9 minute read
HIRO 2
from HIRO 2
używając ręcznie robionych desek, daLeko od domu i jeszcze daLej od swojego codziennego życia, mistrz stanów zjednoczonych w jeździe na deskoroLce, ryan sheckLer, przekonał się, że deskarze zawsze przekraczaLi granice – niezaLeżnie od okoLiczności.
Skąpany w hawańskim zachodzie słońca tłum jak zwykle tłoczy się wzdłuż Malecón. Starzy znajomi spotykają się, aby nadrobić stracony czas i powspominać przy butelce rumu. Spośród dziesiątek ludzkich głosów przedzierają się co jakiś czas ryki nieśmiertelnych amerykańskich krążowników włóczących się między starymi budynkami miasta – jedynymi chyba milczącymi świadkami historii Kuby. Jednak w całej kakofonii dźwięków można usłyszeć coś jeszcze. Klekot małych kół i szuranie desek po betonowych powierzchniach – choć ledwo słyszalne, unoszą się gdzieś w oddali, nad główną ulicą Prado. Po nich następują kolektywne okrzyki zwycięstwa lub jęki porażki. Kubańscy deskorolkarze jak zwykle szykują się na wieczór rywalizacji. Jednak dziś tłum jest znacznie większy. A to za sprawą zawodowego skateboardera, Ryana Shecklera. Obecność amerykańskiego mistrza świata w kraju tak odizolowanym od reszty globu uzmysławia determinację kubańskich deskorolkarzy w dążeniu do zmiany takiego stanu rzeczy. Wszelkiego rodzaju magazyny skateboardowe czy filmiki instruktażowe są na Kubie nieosiągalne. O ile jakiś życzliwy turysta nie zechce się nimi podzielić, deskorolkarze będą skazani na nielegalne połączenia internetowe – nieliczne i ograniczone. Na Kubie młodzież nie ma możliwości swobodnego rozwijania swojej pasji – dzieciaki, aby móc jeździć na desce, muszą o to zawalczyć.
Advertisement
Wraz z Shecklerem rozgrywkę sędziuje mężczyzna imieniem Che. Ma 36 lat, jeździ na desce od dziesiątego roku życia i stał się na Kubie kimś w rodzaju nieoficjalnego idola. Jako zawodowy tatuażysta i pasjonat deski Che nie do końca wpisuje się w schematy kubańskiego społeczeństwa. „Ludzie nie patrzą przychylnie na tatuaże oraz jazdę na desce. Zwłaszcza w oczach mojego ojca zawsze wyglądało to gorzej niż w rzeczywistości” – wspomina Che. Jego ojciec brał udział w rewolucji i nazwał syna Che Alejandro Pando Napoles na cześć wielkich przywódców – Che Guevary i Fidela Alejandro Castro. Z biegiem lat ojciec Che nauczył się żyć z szaleństwami juniora, a nawet zgodził użyczyć swego ramienia na pierwszy tatuaż w wykonaniu potomka – portret Fidela Castro.
Kiedy Che po raz pierwszy wspomniał o wizycie Ryana parę miesięcy wcześniej, każdy deskarz pukał się w czoło. „Wielu skaterów czuje na Kubie odizolowanie – tłumaczy ich przywódca. – Nikt nie może przyjechać, nikt nie może wyjechać. Ściągnięcie Ryana wydawało się więc niemożliwe, zwłaszcza wtedy, gdy zdobył tytuł”.
Skateboarding pojawił się na Kubie w latach 80. – kiedy na całym świecie zdążył się już mocno spopularyzować. Mniej więcej w tamtym czasie na wyspę trafiło parę amerykańskich magazynów skateboardowych, inspirując pierwszych deskarzy amatorów do stworzenia własnych desek (niemalże dosłownie – przymocowania rosyjskich kauczukowych kółek do drewnianych desek). Od tamtej pory w Hawanie kształtować się zaczęło skaterowe podziemie, które dzisiaj daje swoim nowym członkom więcej możliwości niż 20 lat temu. Dotacje w postaci prawdziwego sprzętu docierają na Kubę od zagranicznej skate’owskiej braci, a ostatecznie, w przypadku konieczności własnoręcznego skręcenia deski, można sięgnąć po części ze zużytego oryginalnego sprzętu.
Dzisiejszej nocy jednak skaterzy chcą czegoś więcej. Wyjeżdżają więc ze swego stałego placu na ulice Hawany. Młodzi emo wspinają się na uliczne posągi i z góry spoglądają na trwające popisy – dwudziestoparolatkowie w spranych podkoszulkach z Michaelem Jacksonem, poszarpanych dżinsach, ze skatowanymi deskami, w trampkach poklejonych taśmą w miejscach, gdzie znajdowała się niegdyś guma. Ryan Sheckler obserwuje otaczające go tłumy, uśmiechając się pod nosem.
Dzięki międzynarodowemu sponsorowi i występom w MTV Sheckler zdobył status gwiazdy deskorolkarstwa w wieku 19 lat. Zwiedził cały świat, imprezował z największymi ze świata muzyki i sportu, a nawet wybudował w Kalifornii kryty skatepark. Ale gdy zaczyna jeździć po hawańskich ulicach, jedyną rzeczą, która wyróżnia go spośród tłumu, są ewentualnie jego buty. Skateboarding jest na tyle uniwersalnym językiem, że po pięciu minutach Sheckler śmieje się i przybija piątki z kubańskimi deskarzami, jakby znali się od lat.
Jazda po ulicach to tyle samo triumfów, ile porażek. Poobijane kolana i zdarta skóra, opatrunki, by jak najszybciej opanować następny trik. Deskorolkarze o różnym zakresie umiejętności ustawiają się w oczekiwaniu na swoją kolej. Z licznej grupy można wyłonić paru deskarzy o ponadprzęciętnych umiejętnościach – z zamkniętymi oczami wykonują kickflipy i inne akrobacje, efektownie przeplatając je z jazdą na krawędziach. Okazuje się, że nie jest to przypadek. Wszyscy bowiem są członkami grupy 23 y G, której nazwa pochodzi od skateparku położonego właśnie między ulicami 23. i G – miejsca w Hawanie, w którym po raz pierwszy jeżdżono na desce. Brak porządnych miejsc do nauki uczynił z tych deskorolkarzy prawdziwych ekspertów i choć konkurencja jest duża, to przebiega w przyjaznej atmosferze. „Tutaj jest zupełnie inaczej – śmieje się Sheckler. – Kiedy jakiś dzieciak w Kalifornii efektownie wywija orła podczas nauki jakiegoś triku, inni się z niego śmieją. Tutaj z kolei, jak ci się uda wylądować, wszyscy się nakręcają, a kiedy upadasz, mówią: Jak to? Przecież prawie ci się udało! Taka atmosfera kumpelstwa i deskarskiego braterstwa tutaj panuje. Te dzieciaki są naprawdę szurnięte”.
Ekipa tutejszych deskarzy spędza tydzień na oprowadzeniu Shecklera po ich ulubionych miejscach do jazdy. Podróż po wyspie organizuje były argentyński mistrz surfowania i filmowiec, Tomas Crowder. To właśnie on niemal od początku pojawienia się tego sportu na Kubie jest jego największym zwolennikiem. Od niemal czterech lat pracuje nad filmem dokumentalnym o skate’owskiej stronie Kuby, jest organizatorem i sponsorem wszystkich oficjalnych mistrzostw i turniejów, a oprócz tego nieustannie zatruwa życie państwowym urzędnikom, apelując o zwiększenie dotacji na promocję tego sportu. Choć Crowder został zaproszony przez rząd do współpracy nad rozwijaniem sportów ekstremalnych na terenie Republiki, brak funduszy, ciągłe zmiany w ministerstwach oraz mieszane opinie na temat jego poczynań stanowią trudne do pokonania przeszkody. Stąd wziął się pomysł na film „The Other Che” („Inny Che”), którego
celem miałoby być uświadomienie reszty świata, w jak ciężkiej sytuacji są kubańscy deskorolkarze (przeciętnie miesięczne zarobki wynoszą tu 13 dolarów), a mieszkańców Republiki – jak duży potencjał drzemie w tej dyscyplinie sportu.
„Sporty ekstremalne wymagają systematyczności, ale za to budują pewność siebie – tłumaczy Crowder. – Jeśli uda ci się pokonać lęk i wykonać naprawdę trudny manewr czy trik, to nikt nie będzie ci mógł wmówić, że coś jest niemożliwe. W społeczeństwach z problemami i o zaniżonej samoocenie taki sport mógłby naprawdę pomóc. Pozwala on spojrzeć na życie z innej perspektywy”.
Ostatnia runda dobiega końca. Sheckler wręcza zwycięzcom pudła z trampkami Etnies. Skaterzy odbierają nagrodę z niedowierzaniem i szybko chowają ją pod pachę, jakby za chwilę ktoś miał im je zabrać. Z pewnością to obuwie starczy im na dłużej niż połączenie halówek z taśmą izolacyjną. Poza tym nowe trampki ufundował sam Ryan Sheckler, a to nadaje im pewien dodatkowy urok, któremu nikt nie będzie w stanie zaprzeczyć. Na Kubie deskorolkarz jest postrzegany niewiele lepiej niż vagabond (tramp, tułacz, bezdomny). Czyli warto popracować nad wizerunkiem.
„W przeszłości, ludzie na Kubie umierali z głodu – mówi Che. – To był czas podobny do wojny, tyle że bez dział. Ale pamiętam, że nawet wtedy potrafiliśmy się świetnie bawić. Kiedy jeździsz na desce z kumplami, nie potrzebujesz więcej. No, może odrobina wody i chleba nie zaszkodzi, ale nie potrzebujesz pieniędzy. Rząd powinien zrozumieć, że skateboarding trzyma dzieciaki z dala od kłopotów i jest dla nich dobry! Szczęśliwe dziecko to skate’owskie dziecko”.
Wraz z końcem konkursu przychodzi istne pandemonium. Tłum okrąża Shecklera, który w jednej chwili tłumaczy zainteresowanym swój popisowy trik, by w następnej pozować do zdjęć z grupką chichoczących dziewczyn. W pewnym momencie podkłada rytm Robertowi Ponsowi, deskarzowi z 23 y G, który ochoczo improwizuje niezrozumiały dla Amerykanina rap. „Jest zajebiście! – krzyczy Sheckler. – Nic nie rozumiem, ale podoba mi się tu!”.
„W porównaniu z życiem w Stanach Kuba to obrót o 180 stopni – komentuje Sheckler. – Tam masz furę desek w każdym wzorze. Tutaj masz tydzień na zrobienie jednej. Dzieciaki robią wszystko, co mogą, by być częścią tego sportu, i to pokazuje ich pasję. A ja postaram się już nigdy nie połamać żadnej
deski – co do tej pory zdarzało mi się dość często. Widząc, jak to wygląda tutaj, mam wyrzuty. Choć z drugiej strony, nigdy nie widziałem tak szczęśliwego miejsca. Nie mają tu prawie niczego, ale wszyscy trzymają się razem. W Ameryce łatwo o tym zapomnieć”.
13 członków 23 y G zrobiło zrzutkę na wyszywany podkoszulek z logo grupy dla Shecklera. Kiedy wreszcie pod koniec dnia wręczają mu prezent, głównie przepraszają za plamy na koszulce, tłumacząc, że to była jedyna, jaką mieli. Amerykanin ma garderobę wielkości niejednego mieszkania, więc pewnie minęło trochę czasu, od kiedy miał na sobie brudny T-shirt – ale i tak nie jest w stanie ukryć wzruszenia. Całkiem możliwe, że pomimo światowego życia Sheckler zapamięta wizytę na Kubie równie długo, jak i deskarze, którzy go przyjęli.
Nie wiadomo, jak dalej będą wyglądać losy Che i członków 23 y G. Wszyscy mają nadzieję na łatwiejszy dostęp do sprzętu, skateparków i możliwość zobaczenia innych krajów. Młodsi deskarze marzą o sponsorach i światowej karierze, podczas gdy Che boi się zbyt nagłych i wielkich zmian. „Przyjezdni oraz darmowy sprzęt to tylko tymczasowe rozwiązanie – mówi. – Nie chciałbym jednak, by Kuba stała się rozreklamowana, bo to by oznaczało koniec wielu rzeczy, do których się tutaj przyzwyczailiśmy”.
Jedynym pewnikiem pozostaje fakt, że o deskorolkarstwo na Kubie wciąż trzeba będzie walczyć. „Gdybym nie musiał pracować, cały swój wolny czas poświęcałbym desce, desce i jeszcze raz desce – mówi 17-letni członek 23 y G, Fernando Vardecia Maseda. – Ona należy do nas. Jest naszym celem. Sensem życia”.