Pimm 004 2014

Page 1

1


2


Edytorial czyli intelektualny przewrót w tył. Dariusz Kalbarczyk – czterostrunowy w warszawskiej V8-emce oraz spiritus movens w PIMC Numer cztery stał się faktem! Mimo okrojenia materiału o połowę znów przekroczyliśmy 100 stron. Jest co czytać i jest na co popatrzeć. Wszyscy, którzy nie załapali się do czwórki, zostaną zaprezentowani w piątce. Proszę o cierpliwość i wyrozumiałość. Przez cały czas trwają prace nad stroną internetową, która pomoże w komunikacji z muzykami, ale przede wszystkim będzie dodatkową tubą, szerzącą dobrą muzyczną nowinę. Od ostatniego wydania trochę się wydarzyło. Dla mnie to był bardzo ciekawy i pełen pozytywnych emocji okres. Patrząc chronologicznie, zacznę od koncertu Marty Friedman & Gus G. Uczta dla ducha jakich mało. Marty jest jednym z moich ulubionych sześciostrunowców. Niesamowita energia od pierwszej do ostatniej chwili. Klub Progresja zawsze mi się dobrze kojarzył a ten koncert potwierdził, że warto tam zaglądać jak najczęściej. Kilka słów o kimś kto kiedyś stał na scenie obok Ozziego Osbourne'a, pan Gus G, niesamowity gitarzysta i przesympatyczny człowiek. Na scenie pokazał, że jest jednym z najlepszych gitarzystów na świecie. Wspominałem o Ozzim? Tak i to nie przez przypadek. Mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem, myślałem że to już nigdy się nie stanie, że nie zobaczę Black Sabbath na żywo, ale stało się! Koncert Black Sabbath był najlepszym jaki widziałem w ogóle. To jak zabrzmieli, to jaki stworzyli klimat, to jak odebrali ich ludzie w nabitej po brzegi łódzkiej Atlas Arenie, to wszystko sprawia, że było to magiczne doznanie. Kolejnym bardzo pozytywnym przeżyciem był koncert V8 z Kultem. Trzeba przyznać, że chłopaki trzymają nieprawdopodobny poziom, dają z siebie wszystko i nie biorą jeńców. Ostatnio widziałem ich na koncercie w warszawskiej Stodole, teraz mogłem stanąć z nimi na tej samej scenie i zagrać najlepsze kawałki V8 i to było coś! Dziękuję wszystkim zaangażowanym w powstawanie magazynu, bez Was nigdy by nie powstał! Ogromne podziękowania dla Radka Grabca i Alka Jankiewicza za fachową korektę. Czy jest ktoś kto jeszcze nie słyszał składanki Polish Independent Music Compilation Vol.1? Jeśli tak to zapraszam do do najbliższego Empiku lub na muzodajnia.pl. Oczywiście to nie jedyne miejsca gdzie można posłuchać / zakupić ten wyjątkowy album. Płyty dostępne są w większości dużych sklepów oraz serwisów internetowych. Zespoły zainteresowane znalezieniem się na Vol.2 zapraszam do obserwowania strony PIMC, tam znajdą się wszystkie informacje dotyczące dat, regulaminu i zgłoszeń. Zapraszam do lektury! 3


4


WYWIAD

Łukasz Lazer – RED LIPS Jestem książkowym przykładem anty-gwiazdy

DK: Opowiedz o sobie, oraz o swojej funkcji w zespole Red Lips. ŁL: Witam bardzo serdecznie i na wstępie chciałbym podziękować za zaproszenie do wywiadu PIMM. Nazywam się Łukasz Lazer, jestem gitarzystą, kompozytorem, producentem w zespole RED LIPS, a także zajmuję się wszystkimi działaniami muzycznymi, promocyjnymi oraz strategicznymi zespołu. Dodatkowo wykładam w Wyższej Szkole Promocji w Warszawie w ramach MARKETINGU ROZRYWKI, przedmiot Technika Estradowa. Posiadam własne studio do produkcji muzyki gdzie spędzam ostatnio dużo czasu komponując dla Lipsów oraz dla innych znanych Artystów z Polski i nie tylko. Całe swoje życie podporządkowałem w zasadzie swojej największej pasji, muzyce. To tyle o mnie w wielkim skrócie. DK: Jesteś wykładowcą w Wyższej Szkole Promocji, jak łączysz to z graniem dziesiątek koncertów? ŁL: Jak słusznie zauważyłeś, bywają dni kiedy ciężko to pogodzić. Granie koncertów i ciągła praca przy projekcie RED LIPS to w zasadzie kalendarz wypełniony po brzegi na kilka miesięcy do przodu. Na szczęście udaje mi się znaleźć kilka godzin na zajęcia ze 5


studentami i przyznam szczerze jest to dla mnie odskocznia. Poza tym często poruszam ze studentami tematy związane z polskim show biznesem i dzięki temu pomaga mi to spojrzeć na dany case z różnych punktów widzenia – to dla mnie ważne. Zawsze powtarzam, że ludzi trzeba słuchać (śmiech). DK: Jak studenci reagują na gwiazdę rocka w Sali wykładowej? ŁL: (Śmiech!!!). Gwiazda to przesada – Ci, którzy mnie znają wiedzą, że żadna ze mnie gwiazda – mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że jestem książkowym przykładem Anty-gwiazdy (śmiech). Nie sprawiam wrażenia celebryty i nie wymagam od studentów specjalnego traktowania. Jestem zwolennikiem skracania dystansu i szczerości relacji. Wszyscy jesteśmy tacy sami i tak samo zostaniemy rozliczeni gdzieś tam „na górze”. DK: Czego można nauczyć się w Wyższej Szkole Promocji? ŁL: Generalnie w Wyższej Szkoły Promocji w Warszawie można nauczyć się jak zarządzać, komunikować, budować i dbać o wizerunek, budować strategię , planować karierę, rozwijać produkt, badać, analizować, wyciągać odpowiednie wnioski, itd. I już bardziej szczegółowo, choćby w ramach podyplomowych studiów Marketingu Rozrywki i w ramach przedmiotu, który ja prowadzę czyli Techniki estradowej– jak bezpiecznie, efektywnie i prawidłowo zaplanować, zorganizować i wykonać event, koncert, wydarzenie muzyczne oczywiście z naciskiem na wiedzę techniczno-estradową. DK: Osiągnęliście ogromny sukces, jak to zmieniło twoje życie? ŁL: Przede wszystkim pozwoliło mi całkowicie poświęcić się pracy nad moim najmłodszym dzieckiem czyli RED LIPS. Razem z Rudą postanowiliśmy stworzyć zespół w którym będzie mogli poczuć się komfortowo, wykonywać tylko i wyłącznie muzykę jaką chcemy grać – zawsze ciągnęło mnie do rockowego, brudnego soundu – chociaż jestem absolutnym fanem brzmień Pata Methenego czy Johna Scofielda – że będziemy kreowali własny, nieprzymuszony wizerunek, i że sami będziemy sobie komponować i produkować a następnie grać wiele setek koncertów – taki jest cel Lipsów. Po sukcesie mogłem zrezygnować z pracy i realizować swoje marzenia– ostatnie 4 lata byłem menedżerem muzycznym jednego z klubów w Warszawie, w klubie Dekada. Zaangażowany byłem w działania marketingowe, promocyjne oraz odpowiedzialny byłem za dział eventów i programy artystyczne – mówiąc w skrócie. Byłem bardzo zaangażowany, tuż przed odejściem zostałem wytypowany do ściągnięcia dużej i znanej marki z sektora rozrywki z zachodu do Polski ale właśnie wtedy napisałem razem z Rudą utwór „To co nam było”. DK: Czym dla Ciebie jest wolność w muzyce? ŁL: Przede wszystkim niezależność, mam na myśli niezależność brzmieniową ale i niezależność jednostki. Zawsze zwracam uwagę na to co dany Artysta komunikuje, jakich dobiera środków wyrazu, jestem w naszym zespole nazywany tyranem – dla mnie muszą być jasne komunikaty oraz co z czego wynika – jak to mówią – „jak przejdzie to u Lazera to robimy” albo „z tym to i tak do Lazera” – pasuje mi to nawet (śmiech). Zależy mi bardzo na rzeczach pod którymi mam się podpisać i nie uznaję półśrodków. Tuż przed startem sesji nagraniowej czy zdjęciowej, zdjęć do teledysków dopracowuję 6


7


8


ostatnie szczegóły, które moim zdaniem tworzą całość. Uważam, że całość to suma bardzo istotnych chociaż drobnych szczególików. Nie jest ze mną lekko, ale cel jest nadrzędny i nie mam z tym żadnego problemu (śmiech). Lubię to co robię i chcę żeby to było na jak najlepszym poziomie. Wolność w muzyce to także swego rodzaju odpowiedzialność. Trzeba być konsekwentnym w dążeniu do celu, a z tym idzie w parze odpowiedzialność – czego moim zdaniem brakuje dziś na polskiej scenie, zwłaszcza wśród młodych, zdolnych muzyków, artystów. Podsumowując: Niezależność, konsekwencja, odpowiedzialność. DK: Czy czujesz się wolny? ŁL: Tutaj mógłbym naprawdę się rozpisywać godzinami – pisząc o swoim poczuciu wolności w szerszym ujęciu – ale tego byś na pewno nie chciał… (śmiech). Jestem wolny i zawsze się tak czułem. Kilka, kilkanaście lat temu myślałem, że skoro na mojej drodze spotykam trudne sytuacje albo niewłaściwych ludzi, to znaczy że nie jestem wolny – byłem w wielkim błędzie. Moja wolność musi przedzierać się przez las pełen trudności a ścieżka do spełnienia nie jest prosta i padają na nią tylko promienie słońca (śmiech) moja obecna sytuacja jest wynikiem moich decyzji i przemyśleń z przed kilku lat bo dziś jest dziś i nic już nie jesteś w stanie dziś zmienić – moja wolność to proces, który wciąż trwa. DK: Czego aktualnie słuchasz? ŁL: Aktualnie słucham The Black Keys, Arctic Monkeys, Pearl Jam, Alice In Chains, Audioslave, Foo Fighters – ten band przede wszystkim służy mi w studio jako materiał referencyjny i często kiedy miksuję Lipsów mam w bibliotece track z Foo Fighters. Lubię też Woodkid’a, relaksuję się przy Re-make’ach lub autorskich produkcjach projektu MajesticCasual – można ich posłuchać tylko z pomocą mediów cyfrowych. Jestem gitarzystą i uwielbiam Red Hot Chili Pepers chociaż zafascynowany także jestem Patem Methenym, Johnem Scofieldem, lubię posłuchać jazzu: cenię Keitha Jarret’a, Joshua Redman, Kenny Garrett. Lubię HEY, Nosowską, VooVoo, Melę Koteluk no i jestem fanem LUXTorpedyJ. DK: Opowiedz o sprzęcie jakiego używasz, o tym na czym grasz teraz oraz o tym na czym zaczynałeś swoją przygodę z muzyką. ŁL: Obecnie przełamuję trendy obecności na scenie dużych, ciężkich lampowych wzmacniaczy i do tego paczek na 4x12 calowych głośnikach i do tego niezliczonej ilości monitorów na przedniej krawędzi sceny gdzie i tak słyszalność na scenie pozostawia wiele do życzenia – tak wiem, mogę się narazić i wiem, że to jest prawdziwy rock’n’roll (śmiech). Cenie sobie komfort i nie oznacza to, że jestem przeciwnikiem rockowej „stylówy” – przeciwnie. Dużo czasu poświęciliśmy z zespołem na próbach na dopieszczenie materiału koncertowego i w związku z tym zainwestowałem z Rudą w zestawy douszne dobrej marki dla całego bandu. Odpuściłem dźwiganie ciężkich wzmacniaczy kiedy to byłem świadkiem jak jeden z realizatorów tak powycinał pasma korektorem mojej świeżo zakupionej głowy i na przodach usłyszałem to czego akurat usłyszeć nie chciałem, opadły mi ręce. Postawiłem na symulacje i dobrą gitarę marki 9


GRETSCH. Nagrałem kilka płyt i zagrałem setki koncertów na POD 2.0 gdzie „wykręciłem” 3 brzmienia, które w połączeniu z Gretschem robią naprawdę świetną robotę. Nie raz słyszę od realizatorów polskich, znanych firm nagłośnieniowych pytanie, gdzie mój wzmacniacz? lub do czego się „wpinam bo zajebisty sound ma na przodach”, więc taki oto mój zestaw – mam w posiadaniu Marshalla, niebawem będę posiadaczem Voxa ale nie będę zabierał go na koncerty Red Lips – może na jam session do klubikuJ. Sumując: inwestycja w wysokiej jakości systemy douszne oraz dobra gitara i dobrze skonfigurowane urządzenie symulujące powoduje, że w każdym miejscu na scenie słyszę się znakomicie a i realizator jest zadowolony bo na scenie oprócz bębnów nic nie słychać więc nic nie przeszkadza w nagłaśnianiu. DK: Jak oceniasz naszą scenę niezależną? ŁL: Uwielbiam ten moment, kiedy to słyszę w radiu, a zwłaszcza w dużej i znanej rozgłośni radiowej utwory zespołów, które jeszcze do nie dawna uznawane były za zespoły alternatywne. Alternatywne na tyle, że nie możne ich było posłuchać w radiu, a ludzie naprawdę grają kawał dobrej muzy. Tak było w przypadku zespołu JAMAL czy ostatnia płyta zespołu PUSTKI no ale kiedy ujrzałam LUXTORPEDĘ w TVP w Prima Aprilis to uśmiałem się – nie dlatego, że Litza grał na bębnach tylko dlatego, że większość odbiorców w Polsce nie jest głucha i jest spragniona normalnej muzy – prawdziwej, życiowej i wyrazistej. Czasami tylko taka myśl mnie najdzie, że Ci niezależni artyści oni po prostu chcą być niezależni ponad wszystko i tu mam problem z tym co komunikują. Ostatnim projektem polskim, którym jestem zafascynowany to DOMOWE MELODIE – oni zapełniają sale koncertowe na full, a nie chcą żeby ich płyta leżała na półce w Empiku – (śmiech) kibicuję i czekam na więcej. DK: W jakim kierunku chcesz się rozwijać? ŁL: Chciałbym z Lipsami stworzyć taką pozycję, że przykładowo za 10 lat będziemy w stanie zagrać koncert w klubie np. w Częstochowie lub Krakowie i zapełnimy ją po brzegi – tak jak zespół HEY ma dziś taką pozycję. Że będziemy postrzegani jako wartościowy projekt lekko alternatywny ale jednak dla ludzi, dla ludzi którzy lubią dobre koncerty i dobrą inteligentną muzykę, inteligentnie zaaranżowaną – do tego dążę z Lipsami. A osobiście dążę do tego aby stawać się coraz lepszym człowiekiem, muzykiem, artystą po prostu lepszym sobą. DK: Wymarzony koncert? ŁL: w Polsce oczywiście Woodstock a poza granicami Festiwal Roskilde albo Rock Am Ring – ale chciałbym wystąpić przed labo razem z dużą gwiazdą zagraniczną np. Red Hot Chilli Pepers (śmiech). DK: Czego Ci życzyć? ŁL: Zdrowia, resztę mam pod kontrolą (śmiech)! Pozdrawiam serdecznie.

10


WYWIAD

Krzysztof Jaworski - CHEMIA Kreatywne mielenie mięsa

DK: Jak to się stało że bas się pokochało? KJ: Pewnie nie będę oryginalny, ale na początku bardziej ciągnęło mnie do gitary. Kiedy w liceum okazało się że, w szkolnym zespole jest już gitarzysta i szukają bassmana….. zadecydowałem o swojej przyszłości (śmiech). DK: Twój pierwszy bas, masz go jeszcze? KJ: Nie, nie mam. Pierwszy na którym grałem to był polski „Baston” który wypożyczałem ze szkoły, a mój pierwszy prywatny to czeski „Diamond”, bardzo wygodny, czarny, wyglądał jak typowy Gibson Les Paul. DK: Gdybyś nie był basistą to kim? KJ: Jak byłem mały, to na pytanie kim będę odpowiadałem że emerytem, bo nic się nie robi a listonosz i tak kasę przynosi (śmiech). Ale żeby być emerytem to jednak trzeba przepracować ileś tam lat, więc myślę że sprawdziłbym się np. jako aktor komediowy, albo taksówkarz (śmiech). Taksiarze wiedza o wszystkim!

11


12


DK: Jakich efektów używasz? KJ: Tradycyjnie, do basu musowo kompresor, ja używam Compulator Demeter, przester Soundblox Multiwave Bass Distortion i auto-wah MXR AutoQ. Ostatnio mam fazę na fuzz’y i kupiłem sobie Zvex Wooly Mommoth. DK: Opowiedz o Chemii, jaka jest twoja rola, jak widzisz wasz rozwój w najbliższych latach? KJ: W Chemii początkowe pomysły pochodzą od Wojtka. Potem wrzucamy je do bębna z napisem „kreatywne mielenie mięsa” i powstają z tego najpyszniejsze numery na świecie (śmiech). Niewątpliwą zaletą w tym zespole jest to, że każdy ma wpływ nie tylko na swój instrument ale również na to co zagra kolega. Znam kilka zespołów gdzie np. na próbę przychodzi „leader – dominant” i każe grać to co wymyślił, bo tak… U nas jest inaczej, można się zrealizować nie tylko jako instrumentalista, ale dołożyć kilka swoich grosików do aranżu, albo swoim pomysłem totalnie wywalić numer do góry nogami (śmiech). Zespołowi w rozwoju mocno służą zaoceaniczne wycieczki. Zarówno praca w Warehouse Studio jak i koncerty tam zagrane procentują dla nas nowa wiedzą. Myślę że to jest nasz kierunek rozwoju. DK: Zagraliście już wiele koncertów poza granicami Polski, jak oceniasz naszą sceną niezależną porównaniu np. z Kanadą czy USA. KJ: Jak już wspomniałem, możliwość zagrania tam jest cennym doświadczeniem. Zbieramy naukę, słuchamy, oglądamy inne zespoły. Tam mam wrażenie że bardzo liczy się „show”, na pewno bardziej niż u nas. Muzycy świetnie grają, są wystylizowani, maja miejsca na koncerty w każdym mieście, no i najważniejsze, tam mnóstwo ludzi chodzi na takie imprezy. W Polsce też nie jest z tym najgorzej, myślę że doganiamy „zachód” (śmiech). DK: Czym jest dla ciebie sukces? KJ: Osiągniecie zamierzonego celu, a takim byłby milion sprzedanych płyt Chemii! DK: Kto najgłośniej chrapie na trasie? KJ: Dupsko Drapały (śmiech)! DK: O czym powinien pamiętać basista przed wyjściem na scenę? KJ: O drinku! DK: Między nami basistami, powiedz jak reagujesz na fanki, które koniecznie chcą dotknąć twojego basu. Ja mój podnoszę bardzo wysoko i zaczynam biec na oślep, wykrzykując niezrozumiałe dźwięki. KJ: Za każde dotkniecie bez przyzwolenia daję klapsa na gołą pupę (śmiech)! DK: Jak dużo ćwiczysz? 13


KJ: Bywa że i 4 godziny, choć mając rodzinę nie ma się za wiele czasu na takie fanaberie. DK: Wymarzony koncert? KJ: Zobaczyć Soundgarden albo Stevie Wondera na żywo. Albo obydwa, wiem że to dość odległe galaktyki, ale czemu nie? DK: Czego Ci życzyć? KJ: Wszelkiego Dobra!

14


WYWIAD

Illusion Jedynym założeniem było to, żeby nie mierzyć się z poprzednimi płytami.

Szesnaście długich lat czekałem na ich płytę. Jeszcze więcej czasu musiałem czekać ma możliwość spotkania twarzą w twarz z zespołem Illusion. Pamiętam ich pierwszy koncert na Marlboro Rock In, dlatego spotkanie przed koncertem w Stodole było dla mnie szczególnym momentem. Jako pierwszy przyszedł Lipa. Na moje pytanie czy z nim będę rozmawiał odpowiedział krótko i treściwie: „Z całym zespołem, przecież nie jestem ich rzecznikiem ”. Siedzieliśmy przy stoliku z zielonym obrusem– jakby to był jakiś egzamin i przez 20 minut rozmawialiśmy o tym co było i co będzie. Jeśli chcecie dowiedzieć się co ich skłoniło do nagrania płyty, jak ją nagrywali, ile ich kosztowały grafiki użyte do wkładki płyty zapraszam do lektury. Dodam tylko, że załączone zdjęcia zostały zrobione podczas koncertu w Klubie Stodoła przez Olgę Vyshnevską (wielkie dzięki za udostępnienie!) Radosław „Szadek” Szatkowski: Panowie, 16cie lat przyszło nam czekać na nową 15


płytę. Tak jak nagle zniknęliście ze sceny tak nagle na niej pojawiliście się. Co prawda były już wcześniej koncerty ale płyta pojawiła się nagle i była dla niektórych zaskoczeniem. Skąd przyszła myśl aby wreszcie coś nagrać? Tomasz „Lipa” Lipnicki: Tak to już z muzykami jest, że jak się spotykają to nie rzeźbią, nie rysują tylko zazwyczaj tworzą muzykę (śmiech)… Szadek: … no tak ale w 2008 roku był pierwszy koncert potem pograliście jeszcze w 2011 roku a do płyty trochę jednak czasu minęło. Czy te koncerty miał być takim oswojeniem się ze sobą w myśl zasady: najpierw pogramy trochę a potem będziemy coś z płytą kombinować? Lipa: Gdy schodziliśmy się ze sobą na nowo, schodziliśmy się po to by grać koncerty i nikt nie myślał wtedy o płycie. Jakieś tam luźne gadki, że jak płyta to może zróbmy coś innego niż normalną płytę, może zagrajmy unplugged ... może coś innego. Pokazał się projekt spektaklu muzycznego, w którym moglibyśmy zrealizować muzykę. Było to impulsem, że by zacząć spotykać się częściej na próbach i cokolwiek grać. Nie robiliśmy muzyki stricto do przedstawienia, chcieliśmy żeby ta muzyka była przede wszystkim „illużynowata”, żeby było wiadomo: tu jest riff, ten riff może być trochę poaranżowany, gdzieś tam pozmieniany w jakąś formę ilustracyjną a nie piosenkową. Później okazało się, że niestety forsa się na to nie znalazła i budżet tego przedsięwzięcia padł. Zostaliśmy z chęcią i jakimiś pomysłami. Przewinął się w między czasie pomysł filmu, jakieś scenariusze były pisane ale też okazało się, że to nie jest to o co nam chodzi. Zostaliśmy jakby z gitarami w rękach i z chęcią zagrania więc wyniknęło to naturalnie: co robić ? No to nagrajmy płytę i tyle. Szadek: Nad tą płytą pracowaliście na początku w okrojonym składzie, bo Ty (Lipa) byłeś zajęty projektem Lipali a Wy Panowie zdecydowaliście się tworzyć ten materiał. Jarek Śmigiel: Nie była to kwestia decyzji. Po prostu Tomek nie miał czasu a my chcieliśmy sobie pograć i tak to wyniknęło. Spotykaliśmy się we trójkę i wychodziły fajne rzeczy, fajnie się bawiliśmy. Potem dołączył Tomek, część rzeczy zostało, część nie zostało i tak poszło … Paweł Herbasz: … ale część też przyniósł Tomek, Jarek: … tak oczywiście a potem robiliśmy już razem, wszystko zaczęło się mieszać, miksować, zmieniać i tak powstały utwory. Szadek: praca nad płytą przebiegała jak dawniej, w pierwszym okresie działalności zespołu ? 16


Jerzy „Jerry” Rutkowski: Tym razem włączył się w proces kompozytorski Jarek Śmigiel na gitarze sześcio strunowej … Lipa: …w większym niż zazwyczaj stopniu … Jerry: .. tak i to wyróżnia tą płytę od poprzednich. Szadek: Czyli jest bardziej zespołowa? Jarek: Nieee , generalnie jest tak, że ktoś przynosi riff, może dwa na próbę i zaczynamy go grać. Ktoś dodaje jeden riff, drugi. Ktoś coś opowie, ktoś coś będzie chciał zmienić. Tu się nic nie zmieniło moim zdaniem. Dokładnie tak robiliśmy to zawsze, że pojawiał się riff, dwa i potem był on tworzony razem przez cały zespół. Właściwie tak to wygląda dzisiaj i nic się nie zmieniło moim zdaniem.

Lipa: też tak uważam. To jest bardzo dobry sposób na tworzenie. Każdy przynosi kawałek, łączymy je ze sobą. Podczas pracy wychodzą jakby same, w głowach są dalsze części piosenki, padają propozycje, przegrywamy je i szukamy rozwiązań. Jak nie pasuje, to wyrzucamy i szukamy czegoś innego a i tak do studia weszliśmy powiedzmy z zarysem całości, ale bez szczegółowego planu każdej piosenki. Jedna zmieniła

17


całkowicie swoje oblicze, jedna miała być już na wylocie ale okazało się, że da się ją fajnie zagrać, tylko trzeba zmienić odrobinę tempo i tak dalej. Tak pracowaliśmy zawsze, taką mamy technologię produkcji. Szadek: czy można powiedzieć, że proces twórczy z sali przeniósł się do procesu nagrywania i tam też jeszcze przearanżowaliście wszystkie utwory? Lipa: Może nie przearanżowaliśmy, szukaliśmy w jednym czy dwóch utworach ich sedna. Musieliśmy znaleźć to, co jest najważniejsze w tej piosence i uwypuklić, żeby ona miała sens bo skupialiśmy się nie na tym co trzeba, nie na tej warstwie, która była istotna. A reszta piosenek?… Nie, było tak jak zawsze. Po prostu nagrywaliśmy i już. One mniej więcej były, tylko kwestia tego, który „take” - bo graliśmy wszystko na stówę – zostanie zaakceptowany i stwierdzone zostanie: tak to jest dobre, tutaj jest energia, tutaj jest to co trzeba, ten zostawiamy. Oczywiście zajmował się tym Adaś Toczko, a kryterium było proste: jeżeli łeb mu łazi to znaczy, że wersja jest dobra, jeżeli łeb nie rusza się, noga nie chodzi to znaczy, że wersja jest do dupy. Szadek: a skąd w ogóle pomysł, żeby cały materiał nagrać na setkę? Lipa: Bo tacy jesteśmy. Nagraliśmy trójkę na setkę. Adam słuchając pierwszy raz materiału powiedział, że tak owszem wchodzę w to ale musimy to nagrać na setę bo to jest taki materiał, który po prostu nabierze kolorów gdy będzie grało się to na setkę. Zgodziliśmy się z nim, mimo że nie słyszeliśmy jeszcze tego co on już słyszał ale zgoda okazała się bardzo, bardzo cennym ruchem. I to żeśmy wyrzucili metronom i zaczęliśmy po prostu grać. Owszem, są błędy, są krzywizny ale tak jak mówisz (nawiązanie do naszej rozmowy z przed nagrania) jest za to energia, czad i to żywo granie wzbudza jakieś specyficzne emocje. Szadek: Adam Toczko to jest naturalny wybór ale jeśli chodzi o master to skąd taki wybór? Lipa: Chcieliśmy zrobić z kimś dobrym, szukaliśmy kilku nazwisk, obdzwoniliśmy, wysłaliśmy propozycje. Adam Ayan był czasowo dostępny i nie był zbytnio drogi a że to człowiek, który robił gdzieś tam legendy i zespoły, które dla nas bardzo wiele znaczą więc fajnie było móc spróbować. Ja na pewno się nie zawiodłem na tym co zrobił. Szadek: Ta płyta ma pewien koncept. Wygląda jak stara księga. Jeśli chodzi o tytuły, śmiejemy się w Radiu , że płyta jest sponsorowana przez literę „o”. Skąd pomysł na to? Lipa: Wiesz jak już nagraliśmy wszystko, teksty zostały zaśpiewane, nadal nie było tytułu płyty ani tytułów piosenek. No i musiałem przysiąść, koncepcyjnie zebrać to 18


wszystko do kupy. Tak jak do utworów powstały tytuły, z którymi nie chciałem aby ktokolwiek z zespołu polemizował, czyli nie rzucałem tych tytułów na forum z zapytaniem: chłopaki, co o tym myślicie… to z tytułem płyty oczywiście tak się stało. Było kilka propozycji ale ta po prostu przy tytułach i przy wszystkim dawała jakąś całość. Wszystko się zazębiało ze sobą, tworzyło jakąś zamkniętą całość. Szadek: Wydawanie płyty po tak długim okresie wiązało się z jakimiś obawami z Waszej strony, że może to jednak coś nie zagra czy też po prostu na luzie podeszliście do tego?

Jarek: Myślę, że każdy przeżywał to inaczej bo każdy przeszedł inną drogę. Tomek niemalże z marszu bo grał cały czas, wydał kolejnych pięć płyt w tym okresie, tak naprawdę więcej płyt niż z Illusion, tak więc cały czas grał … Lipa: i więcej czasu … ja ze swoimi chłopakami gram już 11 lat a z Illusion graliśmy 8 czy tam 6 … Paweł: …siedem … Jarek: .. dokładnie tak, także Tomek był jakby z marszu i ma pewnie inne odczucia – zaraz o nich opowie. Paweł grał właściwie cały czas w innym zespole (Oxy.gen). Jerry w

19


ogóle odstawił gitarę. Ja z kolei grałem w pierwszym składzie Oxy.gen ale przyszedł moment, kiedy pomyślałem sobie, że stop i jeżeli będę kiedykolwiek chciał wrócić do muzyki będzie to tylko Illusion i to w oryginalnym składzie. Pomyślałem sobie, że jak ten moment nadejdzie to tą gitarę znowu wyjmę. Tak sobie pogrywałem gitarą akustyczną, trochę gitarą basową ale tak zupełnie w domu. Dla mnie nagranie płyty po tylu latach jest ewidentnie czymś co jest taką drugą premierą ale drugą premierą obarczoną tym, że … wiesz, jak się nagrywało pierwszą premierę, to było o tyle bezpieczniej, że nie patrzyło na Ciebie tylu ludzi. Teraz jest tak, że gdzieś tam ludzie patrzą, będą porównywać, będą mówić czy to jest fajne w stosunku do tego co było kiedyś, czy nie. To jest trudne wyzwanie. Natomiast u mnie osobiście spowodowało takie zwiększenie napięcia, takiego fajnego. Większe emocje, większa adrenalina, większa chęć zrobienia tego. Takie creative tention się zrobiło i to było fajne, a więc nie paraliżowało ale ewidentnie duże, duże emocje mi towarzyszyły przy powstawaniu tej płyty, podczas premiery i podczas koncertów, które teraz gramy. To pewnie widać na scenie jak dużo emocji w nas ta trasa wyzwala. Lipa: Dla mnie to przygoda, po prostu przygoda. Po tylu latach zrobić coś na zasadach na jakich to zrobiliśmy to jest piękne. Najistotniejsze było to, że nieporozumienia zostały wyjaśnione i stwierdziliśmy, że były to błahostki i głupoty aczkolwiek potrzebne nam było tyle lat bez siebie, żeby teraz móc właśnie nagrać taką płytę jaką nagraliśmy. Dla mnie była to przygoda, rzuciłem się w jej wir nie patrząc co z tego będzie, nawet nie myśląc o tym co będzie. Co będzie to będzie i tyle. Szadek: czyli nie patrzycie w przyszłość? Nie planujecie tej przyszłości poza najbliższymi koncertami i śledzeniem informacji jak płyta jest odbierana przez fanów? Jerry: Wiesz co, to jak Tomek już powiedział w wywiadzie, że płyta jest jak dziecko, które Ci się urodziło. Jak Ci się dziecko urodzi to nie myślisz natychmiast o następnym. Daj się trochę nacieszyć (śmiech)! Szadek: Ja nie pytam w tym kontekście, żeby planować już następny album, ale czy już jesteście na tyle pewni, że to wszystko gra tak, iż będziecie chcieli kontynuować tą przygodę z Illusion? Lipa: Chcieć chcemy, kwestia tylko tego że, myślimy krótkoterminowo, dlatego że każdy z nas ma swoje życie. Każdy z nas ma swoje zobowiązania i teraz trzeba to wszystko sobie na nowo poukładać, znaleźć czas na jedną działalność, na inne kanwy swojej działalności. To nie jest takie proste więc na pewno zagramy jeszcze w tym roku sporo 20


koncertów. Ja na pewno ... na pewno … wszystko co się mówi o przyszłości jest jednak obarczone gdzieś tam dozą niepewności ale mam plan, żeby na jesieni pracować nad nową płytą LipaLi więc jeżeli dojdzie do jakiejkolwiek płyty Illusion to na pewno nie za szybko. Myślę, że nie za 16cie lat, ale nie mamy ciśnienia na to, żeby nagrywać płyty co roku czy też co dwa lata. Jak stwierdzimy, że chcemy robić nową płytę to zaczniemy o tym rozmawiać.

Szadek: 16 lat przerwy w graniu to nowe pokolenie fanów. Widzicie różnice między koncertami jakie graliście w latach 90tych i reakcją publiczności, która przychodziła wtedy na koncerty a tą dzisiejszą publicznością która przychodzi Was zobaczyć? Lipa: Różnicy w reakcji nie ma żadnej, jest różnica wiekowa. To znaczy wiekowa o tyle, że lat temu 16ście czy20cia większość ludzi, która przychodziła na nasze koncertu była w okolicy nastu, 20tu lat. Teraz przychodzą ludzie, którzy mają kilkanaście lat do 50ciu czyli przekrój zrobił się dużo większy ale odbiór jest taki sam (i tu Lipa wydaje dźwięk przypominający ŁAAAAAAAA  ) … i to wystarczy (śmiech) Szadek: Album już jakiś czas funkcjonuje. Jak Wy po tym czasie podchodzicie do niego.

21


Macie takie momenty, w których coś zmienilibyście na tej płycie? Jerry: Ja powiem za siebie, że się nie zastanawiałem nad czymś takim. Uważam, że to co zrobiliśmy to jest zapis chwili i tak jak było tak jest i niech jest tak jak jest. Fajnie jest. Lipa: Dokładnie, zgadzam się z Jerrym w stu procentach. Nie po to robiliśmy tą płytę żeby myśleć co moglibyśmy zrobić lepiej. Nie ma znaczenia, czy moglibyśmy zrobić coś lepiej czy moglibyśmy coś spierdolić. Zrobiliśmy tak jak zrobiliśmy i jesteśmy z tego zadowoleni. Mamy nadzieję, że słuchacz też będzie zadowolony. Szadek: Ta płyta jest pewnym pomostem łączącym stare z nowym. Tak zakładaliście czy chcieliście rozpocząć tym albumem nowe Illusion? Jerry: Wiesz co, Ja nie wiem czy myśmy mieli w ogóle jakiś koncept. Po prostu graliśmy co czuliśmy, to co nas zastało w tym a nie innym czasie. Tyle lat nie graliśmy ze sobą, każdy słuchał różnej muzyki i tak naprawdę nie wiedzieliśmy co z tego wyniknie. Lipa: Tak jak mówi Jerry, nie mieliśmy żadnego planu poza tym, żeby nie odcinać kuponów, czyli robimy to co nam w duszy siedzi, co nam gra w emocjach, co nam głowy karzą sklecać, czym jesteśmy napakowani muzycznie i tyle. Nie wiem czy jest sens robienie muzyki z założeniami. W naszym wypadku uważamy, że to byłoby nie fajne. Jarek: Jedynym założeniem było to, żeby nie mierzyć się z poprzednimi płytami. Tamte płyty były, funkcjonują a My róbmy teraz to co mamy dzisiaj. I to było jedyne założenie – nie mierzmy się z tamtymi płytami, nie próbujmy w jakikolwiek sposób się do nich odnosić. Będziemy grać podobnie, to będziemy grać podobnie a jak nie będziemy grać podobnie to nie będziemy – na tej zasadzie. Szadek: Fani na pewno będą doszukiwali się pewnych podobieństw… Lipa: … ale to ich prawo jest. Mogą się doszukiwać, to naturalne. Człowiek na kromce chleba widzi twarz jakiegoś guru, czy na zacieku szyby widzi postać. Tak już mózg jest skonstruowany, że będzie doszukiwał się podobieństw, nic na to nie poradzisz. Ważniejszym jest dla mnie to, że nawet jeśli są podobieństwa – tego się nie da uniknąć – wyciągnąć to, co w tej muzyce jest, jakąś wartość emocjonalną, wartość intelektualną, dobrego samopoczucia, stanu przemyślenia, stanu zastanowienia się nad czymś. Szadek: Czy na dzisiejszy koncert, na tą trasę szykujecie coś specjalnego, czy będzie to klasyczna trasa koncertowa? Lipa: Wszystkie koncerty na tej trasie gramy dokładnie tak samo czyli jest stały 22


repertuar, stała kolejność, stałe visuale, światła i tak dalej. Przygotowane od początku do końca i tak ma wyglądać. Niespodzianką jest to, że gramy (śmiech)! Jarek: Generalnie te koncerty są nieco inne niż poprzednie. Przede wszystkim pierwszy raz są u nas visuale. To nie są mazy czy kolorowe plamy tylko warto sobie popatrzyć czasami na to co się tam dzieje bo dziewczyna, która to zrobiła, zrobiła to fantastycznie … to znaczy były dwie dziewczyny, jedna nam szczególnie się spodobała jeśli chodzi o interpretacje tekstów Tomka, bo zrobiła to fantastycznie. Trasa jest o tyle ciekawa, że jest to 12to osobowa ekipa a naprawdę włożyliśmy w to dużo pracy aby to wszystko fajnie brzmiało, fajnie wyglądało. Lipa: Kosztorys przedsięwzięcia jest naprawdę wysoki dlatego też bilety nie są najtańsze no ale za jakość trzeba płacić. Jerry: Wynika to przede wszystkim z szacunku dla ludzi, którzy chcą nas usłyszeć. Szadek: Czy za visuale odpowiada ta sama osoba, która jest związana z konceptem okładki? Lipa: Za koncept okładki jest odpowiedzialny nasz wydawca i jego banda pracowników – zresztą wspaniałych … zrobili wielką robotę. … i to jest jego koncepcja. Jak dowiedział się, że płyta będzie nosiła nazwę „Opowieści”, poznał wszystkie tytuły piosenek, poznał treści i tak dalej, zaczęło mu się to po prostu kojarzyć ze starymi woluminami, z rycinami z epoki. W oparciu o grafiki, które rzuciły mu się w oko w necie, chciał zlecić prace polskim plastykom, którzy by tego typu ryciny wyskrobali. Okazało się niestety, że jest to bardzo trudne bo było bardzo mało czasu a w związku z tym niektórzy chcieli za to bardzo dużo pieniędzy. Zniechęcony tym wydawca odszukał autora tych rycin. Okazał się nim bardzo miły i ludzki facet z Węgier… żyjący, nie były to średniowieczne ryciny, tylko jak najbardziej współczesne. Skontaktował się z nim, porozmawiał, uzyskał zgodę na wykorzystanie tych prac za darmo, to znaczy za egzemplarz płyty i egzemplarz koszulki rozmiaru „L” czyli Polak – Węgier dwa bratanki. Wyszło to bardzo pięknie. Przemyślane jest to od początku do końca, mocno grupa ludzi pracowała na tym, żeby zrobić tego typu – powiedziałbym – cacuszko.

23


WYWIAD

Marco Lo Russo My dream is to never change

Marco Lo Russo www.marcolorusso.com DK: What do you feel as you play music? MLR: John Coltrane said that you have to study a lot and then forget it all when you play. I feel very good when I play music or otherwise produce. The feeling I get is total freedom and abandon. I feel a deep contact with my inner part. When I'm in this state in my mind will conjure up images, smells and colors. The music becomes a multisensory experience for me. At this stage of my life is really difficult for me to play just because I have to do. Play music for me is a need and try to comply with my soul that want to do it in a certain way. Before starting to play, I need silence. I like to interrupt this silence with the sound of my tool and with his breath. Play for me is the experience of absolute freedom. 24


DK: Who is your role model in the music world? MLR: Every being of creation with which it comes in contact to me is a master. To understand this we must have a more positive and open mind. You have to believe in these things and will happen. I say this because at first I had the good fortune to know and work with exceptional artists. Surely addition to the great composers and musicians in the history of music of the past models that are first of all I really appreciate the very special people. These people are the life patterns of sensitivity and professionalism as well as a great preparation. I'm talking about Leo Brouwer, Ennio Morricone, and Nicola Piovani. DK: What are your dreams and goals? MLR: My dream is to never change, to become a good father (when I find the right person) and live my life with respect, love and peace. These are the things I care most about. I am honest and I would still continue to be a musician and if I have to say my professional dream is to write music for film. My creativity has led me to compose music always thinking about the pictures. This is a feature that I've had since I was a child and I started playing. DK: Have you ever been so moved by a song that you cried? If so what was it? MLR: I do not happen very often move me so much listening to music. But in the past I am excited listening to music. It happened to me twice. I had tears in my eyes when I heard for the first time the Mass in B minor by Bach and Mozart's Requiem. DK: Is there anything you would do differently in your career? MLR: No. I am satisfied about my career and relationships with the peaple and my colleagues. I do my activity with very passion. I am sure this is the right way because the audience appreciates me more and more. DK: How do you promote your music? MLR: My music is promoted mainly through the concerts. For me, playing live is the most important means to promote their music. People need to know and understand the message you want to give with your own music. Surely, however, field of promotion 25


through the internet is also a good means. DK: Who would you like to be as famous as? MLR: This question is difficult. Each of us is an individual with his own life story. Surely I really appreciate the way the teachers that I mentioned before: Brouwer, Morricone and Piovani. I'm glad that many people appreciate my work. If one day I'll be famous too because I'll be on my way I drew it with humility and commitment. I am very inspired by the life that surrounds us. Look like someone is not being true. I hope not to be misunderstood. But I seek the truth at any cost. DK: who would you want to do a tour/concert with? MLR: An artist that has always intrigued me and with whom I like to work is STING. I would love a project bass, accordion and his voice on tour.

DK: Describe your show, visual and musically. MLR: My show is very simple but I like to create intensity. I try to always play in theaters or concert halls where there is absolute silence. This will allow me to play a lot with the tone of my instrument. Crare a merger with the lights and the music I love storytelling. I love dialogue with the public. Between a song and another I always try to make contact with the public to describe the story behind a musical composition. The repertoire that I perform is a path that uses the idea of a variation on musical languages . I perform both classical music, jazz, tango and my original compositions. I do not like repeating myself and never for this at every concert I always look for new solutions. My starting point is the sound and its management. I am very lucky because the accordion (my main instrument) is very similar to the human voice and then allows me a wide spectrum of colors and shades musical atmospheres. Any affront repertoire I do it with a lot of respect but I always try to express my personality. I come to this defined an outsider. The best compliment I received was own the copyright of Ennio Morricone: Marco Lo Russo you're a musician who uses the accordion. In this course certainly helps me a great deal of the fact that he studied composition, conducting and to have worked in the theater as a musician and composer.

26


27


DK: What do you think about downloading music online? MLR:

I think it's good to spread the music online. The problem is, however, some

digital formats have a very poor quality. This results in a flattening of some frequencies and you lose some of the nuances. The problem is even greater when it comes to acoustic music and classical genre. I am in favor but the physical disk always has its charm. I have many disks even vinyl. DK: Do you plan to make music for as long as you can? MLR: Sure! All my life if I can! DK: What inspires you to do what you do? MLR: As I said before, the life inspires what I do. There are projects that are commissioned me. For example for the recently production for the singer In-Grid (famous for the dance song Tu Es Foutu) asked me a new song. I played like special guest in concerts in Europe invited from In-Grid. I'm curious and I accepted. The World of Dance I did not know very much, but my international production ROUGE (Rouge Sound Production) in collaboration with french DJ SCM, however, has signed the new song J'Adore by ROUGE (Marco Lo Russo Production) feat In-Grid for the label X Energy (one of the most important labels in the world of dance music) You can listen on my channel SOUND CLOUD. This was a funny experience. But then there are projects that I love because of sound research of the voice and message of the words and where I can be very much in touch with my creative soul. This is the case of two other recent productions. I made a tribute to the French song with French singer Eva Lopez. I have composed and arranged the songs of the famous French songs. The album is titled a my composition J'Habite une frontiere. It is very exciting because it was recorded with all acoustic instruments. I played both the piano and the accordion. I think it's the only record I've done so far as acoustic pianist (voice, piano, accordion, flute, sax and percussion). The production to which they are linked is most certainly the one with the Polish singer Agnieszka Chrzanowska. Life is strange. I have known in my country Agnieszka Sermoneta in the center of Italy near Rome. She gave me one of his CD. I have always been very fascinated by Poland and the warmth of the people of Poland. I remember that I listened to this CD by Agnieszka Chrzanowska in my recording studio. I did not understand the meaning of words. Unfortunately I do not speak Polish 28


but I'm studying. I did not understand but I felt a strong energy. These examples are to answer your question. Nothing happens by chance and life inspires my creativity. Then we recorded the single Nostalgia i Ty, made the video in Poland and made several concerts. Soon me and Agnieszka Chrzanowska we'll be performing in Italy and Poland. This year has been very intense. Soon will be released another CD where I do a tribute to Argentine composer Astor Piazzolla. The CD contains compositions by the Argentine composer and my compositions with different organic: solo, duo and orchestra. DK: Tell us about your next shows and why we should be there. MLR: Fortunately, as you can see on my site I have a lot of concerts. My concerts are never identical. Whether I play in solo recitals or in collaboration with other artists and with orchestra I'm lucky to always have an element of improvisation. Just because they are always unique performance because it does not ever sound exactly the same way are unique and I like to think of them as a Tibetan mandala. You build with love, with patience something you live and I enjoy the experience. Then the wind comes and takes him away. If you arrive before the wind you can see it otherwise there will be other opportunities. But it will never be the same. Thank you very much. A big hug, Peace and love to all.

http://www.marcolorusso.com https://soundcloud.com/marco-lo-russo http://www.youtube.com/lorussofisa https://www.facebook.com/LoRussoMarco https://twitter.com/LoRussoFisa

29


30


31


WYWIAD

Marlena Rutkowska - Made Of Hate Zamykam się w świecie muzyki, dokonuję ciekawych odkryć

DK: Piękna kobieta i bas, czy istnieją w przyrodzie lepsze połączenia? MR: Ciężko mi ocenić. Jestem kobietą. Czy piękną? Nie wiem, piękno to pojęcie względne. Gram na basie to się zgadza. A przyroda jest taka bogata, że myślę że znajdzie się kilka lepszych połączeń. Jednak podoba mi się jak inne kobiety grają na basie, coś w tym jest. DK: Jak to się stało że bas się pokochało? MR: Trenowałam pływanie przez 7 lat. Przez problemy zdrowotne musiałam zakończyć 32


swoją karierę sportową. Dużo wolnego czasu i miłość do muzyki, trzeba to było jakoś połączyć. Problem tkwił w tym, że moja błona bębenkowa ucha była tak sflaczała od wody, że słyszałam dobrze tylko niskie częstotliwości. Wybór był prosty. DK: W jakich projektach się udzielasz? MR: Projekt to dziwne słowo. Od półtora roku gram w zespole metalowym „Made Of Hate” w składzie Michał Kostrzyński, Radosław Półrolniczak, Tomasz Grochowski. Mam również kilka ciekawych planów muzycznych, ale nie będę o nich mówić, ponieważ są w stanie roboczym. Lubię się chwalić jak już coś jest gotowe. DK: Opowiedz o swojej funkcji w Made Of Hate. MR: Przede wszystkim smażę kotlety mielone na próby, choć ostatnio spaliłam i mam uraz. A tak na serio byłam już z chłopakami na trasie koncertowej. Zagraliśmy świetne koncerty. Nagrałam płytę (mój debiut krążkowy) nazywa się „Out Of Hate”. Od kwietnia jest już dostępna w sprzedaży. Zachęcam do kupowania! DK: Jakiej muzyki słuchasz na co dzień a jakiej od święta? MR: Nie mam takiego podziału na co dzień i od święta. Miewam pewne okresy na słuchanie czegoś. DK: Co cię inspiruje i motywuje do doskonalenia siebie i swojego warsztatu? MR: Inspirują mnie basiści, ale też muzycy z jakimi mam okazję pograć, w ostatnim roku byli to koledzy z zespołu Made Of Hate. Duży wpływ na mój rozwój mieli nasi polscy basiści: Wojciech Pilichowski, Bartozzi Wojciechowski, Piotr Żaczek, Michał Grott, Paweł Bomert, Adrian Maruszczyk, Bartek Królik, Krzysztof Ścierański, Mietek Jurecki i innych wielu wspaniałych basistów. Z większością miałam przyjemność pracować na warsztatach, bądź indywidualnych lekcjach. Śledzę ich karierę, lubię ich słuchać na płytach i na żywo. Jako, że należę do słabej płci i jak wcześniej wspomniałam lubię jak kobiety grają na basie. Są też takie, które świetnie śpiewają, rapują i grają, komponują bądź są zwierzakami scenicznymi. Należą do nich: Divinity Roxx, Nik West, Esperanza 33


Spalding, Meshell Ndegeocello, Lauren Taneil, Tal Wilkenfeld. Basiści ze światowej sceny którzy mają wpływ na moją grę to Adam Nolly Getgood, Billy Sheehan, Pino Palladino, Mike Porcaro, Adam Blackstone, Eric Ingram, Tony Russel, Derrick Hodge, Cliff Williams, Steve Harris, Richard Bona, Nicholas McNack, Tony Levin, Jaco Pastorius, Victor Wooten, Valentin Hauser. DK: Najbardziej zwariowany koncert na którym brałaś udział? MR: Z zespołem Divorce Cake grałam, któregoś lata na jednym z campingów na Helu. Grałyśmy na plaży. Kopał mnie wtedy prąd przez gitarę. W połowie koncertu jeden z surferów biegał nago przed sceną. To był jeden z moich ulubionych koncertów. DK: Masz jakiś specjalny rytuał przed wyjściem na scenę?

34


MR: Jasne, zjadam kota. A tak na poważnie staram się wyciszyć, skoncentrować i porządnie rozgrzać ręce. DK: Czego szukasz w muzyce, a co chciała byś przekazać od siebie słuchaczom? MR: Jest mnóstwo niesprawiedliwości, pytań na które ciężko nam jest odpowiedzieć, problemów miłosnych, tęsknot itd. W świecie dorosłych mówienie o takich sprawach nie ma najmniejszego sensu. Nic z tego nie wyniknie, albo zostaniemy jeszcze źle odebrani. Lepiej milczeć, tak jest bezpieczniej. Jestem osobą wrażliwą i jednak zawsze musze to jakoś wyrazić. Chwytam wtedy za basówkę i po prostu gram. Zamykam się w świecie muzyki, dokonuję ciekawych odkryć. Bas jest wspaniałym instrumentem. Często niedocenianym. Na świecie i w Polsce powstają przeróżne, nowe pomysły czysto techniczne na zrobienie basówki, które cały czas mnie zaskakują, tak samo dzieje się z samą grą. To w jakich rodzajach muzyki może się znaleźć, ale też w jaki sposób ktoś na niej gra. Są to bardzo ciekawe sprawy, które mnie popychają, żeby po prostu to robić. Od tego się zaczyna, że coś sobie wymyślam a potem powoli to realizuję. Muzyka jest dla mnie takim bankiem, w którym mogę lokować swoje emocje, pozytywne i te negatywne. Dzielenie się z ludźmi sobą w ten sposób jest wspaniałe, a radość jaka płynie z odbioru słuchaczy jest czymś czego nie da się opisać słowami. Dzięki temu odczuwam równowagę. DK: Jak zdefiniujesz słowo sukces? MR: Sukces to doprowadzenie pewnych założeń do końca. Obecnie sukcesem dla mnie jest to, że nagrałam płytę z Made Of Hate i jest dostępna w sprzedaży. DK: Wolisz pracę w studio czy szaleństwa na scenie? MR: Lubię i pracę w studio i szaleństwa na scenie. Praca w studio wymaga dużego wyciszenia, skupienia się na jednej rzeczy i zawsze wyciąga się po niej mnóstwo wniosków. Lubię zamknąć się w czterech ścianach i pracować nad mocno sprecyzowanym zadaniem. Szaleństwa na scenie to zupełnie inna bajka. Uwielbiam ten stan narkozy. 35


DK: Co sądzisz o naszej scenie niezależnej? MR: Bardzo ją lubię. I zachęcam wszystkich ludzi do poszukiwań, do chodzenia na koncerty i kupowania płyt nie tylko od tych muzyków, o których bardzo głośno. Popularność zależy od szczęścia, dużo więcej jest talentów niż tych którzy mieli to szczęście pozostać popularnymi. Dlatego warto poszukiwać i wyrabiać własne zdanie, gust muzyczny. W Polsce jest mnóstwo wspaniałych artystów, o których mało kto wie. DK: Gdzie widzisz siebie za 5 lat? MR: Oczywiście na scenie! Choć nie wiem jeszcze w jakim gatunku, dalej szukam samorealizacji. DK: czego ci życzyć? MR: Zdrowia, dużo koncertów, wiernych fanów i kolejnych płyt. 36


WYWIAD

Anna Mikoś – Kamalska Podobają mi się artyści, którzy wiedzą czego chcą i dążą niezależnie od trudności do wyznaczonych przez siebie celów.

fot. Jakub Niewalda DK: Opowiedz o sobie, kiedy zaczęła się twoja przygoda z muzyką? AMK: Moja przygoda z muzyką rozpoczęła się dość wcześnie, bo od czasów podstawówki muzycznej, gdzie grałam na flecie poprzecznym i fortepianie. Później było liceum muzyczne, studium piosenkarskie w Poznaniu, studia wokalne na Akademii Muzycznej w Katowicach i doktorat z wokalistyki rozrywkowej na Akademii Muzycznej w Gdańsku. Zawsze chciałam poznać tajniki tworzenia i wykonywania muzyki od jej podstaw, dlatego postawiłam w swoim życiu na solidną edukację muzyczną. Wiedza którą zdobyłam sprawiła, że nabrałam więcej pewności siebie, a możliwości koncertowania, które przyszły z czasem, dały mi pewien rodzaj spełnienia. Właśnie tak zrodziła się w moim życiu największa pasja, której pozostaje wierna do dziś. DK: Jesteś autorką tekstów, kompozytorką, poetką, śpiewasz, czego poszukujesz w sztuce? 37


AMK: Sztuka w największym stopniu kształtuje moją osobowość i kreuje mnie jako artystkę, jest dla mnie najlepszym sposobem wyrażania paraboli uczuć i emocji. Sprawia, że potrafię oderwać się od szarości i problemów dnia codziennego. Poszukuję w niej wciąż nowych możliwości kreacji scenicznych i podejmuje nowe wyzwania muzyczne, które mam nadzieję przybliżają mnie do moich słuchaczy. DK: Jak określiłabyś muzykę, którą tworzysz? AMK: Podstawą mojej muzycznej tożsamości stały się moje doświadczenia życiowe i jak każdy artysta na pewnym etapie życia, zapragnęłam je opisać i wyśpiewać, ulegając zwyczajnie natchnieniu. Czas ukształtował we mnie to, co określiłabym własną twórczością. Postanowiłam z pośród wielu stylistyk wybrać te, w których będę zwyczajnie mogła najlepiej się wykazać wokalnie i twórczo, nie robiąc niczego na siłę, ani też nie próbując kształtować się na potrzeby rynku muzycznego. Nikt z nas przecież nie wie jak ocenią nas za to co robimy inni. Mam więc w swoim dorobku miniatury wokalne i utwory w stylistyce rockowej, bo te uwielbiam najbardziej (śmiech). DK: Opowiedz o swojej przygodzie w zespole Brathanki. AMK: Przygoda z Brathankami była dla mnie dużym przeżyciem. Po pierwsze dlatego, że zastępowałam w zespole Halinę Mlynkovą, uznaną już wówczas liderkę zespołu Brathanki, a po drugie dlatego, że dołączyła do mnie Magda Rzemek i byłyśmy w zespole we dwie (śmiech). Prawda jest taka, że na własnej skórze przekonałam się wtedy jak wygląda współpraca z zespołem, kiedy stoi się z przodu sceny. To był dla mnie czas bogaty w wiele koncertów w kraju i za granicą, a także okres nowych doświadczeń i tych lepszych i tych gorszych, a podsumowałam go nagrywając z zespołem płytę pt. Galoop. DK: Rozpoczęłaś właśnie działalność solową, w jakim kierunku chcesz pójść? AMK: Jak wspomniałam wcześniej, postanowiłam realizować się na dwóch płaszczyznach muzycznych. Mam na swoim koncie album solowy pt. Skrawki Życia, z miniaturami wokalnymi, który stał się również dziełem artystycznym mojego doktoratu. To pierwsza tego typu płyta w naszym kraju, albowiem wystąpiłam tworząc ją w potrójnej roli: poetki, autorki muzyki i wokalistki. Pozwolę sobie dodać, że na płycie przeplata się wiele oryginalnych brzmień mojego głosu, poprzez nowatorskie użycie brzmień urządzeń elektronicznych. Aby osiągnąć symbiozę tekstów i muzyki na tym albumie współpracowałam z wyjątkowo utalentowanymi ludźmi : Jakubem Gwardeckim, Jakubem Łuką i Tomaszem Kałwakiem, którzy aranżowali utwory i produkowali je muzycznie. Teraz przyszedł czas na mocne uderzenie i mocne rockowe brzmienia (śmiech), po wieloletniej współpracy z zespołem Bajm, postanowiłam zrobić coś swojego, coś co planuje już od dłuższego czasu, a wymagało to ode mnie przygotowania. Pod pseudonimem artystycznym ANNKA, nagrałam utwór-singiel pt. „Proces”. Zwiastuje on płytę nad którą aktualnie pracuję z moim zespołem. W raz z tym utworem zaistniałam w internecie i między innymi dzięki temu, możemy dziś z sobą rozmawiać (śmiech). DK: Co jest dla ciebie najważniejsze podczas pracy nad nowym materiałem? AMK: Bycie na tzw. pełnych obrotach, maksymalna kreatywność podczas nagrań w 38


studio, niezapomniane emocje, zaangażowanie w projekt płyty ludzi, którzy czują i kochają muzykę tak jak ja. Ogółem kompletne, cudowne szaleństwo ! DK: O czym należy pamiętać przed wyjściem na scenę? AMK: Czy wyłączyłeś żelazko? (śmiech), a tak poważniej, to myślę że każdy przygotowuje się do występu wedle własnego uznania. Dla mnie najważniejsze jest pozytywne myślenie, koncentracja i gromadzenie energii, która jest niezbędna podczas koncertu. Uważam, że im więcej dajesz z siebie ludziom, tym więcej do ciebie wraca i to jest najcudowniejsze w tym zawodzie. DK: Koncert, którego nie zapomnisz przez długie lata? AMK: Był to jeden z moich pierwszych koncertów, tzw. koncert dyplomowy, związany z obroną tytułu magistra. Przed publicznością zebraną w sali teatralnej Akademii Muzycznej w Katowicach, musiałam zaśpiewać 16 wybranych przez siebie utworów i ogarnąć również całe zaplecze związane z występem. Od akustyka, poprzez muzyków, do pana od świateł. Była to taka forma sprawdzianu, czy jestem już w pełni dojrzałą wokalistką, a dla mnie osobiście to był również egzamin na organizatora koncertu i menagera , jednym słowem, szok (śmiech)! Na koniec przyszła jeszcze pani z portierni, która kazała mi wszystko posprzątać i pozamykać, w tym nieziemskim stresie była to drobnostka (śmiech)! W tym całym bałaganie, na szczęście najbardziej zgadzała się muzyka i to w jaki sposób odbierali ją ludzie. To oni swoją postawą zrekompensowali mi wszystko. DK: Twój muzyczny guru? AMK: Jest ich wielu i każdego z nich podziwiam. Pozwolę sobie wymienić tych, którzy najbardziej zapadli w moją pamięć a w ich twórczości odnajduję cząstkę siebie. Są to : Nightwish, Korn, Nickelback, P!nk, Emeli Sande czy Leonard Cohen. To dla mnie niezwykli mistrzowie w swojej klasie, a ilości sprzedanych płyt, świadczą o potędze i sile rażenia ich muzyki. DK: Jakiej muzyki słuchasz na co dzień? AMK: Różnej. Lubię słuchać radia i wiedzieć co jest aktualnie na topie, ale mam też ulubione płyty do których wracam już od lat, w zależności od nastroju i aury panującej za oknem (śmiech). Często na urlopie, będąc w różnych ciekawych miejscach, odwiedzam sklepy muzyczne, gdzie na końcu sklepu stoi kosz z płytami, które nie biły rekordów sprzedaży, dla mnie jednak bywają wartościowe. W myśl tego co powiedział kiedyś L. Amstrong: „ Nie ma złej muzyki, są tylko lepsze lub gorsze jej wykonania”. DK: Czym jest dla ciebie sukces? AMK: To umiejętność dzielenia się swoją pasją z innymi. DK: Jak oceniasz naszą scenę niezależną? AMK: Podobają mi się artyści, którzy wiedzą czego chcą i dążą niezależnie od trudności 39


do wyznaczonych przez siebie celów. Cieszy mnie fakt, że właśnie o takich artystach piszecie i przedstawiacie ich dokonania muzyczne. Pozostaje mi tylko życzyć wszystkim dalszych sukcesów. DK: Najbliższe muzyczne plany? AMK: Teraz najważniejsze jest nagranie płyty. Kompletujemy też z chłopakami materiał muzyczny na koncerty, bo chcemy wreszcie grać. Można by powiedzieć , że jesteśmy gotowi na wszystko (śmiech)! Ja ze swojej strony, robię co w mojej mocy żeby dotrzeć do jak najszerszej publiczności medialnie. Pytanie, czy znajdą się ludzie którzy będą chcieli mi w tym pomóc ? Zobaczymy (śmiech)! DK: Czego ci życzyć? AMK: Dobrego managera i wytrwałości w dążeniu do własnych celów. Chciałabym jeszcze podziękować serdecznie za wywiad, pozdrowić wszystkich czytelników i zaprosić was do sieci, gdzie można mnie usłyszeć  ANNKA.

40


WYWIAD

Darek Piwowarczyk - Arhant Dla perkusisty ważna jest umiejętność pokonywania trudności zarówno w życiu jak i muzyce

DK: Darek od naszego ostatniego spotkania minęło wiele lat. Nasze drogi skrzyżował się ostatnio, w zaskakujący sposób. Opowiedz proszę gdzie teraz grasz? DP: Dokładnie, mnóstwo czasu minęło i wiele się od tamtej pory pozmieniało. Obecnie współtworzę formację Arhant, w której oczywiście pełnię rolę głównego rytmicznego i co ciekawe „klawiszowca” – obsługuję sampler :D zza perki. DK: Czy Arhant to twój autorski pomysł? DP: Tak, Arhant to moje upragnione dziecko (dzieło). Miałem już dość obijania się po różnych składach, szukając w nich samego siebie, próbując się w nich bez skutecznie wyrazić i spełnić artystycznie. Przyszedł czas na zrobienie czegoś całkiem po swojemu, a zawsze mnie ciągnęło do komponowania. Całą muzykę napisałem sam w domu przy pomocy gitar i peceta. Potem przyszedł czas na dobranie odpowiednich muzyków do wykonywania tego w realu, a nie było to łatwe. Tak właśnie powstał obecny Arhant. 41


DK: Wróćmy trochę od przeszłości, zespół w którym się poznaliśmy i zagraliśmy nasz pierwszy koncert w życiu "Stefan Katza & Zykfryd Mamba Band" już niestety nie istnieje, wszyscy rozpierzchli się po świecie. Co pamiętasz z tego koncertu? DP: To były czasy (śmiech!), 1993 lub 94 rok. W tym zespole stawiałem pierwsze kroki jako perkusista. A rzeczywiście ten zespół warto wspomnieć, bo pomimo, że obaj przeżyliśmy z nim nasz debiut sceniczny to do tego zapisał się on w historii radomskiego rocka, dla niektórych to poniekąd legenda już (śmiech). A koncert pamiętam doskonale jak chciałem zabłysnąć zza garów, zakładając na głowę modną na owe czasy zimową czapkę i okulary przeciwsłoneczne ala matrix. W rezultacie skończyło się to tym, że nie widziałem w co uderzam, a do tego jak przygrzali reflektorami to myślałem że mi się mózg ugotuje w tej czapce (śmiech). Przez ten koncert mam do dziś uraz do okularów przeciwsłonecznych i czapek zimowych (śmiech). A muzycznie? No cóż nie pamiętam, ale można się domyślać, biorąc pod uwagę poziom jaki wtedy reprezentowaliśmy. DK: Utrzymujesz jeszcze kontakt z którymś z chłopaków? DP: Niestety nie, nie wiem nawet czy bym w tej chwili któregoś z nich poznał mijając go na ulicy. Z tego co wiem tylko my dwaj pozostaliśmy przy muzyce, a reszta rozjechała się po świecie.

42


DK: Jak potoczyły się twoje muzyczne losy, opowiedz w jakich projektach brałeś udział. DP: Jeszcze podczas gdy grałem ze SKAZMB moje zainteresowania muzyką ewoluowały, do tego stopnia, że zainteresowałem się jazzem, poszedłem wtedy do szkoły muzycznej do klasy kontrabasu bo na perkusję byłem już za stary, pouczyłem się tam około roku i dołączyłem do Carpe Diem Szymona Wydry, grającego wówczas bardziej ambitną muzykę niż obecnie. W między czasie grywałem gościnnie z różnymi składami i już wtedy próbowałem coś sam tworzyć. W tym czasie brałem też gościnnie udział w solowym projekcie Marka Piekarczyka z TSA po jego powrocie ze stanów, zagrałem z nim co prawda tylko jeden koncert, bo potem reaktywował TSA, a ja się już tam nie załapałem (śmiech). Grałem generalnie wszędzie gdzie się dało i z kim, brałem udział w sesjach nagraniowych jako sesyjny, grywałem na instrumentach perkusyjnych, byłem instruktorem muzyki w domu kultury, o granie wesel też się zahaczyłem. Długo by trzeba opowiadać i to bardzo długo. Jak napiszę swoją dwutomową biografię obiecuję Ci sprezentować (śmiech). DK: Jesteś bardzo wszechstronnym perkusistą z ponad przeciętnym wyczuciem rytmu, z takim melodycznym podejściem do gry na perkusji, na jakich instrumentach jeszcze grasz? DP: Dziękuję, to ważne słowa, bo perkusję zawsze traktowałem jako instrument na którym też można wygrywać melodie i tworzyć muzykę, nie tylko wybijać rytm. Ale nie ukrywam, że rzeczywiście perkusja w pewnym momencie mi nie wystarczała i zabrałem się za bas i gitarę i chyba na tym jeszcze potrafię grać powiedzmy nie nagannie ale nie na tyle, żeby z nią występować. Do tego próbowałem sił jako trębacz i klawiszowiec a także skrzypek. Uważam, że każdy muzyk poza swoim głównym instrumentem, powinien zaznajomić się chociaż na poziomie poniżej podstawowego z innymi instrumentami . To szalenie pomaga we wzajemnym zrozumieniu się z innymi muzykami z którymi się wspólnie gra. Do tego pozwala na większe doznania podczas samego słuchania muzy. DK: Czego możemy spodziewać się po zbliżającej się płycie EP Arhant? DP: Nasza debiutancka płyta, to sposób na wyrażenie samego siebie, swoich uwag wobec otaczającego nas świata, tworząc ją kierowałem się bardziej swoją wyobraźnią i emocjami niż umiejętnościami muzycznymi, bardziej postawiłem na harmonię, klimat i melodię niż np. sam tekst, który pełnić tu będzie bardziej drugorzędną funkcję. Każdy utwór był pisany spontanicznie. Staramy się aby tworzyła spójną harmoniczną i klimatyczną całość coś w rodzaju concept albumu. A czy nam się to udało niech ocenią już słuchacze. DK: Jak widzisz siebie jako muzyka za kilka lat? DP: Jako zarośniętego, pomarszczonego i biednego ale za to spełnionego muzyka (śmiech)! DK: Jak zdefiniował byś słowo sukces? Czym on jest dla Ciebie?

43


DP: Sukces to pojęcie względne, dla mnie sukcesem jest już samo to, że zostałem obdarzony wrażliwością na dźwięki. A sukces w przyszłości wiążę z tym aby móc grać i tworzyć jak najwięcej muzyki w której się spełniam, zadowalając przy tym jak najwięcej uszu słuchaczy. DK: Jak dużo czasu poświęcasz na ćwiczenia? DP: Szczerze to ze względu szarą rzeczywistość, która nas otacza tylko kilka godzinek w weekendy, nadrabiam słuchając dużo muzyki (śmiech)! DK: Jakieś rady dla młodych adeptów sztuki perkusyjnej? DP: Dla perkusisty ważna jest umiejętność pokonywania trudności zarówno w życiu jak i muzyce do tego konsekwentnie i skrupulatnie wykonujcie proste i pozornie nudne ćwiczenia, słuchajcie innych partii instrumentów, nie tylko samych garów i skoncentrujcie swoją naukę bardziej na graniu groove, tworzeniu samodzielnie oryginalnych figur rytmicznych niż na kręceniu pałeczkami w palcach lub stworzeniu mega zajebistego technicznego solo.

44


DK: Wymieć kilka najważniejszych płyt, które najbardziej na ciebie wpłynęły. DP: Opcja1. Wiesz to bardzo trudne, każda płyta która wpadła mi w łapy i wzbudziła moją fascynację i zainteresowanie miała wpływ na moją twórczość zarówno jako perkusisty i jako kompozytora. Z każdego utworu usłyszanego w życiu coś mi pozostawało i mnie inspirowało, często nawet nie całe utwory a tylko ich fragmenty. Oczywiście mam swoje ulubione pozycje ale jest ich też mnóstwo, i musiałbym sporo pominąć aby je wymienić a tego nie chcę. Myślę że wpływy słychać w mojej grze i kompozycjach. DP: Opcja2. Ooo K..wa to będzie bardzo trudne ale postaram się przynajmniej z 5 wymienić zacznę od płyt które przyczyniły się do tego że gram akurat na perkusji. 1. Metallica – Master of Puppets, 2. Iron Maiden – Live After Death, 3. Sepultura – Arise, 4. Red Hot Chilli Peppers – Blood Sugar Sex Magic, 5. Faith No Moore – Angel Dust, 6. Pearl Jam – Ten, 7. Nirvana – Nevermind, Toto- Tambu, na tym stawiałem pierwsze kroki dalej to: 1. Pink Floyd – The Devision Bell, The Wall, The Dark Side Of The Moon, 2. Jamiroquai -Return Of The Space Cowboy, 3. Marcus Miller – Tales, 4. Weather Report - This Is This , 6. Sting – Brand New Day, Obecnie: 1. O.S.I – Blood, 2. Porcupine Tree – In Absentia, 3. Oceansize – Everyone Into Position 4. Tesseract – One, 5. Riverside - Rapid Eye Movement , 6. Periphery – Periphery II. Cholera miało być 5. No niestety nie da się tego spiąć w 5 płyt i do tego co wyżej jeszcze bym sporo dodał :-D. Z każdym z wymienionych albumów mam związane masę doświadczeń i nauki. DK: Twój muzyczny guru? DP: Znów mam się rozgadać? Steven Wilson ! DK: Najbardziej zwariowany koncert w jakim brałeś udział? DP: Lepiej nie mówić, ale nie pamiętam czy grałeś wtedy już albo jeszcze w SKAZMB ale to był koncert na działce u basisty i cały sprzęt łącznie z garami (na szczęście był to mój pierwszy mały zestaw Polmuza) wieźliśmy autobusem podmiejskim, aby zagrać dla kilku znajomych. To była masakra, do tego na przystanek autobusowy szliśmy z buta z tym wszystkim jakieś 5 km. A na miejscu okazało się , że nie ma tam prądu. To się nazywało poświęcenie dla sztuki. DK: Jakie nasz muzyczne marzenie, które chciał byś zrealizować w najbliższym czasie? DP: Nagrać i wydać Concept Album i zagrać z nim trasę, najlepiej za granicą a drugie mniej realne to zostać perkusistą Pink Floyd (śmiech)! DK: Czego Ci życzyć? DP: Tego co wyżej.

45


WYWIAD

Krzysiek "Kowal" Kowalczyk - MetKa Inspiracja i motywacja bierze się z samego siebie.

DK: Od kiedy śpiewasz? KK: To zależy o jakie śpiewanie pytasz. Zaczynałem śpiewać w chórze 21 lat temu. Po mniej więcej 12 latach chórowego śpiewania poszedłem w stronę muzyki reggae nie kończąc śpiewania w chórze. Prawdopodobnie, a nawet jestem tego bardziej niż pewien gdyby nie chór to nie śpiewałbym w zespole. DK: W jakich projektach się udzielasz? KK: Śpiewam i gram na gitarze w zespole, który powołałem do życia, czyli w zespole MetKa. Dodatkowo pomagam w nauce śpiewu dziecięcemu składowi, który nazywa się PUNKciki 46


DK: Jak powstała MetKa, jakie postawiliście sobie muzyczne cele i do kogo kierujecie wasz przekaz? KK: MetKa powstała dzięki Majkelowi, naszemu gitarzyście solowemu. To dzięki niemu zagraliśmy pierwszą próbę nie myśląc jeszcze o zespole. Graliśmy wtedy i pomagaliśmy w prowadzeniu Jam Sesion na Bemowie. Po trzecim spotkaniu narodził mi się w głowie pomysł zrobienia a raczej zbicia tego w całość i tak właśnie powstał zespół. Celem jest granie... po prostu chcemy grać. Chcemy grać dla wszystkich tych, którzy chcą słuchać naszej muzyki.

DK: Grasz na gitarze, czy to zwiększa (i tak już wysoki) stopień zainteresowania twoją osobą u płci pięknej?

47


KK: Nie wiem. Szczerze mówiąc nie zastanawiałem się nad tym z racji tego, że przede wszystkim śpiewam (śmiech). W mojej opinii gitara zawsze była i zawsze będzie elementem dodającym muzykowi kilkudziesięciu punktów do wyglądu, tak więc... chłopaki, kupujcie gitary i wzmacniaki (śmiech) DK: Jakiej muzyki słuchasz na co dzień a jakiej od święta? KK: Słucham różnej muzyki. Rock'a, reggae, punk'a, metalu, klasycznej, chóralnej, filmowej, chorałów gregoriańskich. To czego słucham w danej chwili zależy od nastroju. Czasami siadam spokojnie i słucham muzyki klasycznej a czasami siadam i słucham metalcore'u. To jest uzależnione od tego jaki mam dzień. DK: Co cię inspiruje i motywuje do doskonalenia siebie i swojego warsztatu? KK: Inspiracja i motywacja bierze się z samego siebie. Chcę wypaść na scenie jak najlepiej, zagrać i zaśpiewać jak najlepiej dla wszystkich, którzy bawią się pod sceną. Nie chcę ich zawieść. Poza tym jest też terminarz, w którym pojawia się coraz więcej dużych koncertów z coraz bardziej znanymi zespołami i na coraz większych scenach. W okresach, w których koncertów jest trochę mniej (bo jest to normalna kolej rzeczy) to jest chęć zapełnienia terminarza (śmiech). DK: Najbardziej zwariowany koncert na którym grałeś? KK: Bez wahania mogę powiedzieć, że był to koncert, który graliśmy w pociągu jadącym na Woodstock w 2012. Zaczęliśmy w Warszawie, krótka przerwa na konferencję prasową w Poznaniu no i później graliśmy aż nie pokazał się za oknami Kostrzyn. DK: Śpiewasz przez sen? KK: Podobno nie. DK: Czego szukasz w muzyce, a co chciałbyś przekazać od siebie słuchaczom? KK: Szukam przede wszystkim odskoczni od codzienności. Co do przekazu to zwracajcie uwagę na rzeczy teoretycznie oczywiste, a tak naprawdę, o których nikt nie myśli. Rozumu więcej w życiu. DK: Płyta którą zabrałbyś na bezludną wyspę, wiedząc że wyspa nie jest bezludna i że to nie jest wyspa tylko kolacja połączona ze śniadaniem z piękną nieznajomą? KK: Jedną płytę? Ciężka sprawa... Tak jak wspomniałem wszystko zależy. Od dłuższego czasu jestem pod wielkim wrażeniem płyty Piotra Bukartyka "Tak jest i już" i właśnie tę płytę zabrałbym ze sobą zarówno ze względu na teksty jak i muzykę. Nieznajoma na pewno byłaby pod wrażeniem (znaczący uśmiech). DK: Jak zdefiniujesz słowo sukces? KK: Bycie szczęśliwym dzięki temu co się robi i możliwość utrzymania dzięki temu. 48


DK: Wolisz pracę w studio czy szaleństwa na scenie? KK: Zdecydowanie scena. Nic nie daje takiego kopa jak szał pod sceną, krzyki ludzi, wspólny śpiew... Jest to coś czego nie zamieniłbym za nic w świecie. DK: Co sądzisz o naszej scenie niezależnej? KK: Jest bardzo dobrze rozwinięta i na naprawdę wysokim poziomie. Aż miło przyjść na koncert posłuchać młodych kapel. DK: Gdzie widzisz siebie za 5 lat? KK: Na scenie, ewentualnie w studiu nagrywającego kolejny krążek. DK: czego ci życzyć? KK: Sukcesu

49


WYWIAD

Kamila Apryas - Crimson Rockets Lubię mięsiste riffy, bas, który zrzuca z fotela…

Dariusz Kalbarczyk: Od kiedy śpiewasz? Kamila Apryas: Od kiedy pamiętam. Serio (śmiech)! Jednym z pierwszych moich wspomnień jest śpiewanie dla wszystkich misiów i lalek jakie tylko miałam. Kładłam je na kanapie w dwóch rzędach i dla nich śpiewałam! Tak poważniej zaczęłam śpiewać w podstawówce. Mama zapisała mnie na lekcje rytmiki połączone ze śpiewem. W szóstej klasie wygrałam gminny konkurs wokalny i jakoś tak się naturalnie to dalej potoczyło, że w gimnazjum śpiewałam w chórze szkolnym i zespole kameralnym (można nas było słuchać nie tylko w szkole, ale także na różnych imprezach miejskich). Później, w liceum dostałam się do miejsko-szkolnego Teatru Matysarek, z którym zdobyliśmy mnóstwo ogólnopolskich nagród, a także wyróżnienie na festiwalu teatrów w San Remo. DK: Kiedy założyłaś swój pierwszy zespół? 50


KA: W sumie dość późno, bo dopiero na studiach. Wyrwałam się z rodzinnej miejscowości i w końcu mogłam poszukać ludzi, którym grałoby w sercach, to samo co mi. Poszukiwania były żmudne i przewinęło się parę zespołów w moim życiu, w tym zespół składający się z samych dziewczyn. To była świetna przygoda. Jednak to, czego szukałam odnalazłam w obecnym bandzie, Crimson Rockets, którego jestem liderką razem z drugim założycielem – Patrykiem Falkowskim. Historia powstania CR jest dość skomplikowana, ale przecież jak wszystko idzie jak po maśle, to znaczy, że pewnie coś idzie nie tak (śmiech)! DK: To jak powstało Crimson Rockets? KA: W pewien styczniowy wieczór zgadaliśmy się po latach (poznaliśmy się wcześniej, kiedy Patryk szukał wokalisty) i okazało się, że jego projekt z męskim wokalem nie wypalił, a ja niezrażona wcześniejszymi niewypałami poszukiwałam kolejnego bandu. Początkowo Patryk miał udzielać się na basie w moim zespole. Wcześniej był liderem, twórcą muzyki i gitarzystą jednocześnie, ale po rozpadzie jego bandu nie miał zamiaru zakładać kolejnego . Już na początku współpracy szybko wspólnie zadecydowaliśmy, że damy sobie szansę jako równorzędni liderzy i połączymy nasze talenty. Basista, Mateusz Małuj, początkowo miał nas tylko wspierać na basie na pierwszym koncercie i… z nami został, jak sam mówi poprzez zasiedzenie. Zajęło nam trochę, by zebrać cały skład… z kimś się nie dogadywaliśmy, ktoś wybrał inny cel w życiu etc. Klawiszowiec, Kamil Słoniewski, znalazł się w naszym zespole po szalonym (moim zdaniem) pomyśle Patryka, że zastąpimy gitarę solową, klawiszami. I jest super! Nadało nam to bardzo fajnego brzmienia i przestrzeni, której wcześniej brakowało. W końcu dołączył do nas Benjamin Kołakowski. I tak staliśmy się Crimson Rockets. DK: Jaką muzykę gracie? KA: Toooo jest trudne pytanie (śmiech)! Ponieważ zauważyłam, że ile osób, tyle różnych odmian muzycznych gatunków. Każdy ma jakąś tam swoją skalę. Według mnie gramy po prostu hard rocka z dodatkiem rock’n’rolla i szczyptą elektroniki. Wcześniej na takie pytanie odpowiadałam, że gramy rocka, ale to jest zbyt ogólne określenie. Tak w ogóle, to zachęcam do posłuchania naszych kawałków na youtube i niech każdy sobie je oceni według własnych standardów. DK: Jakie macie plany na przyszłość? KA: Dość ambitne (śmiech). Tak na serio, to skupiamy się na przygotowaniach do koncertu na Juwenaliach na Agrykoli, 23.05.2014. Gramy przed takimi zespołami jak Chemia, Riverside, Happysad i Coma, więc jest to dla nas ogromne wyróżnienie i radocha, ale jednocześnie świadomość pracy, jaką musimy jeszcze włożyć. Jesteśmy z Patrykiem perfekcjonistami i wszystko ma brzmieć tak jak sobie zaplanowaliśmy! Gramy także na Ursynaliach 30.05, więc poprzeczka jest wysoko! Poza tym w czerwcu nagramy nasz pierwszy teledysk do utworu „Anna”. Oprócz tego planujemy wydać EPkę, więc jesteśmy w trakcie jej nagrywania. Wszyscy pracujemy, czasu wolnego jest dość mało, więc przydałby się nam dobry organizator i jakiś czasonaginacz, ale na szczęście znajdujemy w sobie tyle ogarnięcia, że dajemy radę. Na razie. (śmiech)

51


52


DK: Co sprawia ci największą przyjemność na koncertach? KA: Chyba tylko na scenie czuję się jak ryba w wodzie. Jestem w swoim żywiole. Zewsząd otacza mnie muzyka, którą lubię. Na koncertach jest specyficzny klimat, jedyny w swoim rodzaju. Półmrok, oślepiające światła, ściana dźwięku. A jak jeszcze dostajemy pozytywny feedback od publiczności, to są momenty, że nie potrzebowałabym niczego więcej. DK: Wolisz pracę w studio czy szaleństwa na scenie? KA: Studio to tak naprawdę dłubanina i wieczne niezadowolenie (z mojej strony), bo zawsze się da coś poprawić. Słuchanie miliard razy jednej piosenki i jej powtarzanie, wyszukiwanie co jeszcze można dodać, co zmienić etc. Zdarza się tak, że piosenka zmienia się o 180 stopni, a my jesteśmy już tak zmęczeni i nasłuchani, że trudno ocenić, czy to dobrze, czy źle. Narzekam teraz, ale jak słyszy się zmiany i to, jak ten utwór brzmi poza próbami to jest w tym coś fajnego. Koncerty to stres przed, ale jednak ten pozytywny. Po wejściu na scenę zostaje już tylko muzyka. Można sobie poszaleć. Jak już mówiłam, dla mnie koncert to moje środowisko naturalne. To wisienka na torcie naszej pracy i twórczości. DK: Czego szukasz w muzyce, a co chciała byś przekazać od siebie słuchaczom? KA: Zajebiście dobrego brzmienia. Takich riffów i sekcji rytmicznej, które mają mega nośność, groove, sprawiają, że masz chęć zatańczyć pogo lub chociaż pomachać głową, obojętnie, gdzie się w danym momencie znajdujesz. Z tym zajebistym brzmieniem musi iść w parze mocny wokal o fajnej barwie. Lubię też jak teksty są „o czymś”. Jeśli nawet nie mogę się z nimi utożsamiać, to rozumiem co autor miał na myśli. A przynajmniej tak mi się wydaje. Co bym chciała przekazać? Hm… w tekstach przekazujemy dużo różnych emocji, problemów, radości. Chciałabym, aby ludzie słuchając naszej muzyki chcieli pomachać głową, żeby pomyśleli: „hej, to całkiem niezłe jest” i by na stałe nasze kawałki zagościły w ich odtwarzaczach, by przyszli na koncert, by ta muza dawała im możliwość zrozumienia swoich emocji i ich wyładowania, by towarzyszyła im przy rozmaitych czynnościach. Mam nadzieję, że tak będzie… ale czas pokaże. DK: Jakiej muzyki słuchasz na co dzień? KA: Lubię mięsiste riffy, bas, który zrzuca z fotela… jednym słowem jestem metalem (śmiech). Ale nie zamykam się tylko na ten gatunek. Faktem jest, że na mojej playliście przeważają liczebnie (w sensie gatunku) takie zespoły jak Metallica (nie mogło być inaczej heh), Pantera, Guns N’ Roses, Drowning Pool, Disturbed, SOAD, ale znajdziesz tam też Rage Against the Machine, The Doors, Led Zeppelin, co najdziwniejsze mój ulubiony Rise Against, który jest zwany hardcore punkiem, czy melodyjnym hardcorem, a nawet Infected Muschroom – psychedelic trance. Rozpiętość jest duża i strasznie dużo tego jest do wymienienia. Lubię kobiece wokale, np. Flyleaf, ale mam wrażenie, że kobiety wybierają lżejszą muzykę, ok, wyjątkiem jest Otep, czy Arch Enemy, ale to tylko potwierdza regułę. DK: Płyta którą zabrała byś na bezludną wyspę? 53


KA: Mój tablet, na której mam muzę i przydałby się jeszcze jakiś generator prądu, żebym mogła go ładować (śmiech). No tak… ale wtedy pewnie zapomnę do niego ładowarki (śmiech). Nie jestem w stanie słuchać jednej płyty non stop. Milion razy słuchania tego samego zanudziłoby każdego… No dobra, mnie na pewno. DK: Jak zdefiniujesz słowo sukces? KA: Możliwość robienia tego, co się kocha i życia z tego plus bycie otoczonym ludźmi, których kochasz i którzy to odwzajemniają. Ah jak się miłośnie zrobiło (śmiech). DK: Czy udział w muzycznym programie telewizyjnym pomaga w karierze? KA: Hm… według mnie nie przeszkadza, ale czy pomaga… to względne. Niektórym na pewno. Ustalmy jedno… telewizja nastawiona jest na komercję i tak wiem, to truizm. Ale muzyka rockowa takową nie jest, szczególnie teraz. Sam wiesz najlepiej ile jest zespołów grających genialnie, a które nie mają jak zyskać większej popularności. Ile zespołów rockowych jest obecnych w mediach? No właśnie. Tak wiem, media to nie wszystko, ale jednak… większość niestety nadal wierzy w to, co przekazuje telewizja. Tak naprawdę poszłam do takiego programu, bo chciałam sprawdzić siebie, moją odporność na stres, a co za tym idzie umiejętność śpiewania w trudnych warunkach. Zobaczyłam jak całość wygląda od tak zwanej „kuchni”, co też samo w sobie, biorąc pod uwagę mój zawód (jestem dziennikarką), było niezłą nauką, której żaden uniwersytet nie przekaże. Poznałam świetnych i utalentowanych ludzi. To była po prostu kolejna przygoda, która pozwoliła mi poznać siebie w nieznanych dotąd warunkach. I mimo wszystko było warto. DK: Co sądzisz o naszej scenie niezależnej? KA: Trzyma się całkiem nieźle, ale jest podzielona. Zespołów jest ogrom i tylko niektóre się wspierają. A mimo wszystko… w kupie siła. Bardzo podoba mi się Twoja inicjatywa, magazyn, składanki… to jest świetne. Właśnie o to chodzi. Przecież fanów sceny niezależnej jest mnóstwo. Tylko mam wrażenie, że gdzieś się pochowali. Oby nie przede mną (śmiech)! Zbierzmy się wszyscy razem i pokażmy, że rock’s not dead!!! DK: Gdzie widzisz siebie za 5 lat? KA: Piątka dzieciaków, mąż, gospodarstwo rolne… (śmiech). Teraz policzyłam, że jak będę za 5 lat, to nie załapię się do Klubu 27… No dobra, bez żartów. Banałem będzie to, co powiem. Za 5 lat będę grać koncerty jak szalona i nagrywać także jak szalona, oczywiście z Crimsonami. To strasznie trudne pytanie, bo co będzie, jak okaże się, że nic a nic się z tego nie spełni? Depresja… Tak na serio, to na co dzień nie zastanawiam się, gdzie będę za 5 lat. Żyję chwilą! A co ma być, to będzie! DK: Czego ci życzyć? KA: Sukcesu!

54


55


WYWIAD

Arkadiusz Gruszka - Leash Eye Uważam, że w Polsce jest wiele naprawdę dobrych zespołów.

DK: Kiedy zakochałeś się w Muzyce? AG: Myślę, że to zaczęło kiełkować już na początku podstawówki kiedy zainteresował mnie weselny zespół braci mojej mamy. Wtedy nie było disco polo i takie zespoły grały raczej rockowe numery. Budka Suflera, Perfect czy Lady Punk były na porządku dziennym. Mieli też sporą kolekcję płyt analogowych, które sobie odtwarzałem. Tak poznałem miedzy innymi Jethro Tull i Deep Purple. Potem przyszedł czas na cięższe rzeczy od mojego ciotecznego brata i tak poznałem Metallice i Kreator a później hard core i crossover. Pamiętam, że płyty Werhmacht, Heresy, D.R.I, Agnostic Front, S.O.D, M.O.D i Carcass zainteresowały mnie bardzo. Jednocześnie zacząłem chłonąć rodzimą twórczość: Turbo, Wilczy Pająk, Open Fire, Stos, Dragon. Do dziś posiadam kasetowe wydanie pierwszej płyty Wilczego Pająka. DK: Twój muzyczny guru?

56


57


AG: Wychodzi mi na to, że Zakk Wylde choć kompletnie nie rozumiem jego brzmienia. Jeśli chodzi o wokalistów to bardzo lubię Chrisa Cornella. Na płycie Badmotorfinger jest niesamowity. Podobnie na Temple Of Dog. DK: W jakich projektach obecnie się udzielasz? AG: Tylko w Leash Eye DK: Opowiedz o Leash Eye, jak zaczęła się wasza przygoda, w jakim kierunku podążacie? AG: Zespół zawiązał mój kolega z akademika Śmiechu (obecnie Infected Dreams ), który pogrywał wraz z Karbim ( pierwszy perkusista Leash Eye ). Poszedłem do nich na próbę i się zaczęło. Potem namówiłem Mareckiego i skład był kompletny. Początkowo chcieliśmy grać jak Alice In Chains, Pearl Jam, Soungarden czy Illusion. Później poznaliśmy Spiritual Beggars i pociągnęło nas w kierunku bardziej klasycznym. Kolejne lata to już zdecydowanie hard rock na sterydach, natomiast nie wiem co przyniesie kolejna płyta. Wiem jednak, że tak jak Hard Truckin' Rock będzie najpierw przygotowywana przy użyciu interfejsów oraz komputera. Rodzą się już nowe utwory, pomysłów nie brakuje i wygląda na to, że zaczniemy wszystko aranżować w okolicach września tego roku. Póki co szykujemy wydawniczą niespodziankę dla naszych fanów. DK: Wasza ostatnia płyta brzmi bardzo nowocześnie, ciężko i czasami wręcz monumentalnie. Bardzo dobra produkcja, bardzo dobry warsztat. Jak oceniasz ją teraz z perspektywy czasu w porównaniu z poprzednimi? AG: Jestem zadowolony z tego co na niej zawarliśmy i z tego jak brzmi. Ponieważ jednak powstawała w ekspresowym jak na nas tempie to przez pewien czas kompletnie nie wiedziałem, czy to jest dobre. Zupełnie nie miałem dystansu do tego materiału. Z perspektywy czasu myślę, że pewnie teraz coś tam bym zmienił ale to już zamknięty rozdział, a przed nami mam nadzieję kolejne. DK: Wolisz koncerty czy pracę w studio? AG: Trudno mi określić się jednoznacznie. Ale chyba trochę bardziej emocjonująca jednak jest praca w studio. Najbardziej ciekawy jest proces kreowania brzmienia. Samo nagrywanie śladów to już praca monotonna i nużąca. Koncerty natomiast to często walka z niesprzyjającymi okolicznościami natury technicznej czy logistycznej. DK: Jak dużo ćwiczysz? AG: Za mało... DK: Co mylisz o polskiej scenie niezależnej? AG: To zależy co rozumiesz przez scenę niezależną. Odpowiem więc ogólnie. Uważam, że w Polsce jest wiele naprawdę dobrych zespołów. Gdzie nie pojedziemy mamy okazje dzielić scenę z jakimś fajnym bandem. Bardzo wzrosła świadomość muzyków oraz 58


jakość sprzętu jakim dysponują. DK: Jakie masz muzyczne plany na najbliższe miesiące? AG: Odkryć magiczną substancję, która sprawi, że nie trzeba będzie spać ;) A tak poważnie to chciałbym ponagrywać jak najwięcej pomysłów na PC i pokazać je chłopakom z kapeli po to by wraz ich pomysłami zacząć tworzyć kolejny album Leash Eye. DK: Trzy najważniejsze rzeczy o jakich należy pamiętać przed wyjściem na scenę? AG: Zastępcze kostki, kapelusz, piwo ;) DK: Najlepszy koncert na jakim dotychczas byłeś? AG: Bardzo podobał mi się koncert Alice In Chains w Stodole kilka lat temu. DK: O oznacza dla Ciebie słowo sukces? AG: Każdy ma inną miarę. Dla mnie każdy sukces, nawet ten najmniejszy rodzi potrzebę kolejnego. Najpierw marzy się o tym by mieć zespół, potem o tym by grać koncerty wreszcie by wydać płytę, a gdy już to się stanie to chce się kolejnej. Ja życzyłbym sobie żebym mógł się utrzymywać z grania. To byłby sukces. DK: Co motywuje Cię do ciągłego rozwoju? AG: To właśnie ta potrzeba przekroczenia kolejnej granicy. Dania z siebie jeszcze więcej. Chęć pokazania słuchaczom tego co wałkowało się miesiącami na sali prób. Jest to pewien rodzaj uzależnienia od opinii. Czwarta płyta zespołu to dla mnie wyzwanie zwłaszcza po udanej "trójce". DK: Czego Ci życzyć? AG: Siły i wytrwałości. Jeśli one będą to nie zabraknie kreatywności https://www.facebook.com/arkadiusz.gruszka.3 https://www.facebook.com/leasheye

59


WYWIAD

KELTHES MINI GUITARS Z reguły wszystkie elementy gitarek wykonuję z drewna, oprócz strun oczywiście.

Radosław Grabiec: Na początek, ile masz gitar w kolekcji. Ja mam sześć, a ty? Kelthes Mini Guitars: Na chwilę obecną mam 21 miniaturek, 14 wisiorków i brelok z motywem gitary, natomiast wszystkich gitarek łącznie wykonałem już około 200. Wszystkie co do sztuki mam zapisane w wersji roboczej kroniki, trzeba z nią tylko zrobić porządek. RG: No to jeszcze daleko mi do Twojego zestawu (śmiech). Jak wpadłeś na pomysł tworzenia miniaturek gitar? Czy był to impuls na zasadzie, fajnie byłoby mieć taką gitarkę czy też pomysł na pasję? KMG: Pomysł zaczął się od wyrzeźbienia miniatury gitary, którą bardzo chciałem mieć, 60


ale nie mogłem kupić – potrzeba posiadania wzięła górę nad możliwościami i po kilku godzinach swoje marzenie mogłem przynajmniej postawić na półce. Jakiś czas później przeszło mi przez myśl, dlaczego by nie zrobić sobie małej kolekcji, skoro jestem gitarowym fanatykiem? RG: Najmniejszy i największy model? KMG Najmniejszy ma 2,2 cm, to maleńki Les Paul w przypalanym wykończeniu, udało mi się nawet doczepić do niego parę detali – przetworniki, struny, klucze itp. Największą nie łatwo jest wyłonić, ponieważ miniaturki z reguły wykonuję w przybliżonej skali – mają od 14 do 17 cm.

RG: Dwa centymetry to rzeczywiście wyzwanie! Czy to był najtrudniejszy model do wykonania? KMG: Najtrudniejsza póki co była bez dwóch zdań gitara zwana przeze mnie „Hawk”, korpus gitary jest płaskorzeźbą przedstawiającą jastrzębia. Praca nad nią trwała około 40 godzin i była swoistym egzaminem umiejętności, powstała już ponad rok temu, ale do dziś najbardziej przykuwa uwagę. RG: Czy z jakiegoś modelu jesteś szczególnie zadowolony, dumny? Mi osobiście spodobał się dwugryfowy model Gibson EDS. 61


KMG: Nie zawsze zadowolenie czy duma z gitarki idą w parze z lubieniem jej – tak jest na przykład z miniaturką lutniczej gitary Amfisound, oryginał instrumentu należy do gitarzysty zespołu Moonspell, na miniaturce udało mi się zebrać podpisy całego zespołu, ale wizualnie jej nie cierpię (śmiech)! Moim ulubionym dziełem jest replika innej gitary tych samych fińskich lutników – Amfisound Routa Kelo. RG: Ile czasu średnio zajmuje Ci budowa miniaturki? KMG: Czas wykonania miniaturki może się skrajnie różnić w zależności od ilości detali, kształtu oraz skomplikowania wykończenia, dla jednej gitarki będzie to 20 godzin, dla innej 40. Nieco szybciej idzie mi praca z wisiorkami, powstają w 7-14 godzin.

RG: A najdłużej ile dłubałeś ? KMG: Najdłuższa „sesja” miała miejsce przed świętami Bożego Narodzenia, zdarzyło mi się pracować 18 godzin non stop. Nie bez przyczyny rekord padł właśnie w tym okresie, terminy zleceń skończyły mi się na 3 tygodnie przed świętami, a mimo to wrzuciłem w grafik jeszcze kilka chętnych osób.

62


RG: Jakie materiały wykorzystujesz? Drewno, tworzywa sztuczne? KMG: Z reguły wszystkie elementy gitarek wykonuję z drewna, oprócz strun oczywiście. Zdarza mi się jednak użyć innych materiałów w miejscach, gdzie drewno się nie sprawdzi, jak np. odwzorowując dźwignię mostka przy użyciu spinacza, czy wycinając niektóre płytki maskujące z cienkich tworzyw sztucznych. RG: A farby? Czy korzystasz z jakiś specjalnych farb. Przy tak precyzyjnym malowaniu nie mogą zapewne to być zwykłe farbki plakatowe (śmiech) KMG: Zaczynając używałem farbek akrylowych pozostałych po malowaniu żołnierzyków, teraz jednak nie ma już po nich śladu a mój warsztat uzbrojony jest w wyższej jakości produkty (śmiech)! Za precyzję odpowiadają pędzle wyskubane do ostatnich włosków :P Czasem maluję nawet szpilką, skalpelem, szczególnie przy odwzorowywaniu śrubek czy napisów. W niedalekiej przyszłości zamierzam poeksperymentować z innymi farbami, ponieważ akryle nie są idealnym rozwiązaniem, oraz planuję zakup aerografu.

RG: Czy robisz też miniaturki instrumentów akustycznych? Robisz miniaturowe pudła resonansowe?

63


KMG: Kiedyś wykonałem jedną miniaturkę gitary klasycznej z pustym w środku pudłem, można było na niej zagrać proste melodie i nawet troszkę było ją słychać (śmiech)! Powoli przymierzam się do znalezienia czasu na wykonanie kolejnych akustycznych instrumentów, jak na przykład mandoliny. RG: A co z instrumentami klasycznymi? Skrzypce, kontrabas? A może fortepian (śmiech)? KMG: Wykonywałem już skrzypce w formie wisiorków, na warsztacie mam miniaturkę z pustym środkiem, natomiast co do innych instrumentów kolejka jest bardzo długa :) Za fortepian czy harfę zabrałbym się już teraz, ale obawiam się, że na takie ilości strun mogę mieć jeszcze za mało cierpliwości, perkusja czy trąbka także są w planach. RG: Myślałeś może o tym żeby swoją miniaturkę podłączyć do miniaturowego wzmacniacza i usłyszeć jak gra? KMG: Gdyby całą ideę Kelthes Mini Guitars rozpisać jako jakiś plan lub oś czasu, wykonanie miniaturowej gitarki możliwej do podłączenia do miniaturowego wzmacniacza i wydającej najprawdziwsze dźwięki jest jednym z największych celów, to istny kamień milowy w moim miniaturowym postępie technologicznym.

64


RG: Robisz repliki istniejących, znanych modeli, a czy można zamówić u Ciebie model customowy, na specjalne zamówienie? KMG: Większość osób decyduje się na modele istniejące, najpopularniejsze są modele powstające masowo lub sygnatury znanych muzyków, część jednak zainteresowana jest zamówieniem repliki swojego lutniczego, niepowtarzalnego instrumentu, a niektórzy chcą abym wykonał gitarę zmodyfikowaną lub zaprojektowaną całkowicie podług ich myśli. Jeżeli moje dłonie są w stanie coś wykonać – nie ma problemu z zamówieniem tego :) RG: Czy miałeś jakieś zaskakujące albo nietypowe zamówienie?

KMG: Miłym zaskoczeniem było zamówienie u mnie gitarki przez wspominanych już wcześniej panów z Amfisound Guitars, zażyczyli sobie jedną z najdziwniejszych gitar, jakie miałem okazję wykonać – kanciasty, dosyć skomplikowany instrument malowany w motyw asfaltu na szosie z fragmentem żółtych linii. To jedna z tych gitar, które wyszły mi bardzo dobrze, ale strasznie mi się nie podobają. RG: A zdarzają się zamówienia z zagranicy? Albo od muzyków? 65


KMG: Zdarzają się, rzekłbym, że zamówienia od samych muzyków są tak częste, jak od ich przyjaciół szukających wyjątkowego prezentu. Zamówienia zagraniczne też od czasu do czasu wpadają, póki co jednak staram się bazować na polskich odbiorcach, na zdobycie świata jeszcze przyjdzie czas (śmiech).

RG: Kelthes Mini Guitars to jeszcze Twoja pasja czy już sposób na życie? KMG: Jedno z drugim się nie wyklucza, wiele osób łączy pasję z pracą. Zdarzają się momenty, kiedy popadam w zwątpienie, na przykład gdy piąty raz próbuję przykleić strunę w odpowiednim miejscu, trzeci raz maleńki element rozkrusza mi się w palcach lub szczurek wchodzi na biurko i nadgryza efekt moich dziesięciu godzin pracy (nienaprawialnie) – niewiele brakuje, by połowa osiedla dowiedziała się o mojej frustracji. Są jednak jeszcze momenty, kiedy widzi się czyjąś radość wręczając prezent lub czytając relację z otwarcia paczki i to sprawia ogrom radości, wszak ktoś właśnie przygarnął z uśmiechem efekt kilkunastu godzin mojego życia :) RG: Wiem, że grasz również na gitarze elektrycznej. Czy masz jakiś ulubiony / wymarzony model (na pewno miniaturkę masz /smiech/)? KMG: Jestem szczęśliwym posiadaczem wymarzonej gitary, to DBZ Bird Of Prey – piękna czerwono-czarna bestia z siedmioma strunami i ruchomym mostkiem. Pierwszy wisiorek jaki wykonałem, prototyp, był oparty właśnie na tej gitarze. Jako że miniaturyzacji do skali 6-7 cm nie miałem wtedy jeszcze tak opanowanej jak teraz, efekty lepiej przemilczeć (śmiech). W planach mam wykonanie jej jeszcze raz, zarówno w formie miniaturki, jak i wisiorka. RG: Pod koniec kwietnia można było spotkać Cię na wystawie podczas ProgDays w warszawskiej Progresji, czy w najbliższym czasie planujesz jakieś wystawy w innych miastach w Polsce? KMG: Na początku roku odwiedziłem z gitarkami Toruń, Poznań i Wrocław, na chwilę obecną mam w planach organizację spotkania z fanami w Warszawie – tu gdzie mieszkam. Sporo planów pojawia się spontanicznie, więc niczego nie wykluczam i jestem otwarty na propozycje. https://www.facebook.com/KelthesMiniGuitars 66


WYWIAD

Tomasz Raczyński Orange Tree Chciałby mieć kiedyś komfort grania, nagrywania i życia tylko z muzyki.

DK: Dlaczego muzyka, czego w niej poszukujesz, wyobrażasz sobie świat bez muzyki? TR: Trudno sobie wyobrazić swiat bez muzyki, szczególnie kiedy się starasz ją tworzyć od kilkunastu lat z większym albo mniejszym powodzeniem. Dla mnie jest to rodzaj podróży jaką odbywam zawsze kiedy śpiewam, sam, z zespołem, na scenie, nie ma znaczenia kiedy. Świat bez muzyki może nie istnieć, ale wtedy ja nie istnieję w pełni. Szklanka jest wypełniona tylko w połowie (śmiech). DK: Twój głos przypomina mi jednego z moich ulubionych wokalistów. Jestem pierwszy, czy może słyszałeś to już kiedyś? TR: Eddie Vedder... Mistrz, Legenda, Mentor, Ojciec, Kochanek. Nie Ty pierwszy i nie ostatni mi tak mówisz. Jednak ja uważam taką opinię za nie do końca sprawiedliwą. Mam 37 lat i nie muszę się wzorować na kimkolwiek. Jest prawdą, że to muzyka Pearl Jam bardzo mnie ukształtowała, za co im dziękuję, bo gdyby ich nie było, to dziś nie 67


wiem czy miałbym odwagę albo motywację do tworzenia swojego świata muzycznego. Ich postawa wiele wnosi do mojego życia. Myślę, że nie muszę nikogo przekonywac do tego, że idę swoją wyznaczoną od poczatku drogą nie patrząc na to, czy to jest modne, warte pokazywania w kolorowych kanałach telewizyjnych czy prasie. Wiele z zespołów poszło drogą tego czego właśnie potrzebuje świat. Tutaj bym za przykład podał Chrisa Cornella z Soundgarden. Stworzył wiele wielkich dzieł z zespołem, jednak jego odejścia w stronę popu nie rozumiem do dzisiaj. Nie jest też tak, że to jedyny zespół jaki na mnie wywarł tak wielki wpływ. Są jeszcze Radiohead, Jeff Buckley, Dave Matthews Band, Pixies, Mike Patton w każdej postaci, Ramones, Primus, Led Zeppelin, Depeche Mode, setki innych wielkich zespołów...

DK: Pierwszy raz usłyszałem was przy okazji składanki PIMC i byłem pod ogromnym wrażeniem. W samochodzie mam wasz pierwszy materiał i słucham od czasu do czasu. Opowiedz jak powstawała wasza debiutancka epka? TR: W bólach i nadal tak powstaje. Nie mamy tego komfortu by móc zamknąć się w studio i nagrywać do upadłego. Mimo, że muzyka jest dla nas tak ważna, szara codzienność sprawia, że trzeba iść do pracy. Gdzieś dopiero pomiędzy pracą, domem, dziecmi ( Tomek nasz basista ma dwójkę, a Wiktor gitarzysta jedno) musimy znaleźć czas na nagrywanie i próby. Dodatkowo, przez ostatnie dwa lata miałem dwie bardzo poważne operacje. Ale idziemy konsekwentnie do przodu, czasem wolniej czasem szybciej. Pomysłów nam nie brak, ale czasem zwyczajnie nie starcza czasu.

68


DK: W jakim kierunku chciałbyś by podążał zespół? TR: Chciałby mieć kiedyś komfort grania, nagrywania i życia tylko z muzyki. Tak by nic innego nie determinowało mojej codzienności. Jednak jeżeli nadal będzie trzeba godzić pracę z graniem, to nie ma problemu. Tyle lat to robię, dlaczego teraz miałbym się poddać? DK: Wymień kilka najważniejszych płyt, które najbardziej na Ciebie wpłynęły. TR: OK, Computer – Radiohead, Grace – Jeff Buckley, Ten – Pearl Jam, Chaos AD – Sepultura, Angel Dust – Faith No More, Pork Soda - Primus.... nie masz tyle miejsca by zamieścić wszystkie. Pewnie za dwie godziny wymieniłbym kolejny zestaw zupełnie innych (śmiech). DK: Jak oceniasz sceną niezależną w Polsce w porównaniu z innymi krajami? TR: Wiesz, jest wiele świetnych zespołów, ale ja jestem zakochany w tym co wyprawiają chłopaki z The Black Tapes, Sublim czy zespół Poprzytula. Ta scena ma się świetnie, tylko niewielu chce do niej dotrzeć i ją wyprowadzić na salony. Pewien zestaw nadal rządzi naszym muzycznym padołkiem. Jednak wiem, że kiedyś zrobią i dla nas miejsce. DK: Najbardziej zwariowany koncert w jakim brałeś udział? TR: Sam nie wiem. Kiedyś nie chcieli mnie wypuścić z koncertu we Lwowie. Graliśmy na festiwalu Be Free i było to jakieś nieprawdopodobne doświadczenie z racji ilości ludzi i ich reakcji. Naprawdę czułem się jakbym był z Rolling Stones’ami na scenie (śmiech). W wakacje 2013 roku byliśmy na Litwie zagrać cztery koncerty. W Wilnie graliśmy ostatni. Fantastyczny z powodu przyjęcia. Z racji tego, że zakończyła go Policja (śmiech)! DK: Wolisz być w studio czy na scenie? TR: SCENA!!! DK: Jakie masz muzyczne marzenie, które chciałbyś zrealizować w najbliższym czasie? TR: Grać koncerty w jak największej ilości, nagrywać piosenki przy których innym będzie lepiej albo cieplej albo refleksyjnie. DK: Opowiedz o pracy nad kolejną płytą, na jakim jesteście etapie? TR: Na razie staramy się skończyć jedną (śmiech)! DK: Czego Ci życzyć? TR: Wytrwałości, przyjaźni i zdrowia. Czego i Tobie i Czytelnikom życzę! Keep on Rockin‘ !!!

69


WYWIAD

Piotr Zakrzewski - Zakrzewski Basses

Radosław Grabiec: Jesteś uznanym producentem wyjątkowych gitar basowych. Logo i nazwa Zakrzewski Basses uruchamia wyobraźnię i westchnienia muzyków... co za kształty, perfekcyjne wykonanie... Opowiedz, jak to się zaczęło? Jak wyglądał Twój pierwszy warsztat pracy? Piotr Zakrzewski: Skromnie (śmiech)! Jedna wiertarka, dwa dłuta, jakaś piłka z marketu ze trzy klucze na krzyż, kilka desek i wielki worek chęci, wiary i radości, było super! RG: A pierwsza zrobiona gitara? Sprzedałeś ją czy zachowałeś na pamiątkę? PZ: Trochę czasu mi zajęło zanim uznałem, że to co zrobiłem można nazwać instrumentem (śmiech). Ten pierwszy bass z którego byłem zadowolony do tej pory wisi u mnie w pracowni na ścianie. Kilka osób bardzo chciało go kupić, ale to jednak sentymentalny instrument. Resztę średnio udaną spaliłem (śmiech). RG: Twoje gitary mają już swój styl i wzornictwo. Czy to efekt współpracy z jakimś artystą projektantem czy Twoja własna koncepcja? PZ: Na samym początku drogi bardzo zależało mi, żeby moje instrumenty miały oryginalny design. Są dzięki temu rozpoznawalne i nie są kopia żadnego innego instrumentu. Czy podobają sie większości czy mniejszości, trudno mi powiedzieć. Estetyka to strasznie płynna materia, nie mierzalna i nie da się jej rozpatrywać w kategoriach dobra i zła. Szczerze mówiąc projektując własny instrument (a zajęło mi to trochę czasu) nie zastanawiałem sie nad zadowoleniem innych, tylko raczej siebie. Od lat jest tak, że jeżeli chcemy zbudować bass który ma się podobać większości, to najlepiej zaprojektować kolejną hybrydę Jazz Bass-u Fendera, ale nie o to mi chodziło. W tym momencie jestem w trakcie projektowania instrumentu typu vintage i pewnie 70


będzie on inspirowany Jazz Bass-em, bo w tej estetyce trudno będzie wymyśleć coś oryginalnego. Teraz mi zależy żeby to był bass dla tych którzy kochają vintage-owy design.

RG: Jak wygląda proces produkcji gitary? PZ: Ja buduję instrumenty na indywidualne zamówienie, konkretnych osób lub dealerów, nie są to duże ilości. Jednocześnie pracujemy w technolog CNC z wykorzystaniem projektów 3D. To znacznie przyspiesza wykonanie nawet bardzo skomplikowanych detali, jednocześnie gwarantując najwyższą jakość wykonania (dokładność nawet do 0,02mm). Proces wygląda tak, że po uzgodnieniu z klientem wszystkich detali przygotowujemy drewno (selekcjonujemy, formatujemy i kleimy w odpowiedni sposób), następnie wycinamy instrument na frezarce CNC. W dalszej kolejności wykańczane są detale (ręcznie) i instrument przygotowywany jest do polakierowania. Na samym końcu montowana jest elektronika i osprzęt. Dalej wystrajamy i regulujemy instrument, zostawiamy na kilka dni i ponownie go sprawdzamy pod kątem regulacji i wystrojenia. Na końcu zapraszamy najczęściej uśmiechniętego klienta (śmiech). W naszym przypadku cały proces zamykamy w około 3 miesiące. RG: Czy korzystasz z jakiś gotowych podzespołów np. mostki, przetworniki? 71


72


PZ: Mostek jest również przeze mnie zaprojektowany, wykonywany jest przez zewnętrzną firmę również w technologii CNC. Mostki są zaprojektowane pod kątem moich instrumentów z uwzględnieniem odległości między strunami i wysokości poszczególnych strun. Ustawienie stopek jest takie żeby mocowanie struny znajdowało się w jej osi a nie w osi instrumentu, co jest składową jakości dźwięku. Do budowy mostków wykorzystujemy mosiądz, aluminium i stal łożyskową. Zaprojektowałem dwa rodzaje stopek, pierwsza klasyczna w której struna opiera się na pręcie ze stali łożyskowej, druga przystosowana do przetwornika piezo firmy RMC. Każdy mostek jest zaprojektowany tak, żeby można było w każdej chwili zastosować przetwornik piezo. Odnośnie przetworników, do zeszłego roku używałem kilku amerykańskich marek Aero, Bartolini, Nordstrand. Teraz stosuję głównie własne przetworniki które zaprojektowaliśmy wspólnie z Merlin Pickups i to oni je dla mnie robią. Jestem bardzo zadowolony z tej współpracy a muzykom bardzo się podobają te nowe przetworniki. Najczęstszą opcją jaką stosujemy jest DC-bridge i SC-neck. DC można wtedy rozłączyć do paralel / single/ series.

RG: Jakie gatunki drewna wykorzystujesz? PZ: Elementy konstrukcyjne: a) Gryf – przede wszystkim klon (jawor), jesion, orzech, mahoń, bubinga, wenge. b) Korpus / Skrzydła – jesion, mahoń, olcha, orzech, klon. Podstrunnice : klon, palisander, heban, paufero, bubinga. Top: klon falisty, muszelkowy i przegniły, orzech, topola oczkowa, padouk, wenge, drzewo oliwne, itp.. RG: Czy Twoje gitary to konstrukcje bolt-on czy neck-through-body? A może wykorzystujesz obie techniki? PZ: Tak, wykorzystuję obie konstrukcje a właściwie trzy, jeszcze należy dodać „singlecut”. Każda z tych konstrukcji ma swoja charakterystykę, zarówno jeżeli chodzi o brzmienie jak i ergonomię gry. To są różnice które nie dzielą instrumenty na leprze lub gorsze… to raczej indywidualne preferencje muzyków…

73


RG: Czy oprócz stylistyki Zakrzewski Basses, realizujesz zamówienia customowe, odbiegające od Twojego wzornictwa? PZ: Jeżeli chodzi o zamówienia nie bazujące na moim designie, to chciałbym realizować te które są zupełnie nowatorskie ( jak „łabendek” dla Piotra Żaczka), nie mające nic wspólnego z dotychczas znanymi instrumentami. Klienci jednak najczęściej pytają o podróbki innych znanych marek, lub instrumenty wzorowane na znanym projekcie. Staram się tego unikać. RG: Gdzie można zobaczyć Twoje gitary? Współpracujesz z jakimś dystrybutorem czy są to wyłącznie indywidualne zamówienia? PZ: Tak współpracuję z dealerem w USA – Luthier Acces Group i w Japonii – Sleek Elite ale w zdecydowanej większości to są indywidualne zamówienia.

RG: A na jakich scenach można usłyszeć brzmienie Zarzewski Basses? Wiem, że jest już grono znanych muzyków grających na Twoich instrumentach. A może powinienem zapytać, na jakich kontynentach można spotkać Twoje gitary (śmiech)? PZ: Z cała pewnością w Europie, USA, Kanadzie, Japonii. Bardzo chciałbym żeby moje instrumenty znalazły swoich właścicieli na rynku rosyjskim i chińskim ale to jeszcze przede mną (śmiech). RG: Skądinąd wiem, że kiedyś grałeś w zespole rockowym (nawet chyba graliśmy w tym samym /śmiech/). Czy teraz też udzielasz się w jakimś składzie? PZ: Owszem grałem, nie tylko w rokowym, ale to dawne czasy (śmiech). Nie, w tym momencie nie udzielam się nigdzie jako muzyk. RG: Czy są basiści, którzy stanowią dla Ciebie wzór jeśli chodzi o technikę i styl gry? PZ: W czasie jak grałem na basie było ich wielu, np. Jaco Pastorius, Me’shell Ndegeocello, Flea, Anthony Jackson, Marcus Miller, Tony Levin. Dzisiaj kiedy nie gram, 74


mniej mnie interesuje słuchanie muzyki pod katem gitary basowej. Lubię posłuchać Richarda Bony, nie ze względu na bass (choć basistą jest świetnym) ale z uwagi na nutkę jaką śpiewa. W ogóle od jakiegoś czasu jestem fanem afrykańskiej estetyki w muzyce.

RG:Masz już jakiegoś endorsera swojej marki? PZ: Nie nazwał bym ich endorserami. Endorser to muzyk z którym firma podpisuje kontrakt na wyłączność, a ja uważam że wyłączność na granie na tym i tylko tym instrumencie jest absurdalna. Muzyk świadomy powinien mieć możliwość korzystanie z jak najszerszej grupy instrumentów bo to jest inspirujące. Tu też pojawia się temat lepszego i gorszego instrumentu. Otóż moim zdaniem nie ma instrumentów gorszych i lepszych, są tylko mniej lub bardziej inspirujące. W ogóle z tak zwanym lepszym i gorszym dźwiękiem jest tak jak ze smakiem. Są tacy co uważają schabowego za absolutny kanon smaku a tym czasem to tylko przyzwyczajenie. Dźwięk ładny i brzydki to takie samo zjawisko. Ludzie traktują jazz bass jak schabowego, bo mama całą młodość ich do niego przyzwyczajała. Wracając do muzyków, ściśle współpracuje z Piotrkiem Żaczkiem i z Bartkiem Wojciechowskim (Bartozzim). Oni mają bardzo duży wpływ na to jakie są moje instrumenty i jak brzmią. RG: Dziękuję za rozmowę Zakrzewski info@zakrzewskibasses.com www.zakrzewskibasses.com

Basses

75


Felieton

Radosław Grabiec - Zależni niezależni

Ile jest w nas niezależności? Jak ją zdefiniować? Czy jest to pojęcie absolutne, czy też wpisane w pewien kontekst? W jednym z wywiadów w bieżącym numerze PIMM, Zbyszek Daszczuk niezależność definiuje w kontekście stanu matrymonialnego i pewnie coś w tym jest. Jednak ja chciałbym skupić się na niezależności w muzyce, temacie o tyle frapującym, że stanowi pewnego rodzaju oksymoron! Uprzedzając pełne oburzenia (albo politowania) westchnienia, śpieszę z wyjaśnieniami. Może zacznijmy od początku czyli od tego co oznacza niezależność. Czy jest to pojęcie jedno czy może wielowymiarowe? Oczywiście, jak wszystko w życiu, temat jest złożony i nietrywialny. Można być na przykład niezależnym finansowo. Ha! Taka percepcja niezależności jest nomen-omen niezależna od kontekstu (każdy chce być niezależny finansowo ). Można 76


być niezależnym artystycznie, czyli tworzyć to co się chce, nie zależnie od tego kto jest odbiorcą. Można w końcu być niezależnym w rozumieniu alternatywy dla mainstreamu – nasza progresywno-alternatywno-undergroundowo-postpunkowo-grandżowa twórczość jest emanacją nas samych i w d... mamy czy ktoś to puści w Zetce, RMF czy innej wylęgarni plastikowej tandety – my jesteśmy stworzeni do innych, bardziej uduchowionych bytów mediowych, śpiewamy i gramy o naszej prawdzie i to jest najważniejsze. Tutaj, nie tylko dotykamy sedna problemu, ale jesteśmy wręcz w centrum niezłej naparzanki pomiędzy kibolami Legii i Polonii (albo Wisły i Cracovii). Jaśniej się wyrażać? Ok. Kto z branży muzycznej określa się jako niezależny? Patrząc na gwiazdy naszej rodzimej sceny, powiedziałbym, że nikt. A przynajmniej nikt nie podejmuje tego tematu. Dlaczego? Bo oni wszyscy wiedzą, że droga do kariery albo metoda na jej utrzymanie to dobry kontakt z mediami, a co za tym idzie dostosowanie się do ich świata, a nie na odwrót. Zależność jak cholera! Oczywiście popełniam tutaj grzech uogólnienia, bowiem jako matematyk z wykształcenia wiem, że wystarczy jeden kontrprzykład żeby obalić twierdzenie, a takim kontrprzykładem jest np. Luxtorpeda czy np. Chemia. Ale są to tak unikalne i wymykające się ogólnym standardom zespoły, że bez problemu mogę je tu zignorować (ale wyłącznie w felietonie, bo muzycznie kocham ich dźwięki).

77


Czyli rodzimy mainstream muzyczny nie rozmawia o niezależności z przyczyn oczywistych. A jak to wygląda z bliższej perspektywy, zespołów amatorskich lub prawie zawodowych. Wszyscy jednym głosem krzyczą „jesteśmy niezależni“!!! Skąd zatem kilometrowe kolejki do eliminacji do programów typu Talent-Show, stanowiących egzemplifikację zniewolenia i skrępowania artysty śmieciowymi kontraktami zapewniającymi producentom programu wyłączne prawo do decydowania o wizerunku, repertuarze, z prawem do dorobku zespołu włącznie. Stąd, że jest to dla nas (dla zespołów) iluzoryczna przepustka do krainy sukcesu, rozpoznawalności i ponadczasowej zajebistości. I rzeczywiście, niektórym się udaje (np. Lemon) ale równie dobrze mógłbym powiedzieć, że jeden na dziesięć tysięcy zespołów osiąga sukces – i wcale nie potrzebuje do tego czterech czy trzech „taków“ gwiazdorskiego jury. Oczywiście, tak wydaje się łatwiej i szybciej, ale na pewno warto ponosić tak duże ryzyko utraty niezależności przy tak niewielkim prawdopodobieństwie sukcesu? Paradoks polega na tym, że dążąc do sukcesu mierzonego rozpoznawalnością w światku mainstreamu, gdzie wszystkie karty są rozdane a reguły ustalone, świadomie (albo i nie) zdejmujemy ubranko niezależności i z wazelinką w dłoni stoimy rozglądając się gdzie jej użyć, żeby było łatwiej i szybciej... Ba! Ale czy będzie przyjemniej??? Spójrzmy zatem na inny aspekt niezależności. „Gram i śpiewam prawdę bo ona wyraża moje ja!“. To cytat z pogadanki pewnego zespołu punkowego w trakcie koncertu, gdzieś w małym miasteczku w okolicach Warszawy. Chłopcy, a w zasadzie panowie, którzy z racji wieku doskonale pamiętają reality show z 13 grudnia w 1981 roku (zaserwowany przez zmarłego ostatnio ostatniego dyktatora i pierwszego po wojnie prezydenta nad Wisłą), śpiewali jak to wszystko mają w d...pie, jak nie słuchają innych, jak robią co chcą, kiedy chcą i z kim chcą. Ich publiczność, złożona w 90% z rówieśników dzieci bezkompromisowych punkowców, chłonęła treści i dźwięki, chociaż chyba bardziej treści („mam to w d..pie, to jest głupie ...“), z którymi w oczywisty sposób się identyfikowała (idealny przykład doboru grupy targetowej i przekazu). Na widowni widać było jedność i zrozumienie dla prawd lejących się z ust wokalisty. Natomiast na backstage, po koncercie miałem okazję podsłuchać dyskusję na temat doboru przekazu do innej grupy targetowej na innym koncercie zaplanowanym na następny dzień. To tyle w temacie: „jestem niezależny bo śpiewam to na co mam ochotę“. A g...o prawda! Tworzymy dla ludzi, więc jesteśmy od nich zależni, a naszą niezależność możemy mierzyć tym, na ile na nasz sposób myślenia i tworzenia wpływa chęć „przypodobania się“ publiczności w celu odszukania łatwej i taniej popularności. W takim przypadku polecam ścieżkę disco-polo – będzie łatwo, będzie szybko ale niekoniecznie przyjemnie . Czyli jesteśmy zależni ale taką zależnością pozytywną. Gdzie zatem jest nasza niezależność? Może w tym, że mamy gdzieś wielkie, obrażone na debiutantów wytwórnie, gazety, agencje, stacje radiowe, nie staramy się za wszelką cenę utracić dziewictwo podpisując tragiczny kontrakt, ale sami bierzemy sprawy w swoje ręce i działamy razem, wspierając takie inicjatywy jak PIMC czy PIMM. W ten sposób budujemy przestrzeń własnej niezależności. A może nie?  RG

78


WYWIAD

Zbigniew Daszczuk - Muhu Island Dziś dla mnie wolność w muzyce to jest możliwość gry wszystkiego i na wszystkim.

DK: Dlaczego wybrałeś bas? Przecież mogłeś grać na wszystkim, włączając w to ukulele, trójkąt czy bałałajkę. ZSD: Wszystko zaczęło się... dawno. Jako dzieciak, na początku podstawówki, byłem zmuszany do nauki gry na keybordzie. Nie kręciło mnie to za bardzo i co ważniejsze, nie leciały na to laski! A wiadomo, że laski lecą na gitarę, więc pod koniec podstawówki przerzuciłem się na grę na jakimś klasyku. Trafiłem pod skrzydła bardzo fajnej nauczycielki, która wpoiła mi sporo dobrego do głowy jeśli chodzi o muzykę w ogóle (hi five Pani Agnieszka!). Dalej jak każdy pryszczaty nastolatek słuchający metalu zachciałem mieć zespół i grać jedyny, prawdziwy, uber-ciężki TRU METAL. Tak zacząłem grać na gitarze elektrycznej. Ukulele i bałałajka nie pasuje niestety do obrazu prawdziwego truemetalu, stąd miałem czarnego Les Paula (śmiech). Wraz z rozwojem muzycznym szedł rozwój mojego gustu. Skręciłem w dziwne klimaty i przestrzenie muzyczne i kilka lat temu stwierdziłem, że najważniejszą (dla mnie ofkors) rzeczą w muzyce jest bas. To jak buduje linię w zespole także bardziej pasuje do "tej prostszej, czterostrunowej" gitary. 79


80


DK: W jakich innych projektach się udzielałeś / udzielasz? ZSD: Hmmm, po drodze było trochę ciekawych zespołów z jeszcze ciekawszymi ludźmi. W międzyczasie plątały się różne zabawne projekty, nawet takie mające w nazwie drogi rodne krokodyla (śmiech)! Ale na serio, poważne kapele, duże i twórcze, mogę wspomnieć dwie. W obu grałem na gitarze, ale to dzięki nim spostrzegłem, że chcę grać na basie. Jeden nazywał się na początku Red Scar, później Radical Statement. Był to ciężki nu-metal z elementami rapu, growlu, krzyku i nie wiadomo czego jeszcze. Niedawno spotkałem ponownie wokalistkę, która tam z nami śpiewała. Dobrze się wspominało te czasy. Grał tam także na basie mój przyjaciel Piotrek. Ostatnio staraliśmy się reaktywować ten skład z nowymi ludźmi. Trochę bez sukcesów, ale dalej pokładam w nim nadzieje (z Piterem zamieniliśmy się rolami teraz to ja grałem na basie, on na gitarze). Drugi i najważniejszy dla mnie projekt (pod względem rozwoju muzycznego), to był zespół Swarm/Shock/Scatter. Bardzo ciekawi ludzi, śmieszna muzyka, na której bardzo wiele się nauczyłem. Nadal do posłuchania gdzieś w internetach. Tam wciąż grałem na gitarze, ale czułem już pociąg do basu. Ludzie którzy go współtworzyli, mocno zmienili moje podejście do muzykowania, w tym projekcie poczułem jak ważne w moim życiu jest granie na instrumencie i współtworzenie.

DK: Czym dla Ciebie jest wolność w muzyce? ZSD: Wolność w muzyce. Dziś dla mnie wolność w muzyce to jest możliwość gry 81


wszystkiego i na wszystkim. Nie potrzebujesz instrumentów, a możesz tworzyć przestrzenie, które nie śniły się nauczycielom szkół muzycznych z XIX wieku. Możesz grać na beczkach, tamburynie, starym słoiku po kiszeniakach lub na gumce wyciągniętej z majtek i ta muzyka ma wartość. Wyrażanie siebie w muzyce jest wolnością, którą dają nam instrumenty, jak i wszystko co pozwala nam wydawać dźwięki. DK: Czy czujesz się wolny? ZSD: Czasem, po dobrym dniu, próbie, wracam do domu, zakładam kapcie i siadam w fotelu. Jestem wolny. Nic nie muszę. Oczywiście rzadko tak się zdarza. Nie ma czasu na takie ekscesy jak chwila wolnego czasu, ale zdarza się poczuć wolnym. DK: Czego aktualnie słuchasz? ZSD: Czego słucham? Muzyki granej na gumce z majtek! Ale to tylko czasem. Aktualnie jestem na drodze rozwoju która zaczęła się jakoś pod koniec liceum od TOOLa. Słucham muzyki spod znaku Post-cokolwiek. Post-rock, post-metal, post-grunge. Prócz tego doom, stoner, trochę progresywy, szczególnie tej wychodzącej spod ręki Stevena Wilsona etc. A także różnorakich mieszanek powyższych.

DK: Jak radzisz sobie z fankami próbującymi dotknąć twojej najgrubszej struny? ZSD: Jestem gruby i brzydki, a do tego siwieję i gram na basie, więc zapewne mam 82


małego penisa i rekompensuję to sobie dużym instrumentem. Gorzej być nie mogło, więc nie mam problemu z fankami (śmiech)! DK: Dlaczego cztery struny są lepsze niż pięć albo dziewięć? ZSD: Mam tylko cztery paluchy użytkowe w lewej ręce, to jakbym miał ogarnąć więcej strun (śmiech)? Do tego zapewne byłoby potrzebne więcej niż tylko połowa mózgu. Miałem kiedyś gitarę pięciostrunową, ale się jej pozbyłem. Zupełnie mi to nie pasuje. No dobra, bardzo bym chciał ale z moimi krótkimi, serdelkowatymi paluchami nie ogarniam takich szerokich gryfów (śmiech)! Cztery struny mi zupełnie wystarczają. Łatwo tworzy się partie w oparcie o tą klasyczną konstrukcję. Żeby ogarnąć większe ilości strun, to już trzeba być wirtuozem, mistrzem instrumentu, którym ja nie będę. Bas to moje hobby, robię to po pracy, jak mam czas. Nigdy nie będę Tonym Levinem (śmiech)!

DK: Jakich efektów używasz? ZSD: Efektów używam krocie. Jak się nie ma talentu, trzeba to czymś tuszować! Mam kilka różnych drajwów, do koloryzowania brzmienia i robienia mocnego podkładu pod solówki (przydaje się to czasem w zespole z jedną gitarą prowadząca i basem). Często kombinuje z moim ukochanym delayem od Line6, bo daje tyle możliwości, że do końca życia go nie ogarnę i tak. DK: Czy noszenie kapelusza to objaw reinkarnacji? 83


ZSD: Na pewno. Była kiedyś taka piosenka "You can leave your hat on" Joe Cockera. Bardzo ją lubię. Wmawiam sobie, że w poprzedniej inkarnacji byłem wielkim murzynem grającym bluesa. A kapelusz to kolejny gadget który pozwala wyrywać laski, jak gitara, nie? DK: Jaki jest twój ulubiony kolor i dlaczego czerwony? ZSD: Bo jest jak krew moich wrogów na moim mieczu. Ale skąd ten czerwony??? Czerwona jest najpiękniejsza gitara w mojej mini kolekcji. Japonka rocznik 84. DK: Czy zdarza ci się mówić do gitary, głaskać ją lub całować? ZSD: Jasne, że tak! Jak każdy normalny człowiek, jestem fetyszystą. Moja gitara śpi ze mną w jednym łóżku, a od głaskania strun i całowania to już lakier schodzi… DK: Co na to twoja kobieta? ZSD: Nie posiadam! Jak widać gitara i kapelusz to nie wszystko (śmiech)! DK: Co na to twój lekarz? ZSD: Odkąd chciał mnie wysłać do Tworek, nie przyznaję mu się do sypiania z gitarą. No co Ty, jeszcze weźmie mnie za wariata, czy coś? DK: Najbardziej zwariowany koncert w jakim brałeś udział? ZSD: Na scenie, czy pod sceną? Na scenie, każdy nasz koncert jest trochę zwariowany, dopinany nerwowo do ostatniej sekundy. Lubimy działać pod presją czasu, a jak uda nam się zorganizować koncert, to się świetnie bawimy na scenie. Pod sceną, to będzie Oxbow, dawno temu grający trasę z ISIS. Koncert na dużej scenie dawnej Progresji. Po prostu genialne. Dwóch kolesi na scenie, gitara akustyczna i wokal robiące z mózgu papkę. Na drugim miejscu postawię wszystko co się działo na zeszłorocznym OFFie w Katowicach. Rojek ma świetny pomysł na ten festiwal i mam nadzieję, że w tym roku będzie równie fajnie, jak w zeszłym, chociażby na genialnym Goat. DK: Wolisz studio czy scenę? ZSD: Zdecydowanie scenę! Uwielbiam grać koncerty, jest trema, a mimo to jest to taka frajda! Studio w naszym przypadku to najczęściej setka, gdyż tak postanowiliśmy nagrywać, jest wiele podejść, nerwów. Dopiero na koniec można głęboko odetchnąć. Muzykę robi się też dla siebie, ale przede wszystkim dla słuchacza, scena weryfikuje jakość muzyka i jego kontakt z publiką. To jak potrafi czarować muzyką. Jest to bezpośredni sprawdzian tego czy człowiek powinien marnować swój czas na muzykowanie. DK: Jak oceniasz naszą scenę niezależną? ZSD: Widać coraz większą organizację Polskiej sceny niezależnej. Mobilizuje się ona 84


wokół ludzi z wizją i większych czy mniejszych projektów, jak PIMC. Bardzo fajnie, że są tutaj ludzie, którzy chcą robić coś, nie tylko dla siebie, pozwalając tym mniej zaradnym łebkom pokazać szerzej, co mają do zaoferowania. Muzyka obroni się sama, ale musi mieć nośnik który przekaże go publice. PIMC to właśnie taki środek, który genialnie spełnia swoją rolę, jednocześnie zachowując wysoki poziom i jakość. DK: Gdzie kończy się niezależność w muzyce? ZSD: Na pieniądzach. Dopóki stać nas na niezależność jest wszystko fajnie. Najgorzej mają gwiazdy średniego formatu podpisujące umowy z wielkimi koncernami, myśląc, że chwyciły boga za nogi. A potem wydają kolejne płyty, tylko po to, żeby spłacić pierwszą i kontrakt na nią zawarty. Bez sensu. Niestety albo jest się niezależnym, albo już tak znanym i mającym taką siłę przebicia by móc stawiać własne warunki wytwórniom. Zostają jeszcze pomniejsze wytwórnie, ale nie zapewnią dochodu zespołowi na poziomie nawet średniej krajowe. Jak żyć, panie premierze? No i najważniejsze. Brak żony. Wtedy jest się niezależnym!

DK: W jakim kierunku chcesz się rozwijać? ZSD: Na wprost najlepiej. Czasem trochę skręcając i klucząc, ale utrzymując ogólny azymut, byle do przodu. DK: Czego Ci życzyć? ZSD: Kolorowych snów? To chyba najprzyjemniejsze życzenia pod słońcem. Może smacznego? Bo jak wiadomo, jedzenie to druga największa przyjemność życia. I dobrej zabawy. Bez tego życie jest nudne. 85


RELACJA

Festiwal - Drum Camp Poland Kielce 1-4 Maja 2014

Pomimo krótkiego czasu, który upłynął od pomysłu, do realizacji idei, warsztaty perkusyjne i basowe, oraz koncerty gwiazd zgromadziły całkiem dużą ilość mistrzów, uczniów i fanów. Polacy kochają gwiazdy, więc zacznę od wymienienia nazwisk mistrzów: Stanisław Soyka (koncert finałowy 4 maja) zgodnie z oczekiwaniami był najbardziej oblegany i zgromadził 86


największą ilość spragnionej dźwięku publiczności. To było do przewidzenia, szczególnie po występie p. Stanisława przy okazji niedawnych uroczystości religijnych. Jednak pozostali wykonawcy również wzbudzali spore emocje. Grupa Laboratorium, która dzień wcześniej odebrała nagrodę Jazz Forum dla najlepszej jazzowej grupy elektrycznej roku, oraz nagrodę personalną dla K. Ścierańskiego – (najlepszego basisty), również zagrała porywająco i wzorcowo. Kazimierz Jonkisz Jazz Energy był pokazem klasycznych brzmień modern jazzu, z odwołaniami do jej wspaniałych przedstawicieli (np. Elvina Jonesa). Pięknie wypadł mini koncert mistrzów perkusji, którzy pod dowództwem Grzegorza Grzyba wykonali popisowy utwór-solówkę, pomiędzy występami Soyki i Laboratorium. Ale największym objawieniem artystycznym festiwalu było bezspornie Studium Instrumentów Etnicznych.

Ale po kolei. Warsztaty, odbywały się w zacisznych salach Grand Hotelu, gdzie początkujący i zaawansowani adepci mogli spotkać się i skonfrontować z mistrzami. Doskonały perkusista jazzowy Kazimierz Jonkisz (znany choćby z dwóch albumów wydanych w serii Polish Jazz) jest od lat świetnym pedagogiem i wychował już sporą rzeszę polskich perkusistów. Grzegorz Grzyb, przedstawiciel nieco młodszego pokolenia, ale również bardzo utytułowany i ceniony perkusista jazzowy (i nie tylko, bo występował również z Kolendą i Szwagierkolaską), był kolejnym profesorem-gospodarzem. Jeszcze młodsze pokolenie polskich perkusistów, reprezentowała Agnieszka Trzeszczak (znana zwolennikom ciężkich brzmień, przedstawicielka szkoły „Drum Academy PL”. W tej plejadzie znakomitości znalazł się również specjalista od bębnienia etnicznego Piotr „Stiff” Stefański związany z S.I.E. (czyli Studium Instrumentów Etnicznych). Z kolei osoby zgłębiające tajniki gry na basie/kontrabasie, miały okazję do skorzystania z bogatych doświadczeń takich znakomitości jak Krzysztof Ścierański i Michał Pulcyn. Wszyscy wymienieni muzycy pojawili się potem na koncertach galowych, w różnych 87


konstelacjach. Wieczorem, po koncertach odbywających się na scenie Filharmonii Świętokrzyskiej, akcja przenosiła się ponownie do Hotelu, gdzie w salach „warsztatowych”, odbyły się liczne jam sessions. Mistrzowie pojawiali się w niezobowiązujących układach, wymieniając rolę z uczniami, a także samozwańcami. Na scenie pojawił się min. Maciej Szajkowski znany z perfekcyjnych beatów na bębnie obręczowym w ramach Kapeli ze Wsi Warszawa, oraz projektu R.U.T.A. Tu zadziwił zebranych, grając na tradycyjnym zestawie perkusyjnym. Pojawiła się też szefowa festiwalu Małgorzata Wyćwicz, w roli wokalistki.

Ale cichym (no nie zawsze cichym), bohaterem jam session z 3 maja, był muzykant ludowy Roman Cyga, niewidomy geniusz i gawędziarz, który zadziwił wszystkich swoją niespotykaną w Polsce pogodą ducha, zacięciem do opowiadania historyjek z życia muzykantów ludowych i weselnych oraz przede wszystkim swoim hard corowym stylem improwizacji na klarnecie. Pomimo że siedział po stronie publiczności, skromnie, nie zabiegając o miejsce na scenie, został po chwili nagłośniony i prowadził przepiękny dialog z pozostałymi muzykami. Na modłę klezmerską podrzucał, melodyjki i motywy, pod groovowe bity i basy płynące ze sceny. Miks tych dalekich wydawałoby się stylistyk zaowocował bardzo oryginalnym połączeniem – muzyką-pomostem ponadpokoleniowym. Pierwsza edycja festiwalu okazała się sporym sukcesem, co daje nadzieje na rozwój. 88


Trzymam kciuki za organizatorkę festiwalu i jej ekipę. Oprócz niewątpliwego sukcesu komercyjnego, jakim był choćby koncert Stanisława Soyki, warto wyciągnąć wnioski z faktu że również ogromną rzeszę widzów przyciągnęło Studium Instrumentów Etnicznych i to pomimo kiepskiego nagłośnienia (jedynie w środku sali dźwięk był znośny). Dobre przyjęcie ich muzyki nie dziwi, gdyż energetyczne koncerty tej formacji, mają już doskonałą renomę wśród rozszerzającej się grupy fanów. S.I.E. to największe objawienie muzyczne od lat.

Choć nie są grupą jazzową, odnaleźli się doskonale w kontekście festiwalu dedykowanej pamięci znanego perkusisty-eksperymentatora Michała Zduniaka. Zespół zaprosił do wspólnego występu dwóch muzyków, którzy ze Zduniakiem często współpracowali: skrzypka Henryka Gembalskiego, oraz gitarzystę Andrzeja Chochóła. Co prawda tu po raz kolejny akustycy związani z Filharmonią nie popisali się zbytnio i dźwięków Gembalskiego, trzeba było się jedynie domyślać, ale sam fakt obecności obydwu zaproszonych muzyków, nadał koncertowi dodatkowej rangi. Niezależnie od kłopotów technicznych, ekipa S.I.E. ze Skarżyska Kamiennej, dała popis możliwości jak połączyć szczery i bezkompromisowy przekaz, z dobrą zabawą. W czasach gdy oryginalność jest unikalna jak wygrana w totka, czy prawda w TV, Studium cofa się do źródeł i przypomina że oryginalność, szczerość i pracowitość, to podstawowe cechy które sprawiają że chcemy czyjejś płyty słuchać po wielokroć. Ich muzyka jest jak powrót do korzeni człowieczeństwa, dlatego porusza nutę w duszy słuchacza. Dla mnie jest to jeden z niewielu przykładów prawdziwej propozycji muzycznej w czasach wtórności i zjadania własnych ogonów. Oprócz promocji świetnej muzyki granej na festiwalu, dobrym pomysłem było stworzenie stoiska, na którym można było podziwiać i nabywać płyty winylowe i CD, muzyków którzy występowali, oraz patrona – Michała Zduniaka. Krzysztof Nieporęcki

89


WYWIAD

Magda Czwojda Poszerzyć gitarowy horyzont, czyli o inspiracjach i warsztatach w Krzyżowej.

Jesteś niezwykle aktywną gitarzystka, ale przez to, że bierzesz udział w tak wielu rożnych projektach, często wymykasz się prostej charakterystyce. Dlatego może łatwiej będzie jeśli zapytam po prostu nad czym obecnie pracujesz? Zawsze marzyłam o tym, żeby poruszać się w różnych gatunkach muzycznych . Lubię pracę muzyka sesyjnego, bo dzięki temu potrafię sobie radzić w najróżniejszych muzycznych sytuacjach i nie zamykam się tylko w jednej stylistyce. Obecnie na stałe gram z Krystyna Prońko i w kilku spektaklach wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol. Od kilku lat jestem też gitarzystką w zespole Tercet czyli kwartet. Może sama nazwa niewiele mówi, ale tworzą go takie postacie jak: Piotrek Gąsowski, Robert Rozmus, Hania Śleszyńska i Wojciech Kaleta. To jest takie granie około kabaretowe, które sprawia, że widzowie naprawdę znakomicie spędzają czas przy piosenkach z polskimi tekstami Młynarskiego czy Bryndala. A w dodatku co chwilę 90


jestem gdzieś wynajmowana. Niedawno grałam jako członek Big Wroclove Band ze Stanisławem Sojką we Wrocławiu, za chwilę lecę grać koncerty w Brukseli w kwartecie, w wakacje mam do nagrania partie gitary na płytę Karoliny Brodniewicz... Co w takim razie jest dla Ciebie najważniejsze? Wiadomo, że prawie każdy muzyk chce stworzyć coś swojego, a nie tylko grać w projektach firmowanych przez inne osoby. I takim zespołem, w tej chwili najbliższym mojemu sercu, jest duet z Martą Zalewską Soundz Good. Przyjaźnimy się z Martą od lat i często razem występowałyśmy, bo zwykle zapraszano nas do grania podczas tych samych koncertów. Nawet żartowałyśmy, że jesteśmy takie „dziewczyny do wynajęcia - na bankiet, party i inne przyjęcia”. Zaczęłyśmy grać w duecie na początku bardziej dla siebie, ale szybko okazało się, że nasza muzyka podoba się innym i dzięki pomocy wielu przychylnych nam osób udało się nagrać już materiał na płytę, którą planujemy wydać jesienią. Dla nas obu Soundz Good jest najważniejszym projektem, który powstał bardzo naturalnie i cieszymy się ogromnie kiedy możemy gdzieś go pokazać.

91


92


Jak określiłabyś styl muzyczny waszego duetu? Samej trudno mi to stwierdzić, ale nasi fani mówią, że jest to akustyczny rok. Może to trochę dziwne, bo przecież gramy tylko w duecie, ale coś w tym jest, bo nasze piosenki są zawsze z pazurem. To dość mocne numery, choć gramy tylko akustyczne - Marta śpiewa oraz gra na kontrabasie lub fretlesie, a ja przede wszystkim na gitarze akustycznej od niedawna śpiewam chórki. Czasem chwytam też za gitarę elektryczną i planuję, żeby wykorzystać banjo. Na co dzień pracujesz też we Wrocławskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Jak się czujesz w roli nauczyciela? Uczę już od wielu lat i bardzo lubię tę pracę. Mam nadzieję, że uczniowie też są zadowoleni. Ja także bardzo dużo się przy nich uczę. To normalne, że wiele rzeczy uświadamiasz sobie dopiero, jak zaczynasz komuś coś tłumaczyć. Musisz wtedy użyć takich środków, żeby ta druga osoba zrozumiała o czym w ogóle mówisz. Tym bardziej, że nie są to pojęcia jednoznaczne i łatwe do opisania. Nie istnieje też jeden właściwy sposób nauki, bo do każdego ucznia przemawia coś zupełnie innego. A jak będą wyglądać Twoje zajęcia w podczas Letniego Kursu Gitary w Krzyżowej? Wszystko zależy od tego, jacy uczniowie pojawią się na tych zajęciach i jaką będą mieć wiedzę o gitarze elektrycznej i muzyce rozrywkowej. Generalnie w ciągu tych ośmiu dni nikt nie jest w stanie nauczyć kogoś grać. Natomiast takiemu początkującemu gitarzyście można wiele uświadomić. Na czym powinien się skupić, żeby te postępy były. Styczność z muzyką rozrywkową może być też ciekawym doświadczeniem dla osób, które na co dzień grają klasycznie. Będziemy uczyć się znanych piosenek charakterystycznych dla różnych stylów muzycznych. Ja zaplanowałam sobie pop, rock, blues, funky i jazz, ale wszystko zależy od uczestników. Jeśli nagle wszyscy mi powiedzą, że chcą na przykład grać tylko rock, to przecież nie będę ich „katować” jazzowymi standardami. Postaram się ułożyć ten plan zgodnie z oczekiwaniami, które się pojawią. Ponad 10 lat temu sama też uczestniczyłaś w warsztatach w Krzyżowej… To były jedne z pierwszych warsztatów gitarowych, które zostały tam zorganizowane. Byłam uczestnikiem, ale takim na specjalnych zasadach. Zostałam zaproszona, by wesprzeć jako uczestnik klasę Marka Napiórkowskiego i zagrać z nim podczas koncertu finałowego, co było dla mnie dużym wyróżnieniem . Wtedy w Krzyżowej odbywały się przede wszystkim zajęcia poświęcone gitarze klasycznej, a mnie właśnie zaczęło ciągnąć do gitary elektrycznej. Kiedy zadzwonił do mnie Krzysiek Pełech z informacją o możliwości poszerzania wiedzy w zakresie muzyki jazzowej podczas warsztatów, bez wahania natychmiast przyjechałam. Pamiętam też, że zespół wykładowców, którzy wtedy spotkali się w Krzyżowej był naprawdę świetny. Marek Napiórkowski, Marek Zieliński, Krzysiek Pełech, Jarema Klich… Ale najlepsza w Krzyżowej była panująca tam atmosfera. Nie czuć było żadnych barier pomiędzy uczestnikami i wykładowcami. Widać było jak środowisko gitarzystów doskonale się ze sobą czuje. To były czasy, kiedy ten świat gitarowy naprawdę trzymał się razem. Ludzie spotykali się po to, żeby mówić sobie nawzajem o tym co słuchają, co 93


im się podoba. Nikt nie był zamknięty tylko w swojej stylistyce. I zawsze czas spędzony w takim towarzystwie bardzo dużo dawał. Nie tylko na zajęciach, czy warsztatach, ale po prostu na rozmowie. Ja już wtedy byłam po liceum muzycznym, ale na takich początkujących gitarzystach, to właśnie ten klimat Krzyżowej musiał robić piorunujące wrażenie. A co dla takiego początkującego gitarzysty powinno być Twoim zdaniem najważniejsze? Ważne jest wiedzieć czego się chce i konsekwentnie dążyć do tego celu. Nie ma na to jednego sposobu, ale na pewno nie można się poddawać. Każdy z nas na swojej drodze napotyka przeszkody. Dlatego tak ważna jest konsekwencja i systematyka w ćwiczeniu. Oczywiście każde spotkanie młodego człowieka, z kimś kto naprawdę ma coś do powiedzenia w dziedzinie muzyki ogromnie procentuje. Ale trzeba pamiętać, że to jak wykorzystamy rady otrzymane od naszczy mistrzów i nauczycieli, zależy tylko od nas. Kto był takim Twoim gitarowym mistrzem? Pochodzę z muzycznej rodziny więc naturalnie zaraziłam się muzyką od mojego Taty. Jednak moim nauczycielem numer jeden jest Marek Zieliński z liceum muzycznego we Wrocławiu, który spotęgował we mnie miłość do gitary. Potem na warsztatach jazzowych spotkałam Marka Napiórkowskiego i on też dokonał ważnego dla mnie przełomu. Potem były studia w Katowicach na Wydziale Jazzu i praca w różnych zespołach. Tych od których się uczę jest naprawdę wielu. Często są to ludzie, z którymi pracuje, nie tylko gitarzyści. Jak chociażby pianista Wojtek Zieliński. Każde nagranie z nim czegoś mnie uczy. A ci wirtualni mistrzowie, których znasz tylko z płyt? Tych tez jest cała masa. Uwielbiam w zasadzie wszystkie produkcje związane z nazwiskiem Quincy Jones. Ostatnio w samochodzie słucham namiętnie Ala Greena i włoskiego piosenkarza z lat 60’ Freda Buscaglione. Ta ostatnia płyta może się wydawać bardzo niedzisiejsza, ale to takie swingowe granie, które zawsze mnie rozwesela. Z gitarzystów moimi mistrzami są George Benson, Joe Passa, West Montgomery, ale wszystko zależy od nastroju… Lubię AC/DC, Aerosmith uwielbiam dobrą funkową muzę, jak Kool & the Gang czy Tower of Power… Tego jest naprawdę mnóstwo…

Więcej pewnie zdradzisz w Krzyżowej. A co Twoim zdaniem odróżnia kurs w Krzyżowej od innych warsztatów gitarowych? Są to jedyne w Polsce warsztaty gitarowe nie określające się w jednej stylistyce, na przykład klasycznej, bluesowej czy jazzowej. Dzięki temu w Krzyżowej można poznać ten instrument z tak wielu stron. Myślę, że jest to jest ogromny atut tych warsztatów. Jeżeli ktoś chce być świetnym gitarzystą to wiedza na temat różnych stylów może mu w tym bardzo pomóc, , niezależnie od tego w jakim gatunku muzycznym się porusza. Trzeba poszerzać swój gitarowy horyzont by potem móc wykorzystać to co nas interesuje w swoim graniu. 94


WYWIAD

Grzegorz „Drut” Włodek – Inkwizycja, DIZEL Zawsze fascynował mnie typ muzycznego pracoholika.

DK: Kiedy zakochałeś się w Muzyce? GW: Od zawsze miałem do niej pociąg – sceny, które pamiętam z dzieciństwa to przede wszystkim katowanie magnetofonu szpulowego Grundig ZK-120 mojego ojca z nagraniami Beatlesów i Abby. Do dziś uwielbiam. A potem standard – Lista Przebojów Trójki, Rozgłośnia Harcerska, Muzyka Młodych, ale na poziomie maniactwa – nagrywanie wszystkiego i słuchanie na okrągło. Grać zacząłem dość późno - w wieku 18 lat - ale od początku konsekwentnie. DK: Twój muzyczny guru? GW: Zawsze fascynował mnie typ muzycznego pracoholika, co to i piekielnie zdolny, i potrafi zapomnieć o całym świecie, żeby się poświęcić sprawie. I cały czas poszukiwać. Dlatego na pewno Mike Patton, to jest numer jeden, w zasadzie od zawsze. Kosmos: od Fantomasa po Mondo Cane, kupuję wszystko. Po przerobieniu remasterów Beatlesów za absolutnego mistrza świata uznać muszę Paula McCartneya. A z gitarzystów? Tu już 95


spory mam problem, musiałbym wymienić wielu i każdy równie ważny. Może więc w miarę chronologicznie – Jimmy Page, Tony Iommi, Robert Fripp, Jeff Hannemann, Adrian Belew, Dave Navarro, John Frusciante, Tom Morello, Adam Jones, Josh Homme i nawet Daron Malakian. DK: W jakich projektach obecnie się udzielasz? GW: Od kilkunastu miesięcy w kapelach Inkwizycja i DIZEL. Jest dość intensywnie, więc póki co nie planuję niczego nowego.

DK: Wolisz koncerty czy pracę w studio? GW: Zdecydowanie koncerty, to jest istota rzeczy. Cała praca zespołu – próby, nagrania są po to, aby na koniec pokazać je ludziom na żywo. A studio? Początkowo mnie przerażało... Człowiek nie potrafił grać - te wszystkie pomyłki, powtórki, brak świadomości brzmienia, granie na cudzym sprzęcie. Po pewnym czasie, gdy sam zacząłem się bawić w homerecording zaczęło mnie to wciągać. Dziś tak mam, że pomimo teoretycznie wrogiego środowiska dla muzyka, jakie panuje w studio, traktuję je jak przygodę, pole do eksperymentów. No i w efekcie powstanie dzieło, na które się miesiącami pracowało. 96


97


DK: Jak dużo ćwiczysz? GW: W domu raczej mało - gram czasem i cztery intensywne próby w tygodniu, więc to w zupełności wystarcza, żeby zachować formę. Poza tym nie ma to jak zespołowe granie. W domu wymyślam tylko aranże, smaczki, ogrywam trudniejsze fragmenty przed koncertami, czy studiem. Nie jestem i nigdy nie byłem wyrafinowany technicznie – stawiam na brzmienie, ekspresję i żywioł. Ale oczywiście w swoich początkach przeszedłem wielogodzinne katowanie instrumentu, często dzień w dzień. DK: Ulubiony moment na scenie? GW: Każdy moment koncertu uwielbiam, no chyba że są problemy techniczne – wtedy często zaczyna się koszmar i stres. Na szczęście zdarza się to naprawdę rzadko. Lubię, gdy kapela jest w momencie wyjścia na scenę w dobrym klimacie i bawimy się samym graniem – co nie zawsze się udaje. Możliwość koncertowania to jest absolutna nagroda dla zespołu, nawet gdy frekwencja nie dopisuje. Traktuję je śmiertelnie poważnie, choć gdy już jestem na scenie i odpalimy artylerię to staram się wprowadzić siebie i resztę zespołu w maksymalnie wyluzowany nastrój – i niekoniecznie chodzi tutaj o używki :) DK: Co myślisz o polskiej scenie niezależnej? GW: Nie śledzę jej jakoś specjalnie, nie mam czasu na bywanie na koncertach. Obserwuję natomiast bacznie zespoły, z którymi mamy przyjemność grać na różnych scenach. Scena niezależna przeżywa chwile próby – odnoszę wrażenie, że coraz mniej ludzi przychodzi na koncerty. Co do płyt - z jednej strony coraz trudniej znaleźć wydawcę, z drugiej – coraz łatwiej wydać materiał samemu (co planujemy uczynić z Inkwizycją). Powstały serwisy crowdfundingowe pozwalające zebrać odpowiednie fundusze oraz strony, gdzie można założyć własny sklep internetowy w pół godziny. Piractwo szaleje, ale też do łask wracają winyle. Szalone czasy. Gdyby jeszcze duże stacje radiowe chciały wpuścić trochę świeżej krwi... Martwi mnie tylko jedno – właśnie tej świeżej krwi jest za mało. Nie ma napływu całej masy młodych, dobrych kapel. Przecież kiedyś rewolucji dokonywali dwudziestolatkowie! Nie ma pracy u podstaw – gramy najpierw miesiącami w piwnicy, staramy się mieć pomysł na siebie i dopiero potem próbujemy go zaprezentować na dziesiątkach koncertów granych czasem i dla pięciu osób. To hartuje. Dzisiaj każdy chce na skróty, najlepiej drogą przez talent shows i inne konkursy internetowe, których jest mnóstwo. Jakość muzyki, oryginalność i przekaz przestaje się liczyć, wygrywa popularność. I to słychać niestety... DK: Jakie masz muzyczne plany na najbliższe miesiące? GW: W czerwcu i lipcu nagrywamy z Inkwizycją pełnowymiarową płytę – pierwszą od 12 lat! Potem kilka letnich festiwali, w tym prawdopodobnie jeden bardzo znany. A jesienią i zimą w planach trasa koncertowa, również na Wyspach. DIZEL miał chwilowe zawieszenie w związku ze zmianą perkusisty. Na szczęście mamy 98


już nowego i startujemy z kopyta – tym bardziej, że mamy już prawie gotowy teledysk promujący debiutancką płytę „Get Rude”, który mam przyjemność montować. DK: Trzy najważniejsze rzeczy o jakich należy pamiętać przed wyjściem na scenę? GW: Być wyspanym i w ogóle w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej – pozytywne nastawienie do samej imprezy, publiczności i kolegów z zespołu to absolutna podstawa. Alkohol – jak najbardziej, ale najlepiej po, a nie przed. Zmień struny na nowe! Reszta jest bez większego znaczenia – dzieje się samo. DK: Najlepszy koncert na jakim dotychczas byłeś? GW: Na pewno trudno wymienić tylko jeden, było ich tak dużo... Pod względem totalnym to na pewno Faith No More w Zabrzu, zaraz po wydaniu Angel Dust - na początku lat '90. Człowiek był młody, niczego wcześniej nie widział, a tu taki cios z najwyższej półki. Sentymentalnie - Black Sabbath w Spodku pod koniec lat '90 w prawie oryginalnym składzie. Były łzy wzruszenia, wiadomo. Trochę później na pewno koncerty nieodżałowanego Guess Why - klimat, nowe stonerowe brzmienie i żywioł. Oraz NoMeansNo - dowód na to, z jaką energią i finezją mogą grać starsi panowie... A dzisiaj? Powala mnie każdy występ Mitch&Mitch i w ogóle koncerty wszystkich bandów, w których Macio Moretti macza palce – powtarzam do znudzenia że to najlepszy skład koncertowy w Polsce... DK: Co oznacza dla Ciebie słowo sukces? GW: Mieć pełną niezależność, zarówno twórczą, jak i zawodową. To trudne, ale staram się tego konsekwentnie trzymać od lat. DK: Co motywuje Cię do ciągłego rozwoju? GW: Świadomość, że jeszcze bardzo długa droga przede mną, bo cały czas uznaję się za amatora, któremu się udało parę rzeczy zrobić w miarę profesjonalnie, a chciałoby się więcej... DK: Czego Ci życzyć? GW: Hmmm... O zdrowiu pisał nie będę, wiadomo. Chciałbym nagrać świetną płytę Inkwizycji, żeby udało się nam osiągnąć to, czego oczekujemy. Myślę, że po tylu latach przerwy tej kapeli się to należy.

99


WYWIAD

Piotr Pawłowski Basista zespołów MADE IN POLAND, THE SHIPYARD, HEART & SOUL. Na scenie niezależnej od połowy lat osiemdziesiątych, autor utworu będącego kamieniem milowym sceny zimno-falowej 'Ja myślę'. Grał z wieloma, wszystko przed nim. Entuzjasta Killing Joke!

To za chwilę wybuchnie! Dziękuję za przyjęcie zaproszenia do wywiadu. Pierwsze pytanie wiąże się ściśle z ideą magazynu. Muzyka niezależna – czym według Ciebie jest? PP – Jest wolnością. Nikt nie musi ci mówić, co masz robić i w jaki sposób. To stan umysłu w którym myślisz o tym jak najpełniej wyrazić siebie w muzyce, a nie żeby upodobnić się do kogoś tam. To nie jest stan, który można poczuć grając np. w tribute 100


bandzie, które ostatnio święcą spore triumfy. A czy Ty czujesz, że możesz umiejscowić siebie w takiej kategorii? PP – Czy naprawdę po tylu latach nie dawania d…. na tym polu mam udowadniać, że nie jestem wielbłądem? (śmiech) Z muzyką związany jesteś od wielu lat. Który z dotychczasowych zespołów lub projektów uznajesz w tej chwili za najbardziej znaczący? PP - Każdy z nich to zupełnie inna opowieść. Made In Poland to zespół, który zawsze będzie mi bliski. To w nim napisałem kilka piosenek, których urok nadal nie przemija. Ten zespół mógłby być po 30 latach od jego założenia zupełnie gdzie indziej, gdyby nie nasze często zmienne koncepcje i poglądy na wiele spraw. W The Shipyard współpraca jest na pewno łatwiejsza, wszyscy jesteśmy bardziej skłonni do kompromisów, jeśli tylko muzyka na tym zyskuje. To obecnie dla mnie najważniejszy zespół i to wcale nie tylko dlatego, że to ja go założyłem (śmiech). Myślę, że po dwóch płytach udowodniliśmy, że mamy własny pomysł na muzykę, którego skutecznie bronimy także na koncertach. A co zmieniło się w polskim światku muzycznym na przestrzeni tych lat? PP – Jest znacznie więcej świetnych zespołów. Nie chodzi tutaj o umiejętności techniczne, ale pomysły na sztukę. W Polsce w różnych niszach jest co najmniej setka zespołów, które mogą odnieść sukces na świecie – oczywiście niszowy, ale jednak globalny. Takie jak Perspecto z Grudziądza czy Toy Machine z Rzeszowa. Gdybym był wydawcą płytowym, wydawałbym tylko takie rzeczy i pchał je na cały świat. Jesteśmy prawie 40-milionowym narodem gdzie taka muzyka jest znana nielicznym reprezentantom społeczeństwa. To wstyd i obciach. Trzeba głośno o tym mówić. Dużą winę ponoszą za to media, chcące podlizać się narodowi. To jak oceniasz polska scenę niezależną dziś? PP – Jak wyżej. Jest dziś tak dobrze jak w 1984 roku, a to był najlepszy rok dla polskiej muzyki jak dotąd. To zaraz wybuchnie. Po tzw. scenie oficjalnej niewiele zostanie (śmiech). Z różnych przyczyn często zmieniasz miejsce zamieszkania. W nowych miejscach poznajesz nowych muzyków. Czy jest jakaś różnica w podejściu do grania w różnych regionach Polski? PP – Tak. W Krakowie nadal gra się zachowawczo i dość tradycyjnie. We Wrocławiu przez 6 lat nie znalazłem ludzi, z którymi chciałbym zrobić coś bardziej trwałego. W Warszawie grają wszyscy, choć często tylko dla siebie . Też tak tam miałem (śmiech). Od kilku lat mieszkasz w Trójmieście. Tam tez związałeś się z The Shipyard. Powiedz coś więcej o tym składzie i ludziach którzy go tworzą. PP – Założyłem ten zespół, bo odczuwałem silną potrzebę robienia czegoś po pracy. Oczywiste było, że z trójmiejskimi muzykami. Większość pierwszego składu The 101


Shipyard wypatrzyłem w tribute bandzie Sound of Pixies, choć oczywiście Filipa Gałązkę znałem już wcześniej. Gitarzystę Michała Miegonia wypatrzyłem w Kiev Office, a Filip który dość szybko po nagraniu naszej pierwszej płyty skoncentrował się na graniu z innymi artystami, polecił nam naszego obecnego perkusistę Michała Młyńca. O Rafale Jurewiczu mogę powiedzieć, że nie ma bardziej dynamicznego wokalisty na polskiej scenie. Rafał pisze też większość naszych tekstów. Obydwie płyty osobiście oceniam bardzo wysoko. Często do nich wracam. „Water on Mars” zostało wydane przez bardzo dużą firmę. Uchyl rąbka tajemnicy. Czy była to ich inicjatywa, czy też The Shipyard musiało się mocno postarać? PP – 2.47 Production to firma mojego serdecznego kolegi, Bodka Pezdy z którym gram także w Heart&Soul. Cieszę się, że dystrybucją tej płyty zajął się Warner Music Polska. A co z Made In Poland - zespołem, z którym jesteś chyba najbardziej kojarzony? PP – Ten zespół nigdy oficjalnie nie zakończy działalności, działa wtedy, kiedy jest na to dobry czas. Od „Future Time” minęło już kilka lat. Czy planujecie koleją płytę? PP- Czasami z Arturem Hajdaszem rozmawiamy na ten temat. Jesteś znanym fanatykiem (to chyba nie jest przesadzone stwierdzenie ;o) ) Killing Joke. W Twoich kompozycjach słychać inspiracje KJ, udzielasz się w Beautiful Dead Tribute Band. Nie korciło Cię nigdy nagranie własnego materiału otwarcie inspirowanego KJ? ;o) PP- Prawdę mówiąc nie. To, że czasem nam jakiś instrument zabrzmi podobnie zupełnie wystarcza (śmiech). A konkretne plany na przyszłość? PP- Koncerty, koncerty, koncerty, nowe wydawnictwo. Twoje muzyczne marzenie (nie mylić z planami) czekające cierpliwie na realizacje? PP- Moja własna płyta z tekstami po polsku. Już nad nią pracuję, zaznaczam że nie będę na niej śpiewać(śmiech). I tego Ci życzę. Dziękuję za rozmowę.

102


WYWIAD

The Cookies Przepis na ciastka jest prosty.

DK: Jak określilibyście waszą muzykę? The Cookies: Soul w nowoczesnym wydaniu. Mieszamy rap z r&b, funk z elektroniką. Bawimy się zaszufladkowanymi stylami, nie mamy oporów by sięgać po rockowe riffy czy dubstepowe brzmienia. DK: Jak powstaliście? The Cookies: Przepis na ciastka jest prosty. Najpierw znaleźliśmy dobrej jakości młodą i świeżą wokalistkę, która umie rapować. Dodaliśmy do niej szczyptę jej tekstów i wymieszaliśmy to na zaczyn z kompozycjami całego personelu cukierni. Razem z naszym poczuciem humoru wyrosło nam z tego pulchne ciasto, które po wielogodzinnym wyrobieniu można było uformować w dobre aranże. Bez skrupułów nabiliśmy je po brzegi tłustym groovem i soulowym duchem. Trochę gorzkiego, trochę słodkiego, bo bukiet ma być zbalansowany. Całość wylądowała w piecu wspólnych prób i koncertów, a na koniec została polukrowana wyrafinowanym brzmieniem naszego producenta płyty 103


Ola Mothashippa oraz realizatora koncertowego Łukasza Kutyńskiego. DK: Jakie macie cele i marzenia? The Cookies: Zazwyczaj sięgamy po to, co sobie wymarzymy. Pracujemy nad tym, aby realizować nasze nawet najbardziej szalone pomysły, w związku z tym, w naszym przypadku, cele i marzenia są u nas tożsame. Chcemy dotrzeć do jak najszerszej publiczności, kręcić ciekawe klipy i wypuścić własną serię ubrań nawiązującą do naszego utworu Tamagotchi. DK: Kto pisze muzykę? The Cookies: Pomysły na próby przynoszą wszyscy i wszyscy je też wykańczamy. Jesteśmy zespołem i pod względem tworzenia utworów najsprawniej wychodzi nam praca w grupie. Teksty i melodię słów pisze Karolina. Nad całością zawsze czuwa nasz gitarzysta oraz klawiszowiec. To oni mają ostateczne słowo w temacie tworzenia muzyki. Dobrze jest mieć dwie mądre głowy od kompozycji, które potrafią ogarnąć pomysły całej burzy mózgów kilku osób.

DK: Jak promujecie swoją muzykę i koncerty? The Cookies: Gdziekolwiek gramy koncert, staramy się skontaktować z lokalnymi

104


mediami i portalami. Organizujemy konkursy z biletami, promujemy na portalach społecznościowych. Generalnie przed każdą trasą robimy dobowy dyżur nad mailami i telefonami w celu wykorzystania wszystkich możliwości promocyjnych, jakie nam przyjdą do głowy. Do promocji muzyki wykorzystujemy głównie potęgę internetu, ale też staramy się być obecni w różnych stacjach radiowych i z chęcią udzielamy wywiadów. DK: Jak zdefiniujecie słowo sukces? The Cookies: W muzyce sukces materialny, to możliwość utrzymania się z grania autorskiego materiału na poziomie zgodnym z własnymi oczekiwaniami. To łączy się z tym, że coraz więcej ludzi lubi Twoją muzykę i ją docenia. Wtedy jest to na pewno sukces artystyczny.

DK: Co myślicie o pobieraniu muzyki online? The Cookies: Od dawna istnieje możliwość pobierania muzyki z internetu. Cieszymy się, że dostępne są już formy legalnego korzystania z niej online. Jest to świetna sprawa i sami tego używamy.

105


106


To co się stało w przeciągu tych dwóch lat z muzyką w sieci przewróciło do góry nogami cały nasz przemysł muzyczny. Trzeba sobie radzić w nowej rzeczywistości i niejako przewidywać przyszłość. A jest to trudne zadanie, kiedy nie wiadomo co się w tym temacie zmieni za pół roku. My staramy się być na bieżąco z sytuacją cyfryzacji muzyki i bierzemy udział w różnych warsztatach i panelach dotyczących tego tematu. Uważamy, że we wszystkim trzeba doszukiwać się dobrych stron. Dzięki "darmowej" muzyce w internecie można poznać wykonawców, o których istnieniu zapewne nie miałoby się inaczej pojęcia. To z kolei pomaga w sprowadzaniu fajnych ludzi na koncerty w Polsce (i wszędzie indziej). Wielu artystów samodzielnie wrzuca swoje płyty do darmowego pobrania. To może być świetnym narzędziem promocyjnym jeśli podejdzie się do tego z głową. W ogóle płyty w obecnych czasach to głównie inwestycja. Artyści dzielą się muzyką, aby móc zarabiać na koncertach. Dla nas jako muzyków całe zjawisko nie zmienia dwóch podstawowych rzeczy, które są dla nas najważniejsze. Po pierwsze muzyka nadal musi być na bardzo dobrym poziomie i być dobrej jakości, aby słuchacze chcieli jej słuchać (i do niej wracać), po drugie najważniejsze jest granie koncertów i przyciąganie na nie publiczności. Póki nasza muzyka w sieci jest naszą wizytówką i zachęca ludzi do przychodzenia na koncerty jesteśmy zadowoleni. DK: Opowiedzcie o waszym udziale w Emergenzie. The Cookies: Zgłosiliśmy się do udziału w tym Festiwalu, aby zdobyć trochę doświadczenia, zagrać w ciekawych miejscach przed nową publicznością, sprawdzić nasz materiał. Nie sądziliśmy, że znajdziemy się gdzieś wysoko, a na pewno nie myśleliśmy o naszej obecności w ścisłym finale. Planowaliśmy dać z siebie wszystko i zobaczyć jak publiczność będzie reagować. Chcieliśmy się sprawdzić. Tak naprawdę każdy kolejny etap, który przechodziliśmy był dla nas ogromną motywacją do cięższej pracy, ciągle myśleliśmy co można dodać lub zrobić lepiej. Niesamowicie nas to rozwinęło - nie tylko od strony muzycznej, ale też od strony planowania show, jego ułożenia w czasie, choreografii, naszych stylizacji. Praca z profesjonalistami z zegarkiem w ręku (każdy zespół miał dokładnie 30 minut na soundcheck i nie było czasu na poprawki) nauczyła nas precyzji i dobrego planowania, które nadal kiedy ciągle koncertujemy nam się przydaje. Często ludzie od nagłośnienia są zaskoczeni, że jesteśmy tak sprawni w przygotowaniu do koncertu. Tę dyscyplinę zaszczepiła w nas Emergenza. Oprócz tego przez udział w Festiwalu poznaliśmy dużo osób. Te kontakty w przeciągu tych 2 lat przerodziły się w przyjaźnie i stałe współprace. Poznaliśmy świetnych menagerów i organizatorów, którzy zawsze odbiorą od nas telefon, pomogą, odpowiedzą na pytania. Takie kontakty w biznesie muzycznym są bezcenne. Dostaliśmy ogromną dawkę wiedzy od profesjonalistów. W finale zajęliśmy I miejsce w Warszawie, a II w Polsce. Wygraliśmy kilka dni nagraniowych w rewelacyjnym studio MAQ Records. Nagraliśmy tam cały materiał na płytę. Poszło nam to na tyle sprawnie, że jeszcze zostało trochę czasu i 107


zarejestrowaliśmy w MAQ też nasze wykonania live z wizją, które można zobaczyć na youtube. Kiedy już skończyliśmy nagrywać zaproszono nas do Berlina na koncert podczas niemieckiej Emergenzy. Postanowiliśmy wykorzystać okazję i dodatkowo zorganizowaliśmy sobie trasę koncertową w drodze do Berlina. Byliśmy dosyć młodym zespołem i koncertowanie w tym również poza granicami kraju było dla nas ciekawym przeżyciem. Podsumowując, udział w Emergenzie bardzo wpłynął na całą naszą dalszą drogę jako zespołu. DK: Co was inspiruje? Paweł Jędrzejewski: Moją inspiracją często są miejsca, do których trafiam, albo które sobie przypominam. Bardzo mocno działają na mine płyty takich postaci jak Glasper, Jamie Woon, Bon Iver czy Keith Jarrett. Bardzo często też piszę muzykę myśląc o kobietach, które mnie inspirują i moich doświadczeniach z nimi. Karolina Raas Kiesner: Czasami bodźcem do piosenki jest proste wspomnienie o zabawkach z dzieciństwa - tak jak w piosence Tamagotchi. Oprócz tego inspiruje mnie uczestniczenie w koncertach na żywo, obserwowanie i uczenie się od innych muzyków. To nakręca do ciągłego rozwoju i pracy nad sobą. Uwielbiam proces odkrywania. Lubię szukać dziwnych artystów gdzieś na samym końcu internetu. Zadziwiają mnie rzeczy, których na początku się nie rozumie. Obecnie w samochodzie leci u mnie Pink Oculus, Hiatus Kaiyote i nowy Little Dragon. Tymka inspiracje są nieodgadnione, zamiast o nich mówić, zawsze po prostu siada z gitarą i je gra. Ma głowę pełną niesamowitych pomysłów.

DK: Jak zareklamowalibyście waszą muzykę? The Cookies: Mamy takie powiedzenie, że gramy tłusto ale nie tuczymy. Mieszamy soul z hip hopem. Mimo, że mamy swój styl nie boimy się wchodzić w romans z dubstepami, używać megafonu czy zagrać z punkowym kopem. Do tego stawiamy nie tylko na dobrą jakość muzyki, ale również na aspekt wizualny. Mamy swoje stroje i ruchy, które budują klimat i o ile nam wiadomo - publiczność je uwielbia.

DK: Co jest najfajniejsze I najgorsze w graniu w klubach? The Cookies: Nasz basista Zigi zawsze podkreśla, że po to gra muzykę, aby trochę pojeździć po świecie i poznać nowych ludzi grając im koncerty. Granie swoich piosenek, przed osobami, które zupełnie Cię nie znają i wciągnięcie ich do swojego świata to jest największa satysfakcja dla nas. Dla Karoliny na przykład najlepsze jest to, kiedy ludzie zaczynają z nią śpiewać refreny piosenek i znają utwory, mimo że wcześnie nigdy nie graliśmy u nich w mieście. Lubimy kiedy nie dają nam zejść ze sceny i gramy po 4 bisy. 108


To sprawia nam niesamowitą radość. Kluby są przeróżne i ciężko je porównywać do siebie, ale nauczyliśmy się radzić sobie z trudnościami, jeśli jakieś występują. Najgorzej jest kiedy właściciel klubu czy organizator jest niepoważny i nie podchodzi z pasją do tego co robi. Wtedy najtrudniej jest udźwignąć imprezę z różnych względów, ale jeśli się w porę to wyczuje, to można zazwyczaj temu zaradzić. Nam zawsze zależy, niezależnie od miejsca. DK: Najbliższe plany koncertowe? The Cookies: W czerwcu wystąpimy na jednym festiwalu, w wakacje planujemy kilka plenerów, a jesienią chcemy ruszyć w trasę po klubach. Wszystkie aktualne informacje koncertowe publikujemy na www.thecookies.pl oraz na naszym fanpage'u www.facebook.com/thecookiespl DK: Czego wam życzyć? The Cookies: Zdrowia i możliwości do realizacji wszystkich pomysłów, których mamy aż nadto. Niech nasza skrzynka mailowa pełną będzie, obfitując w propozycje dotyczące koncertów i współpracy ;)

KONKURS

Wygraj gitarę w Krzyżowej! Gitara klasyczna marki Prudencio Saez Model 31 jest główną nagrodą konkursu dla uczestników Letniego Kursu Gitary Krzyżowa 2014. Zadanie konkursowe polega na wykonaniu ciekawego zdjęcia zachęcającego do uczestnictwa w Kursie. Letni Kurs Gitary w Krzyżowej potrwa w tym roku od 10 do 18 sierpnia, ale już teraz można wysyłać fotografie, które wezmą udział w konkursie o gitarę. Szansę na wygranie znakomitego instrumentu marki Prudencio Saez mają wszyscy, którzy do 16 sierpnia prześlą zdjęcie zachęcające do udziału w Kursie. Organizatorzy podkreślają, że bardziej od profesjonalnego wykonania i walorów artystycznych, liczy się niebanalny pomysł i czytelny przekaz fotografii. Zdjęcia mogą być zrobione zarówno w trakcie Kursu, jak i znacznie wcześniej. Organizatorzy zastrzegają jednak, że każdy uczestnik może wysłać tylko jedno zdjęcie. Uczestnik konkursu powinien też być autorem zdjęcia lub posiadać zgodę autora na zgłoszenie fotografii do Konkursu. Warunkiem udziału w konkursie jest również: wypełnienie i wysłanie zgłoszenia uczestnictwa znajdującego się na stronie Kursu oraz zakup 8-dniowego pobytu w Krzyżowej w ramach pakietu: PLUS, MAESTRO, JAZZ, MIX, FLAMENCO lub 5-dniowego pobytu w ramach pakietu FINGERSTYLE. Kurs w Krzyżowej skierowany jest do gitarzystów w każdym wieku, z każdego kraju i o różnym poziomie zaawansowania gry. Dlatego wiek i umiejętności uczestnika w żaden  

109


sposób nie wpływają na jego szanse zwycięstwa. Jedynie najmłodsi uczestnicy, którzy nie ukończyli jeszcze 13 roku życia, mogą wziąć udział w konkursie jedynie za zgodą rodziców lub opiekunów.

Zwycięzca konkursu zostanie ogłoszony 17 sierpnia podczas Finałowego Koncertu w Krzyżowej. Wtedy zostanie również wręczona główna nagroda - wykonana z litego cydru gitara Prudencio Saez. Zdobywcy II i III miejsca otrzymają akcesoria muzyczne ufundowane przez markę D’Addario. Termin dostarczania zdjęć trwa od: 20 maja – 16 sierpnia, a szczegółowy regulamin konkursu znajduje się na stronie kursu: www.gitara.krzyżowa.pl 110


111


FELIETON

Okiem szydercy- Przepis na hit Sławek Semafor Hryckiewicz - Dziennikarz Polish Independent Music Magazine. Grafoman i abstrakcjonista. Perkusista Muhu Island. Poeta niedoszły i upadły felietonista. Sztywniak, szyderca i półprofesjonalne drzewo.

Szanowny Czytelniku PIMM! Skoro dobrnąłeś do ostatniej strony tego magazynu, uważam, że jesteś Wielki! To dla takich jak Ty, powstaje to pismo. Zdeterminowanych pochłaniaczy krzaków i gąszczy liter, którzy po pierwszym rozdziale „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej wydedukowali, że mordercą jest... Niestety, nie zdradzę – mogą wśród Was być maturzyści. Czym jest hit? Tak powinno brzmieć zapewne najważniejsze pytanie mojego wywodu. Na szczęście nie prowadzę dyskursu naukowego i ten rozdział śmiało mogę pominąć, wymijająco stawiając pytanie: dlaczego na koncertach metalowych ktoś zawsze krzyknie „Slayer”? Gorąco zachęcam do skrzyknięcia się, kupienia biletów i gremialnego krzyknięcia tegoż na Ogólnopolskim Festiwalu Muzyki Tanecznej w Ostródzie. Dołożę się. PISKLIWY GŁOS KONFERANSJERA [brzmi znajomo, z polsatowskim zaśpiewem]: Proszę Państwa, już za chwilę na festiwalowej scenie wystąpi zespół… 112


PUBLICZNOŚĆ [zagłuszając konferansjera]: SLAYER, SLAYER, SLAYER! PISKLIWY GŁOS: Kto? PUBLICZNOŚĆ: SLAYER! SLAYER! HAMLET [za sceną, po cichu]: Być albo nie być… PISKLIWY GŁOS: Przed Wami, już za chwilę, zespół Week… [urywa w pół słowa] PUBLICZNOŚĆ [zagłuszając]: SLAYER, SLAYER, SLAYER! HAMLET [pod nosem, także pogwizdując]: Slejer… Slejer…. PISKLIWY GŁOS [obrażony]: No dobrze… Nie planowaliśmy tego, ale akurat się tak złożyło, że mamy tu cały zespół. Przed Wami zespół Slejer. Miłej zabawy!!! [znika ze sceny, chrząkając donośnie z dezaprobatą wprost do mikrofonu] SLEJER: Cześć, nazywamy się Slejer, jesteśmy z Białej Podlaskiej. Pierwszy numer nosi tytuł „Anioł śmierci”. Jedziemy. PERKUSJA: cy-cy-cy-cy SLEJER: Aniołem śmierci byłaś mi Zabrałaś mi miłości dni… Ryzyk-fizyk. Telewizja zawsze coś przekręci. Chcesz oglądać koncert Jeana Michell’a Jarre’a, a tu muzyka bez śpiewania, bez solistów (niestety, historia autentyczna, o której więcej następnym razem, jeśli Redakcja pozwoli, nie ciosając kołków na mojej głowie). Na szczęście jest jeszcze sprawiedliwość na tym świecie, która w tym przypadku przyjęła kształt przycisku OFF na pilocie. A jak napisać niezapomniany hit? Musicie sobie odpowiedzieć na kilka podstawowych zagadnień: 1. Gramy na trzy czy na cztery? 2. Gramy w dur czy mol? 3. Tekst smutny czy wesoły? (nie polecałbym opcji na cztery, mol i smutny – samobójca kupi płytę bądź ukradnie mp3 tylko raz!) Po odpowiedzeniu na trzy podstawowe zagadnienia, z pomocą idą nam nowoczesne metody zarządzania. Po co robić rzecz na własną rękę, skoro jest outsourcing? Taniej, przyjemniej. Można jeszcze w międzyczasie poświęcić czas na trening golfa albo majsterkowanie przy hipsterskim maluchu vel fiacie 126p. Koniecznie z „p” na końcu! Wynajmujemy muzyków na godziny i gotowe. Żeby zredukować koszty, używamy laserowej metody leaningu – niepotrzebne zasoby można wyeliminować. Perkusja? Bit z komputera przynajmniej nie ma problemu z metronomem. Gitara? W XXI wieku można wkleić sample ze starej piosenki Johna… no jak mu tam? Elvisa. Johna Elvisa, właśnie! Na razie idzie gładko. Tekst? Bzdura. Większość polskich hitów od kilku ładnych lat nie ma tekstu. Wystarczy dorwać młodego grafomana na trzyliterowej tablicy ogłoszeń w jednym z kilku dostępnych internetów, dać mu do polizania chusteczkę pielęgniarki z zakaźnego i pilnować, żeby gorączka nie spadła, dopóki nie skończy pisać. Przy odrobinie szczęścia, zapomni, że napisał. Albo umrze. Pozostaje najprzyjemniejsza część. Przespać się tu i tam, z kim trzeba, bądź należy i wypada. Dla pewności nawet z jego żoną. Hit murowany, na święta poszalejemy! Wszystko jedno jakie święta – każdy dzień jest świętem dla utalentowanego producenta mamałygi. To koniec, ekran zwija się koncentrycznie do środka. Oblizujemy łyżeczkę. Pyszne! Prawda?

113


Imperium Metalu Tak było, a może dopiero będzie?... Janusz "Wiertło Udarowe" Parasol, lider zespołu Encrypted, wpadł w głęboką depresje po tym, jak zapisał się na przyspieszony kurs języka angielskiego, związany z wyjazdem zespołu na Niezależny Festiwal Niezależnych Form Żelu, Żelaza i Metalu. Po 15 latach istnienia na jaw bowiem wyszło, że nazwa zespołu nie jest związana z nielegalnym przemysłem pogrzebowym, a z szeroko pojętą kryptologią. Nie na tyle jednak szeroko, by uwzględniać produkcję krypt. Lekarz psychiatra z pobliskiej przychodni nie był niestety łaskaw udzielić Januszowi pomocy, gdyż wolny czas akurat spędzał na załatwianiu spraw post-pogrzebowych swojego kuzyna. Dalekiego kuzyna – uroczego owczarka niemieckiego o przesłodkim imieniu Yog-Sothoth. Na szczęście, psychologia pomaga w negocjacjach nawet z producentem nagrobków. Januszowi zaś najwyraźniej pomogły placki ziemniaczane partnerki życiowej, która w trakcie smażenia głośno i stanowczo wyartykułowała w kierunku zapatrzonego w radio Janusza: „Janusz! Janusz, olej!”. I Janusz olał. * Zenon P., w środowisku metalowym znany jako „Murator”, na zawsze wyrzekł się swojego hobby, którym był półzawodowy stalking znanego piosenkarza hardrockowego, Marka "Piknika" Szanownego, twórcy zespołów One-eye blindman shows no mercy to taxi drivers oraz Rozpierducha. Jak podaja niezależni informatycy (przyp. autora - czytaj "bezrobotni") na swoich blogach o wszystkim i o niczym, powodem radykalnej zmiany w zachowaniu „Muratora” był fakt, że od niedawna ma swojego własnego prześladowcę. Nieoficjalnie i po cichu mówi się, że jest nim Marek "Piknik" Szanowny, który w myśl zasady „ja też ukradnę komuś paszport” postanowił pozbyć się natrętnego fana. * Rewolucja w brzmieniu Satan's Razors. Zespół przez lata silnie związany z okultyzmem i kultem szatana, zapowiedział oficjalną zmianę w brzmieniu i stylistyce najbliższego albumu. Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się sie, że ma to związek z odprawioną przez członków zespołu tak zwaną czarną mszą, której skutkiem było przywołanie diabła imieniem Rokita, nieskorego do żartów nadętego bufona, któremu amatorskie wybryki zespołu skróciły pobyt we Włoszech. Ze względu na to, że muzycy zbledli na śmierć, a ich krew absolutnie nie nadawała się na tusz, obie strony podpisały porozumienie sokiem pomidorowym, szczęśliwie znalezionym w plecaku perkusisty, Henryka "Samuraja" Rozwielitkowskiego. Sok zawierał odrobinę tabasco i jad pająka z nieatomowego kutra rybackiego, który kiedyś musnął atomową łódź podwodną. Dusze członków Satan’s Razor nie zostaną pożarte, jeśli do końca życia zwiążą się z estradowym przemysłem muzycznym, lansując blasty w konwencji disco-polo. Czy Brzytwy Szatana nie brzmi bardziej swojsko? Główne kanały telewizyjne będą się zabijać o ich udział w koncercie sylwestrowym, to pewne. Jak śmierć, piekło i podatki. * Nakład nowego wydawnictwa koncertowego punkowego Anti-pope-corn rozszedł 114


się w zaledwie minutę po premierze! Krzysztof "Kardynał" Procesjusz, lider zespołu i zagorzały antywokalista, oszołomiony sukcesem, skomentował na bieżąco: "Jestem zdumiony i szczęśliwy. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Pierwszą sztukę dostała oczywiście moja mama. Nakład chwilę potem wyczerpał mój ojciec, który nie rozmawia z mamą od dwóch tygodni i kupił własny egzemplarz." Na pytanie o plany zwiększenia nakładu odrzekł, po chwili zadumy, że najpierw musi kupić rodzicom odtwarzacz DVD. A, co bardziej pewne, dwa. Tajemnica głosi, że Anti-pope-corn na koncertach zawsze gra swoje utwory dwukrotnie. Raz dla Pani Procesjusz, drugi dla Pana Procesjusza. Wojna to stały element życia.

To już naprawdę koniec! 115


116


117


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.