4,20zł (w tym 8% VAT)
Środa
13 LUTEGO 2019
Projekt wykonany wyłącznie w celach dydaktycznych. Prowadzący: prof. Krzysztof Molenda.
NR 01
Filozoficzny codziennik przestrzenny. Miasta, miejsca, nie-miejsca.
Joanna Dyba. Pracownia Wydawnictw UAP 2019.
Pustka/Forma, Zwierciadło/Kurz Krzysztof Korżyk o ograniczeniu
Miłość, bieda, rewitalizacja
S. 2 S. 5
Świat jako duchowy dom. O książce ,,Miejsca, strony, okolice”
S. 3
Chodzenie Refleksje z doświadcczania przestrzeni w ruchu
S. 6
Skojarzenia z przestrzenią miejską ujęte w słowa-klucze
Hansenów kurs na utopię Filip Springer o idei formy otwartej
Być z przestrzenią? S. 4
S. 10
wyjaśnia Tadeusz Sławek
2
Krzysztof Korżyk, O ograniczeniu.
ŚRODA 13 LUTEGO 2019
Pustka/Forma W 661 roku w Chinach, w związku z poszukiwaniem oświeconego, godnego miana Szóstego Patriarchy czanu, powstały dwie gathy[121]. Sens pierwszej można zawrzeć w przesłaniu – „Umysł jest jak lustro – lgnie doń kurz. Rzecz w tym, by go usunąć”. Autor kolejnej przytomnie zapytał – „Gdzie lustro? Gdzie kurz?”. Nietrudno się domyślić zwycięzcy. „Ograniczenie” jest pojęciem zwodniczym, w którego przypadku trudno rozstrzygnąć, gdzie lustro, gdzie kurz. Tym trudniej, że zarówno ów kurz symbolizujący „wiedzę” o nas samych i naszej „rzeczywistości”, jak i lustro współtworzącego ją umysłu, są nam zwykle dostępne w związku wzajemnie się ograniczających układów odniesienia, spod których władzy nie sposób się wyzwolić, żyjąc w „normalnym”, zdroworozsądkowym trybie. Oba są bowiem tyleż częścią problemu (lustro/kurz), ileż elementem jego rozwiązania, współuczestnicząc w procesie współzależnego powstawania zjawisk mających pozór realności. Pod tym względem przypominają one obrazy w zwierciadłach – złudne, wywłaszczone z tożsa-
mości, niesamoistne. Podobnie ma się rzecz z ograniczeniem. Jako iluzoryczna projekcja umysłu więżąca podmiot w świecie jego własnych wytworów, pojęcie to odwraca uwagę od ludzkiej „ułudotwórczej” aktywności, sugerując istnienie w samej rzeczywistości tendencji czy sił wyznaczających granice suwerenności i swobody działania. Naturalnie, by dowiedzieć się czegoś o samym ograniczeniu, trzeba się znaleźć poza zasięgiem owej „matrycy”. Podobnie, żeby coś sensownego o nim powiedzieć, czy raczej dać do zrozumienia, trzeba choć na chwilę zerwać z kompulsywnym manipulowaniem żetonami „sensu” i zwrócić się ku nieintelektualnemu, bezpośredniemu doświadczeniu „takości” tego, co się uobecnia. Droga Szóstego Patriarchy – przeniknięcie iluzorycznej bezbramnej bariery, za którą rozpościera się wolna od intelektualnych uroszczeń, nie znająca rozróżnień pustka – jest rozwiązaniem radykalnie unaoczniającym naturę owego fenomenu. Tu wszakże, poruszając się w granicach wyznaczonych przez standardy racjo-
nalności Zachodu i posiłkując się środkami ledwie „pseudonimującymi” obiekt naszego zainteresowania, odsłonimy, in aenigmate, ten spośród wielu aspektów ambiwalentnej natury ograniczenia, który bezpośrednio wiąże się z istnieniem we współczesnej kulturze przesłaniających rzeczywistość „dekoracji”, pośród których upływa znaczna część życia mieszkańców ekumeny „płynnej nowoczesności”[122]. Czyniąc tak, będziemy dążyć do wyzwolenia się spod wpływu owej fikcji – jeśli nie rzeczywistego, to przynajmniej wyobrażeniowego. W konsekwencji częstymi w tekście odwołaniami do zwierciadlanych skojarzeń wizualizujących iluzjotwórcze moce umysłu można się będzie posłużyć jak swego rodzaju metaforycznym kodem uaktywniającym sekwencję wyprowadzającą zainteresowanych poza sferę oddziaływania omawianych tu tendencji.
3
ŚRODA 13 LUTEGO 2019
Zwierciadło/Kurz
Oto jedno z możliwych wyjaśnień charakterystycznej dla współczesnej kultury niechęci do wszelkich ograniczeń – merkantylne z ducha przedsięwzięcie, zasilane zachłannym pragnieniem powiększania stanu własnego posiadania przez kreowanie wciąż nowych potrzeb na użytek uprzedmiotowionych jednostek utrzymywanych w stanie ciągłego niezaspokojenia, musi dla własnego przetrwania tworzyć i podtrzymywać mitologię ustanawiania tożsamości dzięki przekraczaniu kolejnych granic odzwierciedlających nie tyle rzeczywiste uwarunkowania rozwoju, ile raczej „spektakularne” uproszczenia kupczących nim marketingowych „prawodawców” i „tłumaczy” kultury. Mnożąc ponad potrzebę i powielając w niezliczonych wariantach prefabrykowane wizje rozwoju dzięki kolekcjonowaniu i „konsumowaniu” nowych przedmiotów, przeżyć, doświadczeń i im podobnych „dóbr”, owa kultura roztacza iluzoryczną wizję bogactwa dostępnych dla każdego możliwości, bogactwa
tym bardziej kuszącego, że zwielokrotnionego w fikcjonalnych i dla wielu bardziej rzeczywistych niż sama rzeczywistość wytworach medialnego imperium. Mozaikowy układ faset uwodzący zmienną grą wzajemnie przenikających się obrazów jest dla przeciętnego, narcystycznego odbiorcy owego spektaklu światem bez ograniczeń, z którego paradoksalnie nie ma dlań wyjścia – ograniczonemu prawami zwierciadlanej optyki brak bowiem probierza, który pozwoliłby rozstrzygnąć, gdzie lustro, gdzie kurz. Pod nieobecność owej miary ograniczenie jest ograniczeniem, jest ograniczeniem, jest ograniczeniem…
Świat jako duchowy dom Z Kinga Witkowska, Świat jako dychiwy dom
Kinga Witkowska o książce ,,Miejsca, strony, okolice” Hanny Buczyńskiej-Garewicz.
amieszkiwanie i bycie zamieszkiwanym, istnienie miejsca i istnienie w miejscu to bardzo ogólne i wstępne nakreślenie problematyki dzieła Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni. Autorka wymienionej powyżej książki to emerytowany profesor filozofii mający na swoim koncie liczne publikacje z zakresu filozofii i semiotyki, jak i osiągnięcia naukowe w kraju i za granicą. Celem jej ostatniego dzieła o rozbudowanym, dwuczłonowym tytule jest pomoc czytelnikowi w uchwyceniu istoty przestrzeni jako miejsca okalającego człowieka. H. Buczyńska-Garewicz ukazuje odmienny od potocznego punkt widzenia relacji przestrzennej. Nie sprowadza jej jedynie do umieszczenia jednego bytu w innym, lecz mówi o świadomym doświadczaniu, przeżywaniu przestrzenności, o interioryzacji miejsc.
Miasto to nie tylko budynki i detale architektoniczne, to także ludzie. Stanowią oni uduchowioną siłę sprawczą konstatującą miejsce. Są też jej częścią składową, nadającą charakter. Odwołując się do doktryn filozoficznych autorka rozpoczyna od skrótowego naświetlenia rozumienia przestrzeni na przełomie wieków, dochodząc do współczesnych teorii M. Heiddeggera. W końcowych rozdziałach autorka bazuje na powieściach M. Prousta W poszukiwaniu straconego czasu i I. Calvino Niewidzialne miasta traktujących o przestrze niach przeżywanych indywidualnie, o obrazach miejsc szczęśliwych zapisanych w pamięci, jak również o subiektywnych mirażach miast.
,,Żyjemy w miejscach i poprzez miejsca, tak zresztą, jak i miejsca istnieją dzięki nam. Ta koegzystencja miejsca i człowieka jest zbudowana z wielu różnorodnych i złożonych przeżyć. Ma ona także swą wewnętrzną osobną budowę, związaną z bogactwem świata ukonstytuowanego”
[1] Hanna Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii vprzestrzeni, wyd. UNIVERSITAS, Kraków 2006
4
Magdalena Zych, Chodzenie
ŚRODA 13 LUTEGO 2019
G
dy zazieleniło się już na dobre, w porannym, wschodzącym upale, nie planując wcześniej niczego podobnego, poszłam pieszo do pracy. Zwykle trasę przemierzam tramwajem, inną drogą, około dwudziestu pięciu minut bez przesiadki. Ten ranek, błyszczący i ciepły, zasługiwał na rozciągnięcie w czasie, a mnie nagle zaciekawiło, jak to jest dokądś, na dobrą sprawę chyba daleko, p ó j ś ć. Nadać przemieszczaniu się inny sens niż ten zapośredniczony przez publiczny transport. Skręciłam więc w stronę wylotówki pełnej sznurków aut. Najokazalszy łączył rozsiane na południu eksterytoria z wnętrzem miasta, które wyłaniało się z wzniesienia ze skrzyżowaniem ze światłami i pomnikiem dawno pomarłych ofiar cholery. Zastanawia mnie, czym jest chodzenie, czucie ziemi pod stopami w zalanym światłem i spalinami mieście. Rano, zamiast na przystanek, można skierować się przez ścieżki skrótów, między blokami, koło działek, wystrzelonym w łuk wiaduktem, gdzie widać góry kruszywa i okazałe silosy morskiego koloru usytuowanej poniżej betoniarni, stację kolejową na pół gwizdka z galeryjną stalową stodołą, zieleń dawnego nazistowskiego obozu i harmonijną panoramę starego Krakowa. Czy to właśnie wtedy zadaję się z przestrzenią, z tym wszystkim naraz, co mieści się między ziemią a niebem? Potem można pójść tyłem: za rondem, handlową ulicą, minąć miejsce, gdzie łączą się rzeki. To prawie dwugodzinny, niespacerowy marsz, jego charakter ujawnia się po drodze znużeniem, marszowatością właśnie, perspektywą obmyślanych zadań do wykonania. Przecież wszyscy gdzieś chodzą, więc może mają tak samo? Ten poranny pomysł bywa dla niektórych koniecznością: chodzi się, bo ma się daleko do szkoły, do roboty, trzeba pójść na dłuższy spacer z dużym psem. Póki idę, chłonąc przemierzaną całość, wracają zasłyszane opowieści, na przykład wojenne: młoda robotnicza gromada idąca lasem, do pracy w fabryce amunicji, dwadzieścia kilometrów dzień w dzień w jedną stronę, albo powroty z wojny, bo po wojnie wszyscy szli wte i wewte (czy to czasem nie był ostatni moment w dwudziestym wieku, kiedy wszyscy tutaj tak chodzili?).
Refleksje z doświadcczania przestrzeni w ruchu.
Myślę też o miejscu, z którego wyruszyłam, lecz sprzed kilku dekad: ledwo pobudowane bloki, błotne zatoki, a ziemia taka tłusta, że teść sąsiada płakał, jak w niej robił – oczywiście bez wiaduktu, komunikacji miejskiej, i pewnie z przymusowymi, robotniczymi piechurami z miejskiego awansu. Przypomina mi się chodzenie o wiosennym świcie do pracy przez nabrzeże Londynu i świergot ptaków przed masywną ścianą wiktoriańskiego hotelu. Całodniowe włóczęgi zamiast siedzenia w szkole, dwugodzinna popołudniowa trasa samymi parkami z jednej części miasta w inną – rzechodzenie od jednej kelnerskiej posady do drugiej, w sumie kilkanaście godzin na nogach. Powraca szwendanie się po wszystkich innych miejscach, które chciałam jakoś poznać, doświadczenie miejsca osadzone w tym, co pomiędzy, w samym chodzeniu. Zawsze dobrym pomysłem było chodzić i określać na chwilę, jakby mimochodem, co jest czym. Jako początkująca fille-au-pair chodziłam z niemowlakiem nad ocean, żeby dom mógł spać, dwie godziny wędrowania o świcie między piachem falochronów a szopami rybaków na atlantyckiej wyspie; seanse te kończył wschód słońca, dwadzieścia razy, dzień po dniu. Ruch ciała podczas wędrówki, perspektywa czasu, w jakim ów ruch się wydarza, przywołuje podobne doznania, choć przecież odmienne – nierzadko tylko echa usłyszanych historii. Akurat teraz chodzenie i praca idą ręka w rękę.
Tamten spacer utkwił mi w pamięci z powodu różnicy między zapuszkowaną codziennie w kapsułę pojazdu percepcją przestrzeni
Tamten spacer utkwił mi w pamięci z powodu różnicy między zapuszkowaną codziennie w kapsułę pojazdu percepcją przestrzeni a jej niczym nieosłoniętym doznawaniem. Oczywiste. Była jaskrawość dla mrużenia oczu, kurz dla oddechu, wibrujące spaliny i pachnący cień drzew, chodniki, asfalty, ścieżki dla stóp, a do tego poutykani ludzie w miejscach spoza głównej, przewidywalnej trasy jazdy. Można w marszu złowić spojrzenia, pozwala na to tempo kroków. Ludzie kucający z papierosem w zębach, czekający na busa za kioskiem, wystający z nogą wystawioną do przodu nad gazetą, rozglądający się, mijani. Żuki przechodzące w poprzek chodników, obok kolan truchtające na smyczach psy, wylegujące się, jakby skamieniałe koty w piaszczystych dołkach po oponach, ptasi ruch. Płachty reklam w dziwacznej korespondencji z krajobrazem, słup z billboardem używany jako wysięgnik gołębnika. I monotonne wycie tysięcy aut, roje, skupiska rozrzucone po parkingach.
a jej niczym nieosłoniętym doznawaniem.
Taki to był poranek, jasny i w środku tygodnia
ŚRODA 13 LUTEGO 2019
astanawialiśmy się jak mieszkańcy Łodzi obecnie postrzegają miasto, z czym najbardziej im się kojarzy łódzka codzienność i czy są to dość pupularne określenia czy też skojarzenia bardzo osobiste. Czy Łódź nadal postrzegana jest jako miasto smutne i zaniedbane czy wręcz przeciwnie – miasto postępu, perspektyw i nowych inwestycji? Poprosiliśmy więc naszych obserwatorów na Facebooku i Instagramie aby wymienili swoje 3 pierwsze skojarzenia z Łodzią. Mogło to być dosłownie wszystko – ulice, budynki, postacie, kolory czy emocje – ważne żeby wyszły prosto z serca. Zebraliśmy odpowiedzi 100 osób w chmurę pojęć. Wśród wymienianych najczęściej znalazły się: Piotrkowska, dom, Manufaktura, Fabryczny, kontrasty, szarość, murale, rewitalizacja, miłość, przyjaciele.
Marta Ostrowska Z czymm kojarzy się Łódź?
Mi łoś rew ć, b ita ied liz a, acj a Z
5
6
ŚRODA 13 LUTEGO 2019
W 1959 roku Oskar Hansen pisze: „Przestrzeń architektoniczna powinna wchłonąć najróżnorodniejsze funkcje stałe (praca, jedzenie, wypoczynek), jak i funkcje przypadkowe, żywiołowe – zachodzące we współżyciu mieszkańców w czasie. Ma ona charakteryzować objawy życia i dzięki nim rozwijać się. Powinna uwypuklać indywidualność mieszkańców i skalę ich odczuć. Przestrzeń architektoniczna powinna mieć cechy przekształcalności w czasie z formy jednostkowej w formę wielości i odwrotnie”[1]. Wszystko to będzie możliwe, zdaniem Hansena, dzięki Formie Otwartej, nowej koncepcji sztuki i architektury. Idee sztuki otwartej wiszą w tamtym czasie w powietrzu. Mówią o nich Yona Friedmann, Umberto Eco, Olle Baertling, grupa Espace. W 1958 roku Stanisław Zamecznik i Wojciech Fangor w Salonie „Nowej Kultury” przygotowują wystawę, w której obrazy stanowią jedynie tło i kontekst dla poruszających się między nimi ludzi. Forma Otwarta w ujęciu Hansena „podąża za przygodą, jaką jest życie”[2], ufa człowiekowi, pozostawia mu miejsce do decydowania, zaprasza do dyskusji.
Daje odpowiedzi przez stawianie pytań. Forma Otwarta jest dowodem społecznego postępu. Jej podstawowym pojęciem jest „tło eksponujące zdarzenia”. Tu nikt nie będzie podejmował decyzji za odbiorcę. Bez niego tej sztuki nie ma. Forma Zamknięta to surowy, despotyczny ojciec. Forma Otwarta to kochająca matka, która zawsze wysłucha. Sztuka i architektura Formy Otwartej mają być egalitarne. Artyści i architekci muszą wyjść z roli nadawców komunikatów, zejść z katedry, przestać pouczać. Ich zadaniem w nowym społeczeństwie jest stanąć w tłumie, wsłuchać się w potrzeby ludzi. A potem za pomocą talentów stworzyć warunki do ich realizacji. W tym sensie twórca przestaje być kimś wyjątkowym, staje się „jednym z nas”, a jego rola w społeczeństwie jest taka sama jak szewca, robotnika czy sprzedawcy w sklepie spożywczym. Filozofię ściągania artysty z piedestału Zofia i Oskar Hansenowie zaczynają realizować od siebie.
,,Przestrzeń architektoniczna powinna mieć cechy przekształcalności w czasie z formy jednostkowej w formę wielości”[1]
Forma Otwarta to, jak zauważa w jednym z wywiadów Oskar Hansen, filozofia przestrzeni. Stanie się ona fundamentem wszystkich działań twórczych Hansenów podejmowanych przez cztery dziesięciolecia z grubym okładem. A że „filozofię o wiele lepiej upowszechnia przestrzeń niż książka filozoficzna”[3], Hansenowie nie ustają w wysiłkach, by swoje koncepcje realizować na polu architektury. Wierzą w służebną rolę architekta i artysty. Chcą więc służyć najlepiej jak umieją. Architektura w ich ujęciu to nie tylko budynki, ale też przestrzeń między nimi. Ma ona być tłem eksponującym zdarzenia. Nawet najbardziej banalne czynności w oprawie plastycznej wykreowanej przez architekta mają nabierać głębszego wyrazu i inspirować. Człowiek idący galerią między blokami, matka pilnująca dzieci na wyniesionym nieco ponad poziom gruntu placu zabaw, rodzina przyglądająca się temu z balkonu. Architektura jest dla Hansenów tłem dla żywych i zmiennych obrazów. Możliwość ich jednoczesnego odbierania i kreowania ma budować w mieszkańcach poczucie bliskości i wspólnoty.
[1] O. Hansen, Studium i realizacja mieszkania, „Architektura” 1958, nr 11. [2] S. Stopczyk, Oskar Hansen i jego forma otwarta w architekturze, „Projekt” 1962, nr 2, s. 34–38. [3] Oskar Hansen, wywiad Joanny Mytkowskiej, [w:] Ku Formie Otwartej, red. J. Gola, Warszawa: Fundacja Galerii Foksal, 2005, s. 101.
Hansenów kurs na utopię
Hansenowie zrywają też z architekturą pojmowaną jako pomnik ego jej twórców. Apelują, by rozmawiać o człowieku żyjącym w przestrzeni, zamiast o tym, kto tę przestrzeń kreuje. Redukują więc rolę architekta do minimum, zakładają, że jego zadaniem jest stworzenie jedynie ramy, która zostanie wypełniona aktywnością użytkowników. Tylko takie konstruowanie architektury sprawi, że ludzie będą mogli się z nią identyfikować. Przekształcalność i możliwość dopasowania do indywidualnych potrzeb mieszkańców to idee, którym Hansenowie pozostaną wierni
przez całe swoje twórcze życie. W niewielkim stopniu uda im się jednak je zrealizować. Koncepcja Zofii i Oskara Hansenów w podnoszącej się z gruzów Polsce ma tchnąć treść w puste do tej pory hasła humanizmu socjalistycznego. Jako zdeklarowani socjaliści wierzą, że to możliwe. To pewnie praprzyczyna katastrofy, błędny kurs, jaki obrali, chcąc budować egalitarne społeczeństwo w państwie zarządzanym centralnie. Z perspektywy czasu widać to dość wyraźnie. Z perspektywy zapatrzonego w horyzont wielkiej zmiany Oskara Hansena nie było to już tak oczywiste.
Filip Springer Hansenów kurs na utopię.
ŚRODA 13 LUTEGO 2019
7
8
ŚRODA 13 LUTEGO 2019
ŚRODA 13 LUTEGO 2019
9
10
ŚRODA 13 LUTEGO 2019
Pytanie „gdzie?” jest pierwszym, jakie zadajemy sobie w przestrzeni. Więcej: „gdzie?” reguluje i funduje nasze doświadczenie przestrzeni. Bez owego zawsze zmierzającego do jakiejś lokalizacji „gdzie?” (koniecznie ze znakiem zapytania) przestrzeń może się okazać bezmiarem wchłaniającym wszystko i wszystkich. Jak mapa żeglarzy z poematu Lewisa Carrolla Polowanie na żmirłacza będąca jedynie pustą, białą kartą. „Gdzie?” dąży zawsze do jakiegoś wskazania, i samo pytanie kreśli już domyślny pejzaż lub choćby tylko jeden ciemny punkt zakłócający bezmiar. „Gdzie?” jest sposobem radzenia sobie z bezmiarem. Kiedy Blaise Pascal spogląda w rozgwieżdżone niebo i z rozpaczą myśli o tym, że milczący ogrom wszechświata napawa go przerażeniem, kruszy się w nim wszelkie „gdzie?”. W doświadczeniu tej grozy „gdzie?” z jednej strony zostaje złamane przez wieczną ciszę nieskończoności, lecz z drugiej – odbudowuje się jako jedyna obrona człowieka wobec przerażenia milczącym bezmiarem. „Gdzie?” ratuje nas przed grozą. Nieustannie powinniśmy zatem pytać „gdzie?”, przerażenie może się bowiem kryć nie tylko w ogromie kosmicznych odległości; może w każdej chwili wychynąć z pozornie dobrze znanych i znajomych miejsc.
2.
Autentyczność naszego życia zależy w podstawowym stopniu od naszej wrażliwości na przestrzeń. To zaś nie oznacza nic innego jak wyzwolenie codzienności spod władzy percepcyjnej rutyny, a tym samym oswobodzenie jej z dotychczasowego stanu rzeczy. Ostatnią syntagmę musimy traktować jak najdosłowniej: doświadczać przestrzeni oznacza doświadczać rzeczy i miejsc w ten sposób, że to, co przedstawia się nam jako „ważne”, okazuje się nieistotne. Przeczuwał to Friedrich Nietzsche, ucząc, że człowiekowi mądremu bardziej potrzebna jest staranna wiedza na temat wody, którą pije, i miejsca, które zamieszkuje, niż informacje ze świata wielkiej polityki.
Tadeusz Sławek, Być z przestrzenią
1.
Przestrzeń pojmowana w ten sposób miażdży obecne rozumienie polityki: przestaje ona dyktować warunki nadające kształt naszemu postrzeganiu przestrzeni i staje się jednym z wielu, a nawet podrzędniejszym niż wiele innych, czynników tworzących przestrzeń. Teraz dochodzi do głosu, i słusznie, to, co banalne i powszechne, przypadkowe i podrzędne. Doskonale rozumiał to Georges Perec: „Dzienniki mnie nudzą […], to, o czym opowiadają, nie odnosi się do mnie, o nic mnie nie pytają”[1]. Tę medytację wybitnego pisarza rozpoczyna przeświadczenie dla nas nader istotne: przestrzeń nabiera wymiaru egzystencjalnego dopiero wtedy, gdy pozostaje ze mną w żywej
relacji, gdy mnie zapytuje o mnie samego. Bez owego zapytywania przestrzeń jest jedynie „obszarem” obdarzonym różnymi nazwami o charakterze topograficzno-administracyjnym (np. miasto, dzielnica, dystrykt). To świat uśpionych ludzi, którzy nie są w stanie poważnie potraktować jedynej danej im rzeczywistości, jaką jest ich codzienność. Nie oznacza to praktycznie nic innego jak konieczność nieustającego zapytywania „gdzie jestem?”. Oddajmy ponownie głos Perecowi: „Przesypiamy nasze życie życiem bez snów. Ale gdzie ono jest, to nasze życie? Gdzie są nasze ciała? Gdzie jest nasza przestrzeń?”[2].
11
ŚRODA 13 LUTEGO 2019
Tymczasem należy poszukać innej drogi odpowiedzenia na pytanie „gdzie?”; na tej drodze miejsce będzie nieustannie dekonstruowane od wewnątrz przez szczególne działanie czasu. O ile odpowiedź geograficzno-administracyjna może jednoznacznie potwierdzać fakt obecności, o tyle geo-polityko-poetyka nie będzie tak zdecydowana. Mówimy o geo-polityko-poetyce, aby zasygnalizować wielorakie siły, których rozważenie okazuje się niezbędne dla odpowiedzi na pytanie „czy jestem w Jerozolimie?”, o ile interrogację tę mamy potraktować z należną jej powagą. „Geo-” kieruje nas w stronę geografii i geologii mówiących nie tylko o strukturze skał tworzących to miejsce, ale także każe nam wziąć pod uwagę, jak naturalna skała przedłuża się w konstrukcjach kamiennych świątyń i związanych z nimi obrzędów („[Jerozolima] to także miejsce, gdzie wznosił się wielki Meczet Jerozolimski, miejsce zwane Skalną Katedrą nieopodal wielkiego meczetu El-Aksa, gdzie miała się dokonać ofiara Ibrahima”[4]). „Polityko-” zabrania nam jakiejkolwiek odpowiedzi na pytanie „czy jestem w Jerozolimie?” bez zadania sobie trudu wejścia w niezwykły i mroczny labirynt historii, który umieścił Święte Miasto w samym sercu narodowych i religijnych konfliktów o skali tak dramatycznej, iż zapewne sami ich uczestnicy nie potrafią udzielić jasnej odpowiedzi na pytanie „czy są w Jerozolimie?” („Jest to więc miejsce święte, lecz także miejsce sporne, będące ośrodkiem radykalnego i zapalczywego sporu, miejsce, o które walczą wszystkie religie monoteistyczne, wszystkie religie jedynego Boga transcendentnego będącego absolutnym Innym”[5]). „Poetyka” każe nam się zastanowić nie tylko nad bogatą literaturą żywioną przez to, co Jerozolimskie, ale także nad poetyką rytuałów ofiarniczych owocujących modlitwą próbującą „uchwycić to, / co nie chce mieć imienia, / coś, co kształty może ma / błękitnych fal i szarych skał, / co soli twardy smak zna”[6].
Pytanie „czy jestem w Jerozolimie?” w tej sytuacji wymaga odpowiedzi formułowanej nie w czasie teraźniejszym. Ten bowiem, ściągając wszystko do jednego momentu i miejsca, nie jest w stanie sprostać złożoności zagadnienia. Pytanie „czy jestem w Jerozolimie?”, gdy okazać mu należytą powagę, wywołuje następne, niezbędnie mu towarzyszące i prowadzące nas przez labiryntową ścieżkę geo-polityko-poetyki: „co właściwie oznacza mieszkać w Jerozolimie?”. Zwróćmy uwagę na ruch czasowników: nie wystarczy myśleć w kategoriach „jest”, należy koniecznie uwzględnić wszystko to, co składa się na mozaikę problemów objętych czasownikiem „mieszkać” (live). „Czy jestem w Jerozolimie?” wymaga więc mocnego zaakcentowania „jestem” (jakby
4.
w geście przywołującym Heideggerowską krytykę nowoczesności jako epoki, która „zapomniała”, co to znaczy „być”), a gdy to uczynić, pytanie przetransformuje się w: „Czy wiem, co oznacza mieszkać w Jerozolimie?”. Teraz znajdujemy się jednak w tak gęstej materii, iż wymaga ona nie tylko wiadomości i wiedzy, ale także „czasu”. Żadna próba odpowiedzi nie mieści się w wąskich ramach obecnego momentu, musi wyjść poza jego nawias. Jest do pomyślenia w gramatyce czasu przeszłego (wiem, co oznaczało „mieszkać” w Jerozolimie nie tylko w dawnych wiekach, ale nawet wczoraj) lub przyszłego (wciąż pracuję nad tym, co oznacza „mieszkać” w Jerozolimie).
5.
Czas, który teraz kreuje przestrzeń, nie jest czasem prostoliniowym poruszającym się po jednej linii o jasno wyznaczonej trajektorii i tym samym rytmie. Doświadczenie czasu nie polega na konstruowaniu przebiegu dziejów, sekwencji wydarzeń uporządkowanych i skatalogowanych, jasno wykreślonych na gładkiej karcie papieru. Teraz owa karta papieru jest zmięta i nierównomiernie poskładana, tak że tworzy zawęźlenia i zgięcia, dzięki którym bardzo różne godziny, lata i epoki stykają się z sobą. Tak doświadczamy czasu, kiedy przechodząc ulicą, napotykamy dom, z którym wiążą się nasze wspomnienia sprzed wielu lat; sklep, którego wystawa wyzwala naszą wyobraźnię, albo kiedy spoglądając w okno czyjegoś mieszkania, projektujemy minione i przyszłe losy jego mieszkańców. Perec poznaje Londyn, zaglądając do bow windows, „zza których wyłaniają się ledwo widoczne masywne kontury kanapy Chesterfield, czerwona poświata z kominka, niezwykle kunsztowny serwis do herbaty”[7]. To właśnie tajemnica tego, co „ledwo widoczne”, ujawnia pracę czasu, która nie przebiega wcale wedle z góry przewidzianych, linearnych scenariuszy. Przestrzeń tak rozumiana dekonstruuje tradycyjnie uprawianą politykę i podobnie czyni z klasycznie pojmowaną historią. „Czas doświadczany przez nas bardziej przypomina raczej ową zmiętą kulę papieru niż płaską i wyprostowaną kartę”[8] – pisze Michel Serres, któremu podwójny w języku francuskim sens słowa le temps, oznaczającego czas i pogodę, pozwala zmodyfikować przewidywalną sekwencyjność czasu historycznego nieprzewidywalnością ruchów pogody.
Przestrzeń powstaje z owej trudnej do przewidzenia i bardzo zmiennej pogody czasu.
[5] Tamże, s. 70. [6] K. White, Poeta kosmograf, przeł. K. Brakoniecki, Olsztyn: Centrum Polsko-Francuskie, 2010, s. 100. [7] G. Perec, Spacery po Londynie, przeł. M. Ławniczak, [w:] tegoż, Urodziłem się..., s. 144. [8] M. Serres, B. Latour, Conversations on Science, Culture, and Time, transl. R. Lapidus, Ann Arbor: University of Michigan Press, 1995, s. 60.
„Gdzie jestem?” – to pytanie, mimo swej obezwładniającej banalności, winno wprawić nas w największe ożywienie. W momencie, w którym porzucimy wszelkie automatyczne i trywialne odpowiedzi stanowiące jedynie, jak pisze Jacques Derrida, „geograficzną figurację życia”, pytanie „gdzie jestem?” nabiera nadzwyczajnego znaczenia. Ukazuje ono pozorność naszej wiedzy, jednocześnie trafnej i prawdziwej (jestem np. w Jerozolimie) i całkowicie chybionej, nie zawiera się w niej bowiem nic prócz samej nazwy, która dźwięczy głucho jak wydrążona tykwa. „Czy jestem w Jerozolimie?”[3] – pyta siebie Derrida, dając do zrozumienia, że odpowiedź w prostych kategoriach lokalizującej miejsce onomastyki geograficznej nie będzie kompletna. Możemy się do niej ograniczyć, o ile satysfakcjonuje nas przestrzeń określona kategoriami administracyjno-prawnymi przybierającymi w najprostszej formie postać adresu. Forma ta jest, by tak rzec, czysto „przestrzenna”, zanurza bowiem miejsce w jakimś bezczasowym „roztworze”, w którym wytrawione i wyeliminowane zostają wszelkie cechy nienależące do przestrzeni w najbardziej banalnym jej znaczeniu.
[1] G. Perec, Przybliżenia czego?, przeł. M. Ławniczak, [w:] tegoż, Urodziłem się. Eseje, red. J. Olczyk, Kraków: Wydawnictwo Lokator, 2012, s. 107. [2] Tamże, s. 108. [3] J. Derrida, How to Avoid Speaking. Denials, [w:] L anguages of the Unsayable, eds. S. Budick, W. Iser, New York: Columbia University Press, 1989, s. 13 (jeśli nie wskazano inaczej, wszystkie cyt. w art. przeł. T.S.). [4] J. Derrida, The Gift of Death, transl. D. Wills, Chicago: University of Chicago Press, 1995, s. 69.
3.
NR 01 Projekt wykonany wyłącznie w celach dydaktycznych. Prowadzący: prof. Krzysztof Molenda. Joanna Dyba. Pracownia Wydawnictw UAP 2019. W projekcie wykorzystano artukuły z poniższych źródeł: Magazyn Autoportret „Ograniczenie” 4[43]2013 ebook
Magazyn Autoportret „Przestrzeń jako taka” 2[41]2013 ebook https://fabryczna.in/z-czym-kojarzy-sie-lodz-wyniki-naszej-sondy