk na obecnej scenie metalowej jest tak zwany „religijny black metal”. W jego najlepszych dokonaniach dość harmonijnie łączy się kilka pozornie wykluczających się elementów. Potęga ortodoksyjnego unholy black metalu według najlepszych norweskich tradycji miesza się tu z awangardowym, niekiedy barokowym wręcz podejściem. Najlepszym przykładem jest oczywiście twórczość Deathspell Omega i Funeral Mist, ale i Szwedzi z Watain nie wypadli sroce spod ogona.
HR: Wasza nowa płyta „Lawless Darkness” pokazuje, jak daleko odeszliście od debiutanckiego demo i od fascynacji Von. Album jest jednocześnie bardziej wyrafinowany, złożony i wściekły. Znacznie bardziej niż był „Sworn...”. Czy widzisz jakieś bariery dla tej ścieżki rozwoju? (Śmiech) Musisz być głuchy, jeśli sądzisz, że stare albumy Watain brzmią jak Von (Nie sądzę by były, ale cover Von nagraliście – PD). Inspiracja Von była zawsze duchową i artystyczną, nie muzyczną. Ale oczywiście zawsze będzie rozwój. Stagnacja jest wrogiem szatana, czymś, co przynależy do ludzi i innych wstrętnych stworzeń. Progresja oznacza przekraczanie ograniczeń, nie uleganie im. HR: Nagraliście album w Necromorbus. Właściwe to jedno z nielicznych znanych studiów, które nie ma swojego charakterystycznego brzmienia wyciśniętego na wszystkich zespołach. Czy to jest powód, dla którego ponownie tam wracacie? Nie. Mam w dupie inne zespoły tam nagrywające i to, jak brzmią ich gówniane albumy. Wracamy tam, ponieważ jest to częścią Watainowskiej tradycji, a nasza praca z Tore jest czymś, co mamy w wielkim poważaniu. On szanuje nas, a my szanujemy jego, co jest bardzo rzadkie w naszym świecie.
Bezprawie ciemności
Dowiedli tego już po kilkakroć i niedawno wydany, czwarty już studyjny album „Lawless Darkness” nie jest pod tym względem wyjątkiem. Można ich uznać za najlepszych spadkobierców nieodżałowanego Dissection, ale też popychają wózek dużo dalej w stronę inteligentnej ekstremy. W dodatku lider tejże formacji jest nie tylko zdolnym muzykiem, ale też i twórcą niejednej grafiki zdobiącej okładki płyt kolegów po fachu. Jakby nie patrzeć, człek to utalentowany, a takich w redakcji bardzo lubimy, nawet jeśli pod wieloma względami nie zgadzamy się z ich poglądami. Fakt, że już niebawem po raz kolejny pojawić się mają w naszym kraju, stanowił dodatkową motywację do pogawędki z Erikiem. HR: Witaj, Erik! Niedawno graliście na Maryland Deathfest. Jakie wrażenia po tej akcji? I dlaczego Seta nie wpuścili do Stanów? Koncert na Maryland był sympatyczną pewnego rodzaju rozgrzewką. Jak powiedziałeś, Set nie mógł wjechać do Stanów i dlatego musiałem przejąć główne partie gitary. Było to trochę kompromisem, ale wciąż istotną sprawą jest to, że nic nie może nas zatrzymać! Podobne rzeczy zdarzały się wcześniej, kiedy nasz pałker wylądował na tydzień w szpitalu w Meksyku, albo kiedy nie wpuścili Alvaro. Radziliśmy sobie z tym, wybrańców diabła nie można powstrzymać! Powodem, dla którego Set nie mógł jechać było to, że odmówiono mu wizy, która jest potrzebna do wjazdu do Stanów. Odmówiono mu jej z powodu ostatniej odsiadki. Pracujemy nad rozwiązaniem na nadchodząca amerykańską trasę.
HR: Właściwie to ukazały się dwie wersje tej EP-ki, z coverami Death SS i Bathory. Spotkałeś się kiedyś z opiniami Quorthona o swoim zespole? Thomas Gabriel Warrior widzi w was nową inkarnację Hellhammer - i to chyba nie jest zła rekomendacja? Chcieliśmy nagrać stronę B tej EPki i rozmawialiśmy o różnych coverach, które moglibyśmy zagrać. Zawsze bardzo lubiliśmy Death SS – co za niedoceniony zespół! - i myśleliśmy też, że będzie większym wyzwaniem zagrać coś bardziej odmiennego od naszego własnego brzmienia, więc zostało przesądzone.
HR: Okładkę stworzył Zbigniew Bielak. Dlaczego się na to zdecydowaliście? W końcu jesteś uznanym autorem grafik dla wielu zespołów, włącznie z własnym? Odpowiedzią jest dzieło. Nie ma innego artysty, mnie samego włączając, który byłby kiedykolwiek w stanie osiągnąć tak potworny efekt, jak on. HR: Na obrazie tym można odszukać większość średniowiecznego bestiarium. Czy patrzysz na świat w kategoriach wrogiego otoczenia mającego swój koniec w czarnej dziurze? Bestie i duchy z frontu „Lawless Darkness” nie mają przedstawiać świata, ale wrogów świata. Są wolnymi duchami Szatana poruszającymi się na skrzydłach śmierci na swej powrotnej drodze do królestwa nieograniczonego chaosu.
Wybrańców diabła nie można powstrzymać!
HR: A kiedy trasa po Europie? Jakieś plany na koncerty w Polsce? We wrześniu i październiku razem z Destroyer666 jedziemy na Reaping Death Tour. W Polsce będą dwa koncerty w październiku: 17 w Krakowie i 18 w Warszawie. Bardzo czekamy na ponowne połączenie sił z polskimi legionami, byliśmy tam zawsze dobrze przyjmowani. Metal i Piekło! (ostatnie zdanie Erik opanował po polsku - PD). HR: Nowy album poprzedzała EP-ka „Reaping Death”. Wydaje się, że sukces „Sworn To The Dark” uświadomił waszej wytwórni wasz potencjał? To upraszcza wiele spraw... 10
www.hardrocker.pl
„Chains of Death” ma ten posępny, mroczny klimat, który jak sądzę udało się nam zachować także w naszej wersji. Nagranie go było wspaniałym doświadczeniem. Cover Bathory wypłynął, kiedy Sweden Rock zaoferował nam wydanie singla do ich magazynu. Już zaplanowaliśmy i zaczęliśmy próby do koncertu w hołdzie Bathory na ich festiwalu, więc to był naturalny wybór. Nie spotkałem nigdy Quorthona, ale znam dobrze jego ojca, który jest wielkim fanem Watain. On też rozpoczął ten koncert.
Oficjalna strona zespołu : www.templeofwatain.com
HR: Ciężko przeoczyć, że wasze teksty są wypełnione kultem śmierci, ciemności i Szatana. Traktujesz Szatana jako rzeczywistą
Nie spotkałem nigdy Quorthona,
ale znam dobrze jego ojca, który jest wielkim fanem Watain.
On też rozpoczął ten koncert.
postać, czy dobry symbol opozycji przeciwko wrogiemu chrześcijańskiemu bóstwu? Traktuję Szatana jako boga przeciwieństwa, którym jest, z największą możliwą adoracją. Teksty są moim sposobem na wyrażenie mojej dumy i radości z przynależności do cienia, który on rozpościera na ziemi. To efekt moich badań zakazanego raju. HR: To podejście często jest określane jako „religijny black metal”. Ale black metal wydaje się rezygnacją z jakiejkolwiek religii. Nie jest to pewien paradoks? Dla mnie black metal zawsze był gloryfikacją Szatana i uwalnianiem jego mocy. Nienawiść do białych bogów stworzenia jest zwyczajną konsekwencją miłości do Szatana. Religia sama w sobie nie jest wrogiem, ale pewni bogowie w niej tak. HR: Jest to najdłuższa płyta zespołu. Jesteś związany z tymi utworami tak bardzo, że nie chciałeś nic z nich stracić? Tak, to powinien być jedyny sposób, w jaki należy postępować. HR: Grałeś przez chwilę w Dissection i sądzę, że na swój sposób jesteście ich najlepszymi spadkobiercami. Pchnęliście ten desperacki, agresywny styl znacznie dalej, nie tracąc jego melodyjności. Szczególnie druga część „Waters Of Ain” ukazuje twoją bardziej melancholijną twarz. Czy sądzisz, że zawdzięczasz coś Jonowi i jego zespołowi? Więź pomiędzy Watain i Dissection była i jest wciąż bardzo silna. Ale ludzie zapominają, że jesteśmy dwoma różnymi zespołami, dwoma różnymi przeznaczeniami. Ale oczywiście zawsze będziemy podtrzymywać honor spuścizny Dissection, jednego z niewielu zespołów, które kiedykolwiek szanowaliśmy na tej gównianej planecie. Każdy prawdziwy wojownik black death metalowy tak musi. Ale nigdy nie uznamy się za ich
spadkobierców, ot tak. Czas, który dzieliliśmy z Dissection i praca, którą wspólnie wykonaliśmy, oczywiście wywarła wpływ na energię zespołu. To był czas wielkiej mocy i wielu drastycznych zmian. Nie tylko odnoszących się do naszej więzi z Dissection, ale też innych spraw. Zawsze będę pamiętał ten czas jako jeden z najmroczniejszych i najbardziej inspirujących w moim dotychczasowym życiu. HR: Wasz debiut był przez długi czas trudno dostępny, ale ukazało się już kilka jego reedycji. Ostatnia w tym samym czasie, co reedycja „Casus...”. Ale sądzę, że podobnie jak Kvarforth z Shining, uważasz, że kult nie oznacza wydań limitowanych do 500 egzemplarzy, lecz stałe krążenie idei? W tej samej sekundzie, kiedy internet stał się nowym obliczem podziemia, sensowność wydawania limitowanych edycji zanikła. To mogło działać w dawnych czasach, ale obecnie jest to głupie. Jeśli moja matka chciałaby posłuchać pierwszego demo Imperator, może je ściągnąć w 10 sekund. Więc po co to? „Kult” nie ma nic wspólnego z limitowanymi wydaniami. Oznacza totalne oddanie i genialną artystyczną ekspresję, trwającą we wsparciu lub opozycji. HR: W powstanie „Casus Luciferi” zaangażowanych było sporo osób ważnych dla obecnej sceny black metal. Sam Necromorbus, MkM i Scorn. Czy możliwa jest obecnie współpraca całego podziemia? A może wy jej nie potrzebujecie, bo uczestniczycie w przymierzu silnych zespołów? Przede wszystkim nikt nigdy nie wkroczył do świątyni Watain z zamiarem “bycia częścią podziemia”. Dlaczego kiedykolwiek mielibyśmy przywiązywać wagę do czegoś tak nieistotnego? Jedynym powodem, dla którego weszliśmy z kimś w sojusz, są jego artystyczne umiejętności i duchowe moce. Watain zawsze będzie się alienował od tej całej metalowej farsy, której wszyscy jesteście częścią. Nie ma rodziny, do której można dołączyć, nie ma więzów do zadzierzgnięcia poza tymi, które wciąż mamy ze wspomnianymi przez ciebie artystami oraz kilkoma innymi. Nie jesteśmy tu, by być częścią jakieś hippisowskiej kultury, z jej bezrozumnymi nastoletnimi hipokrytami, którym podobają się winyle. Nie. Przybyliśmy, by przynieść ogień Szatana.
HR: Dzięki za wywiad! Rozmawiał: Paweł Domino
Dyskografia:
Go Fuck Your Jewish „God” (demo) 1998 Black Metal Sacrifice 1999 The Essence Of Black Purity (singiel) 1999 Rabid Death’s Curse 2000 The Ritual Macabre 2001 The Misantropic Ceremonies (split) 2001 Promo 2002 (demo) 2002 Puzzles Ov Flesh (demo) 2002 Casus Luciferi 2003 Sworn To The Dark 2007 Reaping Death (singiel) 2010 Lawless Darkness 2010
Hard Rocker Legends
O
tym, że jakiś zespół nie ma szczęścia, słyszy się dość często. Prawda jest taka, że w połowie przypadków mamy do czynienia ze złymi decyzjami lub najzwyczajniej w świecie - z brakiem determinacji i wytrwałości w działaniu. Rzadko się jednak zdarza, że zespół, którego biografia naznaczona jest sytuacjami naprawdę pechowymi, czy wręcz drastycznymi, podnosi się i wraca w chwale.
Zdjęcia: Bart Gabriel & archiwum zespołu
Tak jest z brytyjską legendą heavy metalu - Raven, która swego czasu święciła triumfy porównywalne chociażby do grupy Saxon. Obecnie rezydujący w Stanach Raven podniósł się po ciosie, jakim był wypadek jednego z filarów tej grupy, Marka Gallaghera - i powrócił na scenę z jednym z najlepszych albumów w swojej karierze. O nowej płycie “Walk Through Fire” oraz o historii Raven rozmawiałem z Johnem Gallagherem, współtwórcą, wokalistą i basistą tego legendarnego tria.
12
HR: John, Raven oficjalnie istnieje od 1974 roku, a debiutowaliście w roku 1980. Gdzie tkwi sekret? Jak to możliwe, że macie na scenie tyle energii? Co was utrzymuje w formie? Nie wiem! Mamy to chyba we krwi... W ten sposób przebiegały nasze koncerty od samego początku - pełne energii, zawsze 110%! Kiedy byliśmy dzieciakami, bardzo nas zawsze rozczarowywało, kiedy widzieliśmy na scenie muzyków, którzy wyglądali jakby się nudzili, albo byli pijani... Albo jedno i drugie! HR: Pamiętasz pierwsze dni Raven, pierwsze próby? No i jak doszło do tego, że założyłeś zespół z bratem? No tak, pojechaliśmy na wakacje do Hiszpanii w 1973 roku, Mark wtedy dostał gitarę klasyczną... Graliśmy na niej na zmianę, potem ja stroiłem ją niżej, że niby gram na basie. Jakoś potem Mark i Paul
www.hardrocker.pl
Bowden, dzieciak, który mieszkał na tej samej ulicy, dogadali się i powiedzieli „zakładamy kapelę, będziesz grał na basie!”. To był 1974 rok, zaczęliśmy męczyć rodziców, żeby kupili nam na święta tanie gitary elektryczne. No i tak się to zaczęło! HR: W latach 70-tych mieliście kilku bębniarzy, potem na dłużej dołączył do was Rob „Wacko” Hunter, który grał z wami aż do 1988 roku. Pamiętasz, dlaczego opuścił Raven? Właściwie to było w 1987 roku. Ożenił się, a jego żonie nie podobało się to, że jest w trasie. Poza tym braliśmy się za granie cięższych rzeczy, a on preferował coś lżejszego. Tak więc na jego odejście złożyło się kilka czynników. Pewnego dnia jego techniczny powiedział naszemu menadżerowi, że odszedł z zespołu. HR: A jak doszło do współpracy z Joe Hasselvanderem? Właściwie już wtedy był legendarnym perkusistą. Mieszkaliśmy już wtedy w Nowym Jorku, znaliśmy Joe jakiś rok, czy coś takiego... Grał wtedy z Savoy Brown. Próbowaliśmy z paroma perkusistami, ale byli tragiczni - więc powiedzieliśmy sobie: „Czemu by nie spróbować z Joe?”. Wiedzieliśmy, że jest świetnym bębniarzem, no i co dość istotne, wychował się na tej samej muzyce, co my. Do tego gra na gitarze i komponuje, perfekcyjna kombinacja! HR: Nazywacie swój styl „Athletic Rock” - skąd się to wzięło? Właściwie to nie my! To był pomysł Neat Records. Ubieraliśmy wtedy na scenie koszulki biegaczy, no i biegaliśmy po scenie. HR: Macie na koncie jeden album, delikatnie mówiąc „inny”... Mam na myśli rzecz jasna „The Pack Is Back”. Skąd taka drastyczna zmiana stylu? Więc tak: płyta „Stay Hard” miała być lekko bardziej komercyjną wersją „All For One”. Następna miała być bardzo technicznym albumem metalowym, ale kiedy weszliśmy do studia, nasz management zaczął naciskać, żeby zrobić płytę jeszcze bardziej komercyjną, zresztą głowa Roba też była zwrócona w takim kierunku... Nawet wiesz, te teksty! Potem się uparł, że nagra ścieżki perkusji do samego klika, bez nas, no i to już całkiem dobiło wszystko... I wyszła nam płyta Raven, która jest w 80% popowa... HR: Przenieśmy się w bliższe czasy, w latach 20002009 mieliście sporą przerwę, nie licząc pojedynczych okazyjnych koncertów i nagrania demo w 2006 roku. Jak wiadomo, było to spowodowane głównie wypadkiem Marka (na gitarzystę Marka Gallaghera zawaliła się ceglana ściana przyp. BG). Czy był taki
Hard Rocker Legends
Oficjalna strona zespołu: www.ravenlunatics.com
moment, że straciliście wiarę w zespół? Kiedy Mark przechodził rehabilitację, napisaliśmy sporo kawałków, skumałem się też z tym realizatorem, Kevinem 131 z Assembly Line Studios - byliśmy pod sporym wrażeniem tej ekipy. Wydaje mi się, że to był sierpień 2006, zrobiliśmy 4 utwory w jeden weekend! Mieliśmy studio i wróciliśmy do utworów. Potem wynegocjowaliśmy umowę z naszą japońską wytwórnią i mogliśmy iść dalej z albumem. Co prawda, zajęło to więcej czasu, niż się spodziewaliśmy, ale rezultat jest chyba odpowiedni! Co do wiary w zespół... Nie, nie straciliśmy jej. Baliśmy się jedynie o Marka, w pewnym momencie wszystko wskazywało na to, że już nigdy nie będzie mógł chodzić... A z czymś takim ciężko sobie poradzić. HR: Z tego, co wiem, nie było mowy o tym, żeby Mark się poddał. Zagraliście nawet jakieś koncerty, gdzie siedział na wózku inwalidzkim... Tak! Chyba nawet fragment jednego z nich jest na youtube. Daliśmy 3 koncerty na początku 2005 roku, tak mi się wydaje... Miał operację dwa tygodnie przed tymi sztukami i jego system odpornościowy był jeszcze naszpikowany chemią i środkami przeciwbólowymi. Zwymiotował na scenie podczas pierwszego koncertu... Ugh! HR: Oj chłopie, dobrze, że już wszystko w porządku... Widziałem was
niedawno na scenie i przyznam, że miałem szczękę na podłodze! To, co wyrabiacie na deskach jest jakoś planowane, czy improwizujecie? Och, improwizujemy! Niczego nie planujemy! Daje nam radochę taka zabawa, zmieniamy raz to, raz tamto, poza tym każdorazowo gramy trochę inny set... I my, i publiczność bawi się wtedy lepiej - nie mają za każdym razem przed oczami tego samego! HR: Skoro nic nie planujecie, zastanawiam się, jak wyglądają wasze próby...? Zazwyczaj wydurniamy się grając utwory Priest w wersji bossanova! Jesteśmy rozrzuceni po Stanach, więc ciężko grać normalne próby... Zazwyczaj dogrywamy jakieś szczegóły w pokojach hotelowych, albo nawet w garderobie! HR: Wasz ostatni krążek ukazał się w 2009 roku w Japonii, a potem w obecnym 2010 roku - w Europie i Stanach... Dość nietypowa sytuacja jak na tak popularny zespół? Oczywiście, chcieliśmy wydać płytę na całym świecie jednocześnie i chcieliśmy pracować z SPV w Europie, ale pewne sprawy musiały czekać na wyjaśnienie i trwało to aż do 2010 roku. No i musieliśmy czekać... Wiem, że to niezbyt dobra sytuacja, bo płyta była importowana, ściągana z internetu i tak dalej. Ale jestem zadowolony, że na nich czekaliśmy. HR: No właśnie, wasza współpraca z SPV jest dla nas najbardziej interesująca, w końcu Hard
Baliśmy się jedynie o Marka,
w pewnym momencie wszystko wskazywało na to,
że już nigdy nie będzie mógł chodzić... Rocker to magazyn europejski... Raven ma w końcu stabilną wytwórnię za plecami? Tak jest! SPV robią dla nas świetną robotę. HR: A jak porównałbyś obecną sytuację Raven na wspomnianych trzech rynkach: Japonia, Stany i Europa? Jest niesamowicie! Reakcje na album są uniwersalnie pozytywne, to dla nas jak nowy początek. Graliśmy niedawno w Japonii dla najbardziej zwariowanej publiczności. Do tego niesamowite reakcje na wszystkich koncertach w Europie... USA jest następne! HR: A gdzie gromadzicie największą publiczność? Trudno powiedzieć... Ale nasza publiczność jest za każdym razem większa. Z Japonią było ciekawie, bo przeważnie są bardzo sceptyczni. Teraz ci wariaci nie chcieli opuścić sali! HR: Niektóre z waszych płyt dość ciężko dopaść, pokusicie się o jakieś reedycje? Na razie chyba nie... Pierwsze 3 płyty już i tak zostały wznawiane zbyt wiele razy. Te ostatnie wydania zrobione przez Sanctuary są chyba najlepsze. HR: A co ze starymi singlami? Podobnie, Sanctuary Records wydali niedawno fajną składankę CD „All Systems Go”. Ale tak, reedycja singli na winylach... To by było fajne! HR: Album DVD jest obecnie prawie standardowym wydawnictwem, może najwyższy czas na DVD Raven? Moi szpiedzy donieśli, że macie naprawdę sporo nagrań video... Tak, to coś, nad czym pracujemy. Jest tak, jak mówisz, mamy sporo materiałów począwszy od 1983 roku. Sporo nagrań koncertowych, ze studia... Wszystko dość rozrywkowe! HR: Sporo filmowaliście podczas waszej słynnej trasy z Running Wild w 1990 roku. Jak wspominasz tą wyprawę? To była świetna trasa, zresztą niedawno spotkaliśmy Jensa i AC z Running Wild w Wacken, oj, było co wspominać! To było coś niesamowitego! Wszystko pojawiło się też na tej taśmie video „Electro Shock Therapy”, która powinna być wznowiona na DVD jakoś w przyszłym roku. HR: A jakieś specjalne wspomnienia z legendarnej obecnie trasy „Kill Em All For One”, czyli Raven i Metallica...? Tja... My, ekipa i Metallica... 17 osób w 6-kojowym autobusie... W USA, podczas upalnego lata... Bez klimatyzacji... Ten smród, aaaaghhhhh! Ale byliśmy na swojej drodze, nikt wcześniej nie zrobił takiej trasy, z tego, co wiem, zainspirowaliśmy wielu gości i założyli swoje kapele... HR: No właśnie, tak naprawdę to ciężko zliczyć zespoły, które przyznawały się do inspiracji Raven - z tego, co pamiętam, nawet Kreator grali wasz cover... Ciągle się o tym przekonujemy... Jedna historia, którą zawsze powtarzam, to ta, że kiedy graliśmy koncert w Niemczech w 1983 roku, to po nim chyba połowa publiczności pozakładała swoje zespoły... Doro, Kreator, Rage, Sodom... Niesamowite! Hej, dobrze wiedzieć, że to, co robisz, miało pozytywny wpływ na ludzi i zaczęli robić coś swojego. Naprawdę fajnie! HR: John, na pewno widziałeś świetny i głośny ostatnio film „Anvil! The Story Of Anvil”. Nie masz wrażenia, że macie podobną historię do opowiedzenia?
Wiesz, znamy chłopaków od 1982 roku... Są autentyczni w tym, co robią... Tak jak my. I oni, i my, przeszliśmy drogę do piekła i z powrotem, i wszystko dla muzyki! Tak więc na pewno jest sporo podobieństw. Tak, to dobry film, który pokazuje, że ciężka praca i determinacja się opłacają! HR: Byłeś przez chwilę członkiem zespołu Paula Di’ Anno, byłego frontmana Iron Maiden. Jak wspominasz tę przygodę? Wróciłem wtedy z trasy po Europie, a menadżer Paula, który był moim przyjacielem, zaproponował mi robotę - ruszali w trasę z Paulem, a potrzebowali basisty, chyba negocjowali wtedy również kontrakt z wytwórnią. Całkiem niezła kasa... Tak więc pomagałem im przez dwa tygodnie. Potem nagrali na żywo próbę, dodali odgłosy publiczności i wydali jako koncertówkę „South American Assault”... Jaka to Ameryka Południowa, raczej New York City... HR: (Śmiech) No cóż... A czego pan Gallagher słucha ostatnio w domu, jeśli to nie sekret? Słucham wielu rodzajów muzyki ostatnio dorwałem Them Crooked Vultures na CD, bardzo fajne... Mój IPod jest nabity wszystkim, AC/DC, Tori Amos, ELP, Mahavishnu... Radiohead, Smashing Pumpkins, Yes... Ostatnio moim faworytem jest koncertowy bootleg Queen z 1976 roku, zabójcze! HR: Pogadajmy o twoim sprzęcie. Jesteś prawdopodobnie jednym z najbardziej oryginalnych basistów: masz basówkę z tremolo, używasz basu dwunastostrunowego... To wszystko twoje innowacje? Nigdy nie chciałem stać z tyłu sceny. Chciałem, żeby bas dawał muzyce coś więcej, zamiast tylko podążać za gitarą. Bas jest ważną częścią naszego brzmienia i używam paru nietypowych rozwiązań, żeby uzyskać własne brzmienie... Basówka z tremolo to coś, co chciałem od pierwszego dnia i wreszcie jeden facet zaprojektował go dla mnie w 1981 roku. Parę lat później
Nowy początek www.hardrocker.pl
13
Hard Rocker Legends
HR: No, tego się akurat nie da ukryć (śmiech). Nie myślałeś o własnej firmie, gdzie mógłbyś projektować lub przerabiać basy dla innych muzyków? Właściwie to współpracowałem z firmą October Guitars, którzy właśnie robią dla mnie 8-strunowy customowy bas z tremolo, a potem ruszają z produkcją 8- i 12-strunówek mojego projektu. Czekamy na prototypy, jeśli okażą się dobre, to ruszą na rynek do regularnej sprzedaży!
HR: To na czym właściwie obecnie grasz? Tylko customowe instrumenty, szyte pod twoją rękę? Więc tak, używam 8-strunowego basu Carlo Robelli, to twardy instrument, który opiera się poniewieraniu... Mam też zaufanego czerwonego customowego Explorera z tremolo. Do tego 12-strunowy bas October, customowy odblaskowy ESP z tremolo... Bas Thunderbird z mostkiem tremolo mojego projektu, który zrobiłem w zeszłym roku i który też daje radę... Bezprogowy Precision Bass... A niedawno kupiłem jeszcze fajnego Epiphona Thunderbird w srebrnym kolorze z chromowanymi przystawkami, jest świetny! HR: Twoja kolekcja efektów, wzmacniaczy i paczek jest równie ciekawa? Od paru lat używam preampu Sansamp PSA, jest genialny, daje mi świetny przester, z mocnym niskim wybrzmieniem... Ładnie też czyści brzmienie. Poza tym korzystam ze starego podłogowego Bossa GT-3, pedału kontrolnego midi i efektu Barber Dirty Bomb, żeby uzyskać dodatkowy przester, jeśli go akurat potrzebuję! HR: Wróćmy na koniec do Raven. Wróciliście do gry w naprawdę wielkim stylu: świetny nowy album, występ na wszystkich ważnych europejskich letnich festiwalach, trasa po Europie. Co dalej? Na przełomie września i października mamy trasę po USA i Kanadzie, około 20 koncertów. W październiku festiwal we Włoszech, potem pływający festiwal 70 000 Tons Of Metal, na statku, który płynie z Miami do Meksyku - zapowiada się nieziemsko, gra tam ze 30 zespołów... To nasze najbliższe plany! HR: Dziękuję za wywiad John, coś do dodania? Dzięki wszystkim za wsparcie - mamy nadzieję was wkrótce zobaczyć! Sprawdźcie koniecznie “Walk Through Fire” - urwie wam łeb! Rozmawiał: Bart Gabriel
Gary Holt: Biedni i głodni HR: Zazwyczaj staram się szukać dziury w całym, ale tym razem to po prostu niemożliwe. Nagraliście najbardziej udany album od czasu “Tempo Of The Damned”. Ba, jeden z najlepszych w karierze. Zgadzasz się? (Śmiech) Jak najbardziej. Jedna z naszych pięciu najlepszych płyt. HR: Megadeth i Overkill wydali fantastyczne płyty krótko po trasach z wami. Na “Exhibit B” słychać z kolei parę patentów inspirowanych wyżej wymienionymi. Szczęśliwa thrashowa rodzinka? Żebyś wiedział! Już podczas trasy z Overkill, Bobby powiedział nam, że zainspirowaliśmy ich do powrotu do thrashowych korzeni. Ich nowy album jest fenomenalny. Nie wiem, jak to było z Megadeth, ale skoro pracowali z Andy Sneapem, jestem pewien, że miał spory udział w skierowaniu ich na właściwe tory. Co do nas zaś, po prostu robimy swoje, a wiadomo, że codzienne granie ze świetnymi kapelami jakiś ślad musi zostawić.
DYSKOGRAFIA:
Don’t Need Your Money (singiel) 1980 Hard Ride (singiel) 1981 Rock Until You Drop 1981 Crash Bang Wallop (singiel) 1982 Crash, Bang, Wallop (singiel) 1982 Wiped Out 1982 Born To Be Wild (singiel) 1983 Break The Chain (singiel) 1983 All For One 1983 On And On (singiel) 1984 Live At The Inferno 1984 The Devil’s Carrion (kompilacja) 1985 Pray For The Sun (singiel) 1985 Restless Child (singiel) 1985 Stay Hard 1985 Mad (mini album) 1986 Gimme Some Lovin’ (singiel) 1986 The Pack Is Back 1986 Life’s A Bitch 1987 Nothing Exceeds Like Excess 1988 Ultimate Revenge 2 (split) 1989 Architect Of Fear 1991 Radio Hell: The Friday Rock Show Sessions (split) 1992 Heads Up (mini album) 1992 Mind Over Metal (kompilacja) 1993 Glow 1994 Destroy All Monsters - Live in Japan 1995 Everything Louder 1997 Raw Tracks (kompilacja) 1999 One For All 2000 All Systems Go - The Neat Anthology (kompilacja) 2002 For The Future: Live! DVD, 2004 Keep It True Festival V DVD (split) 2005 Walk Through Fire 2009
HR: Długość płyty wydaje mi się zbliżona do najnowszej Metalliki. Twoim zdaniem nagrali dobry album, ale moim brzmią jak zespół 60-
Zdjęcia: Nuclear Blast & archiwum zespołu
firma Kahler zaczęła je produkować, ale mój jest oparty na projekcie Strata... Co do 8- i 12-strunowych basów, jak wiele innych osób, zobaczyłem Cheap Trick i usłyszałem, jak Tom Petersson gra na 12strunowcu... Musiałem mieć coś takiego! Zaraz potem dopadłem też wersję 8-strunową, w takim wypadku mogę naprawdę wzbogacić brzmienie, mogę też grać arpeggia jak na normalnej gitarze, tak jak w kawałku “Run Silent, Run Deep”. Poza tym używam wielu przesterów i paru zwariowanych efektów, wszystko aby zabrzmieć inaczej!
Exodus online: www.exodusattack.com
latków. Wy zaś jak grupa dwudziestoletnich, głodnych hałasu dzieciaków... Mamy w sobie wciąż mnóstwo energii i agresji. Muzyka to nasza pasja. Zarejestrowaliśmy płytę w cztery tygodnie, bo zawsze tak robimy. Problemy pojawiają się wtedy, gdy pracujesz nad albumem latami. Grzebiesz i grzebiesz, a przecież lepsze jest wrogiem dobrego. Nigdy nie zrobiłbym czegoś podobnego, wolę napisać nowy materiał i nagrać następną płytę. Albo i pięć. Słuchanie własnej muzyki męczy! Nie włączam swoich płyt przez kilka lat od wydania! HR: Zapytam więc wprost: chcieliście się popisać przed Metalliką? (Śmiech) Nie, nic z tych rzeczy. Zawsze chcemy pokazywać swą siłę i potęgę, na każdej płycie. Oni są przecież gwiazdami rocka, żyją zupełnie inaczej niż my. Wciąż jesteśmy biedni i głodni (śmiech). HR: I wściekli. O tak, i wściekli. Naszą wściekłość okazujemy poprzez muzykę.
Opracowanie: Vlad Nowajczyk
Tom Hunting: wokalista uwięziony w ciele bębniarza HR: Miło cię ponownie spotkać po sześciu latach! Kiedy Exodus grał w Polsce w ubiegłym roku, wylegiwałeś się na meksykańskiej plaży. Czy mogłeś stuprocentowo rozkoszować się swoim urlopem, podczas gdy twoje miejsce za garami zajął Nick Barker? Wykupiłem wakacje prawie rok wcześniej, mieliśmy wówczas mieć wolne. Gdy okazało się, że jedziemy w trasę z Overkill, miałem mieszane uczucia... HR: Gary wspominał, że dzwoniłeś do nich prawie codziennie. Fakt, ale to nie dlatego, żebym się obawiał o poziom występów Nicka. Wiedziałem, że da sobie radę bez problemów. Po prostu chciałem wiedzieć, co u nich słychać. HR: Kariera każdego perkusisty to ciągłe doskonalenie warsztatu. Oglądając DVD z Wacken byłem zaskoczony, jak fantastycznie grasz motywy, w których Paul Bostaph używał głównie podwójnej stopy... Jak wiesz, nigdy nie należałem do bębniarzy, którzy zajebiście grali na dwie stopy. Musiałem trochę popracować nad aranżacjami, aby numery z “Shovel Headed Kill Machine” zabrzmiały “po mojemu”. HR: To słychać, zniszczyłeś po prostu. Dzięki! Kiedy jestem w domu, ćwiczę codziennie. Siedzę w garażu i kombinuję nad kolejnymi ulepszeniami. Zarówno w nowych, powstających numerach, jak i w tych Paula. HR: Czy kiedy opuściłeś zespół w 2005 roku, przestałeś grać?
W rzeczy samej! Nie tknąłem bębnów przez dwa lata (śmiech). Nie, przesadzam. Półtora roku. Ta przerwa dobrze mi zrobiła. Grałem ciągle przez prawie trzydzieści lat. Gdy przestałem, zacząłem układać sobie życie na nowo. Pewnego dnia uznałem, że jednak bębnienie to moja przyszłość. HR: Wcześniej odszedłeś z Exodus w 1989, tuż przed wielkim kontraktem z Capitol. Jakie były tego przyczyny? Miałem poważne problemy ze zdrowiem, które pogłębiały się przez życie w trasie. Muzyka była dla mnie wciąż bardzo ważna, ale pozbycie się choroby stanowiło priorytet. Dość szybko doszedłem do siebie dzięki pomocy rodziny, co pozwoliło mi ponownie cieszyć się z grania. HR: Jesteś jedynym z założycieli, który wciąż gra w Exodus. Pamiętasz wasze początki? Byliśmy grupką wiecznie ujaranych dzieciaków, chcieliśmy grać jak nasi idole.
Nie tknąłem bębnów przez dwa lata.
EXODUS
KROK PO KROKU
Bonded By Blood
(Torrid / Combat 1985)
Wystrzałowy debiut bestii z San Francisco! Ponadczasowe riffy, w nieskończoność kopiowane przez późniejsze zespoły. Opętańcze wrzaski Paula Baloffa, które odrzucały fanów lżejszej muzyki. Rewelacyjne teksty, zawierające chyba wszystkie angielskie słówka, jakie prawdziwy metal znać powinien. Wreszcie – znakomite kompozycje, pełne surowych, lecz pięknych melodii. Każdy utwór z osobna to dziś absolutny klasyk, a płyta jako całość to lektura obowiązkowa. Kto nie rozumie “Bonded By Blood”, nie rozumie thrash metalu. Howgh.
Pleasures Of The Flesh (Combat 1987)
Po “przebojach” z wyrzuceniem Baloffa i podebraniem Zetro, Exodus stanął przed trudnym zadaniem. Jak przeskoczyć album, który z miejsca stał się klasykiem? Tak wysokie ustawienie poprzeczki, przy dużym ciśnieniu ze strony fanów, okazało się zabójcze dla drugiej płyty zespołu już w momencie ukazania się jej. Spóźnionej, co stawało się smutną regułą. Regułą, która nie pozwoliła Exodusowi na doszusowanie do ścisłej czołówki komercyjnej, zwanej “wielką czwórką”. Instrumentalnie album wręcz rewelacyjny, uwypuklający bluesowe fascynacje gitarzystów. Zabrakło jednak najważniejszego: thrashowego kopnięcia w ryj.
Fabulous Disaster (Combat 1989)
Kontynuacja poprzedniczki. Znów dużo bluesa, na wierzch wychodzą fascynacje AC/DC. Świetne kompozycje, dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Mnóstwo przebojów z “Toxic Waltz” na www.hardrocker.pl
15
czele. Krążek wyraźnie cięższy i brudniejszy od “Pleasures Of The Flesh”, spotkał się też z dużo lepszym przyjęciem. Na tyle dobrym, że zapewnił Exodus wymarzony kontrakt z wydawniczym molochem.
Impact Is Imminent (Capitol 1990)
Debiut dla Capitol, najlepiej sprzedająca się płyta Exo, to ich... zdecydowanie najsłabsze dzieło. Nie dziwi więc negatywna opinia o zespole ze strony wielu mniej zaangażowanych słuchaczy metalu, którzy na “III” rozpoczęli i zakończyli swoją z nimi przygodę. Tuż przed wejściem do studia Exodus stracił basistę, wcześniej z kapelą pożegnał się Tom Hunting, zastąpiony nieudolnym Johnem Tempestą. Holt i spółka postawili na zagęszczenie struktur, starając się nadać płycie znamiona techno-thrashu. Płaskie, suche brzmienie, w którym uwypuklono perkusję. Album pełen świetnych motywów, z których ułożono nudne, przydługie kompozycje. Ponownie zabrakło agresji.
Nigdy żadnych psychoterapeutów (śmiech). Nie wydałbym na to nawet jednego dolara! Gdyby nam jakiegoś gościa przysłano, uciekłby przez okno, krzycząc, że jesteśmy porąbani (śmiech). Naprawdę nie zarobiłby na nas (śmiech). HR: Nikt siedzący w metalu nie ma wątpliwości, że zapoczątkowaliście nową falę thrashu. Tymczasem niegdyś świetne zespoły, które do niedawna kokietowały zupełnie inną publikę, robią na tej koniunkturze wielką kasę. Proste pytanie: dlaczego nie zostaliście zaproszeni na festiwale Sonisphere? Zostaliśmy! Przyszła oferta, ale tak gówniana, że nawet chwilę nie zastanawialiśmy się nad odrzuceniem jej. Było oczywiste, że organizatorzy nas nie szanują. Rozumiem całe to zamieszanie z “wielką czwórką”, bo sprzedali najwięcej płyt, ale dzisiaj jesteśmy od nich o wiele lepsi muzycznie! Nie zmienia tego fakt, że nowy Slayer jest znakomity, podobnie jak Megadeth. Metallica jest najbardziej znanym zespołem rockowym świata, więc są poza konkurencją. Ale Anthrax? Ich ostatnia płyta wyszła wiele lat temu i nie miała nic wspólnego z thrashem! Cóż, zobaczymy, może to wszystko ich odpowiednio Def Leppard i inne kapele NWOBHM. Kiedy dołączył do nas Gary, muzyka stała się cięższa... I to już było wczesne stadium thrash metalu.
Good Friendly Violent Fun (Combat 1991)
Po przejściu do majorsa, Exodus był winien Combat jeszcze jeden krążek. Wydano więc koncert, zarejestrowany 14.06.1989 w San Francisco. Rewelacyjne, żywiołowe wokale. Fantastyczna gra “The H Team”. Niestety, przyjemność z odbioru psują prostackie zagrywki Tempesty. Zestaw numerów niezły, ze wskazaniem na promowane właśnie “Fabulous Disaster”. Szczęśliwie, bębny są schowane, nie rujnując całkowicie materiału.
HR: Wybiegłeś trochę za bardzo w przyszłość. Wróćmy do Exodus w składzie: Kirk Hammett, Tom Hunting i... problemy ze znalezieniem właściwych ludzi na pozostałe pozycje. W jakich okolicznościach zająłeś się także wokalem? Śpiewanie było pierwsze. Od dziecka to robiłem. Nie było to profesjonalne, trochę chóru... Lubiłem starą muzykę soul, a później już wszystko, co wymagało pewnych umiejętności. Do dziś bardzo lubię dać głos (śmiech). Jestem wokalistą uwięzionym w ciele bębniarza (śmiech). HR: Pierwszy kawałek, jaki zagrałeś na perkusji? “My Charona”, później coś The Beatles. Ćwiczyłem przy starych rock’n’rollowych numerach.
Force Of Habit (Capitol 1992)
Kończyły się dobre czasy dla thrashu, wszyscy na siłę łagodzili brzmienie. Podobnie postąpił Exodus, rejestrując ponad siedemdziesięciominutowy, epicki “Force Of Habit”. O dziwo, album jest bardzo dobry! Pełen średnich temp, melodyjnych zwolnień i rock’n’rollowego feelingu. Znakomite covery 16
www.hardrocker.pl
HR: Jak wspominasz swój epizod w Angel Witch? Kevin Heybourne mieszkał wtedy chyba w Bay Area?
Nigdy żadnych psychoterapeutów (śmiech). Nie wydałbym na to nawet jednego dolara! Gdyby nam jakiegoś goś cia przy słan o, ucie kłby przez okno, krzycząc, że jesteśmy porąbani (śmiech). zainspiruje? Także Jamesa, który przecież zawsze łapał dobre wibracje?
by przypomnieć sobie nasz ostatni dobry album. Żyjemy teraźniejszością.
HR: Nie jestem skłonny w to uwierzyć. A jam nie jasnowidz, więc to wyłącznie dywagacje.
HR: Dlatego na waszym najnowszym DVD nie umieściliście staroci? Naprawdę ciężko jest znaleźć stare materiały. Często są słabej jakości, nie nadają się do edycji. Miałem sporo wspaniałych taśm, ale gdzieś się rozeszły w ciągu ostatnich lat. Niestety, w latach 80-tych kamery wideo nie były w powszechnym użyciu. Tak więc na DVD z archiwaliami trzeba będzie jeszcze poczekać. Postanowiliśmy skupić się na niedawnych zdarzeniach, do tego trochę powspominać.
HR: Zastanawiam się, czy zaproponowane warunki nie miały przypadkiem czegoś wspólnego z waszym ostatnim występem przed Metalliką? (Śmiech) Paul Baloff był pierwszy raz w zespole, gdy ostatnio supportowaliśmy Metallikę. Sylwester 1985/86. Krótko wcześniej skończyli nagrywanie “Master Of Puppets”. Skopaliśmy im w San Francisco tyłki niemiłosiernie. Podczas afterparty James podszedł do mnie i powiedział, że to był ostatni raz, kiedy Exodus grał przed nimi. HR: (Śmiech) Zatem już za parę miesięcy minie 25 lat od tego zdarzenia. Planujecie jakoś celebrować tę rocznicę? (Śmiech) Fakt, można to uczcić. Ale to nie my musimy spoglądać daleko w przeszłość, Zgadza się. To była świetna zabawa. Mnie inspirowało stare Angel Witch, jego – thrash z Bay Area. Nagraliśmy zajebiste demo, po czym Kevin został wyrzucony z USA (śmiech). Krótka historia. Cóż, dla nas ten zespół jest równie ważny, jak Iron Maiden, mieli na nas podobny wpływ w początkach Exodus. HR: Czy historia o straconym na rzecz Ironów kontrakcie ekipy Heybourne’a jest prawdziwa? Tak, to jego największa klęska. Mieli podpisać kontrakt z EMI, której przedstawiciel pojawił się na koncercie. Wyszli na scenę podpici i spieprzyli. Supportem było Iron Maiden i to oni dostali umowę. Smutna historia, ale bardzo inspirująca. Wychodząc na scenę musisz być jak maszyna, grać idealnie. Na tym polega dobry metal. Nie powiem, że parę razy nie zdarzyło mi się grać na rauszu (śmiech), ale należy pamiętać, że impreza zaczyna się po koncercie. Ja już nie szaleję nawet po (śmiech), dbam o zdrowie. HR: Całkiem niedawno dowiedziałem się, że grałeś z Paulem Baloffem w jego grupie Piranha... Faktycznie, nie chwaliłem się tym zbytnio. Zrobiliśmy demo, które się nigdy nie ukazało,
HR: Jakim sposobem załapaliście się na Ozzfest? To tylko jeden koncert w sierpniu. Zwolniło się miejsce na pierwszym występie trasy, a że dwa dni później zaczyna się nasze tournee, traktujemy to jako rozgrzewkę. HR: Wróćmy do najnowszej płyty. Brzmienie jest zarazem po czym zagrałem jeden koncert w 1990 roku. Piranha nie miała składu, tylko Paul był stałym członkiem i chciał, abym ja też został w kapeli. Nie pasowało mi jednak granie głównie starych kawałków Exodus, nie było szans na rozwój. HR: W I4NI znów śpiewałeś. Dołączył do was Bobby Gustafson z OverKill i... no właśnie, dlaczego rozpadliście się po jednym koncercie? Bobby nie był zbytnio zadowolony. Nie jestem thrashmetalowym krzykaczem, mój śpiew przypomina raczej Ozzy Osbourne’a (śmiech). Odszedł więc, a my zwerbowaliśmy Johna Torgussena z Nowego Jorku, który oprócz gitary przejął wokal. Na naszym jedynym koncercie to on śpiewał, a ja robiłem chórki. Co tu kryć, nie udało nam się. Media nie były zainteresowane thrash metalem, pozostało zwinąć żagle. HR: IR8 and Sexoturica. Dwa studyjne projekty z udziałem Jasona Newsteda. Nie mieliście żadnych planów poza nagraniem demówek? Nie. Jason był wówczas bardzo zaangażowany w Metallikę. Oba materiały powstały w cztery dni. Jason zorganizował piwo, zioło i mięso na grilla, po czym zaczęliśmy dżemować. My dwaj oraz Andreas Kisser, Devin Townsend i Robb Flynn.
Wyszli na scenę podpici i spieprzyli. Supportem było Iron Maiden i to oni dostali umowę. Smutna historia, ale bardzo inspirująca. Wychodząc na scenę musisz być jak maszyna, grać idealnie.
oldschoolowe i nowoczesne, niesamowite, że gitary są aż tak przestrzenne! Po prostu brzmimy naturalnie, takie dźwięki wyszły z naszych wzmacniaczy i zarejestrował je Andy Sneap. Nie było żadnych kombinacji. HR: Wspominałeś poprzednio o odrzutach z sesji “Exhibit A”. Które to kawałki? “The Ballad Of Leonard And Charles”, “Class Dismissed (A Hate Primer)”, “Hammer And Life” i bonusowy “Devil’s Teeth”. HR: Nie będę ukrywać, że mnie zaskoczyłeś. Pierwszy numer jest wręcz hymnem “Exhibit B”, zupełnie nie pasuje mi do poprzedniego krążka... Tak właśnie pomyśleliśmy, decydując o zachowaniu go na kolejny album. Nie pasował. Zapomniałbym o “Don’t Make No Promises (Your Body Can’t Keep)” z repertuaru Scorpions, który także powstał wcześniej. HR: Zazwyczaj proszę cię o kilka słów na temat każdego z tekstów, dla odmiany zatem poproszę o podanie genezy wybranych numerów. “The Ballad Of Leonard And Charles” opowiada o duecie seryjnych morderców. Rob nie znał tej historii, poczytał więc co nieco i tak powstał tekst. Bardzo HR: W Repulsa śpiewała Tambre Bryant, obecnie menedżerka Heathen. Jakieś wspomnienia związane z tą kapelą? Byłem tylko wynajętym perkusistą. Ich bębniarz nie dawał sobie rady w studio, więc poprosili mnie o zagranie jego partii. HR: Quarteto De Pinga... Tej demówki nie mam, niewiele o niej wiem. Cóż to za twór, kto oprócz ciebie i Roba Flynna tam grał? Ha, zdecydowanie najlepsze demo z serii “impreza u Jasona”. Jest nieosiągalne, nigdy nie wyszło w żadnej formie. Jeśli kiedykolwiek dostaniesz ten materiał, przegraj mi też, dobra? (śmiech) HR: Wiem, że udzielasz się w bluegrassowym projekcie Jacka Gibsona. Co o tym powiesz? Kawałki dla kierowców ciężarówek (śmiech). Tradycyjny bluegrass nie wymaga obecności perkusisty, musieliśmy więc trochę pokombinować. Gram głównie miotełkami, ale czasem używam także pałeczek. Niesamowite, patenty w tej muzyce są bardzo zbliżone do metalowych. Kiedy skończę granie thrashu, pozostanę przy bluegrass. Świetna, relaksująca zabawa. HR: Nie jest tajemnicą, że przez pewien czas miałeś problemy z pewnymi substancjami...
nakręciliśmy się na pomysł zatytułowania kawałka “ballada”. Ciekaw jestem, ile osób się nabrało? (śmiech) HR: Może pora na serię koszulek “32 lata i wciąż żadnej ballady”? (śmiech) Dobry pomysł, faktycznie ostatnio zaznaczaliśmy ów fakt około 1990 roku. HR: Jak było z “Beyond The Pale”? Postanowiliśmy pociągnąć temat morderców, ale tym razem bez odniesień do rzeczywistych zdarzeń. Tekst to słowa zbrodniarza, który funkcjonuje w dzisiejszym społeczeństwie. HR: Planujecie jakieś klipy? Tak, jesteśmy w trakcie produkcji teledysku do “Downfall”. Kosztowało kupę kasy, oczekujemy zajebistego efektu. Powinien ukazać się jesienią. HR: Jak się spisują twoje gitary Schectera w porównaniu do Vixenów Bernie Rico Jr.? Fantastycznie! Jak już wspominałem, różnicą dla potencjalnych nabywców jest o wiele niższa cena. Zaraz po powrocie do Kalifornii będę mógł obejrzeć pierwsze egzemplarze modelu z moją sygnaturą. Czarne V-ki z czerwonymi markerami i pentagramem oraz głową kozła na 12
progu. Ich premiera przewidywana jest na styczeń 2011 podczas targów NAMM. HR: O twoją pierwszą gitarę jeszcze nie pytałem... Ojej, był to bardzo tani model z supermarketu (śmiech). Nie pamiętam nazwy, była to kopia Fendera. HR: Pierwsze profesjonalne wiosło, na którym grałeś koncerty? Biały Fender Stratocaster, znalazł się na fotkach we wkładce do “Bonded By Blood”. HR: Ostatnio zaliczyłeś parę gościnnych występów. Z którego jesteś najbardziej zadowolony? Nie mam czasu na wiele zbytków, więc tak dużo ich nie było. Bardzo fajny był kawałek Destruction, ale najbardziej podoba mi się numer z nowej płyty Witchery. Wraz z Lee zagraliśmy po dwie solówki w “The Reaver”. Inni goście to Kerry King (Slayer), Hank Shermann (Mercyful Fate), Andy LaRocque (King Diamond) i Jim Durkin (ex-Dark Angel). HR: Niedawno zaprosiliście Zetro na scenę, czyżbyście się pogodzili? Tak, już jakiś czas temu. Zaśpiewał z nami, a w tym czasie zepsuł się mój wzmacniacz
Zgadza się, byłem uzależniony od amfetaminy. Zawsze paliłem mnóstwo zioła i sporo piłem, ale amfa... to straszne gówno. Każdy ma inną wizję dna, w które trzeba uderzyć, aby przestać. Ujrzałem swoje i wyszedłem na prostą. Od ośmiu lat nie wciągam i nie zamierzam do tego wracać. Wybawiłem się (śmiech).
dawna i najwyraźniej brak mu entuzjazmu. Znudził się powtarzaniem tego samego przez lata. Gdy ja zrobiłem sobie przerwę, wróciłem dużo lepszy. Myślę, że Ulrich przejmuje się swoją obecną słabością i choćby dlatego powinien wyluzować i przez jakiś czas odpocząć od instrumentu.
HR: Skoro mowa o imprezowaniu, bezpiecznym oczywiście, nadążasz za Lee? Nie. Nikt mu nie dotrzymuje kroku. Przecież on się urodził w Rosji (śmiech). Kto próbuje, budzi się pomalowany. Na przykład a’la “Braveheart” (śmiech).
HR: Spoko. Widziałeś kiedyś Exodus z innym pałkerem? Niestety nie! Żałuję, chciałbym. Zwłaszcza z Nickiem, bo jest piekielnie wszechstronny.
HR: Dotrzymanie tobie kroku w bębnieniu także nie jest łatwe, wszak wymaga żelaznej kondycji. Jakaś rada dla młodych perkusistów? Dużo się ruszać na świeżym powietrzu. Moim ulubionym ćwiczeniem jest rąbanie drewna. Jeżdżę też na nartach zimą i na nartach wodnych latem. Jestem typem jaskiniowca. Nie mam komputera, który kradnie mnóstwo czasu. HR: Może powinieneś udzielić paru lekcji Larsowi Ulrichowi? Dave Lombardo już się zaofiarował z pomocą... Nie będę tego komentował (śmiech). Na płycie Lars brzmi spoko. Wiem jednak, do czego pijesz, więc teraz serio. Lars gra od
Rolling Stones i Elvisa Costello. Z pewnością jest to krążek niedoceniony, bo skierowany w pustkę. Przez thrasherów odrzucony z powodu łagodnych kompozycji, przez dzieciaki w trampkach i flanelach – bo to thrash, a thrash jest zły.
HR: Co sądzisz o grze Johna Tempesty i Paula Bostapha w twoich kawałkach? Paul odwalił znakomitą robotę na “Shovel Headed Kill Machine”, przearanżowując numery napisane ze mną. To mój dobry kumpel, jakkolwiek wspaniały perkusista, jest również świetny jako człowiek. Przez niego muszę teraz wychodzić na scenę i grać “Deathamphetamine”, co nie jest wcale dla mnie łatwe (śmiech). Muszę jednak przyznać, że miał sporo kłopotów ze starymi numerami Exodusa, niektórych nie zdołał opanować. Na przykład “Metal Command”... Podstawową różnicą między nami trzema jest fakt, iż ja się wychowałem na rocku, oni zaś na siłowych ćwiczeniach. Feelingu nie da się wyuczyć. Dlatego gry Johna nie będę komentował, OK?
Another Lesson In Violence (Century Media 1997)
Minęły zaledwie trzy lata od rozpadu i Exo-team wrócił na sceny w niemalże klasycznym składzie. W zespole znów znaleźli się Hunting i Baloff, a nowym nabytkiem został basista Jack Gibson, który dołożył sporo mięcha. Żywioł, agresja, fenomenalna technika – to instrumentaliści. Opętańczy wrzask i pozapominane teksty – bestia Baloff. Paul nie poprzestawał, jak Souza, na zdawkowym zapowiadaniu numerów. Wdawał się w dialog z publiką, dorzucał głupawe żarty w swym niepowtarzalnym stylu. Koncert, choć świetny, pozostawia niedosyt. Brak “Toxic Waltz” i “Metal Command”, pomimo fenomenalnej produkcji autorstwa Andy Sneapa, to poważny błąd. Na trzy lata znów zapadła cisza.
Tempo Of The Damned (Nuclear Blast 2004)
W drugą rocznicę śmierci Baloffa na sklepowe półki trafił album, śmiało można dziś rzec, ponadczasowy. Exodus nigdy wcześniej nie brzmiał tak ciężko. Świetna praca Souzy, Gibsona i Huntinga. Zetro w życiowej formie. Koniec z jednostajnym skrzeczeniem, tym razem zaprezentował się jak skrzyżowanie Paula B. z Bonem Scottem. Zakręcone riffy, bluesowe solówki. Tę płytę po prostu trzeba znać. Zero słabych punktów przy ogromnym zróżnicowaniu kawałków. Krążek nowoczesny i tradycyjny zarazem, niewątpliwie klasyk! To wtedy zasiano ziarno, które wykiełkowało jako nowa fala thrashu.
Shovel Headed Kill Machine (Nuclear Blast 2005)
Pomimo istotnych zmian w składzie, a może właśnie dzięki nim, Exodus nagrał najcięższy www.hardrocker.pl
17
Po prostu nie przepadam za konwersacją z kretynami.
album od debiutu. Potężny, wściekły, szybki i miażdżący. Znakomite wejście Paula Bostapha (ex-Forbidden i Slayer, obecnie Testament). Tytuł i okładka mówią wszystko. Thrash w najbrutalniejszej, choć wciąż klasycznej, formie.
The Atrocity Exhibition: Exhibit A (Nuclear Blast 2007)
Trasy po Ameryce z kapelkami metalcore zrobiły swoje, efektem jest eksperymentalny i daleki od rewelacji krążek, który poszerzył znacznie grono młodych odbiorców Exodusa. Bardzo melodyjnie i niezbyt ciężko, co jest sporym kontrastem w stosunku do poprzedniego albumu. Jeśli do thrashu trafiasz z metalcore’a, zacznij od “Exhibit A”. W innych przypadkach nie jest to lektura obowiązkowa.
(śmiech). Stary dobry Zetro (śmiech). Oczywiście zaraz pojawiły się pytania o jego powrót. Co za bzdura, przecież właśnie wydaliśmy płytę z Robem. Przez ponad cztery lata walczyliśmy o odzyskanie wysokiej pozycji na scenie metalowej, a teraz, gdy nam się wreszcie udało, mielibyśmy wyrzucić naszego kumpla? Nigdy! Prawda jest taka, że Zetro nie jest nam do niczego potrzebny. Zależało nam tylko na pokazaniu, że zakopaliśmy topory. Nie sposób jednak zapomnieć, jak nas potraktował w 2004 roku (śmiech). Teraz Steve bardzo chciałby wrócić. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo. Pomijając już niezwykle ważny aspekt, jakim jest atmosfera w zespole, on po prostu był cienkim frontmanem.
(Zaentz 2008)
Ponowne nagranie “Bonded By Blood” było krokiem, który podzielił fanów. Starzy maniacy narzekali na szarganie świętości, młodzież cieszyło nowoczesne brzmienie. Najbardziej kontrowersyjne wydawnictwo Exo, ale z pewnością duży sukces promocyjny.
Exhibit B: The Human Condition (Nuclear Blast 2010)
Najlepszy Exodus od “Tempo Of The Damned”. Siedemdziesiąt minut bez żadnych dłużyzn. Ojcowie założyciele thrash znów w mistrzowskiej formie. Niech no ktoś jeszcze spróbuje narzekać na Dukesa...
Opracowanie: Vlad Nowajczyk
18
www.hardrocker.pl
Australia, Nowa Zelandia i krótki odpoczynek. Pod koniec listopada ruszamy w europejską trasę Thrash Fest z Kreatorem, Death Angel i Suicidal Angels. Kończymy 19 grudnia. HR: Z innej beczki, wiesz, jakie ceny osiągają wasze stare T-shirty na ebayu? Nie mam pojęcia.
HR: Rob zaś ma fantastyczny kontakt z publiką. Właśnie! Powiem szczerze, przez te kilka lat Zetro dodatkowo stetryczał, a my odmłodnieliśmy.
HR: Okazało się, że moja stara koszulka z trasy “Impact Is Imminent” jest warta 200 dolców. Może pora na jakieś reedycje? Mieliście całe mnóstwo świetnych obrazków. Dotąd tylko “Slayteam” doczekał się reedycji, masz rację, że powinniśmy o tym pomyśleć. Przy okazji, “Slayteam” nie był inspirowany okładką “Feel The Fire”, ten wzór narysowała ówczesna dziewczyna Paula Baloffa.
HR: Jakie są wasze najbliższe plany? Letnia trasa po USA z Malevolent Creation, Holy Grail i Bonded By Blood, później dwudniowy festiwal Thrash Domination w Japonii, z OverKill, Nevermore, Sanctuary, Outrage i Agent Steel. Chiny, Tajlandia, Indonezja, Malezja,
HR: Chciałem ostatnio kupić body “Bonded By Bib” dla mojej córeczki, ale nigdzie go nie można znaleźć... Fakt, licencja wygasła jakiś czas temu. Myślimy o wypuszczeniu serii dziecięcych ciuchów, ale już bez pośredników. Mała dobrze się bawi przy naszej muzie? Daj jej
Czy wiesz, że: Let There Be Blood
Wolę ich niszczyć naszą muzyką. kilka lat, a zacznie słuchać Hanny Montany (śmiech)! HR: (śmiech) Właśnie o to chciałem cię zapytać, czy twoja młodsza córka nadal gustuje w tym szajsie? Rety, ostatnio do ulubieńców dołączył taki jeden piszczący chłopiec... HR: Justin Bieber? Tak (śmiech). Koszmar. HR: Niedawno przeczytałem na pewnym forum o kolesiu, który wysłał do metalarchives maila, domagając się zmiany określenia waszej muzy z “thrash metal” na “post-thrash groove metal with hardcore vocals”. Co za cymbał (śmiech). Cóż, jeśli ktoś twierdzi, że “groove” powstał w latach 90-tych, powinien posłuchać “And Then There Were None”. Już na debiucie byliśmy bardzie “groovy” niż ktokolwiek po nas! Hardkorowe wokale? Rob łysieje, więc nie może nosić długich włosów i to go zaraz wyklucza z grona metalowych wokalistów? (śmiech) I ty się dziwisz, że nie lubię wychodzić z domu? Po prostu nie przepadam za konwersacją z kretynami. Wolę ich niszczyć naszą muzyką.
- Współzałożycielem i pierwszym liderem Exodus był Kirk Hammett, który w kwietniu 1983 odszedł do Metalliki. Zabrał ze sobą mnóstwo wspólnych pomysłów, które znalazły się później na “Ride The Lightning” i “Master Of Puppets”. - Następcą Hammetta nie zostali Mike Maung ani Evan McCaskey (obaj już dziś nie żyją), już w czerwcu 1983 do zespołu dołączył Rick Hunolt, który tworzył z Holtem znakomity duet (z przerwami) aż do 2005 roku. - Muzykom Exodus nie przeszkadzało, że nowe numery Metalliki przypominały ich stare, gdyż Kirk pytał ich o pozwolenie. Wściekli się raz, usłyszawszy “Creeping Death” – jawną zrzynkę z ich “Die By His Hand”. - Tekst tytułowego utworu z debiutanckiej płyty dotyczy “więzów krwi”, łączących m.in. Holta, Baloffa, Mustaine’a i Hammetta. “Nakłucie własnego palca i połączenie krwi z krwią towarzyszy”, jak wyjaśnił Gary Holt. - Wydanie “Bonded By Blood” opóźniło się o rok z powodu braku doświadczenia i kłopotów finansowych wytwórni Torrid Records. - W 1986, wskutek nacisków z zewnątrz oraz wewnętrznych tarć, z zespołu usunięty został Paul Baloff. Ten fakt, jak również wykradzenie z Legacy (obecnie Testament) Steve’a “Zetro” Souzy, wywołały w środowisku Bay Area burzę, w wyniku której lokalna popularność Exodus mocno ucierpiała. - Partie gitary basowej na “Impact Is Imminent” nagrał (niestety, co sam przyznaje) Gary Holt. Ów słabszy album sprzedawał się świetnie, ale nie mógł wynieść zespołu na wyższy poziom. - “Riffing in 1984, roofing in 1994” (riffowanie w 1984, kładzenie dachów w 1994) – ten tekst z magazynu Kerrang! bardzo ubódł muzyków Exodusa. Autorowi, którego nazwisko lepiej przemilczeć, konieczność pracy zarobkowej grajków wydała się wyjątkowo zabawną sytuacją. Gwoli ścisłości, bezpośrednim przełożonym Holta i Hunolta był wówczas niejaki Steve Souza. - W 1995 Holt, Hunting oraz młody basista Jack Gibson stworzyli zespół Wardance. Nie wydali żadnej płyty, a ich kawałki trafiły na “Tempo Of The Damned”. - Reaktywacja w latach 1997-1998 zakończyła się niepowodzeniem z winy wytwórni Century Media. Utwór “Crime Of The Century”, opisujący rzeczoną sytuację, nie został umieszczony na “Tempo Of The Damned” za sprawą ugody między firmami. - Ponowny powrót miał miejsce przy okazji koncertu charytatywnego dla Chucka Billy’ego (Testament), cierpiącego na raka krtani. Choć Exodus wypadł średnio, był to impuls do kolejnej reaktywacji. - “Sealed With A Fist” z płyty “Tempo Of The Damned” nazywał się pierwotnie “Angary” i opowiadał o pewnym nadpobudliwym, uzależnionym od amfetaminy gitarzyście. - “Zetro” odszedł z zespołu na krótko w 2003, zaś pod koniec 2004 został nieodwołalnie wyrzucony. Powód? Przestał odbierać telefony w przeddzień wylotu na koncerty do Japonii. - Tymczasowymi zastępcami Souzy byli Matt Harvey (Exhumed) i Steev Esquivel (ex-Defiance, Skinlab), zaś jednorazowym... sam Chuck Billy (Testament)! W lutym 2005 do Exodusa dołączył były techniczny Gary’ego, Rob Dukes. - Komunikat o odejściu Ricka Hunolta został wydany w dniu wejścia do studia w celu rejestracji “Shovel Headed Kill Machine”. Nowym gitarzystą Exodus został Lee Altus (Heathen, ex-Die Krupps).
Dyskografia
Demo 1982 Born Again (demo) 1983 Shoot Her Down (singiel) 1984 Heavy Metal Breakdown 1984 Witch Hunter 1985 War Games 1986 Return of the Reaper (demo) 1991 For Promotion Only (mini album) 1992 The Best of the Eighties (kompilacja) 1993 The Reaper 1993 Symphony Of Death (mini album) 1994 Heart Of Darkness 1995 Rebellion (singiel) 1996 Tunes Of War 1996 The Dark Of The Sun (mini album) 1997 The Battle Of Bannockburn (singiel) 1998 Knights Of The Cross 1998 The Round Table (Forever) (singiel) 1999 Excalibur 1999
The Grave Digger 2001 The History - Part One (kompilacja) 2002 Tunes Of Wacken (DVD) 2002 Tunes Of Wacken (live) 2002 The Middle Ages Trilogy (box) 2002 Masterpieces (kompilacja) 2002 Lost Tunes From The Vault (kompilacja) 2003 Rheingold 2003 The Last Supper 2005 Das Hörbuch (kompilacja) 2005 25 To Live (DVD) 2005 25 To Live (live)2005 Silent Revolution (singiel) 2006 Yesterday (mini album) 2006 Liberty Or Death 2007 Pray (singiel) 2008 Ballads Of A Hangman 2009 The Hangman Box (box) 2009 The Clans Will Rise Again 2010
Oficjalna strona zespołu: www.grave-digger-clan.com fanów. Moim marzeniem jest zagrać tam w całości “Tunes Of War” i “The Clans Will Rise Again” w ramach jakiegoś dużego festu. Może ministerstwo kultury powinno się tym zająć? HR: To chyba za wysoki szczebel jak dla nas... Mieliśmy na Wacken szefa trzydziestoosobowej orkiestry dudziarzy. Siedemdziesięcioośmioletni przywódca jednego z klanów obiecał nam coś załatwić.
Dlaczego zdecydowaliście się wrócić w tekstach do historii tego górzystego HR: kraju? Nie było to przypadkiem hobby Uwe Lulisa? Nie, maniakiem historii Szkocji jest Tommy Göttlich, nasz były basista. Został nauczycielem historii,
wielokrotnie jeździł na uniwersytet w Edynburgu. Kiedy nagraliśmy “Heart Of Darkness”, zaproponował stworzenie dwóch, może trzech kawałków związanych z jego pasją. Gdy zaprezentował listę tematów, uznałem, iż powinniśmy o tym zrobić całą płytę. Tak powstało “Tunes Of War”. Pomysłodawcą powrotu do tej tematyki był Axel. Stwierdził, że przecież “Tunes” sprzedawało się najlepiej spośród wszystkich naszych płyt. “Może zróbmy część drugą?” – powiedział. Niech nie będzie to typowa kontynuacja, aby nikt nie mógł nam zarzucić skopiowania naszego hitu. Powiem szczerze, że byliśmy dalecy od entuzjazmu. Po kilku dniach dyskusji daliśmy się przekonać. W toku rozmów doszliśmy do porozumienia. Przede wszystkim postanowiliśmy nie nagrywać koncept-albumu. Drugim istotnym ustaleniem było odłożenie wydarzeń historycznych na bok. Teksty wiążą się z mistyczną, duchową stroną Szkocji. Śpiewam o ich dążeniach wolnościowych, przywiązaniu do ziemi, tradycji i tak dalej.
Zatem żadnych opowieści o bitwach? HR: Żadnych. Nie połączyliśmy też nawet dwóch numerów, każdy stanowi zamkniętą całość.
Chris
Boltendahl, jak zwykle rozgadany, ma się z czego cieszyć. Najnowszy album Grabarza, “The Clans Will Rise Again”, wydaje się ich najciekawszym dziełem od dziesięciu lat! Nowy gitarzysta, nowa wytwórnia, wygląda na to, że weterani niemieckiego heavy metalu wracają na właściwy tor. Przed wami człowiek z mopem na głowie!
HR: Dzięki!
Mam szczęście, zawsze robię z tobą wywiady po wydaniu świetnych płyt (śmiech).
HR:
O poprzednim krążku nie mam za to najlepszego zdania. Co o nim, z persektywy czasu, powiesz? No cóż, “Ballads Of A Hangman” nagrali inni gitarzyści. Jako współtwórca, uważam ją za dobrą płytę, ale nie tak wystrzałową jak najnowsza. Thilo Hermann napisał kilka numerów, podobnie jak Manni, a te ich kawałki są zupełnie inne. Wyszło jak wyszło, niezbyt spójnie. Nowy album jest bardziej, hmm... dopracowany. Brzmimy jak zespół, nie jak zlepek indywidualności. Do tego, moim zdaniem, Axel Ritt jest gitarzystą w typie Uwe Lulisa, heavymetalowym. Manni inspirował się raczej progresywnym graniem... Padło już tyle nazwisk, że pora zapytać o niedawne roszady w składzie. Po HR: co był wam Thilo, skoro pozbyliście się go błyskawicznie? W 2007 roku czułem, że przeżywamy stagnację. Zaczęliśmy pisać numery na następcę “Liberty Or
Death” i szło nam z Mannim kiepsko. Uznałem, że nic z tego nie będzie i należy coś zmienić. Zaproponowałem dodanie drugiego gitarzysty. Potrzebowaliśmy nowych wpływów. Dlatego przyjęliśmy do zespołu Thilo Hermanna, który wcześniej grał w Running Wild, Risk, czy Holy Moses. Jest świetnym muzykiem i początkowo dogadywaliśmy się nie najgorzej. Problemem był fakt, iż zajmował pół sceny! Nigdy nie zauważał, że w efekcie brakuje nam miejsca. Prosiliśmy go wielokrotnie, by rozstawiał się nieco dalej, by nie pchał się ciągle do przodu i do środka, ale bez skutku. Jens, Manni i ja byliśmy stłoczeni, na czym cierpiał nasz show. Nie ukrywam, pokłóciliśmy się w związku z tym, doszło jeszcze parę mniejszych spraw i wszyscy staliśmy się nerwowi. Po zakończeniu trasy przegłosowaliśmy usunięcie Thilo i poinformowaliśmy go o tym.
Zdjęcia: Andreas Schowe
Manni był członkiem Grave Digger przez 9 lat... Co sprawiło, że odszedł? HR: Zupełnie inna historia. Od mniej więcej trzech lat był niezadowolony z sytuacji zespołu, narzekał na finanse. Chciał coraz więcej, zarzucał mi, że niewystarczająco promuję kapelę... Nie ro-
20
zumiałem jego zarzutów, bo codziennie poświęcam 6-8 godzin dla Grave Digger. Coraz bardziej się szarogęsił, zapominając, że jestem założycielem i szefem zespołu. Po powrocie z koncertów w Meksyku postanowił opuścić zespół. Odparłem: spoko, Manni, to twoja decyzja. Minęło parę dni, gdy zadzwonił do mnie, mówiąc, że popełnił błąd i chciałby wrócić. Moja odpowiedź brzmiała: oczywiście, przyjmę cię z powrotem, ale pod kilkoma warunkami. Zaprezentowałem mu moje zasady, wśród których były głównie te nie respektowane przez niego. Uznał, że nie może ich zaakceptować, więc wyautował się z Grave Digger na dobre. W jakich okolicznościach uznałeś, że idealnym następcą Manniego będzie HR:Axel Ritt? www.hardrocker.pl
Zaraz po odejściu poprzedniego gitarzysty wyjechałem z rodziną na dwutygodniowe wakacje. Zadzwoniłem do Axela, proponując angaż. Zgodził się natychmiast. Pozostałym muzykom spodobała się ta kandydatura. Wyobraź sobie, że po powrocie odebrałem telefon. Dzwonił Manni. “Zastanowiłem się i chcę wrócić”. Odpowiedziałem już niezbyt grzecznie, żeby poszedł się chędożyć. Zagraliśmy z Axelem kilka koncertów, do których był świetnie przygotowany. W międzyczasie pokazał nam szesnaście nowych riffów. Uznaliśmy, że przyjmujemy go na stałe, bo także na płaszczyźnie interpersonalnej wszystko grało.
HR:
Przyznam, że pojawienie się Axela w składzie Grave Digger było dla mnie sporym zaskoczeniem. Jego zespół Domain nie jest zbyt ciężki, nie obawiałeś się wpływów lżejszego grania (śmiech)? (Śmiech) Znam go od dwudziestu lat i wiem, co potrafi. Nie byłeś odosobniony, wielu fanów bało się, że zaczniemy grać miękko. Zazwyczaj podążam za moimi przeczuciami. Staram się nie podejmować decyzji personalnych przez zbytnie kombinowanie. Poszukując gitarzystów kierowałem się zawsze sercem i tym razem nie było inaczej. Zrobiłem sobie listę kandydatów, aby przemyśleć sprawę na wakacjach. Znaleźli się na niej Martin z Metalium, Bernd Aufermann (Angel Dust, ex-Running Wild) i Axel Ritt. Przeczytałem nazwiska i pomyślałem, że ten ostatni będzie najlepszy. Jak już wspomniałem, zadzwoniłem do niego z głupią gadką, co słychać (śmiech). Po czym walnąłem prosto z mostu, czy chce grać w Grave Digger. Mocno się zdziwił! Dodałem, że ma dwa tygodnie na nauczenie się dwudziestu numerów. Odparł, że nie ma problemu i podoła wyzwaniu. Poprosił o podesłanie setlisty. Nie mogłem mu w niczym pomóc, nie mając przy sobie mojego kompa, kawałki opracował ze słuchu! Jednak co tu kryć, trochę się bałem wpływów Domain (śmiech). Poprosiłem zatem: Axel, myśl metalowo! Zrozumiał, o co mi chodziło, podczas
tych pierwszych koncertów. Dziś pasuje do nas idealnie. Nikt na niego nie narzeka. Co tu kryć, wniósł do zespołu HR: mnóstwo świeżości! Właśnie! Niesamowite, jak świetnie nam się razem pracuje. Słyszałem już parokrotnie, że recenzenci nie spodziewali się tak świeżego albumu. Uwielbiam riffy Axela, bo od dziecka zwracałem uwagę na metalowe riffowanie. Bez dobrego riffu nie ma udanego kawałka. Wspomniałeś, że szybko wymyślił ich aż szesnaście. HR: Czy kawałki na nową płytę powstawały
też przed przyjściem Ritta? Nie. Jego riffy stanowiły fundament, po czym wraz z Jensem stworzyliśmy piosenki. Właściwie cały proces wyglądał podobnie, jak z Mannim, ale tym razem czuliśmy magię (śmiech). Pisanie było łatwe jak nigdy! W ciągu trzech czterodniowych sesji skomponowaliśmy dwanaście utworów.
Najbardziej podoba mi się na HR: “The Clans Will Rise Again” mnogość potencjalnych przebojów.
Świetne riffy i rewelacyjne refreny. Ile klipów nakręcicie? (Śmiech) Zależne to jest od wytwórni. Ale jestem dobrej myśli, są mocno podjarani. Uważają, że płyta jest znacznie lepsza od poprzedniej. Wysyłają nas do Anglii, gdzie nakręcimy pierwszy klip. Zabawne, że nie do Szkocji, wszak o niej śpiewam (śmiech). Ale nieważne, liczy się odpowiedni krajobraz. Teledysk powstanie do “Highland Farewell”.
Może przy okazji jakiś spontaHR: niczny koncert w Szkocji? Nie, ale ostatnio kontaktowało się ze mną mnó-
stwo Szkotów (śmiech). Naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu piszą obszerną książkę o stosunkach szkocko-niemieckich. W części poświęconej kulturze znajdzie się rozdział o nas! Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia, czy mamy tam jakichś
Jak wam się współpracuje z Napalm Records? HR: Bardzo dobrze, to świetnie poukładana firma. Przypominają mi Nuclear Blast dziesięć lat temu. Zamiast molocha mamy wytwórnię, która wciąż potrafi przyłożyć się do promocji każdego
zespołu z osobna. Czujemy się bezpiecznie, będąc w dobrych rękach. Najważniejsze, że nie muszą aż tak wiele zarabiać, by spokojnie się rozwijać. Jeśli lubią zespół, robią dla niego dużo. Nas lubią (śmiech). Jeszcze parę lat temu zajmowali się wyłącznie black metalem... HR: Tak, a dziś mają np. nas i Monster Magnet. Także Atrocity, Leaves’ Eyes... Różne rodzaje muzyki metalowej, stawiają na rozwój. W ubiegłym roku wydaliście “The Hangman Box” poza Napalm. Zaskoczyła HR: mnie jego zawartość, dlaczego akurat “The Grave Digger” i dlaczego czytana biografia zespołu jest tylko w wersji niemieckiej?
(Śmiech) Będę szczery. Mieliśmy w magazynie trochę niesprzedanych płyt. Nie było sensu ich trzymać, więc wymyśliliśmy sposób na uwolnienie tych pieniędzy (śmiech). Nie nazwałbym tego oficjalnym wydawnictwem, ale udało się sprzedać to numerowane wydanie. Biografia powstała po niemiecku, a zainteresowanie nie było na tyle duże, by pokryć koszta ewentualnego tłumaczenia na angielski. Pamiętam, że parę lat temu HR: poleciłeś Jensowi, by używał tego samego szamponu, co ty. Było to tuż
po jego kłopotach z owłosieniem, które przerzedziło mu się po nałożeniu jakiejś super-odżywki (śmiech). (Śmiech) Rety, że też to pamiętasz! (śmiech) Tak, dał się przekonać. Czyżby pióra mu odrosły? HR: (Śmiech) Tylko na zdjęciach tak to wygląda. Mamy dobrego grafika (śmiech). Niestety, ma straszną rzadziznę.
Co słychać w twojej firmie Metalville? HR: Już nie mojej, kilka dni temu pozbyłem się
udziałów. Poczułem się przepracowany, zbyt wiele zajęć związanych z Grave Digger. Nie chciałem robić niczego na pół gwizdka. Z drugiej strony, zarabiałem tam mniej, niż się spodziewałem. Dość rozdrabniania się za żadną kasę. Koncepcja wytwórni była znakomita, ale nie wszystkie zespoły zrozumiały, o co nam chodziło. Wolę skoncentrować się na karierze zespołu, przynajmniej wiem, na czym stoję! Mamy wiele nowych planów, wstąpiła w nas świeża energia. Na początku kariery byłeś śpiewającym basistą. Wciąż HR: potrafisz grać? Tak, ale oczywiście nie tak dobrze, jak Jens. Brzdąkam też trochę na gitarze. Skomponowałem w ten sposób główny riff do “Valley Of Tears”. Użyłem dziecięcej gitarki mojego synka. Musiałbym parę lat poćwiczyć, by grać w zespole. Ale jestem przecież wokalistą. Szalejącym po scenie niczym HR: Bruce Dickinson za najlepszych czasów. Nie męczysz się?
Nie! Nigdy! Koncerty z Grave Digger są pewnego rodzaju sportem. Nie palę, od kilku lat nie piję żadnego alkoholu, dużo biegam. Jestem w świetnej formie. Kiedy znów odwiedzicie HR: Polskę? W przyszłym roku, mam nadzieję. W lutym wyj-
dzie DVD z koncertem z Wacken, pod koniec marca ruszamy w trasę. Zazwyczaj wyjeżdżaliśmy w tydzień po wydaniu płyty, tym razem chcemy dać fanom czas, aby nacieszyli się nowym krążkiem i... zapamiętali teksty (śmiech). Rozmawiał: Vlad Nowajczyk
Oficjalna strona zespołu: www.ross-the-boss.com
P
seudonim Ross The Boss elektryzuje fanów klasycznego metalu już mniej więcej 30-lat. Gitarzysta ten był filarem i jednym z głównych kompozytorów legendarnego Manowar, z którymi stworzył płyty, przez wielu uważane za podstawy gatunku.
O
d jakiegoś czasu Ross Friedman, bo tak brzmi jego prawdziwe nazwisko, przewodzi własnemu zespołowi. O nowej płycie wydanej pod szyldem Ross The Boss, świetnej “Hailstorm”, jak i o kilku plotkach, jakie narosły wokół jego osoby, opowiadał lider zespołu. HR: Wasz nowy album “Hailstorm” to kawał solidnego, tradycyjnego heavy metalu. I powiedziałbym, że brzmi dużo lepiej niż wasz debiut, “The New Metal Leader”... Zgodzisz się ze mną? zy lepszy, niż “New Metal Leader”? Tak, Bart, zgodzę się z tobą. “Hailstorm” to dużo dojrzalsze dzieło całego zespołu. “New Metal Leader” był bardziej jak “składanka” różnych utworów, a tutaj naprawdę się ze sobą zgraliśmy, poznaliśmy się, a kiedy wspólnie zabraliśmy się za pisanie utworów, wszyscy czuli się świetnie i nowe pomysły dosłownie fruwały po pokoju! To było coś wspaniałego i ekscytującego! Poznaliśmy się dużo lepiej, mogliśmy być wobec siebie bardziej bezpośredni i w ogóle. Byłem w Niemczech, nasze studio nazywało się Reichenbunker, bo mieszkaliśmy w mieście Reichenbach. Spędziłem tam tydzień i dosłownie napisaliśmy 14 kawałków w przeciągu tygodnia! Dla kompozytora to było jak raj. Jestem pewien, że wszyscy wkrótce poznają owoce tej sesji!
C
HR: Jeżeli ten materiał napisaliście w tydzień, to mam oficjalnie szczękę na podłodze. “Hailstorm” będzie waszym drugim krążkiem dla Afm Records... Jak oceniasz ich pracę? ak, to nasz drugi CD dla Afm, są bardzo pomocni. Mam nadzieję, że kiedy wydamy “Hailstorm”, przejdą w tryb bojowy. Biznes muzyczny niesamowicie się zmienił przez ostatnie lata, a Afm pozostali oddaną, ciężko pracującą wytwórnią. Co najważniejsze, są prawdziwymi fanami metalu, a nie gośćmi w garniakach, którzy o piątej wychodzą z biura i nie mają styczności z muzyką. A dla mnie to bardzo ważne. Kiedy potrzebują z kimś się porozumieć, to dzieje się tak w ciągu minut, to coś wspaniałego.
T
HR: Generalnie jak się czujesz po powrocie do heavy metalu? Wiesz, kiedy opuściłeś Manowar w 1988 roku, przez długi czas nie byłeś w - ujmijmy to - “truemetalowym” nastroju... art, musisz wiedzieć, że moje podejście jest takie samo za każdym razem, bez względu na muzykę. Zawsze daję z siebie 100%,
Zdjęcia: AFM Records
B
22
www.hardrocker.pl
a szczera muzyka to dla mnie szczera muzyka! Zgadza się, gram znów metal i jestem w tym szczery, bo gram to, co podpowiada mi serce! HR: Skoro zaczęliśmy o Manowar... Jak oceniasz ich obecną kondycję? Czy kiedykolwiek żałowałeś odejścia z tego zespołu i czy myślisz, że kiedyś zagrasz z nimi ponownie? dpowiem po kolei. Po moim odejściu z Manowar zmieniło się brzmienie i struktury kawałków, po prostu Joey nie miał już do dyspozycji moich pomysłów i riffów. Dlaczego opuściłem Manowar? Wiesz, słyszałem wiele historii na ten temat, ale prawda jest taka, że to nie była moja decyzja. Oczywiście, to prawda, że miałem swoje obiekcje i zdanie na temat kierunku, jaki obrał Manowar i na temat wizerunku, ale byłem częścią zespołu Manowar! I prawda jest taka, że pewnego dnia poproszono mnie o opusz-
grasz sporo klasycznych kawałków Manowar. Są jakieś utwory, które wyjątkowo lubisz albo takie, których nie znosisz a wiesz, że musisz je zagrać, bo tego oczekują fani? ramy parę klasycznych kawałków Manowar, kocham grać „Death Tone”, „Shell Shock” i „Gloves Of Metal”! Nie przepadam za „Hail And Kill”, ale wiem, że fani go kochają, a to liczy się najbardziej. Teraz ukazuje się nasz nowy CD, więc będziemy mogli odrzucić parę starych kawałków i zastąpić je nowymi hitami!
odrzuciłbym możliwości współpracy z nim, to była przyjemność!
HR: Skoro rozmawiamy o twoich innych zespołach, muszę spytać o Manitoba’s Wild Kingdom, grupę, w której grałeś z kolegami ze swojego punkowego zespołu The Dictators. Używałeś tam pseudonimu Ross Funicello, a wasz kawałek pojawił się nawet na ścieżce dźwiękowej filmu „Gliniarz W Przedszkolu”... oss Funicello? Nie cierpię tego imienia! Nadał mi je nasz pierwszy menadżer, który chciał, żeby wszyscy w Dictators mieli dziwne imiona. Nigdy nie używałem tego imienia ponownie, od czasu albumu st takie samo Dictators z 1975 roku! „Manitoba’s Wild Moje podejście je metalowy , bez względu Kingdom And You” to świetnyponiżej 3 minut. za każdym razem album, każdy kawałek ma ie eb ję z si da e po tym, jak sz zaraz roku, w w 1990 się Ukazał Za . kę zy na mu Manowar, by podobno grać uzyka to dla opuściłem bluesa, jak rozgłaszał sam wiesz kto 100%, a szczera m ! (śmiech). To była ściema mająca tłumaczyć mnie moje odejście. Zresztą inna, którą słyszałem, Ale nie że opuściłem zespół z powodu kobiety, taka, to martwcie się ludzie, zawsze będzie miejsce na czenie zespołu. Tak jest, moi się ożenić... Wiesz, faktycznie się żeby czy jakieś skarby z przeszłości w naszym zmiennym drodzy. Joey powiedział pewnego dnia, że znalazł ale to wszystko kłamstwa, Manowar ożeniłem, repertuarze! Davida Shankle, który gra szybciej niż ja - i tak się prawie wtedy rozpadł. Manitoba’s Wild będzie lepiej! Szanse na mój powrót? Szczerze HR: Swego czasu grałeś z Brain Surgeons, Kingdom było prawdziwym zespołem, całkiem w to wątpię, ale nigdy nie mów nigdy. Szczerze chyba nawet gdzieś mam wasze demo... popularnym w Stanach, a utwór „The Party powiedziawszy, mój zespół za dobrze sobie teraz Planujesz coś jeszcze z nimi nagrać? Starts Now” wylądował na ścieżce do filmu radzi. To mi sprawia naprawdę dużą radość. Do zy zagram jeszcze z Brain Surgeons? Nie, to „Gliniarz W Przedszkolu”, klip pojawiał się dość tego zespół Ross The Boss to prawdziwa machina skończone! Ale uwielbiam Alberta Boucharczęsto w metalowym paśmie MTV. To był niezły koncertowa! Odwiedzenie i odświeżenie starych da, bębniarza, to świetny muzyk! I nie materiał!
O
G
R
szczera muzyka
C
HR: Zbliżamy się do końca wywiadu, jakieś plany co do płyty „Hailstorm”? Trasa promocyjna? ie będzie trasy promocyjnej, kiedy wyjdzie płyta, ale za to będzie kopiąca dupsko wielka trasa koncertowa w przyszłym roku! I nie mam wątpliwości, że będzie wspaniała!
N
wspomnień może być fajne, jasne, ale równie dobrze może nie być... A co do odcinania kuponów, to Manowar teraz zapowiada trasę „The Battle Hymns Tour”... HR: Wiem, że kumplujesz się ze wszystkimi byłymi członkami Manowar: z Rhino, Davidem Shankle, ostatnio nawet grywałeś koncerty ze Scottem Columbusem. Jakiś projekt studyjny w zanadrzu? obiłem ostatnio dość sporo gościnnych występów, ale na dzień dzisiejszy nie planuję żadnych dodatkowych projektów studyjnych!
R
HR: Dzięki za rozmowę Ross, jak dobrze wiesz, masz w Polsce legiony wiernych fanów. Chciałbyś im coś przekazać? łyszałem wiele dobrego o Polsce, długo się już staram, żeby do was zawitać - ludzie, jeszcze trochę cierpliwości, najlepsza nowa heavymetalowa kapela światowa do was przyjedzie! Dzięki ci za wywiad, Bart, mam nadzieję, że uda nam się połączyć siły z Crystal Viper, którzy teraz też są w Afm, to byłoby coś!
S
Rozmawiał: Bart Gabriel
HR: Nie jest sekretem, że podczas swoich koncertów
Dyskografia: The New Metal Leader 2008 Hailstorm 2010
Dorastanie też nie zawsze jest pełne zabawy i beztroski, zwłaszcza, jeśli znajdziesz się na obcej ziemi i poczujesz się obco, ale też wtedy, gdy coś stracisz. Więcej informacji: www.tristania.com
To mój pierwszy album z Tristanią, ale z tego, co wiem, proces komponowania się zmienił, oczywiście nie całkowicie. Pisaniem utworów na „Rubicon” zajął się tym razem cały zespół, a w przeszłości robiły to tylko dwie albo trzy osoby.
HR:
Jak się teraz czujesz w zespole, jako że nie jesteś już „nową” wokalistką. Domyślam się, że fani przywykli już do twojej osoby? Jestem w Tristanii już 3 lata i czuję się jak w swoim zespole, który jest moją pasją i którego muzycy stali się moją rodziną i przyjaciółmi. Nie wiem, czy fani już przywykli do mojego widoku na scenie, ale z pewnością jeszcze przywykną, jeśli będą przychodzili na nasze koncerty.
HR:
Zdjęcia: Napalm Records
Czy ty również komponowałaś utwory na nową płytę? Tak, miałam swój udział w komponowaniu, jak również dzieliłam się z innymi moimi sugestiami i opiniami. Do moich zadań w zespole należy komponowanie linii wokalu i zawsze staram się, żeby pasowały do muzyki i stylu zespołu.
O
kazją do przeprowadzenia wywiadu z Tristanią było niewątpliwie wydanie bardzo dobrej, nowej płyty „Rubicon”, na której zespół w pełnym szyku pokazuje swoje nowe, jednak wciąż charakterystyczne dla Tristanii oblicze. W zespole tym, w ciągu ostatnich czterech lat wiele się wydarzyło, począwszy od zmiany wokalistki na utalentowaną Mariangelę, z którą miałam okazję porozmawiać, po przyjęcie do zespołu nowej gitarzystki, Gyri. Zaczynamy!
HR:
Bardzo dziękuję!
Witaj, Mariangela! Gratuluję wydania fantastycznego, nowego albumu „Rubicon”!
HR:
Zauważyłam, że ta płyta jest bardziej dynamiczna i melodyjna w porównaniu do poprzednich. Mieliście jakiś inny system komponowania utworów? 24
W imieniu całego zespołu powiem, że możecie spodziewać się ogromnej dawki pozytywnej energii. Przyjeżdżamy do was, aby miło spędzić czas i równie dobrze się bawić. I oczywiście zostawić wam wiele miłych wspomnień. A w swoim imieniu... Proszę, nie spodziewajcie się, że jestem wysoka!
HR:
Jeszcze jedno pytanie w związku z koncertami. „Rubicon” jest już szóstą płytą Tristanii. Nie macie problemów z wyborem repertuaru koncertowego? Rzeczywiście, materiału jest bardzo dużo, ale nigdy nie było z tym problemów. Staramy się grać kawałki, które lubią nasi fani.
HR:
Wygląda na to, że nieco zmieniłaś swój image na bardziej mroczny. Dlaczego? I czyj to był pomysł? Jeśli chodzi ci o sesję zdjęciową, to chcieliśmy zaprezentować właściwy image, z jakim kojarzy się Tristania, czyli mroczny wygląd, ciemne myśli i wypływająca z nich tajemniczość. Ale jesteśmy też bardzo kreatywni, więc na scenie zawsze możesz się spodziewać czegoś innego, ale nie odbiegającego od naszego stylu.
HR:
Pełne zgranie po raz pierwszy
www.hardrocker.pl
W zespole macie również nową gitarzystkę, Gyri. Co się stało, że skład zespołu ponownie się zmienił? No i do tego masz teraz koleżankę w zespole... Gyri była moją znajomą, która grała wcześniej w Octavia Separati - i moim pomysłem było ściągnięcie jej do zespołu, gdy Sven odszedł. Znałam system jej pracy, jej zaangażowanie i samodyscyplinę. Jest poważną osobą, na której zawsze można polegać. Do tego ma poczucie humoru i jest zaradna. No i jest kobietą, a ja oczywiście jestem szczęśliwa, że mam w zespole przyjaciółkę.
HR:
Jak wspominasz współpracę z Waldemarem Sorychtą? To już prawie legenda sceny. Praca z Waldemarem... Cóż, oboje jesteśmy dość niscy, ale efekty są totalnie powalające! Waldemar to bardzo miła osoba, w dodatku profesjonalista, stara się wyciągnąć z ciebie to, co najlepsze, a ja zawsze lubiłam tak pracować. Wszystko przebiegało na tyle sprawnie, że nie brakło czasu nawet na żarty i kawały.
HR:
Na waszej trasie promocyjnej nowego albumu znajduje się również Polska. Czego mogą się spodziewać Polscy fani, którzy przyjdą na wasz koncert?
A w swoim imieniu... Proszę, nie spodziewajcie się, że jestem wysoka!
Dyskografia:
Widow’s Weeds 1998 Widow’s Tour 1999 Angina (singiel) 1999 Beyond The Veil 1999 Midwintertears (kompilacja) 2001 World Of Glass 2001 Ashes 2005 Midwinter Tears (kompilacja) 2005 Sanguine Sky (singiel) 2007 Illumination 2007 Rubicon 2010
HR:
O czym są teksty na „Rubicon”? Są ze sobą powiązane, mają jakiś specjalny przekaz? Głównym motywem w tekstach jest śmierć, wojna i – uogólniając - podążanie w nieznane. Niektóre teksty opowiadają o ludziach, którzy znaleźli się w ekstremalnych sytuacjach, przekroczyli bezpowrotnie jakieś granice lub zmotywowali się, by zacząć życie od nowa i podążać w wyznaczonym kierunku.
HR:
Mariangela, nie da się nie zauważyć twojego tatuażu. Ma on jakieś szczególne znaczenie? Ok, opowiem ci o nim. To jest mój pierwszy tatuaż i chciałam, żeby miał właśnie taki rozmiar, żeby przypominał mi o sile, którą czasami muszę w sobie znaleźć, gdy znajdę się
w trudnej życiowej sytuacji. Gdy na niego patrzę, czuję, że podążam w dobrym kierunku, ma też mały związek z „Rubicon”. Dorastanie też nie zawsze jest pełne zabawy i beztroski, zwłaszcza, jeśli znajdziesz się na obcej ziemi i poczujesz się obco, ale też wtedy, gdy coś stracisz. Na tatuażu widać wojowniczkę światła, dziewczynę poddającą się czemuś w rodzaju medytacji, otwiera oczy, by zachować kontrolę. Jej siła jest jej wewnętrzną energią, wewnętrznym światłem. Nazywam ją WoWman, która nie musi segregować świata, który można postrzegać na wiele sposobów. Wybrałam to imię, WoWman, bo oznacza człowieka, który może sprawić, że stanie się silny. WOW przypomina mi również zwierzę, które zawsze podziwiałam - orła, jego
umysł i duszę, siłę skrzydeł życia, dzięki którym można zataczać koło.
HR:
Dzięki za rozmowę! Masz teraz okazję zwrócić się bezpośrednio do waszych fanów z Polski! Do wszystkich czytelników Hard Rockera: nie możemy się doczekać przyjazdu do Polski! Przybędziemy wkrótce! „Kiss dla wszystkich! Tristania na żywo!” Rozmawiała Justyna Szewczyk
Strona zespołu: www.myspace.com/exumerwakingthefire
K
ogo nie zelektryzowała wiadomość o planowanych na jesień koncertach Exumer, nie może się nazywać fanem thrashu. Amen. W kraju, w którym ich longplay znalazł milion nabywców (ilu z nich było świadomych, to inna sprawa), po prostu trzeba ich przywitać jak należy. Mem von Stein już dziś raduje się na spotkanie z polskimi maniakami. HR: Cześć, Mem! Bardzo się cieszę, że po dwudziestu dwóch latach znów zawitacie do Polski! Wiecie, czego się tu spodziewać? Nie, nie mam pojęcia. Minęło tak dużo czasu... Czuję, że przyjazd do Polski wywoła wiele wspomnień, to jak powrót do źródeł. Mieliśmy u was ogromne rzesze fanów i powrót tutaj jest dla nas zaszczytem. Jestem tym podekscytowany. HR: Winyl “Possessed By Fire” sprzedał się w Polsce w niewiarygodnych ilościach, zastanawiam się, czy zobaczyliście w związku z tym jakąś kasę? Nie. Byliśmy młodzi i naiwni, gdy wydawaliśmy nasze dwie płyty. Nie wiedząc nic o kwestiach biznesowych, niemożliwym było kontrolowanie sprzedaży, zwłaszcza za Żelazną Kurtyną... HR: Wasz nowy kawałek, „Waking The Fire”, jest znakomity! Kiedy wyplujecie trochę więcej nowej muzy? Dzięki za miłe słowo. Niedługo! Staramy się skompletować wystarczająco dużo numerów, by stworzyć pełen krążek. Planujemy go wypuścić na początku 2011 roku. Pragniemy zademonstrować, że wciąż umiemy pisać świetną muzykę. HR: Wkład Paula Arakari w pisanie kawałków był naprawdę duży, czy planujecie nadal wykorzystywać jego pomysły? Cóż, prawie cały “Waking The Fire” jest autorstwa Paula. Ja napisałem tekst i linię wokalu. Cóż, obecnie Ray pisze całą muzykę. Odkąd Paul odszedł, nie poddaliśmy się i idziemy naprzód!
ześwirowali, widząc nas na scenie! To było cudowne!
dla fanów innych kapel i podbiliśmy ich, hell yeah!
HR: Nie wątpię, tym bardziej, że przed tym festem naczytałem się w internecie bzdur, produkowanych przez zazdrosne zespoły, dla których zabrakło miejsca na festiwalu. Pisali, że jesteście grupką starych ludzi, których muzyka nikogo nie obchodzi...
HR: Które z nowych kapel najbardziej ci się podobają? Na pewno Fueled By Fire, to moi ulubieńcy. Merciless Death też są spoko.
Ha, nie wiedziałem o tym aż do teraz! Łyso im zapewne (śmiech). Na sali było ponad 1200 osób i wszyscy bawili się jak szaleńcy. Nie będę nawet pytał o nazwy tych zazdrośników, ale mam to gdzieś. Ze swej strony życzę im wszystkiego najlepszego!
HR: Jak się czujecie, otoczeni przez grono kapel nowej fali?
HR: Czy twój projekt Sun Descends wciąż funkcjonuje? Nie, uśpiłem go odkąd Exumer zajmuje cały mój wolny czas. Nie chcę się rozdrabniać, albo pozostawiać niedoróbek w którejś z kapel. HR: Wciąż często latasz w obie strony nad oceanem? Jestem obecnie obywatelem amerykańskim. W ciągu dwunastu lat, odkąd wyemigrowałem do Nowego Jorku, bardzo często bywam w Europie. Regularnie odwiedzałem rodziców, zaś obecnie doszły koncerty i próby Exumera... HR: Domyślam się, że za twój młody wygląd odpowiedzialne jest zamiłowanie do sztuk walki. Nie musiałeś więc trenować przed koncertami. Zastanawiam się, czy aby pozostali nie stoją na scenie jak kołki (śmiech)? Każdy z nas ma swoje sposoby na zachowanie formy fizycznej. Masz rację, moje treningi mocno pomagają szaleć na scenie. Cały zespół dostaje amoku, gdy gramy na żywo, zresztą zobaczysz to na własne oczy.
i k ł a w a k a n s a w y Rozerwiem
Zdjęcia: Exumer
HR: Poprzednio rozmawialiśmy tuż po reaktywacji. Co zaszło między wami, dlaczego Arakari zdecydował się opuścić zespół? Nie podobał mu się fakt, że zaczęliśmy sporo koncertować. Rozumiałem to doskonale. Paul mieszka na Hawajach, a gramy głównie w Europie. Lot z Hawajów na kontynent amerykański trwa minimum 6 godzin, do tego dolicz przelot z USA na Stary Kontynent. Masakra, i nie mam tu na myśli wyłącznie kosztów. HR: Nie była to jedyna roszada personalna... Fakt. J.P. Rapp był tylko wynajętym bębniarzem, który nie chciał do nas dołączyć na stałe. Dziś mamy silny, stabilny skład. H.K. i Matthias są znakomitymi muzykami, przeszli chrzest bojowy podczas ostatniej trasy po Europie. Pokochacie ich! HR: Jak wspomniałeś, sporo ostatnio koncertowaliście. Który z występów najbardziej zapadł wam w pamięć? Thrasho De Mayo w Los Angeles. Nie spodziewaliśmy się tak fantastycznego odbioru. Po raz pierwszy przyszło nam grać w USA, więc widok tłumu młodych ludzi, którzy znali każdy nasz tekst i śpiewali wraz ze mną, zaszokował nas! Oni autentycznie
Dyskografia:
A Mortal In Black (demo) 1985 Possessed By Fire 1986 Rising From The Sea 1987 Whips & Chains (demo) 1989 Waking The Fire (singiel) 2009 26
www.hardrocker.pl
Zdajemy sobie sprawę, że mamy status kapeli kultowej. Nie chcę zepsuć tego obrazu przez granie dwustu koncertów rocznie. Sądzę, że zdołamy utrzymać taki status, wciąż nadążając za młodzieżą. Niedawno wystąpiliśmy na festiwalu Inferno w Norwegii. Reakcja fanów była zajebista. Spodziewaliśmy się tam nienawiści, wszak była to impreza blackowo-deathowa. Wyjechaliśmy stamtąd z tarczą, zdobycie cudzej publiki to prawdziwy sukces. Graliśmy
HR: Zatem ostatnie pytanie: czego my, fani Exumer, możemy się spodziewać w Warszawie i Zabrzu? Nie chcę brzmieć jak stara płyta, ale rozerwiemy was na kawałki porcją naszych klasyków. To będzie prawdziwe thrashowe tornado, pozostawimy po sobie wyraźny ślad. Dzięki za wywiad! Nie mogę się doczekać wyjścia na scenę! Rozmawiał: Vlad Nowajczyk
Pacjent: Dean Tavernier Zawód: gitarzysta zespołu SKULLVIEW Kontakt: www.myspace.com/officialskullview Objawy: dziwne podejście do spraw związanych z zespołem Rozpoznanie choroby: maniakalne uwielbienie podziemia i starego heavy metalu Lekarz prowadzący: Bart Gabriel
1
HR: Na płytę “Metalkill The World” trzeba było czekać aż dziewięć lat. Dlaczego...? Tak, trochę czasu minęło, nim ukazała się ta płyta. Właściwie to zaczęliśmy nagrywać ten album w 2003 roku... Szczerze powiedziawszy, muzyka była napisana już wtedy, mieliśmy nagraną większość ścieżek. Mieliśmy nagraną muzykę i czekaliśmy na wokale, ale w tamtym okresie Quimby miał pewne problemy osobiste i nie mógł tego zrobić. Czekaliśmy rok, nie było ani żadnego postępu z płytą, ani z samym zespołem, więc stwierdziliśmy, że najlepsze dla Skullview będzie zatrudnienie nowego wokalisty, który ruszy zespół do przodu. Tak więc doszedł Eric
i mieliśmy zamiar zagrania paru koncertów i generalnie przedstawienia go na scenach jako nowego wokalisty, który nagra z nami album. Z czasem okazało się, że to nie wyszło zespołowi na dobre. Zagraliśmy sporo koncertów z Erikiem, ale nie byliśmy w stanie na nagraniach uchwycić tego tak, aby było porównywalne do naszych trzech pierwszych płyt. Zdaliśmy sobie sprawę, że potrzebowaliśmy tej chemii i integracji, jaka miała miejsce przy oryginalnym, pięcioosobowym składzie. Uświadomiliśmy to sobie i doszliśmy do wniosku, że trzeba odczekać swoje i poczekać na odpowiedni moment, żeby maszyna o nazwie Skullview mogła znowu działać. No i niestety to nasze czekanie trochę się wydłużyło, bo aż trzy lata. Dopiero w 2008 roku zaczęliśmy dyskutować o powrocie na scenie i o tym, co dalej. Ale w końcu wszystko wróciło na swoje miejsce, tak więc zakończy-
liśmy prace nad tym, co obecnie nosi tytuł “Metalkill The World”.
2
HR: Ale można powiedzieć, że zespół był mniej lub bardziej aktywny w tym okresie, prawda? Przecież w 2004 roku nagraliście demo z innym wokalistą... Byliśmy dość aktywni w latach 2005-2006, kiedy Eric był w zespole, graliśmy sporo koncertów w Stanach, nawet polecieliśmy do Niemiec na Keep It True Festival. No i nagraliśmy
demo z Erikiem, które rozpowszechniliśmy w paru kopiach. To był zły czas. Powiedziałbym, że byliśmy jak cover band Skullview. Stare utwory nie brzmiały tak dobrze, jak zwykle, a nowe powodowały, że zastanawialiśmy się, co my w ogóle robimy.
3
HR: Pamiętam dobrze, że kiedy ukazał się wasz rewelacyjny debiut “Legends Of Valor”, wiele osób zaczęło mówić o Skullview jako o zespole, który za moment miał się stać naprawdę wielki. Inny fakt, że było to parę lat przed zarazą zwaną mp3... Jak teraz widzisz Skullview, w 2010 roku? Jeśli ktoś spodziewa się, że Skullview będzie dużym zespołem, to chyba sam musiałby się tym zająć, bo my nie mamy takiego zamiaru. Zresztą to nigdy nie było naszym zamiarem. To znaczy pewnie byłoby fajnie, gdyby się tak stało, ale niczego takiego nie planowaliśmy. Po prostu piszemy utwory, to wszystko. Piszemy
Pacjent: Dirk “Heiländer” Heiland Zawód: wokalista zespołu FATAL EMBRACE Kontakt: www.myspace.com/ fatalembracemetalberlin Objawy: legginsy, nadmiar
ćwieków, mięsień piwny Rozpoznanie choroby: thrashoholizm, ale niekoniecznie germański Lekarz prowadzący: Vlad Nowajczyk
1
HR: Wasz nowy album, “The Empire Of Inhumanity” wydało Metal Blade. Nie pomylili was przypadkiem z jakąś kapelą nowej fali thrash? (Śmiech) Nie, przecież gramy thrash od 1993 roku! Nie jesteśmy częścią nowej fali i patrząc na zdjęcia, nie da się nas z nimi pomylić! Kiedy zaczynaliśmy, byliśmy jedną z pierwszych kapel naszego gatunku, jakie powstały w tych nieciekawych czasach. A jak dostaliśmy kontrakt? Andreas z europejskiego Metal Blade powiedział mi, że Brian Slagel uwielbia nasze nowe nagrania...
2
HR: Jesteście weteranami europejskiego podziemia. Kiedy było wam najtrudniej? Na samym początku? Tak, 1993 był chyba najgorszym momentem na start kapeli thrashowej z satanistycznym przesłaniem (śmiech). Ale cóż, chcieliśmy grać taką właśnie brutalną muzę z obraźliwymi dla chrześcijan tekstami, bez klawiszy ani makijaży. Nienawidzimy trendziarzy. Jesteśmy prawdziwymi metalami z lat 80-tych i żyjemy dla thrashu!
Pacjent: Howie Bentley Zawód: gitarzysta, lider zespołu BRITON RITES Kontakt: www.myspace.com/britonrites Objawy: uzależniające riffy, wampiryczny klimat Rozpoznanie choroby: klasyczny doom ze szczyptą heavy metalu Lekarz prowadzący: Vlad Nowajczyk
1
HR: Mieszkasz w Atlancie, gdzie nie ma sceny metalowej. Co sprawiło, że postanowiłeś grać klasyczny doom? W okolicach Halloween 2006 roku słuchałem dużo Black Sabbath i Witchfinder General, czytałem gotyckie powieści grozy i przyznam, przesadzałem z filmami wytwórni Hammer oraz rzadkimi horrorami z Europy. Pomysł 28
www.hardrocker.pl
sformowania Briton Rites wpadł mi do głowy podczas wycinania dyni. Nie miałem wówczas pojęcia o istnieniu tak wielu nowych zespołów doomowych. Znałem Reverend Bizarre i uważałem ich za pewnego rodzaju anomalię w zalewie modnego, pseudometalowego gówna. Wiedziałem, że wciąż aktywne były takie stare gwiazdy, jak Trouble, Count Raven, czy Pentagram, ale nie sądziłem, że tradycyjny doom jest wciąż atrakcyjny dla młodych ludzi.
2
HR: Riffy na “For Mircalla” są nieprawdopodobnie chwytliwe! Brzmicie jakby zespół był rówieśnikiem Candlemass! Najpoważniejsze inspiracje to wspomniane Sabbath i Witchfinder, a cała reszta to chyba mój własny styl... Wydaje mi się, że to kulminacja
wszystkich moich wcześniejszych wpływów. Co tu kryć, Candlemass jest jedną z moich ulubionych kapel. Nie sądzę jednak, bym świadomie nawiązywał do ich stylu. Pisząc materiał dla Briton Rites, zależało mi na uzyskaniu odpowiedniej atmosfery. Słuchałem więc w owym czasie wyłącznie pierwszych ośmiu płyt Black Sabbath, dwóch Witchfinder General i czterech Trouble.
3
HR: Jak odkryłeś nowelę “Carmilla”, w jakich okolicznościach postanowiłeś na niej oprzeć konceptalbum? Dlaczego w tytule jest imię “Mircalla”? Jestem maniakalnym czytelnikiem. Posiadam sporą bibliotekę pełną horrorów, okultyzmu, fantasy itp. O samej książce wiedziałem od dawna, ale dopiero w 2006 udało mi się ją zdobyć. “Carmilla” zrobiła na mnie takie wrażenie, że po prostu musiałem zilustrować ją muzyką. Choć temat przewija się przez całą płytę, tylko trzy
kawałki są ściśle oparte na noweli. Są to “Carmilla”, “Karnstein Castle” i “Vampire Hunter, 1600”. Starałem się, by cały krążek miał podobną atmosferę i zachował wampiryczne wątki z dzieła Le Fanu. Uznałem, że “For Mircalla” jest lepszym, bardziej tajemniczym tytułem. Le Fanu przedstawia swoją bohaterkę kolejno jako Mircallę, Marcillę, wreszcie Carmillę. Wyjaśnia, że wampiry używają anagramów, by ukryć swoją prawdziwą tożsamość i wiek. Portret Mircalli Karnstein datowany jest na 1698 rok, prawie 200 lat przed rozpoczęciem akcji noweli. Choć Carmilla twierdzi, że Mircalla to jej prapraprababcia, okazuje się później, że to ona.
4
HR: Jakich inspiracji literackich możemy się spodziewać na kolejnych albumach? Zawsze uwielbiałem horror i makabrę w literaturze i kinie, ale przez ostatnich kilka lat interesuję się szczególnie XIX-wiecznym,
utwory, żeby dobrze się bawić w gronie przyjaciół. Nie próbujemy załatwiać koncertów, nie szukaliśmy kontraktu, nic z tych rzeczy. To się dzieje bez naszego udziału. Prawda jest taka, że kiedy podpisaliśmy pierwszy kontrakt, nie mieliśmy nawet dema. Nawet nie myśleliśmy o tym, żeby je nagrać. Byliśmy gośćmi, którzy chcieli pić wspólnie piwo i grać razem metal. Demo nagraliśmy po podpisaniu kontraktu. Wytwórnia chciała, żebyśmy zrobili demówkę dla celów promocyjnych, żeby nasza nazwa zaistniała na scenie przed ukazaniem się “Legends Of Valor”. A gdzie widzę Skullview w 2010 roku? Tam, gdzie w 1997 roku. Ludzie, którzy zadecydują, co się stanie w 2010 roku ze Skullview, to ci z wytwórni płytowych, promotorzy, dystrybutorzy, ludzie, którzy kupią album. Jeśli dobrze się sprawią, CD się przyjmie, uda się zapłacić za trasę koncertową, zrobić merchandise, to może wtedy Skullview będzie dalej niż jest teraz. Bo my nie mamy zamiaru się tym zajmować. My będziemy po prostu robili nowe utwory. Jeśli ktoś będzie chciał to wydać, to im pozwolimy, dopóki pokrywają koszta. Pewnie wkurzę tymi słowami wiele ciężko pracujących zespo-
3
HR: Twoje wokale nie są typowymi wrzaskami, masz swój styl. Na kim się wzorowałeś? Dzięki! Staram się łączyć wrzaski z blackowymi i deathowymi growlami, dodaję też czysty głos... Mam wielu idoli, wszak słucham metalu od 27 lat, ale nie chciałem nikogo naśladować. Oto lista moich bogów: Bruce Dickinson, Paul Di’Anno, Tom Araya, James Hetfield, Mille, Schmier, Tom Angelripper, Eric Adams, Bobby Blitz, Don Doty, Cronos oraz nieśmiertelni: Paul Baloff i Ronnie James Dio.
4
HR: Na nowym krążku słychać wiele z waszych ulubionych kapel. Slayer, OverKill, Iron Maiden, Metallica, Grave Digger, Exodus, Annihilator, Kreator, Sodom, Destruction... Nie sądzisz, że część z tych “pożyczek” jest zbyt oczywista? Tworzymy własną muzykę! Oczywiste, że słyszysz tam wyżej wymienione zespoły, ale pamiętaj, że żyjemy metalem i słuchamy go nieustannie.
gotyckim horrorem. Muzyka Briton Rites idealnie nadaje się do tej tematyki. Wcześniej pasjonowałem się mrocznym fantasy Roberta E. Howarda, Karla Edwarda Wagnera, Richarda L. Tierneya i Davida C. Smitha. Pasowały świetnie do mojej poprzedniej, heavymetalowej kapeli, Cauldron Born.
5
HR: Wszyscy trzej jesteście weteranami heavy metalu, skąd pomysł na wspólne granie w tym składzie? Jak znalazłeś resztę składu? Poznałem Phila przez wspólnego znajomego. Początkowo miałem
łów, ale tak to u nas wygląda. Jeśli jakiś zespół daje z siebie wszystko i wkłada wszystkie siły w to, żeby osiągnąć sukces, to świetnie i życzymy im wszystkiego dobrego. Ale to po prostu nie jest droga, jaką idzie Skullview. My będziemy robili utwory, czy ktoś będzie chciał je wydać, czy też nie.
4
HR: Tradycyjny heavy metal stał się ostatnio ponownie bardzo popularny – no, przynajmniej tutaj w Europie. Powstało sporo ciekawych młodych grup, jak choćby Enforcer, Cauldron, White Wizzard... Co o tym myślisz? Jak widzisz tę nową falę tradycyjnego heavy metalu? Jeśli mam być szczery, to nie znam tych zespołów i nie śledzę nowej fali. Skoro o nich mówisz, to raczej muszą być dobrzy, więc chyba powinienem wystawić łeb z mgły. Ale jednocześnie jest tyle starych płyt, które na nowo odkrywam, które słuchałem już setki razy, a na których ciągle znajduję coś nowego i są ciekawe jak 20 czy 30 lat temu. Od dawna nie kupowałem nowych płyt, a przynajmniej nie w tradycyjnym metalowym gatunku, więc ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, skoro nie znam tych zespołów. Nadal
Nie uznajemy kompromisów. Jak wspomniałem, nienawidzimy trendów. Nie jesteśmy stutysięczną kopią Cannibal Corpse, milionową kalką Mayhem ani trylionową – Helloween (śmiech). Nasza muzyka pochodzi z serca, a pewne patenty... po prostu siedzą w nas! Nie wynajdziemy ponownie koła, ale pomysłów na kawałki nam nie brakuje. Fatal Embrace to zespół thrashmetalowy, a thrash metal brzmi jak Fatal Embrace...
wsłuchuję się w rewelacyjne linie basu na płytach Brocas Helm. Odkrywam, jak chodzą blachy na “Seventh Son...”, które zagrał Nicko. Wiesz, te wszystkie stare płyty mają ciągle sporo do zaoferowania, nie ważne, ile razy ich słuchałeś. A w ostatnim czasie najwięcej słuchałem chyba Saint Vitus.
5
HR: Tylko wasza druga płyta “Kings Of The Universe” była do tej pory dostępna w Europie. Nie sądzisz, że skoro macie teraz nowy kontrakt z Pure Steel Records z Niemiec, to byłoby dobrze ponownie wydać pierwszy i trzeci album? Były już prowadzone pewne rozmowy na ten temat. Pozwolimy komuś na takie wydawnictwa, jeśli dogadają się wszystkie zainteresowane strony, tak aby było to sprawiedliwe dla każdego, kto miał udział w Skullview, a więc i starej, i nowej wytwórni. Wiesz, to dla nas nie jest jak prowadzenie interesów, no, chyba że w pewnym momencie ktoś zacznie nam wręczać czeki i traktować to jak biznes. Wtedy byśmy zmienili podejście, oczywiście mając przede wszystkim na uwadze przyjacielskie stosunki.
krajów dla metalu! Graliśmy u was trzykrotnie. Raz w 2001 i dwa razy w 2006 z Sodom, w Łodzi
6
HR: Przez wiele lat pracowaliście ze Stanem i jego RIP Records... Nie wiesz, co u nich słychać? Zastanawiam się też, dlaczego nie graliście wspólnie z Metalucifer podczas amerykańskiej trasy koncertowej, którą zorganizowali parę lat temu? Nadal jesteśmy dobrymi kumplami ze Stanem. Jestem wdzięczny Stanowi za to, że odkrył Skullview. Bez niego nie byłoby Skullview, jaki znają ludzie. Skullview grałby nadal w piwnicy, bo pewnie nigdy byśmy nic nie wydali. W pewnym sensie był jak menadżer zespołu, albo jego szósty członek. Straciliśmy kontakt na parę lat, nie mieliśmy kontaktu, a kiedy byliśmy gotowi na wydanie “Metalkill The World”, kiedy podpisaliśmy papiery z Pure Steel Records, spotkałem się znów ze Stanem i okazało się, że firma RIP Records nie była zbyt aktywna, ale nie była też całkiem martwa. Podobnie jak ze Skullview, który miał okres przestoju. Wydaje mi się, że właśnie kiedy odbywała się ta trasa z Metalucifer, to nie byliśmy aktywni. To było wtedy, kiedy Joe przeprowadził się na Florydę.
i Wrocławiu. Fani byli wspaniali i totalnie odjechani na punkcie muzyki. Niech żyje Polska! I metal!
5
HR: Wcześniejsze płyty brzmiały bardzo surowo, teraz produkcja jest bardziej nowoczesna... Doprawdy? Nienawidzę nowoczesnego gówna, tych wszystkich podskakujących pajaców z krótkimi włosami! Uważam, że brzmienie mamy dobre, brutalne i z feelingiem typowym dla lat 80-tych. Nagrywaliśmy w Music Lab z Matthiasem Wendtem, współpracownikiem Harrisa Johnsa.
6
HR: Wiem, że wybieracie się ponownie do Polski. Jak wspominasz wcześniejsze koncerty? Ojej, pewnie że tak! Uwielbiamy grać w waszym kraju, macie świetnych maniaków. To jeden z najlepszych
zamiar sam śpiewać na całej płycie, jak to zrobiłem w “Karnstein Castle”, ale znajomi zaproponowali przesłuchanie płyty zespołu Hour Of 13. Gdy usłyszałem głos Swansona, wiedziałem, że znakomicie odda klimat moich tekstów, nada im mrocznego życia! W jego wokalu jest coś niepokojącego, jakaś magia. Zaprosiłem go do zespołu, a on nie miał żadnych zastrzeżeń. Corbina zaś znam od ponad dwudziestu lat.
Jako nastolatek brał u mnie lekcje gry na gitarze. Jest multiinstrumentalistą. Kiedyś powiedział mi: “jak skończę 21 lat, napijemy się”. Zaśmiałem się, myśląc, że za tych parę lat założy krawat i zniknie w szarej masie. Ale nie, w dniu swoich urodzin zadzwonił do mnie informując, że właśnie jedzie z kratą piwa. Od tego czasu jest moim bliskim przyjacielem.
6
HR: Planujecie granie na żywo? Nie było nam to dotąd dane, tym bardziej, że zajmuję się gitarami i basem. Jestem jednak chętny, o ile pozostali się zgodzą. Phil mieszka jakieś 13 godzin jazdy stąd, więc nie widujemy się zbyt często. Gdybyśmy dostali jakąś ofertę z Europy, z pewnością przygotowalibyśmy się świetnie. Bardzo chcielibyśmy zagrać dla prawdziwych maniaków metalu.
www.hardrocker.pl
29
Oficjalna strona zespołu: www.prettymaids.dk
swoją premierę miał cztery lata temu. Co spowodowało tak długą przerwę? Hmm... W zasadzie to nic nas nie goniło. Tworzyliśmy tę płytę wtedy, kiedy czuliśmy taką potrzebę, no i wtedy, kiedy pojawiały się jakieś fajne pomysły. Nic nie było robione na siłę i dlatego ta praca to była wielka frajda.
HR:
Chyba
nie ma pośród fanów muzyki hard’n’heavy osoby, która nie zna nazwy Pretty Maids. Ich debiutancki krążek “Red, Hot And Heavy” to przecież jedno z najważniejszych wydawnictw w całej historii gatunku. Mimo iż od wydania tej płyty minęło już grubo ponad dwadzieścia lat, zespół w dalszym ciągu istnieje, ma się dobrze i nagrywa kolejne dobre albumy.
Okazją do rozmowy jest premiera dwunastego studyjnego stuffu kapeli “Pandemonium”. Na krótki wywiad udało się nam namówić niezwykle zapracowanego w ostatnim czasie, jednego z założycieli Maids - wokalistę Ronniego Atkinsa.
HR: World”
Wasz poprzedni album “Wake Up To The Real
Zdradzisz nam trochę szczegółów dotyczących realizacji płyty? Krążek został zarejestrowany w styczniu i lutym z producentem Jacobem Hansenem, tutaj, u nas w Danii. Komponowanie i ogrywanie nowych kawałków kończyliśmy w listopadzie i grudniu, więc w zasadzie z sali prób weszliśmy prosto do studia. Wszystko odbyło się bez problemów i większych stresów.
HR:
Od wydania “Pandemonium” minęło już troszkę czasu. Jaki jest odzew fanów i prasy muzycznej na wasz nowy album? Szczerze mówiąc, to od początku miałem przeczucie, że robimy dobrą płytę. Odzew prasy i fanów zdaje się to potwierdzać. Osobiście myślę, że nagraliśmy najlepszą płytę od dwudziestu lat.
HR:
Frontiers reklamuje wasze nowe dzieło jako powrót do czasów “Red Hot And Heavy” i “Future World”. Jakie według was wspólne
cechy mają tamte płyty i “Pandemonium”? No fakt, tak chyba wyszło, choć przystępując do pracy wcale nie mieliśmy takich intencji. Myślę, że ważną rzeczą było to, iż ponownie na stałe pojawił się w zespole klawiszowiec. Moim zdaniem kawałki, które znalazły się na “Pandemonium” są bardzo melodyjne i rzeczywiście mają klimaty naszych płyt z lat osiemdziesiątych, tyle że z produkcją roku 2010.
HR:
Ciekaw jestem, czy w waszym przypadku proces pisania kompozycji obecnie jest taki sam, jak kiedyś? Czy obecnie jest łatwiej, czy może trudniej? Czy teraz zwracacie może większą uwagę na szczegóły, niż kiedyś? Ten album został dopracowany w trakcie czterech maratonów prób, czyli całkiem szybko. Oczywiście, każdy z nas miał już wcześniej jakieś własne pomysły, ale generalnie nie uważam, żeby obecnie układało mi się kawałki trudniej niż kiedyś. Mogę całkiem długi okres czasu nie dotykać gitary w ogóle i nie próbować wymyślić czegokolwiek, ale gdy nadejdzie właściwy czas, to zupełnie jak przełączanie przycisku i w tym momencie nastawiam się na tworzenie - przychodzi to zupełnie naturalnie.
HR:
Powiedz mi, czy udaje się wam żyć z muzyki? Czy ciężko jest być muzykiem w Danii?
Czujemy się, jakbyśmy nadal
mieli po 20 lat
To piekielnie trudna rzecz, by w dzisiejszych czasach żyć z muzyki. Nie wiem, może gdybym był przez cały czas w trasie, dałoby radę. Ja jednak tak nie żyję i dlatego mam inną stałą pracę.
HR:
O ile dobrze policzyłem, to w przyszłym roku będziecie świętować trzydziestolecie działalności. Czy czujecie się już jak dinozaury rocka (śmiech)? (Śmiech) Zdecydowanie nie! W dalszym ciągu jesteśmy szaleni i świetnie się bawimy. Obecnie duch bojowy w zespole jest naprawdę wielki! Niby masz rację, trzydzieści lat to szmat czasu, ale ja nadal czuje się, jakbym miał dwadzieścia lat, no, przynajmniej w głowie (śmiech).
HR:
Są zespoły, którym udaje się utrzymać stały skład przez wiele lat. Przez Pretty Maids podczas całej kariery przewinęło się wielu muzyków. Nie ułatwia to chyba pracy? Jak myślisz, dlaczego skład Maids ulegał tak częstym zmianom? No cóż, jeżeli ktoś nie pasuje do kapeli, to po prostu wylatuje. W Maids wszyscy muszą dawać z siebie wszystko, zarówno na scenie, jak i w studio.
W szeregach zespołu pojawił się właśnie Hal Patino. To współpraca przewidziana na dłużej, czy raczej przyjacielska pomoc na koncertach? Nie no, mam nadzieję, że będzie długa współpraca. Nie ma jakichś ograniczeń czasowych. Zresztą sam Hal jest naprawdę zadowolony z tego, że dołączył do Maids.
HR:
Zdjęcia: Frontiers
Kiedy w latach 90-tych metal stracił nieco na popularności, a szalał grunge, wy jakby na przekór wydawaliście w miarę regularnie płyty. Trudno było być aktywnym i zauważanym na muzycznym rynku w tamtym okresie? To fakt, lata dziewięćdziesiąte nie były przyjemnym okresem dla Pretty Maids. Żeby nie zostać zapomnianymi, bardzo dużo wtedy koncertowaliśmy. Objeżdżaliśmy wielokrotnie Europę, graliśmy w Japonii. Uważam, że
www.hardrocker.pl
że pirackie mp3 zniszczyło istnienie niejednej kapeli. w tamtym czasie nagraliśmy kilka naprawdę niezłych płyt, jednak zabrakło im przyzwoitej promocji. Cóż, nic nie poradzisz. Czasy się zmieniają, zmieniają się i trendy muzyczne.
HR:
Macie w swoim dorobku mnóstwo znakomitych ballad. Zdradzicie naszym czytelnikom przepis na taki dobry, przebojowy, melancholijny kawałek (śmiech)? (Śmiech) Mam nadzieję, że nie tylko ballady dobrze mi wychodzą? A mówiąc poważnie, to rzeczywiście od zawsze miałem jakiś dar, a może spryt do pisania takich melancholijnych kawałków. To wychodzi jakoś ze mnie i nigdy nie sprawiało mi najmniejszych problemów.
HR:
Wasze pierwsze krążki tłoczone były na winylu.
HR:
To piekielnie trudna rzecz, by w dzisiejszych czasach żyć z muzyki. 30
Nie mam żadnych wątpliwości,
Dyskografia:
1982 (demo) 1982 Pretty Maids (EP) 1983 1983 (demo) 1983 Demo II 1984 Red, Hot and Heavy 1984 Red Hot And Heavy (singiel) 1985 Waitin’ For the Time (singiel) 1985 Demo 1985 Demo 1986 Love Games (EP) 1987 Future World (singiel) 1987 Love Games (singiel) 1987 Future World 1987 Savage Heart (singiel) 1990 Young Blood (singiel) 1990 Jump the Gun 1990 In Santa’s Claws (EP) 1990 In The Minds Of The Young (singiel) 1992 Please Don’t Leave Me (singiel) 1992 Sin-Decade 1992 Offside (EP) 1992 If it Ain’t Gonna Change (singiel) 1993 Stripped 1993 Walk Away (singiel) 1994 Scream 1995 Screamin’ Live 1995 Hard Luck Woman (singiel) 1997 If It Can’t Be Love (singiel) 1997 Spooked 1997 Hell On High Heels (singiel) 1999 With These Eyes (singiel) 1999 Anything Worth Doing, Is Worth Overdoing 1999 Clay (singiel) 2000 For Once In Your Life (singiel) 2000 Carpe Diem 2000 Planet Panic 2002 Alive at Least 2003 Wake Up To The Real World 2006 Pandemonium 2010
Powiedzcie, jak odnajdujecie się w tych wszystkich myspace, facebookach, czy pirackich mp3? Czy więcej z tego korzyści, czy minusów dla Pretty Maids? Internet to wspaniała rzecz, by dowiedzieć się czegoś nowego, no i szybka możliwość komunikacji. To plusy, jednak jest też ta ciemna strona. Nie mam żadnych wątpliwości, że pirackie mp3 zniszczyło istnienie niejednej kapeli. Na dłuższą metę nie wiem, jak to wszystko się skończy, ale jestem bardzo sceptycznie nastawiony i myślę, że to zwykła kradzież.
HR:
W waszej karierze brakuje mi jeszcze jakiegoś obszernego DVD. Czy doczekamy się takiego wydawnictwa? W pewnym momencie tak. Może już w przyszłym roku.
HR:
Osobiście miałem okazję spotkać was na koncercie tylko raz, kiedy graliście w Polsce w latach osiemdziesiątych. Dla mnie jest to niezapomniane przeżycie. Pamiętacie coś jeszcze z tamtej wizyty za żelazną kurtyną? Fakt, to był Poznań, a graliśmy tam z Hanoi Rocks. To było dla nas ciekawe doświadczenie, zobaczyć, jak wyglądają, żyją i reagują na muzykę ludzie za żelazną kurtyną. Pamiętam, że po koncercie Mike Monroe zaserwował mi sporą dawkę trawki i w zasadzie od tego momentu niewiele już z tamtej wizyty w Polsce pamiętam (śmiech).
HR:
Jako muzycy z ogromnym doświadczeniem, jakie rady dalibyście młodym zespołom, chcącym iść waszą drogą? Czego mają się wystrzegać jak ognia, a na co mają zwrócić szczególną uwagę, by to, co chcą robić, dało jakiś dobry efekt? Przede wszystkim - zaopatrzyć się w dobrego prawnika. Tak naprawdę od lat reguły pozostają bez zmian. Uwierzcie mi, wiem co mówię, ponieważ my praktycznie rzecz biorąc wpadliśmy w każdą możliwą pułapkę.
HR:
Ok. Z mojej strony to już wszystkie pytania. Życzę wam jeszcze wielu lat na scenie i kolejnych wspaniałych płyt. Ostatnie słowo należy do ciebie... Dzięki za ten wywiad. Pozdrowienia dla wszystkich naszych fanów! Mam nadzieję, że poznaliście już zabójczą siłę “Pandemonium”. Myślę, że wkrótce w końcu dotrzemy ponownie z koncertami do Polski. Rozmawiał: Dariusz Konicki
młodzi wojownicy
Adres strony zespołu: www.myspace.com/fueledbyfire
By Fire, po raz drugi zagrali na bydgoionierzy nowej fali thrash metalu, Fueled ów, jak również ukazanie się nowej płyty skim klubowym festiwalu Pozerkill. Fakt ze śpiewającym gitarzystą Rickiem ekipy z Los Angeles, dały pretekst do rozmowy , Carlos Gutierrez. Rangelem. Wtrącił się do niej także bębniarz
P
HR: Do niedawna byliście związani kontraktem z Metal Blade. Dlaczego więc nowy album wydajecie własnym sumptem? Rick: Zbyt wiele czasu upłynęło już od naszego debiutu. Nagraliśmy go w 2006, dwa lata później wyszła reedycja. Nie chcieliśmy tracić kolejnych miesięcy. Nie byliśmy zadowoleni z pracy Metal Blade. We wrześniu 2009 weszliśmy do studia i oto mamy cieplutkie promo “Plunging Into Darkness”. Po powrocie z trasy po Europie wydamy krążek z pełną oprawą. HR: Zrezygnowaliście z usług jednej z największych firm na metalowej scenie? Tak, bo w Ameryce traktowali nas bardzo źle. Zero promocji, wszystko musieliśmy robić sami. W Europie było inaczej, ale przecież to inne warunki, metal jest tu popularniejszy.
Po naszych zmianach w składzie ich prawnicy zaczęli grzebać przy kontrakcie i wersja, którą nam przedstawili, nie była zbyt atrakcyjna. HR: Od dawna zastanawiałem się, dlaczego spieprzyli wam brzmienie? Nowy miks ”Spread The Fire” jest fatalny, zabrali kopa waszej muzie! Nie sądzę, żeby mieli to na celu. Faktem jest, zniknął gdzieś nasz młodzieńczy entuzjazm, wokale brzmią koszmarnie! Wszystkie wysokie tony zostały ścięte. Nie podobało nam się, ale nie mogliśmy nic zrobić, kontrakt był podpisany. Dlatego do dziś sprzedajemy oryginalną wersję. Zalatuje garażem, są tam fałsze i nierówności, ale słychać, że mamy jaja!
HR: Nie obawiacie się, że fani wrzucą was do tej samej szufladki, co Merciless Death? (Śmiech) Nie przesadzaj, mamy o wiele więcej melodii. Pierwszy raz ktoś nas do nich porównuje. HR: Doprawdy? Pamiętam komentarze pod nowym klipem z sali prób (śmiech). Co wam daje kopa do tworzenia? Lubię sobie w domu zapalić skręta i wypić piwko, fajne riffy wtedy wychodzą. Gdy spotykamy się, by połączyć nasze pomysły, wystarcza wspólna energia, żadnych używek. Nakręcamy się wzajemnie. Zresztą Chris jest za młody, by kupować piwo w Stanach (śmiech), a to on ostatnio dorzuca najwięcej motywów. HR: Zaczynaliście jako kapela szkolna, w 2002 roku. Jak wtedy wyglądała metalowa scena w Mieście Aniołów? Nie było metalu. Wszędzie pełno punków. Za “metal” uchodził nu-szajs i metalizowany hardcore. Postanowiliśmy odciąć się od tego gówna i grać stary, dobry heavy. Ja byłem basistą, Carlos bębniarzem, gitarzystą został Sal Zapeda, a wokalistą Ray Fiero. Byliśmy bardzo, bardzo źli (śmiech). Ale uczyliśmy się szybko i dołączali do nas coraz lepsi grajkowie. HR: Jak dziś oceniacie kondycję lokalnej sceny? Wciąż jest silna, powstają nowe zespoły, ale nie jest tak prężna jak trzy lata temu. Powód? My, Warbringer, Bonded By Blood i parę innych wyskoczyliśmy w świat i nie mamy już czasu grać dwa razy w tygodniu w promieniu 100 kilometrów. Fani za nami tęsknią i wybrzydzają trochę, nie chcą oglądać początkujących zespołów. Organizujemy Thrasho De Mayo, starając się pokazać dzieciakom kapele z innych stron. Scena LA rozpełzła się po świecie i zainfekowała thrashem różniste miejsca. Podobnie było kiedyś z Bay Area. HR: A co porabiają ex-muzycy Fueled By Fire? Sal dał sobie spokój z graniem, jest najlepszym kumplem Anthony’go, często razem imprezują. Gio? Tuż przed naszą pierwszą dużą trasą z Municipal Waste stwierdził, że chce wziąć pół roku wolnego. Powiedzieliśmy, żeby się
pierdolił i nic nas nie obchodzi, co u niego słychać. Pozostałych nie da się nazwać muzykami (śmiech). HR: Jak trafiliście na Chrisa Monroya? Umieszczając ogłoszenie na myspace. Podaliśmy warunki: bardzo dobra gra na gitarze i skończone 18 lat. Oferty nadesłało wielu wioślarzy z Kansas, Teksasu, a jeśli już z Kalifornii, to z San Francisco. Chris był jedynym chłopakiem z bliskiej okolicy. Tyle że... miał ledwie 17 lat! Sal zaprosił go na naszą próbę, a on nas rozwalił. Znał ledwie jeden kawałek, a wyszedł nauczywszy się pięciu. Zdecydowanie przebił pozostałych kandydatów. Próbowaliśmy też znaleźć kogoś na wokal, bo nie czułem się zbyt pewnie. Carlos: Rick zaśpiewał wtedy tylko po to, by Chrisowi łatwiej było się uczyć. Jego głos okazał się świetny i namówiliśmy go, by przejął wokale na stałe. Zagraliśmy koncert w nowym zestawieniu, fanom bardzo się spodobało. HR: Dziś wasz skład jest już dotarty. Jak idzie trasa z Violator? Fenomenalnie. Wyprzedane kluby, świetna zabawa, poznajemy mnóstwo fajnych ludzi. Najważniejsze jednak, że gramy z Violator, oni są niesamowici. Zdecydowanie chcemy to doświadczenie powtórzyć przy najbliższej okazji. HR: Najdziwniejsza akcja na trasie? W ubiegłym roku zatrzymała nas policja w Meksyku. Jeden z naszych kumpli miał pas z nabojami. Otoczyło nas kilkunastu gliniarzy i zaczęli nawijać bardzo szybko po hiszpańsku. Wiem, jak wyglądamy, ale jesteśmy Amerykanami. Ledwie znamy hiszpański. Nie dogadaliśmy się. Zapakowali nas do suki i zawieźli do aresztu. Baliśmy się jak cholera, tam było pełno kryminalistów. Po kilku godzinach wyciągnęli nas z celi i poprowadzili na salę rozpraw. Sędzia puścił nas wolno, bo przecież nie zrobiliśmy nic złego. HR: Nie obawialiście się, że to byli fałszywi gliniarze? (Śmiech) Żebyś wiedział, że pełno jest takich akcji w Meksyku. Ale nie, wyglądali na prawdziwych. Inna akcja, gdy nam się upiekło. Anthony miał spięcie z jakimś gościem niedaleko granicy, sprał go na kwaśne jabłko. Przeszliśmy przez rogatki ubrudzeni krwią tego kolesia, a strażnicy nawet nie mrugnęli (śmiech). HR: Najbliższe plany? (Śmiech) Zagrać świetny koncert w Bydgoszczy. Wydać płytę po powrocie do domu. Zabrać się za nowe kawałki, jeden już mamy gotowy. To znaczy Chris ma, skomponował go samodzielnie (śmiech). Zapewnić dobrą dystrybucję naszego krążka. A później znów w trasę!
Ciężcy i nieza leżni Rozmawiał: Vlad Nowajczyk
Zdjęcia: Fueled By Fire
HR: Próbował ktoś was przygarnąć podczas obecnej trasy? Francuska Emanes Metal, ale chcemy pozostać niezależni.
32
HR: Wasza muzyka stała się bardziej agresywna, o wiele mniej używacie harmonii, dzięki którym tak mocno wyróżnialiście się na nowej thrashowej scenie... Zależało nam na cięższym, mroczniejszym graniu. Mieliśmy dość wesołych melodyjek (śmiech). Postanowiliśmy zaczerpnąć nieco ze skarbnicy starego thrashu z LA. Slayer i Dark Angel to przecież piekielnie ciężkie i intensywne granie. Szybko i ciężko, tak chcieliśmy zabrzmieć. HR: Koniec z “ajronowaniem”? “Ajronowanie” to wpływy wnoszone przez Gio. Nie odcinamy się od nich całkowicie, ale nie zamierzamy już z nimi przesadzać. Harmonie są i będą, lecz nie w dominującej roli.
www.hardrocker.pl
Dyskografia: FBF (demo) 2005 Life, Death And e!!! (demo) 2006 Fir e Th Spread 2006/2008 Spread The Fire rkness 2010 Da to In ng gi Plun
są tam fałsze , m e ż a r a g e j u t Zala ć, że mamy jaja! słycha i nierówności, ale
narosło sporo plotek i spekulacji na temat naszego zespołu...
Ale oczywiście nie powiem, co jest prawdą, a co nie. ukaże się nowa wersja płyty “Dark Wings Over Finland”, tym razem jako 12” vinyl, z paroma wcześniej nie wydanymi utworami.
HR:
W
poszukiwaniu muzyki niezwykłej, która będzie prezentowana w naszej nowej kolumnie "A TERAZ INACZEJ", dotarliśmy do Szwecji i zespołu The Coffinshakers... Jak zwał tak zwał: cmentarne country, rockabilly, psychobilly, czy hellbilly, ich muzykę próbowano szufladkować setki razy, ale zawsze jakoś się wymykają. Jedno jest pewne: są zespołem szokującym i oryginalnym, a do tego prawie nieznanym w Polsce.
Co ciekawe, w wielu krajach mają już prawie opinię zespołu kultowego: zainspirowali następne pokolenie grup, które często i gęsto wykonują covery z ich repertuaru. Aha, no i nikogo raczej nie dziwi, że mają sporo wspólnego z zespołami metalowymi, prawda? No, ale to już temat na inną historię. Tymczasem istnieje spore prawdopodobieństwo, że nie znasz muzyki The Coffinshakers... Jak to się je? Otóż możesz sobie wyobrazić muzykę country, klasyczną, w stylu Johnny’ego Casha, pomieszaną z bluesem, w raczej szybkich tempach, gdzie dysponujący mrocznym głosem wokalista śpiewa o cmentarzach, wilkołakach i nekromancji? Pewnie nie. A właśnie tak gra The Coffinshakers. Przed wami lider zespołu, Rob Coffinshaker!
Wasza muzyka to mikstura rockabilly z muzyką country, doprawiona tekstami o czarnej magii i wampirach. Jak narodził się ten szalony pomysł? Kiedy powstał zespół, eksperymentowałem z różnymi muzycznymi pomysłami w swoim domowym studio. Poczułem, że wyszło coś fajnego, kiedy zaśpiewałem jeden ze swoich starych, wampirycznych tekstów do utworu w stylu Johnny’ego Casha...
HR:
...a ile razy słyszałeś, że twój głos do złudzenia przypomina Nicka Cave’a? Nie aż tak wiele razy. Częściej ludzie porównują mnie właśnie do Johnny’ego Casha, ale to nie jest w porządku ani dla mnie, ani dla nich... Ale przy okazji, to potrafię nieźle imitować Casha jeśli chcę.
HR:
Skąd czerpiesz pomysły na teksty? Podczas ich
Tak, pewnie. Nie zastanawiałem się co prawda, w jakim filmie by ją można wykorzystać, ale bardzo chciałbym zobaczyć filmową wersję “Sunglasses After Dark”, wydaje mi się, że pasowalibyśmy do takiego filmu.
HR:
Macie silne powiązania ze sceną metalową, jak to możliwe, że praktycznie nie gracie na metalowych imprezach? My ogólnie dużo nie gramy. No i od zawsze jesteśmy złączeni z metalową sceną, gdyż nasza pierwsza wytwórnia specjalizowała się właśnie w metalu, poza tym nasze teksty raczej pasują metalowcom. No i sam jestem fanem podziemnego metalu.
Ogólnie, z tego co wiem, przez naszą tajemniczość narosło sporo plotek i spekulacji na temat naszego zespołu... Ale oczywiście nie powiem, co jest prawdą, a co nie. Nie przypominam sobie jakichś sytuacji, które byłyby dla nas dziwne, no, poza tym, że na każdym z naszych koncertów pojawia się zawsze jeden dziwny i pijany gość.
HR:
HR:
O twoim metalu pogadamy jak powrócisz na scenę ze swoim głównym zespołem (śmiech). Rob, bez wątpienia na wasze koncerty chodzi sporo dziwnych ludzi, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pamiętasz jakieś szczególnie dziwne sytuacje?
Muzyka z krypty
Zdajesz sobie sprawę z tego, że zainspirowaliście nowe pokolenie zespołów? Nie zauważyłem tego, ale wiem, że wiele zespołów na całym świecie gra nasze covery, a to naprawdę miłe. Niestety, nie jestem zbytnio na bieżąco z obecną sceną muzyczną.
HR:
Najbliższe plany The Coffinshakers to...? Nagranie nowej płyty. Ale może zaczniemy z singlem albo EP. Potem postaramy się powrócić na sceny koncertowe na przełomie wiosny i lata 2011. Poza tym wydaję solową EP tej zimy, a potem solowy album na wiosnę.
HR:
Rob, dziękuję za wywiad, coś do dodania? No, pozostań w mroku!
Rozmawiał: Bart Gabriel
Rob, co nowego w klanie Trzęsących Trumnami? Wiem, że grasz teraz trochę koncertów solo, jako Rob Coffinshaker, czy to znaczy, że zespół jest obecnie mniej aktywny? Gramy trochę koncertów pod koniec tego roku, zimą chyba zrobimy sobie przerwę... Chyba czas zacząć robić nowy materiał, tak myślę! Dopiero co nagraliśmy kawałek do książki, która będzie wydana tutaj w Szwecji, książka ma tytuł “The Devil In Love” (“Zakochany Diabeł”) i jest autorstwa Jaquesa Cazotte. Będzie ona sprzedawana z płytą CD, na której znajdą się utwory nią inspirowane. Zawsze grywam trochę koncertów jako Rob Coffinshaker, ale to nie znaczy, że zespół nie jest aktywny. Pracuję też obecnie nad solowym albumem, jak również nad paroma innymi projektami, od country, folku, przez rockabilly do metalu.
HR:
No właśnie, wasza ostatnia płyta ukazała się trzy lata temu, może czas na nowy krążek? Zgadzam się, dlatego też bierzemy się za próby z nowym materiałem! Mam trochę nowego materiału, poza tym sporo starych nagrań, których nigdy nie wykorzystaliśmy. Wygląda na to, że
34
www.hardrocker.pl
słuchania czasem mam wrażenie, że oglądam film Dario Argento albo Sama Raimi’ego... Argento to oczywiście jeden z moich ulubieńców, ale głównie czerpię inspiracje z filmów z lat 60-tych i 70-tych, takich jak zrobione przez Hammer Studios, czy wielu francuskich, włoskich, czy hiszpańskich horrorów, również takich reżyserów, jak Rollin, Franco i tak dalej.
HR:
Nie wydaje ci się, że muzyka Coffinshakers idealnie sprawdziłaby się właśnie w takim filmie?
Oficjalna strona zespołu: www.coffinshakers.com
Zdjęcia: archiwum zespołu
HR:
Dyskografia: Dracula Has Risen From The Grave (singiel) 1996 Black Sunday (singiel) 1999 We Are The Undead 1999 Halloween EP 2000 Dark Wings Over Finland (mini album) 2001 Pale Man In Black (singiel) 2001 Until The End (singiel) 2001 Return Of The Vampire 2005 The Coffinshakers 2007
W
iadomość o tym, że Gwar znów gra metal, z pewnością ucieszyła fanów tej wyjątkowej grupy. Co więcej, kapela powróciła triumfalnie na europejskie sceny, występując na kilku letnich festiwalach, w tym na brytyjskim Bloodstock, gdzie ziemskie wcielenie Oderusa Urungusa - Dave Brockie - zgodził się na udzielenie krótkiego wywiadu dla Hard Rockera.
Otaczając się mgiełką dymu marihuanowego i bekając potężnie oparami pochłanianego w nadzwyczajnych ilościach Jagermeistra, Oderus z wielkim zaangażowaniem odpowiadał na zadawane mu pytania, zdradzając między innymi parę tajemnic dotyczących nowego krążka “Bloody Pit Of Horror”. Choć słowo drukowane nie jest w stanie oddać klimatu tego wywiadu, z pewnością zachęci on Was do sięgnięcia po ostatnie, jak i nadchodzące wydawnictwa zespołu.
HR:
Lemmy stwierdził kiedyś po obejrzeniu koncertu Gwar, że ma nadzieję, że nigdy nie będzie musiał tak ciężko pracować. Czy po 25 latach występów w kostiumach nadal cię to bawi tak, jak na początku? Cóż, nie wiem, musisz zadać sobie pytanie - czy to wygląda, jakbym nadal się dobrze bawił? Myślę, że tak. Bawię się tak samo, a właściwie jeszcze lepiej. Bo wiesz, kiedy Lemmy to powiedział, nie graliśmy jeszcze na Wacken, nie graliśmy na Bloodstock. Ciągle jeszcze nie graliśmy w Japonii i nie byliśmy na Marsie, więc wiele dobrego przed nami.
HR:
Kiss, który był dla was wielkim źródłem inspiracji, pogrywał jakiś czas bez masek. Myślisz, że Gwar wystąpi kiedyś bez kostiumów? Robimy to cały czas! Mamy w Stanach kapelę Rawg, czyli Gwar od tyłu i gramy materiał Gwar, szczególnie nowy, którego ludzie jeszcze nie słyszeli. Gramy bez kostiumów, ale upieramy się, że to nie Gwar, tylko tribute band. Dopiero co graliśmy na Gwar BQ, imprezie, którą robimy co roku, i zrobiliśmy z Rawg seta zawierającego całą muzyczną historię Gwar. Wpadli nawet oryginalni muzycy z różnych okresów kapeli i było zajebiście. Poza tym przypomniało nam to, że oczywiście Gwar robi najbardziej szokujące show w historii rock’n’rolla, ale mamy 25 lat muzyki, żeby to wesprzeć. Wielu ludzi, którzy oglądają show, zachwyca się, ale zapominają o tym, że tam jest pieprzona metalowa kapela. Trochę nas to boli, bo tak naprawdę chodzi nam o muzykę. Kostiumy, show, to przyszło później. Kapela zawsze była pierwsza. Od kiedy byliśmy dzieciakami, chcieliśmy być w zespołach rock’n’rollowych i byliśmy w tysiącach zespołów, aż w końcu narodziła się idea Gwar i wspięliśmy się na szczyt.
HR:
Czyli nie jesteś zbyt szczęśliwy, kiedy ludzie przychodzą tylko dla show, nie dla muzyki?
Jedyne, co mi przeszkadza to fakt, że czasem ludzie są takimi ignorantami. Muzycy z innych kapel są najgorsi, nie fani - fani są wspaniali. Nawet ludzie, którzy traktują metal bardzo poważnie, kiedy widzą i słyszą Gwar, wiedzą, o co chodzi. Brzmi dobrze, podoba im się to, co widzą. Ale są ludzie, którzy podchodzą do metalu na tyle poważnie, że nawet nas nie posłuchają i nie mają ochoty obejrzeć show, wiesz: “Ehh, Gwar, to nie jest poważny metal.” Żal mi ich, bo uważam, że to najwspanialsze show i idealny mix muzyki i sztuki. Ale każdy ma własne zdanie, a ja to szanuję.
Zdjęcia: AFM Records
A TERAZ INACZEJ
Oficjalna strona zespołu: www.gwar.net
Ogólnie, z tego co wiem, przez naszą tajemniczość
www.hardrocker.pl
35
HR:
Podejrzewam, że miałeś masę problemów z cenzurą, z powodu tekstów i obscenicznego zachowania. Miałeś kiedyś problemy z prawem? Tak, byłem aresztowany, zamknięty w więzieniu, straszyli mnie deportacją, ale nigdy nie zostałem pobity czy coś takiego i zawsze udało mi się wyślizgnąć legalnymi metodami i powiedzieć: “Pierdolcie się, jestem artystą!”, albo przynajmniej przyznać się do jakiejś mniejszej winy, czy pójść na układ z policją. Po jakimś czasie się poddali. Mieliśmy problemy z cenzurą we wczesnych latach, ale Gwar był na scenie tak długo, że w końcu stwierdzili: “Pieprzyć to. Za każdym razem kiedy próbujemy ich przygwoździć za obsceniczne zachowanie, sami wychodzimy na głupków.” Teraz nas ignorują, co jest dla nich nawet gorsze - to zły pomysł, bo Gwar jest coraz większy i większy. Wydaje im się, że jak nas oleją, to sobie pójdziemy, a my szalejemy coraz bardziej.
HR:
Wczesne albumy były punk/metalowe, potem mieliście ten eksperymentalno-industrialny okres, by w końcu powrócić do metalu. Jak myślisz, ile szkód wyrządziły wam te eksperymenty, jeśli chodzi o popularność? Wydaje mi się, że nas udupiły, szczególnie w Europie, gdzie ludzie traktują metal poważnie. Ale z drugiej strony, dodało nam to sił, bo musieliśmy ciężko pracować i musieliśmy to wszystko przetrwać i upewnić się, że nie chcemy być tego typu zespołem. Zaczęliśmy mniej więcej w miejscu, w którym chcieliśmy być, potem wyruszyliśmy w tę wielką muzyczną podróż i wydaje mi się, że dało nam to długowieczność. Wiesz, zrobiliśmy bardzo eksperymentalne albumy,
z westernu, inny operowy, potem robią coś industrialnego, jakiś punk, może jeden utwór to właściwy metal.” Nie zadowalało ich to. Było tam wiele muzycznych smaków, ale żaden nie był naprawdę satysfakcjonujący. Teraz jesteśmy z siebie zadowoleni, jako muzycy. Kiedy wychodzę na scenę i gram muzykę, czuję jej moc i wiem, że kolejny kawałek będzie miał ten sam klimat i sprawia mi to przyjemność, dodaje sił. To dobra rzecz. Metal jest najbardziej trwałym gatunkiem rock’n’rolla. Wykopaliśmy wszystkie inne pieprzone style. Metal zawsze rządził, od kiedy wynalazł go Jimi Hendrix, czy Steppenwolf, czy Deep Purple i Black Sabbath i nigdy nie zwolnił. Nigdy nie było sytuacji: “O, metal znowu jest fajny.” Wiesz co, metal zawsze był fajny, a Gwar w końcu do tego dojrzał.
HR:
Czyim pomysłem było zerżnięcie okładki “Love Gun” Kissów na “Lust In Space”? Jakoś tak doszliśmy do tego wspólnie. To oczywisty rip-off, ale jednocześnie chcieliśmy im okazać szacunek, bo oczywiście Gwar nic by nie zrobił, gdyby nie Kiss i to, co zrobili wcześniej, choć myślę, że przenieśliśmy to wszystko na jeszcze wyższy poziom. Chcieliśmy sprowokować i mieliśmy nadzieję, że Gene Simmons się wścieknie i nas pozwie, ale nic się nie stało. Wydaje mi się, że nas lubi. Spotkaliśmy go kilka razy i zawsze był bardzo uprzejmy. Mam nadzieję, że to widział i miał ubaw.
HR:
Nowa płyta wychodzi jesienią. Możemy oczekiwać kontynuacji stylu obranego na “Lust In Space”, czy macie dla fanów jakieś niespodzianki? Nowy album jest kontynuacją, ale jednocześnie ma bardziej chwytliwe refreny. Jest
Nigdy nie zostałem pobity czy coś takiego i zawsze udało mi się wyślizgnąć legalnymi metodami
i powiedzieć: „Pierdolcie się, jestem artystą!”. nie jeden album, to trwało 10 lat, ale w końcu doszliśmy do wniosku: “Metal - tam powinniśmy być!” Od dłuższej chwili siedzimy w metalu i metalowa publiczność ponownie nas przyjęła, może nie w stu procentach, ale prawie i teraz dobre albumy znacząco górują nad tymi eksperymentalnymi. Nadal wyrządza nam to dużo szkód, kiedy ludzie sięgają po Gwara, wrzucają jedną z tych płyt i stwierdzają: “Co to kurwa jest!?”, ale kiedy wrzucają nowy album, wiedzą, o co chodzi. Tak więc zaszkodziło nam to, ale jednocześnie pomogło.
HR:
Ostatnia płyta została świetnie przyjęta, najlepiej od lat, czyli poszliście we właściwym kierunku... Cóż, muzycy naprawdę się postarali i stwierdziliśmy: “Napiszemy świetny, zachwycający metal.” I tak właśnie się stało. Zamiast odrzucać to, o czym mówili nasi krytycy, uwierzyliśmy, że może mają rację. Stwierdziliśmy: “Wiecie co, postarajmy się i zróbmy konkurencję każdej kapeli, która tam jest.” Wiedzieliśmy, że potrafimy grać tak dobrze, jak ktokolwiek inny, a ja wiem, że jestem wykonawcą posiadającym tę rzadką cechę umiejętności bycia prawdziwym frontmanem. Przez całe życie byłem szkolony do bycia na scenie, całe życie, więc to nie ja powstrzymywałem zespół. Kiedy w końcu skład się zgrał, a zajęło nam to 15-17 lat, żeby w końcu się zgrać w tej konfiguracji, ale kiedy już się udało, jest świetnie. Teraz Gwar będzie się toczył przez wieki. Gwar nie jest kapelą, która musi się rozpaść. Nasze postaci są jak Superman czy Spiderman. Będą trwały wiecznie. Nikt nie wie, kim jest Dave Brockie, każdy wie, kim jest pieprzony Oderus Urungus. Oderus Urungus będzie żył, kiedy Dave Brockie będzie już szkieletem w ziemi.
HR:
“Lust In Space” jest dużo bardziej techniczny, szczególnie jeśli chodzi o gitary i bębny. Jak stwierdziłeś, wiedzieliście, że potraficie grać, więc dlaczego postawiliście na technikę dopiero teraz? To miało wiele do czynienia z różnymi członkami zespołu. W czasach albumów eksperymentalnych mieliśmy ciągłe zmiany personalne - ten sam bębniarz, ten sam gitarzysta i ten sam ja, ale nie potrafiliśmy zatrzymać gitarzysty solowego i basisty. Na każdym albumie był inny gitarzysta solowy i inny basista, a my zawsze jesteśmy bardzo otwarci i kiedy wprowadzamy do kapeli nowych członków, zawsze słuchamy ich pomysłów. Nie jesteśmy jak Metallica z ich basistą, któremu wszystko dyktują. Jesteś w kapeli, znaczy się jesteś nam równy. Nie ma znaczenia, że robimy to od 5 czy 10 lat, jesteś w zespole, liczysz się tak samo i chcemy wysłuchać twoich pomysłów. Niestety, to może zaszkodzić. Przez nowych ludzi przychodzących co roku graliśmy wszystko. Ale ponownie, myślę, że to było dobre, bo pozwoliło nam dojrzeć jako muzykom. Jeśli chcesz być koszykarzem, a każą ci grać w piłkę, strzelać z łuku, czy ścigać się na bieżni zanim pozwolą ci grać w kosza, będziesz prawdopodobnie bardziej doceniał koszykówkę - i tak właśnie było z nami. Udało nam się powrócić do metalu, czyli tam, gdzie zawsze chciałem być, bo zawsze twierdziłem, że Gwar powinien siedzieć w metalu, ale zawsze miałem wiele szacunku dla ludzi, z którymi pracowałem i jeśli coś szło naturalnie w innym kierunku, nie powstrzymywałem tego. Próbowałem trochę zmienić kierunek pisząc muzykę i jeśli posłuchasz płyt, te najgłośniejsze, najbardziej ordynarne kawałki to ja, próbujący popchnąć kapelę we właściwą stronę. Teraz nie muszę się o to martwić, bo chłopaki są doskonali. Mamy ten sam skład od lat i odnosimy coraz większe sukcesy. Dobrze, że to zauważyłeś, wielu ludzi tego nie dostrzega, ale to prawda. 10 lat temu metalowa brać odpuściła sobie Gwara. To było jak: “Uwielbiam show Gwar, ale nie słucham muzyki. Nie rozumiem tego. Jeden kawałek jak 36
www.hardrocker.pl
może mniej techniczny, chociaż nie, jest tak samo techniczny, ale wydaje się mniej techniczny, bo melodie i refreny są bardzo mocne. Jako wokalista zbliżyłem się do granic swoich możliwości. Musiałem pracować naprawdę ciężko, żeby dotrzymać kroku zespołowi, bo muzyka jest tak szalona i skomplikowana. Pracowałem nad tym albumem dużo ciężej niż nad poprzednim, bo poprzedni był bardzo łatwy do napisania - wręczono mi gotową historię i wiedziałem, o co chodzi. “Bloody Pit of Horror” był znacznie trudniejszy. Musiałem wymyślić wszystko sam i upewnić się, że to coś, co będzie się podobało chłopakom i fanom. Myślę, że mi się udało, a nowy album jest dużo mroczniejszy, nie tak zabawny, nie tak kosmiczny, bardziej jak krwawa kopalnia horroru. Chciałem, żeby każdy kawałek był inną interpretacją tego, czym jest krwawa kopalnia horroru. Czy to młyn przed sceną, gdzie gra Gwar, czy to wnętrze mózgu Oderusa, czy też samo życie, każdy kawałek jest inną interpretacją tego, czym jest krwawa kopalnia i wydaje mi się, że krwawa kopalnia reprezentuje śmierć.
HR:
Odzyskujecie popularność w Europie, więc mam nadzieję, że możemy się wkrótce spodziewać trasy? Tak, to część planu. Odbudowaliśmy popularność, zagraliśmy Wacken, zmusiliśmy ludzi do mówienia o Gwar. Ta odbudowa miała związek z kontraktem z AFM, powrotem muzycznym Gwara do Europy i zmuszeniem ludzi do słuchania Gwara i to doprowadziło nas do tego roku, gdzie graliśmy tylko festiwale przez ostatnie półtora miesiąca i każdy na tym festiwalu, w Budapeszcie, w Czechach, w Niemczech, Holandii, Francji, wszędzie, gdzie graliśmy, wracał do domu z myślą: “O moj boże! Gwar!” To doprowadzi nas do wielkiej trasy w przyszłym roku i mam nadzieję, że uda nam się zagrać w Polsce. Raz prawie zagraliśmy w Warszawie, więc może tym razem się uda. Gwar wrócił do Europy i zrobi wielką trasę krwawego horroru. Zrobimy klubowe tour po 500-1000 ludzi i jestem pewny, że w przyszłym roku powrócimy też na sceny festiwalowe. Gwar wrócił i jest zajebiście!
Rozmawiał: Wojtek Gabriel
Dyskografia: Let There Be Gwar (demo) 1985 Hell-O 1988 Rawgwar (VHS) 1989 Scumdogs Of The Universe 1990 Live From Antarctica (VHS) 1990 All The Sex (VHS) 1991 The Next Mutation (VHS) 1991 Twice The Violence (VHS) 1991 America Must Be Destroyed 1992 Phallus In Wonderland (VHS) 1992 The Road Behind (EP) 1992 Tour De Scum (VHS) 1992 This Toilet Earth 1994 Skulhedface (VHS) 1994 S.F.W. (singiel) 1995 The World According To Gwar (singiel) 1995 Ragnarok 1995 Return Of Techno Destructo (VHS) 1996 A Soundtrack To Kill Yourself To (kompilacja) 1997 Rendezvous With Ragnarok (VHS) 1997 Hate Love Songs/Penguin Attack (singiel) 1997 Rawgwar (singiel) 1997 The Art Of War (singiel) 1997 Carnival Of Chaos 1997
A Surprising Burst Of Chocolatey Fudge (VHS) 1998 The Dawn Of The Day Of The Night Of The Penguins (VHS) 1998 We Kill Everything 1999 Slaves Going Single (kompilacja) 2000 It’s Sleazy! (DVD) 2001 Violence Has Arrived 2001 Blood Drive 2002 (DVD) 2002 The Gwarnage Campaign (DVD) 2002 Ultimate Video Gwarchive (DVD) 2002 You’re All Worthless And Weak (koncert) 2002 Let There Be Gwar (kompilacja) 2004 War Party 2004 Gwar War Party Tour 2004 (DVD) 2004 Live From Mt. Fuji (koncert) 2005 School’s Out (singiel) 2006 Blood Bath And Beyond (DVD) 2006 Beyond Hell 2006 Beyond Hell Live (DVD) 2007 Stripper Christmas Summer Weekend (singiel) 2009 Lust In Space 2009 Lust In Space - Live At The National (DVD) 2010 Bloody Pit Of Horror 2010
www.hardrocker.pl
43
44
www.hardrocker.pl
www.hardrocker.pl
45
46
www.hardrocker.pl
Imię i nazwisko, robota Filmowy charakter, w zespole? którym mógłbym być, HR: HR: Gerrit: Gerrit Philipp Mutz, zajmuję się to... niszczeniem muzycznych struktur za pomocą mojego dziwnego głosu. Kai: Kai Schindelar, basista. Jonas: Jonas Shalaby Ahmed Khalil, gitarzysta. Mathias: Mathias Straub, perkusista. Jens: Jens Sonnenberg, gitarzysta.
HR:
Obecny i poprzednie zespoły? Kai: W tym momencie gram w Sacred Steel i Lanfear, a w przeszłości było zbyt wiele kapel, żeby je wypisać. Jonas: Sacred Steel, wcześniej Disbelief, plus kilka, o których nie warto wspominać. Mathias: Teraz tylko Sacred Steel. Wcześniej Naevus i Mystic Prophecy. Gerrit: Obecne zespoły to Sacred Steel, Dawn Of Winter, The Thirteenth Of November, Angel Of Damnation, Chapel Of Gore. Wcześniej były Vanguard, Cemetery, Variety Of Arts i Tragedy Divine. Jens: Teraz Scred Steel, wcześniej Zadok, Cavillator, Baphomet, Stikki Fykk. Najgłupsza rzecz, jaką HR: zrobiłeś w życiu? Jens: Spałem ze znajomymi na podłodze
w banku, przed okienkiem kasowym. Oczywiście, byliśmy pijani. Gerrit: Pożyczyłem kasę ludziom, którym nie ufałem. Oczywiście bezzwrotnie. Kai: Tego akurat ci nie powiem, bo miałbym problemy z prawem, ale to nic złego (śmiech). Mathias: Wracałem z imprezy autem po pijaku. Nigdy więcej! Jonas: Poza przyłączeniem się do Sacred Steel? Musiałbym dłużej pomyśleć...
Gerrit: Errol Flynn z filmu o Robin Hoodzie z 1993 roku. Kai: The Blonde Guy. Jonas: George Costanza. Mathias: Garfield. Jens: Kimś z rodziny Simpsonów.
Najdziwniejsza przygoda HR: seksualna? Jonas: Przyleciała do mnie dziewczyna z Hiszpanii i jakimś cudem nadal tu jest. Mathias: Wow, a co to jest seks? Kai: Gdy byłem nastolatkiem, po masturbacji wytarłem się watą szklaną. Oczywiście, nie wiedziałem, że to wata szklana, ale nigdy nie zapomnę tego bólu! Gerrit: Moje przygody są bardziej metalowe, niż seksualne. Jens: Niestety, nie mam takich na koncie.
HR:
Najważniejszy dzień w życiu? Jens: Opuszczenie szpitala po sześciu miesiącach leczenia po wypadku. Gerrit: Narodziny mojego syna. Mathias: Moje narodziny, co może być bardziej ważne? Kai: Mam nadzieję, że w końcu nadejdzie. Prowadzę raczej zwyczajne życie. Jonas: Gdy zdecydowałem się grać na gitarze.
Dzień, o którym chciałbyś zapomnieć? HR: Jens: Są trzy. Dzień, w którym znalazłem moją mamę martwą na podłodze w 1990 roku, dzień mojego wypadku w 1995 roku i śmierć mojego taty w zeszłym roku. Gerrit: Poślubienie niewłaściwej dziewczyny, z niewłaściwych powodów. Kai: Konkurs śpiewania w szkole. Nikt na mnie nie zagłosował! Jonas: Ten sam, w którym zdecydowałem się grać na gitarze. Mathias: Żaden. Każdy dzień ma jakieś znaczenie. Trzy rzeczy, które HR: chciałbyś zmienić na świecie?
Kai: Zabicie Yeti, zjedzenie Nessie i pieprzenie Wielkiej Stopy! Ale nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem, o co pytałaś (śmiech)! Jonas: Niemcy mistrzami świata w piłce nożnej, żeby piwo nigdy nie robiło się ciepłe i żeby kac nie istniał. Mathias: Żeby Dio ożył i był nieśmiertelny, zero kaca po przepiciu, no i żeby weekend trwał 6 dni, a reszta tygodnia 1. Gerrit: Korupcja, chciwość, zawiść. Jens: Chciałbym, żeby pieniądze nie były potrzebne, aby normalnie żyć,
Byłeś kiedyś HR: aresztowany? Jeśli tak, to za co? Jonas: Oczywiście, że nigdy... nie dali rady mnie złapać (śmiech)! Gerrit: Nie, miałem dużo szczęścia. Kai: Nigdy! Mathias: Nie. Jens: Też nie.
Inne pasje poza muzyką? Kai: Jazda na motocyklu. HR: Jonas: Futbol, ale nie ten amerykański, którego nikt nie jest w stanie zrozumieć. Mathias: Grillowanie. Gerrit: Stare filmy, piwo, wódka z sokiem, fajki. Jens: Książki, filmy, niektóre seriale. Gdybyś mógł porozmawiać ze HR: sobą sprzed 20 lat, co byś sobie
powiedział? Jens: Więcej graj na gitarze. I uważaj, bo będziesz miał wypadek. Gerrit: Przestań kłamać i korzystaj z szans, które ci się przytrafiają. Mathias: Wyluzuj, będzie dobrze. Kai: Żebym żył tak, jak żyłem. Jonas: Graj i ćwicz więcej, nie przestawaj dorastać. Gdybyś HR: dostał ofertę zagrania w reklamie,
co byś reklamował: alkohol, prezerwatywy, czy coś innego? Jonas: Zanim dowiem się, co powiedzą inni, jestem pewien, że wszyscy będą chcieli reklamować alkohol! Więc jeśli robisz taką reklamę - zadzwoń, jesteśmy naprawdę tani! Kai: Pewnie, że alkohol i papierosy. Wyobrażam też sobie dobrą reklamę z wielką orgią. Mathias: Bawarskie piwo. Gerrit: Tytoń. Więcej tytoniu. Jens: Piwo i grę Guitar Hero.
Najgłupsza rzecz, jaką HR: zrobiłeś po pijaku? Kai: Patrz wyżej.
Zdjęcia: Massacre Records
no i ludzie powinni być nieco bardziej zrelaksowani i przyjaźni w stosunku do innych.
Jonas: Gdybym ją pamiętał, oznaczałoby to, że nie byłem wystarczająco pijany. Może ktoś z kapeli pamięta? Mathias: Grałem koncerty z ekipą kolesi w zespole Leather Fist, to była jeszcze bardziej pijana wersja Sacred Steel. Gerrit: Chciałem pobić faceta, który w przeciwieństwie do mnie był trzeźwy, do tego wyższy. Wykopali mnie z klubu jak psa. Jens: Nie pamiętam, byłem zbyt pijany.
HR:
Słuchasz czasem swojej muzyki? Gerrit: Nie słucham, jeśli nie muszę. Jedynym
Oficjalna strona zespołu: www.sacredsteel.eu
www.hardrocker.pl
53
HR:
Uderzyłeś kiedyś kumpla z zespołu? Jonas: Nie uderzyłem, ale nie raz kłóciłem się z kimś. Za to ja i Kai wciąż czekamy, aż ktoś zatrudni nas do prowadzenia audycji radiowej, podczas której będziemy się kłócić o muzykę, która ma grać w audycji. Więc jeśli masz radio i chcesz zrobić taką audycję (śmiech)... Mathias: Nie, chyba że chodzi o walki jedzeniem. Kai: Nie, spokojny ze mnie gość! Gerrit: Prawie, ale cieszę się, że udało się rozwiązać problem w bardziej cywilizowany sposób. Jens: Nie.
HR:
Najobrzydliwsza rzecz, na jakiej przyłapałeś kumpla z kapeli? Mathias: Oglądanie Gerrita jak śpiewa, to takie dziwne... Kai: Wszyscy w zespole są idealnie dobrze wychowani, do tego są dżentelmenami i tak się też zachowują. Jonas: Widok naszego roadie nago. Gerrit: Źle widzę - i całe szczęście. Jens: Rzyganie, to zawsze jest najgorsze.
HR:
Najdziwniejsza rzecz, jaką dostałeś od fana? Jonas: Nigdy nie dostałem jeszcze prezentu. Więc jeśli jesteś fanem i chcesz dać komuś prezent (śmiech)... Gerrit: Miłość i zrozumienie. Kai: Rumowo-orzechowo-pomarańczowa czekolada. Najobrzydliwsza czekolada na świecie!
Mathias: Jeden fan z Włoch, który wie, że kolekcjonuję wszystko związane z zespołem Death SS, przysłał mi kolekcję wyjątkowych gadżetów tej kapeli. Może to niezbyt dziwne, ale za to wyjątkowe. Jens: Nie zdarzyło mi się jeszcze coś takiego.
HR:
Najbardziej niedoceniony i najbardziej przereklamowany zespół? Mathias: Niedoceniony to Jag Panzer, ten drugi to Volbeat, dobry, ale nie aż TAK dobry. Kai: Mój zespół Lanfear jest zupełnie niedoceniony! Mamy naklejki z napisem “Niedoceniony niemiecki metal”. Przereklamowany? Kurewsko nudny Coldplay! Jonas: Ja raczej wymienię muzyków. Niedoceniony - mój bohater, Jeff Loomis, przereklamowany - Victor Smolski. Gerrit: Sacrilege i Sonata Arctica. Jens: Watchtower, przereklamowany to Unheilig. Gdybyś nie był muzykiem, HR: co byś robił? Mathias: Nie jestem muzykiem. Jestem fanem metalu, który gra na perkusji w zespole. Jonas: Byłbym piłkarzem, bez wątpienia. Kai: Hej, ja mam normalną regularną pracę. Muzykiem jestem hobbistycznie! Ale chciałbym być rezerwowym w Bayern Monachium, zarabiać pieniądze nie robiąc nic. Gerrit: Oglądał innych muzyków, jak grają. Jens: Muzyka to raczej moje hobby. Aczkolwiek chciałbym być realizatorem w studio.
HR:
Gdzie pracowałeś, zanim zostałeś muzykiem? Jonas: Jako muzyk nie zarabiam zbyt wiele kasy. Więc jeśli jesteś bogaty... Kai: Jak już mówiłem, mam normalną pracę. Siedzę w biznesie samochodowym Audi. Nigdy nie robiłem niczego innego, w tym roku mam 20lecie pracy hurra! Mathias: Wszyscy mamy normalną pracę. Ja jestem prawnikiem. Gerrit: Sprzedawałem sprzęt muzyczny, później dołączyłem do armii. Jens: Wciąż pracuję. Zajmuję się komputerami.
HR: Który artysta
bądź też album miał na ciebie największy wpływ? Gerrit: Stary Manowar, Mercyful Fate, Candlemass, Saint Vitus, The Doors, stary Fates Warning, Trouble, Pentagram & Kate Bush. Mathias: Iron Maiden, Anthrax, Candlemass. Kai: Z pewnością kapele z lat 80-tych, jak Agent Steel, Bathory, czy Heathen. W zasadzie wszystko w tym stylu. Jonas: Speed/Thrash Metal z lat 80-tych, Forbidden, Agent Steel, do tego Nevermore i król Michael Jackson. Jens: Megadeth „Peace Sells”, Metallica „Ride The Lightning”, Forbidden „Forbidden Evil”, Helloween „Walls Of Jericho”, Voivod „Dimension Hatross”, Slayer „Show No Mercy”, Death „Scream Bloody Gore”, Flotsam & Jetsam „No Place For Disgrace”, Blind Guardian „Follow The Blind”. Muzycy też mnie inspirowali, Dave Mustaine, Chuck Schuldiner, Kai Hansen, Denis „Piggy” D’Amou...
HR:
Dlaczego zdecydowałeś się zostać muzykiem? Jonas: Bo jestem leniwym bucem. Kai: Nie miałem niczego lepszego do roboty. Serio! Jak miałem 15 lat, siedziałem ze znajomymi, piliśmy piwo, paliliśmy różne dziwne rzeczy i wtedy postanowiliśmy założyć zespół. Byłem jedyną osobą, która na niczym nie grała, a brakowało akurat basisty... Tyle. Mathias: Pukałem w różne rzeczy i w końcu w wieku 7 lat rodzice kupili mi pierwszą perkusję. To było to! Gerrit: Lubiłem grać bardzo głośno na gitarze. Ale jakoś przez przypadek skończyłem jako wokalista. Cóż, shit happens. Jens: Od dziecka interesowałem się muzyką. Starszy brat grał na gitarze, więc kilka lat później i ja chciałem grać. Interesujesz się HR: aktualną scena metalową, czy skupiasz się tylko na
swojej pracy? Gerrit: Bardzo interesuję się wszystkim, co jest związane z metalem. Staram się
iespodziewane zamilkli w 1997 roku, teraz powracają z nową płytą. Swego czasu jeden z najoryginalniejszych polskich zespołów deathmetalowych, kojarzony natychmiast za sprawą potężnych “jeży”, wdziewanych przez wokalistę Roba Bandita. I właśnie on odpowiadał na pytania... HR: Zniknęliście ze sceny jakoś nagle... Ja przynajmniej nie zarejestrowałem tego momentu. W jakich okolicznościach? Nigdy nie powiedzieliśmy sobie “to już koniec”. Po nagraniu “Alcoholic Suicide” spotkaliśmy się w sali prób i rozpoczęliśmy pracę nad nowymi utworami. Nie był to przemyślany krok, lecz pchani byliśmy siłą rozpędu poprzednich płyt. Poszukiwaliśmy nowych rozwiązań aranżacyjnych, nowych brzmień i nie byliśmy w stanie przedstawić sobie nawzajem niczego, co mogłoby nas usatysfakcjonować, zakręcić... W związku z powyższym próby odbywały się coraz rzadziej, aż naturalnie wygasły.
być na bieżąco, pomimo tego, że nie podoba mi się większość nowych zespołów. Mathias: Oczywiście. Jak już mówiłem, najpierw jestem fanem, później muzykiem. Kai: Interesują się każdą dobrą muzyką, bez względu na to, czy jest to metal, czy nie. Bardzo lubię Loreenę Mc Kenitt. Jonas: Wszystkie nowe nu-metalowe i metalcorowe gówna brzmią tak samo, więc przeważnie i tak wracam do klasyki. Ale oczywiście interesuję się wszystkimi nowymi zespołami, które kopią dupę, jak na przykład ostatni album Bloodpath. Jens: Pewnie, jestem przecież fanem tej muzyki. Podobają mi się młode zespoły, jak Hexen, Exmortus, Bonded By Blood...
HR: Rob, po rozpadzie Magnusa założyłeś kapelę Kilersi, grającą muzykę rockową dla dzieci. Bombowy pomysł i świetne wykonanie, będziesz to kontynuować? Asocjację Kilersi założyłem wiele lat przed powstaniem Magnus, bo w 1981 roku (wtedy nazywaliśmy się Poison), a 1983 zagraliśmy już pierwszy, siedmiopiosenkowy koncert dla trzystu osób. Trzy z tych siedmiu utworów znalazły się na naszej “jedynce” w 1999 roku. Kilersi będą działać, dopóki będzie nas to bawić.
Motto życiowe? HR: Gerrit: Spodziewaj się najgorszego i ciesz się, jeśli było źle tylko
w połowie. Mathias: Wola twoja ponad prawem. Kai: Nie czcij piwa dopóki go nie wypijesz. Jonas: “Wszystko mi jedno”. Jens: Jestem osobą pozytywnie myślącą i uważam, że w każdej złej sytuacji można znaleźć jakieś pozytywne jej części. Co będziesz teraz robił? HR: Jonas: Zrobię ogromne śniadanie i zjem je z tą laską z Hiszpanii.
Później zrobię coś, żeby w końcu przestała śpiewać kawałki Megadeth. Gerrit: Oglądał mecz Grecja Argentyna. Mathias: Wrócę do papierkowej roboty, w tej chwili mam przerwę na lunch! Kai: Wezmę prysznic i obejrzę jakieś pierdoły w telewizji. Jens: Poczytam i pójdę spać.
Zdjęcia: Magnus
powodem do słuchania jej są przygotowania do koncertów. Mathias: Słucham, bardzo ją lubię. Kai: Tak, przecież muszę pamiętać kawałki! Jonas: Oczywiście, w innym przypadku bym nie pamiętał, co kiedyś nagraliśmy w studio. Jens: Rzadko. Ale zdarza się.
HR: Czy pozostali członkowie Magnusa też mieli coś wspólnego z muzyką na przestrzeni ostatnich nastu lat? Python, w okresie kiedy przestawaliśmy współpracować, rozpoczął budowę swego studia nagraniowego, w którym zrealizował później mnóstwo materiałów, głównie zespołów metalowych. Rejestrował także swoje pomysły, ale raczej do własnego użytku. Reaktywował studyjnie zespół Splot, w którym działał jeszcze przed powstaniem Magnus. Jaras jest aktywnym perkusistą. Udziela się w różnych wrocławskich kapelach. Nagrał m.in. płytę z zespołem Blade Loki. Pozostali muzycznie się zapuścili. Rozpoczęli aktywne czerpanie przyjemności z życia. HR: Kto był inicjatorem powrotu? Ile czasu zajęło wam zgranie? Wprawdzie wracacie w poprzednim składzie, ale lata i brak aktywności robią swoje... Chyba główną zasługę ma tu Reaper Metal Records, który zaproponował
nam w 2006 roku reedycje naszych płyt w USA. Zgodziliśmy się na jedną: “Scarlet Slaughterer”. Aby wznowienie mogło się ziścić, musieliśmy zebrać się wszyscy w jednym miejscu i czasie, by ustalić, co i jak. I myślę, że to spotkanie było przełomowe. Poczuliśmy moc, identyczną jak wtedy w ‘87 roku i to nas opętało, a te 13 numerów to 13 imprez, jakie urządziliśmy w przybytku Pythona, imprez, na których zamiast siedzieć i kłapać paszczami, porozumiewaliśmy się za pomocą instrumentów. Po takich spotkaniach mieliśmy szkielety trzynastu utworów. HR: Wasz nowy album przynosi dawkę siermiężnego, oldschoolowego death metalu z elementami thrashu, czyli jak za dawnych czasów... Po co w takim razie wciskać ludziom kit, że to coś innego? Nie rozumiem pytania? HR: Za notką prasową: „Choć muzyka Magnus czerpie pełnymi garściami z death / thrashu lat 80, muzyce zawartej na „Acceptance Of Death” daleko do banalnego retro metalu”... Ja nie napisałem tego tekstu, więc
Nie było żadnych wytycznych. Początkowo zaczęliśmy spotykać się, bo zauważyliśmy, że jesteśmy w stanie wytworzyć coś, co nas porusza, co nas nakręca. Niczego nie uzgadnialiśmy, po prostu odkorkowywaliśmy i graliśmy (13 imprez). Każdy chciał pozostawić jak najwięcej z siebie w utworze, a że zaczęło to się kleić od pierwszego spotkania, to kontynuowaliśmy, aż energia się wyczerpie. Dojechaliśmy do trzynastego kawałka, a energia nadal rozsadzała, więc nagraliśmy płytę. HR: “Worm” z tą kakofonią na początku brzmi wręcz blackmetalowo... Ty to powiedziałeś. Skoro tak uważasz, to niech tak będzie. HR: Szczątkowa melodia pojawia się dopiero w “To Understand Death”... Nie analizowałem tego w taki sposób. W ogóle niczego nie analizuję. Rzucam, rzucamy się na fale i patrzymy, dokąd nas zaniesie. HR: A pierwsza niewajchowana wstawka solowa w “Private Religion”... Mało tego trochę... Ta płyta mogła być tylko taka, jaka jest. Nic innego nie miało możliwości się zdarzyć. Gdyby Python, czy Guzz chcieli sobie pograć solówki, to pewno by to zrobili już od pierwszych taktów. Są dorosłymi ludźmi i nikogo już nie pytają o pozwolenie. Ale, ale, chyba w pierwszej frazie “False God”, otwierającego płytę, słyszałem jakieś niedługie, mordercze solo. HR: Wajchę raczej (śmiech). Czy “They’ll Bury” to żart? Bardziej brzmi to jak noise, niż metal... Tak to jest, kiedy nie czujesz żadnych ograniczeń, żadnych zobowiązań. Jesteś wolny i robisz, co chcesz. My właśnie jesteśmy w takiej sytuacji. Robimy na naszej płycie to, co nam się podoba, bez spoglądania na konsekwencje.
nie wiem, o co chodzi (śmiech). To sprawka Witching Hour? Trzeba by przeprowadzić referendum, czy nam “daleko do banalnego retro metalu”, cokolwiek ta myśl oznacza. Banalny retro metal?! Chwalmy Pana!
HR: Za to ostatni numer to czysty death’n’roll, aż się chce machać banią! No to wciskamy play, ty i ja, i na trzy-cztery machamy! Uwaga! 3-4! START!!!!!!!! HR: W tych melodyjniejszych, niestety nielicznych, fragmentach przypominacie mi najwcześniejsze, genialne nagrania Morbid Angel. Kto zaś
HR: Porównując “Acceptance Of Death” do starszych materiałów daje się zauważyć, że postawiliście na ciężar kosztem melodii. Taki był cel?
Opracowanie: Justyna Szewczyk Adres oficjalnej strony zespołu: www.magnusmetal.com
54
www.hardrocker.pl
www.hardrocker.pl
55
Oficjalna strona zespołu: www.onslaughtfromhell.com
B
inspirował was przy komponowaniu nowych kawałków? O inspiracjach nie ma mowy. Jedyne co, to ewentualnie naleciałości wyryte w naszych sercach, pozostałe po starych pionierskich czasach, kiedy rodził się thrash i death metal, a później kolejne ich mutacje. HR: Rob, twój kolczasty imedż zawsze szokował postronnych, a i na scenie metalowej był ewenementem. Czy twoje pieszczochy wytrzymały lata nieużywania? Czy może łaziłeś w nich po ulicach? Po ulicach to nie, bo do nordic walkingu nie za wygodnie. Ale używane były przez asocjację Kilersi, kiedy jeszcze byliśmy ukierunkowani na punk-metal-happening. HR: Od początku staraliście się wyskoczyć poza granice Polski. Wiem, że nie było to łatwe, zwłaszcza w 1988 roku...
Tak, to były ciężkie czasy. Paszporty leżały w milicyjnych szafach i kiedy chciałeś się wybrać za granicę, pisałeś podanie, opisując dokładnie, gdzie, do kogo, na jaki czas masz zamiar się wybrać. Coś jak dzisiaj zdobycie wizy do USA. Ojciec Bękarta, ówczesnego gitarzysty, był Francuzem. Odwiedzały go różne osobistości z Francji, tutaj, we Wrocławiu. Pewnego razu pojawił się dziennikarz z czasopisma „Hier Aujour’ hui - Demain”. Nie pamiętam, czy był u nas na próbie, czy dostał jakieś nagrania. W każdym bądź razie przekonaliśmy go, że ciekawie byłoby zaprezentować nasz zespół w jego kraju. Na co on powrócił do Francji i zorganizował nasz wyjazd na cztery koncerty. HR: Świetna sprawa! Co słychać u Krisa Brankowskiego, utrzymujecie kontakty? Widuję się z Krisem dość systematycznie. Co miesiąc lub dwa przyjeżdża do mnie na chatę,
HR: Jak to w polskich realiach bywało, między rejestracją płyty, a jej wydaniem mijały lata... Wam udało się te chore uwarunkowania przeskoczyć, do pewnego stopnia... Nie w każdym przypadku się udawało. Jedynkę - “Scarlet Slaughterer” nagraliśmy w 1989 roku, a o ile dobrze pamiętam MC ukazała się w 1991, a CD w 1992. Szybciej poszło z “I Was Watching My Death”, bo płytę wydała szwajcarska Blackend. Od nagrania do publikacji nie minęło więcej niż kilka miesięcy. HR: Planujecie reedycje staroci? Nie wszystko pojawiło się dotąd na CD... Kilka miesięcy temu ktoś kupił na Ebayu “I Was Watching My Death” za ponad 2000 zł, Ta sytuacja uświadomiła mi, że wznowienia są przesądzone, choć jak sądzę kupujący docenił historyczność egzemplarza z 1992 roku. Planujemy razem
z Witching Hour, by w przyszłym roku nastąpiły reedycje wszystkich naszych archiwalnych nagrań. HR: Co szykujecie na najbliższe miesiące? Videoklip do “False God”. Pewnie na tym się teraz skoncentrujemy. Podpisaliśmy umowę na dwie płyty, więc już pracujemy nad nowymi utworami. Co dalej, objawi przyszłość.
Czy nowy krążek będzie jeszcze lepszy? Czy istnieje przepis na sukces? Kiedy stajesz się mężczyzną? Odpowiadali Andy Rosser-Davies i Steve Grice.
HR:
Puściliście na sieć fragment nowego numeru “Born Of War”, który jest szybkim i ciężkim kawałkiem. Czy możemy się spodziewać, że cały krążek będzie utrzymany w tym stylu?
Rozmawiał: Vlad Nowajczyk
Andy: Wydaje mi się, że to będzie raczej mix. Trochę starej szkoły, trochę nowoczesności, wszystkiego po trochu - szybko, wolno, ciężko, technicznie, prosto... Dobry mix wszystkiego.
HR: HR:
Z tego, co wiem, jutro wchodzicie do studia?
Steve: Tak, ja i Sy jedziemy jutro na lotnisko i lecimy do Danii nagrywać bębny i wokale. Czyli materiał jest już gotowy do nagrania? A może będziecie jeszcze wprowadzać w studio jakieś poprawki? S: Większość numerów jest już gotowa, może nie w moim pojęciu... A: Zawsze się coś poprawia w studio... S: To znaczy, kiedy pisali kawałki, nagrali je z automatem, żeby poskładać całość do kupy. I część materiału, który napisali z maszyną, niespecjalnie mi się podoba. Będę chciał odcisnąć swoją pieczęć, żeby wszystko było cięższe i bardziej skomplikowane.
Dyskografia:
Power Metal (demo) 1987 Trash Speed Blood (demo) 1988 Gods Of The Crime (demo) 1991 The Gods Of The Crime (demo) 1992 I Was Watching My Death 1992 Scarlet Slaughterer 1992 Alcoholic Suicide 1994 Acceptance Of Death 2010
HR:
Czyli nowa płyta będzie lepsza niż “Killing Peace”? S: Haha! Trudne pytanie. A: Wydaje mi się, że każdy album jest inny, kolejne nagrania są inne. S: Zawsze wydawało mi się, że każdy kolejny album jest lepszy od poprzedniego, ale tym razem tak nie jest. Wydaje mi się, że pozostajemy na tym samym poziomie, jakbyśmy zakładali podkatalog. A: Dokładnie, to tylko inny kierunek. S: Moim zdaniem “The Force” był lepszy niż “Power From Hell”, moim zdaniem “In Search Of Sanity” był lepszy niż “The Force”, moim zdaniem “Killing Peace” był lepszy niż “Sanity”, ale tym razem stworzyliśmy coś innego, choć w tym samym gatunku. Jakoś nie wyobrażam sobie, byśmy mogli konkurować z “Killing Peace”, bo to jeden z naszych najlepszych albumów. Tak więc będzie interesująco. Poza tym trudno powiedzieć, bo wszystko, co mamy, to nagrania demo. Kiedy wejdziemy do studia i zaczniemy nagrywać właściwe ścieżki, wtedy może coś poczujemy.
HR:
Czasy dla kapeli takiej jak Onslaught nie mogą być lepsze, bo thrash odzyskał zasłużoną popularność. Czy pracuje się łatwiej wiedząc, że ktoś na tę muzykę czeka,
nie jak 10 lat temu, kiedy nagrywało się praktycznie dla siebie? A: Tak, to z pewnością czynnik motywujący, ale album nagralibyśmy tak czy siak. Oczywiście, miło wiedzieć, że ludzie lubią i doceniają to, co robisz. Kiedy graliśmy dzisiaj, publika była świetna. S: Miło jest spotykać młodych, początkujących fanów. Jednym z naszych celów jest granie festiwali takich jak Bloodstock. Dzisiaj headlinerem są Children Of Bodom, którzy mają bardzo młodą publiczność. Jesteśmy na tej samej scenie, gramy dla ludzi, którzy być może nigdy o nas nie słyszeli. A potem dzieciaki przychodzą na rozdawanie autografów i mówią: “Słyszeliśmy was, byliście świetni!” To wiele dla nas znaczy.
HR:
Jak już mówimy o narybku, co sądzicie o młodych kapelach, jak Evile, Bonded By Blood, Warbringer? A: Byliśmy z Warbringer na trasie z Testament, świetna kapela, fajni goście. Przyjemnie nam się razem grało. S: Świetni muzycy. Bonded By Blood słyszałem o nich, ale nie słyszałem muzyki. A Evile to nasi kumple.
HR:
Pytanie o historię. Kiedy Sy “Killing Peace” zrobiliście z Andym Sneapem i do produkcji nie można się został wykopany z kapeli przyczepić. Dlaczego tym razem pracujecie w Danii z Jakobem Hansenem? przez wytwórnię, nie mogliście po S: Andy Sneap to świetny producent, ale prostu powiedzieć “nie”? nie chcemy być jak Slayer, który miał Zaszantażowali was, czy jak? tego samego producenta na wszystkich S: Ahhmm... Odpowiedź na to pytanie albumach i każdy album Slayera brzmi brzmi: “Tu mnie masz!”. Wiesz, było jeśli nie identycznie, to bardzo, bardzo który miał tego samego producenta na wszystkich albumach wiele problemów pod powierzchnią, podobnie. Wydaje mi się, że brzmienie oprócz tych związanych z wytwórnią. na “Killing Peace” jest dokładnie takie Jako kapela nie byliśmy w tamtym samo, jak na “Live Damnation”. A jak zgodni. Jesteś słucham riffów, to wydaje mi się, że jeśli nie identycznie, to bardzo, bardzo podobnie. czasie specjalnie prawdopodobnie pierwszą osobą, Andy nadał kompozycjom której to mówię, ale nie nowego wymiaru, a to zgadzaliśmy się ze sobą. zasługuje na nowego Wykłócaliśmy się, mieliśmy producenta, żeby materiał różnice zdań i to wszystko naprawdę zabłysnął. się zsumowało. Jako zespół Konkurencja na ludzi nie współpracowaliśmy thrashowej zbyt dobrze. scenie coraz większa, stare “Killing Peace” kapele wracają do korzeni, został świetnie młodzi nagrywają świetne przyjęty jak na come-back krążki. Macie jakiś pomysł, album, a niewielu kapelom co zrobić, by wasz album udało się powrócić na scenę się wyróżniał? ze świetnymi S: Jedyne, co możesz wydawnictwami. Krążek zrobić, to pisać jak nie brzmi najlepiej, w miarę swoich możliwości. Nie ma celów czy założeń, po prostu piszesz jak najlepiej retro, potrafisz, w swoim ale nie gatunku. jest też A: Opierasz się na nowoczesny. Czy przeczuciach. Starasz taka była recepta się stworzyć jak na sukces? Trochę najlepszy album, po starego i trochę prostu. nowego?
HR:
Nie chcemy być jak Slayer, i każdy album Slayera brzmi
HR:
HR:
Zdjęcia: AFM Records
ponieważ jest to człowiek, który bezustannie się przemieszcza, głównie po górach. Kiedy pojawia się u mnie, pokazuje nowości muzyczne, bo dalej ma kontakt ze światem metalowym, który dostarcza mu wrażeń w postaci demówek, płyt i czasopism.
rytyjska thrashowa instytucja Onslaught była dość aktywna koncertowo przez ostatnie trzy lata, czego wynikiem są dwa wydawnictwa - nagrane w Warszawie DVD oraz album koncertowy z zeszłego roku, ale fani grupy z pewnością oczekują właściwego, studyjnego krążka. Mamy dla nich dobre wieści - kapela weszła do studia dokładnie następnego dnia po udzieleniu wywiadu Hard Rockerowi, a następcy świetnego “Killing Peace” możecie się spodziewać jeszcze w tym roku.
www.hardrocker.pl
57
Strona zespołu: www.myspace.com/moonsatanic
HR:
Zanim zeszliście się ponownie, by stworzyć “Killing Peace”, mieliście kilkunastoletnią przerwę w graniu. Jak utrzymywaliście umiejętności techniczne na stałym poziomie? Trudno byłoby wziąć gitarę do ręki po 15-tu latach i nagrać porządny album... S: Andy nie odkłada gitary na 15 minut, haha... Ale ja nie grałem na bębnach przez 15 lat. Generalnie wszystko odłożyłem. Kiedy się spotkaliśmy, by zreformować Onslaught, wynajęliśmy salę prób i ja, Nige, Jim Hinder - basista z “Sanity” i Sy weszliśmy do sali i stwierdziliśmy: “Spróbujmy zagrać “Shellshock””, ale nie potrafiliśmy, fizycznie nie potrafiliśmy tego zrobić. Nie mieliśmy wystarczających umiejętności, by zagrać ten kawałek. Zatrzymaliśmy się w połowie, zaczęliśmy się śmiać, wyszliśmy na kawę i spróbowaliśmy
ponownie. Wiedzieliśmy, że nam się uda. Daliśmy radę i wydaje mi się, że teraz przerośliśmy samych siebie, porównując do tego, co potrafiliśmy kiedyś.
HR:
Interesujące jest to, że również wokale Sy’a brzmią po powrocie lepiej niż kiedykolwiek przedtem... S: Mówisz o Sy’u, który miał 26 lat. Jego głos dojrzał od tego czasu. Kiedy masz 26 lat, nie jesteś mężczyzną. Nie jesteś mężczyzną dopóki nie skończysz 35 lat. Jego głos rozwijał się przez te lata. Ma większą klatę, jest wielkim chłopem, a jego głos dojrzał. A: Poza tym ma większą dynamikę, potrafi śpiewać wysoko, ale możemy też robić niski materiał. Wszystkie najlepsze kapele mają świetnych wokalistów, a jego głos jest naprawdę dobry.
HR:
Dwóch muzyków opuściło Onslaught po “Killing Peace”. Trochę to dziwne, bo album okazał się sukcesem... S: Kiedy zaczęliśmy ponownie grać, wszyscy mieli pracę na pełny etat. Nie graliśmy przez 15 lat, więc każdy poświęcił
HR:
Dwa lata temu wyszła składanka z waszych wczesnych demówek. Gdzie sens w wypuszczaniu takiego wydawnictwa, które nie ma nic wspólnego z muzyką, jaką gracie teraz i może wprowadzić niepotrzebne zamieszanie? A: Chodzi o to, że fani pytali o nowy materiał przez lata, więc było to
w pewien sposób rozwiązaniem problemu. S: Andy ma rację, ale poza tym wytwórnie wciąż pytają o nowy materiał. “Kiedy będzie nowy album?” – “Nie myśleliśmy jeszcze o tym.” Chcieli coś wydać, a my mieliśmy te niepublikowane nagrania i tyle. Traktuję to jako przerywnik, bardzo ubogi przerywnik, haha!
HR:
Jeśli chodzi o wasze antyreligijne teksty, zainspirowaliście się Slayerem, czy temat rozwinął się sam? A: Cóż, zawsze lubiłem Slayera, ich teksty. Antyreligijne? Raczej zmuszające do myślenia... S: Tak właściwie to ja i Nige nie darzymy religii wielkim uczuciem, więc to zawsze czaiło się gdzieś pod powierzchnią. A: Muzyka jest wściekła, więc piszesz o rzeczach, które cię wściekają. S: Właśnie, nie będziesz pisał o sklepach ze słodyczami, czy szczeniaczkach. Poza tym, nie naśladujemy Slayera. W latach 80-tych mieliśmy technicznego, który siedział w czarnej magii i pożyczył nam parę książek, zanim jeszcze Slayer wydał “Show No Mercy”. Czytając te książki zainteresowaliśmy się czarną magią i tymi sprawami. Potem wyszło “Show No Mercy” i stwierdziliśmy, “O, jest kapela, która wydaje własne przemyślenia na ten temat”. Poza tym był Venom... Tak więc, podłączyliśmy się, haha...
HR:
Dwie sceny - niemiecka i amerykańska. Dlaczego największe kapele niemieckie nigdy nie osiągnęły takiego sukcesu, jak największe kapele ze Stanów? S: Thrash został wynaleziony w Bay Area - Metallica, Exodus, Testament. Osobiście zawsze uważałem niemieckie zespoły za trochę tandetne i nie słuchałem kapel jak Kreator czy Sodom, nie lubiłem ich. Lubiłem Metallicę, Exodus, Megadeth, Slayera, te kapele były fajne. Ale teraz - graliśmy w zeszłym roku z Kreatorem w Niemczech i są naprawdę dobrzy, profesjonalni, bardzo źli. W latach 80-tych to było jak ze sceną punkową lat 70-tych. Amerykanie nigdy nie rozumieli, o co chodziło w brytyjskiej scenie punkowej. Podobnie było z niemieckimi kapelami thrashowymi w latach 80-tych.
HR:
Jakie nadzieje wiążecie z kontraktem z AFM Records? S: Chcieliśmy kogoś, kto naprawdę wspierałby kapelę, kto by nas aktywnie promował. Nie chcę być niegrzeczny w wywiadzie, ale Candlelight nie wspierało nas tak, jak powinno, szczególnie na niektórych terytoriach, jak Japonia. AFM są bardziej świadomi, wydają się bardziej podnieceni. Gościu, który umieścił nas parę lat temu na składance, już wtedy wydawał się bardzo optymistycznie nastawiony, podniecony i dlatego zawsze powtarzałem: “Pogadajmy z nimi, może zrobimy razem album.” Mają plan wydawniczy, wiedzą, co mają zrobić i kiedy, a Candlelight trzeba było popychać: “Kiedy to zaczniecie promować, bla, bla, bla...” Teraz jest inaczej. Nie my prowadzimy tę firmę, oni to robią.
Stary duch,
Zdjęcia: Witching Hour
S: Kiedy zeszliśmy się ponownie jako zespół i zaczęliśmy pisać “Killing Peace”, napisaliśmy kilka kawałków i stwierdziliśmy: “Nie, wszystko źle.” Byliśmy kapelą thrashową, a próbowaliśmy brzmieć nowocześnie, zestroiliśmy nisko gitary itp. Ale zdaliśmy sobie sprawę, że to nie to, co chcemy robić. Działało na papierze, ale nie działało w praktyce. Byliśmy kapelą thrashową, więc stwierdziliśmy, “Wróćmy do korzeni”, a kawałki poszły do kosza. Potem Nige przyniósł riff do “Killing Peace”, prosty, punkowy riff, bang, bang, bang i wszystko zaczęło działać. “Killing Peace” to świetny numer. A: A poza tym, jak powiedziałeś, to unikalny mix nowego i starego. Balans między starą, punkową mocą, a wściekłością i agresją thrashu.
się karierze. A tych dwóch, o których mówisz, osiągnęło naprawdę wiele. To było jak: “Mam teraz zostać w kapeli?” Szczególnie Jim, kiedy dołączył do zespołu w 1987, poświęcił studia. 20 lat później, kiedy miał świetnie płatną pracę i miałby ją rzucić, by znowu poświęcić się zespołowi, wspomnienia kopnęły go w dupę. A: To wielkie poświęcenie. S: Nie jest łatwo. Mamy rodziny, spłacamy domy. W latach 80-tych mieszkaliśmy z rodzicami i nie musieliśmy być tak odpowiedzialni jak teraz.
nowa forma
HR:
Zakładam, że jak wyjdzie nowa płyta, to możemy się spodziewać jakiejś trasy? A: A skąd, będziemy się przejmować... Zrobimy album i tyle. S: Tak, leżaki, masaże stóp... A: Oczywiście! Będziemy grali wszędzie, gdzie się da. S: Tyle, że chcemy robić rzeczy, które nam odpowiadają. Przez ostatnie 5 lat wiele rzeczy robiliśmy niewłaściwie. A: Dlatego podpisanie papierów z AFM było takim pozytywnym posunięciem. Jesteśmy w punkcie, w którym wszystko jest robione we właściwy sposób. Nagramy najlepszy album, jaki damy radę, a potem zabierzemy go na scenę. Rozmawiał: Wojtek Gabriel
Dyskografia: Power From Hell 1985 The Force 1986 Let There Be Rock (EP) 1987 Shellshock (EP) 1988 Welcome To Dying (EP) 1989 Let There Be Rock (singiel) 1989 In Search Of Sanity 1989 Shadow Of Death (singiel) 2006 Power From Hell / Angels Of Death (singiel) 2006 Killing Peace 2007 Live Polish Assault 2007 (DVD) 2007 The Shadow Of Death (kompilacja) 2008 Live Damnation (koncert) 2009
Droga, którą podąża Moon,
jest od początku sprecyzowana
i wcześniej określona, więc
nie ma tu miejsca na przypadek. www.hardrocker.pl
59
Cieszy mnie fakt, że mogę się realizować na kilku płaszczyznach
i że znajduję na to czas. Ale tak naprawdę,
jeśli kocha się Metal,
B
razylijscy thrashers długo kazali na siebie czekać europejskim fanom. Z pewnością jednak opłaciło się, bowiem ich występy okazały się fenomenalne. Do Bydgoszczy przyjechali w przeddzień minifestiwalu Pozerkill 3, by zaznajomić się ze specyfiką naszego kraju.
to i czas na niego się zawsze znajdzie...
Przed wami Pedro “Poney” Arcanjo (wokal, bas, headbanging, dzikie skoki w tłum) i Pedro “Capaca” Augusto (gitara, nieustanny headbanging). HR: Witajcie! To wasza pierwsza wizyta w Europie - jak wam się koncertuje? Poney: Świetnie! Dotąd graliśmy tylko w Ameryce Południowej, różnica jest ogromna. Spotykamy mnóstwo ludzi i wszyscy nas dobrze odbierają. Wiele noclegów mamy w prywatnych mieszkaniach i domach, ta gościnność jest zaskakująca. Trudno nam w to wręcz uwierzyć! Wszystkie dotychczasowe koncerty były bardzo udane. Nasze marzenia się spełniają, bardzo cieszy nas też towarzystwo chłopaków z Fueled By Fire. HR: Nie wspomniałeś o tysiąckilometrowych podróżach, jak na przykład
wczorajsza. Poney: Fakt, nie przywykliśmy do tego i są dla nas męczące. W Ameryce Południowej koncerty odbywają się wyłącznie w weekendy. Mamy więc na przykład pięciomiesięczne trasy, po trzy występy w tygodniu. Europę zjeżdżamy w miesiąc, grając prawie codziennie. Jest to bardziej intensywne i przyzwyczajamy się już. W każdą sekundę koncertu angażujemy się całkowicie. Zdarza nam się więc być po zejściu ze sceny zupełnie wyczerpanymi, ale ileż w tym przyjemności! Nasze najśmielsze wyobrażenia dawno zostały przekroczone, publika je nam z ręki! HR: Czy za wcześnie już pytać, kiedy wrócicie do Europy?
Kapela przyjaciół Poney: Nie, planujemy trasę na 2012. Chcemy wydać pełny album i ponownie objechać nasz kontynent. Niesamowite, lądując tutaj nie znaliśmy nikogo, a teraz mamy już setki przyjaciół. Capaca: Największym problemem są koszta przelotu, które musimy pokryć sami. Dlatego ustaliliśmy sobie taki czas, by spokojnie uporać się z planowanymi wydatkami, choćby za studio.
Zdjęcia: Violator
HR: Minęły cztery lata od “Chemical Assault” i oto trzymam w dłoni waszą świeżą EPkę. Poney: Ojej, te cztery lata były bardzo intensywne. Dużo czasu spędziliśmy poza domem, koncertując po Ameryce Łacińskiej, Odwiedziliśmy też Japonię. Dołączył do nas gitarzysta Cambito. Zgranie się z nim było najbardziej pracochłonne. Nigdy wcześniej nie zmienialiśmy składu, to był jakby nowy początek.
Dyskografia:
Daemon,s Heart 1997 Satan,s Wept 1999 Devil,s Return (kompilacja) 2010 Lucifer,s Horns 2010 www.hardrocker.pl
61
Oficjalna strona zespołu: www.divaband.ru
HR: Co było powodem zmiany? Poney: Wystartowaliśmy jako kapela przyjaciół. Znamy się z Capacą od... niemowlęctwa (śmiech), Baterę poznałem także na długo przed tym, jak nauczyliśmy się grać. Nasza przyjaźń wciąż jest ważniejsza niż sam zespół. Zapewne dlatego tak doskonale rozumiemy się także na scenie. Juan, nasz były gitarzysta, oczywiście także należy do naszego grona. Jak wiesz, Violator nie jest dochodowym biznesem i wszyscy musimy pracować, do tego wciąż się kształcimy. Juan pochodzi z Argentyny i postawił na studia w rodzinnym kraju. Nagraliśmy więc “Chemical Assault” jako trio i przez 10 miesięcy występowaliśmy z jedną gitarą. Wtedy przyjęliśmy Cambito, co zapoczątkowało okres jego asymilacji (śmiech). Te cztery lata minęły bardzo szybko.
wypromować. Wrócimy do Europy z nowym, pełnym albumem.
Killer Instinct (demo) 2002 Fast-Food Thrash Metal (split) 2003 Violent Mosh (mini album) 2004 Violent War (split) 2005 Da Tribo (split DVD) 2006 Chemical Assault 2006 Raging Thrash (split) 2010 Annihilation Process (mini album) 2010
Capaca: I szybciej, sporo szybciej! Poney: Ale ogólnie zgadzam się, od początku łączyliśmy dwa główne nurty thrashu. Kochamy thrash w każdej postaci! Wielu słuchaczy wciąż próbuje dzielić gatunek i słuchać “tylko Bay Area”, bądź “tylko starego Sodom”. Dla nas nie ma to sensu! Po cholerę się ograniczać? Kochamy także wiele nowych kapel oraz grup brazylijskich, o których nikt w Europie nie słyszał. HR: Na szczęście niewiele u was słychać Sepultury, bo ich klony zaśmiecały do niedawna brazylijską scenę... Capaca: Uwielbiam starę Sepę, “Beneath The Remains” to mój ulubiony album wszech czasów. Oczywiście mieli na nas wpływ, ale nigdy nie chcieliśmy ich kopiować.
Capaca: Ale przede wszystkim umówiliśmy się w 2008 na bardzo dogodną dla nas stawkę. Wciąż byliśmy więc wypychani na koniec kolejki, bo inne kapele płaciły o wiele więcej. Jeszcze jedna kwestia. Nie komponujemy na kolanie, nasze kawałki są bardzo przemyślane i długo nad nimi dłubiemy, zanim uznamy, że nadają się do rejestracji. Każdy riff to dziesiątki godzin kombinowania. Myślę, że EPka oraz dwa splity – z Hirax oraz planowany z Bandanos, pomogą nam się odpowiednio
Poney: Thrash metal starej szkoły został zawężony do wspomnianych dwóch nurtów. Stał się wąskim, mulistym strumykiem, w którym nie było świeżej wody. My tymczasem szalejemy za Vio-lence, Testamentem, Exodusem tak samo, jak za Sodom, Kreatorem i Destruction! Do tego wszystkie inne sceny, choćby kanadyjska z Sacrifice, Razor, Annihilator. Z Brazylii
HR: W efekcie zostaliście w błyskawicznym tempie kapelą kultową. Może wy mi powiecie, jakim sposobem? Poney: Powiem szczerze, byłem totalnie zaskoczony (śmiech). Moim zdaniem jedynym “kultotwórczym” czynnikiem jest fakt, iż pochodzimy z Ameryki Południowej. Capaca: (Śmiech) Tak, ludzie uważają, że to egzotyczne. Poney: Zaskoczyłeś nas tym pytaniem, chcieliśmy ten fakt przeanalizować na chłodno po powrocie. Jak uważasz, dlaczego tak się stało?
u zięki tem
yjęcie, d
a.
m l a p m a n a ie odbij
lone prz na tak sza
pochodzili Chakal, czy Mutilator. Od początku łączymy wszystko, absolutnie wszystko, co składa się na thrash metal w szerokim pojęciu. Jesteśmy totalnymi maniakami, widziałeś zresztą nasze ciuchy, całe w naszywkach. W 2004 ludzie przyjmowali nas niechętnie, twierdząc, że gramy thrash z Bay Area z roku 1985. Nie, to już wtedy była nowa szkoła naszego gatunku.
ialiśmy ie nastaw
że się n o dobrze,
n
Dyskografia:
HR: Wystartowaliście parę lat wcześniej niż nowa fala w USA i Europie, a wasz ostatni album wyszedł w 2006, gdy zaczynał się szum. Przez te cztery lata dzieciaki czekały na was, z każdym rokiem zwiększając swe oczekiwania... Poney: Kurde, możesz mieć rację... Ale to dobrze, że się nie nastawialiśmy na tak szalone przyjęcie, dzięki temu nie odbija nam palma (śmiech). Wciąż wydajemy płyty w małej firmie, nie przenieśliśmy się do żadnego molocha i wkładamy serce we wszystko, co robimy. Rozmawiał: Vlad Nowajczyk
Adres strony zespołu: www.myspace.com/viothrash 62
www.hardrocker.pl
G
dy tylko pojawia się temat rosyjskiego heavy metalu, niemal każdemu z nas od razu na myśl przychodzi nazwa Aria. Jest jednak zespół, na który również warto zwrócić uwagę: Diva, w której mikrofon dzierży młoda wokalistka, Yuta Zubkovskaya.
Poniżej zapis rozmowy, podczas której opowiedziała pokrótce o inspiracjach, planach, no i o tym, jak to jest być muzykiem w zespole heavy metalowym za wschodnią granicą. HR: Właśnie wydaliście nowy album, który zawiera sporą dawkę tradycyjnego metalu. Możesz powiedzieć kilka słów na temat brzmienia, produkcji i inspiracji? Pracę nad nowym albumem „No Way Back” zaczęliśmy w momencie, gdy byliśmy w trakcie zamykania poprzedniej płyty, „Angel Of Light”. Może też dlatego nowy album stał się jakby kontynuacją pierwszego, jeśli chodzi o styl. Nie eksperymentowaliśmy i nagraliśmy płytę, która mieści się w granicach tradycyjnego heavy metalu. Pracowaliśmy w studio Alexandra Rikonvalda, Rik Rec, który również miał swój mały udział w tworzeniu płyty - mam na myśli dodanie efektów dźwiękowych, czy klawiszy, których wcześniej nie było w planie. A inspiracje... Właściwie to trudno powiedzieć. Wspomnę jednak, że płyta powstawała przez długi okres czasu, trzeba było ją po prostu nagrać. HR: Czy nie sądzisz, że śpiewanie tylko w języku rosyjskim w pewnym sensie ogranicza wam liczbę odbiorców?
Może tak jest. Ale utwory i teksty rodzą się niemal same. Żyję w Rosji, myślę po rosyjsku, więc i teksty piszę w tym języku. HR: Fani metalu z polski dobrze znają zespół Aria. Czy ich muzyka zainspirowała również was? Aria bez wątpienia miała wielki wpływ na nasz zespół. Już kiedy chodziłam do szkoły, słuchałam ich muzyki, w której najbardziej podobały mi się melodie. Później zauważyłam, że w tym zespole wszystko idealnie współgra: teksty, muzyka, aranżacje - i to wszystko stworzyli naprawdę utalentowani muzycy. Jeśli choć jeden element kompozycji zostanie zakłócony, cała konstrukcja utworu rozpadnie się. Zapomniałam prawie dodać, że w zespole Aria pracują profesjonalni i bardzo utalentowani ludzie, a to jest najważniejsze. HR: A jakie wokalistki inspirują ciebie? Zaczęłam słuchać ciężkiej muzyki w wieku jedenastu lat. Pierwszym zespołem, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, był W.A.S.P., który do dziś ma swoje miejsce w moim sercu. Gdy mieszkałam na Węgrzech, bardzo spodobał mi się zespół Pokolgep. Chciałabym jeszcze dodać, że bywa, iż zespoły tracą na tym, że nie śpiewają w swoim ojczystym języku, który czasami może być bardzo dźwięczny. Później rodzice wysłali mnie na koncert Bonfire i Krokus, ich koncerty też miały wpływ na moją twórczość. Oczywiście grupy z wokalistkami z lat osiemdziesiątych oraz Doro, Lita Ford, czy Vixen również odbiły się na mojej twórczości. HR: Diva wydaje się być twoim solowym projektem, czy to prawda? Kto komponuje całą muzykę i pisze teksty?
W tym momencie Diva jest zespołem, nie moim solowym projektem. Był taki moment, kiedy ja i Dimitri Zubkovski nie mogliśmy znaleźć regularnego składu. Może dlatego niektórzy myślą, ze to mój solowy projekt. Ja z Dimitrim, który gra na basie, piszemy całą muzykę i teksty. Gdy już mamy dobry tekst, piszemy do niego muzykę. HR: Wydaliście jak do tej pory dwie płyty, obie tylko w Rosji. Są jakieś szanse na wydanie ich poza granicami Rosji w języku angielskim? Raczej wątpię, że nagramy te płyty w języku angielskim. Jeśli byśmy się na to zdecydowali, musielibyśmy pozmieniać aranżacje tych utworów. Może z wyjątkiem utworu „The Last Picture Of The World” z pierwszej płyty. Ten utwór powstał w języku angielskim, później tekst przetłumaczyliśmy na rosyjski. HR: Jak wygląda sytuacja klasycznego heavy metalu w Rosji? Często gracie koncerty? Szczerze, sytuacja jest godna pożałowania. Rynek muzyki metalowej niestety nie podąża w dobrym kierunku. Jest tylko kilku uczciwych i kompetentnych organizatorów koncertów, muzycy muszą sami promować się na rynku muzycznym, sami opłacają studio i niekiedy sami wydają swoje płyty, za własne pieniądze. Oczywiście są tu koncerty, ale warunki nie są w stanie usatysfakcjonować muzyków ani zaspokoić ich potrzeb. HR: Diva to twój pierwszy zespół? Diva to mój drugi zespół. Wcześniej byłam wokalistką w zespole Hexen Nest, tam śpiewałam po angielsku. Gdy grupa się rozpadła, powstała Diva. Na początku też mieliśmy angielskie teksty,
Zdjęcia: archiwum zespołu
HR: “Process Of Annihilation” niczego nowego nie wnosi, bo bardzo wcześnie wykreowaliście własny styl. Gdy zaczynaliście, nikt na świecie nie grał w ten sposób, łącząc thrash niemiecki i amerykański. Poney: To fakt, ale dla nas takie połączenie było naturalne. Wydaje mi się jednak, że rozwinęliśmy się od czasu “Violent Mosh”. Jesteśmy teraz ciężsi, struktury kawałków o wiele gęściejsze, gramy bardziej agresywnie...
HR: Dlaczego tylko mini album? Poney: Chcieliśmy uporać się ze wszystkim jak najszybciej. Nie udało się. EPka miała się ukazać już w 2008 roku. Wtedy zaledwie rozpoczęliśmy nagrania. Pracy było bardzo dużo i tak jakoś wyszło... Trzy główne czynniki, które wpłynęły na opóźnienie to: zmiana w składzie, potężna dawka koncertów i oblężenie naszego studia. Pracują tam wybitni fachowcy, więc są nieustannie zajęci. Nagrywaliśmy na raty...
Ale t
młodzi wojownicy
Bywa, iż zespoły tracą na tym, że nie śpiewają w swoim ojczystym języku,
który czasami może być bardzo dźwięczny. ale rezultatem spotkania z V. Dubininem było przetłumaczenie tekstów na język rosyjski. HR: Zespół powstał w 2002 roku, ale pierwsza płyta ukazała się dopiero sześć lat później. Dlaczego zajęło to tak dużo czasu? Przez długi okres czasu ja i Dimitri nie mogliśmy znaleźć pełnego i stałego składu zespołu, a sesyjni muzycy nie byli dla nas rozwiązaniem. Tylko stały muzyk, który utożsamia się ze swoim zespołem,
Tylko stały muzyk,
Muzycy muszą sami promować się na rynku muzycznym, sami opłacają studio i niekiedy sami wydają swoje płyty, za własne pieniądze.
który utożsamia się ze swoim zespołem, może włożyć w niego sporo pracy i czasu oraz dodać kompozycjom trochę feelingu
płynącego z serca i duszy.
może włożyć w niego sporo pracy i czasu oraz dodać kompozycjom trochę feelingu płynącego z serca i duszy. Muzyk sesyjny tego nie zrobi, bo zależy mu tylko na pieniądzach. To było właśnie powodem opóźnienia. HR: Jakie są najbliższe plany zespołu? Trasa promująca płytę? Tak, zagramy kilka koncertów, żeby wypromować album. Na pewno będą koncerty w Rosji, na Ukrainie i może Białorusi. W tym czasie będziemy tez pracować w studio nad nową płytą. HR: Dzięki za rozmowę. Chciałabyś coś dodać? Dzięki, że zwróciliście uwagę na nasz zespół i jego twórczość. Mam nadzieję, że Diva stanie kiedyś na scenie w Polsce! Stay heavy!
Rozmawiała: Justyna Szewczyk Dyskografia: Angel Of Light 2008 No Way Back 2010
www.hardrocker.pl
63
NIE SAMĄ MUZYKĄ F
ani rocka i metalu to takie dziwne istoty, że ich zainteresowania są dość często odbierane przez szarego zjadacza chleba jako kontrowersyjne. No bo czy kogoś z nas dziwi znajomy, który zbiera znaki drogowe, który spędza czas penetrując jaskinie lub opuszczone fabryki, lub który spędza noce na sesjach z grami RPG? Nie. Najczęściej pojawia się jednak jedno zjawisko: uwielbienie dla wszelkiego typu literatury i filmów spod znaku horror, fantasy, czy sciencefiction.
I
to właśnie tej tematyce jest poświęcony ten nowy dział w Hard Rockerze. Oczywiście, jesteśmy tutaj przede wszystkim otwarci na Wasze sugestie i propozycje, na które czekamy pod adresem redakcja@hardrocker.pl. Tymczasem zaczynamy od... żywych trupów. A dokładniej, od filmów o nich.
T
rudno jednoznacznie stwierdzić, w którym dokładnie filmie tak naprawdę pojawiły się po raz pierwszy zombie, bo gdyby się uprzeć, można jako żywe trupy określać generalnie „chodzące zwłoki”, a więc także mumie. Bez wątpienia najbardziej znanym filmem, jak i prekursorem gatunku, był film „Mumia” z 1932 roku, z genialną rolą Borisa Karloffa. Co ciekawe, już w 1934 roku powstał film o tytule „The Living Dead”, który jednak tak naprawdę był bardziej kryminałem i absolutnie nie miał związku z kultową serią „żywych trupów”, która powstała kilkadziesiąt lat później.
Z
filmami o żywych trupach wiązane jest przede wszystkim jedno nazwisko: George A. Romero. Urodzony w 1940 roku amerykański reżyser, zmienił sposób postrzegania wszelkiego rodzaju filmowych potworów, dzięki przerażającej jak na tamte czasy produkcji „Noc Żywych Trupów” (1968). Film wywołał prawdziwą rewolucję, która przybrała tak wielkie rozmiary, że obecnie coraz trudniej zorientować się, które filmy tak naprawdę zostały stworzone, czy też powstały przy udziale mistrza Romero. Niektóre wychodziły lepiej, niektóre gorzej, jak choćby średni (w porównaniu z dziełami Romero) film „Miasto Żywych Trupów” (znane także jako „The Gates Of Hell” - włoski horror z 1980 roku). Zdecydowanie ciekawiej prezentowały się filmy z serii „Powrót Żywych Trupów” (bez udziału Romero). O ile dwie ostatnie, wydane na raz (!) w 2005 roku części - czyli „Necropolis” i „Rave To The Grave” to próba podpięcia się pod komercję, tak pierwsze trzy części, łącznie z lekko komediowym (bo jak inaczej określić polującego na mózgi trupa z beczki, czyli Tarmana?) pierwszym odcinkiem, to praktycznie klasyka gatunku.
G
eorge A. Romero nie koncentrował się wyłącznie na horrorach, jednakże to one przyniosły mu największy rozgłos - za jedną z ostatnich produkcji, czyli film „Survival Of The Dead” z 2009 roku, otrzymał nawet nominację do nagrody Złotego Lwa. Do tych bardziej znanych filmów reżysera należą także obie części „Creepshow”. Były to luźne adaptacje kultowego komiksu, nad którymi Romero pracował wspólnie z mistrzem horroru, Stephenem Kingiem. „Creepshow” nie były zwykłymi filmami - były
64
www.hardrocker.pl
raczej czymś na kształt krótkich opowiadań, które nie były powiązane ze sobą tematycznie, a jedynie spięte wspólnym tytułem. Co ciekawe, w tych krótkich opowiadaniach pojawiali się znakomici aktorzy, jak choćby znany z „Nagiej Broni” Leslie Nielsen. Produkcje „Creepshow” stały się także pierwowzorem telewizyjnej serii (swego czasu nawet emitowanej w Polsce) „Opowieści Z Krypty”.
A
nalizując temat zombie w filmach, nie da się nie wspomnieć o innym wielkim nazwisku: Lucio Fulci. Zmarły w 1996 roku włoski reżyser, scenarzysta i producent, zapisał się w historii kina jako jedna z najbardziej ekstremalnych person. Mający na koncie problemy z policją, która często nie mogła uwierzyć, że w swych filmach nie wykorzystuje prawdziwych zwłok, Fulci stworzył gatunek horroru określany mianem Gore. O ile jeden z najbardziej znanych filmów Fulciego „The House By The Cemetery” jest zdaniem wielu krytyków, jak i fanów, najzwyczajniej w świecie nudny i przereklamowany, tak już dzieła takie jak „Zombie” (znany także jako „Zombie Flesh Eaters” z 1979 roku), robią spore wrażenie. Nietrudno było także przewidzieć, że wiele filmów Fulciego - w tym wspominany wcześniej przy okazji notki o Romero obraz „Miasto Żywych Trupów” - miało spore problemy z cenzurą. Bo o ile pożeranie ludzi przez zombie można było traktować z przymrużeniem oka, to sceny z wydłubywaniem czy przebijaniem gałek ocznych niestety stworzyły podwaliny podgatunku slasherów gore, które pod względem fabuły stały się odpowiednikiem fiilmów porno, a widz przez większość czasu ogląda różnego rodzaju okaleczenia, czy tortury...
N
a tle wszystkich filmów o żywych trupach, niezwykle pozytywnie wyróżnia się nowa, komediowo-horrorowa produkcja „Zombieland”, z rewelacyjną kreacją Woody’ego Harrelsona w roli Tallahassee. Film rozsadza dawką wyszukanego humoru, jak i całkiem niezłymi efektami specjalnymi. Film jest dostępny we wszystkich chyba sklepach z filmami DVD i Blu-Ray, więc jeśli macie ochotę zacząć przygodę z żywymi trupami, godnym polecenia jest właśnie ten tytuł. Bo po co od razu z grubej rury, prawda? I przy okazji: mamy dziwne czasy, coraz głośniej mówi się o końcu świata... Kiedy zauważycie zombie, pamiętajcie, że z powrotem do grobu położy go tylko roztrzaskaniu mózgu, gdyż pozbawienie głowy nie zawsze przynosi efekty. Miłej nocy. Opracowanie:
Bart Gabriel
LIZZY BORDEN
„Love You To Pieces” Metal Blade
Zespół powstał w 1983 roku i związany był z kultową wytwórnią Metal Blade Records, w której barwach debiutował płytą “Love You To Pieces” (1985). Album uznawany dzisiaj za klasykę amerykańskiego heavy metalu, zawierał sporo elementów melodyjnego hard rocka, a sam zespół (prowadzony przez wokalistę używającego - a jakże - pseudonimu Lizzy Borden), pokazał, że można iść dalej ze scenicznym show, co zostało udokumentowane już rok później na koncertówce i kasecie video “The Murderess Metal Road Show”. Świetne kompozycje w stylu “American Metal”, rewelacyjne riffy i sola gitarowe, do tego pirotechnika i sztuczna krew na scenie? Tak grał wtedy tylko Lizzy Borden. Pozycja obowiązkowa w kolekcji każdego prawdziwego fana heavy metalu. I nie dajcie sobie wmówić, że to kopia W.A.S.P.! Bart Gabriel
MOTLEY CRUE
„Shout At The Devil”
Elektra
Oj, wywołała ta ekipa z Los Angeles zamieszanie. To praktycznie oni rozpętali glamową gorączkę, rozkochując w sobie 3/4 ówczesnych fanek rocka. Drugi, wydany w 1983 roku album Amerykanów zawierał takie mega hity, jak tytułowy “Shout At The Devil”, “Looks That Kill”, czy rewelacyjnie wykonany cover The Beatles “Helter Skelter”. Album był znienawidzony przez heavymetalowców, gdyż grupa odbierała im fanki, dla których to wielu muzyków zakładało swoje zespoły. Dzisiaj jednak płytę uznaje się za klasykę zarówno hard rocka, jak i heavy metalu. Jeżeli słyszeliście cokolwiek na temat Motley Crue i chcecie zapoznać się z ich muzyką, to “Shout At The Devil” może być najlepszym wyborem. Bo o ile płyta “Girls, Girls, Girls” jest najbardziej znanym dziełem tego kwartetu i najłatwiej dostępnym, tak “Shout At The Devil” jest prawdopodobnie najlepszym reprezentantem twórczości tej grupy. Justyna Szewczyk
OZZY OSBOURNE
„Bark At The Moon”
Epic/CBS
W 1983 roku Ozzy już na dobre pożegnał się z Black Sabbath, mając u stóp świat zarówno hard rocka, jak i heavy metalu. Na krążku debiutował świetny gitarzysta Jake E. Lee, który zastąpił tragicznie zmarłego Randy’ego Rhoadsa. Nie był to więc najbardziej klasyczny skład ekipy Ozzy’ego, ale trzeba
przyznać, że “Bark At The Moon” to jedna z najlepszych, a według wielu najlepsza płyta w dorobku tego artysty. Trzeci studyjny album wypełniony jest ośmioma rewelacyjnymi kompozycjami, gdzie na pierwszy plan zdają się wychodzić ballady “So Tired” i “You’re No Different”. Nie dajcie się jednak zwieść: “Bark At The Moon” poraża dawką energii. Zresztą posłuchajcie sami takich hymnów, jak utwór tytułowy, czy wspaniały “Rock N Roll Rebel”. Wydane później wersje albumu miały 9 utworów oraz nieco inny program niż oryginalna wersja winylowa. Ale jedno pozostawało bez zmian, aż do dzisiaj: ponadczasowa, doskonale opierająca się mijającemu czasowi muzyka. Bart Gabriel
PINK FLOYD
„The Division Bell” Emi/Columbia
Wydany w 1994 roku album jest ostatnim w dorobku tej angielskiej legendy rocka progresywnego. Co ciekawe, mimo iż początkowo był odrzucany przez wielu fanów tej grupy jako “zbyt komercyjny”, dzisiaj uważany jest za... największy sukces tej grupy, obok kultowej płyty “The Wall”. Krążek “The Division Bell” jest chyba także najbardziej utytułowanym albumem w dorobku Pink Floyd: jeszcze w 1994 roku płyta pokryła się złotem, platyną i podwójną platyną, a w roku 1999 płyta miała już status potrójnie platynowej. Nastrojowe kompozycje utrzymane są w zdecydowanie wolnych tempach, a ich nastrój kojarzyć się może z takimi albumami Pink Floyd, jak “Dark Side Of The Moon”. To tutaj znalazły się tak wspaniałe utwory, jak “What Do You Want From Me”, czy też (coverowany między innymi przez Nightwish) utwór “High Hopes”. Płyta należy do absolutnej klasyki rocka, a sam zespół do najważniejszych zespołów, jakie kiedykolwiek istniały. Tak doskonałych melodii granych na gitarze naprawdę nie ma zbyt wiele. Adam Wójcik
QUEEN
„Innuendo”
Parlophone
O ile grupa Queen miała na koncie nie jeden flirt z muzyką pop, tak pożegnalny album z Freddie‘m Mercury w składzie (wokalista zmarł 24 listopada 1991), zakończony utworem o niezwykle wymownym tytule „The Show Must Go On“, był bez wątpienia jedną z najbardziej rockowych produkcji Queen. Prawie heavymetalowy „Headlong“, fenomenalny tytułowy „Innuendo“, czy nawet zabawny (bo napisany dla... kotki Freddiego) „Delilah“, no i przede wszystkim wspomniany „The Show Must Go On“, to w tym momencie już właściwie standardy rocka. Rewelacyjne brzmienie, fantastyczne kompozycje... Ciekawy jest tutaj również dość słabo znany fakt, że partię gitary akustycznej w utworze tytułowym (której umiejętność zagrania stawia sobie za punkt honoru chyba każdy początkujący gitarzysta rockowy), zagrał nie Brian May, ale gitarzysta zespołu Yes - Steve Howe. Album doskonały w każdej sekundzie. Bart Gabriel
www.hardrocker.pl
65
SKALA OCEN: 1 - Spal i zniszcz. 2 - Zakop w ogródku. 3 - To powinno byæ karalne! 4 - No da siê znieœæ. Tylko po co? 5 - Nie jest Ÿle, nie jest dobrze. Tak sobie. 6 - No, ca³kiem przyzwoicie. 7 - Ca³kiem dobrze. 8 - Bardzo dobra p³yta. Naprawdê! 9 - Dzie³o wybitne, kupuj! 10 - Klasyk ponadczasowy. Amen.
Bart Gabriel 1. QUEEN „A Night At The Opera” 2. RAINBOW „Rising” 3. COVEN „Witchcraft” 4. KING DIAMOND „Fatal Portrait” 5. TALES OF MEDUSA „The Fatal Wounding Gaze” Dariusz Konicki 1. SKELATOR “Death To All Nations” 2. MOLLY HATCHET “Justice” 3. RAM “Lightbringer” 4. ENFORCER “Diamonds” 5. ACCEPT “Blood Of The Nations” Vlad Nowajczyk 1. RAZORWYRE „Coming Out” 2. EXODUS „Exhibit B - The Human Condition” 3. ACCEPT „Blood Of The Nations” 4. ANNIHILATOR „Carnival Diablos” 5. CORONER „Punishment For Decadence” Paweł Domino 1. URFAUST - Wszystko 2. DARK FURY “Saligia” 3. EA “Au Ellai” 4. PHLEGETHON “Drifting In The Crypt” 5. SWANS “Children Of God” Adam Wójcik 1. IMMORTAL „The Seventh Date Of Blashyrkh” 2. DARKTHRONE “Circle The Wagons” 3. BATHORY “Bathory” 4. SODOM “Lords Of Depravity - Part II” 5. THULCANDRA “Fallen Angel’s Dominion”
ABYSMAL GRIEF „Misfortune” Black Widow Brzmi jak: metal z krypty Płyta “Misfortune” ukazała się pod koniec 2009 roku, tymczasem dzięki firmie Black Widow dostajemy teraz rewelacyjnie wyglądający digipak, gdzie na krążku wylądował dodatkowy bonus w postaci teledysku do utworu “Crypt Of Horror”. Drugi krążek mistrzów horror doom metalu jest jednocześnie prosty, jak i naprawdę zakręcony, a żeby było ciekawiej - zanurzony jest całkowicie w tematyce nekromancji (dla niewtajemniczonych: forma praktyk magicznych polegająca na przywoływaniu duchów zmarłych w celu poznania przyszłości, czy jak podają źródła związane z tematyką fantasy, ożywianie zmarłych). Jeśli wydaje wam się, że płyty zespołów blackmetalowych są mroczne, to prawdopodobnie nie mieliście nigdy do czynienia z tym, co proponują muzycy Abysmal Grief. Atmosfera płyty “Misfortune” jest duszna i przygnębiająca, a jednocześnie magiczna i mistyczna. Wspomniana prostota jest tak naprawdę atutem tego zespołu, tak bezpośrednia muzyka dociera do słuchacza od razu i powoduje, że... zaczyna działać wyobraźnia. Coś dla nekromantów. I nieumarłych. Więcej na www.abysmalgrief.com Justyna Szewczyk [ 8 ]
Kamila Skoczek 1. IRON MAIDEN “The Final Frontier” 2. NACHTMYSTIUM “Addicts: Black Meddle Pt. II” 3. NEGURA BUNGET “Vîrstele Pamîntului” 4. DANZIG „Deth Red Sabaoth“ 5. LES DISCRETS “Septembre Et Ses Dernières Pensées” Wojtek Gabriel 1. ACCEPT “Blood Of The Nations” 2. BLIND GUARDIAN “At The Edge Of Time” 3. ENFORCER “Diamonds” 4. SAVAGE GRACE - reedycje 5. SABBAT “History Of A Time To Come” / “Dreamveaver” Cyprian Łakomy 1. IRON MAIDEN “The Final Frontier” 2. WATAIN “Lawless Darkness” 3. TERROR “Keepers of the Faith” 4. DISSECTION “The Somberlain” 5. KVELERTAK “Kvelertak”
66
www.hardrocker.pl
AND HELL FOLLOWED WITH “Proprioception” Earache Records Brzmi jak: kolejny nudny zespół deathcore’owy To kolejny przedstawiciel młodego narybku w barwach uznanej brytyjskiej stajni. Świeży jeszcze krążek, zatytułowany zawile “Proprioception”, zawiera wszystkie cechy płyty zespołu deathcore’owego. Niespełna pięćdziesięciominutowa dawka muzycznego ekstremum w wykonaniu tego młodego kwintetu daje dowód okrutnej jałowości obranego przezeń kierunku. Połamane, na pozór jedynie “matematyczne” kompozycje obfitują w momenty epatujące bezsensowną brutalnością, poprzeplatane gitarową quasi-ekwilibrystyką w postaci do przesady słodkich melodii i do znudzenia ogranymi breakdownami. Największą bolączką formacji pokroju And Hell Followed With jest to, że ich kompozycyjne kreacje
pretendują do miana nieobliczalnych i budzących respekt, a rezultat tych pretensji pozostaje przewidywalny i co najmniej groteskowy. Parę momentów na “Proprioception” wypada nad wyraz znajomo – w trakcie słuchania “Deadworld Reclamation” zapali się lampka niejednemu wielbicielowi The Black Dahlia Murder, natomiast schizofreniczna melodyka “In Vastness, I Transfigure” przywodzi na myśl płyty The Accacia Strain, lecz najwyraźniej na tym mniej lub bardziej udanym naśladownictwie kończą się ambicje artystyczne zespołu. Jeśli dodamy do tego okropnie sterylną, wypolerowaną wręcz produkcję całości, album tym bardziej traci na autentyzmie i sile przekazu. Oczekujący czegoś więcej, niż replikacji zajechanych jak szkapa po westernie schematów, nie mają tu czego szukać. Więcej na www. myspace.com/andhellfollowedwith Cyprian Łakomy [ 2 ]
ANNIHILATOR “Carnival Diablos” Earache Brzmi jak: Annihilator, klasa sama w sobie! Reedycja pierwszej płyty Annihilatora z wokalistą Joe Comeau niewiele różni się od pierwowzoru. Oprócz loga wytwórni i slipcase’a, mamy też przemianowanie wspomnianego Joe na Jeffa (sic!) oraz umieszczenie w booklecie tekstu do bonusowego kawałka “Chicken And Corn”, uprzednio przemyślnie ukrytego. Zatem jest to krążek wyłącznie dla tych z was, którzy nie posiadali jeszcze “Carnival Diablos” w wersji CD. Warto uzupełnić tę lukę w kolekcji, bowiem jest to jedna z najlepszych płyt w karierze Watersa. Przede wszystkim za sprawą Comeau, który pokazuje cały wachlarz wokalnych możliwości: od wściekłego wrzasku po czysty wokal (zbliżony do Dickinsona) i wszystko pomiędzy. Jeff Waters jak zwykle w świetnej formie. Ray Hartmann bębni nie gorzej niż na debiucie. Wyśmienity power/thrash metal, aż wierzyć się nie
BRITON RITES “For Mircalla” Echoes Of Crom Records Brzmi jak: klasyczny doom metal Trudno narzekać ostatnio na niedostatek udanych doomowych płyt, ale nazwać “For Mircalla” udaną to spore
chce, że od wydania tego albumu minęło już 9 lat! Więcej na www.myspace.com/ annihilatorofficial Vlad Nowajczyk
ARTHEMIS “Heroes” Cash & Burn Records Brzmi jak: połączenie power metalu z rock’n’rollem Arthemis brzmi bardzo nietypowo jak na powermetalowy zespół z Włoch. Nie znajdziecie tutaj wesołego metalu, jaki serwuje nam wiele tamtejszych zespołów. Utwory Arthemis są bardzo ciekawie skonstruowane, zaskakują nieprzewidywalnymi zmianami tempa, a całość jest zaskakująco ciężka. Mamy tu nie tylko riffy inspirowane klasykami gatunku, jak Helloween, znajdzie się również pierwiastek choćby Black Sabbath. Jednym z przewidywalnych elementów jest wokal, który brzmi jak połączenie TNT i Europe, jednak nie psuje dobrego wrażenia całości. Warto się zainteresować Arthemis, bo Włosi mogą jeszcze nieźle namieszać na scenie powermetalowej. Więcej na: www.myspace. com/arthemisweb Kamila Skoczek [ 6 ]
brzmi tu łagodnie, acz na tyle mocno, że można powiedzieć, iż jest to już metal, a nie rock. Brzmieniowo grupa nie różni się zbytnio od setek innych kapel grających podobny rodzaj muzyki. Jak już wspomniałem większość utworów brzmi spokojnie i łagodnie, całkiem sporo tu ballad, co jeśli wszystko zbierzemy do kupy, jawi się jako pewna przemyślana, złożona całość. Jeśli chodzi o produkcję, to jest ona wzorowa. Wszystko na swoim miejscu, dokładnie dobrane, bardzo klarowne i doskonale słyszalne. Zero brudu, wszystko czyściutko i sterylnie wypolerowane. Jakiegoś charkotu, czy zgrzytu nie usłyszycie tu ani przez moment. Wielce zastanawiającym jest także efekt wtopienia gitar w syntezatory - trochę dziwny zabieg jak na metal. Głosy śpiewające na tym materiale (głównie kobiece) brzmią także czysto i ładniutko. Wszystko jest niby tak, jak powinno i miłośnikom gatunku na pewno się spodoba, ale... No właśnie. Wszystkie utwory są do siebie bardzo podobne, mało wyraziste i mało przekonujące. Wokaliści śpiewają zupełnie baz jajec (w przypadku kobiet to oczywiście zrozumiałe), ale ich śpiew mógłby być bardziej emocjonalnie zaangażowany, gdyż obecnie brzmi zupełnie bez przekonania, jakby śpiewające panie czegoś się obawiały. Ponadto, ludzie... trochę więcej ognia i czadu! Ile można wąchać pachnące kwiatki? Nie, to zdecydowanie nie to. Ciepłe kluchy w pięknym i nowoczesnym opakowaniu! Więcej na www.betovazquezinfinity.com.ar Sławomir Kamiński [ 5.5 ]
Co jednak nie zmienia faktu, że warto się z nią zapoznać. Więcej na: www. myspace.com/campjason Kamila Skoczek [ 5 ]
mieszane uczucia, o tyle dobrze się dzieje, że firma Digby’ego Pearsona od kilku lat przypomina swe najbardziej udane produkcje za sprawą ciekawie przygotowanych wznowień. Tak było m.in. w przypadku “Clandestine” Entombed, “Heartwork” Carcass, czy legendarnego “Slaughter of the Soul” At the Gates. Ten sam los podzielił “Need To Control”, przełomowy album w dyskografii Brutal Truth. Zbędnym jest przytaczanie w tym miejscu sylwetki tej grindcore’owej legendy z USA. Można jedynie napomknąć, że od dwóch dekad konsekwentnie nagrywa albumy dystansujące potencjalną konkurencję. Dziś, po upływie 16 lat od premiery krążka, słucha się go z jednakowymi wrażeniami, co przed laty. Materiał ani trochę się nie zestarzał, a sporym jego urozmaiceniem są dodane utwory bonusowe (wśród nich m.in. covery “Dethroned Emperor” Celtic Frost i “Wish You Were Here...” Pink Floyd). Smutną konstatacją jest to, że płyt równie żywiołowych i tak bezpośrednich w swoim przekazie ukazuje się dziś jak na lekarstwo. Poza odświeżoną szatą graficzną, do kompaktu dołączono broszurkę zawierającą obszerny wywiad z Kevinem Sharpem na temat tej kultowej dziś płyty. Absolutny mus dla każdego maniaka gatunku! Więcej na www.brutaltruth.com Cyprian Łakomy [ 7.5 ]
BLACKLAND BETO VAZQUEZ INFINITY „Darkmind” BVM Records Brzmi jak: spokojny i bardzo melodyjny, leciutki metal Trzecia płytka argentyńskiej grupy przynosi nam kolejną porcję rozrywkowego, symfonicznego melodic metalu. Wszystko niedopowiedzenie. Wampiryczny koncept-album, oparty na wydanej w 1871 nowelce “Carmilla”, jest genialny! Potężne, zapadające w pamięć riffy, świetne, choć oszczędne sola i epickie wokale. No i te teksty... rewelacja! Trójka amerykańskich weteranów podziemia, Howie Bentley (ex-Cauldron Born), Phil Swanson (Hour Of 13) i Corbin King (Vainglory), stworzyła krążek, który powinien wreszcie przynieść im uznanie. 67 minut i ani chwili nudy. Gotycka nowela grozy w tle. Dla wszystkich rozkochanych w klasycznym metalu. Bez wyjątku. Więcej na www. myspace.com/britonrites Vlad Nowajczyk [ 9.5 ]
„Extreme Heavy Psych” Bloodrock Records / Black Widow Brzmi jak: mroczny psycho space doom Będą mieli z tej płyty radochę wszyscy maniacy psychodelii, oj będą. Począwszy od fanów Coven, przez maniaków Hawkwind, czy nawet Electric Wizard. Mieszanka proponowana przez tę włoską ekipę jest mocno oparta o lata 70-te, zresztą już sama okładka (a szczególnie wymownie wkomponowane w nią grzybki) sugeruje, z czym mamy do czynienia. Na płycie dostajemy 8 utworów, jak łatwo się domyśleć - przeważają długie kompozycje w wolnych i średnich tempach, naszpikowane efektami specjalnymi, charakterystycznymi dla space rocka. Po co brać LSD, czy jakieś inne gówno, wystarczy posłuchać tej płyty. Odjazd gwarantowany. Więcej na www.myspace. com/blackland Adam Wójcik [ 8 ]
BRUTAL TRUTH “Need To Control” (re-edycja) Earache Records Brzmi jak: tak, jak brzmi Brutal Truth O ile ostatnie wydawnictwa spod znaku brytyjskiej Earache Records mogą budzić
wspólną kolaborację na krążku The 11th Hour. Śladów Solitude Aeternus nie przysłania nawet gotycka wokalistka z holenderskiego Autumn. Wydaje się, że to zagrać nie może, ale gra całkiem sprawnie. Choć poza kilkoma momentami jest to co najwyżej rzetelne rzemiosło, to słucha się przyjemnie. Więcej na: www. myspace.com/demiurgofficial Paweł Domino [ 6 ]
ile można słuchać tych samych płyt w kółko, prawda? Jeśli szukacie jakiejś nowej płytki w tymże gatunku, która za cholerę nie wprowadza nic nowego i powiela stare sprawdzone patenty, to śmiało sięgajcie po Dragonsfire. Naprawdę, kawał solidnego grania. Więcej na www. dragonsfire.de Justyna Szewczyk [ 7.5 ]
DAVID BYRON BAND „On The Rocks” Angel Air Records Brzmi jak: miks hard rocka z wypolerowaną, komercyjną muzyką Tego pana chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, ale o ile jego dokonania z Uriah Heep są doskonale każdemu znane, to już jego późniejsza solowa działalność niekoniecznie. Dobrze więc się stało, że otrzymaliśmy reedycję tego albumu z 1981 roku wzbogaconą o trzy bonusowe utwory. Płytki tej słucha się z przyjemnością, głównie ze względu na wokal Davida. Niestety utwory na niej zawarte są bardzo nierówne. Odnosimy wrażenie, że zamysłem muzycznym grupy było połączenie hard rocka z bardziej komercyjnym podejściem do tematu. Nie do końca się to jednak udało. Niektóre kawałki mają fajną atmosferę i ducha lat 70- tych oraz energię i uczucia. Innym tego brakuje, są najzwyczajniej w świecie nijakie. Jednak nawet w tych potencjalnie słabszych numerach przekonujemy się, jak świetnym, unikatowym i niesłychanie charyzmatycznym wokalistą był David Byron. Na wspomnienie i uznanie zasługują też pozostali muzycy, których udało się Davidowi skompletować w swoim bandzie. Grają naprawdę po mistrzowsku, a słuchanie ich to uczta dla uszu. Pomimo pewnych mankamentów jest to pozycja obowiązkowa dla każdego wielbiciela talentu legendarnego wokalisty Uriah Heep. Więcej na www.angelair.co.uk Sławomir Kamiński [ 6.5 ]
DOMINANCE “Resurrected” Divebomb Records Brzmi jak: Vio-lence z innym wokalistą + Coroner Zbyt późno wypłynąwszy, filadelfijskie Dominance nie miało szans przebić się szerzej. Szkoda, bo wydane właśnie dema pokazują oryginalny, świetny technicznie zespół z charyzmatycznym wokalistą. Niesamowicie gęste, tnące jak brzytwy riffy niewątpliwie inspirowane były demówkami Vio-lence. To, co wyczyniał Chuck Miles, w niczym nie przypominało atonalnych melodeklamacji Seana Killiana. Innymi słowy, jeśli w Vio-lence wkurza cię głos, sięgnij po Dominance. Tłem do istnej kanonady bębnów są sample z horrorów i filmów S-F. Nietrudno się domyślić, od kogo ów pomysł zapożyczyli parę lat później White Zombie. Thrash till death! Więcej na www.myspace.com/ padominance Vlad Nowajczyk [ 9 ]
ELVENKING “Red Silent Tides” AFM Records Brzmi jak: większość płyt wyprodukowanych przez Dennisa Warda Wygląda na to, że włoski Elvenking zakończył swoją przygodę z folkiem. No, przynajmniej na razie. Ich nowy materiał nijak ma się do wcześniejszych ludowo–metalowych klimatów. W zasadzie to podejrzeń, że tym razem będzie inaczej nabrać można było w momencie, kiedy zespół ogłosił, iż producentem płyty będzie Dennis Ward - a facet uchodzi raczej za guru wśród zespołów melodyjnego metalu. Słowo stało się ciałem. Otrzymaliśmy właśnie stuff w opisanych wyżej klimatach. Owszem, gdzieś tam jeszcze zabrzmią nieśmiało skrzypki, “włączy się” na chwilkę jakiś swojsko brzmiący chórek, ale generalnie całość to raczej power metalowa jazda. Są gitarowe galopadki, fajne melodyjne, chwytliwe refreny, trochę zadziornych solówek. Chwilami brzmi to jak np. Angra , ale w i innym znów miejscu bardziej przypomina melodyjny hard’n’heavy. Jeżeli zapomnicie o folkowej przeszłości Elvenking, to możecie śmiało sięgnąć po to wydawnictwo. Strona zespołu: www. elvenking.net Dariusz Konicki [ 7 ]
CAMP JASON “Epiphany” HRRL Records Brzmi jak: nieco gorsza wersja Lamb Of God Camp Jason na swojej stronie pisze, że nie boi się mieszania gatunków. Faktycznie, “Epiphany” to wrzucone do jednego kotła hardcore, neo-thrash, doom, metalcore, a nawet trochę heavy. Analogicznie jest z odbiorem Epiphany. Są tu naprawdę dobre momenty, jak doomowe riffy w “Subsequent Defect”, ciężkie - niemal deathmetalowy “Abu Dun”, albo ciekawe rytmicznie “Blue Sky”. Jednak przetworzone, sterylne brzmienie bardzo psuje odbiór ostatniego dziecka Camp Jason. Bębny są bardzo ukryte, gitara daje radę gdy uderza w niższe tony, jednak już przy thrashowych riffach jest zupełnie przytłumiona przez wokal, który jest nieco irytujący. W efekcie trudno jednoznacznie ocenić “Epiphany”, bo to płyta nieco nierówna.
DRAGONSFIRE
DEMIURG “Slakthus Gamleby” Cyclone Empire Brzmi jak: dość nieprawdopodobna, ale strawna krzyżówka Rogga Johansson, Dan Sano, Ed Warby. Sami aktywiści. Dobrze to słychać na trzeciej płycie Demiurg. Jest oczywiście cała masa szybkich, rock’n’rollowych riffów o typowym sunlightowskim brzmieniu, jakie znamy z trójki Entombed. Tak z pół płyty. Resztę stanowią zagrania melodyjnie nowoczesne, na wpół thrashowe i monumentalne, przypominające
„Metal Service” Pure Steel Records Brzmi jak: Heavymetalowe Lordi To niemożliwe, żeby mieć w nazwie zespołu słowa Dragon i Fire - i nie grać heavy metalu. Do tego dochodzi komiksowa call girl na okładce, flying V - i już wiadomo, z czym mamy do czynienia. Niemiecki kwartet traktuje swoje granie z lekkim przymrużeniem oka - i o dziwo, to działa. Album “Metal Service” ma naprawdę sporo do zaoferowania, w końcu wielbicieli melodyjnego niemieckiego grania nie brakuje. Do tego jeśli jesteście wielbicielami twardych i męskich wokaliz w stylu Lordi, U.D.O. i Grave Digger, to może się okazać, że nie będziecie chcieli wyciągać tej płyty z odtwarzacza. Suche i mocne brzmienie, wpadające w ucho refreny, dużo podwójnych stukających central... Niby to wszystko było, ale
ETERNAL REIGN „The Dawn Of Reckoning” Pure Steel Records Brzmi jak: połączenie Iced Earth z Dream Theater i Queensryche Długich pięć lat przyszło nam czekać na kolejną płytkę powermetalowców z Bremy. Jednak było warto, dostaliśmy bowiem bardzo przemyślaną, dopracowaną i co najważniejsze ciekawą płytkę. Muzyka grupy oparta jest głównie na wzorcach amerykańskich z lat 80- tych. Łączy w sobie metalową agresję i moc, z progresywnymi patentami i melodiami,
które momentami zachaczają nawet o glam. Ponadto jest bogata, pełna pomysłów, zróżnicowana i dopięta w każdym aspekcie. Całość materiału tworzy bardzo solidną i wyrównaną mieszankę wysokooktanowego metalu. Brzmienie jest mocne i soczyste, ale też delikatnie trącące plastikiem, gdyż brak w nim brudu i agresji. Ogólnie utrzymane jest w obecnie przyjętych normach i standardach dla tego rodzaju grania. W utworach brakuje trochę elementu zaskoczenia, czegoś co by jeszcze bardziej przykuło uwagę słuchacze i co by go zafrapowało. Kawałki mimo, iż bardzo dobrze zagrane, skomponowane i zaaranzowane są łatwe do przewidzenia. Na szczęście to tylko mały szkopuł. Ogólnie naprawdę jest nieźle. Żeby jeszcze bardziej was zachęcić warto dodać, że oprócz dobrej muzyki znajdziecie na tym wydawnictwie świetnego wokalistę, który sposobem śpiewania i barwą przypomina Rippera Owensa z czasów “The Glorious Burden”. Więcej informacji na www.eternal-reign.com Sławomir Kamiński [ 7.5 ]
EVIL OFFERING “Wake Up For Another Nightmare” Underground Defenders Brzmi jak: Południowoamerykański thrash Fatalna produkcja, ten album został nagrany naprawdę cicho. Pump up the volume i pierwszym, co rzuca się w uszy, jest specyficzny wokal, przypominające chwilami Katona z Hirax. Dwójka Chilijczyków (nieco wcześniej stracili basistę, dziś już znów tworzą trio) napierdala techniczny, oldschoolowy thrash z taką energią, z takich piekielnym zacięciem, jakby od ich zaangażowania zależały losy świata. Każdy z dziesięciu numerów to prawdziwy metalowy hymn. Riffy zdecydowanie kojarzą się z Nuclear Assault i Vio-lence, co wcale nie przeszkadza w odbiorze. Sola zaskakują zróżnicowaniem. Rzut oka na okładkę, ależ zajebisty obrazek! Idealnie pasuje do klimatu muzy. Zespół nie posiada żadnej strony internetowej, jeśli chcecie się czegoś więcej dowiedzieć, piszcie do śpiewającego gitarzysty, Marcello Melli: www.myspace.com/demonsjailzine Vlad Nowajczyk [ 6.5 ]
FALLEN ANGELS “Engines Of Oppression” Metal On Metal Records Brzmi jak: maszynka do miażdżenia palców Fani thrashowych muzycznych połamańców, chyba nie mogą narzekać w ostatnim okresie na brak wydawnictw z tego rodzaju muzyką. Inna sprawa, czy jest to coś wartościowego, czy kolejna kopia kopii. Jako, że trudno jest w tym gatunku wymyślić teraz coś naprawdę oryginalnego, trzeba nadrabiać więc www.hardrocker.pl
67
energią, szczerością, świeżością. Dwójce Fallen Angeles chyba udała się ta trudna sztuka przyciągnięcia uwagi słuchacza. Wprawdzie jest to w dalszym ciągu tylko “obrobiony” ze wszystkich stron thrash, ale właśnie pasja z jaką wycinają te swoje wściekłe riffy amerykanie powoduje, że nie musimy po każdych dziesięciu sekundach kolejnych tracków przerzucać się na następny. Naprawdę, nie da się nie odczuć, jaka potężna moc drzemie w takich kawałkach jak: ”Legacy of Pain”, “The Gates of Irony”, czy “Laid To Rest”. Wściekły wokal, mnóstwo zmian tempa, rozszalałe solówki, krótkie - uspokajające fragmenty akustyczne – wszystko to właśnie znajdziecie na “Engines Of Oppression”. Fani muzyki spod znaku Forbidden, Toxik, czy Dark Angel, powinni przetestować ten produkt. Może podpasuje? Strona zespołu: www.myspace.com/ fallenangelsthrash Dariusz Konicki [ 7 ]
Emperor, czy Satyricon, przeplatane są melodyką godną Kampfar oraz surowością starej sceny niemieckiej z okolic Ungod i Grond. Elementów pogańskich tu nie brak. Tradycyjnie, jakieś akustyki i podniosłe partie przeplatają przeważające tu ostro jadące fragmenty, których bynajmniej nie łagodzą operujące w tle klawisze. Utworów tylko 4, ale coś mi mówi, że warto śledzić działalność Dagotha. Więcej na: www. myspace.com/firbolgtruepagan Paweł Domino [ 6.5 ]
FATAL EMBRACE
FIR BOLG “Paganism” Schwarzdorn Brzmi jak: mieszanka Satyricon i Kampfar Ten MCD to reedycja jedynej demówki francuskiego one man‘s bandu. I kolejny krążek, który niczego właściwie nie wnosząc da się słuchać ze sporą dozą przyjemności. Masywne, solidne blackowe riffy dziwnie podobne do wczesnego Immortal, 68
www.hardrocker.pl
“Plunging Into Darkness” Annialation Records Brzmi jak: młodszy, wściekły brat Dark Angel Pionierzy nowego thrashu z LA zaatakowali ponownie. Nareszcie! Ich debiut, choć pełen entuzjazmu, zalatywał amatorką. W pełni profesjonalna reedycja Metal Blade była za to sztuczna
różnych smaczków. Choć trwa ponad godzinę, wdeptuje i uzależnia! Zwłaszcza “Like Rats” i “Devastator/Mighty Test Krusher”. Na płycie drugiej sporo niespodzianek z epoki, nawet dla zagorzałych fanów. Klasyka, która po dwóch dekadach wytrzymuje bez szwanku test czasu. Więcej na: www.godflesh.com Paweł Domino [ 9 ]
skrzeczącymi wokalami. Niby wszystko było, ale powiało świeżością. I klasą. Więcej na: www.galar.no Paweł Domino [ 8 ]
dzie miło się robi, gdy jacyś młodzieńcy przypomną muzykę charakterystyczną dla tamtego okresu, jednak ślepe naśladownictwo i podążanie wydeptanymi dawno temu ścieżkami świadczą o braku odwagi. I tak podróż przez trzy kwadranse w towarzystwie Harasai zaczyna się całkiem obiecująco – wprowadzające tony akustycznej gitary w “The Chosen Way…” brzmią klimatycznie i zgrabnie przechodzą w “…Into Oblivion”, a tu co kilkanaście taktów nastaje inna melodia albo kolejna chwytliwa sekwencja akordów, okazjonalnie podbita perkusyjnym blastem dla większego efektu. Całość odegrana bardzo poprawnie, bez poważniejszych uchybień, brzmi też nienajgorzej. Schody zaczynają się przy odpaleniu numeru trzeciego, czwartego, i tak w zasadzie do samego końca. Pomimo młodego wieku muzyków formacji, nie sposób doszukać się w programie serwowanym na “The I-Conception” choćby drobnego dopływu świeżej krwi. Każdy z numerów, które weszły w obręb albumu świadczy o silnym wyeksploatowaniu konwencji, która jeszcze jakiś czas temu wydawała się żyłą złota. Obecnie, m.in. za sprawą tego wydawnictwa, przypomina ona bardziej wygasły wulkan. Więcej na www.myspace. com/harasai Cyprian Łakomy [ 5 ]
Hungryheart. Więcej na: www.myspace. com/hungryheartofficial Kamila Skoczek [ 5 ]
zasięgiem Polskę, Hell:On wraca z czterutworową EPką. Ich motoryczna muza z pewnością spodoba się fanom The Haunted, ale Ukraińcy mają też mnóstwo wpływów klasycznych odmian metalu. Znakomite solówki, dużo harmonii i brzmień lat 80-tych, wszystko podlane nowoczesnym sosem. Ta eklektyczność nie razi, gdyż do kompozycji nie sposób się przyczepić. Arch Enemy zza wschodniej granicy? Coś w tym jest! Szkoda że tak krótko, ale za to można sobie niniejszy materiał ściągnąć za darmo z ich strony. Więcej na www.myspace.com/hellionbandmusic Vlad Nowajczyk [ 6.5 ]
GODS OF FIRE FIRST SIGNAL
“The Empires Of Inhumanity” Metal Blade Brzmi jak: old school thrash w pigułce Niemieccy weterani powracają po czterech latach, nieoczekiwanie w barwach dużej firmy. Berlińscy podziemniacy przygotowali całkiem smakowity koktajl. Wprawdzie nie sposób mówić o oryginalności, skoro w każdym kawałku słychać patenty takich grup, jak Slayer, OverKill, Metallica, Venom, Grave Digger, Exodus, Annihilator i Iron Maiden, ale scalenie tej układanki wyszło zaskakująco dobrze. Przejrzysta produkcja uwypukla charakterystyczny głos Heilandera oraz sprawność solówkarzy. Z pewnością są oni najsilniejszymi punktami kapeli. Solidny kawałek mięcha, zwłaszcza dla początkujących! Więcej na www.myspace. com/fatalembracemetalberlin Vlad Nowajczyk [ 6 ]
FUELED BY FIRE
i pozbawiona życia. Krok naprzód musiał być więc solidnie przemyślany, aby FBF nie zginęli w tłumie równie zdolnych rówieśników. I oto stało się. Wraz z “Plunging Into Darkness” mamy do czynienia z zupełnie nową jakością. Drugi wioślarz, Rick Rangel, przejąwszy obowiązki wokalisty zdecydowanie przerósł Gio. Nowy wymiatacz, Chris Monroy, również zawstydza poprzednika. Sekcja łoi równo i sprawnie, a zespół wcale nie zwolnił! Jest ciężej, mroczniej, lepiej technicznie. Wesołe chórki i harmonie zeszły na dalszy plan, króluje grana z polotem miazga a’la Dark Angel. W “Within The Abyss” słychać, dla odmiany, Metallikę i wczesne Death. W skrócie: musicie to mieć. Więcej na www.myspace.com/fueledbyfire Vlad Nowajczyk [ 8.5 ]
“First Signal” Frontiers Records Brzmi jak: coś, co grali w MTV na początku lat 90-tych Na początku lat dziewięćdziesiątych, swoje pięć minut sławy miała kanadyjska hard rockowa formacja Harem Scarem. Główną siłą napędową tego zespołu był wokalista, producent, kompozytor Harry Hess. To za jego sprawą o kapeli było wtedy tak głośno. W roku 2010 Harry próbuje przypomnieć się publiczności, stając na czele First Signal. Tym razem dzielnie wspomaga go znany choćby z Pink Cream 69 – Dennis Ward. Frontiers zachwala nam ten produkt jako powrót do najlepszych czasów Harem Scarem, i... wcale nie kantują. Dzięki tym jedenastu kawałkom czeka nas wycieczka w czasy, kiedy w MTV królowały numery z pogranicza rocka i hard rocka. Zgrabne, łatwo wpadające u ucho, melodyjne kawałki, które nie wymagają podczas słuchania jakiejś większej koncentracji. Ta muzyka ma dać nam chwilę relaksu, wytchnienia i tak właśnie jest. W zasadzie to nie ma tu złej kompozycji. Trochę dynamicznych, szybkich tracków, kilka kompozycji ocierających się o amerykański southern rock, a i dla zwolenników chwytających za serce balladek też coś się znajdzie. Cóż, jeśli czasem zapuszczacie sobie numery Bryana Adamsa, czy wracacie choćby do pierwszej płyty Hardline, to i First Signal 2010 przypadnie wam do gustu. Strona artysty: www.myspace.com/harryhess Dariusz Konicki [ 7 ]
FORLORN “The Rotting” The Rising Records Brzmi jak: gorsza wersja Machine Head Forlorn jest jednym z młodych zespołów, którym zupełnie brak oryginalności. Bry-
tyjczycy bardzo inspirowali się Machine Head, trochę Death Chain, ale co z tego, skoro “The Rotting” jest kompletnie pozbawiona pazura. Na płycie dominują szybkie tempa, striggerowane bębny, dwugitarowe riffy. Forlorn niewątpliwie stawia na ciężar, tylko szkoda że muzycy zapomnieli o interesujących kompozycjach. Całość brzmi schludnie, ale czy to wystarczy, by z przyjemnością przesłuchać płytę? Chyba jednak nie. Więcej na: www.myspace.com/forlornmusic Kamila Skoczek [ 2 ]
GALAR “Til Alle Heimsens Endar” Karisma/Dark Essence Brzmi jak: klasyka viking/pagan metalu Z drugiego albumu norweskiego Galar powiało nostalgią i zadumą. Trochę tu więcej niż na debiucie depresyjnych blackowych partii, które sprawiają, że album brzmi mniej miękko niż “Skogskvad”. Ale są też fragmenty z pianinem, czy nawet skrzypcami, które w połączeniu ze znakomitymi partiami czystych śpiewów mogą zginać kolana, choć pachną dla odmiany Therion. Najpiękniejszy, w “Gratr”, z dodatkiem damskich pień w znakomity sposób przechodzi do szarży, co wystawia im dobre świadectwo. Sporo też skocznych partii nieobcych fanom Einherjer, czy Kampfar z równie fajnymi
GLORIA MORTI “Anthems Of Annihilation” Cyclone Empire Brzmi jak: krzyżówka Belphegor i Immolation “Dowiedz się gdzie jest twój wróg. Znajdź go tak szybko jak się da. Uderz w niego tak mocno jak się da, tak często jak się da i nie poprzestawaj”. Wstęp do “Infiltration” właściwie definiuje zawartość trzeciej płyty fińskich miłośników black/ death. Sporo elektroniki umieszczonej zwykle w tle nie przesłania soczystych, potężnych riffów, o których wiele mogliby powiedzieć muzycy Belphegor, a w mniejszym stopniu Immolation. A i wokal wyraźnie pod tych pierwszych. Ostro do przodu, mimo że chwilami pozawalają sobie na podniosłe i klimatyczne przerywniki godne Tiamat, a w dodatku z sensem. W głowie nie zostaje wiele, ale słuchanie wyjątkowo bezbolesne. Więcej na: www. gloriamorti.com Paweł Domino [ 6 ]
“Hanukkah Gone Metal” Black Thirteen Recording Company Brzmi jak: Virgin Steele z pejsami W 2002 roku piątka nowojorskich wesołków postawiła sobie za cel granie heavy metalu w oprawie z tekstów dotyczących różnych mitologii. Na drugim, niedawno wypuszczonym albumie wzięli się za mity i tradycje żydowskie. Są więc menory, pejsy, Tory, dreidle, olej Latke, gelt, a także mnóstwo humoru, bowiem Bogowie Ognia kpią sobie z innych bogów w żywe oczy. Muzycznie zaś dominuje epicki heavy z dodatkiem klawiszy, fani Virgin Steele powinni być zachwyceni! “No Gelt, No Glory” kojarzy się z opisywanym tu przed dwoma laty Tragedy, coverbandem Bee Gees. Podobna lekkość grania. Album porywa, a w przerwach między salwami śmiechu warto się wsłuchać w znakomite kompozycje. Wypada napisać: szkoda, że to tylko żart, powinni ciągnąć to na serio. Więcej na www.myspace.com/godsoffire Vlad Nowajczyk [ 8 ]
GODFLESH “Streetcleaner” Earache Brzmi jak: miażdżący, zimny, odhumanizowany industrial Lubię słowo “miażdżący” (nie tylko ja) i jak w przypadku “Pure” uniknąć tu jego użycia się nie da! A po reedycji efekt ten jeszcze się nasila. Ciekawe bity, dziwne rytmy, potężne, przesterowane, mechaniczne riffy, sample, militarny, nieco Laibachowski klimat i nawiedzone wokale Justina Broadricka tworzą chorą całość. I mimo prostoty płyta wydaje się strasznie pokombinowana, dużo tu
HARASAI “The I-Conception” Firefield Records Brzmi jak: kserokopia Dark Tranquillity “The I-Conception” Niemców z Harasai jest świetnym dowodem na to, że z melodyjnego death metalu rodem ze Szwecji lat 90 - jakkolwiek stanowi on wdzięczną i miłą uchu inspirację – korzystać należy umiejętnie i z wyczuciem. Bo wpraw-
HELSTAR
HANKER „Conspiracy Of Mass Extinction” Hellion Records Brzmi jak: amerykański heavy metal Dziwny zespół z tego Hankera. Kanadyjczycy grają wspólnie od 1985 roku, debiutowali 9 lat później, a do teraz zrobili 5 płyt studyjnych. I mimo sympatii, trzeba przyznać, że każda z nich przeszła bez żadnego echa. Hanker nagrywa płyty które ktoś tam kupuje, i to tyle. Żadnych tras, większych koncertów, czegokolwiek... Czyżby zespół hobbystyczny? Na to wygląda. Jednak trzeba przyznać, że grać ta ekipa potrafi, aczkolwiek są chyba najmniej kanadyjsko-brzmiącym zespołem z Kanady. Ich brzmienie silnie kojarzy się z wszelkimi Maideno-podobnymi tworami, jednak w muzyce Hanker zdecydowanie brakuje czegogokolwiek, co mogłoby ich odróżnić od wielu podobnych zespołów. Płyta raczej spodoba się tym, którzy albo zbierają wszystko co heavymetalowe jak leci, albo są kumplami zespołu. Dobre brzmienie, dobre granie, dobry wokalista, dobre riffy. Dobra płyta. Niestety jakby bez własnej tożsamości. Więcej na www. hankermetal.com Adam Wójcik [ 7 ]
HELL:ON “In The Shadow Of Emptiness” Extraview Promotion Brzmi jak: nowoczesny thrash/death Po dobrze przyjętym albumie “Re:Born” i dwóch trasach obejmujących swym
„Rising From The Grave” Metal Blade Brzmi jak: odległy grom i Nosferatu Na nowy krążek amerykańskiej legendy power metalu przyjdzie jeszcze chwilę zaczekać, a tymczasem możemy się delektować tą rewelacyjną reedycją jaką ufundowała nam firma Metal Blade. Po świetnych reedycjach kultowych krążków m.in. Omen, Hallows Eve, Lizzy Borden czy Flotsam & Jetsam, do rodziny dołączył pięknie wydany potrójny digipak Helstar. W pakiecie dostajemy trzeci i czwarty album studyjny (czyli odpowiednio: “A Distant Thunder” z 1988 roku, oraz “Nosferatu” - oryginalnie wydany rok później), oraz bonusowy dysk DVD z zapisem video koncertu jaki zespół dał w Houston w grudniu 1989 roku (tak tak, to już państwo znają z płyty “Twas The Night Of A Helish X-Mas” - teraz można popatrzeć co i jak). Wydawnictwo dostępne jest w dość przystępnej cenie, tak więc można pogratulować wydawcy dobrego posunięcia: wspomniane albumy obecnie nie należą do łatwych do zdobycia dzięki tej reedycji fani amerykańskiego heavymetalowego grania mogą nabyć dwa klasyki w naprawdę profesjonalnej i ciekawej oprawie. W zestawie jeszcze książeczka i notki sporządzone przez muzyków Helstar, czyli standard przy tego typu albumach. Jedyne co tutaj nie gra to ascetyczna, można powiedzieć uboga okładka, i tytuł. W końcu Helstar istnieje i ma się całkiem dobrze, tak więc trudno zgadnąć, o jakie wstawanie z grobu chodzi. Więcej na www.metalblade.de Bart Gabriel
HIGHWAY KILLER „Lost Metal Tales” Mighty Monster Records Brzmi jak: nowy album Faithful Breath W historii heavy metalu trafiają się biografie naprawdę zakręcone, ale Highway Killer przebił chyba wszystkich. Wystartowali w 1988 roku jako Hotwire, nagrali jakieś tam demo i zagrali parę koncertów, po czym się rozpadli. Wrócili 20 lat później, z nową nazwą, a na debiutanckim albumie nagrali... materiał z lat 80-tych, napisany kiedy działali pod nazwą Hotwire. Można i tak. Pomijając kwestie biograficzne, album “Lost Metal Tales” tak naprawdę brzmi całkiem nieźle, mimo, że obklejono go bonus trackami ze wspomnianego starego demo. Dostajemy dziesięć porządnie brzmiących kompozycji, które momentami do złudzenia przypominają kultową w pewnych kręgach grupę Faithful Breath, która to swego czasu sprzedała w Polsce jakieś sto milardów płyt (oczywiście chodzi o “słuchalny” okres FB, i ich płyty “Gold N Glory” i “Skol”). Nie ma sensacji czy jak się to ostatnio mawia “jest bez obsrania”, ale z pewnością jest dobrze, a płyta może sprawić sporo radochy wyznawcom klasycznego germańskiego heavy metalu. Masz już wszystkie płyty Vanize, Cannon czy niemieckiego Tyrant, to kup sobie i Highway Killer, a co. Więcej na www. highway-killer.de Bart Gabriel [ 7 ]
ICARUS WITCH “Draw Down The Moon” Cleopatra Records Brzmi jak: brakujące ogniwo między hardrockiem a heavy metalem Śledząc karierę Icarus Witch od debiutanckiej EPki, nietrudno zaobserwować jak pechowy to zespół. Gdy zaczyna im dobrze iść, odchodzi połowa składu i zaczynają od nowa. Tuż po wydaniu nowego krążka odfrunął oryginalny wokalista, prawem serii. Wracając jednak do zawartości albumu, tytuł sugeruje konotacje z niesławnym Beheritem. Na szczęście na tym podobieństwa się kończą. Amerykanie grają bogato zaaranżowaną muzę, której wciąż brakuje pazura by nazwać ją heavy metalem. Zawsze wtedy, kiedy wypadałoby ostro dowalić, oni wyskakują z lukrem. Jest to oczywiście przemyślana koncepcja, co słychać w, także przesłodzonym, “The Ripper” z repertuaru Judas Priest. Doskonałe na randkę z rockową panienką, ale banią przy tym nie pomachacie. Więcej na www. myspace.com/icaruswitch Vlad Nowajczyk [ 6 ]
IMPALER
HUNGRYHEART “One Ticket To Paradise” Sony Music Brzmi jak: śródziemnomorska wersja Bon Jovi Trudno jest oceniać muzykę oscylującą na granicy melodyjnego rocka i europopu. Trudno, bo nie ma w niej nic nieprzewidywalnego czy nowatorskiego. Nie ukrywajmy, że dla fanów cięższego brzmienia Hungryheart będzie niesłuchalne. To muzyka którą z powodzeniem możemy usłyszeć w popularnym radiu, albo w ścieżce dźwiękowej do młodzieżowej komedii romantycznej. Starczy przytoczyć tytuły utworów: “Love Is The Right way” “Let Somebody Love You” czy tytułowy “One Ticket To Paradise” by pokazać, że zespół gra proste, wpadające w ucho piosenki, które gitara elektryczna lekko zabarwia rockowo. Podobały wam się pop-rockowe zespoły przełomu lat ’80 i ’90? Jeśli tak to być może polubicie
“Nightmare Attack” Rock Stakk Records Brzmi jak: germański thrash z zarzynanym wokalistą Młodziutkie trio z japońskiej Kagawy istnieje zaledwie od dwóch lat, a już ma na koncie pełnoczasowy debiut i udział na DVD z Violator i Hirax. O tym jednak w innym miejscu. Zawartość “Nightmare Attack” to prosty, szybki, kopiący w dupę thrash w stylu Destruction czy Violent Force. Nie słychać przy tym chamskich zrzynek, co się chwali. Nieco irytują chaotyczne, atonalne solówki. Wokal na plus, jest po prostu chory! Kill-take brzmi, jakby właśnie wypruwał sobie flaki kataną. Fajny debiut, dajcie jeszcze! Więcej na www.myspace. com/impalerthrashjp Vlad Nowajczyk [ 6 ]
INFECTED “Who Is Not?” Mutilation Records Brzmi jak: korzenny brazylijski thrash Brazylijska scena thrashowa eksplodowała ostatnimi laty, o czym już doskonale wie-
cie. Infected to jedna z ciekawszych kapel, czerpiących wpływy z zapomnianych już dziś, niesepulturowych prekursorów sceny. Wśród swych idoli wymieniają MX (grają ich cover) i Dorsal Atlantica. Tych drugich przypominają zwłaszcza poprzez sposób frazowania wokalisty. Gitary, wiadomo, szybko i do przodu. Sporo łamańców, chórków, niemało patentów crossoverowych. Ciekawie zaaranżowane, krótki solówki, przetykane przyspieszeniami. Płyta wyszła w ubiegłym roku, najwyższy czas na drugą! Więcej na www. myspace.com/infectedthrashmetal Vlad Nowajczyk [ 7 ]
ION DISSONANCE “Cursed” Basick Records Brzmi jak: dziksza wersja The Tony Danza Tapdance Extravaganza “Cursed”, najmłodsze dziecko Ion Dissonance jest po raz kolejny mieszanką ciężaru, przesterowanych gitar, frenetycznego wokalu i matematycznej precyzji. Mimo, że Kanadyjczycy zdecydowanie odeszli od karkołomnego młócenia z czasów debiutanckiego “Consumed By The Poison”, na rzecz bardziej przemyślanych, technicznych smaczków, to nadal możemy usłyszeć charakterystyczny nalot blastów, jak choćby w “After Everything That’s Happened, What Did You Expect”. Na płycie dużo się dzieje w kwestii rozwiązań rytmicznych, zmian tempa, czy zawiłej struktury utworów. Szkoda, że brzmienie nieco psuje odbiór, zabierając produkcji przestrzeń i możliwość wywarcia jeszcze większego wrażenia. Nie ma też wątpliwości, co do umiejętności Kanadyjczyków, wystarczy posłuchać uderzających riffów w “You People Are Messed Up”, by wiedzieć że ma się do czynienia z zespołem, który wie co robi. Więcej na: www. myspace.com/iondissonance Kamila Skoczek [ 6 ]
ISSA “Sign Of Angels” Frontiers Records Brzmi jak: flaki z olejem Patrząc na listę znanych nazwisk z branży muzycznej zaangażowanych w tę płytę, można odnieść wrażenie, że nasze uszy czeka potężna uczta. Cóż, wcale tak nie jest. Dwudziestosześcioletnia wokalistka Issa z Oslo chce nam udowodnić, że świetnie czuje się w klimatach melodyjnego www.hardrocker.pl
69
grania z pogranicza rocka i hard rocka. Wprawdzie rzeczywiście ma ona całkiem niezły głos, ale co z tego, skoro same kompozycje są po prostu nijakie. Im dalej od początku płyty tym gorzej. Utwory są do siebie bliźniaczo podobne, przez co, kiedy płyta wybrzmi do końca ciężko jest choćby cokolwiek z niej zanucić. Nie pomogli ani świetni instrumentaliści zaproszeni do nagrań, ani znakomita produkcja. Może ta muzyka bardziej przypasuje ludziom lubiącym klimaty Eurowizji, albo Sopotu? Strona artystki: www.frontiers.it Dariusz Konicki [ 4 ]
JOHN WAITE “In Real Time” Frontiers Records Brzmi jak: solidny rockowy gig Pewnie niewielu z naszych czytelników kojarzy bohatera tej recenzji. Zapewne nieco światła na tę postać rzucą nazwy dwóch zespołów, a mianowicie Bad English i The Baby, w których to udzielał się John. “In Real Time” to koncertówka zarejestrowana na trasie artysty w zeszłym roku. Set lista zawiera wybrane kompozycje z całej kariery muzyka. Możemy więc posłuchać wielkiego hitu z czasów Bad English “When I See You Smile”, solowego “Missing You” z 1984 roku, czy “Back On My Feet Again” The Babys. Na tej płycie brzmią one naprawdę świetnie zwłaszcza, że pan Waite wykonuje je tutaj na rockowo. Są więc ostrzejsze gitary, sekcja grająca z wykopem no i głos samego Johna brzmi bardziej drapieżnie z lekką, “pijacką” chrypką. Produkcja też jak najbardziej dostosowana do klimatu. Wszystko brzmi tak, jakby zostało zarejestrowane na jakimś analogu w niewielkim klubie. Dla fanów Zepów mała niespodzianka. Naprawdę porywające wykonanie kawałka “Rock’n’Roll”, zwala z nóg. Dobra płyta, warto posłuchać. Strona artysty: www. myspace.com/johnwaite Dariusz Konicki [ 7 ]
JORN “Dio” Frontiers Records Brzmi jak: hołd dla króla Przypadek? Czy może pan Lande pojechał po bandzie wydając ten album właśnie w tym momencie? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam każdemu z was 70
www.hardrocker.pl
IRON FATE „Cast In Iron” Massacre Records Brzmi jak: pierwszoligowy heavy metal Żeby do debiutującego zespołu o takiej nazwie podeszli nawet najbardziej zatwardziali heavymetalowcy, potrzeba prawie cudu. Wzięło się toto niewiadomo skąd, wylądowało w Massacre Records, i co...? I zdziwienie, i to wielkie!
z osobna. Jakby nie było dostaliśmy płytę dedykowaną cudownemu, nieodżałowanemu mistrzowi Dio. Ogromny smutek wkrada się w serce, kiedy w końcu dotrze do nas myśl, że już nigdy nie posłuchamy nowych piosenek, w których swoim magicznym głosem będzie czarował Ronnie. Tymczasem mamy okazję sprawdzić jak kompozycje mistrza interpretuje Jorn Lande. Plusem tej płyty jest na pewno to, że Norweg nie skupił się li tylko na tych najbardziej znanych piosenkach Dio, ale sięgnął również po kawałki z płyt “Magica” i “Killing The Dragon”, a także do kompozycji z repertuaru Rainbow i Black Sabbath. Covery wykonane przez Landego brzmią tutaj świeżo i soczyście. Power i rozsadzająca energia w “Kill The King” , ciężar i mrok w “Lord Of The Last Day”, eteryczna delikatność na początku “Don’t Talk To Strangers”... Facet chciał pokazać nam jak odbiera i czuje muzykę króla i chyba mu się to udało. Najważniejszą jednak kompozycją na tym krążku jest kawałek “Song For Ronnie James”. Akustyczne gitary, ciężkie riffy, delikatne klawisze, mocny wokal, cięte solówki… czyli wszystko to, co mogliśmy znaleźć na płytach Ronniego. Takie hołdy mają to siebie, że szybko się o nich zapomina, bo przecież lepiej posłuchać oryginału. To pozycja raczej kolekcjonerska dla fanów talentu Landego, i to głównie w ich kolekcjach znajdzie się “Dio”. Więcej informacji: www.frontiers.com Dariusz Konicki
KICKHUNTER “All In” AFM Records Brzmi jak: wybuchowa mieszanka z hardrockowym lontem Niemiecki Kickhunter potrafi nieźle zaskoczyć. Ekipa, w której składzie
Bo niemiecki kwintet atakuje nas porcją klasycznego heavy metalu na niesamowicie wysokim poziomie. Iron Fate nie stara się być (na szczęście) oryginalny: grupa zerżnęła połowę patentów z płyt Judas Priest i Maiden, ale zrobiła to na tylko inteligentnie, że na dobrą sprawę nie można zarzucić im kopiowania, czy próby podpinania się pod starszych kolegów. Do tego twórcy “Cast In Iron” nie ukrywają, że wzorowali się na wczesnych dokonaniach Queensryche czy Helstar. Dodając do wora zwoje trzy grosze, stworzyli album przesiąknięty rewelacyjnymi melodiami, deszczem riffów i harmonii, i wokalizami które obudzą trupa. A żeby było jeszcze bardziej klasycznie, pojawiła się nawet ballada. Bezsprzecznie kandydat do tytułu “debiut roku” w kategorii heavy metal! Więcej na www.myspace.com/ ironfateband Bart Gabriel [ 9 ]
może się podobać, zwłaszcza, że wszyscy muzycy, którzy zaangażowali się w ten krążek, to klasa sama w sobie. Do tego dochodzi oczywiście znakomita produkcja. “All In” nie jest może albumem, który da się katować non stop cały tydzień, ale na pewno z przyjemnością będzie się wracać do niego, co jakiś czas. Strona zespołu: www.myspace.com/kickhunter Dariusz Konicki [ 7 ] znajduje się m.in. Markus Grosskopf daje nam przykład, jak można czerpać radość z grania, jak świetnie można bawić się muzyką nie zamykając się w jakimś konkretnym gatunku. “All In” to niesamowity misz masz różnych stylów. W zasadzie to każdy z jedenastu kawałków na tej płycie nijak ma się do pozostałych. Owszem, można się umówić, że nad całością unosi się duch starego hard rocka, ale kiedy posłuchacie tej płyty, na pewno przyznacie, że trochę to naciągane. Ta płyta
IRON MAIDEN “The Final Frontier”
Emi Brzmi jak: Iron Maiden...!!! Nowy album, ba, cokolwiek co ma naklejkę Iron Maiden, jest zawsze wyczekiwane, i ma gwarancję dobrej sprzedawalności. Umówmy się: Iron Maiden to najważniejsza grupa heavymetalowa, to dzięki nim obecna scena wygląda tak, a nie inaczej. Album „The Final Frontier” źle zaczął. Po pierwsze wizerunek Eddiego który z klasycznym Eddiem wspólnego ma niewiele, do tego komiksowe okładki internetowych singli, czy wreszcie wybór utworów promujących płytę: “El Dorado” i tytułowego “The Final Frontier”. Może eksperyment marketingowy? Cholera wie, bo to wszystko ma tak naprawdę niewiele wspólnego z pełnym obliczem albumu. Albumu który jest najlepszą płytą Iron Maiden od wielu, wielu lat. Jasne, pojawiają się tutaj wydłużone do bólu, rozbudowane, epickie kompozycje, ale wystarczy posłuchać takiego “The Alchemist”, który na dobrą sprawę wynagradza wszystko, brzmiąc jak utwór żywcem wyjęty ze starych płyt Maiden. Oczywiście nie znaczy to, że mamy do czynienia z albumem robionym na siłę “po staremu” - wręcz przeciwnie, można zaryzykować stwierdzenie, że Maideni na tej płycie połączyli swoje najbardziej klasyczne i charakterystyczne patenty (harmonie gitarowe, klekocący bas i co najwazniejsze - znów melodyjne linie wokalne), z tymi znanymi z ostatnich płyt. Dzięki temu zabiegowi, zarówno starzy maniacy Maiden, jak i młodsi, zakochani w tym co Brytyjczycy robili po 2000 roku, powinni nowy krążek przyjąć z radością i zadowoleniem. “The Wild Frontier” to kawał solidnego, szczerego grania. Jasne, na upartego, można się czepiać: że za długie kompozycje, że to, że tamto. Ale obiektywnie rzecz biorąc, dajmy muzykom Maiden wolną rękę. Bo to oni od ponad 30 lat kreują heavy metal, i tak naprawdę, chyba najlepiej wiedzą o co chodzi w Maiden, prawda? Co do jednego nie ma wątpliwości: to jest nowa płyta Iron Maiden, która naprawdę brzmi jak Iron Maiden. Możemy spać spokojnie, zrobili swoje. Więcej na www.ironmaiden.com Bart Gabriel [ 10 ]
również Slayer. No właśnie, i tu jest sedno sprawy. Korzus to po prostu kapela, dla której Slayer to świętość. Ten sam atak gitar, identyczna kanonada perkusji, bliźniaczo podobne wokale, wrzaski, solówki itp. Taki jest właśnie “Discipline Of Hate”. Owszem, możemy powiedzieć, że jest tu też trochę Pantery, czy Throwdown, ale tak naprawdę to tylko zaciemnianie obrazu. Tu karty rozdaje Araya i spółka. Jeżeli nie macie oporów przed słuchaniem takich kalkowych bandów, to przed wami czterdzieści minut wściekłego, gęstego, szalonego thrash metalu. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że to co robią Brazylijczycy, robią z sercem. Dobry warsztat muzyczny, niezłe krótkie, acz treściwe kompozycje, poprawna produkcja. Jedno jest pewne, po lekturze tego krążka kręgi szyjne nadają się tylko do leczenia. Strona zespołu: www.korzus.com.br Dariusz Konicki [ 5 ]
KISKE / SOMERVILLE “Kiske / Somerville” Frontiers Records Brzmi jak: komercyjny power Nie wiedzie się za bardzo Michaelowi w ostatnich latach. Jego solowe płyty przechodzą praktycznie bez większego echa. Może tym razem będzie lepiej? Były wokalista Helloween nagrał płytę z Amandą Somerville, czyli wokalistką dobrze znaną z płyt projektów Avantasia i Aina. W zasadzie to rola pana Kiske ograniczyła się do wyśpiewania tego, co wymyślili inni, bowiem większość kompozycji na tę płytę napisali Mat Sinner i Magnus Karlsson - na co dzień Primal Fear. A jak wyszło? Jak to mówią niektórzy nieźle, ale bez obsrania. Muzyka łatwa, lekka i przyjemna. Trochę w tym wszystkim power metalu, trochę klimatów Nightwish, a także stricte rockowych kawałków. Większość z tych kompozycji z powodzeniem mogłyby znaleźć swoje miejsce w wielu stacjach radiowych. W zasadzie to ciężko jest sprecyzować do jakiej grupy fanów skierowana jest ta płyta. Power? Gothic? Heavy? Ponoć na pomysł tego przedsięwzięcia wpadł szef Frontiers Records, więc do niego na pewno. A wy? Jak nie posłuchacie, to może stracicie coś fajnego? Więcej informacji: www.frontiers.it Dariusz Konicki [ 6 ]
KORZUS “Discipline Of Hate” AFM Records Brzmi jak: kalka Slayer No i co z tym fantem zrobić? Spsikać na czym świat stoi, czy pochwalić za to, że robią co lubią i w co wierzą? Na to pytanie będziecie musieli odpowiedzieć sobie sami po lekturze “Dyscypline of Hate”. Korzus to stara thrashowa załoga z Brazylii. Starowali gdzieś około 1984 roku, czyli mniej więcej w czasie, kiedy swoją walkę o metalowy tron zaczynał
KREATOR “Hordes Of Chaos - Ultra Riot” SPV Brzmi jak: Kreator nadmiernie zainspirowany szwedzkim graniem Najnowszy Kreator jaki jest, każdy słyszy. Lekki, melodyjkowy i wesolutki. W sam raz dla nowych fanów, którzy nie znają wcześniejszych dokonań kwartetu z Essen. Nie dziwi zatem fakt, iż wytwórnia SPV postanowiła ów produkt przepakować i ponownie wypuścić na rynek. Najbardziej udanym elementem “Hordes” była okładka. Koszmarek, który ją zastąpił, lepiej współgra za to z muzyką. Po otwarciu pudełka widzimy płytę w digipaku. Kawałki te same co wcześniej, plus dwa wideoklipy. Bez niespodzianek, które zaczynają się już za chwilę. Otóż bonusowy krążek z wersjami demo opakowany został w kartonową kopertę, typową dla wydań promocyjnych. Nie trzeba chyba dodawać, że tak przechowywane CDki szybko pokrywają się rysam? Duża krecha za ten pomysł! Sama płytka zaś całkiem fajna, wczesne wersje są cięższe i oldschoolowe, jedynie dwa punkowe covery na koniec rażą. Po pierwsze, oba brzmią jakby grało i śpiewało Die Toten Hosen, i po drugie są o jakieś 20% głośniejsze od reszty. Czas na przyjrzenie się pozostałym “skarbom”. Naklejka z okładkowym obrazkiem całkiem spoko. Pocztówka? No dobra, wyśle się kiedyś, komuś. “Ultra-Photobook” zawiera kilkanaście zdjęć z sesji nagraniowej. Nic specjalnego, a formatem przypomina zwykły booklet. Niewielkich rozmiarów plakat od biedy można uznać za udany. Na koniec prawdziwy hit. Kupon zniżkowy na zakup koszulki “Ultra Riot”. Wygląda to na próbę wyciskania soku z kamieni. W dobie światowego kryzysu to wydawnictwo sukcesu nie osiągnie. Wszak patentem na udany box są takie gadżety jak badziki, naszywki czy flagi. Mamy tu do czynienia z produktem niedopracowanym, skompi-
szczęścia przecież mówić nie można: świetna muzyka, doskonały image zespołu, pojawili się na długo przed wieloma innymi grupami (startowali w połowie lat 70-tych), do tego mieli za sobą dużą wytwórnię, która zainwestowała w sporo teledysków. W rodzinnych Niemczech ograli sporo festiwali, przetoczyli się ze swoimi trasami koncertowymi w tę i spowrotem, a jednak ich legenda do przykładowo Polski jakoś nie dotarła, i obecnie zespół znany jest jedynie kilku starszym zapaleńcom, którzy raz na jakiś czas polują na jakiś vinyl na aukcjach internetowych. Czym się je muzykę Mass? Mimo, iż zespół sam siebie określał mianem heavymetalowego, to mamy tu do czynienia raczej z cięższą odmianą rocka / hard rocka. Gdyby się uprzeć, muzykę jaką wykonuje Mass w latach 70-tych faktycznie określało się mianem heavy metalu, jednak mając na uwadze obecne standardy, zostańmy już przy tej naklejce hard rocka czy też heavy rocka. Opisywana seria składa się z czterech pierwszych płyt Mass wydanych w latach 80-tych: “Angel Power” z 1980 roku, “Swiss Connection” z 1981 roku, “Metal Fighter” z 1983 roku (świetna wersja “Born To Be Wild”!), i “War Law”, która ukazała się w najlepszych dla heavy metalu roku 1984. Tak więc za jednym zamachem dostajemy połowę dyskografii
Niemców (w latach 70-tych pokusili się o trzy krążki - zdecydowanie bardziej rockowe niźli te opisywane tutaj, a potem ukazał się jeszcze krążek “Kick Your Ass”). I trzeba uczciwie przyznać, że dostajemy tą lepszą część ich dorobku: płyty pełne klasycznego, przebojowego grania (czyżby wpływy producenta, który swego czasu zasłużył na platynę za album zespół Krokus?). Trudno powiedzieć, czy to zasługa wokalisty Jacka E. Burnside’a który momentami do złudzenia przypomina Paula Stanleya z Kiss, czy też samych już kompozycji, ale jedno jest pewne: granie z płyt Mass jest po prostu dobre, i jeśli dopadniecie całą serię, jest wielce prawdopodobne , że będziecie chcieli przesłuchać wszystkie cztery krążki za jednym podejściem - bo prawda jest taka, że mimo dzielących je lat, brzmią dość spójnie i muzycznie do siebie nawiązują. Jak podejśc do Mass? Chyba jednak jak do grupy legendarnej. W dzisiejszych czasach wiele zespołów dostało taką naklejkę nie mając na koncie większych zasług, a dorobek Mass zdecydowanie budzi szacunek. Więcej na www.mass-rock.com Bart Gabriel
lowanym na siłę i niechlujnie. Nic to, na półce wyglądać będzie uroczo. Więcej na www.kreator-terrorzone.de Vlad Nowajczyk
to jeden z najciekawszych momentów na, i tak bardzo dobrej, płycie. Więcej na www.myspace.com/lenekosti Vlad Nowajczyk [ 8 ]
LENE KOSTI
MAGNA MORTALIS
“Do Or Die” Lazy Records Brzmi jak: heavy metal z pierwszej połowy lat 80-tych Legenda słoweńskiego metalu wsiadła w wehikuł czasu. Nagrywając po raz pierwszy w profesjonalnych warunkach, utwory z lat 1978-1989, stworzyli mieszankę wpływów AC/DC, Ozzy Osbourne’a, Iron Maiden, Saxon, a także dużo lżejszych Journey czy Foreigner (“Blind In Love”). Jak sami przyznali, przearanżowali stare numery, aby nie brzmiały archaicznie. Efekt jest więcej niż zadowalający. Mnóstwo chwytliwych riffów, fenomenalne sola porywają, a nad wszystkim panuje chrapliwy głos Doktora Evila. Zaproszeni goście wspomagają grupę także promocyjnie, a są to Mat Sinner (Primal Fear, Sinner) i Manni Schmidt, były muzyk Grave Digger i Rage. Solówka tego drugiego w “Russian Girl” (największy hit grupy)
“Onward” Magna Mortalis Brzmi jak: teutoński Bolt Thrower Magna Mortalis to kwartet wywodzący się z Niemiec i po niemiecku grający brutalny death metal. “Po niemiecku” bynajmniej nie oznacza posługiwania się językiem Goethego ani Schillera w tekstach numerów, które trafiły na wydany własnym sumptem album “Onward”. Chodzi raczej o niewyszukane, proste – ba! – często prostackie podejście do prezentowanej stylistyki, które wciąż jednak wywołuje nieskromny grymas zadowolenia na twarzy. Pomimo jednej gitary w składzie, braku solówek i innych podobnych ornamentów, wszystkie kawałki wypadają tu niebywale skutecznie, by nie powiedzieć bestialsko. Na taki całokształt wrażeń składają się zarówno grindowe ciągoty, przejawiane we “Flaming Rain”, jak i hipnotyczne, podniosłe zwolnienia obecne
w “False Crusade”. W zasadzie każdy z jedenastu (pominąwszy intro) zawartych tu ciosów daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z ekipą, która graniem para się nie od dziś – świadczy o tym swoboda gry wszystkich instrumentalistów i wynikająca z niej pośrednio umiejętność nadania “Onward” dusznej, złowieszczej atmosfery. Całości słucha się jednym tchem i aż dziw bierze, gdy pomyśli się, że żaden z plenipotentów rynku ekstremalnego żelastwa nie zapukał jeszcze do kanciapy Magna Mortalis. Miejmy nadzieję, że nastąpi to czym prędzej i przy okazji kolejnych równie udanych wydawnictw, panowie będą mogli pozwolić sobie na nagrywanie w nieco lepszym studiu oraz na ciekawszą oprawę wizualną swej twórczości. Póki co, pozostaje katować “Onward” i dać się poniewierać temu miażdżącemu, ołowianemu monolitowi. Więcej na www. magnamortalis.de Cyprian Łakomy [ 6.5 ]
MASS “Angel Power” “Swiss Connection” “Metal Fighter” “War Law” SPV / Steamhammer Brzmi jak: klasyka heavy rocka Tak powinny wyglądać wszystkie reedycje płyt z lat 80-tych. Po pierwsze - oryginalne okładki, lub do wyboru - alternatywna szata graficzna (na dodatkowej obwolucie). Po drugie, skoro wydawca pokusił się już o digipak, to dorzuca w gratisie wspomnianą dodatkową obwolutę, dzięki czemu tenże digipak nie będzie po paru miesiącach użytkowania wyglądał jakby ktoś nim ubrawiał ziemię w ogródku. I sprawa trzecia: materiał bonusowy. Pół biedy, kiedy dostajemy nagranie koncertowe. Ale ileż to razy musieliśmy przełączać beznadziejnie brzmiące nagrania demo, lub co gorsza - wywiady z muzykami. W przypadku reedycji Mass wszystko jest w idealnym porządku, i trzeba przyznać, że każdej opisywanej tutaj płyty można słuchać ze sporą przyjemnością. W sumie trochę dziwi fakt, że poza granicami Niemiec Mass nie zdobył nigdy należytej popularności. O braku
MAR DE GRISES “Streams Inwards” Season of Mist Brzmi jak: My Dying Bride z zastrzykiem słonecznej energii Dobiegający powoli końca rok jest szczególnie udany dla francuskiego labelu Season of Mist. Świadczy o tym choćby kilka wybranych wydawnictw, które dzięki niemu ujrzały światło dzienne na przestrzeni ostatnich miesięcy – świetnie przyjęta “Option Paralysis” The Dillinger Escape Plan czy doskonała “Lawless Darkness” szwedzkiego Watain. Mar de Grises (tłum. “morze szarości”) nie
jest wprawdzie nazwą tak znaną, jak dwie poprzednie, ani też nie wywodzi się z kraju, który jakoś szczególnie kojarzyłby się z muzyką metalową, jednak ze swym trzecim albumem “Streams Inwards” wpisuje się w tę tendencję. Kwintet wprawdzie pochodzi ze słonecznego Chile, lecz materia, którą uczynił zawartością płyty, ma w sobie zdumiewające wprost pokłady melancholii, właściwe zespołom z Wysp Brytyjskich. Duch My Dying Bride czy wczesnych dokonań Paradise Lost obecny jest niezaprzeczalnie w utworach takich jak otwierający “Starmaker” i “The Bell and the Solar Gust”, słychać jednak, że te inspiracje zawarto we właściwej proporcji do własnych pomysłów. Przeważnie wolne i średnie tempa sekcji rytmicznej, dają w połączeniu z bogatą gitarową teksturą i plamami klawiszy efekt bardzo przestrzenny, sprawiając, że płyta na swój sposób “płynie”. Nawet gdy Mar de Grises eksperymentuje z industrialem (“Knotted Delirium”), to przez cały czas potrafi utrzymać ów ulotny, mocno inercyjny charakter swej muzyki. Nad całością unosi się nieco odhumanizowany, deathmetalowy warkot, okazjonalnie kontrastowany partiami czystego śpiewu. Wszystko to zaskakująco dobrze komponuje się w jednolity, choć bynajmniej nie nużący, efekt końcowy. Pozostaje czekać na więcej. Więcej na www.mardegrises.com Cyprian Łakomy [ 8 ]
MEDUSA’S CHILD “Damnatio Memoriae” Black Board Records Brzmi jak: neoklasyczny melodyjny metal Muzyka jaką prezentuje nam grupa to neo klasyczny metal, z elementami melodic oraz z silnie wykorzystanymi klawiszami, ale na szczęście nie jest to kolejny mierny metalik, taki typowy pitu- pitu. Kompozycje MC posiadają bardzo fajne brzmienie z odpowiednią dawką mocy, brudu, a nawet surowości, które nadaje zespołowi pazura oraz rasowości. Absolutnie w przypadku tej płyty, nie można powiedzieć, że utwory na niej zamieszczone brzmią bezjajecznie i plastikowo. Ponadto melodie są bardziej ukierunkowane na klasyczny metal, melodyki z pod znaku przebojowości jest mało (no może poza otwierającym album www.hardrocker.pl
71
utworem i kilkoma refrenami), a już tej cukierkowej, czy ckliwej nie uświadczycie tu ni krztyny. W muzyce grupy (co jest mimo wszystko dużym zaskoczeniem) dopatrzymy się masy elementów epickich, szczególnie jeśli chodzi o marszowe rytmy i hymniczne zwrotki. Granie to może się podobać, gdyż jest najzwyczajniej w świecie ciekawe i przyjemne dla ucha. Kawałki nie brzmią jakby były kopiami siebie, mają wszystkie swój określony i indywidualny charakter. Doskonale współgrają ze sobą i tworzą fajną, zwartą całość. Nie jest to na pewno coś fenomenalnego, czy niesamowitego, ale z drugiej strony, w bogactwie kapel grających podobną muzykę, takiego przemyślanego i co by nie mówić, świeżego spojrzenia na ten gatunek dawno nie było. Więcej na www.medusaschild.com Sławomir Kamiński [ 7 ]
potrzebne. Niestety, ta wiedza nie została należycie wykorzystana, a ich album jest potwornie niespójny. Świetne motywy sąsiadują z breakdownami tak nudnymi, że chce się wyć do księżyca. Portugalczycy stworzyli parę niezłych riffów, np. otwierający “Stubborn By Nature”, dzięki czemu można by ich zaklasyfikować jako tanią podróbkę Soilwork. Niestety, im dalej, tym gorzej. Coraz mniej riffów, zanik solówek, dominują breakowny i bezsensowne darcie mordy. To ma być thrash? Jakieś kpiny. Więcej na www. myspace.com/mindlockpt Vlad Nowajczyk [ 4 ]
MISCONDUCT
MIDIAN “Thrashology” AreaDeath Brzmi jak: wschodnio-zachodni thrash Ile jeszcze nieznanych perełek wypłynie przy okazji powrotu thrashu? Oby jak najwięcej, jeśli będą takiej jakości jak Midian z New Jersey, wcześniej znane jako Mercenari! Istnieli w latach 1988-1992, pozostawiając po sobie łącznie pięć demówek. Co jedna to lepsza! Fenomenalna mieszanka lokalnych wpływów Wschodniego (wczesne Anthrax i OverKill, Crumbsuckers, S.O.D.) i Zachodniego (Vio-lence, Forbidden) Wybrzeża, okraszona patentami brytyjskiego Sabbat i Szwajcarów z Coroner. Zbyt wiele nazw tu padło, a ta nikomu nieznana grupa niewątpliwie miała własny, świetny styl. Od akustycznych miniaturek, czystych wokali, po rwane, agresywne riffy i opętańcze wrzaski. Całość ich dokonań znalazła się na dwóch krążkach, jako bonus dołożono trzy klipy i pięcioutworowy koncert. Do tego gruba książeczka z tekstami i wywiadem, dzięki czemu łatwo można prześledzić ich niedoszłą karierę. Więcej na www.myspace. com/midianthrashnj Vlad Nowajczyk [ 8 ]
MINDLOCK “Enemy Of Silence” Rastilho Records Brzmi jak: gorzej niż tania podróbka Soilwork W przeciwieństwie do swoich arcygównianych koleżków wytwórnianych, o których kilka stron dalej, Mindlock nie zapomnieli, iż w metalu melodie i solówki są dość 72
www.hardrocker.pl
“One Step Closer” I Scream Records Brzmi jak: Good Riddance i Millencolin w jednym Szwecja od lat uchodzi za jedno z najbardziej wpływowych miejsc na mapie mocnej muzyki. Byłoby nie fair, gdyby twierdzenie powyższe odnieść jedynie do powstającego tam od ponad 20 lat najwyższej próby death metalu; w kraju Ikei i Volvo równie dobrze ma się scena hc/ punk. Jednym z czołowych jej przedstawicieli pozostaje od lat Misconduct, który w tym roku uraczył swą publikę krążkiem pt. “One Step Closer”. Nie wiadomo, jak ci Szwedzi to robią, ale w czasach, kiedy amerykańskie załogi rzędu The Offspring czy Green Day próbują ugrać coś mdłym autoplagiatem, im wciąż udaje się tworzyć pogodnego, intensywnie pachnącego Kalifornią, przebojowego punka. Zestaw 12 kompozycji, które zespół wytypował na nową płytę nie przynosi absolutnie żadnych niespodzianek – wciąż roi się tu od prostych, wpadających w ucho melodii, doskonałych, śpiewanych chórem refrenów oraz jednoznacznie pozytywnej energii. Zwraca uwagę zdecydowanie dopracowana produkcja; brzmienie jest przejrzyste, a zarówno partie gitar, jak i bębnów dają mocno po zębach. Dwukrotnie zdarza się też grupie poflirtować z elektronicznymi podkładami. Dzieje się tak w otwierającym intrze oraz wieńczącej balladzie “Side By Side Part II”, mimo to żywa istota muzyki Misconduct pozostaje wciąż nienaruszona. Można jedynie przyczepić się do tego, że materiał brzmi momentami zbyt jednolicie. Z drugiej strony, 33 minuty to dawka, która nikomu jeszcze chyba nie zaszkodziła. Więcej na www.misconduct.nu Cyprian Łakomy [ 6 ]
MUSICA DIABLO “Musica Diablo” SOAL Records Brzmi jak: wiele innych płyt thrashowych Musica Diablo to debiutanci, choć ze znanym nazwiskiem w składzie. Wokalistą tej formacji jest bowiem znany z Sepultury
MOON “Lucifer’s Horns” Witching Hour Brzmi jak: romans Christ Agony z Immolation Tak jak na powrót legendarnego Christ Agony trzeba było czekać relatywnie niedługo, tak w przypadku Moon, uchodzącego niegdyś za poboczny projekt Cezara, reanimacja zajęła trochę dłużej. Słuchając długo oczekiwanego, trzeciego longplaya pt. “Lucifer’s Horns”, trudno się temu faktowi dziwić. Ci, którzy pamiętają zarówno debiutancki “Daemon’s Heart” z 1996 roku, jak i wydany dwa lata po nim “Satan’s Wept”, mogą doznać niemałego szoku, sięgając po tę płytę. Konwencja symfonicznego black metalu, dogłębnie eksplorowana na tamtych wydawnictwach, wydaje się dziś tak samo daleka Cezarowi, jak światopogląd środowisk Frondy Nergalowi. Zastąpiły ją kompozycje skłaniające się znacznie
Derrick Green i szczerze mówiąc nie musiał się on za bardzo wysilać jako frontman jeżeli chodzi o stylistkę w jakiej porusza się jego nowa kapela. Album “Musica Diablo” to klasyczny, opętańczy, bezkompromisowy thrash metal. Ich muzyka oscyluje w amerykańskich klimatach tego gatunku. Mnóstwo ciętych riffów, wariackie solówki, kanonada sekcji rytmicznej. Slayer, Death Angel, Nuclear Assault, Dark Angel – to zespoły na półkę, z którymi możemy wrzucić tę brazylijską hordę. Płyta trwa zaledwie trzydzieści trzy minuty, ale może to i dobrze, bowiem jest bardzo intensywna, bezkompromisowa i skondensowana, a dołożenie jeszcze kilku tracków mogłoby spowodować lekkie znudzenie słuchacza. Żadnej rewolucji wprawdzie tu nie ma, ale całość zagrana i wyprodukowana na bardzo przyzwoitym poziomie. Fani gatunku nie powinni poczuć się oszukani. Strona kapeli: www.musicadiablo.com Dariusz Konicki [ 6 ]
NOMAD SON “The Eternal Return” Metal On Metal Records Brzmi jak: mała apokalipsa Ci z was, którzy rozkoszują się w przytłaczających, dołujących, miażdżących dźwiękach doom metalu, powinni jak najszybciej przetestować nowy materiał
bardziej ku bestialskiemu, niebiorącemu jeńców deathmetalowemu bluźnierstwu. Taka metamorfoza nie powinna stanowić w tym wypadku żadnego zaskoczenia, skoro obecnie Moon współtworzy jeszcze trzech innych muzyków, znanych m.in. z Abusiveness, Parricide i Soul Snatcher. Jeśli zatem projekt studyjny przepoczwarzył się w pełnoprawny band, to oczywistym jest, że efekt muzycznych zmagań tego ostatniego brzmi bardziej organicznie. Tam, gdzie przed laty stukał zaprogramowany automat perkusyjny, dziś bezlitośnie grzmi rytmiczna armada obsługiwana przez niejakiego Vizuna. Jego arsenał blastów i zwolnień wspierają gęste, niekiedy zagmatwane kaskady riffów, które pomimo swej złożoności ani na sekundę nie tracą impetu. Blackmetalowego zabarwienia dodają tu jedynie jadowite wokale. Choć w duszną atmosferę “Lucifer’s Horns” wgryza się stopniowo, to już za pierwszym odsłuchem zapadają w pamięć smaczki, takie jak partia gitary akustycznej w “Torches Begin to Burn”, majestatyczne zwolnienia “Confined In Heaven” czy podniosłe momenty “The Semen of Ye Old One”. A wszystko to oprawione w piekielnie duszne, ciężkie brzmienie autorstwa Arka Malczewskiego. Rogi w górę. Więcej na www.myspace.com/moonsatanic Cyprian Łakomy [ 8 ]
formacji Nomad Son z Malty. Nie mam pojęcia skąd muzycy tej kapeli czerpią inspirację dla swej mrocznej twórczości, żyjąc sobie na gorącej wyspie na morzu śródziemnym. Słuchając ich płyty ma się raczej wrażenie, jakby słońca to oni nigdy nie oglądali. “The Eternal Return” prezentuje się jako kawał solidnego, rasowego doom metalu. Na tej płycie znajdziecie wszystko, co określają kanony tego gatunku. Jest odpowiedni ciężar, mrok, smutek, czyli po prostu mała apokalipsa. Ktoś, kto na co dzień obcuje z muzyką takich kapel jak Candlemass, Trouble czy Pentagram, spokojnie może sięgnąć po ten stuff. Zgniatanie mózgu gwarantowane. Oczywiście żeby nie było za nudno, nie zabrakło tu odpowiedniej dawki przyspieszeń, czy świdrujących solówek. Bardzo ważną rolę w muzyce Nomad Son odgrywają instrumenty klawiszowe – tak bardzo potęgujące klimat tych kompozycji. Chwilami nawet brzmieniem zbliżając się niebezpiecznie do tego co znamy z płyt Deep Purple, czy Atomic Rooster. Wszystko na tym krążku jest dopracowane, do końca przemyślane i dopieszczone. Ważnym elementem jest również znakomita produkcja, bardzo uwypuklająca moc tych utworów. Strona kapeli: www.myspace. com/nomadsonmalta Dariusz Konicki [ 8 ]
NUTZ „Tightended Up!” Marked Square Music Brzmi jak: stary, dobry progresywny hard rock Nutz to jedna z tych angielskich formacji, których twórczość odcisnęła niewątpliwe piętno i stworzyła podwaliny pod erupcję NWoBHM. Pamiętacie utwór “Bootliggers” z Metal For Muthas? Tak, to właśnie oni. Gwoli przypomnienia: później nazwali się Rage i wydali dwie płyty. Omawiana płytka Nutz zawiera zapis koncertu jaki odbył się w 1977 roku w Nottingham, a który był (jak mówili muzycy) rozgrzewką pomiędzy trasami, w których Nutz supportowali Black Sabbath i Budgie. Płytka zawiera 12 kompozycji, z których większość pochodzi z trzeciej płyty grupy “Hard Nutz”. Cóż można napisać o tym koncercie? Tylko jedno: rewelacyjny koncert, bardzo dobrego zespołu! Jazda bez trzymanki, autentyzm w każdym calu i prawdziwe, szczere, energetyczne rockowe granie, bez żadnych dogrywek i technicznych oszustw. Doskonała atmosfera, klasowe kawałki, masa fajnych riffów, soczyste solówki zarówno gitarowe, jak i perkusyjne, zadziorny, emocjonalny głos wokalisty, no i oczywiście te niesamowite Hammondy- wszystkim tym obdarzy was w niesamowitej wręcz ilości ten koncertowy album. Naprawdę nie ma sensu więcej zachwalać tego krążka. Ci, którzy uwialbiają Deep Purple, Uriah Heep, czy Mountain - zakup obowiązkowy! Więcej na www.myspace.com/nutzrage Sławomir Kamiński [ 7.5 ]
ORION’S REIGN „Nuclear Winter” Ice Warrior Records Brzmi jak: symfoniczny neo power metal Greccy muzycy na swym debiutanckim krążku prezentują nam muzykę zdecydowanie zorientowaną na melodię, a że mają ku temu niemały talent, to dostarczyli nam bardzo melodyjny materiał. Kompozycje ich są ponadto pełne ciekawych, zaawansowanych rozwiązań i podziałów rytmicznych, co cieszy biorąc pod uwagę młody wiek i małe doświadczenie Greków. Aby cała muzuka nie jawiła się jako za ładna i za lekka, pododawano do utworów bardziej epicko- patetycznie brzmiących efektów.
Czy zabieg ten przyniósł oczekiwany efekt? Chyba nie, bo mimo wszystko brzmi to niezbyt potężnie, ale na pewno stanowi to ogromne urozmaicenie. Całość muzyki Orion’s Reign jest dobrze przemyślana i skomponowana. Naprawdę dużo się w niej dzieje, a utwory nie są grane na jedno kopyto. Zaletą tej muzyki jest także to, że nie mamy tu tylko wszechobecnych klawiszy, ale słychać też to co najważniejsze, przysłowiową sól heavy metalu, czyli gitary (zwróćcie uwagę na fajne wirtuozerskie solówki). Całość jest oczywiście inteligentnie podrasowana symfonicznymi klawiszowymi motywami i doskonale wyprodukowana. Płyta ta nie brzmi plastikowo i sterylnie, ma w sobie trochę brudu i surowości, co nadaję jej oryginalnego soundu, w zestawieniu z płytami innych grup uprawiających poletko neo power metalu. Pozycja ta przypadnie do gustu miłośnikom gatunku i przysporzy im wielu miłych doznań. Więcej na www.orionsreign.com Sławomir Kamiński [ 7 ]
będąc pomnym faktu, że pod względem samych rozwiązań kompozycyjnych dzieje się niemało, trudno dać się im przekonać w tak nijakiej oprawie. Więcej na www. redrum-inc.de Cyprian Łakomy [ 4 ]
PRELLUDE “A Estrada Do Rock” AreaDeath Brzmi jak: wczesny NWOBHM Brazylijczycy z Prellude są żywą skamieliną. Pod koniec lat 90-tych zaczęli grać muzę inspirowaną korzeniami NWOBHM i robią to w miarę nieźle. Krążek zawiera dwa materiały, z których pierwszy to debiutanci “A Estrade De Rock” z 1997 roku. Kawałki raczej spokojne, dużo ballad z klawiszowym tłem, niewiele przyspieszeń. Typowe pościelówki, kojarzące się z piracką serią “hard rock ballads”. Fajne, klasycznie hardrockowe solówki. Poważnym minusem pozostawał wokal, zwłaszcza w wyższych partiach. Tuż po debiucie wywalili na szczęście partacza i bonusowa EPka “Raising From The Dead” (z 2001) brzmi już zdecydowanie lepiej. Ciężej, bardziej metalowo. Słychać fascynację wczesnymi dokonaniami Saxon. Dobry prognostyk na przyszłość. Więcej na www.myspace.com/prellude Vlad Nowajczyk
wzorcowo. Być może temu albumowi nieco brak majestatu poprzednika (czemu zdaje się przeczyć genialny “Gods To The Godless”) albo potęgi następcy (mimo potężnych riffów w “The Burning Season” i “Children Of The Harvest”). Płyta sprawia wrażenie nieco wyciszonej i delikatniejszej, ale w dalszym ciągu jest to jeden najciekawszych zespołów na scenie pogańskiej, choć nie eksponują elementów tradycyjnych, wolą raczej zadumę i progresję. Na krążku drugim sporo rarytasów, od początków aż do czasów splitu z Mael Mordha. Każdy z krążków jest powodem do zakupu. Więcej na: www. primordialweb.com Paweł Domino [ 8 ]
solówki stanowią idealne uzupełnienie surowego, klimatycznego heavy metalu serwowanego przez RealmBuilder. Black Sabbath, wczesne Manilla Road, ale przede wszystkim Cirith Ungol kłaniają się w pas. Wszystko na swoim miejscu. No, prawie wszystko. Perkusista Czar jest śpiewakiem raczej słabym. Próbuje wielu technik wokalnych, lecz w żadnej nie powala. Najlepiej czuje się w melodyjnym, niskim zawodzeniu. Gdy już przyzwyczaisz się do jego specyficznej maniery, płyta powinna wejść łatwo. Jest bowiem naprawdę solidną porcją oldschoolowego metalu, wymagającego jednak jeszcze oszlifowania. Więcej na www.myspace. com/realmbuilder Vlad Nowajczyk [ 6 ]
OTARGOS “No God - No Satan” Season of Mist Brzmi jak: noise’owy Mayhem Już z uwagi na tytuł, obok czwartego pełnoprawnego dzieła Otargos nie sposób przejść obojętnie. W gatunku od lat zdominowanym z jednej strony przez teistyczne ideologie, trolle i inne gusła, rzadko kiedy zdarzają się dzieła nacechowane wyraźnym sceptycyzmem. I nie chodzi tu jedynie o sceptycyzm, którym przesiąknięty jest koncept liryczny “No God – No Satan”, lecz także o pewną powściągliwość w posługiwaniu się wszelkimi muzycznymi ozdobnikami. Zamiast operować niepotrzebnie podniosłą melodyką, orkiestracjami czy wszelkiego typu elektronicznymi nowinkami, Francuzi budują swe blackmetalowe uniwersum przy pomocy hałaśliwych gitarowych dysonansów, kompozycyjnego transu i specyficznych wokalnych interpretacji. Oszczędność form wyrazu i pozorna monotonność poszczególnych kompozycji na płycie, nadaje całości charakterystycznego, niepokojącego sznytu. Czasem wręcz grupie udaje się popłynąć w sludge’owy ciężar i zaraz potem skontrować go kompletną zmianą dynamiki (“Cuius Vis Hominis Est Errare”), wzorem legend z Neurosis czy rodaków z Celeste. Każdemu z utworów daleko jest do regularnych struktur, co więcej – numery “właściwe” przeplatane są co rusz krótszymi instrumentalnymi interludiami. Otargos z pewnością nie tworzy muzyki dla każdego przeciętnego zjadacza black metalu. Podobnie jak “Ordo Ad Chao” Mayhem, “No God – No Satan” jest dziełem na wskroś awangardowym. Więcej na www.otargos.fr Cyprian Łakomy [ 6.5 ]
RANSOM
PRELLUDE “Maquina do Tempo” AreaDeath Brzmi jak: Saxon zmieszany z Running Wild Na swym drugim albumie, oryginalnie wydanym w 2007 roku, Prellude jest już pełnokrwistym zespołem heavymetalowem. Nie dziwota, wszak powstał po ponad dekadzie od debiutu. Oprócz kiczowatej oprawy graficznej, trudno się tu do czegokolwiek przyczepić. Nie znam portugalskiego, ale sądząc po obrazkach, teksty łączą fantasy z science-fiction. Smoki i UFO, narysowane przez pięciolatka. Znakomite brzmienie bębnów, Vinicios Kavrucov prawie przez cały krążek zasuwa na dwie stopy. Przewaga szybkich numerów, ale są też wolne, epickie. Jako bonus – demo z 2002. Wyraźny postęp w każdym elemencie metalowego rzemiosła sprawia, że na trzecią płytę Brazylijczyków fani heavy powinni czekać już dziś. Więcej na www.myspace.com/prellude Vlad Nowajczyk
PRIMORDIAL “Spirit The Earth Aflame” Metal Blade Brzmi jak: majestatyczny, progresywny pagan metal To już trzecia z reedycji i od strony wizualnej jest wzorcowo. Muzycznie też
„Better Days” Yester Rock Records Brzmi jak: miły dla ucha AOR Ransom to muzyczne dziecko dwóch, starych wyjadaczy rockowego grania w osobach Tommy Girvina i Dona Cromwella. Cała płyta ma od początku do końca swój wyrównany poziom. Utwory są solidne i da się zauważyć, że nie ma tu muzycznych wypełniaczy. Muzyka Ransom bardzo przypomina dokonania Bryana Adamsa, nawet charakter śpiewu i barwa wokalisty kojarzy się ze wspomnianym Kanadyjczykiem. Na płycie sporo jest spokojnych, nastrojowych utworów, ale zdecydowanie najmocniejszymi i najlepszymi momentami tej płyty, są utwory najostrzej brzmiące jak: “Better Days”, “Party Life”, czy “Best Is Yet To Come”. Zarówno produkcyjnie, technicznie, czy też pod względem dźwięku nie możemy temu materiałowi nic zarzucić. Jednak co by nie powiedzieć, mimo, że fajnie się słucha tych dźwięków, to troszeczkę wieje tu nudą. Niestety, jest to płytka tylko na jedno słuchanie, gdyż najzwyczajniej ginie w tłumie podobnych wydawnictw. Więcej na www.myspace. com/doncromwellmusic Sławomir Kamiński [ 6 ]
REALMBUILDER “Summon The Stone Throwers” I Hate Records Brzmi jak: dzieci Cirith Ungol Debiutujący niniejszym krążkiem Amerykanie to... duet. Na płycie zagrał, oprócz stałego składu, gitarzysta Brian Koenig (Luna Mortis), którego świetne
REDRUM INC. “Heavy Division” Firefield Records Brzmi jak: nieudany hołd dla Crowbar Redrum Inc. to niemiecka odpowiedź na granie zakorzenione głęboko w scenie nowoorleańskiej, ze szczególnym wskazaniem na Crowbar. Na “Heavy Division” Teutoni (choć w ich sekcji rytmicznej znaleźli się niejacy Ralf Lewandrowski oraz Frank Gonsior) usiłują połączyć wyraźne zapożyczenia od swych muzycznych mentorów z odrobiną hardcore’owej wybuchowości. W trakcie tych bez mała 50 minut nadarza się sporo okazji, by posłuchać fajnych, choć ani trochę oryginalnych gitarowych harmonii, albo dać porwać się specyficznemu, leniwemu groove. Do zaśpiewania w jednym z utworów udało się nawet nakłonić samego Kirka Windsteina (“Carry The Burden”), natomiast całość wieńczy cover jednego z naczelnych szlagierów jego macierzystej formacji – “All I Had I Gave”. Niestety, dzierżący mikrofon Michael Dohmen nie dorasta swymi wokalnymi umiejętnościami Windsteinowi do pięt. A jak wiadomo, ten ostatni posturą i wzrostem przypomina raczej pociesznego skrzata. Wysilone krzyki i toporne sylabizowanie tekstów odbierają muzyce Redrum Inc. dobre 50 procent ataku i potrzebnej dynamiki. Trudno z takich wyczynów wyczytać jakiekolwiek emocje, przez co gdzieś na półmetku “Heavy Division” człowiek zadaje sobie pytanie: ale o co chodzi? Sytuacji bynajmniej nie ratuje przeciętne brzmienie. Odnieść można wrażenie, że ustawiono je bez żadnego pomysłu, ot tak sobie. Nawet
REFUSE RESIST “Socialised” I Scream Records Brzmi jak: nowoczesny,zaangażowany politycznie punk rock “Socialised” to płyta punkowa. A pisząc punkowa w nawiązaniu do Refuse Resist w żadnym wypadku nie mam na myśli The Ramones, czy The Sex Pistols. Chodzi o współczesny, amerykański hardcore punk w stylu Slapshot. I chyba porównanie do tej kapeli wyczerpuje kwestie przybliżenia tego co znajduje się na “Socialised” pod względem muzycznym. Można by ją bez problemu uznać za płytę Slapshot i nikt chyba nie miałby żadnych zastrzeżeń. Nie należy jej jednak dyskredytować ze względu na fakt, że prezentuje, muzykę prostą i jednowymiarową. Refuse Resist to co robią, robią dobrze. Grają zaangażowaną społecznie, bezpośrednią muzykę i widać, że sprawia im to przyjemność. Nie można też wykluczyć, że znajdą się tacy, którzy z przyjemnością jej posłuchają. Więcej na www.myspace.com/refuseresistband Kamila Skoczek [ 3 ]
RETRIBUTION “Rip The Silence” Heavy Music Brzmi jak: thrashowo-szwedzka jazda Dla wytwórni to debiut, więc życzymy powodzenia! Tym bardziej, że te pięć utworów przyjemnie przetacza się po słuchaczu. Ale trudno oczekiwać, by weterani z Cremaster, Cemetery Of Scream, czy Hellias podpisali się pod knotem. Tempa od początku solidne, słychać i nowotestamentowy thrash i Edge Of Sanity. Nie mogę się opędzić od porównań do “Purgatory Afterglow”, mimo że materiał to dużo nowocześniejszy. Świadectwem tego plemienny wstęp do “Dedication”, do Rootwater tylko rzut kamieniem. Zresztą utwór ten później rozpędza się na wściekłych riffach i takiż wokalach, których na tym MCD szczęśliwie nie brak. To czekam na coś dłuższego. Więcej na: retribution.w.interia.pl Paweł Domino [ 7 ] www.hardrocker.pl
73
SANCTA SANCTORUM “The Shining Darkness” Black Widow Brzmi jak: The Story Of Death SS - część 2!? Co do tego, że grupa Death SS jest absolutną legendą metalu, zastrzeżeń nie ma. Włosi stworzyli swój własny odrębny gatunek, często okreslany mianem horror metalu. Niestety od wczesnych lat 90-tych zespół spadał głębiej i głębiej w odmęty rocka industrialnego, i obecne oblicze Death SS - które gra w zupełnie innym składzie, gdzie jedynym oryginalnym członkiem jest Steve Sylvester - nie ma nic wspólnego z fenomenalnymi wczesnymi
dokonaniami tego zespołu. Dla zakochanych w starym Death SS pojawiło się jednak światełko w tunelu: Sancta Sanctorum. Nie dość, że wokalistą tej założonej dopiero co grupy jest sam Steve Sylvester, to za garami zasiadł Andrea “Thomas Hand Chaste” Vianelli który udzielał się w Death SS w latach 1977-1984, a bas dzierży słynny Danny Hughes (w Death SS znano jako The Mummy). I prawda jest taka, że w Sancta Sanctorum jest więcej Death SS, niż na ostatnich płytach samego Death SS! Co prawda “The Shining Darkness” to płyta która muzycznie krąży zdecydowanie krąży gdzieś między doom metalem a rockiem progresywnym, to ten niepokojący klimat podparty wywołującymi ciarki na plecach wokalizami Sylvestra, jest po prostu jedyny w swoim rodzaju, rozpoznawalny zawsze i wszędzie. Sancta Sanctorum jest tym, czym mogło być Death SS gdyby kontynuowali ścieżke wytyczoną na pierwszych singlach. Amen. Płyta rewelacyjna. Więcej na www.myspace. com/sanctasanctorumband Bart Gabriel [ 9 ]
Crying”, i wydany dwa lata wcześniej “Which Way The Wind Blows”, to typowy podziemny heavy metal z tamtego okresu. Bez rewelacji, chociaż obecność wokalistki Deborah Webster można zaliczyć jako punkt nadający muzyce Satanic Rites dozy oryginalności. “Which Way...”, mimo że był właściwie debiutem, wydaje się brzmieć dużo lepiej niż dwójka - a na pewno już zadziorniej, gdyż przy “No Use Crying” zespół nieco złagodził brzmienie wchodząc w hard rocka. Obecnie grupa nie miałaby większych szans na zdobycie ani kontraktu ani popularności, no ale zahaczyli o legendarny obecnie nurt, robili swoje w swoim czasie, tak więc dostali naklejkę “kult”. I tego się trzymajmy. Obie płyty wyłącznie dla maniaków gatunku. Więcej na www.myspace.com/ satanicritesband Bart Gabriel
SKULLVIEW
SISTER SIN
74
SALEM
SATANIC RITES
„In The Beginning...” Pure Steel Records Brzmi jak: Twoja kolejna płyta NWoBHM Pytanie: pamiętasz Ethel The Frog? Opcja A) - Nie. Nic dziwnego, bo zespół nigdy nie zrobił większej kariery, istniał plus minus trzy lata, i zostawił po sobie tylko jeden singiel i jeden album. Opcja B) - Tak. Jeśli nazwa Ethel The Frog coś ci mówi, to znaczy tylko jedno: jesteś oddanym maniakiem obrośniętego legendami - a często i kurzem i rdzą - nurtu New Wave Of British Heavy Metal. Tym razem spod kurzu i rdzy wykopano zespół Salem, który powstał właśnie na gruzach wspomnianego Ethel The Frog. “In The Beginning...” to podwójny album, gdzie na dwóch - trwających w sumie ponad 85 minut - zebrano 17 utworów z demówek i singli. Całość mimo typowo kompilacyjnego charakteru brzmi dość spójnie, i obu krążków słucha się dość dobrze, chociaż wątpliwości nikt nie ma: nie są to przeboje na miarę Maiden czy Saxon. Sumując: uzupełnienie kolekcji maniaka NWoBHM? Bez wątpienia. Słucha się dobrze? Zdecydowanie. No i to chyba wystarczy. Przecież można być szczęśliwym ubierając starą dziurawą koszulkę Demon czy innego Angel Witch, i wydając ostatnie grosze na jakiś nieznany siedmiocalowy singiel. Tylko zamiast fortuny, teraz można wydać niewielkie pieniądze i nabyć całkiem fajne podwójne wydawnictwo. Więcej na www.salemband.co.uk Bart Gabriel
“Which Way The Wind Blows” “No Use Crying” Cult Metal Classics Brzmi jak: NWoBHM dla maniaków gatunku Wydawnictw dla fetyszystów New Wave Of British Heavy Metal ciąg dalszy. Grupa Satanic Rites działała bez większych sukcesów w latach 1980-1987, i mimo dość mrocznej nazwy, z black metalem czy nawet ostrzejszym heavy metalem (Venom?) nie miała nic wspólnego. Wydany w 1987 roku album “No Use
www.hardrocker.pl
SKELATOR “Death To All Nation” Metal On Metal Records Brzmi jak: ścieżka dźwiękowa do He-mana Amerykański Skelator powrócił po dwóch latach, by swoją muzyką wykończyć wszystkie narody tego świata. Aż tak strasznie pewnie nie będzie, ale na pewno po tej płycie zespołowi przybędzie sporo nowych wyznawców,
z ich serc, a wspólna gra sprawia im autentyczną, wielką radość. Odczuwamy to wręcz namacalnie, co jest naprawdę niesamowite. Warto jeszcze dodać, że do tej kipiącej emocjami i energią mieszanki wokale wykonuje kobieta, która brzmi niczym skrzyżowanie Doro i Leather Leone. Wystarczy? No to jazda do sklepów. Naprawdę rewelacyjna pozycja, pełna doskonałej i radosnej metalowej muzy! Więcej na www.sistersin.com Sławomir Kamiński [ 8 ]
„True Sound Of The Underground” Metal Heaven Brzmi jak: mieszanka Judas Priest i Motley Crue Młodzi Szwedzi w genialny wręcz sposób połączyli ze sobą charakterystyczne elementy muzyczych stylów ww. grup i stworzyli na tej bazie coś bardzo rajcownego, energetycznego i ciekawego. Co jednak w tym wszystkim najważniejsze, to to, że muzyka Sister Sin, mimo iż ma tak wiele oczywistych zapożyczeń i odniesień, nie jest tylko i wyłącznie tanią imitacją Priest, czy Crue. Ma w sobie wielkie tchnienie autentyczności i posiada to coś, co ją zdecydowanie wyróżnia na tle innych grup. Znajdziecie tu wielkie pokłady energii, zapału, szczerości, maksymalnego oddania i zaangażowania. Słuchając tych dźwięków gęba nam się uśmiecha od ucha do ucha, mamy pełną świadomość, że to co grupa stworzyła wypłynęło wprost bowiem “Death To All Nation” to kawał naprawdę świetnego klasycznie heavy metalowego mięcha. Jest pasja, jest energia, jest pomysł na dobrą muzykę. Mnóstwo ciętych riffów, rasowy wokal, lawina dzikich solówek, łatwo zapadające w pamięć refreny. To nic, że na kilometr jedzie tutaj Iron Maiden, Agent Steel, Manowar, Sacred Steel, czy Abattoir. To są tylko dobre wzorce, na których opierają się jankesi, adoptując je na własne potrzeby. Nie wierzę, by ktoś kto lubi speed, heavy, czy epic metal nie łyknął bez popitki takich kawałków jak: “The Truth”, “Victory”, czy “Symphony of The Night”. Miecze poszły w górę, czas rozpocząć krucjatę! W tej potyczce wszystkie niedowiarkowie He-many dostały niezłego kopa. Skelator ma się naprawdę dobrze. Koniecznie sprawdźcie. Strona zespołu: www.myspace.com/skelator Dariusz Konicki [ 8 ]
„Metalkill The World” Pure Steel Records Brzmi jak: metalowe zabijanie Ciężko będzie im odzyskać straconą pozycję. Pod koniec lat 90-tych, obok October 31 byli najbardziej obiecującym amerykańskim bandem w amerykańskim heavymetalowym podziemiu, w 2001 roku wydali genialny album “Consequences Of Failure” i... tyle. Dziewięć lat ciszy. Teraz wracają z nową płytą, z którą powracają do formy znanej z debiutanckiego krążka “Legends Of Valor” - czyli jest do bólu surowo i heavymetalowo. Potężne amerykańskie heavy/powermetalowe brzmienie, rewelacyjne wokalizy (Mike Quimby Lewis spowrotem w ekipie!) i deszcz riffów, ubrane w okładkę autorstwa Krisa Vervimpa, są jak huragan który rozprawia się ze wszystkimi trendami czy nowościami. No dobra, kogo obchodzi w jak dużej są wytwórni? Kogo obchodzi, w jakim nakładzie się sprzeda ta płyta? To jest po prostu szczere i klasyczne granie, więc jeśli kochacie stare dokonania Omen czy Liege Lord, to już wiecie jaka płyta powinna wylądować na szczycie waszej listy zakupów. Więcej na www. skullview.com Bart Gabriel [ 8 ]
sta grupa gitarzysty Marcio Cambito musi jeszcze popracować nad własnym stylem, którego zaczątkiem są crossoverowe chórki i zmiany tempa. EPka zawiera cztery nowe utwory oraz dwa bonusy z wcześniejszej demówki. Miejmy nadzieję, że doświadczenia Cambito w Violator pomogą jego kapeli się rozwinąć, bowiem potencjał z pewnością mają spory. Więcej na www.myspace.com/slaverthrash Vlad Nowajczyk [ 5 ]
The Dream” to muzyka z pogranicza typowego rocka i amerykańskiego melodyjnego hard rocka. Ta płyta może śmiało stanąć obok krążków takich zespołów jak Journey, Survivor czy Mr. Big. Duża dawka melodii, przebojowych refrenów, zgrabnych harmonii, pozytywnej energii. To kolejny w ostatnim czasie dobry materiał w duchu przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ale perfekcyjnie zrealizowany zgodnie z wymogami naszych czasów. Jedno z lepszych wydawnictw Frontiers w tym roku. Strona artysty: www. myspace.com/116446489 Dariusz Konicki [ 7 ]
STAHLMANN “Sthalmann” AFM Records Brzmi jak: Rammstein Sthalmann to pełną gębą industrial metal. No i dobra niech będzie, zwłaszcza, że krążek jest naprawdę fajny. Ci z was, którzy nie trawią śpiewanego niemieckiego, nie mają tu czego szukać. Wszystkie teksty są bowiem właśnie w tym języku. A sama muzyka? Bardzo wciągająca. Nie ma co ukrywać, najwięcej w tym wszystkim jest Rammstein, i wcale nie jest to zarzut. Po prostu Stahlmann ciągnie te same klimaty, co ich bardziej znani koledzy. Mocne gitarowe riffy, miarowo wybijająca rytm perkusja, klawiszowa elektronika w tle. Zero solówek, jakichś zmian znaczących rytmu, czy szalonych wokaliz. To jest ciężka, transowa, pulsująca miarowo muzyka. Bardziej obeznani z tematem pewnie znajdą tu jeszcze odnośniki do twórczości Die Krupps, czy nawet Kraftwerk. AFM dobrze zrobili wydając tę właśnie płytę, bo abstrahując od tego czy to tylko kalka Rammsteina, czy nie, to i tak słucha się tego świetnie. Strona kapeli: www.myspace. com/stahlmannmusik Dariusz Konicki [ 7 ]
STREFA MOCNYCH WIATRÓW “Live” Gniazdo Piratów Brzmi jak: piraci Cóż, tylko dlatego, że hołdują marynistycznym tekstom i grają z ogniem wcale nie oznacza, że trzeba ich zaraz porównywać do Running Wild. Strefa żyje w swoim muzycznym świecie, i jest on bardziej hard rockowy, niż to co proponowała nam ekipa Kasparka. Nie oznacza to jednak, że mamy tu do czynienia z czymś słabszym, nie wartym uwagi. Wprost przeciwnie. Opisywany tu materiał “Live” to kawał naprawdę fajnego, solidnego rozkołysanego, hard rockowo – bluesowego pirackiego grania. Jest energia, jest aplauz, jest po prostu świetna zabawa, a o to przecież chyba chodzi? Set lista bardzo spójna, przez co godzina z hakiem mija zadziwiająco szybko i trzeba jechać od początku. Z każdym kolejnym przesłuchaniem krążek ten coraz bardziej wkupuje się w łaski słuchacza. Poznajemy bliżej teksty, przez co mimowolnie nucimy wraz zespołem poszczególne kawałki. Nie da się nie tupać nogą w takt takich numerów jak: “Pieśń Skazańca”, “Hiszpańska Krew”, czy “Jasnowłosa”. Wszelakiej maści gatunkowym ortodoksom nie polecamy, natomiast pozostałym - jak najbardziej. Strona zespołu: www.myspace. com/strefamocnychwiatrow Dariusz Konicki [ 8 ]
SULPHUR STAN BUSH SLAVER “Infected By Thrash” Violent Mosh Records / Rebellion Stamp Brzmi jak: brazylijscy fascynaci wczesnego Slayer Jak sama nazwa wskazuje, ten kwartet z Brasilii ma fioła na punkcie starych dokonań Slayera. Ich kawałki brzmią, jakby nagrywane były gdzieś pomiędzy “Hell Awaits”, “Reign In Blood” i “South Of Heaven”. Bardzo miło się tego słucha, technicznie mnóstwo OK, ale stanowczo zbyt wiele oczywistych zrzynek. Macierzy-
“Dream The Dream” Frontiers Records Brzmi jak: świeży oddech AORa Jesteś otwarty na różne gatunki muzyczne? Chcesz miło i bez stresowo w relaksacyjnych klimatach spędzić pięćdziesiąt minut? Frontiers wypuścił właśnie krążek z takimi przyjemnymi dźwiękami. Jest za nie odpowiedzialny Mr. Stan Bush. Postać, którą w naszym kraju kojarzy chyba niewiele osób. Tym czasem za oceanem pan Bush cieszy się powszechnym szacunkiem, choćby za muzykę do rysunkowych Transformersów, czy hicior z pierwszej części Kickboxera. Generalnie kawałki z “Dream
“Thorns In Existence” Karisma/Dark Essence Brzmi jak: miłośnicy Samaelowskiej elektroniki Starzy znajomi z Vulture Industries i Black Hole Generator tym razem pod siarczanym szyldem, ale i tak czuć ich upodobania do solidnego grania obficie faszerowanego elektroniką. Na szczęście to nie razi, choć trochę upodabnia ich to do środkowych krążków Samael. Nie wyczerpuje to tematu, ale chwilami podobieństwa są daleko posunięte. Muzyka raczej masywna, potrafią też operować dość szybkimi partiami. W dodatku wplatają jakieś wątki z odległych od siebie bajek, włącznie z thrashową, klasycyzującą czy orientalizującą. Nie wszystko im się
SKY ARCHITECT „Excavations Of The Mind” Galileo Records Brzmi jak: wspaniały, natchniony progresywny rock Holenderscy muzycy stworzyli coś, o czym będzie się mówić jeszcze długo, coś co na pewno wprowadziło symfoniczno- progresywny rock na nowe tory. Udało im się idealnie połączyć progresywne dźwięki lat 70- tych, ze współczesnymi prog metalowymi patentami. Wyszła z tego niesamowicie oryginalna, złożona, wszechstronna i ambitna mieszanka. Zespół w bardzo pewny, ale i zarazem lekki sposób zabiera nas w fascynującą,
mroczno-magiczną podróż, która w niesamowity sposób opisuje rozterki umysłu chorego psychicznie człowieka. Zarówno w sferze lirycznej, jak i dźwiękowej jest tu niezwykle bogato i atrakcyjnie. Naprawdę trudno uwierzyć, że coś tak fenomenalnego mogli stworzyć młodzi ludzie! Jeśli zaś chodzi o budowę utworów i wytworzenie klimatu, to materiał ten zasługuje na miano genialnego! Gra muzyków jest przednia, bardzo swobodna, nosząca znamiona oszczędności, ale i wielkiej pewności siebie. Natomiast linie wokalne...Dawno nie słyszeliście czegoś takiego. Tego nie spotyka się codziennie! Podsumowując. Jest to muzyka na pewno bardzo trudna w odbiorze, wymagająca niejednokrotnego przesłuchania, ale w stu procentach genialna! Jeśli kochacie King Crimson, Gentle Giant, czy Porcupine Tree lub The Flower Kings to muzyka ta, jest wręcz dla was wymarzona. Wysłuchawszy tego debiutanckiego krążka naprawdę strach się bać, co mogą muzycy ze Sky Architect spłodzić w przyszłości. Więcej na www.skyarchitect.com Sławomir Kamiński [ 9.5 ]
odstawiają lipy. Więcej na: www.myspace. com/svartahrid Paweł Domino [ 6.5 ]
udaje, zwłaszcza kiedy idą w techniczne granie, ale posłuchać warto, bo zwłaszcza solówki klimatem robią wrażenie. Więcej na: www.sulphur.no Paweł Domino [ 6.5 ]
SVARTAHRID “Ex Inferi” Soulseller Brzmi jak: stary, dobry, norweski black metal Piąty krążek Norwegów, mimo całej mojej do nich sympatii, potwierdza, że są bardzo zacną, ale drugoligową kapelą. I nie zmienią tego liczne rasowe ciągi, takie jak w “Veil Of Lies”. Na początku w monumentalnych riffach bardzo pobrzmiewają echa starego Emperor, podkreślana przez obecne w tle klawisze. Sporo wspólnego mają też z metalową stroną dorobku Kampfar. Ale są i potężne, norweskie, ale też zajeżdżające echami wściekłego speed metalu riffy w kilku utworach na czele z tytułowym oraz “Blessed By Darkness”. Te momenty lubię najbardziej i szkoda, że nie poszli w tym kierunku. Ale i tak posłucham kolejnej płyty, bo nie
czy inny Ratt, to pewnie za chwilę liczyłby tylko kasę rosnącą na koncie. Bo taki jest właśnie “Diamond Blue” - płyta w klimatach tamtych czasów. Lekki, przyjemny dla ucha, bezstresowy hard roczek. Duża dawka słodkawych melodii, obowiązkowe chórki, z lekka zachrypnięty wokal, trochę przyjaznych dla ucha solówek, nienachalne klawisze. Jako, że pan Block w swojej karierze kolaborował z Michaelem Boltonem, to również i takie klimaty znalazły się na tym krążku. Warto dodać, że artystę wspomogli Ian Steward i Mike Klamer. To nie jest może krążek, który zdobędzie jakąś wielką popularność, ale na pewno zostanie pozytywnie przyjęty przez fanów gatunku, zwłaszcza tych rozkochanych w twórczości Strangeways. Warto sprawdzić. Więcej informacji: www.frontiers.it Dariusz Konicki [ 6 ]
THE ACCUSED TERRA NOVA “Come Alive” Frontiers Records Brzmi jak: dawnych wspomnień czar Muzyczna karuzela melodyjnego hard rocka kręci się w najlepsze. W bieżącym roku wysyp płyt z takim graniem jest naprawdę olbrzymi. Niestety ilość nie przekłada się na jakość. Wiele z tych albumów to po prostu gnioty. Wprawdzie z opisywanym tu “Come Alive” holenderskiej formacji Terra Nova nie jest aż tak źle, ale do ideału też sporo brakuje. Ten krążek, to przeciętniak w każdym calu. Dziesięć miłych dla ucha, dobrze wyprodukowanych kawałków z których jednak żaden nie da się polubić na tyle, by później móc nucić go sobie pod nosem. Brakuje tu odrobiny poweru, jakiejś pozytywnej energii no i kilku przebojowych kompozycji – lokomotyw, które pociągnęłyby tę płytę. Obecnie ukazuje się całkiem sporo zdecydowanie ciekawszych płyt. Niemniej, jeśli cenisz Reo Speedwagon, Toto, czy Journey sprawdź, może podpasuje? Strona zespołu: www.frontiers.it Dariusz Konicki [ 5 ]
TERRY BROCK “Diamond Blue” Frontiers Records Brzmi jak: hard rockowy Michael Bolton Gdyby Terry nagrał tą płytę gdzieś pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy w MTV do znudzenia ogrywano Bon Jovi, Whitesnake,
“The Curse Of Martha Splatterhead” Southern Lord Brzmi jak: The Accüsed, czyli punk, h/c i metal z brudnym brzmieniem Kolejna legenda crossover powróciła na scenę. W mocno przemeblowanym składzie, z dawnej ekipy został tylko gitarzysta Tommy Niemeyer, zresztą twórca większości repertuaru. W tej kapeli metal był zawsze dodatkiem i nie miało prawa się to zmienić. Niemeyer wygrywa znakomite, chwytliwe riffy, nie zastanawiając się do jakiego gatunku należą. Z solówkami już gorzej, są punkowe i maksymalnie
THE BLACK LEAGUE “Ghost Brothel” Brainbomber Records Brzmi jak: Danzig z Downem utopieni we flaszce Finlandii Wokalista Taneli Jarva zebrał The Black League w kilka lat po opuszczeniu Sentenced. Kontynuując tworzenie
prostackie. The Accused brzmi brudno, garażowo, ale negatywne wrażenia łagodzi metalowy pazur. Ano tak. Choć podstawą jest punk, musi być ostro. I ostro się dzieje, choć w połowie krążka zaczyna to to być zbyt jednostajne. Nie pomaga w odbiorze płyty nowy wokalista, który mógłby trochę się podszkolić. Ale daremne żale, próżne złorzeczenia. Tommy i (nowa) spółka stylu nie zmienią i z pewnością pozostaną pomostem między scenami. Za co cześć im i chwała, choć najnowsze ich dzieło do wybitnych nie należy. Więcej na www. myspace.com/kingsofsplatter Vlad Nowajczyk [ 5.5 ]
THE BLACK „Gorgoni” Black Widow Brzmi jak: Metal Mentis Stare włoskie horrory miały jakiś nieodparty urok, i podobnie jest z muzyką grupy The Black, prowadzonej przez artystę malarza Mario Di Donato. Jest po prostu inaczej, i właściwie po paru taktach da się odczuć, iż mamy do czynienia z czymś naprawdę oryginalnym. Płyta “Gorgoni” jest koncept albumem: historia namalowana doom metalowymi dźwiękami, obraca się wokół mistycznej postaci Gorgony - kobiety z wężami zamiast włosów, która to najczęściej pojawia się w greckiej mitologii. Ci którzy mieli z muzyką projektu The Black do czynienia wcześniej, po wysłuchaniu “Gorgoni” na pewno zauważą, iż jest to najcięższa i najbardziej metalowa płyta w dorobku Włochów. Metal Mentis, to “metal duszy” - tak swoją muzykę określa twórca całego zamieszania, który jest także liderem ruchu Ars Et Metal Mentis. Ciężko opisać to co się dzieje na tej płycie słowem pisanym: jeśli macie ochotę na naprawdę mistyczne doznania muzyczne, to zmierzcie się z muzyką The Black. Ogrom wrażeń gwarantowany. Więcej na www.myspace. com/theblackatratus Justyna Szewczyk [ 7.5 ]
melancholijnej muzyki, coraz bardziej zmierzał jednak w kierunku amerykańskiego rock’n’rolla. Najnowszy, piąty w karierze album, to połączenie “starych” i “nowych” wpływów. Momentami kojarzy się z debiutanckim “Ichor”, lecz dominują wpływy Danziga, Down i Monster Magnet. Nie da się jednak ukryć odmienności inspiracji. Tam, gdzie Jankesi weselą się, Finowie leją melancholię. Każdy żwawszy motyw kończy się smętnie, co wcale nie przeszkadza w odbiorze. Fenomenalne aranżacje, mnóstwo smaczków takich jak żeńskie chórki w tle. Choć przebojowa już za pierwszym razem, płyta wymaga solidnego przegryzienia się przez nią. I o to chodzi, o to chodzi! Więcej na www. myspace.com/theblackleague Vlad Nowajczyk [ 8.5 ] www.hardrocker.pl
75
gramowi nadano odpowiednio siarczyste, surowe ramy brzmieniowe, a krążek, na którym ten program zawarto, opatrzono nadrukiem na modłę logotypu innej brytyjskiej legendy – punkowego Conflict. Absolutnie (nie)smaczne preludium do następcy “Get Dead Or Die Trying”. Więcej na www.therotted.com Cyprian Łakomy [ 6 ]
innych, udanych płyt gościło w naszych odtwarzaczach. Należy dodać, że oprócz kawałków z repertuaru TNT na krążku znalazły się również dwa numery innej kapeli Tony’ego - Westworld, oraz trzy premierowe kompozycje. Strona artysty: www.myspace.com/tonyharnellonline Dariusz Konicki [ 9 ]
THE LAST FELONY
TRIUMPH
VALSANS
“Too Many Humans” Lifeforce Brzmi jak: kuzyni Kataklysm Nawet jeśli kiedyś ten kanadyjski zespół miał coś wspólnego z metalcorem, to nie zostało im z niego wiele. Może nieco melodyjności sprawiającej, że ich death metal, mimo sporej dawki techniki jest dość strawny. Tym bardziej, że potężnie ryczący wokalista potrafi ze wspólnych wysiłków wykreować niezwykle dramatyczny nastrój, który podobać się może miłośnikom obecnych dokonań Kataklysm, czy nawet Cryptopsy. I podobnie jak w przypadku wymienionych całość nie opiera się na tempach i blastach, a raczej na potężnych riffach, często ozdabianych równie solidnymi wolniejszymi partiami. I choć trudno by znaleźć tu coś ich własnego, to nie odrzuca. Więcej na: www.myspace. com/thelastfelony Paweł Domino [ 7 ]
“Greatest Hits Remixed” Frontiers Records Brzmi jak: nowy duch w starych nagraniach W tym wypadku o pomyłce raczej nie może być mowy. Tytuł mówi sam za siebie i po krążek na pewno głównie sięgną fani kapeli. Triumph to legenda i duma kanadyjskiej sceny hardrockowej. Dziesięć albumów studyjnych, z czego co najmniej połowa sprzedana w nakładach gwarantujących złoto i platynę. Na płycie znajdziecie piękny, mocny, płynący z serca hard rock, któremu nadano właśnie nieco współczesnego brzmienia. Za odświeżenie tych nagrań odpowiedzialny jest Rich Chycki – współpracujący również m.in. z Rush i Aerosmith. Trzeba przyznać, że facet wykonał swoją robotę na piątkę. Stare kawałki brzmią świetnie, dostały jakby dodatkowej mocy. Słuchając ich w ogóle nie odczuwamy, że niektóre pochodzą z przed ponad trzydziestu lat! “Allied Forces”, “I Live For The Weekend”, czy “Rock And Roll Machine” kopią nasze tyłki z jeszcze większą siłą. Jakby komuś było jeszcze mało, to w zestawie znajdzie również płytkę DVD z materiałami o Triumph. Fani starego hard rocka – grzech przegapić! Strona kapeli: www. triumphmusic.com Dariusz Konicki
„Sword” Valsans Brzmi jak: niemiecki heavy metal Nie są z Niemiec, a grają po niemiecku. Nie są młodzi, a na dobrą sprawę debiutują. I co dalej? Chyba nic, bo mimo, że płytka “Sword” jest tworem nad wyraz sympatycznym i łatwo przyswajalnym, to zdecydowanie brakuje tutaj tego czynnika, który pozwoliłby przypuszczać, że zespół ma jakiekolwiek szanse na dużą karierę. Niby są fajne refreny w stylu Wizard, niby jest dobre i przejrzyste brzmienie, niby skomplikowane i ciekawe aranże w stylu Rage, a czasem pojawi się ciekawy patent w stylu Hammerfall. Prawdopodobnie zespół doskonale sprawdza się na różnych festiwalach czy ogólnie w warunkach koncertowych, jednakże po przesłuchaniu płyty, tak naprawdę niewiele zostaje w głowie. Brakuje kopa, brakuje pazura i zadziorności. Za grzecznie i za mało dynamicznie. Więcej na www.valsans.com Justyna Szewczyk [ 5.5 ]
THE ROTTED “Anarchogram” EP Anarchogram Industries Brzmi jak: bękart Entombed i Napalm Death Słuchając płyt składów pokroju brytyjskiego The Rotted, trudno liczyć na choćby sekundę muzyki, która mogłaby wywrócić heavy metal do góry nogami i, generalnie rzecz ujmując, miałaby światu coś nowego do zaoferowania. Obcując z najnowszą EPką “Anarchogram”, którą poprzedzał doskonały debiut tego brytyjskiego komanda, trudno nie odnieść wrażenia, że jego członkowie ten świat dawno już spisali na straty i najchętniej puściliby z dymem. To nihilistyczne nastawienie słychać zarówno w obu nowych kompozycjach, zawartych na wydawnictwie, jak i doborze przeznaczonych na tę okazję coverów. Te pierwsze kontynuują stylistykę odpychającego, niechlujnie zagranego mezaliansu crustpunka i death metalu, podbudowanego jednoznacznie zbuntowaną i negatywną warstwą liryczną. Zestawienie przeróbek także nie pozostawia tu najmniejszych wątpliwości – obok siebie upchnięto tu numery z repertuaru Motörhead (“Iron Fist”), Sepultury (“Propaganda”), Mayhem (jakże by inaczej – “Deathcrush”) oraz Entombed (“Out of Hand”) w absolutnie anty-innowacyjnych, czasem wręcz chamsko uproszczonych wersjach. Całemu pro76
co zostać skreślona pod kątem ciekawych rozwiązań. Więcej na: www.myspace.com/ thisortheapocalypse Kamila Skoczek [ 6 ]
www.hardrocker.pl
THORNIUM
THE SPITEFUL “Persuasion Through Persistence” Rastilho Records Brzmi jak: nadęty mallcore Kolejny pseudo-thrash. Naklejka na opakowaniu głosi, że to coś dla fanów Chimaira, Hatesphere i The Haunted. Spora to nieścisłość, ale po kolei. Czego najbardziej brak tej płycie? Polotu! Melodyki! Solówek! Autentyczności! Kłania się Hatesphere z ich bezsensowną napinką. Nadęte i napuszone granie z krokiem w kolanach. Brak odrobiny przestrzeni. Nawet kiedy pojawia się ciekawy riff (to te wpływy The Haunted), za chwilę ginie, rozgnieciony przez stado koszmarnych breakdownów. Gdy wrada się cień melodii (Chimaira?), powracające breakdowny zadeptują i jego. Szok, wciąż komuś można wcisnąć takie nudne, jednowymiarowe płyty. Dlaczego aż 2.5 punktu? Za bas w “The Bitter In The Sweet”. Dwudziestosekundowy fragment pokazujący, że panowie Portugalczycy mogliby, ale nie chcą. Wolą się nadymać i buntować. Na drzewo, które zresztą zdobi wkładkę ich “dzieła”. Więcej na http:// spiteful.com.pt Vlad Nowajczyk [ 2.5 ]
“Fides Luciferius” Soulseeler Brzmi jak: późny Immortal Nie lubię kolorowych, komputerowych okładek z gołymi cycami, bo podejrzewam wtedy popelinę i wyjątek robię tylko dla Septic Flesh. Na szczęście, mimo tych tandetnych, syntetycznych bębnów druga po reaktywacji płyta Szwedów nie odrzuca. Nawet śladowo obecne klawisze i akustyki nie zmieniają faktu, że panowie wyraźnie zadurzeni są w Immortal i posuwają ołowiane riffy, które nie są dalekie od “Blizzard Beasts”. Nawet wokal stara się chrypieć jak Abbath. To nie wszystko, bo na godzinnej płycie sporo też innych elementów (np. solo w końcówce “The Void Of Choronzon”), ale pełnią one raczej rolę smaczków. Solidna, trochę bezkrytyczna płyta. Więcej na: www.thornium.com Paweł Domino [ 6 ]
TORTURE SQUAD “Equilibrium” Wacken Records Brzmi jak: death/thrash z nutą industrialu Brazylijscy death/thrashers nareszcie potrafią słuchacza do siebie przekonać. Czym? Przemyślanymi, dopracowanymi kompozycjami oraz faktem, iż większość melodii niosą w partiach stricte deathowych. Choć rzyganie Vitora nie należy do wybitnych, jego umiejętność żonglowania barwą głosu zasługuje na uznanie. Riffy miażdżą, na przykład w “Raise Your Horns”, gdzie thrashowy patent przerywany jest blastami. Niby nic nowego, wszak kapel (z najczęściej marnym skutkiem) łączących thrash i death były i są tysiące, ale Torture Squad robią swoje... z gracją! Delikatny powiew industrialu odświeża formułę i przydaje oryginalności. “Equilibrium” wchodzi do głowy równie łatwo, jak przeboje Lady Gagi. W przeciwieństwie do nich, na szczęście zostawia coś pod kopułą. Więcej na www. myspace.com/torturesquadband Vlad Nowajczyk [ 8 ]
TONY HARNELL & THE MERCURY TRAIN
THIS OR THE APOCALYPSE “Haunt What Left” Life Force Records Brzmi jak: bardzie przebojowy August Burns Red This Or The Apocalypse wydał bardzo dobry album, który może przekonać nawet osoby sceptycznie podchodzące do gatunku metalcore. Już początek, czyli utwór “Charmer” wgniata w fotel świetnym riffem. Energiczny “The Incoherent” wydaje się mieć potencjał na killera koncertowego. Słuchając “Subverse” trudno nie zapamiętać chwytliwej melodii, a utwór przez to wcale nie sprawia wrażenia ugrzecznionego. Do tego dodajmy przyzwoitą produkcję, ciekawe zwroty tempa oraz dużą przebojowość, i mamy dowód na to, że tego typu muzyka nie powinna póki
UNDERDARK
TOXIC BONKERS “Plague” Spook Records Brzmi jak: Toxic Bonkers! Weterani polskiego death/grindu rozwijają się z płyty na płytę. Piąta z kolei, “Plague” to ogromny skok w kierunku oryginalnej muzyki! Nikt nie nazwie ich już “polskim Napalm Death”. Choć wciąż zdarzają się grindowe napierdalanki, album wręcz kipi od różnorodnych wpływów. Death w kilku odmianach, industrial, punk, klasyczny hardcore, thrash i amerykański groove/ metalcore. Dla każdego coś miłego. Ciężka, gęsta, dopracowana, do tego klimatyczna i przebojowa muza. Łodzianom udało się już chyba ostatecznie wyrwać z podziemniackiego getta i wypłynąć na szersze wody. Muzyka, jaką tworzą, z pewnością ich do tego predestynuje. Więcej na www.myspace. com/toxicbonkers Vlad Nowajczyk [ 7.5 ]
klasycznego heavy. Wrzeszczano-gadany wokal, gęste rytmy, błyskotliwe sola, genialna melodyka i te teksty! Przy takich “Raped By Satan”, “Punk Is Dead, Bang Your Head!”, “The Grateful Shred”, można na przemian płakać ze śmiechu i machać banią. Gdy wchodzi cover Weird Ala Yankovicia, zaczyna brakować łez. Powinno być o tym kwintecie głośno i to już wkrótce! Więcej na www. myspace.com/vermefug Vlad Nowajczyk [ 8.5 ]
VERMILLION DAYS VERMEFUG
“Round Trip” Frontiers Records Brzmi jak: coś kompletnie zaskakującego Pamiętacie norweskich hard rockowców z TNT? Przez wiele lat ich wokalistą był główny obiekt tej recenzji - Tony Harnell. Facet wprawdzie niedawno wziął rozwód z TNT, ale jednak jakiś sentyment w nim pozostał. Płytą “Round Trip” postanowił on mocno namieszać w głowach fanom zespołu. Korzystając z pomocy muzyków zupełnie niezwiązanych ze sceną hardrockową, Tony pozmieniał kompozycje znane z płyt “Tell No Tales”, “Firefly”, czy “My Religion”. Kompletnie różne aranże, inne tonacje, dodane jakieś nowe fragmenty... Całość w klimatach akustycznych, a właściwie to pół – akustycznych, bowiem nie zabrakło tu np. pięknych solówek zagranych na gitarze elektrycznej. Ci z was, którzy znają płyty TNT będą kompletnie zaskoczeni, bowiem dostaliśmy w zasadzie zupełnie nowe - świetne utwory. Jest pulsujący rytm, jest energia, jest feeling. Muzyka pełna radości, świeżości, przestrzeni. Nowe brzmienie “Lonely Nights”, “Northern Lights”, czy takiego “Satellite” z ukulele w roli głównej, to po prostu strzał dziesiątkę. Oby więcej takich
VORTEX „Drink Bat Blood Mighty Monster Records Brzmi jak: powrót metalowych nietoperzy Twórcy legendarnego “Metal Bats” wrócili! Co prawda pod banderą maleńkiej wytwórni, ale jednak. Holenderski Vortex był swego czasu dość znany i lubiany w Polsce,
“In The Name of Chaos” Psycho Records Brzmi jak: wyziew z piekielnej czeluści. No proszę, jak komuś zależy, to i na naszej rodzimej ziemi może stworzyć coś ciekawego, świeżego i niebanalnego. Debiutancki krążek przemyskiej formacji Underdark bezsprzecznie zasługuje na waszą uwagę. Zespół porusza się w klimatach mrocznego, zgniłego death metalu, choć ich muzyka nie zamyka się ściśle w ramach tego gatunku. Muzycy wplatają w swoje kompozycje elementy np. muzyki symfonicznej. Oprócz stałego zestawu instrumentów w poszczególnych kawałkach słychać również skrzypce, fortepian, czy wiolonczelę. To bardzo wzmacnia siłę tej muzyki powodując, że staje się ona bardziej potężna i majestatyczna. Słowa uznania należą się obu gitarzystom. Wiele nieszablonowych rozwiązań, ciekawe sola, no i przede wszystkim perfekcja i znakomicie uzupełniająca się współpraca obu wioseł. Płyta od początku do końca przemyślana i starannie zrealizowana. Trzeba dać jej szansę. Więcej zespole: www. underdark.pl Dariusz Konicki [ 8 ]
“Wet Nightmare” Old Metal Records Brzmi jak: crossover as fuck! King Fowley w zasadzie nie wydaje materiałów młodych kapel. Ta ekipa z NYC nie miała jednak problemów z przekonaniem go do siebie. Vermefug po prostu miażdży! Od pierwszej sekundy rozpoczyna się totalny dźwiękowy atak. Nazwać ich muzę crossover to trochę za mało. Jest tu agresja wczesnego punka, cała spuścizna amerykańskiego thrashu, a także częste wycieczki w kierunku
VIOLATOR “Annihilation Process” Kill Again Records Brzmi jak: Violator! Kiedy Brazylijczycy wypuszczali swoje poprzednie dzieło, nowa fala thrashu
“In The Wakefield” Vermillion Days Brzmi jak: chaotyczne Terminal Disease Nie wypada może dyskredytować młodego zespołu, który właśnie wydał swoją pierwszą EPkę, ale mimo to trzeba powiedzieć, że Vermillion Days jest zespołem, który póki co nie ma na siebie pomysłu. Grecy grają coś, co jest mieszanką death i thrash metalu, przy czym sami chyba nie mogą się zdecydować w którą stronę muzycznie pójść. I nie chodzi o to, by być przeciwnikiem eklektyzmu gatunkowego, ale tutaj wszystko brzmi tak jakby było dziełem przypadku, a zespół sam nieśmiało wystawiła łeb. Dziś ich EPka to jedna z najbardziej oczekiwanych w podziemiu premier, stąd lekki niedosyt. Zaledwie 25 minut, siedem kawałków, w tym cover nieznanego u nas Executera. Jest szybko, jest melodyjnie, jest ciężko. Riffy tną, perkusja łoi zabójcze tupa-tupa, chce się skakać, wrzeszczeć, machać banią, ale za krótko, do kroćset! Znakomicie zaprojektowana książeczka, w której bite trzy strony zajmują podziękowania. Nie sposób tej bandy nie lubić, ale to wydawnictwo jest o połowę za krótkie! Więcej na www.myspace. com/viothrash Vlad Nowajczyk [ 7 ]
za sprawą radiowej audycji Metal Top 20, na której wychowało się pokolenie dzisiejszych heavymetalowych 30/40-latków. Istniejąca od 1979 roku grupa nadal ma głęboko w tyłku panujące trendy, i nagrywa to na co ma ochotę: klasyczny, do bólu old schoolowy heavy metal. Gdyby nie czyste i przejrzyste brzmienie, krążek można by śmiało umiejscowić gdzieś w połowie lat 80-tych. Nie ma tępego napieprzania dwoma centralami jak to lubią robić nowe powermetalowe twory, nie ma ścigania się z niewiadomo kim. Są za tym tempa do których można pomachać łbem, świetne solówki, i klasyczne riffy. Co ciekawe, wokalista Jurjen Tichelaar, mimo iż łysawy i ze sporym brzuszkiem, drze się jak za starych dobrych czasów. Niech moc będzie z nimi! Więcej na www.myspace. com/vortexest1979 Bart Gabriel [ 8 ] miał duży problem z określeniem tego, co, i w jaki sposób chcą tworzyć. Nie twierdzę, że nie znajdziemy na płycie fragmentów niezwykle przyjemnych dla ucha, jak chociaż riff w tytułowym” In The Warfield”, ale tendencyjność całości nie pozwala na dobrą ocenę płyty. Miejmy nadzieję, że na następnych płytach zespół pokaże więcej. Więcej na: www. myspace.com/vermilliondays Kamila Skoczek [ 2 ]
więcej zwojować na europejskiej scenie. Więcej na www.witchhammer.cz Sławomir Kamiński [ 7 ]
WITCHE’S BREW „White Trash Sideshow” Black Widow Brzmi jak: stonerodoomrock! Co takiego dawało główną siłę napędową Black Sabbath? Genialne riffy. Tą samą drogą poszła włoska Witche’s Brew. Ich zabójczo proste, a jednocześnie efektowne riffy, wywołają uśmiech na facjacie każdego fana prawdziwego, dobrego gitarowego rocka. Jest do bólu old schoolowo, przwija się doom metal, heavy metal, hard rock, stoner rock, a nawet blues. Jest whisky, faceci z rewolwerami i wytarte jeansy. Materiał na płytę powstawał dość długo, jednak nie dajcie się zwieźć: jest konkretnie i na temat, bez przerostu formy nad treścią. Najbliżej muzycznie mają do wspomnianego Black Sabbath, chociaż trudno nie doszukać się inspiracji chociażby Motorhead. Jednym słowem: kawał solidnego grania dla twardzieli. Więcej www. myspace.com/witches.brew Justyna Szewczyk [ 8 ]
XERION “Cantares Des Loitas Esquecidas” Schwarzdorn Brzmi jak: wiele pagan metalowych zespołów Gdyby nie język, jakim posługują się członkowie hiszpańskiego Xerion (gaelicki), mógłbym udowadniać, że płytę tę nagrał zespół z dowolnego kraju, tak jest ona typowa. Oczywiście jest sporo lekko depresyjno-nostalgicznych, surowych, blackowych riffów. Akurat takich, jak na krążkach Kampfar. Dorzucamy garść brzmień folkowych, czyli akustycznych, aż po słodką do mdłości końcówkę “Nas Verdes...”, czy wyraźnie inspirowane Therion solo z “Morte Ne Iauga”. Do tego plastikowa perkusja, zdecydowanie najsłabszy punkt zespołu. Mimo kilku niezłych pomysłów szybko zaczynam się nudzić, bo jakoś nie wyczuwam ani odrobiny ich własnej myśli. Więcej na: www.otronodexerion.com Paweł Domino [ 5.5 ]
WELICORUSS “Apeiron” CD Maximum Brzmi jak: syberyjski epos na metalowo Drugi w dorobku syberyjskiego Welicoruss pełnoprawny materiał, zatytułowany “Apeiron”, przynosi solidną dawkę czegoś, co na przestrzeni ostatnich lat zwykło nazywać się pagan metalem. Dla niezorientowanych, wypada przypomnieć, że chodzi tu o hybrydę blackmetalowego skrzeku ze skocznym, bardzo często aż nazbyt melodyjnym wycinaniem gitar, podszytym rozbrzmiewającymi klawiszami. Melodie wypełniające każdą z siedmiu zawartych na płycie kompozycji zakorzenione są w rodzimym folklorze kraju pochodzenia muzyków. Pomimo ich swoistego uroku, uznać trzeba, że nieco przedobrzyli z zawartością cukru w cukrze i mniej więcej w połowie seansu z “Apeiron”, zaczyna robić się mdło. Zdecydowanie brakuje tym epickim utworom czegoś, co nadałoby im większego impetu, a tym czymś mogłyby być np. bardziej osadzone, rytmiczne zagrywki czy choćby najdrobniejsze eksperymenty z dynamiką. W dołączonej do płyty ulotce przeczytać można, że Welicoruss zdążył stać się sensacją na terenie swego rozległego skądinąd kraju. Jeśli ma ambicje zaistnieć także poza jego granicami, musi jeszcze trochę popracować nad własnym charakterem. W przeciwnym wypadku pozostanie co najwyżej kopią Ensiferum, albo innej Arkony. Więcej na www. welicoruss.com Cyprian Łakomy [ 4 ]
WITCH HAMMER „Zodiac” Witch Hammer Rec. Brzmi jak: czeski metal a’la Maiden Druga płyta pochodzącej z Czech kapeli przynosi nam dobrze technicznie skomponowany i zagrany materiał, silnie osadzony w tradycyjnym heavy metalu. Grupa pełnymi garściami czerpie z dorobku takich sław, jak Iron Maiden, czy Grave Digger. Utwory są na ogół proste, nie pokombinowane i chwytliwe, oparte na solidnych riffach i mające masywne fundamenty rytmiczne. Doskonale trafiają do odbiorcy już podczas pierwszego odsłuchu. Całość brzmi pełnie i ciemno, mięsiście, ale także odrobinę surowo, co nadaje muzyce fajnego, tajemniczego kolorytu. Utwory są zróżnicowane jeśli chodzi o melodykę i warstwę rytmiczna. Ponadto są dobrze zbudowane i ciekawie zaaranżowane. Każdy kawałek wyróżnia się charakterystycznym riffowaniem i solówką. Jeśli chodzi o solówki to muszę powiedzieć, że są one bardzo różnorodne i bogate, ale na szczęście nie przesadzone. Śpiew wokalisty Witch Hammer bardzo silnie kojarzy się ze stylem wokalnym Chrisa Bolthendala, przy czym czeski śpiewak dysponuje trochę wyższym głosem i nie ma aż tak dogłębnej chropowatości. Ogólnie mówiąc płyta ta jest wielce obiecującym prognostykiem na przyszłość. Zespół jest już teraz bardzo dobrą wizytówką dla czeskiego metalu, a jeśli grupa będzie się nadal rozwijać, to myślę, że mają naprawdę dużą szansę coś
Y&T “Facemelter” Frontiers Records Brzmi jak: soczysty hard rock Nowy studyjny materiał po trzynastu latach milczenia! Dave Meniketti widać mocno stęsknił się za całym tym rockowym cyrkiem. Wprawdzie Yesterday And Today (bo tak brzmi pełna nazwa zespołu) nigdy nie uzyskał statusu gwiazdy, ale ich płyty zawsze sprzedawały się całkiem dobrze i wokół kapeli zgromadziło się całkiem pokaźne grono oddanych fanów. Pewnie to głównie oni będą wniebowzięci słuchając “Facemelter”. A co takiego przygotował Dave po tak długiej przerwie? W zasadzie nic, co mogłoby zaskoczyć znających twórczość zespołu. Czeka was godzina solidnego, amerykańskiego hard rocka, niekiedy o bluesowym zabarwieniu. Trzeba przyznać, iż pomimo upływu lat lider Y&T nie stracił “pary” w rękach i spod jego palców w dalszym ciągu wychodzą znakomite riffy i ostre, cięte solówki. Oczywiście z godnie ze standardami płyt tej kapeli, oprócz mocnego hard rocka znalazło się tu również miejsce dla odrobiny bluesa, pulsujących numerów zagranych w średnich tempach, jak również chwytającej za serce balladki. Cóż, “Facemelter” to solidny album, który może się podobać. A, że pewnie nigdy nie będzie jakimś wielkim hitem? Nieważne. Strona zespołu: www.myspace. com/yandtrocks Dariusz Konicki [ 7 ] www.hardrocker.pl
77
które odróżnia ją od kolejnych wydawnictw wokalistki. Warto także wspomnieć, że na płycie gościnnie wystąpili m.in. Lemmy, Al Pitrelli, Eric Singer i Slash. Wydana właśnie vinylowa reedycja tej płyty, wtłoczona na dwa 12-calowe krążki, zawiera 4 dodatkowe utwory: “Alone Again”, “I Want More”, “Rip Me Apart” oraz alternatywną wersję utworu “Burn It Up”. Muzyki z “Calling The Wild” słucha się z dużej płyty doskonale, tak więc ta reedycja może być doskonałym prezentem zarówno dla fanów Doro, jak i po prostu wielbicieli dobrej i ambitnej muzyki. Więcej na www.doropesch.com Bart Gabriel [ 8.5 ]
AXEL RUDI PELL „The Crest” Spv Brzmi jak: kolejny genialny album Pella Axel Rudi Pell najprawdopodobniej zawarł pakt z diabłem, bowiem ciężko znaleźć zwykłego śmiertelnika, który praktycznie co rok wydaje rewelacyjny, przebojowy album. “The Crest” to jego najnowsze dziecko - jak zwykle przebojowe, pełne wspaniałych melodii. Regularną wersją CD cieszyliśmy się parę numerów temu, teraz przyszedł czas na przepięknie wydany podwójny album. Tak jest: dostajemy dwa krążki, w sumie 4 strony. Chyba nie trzeba wspominać, że tak rewelacyjna okładka, jaka zdobi “The Crest”, robi w większym rozmiarze wrażenie piorunujące? A mówi się, że rozmiar się nie liczy. Do tego świetna muzyka Pella, sącząca się ze szlachetnego 12-calowego krążka: ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił! Ha! Więcej na www.axel-rudi-pell.de Bart Gabriel [ 9 ]
GHOST „Elizabeth” Iron Pegasus Records Brzmi jak: oldschoolowy doom rock Idąc na łatwiznę, styl, w jakim obraca się szwedzki Ghost, można nazwać doom metalem. Ekipa ta (chyba ekipa, bo próżno szukać jakichkolwiek informacji na temat składu) gra jednak muzykę dużo bardziej złożoną, ciężką do zaszufladkowania. Singiel “Elizabeth” to dwa utwory przesiąknięte latami 70-tymi, które aż ociekają atmosferą starych horrorów. Niezwykle śpiewny i melodyjny głos wokalisty miesza się z klasycznymi riffami, które przywodzą na myśl dokonania Witchfinder General, czy momentami starego Black Sabbath. To, co robią, naprawdę im wychodzi: oby debiutancki album wyszedł jak najszybciej i był w podobnym klimacie! Więcej na www. iron-pegasus.com Bart Gabriel [ 8 ]
MOLLY HATCHET DORO „Calling The Wild“ Steamhammer / SPV Wydany w 2000 roku album niemieckiej królowej metalu był zwiastunem zmian cieszących fanów. Doro odchodziła od industrialnych i popowych brzmień, jakie dominowały na dwóch poprzednich albumach, zwracając się ku klasycznym hardrockowym i metalowym brzmieniom. Płyta “Calling The Wild” ma charakterystyczne amerykańskie brzmienie, 78
www.hardrocker.pl
“Justice” SPV Records Brzmi jak: eksplozja wulkanu The Hatchet is back! Zespół bardzo popularny za oceanem, nieszczególnie doceniany w naszym kraju, wydał właśnie swój trzynasty studyjny materiał. Cieszy fakt, że pomimo różnych, czasami tragicznych epizodów w karierze, dalej mają tyle energii, by tworzyć tak wspaniałą, chwytającą za serce muzykę. Tych, którzy do tej pory nie zetknęli się z dokonaniami tej formacji, niech nie zmyli okładka tego wydawnictwa.
Molly Hatchet nie mają nic wspólnego z rycerskim power, czy wojowniczym true metalem. Zespół od zawsze wycina siarczystego southern / hard rocka, mieszając mocne, energetyczne kawałki z pięknymi, epickimi, nastrojowymi utworami. Od pierwszego numeru z nowego albumu nie sposób nie zwrócić uwagi na niesamowitą współpracę obu gitarzystów. Raz są to mocne, ekspresyjne riffy, w innym zaś miejscu delikatne akordowe dźwięki, a wszystko poprzeplatane niesamowitymi, granymi na zmianę solówkami. Do tego dochodzi zachrypnięty wokal Phila McCormacka, doskonale wkomponowane organy, pulsująca sekcja. Każda z kompozycji wrzuconych na ten krążek to klasa sama w sobie, a nostalgiczny pakiecik “Fly On Wings of Angels” i “As Heaven Is Forever” po prostu rozwala. Słowa uznania należą się również osobom odpowiedzialnym za brzmienie tej płyty, ponieważ jest to naprawdę produkcja na wysokim poziomie. “Justice” to dwa krążki, więc wydane zostały oczywiście jako gatefold. W środku teksty, fotki, podziękowania itp. Kawał dobrego grania w pięknej oprawie. Olejcie podziały na gatunki – sprawdźcie “Sprawiedliwość”! Strona zespołu: www. mollyhatchet.com Dariusz Konicki [ 9 ]
SODOM “Better Off Dead” SPV Records Brzmi jak: thrashowa maszyna do destrukcji Minęło już dwadzieścia lat od momentu, kiedy niemiecka niszczycielska siła ukryta pod nazwą Sodom wypuściła w świat kolejną dawkę trucizny ukrytą pod szyldem “Better Off Dead”. Gdyby komuś z was stężenie owej trucizny zmalało nieco w organizmie, właśnie trafia się okazja, by ją uzupełnić. Dzięki SPV Records do sklepów trafia właśnie winylowa reedycja “Better Off Dead”. Chyba niewiele osób nigdy nie miało okazji zapoznać się z twórczością ekipy z Gelsenkirchen, wszak to przecież obok Kreator i Destruction ojcowie germań-
skiego thrash metalu. Jest więc surowo, wściekle, bezkompromisowo i brutalnie. Świetna okazja, by znów nadwerężyć nieco kark przy doskonałych kawałkach, jak np. “Capture The Flag”, “Bloodtrails”, czy “Stalinorgel”. Wersja AD 2010 to dwa czarne krążki zapakowane w bardzo starannie zrobiony gatefold. W sumie piętnaście tracków. Jako bonusy dołożono “The Saw Is The Law (splatting version)”, “The Kids Wanna Rock” oraz koncertowy “Stalinhagel”. Jakaś dodatkowa luźna kaska w kieszeni? Warto zainwestować w “Better Off Dead”. Strona zespołu: www. myspace.com/sodom Dariusz Konicki [ 8 ]
GENE HOGLAN “The Atomic Clock” Hoglanindustries.com
TALES OF MEDUSA „The Fatal Wounding Gaze” Lycantrophy Records Kanadyjski Tales Of Medusa to najprawdopodobniej najbardziej podziemny z obecnie istniejących zespołów heavymetalowych. Mają na koncie kilka taśm demo, które każdorazowo limitowane były do maksymalnie kilkunastu sztuk. Dyskografię uzupełniają także vinylowe single - wydane w niewiele większych nakładach. Wydana właśnie nakładem Lycanthropy Records płyta to drugi, po wydanym trzy lata wcześniej, pełny album. Na krążku znalazło się 8 utworów, w tym nowa wersja utworu znanego z taśmy demo (tak, taśmy!) z ubiegłego roku. Ciężko jednoznacznie określić muzykę Tales Of Medusa, otacza ją bowiem niespotykana dotąd aura i nietypowy, mistyczny wręcz klimat. Mamy do czynienia z czymś na kształt surowego, epickiego heavy metalu, w którym pojawiają się także elementy charakterystyczne dla okultystycznych grup z lat 70-tych, czy też doom metalu. Jeżeli potraficie sobie wyobrazić połączenie brzmienia Manilla Road z okresu “Mystification” z Pagan Altar, Pentagram i Cirith Ungol, to plus minus wiecie, czego się spodziewać. I na koniec ciekawostka: zdobycie płyt Tales Of Medusa graniczy z cudem (opisywany tutaj vinyl “The Fatal Wounding Gaze” limitowany jest do 200 ręcznie numerowanych sztuk), zespół nie ma bowiem ani stron internetowych, ani nigdzie nie podaje namiarów na siebie. Żeby było ciekawiej, często rozdaje swoje wydawnictwa osobom, które go odnajdą. Cholera wie, jak potoczą się losy tego zespołu, przy takim zachowaniu bowiem kultowość niektórych grup blackmetalowych wydaje się być dziecinadą. Jedno jest jednak pewne: muzyka Tales Of Medusa jest genialna w swojej prostocie i ma klimat, którego nie znajdziecie na żadnym innym albumie. Bart Gabriel [ 10 ]
Jeden z najlepszych metalowych bębniarzy na tej planecie zdradza tajniki swego warsztatu. Od ubioru, przez rozgrzewki, dziesiątki ćwiczeń, po niemetalowe wpływy. Dwie godziny instruktażu prezentowanego przez muzyka, który znany jest ze swego poczucia humoru. To ostatnie najbardziej widoczne jest w dodatkowych scenach z udziałem ekipy Zimmer’s Hole. Ascetyczne w formie? Czegóż innego potrzeba w przypadku wideolekcji. Za długie? Skąd, ogląda się jak film. Jeśli grasz na bębnach, wypada ten materiał zobaczyć. Jeśli jesteś tylko fanem/fanką kunsztu potężnego Gene’a – również. Szerzej w wywiadzie w niniejszym numerze. Vlad Nowajczyk
czy choćby Rose Tattoo. Tak jak w przypadku wymienionych, mamy tu do czynienia z potężną, pełną rockowego brudu muzyką, płynącą prosto z głębi serca. Tu nie ma oszukiwania i drogi na skróty. Gun Barrel ładują ile wlezie i na ile im starcza siły. Trzeba przyznać, że po obejrzeniu tego DVD twierdzenie to jest w pełni prawdziwe. Set lista koncertu jest przekrojowa i obejmuje utwory z wszystkich płyt grupy. Jest to zatem bardzo dobra rzecz dla tych, którzy chcieliby zapoznać się z twórczością tego niemieckiego zespołu, ale także bardzo dobry prezent dla wiernych fanów, znających już płyty grupy na wylot. Sławomir Kamiński
LIFE OF AGONY “20 Years Strong - River Runs Red: Live In Brussels” I Scream Records
Z okazji dwudziestolecia istnienia zespołu, Keith Caputo z kolegami nagrał koncertówkę, której fanom Life of Agony nie trzeba nawet polecać. Nowojorczycy dali świetny koncert, uwzględniając w setliście swoje najpopularniejsze utwory. Mamy tu mianowicie odegraną całą zawartość “River Runs Red”, co dla osób, które zgodzą się, że to ich najlepsza płyta, będzie nie lada zaletą. Nie brakuje też takich hitów, jak “Love to Let You Down”, czy “Weeds”. Koncert kipi energią, Caputo jak zwykle ma świetny kontakt z widownią, co sprawia, że ogląda się go wyśmienicie. Mimo że wokal nigdy nie był mocną stroną Life Of Agony, zwłaszcza na żywo, to przenosząc się wirtualnie na scenę w Brukseli, będziecie się świetnie bawić. Dopełnieniem wydawnictwa są oczywiście wywiady z muzykami i osobami związanymi z zespołem, zdjęcia i studyjna wersja “River Runs Red”. Biegnijcie do sklepu i kupujcie, na pewno się nie zawiedziecie. Kamila Skoczek
SODOM “Lords Of Depravity Part II”
GUN BARREL „Gunniversarry” CMM
Omawiane DVD zawiera show, jaki zespół dał na swoja dziesiątą rocznicę działalności oraz liczne atrakcyjne dodatki. Koncert odbył się w klubie, który do pełna jest wypełniony publicznością, niezwykle żywiołowo reagującą na to, co się dzieje na scenie. Jest tu uchwycony unikatowy, dobry duch i klimat klubowego grania oraz świetna chemia na linii zespół - fani. Muzyka grupy niezwykle szczera, prosta i bezpośrednia w przekazie doskonale nadaje się do właśnie takiego miejsca i w małym klubie sprawdza się jak mało która. Patrząc na zespół i słuchając ich kawałków przed oczami staje nam duch takich bandów jak Motorhead, AC/DC,
Spv
Niemal pięć lat po pierwszym, rewelacyjnym DVD biograficznym Sodom, dostajemy wreszcie kontynuację. Przypomnijmy, historia kończyła się w 1995 roku, gdy bębniarz Atomic Steiff odszedł, zaś gitarzysta Strahli odpłynął w kierunku rynsztoka. Znów z ekranu płynie potok informacji. Dokładnie, szczegółowo, z humorem opowiadają panowie z Sodom najnowszą historię swej grupy, kończąc ją na koncercie na Wacken z okazji 25-lecia zespołu. Nie omijają ubocznych projektów (Onkel Tom, Desperados), wplatają anegdoty i mnóstwo archiwalnych ujęć. Minusy to praca kamer, momentami dość amatorska oraz niewielka liczba wypowiadających się osób spoza grupy. Czyżby jedynym niemieckim dziennikarzem muzycznym był naczelny Rock Hard, Götz Kühnemund? Po przebrnięciu przez 230 minut dokumentu pora na drugi dysk. Dwugodzinny koncert poraża niesamowitą jakością dźwięku. Sodom wystąpił wówczas ze stadem gości, byłych muzyków zespołu. Zabrakło tego najbardziej oczekiwanego, Chrisa Witchhuntera, lecz powody jego nieobecności zostały przeanalizowane wręcz wiwi-
sekcyjnie. Wycięte sceny (jedna z nich dotyczy niesławnego Metal Hall Festival we Wrocławiu) oraz dwa klipy (“Fuck The Police” i “City Of God”) zostają na deser. Recenzencka złośliwość nakazuje w tym miejscu porównać “dwójkę” z “jedynką”. Przeskoczyli sami siebie? Nie, bo to niemożliwe. “Jedynka” wciąż pozostaje najlepszą wideobiografią metalowej kapeli. Może tym razem wyszło im źle? Nie, jest znakomicie. Choć obejrzenie całości w jeden dzień jest właściwie niemożliwe, warto zaplanować sobie maraton z zimnym piwkiem w ręku i kawałkiem historii niemieckiego thrash metalu na małym ekranie.
KSI¥¯KI:
Vlad Nowajczyk
TRUE THRASH FEST 2009 Osaka Japan
Michael Moynihan i Didrik Soederlind
WŁADCY CHAOSU Krwawe Powstanie Satanistycznego Metalowego Podziemia
Rock Stakk Records
Młoda, prężnie rozwijająca się firma z Kraju Kwitnącej Wiśni postanowiła przybliżyć europejskim fanom klimat niewielkiego, dwudniowego festiwalu, którego gwiazdami były amerykański Hirax i brazylijski Violator. Oprócz nich zagrały zespoły niezbyt znane poza Japonią, przede wszystkim za sprawą trudnej dostępności płyt: Riverge, Impaler, Code Red, Roserose, Abigail, Fastkill i King’s Evil. Dwie godziny thrashu w różnych odmianach, gratka dla fanów gatunku! Znakomita praca kamer! Dzięki dynamicznemu montażowi pozostaje wrażenie osobistego uczestniczenia w muzycznej uczcie. Nieustanny headbanging, katany, naszywki, ćwieki, tony riffów i solówek, pot kapiący z sufitu, masakra! Szkoda tylko, że zabrakło wywiadów prezentujących lokalne grupy, ale z drugiej strony – wystawiły sobie niezłe świadectwo na scenie. Warto poszperać za tym DVD? Oj, warto! Vlad Nowajczyk
Kagra
W
reszcie, po siedmiu latach od drugiego, rozszerzonego wydania, pojawiło się polskie tłumaczenie tej książki. Jej treść to dogłębna analiza przyczyn i skutków wybuchu norweskiej sceny blackmetalowej na początku lat 90-tych. Muzyka jest tu tylko tłem, bo przecież w całym tym zamieszaniu od początku schodziła na dalszy plan. O wiele istotniejsze było malowanie twarzy na misia pandę, ponure miny, palenie kościołów i - na koniec - morderstwa. Autorzy pokusili się o poszukiwanie źródeł inspiracji Norwegów w filozofii i literaturze, a nawet w... klimacie tego kraju. Końcowe wnioski są jednak druzgocące dla bezrefleksyjnych fanów Varga Vikernesa i spółki. Gromada niedojrzałych młodych ludzi z wybujałym ego, wsparta pseudofilozoficznymi hasłami, zniszczyła życie swoje i innych, nie pozostawiając po sobie zbyt wiele. Ci bardziej utalentowani trzymali się bowiem z boku. Warto przeczytać, zwłaszcza jeśli nie jesteś fanką/fanem norweskiego blacku. Fani mogą bowiem poczuć się urażeni, w myśl zasady “prawda w oczy kole”. Księga liczy 410 stron, zawiera mnóstwo zdjęć i kopii dokumentów oraz bogatą bibliografię. Wydarzenia w niej opisane ogarnął już w większości mrok zapomnienia. Na całe szczęście. Vlad Nowajczyk www.hardrocker.pl
79
Adres strony internetowej: www.hoglanindustries.com
zespołem. Później metal stawał się jeszcze szybszy, więc podkręcałem tempo. Nie potrzeba do tego wielkiej techniki. Dlatego opisuję to ćwiczenie na DVD.
HR: Skąd pomysł, by grać na perkusji w glanach i z obciążnikami na nogach? Noszę ciężkie buty na co dzień i na przykład podczas trasy jest mi o wiele łatwiej. Gram w tym samym obuwiu, w którym chodzę. Nie muszę wozić ze sobą dodatkowej pary. Obciążniki zacząłem stosować w 1988 roku, gdy przygotowywaliśmy się z Dark Angel do rejestracji “Leave Scars”. Jakiś tydzień przed rozpoczęciem nagrań straciłem wyczucie grania nogami. Nie mam pojęcia, jak do tego doszło, po prostu przestały ze mną współpracować. Nie wiedziałem, co robiłem źle. Postanowiłem temu zaradzić, stosując pomysł z treningów baseballu. Jako dziecko uprawiałem ten sport. Użycie obciążników sprawiło, że po ich zdjęciu znów świetnie grałem stopami. Od tego czasu stosuję je regularnie i polecam każdemu. Ćwiczysz w obciążnikach, zdejmujesz je i nogi fruwają, grasz szybciej niż kiedykolwiek! Podczas koncertów setlistę układamy w taki sposób, by na początek szły kawałki bez masakrycznej podwójnej stopy. Gram je z obciążeniem. Teraz z Fear Factory jest to pierwszych sześć numerów. Później uwalniam się od ciężarków i zaczynamy rozpierduchę! Skoro to działa w moim przypadku, z pewnością pomoże każdemu innemu perkusiście. Wciąż wielu jednak reaguje niedowierzaniem. Mam nadzieję, że obecność obciążników na DVD rozpropaguje tę ideę. HR: Wspominasz, że w kawałkach Mechanism dużo liczysz. Czy nie zabija to twojego feelingu? Tak naprawdę jest to pierwszy taki przypadek w mojej karierze, wynikający z wielu dziwnych podziałów rytmicznych w tej kapeli. Dlatego o tym wspominam. 80
www.hardrocker.pl
Zdjęcia: Hoglan Industries, Gemini Visuals
J
eden z najlepszych i najwszechstronniejszych metalowych bębniarzy na świecie, Gene Hoglan, wydał właśnie instruktażowe DVD (recenzja w numerze). Trudno o lepszą okazję do wypytania go o szczegóły warsztatu, którym od ćwierćwiecza zadziwia fanów swoich kapel. Uwaga, gaduła!
Gdybym nie liczył, wszystko by mi się pokręciło. Zmiany metrum i tempa czynione są na bieżąco. Liczę tylko w niektórych partiach. Oho, teraz muszę liczyć, teraz nie, aha, za chwilę znów i tak dalej. HR: Używasz dwóch ridów i dwóch chin. Dlaczego? Pierwszy raz ułożyłem tak zestaw pod koniec lat 80-tych z Dark Angel i później z Death. Od tego czasu w ośmiu na każdych dziesięć kawałków te talerze są podwójne. Dlaczego? Mam dwie ręce (śmiech). Ride’y dodają dynamiki, podobnie chiny. Po lewej ustawiam wysoką, po prawej niską. Oczywiście różnią się dźwiękiem. HR: Dywanik z obrysem rozmieszczenia sprzętu jest świetnym pomysłem. Co się dzieje, gdy go zapomnisz? Oj, zdarza mi się, wtedy jestem istnym utrapieniem dla technicznego. Dla mnie to nie problem, bo wiem, jak chcę mieć ustawiony sprzęt. Zamiast pokazać na dywanie, muszę czuwać nad rozkładaniem całości. HR: Skąd wzięły się twoje sposoby na rozgrzewkę? Przyjaciel z epoki Death, nasz ówczesny tourmanager Al Pathfire, zaprezentował mi pomysły na rozciąganie. Faktycznie, okazały się znakomite. Każdy muzyk ma swoje, wielu już dodało je do zestawu. Jeśli chodzi o rozgrzewkę, nie ma w niej niczego specjalnego. Najważniejsze jest granie ciężkimi pałeczkami. Wystarczy pięć minut naparzania nimi i zmiana na lekkie poprawia szybkość. Ruchy nóg - wyglądające zabawnie, niczym taniec na siedząco -
Nie rozumiem ludzi, którzy ustawiają sobie triggery w taki sposób, że uzyskują potężne brzmienie przy leciutkim dotknięciu membrany. To żadni perkusiści. Elektronika ma to do siebie, że czasem zawodzi. Wtedy lament i wychodzi szydło z worka.
podpatrzyłem u znakomitego bębniarza, nauczyciela gry, Doma Famularo. Niesamowity gość, prowadzi kliniki Sabiana. Dzięki tym wszystkim ćwiczeniom moja rozgrzewka trwa 5 minut zamiast dwudziestu. HR: Naprawdę używasz mniejszych pałeczek podczas grania? Kawał chłopa z ciebie, giną w twoich dłoniach. To fakt, są mniejsze od tych rozgrzewkowych Drumcore’ów, ale i tak gram większymi niż inni bębniarze. Rozmiar 2B. Większość używa 5A, 5B, 7A, 7B... i dziwi się, że moje są takie wielkie. Aż do “Individual Thought Patterns” używałem obecnych rozgrzewkowych cały czas. To, co znakomicie sprawdzało się w thrashu, przy delikatnych podziałach na “Symbolic” nie zdało egzaminu. Wtedy przeskoczyłem na 2B. HR: Reiner, Bozzio, Peart, Costranovo... Jak mówisz, podkradałeś ich pomysły. Własnego stylu dorobiłeś się jednak wcześnie, już w Dark Angel. Kiedy uznałeś, że jesteś kompletnym perkusistą? Nigdy, bo wciąż się takim nie czuję (śmiech). Na każdej nowej płycie staram się podnieść sobie poprzeczkę wyżej. Nie spoczywam na laurach, nie podpieram się dotychczasowymi dokonaniami. Uważam, że obecnie jestem w życiowej formie. W Fear Factory muszę grać bardzo dokładnie i do tego ciężko. Wciąż się uczę czegoś nowego. Nigdy nie będę kompletnym bębniarzem, zawsze coś się znajdzie... HR: Naprawdę wytrenowałeś szybkość za pomocą jednego ćwiczenia? Tak! Później po prostu dostosowywałem się do tempa kawałków, które grałem. Dark Angel był w swoim czasie bardzo szybkim
HR: I nigdy nie brałeś lekcji? Nie! Jestem samoukiem i dobrze mi z tym. Znam wielu muzyków, którzy brali lekcje. Z pewnością poprawiło to ich grę, ale oduczyło kreatywności. Wbito im do głowy pewne formułki, których chcąc nie chcąc używają. W efekcie nie są w stanie wykreować własnego stylu. Zawsze będą naśladowcami. Boją się być sobą. Wciąż myślą o swojej grze, zamiast pozwalać się porwać muzyce. Jako dzieciak uwielbiałem bębny, więc moja nauka polegała na naśladowaniu idoli. Dzisiaj to ja wpływam na innych. Tak powinno być. HR: Co ostatnio podkradłeś? Trudno powiedzieć... (śmiech) Do Fear Factory podkradłem własne patenty ze Strapping Young Lad. Zagrałem jakiś stary rytm na próbie, Dino się podjarał i natychmiast ułożył do niego riff. Nie było odwrotu. Przyznam, że nie wydaje mi się, by ktokolwiek uznał to za zrzynkę z SYL (śmiech). Na najbliższej płycie Meldrum gram w nieco inny sposób. Nie ma tam tyle agresji, co w innych moich zespołach. Z pewnością są tam patenty moich hardrockowych bogów. Kiedy zauważam, że gram czyjś motyw, mówię o tym wszem i wobec. A gdy w dodatku nikt poza mną tego nie zauważa, tym lepiej! HR: Zaskoczyłeś mnie grą funky na dwie stopy! Wyobrażasz sobie siebie jako perkusistę pop? Zdecydowanie wątpię, ale lubię brać udział w takich sesjach. Pomaga to poszerzyć horyzonty. Jestem znany jako rzeźnik, ale umiem zagrać w każdym stylu. Dzięki tym próbom zyskuję więcej feelingu. HR: Większość blastów jest koszmarnie nudna. Jak udało ci się udoskonalić tą technikę, wszak twoje blasty nie wywołują ziewnięć? Dzięki! Przede wszystkim w SYL, gdzie zacząłem stosować blasty, kawałki nigdy nie były przez nie zdominowane. Blast jako ozdobnik, przerywnik, sprawdza się świetnie. Gdy jest go za dużo, nie jest już fajny. Zgadzam się z tobą całkowicie, większość to straszny syf. Powiem szczerze, gdy pierwszy raz słyszałem kawałki przeładowane blastami, nie podobało mi się. Był to stary Hirax, gdy występował z nimi w 1985 roku Johnny Tabares. Ten perkusista grał wciąż to samo. Okropne! Wciąż na maksymalnej szybkości, nieważne, jaki był riff. Kawałki nie miały żadnej formy, były bezkształtnym napierdalaniem. Blasty, które mi się spodobały, to dopiero Suffocation. Później fantastyczną robotę odwalił Nick Barker na “The Principle Of Evil Made Flesh” Cradle Of Filth. Pasowały idealnie. Kiedy i na mnie przyszła pora, Devin zawsze proponował użycie blastów w sposób, jaki akceptuję. HR: Czy zdarzyło ci się kiedyś dostać do zagrania partie, których nie byłeś w stanie odtworzyć? Tak, bowiem często dostawałem nagrania z automatem. Musiałem parę rzeczy pozmieniać, aby nadawały się do grania. Nigdy nie były to jednak poważne ingerencje, staram się spełniać oczekiwania twórców muzyki. HR: Używasz tych samych stóp od dwudziestu lat! Jak to możliwe, że tyle wytrzymały? Sam się dziwię! Te stare stopy Camco uważam za najlepsze na świecie. Niedawno odstawiłem je na półkę, ponieważ moja siostra wypatrzyła na Ebayu pięć nieużywanych par tego samego modelu! Kupiła je dla mnie, więc teraz mam wybór. Bałem się już, że niedługo pękną i skończy się cudowny sen (śmiech). Grałem na nich dwadzieścia lat, a już wcześniej były używane. Jakiś czas temu dowiedziałem się, że Charlie Benante z Anthrax też gra na Camco. Ponieważ jest on endorserem Tamy, a ta firma wykupiła kiedyś Camco, spodziewam się niedługo reedycji. Tyle że... nie oczekuję po nich tak wysokiej jakości. Z reedycjami starych, sprawdzonych sprzętów bywa nie najlepiej. Przykładem są choćby Ford Mustang, Dodge Challenger. HR: Co sądzisz o przesadnym użyciu triggerów? Gdy triggerujesz także tomy? Nie lubię tego. Nie rozumiem ludzi, którzy ustawiają sobie triggery w taki sposób, że uzyskują potężne brzmienie przy leciutkim dotknięciu membrany. To żadni perkusiści. Elektronika ma to do siebie, że czasem zawodzi. Wtedy lament i wychodzi szydło z worka. O nie, trigger to wspomaganie bębniarza. Jeśli zaś ktoś jest tylko wspomaganiem triggerów, szkoda gadać! Kiedyś nienawidziłem triggerów w ogóle, ale w SYL nauczyłem się je wykorzystywać z umiarem. HR: Jako uznany bębniarz, jesteś firmowym muzykiem kilku producentów. Przerwa na reklamę (śmiech). Gram na bębnach Pearl Reference. Na trasach poza USA mam dostarczane zestawy przez producenta, domowe trasy gram na swoim. Co tu kryć, brzmienie moich beczek jest fantastyczne. Ktokolwiek ze mną pracuje, musi to przyznać. Używam talerzy Sabian, pałeczek Pro-Mark i membran Evans. Na żywo, bo w studio nigdy, stosuję triggery DM5. Jestem bardzo zadowolony z tych endorsementów, bowiem przez długi czas nie miałem
żadnego. Nie jestem typem gościa, który wydzwania po firmach, żeby dostać darmowy sprzęt. Może bałem się odrzucenia? Pokazywałem przez 15 lat loga firm, za których wyroby płaciłem. W końcu zorientowali się, że jest gdzieś taki Gene Hoglan i może ich reklamować (śmiech). To jest zestaw, jakiego używałem od dawna i są to moje ulubione instrumenty. Muzyka mówi za siebie. Pearl był pierwszy, później Sabian. HR: Jak uważasz, czy twoje DVD bardziej przyda się początkującym, czy też doświadczonym bębniarzom? Sądzę, że nadaje się dla wszystkich. Dla początkujących mam techniki rozgrzewkowe i budowanie szybkości. Dla bardziej doświadczonych całą resztę. Starałem się, by to wideo dobrze się oglądało. Nie musisz być perkusistą, by tak było. Kupują je ludzie, którzy nawet na niczym nie grają! Zależało mi na dwóch godzinach ciekawej, zabawnej opowieści o mojej grze.
Czy wiesz, że:
HR: Dzięki za rozmowę! Na sam koniec z innej beczki, nie mogę o to nie zapytać. Jak widzisz szanse na reaktywację Dark Angel? Słabo... z przyczyn logistycznych głównie. Ale to by się dało rozwiązać. Gorzej, że nie mielibyśmy wokalisty. Don Doty zniknął. Nikt nie wie, co się z nim dzieje. Zapewne nie chce, byśmy go znaleźli. Pewnie nie śpiewał od dwudziestu lat... Ron Rinehart zaś złamał kilka lat temu kręgosłup. Przeszedł trudną rehabilitację i nie mógłby skakać po scenie, ani nawet stać zbyt długo. Było kilka ofert, ale powrót z kimś spoza dawnej ekipy nie miałby sensu. Co to za reaktywacja, gdy od początku w składzie byliby nowi ludzie? Trudno, pogodziłem się z tym. Chciałbym jednak nagrać jeszcze kiedyś zajebistą thrashową płytę z Jimem Durkinem. Nieważne, pod jaką nazwą. Rozmawiał: Vlad Nowajczyk
Gene Hoglan gra(ł) w następujących zespołach (alfabetycznie): Ani Kyd, Daemon, Dark Angel, Death, Dethklok, Devin Townsend, Fear Factory, Forbidden, Frygirl, Just Cause, Mechanism, Meldrum, Naphobia, Old Man’s Child, Phantasm, Pitch Black Forecast, Strapping Young Lad, Tenet, Testament, The Almighty Punchdrunk, Unearth, Wargod, Zimmers Hole. reklama:
dowód na różnorodność stylistyczną w obrębie thrashu. Niedawno namówili Xtreem Music na winylową reedycję, pozostając zespołem niezależnym. Omission to Patillas (wokal, gitara), Marco (gitara), Julito (bas) i Juanjo (perkusja). Więcej na www.myspace.com/omissionthrashmetal
SCREAMS OF ANGELS (USA)
O
to kolejna porcja nadziei na lepsze jutro. Wybór nie był łatwy, młode zespoły prezentują często poziom wyższy od niektórych “oficjalnych”. Oczywiście, nie jest to reguła, mniej więcej przy co dziesiątej zęby same zgrzytają. Przypominamy adres, na który możecie nadsyłać demówki: HARD ROCKER (ŚWIEŻA KREW), DROGOWCÓW 10, 05-600 GRÓJEC. Każda zostanie przesłuchana, najciekawsze zaprezentujemy, a pozostałe zje Rockie.
GHOST VOYAGE (Finlandia)
Wydawałoby się, że ten podgatunek umarł śmiercią naturalną, ale młodym Finom zachciało się reanimować melodyjny doom/death metal. Ghost Voyage powstali przed dwoma laty w Tampere z inicjatywy gitarzystów Taneli Jaemsy i Panu Gavrilova. Początkowo grali covery wczesnej Anathemy i Katatonii, po roku postanowili kontynuować dzieło swych idoli. Do składu dokooptowali klawiszowca Martina Hansena, wokalistę Teppo Hyttinena i basistę Janne Parikkę. Po pierwszej demówce zespół uzupełnił nowy bębniarz, Ilari Heikkila. Nowa EPka Finów, “Under The Broken Skies”, przynosi 25 minut melancholijnej, klimatycznej, ale i cholernie ciężkiej muzy. Jadowity głos Teppo jako żywo przypomina wokalizy Darrena White. Oby nie zachciało im się “dorosnąć” i zostać nieudolnymi naśladowcami Pink Floyd! Więcej na www.myspace.com/ghostvoyage
HEINRICH XIII (Niemcy)
Z heskiego Wetterau atakuje najbardziej zaskakująca formacja niniejszego wydania Krwi. Mamy bowiem do czynienia z kwintetem łączącym stoner metal z... bluegrass. Dla niezorientowanych, bluegrass to coś w rodzaju country. Chwytliwe to to niesamowicie, w sam raz na zadymioną imprezę. Powstali w 2008 jako uboczny projekt muzyków industrialistów z Escalationunit Chaos Engine, w składzie: Heinrich (wokal, gitara akustyczna), Puky (bas), Christoph (perkusja, mandolina), Siergiej (banjo) oraz Sascha (gitara elektryczna i slide). Ich debiut, wydany własnym sumptem “Devilgrass Country”, to cios między oczy dla wszystkich kojarzących country wyłącznie z popowym ścierwem. Więcej na www.myspace.com/heinrich13
IMBALANCE (Norwegia)
Trudno o bardziej mylącą nazwę, bowiem norweskie trio idealnie wymieszało składniki swej muzy. Thrash, death i black metal poukładane niczym puzzle z 100000 elementów. Trzeba się przez ich debiut “Period Three Implies Chaos” przegryźć, aby zachwyciło. Korzenie grupy sięgają... 1991 roku, gdy śpiewający basista Harald terminował w osławionym blackowym Thorns. W 1996 założył własny zespół Frost, który w 2004 przepoczwarzył się w Imbalance. Po trzech demówkach wypuścili zabójczy album. Dawno nie słyszałem tak znakomicie skomponowanej mieszanki międzygatunkowej. Żadnych fałszywych nut, niepotrzebnego hałasu, czy rzygania zabijającego melodię. Będzie o nich głośno! Skład uzupełniają (dobre sobie) Thormodr (gitary) i Welle (perkusja). Więcej na www.myspace.com/imbalancethrash
MENACE (Polska)
Pochodzą z maleńkiego Gniewkowa w kujawsko-pomorskim, być może stąd pewna naiwność tekstów, która przeszkadza w odbiorze ich niezłego heavy/thrashu na debiutanckiej płycie. Riffy często stonerowo zamulone, rasowe sola, świetna sekcja. Dużo wpływów niemetalowych w roli ozdobników. Tylko te irytujące liryki... warto nad nimi popracować, bowiem potencjał jest spory. Grają od 2005 roku, obecny skład tworzą Żwiras (wokal), Matys i Kowal (gitary), Boras (bas) i Aloh (bębny). W lipcu 2010 zwyciężyli w konkursie Festiwalu Ciężkich Brzmień im. Ryśka Bieńka (basisty Armagedon – HR) w Świeciu. Więcej na www.myspace.com/menaceband
OMISSION (Hiszpania)
Madrycki kwartet powstał w 2002 roku z zamiarem grania szybkiego black metalu. Kolejne siedem lat to mozolne szlifowanie warsztatu (jakie to nieblackowe) i wypuszczanie kolejnych demówek. Wreszcie w 2009 światło dzienne ujrzał wydany własnym sumptem krążek “Thrash Metal Is Violence”. Hiszpanie łoją bardzo szybki, sprawny speed/thrash, blackowe pozostały wokal, teksty i nieliczne blasty. Nie ma w tym nic odkrywczego, ale radość z odbioru niesamowita, przy tym
82
www.hardrocker.pl
Michael Monroe
wysokie oczekiwania fanów. Otwierając koncert dwoma numerami z ostatniego albumu - „The Bogeyman” i tytułowym „Dominator”, a następnie przetaczając się jak pancerny Tygrys, czy Pantera przez pełne kultowych kompozycji katalogi U.D.O. i Accept, treat jego zespół potwierdził, że należy do ścisłej czołówki tradycyjnego heavy metalu i że nie zamierza w najbliższym czasie stamtąd wypaść. Odśpiewując refreny „Princess Of The Dawn” i „Metal Heart” oraz trzepiąc łbami do „Holy”, „Animal House”, czy „Thunderball” zgromadzeni fani okazali szacunek tej niekwestionowanej legendzie metalu, jednocześnie świetnie się bawiąc przy chwytliwych numerach grupy.
Jeffrey McCormack to weteran rockowej sceny Seattle. Jako perkusista grał w takich zespołach, jak Heir Apparent, Nightshade, Bloodgod i... Alice In Chains. Później udzielał się jako muzyk sesyjny, by w 2008 powrócić do ciężkiej muzy w roli wokalisty. Do swej nowej kapeli ściągnął młodych grajków: Craiga i Alexa Churchów (gitary), Juana Van Dunka (bas) i Kaia Chinna (bębny). Wspólnie nagrali niemal godzinny album “Into The Warzone”. Dwanaście heavymetalowych numerów z bluesowym feelingiem. Głos Jeffreya uderza w tony późnego Dickinsona, by zupełnie niespodziewanie zabrzmieć niczym młody Joe Cocker. Kawał znakomitej, świetnie wyprodukowanej muzy z rodzynkiem w postaci coveru “Scary Monsters” Davida Bowie. Ostatnio w składzie doszło do paru przetasowań. Miejsce Alexa Churcha zajął Rolland Fisher, Van Dunka – Anthony Rivera, doszedł też klawiszowiec Op Sakiya. Więcej na www.myspace.com/screamsofangels
TORMENTED VISION (Anglia)
W 2007 roku w West Bromwich narodziła się interesująca hybryda death i thrash metalu, która przybrała nazwę Tormented Vision. Obyło się bez ultra-math-technicznego, bezdusznego łomotu, czysty oldschoolowy feeling. Daniel Brooks (wokal, gitara), Anoop Kundi (gitara, drugi wokal), Thom Mcloughlin (bas) i Jake Eades (perkusja) zadebiutowali demówką w 2008, zaś w tym roku wydali własnym sumptem debiutancki krążek “Incite Hatred”. Choć gardłowe rzygi Daniela są raczej odstręczające, pozostałe składniki ich muzy stoją na bardzo wysokim poziomie artystycznym. Czy grają wolno (“Capitalise On Weakness”), czy szybko (“Incite Hatred”), Anoop zawsze dostarcza znakomite solo. Świetne dla wciąż licznych w Polsce zwolenników śmierć metal! Więcej na www. myspace.com/tormentedvision
TOXIC TRACE (Serbia)
Tym razem nazwa nie jest myląca, to trio łoi wczesnogermański thrash w stylu, jakiego nie powstydziliby się Sodom, Kreator i Destruction. Od 2007 działają w mieście Vrbas na północy Serbii. Zmagali się przy tym z przeciwnościami, jakich w naszym cywilizowanym kraju już nie doświadczamy – brakiem dostępu do klasowego sprzętu muzycznego. Głównie dlatego aż dwa lata zajęło im przygotowanie pierwszego dema (“Slaughter”), ale teraz mają już z górki i w 2010 znaleźli się na splicie “Serbian Thrash Fist Unleashed” wraz z Nadimac, Deadly Mosh i Pollution. Dushman (gitara, wokal), Max (bas) i perkusista Djubre zapowiadają niedługo pełny album. Coś dla maniaków starej szkoły i prawdziwie brutalnej strony thrashu! Więcej na www.myspace.com/toxictrace5
TRAZOM (USA)
Power thrashowcy z Canton w stanio Ohio mają na koncie demo i EPkę “A Reclamation Of Power”, która niszczy obiekty. Młodziaki łączą bowiem na niej wpływy starego Rage i OverKill, do tego mnóstwo innych smaczków (Blind Guardian, Symphony X, Mercyful Fate, Savatage). Przebojowe, szybkie i dobrze zaśpiewane... 55 minut, bowiem ich kawałki są dość długie. Znakomite riffy, aż dziw bierze, iż nie załapali się dotąd do żadnej wytwórni. Wpływ na to mogły mieć częste zmiany składu. Trazom powstał w 2002 na gruzach Harsh Manner, dziś występuje w zestawieniu: Johnny Reynolds (wokal), James “Vomitbomb” McKeon (gitary), Kyle Hite (bas) i Matt McKeon (bęby), poszukując drugiego gitarzysty. Więcej na www.myspace.com/trazomband
ZOMBIE HOLOCAUST (USA)
Na koniec coś dla fanów zombiaków, Gwiezdnych Wojen i armotycznych roślin. Powstały w 2006 w Bay Area Zombie Holocaust to zwariowany kwartet, który niedawno wypuścił debiutancki krążek “Strike Force”. Wcześniej wydali własnym sumptem dwa koncertowe DVD i EPkę. Ich crossover nie przypomina DRI, to raczej wpływy Black Flag zmieszane z thrashem. Ridiculous Nicholas to śpiewający gitarzysta, solówkami zajmuje się Jerm Warfare, Dan Souza bębni, zaś niedawno pozyskali nowego basistę w osobie Joe Orterriego z Fog Of War. Grali już ze wszystkimi ważniejszymi kapelami młodej fali, w sierpniu zawitali na Stary Kontynent, zaś ich płytę dystrybuuje meksykańska EBM Records. Ostre tupa-tupa, fajne melodie, świdrujące sola i ogromne poczucie humoru. Więcej na www.myspace.com/zhisradd
9-12.06.2010, Norje k/Solvesborga, Szwecja
Czwartek
J
eśli ktoś preferuje lżejsze odmiany naszej ulubionej muzy, tak mniej więcej od hard rocka po thrash, Sweden Rock jest z pewnością najlepszym letnim festiwalem, w jakim może wziąć udział. Zgoda, że za morzem, zgoda, że ekstremalnie drogo, ale warto, naprawdę warto wybrać się do Norje choć raz, żeby zobaczyć, jak powinna być zorganizowana prawdziwa muzyczna impreza.
Patrząc na tegoroczny skład, przeciętny fan hard rocka z pewnością z trudem powstrzymywał ślinotok, ale w praktyce nie było tak wesoło. Zacznijmy od krótkiej środowej rozgrzewki.
Środa
Szpagaty i skoki z głośników w wykonaniu Michaela Monroe widzieli już wszyscy, ale towar, który muzyk palił przed koncertem tym razem musiał być naprawdę przedni. Po wspięciu się na rusztowanie szalony Mike zawisł na wysokości 7-8 metrów głową w dół, jak nietoperz, by przytrzymując się jedynie nogami odśpiewać cover The Stooges “1970”. Jakieś pytania? Na setliście znalazły się też oczywiście klasyczne kompozycje Hanoi Rocks (“Motorvatin”, ”Boulevard Of Broken Dreams” etc.), jak i najlepsze solowe numery Monroe’a, a sam frontman, mając wsparcie w postaci takich muzyaerosmith ków, jak były basista Hanoi Rocks - Sam Yaffa i gitarzysta brytyjskiego The Wildhearts Ginger, po raz kolejny stworzył niepowtarzalne, cyrkowo-rock’n’rollowe widowisko, udowadniając, że jest jednym z najbardziej spektakularnych zjawisk na rockowym podwórku. Niecałe dwie godziny później tę samą scenę objął we władanie dziadek Dirkschneider, od ponad 30-tu lat bezproblemowo spełniający
Na spóźnione śniadanie nie do końca dobudzeni fani otrzymali szkocką rockową instytucję Nazareth, która zabrzmiała wyjątkowo potężnie, jak na tak wiekowy zespół. Dan McCafferty, będąc w świetnej formie wokalnej, bez wysiłku zapracował sobie na gorące oklaski. Szkoda tylko, że koncert nałożył się na występ rockerów z Treat na mniejszej scenie, bo ci, którzy chcieli ich zobaczyć, mieli okazję usłyszeć jedynie trzy utwory Nazareth - “Telegram”, “Miss Misery” i jeden z największych przebojów grupy - „Dream On”, wszystkie wykonane bez zarzutu. Szwedzki Treat rozpoczął koncert numerem „The War Is Over” z nowego albumu i od samego początku było wiadomo, że show będzie bardziej niż udane. Zaskakująco wielu fanów znało teksty i podśpiewywało je z Robertem Ernlundem, mimo że kapela postawiła na promocję ostatniego dzieła, włączając w godzinny set jeszcze cztery nowe utwory. Starsze kompozycje, takie jak „Soul Survivor”, „Conspiracy” i „World Of Promises” brzmiały na żywo dużo ciężej niż oryginały - bardziej w stylu nowej płyty, ale miejsce dla klawiszy też się oczywiście znalazło i całość instrumentarium stworzyła świetny podkład pod melodyjny głos Roberta. Większość fanów nie zmieniła specjalnie klimatu, przenosząc się pod drugą co do wielkości scenę, na którą wkrótce wmaszerowało Y&T. Amerykanie dowodzeni przez Dave’a Meniketti’ego nie mają w zwyczaju dawać słabych koncertów, konsekwentnie dostarczając publiczności niezapomnianych muzycznych wrażeń. Kapela ponownie pokazała klasę, a mając w końcu - po trzynastu latach - nowy krążek do zaprezentowania na żywo, zamiast nieco oklepanego seta best of, zagrała kilka świeżych kawałków, takich jak „On With The Show”, czy „Shine On”. Oczywiście, te największe numery w stylu dynamicznych „Mean Streak” i „Open Fire”, czy balladowego „I Believe In You” musiały zostać odegrane, a jako bonus pojawiła się niespodzianka w postaci „Rainbow In The Dark” Dio, która brzmiała dość dziwnie w aranżacji na jedną gitarę i bez klawiszy. Duża scena, mniejsza scena i najmniejsza scena, a na niej Filipińczycy z Death Angel. Chłopakom nigdy nie brakuje energii i w szczególności wywijający niewyobrażalnie długimi dredami wokal Mark Osegueda wydaje się nakręcony możliwością zaprezentowania swojej twórczości thrashowym maniakom, w związku z czym koncerty bandu z łatwością porywają fanów do rytmicznego headbangingu i szalonych młynów. Zespół grając swój pierwszy w życiu koncert na Sweden Rock pokazał się z jak najlepszej strony i choć materiał z ostatniego, dość słabego wydawnictwa „Killing Season”, nie do końca działał, co najmniej połowa seta była naprawdę mordercza. Numery takie jak „Evil Priest”, „Seemingly Endless Time”, czy zadedykowane R. J. Dio i odśpiewane częściowo przez publikę arcydzieło „Kill As One”, były najciekawszymi momentami show. Zmiana lokacji i nadzieja na kolejne dobre thrashowe widowisko, choć trudno sobie wyobrazić, żeby koncert takiej kapeli, jak Slayer, na olbrzymiej scenie i przy dziennym świetle mógł wypaść lepiej niż klubowe, śmierdzące potem show. Było bardzo standartowo, bez fajerwerków czy niespodzianek, a kto widział Slayer na ostatniej trasie, mógł przewidzieć, co zespół zagra, bo panowie nie wprowadzili do setlisty znaczących zmian. Klasyki z lat 80-tych wywoływały oczywiście największy entuzjazm niewielkiej publiki, a trzyutworowa dogrywka w postaci „South Of Heaven”, ultraszybkiego „Silent Scream” i „Angel Of Death” była ponownie jednym z najciekawszych punktów programu. Slayer nie zawiódł - pomimo nędznego brzmienia gitar i ledwo słyszalnego wokalu Toma - ale żadną miarą nie był u.d.o. wstanie dać z siebie więcej, niż podczas kameralnych koncertów z ostatniego tournee.
Nadszedł czas na headlinera drugiego dnia. Aerosmith jest klasą samą dla siebie, więc o jakość ich występu można się było w zasadzie nie obawiać. Otwierając show przebojem „Love In An Elevator” wokalista Steven Tyler i gitarzysta Joe Perry jak zwykle wcielili się w swoje role dwóch najbardziej dynamicznych członków zespołu, natomiast reszta kapeli, w tym zapakowany w kurtkę i szalik drugi gitarzysta Brad Whitford, pozostawała prawie nieruchoma na swoich pozycjach. Przebojowe “Cryin’”, “Livin’ On The Edge”, czy “Walk This Way” zostały jak zwykle przyjęte z większym entuzjazmem niż klasyczny, mniej popowy materiał grupy, a całkiem ciekawym momentem koncertu był pojedynek Perry’ego z samym sobą, wyświetlanym na telebimie i odgrywającym solówki w Guitar Hero, zakończony wybuchem komputera. Spośród trójki headlinerów Aerosmith wypadł najlepiej, ale z pewnością nie przebił swojego - zagranego na tej samej scenie koncertu sprzed trzech lat. grave digger
Piątek
Fanom, którzy zdążyli już wygramolić się z namiotów po imprezowej nocy, ekipa z Grave Digger zaserwowała rewelacyjne heavymetalowe widowisko. Odpuszczając sobie wszelkie efekty wizualne, pod nadzorem wielkiej, skrzydlatej czachy spoglądającej na publiczność z wiszącego w tle banera, Niemcy zaatakowali klasycznymi riffami i chwytliwymi refrenami, które od lat są znakiem rozpoznawczym zespołu. Nowe utwory ze świetnego krążka „Ballads Of The Hangman” zostały przyjęte przez fanów równie entuzjastycznie, jak klasyczny materiał, a kapela, oprócz pozycji obowiązkowych, takich jak „In The Dark Of The Sun”, „Knights Of The Cross”, czy „Excalibur”, pokusiła się o zagranie rzadszych numerów, w tym „Wedding Day” i „The Truth”. Grave Digger pokazał klasę i zagrał jeden z najlepszych
slayer
death angel www.hardrocker.pl
83
koncertów na tegorocznym SRF, szkoda tylko, że w samo południe. Ekipa Michaela Schenkera zawieszając w tle wielki baner „30 Anniversary” przypomniała fanom o obchodzonych tym roku urodzinach, ale mimo swojego statusu zespołowi nie udało się zgromadzić pod sceną zbyt wielu entuzjastów wirtuozerskiego hard rocka. Koncert był bardzo statyczny - głównodowodzący jak zwykle zachowywał się, jakby mu ktoś przykleił podeszwy do sceny, zginając się wpół nad swoim Deanem, a oryginalnemu wokaliście Gary’emu Bardenowi nie udało się jakoś specjalnie poruszyć mas. Materiał MSG w postaci utworów takich jak „Ready To Rock”, „Rock My Nights Away”, czy „Armed And Ready”, został uzupełniony odegranymi na koniec klasykami UFO - „Lights Out”, „Rock Bottom” i „Doctor Doctor” i choć dobrze było usłyszeć tak jedne, jak i drugie, tym razem występ był bardzo przeciętny. Koncerty Steel Panther zawierają więcej elementów kabaretu, niż tradycyjnego rockowego show, ale jedno jest pewne - jeśli chodzi o dynamikę, kontakt z publiką i ogólną atmosferę występu, kolorowa natapirowana czwórka z L.A. bezdyskusyjnie otrzymuje ocenę 10/10, zostawiając daleko w tyle wszystkie wielkie gwiazdy rocka, które zagrały na tegorocznym SRF. Motywem przewodnim występu była wagina oraz prośba do pań, by ją regularnie golić oraz kolejna prośba do mężczyzn, by golili jaja, żeby dziewczyny nie musiały się zmagać z ZZ Top. Ciągłe kłótnie członków zespołu, wyzwiska, którymi obrzucali tak siebie, jak i publikę oraz paradowanie basisty Lexxi Foxxa z lusterkiem i szminką wywoływały nieprzerwane salwy śmiechu, a fani, billy idol którzy chętnie słuchają niebanalnych glam rockowych kompozycji, z pewnością nie mogli się lepiej bawić. Steel Panther ma podobną publiczność, jak amerykański Kopciuszek, który występując w oryginalnym składzie z pierwszego albumu był łakomym kąskiem dla fanów bluesującego hard rocka. Wyprawy Cinderelli do Europy należą do rzadkości, więc szkoda, że jak już się pojawią, dają tak słabe koncerty jak ten. Repertuar świetny, bo zespół zagrał najlepsze numery z trzech pierwszych wydawnictw, ale samo show było po prostu nudne. Nienajlepsza kondycja wokalna Toma Keifera, który jako frontman nie miał absolutnie żadnego kontaktu z publiką, stojąc przez większość koncertu przy mikrofonie w swoim śmiesznym sweterku a la kabaret Łowcy.B, z pewnością nie dodała uroku występowi kapeli. Rytmiczne rockowe kawałki, takie jak „Push Push”, „Somebody Save Me”, „Shake Me”, czy „Gypsy Road”, straciły naprawdę wiele na swej dynamice przez flegmatyczne zachowanie członków kapeli. Po tym słabym 84
www.hardrocker.pl
występie fani klasycznego rocka mieli pewnie nadzieję na trochę dymu, niestety, to, co Billy Idol pokazał piątkowego wieczoru, było jedynie dalekim echem jego dynamicznych i kopiących w dupę koncertów z przeszłości. Będąc w stanie definitywnie wskazującym na spożycie (lub spalenie) wokalista czytał teksty ze stojaka na nuty, a zestaw utworów pozostawiał wiele do życzenia, zawierając nadmierną Michael schenker dawkę punkowych numerów Generation X i nudnych kompozycji nie działających w warunkach koncertoskyclad wych. Nowszy „Scream” i klasyki takie jak „Rebel Yell”, „To Be A Lover”, czy też odegrany w połowie akustycznie „White Wedding”, wypadły zadowalająco, ale ogólny poziom koncertu był nadspodziewanie niski. Ze względu na dobór repertuaru również wyjątkowy gitarzysta, jakim jest Steve Stevens, nie miał okazji się popisać. Jedno z największych rozczarowań festiwalu steel panther dobiegło końca, a fani przenieśli się ponownie pod główną scenę. Jeśli publika szaleje przy dynamicznym “Over The Hills And Far Away” otwierającym show i utwory takie jak „Blood Of Emeralds”, „Out In The Fields”, „Military Man”, czy nowy „Old Wild One” zostają gorąco przyjęte, a gitarowa magia działa bez zarzutu nawet podczas ballad, oznacza cinderella to, że Gary Moore jest w świetnej formie. Nazwanie trasy rockową było małym oszustwem ze strony Moore’a, bo fani otrzymali znaczną dawkę bluesowych numerów, a na koniec zespół odegrał „Still Got The Blues” i „Parisienne Walkways” (które każdy słyszał tysiąc razy), pomijając m.in. “After The War”, czy “Wild Frontier”, na szczęście nie zmieniło to faktu, że występ stał na najwyższym poziomie. Pomimo braku dynamiki i kontaktu z fanami, zapakowany w ciasno zapiętą skórę irlandzki czarodziej gitary z łatwością obronił swoją pozycję headlinera trzeciego dnia.
Sobota
garry moore
Panowie z Dream Evil musieli być nieźle zdziwieni widząc masę fanów, jaka przyszła ich powitać sobotniego przedpołudnia. Co więcej, zgromadzona publiczność nie stała bezczynnie, ale aktywnie uczestniczyła w koncercie, a przyjęcie, jakie zgotowała true metalowej ekipie było naprawdę zaskakujące. Choć teksty, pozostawiające daleko w tyle liryki Manowara, mogą być przez niektórych uznane za infantylne, w połączeniu z przebojowymi kompozycjami zespołu świetnie działają w warunkach koncertowych. Nie dziwiło więc, że publiczność z zaangażowaniem odśpiewywała z Niklasem Isfeldtem proste refreny tradycyjnych metalowych hymnów, takich jak „Immortal”, “Bang Your Head”, czy “The Book Of Heavy Metal”, a w ostatecznym rozrachunku koncert Dream Evil okazał się jednym z lepszych występów tegorocznego SRF. W międzyczasie największa scena festiwalu została przygotowana na występ amerykańskich prog-metalowców z Fates Warning. Panowie zaprezentowali dość wyjątkowego seta, w.a.s.p. ponieważ z okazji re-edycji albumu “Parallels” zjednoczyli się w składzie z 1992 roku i postanowili zagrać cały materiał z tego krążka, w identycznej kolejności. Głos Raya Aldera w takich numerach, jak „Eye To Eye”, „The Elventh Hour”, czy „Life In Still Water” brzmiał świetnie, a zespół był w wyśmienitej formie, niestety na mniejszej scenie parę minut później startowała legenda folk metalu, która dla pokaźnej grupki fanów okazała się zespołem priorytetowym. Kevin dream evil Ridley stwierdzając, że muzyka Skyclad brzmi najlepiej w irlandzkim pu-
bie, minął się trochę z prawdą, bo choć większość zgromadzonych fanów stała z browarami w dłoniach przytupując jedynie do taktu, garść maniaków kapeli szalejących przy barierce prawdopodobnie rozniosłaby w pył każdy pub, do którego by ich wpuszczono. W przypadku Skyclad trudno mówić o lepszych lub gorszych kawałkach, bo czy był to bluesowaty “Overwhelming Minority”, czy balladowy “Well Travelled Man”, czy szybki klasyk “Penny Dreadful”, raven czy też pierwszy folk anvil metalowy utwór kiedykolwiek nagrany – “The Widdershins Jig”, zabawa była przednia. Piętnaście minut później miał się rozpocząć kolejny ciekawy koncert, ale Kiske, Ward i spółka, czyli Unisonic, wystartowali z dużym opóźnieniem, bo wiatr przed ich występem nasilił się na tyle, że zerwał obudowę z wieży odsłuchowej, a rury rusztowania zaczęły się sypać jak zapałki i teren przed Sweden Stage musiał zostać zamknięty na dobre kilkadziesiąt minut. Strata nie była wielka, bo 90% materiału, który zespół zagrał, pochodził z repertuaru Place Vendome i choć numery takie jak “My Guardian Angel” i “Sign Of The Times” brzmiały profesjonalnie, koncert jako całość był dość nudny. Serca starych fanów zabiły żywiej dopiero, kiedy pod koniec koncertu Michał zapowiedział coś starszego i oczywiście „Kids Of The Century” i „A Little Time” Helloweena spotkały się z największymi owacjami zgromadzonej publiki. Godzinę później na najmniejszej scenie bracia Gallagherowie i wspierający ich na bębnach Joe Hasselvander postanowili pokazać producentom baterii Duracell, że zatrudnianie do reklam króliczków zamiast Ravena było poważnym błędem marketingowym. Naprawdę trudno uwierzyć w to, że ta trójka 50-latków nadal dysponuje takimi pokładami energii. Koncert rozpoczął się co prawda dość niefortunnie od kłopotów z piecykiem Marka, ale po dwóch kawałkach problem został rozwiązany i kapela mogła w spokoju (to taki żart) dokończyć torturowanie niewielkiej publiki swoją thrashującą odmianą NWoBHM. Szkoda, że panowie zagrali tylko jeden numer z nowego wydawnictwa, bo ci, którzy mieli już okazję widzieć Guns N’ Roses świrów z Newcastle w akcji, słyszeli klasyki w stylu „Mind Over Metal”, „Rock Until You Drop”, czy „Take Control” wiele razy. Nie zmienia to faktu, że wibrujące piski Johna i gwiżdżące solówki Marka w połączeniu z dwoma tornadami, jakie bracia rozpętują na scenie, ponownie stworzyły jedno z najlepszych oldschoolowych widowisk, jakie
można sobie wyobrazić. W porównaniu z Ravenem Anvil wypada na żywo dość słabo, ale nastawienie Kanadyjczyków do grania metalu, świetnie zobrazowane w filmie dokumentalnym, przysporzyło im ostatnio wielu zwolenników. Tradycyjne przemowy frontmana na temat wieloletniej przyjaźni z Robbem i nazwanie fanów, którzy widzieli film, przyjaciółmi spotkały się z równie wielkim aplauzem, jak klasyczne numery „Winged Assassins”, „Mothra”, „Forged In Fire” i zamykający koncert, odśpiewany przez publikę hymn “Metal On Metal”. Przebieg wydarzeń był dość przewidywalny, z solówką wibratorem podczas “Mothry”, krzykami Lipsa do przystawek i destrukcją zestawu perkusyjnego w wykonaniu Robba podczas “White Rhino”, ale zawsze dobrze jest zobaczyć starą kapelę, która pomimo wieloletnich porażek i braku komercyjnego sukcesu ma nadal tyle chęci do grania, co Anvil. Na średniej scenie pojawił się już banner W.A.S.P.-a, którego fani mogli poczuć się trochę oszukani, bo choć Blackie reklamował występ jako hołd dla dwóch pierwszych albumów grupy, setlista różniła się tak naprawdę od standardowej jedynie dwoma lub trzema pozycjami. Oczywiście, świetnie było usłyszeć nie grane od lat “The Last Command”, czy “The Torture Never Stops”, ale dwa nowe numery i niewyobrażalnie długą wersję “The Idol” nazwać można jedynie niechcianymi niespodziankami. Na szczęście show było niezwykle dynamiczne, Mike Duda szalał ze swoim basem, Doug Blair wymiatał solówki na wiośle z zamontowaną obracającą się piłą tarczową, a Blackie - jak zwykle ze wsparciem playbackowych chórków - wydzierał się swoim niesamowitym głosem, rozrzucając koszulki zespołu. Krecha za dobór repertuaru, który miał być wyjątkowy, ale duży plus za energię - ogólnie świetny występ. No i kończymy, niestety w nienajlepszym stylu. 40 minutowy poślizg przed występem Guns N’ Roses nikogo specjalnie nie zdziwił, podobnie jak rozmach, z jakim koncert został wyprodukowany. Na brak efektów wizualnych, oprawę świetlną i brzmienie z pewnością nie można było narzekać, ale cóż z tego, skoro Axl przez co najmniej połowę koncertu brzmiał jak zachrypnięta wrona, a przedłużające się solówki trzech gitarzystów, podczas których frontman zmieniał kreacje, były najzwyczajniej denerwujące. Choć wykonania klasyków, takich jak “Welcome To The Jungle”, “You Could Be Mine”, czy “Paradise City” nie były najlepszymi możliwymi wersjami tych numerów, świetnie było je usłyszeć na żywo, natomiast balladowaty materiał z ostatniego wydawnictwa, zaserwowany w wyjątkowo dużej ilości, mówiąc wprost wiał nudą. Brak oryginalnych muzyków był wyraźnie odczuwalny, a koncert pomimo wyraźnych starań ekipy okazał się niczym innym, jak doskonałym przykładem przerostu formy nad treścią. Trochę to dziwne, kiedy najwięksi z największych nie dają rady potwierdzić swojego statusu, a małe zespoły robią prawdziwe niespodzianki żywiołowymi widowiskami, pozwalając fanom zapomnieć o braku produkcji, ale tak mniej więcej wyglądała tegoroczna edycja SRF. Organizacyjnie jak zwykle perfekcja, a zarzut tylko jeden, nie bardzo wiadomo do kogo. Autor niniejszego tekstu celowo pominął temat pogody, bo wspominanie o ulewach co drugą linijkę nie miałoby większego sensu, ale tak właśnie było przez prawie cały czas – zimno i mokro. Pomimo tego, że natura nie do końca pozwoliła się cieszyć tą wyjątkową imprezą, na zakończenie można jedynie ponownie stwierdzić - warto. Szwedzi wiedzą, jak się robi festiwale równie dobrze jak Niemcy, więc jeśli macie dosyć przeludnionych imprez u zachodnich sąsiadów, w przyszłym roku kierunek północ. Do zobaczenia w Norje.
Tekst i zdjęcia: Wojtek Gabriel
S
zczęśliwi ci, którzy mieszkają blisko niemieckiej granicy. Chcąc wybrać się na festiwal taki jak Headbangers Open Air, mają z głowy wątpliwą atrakcję, jaką jest kilkunastogodzinna podróż z okolic centralnej Polski, czy co gorsza - południowych krańców naszych pięknym ziem. Jednak najbardziej odgnieciona po wspomnianej podróży dupa, przestaje dawać o sobie znać, kiedy dotrzemy już do Brande, maleńkiej wioski leżącej niedaleko Itzehoe.
Bo oto, drodzy heavymetalowcy, docieramy do Valhalli. W ostatni weekend lipca wspomniana wieś przeżyła najazd hord odzianych w skóry, spandexy oraz jeansowe katany, które czasem ledwo dźwigały ciężar naszywek. Co ciekawe, miejscowi rolnicy zdecydowanie przywykli do organizowanej po raz kolejny imprezy, z sympatią wskazując drogę na festiwal nawet najbardziej podejrzanie wyglądającym ekipom. Nawet pasące się na okolicznych łąkach bydło bez większego zainteresowania płynącymi w powietrzu dźwiękami oddawało się przeżuwaniu trawy. Po co o tym piszę? Otóż w Polsce festiwal musi być albo w mieście, albo w miejscu totalnie oddzielonym od cywilizacji. Koniecznie z dobrym dojazdem, najlepiej, żeby coś nas zawiozło pod wejście - jak nie ma autobusu podstawionego przez organizatora, oj, będzie płacz. Tymczasem nie tak daleko od nas, bo w okolicach Hamburga - a więc nie w innej części świata można z powodzeniem zorganizować spory festiwal na autentycznej wsi. Takiej, gdzie nie ma pociągu i nie ma autobusów miejskich. I okazuje się, że metalowcy nic nie
wykupili cały dostępny na terenie festiwalu nakład wspomnianej składanki, proszących o wspólne zdjęcie czy autograf, musieli poczuć się jak prawdziwe gwiazdy, którymi (niestety) nigdy nie byli. Sumując: zaskakująco dobry występ. Zespół numer dwa: występująca zamiast amerykańskiej Aski młoda grupa Stormzone, to słabo jeszcze znani podopieczni wytwórni Spv. Oj, muszą jeszcze trochę popracować na renomę, tym bardziej, że dość melodyjne heavyrockowe granie chyba nie do końca przemawiało do zgromadzonej na Headbangers Open Air publiczności. Kolejni na liście: wspomniani chwilę wcześniej Roxxcalibur. Wymęczona publiczność przyjęła występ tego cover bandu bez większego entuzjazmu, aczkolwiek bynajmniej nie z powodu braku sympatii - po prostu Roxxcalibur zagrał w ciągu ostatniego roku na chyba każdym niemieckim festiwalu. Udało im się jednak zaskoczyć zgromadzonych: pod koniec setu na scenie pojawili się muzycy starego dobrego JJ’s Powerhouse i wspólnie z Niemcami wykonali m.in. świetny utwór „Running For The Line”. Roxxcalibur wprowadził publiczność w klimaty New Wave Of British Heavy Metal, tak więc występująca po nich ekipa Tygers Of Pan Tang miała ułatwione zadanie. W zeszłym roku mogliśmy podziwiać zespół w Polsce na Hard Rocker Festival - i trzeba przyznać, że występ w Brande był na równie wysokim poziomie. Cóż, klasyka - poniżej pewnego poziomu nie zejdą. Następnie przyszedł czas na Amerykanów z Amulance. Zasłynęli swego czasu płytą „Feel The Pain”, którą podczas tego swojego pierwszego europejskiego występu odegrali prawie
29-31.07.2010, Brande-Hörnerkirchen, Niemcy
zniszczą, nie zasrają lasu, ani nie narobią innych problemów. Można? Można. Wystarczy chcieć. Do tego festiwal z roku na rok rośnie w siłę, od jakiegoś czasu dumnie nosząc naklejkę “największego metalowego garden party na świecie”. Ale po kolei.
Dzień pierwszy
Z ekipą hiszpańskiego Steel Horse redakcja HR sympatyzuje od dawna, co ani przez moment nie było sekretem. Trzeba przyznać, że jak na otwieracza festiwalu wypadli zaskakująco dobrze: las rąk, chóralne śpiewy, cover Iron Maiden... No właśnie, Maiden, wiadomo już w jakich rejonach muzycznych się obracają, co? Po dość długiej przerwie spowodowanej nieobecnością zespołu Killing Machine, na scenie zainstalowała się coraz bardziej ostatnio popularna ekipa z Grand Magus. Poradzili sobie ze zgromadzoną publicznością doskonale, chociaż nie dało ukryć się faktu, iż zdecydowana większość przybyłych preferowała utwory z ostatnich, heavymetalowych płyt, niż wcześniejsze - doomowo-stonerowe dokonania. Po nich przyszedł czas na pierwszą z legendarnych grup: Shok Paris. O ich powrocie mówiło się od dawna, a po koszulkach zgromadzonych „człowieków” można było wnioskować, że na koncert przybyło wielu fanów świetnych płyt, jakimi były „Go For The Throat”, czy „Steel And Starlight”. Koncert minął jednak bez specjalnych niespodzianek - było dobrze, ale jakby nieco monotonnie. Oczywiście chyba nikt nie spodziewał się, że wypadną jak 20 lat temu, w końcu czas mija nieubłaganie. Headliner pierwszego dnia festu - Destruction, grał na własnym, niemieckim podwórku. Set złożony z klasycznych utworów, podany pod osłoną nocy nieco rozespanym po występie Shok Paris fanom thrashu, musiał przyjąć się doskonale. I tak też było.
roxxcalibur
Dzień drugi
Brytyjczycy z Jameson Raid otwierali drugi dzień imprezy, wprowadzając całkiem niezłe zamieszanie i konsternację. Niby stare chłopy, ale zabrzmieli doskonale: znani ostatnio głównie dzięki wydanej składance ze starymi utworami oraz faktowi, że ich cover „The Seven Days Of Splendour” niemiłosiernie eksploatuje na koncertach grupa Roxxcalibur, po prostu momentalnie kupili wszystkich zgromadzonych maniaków NWoBHM. Otoczeni przez fanów, którzy www.hardrocker.pl
85
Dzień trzeci
Oj, ciężkie zadanie przed Trench Hell. Mimo że ich speed/thrash metal może się podobać, większość publiczności jeszcze chodzi gdzieś po polu namiotowym, wciskając w siebie pierwsze hamburgery, czy inną grillowaną paszę (całkiem niezłą, prawdę mówiąc!). Słabiutkie brzmienie, mało fanów - aczkolwiek pojawiło się kilku machających dyniami świrów, którzy wspierali tę australijską ekipę. Znany lokalnie heavymetalowy Not Fragile miał całkiem niezłe przyjęcie, aczkolwiek w ich występie brakowało tego czegoś. Dali wyrównany, choć stormwarrior niezbyt porywający koncert, było mniej więcej tak, jak w przypadku kolejnego zespołu: Battleaxe. Brytyjczycy zabrzmieli dobrze, aczkolwiek dziwnie. Ich hardrockowe wręcz w całości. Dwoili się i troili, jednak tak jak brzmienie w niczym nie przypominało tego, co znamy z płyt. Grupę Der Kaiser przyszło w przypadku kilku występujących później nam opuścić ze względów towarzyskich, ale szpieg doniósł, że dali dobry koncert, odziani zespołów, polegli podczas walki w swoje tradycyjne „napoleońskie” stroje. Czas na rzeźnię: Blood Feast. Mocarny speed/ z nagłośnieniem. Nieco lepiej zabrzmiała thrash metal puszczony przez coraz bardziej kapryśne nagłośnienie zbił się w bezkształtną kolejna grupa: Stormwarrior. bryłę hałasu. Co prawda byli tacy, którym się podobało, ba, inni wyszli z koncertu zachwyceni, Zaprezentowali set złożony z wyłącznie ja jednak nie byłem w stanie nawet rozpoznać poszczególnych utworów. No ale zaraz miało być własnych kompozycji - odegrany lepiej... Ha, jak to miło iść na koncert zespołu, gdzie zna się na pamięć prawie każdy utwór! profesjonalnie i dokładnie. Czyżby ich I nie, nie byłem jedyny. Wielotysięczny tłum (no właśnie, ile tam było osób? 1500?) darł się wzrastająca w ekspresowym tempie z Omen utwór za utworem. Trzeba przyznać, że dzięki częstemu koncertowaniu w Europie, popularność była wynikiem tego, iż basista wychowali sobie jakby nowe pokolenie fanów - mimo dość wczesnej pory, ocean ludzi sięgał po Yenz ostatnimi czasy pogrywał w Saxon? horyzont. Występujący po ekipie Kenny’ego Powella Amerykanie z Anvil Chorus, mimo iż Chyba nie, w końcu Niemcy kochają ten dość słabo znani, osadzeni zostali w roli jednej z gwiazd. Zespół, który na początku lat 80-tych swój speed power metal, który wyrasta nagrał parę demówek i singla, debiutował pełną płytą dopiero w zeszłym roku. Trzeba z tradycji wczesnych dokonań Helloween przyznać, że jak na grupę o tak małym dorobku, a więc i średnim obyciu scenicznym, wypadli i Running Wild. Kolejny reprezentant fenomenalnie. Według wielu, dali najlepiej brzmiący koncert całego festiwalu. O ile deszcz Niemiec, prog thrashowa grupa Mekong Delta, dostarczyła show podobny do tego, wystraszył część publiczności Anvil Chorus, w przypadku Raven pogoda nie miała znaczenia. Od pierwszych do ostatnich dźwięków, brytyjskie (a obecnie amerykańskie) trio miało jakiego świadkiem byliśmy także w roku fenomalne przyjęcie. Zresztą nie ma się temu co dziwić: takich koncertów po prostu nie daje ubiegłym w Polsce. Bez niespodzianek, nikt inny! Bracia Gallagher wspierani przez perkusistę Joe Hasselvandera robią na scenie taki z wielką ilością połamańców, no i programem, który zahaczał o nowy album dym, że mamy wrażenie, jakby każdy z nich się potroił. Niesamowita energia, całkiem niezłe brzmienie (mimo iż gitara Marka wyraźnie studyjny. Thrashersi znowu „przerywała” w kilku numerach) i tak jak omen zadowoleni, tymczasem przed nami w przypadku grup Demon i Omen: hit za występ legendarnego w Polsce Angel hitem. No bo kto nie zna „All For One”, Dust. I co? I kupa. Bo okazuje się, że „Rock Until You Drop”, „Live At The ten zespół nie ma nic wspólnego Inferno”, czy „Mind Over Metal”!? z tym, który znamy i pamiętamy. Nie Publiczność po prostu oszalała z radości, jestem pewien, czy w secie pojawił się entuzjastycznie reagując na każdy kolejny choćby jeden stary utwór - ale wiem numer. Dobrym wyborem było jedno, tą progresywno-klawiszową umiejscowienie po Raven na scenie doom papkę (zagraną na nisko nastrojonych metalowców z Solitude Aeternus. gitarach - jakie to oryginalne), Solidny, acz statyczny i nieco monotonny naprawdę ciężko było przełknąć. show dał chwilę wytchnienia wszystkim Zapijamy ich piwem, bo zaraz na tym, którzy zbierali pourywane kończyny scenie legenda pośród legend: po koncercie Raven. Co prawda końcówka Demon! To nic, że nie wyglądali jak mogła być lepsza, bowiem cover Manowar na początku swojej kariery, to nic, że w wykonaniu Solitude Aeternus Dave występował w swojej niesamowicie fałszowany - zrobił na wielu niemetalowej bejsbolowej czapeczce. zgromadzonych dość negatywne wrażenie. Ich trwający lekko ponad godzinę Co do wrażeń, wydaje mi się, że na koncert utwierdził chyba nie tylko gwiazdę festiwalu w postaci Virgin niżej podpisanego w opinii, że wypadli Steele nie czekało aż tylu fanów, jak 86
www.hardrocker.pl
P raven
podczas najlepszego czasu imprezy, który wypadł chyba gdzieś w okolicach koncertu Raven. Jestem osobą, która rzadko wierzy w stwierdzenie „zespół miał pecha”, gdyż z autopsji wiem, że wiele zespołów często partoli wiele rzeczy na własne życzenie. Ale Virgin Steele mieli pecha. Ogromnego. Najpierw przez dwa utwory nie działały światła, a zespół tak potężny, oskubany wizualnie do dwóch garażowych żarówek, po prostu nie może dobrze wyglądać. Mniej więcej w tym samym czasie okazało się, że nie działają postawione na scenie mikrofony: zanim ekipie udało się rozwiązać problem, minęły w sumie trzy utwory, podczas których David, Josh i Edward, robili co mogli. Jeszcze później okazało się, że zespół praktycznie nie słyszy się na scenie ci z was, którzy mieli do czynienia z graniem, wiedzą, że w takich warunkach ciężko cokolwiek prawidłowo wykonać. Nie wiem, czy dziękować wspierającym Virgin Steele antycznym bogom, czy komuś innemu: mimo fatalnego zbiegu okoliczności, Virgin Steele dali naprawdę dobry koncert. David, który zrezygnował tymczasowo z klawiszy, kipiał energią, a Josh dzielnie zmieniał instrumenty - raz dzierżąc bas, innym razem siedmiostrunową gitarę. Jasne, było to jakiegoś rodzaju robienie dobrej miny do złej gry, ale trzeba przyznać, że Virgin Steele są profesjonalistami, a David - jednym z najdoskonalszych heavymetalowych krzykaczy. Tak oto zakończyła się ta trzydniowa heavymetalowa impreza „na działce”. Pełna wspomnień, spotkań z muzykami, którzy chętnie spotykali się z fanami, ale przede wszystkim - świetnej muzyki. Na koniec pozostaje pytanie, czemu Niemcom, Hiszpanom, Belgom, Grekom, Włochom, czy nawet Amerykanom, Australijczykom i Japończykom chce się jechać na taki koncert, a Polakom nie? Czemu w Polsce spędza się czas na forach internetowych, płacząc, jak to nie ma koncertów i jak to nas gwiazdy zaniedbują, a kiedy przychodzi co do czego - nie idzie się na koncert? W tym kraju są chętni do organizowania takich imprez. Są na to i środki i możliwości. Tylko kurwa nie ma dla kogo. Tekst i zdjęcia: Bart Gabriel
Oprócz tego część występów krajowych zespołów została odwołana. Wszyscy headlinerzy na szczęście dotarli. Trzydniowa formuła festiwalu wyglądała następująco: każdego dnia występują trzy suporty i gwiazda wieczoru. Co ciekawe, reklamowany jako największa gwiazda The Cult, wystąpił już pierwszego dnia, a nie, jak można się było spodziewać, na sam koniec całego wydarzenia. Zapewne wynikło to z napiętego terminarza ekipy Iana Astburego. Brytyjczycy mieli bardzo mocną obstawę. Jako pierwszy publiczność rozgrzewał obiecujący Stray, później na scenę wkroczył The Boogie Town z niezwykle energiczną wokalistką Ulą Rembalską, obdarzoną intrygującym głosem. Zespół już zdążył trochę namieszać na polskiej scenie rockowej z utworem “Emily” i trzeba przyznać, że mimo pewnego niezgrania na żywo, robi świetne wrażenie. Corruption to już klasa sama w sobie. Zespół gra od prawie 20 lat i ciągle posiada niespożyte zasoby energii, której mógłby mu pozazdrościć niejeden młokos. W Stodole publiczność popłynęła na fali utworów z ostatniego wydawnictwa “Bourbon River Bank”, jak również takich wymiataczy, jak “Wasted”, “Revenge”, czy “Highway Ride”. Występ, jak zwykle, uatrakcyjniły piękne diablice, wyginające się ponętnie w rytmie “Lucy Fair”. Corruption był wymarzonym zastrzykiem energii przed wspomnianą wcześniej the boogie town
gwiazdą wieczoru. Występ The Cult udał się świetnie, ale czy mogło być inaczej przy takim nagromadzeniu hitów w repertuarze? Nie. Koncertu nie mogło zepsuć ani pozostawiające wiele do życzenia nagłośnienie, ani delikatna rezerwa muzyków, ani to, że ostatnie dokonania ekipy Iana Astbury odbiegają znacznie poziomem od tego, co nagrywali choćby 10 lat temu. “Lil Devil” i “Electric Ocean”, które zabrzmiały na wstępie, były tylko preludium tego, co zespół miał w zanadrzu tego wieczora. Kiedy z głośników popłynęły “Rain”, czy “Rise”, poziom zadowolenia publiczności bił wszelkie możliwe rekordy. Otwarcie festiwalu było o tyle dobre, co i niepokojące. Mianowicie, można było mieć uzasadnione obawy, że reszta występów nie sprosta legendzie The Cult. Jak się okazało - obawy zupełnie niesłuszne. Drugi dzień festiwalu na początku przygnębiał marną frekwencją, co było do przewidzenia zważywszy na fakt, że główna gwiazda zagrała dnia pierwszego. Koncert solidnie zaczęła młoda polska formacja Carnal, która jak na support, spotkała się z całkiem entuzjastyczną reakcją nielicznej, aczkolwiek aktywnej publiki. Nie ma co się dziwić, bo chłopcy mają potencjał i można się spodziewać, że usłyszymy o nich nie raz. Dalej stołeczny tłum rozgrzewał metalcorowy None. Występ należy skwitować jednym słowem - przyzwoicie. Największą publiczność zebrał piątkowego wieczoru The 69 Eyes. Wystylizowani Finowie często odwiedzają nasz kraj, być może dlatego dorobili się wiernych fanów, tłum-
the 69 eyes
the 69 eyes
12-14.08.2010, Stodoła, Warszawa nie okupujących barierki i entuzjastycznie reagujących na swoich idoli. Muzycznie zespół bardzo czerpie z Sister of Mercy, ba, czasami wokalista Jyrki brzmi identycznie jak Andrew Eldritch, nie wspominając o podobieństwach w stylizacji obu panów. Zaraz po The 69 Eyes na scenę wkroczył zespół Obituary. Pomijając niekwestionowany dorobek, trzeba mu wytknąć, że nieco zawiódł. Amerykanie wydawali się po prostu nieprzygotowani: świadczyły o tym choćby długie przerwy, podczas których zespół naradzał się, który kawałek zagrać jako następny. Cóż, zrzućmy to na karb tego, że dzień wcześniej grali na festiwalu Brutal Assault i prawdopodobnie nie mieli czasu ustalić setlisty. Zespół miał też drobne problemy z instrumentami, w pewnym momencie bębny ewidentnie odmówiły posłuszeństwa. Pomijając te kilka minusów, zespół zagrał naprawdę nieźle. Takie utwory, jak “Dying”, czy “Final Thoughts” zagrali z pasją i energią, a finałowy “Dethroned Emperor”, cover Celtic Frost, był w ich wykonaniu mistrzowski. Bądź co bądź Obituary to death metalowa ekstraklasa - potrafili tchnąć nową energię w nieco już zmęczoną publikę, a wykonanie wspomnianego wcześniej “Dethroned Emperor” można śmiało uznać za jeden z jaśniejszych punktów całej imprezy. Ostatniego dnia festiwalu frekwencja znów dopisała. Jako pierwszy na scenie pojawił się progresywny zespół Proghma-C, który poza tym, że potrafił zagrać ciężko i klimatycznie, to jeszcze nie omieszkał wykonać coveru utworu Bjork “Army Of Me”, co niezwykle pozytywnie wpłynęło na różnorodność setu. Mniej zróżnicowany, lecz nieporównywalnie bardziej popularny repertuar zaprezentował Ill Nino. To był chyba najweselszy i najbardziej pozytywny występ podczas całego festiwalu. Wokalista wprost kipiał dobrym humorem, chętnie pozdrawiał publikę, zachęcał do wspólnego śpiewania i oczywiście wtrącał nieustannie zdania po polsku. Nie dziwi więc, że miał
the cult
świetny kontakt z publicznością, a ruch na widowni znacznie się zwiększył. W związku z powyższym, nie warto wspominać o ubogim brzmieniu, czy zupełnie nie przebijającymi się bongosami. Koncert zdecydowanie na plus. Na zakończenie festiwalu uraczono publiczność gotycką gwiazdą z Holandii. Epica, na czele z piękną, rudowłosą Simone Simons nie zawiodła i była bardzo pozytywnym akcentem kończącym imprezę. Jak przystało na nazwę wykonawcy, występ był zdecydowanie najbardziej epicki ze wszystkich na tym festiwalu. Co chwila ze sceny w powietrze strzelały płomienie, w oczy uderzały stroboskopy, a zespół nie oszczędzał ani instrumentów, ani głosów, ani szyj. To był koncert, który chyba najszybciej mógł trafić w gusty nawet średnio zainteresowanych, choćby ze względu na rozmach i teatralność. Symfoniczny metal to gatunek, którego dobrze się słucha na żywo i robi wrażenie nie tylko na pasjonatach. Występ Epiki w pełni rozwiał moje wcześniejsze obawy, że nikt nie będzie w stanie zabłysnąć równie jasno, jak The Cult. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku festiill nino
wal się odbędzie - i to w równie doborowym składzie. Chociaż chyba lepiej, żeby odbył się poza Warszawą, na dużej scenie festiwalowej, a szybko dorówna pod względem frekwencji innym letnim imprezom tego typu.
Tekst: Kamila Skoczek
Zdjęcia: Olga Jasińska
najlepiej tego dnia. Doskonały kontakt z publicznością, świetne brzmienie, no i hit za hitem: „Don’t Break The Circle”, genialne „Night Of The Demon”, singlowy „Liar”... Rewelacyjny występ! Jako ostatni na scenie pojawili się Amerykanie z Culprit, o dziwo, znani praktycznie z jednej płyty, są zespołem w Niemczech kultowym. Tak więc mimo wielu godzin grania, jak i późnej pory, publiczność pod sceną nie topniała. Grupa dała naprawdę dynamiczny show, mimo pojawiających się co chwilę problemów z nagłośnieniem. Świetny warsztat, dobre warunki wokalne, było dobrze - zapewne żaden spośród wielu fanów Culprit, którzy tak namiętnie skandowali nazwę zespołu pomiędzy utworami, nie wyszedł z koncertu niezadowolony.
ierwsza edycja Open Mind Festiwal odbyła się w mniej spektakularnej formie, niż przewidziano. Impreza pomyślana jako wypełnienie luki po Hunterfeście, pierwotnie miała odbyć się w Szczytnie i docelowo stać się kolejnym z wielkich festiwali plenerowych, jak np. Woodstock. Ostatecznie, być może z powodu niezbyt dobrej opinii, jaką Hunterfest po sobie pozostawił, organizator zdecydował, że festiwal zostanie przeniesiony do Warszawy.
epica
the cult
epica www.hardrocker.pl
87
C
zołem, Rockerowa Braci, miło, że do nas piszecie! A co najważniejsze, Wasze emaile coraz częściej poruszają naprawdę istotne tematy. Tak więc nie bać się, pisać, pisać, my nie gryziem. Za każdy fajny pomysł lub list, który tutaj opublikujemy, do autora leci nagroda. Albo i dwie, bo okazuje się, że wielu z Was chyba bardzo nie chce nagród, więc powoli się zbiera większy zapas. Raz jeszcze, czarno na białym (chyba): jeśli widzicie tutaj swój list przyślijcie swój adres. No bo jak mamy przesłać nagrodę, hmm? Chyba, że satysfakcjonuje Was nagroda symboliczna, jak na przykład uśmiech członka redakcji. Tak też można... Czekamy na wasze emaile, opinie, listy, zdjęcia i tak dalej, jak zawsze pod adresem redakcja@hardrocker.pl (my nie poczta, u nas otwarte 24h na dobę!). Ave, na początek gratulacje dla redaktora za dwie udane i bardzo dobre składanki! Przechodząc do sedna sprawy, to czy istniałaby możliwość, aby dodatkowo (ew. zamiast plakatów z członkami zespołów) załączać do Hard Rockera plakaty tylko z logo zespołów lub okładki płyt (zmieniając format plakatu)? Myślę, że nie jest to głupi pomysł, bo obecnie mam na ścianie plakaty z 30 facetami, co na pierwszy rzut oka może wydać się dziwne... Pozdrawiam, Rafał
Na początek to redaktor dziękuje za uznanie. Obiecał, że w przerwie podczas polowania na zombie, poskłada jeszcze jakieś fajne płyty. Plakatów z logosami nie będzie,
okładki w miarę możliwości dajemy... No tak, faceci, postaramy się o większą ilość plakatów z paniami, a co... /REDAKCJA Co myślicie o szerzeniu naszej muzyki w kręgach wiejskiej młodzieży? Mieszkam w niedużej wiosce i jest tu z tym spory problem. Właściwie słucham metalu od kołyski, za co ja i mój wujek, który pokazał mi ten świat, jesteśmy wyrzutkami. Rozmawiałam z wieloma ludźmi w moim wieku. Oni są po prostu nieświadomi, że istnieje coś jeszcze oprócz popu. Muzyka piękna z głębszym sensem... Bardzo bym chciała, żeby młodzi ludzie chcieli poznać inne alternatywy. Co powiecie na to? Czy takie uświadamianie ma sens? Nie chcę, żeby metal został zapomniany. Asia
Asia, a co Ty masz na myśli? Jakże my mamy szerzyć muzykę na wsiach? My to już staruchy jesteśmy (w większości), ale z internetu korzystać potrafimy. A młodzież - tym bardziej. Okno na świat otwarte, wystarczy wychylić głowę... Czy raczej - chcieć ją wychylić. /REDAKCJA Witam. W mojej ekipie w Krakowie co chwilę ktoś marudzi, że w tym roku nie ma Hard Rocker festival. A na moje pytanie, czy byli na poprzednim, odpowiadają, że nie. Co za bezsens. A wiecie co, nie dziwię wam się. Sam robiłem koncerty i nic nie wkurza tak jak marna frekwencja po tym, jak wkłada się w coś sporo forsy i czasu. Oby sytuacja się zmieniła, życzę sobie tego, jak również wam. A z tego, co rozmawiałem z zespołami, był to najlepiej zorganizowany koncert w Polsce, na jakim grali. Szkoda, ale cóż, mam nadzieję, że jednak sytuacja się odmieni, a ludzie przejrzą na oczy. Ludzie, a nie znafcy z forów internetowych. Pozdrowaśki, Wicher.
Dobrze prawisz, Wicher, aczkolwiek to nie tylko średnia frekwencja przechyliła szalę co do naszej decyzji o tegorocznej edycji Hard Rocker Festival. Kto wie, może za rok będzie lepiej. Prawdę powiedziawszy, to nie od nas zależy. Będzie dla kogo, to się zrobi. Magazyn jest dla kogo robić, więc powstaje. Jeśli czytelnicy
nas przekonają, że warto zrobić ponownie HRF, to zrobimy. /REDAKCJA Hej, co myślicie o tym, żeby zrobić konkurs Miss Hard Rockera?! Polskie dziewczyny są najładniejsze na świecie, przecież to wiadomo. Sam widzę na koncertach. Znalazłoby się miejsce na łamach? Roxon
Roxon! Z ust, mózgów, trzewi nam to wyjąłeś! Tak, tak, tak, piękne panie, dziewczęta, niewiasty - ślijcie swoje zdjęcia! Najciekawsze zdjęcia opublikujemy, nagrodzimy, a kto wie - może znajdą się oficjalne Hard Rocker Girls? Czekamy! /REDAKCJA Ave, Ze wstydem przyznaję, że nie czytam Waszego czasopisma regularnie. Aby je zdobyć, muszę zwiedzić wszystkie kioski w mieście i liczyć się z tym, że mogę go nie znaleźć (takie miasto...). Z tego powodu nie wiem, czy temat, w którym chciałbym się wypowiedzieć, nie został już poruszony. Znam ludzi, którzy uważają się za fanów metalu, a nigdy w życiu nie kupili oryginalnego albumu. Słuchają wyłącznie muzyki pobranej nielegalnie z internetu. W ten sposób okrada się artystów – to wie każdy. Jednak nikomu z piratów nie przyszło chyba do głowy, że kradnąc muzykę, wiele się traci. Okładka wraz z wkładką, w której znajdują się grafiki i teksty, tylko pozornie nie są związane z muzyką. Czytelnicy (mam nadzieję, że ten list zostanie wydrukowany ;)), zauważcie, że artyści, wypowiadając się o płycie, wspominają o tych rzeczach i podkreślają ich wpływ na odbiór materiału. Warto więc wydać trochę pieniędzy, by móc w pełni cieszyć się dziełem muzyków. Chyba że ktoś z Was, Czytelnicy, uważa, że na to nie zasługuje. Pozdrawiam, Dawid J.
Nic dodać, nic ująć! Dawid: rządzisz Stary! /REDAKCJA Sprostowanie: w poprzed nim numerze ulotnił się gdzieś podp is pod jednym ze zdjęć - Daniel i Jukka Navalainen z Nightwish. Przepszam y. Winny już został przypalony rozgr zanym węglem.
K O N K U R S F O T O M A N I A Masz zdjęcie ze znanym muzykiem? Zakręcone zdjęcie z imprezy lub koncertu? Ślij na redakcja@hardrocker.pl z dopiskiem „Konkurs Foto Mania” - za każde opublikowane leci do Ciebie nagroda! Zdjęcia mogą być stare, nowe, kolorowe, czarno białe - wasz wybór, tylko pamiętajcie o jakości, zdjęcia robione telefonem rzadko się do czegoś nadają!
TON)
Zuzanna & Daniel Myhr (SABA
Mateusz Śliwiński & Jeff
Justyna TNT & Rob Dukes (EXODUS)
88
www.hardrocker.pl
Waters (ANNIHILATOR)