Newsweek 42 2013

Page 1

TYLKO U N�S WYWIADY TORANSKlEJ O SMOLEŃSKU

I

EKSHIBICJONIZM PO POLSKU JAK SPRZEDAJEMY SWOJĄ PRYWATNOŚĆ

OWIECZKI

PO RAZ PIERWSZY W HISTORII KOSCIOLA W POLSCE BISKUPI PRZEPRASZAJĄ WIERNYCH ,

I


Newsweoik. 14-20.10.2013, numer 42

PERYSKOP

4

Polska, Świat, Sawka

POLSKA

14

Abp Józef Michalik - Czy arcywpadka szefa Episkopatu Polski

spowoduje zmiany w Kościele? 18

Ojciec Adam Żak - Do glowy by mi nie przyszlo, że można z nieletnim - mówi koordynator do spraw ochrony dzieci i mlodzieży przy Konferencji Episkopatu Polski

22 28

Teresa Torańska - Wkrótce ukaże sięjej ostatnia książka " - "Smoleńsk . Jako pierwsi publikujemy jej fragmenty Sztuki w PO - Zapisuje się je do kola. Nazywają to pompowaniem. Im koŁo bardziej napompowane, tym ma więcej delegatów na zjeździe. I większą wladzę

SPOŁECZEŃSTWO 32

Ekshibicjonizm w sieci - Zdradzamy najskrytsze sekrety,

zapominając, że tu nie obowiązuje tajemnica spowiedzi 38

Wulgarne słowa - Wystarczą cztery, by wyrazić zlość, zachwyt, wspólczucie, zdziwienie, a nawet wyznać milość

42

Wembley - Mija równo 40 lat od meczu, który stworzyl polską pilkę nożną. Co się stalo z II bohaterami sprzed lat?

46

32

BEZMYŚLNOŚĆ

W

SIECI

Słoiki i warszawiacy - Toczą wojnę o to, kim jest "prawdziwy warszawiak"

50

Za pełn iamy porta le tym , co myśli my, robi my, lubi my, je my, na co choruj emy. Zu pełn ie bezrefleksyj n ie. A potem jesteśmy przerażeni tym , że nasze sekrety znają wszyscy

Edmund Niziurski (1925-2013) - KsztaŁtowaŁ wyobraźnię kilku pokoleń Polaków

SWIAT 58

Tragedia na Lampedusie - W morzu w drodze na tę wIoską

wyspę ginie tyle samo ludzi, co na niejednej wojnie. Ostatnio ponad 300 uchodźców z Somalii i Erytrei 62

Ukraina -Czy Wiktor Janukowycz podpisze na szczycie w Wilnie pod koniec listopada umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską

58

66

Ed Miliband - Jest w przyszlorocznych wyborach poważnym zagrożeniem dla premiera Davida Camerona

LAMPEDUSA Na tej wyspie rozgrywa się jeden z największych dramatów dzisiejszych czasów, jednak nikt na to nie zwraca uwagi

70

Woody Allen - Przypadki artysty i skandalisty

74

Praca dla studenta - Pracodawcy mówią o nich:

BIZNES

niekompetentni i roszczeniowi. Studenci o pracodawcach: chciwi i nieuczciwi. Konflikt narasta 78

Elan Musk - Podróże na Marsa? Pociąg próżniowy? Tanie auto na prąd? 42-letni biznesmen chce zrewolucjonizować świat

NAUKA 98

Jet lag - Naukowcy wyjaśnili, dlaczego go odczuwamy. I wiemy już, jak można wylączać nasz wewnętrzny zegar

KULTURA

102 Paweł Pawlikowski - Mój film "Ida"mówi: można być Polakiem, nie mając w sobie ani kropli slowiańskiej krwi

Biegnij, Ala, biegnij

114

JOANNA BATOR Napisała jedną z najbardziej mrocznych polskich powieści ostatnich lat i dostała za nią nagrodę Nike

• AppnŚtore

DOSTĘPNE W

� Google pleW

Okładka: Robert Kowalewski I AG,Stanisław KowalC'Luk I EAST NE\VS, Mi.Ti. - Fotolia.com,GETTYIMAGES(FPM,Thinkstock(FPM(2),

Marek MaruszakjFORUM,Krystian Dobuszy1lSkijREPORTER

l Newsweek 14-20.10.2013

106 Abdellatif Kechiche-Broni się, że "Zycie Adeli", nagrodzone na tegorocznym festiwalu w Cannes, to nie pornografia, tylko pochwala wyzwolonej kobiecości 110 Dawid Grosman - Jego znakomita powieść "Tam, gdzie kończy się kraj" trafia do polskich księgarń 114 Joanna Bator - Podczas pisania tej książki przebywalam po ciemnej stronie mocy - mówi laureatka tegorocznej nagrody Nike za powieść "Ciemno, prawie noc"

FELIETONY

10

Grzegorz Markowski/ Krzysztof Materna - NiewysŁane listy

54

Marcin Meller - Niziurski

56

Zbigniew Hołdys - Miley

120 Magda Gessler - Stoliczku, nakryj się


:::;) I­ U) o a:: a. o a.

Redaktor naczelny

TOMASZ LIS

m

iespodziewana zmiana miejsc. Nagle to najważniejsi hierar­ chowie Kościoła przepraszają i obiecują poprawę. Można oczywiście utyskiwać, że prze­ prosiny są wymuszone, często opatrzone zastrzeżeniami, wypowiedziane półgęb­ kiem albo po prostu nieszczere. A jed­ nak nie można nie zauważyć oczywistości - przedstawiciele instytucji, którzy nie zwykli się rozliczać z działań i słów, a już absolutnie nie przywykli do przeprasza­ nia kogokolwiek za cokolwiek, za własne winy w szczególności, robią coś, co jesz­ cze kilka chwil temu nie mieściło im się (i nam) w głowach. Na naszych oczach zachodzi rewolucyj­ na zmiana. Oto krok po kroku, a kroki są coraz szybsze i dhlŻSze, Kościół w Polsce przestaje być instytucją działającą poza, a często ponad prawem. Staje się norn1al­ ną instytucją życia publicznego. Jego funk­ cjonariusze zaczynają odpowiadać za to, co mówią i robią, rozliczani są ze swych działa!1 i zaniecha!1 jak wszystkie osoby publiczne, a nie tak, jakby przysługiwał im naj szerszy możliwy inmmnitet. Przez lata Kościół w Polsce korzystał ze swoistej dywidendy transformacji. Ponie­ waż był obro!1cą opozycji, współakusze­ rem demokracji i stabilizatorem przemian, funkcjonował na specjalnych prawach. Fakt, że jego najwyższy przedstawiciel był na dodatek w Polsce obiektem autentycz­ nego uwielbienia, czynił tę niezwykłość pozycji Kościoła poniekąd naturalną. Ale Kościół przez ostatnie ćwierćwiecze funkcjonował jak kolonialne imperium. Miał, co chciał. Miał to za darmo. Dosta­ wał to w zasadzie bezwarunkowo. To mu­ siało deprawować - stąd ta wyniosłość, tupet i arogancja oraz uznawanie wszel­ kiej, choćby najbardziej delikatnej kryty­ ki Kościoła za brutalny atak. I stąd także

Owieczki mają dość Warto zwrócić uwagę, że rewolucyjne ogromny, jak się wydaje, szok w Koście­ le, gdy nagle nowy papież zaczął do wier­ zmiany zachodzą dokładnie w momencie, nych mówić językiem przyjaciela, a nie gdy partia Janusza Palikota zrewidowa­ ła swój kurs. Okazało się, że na dość pry­ nadzorcy owieczek. mitywnym antyklerykalizmie w Polsce nie Franciszek nie dokonał jeszcze instytu cjonalnych zmian w Kościele. Ale już do­ da się zbić wielkiego politycznego kapitału. Ale też coraz marniej sprzedaje się prymi­ konał w nim rewolucji. Apodyktycznych i nieznoszących sprzeciwu hierarchów tywny klerykalizm. Dlaczego? Bo nie jest już w stanie go tolerować katolicki main­ wprawił w konfuzję. Wiernym pokazał, stream. Gdy więc najważniejszy człowiek jakiego zachowania, jakiego języka i ja­ w hierarchii polskiego Kościoła mówi rze­ kiego tonu mogą oczekiwać, więcej - żą­ czy haniebne, nikczemne i skandaliczne, dać - od swych proboszczów i biskupów. musi przepraszać. Kaja się za słowa, które Papież dał realną siłę swojemu ludowi, co w poczuciu zadufania i bezkarności jeszcze dla większości naszej kościelnej hierarchii musiało być szokiem. całkiem niedawno wypowiadał. Kontekst wydarzeń w Koś­ Lawina ruszyła. Z pełną siłą Papież nastąpiło to niemal wprzeddzień ciele i wokół Kościoła gwał­ informacji o dacie kanoniza­ townie się zmienił. Kilka Franciszek miesięcy temu, gdy "News­ cji Jana Pawia II. Hierarchowie dał realną week" zamieścił okładkę z wyraźną ulgą wrócili wte­ dy do poetyki kremówkowo­ zwracającą uwagę na prob­ siłę swojemu -polskopapieskiej, sentymental­ lem księży pedofilów, zo­ ludowi, co dla nej i słodkowspominkowej. Ale staliśmy odsądzeni od czci dhlżej niż 24 godziny się tak nie i wiary. Uznano to za bez­ większości dało. Bo rzeczywistość skrzypi, pardonowy atak na Kościół, naszej skrzeczy i coraz częściej krzy­ choć przecież tekst o księ­ czy. Czas, by Kościół zrozumiał, żach pedofilach może uznać kościelnej że za białe szaty papieża Wojty­ za atak na Kościół tylko ktoś, ły już nigdy się nie schowa. Tej kto utożsamia Kościół z pe­ hierarchii tarczy już nie ma i nie będzie. dofilią. Dziś nikt przytomny musiało być nie podważa ani rangi prob­ Sytuacja, w jakiej znaleźli się hierarchowie Kościoła, może lemu, ani jego skali. A gdy szokiem u wielu budzić na swój sposób próbuje problem bagate­ uzasadnioną schadenfreude. Ale lizować, za chwilę, obficie też monitorując to, co się w Kościele dzie­ się pocąc, musi przepraszać. Że przepra­ sza za coś, w co wierzy i co mówił od lat? je (a także to, co się nie dzieje, choć powin­ Tym bardziej jest to miarą przełomu. Prze­ no), weryfikując wiarygodność kościelnych deklaracji i szczerość słów jego przedstawi­ cież jeszcze tak niedawno krytyczne media cieli, nie należy Kościoła i biskupów spy­ można było odsądzić od czci i wiary, presję wiernych można było zignorować, nawet chać do narożnika. Tam bowiem znowu słowa szefa, czyli papieża, uznać za nie­ będzie mu łatwiej być oblężoną twierdzą, a nie otwartą na zmiany instytucją. byłe - Rzym daleko, a nasza chata z kraja. Tak czy owak - owieczki odzyskały głos. Najwyraźniej ten papież nie jest już z tak • Milczenie owiec mamy za sobą. dalekiego kraju. 2 Newsweek 14-20.10.2013


PERYSKOP

Chemiczni detektywi POKOJOWY NOBEL 2013

Organizacja

ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW) otrzymała w piątek pokojową Nagrodę Nobla. OPCW jest swego rodzaju podwykonawcą międzynaro­ dowej Konwencji o zakazie broni chemicznej. To spora organizacja, zatrudnia nawet do 500 osób. Najważniejsza w strukturach OPCW jest grupa specjalistów gotowych w każdej chwili dokonać inspekcji w kraju podejrzewanym o nielegalne posiadanie i używanie broni chemicznej. Nie są żołnierzami, działają jawnie i zgodnie z międzyna­ rodowymi ustaleniami. Mają do dys­ pozycji nowoczesny sprzęt do wykry­ wania nawet śladowych ilości trują­ cych substancji. Wykonują mrówczą i często niebezpieczną pracę. Tak jak w czasie ostatniej, syryjskiej misji. Inspektorzy OPCW pojechali do Syrii przez libańską granicę, pro­ wadząc badania często w strefie walk. Nie wiadomo bowiem dokładnie, gdzie znajduje się prawdopodobnie blisko 1000 ton sarinu, gazu musztar­ dowego i gazu VX, będącego w posia­ daniu syryjskiego reżimu. Nie wiado­ mo nawet, czy około 20 składów tej broni nadal jest pod kontrolą rządu, czy np. nie przejęli ich rebelianci. Nagroda dla OPCW ma zwrócić uwagę świata na syryjski konflikt. Komitet Noblowski wziął zapewne pod uwagę zatrzymanie bliskiej jesz­ cze miesiąc temu interwencji militar­ nej USA i sojuszników. Porozumienie amerykańsko-rosyjskie zawarte pod egidą ONZ oddala wizję inwazji, ale zakłada utylizację syryjskich arsena­ łów chemicznych do przyszłego roku. Jednak najpierw trzeba wszystkie głowice z trującymi gazami znaleźć, policzyć i zabezpieczyć. I tym właśnie zajmą się chemiczni detektywi z Hagi. MICHAŁ KACEWICZ

4 Newsweek 14-20.10.2013


PERYSKOP

Inwigilacja olimpijska liIll!llI Na igrzyska w Soczi

- Rosyjski system to taki

pozwalają FSB i innym

w 2014 r. Rosjanie szykują

PRISM na sterydach - mówi

służbom śledzić korespon­

system totalnej inwigilacji

Andriej Sołdatow, ekspert od

dencję oraz podsłuchiwać

internetu i łączności. Chodzi

służb specjalnych i redaktor

konkretne osoby. Ulepszona

o zapobieganie zamachom,

naczelny portalu Agenturaru.

wersja będzie filtrowała cały

ale przede wszystkim

- Chodzi o to, by nie doszło

internet i rejestrowała

demonstracjom opozycji.

do jakichkolwiek manifesta­

komunikację podejrzanych

cji, na przykład środowisk

osób w całej Rosji. Może też

Bezpieczeństwa (FSB) już

gejowskich w Soczi. System

śledzić trasę przemieszczania się telefonów komórkowych

Rosyjska Federalna Służba od dawna przygotowuje się

wychwyci np. korespondencję

do olimpiady. Stworzyła

z nazwiskami opozycjonistów.

osób, które zostaną uznane

system filtrowania wszelkiej

Wystarczy używać w e-ma­

za podejrzane.

korespondencji, forów

ilach lub nawet opiniach na

internetowych, komórek,

forach nazwiska Aleksiej

całkowicie legalna. Odbywa

SMS-ów, czatów i komunika­

Nawalny, a nawet dat

się na mocy wprowadzonych

torów. Ten system, podobnie

demonstracji opozycji

w ostatnich latach przepisów,

jak amerykański PRISM, jest

z przeszłości - dodaje.

które zmuszają dostawców

oparty na filtrach wyszukują­

Podobne systemy kontroli

W Rosji kontrola sieci jest

internetu do współpracy ze służbami specjalnymi.

cych konkretne słowa, ale ma

telefonicznej (SORM-1)

być bardziej rozbudowany.

i internetu (SORM-2) już dziś

MICHAŁ KACEWICZ

6 Newsweek 14-20.10.2013


I:iM!;":'1 SAWKA I

WA�(lA&J'Att 'i;

! € T T i (J, '

8 Newsweek 14-20,10,2013

1ł I


lU Z <C .... U) >

3: lU Z > I­ U) .....

KRZ YSZTOF MATERNA

Grzegorzu z wyobraźnią,

isząc do Ciebie, chciałbym uniknąć tematów wszech­ obecnych w mediach. Wiem, że myślisz inaczej o pe­ dofilii w Kościele niż abp Michalik, wiem też, że kiedy nasze listy ujrzą światło czytelnicze, warszawskie referendum będzie w fazie pozornego rozstrzygnięcia, co jak znam życie, nikogo nie zadowoli. Przerobione zdjęcie uciętego skrzydła sa­ molotu ze Smoleńska okazało się dla pana Macierewicza bułką z masłem i nie stanowi żadnej przeszkody w sugest nej obro­ nie zamachowej paranoi. Myślę sobie, że gdyby an MaCierewicz był przewodniczącym Państwowej Komisji Badania Wypad­ ków Lotniczych, czyli reprezentował pana Laska i jego facho­ wych kolegów, z dowodami tej komisji nikt by nie dyskutował. Pana Macierewicza uważam za jednego z najbardziej sugestyw­ nych aktorów życia publicznego. Emocje, jakie z niego biją, gdy mówi o lazurowej toni, sprawiają, że każdy słuchacz zapomina o największym sztorn1ie, w czasie którego pan Macierewicz prze­ mawia. Do tego szaleństwo w oczach sugerujące, że wierzy w to, co mówi. Wielki aktor z tragicznym podłożem w tle. Niestety, przeciwnik, zacny fachowiec pan Lasek, tak jak i jego ciepły po­ przednik pan Miller, w swojej skromności używa pojęć zrozumiałych tylko dla pięciu jego kole­ gów z komisji, a wypowiada te zawiłe zdania z zażenowaniem, bo musi występować publicznie. Wiem, że trudno jest przełożyć fachową wiedzę na język zrozumiały dla każde­ go, ale trzeba mieć świa­ domość konsekwencji autoprezentacji. To, co dzieje się teraz, nie daje szansy uczciwej debacie w tej sprawie. Czy wiesz, Grzegorzu, że papież blen �fi Franciszek Koście­ le załatwił Jednym zdaniem? To samo zdanie, czyli " zero tolerancji ella pedo­ filii w Kościele'; wyrzucił z siebie polski episkopat po dwóch latach burzy móz­ gów i kompromitujących uników. Nie­ stety, Grzegorzu, jedni wypowiadają myśli szybciej, inni wolniej. Podobnie jest ze zrozumieniem. Pilnuj się, Grze­ gorzu, myśl szybciej niż nasz episko­ pat i uciekaj od szaleństwa w oczach, nawet jak wierzysz w to, co mówisz.

P

®:i iP

ll1)V

��D:1o MAREOWSE � Krzysztohe, 71 GRZ EGORZ

O

koro wspominasz o wyobraźni, to zacznijmy od ćwiczenia. Wyobraź sobie ciszę. Potrafisz? No dobrze, może to za trudne, więc najpierw coś prostszego - wyobraź sobie ciszę nad Ursynowem. Nie mój pomysł, ale uroczy. Pędzące szerokimi ulicami sa­ mochody, stare bloki poprzetykane nowymi apartamen­ towcami, mnóstwo knajpek i sąsiadujących z nimi drzwi w drzwi gabinetów dentystycznych. W ' szystko w ruchu, ale nie słychać nic. Ani wiertła borującego ząbek, ani klak­ sonu na pana, co za wolno na zielonym rusza, ani imprezy u studentów. Nic, cisza. No, może listek na chodnik spa­ dający zaszeleści. Piękne, prawda? No to idziemy dalej i rozciągamy tę ciszę również na te tematy, o których nie chciałeś pisać, ale o których nie sposób zapomnieć. Wi­ dzimy mówiącego arcybiskupa Michalika, ale go nie sły­ szymy. Widzimy konferencję Antoniego Macierewicza i mOy W -pTomlenne rownie 'ak oczy ale nie słychać nic. Ta cisza im uratowałaby honor, a nam godność. No dobrze, pojechałem, umówmy się więc, że tego wysokiego tonu też nie słychać. Cisza. Nie uśmiechaj się tak błogo, bo to, niestety, tylko ćwi­ czenie, słychać wszystko bardzo dobrze. Słychać nawet podwójnie, bo pewnie zauważyłeś, że w przypadku wy­ mienionych panów najpierw jest wypowiedź poranna, w której tak bardziej od serca się mówi, a potem konfe­ rencja popołudniowa czy wieczorna, w której do głosu do­ chodzi rozum lub organ do niego podobny. Tak, słychać bardzo dobrze i nietrudno o wywołanie stanu, w którym mówimy " oddalcie się ode mnie" lub coś w tym sensie, tylko wyrażonego jednym słowem. Dotychczas tak się właśnie dzia­ ło, im większe ekscesy tych na eksponowa­ nych stanowiskach, tych u góry, tym większe zniechęcenie i a atia t ch na dole. ArcybiskupOWI Michalikowi udało się to zmienić. Dzięki - trzeba mu przyznać - niemałym wysiłkom skof1czyła się zasada, że kościelni hierarchowie robią, co chcą, a większość z nas wzru­ sza ramionami, mówiąc " oni tak mają". W historii o zakłó­ caniu ciszy jest więc też wą­ tek optymistyczny - zanosi się na to, że owieczki cicho już nie będą.

S

Grzegorz Markowski jest dziennikarzem radiowym

Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym

i telewizyjnym, prowadzi program " Szkło kon taktowe" w TVN24


UWAGA. KONKURS!

Adres redakc�tygoclnika: 02- 672 Warsza'oYd,IA.. Oomaniewska 52 Kontakt z Czytelnikami:(22) 232 2100 (w goclzinach 8-16) faks (22) 232 55 26; w\vw.newsweek.pl. redakcja@newsweek.pl REDAKTOR NACZELNY:Tomasz Lis ZASTĘPCA REDAKTORA NACZELNEGO: Aleksandra Karaslńska

Czekamy na zgłoszenia do Nagrody " "Newsweeka im. Teresy Torańskiej

REDAKTORZY PROWADZĄCY: Tomasz Plata. Łukasz Ramlau

DYREKTOR ARTYSTYCZNA: Dominika Szczechow1cz SEKRETAR lAT REDAKCJI: Małgorzata Kacprzak-Kicior,Katarzyna Klejnocka. Lucyna Dyczkowska POLSKA: Wojciech Cieśla, RafalKaliJIlll, �llchalKrzymowski, IgarT, Mlecik, Marcin Meller,

ic a,ITeresa Torariskal Pawel Szalllawskl- PERYSKOP

Aleksandra Pawt k

SPOŁECZEŃSTV/O: Renata Klm,renata.klm@newsweek.pI,AleksandraKrzyżalllak-Gumowska, Tomasz Kwaśniewski, Wojciech Staszewski, Anna Szulc, �lałgorzata ŚWięchowicz,Jacek Tomczuk S\'/lAT: Jacek Pawtick�Jacek.pawticki@lnewsweek.pl. Michal Kacewicz. Maciej Nowick� Marek Rybarczyk

NOWY JORK: Piotr Milewski. piotr.milewski@lnewsweek.pl BIZNES:Ryszard Holm,ryszard.holzer@newsweek.p� RadoslawOmache� �larek RablJ,�1Itosz Węglewskl NAUKA:Dorom Romanowska. dorota.romanowska@lnewsweek.pl. Katarzyna Burda. Jolanta Chyłkiewicz KULTURA:PIotr Bratkowski. piotr.bratkowskkWnewsweek.pl. Leszek Bugajski. Dawid Karpiuk. Sebastian Łupak. Joanna Ruszcz)'ł<. Małgorzata Sadowska 'WYDANIA SPECJALNE: Karolina Jaroszewicz. karolina.Jaroszewicz@newsweek.pl. Iwona Dominik. JolantaGowin WYDANIE CYFROWE: Adam Ró±ańskl,adam.rozanskl@newsweek.p� Józef Lublńskl-redaktor prowadzący,

Nagroda przyznawana jest w czterech kategoriach: •

AdrlanAndrzeJczyk-szef graf Mw,Piotr Żytko

INTER NET: Paweł OIwert. paweLolwert@newsweek.pl. Marcin Marczak -wydawca. Jakub Korus.

najlepszy wywiad, reportaż, który ukazał się w 2013 roku

Łukasz RogoJsz. Marta Staniszewska. Michal Wacłl1ick� Mateusz WoJtalik

(opublikowany w prasie, internecie, radiu, telewizji) •

najlepsza książka z dziedziny literatury faktu

stypendium dla utalentowanej młodzieży

FOTO:Ewa Fałkiewicz. Agnieszka Fok. Tomasz Królik. Agnieszka Parille. Rafal Pyznar. STUDIOGRAFICZNE:UrszulaGardy. Katarzyna Kubicka. Aleksandra Kuc. Dorota Kudraszew. Michal Peas. Syl'o\ia Urbańska, �larek Zlpper -grafik projektant

INFOGRAFIKA:Lech Mazurczyk

opublikowana w Polsce w 2013 roku

�lENEDŻER DS. WYDAWNICZYCH: Aneta Pacuszka. aoem.pacuszka@ringieraxelspringer.pl

ASYSTENT REDAKTORA NACZELNEGO: Krystian Durma. krystian.durma@ringieraxelspringer.pl KOREKTA:Ewa Leszczyńska-Al-Khafagl, Agata Ryte� Iwona Trzaskoma

(do 30. roku życia) za materiał dziennikarski

ringier axel springer

opublikowany w 2013 roku •

nagroda za odwagę i nietuzinkowość w działalności

NAGRODA

społecznej.

NEWSWEEKA

W tej ostatniej kategorii kandydatów nominuje

TERESY TORAŃSKIEJ IMIENIA

Kapituła, w której zasiadają m.in. Leszek Balcerowicz, Krystyna Kofta, mąż Teresy Torańskiej Leszek Sankowsh,

WYDAWCA:RINGIER AXEL SPRIt-K;ER POLSKA Sp. z 0.0. Członek Izby Wydawców Prasy I Związku Kontroli Dystrybucj Prasy. www.ringieraxelspringer.pl Adres: ul. Domaniewska 52. 0 2-672 Warszawa. recepcja glówna tel.: (22) 232 00 00. 232 00 01 PREZES ZARZĄDU: Edyta Sadowska

PREZES HONOROWY: \',�esławPodkariskl

a w pozostałych - czekamy na zgłoszenia kandydatów. Regulamin i formularz zgłoszeniowy na stronie fundacjatoranskiej.pl.

DYREKTOR FINANSOWY: Grzegorz Kania DYREKTOR HR I KOMUNIKACJI KORPORACYJNEJ:Roman Szczepanik DYREKTOR SPRZEDAŻY: �lariusz \'!ąslńskl DYREKTOR SPRZEDAŻY PRASY: MaŁgorzata Cetera-Bulka

DYREKTOR MARKETINGU:Joanna Kloskowska DYREKTOR ZARZĄDZAJĄCY HARKĄ: Paweł Tomaszek

NEWSWEEK HISTORIA •

REKLAMA: tel.: (22) 23213 83. (22) 232 0125. newsweek.reklama@axelspriBJer.pI; Mariusz Szynalik. Beata Bandyra,Jolanta Dębowska,Danuta Dudzlak,�larta GIlbas,VJitold Kruk,Aleksandra Przybylska,

RenamWrzosek

DZIKI KONTYNENT Całe społeczności były terroryzowane z powodu tego, co - często jedynie rzekomo - zrobiły w czasie wojny. Akty zemsty wobec jednostek były niezliczone. Niemieckich cywilów bito, mordowano,

MARKETING: Anita Królikowska (grafł.) RZECZNIK PRASOWY:Anna Marucha KSIĘGOWOSC: Agnieszka Dlnk (główna kslęgo,'ia) KOLPORTAŻ: Rafal Kamlriskl (dyrektor)

PRODUKCJA: Mariusz Gajda (dyrektor). Jarosław Sokołowski

wykorzystywano jak niewolni ków. Dzieci poczęte ze związków z Niemcami

DRUK:Ouad/Graphics ElI"ope Sp. z 0.0. PrenlR11erata i zamówienia kolekcji:tel.: (22)7613214.7613133. e-mail:

wyrzu cano z kraju lub zamykano w szpitalach psychiatrycznych. Gwałty

premrnerata.axel@lnfor.p� www.newsweek.p� sprzedaż Internetowa wydań archiwalnych, specjalnych

na Niemkach, Austriaczkach czy Węgierkach szły w miliony - mówi brytyjski

i prenumeraty: w\vw.kiosk.redakcja.pl

hi storyk Keith Lowe, opowiadając o sytuacji w Europie po I I woj n i e światowej •

Reklamacje: teł.: (22)7613214. e-mail: kontakt@infor.pl PrenlR11erata krajowa:Poczta Polska oraz Ruch SAna terenie całego kraju PrenlR11 erata zagraniczna: http�/kiosk.redakcja.pl

KSIĄŻĘ JÓZEF PONIATOWSKI

Redakcja nie zwraca materiałów niezamów"ionych. zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych

Kochały się w nim n aj piękniejsze

tekstów,nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam I ogloszeń

kobiety warszawskiej arystokracji. Kiedyś przekupiły kamerdyn era, by wpuścił je do sypialni księcia i jego łoże sobą oraz kwiatami usłały - pisze

prof. Tadeusz Cegielski •

0-

pbC

'i =-

lIil

--<�� .. luTIHl1

mi

Zabronionajest bezumowna sprzedaż czasopisma po cenie niższej od ceny detalicznej ustalonej przez wydawtę. Sprzedaż numerów aktualnych I archiwalnych po InneJ cenIejest nielegalna I grozi odpowiedzialnością karną .

ADOLF HITLER Dziś byłby jednym z najbogatszych ludzi n a świecie. J eg o fortuna szacowana j e s t na równowartość 42 miliardów euro. Co się stało z tym majątkiem - zastanawia się

Bogusław Wołoszański

12 Newsweek 14-20.10.2013

NEI'ISWEEK MAGAZINE Publlshed by NEI'ISWEEK LLC EDITORIALSTAFF, EDITOR IN CHIEF:JIm Impoco DEPUTY EDITOR:Bob Roe INTERNATIONAL EDITOR:Nlcholas Wapshott MANAGING EDITOR: Ki"a Blndńm

BUSINESS STAFF, CHIEF CONTENT OFFICER,IBTMEDIA Johnathan Davis CHIEF EXECUJIVE OFFlCER,IBTMEDIA, EtiemeUzac


POLITYKA

JAK KOŚCIÓŁ WALCZY Z PEDOFILIĄ?

ARCYWPADKA Awa n t u r a o " j ę zy kowy La p s u s " a b p . Józefa M i c h a L i ka m oże wywołać Law i n ę , któ ra z m i e c i e szefa p o Ls k i e g o e p i s ko patu . I p o Ls k i Koś c i ó ł w reszc i e zacz n i e s i ę z m i e n i ać . A L E KSAN D RA PAW L I C KA

m

aprawdę to powiedział?" ; " Ma­ cie to nagranie? " - ks. Józef Kloch, rzecznik Episkopatu Polski, odbiera jednego SMS-a za dru­ gim. Jest wczesne popołudnie w mi­ niony wtorek. Kloch wraz z biskupami siedzi na zamkniętych obradach episko­ patu poświęconych pedofilii. Biskupi nie są świadomi, jaką burzę rozpętał abp Mi­ chalik. Idąc na obrady, powiedział dzien­ nikarzom: ,,\Vielu molestowaf1 udałoby się uniknąć, gdyby relacje między rodzi­ cami były zdrowe. Niewłaściwa postawa wyzwala się, kiedy dziecko szuka miłości. Lgnie, szuka. I zagubi się samo, i jeszcze drugiego człowieka w to wciąga". Biskupi spokojnie debatują. Z większo­ ści wypowiedzi w czasie obrad wynika, że to oni czują się ofiarami pedofilskiej na­ gonki, uważają, że problem jest rozdmu­ chiwany przez media, nadinterpretowany i trzeba się bronić. " Chcą zniszczyć Koś­ ciół"; " Chcą nas pognębić" - mówią.

Mleko się wylało

Ksiądz Kazimierz Sowa, szef telewizji Religia.tv, jedzie tego dnia do siedziby episkopatu, wiezie film " Zgniłe jabłka". To dokument watykaf1skiej telewizji po­ święcony nadużyciom seksualnym księży i biskupów. Chciał go obejrzeć rzecznik episkopatu. Gdy ks. Sowa spotyka się z ks. Klochem, ten już wie, co się dzie­ je. Jest godzina 15. " Zrobiło się gorąco" - mówi ks. Kloch i szybko wraca na ob­ rady, które nagle zmieniają się w debatę: co robić, jak zareagować na awanturę wy­ wołaną słowami abp. Michalika? Biskup Wojciech Polak, sekretarz epi­ skopatu, powie następnego dnia, że na obradach siedział koło abp. Michalika i ten, gdy się tylko dowiedział, jak zosta­ ły przyjęte jego słowa, " poprosił o na­ tychmiastowe zaproszenie dziennikarzy': zapewni!, że " nie będzie kluczy! i jasno powie, że się pomylił". Według relacji in­ nego uczestnika obrad pierwsza reakcja �



POLITYKA

JAK KOŚCIÓŁ WALCZY Z PEDOFILIĄ?

� była jednak inna: - Próbowano na konfe­ rencję wysłać tylko rzecznika, ks. Klocha. Nikt nie wierzył, że arcybiskup zechce sam wszystko odkręcać. W koilcu biskupi, w tym sam Micha­ lik, zdali sobie sprawę, że nuncjusz apo­ stolski w Polsce Celestino Migliore, choć w obradach episkopatu nie bierze udzia­ łu, przekaże do Watykanu szczegółową relację z całej awantury. - Stało się jas­ ne, że skandaliczna wypowiedź arcybi­ skupa i tak przykryje każde przeprosiny i każde, nawet najbardziej restrykcyjne stanowisko episkopatu w sprawie walki z pedofilią. Ale skoro mleko już się wyla­ ło, to uznaliśmy, że najlepiej będzie, gdy arcybiskup sam je posprząta - mówi nasz rozmówca. To nie był lapsus Arcybiskup Michalik drżącymi rękami ściska kartki z przygotowanym oświad­ czeniem, kiedy pojawia się na konferen­ cji prasowej. Chyba pierwszy raz w życiu przeprasza publicznie. Mówi o nieporo­ zumieniu i ewidentnej pomyłce: "Dziecko ma prawo znaleźć miłość piękną i czystą. Człowiek zagubiony niejednokrotnie wy­ korzysta tę potrzebę. Tak to należy rozu­ mieć". Czyli dokladnie przeciwnie, niż sugerował kilka godzin wcześniej. Ksiądz

Tymczasem abp Michalik w wywiadzie rzece wydanym w 2011 r. uznaje, że osoby o sklonnościach homoseksualnych moż­ na przyjmować do seminarium, byle byli homoseksualistami niepraktykującymi. Tu nie można tłumaczyć się pomyłką. To była wypowiedź autoryzowana, dlatego uważam, że również chlapnięcie w spra­ wie pedofilii było w pełni świadome. Abp Michalik powiedział to, co myśli. A sko­ ro szef episkopatu w dwóch kluczowych kwestiach myśli inaczej niż papież, to wy­ daje mi się to niebezpieczne dla polskiego Kościoła - mówi ks. Isakowicz-Zaleski. Podobnie jak on myśli wielu komenta­ torów, polityków, ludzi ze świata kultu­ ry. " Usłyszałem właśnie »niefortunne« słowa abp. Michalika - pisze na Facebo­ oku aktor Maciej Stuhr: - Jestem wie­ rzący, jestem katolikiem, ale mam tego k. .. a dość!!!". " Mówienie o pedofilii w Kościele ka­ tolickim nie jest działaniem przeciwko Kościołowi, tylko w obronie dzieci!!! Zaś sprowadzanie dramatu do »ataku na Koś­ ciół« czyni ofiary mniej ważnymi niż wi­ zerunek Kościoła" - oświadcza posłanka Joanna Kluzik-Rostkowska. " Czasem odechciewa się bronić paste­ rzy. Szczególnie gdy trzeba ich i Kościół bronić przed nimi samymi..." - komen-

Na głównych stanowiskach kościelnych muszą nastąpić jak najszybsze zmiany. Dla dobra Kościoła - mówi ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski Kloch podkreśla, że poranna wypowiedź jego szefa była tylko językowym lapsu­ sem. Ale nie brzmi to przekonująco. - To nie był lapsus - pisze na blogu ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. " News­ weekowi" wyjaśnia: - To był długi i logicz­ ny wywód prezentujący sposób myślenia szefa polskiego episkopatu. Arcybiskupo­ wi już drugi raz zdarza się wypowiadać przeciwko instrukcjom papieża. - Kiedy był pierwszy? - pytam. - W 2005 r. papież Benedykt XVI, cztery miesiące po objęciu urzędu, wydał instrukcję zakazującą udzielania świę­ ceil kapłailskich osobom o orientacji ho­ moseksualnej. VV 2008 r., kolokwialnie mówiąc, dokręcił w tej sprawie śrubę.

tuje na portalu Fronda prawicowy dzien­ nikarz Tomasz Terlikowski, zaciekły obrollca Kościoła. Echo Tylawy Pierwszy list do biskupów nakazujący ujawnianie wszelkich przypadków wyko­ rzystywania seksualnego przez osoby du­ chowne wystosował papież Jan Paweł II. Był rok 2001. Właśnie w tym roku we wsi Tylawa w diecezji przemyskiej, którą kieruje abp Michalik, wybucha skandal z molestowaniem dzieci przez probosz­ cza. Historię opisuje " Gazeta Wybor­ cza': okazuje się, że proceder trwa od lat. Abp Michalik broni oskarżonego księdza: " Antyklerykalna gazeta rozpętała akcję 16 Newsweek 14-20.10.2013

pomówieil i oszczerstw". Pisze list: " Kon­ fratrzy i parafianie, którzy znają lepiej środowisko niż wrogie Kościołowi i dep­ czące prawdę gazety, nie stracą zaufania do swego proboszcza, ale okażą mu bli­ skość poprzez gorliwą modlitwę". Podej­ rzany ksiądz zostaje w Tylawie. Mieszkailcy są oburzeni, piszą do pa­ pieża, ale list trafia do papieskiego sekre­ tarza Stanisława Dziwisza i wraca do kurii przemyskiej, czyli do abp. Michalika. Do­ piero po wyroku sądu i skazaniu księdza na dwa lata więzienia (w zawieszeniu na pięć lat) za molestowanie sześciu dziew­ czynek abp Michalik przenosi proboszcza do sąsiedniej miejscowości. Prosi jednak, by nadal udostępniać mu ambonę w koś­ ciele, do którego na msze chodzą tylawia­ nie. Zdarza się nawet, że skazany ksiądz spowiada dzieci przed Pierwszą Komunią. Dopiero w 2011 r. ksiądz zostaje przenie­ siony na tyle daleko, że znika z życia swych ofiar i ich rodzin. Rok 201 1 przynosi kolejny ważny do­ kument Watykanu w walce z pedofilią. Papież Benedykt XVI w specjalnej in­ strukcji doprecyzowuje wytyczne z 2001 roku. Ogłasza zasadę zero tolerancji dla pedofilii. W polskim Kościele wszyst­ ko toczy się jednak starym trybem - za­ miatania problemu pod dywan. Dopiero nagłośnienie w ostatnich tygodniach kil­ ku afer sprawia, że biskupi czują się wy­ wołani do tablicy. Najpierw pojawia się informacja o odwołaniu przez papieża nuncjusza apostolskiego z Dominikany w związku z oskarżeniami o molestowa­ nie nieletnich. Chodzi o polskiego abp. Józefa Wesołowskiego. Równocześnie wypływa historia innego polskiego księ­ dza pracującego w Dominikanie i oskar­ żanego o pedofilię, Wojciech Gila. Nie mija tydziefl, a media donoszą o kolejnej aferze: ordynariusz diecezji warszawsko­ -praskiej abp Henryk Hoser nie odwołał proboszcza skazanego w marcu 2013 r. za nadużycia seksualne. Uczynił to dopiero po ujawnieniu sprawy przez dziennika­ rzy. I jakby tego było mało, ofiara księdza pedofila z województwa zachodniopo­ morskiego postanawia domagać się od­ szkodowania na drodze sądowej, proces rusza w październiku. Biskupi zwołują specjalne posiedze­ nie episkopatu poświęcone walce z pe­ dofilią. To z ubiegłego tygodnia. - Prawie dwanaście lat opóźnienia, licząc od 2001


roku. Dopiero bezkompromisowość pa­ pieża Franciszka i dociekliwość mediów zdołały na polskich hierarchach wymu­ sić działanie. Kto jak nie przewodniczą­ cy episkopatu odpowiada za tę zwłokę? - pyta ks. Isakowicz-Zaleski. Struktury zła Awantura wokół abp. Michalika sprawi­ ła, że wiele osób w Kościele przypomina dziś, iż jego wybór na szefa episkopatu w 2004 r. nie był jednogłośny. Biskup Tadeusz Pieronek, zaliczany wówczas do liberalnego skrzydła Kościoła, komento­ wał: " Miało być słońce, jest księżyc". Pięć lat później biskupi ponownie wybra­ li księżyc, bo Michalik okazał się szefem bezpiecznym. Arcybiskup Głódź chwalił go: " Nie ma parcia na szkło, nie zabiega o P R". I przede wszystkim - nie ma swo­ jej frakcji. Bo abp Michalik stan wojenny spędził w Watykanie jako rektor Papieskiego Ko­ legium Polskiego i nie zdołał - jak zrobiło to wielu biskupów - nawiązać w tam­ tych czasach kontaktów z politykami. Dlatego po powrocie do Polski (w 1986 r.) próbował to nadrobić. W 1989 r. zo­ stał ojcem chrzestnym ZChN, które­ mu udostępnił na zjazd założycielski sanktuarium maryjne w Rokitnie, na­ zywane gorzowską Jasną Górą. A przed pierwszymi w pełni wolnymi wyborami w 1991 roku apelował: "Żyd niech głosu­ je na żyda, mason na masona, a katolik na katolika". Ostrość sądów abp. Michalika stała się jego głównym orężem w walce o po­ zycję w kościelnej hierarchii. Konstytu­ cję z 1997 r. nazwał totalitarną, bo nie zakazała jednoznacznie aborcji. In vitro - dziełem szatana i zakamuflowaną formą aborcji. Lekcje wychowania seksualnego - instruktażem do wczesnej inicjacji sek­ sualnej i rozbudzania instynktów dzieci i młodzieży do różnych, takźe patologicz­ nych zachOWa]l. W ostatnim, głośnym sporze dotyczą­ cym ks. Wojciecha Lema]lskiego szef episkopatu jednoznacznie opowiedział się po stronie abp. Henryka Hosera. Mówił o nim jako o " wyjątkowo otwar­ tym, szlachetnym i przydatnym Koś­ ciołowi biskupie, człowieku o szerokich horyzontach, który sprawdził się w służ­ bie Kościoła': a Lemańskiemu zarzucił, że " nie jest uczniem Chrystusa, a ko-

goś innego", bo jego bunt nagłaśniany przez media " jest powodem wielkiego zgorszenia". Media to według abp. Michalika sied­ lisko wszelkiego zła. Oczywiście z wy­ jątkiem mediów Tadeusza Rydzyka. Gdy w 201 1 roku dominikanin Ludwik Wiś­ niewski w głośnym liście zarzucił hie­ rarchom przymykanie oczu na pedofilię księży, na lustrację i Radio Maryja, szef

ostatniej afery. 'Wybory nowego prze­ wodniczącego są zaplanowane na marzec przyszłego roku. Ale wielu duchownych od ubiegłego tygodnia zadaje sobie py­ tania: może nie warto czekać tak długo, może należałoby je przyśpieszyć? Abp Michalik bez wątpienia jest jed­ nym z głównych hamulcowych wszelkich zmian w polskim Kościele. Jak zauważa redaktor naczelny "Więzi" Zbigniew No-

Media to według abp. Michalika siedlisko wszeLkiego zła. Oczywiście z wyjątkiem mediów Tadeusza Rydzyka episkopatu odpowiedział mu: - Radio Maryja ma tylko jedną wielką " wadę", z której na pewno się nigdy nie poprawi: Nie jest "Tygodnikiem Powszechnym". Z gazet ceni " Nasz Dziennik ", głównie jemu udziela wywiadów. - Nie widzę po­ trzeby, żeby mądry ksiądz musiał czytać " Gazetę Wyborczą': choć jakąś porządną gazetę powinien jednak czytać - przeko­ nuje. Telewizje nazywa lewizjami, poza rzecz jasna TV Trwam, o której miejsce na multipleksie walczy ręka w rękę z oj­ cem dyrektorem. vV czasie tegorocznej pielgrzymki na Jasną Górę abp Michalik mówił: "W Pol­ sce działają struktury zła powołane do tego, by Kościół przycinać. ( ... ) Zobacz­ my, jak traktowany jest Kościół dzisiaj w Polsce, są pewne wyspecjalizowane i specjalizujące się pisma czy telewizje, które w tym gustują, cieszą się, że mogą - prawdziwe czy fałszywe - najczęściej kłamstwa na ten Kościół rzucać". Nadzieja we Franciszku " " Językowy lapsus abp. Michalika i bu­ rza, jaką wywołał, uświadomiły polskim duchownym, że obecnego stanu rzeczy nie da się już utrzymać. Że zmiany są ko­ nieczne. Wśród księży krąży SMS: " Nie widzę innego wyjścia niż dymisja Micha­ lika". Jeden z księży mówi " Newsweeko­ wi" : - Co się robi, gdy konie nie dają rady ciągnąć sań? Nie zrzuca się najchudsze­ go, bo on i tak umrze, ale najtłustszego. A taki jest szef episkopatu. Dymisja przewodniczącego episkopatu nie jest jednak rzeczą łatwą, zresztą dziś nikt nie uwierzyłby, że nie jest to efekt 17 Newsweek 14-20.10.2013

sowski, " językowy lapsus" abp. Micha­ lika nie tylko obnażył sposób myślenia znacznej części polskich hierarchów, ale " spontaniczność tej wypowiedzi dowo­ dzi, że abp Michalik nic nie wie o pedofi­ lii. A skoro nie wie, nie będzie potrafił jej zapobiegać". A tym samym nie będzie po­ trafiła tego robić dowodzona przez niego instytucja, czyli episkopat. Przez lata się wydawało, że zmia­ ny w polskim Kościele są właściwie nie­ możliwe. Półroczny pontyfikat papieża Franciszka udowodnił jednak, że bez­ kompromisowa postawa w zwalcza­ niu patologii w Kościele, a zwłaszcza pedofilii, może dać efekty. Wśród pol­ skich duchownych odżyła nadzieja na zmiany. - Nie chodzi o jednostkową dymisję, ale o zmianę pokoleniową. Pokolenie my­ ślące, że o pewnych sprawach lepiej nie rozmawiać, musi ustąpić temu, które ro­ zumie, jak ważna w życiu publicznym jest przejrzystość - jedna z podstawowych za­ sad dojrzałej demokracji - mówi przeor klasztoru dominikanów w Szczecinie, oj­ ciec Maciej Biskup. - Na głównych stanowiskach koś­ cielnych muszą nastąpić jak najszyb­ sze zmiany. Dla dobra Kościoła - dodaje ks. Isakowicz-Zaleski. Abp Józef Michalik wprawdzie prze­ prosił za swoje słowa o dzieciach i pedofi­ lach, ale już nigdy się od nich nie uwolni. Ten " lapsus" stanie się pewnie począt­ kiem końca jego kościelnej kariery.

� W

Napisz do autorki aleksandra.pawlicka@newsweek.pl


POLITYKA

JAK KOŚCIÓŁ WALCZY Z PEDOFILIĄ?

My n i e j esteś my z Ks iężyca K i edy s p otykałem L u d z i wyko rzysta nych s e ks u a L n i e , n i e w i e d z i a łe m , co m a m zro b i ć . Te raz p rzyg otowuj e m y sce n a ri u sz e , ż e by człow i e k s i ę n i e za sta n a w i a ł , tyLko w i e d z i a ł - m ów i oj ciec Adam Żak, koordynator d o s p raw oc h ro n y d z i ec i i m ło d z i eży p rzy Konfe rencj i E p i s kopatu P o Ls k i . R o z m a w i a TOMASZ KWAŚ N I E WS K I

cą czegoś złego. Czyli, że sama pedofilia jest przestępstwem. A to po pierwsze nie­ prawda, a po drugie może być ogromnym utrudnieniem dla tych, którzy chcieliby się leczyć. Choć od razu trzeba też powie­ dzieć, że z pedofilii nie da się wyleczyć. Ale niewątpliwie można się nauczyć kontrolo­ wać swoje impulsy. Druga rzecz, równie ważna, jest taka, że nadużyć seksualnych wobec nielet­ nich dokonują zarówno osoby z zabu­ rzeniem pedofilnym, jak i te, które takich zaburzeń nie mają. I ta druga grupa jest znacznie większa. Jak to?

o . ADAM ŻAK: Wie pan, za co nie cenię

" "Newsweeka ?

NEWSWEEK: Za co?

- Za agresję. Bo ona po prostu zamyka lu­ dzi. Uruchamia mechanizmy obronne. Generalnie nie służy przejrzystości, tylko awanturze. Moglibyście sami z siebie powiedzieć: " " Przepraszam . A potem wypłacić odszkodowania i ...

- Za prosto pan to widzi. Lepiej tak niż nijak.

- Odpowiedź, jeśli ma być odpowiedzią realną, musi być wielowątkowa. Jakie jest księdza zadanie?

- Zbudować system prewencji, jeśli chodzi o nadużycia wobec nieletnich w Kościele. Jak miałoby to wyglądać?

- Oj, proszę pana! Kościół w Polsce to jest ogromna społeczność. Obecna poprzez parafie, grupy duszpasterskie, przeróżne ruchy, szkoły, przedszkola, domy opieki, zakony. Żeby do tego organizmu dorobić pasujący system prewencji i zrobić to po­ rządnie, potrzeba czasu. Tak więc to jest dopiero w trakcie studium. Poza tym nawet gdybym próbował to panu w tym wywiadzie wyłożyć, to nie starczy­ łoby stron w pańskim czasopiśmie.

cje zakonne, parafie, szkoły, jednym słowem, przeróżne dzieła katolickie zaj­ mujące się pracą z dziećmi i młodzieżą, miały w swoim gronie ludzi kompeten­ tnych, znających się na zjawisku...

- Z badań prowadzonych w Koście­ le amerykańskim od 1950 r. wynika, że zgłoszonych i przebadanych oskarżeń o nadużywanie nieletnich przez księży jest ponad cztery tysiące...

Pedofilii?

Zdarzeń?

- Nie, nie pedofilii! Tylko nadużycia sek­ sualnego. Bo tu nie chodzi tylko i wyłącz­ nie o zjawisko pedofilii. A nawet przede wszystkim nie o to chodzi. Teraz wszędzie się mówi o pedofilii i pedofilach, a to jest bardzo niewłaściwe.

- Nie, księży, bo zdarzell, niestety, jest znacznie więcej. Ale - i tu się pan zdziwi - osób chorych na pedofilię w tej grupie jest zaledwie około stu. Czyli największą w przebadanym okresie grupą sprawców nadużyć seksualnych wobec małoletnich nie byli pedofile.

Dlaczego?

- Pedofilia jest chorobą, która polega na tym, że preferowanym obiektem seksu­ alnym są dzieci. Czyli osoby niemające wykształconych trzeciorzędowych cech płciowych. Takich jak owłosienie, pier­ si ... Trzeba jednak wiedzieć, że człowiek dotknięty tą chorobą nie musi nadużywać seksualnie dzieci. No, bo może być prze­ cież tak, że rozpoznał w sobie to zaburze­ nie, ale jeszcze nie popełnił żadnego czynu i zgłosił się na terapię. Wrzucając do jednego worka wszystkich, którzy nadużywają seksualnie dzieci, i nazywając ich pedofilami, stygmatyzu­ jemy wszystkich bez wyjątku tą chorobą dotkniętych.

A tak w skrócie?

Stygmatyzujemy, czyli mówimy, że ...

- Chodzi na przykład o to, żeby kościel­ ne jednostki, takie jak diecezje, prowin-

- ... bycie chorym na pedofilię jest rów­ noznaczne z tym, że ten ktoś jest spraw-

Tylko kto?

- Osoby niedojrzałe, które z różnych po­ wodów nie rozwiązały w sposób odpo­ wiedni swoich problemów psychicznych i emocjonalnych. To znaczy nie tylko nie rozwiązały, ale też nie otrzymały odpo­ wiedniej pomocy w tej sprawie, bo na przykład przy przyjmowaniu do semina­ rium nikt nie przeprowadził diagnozy ich osobowości. Albo liczono na to, że poja­ wiające się trudności można będzie roz­ wiązać za pomocą pobożności. A niedojrzałość niestety prowadzi do tego, że gdy siadają pewne elementy wspoma­ gające, takie jak kontrola społeczna i życie duchowe - bo jak się go nie podtrzymuje, to i ono siada - w sprzyjających okolicz­ nościach, czyli w sytuacjach stresowych, nadużycia alkoholu itp., uruchamiają się .



POLITYKA

JAK KOŚCIÓŁ WALCZY Z PEDOFILIĄ?

� konflikty wewnętrzne i dochodzi do tych potwornych czynów. To, co mówię, to jest oczywiście uproszczenie, ale projektując działania prewencyjne, koniecznie trze­ ba wiedzieć, że zdecydowana większość przestępstw seksualnych na dzieciach popełniana jest przez osoby, które nie są pedofilami. Bo dzięki temu można ten sy­ stem budować w sposób adekwatny. Spotkał ojciec kogoś, kto jako dziecko został wykorzystany seksualnie?

- Ja już tak mam, że od początku moje­ go kapłaństwa spotykałem ludzi wykorzy­ stanych seksualnie. W tym również przez duchownych. Ale spotykałem ich już jako dorosłych. I co ojciec czuł, jak ktoś ojcu coś takiego opowiadaŁ?

- Złość. Bezsilność. Bezradność. Które, jak dzisiaj to widzę, wynikały też z nie­ wiedzy, jak mam zareagować. No bo ja po prostu nie wiedziałam, co mam zro­ bić. Dlatego teraz przygotowujemy scena­ riusze, żeby człowiek się nie zastanawiał, tylko wiedział. Jak to ojciec nie wiedział? Przecież każdy wie, że trzeba iść na policję i zgłosić.

- Mówimy o latach 70. i 80. Ale i dzisiaj to nie takie proste, bo wszystko zależy od tego, co ofiara panu mówi. Ona przecież nie musi chcieć tego zgłaszać. Oczywiście w USA są takie stany, w któ­ rych istnieje absolutny obowiązek zło­ żenia w takiej sytuacji doniesienia do organów ścigania. Czy ofiara tego chce, czy nie chce, ale... A ojciec nie myśli, że tak powinno być.

- Czuję wewnętrzny opór przed takim nieliczeniem się z rytmem wewnętrzne­ go dojrzewania osoby poszkodowanej do ujawnienia sprawy. Taki automatyzm wy­ daje mi się wręcz przemocą. Ale to jest kwestia do dyskusji. To, co jest bezdysku­ syjne, to prawo ofiary do złożenia takiego zawiadomienia. Wróćmy do tego systemu prewencji, który ojciec tworzy.

- Na razie zorganizowaliśmy kurs mający na celu przygotowanie ludzi do działania w prewencji nadużyć seksualnych wobec nieletnich. Obecnie szkoli się 40 osób. Kto?

- Mamy proboszczów, pracowników kurii biskupich, księży zakonnych, nauczycie­ li akademickich, nauczycieli świeckich ze szkół katolickich oraz siostry z zakonów, które prowadzą szkoły i przedszkola.

I czego się dowiadują?

- Wszystkiego, począwszy od definicji tego, co to jest nadużycie seksualne... Jaka jest definicja?

- Są generalnie dwie formy nadużycia. Do­ tykowa i bezdotykowa. Ta pierwsza to są pieszczoty, pocałunki, aż po akt seksualny. Ta druga to jest opowiadanie dziecku nie­ stosownych rzeczy, pokazywanie mu stron pornograficznych, w ogóle treści seksual­ nych dla niego nieprzeznaczonych, obna­ żanie siebie, rozkazywanie dziecku, by to ono się obnażało. Czy nadużycie seksualne wobec nieletnich musi być świadome?

- Wie pan, do nadużyć najczęściej do­ chodzi w rezultacie takiego stopniowego zakłamywania się. Rozmywania gra­ nic. Można to zilustrować na przykładzie wchodzenia w pornografię. Na początku ktoś mówi: " Jestem ciekawy". A potem: " " Chcę wiedzieć więcej . A potem tępieje, idzie dalej, coraz bardziej się okłamuje, znajduje dla tego, co robi, kolejne uspra­ wiedliwienia. Pamiętam, jak raz czytałem wywiad księ­ dza skazanego za nadużycia seksualne, który mówił: " Przecież ja im tylko dawa­ łem ciepło, którego oni w domu nie mieli':

kretnych instytucjach typu szkoła, klub, parafia. Bo tu nie chodzi tylko o to, by ci ludzie byli przygotowywani na nadużycia seksualne wewnątrz Kościoła. Ale o to, by w ogóle byli wyczuleni na krzywdę dziecka. Chodzi ojcu o to, by zbudować system, który będzie działał nie tylko w Kościele?

- Moja mama, która niedawno zmarła, miała takie bardzo ładne powiedzenie: " Jakie społeczellstwo, takie duchowiell­ stwo". Jeżeli więc są problemy z alkoholem w społeczeństwie, to będą i u księży. I tak samo z nadużyciami seksualnymi wobec nieletnich. My przecież nie jesteśmy ludź­ mi z Księżyca! Tak więc, jeśli w społeczeństwie rośnie liczba nadużyć seksualnych wobec nielet­ nich - a rośnie - to sens nacisku na oczysz­ czenie w Kościele widzę w ten sposób, że to może powrócić dobrodziejstwem dla całego społeczeństwa. A jak zrobić, żeby nadużyć było jak najmniej?

Rozumiem, że on mógł zupełnie poważnie

- Chodzi o wychowanie moralne. I to jest zadanie na każde pokolenie. Na każ­ dy czas. Czyli nie ma tak, że raz na zawsze osiągnęliśmy pewien poziom uczciwości, jasności. Dlatego w porę i nie w porę - to określenie świętego Pawła - napominaj, ucz, przypominaj, mów, czego nie wolno.

tak mówić.

Czego?

"

J eśli chodzi o wsparcie i pomoc dla kleryków i księży, zakonnic i zakonników, to przecież już teraz niektórzy z nich z tego korzystają - Oczywiście, co nie znaczy, że my może­ my przyjąć tego typu usprawiedliwienie. Tak więc to jest generalnie proces roz­ miękczania świata wartości. Czego jeszcze uczą się uczestnicy kursu prewencji?

- W jakich środowiskach dochodzi do nadużyć i jakie są ich przyczyny. Jakie są czynniki ryzyka. Czyli co musi zaistnieć w domu lub w innym środowisku, by to miejsce było bardziej podatne na naduży­ cie. Ale też jakie czynniki istnieją w kon20 Newsweek 14-20.10.2013

- Szukać w dziecku rozwiązania dla włas­ nych problemów. A czy elementem prewencji nie powinno być wprowadzenie w szkołach wychowania seksualnego? Bo wtedy dzieciaki byłyby bardziej świadome i trudniej byłoby je wykorzystać?

- To jest jasne, że trzeba nauczyć dzie­ ci rozpoznawać zachowania dorosłych i chronić granice swojej intymności. Tyle że to nie powinno być robione w ramach wychowania seksualnego, ale takiego w ogóle do życia w społeczellstwie. I ko­ nieczne jest, by w ten proces byli włącze­ ni rodzice. Ale to przecież w rodzinach najczęściej dochodzi do wykorzystania dzieci.

- To, że coś takiego zdarza się w niektó­ rych rodzinach, nie znaczy, że mamy każ­ dą rodzinę uważać za zagrożenie. Bo wtedy musielibyśmy odebrać dzieci ro­ dzicom i dać je do zakładów wychowaw­ czych. A to jest przecież absurd. Zaczynam odnosić wrażenie, że ta rozmo­ wa zaczyna prowadzić na manowce, bo pan chce mnie przekonać...


Ja chcę ojca zrozumieć, a nie przekonać. - Nie ! Pan chce mnie przekonać, że nad­

Rozumiem, że to nie są jednak przypadki częste. Skąd ten opór?

użyciom jest winny fakt, że nie ma wycho­

- Generalnie chodzi o to, że w naszym społeczeilstwie pój ście do psychologa czy psychiatry wciąż wymaga pokonania bariery wstydu.

wania seksualnego w szkole. Ja tylko próbuję powiedzieć, że może to mógłby być jeden z elementów tej prewencyjnej układanki. - Aja panu mówię: tak, to powinien być je­ den z elementów, ale on sam nie wystarczy.

Trzeba więc mówić ludziom: " T o żaden wstyd". - Tak jest.

W ogóle uważam, że trzeba zdj ąć tabu

W Kościele to trzeba mówić.

z bardzo wielu rzeczy. Bezwzględnie. I nie ma co tu owijać w bawełnę. Tylko że to nie może się odbywać bez włączenia rodzi­ ców, nawet jeśli to jest trudniej sza droga. Również dlatego, że tego, co to jest tzw. zły dotyk, jakie są moje granice, nauczycielka czy nauczyciel sami mnie nie nauczą. Nie można zrobić dobrego wychowania seksualnego bez poważnej współpracy i zazębienia się z rodzicami . I takie pro­ gramy są potrzebne. Ojciec to sobie wyobraża w ten sposób, że nagle mama i tata idą na kurs? - A czemu nie? Ale ktoś musi ich ośmielić. - To oczywiste. Kościół to zrobi? - Jak pan pójdzie do księgarni tu za ro­

"

J eżeli ktoś mi mówi, że nie zachował czystości, bo miał reLację z kobietą, to ja się go dzisiaj np. zapytam, ile miała Lat

wychodzimy ze społeczeństwa bardzo au­ torytarnego. Bo takie społeczeństwo było do 20 lat wstecz. Mamy więc inklinację do przeceniania dyscypliny. I żaden psycho­ log, żadna terapia nie pomogą, j eśli nie

- Oczywiście. I to jest właśnie ten bardzo ważny element zmiany mentalności. Wie pan, zwykle jest tak, że jak ktoś przycho­ dzi do spowiednika czy do swojego ojca duchowego i mówi o problemach seksual­ nych, że męczą go fantazje czy coś w tym rodzaju, to ojciec duchowny czy spowied­ nik próbuje mu powiedzieć, j ak sobie z tym radzić. Dziś ten spowiednik czy ojciec duchow­ ny coraz częściej rozumie, że to, co do niedawna radził, czyli na przykład zwięk­ szona liczba odmawianych różańców, po prostu nie wystarcza. Dziś ojciec duchowny, spowiednik musi wiedzieć, i dlatego powinien być szkolo­ ny, że w niektórych sprawach powinien

giem, katolickiej , to znajdzie pan tam nie tylko podręczniki do nauki religii , lecz

wpisze się w klimat zaufania. Jeżeli poza dyscypliną i regulaminem nie będzie rela­ cji opartych na szczerości. A co zrobić z tymi, którzy nie będą

także inne rzeczy. O seksie? - Jasne. Mnóstwo jest literatury na ten te­ mat, w ogóle mnóstwo się o tym mówi,

formowani na nowo? - Przychodzą nowe generacje, a stare od­ chodzą. Tu w Krakowie mamy dwie szkoły formatorów na dobrym poziomie akade­

ale problem w tym, że to nie wystarcza. Trzeba wprowadzić inne, interaktywne sposoby formacji. T o znaczy?

mickim i one co roku wypuszczają nowych ludzi, którzy zasilają seminaria, nowicjaty. I robią w nich coraz lepszą robotę. Ten rozwój - mam nadzieję - będzie doty­

- Obejrzyjmy wspólnie film, a potem podyskutujmy. Wyobraża sobie ojciec rozmowy o seksie między księdzem a wiernymi?

czyć też kwestii prewencj i . I w rezultacie powstanie klimat, który po pierwsze wes­ prze osoby w rozwoju, a po drugie sprawi, że nie będzie się opłacało działać w sposób

stości, bo miał relację z kobietą, to ja się go dzisiaj na przykład zapytam, ile miała lat. A kiedyś? - Do głowy by mi nie przyszło, że można

- Oczywiście. Zresztą to już się dzieje. Co

niedozwolony. A nie będzie się opłacało, bo ... ? - Wykrywalność, generalnie świ a d o ­ mość otoczenia będzie n a dobrym pozio­

z nieletnim. Ale dzisiaj mam inną świado­ mość i taka świadomość powinna się stać powszechna. Połączona z wrażliwością. Na krzywdę. Na niepomniej szanie zła.

mie. To znaczy takim, że ludzie zaczną to zauważać. Trzeba też powiedzieć, że j eśli chodzi o wsparcie i pomoc psychologiczną dla

Rozumiem, że księża muszą się przestać bać mówić o tym, co prywatne? - Tak, muszą przestać bać się mówić o sprawach, które dotyczą ich życia.

kleryków, księży, zakonnic i zakonników, to nie jest tak, że zaczynamy od zera, bo przecież już teraz niektórzy z nich z tego korzystaj ą . I to nie tylko w przypadku

W ogóle uważam, że sfera popędowa, afektywna powinna się stać przedmiotem

prawda nie przed kamerami czy na łamach tygodników, ale to nie oznacza, że tego me ma. A co jeszcze powinno się zmienić, by nie dochodziło do nadużyć wobec nieletnich w Kościele? - Generalnie chodzi o zaufanie w forma­ cji seminaryjnej . O to, by między kandy­ datem do kapłaństwa a j ego przełożonymi i formatorami był klimat szczerości. Na­ tomiast jeśli struktura formacyjna dzia­ ła na zasadzie, że rozwiązujemy problemy wychowawcze poprzez dyscyplinę i re­ gulamin, to tego klimatu nie będzie. My

problemów natury seksualnej. Tylko? - To są różne sprawy. 21 Newsweek 14-20.10.2013

zachęcić, a nawet zobowiązać człowieka do skorzystania z pomocy specj alistycz­ nej . Musi też umieć zapytać wprost. Czy­ li jak ktoś mówi: "No ja, hmm . . . , tego . . . n i e zachowałem czystości ", t o p owi ­ nien umieć zapytać, nie grzebiąc w tym, o rożne okoliczności . Po to, by jeśli to jest problem związany z nadużyciem, odpo­ wiednio zareagować . Czyli? - Jeżeli ktoś mi mówi, że nie zachował czy­

zwyczajnej , ale wolnej od ekshibicjoni­ zmu rozmowy.

� &Y

Napisz do autora tomasz.kwasniewski@newsweek.pl


" z żałobą s i ę n i e d ys k utuj e , a Le ż a ło b a n i e zwa l n i a o d myś le n i a " - n otowała Te re s a T o ra ń s k a . W k rótce u ka ż e s i ę j ej ostatn i a k s i ąż k a - " S m o le ń s k " . J a ko p i e rw s i p u b l i k uj e m y j ej fra g m e nty.


OS TAT N I A KSIĄŻKA TERESY T O R A Ń S K I EJ

[!] •

statnia książka Teresy Torailskiej . Kolejnej już nie będzie. Książka niedokollczona. Zarys idei,

TERESA TO RAŃ SKA: Tym razem o co? - O spotkanie Tuska z Putinem 7 kwietnia w Katyniu.

która dopiero dojrzewała w głowie autorki . Niestety, Teresie zabraklo czasu. Te rozmowy - z rodzinami ofiar, politykami, urzędni­ kami - są jak fotografie. Dokumentują smolellskie emo­

"O ! - pomyślałem - któryś z nas wyprowadził ją z rów­ " nowagi . Nie było tylko dla mnie jasne, czy jej emocje dotyczą czegoś strasznego, czy śmiesznego. Przerwa­

cje niemal na gorąco, gdy były jeszcze nieokiełznanym żywiołem, ciągle dalekim od zamknięcia w rytualnej po­ litycznej fomlie. Wyrastającym z bólu po stracie bliskich,

ła z nami rozmowę i powiedziała do mikrofonu zdener­ wowanym głosem: - Proszę państwa, na chwilę muszę przerwać program.

( ... ) Nagle Beata Michniewicz gwałtownie się poruszyła.

psychicznego wyczerpania, przerażenia, ulegania natręt­

Na antenę wpuszczono reklamy. I do nas rzekła, że chyba

nej symbolice. W rozmowach Teresy widzimy wyraźnie, że rozjeżdża nam się Polska, ale do końca jeszcze nie zda­ jemy sobie sprawy, jak dramatyczny będzie to rozjazd. Teresa pracowała jak szalona, bo miała świadomość, że

spadł prezydencki samolot i wszyscy zginęli . Chyba nie zrozumiałem, co się stało. Kalisz zawołał: - Wyłączcie reklamy. Miclmiewicz do realizatorów: - Puśćcie piosenkę Kali­

za chwilę może być za późno na rekonstrukcję pierwotnej emocji smoleńskiej . A zarazem powtarzała, że to nie jest książka na teraz. Że Polacy nie są gotowi na znlierzenie się ze Smoleńskiem. Że potrzebują odpowiedniej perspekty­ wy, aby spojrzeć na katastrofę bez uprzedzeń i upiększeń.

nowskiego, nie dawajcie tych głupich reklam ! " vV "Salonie politycznym Trójki uczestnicy przemien­ nie wybieraj ą do programu swoją ulubioną pi osenkę. " Kalinowski zamówił tej soboty "Biały krzyż Klenczo­

Przewidywała, że zajmie to co najmniej pięć lat - co było zresztą założeniem nazbyt optymistycznym. " Niektóre z rozmów składaj ących się na "Smoleńsk były wcześniej publikowane w prasie. To dzieła do­

na. Dramatycznie pasowała do sytuacji. Wyjąłem komórkę. Było kilkanaście nieodebranych tele­ fonów. Zadzwoniłem do żony. M ówię, że prezydent zgi­ nął, a ona, że w samolocie był także Janek Ołdakowski, nasz przyjaciel, i muszę zająć się Agnieszką. Komplet­

mknięte, z autorskim stemplem Teresy. Dramaturgicznie doskonałe. Ale nie wszystkie rozmowy zdążyła literacko uszlachetnić. Niestety, pozostały tylko nagrania i notat­ " ki, które na potrzeby "Smoleńska po śmierci autorki

nie się rozsypałem. Kalisz zaczął mnie przytulać. Bea­ ta Michniewicz musiała dalej prowadzić program. A ja zupełnie nie wiedziałem, co robić. Napisałem na kartce, że zginął mój przyjaciel, położyłem na stole i wyszedłem

zostały ubrane w przystępną formę i włączone do zbio­ ru. Jest to więc książka Torańskiej , choć nie do końca

ze studia. SzedŁ pan do Sejmu. - Chyba tak. Bo nagle znalazłem się w Sejmie.

zgodna zjej zamysłem. Co chciała nam powiedzieć ? Spisała najakiejś kartecz­ ce słowa Peryklesa skierowane do AteI1CZyków po wojnie peloponeskiej : "Teraz zaś, opłakawszy swych bliskich, ro­ " zej dźcie się . I poszukiwała podobnej trzeźwości w żało­ bie we współczesnej Polsce. Jeśli zapragnęła zanurzyć się w kłębowisko smolellskich namiętności, to tylko po to, aby je oswoić, zracj onalizować i wyciągnąć wnioski. Jak zanotowała, "z żałobą się nie dyskutuje, ale żałoba nie zwalnia od myślenia': I o tym jest ta książka. RAFAŁ IV\LUKIN

Z Myśliwieckiej to jest tylko jedna ulica do przejścia. - Dzwoniłem bez przerwy do Agnieszki. I odbierałem bezsensowne telefony od bliższych i dalszych znaj o ­ mych, przekonanych, że zginąłem. Były nie d o zniesienia. vVszystkie według jednego schematu. Ludzie zachowu­ ją się absurdalnie. Dzwonią do kogoś, o kim sądzą, że nie żyje, i wybuchają płaczem, kiedy słyszą, że żyje. W Sejmie spotkał pan Joachima Brudzińskiego i Mariusza Błaszczaka. - Byłem roztrzęsiony tymi telefonami. W pewnym mo­ mencie uświadomiłem sobie, że wcale nie muszę ich od­ bierać. Przełączyłem telefon na swego asystenta i miałem spokój . Wtedy zadzwonił Janek [Ołdakowski] . Że spal. Jak zwykle w sobotę dłużej . Z Brudziflskim wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy na Nowogrodzką. Były tylko sekretarki i współpracowni­

My, proszę pani, byliśmy pierwsi Fragmenty rozmowy z Pawłem Kowalem (wtedy PiS) PAWEŁ KOWAL: Z Putrą rozmawiałem kilka dni wcześ­ niej . Zadzwonił i powiedział: - Paweł, lecę do Katynia, zastąp mnie w Trójce. W sobotę o dziewiątej w radiowej Trójce jest zawsze "Salon polityczny" prowadzony przez Beatę Michniewicz. Od dwóch lat miałem z Krzyśkiem umowę, że wszędzie tam, gdzie on nie może iść, pójdę za niego. ( ... ) W studiu byli Kalisz, Kalinowski i . . . Od razu, jak zwykle, zaczęliśmy się kłócić. 23 Newsweek 14-20.10.2013

cy Brudziflskiego. - Dajcie mi wódki - może to głupie, ale poprosiłem. Słyszałem, że w stresowych sytuacj ach naj lepiej pić wódkę i palić papierosy. Papierosów nie palę, no to piłem wódkę. Dużo? - Ze trzy kieliszki.

Pomogła? - Nie wiem. ( ... ) Wchodzę, Jarosław Kaczyński stoi przy swoim biurku w gabinecie, jest kilka osób. Nie wiem, jak się zachować . •


O S TAT N I A K S I Ą Ż K A T E R E SY TORAŃSKIEJ

Chcieliście być pierwsi? - Do Witebska przylecieliśmy z godzinę

ski ze swoimi współpracownikami, oni nie mogą stać pod bramą. Bo już byliśmy

załamywał. Staszek Kostrzewski mówi, że lecą z Ja­

przed premierem Tuskiem. Więc dlaczego mieliśmy czekać? Wsiedliśmy do auto kam. Przed nami jechała policja białoruska, sa­ mochód polskiej ambasady, erka, normal­

rosławem KaczYl1skim do Witebska. Bm­ dzif1 ski załatwi a samolot. Pyta, czy polecę. Oczywiście. ( . . . )

na kolumna. Droga po Białomsi wyglądała bardzo dobrze. ( . . . ) Kłopoty zaczęły się przy przekraczaniu granicy białorusko­

przy bramie lotniska, podjechaliśmy pod " bramę. "Otwórzcie ją - pisałem. To było straszne. Wychodzę do Rosjanina, który jej pilno­ wał, mówię, żeby nas wpuścił. A on do

� Myślę: czy złożyć mu kondolencje? Czy nie będą w tej sytuacji, przerośniętej emocja­ mi, nietaktem? Nie pamiętam, co mu po­ wiedziałem. Prawdopodobnie głos mi się

Dyrektor Bratkiewicz z Departamentu

-rosyjskiej. ( ... )

Wschodniego [ MSZ] zadzwonił do mnie około czternastej . ( . . . ) Oznajmił mi, że premier Tusk też leci, mają samolot i czy Jarosław Kaczyf1ski nie poleciałby z nimi.

Któryś z kolegów mówi : - Oni coś powo­ li jadą. A ja jednak jestem naiwny. Mimo znaj omości Rosjan i wiedzy, j ak potra­ fią przeprowadzać różne dyplomatyczne

Zapytałem prezesa, odmówił. ( ... )

gierki, do głowy mi nie przyszło, że mogą

"

Pojawił się Tomasz Arabski. Zacząłem mu robić wyrzuty, jak mogl.i się tak zachować. Niepotrzebnie. To już nie miało żadnego znaczenia. Wyrwa między nami została wykopana i pomyśLałem, że nic jej nie zasypie Paweł Kowal

Dlaczego? - Nie rozmawialiśmy.

nas w takiej sytuacji spowalniać. Ochrza­ niłem kolegę, żeby przestał robić awanturę

Nie pytał pan? - Nikt nie pytał. To było oczywiste. Co oczywiste? - Mieli śmy poczucie, że to, co się stało,

i nie podkręcał atmosfery. Po kilku minu­ tach znowu do mnie podchodzi. I raptem dociera do mnie, że on ma rację. Podcho­ dzę do kierowcy, sprawdzam. Na liczni­ ku prędkości ma niecałe 30 kilometrów.

jest skutkiem napięć, jakie towarzyszyły przygotowaniom wizyty prezydenta i ca­ łej tej absurdalnej awantury, która trwała w Polsce, kto lepiej dogada się z Putinem,

mnie: to po co stoicie, wsiądźcie do au­ tobusu, zaraz wjedziecie. Pewnie dostał infon11ację, że nie jedziemy, bo nie weszli­ śmy do autobusu. A ja tam stałem ze dwie minuty dopiero. Nie sam. - No to może we dwóch. W pięciu. I w ordynarnych słowach klęliście na Putina i Tuska. - N i e . Wreszcie otworzono bramę, wjeżdżamy na placyk. ( ... ) Jarosław podszedł do ciała brata. Ja nie. Nie chciałem zapamiętać prezydenta ta­ kiego, po katastrofie. Prosiłem kolegów, żeby oni też za blisko tam nie podchodzili, że to zbyt intymny moment dla Jarosława Kaczyf1skiego. Niech idzie sam z księdzem - mówiłem im. Poj awił się Tomasz Arabski . Zacząłem mu robić wyrzuty, jak mogli się tak za­ chować. Niepotrzebnie. To już nie miało żadnego znaczenia. Wyrwa między nami została wykopana i pomyślałem, że nic jej nie zasypie. ( . . .)

Tam zginęLi moi przyjacieLe

Pytam, czy zawsze j eździ tak powol i . Mówi, że nie. T o był Białorusin czy Rosjanin?

Fragmenty rozmowy z Tomaszem Arabskim

i wzajemnego przepychania się. Czyli winien Lech Kaczyński? - Dlaczego KaCZy11ski? T o kto, Jarosław?

- Białorusin. M ówi, że zna drogę, wielo­ krotnie nią jeździł i nigdy tak powoli. To proszę przystanąć, popytam rosyj skich policjantów, którzy nas pilotowali . Oni

TERESA TORAŃSKA: Dzwoniliście do Jarosława KaczyńSkiego? T OMASZ ARABSKI: Wielokrotnie. ( . . . ) Jarosław Kaczyl1ski nie odbierał telefonu,

- Dla mnie było oczywiste, że jeśli jesteśmy z kimś w konflikcie, ten ktoś wychodzi na ulicę po kolejnym sporze i ginie, to zosta­ je w nas poczucie, że coś było nie tak, że

nas minęli. Delegacja rządowa. - Jak nas minęli, wiedziałem, że stało się coś bardzo niedobrego. Co spowoduje,

nie chciał. Rozumiem. To nie są pretensje, to po prostu stwier­ (1zenie fa ktu . Premier kilkakrotn i e próbował skontaktować się z bratem pre­

można było inaczej . ( . . . ) W samolocie milczenie. Siedziałem z księ­ dzem. Odmawiał różaniec. W Witebsku czekali na nas konsulowie z Mif1ska i Mos­

że zacznie między nami narastać nieuf­ ność, która może okazać się fundamental­ na dla późniejszego budowania podziału

zydenta z oczywi stego powodu, żeby złożyć kondolencje i w swoim imieniu, i w imieniu rządu zapytać, w czym może pomóc. I zaprosić go do samolotu lecącego

w kraju. ( ... ) Wozili nas po Smolef1sku. Znowu wysy­ łałem SMS-y [ d o urzędniczki z Kance­ larii Premiera] . Prosiłem, żeby to j akoś

kwy oraz administracja białoruska. Było dużo ludzi, czuło się napięcie. Czekali także na premiera Tuska. Konsulowie prosili was, byście poczekali

przerwali . - To Rosj anie, nie my - taka

na premiera. - Może, nie pamiętam. Uświadomiłem so­ bie ostatnio, że słabo pamiętam ten dzief1.

sama odpowiedź. - Więc zróbcie c o ś - mówiłem - przecież j e steście blisko, powiedzcie im: tu jest Jarosław Kaczyf124 Newsweek 14-20.10.2013

do Smolef1ska. Urzędnicy z sekretariatu KPRM kontakto­ wali się z urzędnikami Biura Bezpieczef1stwa Narodowego i Kancelarii Prezydenta. Ale nie uzyskaliśmy od nich informacj i , j a k im pomóc. A najłatwiej było polecieć sanlolotenl razenl .


O S TAT N I A K S I Ą Ż K A T E R E SY TORAŃSKIEJ

� C . . . ) Nie chce mi się tego drążyć, ale my­ ślę, że j eszcze długo po tym, kiedy za­ padła decyzja, że prezes Kaczyf1ski poleci swoim samolotem, różne osoby mówiły nam: za godzinę, za pół godziny dosta­ niecie infonnację. Ostateczna odpowiedź w kof1cu przyszła. Proszę zobaczyć: sobota 10 kwietnia, 16.31, "Uprzejmie infonnuję, że pan Kaczyllski nie będzie leciał. Dzię­ kuję Piotr Borowy': Taki SMS dostał jeden z dyrektorów w KPRM. Wiedzieliście, że oni wylecieli, jak wsiadaliście do samolotu?

- Tak . Wi edzieli śmy już, że p olecieli sami . O K, Jarosław Kaczyf1ski nie chce lecieć z premierem, trzeba to uszanować i na tyle, na ile to możliwe, wspierać go organizacyjnie. W Witebsku czekali na nich konsulowie, prosili, żeby poczekali na premiera, to jest najgorsza rzecz...

- To nie jest najgorsza rzecz. ... że ich spowolniono, abyście wy byli wcześniej.

- Muszę pozwolić sobie na jedną uwagę. Trudno mi uwierzyć, żeby kogoś, kto właś­ nie stracił najbliższych, najbardziej zabo­ lało to, czy przyjechał pierwszy, czy drugi

- I tu dochodzimy do istoty sprawy. Ale j echaliśmy w dwóch kolumnach. Nie W11ikam, czy ktoś to zaplanował, czy tak wyszło, czy to głupio, czy mądrze. Tak czy inaczej , jedna kolumna wyjechała wcześ­ niej, jechała wolniej , a druga gnała, my­ śmy jechali grubo ponad sto na godzinę. I po prostu ich minęliśmy. Dużo łatwiej byłoby zorganizować wspól­ ny wyj azd. Wtedy odbyłoby się to tak, jak chciałby Jarosław Kaczyf1ski . Po­ szedłby na miejsce katastrofY sam albo z najbliższymi, rodziną czy przyjaciółmi. My na przykład czekalibyśmy na niego w namiocie czy przed namiotem. Ale jak zorganizować to na trasie między Witebskiem a Smolef1skiem, w nocy, kiedy nie wiemy, czym jadą, kiedy dojadą? Co można zrobić, pędząc samochodem 120 kilometrów na godzinę, z kierowcą, który nie mówi po polsku, kiedy nie wia­ domo, co kto robi ? Miałem dzwonić na ko­ mórkę ? Do kogo ? ! Jedyne, co mogliśmy, to zarządzić tym chaosem już na miej scu, i to zrobiliśmy. Teraz zatrzymajmy kadr. Doszło do sytuacji absolutnie niewłaściwej z powodów psychologicznych, moim zda­ niem. Spróbujmy się zastanowić, dlaczego

"Tomek, zostaf1 [został też Paweł Graś], jak przyjedzie premier KaCZyllSki, poroz­ mawiaj , zapytaj , czy możemy w czymś pomóc, zrób wszystko, czego będą potrze­ bowali': Trochę to trwało. A oni wtedy czekali pod bramą...

- Przyjechał autobus. Zgodnie z polece­ niem premiera podszedłem i zacząłem rozmawiać z Pawłem Kowalem. Powie­ działem, że premier prosił, by zadecydo­ wali, czy Jarosław Kaczyf1ski chce, żeby przyszli premier Thsk i premier Putin, czy tylko premier Polski bez premiera Rosj i , czy chce być tutaj sam, a później przyj ść do nich do namiotu i p o rozmawi ać. Proste pytania. Kowal odpowiedział: "Tylko proszę nie " podchodzić do premiera Kaczyf1skiego i wrócił do grupy, w której był Jarosław Kaczyf1ski . Chwilę rozmawiali, podszedł do mnie i po­ wiedział, że brat prezydenta w tej chwili niczego nie chce, a już na pewno nie chce z nikim się widzieć, może później . Po­ " wiedziałem: " OK, stoję tu i czekam . Kie­ dy odchodzili od ciała prezydenta, mijali mnie, tylko Kowal zatrzymał się i popro­ sił, żebym nie podchodził. Powiedział mi wtedy, jak ocenia to, co się stało. MiaŁ pretensje.

"

J echaliśmy w dwóch kolumnach . Nie wnikam, czy ktoś to zaplanował , czy tak wyszło, czy to głu pio, czy mądrze. Myśmy jechali grubo ponad sto na godzinę. I po prostu ich minęliśmy Tomasz Arabski

na miej sce katastrofY. Więc jeśli prawdą jest to, co pani mówi, że ich najbardziej " zabolało, to ja pytam o tych "onych . Kogo najbardziej zabolało? Nie było żadnego wyścigu. Ale widzieliście ich po drodze?

- Nie. Jak wyj echaliśmy z Witebska, było już ciemno, jechaliśmy bardzo szybko. Przed Smolef1skiem dostałem SMS, czy może ktoś zadzwonił, że właśnie dostał informa­ cję od posła Kowala, że minęliśmy kolum­ nę z autobusem, w którym był Jarosław Kaczyf1ski. Ja tego nie widziałem. Najder, wiceminister z MSZ, też nie widział.

tak się stało. Cofnijmy się w czasie, do wy­ lotu. Nikt nam nie zabraniał lecieć razem. Nikt. To jest kwestia komunikacji. ( ...) Wreszcie dotarliście na miejsce ...

- Jak przyjechaliśmy, premier powiedział od razu: "Nie ma jeszcze brata prezyden­ " ta, poczekamy na niego . To było oczywi­ ste dla każdego. Tam leżał wieniec złożony chyba przez Rosjan.

- Nie pamiętam, czy premier miał kwia­ ty, czy jakiś znicz. Przyszliśmy, chwilę się pomodliliśmy. Wtedy zrobiono to zdjęcie premiera z Putinem. A ponieważ wciąż nie było prezesa Kaczyf1skiego, premier po­ wiedział do mnie, kiedy już wracaliśmy: 26 Newsweek 14-20.10.2013

- O nie, to nie były pretensje. On mówił, co myśli o mnie, o innych ludziach . . . . . . ż e jesteście wrogami.

- Użył słów, które były dla mnie szokują­ ce, bardzo złych słów, część z nich wypar­ łem z pamięci. One miały bardzo osobisty charakter, były straszne po prostu. Podej­ rzewam, że on dzisiaj żałuje tych słów. Nie wiem zresztą. C . . . ) Czy wtedy przyszło panu do głowy, że będą was oskarżać, że zabiliście prezydenta?

- Po rozmowie z Pawłem Kowalem. ( . . .) Nie wiem , o czym wtedy rozmawiali Jarosław KaczYllski, Brudzillski czy ja­ cyś inni politycy PiSo Jeśli w takiej sytu­ acji zajmowali się analizowaniem celów, myśli , ZałOŻell pre­ miera, no cóż . . . Nie chcę tego komento­ wać. C . . . )

TORANSKA

" " Smoleńsk Teresy Torańskiej ukaże się 23 października nakładem wydawnictwa Wielka Li tera


W P Latfo r m i e c h o d z i o szt u k i . Młod e , sta re, u m i e raj ące . Mogą n awet g łosować n a P i S o N i ewa ż n e . Wa ż n e , że d z i ę k i n i m m o ż n a zdo być wła d z ę . M I C HAŁ K R ZY M O W S K I , R A FAŁ G Ę B U RA

ztuką może być każdy: syn sąsia­ da, szwagier, kolega z pracy, kto­ kolwiek. Sztuka to sztuka . Ma być i liczyć się do statystyki . Reszta jest bez znaczenia. Sztuki zapi suj e s i ę do koła, czy­ li najmniejszej komórki partii . W slan­ gu Platfom1Y nazywają to pompowaniem. Im koło bardziej napompowane, tym wię­ cej ma delegatów na zjeździe. A zj azd to miejsce narodzin władzy: tu wybiera się przewodniczących partii w powiecie i województwie. Pompowanie to tylko początek łańcusz­ ka, jego koniec jest na samym szczycie. Wojewódzcy baronowie zjeżdżają się do Warszawy, zawiązują koalicje i dzielą się

S

łupami : kto powinien zostać ministrem, komu dać rządową agencję, a kogo wysłać do pa{1stwowej spółki . W Platformie walczą dziś dwie koali­ cje: spółdzielnia wspierana przez Donalda Tuska i grupa Grzegorza Schetyny sku­ piona wokół byłego wicepremiera. Swoje sztuki mają jedni i drudzy. Woźny, sprzątaczka, instruktor gitary Michałowo, gmina w województwie pod­ laskim, 40 km na wschód od Białegostoku. Wtorek, późne popołudnie. Podjeżdżamy pod dom Adama Owsiejczuka, nauczy­ ciela fizyki w tutejszym gimnazjum. Na podwórku sąsiada właśnie zaparkował sa­ mochód dostawczy na białoruskich nu28 Newsweek 14-20.10.2013

merach, ktoś w pośpiechu wypakowuje kanistry z benzyną. Pan Adam zaprasza do środka. - Dlaczego wstąpił pan do Platfom1Y? - pytamy. - Była potrzeba, to i wstąpiłem - gospodarz jest w partii od roku. Podobnie jak jego żona Marzena, matka Zinaida i dal­ sza krewna Alina. - Kto pana namówił? Burmistrz? - Burmistrz od razu... Bez przesady. - To kto? Dyrektor szkoły? Chyba też jest członkiem partii. - Jest. - A ilu nauczycieli w pana szkole się zapisało? - Kilka sztuk. .. Kilkanaście się zbierze. - Tak nagle pokochali Platfom1ę czy ktoś wywierał na nich presję? - M oże i są tacy, co pokochali - pan Adam do tej grupy się nie zalicza. Na ze­ brania koła nie chodzi, nie wie nawet, czy w wyborach parlamentarnych zagło­ suje na Platformę. - Co? Chcecie, żebym farbę puścił? - Wystarczy, że podpowie nam pan, z kim jeszcze porozmawiać.


- Nie chcę nikogo wrabiać - sytuacja robi się lekko niezręczna. Pan Adam, choć miły, zachowuje się jak na przesłuchaniu. Jest bardzo spięty. - Przepraszamy za naj ście. - A nic nie szkodzi. vVy macie swoje racje, ja mam swoje. Gmina Michałowo leży w powiecie ziem­ skim białostockim, tworzącym obwarzanek oplatający miasto. W piątek, czyli cztery dni przed naszą wizytą, odbył się zjazd po­ wiatowej Platfom1Y. O władzę w obwarzan­ ku rywalizowali poseł Damian Raczkowski, obecny baron Podlasia, i Marek Nazarko, burmistrz Michałowa. Raczkowski to par­ tyjna spółdzielnia , a Nazarko - człowiek posła Tyszkiewicza z Białegostoku, czyli grupa Schetyny. W Platformie mówią, że partyjne wybo­ ry to festiwal demokracji, ale na Podlasiu to święto skończyło się wielkim obciachem. Nazarko, który przegrał z Raczkowskim dwoma głosami, zarzucił mu nieprawid­ łowości, zaskarżył wynik i zjazd ma być powtórzony. Tak czy inaczej, wynik był sporą niespo­ dzianką, bo obwarzanekjest matecznikiem

Raczkowskiego. Ale Nazarko - burmistrz, a także były policjant - zawczasu napom­ pował swoje koło do granicy możliwości. Przystąpiło do niego pół gminy: nauczy­ ciele, przedszkolanka, szkolna kuchar­ ka, woźny, konserwator, bibli otekarka, pomoc gospodarcza z ośrodka kultury, instruktor gitary, plastyczka, wychowaw­ ca świetlicy. . . Plus rodziny. Z 16 sztuk szybko zrobiło się ponad 120. Pod sklepem w Michałowie zaczepiamy kobietę z zakupami. - Wie pani, skąd ten rozrost? - Zapisali się ci, którym burmistrz daje pracę, i ci, co biorą zapomogi. - Może interesują się polityką. Kobieta wybucha śmiechem: - Pano­ wie, ludzie jechali na zjazd parti i , a mó­ wili, że będą senatora wybierać. Jedźcie na wieś, pod granicę. Pogadajcie z ludźmi, to zobaczycie, jak się interesują. Ś miechu warte. Z mężczyzn kobiety porobili Barszczewo leży 10 km na wschód od Mi­ chałowa. Typowa wieś pogranicza: kilka­ naście domów, głównie drewnianych, do 29 Newsweek 14-20.10.2013

których dojeżdża się polną drogą. W Bar­ szczewie mieszka rodzina paI1stwa Starych: Józef, Kazimierz, Wiera, Anna i Wojciech. Wszyscy w Platformie. Z partyjnych doku­ mentów wynika, że pan Józef nie przyje­ chał na �azd. Chcemy spytać dlaczego. - Pod którym numerem mieszka Józef Stary? - pytamy w pierwszym domu od strony drogi. - Pan do niego nie jedzie. Teść j est umierający i nie będzie rozmawiać. - A pani też w Platfom1ie? - Nie odpowiem na żadne pytanie. Do widzenia - kobieta się nie przedstawia, ale ktoś nam potem powie, że to pani Anna, synowa pana Józefa, członkini Platformy. Jedziemy dalej . W Nowosadach, małej wiosce przy samej granicy, szukamy mał­ żeI1stwa Lawreszów. Pan Mikołaj był na zjeździe, a pani Lidia - nie. Lawreszowie przyjmują nas w kuchni. To para uroczych staruszków. Grzeją się przy kaflowym piecu, na nim suszą się grzyby. Pan Mikołaj, 78 lat: - W Platformie je­ steśmy od roku. Naczelnik Nazarko działa pierwszorzędnie. Wodę nam doprowadził, drogi wyżwirował. •


POLITYKA

POMPOWANIE W PLATFORMIE

Pani Lidia, sześć lat młodsza: - Na zjeź­ dzie nie byłam, bo źle się czułam. Pan Mikołaj : - Na zjazd zawiózł mnie zięć, ale nie podobało mi się, organizacja śmiechu warta. Pomylili nazwiska, z męż­ czyzn kobiety porobili. Kilometr dalej, w największym domu we wsi, mieszka sołtys Dorota Charytoniuk. Otwiera mąż, pan Marek. Okazuje się, że żona jestjeszcze w pracy, na ITliejskim base­ nie w Michałowie, ale i tak mamy szczęście: pan Marek to radny PO i jeden z założycie­ li koła w Michałowie. Dziś działa w nim razem z żoną i córką. Syna też próbował przekonać, ale za żadne skarby się nie dało. Kiedy opowiadamy o wizycie u państwa Lawreszów, twarz pana Marka dziwnie tę­ żeje. Po chwili wszystko się wyjaśnia: pan Marek to ich zięć, ten, który zorganizował transport na zjazd. Pytamy, po co teściowa zapisała się do partii. Pan Marek nie wie. Radzi, by spytać teścia. Środa, koło południa. Szkoła w Micha­ łowie. Chcemy porozmawiać z dyrekto­ rem, ale wyjechał do Białegostoku. Przy drzwiach wej ściowych spotykamy Miko­ łaja Konończuka, szczupłego mężczyznę koło pięćdziesiątki . Okazuje się, że to woź­ ny i - jakżeby inaczej - członek Platfom1Y. - Dlaczego tyle osób w szkole zapisało się do partii? - pytamy. - Wolę nie odpowiadać, nie chciałbym się skompromitować. Niech nauczyciele mówią, są bardziej rezolutni. - To tylko jedno pytanie. Kilka miesię­ cy temu były wybory przewodniczącego Platformy. Donald Tusk kontra Jarosław Gowin. Głosował pan? Pan Mikołaj robi wielkie oczy i przecząco kręci głową. Wygląda, jakby słyszał o tym pierwszy raz w życiu. Zapisałam rodzinę i pół wsi. Gdzie praca? Jedziemy do burmistrza. Ratusz widać z daleka. Wygląda jak zamek. Takiej siedzi­ by nie powstydziłaby się niejedna dzielni­ ca Warszawy. Na parkingu przed urzędem lśni auto bum1istrza: mercedes CLS. Nazarko to postawny brunet po czter­ dziestce. Widać, że jest u siebie. Swobodny, w sportowej koszuli, na nadgarstku gruby łańcuch ze srebra. - Dlaczego jest pan w Platfom1ie? - Jest duża samodzielność. Poza tym to partia ludzi młodych, co mi bardzo odpo­ wiada. vV innych partiach sam beton.

- Akurat u pana w kole nie brakuje starszych osób. Ludzie pozapisywali się całymi rodzinami. - Starsi chcą pomóc dzieciom w działal­ ności, to się zapisują. Co w tym złego ? - Mieszkaf1cy mówią, że wstąpili głóW11ie ci, którzy mają u pana pracę.

"

Różne mogą być motywy. Jedni zobaczyli, że koLedzy z pracy wstępują, to też się zapisali, a inni może i na coś Liczą. Pan myśli, że gdzie indziej wszyscy działają z pobudek ideoLogicznych ? - To bzdura, mnie na sztukach nie zależy. Jakby zależało, tobym żonę i teścio­ wą zapisal. - To po co lu dzie wstępuj ą ? Nagle zapałali miłością do Platfom1Y? - Różne mogą być motywy. Jedni zoba­ czyli, że koledzy z pracy wstępują, to też się zapisali, a inni może i na coś liczą. Pan myśli, że gdzie indziej wszyscy działają z pobudek ideologicznych? Nazarko ma rację, M ichałowo to ża­ den ewenement. Tak samo jest w reszcie województwa i w całym kraj u . Damian Raczkowski , który rozpaczliwie próbuje utrzymać się na stanowisku szefa Podla­ sia, stosuje te same metody. vV Suwałkach jego ludzie tak napompowali jedno z kół, że z kilku sztuk nagle zrobiło się 145. Opowiada przewodnicząca Platformy w Suwałkach Anna Naszkiewicz, sym­ patyzująca z posłem Robertem Tyszkie­ wiczem, który walczy z Raczkowskim o władzę w regionie: - O suwalskiej pomp­ ce dowiedziałam się przez przypadek, bo do naszego biura przyszła kobieta z py­ taniem o pracę. Powiedziała, że zapisa­ ła do Platfom1Y całą rodzinę i znaj omych ze wsi, więc teraz chciałaby dostać stano­ wisko. Zaczęłam sprawdzać papiery i oka­ zało się, że większość nowych członków naszej struktury rzeczywiście ma wiej skie adresy. A przecież koło jest miej ski e ! 30 Newsweek 14-20.10.2013

Podobnie było w kole w Mof1kach, gdzie od kilku lat prym wiedzie grupka byłych działaczy Samoobrony zatrudnionych w lokalnym oddziale jednej z agencji rol­ nych. Kiedy koło rozrosło się ponad mia­ rę, część członków przerzucono do jednego z miejskich kół w Białymstoku. Chodziło o wzmocnienie Raczkowskiego w mieście, w którym króluje Tyszkiewicz. Jeszcze inny ma newr zastosowano w Tykocinie. Na zebranie kola przed zjaz­ dem przyszły cztery osoby - rodzina pań­ stwa Rudziejewskich: matka, ojciec, syn i ich znajomy. Ustalili, że koło wystawi na zjazd w powiecie aż ośmioro delegatów. Ludzie Raczkowskiego faulowali zresz­ tą także podczas zj azdu. I to brutalnie: okłamywali michałowskich staruszków. - Widzieliśmy, że Nazarko zwiózł mnó­ stwo niezorientowanych emerytów, więc podchodziliśmy i pytaliśmy: "Może w czymś pomóc ? Ma być głos na Nazar­ " kę, tak? To proszę skreślić jego nazwisko [podczas zjazdów PO głosuje się negatyw­ nie; ten, kto popiera Nazarkę, powinien skreślać Raczkowskiego - przyp . red . ] . Kilka głosów w ten sposób mu urwaliśmy - przyznaje jeden z działaczy. Sam Raczkowski tuż przed zj azdem stwierdził w lokalnej "Gazecie W spółczes­ nej '; że M ichałowo wystawiło tylu star­ szych delegatów, że zastanawia się, czy na zjazd nie powinno się wezwać ambu­ lansu . Wypowiedź wywołała takie poru­ szenie, że jedna z emerytek ściągniętych przez Nazarkę, So-letnia Nina Gorbacz, aż weszła przed głosowaniem na mówni­ cę i wykrzyczała do Raczkowskiego: - Je­ stem tymi słowami urażona! Staruszkowie często pracują więcej niż młodzi. W kraju mamy setki staruszków Czernica, wieś pod Wrocławiem. Przed­ wojenny wielorodzinny dom kryty czer­ woną dachówką. Na parterze mieszka 93 -letnia Julia Bu ś . Od kilku miesię­ cy członkini Platformy. Przynależność: koło tematyczne marketingu politycz­ nego we vVrocławiu . Koła tematyczne to zresztą jeden z wynalazków związanych z pompowaniem, dają większe możliwo­ ści łowienia sztuk, w przeciwieństwie do struktur terytorialnych nie ograniczają do jednej dzielnicy czy gminy. Drzwi otwiera nam kobieta o siwych włosach i ciepłych oczach. To na pew­ no nie pani Julia, bo jest znacznie młod-


sza. Na pewno przed siedemdziesiątką. - Przykro mi, ale nie zgadzam się, żeby mama udzielała wywiadu. Ma za dużo lat - mówi. - Czy pani też należy do Platformy? - pytamy, bo razem z panią Julią do PO zapisano jej dwie córki: M-letnią Irenę i 3 lata starszą Marię. One dla odmiany trafiły do koła ekologicznego, też we Wrocławiu . - Nie wiem. Rozmawiaj cie z młodymi - odpowiada kobieta. Przedstawia się jako Maria. Jest córką pani Julii. 'Wracamy do miasta. Osiedle z wielkiej płyty, ósme piętro. Próbujemy porozma­ wiać z drugą z córek Julii Buś. Pani Irena po pierwszym pytaniu zatrzaskuje drzwi bez słowa. Próbując ustalić, jak panie Buś trafi­ ły do Platformy, docieramy do Łukasza Karpa. To były asystent posła PO Michała Jarosa i znajomy szefów dwóch wrocław­ skich kół: marketingowego i ekologiczne­ go. Karp przyznaje, że panie Buś są jego rodziną, ale nie chce powiedzieć nic wię-

cej . Chcemy spytać, skąd pomysł, żeby za­ pisać do partii krewne w tak podeszłym wieku, ale pan Łukasz nie daje nam szans. Każe przysłać e-maila, ale i tak na niego nie odpowie. Podobną strategię przyjmują szefowie obu kół Piotr Uhle (marketing) i Adam Za­ sada (ekologia). Nie zgadzają się na osobi­ stą rozmowę i proszą o pytania na piśmie. Odpowiada tylko Uhle: }N samym Wroc­ ławiu w szeregach PO jest przynajmniej kilka osób w podobnie zaawansowanym wieku . W skali kraju myślę, że są to dzie­ siątki, a być może setki . Nikt tu nikogo nie " wykorzystywał . Zawada nie odpisuje nic. Być może dlatego, że do jego koła zapisa­ no nie tylko córki pani Julii, lecz także lu­ dzi z jego rodziny. We wrocławskiej PO słyszymy, że chodzi o siedem osób. Panie Buś i krewni Zawady to sztuki Jacka Protasiewicza, który właśnie wygrał zjazd wrocławskiej Platformy. Teraz czeka go walka z Grzegorzem Schetyną o władzę w całyn1 regionie.

Podstawowa Organizacja Partyjna Szczecin, scena sprzed roku Trwa zebra nie miej skiego koła Agro­ postęp. Europoseł PO Sławomir Nitras rozgląda się po sali. Wokół same znane twarze: szef agencji rolnej w Kołobrzegu, w WałcZll, Szczecinku . . . Kilka dni wcześ­ niej Artur Balazs, były minister rolnictwa, ujawnił, że do koła Agropostęp zapisano kilkudziesięcioro pracowników zachod­ niopomorskich agencji i innych paf1stwo­ wych instytucji. - Tak nie może być. Przecież to już nie jest Platforma, to POP [Podstawowa Or­ ganizacja Partyjna, najmniej sza komór­ ka PZPR działaj ąca w zakładzie pracy - przyp. red.] ! - Co pan tu? Co p an ? - odpowiada mu ktoś z sali . - Ale wiecie, co jest najgorsze? To, że część z was nawet nie wie, co to znaczy. Napisz do autora mi chal. krzym owski@newsweek.pl

------ REKLAMA --



N ASZA PRY WAT NOŚĆ W SIECI

oanna Dziwak, poetka, autorka popularnego profilu "Hipster­ " ski maoizm na Facebooku. Od niedawna jest znana bardziej jako ta, która dokonała aborcji, a ojciec dziecka dowie­ dział się o tym zjej wpisu w internecie. Tekst opublikowany w internetowym Dzienniku Opinii Krytyki Politycznej miał być głosem w dyskusji o trudnej sytua­ cji Polek, od których się oczekuje, że za­ wsze będą rodziły. Joanna ciążę usunęła t r z y lata temu. Była za granicą, tra­ fiła na miłego lekarza, miała pieniądze. Nie dopadła jej żadna depresja poabor­ cyjna ani trauma. Poczu­ ła ulgę. To znaczy wtedy zro­ biło jej się lekko. Bo teraz już tak lekko nie jest. Jej były chłopak wrzucił komentarz do tekstu: "Asiu, dziękuję, że za pomocą tej pięknej publicystyki dałaś mi znać, że mie­ li śmy dziecko, o którym nigdy mi nie powie­ działaś. Mam nadzieję, że j ako mło­ da poetka i autorka »Hip­ s te rski ego maoizmu« bę­ dziesz mogła o tym pogadać jeszcze milion razy w radiu i telewizji, ze znanymi oso­ " bami na piwie w vVarszawie . I pozdrowił ją z Krakowa. Ona - na forum - odpowiedziała, że przecież zwykl jej powtarzać: "Zabiję się, jak zajdziesz w ciążę': A tu nagle taki pro­ rodzinny, kto by pomyślał. - vVyszło z tego pranie brudów - przy­ znaje dziś Joanna Dziwak. Rozlało się po sieci. - Na profilach prawicowych on jest przedstawiany jako tata, który stracił uko­ chane dziecko. A ja jestem porównywana do mamy Madzi. Część znaj omych dodaje jej otuchy, część krytykuje: jak mogła chłopakowi, z którym była w związku kilka lat, nie powiedzieć o ciąży i o tym, że zamierza ją usunąć ?

J

- Było mi wtedy wystarczająco cięż­ ko. Znam go, bywa histeryczny, a mnie potrzebne było wsparcie - mówi. - Poza tym wkrótce się rozstali śmy, kontakty się urwały. Przed opublikowaniem teks­ tu próbowałam się z nim skontaktować, bezskutecznie. A gdy wreszcie się udało, wpadł w szal. To nie była rozmowa, tylko przekrzykiwanie się. Lajki za fasolkę Anka (35 lat, od siedmiu mężatka) zo­ baczyła dwie kreski na teście ciążowym i chciało jej się skakać, tańczyć, śpiewać. W końcu jest! Udało się! - Nie wiem, co mi odbiło - opowiada. - Wzięłam ten ob­ sikany test, cyknęłam fotkę i na fej sa. Za­ miast zadzwonić do męża, poczekać, aż wróci, zrobić kolację przy świecach. - Jakiś odruch, cholera - mówi. - Dostałam dużo lajków, za to w domu kiszka - wspomina. - Jak mogłaś mi to zrobić? - zapytał mąż. Nie było radosnego celebrowania: on obrażony, że nie dowiedział się pierw­ szy, ona zaryczana. - Co mnie podkusiło, żeby te dwie kreski wrzucać na tablicę, żeby zobaczyły koleżanki z pracy, zna­ jomi ze studiów, ludzie, których kie­ dyś spotkaliśmy z mężem na wakacj ach w Egipcie? Nie wiem, nie wiem - złości się na siebie. Tym bardziej że zaraz po lajkach na fej sie poj awiły się pytania, czy aby nie zapeszyła. No więc teraz się zamartwia, czy nie straci fasolki (tak mówi się w sieci na dziecko, które jeszcze nie przyszło na świat). Gdy fasolkę już widać na USG, to zaraz po wyj ściu od ginekologa wrzuca się na fej sa zdjęcie USG. M ożna też wrzucić zdjęcia swojego brzucha. A po porodzie to już głównie dziecko: jak się mu przeci­ nało pępowinę, jak mu się chce spać albo jak nie śpi, uśmiecha się, płacze, ząbkuje, siada, wstaje, idzie... Anka majuż na fej si e niemal j eden tylko temat: dziecko. Uaktywni ły się znaj ome znajomych, które rodziły. Jedna napisała, że musi mieć synka stale przy sobie, na­ wet w toalecie. Druga, że j ej mały kupy dziś nie mógł zrobić. Trzecia, że córcia ma gile, na szczęście nie żółte. Żółte to byłaby katastrofa. Poszła dziś z córcią do gineko­ loga (to znaczy córcię wzięła tylko dlate­ go, że nie miała jej z kim zostawić). " Chcę " sobie założyć spiralkę - wrzuciła na fejsa i dostała osiem lajków. Za inforn1ację, że mąż jeszcze nie wie - sześć lajków. 33 Newsweek 14-20.10.2013

SPOŁECZEŃST WO

Granica - Mamy poważny problem z komunikacją - zauważa psycholog, dr Rafał Jaros, szef Instytutu Nauk Społeczno-Ekonomicz­ nych. - Nie umiemy ze sobą rozmawiać, może powinno się t e g o o b ow i ą z ­ kowo nauc zać w szkole? - pod­ powiada. Gdyby była lep sza zdol­ ność komuni­ kacji w realnym życiu, nie trzeba byłoby tyle pi sać w sieci. - Samo pi sa­ nie nie jest złe. Wiele badań dowi odło, że na przyklad pro­ wadzenie pamiętnika ma działanie wręcz terapeutyczne - mówi dr Jaros. - Niestety, internet to nie pamiętnik, który po zapisaniu można zamknąć w szufladzie. Wrzucając w sieć coraz więcej szczegółów z na­ szego życia, nie wiemy, co się d alej z tymi i n formacj ami stanie. Poza tym ł atwo prze­ kroczyć granicę ekshibicj oni­ zmu. W zasadzie już stanęliśmy na tej granicy. Prof Janusz CzapiI1ski, psycho­ log społeczny z UW, twierdzi wręcz, że zaczęliśmy ją sobie przesuwać. - To, co kiedyś uważano za intymne, teraz już za takie nie uchodzi - mówi . vV tym przesuwaniu granic i przeno­ szeniu prywatnych spraw na internetowe fora nie jesteśmy odosobnieni. - Jedynym miej scem na świecie, z którego nie­ mal nic nie wydostaj e się na ze­ wnątrz, j est pałac Buckingham w Londynie. Wszędzie indziej blokady puściły, wrzuca się w sieć już wszystko - twierdzi prof CzapiI1ski . W USA 3 1-letni De­ rek M ed i n a , gdy za­ s t r ze l i ł żonę, zr o b i ł zdj ęcie j ej zakrwawione­ go ciała i zamieścił na swoim profilu z podpisem, że za to pewnie do­ stanie dożywocie. 37-letnia ](jrsty Martell z Houghton Regis w Bedfordshire, gdy ją chwyciły bóle porodowe, ani przez chwi­ lę nie chciała wypuścić z rąk smartfona, •

..............


SPOŁECZEŃST WO

N ASZA PRYWATNOŚĆ W SIECI

� dzięki któremu mogła na bieżąco wrzucać na wall, że jedzie do szpitala, że dojechała, że leży pod tlenem, że nie ma rozwarcie, a później, że ma ... Zanim urodziła, dodała 20 wpisów i 15 zdjęć. Presja, by stale być na fejsie i dostarczać wiadomości znaj omym, zaczyna niektó­ rych męczyć. Szacuje się, że z Faceboo­ ka zrezygnowało już 9 mln Amerykanów i 2 mln Brytyjczyków. - W naszym kraju nie widać takiej ten­ dencji - mówi Andrzej Garapich, prezes spółki Polskie B adan ie

z partii spotkać, porozmawiać, ale zaczę­ to mnie unikać - mówi. - Może ze strachu, że zaraz coś napiszę ? Nigdy nie można być pewnym, jaką siłę rażenia i zasięg będzie miało to, co wpuścimy w sieć. Ewa Wój ciak, dyrek­ torka Teatru Ósmego Dnia, tuż po kon­ klawe wrzuciła na Facebooku komentarz: "No i wybrali ch ... a, który donosił wojsko­ " wym na lewicujących księży . Dostała za to od prezydenta Poznania naganę, jest tuż przed pierwszą rozprawą w sądzie pra­ cy. - Zostałam dość mocno poturbowana

,'

Podejrzewam, że jeszcze dwa, trzy Lata i ekshibicjonizm internetowy przestanie być cooL - twierdzi prof. Janusz Czapiński, psychoLog społeczny

Internetu. 93 proc. internautów ma profil na którymś z serwisów społeczności owych, przy czym Facebook j est n ajpopular­ niej szy: 15 mln użytkowników (badanie MegapanelPBIjGemius, lipiec 2013). Puls - Wstaję, patrzę, czy są jakieś nowe wy­ darzenia, czy ktoś zareagował na to, co wrzuciłem w nocy - mówi Łukasz Kulpa z Bydgoszczy. Ma 21 lat, profile na FB i Go­ ogle+, do tego bloguje i tweetuje. Jedzie do pracy w agencji nieruchomości i znów rzut oka na wydarzenia. Porozmawia z klienta­ mi i już sprawdza, czy się coś w sieci od ostatniego razu nie zmieniło. Nie wyobra­ ża sobie życia bez trzymania ręki na pul­ sie, wrzucania swoich przemyślefl. Choć akurat przez to, że jest taki szybki w rea­ gowaniu, w ubiegłym roku stracił posadę asystenta bydgoskiej posłanki PO Iwo­ ny Kozłowskiej . Akurat zbliżała się dru­ ga rocznica katastrofY pod Smoleflskiem, więc Kulpa napisał na fej sie, że środowi­ " ska prawicowe "onanizują się katastro­ fą. W listopadzie z kolei na Twitterze, że Hitler był lepszy od Kaczyńskiego, chciał stworzyć silne Niemcy, a Kaczyński demo­ luje wewnętrznie Polskę. - Miałem to puścić tylko do kolegi, a zo­ baczyli wszyscy - tłumaczy Kulpa. Po pro­ stu pomyłka. Pl atforma n atychmi ast ogłosiła, że wywali Kulpę z partyj nych szeregów. - Później chciałem się z kimś

- przyznaje. - Od tego momentu wiem, że Facebook to nie jest przestrzeń dla swo­ bodnej wypowiedzi. Boleję nad tym, bo miałam wyobrażenie, że tu można prowa­ dzić rozmowy ze znaj omymi, podczas któ­ rych nie trzeba się ograniczać. Piotr Bucki, szkoleniowiec, wykładow­ ca Wyższej Szkoły Bankowej w Gdallsku, kiedyś podczas dyskusji w gronie faceboo­ kowych znajomych wyraził niepochlebną opinię o swoim ówczesnym pracodaw­ cy i choć użył metafory, został zwolnio­ ny. To go nauczyło być ostrożnym. Dziś mawia: każda rzecz, którą zamieszczamy w sieci, świadczy o nas. - W niektórych branżach to już standard, że przed przyję­ ciem do pracy nazwisko kandydata wrzu­ ca się w wyszukiwarkę Google, przegląda się jego profil na Facebooku - mówi Bucki. Namawia wszystkich do refleksji. Wylewność - Refleksj a ? - prezes Andrzej Garapich, który zawodowo obserwuje, co robią Po­ lacy w internecie, załamuje ręce nad na­ szą bezreileksyjnością· Pełen luz, żywi oł, niefrasobliwość. Zapełniamy portale tym, co myślimy, robimy, lubimy, jemy, na co chorujemy. To dziwne, bo w realnym życiu nie je­ steśmy przesadnie wylewni . Nawet wo­ bec tych, których znamy z sąsiedztwa, raczej trzymamy dystans. CBOS cyklicznie bada, jak silne są w Polsce więzi społecz34 Newsweek 14-20.10.2013

ne. Z ubiegłorocznego sondażu W)'11ika, że większość z nas mijając się z sąsiada­ mi na schodach, mówi tylko " dzieh dobry'; nic więcej . Słabną relacje rodzinne, bra­ kuje czasu na spotkania i rozmowy, nawet z najbliższą rodziną. Wolny czas, żeby usiąść twarzą w twarz z przyj aci ółmi i pogadać, ma zaledwie dziewi ęciu na stu Polaków. Pozosta­ je więc widywanie się na fej sie. Tylko że tam rzadko ma się j edynie grupę tych, których naprawdę dobrze się zna. Gro ­ " na " znaj omych są rozdęte: przyjaciele, dzieci, współpracownicy, szef, znajomi znaj omych, bo nie wypadało odrzucić. - Trzeba by było zacząć kontrolować, jaką wiadomość komu się podaj e - pod­ powiada Garapich. - Nie musimy prze­ cież wszystkiego pokazywać wszystkim, są narzędzia do filtrowania. Jednak konia z rzędem temu, kto umie się tym posłu­ giwać. Zarządzanie grupami znaj omych - j ak przyznaj e - wymaga wybitnych umiejętności i z tego mało kto korzysta. Niektórzy nie przywiązują żadnej wagi do swoj ej prywatn ości, nie dbają też o prywatność dzieci. Polubienia Firma Brand24, która zajmuje się moni­ toringiem i analizowaniem mediów spo­ łecznościowych, przez dziewięć dni maja tego roku obserwowała aktywność pol­ skich rodziców w internecie - w tym czasie powstało ponad 63 tys. wzmianek o dzie­ ciach. Niektórzy rodzice wrzucali średnio po trzy inforn1acje dziennie. A to, że dzie­ cko było u lekarza, a to że na spacerku albo miało urodzinki. Do tego zdjęcia. - Pytam, po co to robisz? - mówi Janusz Dzięcioł, poseł PO. Zawsze protestuje, gdy widzi, jak jego dorosła cór­ ka wrzuca na portal zdjęcia swoich dzieci . Chciałby chronić wnuczki . Kiedy wziął udział w pierwszej polskiej edycji progra­ mu " Big Brother'; jest wręcz przewrażli­ wiony na punkcie dbania o prywatność. To, że wystawił się wtedy na widok, odcho­ rował. - Wyszedłem i stale się oglądałem, czy jest gdzieś jakaś kamera, czy ktoś mnie obserwuje. Naprawdę można się uzależnić od tego, że inni się na tobie skupiają. Z domu Wielkiego Brata wyszedł z nad­ ciśnieniem. - Krótko po programie miałem wylew. Nie mogę mieć do nikogo pretensji, bo przecież sam chciałem wziąć w tym udział. Wygrałem, przeżyłem. I dość. �


BIZNESMEN BEZ KOMÓRKI JEST JAK. .. PRAKTYCZNIE NIE ISTNIEJE. WŁAŚCICIELE RR.J\I[ , MENEDŻEROWIE I HAl'ilL l OWCY - WSZYSCY INTENSYWNIE KORZYSTAJĄ Z TELEFONÓW. NIE TYLKO PO TO, BY ROZMAWIAĆ. SMARTFONY I TABLETY SPRAWIŁY, ŻE PO�CIE ,,MOBILNE BIURO" STAŁO SIĘ CZYMŚ POWSZECHNYM I NATU­ RALNYM. OCZEKIWANIA JEDNAK ROSNĄ, A ICH SPEŁNIEi"JIE NIE JEST MOŻLIWE BEZ NOWOCZESNYCH SlEG KOMÓRKOWYCH I DOBREGO ZASIĘGU.

W

ZASIĘGU BIZNESU

Ta kwestia pozostaje niezmien­

sowego, d y s po n ującego no­

d iów. Gęstsza sieć n a d aj n i ków

n a od czas ów, k i ed y za m i ast

woczesnym s m a rtfo n e m l u b

i najn owocześn iejsze techno­

m oż l iwości zastosow a n i a n o­

s m u kłych s m a rtfonów n o s i l i­ " śmy o g ro m n e "cegły : zasięg

tabletem. Teg o typu problemy

l og i e u m ożliwiają zwię ksze n i e

wych tec h n o l o g i i , c h o ci a ż by

były syg nałem, że n a d c h odzi

j a kości usług oraz korzysta n i e

LTE czy M2M. Warto więc wy­

m a k l u czowe z n a c ze n i e. Co

czas na z m i a ny w sieciach ko­

z nich w miejscach, w których

kazać c i e r p l iwość, j e ś l i okaże

w i ęcej, dziś c h o d z i n a m n i e

mórkowych. Aby spełniały one

wcze ś n iej n i e były d o stę p n e .

s i ę, że prowadzo n e w o kol icy

ty l ko o swo bodę telefonowa­

swoją fun kcję, ich możl iwości

Dotyczy t o ta kże wzmocnienia

p ra c e tec h n i c z n e s k u t k u j ą

n i a , a l e t a kże o ko rzyst a n i e

m u szą d o równ a ć potrzebom

syg nału wewnątrz budynków,

p rz ej ś c i o w y m i z a kłó c e n i a ­

z szybkiego I nternetu - gdzie

coraz nowocześniejszych u rzą­

czy l i równ ież d użych b i u row­

m i . N i e potrwają o n e dłu g o,

chcemy i kiedy chcemy.

d z e ń m o b i l n y c h i l a w i n o wo

ców. M o d e r n izacja służy też

a ich efekt będzie ba rdzo ko­

rosnąc e m u za potrzebow a n i u

zwię ksze n i u poj e m n ości sieci,

rzy s t n y d l a n a szej w y g o d y

na transfer d a nych, a nawet j e

która będzie w sta n i e obsłużyć

i m oż l i w o ś c i p ro wa d ze n i a biznesu.

WIĘCEJ ZNACZY MNIEJ W m i a rę rozwoj u m oż l iwości

p rzewyższa ć . Z t a k i e g o zało­

znacznie więcej korzystaj ących

n owocze s n y c h s m a rtfo n ó w

ż e n i a wyszedł o p e rator s i e c i

z n iej u rządze ń . N i e bę­

stawały się one coraz bardziej

Orange, który prowadzi właśnie

d z i e w i ę c p ro b l e m ó w

n iezbędne w codziennej pracy,

bardzo zaawansowany projekt

z jej przeciążen i a m i i do­

a ich l i czba zaczęła szybko ro­

gru ntownej rozbu dowy i mo­

stę pnością. Pozyty wne

s n ąć. Wtedy za częły pojawiać

d e r n izacj i swojej s i e c i . Dz i ę k i

skutki z m i a n, j a k i e za­

się problemy z ich używa n iem,

n iej syg nał Ora nge będzie teraz

c h odzą w sieci O r a n g e,

d aj ą c e o s o b i e z n a ć z wła sz­

emitowany z 1 0 tys. stacji na te­

o d cz u ć b ę d z i e m o ż n a

cza w d u ż y c h b i u ro wc a c h

ren i e całego kraj u. Oznacza to,

ta kże z d a l a od b i u ra, n a

i centrach m i a st. Powó d ? Sieć

że operator n ie tyl ko wy mienia

przykład podczas podró-

przeciążo n a zbyt wieloma in­

sprzęt na u rządzenia najnowszej

ży. Modernizacja u m oż-

tensywn ie używa n y m i s m a rt­

gen eracji, a l e ta kże u ruchamia

l i w i d u że z w i ę ksze n i e

fo n a m i w j e d n y m m i ej s c u .

nowe nadajniki, których liczba

zasięgu szybkiego mo­

A efekt? Trudności z dostępem

wzrośnie o ponad połowę!

bilnego Intemetu niemal

d o I nternetu, zakłóce n i a roz­

w całej Polsce. Obej m i e

mów, a w s kraj nych przypad­

MOBILNE BIURO WSZĘDZIE?

k a c h p rz e r w a n e połącze n i e

J a k to s i ę p rzełoży na ułatwie­

d otąd m o ż n a było ko­

z ważnym k l ientem a l bo " a bo­

n i a d l a b i z n e s u i możl iwości

rzystać ty l ko z połączeń

n i m nawet tereny, gdzie

nent czasowo nied ostępny'; i to

k o rzysta n i a z u rządze ń m o ­

t e l e fo n i c z n y c h a l b o

w najmniej odpowied n i m mo­

b i l nych towa rzyszących n a m

powolnych technologii tra n s m i sj i d a nych. Pozwo l i to wye l i m i n ować

mencie. Poza d użymi m iasta m i

w codziennej pracy? To proste

częstym problemem okazywał

- będziemy m og l i peł n i ej wy­

s i ę o g r a n iczo ny z a s i ę g szyb­ kiego I nternetu, co sprawiało,

ko rzysty w a ć n a sze " m o b i l n e " biura - n ieza leżnie o d tego, czy

że prędkość t ra n s m isji d a nych

chodzi o rozmowy telefoniczne,

biznesu n a teren ach

znacznie odbiegała od potrzeb

pocztę el ektroniczną czy korzy­

sła b i ej z u r b a n i z o w a -

użytkown i ka, zwła szcza bizne-

stanie z I nternetu i m u ltime-

nych, zwię kszy d o stęp

do e-pracy czy e-edukacji oraz

»> sygnał płynący a± z

1 0 000

A »>

nadajników

A

lepszy zasięg w budynkach

d

»>

silniejszy zasięg 3G

d y s p ro p o rcje w m o ż­ l i wo ś c i a c h roz w ij a n i a

preze n tacja

lepszy zasięg w podróży www.orallge.pl/lepszyzasieg


SPOŁECZEŃST WO

N ASZA PRYWATNOŚĆ W SIECI

Zauważa, że Facebook wciągnął ludzi jak kiedyś "Big Brother". - Taka sama za­ sada: pokazujesz się, chcesz mieć jak naj­ więcej "polubieil " - mówi . Jako poseł musi mieć swoją stronę i profil na Facebooku, ale wrzuca tam tylko to, co jest związane z poselskimi obowiązkami. - Żahlję, że opublikowałem wyniki ba­ dail - mówi Michał Wiśniewski z zespołu Ich Troje. Latem ubiegłego roku wrzu­ cił na Facebook wiadomość, że jest chory, a później : rozpoznanie kliniczne, miej­ sce pobrania wycinków. - Ten typ tak ma - mówi o swojej szczerości. Przeszedł i przez reality show "jestem, jaki jestem ", i pisanie bloga, zaliczył parę niefortun­ nych wpisów na FB, teraz już się tak do pi­ sania nie wyrywa. Wyciszył się. Żona mu mówi, że naprawdę nie musi się wypowia­ dać na każdy temat. Odwyk Zosia Biernacka (24 lata, studentka z Warszawy) próbowała się od Facebooka odzwycza­ ić. - Ludzie tu upublicznia­ ją wszystko - narzeka. Gdy ktoś wrzucił zdj ęcia swo j ego kotleta schabowego przepuszczonego przez instagramowy filtr, nerwowo nie wytrzymała, za­ mroziła konto. Ale po dwóch m i e si ącach wróciła na fejsa, bo omij ały j ą uczel­ niane sprawy. Tu się przecież wrzuca informacje o odwo­ łanych dyżurach, zaj ęciach, przesuniętych egzaminach. Niestety, wrzuca się jeszcze ta­ kie rzeczy: "polska dla polakow, kurwa­ aaaaa': " może jakiś browarek? Hie hie': "tusku buraku, Zydzie jebany". Agnieszka Baraniak ( 25 lat, pracuje w firmie zajmującej się produkcją progra­ mów telewizyj nych) miała dość zalewa­ nia jej wiadomościami, że ktoś znów się upił, a jednak stale była na fejsie. jeszcze gdy chodziła do szkoły muzycznej i ćwi­ czyła grę na fortepianie, komputer stał obok, zerkała, czy ktoś coś napisał. Przy­ szła wiadomość? Przerywała grę, odpisy­ wała. Odłączyła się pod koniec studiów licencj ackich. - Facebook nie pozwalał mi się skupić na nauce - wspomina. Wytrzy-

mała osiem miesięcy, miała wrażenie, że coś ją omija. I znów jest na fejsie. Gdy Karina Głowacka , motornicza z Kobyłki pod Warszawą, zapowiedziała, że przestaje być online, znajomi jej mówi­ li, że to facebookowe samobójstwo, niech tego nie robi ! - Ale u mnie Facebook to już była wręcz choroba. Pierwsza rzecz, jaką robiłam po powrocie z pracy: włączałam komputer, śledziłam. Ostatnia rzecz przed snem: oczywi ście Facebook - opowiada. Notoryczny brak czasu, brak prywatno­ ści. A miała " tylko" około 300 znaj omych. 'Wrzucali mnóstwo informacji, w tym ta­ kie : " i dę na zakupy ", "idę do łazienki ". - Irytowałam się, po co ty mnie człowieku o wszystkim informujesz? - Żyjemy w społeczeilstwie, które do tej pory chodziło do konfesj onałów, tam się spowiadało. Teraz jednym wielkim kon­ fesj onałem stał się Facebook - zauważa jarosław M akowski, szef Instytutu Oby­ watelskiego. Odłączył się od Facebooka

,'

StaLe się ogLądałem, czy jest gdzieś jakaś kamera, czy ktoś mnie obserwuje. Naprawdę można się uzaLeżnić od tego, że inni się na tobie skupiają - mówi Janusz Dzięcioł, zwycięzca pierwszej poLskiej edycji programu " " Big B rother 10 miesięcy temu i nie żałuje. FB pożerał mnóstwo czasu. - Każde powiadomienie powodowało, że odrywałem się od pra­ cy, by sprawdzić, co ktoś skomentował lub zalinkowal. Pierwsze dni na odwyku były trudne, to mniej więcej tak, jakby się rzu­ ciło palenie. Człowiek nie wie, co ze sobą zrobić, bo zawsze po śniadaniu czy kawie odpalało się tego papierosa. Podobnie jest z FB - piłeś kawę, odpalałeś go i patrzyłeś, co się dzieje. Ostatnio FB zaczął mu się kojarzyć z ko­ rytem, gdzie wartkim strumieniem płyną 36 Newsweek 14-20.10.2013

rzeczy, do których człowiek nie powinien się przyklejać. Jest zabawa - Co możesz nam powiedzieć o swoim ży­ ciu ? - pyta Pakol Lenę. Lena ma 19 lat, jest pijana. A Pakol to prezenter z Pozna­ nia, chodzi po klubach, salach koncer­ towych, ulicach, ma mikrofon, kamerę. W ubiegłym roku stworzył PakolTV: na­ grywa ludzi i wrzuca do sieci, niech to hula po portalach społecznościowych i na YouTube. - Jest zajebiście - Lena próbu­ je trzymać pion przed kamerą. Opowiada o swoim utraconym dziewictwie. Pozby­ ła się go na dyskotece, w toalecie w Białej Podlaskiej , w pozycji na pieska. Może da się tamtą sytuację odtworzyć ? Proszę bar­ dzo: Lena idzie do toalety, jakiś chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziała, za­ czyna ją całować, zamykają się w kabinie. Ujęcia z pijaną Leną mają niemal pół mi­ liona wyświetleil. - Moje z pozoru prymitywne filmy ide­ alnie pokazują problemy dzisiej szego spo­ łeczeilstwa - tłumaczy Pako!' Społeczeilstwo, które on zna, chciało­ by być znane, rozpoznawane nie tylko na własnym podwórku. Nawet jeśli ktoś po występie w PakolTV staje się w całym kra­ ju pośmiewiskiem, dzwoni po jakimś cza­ sie do Pakola i mówi, że chętnie jeszcze raz wystąpi przed kamerą. Imponuj e im Facebook i YouTube. Na i doli - j eśli ich maj ą - patrzą nie pod kątem doko ­ na]l, a tego jak są ubrani, ile mają laj ków na fanpej dżu. - Sami też dążą do popu­ larności, j akiej kolwiek. Żyją w świecie, w którym zasady ustalają portale społecz­ nościowe i opinia użytkowników. Nie trze­ ba wysiłku, żeby otworzyli się przede mną całkowicie - twierdzi Pako!' Nie mają za­ hamOWa]l do tego stopnia, że to on musi się hamować przed publikacją, tyle j est w tym erotyki albo przemocy. - Podejrzewam, że jeszcze dwa, trzy lata - mówi prof Czapi]lski - i ekshibicj onizm internetowy przestanie być coo!. - Ale to, co raz zostało wrzucone w sieć, zostaje - przypomina Andrzej Garapich. - Na razie nie ma jeszcze prawa do zapo­ nmienia naszej historii. Współpraca Rafał Gębura Napisz d o autorki malg orza ta. swi ech owi cz@ newsweek.pl



JAK POLAK PRZEKLIN A

P o L a k o m wysta rczą czte ry ( w u L g a r n e ) słowa , by p ow i e d z i eć wszystko. Wyra z i ć złość, zachwyt, współcz u c i e , z d z iw i e n i e , a n awet wyz n a ć m i łość. P rz e k l i nają wszyscy. Bez wzg Lę d u n a w i e k , wykszta łce n i e i m a j ąte k . R E N ATA K I M

lnę jak szewc - mówi choreograf i reżyser Rafał Urbacki. - Owszem, przeklinam. vV sy­ tuacjach wysoko emocjonalnych - dodaje dr Piotr Fąka z Uniwersytetu Łódzkiego. - Głównie wtedy, gdy ktoś mi zajedzie drogę - przyznaje Michał Rusinek, szef Fundacji Wisławy Szymborskiej i pisarz. Językoznawca prof. Jan M i odek stosu­ je wulgaryzmy tylko w dowcipach. Bo bez nich wiele żartów traci sens. - Nie jestem święty, ale znam granice - uśmiecha się. Prof. Jerzy Bralczyk, także językoznaw­ ca, o wulgaryzmach rozmawiał nie będzie. Nie lubi ich i uważa, że medialne dysku­ sje na temat przeklinania jedynie potęgują to niepokojące zjawisko. Nie chce do tego przykładać ręki . A bluzgamy jak nigdy wcześniej . Z naj ­ nowszego, sierpniowego sondażu CBOS wynika, że wulgaryzmów używa aż ośmi 0 ro na dziesięcioro dorosłych Polaków. To najgorszy wynik w historii badania, które jest powtarzane cyklicznie od 1999 roku. Dają się też zauważyć pewne prawid­ łowości: częściej przeklinają mężczyźni i ludzie młodzi, do 34. roku życia. Rzadziej osoby religij ne, głosujące na prawicę i, co ciekawe, z podstawowym wykształceniem.

K

Brzydkie słowa naj częściej słychać w miejscach publicznych, o wiele rzadziej w domach. A większość ankietowanych twierdzi, że używa ich wyłącznie z nerwów. Cztery słowa - Niewiele jest w stanie mnie zaskoczyć, ale kiedy usłyszałem słowo "chujowizna'; szczęka mi opadła. Zwłaszcza gdy okaza­ ło się, że oznacza ono, iż coś jest kiepskie. " Z nóg ścięły mnie też " chuj owice w zna­ czeniu odludzia - wspomina dr Piotr Fąka, specjalista ds. komunikacji, który dwa lata temu razem z grupą badaczy z Uniwersy­ tetu vVrocławskiego opracował " Słownik polszczyzny rzeczywistej". H asła zbierali wszędzi e : na uli cy, w tramwajach, pociągach, sklepach i urzę­ dach. Uzbrojeni w dyktafony i notatni­ ki zapi sywali, jak mówią zwykli ludzie. I szybko odkryli, że Polacy nie potrzebują wielu słów, by wyrazić cały wachlarz emo­ cji. Wystarczą im cztery: kurwa, chuj, jebać oraz pierdolić. - Ludzie, których podsłuchiwałem, nie mieli świadomości, że przeklinają, byli po prostu w ferworze rozmowy. Porozumie­ wali się za pomocą takich środków komu­ nikacji, jakinli dysponują. Żadnych innych

SPOŁECZEŃST WO

nie mają. Ale wystarczały im, by się z inny­ mi dogadać - mówi naukowiec. Otwiera słownik i wylicza : takie na " przykład słowo "kurwa ma mnóstwo za­ stosowal1. Może wyrażać zdziwienie, nie­ zadowolenie, rozczarowanie, współczucie i żal. Ale także zachwyt, jak w zwrocie " Ożeż, kurwa ! ': Dr Fąka przyznaje, że większość prze­ klellstw, jakie podsłuchał, to klasyki, ale były i takie, których znaczenie odkrył na nowo. - Na przykład związek frazeologicz­ " ny "A niech to! Jebany chuj oznacza po­ " dziw. Za pomocą zwrotu " o chuj ! można " wyrazić zaskoczenie, a " chuj z tym sygna­ lizuje rozczarowanie - opowiada. - Bardzo zaskakujący był też związek frazeologiczny "pierdol Barbie, aż się zgarbi': który zna­ " czył "nie przejmuj się - śmieje się. Gene­ ralnie może powiedzieć jedno: przeklinają wszyscy, bez względu na wiek, wykształce­ nie i status majątkowy. - Także ci, po których w ogóle byśmy się tego nie spodziewali - dodaje Michał Rusinek. Opowiada, j ak poznał kiedyś pewną damę, która podjęła go w domu herbat­ ką i ciasteczkami, a po skończonej wizycie odwiozła na dworzec. - vV pewnym mo­ mencie ktoś jej zajechał drogę i wtedy ona wykrzyczała coś w rodzaju: "Ty, kur­ wa, chuju w dupę jebany, skurwysynu': Po czym zamknęła okno i powiedziała: " Bar­ dzo pana przepraszam, ale za kierownicą " wyłazi ze mnie mężczyzna . Ale pani vVisława Szymborska - zapew­ nia sekretarz noblistki - nie przeklinała. - Nigdy. Absolutnie ! Naj straszniejszym " jej wyrażeniem było, że coś jest " do dupy . Ale to już musiało być naprawdę bardzo, bardzo źle. �

-------

39 Newsweek 14-20.10.2013

REKLAMA

--


SPOŁECZEŃST WO

JAK POLAK PRZEKLIN A

� Fuck the limits

Jeszcze niedawno przeklinanie kojarzy­ ło się z brakiem wykształcenia, dobrych manier i towarzyskiej ogłady. Z prosta­ ctwem wręcz. Pasowało do menela spod budki z piwem, ewentualnie budowla!lca po skof1czonej robocie. Dziś przeklef1stw nikt się już nie wstydzi . Mięsem rzucają jurorzy w telewizyjnych programach typu talent show, politycy, sportowcy, dzienni­ karze, a nawet - co zaobserwował dr Fąka - lekarze w szpitalnej dyżurce. - Jest pew­ na moda na przeklinanie. Nikt za brzydkie słowa nikogo nie karze, nawet nie kryty­ kuje, więc coraz swobodniej przenikają do sfery publicznej - mówi. ](jedy reżyserce M onice Strzępce nie spodobały się pytania dziennikarza radia TOK FM , rzuciła na antenie: "Ja się tak wkurwiłam, że aż osłabłam'; po czym wy­ szła ze studia. Tak się tą głupią dyskusją zdenerwowała. Z pewnością nie emocjami kierowali się natomiast twórcy najnowszej reklamy Playa, w której Agnieszka Chylif1ska ko­ mentuje nową taryfę sieci słowami : "No, wykurwista ta oferta, ja pierdolę". Wpraw­ dzie wulgarne wyrażenia są zagłuszone, ale nie ma naj mniej szych wątpliwości , o jakie chodzi. Zwłaszcza że na plakatach i w reklamach prasowych Playa piosenkar­ ka z dumą prezentuje slogan: "Fuck the Li­ mits! ", zrozumiały nawet dla ludzi, którzy nie znają angielskiego.

żadnych zahamowail. A co gorsza, używa­ ją przeklef1stw nie tylko w emocjach, lecz także zwyczajnie, jakoś tak beznarniętnie. Przecinek

- ](jedy ostatnio zakląłem? - reżyser Rafał Urbacki nie zastanawia się nad odpowie­ dzią. - Dosłowllie przed chwilą, gdy po­ tknąłem się na schodach. Ale czy to jeszcze jest prZekle!lstwo? - myśli głośno. I sam odpowiada, że raczej nie. - W środowi­ sku teatralnym używanie tego słowa to już jest nomla. " Kurwa" pojawia się często dla wzmocnienia intencji, by nakręcić akto­ ra na próbie. To taki zakulisowy przecinek w kulturze wysokiej - tłumaczy. No więc klnie jak szewc, mityguje się tyl­ ko przy starszych aktorach, bo jednak nie wypada. A niedawno także przy pewnej dystyngowanej pani, emerytowanej pra­ cownicy naukowej , która przyszła z wizy­ tą do jego mamy. - Oglądaliśmy dyskusję w telewizji i tam był ten ksiądz profesor Oko, który wypowiadał się na temat ideo­ logii gender. Miałem ogromną ochotę po­ wiedzieć coś wulgarnego, ale obecność tej pani sprawiła, że ugryzłem się w język. Stwierdziłem tylko : "Ależ on wygaduje bzdury" - wspomina. Bardzo go za to rozczula, j ak pięk­ nie przeklinają sąsiedzi mamy, rocznik mniej więcej '3 0, przesiedleflcy z Kre­ sów Wschodnich. - Mówią na przykład " " "psiakrew i "u kaduka . A ostatnio pan

Niektórym wuLgaryzmy zastępują cały słownik. Związek frazeoLogiczny " A niech to! Jebany chuj " oznacza podziw. Za pomocą zwrotu: ,, 0 chuj! " można wyrazić zaskoczenie, a " ch uj z tym " sygnalizuje rozczarowanie Prof Jan Miodek ze smutkiem zauważa, że wulgaryzmów używaj ą nawet ludzie, którzy biorą udział w ulicznych sondach do jego programu " Słownik polsko@pol­ ski ". - Na miły Bóg! Przecież widzą, że mó­ wią do mikrofonu z napisem TVP, że są filmowani. Wiedzą, że zobaczą ich znaj o­ mi w Polsce i za granicą, a mimo to się nie mitygują ! - denerwuje się językoznawca. Ale zaraz dodaje, że w sumie nie ma się im co dziwić, skoro w wystąpieniach publicz­ nych, wywiadach radiowych i telewizyjnych ludzie należący do tak zwanej elity nie mają

Władysław, pisząc pismo do administracji budynku, użył wyrażenia "do kroćset" i py­ tał, czy nie jest zbyt mocne. Uspokoiłem go, że raczej już nie. Urbacki, który otwarcie przyznaje, że j est gejem, twierdzi, że w tzw. branży uchodzą różne sfommłowania. Można po­ wiedzieć do kolegi: "ty geju'; "pedale'; "cio­ to " i on się nie obrazi . - To jest podszyte serdecznością i czułością, nie ma mowy o wulgarności - przekonuje. W branży muzycznej też obowiązują luźniej sze normy. Na przykład w piosen40 Newsweek 14-20.10.2013

kach Andrzeja "Zmory" Rdułtowskiego, li­ dera punkowego zespołu Dr Hackenbush, brzydkie słowa pojawiły się dawno temu. - Lata 70., byłem bardzo młodym chłopa­ kiem, chciałem wyrazić bunt przeciw usta­ lonemu porządkowi świata. A poza tym to był taki rodzaj ekspresji najbliższy ję­ zykowi ulicy. Teraz młody już nie jestem, ale nie wyobrażam sobie innego sposobu wyrażania emocji - thl!11aczy. Ten sposób przysparza mu czasem kło­ potów. Wydana w 2010 roku płyta " Cór­ ka generała" została ocenzurowana przez ZAIKS, bo - zdaniem stowarzyszenia - za­ wierała zbyt dużo wulgaryzmów. Na przy­ kład takie: " C'est la vie, tyle powiem ci: w chuja żeś pograła, córko generała': - Cała płyta jest taka, od pierwszej piosenki do ostatniej . A ZAIKS się w kof1cu z cenzu­ ry wycofał - chwali się "Zmora". Przyzna­ je jednak, że przy mamie by nie przeklinał, żeby jej nie urazić. Nie wulgarne

- Ale dla nas to nie jest wulgarne - tłu­ maczyła 16-letnia 'Weronika, licealistka z 'Warszawy, gdy mama zajrzała jej przez ramię i zobaczyła, o czym pisze na cza­ cie. A ona wymieniała właśnie z koleżan­ ką z klasy uwagi, czy na piątkowy melanż w klubie ubrać się zwyczajnie, czy raczej założyć coś "wyj ebanego ". M ama była wstrząśnięta i chciała się dowiedzieć, skąd u bystrych dziewczynek z dobrego ogól­ niaka taki knajacki język. Weronika aku­ rat tego słowa nie znała, ale wyczuła, że mamie się jej słownictwo nie podoba. I za­ częła przekonywać, że teraz wszyscy tak mówią, dosłownie wszyscy. - Przykłady? Proszę - i sypnęła jak z rę­ kawa: - Gdy coś nam się podoba, mówimy, że jest wykurwiste. Ajak cośjest bez sensu, to mówimy, że po chuju. Jak nam zadadzą dużo zada!l domowych, mamy w chuj ro­ boty, a jak coś jest kiepskie, to chujem pod­ parte - dziewczyna była gotowa recytować dalej . Ale w sumie po chuj, skoro mama najwyraźniej nie rozumiała. - Z bada!l wynika, że młodzi ludzie przeklinają chętniej - mówi Paulina Mi­ kuła, autorka internetowego programu " "Mówiąc inaczej . - Z jednej strony chcą pokazać, że są wyluzowani, a z drugiej na­ rzucić własny styl, wzmocnić przekaz wy­ powiedzi . Ale też bardzo ułatwia im to internet. Tam mogą powiedzieć wszystko i pozostać anonimowi . A potem przenoszą


tę kulturę przeklel1stw z sieci do realnego życia - tłumaczy. Sama czasem przeklina, kiedy jest w stanie emocjonalnego wzburzenia. - Ale też kiedy jestem szczęśliwa i radosna, po­ trafię powiedzieć, że jest zajebiście. Cho­ ciaż robię to tylko w gronie znaj omych - zaznacza. Prof Jan Miodek aż się trzęsie, gdy sły­ szy słowo "zajebisty". - Połowa Polaków myśli, że się już zneutralizowało stylistycz­ nie, a to nieprawda. Nie chcę powiedzieć, że wolę "kurwę': ale tak się składa, że aku­ rat tego słowa nie znoszę. Michał Rusinek też go nie lubi. Szalenie. - Drażni mnie i to wcale nie ze względu na moją pruderię. Ono jest po prostu ja­ kimś wyj ątkowo nieeleganckim i nie­ estetycznym bytem w j ęzyku . Nie lubię też słów zastępczych, na przykład "kur­ de". Wolę już "kurwę" - przynajmniej jest sprawa jasna. " Kurde" jest podszyte jakąś hipokryzją - mówi. ](jlka lat temu napisał książeczkę "Jak przeklinać? Poradnik dla dzieci ". - Wzięła się stąd, że obserwowałem własne dzieci, które poznają język i jego mniej chwaleb­ ne zakamarki . Pytały mnie, co znaczą na­ pisy, które znalazły na klatce schodowej . "Tato, »dupa« to wiem, co to jest, ale co to jest »c-h -u -j« ?': Jako tłumacz zauważyłem, że jest niewiele dziecięcych przekleflstw, a więc niewiele słów, które w jakimś sen­ sie oddają emocje, ale nie robią tego w sposób wulgarny.

W Polsce czuje się presję, by jak najszyb­ ciej dogonić Zachód. Wiele osób sobie z tym nie radzi, więc uciekają w agresję. Nie wszyscy biją się na ulicy, ale za to wybiera­ ją agresję werbalną· I stąd te przeklellstwa.

CfI1. . .

O przeklinających Polakach

" słuchaj w " Dzień dobry bardzo , poranku Radia Zet,

we wtorek 15 października

Napisz d o autorki Współpraca Rafał Gębura

renata.kim@newsweek.pl

r------ REKLAMA --

Komu przeszkadza

Polskie wulgaryzmy bardzo rażą Micha­ ela Fleischera, filologa i kulturoznawcę z Uniwersytetu vVrocławskiego, współau­ tora " Słownika polszczyzny rzeczywistej ". A jeszcze bardziej niepokoi go to, że stop­ niowo przestają być uważane za wulgar­ ne, zaczynają funkcj onować jak nomlalny język. - Jeśli młodzieniec próbuje zapalić skuter i mówi: ,;Wszystko, kurwa, lata, ja pierdolę': to chce wyrazić swoje niezado­ wolenie. A przecież mógłby zrobić to na wiele innych sposobów, na przykład pyta­ jąc z wyraźną przyganą: "Co to za skuter? " - wzdycha. Fleischer stawia diagnozę: w polskim ży­ ciu publicznym szerzy się chamstwo. Po części wynika to jego zdaniem z przyspie­ szonej transfom13cji. - vV krajach starej Europy procesy demokratyzacji, prywaty­ zacji, komputeryzacji przebiegały powoli. handlu i usług, opublikowanej 15 maja 2013 r.


W czwa rte k m ij a rów n o 4 0 Lat od m e czu n a We m b Ley, któ ry stwo rzył poLską p i łkę nożną. Co się stało z 1 1 b o h a te ra m i s p rzed Lat? W O J C I E C H STAS Z E W S K I

iedy 17 paździemika 1973 r. Po­ lacy wychodzą na boisko, Angli­ cy krzyczą: "Animals ! ': W czasie hymnu gwiżdżą. - O wy, skurwysyny, za wygwizdanie hymnu my wam pokażemy - myśli obrońca Adam Musiał.

K

Musiał

W 63 . minucie będzie głównym aktorem dramatycznej sceny. Jerzy Gorgoń sfaulu­ je angielskiego napastnika tuż przed po­ lem kamym, Musiał pobiegnie do sędziego kłócić się, że faulu nie było, Anglicy szybko

wrzucają piłkę najego stronę, Musiał pędzi za napastnikiem Martinem Petersem, na­ ciera na niego barkiem tuż przed linią pola kamego, a sędzia dyktuje rzut kamy. - Panie sędzio, naprawdę widział pan karnego? - spyta Musiał na pomeczowym bankiecie. - Gdyby było 0:0, tobym nie gwizdnął - odpowie sędzia. Musiał gra w Wiśle Kraków, jest na tyle lojalny, że kiedy przejdzie do Arki Gdynia, odmówi występów przeciwko Wiśle. Ka­ rierę skończy w 1987 r. w USA, wróci do Polski, będzie trenował Wisłę (1989-1992), 42 Newsweek 14-20.10.2013

potem Lechię Gda{lsk i Stal Stalowa Wola. - Nie szła mi trenerka - przyznaje. - Nie umiem przegrywać. Mam taki charakter, że bym zawodnika zabił, zdusił, zniszczył. Teraz jestem administratorem obiektów Wisły Kraków, jestem za to wdzięczny pre­ zesowi Cupiałowi . Do moich obowiązków należy przywitać prezesa i odprowadzić go do windy. Oprowadzam też wycieczki. Domarski

Anglicy strzelają z kam ego bramkę, ale daje im to tylko remis, bo w 57. minucie gola zdobył Jan Domarski. - To była mielecka akcja od Henia Ka­ sperczaka przez Grzesia Latę, ja ją wykoń­ czyłem - opowiada Domarski . - Shilton spodziewał się uderzenia w długi róg, a pił­ ka poleciała w krótki. Gdzie mierzyłem? Napastnik mierzy w bramkę.


SPOŁECZEŃST WO

I �i;;.;; � �I.. ;���:�_ ��� it �� .

:,:"?i':-,"":f:==

1.

.

JAN TOMASZEWSKI - absoLutny

bohate r meczu - obronił rzut karny

2.

JA N DOMARSKI ściskany

przez koLegów po strze Leniu b ra m ki

3.

KAZ I M I ERZ DEYNA I ADAM MUSIAŁ

chwiLę po skończonym spot k a n i u z A n g l i ka m i

Złośliwi określali t ę bramkę: " Przyszła, naszła, zeszła, weszła" - powiedzenie myl­ nie przypisywano Domarskiemu. Zdobył w reprezentacji tylko dwie bramki. Po zako{lczeniu kariery został trene­ rem na Podkarpaciu. Z młodzieżową re­ prezentacją regionu zdobył trzy razy medal mistrzostw Polski. A w 201I r. padł ofia­ rą wojny domowej w PZPN, na podkarpa­ ckim froncie. Stąd pochodzą Grzegorz Lato, przyjaciel Domarskiego, ówczesny prezes związku, oraz Kazimierz Grdl, najpierw zwolennik, a potem zaciekły wróg Laty. - Jak Greń kandydował, to klepał mnie po plecach, woził na spotkania. A potem zwolnił bez słowa - skarży się Domarski . Wciąż przyjaźni się z Latą: - Imieniny spę­ dzamy w Mielcu albo w Rzeszowie, jeździ­ my nad San albo w Bieszczady, mamy tam przyjaciół, którzy mają posiadłości.

Lało

Najlepiej pamięta ostatnie trzy Hlinuty me­ czu. Cofnął się do obrony, a zegarjakby stał w miej scu. Nie mógł wtedy przypuszczać, że na mundialu w 1974 r. zostanie królem strzelców. Ze Stali Mielec wyjedzie do Belgii, po­ tem do Meksyku i Kanady. VV Polsce zo­ stanie trenerem, m.in. Amiki vVronki (za czasów niesławnego " Fryzjera" skazanego później za korupcję). Później będzie sena­ torem SLD, a następnie prezesem PZPN uznawanym za reprezentanta piłkarskiego betonu . Jest tak krytykowany, że jesienią 2012 r. nie startuje w kolejnych wyborach. - Do grudnia odpoczywam - mówi Lato. - Wziąłem się za siebie, mam teraz rehabilitację po operacji biodra. A moją prezesu­ rę w PZPN oceni nie pan, panie redaktorze, tylko historia. 43 Newsweek 14-20.10.2013

Lato trafił na okladkę " Encyklopedii miasta Mielca " autorstwa Józefa vVitka. Obok magnata Stanisława Mieleckiego, błogosławionego ks. Romana Sitki zamor­ dowanego w Oświęcimiu i Kazimierza Sabbata, przedostatniego prezydenta rzą­ du londyflskiego. Deyna

Większą od Laty gwiazdą tamtej repre­ zentacji jest chyba tylko Kazimierz Deyna. Chłopak z wielodzietnej rodziny z Po­ morza. Flegmatyczny, potrafi przysypiać w autobusie wiozącym piłkarzy na mecz. Pseudonim "Generał': bo na boisku uklada strategię gry. Słynie ze strzałów rogalem, podkręconym golem strzelonym w 1977 roku Portugalii prosto z rzutu rożnego za­ pewni Polsce wyjazd na kolejny mundial. Tam jednak nie strzeli karnego w meczu •


SPOŁECZEŃST WO

N AJ WAŻ NIEJSZY MECZ W HISTORII

� z Argentyną i zakollczy karierę reprezen­ tacyjną. Kiedy otrzyma zgodę na wyjazd z Polski, trafi do Manchesteru City, a po­ tem do USA. Tam zacznie pić, oszukany przez znaj omego straci oszczędności ży­ cia, rozstanie się z żoną. W 1989 r. zginie

szym bramkarzem, jaki grał na vVembley. Po meczu polska prasa nazwie go człowie­ kiem, który zatrzymał Anglię. Będzie fila­ rem reprezentacji, karierę skoflCZY w 1982 roku w hiszpallskim Herculesie Alican­

lon fryzjerski Jola, który otwiera jego żona Jolanta (zakład działa do dziś). Dopiero w połowie lat 80. jadą do niemieckiego We­

w wypadku samochodowym.

te. Po powrocie do Polski wstąpi do PRON (patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodo­

hingen, gdzie Bulzacki zostaje trenerem, a potem pracuje w firmie prezesa - w war­ sztacie robi witryny do sklepów jubiler­ skich. Jest zadowolony z pracy, ale w 1992 r.

Kasperczak

wego, przybudówka komunistycznej wła­ dzy), a dziś jest posłem PiSo W ostatnich

teściowa dostaje wylewu i Bulzaccywracają do Łodzi, żeby się nią zaopiekować.

latach toczył osobiste wojny z PZPN. Dziś chwali prezesa Zbigniewa Bońka: - Tyle, co Zbyszek i jego drużyna zrobili w PZPN przez 10 miesięcy, j ego poprzednicy nie

- M ój syn, Radek, kOIlczył wtedy gimna­ zjum i lepiej mówił już po niemiecku niż

W 1989 r. Henryk Kasperczak j est już trenerem francuskich klubów p ierw­ szoligowych, dwa lata później osiągnie z M ontpellier ćwierćfinał Pucharu Zdo­ bywców Pucharów. Będzie prowadził z sukcesami afrykańskie reprezentacje Wy­ brzeża Kości Słoniowej , Tunezji i Mali. Zostanie najbardziej znanym polskim tre­ nerem na świecie. - Uczyłem się od wszystkich moich tre­ nerów. Od pana Kazimierza Górskiego wziąłem zdecydowanie i odwagę w podej­ mowaniu decyzji. Kto by powiedział, że po Wembley zastąpi Domarskiego Andrzejem Szarmachem, a Bulzackiego dwudziesto­ letnim Władkiem Żmudą? - mówi . Z meczu na Wembley pamięta piłkę le­ cącą wprost na głowę stojącego w polu bramkowym Colina Bella. - Po cwaniacku go potrąciłem, on stracił równowagę i nie straciliśmy bramki - przyznaje dziś. Sędzia faulu nie zauważył. W Polsce na początku XXI wieku pro­ wadzi do wielkich sukcesów Wisłę Kra­ ków. Teraz jest prezesem Stowarzyszenia Trenerów Polskich. - Na ławkę trenerską już nie wrócę, a na pewno nie w Polsce - zapewnia. - Tu się nie gra z sercem. Gra­ cze zarabiają w klubach, a na reprezentację przyjeżdżają, żeby zrobić interes.

zrobili przez 10 lat.

po polsku - opowiada B ulzacki. - Gdyby­ śmy pomieszkali jeszcze parę lat w Niem­ czech, nie chciałby już wrócić.

Szymanowski

strzostwa sportowego, z drużyną 14-lat­

Końcówki meczu trener Górski jednak nie

ków zdobywa czwarte miej sce w Polsce. Wstępuj e do Platformy Obywatelskiej, w 2009 r. kandyduje na europ osła. Przyjeż­

Bulzacki trenuje dzieci w szkole mi­

wytrzymuje, wychodzi do szatni. Nie wi­ dzi, jak Antoni Szymanowski wybija piłkę z linii bramkowej . - Odruchowo złączyłem nogi i piłka wyszła w pole. A była trudna, dostała poślizgu, bo było mokro - opowia­ da. - Po to się latami ćwiczy, żeby mieć taką intuicję· Po zakończeniu kariery szkoli młodzież, a w XXI wieku awansuje z Przebojem Wolbrom do III ligi. Odsunął się od Or­ łów Górskiego, mieszka w Krakowie, nie

chce powiedzieć, czym się dziś zajmuje. - vV ostatnim okresie reperowałem nogi, miałem trzy operacje - mówi tylko. - To pokłosie gry w piłkę.

Tomaszewski

Bulzacki Druga rzecz, której nie widzi w ostatnich

kom wygadać w tunelu, a potem stwierdza: - Panowie, proszę o spokój . Nie taki diabeł straszny. Wytrzymaliście 45 minut, to dru­ gie 45 też wytrzymacie. - W pierwszej połowie Anglicy zrobi­ li z nas wiatrak - ocenia Tomaszewski. - W drugiej wyszła na boisko inna drużyna. Tomaszewskiego przed meczem pra­ sa angielska nazywa klaunem oraz najgor-

(Tusk, Drzewiecki, Grabarczyk, Kosecki), ale Bulzacki zajmuje w głosowaniu trzecie miejsce, a wchodzi pierwsza dwójka z listy. Siedem lat temu jego syn wyjechał do Anglii, niedawno otworzył tam firmę ogrodniczą. Załatwił ojcu bilety na wtorko­ wy mecz. - Jadę do Londynu po raz pierw­ szy od 1973 roku - cieszy się Bulzacki.

Kiedy 1 7 października 1 9 7 3 r. PoLacy wychodzą na boisko, Anglicy krzyczą: " AnimaLs! ". W czasie hymnu gwiżdżą

Trener Kazimierz Górski p ierwszy raz rozładowuj e atmosferę na konferencji prasowej przed meczem. - Zagramy na Wimbledonie ... Na Wembley? Obojętne: tu trawa i tu trawa. Drugi raz w szatni w czasie przerwy. Jan Tomaszewski pamięta, że daje się chłopa­

dżają Orły Górskiego na mecz z politykami

minutach trener, to jak Mirosław Bulzacki wślizgiem wybija piłkę z linii bramkowej . - Kiedy Tomek wychodził do dośrodkowa­ nia, to ja asekurowałem linię bramkową. To był dolny szczur tuż przy słupku, ale zdążyłem - opowiada Bulzacki. A mogło go już nie być na boisku: - Na początku Allan Clarke przedrybiował kilku naszych, ja go trafiłem od tyłu w nogi. Wi­ dzę, że sędzia sięga po kartkę, pobiegłem i wykonałem bardzo głęboki ukłon. Wy­ ciągnął żółtą, a mógł dać czerwoną. Kiedy kończy 30 lat, dostaje propozy­ cję gry we Francji, ale postanawia zostać w ŁKS. W Łodzi trzynla Bulzackich też sa44 Newsweek 14-20.10.2013

Gorgoń Naj dalej od piłki odżeglował Jerzy Gor­ gOI1. - Zacząłem grać w tenisa, doceniać piękno świata. Siedzę właśnie na balko­ nie, palę papierosa, piję herbatę i czekam, aż przestanie padać, żeby pój ść do spa na basen z bąbelkami i solanką - opowia­ da. Mieszka w Szwajcarii w Sankt Gallen. Tam kOllczył karierę, trenował juni orów, był listonoszem i ochroniarzem, aż został kierownikiem oddziału sieci handlowej . Teraz jest na emeryturze. Angielska prasa nazwała go budką te­ lefoniczną - bo wielki j ak szafa (192 cm) i w czerwonej koszulce reprezentacyjnej.

Ć mikiewicz O Leszku Ćmikiewiczu gazety pi sały, że " "ma wzrok mordercy . Grał ostro, prowo­ kował przeciwników. Napastnicy Anglii i vValii po faulach na nim dostawali czer­ wone kartki.


KOl1czy karierę na zastrzykach. - Miałem trzy generacje blokad. Stawy tak wysuszo­ ne, że wychodziłem na spacer z pieskiem i wracałem z opuchniętymi kostkami. Do­ piero w Stanach mnie wyleczyli - opowia­ da. Wraca do Polski, zajmuje się trenerką. Na początku jest awans do I ligi z Motorem Lublin, ale potem idzie mu coraz gorzej : - Jak w 1993 r. Andrzej Strejlau zrezygno­ wał, dałem się wrobić w prowadzenie kadry. Kazano nu zmienić skład, wziąć srebmych medalistów olimpijskich z drużyny Wójci­ ka. Graliśmy z Holandią, Norwegią i Thrcją na wyjeździe. I jestem rekordzistą: na trzy mecze trzy porażki . W PZPN zajmował się dziecięcymi dru­ żynami chłopców i dziewcząt. Prowadzi stowarzyszenie Orły Górskiego. Nie może darować minister sportu Joannie Musze, że mimo uchwały sejmowej wciąż nie na­ dała stadionowi narodowemu imienia Ka­ zimierza Górskiego. Jego sojusznikiem jest Jan Tomaszewski, który dodaje: - Nie można kupczyć takim nazwiskiem. Gadocha Do nazwiska Roberta Gadochy przylgnę­ ła walizka z pieniędzmi. Sprawę opisywały w 2004 r. polskie gazety. W walizce mia­ ło być - według różnych źródeł - od 18 do 25 tys. dolarów. Podobno było tak: pod­ czas nustrzostw świata w 1974 r. argentyl1ski dziennikarz spytał Gadochę, czy Polacy dadzą z siebie wszystko, a Gadocha odparł, że wszystko zależy od Argentyl1czyków. Ci zrozumieli aluzję i przekazali piłkarzo­ wi walizkę z olbrzymią wówczas dla Pola­ ka sumą (równowartość tysiąca średnich miesięcznych pensji - dziś byłoby to ok. 3 mln zł). Polska miała już wtedy zapew­ niony awans do kolejnej rundy, a ArgentYl1czycy musieli liczyć na porażkę Włochów. Pieniądze miały trafić do wszystkich piłka­ rzy, ale Gadocha miał się nie podzielić. W 2004 r. kiedy sprawa zrobiła się głoś­ na, Gadocha nie wytoczył nikomu procesu o zniesławienie, tylko spakował się i wyje­ chał do An1eryki. Zerwał kontakty z Pol­ ską, dotarł do niego tylko Rafał Hurkowski z Polsatsport.pl. Dziś Gadocha mieszka na Florydzie, jest na emeryturze, grywa w tenisa. O walizce opowiada tak: rozmo­ wy z Argentyńczykami podjęła jego ów­ czesna żona. Nie wiadomo, czy wzięła od nich po cichu pieniądze, czy nie, za to przy rozwodzie zapowiedziała, że się zemści na Gadosze, stąd plotki.

W latach 70. był uwielbiany, opowiada­ no o nim dowcipy. Na przykład taki: "Jak mi się urodzi syn, to będzie miał na imię " Robert. A jak córka, to Gadocha . We wtorek 15 października Polska znów gra z Anglią na Wembley.

- Wembley to futbolowy Hollywood , kto tam gra, robi sobie markę - mówi Jan Tomaszewski.

Napisz do autora wojciech.staszewski@newsweek.pl

r------ REKLAMA

--


ato, jesień, wiosna, zima - słoik " zawsze klasę trzyma! ; "Słoik cie­ szy, słoik radzi, słoik nigdy cię nie zdradzi': A do tego plakat z hasłem "Glo­ " balna wioska Warszawa i nazwami miast: Skierniewice, Tczew, Pcim . . . Taki happe­ ning urządziły w zeszłym tygodniu na Kra­ kowskim Przedmieściu warszawskie słoiki. " "Słoik to potoczne Ci pogardliwe) określe­ nie człowieka, który nie urodził się w War­ szawie, tylko przy:jechał tu na studia albo za pracą. Słoiki przyjechały przed pałac prezy­ dencki, aby obśmiać wpis prezydenckiego ministra Macieja Klimczaka na Facebooku: "Zaufaj warszawiakom - prawdziwym od pokoleń - nie damy się słoikom': Tylko - pytają słoiki - kto to jest "praw­ " dzi""y warszawiak ? Człowiek z ciągłością - Nie ma kogoś takiego. Przed 1939 rokiem to miasto miało półtora miliona miesz­ kańców, podczas wojny zginęło 400 tysię­ cy Żydów, 200 tysięcy w powstaniu, plus ci, którzy nie wrócili po nim, bo nie mie­ li do czego. Jeżeli do tego dodać rzeź, jaką Niemcy urządzili na Woli w sierpniu 1944 roku, gdzie zginęła wielkomiejska klasa ro­ botnicza, w większości z warszawskimi ko­ rzeniami, widać skalę spustoszenia - mówi Paweł Dunin-Wąsowicz, wydawca książek. Jego dziadek przyjechał do Warszawy z Ga­ licji z Legionami Piłsudskiego w 1918 r. Był oficerem prasowym, takim niepodległoś­ ciowym słoikiem. Ojciec, KrzysztofDunin­ -Wąsowicz, to wybitny varsavianista. - Proszę mnie nie obrażać. Warszawiak to forma dość kolokwialna, narodziła się po II wojnie. Ja jestem warszawianinem

- zaczyna rozmowę Thdeusz Świątek, autor monumentalnych "Rodów warszawskich'; urodzony w pierwszych dniach Powsta­ nia Warszawskiego. - To przede wszystkim człowiek z ciągłością genealogiczną, zwią­ zany z Warszawą urodzeniem od naj daw­ niej szych czasów. Choć zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy mieli to szczęście. Jego przodek Michał Świątek, śląski ap­ tekarz, zaciąg11ął się do powstańczego woj­ ska i walczył w nąjbardziej krwawej bitwie powstania listopadowego, pod Olszynką Grochowską w 1831 roku. Po niej został już w Warsza\\�e. Linia po kądzieli sięga Karo­ la Fryderyka Rohde, aptekarza Augusta III Sasa, i braci Liebeltów, kupców z Alzacji, którzy osiedli tu w 1776 roku. Kryterium święconki Nie każdemu można zaj rzeć w metrykę, ale są inne metody rozpoznania warsza­ wiaka. - Wystarczy, jak ktoś powie "flaki " po warsiasku i już wiem, czy miał do czy­ nienia z gwarą, czy nie - mówi Małgorza­ ta Karolina Piekarska i zaczyna śpiewać znaną balladę podwórkową. Jej rodzina na Saskiej Kępie osiadła w połowie XVIII \\�e­ ku. - Wystarczyło, że bywaliśmy na Bag­ nie kupić drut czy na Bazarze Różyckiego po szczeniaki. Akcent, składnię łapało się z po\\�etrza. Inna sprawa to topogTafia. Jak ktoś nie ma pojęcia, jak 30 lat temu nazy­ wała się aleja Jana Pawła II czy Solidarno­ ści, nie wie, gdzie w XIX wieku stał pałac Karasia ani kiedy odbudowano pałac Blan­ ka' to znaczy, że mieszka tu od niedawna. Dunin-Wąsowicz też stawia na j ęzyk. " - Jak ktoś mówi plac "łilsona , to wiem, że zna obce języki, ale raczej przyjezdny.

Prawdziwy warszawiak po\\�e twardo ,,\Vil­ sona': Przed wojną język angielski był nie­ mal nieznany nad Wisłą. Ludzie czytali tak, jak było napisane. Rodowity warszawiak pamięta j esz­ cze widok placu Zamkowego bez Zamku Królewskiego i taki l listopada, gdy na Po­ wązkach w ciemnościach błądziła garst­ ka ludzi w poszukiwaniu grobów bliskich. Dziś cmentarz powązkowski jest w dzień Wszystkich ŚWiętych ulubionyn1 miejscem spacerów nowych mieszczan. - To ludzie, którzy nie wyjechali na mogiły bliskich, więc chcą przynaj mniej zapalić świeczkę komuś znanemu - śmieje się Piekarska. Jest jeszcze kryterium święconki. Rodzi­ ny mieszczańskie nosiły ją na talerzu, te wiej skie w koszyczku. - Aż któregoś roku w kościele byłam sama z talerzem, wró­ ciłam do mamy i zażądałam koszyka, bo dzieci śmiały się, że nie stać nas nawet na to - wspomina Piekarska. Jej dom na Sa­ skiej Kępie przypomina skrzyżowanie izby pamięci z gabinetem osobliwości. Zdjęcia przodków, obrazy, pamiątki, które kupował jej tata (zawsze z symbolem Warszawy), skórzana torba na naboje z powstania listo­ padowego, pagony i guziki kuzyna, który popełnił samobój stwo na początku XX wie­ ku, łóżko praprapradziadka, w którym śpi 18-letni syn pisarki. A w centrum kaplicz­ ka powsta{1Cza: krzyż z grobu 15-letniego stryja, który zginął w powstaniu, taśma od amunicji, zdjęcia. Rys cwaniactwa O mniej uchwytnym rysie prawdziwego warszawiaka mówi Mieczysław Janiszew­ ski, urodzony 55 lat temu na Pradze. �



łJi-liNBi1iIIUi.H

� o metryki stołecznych przodków za bardzo

się nie stara, choć, jak przypuszcza, sięgają połowy XIX w. - ·Warszawiak ma w sobie coś z cwaniaka. Ale warto pamiętać, skąd to się wzięło. Po 1945 roku miasto było zbu­ rzone w 90 procentach. Żeby przeżyć, trze­ ba było wykazać się nie lada odwagą, zaradnością, bezczelnością. Stąd to sprze­ dawanie przyjezdnym kolumny Zygmunta Augusta, kantowanie ich na grze w trzy karty. Na Różycu cwaniacy chodzili czwór­ kami - jeden pokazywał grę, a trzej stali z boku, obserwowali ludzi i wypatrywali patrolów milicyjnych. Gra była nielegalna, a chodziło przecież o to, by zdobyć wypcha­ ną portmonetkę naiwniaka. Poza tym hi­ storia nauczyła nas pewnej pokory wobec rzeczy, przecież powstanie pozbawiło ludzi całych dobytków, domów, fortun - mówi Janiszewski. Jego rodzina straciła w 1944 roku wszystko. Najbardziej radykalny jest Tadeusz Świątek, potomek właścicieli warszaw­ skich młynów rozsianych na Bemowie, Marymoncie, pól, na których zbudowano Powązki Woj skowe, i kamienicy przy Kra­ kowskim Przedmieściu. - Zajmując się hi­ storią rodów, oglądam tony zdjęć. Jak ktoś pokazuje mi przodków, rzekomo z vVarsza­ wy, a ja widzę sklepienie czaszki, budowę twarzy uforn10waną przez chłopską chustę, to wiem, że to nieprawda - mówi. Jako mały chłopiec siadał na kolanach Henryka Marii Fukiera, ostatniego z rodu właścicieli słynnej winiarni. Dziś na swo­ ich 37 metrach kwadratowych w bloku na Służewcu zbudował rodzinne muzeum . Okno w kuchni zabudował fragmentami szafY, która stała w rodzinnym pałacu na Nowoaleksandryjskiej (dzisiejsza Puław­ ska). Pawlacz zrobił z desek, które mają 200 lat. - Ciepły stosunek do miasta i chęć zdobycia wiedzy choćby o domu, w któ­ rym się mieszka - tak określa kryterium warszawskości . Twarde łokcie - Do kOI1Ca lat 90. bycie warszawiakiem nie było powodem do dumy. Mieliśmy kompleks Krakowa, gdzie ciągłość tradycji jest dużo większa. Nawet trochę wstydziliśmy się tego miasta - mówi Pietia Wierzbicki, kiedyś wy­ dawca punkowych kaset i fanzinów, dzisiaj przewodnik po Warszawie. Jego dziadkowie przyjechali spod Garwolina w latach 20. XX wieku, założyli zakład fryzjerski na Bródnie. Wierzbicki uważa, że warszawiaków zmie-

Tadeusz wiątek Potomek wła ścicieli

mniej. Czysta ekonomia, po prostu zawsze znajdzie się w rodzinie jakieś mieszkanie - uważa Pietia Wierzbicki. W swoim ży­ ciu był już stróżem w radiu, didżejem, bez­ robotnym. Mógł na to sobie pozwolić, bo odziedziczył mieszkanie po babci. Jego ko­ ledze ze Szczytna połowę pensji zjada kre­ dyt. - No to jak ma się nie starać, jak ma nie być zdetern1inowany?

warszawskich młynów i k a m i e n icy przy Krakows k i m Przed m ieściu

nili przyjezdni. Kiedy pod koniec lat 90. do­ robili się i okrzepli, zaczęli interesować się tym miastem, poznawaćjego historię. I wte­ dy również wielu rdzennych mieszkańców stolicy inaczej spojrzało na stare kąty. Dzi­ siaj połowa uczestników wycieczek vVierz­ bickiego to rodowici warszawiacy, którzy nadrabiają zaległości. Dawno skończyły się też czasy, gdy przy­ jezdni zatrudniali się do prac, których nie chcieli wykonywać warszawiacy. Dzisiaj bywają od nich lepiej wykształceni, a na pewno bardziej zdetern1inowani. To m.in. dlatego ci pierwsi sięgają po świadectwa urodzenia i zaczynają wojnę na życiorysy. - W dzisiejszych przybyszach brakuje mi miłości do ich rodzinnych miast - zauważa Piekarska. Jej matka pochodząca z Zamoj­ szczyzny do kOl1ca życia była działaczką Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Chełmskiej. - Czasami pytam kogoś, skąd przyjechał, i słyszę: z takiej dziury, że aż wstyd mówić. Ajak ktoś się wstydzi, skąd pochodzi, to tyl­ ko świadczy o nim samym. Poza tyn1 przy­ jezdni rozpychają się, mają twarde łokcie, nie czują obciachu, mówiąc szefowi: zro­ bię coś lepiej od mojego kolegi, tylko daj ­ cie mi szansę. - Ci ludzie nie znają miasta, kontaktów, muszą przetrwać - broni przyjezdnych pi­ sarka Sylwia Chutnik, która vVarszawie poświęciła kilka książek. Jak sama mówi, warszawianka z dziada pradziada, ale li­ cytować się nie będzie. O historii swej ro­ dziny nie opowie. - To duże miasto, nie rozepchasz się, to cię nie ma. Jak próbu­ jesz wsiąść do autobusu rano, to musisz się przebić przez ludzi w drzwiach, bo zosta­ niesz na przystanku. Jak nie przejedziesz na żółtym, będziesz stał na czerwonyn1. Jak nie skłamiesz, że jesteś samotną matką, to two­ je dziecko nie dostanie się do przedszko­ la . . . Takie są tu reguły. - Warszawiak musi 48 Newsweek 14-20.10.2013

Po pierwsze, historia Zdaniem Dunina-Wąsowicza ci, którzy na­ rzekają na słoiki, sami są w stolicy od nie­ dawna. - To albo przybysze z lat 50. XX wieku, którzy odbudowywali to miasto, albo ich dzieci. Nie znam przedwojenne­ go warszawiaka, któremu przeszkadzaliby napływowi - mówi . Jednak sam lubi trochę ponarzekać. - Jasne, że jestem wkurzony na tych nowych żoliborzan, którzy zajmują okolice placu vVilsona, wielkie mieszkania z cegły w niskich kamienicach. Ja teżjestem z Żoliborza, znam tę dzielnicę jak własną kieszeń, a mieszkam w bloku z wielkiej pły­ ty na 40 metrach kwadratowych. Zazdrosz­ czę im kasy i dobrego samopoczucia. - Wkurza nmie ta rozmowa o tożsamo­ ści warszawskiej, o tyn1, kto jest prawdzi­ wym warszawiakiem, a kto słoikiem. Jak to mierzyć ? - nie ukrywa irytacji Clmtnik. - A jak pod kategorię warszawiaka podsta­ wić Polaka, to co? Z takiej dyskusji robi się czysty rasizm. Poza tym moja babcia jest ze Śródmieścia, mama z Bielan i dostaję set­ ki słoików rocznie. Bo w Polsce jest kultura słoikowa, karmienie jest w tym kraju spo­ sobem okazywania uczuć, troski. Pytam Piekarską, której dziadek 100 lat temu przeprawiał się łódką z Mokotowa na Saską Kępę, by spotkać się z babcią, czy urodzenie w Warszawie daje jakieś szcze­ gólne przywileje. - Jak ktoś odczuwa dumę tylko z tego, że urodził się tutaj, to obciach. To żadna zasługa. Dumnym można być, je­ śli coś zrobiło się w życiu - odpowiada. - Warszawskość to kwestia świadomości, a nie urodzenia. Można ją w sobie zbudować - mówi Karol Murak, współautor neonu Słoiki, który warszawiacy wybrali na symbol miasta. Pochodzi z Lublina, w stolicy miesz­ ka od 10 lat. - Robiąc tę pracę, myślałem, że wartość tego miasta tkwi w różnorodności, ale lanie, jakie dostałem w internecie, spra­ wia, że jestem ostrożniejszy.

� {;Y

Napisz do autora jacek.tomczuk@newsweek.pl


EDM U N D NIZIURSKI ( 1 9 2 5- 2 0 1 3 )

My, po rząd ne ło b u zy E d m u n d N i z i u rs k i u kszta łtowa ł wyo b ra ź n i ę k i l k u p o k o le ń P o la ków. O w i e le ba rd z i ej n i ż w i ę kszość p i sa rzy z n o b lows k i m z a d ęc i e m . P I O T R B RAT K O W S K I

iteratura, która ma Niziurskie­ go, nie może być literaturą ubo­ gą " - napisał Jerzy Pilch. Nie w wymagającej podniosłej tonacji wypo­ wiedzi po śmierci autora " Sposobu na Al­ cybiadesa': tylko za j ego życia. A skoro o pośmiertnych wspomnieniach mowa, to do inspirującego wpływu zmarłego przy­ znał się młodszy od Pilcha o 15 lat Krzysz­ tofVarga. I trafnie zauważył: ,;fo były takie łobuzerskie powieści, dla młodocianych buntowników, a wszyscy byliśmy buntow­ nikami ". Lub chcieliśmy za buntowników uchodzić. Tak, przecież i sam Niziurski, nawet na zdjęciach zrobionych dobrze po osiemdziesiątce, wygląda właśnie na nieco zmęczonego życiem łobuziaka. A przecież ten łobuziak, piszący zabaw­ ne książki dla młodzieży, zasługuje - nie tylko dlatego, że umarł - na kilka zdall w tonacji najzupełniej poważnej . Bo los jego pisarstwa obrazuje jeden z najważ­ niejszych paradoksów polskiej , bardzo hierarchicznej kulhlry. Jako twórcę litera­ tury gatunkowej, młodzieżowej właśnie, uważano go bowiem za pi sarza gorsze­ go sortu, takiego, któremu nie wypada poświęcać esej ów. Zaś po latach okazało się, że to on, bar­ dziej niż zdecydowana większość pisarzy z noblowskim zadęciem, uformował kil­ ka pokolefl Polaków: ich gust, wrażliwość, oczekiwania literackie. I to - w przeci­ wiellstwie z kolei do wielu twórców litera­ tury popularnej - uformował dzięki swej wyobraźni i witkacowskiemu niemal, groteskowemu poczuciu humoru. Z chłopaków, którzy emocj onowali się przygodami Ciamci ary, Zasępy czy Mar­ ka Piegusa, wyrastali późniejsi czytelnicy Konwickiego. M oja inicj acj a w poważ­ ną literaturę dla dorosłych była naturalna i bezbolesna. Choć był nią "Zwierzoczłe­ koupiór" - opowieść o umieraniu.

L

Niekłaj nie istnieje

Każdy z nas miał swojego, trochę innego Niziurskiego, w zależności od roku uro­ dzenia. Mój to oczywi ście " Sposób na Alcybiadesa" (ale to akurat rzadka w lite­ raturze młodzieżowej lektura ponadcza­ sowa), wydany po raz pierwszy, gdy miałem dziewięć lat. To "Niewiarygod­ ne przygody Marka Piegusa", "Awantu­ ra w Niekłaju", "Siódme wtajemniczenie", "Jutro klasówka': Głośna " Księga urwisów" została opub­ likowana na rok przed moim urodzeniem i gdy - zachęcony późniejszymi książkami Niziurskiego - po nią sięgnąłem, zalaty­ wała już mocno dydaktyzmem politycz­ nym, czytelnym także dla mnie : ll- czy 12-latka. I choć wierzę opiniom, że póź­ niejsze książki Niziurskiego były co­ raz bardziej wyrafinowane literacko, to ja zrobiłem się na nie za stary. Gdy uka­ zywały się po raz pierwszy zachwalane przez młodszego o 13 lat Vargę "Awantu­ " ry kosmiczne czy "Adelo, zrozum mnie!': kOllczyłem studia i byłem po lekturze "Ulis­ sesa". A dorośli mniej lub bardziej pota­ jemnie wracają do dziecięcych lektur, pod warunkiem że w odpowiednim momencie przeczytali je po raz pierwszy. Zwłaszcza jeśli idzie o literaturę wabią­ cą tym, co przyciągnęło mnie do książek Niziurskiego. Czy znałem już wtedy sło­ wo "realizm" ? Niewykluczone. Liczyło się jednak to, że nie były to żadne bajki, lecz książki o zwykłych chłopakach, z grubsza takichjakja i moi koledzy. I rozgrywały się w przestrzeni, którą doskonale znałem zza okna. Dosłownie: szkoła imienia Lindego, w której rozgrywała się akcja "Sposobu na Alcybiadesa", przypominała mi topogra­ ficznie żoliborską podstawówkę, do której wtedy chodziłem. Ale że bohaterowie po­ wieści byli nieco starsi, zastanawiałem się, czy nie chodzi o pobliskie liceum . A gdy 50 Newsweek 14-20.10.2013

E D M U N D N IZ I U RS KI podp isuje swoje książki n a M i ędzynarodowych Targach Książki

w Warszawie, Lata 70.


51 Newsweek 14-20.10.2013


� przeczytałem "Awanturę w Niekłaju'; za­

cząłem szukać na mapie Polski tytułowe­ go miasteczka. I bardzo się zdziwiłem, że go nie znalazłem, skoro prawie wszystko w książce było prawdziwe i znaj ome. Tak jak prawdziwe i znajome były syl­ wetki bohaterów Niziurskiego i ich prob­ " lemy. Jasne, że jak bohaterowie "Sposobu woleliśmy się boksować (boks był wte­ dy w Polsce bardziej popularny od fut­ bolu ! ) , niż chodzić do szkoły, która była nudna i trzeba było właśnie jakimś spo­ sobem w niej przetrwać. Jasne, że kwestią pierwszoplanową była potrzeba przyna­ leżności do grupy. Dzieliliśmy się na po­ wstające i rozpadające się "wojska'; banda Janka Madeja rywalizowała z bandą Kara­ kana. Żoliborz regularnie tłukł się z Mary­ montem, ale i na samym Żoliborzu trwała nieufność między małoletnimi (dorosłymi zresztą chyba też) mieszkańcami przedwo­ jennych, oficerskich domów a zamożniej­ szymi z reguły przybyszami do nowych szeregowców, wybudowanych na przeło­ mie lat 50. i 60. x,� wieku. Piraci kontra Koloniści - jak w ,,Awanturze w Niekłaju'; Matusy kontra Blokerzy jak w "Siódmym wtajemniczeniu': Niziurski opisywał nasz świat, bo mieliśmy przecież też wśród nas Gustawów Cykorzów czy Marków Piegu­ sów: pechowców i okrutnie odtrącanych p rzez chłopackie wspólnoty outsiderów (czasem wystarczyło nosić okulary, być grubasem lub słabo biegać). M ieli równie przerąbane, tyle że ich przygody rzadko były tak ciekawe i nigdy równie zabawne (groteskowość przygód Piegusa była prze­ cież forn1ą oswojenia dramatu samotnego chłopca), jak u Niziurskiego. Tu właśnie tkwił jego sekret? "On udo­ wadniał, że wspaniałe przygody mogą się dziać na PRL- owskim blokowisku albo w zapyziałej , małej miej scowości, jak Nie­ kłaj czy Odrzywoły, nie tylko na morzach " południowych - powiedział po śmier­ ci pisarza KrzysztofVarga. Oczywiście, że tak. Ludzie obdarzeni łaską późnych naro­ dzin nie mają w ogóle pojęcia, jak niewie­ le bodźców z zewnątrz dostawały dzieciaki dorastające w gomułkowskiej (a jeśli wie­ rzyć Vardze - również gierkowskiej) Polsce. Jak bardzo byliśmy zdani na siebie i mocno pracowaliśmy wyobraźnią (często zbioro­ wą), by nasze dzieciństwo nie było nudne. I jak bardzo wierzyliśmy, że pod zgrzeb­ ną powłoką kryją się jakieś inne, tajemne i fascynujące sprawy, które kiedyś odkry-

kowego w "Awanturze " w Nieklaju czy grote­ skowa historia krymi­ nalna Marka Piegusa.

Niziurski nawet na zdjęciach zrobionych dobrze po osiemdziesiątce wygLąda na nieco zmęczonego życiem łobuziaka Lub choćby, że ukaże się kolejna, rów­ nie ciekawa j ak poprzednie książka Ni­ ziurskiego. Bo chociaż Niekłaj nie istniał, i tak było w nim pięknie i ciekawie. Sami tego nie wiedząc, właśnie odkrywaliśmy siłę opowieści, moc kreacyjną literatury. Chłopacka wysokość Niziurski zresztą nie był w tym dziele sam. Tak jak na jego książki czekaliśmy na ko­ lejne powieści Adama Bahdaja - "Do prze­ " rwy 0 : 1 " czy "Podróż za jeden uśmiech miały status kultowych. Zaś w podob ­ n e rewiry zapuszczali się także twórcy pi­ szący na co dziel1 d la dorosłych - Jerzy Broszkiewicz ( "Długi d eszczowy ty­ " dzie{1 ) czy Wiktor Woroszylski ("I ty zo­ staniesz Indianinem'; ale też "Cyryl, gdzie " jesteś? - dyskretnie ucząca dzieci lektury nowoczesnej narracji równoległej). Rewiry podobne, czyli jakie? Wszystkie te książki łączyło to, że ich głównymi bo­ haterami pozytywnymi (a więc i głównymi adresatami) byli niegrzeczni chłopcy, spę­ dzający - jak wtedy my wszyscy - prawie cały czas wolny poza domem, włócząc się po ulicach czy parkach. I wpadając przez to w najrozmaitsze tarapaty. Łączyło je znacznie więcej . Brak indok­ trynacji politycznej - co w literaturze mło­ dzieżowej wcale nie było regułą: duch socrealizmu unosił się nad nią długo po oficjalnej rezygnacji z forsowania tej dok­ tryny. I brak nachalnego moralizatorstwa. Owszem, Adam Bahdaj chyba nadmierną wiarę pokładał w moc wychowawczą har­ cerstwa (ale wówczas wierzył w to także 52 Newsweek 14-20.10.2013

Jacek Kurof1 . . . ). M o ra­ ły książek Niziurskiego adresowane były raczej do dorosłych i sprowadzały się do prostego przesłania: przesta{1cie ich zanudzać, to wyj dą na ludzi . Jak chłop­ cy ze "Sposobu na Alcybiade­ sa'; którzy niejako wbrew sobie okazali się zapalonymi historykami. Wynikało to nie tylko z komercyjnego założenia, że niegrzeczni chłopcy mają cie­ kawsze przygody od swych grzecznych ko­ legów. Także z wiary, że łobuzerstwo jest poniekąd naturalną formą chłopackiego dorastania i chłopców o nieco awanturni­ czych skłonnościach nie trzeba siłą prze­ rabiać na porządnych ludzi . Bo porządny człowiek tkwi w nich w środku i właśnie z łobuziaków częściej wyrastają wartoś­ ciowi ludzie niż z ich konformi stycznie sforn1atowanych rówieśników. Gdy byliśmy w piątej czy szóstej klasie, na terenie pobliskiego klubu sportowego Spójnia, tuż nad brzegiem Wisły, stała mie­ siącami wyciągnięta z wody, nieco zdeze­ lowana łódź - za swej świetności żaglówka lub może duża motorówka. Pewnego dnia wymyśliliśmy, że potajemnie wyremon­ tujemy ją i wypłyniemy w rej s - najpierw Wisłą do Gda{1ska, potem dalej - w stronę południowych mórz. Tygodniami spotyka­ liśmy się w zaufanym gronie. Ustalaliśmy szczegóły wyprawy, dzieliliśmy się zadania­ mi. A ja w tajemnicy nawet przed kolega­ mi pisałem juź w zeszycie w linie powieść o tej wyprawie. Oczywiście poza gadaniem nie zrobiliśmy nic, by do rej su doprowa­ dzić. A gdy minął ustalony termin wypły­ nięcia - wiązał się z kO{1cem roku szkolnego - zaczęliśmy rozmawiać o czymś innym. Czy wierzyliśmy w tę wyprawę ? Chy­ ba żaden z nas z osobna, w głębi duszy nie. Ale gdy spotykaliśmy się razem - jak najbardziej . Czy dlatego, że mieliśmy ta­ kich pisarzy jak Edmund Niziurski , któ­ rzy uczyli nas, że wszystko, co sobie wyobrazimy, może się spełnić ? A może było też trochę na odwrót? M oże Niziurski mógł być takim pisarzem, jakim był, bo wiedział, że w Polsce są tysiące ta­ kich jak my, niecierpliwie czekających na kolejną opowieść, mogącą nakarn1ić naszą wygłodniałą wyobraźnię? Napisz d o autora piotr.bratkowski@newsweek.pl


<C Z ..... ..... lU :::E

MARCIN M ELLER

Niziurski

achodzi słońce nad Wędzarnią krwawo, Słychać krzyk drobiu Więckowskiej nieświeży, Sezon skończony, żegnaj sławo ! Na zwiędłych liściach znokautowany bokser leży. Twarz mu wykrzywia uśmiech żałosny. Byle do wiosny! Kiedy ci walka na pięści zbrzyd­ ła, Poezji rozwiń skrzydła ! " - " Sposób na Alcybiadesa". - Jezu, ale dół... - wycharczał w słu­ chawkę Dominik Rutkowski, przyjaciel od liceum , a w sumie od przedszkola, kiedyś chuligan, teraz pisarz, za chwi­ lę wychodzi jego nowa powieść " Pozo­ stał gniew" o polskim Dzikim Zachodzie, powojennych Ziemiach Odzyskanych. - Co się stało ? - Niziurski nie żyje. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Nie, to nie był szok, mój p ierwszy wielki pi­ sarz dożył pięknej starości, ale to chyba tak jak ze śmiercią ukochanego dziadka. Niby nadszedł ten czas, a mimo wszystko nie wiadomo, co ze sobą i z nagłym POCZll­ ciem pustki zrobić. Uśmiechnąłem się lekko na myśl, że ledwie dwa dni wcześniej w urokliwej pozna{lskiej kluboksięgarni Głośna na spotkaniu z dużo młodszymi ode mnie czytelnikami opowiadałem ku ich lekkie­ mu rozbawieniu, że jednym z najważniej­ szych pisarzy mego życia, twórcą, który w olbrzymim stopniu mnie ukształtował, był Edmund Niziurski. Że na honoro­ wym miej scu w mej świątyni czytania, czyli na półkach w toalecie, gdzie tłoczą się książki najbliższe sercu, czytane po wielekroć, stoją stare, zaczytane "niziur­ skie", w tym najcenniejsze: czytana kil­ kadziesiąt razy, klej ona i ks razy " Księga urwisów" i jak sądzę po latach, naj dosko­ nalsze literacko, emocjonalnie, uczucio­ wo, moralnie dzieło Mistrza, czyli zbiór opowiadań "Trzynasty występek" z takimi

Z

perłami jak "Lalu Koncewicz, broda i mi­ łość': "Grubas': " Diabli zjazd " czy " Spra­ wa Klarneta': ale tak naprawdę każde jest mikroarcydziełem. Ale to nie był nawet leciutki żart, to, co mówiłem w Głośnej . Pozwolą państwo na drobny autocytat z "Między wariatami ", gdzie piszę o przyjaciołach jeszcze z cza­ sów licealnych, z którymi trzymam się do dzisiaj : "Nie wiem jak z resztą wata­ hy, ale moje bebechowe rozumienie chło­ pactwa ukształtował najważniej szy pisarz mej najwcześniej szej młodości - Edmund Niziurski . »Księga urwi sów« , »Sposób na Alcybiadesa« , »Naprzód 'Wspaniali ! « , »Awantura w Niekłaju«, »Adelo, zrozum nmie ! « , »Szkolny lud«, »Okulla i ja« , nie­ zliczone opowiadania - to z nich najpierw chłonąłem przekonanie, że j edną z naj ­ ważniej szych rzeczy w życiu j est chło­ pięca, a potem męska przyjaź{l. Na dobre i na złe. Tak, u Niziurskiego często po­ jawiał się wątek rozczarowania, zdrady, o tym nigdy nie zapominałem, ale za mo­ ich kumpli dałbym się pokroić. A oni - jak wiele razy udowadniali - za mnie': A teraz rozmawiałem z jednym z nich, tak samo przejętym tym, co się stało. - Tak, teraz zdałem sobie sprawę - ciąg­ nął Dominik - że żaden pisarz nie miał na mnie takiego wpływu. Nie napisałbym "Ile kroków do domu': nie pałał taką miłością do książek, gdyby nie Niziurski. Każdą jego powieść - wliczając te dla dorosłych - czytałem minimum po trzy razy, rzecz nie do pomyślenia z żadnym innym au­ torem. To był fundament jak to pływanie, które trenowałem w dzieciństwie: na nim wyrobiłem swoje mięśnie, umiejętności, figurę, potem tylko dokładałem. Nie wiem, czy jeszcze dzi siaj jakieś dzieciaki czytają Niziurskiego, nie wiem nawet, czy czytały go dzisiejsze 20-latki . Ale fajnie j est pomyśleć, że dzisiaj kilka 54 Newsweek 14-20.10.2013

pokoleń po trzydziestce, zwłaszcza face­ tów, od lewa do prawa, ponad podziałami i wbrew wszelkim polskim wojnom i ob­ sesj om, ze smutkiem, ale i lekkim uśmie­ chem wsp omina niesamowite światy stworzone przez Mistrza. Światy, które wydawały się tak nama­ calne. Jak ja marzyłem, by znaleźć się w Niekłaju czy O drzywołach, tych dziu­ rach dziur, a na mapach vVarszawy szu­ kałem bezskutecznie skweru vVorcella. Na jakichś koloniach udawałem, że mam na imię Wiktor jak bohater " Księgi urwi­ sów", i od pana Edmunda dowiadywałem się, jak boli dorastanie i miłość. Jego bo­ haterowie to byli moi kumple z podwórka, szkoły, wakacji, to byłem ja sam. To był świat widziany z perspektywy wrażliwego i nieco wycofanego outsidera, świat, który obracał się wokół postaci najważniej szej - charyzmatycznego gościa z nieokiełz­ naną fantazj ą i pomysłami, za którym wszyscy szli jak w dym , jak za Zygmun­ tem Gnackim, zwanym Gnatem, z trylogii odrzywolskiej. To wreszcie był świat, w którym dobrzy ludzie potrafili sprawiać ból, bezmyślność czy brak rozsądku rodziły OkrUCieflStwO, trzeba było uczyć się sztuki wybierania i definicji najważniejszych pojęć określa­ jących choćby i bardzo młodego człowie­ ka. Niziurski nawet kiedy musiał zawrzeć elementy socrealizmu w swej twórczości, to i tak wychodziło mu cholerne arcydzie­ ło na miarę " Księgi urwisów". Nie pouczał, tylko gdzieś między słowami, zdaniami, przygodami opowiadał nam, chłopakom, jak na koniec dnia, w nieświętym świecie, być porządnymi ludźmi . Dziękuję za wszystko, panie Edmundzie. Marcin Meller jest dziennikarzem, prowadzi " Dzień dobry TVN" " oraz " Drugie śniadanie mi strzów w TVN24


IGNIEW H O Ł DYS

Miley I]]

iley Cyrus lada dzień skończy 21 lat. Dopiero wówczas będzie mogła legalnie kupić alkohol. Jeszcze dwa lata temu była i dolką ame­ rykańskich rodzin jako odtwórczyni roli zwykłej dziewczyny i wzorowej uczenni­ cy Miley Stewart (w dzień) oraz wiodą­ cej drugie życie (poza szkołą) gwiazdy pop o p seudonimie H annah Montana - wszystko to w uwielbianym disneyow­ skim serialu " Hannah Montana". Jej wi­ zerunek - zwykłej dziewczyny z p uklami ciemnych włosów, w sukience z wykłada­ nym kołnierzykiem i dołeczkami w po­ liczkach - wrył się w amerykańskie mózgi niczym tatuaż aniołka. Każdy chciałby mieć taką córkę. 98 odcinków serialu za­ jęło Miley Cyrus pięć lat, począwszy od czternastego roku życia. M niej więcej dwa lata temu Miley za­ częła dojrzewać. Rozpoczęło się przepo­ czwarzanie nastolatki w dorosłą kobietę, a że wciąż była realną gwiazdą, wszyst­ ko działo się na oczach medi ów. Nagle ktoś odkrył, że bez zgody rodziców zro­ biła sobie niewielki tatuaż. Wow! Że się seksownie ubrała , do tego w czerwone szpilki . vVow, wow! Powiało grzechem. Kiedy kilka miesięcy temu zmieniła fry­ zurę - Ameryka doznała szoku. Zamiast klasycznego uczesania panny z dobrego domu ludzie ujrzeli utlenionego na bia­ ły blond irokeza i wygolone boki. Pojawi­ ły się kolejne kolczyki i mnóstwo nowych tatuaży porozrzucanych po całym cie­ le, nawet po wewnętrznej stronie palców u rąk. (Niedawno z okazji wywiadu dla magazynu " Rolling Stone" kazała sobie wytatuować słowa " Rolling" i " Stone" na podeszwach stóp.) Powyciągane T- shir­ ty, seksowne szpile, szorty, ostry maki­ jaż. Nie tylko mormoni zakazali dzieciom zerkać w stronę witryn z gazetami . Bomba wybuchła podczas tegoroczne­ go rozdania nagród VMA, skądinąd dow-

zwł a s zc z a r a p e r ­ c i pnych statu etek skich. Całkiem nago astronauty na Księwystąpiła M ad onna życu z flagą M TV. G dy Miley zmieniła się Występ M i ley był w teledysku " Eroti­ ca" w 1992. Lubieżny zapowi a d any j ako Z nastolatki w wampa, j ęzyk pokazał Gene elektryzuj ący i stał nie tylko mormoni Simmons z K I S S się taki m . Ubrana w 1 978 roku. I M i ­ w cieliste szorty i niezakazali dzieciom chael Jackson, i Ma­ wielki cieli sty biuzerk ać w stronę d onna łapali się za s to n o s z wyko n a ł a k r o c ze w i e l e l at duet ze znakomitym witryn z gazetami wokali stą Robinem temu. Inni uczestnicy widowiska (tancerze) Thicke'em , który dla potwierdzają: wszystko było detalicznie odmiany był szczelnie ubrany od stóp do omówione. Thicke uczestniczył w pró­ głów w prążkowany garnitur. Podczas bach wraz z żoną, podsuwali M iley ko­ występu Miley wykonała taniec twerk po­ lejne śmiałe pomysły. Przed koncertem legający na intensywnym i gwałtownym kręceniu pupą - wywodzi się z Afryki, w specjalnym raporcie dla MTV Miley zapowiadała skandal, pokazywała swo­ w niektórych krajach jest zakazany jako ją głupkowatą fryzurę z dwoma guzkami, zbyt obsceniczny. Pupa Miley ocierała się swój kostium, opowiadała, że wystawi ję­ o Thicke'ego. vV wolnych chwilach ar­ zyk na rekordową długość (dodając, że tystka wywalała długi język, wiercąc nim potrafi go wyciągnąć daleko tylko w jed­ lubieżnie w j ednym kierunku. W koi1Cu ną stronę, lewą). Wystarczyło. potarła swoje i Thicke'ego krocze wielką Teledysk z Miley (piękne dzieło znako­ gąbczastą rękawicą z wielkim wskazują­ mitego fotografa Terry'ego Richardsona) cym palcem. Koniec spektaklu. Grzmot obejrzało 300 milionów ludzi . Koncern medialny był tak wielki , że ludzie prze­ Viacom (właściciel MTV) oficj alnie po­ stali się zajmować bankructwem Stanów dziękował Miley za nieprawdopodobne Zjednoczonych. rekordy oglądalności i emocj e, które wy­ Mocna dobitka nadeszła wkrótce : kil­ wołała, dzięki czemu nastąpił skok akcj i ka tygodni po występie na VMA ukazał imperium medialnego o kilka procent. się teledysk Miley z piosenką "Wrecking Miley wyznała, że numer z twerkiem i ję­ Bali ", w którym całkowicie naga (jednak­ zykiem wykonała raz, i wystarczy. "Nie­ że nie ujawniając detali ) i piękna Miley wiele trzeba, żeby o tobie mówili ". Nagle kołysze się na wielkiej kuli do rozbij a­ poważnieje. " Piętnują prowokacj ę arty­ nia ścian, tarza się w cegłach i liże obuch styczną, a chwilę później na tym samym wielkiego młota do rozkruszania betonu. ekranie bez żenady pokazują rozerwane Irlandzka piosenkarka Sinead O'Connor ciała ofiar zamachu w Pakistanie. Chore" nie wytrzymała i nazwała akcje Amery­ - skwitowała reakcję mediów. Dla mnie kanki prostytuowaniem się, legendar­ dopiero teraz zaczęła się jako artystka. na Annie Lennox określiła je mianem pornografi i . Kręcę z niedowierzaniem głową· Zbigniew Hołdys jest muzykiem, Twerk i niemal całkiem nagie kobie­ kompozytorem i dzienni karzem. ty są obecne w teledyskach od wielu lat, Był liderem grupy Perfect 56 Newsweek 14-20.10.2013


B L I S KO RAJ U WŁoska wyspa La m pedusa Leży bliżej Afryki n iż WŁoch, od dawna więc jest ceLem d La czarnoskórych uchodźców.



IlWU'1 TRAGEDIA NA LAMPEDUSIE �

szybko się zmieniały. We Włoszech panuje panika. Nikt nie wie, co z tym zro­ bić - mówiła wówczas Anna Triandafylli­ dou, ekspert od spraw imigracji. Minister spraw wewnętrznych chciał nawet wysłać włoskie siły porządkowe do Tunezji, by powstrzymać napływ uciekinierów. A potem rozpoczęła się wojna domowa w Libii. Już na samym początku pułkow­ nik Kaddafi ostrzegał w wywiadzie dla jednej z gazet: " Europa stanie się czar­ na. Tysiące ludzi z Libii dokonaj ą inwa­ zji na Europę. Nie będzie już nikogo, aby ich zatrzymać ". W ten sposób chciał przy­ pomnieć Włochom o wcześniej zawartej umOWIe. Dzięki ropie Libia była bogata. Praco­ wało w niej p ółtora miliona imigrantów z najbiedniejszych krajów Afryki. Teraz nie mieli czego tu szukać . Pracy już nie było. Zaczęto ich prześladować, a nawet zabijać, ponieważ rebelianci podejrzewa­ li ich o wspieranie reżimu. Włosi spodzie­ wali się "exodusu na biblijną skalę'; jak to uj ął były mini ster spraw wewnętrznych Roberto Maroni . Obliczano, że do Italii przypłynie pół miliona uchodźców z sa­ mej tylko Libii. Przybyło znacznie mniej . Ale tego sa­ mego dnia, gdy u wybrzeży Lampedusy utonęło ponad 300 osób, do brzegów wy­ spy przybyła jeszcze jedna łódź, przez ni­ kogo niezauważona. Na jej pokładzie były 463 osoby uciekające z ogamiętej wojną domową Syrii . -

Nowe Mogadiszu

O siedle azylantów zwane Nowe Mo­ gadiszu leży w Apulii, 130 km od Bari . Swoją nazwę zawdzięcza stolicy Soma­ lii, gdzie ludzkie życie nic nie jest warte. W środku straszą ruiny budynków opusz­ czonych kilkanaście lat temu. Resztę do­ budowano z zardzewiałego żelastwa, sklejki i brezentu. Nie ma tu elektryczno­ ści , gazu ani bieżącej wody. Ziemia j est przesiąknięta uryną, szczurów nie spo­ sób policzyć. Ci, którzy maj ą szczęście, śpią na znalezionych w śmietniku mate­ racach, a ci, którzy maj ą go mniej - na kartonach. M ężczyźni pracują od cza­ su do czasu za dwa, trzy euro za godzinę na polach albo na budowach. Lecz teraz jest kryzys i wielu nie zarobiło ani grosza od paru tygodni. Kobiety z reguły się pro­ stytuują, bo żyć z czegoś trzeba, a innej pracy nie ma.

Kone pochodzi z Liberii. Przez kilka­ naście lat mieszkał w Libii . Jednak po upadku Kaddafiego postanowił uciekać. ·Wykupił miejsce na statku na Lampedu­ sę. Po jakimś czasie przyznano mu azyl. Jednak po opuszczeniu ośrodka przej ­ ściowego nie wiedział, dokąd pójść - spał w parkach albo pod mostami . Aż ktoś opowiedział mu o Nowym Mogadiszu. - To miej sce jest gorsze od każdego slum­ su w Afryce. Mówiono mi , że Europa to raj . Tak naprawdę Europa to piekło na ziemi - mówi dziś Kone.

Europa nie może przyjąć wszystkich ch ętnych. ALe może przyjąć niektórych. We własnym interesie Tak właśnie wygląda typowe życie uchodźcy we Włoszech. Ci ludzie nie mają z reguły prawa do żadnych świad­ czeń. Istnieje co prawda rządowy pro­ gram wspierania azylantów. Problem w tym, że pieniędzy starczyło dla zaledwie trzech tysięcy osób, podczas gdy potrze­ bujących jest kilkadziesiąt razy więcej . - We Włoszech nie m a żadnego syste­ mu integracji azylantów. To, co się tam dzieje, jest szokujące - mówił Nils Muiz­ nieks, łotewski komisarz praw człowie­ ka Rady Europy, po wizycie w jednym z rzymskich slumsów. Większość ofiar ostatniej tragedii to uchodźcy z Erytrei . Prezydent tego pa{l­ stwa Isajas Afewerki wywalczył dla kra­ ju niepodległość. A następnie pogrążył go w biedzie i terrorze. Władza zajmuje się dziś głównie ści­ ganiem wewnętrznych wrogów, których rzecz jasna przybywa wraz z nasilaniem się paranoi prezydenta. Kraj przypomi ­ na wielkie koszary: nastolatkowie są siłą wcielani do woj ska (służba może trwać do 50. roku życia), ojcom rodzin rozdawane są kałasznikowy. Podróż do Europy z Erytrei może trwać parę miesięcy i kosztuje dziesiątki tysięcy euro. Uciekinierzy są zdani na łaskę ma­ fii zaj muj ących się przerzutem. Wielu z nich jest porywanych w Sudanie, a póź60 Newsweek 14-20.10.2013

niej sprzedawanych do Egiptu i przetrzy­ mywanych przez łowców okupów. Meron Estefanos, jeden z uchodźców z Erytrei, opowiada historię swojego ku­ zyna : " Porwano go w Sudanie, a potem wysłano na Synaj. Tam go torturowano. W kO{lCU porywacze zdzwonili do rodzi­ ny, mówiąc, że go zabiją, jeśli nie dosta­ ną oku pu w wysokości 35 tysięcy dolarów. Wiele rodzin musi sprzedawać wszystko, co ma, żeby uratować swoich bliskich". Tych, którym uda się przej ść przez Afrykę, czeka przeprawa przez morze i kolejne niebezpieczeństwa. Na wybrze­ żu Maroka nadmuchiwane kajaki są dziś sześć razy droższe niż w H iszpanii , bo wielu uchodźców stara się na nich poko­ nać Morze Śródziemne. Niektórzy nie ku­ pują nawet wioseł. Podróż morska na Lampedusę z wy­ brzeży Tunezj i teoretycznie nie j est aż tak trudna i nawet prymitywna łódź po­ winna pokonać ten dystans w kilkana­ ście godzin. Ale łodzie są przeciążone. - Na 20 metrach kwadratowych upchnię­ to ponad 70 osób. Każdy dostał butelkę wody, daktyle i małą paczkę herbatni­ ków. Kamizelki ratunkowe usunięto, aby zmieściło się nas więcej . Powiedziano nam na początku: jeśli ktoś uważa, że jest nas za dużo, może wysiąść. Ale zwro­ tu pieniędzy nie będzie - opowiadał jeden z uchodźców, któremu udało się prze­ drzeć na wyspę. Ogromna część z nich nie potrafi pły­ wać. Niektórzy wcześniej nawet nie wi­ dzieli morza. W razie kłopotów wpadają w panikę, co przyspiesza katastrofę. Na kapitana także nie można liczyć, bo on chce zarobić i nie dać się złapać. Po ostat­ niej tragedii u wybrzeży Lampedusy za­ trzymano 35-letniego Tunezyjczyka, który prawdopodobnie był kapitanem feralnej łodzi. Grozi mu 20 lat więzienia. Jedna z większych tragedii uchodźców w drodze na Lampedusę zdarzyła się dwa lata temu, gdy kapitan na widok helikop­ tera wyrzucił do morza telefon satelitamy i sprzęt do nawigacji . Helikopter odleciał, a łódź kapitana dryfowała przez kilkana­ ście dni. Najpierw umarlo dziecko, potem kobieta, która napiła się morskiej wody, później chłopak, który oszalał i skoczył do morza, krzycząc, że wraca do swojej wsi na ośle. W sumie bli sko sto osób. Kapi­ tan nie dał się złapać. Skonał j ako jeden z pierwszych.


Wyobraźmy sobie przez chwilę, że wszystkie bariery ella imigrantów z bied­ nych kraj ów pragnących zamie szkać w Europie zostaj ą zniesione. Jaki przy­ n i o słoby to rezultat ? Tak nap rawdę podobny eksperyment już został prze­ prowadzony. Mieszkahcy tureckiej czę­ ści Cypru maj ą niemal nieograniczone prawo osiedlania się w Wielkiej Bryta­ nii . W 1 945 roku na Wyspach mieszka­ ło ich około dwóch tysięcy. Dziś - między 130 a 300 tysiącami. Na Cyprze pozosta­ ło zaledwie około 85 tysięcy. Ten przykład pokazuje, że pewne bariery są niezbędne. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy akty­ wiści praw człowieka, nie można przyjąć wszystkich chętnych. Bo chętnych byłoby bez liku . Pod takim ciężarem Europa po prostu by runęła. Bariery są niezbędne, ale nigdy nie da­ dzą absolutnej gwarancj i . M ożna opóź­ nić napływ imigrantów, można sprawić, że zamiast lądem będą przeprawiali się

przez morze albo odwrotnie, ale nie da się ich zatrzymać. To dlatego Włosi do­ gadali się z Kaddafim, by powstrzymywał imigrantów. Również Grecy przez lata nie mogli sobie poradzić z napływem uchodźców z wielu pallstw Afryki i Azji, ponieważ Turcy bez żadnych ograniczeh wydawali im wizy. Wystarczało przylecieć do Stam­ bułu, wsiąść do autobusu, a p otem przejść graniczną rzekę Evros. Dlatego w kOllcu władze greckie wzniosły płot na długości ponad 10 kilometrów. Po ostatniej tragedii na Lampedusie w europej skich mediach pojawiło się wie­ le publikacji o tym, co zrobić, żeby zapo­ biec podobnym zdarzeniom w przyszłości. Ale prawda jest taka, że nikt nie jest w sta­ nie tego zagwarantować. Można przynaj ­ mniej uczcić pamięć ofiar w jeden sposób, znacznie istotniejszy niż pahstwowy po­ grzeb obiecany przez premiera Lettę. Europa to kontynent wymieraj ący i tak czy inaczej jest skazana na imigrantów.

Jednak dziś w tej sprawie głos zabiera­ ją jedynie dwie strony: ideologowie praw człowieka, którzy kłamliwie twierdzą, że UE może przyjąć wszystkich, oraz skraj ­ na prawica, która kłamie w inny sposób: głosząc, że imigranci winni są wszystkim problemom. Unijne instytucje muszą wreszcie spró­ bować odpowiedzieć na zasadnicze pyta­ nie: na jak dużą i na jakiego typu imigrację jest gotowa zgodzić się Europa? Tak jak wcześniej zrobiły to USA, Kanada czy Au­ stralia. Uczciwe, rzeczowe podej ście do problemu nie tylko zahamowałoby trium­ falny pochó d skrajnej prawicy w U E . Przede wszystkim byłoby korzystne d l a samej Unii . Niemcy maj ą s i ę świetnie, choć w 2012 roku przyjęli najwięcej imi­ grantów od ponad 20 lat. Tyle że przecięt­ ny niemiecki imigrant jest znacznie lepiej wykształcony niż przeciętny Niemiec. Napisz do autora maciej.nowicki@newsweek.pl

------ REKLAMA --


IlWU'1 JULIA I MARZENIA O EUROPIE

Przeciąg a n i e U kra i ny To j est g ra o p rzyszłość U k ra i ny. C h o d z i o coś w i ę cej n i ż uwo L n i e n i e c h o rej J u l i i Tymosze n ko . J e ś l i K ij ów d o l. i sto p a d a n i e zwiąże s i ę z U E , n a stę p n ej sza n sy d ł u g o n i e będ z i e . M I C H AŁ KAC E W I C Z

kamiennej twarzy ukraiń­ skiego prezydenta 'Wiktora Janukowycza trudno wy­ czytać, czy zdecydował się już podpi­ sać na szczycie w Wilnie pod koniec listopada umowę stowarzyszeniową z Unią Europej ską. Pozostaj e półto­ ra miesiąca gorącej dyplomatycznej rozgrywki o największy od czasu upadku ZSRR geopolityczny zwrot w naszej części Europy. Na ubiegłotygodniowym spotka­ niu w Krakowie Janukowycz miał ni etęgą minę. Razem z Broni sła­ wem Komorowskim starali się spra­ wiać wrażenie starych przyjaciół. Co chwila podkreślali, jak wspaniałe są relacje Polski i Ukrainy. Jednak za kulisami oficjalnych przemówie{l nie ustawały próby urabiania Janukowy­ cza. Żeby tylko na ostatniej prostej nie zrobił brzydkiego numeru i się nie wycofał. Żeby wypuścił z więzie­ nia Julię Tymoszenko. Nazwisko byłej premier ani razu nie p adło w czasie oficjalnych prze­ mówień prezydentów. Ale właśni e o nią trwają naj gorętsze targi między Brukselą i Warszawą a ](jj owem.

Zakładniczka

Wydawało się już, że załatwione. Ty­ dzie{l temu po ](jj owie krążyły plotki, że Julia Tymoszenko j est bezpiecz­ na w Niemczech. vVładze po cichu ją wywiozły, by mieć problem z gło­ wy. - To oczywiście bzdura, zapew­ niam, że Julia Tymoszenko wciąż jest w Charkowie, w więziennym szpita­ lu, jej celem jest odzyskanie wolności i pełne oczyszczenie z absurdalnych zarzutów - wyjaśnia Siergiej Wlasen­ ko, adwokat byłej premier, i dodaje: - Prezydent znalazł się w pułapce, dobrze wie, że wypu szczenie pani premier oznaczać będzie pojawienie się konkurencji politycznej , ale Ty­ moszenko w więzieniu to koniec ma­ rzefl o Europie. Dwa lata temu triumfujący po zdo­ byciu pełni władzy Wiktor Januko­ wycz zemścił się na Tymoszenko za upokorzeni a, j akich doznał od niej w czasie pomarańczowej rewolucj i . Ku zdumieniu świata wsadził byłą premier i szefową opozycj i do wię­ zienia. Rok temu sąd skazał ją na siedem lat więzienia za rzekome nad­ użycia przy zawieraniu kontraktów 62 Newsweek 14-20.10.2013



IlWU'1 JULIA I MARZENIA O EUROPIE �

gazowych z Rosją. Dzięki naciskom eu­ ropejskim Tymoszenko, która ma chory kręgosłup, została umieszczona w szpi­ talu, gdzie są lepsze warunki niż w zwy­ kłej cel i . Jednak Janukowycz cały czas traktuje ją jako kartę przetargową. Twier­ dzi, że ma związane ręce, bo prawo nie daj e możliwości ułaskawienia, albo nie może wpływać na sędziów i prokurato­ rów. - Chcę jej dać wolność, ale ona nie chce o nią poprosić, a zgodnie z prawem nie mogę jej po prostu wypuścić - mówił ukraiński prezydent. I tłumaczył Ukraiń­ com, że Europa nie chce się integrować, bo ciągle skupia się na Julii Tymoszenko. Zresztą do tej pory sytuację utrudnia­ ła sama pani premier. Zza krat charkow­ skiej kolonii karnej płynęły j ej twarde żądania: wolność i pełne anulowanie wszystkich zarzutów. Dla unijnych ne­ gocj atorów: Pata Coxa i Aleksandra Kwaśniewskiego, był to duży problem. Naj pierw chodziło o przeniesienie Ty­ moszenko do szpitala. Kolejnym kro­ kiem było naciskanie na prezydenta, by zgodził się na wyjazd Julii na leczenie za granicę. Tyle że na to nie zgadzała się sama osadzona. Wie, że wyjazd oznacza praktycznie emigrację. Tymczasem ambitna pani premier ma zamiar walczyć o prezydenturę w wy­ borach w 2015 r. 'Wysłannicy z Europy th1I11aczyli jej cierpliwie, że chodzi o eu­ ropejską przyszłość Ukrainy. Niespodzie­ wan i e 4 października Tym oszenko oznajmiła, że wyjedzie za granicę na le­ czenie, j eśli Kij ów wyrazi na to zgodę. Tym samym zaszachowała vViktora Ja­ nukowycza. - To d latego w Krakowie Ja­ nukowycz miał nietęgą minę. Do tej pory w negocjacjach jego ludzie mówili, że nie mogę nic dla niej zrobić, bo ona chce być męczennicą - mówi Wlasenko. - Na osło­ dę pozostaje prezydentowi świadomość, że umowa będzie j ego wielkim sukcesem i może mu pomóc w utrzymaniu władzy po wyborach w 2015 r. Ukraina boi się Unii

Dla Janukowycza gra o zbliżenie do Unii Europejskiej jest tak naprawdę rozgrywką o jego przyszłość polityczną. Paradoksal­ nie najważniejszym argumentem unij ­ nych negocjatorów jest właśnie kuszenie Janukowycza korzyściami, jakie odniesie z integracji. Wcześniej ekipa prezydenta z Doniecka podchodziła do europej skich

pomysłów ostrożnie. W środowisku Par­ tii Regi onów dominowały obawy, że na­ rzucone przez Europę prawo z czasem utrudni półautorytarny sposób sprawo­ wania władzy. Ale Janukowycz, a przede wszystkim wspierający go oligarchowie, najwyraźniej zrozumieli, że stowarzy­ szenie może być dla nich ostatnią deską ratunku. Według sondaży z początku paździer­ nika 41 proc. Ukraińców chce integracji z Europą. Jednocześnie 3 1 proc. opowia­ da się za sojuszem z Rosją. - Tradycyjny podział na prorosyj ski wschód i proeu­ ropejski zachód Ukrainy jest silny, ale głównie w wymiarze kulturowym , bo je­ śli chodzi o gospodarkę, nawet na wscho­ dzie docenia się przewagę Europy nad Rosją - mówi Alona H etmańczuk z ki ­ j owskiego Instytutu Polityki Światowej . Strategia Janukowycza zakłada, że zyska na zachodzie i nie straci na wschodzie. Prezydent myśli już o wyborach w 2015 r. Dlatego w batalii o umowę stowarzysze­ niową równie ważna j est dla niego sama Julia Tymoszenko. Nie może jej po prostu uwolnić i umożliwić start w wyborach za dwa lata. Wolałby albo pozostawić ją za kratami, albo pozbyć się z kraju.

- Putin uważa wschodnią U krainę za część Rosji. On nie odpuści U krainy - twierdzi Andriej lłłarionow, były doradca rosyjskiego prezydenta, dziś związany z opozycją Do tego czasu Janukowycz zamierza wykorzystać społeczny euroentuzj azm i sobie przypisać sukces. Nie będzie to ła­ twe. vVprowadzanie unijnych dyrektyw z czasem wywoła turbulencje wewnątrz ukraińskiej elity, ukróci możliwości ko­ rupcyjne, rozreguluje dotychczasowe układy. Ukraińcy, tak j ak Polacy w la­ tach 90., żyją w lęku przed Europą. Boją się, że nagle powyjeżdżają z kraju wszy­ scy młodzi i wykształceni, że obcokra­ j owcy doprowadzą do upadku przemysł 64 Newsweek 14-20.10.2013

i rolnictwo. - Trudno się im dziwić, sko­ ro nawet władze z samym prezydentem i rządem na czele tak naprawdę nie zda­ ją sobie sprawy, co ich czeka - mówi Het­ maf1czuk. Ekspertka tłumaczy: w Kij owie dominuje przekonanie, że podpi sze się umowę, a potem jakoś to będzie. Jakoś, czyli tak jak do tej pory Kij ów będzie wo­ dził za nos Unię. Rządząca Partia Regionów nie widzi w integracji celu strategicznego. Raczej szansę na doraźny przypływ gotówki . W ubiegłym tygodniu były już pierwsze przestoj e w płatnościach z budżetu cen­ tralnego dla regionów. W budżecie po prostu zaczyna brakować pieniędzy i jak kroplówki potrzebuje kredytów. Między­ narodowy Fundusz Walutowy może po­ życzyć 15 mld dolarów jeszcze w tym roku, ale potrzebne jest wsparcie UE. Dla władz w Kijowie marchewka w postaci szybkiej gotówki jest bardziej kusząca niż wielkie słowa o cywilizacyjnej przemia­ nie Ukrainy. Swoją marchewkę dają rów­ nież Rosjanie. Ale oni, w odróżnieniu od Europy, mają również kij . Kij Putina

- Władimir Putin uważa wschodnią Ukrai nę za część Rosj i - mówił nie­ dawno Andriej IIIarionow, były dorad ­ ca gospodarczy Puti na, dziś związany z opozycją. - On nie odpu ści Ukrainy. Tydzief1 temu odpowiedzi alny za p o ­ li tykę wobec Ukrainy d oradca Putina Siergiej Głazjew wyliczał, co zrobi Ro­ sja, gdy Ukraina podpi sze umowę sto­ warzyszeniową z UE. Na liście znalazło się m.in wprowadzenie zaporowych ceł, wojna handlowa i wprowadzenie wiz dla UkraiI1ców (kilkaset tysięcy z nich pra­ cuje w Rosji). Zresztą próbkę możliwości Rosji Kij ów już odczuł, kiedy w sierpniu M oskwa pod pozorem zastrzeżeI1 sani­ tarnych wprowadziła embargo na ukra­ iI1skie produkty spożywcze, np. słodycze produkowane przez znanego z proeuro­ pej skich poglądów oligarchę i polityka, Petra Poroszenkę. W ubiegłym tygodniu Rosj anie zno­ wu grozili Ukrainie przerwami w do­ stawach gazu, gdyby Kij ów zmierzał do zerwania obowiązujących umów gazo­ wych. Dla Ukrainy nagłe zerwanie więzi z Rosją byłoby tragedią i bardzo szybko doprowadziłoby do załamania gospodar­ czego. Rosja proponuje także marchew-


kę: obniżki cen gazu, kredyty, inwestycje i wspólne projekty przemysłowe oraz do­ stęp do swoj ego rynku . Niedawno Ga­ zp rom zgodził się sprzedawać gaz po znacząco niższej cenie jednemu z za­ przyjaźnionych z kij owską władzą ukra­ ihskich oligarchów, Dmytro Firtaszowi . Kreml gra również na bardzo drażliwej nucie słowiahskiej , j ęzykowej i prawo­ sławnej jedności . To często niedoceniany argument, ale o jego sile świadczy zacho­ wanie czołowych polityków. Rosyj skoję­ zyczny premier Nikołaj Azarow nie chce odpowiadać na zadawane po ukraihsku p ytania. W ubiegłym tygodniu na ukra­ ihskim Facebooku toczyła się burzliwa dyskusja o tym , jak Azarow na swoim ofi­ cjalnym profilu pousuwał z grona swoich znajomych zagranicznych koresponden­ tów w Kijowie, którzy prosili premiera, by pisał po ukraihsku, a nie po rosyj sku. - Rosjanie podchodzą do Ukrainy jesz­ cze bardziej emocjonalnie, dla nich sto­ warzyszenie Kij owa z Brukselą będzie

Rządząca Partia Regionów nie widzi w integracji celu strategicznego. Raczej szansę na doraźny przypływ gotówki zdradą totalną, to tak, j akby twój naj ­ większy wróg uwiódł ci siostrę - mówi Mykoła Kniażycki, opozycyj ny deputo­ wany ukraih skiego parlamentu . Poza tym umowa Ukrainy z Unią przekre­ śla forsowaną przez M oskwę ideę inte­ gracji części byłych republik radzieckich w tzw. unii celnej . I ntegracja Rosji i Ukrainy jest podstawą wszystkich pla­ nów stworzenia rosyj skiej wersji UE. Jednak rosyj scy dyplomaci działają mało subtelnie, puszczają im nerwy i zrażaj ą

tym samym nawet swoich sojuszników na Ukrainie. Tydziel1 temu Siergiej Głazjew stwier­ dził, że Partia Regionów powstała i od­ niosła sukcesy tak naprawdę dzięki Rosji. Potraktował tym samym Janukowycza wyj ątkowo protekcj onalnie. H o łubi o ­ n y n a Zachodzie i traktowany, zwłaszcza w Polsce, ostrożnie ukraihski prezydent zrozumiał jednak ostrzeżenie Głazjewa. M oskwa może w każdej chwili urucho­ mić nowy prorosyj ski projekt polityczny na Ukrainie. Spisać na straty Janukowy­ cza i potraktować go jako zdrajcę. Ukarać surowymi sankcj ami, które spowoduj ą, że sytuacj a na Ukrainie stanie się trud­ na i niestabilna. Na tyle, by w wyborach w 2015 r. Wiktor Janukowycz poniósł klę­ skę. A wtedy może pojawić się nowy ulu­ bieniec Moskwy, który zatrzyma proces integracji z Europą. Napisz d o autora michal. kacewicz@newsweek.pl

------- REKLAMA --


Ma rkse m w M i li ba nda B r u kowiec n a leżący d o b rytyj s k i eg o w i ce h ra b i e g o c h c i a ł z n i szczyć E d a Mi U ba n d a , szefa Pa rti i P ra cy. Z a a ta kował j e g o oj ca , m a rksi stę i p oto m ka Żyd ów z Wa rszawy. J e d n a k paszkw i L ty Lko p o m ó g ł Mi li ba n d owi . JAC E K PAW L I C K I

III

edialna batalia z M arksem w tle zaczęła się od artykułu w gazecie " "Daily Mail wytykającego brak patriotyzmu nieżyjącemu już Ralphowi Milibandowi , ojcu szefa brytyjskiej Par­ tii Pracy. Przekładając na polskie realia: było to ideologiczna lustracja rodziny Eda " Milibanda. Słowo "żydokomuna nie pad­ ło, ale pewnie tylko dlatego, że nie ma go w angielskim słowniku.

Cios poniżej grobu " " Daily Mail nieraz już atakował lewi­ cę i M ilibandów. Właściciel bulwarówki, magnat prasowy i wicehrabia (w czwartym pokoleniu) Rothermere nie ukrywa sym­ patii do rządzących torysów. Ale tym ra­ zem gazeta poszła na całość. Wątpliwości nie pozostawiał już tytuł tekstu opubliko­ wanego pod koniec września: " Człowiek, " który nienawidził Wielkiej Brytanii . Zmarły w 1 994 roku Ralph Miliband był brytyj skim myślicielem i marksistą, jego lewicowe poglądy były dobrze zna­ ne. Dlatego główna teza artykułu opiera­ ła się w zasadzie na jednym wpisie z mało znanego dziennika Ralpha z 1940 r.: ,,An­ glik to wściekły nacjonalista. To być może najbardziej nacjonalistyczny naród na świecie. ( . . . ) Kontynent mają w najwięk­ szej pogardzie. Utrata imperium była­ by dla nich upokorzeniem najgorszym " z możliwych . Autor artykułu przypomniał o przy­ siędze, j aką 16-letni Ralph miał złożyć w 1940 r. przy grobie Karola Marksa na londyńskim cmentarzu Highgate. Obiecał mu, że będzie walczyć o socjalizm. Dzien­ nikarz przekonywał, że to, co nie udało się ojcu, chce zrobić jego syn, Czerwony Ed.

Tak nazywany jest w Anglii Ed Miliband z powodu mocno lewicowych poglądów. Celem ma być wprowadzenie w Wielkiej Brytanii socjalizmu. Ed Miliband wielokrotnie publicznie odwoływał się do lewicowego dziedzictwa ojca. Ten atak ugodził go i jako polityka le­ " wicy, i jako syna. Zażądał od " Daily Mail przeprosin. Opublikował w bulwarówce polemiczny artykuł, w którym tłumaczył, dlaczego jego ojciec - który uciekając na Wyspy, cudem uniknął H olokaustu - był brytyj skim patriotą. Odrzucił zarzut, że dąży do obalenia kapitalizmu : "Chcę, by kapitalizm był korzystny także dla ludzi pracy, nie chcę go niszczyć': Kupa emocji Na Wyspach rozpętała się debata o zniesła­ wieniu, odpowiedzialności dzieci za poglą­ dy rodziców i brytyjskim patriotyzmie. Po jednej stronie okopała się potężna machi­ " na medialna - "Daily Mail mimo kryzysu mediów ukazuje się wciąż w imponującym nakładzie 1,9 mln egzemplarzy, a jego stro­ na intemetowa ma 100 mln odsłon w ciągu miesiąca. Po drugiej stronie stanęła lewica: 180 tys. członków Partii Pracy i sympatia ok. 8,5 mln ludzi, którzy w 2010 r. oddali głos na laburzystów. Atak brukowca potępili politycy lewicy i dwóch byłych ministrów z rządów kon­ serwatywnej premier M argaret Thatcher. W obronie M ilibanda stanęły także le­ " wicowe media. Na przykład " Guardian w komentarzu redakcyjnym przypomniał, że pierwszy wicehrabia Rothem1ere (pra­ dziadek obecnego właściciela) był sympa­ tykiem przywódcy brytyjskich faszystów, Oswalda Mosleya. Według "The Guar66 Newsweek 14-20.10.2013


" diana dziennik o takim brunatnym dzie­ dzictwie nie powinien pouczać, CZ)'lll jest patriotyzm. Oburzyli się nie tylko lewicowcy. Naj ­ starszy na świecie żydowski tygodnik, "Jewish Chronicie'; wywęszył opary anty­ semityzmu . Miliband junior oświadczył jednak, że podejrzenia nie są uzasadnione. Przez prawie dwa tygodnie atak na Mi­ libandów był na Wyspach tematem nu­ merjeden. Do dyskusji włączyli się niemal wszyscy ważni politycy. Wicepremier, li ­ berał Nick Clegg, poparł M ilibanda. Premier David Cameron przyznał tyl­ ko powściągliwie, że "syn ma prawo bro­ " nić ojca . Ale jego ministrowie nie byli już tacy łaskawi dla szefa opozycji. Odpowie­ dzialny za edukację M i chael Gove (były dziennikarz) wystąpił w obronie tabloidu. - Gazety nie powinny przepraszać polity­ ków za to, że są ostre. Potrzebujemy wol­ nej prasy, prasy, którajest twarda, podnosi wrzask i czasami niejako z definicji obraża - przekonywał. Ale wielu Brytyjczyków ma już po dziur­ ki w nosie wrzaskliwych brukowców, któ­ re w pogoni za newsem są gotowe zrobić wszystko, nawet włamać się do poczty gło­ sowej zamordowanej nastolatki. Robili to dziennikarze zamkniętego dwa lata temu tabloid u Ruperta Murdocha - "News of the Worlcl': Biuro Milibanda dostało 10 tys. e-maili z wyrazami poparcia i oburzenia. Do specjalnej komisji zajmującej się etyką medi ów wpłynęło ponad 700 skarg na tab­ loid. Tydzieil po publikacji artykułu "Czło­ " wiek, który nienawidził Wielkiej Brytanii przed siedzibę brukowca w Lond)'llie przy­ szło około 200 demonstrantów, związkow­ ców, sytnpatyków lewicy i . . . przywódców organizacji muzułmailskich. Nieśli trans­ parenty z napisem "Daily Mail nienawidzi Brytanii'; tyle że w miej scu herbu brytyj ­ skiego, który w oryginalnym logo dzien­ " nika oddziela dwa słowa "Daily" i "Mail , narysowana była ... kupa. Polskie korzenie M ilibandów " vV opinii wielu komentatorów "Daily Mail przegiął, bo uderzył w rodzinę, której losy mogłyby być ilustracj ą tragicznej histo­ rii Europy XX wieku. W czasie II wojny światowej w gettach i obozach zagłady za­ mordowanych zostało 43 członków rodzi­ ny Milibandów. Co więcej, ojciec i matka wpływowych dziś braci są dowodem na to, jak imigracja wzbogacała Wielką Brytanię . •


IlWU.1 BRYTYJSKA WOJNA KLAS � Przyjeżdżając do Anglii, nie znali ani sło­

wa po angielsku, a mimo to tak wychowali dzieci, że 48-letni David był szefem dyplo­ macji w rządzie Gordona Browna, a jego o pięć lat młodszy brat chce w 2015 r. pokonać Davida Camerona. Rodziny ojca i matki Milibandów wy­ wodzą się z Polski. Dziadek ze strony ojca, Samuel, urodził się w 1895 r. w Warszawie, był jednym z dwanaściorga rodzellstwa. W młodości należał do Bundu, lewicowej partii żydowskiej. Kiedy w 1920 r. Sowieci napadli na Polskę, Samuel miał wstąpić do Armii Czerwonej . Czy, gdzie i jak walczył przeciw wojskom Piłsudskiego - tego do­ kładnie nie wiadomo. Wiadomo tylko, że w 1922 r. wyemigrował do Brukseli. Tam rok później poznał przyszłą żonę Renię Steinlauf - również Żydówkę z Polski. Żyli z produkcji i sprzedaży obwoźnej kapelu­ szy. Samuel mówił w jidysz, francuskiego nauczył się z gazet. W 1924 r. urodził im się syn Adolphe. Szybko poszedł w ślady ojca - jako nastolatek wstąpił do lewico­ wej żydowskiej organizacj i skau­ towskiej Hashomer Hatzair. Ledwie Milibandowie osiedli w Belgii, a już znów musieli ucie­ kać. Kiedy w maju 1940 r. Niem­ cy rozjeżdżali ją czołgami, 16-letni Adolphe z ojcem przemaszerowali 100 km z Brukseli do Ostendy. Tam wsiedli dosłownie na ostatnią łódź do Anglii. Na drugim brzegu kanału La Manche Adolphe stał się Ralphem, bo noszenie imienia Hitlera nie było wtedy wygodne. Uciekinier był piekielnie zdolny. Szybko nauczył się angielskiego. Wstąpił do Lon­ don School of Economics, a następnie do Royal Navy. W 1946 r. po trzech latach służby w marynarce (gdzie przychwyty­ wał i tłumaczył niemieckie depesze) dostał brytyj skie obywatelstwo. Kiedy schodził z okrętu, dowódca krzyknął: "Miliband, tylko nie głosuj na Partię Pracy!': Ralph nie posłuchał. Został jednym z najvvybitniejszych znawców marksizmu i członkiem Partii Pracy. Żonę, Marion Kozak, poznał w prestiżo­ wej London School ofEconomics, byłajego studentką. Pobrali się w 1961 r., łączyły ich nie tylko miłość i lewicowe przekonania. Marion podobnie jak on cudem uniknęła zagłady. Urodziła się w 1934 r. w Często­ chowie w rodzinie bogatych żydowskich przemysłowców jako Dobra Jenta Kozak.

Po vvybuchu wojny Niemcy przerobili fa­ brykę jej ojca Dawida na wytwómię amu­ nicji, a rodzina Kozaków trafiła do getta. Razem z siostrą Hadessą (która potem sta­ ła się Jadwigą) Marion przeżyła likwidację tzw. dużego getta w 1942 r., kiedy na Tniej­ scu rozstrzelano ponad 2 tys. Żydów, a ko­ lejnych 40 tys. zapakowano do bydlęcych wagonów i wywieziono do Treblinki.

Brytyjczycy uważali, że szef opozycji jest mdły i bezbarwny. Teraz zobaczyli zu pełnie innego Eda Milibanda:

Nie wiadomo dokładnie,jak ocalała i dzięki komu. Sama Marion na ten temat mówi niewie­ le - twierdzi, że pomogli jej dobrzy ludzie (za co kilka lat temu dziękował jej syn Da­ vid, kiedy jako szef brytyjskiej dyplomacji odwiedzał Polskę). Wiadomo, że jak wie­ le innych żydowskich dzieci ukrywała się w klasztorze katolickim pod opieką za­ konnic, zapewne ze zmienioną tożsamoś­ cią. Do Anglii wyjechała z siostrą w 1947 r. w wieku 1 2 lat za pośrednictwem jednej z organizacji żydowskich. " Kilka lat temu "Daily Telegraph pró­ bował rozwikłać tajemnicę ocalenia Ma­ rion. Dziennikarze gazety dotarli do mieszkaj ącego w USA częstochowskie­ go Żyda Signmnda Rolata, który twierdzi, że spotkał matkę Milibandów, bo razem z nią w 1943 r. uratował ich przed śmiercią dr Litt, częstochowski Oskar Schindler. 68 Newsweek 14-20.10.2013

Według Rolata grupka dzieci z dziewię­ cioletnią wówczas Marion Kozak czekała na egzekucję na jednym z cmentarzy, kie­ dy pojawił się kierujący fabryką amunicji dr Litt. To on namówił SS-manów, żeby nie zabijali wszystkich dzieci, bo małe pa­ luszki są w stanie zrobić to, czego nie dają rady maszyny. Marion Miliband nigdy nie potwierdziła tej wersji.

Zbawienny atak? Choć M ilibandowi nie udało się wymu­ " sić na "Daily Mail przeprosin za zniesła­ wienie ojca, to opinia publiczna stanęła po jego stronie. Z sondażu przeprowadzonego " dla "Guardiana wynika, że 72 proc. Bry­ tyjczyków uważa, iż brukowiec niesłusznie oskarżył ojca szefa opozycji. Obrona ojca ociepliła wizerunek syna, a nawet wzmoc­ niła jego pozycję polityczną. - Nie wątpię, że gniew M ilibanda jako syna jest praw­ dziwy, ale jako polityk zebrał on punkty na " tej awanturze - tłumaczy "Newsweekowi Matthew Ashton, politolog z Nottingham Trent University. Według Ashtona M iliband był dotąd po­ strzegany jako polityk raczej mdły i bez­ barwny. - Miał przebłyski pasji podczas debaty wokół interwencji w Syrii, ale większość ludzi uważała, że jest wręcz nudny - tłumaczy nam ekspert. Te­ raz Brytyjczycy zobaczyli zupełnie innego Milibanda, ludzkiego, pełne­ go pasji. Choć do wyborów w Wielkiej Brytanii jeszcze 19 miesięcy, szanse na przywrócenie rządów Partii Pracy rosną. Gdyby wybory odbyły się we wrześniu, na laburzystów głosowałoby 36 proc., a na to­ rysów - 29 proc. Brytyjczyków. - Ed M iliband j est poważnym zagro­ żeniem dla premiera Davi da Camerona. Obecny rząd nie jest populamy, ale wynik wyborów w 2015 r. zależy od gospodarki. Jeśli jej stan się poprawi, a ludzie odczują to na własnej skórze, Cameron może utrzy­ mać się przy władzy - mówi nam Ashton. Przyznaje jednak, że nawet jeśli gospodar­ ka wyjdzie z dołka , to ludzie od razu nie poczują tego w kieszeni. - Jeśli Miliband pokaże, że ma wiarygodną altematywę dla obecnej polityki gospodarczej , to wygra wybory - mówi ekspert. Na razie przywódca laburzystów poka­ zał, że potrafi być twardy. A to już wiele.

� {;Y

Napisz do autora jacek.pawlicki@newsweek.pl


Słod ki d ra ń M i a Farrow wciąż n i e m oże wyb a czyć Woody' e m u A L L e n ow i z d ra d y s p rzed p o n a d 2 0 l a t . A ktorka o g ło s i ła wła ś n i e , że to n i e A L L e n j e st oj cem j ej sy n a R o n a n a Fa rrowa , a le . . . F ra n k S i n at r a . P I OTR M I L E W S K I , N owy J o r k

l1ł

ównowaga psychiczna nigdy nie była mocną stroną Mii Farrow. W 1992 roku, kiedy wyszedł na jaw związek Allena z 19-1etnią przybraną córką Soon-Yi Previ n, aktorka rozpętała medialną kampanię przeciw byłemu part­ nerowi, oskarżając go o seksualne nękanie 7-letniej adoptowanej córki Dylan. Reżyser był załamany, ale lekarze nie potwierdzili oskarżef1 Farrow. Ich zdaniem dziewczyn­ ka "wymyśliła całą historię, by odreago­ wać stres związany z brakiem stabilności w życiu rodzinnym, bądź uległa sugestiom matki, która wmówiła jej , że ojciec zacho­ wywał się niewłaściwie". Innymi słowy, by zemścić się na niewiemym Woodyrn, Mia prawdopodobnie nie zawahała się zrobić krzywdy siedmiolatce, przekonując j ą, że tata jest potworem. •

Wszyscy jesteśmy dziećmi Sinatry

W trakcie procesu o prawa rodzicielskie w 1993 roku wypłynęły zrobione przez aktorkę i posłane Allenowi makabrycz­ ne zdjęcia dzieci. Matka upozowała je na wampiry z sercami przebitymi kołkami. Soon-Yi zeznała przy okazji, że Farrow traktowała adoptowane maluchy (w sumie dziewiątkę) inaczej niż własną czwórkę,

a mianowicie "jak krnąbmą służbę". Pięć lat po aferze Allen wziął ślub z Soon-Yi i nadal są razem. - Serce nie sługa - tłuma­ czył reżyser, zapytany, czy związek 56-let­ niego ojca z przybraną nastoletnią córką j est normalny. - W tych sprawach nie obowiązuje lo­ gika. Poznaj esz kogoś, za­ kochujesz się i tyle. M i a jednak nie wy­ bac zyła . Przy ka żdej okazj i stara się zrobić Woody'emu przykrość. Ostatnio w wywiadzie dla " "Vanity Fair powiedzia­ ła, że j ej syn Ronan Farrow urodzony w 1987 roku jest być może dzieckiem ka Si natry. To prawda, że z piosenkarzem łączył ją ro­ mans, a następnie małżefl­ stwo, tyle że dwie dekady przed urodzeniem Ronana. Wzięli ślub w lipcu 1966 roku, a rozwód na po­ czątku 1968, gdy Mia - wbrew wcześ­ niejszym ustaleniom - odmówiła zagrania w filmie Sinatry "De­ tektyw': bo terminy kolido­ wały ze zdj ęciami do


SKANDALISTA WOODY ALLEN

" " Dziecka Rosemary . Piosenkarz wręczył jej pozew rozwodowy na planie filmu Po­ laf1skiego, w obecności całej ekipy. Teraz Fa rrow utrzymuje, że ich romans nigdy nie wygasI. Pikanterii sprawie dodaje to, że Ronan przyszedł na świat, gdy Sinatra miał 71 lat. Ostatnia z czterech żon gwiazdora, Bar­ bra, której poprzednim mężem był jeden z braci Marx, Zeppo, oświadczyła, że rewe­ lacje Farrow to stek bzdur. Najbardziej za­ interesowany, czyli Ronan, wyśmiał mamę na 1\vitterze: ,,»Być może« to wszyscy je­ steśmy dziećmi Franka Sinatry". Nie wie­ rzy w jej przypuszczenia, choć z ojcem j est w nie najlepszych stosunkach, podobnie j ak Dylan. W ubiegłym roku złożył mu, również za pośrednictwem 1\vittera, ta­ kie życzenia: "Wesołego Dnia Ojca. Czy - j ak nazywamy to w naszej części rodziny - wesołego dnia szwagra': Rzecznik Alle-

na oś\\�adczył: "Enuncjacje Mii Farrow są tak wydumane i groteskowo absurdalne, że Woody nie zamierza ich komentować': Nowojorczyk z krwi i kości

Jedno jest pewne: Allen złamał bodaj naj­ silniej sze ze społecznych tabu . Sypiał z córką, co prawda adoptowaną, ale nie taka miała być jego rola w tym układzie . Dziewczyna nie robiła i nie robi wraże­ nia skrzywdzonej, jednak wstrząs przeży­ ła reszta rodzef1stwa. Amerykanie potępili reżysera. Dopiero w ostatnich latach udało mu się nie tyle zrehabilitować, ile odzyskać sympatię. Dzięki sztuce. Jego poczucie humoru uznawane jest za specyficznie nowoj orskie. To połączenie autoironii i purnonsensu (" Mam tylko pięć minut, \�ęc śmiejcie się szybko" ) zaprawio­ ne kompleksami wielkomi�jskiego inteli­ genta, który niedostatki apary<:ji nadrabia

IllWU'

sprytem, z domieszką humom żydowskie­ go. Przy czym Allen wykorzystywał wąt­ ki typowo żydowskie, jak poczucie winy, lęk przed odrzuceniem, zawiła logika Tal­ mudu, spory religij ne, antysemityzm czy przeciągające się oczekiwanie na Mesjasza, głównie w czasach, gdy był jeszcze standu­ powcem, na początku lat 60. ( " Biblia mówi, żejesteśmy narodem wybranym, ale w sali gimnastycznej stajemy się narodem wybieranym na kof1cu"). Allen urodził się w roku 1935 j ako Allan Stewart Konigsberg. Matka Nettie prowa­ dziła rachunki w rodzinnych delikatesach na Lower East Side, ojciec pracował jako grawer w zakładzie jubilerskim, później był również kelnerem. Allan wychował się w brooklyf1skiej dzielnicy Midwood. Nie­ prawdą j est, jakoby "rodzice byli tak bied­ ni, że kiedy poprosił o zwierzaka, kupili mu mrówkę". Żartem j est również inne j ego .

JESZCZE RAZ E M Woody ALLen i M i a Farrow n a wakacjach w Rzy m i e w sierpniu 1 9 8 3 r.


reżyser chciał zaszpanować warsztatem, opowiadając tę samą historię na dwa spo­ soby. - Wychowałem się na jego filmach, więc oczekiwałem sp otkania ze sfru ­ strowanym neurotykiem - mówi Ejio­ for. - Tymczasem okazał się kutym na ZEMSTA? Być może wszyscy jesteśmy dziećmi Franka Sinatry - tak 26-Letni Ronan Farrow (w środku) skomentował n a Twitterze wyz n a n i e M i i Farrow

cztery nogi, błyskotliwym facetem, który doskonale ,vie, czego chce. Na pewno nie chce nagród , o czym świadczy choćby fakt, że nawet na festi­ walach, które lubi - jak Cannes - zwykle

"

� "wspomnienie z dzieciństwa: "Jeździłem

na letnie obozy integracyjne, gdzie byłem bity równie dotkliwie przez rówieśników " wszystkich narodowości i wyznań . Przez osiem lat chodził do żydowskiej szkoły re­ ligij nej , ale skończył także zwykłą pod­ stawówkę, a potem prestiżowe liceum Midwood High School, w którym był bardzo lubiany. Wbrew temu, co opowiadał później na

szonych kolegów, by nadal kręcili filmy w Nowym Jorku. - Nie muszę nic prezen­ tować ani odbierać, ale muszę opowie­ dzieć wam o moim mieście - powiedział i puścił zbitkę słynnych filmowych uryw­ ków o d d aj ących kli maty Wi elkiego Jabłka. Choć był nominowany 23 razy, sta­ tuetkę dla naj lep szego reżysera dostał " tylko za "Annie Hall , a trzykrotnie aka­

estradzie, świetnie grał w bejsbol, był silny i łapał się do drużyny jako jeden z pierw­ szych. Imponował też kolegom sztucz­ kami karcianymi . W liceum zaczął pisać

demicy n agradzali go za najlepszy sce­ nariusz. - Nie szanuj ę tej uroczystości

dowcipy dla agencji Davida Albera, która sprzedawała je felietonistom nowojorskich gazet. Wtedy właśnie zmienił nazwisko na

kto wygrywa i kto nie wygrywa, widzisz, jak bezsensowna jest ta cała rzecz. 'Wiem, że to brzmi strasznie, ale Oscar za "An­ " nie Hall nie miał dla mnie najmniej sze­ go znaczenia. vV filmach, podobnie jak na estradzie, wciela się w p o stać wielkomiejskiego

Heywood Allen. Studia go nie pociągały. Wylatywał ko­ lejno z New York University i City College. Pisaniem zarabiał wtedy więcej niż oboje rodzice. Jego żarty jako swoje powtarzały największe tuzy wieczornej telewizji: Ste­ " ve Allen ("The Tonight Show ) i Ed Sul­ livan. Na estradzie zadebiutował w 1961 roku. Dziś uznawany j est za czwartego z najlepszych standupowców w historii według rankingu Comedy Central. Wyższe miej sca zajęli Richard Pryor, George Car­ lin i Lenny Bruce.

Zawodowy outsider Świat zna Allena głównie z filmów, w któ­ rych na ogół sam występuje. Większość rozgrywa się na Manhattanie, choć ostat­ nio reżyser zagustował w Europie. Cóż, nowoj orczycy mawiają, że Ameryka to taki kraj leżący na zachód od Manhatta­ nu . Wielu z nich bliżej do liberalnego, kulturalnego Starego Kontynentu. Tro­ chę bardziej patriotyczni zrobili się po zamachach 11 września, ale nie na dłu­ go. Allen pojechał wówczas jeden jedy­ ny raz na ceremonię Oscarów, lecz tylko dlatego, że chciał zaapelować do wystra-

- powiedział w 2011 roku. - Oni komplet­ nie nie wiedzą, co robią. Gdy popatrzysz,

everymana , znerwicowanego okularnika i kujona, który wbrew hollywoodzkim kon­ wencj om, nie osiągając sportowych suk­ cesów ani nie zabijając hlzinami facetów w czarnych kapeluszach, zdobywa dziew­ czynę· A później ją traci. Perypetie uczuciowe to główny temat filmów Allena, bo jest ironicznym i złośli­ wym, ale jednak marzycielem. Tyle że robi komedie romantyczne dla dorosłych. Jeden z jego sztandarowych filmów, "Manhat­ " tan , otwiera głos zza kadru: "Był twardy i romantyczny jak miasto, które kochał. Za okularami w grubych czarnych oprawkach czaiła się sprężona seksualna moc króla dżungli . Nowy Jork był jego miastem i na zawsze miał takim pozostać': Nie należy jednak mylić filmowego Al­ lena z rzeczywistym. Często podkreśla, że postacie, które gra, są fikcyjne, a on sam ma zupełnie inną osobowość. Potwier­ dza to Chiwetel Ejiofor, który grał Elli­ sa w filmie "Melinda i Melinda': będącym równocześnie komedią i dramatem, bo 72 Newsweek 14-20.10.2013

pokazuje filmy poza konkursem. Złośli­ wi mówią, że boi się przegranej . U progu XXI wieku stracił również bezwarunko­ we poparcie krytyków. Zarzucają mu, że nie ma już dawnej lekkości i luzu, powta­ rza się, goni w piętkę. - Nie chcę osiągnąć nieśmiertelności dzięki swoim dziełom - odpowiada. - Chcę ją o siągnąć, nie umierając. Allen chciałby mieć również zagwa­ rantowaną pełną swobodę twórczą, a to oznacza stały napływ pieniędzy od inwe­ storów. Niestety była przyjaciółka i pro­ ducentka siedmiu filmów Allena ("Strzały na Broadwayu': "Jej wysokość Afrody­ ta': "Wszyscy mówią: kocham cię': "Przej ­ " rzeć Harry'ego': "Celebrity': "Słodki drań " i "Drobne cwani aczki ) na planie ósme­ " go ("Klątwa skorpiona ) niespodziewa­ nie poinformowała reżysera, że nie ma więcej pieniędzy. Okazało się, że wraz ze swoim partnerem podkrada fundusze. Al­ len zaskarżył ją do sądu, proces zakoll­ czył się ugodą. - Powiedziałem: bądźcie płodni i rozmnażajcie się. Tylko innymi słowami - skwitował sprawę reżyser. Mimo procesu z M ią, w wyniku któ­ rego stracił prawa rodzicielskie wobec Dylan, Ronana i M o sesa, uważa się za szczęśliwego człowieka. - Moje małżell­ stwo jest idealne, mam wspaniałe dzieci. Oboje rodzice odeszli w spokoju. Mogło być gorzej - mówi. Według autobiogra­ ficznej książki Farrow "What Falls Away': kiedy Frank Sinatra dowiedział się o ka­ zirodczym romansie Allena, zapropono­ wał, że koledzy z mafii mogą połamać reżyserowi nogi . Sam Allen komentu­ je rozpad związku z Mią autoironicznie: - M oj a żona była strasznie dziecinna. Jak siedziałem w wannie, przychodziła i zatapiała mi okręty.

Napisz do autora piotr. m i lewski@newsweek.pl


PRACA DLA STUDE N TÓW

DARM O U MAR O P ra cod awcy o s t u d e n ta c h : n i e ko m pete n t n i i roszcze n i ow i . 5tu d e n o p ra cod awca c h : c h c i w i i n i e u cz c iw i . K f L i kt n a ra sta . MAREK RABIJ,

C

zdjęcie

FILIP MILLE

o ś panu pokażę - Mikołaj wcho­ dzi na Facebooku na satyryczny profil "Beka z przedsiębiorców". Z jednego z obrazków uśmiecha się do­ brotliwie Henryka Bochniarz, a nad jej gło­ wą krzyczy napis: " Pracujesz w markecie, narzekasz na wyzysk? Dlaczego nie za­ łożysz swojego marketu? ". - O co chciał pan zapytać? Dlaczego dwa lata po matu­ rze nie mamy 15-letniego doświadczenia w zawodzie i nie chcemy harować za 6,5 zł brutto za godzinę? - dorzuca zaczepnie.

Robi się nieprzyjemnie. Umówiłem się ze studentami na rozmowę o rynku pra­ cy, ale nie sądziłem, że dostrzegą we mnie przeciwnika ze świata wielkich korpo­ racji. Dziękuję za spotkanie i proszę kel­ nera o rachunek. - Nie trzeba, zapłacę za pana. Znalazłam posadę adekwatną do moich kwalifikacji, w McDonaldzie - ce­ dzi szyderczo dziewczyna siedząca u boku Mikołaja. Zostawiam na stoliku pieniądze za kawę· 74 Newsweek 14-20.10.2013

Przeciwne wektory

- Wcale się im nie dziwię - komentu­ je moje spotkanie Kazimierz Sedlak, so­ cj olog i właściciel firmy doradczej Sedlak & Sedlak, która od kilkunastu lat bada polski rynek pracy. - Ciągnie się za nimi mocno skrzywiony obraz osób pozba­ wionych zawodowych kompetencji. Ale, do cholery, co ma umieć student, który dopiero się uczy? Pierwszego października " Gaudeamus" odśpiewało w Polsce ponad 1,6 mln stu-


dentów studiów stacjonarnych i zaocz­ nych. Jak pokazały niedawne badania firmy Ernst & Young, już co drugi pra­ cuje na stałe lub dorywczo, by dorobić do skromnego stypendium, uciułać jak naj ­ więcej zawodowych doświadczeń albo po prostu udowodnić sobie i bliskim, że jest niezależny. W działach personalnych firn1 krążą o nich pikantne anegdotki . Po­ kolenie małpek tresowanych do zdawania szkolnych testów. Niesumienni. Roszcze­ niowi. Zwyczajnie niedouczeni.

- Przychodzi mi na rozmowę kwalifika­ cyjną dama na trzecim roku komunikacji społecznej albo czegoś równie abstrakcyj ­ nego. Paznokcie dłuższe od spódnicy. An­ gielski w CV oczywiście biegle, w praktyce ledwie potrafi się przedstawić. A na pytanie o znane programy komputerowe wymie­ nia YouTube i Facebooka - rozkłada ręce Adam Rosiak, właściciel niewielkiej firn1y spedycyjnej z Gliwic, który właśnie szu­ ka sekretarki . Studenci też mają to i owo do powiedzenia o pracodawcach. Głównie 75 Newsweek 14-20.10.2013

to, że ci widzą w młodych tanią siłę robo­ czą, lekceważą ich potrzeby, na przykład odmawiając wolnego w dniu egzaminu. - Pięć godzin dziennie, w tym nocne zmiany, oczywiście obowiązkowy płynny angielski, bo Kraków to przecież miasto turystyczne - Alicja Konarska, studentka II roku politechniki, wylicza wymagania, jakie usłyszała na ostatniej rozmowie o po­ sadę kelnerki w restauracji. - A w zamian 500 zł na umowę-zlecenie plus 300 zł pod stołem, o ile się sprawdzę. Powiedziałam .


I:U3Wf'l PRACA DLA STUDE N TÓW

TA RGI PRACY i Przedsiębiorczości w Pałacu KuLtury i N a u k i w Warszawie - studenci szukają tutaj głównie dorywczych zajęć, 9.10.2013 r.

facetowi, że sprawdzać to się może z żoną w łóżku. ·Wygórowane oczekiwania? Kwalifika­ cje lokują przecież studentów na szarym koi1Cu kolejki po pracę. Problem w tym, że i pracodawcy nie mają im dziś wiele do zaoferowania. W Krakowie, w j e dnym z najwięk­ szych ośrodków uniwersyteckich w Pol­ sce, w serwisie ogłoszeniowym Tablica.pl " po wpisaniu hasła "praca dla studenta na pierwszym miej scu poj awia się . . . za­ proszenie do telewizyjnego talk-show dla studenckiej pary. Dalej mamy taniec na rurze w nocnym klubie, pakowanie kos­ metyków, nabijanie lajków na Fejsie, czy­ " li odpłatne klikanie w przycisk "lubię to na korporacyjnych profilach na Facebo­ oku. Jest wreszcie kilka ofert dla barma­ nów i dość zagadkowy angaż dla studenta z biegłą znaj omością niemieckiego do sklepu z akcesoriami detektywistycznymi. Tylko jedna kancelaria prawna oferuje staż dla studentów prawa. Zarobki - w gra­ nicach 6-7 złotych brutto za godzinę. - Ja mam łatwiej, bo jestem niewidomy. Ostatnio pracowałem jako telemarketer

"

Szef restau racji zaproponował mi 8 0 0 zł miesięcznie - o ile się sprawdzę. Powiedziałam, że sprawdzać to się może z żoną w łóżku w firmie z dofinansowaniem z Funduszu Rehabilitacj i Osób Niepełnosprawnych - śmieje się Jakub Stefailczyk, student IV roku historii Uniwersytetu Jagielloil­ skiego. - Zależało im tylko na tym, abym figurował na liście płac, bo dostawali za mnie pieniądze od pailstwa. Moja przyja­ ciółka jest zdrowa i sensownej pracy szuka od miesięcy. Ostatnio zaproponowano jej sprzątanie mieszkań topless. "V innych centrach uniwersyteckich nie jest lepiej . Przy bezrobociu sięgaj ącym 15 procent większość studentów nie ma szans na rozpoczęcie na studiach zawo­ dowej kariery. Najlepszych programistów, chemików czy inżynierów firnly wyłapują 76 Newsweek 14-20.10.2013

czasem na pierwszym roku, wiążą ze sobą stypendium, gwarantuj ą etat zaraz po obronie. Ale to wyjątki . Regułą na polskiej uczelni jest student kierunków humani­ stycznych, które rozmnożyły się niczym króliki i wypuszczają magistrów w iloś­ ciach iście przemysłowych albo uczą wy­ dumanych umiejętności. Dziennikarstwo? Socjologia? Na jedno miejsce pracy w tych zawodach czyha po kilkudziesięciu chęt­ nych. Europeistyka? Zarządzanie kulturą? Pracodawcy wolą kandydatów z konkret­ nymi umiejętnościami i doświadczeniem. Kacper Zajdel, student II roku socjolo­ gii na UW, wybrał się w zeszłym tygodniu na warszawskie Targi Pracy i Przedsię­ biorczości w poszukiwaniu dodatkowej pracy, na którą może przeznaczyć dwie, trzy godziny dziennie. - Chciałbym za­ robić tysiąc złotych, tyle mi wystarczy, żeby się utrzymać - wylicza i od razu za­ znacza, że nawet nie próbuje szukać cze­ goś związanego z kierunkiem studi ów. - Najbliższe socjologii są ankiety. Gdybym pracował w weekendy od rana do wieczora, uzbierałbym ten tysiąc - mówi . Niewiara w znalezienie pracy, z którą można będzie wiązać nadzieje także po obronie dyplomu, jest dziś wśród studen­ tów powszechna. Dlatego pracują prze­ de wszystkim dla pieniędzy. W badaniu przeprowadzonym niedawno na zlecenie agencji pracy tymczasowej "Vork Service za najważniejsze w pracy studenci wska­ zali wysokość wynagrodzeil i stabilność zatru dnienia. M ożliwość zdobycia d o ­ świadczenia oraz prestiż pracy znalazły się na dalszych miejscach. Agata Twardosz, która koilCZY studia z ochrony środowiska, była tajnym klien­ tem zatrudnionym przez Wars, firn1ę ob­ sługującą wagony restauracyjne w PKP. Jej obowiązki sprowadzały się do jazdy pocią­ gami, stołowaniu się w Warsie i ocenianiu ich oferty w specjalnej ankiecie. Podróże i posiłki fundował oczywiście pracodawca. - Zarabiałam świetnie, nawet 200 zł dzien­ nie - mówi . - Tylko że teraz nie wiem, czy w ogóle warto wpisać to do CV. Nie parzę kawy Katia, 21 lat, w Polsce od sześciu lat, od dwóch w Katowicach na ekonomii. - Nie miałam chyba 10 lat, kiedy w mojej ro­ dzinnej miej scowości koło Tarnopola ot­ worzyli pierwszy bank, taki prawdziwy, z marmurami i złotym napi sem nad


drzwiami. Od tej pory zawsze marzyłam, żeby pracować w banku - wspomina. W Polsce wybrała specjalizację z banko­ wości i pracę w barze. Ojciec, zawodowy kierowca, zginął cztery lata temu pod Salz­ burgiem, pędząc ciężarówką drugą z rzędu noc bez snu. Mama na Ukrainie jest urzęd­ niczką, mieszka ze starszym synem. W Pol­ sce Katia musi radzić sobie sama i radzi sobie, nalewając co drugą noc piwo w jed­ nym z katowickich pubów. Początkowo za­ zdrościła znaj omym z roku, którzy mogli pozwolić sobie na staż w banku, ale szybko zrozumiała, że w ten sposób więcej zysku­ j e, niż traci. - Ci sami pracodawcy, któ­ rzy tak narzekają na kwalifikacje młodych, nie chcą jednocześnie inwestować czasu i pieniędzy w sensowne szkolenie prakty­ kantów - kiwa głową Katia. - Staż w ban­ ku polega na lataniu po kanapki, parzeniu kawy i sprzątaniu na biurkach. Wolę robić to samo w pubie, ale za 900 zł pensji oraz prawie drugie tyle z napiwków. Jak mówi­ cie w Polszy, "darmo umarło':

Po latach walki o staż za wszelką cenę studenci zaczynają szanować swój czas. Praktyki - chętnie, ale przede wszystkim płatne, a jeśli dannowe, to w renomowa­ nej firmie i tylko takie, podczas których można naprawdę się czegoś nauczyć. Dar­ mo może jeszcze nie umarło, lecz z pew­ nością kona wraz z kolejnymi hiobowymi wieściami z rynku pracy dla absolwentów. Jeżeli liczba staży odbytych na studiach nie przeklada się na szanse na zatrudnie­ nie po obronie dyplomu, lepiej postawić na j akość. W serwisie Nieparzekawy.pl kandydaci na praktyki polecają więc so­ bie miej sca naprawdę warte uwagi . W ba­ zie ponad 1,3 tys. opinii o stażach w 938 firmach, od małych spółeczek po polskie oddziały wi elkich międzynarod owych korporacji. Ostrzeżenia przed tymi, którzy tylko udają, że szkolą, również rozklada­ ją się równo po fim1ach wielkich i małych, polskich i międzynarodowych. Dobrze wypadają banki i sieci handlowe. Słabiej - o dziwo - firmy informatyczne, w któ-

rych zatrudnianie studentów praktykuje się właściwie od prapoczątków branży. Na każdych 100 studentów odbywają­ cych dziś praktyki aż 89 studiuje na kie­ runkach dziennych, w ramach których mają obowiązkowe staże zawodowe. Za­ oczni wolą od razu jakiś etat, nawet nie­ związany z kierunkiem studiów. Szkoda im czasu na zabawę w pracę. - Bo dopóki nie masz normalnej umowy o pracę, to jest taka zabawa, dorabianie do kieszonkowego. Szef gardzi tobą, a ty nim - przyznaje Jakub Stefańczyk. - Aż wresz­ cie budzisz się pewnego dnia i dochodzisz do wniosku, że masz te marne pieniądze gdzieś - dodaje. - I co wtedy? - pytam, właściwie tylko przez grzeczność. - No i zostajesz w łóżku. Współpraca Radosław O m achel

� t;Y

Napisz do autora marek.rabij@newsweek.pl

------ REKLAMA --



PRAWDZIWY IRON MAN

zy Iron Mana trzeba komuś przedsta­ wiać ? Trzy kolejne filmy o człowieku wymyślającym rzeczy, które innym nawet się nie śniły i który dba o bezpieczeilstwo ludzkości, zarobiły w sumie ponad 2,4 mld do­ larów. Iron Man to zbrojne alter ego Tony'ego Starka, postaci niezwykłej , ale - świat ma pecha ! - fikc)jnej . A może nie do koilca? Reżyser filmów Jon Favreau twierdzi, że two­ rząc postać swojego bohatera, czerpał inspira­ cje także z życiorysu Elona Muska, 42-letniego genialnego inżyniera, błyskotliwego biznesme­ na i playboya, który chce być jak James Watt, Nikola Tesla i Henry Ford naraz. I zrewolucjo­ nizować świat. Megaloman ? M oże troszkę. Ale weźmy choćby Teslę. Nie wynalazcę Teslę, ale moto­ ryzacyjną fimlę Elona Muska - Tesla Motors. Giełda wywindowała jej wartość w ciągu ostat­ nich miesięcy do 20 mld dolarów! Na pierwszy rzut oka to szaleilstwo, bo Tesla Motors wy­ produkowała w 2012 r. zaledwie 21 tys. pojaz­ dów. Jej konkurenci - giganci z Forda, General M otors czy Toyoty - tyle produkują dziennie, a mimo to ich giełdowa wycena jest tylko kilka­ krotnie większa. Na dodatek Tesla w tym roku - po 10 latach działalności - po raz pierwszy zanotowała zyski.

C

Auto na baterie

Jednak inwestorzy wi erzą, że innowacj e w skostniałym przemyśle motoryzacyj nym maj ą sens. Co takiego innowacyj nego robi Tesla? VV 2007 r. wytłumaczył to Robert Lutz, ówczesny wiceprezes General Motors : - vVszy­ scy nasi geniusze twierdzili, że technologia litowo-jonowa to kwestia co najmniej 10 lat, a tu proszę, pojawia się Tesla! Jak to możli­ we, że j aki ś malutki kalifornij ski biznesik, prowadzony przez facetów, którzy o branży motoryzacyj nej nie mają zielonego pojęcia, może to zrobić, a my nie możemy? - dziwił się osiągnięciom firmy Muska. Chodziło o to, że akumulatory litowo­ -j onowe, często stosowane w tradycyjnej elektronice, miały ograniczoną użyteczność w samochodach elektrycznych ze względu na mniej szą trwałość, długi czas ładowania i nie­ wielką odporność na zmienne warunki pracy. Tesli udało się te bariery pokonać. Pierwszym samochodem elektrycznym , który zjechał

E LON MUSK jest gen ia Lnym inżynierem i potrafi robić i nteresy. Może zrewoLucj o n izować motoryzację

79 Newsweek 14-20.10.2013

II:łf3Wf'

z taśmy produkc)jnej jego fabryki, był sporto­ wy model tesla roadster. Na jednym ładowa­ niu - które zajmuje ok. pół godziny - można przejechać aż 320 km z maksymalną prędkoś­ cią 201 km/h. Do setki samochód rozpędza się w niecałe 4 sekundy. Oczywiście, sporo kosztu­ je - podstawowy model to 98 tys. dolarów, czyli ponad 300 tys. zł. Musk zaczął od produkcji drogich aut spor­ towych, żeby nie licząc każdego grosza, móc skupić się na eksperymentach z różnymi tech­ nologiami. Celem jest jednak produkcja tanie­ go, wydajnego i ogólnodostępnego poj azdu. Przedsiębiorca liczy na rewoluc)j ną zmianę na rynku. - Kiedy Henry Ford zaczął produkować ta­ nie, porządne samochody, ludzie dziwili się: " "A co właściwie jest nie tak z koniem? . Jednak Ford postawił wszystko na jedną kartę i miał rację - tłumaczy Musk. I przekonuje, że dużym krokiem zbliżającym go do celu jest tesla mo­ del S, drugi samochód zaprojektowany w jego firmie. Jest tailszy od roadstera (ceny już od 59 tys . dolarów), ma zasięg d o 426 km, a podróżowanie nim ma ułatwić tworzona właśnie w Stanach przez Muska sieć punktów ładowania. Na dodatek sedan Tesli uzyskał naj­ wyższą notę w historii samochodowych testów bezpieczeilstwa. - W trakcie crash testów ba­ dających wytrzymałość dachu zniszczyła się maszyna do testów, a nie samochód - śmieje się Musk i zapowiada, że docelowy model sa­ mochodu dla wszystkich powstanie w ciągu maksimum czterech lat. Jest jeszcze coś, co łączy Muska z Iron Ma­ nem. Też chce ratować świat. Do samochodów elektrycznych wziął się w znacznej mierze dlatego, że serio p otraktował ostrzeżenia o katastrofalnych skutkach zmian klimatycz­ nych. - Naukowy konsensus co do tego, że to człowiek wywołuje globalne ocieplenie, to powód do działania. Nie czas na subtelności - przekonuje. Księżyc to dopiero początek

Matka Elona, Maye, wspomina, że gdy spa­ cerowała z nim i dwójką jego rodzeflstwa po rodzinnej południowoafrykaflskiej Pretorii , często znikał jej z pola widzenia. - Znajdowa­ łam go zazwyczaj w najbliższej księgarni. Elon już jako dziewięciolatek przeczytał całą Ency­ klopedię Britannica! I wiele z tego zapamiętał - wspomina. Nawet jeśli uznać, że matka może trochę przesadzać, to dowody, że już jako dziecko za­ powiadał się na geniusza, są naprawdę mocne. Mając 10 lat, zaczął uczyć się programowania,


I:U3Wf'l PRAWDZIWY IRON MAN �

a w wieku 12 lat stworzył pierwszą grę komputerową, której kod źródłowy sprze­ dał inwestorowi za 500 dolarów, czyli na obecne pieniądze ponad 1,2 tys. dolarów. Niezłe osiągnięcie j ak na szóstoklasistę, prawda? Pełnego wykształcenia nie zdążył ode­ brać w RPA - w owym czasie kraju apart­ heidu, gdzie groziło mu powołanie do wojska. W wieku 17 lat uciekł do Kanady. - Nie chciałem służby w am1ii, której jed­ nym z zadań jest uciskanie czamej ludno­ ści - tłumaczył w wywiadzie. - W końcu i tak było mi pisane wylądować w Stanach Zjednoczonych. To kraj , w którym wielkie rzeczy są możliwe ! W USA studiował w Pensylwanii i na Uniwersytecie Stanforda. Nie wytrzymał

Ziemię, to właśnie jest przyszłość. Moim ostatecznym celem, moim Ś więtym Graalem, jest pomoc w kolonizacji innych planet - mówi Musk. Jest członkiem Mars Society, organiza­ cji zajmującej się promocją idei podboju Czerwonej Planety. Ocenia, że pierwszą załogową misję na Marsa SpaceX wyśle w ciągu 20 lat. W tym czasie chce umcho­ mić turystykę kosmiczną. - Loty w kos­ mos mogą być tanie ! - przekonuje. Jego firma już zaprojektowała i wyprodukowa­ ła rakiety do wynoszenia statków na orbitę - Falcon l i Fakon 2 - oraz statek kosmicz­ ny Dragon. W 2009 r. Fakon l wyniósł satelitę na orbitę okołoziemską. Cze­ goś takiego nigdy wcześniej nie udało się dokonać żadnej prywatnej rakiecie.

4 2-Letni Musk ma ambicję zmienić świat. Chce być jak James Watt, Nikola TesLa i H enry Ford naraz

zbyt długo i w wieku 24 lat rzucił studia, by założyć swoją pierwszą firmę interne­ tową - Zip2, rodzaj miejskiego przewod­ nika online. Mieszkał w pomieszczeniu wynaj ętym na biuro firmy, a z prysznica korzystał w lokalnej siedzibie organiza­ cji chrześcijaI1skiej YM CA. - Wychodzi­ ło taniej , niż gdybym miał wynajmować apartament - tłumaczył po latach. Była połowa lat 90. i narastała baI1ka internetowa. W 1999 r. firmę kupił komputerowy Compaq za 307 mln dola­ rów, z czego Musk otrzymał 22 miliony. Natychmiast zainwestował je w kolejny biznes - finansowy portal, potem prze­ kształcony w PayPal.com, platformę do płatności internetowych. To był j eden z niewielu dotcomów, które przetrwa­ ły pęknięcie baI1ki internetowej w 2001 r. PayPal został potem kupiony przez portal aukcyjny eBay.com, a Musk zarobił na tej transakcji 165 mln dolarów. Z takim kapitałem wreszcie mógł zabrać się do czegoś z rozmachem. W 2002 roku założył SpaceX. - Lubię być zaangażowany w rzeczy, które zmieniają świat. Internet zmie­ nia świat, a eksploracja kosmosu zmieni świat w nieporównanie większej skali . Je­ śli ludzkość może dokonać ekspansji poza

SpaceX pracuje też dla NASA, j est pierwszą prywatną firmą, która odpowia­ da za dostawy ładunków na Międzyna­ rodową Stację Kosmiczną. Kontrakt ma wartość minimum 1,6 mld dolarów, ale może być nawet prawie dwa razy większy. Z roku na rok coraz większe są też pie­ niądze, którymi Musk obraca w swoich firmach. Jego prywatny majątek wycenia­ ny jest na prawie 8 miliardów dolarów. Serce geniusza

Elektryczne samochody i podbój kosmo­ su to niejedyne nowatorskie przedsięwzię­ cia miliardera. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy polski rząd chwalił się zaku­ pem Pendolino, szybkich pociągów roz­ wijających prędkość do 200 km/h, Elon Musk prezentował swój naj nowszy kon­ cept. To alternatywny wobec kolei nowy rodzaj transportu naziemnego, który po­ zwoli pokonać dystans tysiąca kilometrów w godzinę. Eksperci najpierw stukali się w głowy, że to niemożliwe, ale gdy Musk opublikował w sieci kilkudziesięciostroni­ cowy dokument ze szczegółowym opisem swoj ego planu, zmienili zdanie. Zamy­ kanie ludzi w kapsułach umieszczonych w próżni wielkiego mrociągu i pomszają­ cych się dzięki zasysającemu je ciśnieniu? 80 Newsweek 14-20.10.2013

Dlaczego nie ? - To byłby nie tylko super­ szybki, lecz także superwygodny rodzaj transportu - zapewnia Musk. Przy pracy nad kapsułami z pewnoś­ cią pomocne będzie futurystyczne narzę­ dzie do projektowania za pomocą mchu dłoni na trójwymiarowych, powietrz­ nych hologramach. Takie, jakiego uży­ wa w filmach Iron Man. Tyle że w filmach było ono jedynie wizją reżysera, a Musk stworzył je w rzeczywistości . - Zrobili­ ście to? Naprawdę? - dopytywał Favreau. - Oczywi ście, nie było to takie trudne - odparł Musk. Niektórzy dziwią się, jak godzi ze sobą wszystkie swoje zajęcia. - Zapewniam, że nie czytałem żadnej książki na temat za­ rządzania czasem - mówi, ale prawda jest bardziej gorzka. Musk to pracoholik. Pracoholizm niszczy jego życie prywatne. Pierwszą żonę Justine, kanadyjską pisar­ kę science fiction, znał od studiów. Mają pięcioro dzieci (sami chłopcy), ale porzucił ją w 2008 r. po ośmiu latach małżeństwa. Nie obyło się bez publicznego prania bm­ dów. Dmgą - młodziutką brytyjską aktorkę Talulah Riley, którą poznał podczas im­ prezy w klubie, poślubił niedługo po roz­ wodzie z pierwszą. Rozstali się w zeszłym roku. Podobno prawie się nie widywali . To ona złożyła pozew rozwodowy. Choć Musk ma reputację imprezowicza, nie był w sta­ nie dotrzymać imprezowego kroku swojej towarzyszce. "Nie mogę dać jej tego, czego ona oczekuje. Ale wciążją kocham i pozo­ staniemy przyjaciółmi" - napisał na Twit­ terze. To robi często. Zamieszcza czasami po kilka wpisów dziennie. }N biznesie wszystko OK, z dzieciakami także. Muszę tylko ogarnąć sprawy uczu­ ciowe" - napisał tym razem już w formie esemesa do dziennikarki amerykaI1skiego " " Forbesa , która przygotowywała o nim re­ portaż. Choć na sprawy uczuciowe Musk czasu na razie nie znajduje, to o dziecia­ ki rzeczywiście dba. Właśnie zapowiedział publicznie, że razem z nimi wybierze się w sześciodni ową samochodową podróż po Ameryce. Elektrycznym samochodem - rzecz jasna. SEBASTIAN STODOLAK O glądaj też dokument " IKEA - w pogoni za " szczęściem. Czyli o czym m arzy klasa średnia . Autorka szukając odpowiedzi na pytanie, odwie­ dziŁa z kamerą Pekin, Hajfę i Sankt Petersburg. Premiera w piątek 18 października o godz. 22.50


- B EZPIECZ E Ń STWO

Czy to cyberwojna?

ważne konflikty zbroj ne czy gospodarcze wkroczyły do internetu. Napisane przez hakerów wirusy mogą sparaliżować kraj czy doprowadzić firmę na skraj bankru­ ctwa. Dotyczy to oczywiście także naszego regionu. Tu prym wiodą ponoć Rosjanie. To oni zostali oskarżeni o atak na strony czeskich i ukraii1skich agencji rządowych. Również w Polsce mamy do czynienia z atakami. Z tym że u nas nie potrzeba do tego armii. Wystarczy grupa pryszczatych nastolatków. Przypomnijmy tylko, że ha­ kerzy protestuj ący przeciw podpi saniu przez nasz krąj umowy ACTA zablokowali np. witrynę premiera RP, bo ... login i hasło do zarządzania tą stroną brzmiały kolejno admin i adminl. Dziś podobno j est już le­ piej . Czy to prawda? Przekonamy się przy oka�ji kol�jnego ataku. Nieświadomi zagrożeń?

P i e rwsze w i r u sy wymyś lo n o d la za b awy. D z i ś w i e d z a o wyso kości strat p rzez n i e powod owa nych s p ra wi a , że n i ko m u n i e j e st d o ś m i ec h u . EWA R U D N I KO W S KA

m

iedawno głośno było o atakach na strony internetowe amery­ kai1skich instytucj i i agencj i rządowych. Podejrzenia padły na hake­ rów działających na zlecenie chii1skiej ar­ mii. Przed miesiącem ten sam oddział miał zablokować chii1skojęzyczną witry­ nę Dalaj lamy. Przed dwoma tygodniami w ogarniętej krwawą woj ną domową Sy­ rii hakerzy zawirusowali strony rządowej agen<:ji prasow�j SANA. Prawdopodobnie atak j est dziełem rebeliantów zwalczają­ cych siły Baszara al-Asada. Z hakerami wieczny problem mają też instytucj e rządowe Korei Południ owej . Nie trzeba się specj alnie trudzić, by zo­ rientować się, że wirusy atakuj ące po-

łudniowokoreai1skie firmy i instytucj e naj pewniej są dziełem "braci z północy': Najostrzejszy chyba w tym roku cyber­ atak zapowiadała propalestyi1ska grupa hakerów. Jej przedstawiciele (oczywiście anonimowo) straszyli wykasowaniem pai1stwa Izrael z internetu. Izraelscy in­ formatycy wygrali potyczkę. Hakerom udało się j edynie przej ąć na j aki ś czas twitterowe konto amerykai1skiej agencj i Associated Press. Wymienione przykłady to tylko najgłoś­ niej sze działania hakerów. Dziś praktycz­ nie każdy kraj utrzymuje mniej szą lub większą grupę informatyków mogących w każdej chwili zaatakować przeciwni­ ka w sieci lub dać odpór takiej próbie. Po82 Newsweek 14-20.10.2013

DODATEK BIZ N ES IT

Większość Polaków j est przekonana, że komputery pojawiły się w powszechnym użyciu w połowie lat 90. Podobnie naszym zdaniem było z komórkami. Nawet po­ czątki telewizji określamy błędnie na lata 50. Tymczasem prawda o współczesnym świecie jest taka, że telewizja była już przed wojną (nawet w Polsce nadano pierw­ szą audycję w 1938 r.), pierwszą rozmowę przez telefon komórkowy przeprowadzono na początku lat 70., a komputery były po­ pularne na świecie już na początku lat 80 . To dlatego dziś większość Polaków dzi­ wi się, że pierwszy wirus (Brain) stworzo­ no już w 1986 r. Po co? - pytamy, przecież nie można było nic z nim zrobić. Ajednak można było. Kiedy my po raz pierwszy wy­ mawialiśmy słowo " komputer': świat był j uż dużo dalej i właśnie rozpoczynał walkę z rodzącymi się zagrożeniami. Początkowo nie były wielkie. Pierw­ sze wirusy czy robaki dziś budzą uśmiech u czteroletnich dzieci. Wyłączaj ące się ekrany, gąsienice zj adające litery, ludzi­ ki szarpiące ikony. Co to za wirusy? Nie­ dawno w Kaspersky Lab na 15-lecie firn1y przygotowano listę naj groźniej szych wi­ rusów z tego okresu. Pierwsze w)"vołują politowanie, następne już raczej nie.


- B EZPIECZ E Ń STWO

Ktoś w sieci wspominał jakiś czas temu, jak nauczycielka w 1992 r. zmieniała daty w komputerach, aby Michał Anioł, słyn­ ny wówczas wirus, nie zaatakował szkoły (startował zawsze 6 marca). Od tego cza­ su wielokrotnie złowrogie słowo "wirus" paraliżowało świat. Krótka historia żrącego robaka

Michał Anioł miał to samo zrobić z naszy­ mi dyskami, na które wtedy trzeba było przeznaczyć kilka pensj i . A wzbudzaj ą­ cy taką trwogę przed laty Michał był pra­ wie zupełnie nieszkodliwy. Po prostu anioł. Mógł połknąć nieco danych, ale w rzeczy­ wistości niewiele zdziałał. Wówczas j ed­ nak po raz pierwszy informatycy pomyśleli o przeciwdziałaniu. Jak łatwo się domy­ ślić, szybko pojawiły się przedsiębiorstwa dbające o bezpieczei1stwo sprzętu kompu­ terowego, które po upowszechnieniu się internetu zajęły się zabezpieczaniem sieci. Bo kiedy komputery połączono w sieć zwaną internetem, Michał Anioł umarł bez prawa zmartwychwstania, ale pojawili się spadkobiercy, których pragnienia nie by­ ły już tak zabawowe. Oni chcieli rządzić. Pojawiły się Brain, I Love you, niezbyt groźne, ale potem Morris, który zaatako­ wał 10 proc. komputerów podłączonych do sieci. Następnie przyszły Concept, Slam­ mer, Leap , Storm czy wreszcie w 2012 r. Flame, który może być wykorzystywany nawet jako oręż cyberprzestępców. Wirusy, robaki oraz internetowi szpie­ dzy błyskawicznie rozpanoszyli się w in­ ternecie. - Tylko w pierwszej połowie roku 2013 nasza firma odnotowała na świecie aż 142 mln ataków, których celem mia­ ło być zwabienie użytkowników urzą­ dzei1 mobilnych i komputerów na złośliwą stronę internetową w celu kradzieży da­ nych - mówi Mariusz Rzepka, Territo­ ry Manager na Polskę, Białoruś i Ukrainę firmy Fortinet, która zaj muj e się m.in. bezpieczei1stwem w sieci. Agent 007 w sieci

Współcześni cyberprzestępcy nie maj ą wiele wspólnego z twórcami wirusowego

oprogTamowania sprzed lat. Tamci chcie­ li się sprawdzić, zażartować, pobawić. Przykładem niech będą dwaj pierwsi, czy­ li twórcy wirusa Brain, pochodzący z Pa ­ kistanu Basit i Amjad Farooq Alvi, którzy nawet telefonicznie udzielali zaatakowa­ nym ra d, jak uporać się z ich złośliwym oprogramowaniem. Współcześni cyberprzestępcy działają inaczej. Ich oprogramowanie jest super­ tajne, atakuje znienacka i po ataku pozo­ staje w ukryciu. Walka z nim jest trudna i żmudna, a działanie takiego oprogramo­ wania wywołuje niepowetowane szkody. Dość wspomnieć, że w wyniku hakerskich

Najsłabszym ogniwem w zabezpieczeniu przeciw hakerom jest czynnik Ludzki ataków duże firmy mogą jednorazowo stracić powyżej 2 mln dol. (np. koncern Sony starcie z pewn)'lTI wirusem koszto­ wało 171 mln dol.), a małe do 100 tys. Dzisiaj komputery infekuj e się głów­ nie po to, by wykraść z nich dane. Zajmują się tym ludzie prowadzący działalność zwa­ ną APT (Advanced Persistent Threats). Generalnie robią wszystko to, czym w sie­ ci zabroniono się zaj mować: ściągają dane z naszych komputerów, kopiują loginy i hasła dostępu do kont, zabierają rządom i organizacj om międzynarodowym taj ne dane, paraliżują koncerny itd. I zarabiają krocie. Tak, dziś James Bond, agent 007, mógłby działać, nie odchodząc od kompu­ tera. Szpiegostwo internetowe kwitnie. - Najbardziej zaawansowane ataki ukie­ runkowane APT często organizowane są przez grupy terrorystyczne, a nawet rządy pai1stw. Mają one na celu uszkodzenie lub kradzież poufnych danych placówek dy­ plomatycznych, ambasad, jednostek ba­ dawczych czy światowych korporacji. Ich celem mogą być również elektrownie ją­ drowe bądź zakłady zbrojeniowe. Jedną z cech szczególnych tych ataków jest to, 84 Newsweek 14-20.10.2013

DODATEK BIZ N ES IT

że tmdno je zidentyfikować i mogą pozo­ stać przez lata niezauważone - w)ja śnia Mariusz Rzepka. Furtkę nosisz przy sobie

Zachęcani reklamami i wabieni użytecz­ nością nowych urządzei1 łatwo im ule­ gamy. Po co nam gotówka czy karta kredytowa, skoro można płacić telefonem? Czy potrzebny jest kabel? Nie ! Tablet po­ łączy się z bankiem wszędzie tam, gdzie znajdzie WiFi. Wygoda? Pewnie, że tak, ale my czuwamy - mówią hakerzy. I jesteśmy bezkarni - na świecie wykrywa się tylko 0,01 proc. cyberprzestępstw. Tablet i smartfon to dobra furtka dla ha­ kerów. Urządzenia zwykle w ogóle nie są zabezpieczone. - I tu pojawia się prob­ lem dla firnl, których pracownicy szeroko korzystają z tych przynoszonych z domu urządzei1 - mówi Marek Syguła, dyrek­ tor techniczny w Telsarze, firn1ie zaj mują­ cej się m.in. zabezpieczeniami sieciowymi . - Oczywiście naj prostszym sposobem za­ bezpieczenia danych w korporacji byłby zakaz używania prywatnego sprzętu. Jest to j ednak niemożliwe. Dlatego nowoczes­ ne systemy zakładają tylko pewne obszary dostępu dla tych urządzei1, np. za pomo­ cą smartfona można połączyć się z firn10wą pocztą, ale z bazą danychjuż nie. Specjaliści podkreślają, że w sieci nie da się zabezpieczyć jednego, najsłabsze­ go ogniwa: człowieka . - To my sięgamy po niesprawdzone, potencjalnie niebez­ pieczne pliki - twierdzi Marek Syguła. - To ludzie wynoszą z firm informacj e. Ciekawym zabezpieczeniem, które sami proponujemy klientom, jest system kon­ troli dostępu do plików, który umożliwia sprawdzenie, kto i kiedy z nich korzy­ stał. Jeśli coś zostało wysłane przez oso­ bę bez uprawnief1, j est automatycznie szyfrowane i nie daje się odczytać. Sieć, nowoczesne technologie, mobil­ ność urządzei1, możliwość korzystania z wielu zasobów na odległość to wygoda. Trzeba tylko rozsądku i ostrożności. Każ­ dy powinien mieć ich choćby po parę giga. EWA RUDNIKOWSKA


WESTYC J E

C h o ć z d a n i a s ą pod z i e lo n e , b o j e d n i m ów i ą , że m a g a zyn owy ryn e k w Po lsce s i ę n a syc i ł , a d ru d zy, że w p rost p rzeciwn i e , t o j e d n o trze b a p rzyz n a ć : m ag azyny konte n e rowe t o p rzyszłość. EWA R U D N I KO W S KA

iedy się zauważy, że z p o ­ wierzchni magazynowej w Pol­ sce zaledwie 3 proc. mieści się na Pomorzu, wniosek może być tylko j e­ den. To tym obszarem powinni się zainte­ resować inwestorzy. A biorąc pod uwagę to, ile nowych magazynów jest tam pla­ nowanych, wydaj e się, że biznes dawno zorientował się w tym trendzie. Jak wyni­ ka z badai1 przeprowadzonych przez fir­ mę Jones Lang LaSaIle, prawie połowa zapytanych o plany rozwojowe, a teore­ tycznie zainteresowanych działalnością na tym terenie przedsiębiorstw już proj ektuje inwestycje na Wybrzeżu. Pierwsze inwestycj e już są w toku, zwłaszcza tzw. okołoportowe, jak choć-

K

by obiekt położony w pobliżu tern1inala kontenerowego Der w Gdai1sku, którego nazwa mówi sama za siebie - Pomorskie Centrum Logistyczne ( inwestycja firmy Goodman). W założeniu ma ono dyspo­ nować p owierzchnią sięgaj ącą pół mi­ liona metrów kwadratowych. Fachowcy podkreślają, że to ponad 2,5 razy więcej, niż liczą obecne magazyny tego regionu o podobnym standardzie. Takie inwestycje mają też zdaniem Jones Lang LaSaIle aktywizować inne regiony dzięki wykorzystaniu transportu drogo­ wego i kolejowego. Przykładem może być planowany tzw. suchy port w Tczewie, do­ kąd miałyby trafiać towary przeładowywa­ ne w pobliżu Trójmiasta. Nie bez przyczyny 86 Newsweek 14-20.10.2013

DODATEK LOGISTYKA

budowane dotychczas magazyny grupowa­ ły się wokół wielkich centrów i aglomeracji, co dawało im przewagę w przewozach do innych regionów kraju. Najlepszym przy­ kładem jest tu oczywiście położona w cen­ trum kraju stolica. To tam jest stosunkowo niewiele p ustostanów (zaledwie ponad 15 proc.), mimo że znajduje się aż 36 proc. magazynów. To łącznie ponad 2,7 mln mkw. i naj mniej stresów mają ci, którzy z wynajmu powierzchni magazY1lOwych Ż)ją. Ale to prawda niezupełna, bo sytua­ cja jest - jak z""ykle na rynku - dY11amiczna. Globalni pukają Dlaczego zatem nad morzem i dlaczego budować trzeba szybko? Powód j est pro­ sty jak budowa magazY11U sprzed lat - pu­ stej hali, w któr�j wszystko stało tak, j ak zostało zrzucone luzem z ciężarówki . Do Polski, gdzie ciągle w porównaniu z zacho­ dem Europy jest taniej , przenoszą się już nie tylko magazyny firnl, które zdecydowa­ ły się rozpocząć działalność w naszym kra­ ju, lecz także te, które funkcj onują w całym regionie Europy Środkowo-Wschodniej . �


-

H A L E I MAGAZYNY - I N WESTY C J E

To już nie tylko koncerny motoryza­ c)jne, które w niedalekiej przeszłości za­ chłystywały się rentownością zakła dów otwieranych nad Wisłą. To także np. wiel­ kie sieci handlowe, które wzbogaciły ofertę o sprzedaż internetową, i to nie ogranicza­ jącą się do jednego kraju, ale obejmują­ cą kilka pai1stw. Wbrew pozorom rozwój handlu internetowego (e-commerce) to oprócz przewozów morskich i koniecz­ ności rozbudowy centrów obsługi lądo­ wej najważniejsze siły pociągowe naszego rozwoju rynku magazynów. Jeśli dołączymy do tego nowoczesny sposób funkcjonowania naszych maga­ zynów, które będą się zajmować zarówno składowaniem, j ak i dystrybucj ą przywo­ żonych dóbr (na co pozwalają komputero­ we systemy zarządzania magazynami), to przewaga nad konkurencyjnymi pai1stwa­ mi, takimi jak Czechy, Słowacja czy nawet odleglej sza Rumunia, stanie się faktem. Następny magazyn globalny Amazon, któ­ ry swoje centrum otworzył w Czechach, może usytuować w Polsce. U naszych po­ hldniowych sąsiadów zbierane są zwroty z naszego rejonu Europy, u nas z powo­ dzeniem mogłoby się znaleźć w pełni zautomatyzowane centrum dystrybucji, w którym dzięki odpowiednim systemom i wyposażeniu udział człowieka ograni­ czony byłby do minimum. To gwaran­ cja szybkości oraz tern1inowości dostaw, a na tym zależy wszystkim. Szybko, czyli natychmiast

Pozycja Polski na magazynowej mapie Europy j est zresztą zupełnie niezła. Dość wspomnieć, że już dzisiaj w p orów­ naniu z ościennymi kraj ami nie tylko dysponujemy większą powierzchnią ma­ gazynową, lecz także perspektywy mamy o wiele lepsze. Atutem j est również poprawiana sta­ le, choćby jeszcze na fali inwestycj i pla­ nowanych - rozpoczętych, lecz często niedokoi1czonych - na Euro 2012, in­ frastruktura drogowa, która umożliwia przewóz towarów na znaczne odległości zarówno w krąju, jak i tranzytem za gra-

nicę. Nie bez znaczenia są też obecne in­ westycje w infrastmkturę kolejową, które mimo naszych zastrzeże{1 co do prędkości połączei1jednak dają nadzieję na gwałtow­ ne przyspieszenie nie tylko w przewozach pasażerskich, lecz także towarowych. Dla zleceniodawców z zagranicy to atuty nie bez znaczenia. Dziś już nie bu­ dzi wątpliwości wysłanie transportu

Inwestycje i położenie geograficzne to atuty PoLski na rynku usług Logistycznych do Gdyni, Gdai1ska czy Szczecina, a po przygotowaniu odpowiednich termina­ li przeładunkowych i portów dla statków o większym zanurzeniu te zlecenia na pewno mają szansę ulec zwielokrotnie­ niu . Na magazynowym rynku to już nie jest walka o przetrwanie, ale bitwa, w któ­ rej szanse na zwycięstwo są coraz częściej po naszej stronie. Przyjechało, wyjechało

Zdaniem analityków kilka fragmentów z naszego dzisiejszego magazynowego tortu w ciągu najbliższych lat ma szanse znacząco się powiększyć. A to za sprawą operatorów logistycznych, których udział w tym rynku sięga dziś 36 proc. dzięki roz­ wojowi magazynów na Pomorzu, oraz ich kontrahentom w innych regionach, powią­ zanych siecią połączei1, np. kolej owych. Wzrośnie też zapewne sektor sieci han­ dlowych, a także spożywczych i tych zwią­ zanych z artykułami AGD. Te sytuować się będą często w pobliżu węzłów komu­ nikacyjnych, również drogowych, takich choćby j ak Stryków, gdzie już powstaj e sporo nowych inwestycji (np. Panattoni, 50 tys. mkw.). Bo znów decydować będzie szybkość dostaw. Zależy ona j ednak nie tylko od pocią­ gów, samochodów ciężarowych i kurie­ rów, przynąjmniej w tym samym stopniu 88 Newsweek 14-20.10.2013

DODATEK LOGISTYKA

mają na nią wpływ same magazyny. To właśnie dlatego znaczenie prostych hal magazynowych, wyposażonych w trady­ cyjne regały i kilka wózków widłowych, spada, a zaczynają się liczyć te, w których wyposażenie jest nowoczesne i korzysta się z naj nowszych technologii. - Coraz więcej klientów chce mieć " " inteligentne magazyny, czyli takie, w których większość procesów odbywa się automatycznie. Wyraźnie widać więc tendencję w kierunku zaawansowanych technologicznie pojazdów systemowych prowadzonych indukcyj n i e , rozwią­ zai1 automatycznych lub półautomatycz­ nych i samobieżnych, bezzałogowych systemów transportowych - mówijarosław Cisak, prezes zarządu Jungheinrich Pol­ ska, firmy zajmującej się produkcją nowo­ czesnych systemów magazynowych. Bez ryzyka

Takie rozwiązania są wprawdzie o wiele droższe od tradyc)jnych sposobów skła­ dowania, ale za to gwarantuj ą, że wszyst­ kie towary opuszczą magazyn na czas, ponadto umożliwiaj ą stałe śledzenie sta­ nu magazynowego, a ryzyko błędu ogra­ niczają do minimum. Dla najemców bez względu na branżę takie atuty są nie do przecenienia . Fa chowcy obliczaj ą , że udział inteligentnych magazynów w na­ szej infrastmkturze będzie rosnąć o wie­ le szybciej w najbliższych 10 latach niż ogólna powierzchnia, choć koszt takich przedsięwzięć j est o wiele wyższy. CÓŻ, j eśli chcemy zyskać przewagę nad konkurentami i zwabić naj emców, ab­ solutnie nie wolno oszczędzać. Jeśli do­ damy do tego szybszy transport, bardzo korzystne położenie geograficzne (część naszych magazynowych konkurentów nie ma np. dostępu do morza,jak choćby Cze­ chy, gdzie do tej pory lokowała magazyny duża część firn1 z Niemiec), to z łatwością zauważymy, że suma przewag daje Polsce szanse na spory sukces w tej branży. Ale żeby je rzeczywiście wykorzystać, musimy zacząć od morza. EWA RUDNIKOWSKA


- HALE I M AGAZYNY - WYPOSAŻENIE

Science fiction wśród regałów

O b rotowe ra m py , teles kopowe pod noś n i k i , r u c h o m e ko n st r u kcj e , e le ktro n i cz n i e reg u lowa ne oświetle n i e . To n i e k u l i sy teat r u , a le zwy kły m a g a zyn n a s zych czas ów, n a d ążaj ący za n aj n owszy m i tre n da m i . EWA R U D N I KO W S KA

aki naprawdę nowoczesny ma­ gazyn wygląda trochę jak miej ­ s c e konstruowani a promów kosmicznych w mikroskali. M ałe Canave­ raI. Zarządzający nimi siedzą w zawieszo­ nym nad halą biurze, wokół komputery, terminale, na dole prawie żywego ducha. Maszyny poruszaj ą się same, tam pale­ ta j edzie na górę, tu minikontener trafia na trzecią kondygnacj ę , bezkolizyjnie i precyzyjnie. Po chwili na ekranie poka­ zuj e się wykres, na którym stanowisko numer jakiś tam jest już zajęte, a w szcze­ gółowym rejestrze towarów same zapeł­ niają się rubryki obrazujące zarówno stan pojemników w magazynie, jak i nawet pojedyncze sztuki towarów. Możliwość popełnienia błędu : 0, bezpieczeilstwo: 10 w skali lO-stopniowej. Ideał. Jeśli ktoś myśli, że to bajka, że takich magazynów nie ma - myli się. To nie tyl­ ko prawda o współczesnych systemach magazynowania, lecz także powoli ko­ nieczność, która najpierw zmusiła do sto­ sowania takich rozwiązail wybrane branże, a z czasem ogarnęła wszystkie.

T

Ach, pojechać widlakiem ...

Oczywi ście, nadal j edną z podstawo­ wych maszyn uŻY'wanych w magazynach jest wózek widłowy, nąjskuteczni�jszy do przewożenia i układania palet na regałach. Specjalizująca się w logistyce magazyno­ wej niemiecka firma Jungheinrich, jeden 90 Newsweek 14-20.10.2013

DODATEK LOGISTYKA


- HALE I M AGAZYNY - WYPOSAŻENIE

� z czołowych dostawców rozwiązaf1 maga­

zynowych na świecie, oferuje klientom po­ nad 600 typów takich urządzef1, z których każde przystosowane jest do innych wy­ magaf1. Gdyby jednak znalazł się klient, którego działalność wymaga kolejnego projektu, firma ta zaproponuje mu nowa­ torskie rozwiązanie technologiczne. - Jesteśmy w stanie wykonać p rak­ tycznie każde takie zamówienie, nawet gdyby miało to być pierwsze takie urzą­ dzenie na świecie - mówi Jarosław Cisak, prezes zarządu Jungheinrich Polska. - To kosztowne, ale przy naszym doświadcze­ niu i możliwo ściach p ro dukcyj nych na pewno wykonalne. W magazynach potrzebne są bowiem zarówno zwykłe wózki podnoszące towa­ ry, jak i podnośnikowe, często unoszące je na spore wysokości, teleskopowe, tak­ że z przeciwwagą, gdy magazynowane to­ wary czy produkty są bardzo ciężkie. Jeśli regały są wysokie, urządzenia noszą na­ zwę wózków wysokiego składowania, ale można też zamówić wózki do składo­ wania poziomego. Ceny zaczynają się od kilkunastu tysięcy euro, więc to pojazdy nietanie, ale podobnie jak w innych dzie­ dzinach i tu możliwy j est zarówno kredyt, jak i leasing. Wózki widłowe to jednak na­ dal - mimo różnorodności asortymentu - naj prostsze urządzenia w magazynie. M o że z wyjątkiem zwykłych regałów, których w naprawdę nowoczesnych obiek­ tach już się właściwie nie używa. Za­ miast nich pojawiły się wielofunkcyjne, zautomatyzowane. Wycieczka na regale Tak sobie podróżują niektóre gromadzone w magazynach towary. Specjalnie w tym celu wymyślono regałyjezdne i przejezdne, które do ładowania lub rozładunku mogą zmieniać miej sce postoju, a potem wrócić tam, gdzie znów będą czekać na swoją ko­ lej . Niektóre z nich dysponują nawet syste­ mami podnośników, które sprawiają, że regały mogą załadować się same. Sterowa­ ne elektronicznie podnośniki ograniczają ryzyko wypadku do minimum.

- Ostatnio sporym zainteresowaniem przedstawicieli tej branży cieszą się syste­ my informatyczne, takie jak choćby ISM Online, kontrolujące pracę wózków wid­ łowych. ProgTam taki gTOmadzi dane eko­ nomiczne i techniczne dotyczące floty wózków widłowych, a także sprawuje nad­ zór nad bezpieczną pracą ludzi i sprzę­ tu. Wdrożenie takiego systemu pozwala zoptymalizować liczbę i typy wózków wid­ łowych, obniżyć koszty eksploatacji pojaz­ dów, a także zwiększyć bezpieczef1stwo w magazynie - dodąjeJarosław Cisak. Wykorzystanie systemów w pełni zau­ tomatyzowanego sterowania i kierowania

" " Inteligentne magazyny to codzienność branży logistycznej , a nie fantastyczne wizje magazynem wynika dziś także z konieczno­ ści łączenia rozmaitych funkcji w j ednym

konfekcjonowania czy wysyłkowego (spe­ dycyj nego). M agazyny przechowuj ące

obiekcie. ShlŻy to racj onalnemu gospoda­ rowaniu czasem, zapewnieniu ciągłości i szybkości dostaw, a co za tyn1 idzie - sze­ roko pojętym oszczędnościom. Gwarantuje też unikanie zniszczenia towarów podczas transportu do innych obiektów zajmuj ą­ cych się np. pakowaniem przesyłek.

towary, które łatwo się psują, wyposażo­ ne są w automatyczne systemy regulacj i temperatury. W pomieszczeniach, gdzie magazynowane są np. paliwa, dodatko­ wo steruje się ich ciśnieniem czy też kon­ troluje za pomocą czuj ników stan rezerw paliw pł)'11 nych. Magazynowanie z prostej kiedyś czyn­ ności przeobraziło się dziś w oddzielną nowoczesną dziedzinę wspomagającą za­ równo produkcj ę, j ak i handel, przejmuj ąc część ich funkcj i obsługowych. Są sztaby projektantów, laboratoria naukowe i kon­ struktorzy, którzy pracują dziś wyłącznie dla tej branży, wymyślając coraz to nowe usprawnienia, infom1atycy tworzą syste­ my, a prototypy skomplikowanych urzą­ dzef1 testowane sąjak projekty high-tech. Nic dziwnego, że magazyny przypomina­ ją dziś stacje kosmiczne z filmów scien­ ce fiction. Ale cóż, taki już j est XXI wiek. Nic nie j est już takie samo jak 20-3 0 lat temu, dlaczego więc magazyn miałby być wyjątkiem?

Sam sobie wszystkim Zatem dzisiejszy nowoczesny magazyn to miej sce, gdzie składuje się zapasy pro­ dukcyjne, ale przede wszystkim - jak mó­ wią fachowcy - obiekt wielozadaniowy. Nie tylko się w nim przechowuj e, lecz także np. konfekcj onuj e, etykietuje, na­ klej a kody handlowe. Często również p rzystosowane do tego maSZ)'11y czipu­ ją towary, aby automatycznie znalazły się w ewiden«ji magazynu. Zdarza się też, że magazyn przejmuje funkcj ę spedycji towarów bezpośrednio do klientów detalicznych, obsługuje prze­ syłki pocztowe i kurierów. Bez nowo­ czesnych systemów zarządzania takie połączenie funkcji nie byłoby możliwe. 92 Newsweek 14-20.10.2013

DODATEK LOGISTYKA

- Wyposażenie magazynu to dzisiaj rzeczywiście dużo więcej niż tylko wózki widłowe oraz regały. To także systemy in­ fom1atyczne organizujące i wspomagające przepływ towarów, np. system zarządza­ nia magaZ)'11em WMS ( Warehouse Ma­ nagement System), wspomniany system zarządzania flotą ISM Online, nawigacja magazynowa, a także identyfikacja towaru RFID itd. - przekonuje Jarosław Cisak. Zupełnie inny problem dla zarządzają­ cych stanowią magazyny specjalistyczne, w których wspomniane wcześniej wy­ posażenie musi zostać uzupełnione o te urządzenia, bez których ich funkcj ono­ wanie mogłoby być zagrożone. Dobrym przykładem są tu magazyny leków lub drobnych części, których składowanie wymaga konkretnych warunków. Elek­ troniczne systemy gwarantują właściwe wykorzystanie np. precyzy'jnych podąjni­ ków, które automatycznie znaj duj ą wy­ brane towary i przekazuj ą je do centrum

EWA RUDNIKOWSKA


-

D I E TA

nia dzieci z Warszawskiego Uniwersyte­ tu Medycznego. Przeciwnie, badania potwierdzaj ą, że mleko jest jednym z najwartościowszych pokarmów, jakie ma do dyspozycji czło­ wiek. Wartościowy wapń

Bez mleka ani rusz

Czy twoj e d z i e c ko piło d z i s i aj m le ko? J e ż e l i n i e , to d aj m u k u b e k m le k a p rzed s n e m . D z i ec i , któ re g o n i e p ij ą , rozw ij aj ą s i ę g o rzej - p rz e ko n uj ą n a u kowcy i le ka rz e . KATA R Z Y N A B U RDA

(ił

ij mleko - będziesz wielki " • - zachęcają znane reklamy. " Pij mleko - będziesz kaleką " - pa­ rafrazuj ą je przeciwnicy białego napoj u . I przekonują, że mleko jest odpowiedzial­ ne za większość cywilizacyjnych cho­ rób trapiących ludzkość - od osteoporozy po raka. Czy można im wierzyć? Zdecydowanie nie. Lekarze są pew­ ni: w diecie dziecka po okresie karmie­ nia piersią nie może zabraknąć mleka.

Krowiego lub koziego. To jeden z naj ­ ważniej szych pokam1ów dla małego czło­ wieka. Jednak nie tylko dla niego. Dorośli również powinni pamiętać o codzien­ nej szklance mleka albo p rzetworów mlecznych. - Nie warto dawać wiary przeciwni­ kom picia mleka. Nie ma wiarygodnych badai1 na poparcie tezy, że mleko szkodzi zdrowemu człowiekowi - mówi dr Piotr Dziechciarz, pediatra i specjalista żywie94 Newsweek 14-20.10.2013

DODATEK ZDROWIE

Kiedyś lu dzie nie pili krowiego mle­ ka i pewnie gdyby się go napili, nie czu­ liby się naj lepiej . Organizmy naszych przodków nie wytwarzały bowiem lak­ tazy - enzymu umożliwiaj ącego trawie­ nie mlecznego cukru. Ale około siedmiu tysięcy lat temu zyskaliśmy mutację ge­ netyczną, która większości p opula­ cj i w naszej części świata pozwala bez problemu trawić mleko. I do dzisiaj to się nie zmieniło. - Mle­ ko krowie wciąż j est najwartościowszym, najłatwiej przyswajalnym źródłem wap­ nia i białka - mówi dr Dziechciarz. Co więcej, w mleku obecny j est również fo­ sfor, drugi kluczowy budulec ko ści . - Dzięki odpowiednim proporcj om wap­ nia i fosforu w mleku nasz organizm szybko przyswaja te pierwiastki - dodaje dr Wojciech Kolanowski z S GGW. Oczywi ście w okresie niemowlęctwa najwartościowsze dla malucha j est mleko mamy. Ale ka m1ić go piersią w niesko{1czoność przecież nie można, a z wiekiem zapotrzebowanie dziecka na wapi1 wcale się nie zmniej sza. Wapi1 można oczywi­ ście dostarczać też w innych produktach, j est go sporo w niektórych roślinach, na przykład w brokułach. W aptekach są także preparaty do uzupełniania niedobo­ rów wapnia. - Ale czy jest sens łykać codziennie tab­ letki, skoro mamy smaczne i wartościo­ we, naturalne źródło potrzebnych nam składników odżywczych ? - przekonuje dr Dziechciarz. W badaniach widać, które dzieci piją mleko, a które nie. Dr H ans de Beer z holenderskiego International Institute of Social H istory dowiódł w czasopi­ śmie " Economics and Human Biology': że dzieci pijące mleko są wyższe od tych,


-

D I E TA

które mleka unikają. Prześledził wszyst­ kie badania przeprowadzone w reno­ mowanych ośrodkach świata od 1926 r. i ustalił, że dzieci, które wypijają codzien­ nie szklankę mleka, w ciągu roku rosną o 0,4 cm więcej niż ich niepijący mle­ ka rówieśnicy. - Dzieje się tak dlatego, że mleko dostarcza kluczowych w fazie wzrostu substancji odżywczych, co wpły­ wa na produkcj ę insulinopod obnego czynnika wzrostu, który stymuluje wzrost organizmu - tłumaczy dr Dziechciarz. Na tym jednak nie koniec korzystnych właściwości mleka. Badacze wciąż odkry­ wają kolej ne . Jak dowodzą naukowcy ze Stanford School of Medicine w artykule w " Science", zawarty w mleku tryptofan ma właściwości wyciszaj ące reakcje ukła­ du odpornościowego, a dzięki temu chro­ niące przed alergiami i innymi chorobami autoimmunologicznymi. Krowie, kozie czy sojowe?

Chodzą też słuchy, że mleko mleku nie­ równe, UHT to nie to samo co pastery­ zowane, odtłuszczone nie ma żadnych wartości odżywczych , a w ogóle to najzdrowsze jest mleko prosto od krowy. To wszystko nieprawda - twierdzą spe­ cj aliści. Pomij aj ąc fakt, że mało kto ma dziś dostęp do mleka niepasteryzowane­ go, picie surowego mleka jest po prostu niebezpieczne ze względu na możliwość zakażenia się chorobami odzwierzęcy­ mi. Mleko pasteryzowane jest zdecydo­ wanie bezpieczniejsze, a strata witamin w wyniku podgrzania go nie przekracza 20 proc. Dla naszego zdrowia nie ma też zna­ czenia, czy kupujemy mleko tzw. świe­ że, poddane tylko pasteryzacj i, czy mleko o przedłużonej trwałości, zwane UHT. - Mleko o przedłużonej trwałościjest rów­ nie wartościowe j ak mleko świeże. Proces sterylizacji, któremu poddawane jest mle­ ko UHT, nie ma znaczącego wpływu na j ego najważniej sze składniki odżywcze, czyli białko i wapi1 - mówi dr Dziechciarz. A mleko o obniżonej zawartości tłuszczu? Oczywiście j est mniej kaloryczne, przez

co dosta rcza mniej energii, ale wciąż jest w nim białko i wap{1. Coraz popularniejsze jest mleko ko­ zie. Zdecydowanie warto podawać j e dzieciom po drugim roku życia (wcześ­ niej lepszym wyborem będzie modyfiko­ wane mleko krowie) oraz pić samemu. Jak dowiedli naukowcy z Uniwersyte­ tu w Granadzie, mleko kozie skuteczniej niż krowie zapobiega demineralizacj i ko­ ści u osób starszych oraz j est bogatszym źródłem żelaza, dlatego warto, aby piły j e dzieci ze skłonnością do anemii. Prof. M argarita S anchez Campos z granadzkiego uniwersytetu przekonu­ j e, że kozie mleko zasługuj e na miano

Dzieci, które piją mLeko, rosną rocznie o 0 , 4 cm więcej niż te, w których diecie nie ma go w ogóLe

żywności funkcj onalnej , aktywnie popra­ wiającej stan zdrowia, wpływającej np. na regenerację hemoglobiny we krwi . Mleko od kozy ma j ednak dwie wady - jest dużo droższe od krowiego i wiele dzieci nie toleruje jego specyficznego smaku. W takim przypadku można zastano­ wić się na d podawaniem dziecku mleka sojowego, które także j est dobrym źród­ łem wapnia. - W Polsce prz)j ęło się, że mleko sojowe zaleca się przede wszyst­ kim dzieciom z nietolerancją laktozy albo tym, których rodzice są weganami - mówi dr Dziechciarz. Jednak z powodzeniem mogąje pić tak­ że inne dzieci, trzeba tylko uważać na maluchy ze stwierdzoną alergią na biał­ ko mleka krowiego . - Taki e dzieci są często uczulone również na białko soj o ­ w e - ostrzega d r Dziechciarz. - Dlatego w przypadku małych niemowląt z aler­ gią na mleko lepszym wyborem są mie­ szanki o znacznym stopniu hydrolizy 96 Newsweek 14-20.10.2013

DODATEK ZDROWIE

białka, sprzedawane na receptę w apte­ ce. Mają one pocięte łai1cuchy występu­ jących w mleku białek i dzięki temu nie WYWOhlją alergii. Mleko o smaku truskawki

Niestety, wiele dzieci nie przepada tak­ że za piciem zwykłego krowiego mle­ ka bez dodatków. Wydaje się, że dzisiaj to nie problem. Półki w sklepach ugina­ ją się od rozmaitych produktów mlecz­ nych i mleka smakowego - mamy napoje mleczne o smaku truskawek, czekolady, pistacji, a nawet ciasteczek. Do wyboru, do koloru. I takie mleko dzieci pij ą oczy­ wiście o wiele chętniej . Tylko czy rodzice słusznie robią, podając im to podrasowa­ ne mleko? - Niestety, nie jest to zbyt do­ bre, bo takie mleko z reguły jest mocno dosładzane, a to nadmiernie przyzwycza­ ja dziecko do słodkiego smaku - wyjaśnia dr Dziechciarz. Dziś tak wiele dzieci ma problem z nadwagą i otyłością, że należy zwra­ cać uwagę na każdy produkt, który może sprawić, że nadmiernie rozsma kuj ą się w słodyczach. Niektóre maluchy za mlekiem nie prze­ padają, ale rzeczywiście rzadko zdarza się taka sytuacj a, że dziecko konsekwentnie przez wiele tygodni odmawia spożywa­ nia jakichkolwiek produktów mlecznych. Często dzieje się tak w domach, w któ­ rych sami dorośli zbytnio mleka nie lu­ bią. Jeżeli w rodzinie często gości ono na stole w różnych postaciach, również dzie­ cko naj pewniej nie będzie miało proble­ mu z jego piciem. - Można zaproponować dziecku j ogurty, ale także naturalne, z su­ szonymi lub świeżymi owocami - radzi dr Dziechciarz. Oczywi ście j eśli dziecko od czasu do czasu wypij e różowe mleko truskawkowe, to dramatu nie będzie, trzeba tylko pamię­ tać, żeby tego dnia nie j adło już innych słodyczy. W przeciwnym razie szkody z pi­ cia tego słodkiego napoju mogą przewyż­ szyć zyski z dostarczonego dziecięcemu organizmowi wapnia. KATARZYNA BURDA


ląiiHł·' ! SPOSÓB NA JET LAG ,

SŁO NCE W SRODKU N OCY ,

N a u kowcy wyj a ś n i l i wreszc i e , d laczego czuj e m y p rzyk ry j e t lag w cza s i e z a m o rs k i ej pod róży. I w i e m y j u ż , j a k m o ż n a wyłączać n a s z wew nętrzny ze g a r.

cze nastanie dzief1 i obudzimy się ze snu. I odwrotnie - wyciszać pracę organizmu przed zapadnięciem nocy, aby łatwiej było nam zasnąć. Problem tylko w tym, że bio­ logiczny zegar reaguje na zmiany bardzo wolno - ewolucja nie przewidziała najwy­ raźniej międzykontynentalnych podróży trwających kilkanaście godzin. - Przyj muj e się, że wewnętrzny ze­ gar na przestawienie się potrzebuje tylu dni , ile stref czasowych przekroczyliśmy - mówi prof Elżbieta Pyza z Uniwersy­ tetu Jagiellońskiego w Krakowie. Jeżeli są to dwie strefY, czyli dwie godziny różnicy w czasie, jak np. między Warszawą a M os­ kwą, na przestawienie się potrzeba dwóch dni . Jeżeli jednak podróżujemy do Nowej Zelandii, od której dzieli nas 11 stref cza­ sowych, nasz biologiczny zegar na peł­ ne przestawienie się będzie potrzebował prawie dwóch tygodni.

KATA R Z Y N A B U RDA

ystarczy przekroczyć dwie stre­ fy czasowe i już się pojawia. Uczucie kompletnego rozbicia, bezsenność, bóle mięśni, zawroty i bóle głowy, nawet nudności. I tak przez kilka dni , aż organizm przystosuje się do no­ wego rytmu dnia i nocy. Ta przypadłość, zwana zespołem nagłej zmiany strefY cza­ sowej lub krócej jet lagiem (zbitka angiel­ skich słów " odrzutowiec " i "opóźnienie"), potrafi zepsuć połowę najpiękniej szych zamorskich wakacji. Nie było na to skutecznego lekarstwa , bo naukowcy nie rozumieli w pełni me­ chanizmów odpowi adaj ących za pow­ stanie j et lagu. Dopiero teraz, w ciągu ostatnich kilku tygodni, niezależnym ze­ społom naukowców udało się zidenty­ fikować w mózgu hormony, które maj ą wpływ n a powstawanie j et lagu, oraz znaleźć geny sterujące zmianami naszego wewnętrznego rytmu dnia i nocy. Noc czy dzień

Ogromną rolę w powstawaniu j et lagu może odgrywać wazopresyna, hormon wydzielany przez podwzgórze w mózgu - donoszą w najnowszym " Science " na­ ukowcy z Kyoto University. Dotychczas uważano, że wazopresyna rzeczywi ście ma związek z naszym rytmem dnia i nocy, ale ma za zadanie j edynie hamować wy­ twarzanie moczu w nocy. Uczeni pod kie-

Lepiej na zachód

rownictwem prof. Yoshiaki Yamaguchi odkryli , że jej oddziaływanie jest o wiele szersze, bo receptory tego hormonu słu­ żą do regulacji rytmu dobowego w całym organizmie. Nową właściwość wazopresyny uczeni zaobserwowali u zmodyfikowanych gene­ tycznie myszy. Porównywali zachowanie myszy normalnych oraz genetycznie po­ zbawionych receptorów wazopresyny pod­ czas zmian rytmu dnia i nocy. Okazało się, że myszy pozbawione tych receptorów do­ stosowywały się do zmiany rytmu dnia i nocy w jeden dzie{l, podczas gdy nomlal­ nynl myszom zajmowało to aż osiem dni. Zapewne identycznie j est u człowie­ ka, bo - jak dowiedziono już wcześniej - wewnętrzny zegar działa u wszystkich ssaków tak samo. - Jeżeli nauczymy się oddziaływać na receptory wazopresyny w mózgu, można będzie sprawić, że jet lag w ogóle nie wystąpi, nawet przy naj dłuż­ szej podróży - twierdzi prof Yamaguchi . Wystarczy sztucznie wyłączyć receptory, a organizm natychmiast nastawi na nowo wewnętrzny zegar, nie dopuszczając do pojawienia się dolegliwości. Oczywi ście, i stnienie wewnętrzne­ go zegara biologicznego na co dzień jest organizmowi ni ezbędne. Pozwala on z wyprzedzeniem przewidywać rytm dnia i nocy, a dzięki temu mobilizować na­ rządy wewnętrzne do pracy, zanim jesz98 Newsweek 14-20.10.2013

Nie u wszystkich ludzi zegar biologicz­ ny jest jednakowo czuły. - U niektórych osób dolegliwości nie są zbyt nasilone, bo ich rytmika dobowa jest słaba - mówi prof Pyza. - Bywa też tak, że w organizmie, w wyniku mutacji genów zegara, w ogóle nie ma wewnętrznych mechanizmów re­ gulujących dobowy rytm. U takich osób mózg steruje funkcjami organizmu wy­ łącznie na podstawie codziennych sygna­ łów świetlnych, nie istnieje u nich trwały mechanizm przewidujący nadchodzenie dnia i nocy, dlatego proces adaptacji do nowego rytmu przebiega szybciej . Ale tacy szczęściarze są bardzo nielicz­ ni. Większość musi odcierpieć swoje. Na ogół większych dolegliwości muszą spo­ dziewać się osoby podróżujące na wschód, bo to wymaga przyspieszenia zegara bio­ logicznego. Ludzki organizm z niewiado­ mych przyczyn reaguje gorzej na próby przyspieszania wewnętrznego zegara niż opóźniania. Najtrudniej jest przyspieszyć biologiczny zegar o sześć do dziewięciu godzin, co nie jest dobrą wiadomością dla wszystkich podróżujących do Tajlandii, Indonezji czy Japonii. Tam właśnie pol­ scy podróżnicy zazwyczaj najciężej prze­ chodząjet lag. Co więcej, nasze dostosowanie się do in­ nej strefy czasowej zależy też od tego, jaki reprezentujemy chronotyp, czyli, mówiąc prościej, czy jesteśmy rannym ptaszkiem, czy nocną sową. - Osoby, których życiowa .



ląiiHł·. ! SPOSÓB NA JET LAG � aktywność rozpoczyna się wcześnie rano,

maj ą mniej sze problemy z przyspiesze­ niem zegara biologicznego, czyli lepiej się czują, podróżując na wschód, np. do Japo­ nii. Z kolei osoby o chronotypie wieczor­ nym łatwiej opóźniają wewnętrzny zegar, więc mają stosunkowo niewielkie dolegli­ wości podczas podróży do Ameryki, a jet lag dopada je dopiero po powrocie do Pol­ ski - mówi prof. Pyza.

Gorzej jest z jet Lagiem przy podróżach na wschód, bo wymagają opóźnienia zegara bioLogicznego. A Ludzki organizm z niewiadomych przyczyn źLe to znosi Zegar w wątrobie Aby znaleźć skuteczny lek na jet lag, na­ ukowcy muszą dokładnie zrozumieć, w j aki sposób działa nasz wewnętrzny zegar biologiczny. 'Wiadomo od dawna, że kluczowy dla ustalenia rytmu dobowe­ go jest poziom natężenia światła. Wpływa on bezpośrednio na wydzielanie melatoni­ ny, hom10nu szyszynki, regulującego sen i czuwanie. Dlatego większość dolegli­ wości po przekroczeniu stref czasowych ma związek z zaburzeniami snu - bez­ sennością, budzeniem się w środku nocy, ospałością w dziel1. Ale na tym lista do­ legliwości się nie koI1czy. Wiele osób do­ świadcza także bardzo przykrych sensacji żołądkowo-jelitowych. - Dziej e się tak dlatego, że człowiek wcale nie ma jednego zegara biologicz­ nego, ale cały system zegarów - tłumaczy prof. Pyza. Nadrzędny zegar biologiczny mieści się w mózgu, w niewielkim obsza­ rze zwanym j ądrem nadskrzyżowani o­ wym podwzgórza, ale osobne zegary mają również narządy wewnętrzne: wątroba, nerki, jelita. Geny reguluj ące zegar b i ologi czny w komórkach narządów wewnętrznych wpływaj ą j ednak nie tylko na samo bu­ dzenie się lub zasypianie każdej komórki, lecz także na jej funkcje w organizmie, na

przykład produkcję insuliny przez trzust­ kę czy wydzielanie żółci potrzebnej do tra­ wienia pokarmów przez komórki wątroby. - Jeżeli rytm zostanie zaburzony, żółć za­ czyna wydzielać się wtedy, kiedy śpimy, a brakuje jej, kiedy zasiadamy do obiadu. I problemy gastryczne mamy jak w banku - tłumaczy prof. Pyza. A niestety, właśnie te podrzędne, znaj ­ duj ące się w p oszczególnych narządach zegary bi ologiczne dostosowuj ą się do nowych warunków najwolniej . - Naj ­ szybciej reaguje zegar nadrzędny w móz­ gu, bo do niego bezpośrednio docierają informacj e o świetle padaj ącym na siat­ kówkę w oku - mówi prof. Pyza. Wątroba czy żołądek nie mają możliwości bezpo­ średniego rej estrowania światła, a więc muszą zaczekać, aż sygnał o zmianie dojdzie do nich z mózgu i zostanie od­ powiednio zinterpretowany. Dlatego or­ gany wewnętrzne p rzestawiają się na nowy rytm z pięciogodzinnym opóźnie­ niem w stosunku do mózgu. Wyciszanie komórek To, w jaki sposób komórki w ciele regu­ luj ą aktywność dobową, naukowcy od­ kryli dopiero niedawno. Ustalili, że każda komórka ma geny odp owiadające wy­ łącznie za rytm okołodobowy, sterowane przez główny zegar biologiczny w mózgu. Kiedy mózg daje sygnał pobudki, geny te uaktywniaj ą się i zmuszaj ą komórkę do intensywniej szej p racy. Ale kodowa­ ne p rzez nie białka w odpowiednim cza­ sie przyj muj ą rolę hamuj ącą, wyciszają stopniowo pracę komórki i przygotowu­ ją ją do trybu nocnego. I to właśnie białka hamujące (zwane fachowo inhibitorami) najpewniej mają wpływ na pojawianie się obj awów j et lagu . Odkryto bowiem, że działają też jako swoiste bufory zapobie­ gające szybkiemu rozregulowaniu się ze­ gara biologicznego po nagłych zmianach warunków zewnętrznych, na przykład kiedy zarwiemy noc albo p rzebywamy przez wiele godzin w sztucznym świetle. Ta na co dziel1 bardzo potrzebna właś­ ciwość staj e się przeszkodą, kiedy chce­ my, aby po p odróży zegar biologiczny p rzestawił nam się szybko. A tak się nie dzieje, bo białka hamujące jak zwykle usi­ łują zapobiec rozregulowaniu się zegara, powstrzymując jego dostosowanie się do nowego rytmu dnia i nocy, czego efektem ubocznym jestjet lag. 100 Newsweek 14-20.10.2013

Gdyby j ednak udało się ustalić, które białka wyhamowuj ą zegar biologiczny, można byłoby spróbować je zneutrali ­ zować - rozumowali badacze. I od dłuż­ szego czasu poszukiwali winowaj ców podróżnych dolegliwości . Udało się to w tym roku. Naukowcy zidentyfikowa­ li dwa białka hamujące przestawianie się zegara biologicznego. Jedno z nich, biał­ ko 4E-BPI , odkryli naukowcy z uniwer­ sytetów McGill i Concordia w Montrealu. Zaobserwowali, że myszy nieprodukujące tego białka potrafią bardzo szybko reseto­ wać swój zegar biologiczny. Podobnie jak gryzonie, którym obniżono w mózgu po­ ziom białka SIKI, czego z kolei dowiedli uczeni z Oxford University. Prawd opodobnie więc sposobem na uniknięcie j et lagu będzie w przyszłości zablokowanie genów produkuj ących te białka. W p ołączeniu z blokowaniem re­ ceptorów wazopresyny mogłoby to n as całkowicie uwolnić od dolegliwości j et lagu . Na to jednak zapewne trzeba bę­ dzie poczekać . - Nie wiemy na razie, czy białka hamuj ące nie oddziałują również na inne funkcj e komórki, które właśnie p owinny być hamowane. Dopóki się tego nie dowiemy, manipulowanie genami steruj ącymi produkcj ą tych białek może być niebezpi eczne - twi erdzi dr Rui ­ feng Cao z McGill University, odkrywca białka 4E-BP l . N a razie p ozostają nam więc bezpiecz­ niejsze i sprawdzone sposoby. - Całkiem nieźle działa zażywanie syntetycznej mela­ toniny pozwalające na przyspieszenie lub opóźnienie faz rytmu dobowego, choć me­ latonina tylko łagodzi jet lag, a nie likwi­ duje go całkowicie - radzi prof. Pyza. Niedawno okazało się też, że na po­ j awienie się jet lagu może mieć wpływ zmiana temperatury zewnętrznej . Tak przynaj mniej twierdzą naukowcy z Uni­ versity of London. Zalecają, by po przy­ byciu z zim nego kraju do ciepłego w pi erwszych dniach j ak naj częściej przebywać w mocno klimatyzowanych p omieszczeniach albo brać zimne kąpie­ le, co zapobiegnie szokowi tem1icznemu, nasilającemu objawy jet lagu. Tylko czy po to wybieramy się w p o ­ dróż do ciepłych kraj ów, żeby brać tam zimne kąpiele?

� Napisz do autorki t;Y katarzyna.burda@newsweek.pl



POWRÓT PAWŁA PAWLIKOWSKIEGO

II:łi)" i);'"

m

O d pyc h aj ący wyd aj e m i s i tryb a L i z m p o Ls k i e g o Koś o i pła z j eg o zaśc i a n kową fo r m ułą P o La k- kato l i k . I ta kże o ty m o p ow i a d a m ój f i l m : że m o ż n a być PoLa k i e m , n i e m aj ąc w s o b i e a n i k ro p l i słowi a ń s k i ej k rw i - m ów i Paweł Pawli kows k i , reżyse r " " I d y , któ ra 2 5 p a źd z i e r n i ka wchodzi do k i n . MAŁG O RZATA SAD OWS KA

a pierwszy rzut oka " Ida" może wydawać się grzeczna i dobrze ułożona, ale tak naprawdę czarno-biały, ci­ chy film Pawlikowskiego niesie w sobie sporą dawkę prowokacji. Nie tylko porzuca definicję Polaka-katolika, nie tyl­ ko ze współczuciem portretuje byłą stalinowską sędzię, ale rów­ nież swojej drugiej bohaterce, zakonnicy, każe dokonać bardzo nieoczywistego wyboru . " Ida': zwyciężczyni ostatniego festi­ walu w Gdyni, rozpięta jest pomiędzy dwiema kobietami, mię­ dzy wiarą utraconą i odzyskaną; w tragedię Holokaustu wplata piosenki o mdym rydzu oraz miłości w Portofino. Tam, gdzie inni widzieliby same sprzeczności, Pawlikowski dostrzega fa­ scynujące skomplikowanie losów, wyborów i tożsamości . Nie rozplątuje na siłę tego supła, pokazuje raczej , że uwikłanie czy pomieszanie jest częścią życia. Szczególnie w kraju z tak drama­ tyczną historią jak Polska. Takie nieoczywiste spojrzenie swej ojczyźnie mógł posłać tyl­ ko ktoś z zewnątrz, kto jak reżyser " Idy" spędził większą część życia poza jej granicami. To pierwszy nakręcony w Polsce film 57-letniego twórcy " Last Resort': " Lata miłości " czy " Kobiety z piątej dzielnicy". Filmowca, katolika o żydowskich korzeniach, wielbiciela jazzu, niedoszłego poety, emigranta, artysty, które­ go nieustannie - w odniesieniu do siebie i innych - frapuje py­ tanie : kto ty jesteś? Każdy ma swoją prawdę

- Zdecydowanie nie chciałem robić filmu "na temat': o kwe­ stiach polsko-żydowskich - podkreśla Pawlikowski w rozmowie z "Newsweekiem". - Dla mnie to przede wszystkim rzecz o rela­ cji dwóch kobiet, zupełnie innych, lecz mocno związanych, nie tylko przez krew, ale i przez silną wiarę. No i o tym szczególnym momencie, gdy w Polsce ustępował kamienny socjalizm i nagi terror, a przez uchylone właśnie drzwi wślizgiwało się do niej inne życie. Wanda Gmz (to wiele mówiące nazwisko nosi w filmie Agata Kulesza) fanatycznie wyznawała komunizm, wierzyła w niego tak mocno, że w latach stalinowskiego terrom oskarżała tzw. wrogów ludu. Złamaną, rozczarowaną kobietę, która ma na sumieniu wy­ roki śmierci, konfrontuje Pawlikowski z młodziutką siostrzenicą, której życie to wciąż niezapisana karta. Wychowana w klasztorze Ida (Agata Trzebuchowska) przygotowuje się do złożenia ślubów. Najpierw jednak przełożona nakłania ją, by spotkała się z jedy­ ną żyjącą krewną· Od Wandy Ida dowiaduje się, że jest Żydów­ ką, dzieckiem ukrytym w czasie wojny w zakonie i że jej rodzice nie żyją. Obie kobiety, bmnetka i blondynka, ta pełna goryczy i ta pehla niezmąconej wiary, ta, z przeszłością i ta, która właśnie de­ cyduje o swojej przyszłości, wymszają na poszukiwanie grobu ro­ dziców Idy. Do dawnego domu, gdzie mieszkają teraz obcy, na spotkanie kogoś, kto ocalił, kogoś, kto zabił. Myli się jednak ktoś, kto spodziewa się po " Idzie" nowe­ go " Pokłosia", kolejnego rozliczeniowego filmu o relacj ach polsko-żydowskich. Nawet jeśli główne bohaterki są echem prawdziwych postaci, a wydarzenia z " Idy" - prawdziwych zdarzeń. Historia Wandy przywołuje biografie Julii Brystygie­ rowej - Krwawej Luny czy stalinowskiej prokurator Haliny Wolińskiej -Bms. Tę ostatnią, żonę swojego profesora, Pawli ­ kowski poznał w Oksfordzie i zapamiętał jako uroczą, dowcip­ ną starszą panią. Wiadomość o jej przeszłości była dla niego .


lił')" ');"'1 POWRÓT PAWŁA PAWLIKOWSKIEGO �

szokiem, chciał nawet o Woliflskiej nakrę­ cić dokument, ta jednak odmówiła rozmo­ wy. Tytułowa bohaterka " Idy" z kolei nosi w sobie ślady postaci księdza Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela, który o ży­ dowskich korzeniach dowiedział się już jako duchowny. - Zacietrzewieni narodowcy, którzy na historię patrzą jak na mecz, czepiają się, że w złym świetle p okazuję Polaków - mówi Pawlikowski. - A niektórym prze­ wrażliwionym Żydom w Stanach nie po­ dobało się, że moja bohaterka była kiedyś

żarem żyje od dawna. Ida także go żałuje. Jest prawdziwą chrześcijanką· - Wie pani - dodaje reżyser. - Ja mam ła­ twość wczuwania się w cudze emocje, dla­ tego bez trudu przychodzi mi rozumienie moich bohaterów bez potrzeby ich osą­ dzania. Lubię kobiety takie jak Wanda: pełne pasji, gnane jakąś ideą; zmysłowe, a zarazem intelekhlalne, będące w ciągłej rozterce, mądre, lecz zarazem gdzieś tam naiwne, lądujące w ślepym zaułku. Ale im nie zazdroszczę. Zazdroszczę za to Idzie spokoju i wiary. Czy może: spokojnej wia-

AGATA KULESZA i Agata Trzebuchowska jako główne bohaterki "Idy" Pawła Pawlikowskiego

stalinowskim prokuratorem i ma krew na rękach . Jeszcze bardziej irytował ich fakt, że Ida, w której płynie żydowska krew, wraca do klasztoru. Ludzie, którzy patrzą na świat przez pryzmat polityki, ideologii , rasy, nic z tego filmu nie rozu­ miej ą, nie widzą, że to nie j est opowieść z tezą. Zawsze chciałem tworzyć skom­ plikowane, paradoksalne postaci. Takie, jakie znam z życia i j akie lubię widzieć w filmach. Cytując Jeana Renoira: "Tout le monde a ses raisons ! ': każdy ma swoją prawdę, swoją rację. I ja wierzę, że w du­ szy każdego wymieszane jest dobro i zło tak jak u filmowego zabójcy, który zosta­ je w pustym grobie załamany, przegrany. W gruncie rzeczy żal mi go, on z tym cię-

ry. Bycia w Bogu, stanu łaski . Chociaż jest kimś innym, niż myślała, to i takjest pew­ na na tym świecie. Przeskoczyć własny cień

- Mój ojciec był pochodzenia żydowskie­ go, ale był ateistą, humanistą, wolnomy­ ślicielem. Kochał Polskę j ak nikt inny i wyjazd z kraju był dla niego ciosem - opowiada Paweł Pawlikowski. - Mama pochodziła z tradycyjnej katolickiej ro­ dziny, ale była czarną owcą, bo jak miała 17 lat, uciekła z Katowic do 'Warszawy, do baletu. Zawsze ją gdzieś gnało ... Chodzi­ łem czasem do kościoła w Warszawie, lecz wtedy raczej mechanicznie, bez przekona­ nia. Z kolei w Anglii mieszkałem przez ja104 Newsweek 14-20.10.2013

kiś czas w internacie dla dzieci uchodźców z Polski, właściwie dla Anglików polskiego pochodzenia, w którym bywało chłodno i głodno, a dziell zaczynał się od zimnych pryszniców i mszy. Szybko stamtąd ucie­ kłem. Za to zawsze była mi bliska postać samego Jezusa. Reżyser tłumaczy, że w Anglii dużo ła­ twiej było mu zbliżyć się do religii, bo tam Kościół jest bardziej uniwersalny, nie tak rozpolitykowany, arogancki, nachalny, jak bywa w Polsce. - Katolicyzm to pole elek­ tromagnetyczne, w którym jestem, po prostu - mówi . - vV Polsce o tyle proble­ matyczne, że tutej szy Kościółjest zaścian­ kowy, tu i ówdzie podszyty nienawiścią, daleki od uniwersalnego przesłania, jakie niesie Jezus. Odpychający wydaje mi się trybalizm polskiego Kościoła, z jego za­ ściankową formułą Polak-katolik. I także o tym mówi mój film: że można być i Pola­ kiem, i dobrym chrześcijaninem, nie ma­ jąc w sobie ani kropli słowiańskiej krwi - dodaje reżyser. Po dobnie j ak Ida, choć dużo póź­ niej, Paweł Pawlikowski dowiedział się o żydowskim pochodzeniu swojego ojca: - Przez bardzo długi czas nie było o tym mowy. W papierach doszukałem się, że babcia zginęła w Oświęcimiu. ](jm był dziadek i jak zginął, pozostało tajemnicą. To było dla mnie ważne odkrycie, chociaż nigdy problem, tak jak być może dla mo­ jego ojca. Kwestia przynależn ości jest obecna właściwie we wszystkich filmach Pawli­ kowskiego i zapewne w jego życiu . Trud­ no nie zastanawiać się, kim jesteś, kiedy jako wyrwany z PRL-owskiej rzeczywi­ stości czternastolatek lądujesz w obcym kraju, a potem j eszcze parę razy zmie­ niasz miej sce na mapie. Gdy pytam re­ żysera, jak zmieniał się j ego stosunek do polskich korzeni, odpowiada: - Zależy od tego, w jakim momencie życia byłem. Jest czas ekspansji, parcia do przodu, okres młodzieflczy, koło dwudziestki, gdy czło­ wiek ma silną potrzebę kreowania siebie. A kiedy wyjechałem z Polski jako nasto­ latek, strasznie chciałem być hipi sem, zapuściłem włosy, grałem w zespole ro­ ckowym - wspomina. - Tak sobie wtedy myślałem, że Polacy są słabymi hipisami, a w Londynie to wszystko działo się na­ prawdę. Wtedy mój polski background był trochę obciachem. Z czasem zrozu­ miałem, że nie przeskoczę własnego cie-


nia. nawet jeśli to coś, co próbuje zrobić każdy młody człowiek. Polska do mnie wraca, jest we mnie. Polski jest językiem moich ro dzic ów, ich rozmów między sobą i ze mną. To wyspa, na jakiej wyro­ słem. Warszawa, z której pochodzę, rów­ nież została mi w głowie. Londyn zawsze był tajemniczym kontynentem, gdzie można się było zagubić, znaleźć, coś od­ kryć. Ale miasto, które ma właściwy roz­ miar, w którym czuj ę się j ak w domu, to vVarszawa. Bez gwałtownych cięć

" " Ida jest dla Pawlikowskiego powrotem do domu, języka, korzeni, do czasu, który pamięta z dzieciństwa, a który był równie wspaniały, co straszny. Nie bez znaczenia jest bowiem fakt, że akcja filmu rozgrywa się w 1962 roku, a Polska przypomina do­ gasające pogorzelisko. Pozbawiony słońca kraj obraz Pawlikowski ujął w nierucho­ me kadry i dodatkowo ścisnął rzadkim dziś formatem 1,37:1, który był standar­ dem do lat 50. To świat zastygły w bezru­ chu, a przy tym elegancki i pieczołowicie zakomponowany - jak z fotografii Henrie­ go Cartiera-Bressona, które były dla reży­ sera ewidentną inspiracją, podobnie j ak filmy Godarda na czele z "Żyć własnym ży­ ciem" z 1962 roku. Polska Pawlikowskiego j est więc trochę niepolska, przefiltrowa­ na przez francuski film i fotografię, z do­ mieszką inspiracji przyniesi onych przez kino rodzime (nawiązania do " Do widze-

ni a, do jutra"). Ten estetyczny wybór się broni, szczególnie, że " Ida" portretuje pej­ zaż emocjonalny, a nie ten zza okna. Pawlikowski przyznaje, że odnalezie­ nie czystych, niezaśmieconych kraj obra­ zów do filmu nie było łatwe: - Jeździliśmy wzdłuż i wszerz. Znaleźliśmy parę cieka­ wych miej sc na Zamoj szczyźnie. Z miast tylko Łódź zachowała charakter z lat 60. Reszta to kraj zalany tandetą, reklamo­ wym chłamem. Jest w tym coś fascynu­ jącego, j akaś witalność, lecz nie da się powiedzieć, że jest pięknie. - Na kolaudacji w PISF pewien starszy pan zarzucił, że film pokazuje szarą, ponu­ rą Polskę B - dodaje Paweł Pawlikowski . - Dla mnie Polska w " Idzie" zupełnie taka nie jest, ma swój urok i sty!' Naprawdę le­ piej byłoby pokazać ją we współczesnej pi­ stacjowo-łososiowej krasie? Lata 60., tak jak pozostali bohatero­ wie filmu, nie są u Pawlikowskiego jedno­ znaczne : w zbrukanym przemocą świecie reżyser dostrzega ham10nię; wyławia isk­ ry wolności w opresji PRL, ich wcieleniem jest muzyka: jazz, ale i przeboje Adriano Celentano, Karin Stanek czy Heleny Maj­ daniec. - Dla mnie lata 60. to obietni­ ca szczęścia. Okres szary i pokraczny, ale przepojony jakimś nieuzasadnionym op­ tymizmem, wiarą w przyszłość. To nowa muzyka : jazz, pop, loty kosmiczne, dziew­ czyny - wylicza reżyser. - Beatlesi, auto­ stop, długie włosy. Świat nabrał wtedy koloru i oddechu . Zupełnie inaczej niż

dziś miało się poczucie, że wszystko jest możliwe. Polska w tamtym czasie mia­ ła w sobie francuski sznyt, z drugiej ręki być może, ale w rodzimym wydaniu. Lata 60. to Komeda, Mrożek, Osiecka, Kantor, Grotowski, Konwicki, świetna, oryginal­ na sztuka, która zdobyła rozgłos w świe­ cie, tworzyła oazę w siermiężnym baraku realnego socjalizmu. " " Ida j est nie tylko skokiem w epokę, ale również ucieczką filmowca od świa­ ta przeładowanego obrazami, dźwięka­ mi, agresywnego, pełnego gadulstwa; wyrazem niechęci do wsp ółczesnego kina. - Nie chce mi się robić krótkich uj ęć, gwałtownych cięć, szybkich ru­ chów kamery, pompować muzyki, która będzie narzucać emocje, byleby zauwa­ żyli - mówi Paweł Pawlikowski i dodaje, że w ogóle jest w takim momencie ży­ cia, w którym nie musi już napinać się i udowadniać: - Wszechobecna obsesja pieniędzy, statusu, całe to celebryctwo i skolektywizowana ego mania prowadzą do pustki i depresj i . Ja chcę poświęcać czas ludziom, których kocham, i o ile się da - sztuce, temu, co naprawdę ważne. - Już od dawna przestałem robić to, co doradzali mi producenci, agenci, co miało być strategicznie najrozsądniej sze, a jed­ nak udaje mi się przeżyć. I to jest dopiero tajemnicza sprawa - mówi reżyser. Napisz do autorki malgorzata.sadowska@newsweek.pl

------ REKLAMA --

105 Newsweek 14-20.10.2013



ZDOBYWCA ZŁOTEJ PALMY

II:łi)" i);'"

Se ks i sma k Pornog ra f i a ? A b d e LLatif Ke c h i c h e b ro n i s i ę , ż e j e g o " Życ i e Ad e L i " t o raczej poc hwa ła wyzwo Lonej ko b i ecośc i . ADRIANA P R O D E U S

rn •

burzone aktorki n i e zamierzają z nim więcej pracować, choć to dzięki niemu robią właśnie niespodziewaną wielką karierę. Autor­ ka powieści graficznej, na której opar­ to scenariusz, nazwała film pornografią, mimo że po raz pierwszy w historii ekra­ nizacj a komi ksu zdobyła Złotą Palmę w Cannes. Czy Abdellatif Kechiche wy­ korzystał kobiety pod pozorem studiów nad kobiecością? Bohaterką "Życia Adeli " (polska pre­ miera 18 października) j est nastolatka uchwycona w momencie dojrzewania, kiedy przeżywa pierwsze, bardzo silne uczucia. Najpierw zauroczona kolegą ze szkoły bada własną seksualność. Potem zafascynowana niebieskowłosą Emmą, starszą, oczytaną studentką malarstwa, przecho dzi wszechstronną inicjacj ę . Czego uczy nas miłość i czym bez niej je­ steśmy? - o tym mówi film Kechiche'a, tunezyj skiego reżysera mieszkającego we Francji. VV trzygodzinnym dziele twór­ ca umieścił długą, namiętną scenę sek­ su dwóch kobiet, o której mówi się, że trwa aż 20 minut. W rzeczywi stości to 6 minut i 48 sekund, ale sekwencja pre­ cyzyjnie oddaje stan intymności, gdy czas płynie inaczej . Albo piękna, albo wierna

Autorka komiksowego oryginału Julie Ma­ roh nie kryje i rytacji. Mówi, że dała się zwieść. Gdy dwa lata temu sprzedawała reżyserowi prawa do scenariusza, wielkie wrażenie zrobił na niej fakt, że Kechiche podczas pierwszego spotkania wyciągnął spod pachy egzemplarz książki, w której wszystkie marginesy pokryte były notat� kami. Nie domyśliła się, że zrobi z komik­ � su coś własnego, "typowy kechichien'; jak

określa to teraz na swoim blogu. Wobec tego zarzutu można tylko powtórzyć za Tadeuszem Boyem- Żeleńskim, że "z ad­ aptacją jest jak z kobietą - może być albo piękna, albo wierna". Maroh zarzuca reżyserowi zdradę este­ tyki jej komiksu, z którego wybrał przede wszystkim wątek erotyczny. Natomiast dla niej najważniej szym tematem była nor­ malizacja homoseksualizmu. "Nie po to, żeby rozpowszechniać les-wrażliwość czy robić książkę przeznaczoną dla lesbijek. Chciałam przyciągnąć uwagę osób, któ­ re nie wiedziały, kim jesteśmy, nie rozu­ miały nas, nienawidziły': Zdaniem Maroh na planie filmu brakowało przede wszyst­ kim . . . lesbijek. Ani aktorki, ani reżyser nie mają - jej zdaniem - pojęcia o lesbij ­ skiej wrażliwości, twórcy zrezygnowali też z jakichkolwiek konsultacji w trakcie zdjęć. Najbardziej zirytowały ją chicho­ ty na widowni podczas seansu. Hetero­ seksualiści śmiali się w reakcji na scenę erotyczną, geje śmiali się, bo była nie­ wiarygodna. Spośród garstki tych, którzy oglądali w milczeniu, wyłowiła jedynie mężczyzn - podnieconych, karmiących wzrok wcieleniem swoich seksualnych fantazji na ekranie. Wydaje się, że Kechiche nadepnął Ma­ roh na odcisk, nie wspominając o niej w mowie dziękczynnej podczas ceremo­ nii wręczenia Złotej Palmy. W przeciwi eIl­ stwie do aktorek, z którymi na czerwonym dywanie w Cannes niemal się nie rozsta­ wał. Tytułowa Adela - Adele Exarcho­ poulos i Lea Seydoux ( Emma) całowały go wtedy i nie odstępowały na krok. Do­ piero komentarze, dyskusje wokół fil­ mu uruchomiły ich wylewne wyznania - że nie zamierzają nigdy więcej pracować z Kechiche'em, bo poczuły się nadużyte, 107 Newsweek 14-20.10.2013

że znęcał się nad nimi na planie, kręcąc dziewięć dubli tej samej sceny erotycznej, zmuszając je nie tylko do nagości, lecz tak­ że do psychicznego obnażenia się. Nie wiadomo, co o tym sądzić, patrząc na okładkę filmowego magazynu " Pre­ miere ", na której prężą się i rozchyla­ ją wargi , a pod wpływem, jak można się domyślać, kolejnego przymusu mają na sobie j edynie skąpe, ażurowe staniczki. Wielka popularność Adeli i Lei j est bez wątpienia efektem ich urody, ale też nie­ zwykłej naturalności i talentu, jakie wy­ dobył z nich Kechiche. Wprawdzie grały już wcześniej w innych filmach: pierwsza (l9 Iat) w "Boxes" - debiucie reżyserskim .lane Birkin, druga (28 lat) w " Bękartach wojny" Quentina Tarantino, 0 północy w Paryżu " Woody'ego Allena czy " Mis­ sion Impossible - Ghost Protocol ". Jed­ nak dopiero tutaj otrzymały szansę, aby naprawdę pokazać cały wachlarz swych możliwości . Dzięki ich odwadze sposób potraktowania erotyki w tym filmie wy­ trzymuje porównania z " Ostatnim tan­ giem w Paryżu " Bernarda Bertolucciego czy 1 twoją matkę też" Alfonsa Cuaró­ na. Pod okiem Kechiche'a rozkwitły, a że film doceniło canneIlskie jury, młode ak­ torki niedługo po debiucie przeszły już do historii kina. Tego nigdy nie będą mo­ gły Kechiche'owi odmówić, nawet jeśli za cenę sławy poniosły straty moralne. ,,

,,

Tylko to, co piękne

A co na to sam podejrzany? Kiedy rozma­ wiamy w lipcu na festiwalu Nowe Hory­ zonty we Wrocławiu, sprawia wrażenie skupionego, wrażliwego. Po każdym pyta­ niu długo zastanawia się nad odpowiedzią. Mówi, że miłość jest, jego zdaniem, spo­ sobem na poszukiwanie autentyczności .


lił')" ');"'1 ZDOBYWCA ZŁOTEJ PALMY

ADELE EXARCHOPOULOS (Adela) i Lea Seydoux (Emma) n a pLanie fiLmu " " Życie AdeLi w reżyserii Abde LLatifa Kechiche'a

- Wielka miłość, nawet bolesna, sprawia, że się rozwijamy, uczymy się życia i świa­ ta. Kochać inną osobę - to właśnie naj ­ bardziej łączy nas z życiem. Tak m i się przynaj mniej wydaj e - dodaje nieśmia­ ło. Gdy pytam o grę w jego filmach nie­ profesj onalnych aktorów, tłumaczy, że najważniej sza jest umiej ętność emocj o ­ nalnego wyrażania samego siebie i odwa­ ga, by rzeczywi ście to uczynić . Że talent aktorski j est hoj nością, umiej ętno ścią oddawania się reżyserowi w posi ada­ nie. A dlaczego tak interesuje się kobiecą rozkoszą i sądzi , że kobiety przeżywa­ ją przyj emność i ntensywniej niż męż­ czyźni ? - Wydaj e mi się, że nie j estem jedyny - odpowiada. - Już od czasów an­ tycznych jesteśmy - jako mężczyźni - za­ intrygowani tym, co odczuwają kobiety. Fascynuje nas wasza tajemnica , umie­ jętność zmysłowego odczuwania świata przez seks, smakowanie, jedzenie. Rzeczywiście, gest wkładania do ust po­ karmu, oblizywania palców, zmysłowy ta­ niec, napawanie się wiatrem i słońcem to motyw obecny w każdymjego filmie - sce­ ny, które najbardziej zostają w pamięci, jak choćby transowy taniec brzucha boha­ terki w "Tajemnicy ziarna': Kobiecy apetyt przejawiający się w zaokrąglonych kształ-

tach, miękkim podbródku, dołeczkach w policzkach jest tu czymś niesłychanie pociągającym. Postaci Kechiche'a budzą emocje, bar­ dzo się z nimi współodczuwa - czy jest to hotentocka Wenus, która chce wydostać się na wolność, czy bezrobotny mężczy­ zna, który chce stać się na nowo potrzeb­ ny, czy Adel a . Podtytuł najnowszego filmu: "Rozdział l i 2" podkreśla, że okres dojrzewania, jaki oglądamy, to dopiero początek emancypacji. Bohaterka, podob­ nie jak wiodące postaci z " Czarnej We­ nus" czy "Tajemnicy ziarna'; sprzeciwia się temu, by inni kierowali jej pragnieniami.

Sposób potraktowania erotyki w tym filmie wytrzymuje porównanie z " Ostatnim tangiem w Paryżu " Bertolucciego czy " I twoją matkę też " C uaróna 108 Newsweek 14-20.10.2013

- Dlaczego poszukiwanie wolności jest dla pana takie ważne? - pytam. - To może kwestia podziwu dla siły, jaką reprezentuj ą kobiety, i dla potrzeby wy­ zwolenia, która istnieje mimo różnych za­ kazów - odpowiada. Drążę: - Ale pana ostatni film był oskar­ żany o pornografię. Czy nie widzi pan tu­ taj jakiejś sprzeczności? - Kobieta jest osobą wolną. Moje spoj ­ rzenie wyraża to, ż e jestem zafascynowa­ ny - ciałem, ruchem i tym wszystkim, co można spróbować dostrzec u płci przeciw­ nej . Jeżeli nie uważam czegoś za piękne, to tego nie pokazuję na ekranie, czy to jest fi­ zyczne, czy emocj onalne. Jeżeli nie uwa­ żam, że to jest wystarczająco prawdziwe, to tego też nie pokazuję. Jeżeli inni tego nie widzą, nic na to nie poradzę. Nagrodę w Cannes Kechiche zadedy­ kował tunezyj skiej mło dzieży. Gdy ze statuetką w ręku zapomniał podziękować autorce komiksu, perorował o rewolucj i politycznej . Uważa, że nie j est ona moż­ liwa bez rewolucji seksualnej . Pytam, dlaczego. - Z chwilą, gdy młodzi ludzie w jakimś kraju buntują się i udaje im się czegoś do­ konać, tak jak się to stało w Tunezji, ko­ nieczna j est refleksja nad sobą i kraj em, w jakim się żyje. Jeśli ten bunt to coś głę­ bokiego, wymaga głębokich zmian i nie mogą to być tylko zmiany ekonomiczne, gospodarcze, chociaż one są absolutnie konieczne. Ważne są zwłaszcza przemia­ ny kulturowe, a zatem i te o wymiarze sek­ sualnym. Aspekt religijny nie przeszkadza w emancypacj i seksualnej - opowiada. - Widzę, że ma pani na szyi krzyżyk i nie­ zależnie od tego, co mówi pani religia, nie musi to znaczyć, że jest pani zszokowana i przeciwna temu, że osoby tej samej płci kochają się i że pokazuje się to w kinie. Seksualność jest czymś bardzo intymnym, czym nie można kierować, sterować i cze­ go nie można narzucić. Czy o tym będzie również nowy film Kechiche'a, poświęcony Marilyn Cham­ bers - aktorce porno z lat 70., która wystą­ piła w jednej z pierwszych scen seksu białej kobiety z czarnym mężczyzną? Zobaczymy w przyszłym roku. Pracę nad scenariuszem rozpoczęła współscenarzystka wszystkich filmów reżysera, jego partnerka, Ghalia Lacroix. Czyli za tym typowo męskim spoj­ rzeniem stoi jednak kobieta? ADRIANA PRODEUS


lił')"');"'i LITERATURA I WOJN A

N a zie m i Wyb i t n y i z ra e ls k i p i sa rz , wy b i t n a powieść i w i e l k i wys iłek u po ra n i a się z t ra u m ą . " " Ta m , g d z i e koń czy s i ę k raj D aw i d a G ros m a n a trafia d o p o ls k i c h k s i ę g a r ń . D laczego u n a s n i e powstaj ą ta k i e d z i eła? L E S Z E K B U GAJ S K I

g e n cj e d o n o s i ł y o tym w swoim stylu. Na przykład PAP z 13 sierpnia 2006 r.: " Syn izra­ elskiego intelektualisty, przeciwnika wojny Dawida Grosmana, 20-letni Uri Grosman, zginął w południowym Libanie, kiedy jego czołg został trafiony rakietą przeciwpan­ cerną Hezbollahu. Dawid Grosman, pi­ sarz i publicysta, jest jednym z liderów ruchu izraelskich intelektualistów, którzy dwa dni wcześniej wystąpili z protestem przeciw zakroj onej na wielką skalę inter­ wencji w południowym Libanie i domagali się przerwania ognia. - Argument, według którego izraelska obecność nad rzeką Lita­ ni ( ... ) zapobiegnie wystrzeliwaniu rakiet przeciwko Izraelowi, jest zwykłym oszu­ stwem - oświadczył Dawid Grosman. Jego syn zginął w czołgu, który uczestniczył w natarciu podczas operacji zmierzającej do opanowania brzegu rzeki Litani': Życie się nie skończyło

Sam pisarz kilka lat później w rozmowie z " Observerem" powiedział: - Odkąd się to wydarzyło, chcę to zgłębiać. Czuję się, jakby wyrzucono mnie na ziemi niczyjej i j edynym sposobem na to, żeby moje ży­ cie koegzystowało ze śmiercią, było pisa­ nie o tym. ](jedy o tym piszę, nie jestem ofiarą. To było d la mnie dziwne oraz nie­ spodziewane odkrycie. Bardzo kuszące jest niewystawianie się na te okropień­ stwa. Ale jeśli to zrobisz - znaczy, że przegrałeś wojnę. Pokusie "niewystawienia się na te ok­ ropieństwa" uległa bohaterka wybitnej

powieści Grosmana "Tam, gdzie koń­ czy się kraj ", która właśnie pojawiła się w polskich księgarniach. Kończący służ­ bę woj skową syn Ory na wieść, że wy­ bucha nowy konflikt izraelsko-arabski , rezygnuj e z przej ścia do cywila i wra­ ca do armii. M atka wpada w rozpacz i zaczyna sobie wyobrażać naj gorsze : to, że usłyszy stukanie do drzwi i zoba­ czy wysłanników armii infornmjących ją o śmierci syna. Ten strach przed zagroże­ niem musi być w Izraelu wszechobecny. Woj na wciąż tam trwa, a młodzi obo­ wiązkowo przechodzą ShlŻbę woj skową, która j est ważnym, jeśli nie centralnym punktem ich życia (w koi1Cu Grosman w armii poznał i pokochał od p ierwsze­ go wejrzenia młodą poborową, która zo­ stała jego żoną). Kto przeczytał świetną powieść młode­ go Grosmana " Patrz pod: Miłość': musi pamiętać bohatera j ej drugiej części, pi­ sarza, który ma w sobie wielki strach - kontynuację strachu starszego pokole­ nia przed H olokaustem. Niby żyj e nor­ malnym życiem, ale j ak sam o s obie mówi, jest pechowcem, który widzi "pra­ wie wyłącznie to, co się dzieje za kulisa­ mi życia': a więc wciąż czynną "machinę zagłady" i przygotowuje się - jak inni np. na przyj ście Mesjasza - na to, że będzie nowy Holokaust. ĆWiczy się w wyobraźni tak, by się uodpornić i nie cierpieć z po­ wodu spodziewanej śmierci żony i dzie­ cka, gdyby się zdarzyło, że to on ocaleje. To potworne ćwiczenie, ale łatwo so­ bie wyobrazić, że w sytuacji, gdy pamięć 110 Newsweek 14-20.10.2013



lił.)••.);...1 LITERATURA I WOJN A �

Holokaustu jest trwałym składnikiem świadomości zbiorowej i indywidualnej , gdy zagrożenie codziennymi atakami jest stałe, takie i podobne ćwiczenia odby­ wają wszyscy. W wywiadzie dla "Znaku': nawiązuj ąc do konfliktu izraelsko -pa­ lestyi1skiego, Grosman mówił : "Widzę, j ak efekty okupacji zmieniają nas j ako społeczei1stwo, j ak coraz bardziej ule­ gamy naszym lękom i jak bardzo utrud­ nia nam to rozróżnianie prawdziwych zagrożei1 od tych wynikaj ących z echa posttraumy". Fragmenty dotyczące życia pod presją strachu są najbardziej przej ­ mującymi stronami "Tam, gdzie koi1czy się kraj ". Bohaterka powieści jednak nie wytrzy­ muje życia w strachu przed nadej ściem złej wiadomości i po prostu ucieka. Wy­ obraża sobie, że j eśli ucieknie z domu i zniknie bez śladu, to żadna zła wiado­ mość jej nie doścignie, a jeśli jej nie do­ ścignie wiadomość, to nic złego się nie stanie. Życie jakby się zatrzyma w swo­ im biegu. Grosman aż za dobrze wiedział, o czym pisał. ](jedy sam usłyszał nocą w 2006 roku stukanie do drzwi i - j ak wspomina - szedł z sypialni do drzwi frontowych, zdawał sobie sprawę z tego, co ono ozna­ cza, i mówił sobie, że życie, które zna, zaraz się skollczy, - Tak właśnie się wte­ dy czułem. M yliłem się j ednak. Życie jest inne, ale się nie skollczyło - dodaje. I o tym też jest jego powieść. Drugi z bo­ haterów "Tam, gdzie kOllczy się kraj ", oj ­ ciec syna Ory, ucieczkę od życia majuż za sobą. Była efektem jego przeżyć woj en­ nych, tortur, jakich doświadczył w egip­ skiej niewoli. Wydawało mu się, że jego życie j est skollczone . Ale staj ąc się to­ warzyszem ucieczki Ory, wędrując z nią po Galilei, sam odbywa j akby p odróż w drugą stronę - od otępienia i izolacji do coraz bardziej świadomego poczucia oj costwa, a więc uczestnictwa w życiu i w strachu . I spotykają się niejako w po­ łowie drogi . Odbywają swoją wędrówkę przez dzikie rejony Izraela , podczas niej autor ich pozostawia, wcześniej jednak gruntownie "przesłuchawszy". Tak bo­ wiem ta powieść j est skonstruowana: oni wędrują w przestrzeni, a ich pamięć wę­ druje w czasie i z retrospekcji czytelnik układa sobie ich historię. I j est to znakomicie napi sana opo­ wieść, do tego stopnia, że Paul Auster

porównał j ej bohaterkę j ednocześnie do tołstojowskiej Anny Kareniny oraz Emmy Bovary z powieści Flauberta . Grosman ma wielkie szczęście do takich porównall, choć inna sprawa, że daje po­ wody - np. autor recenzji w "The New York Times Book Review" widział w jego " " Patrz pod: Miłość kontynuację "Wście­ kłości i wrzasku " Faulknera, " Blaszane­ go bębenka" Grassa i na dodatek "Stu lat samotności " Garcii Marqueza. M ocne. Ta książka cię uratuje

Ale nic w jego życiu nie było słabe. Uro ­ dził się w 1954 roku. Rodzina ze strony matki była religijna. " Byli biedni . M ój dziadek brukował ulice w Galilei, skupo­ wał też i sprzedawał dywany; moja bab­ cia była manikiurzystką. Po stronie oj ca miałem uroczą babunię, była pomar­ szczona i drobniutka. Przyjechała d o I zraela po tym , jak na ulicy napastował ją polski policjant. To dopiero była ko-

To znakomicie napisana opowieść , do tego stopnia, że PauL Auster porównał jej bohaterkę jednocześnie do tołstojowskiej Anny Kareniny i Emmy Bovary z powieści FLauberta bieta. Wcześniej nawet nie opuściła oko­ licy, w której się urodziła. Jednak zabrała córkę i syna, jechała autobusem, pocią­ giem, płynęła statkiem i dotarła pod ko­ niec woj ny do Palestyny, żeby zostać sprzątaczką ". Sam Dawid Grosman pracował w wy­ wiadzie, służył na Synaju i tam przeżył wojnę Jom Kippur, studiował filozofię i teatrologię, pi sał dla dzieci, pracował w rozgłośni radiowej i stopniowo doj ­ rzewał do poglądów, które teraz wyzna­ je. A które dalekie są od jakiegokolwiek nacj onalizmu. Ma odwagę przyznać, że choć Izrael j est kraj em demokratycz­ nym, " żeby to osiągnąć, wyrządził wiele 112 Newsweek 14-20.10.2013

niesprawiedliwości i zła Palestyi1czy­ kom". Nauczył się zresztą j ęzyka arab­ skiego, ma arabskich p rzyjaciół oraz wydał tom rep ortaży z tzw. terytoriów okupowanych. " "Tam, gdzie koflCZY się kraj zaczął pi­ sać w 2003 roku, pół roku przed zakoll­ czeniem służby woj skowej przez j ego starszego syna oraz pół roku przed po­ wołaniem do woj ska młodszego - Urie­ go. Strach przed złą wiadomością był mu do skonale znany, musiało to być j ego doświadczenie codzienne. Tyle że opi­ suje go w wersji d oświadczanej przez kobietę, matkę. Jest to zgodne z prze­ świadczeniem Grosmana, że "kobiety są bardziej sceptycznie nastawione do mę­ skich gier, takich jak rząd, wojna czy nawet w pewnym sensie religia" - j ak mówił w jednym z wywi adów. " Często myślę o biblijnej sytuacj i poświęcenia. Gdyby Bóg przyszedł do S ary i powie­ dział: »Daj mi twego syna, ukochane­ go, I zaaka« , odpowiedziałaby mu: »Daj mi spokój « , a może nawet: »Odpieprz się ! « . Nie współpracowałaby. A Abra­ ham od razu na to przystał. Nie zadawał pytai1, był posłuszny". Mamy więc kobie­ cy punkt widzenia, bo jest on " ostrzej ­ szy", bardziej dramatyczny. Kobieta - jak to widzi Grosman - silniej buntuje się przeciwko wyrokom losu. Uri zginął w sierpniu 2006 roku, gdy powieść była już prawie na ukollczeniu. Ta śmierć Grosmana załamała. Gdy od­ wiedzili go w domu przyjaciele - pisarze Amos Oz i A.B. Jehoszua, był pewien, że nie uda mu się "uratować książki ", nad którą pracował. Na to Oz miał mu powie­ dzieć: "Ta książka cię uratuje ". Jehoszua wsparł go, mówiąc, by dalej pracował i jeśli pojawią się w czasie pisania nowe elementy, niech pozwoli im zai stnieć. I Grosman następnego dnia po zakoll­ czeniu żałoby zasiadł do pracy nad książ­ ką, która okazała się dziełem wybitnym nie tylko ze względów artystycznych. To również istotna i mocna wypowiedź poli­ tyczna, chociaż autor deklaruje, że "Tam, gdzie koi1czy się kraj " "j est powieścią an­ typolityczną - stanowi protest przeciw historii i jej niekoi1czącym się napaściom na »delikatność życia« ".

Napisz do autora leszek.bugajski@newsweek.pl


l:ii),'I);,,1 NIKE DLA BATOR I

l e .... nI

,


Patrząc n a j a p o ń s ką g ó rę Fuj i , n a p i s ała j e d n ą z n aj ba rd z i ej m rocznych p o Ls k i c h pow i e ś c i ostatn i c h L a t . U J oa n ny B a t o r m o m e nty e kstazy i s p eł n i e n i a b l i s ko s ąs i a d uj ą z d oświ a d cze n i e m m e La n c h o l i i , d e p resj i , b ó L u . S E BASTIAN L U PA K

III

.� t,1

�'J::, '-:'1:. .' �·l��

ówi, że wyścig po Nike wykai1cza niczym maraton. Ogromna presja, medialne stymulowanie rywalizacj i . A do tego dzwonią znaj omi i mówią: " Kochana, trzymamy kciuki, że­ byś tylko dostała". - A kiedy przy poprzed­ nich dwóch nominacjach nie dostałam Nike, byłam przez niektórych traktowa­ na jak osoba dotknięta straszną chorobą - mówi Joanna Bator. A przecież laureatka tegorocznej nagrody Nike za powieść "Ciemno, prawie noc" mo­ głaby być teraz w Tokio, wykładać na tam­ tejszym uniwersytecie historię filozofii. Albo zajmować się dalej pracami Jacques'a Laca­ na i Julii Kristevej na uczelni nowojorskiej. Jej kariera naukowa szła świetnie: stypendia w Londynie, Nowym Jorku i trzykrotnie w Tokio. Doktorat z filowfii. Tymczasem siedzi w Polsce, dokąd po la­ tach dryfowania wróciła na dobre. Rzuciła pracę akademicką. Zmaga się w literaturze z polskimi fobiann i szalei1stwami . - Kupi­ łamjuż stół do pracy i myślę o zbudowaniu domu - mówi. - Skoi1czyła się chyba moja włóczęga. Dwa lata temu wróciłam z Japo­ nii i ten powrót jest inny. Próbuję osiąść. Pisać literaturę zaczęła podczas j ednego z pobytów w Japonii. - Byłam na stypen­

�..�ł �� •

dium i robiłam badania, które nie dawały mi wielkiej satysfakcji - wspomina. - Dość niespodziewanie okazało się, że umiem pi­ sać powieści. Dać ciemności pohulać

Pisanie przyszło do niej razem z ... biega­ niem. - Zaczęłam biegać w Japonii wokół jeziorka Senzoku, w którym niegdyś umył nogi słynny buddyj ski mnich Nichiren - mówi. - Jednocześnie z bieganiem poja­ wiły się pierwsze słowa powieści " Piaskowa Góra': Otworzył się we mnie nowy język. To doświadczenie było dla niej komplet­ nie nowe. Aby to podkreślić, chciała wydać książkę jako Joanna Maria Tabor. Wydaw­ nictwo \V.A.B. było innego zdania, więc rzecz ukazała się w 2009 r. j ako debiu­ tancka powieść znanej filozofki oraz au­ torki esej ów o kulturze Japonii "Japo{1ski wachlarz" (2004). " " Piaskowa Góra - jak i dwie później ­ sze powieści - opowiadała o rodzinnym mieście, Wałbrzychu . - To nie ja \vybie­ ram vVałbrzych - mówi BatoT. - To Wał­ brzych wybiera mnie, nawet gdy próbuję uciekać. W mojej \vyobraźni narracja rodzi się właśnie tam, choć \vyjechałam w wie­ ku 18 lat i wracam sporadycznie. Wyjeż115 Newsweek 14-20.10.2013

dżałam z miasta, które umierało, w którym nieczynne korytarze kopalni zalano wodą. Czarna woda w chodnikach pod miastem to obraz, którego pozbyć się nie sposób. Pierwsza powieść opowiadała o Wałbrzy­ chu czasów PRL i jego młodej mieszkance Dominice Chmurze. Krytyk literacki Prze­ mysław Czaplii1ski: - Bohaterką tej książ­ ki jest dziewczyna odmieniec. Bator mówi, że w naszym społecze{1st\\�e taka istota nie może żyć: albo zginie, albo się dostosuje. Kolej na po�eść - " Chmurdalia" - to ra­ czej ucieczka z Wałbrzycha, koi1cząca się na utopijnej gTeckiej "vyspie, gdzie wszelkie odmienności są akceptowane. Akcja naj ­ nowszej po,�eści - " Ciemno, pra,�e noc" - również toczy się w Wałbrzychu. To naj­ mroczniejsza historia w dorobku pisarki: dziennikarka Alicja Tabor - alter ego Bator - przyjeżdża do Wałbrzycha, by roZ\�kłać tajemnicę zaginięcia trój ki dzieci . To kry­ minał, horror oraz powieść psychologiczna w jednym. Przy oka2!ii Bator daje przeraża­ jący obraz Wałbrzycha czy Polski w ogóle: krąju ludzi złych, ogłupiałych, pełnych nie­ nawiści, wulgarnych. To też kraj pełen prze­ mocy, zwłaszcza wobec dzieci - mamy tutąj pornografię dziecięcą, kazirodztwo, prze­ moc domową. vVałbrzych to " zapizdów, •


lił.)••.);...i NIKE DLA BATOR � z kranu walą chillskie włosy ". Biedne­

im blogu napisała, że " po takich lekturach to nic tylko iść do pobliskiego GS-u, kupić sznur i obwiesić się, skoro to życie jest ta­ kie zasrane ! I znów krytycy będą zapłaki­

go chce tu się "wydupczyć, a jak biedny zdechnie, nawet mu kulawy Cygan nad trumną nie zaśpiewa': Kobieta usłyszy od przechodnia co najwyżej, że jest "niemra­ wą wsiową pizdą'; a na YouTube pojawia się filmik " Piękno ekshumacji ". Wreszcie pojawia się religijny prorok, który wieszczy odrodzenie.

wać się, że to nasze okropne społeczellstwo nie chce czytać o kolejnych gwałtach, nie­ szczęściu, łzach szarości i beznadziei': - Co pani sądzi o tej krytyce? - pytam. - Szanuję potrzebę czytania książek po-

Jan Gondowicz, juror Nike: - Bator od­

krzepiających, żeby odetchnąć, ugłaskać się

krywa przed nami horror życia wewnętrz­

- mówi Bator. - Ale są też pisarze, którzy używają talentu, by stawić czoło złu. Nie pi­

nego, daje nam nowe rodzaje strachów, nowe modyfikacje naszych lęków. Wkra-

szę, by świat upiększyć, ale by go zmienić.

"

Żyję na granicy między ciemnością a światłem, aLe podczas pisania tej książki przebywałam po ciemnej stronie mocy

czamy z nią także w sferę życia podświa­ domego, której ze świecą szukać w polskiej literaturze. Autorka przyznaje, że " pozwoliła swojej ciemności pohulać': - Żyję na granicy mię­ dzy ciemnością a światłem, ale tym razem przebywałam po ciemnej stronie mocy. - Wie pani, co robi czytelnikowi ? - py­ tam. - To lektura bolesna, depresyjna. - To, co ja robię czytelnikowi, to świat zrobił mi - mówi Bator. - Jestem wrażli­ wa na okrucieflstwo, a ta książka powstała z poczucia, że na świecie jest niewiarygod­ na ilość zła, że tego nie sposób wytrzymać: tej ilości przemocy wobec dzieci, zwierząt, ludobójstwa za ludobójstwem, bez kol1Ca. Bator przyznaje, że po przeczytaniu tej książki można sobie strzelić w łeb. A jed­ nak powieść kOllczy się czymś w rodzaju happy endu. - Podejrzewałam, że Alicja Ta­ bor może na koniec popełnić samobójstwo - mówi autorka. - Ale ona przetrwała i pod­ niosła się. W Alicji jest wszystko to, co we mnie najbardziej wyalienowane, samotne, antyspołeczne. Ale przecież Alicja w kOllcu angażuje się w życie. Przemysław Czaplillski: - W " Ciemno, prawie noc " Bator mówi, że społeczellstwo jest możliwe wtedy, gdy zbudujemy więzi również z tymi, którzy są obrzydliwi . Nie sztuka tworzyć więź z kimś, kto jest piękny, bogaty i zdrowy, ale właśnie z kimś, kto ma w sobie obrzydlistwo. Książka, poza zachwytem krytyków, spotkała się też z krytyką. Jedną z przeciw­ niczekjest Małgorzata Kalicillska, autorka "Domu nad rozlewiskiem ", która na swo-

zacząć pisać o Wałbrzychu? - Wiem, że to niewiarygodne - mówi BatoT. - "Ciemno, prawie noc " pisałam przy biurku z wido­ kiem na górę Fuji . Na biurku tylko kom­ puter i dzbanek zielonej herbaty. Jedyny dopływ rzeczywistości z Polski to czytanie przeze mnie forów internetowych. Na moje biurko lał się skondensowany polski jad. W powieści są trzy rozdziały zatytuło­ wane " Bluzgi'; imitujące polskie fora in­ ternetowe: "polki to qrwy cały swiat to wie nawet pako10m w jukeju d aja'; ,jebac asfal­ tow'; "ty cyganie cioto zydoska", i tak przez kilkadziesiąt stron. - Badałam ten obsesyj­ ny, wykrzywiony język - mówi Bator. - Naj­ pierw miałam poczucie, że to nieważne, że to tylko sfrustrowani ludzie odreagowują biedę, bezsilność, własną słabość. Ale prze­ cież to realni ludzie. Jak wyglądałyby fora za czasów Hitlera? Zło słów może się prze­

Coś podważyć, wbić szpilę. Jest mi bliski

cież zamienić w realną przemoc.

ideał twórcy, który zmaga się z demonami, bo mam cały zastęp własnych. Czy Bator udało się stawić czoło złu ?

Statuetkę Nike Bator trzymała najpierw na

- Kiedy pracowałam naukowo, czułam bez­ silność - tłumaczy. - Czułam wokół siebie obojętność i nie potrafiłam się zaangażo­ wać. Mogłam żyć na tej wyspie akademi­ ckiej i mieć w nosie, co się dzieje poza nią, lecz nie byłam w stanie tego wytrzymać. Moi znaj omi są wykształceni, mówią pięk­ nym językiem, słuchają wyrafinowanej muzyki i jest miło. Można zamknąć drzwi i włączyć operę Haendla. Ale można też coś robić na małą skalę: uratować parę kotów, spędzić parę godzin w hospicjum. Albo na­ pisać książkę. Czy wystarczy, że piszę książ­ ki, których bohaterka angażuje się w życie? Nie wiem. - A może jako była badaczka teorii gen­ derowych zaangażuj e się pani w walkę eministek? - pytam. - Gdy byłam młodsza, wierzyłam, że tym silnym, mądrym kobietom z feministycz­ nym sztandarem musi się udać - mówi Ba­ tor. - Traciłam nadzieję. Do czego przyda się na wiecu osoba, która kilkanaście razy dziennie uznaje, że to wszystko nie ma sen­ su i zmierza ku katastrofie ? ! Od kilku lat moje życie polega na stopniowym odcina­ niu się od świata, obwarowywaniu niszy, żeby nie oszaleć. Wierzę jednak, że pisa­ nie jest angażowaniem się w świat, więc po każdym obsunięciu się w mrok wychylam łeb. Jeszcze nie grozi mi całkowity nihilizm. Jak osoba, która uciekała do Japonii, bo chciała czuć się obco, mogła właśnie tam 116 Newsweek 14-20.10.2013

Mroczna bliźniaczka stole, w centralnym miejscu, potem odło­ żyła na półkę. Zadzwoniło 70 telefonów. - W życiu pisarza nie ma szczęścia, tylko momenty ekstazy - mówi. - Ale teraz znów wraca melancholia. Jak sobie z nią radzi ? Biega parę razy w tygodniu na 7 i 12 kilometrów. - Biegjest zen - mówi . - Czuję wtedy wolność, siłę, spokój. Jestem ciałem, ruchem, pustką. Ali­ cja Tabor jest mi najbliższa właśnie w tych scenach, gdy biegnie. W deszczu czy śnie­ gu, bieg to doświadczenie totalne, zmysło­ we. Takjak pisanie. Mówi, że następna książka już jej się skleiła i że będzie wariacją na temat Anny Kareniny. - Czy można rozwiązać jej dra­ mat inaczej ? - pyta. Pierwsze zdanie już ma: ,;Wczoraj wieczorem przyjaciółka opo­ wiedziała mi o kocie, w którego weszła du­ sza jego właścicielki': Skąd u niej ta niezwykla umiejętność pi sania, schodzenia do podświadomo­ ści ? - Zawsze czułam w życiu obecność mrocznej bliźniaczki - mówi. - W dzie­ cillstwie nazywałam ją Helga. Siedziała ze mną w poniemieckiej szafie. Ona przy­ chodzi do mnie z ciemności, daje mi dziw­ ne przedmioty i mówi : "Siostro, bierz i zrób coś z tym ". Głównie przynosi mi obrzydlistwa.

� W

Napisz do autora sebastian.lupak@newsweek.pl


Potworowski. Człowiek bez granic Galeria Studio, Warszawa,do 2 4.11.2013 � Trochę tego wszystkiego za dużo, za gęsto, bez wyboru, bez pomysłu. Są obrazy nowo­ czesne, niemal sprowadzone do plamy, zamaszyście malo­ wane, ale większość czas jednak przyprószył. Za to rysunki i szkice - świeże, niektóre genialne! "Szkicow­ nik" z lat 50. to wystawa w wystawie. Panliętnik w obrazach , zapis codzienno­ ści. Nowoczesne, żywe, syntetyczne rysunki robione a to czerwonym długopisem, a to niebieskim flamastrem czy akwarelką, uzupełniane tekstami. Większe fragn1enty notatników Potworowskiego,

WS P O M N I E N I E POTWO R OWS K I E G O Im'iłMliI

" Spokojna prostota

Potworowski w Paryżu, dokąd

1924 roku z grupą

dem j ego twórczości : od

z uroczyn1i błędami ortogra­ ficznymi, można poczytać w części biograficznej wystawy, na tablicach zawieszonych na klatce schodowej . A tam wojna,

jest najmocniejszą fom1ą, jaką

W)jechał w

szkiców i rysunków przez

ordery, krakowska ASP, Paryż,

artysta może osiągnąć. Pomię­

malarzy kolorystów. 'Wystawa

akwarele, malarstwo, scenogra­

wojenna tułaczka, Londyn,

dzy zrozumieniem i stoty

w warszawskiej Galerii Studio

fie i plakaty, tkaniny po kompo­

kobiety, wystawy, sukcesy. . .

zadania a jego osiągnięciem minęło wiele lat" - pisał Piotr

przypomina poszukiwania

zycje przestrzenne, rzeźby.

Świetne teksty.

artysty, jest bogatym przeglą-

Archiwalne zdjęcia, listy. . .

PO STAREMU

JOANNA RUSZCZYK

DROGO I TANDETNIE

Czy ktoś jeszcze tęskni za grunge'em? Wygląda na to, że tak.

Po co wozić drewno d o lasu? - takie pytanie powinien był sobie zadać

W zeszłym roku entuzjastycznie został przyjęty nowy album " Soundgarden " King Animal , od kilku tygodni media szeroko rozpisują " się o j u bileuszowej reedycji " I n Utero N i rvany, a teraz ukazuje się

Dizzee Rascal. Londyński raper osiągnął na Wyspach wszystko: zdobył

10., studyjny album Pearl Jam " Lightning Bolt". Ekipa Eddiego Veddera

topowych producentów (współpracowników Lady Gagi oraz Madonny),

uznanie w und ergroundzie i odniósł sukces komercyjny. Wyruszył więc " na podbój rynku amerykańskiego. Do nagrania "The Fifth zatru dnił

bodaj jako jedyna z wielkich gwiazd gatunku nagrywa i koncertuje

Chrisa Browna, zaprosił też will.i.am i Seana Kingstona. Ze strony

ni eprzerwanie od lat 90. Ni estety, 12 nowych utworów - wśród

brytyjskiej wspierali go jeszcze Robbie Williams, Jessie J, Tinie Tempah.

których jak zwykle znajduje się zarówno kilka mocnych, rockowych

No i powstała najd roższa i najbardziej gwiazdorska produkcja w jego ka­

numerów, jak i sentymentalnych ballad - brzmi tak samo jak wszystko,

Zespół Pearl Jam sumiennie pracuje na tytuł następców Rolling

rierze, ale zarazem najbardziej tandetna i głupkowata. Takie utwory " " jak " Superman czy "We Don't Play Around to dyskoteka najgorszego " sortu. Nie s ą to także single n a miarę świetnego " Bonkers czy " Dance " wiv M e . Gdzieś zniknęło brytyj skie poczucie humoru Rascala i klimat " zabawy, który towarzyszył ostatniemu albumowi "Tongue n ' Cheek .

Stonesów i choćby za to należy m u się uznanie.

Megalomania zgubiła kolejnego rapera.

co grupa nagrała przez ostatnie kilkanaście lat. Zaskoczeniem s ą tylko " " Let the Records Play - jeden z najgorszych utworów w historii grupy " oraz " Pendulum - najciekawsza kompozycja w ostatnim czasie.

\ .+ I f

PEARLJAm

JACEK SKOLIMOWSKI

JACEK SKOLIMOWSKI

PearlJam Lightning Bolt

Oizzee Rascal The Fifth

Unlversal 3jS

Universal

-=rJ

118 Newsweek 14-20.10.2013


P R E M I E RY

_- WYBITNE �- DOBRE -=rJ- ŚREDNIE -=rIJ- SŁABE .:::IIIJ - DNO

DLA ODWAZNYCH

MĄDRE KPI NY

Marian Pilot Osobnik Wydawnictwo Literackie

-

Mnóstwo z nas lubi do wódki zwykłą kiełbasę,

Ostatnia powieść zmarłego w 2010 roku portugal­

ale wielu za wyrafinowaną i smakowitą zakąskę

skiego laureata Nagrody Nobla to zaskakująca

uważa kawior. Rzecz gustu. Podobnie jest

i często bardzo zabawna, a przez cały czas prze­

z literaturą. J edni lubią prostą, dynamiczną

wrotna historia Kaina, który - jak wiadomo - zabił

opowiastkę, inni chcą smakować każde zdanie.

Abla. Ale to, co w Biblii jest kulminacją opowieści,

I wcale im nie zależy, żeby jak najszybciej dotrzeć

u Saramago jest początkiem całego utworu. Kain

do ostatniej strony. Tych zachwyci nowa powieść

rusza w podróż, która szybko okazuje się podróżą

Mariana Pilota, laureata Nagrody Nike sprzed " dwóch lat. " Osobnik to kłębowisko zdań, którymi

przez wiele spośród najważniejszych epizodów

narrator wprowadza czytelnika w świat swoich

tylko pierwszego mordercy w dziejach ludzkości,

Starego Testamentu. Jest to bowiem historia nie

Jose Saramago Kain

snów, wizji, wyobrażeń. I nie są to proste zdania,

Rebis

jakimi posługuje się proza rozrywkowa. To zdania zawiłe - Pilot popisuje się w nich słowotwórczą

ale przede wszystkim pierwszego buntownika, który mówi Bogu: " Zabiłem Abla, bo nie mogłem

inwencją i sposobem, w jaki panuje nad składnią,

zabić ciebie. J eśli chodzi o intencje, to ty jesteś " martwy i zarzuca mu obojętność, okrucieństwo

oczekuje też, że czytelnik podejmie trud podążania

i bezmyślność. To obrazoburstwo ciągnie się przez

za nim. Nie jest to byle jaki trud, ale wytrwały

całą powieść, np. Kain zostaje kochankiem i ojcem

czytelnik powoli przekonuje się, że opłacalny.

syna Lilith, obserwuje hekatombę Sodomy, gdzie

I powoli od krywa logikę historii narratora, syna

giną niewinni ludzie bezlitośnie zabici przez Boga,

małomiasteczkowego golibrody, pijaka i tyrana,

pomaga Noemu budować arkę. A n a koniec okazu­

hi storię uwalniania się od traumy. To powieść

je się, że wszyscy jesteśmy potomkami Kaina, czy­

bardziej d o studiowania i podziwiania ambicji

li mordercy, co wyj aśnia wiele z dziejów ludzkości.

autora niż do czytania dla relaksu czy zabawy.

To zabawa mitami, ale bynajmniej nie pusta.

LESZEK BUGAJSKI

LESZEK BUGAJSKI

POKOLENIOWY REMANENT

POCZĄTEK OSIECKlEJ

Wspomnieniowa opowieść cenionej angielskiej

Skąd się wzięła Agnieszka Osiecka, jaką znaliśmy?

pisarki Jenny Diski to na pi erwszy rzut oka

Odpowiedź n a to pytanie przynosi już pierwszy

sentymentalny powrót do dekady, która zmieniła

tom jej dzienników, które zaczęła spisywać jako

współczesną obyczajowość, a przez obecnych

dziewięcioletnia dziewczynka. Inteligentna oraz

50-latków wciąż przywoływana jest z rozrzewnie­

zdumiewająco przenikliwa. Opisuje, jak kształto­ " wała ją rodzina, jaką " strawę kulturalną jej podsu­

niem. Ale nie tylko - to też ostre rozliczenie się

wała, aby nie wessał j ej stalinizm. J uż w okresie,

autorki z utopiami stwarzanymi przez młode " wtedy, choć mocno " zakwaszone umysły oraz

Jenny Diski Lata sześćdziesiąte

II:il)5'1);'.'

który obejmuje ten tom, trafiają się jej uwagi oraz

z błędami walczących o pełną swobodę ciał. Diski

oceny olśniewające i zaskakująco d oj rzałe, zapo­

widzi, co było w tym zamieszaniu dobre, a co złe,

wiadające nadchodzący rozkwit talentu, jednak

Agnieszka Osiecka Dzienniki, tom I, 1945-1950

i rozlicza swe pokolenie z jego złudzeń i naiwnych

otticyna

nadziei: " Myślałam sobie: władzę przej m ą tacy jak

my i wtedy wszystko się zmieni. Nie przyszło mi do głowy, że »tacy jak my« nie będą już tacy

Prószyńskl l S-ka

przewagę mają zapiski typu: wstałam o tej i o tej, śniadanie było takie, a pani w szkole powiedziała to - czyli normalne u autorki w wieku gimnazjal­ nym. Ale psychofani Osieckiej i tak będ ą zadowo­

jak »my« i że w naszym pokoleniu s ą również tacy

leni. Miłośnicy plotek już zaczęli odliczanie czasu

(i to znacznie liczniejsi), którzy d o władzy podcho­

do ukazania się tomów, w których spodziewają się

dzą równie pragmatycznie jak wszystkie niezliczo­ " ne pokolenia przed nami . To pierwszy tom

poczytać o pikantnych szczegółach życia

rewelacyjnie zapowiadaj ącej się serii "Twarze " kontrkultury - w grudniu następny, wspomnienia

najobszerniejsze tego typu dzieło spisane w ostat­

Diane di Primy, n ajsłynniejszej bitniczki.

czytelnikom powoli: jeden tom rocznie.

PR L-owskiej bohemy. Dzienniki Osieckiej to chyba nich dekadach. Wydawca zamierza dawkować je

LESZEK BUGAJSKI

LESZEK BUGAJSKI

119 Newsweek 14-20.10.2013


I n:.........•.....

Z

achodzę w głowę, dlaczego właś­ ciwie w Polsce nie sprawdza się system znany choćby z Wioch i Francji, polegający na rezygnacji z kla­ sycznego menu i podawaniu w restaura­ cjach gotowych zestawów obiadowych, skomponowanych przez właścicieli tych miejsc. Czy to dlatego, że większość z nas czuje prawdziwą wolność w restauracji tyl­ ko wtedy, gdy może wybierać spośród dzie­ siątek pozycji w wielostronicowym menu? Czy konsumentom brakuje zaufania do po­ mysłowości i kompetencji szefów kuch­ ni? A może po prostu nikt do tej pory nie odważył się w Polsce na realizację takiego konceptu? Nie restauracyjnego właśnie, ale domowego i ciepłego, odległego od sztyw­ nych obrusów i wyprostowanych kelnerów. Lata temu w Modenie portier pewnego hotelu zawiózł mnie do restauracji magicz­ nej, restauracji wręcz nieistniejącej - sło­ wem: miejsca zupełnie nie z tego świata. Do budynku umieszczonego pośrod­ ku ogromnej plantacji winogron wcho­ dziło się przez kuchnię. Wewnątrz wielce nieszczupłe gospodynie w białych fartu­ chach i czepkach miesiły ciasto, miesza­ ły w gamkach, kręciły gnocchi i zdawały się nie zwracać na mnie uwagi. Za kuchnią było coś w rodzaju spiżami nieskollczenie pełnej pomidorów w słoikach.

GDA G E SSLER

Stoliczku, nakryj się

Dopiero za tym mrocznym pomiesz­ czeniem znajdowała się sala jadalna, uro­ dy tyleż przedziwnej, co kontrowersyjnej. Turkusowe kolumny kontrastowały z or­ dynarnym klepiskiem i niezbyt czystymi obrusami, na których ustawiono, traktu­ jąc je na równi, naczynia ze szkła Murano i podejrzanej proweniencji fajansowe sko­ rupy. Wielojęzyczny gwar rozbrzmiewają­ cy w wypełnionej sali był na tyle głośny, że za nic nie wiedziałam, czy słyszę ordynar­ ne przekleństwa, czy wyrazy zachwytu. Na każdym stole stało mnóstwo naczyń po­ chodzących z tak wielu różnych komple­ tów, że na pierwszy rzut oka zdawało się, iż ich kolejność też jest całkowicie losowa. Każde puste miejsce odznaczało się po­ kaźną piramidką misek, talerzy i salaterek, ustawionych na sobie niemal pod samą brodę konsumenta. Kompletnie nie rozumiałam, o co tu cho­ dzi, ale zaciekawiona usiadłam do stołu i ... zaczął się prawdziwy spektakl. Kelner­ ka, którą zrazu wzięłam za jednego z go­ ści, nalewa mi bez pytania z plastikowych dzbanów wino czerwone, wino białe, wodę gazowaną i czystą, po czym również bez słowa kładzie na pierwszym talerzyku naj­ różniejsze wędliny, od salami po prosciut­ to. Pyszne. Po chwili w kolejnym naczyniu pojawia się parująca, pyszna minestrone,

nalewana z wielkiego gara, na następnym talerzyku lądują gnocchi z gorgonzolą, za­ raz jeszcze drobniutka smażona orata. Ko­ lejny talerz znika, pojawia się kawałeczek lazanii, później nie wiadomo skąd sała­ ta rzymska ze świeżymi figami i zielony­ mi orzechami. Talerze i smaki zmieniają się jak w kalejdoskopie, a ja zupełnie nie­ świadomie włączam się w otaczający mnie coraz głośniejszy chór zachwytów nad sma­ kiem i fomlą podania tej przedziwnej uczty. Potem były pulpeciki w sosie grzybowym, na następnym talerzyku dwa malutkie kotleciki jagnięce mocno zamarynowane w tymianku, i już czas na desery: carpac­ cio z dojrzałej jesiennej brzoskwini, zestaw serów i na końcu najlepsza nalewka z zie­ lonych orzechów, która magicznie odkręci­ ła to całe mnóstwo dall i sprawiła, że znów poczułam się lekka i głodna. Prawdziwe "lekarstwo na przeżarstwo': choć przecież porcje wcale nie były ogromne. Najwspa­ nialsze jednak było to, że niczego nie mu­ siałam wybierać, płaciłam raz za wszystko i wszystko było pyszne, zaskakujące. Całkiem niedawno miejsce podobne do modeflskiej restauracji powstało w Polsce, na Śląsku. Tam też można poczuć się jak w domu, tam też niespodzianka goni nie­ spodziankę. W premierowynl zestawie po­ jawiła się kartoflanka z kiszonym koprem na wołowym bulionie i lubczyku, była sa­ łatka z żółtej fasolki i antonówek dopra­ wiona cząbrem i sokiem z pomarallczy, były kopytka z sosem z gorgonzoli i jesien­ na zapiekanka z cukinii, ziemniaków, cie­ lęciny, musu z dyni i pieczonej papryki na beszamelu. Reakcje pierwszych gości były bliźniaczo podobne do tych moich, z Modeny. Zasko­ czenie i błogi uśmiech. Węszę sukces... Magda Gessler jest warszawską restauratorką, gospodynią programu " Kuchenne rewolucje " Magdy Gessler w TVN, autorką książek


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.