1
OKO BOGA
Rodzinie
Leo Eliot
OKO BOGA
Książka powstała nakładem własnych środków autora. Autor prosi, byś przestrzegał praw, jakie mu przysługują. Jej zawartość możesz udostępniać nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Jednak nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz fragment, nie zmieniaj treści i zaznacz, czyje to dzieło. Kopiując całość lub część, rób to wyłącznie na użytek osobisty. Dziękuję za poszanowanie obcej własności i prawa.
Ilustracja na okładce: artystyczna wizja mgławicy planetarnej, potocznie nazywana Okiem Bożym, źródło: Wikipedia
Wydanie drugie poprawione Redakcja techniczna Leszek Jabłoński © Leszek Jabłoński, 2015
Uczyńmy człowieka na nasz obraz, podobnego Nam Rdz 1, 26 Jesteście Bogami i wszyscy – synami Najwyższego Ps 82, 6 Ale oko Boga ich czuwało nad starszyzną żydowską Ezd 5, 5
Prolog Egipt, XIV wiek p.n.e. Bogowie zasnęli i zapomnieli, po co ich stworzono. Mojżesz obudził się w środku nocy i potrząsnąwszy głową, próbował odpędzić koszmarną zmorę. Jego wykrzywioną twarz rozświetlał blask księżyca. Sen, który za każdym razem wprawiał go w zakłopotanie, tym razem przerodził się w odrazę. Stał na czele uciekających z Egiptu Izraelitów. Żadna siła nie mogła ich zatrzymać, a uzbrojone wojsko faraona poległo z nimi w walce. Zwycięzcy dedykowali sukces swemu Bogu – Jahwe. Najgorsze było to, że on sam zachęcał ich do tego. Dlaczego Izraelici? Należeli do licznych narodów, które służyły faraonowi. Traktowano ich jak zwykłych niewolników, zabraniano im oddawania chwały jakimkolwiek bogom oraz prześladowano za przestrzeganie własnych przykazań religijnych. Obiektem uwielbienia mógł być tylko faraon. Mojżesz nienawidził Izraelitów, co nie zmieniało faktu, że wywodził się z tego plemienia. Znał ich religię, obyczaje, sposób postępowania w codziennym życiu. Jego daleki kuzyn, Aaron, piastował nawet urząd kapłana. Często wstawiał się za swoim ludem i wypraszał pomoc od Mojżesza. On zaś niechętnie mu jej udzielał, gdyż miał przez to wiele problemów na dworze władcy. Ostatnio zauważył, jak pewni urzędnicy knuli spisek przeciw niemu. Mojżesz rozumiał narzekania i bunty niewolników. Ciężka i słabo płatna praca poniżała ich jeszcze bardziej. Dziwiło go jednak wyznawanie i oddawanie czci jedynemu, niewidzialnemu Bogu, który wszystko stworzył. Przecież ziemię przemierzają niezliczeni bogowie! Współistnieją i współpracują z ludźmi! Są wszechmocni, niezniszczalni, mają siłę,
7
jakiej nie sposób sobie wyobrazić. Nie żądają kultu, modlitw czy ofiar. Wymagają jedynie posłuszeństwa i poddania, ich siła zaś jest najlepszym argumentem. Sam potężny faraon ich się obawia. Nawet Mojżesz rozmawiał z bogiem ostatniego dnia, gdy przybył ze świecącej gwiazdy na ognistym ptaku. Co z tymi Izraelitami jest nie tak? Mojżesz otrząsnął się z resztek snu. Nowy dzień właśnie się dla niego zaczął i wygląda na to, że będzie długi i męczący. Wyczuwał rozdrażnienie wśród bogów, choć ci starali się tego nie okazywać. Uważali siebie za przebiegłych, ale Mojżesz nie dawał się zwieść. Sytuacja wokół niego ulegała zmianie. Dotyczyło to zarówno ludzi, jak i bogów – jego sny na to wskazywały. Dziś zamierzał się spotkać z jednym z nich w ognistym krzewie. Zada wówczas mnóstwo pytań. Mojżesz wstał, założył na stopy drewniane sandały, po czym wyszedł na chłodny i rozgwieżdżony dziedziniec pałacu faraona.
1 Meksyk, półwysep Jukatan, Uxmal, czasy współczesne 19 września, 14.45 Sara Mosley dźgnęła z całej siły zbitą grudę. Zmagała się z kolejną fałdą twardej warstwy. Ziemia nie ustępowała. Choć na stanowisku – wytyczonym kwadracie o boku dwóch metrów – zdołała zagłębić się na dwadzieścia centymetrów, czuła jak siły ją opuszczają. Pracowała bez przerwy niemal osiem godzin. Czasu również nie mogła zaliczyć do sprzymierzeńców. Jej żołądek wykonał salto. Zmusiła się do przysiadu i oparła plecami o próg ziemi. No to mam następnego przeciwnika, pomyślała. Nie robiła przerwy przez cały dzień, a ostatni posiłek jadła rano. Jeśli dalej będzie tak pracować, jej organizm sam się zbuntuje i chcąc nie chcąc wymusi podporządkowanie. Jeszcze chwilę, powiedziała niemal bezgłośnie i zagłębiła się w kolejną warstwę ziemi. Cieszyła się jednak z takiego obrotu sprawy. Wysiłek fizyczny sprawiał jej przyjemność. Jako archeolog uwielbiała pracę w terenie. Uniwersytet, na którym wykładała, pozyskał sponsora finansującego badania kultury Majów, a Sara przewodziła temu projektowi. Ekspedycja należała do ściśle tajnych. Nikt, poza ekipą oraz dziekanem wydziału archeologii, nie wiedział o efektach pracy. Wszelkie nowo odkryte artefakty opisywała ze skrupulatnością i szczelnie pakowała do plastikowych pojemników. Na koniec dnia przesyłała informacje o efektach pracy bezpośrednio na skrzynkę mailową dziekana Samuela L. Stocktona. Jej dodatkową radość potęgował brak znaczących zakłóceń. Temperatura powietrza od kilku dni oscylowała w granicach dwudziestu pięciu stopni Celsjusza. Pomimo pory deszczowej nie zauważyła opadów trwających dłużej niż pół godziny. Jak okiem sięgnąć, niemałą trudność
9
sprawiało znalezienie, poza jej ekipą, jakiegokolwiek człowieka. Coraz mniej ludzi interesowało się przepowiedniami Majów. Magiczna data i apokaliptyczne wizje sprzed roku odeszły w niepamięć. W promieniu kilku kilometrów nikt inny nie prowadził wykopalisk. Jukatan stał przed nią otworem. Zaśmiała się na tę myśl. Jukatan – skąd wzięła się ta nazwa? Przez zwykłą pomyłkę i językowe nieporozumienie. Kiedy hiszpańscy konkwistadorzy w XVI wieku, za pomocą gestów rąk i min, próbowali dowiedzieć się jak nazywa się ląd, na który trafili, Majowie odpowiadali im: „Ci uthan” lub „Tectetan”, co oznaczało: „Nie rozumiemy cię”. Pytanie zmieniło się w nazwę kraju. Summa summarum lepsze to niż rdzenne określenie półwyspu: „Ulumil cuz yetel ceh” – kraj jeleni i indyków. Jak do tej pory nie spotkała żadnego z nich. Po prostu błogi spokój. – Jak długo zamierzasz dziś pracować? – No prawie błogi spokój, poprawiła siebie Sara, usłyszawszy znajomy głos. Gdy odwróciła się, ujrzała lecący w jej kierunku przedmiot – baton energetyczny. Miotaczem okazał się Michael Hackenberg, profesor wydziału archeologii, asystent dziekana Stocktona. – Dobrze ci to zrobi – dodał. – Smakuje jak gówno, ale dodaje siły. Ja zjadłem trzy porcje. – Dzięki, ale nie mam czasu na przerwę – odpowiedziała. Pamiętając jednak o głodzie oraz czując jak żołądek ponownie daje o sobie znać, przysiadła, rozpakowała zawiniątko i zaczęła rzuć twardą zawartość. Hackenberg usiadł obok niej. – Nie wiedziałem, że praca przy wykopaliskach może być tak absorbująca – powiedział po skończeniu kolejnej porcji. – To dlatego, że większość czasu spędzasz za biurkiem – odparowała Sara – dzisiejsze warunki to dla mnie normalka. – Masz rację, ale muszę ci przyznać, że chciałem w końcu wyrwać się zza biurka. Pokopać trochę w ziemi, wydobyć coś, a nie tylko opisywać to w artykułach. Poczuć zew natury niczym Indiana Jones, jeśli wiesz co mam na myśli. – Praca archeologa nie polega na kopaniu babek w piasku, Michael. – Tak, wiem. To ciężka praca. A ty…
10
– A ty nie jesteś Indianą Jonesem. Nie masz we krwi obcowania z naturą. Sara nie przepadała za Hackenbergiem. Zdziwiła się, gdy dołączył do jej ekspedycji. Na pewno nie robił tego ze względu na zainteresowanie pracą w terenie. Być może chciał zaskarbić przychylność dziekana i stać się w przyszłości jego naturalnym następcą. Nie słysząc riposty, Sara spojrzała na niego przez lewe ramię. – Powiedz mi, dlaczego właśnie ty zdecydowałeś się na tę wyprawę? – Och, Saro – odpowiedział po krótkim milczeniu. – Już to przerabialiśmy. Wiesz, że dziekan chce mieć wszystko pod kontrolą. – Nie wystarczą mu maile? – Najwidoczniej nie. Jestem tu na wypadek, gdyby ten sposób zawiódł. Poza tym naprawdę zależało mi na wyrwaniu się z codziennej rutyny. Akurat, pomyślała Sara, nie ze mną te numery. Hackenberg wbił w nią wzrok. W jego oczach kryło się coś tajemniczego, a jednocześnie tak nienaturalnego, że Sara się zaniepokoiła. Co on sobie myśli? Zbliżający się do sześćdziesiątki profesor archeologii, mąż, ojciec dwójki dzieci, spodziewający się w niedalekiej przyszłości wnuka. Starszy siwy pan, który szuka przygód. A może chodziło mu o nią? W opinii męskiego grona współpracowników Sara uchodziła za atrakcyjną kobietę. Nie musiała specjalnie dbać o wygląd, by widzieć ich zamglone i łaknące spojrzenia. Po matce odziedziczyła długie, kruczoczarne włosy, filigranową posturę i sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Poruszała się z lekkością i zwinnością niczym lisica – wiele kobiet zazdrościło jej smukłej, wysportowanej sylwetki. Po ojcu – w jednej czwartej Włochu – otrzymała oliwkową cerę, z wysoko osadzonymi policzkami, zdecydowanie i pewność ruchów. Pomimo trzydziestu pięciu lat nie przykładała wagi do diety ani ćwiczeń fizycznych. Zajęcie, które wykonywała, utrzymywało ją w doskonałej kondycji. A jeszcze jej za to płacili! Tylko co z tego, skoro nie potrafiła wykorzystać tych atutów na co dzień. A raczej nie zwracała na nie większej uwagi. Praca górowała ponad wszystkim. W życiu prywatnym miała czas tylko na sen. Sarze nie umknęło inne zachowanie Hackenberga w stosunku do niej. Nad wyraz przeciętna uprzejmość, częste odwiedziny z kawą w jej
11
gabinecie, zaczepki na korytarzu i dyskusje na tematy niekoniecznie związane z pracą. Traktowała to wszystko z przymrużeniem oka. Michael Hackenberg równie dobrze mógłby być jej ojcem. Chyba, że miał w tym wszystkim jakiś ukryty cel. Jeśli tak, to grubo się pomylił. Hackenberg wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – No co? – A nic, zamyśliłam się. – Sara spuściła wzrok. – Czas wracać do pracy. – Saro, ja też chciałbym wiedzieć dlaczego zdecydowałaś się na te wykopaliska? – Hackenberg podniósł się. – Nie rozumiem – odpowiedziała i podniosła łopatkę. – Przecież to moja praca. – No tak. Ale półwysep Jukatan i ponowne odkrywanie historii Majów? Nie nudzi cię to? – Niby dlaczego? – W jej głos wdarła się irytacja. Ten człowiek rzeczywiście działał na nerwy. – Możesz mi wierzyć albo nie, ale zdecydowanie wolę takie zajęcie niż ślęczenie nad papierkami za biurkiem. Choćby w towarzystwie takich ludzi jak ty. Ostatnie zdanie wypowiedziała półszeptem, mając nadzieję, że nie dotrze do odbiorcy a jednocześnie sprawi jej przyjemność. Hackenberg najwidoczniej nie słyszał przytyku, odwrócił się i ruszył w kierunku swojego stanowiska. – Jak uważasz. Według mnie nic nowego tu nie odkryjesz. To jedna wielka kupa chłamu. Sara uświadomiła sobie, że ta rozmowa nie mogła jej bardziej zdenerwować. Nie chciała, by tak się skończyła. Wbiła z wściekłością łopatkę w ziemię, w myślach przygotowując się na kąśliwą uwagę. Pod wpływem uderzenia w bryle powstała szczelina, po czym dotarł do niej odgłos osuwającego się piasku. Podłoże obniżyło się o kilka centymetrów a na dnie ukazały się potłuczone fragmenty jakiegoś przedmiotu. – Kurwa! – syknęła przez zęby Sara, skupiając całą uwagę na odkrytym znalezisku. Kontratak słowny musiał poczekać. – Co się dzieje? Znalazłaś coś? – Hackenberg zatrzymał się i odwrócił zaciekawiony.
12
– To mi wygląda na bardzo stare naczynie, niestety już stracone – zasmuciła się Sara. – A wydawało się dobrze zachowane. – Może da się je jakoś posklejać? – Zamiast stać i gadać mógłbyś mi pomóc. Odgarnij ziemię z tego boku. – Sara wskazała mu miejsce, po czym wzięła niewielki pędzel i powolnymi ruchami oczyszczała potłuczone fragmenty. Odkryty przedmiot okazał się dzbankiem o szerokości dwudziestu pięciu centymetrów i wysokości niemal dwukrotnie większej. Jego spód był nieco węższy niż góra, która rozszerzała się, a następnie zwężała, tworząc niewielki wlot. Całość mogła służyć do noszenia wody albo innych płynnych substancji. Fragment, który uległ zniszczeniu zajmował około czterdziestu procent objętości. Pozostała część zachowała się w całości, szczelnie otoczona ziemią. – Niektóre kawałki mają ceramiczne zdobienia – zauważyła Sara – i przypominają regularne wzory lub napisy. – Potrafisz je odczytać? – Potrzebuję więcej czasu. Praca całkowicie pochłonęła Sarę. Poczuła się w swoim żywiole. Odkąd rozpoczęli wykopaliska na nic nie natrafili. Zupełna pustka. Długie dni mijały na jałowym przekopywaniu ziemi, a według zapewnień dziekana miało być tak pięknie. Ktoś dostał cynk od kogoś, a ten ostatni znał kogoś innego, który dowiedział się, że coś tu znaleziono. Cóż, zalety praca archeologa, westchnęła Sara. Przedmiot niewiele mógł wnieść do dotychczasowych badań. Podobne naczynia, które służyły codziennemu życiu, spotykała nieraz w wielu biednych wioskach. Równie dobrze dzban leżał tu od setek lat i pochodził z epoki prekolumbijskiej. Bardzo często takie niezwykłe artefakty wykorzystywali prości ludzie, bez świadomości o ich wartości. Sara się nie zrażała. Za każdym razem podchodziła do badań z pieczołowitością i zaangażowaniem, dzięki czemu osiągała ponadprzeciętne efekty. Niepowodzenia czy ślepe tropy, które ją spotykały po drodze, dusiła w zarodku. Z upływem czasu na dnie dzbanka wyłoniły się wyrazistsze kształty. Wnętrze nie było puste. W centralnym miejscu Sara dostrzegła okrągły, lekko wystający kształt, o średnicy dwunastu centymetrów. Chwyciła
13
narzędzie z ostrą końcówką i delikatnym, ale stanowczym ruchem, dotknęła brzegu przedmiotu. Pod wpływem nacisku pojawiła się szpara. To zdecydowanie nie była część dzbanka! Z rosnącym podnieceniem przesuwała ostrze wokół nowej zdobyczy aż do momentu, gdy całkowicie odłączyła się od dzbanka. Ręce jej drżały, kiedy odgarniała ziemię z płaskiej powierzchni. Jej oczom ukazał się amulet. Odwróciła go. To co zobaczyła, przeszło jej wszelkie wyobrażenia. Rewers przedstawiał egipski symbol – Oko Horusa.
2 Nowy Jork 15.30 To nie dzieje się naprawdę. Tomas Rose przecierał oczy ze zdumienia. Coś tu jest nie tak, ktoś robi go w balona. Kartkował kolejne strony artykułu i nie wierzył własnym oczom. To nie jest jego tekst! Zmiany dokonane przez korektorów wypaczyły główne przesłanie. Tomas od pięciu lat pracował jako dziennikarz w nowojorskiej edycji Time’a. Niedawno wcielono go do działu społecznego, co uznał za awans, zważywszy na fakt, że do tej pory zajmował się głównie nekrologami. Za nie mniejszy sukces uważał pracę w tak prestiżowym magazynie, do którego trafił zaraz po studiach. Uczelnię ukończył jako jeden z najlepszych absolwentów i z pewnością redaktorzy upatrzyli go jeszcze przed uzyskaniem dyplomu. Niejeden starszy stażem dziennikarz chciałby osiągnąć tyle co on przed trzydziestką. Wyśmiewał się z ograniczeń i blokad twórczych – nie istniały dla niego. Do każdej sprawy podchodził z niespożytym zaangażowaniem. Również teraz, gdy w tysiąc dwustu słowach musiał opisać mroczne życie multimilionera Jeremiah’a Hudsona. A było o czym pisać! Sześćdziesięciodwuletni filantrop, szanowany obywatel, przykładny mąż i czuły ojciec posiadał drugą, mniej oficjalną, stronę życia. Jego słabością stały się piękne kobiety. Piękne i zarazem drogie. Godzinami potrafił zabawiać się z kilkoma ekskluzywnymi prostytutkami. Robił to jednak dyskretnie i na tyle skutecznie, by utrzymywać to w tajemnicy. Do czasu. Do czasu, gdy Tomas Rose otrzymał temat na artykuł od szefa działu społecznego.
15
Dziennikarz kipiał ze złości. Ściskał w jednej ręce kartki z wydrukowanym tekstem, w drugiej zaś długopis, który nie przetrwał chwili próby. Złamał się wpół pod wpływem nerwowego uciskania. Tomas nawet nie poczuł wylewającego się na dłoń tuszu. Oderwał się od biurka i ruszył wzdłuż sąsiadujących boksów. Tym razem tego nie daruje! – Szef u siebie? – zapytał po drodze sekretarkę, zbliżając się do drzwi redaktora działu. – Tak, ale jest zajęty, rozmawia przez telefon. Prosił, by mu nie przeszkadzać. Proszę nie… Nie dokończyła. Tomas przekroczył próg gabinetu. – Tak, tak, na pewno się tym zajmę – usłyszał niski, chropowaty głos, należący do pleców, które wystawały zza biurka. – Możesz na mnie liczyć. – Plecy odwróciły się i ukazały drugą, według Tomasa o wiele bardziej paskudną, stronę. Taurus McKeen. Sześćdziesięcioletni redaktor działu społecznego nowojorskiego oddziału Time’a. Paskudny, śmierdzący tłuścioch, który uważa siebie za najmądrzejszego człowieka pod słońcem. Hej! Wydaje ci się, że masz rację? Pieprzę to! Ja tu jestem bogiem! Sekretarka wbiegła się za Tomasem i próbowała się tłumaczyć. Taurus odłożył telefon i machnął ręką, dając jej do zrozumienia, by zostawiła ich samych. – Ach, pan Rose. W czym mogę pomóc? – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – skłamał Tomas. – Ależ skąd, właśnie skończyłem. Kolejne zlecenie, kolejny ciekawy temat. Rozumie pan? Aż za dobrze rozumiem, ty tłusta klucho! Już raz podsunąłeś mi ciekawy temat, i proszę jakie są tego efekty. Tomas z trudem trzymał język za zębami. – Czy coś się stało panie Rose? Jakieś problemy? – McKeen rozsiadł się w fotelu i założył ręce za głowę. – Panie redaktorze… – zaczął niepewnie Tomas. Nie mógł wydusić słowa. Pomimo zawziętości i pewności siebie czuł się w tej sytuacji zdominowany. Taurus McKeen niewiele musiał robić, by być górą. – Właściwie to jest problem – przezwyciężył słabość. – Chciałbym wiedzieć co to jest?
16
Rose rzucił na biurko pomięte kartki. McKeen wyciągnął rękę i z niechęcią uniósł je końcami dwóch palców. Przez chwilę wpatrywał się w nie w milczeniu. – Jak mniemam to pański artykuł na temat Jeremiah’a Hudsona. – Tak, to mój artykuł… a właściwie nie do końca. To był mój artykuł, ale przed korektą. Ta banda debili usunęła najciekawsze fragmenty! To coś w ogóle nie przypomina mojej pracy! – Uspokój się, Tomasie i usiądź. Porozmawiajmy. – Ale o czym tu rozmawiać? Jakie znaczenie ma moja praca, jeśli ktoś wszystko przekręca? Ja się pod tym nie podpisuję. – Mam rozumieć, że nie zgodzisz się na druk? – W rzeczy samej! McKeen zachichotał. – Wyobraź sobie, że nikt nie będzie cię pytać o zdanie. – Nie zgadzam się! – Tomas poczerwieniał na twarzy. – Nie poświęciłem dwóch tygodni i kilku zarwanych nocy, by jakiś dupek z korekty w jeden dzień to przekreślił. – Korektor nie dokonał żadnej zmiany. – Redaktor naczelny skrzyżował ręce nad opasłym brzuchem. – Ja to zrobiłem. Tomas poczuł jakby dostał cios w głowę obuchem siekiery. Opadł na krzesło. – Co… co takiego? Pan chyba żartuje? – To ja zmieniłem tekst, a ty go zaakceptujesz. – McKeen z naciskiem cedził poszczególne słowa. – Artykuł ukaże się w najbliższym wydaniu i będzie podpisany twoim nazwiskiem. To, co teraz trzymam w ręku jest ostateczną wersją, czy ci się to podoba, czy nie. – Ale… – Żadnego ale, sprawa jest zakończona. Wszystko w tym temacie. „Wszystko w tym temacie” oznaczało definitywny koniec sprawy. Nic nie mogło zmienić podjętej już decyzji. Tomas słyszał nieraz od innych dziennikarzy jak McKeen skutecznie temperował ich poczynania. Teraz przekonał się o tym na własnej skórze. – A jeśli dalej będę obstawał przy swoim? – Lepiej dla ciebie żeby tak nie było. Nie rozumiesz? Nie masz tu nic do powiedzenia. Nie chcę cię straszyć przesunięciem do innego działu
17
albo wywaleniem z pracy. Jedyne czego pragnę to podporządkowanie. A z twojej strony będzie to najlepsze rozwiązanie. Rose spuścił głowę. Każde kolejne słowo Taurusa McKeen’a wywoływało w nim wzburzenie. Chciał wyrzucić z siebie całą swoją wewnętrzną nienawiść. Plunąć mu w twarz złośliwym jadem i nazwać podłym i obrzydliwym dupkiem. Wykrzyczeć swoją rację. Ostatkiem sił powstrzymał się i milczał. Nie dostał szansy na obronę. Apelacji nie przewidziano. – Spójrz na mnie, Tomasie – głos McKeen’a złagodniał. – Chcę, abyś mnie wysłuchał i zrozumiał. Niech ta rozmowa będzie dla ciebie nauką. Być może bolesną, jednak w przyszłości podziękujesz mi za nią. Rose spojrzał na redaktora naczelnego. Na jego twarzy malował się lekki uśmiech. Ten sam, gdy zwykł rozpoczynać wykłady umoralniające młodych dziennikarzy. W jego postawie dostrzegł coś jeszcze – pewność. Ironiczną, pełną pychy pewność, która zakładała znajomość kolejnych ruchów przeciwnika. – Powiedz mi dlaczego zostałeś dziennikarzem? – zapytał Taurus McKeen. Rose nie spodziewał się takiego pytania. Odparował ze stanowczością: – Zawsze chciałem dostarczać ludziom informacje, być kimś w rodzaju pośrednika, przekazywać prawdę. – Ostatnie słowa wypowiedział z emfazą, świdrując wzrokiem Taurusa. Ten nawet nie drgnął. – Ha, prawdę! – McKeen wybuchnął śmiechem. – A czymże jest prawda, jeśli pozwolisz mi zacytować najsłynniejszego kata? – Prawda jest tym, co napisałem w artykule. – I to wszystko? Kilka skreślonych słów, które mogą zniszczyć reputację szanowanego człowieka, uważasz za prawdę? – Ale ja widziałem co on wyprawia. Mam dowody, zdjęcia. – Tym gorzej dla ciebie! Jaką mają wartość? Co ci dadzą? I najważniejsze: przeciw komu masz te dowody? Nie oszukuj się, Rose. Nie wygrasz tej walki. – Ale prawda leży po mojej stronie. – Ty znowu to samo. Zapamiętaj sobie jedno: prawda nie jest tym, co widzisz ani nawet tym, co potrafisz udowodnić. Prawda to zwykła abstrakcja. Ma służyć człowiekowi, w tym przypadku silniejszemu. Poza
18
tym – zapalił cygaro i rozsiadł się w fotelu – gdyby jakimś cudem udało ci się przekonać sędziego do swoich racji i wytoczyć Hudsonowi proces, nie masz szans na zwycięstwo. Jego prawnicy cię zjedzą, na przystawkę. Gdyby jednak sprawa trafiła do sądu i ujrzała światło dzienne, cóż… czekałyby cię długie procesy, utrata pracy, wyrzucenie na margines społeczny. Byłbyś nikim. Zostałbyś sam. Nikt za tobą by się nie wstawił. – Taurus zaciągnął się i wypuścił z ust kłęby korzennego dymu. – Ale zapewniam cię: nie dojdzie do tego. Jeśli Hudson zauważy, że coś kombinujesz, wtedy cię skutecznie uciszy. Być może zabije. Nie osobiście, lecz przez swoich ludzi. Może zrobi to policja, o ile przypadkiem dowie się o molestowanych przez ciebie nieletnich lub filmach pornograficznych, które ściągasz po kryjomu z internetu. Wiesz jak łatwo w dzisiejszych czasach takie rzeczy spreparować? Chmura dymu unosiła się nad Tomasem. Taurus McKeen wydawał się dobrze bawić. – Hudson oprócz negatywnych cech posiada również wiele pozytywnych. A w naszym przypadku liczą się tylko te ostatnie. Choćby ze względu na fakt, że zalicza się do hojnych darczyńców naszej gazety. Reklama, sponsoring, jeśli wiesz co mam na myśli. Zrozum Tomasie, nie pozwolę, by to wszystko nagle runęło. Przez twój artykuł nie tylko ty mógłbyś oberwać. Nastąpiła cisza, która mogła jedynie zwiastować koniec rozmowy. Tomas zrozumiał jej treść. W tej grze prawda musiała ustąpić układom, znajomości i hierarchii. Ci na samym szczycie konstruowali prawdę w dowolny sposób. Wznosili na piedestał i wychwalali dające się zmanipulować pionki. Burzyli i uciszali niepokornych. Ani nie rozumiał, ani nie godził się z tym. Czy miał jakieś wyjście? Żadnego. Jego zdanie nie znaczyło zupełnie nic. Okazał się zabawką, którą można wykorzystać w dowolny sposób. – Po co w ogóle dał mi pan ten temat? – zapytał w końcu Rose. – Dałem ci ten temat, byś wyciągnął wnioski z kolejnej lekcji i stał się lepszym dziennikarzem. – McKeen pochylił się ku Tomasowi, opierając łokcie na biurku. – Uważasz, że odkryłeś niezwykłą prawdę? Pieprzyć to! Nie wyobrażasz sobie ile osób o tym wiedziało. Ale dzięki temu, że trzymają gęby na kłódki, dalej robią to, co robią. Może sam Hudson
19
podrzucił ci temat, by wykazać, że to, co napisałeś nigdy nie miało miejsca? A ty właśnie, dzięki tym kilku pogniecionym kartkom, potwierdziłeś jego zamiary. Wszelkie domysły co do niewłaściwego życia pana Hudsona obaliłeś jednym artykułem. Cygaro wylądowało w porcelanowej popielniczce. – Nie myśl, że chcę cię poniżyć. Robię to dla twego dobra. Uwierz mi: ja też byłem taki jak ty, ale dzięki Bogu to się zmieniło. No i popatrz gdzie się teraz znajduję. Rozumiesz? – Jakiej odpowiedzi pan się spodziewa? – odburknął Rose. – Nie pozostawia mi pan wyboru. – Tu nie chodzi o wybór ani akceptację. Nie musisz tego akceptować. Po prostu zrozum co ci przekazałem i dostosuj się. Tylko tyle. Wiem jakie to trudne dla młodego człowieka. Z czasem twój bunt minie. Zapewniam cię. Zapisane kartki wylądowały na biurku. Rose chwycił je zanim spadły na podłogę. Poczuł ich ciężar. Ciężar kłamstwa. Taurus McKeen sięgnął po telefon i wybrał numer. Rose zrozumiał, że nic nie wskóra. Wstał i ruszył w kierunku drzwi. – Zapamiętaj sobie jedno – rzucił za nim McKeen. – Prawda nie kształtuje ludzi, ale ludzie kształtują prawdę. Rose wyszedł z gabinetu bez oglądania się za siebie. Powlókł się do swego biurka i zrezygnowany opadł na fotel. Nie, dziś nie będzie w stanie pracować. Cały trud, jaki poświęcił temu artykułowi, podeptano w ciągu kilku minut. I co gorsze – musiał się pod tym podpisać, zaakceptować. Nie, nie zaakceptować. Zrozumieć i dostosować się. Ludzie kształtują prawdę. Co za szajs! Zerwał kurtkę z krzesła i ruszył ku wyjściu. Muszę coś zjeść, pomyślał. Chociaż lepsza od jedzenia byłaby… butelka szkockiej. Tak, na pewno poprawiłaby mi humor.
3 Uśmiechy na twarzach ludzi siedzących za biurkami od razu rzuciły mu się w oczy. Po chwili usłyszał ciche szepty. Kiedy zbliżał się do swego boksu czuł na sobie spojrzenia kilku osób. Tomas Rose poczuł się nieswojo. Co jest grane? Nie było mnie niecałą godzinę, a już wszyscy wiedzą o moim artykule, pomyślał. Chyba, że nie zablokowałem komputera i ktoś włamał się do niego. Wysłał kilka maili do całego biura typu: „noszę damską bieliznę” lub „podniecam się na widok Brada Pitta.” Zaklął pod nosem. Już bardziej nie zepsujecie mi tego dnia. Zanim na dobre się rozsiadł na krześle wyszedł mu naprzeciw Pat Morgan, felietonista z działu zagranicznego. Cholerny włazidupek! Tylko jego brakowało. Chcesz o czymś porozmawiać? Nie krępuj się! Nie masz nic do roboty? Oto jestem! „Pan podziel się ze mną problemem a ja cię zamęczę na śmierć.” – Hej Tommy, marnie wyglądasz kolego. Coś cię gnębi? Chcesz to wyrzucić z siebie? – Już wiecie? – Wiecie… co? – Nie udawaj głupka. Mówię o moim artykule i rozmowie z grubasem. – Stary, to nie tak. Kiedy zabierałeś się za ten temat, mówiłem ci, że tak się skończy. Sam mogłeś to przewidzieć. – Pieprz się! – Trudno będzie samemu. – Morgan usiadł na brzegu biurka. – Spokojnie, wyluzuj, to tylko praca. Za bardzo się angażujesz. – Nie masz nic innego do roboty? Tomas zerknął na monitor. Komputer był wygaszony od jego wyjścia godzinę temu. Sprawdził pocztę: żadnych maili wychodzących. Jedyna pociecha – jego podejrzenia okazały się niesłuszne. Morgan dalej
21
kiwał się na brzegu biurka, najwyraźniej nie mając zamiaru zostawić go w spokoju. – Stary Taurus ci dokopał? – zapytał z ironią w głosie. – Mówił ci o swojej młodości? O prawdzie? – Słuchaj Pat, mów, jeśli masz konkretną sprawę. A jeśli chcesz być matką Teresą, to lepiej nie trać czasu. – Spoko, już znikam. Może pocieszy cię fakt, że nie byłeś pierwszy. Wielu z nas miało podobną przygodę. Dziś nadeszła twoja kolej. – Morgan podniósł się z biurka. – Musisz jednak wiedzieć, że i tak masz lepiej. Dostajesz ciekawe tematy, możesz się wykazać, a ja duszę się w międzynarodówce. Ale przynajmniej nieźle mi płacą – klepnął Rose’a w ramię i ruszył do swego boksu. – A tak między nami – rzucił na odchodne – ja inaczej bym do tego podszedł. Tomas zerwał się zza biurka, ale nagła myśl uderzyła go i z powrotem wcisnęła w fotel. Pat Morgan wiedział o zmianach dokonanych w artykule, zanim rozmawiałem z Taurusem. Ma wtyki w całym biurze i dociera do wielu informacji przed innymi. Kurwa! Pewnie całe biuro o tym wiedziało. Znając jego gadatliwość mógł się tego domyślić. Stąd te głupie uśmieszki, gdy wrócił do biura. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk przychodzącego maila. Otworzył wiadomość. Nadawca: Taurus McKeen. Naczelny wyszedł z biura, więc musiał wysłać maila ze zwłoką czasową. Rose zaczął czytać: Drogi Tomasie, domyślam się, że nasza rozmowa nie przebiegła według planu, jaki zakładałeś. Nie chcę do niej wracać, ani do twojego artykułu. Sprawa jest zamknięta. Skupmy się na przyszłości. Jestem pewny, że będzie dla ciebie przyjemna. Ostatnio ciężko pracowałeś. Powinieneś odpocząć. A że będzie to odpoczynek aktywny, połączony z pracą, skorzysta na tym nasza redakcja. Daję ci nowy temat – wyjedziesz na kilka dni do Meksyku. Poopalasz się, pooddychasz ciepłym powietrzem, wyśpisz się. Przy okazji zajmiesz się sprawą pewnych wykopalisk archeologicznych na terenach rdzennych Majów. Podobno jakaś grupa naukowców ze Stanów prowadzi badania w wielkiej tajemnicy. Już sam ten fakt powinien skutkować naszym zainteresowaniem. Być może to coś ważnego. Choć… kogo teraz interesują Majowie? Dalsze szczegóły otrzymasz w następnym mailu. Taurus McKeen
22
Po chwili w skrzynce odbiorczej pojawiła się kolejna wiadomość. W jednym z załączników znajdował się w ogólny zarys oraz wytyczne McKeen’a. W drugim – bilet lotniczy do stolicy Meksyku. Czas odlotu jaki na nim widniał to 21.30 dnia dzisiejszego. Rose cisnął ze złości trzymaną w dłoni myszkę. Co ten stary kretyn sobie myśli? Cały ten wyjazd do Meksyku, wraz z zabukowaniem biletu, musiał zaplanować dużo wcześniej. Jak zwykle dowiaduję się o tym ostatni i to na kilka godzin przed odlotem. Oparł łokcie o blat biurka i schował twarz w dłoniach. Co za dzień! Potarł zmęczone oczy i przejrzał pozostałe maile. Wrócił do ostatniego z nich. Westchnął i bez celu wodził wzrokiem po monitorze. W pewnym momencie zauważył krótką notatkę przełożonego, którą wcześniej przeoczył. Odnalazł w niej nazwiska członków ekspedycji archeologicznej. Jedno z nich zwróciło jego uwagę. Czy ja dobrze widzę? Sięgnął w głąb pamięci, wydobywając z niej prawie zapomniane wspomnienia. Nie, to chyba niemożliwe. A co, jeśli to prawda? Tomas Rose spojrzał na zegarek. Do odlotu pozostały mu cztery godziny. Niewiele, ale zdąży. Nie musiał się przygotowywać. Zabierze tylko potrzebne rzeczy. Kto wie, może rzeczywiście ten wyjazd okaże się pożyteczny?