Od więzi zindywidualizowanej do wspólnoty anonimowej

Page 1



Irenäus Eibl-Eibesfeldt Od więzi zindywidualizowanej do wspólnoty anonimowej


S

tosunek matka – dziecko jest niewątpliwie jądrem krystalizacyjnym ludzkiej wspólnoty. Dziecko w miarę wzrastania wydatnie rozszerza krąg swych znajo m ości i nawiązuje ściślejsze stosunki z rodzeństwem, krewnymi i przyjaciółm i. Nasilenie zażyłości zależy przy tym od stopnia zaznajomienia. Początkowo obcy wyzwalają w dziecku jedynie lęk. Żyje ono w związku całkowicie zindywidualizowanym. Wśród ludów żyjących w stanie natury, bytujących w małych grupach, a w Europie – w małych odizolowanych wioskach górskich ludzie nie wyrastają w większości wypadków poza takie związki. Mieszkańcy wsi znają się wzajemnie, obcych natomiast odrzuca się, często zwalcza, a w najlepszym przypadku toleruje z rezerwą zabarwioną ciekawością. Wewnątrz zindywidualizowanych wspólnot panują warunki zażyłości.1 Nie znaczy to jednak bynajmniej, że agresja wewnątrzgrupowa nie istnieje w ogóle. Jest ona wszakże w wielkim stopniu zneutralizowana przez współzawodnictwo i dążenie do wyższych rang. Jednocześnie, poprzez skierowanie jej przeciwko obcym grupom, jest czynnikiem wzmacniającym więzi wewnątrzgrupowe. Ponadto, ponieważ powiązanie wynikające z osobistej znajomości działa łagodząco – starcia wewnątrz grupy tylko bardzo rzadko osiągają groźne rozmiary. Wspomnieliśmy już, że u ssaków wyższych konflikty wynikające z pięcia się do rang wyładowują się w postaci zrytualizowanej. Dla Germanów pokój oznaczał „powiązanie jednostki ze swym szczepem i powiązanie szczepu z każdą jednostką (C.D. Kernig).2 Wyraz Friede (pokój) pochodzi od fridu, oznaczającego ogrodzony teren, i już przez to samo wyraża odcięcie się od świata zewnętrznego. W obrębie szczepu więź tak była silna, że w rodzinie takie przestępstwa jak zabójstwo były nie do pomyślenia, wskutek czego w prawodawstwie nie uwzględniono tego rodzaju możliwości. W stosunkach zewnętrznych natomiast szczepy wiodły między sobą ustawiczne zwady.




W

miarę rozwoju cywilizacji w miastach i w s p ó l n o t a c h r o d o w y c h w y r a s t a ły z wolna ze związków zindywidualizowanych – związki anonimowe. W mieście przecież każdy nie mógł znać każdego. Z drugiej jednak strony nie sposób było już się tak szczelnie odizolować od obcych jak dawniej; człowiek musiał się uczyć współżycia z inny mi. Przyniosło to ze sobą wiele problemów. Wiemy, że więź oparta na osobistej znajomości łagodzi agresję. W niewielkich wspólnotach ludzkich nikomu, na przykład, nie przeszkadza, jeśli każdy z mężczyzn występuje na co dzień w stroju bojowym. Mężczyźni ci mogą mieć ze sobą broń, ozdoby ze zwierzęcych zębów czy też korony z piór, a sposobem zachowania się agresywnie przy ty m imponować. Każdy z nich może demonstrować swą siłę bojową, co wywołałoby kontragresję3, gdyby mężczyzn owych nie łączyła przyjaźń. W tych jednak wypadkach partner nie odnosi do siebie agresywnego imponowania tego drugiego, a raczej grozi wspólnie z nim i czuje się połączony z nim więzią. Agresja jest tym sposobem skierowana na zewnątrz, przeciwko obcym spoza grupy. Inaczej wygląda to w zespole anonimowym. Tu każde imponowanie wywołuje agresją, której nie łagodzi więź osobistej znajomości. Zakłócałoby to dotkliwie współżycie – obserwujemy jednak, że człowiek uwzględnia to i dostosowuje się do społeczeństwa masowego przez redukcję męskiego imponowania. We wszystkich społeczeństwach obserwujemy proces „zszarzenia” mężczyzny. Odzienie staje się niepozorne, ozdoby używane przez mężczyzn ulegają redukcji, a broń zostaje całkowicie poniechana. Również pyszałkowate zachowanie się podlega potępieniu ogółu społeczności. Im mniej ktoś zwraca na siebie uwagę, tym lepiej, gdyż tym sposobem najskuteczniej wygładza się wszelkie chropowatości i zadrażnienia. Tylko wysokie rangą osoby, z którymi grupa identyfikuje się, mogą przejawiać okazałość, ale i to ulega stopniowej redukcji.4 Banicja indywidualnego imponowania narzuca jednostce pewne frustracje, w związku z czym widujemy, że zwłaszcza młodociani buntują się przeciwko temu przymusowi konformizmu, przesadnie podkreślając swój indywidualizm. Przypomnijmy, na przykład, zjawisko rockersów (narwańców). Więzi między ludźmi w zespołach anonimowych powstają za pośrednictwem wspólnych symboli dążenia. Używa się przy tym tych samych wiążących grupę mechanizmów jak w rodzinie. W odzie Do radości Schillera nazywa się to tak:

Obramieńcie się miliony!

Pocałunek całej ziemi!5


Nieznajomi nam bliźni określani bywają w przemówieniach jako bracia, a głowa państwa jako ojciec kraju. Emocjonalną więź z anonimową wspólnotą bardzo dobrze charakteryzują takie zwroty, jak na przykład Matiuszka Rossija. Festyny ludowe jako święta zbratania organizuje się dokładnie według wzoru uroczystości rodzinnych. W ogólności podczas świąt narodowych akcentuje się mocniej wiążącą siłę agresji. Zgodnie ze swym charakterem wspólnoty anonimowe są jednak ekskluzywne, choć adopcja następuje w nich łatwiej niż w związkach zindywidualizowanych. A wreszcie, ekskluzywność ta daje się przezwyciężać: człowiek może czuć się związany z całą ludzkością na zasadzie wspólnych dążeń.

T

o poczucie wspólnoty wzrasta w miarę usprawniania łączności. Telewizja i radio informują nas codziennie o innych ludziach, o ich troskach, i wzbudzają nasze współczucie poprzez granice polityczne. Dzisiaj, tak jak i dawniej, demagodzy niewątpliwie usiłują konstruować atrapy wrogów i przedstawiać przeciwników jako bestie, aby ty m sposobem odwrócić uwagę od własnych trudności. Ale tego rodzaju demonizowanie przeciwnika staje się coraz trudniejsze. Bariery, ograniczające kontakty, nie dają się już tak łatwo utrzymywać. Zbrataniu na światową skalę sprzyjają za to technika informacji i namiętność podróżowania. I tak rosnąca technicyzacja, na którą tak często się złorzeczy, niesie ze sobą jednak również humanizację ludzkości. Przywódcy państwowi muszą liczyć się ze światową opinią publiczną. Wprawdzie na razie nie zmienia to ogólnej sytuacji światowej, jako że agresywne wojny bynajmniej nie zanikły. Odnoszę jednak wrażenie, że wojujące strony są piętnowane w coraz większym stopniu przez światową opinię publiczną i w końcu zostaną przyhamowane. Konflikt wietnamsko-amerykański może w tym sensie służyć jako przypadek testowy. Do tego w epoce rakiet atomowych dołącza się jeszcze niewątpliwie lęk przed militarną konfrontacją na wielką skalę. Takie wypadki, które dawniej rozpętałyby wojnę, jak afera statku „Pueblo”, kryzys kubański i radziecko-chińskie konflikty graniczne próbuje się obecnie rozwiązywać w inny sposób. Jest to bezpośrednim skutkiem militarnego bata. Związana z tym obawa wprawdzie hamuje agresję, stwarza wszakże jednocześnie wysoce wybuchową sytuację, która w każdej chwili może doprowadzić do krytycznej reakcji, przede wszystkim jeśli coraz bardziej obwarowujemy się strategią, oczekując od przeciwnika zawsze tego, co najgorsze, i nawet dobrze pomyślane propozycje rozmów traktujemy jako oszukańce manewry. Tego rodzaju ideologizowanie schematu wroga stwarza śmiertelną podejrzliwość i wzmacnia przez strach więź wewnątrzgrupową w przeciwstawianiu się innym. Do redukowania tej nieufności przyczyniają się natomiast techniczne środki kontaktu i wzrastające osobiste komunikowanie się ludzi o różnych ideologiach, podczas gdy przybierające na sile ideologizowanie wzmacniająco wpływa na agresję.




I

deologizowanie jest niewątpliwie wyrazem naszej tendencji do tworzenia odgraniczonych grup (pseudospecjacja), a to, jak się zdaje, jest konstytucjonalną cechą naszego gatunku. Być może, przy tworzeniu i ideologizowaniu pewnego schematu wroga idziemy przymusowo za pewnym splotem myślowym. Jest to pytanie, na które powinny odpowiedzieć badania nad sprawami pokoju. Jasne jest, że oprócz tendencji do izolowania, istnieje gotowość do otwierania grup. Ta gotowość do inicjowania więzi powstaje w rzeczywistym funkcjonalnym konflikcie z tendencją do hermetyzowania się. Musimy wykryć, jak przydać więcej znaczenia siłom wiążącym. Niewątpliwie przez usunięcie strachu. W naszym świecie wskutek nieustannego pomnażania się ludności każda grupa będzie się w końcu o b aw iać, że któregoś dnia zostanie stratowana przez ludność innego, pęczniejącego państwa. Rozbrojenie tej „biologicznej bomby zegarowej” przez kontrolę urodzeń jest niezbędnym warunkiem pokojowej koegzystencji. Rozpowszechniona na całym świecie tendencja do eliminowania wojennych konfrontacji zdaje się obecnie wysuwać na plan pierwszy jako antagonista skłonności ludzkich grup do odgraniczania się. Natomiast konflikty wewnątrz grup anonimowych przybierają na ostrości. Występują tu trudności przystosowawcze, mające różne przyczyny. Przede wszystkim w anonimowych zbiorowiskach czujemy się znacznie mniej związani z obcymi ludźmi niż z naszymi znajomymi: wobec obcych zachowujemy się znacznie mniej uprzejmie. Sprzeczki z nimi przebiegają w znacznie ostrzejszej formie, co szczególnie wyraźnie przejawia się w pięciu się do wyższych rang. Co prawda, prowadzi się starania o pozyskanie wyborców, wobec których występuje się zwykle w formie przyjacielskiej i „ojcowskiej”, bywa to jednak obłudne, co w anonimowych społeczeństwach jest trudne do przejrzenia. Ten, kto potrafi czynić użytek ze swych łokci, wypycha się często ku przodowi. Osoba agresywna i pozbawiona skrupułów, która umiejętnie maskuje swe społeczne niedobory, w anonimowym społeczeństwie ma znacznie większe możliwości dojścia do wysokich stanowisk niż w zespołach zindywidualizowanych. Wysoko postawione persony, nie znające osobiście swych podwładnych, odczuwają przez to mniejsze skrupuły, wykorzystując ich. Ponieważ brak nam obiektywnych danych, aby stwierdzić, czy skłonność do korupcji w sferach kierowniczych anonimowych społeczeństw jest większa niż w związkach zindywidualizowanych – nie możemy się na ten temat wypowiedzieć kategorycznie. Osobiście odnoszę wszakże wrażenie, że tak właśnie jest.


K

olejny czynnik, wzmagający zaostrzenie konfliktów wewnątrzgrupowych, jest konsekwencją podniesienia się poziomu oświaty i szybkiego powiększania zasobu wiedzy. Powszechnie doprowadziło to do postaw krytycznych w stosunku do dawnych kulturowych wzorców porządku społecznego. Nie przejmuje się już bezkrytycznie obyczajów, ale próbuje się swój tryb rozumowo uzasadnić. Wiedzie to do pewnej rewitalizacji wartości i – w przeciwieństwie do innych ich układów – do jawności w dodatnim znaczeniu tego słowa, czyli do rzeczywistwej liberalizacji. Z drugiej jed nak strony szkieletem kultury są tradycje. Niezależnie od tego, jakie one są, ustanawiają porządek, a człowiekowi kulturalnemu zapewniają poczucie bezpiezeństwa. Zasad niczo kr y tyczna postawa dzisiejszego człowieka powoduje mniejszą skłonność do przejmowania wartości na wiarę. Zakłócenia w przekazywaniu „tradycji prowadzące aż do zerwania z nią wywołują wszakże poczucie niepewności. Wydłuża się młodzieńcza faza poszukiwania istotnych wartości, co prowadzi samo przez się do opóźnionej stabilizacji osobowości. Ten, kto jest zdolny do uznawania innych systemów wartości, reprezentuje swój pogląd w sposób mniej dogmatyczny niż na przykład fanatyk religii, który pryncypialnie wie dokładnie, co jest słuszne. Porywające oddziaływanie demagogów polega na ich przekonaniu o słuszności własnej sprawy. Wielu odczuwa wewnętrzną potrzebę reprezentowania jakiegoś zdecydowanego stanowiska. I tak widzimy, że zwłaszcza inteligencka młodzież angażuje się emocjonalnie w problemy społeczne i polityczne, które wszak bez wątpienia istnieją. Ciekawe jest przy tym, że w obliczu wydarzeń staje po stronie, która umożliwia jej jednoznaczne stanowisko, gdy według ogólnie uznanych norm dzieje się komuś krzywda. Wybierają jednak wydarzenia odległe w przestrzeni, tak że nie mogą uzyskiwać o nich bezpośrednich informacji. Młodzi ludzie nie narażają się w ten sposób na niebezpieczeństwo, że wyidealizowany obraz, jaki sobie wyrobili, zostanie spla miony. Pragną oni wszak zajmować jed noznaczne stanowisko. Następną konsekwencją krytycznej postawy nowoczesnego człowieka jest zmniejszona gotowość do uznawania autorytetów, a same autorytety nie czują się już tak bardzo pewnie w swojej roli. Ludzie ci zdają sobie przecież sprawę z tego, że ich wiedza starzeje się szybciej, niż potrafią za nią nadążyć. Mają oni mniej do zaofiarowania młodemu pokoleniu niż kiedyś ich ojcowie. Takie pełne braków przywództwo pobudza do agresji. Ponieważ jednak na autorytety istnieje bezsprzecznie zapotrzebowanie — a niepewność jeszcze to wzmaga — znajduje się a u t o r y t e t y zastępcze, które znów są możliwie odległe, a nawet już nieżyjące i przez to samo nadają się świetnie do wyidealizowania.




K

rytyczna postawa wobec autorytetów zaostrza „konflikt pokoleń”. Nasza młodzież dysponuje większym zasobem wiedzy rzeczowej niż jakakolwiek młodzież przed nią, a ponadto poszerza ją sobie codziennie o problemy tego świata za pośred nictwem telewizji i radia. Czyż może to kogoś dziwić, że młodzież pyta, czy godne naśladowania są tradycje, które po dwóch straszliwych wojnach światowych doprowadziły jeszcze do wojny wietnamskiej? Nie może się ona bez oporów identyfikować z dawnymi wartościami i podaje w wątpliwość domaganie się przewodnictwa przez starszych. Świadczy to, o zdrowym społecznym zaangażowaniu i powinno zachęcać do dyskusji, ale to właśnie, jak sądzę, znajduje zbyt małe poparcie. Dochodzi do tego, że niekiedy tworzą się ostre fronty, a grupy młodych zradykalizowanych ludzi wstępują właśnie na te wydeptane ścieżki przemocy, których należałoby wreszcie unikać. Konflikt pokoleń wzmaga się jeszcze i przez to, że ci, którzy zostali wychowani przed drugą wojną światową, mają wpojone inne wyobrażenia o wartościach niż pokolenia powojenne. Konflikt ten dodatkowo obciąża fakt, że podwyższenie przeciętnej długowieczności niesie ze sobą zablokowanie możliwości awansu, przede wszystkim dla inteligencji. Nieomal nie do pomyślenia jest uzyskanie jakiegoś kierowniczego stanowiska przed osiągnięciem 30 roku życia. Marnuje się najlepsze lata, a młody człowiek, który bez własnej winy w wieku 26 lat jeszcze nie skończył wyższych studiów, nie może założyć rodziny i w społeczeństwie znaczy mniej niż pełnoletni pracownik pomocniczy. Grupom rządzącym brak zdolności wczuwania się w sytuację, ale nie brak im za to dogmatycznych twierdzeń. Niedawno jeden z członków akademii na pewnym posiedzeniu określił wszystkie ruchy studenckie jako reakcje „dojrzewania” młodocianych. Na moją uwagę, że przecież większość z nich przekroczyła już 21 rok życia i stąd nie może być mowy o dojrzewaniu w tym wieku, a nawet wręcz przeciwnie, daje się zauważyć wyraźne przyspieszenie rozwoju — mówca odpowiedział, że przyspieszenie to dotyczy wyłącznie sfery somatycznej, podczas gdy rozwój duchowy nie nadąża za nim. Gdy spytałem go o dane ekspery mentalne, nie potrafił niczego przytoczyć. Jeśli podrastająca elita — a za taką należy uważać studentów — na całym świecie zaczyna się burzyć — wskazuje to, że społeczeństwa popełniły jakiś błąd. Nie opanują one tego problemu wzywaniem służb porządkowych. Niezadowolenie ogarnia jed nak znacznie rozleglejsze warstw y. W naszym towarzystwie naukowym na posiedzeniu poświęconym zagadnieniom agresji pewien dobrotliw y starszy pan powiedział, że ludzie są w gruncie rzeczy niewdzięczni, bo nigdy dotąd nie powodziło im się tak dobrze. W całej Europie Środkowej istnieje pełne zatrudnienie, sklepy oferują nieprzebrane mnóstwo towarów — jakiekolwiek wrzenie jest więc całkowicie niezrozumiałe. Prawdopodobnie ludziom za dobrze się wiedzie. Poczułem się sprowokowany do wypowiedzi, że należałoby jednak kiedyś sprawdzić, czy ludziom w nowoczesnym społeczeństwie nie d zieje się p o d p ew ny m i istotny m i względ a m i gorzej niż d awny m p okolenio m. Prze d e wszystki m nasza prac a w znacznej m ierze


straciła ch arakter działalności twórczej. My, to znaczy większość ludzi pracy — nie zbieramy sami tego, co zasiewamy. Widzimy, że produkty, które wytwarzamy, nie wyrastają spod naszych rąk. Trudno być dumnym z naszej pracy biurowej bądź też na taśmie produkcyjnej. Taka pańszczyźniana praca nie zaspokaja nas i rzadko tylko wymaga szczególnych uzdolnień fizycznych czy też umysłowych. Ongiś, jako myśliwi i rolnicy, przeżywaliśmy pracę zupełnie inaczej.

A

jak właściwie wygląda sprawa owej obfitości wszelakich dóbr? — Niewątpliwie radio, samochód, lodówka, telewizor, pralka itp. są wygodami, które w mieszkalnych silosach wielkich miast ułatwiają człowiekowi życie. Mieszkańcom miast przede wszystkim samochód umożliwia sobotnią ucieczkę spośród murów, a by cieszyli się słońcem i naturą. Gigantyczna weekendowa wędrówka na zieloną trawkę wskazuje, jak b ard zo ludzie cierpią w mieście. Dawniej, kiedy miasta były mniejsze, większość ludzi miała swoje ogródki. Nawet biedny właściciel byle jakiego domku mieszkał pod własnym dachem, miał parę własnych drzew owocowych, które na jego oczach kwitły i owocowały. Dzisiaj spośród mieszkańców miast tylko dobrze sytuowana mniejszość może sobie pozwolić na ten luksus. Większość żyje w całkowitym oderwaniu od przyrody. Ludzie ci tłoczą się na chodnikach w kipieli ruchu ulicznego, a dobra konsumpcyjne dają im ułudę kryjącą ich rzeczywiste ubóstwo. Nie w ątpl iw ie zyskali oni na społecznym zabezpieczeniu i w żadnym przypadku nie chciałbym wygłaszać kazań o powrocie do natury. Chodzi mi jednak o to, aby wskazać na prawdopodobnie działające tu czynniki, które wywołują niepokój, nurtujący nas mimo „dobrobytu”. Narastające przeludnienie stłacza nas mimo woli w skłębione ośrodki, pozbawiając nas swobody ruchu, niezależności i spokoju. Nie jesteśmy w żadnym razie nietowarzyscy, ale nadmiar towarzystwa jest dla poszczególnych ludzi dokuczliwy. Doświadczenia nad wiewiórecznikami (tupajami) i licznymi gryzoniami wykazały, że w przypadku przekroczenia pewnej gęstości zasiedlenia zwierzęta te tak dalece wzajemnie się drażnią, że dochodzi do zmian hormonalnych, wskutek których wreszcie umierają. Mechanizm tego zjawiska zbadano szczególnie dokładnie u wiewióreczników. Ich samice znakują swoje młode i wejście do gniazda wydzieliną gruczołu podbródkowego, co zapobiega pożeraniu młodych przez innych współplemieńców. Pod wpływem lekkiego stresu wynikłego z przegęszczenia w pierwszej kolejności zanika funkcja tego gruczołu, w konsekwencji czego młode nie są już chronione i zostają pożarte. Silniejszy stres redukuje funkcję gruczołów mlecznych, a przy jego nasilaniu się występuje zwyrodnienie gruczołów rozrodczych. Zwierzęta tracą na wadze i umierają. Wprawdzie obecnie zupełnie nie znamy granic ludzkich zdolności przystosowawczych, ale czyż musimy wypróbowywać je do ostatnich granic tolerancji? Czyż nie wystarczy już fakt, że w wielkich przeludnionych metropoliach działamy sobie wzajem mocno na nerwy, co wyzwala agresje, zakłócające w sposób widoczny stosunki międzyludzkie?




Z

miany w środowisku życiowym wynikające z cywilizacji dotyczą szczególnie kręgu rodzinnego, do którego dziecko zostaje wprowadzone z chwilą narodzin. Już od pierwszych lat życia narzucają mu one konieczność obywania się bez wielu ważnych elementów. A. Mitscherlich bardzo jasno zobrazował tę sytuację: „Zmiany w cywilizowanym otoczeniu przekształciły całkowicie sytuację, w jaką trafia dziecko po urodzeniu, i w której upływają jego pierwsze lata życia. Narodziny w szpitalu, matka bez oparcia na wspólnocie rodowej i jej tradycjach, ograniczenie działalności małego dziecka w miejskim mieszkaniu, zawężona skala pobudzeń wywoływanych przez obserwację pozadomowych toków prac, częste zmiany miejsca pobytu, długotrwałe znikanie ojca z pola widzenia, a ostatnio coraz częściej i matki, wtargnięcie w świat dziecka mechanicznych zabawek — na tę całą przebudowę doznań zwracać należy uwagę, gdy mowa o frustracji”. Zwłaszcza Mitscherlich zwraca uwagę na trudności z identyfikacją, które dla dziecka wynikają z tej sytuacji. Niedobory w identyfikowaniu się prowadzą do słabszego zespalania z bliźnimi. Wskazałem więc kilka czynników odpowiedzialnych za wzmożenie agresji wewnątrzgrupowej. Są to: 1. Rozwój od związku zindywidualizowanego do anonimowego społeczeństwa masowego, wobec którego jesteśmy niedostatecznie wyposażeni emocjonalnie. W stosunku do obcych w żadnym razie nie czujemy tak silnych więzi jak w stosunku do znajomych i znaczą oni dla nas mniej, a nasza agresywność wobec nich ma słabsze hamulce. W następstwie tego przejawiają się, ogólnie biorąc, słabsze powiązania i wzmożenie nieufności wobec bliźnich. 2. Podniesienie się poziomu ogólnej oświaty i nowoczesnej technik i i n for m ac yjn ej, k tór e s p o w o d o w a ły, że o d n o si m y się z w ię ks z y m krytycyzmem do kulturowych tradycji i autorytetów. Prowadzi to do powszechnej niepewności i do zaostrzenia konfliktu pokoleń. 3. Przeludnienie, zmiany charakteru działalności prowadzącej do zdobycia środków utrzymania i podniesienie się średniej długości życia — wszystko to prowadzi do wydatnego obciążenia jed nostki. Jak to bardzo trafnie Przed stawili Russell i Morris — żyje my jak by w warunkach ogrodu zoologicznego, jako więźniowie w klatkach naszych miast. Odseparowanie od natury odczuwa się jako deprywację, czego dowodzi masowa ucieczka z miast w końcu tygodnia. Frustracje przyczyniają się niewątpliwie znacznie do wzmożenia ludzkiej agresywności. Na obciążenia te narażone jest również małe dziecko w cywilizacyjnie zmienionym środowisku rodzinnym. Podczas gdy kontrola agresji międzygrupowych wydaje się już torować sobie drogę, w społeczeństwie anonimowym wzmacnia się agresja wewnątrzgrupowa. Opanowanie jej jest jednym z najpilniejszych zadań współczesności.


C

zynnik przegęszczenia będzie można złagodzić jedynie przez kontrolę urodzeń, by spełnić zapotrzebowanie jednostki na biologiczną przestrzeń i spokój. Powrót do bliskości przyrody należy urbanistycznie rozwiązać przez nowe architektoniczne rozplanowanie przestrzeni, że wspomnę propagowane ostatnio tarasowe budowle wysokościowe z zieleńcami dla każdego mieszkania. Również bardziej zadowalająco powinny być zorganizowane warunki pacy. Mimo wszystko zawsze będziemy skazani na życie w masowym społeczeństwie, a to wymaga nie tylko wygładzenia ścierających się powierzchni, ale także stworzenia stosunków wzajemnego zaufania podobnego do tego, jakie panuje w związkach zindywidualizowanych. Dróg, które do tego prowadzą, poszukuje się w różnych kierunkach. W demokracjach zachodnich władza państwowa gwarantuje równość wobec prawa obywatelom, skądinąd bardzo różnorodnie sytuowanym.6 Bierze się pod uwagę różnice uzdolnień, przejawiające się w zróżnicowaniu ról. Obowiązuje zasada współzawodnictwa, która często nie harmonizuje z zasadą równości. Ten punkt dla marksizmu jest dyskusyjny. Konkurencja stwarza niepokój. Pokojowe społeczeństwo może prosperować dopiero po zniesieniu własności. W ostatecznej konsekwencji państwo powinno obumrzeć w swej funkcji obrońcy prywatnej własności. Zniesienie własności powinno pociągnąć za sobą zmiany w świadomości. Powinno się w ykształcić dobrodusznego człowieka w yzby tego agresji, dla którego praca była by radosny m obowiązkiem. Tego rodzaju harmonijne modele są niewątpliwie przejrzyście pomyślane, jednak wynikają po części z założeń niemożliwych do utrzymania w świetle nauk przyrodniczych. Podobnie jak amerykańscy demokraci, twórcy tych modeli jako podstawę wszystkich swoich wysiłków przyjmują, że ludzka natura nie jest wynikiem predyspozycji wrodzonych. Człowieka kształtuje wyłącznie społeczne środowisko. Tymczasem środowisko to kształtuje człowieka bez wątpienia w znacznym stopniu, i właśnie w ludzkiej plastyczności leży nasza nadzieja. Jednak istnienie wrodzonych dyspozycji człowieka można wykazać bez żadnych wątpliwości. Jeśli będzie się je brać pod uwagę, wówczas społeczeństwo w pewnych sytuacjach oszczędzi sobie niepotrzebnych doświadczeń. Wielu marksistów upatrywało w egoizmie rozwijany m w rodzinie przyczy ny bra k u o d p o w ie d zia l ności je d nost k i w stosu n k u d o k ole k tywu. Z tego punku widzenia poddano krytyce początkowo indywidualizm, a w konsekwencji i rodzinę, którą traktuje się jako jego ostoję. Uważa no, że skoro człowiek uwolni się z więzi rodzinnych, stanie się podatny na związanie,się z kolektywem.




P

o rewolucjach rosyjskiej i chińskiej ataki rewolucjonistów kierowały się przeciwko strukturze rodzinnej. Ale w ten sposób nie stworzono człowieka o silniejszych skłonnościach kolektywnych, jako że próbom tym przeciwstawiły się naturalne skłonności człowieka do inicjowania indywidualnych więzi. W krajach dawnego bloku socjalistycznego zorientowano się w tym bardzo szybko i w dzisiejszych Chinach rodzinę uważa się nawet za podstawową komórkę społeczeństwa. Niemniej jednak społeczeństwo wymaga, aby lojalność w stosunku do państwa była silniejsza niż w stosunku do rodziny. W dniu dziecka, 1 czerwca 1951 roku, przedstawiono w Nankinie wzorcowe dzieci, które demonstrowały to nowe nastawienie. Między innymi pokazano dwunastoletniego chłopca, który zadenuncjował swego ojca jako kontrrewolucjonistę i zażądał skazania go na śmierć.7 Przy ocenie tego rodzaju przypadków nie należy wszakże zapominać, że właśnie w Chinach istniał krańcowy centralizm rodzinny i uczucie społecznej odpowiedzialności w stosunku do kogoś nie należącego do ro d u o m alże wc ale się nie rozwijało. A ntysp ołeczną indy wid ualistyczną p ostawę wid uje się niekie dy rów nież w osobistych przyjacielskich powiąza niach. W określonych orga nizacjach politycznych dokłada się konsekwentnie starań, aby powstające przyjaźnie niszczyć w zarodku, na przykład przez zrytualizowane oskarżanie jednego z przyjaciół przez drugiego. Ludzie powinni się przywiązywać do kolektywu wyłącznie przez identyfikowanie się z symbolami. Jeszcze niedawno wypróbowywało się w Niemczech nowe modele harmonizacyjne w postaci tak zwanych komun. Wszelka represja fortyfikująca agresywność powinna ulegać zredukowaniu, a w tym przede wszystkim przymusy ze strony autorytetów, brak seksualnej wolności, a tym samym osobiste zafiksowanie partnera. W ten sposób ruch ten skieruje się przede wszystkim przeciwko rodzinie, którą uważa się za komórkę rozrodczą kapitalizmu i wszelakiej represji. Dorośli członkowie komuny mają uzyskać kolektywną świadomość w drodze wspólnego spożycia i wspólnej kasy. Jada się ze wspólnej miski po to, aby własny talerz zatracił swą funkcję jako własność i uchyla się małżeński monopol na seks. „W ten sposób kobieta ma również możność wykonywać funkcje kolektywne, a przez to — co jest dla samej kobiety zagadnieniem podstawowym — osiągnąć wysoki szczebel emancypacji, całkowite wyzwolenie się z opisywanego tak natarczywie w Biblii obrazu mężczyzny jako władcy panującego nad kobietą, jako jej posiadacza w dosłownym znaczeniu...”8 Wolny seksualizm implikowałby nie tylko swobodne odwiedzanie partnera, ale również zanikanie wstydu. „Do popędu seksualnego i jego realizowania należy się przyznawać otwarcie i nie tylko werbalnie.” Dotychczasowe doświadczenia wskazują wszelako, że tego rodzaju dążności rozbijają się o „mieszczańskie” struktury zachowania: „Seksualne napięcia przesłaniały życie w komunie w sposób nieznośny, uniemożliwiający efektywną polityczną robotę. Usunięcie tak zwanych represywnych stosunków między partnerami okazało się złudne, a sytuacja seksualna pomyślana jako labilna w odniesieniu do wymiany partnerów rozbijała się na m ieszczańskich strukturach zachowania. Wew nątrz komun


m anifestowało się to walka mi o pozycję i władzę, rywalizowaniem i zazdrością” (zob. przy p. 8). Gdyby zainteresowani choć trochę rozejrzeli się w etnografii, niewątpliwie przewidzieliby wynik tego eksperymentu, jako że forma małżeńska bynajmniej nie jest cechą społeczeństwa mieszczańskiego. Nie ma takiego ludu żyjącego w stanie natury, który by nie znał małżeństwa. Ideologom komun marzy się idealny model wychowawczy, w którym już dziecko nie przejawiałoby upodobania w zwracaniu się do własnych rodziców, ale przywiązane było do wielu osób odgrywających role rodziców. Rozpłynęłaby się wtedy rodzina jako ostoja autorytetu. Członkowie komuny unikają jako środka wychowawczego w równej mierze otoczenia m iłością, jak i jej pozbawienia, uważając, że człowiek będzie wówczas bardziej podatny na manipulowanie nim. Nie chwali się dziecka i nie gani się go, nie pozwala się również na rozwijanie jakiegokolwiek przywiązania do materialnych dóbr, tymczasem zmienia się zabawki i ubrania. Nie pochwała się żadnego osiągnięcia, upatruje się w dążności do osiągnięć źródła frustracji, a tym samym agresji. Nie toleruje się outsiderstwa. Jeśli jakieś dziecko siada sobie z boku, ściąga się je do wspólnoty, a w razie potrzeby poddaje analizie, bo pewnie jest z nim coś nie w porządku. Nie uznaje się faktu, że maleńkie dzieci chętnie odosa bniają się, i że zapotrzebowanie na spokój właściwe jest wszystkim ludziom.9 Dąży się do modelu człowieka pogodnego, związanego z kolektywem i wolnego od agresji, wierzy się, że można to osiągnąć przez jak najsłabsze przywiązanie do poszczególnych osób i do rzeczy, a ponadto przez krańcowo bezzakazowe wychowanie.

P

rzeoczeniu ulega wtedy fakt, że przy tego rodzaju sztuczny m zdławieniu silnych więzi osobistych powstają dopiero prawdziwe przeżycia związane z niedoborami, i to nie dlatego, że ludzie są powszechnie fałszywie zaprogramowani przez wychowanie, ale dlatego, że właśnie tak zaprogramowani przychodzą na świat. Doświadczenia na oseskach i małych dzieciach wskazały jednoznacznie, że poszukują one osobistej więzi z określonym człowiekiem. Jeśli odbierze się mu tę możliwość, wówczas dziecko na tym cierpi, czego następstwem mogą być ciężkie zaburzenia dalszego rozwoju jego osobowości.10 Tego rodzaju ludzie nie zadzierzgują już silnych więzi i stają się egocentryczni, czego właśnie chciano uniknąć. Wskazywaliśmy już na wrodzone zaprogramowanie na korzyść małżeńskiego partnerstwa, a również na fakt, że nie ma takiej kultury, w której nie istniałoby trwałe małżeństwo. — Przywiązanie do przedmiotów spotyka się również we wszystkich kulturach, a u dziecka występuje ono bardzo wcześnie. „Mieszczańskie” wychowa-nie polega nie na tym, że dziecku wpaja się poczucie własności, ale na tym, że już wcześnie uczy się je dzielić posiadanie przedmiotów z innymi. Jeśli jednak dziecku odmówi się w sposób zasadniczy prawa do posiadania, wywołuje się w nim przeżycia frustracyjne. Ponadto na owym przywiązaniu do rzeczy wspiera się kultura materialna. Nie ma takiej kultury, której przedstawiciele nie posiadaliby pewnych przedmiotów, określanych jako




własne, otaczanych opieką i przyozdabianych. Posiadanie jest zachętą do wysiłku, a tym samym do rozwoju kulturalnego. Społeczeństwo, które z tego całkowicie rezygnuje, pozbawia się istotnej podniety działania. W rzeczywistości posiadanie wzbudza zastrzeżenia dopiero wtedy, kiedy w ręce posiadaczy oddaje się władzę wyzyskiwania innych. Pod wieloma względami wychowanie w komunie jest krańcowo wyzbyte zakazów. Uważa się, że tym sposobem rozwinie się postawę krytyczną wobec autorytetów. Sądzę wszakże, że taka postawa formuje się jedynie na gruncie pewnego sprzeciwu. Musi ona zostać wytrenowana w ścieraniu się, w dialogu sprzecznych poglądów. Również nadmiernie tolerancyjne wychowanie we wczesnym dzieciństwie prowadzi do przeżyć związanych z niezaspokojeniem życzeń, jako że dziecko stara się nabrać w tym świecie orientacji. Pewne wytyczone kierunki kulturowe dają mu poczucie pewności. Pyta ono i żąda, aby móc pozna granice tego, co jest możliwe, a one z kolei nie mogą być wytyczone ani za wąsko, ani zbyt szeroko. Wiedział już o tym J.J. Rousseau (1712-1778): ”Czy znacie najpewniejszy sposób aby dziecko uczynić nieszczęśliwym? Musicie je przyzwyczaić, że może wszystko otrzymać. Jego pożądanie bezustannie rośnie. Prędzej czy później brak możności zmusi was do tego, aby czegoś mu odmówić, i ta niezwykła dlań odmowa sprawi mu cierpienie o wiele większe, niż wyrzeczenie się żądanego przedmiotu.”

W

gruncie rzeczy każde krańcowe wychowanie jest nietolerancyjne, a tym samym represywne. Jeśliby konsekwentnie zastosować receptę wychowawczą zalecaną w komunach, wówczas przez odindy widualizowa nie osiąg nie się akurat to, czego usiłowało się uniknąć, a mianowicie człowieka podatnego na manipulowanie nim, który nie dąży do sukcesów, ale wegetuje w kolektywie. Rodzina gwarantuje człowiekowi atmosferę miłości i b e z pi e c z e ń s t w a, w której wzrasta jego praufność wobec b l iź n ic h. A zaufanie to jest kluczowym warunkiem rozwinięcia pełni jego możliwości. Co prawda wychowanie w rodzinie też może człowieka zniekształcić w sensie autorytatywności, nie jest to jednak nieunikniony wynik każdego rodzinnego wychowania. Jedynie w rodzinie rozbudza się w człowieku pozytywne społeczne związki, a tym samym zdolność do społecznej odpowiedzialności i identyfikacji. Kto nie rozwinął w sobie więzi rodzinnej, ten później nie rozwinie miłości do społeczeństwa. Ten jednak, kto nauczył się kochać rodziców i rodzeństwo, może również pokochać później kolektyw i tylko on jest zdolny w bliźnich dostrzegać braci. Wspólnota ludzka, opiera się na m iłości i z a u f a n i u, a jedno i drugie rozwija się w rodzinie.


1.

Istnieją jakoby społeczeństwa, w których wygląda to inaczej. Mieszkańcy wyspy Dobu [archipelag d’Entrecasteaux położony na płd. wsch. od Nowej Gwinei – przyp. tłum.] mają opinię złośliwych i podstępnych również wewnątrz własnej grupy. „Żyją w bezprawiu, są podstępni, każdy jest wrogiem każdego” - pisze R. Benedict. Wśród Mundugumurów struktura społeczna roznieca podobną wrogość między ojcem a synem, między braćmi rodzonymi a przyrodnimi”. Dane te są jednak niedokładne i ogólnikowe, tak że tezę o istnieniu społeczeństw bez miłości uważam za nie dowiedzioną.

2.

C.D. Kernig, Frieden, Sowjetsystem und demokratische Gesselschaft. Eine vergleichende Enzyklopfädie, Freiburg 1969.

3.

Berkowitz wskazał, że nawet sam widok broni może wyzwalać agresję.

4.

Kobiety, przez tendencje do zwracania na siebie uwagi, aktywują siły wiążące i stąd też są wyłączone z prawidłowości tego rozwoju.

5.

F. Shiller, Do radości, tłum. Karol Brzozowski, w: F.Schiller, Poezje w najlepszych przekładach polskich, Złoczów 1929, nakładem księgarni Wilhelma Zukerkandla, s.28

6.

Państwo, dzięki swej władzy, gwarantuje jednostce prawo własności, a tym samym wyklucza prawo do samowolnej walki o nią (jak prawo pięści i in.).

7.

Hsi-en Chen T. (1953) The Marxist remolding of Chinese Society. „Am. J. Sociol.” 58, 340–346.

8.

M. Braun, Ein Kommunarde schreibt uns, „Stiddeutsche Zeitung”, nr 196, 16 VIII 1969, Dodatek. Patrz też: K. Schrader-Klebert, Die kulturelle Revolution der Frau, „Kursbuch” 17 (1969), 1-46, i P. Briigge, Mit sexuellen Nomen hart geschlagen, „Der Spiegel” 1969, 23 (51).

9.

Nie toleruje się skrytości, a krańcowo nastawieni komunardzi usuwają nawet drzwi w toaletach, aby wykluczyć jakąkolwiek privacy (odosobnienie).

10. Dotychczas wszakże w komunach nie przeprowadzono eksperymentu polegającego na sprawowaniu opieki nad oseskiem przez grupę niezróżnicowanych osób. W rzeczywistości wszystkie dzieci wychowują się pod opieką rodziców i później w komunie nadal pozostają pod ich pieczą, tak że mają one preferowane osoby odniesienia.




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.