Armia 75

Page 1


WARTHUNDER.COM

Zdobądź przewagę w powietrzu, na lądzie oraz na morzu tocząc bitwy II wojny światowej, dzięki wielokrotnie nagradzanej międzyplatformowej grze MMO następnej generacji na PC, Mac oraz konsole PS4!


www.wb.com.pl

ul. Poznańska 129/133, 05-850 Ożarów Mazowiecki, tel.: +48 22 731 25 00, fax: +48 22 731 25 01, e-mail: info@wb.com.pl


Drodzy Czytelnicy! Tematyka ARMII obejmuje nowoczesne technologie nieodłącznie związane z przemysłem obronnym. Z tego powodu formuła ARMII nie może tkwić w poprzedniej epoce. Aby dotrzeć do wszystkich profesjonalistów związanych z branżą obronną w jak najkrótszym czasie, rezygnujemy z tradycyjnej papierowej edycji rozwożonej przez kolporterów i dostępnej wyłącznie w salonikach prasowych. Zależy nam, aby ARMIA trafiała do jak najszerszej grupy odbiorców. Jest to możliwe jedynie za pomocą bezpłatnego wydania cyfrowego. Dzięki Internetowi, dostęp do ARMII może mieć teraz każdy, bez względu na to, czy jest akurat na Mazurach, czy na Antypodach.

10 W NUMERZE:

wywiadY

Trzeba być profesjonalistą .................................................... 6 Z płk. Włodzimierzem Kurkiem, obserwatorem, szefem patrolu i starszym Narodowego Polskiego Kontyngentu misji obserwacyjnej Unii Europejskiej w Republice Gruzji, szefem patrolu w zespole „Quebeck”, rozmawiał Aleksander Z. Rawski.

Wojsko polskie

Wydra-14 .......................................................................... 10 Jaguar 14 .......................................................................... 12 Pierwszy w akcji – TKO HURAGAN-14 .................................. 14 SH-2G na pokładzie ORP „Kontradmirał X. Czernicki” ......................................... 15 Zmiana dowodzenia w 17. WBZ .......................................... 15 Artyleryjska NAWAŁA ......................................................... 16 ULEWA-14 ......................................................................... 17 Nowy Dowódca złocienieckiej brygady ............................... 18 TKO TAJFUN-14 .................................................................. 18 Kurs szkoleniowo-metodyczny ........................................... 20 Atak torpedowy ................................................................ 21 „ORKAN” uzbrojony ............................................................ 21 Nowy dowódca 23. pułku artylerii ...................................... 22 Mistrz Polskiej Ligii Motoparalotniowej .............................. 23

Sto tysięcy miesięcznych odwiedzin naszego portalu armia24.pl uświadomiło nam, jak wielka może być rzesza naszych Czytelników. Takiemu popytowi nie jest w stanie podołać żaden system tradycyjnej dystrybucji. ARMIA papierowa nie zniknie całkowicie. Drukowana wersja pozostanie dla prenumeratorów instytucjonalnych i indywidualnych. Wszystkich zwolenników wydania papierowego zachęcamy do wykupienia prenumeraty.

Komentarze

Priorytety rozwoju Sił Zbrojnych RP .................................... 24

Jarosław Affek

Redakcja i zespół wydawniczy

przemysł

AgustaWestland i spółki z PGZ o przyszłej współpracy offsetowej ......................................................................... 30

Adam M. Maciejewski

Na okładce: SH90 z 5° Gruppo Elicotteri [Fot. Gian Carlo Vecchi]

36


www.armia24.pl Adres Redakcji i Wydawnictwa

20-258 Lublin, ul. Akacjowa 100, Turka, os. Borek tel./faks 81 501 21 05 reklama@kagero.pl • www.kagero.pl RadA Programowa

24

30

Wiesław Barnat – przewodniczący, Hubert Marcin Królikowski, Krzysztof Kosiuczenko, Przemysław Kupidura, Sławomir Augustyn, Przemysław Simiński, Mirosław A. Michalski, Norbert Wójtowicz redaktor naczelnY

MBDA i Thales – umowy z polskimi partnerami .................. 36

Damian Majsak

Adam M. Maciejewski

redaktor prowadzący

Adam M. Maciejewski tel. 605-233-805

na lądzie

Czołgi saperskie made in Poland ........................................ 40

redakTor działu Historia Militaris

Kamil Stopiński

Jerzy Garstka

Redakcja

Adam M. Maciejewski

str. 30

18 grudnia 2014 r. w zakładach PZL-Świdnik podpisano porozumienie o współpracy w ramach przyszłych umów offsetowych o wartości 800 mln EUR, a związanych z realizacją przyszłego kontraktu na dostawę 70 śmigłowców AW149 dla Sił Zbrojnych RP.

Jerzy Garstka, Jacek Krzewiński, Maciej Ługowski, Krzysztof Melski, Marian Moraczewski, Tomasz Nowak, Gian Carlo Vecchi Korekta

Adam M. Maciejewski, Karolina Kaźmierska Dyrektor Marketingu

Joanna Majsak

marketing@kagero.pl Biuro Reklamy

Kamil Stopiński, Maciej Łacina reklama@kagero.pl oferta@kagero.pl tel. 609-326-009 sekretarz redakcji

Kamil Stopiński redakcja@kagero.pl, tel. 601 602 056 DTP Marcin Wachowicz, Łukasz Maj KAGERO STUDIO – grafika@kagero.pl

w powietrzu

Jerzy Garstka

5° Gruppo Elicotteri – pierwsze śmigłowce SH90 ................................................................ 47

str. 40

Przebieg ostatnich konfliktów zbrojnych niezbicie dowodzi o rosnącym znaczeniu inżynieryjnego zabezpieczenia działań bojowych. W wielu przypadkach decyduje ono o wykonaniu zadań bojowych przez wojska lądowe.

Gian Carlo Vecchi

Historia Militaris

MDD/GD A-12 Avenger II .................................................... 66

Kolportaż

Sprzedaż i prenumerata redakcyjna, prenumerata RUCH, KOLPORTER, sprzedaż sieć Empik, salony prasowe: RUCH i KOLPORTER, INMedio, wybrane księgarnie, podczas pokazów lotniczych, rekonstrukcji historycznych, targów, konferencji i wystaw przemysłu obronnego

Wydawca

Oficyna Wydawnicza KAGERO ul. Akacjowa 100, Turka, 20-258 Lublin 62

Leszek A. Wieliczko

www.kagero.pl

Co znajdę, to moje! Słów kilka na temat umundurowania piechoty Wojska Polskiego na Wschodzie w latach 1944–1945 ....................................................................... 72

Prezes zarządu

Damian Majsak kagero@kagero.pl

Łukasz Gładysiak

Sekretariat wydawnictwa

Kamil Stopiński Leszek A. Wieliczko

str. 66

Na początku lat 90. ubiegłego wieku w światowej prasie lotniczej pojawiły się opisy, rysunki i wizje artystyczne pokładowego samolotu uderzeniowego A-12 Avenger II, skonstruowanego na potrzeby US Navy w ramach programu Advanced Tactical Aircraft (ATA). Ujawnienie dokładniejszych informacji o tym dotąd ściśle tajnym projekcie wynikało z faktu, iż jego rozwój został przerwany na początku 1991 roku.

66

Tel. 601 602 056

Współpraca

ISSN

1898-1496 Wszystkie materiały są objęte prawem autorskim. Przedruki i wykorzystanie materiałów wyłącznie za zgodą redakcji. Redakcja zastrzega sobie prawo skracania tekstów i zmiany tytułów nadesłanych tekstów. Opinie zawarte w artykułach są wyłącznie opiniami sygnowanych autorów. Redakcja nie odpowiada za treść reklam, materiałów promocyjnych. Wydawca Ilustrowanego Magazynu Wojskowego ARMIA ostrzega P.T. Sprzedawców, że sprzedaż aktualnych i archiwalnych numerów czasopisma po innej cenie niż wydrukowana na okładce jest działaniem na szkodę Wydawcy i skutkuje odpowiedzialnością karną.


wywiady

Misja EUUM w Gruzji

Trzeba być profesjonalistą Z płk. Włodzimierzem Kurkiem, obserwatorem, szefem patrolu i starszym Narodowego Polskiego Kontyngentu misji obserwacyjnej Unii Europejskiej w Republice Gruzji, szefem patrolu w zespole „Quebeck”, rozmawiał Aleksander Z. Rawski.

Aleksander Z. Rawski: Imponująca jest lista misji pokojowych, w których Pan uczestniczył w różnym charakterze: obserwator i szef posterunku obserwacyjnego misji UNAVEM w Angoli (1995–1996 r.), szef biura protokolarno-łącznikowego w Kwaterze Głównej UNDOF na Wzgórzach Golan (1997– 1998 r.), obserwator wyborów z ramienia OBWE w Bośni i Hercegowinie (2000 r.), szef oddziału J9 w Kwaterze Głównej misji EUFOR (2005–2006 r.), obserwator wojskowy, szef posterunków obserwacyjnych oraz szef zachodniego sektora obserwacyjnego misji UNOCI na Wybrzeżu Kości Słoniowej (2007–2008 r.), a w latach 2012–2014 obserwator, szef patrolu i Starszy Narodowy Polskiego Kontyngentu w Misji Obserwacyjnej Unii Europejskiej w Republice Gruzji (European Union Monitoring Mission in Gerogia – EUMM in Georgia)…

Włodzimierz Kurek: Nie pominął Pan żadnej misji, w której wziąłem udział. Można jeszcze wymienić mój półroczny służbowy pobyt w Indii w 1988 r. Był to typowo specjalistyczny wyjazd. Do Azji pojechałem jako doradca techniczny ds. wdrożenia technologii wojskowej zakupionej w Polsce przez klienta indyjskiego. Ekspercka funkcja była zgodna z moją profesją zawodową, wykształceniem, jakie zdobyłem podczas studiów w Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie.

A.Z.R.: Obecnie działa Pan jako obserwator i szef patrolu misji pokojowej Unii Europejskiej w Republice Gruzji. Czy doświadczenia zdobyte na poprzednich misjach udało się tutaj spożytkować?

W.K.: To dobre pytanie. Przebywanie na misji w warunkach tropikalnych nauczyło mnie przede wszystkim dbałości o codzienną higienę osobistą, m.in.: mycie rąk przed każdym posiłkiem. Po prostu chodziło o dbanie o swoje zdrowie. Przebywając w krajach afrykańskich, nie rozstawałem się z niewielkim pojemnikiem z odkażającym żelem.

6

Oczywiście nie stosowałem go od razu po przywitaniu się czy po spotkaniu z tubylcami. Byłoby to co najmniej niegrzeczne – od razu wyjęcie plastikowej buteleczki i popsikanie prawej dłoni. Lokalna społeczność źle odebrałaby mnie jako obserwatora Organizacji Narodów Zjednoczonych. Taki zabieg wykonywałem dyskretnie. Także nauczyłem się dbać o kondycję fizyczną, która decyduje o wydajności mojej pracy. Dlatego co najmniej trzy razy w tygodniu ćwiczę np. podnoszenie 20-kilogramowych hantli, także z wykorzystaniem ławeczki gimnastycznej. Taki ciężarek jedną ręką unoszę co najmniej dziesięć razy w serii. Przekonałem się, że nie ma takich samych misji. Na każdej są inne uwarunkowania polityczne, inne podłoże konfliktu, inne warunki socjalno-bytowe miejscowej ludności, inny rozmówca, inna mentalność społeczeństwa, inny klimat… Przed każdym wyjazdem na misję musiałem się trochę przygotować: przede wszystkim szukałem

informacji o danym kraju i zapoznawałem się z materiałami resortu obrony związanych z daną misją. Przyznaję, że żadna z nich w niczym mnie nie zaskoczyła. Zawsze byłem do niej dobrze przygotowany, wiedziałem, gdzie się udaję i po co. A.Z.R.: Jest Pan absolwentem kierunku automatyzacji systemów kierowania Wydziału Uzbrojenia i Elektroniki Wojskowej Akademii Technicznej (promocja 1977 r.). Czy zdobytą na studiach wiedzę w jakiejś formie wykorzystał Pan w swojej pracy zawodowej?

W.K.: Ukończyłem wojskową uczelnię, na której od studenta dużo wymagano. To procentowało już na początku startu w moje dorosłe życie, w drodze do usamodzielnienia się, pomogło w karierze zawodowej. Studia w warszawskiej uczelni nie były łatwe. Pomimo tego Wojskową Akademię Techniczną ukończyłem z oceną bardzo dobrą. Jednak trzeba zdać sobie sprawę z tego, że wiedza zdobyta na uczelni to jedno, a funkcjonowa www.armia24.pl


nie na misji poza granicami kraju to drugie. Akademia daje wiedzę ogólną, którą potem trzeba wykorzystać w dalszej służbie zawodowej. Dopiero połączona z doświadczeniami praktycznymi daje odpowiednie rezultaty, z czasem pozwala swobodnie poruszać się w środowisku międzynarodowym.

A.Z.R.: Podczas misji obserwacyjnej Unii Europejskiej w Republice Gruzji pełni Pan funkcję szefa patrolu obserwacyjnego w zespole „Quebeck”, który w tym kraju zajmuje się monitorowaniem sytuacji wojskowej i policyjnej w rejonie odpowiedzialności misji…

A.Z.R.: Po ukończeniu studiów w Wojskowej Akademii Technicznej skierowano Pana do służby w 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej im. Króla Jana III Sobieskiego w Żaganiu…

W.K.: W żagańskiej dywizji spędziłem dwa lata, pełniąc obowiązki pomocnika szefa uzbrojenia dywizji. Dalszą wojskową służbę kontynuowałem w Wojskowych Zakładach Uzbrojenia nr 1 w Krakowie, gdzie służyłem trzynaście lat. W tym czasie byłem technologiem na wydziale produkcyjnym, szefem biura konstrukcyjno-technologicznego i szefem wydziału produkcyjnego ds. remontu urządzeń optoelektronicznych. Właśnie podczas służby w tych Zakładach zajmowałem się przygotowaniem technologii dla kontrahenta indyjskiego, co skutkowało m.in. tym, że w 1988 r. pojechałem służbowo do Indii. W roku 1992, w związku z transformacją ustrojową i znaczącą redukcją Sił Zbrojnych RP, krakowska instytucja uległa likwidacji. Zostałem skierowany do pracy w dowództwie Krakowskiego Okręgu Wojskowego, w Oddziale Operacyjnym – Wydział Inspekcji i Wizyt Zagranicznych na stanowisko starszego specjalisty. Następnie zostałem szefem Wydziału Inspekcji i Wizyt Zagranicznych – ds. implementacji podpisanych przez Polskę porozumień rozbrojeniowych, m.in.: Traktatu o Kontroli Zbrojeń Konwencjonalnych w Europie – CFE-1 oraz Dokumentu Wiedeńskiego – o budowie środków wzajemnego zaufania w Europie. W latach 1999–2000 kolejnym miejscem służby był Departament Wojskowych Spraw

Zagranicznych MON, gdzie kolejno pełniłem funkcje specjalisty i starszego specjalisty, dodatkowo, wykonując zadania sekretarza – koordynatora ds. prac resortu obrony narodowej w ramach Trójkąta Weimarskiego. W latach 2000–2003 moim miejscem służby był Generalny Zarząd Operacyjny – P3 SG WP, gdzie pełniłem funkcje głównego specjalisty, zajmując się m.in. koordynacją prac międzynarodowej grupy ds. funkcjonowania Polsko-Nordyckiej Grupy Bojowej w Misji SFOR na Bałkanach oraz byłem współprzewodniczącym zespołu ds. utworzenia Brygady Polsko-CzeskoSłowackiej promującej akcesję Słowacji do struktur NATO. Natomiast w latach 2003– 2004 w Generalnym Zarządzie Zasobów Osobowych – P1 SG WP, powierzono mi stanowiska szefa oddziału służby poza granicami państwa oraz koordynatora prac mających na celu utworzenie struktur dowództwa Międzynarodowej Koalicyjnej Dywizji w operacji w Iraku oraz negocjacji polskich stanowisk w strukturach NATO.

W.K.: Chodzi o to, żeby wiedzieć, czy strona gruzińska i pozostałe strony nie podejmują kroków, które wykraczają poza sześciopunktowe porozumienie pokojowe podpisane w następstwie konfliktu gruzińsko-rosyjskiego w 2008 r. W wyniku tej wojny część suwerennych terytoriów Gruzji zajęta została przez separatystów, którzy ogłosili niepodległość, tworząc na tych terytoriach de facto Republiki Abchazji i Osetii Południowe, które nie zostały uznane zarówno przez Gruzję, jak i większość społeczności międzynarodowej. Zadaniem misji jest stałe monitorowanie, czy siły wojskowe lub policyjne wszystkich zainteresowanych stron nie są przegrupowywane w pobliżu terenów przyległych do tymczasowych linii administracyjnych – tzw. ABL (Administrative Boundary Lines), oddzielających terytorium administrowane przez władze Gruzji od terytoriów de facto Republiki Abchazji i Osetii Południowej, czy nie są wzmacniane ponad to, co wiemy, jak również zajmujemy się sytuacją humanitarną ludności, która ucierpiała na skutek konfliktu, głównie z powodu konieczności opuszczenia dotychczasowych miejsc zamieszkania. Podczas takich patroli obserwatorzy misji EUMM 24 godziny na dobę patrolują teren ABL, jak i terytorium administrowane przez władze Gruzji. Niestety w związku z utworzeniem de facto Republik Abchazji i Osetii Południowe, pomimo ważnego mandatu, który obejmuje terytorium całej Gruzji, nie posiadamy narzędzi, aby móc patrolować również ww. terytoria. Zespoły monitorujące europejskiej misji są rozlokowane w trzech biurach polowych w: Mtskheta, Zugdidi i Gori. W skład każdego biura polowego wchodzą trzy zespoły monitorujące: 1. ABL Teams (monitorujące sytuację wzdłuż tymczasowej linii administracyjnej – ABL), 2. Human Security Teams (monitorujące sytuację humanitarną ludności, która ucierpiała na skutek konfliktu, głównie z powodu konieczności opuszczenia dotychczasowych miejsc zamieszkania) i 3. Compliance Teams (monitorujące obszar przestrzegania przez władze Gruzji porozumień podpisanych przez EUMM i resortami obrony i spraw wewnętrznych Gruzji). Podczas misji jest średnio prowadzonych do 25 patroli dziennie, w tym minimum trzy po zmierzchu. Polski kontyngent w EUMM składa się z 29 obserwatorów delegowanych przez MON, MSW i MSZ. Na misji jest ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 7


wywiady fesjonalne. Zwierzęta, szczególnie w krajach tropikalnych, są nosicielami wielu groźnych chorób. Z takiego lekkomyślnego zachowania mogą wyniknąć poważne problemy dla zdrowia człowieka. A.Z.R.: Z misji przywozi Pan charakterystyczne dla danego kraju pamiątki?

łącznie ok. 200 obserwatorów z państw Unii Europejskiej. A.Z.R.: Podczas misji pokojowej EUMM w Gruzji stosuje się trzy metody zdobywania informacji: poprzez stałe monitorowanie terenu, rozmowy z lokalną ludnością i przedstawicielami władz lokalnych oraz poprzez zapowiedziane wizyty w jednostkach wojskowych i policyjnych.

W.K.: Właśnie tak się to odbywa. O takiej wizycie co najmniej z 24-godzinnym wyprzedzeniem musimy powiadomić Ministerstwo Obrony albo Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Republiki Gruzji. Władze nie robią problemu z wyrażeniem zgody. Wówczas jedziemy do jednostki i przeprowadzamy rozmowę z dowódcą/szefem w oparciu o wcześniej zebrane informacje, które znajdują się w naszych bazach danych. W jej wyniku sprawdzamy, jakie nastąpiły zmiany w stosunku do materiałów zebranych podczas poprzedniej wizyty. Jest więc co porównać: zmiany w liczbie i rodzaju sprzętu bojowego, strukturę organizacyjną jednostki, liczebność pododdziałów, specyfikę szkolenia żołnierzy… Taka sama analiza dotyczy jednostek policyjnych.

A.Z.R.: Dla zebrania informacji zespół obserwacyjny powinien przejść się po terenie jednostki, zajrzeć na przykoszarowe place ćwiczeń i do parku samochodowego, wejść do garażu, sprawdzić zawartość magazynów…?

W.K.: Z nieskromnością muszę przyznać, że lata służby w wojsku przekładają się na to, że jako obserwator nie muszę specjalnie wysilać się, żeby zdobyć informacje, które są potrzebne, żeby zrealizować zadania misyjne. Z doświadczenia, już na pierwszy rzut oka od razu zauważam, co dzieje się w jednostce, jakie ma wyposażenie bojowe… Nie muszę specjalnie zaglądać do garażu czy pomieszczeń kancelaryjnych sztabu jednostki. Na-

8

wet w oparciu o obserwację z zewnątrz bramy wjazdowej do koszar mogę określić, czy w jednostce ogłoszono podwyższony stan gotowości bojowej, czy odbywa się trening sztabowy… Zebrane materiały analizuję, wyciągam wnioski, a następnie składam raport. A.Z.R.: Jako obserwator misji EUMM mieszka Pan na terenie należącym do biura terenowego Mtskheta?

W.K.: Nic podobnego. Tak samo jak inni obserwatorzy misji Unii Europejskiej w Gruzji wynajmuję mieszkanie na rynku cywilnym. Warunek jest jeden. Takie mieszkanie/dom musi się znajdować w takiej odległości, żeby w chwili ogłoszenia alarmu, w ciągu trzydziestu minut, dojechać do biura. Natomiast, kiedy chcemy być zakwaterowani w miejscu bardziej odległym od terenowego biura, trzeba to skonsultować z oficerem bezpieczeństwa misji EUMM. To on wyraża zgodę na takie przedsięwzięcie. Jest to związane z zorganizowanym systemem powiadamiania i ewentualnej ewakuacji misji.

A.Z.R.: Czy pobyt na misjach wpłynął na Pana upodobania kulinarne?

W.K.: Tak się nie stało. To, co lubiłem jeść w Polsce, dalej mi smakuje. Nie zmieniłem menu, nie wprowadziłem nowej potrawy. Nadal lubię dobrze przyrządzone potrawy mięsne, warzywa i sery. Mam potrawę, którą sam przyrządzam i nikomu nie dam się wyręczyć. Są to naleśniki z dżemem, który nie może być za bardzo słodki. Aczkolwiek z przyjemnością testuje też lokalną kuchnię.

A.Z.R.: Czy na misjach zaprzyjaźnił się Pan z jakimś zwierzęciem?

W.K.: Nigdy nie było czegoś takiego. Po pierwsze – na misji niewskazane jest, by coś takiego robić. Po drugie – jest to zachowanie niepro-

W.K.: Trochę ich zebrałem. Z pobytu w Indiach przywiozłem Buddę wyrzeźbioną w drzewie sandałowym. Z Angoli – hebanowe maski i 120-centymetrowej wysokości słonie z uniesionymi trąbami. Z misji w Bośni i Hercegowinie przywiozłem ikonę malowaną złotą farbą. Z Wybrzeża Kości Słoniowej do mojego mieszkania w Krakowie trafiły także maski i rzeźby słoni, wykonane bynajmniej nie z kości słoniowej. Natomiast z Gruzji pamiątką są olejne obrazy kupione na bazarze znajdującym się na Suchym Moście w Tibilisi oraz butelki markowych win, koniaków gruzińskich i słynnej gruzińskiej „czaczy”.

A.Z.R.: Czy zastanawiał się Pan nad wyjazdem na kolejną misję w jakiś inny rejon świata?

W.K.: O tym jeszcze nie myślę. Przede wszystkim muszę to uzgodnić z Wandą, moją żoną. W tej chwili jest moim najważniejszym dowódcą. Wprawdzie każdy wyjazd na misję wiąże się z jakimś profitem finansowym, to jednak towarzyszą mu pewne wyrzeczenia, głównie rozłąka z rodziną. Dla żołnierzy, którzy niedawno wstąpili w związki małżeńskie i mają małe dzieci, może to być duże obciążenie psychiczne.

A.Z.R.: Zaledwie trzy godziny lotu samolotem rejsowym dzieli Gruzję od Polski. Jak często obserwator misji EUMM może wyjechać do rodzinnego kraju, żeby odwiedzić najbliższych?

W.K.: Unijne wewnętrzne uregulowania przewidują, że na misji EUMM za każdy miesiąc służby każdy obserwator otrzymuje cztery dni wolnego. Można sobie je uzbierać, dołączyć do soboty i niedzieli i złożyć w jeden urlop – razem sześć dni. Jakby zbierać przez 12 miesięcy trwania misji to uskłada się 48 dni. W czasie wolnym można polecieć do Polski. Także nie ma problemu z zaproszeniem do Gruzji rodziny czy znajomych. Żona i dzieci już mnie odwiedzili. W czasie wolnym od służby jest też możliwość zwiedzenia tego pięknego i interesującego kraju. Za każdym razem, kiedy chcę opuścić garnizon Mtskheta, gdzie stacjonuje moje biuro polowe misji, muszę wystąpić o pozwolenie do władz misji. Nigdy nie spotkałem się z odmową. A.Z.R.: Dziękuję za rozmowę. n

Zdjęcia: Aleksander Z. Rawski www.armia24.pl



Wojsko polskie

aktualności – Wydra-14

Wydra-14

N

a poligonie w Orzyszu rozpoczęto ćwiczenie taktyczno-specjalne pk. Wydra-14. 1 grudnia na Placu Apelowym w Orzyszu stanęli żołnierze 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej, biorący udział w ćwiczeniu taktyczno-specjalnym pk. Wydra-14. Głównymi ćwiczącymi byli „Zawiszacy” z dywizjonu przeciwlotniczego oraz dywizjonu artylerii samobieżnej. Jednakże na tym nie koniec. Przeprowadzenie ćwiczenia zaplanowano w sposób zintegrowany, łącząc je z ćwiczeniem zgrywającym batalionu logistycznego oraz oceną wyszkolenia 7. kompanii zmechanizowanej i kompanii wsparcia, które wchodzą w skład 2. batalionu zmechanizowanego. Takie rozwiązanie pozwala na sprawdzenie stopnia przygotowania dywizjonów i batalionów specjalistycznych we współdziałaniu z pododdziałami ogólnowojskowymi. Ponadto działanie „Zawiszaków” wspierały samoloty Su-22, śmigłowce Mi-24 oraz środki bezpilotowe. W ćwiczeniu wzięło udział ponad 1200 żołnierzy oraz prawie 300 jednostek sprzętu. Było to ostatnie tak ważne przedsięwzięcie szkoleniowe dla „Zawiszaków” w minionym roku.

10

Jednak poranne rozprowadzenie to nie tylko instruktaże dla ćwiczących. Wielu stojących na placu żołnierzy wyróżnionych zostało przez dowódcę brygady gen. bryg. Sławomira Kowalskiego brygadową Odznaką Pamiątkową. Tego dnia żegnaliśmy również jednego z kolegów odchodzącego na wyższe stanowisko służbowe. Jeszcze do niedawna kapitan Adam Kuź przez całą swoją służbę wojskową związany był z 15. Giżycką Brygadą Zmechanizowaną. 1 grudnia po raz pierwszy wystąpił w stopniu majora, zaś bezpośrednio z pożegnania udał się do Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, gdzie będzie kontynuował służbę. Żegnając swojego żołnierza, generał Sławomir Kowalski powiedział: Zawsze cieszę się, żegnając swoich żołnierzy, jeśli to pożegnanie jest związane z awansem na wyższy stopień. Jestem przekonany, że major Adam Kuź obowiązki na nowym stanowisku będzie wykonywał tak rzetelnie, jak w naszej brygadzie. Podczas pożegnania majora Adama Kuzia czekała nie lada niespodzian-

ka. Został on pierwszym żołnierzem brygady wyróżnionym Złotym Sygnetem 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej wprowadzonym w 2014 roku z okazji 20-lecia Brygady.

Walka z przeciwnikiem

Natarcie przeciwnika na Rudzie rozpoczęło część taktyczną trwającego na poligonie w Orzyszu ćwiczenia pk. Wydra-14. 2 grudnia przeciwnik uderzył od miejscowości Ruda. Najpierw jego elementy rozpoznawcze wykryły ubezpieczenie bojowe ze składu II Taktycznej Grupy Bojowej, następnie pododdziały ogólnowojskowe zaatakowały broniących się żołnierzy 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej. Działanie przeciwnika wspierały samoloty Su-22. Po intensywnej walce „Zawiszacy” musieli się wycofać. W oderwaniu się od przeciwnika pomogły im śmigłowce Mi-24. Po kilku godzinach walki na kolejnych liniach opóźniania, przeciwnik dotarł do „Czerwonych Rombów”, gdzie został ostatecznie zatrzymany. Sztaby ćwiczących pododdziałów przystąpiły do planowania kontrataku.

www.armia24.pl


Następnego dnia zaatakowali żołnierze 15. Brygady. Po ostrzale pozycji przeciwnika przez Su-22 i Mi-24, do ataku ruszyły pododdziały zmechanizowane. Ich działanie wspierali główni ćwiczący – dywizjon artylerii samobieżnej i dywizjon przeciwlotniczy. Po ciężkiej walce „Zawiszacy” odzyskali część utraconego terenu i przeszli do obrony na Kościelisku. Niestety, przeciwnik wykonał uderzenie bronią chemiczną na pododdziały wsparcia. Skażone baterie musiały wycofać się z zajętych rejonów i udać na Punkty Likwidacji Skażeń, rozwinięte przez żołnierzy plutonu chemicznego, by przeprowadzić odkażanie pojazdów. Kontratak żołnierzy II Taktycznej Grupy Bojowej na Kościelisko był ostatnim elementem części taktycznej ćwiczenia pk. Wydra-14. Ćwiczenie to miało na celu sprawdzenie przygotowania do realizacji działań bojowych przez dywizjon artylerii samobieżnej i dywizjon przeciwlotniczy. Zaangażowanym w ćwiczenie żołnierzom pozostał najważniejszy sprawdzian, sprawdzenie skuteczności ogniowej, który rozpoczęli już następnego dnia, czyli 4 grudnia.

i nocy. Działanie walczących wojsk wspierały śmigłowce Mi-24 i Bezpilotowe Środki Rozpoznawcze. Następnego dnia, 5 grudnia, „Zawiszacy” ruszyli do natarcia. Po uderzeniu śmigłowców i wykonaniu przejść w polach minowych za pomocą ładunków wydłużonych żołnierze 7. kompanii zmechanizowanej uderzyli na przeciwnika. Ich działanie wspierali główni

ćwiczący – dywizjon artylerii samobieżnej oraz dywizjon przeciwlotniczy 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej. Kierowanie ogniem w natarciu zakończyło część ogniową ćwiczenia taktyczno-specjalnego pk. Wydra-14. n

Tekst i zdjęcia: kpt. Dariusz Guzenda

Natarcie z Czerwonych Rombów

Kierowanie ogniem kompanii zmechanizowanej w natarciu w dzień zakończyło część ogniową ćwiczenia taktyczno-specjalnego pk. Wydra-14. 4 grudnia ćwiczenie taktyczno-specjalne pk. Wydra-14 weszło w część ogniową. Tego dnia pododdziały II Taktycznej Grupy Bojowej realizowały kierowania ogniem i treningi kierowania ogniem w obronie w dzień

ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 11


Wojsko polskie

AKTUALNOŚCI - Jaguar 14

Jaguar 14 J

aguar to gatunek ssaka z rodziny kotowatych, zaliczany do wielkich kotów i jedyny przedstawiciel rodzaju Panthera spotykany w Amerykach. Co robi trzeci co do wielkości przedstawiciel swej rodziny po tygrysie i lwie w lasach drawskiego poligonu? Uspokajając wszystkich, którzy to czytają, Jaguar to kryptonim ćwiczenia taktycznego z wojskami. Tematem ćwiczenia, podczas którego ocenie podlega poziom wyszkolenia 1. batalionu zmechanizowanego, jest „Batalion w działaniach taktycznych ze strzelaniem amunicją bojową”. W prekolumbijskiej Ameryce Środkowej czy Południowej jaguar długo stanowił symbol siły i mocy. Czy był to synonim siły i sprawności 1. batalionu zmechanizowanego, okazało się w trakcie trwającego blisko tydzień ćwiczenia. Celem głównym ćwiczenia było zgranie stanowiska dowodzenia 1. bz z działaniem pododdziałów batalionu i pododdziałami wsparcia. Sprawdzeniu podlegało zgranie batalionu do realizacji zadań zgodnie z przeznaczeniem. Podczas ćwiczenia zarówno sztab, jak również pododdziały były poddawane sprawdzeniu. Oceniana była ich reakcja na „incydenty” planowane i podgrywane przez kierownictwo ćwiczenia. Żołnierzom batalionu życzyliśmy, by duch siły i mocy Jaguara nie opuszczał ich mimo niskich temperatur i zmęczenia trwającego od kilku tygodni szkolenia poligonowego.

Jaguara kolejna doba

Na stanowiskach dowodzenia kierownictwa ćwiczenia i 1. batalionu zmechanizowanego trwał nieustanny proces kierowania walką. Odprawy koordynacyjne, planowanie kolejnych etapów działań i ich synchronizacja. Przeciwnik stale próbował podejść jak najbliżej 1. batalionu, prowadząc działania zaczepne. Po zajęciu rejonu odpowiedzialności 1. batalion prowadził działania obronne, które poprzedzone były rozbudową inżynieryjną plutonowych punktów oporu. Dynamika działań ponad 20 incydentów na 12 godzin walki wymagała od dowódców i żołnierzy wysokiej sprawności psychofizycznej i odporności, zwłaszcza że warunki atmosferyczne były im niesprzyjające. Oprócz dzikiego Jaguara, z żołnierzami 1. batalionu rejon zajęły jeszcze inne dzikie zwierzęta. Nie ma to jak posiedzieć przy Żubrze :)

Barbórka na bojowo

Artylerzyści „Niebieskich Beretów” świętowali 4 grudnia na bojowo. Salwy strzelających 122-milimetrowych haubic samobieżnych 2S1 Goździk rozbrzmiały na drawskim poli-

12

www.armia24.pl


gonie. W ramach ćwiczenia Jaguar 14 dywizjon artylerii samobieżnej 7. Brygady Obrony Wybrzeża otrzymał zadanie wsparcia bezpośredniego z zadaniem osłony przed ogniem środków walki przeciwnika i wzbraniania jego podejścia. Artylerzystom życzyliśmy celnego ognia i dobrego zdrowia. Nad ich bezpieczeństwem prócz dowódców i rozjemców czuwała także św. Barbara – patronka zawodów niebezpiecznych: artylerzystów, rakietników, wytwórców sztucznych ogni i górników.

Kierowanie ogniem

Ćwiczenie w kierowaniu ogniem kompanii zmechanizowanej, strzelania pododdziałów artylerii amunicją bojową i szturmowanie celów naziemnych przez śmigłowce Lotnictwa Wojsk Lądowych w obronie w dzień miały miejsce 4 grudnia w ramach ćwiczenia Jaguar 14. Zajęcia te miały za zadanie sprawdzić dowódców wszystkich szczebli dowodzenia w zakresie przygotowania systemu ognia i kierowania nim w obronie w dzień, dowodzenia, współdziałania i kierowania walką pododdziałów w trakcie prowadzenia działań obronnych. Podczas zajęć sprawdzone też zostały umiejętności dowódcy 1.bz w zakresie wykorzystania przydzielonych sił i środków.

Wykonać sygnał skok – zająć rubież

Sprawdzenie dowódców wszystkich szczebli dowodzenia w zakresie przygotowania systemu ognia i kierowania nim w natarciu w dzień miały za główny cel zajęcia na PCT Bucierz. Dowódca batalionu ppłk Marcin Adamski, prowadząc natarcie, prezentował przed zespołem kontrolnym elementy dowodzenia, współdziałania i kierowania walką pododdziałów w trakcie prowadzenia natarcia. Po zrealizowanych zajęciach oczekiwany efekt końcowy to pododdziały sprawdzone i ocenione w zakresie zdolności do wykonywania zadań ogniowych podczas przygotowania i wykonania kontrataku.

Podsumowanie szkolenia poligonowego – podziękowania i wyróżnienia

Po trwającym ponad miesiąc szkoleniu poligonowym żołnierze 7. BOW powrócili do garnizonów. W związku z dużym zaangażowaniem w realizację zadań wynikających ze wspólnego polsko-amerykańskiego szkolenia, podkreślając wysiłek żołnierzy podczas ćwiczenia Jaguar 14, dowódca płk Robert Orłowski podziękował żołnierzom 1. batalionu zmechanizowanego. Dowódca batalionu ppłk Marcin Adamski najlepszych żołnierzy wyróżnił nagrodami rzeczowymi. Jak powiedział dowódca 7. BOW: Wysiłek całego batalionu od dowódcy zaczynając na ostatnim żołnierzu w drużynie

skończywszy, przełożył się na osiągnięte wyniki. Batalion podlegał ocenie stopnia wyszkolenia. I na tę ocenę bez wątpienia złożył się wysiłek i zaangażowanie wszystkich żołnierzy, którzy uczestniczyli w ćwiczeniu Jaguar 14. Na poniedziałkowym rozprowadzeniu w brygadzie dowódca podkreślił również wysiłek żołnierzy batalionu logistycznego, którzy jak zawsze stanęli na wysokości zadania, zabezpieczając

przygotowanie, funkcjonowanie i likwidację obozowiska: Dzięki zaangażowaniu wszystkich biorących udział w poligonie udało się zrealizować założone cele szkoleniowe. Ponadto trzeba podkreślić, że udało się uniknąć wypadków i wszyscy bezpiecznie powrócili do garnizonów. Za co wszystkim żołnierzom dziękuję.

n

Tekst i zdjęcia: kpt. Karolina Krzewina-Hyc ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 13


Wojsko polskie

AKTUALNOŚCI

Pierwszy w akcji – TKO HURAGAN-14 M

iędzy 3 a 5 grudnia na poligonie w Świętoszowie ppłk Artur Danielski przeprowadził Trening Kierowania Ogniem 1. dywizjonu artylerii samobieżnej pk. HURAGAN-14. Przedsięwzięcie rozpoczęto wieczorem 3 grudnia. Cały stan osobowy pododdziału został zapoznany z tematyką, celami treningu, składem kierownictwa ćwiczenia oraz warunkami bezpieczeństwa obowiązującymi podczas działań z uwzględnieniem realizacji zadań ogniowych amunicją bojową. Po tym krótkim wstępie, wydzielone siły z pododdziałów otrzymały zadania, a następnie przystąpiły do rozpoznania i przygotowania Głównego Rejonu Stanowisk Ogniowych. Baterie po zajęciu rejonu przystąpiły do realizacji przedsięwzięć organizacji strzelania i kierowania ogniem oraz zabezpieczenia bojowego działań. Pod tymi specjalistycznymi określeniami kryje się przygotowanie dział oraz systemów do strzelania, a także tak prozaiczne rzeczy jak maskowanie oraz ochrona ludzi i sprzętu przed zagrożeniami występującymi na co dzień w czasie działań bojowych. Podczas zajęć uwaga Kierownictwa Ćwiczenia skierowana była nie tylko na realizację ognia (dokładność zadań ogniowych i czas ich realizacji), ale także na przygotowaniu i działaniu pododdziałów w warunkach ograniczonej widoczności (w nocy). W ramach treningu sprawdzane były wszystkie elementy standardowo wykonywane podczas działań obronnych artylerii. Kontrola obejmowała między innymi: punkt obserwacyjny grupy rozpoznawczej, dowiązanie geodezyjne elementów ugrupowania bojowego, punkty obserwacyjne do monitorowania skażeń oraz zagrożeń ze strony środków napadu powietrznego (ŚNP) i posterunki porządkowo-ochronne w rejonach pododdziałów. Ważnym aspektem działań była mobilność pododdziałów wraz z manewrem przeciwogniowym po realizacji zadań ogniowych. Elementy Artyleryjskiej Grupy

14

Rekonesansowej doskonaliły procedury dotyczące rozpoznania i koordynacji przyjęcia sił głównych w rejonie stanowisk ogniowych. W dniu święta Wojsk Rakietowych i Artylerii, tj. 4 grudnia, nie zabrakło akcentu celebracji tego ważnego dla nas dnia. Z okazji dnia świętej Barbary (patronki artylerzystów) oddano salwę całością dywizjonu i uczczono pamięć poległych żołnierzy służących w oddziałach i pododdziałach Boga Wojny. Trening zakończono 5 grudnia uroczystą zbiórką, na której dowódca dywizjonu podsu-

mował działanie poszczególnych elementów pododdziału. Jak powiedział ppłk Danielski: Poprzez wysoki poziom realizacji postawionych zadań po raz kolejny udowodniliście, że 1. dywizjon artylerii samobieżnej należy do najlepszych w pułku oraz Wojskach Lądowych. Następnie dowódca wyróżnił żołnierzy za ich wkład w funkcjonowanie pododdziału. Całość uwieńczyło wspólne zdjęcie oraz defilada kolumn pieszych i pojazdów. n

Tekst: por. Paweł Lewandowski, Zdjęcia: 5Lpa

www.armia24.pl


SH-2G na pokładzie ORP „Kontradmirał X. Czernicki” W

ubiegłą środę w rejonie Darłowa załoga śmigłowca SH-2G z 43. Bazy Lotnictwa Morskiego współpracowała z okrętem dowodzenia siłami obrony przeciwminowej ORP „Kontradmirał X. Czernicki”. Łącznie z pokładu jednostki 8. Flotylli Obrony Wybrzeża wykonano 14 operacji startów i lądowań. Załogi śmigłowców SH-2G z 43. Bazy Lotnictwa Morskiego w Gdyni Babich Dołach współpracują zwykle z fregatami rakietowymi ORP „Gen. K. Pułaski” oraz ORP „Gen. T. Kościuszko”, gdzie lądowiska mają wymiary 11 na 15 metrów. Tym razem treningowe operacje startów i lądowań zrealizowano we współpracy z okrętem dowodzenia siłami obrony przeciwminowej z 8. Flotylli Obrony Wybrzeża. Podczas postoju na pokładzie przećwiczono również uzupełnianie zapasu paliwa ze specjalnego kontenera zamontowanego pod lądowiskiem o wymiarach 12 na 20 metrów. Śmigłowce SH-2G są przeznaczone do prowadzenia rozpoznania, wykrywania i identyfikacji celów nawodnych oraz poszukiwania i niszczenia okrętów podwodnych. Mogą również prowadzić działania poszukiwawczo-ratownicze, logistyczne, a także wspierać prowadzenie morskich operacji specjalnych. Ich podstawowe wyposażenie stanowi radar obserwacji obiektów nawodnych oraz systemy

wykrywania okrętów podwodnych: wyrzucane pławy radiohydroakustyczne oraz detektor anomalii magnetycznych. SH-2G może być uzbrojony w torpedę MU-90 Impact oraz pokładową broń strzelecką. ORP „Kontradmirał X. Czernicki” został przystosowany do pełnienia roli jednostki dowodzenia siłami obrony przeciwminowej

w narodowych oraz sojuszniczych zespołach okrętów. Jednocześnie zachował także właściwości jednostki logistycznej, dlatego ma możliwość zaopatrywania innych okrętów w paliwo, amunicję, żywność i wodę pitną.

n

Tekst: kmdr ppor. Czesław Cichy Zdjęcia: por. pil. Jakub Oleszkiewicz

Zmiana dowodzenia w 17. WBZ 15

grudnia na placu apelowym w Wędrzynie generał brygady Rajmund T. Andrzejczak przekazał sztandar 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej generałowi brygady Andrzejowi Kuśnierkowi. 5 grudnia 2014 roku generał brygady Andrzej Kuśnierek objął dowodzenie 17. Wielkopolską Brygadą Zmechanizowaną (17WBZ), a jej dotychczasowy dowódca – generał brygady Rajmund T. Andrzejczak został wyznaczony na stanowisko Zastępcy Dowódcy – Szefa Sztabu 12. Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej. Zgodnie z obowiązującą tradycją i ceremoniałem wojskowym podczas uroczystości sztandar Wielkopolskiej Brygady, w obecności generała dywizji Jarosława Miki – dowódcy 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej, zaproszonych gości oraz żołnierzy 17.WBZ, został przekazany z rąk gen. bryg. Rajmunda

T. Andrzejczaka w ręce obejmującego dowodzenie gen. bryg. Andrzeja Kuśnierka. Gen. dyw. Jarosław Mika dziękował gen. Andrzejczakowi za trud i wysiłek włożony w blisko trzy lata dowodzenia Wielkopolską Brygadą. Z naszego grona odchodzi kolega, który przez trzy lata budował obraz 17. Brygady.

Był to okres bardzo intensywny – tworzenie Grupy Bojowej Unii Europejskiej, promowanie Sił Zbrojnych na arenie międzynarodowej oraz liczne wyróżnienia podległych pododdziałów. Dziś 17. Brygada jest rozpoznawalna nie tylko na ziemi lubuskiej, ale w całych Siłach Zbrojnych – mówił gen. Mika, który życzył żołnierskiego szczęścia zarówno zdającemu, jak i obejmującemu obowiązki dowódcy gen. Kuśnierkowi. Gen. bryg. Rajmund T. Andrzejczak żegnając brygadę, mówił: Po trzech latach dowodzenia wiem, że to miejsce, które w sobie mam gdzieś pomiędzy sercem a umysłem to 17. Wielkopolska Brygada Zmechanizowana. To tutaj jest mój najpiękniejszy świat i najpiękniejsze dni. Sukces tej brygady to przede wszystkim sukces żołnierzy oraz tych wszystkich, którzy nam na co dzień pomagali. Ja byłem tylko dowódcą. Siedemnasta, dziękuję.

ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 15


Wojsko polskie

AKTUALNOŚCI Po licznych podziękowaniach dla dowódców, oficerów, podoficerów, żołnierzy i wszystkich wspierających działalność Wielkopolskiej Brygady głos zabrał obejmujący obowiązki dowódcy gen. bryg. Andrzej Kuśnierek: To ważny moment na drodze mojej służby. Cieszę się, że po 12 latach znowu mogę nosić czarny beret i cieszę się, że trafiam tutaj, gdzie scalany jest Wędrzyn, Międzyrzecz i Krosno Odrzańskie oraz środowiska tych miejscowości. Z honorem i zaszczytem przyjmuję znakomity dorobek moich poprzedników. Uroczysty apel zakończyła defilada pododdziałów Wielkopolskiej Brygady, na czele ze szwadronem honorowym wystawionym przez 15. Batalion Ułanów Poznańskich oraz honorowy przejazd Rosomaków, które po raz ostatni defilowały przed gen. bryg. Rajmundem T. Andrzejczakiem. n

Tekst: por. Martyna Fedro-Samojedny Zdjęcia: st. szer. Łukasz Kermel

Artyleryjska NAWAŁA Z

początkiem grudnia zeszłego roku pododdziały 23. Śląskiego Pułku Artylerii rozpoczęły szkolenie poligonowe na Ośrodku Szkolenia Poligonowego Wojsk Lądowych Żagań-Świętoszów. Sprawdzianem działalności ogniowej artylerzystów był Trening Kierowania Ogniem pk. NAWAŁA-14, przeprowadzony 4–5 grudnia przez dowódcę pułku pułkownika Andrzeja Lorenca. Blisko 300 artylerzystów 4 grudnia przed południem stanęło u podnóża Wzgórza Prezydenckiego na zbiórce rozpoczynającej ćwiczenie. Po inauguracji treningu przez zastępcę kierownika ćwiczenia podpułkownika Pawła Świtalskiego obsada stanowiska dowodzenia pułku i ćwiczące dywizjony ogniowe przystąpiły do praktycznej realizacji zaplanowanych przedsięwzięć. W etapie przygotowawczym na stanowisku dowodzenia 23. pułku artylerii postawiono zadania podległym pododdziałom oraz przeprowadzono synchronizację działań. O godzinie 18.30 rozległy się pierwsze wystrzały 122-mm wyrzutni WR-40 Langusta. Jako pierwsi zadania ogniowe wykonywali artylerzyści 3. dywizjonu artylerii rakietowej, podwładni majora Piotra Kobyłeckiego. Po wykonaniu otrzymanego zadania, baterie ogniowe zajmowały kolejne rejony stanowisk ogniowych, wykonując zadania amunicją bojową w warunkach nocnych i dziennych. Równolegle strzelały załogi 152-mm armatohaubic Dana 1. dywizjonu artylerii samobieżnej, którymi dowodził major Dariusz Kramarski. Podczas strzelań

16

wykorzystywano Zautomatyzowany System Kierowania Ogniem Topaz wspomagający pracę dowódcy oraz pozwalający zoptymalizować użycie środków rażenia. Plan treningu zawierał szereg zadań taktycznych i ogniowych, których realizację oceniali funkcyjni kierownictwa ćwiczenia. Równolegle

z prowadzeniem działalności ogniowej pododdziały wykonywały zadania związane z zabezpieczeniem bojowym. Ćwiczący musieli reagować na szereg pozorowanych incydentów oraz skomplikowanych wydarzeń. Oceniano sposób działania oraz czas reakcji. W toku zajęć wykonywano zadania ogniowe amunicją

www.armia24.pl


bojową w dzień i w nocy. Wszystkie pociski raziły cele z wymaganą dokładnością, a o wysokim poziomie wyszkolenia dywizjonów świadczyły normy, w jakich pododdziały wykonywały manewr wewnątrz rejonu stanowisk ogniowych oraz w jakich osiągały gotowość ogniową. W ramach zgrywania pododdziałów artylerii 11. LDKPanc w szkoleniu udział wzięły również dywizjon artylerii samobieżnej oraz kompania wsparcia z 10. Brygady Kawalerii Pancernej. Ponadto do obserwacji celów i oceny skutków rażenia ogniowego wykorzystano Bezpilotowy Środek Latający Fly-Eye. Plan szkolenia sprawił, że obchody „Artyleryjskiej Barbarki” przypadającej 4 grudnia uświetniono hukiem wystrzałów artylerii lufowej i rakietowej 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej. Po zakończeniu zadań ogniowych ćwiczący stanęli na żołnierskim apelu, by uczcić Święto Wojsk Rakietowych i Artylerii. W realizacji zadań ogniowych oraz obchodach artyleryjskiego święta udział wziął dowódca 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej generał dywizji Jarosław Mika oraz Szef Wojsk Rakietowych i Artylerii dywizji pułkownik Mirosław Misior. W żołnierskim apelu uczestniczyło liczne grono artylerzystów i byłych żołnierzy pułku oraz dowódców współpracujących z pułkiem jednostek i instytucji. Po odczytaniu rozkazów okolicznościowych pułkownik Lorenc uhonorował żołnierzy osiągających najwyższe wyniki w działalności szkoleniowej. W dalszej kolejności uhonorowano tegorocznych laureatów tytułu „Oficera, podoficera i szeregowego roku” oraz „Mistrzów ognia”.

Ludzie są naprawdę wielcy dzięki instytucjom, jakie po nich pozostają – tymi słowami Napoleona wyrażam szacunek dla okrytych chwałą oddziałów i formacji artyleryjskich, których tradycje kultywuje 23. pułk artylerii… Zasługi naszych poprzedników stanowią nie tylko zobowiązanie, ale i powinność krzewienia dobrych wzorców wojskowych i artyleryjskich – mówił dowódca pułku pułkownik Andrzej Lorenc.

Na zakończenie dowódca bolesławieckich artylerzystów podziękował żołnierzom za zaangażowanie i dotychczasowe wyniki szkolenia. Żołnierskie życzenia skierował do artylerzystów również dowódca „Czarnej Dywizji” generał dywizji Jarosław Mika. Żołnierski apel zakończyła defilada pododdziałów i sprzętu artyleryjskiego biorącego udział w Treningu Kierowania Ogniem. n

Tekst i zdjęcia: kpt. Remigiusz Kwieciński

ULEWA-14 T

rening Kierowania Ogniem 3. dywizjonu artylerii rakietowej (dar) pod kryptonimem ULEWA-14 oraz realizacja zadań ogniowych 23. pułku artylerii zwieńczyły dwutygodniowe szkolenie poligonowe bolesławieckich artylerzystów. Ostatni w 2014 roku poligonowy sprawdzian artylerzystów dobiegł końca. Doskonałe dla artylerzystów warunki, czyli deszczowa i mroźna aura, umożliwiły zrealizowanie wszystkich zaplanowanych zadań ogniowych z użyciem amunicji bojowej. Jako pierwszy gotowość do realizacji zadań bojowych sprawdził dowódca 3. dar, major Piotr Kobyłecki. Podczas sprawdzającego Treningu Kierowania Ogniem 3. dar pk. ULEWA-14, baterie kapitanów Grzegorza Kozika i Piotra Sobańskiego wykonywały zadania ogniowe w warunkach ograniczonej widoczności. W czasie treningu sprawdzono

także współdziałanie wszystkich elementów obsady operacyjnej Stanowiska Dowodzenia (SD) dywizjonu, a także działanie funkcyjnych podczas rozwiązywania problemów taktycznych i reagowania na zaistniałe incydenty. Kierujący treningiem podpułkownik Paweł Świtalski zaplanował szereg zadań ogniowych również dla obsług 152-milimetrowych armatohaubic Dana z 1. dywizjonu artylerii samobieżnej. Prócz nich w treningu uczestniczyli

artylerzyści z 10. Brygady Kawalerii Pancernej – 10. dywizjonu artylerii samobieżnej (2S1 Goździk) oraz obsługi 120-milimetrowych moździerzy z kompanii wsparcia. Obsadą operacyjną stanowiska dowodzenia pułku kierował major Szymon Czerwiński. Kulminacyjnym etapem Treningu Kierowania Ogniem była realizacja zadań ogniowych całością ćwiczących pododdziałów. Mroźne powietrze przeszywał regularny świst pocisków i wystrzeliwanych rakiet, które po kilkunastu sekundach raziły cele na polu ognia. Wyniki działalności taktycznej i ogniowej potwierdziły, że cel szkolenia został osiągnięty. Trening stanowił ostatni etap szkolenia poligonowego pododdziałów 23. pułku artylerii, które w drugiej dekadzie grudnia przemieściły się do miejsca stałej dyslokacji w Bolesławcu. n

Tekst i zdjęcia: kpt. Remigiusz Kwieciński ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 17


Wojsko polskie

AKTUALNOŚCI

Nowy Dowódca złocienieckiej brygady W

e wtorek 9 grudnia 2014 roku w 2. Brygadzie Zmechanizowanej Legionów im. Marszałka Józefa Piłsudskiego odbyła się ceremonia przekazania obowiązków Dowódcy jednostki. W pierwszym etapie uroczystości żołnierze oraz przedstawiciele lokalnych władz samorządowych uczestniczyli w ceremonii Mszy Świętej odprawionej w intencji Dowódcy zdającego i obejmującego obowiązki. Zasadnicza część uroczystości, w całości przeprowadzona na placu apelowym, rozpoczęła się złożeniem meldunku Dowódcy 12.SDZ – gen. dyw. Markowi Mecherzyńskiemu przez gen. bryg. Andrzeja Kuśnierka. Po przywitaniu licznie przybyłych gości oraz odegraniu i odśpiewaniu hymnu narodowego Dowódca „Dwunastki” podziękował za ofiarną służbę ustępującemu dowódcy, jednocześnie zapoznając zgromadzonych z bogatym „szlakiem bojowym” generała Kuśnierka. Dowódca Dywizji zaznaczył również o pełnym przekonaniu, że płk dypl. Artur Pikoń to doskonały wybór na dowódcę złocienieckiej brygady, który swoją charyzmą i doświadczeniem w sposób właściwy realizował będzie zadania, jakie przełożeni będą stawiać przed brygadą. Po ceremonii przekazania sztandaru nastąpiło podpisanie protokołów oraz złożenie meldunku Dowódcy „Dwunastki” o przyjęciu i przekazaniu obowiązków dowódcy złocienieckiej brygady. Wszelkie zadania, jakie realizowaliśmy w czasie mojego dowodzenia brygadą, wypełnialiśmy rzetelnie i z pełnym zaangażowaniem, o czym

świadczyć mogą wysokie oceny przełożonych. To głównie wasza zasługa, upór i zdecydowanie w dążeniu do zakładanego celu pozwalają mi stwierdzić, że mogę poczuć się zrealizowany jako wasz dowódca i jednocześnie dumny, że miałem przyjemność kierować zespołem wysokiej klasy specjalistów. Nowy dowódca brygady to wspaniały i doświadczony człowiek, który z pewnością poprowadzi Was do wielu kolejnych sukcesów, czego serdecznie Panu Pułkownikowi z tego miejsca życzę – zaznaczył podczas przemówienia gen. bryg. Andrzej Kuśnierek. To dla mnie ogromna duma i splendor, że dzięki decyzji moich przełożonych zostało mi powierzone dowództwo 2.BZ. Zrobię wszystko, aby spełnić te nadzieje, które pokładali we mnie przełożeni, podejmując decyzję o powierzeniu mi tego stanowiska, zaś pana generała

Kuśnierka pragnę zapewnić, że będę starał się kontynuować dumne tradycje 2BZ, aby była jak najlepiej postrzegana zarówno w strukturach 12SDZ, jak i całych Siłach Zbrojnych. Głęboko wierzę, że razem, jako 2. Złocieniecka Brygada Zmechanizowana staniemy na wysokości zadania i zrealizujemy w najlepszy możliwy sposób wszystkie przedsięwzięcia, jakie postawią przed nami nasi przełożeni – podkreślił pułkownik dyplomowany Artur Pikoń. Wspólne odśpiewanie Pieśni Reprezentacyjnej Wojska Polskiego, defilada pododdziałów oraz wspólne zdjęcie zaproszonych gości pod trybuną zakończyły uroczystość z okazji zmiany dowódcy 2. Brygadzie Zmechanizowanej. n

Tekst: kpt. Sebastian Stawiński Zdjęcia: kpr. Radosław Dominowski

TKO TAJFUN-14 8

–10 grudnia, podczas szkolenia poligonowego na OSPWL Trzebień, dowódca 5. pułku artylerii pułkownik Zenon Wiśniewski przeprowadził Trening Kierowania Ogniem pk. TAJFUN-14. Był to ostatni sprawdzian dla żołnierzy 1. dywizjonu artylerii samobieżnej oraz dywizjonu dowodzenia w minionym 2014 roku. Założonym przez dowódcę pułku celem zajęć było sprawdzenie gotowości systemów rażenia oraz rozpoznania. Zgodnie ze scenariuszem ćwiczeń, jako pierwsze sprawdzone zostały elementy zabezpieczenia bojowego. Pozostają one niezwykle istotne dla zachowania zdolności bojowej pododdziałów. Wśród nich, oprócz maskowania,

18

www.armia24.pl



Wojsko polskie

bLACK eAGLE 14

powszechnej obrony przeciwlotniczej i przeciwchemicznej, bardzo ważne jest ubezpieczenie bezpośrednie, czyli cały system patroli i posterunków, który ma zapewnić bezpieczeństwo fizyczne żołnierzy na polu walki. W następnej kolejności żołnierze przystąpili do organizacji działań, w tym przygotowania rejonów stanowisk ogniowych. Zastosowanie nowoczesnych systemów nawigacji satelitarnej GPS w znaczący sposób usprawniło pracę topografów, jednak dla celów szkoleniowych pomiary dubluje się tradycyjnymi metodami. Zgodnie z planem zajęć, 8 grudnia około godziny 17.00 rzut ogniowy zajął stanowiska ogniowe. Poszczególne baterie sprawnie zrealizowały zadania ogniowe, potwierdzając swój wysoki kunszt. Bardzo dobre oceny potwierdzają tylko gotowość pododdziału do realizacji swoich wojennych zadań. W ramach TKO odbyły się również warsztaty artyleryjskie z oficerami Wojsk Rakietowych i Artylerii 12. Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej. W szkoleniu wzięły udział osoby odpowiedzialne za planowanie, organizowanie i prowadzenie treningów kierowania ogniem artylerii, pod kierownictwem Szefa Wojsk Rakietowych i Artylerii 12.SDZ pułkownika Tomasza Piotrowskiego. Zajęcia oprócz teorii miały także charakter praktyczny. Szkolący się oficerowie, korzystając z odbywającego się w tym czasie treningu kierowania ogniem sulechowskich artylerzystów, mogli zapoznać się z rozwiązaniami stosowanymi w 5Lpa.

Poligonowe szkolenie zakończyła uroczysta zbiórka ćwiczących pododdziałów. Korzystając z obecności na poligonie artyleryjskiej kadry dowódczej 12.SDZ, na placu ćwiczeń odbyły się obchody święta WRiA 12.SDZ. Szef sztabu pułku podpułkownik Robert Majdecki złożył przybyłemu w asyście dowódcy 5Lpa Szefowi WRiA 12.SDZ płk.

Piotrowskiemu meldunek o gotowości pododdziałów do uroczystej zbiórki. Z tej okazji zostały odczytane okolicznościowe rozkazy i wręczone dyplomy oraz medale pamiątkowe. Poligonowe obchody święta św. Barbary zakończyła defilada pododdziałów. n

Tekst: chor. Tomasz Rybarczyk Zdjęcia: 5Lpa

Kurs szkoleniowo-metodyczny W

Orzyszu zakończył się kurs szkoleniowo-metodyczny dowódcy 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej. 9 i 10 grudnia na obiektach szkoleniowych poligonu w Orzyszu odbył się kurs szkoleniowo-metodyczny organizowany przez dowódcę 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej gen. bryg. Sławomira Kowalskiego. Uczestniczyli w nim dowódcy samodzielnych pododdziałów wraz ze swoimi zastępcami, szefowie rodzajów wojsk oraz szefowie sekcji sztabu. W wybranych zajęciach, jako tzw. niestała grupa uczestników, brali również udział dowódcy kompanii. Kurs podzielony został na dwie części. Pierwsza, teoretyczna, składała się z cyklu zajęć, podczas których przedstawione zostały, między innymi, wnioski wynikające z analizy szkolenia realizowanego w bieżącym roku oraz wytyczne do działalności szkoleniowej na przyszły rok. Druga część kursu nałożyła się na szkolenie programowe żołnierzy 2. batalionu zmecha-

20

nizowanego oraz batalionu czołgów. W tej części uczestnicy kursu mieli okazję doskonalić umiejętności prowadzenia rekonesansu oraz sposób prowadzenia zajęcia instrukta-

żowo-metodycznego przygotowującego dowódców kompanii do występowania w roli kierownika zajęć z taktyki nt. „Pluton w natarciu.” Ważnym elementem kursu było przedstawienie przez operatorów systemu JCATS jego możliwości w procesie szkolenia wojsk, gdyż już w kwietniu 2015 roku „Zawiszacy” wezmą udział w ćwiczeniu wspomaganym komputerowo. Drugiego dnia kursu, jego przebieg wizytował dowódca 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej gen. dyw. dr Leszek Surawski. Brał między innymi udział w wykładzie nt. systemu JCATS. Obserwował również działanie czołgistów podczas zajęć nt. „Pluton w natarciu”. Po zakończeniu części praktycznej kursu podziękował dowódcy i żołnierzom brygady za dotychczasową działalność oraz złożył „Zawiszakom” życzenia zdrowych, spokojnych i rodzinnych świąt. n

Tekst i zdjęcia kpt. Dariusz Guzenda www.armia24.pl


Atak torpedowy W

drugim tygodniu grudnia załoga śmigłowca Mi-14PŁ z Darłowskiej Grupy Lotniczej wykonała kolejny w tym roku symulowany atak torpedowy. Ćwiczenie „czternastki” na poligonie morskim w rejonie Półwyspu Helskiego zabezpieczył okręt ratowniczy ORP „Maćko”. Do symulowanego ataku używana jest wersja torpedy MU-90, w której w miejsce głowicy bojowej montowany jest specjalny pływak. Dzięki temu może ona być wielokrotnie wykorzystywana podczas ćwiczeń oraz szkolenia załóg śmigłowców i okrętów. Bojowa wersja MU-90 Impact przeznaczona jest do zwalczania celów nawodnych i podwodnych na głębokości do 1000 metrów. Jej zasięg waha się w granicach od 10 do 25 km w zależności od prędkości, która może osiągać do 50 węzłów. Dziobowa część torpedy zawiera czujniki akustyczne, które pozwalają na poszukiwanie celu oraz układ samonaprowadzający z możliwością jednoczesnego śledzenia do 12 celów. Moduł bojowy może zawierać głowicę o masie 50 kg wykorzystującą efekt oddziaływania kierunkowego lub ładunek niekierowany, który umożliwia zwalczanie wystrzelonych torped przeciwnika. Kolejne moduły zawierają baterię zapewniają-

cą energię elektryczną oraz wysokoobrotowy silnik elektryczny. MU-90 to jedna z najnowocześniejszych i najskuteczniejszych obecnie używanych torped wykorzystywana przez marynarki wojenne Włoch, Francji, Niemiec, Danii oraz

Australii. W polskiej armii stanowi ona uzbrojenie śmigłowców zwalczania okrętów podwodnych Mi-14PŁ, śmigłowców pokładowych SH-2G, a także fregat rakietowych ORP „Gen. K. Pułaski” i ORP „Gen. T. Kościuszko”. n

Tekst i zdjęcia: kmdr ppor. Czesław Cichy

„ORKAN” uzbrojony

17

grudnia w Porcie Wojennym w Gdyni odbył się trening uzbrajania okrętu rakietowego ORP „Orkan”. Po raz pierwszy do szkolenia w podawaniu i ładowaniu kontenerów z rakietami RBS15 Mk III wykorzystano pełną jednostkę ognia. W tym przypadku osiem rakiet. Po cztery na burcie. W treningu uczestniczyła załoga ORP „Orkan” pod dowództwem kmdr. ppor. Mariusza Ollera oraz specjaliści Zespołu Technicznego Gdyńskiej Komendy Portu Wojennego pod kierownictwem kpt. mar. Mariusza Kisieli.

Szkolenie z wykorzystaniem bojowych rakiet było okazją do sprawdzenia systemów kierowania ogniem oraz zachowania się okrętu z pełną jednostką ognia nowego uzbrojenia podczas manewrowania na morzu. ORP „Orkan” to jedna z najnowocześniejszych jednostek w swojej klasie. Okręt wyposażony jest w system bojowy TACTICOS oraz radar wykrywania i kierowania ogniem (Sea Giraffe, Sting). Samoobronę jednostki oparto na zestawach artyleryjskich AK­ 176 (kaliber 76 mm) i AK­630 (kaliber 30 mm), a także wyrzutni rakiet przeciwlotniczych S­2M.

ORP „Orkan” wielokrotnie uczestniczył w międzynarodowych manewrach Partnerstwa dla Pokoju BALTOPS, manewrach NATO – Strong Resolve, ćwiczeniach Baltic Swift i Northern Coasts oraz w serii manewrów lekkich nawodnych sił uderzeniowych. Jednostka wchodzi w skład Dywizjonu Okrętów Bojowych 3. Flotylli Okrętów w Gdyni. RBS15 Mk III to poddźwiękowa rakieta przeciwokrętowa o niskim polu odbicia radarowego i zasięgu do 200 km. Może być użyta w każdych warunkach pogodowych. Po wystrzeleniu z wyrzutni lot do celu odbywa się na małej wysokości z wykorzystaniem elastycznie zaprogramowanego toru lotu i możliwością powtórzenia ataku. Dane techniczne rakiety: Długość 4,45 m; Średnia 0,50 m Rozpiętość skrzydeł 1,40 m Ciężar bez silników startowych 630 kg Ciężar z silnikami startowymi 800 kg.

n

Tekst: Zespół prasowy 3. Flotylli Okrętów Zdjęcie: Piotr Leoniak ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 21


Wojsko polskie

bLACK eAGLE 14

Nowy dowódca 23. pułku artylerii 23

grudnia odbyła się uroczystość przekazania obowiązków dowódcy 23. Śląskiego Pułku Artylerii. W obecności Dowódcy 11. LDKPanc gen. dyw. Jarosława Miki, płk Andrzej Lorenc przekazał dowodzenie bolesławieckimi artylerzystami ppłk. Pawłowi Świtalskiemu. Uroczystość rozpoczęło złożenie meldunku dowódcy 11. LDKPanc generałowi dywizji Jarosławowi Mice przez dowódcę uroczystości podpułkownika Jarosława Radzimierskiego. Następnie dowódca Czarnej Dywizji w asyście zdającego i obejmującego obowiązki dowódcy dokonał przeglądu pododdziałów 23. Śląskiego Pułku Artylerii. Uroczystość zaszczycili swoją obecnością: reprezentujący Szefa Zarządu Wojsk Rakietowych i Artylerii Dowództwa Generalnego Sił Zbrojnych – pułkownik Sławomir Owczarek, dowódcy jednostek Czarnej Dywizji, byli Szefowie Wojsk Rakietowych i Artylerii Śląskiego Okręgu Wojskowego na czele z gen. bryg. w st. spocz. Antonim Skibińskim, władze samorządowe, komendanci służb mundurowych i jednostek garnizonu bolesławieckiego, a także byli żołnierze pułku, kombatanci oraz dyrektorzy szkół i zaprzyjaźnionych zakładów pracy. Po odczytaniu decyzji Ministra Obrony Narodowej o wyznaczeniu na nowe stanowiska służbowe głos zabrał dowódca dywizji gen. dyw. Jarosław Mika. Bardzo szybko minął okres od 26 sierpnia 2011 roku, kiedy po przeformowaniu jednostki dowodzenie 23. pułkiem artylerii objął pułkownik Andrzej Lorenc, który zawsze imponował mi swoją wiedzą, doświadczeniem i lojalnością, tak wobec przełożonych jak i podwładnych. To bardzo ważna cecha, bo dobrym dowódcą się jest wtedy, gdy się patrzy na swoich podwładnych, na ich potrzeby, ale i również realizuje zadania postawione przez wyższych przełożonych – mówił generał Mika. Następnie dowódca Czarnej Dywizji podziękował ustępującemu dowódcy za osiągnięte wyniki i sukcesy szkoleniowe w trakcie dowodzenia jednostką oraz po przybliżeniu dotychczasowej służby podpułkownika Pawła Świtalskiego, życzył nowemu dowódcy sukcesów w dowodzeniu pułkiem. Kulminacyjnym momentem uroczystości było przekazanie sztandaru jednostki oraz podpisanie protokołu między zdającym i obejmującym obowiązki służbowe, którzy następnie złożyli meldunki Dowódcy 11. LDKPanc. W swoim pożegnalnym przemówieniu pułkownik Lorenc podziękował wszystkim żołnierzom i pracownikom jednostki za trud i wysiłek włożony w realizację zadań, podkreślając szczególną rolę przełożonych i wspar-

22

cie ze strony współpracujących jednostek i instytucji, na które jednostka zawsze mogła liczyć. W sposób szczególny podziękował środowisku artylerzystów oraz współpracującym organizacjom pozarządowym, honorując byłego szefa WRiA SOW gen. bryg. w st. spocz. Antoniego Skibińskiego i Wiceprezesa Stowarzyszenia Byłych Żołnierzy 62. Kompanii Specjalnej Commando Bogdana Fiałkowskiego pamiątkowymi ryngrafami. Następnie głos zabrał podpułkownik Paweł Świtalski – nowy dowódca bolesławieckich artylerzystów, nawiązał do dziedziczonych tradycji, dorobku poprzednich dowódców i nauczycieli artyleryjskiej profesji oraz zapewnił, że w swoim dowodzeniu będzie kontynuował pracę poprzedników. Przyjęcie sztandaru jednostki, symbolu tradycji, osiągnięć oraz więzi pomiędzy pokoleniami artylerzystów pułku jest dla mnie dużym przeżyciem. (…) Zdaję sobie sprawę, że przede mną i przed moimi podwładnymi okres wytężonej służby i pracy w kolejnych latach realizacji zadań w strukturach 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej. Ale mądry mądrością poprzednich dowódców, podwładnych i własnym doświadczeniem, pragnę zadania stawiane przez pułkiem realizować

na wysokim poziomie, terminowo i zgodnie z rozkazami przełożonych. Jestem przekonany o sile i doświadczeniu oraz potencjale pułku, bowiem będąc zastępcą dowódcy miałem niejednokrotnie okazję poznać kunszt, umiejętności i wartość bolesławieckich artylerzystów. Ze swej strony zrobię wszystko, by nie zawieść waszego zaufania, o które dziś was proszę. Uroczystość zakończyła defilada pododdziałów przy akompaniamencie Orkiestry Wojskowej z Żagania, po której zgodnie z tradycją zdający i obejmujący obowiązki w towarzystwie dowódcy dywizji złożyli wiązankę kwiatów pod tablicą upamiętniającą byłe jednostki artylerii garnizonu bolesławieckiego. Po pamiątkowym wpisie pułkownika Lorenca w Kronice Jednostki na Sali Tradycji, zdający i obejmujący obowiązki dowódcy przyjęli życzenia z rąk licznie przybyłych gości, współpracowników i żołnierzy. Zgodnie z tradycją oficerowie uhonorowali odchodzącego dowódcę pamiątkową szablą oficerską. Uroczystość przekazania obowiązków dowódcy pułku w okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia stanowiło niepowtarzalną okazję do spotkania przy wigilijnym stole. Po odczytaniu fragmentu Pisma Świętego przez kapelana pułku ks. kpt. Tomasza Koczy i pobłogosławieniu potraw przez księdza dziekana Andrzeja Jarosiewicza, goście i żołnierze „przełamali się opłatkiem”, składając wzajemne życzenia świąteczno-noworoczne. Pułkownik Andrzej Lorenc od 1 stycznia 2015 roku objął obowiązki Szefa Wojsk Rakietowych i Artylerii 12. Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej. n

Tekst i zdjęcia: kpt. Remigiusz Kwieciński

www.armia24.pl


Mistrz Polskiej Ligii Motoparalotniowej K

apral Jacek Ciszkowski, żołnierz 2. elbląskiego dywizjonu przeciwlotniczego, został mistrzem Polskiej Ligii Motoparalotniowej 2014 roku. Kapral Ciszkowski służy w polskiej armii od 2004 r. Po ukończeniu szkoły młodszych specjalistów w Toruniu służył w 9. Braniewskiej Brygadzie Kawalerii Pancernej, skąd po zaliczeniu egzaminów do szkoły podoficerskiej rozpoczął naukę jako elew w SPWL w Toruniu. Jako podoficer dostał przydział do 1. batalionu 25. Brygady Kawalerii Powietrznej na stanowisko dowódcy drużyny. Z 16. Pomorską Dywizją Zmechanizowaną związany jest od 2008 roku. Służył w 13. Elbląskim Pułku Przeciwlotniczym, a po jego rozwiązaniu trafił do 9. Warmińskiego Pułku Rozpoznawczego. Od 2012 roku służbę pełni w 15. Pułku Przeciwlotniczym. Jest dowódcą drużyny dowodzenia. Brał udział w misjach w składzie PKW w Iraku i w Kosowie. Jego pasja do latania zrodziła się w 2007 roku. Pierwsze kroki stawiał w Elbląskiej Grupie Paralotniowej. Rekreacyjne latanie zamieniło się w pasję. Pan kapral zaczął startować w zawodach zarówno w kraju, jak i na świecie. Zadebiutował na Motoparalotniowych Mistrzostwach Polski w Chełmie w 2012 roku, gdzie zajął X miejsce. W związku z wysokimi wynikami, zwłaszcza w nawigacji, otrzymał powołanie do Motoparalotniowej Kadry Narodowej. Na swoim koncie ma wiele sukcesów, między innymi: V miejsce w Motoparalotniowych Mistrzostwach Polski w 2013 roku. I miejsce w kategorii nawigacja, II miejsce w kategorii ogólnej oraz III miejsce w kategorii ekonomia Polskiej Ligii Motoparalotniarstwa w 2013 roku; W tym roku Kapral Ciszkowski zajął I miejsce w kategorii ogólnej, I miejsce w kategorii nawigacja, I miejsce w kategorii ekonomia oraz V miejsce w kategorii sprawnościowej w Polskiej Lidze Motoparalotniowej. Ponadto brał udział w pokazach lotniczych: AirShow Radom 2013, Płocki Piknik Lotniczy 2013, Mazury Air Show 2013 Giżycko. *** Panie Kapralu, proszę nam powiedzieć, na czym polegają zawody, jakie są konkurencje? Klasyczne zawody motoparalotniowe składają się z trzech kategorii – nawigacyjnej, ekonomicznej oraz sprawnościowej. Konkurencje nawigacyjne bazują na pracy z mapą. Zadania, tzw. „taski”, są tu zróżnicowane, możemy mieć czystą prostą nawigację z punktami zwrotnymi, gdzie wystarczy przelecieć jak najdokładniej po wyznaczonej trasie lub możemy mieć taką samą trasę, ale zadanie o wiele bardziej skom-

plikowane, a mianowicie dojdzie nam punktualność na punktach zwrotnych, gdzie musimy pojawić się w zadeklarowanym lub nakazanym czasie liczonym co do sekundy oraz np. na nakazanej wysokości. Inny rodzaj nawigacji to np. zwykła trasa z punktami zwrotnymi, którą należy pokonać jak najszybciej. Zapomniałem dodać, że w tych konkurencjach nie używamy elektronicznych urządzeń nawigacyjnych typu GPS do pomocy. Nawigację wykonuje się, bazując wyłącznie na tradycyjnej papierowej mapie, kompasie oraz stoperze do odmierzania czasu. Dopuszczalny jest jeszcze wariometr, który bazując na ciśnieniu atmosferycznym, pokazuje aktualną wysokość oraz prędkość wznoszenia się i opadania. Kolejną kategorią jest ekonomia. Tu też występuje mnogość zróżnicowanych zadań. Najprościej mówiąc, pilot w konkurencjach ekonomicznych ma latać na określonej ilości paliwa jak najdłużej lub przelecieć jak najdłuższy odcinek. Konkurencje sprawnościowe są najbardziej widowiskowe. Zaliczamy do nich czysty start, celność lądowania, slalom na tyczkach i najbar-

dziej widowiskowy slalom na 12-metrowych pylonach nadmuchiwanych powietrzem. Konkurencje slalomowe też nie należą do łatwych. Pylony są w układzie piątki z kostki do gry, pilot chwilę przed startem dostaje schemat slalomu, który musi zapamiętać i wykonać go w powietrzu w jak najkrótszym czasie. Czas mierzony jest przez czujniki laserowe na tzw. „bramce”. Pilot musi otworzyć czas, przecinając wiązkę lasera na wysokości ok. 1,5 m i kończąc slalom zamknąć czas w taki sam sposób. Suma punktów z wszystkich zadań wyłania zwycięzcę. Opisałem schemat klasycznych zawodów motoparalotniowych. Natomiast od 2013 roku powstał nowy rodzaj zawodów, skoncentrowany tylko na slalomach. I mamy teraz klasyczne zawody motoparalotniowe oraz slalomowe zawody motoparalotniowe. Co najbardziej ciągnie Pana do latania? Niecodzienne widoki, wolność i niezależność. Mogę startować z każdej łąki, która nie utrudni mi biegu i lecieć na dużej wysokości, podziwiając panoramę danego regionu lub nisko, koncentrując się na jakimś obiekcie, budowli, pomniku itp., wykonując przy tym piękne zdjęcia. Nie potrzebuję lotniska i osób „trzecich”. Porównam to do jazdy na rowerze – jeżeli ma się ochotę na rower, to wyciąga się go z piwnicy i jedzie na przejażdżkę. W moim przypadku jest podobnie, tyle że ja pakuję silnik i skrzydło do samochodu, jadę na lotnisko lub łąkę, składam sprzęt i przygotowuję się do lotu. Zajmuje mi to około 30 minut. Startuję i lecę na wycieczkę, np. z Elbląga do Kątów Rybackich i z powrotem, zajmuje mi to ok. 1,5 h. Ląduję, składam sprzęt ok. 30 minut i jadę zadowolony do domu. Jakie plany ma Pan na przyszłość związane z motoparalotniarstwem? Ten sezon dobiegł końca. Jestem zadowolony z wyników, ale przyszły rok zapowiada się jeszcze bardziej aktywnie. Oprócz Motoparalotniowych Mistrzostw Polski w sierpniu w Olsztynie i Polskiej Ligi Motoparalotniowej, której jedna z edycji rozegra się między innymi w Elblągu, to w Polsce odbędą się 2. Motoparalotniowe Slalomowe Mistrzostwa Świata w Legnicy, 6. Motoparalotniowe Mistrzostwa Europy w Rumunii, Mistrzostwa Krajów Nadbałtyckich w Estonii, oraz 4th FAI World Air Games w Zjednoczonych Emiratach Arabskich w Dubaju. Ponadto, jeśli będę miał możliwość, to planuję również wziąć udział w otwartych motoparalotniowych mistrzostwach Czech, Niemiec i Anglii. n

Materiały udostępnione przez Rzecznika Prasowego 16 PDZ mjr. Zbigniewa Tuszyńskiego ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 23


komentarze

Czas kluczowych decyzji

Priorytety rozwoju Sił Zbrojnych RP W ciągu ostatnich dwu i pół dekady jesteśmy świadkami niekończącego się procesu reform polskiego wojska. Chcąc znaleźć się w awangardzie nowoczesnych armii, musimy modernizować siły zbrojne zarówno pod względem organizacyjno-strukturalnym, jak i technicznym. Niezbędne jest dostosowywanie sił zbrojnych do nowych wyzwań, związanych zarówno ze zmianami zachodzącymi w naszym otoczeniu, jak i szybkim postępem techniki.

Jarosław Affek Dobrze rozumiany interes Polski

W rozważaniach na temat bezpieczeństwa Polski powinniśmy skupić uwagę na tym, co jest ważne z punktu widzenia zabezpieczenia interesów państwa i kierować się głównie tym kryterium. W stosunkach międzynarodowych, pomimo często powtarzanych słów o solidarności etc., w praktyce państwa kierują się wyłącznie własnym interesem narodowym. Dlatego też np. w związku z konfliktem na Ukrainie, Francja przysyła do polskiej bazy lotniczej kilka samolotów Rafale (taka demonstracja de facto nic nie kosztuje, a efekt propagandowy jest), a z drugiej sprzedaje Rosjanom dwa śmigłowcowce desantowe typu Mistral za 1,2 mld euro. Podobnie kilka lat temu amerykański prezydent Barack Obama, oficjalnie deklarując wsparcie Polski, równocześnie uzgadniał z ówczesnym prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem warunki rezygnacji z programu „tarczy antyrakietowej”. Wypada przypomnieć, że w ramach tzw. resetu w stosunkach z Rosją, amerykańska administracja w dniu 17 września 2009 roku ogłosiła formalne anulowanie programu, na którym tak zależało polskim władzom. A to że wspomniane nowe otwarcie nie powiodło się, nie było w żadnym stopniu zasługą polskiej dyplomacji, a jedynie rezultatem eskalacji agresywnych działań Rosji wobec sąsiadów oraz wypadkową rozbieżnych interesów Rosji i Stanów Zjednoczonych. Obserwując sytuację międzynarodową, choćby w kontekście Ukrainy, widać wyraźnie grę interesów poszczególnych państw w regionie. Jakie wobec tego mamy gwarancje, że zbliżony scenariusz nie może powtórzyć się w przyszłości wobec Polski? Powinniśmy zdawać sobie sprawę, że sojusznicy będą interweniować w obronie Polski, nie gdy nasz interes narodowy będzie zagro-

24

T-90A rosyjskiej armii. Rosomaki jako remedium na zmasowane zagony pancerne ze Wschodu są dużym nieporozumieniem. Przeciwstawić im można tylko coś równie ciężkiego [Fot. TRK WS RF Zwiezda]

żony, lecz wtedy, gdy będą widzieli zagrożenie dla własnych interesów (patrz Różnica interesów). Dlatego też, chcąc zapewnić Polsce jak najwyższy poziom bezpieczeństwa, powinniśmy liczyć przede wszystkim na własny potencjał militarny i skoncentrować uwagę na zagrożeniach znajdujących się w najbliższym otoczeniu naszego państwa. Nie zaś w odległych regionach czy na dalekich akwenach.

Zagrożenia militarne a strategia obronna państwa

Aby prawidłowo określić priorytety i kierunki rozwoju polskich sił zbrojnych na najbliższe lata, powinniśmy dokonać oceny prawdopodobnych zagrożeń militarnych dla naszego państwa na dzisiaj oraz w przyszłości. Niezbędne jest też określenie, jakie nakłady jesteśmy w stanie ponieść na obronność. Dopiero uwzględniając powyższe przesłanki, można formułować plany i programy na przyszłość. Należy też odrzucić wszelką megalomanię oraz mrzonki w rodzaju tych, że stajemy się europejską

potęgą, która może realizować swoje interesy na całym globie. W pierwszej kolejności należy odpowiedzieć sobie, co jest największym i najpoważniejszym zagrożeniem dla Polski. Nie będą to różne modne w ostatnich latach hasła-wytrychy, jak terroryzm, cyberterroryzm itp. Są to zagadnienia, które same w sobie stanowią niebezpieczeństwo i realnie mogą zaistnieć, nie stanowią jednak większego zagrożenia w skali całego państwa. W powszechnej opinii za takie zagrożenie uznawana jest Federacja Rosyjska z jej rozbudowywanym potencjałem militarnym i coraz bardziej agresywną polityką. Jednak wybuch pełnoskalowego i długotrwałego konfliktu w rodzaju II wojny światowej, angażującego potencjały całych państw, jest dzisiaj uznawany za bardzo mało prawdopodobny i nie można się z tym nie zgodzić. Z drugiej jednak strony na świecie i w samej Europie w ostatnich latach miało miejsce wiele pomniejszych konfliktów zbrojnych. Dokonując ich pobieżnej analizy, da www.armia24.pl


się zauważyć pewną prawidłowość. Może za wyjątkiem tzw. „wojny hybrydowej” o Krym, wszędzie tam, gdzie w konflikcie uczestniczyły siły zbrojne rozwiniętych państw, działania bojowe kończyły się najczęściej po kilku dniach, a co najwyżej tygodniach. W tym czasie paraliżowany był system dowodzenia i kierowania atakowanego, niszczone były najważniejsze elementy jego sił zbrojnych oraz zachwiane morale wojsk i ludności cywilnej. Z reguły w tym też czasie osiągano założone cele, co bardzo rzadko wiązało się z długotrwałym zajmowaniem terytorium pobitego przeciwnika. Nieprzypadkowo popularne stają się takie zwroty jak wojna sześciodniowa (Izrael, 1967) czy wojna pięciodniowa (Gruzja, 2008). W 1991 roku w Iraku operacja lądowa wojsk sojuszniczych trwała zaledwie kilka dni, choć była poprzedzona ponad miesięcznymi bombardowaniami z powietrza. W 2003 roku Amerykanie pokonali Irak (czy może raczej jego siły zbrojne) w przeciągu trzech tygodni. Wydaje się, że rozpatrując hipotetyczny konflikt, należałoby się liczyć właśnie z tego typu scenariuszami, w których to agresor, wykorzystując zaskoczenie i znaczącą przewagę, przeprowadzi krótkotrwałe działania zaczepne o wysokiej intensywności. W takim konflikcie wysoce prawdopodobne jest wykonanie wyłącznie uderzeń lotniczo-rakietowych. Ponadto dzisiaj do osiągnięcia ograniczonych celów wcale nie musi zachodzić konieczność wykorzystania posiadanego potencjału militarnego. Czasami wystarczy sama hipotetyczna możliwość jego użycia, wsparta demonstracją siły, swego rodzaju oddziaływanie psychologiczne i szantaż militarny na słabszym. Uwzględniając powyższe przesłanki, to właśnie pod kątem tego typu zagrożeń powinniśmy przygotowywać nasze siły zbrojne. Główną ich rolą powinna być obrona terytorium kraju, ze szczególnym uwzględnieniem krótkotrwałego konfliktu o wysokiej intensywności, a także zabezpieczenie państwa przed zaskoczeniem i uczynienie go odpornym na szantaż. Wywieść stąd można, że priorytet (poza sprawnym wywiadem i rozpoznaniem) powinniśmy nadać obronie przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. A bardziej ogólnie, przygotowaniu wojsk przede wszystkim do walki z klasycznym przeciwnikiem na europejskim teatrze działań. Zamiast do działań ekspedycyjnych i walki z przeciwnikiem asymetrycznym daleko poza granicami kraju. Takie podejście implikuje wybór, zarówno systemowych rozwiązań w zakresie organizacji sił zbrojnych, jak i niezbędnego do pozyskania uzbrojenia. W zakładanym wariancie nie ma bowiem miejsca na długotrwałą mobilizację, powo-

Jeszcze niemieckie Leopardy 2A5 [Fot. Bundeswehr/Modes]

BWP-1 ze swoją archaiczną armatą 2A28 Grom i słabym opancerzeniem są już tylko namiastką wozu bojowego, nie dając większych szans w starciu z w miarę nowocześnie wyposażonym przeciwnikiem [Fot. arch. 7BOW]

Najnowszy wariant francuskiego kołowego bwp VBCI o masie bojowej zwiększonej do 32 ton podczas testów. Armia francuska jest nastawiona głównie na działania ekspedycyjne, Polska natomiast nie posiada ani zamorskich kolonii, ani interesów w Afryce [Fot. DGA] ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 25


komentarze

Lipiec 2014, przekazanie zestawów systemu Iskander-M dla kolejnej brygady rakiet operacyjno-taktycznych Zachodniego Okręgu Wojskowego. To tylko kwestia czasu, kiedy te systemy pojawią się w Obwodzie Kaliningradzkim. Dopóki nie zbudujemy tzw. Tarczy Polski, jesteśmy wobec nich bezbronni [Fot. NPK KBM]

ływanie rezerw oraz formowanie potężnej armii masowej. Słabo wyszkoleni i zmotywowani rezerwiści nie zdążą odegrać w takim krótkotrwałym konflikcie żadnej roli, a wręcz mogą przynieść więcej szkód niż pożytku (patrz wkład gruzińskiej rezerwy podczas niedawnej wojny rosyjsko-gruzińskiej w 2008 roku). Równocześnie należy podkreślić, że mówienie o obronie państwa nie oznacza tworzenia armii niezdolnej do działań zaczepnych, wszak każdy zna powiedzenie, że najlepszą obroną jest atak.

Kierunki rozwoju i modernizacji technicznej

Rozpatrując potrzeby obronności państwa, powinniśmy patrzeć globalnie, z perspektywy zdolności całych sił zbrojnych, a nie potrzeb czy żądań poszczególnych formacji. Zawsze bowiem każdy rodzaj sił zbrojnych czy wojsk będzie chciał być traktowany priorytetowo. Przy zbyt krótkiej kołdrze finansowej, skutkiem tego będzie tylko rozproszenie wysiłku i brak możliwości osiągnięcia zakładanych celów. Będą się mnożyły programy takie jak na przykład Loara, w które zainwestowano wiele milionów złotych, a ich rezultatem są pojedyncze egzemplarze uzbrojenia. W dziedzinie rozwoju sił zbrojnych nie możemy też ślepo wzorować się na naszych sąsiadach czy sojusznikach. Poszczególne państwa nadają bowiem różne priorytety potrzebom rodzajów sił zbrojnych i wojsk. Wiąże się to często z sytuacją geopolityczną w ich otoczeniu, wymaganiami obronności, a także tradycjami militarnymi danego kraju. Przykładowo Francja, będąca regionalną potęgą militarną i posiadająca daleko szersze niż Polska obszary zainteresowań, dysponuje znacznie silniejszą flotą oraz lotnictwem, a także liczniejszymi wojskami lądowymi. A jednak z posiadanych około 250 sztuk czołgów podstawowych Leclerc

26

planuje pozostawić w użyciu jedynie 200 sztuk. Niemcy, do niedawna potęga pancerna, pozbywając się swoich Leopardów 2A5, pozostali już tylko z 225 czołgami Leopard 2A6 w linii. Lecz te państwa mogą sobie na to pozwolić. Francja leży daleko od Rosji, a Niemcy mają teraz 500-km strefę buforową w postaci Polski z jej około 900 czołgami. W tym właśnie między innymi z zakupionymi w Niemczech Leopardami 2A5.

W powietrzu

Już pobieżna analiza konfliktów zbrojnych ostatnich lat wskazuje na jedną prawidłowość. Każdy większy konflikt z reguły rozpoczyna się od zaskakującego uderzenia lotniczo-rakietowego. Żadne państwo nie przeprowadziło w ostatnich latach poważniejszej operacji lądowej, bez zdobycia choćby czasowej przewagi w powietrzu. Lotnictwo oraz rakiety są w stanie w krótkim czasie obezwładnić system kierowania pań-

stwem oraz dowodzenia siłami zbrojnymi. Dzięki swojemu potencjałowi i zasięgowi posiada też możliwość niszczenia obiektów strategicznych i infrastruktury państwa. Wprawdzie dziś nikt już nie twierdzi, że same siły powietrzne są w stanie wygrać wojnę, jednak dla jej wygrania ich rola jest kluczowa. Stąd też właściwym wydaje się ostatnio kładziony nacisk na zbudowanie wielowarstwowego systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Skuteczna obrona przed atakiem z powietrza, choć kosztowna, staje się bazowym wymogiem dla zapewnienia możliwości prowadzenia działań przez inne rodzaje wojsk i broni, a tym samym sensu inwestowania w nie. Kolejne setki Leopardów 2, choćby były w najnowszej wersji, nie odegrają większej roli w konflikcie, bez skutecznego parasola ochronnego przed uderzeniami z powietrza. Przedstawiając problem bardziej obrazowo, na wojnie podobnie jak w przyrodzie wy-

Tylko nieliczne państwa stać na taką formację lotniczą. Trudno jednoznacznie wyrokować, lecz chyba teraz nie ma dla nas tańszej alternatywy niż zakup kolejnych F-16. Tym bardziej, że dorabiamy się systemu szkolenia pilotów i systemu obsługowego dla tych samolotów [Fot. Senior Airman Brittany Y. Auld/USAF] www.armia24.pl


Jarosław Affek Priorytety rozwoju Sił Zbrojnych RP

Wnioski z ćwiczeń wspomaganych komputerowo Na Zachodzie od wielu już lat funkcjonują systemy komputerowego wspomagania oraz symulacji pola walki. Są one wykorzystywane zarówno na szczeblu taktycznym, do szkolenia dowódców najniższych szczebli, jak i wyższych, operacyjnym i strategicznym do doskonalenia dowództw i sztabów. Pozwalają na wierne odwzorowanie sytuacji taktycznej na ekranach komputerów i cyfrowych mapach oraz na przetransformowanie decyzji dowódców na „realne” działania ich wirtualnych wojsk. W praktyce jeżeli na przykład ćwiczący dowódca zapomni o zatankowaniu swoich wirtualnych wozów bojowych, to w pewnym momencie staną one na polu walki z powodu braku paliwa. Programy te uwzględniają realne możliwości bojowe (dane taktyczno-techniczne) posiadanego sprzętu i uzbrojenia, zarówno wojsk własnych, jak i potencjalnego przeciwnika. Z ich zastosowania podczas ćwiczeń prowadzonych w Polsce można wyciągnąć wiele praktycznych wniosków. 1. W początkach funkcjonowania naszego kraju w NATO, na szczeblu korpusu odbywało się jedno z większych ćwiczeń wspomaganych komputerowo. W toku ćwiczenia podjęto decyzję o zrzucie w terenie lesistym elitarnej przecież – w odróżnieniu od wojsk obrony terytorialnej – 6. Brygady Desantowo-Szturmowej. System wykazał, że brygada bez wsparcia i zaopatrzenia, w relatywnie krótkim czasie utraciła swą zdolność bojową i przestała istnieć jako zwarty oddział. 2. W 2013 roku batalion zmotoryzowany jednej z brygad odbywał ćwiczenia w oparciu o komputerowy system symulacji taktycznej. Podczas jednego z epizodów kompania zmotoryzowana idąca do natarcia na Rosomakach została całkowicie zniszczona. Taki sam los spotkałby drugą, gdyby dowódcy nie zreflektowali się i jej nie wycofali (poniosła „tylko” około 50% strat). Jak się potem okazało, pododdział ten wykonywał natarcie na zaledwie trzy okopane na skraju lasu czołgi T-72. Nawet zachodni system symulacji komputerowej „wie”, że z odległości ponad kilometra działko kal. 30 mm nie spenetruje czołowego pancerza czołgu (Rosomaki trafiały), ale za to pocisk z czołgowej armaty kal. 125 mm przebija pancerz Rosomaka bez najmniejszych problemów. Podczas kolejnych ćwiczeń, pierwszym pytaniem dowódców planujących działania pododdziałów wyposażonych w Rosomaki było: Gdzie są czołgi przeciwnika?

stępuje swoisty „łańcuch pokarmowy”. I to nie czołgi będą „polować” na lotnictwo lecz odwrotnie, samoloty szturmowe i myśliwsko-bombowe będą wykonywały uderzenia na siły lądowe. W kwestii wzmocnienia potencjału Polski w dziedzinie obrony powietrznej wartym rozważenia byłoby, czy nie dokupić np. kolejnej partii myśliwców F-16 w zubożonym, czysto myśliwskim a nie wielozadaniowym

F-35 jest najnowszym zachodnim myśliwcem. Jego cena jednostkowa (120 mln USD w 2014 r.) co prawda z każdą dostarczaną transzą maleje, łatwo jednak wyliczyć jaki będzie koszt zakupu np. 50 egzemplarzy niezbędnych do zastąpienia dzisiejszych MiG-29 i Su-22 [Fot.USAF/Alex R. Lloyd]

wariancie. Wiadomo, że były prowadzone rozmowy z Amerykanami w sprawie zakupu dodatkowych maszyn, lecz rozbiły się one o kwestie finansowe. Jaką jednak mamy alternatywę, skoro dzisiaj najnowszy amerykański samolot 5. generacji F-35 kosztuje ponad 120 mln dolarów za sztukę (bez ceny napędu), a dla nas realnie będzie dostępny za co najmniej 10 lat? Do tego czasu potencjał bojowy naszego lotnictwa zmniejszy się o połowę, wobec wykruszania się myśliwsko-bombowych Su-22 i konieczności wycofania MiG-29 około 2025 roku. Zakup i użytkowanie mniej zaawansowanych, a przez to tańszych F-16 w wariancie obrony powietrznej, pozwoliłyby utrzymać do tego czasu potencjał Sił Powietrznych na minimalnym wymaganym poziomie. Umożliwiłoby to też częściowe przesunięcie już eksploatowanych F-16 Block 52+ do działań uderzeniowych, zastępując w tej roli 30-letnie Su-22M4. Gdyż przecież niedawna decyzja o dalszej eksploatacji części z tych samolotów motywowana była zupełnie innymi względami niż ten, że dużo wnoszą do potencjału uderzeniowego Sił Powietrznych. A nasze eskadry F-16 już teraz posiadają swoją specjalizację, dlatego że zakres zadań, które mogą wykonywać te samoloty, wykracza poza uzasadnione ekonomiczne i fizyczne możliwości systemu szkolenia pilotów.

Na morzu

W celu lepszego określenia roli Marynarki Wojennej w polskiej doktrynie obronnej należałoby zwrócić się ku historii. Zarówno współcześnie, jak i przed II wojną światową, nasi najwięksi sąsiedzi dysponowali na Bałtyku daleko większym potencjałem niż Polska. Chcąc zniwelować tę różnicę, w dwudziestoleciu międzywojennym sfor-

mułowano bardzo ambitny plan rozwoju marynarki. Zakupiono wówczas stosunkowo dużą jak na polskie możliwości liczbę okrętów nawodnych i podwodnych. Lecz wobec ogólnej mizerii finansowej państwa, zrealizowano tylko cząstkę z planów rozbudowy floty, co w ogólnym rozrachunku nie zmieniło naszej sytuacji militarnej. Równocześnie jednak stanowiło ogromne obciążenie dla budżetu państwa i odbierało środki innym rodzajom sił zbrojnych. A jaki był efekt działań obronnych powadzonych na morzu we wrześniu 1939 roku? W praktyce mniejsze okręty zostały zatopione w czasie pierwszych dni działań wojennych, większe i cenniejsze odeszły na Zachód jeszcze przed niemieckim atakiem. Wydaje się więc, że z punktu widzenia zdolności obronnych państwa, marynarka nie wniosła w zasadzie nic. Może poza kwestiami wizerunkowymi, pozwalającymi utrzymywać ciągłość walki z okupantem przez okręty pozostałe na zachodzie. Czy było tego warte inwestowanie olbrzymich natenczas środków w morski rodzaj sił zbrojnych? Patrząc na dzisiejsze koncepcje rozwoju Marynarki Wojennej, można odnieść wrażenie, że nie ma tam żadnej wizji. Po prostu usiłuje się przenieść pomysły z dawnych lat (także z czasów Układu Warszawskiego) na czasy współczesne, z tą tylko różnicą, że okręty są bardziej kosztowne, więc będzie ich mniej. Poza dobrze brzmiącymi ogólnikami, trudno spotkać się z dogłębną, uzasadnioną merytorycznie analizą, do czego marynarka ma nam służyć, jakie szczegółowe zadania realizować i w związku z tym, w jakie jednostki powinna być wyposażona. Czym jest na przykład motywowana założona liczba okrętów obrony wybrzeża, co do obrony polskiego wybrzeża mogą wnieść akurat trzy sztuki? Inną kwestią jest niepotrzebne wprowadzanie ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 27


komentarze zamieszania w nomenklaturze, chyba jedynie w celu odcięcia się od niesławnego programu korwety Gawron. Czy nie można było nowego projektu nazwać po prostu korwetą, bo przecież tym będzie w istocie? Wiele postulowanych koncepcji rozwoju Marynarki Wojennej nie bierze w wystarczającym stopniu pod uwagę możliwości finansowych państwa. Nie wydaje się zasadnym twierdzenie, że niezbędne są nam duże okręty zdolne do długotrwałego działania w pobliżu wybrzeży Somalii, czy też eskortowania gazowców płynących z Kataru do Polski. Aby móc stale utrzymywać na dalekich akwenach jeden okręt, należy dysponować co najmniej trzema takimi jednostkami. Dopiero bowiem taka liczba pozwala na stałe utrzymanie okrętu wydzielonego do sił ekspedycyjnych. Przy takim potencjale nasz wkład w działania sojusznicze na przykład w misji antypirackiej byłby zaledwie namiastką zaangażowania i możliwości sojuszników. Natomiast w niewielkim stopniu przyczyniłby się do zwiększenia zdolności obronnych Polski. Powinniśmy w większym stopniu mierzyć siły na zamiary, od działań globalnych i ochrony szlaków morskich w tak odległych rejonach są inni gracze. O rząd wielkości potężniejsi (oraz bogatsi!), którzy od lat realizują tam swoje interesy. Ma to uzasadnienie szczególnie w kontekście stwierdzenia sprzed kilku lat, że w toku intensywnych działań prowadzonych przez jedną z naszych fregat z dala od Bałtyku, w ciągu kilku miesięcy zużyła ona połowę rocznego limitu paliwa całej Marynarki Wojennej. Kolejną kwestią wartą wzięcia pod uwagę jest fakt, że stosunkowo duże, lecz słabo uzbrojone, okręty przystosowane do długotrwałych patroli na dalekich akwenach w razie wybuchu konfliktu byłyby praktycznie bezbronne wobec ataków lotnictwa przeciwnika. Przy braku możliwości zapewnienia stałej i pewnej osłony powietrznej (wracamy do priorytetu OPL), jednostki

takie ażeby nie zostać zniszczone, musiałyby być wycofane w bezpieczniejsze rejony z dala od polskiego wybrzeża. Nawet w polskich środowiskach marynistycznych popularne jest stwierdzenie, że najlepszym okrętem na Bałtyku jest samolot. Niewątpliwie cennym i potrzebnym nabytkiem w ramach programu modernizacji technicznej będą nowe okręty podwodne. Samo ich istnienie i świadomość, że mogą zaatakować gdziekolwiek, sprawiają, że przeciwnik musi zaangażować w ich poszukiwanie oraz ochronę przed nimi olbrzymie siły. Ponadto w znakomity sposób ograniczają one swobodę jego działania. Dotychczasowe informacje wskazują na plany zakupu dwóch– trzech okrętów podwodnych, średniej jak na warunki krajów europejskich wielkości. Dyskutowana jest też koncepcja, czy nie powinny to być jednostki większe, zapewniające większą długotrwałość przebywania w morzu i przenoszące większy zapas uzbrojenia, w tym środki strategicznego odstraszania. Z kolei systematycznie powracający pomysł zakupu dla MW wielozadaniowego okrętu wsparcia operacyjnego SZ wydaje się być kolejnym przejawem megalomanii. Sam okręt byłby duży i kosztowny, do obrony polskiego wybrzeża nic by nie wnosił, a wręcz przeciwnie, sam wymagałby ochrony. Ponadto należy mieć świadomość, że aby mówić o projekcji siły z morza, sam wielozadaniowy okręt desantowy nie wystarczy. Niezbędne są jednostki eskorty do jego osłony, a także do udzielenia wsparcia desantowi po wylądowaniu. Należałoby zakupić dodatkowe ilości śmigłowców pokładowych (transportowych i uderzeniowych), a także sformować, wyposażyć i wyszkolić jednostkę lądową (piechoty morskiej) przystosowaną do prowadzenia działań desantowych z morza. Wszystko to pociągnęłoby za sobą dodatkowe, gigantyczne koszta. A jednocześnie, niewiele wnosząc do potencjału obrony

Rosyjski okręt desantowy „Koroliew” podczas manewrów Zapad-2013. Przy wielkości polskiego budżetu obronnego nie wydaje się zasadnym utrzymywanie tej kategorii jednostek w naszych siłach zbrojnych. Niezbędne za to jest posiadanie zdolności do ich zwalczania [Fot. MO FR]

28

terytorium kraju, przyczyniałoby się tylko do rozdrobnienia i tak ograniczonych środków na już istniejące, sensowniejsze programy uzbrojenia. No i należałoby sobie jeszcze odpowiedzieć, na czyim wybrzeżu chcemy się desantować i kogo atakować.

Na lądzie

Jako panaceum na miażdżący poziom przewagi militarnej potencjalnego przeciwnika, część fachowców i publicystów związanych z tematyką obronną propaguje rozwój obrony terytorialnej. Takie wojska jednak, działając jako zorganizowana siła militarna państwa, nie byłyby w stanie zatrzymać zmechanizowanych kolumn nacierającego przeciwnika. W terenie dogodnym do obrony (np. zurbanizowanym) zostałyby po prostu ominięte, w dogodnym do natarcia zostałyby „rozstrzelane” i rozjechane. Broniąc jakiegoś obszaru, wobec zakładanego postępu wojsk przeciwnika, zostałyby odcięte od własnych źródeł zaopatrywania i ponosząc znaczne straty (patrz Wnioski z ćwiczeń wspomaganych komputerowo), bardzo szybko „poszłyby w rozsypkę”. Natomiast traktowanie wojsk terytorialnych jako swoistej partyzantki wydaje się być pozbawione podstaw merytorycznych. Partyzantka powstaje, organizuje się i krzepnie dopiero po pewnym czasie od zakończenia pierwszej fazy konfliktu na już zdobytym i utrzymywanym przez przeciwnika terenie (patrz różnica w sytuacji PKW podczas I i II zmiany w Iraku). Działa ona też głównie w oparciu i przy wsparciu miejscowej ludności, a nie aparatu państwa, który z założenia już nie funkcjonuje. Czyli wtedy, gdy państwo od dłuższego czasu znajduje się pod okupacją, a wojska agresora przeszły z fazy aktywnych działań bojowych do fazy utrzymania i kontroli terenu. A chyba w naszych koncepcjach obronnych nie chcemy powielania scenariusza okupacji Polski z czasów II wojny światowej oraz monstrualnych strat w substancji narodowej. W aktualnej sytuacji Polski, inaczej niż w przypadku Ukrainy, trudno zresztą zakładać, żeby wojska Federacji Rosyjskiej chciały długotrwale opanować choćby fragment naszego terytorium. Znacznie bardziej prawdopodobny jest wybuch krótkotrwałego konfliktu, w którym celem byłoby nie zajęcie terenu, ale osiągnięcie jakichś bardziej ograniczonych celów. Rozpatrując kwestie obrony terytorialnej, należy też pamiętać, że w polskich realiach przy ciągłym niedoborze pieniędzy, gdy trzeba było decydować o priorytetach, zawsze wybierano wojska operacyjne. W ten sposób wszystkie piękne idee po kilku latach funkcjonowania sprowadzają wojska obrony terytorialnej do fasady, za którą kryją się skadrowane jednostki o niskim poziomie wyszkolenia. Jak www.armia24.pl


Jarosław Affek Priorytety rozwoju Sił Zbrojnych RP to się już przysłowiowo mówi, zajmujące się głównie ochroną własnych koszar. Trudno znaleźć np. uzasadnienie dla proponowanej przez Pana Mariana Moraczewskiego (ARMIA 01 oraz 05/2014) koncepcji manewrowej ofensywnej obrony nieregularnej. Pominąwszy już same sprzeczności w tym sformułowaniu (ofensywna obrona?), piszący te słowa nie do końca rozumie ideę proponowanego rozwiązania. Jeśli miałaby to być wojna żołnierzy wyposażonych jedynie w broń strzelecką, granatniki przeciwpancerne i wyrzutnie przeciwlotnicze kategorii MANPADS, to warto byłoby najpierw zapoznać się z opisami walk toczonych w 2003 roku w Iraku. Można tam znaleźć dosyć wymowne przykłady, kiedy rzucający się na amerykańskie wojska ciężkie lekkozbrojni fedaini Husajna byli masakrowani przy nikłych stratach własnych. Także sugestia, że masowe wprowadzenie Rosomaków pozwoliłoby w niekonwencjonalny sposób powstrzymać przeciwnika tradycyjnie posługującego się skoncentrowanymi uderzeniami wojsk pancernych i zmechanizowanych nie wydaje się mieć uzasadnienia (patrz Wnioski z ćwiczeń wspomaganych komputerowo, p. 2). Nieprzypadkowo dowódcy 17. WBZ domagają się wdrożenia na Rosomakach systemu ppk Spike. Sam Rosomak nie zastąpi w linii bojowych wozów piechoty, a tym bardziej czołgów, są to bowiem zupełnie różne kategorie wozów, charakteryzujące się innymi możliwościami bojowymi, mające zarówno swoje wady jak i zalety. Rosomaki doskonale sprawdziły się w misjach, jednak nie można ich traktować jako remedium na wszelkie zagrożenia oraz starzenie się parku naszych BWP1. Dysponując trakcją kołową, nigdy nie osiągną możliwości tych pierwszych w trudnym terenie, w porównaniu z klasycznymi bwp nie zapewnią też załodze pożądanego stopnia ochrony na polu walki. Większość współczesnych wozów tej kategorii, np. nowsze modernizacje szwedzkiego CV90, osiąga masę bojową grubo ponad 30 ton. Aktualnie wdrażany niemiecki bwp Puma w swoim najlepiej opancerzonym wariancie osiąga masę 43 ton. Podobne założenia towarzyszyły też przerwanemu ze względu na koszty amerykańskiemu programowi Ground Combat Vehicle, który miał owocować następcą amerykańskich M2 Bradley, które to wozy, przy masie bojowej dochodzącej do 35 ton, uznano w Stanach Zjednoczonych za zbyt słabo opancerzone jak na wymagania współczesnego pola walki. Rosomaki mogą i powinny stanowić uzupełnienie ciężkich i klasycznych bwp, dysponując m.in. wysoką zdolnością do manewru na szczeblu operacyjnym. Przykładowo przerzut batalionu Rosomaków na terenie Polski na dystansie kilkuset kilometrów to zaledwie kil-

Sam Rosomak nie zastąpi w linii bojowych wozów piechoty, a tym bardziej czołgów [Fot. Albert Osiński]

Różnica interesów Oto, co stwierdził w kontekście wydarzeń na Ukrainie gen. dyw. Andrzej Fałkowski – polski przedstawiciel wojskowy przy komitetach wojskowych NATO i Unii Europejskiej w wywiadzie dla Polski Zbrojnej: Niestety, w pasie od Estonii do Turcji nie mówimy jednym głosem i nie jesteśmy jednorodni co do oceny sytuacji i zagrożenia. Kraje bałtyckie i Rumunia stoją w tej sprawie w zasadzie w jednym szeregu z Polską. Chcemy namacalnych dowodów siły Sojuszu i wzywamy do zwrócenia uwagi na to, co się dzieje na wschodzie. Ale już na przykład niektóre kraje na południe od nas twierdzą, że to nie jest ani ich problem, ani interes.

ka godzin i mogą korzystać tu one ze swojej trakcji.

Podsumowanie

Siły zbrojne powinny stanowić kompleksowo powiązany system, w którym stosując zasadę zrównoważonego rozwoju, nadaje się jednak odpowiednie priorytety rodzajom wojsk czy też systemom uzbrojenia. Stosownie do zakładanych zagrożeń oraz przyjętego założenia co do sposobu odpowiedzi na nie. Wysiłek finansowy państwa powinien zostać skupiony na takich środkach walki, które są niezbędne do obrony terytorium kraju, a dopiero w drugiej kolejności na takich, które mogą być użyteczne na odległych teatrach działań. Pierwszeństwo należy nadać przedsięwzięciom pozwalającym uniknąć zaskoczenia ze strony przeciwnika (szeroko rozumiane rozpoznanie i wywiad), a także realizacji programów zapewniających ochronę przed uderzeniami z powietrza. Na lądzie powinniśmy dysponować połączeniem różnorodnych rodzajów broni, dających możliwość elastycznego reagowania stosownie do rozwoju sytuacji. Bez silnej

artylerii sama piechota lub czołgi niewiele zdziałają, niezbędne są zarówno wojska specjalne, jak i aeromobilne. Także zaniedbywane ostatnio wojska inżynieryjne mają do odegrania znaczącą rolę. Nie powinno się zaniechać utrzymania wojsk ciężkich. Wszystkie liczące się państwa lub mające doświadczenia z udziału w konfliktach zbrojnych dbają o ich rozwój. Choć np. Holandia wycofała z uzbrojenia wszystkie swoje czołgi, to jednak jej otoczenie geopolityczne jest zupełnie innego rodzaju niż Polski. Nie można traktować obrony terytorialnej jako zasadniczego komponentu, na którym można by oprzeć obronę na lądzie. Może ona stanowić jedynie formację pomocniczą, służącą wspieraniu wojsk operacyjnych w działaniach na własnym terenie bądź np. służącą do ochrony obiektów infrastruktury krytycznej. Z kolei na morzu, zamiast formułowania mało realistycznych planów wychodzenia na otwarte oceany, powinniśmy skupić się na utrzymaniu potencjału zapewniającego ochronę własnego wybrzeża i infrastruktury, a także utrudniających przeciwnikowi swobodne działanie na Bałtyku. Konkludując, autor nie chciałby przypisywać sobie jedynie słusznych rozwiązań co do kierunków rozwoju Sił Zbrojnych RP. Ma jednak nadzieję, że głos ten pobudzi do merytorycznej dyskusji nad priorytetami i idącym za tym wsparciem finansowym państwa dla poszczególnych rodzajów sił zbrojnych i wojsk. A to powinno implikować szczegółowe rozwiązania dotyczące wyboru konkretnych systemów czy kategorii uzbrojenia.

n

Jarosław Affek Asystent w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Obszar zainteresowań to armie obcych państw, konflikty zbrojne po II wojnie światowej oraz problematyka wschodnia, a w szczególności Federacja Rosyjska oraz kwestie bezpieczeństwa militarnego.

ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 29


przemysł

PZL-Świdnik dziś i jutro

AgustaWestland i spółki z PGZ

o przyszłej współpracy offsetowej

18 grudnia 2014 r. w zakładach PZL-Świdnik podpisano porozumienie o współpracy w ramach przyszłych umów offsetowych o wartości 800 mln EUR, a związanych z realizacją przyszłego kontraktu na dostawę 70 śmigłowców AW149 dla Sił Zbrojnych RP. Podpisy na umowie złożyli przedstawiciele AgustaWestland i PZL-Świdnik z jednej strony oraz reprezentanci czterech spółek wchodzących w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej z drugiej. Adam M. Maciejewski

W

agę wydarzenia podkreślał fakt, że ze strony producenta śmigłowca AW149 umowę sygnowali Dyrektor Generalny AgustaWestland Daniele Romiti i Prezes Zarządu PZL-Świdnik Mieczysław Majewski. Natomiast ze strony czterech wspomnianych polskich spółek branży obronnej umowę podpisał Prezes Zarządu Wojskowych Zakładów Lotniczych Nr 1 w Łodzi Jan Piętowski, Dyrektor Rozwoju i Wdrożeń w Wojskowych Zakładach Lotniczych Nr 2 w Bydgoszczy Ryszard Orłowski, Wiceprezes Zarządu Zakładów Mechanicznych Tarnów Wojciech Gruszecki oraz Wiceprezes Zarządu Fabryki Broni „Łucznik” – Radom Andrzej Arczewski. Wszystkie cztery spółki wchodzą w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej.

30

800 mln euro offsetu, czyli...

W zależności od każdej z czterech wymienionych spółek, zawarte porozumienie stwarza inne perspektywy dla współpracy przemysłowej w przypadku uruchomienia seryjnej produkcji śmigłowca AW149 w Polsce jako następstwo zwycięstwa w przetargu oferty PZL-Świdnik. Jeżeli chodzi o Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 1 w Łodzi (WZL1), jak i Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 2 w Bydgoszczy (WZL2), to podpisane porozumienie wykorzystuje bardzo duży potencjał obu spółek w zakresie serwisowania statków powietrznych. Udział WZL1 zakładałby utworzenie centrum remontowego, które korzystałoby ze wsparcia technicznego i szkoleniowego zapewnionego przez PZL-Świdnik, a także wykonywanie remontów struktur śmigłowcowych (chodzi m.in. o piasty wirnika nośnego, łopaty, kadłub czy pokładowe dodatkowe źródło zasilania, czyli

tzw. APU) i silników wraz z ich późniejszą weryfikacją w ramach wprowadzania w życie zaproponowanego projektu offsetowego. Natomiast w przypadku WZL2 zakłada on przeprowadzanie przeglądów, napraw i remontów wielu różnych systemów elektronicznych, generatorów mocy, rejestratorów parametrów lotu oraz podwozi, wciągarek, jak i pokładowych systemów walki radioelektronicznej. Zakłady Mechaniczne Tarnów (ZMT), jako producent broni strzeleckiej i artyleryjskiej, dostarczałyby właśnie tego rodzaju uzbrojenie lotnicze, opisywane parokrotnie na łamach ARMII, wraz z zasobnikami na amunicję oraz systemami mocowania broni do śmigłowca AW149. ZMT odpowiadałyby następnie za przeglądy, naprawy i remonty w toku bieżącej eksploatacji dostarczonego przez siebie uzbrojenia. Natomiast Fabryka Broni „Łucznik” – Radom, wykorzystując swój potencjał w zakresie obróbki www.armia24.pl


metali, zaangażowana byłaby w produkcję podzespołów do struktur lotniczych śmigłowców. Dla radomskiej spółki oznaczałoby to powiększenie swoich kompetencji, co w konsekwencji przełożyłoby się też na nowe miejsca pracy. Współpraca z tymi czterema spółkami to niejako tylko pewien wycinek całości, na którą składałaby się kooperacja AgustyWestland i PZL-Świdnik przy realizacji zamówienia na AW149 z około 20 polskimi przedsiębiorstwami, które stanowią około 60% polskiego przemysłu obronnego. Biorąc pod uwagę, że proces produkcji śmigłowców wymaga – prócz zaangażowania producenta śmigłowca – zakup materiałów pomocniczych oraz podzlecanie produkcji części i podzespołów oraz podzlecanie usług. Łącznie produkcja AW149 dla Wojska Polskiego przełożyłaby się na zaangażowanie w ten proces sieci 228 polskich firm w 14 województwach wraz z łańcuchem 900 polskich poddostawców. Łącznie w cały pro-

ces produkcyjny zaangażowanych jest kilkadziesiąt tysięcy ludzi, zarówno w samym PZL-Świdnik, jak i u poddostawców. Wiąże się to także z wielkością całości zobowiązań offsetowych AgustyWestland w Polsce opiewających na miliardy euro. Poza polskimi podmiotami, w wywiązanie się z zawartej z polskim Ministerstwem Obrony Narodowej umowy, byłoby zaangażowanych także 25 zagranicznych przedsiębiorstw.

5 lat inwestycji AgustaWestland

Uroczystość podpisania umowy dała okazję, by zobaczyć codzienne funkcjonowanie PZL-Świdnik. Dotąd sztandarowym modelem świdnickich zakładów, będącym

najliczniej eksploatowanym w Wojsku Polskim wiropłatem, jest W-3 Sokół. Jeżeli doliczyć do tego 64 wiekowych Mi-2 oraz 24 najnowszych SW-4 Puszczyk, widać, że bez konstrukcji ze Świdnika, Siły Zbrojne RP pozostałyby z garstką śmigłowców wyprodukowanych albo jeszcze w ZSRR lub w Federacji Rosyjskiej, która z powodu trudnej polskiej polityki zagranicznej przestała być źródłem dostaw dobrych maszyn w konkurencyjnych cenach. PZL-Świdnik jest obecnie jedynym krajowym producentem i dostawcą śmigłowców wojskowych. Przeprowadza także ich modernizację, z czego korzystają również klienci zagraniczni. A dzięki technologicznemu wsparciu Agu-

Moment podpisania porozumienia, od lewej: Jan Piętowski (WZL Nr 1), Ryszard Orłowski (WZL Nr 2), Mieczysław Majewski (PZL-Świdnik), Daniele Romiti (AW), Andrzej Arczewski (FB Radom), Wojciech Gruszecki (ZMT) [Fot. PZL-Świdnik]

W-3A Sokół Sił Powietrznych Republiki Czeskiej w wersji poszukiwawczo-ratowniczej [Fot. Jan Kouba/Ministerstvo obrany České republiky]

styWestland bierze udział w pracach nad maszynami kolejnych generacji i nowych rozwiązań konstrukcyjnych, czerpiących także z myśli naukowo-technicznej PZL-Świdnik, czego przykładem jest program śmigłowca bezzałogowego/opcjonalnie pilotowanego Solo RUAS/OPH rozwijanego na bazie SW-4. Podczas wizyty w Świdniku, Solo był w zakładzie w trakcie montażu nowych systemów awionicznych, również radiolokacyjnych, potrzebnych w lotach bezzałogowych. Według przyjętych założeń SW-4 Solo będzie gotowy na wiosnę do kolejnego cyklu prób, tym razem prowadzonych nad obszarem poligonu. Rozpoczną się one, gdy wiosenna aura przyniesie poprawę warunków pogodowych. W halach zakładowych PZL-Świdnik można było też zobaczyć remontowane i modernizowane śmigłowce rodziny W-3. ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 31


przemysł

AW189 SAR z certyfikatem EASA Faktem godnym odnotowania jest certyfikowanie przez EASA wersji SAR (Search and Rescue) śmigłowca AW189, co otwiera drogę do dostaw tego modelu w ramach brytyjskiego programu związanego z zakupem śmigłowców do misji poszukiwawczo-ratunkowych. Certyfikat AW189 obejmuje takie wyposażenie zadaniowe jak: podwójna wyciągarka ratunkowa z systemem kamer śledzącym proces opuszczania i podciągania lin, poszukiwawczą stację radiolokacyjną, głowicę optoelektroniczną z kanałem termowizyjnym o wysokiej rozdzielczości, reflektor-szperacz, zwiększoną ilość przenoszonego paliwa, systemy Flight Management System (FMS – system zarządzania lotem) i Automatic Flight Control System (AFCS – system automatycznej kontroli lotu) pracujące w trybie SAR, dodatkowy pulpit sterujący wyposażeniem zadaniowym oraz zastosowane systemy łączności. AW189 w wersji SAR został certyfikowany z uwzględnieniem maksymalnej masy startowej 8600 kg, co stanowi wzrost o 300 kg w porównaniu ze standardową konfiguracją. Maksymalna prędkość przelotowa śmigłowca wynosi 287 km/godz. (155 węzłów), a dzięki większej ilości paliwa, czas przebywania w powietrzu wydłużono do 5 godzin i 40 minut, co też przekłada się na zasięg maksymalny wynoszący 1111 km (600 mil morskich). Łatwa do adaptacji wyposażenia wnętrza kabina ładunkowa o objętości 11,2 m3 mieści nosze w liczbie dwóch sztuk oraz sześć siedzisk dla rozbitków oraz dwa miejsca załogi w tylnej części kabiny. Dostęp do niej umożliwiają duże obustronne odsuwane drzwi. Śmigłowiec posiada także dodatkową przestrzeń ładunkową, np. na sprzęt medyczny, o objętości 2,4 m3, do której jest dostęp z wnętrza kabiny. AW189 spełnia też najnowsze normy bezpieczeństwa EASA/FAA Part 29, JAR OPS 3/EU-OPS. Bezpieczeństwo eksploatacji AW189, zwłaszcza podczas lotów nad morzem, zwiększa możliwość pracy przekładni głównej śmigłowca bez smarowania przez 50 minut lotu.

Część maszyn stanowiły poszukiwawczo-ratownicze Anakondy Marynarki Wojennej RP. Te pięć śmigłowców ma już za sobą około 20 lat służby, dlatego ich remont jest połączony z wyzerowaniem resursu, po którym śmigłowce będą miały status nowych maszyn. Kolejnymi etapami remontu i modernizacji jest montaż nowych systemów pokładowych, nowej hydrauliki, nowego oprzyrządowania, więc ze starego śmigłowca zostaje tylko struktura kadłuba. Wszystko po to, by dostosować maszynę do aktualnych wymagań użytkownika. Eksploatacja śmigłowca W-3 zakłada, że taki remont jest przewidziany dla kadłuba po 3500 godzinach lotu, natomiast po 1500 godzinach wykonuje się przegląd jedynie krytycznych

32

Stanowisko do prób zmęczeniowych kadłuba AW149 w PZL-Świdnik [Fot. PZL-Świdnik]

elementów konstrukcji. Analogiczne okresy, jak w przypadku kadłuba, odnoszą się do napędu śmigłowca. Obok Anakond identyczną procedurę przechodzą śmigłowce W-3 modernizowane po wersji W-3PL Głuszec – obecnie najbardziej zaawansowany technicznie śmigłowiec Wojska Polskiego. Trzy Głuszce można było zobaczyć gotowe do odbioru, natomiast czwarty egzemplarz czekał jeszcze na wprowadzenie poprawek usprawniających system awioniczny autorstwa ITWL. Sokoły są też produkowane na eksport. Na linii produkcyjnej był egzemplarz zamówiony dla ugandyjskiej policji, PZL-Świdnik liczy, że nie jest to jedyny Sokół dla Ugandy. Niedługo ma też ruszyć produkcja kolejnych Sokołów dla klienta w Hiszpanii. Oprócz Sokołów Wojska Polskiego, w Świdnik remonty i modernizacje przechodzą czeskie wojskowe śmigłowce W-3. Jeden egzemplarz przechodzący próby końcowe można było zobaczyć w Świdniku. Czesi zamówili modernizację kilku egzemplarzy, oryginalnie wyprodukowanych jako śmigłowce transportowe, do wersji poszukiwawczo-ratowniczej, z czym wiąże się także zmiana schematu malowania z maskującego na charakterystyczny czerwono-biały. Podobna filozofia eksploatacji co Sokołów dotyczy SW-4. Po tysiącu godzin spędzonych w powietrzu SW-4 eksploatowane w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie wracają do Świdnika na przegląd i wówczas jest oceniany stan ich konstrukcji, by ustalić, czy trzeba będzie sprawdzać kolejne, czy też może nie ma takiej potrzeby. Na razie przegląd pierwszego egzemplarza dęblińskiego SW-4 dowiódł, że nic się z nim niepokojącego nie dzieje. PZL-Świdnik to także produkcja. Przybyłym dziennikarzom pokazano linie

montażowe, na których powstają trzy typy śmigłowców AgustaWestland, czyli AW109, AW119 i należący do najnowszej generacji AW139 (Śmigłowce HH-139 15. Skrzydła Aeronautica Militare, ARMIA 2/2014), do której należy też AW149. Warto podkreślić, że w pokazanej części zakładów powstaje rocznie 100 kadłubów śmigłowców. A co ważniejsze, wszystkie elementy kadłubów montowanych na tych trzech liniach śmigłowców są produkowane na miejscu w Świdniku. Prezes Majewski pokazał też z dumą kadłub śmigłowca AW189 w trakcie montażu. Jest to dziesiąty egzemplarz tego modelu powstający w Świdniku, co jest o tyle istotne, że AW189 to brat bliźniak wojskowego AW149, posiadający identyczną podstawową strukturę kadłuba, jak w przypadku AW149. Seryjna produkcja AW149 jeszcze się nie zaczęła, co wynika z oczywistego faktu braku kontraktu polskiego MON, jednak pokazuje pełną gotowość PZL-Świdnik do rozpoczęcia produkcji maszyn zamówionych dla polskiego wojska. W przypadku podpisania umowy na dostawy AW149, uruchomienie produkcji nowego śmigłowca odbędzie się bardzo płynnie i bez problemów, co wynika z przygotowanej kadry oraz bieżącej produkcji. Kadłub AW189 jest w znacznej części kompozytowy. Niektóre metalowe elementy AW189 są robione we Włoszech w zakładach AgustaWestland w Brindisi, natomiast obecnie PZL-Świdnik przejmuje montaż i wykonuje całość kompozytowej belki ogonowej. Prezes Majewski wyraził nadzieję, że do końca 2015 roku wszystkie części do AW189, jak jest to w przypadku AW139, będą wytwarzane w Świdniku. Powyższe przykłady dowodzą, że PZLŚwidnik to zakład technologiczny, który www.armia24.pl


Adam M. Maciejewski AgustaWestland i spółki z PGZ o przyszłej współpracy offsetowej potrafi zrobić od najmniejszej po największą część – i metalowe, i kompozytowe. A mowa o materiałach kompozytowych zbrojonych włóknami węglowymi, szklanymi czy aramidowymi. W PZL-Świdnik działa pełna linia produkcyjna materiałów kompozytowych od momentu wycinania poszczególnych elementów po utwardzanie w autoklawach. W tym roku zostanie dostarczony nowy model autoklawu z komorą o średnicy pięciu metrów, nadający się do produkcji kadłubów śmigłowców. Jak z dumą podkreśla Zarząd, PZL-Świdnik jest takim polskim centrum kompozytowym. W innych miejscach, gdzie wytwarza się części kompozytowe, są one znacznie mniejsze i w technologii mokrej, w preimpregnatach. Ale PZL-Świdnik to przecież nie tylko produkcja, ale również projektowanie oraz testowanie najnowszych konstrukcji lotniczych ze stajni AgustaWestland. Oprócz już wspomnianego projektu Solo RUAS/OPH, zakłady w Świdniku biorą udział w rozwoju zmiennowirnikowca AW609, dla którego w świdnickim zakładzie jest kompletowane stanowisko do prób zmęczeniowych. Według planów ruszą one w pierwszych miesiącach tego roku. Od dłuższego czasu na innym stanowisku takowym testom poddaje się kadłub śmigłowca AW189, który poddawany jest ciągłym obciążeniom dynamicznym symulującym powtarzaną na okrągło sekwencję start – lot – lądowanie, co ma udowodnić, że kadłub ma w zasadzie nieograniczony resurs, czyli innymi słowy kadłub AW189/149 nie ma ograniczonej liczby startów i lądowań oraz nie ma ograniczonej liczby godzin. Potwierdzi to odpowiednia dokumentacja z prób przedłożona w Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Lotniczego (European Aviation Safety

AW189 – czyli wariant AW149 dla użytkowników cywilnych – w wersji SAR [Fot. AgustaWestland]

Agency, EASA). W wojskowych maszynach nie jest to wymagane, ale przewaga PZL-Świdnik będzie polegać na tym, że struktura wojskowego AW149 też będzie przy okazji przebadana. Kiedyś takie próby nie były wymagane i W-3 oraz SW-4 ich nie przechodziły. W ciągu ostatnich kilku lat bardzo wiele komponentów w zakresie krytycznych elementów śmigłowca zostało skierowanych do PZL-Świdnik, żeby je

Stanowisko do prób zmęczeniowych kadłuba AW149 w PZL-Świdnik [Fot. PZL-Świdnik]

zbadać, bo Świdnik posiada i specjalistów, i oprzyrządowanie.

AW149 dla wojska i gospodarki

Dyrektor Generalny AgustaWestland Daniele Romiti podkreślił w swoim wystąpieniu nowoczesność konstrukcji śmigłowca AW149, który zaprojektowano niemal trzy lata temu wedle najnowszych wymagań zgłaszanych przez resorty obrony w Europie i nie tylko. W konstrukcji AW149 w bardzo szerokim zakresie zastosowano (kadłub, wirniki, łopaty) kompozyty. Zastosowano także bardzo nowoczesną awionikę z wyświetlaczami Rockwell Collins. Jednak, co podkreślił Dyrektor Romiti, całe oprogramowanie sterujące zostało opracowane w AgustaWestland, więc Wojsko Polskie będzie miało do elektroniki pokładowej nieograniczony dostęp. Bez względu na to, o integrację jakich systemów pokładowych (elektronika, uzbrojenie) Wojsko Polskie nie poprosi, to będzie miało taką możliwość. Związane jest to z przekazaniem własności intelektualnych, na co nie będą miały wpływu decyzje obcych rządów. Ponadto kształt i objętość kabiny AW149 zostały dopasowane do szerokiego profilu misji. Wielozadaniowość w największej mierze od początku była założeniem konstruktorskim, tak by bardzo łatwa zamiana konfiguracji z jednej ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 33


Wojsko polskie

AKTUALNOŚCI

Śmigłowce W-3A Sokół Sił Powietrznych Republiki Czeskiej podczas akcji ratunkowej po wypadku autokaru. PZL-Świdnik remontuje i serwisuje czeskie Sokoły. Wybrane sztuki z wersji transportowej są obecnie przerabiane na wersję poszukiwawczo-ratowniczą [Fot. prap. Jaroslav Vlcek/24.zDL Praha Kbely]

na inną była możliwa w jak najkrótszym czasie. A trzeba pamiętać, że wedle deklaracji MON wybierany jest śmigłowiec na kolejne trzy dekady, ale realistycznie rzecz

biorąc, może to być maszyna na ponad 30 lat – śmigłowce Mi-8, Mi-17 i Mi-14 rozpoczęły służbę w Wojsku Polskim odpowiednio w 1968, 1985 i 1980 roku. Zatem potrzebne

PZL-Świdnik jako światowe centrum produkcji AW149 [Rys. PZL-Świdnik]

będą modernizacje konstrukcji wraz z upływem dekad. Generacyjna zmiana sprzętu, jaką niesie ze sobą konstrukcja AW149, najlepiej jest widoczna w procedurach przeglądów okresowych, zwłaszcza, kiedy porówna się je z opisanymi powyżej procedurami dotyczącymi śmigłowców W-3 Sokół. W przypadku AW149 remonty przeprowadza się według stanu konstrukcji. Przyjmuje się, że dany śmigłowiec będzie trafiał do przeglądu po czasie nie krótszym niż 3000 godzin. Założenie jest takie, że remont w ogóle nie będzie potrzebny, bo kadłub jest niemal w całości kompozytowy, więc nie starzeje się tak, jak kadłuby metalowe i nie ulega korozji. Czyli przeglądy będą konieczne co najmniej dwa razy rzadziej niż w przypadku W-3. Pewnym wyzwaniem może być służba nad morzem i słona woda morska, która powoduje przyspieszoną korozję elementów niekompozytowych. Ale wybór AW149 ma przynieść też wymierne korzyści dla polskiej gospodarki. Jak podkreśla Zarząd PZL-Świdnik, jest to jedyne (formalnie) polskie przedsiębiorstwo, biorące udział w przetargu na dostawę 70 wielozadaniowych śmigłowców dla Sił Zbrojnych RP. W przypadku wyboru śmigłowca AW149, to właśnie w PZL-Świdnik powstanie światowe centrum produkcji i rozwoju tego śmigłowca, z myślą o produkcji na potrzeby Polski, jak i o przyszłych zamówieniach eksportowych. Wiąże się to z powstaniem nowych miejsc pracy, których liczbę szacuje się nawet na ponad 2000, co zwłaszcza w przypadku Lubelszczyzny nie jest bez znaczenia. Obecnie PZL-Świdnik zatrudnia 3500 pracowników, w tym około 630 inżynierów. Kontrakt podniesie także znaczenie zakładów PZL-Świdnik wewnątrz grupy AgustaWestland. Jak stwierdził podczas spotkania Prezes Majewski: Nikt w Polsce nie jest w stanie przedstawić takiej oferty offsetowej, czy współpracy przemysłowej, jak PZL-Świdnik, który od 60 lat jest zaangażowany w produkcję, projektowanie, dostawy, badania i wsparcie klienta. My możemy przedstawić najbardziej kompleksową ofertę. Przewaga konkurencyjna PZLŚwidnik i oferowanego AW149 ma wynikać z faktu, że PZL-Świdnik to jedyny polski producent śmigłowców z unikatową zdolnością projektowania, rozwoju i produkcji tych maszyn (co określa się też angielskim akronimem OEM od Original Equipment Manufacturer). n Adam M. Maciejewski

PZL-Świdnik to wiarygodny płatnik polskich podatków [Rys. PZL-Świdnik]

34

Publicystyka dotycząca głównie uzbrojenia wojsk lądowych oraz przemysłu obronnego. Zainteresowania obejmują też rolę czynnika militarnego w stosunkach międzynarodowych i teorii komunikowania masowego.

www.armia24.pl


INSTYTUT TECHNICZNY WOJSK LOTNICZYCH ul. Księcia Bolesława 6, 01-494 Warszawa, skr. poczt. 96 tel.: 22 685 13 00; tel./faks: 22 685 13 13 www.itwl.pl e-mail: poczta@itwl.pl

Prowadzimy działalność innowacyjną w zakresie: • Projektowania i integracji systemów lotniczych i logistycznych • Niezawodności i bezpieczeństwa • Integracji systemów C4ISR • Bezzałogowych statków/systemów powietrznych • Systemów szkolenia, w tym e-learningu • Uzbrojenia lotniczego • Infrastruktury lotniskowej i drogowej • Paliw, cieczy roboczych i smarów

Posiadamy: • Koncesję Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Nr B-404/2003 • Natowski Kod Podmiotu Gospodarki Narodowej (NCAGE) 0481H • Wewnętrzny System Kontroli Nr W-45/7/2014 w zakresie naukowo-badawczego wspomagania eksploatacji lotniczej techniki wojskowej • Świadectwo Bezpieczeństwa Przemysłowego pierwszego stopnia: krajowe, NATO Secret, EU/UE Secret • Uprawnienia do nadawania tytułu naukowego doktora habilitowanego


przemysł

między Wisłą a Narwią

MBDA i Thales – umowy z polskimi partnerami Grudzień minionego roku przyniósł serię porozumień, które spółki MBDA i Thales zawarły z kilkoma polskimi przedsiębiorstwami. Chodzi mianowicie o Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych, PIT-RADWAR, Wojskowe Zakłady Uzbrojenia w Grudziądzu oraz Zakłady Mechaniczne Tarnów. Podpisane listy intencyjne potwierdzają zgłaszaną wcześniej gotowość MBDA i Thalesa do transferu kluczowych technologii w ramach realizacji kontraktu na system Wisła oraz jego dalszy rozwój w toku eksploatacji w Wojsku Polskim.

Moment podpisywania listów intencyjnych między WZU a MBDA i Thales, od lewej: wiceprezes MBDA ds. eksportu Didier Philippe, prezes zarządu i dyrektor generalny WZU Zdzisław Juchacz, wiceprezes Thales ds. strategii Jean-Philippe Hardange [Fot. MBDA]

Adam M. Maciejewski

P

ierwsze listy intencyjne MBDA podpisało w połowie grudnia z Instytutem Technicznym Wojsk Lotniczych (ITWL) i spółką PIT-RADWAR. Dotyczą one możliwego transferu technologii w postaci symulatora HWIL (Hardware In The Loop – jak na Zachodzie określa się symulatory wykorzystujące podzespoły z prawdziwych pocisków rakietowych, w tym przypadku układ naprowadzania). Jest to takie same urządzenie jak to, które używało MBDA przy rozwoju rakiet Aster 30 B1 NT i które nadal stanowi wyposażenie zaplecza badawczo-rozwojowego MBDA. Wraz z listem intencyj-

36

nym podpisanym z ITWL i PIT-RADWAR, MBDA potwierdza swoje deklaracje z połowy zeszłego roku w ramach pakietu transferu technologii, który MBDA i Thales oferują w programie Wisła (więcej w MON reguluje Wisłę, ARMIA 7–8/2014). Wykorzystywanie takiego urządzenia w Polsce pozwoliłoby nie tylko na rozwinięcie przez polskie firmy zbrojeniowe potencjału z zakresu techniki kierowanych przeciwlotniczych pocisków rakietowych naprowadzanych radiolokacyjnie (i to od razu w wersji z aktywnym układem naprowadzania radiolokacyjnego), ale także na uzyskanie przez Siły Zbrojne RP samodzielności w zakresie nowoczesnych systemów rakietowych obrony powietrznej. W ten sposób Wojsko Polskie uzyska sposób na

Symulator HWIL Technologia symulatora, czy szerzej stanowiska testowego, określanego w języku angielskim HWIL (Hardware In The Loop), umożliwia testowanie oraz ewentualne udoskonalanie konstrukcji pocisku rakietowego, w tym przypadku pocisków rodziny Aster (MBDA wykorzystywała go podczas rozwoju pocisku Aster 30 B1 NT), dzięki spełnianiu trzech podstawowych funkcji. Pierwsza z nich polega na sprawdzeniu wydajności logiki komputerowej pocisku rakietowego oraz oprogramowania sterującego pociskiem w toku prac rozwojowych nad takim pociskiem. Druga funkcja HWIL polega na przeprowadzaniu symulacji zachowania się pocisku w locie w odniesieniu do zwalczanych celów o charakterystykach zgłoszonych przez użytkownika lub zamawiającego, np. MON i SZ RP. Ostatnia trzecia funkcja to sprawdzanie wydajności pocisku w odniesieniu do rzeczywistych strzelań rakietowych. HWIL zapewnia zdolność do laboratoryjnego symulowania działania układów naprowadzania pocisku rakietowego Aster w trakcie zwalczania dowolnego istniejącego typu celu, a także symulowanego w toku takich prób, do którego wojsko nie ma fizycznego dostępu. Scenariusz przechwycenia może być zmieniany, by zaprezentować różne rodzaje celów, zakresy oraz wysokości przechwyceń (odtwarzana jest cała obwiednia osiągów pocisku). Przebieg symulacji uwzględnia położenie stacji śledzenia celu i wyrzutni, mechanikę lotu, aerodynamikę pocisku i zwalczanego celu, jak również zmiany w ich wzajemnym położeniu w przestrzeni, wynikające z parametrów układów naprowadzania i kierowania pocisku rakietowego od momentu startu do trafienia celu. Zaletą HWIL jest nie tylko możliwość przeprowadzania złożonych testów, ale także ich niskie koszty w porównaniu z koniecznością prawdziwych odpaleń pocisków, zwłaszcza w połączeniu z późniejszym wprowadzaniem niezbędnych poprawek w konstrukcji i parametrach samego pocisku. Przeprowadzane testy można powtarzać wielokrotnie. Na dodatek korzyści ze stosowania tego symulatora wynikają również z symulowania zachowania ewentualnych celów, których koszt (jak i wspomnianą fizyczną dostępność) też trzeba uwzględnić w przypadku prawdziwych odpaleń poligonowych. W skład stanowiska testowego wchodzi nośnik układu naprowadzania pocisku, który zapewnia sprawdzenie zachowania elektroniki w zakresie sił i przyspieszeń, jakim poddawany jest pocisk po odpaleniu w trakcie lotu do celu. Natomiast inna część stanowiska służy do symulowania celu widzianego przez układ naprowadzania pocisku (może to być więcej niż jeden cel jednocześnie). Oczywiście sterowanie całym symulatorem HWIL jest komputerowe i odbywa się w czasie rzeczywistym.

ocenę skuteczności eksploatowanego sprzętu przeznaczonego do obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Polski przemysł w tym czasie dołączy do grona państw pracujących nad pociskami rakietowymi do zwalczania celów powietrznych, uzyska dostęp do nowoczesnych radiolokacyjnych aktywnych układów naprowadzania takich pocisków wraz z oprogramowaniem sterującym, a także – patrząc w szerszej perspektywie – wpisze polskie spółki w pejzaż najnowocześniejszego (zachodnio)europejskiego przemysłu obron www.armia24.pl


Fragment stanowiska technologii symulacyjnej HIWL [Fot. MBDA]

nego poprzez nawiązanie stałej współpracy z takimi potentatami jak MBDA i Thales. Dotyczy to zarówno ITWL, jak i PIT-RADWAR, które w przypadku decyzji MON o wyborze systemu SAMP/T uzbrojonym w pociski Aster 30 B1 NT, rozpoczną pełnoskalową współpracę z MBDA w obszarze rozwoju pocisków oraz narzędzi symulacyjnych, takich jak HWIL. W ten sposób PIT-RADWAR zyska także bardzo wydajne narzędzie wspomagające ocenę rozwiązań przyszłego polskiego systemu obrony powietrznej. Kolejne dwa listy intencyjne o współpracy, MBDA i Thales podpisał z Wojskowymi Zakładami Uzbrojenia (WZU) z Grudziądza w obecności przedstawicieli władz Republiki Francuskiej. Pierwszy z dokumentów zakłada przekazanie WZU produkcji wyrzutni pocisków rakietowych Aster 30 B1 i B1 NT wraz z utworzeniem w Polsce linii montażu końcowego. Zakłady z Grudziądza razem z siecią poddostawców będą wytwarzać wyrzutnie pocisków Aster i pojazdy transportowo-załadowcze systemu SAMP/T, a następnie będą zajmować się serwisowaniem i bieżącym wsparciem eksploatacyjnym, w tym szkoleniowym w całym przewidzianym okresie życia systemów SAMP/T podczas ich użytkowaniu w Wojsku Polskim. Wraz z dalszym technicznym rozwojem systemu SAMP/T i pocisków rakietowych Aster 30, WZU będą także brać udział w technicznej ewolucji konstrukcji wspomnianych wyrzutni.

Natomiast drugi z podpisanych listów dotyczył przekazania WZU uprawnień na zarządzanie systemem wsparcia logistycznego (Integrated Logistic Support, ILS) na rynku polskim całego systemu wdrożonego do Sił Zbrojnych RP w wyniku programu Wisła. WZU będą także odpowiadać za montaż, integrację i utrzymanie wszystkich pomocniczych pojazdów przyszłego systemu Wisła. W trakcie spotkania z mediami pojawiło się kluczowe pytanie o decyzje, jakimi

kierował się zarząd WZU – spółki dotąd współpracującej z koncernem Raytheon i poprzez pryzmat tych kontaktów postrzeganej na rynku krajowym – podejmując decyzję o rozwinięciu współpracy z europejskimi oferentami w programie Wisła. Reprezentujący MBDA wiceprezes MBDA ds. eksportu Didier Philippe stwierdził, że z punktu widzenia MBDA najważniejsza w złożonej ofercie była oczywiście jakość i rozmiar zaproponowanej współpracy

Wiceprezes MBDA ds. eksportu Didier Philippe oraz członek zarządu, dyrektor ds. badań i rozwoju PIT-RADWAR Jerzy Miłosz podpisują kolejny list intencyjny o współpracy [Fot. MBDA] ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 37


przemysł powodów. Po pierwsze udało skompletować się zespół, zyskując bardzo cennego partnera w postaci WZU. Drugi powód jest taki, że w Polsce musi zostać stworzona koncepcja logistyki dla programu Wisła, systemu SAMP/T i jego wersji rozwojowych, które spełnią oczekiwania SZ RP. Działanie to rozpoczyna się już od wczesnego etapu, którym jest konstruowanie systemu i jest to bardzo ważne dla Thalesa i MBDA, aby posiadać w Polsce najbardziej kompetentnych partnerów kojarzonych z ich ofertą. Przedstawiając trzeci powód wiceprezes Hardange powiedział: Jesteśmy głęboko przekonani, że potrzebujemy silnego polskiego przemysłu obronnego w Europie, a program Wisła jest tutaj dla nas dużą szansą, aby zwiększyć lub stworzyć powiązania z polskim przemysłem obronnym. Z tego powodu tworzymy przyszłościowe sojusze na rynkach obronnych ze stroną polską. Firma MBDA podpisała również list intencyjny z Zakładami Mechanicznymi Tarnów określający zakres przyszłej współpracy w ramach produkcji sprzętu do transportu i przechowywania pocisków rakieton wych systemu Wisła. Adam M. Maciejewski Publicystyka dotycząca głównie uzbrojenia wojsk lądowych oraz przemysłu obronnego. Zainteresowania obejmują też rolę czynnika militarnego w stosunkach międzynarodowych i teorii komunikowania masowego.

MEADS Intl. w programie Narew

Dyrektor ITWL prof. dr hab. inż. Ryszard Szczepanik oraz wiceprezes MBDA ds. eksportu Didier Philippe [Fot. MBDA]

i z pewnością te kluczowe elementy wpłynęły na decyzję Zarządu WZU, gdyż umowa otwiera drogę do długofalowej współpracy. Dyrektor ds. systemów uzbrojenia w MBDA Jean Luc Hollette dodał, że intencją MBDA jest utworzenie centrum serwisowego i wsparcia eksploatacyjnego w Polsce i WZU może odegrać tutaj kluczową rolę w zakresie wsparcia całego cyklu życia proponowanego przez Thales i MBDA systemu. Prezes WZU Zdzisław Juchacz powiedział, że podjęta decyzja o współpracy jest dobrym posunięciem na obecnym etapie: WZU jest jak najbardziej powołane do tego, by mogło zarządzać cała logistyką, utrzymaniem tego typu sprzętu w czasie jego całej eksploatacji

38

i by mieć najlepszy kontakt z wojskiem. Ze względu na potencjał grudziądzkich zakładów, zaproponowana umowa jest optymalna dla każdej ze stron. A ambicje WZU sięgają jeszcze dalej, tym bardziej, że WZU obecnie realizuje kontrakty z RAF, Bundeswehrą, jak również z USAF w zakresie walki radioelektronicznej, a w kwestii poradzieckich przeciwlotniczych systemów rakietowych nie ma lepszych od nas na świecie, a jak wejdzie w życie kontrakt [na SAMP/T wybranego w programie Wisła – red.], też nie będzie lepszych na świecie od nas. Wiceprezes Thales ds. strategii JeanPhilippe Hardange podkreślił, że podpisane porozumienie jest ważne z trzech głównych

Koniec roku przyniósł także informację o zgłoszeniu przez MEADS International swojego udziału w rywalizacji na zestaw przeciwlotniczy/ przeciwrakietowy krótkiego zasięgu w ramach programu Narew. Konsorcjum zostało zaproszone do udziału w dialogu technicznym z Inspektoratem Uzbrojenia, którego rozpoczęcie zaplanowano na początek 2015 r. Zaletą Rozszerzonego Systemu Obrony Powietrznej Średniego Zasięgu MEADS, oferowanego Polsce także w ramach programu Wisła, ma być przede wszystkim jego otwarta architektura umożliwiająca realizację zasady „plug-and-fight”. W założeniach konstruktorów systemu stacje radiolokacyjne MFCR i SuR systemu MEADS mają uniwersalne parametry, które jednocześnie spełniają wymogi stawiane zarówno w programie Wisła, jak i Narew. Oznaczałoby to, że Wojsko Polskie mogłoby realizować te same zadania za pomocą mniejszej liczby radiolokatorów w obydwu warstwach obrony plot./prak., a otwarta architektura umożliwiałaby bezproblemową integrację dwóch różnych typów pocisków rakietowych dopasowanych do programu Wisła (pocisk MSE) i Narew (tutaj wybór efektora pozostaje sprawą otartą). Obecnie dwaj rządowi uczestnicy MEADS Intl., Włochy i Niemcy, zapowiedziały lepszą koordynację współpracy, której celem ma być zakup systemu MEADS dla obu tych państw.

www.armia24.pl



na lądzie

INŻYNIERYJNE ZABEZPIECZENIE POLA WALKI

MID podczas prac ziemnych przy użyciu lemiesza w roli spycharki. Z tyłu kadłuba widać skrzynię, w której leży łyżka koparkowa [Fot. Archiwum 17. WBZ]

Czołgi saperskie made in Poland

Przebieg ostatnich konfliktów zbrojnych niezbicie dowodzi o rosnącym znaczeniu inżynieryjnego zabezpieczenia działań bojowych. W wielu przypadkach decyduje ono o wykonaniu zadań bojowych przez wojska lądowe. Zabezpieczenie inżynieryjne obejmuje swym zakresem wiele różnorodnych przedsięwzięć, między innymi rozbudowę fortyfikacyjną, wykonywanie przejść w zaporach, zabezpieczenie inżynieryjno-drogowe itd. Aby umożliwić wykonanie tych zadań, od wielu lat buduje się specjalistyczne maszyny inżynieryjne nazywane czołgami saperskimi lub uniwersalnymi maszynami inżynieryjnymi (UMI). Priorytetowym zadaniem tych maszyn jest zapewnienie swobodnego manewru oraz szybkiego tempa działań własnym wojskom, a także zwiększenie trwałości obrony. W poprzednim numerze ARMII pokrótce przybliżony został pojazd specjalistyczny Wisent bazujący na podwoziu czołgu Leopard, wystawiony na MSPO 2014 pod nazwą WZT-BPz (PL) wspólnie przez jego producenta, czyli Flensburger Fahrzeugbau Gesellschaft, oraz Zakłady Mechaniczne „Bumar-Łabędy”. Wisent może pełnić funkcję wozu zabezpieczenia technicznego lub czołgu saperskiego do prac inżynieryjnych. Wisent sygnalizuje też, że wraz z pojawieniem się czołgów Leopard 2 w Wojsku Polskim, potrzebne będą maszyny specjalistyczne na podwoziu niemieckich czołgów. Dotychczas taki sprzęt, podobnie jak same czołgi, dostarczany był przez polski przemysł zbrojeniowy. Oto przegląd czołgów saperskich skonstruowanych w Polsce. 40

www.armia24.pl


Jerzy Garstka

M

nogość rozwiązań konstrukcyjnych wielozadaniowych maszyn inżynieryjnych (bazujących na podwoziach czołgów, wozów ewakuacyjnych i podwoziach specjalnych) oraz różnorodność ich specjalistycznego wyposażenia utrudnia obecnie wytyczenie linii rozgraniczenia między typowymi czołgami saperskimi a innymi uniwersalnymi maszynami inżynieryjnymi. Przegląd dostępnej literatury światowej pozwala na stwierdzenie, że na wyposażeniu współczesnych armii świata nie ma jeszcze takiego czołgu saperskiego, który byłby wyposażony w pełną gamę oprzyrządowania inżynieryjnego zapewniającego wykonanie wszystkich zadań stawianych wojskom inżynieryjnym.

Polski czołg saperski Klon

Projekt koncepcyjny pierwszego polskiego czołgu saperskiego o kryptonimie Klon opracowano w latach 1967–1968 w Wojskowym Instytucie Techniki Inżynieryjnej. Nie sądzono wówczas, że trzeba będzie czekać aż 12 lat, aby powstał pierwszy prototyp czołgu i by można było sprawdzić jego możliwości funkcjonalne. Zgodnie z Jednolitymi Wymaganiami Taktyczno-Technicznymi (JWTT) Wojsko Polskie miało otrzymać silnie opancerzoną oraz wszechstronną ma-

Czołg saperski B-72 Klon na podwoziu T-55. Z tyłu kadłuba widać założone dwa pojemniki-wyrzutnie P-ŁWD z ładunkami wydłużonymi [Fot. OBRUM]

szynę do prac inżynieryjnych i saperskich. Czołg saperski Klon bazujący na podwoziu czołgu T-55 miał zapełnić istniejącą lukę w wyposażeniu technicznym wojsk lądowych i być podstawowym orężem oddziałów zabezpieczenia ruchu (OZR).

Dane taktyczno-techniczne Klona

Przy masie ok. 35 t i wymiarach: długość (ze złożonym manipulatorem) – 6,5 m, wysokość – 3 m i szerokość – 3,25 m, pojazd mógł rozwijać prędkość maksymalną do 50 km/h dzięki dwunastocylindrowemu silnikowi wysokoprężnemu W-55W o mocy 441 kW. Zasięg jazdy nie przekraczał 450 km, zaś

pojazd mógł pokonywać brody o głębokości do 1,4 m, rowy o szerokości 2,7 m i ścianki pionowe o wysokości 0,8 m. Uzbrojenie Klona stanowiły: wkm kal. 12,7 mm, wyrzutnie granatów dymnych i dwa pojemniki – wyrzutnie P-ŁWD z ładunkami wydłużonymi rozminowania ŁWD 100/5000.

Historia tworzenia i charakterystyka Klona

W Klonie (inne oznaczenie B-72) zastosowano wiele elementów czołgu T-55A, podzespoły wozu zabezpieczenia technicznego WZT-2 oraz mostu towarzyszącego BLG-67. Głównym wykonawcą Klona został Zakład

Zbliżenie na urządzenie spycharkowe w położeniu roboczym. Pojazd ten należy do 5. Kresowego batalionu saperów [Fot. Archiwum 17. WBZ]

ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 41


na lądzie Produkcji Doświadczalnej w Gliwicach, który w 1976 r. przekształcono w Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Urządzeń Mechanicznych (OBRUM). W końcu 1971 roku zakończono projekt wstępny pojazdu odpowiadający JWTT przygotowanym przez Szefostwo Wojsk Inżynieryjnych i Szefostwo Służby Czołgowo-Samochodowej. Projekt Klona, mającego służyć do prac inżynieryjnych na polu walki, ujęto w Centralnym Planie Badawczo-Rozwojowym na lata 1971–1975. Model funkcjonowania pojazdu do badań zakładowych wykonano w 1974 r., a w następnym roku pierwszy prototyp modyfikowanego wielokrotnie Klona. Prace badawcze z Klonem początkowo prowadzono w latach 1976–1979 w krajowych placówkach naukowo-badawczych (WITU, WIChiR, WITPiS oraz w WITI). W końcowym efekcie, przy ciągłych przerwach w badaniach i wielu zmianach konstrukcyjnych, projekt Klona skierowano do badań wojskowych. W badaniach użyto trzy egzemplarze kompletnych pojazdów w ramach partii próbnej. Te wielofunkcyjne maszyny wyposażono w urządzenia robocze: lemiesz spycharkowy łamany czołowo-skośnie, manipulator teleskopowy (mógł być wyposażony w chwytak, łyżkę koparkową

lub wiertło) i wciągarkę linową (z WZT-2). Prace badawcze trwały do końca 1983 r. Prowadzono je na terenie poligonu jednostki wojskowej w Gliwicach oraz w OBRUM. Według założeń czołg saperski Klon z czteroosobową obsługą miał współpracować z pododdziałami wojsk pancernych i zmechanizowanych. Jego podstawowymi zadaniami miały być: torowanie przejść w rejonach masowych zniszczeń i zawałów, torowanie przejść w zaporach (minowych, z drutu kolczastego, palisad przeciwczołgowych itp.), prace fortyfikacyjne (budowa schronów i ukryć, okopywanie pojazdów i sprzętu itd.), niszczenie obiektów drogowych czy wykonywanie przejść przez rowy przeciwczołgowe, skarpy, leje bombowe i barykady. Szczególnie ważne było dla pododdziałów pancernych pokonywanie zapór minowych przez wykonywanie w nich przejść wolnych od min. Służyć temu miały ładunki wydłużone rozminowania ŁWD 100/5000 umieszczone w dwóch pojemnikach – wyrzutniach P-ŁWD posadowionych z tyłu pojazdu. Pojedynczy pojemnik składa się z: kadłuba, pokrywy i instalacji elektrycznej. Kadłub ma konstrukcję złożoną ze szkieletu metalowego z wewnętrznym poszyciem z blachy stalowej. Od góry jest przykryty pokrywą,

MID podczas transportu koleją, widać założone dodatkowe zewnętrzne zbiorniki paliwa, typowe też dla czołgów T-72 [Fot. Archiwum 2. Stargardzkiego batalionu saperów]

MID podczas szkoleniowego odkażania pojazdów [Fot. Archiwum 2. Stargardzkiego batalionu saperów]

42

pod którą podwiesza się silnik rakietowy na paliwo stałe. Otwieranie pokrywy jest wymuszone, a utrzymanie jej w położeniu zamkniętym gwarantuje odpowiednio skonstruowany zamek. Układy elektryczne pojemnika mają blokady, które uniemożliwiają np. odpalenie silnika przed otwarciem pokrywy. W zależności od potrzeby z boków pojemnika można montować płyty osłonowe przed ogniem z broni strzeleckiej. Sam ładunek ŁWD składa się z silnika rakietowego, elastycznego ładunku elaborowanego plastycznym materiałem wybuchowym o jednostkowej masie 5 kg/m (5 żył) oraz zapalnika mechanicznego naciągowego działania. Opracowano go w WITI w 1969 r. Ładunkiem bojowym ŁWD 100/5000 można wykonywać przejście na lądzie o szerokości 4–5 m i długości 100 m (w wersji zmodernizowanej w 1995 r. – 110 m). Przeciągające się prace konstrukcyjno-badawcze nad Klonem i rosnące tempo natarcia wojsk pancernych wymusiły konieczność opracowania nowych rozwiązań w zakresie wykonywania przejść w polach minowych. I takim właśnie rozwiązaniem było wprowadzenie do wojsk lądowych tzw. czołgów torujących. Początkowo były to czołgi T-55A wyposażone w koleinowe trały wykopowe KMT-4 i dwa pojemniki – wyrzutnie P-ŁWD z ładunkami ŁWD, później czołgi T-72 z trałami wykopowymi KMT-6 i P-ŁWD. Każdy czołg torujący wyposażono we wsporniki oraz instalację elektryczną do sterowania obwodami strzałowymi (wykonawczymi) pojemników – wyrzutni P-ŁWD (otwieranie pokrywy, odpalanie silnika rakietowego, zrzucanie pustych pojemników). Wszystkie te czynności wykonuje mechanik-kierowca, przy czym łączny czas ich wykonania jest bardzo krótki (15–20 s). Przed odstrzeleniem ładunku czołg musi się zatrzymać. Po odstrzeleniu ładunków puste pojemniki są zrzucane z czołgu, który odzyskuje wówczas pełne własności bojowe. Badania kwalifikacyjne Klona wykazały wiele niedostatków konstrukcji. W ocenie ekspertów wojskowych pojazd był za skomplikowany i za drogi. Ponadto uznano, że wykonawca nie ma możliwości zaprojektowania wyrobu zgodnie z wymaganiami taktyczno-technicznymi opracowanymi przez wojsko. Kontynuowanie badań i prac doskonalących konstrukcję Klona zwiększyłoby znacznie koszty przedsięwzięcia. Dalsze prace nad Klonem uznano za bezcelowe. O decyzji zakończenia programu Klon zaważyło też to, że bazował on na podwoziu czołgu T-55 (WZT-2), a w początkach lat 80. ubiegłego wieku rozpoczęto już w Gliwicach produkcję czołgów T-72. Decyzją MON projekt Klon został zamknięty w 1984 r., ale część www.armia24.pl


Jerzy Garstka Czołgi saperskie made in Poland

Zbliżenie na chwytak szczękowy [Fot. chor. Rafał Mniedło]

MID w niedoszłym wariancie afgańskim eksploatowany przez 1. Brzeski Pułk Saperów. Osłonę strzelca przygotowały 4. Okręgowe Warsztaty Techniczne w Żurawicy [Fot. chor. Rafał Mniedło]

doświadczeń z badań wykorzystano przy opracowywaniu maszyny inżynieryjno-drogowej MID (inaczej pojazdu Bizon-S). Ostatnią, poprawioną wersję prototypową, przekazano do muzeum sprzętu saperskiego we Wrocławiu. Zdobył on sławę jednak, jeszcze zanim został eksponatem. Widzieli go w telewizji zapewne wszyscy dorośli wówczas Polacy. 9 grudnia 1980 roku niedaleko miejscowości Karlino nastąpiła potężna erupcja ropy i gazu ziemnego. Słup ognia buchnął na wysokość prawie 130 metrów. Temperatura płonącego szybu Daszewo sięgała 900° Celsjusza. Po wielu bezowocnych próbach ugaszenia pożaru o pomoc poproszono wojsko. Na miejsce ściągnięto artylerzystów oraz prototypowy saperski czołg. W ostat-

niej fazie akcji za pomocą Klona usunięto fragmenty zniszczonej wieży wiertniczej. Następnie do usunięcia prewentera i zgaszenia płomienia użyto armatohaubicy kalibru 152 milimetry. Strzał artylerzystów był celny. Płomień zgasł.

Maszyna inżynieryjno-drogowa MID – przeznaczenie i historia

Maszyna Inżynieryjno-Drogowa MID (Bizon-S) powstała na podwoziu wozu zabezpieczenia technicznego WZT-3 i posiada analogiczny układ kadłuba. Pojazd jest przystosowany do pracy w warunkach styczności z przeciwnikiem, w niedogodnych warunkach terenowych i meteorologicznych. Pozwala realizować zabezpieczenie inżynieryjne wojsk w różnym terenie, w tym

zurbanizowanym, na obszarach skażonych bronią masowego rażenia, w strefie masowych zniszczeń powstałych na skutek użycia broni jądrowej i konwencjonalnej oraz w rejonach klęsk żywiołowych. Wyposażenie specjalistyczne umożliwia prowadzenie prac w zakresie: zabezpieczenia ruchu wojsk, prac ziemnych (np. przy wykonywaniu przepraw, zasypywania lejów, przygotowanie ukryć dla sprzętu i pojazdów), prac ratunkowo-ewakuacyjnych, wykonywania zapór niewybuchowych, mechanicznych prac przeładunkowych, wyciągania i holowania niesprawnych pojazdów bojowych. Jednocześnie pojazd nie stracił cech pojazdu holowniczego i naprawczego dla czołgów. Wstępne założenia taktyczno-techniczne pojazdu MID opracował w połowie lat 80. XX w. Wojskowy Instytut Techniki Pancernej i Samochodowej z Sulejówka. Prace projektowe rozpoczęto w 1988 r. w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Urządzeń Mechanicznych w Gliwicach. Prototyp wykonano w 1991 r., w następnych latach przeprowadzono próby fabryczne i wojskowe. Produkcję MID rozpoczęto pod koniec ubiegłego stulecia w OBRUM Gliwice. Pomimo pozytywnej opinii z prób pierwszy egzemplarz WP otrzymało dopiero w 2000 r. Związane to było z niskimi nakładami na modernizację techniczną i wysokim kosztem niskoseryjnej produkcji. Do 2005 r. jednostki inżynieryjARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 43


na lądzie nie przy wyłączonym silniku. Do obserwacji otoczenia używane są standardowe, znane z czołgu T-72, przyrządy w postaci: peryskopów dziennych typu TNPO-160, TNPO-168W (kierowcy), TNP-165A i TNPA-65. W warunkach nocnych stosowane są noktowizory aktywne typu TKN-3 i TWNE-4B lub polskie urządzenia pasywne typu POD-72 (dowódcy) i PNK-72 Radomka (kierowcy). Silnik napędowy wyposażony jest w termiczny agregat dymotwórczy.

Środki łączności i uzbrojenie MID-M

Praca z użyciem chwytaka szczękowego [Fot. chor. Rafał Mniedło]

Środki łączności dla pięcioosobowej załogi (2+3) to radiostacja R173 z odbiornikiem R-173P i telefonem wewnętrznym R-124 lub R-174, w nowszych pojazdach MID-M jest to radiostacja typu RRC-9500 oraz cyfrowy system łączności wewnętrznej Fonet z WB Electronics. Uzbrojenie MID-a stanowi: wkm kal. 12,7×108 mm (lub WKM-B NATO-wskiego kalibru 12,7×99 mm) z 240 sztukami amunicji, celownik kolimatorowy optyczny K10T. Dodatkowo w wyposażeniu znajduje się granatnik przeciwpancerny RPG-7, pistolet sygnałowy wz. 78, broń osobista załogi. Z przodu wozu zamocowane jest 12 wyrzutni granatów dymnych typu 902A kalibru 81 mm. Dodatkowo maszyna posiada przyrząd rozpoznania skażeń (GO-27 lub Tafios).

Wyposażenie specjalistyczne MID-M:

Malezyjski MID-M w trakcie użycia lemiesza jako urządzenia trałującego [Fot. OBRUM]

no-saperskie otrzymały siedem sztuk MID. W ramach planów wieloletnich stan posiadania miał zwiększyć się o kilka sztuk. W chwili obecnej wóz zabezpieczenia technicznego WZT-3, maszyna inżynieryjno-drogowa MID i most towarzyszący PMC-90 stanowią rodzinę wozów zabezpieczenia do współpracy z czołgami rodziny T-72. Wszystkie te wozy są eksportowane. Najnowocześniejsza wersja maszyny inżynieryjno-drogowej MID-M została sprzedana Siłom Zbrojnym Malezji m.in. razem z PT-91M i WZT-3.

Dane taktyczno-techniczne MID-M

Przy masie bojowej 44–46 t i wymiarach: długości 8,3 m, szerokości 3,6 m (4,2 m z lemieszem) i wysokości 2,7 m pojazd może rozwijać prędkość do 60 km/h dzięki silnikowi wysokoprężnemu W-46-6 o mocy 574 kW (moc jednostkowa 13,3 kW/t). Zasięg jazdy (przy 520-litrowym zbiorniku pali-

44

wa) nie przekracza 650 km, przy nacisku jednostkowym na grunt 0,09 MPa. MID-M może pokonywać rowy o szerokości do 2,8 m, ściany o wysokości do 0,7 m, brody o głębokości 1,2 m (bez przygotowania) i 5 m na szerokości 1 km z przygotowaniem. Dopuszczalny kąt podjazdu wynosi do 30°, wzniesienia o pochyleniu do 23°.

Konstrukcja MID

Kadłub spawany z blach stalowych, opancerzenie chroni przed pociskami z broni strzeleckiej i odłamkami pocisków artyleryjskich. Układ przedziałów pojazdu typowo czołgowy, z przodu przedział załogowy, na środku ładunkowy i specjalistyczny, z tyłu przedział napędowy. Z przodu kadłuba mocowany jest lemiesz, a z boku kadłuba znajduje się wysięgnik-manipulator. MID posiada generator spalinowy umożliwiający pracę z osprzętem specjalistycznym i spawa-

Wysięgnik-manipulator (maksymalna wysokość ramienia 7,75 m, długość maksymalna 7,94 m, długość minimalna 5,94 m, kąt pracy w poziomie: 240°, w pionie od –55° do +60°, prędkość obrotu 240°/7 s). Możliwe jest sterowanie wysięgnikiem z przenośnego pulpitu. Wymiennym sprzętem wysięgnika są: • łyżka koparkowa o pojemności 0,96 m3 i szerokości 0,92 m, • chwytak szczękowy o maksymalnym rozwarciu 1 m i udźwigu 3 t oraz ząb zrywaka o długości 0,45 m, • zawiesie linowe o udźwigu 7 t, • urządzenie spycharkowe: szerokość lemiesza 4,2 m, wysokość 0,9 m, • wciągarka główna o długości liny 200 m i uciągu 900 kN (prędkość wydawania i nawijania 0,3/0,7 m/s), • wciągarka pomocnicza o długości liny 400 m i uciągu 20 kN (prędkość wydawania i nawijania 0,71 m/s), • urządzenia spawalnicze, • przetwornica napięcia.

Afgańskie MID-y

Decyzja o „afganizacji” dwóch z dziesięciu używanych przez naszych saperów pojazdów inżynieryjno-drogowych MID zapadła w 2008 roku. Szefostwo Inżynierii Wojsko www.armia24.pl


Jerzy Garstka Czołgi saperskie made in Poland

Stanowisko kierowcy MID-M to jeden z elementów różniących tę wersję od polskich MID-ów, co wynika z innego układu przeniesienia mocy [Fot. OBRUM]

wej SGWP wytypowało je do ewentualnego użycia przez polski kontyngent wojskowy ze względu na dużą odporność na ostrzał oraz możliwość prowadzenia prac inżynieryjnych przez załogi bez wychodzenia na zewnątrz. Za pomocą wysięgnika z manipulatorem operatorzy MID-ów mogą podejmować oraz przemieszczać podejrzane przedmioty i urządzenia, będąc pod osłoną pancerza maszyny. Przydałyby się więc takie

Stanowisko sterowania wysięgnikiem-manipulatorem zamontowane na MID-M [Fot. OBRUM]

maszyny nie tylko podczas rozbudowy fortyfikacyjnej baz czy naprawy dróg w Ghazni, lecz także do usuwania wykrytych min pułapek. Modernizację MID wykonali konstruktorzy i pracownicy Ośrodka BadawczoRozwojowego Urządzeń Mechanicznych OBRUM w Gliwicach. Wprowadzając ulepszenia, nie naruszyli dotychczasowej struktury MID.

Oba wytypowane do użycia w Afganistanie czołgi inżynieryjne zostały wyposażone w: system wizyjny, klimatyzację, agregat prądotwórczy i osłonę strzelca wielkokalibrowego karabinu maszynowego WKM-B. Tę ostatnią wykonały cztery Okręgowe Warsztaty Techniczne w Żurawicy. System wizyjny zapewnia obserwację pola pracy wysięgnika maszyny oraz terenu z tyłu pojaz­du. Stanowią go trzy kamery połączone z terminalem LCD zamontowanym na obudowie wyciągarki pomocniczej we wnętrzu MID, pozwalając także nagrywać i odtwarzać czynności operatora wysięgnika. Dwie kamery z reflektorami doświetlającymi umieszczono na członach wysięgnika – wysuwnym (kamera wąskokątna) i stałym (kamera szerokokątna). Tylną półsferę załoga może obserwować dzięki kamerze sprzężonej z reflektorem, zamontowanej z tyłu pojazdu. Urządzenie klimatyzacyjne rozprowadza powietrze przewodami w okolice stanowisk poszczególnych członków załogi. Steruje nim kierowca-mechanik z pulpitu zamontowanego obok tablicy wskaźników. Tak zmodernizowane MID-y nie opuściły jednak kraju, przypuszczalnie ze względu na plany zakupów MON, w których przewidywano pozyskanie dwóch zestawów oczyszczania dróg RCP (Road Clearing Patrol), złożonych z sześciu pojazdów z wieloma saperskimi urządzeniami każdy (szerzej ARMIA 4/2013). n

Jerzy Garstka

Wysięgnik-manipulator z założoną łyżką koparkową [Fot. OBRUM]

Dr inż., ppłk w stanie spoczynku, absolwent WAT w Warszawie. Pracę doktorską obronił w 1978 r. na Wydziale Mechanicznym Politechniki Wrocławskiej. Był szefem służb technicznych 21. batalionu saperów oraz kierownikiem pracowni minowania i Ośrodka Naukowej Informacji Wojskowej w Wojskowym Instytucie Techniki Inżynieryjnej. Laureat Buzdyganów 2007 w kategorii „Publicysta Roku”.

ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 45


w powietrzu

46

wielozadaniowe śmigłowce morskie XXI wieku

www.armia24.pl


Gian Carlo Vecchi 5° Gruppo Elicotteri – pierwsze śmigłowce SH90 Spędziliśmy dwa dni w bazie lotniczej Luni należącej do Marina Militare (Włoska Marynarka Wojenna), obserwując proces wdrażania najnowszych śmigłowców SH90 (oznaczenie NH90 we Włoskiej Marynarce Wojennej – red.) i związany z tym proces intensywnego szkolenia, który prowadzono w kolejnych dniach i nocach. Gian Carlo Vecchi

T

5° Gruppo Elicotteri

– pierwsze śmigłowce SH90

rzy lata temu, kiedy dostarczono pierwsze egzemplarze śmigłowców SH90 przeznaczone dla Marina Militare, odwiedziliśmy bazę w Luni, w której stacjonuje 5° Gruppo Elicotteri (5. Eskadra Śmigłowców), pierwsza jednostka mająca eksploatować ten typ wiropłatów, zapisując w ten sposób nowy rozdział w historii Lotnictwa Morskiego. Wtenczas baza lotnicza w Luni była w środku przygotowań przed przybyciem nowych śmigłowców, których pierwsze sztuki miały być dostarczone we wczesnej wersji, reprezentującej poziom MOC (Meaningful Operational Capability, znacząca zdolność operacyjna), umożliwiający podjęcie aktywności szkoleniowej. Teraz wróciliśmy do Luni (chodzi o lipiec 2014 r. – red.), by spotkać się z dowódcą bazy lotniczej komandorem (Capitano di Vascello) Stefano Dell’Albą oraz dowódcą 5° Gruppo Elicotteri komandorem porucznikiem (Capitano di Fregata) Paolo Gregorettim. Przyjęcie do służby SH90 – wyjaśnia kmdr Dell’Alba – wymusiło wprowadzenie szeregu zmian w infrastrukturze bazy, by móc należycie użytkować i serwisować ten morski śmigłowiec, który technologicznie reprezentuje wszystko, co najlepsze w konstrukcji współczesnych wiropłatów. Pierwsza seria modyfikacji objęła dwa hangary należące do 5° Gruppo Elicotteri, dzięki którym zaczęły one spełniać standard wymagany w przypadku nowych śmigłowców. Jeden z hangarów jest używany głównie do obsługi aktualnie wykorzystywanych operacyjnie maszyn, co oznacza, że maszyny te objęte są pracami obsługowymi pierwszego poziomu, natomiast w drugim hangarze przeprowadza się obsługę techniczną drugiego i trzeciego poziomu. Drugi etap modyfikacji objął laboratorium elektroniczne, co było niezbędne, by móc ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 47


w powietrzu

Śmigłowce SH90 lecące w szyku. Maszyna o numerze 3-08 reprezentuje poziom FOC, co widać z zewnątrz po zamontowanych owiewkach obronnych systemów radioelektronicznych, których nie ma egzemplarz o numerze 3-02, będący jeszcze w standardzie MOC SH90 we wspólnym locie z EH101, zdjęcie pozwala ocenić różnicę w wielkości pomiędzy obydwoma modelami śmigłowców

należycie eksploatować nowe wyposażanie awioniczne, zwłaszcza stację hydrolokacyjną śmigłowca, a także objął stworzenie warsztatu materiałów kompozytowych, które w szerokim zakresie zastosowano w konstrukcji SH90. W końcu zbudowaliśmy też lakiernię,

48

w której można malować zarówno SH90, jak i większe EH101.

Wywiad z dowódcą

Spotkaliśmy się z komandorem porucznikiem Paolo Gregorettim, dowódcą 5° Grup-

po Elicotteri, który wprowadził nas w temat eksploatacji nowego śmigłowca oraz w proces przeszkolenia personelu z obsługi dotychczas posiadanych AB212 na nowe SH90. Komandor porucznik Gregoretti, który jest pilotem od 1995 r., ukończył kurs pilota doświadczalnego pierwszej klasy w amerykańskiej United States Naval Test Pilot School (USNTPS) w bazie Patuxent River, która leży w stanie Maryland. Na swoim koncie ma ponad 2500 godzin spędzonych w powietrzu za sterami różnych samolotów i śmigłowców, jest pilotem o ogromnym doświadczeniu i dowiedzionych umiejętnościach, więc to właśnie jemu przydzielono zadanie związane z wprowadzeniem nowych maszyn do służby. Z tego też powodu mógł udzielić odpowiedzi na nasze pytania. G.C.V.: Mniej więcej trzy lata temu poprzedni dowódca kmdr por Fabio Livraghi przekazał Panu dowodzenie eskadrą, która de facto www.armia24.pl


Gian Carlo Vecchi 5° Gruppo Elicotteri – pierwsze śmigłowce SH90

Strzelec wyborowy korzystający z niskiego poziomu wibracji i wysokiej stabilności lotu, jaką zapewnia SH90 SH90 w hangarze w macierzystej bazie podczas prac obsługowych była już w początkowej fazie przezbrajania się w nowy typ śmigłowców, czyli SH90.

Zmiana z AB212, które stały się częścią historii Włoskiego Lotnictwa Pokładowego, jest epokowym wydarzeniem w dziejach 5° Gruppo Elicotteri. Trzy lata temu, wraz z wycofaniem pierwszego egzemplarza starego śmigłowca, rozpoczęliśmy wprowadzanie tego nowoczesnego i skomplikowanego śmigłowca, jakim jest SH90. Kierowanie tą delikatną fazą to duża odpowiedzialność dla personelu eskadry, ale zarazem także przywilej i źródło motywacji. Nowe ważne charakterystyki śmigłowca stanowiły podstawę dla stworzenia nowych procedur eksploatacyjnych. SH90 zmusił nas do zmiany programów szkoleniowych, koncepcji zastosowania śmigłowca oraz wszelkich prac obsługowych. Ten delikatny i ważny proces trwa nadal i jest każdego dnia na bieżąco udoskonalany wraz z nabieraniem przez nas coraz większego doświadczenia w czasie spędzonym przez nas w hangarze, w powietrzu i przede wszystkim na pokładach okrętów. Dla przykładu, SH90 może przebywać w powietrzu dwukrotnie

dłużej niż AB212, ma całkowicie inne osiągi, profilu lotu w ogóle nie da się porównać. Pokładowy system zadaniowy potrafi automatycznie integrować wszystkie informacje płynące z czujników, a następnie przekazywać je poprzez łącze wymiany danych z innymi platformami. Pokładowe systemy uzbrojenia

zdecydowanie powiększyły zasięg działania okrętów, z pokładów których SH90 operują. To samo można powiedzieć o wszystkich systemach zadaniowych. W zakresie walki przeciwpodwodnej, stacja hydroakustyczna przenoszona przez SH90 ma znacznie większy zasięg wykrywania w porównaniu ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 49


w powietrzu Tuż przed startem do nocnej misji

Konsole operatorskie pokładowych systemów zadaniowych, takich jak np. stacja radiolokacyjna i hydroakustyczna

z modelem stosowanym na AB212, a jej możliwości dodatkowo uzupełniają przenoszone pławy radiohydroakustyczne. Tak jak załogi śmigłowców musiały zmienić swoją mentalność, również obsługa naziemna musiała nabrać nowego podejścia do wykonywania prac obsługowych. Oficerowie techniczni oraz specjaliści od napędu i awioniki mają teraz do czynienia z bardzo zaawansowanymi technologicznie systemami. Kadłuby wykonane z kompozytów mają mniejszą masę i mniejszą skuteczną powierzchnię odbicia radiolokacyjnego, Kokpit SH90 to nowoczesna ergonomiczna awionika oraz piękne widoki, szczególnie gdy stacjonuje się na wybrzeżu Morza Liguryjskiego

50

www.armia24.pl


Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy – NDR Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy (NDR) jest mobilnym, naziemnym systemem rakietowym obrony wybrzeża służącym w polskiej Marynarce Wojennej od 2013 roku. System posiada unikalne cechy z sieciocentryczną architekturą umożliwiającą równoczesne, wielostanowiskowe prowadzenie ognia do celów morskich i lądowych w zasięgu 200 km. System pozwala realizować zadania Marynarki Wojennej w zakresie osłony głównych Baz Morskich, osłony i wsparcia własnych sił okrętowych prowadzących działania w rejonach przybrzeżnych, osłony rejonów formowania i przejścia własnych okrętów, osłony przybrzeżnych linii komunikacyjnych, niszczenia desantów morskich przeciwnika oraz wykonywania uderzeń na punkty bazowania okrętów przeciwnika i jego obiektów lądowych. System jest zintegrowany z wieloma krajowymi systemami dowodzenia oraz narodowymi i sojuszniczymi systemami łączności, co bardzo rozszerza chroniony obszar i zwiększa zdolność bojową. Zapewnia pełną integrację z systemami NATO.

200 km

PIT-RADWAR Spółka Akcyjna

tel. centrala 22 540 22 00

ul. Poligonowa 30, 04-051 Warszawa

office@pitradwar.com, www.pitradwar.com


w powietrzu

Rząd dostarczonych SH90 w bazie w Luni, maszyny reprezentują zarówno poziom MOC, jak i FOC

a jednocześnie są bardziej wytrzymałe. To wszystko są zalety, jednak czynności obsługowe stały się trudniejsze i wymagają zupełnie innych nawyków. Możemy powiedzieć, że 5° Gruppo Elicotteri pisze nowy rozdział w historii Lotnictwa Morskiego. To bardzo istotne wyzwanie, prawdziwa przygoda pełna zobowiązań i trudności, ale jednocześnie dająca mnóstwo satysfakcji. Nowy śmigłowiec jest wyjątkowy ze względu na swoją wielozadaniowość i może być wykorzystywany w ramach sieciocentrycznego pola walki. Obecna konfiguracja śmigłowca została dopasowana do wykonywania misji morskich, czyli zadań wykrywania i zwalczania okrętów podwodnych i nawodnych (ASW/

ASuW). Z tego powodu maszynę wyposażono w zaawansowaną technologicznie stację radiolokacyjną mającą zdolność do rozróżniania profili zakresu rozdzielczości, czyli posiadającą możliwość uzyskania informacji o geometrii wykrytego obiektu, co następnie pomaga w jego identyfikacji. Stacja pracuje także w trybie odwróconej syntetycznej apertury (ISAR), który generuje radarowy obraz wykrytego obiektu powierzchniowego poruszającego się względem lecącego śmigłowca. W misjach zwalczania okrętów podwodnych śmigłowiec wykorzystuje opuszczaną stację hydroakustyczną pracującą na niskiej częstotliwości typu HELRAS (Helicopter Long-Range Active Sonar), wykorzystywaną razem z pławami radiohydroakustycznymi. Śmigłowiec posiada

także głowicę optoelektroniczną z kanałem termowizyjnym najnowszej generacji, obronny pokładowy system walki radioelektronicznej oraz system identyfikacji „swój-obcy” (IFF). Zestaw uzbrojenia obejmuje torpedy do zwalczania okrętów podwodnych MU-90, przeciwokrętowe kierowane pociski rakietowe Marte oraz sześciolufowe karabiny maszynowe M134D jako uzbrojenie strzeleckie. Ten wielozadaniowy śmigłowiec możemy traktować jako powietrzne stanowisko dowodzenia, które może otrzymywać informacje o sytuacji taktycznej w czasie rzeczywistym, czyli w najbardziej wydajny sposób. SH90 zapewnia uzyskanie, a następnie utrzymanie stałej świadomości sytuacyjnej, którą można dzielić się z innymi platformami bojowymi, przesyłając in-

Bok kadłuba SH90 ma wyraźnie widoczną linię podziału na dwie odchylone płaszczyzny, trend typowy dla maszyn zaprojektowanych w latach 90. i późniejszych, mający obniżać skuteczną powierzchnię odbicia radiolokacyjnego

52

www.armia24.pl


Gian Carlo Vecchi 5° Gruppo Elicotteri – pierwsze śmigłowce SH90 Chowane podwozie nie tylko poprawia aerodynamikę śmigłowca, ale także estetykę wzornictwa

formacje poprzez łącze wymiany danych. Są to możliwości niezbędne w każdym rodzaju misji, także w działaniach wymierzonych w piratów, czy też podczas kontroli ruchu statków handlowych. W przypadku tego drugiego typu misji bardzo ważnym dodatkiem, który otrzymamy w przyszłości, będzie instalacja Systemu Automatycznej Identyfikacji (AIS, Automatic Identification System) wykorzystująca kody IFF jednostek handlowych

o wyporności powyżej 300 ton i statków pasażerskich. Takie kody wiążą się z mnóstwem informacji jak daty wypłynięcia i zawijania do portów czy przewożony ładunek. SH90 można łatwo skonfigurować do misji poszukiwawczo-ratowniczych (Search and Rescue, SAR) czy ogólnie do każdych misji podwójnego działania. W porównaniu z AB212 lepsze możliwości transportowe i osiągi, w tym zasięg, sprawiają, że jest to bardzo proste. Zostało to dowiedzione

podczas działań naszej eskadry w trakcie niesienia pomocy podczas powodzi, która dotknęła Sardynię w listopadzie 2013 r. Wówczas, w bardzo krótkim czasie, zaledwie w kilka godzin po nastąpieniu kataklizmu przebazowaliśmy dwa śmigłowce do Olbii, by wsparły działania Obrony Cywilnej pomagającej mieszkańcom. Jeżeli chodzi o misje SAR, to ostatnio braliśmy udział w poszukiwaniach niemieckiego samolotu Piper PA-30, który zaginął w pobliskich górach. Białe powierzchnie u dolnej krawędzi kadłuba na wysokości kabiny pilotów i w tylnej części owiewki podwozia głównego to pływaki nadmuchiwane w przypadku awaryjnego lądowania na wodzie

ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 53


w powietrzu

Kmdr por. Paolo Gregoretti (pierwszy rząd, w centrum) w otoczeniu pilotów z dowodzonej przez siebie eskadry

Na pokładach okrętów SH90 wypełnia bardzo cenną rolę ewakuacji medycznej (MEDEVAC). Tak było podczas misji niszczyciela „Caio Duilio” (typu Orizzonte, w Marina Militare nazywanego typem Andrea Doria – red.) na wodach Europy Północnej (wówczas brał udział w manewrach Steadfast Jazz 2013, ARMIA 11/2013 – red.) oraz w trakcie rejsu fregaty rakietowej „Carlo Bergamini” (typu FREMM, w Marina Militare określanej jako typ Bergamini – red.) dookoła Afryki. I wreszcie od niedawna możemy wykonywać zrzut spadochroniarzy z pokładu naszych śmigłowców. Zagadnieniem, które pochłania naszą uwagę i to już od dłuższego czasu, jest koncepcja walki sieciocentrycznej. Śmigłowiec morski, który nie jest w stanie komunikować się z innymi platformami bojowymi będącymi w jego pobliżu – mówimy tutaj zarówno o okrętach nawodnych, jak i podwodnych – jest śmigłowcem o ograniczonej przydatności bojowej. Z takiego punktu widzenia posiadane przez SH90 możliwości czynią go bardzo skutecznym nawet w najbardziej złożonych operacyjnie warunkach. G.C.V.: Jak przebiega przygotowywanie nowego programu szkoleniowego, na jakim etapie są prace?

Kmdr por. Paolo Gregoretti, a po prawej kmdr por. Stefano Cok – dowódca techników z obsługi naziemnej wraz ze swoimi podkomendnymi

Ukończenie całości programu dla wszystkich załóg 5° Gruppo Elicotteri jeszcze nie dobiegło końca, jednak od samego początku jest to jeden z moich priorytetów. Pierwsi piloci i operatorzy systemów pokładowych sformowali pierwsze załogi w parę miesięcy po dostarczeniu pierwszych SH90, a następnie od razu dzielili się swoim doświadczeniem z kolegami z młodszym stażem. Jeżeli chodzi o operatorów systemów pokładowych, to w ich przypadku szkolenie zabiera więcej czasu ze względu na złożoność i zaawansowanie systemów awionicznych śmigłowca, jednak osiągane wyniki są dobre. Jeden ze śmigłowców przez pięć miesięcy był zaokrętowany na pokładzie fregaty „Beragmini”, a jego obsługę wspierali specjaliści z naszej eskadry i udało nam się uzyskać gotowość operacyjną na poziomie 90%. Szkolenie teoretyczne pilotów, operatorów i techników jest także realizowane niezależnie przez sekcję szkoleniową (Ufficio Corsi) naszej floty w jej ośrodku szkoleniowym mieszczącym się w Stazione Elicotteri Marina Militare di Catania (Baza Śmigłowców Marynarki Wojennej w Katanii) na Sycylii. Obecnie większość pilotów i operatorów jest Para SH90 podczas efektownych manewrów. W zakresie własności lotnych, leciwe AB212 dzieli od nowoczesnych SH90 prawdziwa przepaść

54

www.armia24.pl


thalesgroup.com/naval

Rozwiązania dla sektora morskiego Wypełniamy wszystkie ważne zadania

MISJE HUMANITARNE Koordynacja pomocy dla obszarów objętych katastrofami i klęskami żywiołowymi, procedury ewakuacji, poszukiwań i akcji ratunkowych.

OPERACJE MILITARNE Wspieranie operacji specjalnych i lądowych, obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej.

KONTROLOWANIE SYTUACJI NA MORZU Utrzymywanie spójności terytorialnej oraz świadomości sytuacyjnej na odpowiednim poziomie.

WYZWANIA STOJĄCE PRZED SŁUŻBAMI CELNYMI I STRAŻĄ GRANICZNĄ Zwalczanie przemytu narkotyków, operacje antyterrorystyczne, zagrożenia związane z nielegalną imigracją, zwalczanie kontrabandy.

Bezpieczeństwo na morzu wymaga codziennego podejmowania tysięcy kluczowych decyzji. Firma Thales znajduje się w ich centrum. Nasze radary i sonary, systemy przeciwpożarowe, rozwiązania C4ISR, programy integracji dużych systemów i modernizacji okrętów wojennych wyposażone są w inteligentne, zintegrowane technologie – jedne z najlepszych na świecie. Ufają im i korzystają z nich marynarki wojenne z ponad 50 krajów. Oferowane przez nas informacje i kontrola umożliwiają podejmowanie decyzji odnośnie najbardziej skutecznego reagowania w środowiskach mających znaczenie krytyczne. Razem ze swoimi klientami przynosimy prawdziwą odmianę.


w powietrzu

SH90 wyróżniają też wysięgniki na uzbrojenie o oryginalnej konstrukcji, w tym przypadku śmigłowiec uzbrojono w torpedę MU90 do zwalczania okrętów podwodnych

przeszkalana na poziomie Combat Ready (pełna gotowość bojowa) lub Limited Combat Ready (ograniczona gotowość bojowa), pozostali są jeszcze w trakcie szkolenia, które powinni ukończyć w przeciągu roku. G.C.V.: Po znaczącej zdolności operacyjnej (MOC) następuje bardziej zaawansowany

poziom pełnej zdolności operacyjnej (FOC, Full Operational Capability). Jakie są między nimi różnice?

Te dwa poziomy różnią się od siebie w wielu aspektach. Widać wzrost osiągów dzięki możliwości zwiększenia obrotów silnika z poziomu 100% do 104%, co oczywiście przekłada się na większą dostępną moc,

a w konsekwencji podnosi maksymalną masę startową z 10,6 tony do 11 ton. Systemy łączności na poziomie FOC są rozbudowane poprzez zamontowanie trzeciej radiostacji pasma V-UHF, mogącej łączyć się poprzez satelitę. Na poziomie MOC śmigłowce nie mogły jeszcze przenosić uzbrojenia. Po osiągnięciu FOC, śmigłowSH90 z podwieszonym pociskiem przeciwokrętowym Marte podczas testów, wewnątrz kabiny ładunkowej widać zamontowaną opuszczaną stację hydroakustyczną

56

www.armia24.pl


Gian Carlo Vecchi 5° Gruppo Elicotteri – pierwsze śmigłowce SH90

SH90 podczas szkolnej misji poszukiwawczo-ratunkowej

ce mogą używać torped MU-90, pocisków przeciwokrętowych Marte oraz karabinów maszynowych M134D. Inne modyfikacje mają wpływ na zdolność do bazowania na pokładach okrętów, co jest dla nas w zasadzie najistotniejsze – bądź co bądź służymy przecież w Marynarce Wojennej. Niektóre śmigłowce jeszcze na etapie MOC wykonywały loty z pokładów okrętów, jednak były to loty obarczone pewnymi ograniczeniami eksploatacyjnymi, które nie obowiązują już na poziomie FOC. Jeden z takich systemów odpowiada za całkowicie automatyczne chowanie śmigłowca z pokładu lotniczego do hangaru na pokładzie okrętu. System ten działa nawet przy wzburzonym morzu. Śmigłowiec na poziomie FOC może także desantować żołnierzy metodą tzw. szybkiej liny z czteroma linami rozwiniętymi równocześnie, po których w tym samym momencie mogą opuszczać się czterej żołnierze Piechoty Morskiej (Fucilieri di Marina) albo komandosi Marynarki Wojennej (Incursori). Awionika także została udoskonalona, czego przykładem jest pokładowy obronSH90 z opuszczoną anteną stacji hydrolokacyjnej (blok antenowy złożony) ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 57


w powietrzu

Spód kadłuba SH90 z owiewką stacji radiolokacyjnej, za którą widać okrągłą „kluzę”, przez którą opuszczana jest stacja hydroakustyczna

ny system walki radioelektronicznej oraz stacja radiolokacyjna, choć oba te systemy nadal nie osiągnęły jeszcze pełni swojego potencjału. Wciąż są wprowadzane drobne modyfikacje, dzięki którym stacja radiolokacyjna osiągnie poziom Final Radar Configuration (docelowa konfiguracja radiolokatora), według planów ma to się stać do 2015 roku. Kolejne rychłe udoskonalenia w wyposażeniu śmigłowca – określane jako „post-FOC” – obejmą instalację generatora mapy cyfrowej (Digital Map Generator) i rejestratora lotu (Air Data Recorder) posiadającego zdolność zapisu dźwięku i obrazu. Trochę później nasze śmigłowce otrzymają transponder IFF nowej generacji typu MIKE 425 oraz wspomniany wcześniej system AIS i kodowane łącze satelitarne. G.C.V.: 5° Gruppo Elicotteri wciąż jest w trakcie otrzymywania nowych śmigłowców. Jak przebiegają ich dostawy?

Dostawy rozpoczęto w czerwcu 2011 roku i dotychczas otrzymaliśmy dziewięć maszyn, pięć w konfiguracji MOC, a cztery w FOC. Niestety cały proces uległ opóźnieniu w 2012, w którym to roku dostaliśmy tylko jeden śmigłowiec. Później tempo wzrosło i od października 2013 r. otrzymaliśmy ko-

58

lejne cztery egzemplarze SH90. Mniej więcej w tym samym czasie rozpoczął się też proces modernizowania pierwszych śmigłowców z poziomu MOC do FOC. Kiedy pierwsza maszyna w standardzie MOC wylatała 600 godzin, została odesłana do zakładów we Frosinone (należących do AgustaWestland – red.), gdzie poddano ją rekonfiguracji do poziomu FOC, co trwało rok. Było to połączone z przeglądem przewidzianym po pierwszych 600 godzinach lotu. W kolejce czekają kolejne trzy–cztery maszyny. G.C.V.: Czy 5° Gruppo nadal współdziała z 1° Gruppo w ramach wspierania operacji Corpi Speciali COMSUBIN (jednostka sił specjalnych COMSUBIN – COMando raggruppamento SUBacquei e INcursori „Teseo Tesei” – red.), czy też może misje desantowo-szturmowe z użyciem śmigłowców zostały tymczasowo zawieszone?

Misje desantowo-szturmowe prowadzone razem z 1° Gruppo Elicotteri oraz komandosami Marynarki nigdy nie zostały przerwane. Latając już na SH90, nadal ćwiczyliśmy tego typu działania i podobnie jak w przypadku misji zwalczania okrętów podwodnych i nawodnych, wiązało się to z opracowaniem nowych procedur. Oczywi-

Jeden z pilotów SH90 w goglach noktowizyjnych przed nocnym lotem

ście konfiguracja śmigłowca nie pozwala na wykonywanie każdego typu misji, co wynika z rozmiarów części wyposażenia pokładowego, jak chociażby miejsca zamontowania i wielkości owiewki anteny stacji radiolokacyjnej – w misjach transportowych nie możemy lądować w każdym przygodnym miejscu. Mimo wszystko, bez zbytniego zagłębiania się w detale, Siły Specjalne podchodzą entuzjastycznie do możliwości, jakie daje SH90. Choćby w przypadku wy www.armia24.pl


Gian Carlo Vecchi 5° Gruppo Elicotteri – pierwsze śmigłowce SH90 konywania skoków spadochronowych ze śmigłowca, co teraz jest regularnie ćwiczone przez operatorów COMSUBIN. G.C.V.: Jak wypada dotychczasowy bilans wprowadzenia do służby śmigłowców SH90?

Biorąc pod uwagę poziom gotowości i wydajności śmigłowca, jestem szczególnie zadowolony z niezawodności tej konstrukcji od momentu rozpoczęcia jej eksploatacji w 2011 r. Przez ostatnie trzy lata współczynnik ten pozostawał na tym samym wysokim i w pełni satysfakcjonującym poziomie, co jest osiągnięciem godnym uwagi, zważywszy z jak bardzo skomplikowaną i zaawansowaną technicznie konstrukcją mamy do czynienia. Dzisiaj każdy może zobaczyć sześć śmigłowców lecących wspólnie w szyku – dowód na niezawodność SH90. Jak już mówiłem, w pierwszych latach eksploatacji nowych maszyn, największy nacisk kładziemy na szkolenie załóg. Idzie nam bardzo dobrze i cały ten proces zakończymy w przeciągu roku. Następnie w 2015 r. będziemy mogli rozpocząć proces dostarczania SH90 do kolejnych eskadr w bazach lotnictwa morskiego (Stazioni Aeronavali) w Grottaglie i Katanii. Jestem również bardzo zadowolony z przebiegu operacji na pokładach okrętów, co stanowi istotę naszych działań. Dotąd wraz z nowymi śmigłowca-

SH90 to przykład generacyjnej zmiany sprzętu. Zastępuje w roli wielozadaniowego śmigłowca pokładowego wysłużone AB212

mi byliśmy zaokrętowani już kilkakrotnie, także przez dłuższe okresy, co przełożyło się na dobre wyniki pod kątem wydajności i operacyjności. G.C.V.: Jak przebiega integracja nowych śmigłowców z okrętami, biorąc pod uwagę zarówno proces kwalifikacji, jak i współdziałania z najnowszym systemem zabezpieczającym śmigłowiec na pokładzie lotniczym typu TC ASIST (Twin Claw Aircraft Ship Integrated Secure and Traverse)?

Nasze Centro Sperimentale Aeromarittimo della Marina Militare (Eksperymentalny Ośrodek Lotnictwa Morskiego Marynarki Wojennej) tutaj w Luni bezpośrednio nadzorowało przebieg tego całego procesu, jak zresztą w przypadku każdego eksperymentalnego sprzętu. Nasz Ośrodek, który zajmuje się oceną nowych systemów oraz określaniem parametrów eksploatacyjnych statków powietrznych operujących z pokładów okrętów naszej Marynarki, przeprowadził procedurę zarówno integracji nowych

SH90 widziane z tylnej górnej półsfery

ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 59


w powietrzu śmigłowców z okrętami, jak i kwalifikację systemu TC ASIST. Śledziłem konstruowanie systemu TC ASIST i uważam, że jest wybitnie efektywny. Widziałem nagrania pokazujące działanie systemu na pełnym morzu, gdy był testowany na pokładzie niszczyciela „Caio Duilio” i byłem pod wrażeniem – śmigłowiec był całkowicie zabezpieczony i unieruchomiony na pokładzie lotniczym przez system TC ASIST, który utrzymywał maszynę w miejscu nawet przy przechyłach bocznych sięgających 15°. Zadaniem tych prób było zebranie wszelkich danych niezbędnych do ustalenia rzeczywistych wartości granicznych dla przechyłów wzdłużnych i poprzecznych okrętu, przy których TC ASIST można całkowicie bezpiecznie użytkować. Duża zaleta TC ASIST polega na tym, że system umożliwia przemieszczenie śmigłowca z pokładu lotniczego do hangaru szybko i bez wymogu obecności jakiegokolwiek personelu na pokładzie lotniczym. Z punktu widzenia bezpieczeństwa zalety są oczywiste, a biorąc pod uwagę wyniki dotychczasowych prób, od razu widać, że zakres użycia tego systemu jest większy niż jego poprzedników. G.C.V.: Jak współpracujecie z producentem NH90 i jego użytkownikami z innych państw?

Mamy kilka obszarów współpracy. NAHEMA (NATO Helicopter Management Agency – Agencja NATO ds. Zarządzania

Śmigłowcami) jest podstawową instytucją odpowiedzialną za program NH90, która zrzesza przedstawicieli poszczególnych państw-uczestników. W przypadku Marina Militare, oficer nadzorujący i zarządzający programem z ramienia Sztabu pracuje ze wszystkimi stronami: producentami, Sekretariatem Generalnym Obrony (Segretariato Generale della Difesa), Dyrekcją ds. Uzbrojenia Lotniczego (Direzione degli Armamenti Aeronautici), przedstawicielami pozostałych państw, Eksperymentalnym Ośrodkiem Lotnictwa Morskiego Marynarki Wojennej oraz poszczególnymi eskadrami w kwestii aspektów operacyjnych. Obecnie odbywają się spotkania personelu eskadr z kierownictwem programu celem omówienia kwestii technicznych i operacyjnych. Na poziomie krajowym mamy stałe i bardzo dobre kontakty z Wojskami Lądowymi, których śmigłowce są w innej konfiguracji i wersjach zadaniowych, jednak Wojska Lądowe dzielą z Marynarką Wojenną wiele wspólnych aspektów całego programu. Regularnie spotykamy się z producentem, czyli AgustaWestland zarówno w Sztabie i także tutaj, w bazie w Luni, gdzie na porządku dziennym odbywa się ważna wymiana informacji pomiędzy eskadrą i technikami z AgustaWestland, którzy są odpowiedzialni za obsługę trzeciego poziomu oraz doradztwo techniczne na rzecz eskadry. Mogę po-

Śmigłowce SH90 należące do 5° Gruppo Elicotteri

SH90 jest również skuteczny w ochronie granic i morskich szlaków żeglugowych w czasie pokoju, gdy wyzwaniem jest przemyt, terroryzm i piractwo zamiast okrętów nieprzyjacielskiej floty

60

www.armia24.pl


Gian Carlo Vecchi 5° Gruppo Elicotteri – pierwsze śmigłowce SH90

wiedzieć, że moi podkomendni wypracowali z personelem AgustaWestland naprawdę dobry model współpracy, który daje świetne wyniki. Równie ważna jest wymiana informacji z Francuską Marynarką Wojenną, która trwa od 2012 r., od wizyty niszczyciela „Andrea Doria” w Tulonie, podczas której gościliśmy delegację Francuskiego Lotnictwa Morskiego z bazy położonej w Hyères Le Palyvestre nieopodal Tulonu, w której stacjonuje Flottille 31F wyposażona w śmigłowce NH90. Od tamtej pory jesteśmy w stałym kontakcie z naszymi francuskimi przyjaciółmi, którzy niedawno byli w Luni. Podczas ich wizyty, dowódca Francuskiego Lotnictwa Morskiego (Aeronautique Naval) wiceadmirał Hervè de Bonnaventure spotkał się z dowódcą Sił Powietrznych Marynarki Wojennej (Forze Aeree della Marina Militare) kontradmirałem Giorgio Gommą. Ich spotkanie ugruntowało nasze kontakty i przyszłą współpracę zorientowaną na wspólny rozwój.

G.C.V.: Biorąc pod uwagę, że za jakiś czas kończy Pan dowodzenie eskadrą, to jakie jest Pańskie prywatne zdanie o nowym śmigłowcu, postępach, jakie czyni eskadra oraz jaka jest Pańska fachowa ocena 5° Gruppo?

SH90 to wielozadaniowy śmigłowiec o nadzwyczajnej wydajności i posiadający olbrzymi potencjał rozwojowy. Jako pilot doświadczalny latałem wieloma modelami śmigłowców i żaden z nich nie może się równać z SH90, poczynając od takiej cechy jak sterowność, poprzez zwrotność czy stateczność w każdych warunkach lotu. Poziom profesjonalizmu naszej eskadry dobrze pasuje do osiągów nowej maszyny, a wszystkie cele, które sobie postawiłem, gdy obejmowałem dowodzenie eskadry, zostały osiągnięte. Zatem jestem zadowolony z postępów, jakie uczyniła eskadra przez ostatnie trzy lata, które tak szybko upłynęły, nawet za szybko. Dla mojej „załogi” była to przygoda, do której podeszła z entuzjazmem i esprit de corps typowym dla wszystkich marynarzy.

SH90 dał nowy impuls całej eskadrze, każdy z nas miał świadomość, że uczestniczy w czymś wyjątkowym. W rezultacie mamy eskadrę, która cały czas rozwija się, posiada olbrzymi potencjał i pomimo wielu trudności, które codziennie musimy rozwiązywać, optymistycznie patrzę w przyszłość. Po tych trzech latach buzują we mnie te same silne emocje, jakie towarzyszyły mi, gdy pierwszego dnia obejmowałem dowództwo 5° Gruppo i jestem pewien, że mój następca podąży tą drogą z takim samym entuzjazmem i zapałem. Głównodowodzący Włoskiej Marynarki Wojennej admirał Giuseppe De Giorgi stwierdził, że nowe okręty i lepszy sprzęt (wraz z końcowym obniżeniem kosztów jego eksploatowania) wyraźnie zwiększy wiarygodność Włoch i ich sił zbrojnych oraz zapewni lepszą interoperacyjność i integrację z sojuszniczymi marynarkami. Fakty potwierdzają to, o czym mówi admirał De Giorgi. Pierwszy śmigłowiec SH90, ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 61


w powietrzu

Śmigłowce 5° Gruppo Elicotteri to także jeden z wielu środków transportu operatorów Corpi Speciali COMSUBIN, dlatego eskadra szkoli się we wspieraniu działań komandosów

który wylądował w Luni, jest tego namacalnym dowodem. Wprowadzenie do służby SH90 podniosło prestiż i dodało splendoru Marina Militare i całym Włochom. Podam

wymowny przykład. Ponad rok temu United States Naval Test Pilot School, jeden z najbardziej renomowanych ośrodków szkolenia lotniczego na świecie i jeden z kilku, które

Śmigłowiec EH101 podchodzi do lądowania na pokładzie włoskiego niszczyciela rakietowego „Andrea Doria” wyposażonego w system TC ASIST

62

www.armia24.pl


Gian Carlo Vecchi 5° Gruppo Elicotteri – pierwsze śmigłowce SH90 jednocześnie szkolą i pilotów, i inżynierów prób w locie, skontaktował się z nami z pytaniem, czy byłoby możliwe zapoznanie się z SH90, łącznie z pilotowaniem tego śmigłowca. I taki pokaz został przeprowadzony w połowie maja 2014 r. Zainteresowanie ze strony USNTPS było bardzo wysokie i potwierdza wzrost naszej sojuszniczej wiarygodności dzięki zakupowi SH90. Oczywiście zainteresowanie Amerykanów wynika także z tego, że SH90 jest pierwszym śmigłowcem wykorzystującym sterowanie typu fly-by-wire. Jeżeli chodzi o interoperacyjność i zgranie z siłami zbrojnymi innych sojuszniczych państw, to mogę podać na to wiele przykładów. A szereg przeprowadzonych operacji potwierdza wagę takich możliwości. W listopadzie 2012 r. braliśmy udział w Joint Personnel Recovery Course, najważniejszych europejskich ćwiczeniach

zogniskowanych na ewakuowaniu utraconego personelu (Personnel Recovery), organizowanych pod auspicjami European Air Group (EAG). Pośród wszystkich śmigłowców z państw biorących udział w tych ćwiczeniach, SH90 okazał się najlepiej przystosowanym śmigłowcem, by spełniać rolę maszyny koordynującej prowadzenie misji bojowej (Air Mission Coordinator), a to dzięki swojej rozbudowanej awionice, w tym bardzo wielu systemom zadaniowym i łączności. W zasadzie SH90 pełnił rolę powietrznego punktu kierowania wszystkimi statkami powietrznymi zaangażowanymi w działania. Na dodatek egzemplarz SH90 wysłany na tamte ćwiczenia był wciąż maszyną reprezentującą poziom MOC, a więc jeszcze nie w pełni swoich docelowych możliwości operacyjnych. n

Zdjęcia Gian Carlo Vecchi

Autor pragnie podziękować Szefowi Sztabu Włoskiej Marynarki Wojennej admirałowi Giuseppe De Giorgiemu, kontradmirałowi Giorgio Gommie, Szefowi Biura Prasowego komandorowi podporucznikowi Enrico Pacioniemu, komandorowi Stefano Dell’Albie, komandorowi porucznikowi Paolo Gregorettiemu, pilotom 5° Gruppo Elicotteri oraz personelowi latającemu za możliwość przygotowania tej relacji. The author wishes to thank the Italian Navy Chief of Staff Admiral Giuseppe De Giorgi, Rear Admiral (lower half) Giorgio Gomma, the Press Office chief Lieutenant Commander Enrico Pacioni, Captain Stefano Dell’Alba, Commander Paolo Gregoretti, the pilots of the 5° Gruppo Elicotteri and the flight personnel for making this report possible. Gian Carlo Vecchi Fotoreporter specjalizujący się w aerofotografii, zawodowo związany z Red Bull Italia i przez wiele lat z jedną z czołowych agencji prasowych w Rzymie. Autor ekskluzywnych fotoreportaży tworzonych za zgodą Włoskich Sił Zbrojnych. Latał odrzutowcami, m.in. EF Typhoon, TAV-8B, MB-339 oraz wieloma śmigłowcami

SH90 w locie nad zacumowanymi okrętami Marina Militare ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 63


WOJNA DOMOWA

W HISZPANII 1936-1939

Wojnę domową w Hiszpanii uważa się powszechnie za prolog II wojny światowej, głównie z powodu wykorzystania na polu walki nowych taktyk i typów broni. Półwysep Iberyjski stał się poligonem doświadczalnym dla wojsk faszystowskich i republikańskich. Po raz pierwszy strategia toczenia wojny oparta została na użyciu czołgów i lotnictwa, a bombardowania były wymierzone w ludność cywilną. Zbrodnie wojenne popełnione przez obie strony wstrząsnęły światową opinią publiczną. Wojna domowa w Hiszpanii podzieliła cały kontynent na wzajemnie zwalczające się obozy. Dla mocarstw europejskich Hiszpania stała się miejscem starcia dwóch totalitaryzmów: III Rzeszy i ZSRR. Wojna domowa była także ostatnią próbą utrzymania pokoju na kontynencie. Koniec walk w Hiszpanii obwieścił nadejście nowego konfliktu, który całkowicie zmienił postrzeganie wojny w świadomości całego świata. Książka Tadeusza Zubińskiego jest nowym spojrzeniem na konflikt, którego skutki Hiszpa nie odczuwają do dziś.

WWW.WYDAWNICTWOPOZNANSKIE.COM

64

www.armia24.pl


Historia Militaris


Historia Militaris

Fiasko programu Advanced Tactical Aircraft

MDD/GD A-12 Avenger II

Na początku lat 90. ubiegłego wieku w światowej prasie lotniczej pojawiły się opisy, rysunki i wizje artystyczne pokładowego samolotu uderzeniowego A-12 Avenger II, skonstruowanego na potrzeby US Navy w ramach programu Advanced Tactical Aircraft (ATA). Ujawnienie dokładniejszych informacji o tym dotąd ściśle tajnym projekcie wynikało z faktu, iż jego rozwój został przerwany na początku 1991 roku. Ostatnie echa tej kontrowersyjnej decyzji ucichły jednak dopiero na początku 2014 roku. Leszek A. Wieliczko

W

pierwszej połowie lat 80. US Navy rozpoczęła poszukiwanie następcy starzejących się pokładowych samolotów uderzeniowych Grumman A-6E Intruder, który miałby wejść do służby w połowie lat 90. Początkowo zainteresowanie Marynarki Wojennej skupiało się na rozwoju ulepszonej wersji Intrudera A-6F. Jednak pod naciskiem Departamentu Obrony i mimo zastrzeżeń sekretarza marynarki Johna F. Lehmana w 1983 roku zainicjowano prace nad znacznie bardziej zaawansowanym taktycznym samolotem uderzeniowym Advanced Tactical Aircraft (ATA). W porównaniu z Intruderem nowy samolot miał mieć znacznie większy zasięg i udźwig uzbrojenia oraz nowocześniejsze wyposażenie. Co ważniejsze, miał charakteryzować się dużo większą przeżywalnością na polu walki. Zgodnie z panującą wówczas tendencją w ATA miały być bowiem zastosowane techniki obniżonej wykrywalności

66

(stealth), dzięki którym samolot miał być zdolny do przenikania na malej wysokości nad silnie bronione cele, co w połączeniu z zaawansowaną awioniką miało zwiększyć prawdopodobieństwo ich skutecznego zniszczenia. W tym czasie techniki stealth były jeszcze niesprawdzoną nowinką, ale administracja prezydenta Ronalda Reagana mocno wspierała rozwój zaawansowanych typów uzbrojenia.

Przebieg programu

Zapytania ofertowe dotyczące przeprowadzenia wstępnych analiz możliwości realizacji programu ATA skierowano do trzech wytwórni (zespołów): Lockheed, Northrop/ Grumman i McDonnell Douglas/General Dynamics. Firma Lockheed, która pracowała wówczas nad samolotem uderzeniowym F-117 o własnościach stealth dla Sił Powietrznych, odmówiła udziału w konkursie, argumentując swoją decyzję względami finansowymi i technicznymi. Zespół Northrop/Grumman także zgłosił wiele zastrzeżeń dotyczących zarówno finansowania

programu i jego terminów, jak i wysokiego ryzyka technicznego. Tym niemniej, mając doświadczenie z budowy bombowca stealth B-2, zdecydował się na udział w rywalizacji. Tylko zespół McDonnell Douglas/General Dynamics przystąpił do konkursu bez zgłaszania jakichkolwiek zastrzeżeń. W listopadzie 1984 roku US Navy zawarła z obydwoma zainteresowanymi zespołami kontrakty na przeprowadzenie szczegółowych analiz koncepcyjnych i opracowanie projektów wstępnych odpowiednich samolotów. Program ATA został utajniony przed opinią publiczną, stając się jednym z wielu tzw. czarnych programów Pentagonu. Jego realizacja od początku stała pod znakiem zapytania ze względu na ograniczone (co w praktyce oznaczało: niewystarczające) fundusze zarezerwowane na ten cel w budżecie US Navy oraz przyjęty sposób finansowania (kontrakt ze sztywną ceną maksymalną), a zarazem duże ryzyko techniczne wynikające z zastosowania wielu nowych, niesprawdzonych technologii i elementów wyposażenia. www.armia24.pl


Pod koniec 1987 roku US Navy wybrała do dalszej realizacji projekt zespołu MDD/ GD, głównie ze względu na deklarowane mniejsze koszty. Samolot otrzymał oznaczenie A-12 i nazwę Avenger II, nawiązującą do pokładowego samolotu bombowo-torpedowego z okresu II wojny światowej Grumman TBF. Kontrakt na realizację fazy tzw. pełnoskalowego rozwoju (Full Scale Development, FSD) o wartości docelowej 4,4 mld dolarów i maksymalnej 4,8 mld został zawarty 13 stycznia 1988 roku1. W jego ramach MDD/GD miał zbudować pięć płatowców przeznaczonych do prób naziemnych (BuNo 164519–164523) i osiem maszyn prototypowych do prób w locie (BuNo 164526–164533). Datę oblotu pierwszego prototypu A-12 ustalono wstępnie na 17 czerwca 1990 roku. Początkowo US Navy planowała pozyskać 858 samolotów A-12, w tym 620 dla własnych potrzeb i 238 dla lotnictwa US Marine Corps. Miało to pozwolić na wyposażenie w A-12 grup lotniczych 15 lotniskowców (po 20 egz. w każdej) oraz zapewnić wystarczającą liczbę maszyn do szkolenia, prób i rezerwy, z uwzględnieniem czasowej niezdolności do służby części z nich (przeglądy, awarie, wypadki) w całym 30-letnim okresie eksploatacji. Koszt zakupu takiej liczby samolotów oszacowano na około 74 mld dolarów. W styczniu 1989 roku zaplanowano zakup w roku budżetowym 1990 sześciu maszyn seryjnych przeznaczonych do prób operacyjnych (Operational Test and Evaluation, OT&E), a do 1994 roku pierwszej partii 100 samolotów. Łączny koszt tych 106 maszyn miał wynieść 10,2 mld dolarów. W magazynie „Naval Aviation News” z listopada-grudnia 1990 roku opublikowano artykuł o samolocie A-12, w którym podano przewidywany harmonogram jego wprowadzania do służby. I tak: w 1992 roku miał rozpocząć się trzyletni program prób w locie maszyn doświadczalnych, pod koniec 1993 roku miały odbyć się pierwsze próby morskie, w 1994 roku miał powstać pierwszy dywizjon treningowy wyposażony w A-12, pod koniec 1995 roku miały zakończyć się próby operacyjne, a w drugiej połowie 1996 roku gotowość bojową miał osiągnąć pierwszy liniowy dywizjon samolotów A-12. Proces przezbrajania z A-6E na A-12 miał odbywać się w tempie około jednego dywizjonu rocznie. W owym czasie planowano wyposażenie w A-12 grup powietrznych 14 lotniskowców – po siedem we Flocie Atlantyku i Flocie Pacyfiku. Jako pierwsza nowe samoloty miała otrzymać prawdopodobnie grupa powietrzna lotniskowca USS „Enterprise” (CVN-65).

Wizja artystyczna samolotu A-12 Avenger II [Fot. MDD/GD, NNAM]

Pod koniec lat 80. także US Air Force rozważały możliwość zakupu samolotów A-12 jako ewentualnych następców wysłużonych F-111. W listopadzie 1988 roku zawarto nawet z MDD/GD kontrakt o wartości 7,9 mln dolarów na przeprowadzenie w ciągu 11 miesięcy analiz dotyczących możliwości przystosowania konstrukcji i wyposażenia samolotu do wymagań USAF. Zapotrzebowanie Sił Powietrznych szacowano wstępnie na 400 maszyn. Po przemianach politycznych w Europie Środkowej na przełomie lat 80. i 90. i zakończeniu zimnej wojny Kongres USA obciął wydatki na rozwój wielu nowych typów uzbrojenia i zażądał przeprowadzenia przeglądu aktualnie realizowanych programów.

W ślad za tym 19 grudnia 1989 roku sekretarz obrony Richard B. Cheney zarządził przegląd czterech największych (i zarazem najkosztowniejszych) amerykańskich programów lotniczych (Major Aircraft Review, MAR): bombowca B-2, myśliwca F-22, transportowca C-17 i właśnie samolotu uderzeniowego A-12. Wnioski z przeglądu były korzystne dla programu ATA, wobec czego w czasie przesłuchań przed komisją sił zbrojnych Senatu 26 kwietnia 1990 roku Cheney postulował kontynuowanie jego realizacji. Według Cheneya koszty programu mieściły się w przyjętym budżecie, jedynie datę oblotu prototypu przełożono na początek 1991 roku. Ponadto, w związku z rezygnacją USMC z samolotów A-12 ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 67


Historia Militaris FSD (przez US Navy szacowany aż na 2,7 mld dolarów, czyli do 7,5 mld) spowodowały, że 7 stycznia 1991 roku Cheney podjął decyzję o anulowaniu programu ATA i natychmiastowym rozwiązaniu kontraktu.

Spór sądowy

Wizja artystyczna samolotu A-12 Avenger II [Fot. MDD/GD, NNAM]

i przesunięciem terminu ich ewentualnego zakupu przez USAF o sześć lat (z 1992 do 1998 roku), ograniczono ich planowaną liczbę do 620 egz. o łącznej wartości około 57 mld dolarów. Tempo produkcji miało wynosić 36 egzemplarzy rocznie (wcześniej US Navy planowała produkcję na poziomie 48 egzemplarzy rocznie). Wkrótce sytuacja uległa jednak radykalnej zmianie. 1 czerwca 1990 roku zespół MDD/GD poinformował US Navy, że nie jest w stanie zrealizować fazy FSD zgodnie z warunkami kontraktu, czyli ani dotrzymać ustalonego harmonogramu, ani pokryć z własnych środków wzrostu kosztów o 600 mln dolarów ponad wartość maksymalną (czyli do 5,4 mld dolarów). Termin oblotu pierwszego prototypu A-12 został przełożony najpierw na grudzień 1991 roku, potem na marzec następnego roku, a wkrótce na wrzesień. Jednostkowa cena samolotu miała wzrosnąć z 87 do ponad 100 mln dolarów. Co gorsze, znaczny wzrost masy startowej w stosunku do projektowanej (według różnych danych nawet o 30%) oraz inne problemy techniczne spowodowały, że przy-

68

najmniej na początku samolot mógł nie spełniać wszystkich wymagań US Navy odnośnie osiągów i charakterystyk bojowych. Taki stan rzeczy wywołał burzę w Pentagonie. Wściekły Dick Cheney zażądał od US Navy wyjaśnień, dlaczego zaledwie kilka miesięcy wcześniej został wprowadzony w błąd. Wewnętrzne dochodzenie wykazało, że komórka US Navy odpowiedzialna za nadzór nad realizacją programu A-12 miała już wcześniej sygnały o narastających problemach, ale nie uprzedziła o nich Departamentu Obrony podczas sporządzania MAR. Trzech wysokich rangą oficerów US Navy – szef Naval Air Systems Command wiceadmirał Richard C. Gentz, dyrektor biura programu A-12 kontradmirał John F. Calvert i menedżer projektu komandor Lawrence G. Elberfeld – zapłaciło za to odwołaniem ze stanowisk. 13 grudnia 1990 roku dymisję złożył także podsekretarz obrony ds. zakupów John A. Betti. Losy A-12 również były przesądzone. Ponad dwuletnie opóźnienie w oblocie prototypu, problemy techniczne, a przede wszystkim ogromny wzrost planowanych kosztów fazy

Do chwili anulowania program ATA pochłonął kwotę 2,98 mld dolarów, w tym 300 mln wstępna faza analityczno-koncepcyjna, a 2,68 mld faza FSD. Z tej drugiej kwoty 1,33 mld dolarów kosztowały zrealizowane i zatwierdzone przez US Navy prace badawczo-rozwojowe i projektowe, natomiast pozostałe 1,35 mld dolarów miało pokryć kolejne poniesione przez obie firmy nakłady. Do tego czasu MDD/GD wykonały bowiem odpowiednio: 99/98% dokumentacji technicznej, 88/80% oprzyrządowania produkcyjnego, 81/50% części potrzebnych do budowy pierwszych kilku egzemplarzy A-12 oraz 35/10% prac montażowych. Ponieważ przyczyną zerwania kontraktu było niedotrzymanie jego warunków przez wykonawców, więc zgodnie z prawem federalnym wszystkie intelektualne i materialne efekty wykonanych do tej pory prac przechodziły na własność rządu USA. Zamiast nich 5 lutego 1991 roku US Navy zażądała od MDD/ GD wypłaty odszkodowania w wysokości 1,35 mld dolarów. Jednak tego samego dnia na wniosek obu firm rząd zgodził się na odroczenie spłaty, w obawie że nadszarpnie ona ich kondycję finansową i zagrozi realizacji innych ważnych programów zbrojeniowych. Decyzja sekretarza obrony o zerwaniu kontraktu z winy wykonawców została 7 czerwca 1991 roku zaskarżona przez obie firmy do Sądu Stanów Zjednoczonych ds. Roszczeń Federalnych. MDD/GD wnioskowały o zmianę kwalifikacji przyczyn zerwania umowy na standardową w takich sytuacjach „jednostronną decyzję rządu”, co zwolniłoby je z konieczności wypłaty odszkodowania. Po trwającym wiele lat procesie 20 lutego 1998 roku zapadł wyrok korzystny dla MDD/GD. Departament Obrony (reprezentujący rząd USA) odwołał się więc do Sądu Apelacyjnego dla Okręgu Federalnego. Ponieważ próby zawarcia ugody nie powiodły się, 1 czerwca 2009 roku sąd przyznał rację stronie rządowej stwierdzając, że sposób i przyczyny zerwania kontraktu były zgodne z prawem. Co więcej, wydany wówczas wyrok nakazywał firmom Boeing (która w międzyczasie w 1997 roku wchłonęła MDD) i General Dynamics wypłatę rządowi USA kwoty 2,8 mld dolarów (1,35 mld roszczeń plus 1,45 mld odsetek). Boeing i General Dynamics odwołały się z kolei do Sadu Najwyższego, który najpierw we wrze www.armia24.pl


Leszek A. Wieliczko MDD/GD A-12 Avenger II

śniu 2010 roku podzielił wysuwane przez nie argumenty formalne, a następnie w maju 2011 roku uchylił wyrok Sądu Apelacyjnego i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia przez Sąd ds. Roszczeń Federalnych. Wreszcie 24 stycznia 2014 roku, po 23 latach od decyzji Cheneya o anulowaniu programu ATA, na wniosek obu stron sąd umorzył sprawę. Na mocy zawartej pod koniec 2013 roku ugody obie firmy miały zapłacić Departamentowi Obrony po 200 mln dolarów. W przypadku Boeinga płatność ma być zrealizowana w postaci sfinansowania przez koncern budowy trzech samolotów EA-18G Growler zamówionych w 2014 roku. Natomiast General Dynamics zobowiązał się do udzielenia US Navy kredytu w zasądzonej wysokości na prace projektowe i konstrukcyjne przy niszczycielu USS „Zumwalt” (DDG-1000).

Konstrukcja samolotu

A-12 Avenger II był dwusilnikowym dwumiejscowym poddźwiękowym pokładowym samolotem uderzeniowym. Aby spełnić wymagania dotyczące obniżonej wykrywalności (stealth), zastosowano układ aerodynamiczny latającego skrzydła o obrysie trójkątnym (delta) i wydłużeniu 3,75, bez usterzenia pionowego. Proste krawędzie natarcia miały skos 46,5°, a prosta krawędź spływu była prostopadła do osi podłużnej samolotu. Końcówki skrzydeł były składane do góry do hangarowania na lotniskowcach. Do sterowania służyły klapy przednie na krawędziach natarcia składanych części skrzydeł oraz dwusegmentowe sterolotki (elewony) i pojedynczy ster wysokości (służący zarazem do zmiany kierunku wektora ciągu w płaszczyźnie pionowej) na krawędzi spływu. Na górnej powierzchni przed lotkami umieszczono dwusegmentowe spoilery. Samolot został zaprojektowany z neutralną statecznością, tzn. środek parcia i środek ciężkości znajdowały się w tym samym punkcie. Sterowanie odbywało się za pośrednictwem cyfrowego systemu sterowania fly-by-wire (FBW). Załogę samolotu tworzył pilot i nawigator/operator uzbrojenia. Kabina załogi z fotelami w układzie tandem znajdowała się na samym przodzie płatowca i zakryta była odchylaną w prawo pojedynczą kroplową osłoną. Zespoły podwozia (przedni dwukołowy, główne z pojedynczymi kołami) i hak do lądowania na lotniskowcach były chowane do wnęk. Po prawej stronie kabiny znajdowała się wysuwana sonda do tankowania paliwa w locie. Znaczna część elementów konstrukcji i pokrycia wykonana były z kompozytów. Niestety niedostateczna wytrzymałość tych materiałów spowodo-

Podstawowe dane taktyczno-techniczne samolotu A-12 Avenger II Wymiary rozpiętość* długość wysokość** powierzchnia nośna

[m] [m] [m] [m2]

21,42/11,05 11,35 3,49 122,35

[kg] [kg] [kg] [kg]

17 690 36 288 9672 6124

[km/h] [m] [m/s] [m] [km]

933 0 25,4 12 192 1480

[kN]

F412-GE-400 2×57,8–62,3 2

Masy masa własna masa startowa maksymalna masa paliwa maksymalna udźwig uzbrojenia maksymalny

Osiągi prędkość maksymalna na wysokości prędkość wznoszenia pułap praktyczny promień bojowy

Napęd silniki ciąg maksymalny Załoga * z rozłożonymi/złożonymi skrzydłami ** na postoju

wała konieczność ich wzmocnienia lub zastąpienia elementami metalowymi, co stało się główną przyczyną wzrostu masy własnej i startowej ponad projektowany limit (odpowiednio o około 2722 i 3629 kg). Do napędu wybrano dwa dwuprzepływowe silniki odrzutowe General Electric F412-GE-400 bez dopalaczy, o ciągu maksymalnym po około (wg różnych źródeł) 57,8–62,3 kN. Były to nowe silniki, skonstruowane specjalnie dla A-12 na bazie sprawdzonych silników F404-GE-400 (w fazie opracowywania oznaczone były F404-F5D2). Tak jak pozostałe silniki rodziny F404 miały trzystopniowy wentylator (sprężarkę niskiego ciśnienia), siedmiostopniową sprężarkę wysokiego ciśnienia i jednostopniową turbinę wysokiego ciśnienia, ale dwustopniową (zamiast jednostopniowej) turbinę niskiego ciśnienia, zaadaptowaną z silnika F110. Oddzielne wloty powietrza do silników oraz wspólna płaska dysza wylotowa znaj-

dowały się na dolnej powierzchni płatowca. Kanały wlotowe powietrza do silników i kanał wylotu spalin miały zakrzywiony kształt, aby ukryć tarcze sprężarek i turbin przed promieniowaniem radiolokacyjnym. W chwili anulowania programu A-12 próby przechodziło osiem egzemplarzy silników F412-GE-400. Samolot miał dysponować bardzo nowoczesnym wyposażeniem elektronicznym, w którego skład wchodziły: zaawansowana wielofunkcyjna stacja radiolokacyjna ISAR (Inverse Synthetic Aperture Radar) AN/ APQ-183, komputer zarządzania misją oparty na technologii VHSIC (Very High Speed Integrated Circuit), szerokokątny wskaźnik przezierny HUD (Head-Up Display), siedem wielofunkcyjnych wyświetlaczy MFD (Multifunction Display) – trzy w przedniej i cztery w tylnej kabinie, system wykrywania i śledzenia w podczerwieni IRSTS (Infrared Search and Track System), zintegrowany system walki elektronicznej IEWS (Integrated Electronic Warfare System) AN/ ALQ-165 ASPJ (Advanced Self-Protection Jammer), wielozadaniowy system wykrywania zagrożeń ESM (Electronic Surveillance Module) AN/ALD-11, wabiki holowane do zmylenia rakiet naprowadzanych radiolokacyjnie AAED (Advanced Airborne Expendable Decoy) AN/ALE-50, system ostrzegania o pociskach rakietowych MWS

Strona z firmowej broszury reklamowej samolotu A-12, ukazująca wnętrze kokpitu samolotu [Fot. MDD/GD] ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 69


Historia Militaris Electric (silniki), General Electric Aircraft Electronics Division (MWS i IRSTS), Harris (anteny wielofunkcyjne i LITDL), Honeywell (FBW), Honeywell/Litton (zintegrowany system czujników przeciążeń dla FBW), IBM (komputer zarządzania misją), ITT (IEWS), Kaiser (HUD i MFD), Litton (INS i ESM), Martin-Baker (fotele NACES), Martin Marietta (nawigacyjny FLIR), Parker Bertea Aerospace (sonda do tankowania paliwa w locie), Pilkington/Swedlow (osłona kabiny), Raytheon (AAED), SCI Technology (wzmacniacz zestawu łączności), Rockwell-Collins (radiostacja), Sundstrand Turbomach Division (pomocnicza jednostka napędowa), Teledyne Ryan Electronics (radiowysokościomierz) oraz Westinghouse (potem Northrop Grumman) (radar).

Epilog Makieta samolotu A-12 przewożona do Veterans Memorial Air Park 28 czerwca 2013 roku [Fot. Code One]

(Missile Warning System) AN/AAS-43, łącze wymiany danych taktycznych LITDL (Link 16 Interoperable Tactical Data Link) AN/ASW-54, radiostacja HF/UHF/VHF AN/ARC-182, radiostacja łączności satelitarnej SATCOM, transponder systemu identyfikacji swój-obcy IFF (Identification Friend or Foe), odbiornik taktycznej nawigacji radiowej TACAN oraz system nawigacji bezwładnościowej i satelitarnej INS/ GPS (Inertial Navigation System/Global Positioning System). A-12 przeznaczony był do atakowania stałych (nieruchomych) i ruchomych celów naziemnych i nawodnych w każdych warunkach atmosferycznych, w dzień i w nocy. Uzbrojenie w postaci bomb i kierowanych pocisków rakietowych o łącznej masie do 6124 kg miało być przenoszone w czterech komorach w płatowcu. Każda z dwóch głównych komór uzbrojenia mieściła maksymalnie osiem bomb swobodnie spadających Mk 82 o masie po 227 kg lub pięć bomb Mk 83 o masie po 454 kg, lub dwie bomby Mk 84 o masie po 907 kg, albo równoważną liczbę bomb naprowadzanych laserem GBU-10/12/16 Paveway II lub systemem GPS GBU-32/38 JDAM (Joint Direct Attack Munition), albo kaset bombowych CBU87/89. Zamiast bomb można było podwieszać kierowane pociski rakietowe, np. dwa pociski przeciwradarowe AGM-88 HARM (High Speed Anti-Radiation Missile) i dwa przeciwokrętowe AGM-84 Harpoon lub maksymalnie cztery pociski powietrze-powietrze średniego zasięgu AIM-120 AMRAAM (Advanced Medium-Range Air-

70

to-Air Missile). Natomiast dwie mniejsze, pomocnicze komory uzbrojenia mieściły po jednym pocisku powietrze-powietrze krótkiego zasięgu AIM-9 Sidewinder. W typowych zadaniach bliskiego wsparcia (Close Air Support) A-12 miał zabierać 16 bomb Mk 82 i dwie rakiety AIM-9 do samoobrony. W misjach nie wymagających zachowania niskiej sygnatury radiolokacyjnej przewidziano możliwość montowania dwóch zewnętrznych pylonów na uzbrojenie. Dzięki nim maksymalny ładunek bomb Mk 82 zwiększał się do 24 sztuk. A-12 został skonstruowany wspólnie w zakładach McDonnell Aircraft Co. (MCAIR) w St Louis w stanie Missouri (należących do koncernu McDonnell Douglas Aerospace Corp.) i General Dynamics Corp., Fort Worth Division w Fort Worth w Teksasie. Obie firmy w równym stopniu partycypowały w ponoszonych nakładach i produkcji podzespołów. Wspólne biuro programu ulokowano w Fort Worth. Natomiast montaż końcowy samolotów miał być prowadzony w zakładach Air Force Plant No. 3 w Tulsie w Oklahomie, użytkowanych wspólnie przez firmy MDD i Rockwell. Ponadto w programie uczestniczyło wiele innych firm, dostarczających znaczną liczbę części, podzespołów i elementów wyposażenia. Były to m.in. AiResearch, Ball Aerospace i Loral Randtron Systems (mechanizm napędu pokryw komór podwozia i uzbrojenia), Bendix (podwozie, koła i hamulce), Garrett (komputer danych lotu), Garrett Auxiliary Power Division (agregaty pomocnicze silników), General

Z programu ATA, oprócz niekompletnej dokumentacji technicznej, pozostała tylko makieta samolotu A-12 w naturalnej wielkości wraz z makietą silnika F412-GE-400. W październiku 1994 roku firma Lockheed Martin Aeronautics (która w 1993 roku przejęła lotniczą część koncernu General Dynamics) przekazała je Fort Worth Aviation Heritage Association z przeznaczeniem dla przyszłego lokalnego muzeum lotnictwa. 29–30 czerwca 1996 roku makieta A-12 została pierwszy raz zaprezentowana publicznie w Naval Air Station Joint Reserve Base Fort Worth. Jednak przez kolejne kilkanaście lat obie makiety pozostawały zapomniane w ustronnym zakątku dawnych zakładów General Dynamics w Fort Worth (Air Force Plant No. 4). Dopiero 28 czerwca 2013 roku zostały przewiezione ciężarówkami do pobliskiego Veterans Memorial Air Park (obecnie Fort Worth Aviation Museum), leżącego na południowym krańcu Meacham International Airport w Fort Worth. Tutaj makieta A-12 została odrestaurowana i udostępniona do zwiedzania. n

Przypisy 1

Do wartości docelowej 100% kosztów pokrywała US Navy. Po jej przekroczeniu różnica miała być pokryta wspólnie przez US Navy (60%) i wykonawców (40%). Natomiast po przekroczeniu wartości maksymalnej różnica miała być w 100% pokrywana przez firmy realizujące kontrakt.

Leszek A. Wieliczko Publicysta specjalizujący się w tematyce lotniczej, zwłaszcza lotnictwa wojskowego.

www.armia24.pl


Nowości książkowe KAGERO zamów już dziś – sklep.kagero.pl

Książki w język angiels u kim


Historia Militaris

Umundurowanie

Co znajdę, to moje!

Słów kilka na temat umundurowania piechoty Wojska Polskiego na Wschodzie w latach 1944–1945

Łukasz Gładysiak

Część 2

Kurtki mundurowe

Kurtka tak zwanego kroju polskiego lub wz. 194313, obok opisanej wyżej konfederatki stanowiła najbardziej charakterystyczny element umundurowania żołnierzy Wojska Polskiego na Wschodzie. Podobnie jak typowo rodzime nakrycie głowy, projekt wprowadzenia wzoru jak najwierniej odzwierciedlającego modele używane w czasie kampanii wrześniowej, narodził się najprawdopodobniej w gabinecie Józefa Stalina. Opierał się też na tych samych przesłankach propagandowych. Pierwszy szkic tej części służbowego uniformu wykonała wiosną 1943 r. w Moskwie wspomniana już Janina Broniewska; jego kopia znajduje się w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Wzorcem dla rysunku stała się standardowa sukienna kurtka mundurowa wz. 1936. Pewna liczba tego rodzaju uniformów, zdobytych w czasie napaści ZSRR na Polskę we wrześniu 1939 r., znajdowała się w magazynach Głównego Kwatermistrzostwa Armii Czerwonej i właśnie stamtąd część egzemplarzy wysłano do fabryk. Zostały sprute i wykorzystane do wykonania wykrojów. Między innymi ze względu na braki materiałowe, jak i chęć jak najszybszego uruchomienia produkcji oraz umożliwienia jej realizacji na odpowiednim poziomie, Rosjanom nie udało się dokładnie odwzorować przedwojennej kurtki. Podstawową różnicę stanowił materiał – wz. 1943 szyto najczęściej z różnego rodzaju drelichu, rzadziej, w przypadku kurtek oficerskich, cienkiego szewiotu. Poza tym w tej odmianie brakowało podszewki oraz wewnętrznej kieszonki na opatrunek osobisty. Zapinaną ją na sześć tłoczonych z metalu w kilku wersjach guzików z wyobrażeniem orła wz. 1943. W rzeczywistości zdarzały się jednak modele posiadające guzików o jeden, a nawet o dwa więcej14. Tłoczono je z blaszki, przy czym strona spodnia stanowiła odrębną część łączoną przez zagięcie elementu wierzchniego. Spód nierzadko wykonany był z innego materiału niż pozostała część guzika, z krążkami stalowymi w kolorze ciemnoszarym lub czarnym włącznie. Mocowanie stanowił

72

Typowy wygląd piechura Wojska Polskiego na Wschodzie w latach 1944–1945. Umundurowanie postaci sfotografowanej przez kronikarza 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego, Józefa Rybickiego złożone jest z czapki polowej wz. 1943 z tak zwanym orłem piastowskim, drelichowej kurtki wz. 1943 z obszytymi suknem naramiennikami oraz radzieckimi bryczesami typu galife i butami najprawdopodobniej tego samego pochodzenia [Fot. Archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu]

wygięty w kształcie litery U drut albo płaskownik z otworem. Odmiany dedykowane szeregowym i podoficerom malowano odcieniami tak zwanej radzieckiej zieleni, wersje oficerskie powinny być mosiężne. Poza wyżej wymienioną odmianą, kurtki wz. 1943 wyposażano także w guziki wojskowe typu

przedwojennego z orłem, czasami z zeszlifowaną koroną15. Cztery umieszczone z przodu kieszenie zewnętrzne oraz naramienniki spinały guziki tego samego wzoru, lecz mniejszej średnicy. Rękawy pozbawiono rozpinanych mankietów pozostawiając jedynie pojedynczy guzik oraz przeszycie. Jak wynika ze wspomnień www.armia24.pl


weteranów oraz egzemplarzy oryginalnych kurtek wz. 1943 zachowanych w zbiorach Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu, rękawy często ulegały postrzępieniu, w efekcie czego były samodzielnie skracane i zszywane przez użytkowników. Z tyłu kołnierza znajdowała się pętelka służąca do wieszania kurtki. Poszczególne partie produkcyjne, zwłaszcza po rozpoczęciu wytwarzania umundurowania już w Polsce, wykazywały względem siebie istotne różnice. Podstawowymi była wspomniana już różnica w liczbie guzików na przedniej listwie. Poza tym, co potwierdza egzemplarz zachowany w zbiorach Lubuskiego Muzeum Wojskowego w Drzonowie, niektóre sztuki wyposażano w parę metalowych haków podtrzymujących pas główny. Kolejną różnicę stanowił pionowy szew tylni, biegnący od kołnierza do dolnej krawędzi tej części wojskowego ubioru. Zdarzało się, że całkowicie z niego rezygnowano i, jak w wyjściowym wzorze przedwojennym, całość pleców wykonywano z jednego kawałka materiału. Charakterystycznym elementem kurtki kroju polskiego były naramienniki. Zgodnie z pierwotnymi wytycznymi miały być one wykonane z drelichu obszytego suknem w kolorze khaki. Odstępstwo od tej reguły dostrzec można już, przeglądając fotografie wykonane latem 1943 r. w obozie sieleckim. Występowanie całkowicie drelichowych naramienników potwierdzają także egzemplarze muzealne tej części ubioru, które podziwiać można między innymi w, dysponującym najobszerniejszym zbiorem umundurowania Wojska Polskiego na Wschodzie, Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu. Mogły one również występować w modelach zamawianych prywatnie u rodzimych krawców, lub, ze względu na dostępność materiału, naprawianych w szwalniach pułkowych. Na naramiennikach umieszczano oznaczenia stopni wojskowych16. Opisywany element umundurowania noszono regulaminowo zapięty pod szyję przy pomocy dwóch drucianych haftek, założoną na standardową, radziecką, białą koszulę bez kołnierzyka, szytą z lnianej tkaniny albo inny rodzaj tego typu części ubioru pocho-

Od końca 1944 r. na kołnierzach kurtek piechurów Wojska Polskiego coraz częściej pojawiać się zaczęły patki wzoru przedwojennego. Nawiązywały one niekiedy nawet do wz. 1919 [Fot. Archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu]

dzenia angielskiego, amerykańskiego albo niemieckiego. Pod kołnierzem zasadniczo nie umieszczano chroniących szyję przed otarciami halsztuków, choć niektórzy żołnierze wykonywali je samodzielnie, niekiedy przyszywając do wewnętrznej strony kurtki. Tę przybywający do punktu rekrutacyjnego mógł otrzymać nową albo, co było trauma-

tycznym przeżyciem, używaną, pochodzącą niekiedy od poległych. Aplikujący jesienią 1944 r. w szeregi 2. Armii Wojska Polskiego, Andrzej Rey w następujących słowach wspominał sytuację zaistniałą w ośrodku formowania zlokalizowanym w Wisłoku: dopiero w połowie grudnia są mundury drelichowe, całkiem podarte i z wielkimi, rudymi plamami krwi. Robi się piekło, bo nie chcemy mundurów ściągniętych z zabitych. Drugim modelem kurtki mundurowej, który pojawiać się zaczął w rękach Polaków od lata 1944 r. to wariant sukienny, również silnie nawiązujący do wz. 1936. Tego rodzaju odzież trafiała najczęściej w ręce oficerów lub była przez nich zamawiana prywatnie u krawców na terenach, z których wyparto niemieckiego przeciwnika. Część stanowiła rzeczywiste egzemplarze przedwojenne, przekazane przez cywilów. Nie można wykluczyć, że część piechurów stała się w ten sposób również posiadaczami kurtek wz. 1919, w tamtym czasie będących absolutnymi unikatami17. To samo tyczyło się kurtek gabardynowych. W obu przypadkach wykorzystywano najczęściej guziki wyprodukowane przed 1 września 1939 r. z wyobrażeniem orła w koronie. Wraz ze wspomnianym wcześniej szkicem kurtki kroju polskiego, spod ręki Janiny Broniewskiej wyszedł jeszcze jeden rysunek tego rodzaju umundurowania, tym razem z kołnierzem wykładanym, przeznaczonym do ubierania na koszulę z krawatem. Wersja ta, szyta często z wełny czesankowej

Żołnierze sztabu 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego uwiecznieni na zdjęciu wykonanym przez Józefa Rybickiego krótko po zakończeniu walk o Kołobrzeg w marcu 1945 r. Choć często przyjmuje się, że ocieplane kurtki typu Irvin Jacket zarezerwowane były przede wszystkim dla lotników, pojawiały się one także w innych formacjach, również piechocie. Na zdjęciu uwagę zwracają także zróżnicowane nakrycia głowy: radziecka czapka zimowa, uszanka wz. 1940, czapka polowa wz. 1943 oraz futrzana kubanka [Fot. Archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu] ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 73


Historia Militaris w różnych odcieniach koloru piaskowego, podobnie jak wcześniejsze, jednorzędowa, ale zapinana tylko na cztery guziki, charakteryzowała się dwoma parami kieszeni przednich z zaszewkami (w części kurtek dolne kieszenie były przyszyte od środka i umieszczone z boku, na wysokości ud) oraz rozciętymi, spinanymi guzikami mankietami. Wewnątrz znajdowała się najczęściej atłasowa podszewka. Ciekawy egzemplarz opisywanego rodzaju kurtki znajduje się w zbiorach Wielkopolskiego Muzeum Wojskowego w Poznaniu. Powstał w wyniku przeróbki standardowej kurtki wz. 1943 szytej z jasnobeżowego drelichu. Według pierwotnych założeń ten model kurtki nosić mieli oficerowie starsi oraz generalicja. Wiosną 1945 r. zaczął się on także pojawiać u szarż niższych. Podoficerom i szeregowym najprawdopodobniej jednak go nie wydawano. W rękach piechurów Wojska Polskiego w schyłkowym okresie ostatniego, globalnego konfliktu pojawiały się także dwa modele kurtek pochodzących z zasobów sojuszniczych. Pierwszym z nich były nierozpinane bluzy, wkładane przez głowę – gimnastiorki obu wzorów używanych przez Armię Czerwoną: wz. 1935 oraz wz. 1943, zarówno w odmianie oficerskiej, jak i przewidzianej dla niższych rang. Choć dziś, co jest całkowicie zgodne z prawdą, przyjmuje się często, że ten rodzaj uniformu był właściwy jedynie dla początkowego okresu formowania rodzimych sił zbrojnych w ZSRR, materiał fotograficzny zrealizowany między innymi w ostatnich, wojennych tygodniach pozwala stwierdzić, że w niektórych pododdziałach przetrwał aż do dnia kapitulacji III Rzeszy18. Nierzadko ten wariant odzieży upodabnia-

Żołnierze nierozpoznanego pododdziału pieszego Wojska Polskiego na Wschodzie, uwiecznieni na fotografii wykonanej wiosną 1945 r. Dobrze widoczna radziecka bluza typu gimnastiorka wz. 1943 (w środku) oraz niemiecka kurtka sukienna wz. 1940 z patkami wzoru przedwojennego, noszona przez postać znajdującą się z prawej strony zdjęcia. Z lewej – jeden z wielu wariantów drelichowej kurtki wz. 1943 [Fot. Archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu]

no do wzorców polskich przede wszystkim dodając charakterystyczne, pięciokątne naramienniki. Drugim, zdecydowanie rzadszym, ale pochodzącym najprawdopodobniej także z dostaw radzieckich modelem kurtki mundurowej była brytyjska, krótka typu battle dress. Występowanie tej odmiany dokumentuje kilka fotografii wykonanych ostatniej wojennej wiosny. Ich jakość nie pozwala jednak na głębszą analizę pod względem detali. Zagadnieniem, które należy w kwestii kurtek mundurowych traktować odrębnie jest wykorzystywanie przez żołnierzy Wojska

Dowódca 10. pułku piechoty, pułkownik Wincenty Potapowicz w rozmowie z żołnierzami radzieckimi w czasie walk o Kołobrzeg w marcu 1945 r. Na głowie oficera widoczna rogatywka garnizonowa według wz. 1935 z orłem piastowskim. Tego rodzaju nakrycie głowy w szeregach piechoty Wojska Polskiego na Wschodzie upowszechniać się zaczęło od końca 1944 r. Najczęściej widywano je na głowach oficerów albo starszych podoficerów [Fot. Archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu]

74

Polskiego odzieży pochodzenia niemieckiego, zarówno używanego przez Wehrmacht czy Waffen-SS, jak i organizacje paramilitarne albo polityczne III Rzeszy. Pozyskiwano je przede wszystkim z pozostawionych przez wycofującego się nieprzyjaciela magazynów, między innymi w Bydgoszczy, Lublinie czy Łodzi. Przydział następował w sposób zorganizowany, w ramach pododdziałów albo spontaniczny, w efekcie jednostkowej zdobyczy wojennej. Odbywający służbę w ramach jednej z kompanii sanitarnych, a wcześniej – samodzielnej kompanii zwiadu 2. Dywizji Piechoty im. Jana Henryka Dąbrowskiego, Olgierd Kowalski wspominał: W czasie frontowej poniewierki wydarły się nam mundury, a że trzeba było przecież w czymś chodzić, efekt był taki, że niektórym pozostały jedynie rogatywki z orzełkami, a resztę umundurowania stanowiły jakieś niemieckie mundury. W dalszej części materiału zachowanego w archiwum warszawskiego Ośrodka Karta pojawia się także wzmianka o chętnym wykorzystywaniu kurtek zdobycznych przez polskich zwiadowców. Teza ta znajduje również potwierdzenie w relacjach zebranych przez autora obszernego opracowania po tytułem Na drodze stał Kołobrzeg, Alojzego Srogi, zastępcy dowódcy drugiej kompanii fizylierów do spraw polityczno-wychowawczych 7. pułku piechoty oraz cytowanego wcześniej Stanisława Rzepskiego z 25. pułku 2. Armii Wojska Polskiego. Pierwszy z wyżej wymienionych zaznacza także, że niemieckie, sukienne kurtki niekiedy wkładano pod rodzime, drelichowe w celu docieplenia cia www.armia24.pl



Historia Militaris ła19. Ciekawostkę stanowi fakt, że by uporządkować kwestie związane ze zdobycznym odzieniem, w części pododdziałów zakazano noszenia niemieckich kurtek. Oznacza to, że proceder nie był zjawiskiem jednostkowym. Należy przypuszczać, że w ręce Polaków trafiły wszystkie odmiany sukiennych kurtek mundurowych, używanych przez Wehrmacht oraz Waffen-SS. Obok tych, szytych z charakterystycznego, szarozielonego materiału, na pewno trafiały się też szaroniebieskie bluzy Luftwaffe, które jednostkowo dostrzec można między innymi na fotografiach z obszernego, kilkutysięcznego zbioru autorstwa Józefa Rybickiego z 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego. Najpowszechniej widoczne są jednak kurtki wz. 1935 z charakterystycznymi, ciemnozielonymi kołnierzami. Ekstremalny przypadek stanowi historia anonimowego weterana borykającej się z największymi niedoborami materiałowymi w 1. Armii Wojska Polskiego, 6. Dywizji Piechoty. Jeśli wierzyć jego słowom, do kwietnia 1945 r. przemierzał front w cywilnym ubraniu, wyposażony jedynie w wydaną mu w ośrodku formowania konfederatkę. Krótko przed rozpoczęciem Operacji Berlińskiej, w rejonie Siekierek znalazł ciało poległego żołnierza Waffen-SS w kompletnym, drelichowym zestawie maskującym Erbsentarnmuster. Z racji podobieństw rozmiarowych wykorzystywać go miał do końca walk. Odrębną grupę zdobycznych uniformów stanowiła regulaminowa odzież formacji paramilitarnych oraz politycznych III Rzeszy. Dąbrowszczak Olgierd Kowalski przywołał w swych wspomnieniach następujące zdarzenie, w którym uczestniczył po zdobyciu przez Polaków Czaplinka, w pierwszych dniach marca 1945 r.: Na kwaterę przytaszczyłem dwa mundury partyjne SA, łącznie z paradnymi sztyletami. Nasze drelichowe mundurki rozłaziły się już w szwach. Z początku, dla żartu, przebraliśmy się we dwóch w tej jasnobrązowe, kamgarnowe uniformy. Później doszliśmy do wniosku, że są nieco podobne do polskich. By zwiększyć to podobieństwo, odpruliśmy swastyki i dystynkcje oraz wymieniliśmy naramienniki i guziki na polskie (…). Dowódca, gdy zobaczył mnie z Mietkiem salutujących służbiście, pozdrowił nas hitlerowskim „Heil Hitler!” i zapytał, czy długo będzie trwała ta maskarada. Gdy dowiedział się, „że nasze mundury wszy zjadły”, skapitulował, lecz kazał przerobić wykładane marynarkowe kołnierze na normalne zapinane pod szyję. W relacji tej uwagę zwraca ważny element powiązany z adaptacją zdobycznych sortów. W pułkowych warsztatach krawieckich lub indywidualnie nierzadko do niemieckich kurtek wszywano naramienniki pochodzące ze zniszczonych uniformów rodzimych albo

76

wykonywane na ich wzór od podstaw. Nie można wykluczyć, że część szarozielonych trofeów metodą chałupniczą farbowano na odcienie przystające do obowiązujących w Wojsku Polskim. Odrębną kwestię stanowi wykorzystanie przez żołnierzy elementów odzieży cywilnej, co było zjawiskiem tak samo częstych, jak wkładanie uniformów pochodzących ze zdobyczy wojennej. Mogło się zatem zdarzyć, że polski piechur ruszał w bój ubrany na przykład w marynarkę. W cenie były różnego typu kurtki i półpłaszcze skórzane, z których chętnie korzystali przede wszystkim oficerowie.

Insygnia na kurtkach

Wyróżnikiem poszczególnych rodzajów broni Wojska Polskiego na Wschodzie były

trójkątne patki przyszywane na kołnierzach kurtek mundurowych. Zgodnie z tradycją odziedziczoną po armii Królestwa Polskiego, piechocie przyporządkowano kolor granatowy i żółty (tak zwany słonecznikowy). Na mundurach używanych w latach 1944–1945 wyżej wymienione insygnia występowały w dwóch wariantach. Pierwszy, wprowadzony Rozkazem Numer 13 z dnia 24 października 1943 r. wydanym przez zastępcę dowódcy I Korpusu Polskiego w ZSRR, zwany wz. 1943 kształtem odpowiadał trójkątowi równoramiennemu o podstawie długości 40 mm i wysokości 60 mm. Całość wykonana była z sukna lub innego, zdobytego przez żołnierzy materiału (oznaczenia bardzo często wykonywano samodzielnie) przy czym kolor granatowy zajmował górną, a żółty, dolną połowę patki.

Szeregowy 6. pułku piechoty. Kamień Pomorski, marzec 1945 r. Mundur sylwetki tworzy szewiotowa czapka polowa wz. 1943 z tak zwanym orłem piastowskim w wersji moskiewskiej, niemiecka kurtka sukienna wz. 1935 z doszytymi naramiennikami wzoru polskiego oraz wymienionymi guzikami, radzieckie bryczesy typu galife oraz skórzane trzewiki z owijaczami. Wyposażenie bojowe żołnierza złożone jest z radzieckiego, parciano-skórzanego pasa głównego dla szeregowych i podoficerów, radzieckiej łopatki piechoty, manierki w drelichowym pokrowcu oraz workowatego plecaka wz. 1930 zwanego mieszokiem. Postać uzbrojona jest w pistolet maszynowy 7,62 mm PPSz wz. 1941. Rekonstrukcja przygotowana przez GRH 2. pułku ułanów 1. Warszawskiej Brygady Kawalerii [Fot. Archiwum GRH 2. pu 1. WBK] www.armia24.pl


1 stycznia 1945 r. Naczelny Dowódca Wojska Polskiego, generał Michał RolaŻymierski wydał rozkaz zmieniający obowiązujące w szeregach podporządkowanych mu oddziałów oznaczenia branż armijnych. Patki równoramienne zastąpiły skośne, złożone z dwóch trójkątów, w których dolny charakteryzował się wymiarami: 20 mm × 70 mm × 80 mm, a górny: 20 mm × 70 mm × 65 mm. Obie części zszyte były krawędziami siedemdziesięciomilimetrowymi. W przypadku piechoty zmieniono też układ barw, umieszczając kolor słonecznikowy nad granatem. Przeglądając fotografie archiwalne, dostrzec można, że od jesieni 1944 r. coraz częstszą praktyką stało się przyszywanie do kołnierzy łapek z wężykiem typu przedwojennego z wypustkami20. Niektórzy piechurzy zaopatrzyli swe kurtki nawet w jeszcze wcześniejszą odmianę patek – szeroką wz. 1919. Należy przypuszczać, że oba rodzaje insygniów pozyskiwane były od osób cywilnych, posiadających pozostałości sortów należących do uczestników kampanii wrześniowej. Choć w Wojsku Polskim na Wschodzie nie upowszechniły się oznaki naszywane na rękawach, związane na przykład ze specjalnością wojskową, warto wspomnieć ciekawy precedensie, uwiecznionym przez białostockiego fotografa Antoniego Zdrodowskiego, właściciela Atelier Atlantic. Na rękawach niektórych, zamkniętych w kadrach żołnierzy formowanej w mieście i regionie 9. Dywizji Piechoty, znajdują się identyczne z przedwojennymi insygnia telegrafistów.

Chorąży Stanisław Wasilewski – fotografia portretowa wykonana najprawdopodobniej na początku 1945 r. Na głowie żołnierza znajduje się radziecka furażerka wz. 1935 z orłem wz. 1943 i pojedynczą, metalową gwiazdką. Dobrze widoczna jest również bluza typu gimnastiorka, spolszczona przez dodanie naramienników rodzimego wzoru [Fot. Archiwum Jerzego Patana]

je wzmocnień na kolanach, a poziomy pas górny okalający talię nierzadko wykonany był z innego niż reszta materiału. Same spodnie częściej szyto także z sukna, niekiedy barwy granatowej. Kadra chętnie sięgała także do przeznaczonych do wysokich butów spodni kroju angielskiego, popularnych w Polsce

Spodnie i obuwie

O ile w zakresie nakryć głowy i kurtek mundurowych moskiewscy decydenci zwrócili uwagę na prezencję różniącą się od wzorów radzieckich, spodnie oraz obuwie były identyczne z noszonymi w tym czasie przez żołnierzy Armii Czerwonej. Podstawowym rodzajem spodni były galife – bryczesy z wysokim stanem i charakterystycznymi wzmocnieniami kolan w kształcie pięciokątów. Szyto je najczęściej z drelichu, rzadziej różnego rodzaju wełny, w odcieniach piaskowych, brązowych lub zielonych. Podtrzymywał je przełożony przez najczęściej cztery szlufki pasek albo szelki mocowane do lakierowanych na czarno, aluminiowych guzików. Takie same umieszczone były przy rozporku21. Szerokość można było w pewnym zakresie regulować też poziomą taśmą ze spinką, umieszczoną z tyłu. Podobny krój reprezentowały też bryczesy wydawane oficerom (choć wielu, zwłaszcza młodszych często wykorzystywała wcześniej opisaną odmianę spodni). Pozbawiono

Kapral jednego z pododdziałów piechoty Wojska Polskiego – fotografia portretowa wykonana wiosną 1945 r. Dobrze widoczny biało-czerwony sznurek cenzusowca okalający obszyte suknem naramienniki drelichowej kurtki wz. 1943. Popularny makaron wywodził się z przedwojennego regulaminu rodzimych sił zbrojnych [Fot. Archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu]

przed niemiecką agresją we wrześniu 1939 r. Zamawiano je prywatnie albo otrzymywano w darze od rodaków. W związku z dość szybkim zużywaniem się drelichowych spodni typu radzieckiego, zjawiskiem powszechnym głównie od przełomu stycznia i lutego 1945 r. było wykorzystywanie przez Polaków spodni zdobycznych. Pierwsze duże ich zapasy wpadły w ręce Wojska Polskiego już latem roku poprzedniego, w Lublinie jednak walor sukiennych odmian przeznaczonych dla Wehrmachtu, Waffen-SS czy Luftwaffe doceniono zwłaszcza z nadejściem późnej jesieni i zimy. Kolejną okazją do pozyskania tego rodzaju sortów stało się opanowanie przez rodzime oddziały Łodzi i Bydgoszczy w pierwszych tygodniach ostatniego roku istnienia III Rzeszy. Należy zaznaczyć, że żołnierze korzystali nie tylko z typowych, niemieckich Hosen, ale też z szeregu innych modeli. Ciekawą notkę odnaleźć można w opisie walk o Kołobrzeg autorstwa wspomnianego już Alojzego Srogi. Zaznacza on, że część jego towarzyszy broni zaopatrzyła się w węgierskie, również sukienne, spodnie wojskowe. Należy przypuszczać, że zdobyto je na Madziarach, których na Pomorze sprowadził dowódca X Korpusu SS, generał Gűnther von Krappe, w latach 1939–1941 niemiecki attaché wojskowy w Budapeszcie. Choć niedobory w zakresie niemal wszystkich elementów sortów mundurowych stanowiły w szeregach pododdziałów piechoty Wojska Polskiego na Wschodzie zjawisko powszechne, najtrudniej ich członkom było pozyskać odpowiednie obuwie. Zazdrościliśmy artylerzystom, że korzystają z transportu samochodowego i nie mają mokro w butach tak jak my. Mieć w butach sucho, to było marzenie piechura – pisał we wspomnieniach cytowany już Olgierd Kowalski z 2. Dywizji Piechoty im. Jana Henryka Dąbrowskiego. Od lata 1943 r. standardowym rodzajem obuwia w pododdziałach pieszych Armii Berlinga były skórzane, sznurowane trzewiki radzieckie wz. 1938 z gumową podeszwą. Szyto je zarówno w fabrykach znajdujących się w granicach ZSRR, jak i dostarczano w ramach umowy pożyczki-dzierżawy (lend-lease act) ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Jak sugeruje Philippe Rio, z tego samego źródła sprowadzano do państwa Józefa Stalina także regulaminowe odpowiedniki amerykańskie: service shoes lub brytyjskie: ammo boots. Nie można zatem wykluczyć, że i te odmiany trafiły w polskie ręce. Kolejnym rodzajem obuwia radzieckiego, jakie można było spotkać w szeregach jednostek piechoty 1. i 2. Armii Wojska Polskiego, były sięgające górnej części łydki sapogi, czyli buty z cholewami wykonanyARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 77


Historia Militaris mi ze sztucznej skóry – kirzy22. Do użytku w Armii Czerwonej wprowadzono je również w roku 1938, z przeznaczeniem przede wszystkim dla podoficerów oraz pozostałych żołnierzy jednostek przeznaczonych do walk na pierwszej linii. Podobnie jak trzewiki i ten wariant charakteryzowała gumowa podeszwa. Zdecydowanie rzadszym elementem spotykanym w rodzimych formacjach pieszych na przełomie 1944 i 1945 r. były wykonane z formowanego, grubego filcu, cenione w związku z wysokimi właściwościami cieplnymi, buty zimowe – walonki. Oficerom oraz żołnierzom niższych rang pełniącym funkcje wychowawców politycznych w pododdziałach przysługiwały wysokie buty produkowane z gładkiej, czarnej skóry, które pod warunkiem odpowiedniego zaimpregnowania tłuszczem, często udawało się czynić nieprzemakalnymi. W tym przypadku podeszwę wykonywano całkowicie ze skóry. Górna część nieusztywnionej cholewki tego wariantu wznosiła się nieznacznie ku górze. Podobnie jak w przypadku pozostałych części sortów i w opisywanym przypadku na wagę złota stała się zdobycz wojenna. Żołnierze cenili sobie niemieckie buty zarówno w wariancie niesznurowanym, jak i wszelkie odmiany pozyskanych na nieprzyjacielu trzewików. W okresie zimowym poszukiwano ciepłych butów produkowanych ze skóry i filcu. Ich występowanie potwierdzają fotografie wykonane przez kronikarza 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego, Józefa Rybickiego, jak i wspomnienia Mikołaja Kałłaura z 3. pułku piechoty. Zgodnie z tezą tego ostatniego, jednym z głównych źródeł tak zwanych skóro-filców miały być magazyny zdobyte w Bydgoszczy, w styczniu 1945 r. Wraz z pojawieniem się przedstawicieli rodzimego oręża w granicach przedwojennej Rzeczpospolitej, nierzadkim zjawiskiem było przekazywanie obuwia, często wysokiej klasy, przez polskich mieszkańców tych terenów. W ten sposób, w ręce piechurów trafiały polskie przedwojenne trzewiki, saperki czy oficerki, a także szeroki wachlarz obuwia pochodzenia cywilnego. Identycznie do Armii Czerwonej trzewiki łączono z sukiennymi albo trykotowymi owijaczami wz. 1936, sięgającymi kolana, występującymi w szerokiej gamie kolorów – od brązów i beżów, przez zieleń i odcienie szarości po granat. W toku działań zastępowano je odpowiednikami przygotowywanymi przez samych użytkowników, między innymi z wykorzystaniem koców. Spotykano też przypadki zastosowania zdobycznych, niemieckich spinaczy brezentowych. Wewnątrz buta stopę chroniły natomiast onuce – kwadratowe kawałki lnianej lub wełnianej tkaniny. Z czasem

78

Szeregowy 11. pułku piechoty. Arneburg, kwiecień 1945 r. Żołnierz posiada standardowy zestaw umundurowania wykorzystywany w jednostkach piechoty Wojska Polskiego od połowy 1943 r. Składa się on z uszytej z szewiotu czapki polowej wz. 1943 z tak zwanym orłem piastowskim w odmianie moskiewskiej, drelichowej kurtki wz. 1943 oraz wykonanych z tego samego materiału radzieckich bryczesów typu galife. Całość uzupełniają używane w szeregach Armii Czerwonej: biała koszula bez kołnierza oraz buty kirzowe z cholewami. Ekwipunek sylwetki tworzy radziecki, skórzany pas główny dla szeregowych i podoficerów, brezentowa ładownica na magazynki łukowe pistoletu maszynowego, radziecka łopatka piechoty oraz tego samego pochodzenia peleryna-pałatka. Postać uzbrojona jest w pistolet maszynowy 7,62 mm PPSz wz. 1941. Rekonstrukcja przygotowana przez GRH 2. pułku ułanów 1. Warszawskiej Brygady Kawalerii [Fot. Archiwum GRH 2. pu 1. WBK]

wymieniano je na różnego rodzaju skarpety, cywilne bądź niemieckie.

Umundurowanie zimowe

Istotnym zadaniem służb kwatermistrzowskich na przełomie dwóch ostatnich lat walki przeciwko III Rzeszy było dostarczenie do jednostek Wojska Polskiego na Wschodzie, w tym formacji pieszych, odpowiedniego umundurowania zimowego. Podobnie jak we wcześniej prezentowanych przypadkach, często nie udawało się go w pełni zrealizować, a odpowiednia ochrona przed zimnem leżała w gestii indywidualnej. Tę niejednokrotnie istotnie wpływającą na obniżenie morale sytuację przywołał wiele lat po zakończeniu działań wojennych Dąbrowszczak Olgierd Kowalski: Nie byliśmy w ogóle zabezpieczeni przed mrozem. Wprawdzie późną jesienią wyfasowaliśmy ciepłą, flanelową bieliznę, ale mundury mieliśmy dreli-

chowe, mało kto posiadał „domowy” sweter. Sukienny płaszcz, do tego „płaszcz-pałatka” nie chroniły dostatecznie przed chłodem. Zazdrościliśmy wszystkim Rosjanom, że mają kufajki, walonki i ciepłe czapki. Podobnie jak w czasach poprzedzających wybuch drugiej wojny światowej, typowym, a zarazem charakterystycznym dla Polaków rodzajem wierzchniego odzienia w okresach zimna były długie, jednorzędowe z otwartą listwą przednią, sukienne płaszcze dziś nazywane wz. 1936/43 lub wz. 1943. Wzorowane na odmianie wprowadzonej w drugiej połowie lat trzydziestych ubiegłego stulecia, posiadały one szerokie, możliwe do postawienia i spięcia z przodu kołnierze, długie, spinane małymi guzikami, rozcięcie w dolnej części z tyłu, obszerne mankiety z rozszerzającymi się paskami i parami, pozwalających na zwężenie rękawów guzikami z każdej strony oraz dwie, osłonięte klapkami, głębokie www.armia24.pl


Ę T A R E M i U m N a E d o r PR g a n z

Łukasz Gładysiak Co znajdę, to moje!

ż dz zamów ju

Razem 12 wydań!

: Pakiet 1 ku ie w X X . Militaria ku Wyd. Spec ie w X X ia r ilita oraz M

120,00 zł

179,88

126,00 zł

Razem 18 wydań!

: Pakiet 2 ku, ie w X X ec. Militaria Wyd. Sp u k ie XX w Militaria ręty oraz Ok

+

=

+

ł

230,00złz 275,82

Okręty

(zwiększona objętość magazynu)

+ +

=

+

6 wydań!

87,00 zł

: Pakiet 3 ku, XX wie ec., Militaria Wyd. Sp X wieku X ia r l a e it Mil per Mod oraz Su ty ę r Ok

95,94 zł

ł

313,00złz

li! a r g y w ż Oni ju

Prezentujemy listę nagrodzonych w konkursie „Prenumerata z nagrodami”

401,82

Nagrody czekają również na Ciebie!!!!

Razem 24 wydań!

ł

150,00złz

=

+

Super Model 6 wydań!

Bartosik Bronisław Limanowa Cygański Przemysław Skierniewice Jarosz Paweł Świdnik Kakietek Karol Żyrardów Karolczak Grzegorz Wrocław Kosak Marcin Chorzów Kwaśniewski Jacek Warszawa Łapiński Artur Białystok Myśliborski Piotr Warszawa Nowak Tomasz Chocianów Oleniuk Jan Grzybowo Rogowski Tomasz Łódź Schubert Marcin Mikołów Struj Przemysław Łask Tymiałojć Przemysław Warszawa Wierzchowska Izabela Raciborowice Wróbel Piotr Jaworzno Wrzosiński Dobiesław Wrocław Zdanowicz Andrzej Warszawa Ziółkowski Łukasz Łódź

Prenumerata to: 1. Gwarancja otrzymania każdego numeru wprost do domu; 2. Stała niższa cena przez cały rok; 3. Możliwość dokonywania zakupów wybranych książek w cenach promocyjnych (do 30%); 4. Możliwość zakupu książek, których nakłady przeznaczone do sprzedaży krajowej są limitowane; 5. Szansa na otrzymanie jednej ze 100 atrakcyjnych nagród rzeczowych (książek, zegarków, kubków, koszulek, bluz i wielu innych).

Baranczewska Wanda Skierniewice Bieg Andrzej Sosnowiec Bucki Mirosław Barwałd Średni Cyrzan Grzegorz Skaryszew Dawidowicz Bogdan Mysłowice Dondziak Grzegorz Wrocław Drozda Krzysztof Poznań Gierasimczuk Jerzy Białystok Kupczyk Piotr Luboń Kuś Klaudia Bytom Matuszczak Irena Kalisz Milewski Jarosław Pasym Sekulski Zbigniew Szczecin Sobolewski Krzysztof Łużne Sokołowski Jan Józefów Stanior Krzysztof Częstochowa Strugielski Bogdan Sobótka Strzała Andrzej Lipie Sznabel Piotr Włocławek Śmiech Adam Pabianice Wawrzyniak Jarosław Łódz Wicherski Wojciech Sokołów Podlaski

Fundatorami nagród są: Należność za prenumeratę należy wpłacić na nowy numer konta Oficyny Wydawniczej Kagero: 22 1600 1446 0003 0517 9477 7150 W tytule przelewu prosimy podać nazwę magazynu lub pakietu, który chcą Państwo zaprenumerować.

Wydawnictwo Almapress, Oficyna Wydawnicza Rytm, Wydawnictwo Rebis, Wydawnictwo RM, Wydawnictwo Vesper, Wydawnictwo Finna, Surge Polonia, Oficyna Wydawnicza KAGERO.

Każdy Czytelnik, który wykupi prenumeratę do 28 lutego 2015 roku ma szansę otrzymać jedną z wielu atrakcyjnych nagród!

Więcej informacji na stronie www.sklep.kagero.pl a także pod numerem telefonu 81 501 21 05 oraz e-mailem prenumerata@kagero.pl


Historia Militaris kieszenie na udach. W przeciwieństwie do pierwowzoru, dolna krawędź wariantu dedykowanego siłom zbrojnym w ZSRR pozostawała nieobrębiona. Zmieniono też guziki, wykorzystując wzory z wyobrażeniem orła piastowskiego, opisane w akapicie poświęconym kurtkom mundurowym. Płaszcze wz. 1943 szyto z różnego rodzaju materiału wełnianego, zarówno pochodzenia radzieckiego, jak i amerykańskiego23. Fakt ten sprawiał, że nawet na szczeblu plutonu zdarzały się istotne różnice przede wszystkim kolorystyczne. Jak wspomina Mikołaj Kałłaur, niezależnie od zastosowanego tworzywa, namoknięte robiły się bardzo ciężkie. Równocześnie, zwłaszcza na przełomie lat 1944/1945, w ręce piechurów trafiły typowe, wyprodukowane jeszcze przed wojną płaszcze wz. 1936. Były to albo frontowe znaleziska, albo dary od ludności cywilnej. Jak wynika z materiału zdjęciowego zgromadzonego między innymi w zasobach Ośrodka Karta w Warszawie i Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu, część żołnierzy, między innymi Kilińszczaków z 4. Dywizji Piechoty, otrzymała też typowe, zapinane asymetrycznie szynele radzieckie wz. 1943, w wersji dla podoficerów i szeregowych. Pozbawiano je typowych dla Armii Czerwonej, dopinanych, szerokich naramienników, niekiedy też z przodu doszywano biegnącą centralnie i nie pełniącą swej podstawowej funkcji linię guzików z orłem, czym starano się upodobnić ten model do rodzimego wzorca. Kolejną grupę płaszczy stanowiły te zdobyte na przeciwniku. Należy domniemywać, że wykorzystywano każdy ich wariant, zarówno dedykowany oddziałom wojskowym, jak i organizacjom paramilitarnym czy politycznym III Rzeszy. Te ostatnie, jak zaznaczał we wspomnieniach Olgierd Kowalski z 2. Dywizji Piechoty im. Jana Henryka Dąbrowskiego, cenione były zwłaszcza ze względu na zbliżony do obowiązującego w polskich szeregach kolor. I w tym przypadku postępowano najpewniej tak samo, jak ze stanowiącymi indywidualne lub grupowe trofea kurtkami mundurowymi. Samodzielnie lub korzystając z usług pułkowych warsztatów krawieckich, doszywano pięciokątne naramienniki oraz wymieniano guziki.

Żołnierze nierozpoznanego oddziału 1. Armii Wojska Polskiego pozują do zdjęcia w atelier, luty lub marzec 1945 r. Obaj ubrani są w standardowe dla tzw. Armii Berlinga, płaszcze sukienne wz. 1943. U postaci z lewej strony dostrzec można zdobyczny, niemiecki pas główny z klamrą pozbawioną narodowosocjalistycznych symboli [Archiwum Studio Historycznego Huzar].

Na płaszczach wz. 1943 oraz szynelach radzieckich w roku 1944 umieszczano nierzadko patki identyczne z tymi, stosowanymi w przypadku kurtek mundurowych. Wraz ze zmianą ich wzoru od dnia 1 stycznia 1945 r., odzież zimową miano znakować przy pomocy odpowiadających barwom broni par tasiemek szerokości 50 mm każda, które przyszywano nad narożnikiem kołnierza płaszcza. Adekwatnie do patek, piechocie przyporządkowano kombinację granatowo-żółtą. Warto zaznaczyć, że oprócz wyżej wymienionych modeli płaszczy, piechurzy Armii Berlinga korzystali też z rozmaitych wzorów cywilnej proweniencji. Ich wykorzystanie dokumentują między innymi fotografie wy-

konane przez Józefa Rybickiego w Charzynie niedaleko Kołobrzegu, w pierwszej połowie marca 1945 r. Osobną kategorię odzieży zimowej wydawanej polskim żołnierzom stanowią kurtki. Jak wynika z materiałów wspomnieniowych, rodacy niechętnie sięgali po ciepłe, aczkolwiek kojarzone głównie z syberyjską tułaczką, watowane, spinane pod szyję jednym rzędem pięciu guzików tiełogrejki przez Polaków nazywane fufajkami lub kufajkami oraz stanowiące z nimi komplet, ocieplane spodnie. Zdecydowanie prędzej starano się pozyskać od radzieckich towarzyszy broni cenione przez oficerów półkożuszki z wyprawionej, baraniej skóry. Kolejnym, poszukiwanym rodzajem sortu były dostarczane do ZSRR z Wielkiej Brytanii albo Stanów Zjednoczonych, zapinane na zamek błyskawiczny, skórzane kurtki lotnicze typu Irvin Jacket z charakterystycznymi, futrzanymi kołnierzami24. Korzystano również z ocieplanych, dwustronnych kurtek i spodni dedykowanych oddziałom niemieckim, czyli kompletów Wendbarer Winteranzug, powszechnie wykorzystywanym przez przeciwnika w drugiej połowie działań wojennych. To samo tyczyło się powiązanych z nimi, obszernych rękawic z wyodrębnionym jednym bądź dwoma palcami albo lżejszych wariantów szytych z sukna. Jednym z najbardziej charakterystycznych rodzajów umundurowania dodatkowego, wykorzystywanego najchętniej jesienią 1944 r. i wczesną wiosną roku następnego, były zapinane na trzy duże, najczęściej tworzywowe guziki kamizelki z futra owczego, szyte włosiem do wewnątrz. Początkowo wydawano je w charakterze dodatku ocieplającego do płaszczy, szybko jednak zaczęto nosić je samodzielnie. Najczęściej ochrona przed zimnem odbywała się jednak przy użyciu sortów cy-

Żołnierze obsługujący kuchnię polową jednego z pododdziałów 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego uwiecznienie w czasie działań na Wale Pomorskim, w lutym 1945 r. Zwracają uwagę nietypowe, prawdopodobnie pochodzenia cywilnego, czapki zimowe dwóch postaci z prawej strony zdjęcia. W przypadku kolejnej dostrzec można radziecką uszankę wz. 1940 [Archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu].

80

www.armia24.pl


Łukasz Gładysiak Co znajdę, to moje! Bibliografia Materiały źródłowe: Broniewska J., Z notatnika korespondenta wojennego, t. I i t. II, Warszawa 1953-1954. Kowalski O., Wspomnienia grudzień 1943 - maj 1945, maszynopis zachowany w zbiorach Ośrodka Karta w Warszawie. Rey A., Spisani na straty, [w:] „Karta. Kwartalnik historyczny”, nr 28, Warszawa 1999. Rzepski S., Przez Łużyce i Sudety, Warszawa 1967. Zapis rozmów z Romanem Downarowiczem, żołnierzem 11. pułku piechoty Wojska Polskiego przeprowadzonych w Kołobrzegu, w marcu 2014 r. Nagrania w zbiorach autora Zapis rozmów ze Stanisławem Pajęczyńskim, żołnierzem 2. pułku artylerii haubic Wojska Polskiego przeprowadzonych w Kołobrzegu, we wrześniu 2009 r. Nagrania w zbiorach autora. Materiały Polskiej Kroniki Filmowej zachowane w zasobach Repozytorium Cyfrowego Filmoteki Narodowej. Fotografie archiwalne oraz oryginalne umundurowanie zachowane w zasobach Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu. Fotografie archiwalne zachowane w zbiorach Studio Historycznego Huzar w Koszalinie.red

Żołnierze 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego uwiecznieni na zdjęciu wykonanym najprawdopodobniej na terenie Niemiec późną wiosną 1945 r. Dwóch ubranych jest w białe, lniane koszule chętnie wkładane pod kurtki mundurowe, kolejny: w skróconą kurtkę drelichową wz. 1943 [Archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu]

wilnych. Cytowany już kilkakrotnie Olgierd Kowalski, wspominając działania na Pomorzu w pierwszych tygodniach 1945 r. wskazywał: Plądrowaliśmy niemieckie mieszkania, wyszukując coś nadającego się do nałożenia, a więc bieliznę, swetry, skarpetki. Od wyjścia z Warszawy nie fasowaliśmy nic z umundurowania. Stare, wytarte drelichy z trudem przypominały, że jesteśmy wojskiem. Każdy „docieplał” się jak mógł (…). Robiłem opatrunek jednemu z rannych (…). W płaszczu w okolicy serca miał dziurę, sączyła się stamtąd krew. Usiłowałem dostać się do rany. Po rozpięciu płaszcza i munduru okazało się, że ma na sobie jeszcze inną odzież. Spiesząc się zacząłem nożem przecinać następne warstwy, to jest marynarkę, kamizelkę, swetry, koszule… Było tego nienormalnie dużo.

blemu. Chcąc temat wyczerpać, należałoby sięgnąć po kolejne, fenomenalne z punktu widzenia osoby zainteresowanej bronią i barwą Wojska Polskiego na Wschodzie, relacje uczestników walk potwierdzające na przykład wykorzystywanie radzieckich i niemieckich uniformów maskujących25. Autor żywi nadzieję, że zaprezentowany materiał będzie bodźcem do dyskusji oraz dalszego zgłębiania tej niezwykle interesującej tematyki, nieco zapomnianej zwłaszcza po przełomie politycznym 1989 r.

Literatura: Gładysiak Ł., „Kurica nie ptica…” – kilka słów o orłach na czapki Wojska Polskiego na Wschodzie, [w:] „Gazeta Muzealna. Biuletyn Informacyjny Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu”, Nr 7, Kołobrzeg 2012. Gładysiak Ł., Umundurowanie 1. Armii Wojska Polskiego w roku 1945, [w:] „Gazeta Muzealna. Biuletyn Informacyjny Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu”, Nr 3, Kołobrzeg 2011. Jankowiak K., Od Sielc do Berlina. Żołnierz 1. Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki w latach 1943-1945, [w:] „Militaria XX wieku. Wydanie Specjalne”, nr 33 (5/2013). Kałłaur M., Trzeci Berliński. Z dziejów 3 Berlińskiego Pułku Piechoty, Warszawa 1978. Komornicki S., Wojsko Polskie 1939-1945. Barwa i broń, Warszawa 1984. Kospath-Pawłowski E., Chwała i zdrada. Wojsko Polskie na Wschodzie 1943-45, Warszawa 2010. Perzyk B., Szeregowcy 1 DP – Sielce, Lenino 1943, [w:] „Archeologia Wojskowa”, Nr 4, Warszawa 1994. Rio P., Żołnierz radziecki drugiej wojny światowej, Poznań 2012. Sroga A., Na drodze stał Kołobrzeg, Warszawa 1981. Szarugiewicz C., Król M., Mundur i wyposażenie Żołnierza Polskiego 1943-1995. Wojska Lądowe, Wrocław 2013. Żygulski Z., Wielecki H., Polski mundur wojskowy, Warszawa 1988.

Zamiast zakończenia

Jak nietrudno dostrzec, próba uszeregowania umundurowania używanego przez piechurów Wojska Polskiego na Wschodzie to zagadnienie bardzo złożone. Mnogość wzorów i, co należy wyraźnie podkreślić, w zasadzie brak reguł, a raczej obecność tych, dyktowanych realiami frontowymi, sprawiała, że wykorzystywane przez naszych, walczących ramię w ramię z Armią Czerwoną rodaków sorty przedstawiały szeroki przekrój wzorów obowiązujących w różnych armiach koalicji antyhitlerowskiej oraz wśród ludności cywilnej pierwszej połowy lat czterdziestych dwudziestego wieku. Na koniec warto podkreślić, że powyższy opis jest zaledwie przyczynkiem do głębokiej analizy zasygnalizowanego w tytule pro-

Oficerowie 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego podczas postoju jednostki w Trzebiatowie, w marcu 1945 r. Wszyscy posiadają sukienne płaszcze wz. 1943 oraz radzieckie czapki zimowe – uszanki wz. 1940, w tym jedną z umieszczonym z przodu orłem piastowskim [Archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu]. ARMIA • 1 (75) styczEŃ 2015 81


Historia Militaris

12

13 14

15 16

Żołnierze 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego pozuje przy niemieckim samochodzie ciężarowym, gdzieś w rejonie Kołobrzegu, w marcu 1945 r. Zwraca uwagę dwurzędowa kurtka noszona przez postać z prawej strony – wariant cywilny lub przerobiona z płaszcza oraz nieregulaminowe, najprawdopodobniej sukienne spodnie ciemnej barwy [Archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu].

17

Przypisy 1

2

3

4

5

6

7 8

1. Armia Wojska Polskiego uczestniczyła w bojach nad Wisłą i Pilicą, a następnie, po przejściu przez Warszawę w styczniu 1945 r., brała udział w przełamaniu umocnień Wału Pomorskiego (Pommernstellung), walkach na południowym brzegu Bałtyku i, forsują Odrę w kwietniu, na terenie dzisiejszych Niemiec. 2. Armia Wojska Polskiego przekroczyła Nysę wchodząc do boju na Łużycach, w Saksonii, a ostatecznie – na terenie Czech. Warto zaznaczyć, że 6 października 1944 r. zdecydowano o rozpoczęciu formowania 3. Armii Wojska Polskiego, której dowódcą mianowano generała Karola Świerczewskiego. Działania te przerwano w połowie listopada, a utworzone do tego momentu jednostki oddano do dyspozycji sztabów 1. i 2. Armii Wojska Polskiego oraz Odwodu Naczelnego Dowództwa. Część uległa likwidacji. Sam generał Świerczewski, 25 grudnia, objął dowodzenie nad 2. Armią Wojska Polskiego zastępując na tym stanowisku generała Stanisława Popławskiego. Więcej informacji na temat umundurowania żołnierzy Wojska Polskiego na Wschodzie w roku 1943 znaleźć można w artykule Krzysztofa Jankowiaka, zatytułowanym: Od Sielc do Berlina. Żołnierz 1. Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki w latach 1943-1945, który ukazał się jesienią 2013 r. na łamach ilustrowanego magazynu historycznego Militaria XX wieku. Wydanie Specjalne (Nr 33). Po objęciu nad wyzwoloną Łodzią zarządu przez Polaków, Dowództwo Obszarów Tyłowych Wojska Polskiego poleciło regularnie wydawać racje żywnościowe z zasobów armijnych dziesięciu tysiącom cywilów, robotników zatrudnionych w fabrykach szyjących uniformy wojskowe w tym mieście. Zdarzeniem często przywoływanym przez żołnierzy 1. Armii Wojska Polskiego było obdarowanie odzieżą żołnierzy jednostek stacjonujących na wschodnim brzegu Wisły przez ludność cywilną z okazji Świąt Bożego Narodzenia 1944 r. W przypadku umundurowania Wojska Polskiego na Wschodzie oznaczenia wzorów to zjawisko wtórne. Przyporządkowane je poszczególnym elementom sortów już po zakończeniu drugiej wojny światowej, przede wszystkim w środowisku muzealników i kolekcjonerów. W przypadku wersji z 1937 r. lewy narożnik korony był dłuższy. Tego rodzaju nakrycie głowy zaobserwować można na jednej z fotografii wykonanych przez kronikarza 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego, Józefa Rybickiego, wykonanej w Złotowie. Kubankę w trakcie walk o Kołobrzeg, w marcu 1945 r. nosił także jeden z nieoficjalnych ochroniarzy dowódcy tego zgrupowania, generała Bolesława Kieniewicza.

82

18

19

20 21

22

Szeregowy 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego – fotografia portretowa wykonana przez Józefa Rybickiego, prawdopodobnie w marcu 1945 r. Uwieczniona na zdjęciu kurtka mundurowa wz. 1943 posiada drelichowe naramienniki oraz guziki jednego tylko rozmiaru. Na konfederatce widoczny orzeł wzoru przedwojennego [Archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu]. 9

10

11

Więcej informacji na temat orłów wz. 1943 znaleźć można w artykule Łukasza Gładysiaka zatytułowanym: „Kurica nie ptica…” – kilka słów o orłach na czapki Wojska Polskiego na Wschodzie, opublikowanym w 2012 r. na łamach Gazety Muzealnej. Biuletynu Informacyjnego Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu (Nr 7). Drugi z opisywanych wariantów orła wz. 1919 znajduje się w jednej z kolekcji prywatnych udostępnionych autorowi na potrzeby niniejszego artykułu. Należy przypuszczać, że orzeł wz. 1945 stanowił wersję przejściową między wz. 1943 a ostatecznym godłem wprowadzonych w szeregach sił zbrojnych Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, czyli wz. 1952.

23

24

25

Potwierdzenie tej tezy stanowią fotografie przedstawiające żołnierzy 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego podczas walk o Jastrowie, na przełomie stycznia i lutego 1945 r., zachowane w zbiorach Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu oraz archiwum Ośrodka Karta w Warszawie. W dokumentach archiwalnych pojawia się również oznaczenie wz. 1939. Kurtki siedmioguzikowe dostrzec można już na fotografiach żołnierzy szkolących się w obozie w Sielcach nad Oką, latem 1943 r. Wydane wówczas modele pochodziły z fabryk radzieckich, nie stanowiły zatem, jak niekiedy się twierdzi, efektu zamówień prywatnych. Guziki wzoru przedwojennego wybijano także od lata 1944 r. z wykorzystaniem oryginalnych matryc. Element ten występował również w wielu odmianach, wykonanych z różnorodnych materiałów: gumek bieliźnianych, taśm dystynkcyjnych pochodzenia radzieckiego lub niemieckiego itd. Gwiazdki przysługujące oficerom najczęściej wywodziły się z grupy dedykowanej młodszym kadrom Armii Czerwonej. Pod koniec roku 1944 coraz powszechniejszym zjawiskiem stało się obszywanie naramienników biało-czerwonym sznurkiem cenzusowca (dziś popularnie zwanym makaronem), przysługującym każdemu żołnierzowi, którzy pozytywnie złożył egzamin maturalny. Rozpatrując kwestie stopni wojskowych warto również zaznaczyć, że w Wojsku Polskim na Wschodzie nastąpiła korekta części z nich. Zmienione zostały insygnia chorążego (w szeregach Armii Berlinga składający się z biegnącej środkiem naramiennika wąskiej żyłki i pojedynczej gwiazdki), oraz kapitana, porucznika i podporucznika w przypadku których, względem obowiązujących przed wybuchem drugiej wojny światowej, odjęto po jednej gwiazdce (odpowiednio: trzy, dwie i jedna gwiazdka dla każdej z wyżej wymienionych rang). Jedną z ciekawszych historii związanych z tego rodzaju podarunkiem jest przypadek służącego w 5. Brygadzie Artylerii Ciężkiej Antoniego Wallera. W drugiej połowie 1944 r. jedna z polskich rodzin podarowała mu kurtkę sukienną właśnie wz. 1919. Żołnierz ten korzystał z niej jeszcze po zakończeniu drugiej wojny światowej. Ostatecznie unikatowa sztuka trafiła do zbiorów Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu. W zmodyfikowanej gimnastiorce wz. 1943, wczesną wiosną 1945 r. pozował do zdjęcia portretowego chorąży Stanisław Wasilewski. Wykonane w zdobytym Kołobrzegu zdjęcie zachowało się w archiwum tamtejszego fotografa, Jerzego Patana. Interesujący przypadek uwieczniony został na jednym ze zdjęć wykonanych przez Józefa Rybickiego w Charzynie pod Kołobrzegiem, w marcu 1945 r. W kadrze dostrzec można żołnierza najprawdopodobniej 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego, który niemiecką kurtkę mundurową wz. 1935 założoną ma pod cywilną marynarką. Zdjęcie zachowane jest w archiwum Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu. W przypadku piechoty łapka miała kolor granatowy, a wypustka – żółty (słonecznikowy). Wskazana wersja była podstawową, przyszywaną do spodni tego typu. W praktyce spotykano różne odmiany guzików, także tworzywowe a nawet szklane. Nazwa ta pochodzi od Zakładów imienia Kirowa w mieście Kirow, głównego producenta tego rodzaju materiału w Związku Radzieckim. Samo tworzywo opracowano w roku 1935, a masowo zaczęto wykorzystywać podczas rozpoczętej cztery lata później wojny z Finlandią. Ciekawostkę stanowi fakt, że pomysłodawca kirzy, Iwan Potnikow w kwietniu 1942 r. otrzymał Nagrodę imienia Stalina oraz gratyfikację finansową w kwocie stu tysięcy rubli. Zmodyfikowana wersja materiału, zawierająca najczęściej kilkunastoprocentową domieszkę prawdziwej skóry używana jest do produkcji wojskowego obuwia w Rosji do dnia dzisiejszego. Płaszcze uszyte z sukna wyprodukowanego w Stanach Zjednoczonych spotykano między innymi w szeregach 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Ich wykorzystanie wśród piechurów dokumentują między innymi fotografie przedstawiające żołnierzy 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego podczas walk o Kołobrzeg w marcu 1945 r. Jedną z nich są cytowane wcześniej wspomnienia żołnierza 11. pułku piechoty, Romana Downarowicza. Ich fragment, dotyczący walk o Kołobrzeg w marcu 1945 r., brzmi: Jeden z żołnierzy, nieprzytomny i poraniony, wpadł z powrotem do domu odrzucony siłą wybuchu. Okazało się, że widząc postać z charakterystyczną, niemiecką bronią, odzianą w takiegoż pochodzenia bluzę maskującą, tzw. „panterkę”, których część z nas używała. Z kolei reprezentujący 3. pułk piechoty Mikołaj Kałłaur przytacza opis wykorzystania w czasie działań w dorzeczu Wisły latem i wczesną jesienią 1944 r. przez polskich zwiadowców radzieckich kombinezonów maskujących w całości lub w części.

www.armia24.pl


Łukasz Gładysiak Co znajdę, to moje!



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.