Droga Legionisty 4

Page 1


NA DOBRY POCZĄTEK…

WSTĘP Mimo, że czasem faktycznie na pierwszy rzut oka widać „kto jest człowiek, a kto pała” to polecam jednak przed dokonaniem ostatecznej oceny porozmawiać… Jakiś czas temu miałem taką akcję w robocie, że o antysystemowość zagadał do mnie typek, który wygląda jak typowy TVNowy zgredzik… Taki statystyczny koleś zza laptopa, od rozliczeń hajsu, z kręconymi włoskami :-). Okazało się, że świadomy filozof rozkminiacz z niego, że tak powiem - w chuj, do tego z życiowym doświadczeniem, z pokonaną chorobą bebechów i chorobą alkoholową… Taki statystyczny zgredzik, przyznam, że jak go mijałem przedtem w tyrce to nie spodziewałem się… Zawieszka, refleksja… Kurde. Ilu nas faktycznie jest? Zgredzik kierowca twierdzi też, że niewielu (nie byłem pierwszym zagadanym w jego życiu), ale zgadza się, że coraz więcej… Pariasy zaczynają mówić coraz głośniej i na coraz więcej sposobów. Działajmy, gadajmy, rozwijajmy się. To jest nasza misja, tak jak Ci w latach 80tych mieli swoją… Jest taki cytat w Biblii: „Ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi”… Pomijając nawet samą wiarę, a pozostając przy spojrzeniu filozoficznym… Kurczę… czy to się nie spełnia? Wszak nie z biurowców i nie z Sejmu idzie przemiana… Przemiana idzie z marginesu. To on się pierwszy przebudził… Kibice, wykonawcy wyrzuconej z głównego obiegu muzyki rap… Nie wspominając o podziemnym rocku, który od lat, wbrew panującej modzie jest antysystemowy i nawet antydemokratyczny. Bo fakt faktem demokracja prowadzi i tak do tego, że do władzy dojdą ci, którzy mają najwięcej pieniędzy oraz możliwości, jednostki najbardziej zdeterminowane, obrotne, ze znajomościami – niekoniecznie z największym sercem dla narodu. Te elity, salony są w pewnym sensie pierwszymi… uprzywilejowanymi…, ale rewolucja idzie od spodu. Rewolucja wychodzi z marginesu, a od rewolucji jakie znamy z historii różni ją to, że ta rewolucja zachodzi w nas – ludziach. I poprzez tą zmianę pomału zmieniamy rzeczywistość, bez żadnego konkretnego odniesienia (jako ogół). Po prostu antySystem. Budzimy się, jesteśmy coraz bardziej świadomi, co w połączeniu z polską walecznością może dać mieszankę wybuchową gdy nadejdzie godzina zero… Faktycznie musi być coraz lepiej… zobaczmy na stadiony, muzykę, nie wspominając o otoczeniu… U mnie nawet zgredzik zza laptopa dał mi taki wykład światopoglądowy, że (daję słowo) milimetrowe włosy na głowie stanęły mi dęba… To podbudowuje. Podobnie jak słowa mej matki, która jako osoba NIGDY nieinteresująca się polityką, wszelką działalnością oddolną ostatnio powiedziała, że jest tak źle, iż chyba sama niedługo chwyci za kamień… Jak śpiewała Tormentia: „Pobiegniemy na bój wściekłym tańcem, bo upiło nas dzisiaj życie! Każdy z nas jest obłąkańcem, każdy zatknie chorągiew na szczycie”… Czy niedługo ludzie rzucą się na System? To jest kluczowe pytanie wszystkich zainteresowanych w 2012 roku… No właśnie… niedługo? „Krew burzy się… kiedy widzę jak ten kraj - płonie w ogniu nienawiści dla nas! Ten kraj dla nas jest, nie dla ludzi, którzy gardzą swoją ziemią”! Dla nas, a nie dla nich… Niestety, mimo iż jest coraz lepiej – dopiero się budzimy jako społeczeństwo. A wróg nie śpi i jest kilka kroków dalej… Jest zachłanny lecz nie głupi. Widzi co się dzieje (także w Polsce) i boi się tego… Ale wciąż jest nas zbyt mało. Kroki tych, którzy są ostatnimi są jednak milowe… Zobaczcie sobie 11 listopada kilka lat temu, a zobaczcie teraz… od 100 osób doszliśmy do 20.000. Posłuchajcie rapu sprzed kilku lat, a posłuchajcie tego dzisiejszego (chodzi mi o dojrzały przekaz antySystemowy – nawet niedawny klip Hemp Gru, Tadek z Firmy itd.)… To wszystko zaczęło się na głębokim marginesie, a dzisiaj uświadamia nie tylko ulice (rap), ale i przyciąga typowych szaraków (np. Marsz Niepodległości). Kilka lat temu pytaliśmy czy nasze manifestacje mają sens… dzisiaj nie muszę chyba odpowiadać na to pytanie? Wszystko miało sens… wszystko ma sens – tylko nie bezczynne siedzenie na kanapie… Pamiętajcie – każde Wasze działanie ma sens! Rewolucja zaczyna się w nas. Każde naklejenie naklejki „Państwo policyjne”, każda manifestacja, każda rozmowa z ludźmi, każda inicjatywa, protest, oprawa, okrzyk, muzyka, tekst… plakat, transparent – wszystko! Każdy z nas dokłada cegiełki. Razem jesteśmy silni, razem damy radę… Jesteśmy kibolami, jesteśmy polskimi narodowcami, zjednoczonymi w jednym narodzie – nie żadnymi, łatwymi do sterowania „niezależnymi jednostkami” (wygodnymi dla Systemu, dlatego tak wspieranymi…). Jedną z cegiełek ma być zine „Droga Legionisty”. Mam nadzieję, że da czytelnikowi jakieś siły i jakąś wiarę… Jeśli tak – siedzenie nad nim miało sens. Dajmy z siebie wszystko i cieszmy się z małych sukcesów. Myślę, że taką ma misję nasze pokolenie… A być może w przyszłości ostatni będą pierwszymi i ludzie w końcu przyjdą po te hieny… Hieny, które wreszcie poczują jak to jest być na samym końcu. Zapraszam do poczytania prawdziwie wolnego słowa, kolejnego numeru „DL”! Zina dla nacjonalistów, patriotów, kiboli, ale również dla pozostałych, którzy są otwarci na prawdę. Ł. WSPÓŁPRACA: Teksty pisane przez redakcję „Drogi Legionisty” publikują także inne media (gazety oraz portale internetowe) z tego powodu możecie mieć wrażenie, że tekst z zina gdzieś już widzieliście :-). Współpracujemy z „To My Kibice”, zyleta.info itd. KONTAKT: drogalegionisty@gmail.com REDAKTOR NACZELNY: Ł. STALI KORESPONDENCI: GP, V., Kijus, K., J., Z., Y. PONADTO POMAGALI KORESPONDENCI: Beny, F., Żaba, Warsaw Skinhead, SZ, KM.

Strona

2

„DL” zine nr 4


SPORT

OKRES PRZYGOTOWAWCZY 14.01.12 AJAX AMSTERDAM U21 0–3 LEGIA WARSZAWA (SPARING NA CYPRZE): Dużo ciekawsze rzeczy dzieją się w dorosłej drużynie Ajaxu, a raczej u pejsiastych kiboli, o czym tu na marginesie… Jak wiadomo podczas meczu Pucharu Holandii Ajaxu z AZ doszło do incydentu, a po do awantur z policją w Amsterdamie. Nie obyło się bez konsekwencji. Początkowo powtórzone spotkanie miało się odbyć bez udziału publiczności, ale na wniosek Ajaxu związek zdecydował, że mecz będą mogły obejrzeć dzieci do lat 12. I ciekawostka z zakresu równouprawnienia :-). Ajax początkowo chciał żeby mecz mogły obejrzeć kobiety i dzieci, ale na wpuszczenie kobiet nie zezwolił związek, bo byłoby to sprzeczne z polityką równouprawnienia płci. A teraz wróćmy na Cypr do bezbarwnego sparingu naszej Legii z drużyną Ajaxu do lat 21… W czwartek, dwa dni przed meczem dołączył do CWKS napastnik z Wybrzeża Kości Słoniowej - Moussa Traore. Murzyn rozpoczął testy, ale po sparingu z młodymi żydkami Skorża nie powiedział o nim ani słowa. Mecz wygraliśmy 3-0, a skład był często zmieniany i raczej rezerwowy. Po kontuzji wraca Hubnik. Bramki dla Legii zdobyli: Kosecki (57’, 65’), Choto (63’ – rzut karny). Mecz odbył się na ładnym, kameralnym stadioniku, a grano dla garstki obserwatorów. 17.01.12 APOEL II NIKOZJA 1–5 LEGIA WARSZAWA (SPARING NA CYPRZE): W dzień drugiego sparingu były dwie wiadomości: dobra i zła. Dobra była taka, że z powodu kontuzji wyjechał ze zgrupowania Traore. Zła zaś taka, że przyjechał na testy 30sto letni Japończyk, który grał we Francji. Zresztą z tą Francją były przeboje, bo jego żona nie chciała mieszkać w Sant Etienne i skośny dojeżdżał na treningi 50 km… Komentarz z legionisci.com: „Pantofel... On za wszystko płaci, a żona tylko śledzia udostępnia”. Heh, bracie – niestety ta gorsza część naszej płci tak ma :-). Póki co niewiadomo czy „Mijagi” po porażce ligowej popełni harakiri… Media się podniecają tym, że o Daisuke Matsui dobrze wypowiedział się znający go z Francji Ljuboja. A, co miał powiedzieć… „o, ten cienki żółty chuj, witaj w szatni”? Litości… Legia (rezerwowo - młodzieżowa) rozgromiła drugi APOEL 5-1, a strzelali: Komorowski (karny), Łukasik, Kamiński, Furman i Kosecki (kolejny bardzo dobry mecz!). Jak jednak mówił sam Skorża – to nie był mecz tylko trening ataku pozycyjnego. Brzmi nieźle :-). Spotkanie rozegrano na jakimś boisku treningowym przy śladowej ilości obserwatorów. 18.01.12 ARIS LIMASSOL 1–3 LEGIA WARSZAWA (SPARING NA CYPRZE): Robert Stachura na łamach „Gazety Wyborczej” mówił ciekawe rzeczy o kiepskim stanie boisk na Cyprze oraz sparingpartnerach. Ponoć zaproponował m.in. młodzieżowy zespół Ajaksu, Lewskiego Sofia, a niedługo przed wylotem holenderskie Vitesse Arnhem, ale Skorża odmówił dwóm ostatnim zespołom! Argumentował, że są zbyt silne jak na pierwsze zgrupowanie, na którym zamierza pracować nad przygotowaniem fizycznym i kondycyjnym… No cóż… oby wiedział co robi. Runda wiosenna to zweryfikuje. 18stego podejmowaliśmy Aris… Tym razem przeciwko pierwszemu składowi cypryjskiego pierwszoligowca wybiegł podstawowy skład CWKS. I wygrał. Bramki zdobyli: Wawrzyniak oraz dwie Żyro (w tym jedną z tradycyjnego na Cyprze karnego). Mecz toczony na kiepskim boisku, przy śladowej ilości obserwatorów. Zgrupowanie na Cyprze dobiegło końca, nie doszedł do skutku sparing z Lokomotivem II Moskwa. Niestety mamy trochę problemów zdrowotnych, na zgrupowanie do Turcji nie pojechał Ljuboja… Legia nie zakontraktowała też na szczęście Japońca i jakichś innych zagranicznych cieniasów. Nie zmienia to jednak faktu, że brak faktycznych wzmocnień może martwić… 26.01.12 TURKMENISTAN 1-4 LEGIA WARSZAWA (SPARING W TURCJI): Krótko po Cyprze Legia wyjechała na drugie zgrupowanie, do Turcji. Tam naszym pierwszym rywalem była… rezerwowa reprezentacja Turkmenistanu! Skorża mówi, że czeka na silnych przeciwników, a ten cały Stachura przecież nawijał, że na Cyprze ich nie chciał… Głowa boli od myślenia nad chaosem w tym klubie… trener chce mocne sparingi na drugim obozie, bo na pierwszym pracuje nad czymś innym, a organizator proponuje mu sytuację odwrotną… No i mamy. Triumf nad Turkmenistanem II… Gdy podano rywala CWKS w radiu to w mej robocie przez salę przeszło szydercze „olee”… Strzelali: Kosecki (znowu), Borysiuk, Wawrzyniak i Furman. Mecz przy sztucznym oświetleniu ze śladową ilością widzów. A odnośnie Legii plotkuje się o tym kto jeszcze stąd odejdzie… To, że „wszędzie tak robią” nie oznacza, że coś jest dobre, tak jak w sprawie szerzącego się na zachodzie pedalstwa na przykład… Co to ma być, że „wszyscy”? Futbolem rządzi kasa, a my jesteśmy od tego by się temu przeciwstawiać. Wiem, że interesy, ale prawda jest taka, że gramy w 1/16 Ligi Europejskiej, a zamiast kupować – na fotelu z przedstawicielami Kaiserslautern siedzi sobie Borysiuk i negocjuje warunki odejścia… Ten chory, tego boli, tamten ma odejść… Nie no, nastroje przed wiosną mega bojowe. 28.01.12 DYNAMO MIŃSK 0-1 LEGIA WARSZAWA (SPARING W TURCJI): Kolejnym tureckim sparingpartnerem było białoruskie Dynamo Mińsk. Wybiegł przeciwko nim silny skład Wojskowych i wygrał 1-0 (Janusz Gol). Spotkanie standardowo rozgrywane na jakimś treningowym boisku przy śladowej ilości obserwatorów. Znów aktywny był Jakub Kosecki i nie wyobrażam sobie by nie dostał szansy w meczach o stawkę… Jeśli wyróżnianie się na dwóch zgrupowaniach nie jest przepustką do gry to… co jest? Bycie czarnym + dredy (jak długi czas w przypadku Manu…)? 31.01.12 STEAUA BUKARESZT 2–1 LEGIA WARSZAWA (SPARING W TURCJI): Ten zagraniczny sparing był nietypowy z powodu możliwości zobaczenia go w TV. Transmitowała jakaś rumuńska TV, a w Polsce stacja Waltera… Jakby nie patrzeć, na plus – dobre kluby nie od dzisiaj udostępniają sparingi dla garstki maniaków. Najważniejszy sparing ze zgrupowań grano na treningowym boisku przy sztucznym świetle. Praktycznie bez kibiców. Osłabiona kontuzjami i odejściem Borysiuka Legia wystawiła swój teoretycznie najlepszy skład na dzień dzisiejszy… Mówiło się, że to skład na Sporting… Nie jest on zbyt doświadczony, ale cieszy przynajmniej tylko dwóch (i to białych) obcokrajowców… CWKS młodzieżą stoi, pytanie tylko czy to będzie ich runda czy będziemy musieli uzbroić się w stalowe nerwy… Nie jestem optymistą. Legia osiągała wizualną przewagę, lecz to Steaua w 21’ minucie wyszła na prowadzenie. Wojskowi stworzyli jakieś sytuacje, ale po błędzie obrony tracimy drugiego gola. 0-2, w sumie obraz nędzy i rozpaczy podkręcany głupotami wypowiadanymi na antenie przez Jóźwiaka… Zbytniego optymizmu to nie niosło. Na szczęście w pierwszych minutach drugiej połowy wracający po kontuzji Rybus zdobył bramkę kontaktową… i to by było na tyle tego dobrego. Z nieco silniejszym rywalem, Legia doznaje pierwszej porażki w serii zagranicznych sparingów. 2.02.12 SPARTAK TRNAVA 1-3 LEGIA WARSZAWA (SPARING W TURCJI): Kolejnym rywalem Legii był trzeci zespół słowackiej Ekstraklasy – Spartak Trnava. Wygraliśmy 3-0, a strzelali Bartosz Żurek, Żyro i Jędrzejczyk. Mogło być wyżej nie tylko za sprawą akcji, ale i karnego, którego nie strzelił Choto. Generalnie grał rezerwowy skład, a zejść z murawy musiał kontuzjowany Kosecki… Co za pech, a wyróżniał się podczas zgrupowań. Na szczęście uraz nie okazał się zbyt groźny… 4tego lutego Legia miała grać sparing z ŁKS Łódź w Sto(L)icy, ale z powodu mrozów w Polsce – postanowili dłużej zostać w Turcji, co wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Do Wojskowych dojechał kontuzjowany Ljuboja. 5.02.12 RNK SPLIT 2-4 LEGIA WARSZAWA (SPARING W TURCJI): 5 lutego CWKS rozegrał jeszcze jeden sparing w Turcji. Rywalem był chorwacki RNK Split. Na boisku pojawił się Ljuboja. Gra też od jakiegoś czasu Hubnik. Bramki strzelali: Komorowski, Vrdoljak (karny), Rybus i Jędrzejczyk. Spotkanie na treningowym boisku, bez kibiców. Po tym meczu piłkarze Legii wrócili do Polski. 10.02.12 LEGIA WARSZAWA 5-0 ŁKS ŁÓDŹ (SPARING W WARSZAWIE): Zamiast Superpucharu Legia rozegrała sparing z ŁKSem na bocznym boisku… Mecz był zamknięty dla kibiców, a nawet mediów. Ciekawe dlaczego, biorąc pod uwagę fakt, iż Superpuchar miał być ogólnodostępny… Mecz z ŁKSem trwał… trzy razy po 45 minut, a strzelali Jędrzejczyk, Rybus, Kosecki, Jegiełło oraz Kucharczyk. Przed mega ważnym (dla nas, dla ITI nie, bo osłabiają skład zamiast go wzmacniać…) meczem ze Sportingiem nie graliśmy żadnego poważnego przetarcia… Ł.

Strona

3

„DL” zine nr 4


FELIETON / RELACJE

PISANE PRZED STARTEM RUNDY… „Kiedy ruszy ta cholerna liga”? Takie pytanie zadaje sobie już nie tylko ja i moi koledzy, ale także łaskawie nam panujący osobnik o pseudonimie roboczym „Kaczor” (niczym disneyowski imiennik, za co się zabierze to spieprzy, albo jakieś wiórki mu przeszkodzą w jego genialnym planie). Zaciska kciuki i liczy, że przecież Superpuchar już 11 lutego. W Bełchatowie poprztykali się, teraz też pewne niedociągnięcia służb i będzie można wykazać swoją przydatność dla obywateli. Odtrąbić sukces, a ten jest potrzebny oj potrzebny, jak nigdy. Wszystko idzie nie tak jak trzeba. Najpierw lekarzyny zastrajkowali, później aptekarze, a teraz jeszcze cyrk z tymi prokuratorami. Najgorsze jednak, że zmora smoleńska wciąż nad nami krąży, oficjalna wersja wali się jak domki z kart. Cholera wszystkich ich by wzięła. Na szczęście rusza liga, będzie można odwrócić uwagę ludzi. Amerykanie mają środki, mają pieniądze, dobrze rozwinięte siatki wywiadowcze na całym świecie - to wymyślili terrorystów. U nas są mniejsze środki, rozmach, ale cel ten sam - utrzymać się przy władzy. Zaprawdę powiadam wam, gdyby nie było kibiców musieliby ich wymyślić lub stworzyć terrorystów. Któż jak nie my odwróci uwagę opinii publicznej od tak naprawdę ważnych problemów, od tego co dzieje się wokoło? Marian z Tereską będą mieli o czym gadać. A nie zajmować się polityką. Najlepsze z tego, że oni lubią robić to za darmo. Wystarczy odpowiednio zainscenizować, „przypilnować” jak trzeba i będzie dobrze. Żeby tylko służby nie dały plamy jak w Bydgoszczy. Ach i trzeba im powiedzieć, żeby nie byli tak gorliwi, bo za chwilę trzeba będzie wymyślić kogoś innego, a to poważne koszta są. Na razie jeszcze są potrzebni. 15 grudnia 1791 roku, zatwierdzono w USA Kartę Praw, tzw. Bill of Rights, która chroni obywateli tego kraju przed nadużyciami ze strony rządu federalnego i rządów stanowych. Karta Praw chroni m.in. wolności słowa oraz gwarantuje prawo do posiadania i noszenia broni. Zabezpiecza prawo do własności prywatnej, wolności wyznania i sumienia oraz prasy, ochrony oskarżonego w procesie karnym, daje też obywatelom prawo do swobodnego gromadzenia się. Kongres USA unieważnił te podstawowe zasady, akceptując tzw. Defense Authorisation Bill. Do czego zmierzam, ano do tego, że rząd amerykański prowadzi po cichu wojnę przeciwko swoim obywatelom wykorzystując walkę przeciwko terrorystom. W ramach „bezpieczeństwa” dla rodaków wprowadzają coraz nowe obostrzenia, łamiąc przy tym swoją własną konstytucję. Pewną analogię można zauważyć w postępowaniu „naszych” władz. Podjęli taką samą grę z własnymi obywatelami. Najpierw znaleźli wroga publicznego numer jeden, a później na nim skupili uwagę reszty społeczeństwa. To na kibicach ćwiczą się odziały specjalne policji przed ewentualnymi niepokojami społecznymi. To ze względu na nich zmienia się prawo (sądy 24 godzinne, sądy na stadionach, a gdzie prawo do rzetelnego procesu?). To w końcu na nich bada się opinię społeczeństwa oraz siłę oporu. Powoli, małymi kroczkami zabierają się za resztę czego doskonałym przykładem był Marsz Niepodległości. Zaraz po niej z kapelusza wyczarowali gotowa ustawę. I tak będzie dalej w koło Macieju, aż tępe społeczeństwo w końcu się obudzi, ale wtedy będzie za późno. Wtedy będą płakać, jak mogli być tak głupi i tak tępi. Nie wiedzą, że robiąc z kibiców pariasów i wyrzucając ich poza margines społeczeństwa, bez prawa do obrony, bez prawa głosu, w ogóle bez żadnych praw wydają wyrok na siebie. Przecież to ich (prawomyślnych obywateli) nie dotyczy, dobrze im tak. Chcieli to mają, mogli siedzieć cicho i nic nie robić. Panowie i panie tak samo myśleli Niemcy o Żydach, obywatele radzieccy o kułakach, popach i Ukraińcach, jak się skończyło - wie każdy z was. Każdy totalitaryzm najpierw szuka ofiar, wyrzuca ich poza prawo, jako jednostki wybitnie szkodliwe, likwiduje, sondując nastroje społeczne i ich sprzeciw, a później zabiera się za nich samych. Za tych, którzy już nie tyle, co działają na ich niekorzyść, co przez swoją bierność nie chcą wziąć w tym wszystkim udziału. W tej wojnie nie ma neutralnych. Jesteśmy my i oni. My społeczeństwo i oni władza, a tutaj zawsze będzie odwieczny konflikt interesów, jak pomiędzy pracodawcą, a pracownikiem. A donek mruczy kiedy zaczyna się ta cholerna liga? Może mają jakiś turniej halowy? Trzeba sprawdzić… w końcu po co utrzymuje tyle darmozjadów….. Beny

LEGIA WARSZAWA – WISŁA KRAKÓW 11.02.12 (Superpuchar Polski, Warszawa, Stadion Narodowy – mecz odwołany). Paranoja związana z Superpucharem Polski nawiązuje do największych absurdów PRLu – nie mam wątpliwości. Trudno mi zasiąść do napisania o bałaganie związanym z tym meczem, bo przechodzi to ludzkie pojęcie… I tylko autor słynnego „fetować Kakę” z wybiórczej – jest zadowolony i popiera obronienie Stadionu Narodowego przed najściem barbarzyńców. Mam tylko nadzieję, że po odwołaniu meczu 11 lutego nikt nie ma już wątpliwości, że te multipleksy nie są dla nas, a z szopką związaną z „nakręcaniem imprezy Euro 2012” – prawdziwi kibice nie mają mieć nic wspólnego… To nie kibica chcą, a pikniku i kasy… Jaja z tym meczem zaczęły się już dawno temu… Najpierw ogłosili, że oto gramy wielki mecz otwarcia „super stadionu”, by chwilę przed pierwszym gwizdkiem -skapnąć się-, że jednak nie dadzą rady… Kiedy Legioniści i Wiślacy ogarniali się już z biletami – „łaskawe psy”, władze miasta stołecznego itd. zaczęli wariować… Ich miny na konferencjach wyglądały jakby o meczu wiedzieli od wczoraj… 3 lutego rano rozeszło się info, że zgody na mecz nie ma… „Decyzja jest negatywna ze względu na opinię służb: policji, straży pożarnej i sanepidu" – powiedziała na konferencji prasowej Ewa Gawror, szefowa biura bezpieczeństwa w ratuszu. Od razu pojawiło się stanowisko grup kibicowskich Legii. Na portalach zakomunikowano, że w związku z blisko miesięcznym zamieszaniem dotyczącym dystrybucji biletów oraz próbami dyskryminacji posiadaczy karnetów na trybuny poza Żyletą oraz kibiców z Żylety (czekających na zapowiadaną pulę w sprzedaży otwartej) nie pozostaniemy bierni. 8 dni przed meczem zapowiedziało, że w przypadku braku rozwiązania tej sytuacji i uniemożliwienia zakupu biletów przez kibiców na wybrane przez nich, niewykupione wcześniej miejsca spośród udostępnionych przez organizatora meczu dla publiczności – w dniu meczu podejmiemy radykalne formy protestu. Mieliśmy zalegalizowane legalne zgromadzenie, szykowano się zatem na mecz lub samą manifestację. Ponoć ona także przyczyniła się do braku zgody na mecz… Przestraszyli się przemarszu kibiców na stadion… Kilka miesięcy przed Euro 2012. Doprawdy – takie rzeczy tylko z nieudolną polską biurokracją i pracującymi przy niej ludźmi… Inna sprawa, że to pazie bez wyobraźni, bo fanatycy tym bardziej wyjdą na ulicę gdy system odpierdala manianę… Później nadzieja wróciła, bo wszyscy po kolei wydawali jednak pozytywne opinie dotyczące rozegrania spotkania… Dało się słyszeć, że na Narodowym po prostu będą między nami „służby porządkowe”. Oficjalnej zgody jednak stale nie było. Piłkarze obu drużyn wydali oświadczenie, że jeśli do środy godziny 16:00 nie zapadnie decyzja – tak czy siak nie wyjdą na murawę! Jakiś czas po tym decyzja zapadła – meczu nie ma! „Kto wybrał drużyny Legii i Wisły do meczu o Superpuchar?” – spytała MINISTER SPORTU Joanna Mucha, nie wiedząc, że gra Mistrz Polski ze zdobywcą Pucharu, a więc drużyny „same się wybierają” przez cały sezon rywalizacji… Jakie państwo atrapa – taka minister sportu… Warto też przytoczyć słowa wiecznie uśmiechniętego Leszka „ja wszystko wiem” Miklasa, który uspokajał, że do meczu na pewno dojdzie… W czwartek cała Warszawa mówiła już o tym, że meczu nie będzie – mimo to wiadomo było, że odbędą się manifestacje kibiców Legii oraz… Wisły, którzy zapowiedzieli przyjazd do Stolicy! Wracając do oficjeli, na sam koniec burdelu powtarzali nam po dziesięć razy, że Stadion Narodowy jest obiektem bezpiecznym i zdolnym do organizacji imprez masowych! (na zdjęciu programy, których kilka tysięcy zostało przygotowanych na ten mecz przez kiboli)

Strona

4

„DL” zine nr 4


RELACJE PRL się przy tym chowa… A ja sam już nie wiem czy kiedyś ludzie będą się z tego tak samo naśmiewali jak dzisiaj z czasów „realnego socjalizmu”, czy też tak przesiąkną paranoją, że nawet jej nie zauważą. W szak ktoś tych ludzi wybierał… A Wy się nie zdziwcie jak Superpuchar za poprzedni sezon zagramy kiedyś tam, w 2016 roku (kiedy Wisła będzie już na zapleczu Ekstraklasy :-). No, ale… brak meczu nie oznaczał braku atrakcji 11 lutego :-). „Z wielkiej chmury mały deszcz” – tak można jednak podsumować pikietę. Media i milicja szykowały się na wojnę… o to chodzi, niech stoją, i marzną. Jak powiedział reporter „Superstacji” – prawdopodobnie z powodu siarczystych mrozów kibice Wisły przed 16:00 odwołali swoją manifestację :-) i tym sposobem bawiliśmy się sami, heh. Zbiórka wyznaczona była na godzinę 16:30 pod stadionem Legii Warszawa. Już od 16:00 zaczęli się schodzić kibole z Warszawy i nie tylko, a w kulminacyjnym momencie było nas kilka tysięcy. Na pewno nie 1.000, jak podawały niektóre media… W ten dzień wydawane były gadżety na Superpuchar, a były nimi jednakowe szaliki w barwach. Prowadzona była akcja pomocy dla zwierząt, rozdawana była kolejna tura zina „Nienawidzimy Wszystkich” (numer 1). Łączny nakład to 6.000 wydrukowanych sztuk. Ok. 17:00 S. zaczął wszystkich wołać i pikieta została otwarta. Odpalono masę pirotechniki wszelkiego typu… Race, petardy, świece, stroboskopy i co tylko jest w sprzedaży… Śpiewaliśmy pieśni legijne, a także antyrządowe, antypolicyjne… Jak powiedział S. – oni zakpili z nas, my mieliśmy zakpić z nich… Koncepcja była jasna, ale nie wszyscy ją widocznie skumali (+ część zapewne niedosłyszała). Wyszło średnio, ale pomysł był ciekawy… Po pikiecie na Legii, zostało wyznaczonych 5 osób, które poszły na Narodowy. Niestety za nimi poszły jakieś spontaniczne grupki, często na zbytniej fazie by po ludzku ocenić sytuację… trudno było wyczuć kto gdzie idzie (i co za tym idzie panować nad tym), bo duże grupy rozchodziły się również w swoje strony, do domów… Trochę osób siało niepotrzebną patologię, byli tacy co otrzymali za to strzała… Generalnie nieco zabrakło organizacji. Ogólnie było spokojnie, faktycznie z wielkiej chmury mały deszcz, ale to że nie będzie zapowiadanej przez media rozpierduchy to było jasne… Z tłumu lecą w psy pojedyncze pociski, najczęściej pirotechniczne. Z tego co ogarniałem wzrokiem, nie reagowali. Wybiórcze i inne tego typu „media”, wraz z milicjantami czekali na wojnę w Stolicy, a tymczasem ich „wysłannicy wojenni” jedynie zmarzli i wrócili do domów nie jako „bohaterowie na tle rewolucji”, a nadal jako te same, przeciętne cioty :-). Zamiast kibiców, pod samym Stadionem Narodowym były psy… Jechaliśmy z kumplem niedaleko i dziesiątki kogutów raziły w oczy… Oto policyjne państwo Platformy Obywatelskiej. Nawet przysłowiowych igrzysk ludziom nie dali, bo nie potrafią zorganizować jednego meczu w stolicy kraju… Podsumowując: było tak sobie… Ale parafrazując jeden z kawałków rapowych – trzeba mieć świadomość, że spędzamy kurwom sen z powiek. Świadomość i dumę. Ł.

LEGIA WARSZAWA 2–2 SPORTING LIZBONA 16.02.12 (Liga Europejska 1/16, Warszawa). Dzień przed meczem ze Sportingiem, Warszawę zaatakowała sporawa śnieżyca… Od razu pojawiły się czarne myśli, ale jak zapewniano nas w środę wieczorem – mecz był niezagrożony… Po odwołanym Superpucharze ludzie byli spragnieni meczu Legii, w końcu ile może trwać niezbyt ciekawa przerwa w rozgrywkach? Mecz z Portugalczykami oczywiście zaczął się dużo wcześniej niż godzina 19:00, a nawet dużo wcześniej niż czwartek… Fani „Lwów” byli bowiem widziani w Warszawie już od środy rano. Mimo bluz „Juve Leo” (główna grupa Sportingu) twierdzili jednak, że nie są zainteresowani „integracją” i na propozycje nie przystawali… czasem szukając oparcia w policyjnych radiowozach czy też oddając „na luzie” część garderoby Polakom. Koszulka i bluza „Juve Leo” wisiały sobie podczas meczu na jednej z flag Legii. A na murawie remisowo. Po 16:00 w Źródełku odbyła się kolejna giełda pamiątkowa. Rozdawany był też za darmo drugi numer zina „Nienawidzimy Wszystkich”, którego tym razem wydrukowano 3.500 (i tyle poszło)! „NW” rozdawano w Źródle, przed Sportsbarem i przed Żyletą. Na mecz przyjechali m.in. zgodowicze z Den Haag, którzy pod Źródłem spalili flagę narodu, z którym utożsamia się ich największy krajowy rywal :-). Barwy DH były też obecne na stadionie. Ultrasi apelowali o zbiórkę konfetti i serpentyn. Wreszcie rusza ta runda wiosenna i coś się zaczyna dziać… Nie obyło się jednak bez negatywów … Na meczu ze Sportingiem Lizbona zabrakło oprawy. Nieznani Sprawcy wydali obszerny komunikat gdzie wyjaśniali powody takiej decyzji. Otóż klub zażądał od nich projektu planowanej choreografii! Jako prawdziwi ultras nie mogli się na to zgodzić i bardzo dobrze, że się nie zgodzili! Jak napisali - utrzymywanie projektu w tajemnicy oraz jego suwerenność jest istną świętością dla każdej szanującej się grupy ultras. Więc jako, że klubowi znów odpierdala – bawiliśmy się bez oprawy, wisiało sporo flag (w tym odnowiona „Wielkie Księstwo Warszawskie” oraz kilka nowych), transparenty („Pozdrowienia do więzienia”). Urozmaicić to widowisko postanowił znaczny procent kiboli, który w tej piździawie dopingował swój klub… bez koszulek. Co istotne – doping prowadzony był w (wymuszonym) old schoolowym stylu, z megafonem, bo nagłośnienia także nie było… Było wiadomym, że na mecz 1/16 Ligi Europejskiej przyjdzie sporo pikników, którzy chcą po prostu zobaczyć dobry mecz, a na spotkaniu z takim ŁKSem ich nie uświadczysz… Czasami doping był dobry, ale bywało, że siadał… Tak czy owak – skromna grupa z Portugalii nie była słyszana przy Łazienkowskiej… Sporting (120 osób) wywiesił kilka flag, które jakoś udało im się donieść na mecz, a działacze Legii uznali ich za na tyle niegroźnych, że w dolnej części sektora gości posadzili piknikowych fanów Legii… I faktycznie, agresywna to ta grupa nie była… Doprawdy nie wiem jakie jest u nich pojmowanie kibicowskich zasad… W każdym razie już teraz wiemy, że nie tylko Cristiano Ronaldo to płaczek. Oni tak po prostu mają. Po meczu również nie wszyscy fani gości mieli szczęście… A my robiliśmy swoje. Już podczas rozgrzewki piłkarzy Sportingu poleciało w nich mnóstwo śniegowych pocisków :-). Sytuacja powtarzała się podczas gry aż spiker zaczął informować, że gdy jeszcze raz się to powtórzy – sędzia przerwie mecz… Śnieżki już chyba nie spadły, ale spadł… achtung (w pole karne rywala) oraz serpentyna. Bramkarz Sportingu naprawdę poczuł się jak na dzikim wschodzie… I o to chodzi. Na gnieździe wisiała flaga GNLS, a Sz. szalał bez koszulki :-). Na dworze straszna piździawa, a na boisku w rytm naszego „hej Legia goool” atakowała Legia Warszawa. Twarz się cieszyła gdy nasi parli do przodu, czasem dominowali (tak to wyglądało z wysokości trybun przy temperaturze -7 :-) – wyszli na prowadzenie… Przypominam, że nie tak dawno przegrywaliśmy z Vetrą Wilno czy remisowaliśmy w Warszawie z FC Homel… A więc postęp niewątpliwie jest. Portugalczycy doprowadzili do remisu, ale Janusz Gol zdobył drugą bramkę tego wieczoru! Kiedy wydawało się, że Legia sprawi kolejną miłą niespodziankę w pucharach – pięknym strzałem wyrównał Sporting… Niestety, 2-2 i mocno umiarkowany optymizm przed rewanżem. Aczkolwiek wiara jest – możemy wszystko!

Strona

5

„DL” zine nr 4


RELACJE Mecz ze Sportingiem był ostatnim meczem w Warszawie w wykonaniu Macieja Rybusa… Kiedy schodził z boiska część skandowała jego nazwisko, ja byłem w tej części, która milczała… Na skandowanie powinien sobie bardziej zasłużyć. Przypomnijmy sobie, że nie tylko same umiejętności piłkarskie decydowały kiedyś o wsparciu z Żylety… Po ostatnim gwizdku znaczna część pikników od razu wychodziła, a Żyleta dalej bluzgała Sporting i dziękowała piłkarzom za walkę. Zaśpiewno na dwa głosy „Warszawę”, grajki mogli usłyszeć, że w Lizbonie czekamy tylko na zwycięstwo oraz, że… puchar jest nasz! Ł.

LEGIA: Kuciak, Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Vrdoljak, Rzeźniczak (71' Wolski)- Żyro, Gol, Rybus (62' Kosecki) - Ljuboja (82' Hubnik). SPORTING: Patricio - Pereira, Onyewu, Polga, Insua - Rinaudo, Fernandez, Carrillo (74' Santos), Schaars (46' Carrico), Izmailov (46' Pereirinha) - van Wolfswinkel. BRAMKI: Wawrzyniak (37’), Carrico (60’), Gol (79’), Santos (88’). ŻÓŁTE KARTKI: Vrdoljak, Kosecki, Onyewu, Insua, Wolfswinkel. WIDZÓW: 27.200 (w tym 120 gości).

GÓRNIK ZABRZE 2-0 LEGIA WARSZAWA 19.02.12 (Ekstraklasa, Zabrze). Od dawna było wiadomo, że inauguracyjnego meczu rundy wiosennej nie obejrzy zorganizowana grupa kibiców Legii. Górnik Zabrze będzie kolejnym klubem z nowym stadionem, który obecnie właśnie jest w trakcie budowania. KSG nie przyjmuje gości, a straszono go nawet brakiem licencji na rozgrywanie meczów jedynie dla śląskiej publiczności. Ostatecznie jednak niedzielny mecz Górnika z Legią, stary ligowy klasyk – odbył się na arenie imienia Adolfa Hitlera :-). Kibole Legii i tak pochłonięci są „operacją Lizbona”, niektórzy wyruszali już w dzień meczu ligowego… W Zabrzu nasze wymuszone zero, a piłkarze fatalnie wtopili… Co nam pozostało przed meczem z Górnikiem? Oglądanie meczyku w zaciszu swoich mieszkań, albo w chaosie warszawskich pubów :-). Chętnych do zobaczenia jak Legia wejdzie w ostatnią rundę przed Euro 2012 nie brakowało. Miło by bowiem było zdobyć Mistrza Polski, kilka lat niewidzianego w Stolicy. Niestety po 90 minutach humory nam nie dopisywały… To musiało zakończyć się takim wynikiem… Mecz europejskich pucharów na koncie, trzech podstawowych zawodników odeszło… Do tego niewykorzystane sytuacje, towarzyszące nam już od meczu ze Sportingiem (np. te Ljuboji)… Przegraliśmy w Zabrzu na placu budowy, w jakimś żenującym meczyku 0-2, a miejscowi cieszyli się okrzykiem „legła Warszawa”, co jest ich jedynym sukcesem w tych rozgrywkach… Trzeba zaznaczyć kolejne kiksy Żyry oraz Ljuboji w dobrych sytuacjach… Tymczasem jakiś murzyn przegalopował pół boiska i strzelił nam gola, a drugiego poprawił piłkarz, który… dośrodkowywał… KSG ponadto miał poprzeczkę, kilka razy świetnie interweniował Kuciak. Stworzyliśmy sytuacje, ale było ich zbyt mało… Żadnym pocieszeniem nie jest fakt, że przegrał Lech, zremisowały Wisła ze Śląskiem… My jesteśmy Legia i z Górnikami na placu budowy musimy po prostu wygrywać… Musieliśmy to wygrać i byłyby wtedy tylko dwa punkty straty do lidera. Dlatego wcześniej napisałem, że to musiało się skończyć takim wynikiem… Kiedy oni bowiem stanęli na wysokości zadania w takiej sytuacji? A mecz we Wrocławiu przed nami... Sektora gości brak. Górnik stworzył kilkusetosobowy młyn, wywiesił kilka flag i dopingował swój zespół. Na jednej z trybun budowanego stadionu pojawiło się 3.000 kibiców. Ł. GÓRNIK: Skorupski - Bemben, Pazdan, Szeweluchin, Marciniak - Olkowski, Przybylski (19' Magiera), Kwiek, Mączyński, Nakoulma - Milik (63' Jonczyk). LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Rzeźniczak (46' Kucharczyk), Gol, Wolski (79' Hubnik), Vrdoljak - Ljuboja, Żyro. BRAMKI: Nakoulma (24’), Magiera (77’). ŻÓŁTE KARTKI: Jonczyk, Magiera, Rzeźniczak. WIDZÓW: 3.000 (w tym 0 gości, brak sektora).

SPORTING LIZBONA 1-0 LEGIA WARSZAWA 23.02.12 (Liga Europejska 1/16, Lizbona). O tym meczu, na krótko przed nim – rozmawiała cała Warszawa i nie tylko… Nic dziwnego, Legia, która potrafi zaskoczyć w europejskich pucharach – miała szanse awansować do 1/8 finałów LE, w którym już czekał Manchester City… Ajjj… trochę zabrakło by sprawdzić ten oklepany klimat angielskich pubów :-). Szkoda też meczu w Warszawie, bo z pewnością angielskie pasibrzuchy wyciągnęłyby wielu warszawskich hoolies z wygodnych domów :-). Trudno się mówi. W Lizbonie przegraliśmy 0-1 po wyrównanej walce, której się raczej nie spodziewano. W tej samej rundzie odpadła też Wisła Kraków, a Legia była najlepszym polskim zespołem europejskich pucharów tej edycji. Grającym najładniej i dającym najwięcej emocji… Do tego, w przeciwieństwie do krakowskiej zbieraniny – CWKS złożony jest w większości z Polaków, którzy upokorzyli dumnych Rusków na ich ziemi… Doprawdy, niesprawiedliwym by było mieć do piłkarzy pretensje po odpadnięciu ze Sportingiem, można mieć tylko niedosyt, bo rywal spodziewanego szału wcale nie robił… Zawodnicy Legii wybiegli jednak w Portugalii po to by wygrać i chociaż wiemy, że dali z siebie wszystko… To bardzo ważne. Także dziękujemy, była to zajebista edycja pucharów, najlepsza dla naszego pokolenia, które nie jeździło na Ligę Mistrzów… Zapamiętam bieganie na boso pod hotelem w Hadze, armie bezdomnych psów w Bukareszcie i wiele innych motywów… Teraz zostaje walka w rozgrywkach krajowych i zapewnienie nam podobnych emocji na czas po pieprzonym Euro 2012. A teraz relacje z trybun. W młynie Sportingu pojawili się czarnoskórzy, a tymczasem na sektorze Legii wisiała flaga z KKK, a także przekreślonym murzynem, gwiazdą Izraela i milicyjną odznaką. Ł. Legionista numer jeden: Na ten europejski wyjazd mieliśmy wyjątkowo dużo czasu do przygotowań, ale mimo to w mojej wycieczce wszystko ustalało się do ostatnich chwil przed wylotem. Szukaliśmy wiele połączeń do Lizbony przez samoloty, ampery, busy aż do samochodów osobowych. Ostatecznie wybraliśmy trasę samolotem przez Londyn, a dlatego taką, ponieważ dzięki znajomkowi mieliśmy w miarę tanie połączenie, bo on miał jakiegoś ziomka, który ogarnął nam loty ze zniżkami. Byliśmy obecni w Luton, Lizbonie, Porto, Gatwick, Londynie, z tych wszystkich miast jedynie nie mieliśmy czasu pozwiedzać Porto i Gatwick. Ale po kolei. We wtorek po południu mieliśmy samolot z Warszawy do Londynu, a dokładniej do Luton (które znajduje się 1,5godz autobusem od Londynu), tam postanawiamy spędzić nockę na lotnisku, bo dolecieliśmy tam na wieczór, a w środę z rana z tego samego lotniska mieliśmy lot do Lizbony.

Strona

6

„DL” zine nr 4


RELACJE Już w samolocie do Luton zaczęły się nasze przygody, po 10 minutach steward o imieniu Rares grozi naszej wesołej ekipie, że na lotnisku w Luton będzie czekać na nas policja za nasze zachowanie, ale przecież tylko sobie słuchaliśmy muzyki, śpiewaliśmy, gadaliśmy i chłopaki spożywali colę z małym dodatkiem. Rares nalegał aby powąchać, że ta cola nie jest z wódką i po powąchaniu uparł się, że jest to jednak cola z wódką i na nic zdały się zapewnienia naszej ekipki, że nie jest to wcale cola wódką... Bo faktycznie była to cola z whiskey ;-). Jednak po jakimś czasie Rares się przyzwyczaił do nas, podobnie cała reszta samolotu, która nas początkowo nie polubiła. Rares siedział prawie cały lot wkurwiony. Skończyło się jednak na tym, że dolecieliśmy bez zbędnych kłopotów do naszego celu. Podczas siedzenia na lotnisku bardzo szybko pada pomysł, żeby ruszyć jednak w miasto, tak też robimy, niestety, ale z bagażem, bo za przechowanie torby na lotnisku chcieli w chuj hajsu. Tak więc bierzemy mandziur i wybijamy z lotniska, pod którym roiło się od taryfiarzy w charakterystycznych dla Londynu taksówkach. Przemierzając przez stado taryfiarzy ogarniamy, że każdy z nich to ciapak, tak więc wybraliśmy najbielszego i ładujemy się do taryfy. Pozytywnym zaskoczeniem jest, że bez problemu wziął nas 5 (bo z tyłu dwa siedzenia się rozkładały tak, że na tyłach mieści się 5 osób). Mimo, że chcieliśmy aby podrzucił nas w okolice stadionu, wybijamy na jakimś jakby ryneczku w Luton. Reszta mojej ekipy wycieczkowej nie mogła już wytrzymać bez %, tak więc ruszamy na poszukiwania sklepu alkoholowego. Niestety, ale na ulicach mijamy samych ciapaków albo czarnuchów, aż do czasu gdy widzimy pierwszego białego człowieka, którym okazał się .. najebany Polak ;-). Po chwili rozmowy, dowiadujemy się, że jest ze Słupska i za 1,50 zł oprowadzi nas po mieście, bo potrzebował na piwko :-). Po chwili dołącza do niego jego dobry koleżka Topek. Topek miał chyba rozjebaną krtań, bo gadał jak warkoczący silnik starego samochodu i jego pierwsze słowa skierowane do swojego ziomka po ujrzeniu nas to… „mają chatę? Chata jest potrzebna”. Po kilku chwilach stwierdzamy, że nie mamy czasu na pogawędki z najebusami i ruszamy dalej w swoją podróż w poszukiwaniu sklepu. Po drodze mijamy kilka polskich sklepów oraz w sklepach prowadzonych przez ciapaków widzimy sporo polskich produktów. W końcu, ku uciesze moich kompanów znaleźli sobie sklep z alkoholami, tak więc po zakupie niezbędnych płynów ruszamy w poszukiwaniach naszego celu na ten wieczór, mianowicie stadionu miejscowego Luton Town Football Club. Pytając o drogę dowiadujemy się, że jest to 10-15 min z buta - z miejsca gdzie byliśmy, tak więc ruszamy w tamtym kierunku, co jakiś czas pytając się ludzi o drogę. Co ciekawe - każdy mówił nam inną… Aż w końcu w polskim sklepie gdzie można było znaleźć suchą krakowską, ogórki konserwowe, napój Hellena, jak i wiele polskich browarów spotykamy kolejnego Polaka, tym razem trzeźwego. Dowiadujemy się od niego jak dojść najszybciej na stadion, oraz pewnej ciekawostki, mianowicie w Luton na 100tys. mieszkańców 35tys. to Polacy, co stanowi ok. 10% całości Polaków w Anglii. Gdy docieramy pod stadion miejscowej drużyny mijają około 3 godziny od startu naszych poszukiwań, jak się później okazało przeszliśmy całe miasto na około, a tak naprawdę mieliśmy te 10-15min drogi z początkowego miejsca. Wracając do stadionu, to jego budowa nas zaskoczyła. Najpierw znajdujemy się od jakiegoś tylnego wejścia gdzie była jedna szeroka, drewniana brama wejściowa, a nad tym napis Luton Town Football Club. Cykamy fotkę i ruszamy dalej w celu znalezienia wejścia (jakiegoś normalniejszego) na stadion, obchodzimy go od boku i to, co zobaczyliśmy jeszcze bardziej nas zdziwiło, mianowicie wzdłuż ulicy były domki jednorodzinne, aż tu nagle między nimi brama wejściowa na sektor, potem znowu domki i znowu taka oto brama! Po jakimś czasie chodzenia wokół stadionu znajdujemy się pod kasami, cykamy tam fotkę, rozklejamy parę vlepek i się zawijamy na lotnisko. Po powrocie na lotnisko, większość idzie w kimę, ale paru z nas jakoś nie może usnąć na niezbyt wygodnych złączonych krzesłach, tak więc noc mija nam na rozmowach i śmiechach z grubego czarnucha sprzątającego lotnisko. Pierwszy dzień, a właściwie pierwsze popołudnie naszego wyjazdu mieliśmy za sobą, a w środę rano, chwilę po 8 wylatujemy samolotem do Lizbony. W samolocie poza nami ok. 40 osobowa grupa kiboli zmierzających na mecz ze Sportingiem. W tym oto samolocie zaczyna się nasza przygoda z wieloma sobowtórami znanych osób, zaczęło się od sobowtóra Krzysztofa Krawczyka, typ z Portugalii, grubszy z wąsem, strasznie był podjarany jak ludzie z Legii dla śmiechów sobie z nim robili zdjęcia, po chwili przynosi on nam jakąś swoją gazetkę i pokazuje nam swoje zdjęcia z jakiś bankietów, okazało się, że tak naprawdę on i tak jest piosenkarzem ;-). Kolejna była Whitney Houston, dziwne, bo przecież niedawno się zaćpała (?), potem dojrzeliśmy Pana Bulwę, a na koniec lotu zgodnie stwierdzamy, że z nami leci Popek z Firmy. Po dolocie do Lizbony - czeka na nas już paru policjantów. Moja grupka ładuje się do autobusu za pomocą, którego mieliśmy się dostać do wcześniej zarezerwowanego hotelu. Psy się spinały przy nas, bawiąc się paralizatorem i batonami (tak - batonami, w sensie pałkami teleskopowymi, bo z takim wyposażeniem tam chodzili, nie wiem czy tylko z okazji przyjazdu kiboli Legii czy tak jest na co dzień). Startujemy naszym autobusem w stronę wschodniego wybrzeża, po drodze mijamy centrum miasta i trzeba przyznać, że ciekawie to wszystko wyglądało. Po paru minutach jazdy autobusem, potem tramwajem - dobijamy do naszego hotelu. Meldujemy się, kąpiemy i ruszamy w miasto. Okolice naszego hotelu to dworzec, który przypominał nam dworzec Wileński w Warszawie, stąd szybko został on mianowany po prostu Wileniakiem, dalej było morze, ale na nasze nieszczęście były to rejony morskiego transportu i nie można było się tam kąpać, bo tereny były poodgradzane i pod monitoringiem. Do Lizbony jechałem z celem wykąpania się w morzu, ale niestety plan legł w gruzach, bo musielibyśmy przebić się na drugie wybrzeże, a na to po prostu nie mieliśmy czasu. Zwiedzając okolice naszego hotelu docieramy na duży plac, z którego kierujemy się na główną ulicę prowadzącą na starówkę, która przypominała naszą Chmielną, więc tak też ją nazywaliśmy. Pozwiedzaliśmy trochę miasto, wróciliśmy do hotelu coś zjeść oraz zgadać się z resztą naszych, którzy byli już na miejscu. Wyruszyliśmy w miasto w celu poszukania jakichś kibiców Sportingu, ale na nasze nieszczęście nigdzie takich nie można było znaleźć. Uprzedzę nieco fakty i powiem tyle, że przez cały pobyt w Lizbonie spotkaliśmy tylko jednego dziadka w szaliku Sportingu w dzień meczu, ale nic mu nie robiliśmy, bo na sam nasz widok prawie zjechał w autobusie. Barwy Sportingu ujrzeliśmy jeszcze tylko raz (zdjęcie poniżej) i tej okazji nie przepuściliśmy już. Wracając jednak jeszcze do środy to wieczorem wybraliśmy się ponownie na miasto, mijamy wiele osób w barwach Legii, wszędzie słychać śpiewy sławiące najwspanialszy klub na świecie, jak i rozmowy w języku polskim. Zwiedzając tak miasto trafiamy, jak się potem dowiedziałem, na dzielnice czarnuchów... Pewna grupka, która przechodziła tam wcześniej nawyzywała jednego z czarnuchów od małp, ten poleciał po kolegów i oczywiście grupa się spięła do nas, bo ten jeden twierdził, że to my go wyzywaliśmy. Akcja miała miejsce w pewnej uliczce, siedziało tam paru Legionistów, którzy jak zobaczyli, że coś się zaczyna dziać to dołączyli do nas, ale okazało się, że jesteśmy pod pubem Benfici, z którego wysypało się jeszcze paru czarnuchów, początkowo leciały same wyzwiska itd. Nagle pewien kelner z pobliskiej restauracji podbił do mnie i powiedział, żebyśmy uważali na tych czarnuchów, bo oni latają z klamkami, jego słowa się po chwili potwierdziły jak widzieliśmy jak jeden z nich odkładał ową klamkę. Nie minęła chwila, a zaroiło się na miejscu od psów, które jak się okazało wydzwoniły te same czarnuchy, które do nas się pruły... Chwilę trwały ganianki Legionistów po uliczkach, ale po chwili nie wiadomo czemu (bo nie rozumieliśmy co mówią po portugalsku) psy się odwróciły, uformowały szereg i najebały czarnuchów batonami, paru powinęli, a nam kazali się rozejść. Tak też zrobiliśmy, ale to nie był jeszcze koniec tego dnia :-). Jako, że u nas na hotelu był na samej górze duży taras to tam trwał balet w najlepsze, w którym brało udział wiele osób, jakoś przed 5:00 gdy czwórka z nas już sobie spała nagle drzwi padają z buta i ktoś zapala światło, byliśmy pewni, że to piąty z nas wrócił najebany, ale tak nie było... Za drzwiami wpadły psy i jak się później okazało wyjebali wszystkich z hotelu oprócz naszego pokoju za nocne, pijackie awantury m.in. z właścicielem… Czwartkowy dzień, właściwie poranek minął nam szybko i bez większych przygód, popołudniu już trwały przygotowania do meczu, początkowo miała być wspólna zbiórka Legionistów na jednym z placów w centrum i przemarsz pod stadion, jednak w obawie o prowokację zostaje to odwołane i mieliśmy się zebrać pod stadionem. W drodze na stadion dostajemy info, że na stacji metra pod stadionem psy i tak trzymają naszych tak więc pada szybka decyzja, że wysiadamy wcześniej i dojedziemy autobusem, tak też robimy. Nie znaliśmy rozpiski autobusów i lokalizacji przystanków więc w dotarciu na stadion pomogła nam pewna babcia z wnuczkiem, którzy byli fanami Benfici i również tak jak my twierdzili, że ‘sporting kurwa’. Wysiadamy na wskazanym nam przystanku, wszystko ładnie, wszystko pięknie, jesteśmy pod stadionem, tylko lądujemy pod wejściem na ich młyn… Policjanci zdziwieni tą sytuacją łapali się za głowę i próbowali nas oddzielić od miejscowych, zagonili nas jakoś na górę schodów, po czym słychać było z dołu jakieś okrzyki w naszym kierunku, tak więc odwróciłem się i zachęcając rękoma miejscowych do starcia tylko rozwścieczyłem tłum…:-). Poleciały w naszą stronę butelki i ruszyło ok. 30 osób, a nas było 7osób. Nikt od nas nie uciekał, ale za to byliśmy po raz kolejny świadkami jak policja hardcorowo traktuje tam kibiców, paru którzy się próbowali przedostać przez kordon gorzko tego pożałowali, bo dostali niezliczoną ilość ciosów pałkami na łeb i nie tylko, jednemu któremu się jakoś udało przedostać w naszą stronę odechciało się walki gdy zobaczył, że jest sam. Po wszystkim ruszamy w stronę sektora gości. Tam spotykamy resztę kiboli warszawskiego klubu. Po jakimś czasie zaczynają nas wpuszczać na mecz, powoli sektor gości się zapełnia, składał się on z dolnej trybuny - dość małej, oraz z dużej górnej. Niestety dla nas, policja nie zezwala na wniesienie bębnów, megafonu ani oprawy, wszystko musi zostać w magazynku na czas meczu... Against Modern Football! Przy wejściu powijają parę osób za wniesienie piro, ale mimo to i tak część piro trafia na sektor i zostaje tam odpalona. Przez cały mecz lecimy z dopingiem, przebijamy się bez problemów przez Sporting, mimo początkowych problemów ze zgraniem się idealnie przez brak megafonu. Co jakiś czas jest odpalane jakieś piro, gospodarze też coś tam odpalili, jakiegoś wrocławia i ze dwie petardy może. Na mecz zostały przygotowane identyczne koszulki dla wszystkich, z przodu ‘ogórek’ i eLka na tle Europy, do tego napis „We’re back on the Road. Legia Warszawa on tour”, z tyłu natomiast wypisane kluby z jakimi graliśmy w Europie i coś się działo oraz podane daty tych zdarzeń + „Fear us”.

Strona

7

„DL” zine nr 4


RELACJE Gospodarze coś tam próbowali chyba się bawić w ultrasów, ale ich poziom jest niski, tak chujowy jak ich zgoda (?) z Lechią Gdańsk, wywiesili flagę łączoną tych dwóch klubów, co nie mogło obejść się bez reakcji na naszych sektorach. Głośnie „Lechia Gdańsk Kurwa szajs” oraz „gdańska kurwa aeao” niosło się po stadionie. Trzeba przyznać, że momentami tego wieczoru doping wychodził nam bardzo dobrze, szczególnie przy stałych fragmentach gry w okolicach bramki Sportingu, bo każdy wiedział, że po prostu musimy strzelić bramkę aby jechać do Manchesteru i pogonić Angoli (gdyż Manchester wygrał dzień wcześniej z Porto i nasz przeciwnik był już znany). Fani gospodarzy niby jakoś tam dopingowali, ale po strzeleniu bramki ludzie z sektorów graniczących z naszym skupili się tylko na napince, a jeden, który stał obok nas, pokazywał ciągle jak to on obciąga.. nie wiem co to miało na celu, ale pokazywał, że obciąga tak aż mu głowa pęka.. :D. Na sektorze wisi kilkanaście naszych flag, w tym jedna debiutująca, White Power z postacią z KKK z herbem Legii na sercu, oraz skreśloną gwiazdą żydowską, znaczkiem policji oraz czarnuchem. Flaga wisiała praktycznie cały mecz i żaden delegat się nie czepiał ani nic, na Legii pewnie ekipa Błędowskiego i Tong Po by próbowała zdjąć taką flagę... Przed meczem jeszcze dochodzi do spiny na naszym sektorze z psami, trochę pałują, ale sytuacja się uspokaja. Na meczu niestety, ale było obecnych dużo pazi, czego efektem była np. wymiana jednego z takich pazi szalikiem Legii z jakimś Andrzejem ze Sportingu. Owy paź miał pecha, bo całą sytuację widział S. i nie tylko, z góry mieli dobry widok na to - szybko został on rozkminiony po czym zostało mu wytłumaczone, że tak się nie robi. Następnie zaczęły być palone szaliki oraz flagi Sportingu zdobyte tego dnia na mieście. Po paru minutach wypuszczają nas ze stadionu, policja formuje kordony i otacza nas w celu doprowadzenia nas w grupie do metra i odwiezienia do centrum, na placu, na którym zostały autokary, którymi przyjechały osoby z czarterów, mimo, że ktoś miał podstawiony samochód, campera czy coś obok stadionu… Zazwyczaj policja nie wypuszczała z kordonu, udało się nielicznym. Nie minęło parę minut i już doszło do przykrego incydentu... Mianowicie nie wiadomo, z jakich przyczyn jeden z policjantów zaatakował Legionistę pałką prosto w łeb, efekt? Legionista leżał bez ruchu na ulicy i zaczęły się przepychanki pomiędzy nami, a policją, gdy sytuacja się uspokoiła, a Legionista dalej leżał próbowaliśmy mu pomóc i chcieliśmy aby psiarskie chociaż wezwały karetkę, ale nawet tego nie chcieli zrobić. Wtedy ktoś opluł jednego z najbardziej napinających się policjantów i poszła druga fala pałowania na ślepo kogo tylko mogli sięgnąć pałą... W końcu pewna dziewczyna od nas dała radę jakoś się dodzwonić i karetka już jechała po chłopaka od Nas. Przemarsz powoli ruszył dalej w stronę metra, podzielili nas na parę grup i wpuszczali do metra, które jechało prosto do centrum i tam ludzie się rozchodzili a Ci, co musieli wracać na czarter wsiadali do podstawionych autokarów. Doszła nas wieść o nieszczęśliwym wypadku, którego efektem jest śmierć jednej osoby, z tego co wiem na tę chwilę. Ofiarą Portugalczyk jadący samochodem osobowym z którym zderzył się autokar próbujący podgonić obstawę policyjną prowadząca autokary na lotnisko. Wracając jednak do wydarzeń po meczu, to całe miasto ponownie, tak jak i przed meczem było wypełnione fanami Legii. Białe koszulki były widoczne na każdym kroku i wszędzie było słychać pieśni sławiące Legię. Jedni balowali dłużej, inni krócej, moja ekipa miała w planach iść spać w miarę wcześnie, bo o 6 trzeba było wstawać aby wyrobić się na pociąg do Porto, bo stamtąd mieliśmy samolot powrotny. Kupujemy tylko 3 bilety na 5 osób z nadzieją na spoko kanara i możliwość dogadania się, gdy kanar zobaczył, że mamy tylko 3 bilety od razu wykręcił numer na policje i wezwał ich na kolejną stację, ostatecznie jednak kupujemy brakujące dwa bilety. Dojeżdżamy do Porto, tam wbijamy się w metro jadące na lotnisko, nie mogliśmy sobie pozwolić na wyrzucenie z pociągu, bo następnym byśmy nie zdążyli dojechać na nasz lot. Co się nie stało w pociągu stało się w metrze, na naszej drugiej stacji wbijają kanary, a z nimi więcej ochrony niż nas wszystkich.. Po tłumaczeniach, że nie wiedzieliśmy gdzie się kupuje bilety i czy w ogóle je trzeba posiadać (bo wejścia do metra wyglądały tak, że stały dwa słupki i tyle, żadnych bramek do przejścia itd.) suka od kontroli biletów nie dała się nic, a nic ugadać i chciała nam wlepić mandaty na 172,5€ ... Jeden z ochroniarzy wziął nas na bok i wytłumaczył jak to wygląda, żebyśmy mieli na to wyjebane, bo i tak mandat będzie obowiązywał tylko jeśli zostaniemy w Portugalii. Tak więc suka kończy wypisywać mandaty, my wbijamy w metro i dojeżdżamy do lotniska, przechodzimy odprawę po czym lecimy do Gatwick. W Gatwick czekał na nas pociąg do Londynu. Godzinka jazdy i jesteśmy na London Victoria, czyli mniej więcej w centrum miasta. Mieliśmy przyklepane bilety na 23:00 do Luton, a była godzina ok. 17, tak więc skoczyliśmy sobie coś zjeść, a potem pozwiedzać nieco Londyn. Trzeba przyznać, że Londyn w ten piątkowy wieczór prezentował się bardzo ciekawie i jest wart odwiedzenia na dłużej aby więcej obejrzeć. Piwko nad Tamizą w piątek wieczorem z widokiem na London Eye – bajka ;-). Tzn. tak sobie posiedzieć, bo osobiście nie spożywałem złotego trunku :-). O 23:00 ładujemy się do autokaru i jedziemy do Luton na lotnisko, postanawiamy, że tego dnia nie zapuszczamy się na miasto, bo nie ma co tam zwiedzać, a widok multi-kulti jakoś nam nie pasuje… Tak więc na lotnisku to się pogadało, to jakoś przemyło, chwila kimania i poranny samolot do Warszawy. Po odprawie na poczekalni nie wiedzieliśmy czy jesteśmy wszyscy zaspani jeszcze i mamy zwidy czy naprawdę ktoś siedział w czapce Lecha Poznań… ale jak się później okazało, nikt z nas nie miał zwidów, ale owy właściciel czapki nie przyznawał się do tego, że jest kibicem Lecha i przekazał nam czapkę (na zdjęciu). Do ciekawostek można dodać takie sprawy jak uroda, a właściwie jej brak u portugalskich dziewczyn... Spodziewaliśmy się zajebistych panien, a w Lizbonie widzieliśmy może ze 3 ładne dziewczyny, w Porto może z 5, w Londynie już trochę więcej… szczególnie w pewnej sytuacji jak trafiliśmy na limuzynę z jakiegoś wieczoru panieńskiego (?). Inną ciekawostką jest to, że w Lizbonie jest w chuj czarnuchów, natomiast w Porto były to już pojedyncze sztuki, w Londynie to wiadomo, że też ich jest mnóstwo, a w Luton mieszkają sami Polacy, ciapaki i czarnuchy. Kolejną ciekawostką jest fakt, że gdzie się nie pojawiliśmy odbywały się ‘promocje’ dla kiboli Legii. Fakt, że na miejscu zastaliśmy letnią jak dla nas pogodę (ponad 20 stopni) sprawiał, iż ludzie z Warszawy chodzili w krótkich spodenkach, koszulkach albo i bez, co rodziło w miejscowych niesamowite zdziwienie, gdyż oni chodzili poubierani w kurtki, szaliki itd. Wzrok Portugalczyków jednak był nie do opisania gdy jeden z moich kompanów przemierzał Lizbonę w samych klapkach, spodenkach, koszulce i.. kapoku z samolotu! ;-). Co ciekawe ten oto mój kompan praktycznie cały wyjazd spędził w klapkach, nieważne czy był środek nocy, nieważne czy to była Lizbona, Porto, Londyn czy Luton.. Klapki były zawsze i wszędzie! Stąd też często była nucona znana piosenka „Pójdę boso...”, a nawet powstała wersja pod tego osobnika. Jak już o śpiewaniu mowa, to często miały miejsce tłumaczenia zagranicznych piosenek na język polski, a w razie nierozumienia tekstu śpiewanie na ‘freestylu’. Efekt? Zbyty nie do opisania :-). Dla osób, które by się wybierały do Lizbony warto wspomnieć o tym, aby nie dziwił ich fakt, że co kawałek dilerzy zaczepiają turystów proponując im jakieś swoje specyfiki, na 1m2 znajdywało się ze 3 takich dilerów. Innym faktem, który nie powinien dziwić jest to, że już wśród najmłodszych jest tam kultywowana miłość do tej samej płci... Niestety byliśmy osobiście świadkami takiej oto zabawy gdy dzieci w przedziale 6-12 lat na oko najpierw ‘bawiły’ się na 69, potem zapinając jeden drugiego w dupę i wiele innych pozycji, plusem jest chociaż to, że robili to w ubraniach, a nie bez... Podsumowując: wyjazd zaliczam do tych ciekawych, szkoda, że to koniec podróży po Europie, miejmy nadzieję, że już w wakacje ruszymy ponownie za naszymi kopaczami gdzieś w podróż oraz, że dostarczy nam to równie wiele, albo i więcej przygód. K. Legionista numer dwa: Prolog. Na początku chcę zaznaczyć, że jest to relacja nie tylko meczowa, ale także w dużej mierze turystyczna. Jeśli więc komuś nie pasuje czytać również o urokach miasta, to może pominąć tę relację. 16 grudnia 2011, dzień po meczu z Hapoelem, który był ostatnim spotkaniem w naszej grupie Ligi Europy, nadszedł czas na losowanie 1/16. Ze sporą niecierpliwością czekaliśmy na poznanie kolejnego rywala, oraz co za tym idzie miejsca następnej wycieczki za Legią, która czekać nas miała w lutym. Wiele osób liczyło na stosunkowo bliskie wyjazdy do Niemiec lub Belgii, inni chcieli Wyspy i jeden z Manchesterów. Los jednak wybrał dla nas Lizbonę, czyli wyjazd najdalszy z możliwych, bagatela 3350 km (dalej niż turecki Gaziantep, w którym rozpoczęliśmy przygodę w pucharach!). Pierwsze chwile po losowaniu to spore rozczarowanie, wyjazd drogi, przeciwnik kibicowsko raczej kiepski itp. Okazało sie jednak, że wyjazd był pierwsza klasa! Nie uprzedzajmy jednak faktów. Po szybkim sprawdzeniu połączeń lotniczych i przeczytaniu najważniejszych informacji o stolicy Portugalii uznałem, że pojadę tam z moją kobietą, która też jest osobą jeżdżącą na wyjazdy oraz aktywnie kibicującą Legii. Cel - kilka dni w słonecznej Lizbonie, sporo zwiedzania i na zwieńczenie tego wszystkiego mecz. Tak więc 2 godziny po losowaniu mieliśmy juz zarezerwowany lot w obie strony z przesiadką w Niemczech, po kolejnych 24 godzinach zaklepany był również hostel, który znajdował się minutę drogi od stacji metra. Teraz zostawało już tylko odliczać dni do wylotu.

Strona

8

„DL” zine nr 4


RELACJE 19.02.2012, Niedziela. W godzinach popołudniowych meldujemy się na Okęciu. Odprawiliśmy się już dzień wcześniej przez Internet, więc na głowie mamy trochę mniej. Nadanie bagażu, kontrola bezpieczeństwa i godzinę przed odlotem kręciliśmy się już w okolicach naszej bramki do samolotu. Lot przebiega bezproblemowo. W Niemczech na przesiadkę mamy godzinę, przed wylotem obawiałem się, że czasu może być niewiele, jednak okazało się, że wystarczyłoby nam i pół godziny. W Lizbonie lądujemy po 22 lokalnego czasu. Odbieramy bagaż, łapiemy taksówkę i przed 23 dojeżdżamy do naszego hostelu. Przed wejściem niemiła niespodzianka, przywitał nas nieopodal spory napis "Antifa". Wiedzieliśmy, że znajomi jadący transportem kołowym będą mieli puszki z farbą, więc plan był taki, by w czwartek po meczu zamalować to ścierwo. Wyprzedzając fakty, ktoś jednak nas ubiegł i w czwartek rano napis był zamalowany. Obok pojawił się jednak inny - "Jebać antifę" oraz eLka w kółeczku ;-). Po wejściu kolejna niemiła niespodzianka, recepcjonistka w hotelu była czarna jak smoła. Na szczęście, widzieliśmy ją tam tylko raz, w późniejszych dniach recepcji albo w ogóle nie było, albo siedzieli tam rodowici Portugalczycy. My zmęczeni podróżą bierzemy prysznic, jemy szybką kolacje i idziemy spać. 20.02.2012, Poniedziałek. Wstajemy rano, około 8 (w sumie tak wstawaliśmy tu codziennie). Trzeba upolować coś na śniadanie i zacząć zwiedzanie. Niestety, w okolicy naszego hostelu same kawiarnie, nie było tu jak zjeść coś na ciepło. Decyzja zapada, jedziemy do Oceanarium i zjemy coś po drodze. Po wejściu do metra negatywne wrażenie zrobiła na nas wielka mieszanka ras i kultur. Z jednej strony biali Portugalczycy, z innej idzie ktoś w turbanie, dalej gromadka przybyszów z Afryki o skórze czarnej jak heban, sporo też azjatów, Pakistańczyków itd. Wróćmy jednak do celu naszej podróży. Wychodzimy na końcowej stacji metra czerwonej linii. Mapa z przewodnikiem w kieszeni, więc dokładnie wiemy gdzie sie kierować. Stacja metra łączy się z centrum handlowym, przez które też trzeba przejść, i wychodzimy na wybrzeżu. Pogoda piękna, słoneczko grzeje, wspaniały widok na zatokę. Wybrzeżem kierujemy się w stronę Lizbońskiego Oceanarium. Jest to największe oceanarium w Europie, żyje tam ponoć 25 tysięcy morskich stworzeń. Zostało ono otwarte z okazji Expo'98. Wstęp kosztuje nas 16 euro od osoby (wystawa stała + wystawa poświęcona żółwiom morskim). Wchodzimy najpierw na tę z żółwiami. Tam obserwujemy kilka gatunków tych gadów, jeden z nich jest naprawdę sporych rozmiarów, w dodatku akurat leniwie przepływał przez część wielkiego akwarium, które było w podłodze, więc mogliśmy go obserwować z góry. Druga część budynku robi na nas jeszcze większe wrażenie. Całość zbudowana jest tak, że w centralnym miejscu znajduję się olbrzymie akwarium wysokie na 2 piętra, które można oglądać z każdej strony i na różnych wysokościach, w tym w niektórych miejscach także od góry. W tej części pływają różne gatunki rekinów, które na mnie zrobiły największe wrażenie, oprócz tego wiele innych gatunków ryb, niektóre naprawdę dziwaczne. Nurkują tu także pingwiny oraz wydry morskie. W mniejszych akwariach oraz terrariach można obserwować inne gatunki morskich stworzeń oraz płazów. Spędziliśmy tam ponad 3 godziny, całość naprawdę warta jest obejrzenia. Z Oceanarium udajemy się z powrotem do galerii handlowej przy stacji metra. Tam jemy obiad (steki, Robert B. byłby dumny ;-) oraz robimy spożywcze zakupy, by było co jeść na śniadania. Na moment wracamy do hotelu i udajemy sie na Lizbońską starówkę. Na pierwszy ogień idzie Praca do Comercio, dużej wielkości plac z pomnikiem króla Józefa I oraz łukiem triumfalnym (Arco de Triunfo). Kierujemy się stamtąd w stronę Praca do Rossio, tutaj znajduje się statua króla Piotra IV, dwie fontanny oraz Teatr Narodowy, otwarty w 1846 roku. Jest tu zatrzęsienie murzynów, co chwila jakiś podchodził do nas i proponował haszysz, marihuanę i kokainę. "Haszisz, good price, good stuff", słyszeliśmy to dosłownie, co kilkanaście sekund. Po prawej stronie Teatru Narodowego był też jakiś pomnik z gwiazdą Dawida, gromadzili się wokół niego murzyni w jarmułkach ;-) Jakby im było mało tego, że są czarni ;-). Tego dnia zwiedzamy jeszcze Praca dos Restauradores, pośrodku tego placu znajduje się obelisk upamiętniający wyzwolenie Portugalczyków spod panowania Hiszpanów. Został on wzniesiony w 1889 roku. Po tym wracamy metrem do naszego hostelu. Tu tradycyjny rytuał: prysznic, kolacja i spać ;-). 21.02.2012, Wtorek. Tego dnia postanowiliśmy zwiedzić stadiony 2 największych klubów Lizbony. Na pierwszy ogień poszła Benfica. Stadion znajduje się przy samej stacji merta Alto dos Moinhos. Stadion jest naprawdę duży, w jego obrębie znajduje się... MediaMarkt. My obchodzimy go dookoła, zostawiamy po sobie sporo vlepek i robimy kilka fotek. Kolejnym celem jest stadion naszego czwartkowego rywala, Sportingu. Tutaj na stadionie znajduje się Lidl, jakieś kino i sporo małych restauracji oraz fastfoodów. Też robimy tu rundę dookoła stadionu, spotykamy przy tym kilka osób z Polski. Nie spotykamy za to nikogo z emblematami Sportingu. Spotkać kogoś udało się natomiast znajomym, którzy byli tam godzinę po nas. Jeden z Portugalczyków miał jakieś emblematy grupy Juve Leo, ich głównej grupy ultras. Zostały im zaproponowane solówki, Portugalczycy jednak na nie nie przystali. Odeszli, ale niedługo potem wrócili... w towarzystwie portugalskich spottersów i wskazali Legionistów paluchami. Wesoła grupka z Warszawy została prewencyjnie pokręcona, zabrali ich na dołek, spisali i wypuścili. Nie było podstaw do dalszego zatrzymania, do niczego przecież nie doszło. Ponoć na dołku wisi do góry kołami flaga "ACAB Grasshoppers Zurich"... My w tym czasie byliśmy ponownie na Starówce. Oprócz zwiedzania postanowiliśmy zasmakować miejscowej kuchni. Jednym ze specjałów narodowych Portugalii jest dorsz przyrządzany tu chyba na 300 różnych sposobów. Trzeba przyznać, że smakuje tu naprawdę dobrze. My za miejsce naszego posiłku wybraliśmy Rua das Portas de Santo Antao. Jest to ulica o największym zagęszczeniu niezłych restauracji w Lizbonie. Należy tu jednak pamiętać o jednym. W cenę posiłku nie są wliczone przystawki, które podają na samym początku. Jeśli nie chcemy za nie płacić, to należy po prostu ich nie ruszyć gdy nam je podadzą. My jednak w czasie naszego pobytu często je próbowaliśmy, bo wiele z nich było naprawdę smaczne. Klimacik ulicy fajny, psuli go jednak murzyni, którzy siedzącym przy stolikach klientom restauracji tym razem oprócz narkotyków wciskali podrabiane okulary przeciwsłoneczne. Niektórzy z nich mieli jedno i drugie. Angielszczyzną jak w filmie "Borat" zachwalali swoje produkty. "Sanglasys, bjutiful sanglasys, Armani, Guci, gud prajs. Noł sanglasys? Soł mejbi haszisz, marihuana?". Podobno niektórzy skusili się na "okulary Armaniego", handlarze proponowali cenę 25 euro, schodzili po negocjacjach do 5 euro ;-). Wieczorem jedziemy jeszcze zobaczyć z zewnątrz Katedrę oraz wjeżdżamy windą na taras widokowy (takich zabytkowych działających jeszcze wind jest w Lizbonie 4, tylko jedna wjeżdża pionowo, pozostałe jadą skosem w górę). 22.02.2012, Środa. Ten dzień postanawiamy spędzić bardziej leniwie. Rano jedziemy na wybrzeże przy Oceanarium, tam cieszymy się pogodą i przy okazji spotykamy grupkę naszych znajomych. Spędzamy tu sporo czasu racząc się grzejącym słoneczkiem, którego od kilku miesięcy nam brakowało w związku z zimą w Polsce ;-). Po tych paru godzinach relaksu postanawiamy zaliczyć przejażdżkę tramwajem 28. Jest to mały zabytkowy wagon, który jeździ po wąskich i stromych ulicach centrum Lizbony. Wyciągając rękę przez jego okno niekiedy można dotknąć starych kamieniczek. Jedziemy sobie tak tym tramwajem i nagle się zatrzymujemy. Okazało się, że ktoś zaparkował auto zbyt blisko torów i trzeba było czekać aż znajdzie się kierowa i przepakuje swój pojazd. Polecam każdemu taką przejażdżkę, bo zobaczyć można podczas niej naprawdę wiele ciekawych miejsc. Następnie łapiemy się z kilkoma znajomymi. Jedziemy zobaczyć Panteon Narodowy. Wchodzimy do środka i przyznać muszę, że budynek naprawdę robi wielkie wrażenie. Po wszystkim, gdy schodzimy wąskimi uliczkami w stronę przystanku autobusowego, zauważamy, że na pierwszym piętrze jednej z kamienic suszy się szalik Sportingu. Jeden z naszych wykazuje się umiejętnościami akrobatycznymi i wdrapuje się na wysokość tego pierwszego piętra i ściąga barwy. Na ten widok były właściciel szalika wybiega z domu, jednak widząc sporą dysproporcje sił postanawia tylko bezradnie machnąć rękami i wrócić do swojego mieszkania ;-). Po wszystkim kręcimy się jeszcze trochę po centrum i zaliczamy kolejną restaurację próbując kolejnych ryb oraz owoców morza. Wieczorem, gdy siedzimy małą grupką na Praca do Comercio racząc się widokami i szumem wody, słyszymy nagle sporo policyjnych syren. Okazało się, że jakiś kilometr od nas doszło do przepychanek Legionistów z miejscowymi murzynami, które jak się okazało, przerwał wjazd psów, których tego wieczora w centrum było sporo. 23.02.2012, Czwartek. Dzień zaczynamy od spotkania pod naszym hostelem z grupą znajomych i wspólnie jedziemy zaliczyć ostatni punkt programu, jeśli chodzi o zwiedzanie. Tramwajem jedziemy na Belem, gdzie wysiadamy przy jakimś parku i pieszo idziemy w stronę Pomnika Odkrywców. Pomnik ten przedstawia statek, a na nim znane postacie z portugalskiej historii: Vasco da Gama, Henryk Żeglarz, król Manuel I, Luis de Camoes i wielu innych. Następnie kierujemy się w stronę Wieży Belem, po drodze znowu mijając tłumy sprzedawców okularów. Wieża ta została zbudowana ponad 500 lat temu, w ciągu tego czasu pełniła funkcje obronne, była także latarnią morską oraz punktem celnym. Jej piwnice służyły również jako więzienie. Ostatnie co zwiedziliśmy w tej okolicy to Klasztor Hieronimitów, Mosteiro dos Jerónimos. Budowę jego rozpoczęto w 1501 roku. Spoczywa tu między innymi Vasco da Gama. Jedziemy następnie do centrum na ciepły posiłek, tam już na każdym kroku można spotkać grupki kibiców z Polski. Miasto było całkowicie zdominowane przez fanów Legii. Miejscowych kibiców nie stwierdzono. Mecz. Jako, że doszły nas informacje, że zaplanowana zbiórka ma się jednak nie odbyć, pod stadion dojechaliśmy metrem na własną rękę. Kręcimy się pod stadionem w kilka osób, nie zaczepiani przez nikogo. Z tego co wiem, niektórzy jednak mieli tu trochę przygód. Do jednej z grup ruszają miejscowi, jednak gdy zobaczyli, że Polacy się nie cofają i również dążą do starcia to przeszła im ochota na "bliższe rozmowy" i pozwolili psom odgrodzić obie grupy. Gdyby tylko zdecydowanie ruszyli, to zanim psy by podbiegły, doszłoby do starcia. Przed meczem kilka osób ze Sportingu traci barwy w okolicy własnego stadionu. Sporting również kogoś tam łapie, szczegółów nie znam, wiem tylko, że w Internecie chwalą się zdobyciem 3 szalików.

Strona

9

„DL” zine nr 4


RELACJE Na stadion wchodzimy jako jedni z pierwszych, wpuszczanie dosyć powolne, każdego dokładnie przeszukują, nawet ze zdejmowaniem butów. Na bramach zostaje przechwycone w związku z tym sporo pirotechniki. Najpierw wpuszczają na dolny sektor, po jego zapełnieniu resztę grupy kierują na piętro. Nie było możliwości przejścia z dołu na górę. Z sektora widać jakieś zamieszanie pod stadionem, krótkie spięcie z psami, które jak naćpane machają pałami. Ogólnie przez te kurwy sporo osób jest kontuzjowanych. ACAB! Oczekiwanie na mecz umila nam spiker, który raz na jakiś czas zarzuca głośne "SPORTING" na co cały nasz sektor odpowiada "PUTA". Zaczyna się mecz, u nas odpalone zostają śladowe ilości pirotechniki, jakaś petarda ląduje na sektorze gospodarzy. Sporting również coś odpala, ale tego też za dużo nie ma. Kilka słów o miejscowych, mają oni 2 młyny. Jeden na przeciwległym łuku, tu zasiada Juve Leo. Drugi po lewej stronie sektora gości, tu siedzi Torcida Verde i Directivo. Ci przygotowali jakąś nieskomplikowaną oprawę, oprócz tego wywieszają flagę Sporting & Lechia. Podobno mają jakieś prywatne kontakty z pojedynczymi osobami z Gdańska. Ogólnie gospodarze na naszym sektorze byli rzadko słyszani, naprawdę głośni byli chyba tylko po strzeleniu bramki przez ich zespół. To w zasadzie tyle co można o nich napisać. U nas doping stał na średnim poziomie, bywały niezłe momenty, jednak z nóg nie powalał. Warto zaznaczyć, że zadebiutowała nowa flaga, o którą już aferę kręci Wyborcza. Na fladze widnieje członek KKK z herbem Legii na piersi, napis White Power i 3 znaki zakazu na nielubianych przez Legionistów symbolach. Mecz przegrywamy 0-1 i odpadamy z Europejskich Pucharów. 1/16 LE to jednak był wielki sukces, w tym sezonie zwiedziliśmy kawał Europy i Azji (Gaziantep i Tel-Aviv to raczej nie są europejskie miasta, UEFA sądzi chyba jednak trochę inaczej, hehe). Dziękujemy grajkom za tegoroczną przygodę w pucharach i czekamy na otwarcie bram wyjściowych. W międzyczasie umilamy sobie ten czas ogniskiem z kilku szalików oraz jednej małej flagi Sportingu. Po opuszczeniu obiektu psy ładują nas w metro, które zatrzymuje się dopiero na drugim końcu miasta. My jeszcze robimy sobie krótki spacer po starówce i wracamy do hotelu spotykając po drodze sporo znajomych. 24.02.2012, Piątek. Po nieco ponad 2 godzinach snu, o 4 rano zmuszeni jesteśmy wstać. Powód - samolot powrotny do Warszawy. Na lotnisko dostajemy się taksówką. Tam już czeka wielu Legionistów. Spotykamy znajomych i czas do odlotu spędzamy w dużej mierze na rozmowach o wczorajszym meczu i wydarzeniach okołomeczowych. W naszym samolocie też leci spora grupka Polaków wracających z meczu. W Niemczech przesiadka, tym razem mamy ponad 3 godziny do następnego samolotu, więc chodzimy sobie po lotnisku szukając sposobu na zabicie nudy. Widać sporo kibiców różnych innych drużyn, które grały w pucharach. Grupka z Manchester City, potem jakiś Janusz z wąsem z Werderu, na końcu 2 starszych grubasów z Ajaxu w łączonych szalikach z MUFC, z którym grali dzień wcześniej. Podczas boardingu na nasz samolot przechodzi nieopodal grupa typów z Ajaxu, którzy ewidentnie wyglądali na takich lubiących ciemną stronę futbolu. Wydziarane ręce, szyje itp. Do spięcia jednak nie dochodzi, jedynie seria spojrzeń spode łba. W Warszawie meldujemy się chwilę po godzinie 16. Podsumowując. Wyjazd uważam za bardzo udany. Moim celem oprócz meczu było zwiedzić jak najwięcej i uważam, że udało mi się to w pełni. Kolejna przygoda z Legią zaliczona, w ciągu ostatniego roku na zagraniczne wyjazdy na mecze wydałem bardzo duże pieniądze, jednak nie żałuje ani złotówki. Zwiedzony kawał świata, radość z przechodzenia kolejnych etapów LE, oraz niezliczona ilość różnorakich przygód podczas meczów. Te wspomnienia zostaną w mojej głowie na długie lata, i co najważniejsze, zdecydowana większość z nich jest mega pozytywna! Obyśmy w przyszłym roku mieli znowu okazje na tyle podróży za Legią! Y. PS: Sporting skroił… część oprawy, folię “Fuck Euro”. A niżej już zdjęcie z Warszawy. SPORTING: Patrício - Pereira, Polga, Rodriguez (71' Xandao), Insua - Carrillo (70' Capel), Carrico, Schaars, Fernandez, Izmajłow (78' Pereirinha) - van Wolfswinkel. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Żyro (59' Kucharczyk), Rzeźniczak (69' Wolski), Vrdoljak, Gol (87' Hubnik), Rybus – Ljuboja. BRAMKI: Fernandez (84’). ŻÓŁTE KARTKI: Carrillo, Pereira, Carrico, Capel, Wawrzyniak, Rybus, Gol, Ljuboja, Jędrzejczyk. WIDZÓW: 20.100 (w tym 2.500 gości).

ŚLĄSK WROCŁAW 0-4 LEGIA WARSZAWA 26.02.12 (Ekstraklasa, Wrocław). To był bardzo ważny mecz… Po odpadnięciu z europejskich pucharów zastanawialiśmy się czy nie odpadniemy także z realnej walki o Mistrzostwo Polski. W niedzielę, 26tego lutego nasza Legia jechała do Wrocławia na mecz z liderem. Jechała bez zorganizowanej grupy kiboli ponieważ postanowiono w stolicy Dolnego Śląska nie wpuszczać przyjezdnych… O kibiców ligowego futbolu nie dba się wcale… Podobnie jak było ze sprawą warszawskiego Stadionu Narodowego… Superpuchar się nie odbył, a Polska – Portugalia to już propaganda sukcesu rządzących i milicji… „Cudownie”, „nagle” obiekt nadaje się do użytku… Tymczasem we Wrocławiu nowoczesna arena także najwidoczniej boi się prawdziwego kibica w sektorze gości i nie stanie się na nogach by umożliwić nam obserwowanie gry ukochanego klubu na żywo… Pierdolona paranoja. Pozostała albo jakaś partyzantka (Polak potrafi) albo mecz w domu lub w pubie. Drugi raz – po Górniku w Zabrzu (aczkolwiek tam miało to swoje uzasadnienie) – pod rząd. Śląsk nawiązał do 1 marca i pokazał sektorówkę dla Żołnierzy Wyklętych. Dodajmy, że bardzo fajną… Mieli też baner o podobnej tematyce, a część ludzi machała biało- czerwonymi flagami. Być może było coś jeszcze, ale niezręcznie pisać o meczu na trybunach kiedy się w nim nie uczestniczyło… Widzów ponad 32.000. Pozostało skupienie się na wydarzeniach boiskowych. Od samego początku Legia rozpoczęła swój koncert i ośmieszanie tymczasowego lidera… Uczestnik 1/16 Ligi Europejskiej pokazywał co chwila Dolnoślązakom jak wygląda piłka na nieco wyższym, niżeli krajowy, poziomie. Już w 40 sekundzie było 1-0 dla CWKS, a nasz zespół nie spoczął na laurach tylko poszedł za ciosem… Zawodnicy byli mega zmobilizowani i to się opłaciło… Po pierwszej połowie mecz był dla Śląska skończony… 3-0 dla Legiuni, WKS grał w dziesiątkę po faulu taktycznym, a nasi mieli nadal ochotę na pogrążanie rywala… Dawało to satysfakcję, ot – zimny prysznic dla klubu, który po zwycięstwie nad Legią w Warszawie być może nie uwierzył, że był to nasz wypadek przy pracy…

Strona

10

„DL” zine nr 4


RELACJE W Legii zadebiutowało dwóch piłkarzy: kupiony Nacho Novo i młodziak Bartek Żurek. Ten pierwszy miał znakomitą okazję do zdobycia gola, ale w sytuacji sam na sam lepszy okazał się bramkarz… Za szybko by oceniać. Podsumowując: był to bardzo dobry mecz na murawie, szkoda że nie mogliśmy go zobaczyć… Oby tak dalej jeśli chodzi o piłkarzy, oby jak najmniej takich „widowisk” jeśli chodzi o trybuny. Ł. ŚLĄSK: Kelemen - Celeban, Fojut, Pietrasiak, Mraz - Cetnarski (46' Socha), Elsner (64' Dudek), Mila, Kaźmierczak - Stevanović (39' Voskamp), Sobota. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Astiz, Żewłakow, Wawrzyniak - Kucharczyk (72' Radović), Rzeźniczak, Wolski (82' Żurek), Gol, Novo (59' Żyro) – Ljuboja. BRAMKI: Gol (1’, 13’), Ljuboja (35’), Astiz (69’). ŻÓŁTE KARTKI: Elsner, Sobota, Mraz, Wolski, Astiz, Żyro. CZERWONA KARTKA: Pietrasiak (34’). WIDZÓW: 32.100 (w tym 0 gości, zamknięty sektor).

LEGIA WARSZAWA 2-0 ŁKS ŁÓDŹ 3.03.12 (Ekstraklasa, Warszawa). Na stadionie przy Łazienkowskiej jak na mecz z cieniasem dobra frekwencja – 20.400 widzów. Poniżej pewnej przyzwoitej frekwencja na Legii nie schodzi i bardzo dobrze. Niestety doping tego dnia na kolana nie powalał, nie działo się też nic wartego odnotowania prócz zakazów za… rzucanie śnieżkami podczas meczu Wojskowych ze Sportingiem Lizbona. Machano pojedynczymi flagami na kijach. Gości przyjechało ok. 1.200 i ponoć zaliczyli po drodze coś z psami na Powiślu. Powiesili flagi (w tym kilka UltraSur Realu…) i dopingowali swój zespół. Jeśli chodzi stricte o pojedynek Legia – ŁKS, to jak to ostatnio w tych meczach bywa – bez większej historii. Przed spotkaniem rozdawany był trzeci numer zina „Nienawidzimy Wszystkich”. Piłkarze wygrali ważny mecz! Pierwszą bramkę dla Wojskowych zdobył (wreszcie…) Wolski. I ogólnie wynik meczu ustalili młodzi Polacy. W meczu Legia – ŁKS zadebiutował nowy piłkarz – Blanco. Zagrał tylko jedną połowę po czym zmienił go strzelec bramki – Kucharczyk. Blanco szału nie zrobił, ale Skorża testował w ten dzień Argentyńczyka na kilku pozycjach. Czas pokaże… W każdym razie zrobiliśmy swoje, 2-0 u siebie, cienias pokonany tak jak być powinno. Szkoda, że gracze nieco męczyli się z łodzianami, ale nie każdy mecz może być najwidoczniej tak piękny jak we Wrocławiu… Ostatni gwizdek, 3 punkty na koncie i stadion cieszy się wraz z zawodnikami. Po falstarcie w Zabrzu, CWKS pomału zaczyna zbliżać się do upragnionego celu. Oby podczas tej krótkiej wiosny nie nastąpił kryzys… Dotychczasowy lider – Śląsk, grał swój mecz w niedzielę na Widzewie. Zremisował i udało się odrobić do nich 2 punktową stratę… W Warszawie mamy lidera! Ł. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Astiz, Wawrzyniak - Blanco (46' Kucharczyk), Gol, Radović (59' Żyro), Rzeźniczak, Wolski (87' Novo) – Ljuboja. ŁKS: Wyparło - Gieraga, Łabędzki, Klepczarek, Gercaliu (78' Ganczarczyk) - Łobodziński, Laizans, Łukasiewicz, Iwański (65' Mięciel), Szczot (53' Bonin) – Saganowski. BRAMKI: Wolski (24’), Kucharczyk (72’). ŻÓŁTE KARTKI: Ljuboja, Jędrzejczyk, Klepczarek. WIDZÓW: 20.400 (w tym 1.200 gości).

PODBESKIDZIE BIELSKO- BIAŁA 0-1 LEGIA WARSZAWA 10.03.12 (Ekstraklasa, Bielsko- Biała). Nie ma to jak zwycięstwa dawane nam przez Polaków… Kiedy wszystko wskazywało na to, że po słabiutkiej pierwszej połowie będzie 0-0 – akcję przeprowadził Rafał Wolski. Wydawało się, że nic z tego nie będzie, ale Wolski starał się do końca i efektownie, z daleka skierował piłkę do pustej bramki (bramkarz wcześniej wyszedł do niego)… 1-0 do przerwy i utrzymanie lidera stało się realne… W drugiej połowie gra była równie nudna jak w pierwszej… Ljuboja, który może irytować od jakiegoś czasu – nie wykorzystał rzutu karnego. Było zatem nieco nerwówki, ale ostatecznie udało się wywieść z Bielska 3 punkty. O to chodziło… Bielsko było strasznie na nas napięte, sparingi, zgrupowania, wreszcie podbudowanie haniebną dla nas wygraną w Warszawie. Było, minęło… Dobrze, że piłkarze Legii częściowo zakryli te plamy, wygrywając we Wrocławiu i Bielsku (oba kluby wygrały na jesień na Łazienkowskiej). W Warszawie mamy lidera! Na Legię była też nakręcona miejscowa śmieszna publika, która w całości wypełniła kameralny stadion w Bielsku- Białej… Jak wiadomo, w Bielsku tylko BKS, a więc miejscowi to zbiór starszych panów i gimnazjalistów… Jest tam niby garstka ultrasów, trzymających z GKMem, ale do BKSu równać się nie mogą… BKS wywiesił w sektorze gości flagę „No ultra” – mówiącą wiele o ich stylu kibicowania. Legia dostała zaledwie 220 biletów, oczywiście nie było problemów z wykorzystaniem. Wyjazd był samochodowy, a wiódł przez ciekawe tereny. Ł. Lubię wyjazdy, takie jak na Podbeskidzie. Mały stadion, nie nowoczesny multipleks, zawsze ma swój urok. Tak było i w sobotę, 10 marca. Sektor gości tylko 220 osób, więc zdecydowanie poniżej naszego zapotrzebowania. Oprócz sektora gości, kilkadziesiąt osób zasiada za bramką oraz spora grupa ogląda mecz zza płotu, inni w pubach w Bielsku. Przed meczem kilka osób z Podbeskidzia przekonuje się po raz kolejny, że w Bielsku nic nie znaczą. Przyznać trzeba, że poziomem konfidenctwa dorównują pewnej kurwie z Muranowa. Sam mecz to już festiwal szydery i chamstwa, czyli coś, czego wielu od dawna brakowało ;-). Wywieszamy 5 flag + jedną BKSu. Często pozdrawiamy Zagłębie Sosnowiec oraz BKS Bielsko (kibice obu tych klubów obecni u nas na sektorze), co podnosi śmiesznym gospodarzom ciśnienie. O nich w zasadzie można napisać tylko tyle, że kibicowsko zasługują co najwyżej na 3 ligę, wywieszają 4 flagi. Ich cichutki doping przypominał bardziej festyn niż mecz piłkarski. Przyśpiewki typu "róg, róg, róg, gol, gol, gol" czy "będzie gol, będzie gol" wprawiały nas w mocno szyderczy humor. Na melodie drugiej z wyżej wymienionych piosenek śpiewane było chyba wszystko, zaczęło się od "nie będzie", a leciało przez "podaj mu", "spalony", "obronił" itp. Oprócz tego było trochę bluzgów na TSP, dostało się też Smudzie, obecnemu na meczu, oraz jednemu z piłkarzy gospodarzy. Mecz wygrany, chwilę czekamy na opuszczenie sektora i kierujemy się na parking. Część osób wraca do Warszawy, część jedzie do Sosnowca, a spora grupa zostaje w Bielsku. Pozdrowienia dla Zagłębia oraz BKSu. Y. PODBESKIDZIE: Zajac - Sokołowski, Dancik, Konieczny, Mierzejewski - Ziajka, Łatka, Rogalski, Elmaleach (46' Malinowski), Patejuk (72' Ćurić) - Demjan (73' Sikora). LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Astiz, Wawrzyniak - Kucharczyk (75' Novo), Vrdoljak (46' Radović), Gol, Rzeźniczak, Wolski (82' Żyro) – Ljuboja. BRAMKI: Wolski (45’). ŻÓŁTE KARTKI: Elmaleach, Mierzejewski, Rogalski, Ćurić, Jędrzejczyk, Vrdoljak, Wolski, Novo, Wawrzyniak, Żewłakow. WIDZÓW: 4200 (w tym ok. 300 gości, w różnych miejscach stadionu).

Strona

11

„DL” zine nr 4


RELACJE

GRYF WEJHEROWO 0-3 LEGIA WARSZAWA 13.03.12 (Puchar Polski 1/4, Wejherowo). Kontrasty towarzyszące temu spotkaniu są oczywiste… Dla miejscowych – najważniejszy mecz w życiu, jak mówił jeden z piłkarzy Gryfa, podczas przygotowań do rundy wiosennej myśleli przede wszystkim o meczach z nami… W Wejherowie mówi się o tym od tygodni, bilety sprzedano w moment, tym bardziej, że było ich bardzo niewiele… W Wejherowie jest tylko nieco ponad 900 miejsc siedzących (2.500 pojemności aczkolwiek głównie „pola i pagórki”). Miejscowi Arkowcy, nieliczni kibole Gryfa zdążyli się nawet pokłócić i pogodzić z działaczami, a chodziło o nasz herb zamieszczony na okazjonalnych szalikach… Młynek Gryfa zapowiadał nawet bojkot pojedynku, ale ostatecznie mogli zobaczyć w akcji prawdziwych piłkarzy. Kibiców CWKS w swej osadzie nie ujrzeli, a to z powodu zakazu jaki na nas ciąży za finał PP 2011. Tak więc lekcję tworzenia atmosfery pobiorą dopiero podczas rewanżu przy Ł3. Nieliczni kibice Legii, głównie z legijnych portali internetowych – mecz mogli obejrzeć na żywo, a reszcie został TVP Sport. No cóż… na leniwy wtorek dobre i to. Można było wkręcić sobie, że interesujące jest jak zagra Novo i Blanco, a także dać sobie pretekst do obżerania się ciastem, paluszkami i lodami śmietankowoczekoladowymi :-). Nie widziałem innej możliwości jak zobaczenie kabaretu jakim będzie bezradne bieganie piłkarzy z III ligi naokoło zawodników lidera Ekstraklasy. I mniej więcej tak to wyglądało, na zbyt wiele sztuczek nie pozwalała fatalna murawa przypominająca jakieś boisko szkolne… Skład Wojskowych w znacznej mierze rezerwowy, ale i tak wystarczył… Po pierwszej bramce, autorstwa Żyry, młynek Gryfa śpiewał „Nic się nie stało…”… ależ stało się chłopaki. Wasz zespół aż 38 minut remisował z Wielką Legią. Koniec jednak tego dobrego… Minutę później, w 39’ drugą bramkę zdobywa nowy gracz Legii – Blanco. Po tym już miejscowi musieli zaśpiewać „chuj z wynikami…” :-). Dalszym ciągiem zimnego prysznica na głowy Gryfitów był rajd Żyry z 44’ minuty… Przebiegł sobie pół boiska i strzelił na 3-0. Miejscowi gracze mogli powoli zapominać o… milionie premii jaką obiecano im za wywalczenie Pucharu Polski… Nie przeszkodziło to ich kibicom powitać Gryfa w drugiej połowie okrzykiem „Jesteście lepsi…”… Nie mam pojęcia w czym, ale jedno jest pewne – przebili tym niezbyt mądry okrzyk „jeden do zera trafiła Legia frajera” jaki zarzucił ktoś podczas ostatniego meczu ligowego przy Łazienkowskiej… Druga połowa bardzo nudna, a w 91’ minucie bohaterem osady mógł zostać Kotwica, ale jego bramki nie uznał sędzia… Ostatni gwizdek. Gryf 0-3 Legia… Wynik nam wystarczy. A miejscowi? Jeszcze tylko rodzinne wycieczki do Warszawy i życie w Wejherowie po woli wróci do normy :-). Paluszki się skończyły, kalorii przybyło, oby jak najmniej takich meczów… Piłka nożna dla kibiców. Na meczu obecne wszystkie zgody Gryfa, jest flaga Kaszubi, jest także „Organa” Rumia :-). Na stadioniku prócz barw miejscowych oraz wymienionych klubów – obecne również szale gdyńskiej Arki. Legii wymuszone zakazem zero. Widzów niecały 1.000, ale miejscowi patrzą na mecz także zza płotu, a nawet drzew. Fani z Wejherowa na początku machali balonikami w barwach, a także pokazali kartony. Rzucano jakimś konfetti. Ł. GRYF: Ferra - Kostuch, Kochanek, Oleszczuk, Kołc - Kotwica, Szymański (Wicki 46'), Fidziukiewicz, Felisiak, Krzemiński (Pietroń 46'), Gicewicz (Toporkiewicz 61'). LEGIA: Skaba - Jędrzejczyk (Furman 67'), Astiz, Choto, Kiełbowicz - Vrdoljak, Łukasik - Novo, Radović (Hubnik 67'), Żyro – Blanco. BRAMKI: Żyro (38’, 44’), Blanco (39’). ŻÓŁTE KARTKI: Łukasik, Astiz, Jędrzejczyk. WIDZÓW: 939 (w tym 0 gości, zakaz wyjazdowy).

LEGIA WARSZAWA 0-0 GROCLIN WARSZAWA 16.03.12 (Ekstraklasa, Warszawa). 16stego marca 2012 to dzień pseudoderbów w Stolicy Polski. Mimo wszystko zapowiadał się ciekawy dzień, a podekscytowanie było czuć już od rana… Mimo, iż pierwszy gwizdek arbitra ustalono dopiero na 20:30 to mecz zaczynał się, jak to zazwyczaj bywa, dużo wcześniej… Tym bardziej, że tego dnia zaplanowano manifestację oburzonych mieszkańców Warszawy :-). KSP zrobiło sobie przemarsz, na co nie zostali głusi Legioniści… Postanowiono także wyjść na ulice. Zbieraliśmy się w Źródełku już o godzinie 15:00, a zatem derby zajmowały praktycznie cały dzień. I bardzo fajnie. Naszego marszu ostatecznie jednak nie było (psy nie puszczały żadnych grupek), a Polonistów pod bardzo szczelnym kordonem policji maszerowało kilkuset. Reszta pod Ł3 przyjechała… Na stadionie było jak na nowy obiekt fajnie, ale w porównaniu do starych czasów – tak sobie. Przed meczem rozdawany był 4 numer gazetki „Nienawidzimy Wszystkich”, której przygotowano tradycyjnie ponad 3.000. Ultrasi wnosili też oprawę, którą przepuszczono… Reszta elementów znalazła się na Żylecie metodą „czary- mary”… Było to sporawo jak na nowy stadion pirotechniki, a także dywan z barw Polonii… Pirotechnika odpalana była przed meczem w Źródełku, podczas stania w kolejce do kołowrotków jak i na samym stadionie… Race, stroboskopy, świece, achtungi – ultra wyposażenie było w piątek konkretne… Przy Łazienkowskiej komplet widzów, bilety na sektory za bramką skończyły się bardzo szybko… 29.000 ludzi chciało zobaczyć ten pojedynek. Kibice Polonii na mecz swojego Groclinu prowadzili zapisy już od bardzo dawna, mając spocone z nerwów łapki – byle ten sektor gości się zapełnił :-). I w miarę się zapełnił, ale kibice gości nie prezentowali się jakoś nadzwyczajnie… a z perspektywy Żylety – ot, po prostu byli. Podczas meczu została podjęta próba zdobycia flagi KSP, ale niestety na multipleksie nie okazało się to proste, podobnie jak powrót na sektor… Natomiast „na mieście” wiadomo, jak to pod czas derby – coś tam zawsze się dzieje… Ogólnie jednak liczba policji na ulicach była ogromna… Psy ustawiły się też szczelnie dookoła Źródełka, dookoła okolic stadionu. Kiedy w pewnym momencie jakaś grupka chciała wyjść do góry po schodach spotkała się z ostrą reakcją mundurowych… W psy poleciało kilka kamieni, ale potem wlecieli w tłum i pod barem Legii zrobiło się na chwilę pustawo… W tym czasie pod eskortą szli kibice KSP, obserwowani przez pojedynczych Legionistów, którym udało się przejść przez liczne kordony. Wraz z KSP, które wielce wywiesza celtyki na wyjazdach, idzie antifa Warszawa (info 100%). Polonia ciągle jest jedyną ekipą, która toleruje w swoich szeregach lewactwo… I powieszeniem w piątkowy wieczór przekreślonego sierpa i młota tego nie zmienią… Prócz tego wieszają przekreśloną eLkę oraz flagę „Duma Stolicy”, dobrze wiedząc, że w Stolicy Polonią wstyd się chwalić :-). Nasza prezentacja jak na trudne warunki z ITI bardzo dobra. Na początku meczu prezentujemy przygotowaną choreografię, na którą składała się pocięta sektorówka i pirotechnika. Na sektorówce znajdowali się „Pracoholicy” z zaznaczonym RACOHOLICY, kibole w krawatach (w końcu jesteśmy krawaciarze :-), a w tle miasto Warszawa. Efekt fantastyczny, podobnie jak wybuchające pod flagą sektorową petardy… Między pasami pociętej sektorówki płoną pojedyncze race… Po oprawie, zaczynają pojawiać się flagi Legii, a także dywan ze skrojonych barw KSP i ich zgód: głównie szale oraz koszulki. W górę idzie kilka flag na kijach… Drugą połowę rozpoczyna rzucone konfetti oraz serpentyny, ale w dużo mniejszej ilości niż zapowiadano gdyż nie wpuszczono „papierków’ na stadion. Później pojawia się pirotechniczny, miły dla oka chaos. Po racowisku przychodzi moment na innego typu ogień – na nowym stadionie po raz pierwszy płonie tyle skrojonych barw… Namiastka old school’u. Kiedy szmaty Polonii zakończyły swój żywioł, na sektor wchodzi kilku strażaków gaszących elementy stadionu, które zajęły się od ognia. Polonia prezentuje choreografię anty: przekreśloną eLkę + antylegijny napis z kartoników. Prócz tego w sumie nic nie można o nich napisać z perspektywy Żylety… Generalnie na meczu ma miejsce trochę przyjemnych incydentów, były to jednak drobnostki: bieg po flagę, palenie barw, pirotechnika… Jak na nowy stadion to i tak sporo, ale w porównaniu do kiedyś… ciągle bieda. Bo pewien etap się już skończył, niestety… No, ale dopóki przy Łazienkowskiej płoną race i barwy wroga – młodzież widzi kierunek w jakim ma podążać… Cały mecz trwają także obustronne bluzgi. O kulturę apeluje Hadaj, który już dawno powinien odejść na emeryturę… W różnych częściach stadionu mają miejsce drobne interwencje ochrony (z Żylety lecą stosowne okrzyki). Goście zostali ponoć przez nich częściowo zagazowani.

Strona

12

„DL” zine nr 4


RELACJE Spotkanie na boisku było raczej nudne i niewiele się działo pod bramkami obu klubów… Lider z Łazienkowskiej powinien wygrać i 0-0 nie jest najlepszym rezultatem… Piłkarze Groclinu byli bluzgani już przed meczem, dostało się Przyrowskiemu i posiadającemu tatuaż Pogoni Szczecin Majdanowi… Mecz nie porywał, myślę, że poziomem piłkarskim rozczarował. Mimo to, rzecz jasna podziękowano piłkarzom i przybito z nimi graby. Po meczu morze ludzi ruszyło do Źródła gdzie płonie jeszcze reszta barw Polonii. Później czas spędzano w najróżniejszy sposób. Kibice KSP byli trzymani jeszcze godzinę po meczu (zdjęcia pochodzą z Internetu). Ł. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Astiz, Wawrzyniak - Rzeźniczak, Gol (71' Vrdoljak) - Radović (71' Żyro), Wolski, Kucharczyk (73' Novo) – Ljuboja. GROCLIN: Przyrowski - Todorovski, Kokoszka, Sadlok, Cotra - Wszołek (82' Tosik) , Jodłowiec, Piątek, Brzyski (66' Sultes) - Dwaliszwili, Cani (73' Baruchyan). ŻÓŁTE KARTKI: Kucharczyk - Kokoszka, Jodłowiec, Sultes. CZERWONA KARTKA: Kokoszka (79’, za drugą żółtą). WIDZÓW: 29.000 (w tym 1400 gości).

LEGIA WARSZAWA 1–1 GRYF WEJHEROWO 20.03.12 (Puchar Polski 1/4, Warszawa). Fajne są takie mecze z Gryfami, nowy rywal, nieco egzotyki, brak nadmiaru kibiców sukcesu na trybunach. We wtorkowy wieczór było nas ok. 12 tysięcy. I od razu było widać różnice w dopingu… Jakoś tak równiej, lepszy też dobór pieśni – przerobiliśmy nieco starszych legijnych piosenek, które niekoniecznie zna „Andrzej, który przyszedł na Sporting”… Było trochę wrzutów, bo swoje pięć minut na prawdziwym stadionie postanowili wykorzystać goście i trochę pobluzgać Wielką Legię. Gryfa wraz ze zgodami było 470, prezentowali się nawet nieźle, kilka flag, barwy, jednakowe bluzy. Wiadomo, że wycieczka do Warszawy była wyjazdem ich życia, a hasło „gdzie jest tatuś?” – „tatuś to na Legię pojechał córeczko” było standardowym dialogiem w połowie Wejherowa :-). U nas standardowy szary meczyk, flagi, doping, pojebana ochrona, która cofa i zabiera karty nawet normalnym, spokojnym ludziom, którzy wypili przed meczem po dwa piwa… Przed tym pojedynkiem rozdanych zostało 5.000 zinów „Nienawidzimy Wszystkich”! Ponoć do niektórych czepiali się o niego milicjanci. Głównymi „bohaterami” tego dnia byli zarabiający grubą kasę zawodnicy Legii, którzy nie potrafili zrobić różnicy klas w walce z III ligowcem. Szybko na loży szyderców powstała teoria, że zapewne wysłali kochanki do bukmacherów… Awans i tak mieliśmy zapewniony po 3-0 na wyjeździe, ale oni powinni pamiętać, że reprezentują Legię Warszawa i tu trzeba zawsze wygrywać z takimi rywalami… Wytłumaczeń po prostu nie ma… Jako, że do przerwy był bezbrakowy remis, głośno zastanawiano się czy oby na pewno gra tu niemal pierwszy skład CWKS… Od 65’ minuty przegrywaliśmy 0-1, a u rywali nastąpił istny szał radości… Ich marzeniem było strzelić tu bramkę, a tymczasem wygrywali przy Łazienkowskiej… Cała kaszubska wieś eksplodowała, a strzelec gola będzie idolem tamtejszych niewiast, być może nazwą jego nazwiskiem jakąś nadmorską ulicę… Nawet by pasowało… W loży szyderców tymczasem spokój i opanowanie, bo jak stwierdzono przed pierwszym gwizdkiem – gramy z Borussią Dortmund… Jak na takiego rywala, 1-1, które udało się cudem osiągnąć – wydaje się przyzwoitym wynikiem… Legia strzela na 1-1 z Gryfem Wejherowo w 90’ minucie i człowiek nie wie czy cieszyć się, czy płakać… Chyba raczej cieszyć się, bo po co dawać wiosce satysfakcję z wygranej w Warszawie? Z drugiej strony oczywiście wstyd za poziom jaki zaprezentowała Legia… Po ostatnim gwizdku pod Żyletę niemrawo podchodzą piłkarze. Na nasze „odpowiedzcie” nie potrafili się nawet połapać w przyśpiewce… Są najogólniej mówiąc obrazem nędzy i rozpaczy… Niestety. Potem przybili graby… A goście świętowali ze swoimi… awans do ćwierćfinału, a także wykorzystali ostatnią w życiu okazję by na meczu Gryfa pobluzgać Legię w obecności jej kibiców. Teraz przyśpiewki o Legii znów wrócą jedynie na wiejskie dyskoteki… Ł. LEGIA: Skaba - Rzeźniczak, Żewłakow, Choto, Kiełbowicz - Gol (64' Wolski), Vrdoljak - Novo (75' Wawrzyniak), Ljuboja (46' Żyro), Radović – Blanco. GRYF: Duda - Kostuch, Kochanek, Oleszczuk, Kołc - Kotwica, Szymański, Fidziukiewicz, Felisiak, Toporkiewicz (54' Krzemiński), Gicewicz (46' Pietroń). BRAMKI: Kotwica (65’), Żyro (90’). ŻÓŁTE KARTKI: Kotwica. WIDZÓW: 12.300 (w tym 470 gości).

LEGIA WARSZAWA 1-1 GKS BEŁCHATÓW 24.03.12 (Ekstraklasa, Warszawa). W ciepłą sobotę o 18:00 Legia podejmowała u siebie GKS Bełchatów. Mecz był ważny głównie w kontekście walki o Mistrza Polski, ale –tradycyjnie- Legia jako lider i faworyt nie daje psychicznie rady… Na trybunach mecz z gatunku standardowych. Wiszą flagi, prowadzony jest doping, który staramy się by był jak najlepszy… I w zasadzie tyle. Widzów przyszło łącznie 16.200. Pod Żyletą rozdane 3.500 zinów „Nienawidzimy Wszystkich”. Opraw nie było, zarówno z naszej strony jak i gości, którzy przyjechali na Łazienkowską w 265 osób. Wywiesili kilka flag i prowadzili mało słyszalny dla nas doping. 35 osób nie wpuścili za alkohol, ale wszyscy przyjezdni muszą mieć pojebaną ochronę w Warszawie na uwadze i raczej odpuszczać melanż w drodze na mecz. Zresztą podobnie jak my, bo spod bramy na Żyletę także cofają (zabierając karty). ITI spierdalaj. Na Żylecie tego dnia wiszą duże flagi naszych zgodowiczów. Doping prowadził Sz. i był on raz lepszy raz gorszy, kilka razy odświeżono coś starego, ale zazwyczaj wałkowano kilka minut jedną pieśń…

Strona

13

„DL” zine nr 4


RELACJE Staraliśmy się mobilizować naszych piłkarzy do zwycięstwa, ale ci chyba się tego przestraszyli… Przed pierwszym gwizdkiem spiker zapraszał kibiców na najbliższe mecze koszykarzy. Dobrze by było gdyby stało się to standardem, przed każdą kolejką kosza i hokeja. Frekwencja na tych meczach powinna być zawsze konkretna. Było widać, że Legii zależy, ale znów wrócił koszmar z poprzednich sezonów – niemoc. Nagle okazuje się, że oni „nie potrafią” (trzeci mecz pod rząd). Gola strzelił w 36’ minucie Wolski po ładnym rajdzie, który mam nadzieję stanie się jego stylem… Do przerwy 1-0, a mogło być więcej… Z drugiej strony – sam na sam wybraniał Kuciak. Później było kiepsko… Piłkarze dreptali po murawie i z boku wyglądało to tak jakby nie bardzo im się chciało. W 57’ minucie myślałem, że Żewłakow nawiązał do sezonu przygotowawczego i… strzelił bramkę samobójczą, ale to jednak jego brat bliźniak z GKSu zabrał nam dwa punkty. 1-1 z GKSem u siebie to jak porażka… Tak zazwyczaj przegrywa się Mistrzostwo. I pomyśleć, że to drużyna, która jak równy z równym walczyła ze Sportingiem Lizbona… Po meczu w Źródełku licznymi racami oraz petardami hukowymi został przyjęty zaskoczony solenizant. Przygotowano też dla niego specjalny transparent m.in. z celtykiem… Sto lat. Bo 14 już było, a 88 to za krótko :-). Ł. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Michał Żewłakow, Vrdoljak, Wawrzyniak - Wolski (75' Blanco), Gol (85' Novo), Radović, Rzeźniczak, Żyro (62' Kucharczyk) – Ljuboja. GKS: Sapela - Modelski, Szmatiuk, Lacić, Wilusz - Wróbel, Wacławczyk (85' Zbozień), Baran, Giel (46' Marcin Żewłakow), Mak (46' Kosowski) – Buzała. BRAMKI: Wolski (36’), Żewłakow (57’). ŻÓŁTE KARTKI: Zbozień. WIDZÓW: 16.200 (w tym 260 gości).

WISŁA KRAKÓW 0-0 LEGIA WARSZAWA 30.03.12 (Ekstraklasa, Kraków). Na wyjazd do Krakowa organizowane były z Warszawy 2 pociągi specjalne. Jechali nimi prawie wszyscy posiadacze biletów, prawie- ponieważ niektóre fan cluby dotarły do Krakowa w inny sposób, oraz nasi zgodowicze z Zagłębia Sosnowiec, którzy przyjechali do Krakowa autokarami w liczbie 150 osób. Jak zwykle część grup wsiadała wcześniej do pociągów na dworcu wschodnim, natomiast ogólna zbiórka kibiców była na dworcu zachodnim. Pociągi przyjechały około godziny 11-tej, każda grupa/dzielnica/fc były przypisane do konkretnych składów. Więc wchodzenie było raczej sprawne, bo każdy wiedział gdzie się udać. Ja wylądowałem w 1 pociągu, 1 składzie. Podróż w pierwszą stronę to zakaz picia, więc było spokojnie i dosyć szybo minęła podróż (3-3,5 godz.). Wysiadamy na głównym dworcu w Krakowie i pakujemy się do podstawionych autobusów. Warto zaznaczyć, że do Krakowa przyjechaliśmy bardzo wcześnie, bo około 14:30. Droga w autobusach pod stadion minęło również szybko, z autobusów wychodziliśmy wprost pod sektor. Na początek wchodziła oprawa, sztycówki i flagi. Już na początku naszego wpuszczania okazało się, że ochrona ma listę całkiem pomieszaną, nieułożoną alfabetycznie… Okazało się, że dostali listę w takiej kolejności nazwisk, jak ludzie byli zapisywani w Warszawie. No i się zaczęła komedia- osoby, które sprawdzały listy to jacyś młodzi mało ogarnięci ludzie. W moim przypadku, 1 ochroniarz sprawdzał całą listę 1600 osób, nie mógł sobie ewidentnie z tym prowadzić. Jako, że długo to trwało, a inni stali dalej, to zaczęliśmy im podpowiadać, aby kogoś zawołali i sprawdzali to w kilka osób. Szef ochrony najpierw zawołał 1 osobę i rozdzielili listę na pół. Następnie dalej mieli problem z szukaniem, więc przyszła trzecia, a potem czwarta osoba. Stałem chyba 10 minut zanim znaleźli moje nazwisko na liście. Jako, że przede mną weszło może z 50 osób to zacząłem się zastanawiać czy nie powinniśmy byli tu przyjechać jeszcze wcześniej aby wszyscy zdążyli wejść do meczu. Około godziny 16:00 jestem już na sektorze, 4 godziny do meczu, cały stadion pusty. Troszkę się można było wynudzić. Powoli ludzie wchodzili i ostatecznie chyba wszyscy zdążyli wejść przed pierwszym gwizdkiem (w międzyczasie poszedł jakiś gaz przy bramkach). Jak tylko wiślacy z młyna zaczęli wchodzić na swój sektor, zaraz zaczęły się wrzuty na nas, co później jeszcze zdarzało się wiele razy przed pierwszym gwizdkiem, aż w końcu zostało to skomentowane przez nas „jesteście nudni, hej k.... jesteście nudni” :-). Zagłębie dotarło przed samym meczem, jeden z autokarów miał awarię już w Krakowie, ale ostatecznie zdążyli. Na sektorze wiszą flagi WARRIORS, wjazdówka WL, AMT i reprezentacyjna Legia. Dodatkowo wyżej Legioniści, Deyna, Tradycja Pokoleń i chyba nowa wyjazdowa Brodnica. Już przed pierwszym gwizdkiem koło naszego sektora zgromadziło się sporo napinaczy krakowskich, którzy zakapturzeni i zamaskowani wygrażali nam. Wisła niemal na każdym meczu robi tam pokazówki przy tej pleksie, wiadomo, że do bezpośredniego starcia nie ma szans tam dojść, jedynie pyskówki i rzucanie przedmiotami. Tak też było na tym meczu, ale o tym później. Na wejście piłkarzy Wisła prezentuje oprawę, z fajnym hasłem na płocie, ale wykonanie (postać, tło itd.) jak dla mnie tragedia. U nas na płocie ląduje transparent „Klub nad Wisłą”, nad głowami rozciągamy dwie stare sektorówki (znane ze starej Żylety) -herb i eLkę w kółeczku. Po chwili sektorówki zwijamy i zaczynamy machać flagami na kijach, do tego zostało odpalone sporo pirotechniki (achtungi, OW). Część petard leci w kierunku Wiślaków :-). Wisła oczywiście odpowiedziała i tak zaczęło się rzucanie różnego rodzaju przedmiotami, które trwało niemal cały mecz, a najwięcej latało w 2 połowie meczu. Petardy, zapalniczki, małe buteleczki, napoje oraz jedzenie z cateringu, duże plastikowe butelki z ketchupem i musztardą z cateringu, papier toaletowy, krzesełka, a nawet kosze na śmieci. Naprawdę asortyment był szeroki :-). To wszystko spowodowało, że w 2 połowie doping był trochę słabszy niż w pierwszej połowie, bo część osób z prawego sektora była bardziej skupiona na tym żeby nie dostać czymś w głowę, niż oglądaniem meczu i śpiewaniem. Na boisku niestety kolejny słaby mecz naszych piłkarzy, co naprawdę ciężko jest zrozumieć, do tego w 2 połowie 2 czerwone kartki i ostatecznie remis w 9-tkę okazał się sukcesem. Po meczu piłkarze podchodzą pod sektor, Radović i Novo rzucają koszulki, które łapią akurat dwaj gniazdowi :-). Po meczu jeszcze trwa napinka z wiślakami przy sektorze gości, jeszcze trwa rzucanie przedmiotami, w końcu miejscowi opuszczają stadion i jest spokój. Na stadionie jesteśmy trzymani jeszcze z godzinę, w końcu otwierają bramę i pakujemy się w autobusy. Autobusów mniej niż w pierwszą stronę, także drzwi ledwo się zamykały, a i tak część osób musiała zostać i poczekać na drugą turę. Docieramy na dworzec, a tam już na dwóch peronach były podstawione dwa nasze pociągi specjalne. Wchodzimy do tych samych składów, którymi jechaliśmy w pierwszą stronę. W końcu można było usiąść i odpocząć :-). Około 00:30 ruszamy z Krakowa, w drodze powrotnej chyba nikt nie spał [z innych rejonów pociągu są zaś relacje, że spali wszyscy :-) – red.] , w naszym przedziale trwał gruby melanż: śpiewy, skakanie, alkohol ;-). Było wesoło i głośno. Do Warszawy docieramy około 04:30 rano, a mnie jeszcze czekała ponad 2 godzinna podróż autem do domu, co było ciężkim wyzwaniem po całym dniu na nogach i nieprzespanej nocy. Wyjazd udany, oby tylko nie było zakazu na Lechię - bo to jedyny wyjazd jaki nam został w tej rundzie. Pozdrowienia dla nieobecnych, którzy chcieli, a nie mogli jechać za swoją drużyną -z różnych powodów… KRZYSIEK – BRN FOTO: Na zdjęciu nie wpuszczona flaga z celtem. WISŁA: Pareiko - Jovanović, Chavez, Czekaj, Nunez - Wilk, Brud (59' Iliev), Małecki (76' Biton), Garguła (72' Jirsak), Melikson – Genkov. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Choto, Żewłakow, Wawrzyniak - Novo (58' Rzeźniczak), Gol, Wolski (86' Kucharczyk), Vrdoljak, Radović - Ljuboja (90' Kiełbowicz). ŻÓŁTE KARTKI: Małecki, Nunez, Wilk, Gol, Jędrzejczyk, Choto, Rzeźniczak. CZERWONE KARTKI: Gol (51’ – druga żółta), Jędrzejczyk (81’ – druga żółta). „Na trybuny” oddelegowany też Maciej Skorża. WIDZÓW: 24.000 (w tym 1650 gości).

Strona

14

„DL” zine nr 4


RELACJE

SEKCYJNI FANATYCY 7.01.12 LEGIA WARSZAWA 70-64 SOKÓŁ OSTRÓW MAZOWIECKA (KOSZ): 7 stycznia wreszcie można było udać się na jakiś mecz po przerwie świąteczno noworocznej. Na Bemowie grali nasi koszykarze. Na drodze po awans do II ligi tym razem stanął anonimowy Sokół Ostrów Mazowiecki, a początek spotkania miał miejsce o 18:00. Wejściówki kosztowały 2 zł lub 5 zł w przypadku gdy fan chciał dostać przygotowaną niespodziankę (kalendarzyk z koszykarzami). Trzeba przyznać, że ludzie działający przy sekcji kosza (także kibice!) robią naprawdę wiele dobrej roboty i wszystko co w swojej mocy by przyciągać ludzi na basket. Wiszący baner, czasem mecze na Kole, niespodzianki, konkursy… Mówią o naszym koszu także na TVP Warszawa, a jakiś cieć z „GW” najwidoczniej zakompleksiony na punkcie kiboli Wielkiej Legii smęcił coś o tym, że na legijny basket chodzą głównie fanatycy piłkarscy. No i co z tego? Większość to po prostu kibice Legii jako całości. A czas na głębsze zainteresowanie wynikami z pewnością przyjdzie. Gdyby grali w najwyższej klasie rozgrywkowej, a co lepsze – w koszykarskich europejskich pucharach (bardzo ciekawi rywale!) to człowieku… Zajawka przeogromna, byle bez jakichś pierdolonych „dzikich kart”, które mnie (i powinny nas jako ultras, wszak „against modern…”) brzydzą… i byle bez całej drużyny w stylu „black”. Biali potrafią skakać :-)! A teraz przejdźmy do relacji z Bemowa. Na sobotnim koszu można było kupić kilka ciekawych rzeczy. Po pierwsze bilety na przyszłotygodniowe spotkanie na Kole. Ale także gadżety: plakat koszykarskiej Legii czy też płytę z piosenkami o Legii (tymi mniej grzecznymi), vlepki itp. Mecze na Obrońców stały się już dawno fajną opcją dla Legionistów, można przyjść podopingować, spotkać znajomych, kupić coś czy też obejrzeć mecz CWKS. Panuje swojska atmosfera… I coś mi się wydaje, że jak kiedyś nawiążemy do sukcesów sekcji (bo wierzę w odrodzenie potęgi) i byśmy grali np. w multipleksie (jak np. koszykarze ŁKS Łódź) to jeszcze byśmy zatęsknili za tą bemowską sielanką… No, ale coś za coś, trzeba iść do przodu. Póki co męczymy się w III lidze i gramy z jakimiś Sokołami… Na meczu jak zawsze 299 widzów :-). Długie jak na III ligę kolejki, kibice z Pragi pod halą odpalili race w barwach Legii. Nad głowami młyna pojawiła się tym razem jedna mała flaga – „Good night left side”, legijnych barw nie było… Od początku do końca trwał bardzo dobry doping wspomagany bębnem. Na trybunach pojawił się koszykarz Legii, który ma na swoim koncie ponad 1000 meczów w barwach naszego klubu - Andrzej Pstrokoński! Dostał oczywiście brawa od fanatyków Wojskowych, skandowano jego nazwisko. Koszykarze Sokoła byli bardzo podnieceni, że grają z warszawską Legią. Przeżywali na ławce, „dopingowali” jakimś „Miiichaaaał”, a przede wszystkim – chyba jako jedyni przez cały mecz walczyli z Wielkim CWKS jak równy z równym. Dostali za to parę „kurw” („hej Legio jazda z kurwami”), nakarmiono też psa, co w odniesieniu do koszykarzy nie zdarza się zbyt często :-). Prawie do końca nie mogliśmy być spokojni o wynik, ale to Legia zachowała zimną krew, pokazała lepszą skuteczność i wygrała. Nie zmienia to faktu, że Sokół jest drużyną z III ligi i jeśli z takimi męczymy się u siebie to co będzie w barażach czy też w II lidze? A na jakieś wielkie wzmocnienia to chyba kasy na razie nie ma… Po ostatniej syrenie większa niż zwykle radość, bo dłużej wyczekiwana. Koszykarze CWKS śpiewają razem z kibicami, przybijają graby, a co ciekawe – mimo „kurw” klaszczą nam również przyjezdni. Kolejne punkty zdobyte i kolejny mecz kosza przechodzi do historii. Ł. 7.01.12 HC GKS KATOWICE 7-5 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): W sobotę 7 stycznia o 18:30 przy Spodku GKS Katowice podejmował hokejową Legię. Niezawodna redakcja „DL” podesłała mi kilka dni wcześniej info o meczu, za co wielkie dzięki, bo było co oglądać! W Katowicach czekała na mnie dziewczyna, z którą miałem zobaczyć mecz i pierwsze zdziwienie to jej słowa, że strasznie dużo ludzi szło w stronę hali. Jakoś przypominając sobie wcześniejsze mecze z GKSem nie sądziłem, że aż tak się zmobilizują. Kupiliśmy wejściówki, wbijamy na halę… a tam taki ścisk, że nic nie widać. M. do wysokich nie należy więc mogła oglądać tylko plecy GieKSiarzy. Z drugiej strony widać było, że jest trochę luźniej. Oczywiście ochrona robiła, problemy, musieliśmy biegać na zewnątrz wokół hali, żeby wejść drugim wejściem. Tam się okazało, że są 2 rodzaje biletów i mamy te tańsze, ale dziadek ochroniarz dobrą gadką i pięknymi oczami (nie moimi :-) dał się przekonać, więc mogliśmy stanąć i widzieć całe lodowisko. I tu nastąpił zonk… jak tylko weszliśmy Legia zaczęła tracić bramki. Jeszcze kilka minut wcześniej było 1:3 na tablicy świetlnej gdy wchodziliśmy pierwszy raz na halę, a do końca pierwszej tercji Katowiczanie odrobili stratę. Co by nie mówić o grze to według mnie byli po prostu lepsi, dłużej mieli krążek, składniejsze akcje wyprowadzali no i przede wszystkim strzelili 2 bramki więcej. Naprawdę szkoda tego meczu, bo przecież 2 bramki to bardzo niedużo. Pod koniec drugiej tercji Legia strzeliła i było 5:4. W ostatnich sekundach kolejny strzał legionistów był niecelny o dosłownie centymetry i kto wie, może gdyby na przerwę zjechali z wynikiem remisowym mecz potoczyłby się inaczej. A tak w ostatniej tercji obie drużyny dołożyły jeszcze po jednej bramce, a wynik ustalili w ostatnich minutach Katowiczanie. Szkoda wyniku, bo mogliśmy się zbliżyć do prowadzącego w tabeli GKS’u. No, ale trudno, sezon się nie skończył i trzeba walczyć, a że hokeiści mają charakter pokazali po raz kolejny. Strąk, szacunek za to co zrobiłeś pomiędzy drugą, a trzecią tercją! Bo wyobraźcie sobie Drodzy Czytelnicy, że nasz bramkarz zjeżdżając na przerwę na napinających się hanysów zareagował pokazując ciągle na nasz piękny herb. Ich reakcja była wiadoma, ale to dopiero początek. Po przerwie wjeżdżając na lód przejechał wzdłuż trybuny gdzie był ichniejszy młyn cały czas uderzając się dumnie w pierś z herbem! Trybuny wyły z nienawiści, katowiczanie się zapluwali ze złości, a on tak sobie jeździł i pokazywał kto tu ma charakter i tylko jaka drużyna się liczy! Dlatego właśnie tak lubię hokej, naszą hokejową drużynę i zawsze jak tylko mogę staram się ich oglądać. Poza tym z ciekawostek, to Bepierszcz po kilku przyjętych ciosach wyprowadził ze 2 celne, a hokeista GKS’u wylądował na lodzie, a nasz już zaczynał go okładać dalej kiedy go odciągali sędziowie. Gra w ogóle była bardzo zacięta, nie można było narzekać na brak kar. Na koniec trzeba by coś jeszcze napisać o kibicach. Było ich dużo, 1100 podobno. Wisiały 4 flagi. Przygotowali niezłą oprawę z hasłem „sześciokrotni mistrzowie wracają po swoje”. Kiedyś potrafili odpalić jakieś stroboskopy, szkoda, że nie tym razem. Doping był dobry, ale tylko momenty bardzo dobre czy nawet zajebiste. Jak się pewnie domyślacie dużo z tych zajebistych momentów to hasła na Legię. Mimo, że zaprezentowali się bardzo dobrze to jednak jak tu traktować ich poważnie gdy po końcowej syrenie cieszyli się z bardzo ważnego zwycięstwa swojej ukochanej drużyny śpiewając najpierw „Legła Warszawa”? No, ale to już ich cyrk. Ja wciąż wierzę, że doczekam hokejowej Legii w Ekstralidze z grą, która będzie dawała nam wszystkim masę radości i kolejne Mistrzostwa Polski! Kijus 14.01.12 LEGIA WARSZAWA 87-57 AZS UW WARSZAWA (KOSZ): W sobotę 14 stycznia czekał nas kolejny mecz koszykarskiej Legii na Kole. Tym razem widowisko to przyciągnęło jeszcze więcej osób niż poprzedni mecz, gdyż hala się wypełniła praktycznie w całości, a mecz oglądało 1500 osób! W tym bardzo liczny młyn, który tego dnia świetnie dopingował naszych koszykarzy w drodze po kolejne zwycięstwo. Na prezentację drużyn nasi koszykarze wybiegli z machajkami w barwach najwspanialszego klubu na świecie, po czym przekazali owe machajki fanatycznym kibicom zajmującym miejsce na trybunie za koszem. Po prezentacji przyszedł czas na włączenie do Galerii Sław Koszykarskiej Legii Andrzeja Pstrokońskiego. Ten wspaniały przed laty koszykarz naszego klubu, pięciokrotnie uczestniczył w Mistrzostwach Europy w, których zdobył 2 medale oraz w dwukrotnie był na Olimpiadach. Do tego zdobył z Legią wszystkie Mistrzostwa Polski!

Strona

15

„DL” zine nr 4


RELACJE Otrzymał od sekcji koszykówki pamiątkową koszulkę z nr 9, z którym występował, ze swoim nazwiskiem oraz figurkę koszykarza z dedykacją, a do tego zdjęcie w antyramie z jego ostatniego meczu przy Obrońców Tobruku. Na trybunie na przeciwko pojawił się w tym czasie transparent "Andrzej Pstrokoński, wspaniałe 'Dziecko Warszawy'. Legioniści dziękują za wszystko". Pan Andrzej gdy zobaczył transparent oraz usłyszał jak cała hala skanduje jego nazwisko naprawdę się wzruszył i pozdrowił wszystkich obecnych na hali kibiców. Koszykarze zaczęli mecz, a na trybunę za koszem wjechała pierwsza tego dnia oprawa. Składały się na nią transparenty „Wielkie sekcje Wielkiego CWKS-u”, a do tego mnóstwo małych transparentów na kijkach, na których były przedstawione postacie grające w kosza, hokej, piłkę. Żywiołowy doping trwał całe spotkanie, często pieśni były śpiewane na dwie trybuny, jedna to ta za koszem, a druga to trybuna prosta, na której głównie zasiadali fani z Woli, Jelonek i Bemowa, ale równie często do dopingu włączała się cała hala. Na meczu pojawiło się parę naszych flag, w tym głównie dzielnicówki takie jak, Wola, Jelonki, Bemowo, Mokotów, Śródmieście Płd. Siedlec (zresztą kibice z tego miasta zameldowali się w dobrej liczbie ok. 80 (?) głów na tym meczu) oraz parę innych. Koszykarze prowadzili z lokalnym rywalem, bo był to w końcu mecz derbowy z AZS UW :-). Przez większość meczu na trybunach były widziane machajki, jednak w trzeciej kwarcie wjechała druga tego dnia oprawa. Na tą oprawę składał się transparent „Warszawa Jest Brutalna” oraz sektorówka, na której widniały groby Lechii Gdańsk, Widzewa Łódź oraz dla frajera z ksp, świeżo wykopany przez Legionistę, a obok klękał błagający o litość konfident z k6. Ponadto tego dnia trybuna WJB miała szale z tym samym hasłem, a po drugiej stronie każda dzielnica miała napis z nazwą swojej dzielnicy, dobrze się to prezentowało. Wielkie poruszenie miało miejsce na trybunach pod koniec meczu gdy na hali, w okolicach trybuny za koszem pojawił się S. Długo nie czekając wskoczył on na montaż podtrzymujący kosz i z tego miejsca prowadził doping, który od tego momentu był naprawdę bardzo dobry. Po meczu koszykarze odśpiewali z nami kilka pieśni, początkowo standartowo ‘Warszawę’, po tym ‘polonia k, polonia s, polonia zawsze kurwą jest’ i dobrze się przy tym bawili, a na koniec zaśpiewaliśmy jeszcze razem ‘Ole, Ole, Ole ,Ola’. Na meczu było obecnych wielu byłych zawodników, trenerów Legii, ale także grupa z Mazowieckich hospicjów. K. 14.01.12 ORLIK OPOLE 9–1 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): W ten weekend nasi hokeiści zagrali dwa wyjazdy. Pierwszym rywalem był zawsze groźny Orlik w Opolu. Mimo to faworytem był CWKS… jak się skończyło, każdy widzi po wyniku. 1-9 to ogromna niespodzianka na minus… Jedynego gola dla Legii zdobył Patryk Wąsiński. Nie spisali się nasi bramkarze. Na marginesie wspomnę, że po meczu GKS- Legia miała miejsce kolejna konkretna oprawa na meczu hokeja, 14 stycznia grano derby Śląska Polonia Bytom – Katowice i dobrze pokazali się gospodarze. Gospodarze, z którymi graliśmy dnia następnego… 15.01.12 POLONIA BYTOM 4–3 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): Drugim weekendowym rywalem była Polonia Bytom. I mimo, że Polonia hokejową potęgą nie jest już od dawna – będąca wyżej w tabeli Legia przegrała 3-4. Po zaskakująco dobrych wynikach w tym sezonie – nowy rok zaczęliśmy fatalnie… W przeciwieństwie do meczu w Opolu, nasi bramkarze zagrali nieźle, ale nie zmienia to efektu w postaci zerowej zdobyczy punktowej. 21.01.12 LEGIA WARSZAWA 6–5 SMS I SOSNOWIEC (HOKEJ): W sobotnim pojedynku Legia okazała się lepsza od SMS I Sosnowiec, a w jej bramce znów bronił Michał Strąk. Doping prowadzi około 20 kibiców Legii z dwiema machajkami. Nic ciekawego nie miało miejsca, ale jak na ostatnie mecze było nawet dużo widzów – oficjalnie 299. Hokeiści przybili z nimi graby. 22.01.12 LEGIA WARSZAWA 5-6 KTH KRYNICA (HOKEJ): Na drugi dzień podejmowaliśmy KTH Krynica. Mecz oglądało nieco mniej, bo około 250 kibiców. Wynik był identyczny jak w sobotę, ale niestety… w drugą stronę, a więc nasza Legia straciła ważne punkty u siebie… 28.01.12 LEGIA WARSZAWA 2–4 GKS KATOWICE (HOKEJ): Kilka dni przed hitem kolejki hokejowej I ligi otrzymałem wiadomość od jednego z ucieszonych hokeistów Legii, że załatwili imprezę masową i będzie mogło ich dopingować 1.000 kibiców! Info ogólnie się rozeszło, legijne strony zachęcały do masowego nawiedzania lodowiska Torwaru II. Niestety, „czar prysł” trzy dni przed spotkaniem… Centralny Ośrodek Sportu, który jest właścicielem Torwaru II nie wyraził zgody na wpuszczenie większej liczby widzów niżeli 299, a sekcja hokeja nie otrzymała pozwolenia na organizację imprezy masowej! Taka jest oficjalna informacja. To ma być promocja sportu w Warszawie? Nie dość, że chłopaki nie ćwiczą w super warunkach to jeszcze zabrania się im samemu ogarnąć ciekawy mecz dla tysiąca Warszawiaków… Nie potrafię tego zrozumieć, obsranych działaczy i wszelkich innych służb, które powinny być dla ludzi, a są przeciw ludziom! W każdym razie była szansa na pierwszy konkretny mecz hokeja w tym sezonie, bo na reszcie niestety, z każdego z nas winy (ale i utrudniających nakręcanie atmosfery działaczy i skurwiałej ochrony!), są niezłe smuty… Zapraszam na opis sytuacji napisany przez jednego z hokeistów Legii, który chce pozostać anonimowy. Zobaczcie co się tam wyprawia: Od początku sezonu są nam, zawodnikom hokejowej Legii - rzucane kłody pod nogi. Począwszy od rzeczy czysto sportowych takich jak treningi, mecze, a skończywszy na tym co nadaje kolorytu tej szarej polskiej 1 lidze hokeja na lodzie, a mianowicie Was kibicach. Na Was właśnie najbardziej nam zależy i dlatego tak ciężko przychodzi nam pogodzenie się z tą sprawą imprezy masowej (Legia- Katowice). Zarząd naszej sekcji jest bardzo nieprzychylny kibicom (!) i za każdym razem gdy jest przez nas (zawodników) poruszany temat imprezy masowej, kończą dyskusję tłumacząc, że „nie ma pieniędzy”. Najgorsze jest to, że to kłamstwo! Pieniądze są, ponieważ za wygrane mecze otrzymujemy do podziału pewną kwotę. Jest ona naprawdę śmieszna, ale 10 wygranych meczy spokojnie by wystarczyło by pokryć koszt imprezy masowej. Niejednokrotnie chcieliśmy się zrzec tych pieniędzy jednak za każdym razem zarząd nie chciał przyjąć naszej propozycji. Aż do momentu meczu z GKSem. Z racji, że termin nie koliduje z żadnym spotkaniem, ponieważ nie grają ani piłkarze, ani koszykarze Legii - kolejny raz wyszliśmy z propozycją do zarządu. Chcieliśmy by na meczu z tym znienawidzonym chyba przez wszystkich kibiców CWKS klubem, była pełna cała hala. 1000 osób to liczba, którą założyliśmy czysto teoretycznie. 700 biletów, które miały być w przedsprzedaży miały być dla kibiców, którzy dopingują, na tzw. młyn - w cenie 5 zł. Reszta, czyli te 300 w normalnej cenie 10 zł - dla tych, co przychodzą zawsze i byłaby to cena na 2 sektory po prawej stronie trybun. Razem z biletów byłoby 6,5 tys. złotych. Na to też prezes nie chciał przystać, bo powiedział, że boi się zniszczeń na lodowisku i kazał informację o 1000 biletach cofnąć! My, nie poddając się - postanowiliśmy znowu zadziałać i 300 biletów sprzedać normalnie, a na dodatek rozdać 700 akredytacji prasowych, ale nie wiemy niestety czy ochrona by je akceptowała. Jednym słowem jesteśmy w martwym punkcie, bo z jednej strony blokuje nas zarząd, a z drugiej COS i ochrona... No cóż… takie są właśnie realia. Szacunek dla hokeistów za to co próbowali zrobić! Mecz obejrzało tylko 299 widzów, a co najmniej kilkadziesiąt osób pocałowało klamkę! Pod Torwar II zajeżdżamy jakoś około 15:00, a tam przed drzwiami marznący tłumek, poważna niczym podczas ochrony Papieża ochrona… więc żywa paranoja… Zarząd był taki pewny, że nie ma po co robić imprezy masowej, „bo i tak nie przychodzą kibice”, a tymczasem nawet mimo infa o 299 biletach – przyjechało nas dużo więcej… Gdyby było 1.000 wejściówek + odpowiednia propaganda, spokojnie udałoby się zapełnić niewielkie lodowisko… Co ważne – spięty łysawy szefik ochrony postanowił nie wpuszczać nawet na legitymacje prasowe! Przy drzwiach łaskawi ochroniarze informowali o tym, że to on decyduje o wpuszczeniu, ale go póki co nie ma przy wyjściu i jeszcze długo nie będzie… I tak zamiast kilka stów, młynek liczył kilka dych młodych Legionistów. Pokazali oni znaną z kosza sektorówkę „Ultras”. Do tego trzymany nad głowami transparent „Jesteśmy z wami i chuj z działaczami”. Pojawia się mimo ostrej „inwigilacji” ze strony tej zjebanej ochrony pojedyncza pirotechnika. Hokeiści przegrali z liderem (mimo prowadzenia 2-0, słabe było także sędziowanie), a po meczu przybili graby z kibicami. Mogło być nas więcej… Hokej na lodzie dla kibiców… 4.02.12 LEGIA WARSZAWA 105-48 MON-POL PŁOCK (KOSZ): 4tego lutego o 18:00 Legia grała kolejny mecz na hali Koło. Przeciwnikiem był jakiś Mon-Pol Płock, ale tak naprawdę rywal w tej lidze nie ma większego znaczenia. Tak jak przed poprzednimi meczami, prowadzona była przedsprzedaż biletów, a organizatorzy szykowali szereg atrakcji, które mają zarazić zajawką na legijnego kosza jak najwięcej osób (konkursy itp.). W tym dniu zadebiutował także zine „Nienawidzimy Wszystkich”, który był rozdawany za darmo i po meczu nie było chyba osoby, która by się z nim nie zetknęła. Pierwotnie był to zine na Legia – Wisła, ale dzień przed koszem na Kole okazało się, że Superpucharu w kopaną prawdopodobnie nie będzie… Nie było więc na co czekać. Były też do kupienia pamiątki, a przede wszystkim kolejny wygrany mecz z dobrym dopingiem i oprawą. Hala na Kole jest niezła i można tam przygotować ciekawe widowisko. Trybuny dookoła, możliwość chodzenia w koło po koronie, dobrze wyposażony bar z żarciem i piciem itd., miejsce na flagi. Całkiem przyjemny obiekt. Szkoda tylko, że polskie hale nie są przystosowane do przyjmowania gości i, że Legia gra w takiej lidze gdzie gości tak czy siak by nie było… Bo jednak jakiekolwiek mecze bez przyjezdnych w końcu się kibolom nudzą… Mam nadzieję, że nie będzie tak w przypadku drużyny koszykarskiej Legii i zawsze będą chętni by ją oglądać… Tym razem było nas 1.200. Na Kole jak zwykle wisi sporo flag (w tym GNLS, Śmierć Konfidentom), pojawiają się również barwy na kijach. Wisi transparent „Patok trzymaj się”. Doping prowadził najpierw Sz., a potem S.

Strona

16

„DL” zine nr 4


RELACJE Na początek meczu, który został poprzedzony minutą ciszy dla zmarłego Tadeusza Ulatowskiego (dawny trener koszykarzy Legii), przygotowano oprawę. Składał się na nią transparent „Odrodzenie potęgi”, sreberka (napis KING), sektorówka z herbem oraz podwieszony napis „Legia” (umieszczony na koronie). W ostatniej odsłonie meczu Koło dopingowało bez koszulek. Uhonorowany został kolejny człowiek związany z legijną koszykówką – Włodzimierz Trams (zawodnik w latach 1962-1971). W przerwach trwały jakieś konkursy itp. Koszykarze od samego początku nie pozostawili wątpliwości kto jest lepszy i wysoko wygrali 105-48. Awansujcie panowie z tej III ligi, bo mecze nie są zbyt ekscytujące :-). Oczywiście brawo i oby tak dalej. Po spotkaniu tradycyjnie odśpiewano z zawodnikami kilka pieśni. Jako ciekawostkę można dodać, że na meczu pojawiła się jakaś ciemnoskóra rodzina, ale po czasie skapnęła się, że nie jest zbyt pożądana na meczu Legii i opuściła trybunę w asyście ochrony. To nie koncert 50 centa… być może pomylili halę. 4.02.12 LEGIA WARSZAWA 9–3 ORLIK OPOLE (HOKEJ): W sobotę hokeiści grali o 15:30, ale prawda jest taka, że wszyscy czekali na mecz koszykarzy na Kole, który był grany tego samego dnia o 18:00. Atmosfera wokół sekcji hokejowej niezbyt zachęca tłumy do nawiedzania Torwaru II, ma w tym „zasługę” zarówno zarząd klubu jak i napięta, niemiła ochrona. Mimo to pojawia się ok. 250 widzów. Mogli oni zobaczyć wreszcie zwycięstwo Legii, trener CWKS mógł wystawić przeciwko Orlikowi trzy pełne „piątki” (mamy kłopoty kadrowe…). W miejscu gdzie prowadzony jest zazwyczaj doping siedziało tylko kilkanaście osób… 5.02.12 LEGIA WARSZAWA 1–9 POLONIA BYTOM (HOKEJ): Niedzielny hokej zaczynał się o 13:30, a rywalem była bytomska Polonia. Wynik chyba wszystkich zaskoczył, bo przeciętna Polonia rozbiła nas 9-1! Widzów niecałe 200, śpiewało kilkanaście… Ł. 11.02.12 SMS I SOSNOWIEC 6-5 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): Dla mnie, tak jak dla większości kibiców warszawskiej Legii ta sobota miała wyglądać zupełnie inaczej. Jednak rządzący skutecznie nam ten weekend zepsuli. Skoro był zaplanowany dzień z meczem Legii to plany trzeba było utrzymać, a było to możliwe, bo nasi hokeiści rozegrali mecz w Sosnowcu z tamtejszym SMS’em. O ile przed ostatnio pisaną przeze mnie relacją z hokeja (przed spotkaniem z Katowicami) sytuacja w tabeli była ciekawa i naprawdę wiele mogło się zdarzyć, teraz wyglądało to źle, a przed niedzielnym spotkaniem z Krynicą wygląda jeszcze gorzej. KTH nas nie przegoniło w tabeli dlatego, że ich mecz został odwołany, a Polonia Bytom nie dogoniła nas z powodu zaskakującej porażki z Orlikiem. Legia na dziś wciąż jest na 2 miejscu w tabeli, ale dużo może się zmienić. Cała pierwsza tercja praktycznie bezbramkowa, dopiero pod koniec strzeliliśmy pierwszą bramkę. Mecz był bardzo wyrównany, choć widać, że legioniści mają większe umiejętności techniczne (szczególnie Bepierszcz to udowadniał prowadząc nie raz i nie dwa krążek przez pół lodowiska) to jednak nie potrafili zdobyć znaczącej przewagi. Gra była ostra, kilka bardzo mocnych „wejść” w drugiego zawodnika, 2 szarpaniny z czego jedna całkiem elegancka, sporo kar, szczególnie po naszej stronie. Druga tercja zaczęła się fatalnie. SMS wyrównał przed upływem pierwszej minuty, całą wygrywając zresztą dwoma bramkami. Po 3 tercjach było 5 do 5. Niestety dogrywka okazała się fatalna. O ile grając początek w osłabieniu Legia się dobrze broniła to w połowie dogrywki straciliśmy bramkę przegrywając cały mecz 5-6. Na wynik na pewno wpłynął brak kontuzjowanych graczy (w tym Patryka Wąsińskiego), ale być może także rozluźnienie i zlekceważenie rywala? Takie odniosłem wrażenie obserwując m.in. naszą ławkę. Nie chcę oceniać, nie znam się na hokeju, mam tylko nadzieję, że chłopaki wyciągną wnioski z tego meczu, w końcu przegraliśmy z ostatnią drużyną w tabeli! Na hali jakieś 50 widzów, atmosfera taka jak zwykle. Nas z Legii 3 osoby, plus moja dziewczyna, która najwyraźniej polubiła hokej :-). Poza tym na pamiątkę trafiły do nas 2 krążki i znowu nauczyłem się kilku zasad tej gry. A kot biegający po sektorze gości okazał się bardzo ambitny i był na tym wyjeździe cały na biało, jako jedyny. Mimo wesołej atmosfery jednak niesmak musi pozostać. Jadąc na taki mecz liczymy na łatwe, wysokie zwycięstwo. I takie muszą się zdarzać, a wpadek jak dzisiejsza oby było już tylko mniej. Kijus 12.02.12 MG UKS KOZIENICE 48-117 LEGIA WARSZAWA (KOSZ): W niedzielnym meczu kosza Legia rozniosła Kozienice aż 117-48! Pierwszy mecz w barwach Legii w obecnym sezonie i po powrocie do klubu - rozegrał Łukasz Zajączkowski. Pojedynek obserwowało… 40 widzów w tym połowa Legionistów (85 km od Warszawy). Baraże o II ligę coraz bliżej, presja rośnie… Ł. 18.02.12 GKS KATOWICE 9–2 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): GieKSa jest już zespołem Ekstraligowym, mają już zapewniony awans, ale kto przypuszczał, że może przez to podejść bardziej rozluźniona do meczu z Legią ten bardzo mocno się pomylił. O ile poprzedni mecz w Katowicach był dość wyrównany to teraz katowiczanie nie pozostawili wątpliwości kto jest lepszy. Pierwszą tercję wygrali 2 do 0, bardzo pewnie. Sytuacji mieli jeszcze sporo więcej. Na drugą tercję legioniści zjechali bardzo późno, rozmowa w szatni musiała być więc intensywna. Przyniosła efekty w postaci bardzo dobrej gry czerwono-biało-zielonych. Było dużo akcji, nawet sytuacja sam na sam, gdzie nasz zawodnik efektownym zwodem próbował pokonać bramkarza gospodarzy, niestety nic z tego nie wyszło. Dobra gra nie przełożyła się na wynik, a po kilku minutach straciliśmy trzecią bramkę. W taki sam sposób jak pierwszą, krążek odbił się od bramkarza, dobitka i gol. Druga tercja to wynik 3:0, a Strąk musiał się mocno namęczyć, żeby nie wpadło więcej bramek. O trzeciej tercji lepiej nie pisać, straciliśmy 4 gole, strzelając tylko 2 i wynik końcowy to 9 do 2. Z opisu może wynikać, że na lodowisku był tylko GKS, ale Legia też miała sporo sytuacji podbramkowych. I to dopiero boli, że nie wykorzystaliśmy co najmniej kilku okazji sam na sam. Przegraliśmy wysoko z drużyną lepszą, szkoda. Oczywiście ciśnienia nie było w hanysowie takiego jak przy ostatnim spotkaniu, ludzi dużo mniej, stawiam, że około 400 (w tym 2 z Legii). Bez oprawy, był bęben, a doping prowadziło kilkadziesiąt osób. Co do dopingu to raziła zdecydowanie piosenka na melodię Roty, przegięcie według mnie! Nie wszystko powinno się przerabiać i naśladować, trochę wyczucia jest potrzebne. Poza tym oczywiście bluzgi no i duża radość miejscowych po tak wysokim zwycięstwie. Wciąż jesteśmy na 2 miejscu w tabeli i wciąż mamy szanse na baraże. Byłoby na pewno ciekawie gdyby do nich doszło, tylko co dalej? Poziom jest jaki jest i choć zawodnicy się starają to jak mogą osiągać lepsze wyniki kiedy ogranicza się im liczbę godzin treningowych na lodowisku? Tak czy inaczej przed nami jeszcze kilka ważnych spotkań więc panowie… „walczyć trenować, Warszawa musi panować”! Kijus 17.02.12 LEGION LEGIONOWO 41–91 LEGIA WARSZAWA (KOSZ): Zaległy mecz w Legionowie rozegrano w piątek o 20:30. Było wiadomo, że na nowej hali będą znajdowali się tylko kibice Legii i tak też było. Wojskowych dopingowała około stówka kiboli (ogółem widzów 160)! Pod halą odpalono race, a parkiet obrzucony został serpentynami. Po meczu wspólna zabawa z koszykarzami, którzy znów rozgromili swojego rywala. 18.02.12 LEGIA WARSZAWA 132–55 PUŁASKI WARKA (KOSZ): Dzień później koszykarze grali na Bemowie z drużyną z Warki. Spotkanie rozpoczynało się o 18:00, a godzinę wcześniej miała miejsce demonstracja „Kosovo jest serbskie”, która ruszała z Parku Saskiego. Było wiadomo, że na manifestacji pojawi się sporo Legionistów, lecz u części wygrał kosz… Było to około 200 osób. Koszykarze przeszli sami siebie i rozjebali rywala 132 do 55! Istne KO… 25.02.12 JAGIELLONKA WARSZAWA 60–106 LEGIA WARSZAWA (KOSZ): 130 kibiców Legii obejrzało wyjazdowe zwycięstwo koszykarzy Legii na… warszawskiej Pradze. Oczywiście uformował się młyn, który dopingował CWKS. Wisi przekreślony sierp i młot. Co ciekawe, gimnazjalnych fanów mieli również miejscowi, ale nie było to w żaden sposób kumate towarzystwo… Ludzi zebrało się ogółem 230. 26.02.12 POLONIA BYTOM 7–2 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): Legia poległa 2-7 w Bytomiu z Polonią… Szkoda nawet komentować co dzieje się w tej sekcji. Nieudany mecz CWKS obserwowało ok. 100 kibiców ze Śląska, którzy jedynie po bramkach wydali z siebie pojedyncze okrzyki. Mimo wszystko pozdrowienia dla hokeistów, którzy stale szukają kontaktu z kibicami. Będzie lepiej! Musi być… na koszu też jakiś czas było dno. 3.03.12 LEGIA WARSZAWA 4–2 SMS I SOSNOWIEC (HOKEJ): Na Torwarze II ok. 100 kibiców. Oczywiście nie ma mowy o żadnym konkretnym młynie, co stało się bardzo smutnym standardem na meczach naszego hokeja. A Legia wygrała w końcu mecz, pokonując słaby SMS 4-2. Warto dodać, że przez kilka problemów natury organizacyjnej – rozpoczęcie spotkania opóźniło się o ponad pół godziny. 3.03.12 LEGIA WARSZAWA 5–6 KTH KRYNICA (HOKEJ): CWKS przegrał dopiero w dogrywce, a więc mimo porażki zdobyliśmy jeden punkt. Kibiców na Torwar II przyszło ok. 150. Bilety na mecze cały czas kosztują 10 zł.

Strona

17

„DL” zine nr 4


RELACJE 3.03.12 LEGIA WARSZAWA 122–57 GLKS NADARZYN (KOSZ): Po meczu piłkarzy z ŁKS Łódź – można było przenieść się na Bemowo na mecz kosza (20:00). Mecz z GLKS Nadarzyn, ponownie bardzo wysoko wygrany, obserwowało jednak tylko ok. 180 kibiców. Prowadzony był doping, ale młyn jak na nasze możliwości skromny. Do tego na hali obecni zgodowicze z Sosnowca oraz ludzie z FC. 10.03.12 LEGIA WARSZAWA 3–9 GKS KATOWICE (HOKEJ): W sobotę o 15:30 Legia grała ostatni mecz u siebie w tym sezonie hokeja. Na Torwar II przyjechał lider z Katowic. W tym czasie 220 kibiców Wojskowych obecnych na meczu piłki w Bielsku Białej. Niestety mimo, iż hanysy mają zapewniony awans do Ekstraklasy – nie mieli problemów z wysokim pokonaniem naszego klubu. Widzów 200, wisi transparent „Pozdrowienia do więzienia”, z którym potem pozują do zdjęcia… nasi hokeiści (szacunek). 10.03.12 MKS OCHOTA WARSZAWA 62-64 LEGIA WARSZAWA (KOSZ): Mniej więcej gdy kończył się pojedynek hokejowy, rozpoczynały się małe derby w koszykówkę. O 17:30 Legia grała na MKS Ochota. Co ciekawe – mecz był wyrównany i Legia ledwie wygrała! Wojskowych dopingowało kilkudziesięciu młodych kibiców, z którymi po ostatniej syrenie koszykarze sławili nasz klub. Widzów ogólnie 150 w tym 90 fanów gości. W tym czasie 220 Legionistów w Bielsku Białej. 15.03. 12 MAZOWSZE GRÓJEC 67–97 LEGIA WARSZAWA (KOSZ): Nietypowo, bo w czwartek miał miejsce wyjazdowy mecz koszykarzy Legii. Grano o 20:30. Miejscowi fani Legii organizują zbiórkę i razem udają się na halę, odpalając pirotechnikę. Na hali 250 widzów. Doping dla Legii prowadzi młyn złożony głównie z miejscowych, pokazują oni sektorówkę i rzucają konfetti. 17.03.12 SOKÓŁ OSTRÓW MAZOWIECKA 66-63 LEGIA WARSZAWA (KOSZ): Tego dnia legijni fanatycy obecni w Płocku gdzie grała Olimpia Elbląg. Spotkanie Sokół – Legia było ostatnim meczem sezonu zasadniczego koszykarskiej III ligi. Widzów w tym bliskim Warszawy miasteczku ok. 150, typowy piknik – miejscowych dopingują jakieś dzieci i zgredy z trąbkami. Koszykarze wygrywają z drugim zespołem tabeli tylko 66-63. 30.03.12 LEGIA WARSZAWA 100-70 NOTEĆ INOWROCŁAW (KOSZ): Zanim koszykarze zagrali pierwszy mecz półfinałowego turnieju o II ligę – hokeiści CWKS zagrali na zielonej trawie z kibicami… Fajnie, że środowiska się integrują. To samo można powiedzieć o zapowiedzi koszykarskiego turnieju na Bemowie, który nagrali m.in…. piłkarze: Rado, Rzeźniczak czy Gol… Elegancko. Najbardziej podobały się słowa ubranego w koszulkę koszykarskiej Legii Radovića – „gramy pod jednym herbem”! O to chodzi panowie! Szacunek dla pomysłodawców i realizatorów tych integracji. A w piątek 30 marca rozpoczął się turniej półfinałowy o awans do II ligi koszykówki. Naszym pierwszym rywalem była Noteć 2020. Kilka osób liczyło na kibiców z Inowrocławia, ale Ci nie zjawili się, mimo posiadania młynka i zaliczania wyjazdów w sezonie zasadniczym. Przynajmniej żaden fan biało- niebieskich nie ujawnił się podczas meczu. Tego dnia ponad 1.600 kibiców Legii obecnych w Krakowie na meczu z Wisłą, a więc wiadomo było, że frekwencja na koszu szału nie zrobi. I nie zrobiła. Młynek tworzyło kilkudziesięciu młodych fanów, prowadzono doping (wspomagany bębnem) przez cały mecz. Poleciało trochę bluzgów na drużynę gości. Machano dwoma flagami na kijach w barwach Legii. Widzów nieco ponad 200. Bilety tym razem kosztowały 5 zł, a dodawany był plakat koszykarskiej drużyny Legii. Marketing jak na III ligę jest zajebisty, w czym ogromną zasługę mają kibice Wojskowych. Wszystkich zebranych ciekawiło jak Legia zaprezentuje się sportowo w pierwszym meczu turnieju, ale gładko radziliśmy sobie z przybyszami z Kujaw. CWKS wygrywał cały mecz, a skończyło się na 100-70. Już podczas naszego spotkania, po bokach boiska rozgrzewali się bohaterowie kolejnego pojedynku – UKS Kielno oraz Basket Piła… Ci pierwsi mają taki krój dresów jak adepci kung fu :-). 31.03.12 LEGIA WARSZAWA 57-56 BASKET PIŁA (KOSZ): Drugi dzień półfinałowego turnieju na Bemowie. Tym razem na parkiecie horror zakończony szczęśliwym końcem. Legia wygrywa jednym punktem i zapewnia sobie awans do finałów! Oglądało to 299 kibiców :-) w tym liczny młynek Wojskowych, dopingujący cały mecz. Część spotkania Legioniści śpiewali bez koszulek. Przed pojedynkiem kolejni byli zawodnicy CWKS zostali dodani do galerii koszykarskich sław Legii. Po ostatniej syrenie „wjazd na parkiet” i wspólna radość z awansu do finałów. Poza halą płonie pirotechnika. Piknikowi fani z Piły, którzy czasem dopingują swój klub, tym razem nie wystawili swego cyrku na meczu wyjazdowym. 1.04.12 LEGIA WARSZAWA 75-81 UKS KIELNO (KOSZ): No i stało się. W ostatnim meczu półfinałowego turnieju – Legia doznała pierwszej porażki w tym sezonie… Może to i dobrze? Czas zacząć uczyć się odpowiednio reagować na przegrane mecze, bo… w II lidze nie będzie tak kolorowo :-). W każdym razie awansowaliśmy do finałów z drugiego miejsca. W chwili pisania tych słów nie wiadomo gdzie one się odbędą, ale są czynione starania by…znowu na Bemowie. Mecz z UKS Kielno był w niedzielę po 13:00, a obserwowało go tylko 200 kibiców w tym skromny młynek dopingujący Wojskowych. Ł.

GOOD NIGHT LEFT SIDE – KOLEJNA WARSZAWSKA ODSŁONA… Na zdjęciu „dla towarzystwa” 11 listopada i nacjonalista z siekierą. Na pozostałych fotkach 30 marca 2012 w Warszawie. Związek Syndykalistów Polskich to anarchiści, którzy prowadzą m.in. stronę CIA. Obnoszą się z lewactwem, a zatem kolejny ich baner zmienił właściciela… Ł. FOTO: Wszystko podesłane na maila.

Strona

18

„DL” zine nr 4


WSPOMNIENIA KIBICA

SKINHEAD Z LEGII WARSZAWA (3) Wracam czasami do wspomnień ze swojej młodości, tego co już dawno za mną, nabytych doświadczeń i przeżyć, które miały wpływ na moje dalsze spojrzenie na życie. Światopogląd, który choć pod pewnymi względami uległ przez lata pewnym zmianom, to jednak wciąż trzyma się głównego nurtu. Pamiętam doskonale, że ja i mi podobni, szukaliśmy sobie miejsca w życiu, opierając się najróżniejszym trendom – chcieliśmy być sobą, podczas gdy wielu ludzi łapało chwilową zajawkę aktualnie modnych tematów. Dopóki nie napływała nowa fala i nie zmieniali sztandarów, by cały czas… być na fali. Jak chorągiewki na wietrze… Chodzenie na mecze, zdzieranie ryja i przeżywanie prawdziwych emocji żyjących wtedy trybun – to było coś, co przyciągało na stadiony chłopaków w całym kraju. Poczucie dreszczyków, strzałów adrenaliny zamiast ćpania po szkolnych kiblach - ryzyka, niebezpieczeństwa. To była alternatywa dla szarej codzienności, rodzącej się wciąż czerwonej demokracji, kapitalizmu którego zbrodni jeszcze wtedy wielu zwykłych ludzi nawet nie przeczuwało. Początki były niewinne – po prostu nie podobało mi się wiele rzeczy i spraw, które w moim Kraju powoli stawały się normalnością. A do tego we krwi tętnił niemodny patriotyzm. Szukałem alternatywy. Szukałem kontaktów z ludźmi, którzy myśleli w podobny sposób. Nienawiść do systemu, który takim jak ja nie dawał wielu szans. Nienawiść do pseudo-wartości, które pod przykrywką pięknych haseł, tak naprawdę mamiły społeczeństwo… Właśnie tak zostałem skinheadem. „Krew Bohaterów” Pamiętam swojego flyers’a. Matka na maszynie do szycia ozdobiła mi go naszywkami, które jednoznacznie wskazywały zorientowanym ludziom, jaki jest mój stosunek do życia. Jak każda matka Wiatr niesie pieśń szumiącą pośród drzew, martwiła się o mnie, o młodzieńczy bunt wyrażany w dość radykalny sposób. Ja się wtedy nie O dumnych sercach wyrosłych z polskiej Ziemi martwiłem. Wiadomo, czasami strach był, ale jak to mówią – morda nie szklanka, choć przyznaję, że O chwilach smutnych pełnych matczynych łez, jakoś udało mi się nigdy mocniej nie oberwać. Na ulicach Warszawy czasami dochodziło do różnych O chłodzie mogił ukrytych pośród cieni spotkań z tymi, co myśleli inaczej, a byli na tyle radykalni, żeby nie spierdalać, tylko podjąć dyskusje. Jaja były co roku podczas pierwszego dnia wiosny. Zwyczajem były z tej okazji koncerty rockowe rozgrywane na Agrykoli. Przyciągały one często zwolenników lewej strony. A to przyciągało tych, którzy Wieczny szacunek dla Krwi Bohaterów, poszli przez życie na prawo. Kiedyś, nie pamiętam dokładnie który to był rok, ale gdzieś tak 98’, może Co Biel i Czerwień w swych sercach ukochali, 99’ - mówiło się „wszyscy z partyzanta”. Na miejscu okazało się, że połowa była w glanach i flekach :-). Bo kiedy trzeba, nie było pytań wielu, To ja kurwa pożyczam kurtkę bejsbolówkę, żeby nie rzucać się w oczy, a połowa idzie jakby szli na I kiedy trzeba za Kraj swój umierali… mecz. Standard. Zawsze przy okazji tych koncertów coś się działo. Ktoś kogoś gonił, ktoś komuś dał w ryj. Ktoś stracił barwy wojenne (koszulki, wpinki, naszywki, co tam było). Zresztą, tak wyglądała codzienność. Politycznie ukierunkowani poszukiwali wzajemnych spotkań, dyskusji, podczas których A Biały Orzeł zanosił Im nadzieję, ktoś musiał uznać wyższość swojego rozmówcy. Gdy gasły życia od kul, od ciosów wroga, Był kiedyś mecz Kadry na Legii, podczas którego do Warszawy przyjechało wyjątkowo dużo łysych. Że po Nich przyjdzie następne pokolenie… Gdzie nie spojrzałeś po Żylecie, to mogłeś wyłapać flyersy, harringtonki czy Lonsdale’e. Pecha mieli Składali więc życia prosto w objęcia Boga… tego dnia Azjaci, którym chyba nikt nie wytłumaczył, że Żyleta i mecz Reprezentacji Polski to nie najlepszy dla nich pomysł na spędzanie wieczoru.. Kwestią czasu było, aż ktoś nie wytrzyma. Nerwowe spojrzenia i faktycznie w przerwie meczu widziałem jak okrążają ich wygolone głowy. Potem był tumult, Krew Bohaterów niech będzie nam przykładem, małe zamieszanie, parę kopów i obywatele Dalekiego Wschodu zdecydowali się jednak opuścić sektor. Że można żyć i dumnie też umierać, Innym razem grupa prawicowej młodzieży udała się na koncert punkowy do Piaseczna. Śmiesznie było, A za odwagę uzyskać wieczną chwałę ochrona zabarykadowała drzwi, tak by nikt z zewnątrz nie dostał się do środka. W środku około setki Dopóki pamięć wśród ludzi będzie trwać… anarchistów, lewaków, ćpunów i innych „antyfaszystów”, a w oknach przerażone twarze. Skinów około trzydziestu – ich radosne nawoływanie „chodźcie do nas, chodźcie do nas” pozostało jednak bez echa. Jakim to trzeba być obsrańcem, żeby mieć kilkukrotną przewagę, a jednak bać się wyjść… Do niczego W lufach kule niosące przeznaczenie, grubszego wtedy nie doszło, bo szybko pojawili się ci, co zawsze i trzeba było się ulatniać. A w oczach łzy tęsknoty za rodziną Manifestacje z okazji 11 Listopada również miały swój klimat, choć przyznaję, że wtedy obecność W imię Ideałów najwyższe poświęcenie „prawej strony” składała się w większości z działaczy nacjonalistycznych ugrupowań, oraz młodzieżówki I Honor w sercach kiedy przyszło ginąć… – głównie skinheadów. Na pewno ilościowo znacznie odbiegało to od ostatnich obchodów tego Święta. Ale obok siebie szli równo-pomimo różnic ideologicznych zwolennicy NS i NR. W obliczu wspólnego wroga zapominano o podziałach. Hammerskins, sympatycy Blood and Honour, czy narodowi katolicy – Wiatr niesie pieśń szumiącą pośród drzew, wszyscy razem występowali przeciwko kurestwu lewej strony. O dumnych Synach swej ukochanej Ziemi Pamiętam, jak na którymś z meczy Legii, gdy Kenneth Zeigbo (dla młodych – był taki czarnoskóry Co poszli walczyć i przelewać krew, piłkarz w warszawskiej drużynie) strzelił bramkę, a z trybun poleciały brawa, pewna grupka radykałów po Co swej Ojczyźnie zostali przeznaczeni… chwili gdy te brawa ucichły, podziękowała piłkarzowi okrzykiem „ Ku Klux Klan ! Ku Klux Klan !” Dziś nie do pomyślenia… Z. Stary stadion miał zajebisty klimat, kochałem te trybuny. Kochałem emocje, których dostarczały. Kochałem niezależność, awangardę. Dziś to wszystko powoli jest nam odbierane, System niszczy niepokornych. Wszystko się zmienia, medialne manipulacje otumaniają ludzi, robią z mózgów gówno. Dlatego trzeba wciąż robić swoje i nie poddawać się naciskom. „Pozostaje tylko chcieć i kroczyć swoją drogą, może w końcu uda się zostać sobą…” Z. Tekst jak zawsze zajebisty Z., ale pozwolę sobie dorzucić kilka zdań sprostowania. Dzisiaj 11 listopada też idą obok siebie zwolennicy różnych opcji ruchu skins, tyle że zginęli gdzieś w tłumie tzw. szarych ludzi, ale naszych – patriotów. Druga sprawa to zdanie, że kiedyś krzyczano do Zeigbo „KKK”, a teraz to nie do pomyślenia… Oj uwierz, że radykalnych piosenek jest sporo, przypominam, że gdy w Białymstoku piłkarze podeszli pod sektor to Ohayon (na szczęście już nie w kochanym CWKS) miał przyjemność posłuchać „Śpiewają miasta…” czy też „Hamas”… Politycznie na trybunach naprawdę jest nienajgorzej, a na Legii wręcz najlepiej w historii… Aczkolwiek z samym ruchem skins ma to faktycznie coraz mniej wspólnego lecz uwierz, że wielu, którzy są na Ł3 i działają, mają w sercu tą subkulturę dzięki przeżytej we flayersie młodości :-). Pozdrawiam! PS: Zwróćcie uwagę, że dodany obok wiersz również jest autorstwa Z.! Pewnie jakiś zmanipulowany lamus by w to nie uwierzył, bo dla niego skinhead to idiota z hollywoodzkiego filmu… Ł.

KONCERT W INOWROCŁAWIU’1999 – PO PROSTU SKINHEADS ! Nie od dziś wiadomo, że w życiu każdego człowieka muzyka odgrywa ważną rolę. Muzyka bawi, dostarcza rozrywki, jak również pomaga osiągnąć pewne nastroje, oczekiwane przez słuchacza. W życiu różnych nieoficjalnych ugrupowań, subkultur i innych nieformalnych ekip, muzyka pełni również dodatkowa rolę. Jest nośnikiem, przekazem pewnych wartości, zasad, ideałów. W tekstach piosenek wysyłany jest komunikat, mający przedstawić odbiorcy światopogląd, swoisty punkt widzenia, mający na celu uświadomienie go i co ważniejsze – ma przekonać odbiorcę do swoich racji. Tak jest u skinheadów, punków, metali, hip hopowców i innych. Zależnie od przesłania zawartego w tekstach, różne grupy o przeciwstawnym spojrzeniu na życie identyfikują się z poszczególnymi zespołami z wybranej sceny. W latach mojej młodości młodzież prawicowa identyfikowała się ze sceną Rock Against Communism (tak zresztą jest w znacznej mierze do dziś), będącą odpowiedzią na lewacką „Muzykę przeciwko rasizmowi”. Scena R.A.C. zawierała w sobie zespoły o różnym przesłaniu, zarówno nacjonalistycznym, patriotycznym, jak również te zawierające przekaz NS. Na pewno łączyła wszystkich nienawiść do komunizmu, bo w tym Kraju po prostu nie można tolerować jakichkolwiek objawów sympatii dla czerwonego systemu. Miłość dla własnej Ojczyzny, szacunek dla historii, kultury, narodu. Szacunek dla Barw narodowych, dla Godła. Jednoczesne odrzucenie pseudo ideałów, których przekaz był zgubny dla każdego europejskiego narodu, nie tylko dla Polski. Nieufność wobec imigrantów, szukających azylu w naszej Ojczyźnie, kapitalizmu – którego niebezpieczeństwa dostrzegła właśnie skrajna prawica jako pierwsza. Scena R.A.C jest szeroko rozumianym przekaźnikiem pewnych Idei i postaw życiowych dla wielu ludzi żyjących po prawej stronie.

Strona

19

„DL” zine nr 4


WSPOMNIENIA KIBICA Dziś pojawia się (i bardzo dobrze) coraz więcej zespołów grających muzykę rap / hip-hop zawierających treści patriotyczne. Dawniej taki styl muzyczny skupiał się raczej na fascynacji czarną kulturą, eksperymentów z narkotykami i pozowaniem na pseudo gangsterów (zresztą redakcja „DL” zawsze krytykowała białych murzynów!). To nie miało szans, na przyciągnięcie nacjonalistów do tego gatunku muzycznego. Dziś na szczęście jest inaczej i z tekstów wielu piosenek można naprawdę wynieść coś wartościowego. A poza tym, nie każdy musi lubić cięższe granie, jakie przeważa na scenie R.A.C.. W czasach mojej młodości młodzież prawicowa słuchała różnych kapel, począwszy od najbardziej znanych - wrocławskiej Konkwisty 88, gliwickiego Honoru, Legionu, Deportacji 68, Nowego Ładu, Baranków Bożych, Feniksa, był także oi! -owy Horrorshow z Sosnowca, BTM, Szczerbiec, Ofensywa. Ekspansja, Kresowiec, Sarmatia i wielu innych. Rozpiętość ideologiczna wspomnianych zespołów była dość szeroka, nie ma szans na jednolite określenie. Po prostu z każdego tekstu odsiewało się treści, z którymi dany słuchacz najbardziej się identyfikował. Różnice w przesłaniu, były częstym tematem do dyskusji, wymiany argumentów, jak również rozwijania swojego światopoglądu. Dziś większość z tych polskich zespołów już nie gra, albo gra w przemieszanych składach pod innymi szyldami. Słuchaczom dawnej sceny pozostaje odsłuchiwanie starych kaset, płyt cd, oraz wspominanie koncertów. Pamiętam, jak ładnych paręnaście lat temu (17.10.99r.), wybrałem się razem z innymi chłopakami z Warszawy i okolic do Inowrocławia, na koncert Konkwisty, Batalionu i gdańskiego Hool’s Attack. Dzień wcześniej Legia rozgrywała u siebie mecz, niestety dziś już nie pamiętam z kim. Pamiętam za to, że niestety po meczu nie udało mi się złapać ostatniego autobusu z Zachodniego do domu. Wracałem kilkoma podmiejskimi przesiadkami, a potem w środku nocy, w deszczu, spacer dwanaście kilometrów z buta. Szedłem wzdłuż trasy katowickiej, próbowałem zatrzymywać przejeżdżające samochody, ale kto zatrzyma się, widząc wygolony łeb i flyersa pełnego naszywek. Pozostało zacisnąć zęby i maszerować dalej. Do domu dotarłem gdzieś około 02.00-03.00 w nocy, a rano już o koło godziny siódmej z Centralnego odjeżdżał pociąg w stronę Bydgoszczy. Mało czasu na sen, ale niestety tak to w życiu bywa. Bardziej wkurwiało mnie to, że moje wiecznie błyszczące martensy, od wody i suszenia na grzejniku nabrały białego nalotu, który pomimo czyszczenia pastą i glansowania do połysku wciąż wyłaził na wierzch. Do Warszawy zawiozła mnie moja mama, na którą zawsze mogłem liczyć w trudnych chwilach. Ojciec nie wyraził zgody na mój udział w tej imprezie, skończyło się tygodniową ciszą pomiędzy nami. Kupiłem bilet do Bydgoszczy, co z mojej niewiedzy (powinienem był kupić bilecik do Inowrocławia) miało swoje dalsze historie. A kawa była tego dnia moją przyjaciółką :-). Po drodze dosiadało się coraz więcej kolesi we flekach, harringtonach, donkeyach. Pełno ciuchów Fred Perry, Lonsdale London, Pit Bull i innych. Szelki, glany, naszywki, wpinki. Po prostu skinheads. Kiedy wysypaliśmy się z pociągu, okazało się, że nasza dalsza przesiadka już czeka na odjazd, nie było czasu na kupno biletu do Inowrocławia. Śmiesznie wyglądało, jak przez tory przepierdalało się kilkadziesiąt osób w glanach i opuszczonych szelkach. Tym samym pociągiem jechali z nami muzycy z Batalionu, ale nie wchodziłem z nimi w rozmowę. Za to rozmowę nawiązał ze mną kanar, gdy okazało się, że nie mogę znaleźć przy sobie biletu. Robiło się coraz bardziej nerwowo, ja biletu wciąż nie miałem (no bo skąd?), a ten uparł się jak głupi. Wreszcie z pomocą przyszli koledzy, Ci których znałem, jak również zupełnie obcy mi goście. Zaproponowali, żebym kupił bilet bezpośrednio u kanara, na co on nie bardzo miał ochotę przystać. Widząc jednak coraz większe wkurwienie towarzystwa, przystał na przysłowiową zrzutkę. Udało się więc wrócić do domu bez kredytu. W Inowrocławiu byliśmy jakoś w godzinach porannych, nie pamiętam dokładnie, ale 10.00-11.00 – taki przedział. Na mieście pełno było łysych, jeździliśmy sobie komunikacją miejską i łaziliśmy gdzie chcieliśmy, powiewając biało czerwoną flagą. Brak snu zrobił jednak swoje i zaproponowałem „J” z Milanówka poszukanie jakiejś kafejki. Resztę chłopaków zostawiliśmy na jakichś ławkach, gdzie bajerowali miejscową królewnę, po cichu licząc na nieplanowane atrakcje. „J” to w ogóle był niezły koleś, taki z ADHD w pozytywnym znaczeniu. Studiował w Dęblinie i prosto po koncercie miał jechać właśnie do szkoły. Wszędzie łaził z torbą podróżną. I kiedy wracaliśmy z kawy, która tego dnia była mi bardzo potrzebna, naprzeciwko nas zobaczyliśmy starszego kolesia w bluzie Lonsdale i spodniach „chlorach”. Pozdrowiliśmy go podniesioną prawą ręką do góry, ale …nie odpowiedział. Im bliżej siebie byliśmy, tym bardziej widzieliśmy, że z gościa taki skin, jak z koziej dupy trąba. To co braliśmy za łysinę, z bliska okazało się farbowaną blond fryzurą. Kolczyki na twarzy i niechęć w oczach utwierdziły nas, że oto przed nami mamy przeciwnika. „ O ty kurwo !” – „ J” pierdolnął torbę na ziemię i dzida do kolesia. Ja postanowiłem się nie wtrącać, uznając, że dwóch na jednego to niezbyt honorowo. Gość początkowo się postawił, ale widząc determinację „J”, jednak się zawinął, skończyło się krótkim pościgiem i małą dawką adrenaliny, lepszą niż wypite tego dnia wszystkie kawy. Gdy wróciliśmy do reszty chłopaków, królewna właśnie postanowiła się oddalić, żegnana przez chłopaków niepochlebnymi hasłami. A więc z seksu wyszły im nici, a ich urok osobisty nie był w stanie jej przekonać :-). Sam koncert rozpoczął się jeśli dobrze pamiętam około godziny 17-tej. Najpierw miał wystąpić Batalion, ale po zagraniu bodajże dwóch numerów i niepochlebnych okrzykach publiczności, postanowili dać sobie spokój z występem. Bilety udało się paru z nas załatwić, nie płacąc za nie ani grosza – no cóż, odrobina sprytu zawsze się przydaje, a z pomocą przyszła pewna miła pani, pracująca w niedaleko położonej firmie. Występu Hool’s Attack (później znanych jako Wolne Miasto Gdańsk) zbytnio nie pamiętam, grali szybką muzykę, ale brak wcześniejszej znajomości tej kapeli wpłynął na jakość odbioru i moją ocenę ich występu. Ogólnie mogli się podobać, a znajomość tekstów przez dosyć sporą grupę chłopaków świadczyła o sporej obecności ekipy z Gdańska. Występ Konkwisty był wisienką na torcie, jak głosi przysłowie. Było pogo, było wspólne śpiewanie piosenek razem z publicznością, były baaardzo niepoprawne okrzyki w przerwach pomiędzy poszczególnymi kawałkami. Nie pamiętam wszystkich piosenek, które zagrali, na pewno był numer „Skinhead”, „Wolność lub śmierć” itd. I choć później usłyszałem od starszych chłopaków, będących częstymi bywalcami takich imprez, że ten koncert był słaby, ja bawiłem się bardzo dobrze i cieszyło mnie uczestniczenie w tym wydarzeniu. Nie zabrakło również akcentów kibicowskich. Wiadomo, że większość łysych była stałymi bywalcami stadionowych trybun w całym Kraju. Wiadomo również, że Konkwista była silnie związana ze Śląskiem Wrocław. Nie wiem, czy zaczęło się od piosenki „ To my kibice”, faktem jest, że część publiczności zaczęło skandować „WKS!, WKS!”. Po chwili odpowiedziało im część łysych szybkim „Lechia Gdańsk! Lechia Gdańsk!”. Jako, że przedstawicieli Warszawy i Legii również było przynajmniej kilkanaście osób, zaintonowaliśmy ze wszystkich sił „ Ceee…Ceee…CeeWuuuuKaaa…Ce Wu ka Es Legia !!!” I śmiesznie było, kiedy jakiś koleś krzyknął hasełko o Lechu Poznań (był to czas podzielonej Polski na obozy Koalicji i Triady, walczącej ze sobą na każdym kroku…), to wyłapał szybką bombę w ryj i stracił dalszą ochotę do sławienia poznańskiej drużyny. Podczas koncertu doszło również do kilku bójek pomiędzy uczestnikami, ale kto kogo i z jakiego powodu, to po prostu po 13 latach nie pamiętam. Po koncercie trzeba było wracać do domu. Na dworcu pełno policji i Sokistów, których od tamtej pory niezbyt lubię. Cwaniactwo, podparte przypiętymi do pasków kaburami z bronią dodawało im odwagi. Ciekawe, czy byliby tacy twardzi bez tych gadżecików. Potem był nocny sklep w Bydgoszczy (pierwszy raz widziałem wódkę sprzedawaną z okienka 15x15 cm). I powrót do domu bez dalszych już przygód. Niewątpliwie słuchanie konkretnej muzyki, uczestniczenie na koncertach, wspólnych zlotach i spotkaniach łączy i jednoczy każdą ekipę, niezależnie od prezentowanego światopoglądu. Dla mnie osobiście muzyka i treść jej tekstów są bardzo ważne. Jednocześnie dużą wagę przykładam zarówno do samej muzyki, jak i tekstu. Bo nawet najgłębszy tekst, z najlepszym przesłaniem, zginie, gdy towarzyszyć mu będzie bezpłciowe brzdękolenie. A Wy drodzy czytelnicy, słuchając swoich ulubionych kawałków, zastanówcie się nad przesłaniem bijącym z tekstu, czy na pewno jest on zgodny z Waszymi przekonaniami. A to co proponuje medialna popkultura, w moim mniemaniu nie powinno zasługiwać na miano muzyki. Ale wnioski wyciągnijcie sami! Fuck p.c. ! Z. PS: Na zdjęciu bilet z koncertu!

Strona

20

„DL” zine nr 4


WSPOMNIENIA KIBICA / WARSZAWA

ZARYS SKINOWSKICH LAT 90-TYCH W WARSZAWIE Te wspomnienia spisałem na pewnych -14!- urodzinach... Nie pamiętam imienia i nazwiska typa, jego twarzy, ani od kogo był… po prostu nic nie pamiętam :-). Artykuł wyszedł jednak z tego ekstraklasa… Czasy bez kamer, czasy gdy nie było telefonów komórkowych i społeczniaki nie mogły wezwać szybko psiarni gdy banda skinheadów napierdalała lewaków. O tych klimatach, warszawskich ulic lat 90tych przeczytacie obszernie tylko na „Drodze Legionisty”! Tak panowie…, gdy nie było mody (fakt faktem pozytywnej i nie martwi mnie ona) na antylewactwo – za odpowiednikiem dzisiejszej antify biegali nieliczni skinheadzi… W Warszawie zazwyczaj byli to Legioniści! Autor wspominał też ksywy lewaków, ale bezpieczeństwo (A.C.A.B.) każdego kto podejmuje walkę to podstawowa zasada tych łamów i będzie anonimowo. Zapraszam na (moim zdaniem) jeden z najlepszych tekstów wspomnieniowych na „DL” od momentów jej powstania. Prawdziwe przedstawienie klimatu warszawskich ulic, którego nie znajdziesz w mediach. Ł. POCZĄTKI Na dobre do ruchu skins wciągnąłem się w pierwszej klasie szkoły średniej, czyli równo w połowie lat 90-tych. Co o tym zadecydowało? Patrząc na to z dzisiejszej, kilkunastoletniej perspektywy, widzę tu kilka istotnych czynników. Na pewno ważny był młodzieńczy bunt, zaszczepiony przez rodzinę patriotyzm, pewnie także drzemiąca w duszy młodzieńcza złość, a także chęć wyróżnienia się z tłumu szarych, spokojnych nastolatków z przeciętnego blokowiska i przeciętnej szkoły średniej. Warto wspomnieć , że w tych latach wybuchł pierwszy w Polsce boom na muzykę hip-hopową. Mnóstwo chłopaków na osiedlu zaczęło nosić szerokie gacie, słuchać hip-hopu, popularność zaczęła zdobywać marihuana. Od początku i z góry wiedziałem, że nie pasuję do tych dziwolągów palących zielsko i bujających się w rytm murzyńskich rytmów. Mnie wkurwiało wszystko, co działo się w Polsce, wszystko co widziałem w telewizji, a hip-hop i ta subkultura nie były żadną odpowiedzią na to. Zawsze byłem ciekawy świata i pilnie śledziłem to co się wyprawia w naszym umęczonym kraju. Bezpardonowe ataki jakie w telewizji różne ważne osobistości przypuszczały na B. Tejkowskiego i jego partię, a potem na NOP, utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, iż warto stanąć po tej stronie barykady. Trudno powiedzieć że był to świadomy wybór polityczny, raczej podświadome zajęcie właściwego miejsca. Trzymając się z dala od hip-hopowców kolegowałem się głównie z osiedlowymi chuliganami Legii i dzięki tym znajomościom poznałem pierwszych w życiu skinów, chłopaków w moim wieku i nieco starszych, z sąsiednich osiedli i dzielnic. Już wcześniej zakupiłem flajersa i naszyłem orzełka, co oczywiście nie spotkało się z dobrym przyjęciem w szkole, jak i u hip-hopów na osiedlu. Stworzyliśmy paczkę kilkunastu skinheadów z kilku sąsiednich osiedli, najmłodsi mieli po 14 lat, najstarsi po jakieś 17, może 18 lat. Szybko zżyłem się z nową ekipą, po czym sam wciągnąłem jeszcze kilku kumpli z osiedla i ze szkoły do naszego ruchu. Poza osobistym przekonywaniem najważniejsze działanie propagandowe miała muzyka, w tym przede wszystkim nagrania Honoru, K88 i Legionu. Był to czas kaset przegrywanych kilkukrotnie, a także zinów kserowanych od znajomych. Ziny były ciężko dostępne i każdy czytało się z wypiekami na twarzy od deski do deski. Poziom naszej złości i agresji był naprawdę niesamowity. I dawaliśmy im upust regularnie na warszawskich ulicach… ale o tym za chwilę. Wraz ze znajomymi skinami z Bemowa, Żoliborza, Bielan, Woli, Łomianek, Legionowa spotykaliśmy się w każdy piątek i sobotę w „Czarnym Kocie” na rogu ul. Powązkowskiej. Ogólnie ekipę tam spotykającą sie tworzyło jakieś 50-60 osób, z tego zawsze, w każdy weekend zebrało się nas co najmniej 30. Bar ten był wtedy marną speluną z najtańszym piwem w mieście, ale to nikomu nie przeszkadzało, raczej wprost przeciwnie. Zaletą było dość dobre umiejscowienie tego baru, bo ludzie z niemal każdej strony mieli tam niezły dojazd autobusami. Dodatkowo było dużo miejsca i nieczepiająca sie obsługa, więc czego chcieć więcej? Scenariusze spotkań były w zasadzie zawsze identyczne: dwie, maksymalnie trzy godzinki piwkowania i wypad całą bandą na miasto. Jeśli nie padł inny pomysł, ani nie było żadnego wyjątkowego celu, zwykłym docelowym miejscem naszych wypadów była szeroko pojęta starówka, a szczególnie barbakan. Wpadaliśmy tam całą bandą, często z dwóch stron celem spuszczenia lewakom łomotu. Niemal zawsze się to udawało. Oczywiście większość punków uciekała, natomiast najsłabsi w biegach, lub ci którzy za późno nas spostrzegli dostawali bęcki. W tych eskapadach nigdy nie używaliśmy żadnego sprzętu, czasem tylko w ruch szły pasy. Jednym z najważniejszych punktów powodzenia takiego wypadu było dotarcie na miejsce bez wzbudzenia zainteresowania ze strony policji. Co oczywiste, grupa 20-30, a nieraz i więcej skinheadów wzbudzała zainteresowanie każdego przejeżdżającego patrolu. Także na miejsce staraliśmy dostać się bez nadmiernego rzucania się w oczy. Czyli bez pijackich śpiewów, demolki czy też wzbudzania zbędnego zamętu. Cel był jednoznaczny i wyraźny, znaleźć i dać wycisk punkom, a nie wyszumieć się na mieście. Czasem, gdy jakiś patrol nas wypatrzył (najczęściej już w Centrum, lub w okolicach Nowego Miasta) rozbijaliśmy się na 4-5 mniejszych grup, tak by zniknąć z oczu wąsów w mundurach. Ustalone było spotkanie np. 20 minut później w określonym miejscu, by znów zebrać ekipę poza czujnym okiem psiarni. Po wszystkim, bardzo ważna była szybka i skuteczna ewakuacja z miejsca walki, tak by nie wpaść w ręce stróżów prawa. Miasto nie było wtedy okamerowane, także sprawa ta nie była taka trudna. Co muszę stwierdzić, w tamtych czasach było na ulicach widocznych dużo mniej policjantów niż dzisiaj. Co ważne, ludzie nie mieli telefonów komórkowych, więc nawet w wypadku poważnej zadymy możliwości zawiadomienia policji przez przypadkowych świadków były bardzo ograniczone. Sytuacja ta nie przystoi zupełnie do dzisiejszych realiów. RUCH PUNK W WARSZAWIE LAT 90-TYCH Warto opisać jak wyglądał wtedy ruch punk w Warszawie, jaką siłę reprezentował nasz przeciwnik, szumnie zwący się ruchem antyfaszystowskim. Typowych lewaków i punków nie było zbyt wielu, jednak na pewno sporo więcej niż nas, ale nie stanowili raczej poważnej siły bojowej. Nie pamiętam aby kiedykolwiek przeprowadzali jakieś akcje ofensywne, poza malowaniem klatek bloków, w których mieszkaliśmy. Mieli duże oparcie w sporej liczbie kinder-metali, ale nie miało to żadnego znaczenia w starciach ulicznych, gdyż tego rodzaju dzieciaki nigdy w nich nie uczestniczyły. Jeśli gdzieś przypadkowo tego typu ofermy sie znalazły, to szybko brały nogi za pas. Za to warszawscy punkowcy znani byli z donoszenia na policję, kilku moich znajomych srogo odczuło to na własnej skórze. Jedyny nasz problem i zmartwienie stanowiło kilku starszych lewaków, którzy zawsze wyskakiwali ze sprzętem typu kosa, czy nóż do tapet i nie wahali się przed użyciem takich zabawek. Prawdopodobnie w innych częściach Warszawy były inne ekipy lewaków, ale jakoś nigdy się z nimi nie zetknąłem. Istniała kilkunastoosobowa grupa szarpowców, w większości kibiców KSP i oni mogli stanowić pewne zagrożenie, oczywiście tylko przy ich przewadze liczebnej. Raczej nie organizowali specjalnych akcji ofensywnych, ale jeśli spotkali jednego z nas, to bywało ciężko. Sam w latach 90-tych dostałem tylko 2 razy porządny wpierdol, w tym raz właśnie od tej ekipy. Używali sprzętów i byli wyjątkowo niehonorowi, ale czego spodziewać się po takich kreaturach. Mnie dorwali gdy sam maszerowałem jedną z wolskich ulic, ich było 5-6, z mojej strony skończyło się na wstrząsie mózgu, kilku szwach na czaszce, kilku szwach na łuku brwiowym i złamanej ręce. Co ciekawe, jednym z trzonów tej szarp-grupy był typ, który sporo później, już grubo po 2000 roku wyłapywał wpierdol od antify za rzekomy „faszyzm”. Ale to chyba temat na inną opowieść. Okolicami działania tej grupy były Centrum, Muranów, Wola. Jeden z nich był nawet pół-arabem. Nie pamiętam by w tych latach istniały jakieś grupy apolitycznych skinów. My stosowaliśmy prostą zasadę: kto nie z nami, ten przeciwko nam. Jeśli spotykaliśmy na swojej drodze gości wyglądających na skinów, a nie byli oni narodowcami ani NS, znaczyło to, że muszą dostać wpierdol. Drugi konkretny wpierdol wyłapałem w 1997 lub 1998 roku w wakacje w Zielonej Górze aczkolwiek nie ma to związku z warszawskimi klimatami. Udaliśmy się tam do koleżanki, w 4 lub 5 osób z Warszawy. O wydarzeniach jakie tam zaszły pisał nawet lewacki szmatławiec „Nigdy więcej”. Początek ich relacji brzmiał mniej więcej tak: „Pecha miał Przemysław U. , który spotkał na swej drodze przyjezdnych nazi-bandytów z Warszawy. Pobili oni chłopaka ze względu na alternatywny wygląd i wrzucili jego rower do rzeki.” Po pół godzinie, gdy staliśmy na przystanku autobusowym rzuciła się na nas horda ok. 40-50 punków ze sprzętem. Jako że autobus podjechał, stwierdziliśmy że lepiej się ewakuować, jednak oni zablokowali autobus, obrzucili go kamieniami i próbowali wedrzeć się do środka. Walczyliśmy po dwóch w otwartych drzwiach autobusu. Każdy z nas był mocno poszkodowany, jeden koleżka stracił nawet przytomność, autobus miał wybite chyba wszystkie szyby. Muszę przyznać, że takiej reakcji się nie spodziewaliśmy, gdyż nie byliśmy przyzwyczajeni do takich sytuacji z Warszawy.

Strona

21

„DL” zine nr 4


WSPOMNIENIA KIBICA / WARSZAWA U SIEBIE BYŁO ZAZWYCZAJ DO PRZODU… U nas lewaki tak zdecydowaną akcję byli w stanie przeprowadzić jedynie pod swoim koncertem. Dlatego zawsze wyłapywało się ich jakieś 2-3 przystanki od koncertu. Pamiętam sytuację, gdy goniliśmy antyfaszystów przy skrzyżowaniu Wolskiej i Kasprzaka, bowiem jest to właśnie okolica klubu Kotły, gdzie często odbywały się ich koncerty. Lewaki, mimo sporego ruchu ulicznego nie zawahali się przebiegać w poprzek trzyjezdniowej ulicy. Woleli chyba wpaść pod samochód, niż dostać się w łapy warszawskich skinów. Ruch samochodowy się zatrzymał, gdyż biegło ich kilku i za nimi kilku, bądź nawet kilkunastu nacjonalistów. Widząc co się dzieje, pewien taksówkarz powoli ruszył i specjalnie potrącił mojego koleżkę. Na szczęście obyło się bez poważnych obrażeń u potrąconego, mimo że przewrócił się i wylądował na jezdni. Zorientowaliśmy się w sytuacji i szybko ruszyliśmy w stronę taksiarza, chcąc go wyciągnąć z auta… ten jednak odjechał na pełnym gazie. Przejechać bezbronnego człowieka, walczącego przeciw wrogom Ojczyzny, to jedyne do czego zdolny był ten matoł. Od tamtego czasu mam pewną awersję do taksówkarzy, nigdy nie wiadomo co takiemu wąsiurowi strzeli do zakutego łba… Okazją do walki z lewakami był zawsze 1 maja i pierwszy dzień wiosny. W tych dniach zawsze były duże apetyty na konkretna awanturę, ale bardzo często do niczego poważnego nie dochodziło. Przyczyna jest prosta – wzmożone siły policyjne na ulicach. Jak to często w życiu bywa, najlepsze walki odbywały się wtedy, kiedy nikt ich nie oczekiwał. Na pierwszy dzień wiosny tradycją były wypady na Agrykolę, zaś na 1 maja buszowało się w kilkuosobowych grupach w okolicach komunistycznych manifestacji. 11 LISTOPADA… KIEDYŚ NIE BYŁO NAS 20.000! Bardzo ważnym dniem dla całej naszej ekipy był corocznie 11 listopada. Pierwszy raz uczestniczyłem w uroczystościach związanych ze Świętem Niepodległości w 1996 roku. Awantura jaką wtedy rozpętali lewacy była największą w latach 90-tych, prawdopodobnie była to największa „polityczna” rozróba w Warszawie, aż do 11.11.2011 roku. Ale trzeba zacząć od początku. Warszawscy antyfaszyści, już na kilka miesięcy przed listopadem zaczęli prowadzić propagandową akcje przeciwko nam. Były to przede wszystkim plakaty na ulicach, ale też seria spotkań z różnymi znanymi personami życia publicznego. Na parę tygodni przed listopadem 1996 roku Jacek Kuroń na spotkaniu z warszawskimi antyfaszystami wzywał „Tego brunatnego pająka trzeba rozdeptać". Lewacy załatwili sobie poparcie wielu czołowych polityków Unii Wolności, redaktorów Gazety Wyborczej, oraz różnorakich „autorytetów moralnych”. W mediach głównego nurtu zaczęły pojawiać się coraz silniejsze ataki na nacjonalistów, w czym prym wiodła Gazeta Wyborcza. Unia Wolności (chyba nie bezpośrednio, ale przez podległe sobie fundacje) zasponsorowała autokary dla lewaków w celu przewiezienia ich z różnych miejsc w Polsce do Warszawy. Lewacy zgromadzili ok. 1000 osób, w większości spoza Warszawy. Marsz, organizowany przez NOP liczył ok. 300, może 400 osób. Marsz nacjonalistów, atakowany fizycznie z różnych stron przeszedł po założonej trasie przemarszu, co było niebywałym sukcesem. Skala ataków zaskoczyła wszystkich, najbardziej zaś policję i organizatorów kontry, czyli lewicowych i liberalnych polityków. W ich zamierzeniach zapewne młodzi antyfaszyści mieli zablokować marsz nacjonalistów, a nie atakować jego uczestników, walczyć z policją i demolować miasto. Lewaki zza kordonów policji rzucali w maszerujących kamieniami, lecz głównie wyżywali sie na zaparkowanych w pobliżu samochodach. Największe walki miały miejsce przed początkiem Marszu oraz po jego zakończeniu, gdy nacjonaliści zaczęli rozchodzić się do domów. Przez dłuższy czas policja w ogóle nie panowała nad sytuacją. Lewacka inicjatywa okazała się porażką wizerunkową, gdyż przerodziła sie w poważne zamieszki, w których prym wiedli lewacy. Telewizja pokazała spokojnie maszerujących nacjonalistów, oraz rozjuszony tłum lewaków atakujących ludzi, policję i samochody. Był to dla antyfaszystów poważny cios medialny, na dobre kilka lat utracili tak wyraźne w 1996 roku wsparcie techniczne i medialne ze strony lewicowych i liberalnych polityków. Pierwszoligowi politycy zrozumieli wtedy, że popierając tego typu inicjatywy mogą dużo stracić w sondażach popularności. Zrozumieli, że można sprowadzić do Warszawy autokarami wielką liczbę lewackich bojówkarzy, ale nikt nie będzie w stanie nad nimi zapanować. Co ciekawe, Kuroń, red. Diatłowicki i jeszcze ktoś (bodajże Ikonowicz, ale pewien nie jestem) wystąpili jako poręczyciele dla kilkunastu lewaków zatrzymanych po zamieszkach. Większość zatrzymanych lewaków miała zarzuty uszkodzenia mienia, gdyż demolowali zaparkowane wzdłuż ulic prywatne samochody. Dodam jeszcze, dla młodszych czytelników, którzy może nie kojarzą kto to jest redaktor Diatłowicki. Otóż był to taki pismak z Wyborczej z jej „najlepszych” lat 90-tych, taki Blumsztajn lat 90-tych tylko w jeszcze gorszym, bardziej syjonistycznym wydaniu. Nie pisze już chyba do Wyborczej, bo nie był strawny nawet dla nich, tak był skrajny w swoim syjonizmie. Pamiętam, że specjalizował się on w atakach na nacjonalistów, NOP i W. Cejrowskiego. On wprowadził "na salony" i właściwie wypromował młodego R.Pankowskiego. Aby notka biograficzna była pełna, warto coś napisać na temat ojca redaktora Diatłowickiego: był on w najczarniejszych latach stalinizmu podpułkownikiem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, naczelnik 2 bardzo ważnych wydziałów MBP. Wszystko to piszę po to, by ukazać jacy ludzie, o jakich życiorysach wzywali od lat do blokowania przemarszu patriotów 11.11. Minęło kilkanaście lat, lecz metody pozostały podobne i wrogowie się nie zmienili. Wracając od zajść z 1996 roku: kilkunastu nacjonalistów ucierpiało bardzo poważnie, w tym kilku odwieziono nieprzytomnych do szpitala. Głównie byli to ludzie, którzy samotnie lub w małych grupach jechali na Marsz i byli wyłapywani w autobusach lub na przystankach przez lewaków, działających oczywiście ze sprzętem. My jechaliśmy w grupie ponad dwudziestoosobowej i udało nam się dotrzeć na miejsce bez uszczerbku na zdrowiu. Jednak już po dotarciu na miejsce widzieliśmy wiele osób z opatrunkami na głowach i słyszeliśmy opowieści o atakach, przeprowadzanych przez grupy lewaków uzbrojone w rurki i noże. Wtedy, jeszcze jako młody chłopak, pierwszy raz zrozumiałem, ze nacjonalizm to nie rurki z kremem, to nie tylko koledzy, muzyka i wygrane awantury polegające na bieganiu za punkami. Zobaczyłem, że wróg potrafi być silny i każdy z nas, w każdej chwili, może z myśliwego zmienić się w ofiarę. Co trzeba przyznać: chyba nigdy wcześniej, a na pewno nigdy później antyfaszyści nie zgromadzili w Warszawie tak poważnych sił bojowych. Były to najbardziej bojowe załogi starych punków z Poznania, Wrocławia i wielu innych dużych miast i małych ośrodków. Lewaccy zadymiarze, jacy prezentowali się na ulicach Warszawy w 2010 i 2011 roku, czy szczurki z niemieckiej antify to niegroźne dzieci w porównaniu do tamtych ekip. Byli to goście, którzy w tamtych latach musieli dzień w dzień walczyć z łańcuchem i nożem w ręku o przetrwanie na ulicach swoich miast, zahartowani w walce ze skinami, niemający żadnych skrupułów. Kto pamięta jaka była sytuacja na polskich ulicach w tamtych czasach musi przyznać, że w bardzo wielu miejscach w kraju tylko naprawdę twardzi zawodnicy mieli szansę przetrwać. Co trzeba jeszcze zauważyć: media publiczne (radio, TV) przedstawiały w miarę uczciwie prawdziwy przebieg zdarzeń, choć oczywiście Gazeta Wyborcza dwoiła się i troiła by wprowadzić swe koszerne kłamstwa do obiegu. Jednak już rok później redaktorzy Wyborczej schowali głowę w piasek. Rządzący liberałowie zmienili na kilkanaście lat taktykę wobec polskich nacjonalistów: uznali, że siłowe rozwiązywanie sprawy może przynieść politycznie więcej strat niż korzyści. Po zajściach z 1996 roku, w 1997 i 1998 roku każdy z nas ruszał na zbiórkę na Święto Niepodległości trochę z duszą na ramieniu. Były obawy czy znowu lewica i liberałowie spod znaku Unii Wolności nie ściągną antyfaszystowskiego ścierwa z całej Polski do Warszawy, by zablokować nasze patriotyczne obchody. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Porażka medialna i wizerunkowa spowodowała, że czołowe osobistości życia publicznego przestały wspierać swymi nazwiskami antyfaszystowskich zadymiarzy. W głównych mediach, w tym nawet w Wyborczej, temat nacjonalistów został na parę lat wyciszony. Lewacy pozbawieni wsparcia ze strony Unii Wolności i tzw. autorytetów moralnych nie byli w stanie w ogóle nam zagrozić. Sami musieli chronić się za tarczami policji. 11.11.1997 roku doszło do awantury z punkami na przystanku tramwajowym na rogu Marszałkowskiej i Królewskiej. Duża ich grupa jechała na plac zbiórki ich manifestacji na Placu Bankowym, ale odnieśli sromotną klęskę. Jako że do walk doszło w tramwaju i na przystanku, to naprawdę znikoma ilość lewackich śmieci zdołała ujść cało spod karzącej ręki nacjonalizmu. W 1998 roku, 11.11 nie było na mieście wielkich walk, nie pamiętam tego. Zapewne coś się działo, ale ja niestety w tym nie uczestniczyłem. Z relacji prasowych wynikało, że w 1998 roku na pl. Bankowym protestowała przeciwko naszemu marszowi grupa ok. 70-100 lewaków, otoczonych przez liczniejsze siły policji. Protest był marny i nie dali nam możliwości aktywnego działania, otoczeni przez znaczną grupę wąsów w mundurach. Warto zaznaczyć, że manifestacje lewaków przeciw nam 11.11 (nie licząc wspomnianego 1996 roku) były wyjątkowo marne liczebne. Nigdy nie przekroczyły 150200 osób i miały formę pikiety z dala od miejsca naszego przemarszu. Nie było żadnych prób blokady. Warto porównać niewielką liczbę lewaków uczestniczących w tych pikietach, z ogólną ich jednak bardzo dużą liczbą w Warszawie i okolicach w tych latach. Szczególnie, że istniały w okolicach Stolicy miejscowości typu Sochaczew czy Milanówek, gdzie grupy lewaków liczyły po 30-40 osób. Jednak będąc u siebie bezpiecznymi nie bardzo kwapili się jak widać do wyjazdów do stolicy.

Strona

22

„DL” zine nr 4


WSPOMNIENIA KIBICA / WARSZAWA Najłatwiej blokować faszyzm tam gdzie go nie ma, jest to stara prawda konfidentów spod znaku antify. Dla większości dzieciaków z liceów, poobszywanych w naszywki „Niszcz Faszyzm” i „RAAF” wybranie się na pikietę 11.11 stanowiło próbę charakteru, której w większości nie przechodzili. Zresztą w zasadzie trudno im się dziwić… antyfaszyzm nie był wtedy bezpiecznym zajęciem i większość warszawskich lewaków i punków zdawała sobie z tego sprawę. Ważną sprawą w zmniejszaniu liczby uczestników lewackich manifestacji była nasza działalność „edukacyjna”, na terenie osiedli i szkół. Tam gdzie można było, stosowało się delikatny terror fizyczny, jednak bardzo ważnym i równie skutecznym środkiem był terror psychiczny i zastraszanie. Jedynie ściągnięcie najbardziej fanatycznych lewaków z całego kraju (jak było to 11.11.1996 roku) dawało im przewagę uliczną. O ile 11.11 1998 roku w mieście panował spokój, to z kolei już 11.11.1999 roku przyniósł trochę ciekawych wydarzeń . Do największej awantury doszło w pobliżu Dworca Śródmieście. Grupa ok. 30-40 lewaków wracała z ich kontr-manifestacji lub też kręciła się po centrum, w poszukiwaniu małych grup nacjonalistów. Doszło do starcia z nimi ze strony naszej ok. 30 osobowej grupy. Walka trwała krótko, w ruch poszły kosze na śmieci i inna „tradycyjna broń ulicy”. Kilku antyfaszystów szybko wylądowało na glebie i inni szybko stracili swój rewolucyjny zapał, rozbiegając się we wszystkie strony. Pewna grupka młodych patriotów pobiegła w stronę Dworca Centralnego w pogoni za antyfaszystowskim bydłem. Około 5-6 naszych goniło podobną liczbę lewunów. Sprinterzy spod znaku sierpa i młota niestety uciekli, zostawiając jednak swojego najsłabiej biegającego kolegę. Miał on pecha, gdyż skręcił w inną stronę niż reszta jego kompanów. Przy Dworcu Śródmieście trwały jakieś prace budowlane, i teren był pogrodzony płotami. Dobiegł w takie miejsce, gdzie schodziły się 2 płoty, nie miał już więc szans ucieczki. Gościu miał ze dwa metry i jeszcze dużego irokeza, skórzaną kurtkę z dużą ilością naszywek, mógł mieć ze 30 lat i robił wrażenie typa nie z pierwszej łapanki. Co gorsza wyciągnął bagnet, nie jakiś scyzoryk, lecz typowy bagnet od kałacha. Sytuacja na sekundę czy dwie stała się patowa. Jak zwierz otoczony przez wilcze stado broni sie ostatkiem sił, tak on zaczął machać kosą na prawo i lewo, starając się odgonić napastników. Widać , że doświadczony przez lata walk ulicznych zdał sobie sprawę, że może to być dla niego walka o wszystko, może nawet ostatnia walka w życiu. Jednak podstawa to w każdej sytuacji zachować zimną krew. Nacjonaliści nie rezygnują z walki i rozwścieczeni bojową postawą czerwonego bojówkarza uderzają ze zdwojoną siłą. Ktoś łapie go za ramię, ktoś podcina mu nogi, ktoś inny wyrywa bagnet i punkowiec już po chwili leżał na glebie, zneutralizowany i pozbawiony swojej ostrej zabawki. Nie muszę chyba dodawać (jest to zresztą prosty mechanizm psychologiczny), że typek taki był dużo mocniej karany niż przypadkowy dzieciak z naszywką dorwany gdzieś na ulicy. Sytuacja robiła sie jednak niebezpieczna, gdyż wszystko to trwało za długo. Tego typu bieganiny i walki rozciągnęły się wzdłuż ulicy Marszałkowskiej, niemal od Ronda Dmowskiego aż do Dworca Centralnego, a bądź co bądź to jednak centrum miasta. Trzeba było się ewakuować… lecz gdzie, w którą stronę? 3 osobowa grupa, zabierając nóż tego kozaka z irokezem weszła do przejścia podziemnego udając się w stronę Dw. Centralnego… lecz z przeciwka biegnie grupa 30-40 psów w rynsztunku bojowym. Szybka ewakuacja w drugą stronę, lecz psy widać też z daleka z innej strony. Sekunda namysłu. Na pętli autobusowej (pod Pałacem Kultury kiedyś była mała pętla autobusowa, nie w tym miejscu gdzie obecnie) stoi autobus, częściowo wypełniony ludźmi. W autobusie było zgaszone światło i to uratowało nacjonalistów. Psy przebiegły obok, w miejsca gdzie minutę-dwie wcześniej toczyły się walki i gdzie na warszawskim bruku leżał antyfaszystowski kozak pozbawiony swego śmiercionośnego narzędzia. Gdyby choć jeden z psów zajrzał do stojącego autobusu, byłoby nieciekawie. Jednak inteligencja nigdy nie była mocną stroną stróżów prawa… dla siedzących w autobusie nacjonalistów, te kilka minut do odjazdu autobusu były najdłuższymi chwilami w życiu. Obserwowali oni przez szyby autobusu biegających bezładnie w jedną i drugą stronę policjantów, którzy chyba usiłowali odnaleźć winnych tych awantur. Nikt nie miał pewności w jakim stanie został na ulicy porzucony lewak, wiadomo jednak było, że nie zaliczy on tego dnia do udanych i raczej o własnych siłach nie opuści miejsca walki. Znajomi donosili o innych starciach tego dnia, na ogół na naszą korzyść. (Na zdjęciu 11.11.1999 – foto „Szczerbiec”) SZKOLNA PARTYZANTKA Ważnym składnikiem działania ekipy skins były wypady pod szkoły, w których lewacy mieli przewagę ilościową i dzięki temu czasem czuli się zbyt silnie. Zbieraliśmy się w grupie 15-20 osób. Nie dochodziło podczas takich wypraw, co zrozumiale, do jakiś strasznych rzezi. Chodziło raczej o zamanifestowanie swojej siły i obecności, żeby punkowcy nie czuli się zbyt silnie i nie sprawiali problemów naszym kolegom. Czasem ktoś stracił przy okazji parę zębów, ale cóż: gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Zazwyczaj takie wjazdy przynosiły oczekiwany efekt. Pamiętam też przypadek, który dotknął pewną koleżankę z sąsiedniego osiedla. Chodziła do szkoły gdzie było trochę lewackich kreatur, ale byli oni trzymani na dystans i nie sprawiali żadnych problemów. Otóż pewnego razu pod szkołę tą podjechało 3 czy 4 skinów. Napotkali grupę 8 czy 9 lewaków, którzy kręcili się pod szkołą i zapewne z powodu swojej liczby czuli się dość pewnie. Doszło do krótkiego starcia, sprowokowanego oczywiście przez łysych. Nic wielkiego się nie działo, jakieś kontrolne ciosy w szczękę i parę kopów. Nacjonaliści ewakuowali się w stronę pobliskiego sklepu spożywczego, gdzie zakupili chmielowe trunki i rozpoczęli ich konsumpcję w okolicy. Lewaki pobiegły z płaczem na skargę do dyrektorki szkoły, która wezwała policję. Sprawa skończyła się tak, że 2 skinów złapała przybyła na miejsce policja, a dziewczyna wyleciała ze szkoły. Typowa konfidencka akcja ze strony antyfaszystowskich parówek. Jeśli dobrze pamiętam, to jednym z delikatnie poszkodowanych i zarazem najgorzej płaczących był typek, który już po 2000 roku tworzył warszawską antifę i brał udział w ataku lewaków na koncert Awantury w maju 2005 roku…. Jednak swoje największe zwycięstwo nad faszyzmem odniósł jeszcze w latach 90-tych. Co z tego że wspierany przez policję i dyrekcję liceum? Zresztą z tymi lewakami w szkołach, bywało różnie. Na przykład u mnie w szkole było ich ze 3, może 4 i byli w dodatku tak totalnymi nieudacznikami, że nikt nie traktował ich poważnie. Byli pośmiewiskiem klasy i szkoły. Większość chłopaków traktowała ich jak upośledzonych lub co najmniej opóźnionych w rozwoju. Zresztą najczęściej była to moda, która dość szybko im przechodziła. Z tego co wiem, już rok-dwa po skończeniu szkoły średniej, wszyscy, poza jednym nieuleczalnym przypadkiem odeszli całkowicie od wyznawania lewackich bredni. Byli to tacy typowi przedstawiciele antyfaszystowskiej młodzieży alternatywnej. Niegroźni, ogłupieni propagandą. Nie były to typy aktywistów, raczej bezrozumni konsumenci lewackiej pseudokultury i bezmyślni wyznawcy bredni wypisywanych przez Pankowskiego i Kornaka. Przypominając sobie dziś facjaty i zachowania tych gamoni wiem już, kto tworzy elektorat Janusza Palikota. WYJAZDY NA KONCERTY W latach 90-tych nie uczestniczyłem w dużej ilości wyjazdów, głównie z powodu notorycznego braku kasy. 2 wyjazdy zapamiętałem lepiej niż inne… jeden to wyjazd na koncert Konkwisty88 do Inowrocławia w październiku 1999 roku. Pierwszy raz zobaczyłem na żywo K88, kapelę profesjonalną i na żywo grającą z mocnym kopem. Tamten wyjazd spowodował, że bardziej zainteresowałem się sceną RAC. Drugi to wyjazd na koncert Honoru do Opola. Jechaliśmy w kilkanaście osób z Warszawy, w innym wagonie jechali skini z innego końca Polski, o których nawet nie wiedzieliśmy, że jadą tym samym pociągiem co my. Okazało się, że delikatnie poturbowali jakiegoś czarnego. W Częstochowie wyciągnęła nas z pociągu antyterrorka, był dołek, rozpoznanie i zarzuty. Rozpoznanie było śmiechem na sali: koło młodego gościa w stroju skinowskim stało 3 wąsów po 40 lat w gumofilcach. Pokrzywdzony delikatnie murzyn (w sumie nic wielkiego mu się nie stało) rozpoznał wszystkich zatrzymanych jako sprawców, mimo że nikt ze złapanych go nawet nie dotknął, ani nawet nie widział na oczy. Sprawa w sądzie toczyła się ponad 10 lat i skończyła się uniewinnieniem niesłusznie oskarżonych. PRZYWILEJ MŁODOŚCI… Na koniec chciałbym jeszcze zaznaczyć, że powyższe wspomnienia, spisywane po wielu latach, mogą być obarczone pewnymi nieścisłościami. W końcu od tych wydarzeń minęło już kilkanaście lat. Po szalonych latach 90-tych następne kilka lat mego życia również przyniosło szereg ciekawych zdarzeń, także z lat 90-tych zapamiętałem niestety naprawdę niewiele. Taki przywilej młodości, że żyje się z dnia na dzień, nie rozpamiętując dni minionych. Pochylam się na tymi wydarzeniami po raz pierwszy dopiero po kilkunastu latach… i okazuje się, że wiele faktów uleciało, został tylko ogólny obraz. Pamięć ludzka jest ulotna, pewna chronologia wydarzeń, daty mogły mi się pokręcić. Opis powyższy jest wysoce subiektywny… zapewne inne osoby uczestniczące w tych samych wydarzeniach mogły je widzieć nieco inaczej. Taki jednak urok pamiętników, szczególnie tych spisywanych po latach. Nie są fotograficznym odzwierciedleniem opisywanych wydarzeń, a raczej udokumentowaniem ducha epoki. WARSAW SKINHEAD

Strona

23

„DL” zine nr 4


WSPOMNIENIA KIBICA

DWA RAZY NA KONWIKTORSKIEJ – 1997 & 2000 Wiele już razy słyszałem od postronnych ludzi naiwne pytania, „skąd z okazji meczów derbowych tyle nienawiści, tyle agresji i przemocy”. Odpowiedź jest prosta, choć dla wielu zbyt surowa. Derby to nie jest zwykły mecz, to mecz o prymat, o dominację w danym mieście, czy okręgu. To walka o każdą ulicę, o każde podwórko. O każdą duszę. My, albo oni. Bez kompromisów. Ktoś mnie spytał, czy nie można razem, w ciszy i pokoju.… Nie, kurwa, razem nie można. I mimo, że w Warszawie stosunek sił jest mniej wyrównany niż w Łodzi, Krakowie – to zawsze to jednak derby… Legia od zawsze trzyma fason, przestrzega niepisanych zasad. Wychowuje młodych, tak by szanowali święte wartości i walczyli z tym, co złe. I to złe nie w medialnym znaczeniu, tylko prawdziwie skurwiałe i zepsute. A Polonia? Na własne oczy widziałem przedstawicieli tamtej strony miasta. Byłem kiedyś incognito (1997r.) na meczu Polonia – Pogoń. Już wtedy klub z Konwiktorskiej robił co tylko mógł, aby nie wpuścić Szczecinian, a razem z nimi Legionistów. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba wymyślili remont sektora gości. Załatwiłem razem z kolesiem ze szkoły dwa bilety na sektory gospodarzy. Te bilety dał nam syn Dowhania, który wtedy pracował w tamtym klubie, szkoląc bramkarzy. Postanowiłem więc skorzystać z okazji i obejrzeć sobie tych „fanatyków”. Poszliśmy bez barw, co powinno być w tej sytuacji zrozumiałe. Na trybunach miałem wystarczająco dużo czasu, by obejrzeć sobie jak to jest z tą Polonią. No i wyciągnąłem wnioski. Sam młyn, to było wtedy kilkudziesięciu aktywnych chłopaków, do których dołączali pozostali (ale nie wszyscy), osiągając największe podniecenie w momencie, kiedy mogli dać upust swym kompleksom i zaśpiewać coś na Legię. Trochę zgredów – meneli, z ryjami przepitymi, wskazującymi na pewne życiowe uwiązanie. Oraz gości, których widok wyjaśnił mi, z jaką ekipą mam do czynienia. Na szyi łysego kolesia we fleku wisiał szalik, z przekreślonym celtyckim krzyżem, oraz napisem „Polonia anty-nazi”. Wiadomo, kto się podpisuje pod tym sztandarem, plując na wszystkie narodowe wartości. Tak było kiedyś i tak jest do dziś. Lewactwo na trybunach polonistów było powszechne, podczas gdy Legia Warszawa to od zawsze prawy front. A poza tym, SHARP to nie skin, SHARP to frajer… Innym meczem, który zapadł mi w pamięci, były derby na Konwiktorskiej. Co prawda, nie te, po których Polonia nie miała już magazynów, ale również sporo się tego dnia działo. Policja już wtedy prowokowała na różne sposoby, trzeba było uważać na siebie. Pamiętam, że Legia tylko czekała, żeby móc dobrać się do przeciwnego sektora, ciśnienie było ogromne, w powietrzu wisiała nienawiść. Pamiętam, jak w pewnym momencie część osób wysypała się na murawę, po czym reakcja mundurowych była natychmiastowa. Jakoś udało im się uspokoić towarzystwo na tyle, by zeszli z boiska. Wtedy policja wparowała na sektor, odcinając jedną stronę, dysząc do nas z nienawiści. Po meczu utworzyli podwójny szpaler, tylko czekając, by móc nam dopierdolić. Jak to bywa takich sytuacjach, kwestią czasu jest, kiedy iskra spowoduje zapłon. Jako, że Legioniści wychodzili od strony torów tramwajowych, mieli mnóstwo amunicji. Nie wiem, od czego dokładnie się zaczęło, ale fakt, że sporo tych kamieni latało w powietrzu. Pierwszy raz wtedy zobaczyłem, że policja potrafi rzucać kamieniami równie zręcznie jak kibice. Pamiętam, że wbiliśmy się w jakiś tramwaj w okolicach Mostu Gdańskiego. Ludzi najebało się do środka oporowo. Miałem niefart, bo akurat stałem przy drzwiach. Niestety, mundurowi wpadli na pełnej kurwie, dysząc ze wściekłości i zaczęli wyciągać z tramwaju i napierdalać pałami nie patrząc, winien, czy nie winien. Wyłapałem strzała w bok głowy i choć zrobiłem unik to i tak leżałem na glebie. Jak zobaczyłem nad sobą sylwetki w mundurach, to pozostało tylko przyjąć pozycję ochronną, głowa między kolana i modlitwa o przetrwanie. Wyłapałem wtedy parę pał i kilka kopów na plecy i nogi. Nie ma co, przez ładnych parę dni odczuwałem potem pewien dyskomfort podczas chodzenia. Trudno, takie życie. Dziś, po tylu latach nie pamiętam wyników żadnego z tych meczy. Ale to nie jest ważne. Ważne są wspomnienia, a tego nie dostarczy Ci oglądanie Ligi Mistrzów w fotelu przed telewizorem. JEDNA JEST SIŁA W TYM MIEŚCIE ! Z.

AWANTURA PRZY KURWIKTORSKIEJ (25.05.2005) „(…) Pod Polonią Legii jest znów horda, szturmująca bramy (…)” – ten fragment znanej i cenionej legijnej nuty zawsze wyzwala u mnie miłe wspomnienia z w sumie nie tak odległego 2005 roku, kiedy to odbyły się kolejne pseudoderby na kurniku przy Konwiktorskiej 6. Jak powszechnie wiadomo, każdy mecz „derbowy”, którego gospodarzem były czarnule wiązał się (i na chwilę obecną wiąże dalej) z konkretnym cyrkiem, jakiego nie do końca ucieszonymi widzami musieli stawać się kibole ukochanego klubu sto(L)icy, jednak majowy mecz na Muranowie przed blisko siedmiu laty z wielu wiadomych względów i tak zapowiadał się ciekawie. Minęły już czasy, gdy na kurniku przy K6 Legionistom oddawano całą „trybunę kamienną”, a gromadę dziadków i frustratów w szalikach Polonii usadawiano po przeciwległej stronie, na tzw. „trybunie głównej”. Od kilku lat wszystkie mecze na Muranowie rozgrywano według ligowych standardów, a więc kibiców gości umiejscawiano na oficjalnie przeznaczonym dla nich sektorze. Tak też było (i jest nadal) w przypadku „derbów” rozgrywanych na Polonii/Groclinie, w związku z czym 25 maja 2005 roku po raz kolejny fani z Łazienkowskiej otrzymali zaledwie 300 biletów na to spotkanie, które jak łatwo się domyślić, rozeszły się równie szybko jak pojawiły. A zainteresowanych meczem „dziwnym trafem” znalazło się o wiele więcej. Osobiście, po dotarciu do informacji o zapowiadanej puli biletów, średnio interesowałem się tym meczem i w myśl hasła, które pojawiło się na sektorze gości przy okazji poprzednich „derbów”, zamierzałem olać mecz i pierdołowatych fanów Polonii – „BAWCIE SIĘ SAME” zdawało się tutaj być bardzo adekwatne. Jednak gdy w dniu meczu, będąc jeszcze na szkolnych zajęciach otrzymałem szybki telefon z wiadomością „bierz białą koszulkę i ciśnij do centrum pod Metropol”, nie musiałem się długo zastanawiać. Zbiórkę kiboli wyznaczono na jakieś dwie godziny przed meczem w samym centrum miasta. Okolice hotelu Metropol, mieszczącego się tuż nad jednym z podziemnych wyjść vis a vis rotundy szybko wypełniły się białymi koszulkami, których noszenie na bardziej „masową skalę” nie było wtedy jeszcze tak bardzo popularne jak teraz – tego typu uniformizacja wykorzystywana była raczej na inne okazje. Ludzi zebrało się na pewno ponad trzy tysiące, które po ogłoszeniu startu pochodu udały się w podziemia centrum, gdzie sławiące Legię pieśni odbijały się niesamowitym echem. Przeszliśmy przez całe centrum, Ogród Saski, plac Bankowy, by w okolicach kurnika przy K6 ku zrozpaczeniu raczej nieprzygotowanej na kibolski pochód policji zagęścić nieco ruchy, przemieszczając się już w lekkim biegu nie tylko chodnikami, ale i środkiem ulicy. Legijna przebieżka nabrała zagęszczenia i tempa tuż pod samym kurnikiem, wprost „wylewając się” tuż pod główną bramę wejściową. Tam zebrało się już trochę czarnul, które na widok zbliżających się Legionistów momentalnie zaczęły palić wrotki. Kilku osobom udało się przedostać przez bramę i szybko powymieniać uprzejmości, jednak momentalne ogarnięcie się psów nie pozwoliło na konkretniejsze pociśnięcie i wejście na kurnik pełnym składem. Chwilę trwały jeszcze próby ogarnięcia sytuacji, ganianki, a także wymiany kamieni pomiędzy Legionistami a czarnulami, które czując się pewnie za plecami policji ponownie postanowiły pojawić się pod bramą. Pomimo zachęceń ze strony legijnej, nie zdały się jednak na odwagę, by zbliżyć się nieco bardziej. Po chwili nastąpiło jednak drugie i konkretniejsze podejście, które ponownie zmusiło czarnuchów do odwrotu, zaś psiarnię do użycia gazu i zastawienia bramy. Legioniści postanowili się więc przemieścić w stronę sektora gości, gdzie bramy również nie są zbyt dobrze zespawane... Pod sektorem gości jednej grupie udaje się przedostać na teren kurnika, gdzie postanawiają się pokazać również Poloniści – w składzie praktycznie w 90% złożonym z osób znanych z działalności we frajerskiej „antifie”. Dochodzi do kilku starć, wejście na sektor coraz bardziej się kołysze, jednak po chwili wjeżdża polewaczka i dobiegają kolejne oddziały psiarni, które przerywają całą sytuację. Czarnule i ich lewactwo kręcą się jeszcze w okolicach sektora, jednak ponownie jak kilka minut wcześniej ograniczając się do rzucania kamieniami i śmiesznych napinek. Ochrona z psiarnią postanawiają wpuścić kilkadziesiąt osób posiadających bilety – te jednak w geście solidarności ustawiają się za sektorem, na tylnej części płotu wieszając flagę z Deyną. Reszta osób z biletami stoi w otoczonym kilkoma kordonami tłumie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. „Uwaga, tu policja, prosimy kibiców Legii Warszawa o zachowanie spokoju” – słychać powtarzany w kółko śmieszny komunikat. „Uwaga, tu kibice Legii Warszawa, prosimy policję o pocałowanie nas w dupę” – w końcu ktoś odpowiada ;-). Kibole z biletami opuszczają sektor, wszyscy stoimy w dalszym ciągu pod wejściem. „Wychodzimy” – słychać w stronę ustawionej psiarni. Piesiule pokręcają tylko głowami. „Wy-cho-dzi-my!” – daje się znowu usłyszeć. No i poszło – kordon na ziemi, tarcze i pałki w rękach Legionistów, a cała chmara białych koszulek przebiega się po turlających się po chodniku psiarzach lecąc w stronę Powiśla. Po drodze spora część osób korzysta z dobrodziejstw torów tramwajowych, posiłkując się kamieniami, które lecą w policmajstrów i jakieś klubowe budynki K6, co i raz tłukąc w nich resztki szyb. Psiarnia była mocno zaskoczona tym obrotem sprawy, w związku z czym wiele osób znalazło trochę czasu, aby np. spalić barwy KSP, czy na murze kurnika machnąć sprejem szybki napis z pozdrowieniami dla czarnul. Cała kibolownia Legii wsypuje się na ulice prowadzące w stronę centrum, po jakimś czasie widać ponowną organizację psiurów, które zaczynają zbliżać się w stronę kibiców i używać polewaczki z czerwonym barwnikiem – jak łatwo się domyślić, przygotowanym specjalnie na okazję białych koszulek. Większości osób udaje się jednak szybko domyć go w kilku okolicznych fontannach. Na tym jednak całość głównych atrakcji zaczyna się kończyć – wiadomo już bowiem, że nie ma sensu wracać pod Konwiktorską. Legioniści w mniejszych i większych grupach podążają do centrum, cały czas pozostając na oriencie i mając na uwadze zamykającą kolejne ulice psiarnię. Zbyt wielu ludzi nie powinięto, kończyło się raczej na krótkich wymianach kopów i pałek, a przy otoczeniu większych grup – na spisaniu. Czy znalazły się więc osoby, które żałowały wypadu na K6 w ciepłe majowe popołudnie? Nie sądzę – działo się sporo, a więc nie było czego żałować. Mecz zakończył się wysokim zwycięstwem piłkarzy, którzy rozgromili klub wówczas z warszawskiego Muranowa, a dziś już Grodziska Wielkopolskiego aż 5:0. Pozycja na mieście w dalszym ciągu pozostaje bez zmian. J.

Strona

24

„DL” zine nr 4


WARSZAWA

KILKA SŁÓW O STOŁECZNEJ KOMUNIKACJI MIEJSKIEJ „Wicher, śnieg, deszcz, mżące, niepewne światło, gęsta maź lutowego wieczoru, w której ludzie biegną szybko, uciekając przed tym, co jest w powietrzu, tłoczą się do tramwajów, spieszą się, nie patrząc na nikogo. Długi rząd skulonych postaci dreptał w błotnistej papce trotuaru, czekając na 113, nieco dalej taki sam szereg wypatrywał niecierpliwie żoliborskiego autobusu.” – pisze w swojej książce „Zły” z 1955 roku Leopold Tyrmand (Żyd, niestety… ale nie wspominał o swym pochodzeniu, doszukiwał się nawet w 1954 roku skandynawskiej etymologii swego nazwiska :-). W powieści przedstawione zostały typowe warszawskie środowiska dziennikarzy, chuliganów, koników, handlarzy, drobnych przedsiębiorców i robotników, a zatem mimo pochodzenia autora zdecydowałem się ją przeczytać. I ten fragment czytałem stojąc wcześnie rano i marznąc w oczekiwaniu na autobus, dochodząc do wniosku jak niewiele się tu w pewnym sensie zmieniło… Trochę śniegu i od kilku dni mam problem z dotarciem na czas do pracy. To kierowca się… nie zatrzyma, mając pasażerów gdzieś, to autobus wcale nie przyjedzie… Kierownictwo, które mieszka pod Warszawą może się dziwić mym wymówkom, ale każdy kto mieszka tutaj – ten zna problemy warszawskiej komunikacji miejskiej. Korki, spóźnienia… przegrana (bez walki) batalia z zimą… A „politycy” (politycy byli za Dmowskiego i Piłsudskiego, teraz to są gracze rozgrywający swoją PRowską partię szachów…) palą kadzidełka walcząc o legalizację marihuany… Może wzięliby się za realne problemy dnia codziennego? Założę się, że każdy z Was – jeśli poruszacie się komunikacją przez Centrum - miał okazję spotkać się z sytuacją gdy jest awaria tramwaju, ludzie stoją po 45 minut, a nie przyjeżdża do nich nikt z żadną informacją… Nie, nie jest to normalne. Mamy swoje sprawy. Aczkolwiek jest to takie warszawskie, że idzie się przyzwyczaić, a nawet przyjmować w miarę bez furii (no chyba, że właśnie spóźniasz się na jakieś wydarzenie…). Ale skąd polityk ma to wiedzieć i wywierać nacisk na odpowiedzialne za to osoby skoro dupę ma wożoną najnowszym modelem auta, a tramwaje to on zna jedynie z serialu „Miodowe lata”? Tego typu problemy Warszawy poruszane już były na tych łamach w związku z wizytą Obamy w Polsce, ale przecież Stolica bywa sparaliżowana nie tylko z powodu jakiegoś wydarzenia (wtedy to już w ogóle…), ale po prostu na co dzień. Trzeba sobie radzić. Niektórzy wyzywają, niektórzy starają się jak najmniej wychodzić z domu… Ja polecę Wam nie po raz pierwszy lekturę. Gdyby nie stołeczne odległości, prawdopodobnie nie byłoby czasu by tyle czytać… M.in. o Warszawie, jej klimacie, jej odwiecznych problemach i specyfice. Rozejrzyjcie się dookoła w autobusie, tramwaju, metrze… W jakim innym mieście tyle jest osób czytających, odsypiających trudy komunikacji, dnia…? „Gdy patrzę w twe oczy zmęczone jak moje, to kocham to miasto zmęczone jak ja” – jak śpiewał nielubiany przeze mnie wokalista, który ma jednak kilka świetnych utworów… Kocham to miasto, co nie zmienia faktu, że na warszawski autobus nocny będę teraz czekał z… kamieniem w ręku, który schowam za przystankiem. Gdy bowiem człowiek czuje się bezradny, kiedy mimo kiwania ręką jak „na stopa” kierowca nie zatrzymuje się i jedzie dalej, myśli o tym aby według Grzesiukowej zasady, odegrać się… W tym wypadku jakże inaczej to zrobić, przecież donosu nie będzie człowiek pisał… Tak więc niech się któryś teraz nie zatrzyma :-). Ł. PS: Wspomniałem o Leopoldzie także dlatego, że w swoim dziele „Zły” opisuje on wiele scenerii powojennej Warszawy, w tym scenerię ulicy Łazienkowskiej oraz początki lodowiska na Torwarze. Każdy kto w sercu ma Stolicę Polski chętnie zapozna się z tym jakie rozrywki mogli mieć rzezimieszki w latach 50tych, np. „łamiąc zasady kultury” podczas poruszania się po stołecznej tafli…

„WARSZAWSCY DESPERADOS” Poranek (a właściwie środek nocy…) jak co dzień, przystanek komunikacji miejskiej. Ludzie znani na pamięć, tak jak ja jadący do pracy, codziennie nasze drogi krzyżują się… O…, jest i baba, która jak zwykle zapomniała o siebie zadbać, ale usta wymalowała tak, że świecą niczym elektroniczna tablica widzianego z daleka autobusu, który jak to często bywa – spóźnia się… Codzienne życie, w którym jednak – jeśli tylko potrafisz odpowiednio spojrzeć – można dostrzec masę inspiracji i drugiego dna. Życie w tradycyjnej Polsce potrafi być pasjonujące, jeśli zdasz sobie sprawę z „zachodniego” syfu – np. poprzez kilka wizyt w obcych krajach… Jednymi z ostatnich strażników kultury jesteśmy my – kibole. Honor miał sporo prymitywnych tekstów (takie czasy subkultury…), ale nadal jak słucham np. „Ostatni bunt” to czuję związek z rzeczywistością… „To czas pełen wrogich słów – rzucanych przeciwko nam. Wzniesiony na gruzach gubiących wartości – wszystkich parszywych kłamstw. To ludzie nie warci nic – trucizna dla naszej krwi”… przewija się przez głowę gdy patrzę np. na taki Ruch Poparcia Palikota… Na ukrytych za „postępowymi” hasłami biznesmanów, którzy opluwają wartości mające w naszym kraju cały czas szczególne znaczenie… To przez tego typu działaczy, przez popkulturę, a także przez lewaków gardzących patriotyzmem nasza Ojczyzna coraz bardziej będzie niestety przypominać inne dzielnice Unii Europejskiej. To co się tu stało przez jedyne ok. 10 lat wstecz, nie pozostawia wątpliwości, że idziemy w kierunku samozagłady dla naszej pięknej, codziennej kultury i sposobu życia Polaków… Chyba, że pociągniemy dalej bunt trwający od 2010 roku dłużej i, że nie pozwolimy mu się wygasić, tak jak pozwolono na wygaśnięcie potencjałowi Solidarności po 1989 roku… Nie zmienia to jednak faktu, że facebookowe pokolenie zamkniętych w domach dzieciaków cały czas się rozrasta… Chyba, że i oni się wkurwią gdy System zabierze im ukochaną zabawkę jaką jest Internet. Chciałbym jednak zauważyć, że ludzie, których mam na myśli nie robią w tej sieci nic co kułoby władzę w oczy… Chodzi im zazwyczaj o ściąganie plików itp. Wielki mi bunt. Jedno jest pewne – my, nacjonaliści, patrioci z ulicy – nie damy się. Pisałem już o kontrastach Warszawy, że z jednej strony są szerzące się metroseksualne istoty, ale z drugiej cały czas osiedlowi twardziele, dumni ze swego kraju i gotowi walczyć! Jak pisano w książce „Zły” z 1955 roku: „Warszawa pełna jest w tej chwili naszych rodzimych desperados. Zamiast czarnego somblera - oprychówka, zamiast czarnej bluzy i takiejże chustki na szyję – sznurowana koszulka piłkarska lub kolorowy sweter pod koszulą. Zamiast nisko wiszących coltów – cegły, kastety, rurki żelazne…”. Minęło 57 lat, a współcześni „desperados” nadal biegają po Stolicy… Nie wyeliminował ich Rusek za jawnej okupacji, nie powinna więc ich wyeliminować również propaganda „europejska”. Nie ma Warszawy bez Legii… Legia jest obecna w jej krajobrazie tak jak „warszawscy desperados”. Bo owi desperados… są za Legią. To Legia chodzi na manifestacje patriotyczne/ nacjonalistyczne, to barwy CWKS widać kiedy trwa awantura w sprawie kupców z KDT… To Wojskowym kibicują osiedlowe bandy, nawet gdy niezbyt regularnie chadzają na mecze… Piękne barwy Legii obecne są w każdym miejscu Stolicy, ludzi w czapkach i szalikach spotykamy w metrze, tramwaju, w Centrum i na peryferiach… Brak Legii - Warszawa by odczuła, likwidacji Polonii nawet by przeciętne oko nie zauważyło… To legijni rozrabiacy przychodzą tłumnie na Marsz Niepodległości, to sympatycy Legii protestują przeciwko promocji homoseksualizmu… Na wszelkich demonstracjach widzę znajome z wyjazdów Legii twarze, znaczna część manifestacji w mieście organizowana jest zresztą przez fanatyków z Łazienkowskiej. Legia to strażnicy warszawskich ulic, tacy działający poza prawem – w niezgodzie z nim, przeciwko dewiacjom, które „prawo” chroni. Jeśli zadbamy zatem o siebie, o swoje wartości i braci – nigdy nie zginie prawdziwie polski duch… A bujający się po Centrum pedał zdziwi się nie raz, że „to nie jest taka stolica jak pozostałe europejskie”… To jest Warszawa skurwielu! Biało- czerwony ciemnogród… Ł.

Strona

25

„DL” zine nr 4


WYWIAD

WYWIAD ZE STARUCHEM! „(…) Świecenie mordą to przede wszystkim ogromna odpowiedzialność (…)” Na „Drodze Legionisty” miał zadebiutować już po meczu Legii w Turcji, ale niedługo potem doszło do słynnego aresztowania… Dzisiaj możemy na szczęście porozmawiać… Do tego wywiadu szykowałem się już jakiś czas, ale teraz moment wydaje się najodpowiedniejszy. Dla wielu oficjalnych mediów, łowców sensacji – wywiad z ich „wrogiem numer jeden”, a dla nas po prostu z naszym legijnym gniazdowym… Staruchem. Zwykłym kibolem, który w pewnym momencie stał się ofiarą własnego aktywizmu i braku kompromisu. Staruch porusza m.in. wiele kulisów działań „polskiej” policji. Ciekawe czy jakiś pseudodziennikarz, który z pewnością przeczyta ten wywiad – zainteresuje się metodami działań „władzy”, czy też może tradycyjnie oburzy się, że po prostu dwójka faszystówfantastów dyskutuje w tonie politycznie niepoprawnym? Tak – żyjemy w krainie hipokrytów oraz ignorantów, do których słusznie nie mamy ani odrobiny szacunku. I m.in. o tym przeczytacie w tym wywiadzie. Bez cenzury i jakiegokolwiek PRu. Zapraszam. Ł: Pierwszym pytaniem u mnie w wywiadach zawsze jest „przedstaw się czytelnikom”, ale myślę, że w tym przypadku jest to zbędne :-). A zatem, co słychać Staruch? S: A, dobrze, dziękuję :-). Moje życie wróciło już na normalne tory i w końcu mogę być tam gdzie chcę, a nie tam, gdzie muszę. Udało mi się doprowadzić do uchylenia środków zapobiegawczych za Bydgoszcz i za Rzeźniczaka, więc w końcu mogę śmigać na legalu na wyjazdy. Szkoda tylko, że tych wyjazdów jak na lekarstwo… Ł: Miałeś zadebiutować na „DL” już po meczu w Turcji, ale tak się składa, że „demokratyczna III RP” postanowiła wsadzić Cię za kratki. Długość odsiadki jest wybitnie nieadekwatna do czynu… Klapki, torba… to jakiś absurd. Czy po tym wyroku wierzysz w jakiekolwiek prawo w dzisiejszej Polsce? S: Debiut odsunął się nieco w czasie, ale co się odwlecze… :-). Ja od czasu pierwszych lolek przyjętych od psów na plecy (15 lat temu) nie wierzę w sprawiedliwość w tym kraju, w jakiekolwiek prawo i w to, że ktokolwiek je reprezentuje. Za przestępstwo, którego nie było wyłapałem tyle, co czerwony zbrodniarz Kiszczak za stan wojenny.O jakim prawie mówimy, skoro tuż po powalce szef gadów na Białołęce mówi mi: „tu już cztery miesiące było wiadomo, że będziesz, tylko nie było wiadomo za co”. Przed ostatnim meczem ze Sportingiem u siebie pojechałem podpisać pierwszy od 7 miesięcy dozór. Pies uśmiechnięty mówi: „To wszystko było tu tak zorganizowane, żeby cię upierdolić”. Przypomina mi to stalinowską zasadę „dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”. I w jakie prawo ja mam wierzyć? Od siedmiu lat jedyne, co mnie spotyka ze strony tego państwa to sprawy w sądzie, zakazy stadionowe, dołki, szykany, inwigilacja, pucha, wycieranie sobie mną mordy przez rozmaitych śmieci z rządu, sejmu, telewizji i gazet. Nigdy nie doświadczę sprawiedliwości ze strony krajowego wymiaru sprawiedliwości, dlatego „przerzuciłem się” ostatnio na Strasburg i tam kieruje moje zastrzeżenia co do moich spraw. Pierwsza skarga już przyjęta :-). Abstrahując już od mojej sprawy, co to za prawo, które za odpalenie racy przewiduje dokładnie takie same „widełki” jak za nieumyślne spowodowanie śmierci? Ł: Z „Gazety Polskiej” już wiemy, że byłeś gnębiony przez „władze” po aresztowaniu, czego się zresztą każdy -kto wie co jest pięć- spodziewał… A tak poza tym, jakieś ciekawe sytuacje z samej odsiadki? Jak ona minęła? Dochodziły listy? S: Dobrze minęła, zresztą wszystko jest dla LUDZI ;-). Cytując klasykę filmu polskiego: „Jak się śmiga w dobrej ekipie to dbają!” :-). Listy czasem dochodziły, czasem nie, szczerze mówiąc to masę listów dostałem tydzień temu, niektóre jeszcze z listopada :-). Co do zatrzymania – na Mostowskich przyszedł do mnie szef wydziału ds. walki z przestępczością pseudokibiców, niejaki Pamuła i kiedy siedziałem skuty na krześle stanął nade mną i z odległości 30 cm zaczął się pruć, ubliżać i rzucać teksty o „pękającej dupie”. Zapytałem go więc, czy kończył jakąś wiejską szkołę teatralną, że się tak zachowuje. Dostałem parę strzałów na baniak i obietnice „Tak? To zobaczymy!”. Po godzinie, może półtorej, przyjechało po mnie trzech śmieci z realizacji (chociaż byłem już zatrzymany!), w pełnym umundurowaniu i kominiarkach. Weszli, jeden z nich powiedział: „Siemasz Staruch, sorry, że musiałeś tyle na nas czekać!”. I zaczęła się jazda :-). Wpierdol w pokoju, plecy, żebra, klata, baniak. Potem zaciągnęli mnie do busa, wrzucili twarzą do ziemi z rękami skutymi z tyłu i napierdalali chyba jakimś batonem przez całą drogę do szpitala na Solcu, gdzie lekarz miał orzec, czy mogę przebywać na dołku. Z początku się spinałem, potem już na tyle przywykłem do bólu, że nie reagowałem zbytnio. Potem chcieli mnie poczęstować elektrowstrząsami, ale wykpiłem się rzekomą arytmią serca :-). Nie przestali napierdalać nawet przed drzwiami gabinetu lekarza, gdzie przyjąłem jeszcze parę kolan na klatę. Samo badanie – parodia. Konował poświecił latareczką w oczy, zmierzył ciśnienie i powiedział: „Zdrów!” – pytałeś, czy wierzę w prawo, a ja nawet w służbę zdrowia w tym państwie nie wierzę, hehe ;-). Śmieci z realizacji zaciągnęły mnie z powrotem do samochodu, jeszcze tylko parę minut wpierdolu i dojechaliśmy na komendę na Jagiellońskiej. Psy z tej komendy nie chciały mnie przyjąć na dołek, bo po moim przyjeździe na Mostowskich nie miałem żadnych obrażeń, a tu nagle ni stąd ni z owąd morda obita, noga kulawa, od pleców po pięty trochę w pręgi, trochę w łaty… co tu robić? W końcu psy uradziły, że się „chyba musiałem gdzieś przewrócić” i, że nie wiedzą w jakich okolicznościach powstały moje obrażenia. Po przyjeździe na Białą trzy dni później lekarz zrobił mi obdukcję, zgłosiłem pobicie przez psy do prokuratury i czekam na rozwój sytuacji. Co do samej odsiadki to spotkałem wielu naprawdę wartościowych ludzi, których z pozytywnym skutkiem zarażałem na Białołęce pasją kibicowania :-). Paru kolegów z Legii też spotkałem, oby jak najszybciej było im dane siąść z nami na trybunie. Dużo ciekawych historii o rozjebusach zza miedzy słyszałem, zresztą od ludzi niemających nic wspólnego z kibicowaniem, więc ciężko posądzić ich o brak obiektywizmu. A jak czas mijał? Treningi, rysowanie, odpisywanie na listy, trochę telewizji, gry w „trzy, pięć, osiem”, duuuuużo myślówki na różne tematy. Powstało parę pomysłów na oprawy i trzy nowe legijne piosenki, które mam nadzieję, że wkrótce będą miały swój debiut. Ł: Nie jest tajemnicą, że zamykając Cię – chcieli Cię złamać. Uciszyć. Udało im się? S: Nie i nigdy im się to nie uda. Pewnie niejeden dałby sobie spokój, bo zapewne dla każdego normalnego człowieka trzymanie się pasji, z której ma się tylko ciągłe zakazy, represje, szykany, straty i problemy jest głupotą. Jak już Ci wspomniałem, na 15 lat mojego chodzenia na mecze 7 lat to pasmo zakazów. Ale każda kolejna historia spadająca na mnie utwierdza mnie w przekonaniu, ze idę dobrą drogą. Drogą Legionisty, hehe :-). I motywuje mnie wciąż mocniej do działania na rzecz ruchu kibicowskiego, do walki o nasze zasady na naszych trybunach, do przekazywania tego wszystkiego młodszym pokoleniom i mówienia na głos o tym, co jest złe i z czym musimy walczyć. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale wzięcie na garb tego, że coś się robi, że gdzieś się świeci mordą to nie przywilej, ale przede wszystkim ogromna odpowiedzialność. Ł: Czy jednak chciałbyś czasem cofnąć czas do tego okresu gdy Twoja twarz nie była znana każdemu dziennikarzowi? Przyznam szczerze, że mi jest dobrze z tym, że moja facjata jest anonimowa :-). S: Nigdy o tym nie myślałem, jest jak jest i muszę to znosić. Taka jest widać cena wzięcia odpowiedzialności za coś, otwartego mówienia o pewnych sprawach… Na pewno byłoby mi łatwiej w wielu życiowych kwestiach, gdybym mógł być anonimowy. Można się pisać wtedy na więcej zaangażowania w pewnych kwestiach albo spokojnie pojechać poleżeć nad Bałtykiem :-). Ale zawsze podkreślam – i każdy rozsądnie myślący człowiek to zrozumie - że jakaś rozpoznawalność nigdy nie była moim celem, a jest jedynie efektem ubocznym jakiegoś tam działania. Łatwo sobie pożartować „ty celebryto!” :-), trudniej wziąć coś na bary i firmować to własną jażwą – bo praca, bo szef, bo uczelnia, bo rodzina, znajomi… Trzeba po prostu robić swoje dla swoich i nie przejmować się niczym, a już najmniej artykułami we wszelkich szmatławcach czy materiałami w telewizjach pokazujących świat kompletnie oderwany od rzeczywistości.

Strona

26

„DL” zine nr 4


WYWIAD Ł: Wielu czytając te opowieści o policyjnym terrorze może się orać przed podjęciem jakichś działań… A chodzi nam przecież o to by na Żylecie było jak najwięcej osób odpornych na to wszystko. Jaki widzisz sposób na hart dla nowych ludzi? Czy w świecie pełnym kamer i multipleksów może wyrosnąć twarde pokolenie? S: Owszem, w każdych czasach może. Wszystko jest kwestią „pracy u podstaw” i przekazywania młodzieży dobrych wzorców, odpowiednich postaw. Przede wszystkim młodzież musi zdać sobie sprawę z tego, że kibicowanie to nie jest darcie japy przez 90 minut raz na dwa tygodnie, tylko, że kibicem się jest na codzień, ze wszelkimi tego konsekwencjami… Trzeba być blisko tych wszystkich dzieciaków, stale wpajać im pewne zasady i wartości. Przykład zawsze płynie z góry. Jeśli będziemy trzymali się naszego radykalizmu, jeśli małolaty zobaczą, że żyjemy według zasad, które głosimy, albo że np. odpalamy race w przemyślany sposób, pozwalający uniknąć konsekwencji w postaci zakazu, jeśli nauczymy ich, że zakaz stadionowy to nie koniec świata, że nawet z zakazem można robić poza stadionem masę pożytecznych rzeczy, że kwestie istnienia polonistek mają rozwiązywać zaczynając już od swojego bloku i swojej szkoły, że kiedy przydarzy się jakiś przypał to nie zostaną sami, bo mogą liczyć na kolegów z trybun - to będzie dobrze i o przyszłość jestem spokojny. Najważniejsze to nie zostawiać ich samych, muszą czuć, że możemy im dać instrumenty do kibicowskiego rozwoju – organizować im treningi sportowe rozwijające ducha rywalizacji :-) na dzielnicach, przekazywać wartości na meczach i „treningach wokalnych”, ułatwiać udział w wyjazdach, angażować w obchody patriotycznych rocznic, w których kibice zawsze stanowią pokaźną część frekwencji. Na paru dzielnicach, wielu osiedlach ten model się sprawdza i przynosi bardzo wymierne efekty. Podstawą wszystkiego jest dobra organizacja, do której zawsze bardzo zachęcam. Możliwe, że niedługo uda się to wszystko ubrać w jakąś bardziej oficjalną formę. Ł: Nowy stadion Legii. Miałeś okazję, zdążyłeś (przed przypałami) bywać tu na meczach. Wiadomo, czasu się nie cofnie. Kamery, nowe zwyczaje… czy w takich warunkach jest szansa na wychowanie prawdziwych ultras, z całym systemem wartości i radykalności w tym zawartych? Jest to również pytanie o tzw. pazi na Żylecie, których nie brakuje… czy jest na nich jakiś sposób? S: Od otwarcia stadionu byłem na 4 czy 5 meczach, tyle udało mi się wytrzymać bez przypału :-). Ja osobiście tęsknie za starym stadionem. Ten nowy jest totalnie antykibicowski, nawet jako samo założenie architektoniczne. Dwa poziomy trybun, na których ciężej zgrać doping, brak płotów, wszystko zaprojektowane tak, żeby być stale „na widoku”, krzesełka jak w kinie i wszechobecny „Big Brother”. Czy w takich warunkach można wychować pokolenie prawdziwych fanatyków? Oczywiście, że tak :-). Trzeba tylko włożyć w to więcej wysiłku niż do tej pory, zresztą w jednym z poprzednich pytań mówiłem Ci, jak to widzę. Co do pazi – nikt się kotem nie urodził :-). Te trybuny naprawdę mogą ludzi kształtować, wszystko jest kwestią naszego podejścia do nich, tego czy postawimy na edukacje, czy będziemy ich z miejsca gonić. Ja jestem za tym pierwszym, oczywiście wyłączając jakieś ekstremalne przypadki, dla których na naszych trybunach nie może być miejsca. Andrzejek, który dziś przychodzi pierwszy raz na mecz z fryzurą na ukraińskiego chłopa pańszczyźnianego i w modnych trampeczkach, za rok może – umiejętnie prowadzony – być fanatykiem pełną gębą, kierującym małolatów na właściwą drogę. Ł: Obserwujemy ostatnio pewnego rodzaju ugrzecznianie się wśród niektórych ekip. Unikanie bluzgów, umowy z klubem o braku pirotechniki… Lech Poznań nie jedzie do Chorzowa, bo nie podobało mu się zachowanie ochrony. W jaką stronę idzie polski ruch kibicowski? Jak uważasz – w jaką powinien iść na Legii? S: Nie mi oceniać to, co dzieje się u innych. Prawda jest taka, że wiele ekip nie radzi sobie najlepiej w starciu z niespotykaną do tej pory psiarską inwigilacją, szykanami i represjami. Jednak moim zdaniem bierne czekanie na to, jak rozwinie się sytuacja po EURO nie jest dobrym pomysłem. Trzeba robić swoje zawsze na miarę aktualnych możliwości i okoliczności, bo tylko działanie pozwoli przetrwać duchowi fanatycznych trybun. Co do Legii: najważniejsze, żeby szedł w prawą stronę :-). A tak ogólnie, mamy olbrzymi potencjał, który – mam wrażenie – jest stosunkowo słabo wykorzystany w stosunku do możliwości. Kwestia jego zagospodarowania powinna być teraz dla nas sprawą priorytetową, należy więcej uwagi poświęcić organizacji na osiedlach, dzielnicach i w FC. Trzeba wychowywać i edukować nowe pokolenia fanatyków. I pod żadnym pozorem nie wolno nam zrezygnować choćby z części naszej tożsamości, naszych zasad, bo tego nie można tłumaczyć ciężkimi czasami. Ł: To teraz może trochę sportu :-). Wiem, że rzygasz już sprawą z „liściem dla Rzeźniczaka”, ale wróćmy do niej, bo ja tego typu reakcji nie neguję lecz popieram. Co się stało, że po ledwie kilkunastu latach od lat 90tych brakuje w Legii polskich piłkarzy z charakterem? Takim jak chociażby miał Kowalczyk czy nawet Szamotulski, którego fuck off pokazane Widzewiakom było dla mnie za dzieciaka kultowe… Kto ma być dzisiaj kultowy… Rybus, Rzeźniczak? S: Chinyama!:-). Nie ma piłkarzy „z jajami”, bo kluby stały się dla nich wyłącznie miejscem pracy, fabryką, w której podbija się kartę, odwala pańszczyznę, pobiera hajs i idzie do domu. Nie utożsamiają się z klubem, z miastem, z kibicami, a ubierają to w płaszczyk rzekomego profesjonalizmu. Uważam, że gdyby kluby miały status reprezentacji miast, byłoby z tym dużo lepiej. Jak z Legią ma się identyfikować zawodnik, który nie jest w stanie wskazać Warszawy na mapie świata? :-). Kowalczyk czy Szamotulski to piłkarze wychowani jako ludzie w innych czasach, większość dzisiejszych piłkarzy w okolicach 20 roku życia to nieodrodni przedstawiciele ich pokolenia, nastawionego na konsumpcję, żądni pieniądza i blichtru rodem z okładek kolorowych czasopism dla gospodyń domowych. Na szczęście jest w klubie paru normalnych chłopaków, dla których ten klub jest istotny. Jednak na miano kultowego, trzeba sobie zapracować i to nie tylko zajebistą grą. Co do sprawy „liścia” – nie ma tematu, bo wszystko już dawno wyjaśnione. Piłkarze muszą po prostu mieć świadomość, że są pewne słowa, których nie wolno używać w stosunku do tych, którzy poświęcają swój czas, pieniądze, życie i zdrowie po to, żeby wspierać ich w poczynaniach na murawie. Bo my ze swoich zadań wywiązujemy się zawsze na 100%. Ł: Już niedługo Euro 2012, m.in. w Warszawie. Dlaczego jako kibole powinniśmy olać tą imprezę? S: Dobrze sformułowane pytanie, bo chyba nikt nie ma wątpliwości „czy”, ale „dlaczego” :-). Jeśli ktoś chce uczestniczyć w szopce dla wąsatych, podpitych Andrzejów z pomalowanymi mordami, wyposażonych w rozmaite instrumenty dęte – niech się w to bawi. Ja tam na czas całego tego cyrku wyjeżdżam na zasłużony odpoczynek, nie mam ochoty oglądać smutnych jegomości pod domem od rana, tłumaczyć się gdzie chodzę, co robię, być pod byle pretekstem zatrzymywanym i spisywanym. Dla mnie taka impreza nie ma nic wspólnego z prawdziwym kibicowaniem, z emocjami towarzyszącymi rywalizacji również na trybunach. EURO to po prostu komercyjny teatrzyk. Na kadrze już od dawna nic się nie dzieje, mecze kadry narodowej (chociaż coraz mniej narodowej…) zostały opanowane przez fanów Małysza i Kubicy, nie ma dopingu, opraw, atmosfery, nic nie ma. To pokazuje, jak wyglądają trybuny pozbawione fanatyków. Swoją drogą ironia losu sprawia, że na brak klimatu na kadrze narzekają nawet media i to te same, które nas, zaangażowanych kibiców najchętniej widziałyby w kamieniołomach. Kolejnym powodem, dla którego tą imprezę powinniśmy olać jest psiarska inwigilacja, nasilająca się z każdym tygodniem przybliżającym nas do EURO. Przetrwajmy ten turniej bez „strat w ludziach”, to po nim wszystko powoli zacznie wracać do normy… Kiedyś przecież skończą się pieniążki na darmowe wyjazdy po Polsce i Europie dla szukających chuja do dupy spottersów, kiedy ktoś na górze zorientuje się, że ich „praca” nie przynosi żadnych wyników i efektów. Ł: „Droga Legionisty” zine łączy sprawy kibicowskie z polskim nacjonalizmem. Czy jako kibicowi Legii przeszkadza Ci to? Ja uważam, że kibicowanie to coś więcej i światopogląd każdego z nas jest równie ważną kwestią. S: I może dlatego „Droga Legionisty” jest moją ulubioną stroną w necie. Nigdy mi nie przeszkadzało łączenie tych dwóch kwestii. Nasze środowisko ma się dobrze między innymi dlatego, że jest dość jednolite światopoglądowo i tak powinno zostać. Tak rzadko w dzisiejszych czasach mówi się o patriotyzmie, o ojczyźnie jako pewnej wartości, o narodzie jako dobru nadrzędnym, o polskiej racji stanu. Trybuny są tym miejscem, gdzie wychowane w konsumpcyjnym środowisku dzieciaki można uczyć normalności i wskazywać, że zaangażowane kibicowanie to nie tylko te 90 minut kopaniny na murawie, ale i pewien styl życia oparty na tradycyjnych wartościach i zasadach, w których nacjonalizm pełni bardzo istotną rolę. Musimy pozostać społecznością promującą patriotyzm w wydaniu klubowym, lokalnym i ogólnym, przeciwstawiać młodzież wszechobecnej dyktaturze tolerancji, kosmopolityzmowi, lewactwu, pedalstwu, konfidenctwu i całej szeroko pojętej wizji tzw. „nowoczesnego społeczeństwa”, a ponadto uczyć samodzielnego myślenia i nazywania rzeczy po imieniu, a naszym radykalnym podejściem do pewnych kwestii wskazywać młodym kibicom dobrą drogę ;-).

Strona

27

„DL” zine nr 4


WYWIAD / PUBLICYSTYKA Ł: Ominęło Cię bardzo ciekawe wydarzenie jakim był Marsz Niepodległości 11 listopada 2011. Spod Źródełka razem z ekipą Lecha, a nawet z Sharksami ruszyliśmy szukać kurew, które plują na polską flagę. Przyznam, że był to najlepszy dzień w moim życiu jeśli chodzi o tego typu działalność, myślałem dotąd, że takie rzeczy tylko w Serbii (tam Partizan ze Zvezdą walczyli ramie w ramie z pedałami itd.). Byłeś zaskoczony tym, że nawet z Wisłą się dogadano przeciwko lewakom? Co sądzisz o tzw. antifie? S: Ja akurat nigdy nie byłem zbyt ekumeniczny :-), ale uważam, że sytuacja, w której trzeba stanąć w obronie wartości istotnych dla przytłaczającej, normalnej części społeczeństwa (choć spychanej przez media na margines) wymaga poświęcenia i stanięcia ramie w ramie z wrogimi kibicami. No, może oprócz kurew z Konwiktorskiej :-). Nie byłem tym tak do końca zaskoczony, bo wszyscy jako kibice mamy podobne poglądy i trybuny wychowały nas w poszanowaniu dla podobnych wartości. Antifa – wiadomo – roznosi HIV-a :-). Dla mnie jest to rak na zdrowej społecznej tkance, który należy wyciąć. Banda marzących o buncie gówniarzy z bananowych domów, synowie i córki partyjnych aparatczyków, garstka oszołomów, która nie istniałaby, gdyby nie wsparcie mainstreamowych mediów i pejsiastych redaktorzyn, tropiciele „faszyzmu” stosujący faszystowskie metody w odniesieniu do wszystkich myślących inaczej niż oni. Ogólnie są śmieszni i żenujący. Natomiast nie oznacza to, że można pozostać biernym, gdy promują lewactwo, nienormalność, dewiacje seksualne, negują tradycyjne, chrześcijańskie wartości, używają marksistowskoleninowskiej retoryki. Wręcz przeciwnie, trzeba to z całą stanowczością i radykalizmem zwalczać. Ł: Na koniec z innej beczki. Wiem, że robisz tatuaże. Od kiedy zaczęła się ta pasja z malowaniem… na płótnach, na ścianach, na ciele? Czy z robieniem dziar wiążesz, że tak powiem – plany zawodowe? S: Jakoś tak wyszło, że od małolata coś tam sobie bazgrałem gdzie się dało ;-). Potem moja edukacja poszła w kierunku artystycznym, jednocześnie Legia dawała i daje do dziś duże pole do „wyżycia się” w tym temacie. A co do dziar – kto wie… Póki ludzie chcą się dziabać, to pewnie będę to robił :-), a że klientela Patotattoo w ogromnej części jest dość specyficzna i monotematyczna, to może się okazać, że nie mam wyjścia i przyrosnę do maszynek z igłami na zawsze…:-). Ł: To by było na tyle. Dzięki za rozmowę. Ostatnie słowo należy do Ciebie. S: Bóg z nami – chuj z nimi :-)! Legia albo śmierć.

GRAN DERBI, A… LEGIA WARSZAWA! Czasami zdarza się, że ludzie, którzy nie chodzą na mecze, a z którymi w jakiś sposób los powiązał moje życie, nabierają pewnej ekscytacji. Wszędzie tylko się mówi "jutro Gran Derbi", albo "dziś finał Ligi Mistrzów". "Będziesz oglądał, na kogo stawiasz?, "Jak myślisz, kto wygra?". Te i inne pytania. Jak zawsze odpowiadam, że nie będę oglądał. "Ty?, przecież chodzisz na mecze, ta twoja Legia” itd. Ano, nie będę oglądał, bo mnie to nie interesuje. Wiele już razy tłumaczyłem różnym ludziom, że dla mnie to jest szajs, tandetny produkt, opakowany w nazbyt efektowne świecidełka. Produkt, wypromowany i wykreowany dzięki wielkim pieniądzom i przeznaczony dla bogatej klienteli, biznesmenów, nadzianych gówniarzy i innych, którzy myślą, że wszystko i każdego można kupić. Wielkie pieniądze, ogromna promocja, wmawianie ludziom, że tam są wielkie emocje. Gwiazdy, piłkarskie talenty z kontraktami, za które można wyżywić wieś. Marketing, świetnie napędzający się biznes. Produkt, którego odbiorcami mają być stateczni finansowo ludzie, bo tylko tych stać potencjalnie na kupno biletów na takie imprezy. Oraz wszyscy ci, którzy poprzez swoją oglądalność napędzają hajs cwaniakom, którzy dzięki temu świetnie prosperują. Nie oglądam Ligi (najbogatszych) Mistrzów również z innego powodu. Na tych pięknych, bezpiecznych stadionach, nie ma miejsca dla Kibiców. Tam potrzebna jest widownia, która będzie słodko klaskać, a nie ludzie z iskrą w sercu. Nie ma tam miejsca dla szalikowców, fanatyków na zawsze oddanych swojej drużynie i swoim barwom. Nowoczesne stadiony i wielkie imprezy na nich rozgrywane, to według najnowszych trendów nie jest miejsce, na odpalanie rac i pirotechniki. To nie miejsce na sektorówki, transparenty, które mogłyby wzburzyć opinie publiczną. Nie ma tam miejsca na jakikolwiek przejaw krytyki. To miejsce dla widzów, którzy pełni zachwytu będą podniecać się cudnymi zagraniami i trickami piłkarzy, których wielomilionowe gaże mogą przyprawić o zawrót głowy. Życie nauczyło mnie, że tam, gdzie jest sukces i wielkie pieniądze, tam zawsze znajdą się również ci, którzy pod ten sukces pragną się podszyć. Gdyby taka Barcelona czy inny Manchester w krótkim odstępie czasu spadły na sam dół piłkarskiej hierarchii - wtedy jestem pewny, że nastąpiłby masowy odpływ "kibiców", którzy szybko znaleźliby sobie nowy obiekt westchnień, w innym mieście. Dlatego wali mnie, kto wygra Ligę Mistrzów, po prostu mam to w dupie. Dziś na Legii jest nowy stadion, który przyciągnął na nasze trybuny mnóstwo nowych "kumatych" fanów. Jasne, dobrze, że są. Lepiej u nas, niż na innym stadionie, w innej dzielnicy Warszawy. Ale kiedy zastanawiam się, gdyby tak - czysto hipotetycznie, Legia spadła np. o dwie klasy niżej, ilu z nich zapomniałoby, że dziś śpiewają " ja kocham Legię..."? Myślę, że mogłoby się zdarzyć, że ilość przychodzących na Łazienkowską fanów zmalałaby kilkukrotnie. Po prostu niepowodzenia i brak sukcesów sprawiają, że sporo ludzi odwraca się i idzie w drugą stronę. Pozostają Ci, dla których pewna idea jest kwintesencją wszystkiego i prawdziwym sensem życia. Ci, którzy przychodzili na Legię wtedy kiedy Wojskowym nie szło, i którzy będą przychodzili niezależnie od poziomu sportowego i ligi w której Legia będzie występowała. I właśnie to sprawia, że należy się tym wszystkim chłopakom szacunek. Za wierność i żyjące w sercach zasady, których nie da się kupić za żadne pieniądze. Wielkie pieniądze zabijają w piłce prawdziwego ducha sportu. Ludzie podniecają się nowymi transferami, ogromnymi pieniędzmi, które kluby płacą za piłkarzy większego, lub mniejszego formatu. A ci cieszą się, zarabiają gruby szmal i przychodzą na treningi, zgrupowania i mecze odrobić swoje. Jak w fabryce, w której trzeba odbić kartę i odpierdolić szychtę, żeby kierownik nie obciął premii. Dlatego podchodzę sceptycznie do wielkich gwiazd i wielkich transferów. Tym bardziej, że polska rzeczywistość nauczyła nas nie do końca ufać działaczom piłkarskich klubów. Gdybym miał możliwość podejmowania pewnych decyzji, to zamiast wydawać ogromny szmal na piłkarzy, którzy pograją w mojej drużynie rok, czy dwa, wypromują się, a następnie pójdą gdzieś indziej, zaraz po dokonaniu odpowiedniego zapisu w CV. Ilu z nich czuje prawdziwą więź z klubem? Wolałbym odpowiednio zadbać o rozwój piłkarskich talentów wśród młodzieży. Niech Ci, których Klub w pewnym sensie wychowa i którzy naprawdę czują się związani z naszym klubem, reprezentują nasze barwy najlepiej, jak potrafią. Grać na całość, do ostatniego oddechu, 100 % ambicji, 100 % walki. Odpoczynek później, po meczu. Po treningu. Dać z siebie maksimum, tworzyć historię i wielkość drużyny… Tylko ktoś, kto jest naprawdę związany więzami emocjonalnymi jest zdolny do takiego myślenia. Nawet, jeśli mieliby walczyć o utrzymanie w drugiej, czy trzeciej lidze, będą nasi, prawdziwi, autentyczni, a niefarbowani. Najemnicy odpierdolą swoje na minimum i nigdy nie włożą całego serca w wysiłek, jeśli nie będą wiedzieli, że im się to opłaca. Na nowoczesnych multipleksach trend widowni nie do końca zgadza się z moim spojrzeniem na trybuny. Właściciele Klubów szybko zapomnieli, że kiedyś na sektorach stali robotnicy, zwykli ludzie, a piłka była powszechna rozrywką dla wszystkich, nie tylko elitarnej klasy najbogatszych wieprzów, którzy poprzez swoją obecność "zaszczycali" piłkarskie widowiska. Kto w ogóle wymyślił sektory VIP? Co to kurwa jest? Lepsi i gorsi, tylko dlatego, ze jedni mają więcej hajsu od innych? A ile na tych vipowskich sektorach jest miłości do barw, ile poświęcenia, ile prawdziwej, niekłamanej miłości do futbolu. Ilu z tych vipów-kibiców poszłoby bronić dobrego imienia "swojej" drużyny? Dziś piłka jest maszynką do zarabiania pieniędzy, a preferowanym odbiorcą jest piknikowy widz, który kupi pamiątki, zapłaci za bilet, żrąc popcorn i przyklaskując piłkarzom osiągnie apogeum ekstazy przy którymś z cudnych zagrań ukochanej gwiazdy. Może nawet spuści się w gacie przy zdobytej bramce. A gdzieś tam, w szarych ulicach stoją chłopaki, których nikt już na multipleksach nie potrzebuje. Którzy nie są mile widziani, bo w razie czego głośno dadzą wyraz swojej dezaprobaty i nie daj Boże, mogą komuś przypierdolić w zęby, jeśli coś im się nie spodoba. I właśnie dlatego nie oglądam Ligi Mistrzów. Bo to nie jest mój futbol. Moja piłka jest gdzieś bardziej we wschodniej Europie, gdzie czasami jeszcze udaje się wykrzesać na trybunach odrobinę iskry, w chwilach, w których serce mocniej bije. Pierdolić modern football !!! Z.

Strona

28

„DL” zine nr 4


PUBLICYSTYKA

KOBIETY Z ŻYLETY TEŻ POWINNY CZUĆ TEN KLIMAT! W swoim tekście chciałabym poruszyć co najmniej dwie kwestie. Najpierw jednak się przedstawię :-). Na swoim pierwszym meczu byłam w 2005 roku… był to mecz Hutnik Warszawa - Mazowsze II Grójec (5:1 :-). Jak raz pójdziesz na mecz i załapiesz ten klimat to tylko czekasz na następny... Z każdym meczem coraz bardziej się wkręcasz i staje się to swego rodzaju uzależnieniem. Tak jak czas przybliża nas do kolejnego meczu - tak w tobie rośnie ciśnienie. Podobnie było z moją skromną osobą. Po kilku meczach na Hutniku „trzeba było” ruszyć na Żyletę … i tak zostało do dziś. Dzisiaj, gdy widzę dziewczyny, które zaczęły chodzić na Legię, bo „spotykają się aktualnie z Legionistą” to mnie krew zalewa, bo jak skończy się ich związek to zwykle też skończy się przygoda z Żyletą… I to jest pierwsza kwestia. Krytyka kobiet, które nie czują klimatu ultras. Są jeszcze laski chodzące na Żyletę ponieważ taka moda panuje obecnie wśród „plastików” lansujących się tym na swoim facebooku. Dziewczyny te nie mają pojęcia o kibicowaniu ani o samej piłce... Ewentualnie usłyszą coś od „kolegów po szalu” i powtarzają bez refleksji… Ostatnio widziałam pannę w szpilkach na Żylecie.... a to chyba nie jest wybieg mody? Który z Was ją tam zabrał i po co?! A może sama przyszła szukać „szczęścia”? Innym razem niedaleko mnie stała sobie para przytulająca się przez cały mecz... Chłopaki… na randki to dziewczynę zabiera się na kolację, a nie na stadion… Takie dziewczyny stoją później ze zdziwioną miną, przyglądając się fanatykom i zupełnie nas nie rozumieją. Więc bardzo się cieszę z tego, że dziewczyny jednak nie wszędzie mają wstęp na Żylecie... ;-). Na całej trybunie powinien być taki kocioł i klimat, że odechciałoby się przychodzić tym szklanym laleczkom na stadion… Większość z nich nie postawiłaby swego pantofelka na starym stadionie Legii, nie mówiąc już o moim klubie numer dwa – Hutniku i jego „nowoczesnej infrastrukturze” :-). Kolejną sprawą jest sama nasza obecność na trybunach i nastawienie ludzi do kobiet- kibicek… Był zresztą wywiad z kibicką na „DL” to do niego też odsyłam… Ja gdy jadę na Legię czuję na sobie spojrzenia zwykłych ludzi, widzę jak mnie obcinają ;-). Swoją drogą – ciekawe, co sobie myślą widząc taką blondynę śmigającą w barwach na meczyk ;-). Często wśród przechodniów jest poruszenie tematu Legii… kojarzy się ona ze wszystkim co złe. Ja jakoś nigdy się nie bałam i zawsze w razie poruszenia towarzyszącego od czasu do czasu wszelkim imprezom masowym - znajdzie się ktoś kto o mnie zadba. Nieważne czy owy kolega po szalu mnie zna… Jak jestem wśród swoich (nie istotne gdzie) zawsze czuję się bezpiecznie. Najczęściej od innych słyszę pytanie „skąd u mnie taka pasja”. Hmm... ciężko powiedzieć, bo na pewno nie z domu. Tata, owszem, zna się na piłce, ale to typ piknika i pamięta tylko lata 70te oraz 80te, a starszy brat nigdy nie był na jakimkolwiek meczu. Tak więc moja miłość do Legii wzięła się po prostu z osiedla… Zawsze łatwiej było mi się dogadać z chłopakami niż z laskami :-). Szybko załapałam zasady gry i emocje temu towarzyszące, później Hutnik, Legiunia oraz… STS :-). Wielu Legionistów nieznających mnie dobrze często sprawdza też moją wiedzę na temat Legii, widocznie myląc mnie z tymi, o których jest na początku tekstu ;-). Bywa, że jest zabawnie kiedy wiem o pewnych faktach lepiej od nich samych. A gdy rozmawiam sobie z chłopakiem poznanym na mieście, a on nie ma pojęcia o piłce i kibicowaniu, to od razu nie chce mi się z takim rozmawiać… Świat pozakibicowski wydaje mi się nudny i szary. Tak po prostu czuję. Wiem, że poza Legią jest jeszcze mnóstwo tematów do rozmów, ale… Czy jestem podobna do „zwykłych dziewczyn”? Hmm… na pewno po części tak, bo interesuje się trochę modą i lubię się podobać ;-). Więc zwykły człowiek widzący mnie na ulicy bez barw nigdy by nie powiedział, że jestem Legionistką... Lecz moje rówieśniczki na pewno nie mają takiej pasji bądź poglądów nacjonalistycznych... nie mają wcale pojęcia o tym, co wokół nich się dzieje. Za to doskonale orientują się w świecie ,,celebrytów'' i seriali, o których z kolei ja nie mam pojęcia. I szczerze mówiąc - mam to głęboko… wiecie gdzie ;-). Szkoda tylko ich braku pojęcia, że żyjemy w kraju, gdzie nasz kochany rząd najchętniej wsadziłby każdemu w tyłek GiPieSa. No cóż. Istnieje prawda, istnieje nieprawda – „bycie w mniejszości nie czyni z człowieka szaleńca”… kiedy jesteśmy nieświadomi łatwiej nami sterować. Dobrze mi tak jak jest. Poza tą świadomością i pasją kibicowania wyglądam i żyję jak zwykła kobieta. Praca, szkoła, ostatnio treningi :-). I pamiętajcie - walczcie o swoje, bo czasami jedna chwila, jedna poznana osoba bądź… wizyta na stadionie może coś w Was zmienić, pokazać Wam drogę, którą zaczniecie podążać. Dla kobiet z pasją jest miejsce na Legii. Nie dla lanserek. Zupełnie tak samo jak z częścią męską. KM

Z CYKLU: FRAJERSTWO Z KURWIKTORSKIEJ…

Tu właściwie nie trzeba nic dodawać, bo kibice tego klubu już dawno wyrobili sobie opinię lewaków, konfidentów oraz ekipy łamiącej wszelkie kibicowskie zasady. Jebać KSP! FOTO: Zaczerpnięte z Internetu. Ł.

Strona

29

„DL” zine nr 4


KULTURA ULIC

SKINHEADS Jak wspomniałem w jednym ze wcześniejszych tekstów – w latach 60-tych z subkultury moods wyłonił się agresywniejszy jej odłam – hard moods. Z kolei z hard moods powstali pierwsi skinheadzi. Na początku ta subkultura nie miała swojej konkretnej nazwy. Nazywano ludzi w wysokich butach, chodzących na mecze i robiących częste awantury m.in. boot boys. Jak odnotowuje Marcin Filipiak – już w roku 1968 brytyjska prasa użyła nazwy skinhead (skórogłowy, łysy) by odróżnić tą subkulturę od popularnych wtedy hipisów. Niedługo po tym - przedstawiciele tego ruchu zaczęli sami tak mówić o sobie. Dopiero później skinheadzi podzielili się pod wpływem pewnych wydarzeń na różne odłamy związane z ideologią i polityką. W przeciwieństwie do swoich poprzedników – skini odrzucali elegancki styl i chcieli podkreślać wyglądem robotnicze pochodzenie. Nie oznacza to jednak, że przedstawiciele tej subkultury byli brudni i nie dbali o higienę. Odrzucali elegancję, ale i brak dbałości o wygląd w wydaniu nie lubianych przez siebie hipisów. Wysokie, ciężkie buty (tzw. glany), wojskowe kurtki, dżinsy, koszule, szelki, a także krótko ogolone głowy do dzisiaj kojarzone są słusznie z tą subkulturą. Jak podają w swoich książkach Mirosław Pęczak oraz Bogdan Prejs – w tamtym okresie krótkie strzyżenie włosów wynikało z naśladowania kultury murzyńskiej, którą skini w pierwszym okresie swego istnienia byli zafascynowani. Dla porównania - w polskich mediach współczesnych często podkreśla się, że łysa głowa skina ma mu po prostu nie przeszkadzać w walce, której jest – bez znaczenia od odłamu subkultury jaki reprezentuje – zwolennikiem. Ruch skinheadów to jednak nie tylko mężczyźni, ale i kobiety. Przedstawicielki płci pięknej raczej nie golą się na łyso, najczęstszą fryzurą u nich spotykaną jest obcięcie na tzw. małpkę (z przodu krótko, z tyłu dłużej). Podobnie jak faceci, dziewczyny noszą ciężkie buty, męskie koszule, szelki itd. W pierwszym okresie, kiedy powstawał ruch skinów – nie byli oni podzieleni. Chodzili na koncerty rockowe, mecze piłkarskie – gdzie wszczynali częste burdy nie mające konkretnego podłoża politycznego. Była to tak zwana pierwsza fala skinheadów, jeszcze sprzed nadejścia ery punku. Wszystkie źródła podają jednoznacznie, że muzykę, która dała początek ruchowi skinheadów – ska oraz reggae – przywieźli ze sobą czarnoskórzy przybysze z Karaibów. Przybyli oni na Wyspy Brytyjskie w poszukiwaniu lepszych warunków życia i zainspirowali moodsów, którzy po czasie „przemienili się” w skinheadów. Można więc rzec, iż do powstania skinów przyczyniło się uzyskanie niepodległości przez Jamajkę w roku 1962, co zaowocowało masową emigracją tamtejszej ludności, m.in. do Anglii. Od początku swego istnienia skini lubili się bić i nie lubili „obcych”, ale nie oznaczało to jeszcze wtedy podziału na zwalczających się białych rasistów i czarnych oraz ich białych obrońców. Jednak jak możemy wyczytać w artykule pisanym przez człowieka interesującego się od lat subkulturami brytyjskimi (na łamach „To My Kibice”): już wtedy przejawiały się podziały rasowe gdyż skini polowali na młodych Azjatów. Z tą różnicą (do późniejszego okresu), że robili to biali wraz z czarnymi. Nie lubiło się głównie Pakistańczyków mających swoją odrębną kulturę i środowisko. Nie asymilowali się oni z miejscowymi białymi, w przeciwieństwie do czarnoskórych. Po kilku latach nastąpił kryzys subkultury i ciężko było spotkać kogoś łysego w ciężkich butach na brytyjskiej ulicy… Druga fala – z połowy lat 70tych była na początku apolityczna i żyła w przyjaznych stosunkach z rodzącymi się punkami, niewiele się od nich zresztą różniąc. Punki i skini byli razem (popularne hasło „skins&punks united” – kiedyś KSP miało taką flagę), a charakteryzowało ich m.in. zawołanie „Oi”, które znaczy po prostu „Cześć” w żargonie londyńskich robotników i jest częścią miejscowej gwary zwanej cockney. „Oi!” stało się po czasie gatunkiem muzycznym powiązanym ze specyficznym podejściem do życia, zresztą ten styl utrzymał się do dziś. W roku 1977 zjednoczeni skini i punki byli normą brytyjskiej ulicy, zresztą tej daty („77”) często używają dzisiaj symbolicznie członkowie subkultury najbardziej ceniący sobie tamten właśnie okres. Następnie, kiedy do tej popularnej brytyjskiej subkultury zaczęła wchodzić polityka – sielanka się skończyła. Zaczęły się podziały oraz wojny. Efektem tego jest wiele odłamów ruchu skinów, które dziś przedstawiają się następująco: skinheadzi prawicowi, lewicowi, apolityczni, a wśród nich również są różne nurty: nacjonalistyczny, narodowo socjalistyczny, anarchistyczny, komunistyczny, SHARP, Trojan Skinheads...itd. Jak pisze Mirosław Pęczak – w latach 70-tych nacjonalistyczny nurt skinheadów stał się czymś w rodzaju „straży przybocznej” walczących z punkami teddy boys . Naturalnie przeciwnicy polityczni nacjonalizmu wspierali punków w tej ulicznej walce. Na brytyjskiej ulicy – zresztą jak już od lat 50tych - znowu wrzało. Momentem przełomowym była rekrutacja wśród skinheadów jakiej dokonali narodowcy brytyjscy z National Front. Należał do tej organizacji Ian Stewart Donaldson, który założył słynną kapelę Skrewdriver. Później ten sam człowiek powołał do życia znaną i chętnie przywoływaną przez media grupę Blood and Honour (Krew i Honor), a do miana jej zbrojnego ramienia aspirowała bojówka Combat 18 (Combat Adolf Hitler, od pierwszej i ósmej litery alfabetu) - mająca aspiracje terrorystyczne. Dzisiaj z jej jakością bywa delikatnie mówiąc różnie. W niektórych rejonach świata BH i C18 są ze sobą skłócone. Wielu skinów zaczęło być rasistami oraz zwolennikami BH/C18. Narastał konflikt między białymi i kolorowymi. Do powstania tego zjawiska znacznie przyczyniła się sytuacja ekonomiczna na Wyspach Brytyjskich. Tradycyjni, apolityczni, a także lewicowi skinheadzi nazywali i nazywają do dziś rasistowskich skinów „boneheads” (w wolnym tłumaczeniu: twardogłowi). Rasistowscy skini nazywają zaś swoich rywali zdrajcami rasy i rodzimej kultury (poprzez trzymanie się z imigrantami). Paradoksalnie – przyjęli jednak ich styl ubioru, który przecież miał związek z czarnoskórymi. Rasistowscy skinheadzi i wspomniany Ian Stewart Donaldson stworzyli nowy gatunek muzyczny, który wyrósł z muzyki punk – Rock Against Comunism (w skrócie RAC: Rock Przeciwko Komunizmowi). Kapele grające tego typu muzykę istnieją do dzisiaj, również w Polsce. W latach 80-tych pogłębił się podział na skinów (umownie, bo ten tekst nie ma na celu wgłębiać się w programy polityczne) nazywanych prawicowymi i lewicowymi. Do walki z sympatykami National Frontu powołany został ruch SHARP (Skinheads Przeciwko Uprzedzeniom Rasowym), który walczy ze wszystkim co kojarzy się z prawicą, faszyzmem, nacjonalizmem, a… sam ma odcień lewicy. Zresztą apolityczni skini walczący z rasizmem coraz częściej sami stawali się polityczni, poprzez swoje sojusze z różnego odcienia (do komunistycznego włącznie) lewakami, anarchistami bądź tzw. antyfaszystami. Podział w ruchu skinheadów zakończył, uformował się na Wyspach pod koniec lat 80-tych. Prócz wspomnianych nacjonalistów, nazistów i SHARP-owców, pozostali „Oi”, czyli skini, dla których najważniejsze jest piwo, muzyka i futbol. Są także Trojan Skinheads, a więc najbliżsi jamajskim korzeniom, skini zafascynowani reggae. W innych krajach próbuje się naśladować ten podział lecz, także w przypadku Polski – dochodzi lokalna specyfika, inna historia oraz mentalność ludzi. To pogłębia problem jednoznacznego zaszufladkowania wszelkich odłamów ruchu na świecie. Polski skinhead kojarzy się głównie z hasłem „Polska dla Polaków”, a także licznymi demonstracjami związanymi z różnymi stowarzyszeniami czy partiami narodowymi (m.in. ONR, NOP, dawniej ruch Tejkowskiego). Dobrze specyfikę polskiego skina z lat 90-tych oddali Mariusz Janicki oraz Mirosław Pęczak w swoim dziele “Polska siła. Skini, narodowcy, chuligani”. Albowiem w każdym kraju upolitycznieni skinheadzi są na swój sposób zależni od realiów m.in. politycznych, kulturowych, ulicznej specyfiki które obowiązują w ich kraju. Wywiad rzekę z dwójką polskich skinów - narodowców przeprowadziła Ewa Wilk, a swą książkę nazwała “Krucjata Łysogłowych”. Co ważne – w tych książkach, a także w “Małym słowniku subkultur młodzieżowych” M. Pęczaka, nie ma informacji o lewicowych skinheadach w Polsce. Ci ostatni stanowią w naszym kraju margines. Można o nich przeczytać w zinach , które sami wydają (podobne wydawnictwa wychodzą spod ręki pozostałych nurtów skinheadów). Chociaż jak to mówi się ostatnio na warszawskiej ulicy: nacjonaliści zaczynają wyglądać jak lewacy, a lewacy jak nacjonaliści, co znaczy, iż lewicowych skinów jest niby coraz więcej, a my ze skinów zmieniamy się w –autonomów-. Coś w tym jest… Mimo sentymentu do NS/NR skinheads, bo to początek mojej zajawki – nie będę nad tym zbytnio płakał (patrz: sprawa korzeni ruchu). Polski skinhead to głównie skinhead zwany prawicowym, ale również niejednolity i podzielony na różne frakcje. Główna to narodowcy, odwołujący się do polskiej myśli narodowej (z Romanem Dmowskim na czele), a także narodowi socjaliści pozostający pod mniejszym lub większym wpływem niemieckiej symboliki i poglądów. Chociaż ci ostatni coraz częściej piszą na swoich stronach internetowych o zjawisku takim, jak narodowy socjalizm wolny od inspiracji III Rzeszą. Taki narodowy socjalizm popularny jest chociażby w ruchach tzw. autonomicznych, m.in. w Czechach, Skandynawii, a nawet w Polsce. Polscy skini prawicowi różnią się także pod względem religijnym. Część to katolicy, część poganie, a jeszcze inni zostają ateistami. W Polsce istnieją również lewicowi skinheadzi, margines w postaci SHARP-ów, a także mnóstwo osób z klimatu „Oi”, który rzadko jest apolityczny. Kiedy na Wyspach „Oi” jednoczyło skinów i punków – w Polsce krzyczał tak Tomasz Kostyła, na pierwszej kasecie… nacjonalistycznej kapeli „Legion”. Ot – lokalna, polska specyfika, która jeszcze bardziej komplikuje jasne scharakteryzowanie tej popularnej subkultury i zaszufladkowanie jej nurtów w skali globalnej. Inne popularne, kultowe (pierwsze, stare) kapele związane z polskim ruchem skinheadów to m.in. „Konkwista 88”, „Honor”, „The Gits” (grają „Oi!” lecz występują raczej przed publicznością o zabarwieniu prawicowym) czy też „Baranki Boże”. Skini prócz RAC słuchają często metalu bądź w ostatnim czasie nurtu zwanego hatecore (od apolitycznego hardcore). Ł. Korzystałem z: M. Filipiak, Od subkultury do kultury alternatywnej. Wprowadzenie do subkultur młodzieżowych, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 1999. M. Pęczak, Mały słownik subkultur młodzieżowych, Wydawnictwo naukowe Semper, Warszawa 1992. B. Prejs, Bunt nie przemija. Bardzo podręczny słownik subkultur młodzieżowych, „Śląsk” Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukowe, Katowice-Warszawa 2004. F., Skinheads, „To My Kibice” 2010, nr.10 (109). Daniel, Skinheads, Made In England, „To My Kibice” 2011, nr.3(114), s.30-31. Kolekcjoner, Podo, Boot boys czyli historia subkultury, „To My Kibice” 2002, nr.3(7), s. 34-35.

Strona

30

„DL” zine nr 4


KULTURA ULIC

Oi! ... A WIĘC PRAWIE ZAWSZE SYF… Bo to jest Oi! Oi! z brudnej ulicy!... Do napisania tego tekstu skłoniły mnie ostatnie sytuacje, w których miałem mieszaną przyjemność poznania ludzi popularnie zwanymi Oi-ami (więcej o nich w tekście o skinheads w „DL”). Sam lubię słuchać muzyki Oi!, ale zawsze miałem co do kapel wykonujących tą muzykę mieszane uczucia… Oi! z założenia jest to muzyka apolityczna, lecz prawda jest taka, że bardzo miesza się w politykę. Po przesłuchaniu prawie każdej kapeli można wyczuć, w którą stronę kieruje się dana grupa. Tak więc słuchając np. Analogsów już po chwili możemy bez trudu stwierdzić, że to lewacka kapela, a po przesłuchaniu The Gits będziemy wiedzieć, że to spoko chłopaki. A jak jest z samą publiką słuchających Oi!? Tu sprawa potocznie wydaje się prosta: Punki & Skini, którzy gadają (tylko), że są jak sama muzyka apolityczni. Zajmijmy się jednak realiami. Tak jak wspomniałem, miałem okazję poznać trochę ludzi z klimatu Oi! I zdążyłem wyciągnąć z tych spotkań kilka wniosków. Pierwszym z nich jest to, że serio ich apolityczność można wsadzić między bajki. Ludzie jednak mają to do siebie, że każdy coś tam sobą przedstawia. Po chwili rozmowy jak i samym już w sumie wyglądzie da się wyczuć takiego delikwenta. Miałem to szczęście poznać ludzi bardziej na prawo acz i tu można doszukać się kilku” ale”. Bo w tych ludziach da się wyczuć po prostu jedno… są jak plastelina. Modelują się by przypasować się do otoczenia. Bo dziwią mnie niby prawicowcy, którzy latają na koncerty kapel stawiających się po lewej stronie. Tak naprawdę tacy ludzie sami nie wiedzą czego chcą. Według mnie dużą rolę w ich wyborze (apolityczność) odgrywa po prostu strach. Strach przed przypisaniem się jakiejś stronie, bo wiedzą, że to może wiązać się z wiadomymi problemami. Przypisując się lewej stronie mogą mieć pecha i spotkać NS/NR lub jakiegoś kibola. Trzymając z prawej strony boją się spotkać mityczną antifę. Tak więc dużo z tych ludzi kieruje się po prostu strachem, który jak wiadomo jest jedną z najgorszym rzeczy…wiąże ręce. Czy tacy ludzie są coś warci? Odpowiedz jest chyba oczywista : -). Oczywiście nie można tak opisać całego ruchu Oi!, bo znajdują się w niej jednostki, które serio pierdolą politykę i skupiają się tylko na muzyce, i piwie…ale to są tylko nieliczne jednostki. Zajmijmy się drugim wnioskiem : -). Co mnie ruszyło w tych ludziach? To ile oni piją, hehe. A tak serio podchodząc do sprawy - wielu z nich żyje bez jakichkolwiek ambicji - „byle tylko zabić ból istnienia byle tylko się najebać”. Od weekendu do weekendu, po drodze pijąc litry piwa… przykro mi, ale to nie dla mnie ani nie dla ludzi mojego pokroju. Tu widać największą różnice miedzy nimi, a nami. My do czegoś dążymy, mamy jakieś wytyczone cele… oni dawno się poddali ślepemu losowi. Siedzą na ulicach i liczą, że ktoś rzuci jakiś grosz i będzie na piwko. Oczywiście opisuję tu tylko pewną cześć środowiska, bo nie każdy Oi! to alkofan żebrzący na piwo, ale większość niestety tak wygląda. Szkoda, bo robią tylko syf i wstyd subkulturze skinheads. Dziwi mnie takie podejście. Czy nie lepiej żyć na poziomie i mieć jakieś ambicje? Czy warto udawać apolitycznego ze strachu? Odp. jest jedna…..NIE! Lepiej żyć świadomie z wysoko uniesioną głową. Wielu Oi-om radziłbym zastanowienie się nad sobą i wzięcie się po prostu w garść. Robić to w co się wierzy, zamiast prowadzić życie menela. V.

PUNKS Jak przekonuje w swojej książce M. Filipiak – ojczyzną ruchu punk jest Anglia, ale korzenie tej subkultury znajdowały się w Ameryce. To jednak we Wielkiej Brytanii powstał prawdziwy, agresywny ruch punk jakiego znamy do dzisiaj. Przyjmuje się, że wszystko rozpoczął muzyczny debiut kultowej kapeli rockowej Sex Pistols (jeden z członków zespołu stworzył słynny „taniec” punków i później skinów, a nawet kiboli na trybunach… zwany pogo ) – w londyńskim klubie „100”. Miało to miejsce 6 lipca 1976 roku. Szybko fala punku rozlała się na pozostałe europejskie (i nie tylko) aglomeracje stając się jedną z najbardziej rozpoznawalnych subkultur. Hasłem przewodnim punków stało się „Nie ma przyszłości”, które jednoznacznie miało podkreślić, iż (mówiąc potocznie) mają wszystko gdzieś. W związku z tym punki w znacznej mierze utożsamiały się z ideami anarchistycznymi, mniej lub bardziej rozumiejąc ich sens. Uważali po prostu, iż państwo służy zniewoleniu jednostki i należy z nim walczyć bądź żyć gdzieś „obok niego”, niezależnym życiem. Nieco przypominali więc światopogląd hipisów, z którymi nie raz spotykali i spotykają się do dziś na różnych festiwalach muzycznych. Podobnie jak oni – wielu punków żyje też na tzw. squatach, w Polsce jest to przykładowo poznański Rozbrat. W ten sposób uciekają od społeczeństwa jakie znamy i próbują żyć zgodnie ze swoimi wartościami. Wielu z nich uzależnionych jest od jakichś używek (alkohol, narkotyki) i staje się zwykłymi degeneratami. Kiedy hipis był łagodny – punkowcy reprezentowali bunt znacznie agresywniejszy, nie stroniący od przemocy i wulgarnego przekazu. Owy wulgarny przekaz przejawiał się m.in. w muzyce, a nawet w samych nazwach zespołów (np. polskie Sedes, Złośliwy Pomruk Odbytnicy itp.). Punki nie przykładają wagi do poprawności języka –podobnie jak do jakiejkolwiek poprawności – i często się nim bawią, zniekształcają, przekręcają słowa, tworzą nowe. Punk nie ubierał się kolorowo, w kwiatki (niczym hipis) lecz zazwyczaj niechlujnie i na czarno. Miało to ukazać bunt punka przeciwko posłusznemu społeczeństwu i jego powszechnemu stylowi. Punk prowokuje. Zamiast modnych butów, ma on więc ciężkie buty wojskowe, często charakterystycznie zawiązane – z wywalonym na wierzch „językiem” i kolorowymi sznurówkami. Zamiast kulturalnego uczesania – wyzywająca fryzura, wygolona głowa bądź tzw. irokez. Punki prześcigały się w fantazji dotyczącej kolorowania owych irokezów bądź wygalania sobie najróżniejszych wzorów na głowach. Mężczyźni oraz kobiety nosili się podobnie. Do znaków rozpoznawczych należały również kurtki nabite ćwiekami, ciężkie łańcuchy przyczepione w jakiś sposób do paska, spodni, a także kolczyki znajdujące się w nietypowej ilości i w najbardziej wymyślnych częściach ciała. Zamiast kolczyków w uszach pojawiały się również agrafki i inne tego typu rzeczy. Wracając do światopoglądu punków – z początku było to wspomniane „No future” („nie ma przyszłości”), ale z czasem punkowcy zaczęli – wraz z nadejściem ery rasistowskich skinheadów – zasilać szeregi grup antyfaszystowskich. Walczyli z rasistowskimi skinheadami i innymi przejawami rasizmu bądź nacjonalizmu. Głosili szeroko pojętą równość, bez względu na pochodzenie czy kolor skóry. Punków spotkasz np. na takich manifestacjach jak “Kolorowa niepodległa” – kontra do Marszu Niepodległości. Co ciekawe – punki w swej historii sami niejednokrotnie lubili prowokować poprzez ekspanowanie symboli powszechnie nieakceptowanych ze swastyką na czele. Na pytanie dziennikarza, dlaczego noszący swastykę punk to robił, ten odpowiedział, że punk po prostu lubi gdy się go nienawidzi. Bo taka jest właśnie ideologia punku, która dojrzewała wraz z lecącymi latami. Odrzucenie wszelkich autorytetów, norm społecznych, negacja państwa jako takiego oraz różnych instytucji, takich jak policja, szkoła, a także kościół i ogólnie religia. Tak przynajmniej powinno być wg teorii. To, że są często śmieciami bez zasad – nie od dziś wiadomo. Podobnie jak skinheadzi (choć w mniejszym stopniu), punki są podzieleni na różne nurty. Aczkolwiek trzeba jasno stwierdzić, że nazi punki bądź conservative punks trzymający z rasistami to raczej margines tej subkultury. Niektóre elementy ruchu punk trafiły do kultury masowej i o ile wykonawców, którzy się „sprzedali” (i lecą na przykład na stacji MTV) – prawdziwi punkowcy nie szanują, to przykładowo polska kultowa kapela Dezerter nadal jest podziwiana. Punki twierdzą, iż mimo grania na wielkich scenach oraz występów w telewizji – zespół ten pozostał sobą. I zrobił wiele dla polskiej młodzieży za panowania realnego socjalizmu. Mówiąc w skrócie: szanuje się tych, którzy są „prawdziwi”, swoich, rozumiejących klimat. Jak pisze M. Filipiak – o ile punk na zachodzie był antykapitalistyczny, to punk w Polsce, za PRLu był przede wszystkim antykomunistyczny, co wynikało oczywiście z różnych panujących systemów. Tak więc do źródłowej charakterystyki tej subkultury musimy dodać polską specyfikę aby zacząć mówić o ruchu punk w kraju nad Wisłą. Sprzeciw wobec systemu, słynny festiwal w Jarocinie i bunt polskiej młodzieży wobec stylu życia lansowanego przez komunistów – tak wyglądali polscy punkowcy. Ze sceny zdominowanego przez punkowców Jarocina często leciały teksty typu: „Rżnij czerwonego siekierą, bo jest mi barierą” . W ostatnich latach ten festiwal został reaktywowany, ale nie ma już on tej mocy oraz klimatu jakie towarzyszyły mu za czasów PRLu. Mimo to – w telewizyjnych migawkach można było zobaczyć wiekowych punków, którzy zjechali na Wielkopolskę by raz jeszcze poczuć atmosferę tego miejsca oraz ich mniej licznych „następców”. Polskim punkom chodziło bardziej o kreatywność, robienie czegoś razem, niżeli nieco beztroskie zanegowanie wszystkiego dookoła. Podobnie jak lata temu bikiniarze, tak później punkowcy byli solą w oku komunistycznych władz oraz milicji. Po upadku PRLu polski punk zaczął się zmieniać i dziś, mniej liczny oraz mniej widoczny – stara się bardziej naśladować zachodniego „kolegę”. Stał się bardziej antykapitalistyczny. Ruch punk silnie związany jest obecnie z polskimi grupami antyfaszystowskimi, a członkowie tej subkultury pozostawiają po sobie namalowany na murach budynków symbol „A” w kółku, czyli znak rozpoznawczy anarchistów. Charakterystycznym hasłem, opisującym równocześnie stan w jakim znajduje się obecnie ta subkultura jest „Punks not dead” (punki nie umarły), pojawiające się w różnych miejscach każdego roku. I faktycznie – choć jest ich mniej, nie wymarli… Ł. Korzystałem z: M. Pęczak, Mały słownik subkultur młodzieżowych, Wydawnictwo naukowe Semper, Warszawa 1992. B. Prejs, Bunt nie przemija. Bardzo podręczny słownik subkultur młodzieżowych, „Śląsk” Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukowe, Katowice-Warszawa 2004.

Strona

31

„DL” zine nr 4


KULTURA ULIC M. Szymańczak, Czy subkultury są autentyczne?, „Okolice” 1987, nr 3, s.34 i nast., Hippie, punk, Popper i inni. Szkice do monografii młodzieżowych stylów kontestacyjnych lat osiemdziesiątych, Warszawa 1984. F., Skinheads, „To My Kibice” 2010, nr.10 (109). Kolekcjoner, Podo, Boot boys czyli historia subkultury, „To My Kibice” 2002, nr.3(7), s. 34-35.

KIBOLE W cyklu subkulturowym wreszcie przyszedł czas na nas, kiboli :-). Agresywne zachowania uczestników imprez sportowych nie są zjawiskiem nowym, występowały one już w starożytności i w późniejszych epokach. Jest to ważne w kontekście wciskania nam przez media, że to „współczesna patologia”. Grupy chuligańskie powiązane ze stadionami (ale pod taką postacią jaką znamy dziś) zaczęły formować się w latach 50tych na Wyspach Brytyjskich. Wtedy to subkultura zwana hard moods (o czym pisałem w tekstach o moods, skinheads bodaj też…) nad pijaństwo i balangi zaczęła przedkładać mecze piłki nożnej. Po erze hard moods nastąpiła era skinheadów, których nazwa w tamtym okresie pojawiała się przemiennie z nazwą boot boys. Pierwsze stadionowe awantury wywołane przez młodzież zwaną boot boys zanotowano w sezonie 1968/1969. Na trybunach rozrabiali chuligani powiązani z klubami londyńskimi, a także zwolennicy Liverpoolu, Evertonu, Manchesteru United, Sunderland, Newcastle oraz Leeds. Wkrótce dołączyli do nich inni, a moda na hooligans (pochodzenie nazwy „chuligan” jest niepewne. Jedni wywodzą ją od nazwiska zamieszkałej w Londynie irlandzkiej rodziny Houligan, która odznaczyła się tym, że żyła wbrew przyjętym normom. Inni wywodzą ten termin od nazwiska słynnego w wieku XIX w Anglii przywódcy bandy młodych przestępców – Hooleya, zob. M. Pęczak) wylewała się na całą Europę. Dzisiaj praktycznie każda liga piłkarska ma przedstawicieli „ciemniejszej strony kibicowania”. A polska scena jest jedną z najlepszych na świecie. SĄ TU WSZYSCY… W części opracowań naukowych znajdujemy tezę o wywodzeniu się piłkarskich chuliganów z rodzin patologicznych lub chociażby robotniczych. Jak skomentował to autor znanego w środowisku skinheadów tekstu o nazwie „Spirit of 69”: “teorie o rozbitych domach, zepsutych dzielnicach może miały nieco racji, ale młodzież lubiła i nadal lubi stadionowy chuliganizm przede wszystkim dlatego, że sprawia im to przyjemność”. I ciężko z tym polemizować kiedy czyta się doniesienia mediów na temat zatrzymanych uczestników starć futbolowych chuliganów. Znajdują się tam osoby o różnym wykształceniu, różnej pozycji społecznej, w różnym wieku i niekoniecznie pod wpływem alkoholu, jak głosi powielany stereotyp. Czytając różnego typu wspomnienia brytyjskich chuliganów łatwo wywnioskować, iż mieli oni dobre domy, normalne bądź przeciętne. Za przykład niech posłuży choćby książka Hoolifan, wydana w Londynie w 2008 roku. Jest to historia dwójki chuliganów związanych ze słynnym klubem Chelsea Londyn gdzie rodzinny dom jest dość szczegółowo opisany. Przyszły chuligan bardzo związany był ze swoim ojcem, a ten z nim. Najodpowiedniejszym będzie stwierdzenie: struktury bojowo nastawionych kibiców to odbicie lustrzane społeczeństwa, znajdziemy tam wszystkich…od bezrobotnych alkoholików po uprawiających sport, niepijących nauczycieli itp. Jakakolwiek próba zaszufladkowania, tym bardziej przez naukowców jest żenująca… HOOLIGANS DZIŚ Dzisiaj hooligans to głównie zorganizowane grupy (często występujące pod jakąś nadaną sobie nazwą) skupiające się na doskonaleniu swego ciała (sztuki walki, siłownia) oraz dążeniu do konfrontacji z wrogimi kibicami. Awantury odbywają się na stadionach, na osiedlach, na trasach dojazdowych gdy wroga ekipa jedzie na mecz wyjazdowy itp. Bitwa trwa praktycznie siedem dni w tygodniu (myśląc kategorią Polska, za granicą bywa różnie) i nie ogranicza się tylko do dnia meczu. Niektórzy chuligani biją się za pomocą różnego sprzętu: kije, pałki, a nawet noże, ale większość wyznaje zasadę sprawiedliwej rywalizacji na gołe pieści, najlepiej w równych ilościach, z dala od postronnych obserwatorów i policji (tzw. ustawki, w lasach, na polanach itp.). Teoria teorią, praktyka jest najróżniejsza… ULTRASI, A WIĘC CAŁY MŁYN… Zorganizowani, niezależni kibice jeżdżący za swoją drużyną oraz żyjący nią nie tylko w samym dniu meczu - to nie tylko hooligans. Istnieją także ultrasi (sam termin powstał we Włoszech), czyli fanatyczni zwolennicy drużyny. Ultrasów interesuje głównie jeżdżenie na wyjazdy, dopingowanie swojego zespołu, czasami dbanie o oprawę meczową: flagi, choreografie, a także sprzeciw wobec komercjalizacji sportu (popularne jest hasło „against modern football”) . To, że walka za wszelką cenę nie jest ich priorytetem (w przeciwieństwie do hooligans) nie oznacza, iż ultras reprezentują spokojną stronę kibicowania. Również przestrzegają ustalonych w środowisku reguł (niezależność, zakaz współpracy z policją), a także uczestniczą w walkach, czy to z wrogimi kibicami czy z służbami mundurowymi. Jeśli ultras protestują przeciwko czemuś (na przykład zakazowi odpalania pirotechniki, wysokim cenom biletów) – znane są przypadki przerywania meczu przez rzucanie rac morskich na murawę boiska itp. W zależności od kraju różny jest stopień radykalności ultrasów, związane jest to z różną mentalnością ludzi, a także swobodą jaką daje prawo w danym kraju. Ogólne zasady są jednak podobne na całym świecie. Kibice AS Roma swego czasu wydali nawet „ultra manifest”, który zaznaczał niektóre z nich m.in. wspomnianą niezależność (od sponsorów itd.). Jakiś czas można usłyszeć w środowisku hasło “against modern ultras”, co oznacza sprzeciw wobec ugrzecznionego ultrasa, układającego się we wszystkim z klubem, a nawet służbami mundurowymi… Ultrasi angażują się także w akcje charytatywne, patriotyczne – czego często nie chcą dostrzec żądne jedynie sensacji i krwi media. Środowisko kibiców, a nawet hooligans (ciekawostka) składa się nie tylko z mężczyzn, ale i z kobiet. Bijące się za rosyjski klub CSKA Moskwa chuliganki zostały ukazane w serii dokumentów „The Real Football Factories” wyemitowanych na kanale Discovery. Chociaż to margines, warto odnotować ten fakt by ukazać skalę subkultury. W szeregach ultras, kobiet jest natomiast całkiem sporo. Mogą realizować się poprzez organizacje różnych akcji, szycia flag, malowania transparentów. Mają na tej scenie wbrew pozorom szerokie pole do popisu i z niego korzystają (czasem zakładając własne grupy). Dużo kobiet działa także w nowym wynalazku polskich kibiców (nie wiem jak za granicą), a więc w Stowarzyszeniach… Trzeba zaznaczyć, że nie wszędzie i nie każdego dotyczy sztywny podział na ultras, i hooligans. Wielu ma w dupie podziały i lubi zarówno powalczyć na leśnej polanie jak i dopingować swój zespół. Zależy od człowieka. POCZĄTKI W POLSCE I TERAŹNIEJSZOŚĆ W Polsce bodajże pierwszą bardzo poważną awanturą był Finał Pucharu Polski 1980 rozegrany 9 maja w Częstochowie. Wtedy starły się ze sobą grupy chuliganów Legii Warszawa oraz Lecha Poznań. Było wielu rannych i okaleczonych. Nieoficjalnie mówi się także o zabitych lecz ustalenie tego jest trudne gdyż w tamtym okresie władza PRLu lansowała tezę, iż za jej panowania panuje ład i porządek. W 1988 roku po raz pierwszy użyto gumowych kul w kierunku kibiców, a miało to miejsce na stadionie Ruchu Chorzów (niektórzy myślą, że na słynnym Arka-Lechia, ale jedno ze źródeł mówi inaczej…). Jako pierwsze ekipy kibiców w Polsce (lata 70te) podaje się Legię Warszawa, ŁKS Łódź, Polonię Bytom oraz Lechię Gdańsk. Później doszły Arka Gdynia, Pogoń Szczecin, Śląsk Wrocław i inni. Polscy chuligani (w rozumieniu teraźniejszym) wyrośli m.in. z subkultury gitowców, a także zwykłych ulicznych “rzezimieszków” lat wcześniejszych. Po roku 1989 silny wpływ na polskich szalikowców (potoczna nazwa fanatycznych, niepokornych kibiców) mieli skinheadzi. Fanatykom było blisko do narodowych poglądów ponieważ sami często udzielali się w ulicznych starciach z ZOMO o czym dokładnie pisze książka „Biało Zielona Solidarność” (Finna, Gdańsk 2006). Niektórzy stadionowi skinheadzi fascynowali się także narodowym socjalizmem. Od skinów polscy kibice przejęli w latach 90tych noszenie kurtek typu flayers, a także wydawanie zinów – podziemnych gazetek z opisem własnych dokonań chuligańskich i poruszających inne interesujące ich tematy. Pierwszy zin klubowy wydali w pierwszej połowie lat 90tych kibice ŁKSu Łódź („Red Devils”). Dzisiaj polscy fanatyczni kibice zazwyczaj opisują swoją działalność w Internecie, a także sprzedawanym w sieci „Empik” (i nie tylko) magazynie „To My Kibice” (była również konkurencja, ale nie utrzymała się na rynku). Dzisiaj, polskie zorganizowane, nieformalne ekipy kibiców liczone są w setkach (po każdej rundzie sezonu piłkarskiego magazyn „TMK” prowadzi podsumowanie działalności, kiedyś kibice bawili się również w słynną, przereklamowaną nieco przez media „Ligę chuliganów”). Nawet większe wioski mają obecnie grupkę młodzieży, która chce utożsamiać się z tą subkulturą. Chuligani pojawiają się nie tylko na piłce nożnej, ale i na innych dyscyplinach: hokeju czy też żużlu (co jest ewenementem na skalę światową, podobnie jak frekwencja na polskiej lidze tej dyscypliny sportu). Kibice klubów wielosekcyjnych są jego kibicami jako całości, na przykład Legia (piłka, siatka, kosz), GKS Katowice (piłka, hokej) czy też Polonia Bydgoszcz (piłka, żużel…). WYGLĄD Kibice w Polsce jak i na świecie nie mają charakterystycznego stylu ubioru. Wprawdzie są rejony i ekipy, które bardziej dbają o ten aspekt, ale nie ma żadnej reguły.

Strona

32

„DL” zine nr 4


KULTURA ULIC Dzisiaj nie jest już powszechny ubiór skinheada, częściej można spotkać przedstawicieli brytyjskiej mody stadionowej zwanej „casual” (codzienny). Na ową modę składają się konkretne marki ubrań, często występująca kratka burberry, niskie adidasy. Przegląd mody „casual” można zaobserwować w filmach fabularnych dotyczących hooligans, m.in. „Green Street Hooligans”, „Football Factory”, „The Firm”, „Awaydays” itd. Kibice wyrabiają sobie ubrania we własnych, często internetowych sklepach, zamieszczając na ubraniach i gadżetach własne hasła. Stworzono także odzież pomocną w ukryciu się przed czujnym okiem stadionowej kamery: chusty, a także tzw. bluzę ninja, czyli bluzę z kapturem zapinanym tak by uniemożliwić identyfikację. Casuale używają nawet specyficznych gogli :-). Prócz haseł wychwalających własny klub na garderobie fanatyków znajdziemy wątki np. anty policyjne, promujące sportowy tryb życia oraz patriotyzm… ELITA ULICY Kibice – mimo, iż są grupą nieformalną – są najlepiej zorganizowaną subkulturą na świecie. Posiadają też najwięcej „gałęzi”, dając chętnym i zaangażowanym pole do popisu w najróżniejszych dziedzinach (walka, choreografie, malowanie, akcje charytatywne itd.), a także posiadają w swoich szeregach członków innych subkultur (skinheadów, hip hopowców itd.). Mimo represji oraz inwigilacji jakim jest poddawane to środowisko, znienawidzonej przez kibiców policji (wróg numer jeden) – nie skończy się nienawiść i nie zakończą się walki pomiędzy zwaśnionymi grupami fanatyków. Ł. Korzystałem z: M. Jędrzejewski, Subkultury a przemoc w perspektywie psychoedukacji, socjalizacji i samorealizacji dzieci i młodzieży, Wydawnictwo Akademickie „Żak”, Warszawa 2001. M. Pęczak, Mały słownik subkultur młodzieżowych, Wydawnictwo naukowe Semper, Warszawa 1992. B. Prejs, Bunt nie przemija. Bardzo podręczny słownik subkultur młodzieżowych, „Śląsk” Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukowe, Katowice-Warszawa 2004. Kolekcjoner, Podo, Boot boys czyli historia subkultury, „To My Kibice” 2002, nr.3(7), s. 34-35. M. Jantych, Zin Zinów, Warszawa 2001. Tadek, Próba opisu środowiska kibiców piłkarskich [online], Dostępny w Internecie: http://www.inicjatywa14.net/index.php?option=com_content&view=article&id=333:proba-opisu-rodowiska-kibicow-pikarskich&catid=47:ze-stadionu&Itemid=70 (20.03.2011)

TECHNIAWA I TE KLIMATY Zacznę subiektywnie. W roku 1996 Robert Miles (Włoch) wydał singel „Children”, który zyskał wielką popularność w Europie i USA. Tylko w Europie sprzedał się on w nakładzie ponad 1 500 000 egzemplarzy! Jest to jedna z nut elektronicznych, która towarzyszy mi od dziecka i coś wraca gdy słyszę ją w radio (po 16 latach nadal to grają!). To nie jest tak, że wszyscy od elektroniki chuja wiedzą o muzyce, bo do tego też trzeba mieć słuch, a niektóre nuty bujają także bez białego proszku :-). Bo dobra techniawa sama w sobie jest ekstazą, ten biały DJ z The Prodigy coś by Wam mógł o tym powiedzieć… Liam Howlett, który w Prodigy jest osobą numer jeden ma klasyczne wykształcenie muzyczne. Inna sprawa, że w tej kapeli mają typowy image prawdziwych podludzi, ale mówimy o muzyce… Umówmy się, człowiek bez słuchu nie stworzy takiej psychodeli jak np. w „No good” The Prodigy. Dużo tu zależy od psychiki, jak kogoś ponosi to wie o czym mówię, jest typ człowieka, któremu przy tego typu muzyce uruchamia się wyobraźnia, sentyment, czuje w brzuchu –motyle-… Zresztą jest dużo dobrych nut, zarówno rave jak i drum’n’bass… Wszystkie stare hymny „May Day” są dobre. Fakt – niestety nie byłoby całego tego techno klimatu, kultury rave bez białego proszku i krążków… Do tego gówna wrócimy. Jestem otwarty na muzykę, głównie słucham RAC i polski rap, ale inny rock oraz elektronika też ma swoje perełki… Każdy kto powoduje, że masz ciarki i słuchasz czegoś latami jest artystą, czyż nie? Jedni kłócą się, że rap jest gorszy od rocka, bo to „kręcenie płytą”, a nie zestaw instrumentów używanych na żywo… Jest to wg mnie gadanie o niczym. Muzykę mierzę ilością ciarek… Ludzie otwarci na muzykę miewają ciarki po wysłuchaniu głębokiego przekazu z rapu, pierdolnięcia z hardcoru, a także elektronicznych wycieczek czy bębnów w drum’n’bassie… Nie wybiera się, nie dopasowuje do subkultury, do tego „co wypada” w danym środowisku… Albo masz ciary albo nie –proste. Muzyka elektroniczna również może nieść jakieś głębsze dno, ale takie wynikające bardziej z wyobraźni niżeli słów (których zazwyczaj brak). Np. wspomniany Robert Miles i jego „Children” nie tylko mi kojarzy się z przemijającym czasem, czymś odchodzącym w dal… a to przecież same dźwięki. Nie muszę chyba pisać o mocy muzyki filmowej z kultowego „Requiem dla snu” (chociaż to trochę inne klimaty)? Ogólnie elektroniczna kojarzy się z różnymi imprezami, na które zachodziło się za małolata… Takie nasze pokolenie, wychowane gdzieś w rytmach „Manieczek” na dużej fali swobodnie latających po osiedlach narkotyków... A wszystko, co się widziało, co się z czymś kojarzy – zostaje w nas i współtworzy wspomnienia. Chcemy czy nie, tak właśnie jest. Nie wierzę, że ktoś słucha „tego i tylko tego” pozostając głuchym na inne style… Coś musi się podobać, coś musi się kojarzyć… Tylko czasami taka osoba katuje ulubione kawałki w zaciszu domu, przyznając się do tego po dłuższej rozmowie… Sam tak kiedyś miałem, spotkałem ludzi podobnych… Niektórzy zostają ze swoimi fascynacjami w zaciszu, a prawda nie wychodzi poza system Ty- słuchawki… i Twoje ciarki na ciele. Słucham absolutnie wszystkiego… Nie masz chyba wątpliwości, że istnieją różne typy wyobraźni? Dlatego też dla mnie to, co piszę jest naturalne, dla Ciebie mogę pierdolić jakieś bzdury i obaj mamy rację… Dlatego jeden pisze wiersze, a drugi ma je w dupie, bo są różne typy wrażliwości. To samo z odbieraniem muzyki. Twój dziadek powie „przy techno można z nudów zdechnąć”, powie tak też kolega, na którego to nie działa, a Tobie zestaw kilku dźwięków rozszerza źrenice bez żarcia piguł… Trochę formalności. Techno to posiadająca wiele odłamów muzyka tworzona przy pomocy sprzętu elektronicznego. Jako, iż techno powstaje na komputerach czy tzw. mikserach – fani rocka (gdzie każdy członek zespołu musi posiadać umiejętność gry na jakimś instrumencie bądź talent wokalny) często gardzą obiektem westchnienia klubowiczów. Najpopularniejsze odmiany techno to: rave, hause, trans, drum’n’ bass czy też (powiązane również z hip hopem) electro. Klubowiczami określa się stałych bywalców dyskotek/ imprez, na których grana jest muzyka techno, a wyróżniać się oni zaczęli w latach 80tych. Prócz zwykłych dyskotek organizowane są również duże imprezy plenerowe, jak na przykład różnego typu parady. Najbardziej znana jest ta niemiecka, ale w Polsce także odbywało się coś takiego – na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi. Pochodom tańczących w rytm muzyki techno ludzi, towarzyszyły wtedy ciężarówki z grającymi DJami wraz z ogromnymi głośnikami. W Katowicach odbywał się natomiast znany cykl imprez spod szyldu „May Day”. Znanym ze spędów młodzieży słuchającej tego typu muzyki jest nadmorska miejscowość Mielno, a także Kołobrzeg gdzie w wakacje odbywa się duża impreza na plaży. Kiedy hipisi kojarzeni są głównie z zażywaniem heroiny bądź braniem kwasu, fani techno wspomagać się lubią narkotykami pobudzającymi, pozwalającymi bawić się całą noc bez odczuwania zmęczenia. Zapewnia im to amfetamina bądź tabletki extazy itp. Podobnie jak ruch hipisowski, wielu zwolenników stylu życia „od dyskoteki do dyskoteki” uznaje tzw. wolną miłość, bez zobowiązań – dla przyjemności. Fani techno nie są związani jako subkultura z żadną konkretną ideologią. W latach 90tych w Polsce czasami fani techno utożsamiani byli z tzw. dresiarzami i, w niektórych miejscach w Polsce bili się ze zwolennikami kultury hip hop noszącymi szerokie spodnie. Obecnie owy podział się raczej zatarł, a młodzież nie przejawia agresji w związku z „inną szerokością spodni”. Pamiętam jednak anty dresiarskie vlepki, na których hip hopowcy pisali długopisami czy też markerami swoje hasełka… Pewnie niewielu fanów techniawy z naszego środowiska dopuszcza do siebie, że korzenie imprez z tego typu muzą są związane z murzynami i pedałami, jak mówią źródła - atmosfera jaka miała miejsce w klubach wynikała z tego, że ludzie będący podwójnie „represjonowani” – z powodu koloru swojej skóry i z powodu swojej orientacji seksualnej – mieli miejsce, w którym mogli bez przeszkód dać upust swojej tłumionej energii. Niestety… Jednak muzyka grana wtedy była po prostu mieszanką różnych trendów, a więc do jednego wora wrzucać (tak agresywnie) nie należy… Wątek pedalski mimo wszystko w techno jest, zresztą ich parady zboczeń przypominają zwykłe parady techno – platformy i te klimaty… Dno. Muzyka techno i house dotarła do Europy w tym samym czasie co dragi o nazwie MDMA, które jak mówi jedna z prac magisterskich o rave – pierwsi zaczęli zażywać przy techniawce Brytyjczycy (a jak…). Potem znane są historie gdy ekipy z Londynu zamiast się napierdalać wrzucają sobie piguły do pysków (w takich klubach jak Spectrum czy The Trip), o czym nie raz pisano przy okazji historii angielskich hooligans. Można więc rzec, że przywieziona przez Angoli (z Ibizy) moda na imprezy techno z braniem ekstaz włącznie, zabiła ruch hool’s jaki znano w tamtym kraju! Potem było już inaczej… To ciekawe, że banda hipisów i pedałów tak wpłynęła na scenę, ale poplątane są koleje losu… Dzisiaj w Polsce, na dyskotekach zwolennicy wrogich ekip normalnie się jednak napierdalają, a więc Polscy hool’s imprezy techno odbierają w jakże inny sposób… Co innego typowe lamusy, które z dyskotek i tylko dyskotek robią swój styl życia… Trzeba jednak jasno ocenić, że to co jest zwane „kulturą rave” jest mało wartościowe i destrukcyjne, o ile niektóre sety da się posłuchać, to parad przebierańców w Berlinie, Łodzi czy gdziekolwiek indziej nie uznałbym za zjawisko pozytywne. Podobnie jak kultu ćpania, który niestety imponuje i będzie imponować do czasu aż

Strona

33

„DL” zine nr 4


KULTURA ULIC dana jednostka sama się na tym nie przejedzie… Paradoksalnie więc artyści (ale nie można zwalać tego tylko na nich, tylko na ten styl, wszak melanż trwa przy każdej muzyce…) ci mogą sobie nad stołem mikserskim zamieścić tabliczkę „armegedon”… Kto był kiedykolwiek na baletach, a ma trochę oleju - wie dlaczego… Wracając jednak do wcześniejszych rozkmin – w czterech ścianach, podczas podróży, między Tobą, a odtwarzaczem – też można, tyle, że w bezpieczny sposób odlecieć przy elektornicznej nucie… Ł.

DEPESZOWCY I METALOWCY Depeszowcy to znacznie inna - niżeli poprzednio opisane - subkultura. Nie jest ona bowiem związana z żadną ideologią, konkretnym stylem życia (poglądem na politykę, społeczeństwo itp.) lecz tworzą ją po prostu fanatyczni zwolennicy kapeli Depeche Mode (nazwa od francuskiego żurnala mody). Jest to brytyjski zespół rockowy, który zadebiutował w 1979 roku. W 1985 roku odbył się „przełomowy” dla historii subkultury koncert w Polsce i od warszawskiego występu, w kraju nad Wisłą zaczęli pojawiać się depeszowcy. Swoje apogeum depesze osiągnęli na początku lat 90tych. Kult Depeche Mode jest fenomenem ponieważ praktycznie żadna inna kapela nie dorobiła się własnej, odrębnej subkultury. Młodzież formowała się raczej w grupy zwolenników danego gatunku muzycznego (np. hip hopu, metalu), a nie jednego zespołu. Depesze nie przyznawali się nigdy do jakiejś konkretnej ideologii, przedstawiając się jako po prostu oddani fani swojego zespołu. Wyróżniał ich styl zewnętrzny. Depeszowcy swój image oparli głównie na wyglądzie Davida Gahana. Charakterystyczne krótko przycięte, postawione włosy, do ubrania najczęściej długa skórzana kurtka, czarne spodnie, czarne buty na grubej podeszwie. Zloty fanów Depeche Mode odbywają się do dzisiaj, także w Polsce. Jako subkultura depeszowcy byli obiektem ataków skinów i punków, a wiec agresja ich nie omijała. Prawdopodobnie chodziło o ich wyrazistość, rzucanie się w oczy. Bywało też, że sami brali udział w awanturach ze zwolennikami innych nurtów muzycznych. W Polsce głośno było o bójce depeszowców z metalowcami w Kłodzku (1991 rok). Wtedy to jeden z przeciwników depeszowców zmarł po wpadnięciu pod koła pociągu! Metalowcy, jak sama nazwa wskazuje to subkultura fanów muzyki heavy metalowej. Mówi się o jej powstaniu w latach 70tych, a w kolejnej dekadzie stała się zjawiskiem światowym. W odróżnieniu od depeszowców, wśród metalowców można znaleźć zwolenników nie tylko muzyki lecz również ideologii, symboli. W latach 80tych zaczęły dominować dwa nurty: satanistyczny, a także związany z fantastyką bądź neopogaństwem, średniowieczem itp. Owe nurty bardzo wyraźnie zaznaczone są na okładkach płyt metalowych, na plakatach koncertów, a także na ubraniach wykonawców bądź zwolenników. Oczywiście sam metal to pojęcie szerokie i ten rodzaj muzyki ma bardzo wiele odmian takich jak black metal, death metal itd. Istnieje nawet metal narodowo socjalistyczny, powiązany ze sceną NS skinheadów (chociażby polska kapela Tormentia). Prawdopodobnie obie subkultury zbliżyły się do siebie ze względu na wspólne odrzucanie chrześcijaństwa oraz nawiązania do wiary przodków (pogaństwa). Mimo wątków ideologicznych, o których wspomniałem – metalowcy na całym świecie wyróżniają się przede wszystkim wspólnymi fascynacjami muzycznymi oraz charakterystycznym ubiorem. Niektórzy metale skłonni są do wdawania się w między subkulturowe waśnie, agresję i wandalizm, a niektórzy pozostają jedynie fanami muzyki i dobrej zabawy na koncertach, będących zresztą najczęściej dużym show. Makijaż na twarzach wokalistów, szaleństwa na scenie i pod sceną to typowe obrazki z metalowego koncertu. W Polsce pierwszym bardzo znanym zespołem metalowym był Kat z wokalistą Romanem Kostrzewskim, który silnie stawiał na nurt satanistyczny. Metalowa młodzież uznawała go swego czasu za symbol buntu i wolności. Prócz kaset z muzyką, Kostrzewski wydał również Biblię Satanistyczną Szandora La Veya w wersji dwukasetowej. Co ciekawe, w późniejszym czasie Kostrzewski zrobić chciał z siebie celebrytę w talk-show zwanym „Kuba Wojewódzki”. Pozwala to wnioskować, iż część prowokujących w ten sposób wokalistów po prostu łapie dany image i chce przyciągnąć do siebie żądnych dodatkowego buntu fanów ostrego grania. Trudno powiedzieć ilu wykonawców tego nurtu to prawdziwi agresorzy, a ilu po odstawieniu gitar staje się szarym, normalnym człowiekiem. Roman Kostrzewski skończył w talk-show w przebraniu typu Dracula, a następstwem jego działalności muzyczno- satanistycznej było wiele przypadków sprofanowanych grobów, a także innych aktów wandalizmu związanych z kultem szatana. Innymi niżeli Kat polskimi zespołami kojarzonymi z metalem są m.in. Vader, Bohemot. Jednym ze świąt polskich metalowców jest katowicka „Metalmania”. Dawniej grano metal także m.in. w Jarocinie gdzie w 1986 roku, podczas występu grupy Kreon podpalono krzyż. Jeśli chodzi o wygląd to na całym świecie metalowcy wyglądają podobnie. W latach 70tych przejęli oni styl swoich poprzedników – brytyjskich rockersów. Obcisłe dżinsy, dzisiaj również wojskowe spodnie typu moro, kurtki ze skóry, w których (podobnie jak w paskach) częstym dodatkiem są ćwieki. Na nogach ciężkie buty – zazwyczaj tzw. glany. Metalowcy zazwyczaj unikają jasnych kolorów, a najczęściej występuje czarny. Dużo z nich nosi, podobnie jak wykonawcy muzyczni – długie włosy. Metalowcy – mimo wzrostu popularności muzyki elektronicznej - do dzisiaj są liczną subkulturą, łatwo dostrzegalną na ulicach miast całego świata, a artyści stawiający na gitarowe brzmienie nadal mają dla kogo grać i koncertować. Ł. Korzystałem z: M. Filipiak, Od subkultury do kultury alternatywnej. Wprowadzenie do subkultur młodzieżowych, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 1999. M. Pęczak, Mały słownik subkultur młodzieżowych, Wydawnictwo naukowe Semper, Warszawa 1992. B. Prejs, Bunt nie przemija. Bardzo podręczny słownik subkultur młodzieżowych, „Śląsk” Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukowe, Katowice-Warszawa 2004.

EMO Bodajże najbardziej wyśmiewaną, wyszydzaną przez inne (i nie tylko…) subkulturą jest najnowsza (przynajmniej jeśli chodzi o to emo które dziś jest kojarzone z tą nazwą) w tym cyklu – emo. Samo określenie emo wzięło się od tego, że członkowie zespołów (odmiana hardcore zwana emocore) byli bardzo spontaniczni i emocjonalni w czasie występów na żywo. Jest to więc skrót od emotional – emocjonalny. I członkami tej subkultury zostają najczęściej osoby odbierane jako słabe psychiczne, skłonne do użalania się nad sobą. Image emo jest obrazem nędzy i rozpaczy, a koleś z grzywką na mordzie to prawdziwy symbol upadku prawdziwego faceta. Wśród ulicznych, bojowo nastawionych subkultur można spotkać co rusz opinię, że emo to niemające, co ze sobą robić, rozpieszczone dzieciaki z dobrych domów. Chcą zwrócić na siebie uwagę, a więc przyjmują taki charakterystyczny styl, uważając się za niezależnych artystów i romantyków, których „nikt nie rozumie”. To jednak jest prawdą jedynie jeśli weźmiemy pod uwagę nową falę emo, która nastała po roku 2000 (to co widzimy dzisiaj i utożsamiamy z nimi). Na przełomie lat 80tych i 90tych emo było kojarzone po prostu z odmianą hardcore bądź pewną odmianą punku. Opisany przeze mnie, tandetny wizerunek członka subkultury emo to efekt tego, że wiele popowych zespołów zaczęło określać się jako emo, a pomogły w rozpropagowaniu tego media. Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny to emo charakteryzuje się noszeniem tzw. dżinsów rurek (zwężanych do dołu) przez dziewczyny oraz chłopaków. Emo noszą też paski nabijane ćwiekami oraz inne gadżety z tego typu „ozdób”. Do tego t-shirt z nazwami różnych ulubionych kapel muzycznych. Na nogach zazwyczaj trampki. Jeśli chodzi o fryzury to są to długie ukośne grzywki zaczesane na jedną połowę twarzy (często na jedno oko). Kolor włosów jest niemal zawsze czarny. Subkultura ta dotarła w ostatnich latach do Polski, widoczna głównie w większych miastach - z Warszawą na czele. Stopniowo jednak uczestników tej subkultury spotkać było można także w mniejszych miastach. Ich miejscami spotkań były zwykle określone kluby młodzieżowe i galerie handlowe. W Stolicy Polski dużą grupę emo spotkaliśmy z kumplem tylko raz – było ich około 20 w okolicach Pałacu Kultury. Pocisnęliśmy z nich sobie, jednemu też „przeczesano grzywkę” (po pytaniu czy jest tak zjebany, bo lubi całować się z facetami?), a reszta udawała wtedy, że zastanawia się nad swoją egzystencją :-). I taka to jest właśnie subkultura… Jebać ich. Fala tego typu dziwaków zalała nas grubo po roku 2000. Dotychczas polski młodzieżowiec był raczej normalny, ale z czasem „postępu” i równania w dół, a więc do (braku)kultury tzw. Zachodu – jest coraz gorzej, a nasze ulice zmieniają się w festiwal żenady… Kiedyś tylko margines mógł sobie pozwolić na wychylanie się z takim wyglądem, a czy dzisiaj klimaty typu „Sala samobójców” jeszcze kogoś dziwią? Ł. Korzystałem z: Autor nieznany, Muzyka emo [online], Dostępny w Internecie: <http://subkulturaemo.cba.pl/> (20.03.2011).

Strona

34

„DL” zine nr 4


RELACJE

IV PIELGRZYMKA KIBICÓW NA JASNĄ GÓRĘ 7.01.12 (Częstochowa). Rok temu z głupiego powodu nie wybrałem się na Jasną Górę. Później żałowałem, bo komentarze po wszystkim były bardzo pozytywne. W tym roku nadrobiłem zaległości. Na pielgrzymkę pojechałem w nietypowym towarzystwie, bo z kumplem, kibicem Warmii Grajewo. Jakąś godzinę przed planowaną mszą byliśmy już w Częstochowie i mieliśmy wątpliwą przyjemność skosztować tamtejszej zapiekanki. Dobra rada – nie jedzcie zapiekanek zaraz przy dworcu w tym mieście, jest po prostu najgorsza na świecie i zero w tym przesady. No, ale po tym nienajlepszym początku było lepiej. Przy kościele widać było sporo osób w barwach, była też duża szopka bożonarodzeniowa. O 13:00 rozpoczęła się msza, którą prowadziło kilku księży, w tym Jarosław Wąsowicz, autor książki „Biało zielona solidarność” (recenzja była na „DL” – kto nie czytał niech nadrobi, bo warto!). Księża dużo mówili o patriotyzmie i wartościach jakie niesie kibicowanie, był też akcent humorystyczny na początku „zebraliśmy się tu w różnobarwnych szalikach, ale nie tęczowych!”. Było też krótkie podkreślenie, że patriotyzm jest piękny, a nacjonalizm zły. Ile razy słyszę takie porównanie to mam wrażenie, że jednak osoby, które tak mówią zupełnie inaczej definiują nacjonalizm niż sami nacjonaliści / narodowcy. Że mówiąc o nacjonalizmie mają na myśli może szowinizm albo nie pamiętają już, co pisał o nim papież Pius XII. Po mszy miało miejsce poświęcenie flag i szali, a potem kto miał ochotę przeszedł do Sali Kordeckiego. Tam były zaplanowane dalsze punkty pielgrzymki. Na pewno nie wymienię tu wszystkich barw jakie widziałem, choć najbardziej w oczy rzucał się Raków, Legia, Lechia, Górnik. Były też osoby z takich miast jak Wałbrzych, Legnica czy Suwałki. A no i nie mogę zapomnieć o UKS „GOL” Częstochowa, nad których barwami chyba z 10 min się zastanawialiśmy zanim przeczytaliśmy napis na szalu. Co do oceny frekwencji to nie jestem w tym najlepszy. Na niezależnej.pl napisali, że było kilka tysięcy osób. Według mnie to gruba przesada i jeśli było 1000 to byłbym zdziwiony. Kolejna część to spotkanie z historykiem dr Cenckiewiczem i redaktorem „Gazety Polskiej” Sakiewiczem. Najpierw było o nowej książce tego pierwszego „Długie ramię Moskwy”, co w sumie przerodziło się w taki mini historyczny wykład o wpływie rosyjskich i polskich służb specjalnych na polskie życie polityczne i publiczne po roku ’89. Jeśli ktoś lubi takie tematy i interesuje się historią na pewno ciekawe. Dalej redaktor Sakiewicz opowiadał o „Strefie Wolnego Słowa”, czyli mediach takich właśnie jak niezależna.pl lub „Gazeta Polska”, które się na nią składają. W międzyczasie krążyła puszka gdzie wrzucaliśmy pieniądze na pomoc Pogoni Lwów, były też do kupienia szale-cegiełki, ale zeszły wszystkie no i już Grajewiak się nie załapał. Krążyły też różne listy poparcia, które można było podpisać itp. itd. Ogólnie atmosfera była kibolsko – moherowa, czyli w jak najlepszym porządku. Czuć było, że zebrali się ludzie, którym na Polsce zależy i chcą po prostu razem ze sobą przebywać, czegoś się dowiedzieć, porozmawiać. Kto nie był, a chodzi czasem do kościoła to polecam się wybrać na V Patriotyczną pielgrzymkę kibiców. Nie zmarnuje poświęconego czasu, zwłaszcza w styczniu, gdy stadiony stoją zamknięte. Kolejna część Pielgrzymki to prezentacje różnych ekip dotyczące ich działalności w minionym roku, a potem chyba obiad w Domu Pielgrzyma, co ze względu na wspólny posiłek i możliwość dyskusji mogło być najciekawszą częścią. Ja zrezygnowałem jednak z niej, ale sobotnie atrakcje wcale się dla mnie nie skończyły (hokej GKS – Legia w Katowicach! Relacja w innym miejscu)… Kijus

I WROCŁAWSKI KONGRES NACJONALISTÓW 14.01.12 (Wrocław). Jedenasty listopada jedenastym listopada, ale nie zapominajmy, że walka trwa cały czas, 24 godziny na dobę. W czasie początku przełomu (mam nadzieję) ważnym jest abyśmy w gronie nacjonalistów dbali o swoje nacjonalistyczne poglądy. Jedność pod biało- czerwoną flagą, owszem, ale jednak jesteśmy nacjonalistami i mamy kilka swoich ważnych postulatów, których prawica nie używa bądź używają je tylko niektórzy z prawicowców i to… nieoficjalnie. My staramy się wytrzymać presję mediów, otoczenia i cały czas trwać przy swoim, mimo marginesu, na którym się znajdujemy. Z tego też powodu na Dolnym Śląsku spotkano się by podyskutować w gronie ogólnopolskim. Pierwszy wrocławski kongres nacjonalistów (organizowany przez „stronę matkę „DL”” – fuckpc) nie był otwarty, tak więc spotkały się tylko pewne osoby z różnych narodowych nurtów. PLANY NA SOBOTĘ… 14 stycznia, na początku roku 2012 spotykaliśmy się na Śląsku aby porozmawiać w swoim gronie, a na sam koniec dla relaksu posłuchać koncertu jednej z kapel utożsamiających się z nacjonalizmem. Jakie były plany dnia? Już po 11:00 Krzysztof A. miał wygłosić wykład o obrazie zbrodniarzy oraz terrorystów lewicowych widziany oczami środowiska Krytyki Politycznej. Później wykład osoby z naszej delegacji, a więc Radosław Warszawski - wykład „Autonomiczny nacjonalizm jako nowy ruch społeczny”. Zapowiedział się też Tomasz Kostyła, lider kapeli na jakiej się wychowałem – „Legion”. Tomek chciał podyskutować o wpływie wydarzeń z 11.11.2011 na współczesne środowiska narodowe. Później przygotowane było oglądanie filmu „Towarzysz Generał Idzie na Wojnę” wraz z komentarzem i pytaniami do autora. Na koniec koncert zespołu Tormentia. A więc trochę rozmów o współczesnym nacjonalizmie, lewakach, ale także o sytuacji w Polsce. Po całodniowej burzy mózgów – relaks na koncercie. Zapowiadało się przednio, bo pytanie „Co dalej” jest pytaniem, które stawia sobie każdy z nacjonalistów. Jak pokazała sobota – cały plan udało się zrealizować i mimo kilku drobnych problemów technicznych, wyszło moim zdaniem bardzo dobrze. Delegacja z Warszawy złożona z Autonomicznych Nacjonalistów na miejsce wyruszyła wcześnie rano. Droga minęła w bardzo wesołych nastrojach i tuż przed Wrocławiem trzeba było się ogarnąć, bo przecież przed nami była część poważna :-). Zbiórka wyznaczona była w miejscu X skąd przechodzimy w miejsce Y, gdzie czeka już na nas wynajęta sala konferencyjna. Na dzień dobry każdy uczestnik kongresu dostał jego program, złożony w formie zina, można było się napić itp. Zebrało się nas kilkadziesiąt osób w tym redakcje autonom.pl, „DL”, wroclawianie.info, nacjonalista.pl, było Narodowe Odrodzenie Polski, Organizacja Monarchistów Polskich i nacjonaliści- kibice. Większość facetów, ale na kongresie obecnych także kilka przedstawicielek płci pięknej. Zaczęliśmy zgodnie z planem, a więc o 11:30. Całość trwała niemal do godziny 18:00 z, krótkimi przerwami. Obok miejsca, z którego przemawiali nacjonaliści powieszono dwa banery, zabrakło miejsca na pozostałe. Zadebiutował baner portalu autonom.pl. OBRAZ ZBRODNIARZY I TERRORYSTÓW ŚRODOWISKA KRYTYKI POLITYCZNEJ

LEWICOWYCH

WIDZIANY

OCZAMI

Na początek porozmawialiśmy o drugiej stronie barykady. Krzysztof A. wygłosił swój wykład o znanych środowiskach „Krytyki politycznej”. Skupił się na podejściu wspieranych przez Salon i „autorytety” lewaków do zbrodniczego systemu komunizmu i lewackich terrorystów. Okazuje się, że kiedy nas się ściga za „faszyzm” – wspierana „Krytyka” może bezkarnie zachwycać się nad ideologiami czerwonych towarzyszy i po swojemu interpretować historię… oddzielając zbrodnie komuchów od ich idei. Prowadzący wykład nacjonalista przeczytał wiele cytatów lewaków z „Krytyki” czym tylko utwierdził nas w przekonaniu, że walczymy nie tylko przeciwko lewicy, ale także przeciwko olbrzymiej hipokryzji „autorytetów”… Po niecałej godzinie przyszedł czas na pytania słuchaczy, w których najwięcej poświęciliśmy wspierającym „left side” mediom głównego nurtu z Żakowskim na czele. Wniosek jest jeden – przeciw sobie mamy nie tylko karierowiczów, ale również lewackich fanatyków, obecnych nie tylko na ulicy lecz głównie na Salonach.

Strona

35

„DL” zine nr 4


RELACJE AUTONOMICZNY NACJONALIZM JAKO NOWY RUCH SPOŁECZNY Nastąpiła krótka przerwa i przeszliśmy do wnętrza naszego ruchu. Osoba z naszej, pięcioosobowej delegacji warszawskiej wygłosiła wykład o AN, a więc Autonomicznym Nacjonalizmie. Wykład Radka znajdziecie na portalu autonom.pl, a zatem nie będę go streszczał. Po opartym na myśli socjologicznej wystąpieniu odbyła się dość długa dyskusja. Istotę AN tłumaczyli sami AN, a pytania zadawali NOPowcy i kibice… Mimo różnicy w sposobie działania przyznaliśmy sobie rację, że to od specyfiki danego miasta zależy struktura działalności w nim, a więc de facto wyszliśmy na swoje :-). Albowiem ogólnopolskie struktury nie zawsze przekładają się na skuteczność działania na poziomie lokalnym, na co alternatywą jest m.in. AN. Warto tu dodać, że rozmówcy z NOPu byli naprawdę bardzo otwarci na argumenty, sami mieli konkretne i… po prostu poziom był trzymany, co bardzo cieszy! Podjęto temat kwestii antyużywkowych, kwestii rozwoju ruchu AN w Polsce itd. Czytający wykłady byli momentami nieco zestresowani, ale nie mają w tym temacie takiego doświadczenia jak Tomasz Kostyła czy Pan Braun, a więc nikt nie zwracał na to uwagi i występy kolegów przyjęte zostały zasłużonymi brawami. Następnie zaczęto podłączać sprzęt do filmowej części kongresu… FILM „NIEPODLEGLI” + DYSKUSJA Współautor filmu „Niepodlegli” – wokalista kapeli „Legion” Tomasz Kostyła zaprosił nas na premierę tego dokumentu. Zanim film trafi do sprzedaży i obiegu, nieco od kongresu minie, a zatem tym bardziej chętnie przystąpiliśmy do około półgodzinnego seansu. No cóż, film, że tak powiem nie w moim guście, a więc różni ludzie pokazują prawdziwy obraz 11 listopada 2011, ale równocześnie zamiast powiedzieć, że zamieszki były prowadzone przez sfrustrowanych (fakt faktem – również sprowokowanych) ludzi – wspominają tylko o prowokatorach. To też było tematem dyskusji po projekcji… Prowokacja Systemu to jedno i jasnym jest, iż zamieszki były im na rękę, ale druga sprawa jest taka, że ludzie mają po prostu dosyć tego, co robi policja i media, czego wynikiem jest pomału również agresja – jak na Placu Konstytucji czy też podczas podpalenia wozu TVN24. Niestety moim zdaniem rozmowy po 11.11.11 trwały zbyt krótko, bo było, o czym gadać, ale czas nas gonił… FILM „TOWARZYSZ GENERAŁ IDZIE NA WOJNĘ” + DYSKUSJA Drugim i ostatnim sobotnim filmem wyświetlanym dla nacjonalistów był „Towarzysz generał idzie na wojnę”. Oglądałem go po raz drugi i z pewnością można stwierdzić, że dokument bardzo konkretny! Potwierdzający winę Jaruzelskiego, dowodzący, iż wojska sowieckie wcale nie miały zamiaru wkroczyć do Polski. Szkoda, że film musimy oglądać w drugim obiegu… nawet na studiach wykładowczyni przedstawiła mi kilka lat temu Jaruzelskiego jako „człowieka honoru”, czym spowodowała uczucie odrazy jakie do dzisiaj czuję do tych zmanipulowanych, rzekomo inteligentnych ludzi… Po filmie zaproszono do naszej sali wybitnego scenarzystę i reżysera filmowego Grzegorza Brauna, który nie miał oporu dyskutować z „faszystami”, bo doskonale rozumie te mechanizmy, które mają miejsce „na górze”. Pan Braun bardzo ciekawie opowiadał o swoich „przygodach” ze służbami nowego reżimu, a także odpowiadał na pytania zebranych m.in. na temat przyszłości Polski. Wiele ciekawej analizy przeplatało się z jego własną wizją państwa polskiego, która spotykała się już z różnymi reakcjami. Spotkanie jednak bardzo pozytywne, dobrze mi się tego człowieka słuchało… I można żałować, że już musieliśmy kończyć. KONCERT Na szczęście to nie koniec atrakcji tego dnia. Dla uczestników odbył się darmowy koncert kapeli Tormentia. Kameralny, swojski klimat, ciekawe miejsce spowodowały, że był to fajnie spędzony wieczór… Granie Tormentii bardzo lubię, widziałem ich drugi raz na żywo i chętnie posłucham po raz kolejny jeśli będzie taka okazja. Zespół zagrał swoje najlepsze kawałki plus cover. Występ nie był zbyt długi, ale kapela zagrała chociaż kilka bisów. Grano dla kilkudziesięciu osób, w pogo nikt nie wskoczył, ludzie słuchali słów utworów, kilkakrotnie przyłączając się do śpiewów. Poleciały ulubione kawałki redakcji, m.in. „Bezimienni”, „Demokracja”, a więc koncert uważam za udany :-). Tym bardziej, że ludzie byli ogarnięci i nie było ani jednej sytuacji patologicznej znanej z otwartych imprez… Od razu po zakończeniu żegnamy się, dziękując organizatorom, bo czeka nas długa podróż do Stolicy. W sobotę Polska przywitała prawdziwą zimę, co w połączeniu z nienajlepszym stanem naszych dróg spowodowało dobre kilka godzin w trasie… W domach meldujemy się po niemal dobie od tego udanego, ciekawego i ładującego narodowe baterie wyjazdu. Na koniec wielkie podziękowania i pozdrowienia dla organizatorów. Szacunek za organizację kongresu. Obyśmy spotykali się częściej i dyskutowali o tym jak najlepiej działać dla wspólnej sprawy. Salut! GNLS! Ł.

Strona

36

„DL” zine nr 4


RELACJE

PRZECIWKO ACTA POD OTWIERANYM STADIONEM NARODOWYM 29.01.12 (Warszawa). Telewizja, radio, gazety – wszędzie o Stadionie Narodowym i ACTA, poniekąd słusznie. Siłą rzeczy słuchałem radia w robocie i nóż się w kieszeni otwiera gdy zjebany redaktorek pyta „zwiedzających obiekt Warszawiaków” czy podoba im się nowy stadion… „Jest cool”, „Ale super” mówią Kasie, Basie i Andrzeje… No tak, może było im super gdy tyłki marzły podczas słuchania „gwiazd polskiej sceny”, ale chwileczkę… To ten stadion nie jest dla nas, kibiców? Myślałem, że tak… Niech dotrą więc dziennikarzyny do tych, którzy od miesięcy szykują się na Superpuchar, prowadzili zapisy, zbierali pieniądze, a teraz banda ciot w garniakach obwieszcza im, że jednak nie są przygotowani na taki mecz (to wcześniej tego nie przewidzieli ?!)… 30 stycznia, niecałe dwa tygodnie przed meczem, o którym mówi cała Warszawa (i nie tylko) – nasila się sceptycyzm odnośnie daty inauguracji. Dzień wcześniej nastąpiło „oficjalne otwarcie”, a pod multipleksem manifestowali przeciwnicy ACTA, m.in. nacjonaliści. Zapraszam na relację. Ł. Ostatni tydzień stycznia stał pod znakiem protestów przeciw ACTA, które przetoczyły się przez całą Polskę. Jak wiemy - nie wszędzie były one spokojne (acz media jak zwykle przesadzają…). Na protestach przewijało się różne towarzystwo - z różnych grup społecznych i politycznych... Od lewych do prawych jednak z przewagą tych drugich i to oni w większości miast nadawali ton protestów. W niedzielę (29.01) pod warszawskim Stadionem Narodowym doszło do kolejnego protestu. W dniu tym nastąpiło uroczyste otwarcie tego stadionu (koncerty itp.), co wykorzystali protestujący zbierając się właśnie przy wejściu na obiekt. Protestujących zebrało się około 150 osób. Najbardziej widoczną grupą byli tym razem narodowcy (ONR, MW, AN) i kibice Legii. Niedaleko naszej grupy rozłożyli się z transparentami działacze lewicowi. Obie grupy w naturalny sposób odgradzała kolejka ludzi chcących wejść na stadion. Hasła jakie padały na pikiecie były oczywiście skierowane przeciwko ACTA lecz było też bardzo dużo typowo „narodowych”, co mogło bardzo niepokoić lewą część protestujących. Kolejka wchodzących wreszcie kończy się i nic ani nikt nie oddziela już obu grup. Postanawiamy się „przyłączyć” do lewackiej grupki, lecz oni na nasz widok zaczynają się trząść i pospiesznie oddalają się od naszej wesołej pikiety. Kilku z naszej strony „informuje” lewaczków, że jest to bardzo słuszna decyzja. Rozstawiamy się z banerem AN oraz flagami ONR tak by każdy wiedział z kim ma do czynienia i komu zależy na wolności słowa. Niestety pogoda nie dopisuje. Siarczysty mróz naprawdę daje się nam we znaki. Po pikiecie pod stadionem, z ciekawości udaję się wraz z moją grupką pod pomnik Regana gdzie Palikot zorganizował swój wiec na temat ACTA. Stajemy z boku by obserwować błazna w akcji. Pojawiają się dziennikarzyny (ok. 15) oraz nieliczni zwolennicy idioty (3?). Ten chwilę pierdoli swoje farmazony, po czym zakłada maskę znaną z akcji przeciw systemowi na pomnik Regana. Ogółem nic się nie dzieje… nuda, zmarnowany czas – piszę informacyjnie. Warto dodać, że w innym miejscu pogoniono Palikota z wieców, został zbluzgany... Nie cała młodzież jest taka głupia jak jego wyborcy… Niedziela dobiega końca. Był to kolejny dzień walki o normalność w tym kraju. Znów pokazaliśmy, że mamy swoje zdanie i potrafimy je wyrażać. Stop ACTA! V.

PRZECIWKO ACTA 31.01.12 (Gdańsk). Jak można ostatnio zaobserwować (a w zasadzie jest to niemożliwe do ukrycia) przez nasz kraj przetacza się ogromna fala protestów antyrządowych, oraz przeciwko ACTA. W niektórych miastach (na ten przykład w Warszawie) odbywało się po kilka protestów, a dnia 31.01.12 w Gdańsku pod Urzędem Miasta miał mieć miejsce kolejny. Faktem, który pozytywnie do niego nastawiał była organizacja przez ONR Pomorze, nie zaś przez lewaków. Przejdźmy jednak do samego wyjazdu. Wycieczka w sumie dosyć spontaniczna, bo pomysł narodził się wieczorem na dzień przed protestem. Mając przed sobą perspektywę kolejnego dnia wegetacji na uczelni, albo wyjazdu na protest i spędzenia czasu aktywnie, wyjazd do Gdańska był oczywistym wyborem. Biorąc pod uwagę stosunkowo małą ilość czasu jaką miałem na organizację wypadu, zdecydowałem się na eksperyment z firmą „Polski Bus”. Nie chcę robić tutaj nikomu reklamy, ale kilka linijek o tej firmie należy nakreślić. Podstawową zaletą tego przewoźnika jest możliwość załatwienia całego wyjazdu w ciągu dosłownie 3 minut (warunkiem jest posiadanie konta internetowego, ale teraz to już chyba standard). Po prostu wchodzimy na stronę, wpisujemy połączenia jakie nas interesują w wyszukiwarkę połączeń. Następnie te które nas satysfakcjonują dodajemy do koszyka. Jak już wybierzemy wszystkie to wykonujemy płatność. Ważny jest fakt, że nie musimy czekać na zaksięgowanie wpłaty na koncie firmy. Puszczamy przelew i od razu dostajemy bilety. Te można wydrukować w domu, ewentualnie przepisać numerki rezerwacji na kartkę. Same autokary nowe, wysoki standard. Z ciekawszych rzeczy wartych uwagi: pod każdym fotelem jest gniazdko, a na pokładzie jest Internet bezprzewodowy do dyspozycji pasażerów, więc jak ktoś ma laptopa to zawsze można w trasie obejrzeć jakiś mecz czy inny film przez Internet. Ceny też konkurencyjne, ja za podróż WWA-GDA-WWA zapłaciłem 70zł. W erze benzyny 6zł/l i PKP z biletami po 60zł w jedną stronę wydaje się to całkiem sympatyczną opcją. Jedynym mankamentem podróży był unoszący się smród fast foodów i innych „zdrowych przysmaków” młodzieży polskiej, ale to już kwestia nawyków żywieniowych, a nie o tym tekst. Ja jako „zaściankowy-ciemnogród-faszysta” dalej preferuję kanapki ;-). Na miejsce przybyłem około godziny 15. Start pikiety był zaplanowany na godzinę 18, także miałem jeszcze sporo wolnego czasu. Za przewodnika po biało-zielonej dżungli robił mi jeden z lokalnych nacjonalistów. Swoją drogą jak to chłopak powiedział „jara się Legią”. Cóż, jak widać wszędzie można spotkać fanów klubu z Łazienkowskiej. Poczekaliśmy jeszcze na jednego znajomego, który miał do nas dojechać PKP (o dziwo tylko niecała godzina poślizgu, jak na PKP w zimę jestem pełen podziwu). Potem szybkie napełnienie żołądka, i można było już ruszać w trasę. Na miejscu byliśmy dużo wcześniej niż miała się rozpocząć pikieta. Z początku wyglądało to bardzo słabo, kilka małych grupek ludzi. Bardzo szybko się okazało, że moje początkowe pesymistyczne nastawienie co do frekwencji, na szczęście było błędne. Pod Urzędem Miasta zebrało się około 800 osób, co jest już bardzo sympatyczną liczbą. Warto podkreślić, że nie było widać przebojów takich jak „Młodzi Socjaliści” czy „Ruch Poparcia Palikota”. Wszelkiej maści lewactwa praktycznie nie było, za to w całkiem konkretnej ilości pokazali się kibice gdańskiej Lechii. Nie odnotowano natomiast obecności kibiców gdyńskiej Arki, pomimo ponad podziałowych charakterów protestów. Również cieszy fakt, że na wszelkie akcje organizowane przez nacjonalistów przychodzi coraz więcej „Kowalskich”. Cóż, jak widać pomimo starań redakcji z Czerskiej nie tacy Ci „faszyści” i „bandyci stadionowi” straszni. W zasadzie wszystko się rozpoczęło spontanicznie koło zaplanowanej godziny 18. Podczas gdy organizator udzielał wywiadów różnym mediom, oraz „otaczał się błyskami fleszy” ;-) tłum już zaczynał skandować wszelkiej maści hasła, bynajmniej niewychwalające działań naszego rządu. Jak już jesteśmy przy mediach: kolejną miłą niespodzianką jest fakt, że TVN dostał od miasta zakaz zbliżania się do manifestujących. Nie ma to jak kolejny pozytywny akcent w ciągu dnia. Sama pikieta rozpoczęła się przemówieniem organizatorów. Całkiem sensowne i treściwe. Czasami było ono przerywane okrzykami tłumu. Podczas nazwijmy to „konstruktywnej krytyki Unii Europejskiej” jeden chłopak coś tam odkrzyczał, ale jak zobaczył, że poza nim nie ma w okolicy gorących zwolenników ZS… UE postanowił opuścić miejsce zgromadzenia. Cóż, nikt po nim nie płakał. Podczas pikiety miało miejsce wystąpienie JKM’a, który został przez dużą część tłumu zwyczajnie wygwizdany. Jak widać tłum nie był zainteresowany współpracą z wszelkie maści politykami ;-).

Strona

37

„DL” zine nr 4


RELACJE Co do okrzyków jakie się pojawiały. Wśród skandowanych haseł znalazły się takie jak „Nie dla ACTA”, „Tu jest Polska nie Korea”, „Donald Tusk chuj Ci w mózg”, „Tuska natura - policja, VAT i cenzura” (czasem VAT wymieniane na gaz), „Byłeś w ZOMO byłeś w ORMO teraz jesteś za platformą”. Pojawiały się też okrzyki antykomunistyczne, często podejmowane przez tłum nawet bez inicjowania ich przez organizatorów. Około godziny 19 tłum zaczął skandować, że chce iść na miasto, a część ludzi już nie tylko domagała się tego, ale obróciła to w czyn. Wtedy organizator ogłosił, że rozwiązuje zgromadzenie, a wszyscy dołączyli do spontanicznego pochodu. Na początku nie wiadomo było dokąd on zmierza, aczkolwiek jak się potem okazało wprost pod dom towarzysza Donalda w Sopocie. Sam przemarsz był ciągle asekurowany przez „przemiłych” panów (i panie) z milicji. Ilość lodówek, jak i funkcjonariuszy nie do policzenia w zasadzie, bo były to naprawdę duże liczby. Cóż, jak widać miasto wolało nakazać policji torować drogę dla pochodu kosztem przejezdności części ulic, i w miarę możliwości kontrolować jego pochód, niż bawić się w pacyfikacje i pałowanie. Zawsze duży plus, chyba się uczą, że prowokowanie tłumu nie należy do mądrych rzeczy. Niepokoi tylko fakt, że większość „pikników” obecnych na miejscu nie mająca żadnych doświadczeń z policją dosyć mocno się jej obawiała, ale na wszystko przyjdzie czas, kiedyś i oni sięgną po kostkę brukową ;-). Podczas samego pochodu oddzielało się od niego coraz więcej osób, które rozchodziły się do domów. Wąsy nie utrudniały specjalnie rozchodzenia się, natomiast chodzą słuchy, że miały miejsce jakieś krzywe akcje na przystankach i w ich okolicach. Ile w tym prawdy nie wiem, ale w sumie nie zdziwiłoby mnie wyłapywanie przez nich pojedynczych osób. Do stacji kolejki miejskiej doszliśmy już tylko w kilkadziesiąt osób. Moim zdaniem błędem organizatorów pikiety było to, że się odłączyli od samego przemarszu bardzo szybko, i nie udali się razem z resztą pod dom ciemiężyciela narodu. Do SKMki razem z nami wsiedli nadopiekuńczy panowie policjanci (szli z nami zdrowo ponad godzinę, ciekawe kiedy ostatnio robili spacer dłuższy niż te na linii bufet/kebab-biuro). Pod dom Donalda dotarliśmy w grupie 40-50 osób. Tam już czekała na nas ekipa powitalna godna co najmniej konkretnej chuliganki. Koło setki białych kasków licząc lekką ręką. Chłopaki chyba myśleli, że my tam przyjdziemy z koktajlami i kamieniami, bo ekipa w żółwiach i z tarczami broniła naszego kochanego premiera. Potem wypadki się potoczyły bardzo szybko: psy nadawały przez szczekaczki, że jesteśmy tu nielegalnie i mamy 5 minut żeby się rozejść. Po usłyszeniu tego komunikatu wszystkie pikniki usunęły się od razu spod domu, i zostało nas tam koło 12 osób. Ustaliliśmy wspólnie, że robienie czegokolwiek w takiej liczbie nie ma najmniejszego sensu, więc pokrzyczeliśmy chwilę i po którymś przypomnieniu również się oddaliliśmy. Spod domu ciemiężyciela udaliśmy się do całkiem sympatycznego pubu, na rozmowy i przemyślenia odnośnie całokształtu akcji. Delektując się powoli moim sokiem pomarańczowym rozmawiałem z nacjonalistami gdańskimi i chłopakami z Lechii. Miło było usłyszeć, że cenią Legię za to, że umie sobie poradzić z lewakami w swoim rewirze. Nie ma to jak zapunktować u „przeciwnika” ;-). Ogólnie miła atmosfera, cieszy fakt, że kiedy protesty przybierają skalę krajową potrafią się zjednoczyć, i stać ramię w ramię ponad zwyczajowymi podziałami. Potem chłopaki byli na tyle mili, że mnie podrzucili samochodem na dworzec dzięki czemu zdążyłem na transport powrotny, za co im serdecznie dziękuję. Zarówno sam wypad, jak i protest oceniam bardzo pozytywnie, zdecydowanie warto było. Wrażenie na tyle pozytywne, że do nadmorskiego miasta na pewno jeszcze nie raz zawitam. Jednoosobowa delegacja ze Stolicy choć spontaniczna wypadła lepiej niż się spodziewałem. Cieszy fakt, że ludzie zaczynają dostrzegać, jak mocno są ruchani przez rząd na każdym kroku, oraz to, że akcja społeczna nie oznacza spędu wszelkiej maści lewactwa. F. PS: Na maila „DL” doszedł tekst, że kibice Arki obecni byli w Gdańsku (a nie tak jak pisał korespondent „DL” – F.) - każdy na własną rękę. Co więcej podobno organizatorami byli m. in. działacze narodowi na co dzień chodzący na Arkę. Idea braku podziałów więc wciąż żywa. Korespondentowi „DL” zapewne chodziło o widoczne barwy, stąd nieporozumienie. Redakcja niemniej przeprasza za wprowadzenie w błąd na internetowej wersji „DL”…

KOSOVO JEST SERBSKIE! 18.02.12 (Warszawa). Jako polscy nacjonaliści nie pozostajemy głusi na problemy innych. 18stego lutego w Warszawie zorganizowana została druga manifestacja dla serbskiego Kosova. Pod panowaniem tureckim nastąpił napływ muzułmańskich Albańczyków do Kosova i tym samym odpływ ludności serbskiej… Jaki jest finał – wszyscy niestety wiemy. To, że nasza inicjatywa ma sens jest rzeczą oczywistą, zresztą nacjonaliści z Serbskiego Ruchu Narodowego 1389, broniący barykad w północnym Kosovie, w specjalnym nagraniu (można je zobaczyć na youtube) ślą pozdrowienia i podziękowania dla Polaków zaangażowanych w proserbskie akcje solidarystyczne. Nie był to jedyny tego typu akcent, działacze organizacji Serbski Ruch Narodowy „Nasi” napisali list otwarty z podziękowaniami. Obecnych z nami w Warszawie było wielu Serbów, którzy nawet zarzucali hasła w swoim języku, a reszta je podchwytywała. Zapraszam na relację! Zebraliśmy się o 17:00 w Parku Saskim, czekając do około 17:30 na spóźnialskich… W tym czasie rozdawano ulotki tematyczne, w tym fenomenalną – kolorową ulotkę „Polityki Narodowej”, w krótki, czytelny i dobitny sposób pokazującą patologię „państwa” Kosovskiego oraz agresję NATO na Serbach… W odpowiednim momencie zaczęliśmy ustawiać się w kolumnę, na przód i na boki powędrowały banery… Ludzi może ok. 700, a więc liczba podobna jak w roku ubiegłym. Rekordu frekwencji zatem nie udało się znacznie pobić (spodziewałem się minimum tysiąca), ale chociaż wszystko to wyglądało konkretniej – od trasy (długi marsz przez Centrum) po „oznakowanie” – flagi, banery, transparenty… Przeważali ludzie młodzi – kibice, nacjonaliści. Nad głowami trzymaliśmy trochę flag serbskich, polskich, była białoruska, a także odwrócone flagi imperium zła – USA. Stanów Zjednoczonych, które uchodzić chcą za „policję świata” (razem z żydami), mając na koncie takie zbrodnie jak te na Serbach – nie wspominając o ich słynnych „misjach pokojowych”. Nacjonaliści zaznaczyli okrzykami, że „USA to imperium zła”, do których to okrzyków dodawano potem „raz sierpem, raz młotem…”. Jesteśmy Polakami, nasi goście są Serbami i nie będzie nam rozkazywać ani czerwony komuch – ani amerykański (pejsiasty) bandyta! Liczba Legionistów trudna do oszacowania, ale z pewnością trzycyfrowa. Widać szale, czapki – w tym charakterystyczne barwówki z Bukaresztu, legijne kurtki White Patriots … Z warszawskimi nacjonalistami jest kilku Serbów, Serbowie przyszli także z innymi uczestnikami… Z gości widoczne czapki Śląska Wrocław, był ktoś w barwach Arki, a także pojedyncze osoby z innych klubów (Motor, Stomil, Zawisza, Apator…)… Są ekipy prolegijne jak np. OKS Otwock w szalach. Prócz kibiców obecne załogi nacjonalistyczne: Aktyw Północny, Autonomiczni Nacjonaliści z Wlkp., ze Stalowej Woli i wielu innych miejsc… Naprawdę gości oraz banerów było sporo i nie sposób wszystkich wymienić, część ujrzycie na zdjęciach. Fanatycy Legii przygotowali baner „Za naszą wolność i waszą – Dragan Sotirović. PamiętaMY”. Z Parku Saskiego ruszyliśmy przez ulice Centrum, zajmując całą szerokość jezdni! Wyglądało to bardzo konkretnie, obserwują nas tysiące warszawiaków – z okien domów, samochodów i komunikacji miejskiej… Z pewnością opowiedzą oni w domach/ miejscach pracy o tym, co widzieli… A widzieli setki protestujących, z głośnymi okrzykami wzbogaconymi wybuchami achtungów i oświetlonych racami w różnych kolorach… Idziemy w eskorcie psów… Wchodzimy w Nowy Świat – najbardziej lanserskie miejsce w Stolicy, a więc „Tylko idiota – głosuje na Palikota” zarzucone w tym momencie, nie mogło dziwić… Pojawiają się także okrzyki anty Tuskowe i anty SLD… Większość okrzyków to wyrazy solidarności z Serbami.

Strona

38

„DL” zine nr 4


RELACJE W pewnym momencie zbliżamy się do lokalu Krytyki Politycznej. Leci w nią sporo pirotechniki, zostaje również wybita szyba. „Komuchy gdzie macie Niemców?” – pyta kilkaset osób… Lewacki lokal obstawiało tylko kilku psów, jakiś pedał dostaje w tamtej okolicy w cymbał… Marsz szedł dalej, po drodze psy pokręciły coś z trasą i szliśmy jeszcze dalszym szlakiem. Dopiero około 19:00, po 1,5 godzinnej manifestacji dochodzimy do miejsca docelowego, które było to samo co przed rokiem. Tam mają miejsce przemówienia. Ustawiamy się wzdłuż z banerami, budynek chronią białe kaski, które denerwują oko, ale cóż zrobić… Po zakończeniu przemówień policja została wyśmiana przez megafon, że to zwykła banda przestraszonych dzieci, które chcą zdążyć do domu na „Wiadomości”… A kto przemawiał? Najpierw przedstawiciel znanej inicjatywy Polacy na rzecz serbskiego Kosova, zaraz po nim - prezes związku NSZ. Następnie goście warszawskich nacjonalistów - przedstawiciel organizacji Narodowo Rewolucyjnej Serbska Akcja. Jeden z organizatorów przeczytał list od Serbów z SNP. Po nim ciekawe przemówienie Serba mieszkającego w Warszawie, który miał dom w Kosovie i widział to wszystko na własne oczy… Skończył Zoran, który przekazał pozdrowienia dla polskich kibiców, a więc środowiska wyklętego zarówno w Polsce jak i w Serbii. Po tym manifestacja została rozwiązana… Warto dodać, że tego samego dnia w Toruniu odbyły się spotkania, warsztaty… poparcia dla albańskiego Kosova. Ci zmanipulowani idioci, pozbawieni umiejętności logicznego myślenia w dupie mają, że tzw. wolne Kosovo to siedlisko mafii… Nie wspominając o serbskości tych ziem… Szkoda, że nie zorganizowali demonstracji w Warszawie – jako opozycyjnej do naszej. Bo porównanie wypadłoby jak zwykle na naszą korzyść… Na koniec przytoczę cytat z książki Waldemara Łysiaka, który ktoś wkleił na forum warszawskiej Legii: Ł.

"Państwo serbskie powstało w IX wieku, a więc słowiańska Serbia jest rówieśniczką słowiańskiej Polski - ma około 1000 lat. Na terenie Kosowa Słowianie osiedlali się już w VII wieku, stąd - mimo dzisiejszej muzułmanizacji tego regionu - 98% nazw geograficznych Kosowa ma źródłosłów słowiański. Kosowo w XII wieku stało się integralną częścią, a dwa wieki później centralną częścią państwa serbskiego, pełną miast, wsi, zamków tudzież chrześcijańskich monastyrów i kościołów. Od tamtej pory Serbowie nigdy nie przestali mówić, że ziemia kosowska jest "kolebką narodu serbskiego". Jej utrata staje się dla nich tym samym, czym dla Polaków byłaby utrata ziemi krakowskiej lub gnieźnieńskiej. Jest Kosowo dla Serbów również ziemią świętą - głównym terenem narodowej i religijnej martyrologii. Tam Serbowie próbowali zatrzymać muzułmański "potop". 28 czerwca 1389r. 40 tysięcy serbskich witezi przyjęło przedśmiertną komunię świętą wokół kościoła Samodrerza i stanęło na Kosowym Polu przeciwko 120 tysiącom Turków. Nie mieli żadnych szans i nie mieli złudzeń - wiedzieli, że zginą. Lecz mieli świadomość konieczności swej ofiary dla obrony krzyża i państwa. Zginęli, co do jednego, a Kosowe Pole zostało ich ciałami uświęcone jako serbskie Termopile." Waldemar Łysiak, "Kłamstwo o albańskim Kosowie" w "Stulecie Kłamców".

MARSZ ZWYCIĘSTWA! 19.02.12 (Poznań). Dnia 19 lutego, dzień po „Kosovie” w Warszawie, odbył się w Poznaniu reklamowany już od dłuższego czasu „Marsz Zwycięstwa”. Miał on na celu uczczenie zwycięstwa powstania nad Niemcami (a konkretnie Republiką Weimarską). Inicjatywę organizowało stowarzyszenie „Wiara Lecha”. Mimo kibicowskiej kosy na co dzień – w marszu uczestniczył co najmniej jeden kibic warszawskiej Legii, który napisał dla Was relację. Wiadomo, że na tego typu manifestacjach panuje ogólne zawieszenie broni. W Marszu przeszło 1200-1400 osób, w tym sporo kibiców – oczywiście z przewagą barw zaprzyjaźnionych z Kolejorzem. (obok zdjęcie jeszcze z 18.02.12 z Warszawy – integracja z Serbami). Ł. Wyjazd na marsz w zasadzie miałem zaplanowany już od dłuższego czasu. Jednym z czynników sprzyjających tej ekspedycji była dobra data tego wydarzenia, akurat na następny dzień po akcji solidarności z narodem serbskim. Nie ukrywam też faktu, że dawno nie byłem w niebiesko-białym mieście, które może pochwalić się naprawdę piękną starówką. W związku z tym i połączenia zostały dobrane tak, aby mieć trochę czasu przed i po, który można poświęcić na zwiedzanie. Przewoźnikiem, na którego zdecydowała się nasza skromna dwuosobowa delegacja ponownie był Polski Bus, który ciągle pozostaje bezkonkurencyjny ;-). Do miasta spod znaku koziołków zawitaliśmy około godziny 13:30, co przy zaplanowanym na godzinę 17:00 marszu, dawało trochę czasu wolnego. W sumie został on wykorzystany na spożycie posiłku, posiedzenie w knajpie, oraz krótki spacer po mieście, przynajmniej taki był plan. Podczas dyskusji w knajpie przy soku bananowym jeden z przewodników powiedział, że dostał cynk, iż po mieście krąży kilku zwolenników szeroko pojmowanej lewicy. Wiadomo, szybka mobilizacja, oraz wypad na „rozmowę edukacyjną” z rzekomymi osobnikami. Niestety, ku naszemu rozczarowaniu lewaki już się ewakuowały. Jak widać podczas dni, w których organizowane są inicjatywy patriotyczne wolą się oni nie pojawiać na mieście, bo boją się potencjalnej konfrontacji. Za to napad w przewadze 5:1 ze sprzętem jest szczytem bohaterskiej walki z faszyzmem. Więcej nic nie piszę, bo komentować nie ma po co, wnioski każdy na pewno już dawno sam wyciągnął. Jak się później okazało odwołana została akcja „Jedzenie zamiast bomb”. No cóż, jak widać strach przed konfrontacją z ekipą prawej strony spowodował spadek chęci karmienia ludności. Bywa i tak. Swoją drogą pisanie o tej akcji jest daremne. Nakarmienie kilku pijanych bezdomnych miską soczewicy nic w naszym społeczeństwie nie zmieni.

Strona

39

„DL” zine nr 4


RELACJE Aczkolwiek wiadomo, trzeba jakoś zabłysnąć w GWnie jako „wielcy wojownicy o wolność, pomagający zwykłym, biednym, oraz uciskanym szarym mieszkańcom Polski”. Jako, że nie znaleziono żadnych kandydatów chętnych do odbycia z nami rozmowy udaliśmy się na miejsce zbiórki, czyli na Stary Rynek. Na miejscu było już widać dużą grupę zgromadzonych. Większość zgromadzonych miała na sobie barwy kolejorza. Widoczna była dosyć duża delegacja śledzi ze swoim banerem „United Patriots”. Widać było również osoby w barwach Stali Gorzów, Cracovii, Unii Leszno, KSZO Ostrowiec, Warty Poznań, Odry Kościan, Zawiszy Bydgoszcz, Rakowa Częstochowa. Jeżeli o kimś zapomniałem, to serdecznie przepraszam. Nad tłumem zebranych powiewało morze biało-czerwonych flag, oraz flag powstańców wielkopolskich. Około 17 marsz się rozpoczął. Sformowano kolumnę marszową i tłum patriotów ruszył na ulice Poznania. Pochód liczył około 1200-1400 osób, więc można śmiało powiedzieć, że „wiary wuchta”. Podczas pochodu skandowano hasła takie jak „Duma, duma, wielkopolska duma”, „Powstańcy dzięki za wolność”, „Cześć i chwała bohaterom”. Warto nadmienić, że podczas przemaszerowania obok lokalnej redakcji Trybuny Ludu (GW) tłum się bardzo mocno zmobilizował i setki gardeł skandowało hasła antykomunistyczne. Ponadto tłum wykrzyczał, że robi to z szacunku do bohaterów, nie zaś dla dobrego wizerunku w mediach. Trzeba również podkreślić fakt, że nagłośnienie podczas marszu było rewelacyjne. Wszędzie było słychać hasła skandowane przez prowadzącego. Takie nagłośnienie powinno występować na każdej manifestacji. Podczas samego przemarszu miały miejsce dwa postoje. Jeden na Pl. Wolności, drugi na Pl. Mickiewicza. Na pierwszym placu miało miejsce okoliczne przemówienie, zaś na drugim miało miejsce kilka atrakcji. Bardzo fajny efekt dało odpalenie rac, oraz rozwinięcie wielkiej flagi powstańców wielkopolskich z balkonu Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Na miejscu odśpiewano „Rotę”, oraz hymn narodowy. Do czego można się przyczepić, to do faktu, że zabrakło jakichś ulotek z tekstem pieśni, i haseł. „Rota” wyszła zdecydowanie słabo, bo o ile pierwsza zwrotka jak Cię mogę, tak dalej nikt prawie nie śpiewał.. Nie dało to ciekawego efektu. Wiara zmobilizowała się głównie na słowa „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. Hymn narodowy wyszedł lepiej, aczkolwiek zabrakło ostatniej zwrotki. Z jednej strony nie dziwi fakt jej nieodśpiewania, bo już trzeciej nie znało dużo osób będących na marszu. No i podczas hymnu doszło do ewenementu. Pierwszy raz na marszu patriotycznym widziałem jak zamiast śpiewać z resztą trzy pokemony robiły sobie „słit focie” swoim najnowszym ajwajfonem.. Człowiek jak widzi taką patologię to aż krew zalewa. Stoją takie trzy krowy w różowych martensach i pstrykają sobie zdjęcia, oraz rzucają głupawe komentarze… Po odśpiewaniu pieśni manifestacja została rozwiązana, a wszyscy udali się w swoją stronę. Większość osób udało się na wszelkiego rodzaju after-party. Również udaliśmy się z grupą poznaniaków do knajpy. Na miejscu omówiono cały marsz, jego plusy i minusy. Ogólnie rzecz biorąc całość wypadła bardzo dobrze, w skali szkolnej solidna czwórka, może nawet piątka z minusem. Na minus tylko te trzy pokemony, oraz fakt, że podczas odpalania pirotechniki masa ludzi przestawała skandować hasła, tylko zaczynała robić zdjęcia piro. Wiadomo, taką patologię się zawsze tępi, i na pewno nie była to wina organizatorów. Marsz można podsumować jako kawał dobrej roboty ze strony Wielkopolan. Wszystko chyba wyszło tak jak miało wyjść, bez wielkich wpadek. Szkoda tylko, że mało było widać „szarych poznaniaków” nie związanych w żaden sposób z kibicowaniem, ale z roku na rok na takich akcjach jest coraz lepiej, więc pozostaje mieć nadzieję, że na następnej odsłonie wiary będzie jeszcze więcej. F.

KONCERT TETRISA 24.02.12 Na chwilę – z innej beczki. Dla rozluźnienia. Redakcja zamiast pisać w wolnej chwili, wzięła pewną blondynkę pod pachę i poszła nieco się odprężyć przy muzyce. Raz na jakiś czas muszę sobie wpaść na jakiś koncert hip- hopowy, na jakiegoś mądrego rapera. Nie muszę zgadzać się z jego wszystkimi poglądami, ważne by była dobra muzyka, mądry przekaz – jakaś lżejsza niżeli łobuzerska energia :-). Czasami trzeba. Byłem na O.S.T.R, na Eldo (lubię jego niektóre kawałki, ale jego personę niezbyt…), teraz udałem się na Tetrisa. Jego płyta „Lot” z 2011 roku jest po prostu rewelacyjna… Nie przed awanturą, nie po, ale jest to nuta na zmęczony życiem łeb. Na ciężki łeb, który potrzebuje regeneracji, a nie kolejnego hardcoru. Tetris nie reprezentuje nurtu ulicznego, ale ma dużo do powiedzenia i nie pierdoli jakichś głupot („bez wazeliny”), które byłyby odpychające przed pójściem na występ. Już większe czarne myśli miałem przed Eldo, który zdążył zirytować mnie z 10 razy, ale jednak wygrała muzyka i chęć koncertowej zadumy… Teraz Tetris. Koncert rewelacja. Nie ma kultury ulic bez muzyki. Koncert miał być na 20:00, udałem się tam po tradycyjnych (eh) 4 godzinach snu… Dlatego też czekanie… 4 godzin, bo Tet zaczął po północy, było jakimś nieporozumieniem… Szybciej zdzierżyłbym 4 godziny ciszy niżeli supporty, które nam zafundowano… Nazw nie wymieniam, bo szkoda 1 mb z mózgu by to zapamiętać… Rymowanie o kręceniu dupą na bardzo marnym poziomie, dodajcie do tego 16sto letnie piszczące „psychofanki” i wyłania się z tego obraz nędzy oraz rozpaczy… „Co ja robię tu”… myślę znów gdy podchodzi do mnie jakiś biały murzyn i pyta czy czegoś nie potrzebuję… Z pewnością jego 45 kilogramowe ciało może załatwić najlepszy koks w mieście :-). Spora liczba pajaców i odbicia pokolenia facebookowego… Zamiast odpocząć, redakcja pomału dostaje kurwicy i nadchodzi kryzys… Na szczęście został przy pomocy blondynki przezwyciężony i czekamy na Tetrisa. Oj było warto… Koleś zmiażdżył… Dał dawkę przekazu na poziomie – szczególnie zalecanego tym 90% „efektom popkultury”, które przyszły na jego występ. Zagrana prawie cała płyta „Lot”, kawałki na żywo wyszły … lepsze niżeli wersja ze studia, część z nich ze spontanicznymi, nowymi zwrotkami na freestyle, bo Tetris to jeden z lepszych wymiataczy w kraju... Śpiewający DJ, mnóstwo energii na scenie i świetny przekaz… „Pamiętam osiedle… na ławce codziennie… czekaliśmy na tą szansę codziennie”… refren świetnego „Teraz patrz” na koncercie jest równie, a nawet bardziej melodyjny niż na płycie… Jest 0:30, a ja zaczynam odczuwać relaks po bardzo ciężkich tygodniach… „Najważniejsze jest to co masz pod skórą, Twój własny lot” – idzie przekaz, na to czekałem… Chciałem to usłyszeć. Ładowanie baterii. 4 godziny żenady spowodowane fatalnymi supportami oraz nieciekawym dla mnie zbiorem słuchaczy zostają zrekompensowane. Tylko uszy i muzyka… Dobre nagłośnienie… wytrzymuję już nawet fakt, iż co jakiś czas wysiada prąd :-). Tetris żyje na scenie, przeżywa od nowa każdy rymowany wers, co widać po mowie ciała i niemal trzęsących się rękach… Żadnego promowania ćpania, kurwizmu – wręcz przeciwnie, podkreślenie wartości rodziny oraz negacja narkotyków (na rzecz trunków, no ale zawsze…). Mimo nacjonalizmu w sercu nie czuję się już tu obco, czego nie mogłem powiedzieć półtorej godziny wcześniej… Bardzo Wam polecam płyty Tetrisa, z „Lot” na czele! Dojrzały rap, kolesia który trochę już widział – w życiu i muzyce, którą robi. Jeśli widzicie gdzieś ogłoszenie z koncertem Teta – tym bardziej uderzajcie. Są tanie, a po tym co widziałem gwarantuje Wam, że typ zostawi na scenie 300% normy. Ł.

MARSZ DLA ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH + KONCERT! 25.02.12 (Toruń). Dnia 25 lutego zaplanowano w Toruniu pierwszą manifestację upamiętniającą Żołnierzy Wyklętych. Marsz organizowała miejscowa Inicjatywa Narodowa „14”, a także jakiś czas temu odrodzony -NOP oddział toruński-. Zapowiedzieli się goście z różnych części kraju, miejscowi starali się to nakręcać. I nakręcili jeden samochód z Warszawy plus kilka osób osobno. Zapowiadali się również miejscowi kibice, a zatem mieliśmy taki przedsmak tego co czeka nas w Stolicy 1 marca… Zbiórka była wyznaczona w sobotę o godzinie 16:00 na poboczu pięknej toruńskiej starówki. Po udanej manifestacji odbył się koncert hip- hopowo rockowy. Był to bardzo udany początek wielu wydarzeń mających upamiętnić Żołnierzy Wyklętych. Zapraszam na relację. Na zbiórce zastajemy tylko 3 radiowozy, co mogło zapowiadać jakieś emocje jeśli tylko druga strona stanęłaby na wysokości zadania. Od razu przypomniał się rok 2006 kiedy to lewacy, pozbawieni policyjnego kordonu – uciekali w mieście pierników zostawiając kolegów na pastwę butów nacjonalistów. 25 lutego 2012 miejscowych lewaczków bardzo przeraziła wizja naszej manifestacji, ale nie mogli nic zrobić prócz kablowania do mediów (i kto wie do kogo jeszcze…). Ulicami Torunia przeszło około 200 nacjonalistów, co jest liczbą znacznie większą niżeli na poprzednich demonstracjach w tym mieście. No, ale TIN14 od czasu powstania bardzo się ogarnął i w sumie od samego początku prowadzi ciekawą działalność polegającą na aktywizmie… Zaś miejscowi lewacy, pozbawieni wsparcia z innych miast są, jak to często bywa, mało wartościowi… Potrafią tylko wrzucić w Internet filmik nazwany „antifa Toruń” kiedy z Torunia było tam może 30% :-). I myślą, że ludzie się na to nabierają… Zacząłem od lewaków, bo odwalili nam komedię na początku manifestacji. A więc. Ustawiliśmy się z banerami, jest oczywiście ten toruński, jest warszawski „Autonomiczni Nacjonaliści”, jest „Aktyw Północny” (dzięki za płytę, pozdrawiam), „Ofensywa 11 listopada”, . Na przedzie transparent „Narodowe Siły Zbrojne”, są narodowcy z Grudziądza, Chełmży, Bydgoszczy, jak wspomniałem – także z Warszawy, jest Wielkopolska, Kwidzyn i masa miejscowych. Miejscowi to Inicjatywa „14” oraz kibice (widoczne tylko barwy Elany). Całość zamyka miejscowy oddział NOP (współorganizator, byli z dużą flagą) oraz ONR. Po 16:30 wyruszamy, a trasa wiedzie przez toruńską starówkę. Po około 100 metrach śmieszną „akcję” przeprowadzają lewacy. Na łańcuchu podciągnęli nieczytelny transparent (chyba nawet został wciągnięty tylko do 1/3 wysokości) i rzucili kilka świec dymnych. Przez chwilę pojawiła się nadzieja :-). Wiadomo, temat marszu był jaki był, ale skoro ktoś się pojawia to trzeba bronić sprawy… No więc na środku deptaka płonie pirotechnika, a u nas przed szereg wybiega kilkadziesiąt osób chętnych do konfrontacji. Ogarniamy się, czekając aż opadnie dym i w sytuacji gdy ktoś się za nim pojawi – wjeżdżamy.

Strona

40

„DL” zine nr 4


RELACJE Niestety „akcja” lewaków polegała na… rzuceniu tych świec i ucieczce. Ciekawe ile szkoleń i mitingów mieli w swoim klubie pod mostem by wymyślić tak rewolucyjny plan :-). Za rzucaniem świec stały głównie dziewczynki i kilku kolesi, którzy po tym fakcie uciekli w głąb starówki. My, rozczarowani i ze śmiechem politowania ruszamy spokojnie dalej… Wznosimy patriotyczne, narodowe oraz antykomunistyczne hasła, rodząc zainteresowanie przechodniów. Cześć z nich, odpornych na propagandę gazetki nazywającej nas nazistami – dołącza do nas… Warto dodać, że po manifestacji wybiórcza napisała, że nazwa Inicjatywa Narodowa „14” powstała w inspiracji „Mein Kampf” Hitlera :-). Są tak tandetni, przestraszeni i zdesperowani, że historia oraz społeczeństwo w końcu odpowiednio ich ocenią. Tak jak „media” z czasów PRLu… Po 17:00 doszliśmy pod pomnik ofiar represji komunistycznych gdzie wygłoszono bardzo dobre przemówienie na temat Żołnierzy Wyklętych, którzy podobnie jak my dzisiaj – nazywani byli nazistowskimi kolaborantami. Cześć ich pamięci! Pod pomnikiem odśpiewano hymn Polski i odpalono kilka rac. Manifestacja została rozwiązana. Przez szczekaczkę zaproszono chętnych na koncert, który miał swoją historię… Koncert, który miał odbyć się po marszu był na wszelki wypadek zaklepany jako urodziny w jednym ze znanych toruńskich klubów, dlatego nie wiadomo po co powstał plakat zapraszający. Nie uszło to uwadze lewicowych konfidentów, którzy bardzo obsrali się kolejnej manifestacji nacjonalistów w Grodzie Kopernika. Jak zwykle zaczęli sypać gdzie się da, że nadciąga faszyzm (jakaż to ironia po tym gdy zwano tak latami – do dziś dzień w neokomunistycznych kręgach – Żołnierzy Wyklętych i innych polskich bohaterów)… Polecieli do lokalnych mediów, wystosowywali pisma, uruchomili dziennikarskie kontakty, których w oficjalnych mediach im nie brakuje… I na dwa dni przed koncertem, klub, któremu nie chcę robić reklamy – wypowiedział umowę „imprezie urodzinowej”. Połapali się. Właściciele klubu, którzy wcześniej nie mieli oporów przyjmować u siebie lewackie kapele (zresztą jak mnie pamięć nie myli, kiedyś jakieś dostały tam wpierdol od nieznanych sprawców i poleciały kablować do mediów…) złamali się pod presją, mimo iż wydźwięk koncertu był typowo patriotyczny. Tego samego dnia, którego wypowiedziano umowę - Toruńska Inicjatywa Narodowa „14” (tamtejsi nacjonaliści) odebrała maila od… dziennikarki „Gazety Wyborczej”! Napisała w nim ona, że „uprzejmie doniosła” o fakcie, iż TIN14 wykorzystuje motyw z godła miasta na swoich grafikach (a także naklejkach, banerze…) i gdy narodowcy nie przestaną go używać to będzie dalej donosić i nie obejdzie się bez konsekwencji karnych… Wybiórcza „w formie”, donosy, działanie ramie w ramie z innym lewactwem, przy cichym aplauzie tych konfidentów… TIN14 nie używa jednak całego godła miasta, a jedynie motyw anioła (trzyma on tarczę z napisem „Good Night Left Side” oraz zawiera przerobione zdjęcie z pogonienia lewaków na toruńskim rynku w 2006 roku, na banerze zaś wykorzystuje grafikę lewacką – dla hecy :-)… Nie wydaje mi się zatem by sprawa była przegrana… Do czego jednak zmierzam – lewacy znowu starali się jak mogli motać przy patriotycznych obchodach, potwierdzając znów, że nasza walka ma sens i bardzo ich boli… Jesteśmy do tego przyzwyczajeni i jeśli myślą, że nas zniechęcą to bardzo się mylą. A więc po „spaleniu” jednego lokalu, znaleziono kolejny i impreza odbyła się. Zapakowaliśmy się w autobus, kilka fur i udaliśmy się do pubu na jednym z toruńskich osiedli. Za nami niestety psiarnia, ale taki tłum nie mógł umknąć ich uwadze… Wbijamy do pubu, właściciel zaskoczony, że „osiemnastka na 30 osób” to tak naprawdę koncerty na jakieś 80 ludzi w tym większość łysych :-). Próbował coś tam motać, że wpuści tylko 30 osób, ale jak już tam byliśmy to nie miał odwrotu :-). Za jego plecami ludzie płacili po 30 zł za wstęp, otrzymywali w zamian niczym na dyskotekach :-), przygotowane pieczątki „Inicjatywa Narodowa” odbijane na rękach. Zdziwienie w oczach obsługi – bezcenne :-). Po 19:00 koncert się zaczyna. Pierwszy gatunek: rap i Zjednoczony Ursynów. Skinowska cześć publiki patrzyła z ciekawością na nowe dla nich klimaty :-), ale integracja stylów od kilku lat ma miejsce i tak zapewne będzie. Wyjdzie to nam tylko na dobre, kto tego nie widzi – jest ignorantem. ZU zagrał kilka kawałków, ze starej i nowej płyty, w międzyczasie zarzucając okrzyki tematyczne, związane z naszymi poglądami. Jako ciekawostkę dodam, że obecny był kibic Spartaka (Rusek mówiący po Polsku), który wiedząc, że jestem za Legią – bardzo chwalił nas za mecz w Warszawie… Po hip hopie, przyszedł czas na nieco RAC w postaci katowickiej kapeli Nordica. Akustyczne hity, złożone z repertuaru zespołu oraz coverów klasyków wypadły bardzo dobrze, publika żyła pod sceną i śpiewała razem z wokalistą. Jakoś po 21:00 właściciel mógł odetchnąć z ulgą, bo bardzo głośni i już nakręceni goście zaczęli opuszczać jego pub :-). Niech nie marudzi, zanotował zapewne interes życia. Warto dodać, że dbano o to by nawet we własnym gronie nikomu nie odbijało ze znanymi subkulturowymi klimatami, z tego powodu jeden patolog opuszcza koncert z rozwaloną głową. Apelujemy do wszystkich o dalsze oczyszczanie tego ruchu z patologii. Lejcie żuli po pyskach, bo mamy reprezentować szczytne idee i pewne rzeczy nie przystoją. Manifestacja i koncert w Toruniu miały do pokonania wiele problemów zanim doszły do skutku, były również komplikacje w trakcie (problemy z właścicielem itd.). Wszystko jednak doszło do skutku i udało się… Kilka lat w Toruniu nic nie było organizowane, duża cześć z organizatorów robiła to po raz pierwszy i tym bardziej szacunek, że wzięli te ciężary na swoje barki! Młode pokolenie w Grodzie Kopernika ma się dobrze i z pewnością jeszcze nie raz zagościmy do tego miasta na jakieś nacjonalistyczne wydarzenie… Naprawdę duży szacunek za podjęcie walki z kłodami rzucanymi nam pod nogi. Ł.

MARSZ DLA ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH! 1.03.12 (Warszawa). Kilka dni przed warszawskim Marszem dla Żołnierzy Wyklętych, zastanawialiśmy się w swoim gronie ilu może przyjść na niego ludzi. Wszak był to czwartek… na drugi dzień niemal wszyscy idą do pracy / szkoły, godzina 19:30…1 marca doszła mżawka (chociaż było ogólnie ciepło). To wszystko wywoływało prognozy w okolicach 300 osób. Tyle jednak było kiedy dotarliśmy na Plac na Rozdrożu kilka minut przed początkiem zbiórki… Liczba przeszła najśmielsze oczekiwania, trudno ocenić frekwencję, ale na bank było to ponad 1.000 osób. W odróżnieniu od 11 listopada czy nawet Kosova – ten Marsz był raczej manifestacją mieszkańców Warszawy, a więc frekwencja tym bardziej cieszy. Bardzo dopisali kibice Legii Warszawa. Nasze barwy były widoczne wszędzie, podobnie jak symbole narodowe i nacjonalistyczne. Bo tacy też byli organizatorzy Marszu – kibice oraz warszawscy Autonomiczni Nacjonaliści. Pokazaliśmy znów, że PamiętaMY!

Strona

41

„DL” zine nr 4


RELACJE / SPROSTOWANIE Wbrew temu co wypisują na gulu lewacy, stołeczni AN (autonomiczni gdyż niezrzeszeni w żadnej partii, wspierający wszystkie szczere inicjatywy zgodne z naszymi poglądami) działają prężnie i jest to już któraś głośna akcja w tym roku… 1 marca zorganizowana wraz z kibicami Legii, co jednak nie jest w sumie niczym szczególnym gdyż warszawscy AN to… również kibice. Tak więc Legia Warszawa pokazała, że pamięta i znów licznie wyszła na ulice Sto(L)icy by promować słuszne ideały! Zbiórka wyznaczona była na 19:30, ale ruszyliśmy dopiero przed 20:00. Ustawiliśmy się w dość szeroki rządek i wtedy zobaczyliśmy, że tak naprawdę nasza liczba jest kilkukrotna do tej jakiej się spodziewano… Na przedzie rozwinięto specjalnie przygotowany baner: „Śmierć Wrogom Ojczyzny”, a na boki poszły mniejsze, m.in. Autonomiczni Nacjonaliści. Ludzie przynieśli flagi Polski na kijach, a także nacjonalistyczne symbole. Jeszcze na miejscu zbiórki rozdano i odpalono dokładnie 120 pochodni. „Gazeta Wyborcza” będzie mogła zatem straszyć, że „wyszli jak w Rzeszy”… (nawiązując do ich tekstów po marszach PiSu)… Gazetka zresztą doczekała się haseł na „swoją cześć”… podobnie jak inni komuniści. Skandowano jednak głównie hasła tematyczne, o Żołnierzach Wyklętych, o NSZ i o tym, że pamiętamy o bohaterach Ojczyzny. Kilka razy podkreślamy też, że nadchodzą nacjonaliści… Nasz Marsz co jakiś czas rozbłyska blaskiem pirotechniki, rzucane są również petardy hukowe, by jeszcze bardziej zwrócić uwagę ludzi na idee jakie promujemy. A promujemy idee z baneru, który całą trasę był niesiony przed nami: Śmierć Wrogom Ojczyzny! Około 20:30 docieramy do celu – pod więzienie gdzie odbywało się wiele czerwonych zbrodni… Niestety nie mogli z nami być Kombatanci, a więc nie było oczekiwanych przemówień. Ustawiliśmy się jednak pod murami, uczciliśmy pamięć bohaterów minutą ciszy, odśpiewaliśmy hymn… W tym momencie płonie wiele rac i innej pirotechniki, co daje naprawdę świetny efekt. Obok złożonych wieńców i zapalonych zniczy trzymany jest transparent „PamiętaMY”, kawałek dalej ustawione są pozostałe banery. Po wszystkim ślemy jeszcze „Pozdrowienia do więzienia”, a także „Wolność dla ludzi” i manifestacja zostaje rozwiązana. Podsumowując: wyszło lepiej niż bardzo dobrze. Frekwencja, klimat, świecidełka i banery… Pod więzieniem chwytająca za serce zaduma… i przed oczami bici przez czerwonych katów rodacy. Nigdy o Was nie zapomnimy! Szkoda tylko, że nie dotarli Kombatanci, ale niestety Panowie Ci nie zawsze mogą zaszczycić nas swoją obecnością. Cześć i chwała bohaterom! Ł.

SPROSTOWANIE M.IN. W SPRAWIE TORUNIA (25.02.12) Śmiać mi się chciało kiedy otrzymałem jakiś czas temu linka do niszowego bloga lewackiego (500 osób go czyta? Heh), w którym był artykuł o warszawskim środowisku nacjonalistycznym, bardzo bolącym autorów z powodu porażki za porażką. Nie chce mi się tłumaczyć tych głupot, bo to zajęcie dla wyjątkowo znudzonych i dających się sprowokować frustratów. Wspomnę tylko o jednym, autorzy użyli sformułowania „środowisko skupione wokoło Drogi Legionisty”. Jako, że gdzie się da, wepchnąłem na e-zina informację o subiektywnym charakterze tej strony, zastanawiam się kogo mają lewacy na myśli. Wprawdzie kiedyś, kobieta z którą mieszkałem postawiła mi obok monitora akwarium z chomikiem, który zapierdalał po kole… Miało to pokazać mi, że ktoś ma większe adhd niż naczelny… Czy mówiąc „środowisko DL” chodziło o owy chomiczo redaktorski duet :-)? Hehe. Owy blog zainteresował mnie z jeszcze jednym. Podawaniem całkowicie nieprawdziwych informacji, nie tylko we wspomnianym artykule. A więc tak już na poważnie. Wiecie czemu oni są w dupie? Bo okłamują nawet swoich… od „Gazety Wyborczej” po niby radykalne blogi… Nie stać ich na szczerość, samokrytykę, a nawet prawdę dla wypierających się później lewactwa aktywnych dzieciaków… Przykład. Lewacy z tego samego bloga (któremu nie będę robił reklamy, fajnie, że oni robią ją mi, nacjonalistyczną relację z 11.11.11 przeczytało tu ponad 30 tysięcy, podobnie wywiad ze Staruchem, a jak u was? :-) napisali: „Dwa tygodnie temu miało dojść do koncertu skrajnie prawicowych zespołów w Toruniu, między innymi grupy o jawnie nazistowskim przekazie „Agressiva 88”. Wspólnie z nimi wystąpić miał nacjonalistyczny „Zjednoczony Ursynów”. Członkowie ZU są tubą propagandową i zarazem zaangażowani w struktury warszawskich Autonomicznych Nacjonalistów, które stoją za serią aktów terroru w ostatnich miesiącach w stolicy. Koncert w Toruniu miał się odbyć pod przykrywką urodzin jednej z toruńskich działaczek narodowo-radykalnych, jednak został skutecznie zakłócony przez aktywnych od lat toruńskich antyfaszystów i przerwany niedługo po jego rozpoczęciu”. Nie wiem jakie oni biorą narkotyki, ale ja byłem na koncercie akustycznej kapeli Nordica gdzie nie padł ani jeden nazistowski tekst oraz Zjednoczonego Ursynowa, a nieliczne patologiczne zjeby dostawały opierdol bądź (w jednym przypadku) w łeb kiedy przyszło im do głowy „hejlowanie” (nasze środowisko, podobnie jak to drugiej strony nie jest wolne od patologii, co my mamy jaja przyznać…i pracować nad tym, bo to złe!). Na koncercie bawiłem się przez jakieś półtorej – dwie godziny, bo tyle on trwał. Nie wiem o jakim rozwiązaniu oni mówią :-). Jest to po prostu jeden wielki kit, koncert rozwiązaliśmy sami – oni doprowadzili do zmiany lokalu za sprawą straszenia właścicieli „nazistami”. No, ale jak ktoś po określeniu „skrajna prawica” przywołuje do określenia tego samego zjawiska lewacki „nazizm” (narodowy SOCJALIZM) to być może popierdoliło mu się po prostu wszystko na raz :-). W tym środowisku niewykluczona jest nawet pomyłka płci… a zatem cóż się dziwić. A co do patologii subkulturowej, to czy jeśli ktoś zmienia się na lepsze, mając za sobą mało refleksyjne wrzeszczenie o III Rzeszy, przyznaje, że to była głupota, młodzieńcza naiwność – to dobrze czy źle? Na moje dobrze… Nazywamy rzeczy po imieniu, następuje powolny proces odpatolenia tych klimatów… Lewacy wpadają w panikę i wyzwalają z siebie zachowania na zasadzie pretensji do narkomana za to, że wyszedł z nałogu i stał się człowiekiem na poziomie! No, ale… to tylko lewacy. „Głupota no pasaran!” Chomik o ksywie Raca, z tzw. „środowiska DL” się w grobie przewraca :-). Ł.

Strona

42

„DL” zine nr 4


RECENZJE

RECENZJE KIBICOWSKIE „SATURDAYS HEROES” (Magazyn dla kibiców, Polska, numer 0, styczeń 2012) W styczniu 2012 ukazał się zerowy numer nowego kwartalnika anglojęzycznego – „Saturdays Heroes”. Magazyn jest przeznaczony dla kiboli z całej Europy, a za jego wydaniem stoi nie kto inny jak redakcja polskiego „To My Kibice”. Nakład pierwszego numeru wynosił tylko 2.000 sztuk, a więc mimo, iż „SH” wygląda jak profesjonalny magazyn kibicowski – wyszedł praktycznie dla niewielkiej grupy osób (jak na dzisiejsze czasy), niczym zine. Podobieństw jest więcej, bo sprzedawany jest póki co tylko poprzez „kanały kibicowskie” - w różnych krajach Europy (sieć się dopiero zaczyna rozwijać). Rozkręcić magazyn ma również strona internetowa www.sheroes.eu . Jako, że „SH” wydał Polak – mamy wiele wątków polskich z Legią Warszawa na czele! Numer 0 ma 80 kolorowych stron, które zapełnia treść oraz naprawdę masa zdjęć z całego kontynentu. Reklam jest niewiele i wszystkie są z klimatów. Najpierw czytamy długi wstęp (wszystko po Angielsku) i można jechać z koksem… Na dzień dobry Europa poczyta sobie relacje gospodarzy Euro 2012 z wyjazdu na Litwę. Niech się boją :-). Już na okładce autor reklamuje ekipę Legii poprzez zapowiedź „Legia Warsaw european trail 2011”. I faktycznie – znajdziemy kilka stron relacji z meczów CWKS w europejskich pucharach 2011/2012 wraz z ciekawymi zdjęciami. A Legia ma co w tym sezonie opisywać, bo trochę się już spotkań uzbierało, a polska scena może być z nich raczej dumna, gdyż jest co Europie pokazać… Wątek legijny jest również w relacjach, znajdziemy opis ze słynnego finału Pucharu Polski wraz z ciekawymi zdjęciami (m.in. z murawy). Po Legii swoje miejsce znalazł Śląsk w materiale „WKS Śląsk Wrocław the european trail 2011”. Było tego mniej, ale i tak wrocławianie mieli co pokazać i zaliczyli kilka fajnych meczyków. Ciekawą wkładką zdjęciową jest „March of independence” z 11 listopada… Tworzy ją 7 ujęć z awantur w Warszawie, jest grill ufundowany przez redakcję TVN24, a przede wszystkim ogromne zdjęcie (w dobrej jakości) jak idziemy ze Źródełka – na czele pochodu Legia i Lech hooligans obok siebie! Niech w Europie patrzą i biorą przykład… Relacje z Europy tworzą (wraz z ciekawymi fotkami): AIK – Djurgarden Sztokholm, Spartak Tnava – Slovan Bratysława, ciekawe derby Zurichu, Sofii, Budapesztu, Belgradu, Łodzi (17.10.2011), fotoreportaż z derby zachodniej Rumunii UTA Arad – Politehnica Timisoara, fotki z awantury na pucharze Grecji (AEK – Atromitos Ateny), Hajduk – Stoke City (Liga Europejska), Dynamo Drezno – Hansa Rostock, Victoria Pilzno – BATE Borysów, klasyk ligi greckiej Olympiakos – Panathinaikos Ateny wraz z osobnym fotoreportażem. Jest także dział publicystyczny z „Sytuacja w Rumunii” na początek… Później znajdziemy znany z polskiego „TMK+”: „Scena w kraju Basków” o lewackich ekipach z Hiszpanii jak Osasuna Pampeluna i jej derbowi rywale. Następnym opisem sceny jest ultra sytuacja w Bułgarii. Obszerny materiał zajmuje aż 5 stron. Przede wszystkim jednak J. opisał dla ludzi zza granicy represje w Polsce, a także to jak polscy fani z nimi walczą, m.in. sektorówkę o Szechterze z Poznania czy oprawę „tuskową” Zagłębia Sosnowiec… Redakcja „SH” przeprowadziła w numerze „intro” wywiad dotyczący sceny włoskiej. Pytania tyczą nie tylko stricte ruchu ultras, ale także m.in. polityki na włoskich stadionach. Najbardziej lewacka ekipa – Livorno, najbardziej faszystowska – Lazio i Hellas Verona… „Saturdays Heroes” kupisz za 17 zł (w tym wysyłka) w internetowym sklepie „To My Kibice”. Dla kolekcjonerów pozycja z pewnością obowiązkowa, a jak ktoś zna biegle język angielski to już w ogóle się płaca wesprzeć tą ciekawą polską inicjatywę! Ł.

„SUPPORTERS” (Magazyn dla kibiców, Polska, numer 3, grudzień 2011) W grudniu 2011, na 252 (!) stronach ukazał się trzeci numer ogólnopolskiego magazynu dla kiboli – „Supporters”. Kosztuje on 17 zł + 8 wysyłka, a zamówić go można drogą pocztową. SZ („Supporters” Zine) wydany jest na dobrym, śliskim papierze, częściowo w kolorze, a częściowo w bieli i czerni. W oczy rzuca się bardzo dobra, klimatyczna i zachęcająca okładka. W środku masa tekstu i nieco zdjęć kiboli, zawartych w autorskich składakach. Jak trzymam coś takiego w ręku to od razu przypominają mi się stare czasy czarno- białych zinów, z tym, że obecnym autorom trudno do nich z jakiegoś powodu nawiązać. Mimo postępu technicznego. Przyjrzyjmy się temu jak wygląda 3 numer SZ. Zaczynamy od wstępu redakcji, który… autor mógł dać do napisania komuś innemu, jeśli nie czuje się w roli redaktora. Nadal zbytni chaos, jeśli naczelny nie zna się na stylistyce, powinien przed publikacją pokazać to ogarniętemu w tym temacie koledze bądź koleżance… Też nie uważam się za asa polonistyki, ale bez przesady. Strony ponumerowane, jest spis treści – na plus. Na minus różna czcionka tytułowa i brak wyjustowania tekstu! Znowu w SZ… W środku wreszcie znajdziemy felietony, które ozdobione są rysunkami w klimacie. Do tego humor, który wyszedł średnio… Relacje zaczyna 11 listopada w Warszawie, który relacjonuje kilka ekip. A potem to już statystyki opisowe naprawdę wielu ekip z Polski… Głównie piłka, ale znajdziemy też trochę żużla, koszykówki, a nawet hokeja na lodzie. Rozumiem, że niektóre teksty są z Internetu, ale naczelny powinien -zamazać śladyświadczące o tym… A nie, że gdzieś tam autor relacji wyraźnie zwraca się do internetowych czytelników bądź też wyraźnie widać, że było „kopiuj – wklej” z Internetu… Potrzebne jest jeszcze lepsze opracowanie materiału, ułożenie go w schludną całość. Wracając do hokeja – na łamach znajduje się wywiad, właśnie z członkami grupy ultras hokejowego KTH Krynica. Krótki, ale nawet ciekawy, bo ja np. nie wiedziałem, że na KTH Krynica młode pokolenie kibicuje Cracovii Kraków i, że takie też są sympatie w tym mieście… Drugim wywiadem w numerze jest ten z Polonistami z Przemyśla. Relacje są raz lepsze, raz gorsze. Niektóre ekipy piszą o wszystkim, nawet o grillach, a niektóre opisy nie zawierają w sobie nic z odbywających się przy okazji danego spotkania atrakcji pozasportowych. Wiadomo – nie jest to wina redakcji, ekipy różnie do tego podchodzą. Jedni piszą wszystko i ciekawie, a (zazwyczaj większe ekipy, bardziej medialne) przemilczają swe hooliganskie oblicze… To sprawia, że czyta się w kratkę. Poszczególne ekipy są podzielone według klas rozgrywkowych, co sprawia, że panuje w tym temacie porządek. Przy opisach więcej zdjęć niż we wcześniejszych numerach, czasami zdarzają się błędy w druku (coś nie tak z nagłówkiem itp.). Jest też dział zagraniczny, ale jest on stosunkowo niewielki – opis derby Belgradu (polscy obserwatorzy) i specyfika sceny argentyńskiej. Nie licząc małej wkładki ze zdjęciami z Rosji. I to w skrócie na tyle… 252 strony kibolskich materiałów. Jest co czytać, ale do ideału jeszcze daleko… Mimo wszystko – szacunek za chęci się należy i to nie tak, że „Supporters” ma same minusy, po prostu skupiam się na konstruktywnej krytyce - by było lepiej w przyszłości. Wiem ile autor wkłada w swoje dzieło pracy i wiem też jak ciężkie są czasy dla tego typu wydawnictw. Jednak tym bardziej (!) powinny być one dopieszczone jakościowo aby scena zinów nigdy do końca nie straciła popularności wśród kiboli! A Wam polecam zapoznać się z lekturą. Starczy jej naprawdę na bardzo długo… Ł.

Strona

43

„DL” zine nr 4


RECENZJE

RECENZJE POZASPORTOWE „SATYNOWY MAGIK” (Książka, Waldemar Łysiak, Polska, 2011) Dobrze jest mieć kogoś kto zna twój gust, bo można dostać taki prezent jak „Satynowy Magik”, który to czekał na redakcję „DL” podczas pewnych odwiedzin… No jak miło :-). Oczywiście wszystkie inne lektury poszły od razu w odstawkę, bo oto Waldemar Łysiak napisał w 2011 roku kolejną książkę. Książkę, za którą natychmiast się zabrałem i już podczas powrotu z miejsca obdarowania zostało łykniętych „na dzień dobry” 60 stron… Czytało się bardzo szybko i przy skupieniu uwagi. Przy książkach tego autora uwagę trzyma się nie tylko dlatego, że dzieła pisze on wybitne lecz również po to aby nie stracić czegoś istotnego, szczegółu, jakiejś cennej myśli zawartej na kartkach. Czytało się fantastycznie… i to całe ponad 320 stron. Wbiegam, niczym uprawiający rugby do pociągu w Nowy Rok... 1 stycznia, godziny popołudniowe, a PKP daje do Warszawy trzy wagony… Czemu ani mnie, ani (licznych) pozostałych pasażerów to wcale nie dziwi? Wszak w Polsce sukcesem jest niby to, że… pociągi jeżdżą według rozkładu. No więc trzeba było wykorzystać umiejętność zdobytą podczas stania w kolejkach pod stadionami i łokciami wywalczyć sobie miejsce :-). Jest dobrze, siadam. „Satynowy magik” na kolano, można rozejrzeć się po współpasażerach, jeszcze tylko przeczekać ich standardowy wzrok skupiony na nacjonalistycznej bluzie oraz łysej czaszce i można zaczynać lekturę… A tak na marginesie – jak już zacząłem, lubię ten wyraz twarzy Marianów i Marylek kiedy stereotypowy „kibol faszysta” wyciąga z plecaka zamiast flaszki czy też nożna (które to oni z nami zapewne kojarzą), skromną książkę… Kiedy biegam po chodniku dla zdrowia, a mijane kobiety łapią się za torebki myśląc, iż nadciąga złodziej, to jest to już mniej radosne uczucie :-). Stereotypy. Do sedna… „Satynowy magik” opowiada historię chłopaka, którego los rzucił w rejony III Rzeszy (w takim też czasie odbywa się akcja) gdzie przebywa w knajpie (w jakim celu – dowiecie się z lektury) oraz studiuje. W książkach Łysiaka zwracam mniejszą uwagę na bieg zdarzeń, fabułę - skupiając się na toczonych w jego powieściach rozmowach i wynikających z nich mądrościach. Tego chyba szuka każdy fan owego autora… kolejnych życiowych rozkmin. Dlatego nie będę przytaczał tytułów kilkudziesięciu rozdziałów, bo fani Łysiaka wiedzą i tak czego się mniej więcej spodziewać, i budowa lektury nie jest tu jakaś kluczowa czy istotna. Jest rewelacyjna fabuła, ale siłą są dialogi! Czas i miejsce akcji, klimaty knajpy i uniwersyteckich korytarzy bądź sal bardzo mi odpowiadają, na pewno bardziej niż ciężka dla czytelnika (moim zdaniem) sceneria takich „Milczących psów” (tą książkę Łysiaka czytałem przed „Satynowym magikiem”). Czyta się jak na Łysiaka dość prosto… chociaż tradycyjnie byle tuman tego nie zrozumie … Zresztą nie tylko tuman musi czasami szukać znaczenia pewnych słów używanych przez Waldemara :-). Co zrobić… Tytułowy bohater jest wcieleniem zła, kogoś kto chce nieść światu obyczajową rewolucję (osoby, z którymi toczy dialogi są oczywiście jego przeciwieństwem) będącą tym złem w czystej postaci… Łatwo to wszystko poprzekładać na obecne czasy (zresztą czasem robi to nawet sam Łysiak!), co sprawia, iż przesłanie mimo obsadzenia w niemieckich realiach – pasuje wszędzie... Czasami ktoś napisze mi maila, że napisałem w felietonie dokładnie to co on –czytelnik- myśli. Pismaków przeciętnych (mnie) od wybitnych (Łysiak) różni to, że on pewne kwestie odkrywa lub opisuje jakąś oczywistość, nad którą jednak przez ani ułamek swojego życia nie zastanawiałeś się…bądź nie dopuściłeś do siebie, że ktoś także może o tym myśleć. Rozkłada wiele życiowych kwestii na czynniki pierwsze. I to nie jakichś ogólnych kwestii tylko najróżniejszych typów ludzkich zachowań, myśli, rozterek. W polityce, religii, łóżku, codziennym życiu… Surowa, twarda ocena rzeczywistości powodująca ciarki na ciele każdego poszukiwacza prawdy i mądrości. Lektura Łysiaka sprawia, że stajemy się wolni, zaczynamy rozumieć wiele mechanizmów nie tylko polityki, ale i miłości. Wszak opisane zło kusi każdego z nas… W „Satynowym magiku” jest znowu sporo o kobietach, które z pewnością masowo do fanek Łysiaka nie należą (no chyba, że nie czytały „Statku” :-). Przewija się teoria, którą już któryś raz czytam u Łysiaka. Mianowicie autor wbija nam do głów, że każda kobieta po ok. 20 latach małżeństwa czuje się mało atrakcyjna, stara, przeżyta… i by się odmłodzić chętnie przyjmie zaloty kogoś nowego, podkreślającego jej kobiece atuty amanta itp. Zgadzam się. Tylko czy my sami (w sensie faceci jako ogół, bo oceniamy przez pryzmat ogółu) nie mówimy często, nawet nie po 20 latach, a po pół roku z jedną dziewczyną, że „przydałoby się świeże mięcho” :-)? A zatem nad tym, która płeć winna (kurestwu) można rozkminiać długo, nawet „Statkowy” „pies nie weźmie gdy mu suka nie da” chyba nie wyczerpuje tematu, bo może nie pies –gdyż nie ma do tego w pełni odpowiednich predyspozycji-, ale na pewno pewien odsetek facetów, gdy suka nie da to ją… zgwałci. Prawda, Panie Łysiak? Ponownie są wątki rozmów chrześcijanina z ateistą… i znów wierzący nie wypada w nich zbyt korzystnie. A może jednak mamy to czytać inaczej…? Może Łysiak chce pokazać nam jak punktują swoich rozmówców ateiści będąc jednocześnie zimnymi draniami – wielbicielami zła, a jak wrażliwymi oraz po prostu chcącymi w coś wierzyć ludźmi są chrześcijanie? Bo pozostaje pytanie… czy ktoś kto wierzy nawet w coś co nie istnieje (tego nie wiemy) jest gorszym typem człowieka od tego, który wszystko tłumaczy faktami, ale jest zły? Dużo można rozważać z Łysiakiem w rękach… Nie będą zawiedzeni również miłośnicy takiej sztuki jak poezja czy malarstwo (to akurat mnie szczerze mówiąc interesuje nieco mniej), bo autor jak to ma w zwyczaju, dużo im poświęca popisując się umiejętnością opisywania krajobrazów, interpretacją sztuki i wieloma innymi darami. Jestem fanem książek Łysiaka i tak już chyba pozostanie. Czy to coś z roku 1990 czy też 2011 – czyta mi się bardzo dobrze… „Satynowego magika” polecę czytelnikom szukającym mądrości wynikających z charakterystycznych, Łysiakowych dialogów bohaterów jego opowiadania. Obiektywnie jest to książka na pewno z gatunku ciężkich. Ł.

HORYTNICA - „GŁOS PATRIOTÓW” (patriotyczny rock, Polska, 2011) Wyszedł kolejny świetny album. Mowa o Horytnicy, „Głosie Patriotów” z 2011 roku, którym to albumem słusznie zachwyca się niemal całe środowisko narodowe. Pierwsza płyta uznawana była raczej za niewypał, a tutaj takie zaskoczenie. Kolejna dawka Orła Białego latającego po naszych żyłach… W tych czasach cegiełka do szerzenia jedynej słusznej drogi, biało- czerwonej dumy. Płyta ma świetną jakość i czuć na niej dopracowanie, dopieszczenie wszystkich szczegółów. Znajdziemy tam 12 nieprzypadkowych kawałków oraz „Prolog” i „Epilog” w postaci bardzo klimatycznych melodii… Jak sama nazwa wskazuje – przekaz jest patriotyczny, co widać także po tytułach piosenek: Honor Legionisty, Kraj Zdradzony, Mały Powstaniec, Lisowczycy, Śląski Rycerz, Już Nie Musimy Umierać, Sierp i Młot, Świty Zmartwychwstania, Katyńskie Łzy, Kochana Ma Polska, Słowiańska Armia Pracy, a także Pamięć i Duma (+ wspomniane prolog i epilog). Wokal (męski oraz damski!) jest wyraźny, muzyka wpadająca w ucho i jeśli jesteście patriotami, a do tego fanami muzyki gitarowej – długo nie będzie „Głos Patriotów” schodził z Waszego odtwarzacza. Ciarki pojawiają się przy „Małym Powstańcu”, dobre zwrotki i melodyjny refren dają nam kolejny godny hołd złożony bohaterom Ojczyzny. „W kieszeni granat, w drugiej list do mamy”… tak było kilkadziesiąt lat temu w Stolicy Polski. „Śląski Rycerz” to z pewnością pstryczek w nos tych wszystkich od „autonomii”… zdecydowany głos przeciwko odłączeniu śląskiego województwa od naszego kraju… Ciarki pojawiają się raz po razie, „Już nie musimy umierać” to m.in. tekst: „Tracicie honor, język, mowę – mówiąc, że to postępowe. Patriotyzm jest na dnie lecz armia wiary nadal trwa. Walcząca dumnie twarzą w twarz, wierząca w biały orła znak”… Polski patriotyzm to także antykomunizm, a więc obecność takich kawałków jak „Sierp i Młot” czy też „Katyńskie Łzy” nikogo nie dziwi… „Głos Patriotów” odnosi się głównie (co nie znaczy, że tylko) do historii. Wyszło to Horytnicy bardzo dobrze, ale zdajmy sobie sprawę, że pamiętając o przeszłości (nie ma innej opcji, nie ma grubych kresek) musimy iść pod biało- czerwonym sztandarem w przyszłość! Potrzebujemy także tożsamościowej, rockowej muzyki odnoszącej się do współczesnych (oraz przyszłych) zagrożeń dla naszej Polski. Nie zapomnijmy nie tylko o przeszłości, ale przede wszystkim o tym, że walka trwa! „Głos Patriotów” całkowicie nie jest pozbawiony takich sugestii… a więc zaśpiewajmy razem z nimi: „Czas zatarł pamięć tamtych wieków, walecznej dziarskiej braci (…). Lecz wiem, że gdy Was wezwie Polska, zabłysną ostre szable…i duchy Wasze niespokojne, znów z nami ruszą w siodle (…)”… Wiadomego dnia „szable” miała nie tylko znana z tego ekipa… A kawałek o śląskim rycerzu niech zabrzmi w jak największej liczbie chorzowskich domów… Ale jeśli chodzi o narodową muzykę ogólniej to współczesne problemy powinny być celniej sprecyzowane, bo to że musimy walczyć i to o Polskę to wiadomo, ale… konkretniej? „Z kim”, „który co robi” itp…. Ktoś się zmierzy w muzyce gitarowej z takim repertuarem, wyzwaniem? Album Horytnicy, „Głos Patriotów”’ 2011 to powiew rockowej świeżości, album godny polecenia każdemu z Was. Do kupienia na znanym nacjonalistom Olifancie. Ł.

Strona

44

„DL” zine nr 4


RECENZJE

IRYDION - „44!” (patriotyczny rock, Polska, 2011) 15 lipca 2011 miała miejsce premiera nowego albumu kapeli Irydion – „44”. No tak… było to jakiś czas temu, ale jakoś nie mogłem zabrać się do recenzji. Aż w końcu nadszedł dzień by bliżej przyjrzeć się tej produkcji, nie tylko z perspektywy profilu –myspace- kapeli czy też krótkiego reportażu latającego po sieci. Irydion to taki tożsamościowy rock, czasami podchodzący pod ostrzejsze granie – hatecore. Ostatnio znów dużo słucham gitarowego brzmienia, a więc zimowa przerwa w rozgrywkach piłkarskich została przeznaczona m.in. na dokładne odsłuchiwanie zaległości… Na początek recenzji trzeba pochwalić kapelę za wydanie płyty, książeczki i te sprawy. No, ale podobnie jak szata nie zdobi człowieka tak też nie zdobi płyty… Album zaczyna się od „Bruk płonie”, czyli dość mocnego pierdolnięcia, do którego powstał naprawdę ciekawy i profesjonalny jak na te klimaty klip. Kawałek bez głębszego przesłania, bardziej do machania łapami niż poruszenia mózgiem :-). Mimo to bardzo mi się podoba, bo lubię takie granie. Utwór podobał się powszechnie, a więc jest to mocny punkt płyty. Drugim kawałkiem jest ponad 6 minutowy „Krajobraz po bitwie” (ogólnie długich kawałków nie brakuje, co rekompensuje nieco małą ilość utworów – jest ich tylko 9). „Krajobraz” trochę śpiewany, trochę przegadany… Bez szału, ale na plus wstawki z przemówień zbrodniarzy, a także muzyka… robi to jakiś klimat. „Dęby umierają stojąc” to trzeci kawałek na „44!”, prawie 8 minut spokojnego grania. Po dwóch słabszych nutach, niezłe pierdolnięcie w postaci „Bombera”. Dobre granie, słowa też niczego sobie – jeden z mocniejszych punktów. Na żywo byłby kozak, gdyby oczywiście „demokratyczne” władze i „obiektywne” media dopuściły kiedyś do koncertu… W „Ujarzmić bestię” znowu, znane z hardcorowych kawałków wstawki, tym razem jakiegoś ćpuna… I niezła nuta o ludziach niepotrafiących wygrać z „bestią”… Aż 8 minut i 36 sekund trwa kawałek „W obronie życia”, a więc głos kapeli przeciwko aborcji. Bardzo fajnie, że Irydion zmierzył się z tym konkretnym tematem, ale wyszło moim zdaniem tak sobie. Treściowo (przesłanie) jest spoko, ale czy będę do tego wracał, dla samej przyjemności słuchania? Niestety wątpię… Za to do „Bruk płonie” jak najbardziej, a zatem wniosek jest jeden – kawałki z przesłaniem są najbardziej wartościowe, ale muszą być także przyjemne dla ucha. To jest muzyka, a więc i podstawa! Nie od dzisiaj wiadomo, że najwybitniejszymi utworami są te, które są mądre ale, które się równocześnie przyjemnie słucha. I do końca krążka pozostały tylko trzy pozycje o charakterystycznych tytułach: „Ecce Heros”, „Accuso” i „Sed Magis Amica Amo”… Pierwsza o Irydionie, spokojne granie… „Accuso” muzycznie w klimacie „Bruk płonie”, ale tekstowo na mnie wrażenia nie robi… Na sam koniec długa ballada. Niestety znów bez szału… Niestety tej płycie brakuje „tego czegoś”, co porywa – w starych kasetach Legionu, na nowej płycie Horytnicy itd. – to coś jak najbardziej występuje, na „44!” tego nie czuję… Może ktoś czuje inaczej? Polecam jednak wszystkim patriotom przesłuchanie Irydionu. Jako rock tożsamościowy z Polski zdecydowanie lepiej wypadła Horytnica, ale to jednak dwa inne style i być może któryś z Was będzie odmiennego zdania… Uważam, że Irydion na żywo to byłoby coś znacznie lepszego (nie widziałem ich), w moich słuchawkach niestety na długo nie zagościł… Dobre 3 kawałki na 9 to zbyt mało… Ale mają chłopaki niewykorzystany jeszcze potencjał… Ł.

OBŁĘD - „POWRÓT NA FRONT” (RAC, Polska, 2011) W 2011 roku wyszła bardzo ciekawa płyta Obłędu o nazwie „Powrót na front”. Składa się na nią 11 kawałków w starym dobrym RACowym brzmieniu. Nie kupicie jej oczywiście w „Kerfurze”, a tym bardziej w sklepie muzycznym… Album wydany ładnie, jest książeczka, jest skinhead na krążku – z pewnością każdy kolekcjoner nie tylko chętnie jej słucha, ale i trzyma na półce. Nazwa albumu nieprzypadkowa, „Powrót na front” zdobi karabin nabity nabojami, a także powstały za jego pomocą „zestaw czaszek”. Okładka pasuje do agresywnego brzmienia kapeli. Płyta nie jest zbyt długa, ale nie szkodzi – kawałki trwają tyle ile powinny, bez zbędnej dłużyzny (która czasem raziła mnie szczerze mówiąc na Irydionie „44!”). Zaczynamy od tytułowego kawałka, a potem jedziemy z „Antifa”. Rzecz jasna wokalista nie śpiewa o tym, że pedzie z „Kolorowej niepodległej” to jego sympatyczni koledzy tylko, że „nie ma litości dla skurwysynów, napierdalamy Antifa, nie ma litości dla zdrajców Polski…”. Czy trzeba coś dodawać? Może tylko kolejny cytat: „jaką kurwą trzeba być, plując na flagę swą?”… No właśnie… jaką? A jak widzicie przy okazji, album nie ma zbyt wiele wspólnego z poprawnością w stylu Majki Jeżowskiej :-). Kolejny kawałek i kolejne dobre pierdolnięcie: „Bez szans”. Dobrze się słucha, podobnie jak „Obłęd”… Cholera – już czwarty kawałek i czwarty na plus! Niby teksty proste, bez większej głębi, ale po prostu przyjemne dla białego ucha! „Rock przeciwko komunizmowi”, znany mi wcześniej, na kolejny plusik… „To głos przeciwko lewakom, to głos przeciwko pedałom”… no nie, Robert Biedroń tego chyba nie chciałby słuchać :-). A jako, że „To głos przeciwko frajerom, to głos przeciwko konfidentom” to nie za bardzo płyta nadaje się do odtwarzacza kibiców Polonii Warszawa… Życie. „Nadejdzie kiedyś taki dzień, że każdy z nas wkurwi się”… jeśli słyszysz taki wers to znaczy, że zaczął się utwór „Uderzyć na czas”. Siódmym kawałeczkiem „Zdrajca”, a więc soczysta dawka antykomunizmu. „Mam nadzieję, że zdechniesz jak pies”… chciałoby się zaśpiewać z Obłędem po np. śmiesznym wyroku na Kiszczaku. „Nie wszystko stracone” to głos na temat tego jaka czeka nas przyszłość i w jakim kraju będą żyły nasze dzieci… Czy będzie to typowy „zachód” i Palikociarnia? Czas pokaże… Takie płyty jak ta Obłędu z pewnością zmobilizują nieco żołnierzy do walki o wartości… Cholera… i pomału zbliżamy się do końca. „Opór”… dotyczy naszego buntu i walki. Nawiązuje bezpośrednio do poprzednich polskich buntowników, których dzisiaj pamięta się jako zdrową podziemną opozycję… „Nasza walka” jako jedyny kawałek nawiązuje bezpośrednio do subkultury skinheads. Wokalista wspomina stare, skinowskie czasy i ich nie żałuje. Żeby nie było nam smutno, ostatni (niestety) utwór ma wesołą nazwę: „Dziwki”. Najkrótszy kawałek z płyty traktuje o… dziwkach, co nie będzie zapewne zbytnim zaskoczeniem :-). Piosnka ta rozjebała mi konstrukcję… nie znajduje innego określenia! Rewelacja… Polski RAC nie umarł… Jest Obłęd, jest biały niegrzeczny rock na dobrym, niepoprawnym poziomie. Idealne do samochodu gdy jedziesz z kolegami… nie, nie na ryby :-). Bardzo ciekawa płyta, do której chętnie będę wracał. Sprawdźcie sami! Ł.

„DOBRY” (Książka, Waldemar Łysiak, Polska, 1990) Książki Łysiaka stały się standardowym gadżetem towarzyszącym mi podczas podróży warszawską komunikacją miejską, a zatem jest to już któreś jego dzieło recenzowane przez moją skromną osobę. Może Was to nudzi, a może komuś się przyda? Dzisiaj pozycja o nazwie „Dobry”. Klasyczny tytuł, który moim zdaniem długo się rozkręcał, już myślałem, że to słaba (jak na Łysiaka rzecz jasna) książka, ale jakże się myliłem… Jako fan Waldka znów dostałem solidną porcję Łysiakowych dialogów, tym razem głównie o komunie… Ale Łysiak przemyca też krytyczne teorie o pedałach, Żydach oraz innych chronionych przez lewactwo „świętych krowach”… Jest co poczytać. „Dobry” trafnie ukazuje absurdy komunizmu, jest to tym ważniejsze, że pisane za realnego socjalizmu panującego w Polsce (skończone w Warszawie 1986 roku, dzieło autorowi skradziono lecz udało się je odkupić! Pierwsze wydanie w 1990 roku). Łysiak czyni to za pomocą charakterystycznych dla siebie dialogów toczonych pomiędzy bohaterami jego powieści. „Dobry” w stosunku do innych czytanych przeze mnie książek Waldka długo się rozkręcał, ale warto było czekać – przy setnej stronie byłem już usatysfakcjonowany – aż do samego końca (301 stron). To samo ze smutnym opisem naszej polskiej wady, a więc -braku walki o swoje w czasie pokoju-. Polak gdy wojna – bije się zawsze, ale potem niczym frajer (niestety)… daje obcemu zgarnąć swój łup (swoje państwo)… W „Dobrym” owa wada narodowa jest przedstawiona perfekcyjnie… Jako ciekawostkę można dodać, że w książce pojawiają się sformułowania dotyczące damskich kurew (jakże inaczej u Łysiaka…), które użył raper o ksywce Małolat w kawałku ze swoim bratem – Pezetem. Pamiętam, że powstała po odkryciu tego faktu mała afera. „Absolwentki dyskotek”, znaleziony w śmieciach chuj - to

Strona

45

„DL” zine nr 4


RECENZJE wszystko wymysł Łysiaka, a nie Małolata… Stosunki damsko- męskie, jak to u Łysiaka ukazane są w dość surowy, realistyczny sposób… Dużo ciekawej filozofii odnośnie wpływu seksualnego popędu na życiorysy…na bieg historii to pozytywny standard u Waldemara. Jeśli chodzi o akcję to czytać się będzie tym lepiej, że dzieje się ona w Warszawie lat 70tych i 80tych, czasami autor pisze… slangiem. Nasz narrator porozumiewa się z nami częściowo tzw. kminą - językiem świata warszawskich gangów, co tylko uatrakcyjni czytanie mieszkańcowi Stolicy. Jednak klimatu starej Warszawy zbyt wiele w „Dobrym” nie ma, to jest po prostu książka antykomunistyczna, przeznaczona początkowo do tzw. drugiego obiegu. To, że z pozoru wygląda na opowieść sensacyjną to u Łysiaka nic dziwnego, w jego książkach najważniejsze są dialogi, mógłby to być równie zbiór kilkudziesięciu felietonów… W książce zaczasami jest zahaczenie o fantastykę. Łysiak jednak postanowił te rozkminy przekazywać w swoich powieściach, m.in. w „Dobrym”. Taki jest jego styl, potrafi to perfekcyjnie, ma chyba niekończącą się ilość mądrości do przekazania. Polecam każdemu. Ł.

„PETE TONG. HISTORIA GŁUCHEGO DJ-A” (Film fabularny, Wielka Brytania/ Kanada, 2004) „Pete Tong: Historia głuchego didżeja” to brytyjsko kanadyjski film fabularny z 2004 roku, po który sięgnąłem za namową kolegów z pracy. Z pewnością nie żałuję i to mocne kino (dla wielbicieli obserwowania realnych dramatów współczesnych ludzi…) teraz chcę Wam polecić. Ten półtorej godzinny obraz można nazwać dramatem, czarną komedią – jest i namiastka filmu muzycznego (techno). O ulotności sławy, beztroskiej zabawy, o kurestwie i o narkotykach. Tematyka z pewnością pasująca do pozasportowych klimatów „DL”. Pokazująca wady skunksa w postaci nałogu. Tytułowy Pete Tong to postać autentyczna, ale film opowiada historię Frankiego Wilde. W filmie wypowiadają się o nim również inni Dje, co niejako miesza film fabularny z wrażeniem dokumentu. Jest to jednak fikcja. Film z pewnością spodoba się amatorom „dobrej zabawy”, bo takie sceny jak wciąganie białego proszku z kręcącej się płyty winylowej zazwyczaj pozostają w pamięci… Ale przesłanie filmu jest jakże inne… No więc mamy Dja niewiedzącego gdzie jest kres wolności i nieustannej zabawy. Główny bohater nie tylko gra techno, ale jest przy tym kontrowersyjnym showmanem, reprezentantem tzw. „wolnej miłości” i fanem kokainy. Dobieranie dziwki za żonę, murzyna za „dziecko” plus wspomniany tryb życia nie mogły skończyć się dobrze… Nagle grunt zaczyna walić się pod nogami, bo DJ traci słuch, a do tego jest coraz mocniej zniszczony przez narkotyki… Głuchnie… Szybko kapnie się, że przyjaciele „od zabawy” to nie są prawdziwi przyjaciele, a słowa żony o tym, że -mimo wszystko z nim będzie- to słowa bez pokrycia… I akcja się toczy, nie będę Wam wszystkiego zdradzał, bo czuję, że wielu z Was chętnie sięgnie po ten film … Tego typu klimaty cieszą się popularnością. Smutne, ale nasze pokolenie po prostu jest bardzo blisko wątków kurewsko- narkomańskich… Zauważyliście? Franki powoli łapie, że „nie tędy droga” i zauważa, że może być dobrze jeśli tylko rzuci nałogi i będzie ciężko pracować nad poprawą swego losu… Zamknięcie się w czterech ścianach z koksem, a nawet workiem kleju na niewiele się zdaje… Ciekawym motywem w filmie jest postać… koksu, namawiającego głównego bohatera do ćpania. Owym wcieleniem narkotyku jest… wielki skunks, który m.in. wrzuca Djowi łopatą do buzi masę towaru :-). Metafora. Warto ją zapamiętać. A to wszystko widzimy na ekranie, a więc świat realny miesza się nam z paranojami Frankiego. Całość zrobiona naprawdę nieźle i klimatycznie, acz klimat tam ukazany jest kurewsko patologiczny… Od luźnych związków po „sypany” styl życia… Wszystko dno. Ale morał jest oczywisty… Film polecam na długi zimowy wieczór… Ł.

„SPONSORING” (Film fabularny, Polska/Francja/Niemcy, 2011) Good Night Left Side – to hasło kojarzy się przede wszystkim z laniem lewaków po mordach. A prawda jest taka, że „dobranoc” powinniśmy mówić także innym gałęziom lewactwa niż ta uliczna… Dużo bogatych lewaków działa w showbiznesie/ mediach i tak naprawdę promowanie lewackiego spojrzenia w kulturze jest faktycznie niebezpieczne. Ma wpływ na masy, a co za tym idzie na kształtowanie świadomości, na to na kogo będą ludzie głosować, jacy będą, kim będą…itd. Wiedzą, co robią. „DL” reprezentuje nurt antylewacki w każdym sensie, a zatem dzisiaj o czymś bardziej oficjalnym. O kolejnym niebezpiecznym dla naszych wartości człowieku, nie tylko Biedroń, Szczuka i Michnik są winni upadku moralności, ale również wiele innych, wpływowych osób. Jedną z nich jest reżyserka Małgorzata Szumowska, która wypuściła niedawno na ekrany kin film fabularny „Sponsoring”. Ludzie mają szukać w nim sensu w byciu kurwą. Ot – po prostu… Zapraszam na recenzję spod damskiego pióra. Ł. Głośny w ostatnich tygodniach film Małgośki Szumowskiej - „Sponsoring”, miał jak zapewniała reżyserka i scenarzystka obnażyć prawdziwą naturę ludzką. A jak się można było po „postępowym spojrzeniu” spodziewać, nic nowego prócz tego, że część ludzi ma nasrane pod kopułą nam nie pokazał. Typowa propaganda środowisk lewicowych o tym jak jest fajnie uprawiać sex za kasę, o ile podoba się to samym zainteresowanym. Jak próbuje nas przekonać pani Szczuka (w „Pytaniu na śniadanie”) – to nie są prostytutki… to są „wyzwolone kobiety”, które lubią sex i przy okazji na tym zarabiają. Bo dlaczego z tego nie mają korzystać skoro mężczyźni w naszym świecie są lepiej sytuowani? Heh. Skupmy się na niezbyt zaskakującej fabule filmu „Sponsoring”. Akcja toczy się w Paryżu, a głównymi bohaterkami są trzy kobiety. Pierwsza to elegancka redaktorka pisma Elle Anna (Juliette Binoche), jest Alicja (Joanna Kulig) studentka z Polski oraz Charllote (Anais Demoustier ) - wyglądająca niewinnie francuska studentka. Anna dostaje zlecenie z redakcji na napisanie reportażu o studentkach, które utrzymują się z tzw. sponsoringu. Kobieta dociera do dwóch studentek i zaczyna wtajemniczać się w świat płatnego sexu. Na samym początku Anna jest zdystansowana i chłodna, co do swoich rozmówczyń, a po czasie pojawia się w niej coś na wzór współczucia… By „wreszcie” pojawiła się myśl o tym, iż te dziewczyny niekoniecznie są dziwkami. Anna na co dzień jest przykładną żoną i matką dwójki synów. Czuje się niedoceniana przez męża, który praktycznie cały czas przebywa w pracy, a jakby tego było mało - zaprasza szefa wraz z żoną do domu na kolację. Do tego problemy z dziećmi, starszy syn opuszka szkołę i pali trawę, a młodszy nie może oderwać się od konsoli. Kobieta odczuwa pewny rodzaj ekscytacji, gdy słyszy opowiadanie młodych dziewczyn na temat ich „ciekawych” doświadczeń… Młoda emigrantka z Polski, Alicja zaczyna swoją historię od tego jak przyjechała na studia do Paryża i jak została okradziona - więc (a jakże…) „nie miała zbytnio wyjścia”. Jak sama mówi: miała szczęście, bo już po kilku tygodniach życia w stolicy Francji miała super mieszkanie w dobrej dzielnicy, drogie ubrania i kosmetyki. Po prostu high live! Pieprzne opowiadania młodej Alicji wprawiają w osłupienie dziennikarkę… Pojawiają się sceny jak z kina porno, oddawania moczu na partnerkę czy wspólna masturbacja. Cóż - czy jest to zdrowe zachowanie seksualne, jedna ze składni „postępu”, „wyzwolenia”? Czy jest to wreszcie „prawdziwa natura ludzka”? Prawdziwa natura zboków tak, ale po co mieszać do tego cały nasz gatunek? Druga bohaterka wspomina o swoim kliencie, który się wypłakuje jej w ramie czy o młodym kochanku, który się jej w jakiś sposób podoba, ale też wspomina brutalnego klienta, który gwałci ją za pomocą butelki po szampanie. Ale to co tam… jest to przecież lepsze niż praca w fast foodzie na zmywaku, bo tam trzeba iść na kilkanaście godzin i do tego kiepsko płacą – jak sama stwierdza jedna z bohaterek…. Dlatego też woli ten rodzaj zarobku, a gwałt butelką, no cóż… „ryzyko zawodowe” - reżyserka dalej ciągnie temat w przekonaniu, że w sumie to nic złego. To taka łatwa i przyjemna praca. Do tego przy finiszu filmu obserwujemy dwie żałosne sceny. Pierwsza przedstawia nam obraz masturbującej się Anny, która wije się jakby ktoś wbijał w jej ciało gwoździe. Naprawdę współczuje reżyserce jeżeli tak wyglądają jej orgazmy :-). No i druga scena, gdy żona wraca do domu gdzie czeka na nią mąż, pada na kolana i próbuje ściągnąć z niego spodnie z tekstem „robię to dla nas”… Romantycznie. Zresztą żenujące sceny przenikają przez całą projekcję… Film kończy się o poranku, gdy cała rodzina je wspólne śniadanie jak gdyby nigdy nic.

Strona

46

„DL” zine nr 4


RECENZJE Nie warto szukać jakiegoś głębszego sensu w tym ponad półtorej godzinnym obrazie. Gdy miałam wątpliwą przyjemność zderzenia się z twórczością Szumowskiej już po chwili w mojej głowie narodziło się pytanie - o co tej kobiecie chodzi? Dostałam odpowiedź, gdy wpisałam jej nazwisko w wyszukiwarkę. Pewnie wielu z was widziało film „Antychryst” z 2009 roku - reżyserii Tarsa Von Trera, a produkcji między innymi Pani Małgośki. Jest tam wiele chorych scen, między innymi miażdżenie męskiego przyrodzenia. Wydaje mi się, składając te fakty, że po prostu Pani reżyser ma spory problem na podłożu psychicznym. Moim zdaniem powinna udać się raczej do dobrego specjalisty lub swoje dziwactwa praktykować w zaciszu domowym, nie wciągając tym samym w swe perwersje tysięcy ludzi. I (co gorsza) próbując im wmówić, że jest to całkiem normalna sprawa. No, bo jakie ma przesłanie „Sponsoring”... ? Jeśli życiowy partner czegoś Ci nie daje – idź na dziwki… Oto postęp wg lewaków! Co będą ich jakąś tam wiernością, zasadami torpedować… To „zniewala”, „ogranicza”… Jest takie nieludzkie… Moim zdaniem film pokazuję nam upodobania seksualne Pani Szumowskiej. Nie raz już udowodniła w czym gustuje. M.in. poprzez film, środowiska lewicowe próbują nam wmówić, że prostytucja jest ok. „Nazwijmy ją inaczej, ładniej, a może ludzie się nabiorą”…, ale „czy kupa nazwana marmoladą zmienia konsystencję?” (cytując pewnego dziennikarza). Gdzieś w ostatnich debatach dotyczących sponsoringu usłyszałam o badaniach, które mówią nam, iż co piąta studentka w naszym kraju utrzymuję się z tzw. sponsoringu. Ciekawe, co nie? Przypuśćmy, że jest to prawda… Wtedy wynikałoby z tych badań tyle, że w naszym kraju jest ponad milion studentów z czego kobiety stanowią jakieś 60 procent. Podzielmy to przez pięć to wyjdzie nam liczba ponad 150 tysięcy studentek, które uprawiają sex za kasę na „życie”. Czyli studentek żyjących z prostytucji jest więcej niż mieszkańców Chorzowa. Ciekawe statystyki… Siedziałam dziś na wykładzie w auli gdzie było jakieś 120 osób teoretycznie było tam zapewne kilka koleżanek- prostytutek (według owych badań ;-). Jestem pewna, że te dane są wyssane z palca – jak wiele danych wychodzących od lewaków (np. liczba ukrywających się osób homoseksualnych). Środowiska lewicowe próbują wmówić nam, że sponsoring nie jest prostytucją, ponieważ taka sponsorowana „dama” wchodzi w bliskie relacje z jednym lub dwoma panami i nie chodzi tu tylko o sex, ale też o bliższe relacje emocjonalne. Te panie dają im coś więcej, dają to czego nie dostają od swych żon czy stałych partnerek. Niestety w dzisiejszych czasach mamy do czynienia z tak zwaną pornografizacją kulturową – czyli coraz bardziej ekstremalne zachowania czy też zwyczaje seksualne przenikają do życia codziennego. Na przykład kiedyś aby zobaczyć kobietę tańczącą na rurze trzeba było iść do night clubu – dziś pool dance jest popularną dyscypliną sportową czy też sposobem na zachowanie dobrej sylwetki - wystarczy iść do fitness klubu. Pornografia pcha się do nas zewsząd, wystarczy włączyć TV i bez problemu w najbliższym bloku reklamowym odnajdziemy podteksty seksualne. Dziś sex sprzedaje się znakomicie i stał się czymś zwyczajnym. Wielu ludzi nie posiada już sfery intymnej, mówi otwarcie o tym co się dzieje w ich sypialniach. Ale czy to normalne? No tak… moralność czy też intymność nie jest dziś trendy, małolaty nagrywają swoje zabawy na smartphon`y, potem bez jakiejkolwiek krępacji wrzucają to w sieć. Dla mnie to żadne wytłumaczenie, że „jestem biedną studentka więc się stukam z kim popadnie aby się utrzymać”. Jest wiele sposobów aby zarobić pieniądze w sposób godny - chociażby w markecie na kasie, a nie dupą w hotelu. Osoby, które nam wmawiają, że to nic takiego, że jest to normalne - powinny być poddawane ostremu ostracyzmowi. A my jako ludzie reprezentujący hasło Good Night Left Side powinniśmy także to zauważać. Prostytutka pozostanie prostytutką nie ważne jak ją nazwiemy i z jakich powodów sprzedaje swoje ciało. Nie polecam oglądać tego filmu, nie warto wydawać kasy na kino czy też zaśmiecać sobie komputera ściągając go z sieci. ŻABA

PERKUN - „NASZA KREW” (RAC, Polska, 2012) I znów muzycznie. Z okazji święta Żołnierzy Wyklętych (1 marca 2012) grupa aktywistów skupiona w Aktywie Północnym zadebiutowała muzycznym projektem o nazwie Perkun. Jak sami przedstawiali swój materiał - płyta „Nasza Krew” jest hołdem złożonym wszystkim tym, którzy nie wahali się chwycić za broń, gdy Ojczyzna była w potrzebie. Jako, że znane hasło z ich baneru brzmi „Wspólnota, Nacjonalizm, Socjalizm” dodali, że w czasach, gdy wartości takie jak honor, duma, miłość do kraju, ziemi i krwi są wyszydzane przez dziennikarzy z globalnych korporacji i pseudopolityków - oni stają na straży tych Ideałów, za które wielu oddało swe życie. Przyjrzyjmy się tej płycie, z której całkowity dochód przeznaczony jest na działalność Autonomicznych Nacjonalistów z Aktywu Północnego (aktyw14.net). Wspieraj scenę! Tą prawdziwą, działającą. Najpierw trochę o wyglądzie. Płyta „Nasza Krew” wydana jest w profesjonalny sposób (tłoczona, okładka zawiera 12 stron w kolorze oraz tzw. INLAY CD). Książeczka ładna graficznie, kolorowa, zawierająca m.in. teksty piosenek. Wygląd jak najbardziej na plus. Na materiał składa się 9 kawałków, które kapela nazywa RACem, w tym Prolog i Epilog. Piosenek jest więc faktycznie 7. Zos tały one nagrane w 2011 roku przez Perkun, którego wszyscy członkowie to aktywiści Aktywu Północnego. Na płycie znajdziemy zarówno mocniejsze granie jak i spokojne ballady, co z pewnością pozwoli Wam znaleźć coś dla siebie. Dodam, że muzycznie Perkun wypada naprawdę dobrze, na ich debiutanckiej płycie czasami może razić nieco niewyraźny wokal, ale tragedii naprawdę nie ma. Prolog i Epilog jak to zwykle bywa – niedługie acz klimatyczne instrumentale. Drugim kawałkiem jest tytułowa „Nasza Krew”. Przekaz typowo patriotyczny, aczkolwiek powiem szczerze, że na tej krótkiej płycie są moim zdaniem lepsze utwory. Tekstowo np. dwa kolejne numery, muzycznie spokojniejsze – „Najtrudniejsza Droga” i „Słowiańskie Narody”. Krążek trochę „przyspiesza” znowu przy 5 pozycji – „Pokój za wszelką cenę”… O tym, że Polska nie zna tytułowego pojęcia… Zawsze walczy o swoje. Na plus wstawka z przemówienia, takie motywy zawsze dodają klimatu i mocy przekazowi. Najspokojniejszy kawałek to „Uronić Łzę”. „Socjopatia” to moim zdaniem jeden z lepszych utworów na płycie (dla mnie najlepszy), z pewnością hasło o „dzikim kapitalizmie toczącym krew z naszych serc” zdziwi tych, którzy sądzą, że sprzeciwiać się temu systemowi (kapitalizmowi) mogą tylko komuniści… Debiutancki album kończy ballada „Zbyt Młodzi Na Śmierć”, podobnie jak cała płyta – o patriotycznym wydźwięku. Podsumowując – wiadomo, do czołówki, co naturalne, trochę brakuje, ale pierwszą płytę Perkuna nieźle się słucha. Zapoznałem się tym chętniej, że wyszła spod ręki aktywistów, a nie „barowych rewolucjonistów”, którzy potrafią rozmawiać o „naszej” sprawie jedynie podczas alkoholowych libacji… Materiał dostępny jest w sprzedaży od połowy lutego 2012 w cenie 25 zł plus koszt przesyłki. Zamówienia można składać poprzez email: aktyw14@gmail.com . Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć. Polecam wszystkim zakup płyty! Pozdrowienia dla Aktywu, do zobaczenia na szlaku. 14! Ł.

„JEŻ JERZY” (Film animowany, Polska, 2011) W czasach kiedy tzw. skate tłukli się ze skinami i dresami, popularna była gazeta hip hopowa „Ślizg”. W tym „Ślizgu” ukazywał się komiks o nazwie „Jeż Jerzy”, który oddawał nieco klimat tamtych lat. No…powiedzmy, że oddawał, bo faktycznie subkultury bardziej się wtedy konfliktowały. Autorzy komiksu wyniki potyczki chcieli jednak widzieć inaczej, po swojemu. Wyluzowany, hip hopowiec (Jerzy), któremu wszystko wychodzi, i który posiada najlepsze maniury – żyje sobie beztrosko, łatwo pokonując idiotów w postaci skinheadów i dresiarzy :-)… Jaki to standard, nie tylko w komiksach, ale również w filmach (np. „Higher Learning” z Ice Cube). Nie wiem czy miało to leczyć kompleksy wynikające z faktu, iż łysi więcej uwagi niż dzisiaj poświęcali na bicie białych murzynów, w każdym razie taki komiks był… W 2011 roku na jego podstawie wyszła bajka, która trafiła na ekrany kin.

Strona

47

„DL” zine nr 4


RECENZJE Jako osoba jarająca się klimatem ulic musiałem ją zobaczyć, ale nie dałem rady wytrzymać do końca (a jest krótka…)… „Jeż Jerzy” to „komedia” beznadziejna, atrakcyjna chyba jedynie dla pryszczatych 15sto latków z deskorolkami pod pachą i „luzem” rodem z Bronxu na twarzach… Humor jest tandetny, a zaznaczę, że również lubię pośmiać się z głupawki… Ta jest jednak po prostu nudna… I kolejne minuty przy ekranie trzymał mnie jedynie fakt, iż akcja ma miejsce w Warszawie. Bajka, w której są znane miejscówki bądź nasze klasyczne polskie Maluchy jednak należy do rzadkości… Głos podkłada m.in. Sokół, młody Koterski (pieprzone beztalencie, a jego stary nakręcił nawet fajną komedię, „Baby są jakieś inne”, to nowy film, który jest naprawdę zabawny i przy okazji ukazujący dużo prawdy o kobietach…) czy też Borys Szyc, który zbiera ostatnimi czasy pojazd za kiczowaty „Kac Wawa”… „Kac Wawa”, z którym jako, że nawiązuje do miasta, które kocham, będę musiał się niestety prędzej czy później zmierzyć… Fuck! „Jeżem Jerzy” jarały się swego czasu wszystkie skejciuchy u mnie w szkole, dzisiaj jako dorosły człowiek widzę jak na dłoni, że droga białego murzyna nie jest najmądrzejszą drogą :-). A potem, po kilku takich filmach/ bajkach chudzielce zamulone od codziennej konsumpcji blanta są bardzo zdziwione gdy spotykają inteligentnego skinheada, który nie tylko potrafi dać im w ryj, ale również zagiąć wiedzą :-). „Jeża Jerzego” nie polecam… Ł.

„ROK 1984” (Film fabularny, Wielka Brytania, 1984) Lata trwało nim wziąłem się za ten film, no ale wreszcie dorwałem wersję z lektorem polskim… Jest to jedna z najstarszych (najstarsza?) filmowych wizji państwa totalitarnego. Film trwa ponad 100 minut i jest oparty na książce Orwella. Jego dzieło „Rok 1984” uznawany jest za najlepszy literacki opis totalitaryzmu i jedną z najważniejszych książek politycznych w historii, często przywoływany przy dyskusjach, w felietonach i innych książkach. Tytuł wziął się z roszady cyfr roku, w którym George Orwell zaczął pracę nad powieścią (1948, a wyszła rok później). Film zaś powstał w… 1984 roku we Wielkiej Brytanii. Akcja książki jak i filmu ma miejsce w fikcyjnym państwie o nazwie Oceania. Może to być tak naprawdę każdy kraj na ziemi… W Oceanii rządzi „Partia”, której dowodzi Wielki Brat – cała Oceania pokryta jest jego podobiznami. Obywatele Oceanii poddani są nieustającej inwigilacji i kontroli, reżim ingeruje w każde sfery życia. Myślących inaczej eliminuje lub podporządkowuje sobie (terrorem, manipulacją) ich umysły, zamieniając w wyznawców. „Policja Myśli” tropi „myślozbrodnie”, dzieci wychowywane są tak by donosić nawet na rodziców gdy te myślą inaczej niż kazała linia partyjna. Władza wydaje nawet specjalne słowniki, zmienia język na partyjną nowomowę… W filmie widzimy ciekawy, straszny obraz zepsutego państwa totalitarnego, które całe pokryte jest… telewizorami z propagandą. Tych telewizorów nie da się wyłączyć, a są w domach obywateli, na dworcach, słowem – wszędzie. 24 godziny na dobę ludzie słuchają kłamstw „Partii”, coś jak telewizja za PRLu tylko, że jeszcze bardziej perfidnie. Przy okazji władza podsłuchuje i obserwuje swoich obywateli, pilnując by nie popełniali „zbrodni”… I w takim świecie żyją sobie nasi główni bohaterowie, którzy niekoniecznie zgadzają się z zastanym stanem. W świecie reżimu próbują walczyć o jak najwięcej wolności dla siebie… Zakochują się w sobie, chcą razem spędzać czas. W tak „dopiętym” systemie nie jest jednak o to łatwo… Warto o tym pamiętać nim będzie za późno… gdy uda się władzy całkowicie zdominować wszelkie obszary naszego życia! „Partii” chodzi głównie o odczłowieczenie każdej jednostki, co doskonale ukazane jest w filmie. Chcą by ludzie na siebie donosili, by zanikała solidarność i uczucia. To czyni reżim silniejszym… Kilka scen jest mocnych, a ta, w której przedstawiciel władzy „uczy” (torturując) obywatela, że 2+2 niekoniecznie równa się 4 doskonale pasuje do dzisiejszych czasów… Nas także chcą łamać podłączając pod prąd (patrz: wywiad ze Staruchem na „DL”), a schemat „2+2=4” próbują zniszczyć wszelkiej maści „postępowi” działacze wciskający nam np. homoseksualne zboczenia jako coś normalnego… Można znaleźć dużo porównań z dzisiejszym światem… a także mało optymistyczne prognozy na przyszłość. Jest jednak też coś pozytywnego. Jak mówi nasz główny filmowy buntownik – jest w ludziach coś, na tym świecie egzystuje pewien duch, który nie pozwoli nigdy zwyciężyć jakiemukolwiek reżimowi. I tu Orwell miał rację, kilka lat po filmie rozpadło się ZSRR… Nie oznacza to końca kłopotów, ale… jesteśmy. My ludzie cały czas jesteśmy i widzimy co się dzieje! Można dramatyzować, że nic się nie dzieje, że nie ma buntu, a prawda jest taka, że jeden nieoczekiwany „myk” historii, jakaś iskra – i znowu świat zacznie się zmieniać… Ważna jest praca od podstaw, którą musimy robić codziennie. Taka praca od podstaw to również książki, filmy… trzeba się samokształcić. Wtedy jeśli przyjdzie „ten moment”, świadomi ludzie znowu się wkurwią. Mam taką nadzieję… Nie chcę używać, będąc dziadkiem, nowomowy typu „rodzic 1” i „rodzic 2” jak to chcą wprowadzić dziś tęczowi aktywiści… Mam w domu jeden słownik, języka polskiego i on mi w zupełności wystarczy… Jest w nim jasno napisane, że rodzice to mama i tata… Kumacie? Oczy szeroko otwarte, 2+2=4. Do końca! „Rok 1984” jest filmem brytyjskim, w którym to rejonie dzisiaj instaluje się przeogromną liczbę kamer, a państwo pilnuje jak prawie nigdzie „mowy nienawiści”, a także politycznej poprawności… Czy zatem scenariusz Orwella, w nieco zmienionej formie, ale zawsze – sprawdzi się? Nawet w Polsce ma się czasem wrażenie, że jest tu „policja myśli” kiedy autorowi bloga o Komorowskim wpada ABW, a ludzie zamykani są za naklejanie plakatów i vlepek… Polecam stronę zalukaj.pl. Jest tam ten film z lektorem polskim jak i masa innych filmów. Kupuje się tam konto (smsem) za ponad 3 zł, które pozwala tydzień oglądać dowolną ilość filmów online! Nie wiem czy wszędzie tak dobrze śmiga jak u mnie, ale na podstawie swoich doświadczeń z tą stroną napiszę, że warto te 3 zł zapłacić. I warto obejrzeć „Rok 1984”. Kultowa, obowiązkowa pozycja dla politycznego aktywisty. Ł.

„MECHANIZM FIKCJI” (Książka, Olaf Jasiński, Polska, 2011) „Mechanizm fikcji” – to pierwsza książka Olafa Jasińskiego wydana w 2011 roku. Zachęcony przez kolegę postanowiłem ją nabyć. Pierwsze wrażenie – profesjonalne wydanie, malutka czcionka i całkiem fajne grafiki między rozdziałami. Co do samej zawartości – książka opisuje życie młodych chłopaków, którzy żyli w latach 80-tych głębokiej komuny. Ich buntem przeciw systemowi była muzyka punkowa, picie i głupie zabawy, ale kto z nas mając naście lat nie buntował się? Jak mówi sam autor, jest to tragi-komedia fikcyjno-psychodeliczna i faktycznie mamy trochę tragikomedii trochę psychodelizmu. Książka przedstawia wiele faktów z tamtego okresu, jednak znajdujemy też sporo nawiązań do obecnych czasów. Moje pokolenie nie zna komuny (no może poza opowieściami rodziców czy babci), a „Mechanizm” przybliża tak mi jak i innym, młodszym ludziom tamte czasy. Tylko czy świat przedstawiony w książce aż tak znacznie różni się od obecnego? Teraz też mamy „staczy podblokowych” czy walkę z brakiem perspektyw przy użyciu alkoholu. Warto również zwrócić uwagę na ostatni rozdział, widać tam kto pisze książkę, sporo tam wyjaśnień czy nawiązań do tekstów „Honoru”… Minusy – główny to bardzo rozbudowana treść, kilka rozdziałów jest zwyczajnie niepotrzebnych, bo nic do książki nie wnoszą. Kolejny minus to czasem dość niespójna akcja, lekko zaplątana – nie wiemy skąd ktoś się wziął czy jak się skończyła dana historia. Jednak książka ma dwa duże plusy. Mianowicie wciąga i nastraja do refleksji jak, i do wspomnień. Każdy z nas miał coś szalonego w latach dzieciństwa (ciężej z pokoleniem netowym, dla których największy przypał to zrzucenie klawiatury z biurka…). Sam przez pewien czas miałem trochę wspólnego z subkulturami muzycznymi i książka przypomniała mi jakież to było kilka lat temu piękne, beztroskie życie, kiedy największym zmartwieniem było – jak tu uciec z zajęć czy jak wytargać 10 zł na jakieś piwko. Drugim plusem jest kilka konkretnych przemyśleń, które przekazują nam bohaterowie mimo swojego wieku. Jeden z nich zauważył, że subkultura punkowa nie prowadzi do niczego i rozpoczął ciekawe dywagacje nt patriotyzmu czy innych wartości. Jednak z potoku słów, które mamy w książce trzeba umieć wyłowić te przemyślenia, które są porozrzucane po rozdziałach. Ogólne wrażenie po przeczytaniu książki na plus. Można śmiało polecić, głównie osobom, które dorastały w tamtych czasach czy ludziom, którzy będąc młodszymi lubili działać- na pewno powrócą wspomnienia… Jednak nie polecam tym, którzy lubią sporo szybkiej akcji czy tysiące dymów. Książka raczej skierowana do ludzi, którzy uważnie przeczytają i wyciągną odpowiednie wnioski. Na końcu mamy dopisek „c.d.n.”, ja czekam na 2 część i chętnie przeczytam. SZ

Strona

48

„DL” zine nr 4


RECENZJE

„IGRZYSKA ŚMIERCI” (Film fabularny, USA, 2012) Niedawno, w ramach relaksu, wybrałem się z drugą połową na film fabularny „Igrzyska śmierci”. Prędzej niż na materiał do „DL” liczyłem na nadmiar kalorii od popcornu (no co… stadion to nie kino, ale kino… to kino :-), a tu proszę… Jest o czym Wam napisać. Do rzeczy więc. Świat w tym filmie podzielony jest na „Dystrykty”, panuje nad nimi coś na zasadzie państwa autorytarnego … Najbogatsi raz do roku organizują „reality show”, w którym bierze udział 25 wylosowanych ludzi reprezentujących dane rejony („Dystrykty”). Z owych 25 osób przeżywa tylko jedna… Tytułowe igrzyska śmierci mają miejsce w krainie fantasty, obserwowanej przez kamery i sterowanej przez maszyny. Kierujący tym „reality show” mogą wywoływać pożary, sterować porami roku itp. Film ciekawi, bo metaforycznego nawiązania do dzisiejszych czasów jest aż nadto. Nie wszystko jest super, ale jak na film fabularny z 2012 roku – ocena może być tylko bardzo wysoka! Napiszę czemu. Na początek jednak z innej beczki. Zauważyliście, że murzyni w amerykańskich filmach pokazywani są najczęściej albo jako mózgowcy – albo jako pełni uczuć/ zasad bohaterowie tudzież jako niby źli… lecz tak naprawdę pozytywnie zabawni (wszelkie klimaty gangsta…)? Tak jest i tutaj… Jeden murzyn: pełen uczuć pomocnik naszej głównej bohaterki. Czarnoskóra dziewczynka biorąca udział w igrzyskach także bardzo pozytywna… zaś jej murzyński znajomy to człowiek honoru, który potrafi się charakternie zachować nawet w stosunku do wroga… Nie można tego powiedzieć o licznych białych bohaterach drugiego planu, przejawiających zazwyczaj cechy negatywne (dlatego drugoplanowe role czarnych jako pozytywnych aż tak rzucają się w oczy). Wyczuwam też nawiązanie do sytuacji np. w Iraku… Jako, że igrzyska mają miejsce w bogatym „Kapitolu”, a „Dystrykty” są ubogie w warunki życia lecz bogate w różne surowce itp., prezydent „Kapitolu” mówi z pogardą o ludziach z „Dystryktu 12”, ale chwali ten teren za znajdujący się tam węgiel… Z „Dystryktu 12”, z krainy górników - pochodzą nasi główni bohaterowie – ona i on. Ona oczywiście jest silniejszym charakterem, bo jak ma być „postępowo” to gdzie tam silny facet… heh. Niestety, sytuacja robi się standardowa… Ale dosyć tego. Jeśli chodzi o sam film, jest bardzo dobrze i wg mnie ciekawie. Jednym z nawiązań do realnego świata są coraz bardziej nieludzkie „reality show” mające miejsce w „oświeconych” miejscach globu… Wielkie medialne korporacje prześcigają się w pomysłach – może być perwersyjnie, wulgarnie, obrzydliwie… byle wywołać zainteresowanie oraz… oczywiście zysk… Albo nadzieję wzbogacenia się. Taką samą sytuację mamy w recenzowanych „Igrzyskach śmierci” – tysiące telewidzów ogląda walkę o życie, wyżynanie się naszych bohaterów… Ma być jak najwięcej emocji, krwi, dramaturgii… Pilnuje tego obsługa igrzysk, podsuwając uczestnikom pomoc bądź podkładając kłody pod nogi… Bohaterzy, mimo, że prawie wszyscy z nich zginą – muszą przed wyjściem na arenę pełnić rolę celebrytów, lansować się w programach typu „Kuba Wojewódzki”… muszą to robić by uzyskać (pomocnych później podczas batalii) sponsorów… A teraz, raz, dwa – rzeczywistość! Kilka lat wstecz… Europa. Program „The Big Donor Show" prowadzony przez Holendra Patricka Lodiersa. A cała zabawa polegała na walce… o nerkę (była ona nawet w logo programu). Na starcie trzech zawodników, którym transplantacja jest potrzebna, by mogli dalej żyć. Musieli się uśmiechać itd. do widowni, aby ta wysyłała SMS-y z poparciem! Czy było to coś innego jak zabawa (za-ba-wa), gdzie wygraną jest życie? A moralność? Pod koniec programu prezenter przyznał, że chora na raka jest aktorką, chociaż oczekujący na organy uczestnicy są rzeczywiście chorzy i wiedzieli, że „dawczyni" jest aktorką! Co to zmienia… Tego typu „rozrywka” jak widać korci –ich-… Kiedy odbędą się na planecie Ziemia prawdziwe „Igrzyska śmierci”? Lodiers powiedział, że chciał zwrócić uwagę na problem niedoboru dawców, a moim zdaniem chodziło o wywołanie zainteresowania, szoku, a więc o hajs i rozrywkę… Zwykłe „Big brothery” już się zapatrzonym w ekran TV zombiakom nudzą… Czym będą „szokować” reality show, a także „Kuby Wojewódzkie” za 20 lat? Zwykłe gadanie o seksie czy też seks „live” przed kamerami może nie wystarczyć… Będzie musiało być ostrzej i ostrzej… A może, panowie postępowcy i lewacy, jakaś publiczna eutanazja, poprzedzona opowiedzeniem historii życia zabijanego? Czy naprawdę do takich praktyk jest dzisiejszej Europie Zachodniej daleko? Wróćmy do filmu. Fabuła ma sens, nie jest jakoś super nieprzewidywalnie, ale film jest naprawdę wart obejrzenia. Tym bardziej gdy macie zamiar poprzekładać sobie niektóre wątki na realne życie… Można skoczyć na seans. Bądź… przeczytać książkę, na podstawie, której nakręcono film. Nie wypowiadam się o niej, bo nie czytałem. Ł.

„MITOLOGIA ŚWIATA BEZ KLAMEK” (Książka, Waldemar Łysiak, Polska, 2008) Przyszedł czas na kolejną książkę Łysiaka. I tak będzie aż się one nie skończą :-). Tym razem opiszę „Mitologię świata bez klamek” z 2008 roku. Książka ma 319 stron w tym 20 rozdziałów + aneks w postaci felietonów Łysiaka z „Gazety Polskiej” i „Niezależnej Gazety Polskiej” (po konflikcie, odszedł z redakcji – dzisiaj pisze dla „Uważam Rze”). Felietony Łysiaka zawarte w aneksie dotyczą różnych spraw, od sportu po sprawę „antysemityzmu Polaków” wpajanego Żydom. Szczerze mówiąc, część felietonów jest jednak średnio interesująca, tym bardziej w kontekście wysokiego poziomu książki. Minęło parę lat i sprawy polityczne z lat 2006 czy 2007 już tak nie elektryzują. Co innego kwestie zawarte w rozdziałach, bo tam znajdujemy sprawy dla nas najważniejsze i najbardziej istotne. I na tym się skupimy. Nie będę opisywał wszystkich 20 rozdziałów, bo ta recenzja musiałaby być bardzo długa, a chodzi wszak o to by zainteresować Was i zachęcić do lektury. Po mailach wiem, że dużo osób szuka prawdy, pytacie jakie książki polecam do kształtowania świadomości politycznej oraz światopoglądowej. Polecam m.in. Łysiaka… My jesteśmy skromnymi, niszowymi publicystami, a na kartkach takich książek jak „Mitologia świata bez klamek” macie wyłożony antysalon wraz z setkami argumentów, przykładów, cytatów. To są fakty, których –oni- nie potrafią pokonać i tylko to, że mają w swoich rękach zdecydowaną większość mediów powoduje, iż ludzie ciągle są ogłupieni… Chociaż, jak przekonuje Waldemar Łysiak (w innych dziełach) – światem i tak rządzi głupota… Trudno się nie zgodzić. Co m.in. znajdziemy w „Mitologii świata bez klamek”? Jak sama nazwa sugeruje – jest to obalanie kolejnych mitów i w takiej formie skonstruowane są rozdziały. Łysiak rozszarpuje mit Wałęsy jako „obalającego komunę”, Bartoszewskiego jako „autorytetu moralnego”, pokazuje prawdziwą twarz liżącego tyłek Tomasza Lisa… Dostaje się także… Rydzykowi, Janowi Pawłowi II, Kaczyńskim… a zatem to nie tak, że tylko o jednej stronie barykady jest ta książka. Jest również obalanie mitów wydarzeń: „wyzwoleńczego pokolenia’68”, „państwa prawa”, „autentyczności demokracji”, „silnej Europy”… wszystko to co podejmujemy np. na łamach „DL” w publicystyce – tam wyłożone jest z najważniejszymi argumentami potwierdzającymi słuszność tez… A wymieniłem tylko niewielką część obalanych na kartkach książki mitów. Po lekturze zdacie sobie sprawę w ilu szkodliwych procederach brali udział członkowie „narodu wybranego”… Dla mnie jest to 10/10 – po prostu… Czytało się szybko, bardzo ciekawie i bardzo owocnie… Książka jest absolutnie obowiązkowa jeśli ktoś chce nabrać świadomości o tym, co naprawdę dzieje się w Polsce. Przy okazji dowie się także nieco z patologii europejskiej („rewolucja’68” itp.). Ogólnie polecam Łysiaka na kształtowanie świadomości… Postrzegam go jako obiektywnego, potrafił pojechać po Kaczyńskich na łamach „Gazety Polskiej”, z którą się zresztą pokłócił… W swoim życiorysie nie ma też ANI JEDNEJ rysy jeśli chodzi o okres PRLu… Czysty jak łza, niezależny publicysta antykomunistyczny, antysalonowy z mistrzowskim (nie boję się użyć tego słowa) talentem i lekkością pióra… Po kilku książkach i wielu felietonach nie mam żadnego wyrzutu chwaląc i polecając tego człowieka. Zanim przeczytacie „Mitologię…” sięgnijcie po recenzowaną na „DL” pozycję „Rzeczpospolita kłamców. Salon”, a także jej drugą część. Jest to oparte na wielu faktach, cytatach - klasyczne K.O. na naszych wrogach… Można wyciągnąć z tego bardzo wiele, mimo iż Łysiak zdaje się nie być zachwycony samym nacjonalizmem (to już tak kierując do czytelników „DL”)… Chociaż patrząc na to, co wyprawiali czasem ludzie utożsamiani z tym ruchem –momentami trudno się dziwić… Niestety. Ale światopoglądowo nam bardzo blisko. Podoba mi się to, że Łysiak nie szufladkuje się, nie jest spięty jakimiś ramami jak chociażby 90% „Gazety Polskiej”… Łysiak (+ inne książki), życie ulicy, uliczna muzyka – czytajcie, słuchajcie, spotykajcie się z takimi jak Wy, chodźcie na mecze, manifestacje, akcje… To jest sposób na wiedzę i przyjęcie świadomej postawy antysystemowej. Ogarnięcie samo nie przyjdzie, jeśli chcecie wiedzieć co jest pięć – do bibliotek. Ł.

Strona

49

„DL” zine nr 4


PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA

ZŁO TEŻ BYWA PIĘKNE Kiedyś do obiegu wejdzie powiedzenie „typowo lewacki absurd”... W okresie świątecznym upływa on pod hasłem „karpie są ważniejsze od ludzi”… No, bo jak inaczej tłumaczyć fakt, iż zaciekli obrońcy życia tych smacznych ryb, na co dzień są… gorącymi zwolennikami aborcji, mimo licznych zdjęć, na których widać (wyraźnie) posiadające człowiecze kształty, zwłoki malutkiego „płodu”? Wg nich jestem rzeźnikiem bez serca, bo zabijam karpia, a lekarz uśmiercający dziecko jest -żołnierzem służącym misji wyzwolenia kobiet… Świetnie, nie? No, ale dlatego właśnie jesteśmy antylewakami by tego typu idioci mieli jak najbardziej utrudnione działanie społeczno – polityczne. Więc dzieje się -trochę rzeczy-, a lewacy po swojemu sprzedają „naokoło”. Czyli nie zawsze idą bezpośrednio do policji, ale latają sprzedawać do mediów systemowych typu GW, tudzież sprzedają „naokoło” na swoich portalach (jak znowu jakiś czas temu)… A najlepsze jest to, że oni nadal sądzą, iż są prawdziwymi antySystemowcami, a naziole (a więc naziole, nacjonaliści, patrioci, prawicowcy itp.) to konfidenci. Swój świat… podobnie w przypadku karpi, podobnie w przypadku nieumiejętności honorowego zbierania wpierdolu. No, ale… Polski kibol jest taki, że za „bogoojczyźniane” hasła, które tak wyśmiewa Kazia Szczuka (od niej też pożyczam ten chujowy termin) – pójdzie walczyć. Kiedy wspomnę rok 2011 przed oczyma będę miał ekipę Legii, obok Lecha, a wśród tego towarzystwa Wisła Sharks z okrzykiem „gdzie są te kurwy, jedziemy z nimi”. To była naprawdę specyficzna sprawa, nawet dla tych co niejedno już na szlaku widzieli... Kto nie był na 11.11.11 – ten stracił całkiem ciekawy rok :-). Mieliśmy wtedy zajebistą ekipę, chuligańską antylewacką koalicję, która rozjebałaby left side z jakiegokolwiek kraju… Oczywiście byliśmy marginesem całego Marszu i nie zmienia to faktu, że mimo obecności kiboli – media manipulowały społeczeństwem nie pokazując 20 tysięcy patriotów spokojnie idących w manifestacji. To tak jak po meczach… pokażą awanturę, opraw nie pokazują. Tak działa IV władza, po pierwsze – sensacja, bo Marian chce sensację oglądać... A nasz świat? Mimo, że pełny niepoprawności i przemocy, jest naprawdę piękny. Waldemar Łysiak napisał książkę „Satynowy magik” (2011). Jest w niej bardzo ciekawy dialog, typowy dla tego autora kiedy jest w wysokiej formie. Pozwolę sobie przytoczyć:

„(…) Spytałem wtedy: -Sat, czy ty kochasz zło? Przez chwilę świdrował mnie spod zmrużonych powiek, i odparł: -A czy ty Matt, kochasz przyrodę? -Bardzo. -Jest surowa, dzika, bezwzględna, nieprzewidywalnie katastroficzna i regularnie bestialska, szalenie okrutna, wręcz sadystyczna, więksi pożerają mniejszych ciągle, często żywcem, od samej góry, do samego dołu. Za co ją kochasz? -Za piękno jej pejzaży, za klimaty romantyczne… -Krótko mówiąc: za piękno? -Tak. -No widzisz! -Ale zło nie bywa piękne! -Uśmiechnął się kącikami ust: -Jesteś tego pewny, Matt?...(…)” No właśnie… jesteś tego pewny, ugrzeczniający na siłę człowieku, żyjący z głową w chmurach…? Łysiak to mistrz, nikt by tak nie stwierdził, że zło bywa piękne… Zresztą, zło w sensie przemoc sama w sobie gdyż ze Źródełka wyruszono w sprawie jak najbardziej słusznej i szczytnej, a to, że Adam Michnik sądzi inaczej to już nie nasze zmartwienie, a tym bardziej punkt widzenia… Wracając do ostatków rozkminek jedenasto listopadowych. Może nie wszyscy wiedzą, ale gdy szliśmy ze Źródełka, mogliśmy skręcić w jedną uliczkę i niemal wyjść na Kolorową Niepodległą, nie udało się jednak ogarnąć sytuacji, która została rozkminiona ułamek sekundy przed naszym wejściem na Plac Konstytucji… Ogólnie – największym minusem tego typu koalicji jest fakt, iż nie wszyscy się znają, jest sporo liderów (każda ekipa ma swoich i nie posłucha pokornie lidera obcego) i jako, że skład to hooligans – panuje wiele emocji i rządzi adrenalina… Czy można jakoś to w przyszłości ogarnąć? Z pewnością jakieś wnioski powinniśmy wyciągnąć. Jeszcze jedno. Dzisiejsze grupy hool’s -opanowują się- jedynie w przypadku awantur z psiarnią. Zwróćcie uwagę, że z policją walczyła niewielka w sumie grupa „Źródełkowej koalicji”, jedynie chętne na hulanki jednostki… Większość się ogarniała w gronie znajomych, że jednak nie warto i do niczego nie doprowadzi starcie ze służbami Systemu. Celem byli lewacy… Co do podejścia koalicji (umówmy się na to określenie w związku z „zawieszeniem broni” na 11.11.11) odnośnie starcia z policją… Chętnie poznam Wasze zdanie, wysyłajcie je na maila… Czy kiedy było tam tyle tysięcy ludzi to należało ruszyć czy odpuścić? Jest to nurtującym mnie pytaniem, a właściwie chciałbym poznać Wasze opinie. Ł.

ELITA JEST NA ULICY… (O LUDZIACH, ŚMIECIACH I PRACY) Mam ostatnio przyjemność pracować z kilkunastoma zwykłymi chłopakami z ulicy i zamiast kłótni, wojen oraz innych niesprzyjających dobremu nastrojowi sytuacji, znanych mi z prac poprzednich, wszystko odbywa się w świetnej atmosferze. Nikt nie ma konfidenckich zapędów, nikt nie jest nadgorliwy, nie żyje Twoim życiem… Jaka jest recepta? Pobranie ulicznych nauk za młodu. Ludzie z dupy, nie znają zasad i młócą się w tych biurowcach (oczywiście nie jest to regułą), sprzedają oraz wiecznie pędzą… Na przykładzie pracy z ludźmi -tym razem podobnymi- po raz kolejny doceniam to co przeklęte i potępiam to co oficjalne, poprawne… Konfidenctwo oraz poprawność są po prostu nieludzkie… są oznaką słabości i tchórzostwa. Powiecie, że dobrze się tam czuję, bo z takiego jestem środowiska… Tylko czy wesołość, brak kapowania, dotrzymywanie tajemnicy, a także stawianie za priorytet zasad, zamiast wspinania się po szczebelkach kariery nie jest czymś obiektywnie (nie tylko kibolsko) najszlachetniejszym? Uważajcie przy wynajmie pokoju gdy właśnie szukacie dorosłego życia... Piszę ten tekst, a w drugim pokoju gada dwóch typów, słychać jednak ciągle (czasami też nocami) wrzask jednego, bo ma głos jakby go Wojtek Hadaj trzymał za jajo… W pokoju trzecim zaś kłóci się stary facet ze starą babą i słychać odgłosy żalu oraz rozpaczy… Świetnie. Nic tylko zarzucić słuchawki, bo gdybym miał pisać pod wpływem atmosfery zza ścian to chyba spisałbym w tym momencie testament :-). Chociaż… pozostając pod wpływem „mikstury odgłosów z zewnątrz”… Starego pijanego faceta zostawię (powód prosty – picie, na bank), ale jeśli chodzi o młodych studentów to wytłumaczcie mi jak to jest, że w czasach kiedy my zdobywaliśmy nowe stadiony oraz serca nowych niewiast (heh) oni siedzą całymi dniami i oglądają te denne amerykańskie komedie z podtekstem pornograficzno- miłosno - zabawowym?

Strona

50

„DL” zine nr 4


PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA Łatwo mówić o poczuciu równości oraz skromności, ale jak tu nie patrzeć z pogardą na… śmiecia, co to kontakt ze światem ograniczył do komputera i kolegi – podobnego muła - z pokoju? No nie da się… już chyba wyżej cenie lewactwo, bo oni chociaż jakieś plakaty rozwieszają, ci zaś moi lokatorzy potrafią nakleić tylko plakat z babą, której nigdy mieć nie będą… Zmierzam do tego, że jakoś dziwnie jestem pewien, iż tego typu ciecie spinają się właśnie w zakładach pracy, psują atmosferę, nie wiedzą co to lojalność oraz szacunek (mam na to przykłady z życia pod jednym dachem i to ewidentne), niesprzedawanie drugiego, a także nie mają po prostu -tego czegoś-… doświadczenia. Ludzie których znam, ze stadionu czy też Ci, którzy przeżyli coś na ulicy - wręcz odwrotnie. Dochodzą do nas (a raczej my dochodzimy do nich…) walczący z komuną, Ci którzy dostali od życia solidnego kopa bądź podnieśli się po upadku wynikającym z luk w kodeksie honorowym i jeszcze inne indywidualne przypadki… My i oni. Albo człowiek – albo śmieć. Poza tym, z nieco innej beczki. Ludzie to dziwni są… jak podśpiewywała Marysia Starosta. Ludzie to wieczni narzekacze. Zawsze im źle… W pracy nie warto się starać, bo jak się postarasz to i tak szef ma Cię w dupie, o czym świadczy przypadek dziesiątek ludzi… Bystry szybko się skapnie, że lepiej kombinować, bo jak będziesz miał wylecieć to i tak wylecisz, bez względu na poziom zaangażowania (włażenie w dupę jest oczywiście poza całkowitą dyskusją i odpada w przedbiegach…to sposoby śmieci). Często podobnie bywa ze sposobem myślenia kobiet (ale żeś mnie Panie Łysiak zaraził rozkminianiem tej płci…). Najpierw marudzą by stworzyć im taki dom jaki one chcą, a gdy dom zostanie stworzony to… i tak znajdą setki powodów by wyzywać tego swojego „zezgredziałego męża” (jak gdyby one same były wiecznie piękne)… Bo to o czym marzyły za młodu już mają, a więc poprzeczka zostaje podniesiona wyżej (chociaż nie jestem pewien czy to właściwa nazwa) i „czar pryska”… Przykład żonatych znajomych jakby potwierdzał tą teorię… Lekarstwo na wyznawaną przez ludzi zasadę „zawsze mało” jest jedno – świadomość tego zjawiska i… wyluzowanie szortów. Docenienie tego co się ma i robienie czegoś, co daje satysfakcję, przyjemność, a także poczucie spełnionego obowiązku. Nie pędźmy niczym istoty ludzkie na stacji „Metro Centrum”… Ambicja ambicją, ale zawsze mogliśmy mieć mniej, a także warto postrzegać otaczający świat (bliskich, pracę itd.) w miarę obiektywnie zamiast przez pryzmat własnych niepohamowanych (najczęściej oczywiście materialnych) rządz… Jak się pędzi niczym ludzie na stacji „Centrum” to (pozostając przy tym porównaniu) łatwo stację o nazwie „Życie” przejechać i znaleźć się w przysłowiowej dupie… Ł.

ANTYSEMITYZM LEWICY Od jakiegoś czasu z pewnym niedowierzaniem zauważyłem zmianę w sposobie postępowania pewnych opiniotwórczych mediów i tzw. „intelektualistów”. Otóż w roku ubiegłym (2011) wpadła mi do ręki GW (nie nie kupuję, darmowy egzemplarz) i cóż w nim czytam? Że uczestnicy Blokady Marszu Niepodległości zachowywali się agresywnie i nagannie. Myślałem, że to jednorazowy wyskok, ale nie. W tym roku Kongres Żydów nie poparł Kolorowej Niepodległej. Czemu? Ano dlatego, że środowiska lewackie coraz częściej i coraz ostrzej wysuwają oskarżenia przeciwko Żydom. Sprawa jest jasna: przecież antyglobaliści, anarchiści, komuniści i inne lewackie ruchy walczą ze światową finansjerą (a ta nawet przez nich uważana jest za żydowską) o powszechną równość, społeczeństwo bezklasowe, bez religii jako opium dla ludu (na biegunie przeciwstawnym są oczywiście ortodoksyjni Żydzi), o wolną Palestynę. Adaś nie może sobie na to pozwolić. Także wygląda na to, że romans lewicy z Izraelitami dobiega właśnie końca, czy będzie to rozwód ostateczny? Szczerze wątpię. Historia nieraz już pokazała, że dochodziło między nimi do kłótni (które przybierały krwawe rozmiary), ale po pewnym czasie wspólnie jednoczyli się przeciwko jedynemu wrogowi jakim jest dla nich prawica. Lewica (socjalizm) ze swej natury jest antysemicki. Wystarczy przeczytać Marksa. Choć sam był pochodzenia żydowskiego - pałał do nich ogromną nienawiścią (jak większość ideologów lewicowych. Ostatnio modny stał się Norman Finkenstein, to ten który napisał „Przedsiębiorstwo Holocaust”). „W kwestii pieniądza” napisałJaka jest świecka postawa żydostwa? Praktyczna potrzeba, własna korzyść. Jaki jest świecki kult Żyda? Handel. Jaki jest jego świecki bóg? Pieniądz. (...) Żydostwo stało się powszechnym współczesnym elementem antyspołecznym. Jednak o wiele ciekawszy cytat (przynajmniej dla mnie) to ten jaki umieścił w liście do Engelsa pisząc o Ferdinandzie Lassalle'u (założyciel pierwszej partii robotniczej w historii): „Jest teraz dla mnie całkowicie jasne, że jak wskazuje kształt jego głowy i sposób, w jaki rosną jego włosy, pochodzi on od Murzynów, którzy przyłączyli się do ucieczki Mojżesza z Egiptu (chyba, że jego matka lub babka ze strony ojca skojarzyła się z czarnuchem). To połączenie Żyda z Niemcem na murzyńskiej bazie musiało wyprodukować nadzwyczajną hybrydę." Gdzieś indziej pisał, że Żydzi polscy są rasa najbrudniejszą. Można tak z karolkiem w nieskończoność (zainteresowanym szczególnie polecam jego artykuł „W kwestii żydowskiej” ), ale szkoda czasu. Sam Adolf publicznie przyznawał, że wiele zaczerpnął z Marksa. Także nazizm i jego antysemityzm ze swej natury był socjalistyczny (lewicowy), a ci „postępowi” intelektualiści dalej próbują nam wmówić, że to ideologia prawicowa. PR to trzeba przyznać mają niezły, a co gorsze ludzie dalej im wierzą... Był taki czas (kiedy można ich było poznać po ubiorze), że niektórzy punkowcy nosili naszywki RAF tłumaczone jako Republika Antyfaszystowska (kto to wymyślił…), a tak naprawdę nawiązywała do Rote Armee Fraktion, w skrócie RAF. Powszechnie widomo, że miała ona powiązania z terrorystami (bojownikami) palestyńskimi. Grupa ta nazywana była też -Baader Meinhof- od nazwiska założycieli, a sama Ulriczka zasłynęła między innymi z takiego cytatu: „Auschwitz oznacza zabicie sześciu milionów Żydów i wyrzucenie ich na śmietnik Europy za to, czym byli: żydowską finansjerą“. I chociaż punki walczą z rasizmem to jednak od antysemityzmu nie stronią. Zresztą nie lepiej jest z anarchistami… Ich czołowy ideolog Bakunin pisał: „wszyscy nasi wrogowie, wszyscy nasi prześladowcy są Żydami – Marks, Borkheim, Liebknecht, Jacoby, Weiss, Kuhn, Utin – należą wszyscy, z tradycji i instynktu, do tego ruchliwego i intryganckiego narodu wyzyskiwaczy i burżujów”. Józef Stalin, Lenin, rok 1968, Polska Rzeczpospolita Ludowa i wiele wiele innych. Można tak w nieskończoność. Nic dziwnego, że „naród wybrany” lekko się zdenerwował i zaczął kontrofensywę. Na równouprawnienia dla „kochających inaczej” mogą pozwolić, na rozbijanie rodziny mogą pozwolić, na pijaństwo, narkotyki mogą pozwolić. Na opluwanie bohaterów z czasów wojny mogą pozwolić (nawet tych, co ratowali im życie), ale na antysemityzm w żadnym wypadku. Wara wam wy dziwolągi lewicowi, co się przebieracie w damskie ciuszki… Chyba trochę się zapędziliście zaraz was do szeregu ustawimy powrotem, a jak nie to się was wymieni - rasiści i antysemici. Adaś coś skrobnie, TVN w „Uwadze” pokaże, Hollywood coś nakręci i ludziskom oczy się otworzą. Ponieważ druga strona wie, co się świeci - już zaczyna najeżdżać na „wiecznie skrzywdzonych”. Teraz ci zaczynają swój odwieczny taniec. Niestety przeciwko Izraelitom nie mogą używać ulubionego stwierdzenia „antysemityzmu” (jak robią to w przypadku kibiców), ale pozostaje szereg innych z „faszystą” i mową nienawiści na czele. Było kiedyś coś takiego jak „Lewą Nogą”, pisemko któremu zarzucano antysemityzm. Sami redaktorzy bronili się, że oni piszą tylko o kwestiach palestyńskich i postępowaniu państwa Izrael w stosunku do Arabów. No proszę - ciekawe jakby to wyglądało w wykonaniu kogoś z prawicy (już widzę te nagłówki – „faszyści znów atakują”). Niby kwestie oczywiste, a wymawiane przez „kogoś” nabierają odmiennego sensu - pozytywnego. Gdybym był złośliwy powiedziałbym, że o pewnych sprawach (wszak prawda jest tylko jedna) mogą mówić tylko wybrani ludzie. A o co tak naprawdę chodzi? No cóż… jak nie widomo, o co chodzi to chodzi o pieniądze, a te jak widomo są ogromne. Co roku grube miliony euro idzie na walkę z realnym lub wydumanym rasizmem, antysemityzmem i innymi fobiami. Pokłóciły się świnie przy korycie i teraz się biją o lepsze miejsca. Ja bym się nie łudził, w końcu ktoś tam wygra i ze zdwojoną siłą ruszy w walce przeciwko nam, ale ten czas i ich potknięcia można wykorzystać (zamiast bezsensownie się kłócić) wszak gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. Skoro tak się rozsmakowałem w cytatach to na sam koniec jeszcze jeden (mój ulubiony w dyskusji z lewakami zaraz po Marksie): „ Murzyn jest leniwy i opieszały. Wydaje wszystkie swoje pieniądze na głupstwa i alkohol, podczas gdy Europejczyk jest inteligent i patrzy naprzód”. Zgadnij kto to? Nie to nie jest Adolf, to nikt inny jak ikona popkultury lewicowej (zwłaszcza „inteligencji”) Ernesto „Che” Guavara i jego „Pamiętniki”. Beny

Strona

51

„DL” zine nr 4


PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA

ZIEMKIEWICZ ORAZ ZAREMBA O NARODOWCACH W „UR” W numerze 2[49]/2012 gazety „Uważam Rze” (9-15 stycznia) pojawiła się dwustronicowa opinia Piotra Zaremby pt „Endecy nie tak bezgrzeszni” dotycząca wcześniejszych tekstów Rafała Ziemkiewicza, który jak tylko mógł ugrzeczniał przedwojenny polski ruch narodowy. Naprawdę doceniam intencję Ziemkiewicza, bo wiem, że dziennikarz chce ten ruch widzieć pozytywnie, nieco po swojemu, ale nie trzeba znać tak doskonale historii jak Pan Rafał by wyczuć, że nieco przesadza… Czytałem m.in. książkę o bojówkarskim działaniu ONRu na terenie przedwojennej Warszawy (wydana przez nacjonalistów), czytałem też teksty Ziemkiewicza i jestem nieco zdziwiony, a nawet zaniepokojony gdyż niedługo „zeswatają” polskich nacjonalistów z wyznawcami Rabina… To, że „oficjalna prawica” jest niestety mocno pro USA, a co za tym idzie – pro Izrael (nie chce mi się szukać cytatów z „Gazety Polskiej” bądź „Frondy”) to już niemal jasne, ale po co podciągać pod to ruch narodowy? Fanem Zaremby nie jestem, ale przypomina on, że polski nacjonalista często nie lubił żydów, a nawet ich bił i jest to fakt historyczny. Wrzucać do jednego worka nie wypada, podobnie w drugą stronę… A poza tym czy nie można bardziej dyskutować o argumentach? Tzn. za co polski narodowiec nie lubił żyda? Wreszcie, czy żydzi są święci, że trzeba się tłumaczyć z nielubienia tej nacji? Czy każdy przeciwnik żydów to bezmózgi brutal bez wiedzy o pobudkach swego czynu, innych niżeli bezmyślna agresja? Przemocy używa każde skrajne ramie różnych odłamów czy to prawicy czy to lewicy… Jak ktoś kogoś uderzy to uwaga się skupia na owym fakcie, jakby uderzenie kasowało argumenty i je unieważniało… Każda bojówka ma swoje powody i argumenty. Czemu nie dyskutuje się o żydowskich grzeszkach? Artykuł Zaremby zdobi zdjęcie salutujących (nie „hailujących”, tylko salutujących właśnie…) polskich nacjonalistów w maju 1937 roku. Wtedy to był dzień procesu przeciwko 36 bojówkarzom, którzy pod wodzą Adama Doboszyńskiego opanowali zbrojnie na kilka godzin miasteczko Myślenice. Owego salutu czasami do dzisiaj używają współcześni polscy nacjonaliści, którzy mieli zakładane sprawy jak gdyby wychwalali Adolfa Hitlera (m.in. właśnie współczesny ONR na Górze Św. Anny jakiś czas temu). Zresztą o salucie pisałem kiedyś osobny artykuł, nie ma co się powtarzać. Fakty mówią za nas… polscy nacjonaliści salutowali przed II wojną światową (i robili to nieco inaczej niż naziści w III Rzeszy). I jeszcze jedna sprawa. W tym samym tekście Zaremba przyznaje, że endeckie elity wniosły wielki wkład w budowanie niepodległego państwa. Dzisiaj niestety nie mamy narodowych elit… Ale szeroko pojęty ruch nacjonalistyczny także przyczynia się do głosu niepodległości, że przypomnę tylko kto zorganizował Marsz 11 listopada… Ciągle gdzieś się przewijamy i wierzymy w swoje racje, czasem kontrowersyjne dla obserwatorów. Czy powinniśmy się przejmować? W tym samym numerze „Uważam Rze” – inny redaktor „odhacza” Jobbik jako skrajność, pisząc o… kontrowersyjnym Fideszu. Kontrowersyjny Fidesz? Dla obecnych na Węgrzech nacjonalistów (wiec Jobbiku) – nawet ta partia bywa czasem niewystarczająco radykalna, chociaż moim zdaniem jest to już lekka przesada. No, ale granicę, zmianę języka – udaje się autorom tekstów, komentatorom osiągać. Chwała Wielkiej Polsce i pozdrowienia także dla bratanków Węgrów. Szacunek dla Waszego społeczeństwa, że głosuje i wspiera ludzi, którzy potrafią powiedzieć głośne NIE unijnym totalitarystom. Ł.

JEDNA OJCZYZNA – JEDNA KULTURA – WSPÓLNY WRÓG ! To, że oficjalny ruch narodowy (nie chcę rzucać nazwami partii, organizacji, bo generalnie dobrze, że one są…) przyciąga wielu ludzi, którzy z życiem ulicy nie mieli nigdy nic wspólnego to rzecz naturalna. Tak jest w każdym oficjalnym ruchu politycznym, partii czy stowarzyszeniu, które zajmują się takimi sprawami jak ideologia, gospodarka, życie narodu… Trudno by rządzili państwem ludzie niewykształceni bądź wychodzący codziennie na solówkę pod blokiem… Ruchy nacjonalistyczne (ale i lewackie…) mają jednak inne ramie, nieoficjalne. Walczymy generalnie w tej samej sprawie, ale na całkiem innych zasadach. Wynika to m.in. z różnicy życiorysów, charakterów, priorytetów i zainteresowań. Gdzieś tam jednak doszliśmy do wspólnych wniosków i tak na symbolicznym 11 listopada było kilkuset bojówkarzy w kominiarkach, ale także wiele tysięcy szarych, grzecznych Polaków… Ważne by znać swoje miejsce i uważać resztę narodu za innych, ale jednak swoich, godnych wspólnej walki. Pamiętajmy, że Ojczyzna złożona z samych ludzi ulicy jest niemożliwa, a nie wszyscy np. antykomuniści to ludzie ulicy. Kibolka to nasze hobby, styl życia, cieszę się, że 11 listopada byliśmy z tymi, którzy nie mają z naszym środowiskiem (zaś z krajem, szacunkiem do przodków, kultury itp. jak najbardziej) nic wspólnego… Garniturki nie powinni się wypowiadać na temat stylu naszych działań, a ja czy Ty kibol nie powinniśmy mieszać się stricte do działania politycznego, wchodzić w zależność od danej partii – tak mi się wydaję. Wspierać tych, którzy działają w naszej sprawie – owszem, ale sam jestem za działaniem autonomicznym w przypadku „ulicznej” części polskiego ruchu nacjonalistycznego. Też mi się twarz cieszyła jak widziałem K. w kominiarce rozmawiającego z mediami przed Tóskobusem, ale wszyscy wiemy, że dla jakichś tam wyborców jest to odpychające (co nie znaczy, że K. nie powinien tam w tej kominiarce być – na moje wyszło fajnie, tyle że chcę ukazać, iż nasze działanie, a działanie polityczne to dwie różne opcje – nie mieszajmy tego zbytnio!). Mieszanie się nie do swoich spraw prowadzi do różnych ciekawych sytuacji, jak np. liść dla „ogarniającego” idących bojówkarzy harcerzyka w mokasynach, bo dostał jakąś tam funkcję od stowarzyszeniowych kolegów i megafon do ręki (11.11.2010)… Wcale mnie owy liść nie dziwił, bo niektórzy naprawdę nie mają wyczucia kiedy zamknąć papę. A prawda jest taka, drodzy koledzy „oficjalni”, że gdyby nie radykalne skrzydło ruchu nacjonalistycznego (które jest od zawsze, w różnych postaciach, obecnie mamy okres najlepszy…) to połowa (więcej?) manifestacji współczesnego ruchu narodowego byłaby kompromitacją… Szanujmy się, róbmy swoje. Jedni są od tego by walczyć, inni od tego by nasze dzieci nie musiały oglądać ślubów dwóch facetów na polskich osiedlach, transwestytów w Sejmie (a powiem Wam, niestety zupełnie serio, że na Zachodzie coraz bliżej bezczelnego wynurzania się na powierzchnię są pedofile, którzy już „zbierają sobie” przychylnych „naukowców!”) itd.… Obie grupy muszą zrozumieć to, że są sobie potrzebne. Nie wchodzić sobie w drogę, z głową wspierać. Jebać polityczną poprawność, lewacy bez skrupułów – bezczelnie bronią swojego bojówkarskiego ramienia. Lewackie kurwy prosto w oczy kłamią w TV, że antifa to nie coś na wzór bojówki, nie wiem czy te lewe dzidy są tak głupie by w to wierzyć czy po prostu bronią swoich przed Systemem (jeśli tak, to jakby nie patrzeć dobrze!). Nie wymagam od naszych kłamstwa w oczy, nasz ruch opiera się na prawdziwe, ale chociaż „ciach bajera” panowie w garniakach i w studiach TV! Naszym celem, podobnie jak Waszym – Wielka Polska! Ł.

Strona

52

„DL” zine nr 4


PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA

PODWÓJNE STANDARDY Zastanawiałeś się kiedyś nad podwójnymi standardami stosowanymi przez -pewnych ludzi- wobec niektórych narodów-? Myślałeś o tym, że powinniśmy zrezygnować z pewnych rzeczy, a inne natomiast powinniśmy przyjąć, w dodatku bezkrytycznie? Słucham „pana mądrusińskiego” z pięcioma tytułami przed nazwiskiem (nadzwyczajny… to już wiadomo przez kogo nadany), który opowiada o tym, że Polacy powinni zapomnieć o przeszłości i skupić się na teraźniejszości, jednocześnie pan ten mówi ciągle o holocauście… Słyszę jak mówią mi, że powinienem przestać taplać się „w błocie polskiej martyrologii”, podczas gdy sami ciągle wspominają o czarnym niewolnictwie. Mówią mi, że powinienem przestać postrzegać ludzi na podstawie stereotypów, podczas gdy sami podtrzymują obraz Polaka-katolika-antysemity. Opowiadają mi o integracji i mieszaniu się kultur, podczas gdy sami zabraniają kobietom u siebie wychodzić za mąż za ludzi innej narodowości. Mówią mi w końcu, że te spalone przedmieścia, dzielnice to wynik biedy i frustracji przybyszów z Azji oraz Afryki zostawionych na pastwę losu przez utrudniających im start w życiu, że pieniądze z socjala im się należą, bo oni są poszkodowani przez los... Jednocześnie, te same media ryczą do mnie ze szklanego pudła, że my Polacy powinniśmy być wdzięczni, za to, że ciężko pracujemy, odprowadzamy podatki (z których są utrzymywani inni przybysze) i, że nie powinniśmy wyciągać naszych brudnych łap po żadne zasiłki, wszak dostaliśmy pracę, której nie chcieli podjąć nawet miejscowi. Zastanawiam się, czy tylko ja to widzę, czy też ze mną jest coś nie tak? Czyżbym oszalał? Widzę te podwójne standardy kierowane przeciwko pewnej grupie ludzi i nie wierzę. Nie wierze w to, że ta atakowana grupa ludzi, zamiast się bronić, odpowiadać na zarzuty, przyjmuje razy wymierzane w nią ze spokojem, z przestraszonymi cielęcymi oczkami. Mało tego – nie dość, że przyjmuje wszystkie te niedorzeczności, to jeszcze pozwala sobie wmówić, że… to jest jej wina, bo nie przykłada się dostatecznie do integracji i postępowanie innych kolorowych imigrantów wobec nich to na pewno wynik zakamuflowanych w nas uprzedzeń, siedzących gdzieś głęboko w naszych mrocznych katolickich duszach! Pamiętaj więc… jeśli pobił cię Murzyn to na pewno spojrzałeś na niego rasistowsko. Jeśli muzułmanin opluł kobietę to prawdopodobnie jej miniówka go sprowokowała, wszak to cielesna „mowa nienawiści”. Jeśli przypadkiem spotkałeś Izraelitę, a on ci powiedział, że jesteś antysemitą, nie kłóć się. Twoje blond włosy, niebieskie oczy i krzyżyk na piersiach mówią same za siebie. Jesteś winny jak cholera i od tego wyroku nie ma odwołania! Ludzie czy ten świat oszalał? Czy nie można już się bronić? Czy na przemoc nie mogę odpowiedzieć siłą, bo zostanę oskarżony o uprzedzenia? Czy nie mogę przedstawiać faktów i związanej z nimi prawdy, bo zostanę oskarżony o mowę nienawiści, zacofanie, ciemnogród i Bóg wie, o co jeszcze? Nie dajcie się, oni chcą w was wzbudzić litość i wstyd, za coś, co nie jest absolutnie waszą winą. Chcą żebyście sami łapali się na tym, że macie „niepoprawne” myśli, żebyście wstydzili się wyrażać swoje zdanie. Oni chcą żebyście bezmyślnie wtopili się w wyznaczony trend. Chcą z was zrobić szarą bezmyślną masę. Nie wierzcie, że pozwolą na jakąkolwiek indywidualność wybiegającą poza ich standardy. Samodzielna, myśląca jednostka to zawsze problem. Im tacy ludzie są niepotrzebni. Zaczną zadawać pytania, mogą dojść prawdy. Nie, na to sobie pozwolić nie mogą. Wyznaczą trendy, dadzą używki, żeby łatwiej dało się wami manipulować, żebyście nie zadawali pytań. Ja wiem, że każdy ma prawo wyboru, wolną wolę. Ale czy to oni pierwsi nie wydali wojny, nie złamali tej prastarej niepisanej zasady, że każdy człowiek ma prawo sam o sobie decydować, gdy wyznaczyli jedyną i słuszną linię indywidualności, każdą inną atakując? Zastanowicie się nad tym sami. Zastanawialiście się kiedyś czemu oni sami nie biorą udziału w cyrku, który zbudowali dla reszty? Zastanawialiście się czemu swoje dzieci wysyłają do najlepszych szkół, dlaczego sami nie biorą narkotyków i nie upijają się jak bydlęta (prócz znanych wyjątków)? Powiedzcie mi dlaczego sami stosują się do prostych zasad moralnych i etycznych ustalonych już dawno temu? Czemu oni sami w swoim postępowaniu, ubiorze, zachowaniu, dbałości o rodzinę i dzieci stosują inne wzorce niż te, które podają wam w massmediach? Jeśli do tej pory się nie zastanawialiście to najwyższy czas zacząć. „Dobrze”… - powiecie, „ale czy ja mogę coś z tym zrobić”? Tak możesz. Zacznij od małych kroczków. Rób tak, żeby to oni się wstydzili swojego postępowania. Zbijaj ich argumenty, swoimi. Nie wstydź się mówić głośno tego, co myślisz. Gdy ktoś będzie ci mówił, że jesteś homofobem i mówisz mową nienawiści, odpowiadaj na ich bzdurną logikę prawdą i faktami (skoro ty masz się wstydzić swojej seksualności niech oni wstydzą się swojej). Powiedz takiemu delikwentowi, że homoseksualiści to najwięksi zbrodniarze na przestrzeni dziejów, że hitlerowskie SA łącznie z ich przywódcą Ernestem Rohmem i ich sodomickimi skłonnościami była częścią represyjnego aparatu III Rzeszy, wspomnij o Neronie, co to lubił się przebierać w damskie ciuszki, podobnie jak Kaligula. Zresztą przyjmując ich pokrętną logikę można wrobić w to nawet Juliusza Cezara (kult nienawiści i przemocy), wszak wymordował kilkaset tysięcy Galów, jeszcze więcej zmusił do przesiedlenia się paląc ich siedziby... Pamiętajcie - oni chcą was wynarodowić, żebyście byli ludźmi bez przeszłości (Historia Magistra Vita Est- historia jest nauczycielką życia- mawiali starożytni). Spójrz na swoją przeszłość, a domyślisz się jaka może czekać cię przyszłość! Wyciągając wnioski z historii, możesz ominąć błędy kiedyś popełnione. Dlatego tak często ta dziedzina nauki jest fałszowana, zmieniana i ma kilka wersji. Bez własnego zdania, bez chęci walki, z ciągłym -inni mają gorzej- jako pocieszeniem, z biernym poddaniem się losowi (będą starali ci się wmówić, że to są twoje cechy- tolerancja, integracja, podczas gdy prawidłowe określenie tego to bezsilność, kapitulacja). Twoja chęć walki i obrony szeroko rozumianej wolności (tak nawet tej stadionowej czy leśno-ustawkowej) będą nazywać bezmyślnym kultem siły i wychowaniem w nienawiści i przemocy (wszak ciężko walczy się z ludźmi zorganizowanymi, pełnymi siły i wigoru, mającymi obycie w walce, nieczującymi strachu przed wyrzuceniem ich za nawias tak zwanego „społeczeństwa”. Oni wiedzą, że już to zrobili, a nam zostaje tylko walka. Możemy się poddać i iść jak barany na rzeź wkomponować się w resztę i wieść żywot człowieka poczciwego - byle jaki….). A kim są oni domyślcie się sami……..All animals are equal. But some animals are more equal than others. Beny

„PO CO TO WSZYSTKO”? ROZWAŻANIA NAD SENSEM ŻYCIA RÓŻNEGO TYPU LUDZI Każdy, nawet średnio inteligentny człowiek ma w pewnych momentach swojego życia chwile kiedy zastanawia się „po co to wszystko”, a więc rozważa sens swojego życia, istnienia. Codziennych czynności, celu… Sensu podejmowania danego ryzyka bądź poświęcenia. Zastanawia się czy „warto”, czy „jest po co”. Ci, których życie składa się z samych obowiązków oraz przykrości zapewne bliżsi są depresji niżeli osoby posiadające punkty zaczepienia w postaci: pasji (jak my kibice, zresztą wielu z nas ma również pozostałe punkty odniesienia), ukochanych dzieci, pełnienia jakiejś ciekawej funkcji czy też wykonywania wymarzonej, sprawiającej przyjemność pracy itd. Nie wszyscy jednak akceptują swoją pozycję na tym świecie, rośnie w nich gniew lub bunt. Różni są bowiem ludzie i różne są ich cele, można jednak zaobserwować kilka rzucających się w oczy typów. My reprezentujemy grupę, która ma co ze sobą robić i wierzy w szczytne idee, ale niestety dlatego rządzi Platforma, a trzecią siłą jest Palikot, że ludzie są różni oraz przede wszystkim podatni na manipulację. Przyjmują wiele politycznych kłamstw gdyż ważna jest dla nich własna wygoda i sytuacja finansowa, a także utopijny „luz”. Dlatego te całe ogłupianie ludzi oraz przesadny kult jednostki jest tak szkodliwy. Zacznijmy jednak od początku. Czym jest „wszystko” i… po co to? Z obserwacji wynika, że jesteśmy podzieleni na takich, którzy starają się wpływać na swe życie, zmieniać je, polepszać oraz na takich, którzy nie przejmują się i biorą je takim jakie jest. A zatem mamy (przykładowo) szczęśliwych acz ubogich alkoholików oraz stale smutnych bogatych ludzi na tzw. poziomie, którym jednak ciągle mało w życiu poczucia spełnienia… Czują, że brakuje im „tego czegoś” przy czym inni, mniej potrzebujący do uzyskania uczucia szczęścia – czerpią radość z malutkich rzeczy bądź nawet nie rozmyślają o tym tak jak ja teraz. Nie jeden gdy mu wspomnisz o takich rozmyślaniach puknie się w głowę, gdyż sam może ich nie potrzebować… Różni ludzie szukają sensu swojego życia w różnych miejscach, czynnościach, stawianych sobie celach.

Strona

53

„DL” zine nr 4


PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA Tytuł niniejszego tekstu brzmi „Po co to wszystko? Rozważania nad sensem życia różnego typu ludzi”. Czym jest owe „wszystko”? Moim zdaniem całą tą drogą życiową, której jesteśmy poddani przez presję otoczenia i panującego systemu, otaczającej nas kultury itd. Szkoła, praca, a także małżeństwo, obowiązki, rocznice itd…(nie oceniam tego jako zjawisk negatywnych!). Warto mieć w tym wszystkim do czego jesteśmy niejako zmuszani (płacenie podatków, pracowanie, presja płynąca z funkcji małżonka itd.) jakiś swój własny sens życia, cel który spowoduje, że nasz ziemski byt będzie pozbawiony ciągłego stawiania sobie pytań „Po co?” (a więc dający poczucie spełnienia, uczucie bycia potrzebnym, coś dającego satysfakcję, radość itd.). Kiedy to pytanie stawiamy sobie zbyt często, najwidoczniej coś jest nie tak, być może dojrzewamy do tego, że to co robiliśmy (lub czego nie robiliśmy), jak żyliśmy jest mało poważne, być może dopadło nas jakieś zwątpienie bądź zrezygnowanie. Warto wyciągnąć wnioski z takich myśli, a czasem je po prostu przeczekać gdyż są najzwyklejszymi chwilami zwątpienia (np. w przypadku znużenia latami uprawianym tym samym sportem, znudzenia jakąś szanowaną osobą itd.). Nadzieja… Sensem życia wielu ludzi jest sama nadzieja… Nadzieja, że los się odmieni, że czeka na nas coś niespodziewanego, pięknego, nowego… Całkowicie odmiennego niżeli to, co dotychczas znamy i np. uważamy za beznadziejne. Jak rzekł Kant: „Dla przeciwwagi wielu uciążliwości życia niebo ofiarowało człowiekowi trzy rzeczy: nadzieję, sen i śmiech”. Za czasów wojen niejedna rodzina żyła nadzieją powrotu zaginionego jej członka… Cały czas wielu żyje nadzieją na to, że odwzajemni miłość ukochana osoba i może tak czekać w nieskończoność, wmawiając sobie, że warto czekać na tą chwilę i żyć dla niej itd… Jednak grono ludzi potrzebuje nadać swemu życiu głębsze znaczenie niż sama nadzieja… Więź z ideą… Ernst Junger, niemiecki nacjonalista (krytykujący nazizm), napisał: „Wielki teatr świata ma nieliczny personel. W kostiumach historycznych, z językiem różnych epok na ustach, występują wciąż te same postacie, grając parę odwiecznych konfliktów”. Te konflikty są jednak na tyle porywające część społeczeństw każdego okresu, że owi ludzie chcą je „zagrać”. Ba – człowiek czuje taką potrzebę. I tak np. pewien typ mężczyzn musi walczyć. Dawniej podczas wypraw krzyżowych, a dzisiaj np. z policją podczas Marszu Niepodległości 11 listopada w Warszawie. Wielu z nas po prostu lubi konfrontację, ale wielu ma także poczucie misji, walki o większe ideały oraz wygląd ich Ojczyzny. Nie wystarczy im np. walka w ramach rywalizacji sportowej gdyż naprawdę wierzą w swe idee. Walka o ideały jest sensem życia znacznej części społeczeństw każdej ery. Nie tylko walka wręcz! Nie brakuje na świecie politycznych, prospołecznych aktywistów, którzy całe życie szerzą to co uważają za słuszne… Chcą komuś pomóc, coś przekazać, coś wywalczyć… Taki aktywizm daje im spojrzeć wstecz z poczuciem dobrze wykonanej misji, szczytnie przeżytego życia. Dla takich idealistów dobra materialne mają mniejsze znaczenie i sens życia widzą niekoniecznie w gromadzeniu kolejnych „gadżetów”. Chcą się wpisać w pewną misję dziejową, kiedy inny typ człowieka nie dba o swój wpływ na przyszły wygląd ziemi, po której stąpa i oddaje się wyłącznie spełnianiu swoich zachcianek… Bawi się, imprezuje, idee oraz wszelki aktywizm go nudzą i śmieszą… Takimi osobami często są liberałowie bądź ludzie nieszufladkujący się, niezainteresowani nawet tym szufladkowaniem. Beztroscy. Niemyślący nad jakimś wyższym duchowo sensem życia, tylko czerpiący z możliwości sprawiania sobie przyjemności ile się da. Wracając do Kanta – chcą śmiechu i snu… Uważam, że ze zdrowo pojętą ambicją nie ma to wiele wspólnego. Egoizm… a więc plaga XXI wieku… chociaż nie tylko! Jedną z najsłynniejszych myśli jednego z przedstawicieli liberalizmu, Jeremy’ego Benthama było przekonanie, że ludzie pragną w życiu przede wszystkim przyjemności cielesnych, które są dla nich ważniejsze niż dobro świata. I obserwując otaczający nas świat, niestety trudno się z tym liberałem (żyjącym w latach 1748-1832, już wtedy ludzie to zauważali, nie tylko w kulminacyjnej erze konsumpcjonizmu jaka zdaje się mieć miejsce obecnie…) nie zgodzić. Bentham dodawał jednak, że nawet celem państwa i prawa powinno być dawanie ogólnego szczęścia człowiekowi (inni poczuwają się zaś do obowiązków względem kraju, to tak dla kontrastu)... A więc sensem życia dla takiego człowieka (i jego władzy) powinna być ogólna przyjemność życia, najlepiej nic więcej… Również rozumował tak np. James Mill (szkocki filozof, historyk, polityk i ekonomista), który zaliczał się do tzw. utylitarystów sądzących, że powołaniem człowieka jest dążenie do szczęścia. Zapewne części tak, ale jak już zresztą było sugerowane w tym tekście – nie wszystkich! Ta reszta (a więc m.in. my) zazwyczaj narzeka na „bezduszne masy” żyjące bez głębszego (ich zdaniem) celu i próbuje na nie wpływać. Zwracać uwagę na wartości niematerialne. Działa propagandowo, z różnym skutkiem. Warto tu jeszcze dorzucić cytat Kanta: „Człowiek jest celem samym w sobie”… Masy zombie żyjący od zakupów do zakupów to niestety plaga dzisiejszych czasów, prawdziwy standard „zachodniego” życia… Ludzie łatwi do manipulowania dla rządów. Wiara… Niektórzy dążą do jak największej liczby przyjemności cielesnych, żyją dla jakiejś działalności itd., a największym celem życia innych jest dążenie do zbawienia. Jak głosił św. Tomasz z Akwinu - jeśli byty przygodne nie istnieją w sposób konieczny (pojawiają się na świecie i przemijają), musi istnieć byt konieczny – Bóg. Osoby wierzące, sens życia mogą widzieć w religii i czekającym ich życiu wiecznym. Nawet jeśli na ziemi nic nie ma wg nich sensu – warto żyć, starać się być dobrym człowiekiem gdyż po śmierci na ziemi czeka nagroda w niebie. Nie jesteśmy w stanie udowodnić czy Bóg istnieje czy nie, ale dla osób wierzących, a takich nie brakuje – religia może być całym sensem życia, tym bardziej jeśli owe osoby nie odnajdują się w życiu na ziemi (ale nie tylko, wierzące są także osoby o ciekawym i bogatym życiu ziemskim…). Jak zaś twierdzi Karol Marks, komunista i m.in. antychrześcijanin: „religia to opium dla ludu”… Ateiści porzucają misję życia dla Boga, żyjąc wyłącznie dla siebie bądź dla innych osób, które mogą ujrzeć własnymi oczyma. Jakże inny jest sens życia dla tych dwóch typów jednego gatunku ludzkiego… Nikt nie chce stracić sensu… Zresztą – jak w tym (wcale niewyczerpującym tematu, wszak sensy życia się krzyżują, czasem jest ich kilka, czasem nie ma żadnego…) tekście widać, typów podejścia do życia, motywacji i sposobów na nadawanie mu sensu jest znacznie więcej… Jak wyraził to raper o ksywie Sokół: „Każdy ma inny życia sens i orbity bieg” (utwór „Sens życia” na wspólnej płycie z Marysią Starostą „Czysta brudna prawda” z 2011 roku). Warty przytoczenia jest również refren tej piosenki: „Kiedy tracisz coś co wszystkim jest dla ciebie dzisiaj – jutro traci sens, świat traci sens, tracisz sens życia”. Wyobraźmy sobie na przykład, fantazjując, że Karolowi Marksowi ujawnia się anioł, a on postanawia o tym –po napisaniu swych licznych manifestów ateistycznychpowiedzieć… Nie trudno sobie wyobrazić, iż sens życia nie tylko jego, ale i rzeszy jego fanatycznych wyznawców/ aktywistów uległby bolesnemu upadkowi… Z bólem jest związane stracenie każdego sensu życia: ukochanej osoby, możliwości realizowania się (np. trwała kontuzja u sportowca), pieniędzy przez materialistę itd. Możemy wszystko… To od nas zależy jaki przyjmiemy dla siebie system wartości oraz życiowe priorytety. Od naszego charakteru, doświadczeń zależy czego potrzebujemy do życia. Jak powiedział przywoływany już w tym tekście Niemiec Ernst Junger: „Każdy człowiek ma jakieś dobre strony. Trzeba tylko przekartkować złe”. Nieco parafrazując, uważam, że nawet najbardziej leniwy człowiek, uważający swe życie za mało wartościowe i bezcelowe gdy tylko uświadomi sobie to o czym piszę w tym tekście (+ wymusi w sobie nieco silnej woli) jest w stanie poszukać czegoś co nada jego życiu sens. Nie wierzę, że jest osoba, dla której kompletnie nic nie jest wartościowe. Nawet dla bezdomnego alkoholika istnieje sens – butelka picia. Mam nadzieję, że Wy macie większe potrzeby i ambicje… Wielu ludzi pasje znajdują same już od dziecka, a reszcie zostaje nadzieja, działanie i piękno niepewności jutra. Wszak życie ma sens również dlatego, że nie wiemy, co czeka nas kolejnego dnia… Może coś znacznie lepszego niż dziś? Ł.

Strona

54

„DL” zine nr 4


PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA

NIE! NIE CHCEMY WAS TU – TO NASZ KRAJ! Masakryczny, lutowy atak zimy jeszcze bardziej utrudnia poruszanie się po Stolicy Polski. Komunikacja miejska często funduje nam dodatkowe „atrakcje” takie jak 15 minut marznięcia –gratis, co w połączeniu z szybkim życiem warszawskim (ciągły brak czasu) i pogodą jest jej sporym grzechem… Cóż jednak zrobić…, trzeba dostosować się do warunków, mało tego – ciekawie egzystować i nie tracić dni… Wszak wskazówka zegara stale się przesuwa. Macie jakiś pomysł by zwolniła, nie licząc przyjmowania stylu życia brudasa- anarchisty na squacie :-)? Kiedyś widziałem w jakimś dokumencie o squacie Rozbrat jak lewak nawijał, że gdy sika skupia się na czynności sikania, nie myśli o tym co za chwilę i dzięki temu czas mu wolniej płynie :-). Nie ma jak lewacki „intelektualizm”, heh. Tymczasem kolejna dawka zimowych rozkmin, pisanych przy -20 na dworze… Mija kolejna doba z niecałymi 4 godzinami snu… Praca, trening, w międzyczasie „DL” i inne sprawy… Tak ostatnio wygląda –rozkład jazdy- redakcji, który być może doprowadzi kiedyś do „przegrzania” organizmu… No cóż, jak to śpiewali – „jeszcze będzie czas by odpoczywać”… Pewnie czym człowiek starszy tym mniej silny (ale z drugiej strony… coraz bardziej świadomy… więc?), sam jestem ciekawy na ile starczy pasji by utrzymać ten „grafik”… Lata lecą, końca nie widać. -Działo się- gdy trwała beztroska dziecięca sielanka, -dzieje się- gdy „płacę rachunki i czuję się jak facet”, cytując Molestę… Tak już chyba musi być. Może jest to chore, ale fajne i czuję, że trzeba fanatyzm pielęgnować zamiast równać w dół (do stada). Pewnie któreś z zajęć wykluczy założenie rodziny, która to jest podstawą zdrowego narodu. Ale na pewno nie wykluczy wszystkiego :-). Jaka będzie kolejna nauka od życia? He… tego nie wiemy. Trzeba pozostać czujnym i „nie zgłupieć od tej mądrości”, jak pisał Łysiak… Pokora przede wszystkim. W każdym razie nie ważne czy jest to śmieszne, żałosne czy nudne – zamierzam pisać tu za darmo o Legii, Warszawie, Polsce i życiu, bo są to promienie jednego słońca, które kocham… Także… „chroń Boże przed diabłami w mundurach o niebieskim kolorze” (Molesta) i daj siły… Dopóki „W tysiącach bloków – świadkowie lotu”… (Tetris) to jest po co pisać… A zahaczyć dziś chciałem o stołecznych obcokrajowców i nie tylko, ale rozpisałem się nie na temat przy tym nagrzanym kaloryferze i gorącej herbacie... Ciekawe są kontrasty współczesnej Warszawy. Z jednej strony wylansowane modnisie, coraz to większe wynalazki w Centrum (już nic mnie tu niestety nie zdziwi…), a z drugiej ludzie z ulicy w przykładowych drechach włożonych w skarpety. Moda z drogich, ekskluzywnych magazynów dla szczurów przeplata się z modą podziemia… Nie dwa, a kilka światów egzystujących obok siebie i nierozumiejących siebie nawzajem. Całkiem inne priorytety, zasady, postrzeganie rzeczywistości… Strój jest tu tylko symbolem. Ostatnio spotkaliśmy z kolegą na Placu Bankowym ciotę w damskich ciuchach… Niby facet, a z torebką pod pachą itd… Nie wytrzymaliśmy. Na pytanie czym do kurwy nędzy jest, potrafił odpowiedzieć polecane dziwakom przez liberałów/ lewaków „co masz do mnie personalnie?”. Jebany „zbiór niezależnych jednostek”… Jesteś pedale częścią narodu, który ma swoją kulturę i dostrzega zachowania, które budzą wstręt. Naturalny wstręt, odruchy wymiotne, których nie da się „wypracować” przez popkulturę, w przeciwieństwie do szerzącego się propedalstwa… Widzi się coś obrzydliwego, to zwraca się na to uwagę – filozofia zbędna. Personalnie to możesz sobie dziwaczyć na bezludnej wyspie, ale niestety (dla ciebie i dla nas) mieszkasz w Polsce… W kraju, który zobowiązuje do reakcji na deptanie tradycji i sianie ohydy na oczach normalnych ludzi. Świadkiem takich sytuacji jak z opisaną ciotą byłem wiele razy… Co się powtarza? Kiedy z nimi „rozmawiamy” w ich wyrazie twarzy widać wywyższone spojrzenie, a z ich ust słychać slogany, które mają dowodzić, że są oświeceni - rozmawiają zaś z bezmózgimi idiotami… Jakie to typowe dla tęczowych… Oni postępowi, my – mimo, że zazwyczaj tak jak oni studenci (czy też po szkołach), to dla nich niewykształcony margines… Stereotypy puszczane przez lewaków / liberałów… Którzy niestety są większością w mediach i polityce. A tak chcą prowadzić walkę z tymi stereotypami, samemu będąc nimi przesiąkniętym... Jeśli na stadionie / hali tłumaczy się ciemnoskórym, że niekoniecznie jest to najlepsze miejsce dla nich, w ich „o co ci chodzi” (+ minie) można wyczytać stwierdzenie, że nie mamy o swych poglądach najmniejszego pojęcia… Zadam tylko pytanie, czy jeśli wyrośnie w Polsce pokolenie „polskich kolorowych” to będą utożsamiali się oni z historią Polski, z II RP na czele? Czy poczują więź z przodkami, którzy byli w znacznej mierze biali (nie licząc marginesu różnych wydarzeń historycznych)? Tu jest Polska… chcemy by tą Polską pozostała. I to wszystko… a dochodzą jeszcze inne aspekty. Rozmawiać o tym można godzinami. Media, popkultura, lewacy i liberałowie doprowadzili do tego – wmówili opinii społecznej, że multi kulti, pedalstwo to NIEUNIKNIONY ROZWÓJ cywilizacji, a wszyscy inni są ciemnogrodem… Gówno prawda. Mamy prawo wyrazić swoje zdanie i oburzenie. Szkoda, że kochana Warszawa – jak każda inna europejska stolica, nasiąka bezdusznymi modnisiami, a lewacy sądzą, że mogą tu zaczynać manifestować swe zboczenia… Aczkolwiek kto widzi tylko tą stronę miasta – jest ignorantem, bo na osiedlach czai się dobry klimat warszawski… Który zapewne zawsze będzie szydził z wynalazków nawiedzających to miejsce. Rośnie też opozycja, co można zobaczyć po ilości celtyków, motywów antylewackich noszonych na ulicznej/ stadionowej garderobie… Ważne by –dyskusja- trwała i byśmy nie dali zawłaszczyć tęczowym kolejnych przestrzeni… Ł.

„JEŚLI BÓG MIAŁ SWÓJ PLAN TO TY MU WYBACZ” Jak pisał w jednej ze swych książek Waldemar Łysiak – człowieka trzeba widzieć takim jakim on jest, a nie takim jaki chciałoby się by był. Gdyby osoby, z którymi miewałem do czynienia wiedziały o tej prostej zasadzie, uniknąłbym zapewne wielu nieporozumień w życiorysie… Zasady nigdy nie dotyczą jednej osoby, a więc macie podobnie. No cóż…, życie to walka i ciągła nauka. Są osoby, które tkwią w kłamstwie, bo widzą rzeczywistość oczyma wyobraźni i własnych fantazji, nie zaś realny obraz. One pojawiają się w naszym życiu i znikają. Przykładem skrajnym może być wierząca w przemianę swego kata, regularnie bita kobieta… Chciałaby zmiany i przez tą wierną chęć, widzi nadzieję tam gdzie być jej raczej nie powinno… Tak samo człowiek patrzy na drugiego przez pryzmat swoich o nim (jak i o życiu) wyobrażeń, krzywdząc zarówno siebie jak i tego drugiego… Czeka na zachowania, których wymaga, a których nie powinien wymagać, bo docelowa osoba do owych zachowań nie pasuje. Prowokuje z jakiegoś powodu do powstania wyobrażeń, wydaje się być może znalezionym ideałem. Jest to częsty mechanizm w związkach damsko- męskich… Chodzi z pozoru o rzeczy błahe. Złudzenie, naiwność. Wiara, że znalazło się kogoś do odegrania wymyślonej PRZEZ SIEBIE roli… A niebezpiecznie jest uwierzyć, że będzie dokładnie tak jak Ty chcesz… nie tylko w sprawach związków. Najczęściej jedna ze stron nie potrafi zaakceptować, że druga niekoniecznie podziela jej zainteresowania i chce żyć połowicznie własnym życiem… Wielu ludzi szuka psa… nie partnera! Zapominając, że istnieje pewien kompromis dwóch życiorysów, na którego czele stoi tolerancja dla cudzej pasji. Zasady związku – powinny zostać zachowane, ale czysta pasja powinna zostać puszczona wolno i z przyzwoleniem drugiej strony. W skrócie: zabrać kogoś w swoją podróż, ale tak naprawdę przejeżdżać część samotnie, bo „co moje to moje”… Nie wymagać by ktoś stał się taki jak Ty… Chyba, że faktycznie szukasz psa, nie zaś innego bogatego charakteru…Dwa inne acz równie bogate charaktery są dobrym fundamentem pod coś trwałego, ale tylko wtedy gdy obie strony potrafią się wysłuchać i ciekawie opowiadać o tym, co je porywa… Zorganizować sobie trwanie w swoich pasjach, ale i bycie razem. Kiedy jedna ze stron nie słucha, a podciąga drugą osobę pod siebie – narzucając własne klimaty… może się to skończyć tylko zwarciem. "Człowiek jest skonstruowany tak by się dostosowywać. I jeśli Bóg miał swój plan to Ty mu wybacz. To Ty też musisz mieć swój i się nie odzywać – rymował Fokus… Człowiek silny ma predyspozycję do dostosowania się do trudnej sytuacji i jeśli Bóg/ los Cię przed nią postawi… jeśli wyczujesz, że warto, jeśli są perspektywy – spróbuj dostosować się do nowej sytuacji, wybaczyć to, iż być może nie będzie w pełni tak jak sami chcieliśmy… Przecież mimo planu jaki ma dla nas los, możemy mieć swój własny i realizować go w tym świecie jaki nam zaserwował… Wszystko jest możliwe, trzeba chcieć i posiadać silną wolę. Wydorośleć, nie podejmować pochopnie decyzji. Życie to nie koncert życzeń. Tym bardziej w Polsce. A rym Sokoła „Mogę popełnić błąd, wszystko stracić od ręki – może już go zrobiłem, sądząc, że był niewielki” – pozostaje jednym z najlepszych rymów w historii polskiego hh… Tytułowym „planem Boga” wobec Ciebie jest w tym felietonie Twoja pasja… Zostałeś nią obdarowany, a więc w pewnym sensie nic z tym nie zrobisz. Ale możesz mieć również swój plan i zorganizować to tak aby dostosować się do życia. Nie ma innej opcji. Ł.

Strona

55

„DL” zine nr 4


PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA

NIE DLA OSZOŁOMÓW W RUCHU NACJONALISTYCZNYM Nie piszę tego z żadnego konkretnego powodu, bo właśnie czekałem aż będzie okres bez wyrazistego powodu, gdyż chodzi mi o ogół. O codzienność i kwestię powtarzającą się. Uważajcie, co piszecie gdy bawicie się w politykę lub nawet w konkretniejszą polemikę, jeśli chcecie być brani poważnie – bo prawdziwych oszołomów nikt nie słucha… Nawet psy czasami zostawiają w spokoju tych pożytecznych idiotów, bo skutecznie robią wstyd ruchowi narodowemu. By uprawiać politykę, polemikę, tym bardziej „siać rewolucję” trzeba mieć WYOBRAŹNIĘ i nie dać się ponosić emocjom. Gdyby zakonspirowane podziemie antykomunistyczne dawało się ponieść czy też pierdoliło na głos głupoty to dużo łatwiej byłoby je usunąć/ ośmieszyć czerwonym… Bo to polega na tym, że się nie pierdoli (wybaczcie nadmiar owego słowa, ale nie można inaczej tego określić) tylko działa. Ja tutaj na „DL” nie mam do końca takiego problemu, bo jestem kibolem i z zasady wszelką poprawność mam w dupie, nie mam też aspiracji by wpływać na ludzi spoza klimatu. Kibola nikt na dłuższą metę nie słucha i ja osobiście mam to w dupie, nie jestem politykiem. Mój przekaz idzie dla kibiców i nacjonalistów. Ale jeśli ktoś chce działać tylko i wyłącznie dla sprawy (pozyskiwać nowych ludzi wśród Kowalskich) – powinien mieć rozeznanie, wyczucie, wiedzieć, że idioci typu Bubel czy „przeświadczeni o swej nieomylności mędrcy” powodują tylko śmiech politowania naszych wrogów. Są jednocześnie tak wpatrzeni w siebie, że nie potrafią odpuścić swego bełkotu w imię dobra idei. Pierdolone szkodniki, prawdziwi pożyteczni idioci dla Systemu. Pamiętajmy – nacjonalista musi być człowiekiem na poziomie, a nie prawdziwym oszołomem (nie mylić z „oszołomem”, którym to nazywają lewackie media każdego kto nie myśli tak jak oni, to inna historia). Postawmy sobie wszyscy lustro i w nie regularnie patrzmy. Odstawmy alkohol :-). I wtedy dopiero możemy gadać co z tą Polską i jak ją zrobić wolną, jak się przyczynić choćby w mikroskopijny sposób… Jeśli czytając to przemyślałeś przez chwilę jakieś kiepskie ruchy to dobrze – o to chodziło. Oszołomy często gadają podobne głupoty. A owszem - spiski są, ale nie zawsze i nie wszędzie! Jeśli istnieje jakiś plan zniewolenia to istnieje ich co najmniej kilka i one walczą ze sobą, pierdolone hieny w garniakach są zbyt zachłanne by oddać pokornie władze w ręce zaledwie kilku ludzi! Prowokatorzy, prowokacje są, ale są również awantury wykręcone z chęci awanturnictwa! Pewnie w swoim życiu miałeś jakiś wybitnie nieprzewidziany zbieg zdarzeń, okoliczności… Nie zawsze (co podkreślam!), ale czasami tak też jest w polityce. Trzeba być czujnym, ale równocześnie nie zarzucać spiskowymi sloganami każdego przypadku, bo łatwo narazić się na śmieszność. Długo by można o tym pisać… Sytuacje są różne, wiadomo, że wszyscy się mylimy i popełniamy błędy, ale starajmy się by było ich jak najmniej. Zwycięstwu – Sława! Ł.

I CZŁOWIEK, I ŚWIAT ODBIJAJĄ SIĘ OD DNA Życie polega na tym, że czasem jest zajebiście, a potem chujowo… Ot – filozofia :-). W każdym razie jeśli jesteś dilerem, mężem, kibolem, rozpieszczonym dzieckiem, kimkolwiek - to już przyzwyczajaj się do tego, że nie zawsze będzie dobrze… Wierzyć w to, że zawsze będzie sielanka, dobra passa i bogactwo jest bardzo naiwne, i może skończyć się dla umysłu (a czasem i ciała) tragicznie. Dlatego mówi się, że tak wartościowa jest beztroska młodość. Bo kiedy już trochę się przeżyje – nawet gdy jest zajebiście pojawiają się myśli o tym, że za jakiś czas to się znowu skończy. „W życiu piękne są tylko chwile”… jako 15sto latek zastanawiałem się o czym ten włochaty, naćpany skurwiel wyśpiewuje… Też byłem naćpany - lecz młodszy. Teraz kumam. Świadomość ma swoje plusy i minusy… Trzeba być świadomym, bo Cię oszukają, ale kiedy już jesteś świadomy – trudno oszukać przeznaczenie człowieka jakim jest powolne odchodzenie od nas radości z dnia codziennego. Czas przemija, świat musi coraz bardziej się postarać by nas uszczęśliwić. Takie to życie. Gdy czeka rachunek do zapłacenia, promienie słońca muszą świecić dużo mocniej by dać radochę… Może dadzą, ale dopiero gdy będą te rachunki –kurwa mać- opłacone… Satysfakcja… z treningów, z aktywizmu – owszem są, ale na co dzień trwa walka o przetrwanie. Instynktowne odruchy… Być może kiedyś będzie lepiej, kiedy nasza sprawa wejdzie na kolejny etap. Albo i gorzej w sensie materialnym gdyż po jakichś zmianach systemowych rzadko od razu jest na bogato… Chyba więc warto do życia w różnych warunkach finansowych się przyzwyczajać. Wszak prognozy dla Polski nie są zbyt obiecujące, a jakoś wizja wyjazdu stąd nie przechodzi mi przez głowę… „Spytają co było iskrą – wiedząc, że jest nią prawda”… jak rymuje Parias w kawałku „Moje miasto wybuchnie”. Ściemniają, kompromitują się… zresztą o czym my mówimy, skoro ministrem sportu jest Anna Mucha (przy niej wpadki Komorowskiego to nic) , a w kinach leci uznawany za postępowy film Małgorzaty Szumowskiej? Gniazdowy Legii dostaje wyrok jak Kiszczak za Stan Wojenny, a psy w każdym mieście ścigają autorów brzydkich słów na stadionach… Czy Polska –pierdyknie- za sprawą załamania gospodarczego czy też może ludzie zaczną myśleć i dostrzegą Matrix? Czy jest taka ręka, która jest w stanie dać zombiakom odmulającego liścia? Czy butelki z benzyną zostaną odpalane od jointa, jak rymował Włodi? Oby nie… oby nie było jak w Londynie. Oby nie było Okrągłego Stołu. Oby było z głową… Wreszcie… oby było! Będzie… kwestia czasu i pojawienia się „tego momentu”, którego nie jesteśmy w stanie (oni też…) przewidzieć, a który podrzuci nam (jak zwykle) nieprzewidywalny los… -Oni- także będą zdziwieni, bo sądzą, że bieg historii niczym już nas nie zaskoczy… Okrągłego Stołu 2 być nie może i jest to także przekaz do wszystkich, którzy zapalą jointa i gadają, że w sumie to ci murzyni mają rację i trzeba być pokojowym, tolerancyjnym… W „pokojowym”, „tolerancyjnym” systemie nigdy nie rozliczymy komunistów, morderców patriotów i autorów kiepskiego życia Polaków, bo wiecznie będzie podnoszony „argument” o tzw. „burzeniu zgody” czy też klasycznym już faszyzmie… ! Nie ma czegoś takiego jak zgoda na zbrodnię na narodzie… Są za to ewidentni wrogowie Ojczyzny. Jak pisał ŚP Jacek Kwieciński – kiedy ktoś, jakiś polityk zaczyna życzyć społeczeństwu (w związku z polityką) pokoju, spokoju to znaczy, że coś zaczyna być nie tak… Nawet w demokracji nie może być „spokoju”, bo ten system polega, w samej swej istocie, na tym, że ścierają się ze sobą różne partie, różne światopoglądy! Kiedy rządzący „uspokaja”, bredzi o kłótniach – samemu będąc u władzy to jest to ewidentny podjazd pod władze totalną! Ktoś krytykuje władzę, ale w imię jakiegoś pokoju, spokoju, zgody – ma się wg niej zamknąć… No wybaczcie… Nigdy na świecie nie będzie idealnie i żaden lewacki utopista tego nie zmieni. Tak jak w naszym życiu… raz lepiej, raz gorzej – tak też z całym światem. I o siebie, i o świat trzeba czasem powalczyć. Bo czujesz, że sięgacie dna… Ł.

ŻYDZI… NARÓD JAK KAŻDY INNY? Dużo ostatnio można przeczytać w najpopularniejszym tygodniku prawicowym (prawica „light”, nawet wg innego jej przedstawiciela: „Gazety Polskiej”) o tematyce żydowskiej. To o polskiej pomocy dla żydów podczas niemieckiej okupacji, to o tzw. żydokomunie… Delikatność niektórych rozważań (nie mam tu już na myśli konkretnie materiałów z „URZ”) nad tym narodem jest zadziwiająca, nie twierdzę, że mamy sypać –posiadając przecież argumenty- pustymi obelgami lecz prawda jest taka, że z nami za granicą się nie pieszczą. Pamiętajmy by swoje zdanie wypowiadać głośno i zdecydowanie. Nie bójmy się mówić prawdy. Tym bardziej po zamachu we Francji z dnia 19 marca 2012 kiedy to zapewne znów zasypie się nas debatami o tzw. antysemityzmie. Czy doczekamy się rozmowy o „narodzie wybranym”, w której wszystkie argumenty są dozwolone? Kiedy pójdziesz do jakiegoś baru, na ławkę, na stadion, do pracy gdzie pracują prości Polacy, do ludzi niegłupich, lecz rozmawiających szczerym, prostym językiem, bez politycznej poprawności – usłyszysz nie raz opinie, że gdyby nie było powodów do nienawiści, wręcz do zabijania – to w historii Żydzi nie byliby tak atakowani… Wiem, że głośno tego nikt nie powie, ale bez kamer i stada ekspertów tak się właśnie często sądzi… Jak to jest, że tyle narodów kierowało swą niechęć właśnie w stronę żydów? Zbiorowy debilizm kilku pokoleń? Prosty, najprostszy wniosek to poważna wątpliwość w niewinność „narodu wybranego”.

Strona

56

„DL” zine nr 4


PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA Żydzi od lat uchodzić chcą za jedynych, wybitnie pokrzywdzonych w historii świata… Izrael był zdecydowanie przeciwny propozycji prezydenta Ukrainy (Juszczenki) kiedy ten chciał uznania za ludobójstwo Wielkiego Głodu z lat 30stych… Wtedy Stalin wymordował miliony Ukraińców. Nic z tego… To „Holocaust” ma być wyjątkowy, a o tym, że Żydzi chcą na nim jak najwięcej zarobić pisał niejeden wolny publicysta (np. mój ulubiony Łysiak). Nie jest to nacja niewinna, a przeanalizujcie sobie (skoro już o nim wspomniałem) chociażby książki Łysiaka takie jak –Salony- bądź wymieniona „Mitologia…” i zauważcie jakie Żydzi pełnili i pełnią role w Polsce (i nie tylko!)… O agentach żydowskich w kościele nawet nie ma co wspominać. Żydzi również stali u podstaw tzw. pokolenia’ 68 (pisała o tym w swej książce m.in. Roberta Linharta). Na ulicach i przy mównicach stały głównie dzieciaki z bogatych żydowskich familii (oczywiście macało przy „Maju’68” także KGB – żeby nie było...). Jako nacjonalista chciałbym aby o Polsce decydowali Polacy z krwi i kości. Nie zaś ktoś w kogo żyłach płynie niepolska krew i w swoich działaniach nie kieruje się myśleniem polskim, lecz myśleniem przez pryzmat swój (to tyczy też wielu polskich polityków) bądź swojego (innego) narodu… Może to nawet u obcokrajowców zasiadających w naszym rządzie, w naszych mediach być czymś –podświadomym-, bo czy ktoś obcy zadba o nas jak o swoich, utożsami się z polską historią i ją naprawdę zrozumie? Do tego, gdy taka osoba wierzy w powielane o nas za granicą stereotypy, jej spojrzenie na nas nie jest polskie…? A to m.in. Adam Michnik przecież jest fanem Grossa… Żydzi byli w partiach czerwonych (również przed wojną), a nie na prawicy (np. 35% członków KPP, a w kluczowych ciałach do 90% - za Rafałem Ziemkiewiczem, „Uważam Rze” 12/59/2012, „czerwone pejsiaste kwiatki” z czasów PRLu są powszechniej znane)… Zobaczcie na tych żydów jaką opcję zazwyczaj wybierali… tą –salonową- i wniosek taki nie jest efektem jakiegoś wziętego z kosmosu antysemityzmu tylko lektury wolnego słowa. Nie mówcie też proszę, że żydzi są „takim samym narodem jak my”, Niemcy, Francuzi… Ten argument „uwielbiają” siewcy „postępu”. Nie, nie są. Tak jak każdy z wymienionych narodów - są narodem specyficznym. Ich specyfika polega m.in. na tym, że zajmują na całym świecie ważne stanowiska czego nie można powiedzieć np. o Polakach… A więc nie mówcie proszę, że nie ma „danego typu” narodów, a tylko „danego typu człowiek”… To lewacka bzdura. Fakty są zaś takie, że żydzi zajmują ważne pozycje w polityce, w światowej finansjerze, a także w różnego rodzaju globalnych biznesach… Czy jestem bandytą głośno wyrażając swoje zdanie? Dlatego, że jako Polak bardziej ufam Polakom? Jako patriota chciałbym by polska polityka, media oraz kapitał były w rękach Polaków… I tutaj znowu a propos „generalizowania”… Na dzielnicy nie stoi jakieś czeskie kino tylko sieć kin żydowskich („Cinema City”), w polskim kinie (którego właścicielem jest wiadomo kto – z PZPRowskimi korzeniami) również występują wiadome wpływy…, w mediach siedzą żydzi, a nie Czesi… w polskiej polityce również mieliśmy (i mamy) masę żydów, nie zaś Czechów… Czy więc powinno kogoś dziwić, że mówi się akurat o żydach (a nie np. o przykładowych tu Czechach) jako o pewnego rodzaju kontrowersji? Jako, że osoby tej narodowości brały udział we wielu szkodliwych procederach – naturalnie mam prawo (i Ty też) nie darzyć ich sympatią… I jeśli ktoś Wam powie, że też są -Polacy dobrzy i źli- to odpowiedzcie, że owszem, ale Polacy nie współtworzyli armii okupanta w Izraelu, nie kierują opiniotwórczymi mediami Izraela, nie stali na czele „seksualnej rewolucji” w Azji itp… Ł.

„PRAWICA CZY LEWICA” TO TAKŻE WYBÓR MORALNY… Z jednej strony występują w społeczeństwie skrajności w postaci ludzi twierdzących, iż są super czyści duchowo i nie –grzesząnawet w myślach (a trwa to zapewne do czasu gdy ich te myśli, o ile nie czyny, nie nawiedzą…jak chyba każdego prędzej czy później, ot – taka ludzka słabość… a może wpływ „popkultury” itp. nawet na tych, którzy bronią się przed tym nogami i rękoma?). Z drugiej strony mamy tzw. pokolenie (19)’68 sądzące, że nie powinno być czegoś takiego jak moralność i powinniśmy robić to na co mamy ochotę… Upodobnić się do zwierząt. Natura człowieka jest taka, że coś (niektórzy sądzą, że diabeł – możliwe, nikt nie udowodnił jak powstał świat, a kiedy to nie jest jasne to nic co „nadprzyrodzone” nie jest dla mnie do końca jasne i przejrzyste …) kusi go do złego, do kłamstwa, do zdrady itd… Ale istnieje system wartości, który różni nas od małp i może pomóc kontrolować instynktowne odruchy… Pozwala walczyć ze sobą i wygrywać ze złymi myślami. Wg tzw. postępowców, pokolenia’ 68 – nie powinno się walczyć, nie powinno się mieć moralnych wzorców oraz hamulców tylko „lecieć z wiatrem”, „wyzwolić się” od tego co „przeszkadza” w totalnym szaleństwie i swobodzie… Sądzą oni bowiem, że natura człowieka jest taka, że lubi rozpustę (niech zostanie jako przykład), nie lubi żadnego „ucisku”… wystarczy obejrzeć film Szumowskiej „Sponsoring” by zrozumieć o czym piszę. Owszem, częściowo zło siedzi w każdym z nas – nikt nie może nazwać się świętym. Pytanie jednak: co jest wzorcem, co ideałem i do czego powinniśmy dążyć…? Wg postępowców - do rozpusty, wg zasad „opozycyjnych” – do pozostania człowiekiem jak najbardziej się da… A teraz zamknijmy oczy i wyobraźmy sobie dwa światy: ten gdy wygrywa podejście lewackie, a także ten, gdzie moralność nie odeszła w zapomnienie… Ten pierwszy będzie Wam sobie wyobrazić dużo prościej, bo on obecnie zakrywa bardzo szybko to co wartościowe i tradycyjne… Na świecie wygrywa zło, które swój triumf rozpoczęło w każdym z nas. A z czasem różni nawiedzeni, najsłabsi w walce ze sobą ludzie, postanowili zrobić z tego przykład postępu… Ł. PS: Jako, że wspomniałem o „Maju’68”... ciekawostka z książki „Mitologia świata bez klamek” (Waldemar Łysiak, 2008), a dotyczy ona idola lewaków. No cóż… jaki ruch – tacy idole… Waldemar Łysiak: „Wśród przywódców paryskiego „Maja’68” Daniel Cohn- Bendit (…) wyrósł na figurę numer 1. Został ikoną europejskiej radykalnej lewicy. Tudzież ikoną anarchistów (należał do kilku ugrupowań anarchistycznych). Tudzież ikoną marihuanistów. Tudzież – o czym wie mało kto – ikoną pedofilów. W latach 70-tych XX wieku pracował w przedszkolu państwowym (…). Wywalono go za „perswazję i lubieżność”.” Bettina Rohl o tym samym człowieku: „Prócz uprawiania pedofilii, spacerował po ulicach z psem o imieniu Kałasznikow (…). Czasami przerywał rewolucję by odpocząć. Brał wtedy taksówkę i jechał do ulubionego baru, gdzie pił koktajle z tuzami znienawidzonej burżuazji – pracownikami pobliskich kancelarii adwokackich. Taka to była fajna rewolucja (…)”.

O CO TAK NAPRAWDĘ CHODZI Z TYMI „PODATKAMI” Po 15stym marca znów media ciągle mówią o kościele, a że media są –raczej- wierze większości Polaków nieprzychylne – nie brakuje złośliwych oraz szyderczych komentarzy. Oczywiście „Szkło kontaktowe”, wyluzowany prezenter TVNu na drugi dzień od 7:00 rano… nie stracą okazji by wbić szpile. O co chodzi? Chodzi o kasę… Czasy Palikota przyniosły za sobą nagłe wołanie o „sprawiedliwość”, próbę wmówienia opinii publicznej, że Polacy jako całość nie są społeczeństwem prokatolickim (a jakim? probuddyjskim?). Niby gadają tylko o podatkach, ale dyskusje wokoło religii toczą się w ostatnim czasie bardzo często, co niepokoi, bo stety czy niestety to działa tak, że czym słabszy, mniej tradycyjny kościół („oddający palce”) tym silniejsza koalicja lewaków, tęczowych i innych „postępowców”. A osłabianie kościoła zaczęło się dawno temu, lista winnych jest bardzo długa, na czele z również „oddającym palce” Janem Pawłem II. Mniejszy radykalizm w obronie wiary powoduje bycie łatwiejszym celem dla przeprowadzających dziś atak za atakiem lewaków i liberałów. Wybaczcie koledzy i koleżanki patrioci, ale nie uważam papieża Polaka za wybitnego, już wyżej ceniąc to co mówi/ robi Benedykt. Kochany papież wielu Polaków – JPII, publicznie całował świętą księgę… Islamu – Koran i przepraszał muzułmanów za… wyprawy krzyżowe (mające na celu znalezienie grobu Jezusa Chrystusa). Nie ma to jak wspierać swoją sprawę… i nie wszystko powinno się chyba tłumaczyć wrodzonym miłosierdziem.

Strona

57

„DL” zine nr 4


PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA Karol Wojtyła miał zresztą w zwyczaju przepraszać wszystkich dookoła, przedstawicieli wszystkich religii, także żydów… Izraelski „Jerusalem Post” napisał w 2005 roku: „Wojtyła to najlepszy papież jakiego mieli Żydzi”. Tzw. ekumenika Jana Pawła II była bardzo szkodliwa nie tylko dla kościoła, ale dla całej naszej cywilizacji. Był on zbyt kompromisowy, nie jest to dobra cecha w tej nieuniknionej (!) walce kulturowej… Wierzycie w kompromis ze strony np. Islamu? Zwycięzca bierze łupy… tak to wygląda. Jak można dojść do kompromisu, dogadać się także z żydami jako głowa kościoła, skoro oni Ewangelię uważają za bardziej antysemicką od „Mein Kampf” Adolfa Hitlera (o czym wspomniał m.in. Krzysztof Gulbinowicz w 2005 roku)? Powiecie, że kochacie Wojtyłę za to, że był taki tolerancyjny, pacyfistyczny wręcz (wiem…, czułem i widziałem to dobro, które ludzie w nim kochają + szanuję, że dał naszym rodzicom siłę za realnego socjalizmu, to inna sprawa), ale to jest cecha przypominająca mi lewacką… A tzw. dialog sprytnie wykorzysta nasz wróg i oddawanie mu terytoriów jest raczej głupotą niż czynem bohaterskim, wybitnym, przełomowym... Nie płakałem po papieżu i to nie dlatego, że tak pisała „Gazeta Wyborcza”, ale dlatego, że płaczę po osobach wybitnie mi bliskich… Dzisiaj katolicy muszą walczyć o swoje, bo inaczej obudzimy się albo w republice islamskiej (co, znając naiwność „oświeconej Europy” jest w przyszłości prawdopodobne) albo w pustym, tęczowym świecie… I o to im tak naprawdę dzisiaj chodzi, a nie o jakieś podatki, o których gadają synowie komunistów na TVNie… Ł.

JEŚLI PRZYSZŁOŚĆ NIE NALEŻY DO NAS… ZABIORĄ JĄ ONI! W niedawnym liście od czytelnika była zawarta wątpliwość czy ludzie, którzy idą z nami dzisiaj na manifestacjach – walczą o taką Polskę o jaką nam (nacjonalistom, mniej „tolerancyjnym” patriotom) chodzi… Tekst dotyczył subkultur i się z nim nie zgadzałem, ale to pytanie jest faktycznie istotne i ono będzie wracać… Coś się zbliża i musimy pamiętać, że jeśli powtórzą się jakieś chaotyczne zamieszki typu Londyn bądź polskie „reformy” w stylu 1989 to znowu lata buntu i odkrywania prawdy pójdą (niemal) na marne… I tu pojawia się problem. O ile jesteśmy zgodni w tym, że najważniejsza jest Polska, nasza tradycja, historia, sprzeciw wobec patologii typu homoseksualizm, karanie za „mowę nienawiści”, policyjne represje itd. to różnimy się już w sprawach takich jak legalizacja marihuany, sposób na podejście do sprawy imigrantów itd. Jeszcze nie czas, nie miejsce by o to się sprzeczać, ale kiedyś sprawa może powrócić… Nie znam odpowiedzi na pytanie jak teraz należy się zachować. Ludzie idący razem w Marszu Niepodległości, w kontrze przeciwko sodomitom – mogą się rozdzielić i stanąć, w którymś momencie historii po przeciwnych stronach. Chociaż i tak łączy nas dużo więcej niż „przeciwników ACTA”… Mi się osobiście marzy partia nacjonalistyczna na poziomie, ale wiadomo, że nie ma takiego programu, który zaspokoiłby oczekiwania WSZYSTKICH. Zawsze będzie jakiś bunt… temu nie przypasuje to, a temu tamto… By ruch stał się masowy niezbędne są kompromisy, pytanie tylko gdzie postawić –kreskę-. Uważam, że polska partia narodowa – oparta na naszej historii i dbająca o naszą przyszłość spodobałaby się ogółowi, punkt zapalny na ulicy stanowić będzie legalizacja palenia (prawie każdy spoza ruchu NR jest za! Niestety…), a na wyższych szczeblach, że tak powiem, - kwestie gospodarcze. W sprawie palenia – trzeba iść w ton „zdrowotny”, który zdobywa coraz większe poparcie na ulicy i jest naszą szansą (opartą zresztą na prawdzie). Nie będzie łatwo zjednoczyć cały Marsz Niepodległości pod jednym szyldem (prócz najważniejszego – biało czerwonej flagi, ale że to nie zawsze wystarczy – pokazał nam rok 1989 i stracony potencjał Solidarności). Najbardziej realne (niestety…) wydaje się coś typu PiS – taki umiarkowany konserwatyzm, wolny rynek, ale tradycyjne wartości stojące u podstaw światopoglądu. Chociaż czas LPR pokazał, że coś bardziej radykalnego ma potencjał… Giertych dużo popsuł… (i psuje do dzisiaj, kojarząc się niektórym z MW, a więc i ruchem narodowym…). Jedno jest pewne… musimy myśleć o przyszłości, a wszelkie prace „oficjalnych” powinny skupić się na tworzeniu nacjonalistycznej partii! A my narodowcy myślmy, analizujmy co z nami dalej… Nie oznacza to namowy do szukania waśni, a wręcz przeciwnie – jakiegoś sensownego kompromisu. Kiedyś wykładowca powiedział na wykładzie, na którym byłem, że „ludzie powinni zająć się pracą, a nie jakimś tam rozmyślaniem”… A mówił to po opisie psychola, Kaczyńskiego, ale nie tego z PiSu tylko tego podkładającego bomby w USA (tak, jest taki jegomość…). Ciągle przypominam sobie to groźne zdanie, patrząc na brak samodzielnego myślenia w kraju nad Wisłą… To, że od myślenia czasami rodzi się psychopatyczny plan nie oznacza, że nie powinno się myśleć nad otoczeniem… Trudno o lepszy przykład wylania dziecka z kąpielą, a wygłaszał go doktor politologii! To tak jakby miało się wcale nie jeść, bo można utyć… Prowadzi takie „rozumowanie” w prostej linii do śmierci. A niemyślenie prowadzi w prostej linii do śmierci narodu… „Nie może być miłosierdzia bez sprawiedliwości” (Św. Tomasz z Akwinu), a więc trzeba myśleć, rozliczać, walczyć… działać! Jak zajmiemy się tylko pracą i sobą, to zrobią z Polską, co będą chcieli… Grube kreski nie są wskazane, zarówno jeśli chodzi o koks jak i o politykę :-). Analizujcie, co Wam mówią. Działajcie. Jeśli przyszłość nie należy do nas, to zgarną ją oni… Ł.

GDY WRÓCISZ W INNYM CZASIE - DRZWI MOGĄ BYĆ ZAMKNIĘTE Ostatnio nie mogę zbyt długo spać… Byle co mnie budzi, a nad „DL” siedzę to o 1:00, to o 7:00… Dobrze, że jest nad czym siedzieć. Kto rymował, że w bezsensie sens jest jedynym awansem? Fokus… koncert coraz bliżej, do kolekcji „ciarek live” :-). W życiu zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany, ponoć nastroje życiowe są wyczuwalne w tonie felietonów, a zatem trzeba się spiąć :-). Pamiętnikiem to być nie ma. No to co… czas chyba na coś z serii Proza(ck) życia… Pseudofilozofię łysego człowieka. Dzisiaj troszkę o losie, farcie, pojawiających się szansach i szczęściu w losowaniu… a także pytanie o to kim jest losujący. Coraz częściej mnie to nurtuje. Ale on jest cwańszy. Muszę się z tym pogodzić. Nienabranie odpowiednio szybkiej pokory w stosunku do życia może skończyć się tragicznie. Czym starszy tym powinieneś być mniej naiwny i posiadać mniej złudzeń, że żyjesz w jakiejś pieprzonej krainie marzeń… Życie to najlepszy nauczyciel. Jest pięknie, bogato, idealnie? Mimo to – nigdy nie zapominaj o pokorze… Chwila jest płynna, prawie nic nie trwa wiecznie, każda passa kiedyś się kończy… Te powiedzenia nie wzięły się znikąd. Wydaje Ci się, że Ciebie to nie dotyczy… myślisz…, myślisz… i stwierdzasz - „nie ma takiej opcji!”… Jest… Jedna chwila, godzina, zbieg okoliczności, wszystko może poplątać się tak, że pewny wydawałoby się grunt – runie pod nogami. Warto mieć to na uwadze, zawsze. Będziesz silniejszy w chwili kłopotów i porażki, które to wpisane są w nasze życiorysy. Kłopoty, komplikacje zwykle pojawiają się niewiadomo skąd i nie z tej strony, z której się spodziewasz… Dlatego „możemy wszystko”, a żaden sukces nie jest pewny… żadna recepta nie jest jego gwarantem. Idealna rodzina, wszystko według planu… rozpieszczony syn staje się narkomanem, super miłość… nagle coś w jednej ze stron gaśnie…itp., itd. Po raz kolejny przywołam mój ulubiony cytat „nie możesz okłamywać się, że nikt Cię nie wykiwa”… to jest taka prosta, a taka ważna myśl! Przydaje się: w interesach, w polityce, w sporcie, w całym życiu…

Strona

58

„DL” zine nr 4


PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA Ilu już myślało, że zawsze będzie dobrobyt i sielanka? Tych wielkich i malutkich. Komunistyczny dyktator z Rumunii… grabił naród do czasu aż ten go nie rozstrzelał. Osiedlowy diler, któremu do czasu się powodziło… do czasu aż dłużnik nie wystawił go psiarni. Nawet Jaruzelskiemu się nie uda. Tak – ma emeryturę, tak – nie siedzi w więzieniu. Ale całe stare życie poświęca na wybielenie wizerunku, wraz ze swoimi dupolizami (zdrajcami!). Chciałby być odbierany pozytywnie… kłamstwo runie, prawda wyjdzie na jaw… już wychodzi. Tak jak u Wałęsy. Tak jak u osiedlowego ściemniacza. Nie wyjdzie na wasze… Nie mamy na to wpływu… Nawet najdoskonalsze plany runą w gruzach. Łysiak od lat pisze, że ludzie to idioci, którzy w kółko powtarzają te same błędy. Oczywiście, że tak. Kiedyś III Rzesza, ZSRR – dzisiaj Unia Europejska zakłada, że może rządzić innymi narodami. I tak samo pierdyknie… Sama? Nie – życie się toczy, są kryzysy, są protesty, nie wiemy, co będzie jutro… Butelką z benzyną stanie się jedno słowo – jak rymuje Parias. Spodziewaliście się tysięcy Polaków na ulicach? Ja też nie, a pewnego poranka jechałem na wyjazd Olimpii Elbląg, a pod Smoleńskiem spadł samolot… Ludzie się częściowo obudzili, powstała iskra, a biały murzyn Tede nagrał patriotyczny kawałek o Polsce… Wiesz bracie/ siostro, co będzie –kurwa mać- jutro? Bo ja nie mam pojęcia… Może być wszystko. Nagle… A, że to działa w dwie strony – nie wiem czy to dobrze czy źle. Nasze społeczeństwo znajduje się na wielkim obrotowym stole niczym z kasyna, a coś silnego rozgrywa nad nim swoją grę. Bóg, los, przypadek… różnie to się nazywa. Chociaż tym, co mówią, że świat powstał przez przypadek warto zadać pytanie, co było przed przypadkiem… Tacy oświeceni, a chuja wiedzą… Może Bóg nie istnieje, ale…pokora, bo ani ja, Ty ani Janusz Palikot tego nie wie na pewno… Wszyscy po kolei jesteśmy rozliczani, a nasz „dzień sądu” jest nieprzewidywalny – tak jak historia i bieg wydarzeń. Z ciarkami na ciele łapię tą świadomość jacy jesteśmy słabi w stosunku do natury bądź Boga… Niektórzy myślą, że są cwańsi i silniejsi od tej potęgi (tego świata!), która ich otacza… Z szyderczym uśmiechem czekam na ich upadek. Bo jesteśmy jak mrówka gryząca słonia. Tyle możemy zrobić nieuchronnemu losowi… Możemy mu jedynie pomagać i trzymać kciuki za nas samych. Szczęście to jedyny ratunek… Dlatego są wyjątki. Praca + pokora + szczęście są szansą… Czasami pozornie samo szczęście. Siostra mojej kobiety, chodząca patologia i człowiek bez zasad… niedawno wygrała w mistycznego Totka… Dlaczego więc piszę, że pozornie samo szczęście? Bo hajs już się skończył i dalej idiotka wydzwania pożyczać 20 zł…i dalej jest patologią bez zasad. Los jej pomógł, ale jeszcze trzeba umieć wyczuć moment… We wszystkim. I wtedy zmobilizować się, odmienić swoje życie. Tak się pokonuje nałogi, tak się zmienia na lepsze… Patrz kiedy Twoje drzwi otworzą się przed Tobą. Mają bowiem typową dla drzwi właściwość – często gdy wracasz w innym terminie, są zamknięte… Jaki los… od losu Ty trafiłeś? Też chciałbym to wiedzieć… I kiedyś się dowiem. Robię wszystko by wchodzić w otwierane drzwi… Koło się jednak zamyka, bo nie za każdymi drzwiami ujrzysz Eden… Z fartem bracia/ siostry! Ł.

„NIE WROGA NA PRAWICY”? ALE RÓŻNICE SĄ… Lata lecą. My ciągle tutaj. Nacjonalizm „(…) to nie jest wakacyjna przerwa, zamknięty w sercu szczelnie jak…”… ups „…konserwa(…)”. Albo Twoje myślenie polityczne, patriotyczne wychodzi od narodu/ stawia nadrzędnie jego kulturę, tradycje oraz przyszłość – albo nie… Nasza indywidualna walka z lewactwem i wrogami Ojczyzny naszego narodu toczy się przez całe życie… Spotykamy się z tymi hienami podczas spaceru po ulicy, podczas seansu w kinie, oglądania „Wiadomości”, czytania prasy, słuchania muzyki i obserwowania świata dookoła… Jeśli jesteś narodowcem i w sercu masz naszą sprawę to wyczuwasz „left side” – ich przekaz i macki w każdej gałęzi życia, starając się (jeśli jesteś aktywistą) to lewactwo tłumić… Bo ta walka to święta wojna, nie chodzi tylko o podział „Marsz Niepodległości/ Kolorowa Niepodległa”, „punk/ skin” itd…. to są skutki, nie przyczyny. Zmieniają się dekoracje dookoła, a my się napierdalamy (tak to trzeba nazwać) – fizycznie i światopoglądowo… Kibol usiądzie z kibolem wrogiego klubu i napije się, ale nacjonalista z lewakiem nigdy… Kibole mają cechy wspólne, podobne (takie same) poglądy mimo różnic w barwach… Nas z lewakami łączy tylko uczucie nienawiści do siebie nawzajem. Nienawidzę lewaków jak nikogo innego i jest to uczucie naturalne na drodze przez kształtowanie patriotycznej świadomości. Myślę, że do tego momentu wszyscy jesteśmy zgodni. Później zaczynają się różnice we własnym gronie i różne style walki. Niektórzy walczą na ulicy, niektórzy słownie podczas debaty w studiu… Wiele frontów – jeden cel. Zdeptać lewacką myśl. Żeby nie było za przejrzyście – czasem w swoim gronie też chcemy się zdeptać… Bo ja np. mówiąc „myśl lewacka” mam na myśli także wiele materialistycznych poglądów liberalnych… Wprawdzie, jak pisze Rafał Łętocha – doktor habilitowany nauk humanistycznych („Polityka Narodowa”, numer 10/ wiosna 2012): „(…) Kiedy słychać zawołanie Barbarians ante portas! nie jest to czas na zajmowanie się ideologiczną czystością czy tym kto jest bardziej prawicowy, narodowy, antykomunistyczny etc. W pewnych kwestiach więc współpraca jest konieczna, jej negowanie w imię jakiejś ideologicznej czystości byłoby grzechem. „Nie ma wroga na prawicy” – hasło to chyba winno jednak obowiązywać, przynajmniej jeśli chodzi o współpracę na niwie obrony zagrożonych wartości (…)”. , ale bezkompromisowi, dalecy od demoliberalizmu nacjonaliści zadbaliby o te wartości lepiej niż systemowa prawica… Również jestem za tym by na takich wydarzeniach jak Marsz Niepodległości jednoczyć się w obronie wartości, aczkolwiek jest to coś nowego (poprawcie mnie jeśli się mylę) w historii Polski, gdyż przedwojenni nacjonaliści byli z konserwatystami po przeciwnych stronach barykady… Widocznie taki znak czasów. Czas leci, są nowe zagrożenia dla Polskości, jest nowy okres w dziejach ludzkości. Jako nacjonaliści, którzy dążą do tworzenia nowego, lepszego człowieka (nie, nie jak Hitler…, tylko takiego człowieka, który walczy i wygrywa ze swoimi wadami, a zbiór takich osób tworzy przecież lepszy, silniejszy naród) – musimy pamiętać, że sytuacja dziś wymaga współpracy. Nie wstydzę się jednak nazwania PiSu mniejszym złem, bo WYRAŹNIE jest mniejszym złem od PO… Ale jednak jest złem. Nie możemy cofać się całkowicie do myśli przedwojennej, a także nie możemy popełniać błędu wymijania się z nurtem bieżących wydarzeń… Bieżące wydarzenia wykorzystuje jednak silniejszy PiS – i dlatego tak często podejmuję ten temat, dlatego też 10ty numer „Polityki Narodowej” jest niezwykle istotny… Musimy stać się bardziej wyraziści i widoczni jako NR. Pracujmy nad sobą, zamiast skupiać się na krytyce wroga. Bieżące nastroje wykorzystał na Węgrzech Fidesz, nad którym rozpuszczają się PiSowcy, a wystarczy posłuchać, co ma do powiedzenia lider Jobbiku by wyłapać haczyk… To nacjonaliści chcą robić naprawdę radykalne (narodowo radykalne) zmiany w państwie… Tyle, że…no właśnie… W ęgrzy mają Jobbik (co my mamy? NOP, który z całym szacunkiem, nie potrafi wydawać nawet regularnej gazety?), który w niektórych sondażach osiąga 20% poparcia, czyniące z niego drugą siłę w tym kraju! Życzę powodzenia, bo Fidesz to jak PiS – dużo krzyczą o naszych wspólnych wartościach, ale gdy trzeba walnąć pięścią w stół – trzymają ją pod nim (odsyłam do wywiadu z liderem Jobbiku „Polityka Narodowa”, Nr 10, wiosna 2012). Muszę jako nacjonalista pamiętać, że Kaczyński latał w jarmułce, a oddawanie palców nie wzmacnia naszej sprawy, mimo iż wydaje się, że PiS o naszą sprawę (tradycyjną Polskę) także walczy… A wydaje się tak m.in. z powodu braku sensownej, broniącej Polskości i tradycyjnych wartości opozycji… Z powodu braku solidnej partii narodowej, z szeregiem ludzi na poziomie, część naszego elektoratu ginie w Prawie i Sprawiedliwości… I jest to nasza wina (+ kajdanów nałożonych przez władze oraz media). Dlatego niektórzy krzyczą, że obecnie jedyną realną alternatywą na powstrzymanie PO jest PiS. Owszem, ale do nazwania ich „swoimi” – powinno nam być daleko… Kaczyński ma swoje za uszami, a jego pamiętne „zwrócenie się do lewicowego elektoratu” przed jednymi z wyborów do dzisiaj nie daje mi spokoju… Nie przyciągniemy do siebie ludzi, pozostając na całkowitym marginesie – potrzebna jest partia, która ostro, na poziomie i konsekwentnie realizuje myśl nacjonalistyczną. No, chyba, że skłaniamy się ku myśli Jose Antonio Primo De Rivera (jeden z twórców i czołowych ideologów narodowego syndykalizmu): „Nie zamierzamy iść spierać się o niesmaczne resztki brudnego bankietu. Nasze miejsce jest na zewnątrz. Nasze miejsce jest na wolnym powietrzu, pod czystym nocnym niebem, z bronią w ręku i na wysokości, w gwiazdach. Niech inni zajmują się nadal swoimi ucztami. My, na zewnątrz, w napiętej czujności, żarliwej i niezawodnej, już przeczuwamy brzask w radości naszych dusz”. Czasami też miewam takie podejście, widząc jak PiS babra się w brudnych zasadach salonowej gry… A Wy jak myślicie, w którą stronę powinien iść nacjonalizm w Polsce? Będę bardzo wdzięczny za każdy Wasz głos podesłany na maila. Co powinni robić narodowcy by ta myśl rozwijała się? Jak podchodzić do PiSu? Jak może skończyć się brak dbania o czystość ideologiczną? Zapraszam do dyskusji. Ł.

Strona

59

„DL” zine nr 4


ZDROWIE

SILNA WOLA Tekst piszę 1wszego stycznia 2012 roku. Łączą nas sieci kabli i mocny sygnał, za pomocą których odbieramy Internet… A w tym całym towarzystwie podłączonych do cyberprzestrzeni i wchodzących na internetową wersję „DL” pewnie tylko ja nie miałem wtedy kaca :-). Oby nie i oby postanowienia zdrowego stylu życia, chociażby od 1.01.12 zakotwiczyły się w jak największej liczbie z Was. Potrzebna będzie silna wola. Silna wola, która jest jedną z najcenniejszych wartości w życiu. Dzięki niej rzucisz trujące używki, dzięki niej nie zrezygnujesz z treningów gdy kobieta będzie Ci wciskać, że lepiej iść z nią na lody. Wreszcie dzięki niej… zaimponujesz owej (bądź innej :-) kobiecie, bo nie każdy facet ma silną wolę :-). Jak widzicie… same korzyści. Chujowo być marionetką, która budzi się rano i znajduje co rusz nową „pasję”… Wszystko w porządku, ale gdy ten dzień jest np. raz w roku, a nie co tydzień przy czym następuje zapomnienie o „pasji” poprzedniej, sprzed siedmiu dni :-). -Słomiany zapał-… dwa destrukcyjne słowa, z powodu których niektórzy budzą się w wieku lat 30stu (lub dopiero 60ciu) z poczuciem, że nie interesuje ich…nic. Że nic nie osiągnęli ani nie pozostawili nic po sobie. Że nie dali z siebie tyle ile mogli – chociażby to! Trzeba wyznaczyć sobie cel i iść do niego uparcie. Czy ktoś ćwiczy sztukę walki czy jakiś inny sport - nie może pozwolić sobie na chwilę słabości… Tego Wam życzę w roku 2012 – silnej woli! Jakiego mistrza sztuk walki by się nie słuchało to powie Ci on, że w sporcie należy przeczekać chwile kryzysowe. Z tym, że przeczekać je…czynnie, a nie na kanapie. A więc jeśli po dwóch latach znudzi Wam się latanie na treningi to owy okres po prostu trzeba przeczekać… Nie kochani, nie w knajpie z piwem tylko na sali! Tu przydaje się, ba – jest niezbędna, silna wola. Tygodniami, a jeśli trzeba to nawet miesiącami – zmuszać się trzeba do wychodzenia z domu i uczestniczenia w zajęciach, tylko po to aby kiedy wróci zajawka, powstanie nowy bodziec (a jeśli kiedykolwiek to szczerze kochaliście – powstanie) nie mieć wyrzutów sumienia, że spieprzyło się przez słabość charakteru pół roku zajęć! Po to by nie stracić tego cennego czasu, tym bardziej jeśli ktoś ma lat 20-30, niedawno zaczął i nie ma absolutnie czasu na przerwy wakacyjne jak 13sto latek (chociaż jeśli masz czytelniku 13 lat to też nie polecam przerywać treningów :-)… Na nowej płycie Pokoju z Widokiem na Wojnę znajdziemy pewną mądrość, którą każdy ćwiczący sztuki walki (ale i chuligan, czemu nie) musi sobie wpoić. „Z prawdziwym wojownikiem zawsze można wygrać – ale nigdy nie można go pokonać”… O co chodzi? Proste jak drut… Póki walczysz jesteś zwycięzcą – ktoś Cię obił, ale po walce, jeśli było to na treningu i zbierasz bardzo konkretny łomot to honorem jest przybić grabę, i przyjść na kolejny trening pracować dwa razy mocniej… A nie zarzucać focha na cały świat i zejść na dół klatki schodowej z piwskiem w ręku… Nigdy nie można go pokonać, bo nie daje się złamać… nie tyle przeciwnikowi, co samemu sobie. Żadne okoliczności nie odciągną go od sali, potrafi radzić sobie z największym wrogiem – własnym leniem, lękiem – z własnymi słabościami. Nie łamie go ani ciężka praca, po której musi iść na kolejny fizyczny wycisk, nie łamie go nic… Na treningu może padać na pysk („można z nim wygrać”), ale jest i pracuje dalej („nigdy nie można go pokonać”)… Silna wola. Systematyczność osiąga się przede wszystkim dzięki niej. Ona jest potrzebna nie tylko na sali. Przyda się również podczas naszej walki z komercjalizacją naszego futbolowego światka. „Against modern football & modern ultras”… do końca! Ł.

KOCHANA POLSKA. PRÓCZ ZALET MAMY TAKŻE WADY Kochamy Polskę, jej historię i tradycje, ale niestety mamy również wady. Są tak samo nasze jak wspólne powody do dumy, bo bywają wspólnymi powodami do wstydu… Nic co polskie nie jest nam obce. Dlatego też w „DL” idą teksty prozdrowotne i antypijackie. By dać chociaż marny procent ku równowadze, bo zewsząd jesteśmy zasypywani propagandą pro melanżową. Nie dziwcie się zatem natężeniu tych tekstów, bo gdzieś one być muszą, a wielu ich pisać oraz publikować nie chce. Nie wspominając o tym, że polski ruch kibicowski, a szczególnie jego „ciemna strona” idzie (a raczej już dawno poszła) w kierunku uzależnienia, ale od sali treningowej, a nie od baletów (i dobrze). Jeśli ktoś rzadko melanżuje i się ogarnia (kontroluje) to przecież nie do niego… jest to do tej (nie oszukujmy się – licznej) grupy, która po alku kontrolę traci (sam też nie potrafiłem pić na ogarnięciu, dlatego nie piję wcale – tak musiało być, proste). Poczytajcie jak zwykle ciekawy tekst Benego. Ł. Mecz, nie ważne jaki…, a właściwie to jeszcze nie mecz. Dopiero wchodzimy na sektor, przed bramą stoi koleś - kibic. Nie znam go, ale przyjechał tutaj ze mną jest częścią tej społeczności, którą sam reprezentuję, i z którą sam się utożsamiam. Nagle porządkowi zaczynają go szarpać, koledzy idą mu na pomoc, to samo robi część osób, która już weszła. Wychodzi całkiem zgrabna awantura, parę osób zatrzymanych. O co poszło? Otóż koleżka był po kilku piwach i ochrona nie chciała go wpuścić. Tydzień później ten sam typek stoi pod stadionem, pije browar, ale już nie ma kasy na chłopaków, którzy walczyli o wyciągnięcie go z bagna. Teraz powiedz jak mają się zachować koledzy, ludzie, którzy w imię solidarności grupowej postawili się za nim? Czy taki gość zastanawia się nad tym, że swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem naraził całą swoją grupę? Czy taki ktoś, wiedząc jakie są dzisiaj realia, pomyślał o innych mówiąc, że on wypije tylko 2-3 piwka? Czy po prostu był egoistą, myślącym tylko o sobie, a nie o reszcie? Kiedyś brałem udział w awanturze (w czasach gdy jeszcze powoływali kolegium), zostaliśmy schwytani i osądzeni. Na 27 osób tylko 2 zostały skazane, bo miały 0,3 i 0,5 promila w wydychanym powietrzu. Wiem, że to były inne czasy, ale gdy piłeś cokolwiek to jesteś winien. Nieważne co zrobiłeś. Problem Polaków to towarzyski przymus i społeczne przyzwolenie na picie alkoholu. My jako naród mamy dziwną tendencję do picia i użalania się nad sobą. Musimy zawsze być męczennikami. Musimy zawsze mieć gorzej od innych (Polska winkelridem narodów). Bo w pracy szef nakrzyczał, bo żona, bo dziewczyna cię rzuciła… Powód zawsze się znajdzie… Zamiast wziąć się w garść, twardo wyjść naprzeciw rzeczywistości - my musimy się użalać i tą bierność nazywamy losem, fatum, czy też po prostu, że „tak musi być”. Dlatego Polska teraz wygląda jak wygląda. „Bo cóż ja mogę zmienić, lepiej iść i obalić ćwiarteczkę” - paracetamol na polskie zbolałe dusze… Problem Polaków to duma jaką napawają nasz naród pijackie opowieści (określane jako -sarmacka fantazja-). To z jaką ochotą ludzie opowiadają ile wypili (podawane oczywiście w litrach). To, że znaczny odsetek przychodzi do pracy po przepiciu (prowadząc niejednokrotnie auto w drodze do tyry). To, że śmiejemy się z innych narodów, że mają słabszą głowę (za to ekonomię i poziom życia większy…). A teraz wypadałoby się zastanowić czemu do cholery mamy pretensję, że takie krążą po świecie o nas stereotypy. Czyż naprawdę (w kwestii picia) odbiegamy tak daleko od tego jak nas przedstawiają? Czy możemy mieć pretensje, że w większości pokazują nas jako zapijaczonych żuli i złodziei? Czy ktoś z was starał się zmienić ten stereotyp, czy raczej –flaszeczka-, bo czas wykazać się polską błyskotliwością i inteligencją? Chyba niewielu… Niektórzy nawet się cieszą gdy np. Irlandczyk postawi im piwko i „short glass of wodka”, żeby zobaczyć jak wódę przepijają piwkiem i powiedzieć współbiesiadnikom „a nie mówiłem”. A my syci, że alkohol za darmo, wodzimy dumnym wzrokiem po tubylcach - ależ oni mają słabe głowy-. Kurwa od takiego czegoś robi mi się słabo… Pokazują takiego Kalisza z Kwaśniewskim jak przedrzeźniają papieża, ale „są rozgrzeszeni”…, bo byli pijani. Ot, „swój chłop wypić umie to znaczy, że prawdę powie, kłamać nie będzie”. Szkoda słów… Idą wybory (samorządowe, parlamentarne, prezydenckie) - żulki się cieszą, bo za głos dostaną pół litra, a później płacz - jak oni rządzą? Było nie chlać, i nie sprzedawać się jak dziwka w burdelu. Problem to, to, że bardziej muszą się wstydzić ludzie, którzy nie piją, niż którzy piją, jeśli to się zmieni i Polacy nauczą się pić z umiarem, to spokojnie będę myślał o przyszłości tego kraju... Na koniec panowie Polacy muszę was zmartwić, wcale nie macie najtęższych głów, usiądźcie ze Szkotem do whiskey, z Chorwatem do rakiji, z Ruskim do wódki na pewno was przepiją. Tylko… czy jest się czym chwalić? Niektóre sprawy być może zostały przejaskrawione, ale aby walczyć z pewnymi rzeczami po prostu się nie da inaczej. Najważniejsze to zacząć od siebie, nie ulegać presji otoczenia, wszak my kibole idziemy pod prąd ogólnym trendom. Pozdro. Beny

Strona

60

„DL” zine nr 4


ZDROWIE

„TO SĄ TYLKO CHWILE ZWĄTPIENIA…” Pierwsze zawody już za sobą, w perspektywie kolejne… Wielki, fanatyczny zapał związany z przygotowaniami do debiutu gdzieś uleciał, a tutaj trzeba się zebrać do kolejnego –uderzenia-. Debiut był nienajlepszy, na treningach też brak optymizmu związany m.in. z wyczerpaniem codziennym stołecznym życiem. Brakiem „tej” energii, świeżości. Szybki żywot warszawski, praca, dom, trening – jak automat, 4 godziny snu nie sprzyjają formie. Trzeba zaciskać zęby i w iście arktycznych warunkach wychodzić po pracy z ciepłego i przytulnego domu by jechać na trening… Jeden, drugi, trzeci, czwarty w tygodniu… Zmęczenie dniem codziennym, psychiczne, fizyczne, nadmiar obowiązków… A tu serce bezczelnie podpowiada – musisz spróbować, znowu. Będzie wpierdol? No trudno… Znasz siebie skurczybyku – jeśli odpuścisz, sumienie nie da Ci spokoju. Być może do końca życia. Czas ucieka, jesteś coraz starszy… Będzie coraz gorzej. Trzeba było za nastolatka ćwiczyć, a nie chlać to można by sobie pozwolić na nieco rozluźnienia, może nawet przerwy na oddech… Dziś nic z tych rzeczy. Na salę staruchy :-). Z jednej strony zmęczenie i brak wyników, świadomość zaległości (braku doświadczenia jak „konkurencja”) w tym sporcie dobija, z drugiej ambicja i chęć przygody nie dają spocząć na laurach. Wjebałeś się… wiesz, że będziesz znów zapierdalał… Zapierdalał po czym być może znów dostaniesz z pięty w głowę i przed oczyma pojawią się kolorowe światełka… Sportowa wersja imprezy May Day, a to wszystko za sto parę złotych miesięcznie :-). W sumie, to pewnego rodzaju katowanie się… „…ja nie przestanę mieć przejebane aż do śmierci” – przypomina mi się rap Fokusa. Ale chwileczkę, przecież po chwili dodawał on: „ja nie przestanę mieć przejebanie wielki diament…”. Bo z jednej strony –przejebane-, a z drugiej dar do „samo mobilizacji” (diament) trzeba w sobie pielęgnować, szanować go oraz nie gasić. I postawić ten krok… by potem mieć co powspominać podczas bujania się na drewnianym fotelu i móc spojrzeć sobie w oczy w lustrze (no chyba, że nie poznasz na starość własnej mordy po nadmiarze przyjętych ciosów bądź będziesz bystry jak sam Gołota)… Sport to zdrowie… mawiają. Musi skończyć się refleksją: „to co mogłem – zrobiłem by żyć pełnią życia, nie przestraszyć się”. Dotychczas podejmowanie się trudnych zadań dawało satysfakcję i pewnego rodzaju podnietę, a zatem tak musi być także tym razem… ! Była chwila zwątpienia… Startować, nie startować…? Może odpuścić…? W zakamarkach mózgu szukam może jakichś wytłumaczeń, wymigania się od nadchodzącej nieubłaganie ciężkiej pracy… Nie. Nie ma odwrotu. Porażka, … która jest zwycięstwem. „Ale złe myśli trzeba jebać – to są tylko chwile zwątpienia…” – jak dosadnie rymuje Juras. Odliczanie dni, odliczanie kilogramów, rosnąca adrenalina… Znowu serce bije, ale na facjacie finalnie zawsze uśmiech (!) – dzieje się, kolejny cel na ten rok. Zawody, a potem przygotowania do egzaminu na kolejny pas. Jak to mawiał „hardcorowy koksu” – oj nie, nie będzie opierdalania się… Nowa fala mobilizacji. Słabsza niż wtedy… Ale tak jest zawsze. Na początku jest szał, potem pewne kwestie się powtarzają, trzeba przetrwać kryzys i wrócić na front. Tak jak w związku z kobietą, tak też na sali treningowej… Dzień w pracy, ludzie wyspani – Ty zaspany, bo trening zaczyna się grubo po 20:00… Nie ma nadmiaru ciepłej kołderki, nie ma odpoczynku… Nie wspominając o tym, że w owej pracy kumpel wpierdala pączki, rogaliki, a Ty w tym czasie jabłko czy ciemne pieczywo… No, ale jak „darem od losu” (eh) jest waga na granicy dwóch kategorii wagowych, a przemiana materii jest jaka jest? Nie ma wyjścia, chyba że chcesz walczyć z King Kongiem… Zapierdol, brak snu, brak radości płynącej z jedzenia wynalazków. Melanż… a co to takiego? Wysoka cena, za którą nagrodą będzie satysfakcja – kiedyś tam, w najbliższej przyszłości. Jest to jednak cena godna, te wyrzeczenia spowodują eksplozję dumy gdy kiedyś spojrzycie w przeszłość… Warto się przemęczyć. Przechodziłem to nie raz, przy rzuceniu szlugów, przy pierwszym sparingu po latach melanżu… Był wpierdol, była męka, ale po odespaniu – zawsze duma! Tu poziom nie ma nic do rzeczy, piękne sprawy mogą mieć miejsce w zwykłym, osiedlowym klubie sztuk walki… Na świetnej płycie Pokoju z Widokiem na Wojnę („Droga Wojownika”), Juras rymuje: „co przychodzi łatwo – łatwo odchodzi, a to co sam stworzysz przetrwa do końca i ogrzeje serce mocą słońca”… Niezależnie od wyniku, jeśli wiesz, że dałeś z siebie wszystko… Twoja głowa i serce będą w specyficznym stanie. W ekstazie, która czeka po osiągnięciu celu (którym to celem może też być danie z siebie wszystkiego…). Nie ma co zwalać na nic… Tu chodzi tylko i wyłącznie o pokonywanie swoich słabości! Daj nam siły… Amen. Ł.

REALNY OBRAZ SAMEGO SIEBIE Kilka godzin snu dziennie, kolejny trening – siłą rzeczy opadają powieki. 30 minut „przerwy w życiorysie” podczas drogi tramwajem, pobudka na pętli – kilka przystanków za domem. Nie pomaga kawa ani dawka taniej chemii w postaci energetyka. Sala. Walki sędziowane. Reakcja opóźniona o setne sekundy… „Wjeżdżaj bardziej zdecydowanie”… „Kombinacjami, a nie pojedynczymi technikami”… krzyczy trener. Jasne… kiedy siły ledwie starczy na dwie wykonane techniki… Mało tego – waga pod koniec treningu. Powinno się ważyć mniej niż zwykle... A tu no cóż… 2 kg nadwagi na „poprawienie humoru” po zjebanym tygodniu. Czyli z menu musisz wywalić klejne rzeczy. Przed zbliżającym się weekendem - „wiadomość jak znalazł”. Te i inne męki składają się na hasło „sport to zdrowie”. Podobnie jak napierdalające Cię ciało. Kiedy organizm się nie zregeneruje, gdy brakuje snu – wpływa to nie tylko na aspekt fizyczny, ale przede wszystkim na psychikę. Brak komfortu. Atakują pesymistyczne myśli, denerwują drobnostki, człowiek ma większe predyspozycje do narzekania i odpuszczania oraz mniej sił by walczyć ze skurwysynem o nazwie strach. No, ale… odpuszczają tylko słabi. Ta myśl motywuje nawet gdy jest beznadziejnie. W pracy jesteś jedynym, który zdycha bez picia wódki, ale co tam „wszyscy”… „Z prądem płyną tylko śmieci”, jak pisał Z. Herbert. Warto więc być tym, który cierpi z „alternatywnego”powodu… Mimo wszystko. Na końcu męki zawsze czeka satysfakcja… Już o tym było pisane. Zazdrość wywołują ludzie z predyspozycjami i darem do tego sportu… Kolesia nie było z 10 treningów, przyszedł sobie, walczy i –tnie- wszystkich jak Hworang w Tekkenie. Nogi tornado. W poprzednim klubie miałem też taką laskę, ludzie zapierdalali przez wakacje i polegli, a ona leżała na plaży pijąc browary, pojechała na zawody prosto z przedłużonego urlopu… Zdobyła medal… Ale ona jest w tym bez przerwy od dziecka. 18 lat i czarny pas, wcale nie bezpodstawny. Ludzie o największym procencie talentu i instynktu do walki, zdobywania punktów. Inny latami ciężkiej pracy do tego poziomu nie dojdzie… Tacy jadą na turniej by go wygrać, my, których los układał się różnie – szczerze mówiąc, jedziemy po to by wystartować. Mogę sobie wkręcać, że śmigam po medal, to byłoby nawet wskazane, bo kto to słyszał żeby się demotywować przed startem i zakładać cele minimum… Ale prawda jest okrutna. My mamy skarby i oni mają skarby. My w międzyczasie przeżyliśmy coś jeszcze – trochę ćpania za nastolatka, beztroskiej zabawy i mienia wszystkiego w dupie… Wychodzenie z bagna, dawka patologii… Było to chujowe, ale dało jakieś doswiadczenie życiowe (czyli skarb). Oni zaś całe życie w sporcie, dzisiaj doświadczeni i tak ogarnięci w tym, że napierdalanka i wygrywanie stały się czymś naturalnym… Nigdy nie przegięli, a więc mogą się i bawić, i wygrywać (a to jest chyba większy skarb)… O co chodzi? O to by REALNIE SIEBIE OCENIAĆ. Wiadomo, że są ludzie, cisi idole na sali, do których poziomu chce się nawiązać, ale nie można zawsze porównywać siebie do najlepszych… Dążyć – tak, ale nie stawiać obok. Jest to najzwyczajniej w świecie bezpodstawne. Doświadczenie, lata praktyki, być może lepsze warunki fizyczne… nie oszuka się tego! Co by się nie działo, głowa do góry. Patrzeć trzeba głównie przez pryzmat własnej historii. Czyli tego czy JA jestem lepszy niż byłem kiedyś? Czy może jeszcze kilka lat temu nie nadawałem się do niczego, a dzisiaj jestem zdrowym, sprawnym człowiekiem (gdy oczywiście wreszcie się wyśpię :-)? To jest sukces, który musi zapuścić korzenie w Twojej podświadomości. Jesteś wygrany, nawet gdy odstajesz od tych, którzy zdobywają medale. Prócz sukcesów medalowych są bowiem sukcesy indywidualne, te odnosić może każdy kto posiada silną wolę! Oczywiście nie zabieram nikomu wiary. W drodze przez sztukę walki trzeba stale podnosić sobie poprzeczkę i wierzyć w sukces. Wszystko jest możliwe… Możesz walczyć z reprezentantem Polski, który akurat ma słaby dzień i obić mu mordę! Poddawać się przed gongiem to dopiero klęska… Trzeba próbować, bo to kolejna dawka doświadczenia, krok na przód… a „drugi raz szansy możesz już nie dostać”, jak nawijało Wzgórze YP3… „Spotykasz ludzi wkurwionych wściekle, jak młodzież licealna, co na przerwie biega na białą setkę” (WYP3) i… jeśli już szukasz porównań to może porównaj się do innych rówieśników? Czy oni też są zdolni do wycisku… jak Ty? Czy może stale przegrywają z pokusami zepsutego świata? Ćwiczysz, walczysz – jesteś wygrany! Pamiętaj o tym zawsze… Doły, demotywacje warto odganiać, nie niosą niczego dobrego. Analizować swoje błędy, słuchać trenera… będzie lepiej! Ł.

Strona

61

„DL” zine nr 4


ZDROWIE

RAZ, DWA… POWRÓT DO RZECZYWISTOŚCI! Ostatnio redakcja jest raczej w słabej formie lirycznej… Hasło „życie depcze wyobraźnię” nie zawsze, po wejściu do naszej codziennej rzeczywistości, działa napędzająco i mobilizująco… Jedna kawa, druga kawa… pustka w głowie i coraz większe nerwy. Bywa i tak… Koję je kupując bilety na dwa najbliższe mecze Legii Warszawa. Niedługo będzie lepiej :-). No i wieczorem trening… mam się powtarzać, że po nim człowiek funkcjonuje całkiem inaczej? Cięcie – z innej beczki. Jakiś czas temu pisałem recenzję „Galerianek”, którą wkleiłem też na forum Legii. Ktoś wtedy napisał, że są takie damskie pustaki, którym obraz nieletniej dziwki może zaimponować… Szczerze mówiąc, nie wierzyłem w to. Do czasu kiedy w pracy (siłą rzeczy) poznałem lalkowatą 18stkę znającą na pamięć wszystkie cytaty z owego filmu i jarającą się takim stylem życia… Bywającą np. u ok. 50 letniego szefa na imprezach, po których budzi się w podartych rajstopach („ale przecież się z nim nie ruchałam… nie wiem o co mojemu chodzi”), a on, siwy zgred wciąga całą noc koks bawiąc się z małolatkami. I to już nie jest film, a życie Warszawy… Jakoś tak jest, że młodym imponują tego typu patologie…, w których przecież nie ma żadnych zasad i wartości. Żeby walczyli o coś, o cokolwiek… Ale imponuje kurestwo i źle pojęty luz… Pomaga im w tym zapewne szukanie sensu w byciu prostytutką typu „Sponsoring”, nam zaś nie pomaga ogólnie panujący debilizm (promowany przez TV, przez popkulturę), nie pozwalający wyciągnąć dzieciakom odpowiednich wniosków nawet z prostych „Galerianek”… Także z tego powodu, pozytywną modę na patriotyzm, a także pozytywną modę na zdrowy tryb życia na ulicy musimy poprzeć jak tylko potrafimy! Nasze wspomnienia z placu boju, czy to na macie, czy na stadionach – są czymś, w dzisiejszym zepsutym świecie, bezcennym… Jak to się mówi – nie wierzymy w nic, co nie spotyka nas… Czas „akcji”… Kilka treningów przed startem w zawodach gdzie nie można wygrać nic materialnego, trener zarzuca hasło, że -dzisiaj bez walk-, porobimy tylko zadaniówki… Pewnie dlatego by nie było ewentualnych kontuzji… Tymczasem. Źle przyjęty kop… palec zamienia się w „plac zabaw”. Pagórki, zakręty, bogactwo barw… Pierdolony jeden palec, niby tylko paluszek, a staje się czymś na czym skupia się znaczna część psychiki… Tej psychiki, która skupiać się powinna na czymś innym. Oczywiście nie ma opcji by ominąć start przez jakiś tam paluszek, jakoś nie wyobrażam sobie by sumienie dało mi potem spokój… Tyle, że zwykłe, najzwyklejsze otarcie o cokolwiek tego pierdolonego, małego paluszka powoduje spory ból, a co jeszcze gdy dostanie się w niego ponownie z silnej nogi? Człowiek wyglądał jak mistrz palcówy z afrykańskiej wioski :-)… Użytkownik forum SFD (trener/ zawodnik) wspominał – pisząc o ciężkim treningu, że jak zwykł mawiać jeden z jego ulubionych trenerów (cytuję): „dzisiaj, panowie zobaczycie białe światełko w tunelu i, że wzgórza mają oczy”... :-). No cóż… nawet bez wycisku widziałem wzgórza na swym ciele i nie było to też efektem halucynogenów :-). Na upartego, oczy także byś tam znalazł… Przedostatni trening przed startem, ląduję na nim z owym „placem zabaw” na palcu, po kilku ćwiczeniach leci z niego ciecz (chyba ropa, ale są zarówno barwy żółte jak i przezroczyste), nie wygląda to zbyt smacznie… Połowa sali wywala mnie na ostry dyżur. I znów nastroje „zajebiste”… Nie dość, że mała acz wkurwiająca kontuzja to jeszcze zajob, zmęczenie, jak zwykle formę uważa się za kiepską (jaka by faktycznie nie była). Źle się nastawiam – to pewne, ale walka wewnątrz głowy trwa i nie zna litości. Przedstartowe refleksje znów takie same… I zadawane sobie pytanie – jaki będzie stan ciała oraz ducha z momentem sygnału do walki? Oj, jak chciałoby się znać odpowiedź… I poczuć już jak te 100 kg presji, którą sam sobie zapodajesz (a to tylko amatorka, co muszą czuć zawodowcy?) wreszcie odeszło w zapomnienie… „Nie jeden raz strach będzie miał ze mnie ubaw”… jak rapował Juras. Strach bawi się świetnie… Nie boisz się dostać wpierdol… Boisz się (jak powiedział mój kumpel z sali w busie…), że zawiedziesz samego siebie! I była to wypowiedź, która zostanie mi w pamięci gdyż trafia w samo sedno. Kilka słów chciałbym też wspomnieć o „ostoi spokoju” jaką jest trener… Ma w głowie harmonię tężni z Ciechocinka. Podczas walk zdarza mu się… rzucać krzesłem, jedzie każdemu sędziemu, a widząc „kolorowy XXL palec” nie pyta o ból tylko poleca by go zawinąć, chować przed lekarzami i włożyć łapę w jak najbardziej „puchatą” rękawicę aby w miarę dobrze go chronić… Pytań o stan zdrowia nie ma. No cóż, dzięki za radę, trenerze :-). W sumie to jednak dobrze… Dodając do tego fakt, że zbyt małe zdecydowanie w walce nazywa „pedalskim” – otrzymujemy całkiem sympatycznego dziadziusia :-). Przed startem pojawia się flashback… Z jednej strony stres spowodowany różnicą w doświadczeniu i latach stażu, ale z drugiej strony… Widzę siebie 6 lat wstecz – 20 kg nadwagi i sapanie po 2 minutach biegu jak wieprz… Od lat palenia i melanżowego ciągu. Teraz waga ok., stoję w jakimś kasku na macie, mam zamiar dać z siebie wszystko. To jest właśnie „ten moment”, dla, którego m.in. się ćwiczy. Ćpuny opisują swoje jazdy, a ja opisuję swoją – to jest po prostu moment małej ekstazy. Znów cięcie… przypomina mi się wstęp do tego felietonu… Kiedy jeden człowiek najpierw jest ofiarą złej strony ulicy – melanżu, beztroskiej zabawy… To często właśnie kończy z nadwagą, bez kondycji, z masą niepotrzebnych problemów i zerowym stopniem satysfakcji… Raz, dwa – powrót do rzeczywistości (jak mawia Sokół) – jest dobrze…warto było się zmienić! Wszyscy dookoła wiedzą, że najprawdopodobniej przegrasz z doświadczeniem swojego rywala, a Ty stoisz tam mimo wszystko wygrany. Niesamowita sprawa, naprawdę. Jak już zacząłem to w skrócie wspomnę, iż wylosowanie typa z 4 danem, Mistrza Świata, gdy samemu posiada się stopień uczniowski, nie było najszczęśliwsze :-). Jeśli ogarniacie trochę stopniowanie ze stylów tradycyjnych to wiecie o czym piszę… I znów satysfakcja musiała wystarczyć. Takie życie… Po zawodach mam lekkiego doła, pewnie pisząc teraz te słowa sam się przed sobą pocieszam. Ale zaraz… kurwa… lata temu badałem wątrobę bojąc się, że może być coś z nią nie tak przez wódkę, a teraz badam się u lekarza sportowego przed startem. Łysy skurczybyku… tak, bądź świadom postępu, bo znów będziesz równał w dół… Polecam wszystkim treningi – po prostu. Niezależnie od poziomu możecie przeżyć swoje małe bądź większe przygody. Wygrywać swoje małe walki. Jeździć na obozy, zawody, gdzie dzieją się emocjonujące rzeczy, pojawiają ciekawe rozkminy i rodzą więzi. Nie wspominając o fantastycznej zazwyczaj atmosferze zgrupowań, wyjazdów na zawody, hostelowych noclegów… Czujesz się jak dziecko. I to wszystko jest w tym chyba najlepsze… To faktycznie zmienia człowieka, uczy szacunku i pokory… Nałogi, popkultura, kurestwo przegrywają w starciu z naszymi wartościami… Idźcie na stadion, na salę, znajdziecie wartościowych kolegów, a także otrzymacie szansę u wartościowych kobiet :-). Daję słowo, że tak jest lepiej. „Galerianki” zostawmy dla równych im pustaków… Bo po łóżkowych „zapasach” warto o czymś ze sobą pogadać… z nimi nie ma o czym. Ł.

ODPOCZĄĆ… Czymś czego musimy się jak najprędzej wyzbyć jako uliczna opozycja jest wstyd posiadania niemodnych wartości w życiu. Luty 2012, do Warszawy przyjeżdżają serbscy kibice i nacjonaliści na manifestację jaką zorganizowali polscy nacjonaliści w sprawie serbskiego Kosowa. Dwójka Serbów gościła u mojego kumpla na chacie. Opowiadał on potem, że gdy bracia Słowianie wychodzili na akcję – najpierw wyciągnęli z plecaka jakiś obrazek, przeżegnali się i ucałowali go… Kibole i nacjonaliści. Na Bałkanach nie ma wstydu z religijności. W Chorwacji takie Dinamo Zagrzeb, bardzo dobra ekipa – pokazuje na sektorówkach barwy kościelne… Nie mówię by też tak robić, ale by zawsze i wszędzie mieć w dupie co o nas mówią nasi wrogowie… A Kuby Wojewódzkie i tacy jak on również do nich należą. Pozostańmy jednak przy religijności, a także… kwestii czasu na to by w ogóle się nad tym zastanawiać (stąd tekst znajduje się w tym dziale…). Pytanie „czy jesteś wierzący” nie jest pytaniem łatwym, po tym jak człowiek zdążył zamoczyć się w ateistycznym bełkocie atakującym nas także z podziemia… Religię chrześcijańską uznaję przede wszystkim za pożyteczną filozofię, którą przesiąkła nasza kultura i, której to kulturze wyszło to na dobre. O ile trudno mi uwierzyć w diabły i anioły to nazwanie tak dobra oraz zła, wyłożenie za pomocą Biblii zasad, wielu zasad człowieczeństwa uważam za rzecz pozytywną. To co dzieje się ze społeczeństwem „świeckim” jakiego chce m.in. Palikot bądź lewacy, doskonale ukazuje tzw. Zachód… Pusty Zachód, pełen zboczeń i duchowego pustkowia… Tak więc czy jest ktoś w niebie czy nie (tego nikt z nas nie jest w stanie stwierdzić, kwestia wiary…) – z religią walczyć nie należy, bo walczy się tak naprawdę przeciwko swoim… Lepszy taki sposób nazwania otaczającego nas świata niżeli język „świecki”, w którym wszystko jest względne… Nawet pojęcia mama i tata. Jeśli chodzi o dosłowną interpretację ksiąg – prawda jest taka, że już przed Chrystusem, w innych częściach globu istniały malunki na ścianach ukazujące sceny przekazane nam później w Biblii… co powoduje wątpliwość. Różni ludzie wtedy żyjący podobnie interpretowali rzeczywistość, nazywając widziane zjawiska po swojemu. Polskę, od pewnego momentu opanowała wiara chrześcijańska i pozostaliśmy krajem wierzącym w Jahwe do dzisiaj… co prawdopodobnie pomogło nam w odwiecznej walce z wrogiem. Naród posiadający coś jednolitego w swej charakterystyce – łatwiej się jednoczy, jest trudniejszy do pokonania, podzielenia. Może dlatego tak zaciekle wrogowie Polskości walczą z wiarą? Zbiór niezależnych od nikogo i niczego jednostek jest po prostu słaby… Nie wszystko jest oczywiście jasne i oczywiste. Są zwolennicy teorii głoszącej, iż chrześcijaństwo zostało nam narzucone kiedyś niczym dzisiaj „tolerancja”…

Strona

62

„DL” zine nr 4


ZDROWIE / WASZ GŁOS Jako, że Biblia dobrze ujmuje pojęcia dobra i zła, czy się wierzy czy nie, warto odwiedzać świątynie i porozmawiać chociażby sam ze sobą. A, że (jak rymuje Sokół): „Nie jestem wzorem do naśladowania. Jak każdy człowiek - mam się z czego wyspowiadać”… warto przeanalizować swoje zachowanie w takim miejscu. Miejscu gdzie na szczęście telefony są wyłączone i można się wyciszyć. Tego wyciszenia bardzo dzisiaj brakuje… Gadżeciarstwo, nadmiar informacji… nadmiar produktów. „… dzisiaj cały świat wyprodukowano w Chinach…”, słusznie zauważa Tabasco. Należę do osób, które często potrzebują odcięcia od świata „ułatwionych kontaktów”. Wyłączyć wszelkie internetowe komunikatory, telefon i po prostu odpocząć psychicznie… Tak…, bo fakt, iż ciągle jesteś pod dzwonkiem jest bardzo daleki od natury, męczący jednostki bardzo ceniące sobie wolność jako wartość. Dzisiaj wielu nie wyobraża sobie życia bez telefonu, ba – wyłączenia go chociaż na chwilę… Bulwersują się gdy jesteś niedostępny. A jeszcze za czasów naszego wieku nastoletniego żyliśmy bez komórek i było dobrze… Sami więc wmawiamy sobie, że trzeba być dostępnym 24/h, na uwięzi… Nigdy nie wziąłem z pracy służbowego telefonu, mimo iż miałem taką możliwość… Takie coś jest jak smycz. Ominęło mnie w życiu kilka ciekawych wydarzeń przez wyłączony telefon, ale psychiczny odpoczynek, czas dla siebie i drugiego człowieka także jest bezcenny… O tym się zapomina, w erze „wszystkiego na szybko”, w czasie facebooka i mega szybkiej wymiany informacji. Jeśli jesteś z czymś opóźniony kilka godzin to w oczach niektórych następuje koniec świata… Warto się uspokoić, naprawdę wychodzi to na zdrowie. Wiele osób katuje się gdy jest „kilka godzin do tyłu” z aktualnościami… To złodziej czasu. „Kiedyś dzieciaki żyjące marzeniami – dziś na Naszej Klasie panowie z brzuszkami wstawiają wakacyjne zdjęcia z żonami”… niestety… kiedyś dzieciaki żyjące marzeniami oraz przykazaniami, dzisiaj „nowy wspaniały świat”… Dbanie o ducha, dbanie o psychiczną równowagę – od tego się dzisiaj odchodzi… Ludzie zombie wyjeżdżają w ciągu roku na dwutygodniowe wakacje, a całą resztę czasu trwa wyścig szczurów… Za pieniędzmi, za czasem, za informacją… Jako osoba robiąca strony i gazetki również muszę za tą informacją gonić, i czasami to wszystko po prostu siada na banię… Bez wyłączenia telefonu, bez wyciszenia raz na jakiś czas, muzyki i relaksu zapewne byłbym dzisiaj Leszkiem Bublem Dwa wciskającym Wam, że Wasze matki to na bank zakonspirowane Żydówki :-). I każdy tak może popłynąć, jeśli co jakiś czas nie odpocznie. Nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie… Zdrowia i... zdrowego rozsądku życzę. Bo od razu widać po osobie, że potrzebuje, jak to się w amerykańskich serialach mówi „wziąć sobie trochę wolnego”… Ł.

LISTY DO REDAKCJI

Ostatnie publikacje, które ukazały się na „Drodze Legionisty”, głównie list o subkulturach i o „wrogach na prawicy” skłoniły mnie do napisania kilku słów. Na wstępie chciałbym dodać, że z „Drogą…” pierwszy raz zetknąłem się kilka ładnych lat temu, przez link na nieistniejącym już, a bardzo popularnym swojego czasu forum. Mniej więcej od tego czasu staram się regularnie czytać umieszczane na DL artykuły, ale jestem raczej nietypowym odbiorcą twojej publicystyki- nie jestem kibicem, futbolem interesuję się jedynie okazjonalnie, nie trenuję sztuk walki- nie wiem nawet, czy mogę uważać się za nacjonalistę- ot, zwykły studenciak, niestroniący od uciech, dla którego jednakże „Polska to jest wielka rzecz”. I właśnie poniekąd na ten temat będą moje luźne przemyślenia. Przechodząc do sedna sprawy- nie tak dawno pisałeś o „czystości ideologicznej” wewnątrz „prawicy”. Z drugiej strony, przedstawiłeś chęć i potrzebę utworzenia prawdziwie nacjonalistycznej masowej partii, mogącej być realną alternatywą dla PiSu. Ideologiczna czystość ma między innymi przejawiać się w stosunku do używek, głównie marihuany- „punkt zapalny na ulicy stanowić będzie legalizacja palenia”. Lecz czy to naprawdę powinno stanowić punkt zapalny jakiegokolwiek konfliktu między ludźmi połączonymi podobną ideą? Czemu niby palenie, czy też używanie alkoholu bądź papierosów stoi w opozycji do prawdziwego patriotyzmu? Każda używka jest dla ludzi, każda może być używana z głową lub nie. Gdyby, na ten przykład, amfetamina została wynaleziona przez owczarki alzackie, to używanie jej przez ludzi byłoby bezpodstawne. Jednakże w ekstremalnych przypadkach zażywanie nawet tak ciężkich używek może być, moim zdaniem uzasadnione- wszystko zależy od kontekstu. Gdy człowiek mający do wykonania potężny projekt, od którego zależy przyszłość jego firmy, jednorazowo użyje białego proszku, by zdążyć z wszystkim na czas i nie stracić zainwestowanych pieniędzy, nie ma w tym nic złego- jego życie i jego wybór. Jednakże, gdy ten sam człowiek będzie wciągał „kreski” po to, żeby dobrze się bawić na imprezie jest to już patologiczne-, chociaż ciągle to jego życie i jego sprawa, i nikt nie ma prawa mu zabronić bawić się w ten sposób- o ile tylko w przypadku uzależnienia się będzie sam płacił za swoje leczenie. Jak wiadomo, marihuana używana sporadycznie przez dorosłych ludzi (nie mówię tu o „codziennych jaraczach” z gimnazjów) nie wywołuje poważnych skutków ubocznych, więc jak dla mnie, nie stanowi zagrożenia dla „ideologicznej czystości” Ruchu. Należy spojrzeć prawdzie w oczy- spora ludzi, którzy biorą udział np. w obchodach rocznic patriotycznych czy Marszu Niepodległości używa marihuany, nie czyni to jednak z nich degeneratów. Skinheadowi, który przysłał do ciebie maila zadałeś pytanie:” widziałeś kiedyś lub wyobrażasz sobie naród złożony ze skinów?”. Parafrazując, pytam: widziałeś kiedyś lub wyobrażasz sobie partię, zdolną przejąć władzę, której wszyscy członkowie i wyborcy to ludzie prowadzący zdrowy tryb życia, trenujący sporty walki i stroniący od używek? Wojownicy są potrzebni, żeby utrzymać prymat na ulicach, to oczywiste. Każdemu, kto dla dobra tak zwanej sprawy poświęca swój czas i zdrowie na trening, należy się szacunek. Ale w przypadku tworzenia realnej partii, tworzącej realną politykę (bo dziecinne mrzonki o „narodowej rewolucji” i przejęciu władzy metodą siłową trzeba odrzucić jak najprędzej) nie będzie potrzeba ulicznych fighterów. Będzie trzeba ekonomistów, polityków gotowych na debaty, ludzi obytych w walkach na słowa, nie na pięści. Nie widzę również możliwości poparcia takiej partii przez ludzi młodych. Młody człowiek ma to do siebie, że lubi się dobrze zabawić, zrelaksować, często poprzez używki- a dopóki wszystko mieści się w granicach rozsądku i nie stanowi nadrzędnego w życiu celu, nie ma w tym jak dla mnie nic złego. Nie każdy ma ochotę zostać politycznym żołnierzem, a tego właśnie wymagałaby „czysta ideologicznie” partia. W mojej opinii słabość polskiego ruchu narodowego wynika m. in. z faktu, iż brakuje sprecyzowanych poglądów na gospodarkę. Z ust jednego z mocno zaangażowanych NR w odpowiedzi na moje pytanie o korporacjonizm usłyszałem, że to zbyt skomplikowana sprawa, żeby to wytłumaczyć w kilku słowach. Jak ludzie mają w takim razie poprzeć coś, czego nawet mocno zaangażowani NRowcy nie rozumieją? Jak wykazała historia, wszelkiego rodzaju próby łączenia gospodarki z ideologią kończą się źle. Ekonomia opiera się na dość prostych, z góry ustalonych zasadach- gdyby tak nie było, to komunizm byłby najpiękniejszym z możliwych do wyobrażenia sobie ustrojów. Z tego, co wiem, wśród polskich przedwojennych narodowców liberalne ekonomiczne poglądy były stosunkowo popularne- może należy wrócić do korzeni? Nie znam ani jednego znanego ekonomisty, który popierałby korporacjonistyczne rozwiązania- po stronie liberalizmu stoją tak ważne dla ekonomii postacie jak chociażby Milton Friedman, laureat ekonomicznego nobla. Podsumowując- zgadzam się jak najbardziej z opinią, iż partia narodowa jest potrzebna. Jednakże w działaniach powinniśmy się cechować maksymalnym realizmem- mało kto zagłosuje na „autonomicznych nacjonalistów” w kominiarkach, głoszących hasła „trawa dla bydła”, „sport-zdrowie-nacjonalizm”- głównie dlatego, że takie postulaty są zbyt hermetyczne i odnoszą się do zbyt wąskiej grupy ludzi. I to właśnie miejsce, w którym chciałbym podjąć polemikę i zadać kluczowe pytanie, na które mam nadzieję uzyskać odpowiedź- gdzie, zdaniem redaktora DL, przebiega granica między pragmatyzmem, logiką a „ideologiczną czystością”? Pozdrawiam i życzę samych sukcesów dla DL. Maciek Twoje argumenty o narkotykach są moim zdaniem tandetne, bo jeśli ich branie (zasadność tego brania) ma zależeć od kontekstu – to praktycznie wszystko może w takim wypadku zależeć od kontekstu… Też byłem postawiony w ciężkiej sytuacji, praca od 5 rano, potem „DL”, trening wieczorem i dom… Ciężko, ale żyję i mam się dobrze. Nie mogę tego powiedzieć o znajomym, zresztą też Legioniście, który walkę z szybkim życiem wspomaga koksem… Jego mózg powoli siada…

Strona

63

„DL” zine nr 4


WASZ GŁOS Bardzo wierzysz w człowieka bądź sam jesteś tym silnym wyjątkiem, który może od czasu do czasu zajebać i potem funkcjonować bez wspomagaczy… Bo jeśli wspomagacz komuś pomaga – potem ciężko mu podjąć walkę bez niego… bo skoro istnieje droga na skróty? Jest kusząca! Polski nacjonalizm odrzuca legalizację marihuany, państwo musi dawać jakiś moralny przykład. Tak, wiem – alkohol, który jest obecny w tej kulturze od lat… Sam go nie piję i uważam za bardzo szkodliwy, jednak zaskakuje mnie Wasz brak wyobraźni. Czy naprawdę sądzicie, że legalizacja marihuany nie otworzy drogi pod legalizację innych narkotyków? Spójrzcie z tej strony… będzie tak samo jak z „prawami do związków partnerskich”… potem są adopcje dzieci. Zalegalizowane zboczenia homoseksualistów, otwierają drogę zoofilom (Szwecja) czy pedofilom (Holandia). Nie uważasz, że podobny proces czeka nas po legalizacji trawy, tym bardziej biorąc pod uwagę, iż w Czechach można posiadać nieco mocniejszych dragów „na swój użytek”? Argument o tym, że każdy wynalazek człowieka jest dla człowieka jest bardzo absurdalny… Komory gazowe też stworzył człowiek, podobnie jak amfetaminę i pedofilskie porno… „Wszystko dla ludzi” Maćku? Mówisz o granicy między pragmatyzmem, logiką, a sam popadasz w optymizm, że ktoś kto ma do ogarnięcia ważny projekt jednorazowo zażyje sobie biały proszek :-). Nie znam nikogo kto zażył go jednorazowo, gdy pomógł mu w czymś w życiu… Pewnie są takie osoby, które mogą bardzo rzadko, ale kierując się obserwacją – są w poważnej mniejszości. Jasne, że nie od razu są degeneratami… dlatego też walka z narkomanią jest dzisiaj trudniejsza niż za czasów „polskiej hery”… Bo teraz uzależniony śmiga w oryginalnych ciuchach przekonany o swym wyzwoleniu… Jeśli chodzi o zdrowy tryb życia to przecież nie wymagam go od każdego, ale każdemu go polecam! Inna sprawa jeśli piszemy o środowisku kiboli bądź aktywistów NR – tutaj sprawność i wolność od nałogów jest wskazana… Mylisz pojęcia. Co innego czysty ideowo Narodowy Radykalizm, a co innego naród… = co innego partia, a co innego wyborcy. Myślisz, że wymagalibyśmy pod batem by każdy jeden Kowalski nie pił, nie bawił się i chodził jak w zegarku? Tu muszę być złośliwy i zaapelować o czytanie ze zrozumieniem. Dużo tekstów z „DL” jest skierowana do AKTYWISTÓW, ma wymuszać na nich pracę w celu poprawienia swej kondycji fizycznej oraz psychicznej. Ja potrzebę zabawy szarych Kowalskich doskonale rozumiem, nie raz pisałem też wspominki ze swej grzesznej przeszłości :-). Wiem jednak, że dalej idąc drogą melanżu stałbym się degeneratem… Jak wielu, którzy wierzyli, że kontrolują sytuację. Wiem także, że młodość rządzi się własnymi prawami, nie raz pisałem o swojej na „DL” :-). Ale czy to oznacza, że politykę państwa mamy reformować pod kątem wyszumienia się młodzieży? Hehe… realizm polityczny, dobre. Swego czasu, za nastolatka, wciągałem niestety troszkę amfę i ani przez myśl mi nie przeszło, żeby czynić z tego ideologiczny manifest. Tak samo z zioła… Legalne zioło by Wam się znudziło tak szybko jak legalna pirotechnika na stadionach :-). I wrócilibyście do dilera z klatki obok… A dzieciaki ZAKAZANY OWOC MIAŁYBY KROK DALEJ – w białym proszku… Bo mi np. z początku chodziło o zakazany owoc w dużej mierze… Dlatego uważam zwolenników „legalize”, nie ważne czy szli z nami 11.11.11 czy nie - za bardzo ograniczonych. Na pewno nie myślących kategorią – naród-, a -własna uciecha-… Co, do gospodarki to zgadzam się, że należy się na tym mocno skupić, bo szary Kowalski patrzy najpierw do gara. O ważnych postaciach o nazwisku Friedman, laureacie nobla (Wałęsa też ma :-) mogłeś jednak sobie darować pisanie :-). Korporacjonizmu nacjonaliści dopiero się uczą, bo na szerszą skalę NOP zaczął to promować stosunkowo niedawno… Z pewnością muszą popracować nad dotarciem do szarych ludzi, nad prostymi przykładami i wyjaśnieniem tego prostym językiem… 100% racji. Zaś co do historii tego czym był polski nacjonalizm – odsyłam do „Polityki Narodowej” nr. 10. Pod koniec znów mylisz pojęcia. Autonomiczni Nacjonaliści to nie jest partia, na którą ktokolwiek ma głosować. Jesteśmy m.in. po to by „kominiarki” wziąć na siebie, a partia niech się rozwija niezależnie… Kumasz? AN to aktywne, uliczne ramie, ludzie od pomocy, „od wieszania plakatów” itp. Apeluję ciągle o poprawę działań politycznych, bo my nie jesteśmy politykami. A na marginesie przypominam, że rzucający kamieniami w ZOMO za PRLu też mieli kominiarki… O Narodowej Rewolucji także jakoś realnie nie myślę, ale nasi dziadkowie również nie dawali wiary w upadek ZSRR… Historia jest strasznie nieprzewidywalna. Nie wiem, w którą stronę, ale możemy się zdziwić… Warto zachować czyste sumienie. Jeśli chodzi o praktyczność jako kryterium prawdy, no wiesz… zboki widzą świat po swojemu, my po swojemu. Wg nich należy zalegalizować aborcję, bo „co nam zależy”, „przecież taki jest świat” (wg towarzysza Biedronia pełen pederastów…skąd oni mają te statystyki…heh). My wierzymy, że świat byłby inny gdyby nie medialna propaganda/ lewackie wpływy w kulturze (tyczy się to również popularności THC), a więc nie możemy pozwolić by tzw. „realność” i „logika” stale, radykalnie się przesuwały. Jestem jak najbardziej za zdrowym rozsądkiem: sojusz na 11.11.11, noszę drechy, a nie „strój jedynego Polaka”, słucham takiej muzyki jakiej chce – Tobie także tego nie zabraniam… Realizm czasem kazał mi działać z palącymi zielsko – przeciwko antifie, chodzę też czasem z takimi ludźmi na mecze. To różni realizm od teorii, wie to każdy aktywista. Ale w rozmowie z tym palaczem – nigdy nie poprę jego poglądu i wykłócam się… „Realizm” kazałby puścić wszystko wolno, tak jak leci… a mamy pewne poglądy, które chcemy zachować, bo uważamy je za słuszne. Częściowo popieram pragmatyczne podejście, kilka lat temu zaczęliśmy propagować odrzucenie podziałów subkulturowych i to wychodzi (wiem, że to mało, ale trzeba było zacząć od początku…)… Jestem np. sceptycznie nastawiony do mundurów ONRu, uważając, że to dzisiaj nie przejdzie… A więc być elastycznym jeśli chodzi o wszystko prócz o sprawy kluczowe - owszem ! Ale nie wymagaj od nacjonalisty poparcia dla –legalize-….proszę Cię. W imię realizmu zobacz kto idzie na Marszu Wyzwolenia Konopi… Lewactwo nie może odrzucić walki o „prawa mniejszości”, tak samo ruch narodowy nie może wspierać legalizacji marihuany… Ten naród ma mieć moralne wzorce, wiadomo, że idealny spokój to utopia, ale wzorce muszą być… inaczej będzie stawiana za wzór rozpusta. To samo – polityk NR ma dawać przykład, jak najbardziej negowałbym uzależnionego polityka, który ma decydować o losach narodu… Podsumowując – czystość ideologiczna – TAK, ale wewnątrz aktywistów, a tym bardziej polityków Narodowo Radykalnych. Bez partii typu PiS gdzie nie wiedzą jak głosować nad kluczową dla światopoglądowej myśli prawicowej sprawą o nazwie ochrona życia. Natomiast wśród wyborców – czystości ideologicznej nigdy nie będzie… nie stworzymy narodu robotów, to śmierdzi mi NSDAP i nie wiem jak koledzy, ale ja mam świadomość, że idealnie nigdy nie będzie – będą bunty, będzie opozycja itd. Nie chodzi o masową partię, a o masowe poparcie. Chodzi o pewien ideał, który nie pozwala całkowicie upaść cywilizacji… Mam nadzieję, że chociaż trochę odpowiedziałem na nurtujące pytania. I wybaczcie, że nie na wszystko odpowiadam, ale ogranicza mnie czas i takie listy jak np. dzisiejszy powodują zastój innych materiałów do „DL”. Nie mogę wdawać się we wszystkie „łapania za słówka”. Pozdrawiam. Ł.

Odnosząc się do wydarzeń z pl. Konstytucji i jego okolic na spokojnie, po opadnięciu wszystkich emocji i jednoczesnym niesugerowaniem się poglądem żadnej ze stron ("zwolennicy starć", "przeciwnicy awantur") obiektywnie można napisać, że na pewno lepiej dla każdego byłoby gdyby do nich nie doszło. Stało się jednak inaczej, dlatego też warto ugryźć ten temat z innej strony, chociażby usiłując odpowiedzieć na pytania pokroju: czy można było zadziałać sprawniej, uspokoić sytuację lub po prostu rozmieść policjantów w pył? Na żadne z tych pytań raczej nie odpowiem, jednak chętnie w jakiś sposób się do nich odniosę. Zanim bowiem zaczniemy oceniać całą sytuację, stawiając kolejne pytania i odpowiadając na nie, należy przede wszystkim zapytać: w jaki sposób doszło do zamieszek i kto jest za nie odpowiedzialny? Część organizatorów oraz internetowych poszukiwaczy spisków (niestety, dotychczas z "zawsze kibolską" Gazetą Polską na czele), powielając język mediów głównego nurtu, winą za cały stan rzeczy obarczyła "prowokatorów", "ekstremistów" i "zadymiarzy", wysuwając przy okazji coraz bardziej absurdalne wnioski. Jak zatem do tej sytuacji mogą się odnieść "wyżej wymienieni"? Na to pytanie spróbuję odpowiedzieć opisując swoje wspomnienia z tych wydarzeń, pozostając jednak w roli niezależnego obserwatora zarówno zamieszek, jak i ich dalszych "konsekwencji" (burza w mediach, odcinanie i ugrzecznianie się organizatorów itd.). Na miejsce rozpoczęcia Marszu Niepodległości dotarłem razem ze wspomnianą w tekście DL "źródełkową koalicją". Nastroje w niej panujące z pewnością określić można jako bojowe, na co złożyła się przede wszystkim wiadomość, która dotarła do zbierających się kiboli i radykalnych nacjonalistów, informująca o ataku niemieckiej antify na polską grupę rekonstrukcyjną biorącą udział w corocznej defiladzie dla mieszkańców Warszawy. Wtedy było już pewne, że tego dnia nie będzie ani procenta litości dla "niemieckich przybyszy" oraz ich gospodarzy. Jak już wspomniano na DL, niewiele brakowało aby cała ekipa "dołączyła" do lewackiej blokady na ul. Marszałkowskiej, jednak tak się nie stało i bez jakichkolwiek incydentów po drodze dotarliśmy na pl. Konstytucji. Spotkałem tam znajomych, którzy przebywali w tym miejscu już wcześniej, jeszcze zanim na plac dotarli ludzie spod Źródełka. W tle cały czas unosił się powtarzany przez milicjantów komunikat "policja wzywa do zachowania spokoju", chociaż jak pamięta każdy obecny, w trakcie gromadzenia się demonstrantów nie działo się dosłownie nic - co jakiś czas gdzieś tam wybuchła może petarda, nic więcej. W końcu, kilka minut po godzinie 15:00 zaczyna się formować pochód. Na przedzie rozwijane są tematyczne banery, w tłumie ponad dwudziestu tysięcy osób powiewają biało-czerwone flagi. Czekamy ustawieni wzdłuż zaplanowanej wcześniej trasy. Przed nami gromadzą się jednak coraz liczniejsze zastępy milicjantów, podjeżdża również polewaczka oraz póki co nielegalny w pełnym użyciu (na szczęście) samochód wyposażony w ogłuszający system LRAD (to z niego nadawano irytujące komunikaty). Pochód w dalszym ciągu nie wyrusza, wśród zgromadzonych da się wyczuć lekkie poddenerwowanie. Po jakiejś chwili kilka osób pochodzi do policyjnego kordonu, pragnąc wyjaśnić całą sytuację - marsz powinien już bowiem przemierzać ulicą. "Spierdalać" - słyszą od jednego z policjantów, po chwili ze strony blokady w uczestników MN leci kilka petard i świec dymnych. W ruch idą również policyjne pałki i gaz, którymi traktowani są stojące na przedzie osoby. Na reakcję nie trzeba było długo czekać.

Strona

64

„DL” zine nr 4


WASZ GŁOS Jako naoczny świadek tych wydarzeń z czystym sumieniem mogę napisać, że wyrwanie kostki brukowej i skierowanie jej w stronę milicjantów, obdarowując ich przy okazji racami, petardami i wszystkim co znalazło się pod ręką, nie było niczym innym, jak działaniem obronnym. Broniącym nie tylko siebie, ale również pozostałych uczestników Marszu Niepodległości. Nie mam jakichkolwiek wątpliwości co do faktu, iż policmajstry szykowały się na masową pacyfikację - nie doszło do niej właśnie dzięki "prowokatorom", "ekstremistom" i "zadymiarzom". Zdecydowaną większość obstawiających pl. Konstytucji policjantów stanowiły młode łebki zwiezione z miast, w których zapewne nie ma możliwości przećwiczenia choćby prowizorycznego odpierania ataków demonstrantów/kibiców. Dało się to zauważyć - nawet rzucane w ich stronę race, które de facto nie stanowią skutecznej broni przy pełnym policyjnym wyposażeniu, wywoływały u nich niemały popłoch. O bezpośrednich atakach nie wspominając. Łatwo zatem wywnioskować, że przerwanie policyjnego kordonu było możliwe i dostępne w zasadzie "na wyciągnięcie ręki". Dochodzimy więc do podjętej na łamach DL kluczowej kwestii - czy należało ruszyć, czy może odpuścić? W momencie, kiedy demonstranci zaczęli stawiać opór policyjnej agresji, w powietrzu dało się wyczuć skumulowaną nienawiść. Nienawiść do całego represjonującego nas (kiboli, nacjonalistów) systemu, która wybuchła wraz z pierwszymi uderzeniami pałek policjantów. "Strzelaj do Polaka!" - słychać z tłumu znany z poprzedniego ustroju cytat. "Wy chamy, zostawcie ich!" krzyczy do policjantów starsza kobieta, którą po chwili kilku "zadymiarzy" odprowadziło w bezpieczniejsze miejsce. Tego skumulowanego, narastającego w czasie ostatnich miesięcy uczucia nie dało się powstrzymać, górę wzięły emocje. Tłum działający pod wpływem emocji nie działa jednak w pełni świadomie, co dało się zauważyć podczas starć - w zasadzie tylko na początku widać było jakąś koordynację, "zadymiarze" stali w równym szyku dokładnie naprzeciw kordonu, skutecznie odpierając jego ataki. Kilka minut później wszystko zaczęło się robić bardziej niemrawe, nieskoordynowane; z tłumu wybiegały w zasadzie tylko jednostki i kilkuosobowe grupki. Nie dziwi więc postawa poszczególnych ogarniętych osób, których wsparcie z pewnością by się przydało, a które koniec końców postanowiły odpuścić. Szansa na większą jazdę po prostu zanikła ze względu na brak zgrania, a także zbyt dużą liczbę postronnych osób (tj. "zwykłych" uczestników MN) w bezpośredniej bliskości starć. Należy jednak oddać należne uznanie, iż pomimo wielu wynikłych ze spontaniczności i braku wcześniejszego przygotowania niedociągnięć (bo czy ktoś spodziewał się sporych walk z psiarnią tego dnia?), przez dłuższy czas milicjanci byli w widocznej do bólu defensywie. Jak w kontekście powyższego akapitu oraz rozpoczynającego tę notkę zdania odnoszę się do całej sytuacji? Można powiedzieć, że pozytywnie, chociaż po przeanalizowaniu wszystkich szczegółów dostrzegam również sporo płynących z niej wad. Nie ulega jednak wątpliwości, że to policja sprowokowała zamieszki, a postawienie się jej i odparcie ataków było swego rodzaju obowiązkiem części przybyłych na MN osób. Ludzie nie spuścili głów i stanęli do walki - i to nie w imię jakiegoś tam JP 100%, a w imię faktycznego sprzeciwu wobec dzisiejszego systemu. Każde z antypolicyjnych wystąpień w tym dniu zalicza się bowiem do wystąpień zdecydowanie antysystemowych - i pomimo wielu nieprzychylnym im okoliczności (święto narodowe, masa "normalnych" ludzi w centrum wydarzeń) żadna z osób o antysystemowych przekonaniach nie powinna oceniać ich negatywnie. Te sześć jedynek - 11.11.11 - z pewnością zapisze się w naszej historii jako dzień, w którym pokazaliśmy, iż nie damy sobą pomiatać - ani przez nasłaną na nas policję, ani przez zaszczuwające nas media (za dowód tego stwierdzenia niech posłuży liczba osób na MN, która nie wystraszyła się ani medialnych "rewelacji" ani samych zamieszek). Stołeczny ANcymon

Witam. Pisze do ciebie z nudów. Zostałem uziemiony na kilka tygodni w domu ze względu na kontuzję, której nabawiłem się podczas treningów. Mniejsza z tym. Z nudów też czytałem twoją stronkę (zin?). W stosunku do Legii jestem w opozycji i o jej kibicach mam swoje własne niezbyt pochlebne zdanie, wynikające z autopsji. Natomiast do waszych ziomków z Sosnowca szacunek mam najwyższy, ale z jakiego powodu to niech pozostanie moją tajemnicą. Czytałem, że parę razy poruszyłeś problem emigracji, jako, że temat ten dotyczy mnie bezpośrednio chciałem podzielić się z Tobą paroma moimi uwagami. Przebywam w Irlandii już 5 lat. Czasu sporo tym bardziej, że pojechało się tam zarobić i wracać, ale życie jakie jest każdy wie. Nieważne, w każdym bądź razie moje spostrzeżenia, co do polskiej emigracji zarobkowej po roku 2004 są niezbyt sympatyczne i wypadają na niekorzyść, emigrantów oczywiście. Emigracja czy to białych, kolorowych przynosi dla danego kraju tylko i wyłącznie w dłuższej perspektywie klęskę. Nie będę pisał o czarnej emigracji, bo tutaj porażka i multikulturyzm poniósł swoją najwyższą porażkę. Co do białych na przykładzie Polaków. Emigranci dla danego konkretnego kraju są w dłuższej perspektywie obciążeniem. Wiesz jak wyglądała ta emigracja na początku. Przyjeżdżali Polacy, pracowali w danym kraju i wysyłali pieniądze do Polski, bo każdy coś miał do spłacenia, bo każdy miał coś do kupienia (przeważnie dom). To nie były setki… to były tysiące ludzi. Teraz sobie policz ile tych pieniędzy wypływa z danego kraju w stosunku do tego, co oni wydają na miejscu, nie tworzą nowych miejsc pracy, nie wydają tych pieniędzy na miejscu, bo oni nie mają ochoty tam zostać. Oni te pieniądze wysyłają do swoich stron rodzinnych, wspierając tamtejszą gospodarkę (to samo robią ze złotówkami Żydzi, Ukraińcy, Bułgarzy itp.). Rozumiesz? Jednym słowem - wypompowują pieniądze z jednego miejsca do drugiego. Czemu? Bo w perspektywie (jeszcze nie teraz, ale kiedyś) mają ochotę wrócić w rodzinne strony, z którymi są związani mentalnie. Jest naprawdę bardzo mało osób, które mają ochotę zostać tam na stałe, kupują domy, zapuszczają korzenie (najczęściej robią to polki (celowo z małej), dając byle jakiemu Irlandczykowi, próbując złapać „na dziecko” i ustawić się do końca życia. Niestety później okazuje się, że Irys miał wszystko na kredyt – dom, samochód i wakacje. No i problem. Jednak nie jest to aż taki duży odsetek jakby się wydawało. Multikulturyzm poniósł klęskę nie tylko w stosunku do kolorowych (wyjątkiem są żółci, ale oni się nie integrują, zostawiają swoją kulturę i tożsamość, jednak są cisi, mili i nie wchodzą nikomu w drogę), ale także białej ludności napływowej z Europy Wschodniej. Bo jak wytłumaczysz Irlandczykowi (pracodawcy), że dla ciebie najważniejszym świętem w roku jest Wigilia spędzona z rodziną, podczas gdy oni preferują pobyt w barze? Jak wytłumaczysz mu, że nienawidzisz komuny, że Polacy pomagali, a nie mordowali Żydów w czasie II Wojny Światowej? Jak można się z nimi integrować skoro nawet ich kuchnia opiera się na ziemniakach z chipsami na kanapkę jako daniem reprezentatywnym? Po prostu się nie da, my i oni mają inną mentalność. I pewnych rzeczy nie da się wytłumaczyć (podobnie jest z Niemcami, Anglikami, Francuzami). Zresztą 60% polaków nawet tego nie potrafi gdyż ich znajomość języka autochtonów kończy się na Hi. Skoro przyjechałeś do obcego kraju to pewne podstawowe zasady wysławiania się powinieneś opanować, no chyba, że ja jestem z tych niepoprawnych, co jak są u kogoś w gościach to się nie rozbijają i nie obrażają gospodarza, ale sami też obrażać się nie dadzą... Są rzeczy, które dla nas są, nie do pomyślenia, a do których oni nas przekonują jak np. wszelkie dewiacje (pedałki), nie dawanie dziecku własnego nazwiska, po to tylko, żeby dostać większe pieniądze od państwa (samotna matka), mieszkanie osobno, bo jak przyjdą i sprawdzą to zabiorą…. Państwo socjalne na zachodzie rozbija rodzinę jako elementarną jednostkę w życiu społeczeństwa. Rodzina jako taka ma zniknąć, już komuniści wiedzieli, że ich wszelkie reformy będą chybione jeśli nie zniszczą rodziny i wartości na niej opieranych. Dopiero jednostka w pełni wolna i niezależna nie bierze odpowiedzialności za życie rodzinne, dzieci - tylko zostawia tę sprawę państwu, które wychowa je według własnych norm. Dlatego preferuje się związki rozbite, osoby samotnie wychowujące dzieci i daje się im dotację, a kwoty są niebagatelne np. opłacone mieszkanie, w którym możesz mieszkać tylko ty i dzieci (nikt więcej). Dlatego mentalność ludzi z Europy Wschodniej, a w szczególności nas Polaków jest inna, bardziej prorodzinna, czego oni nie umieją zrozumieć, bo dla nich liczy się przede wszystkim kasa! Na temat pracy też nie chce mi się pisać, najpierw nasi zasuwają jak najszybciej, a później mają pretensje, że im normy podwyższają, ale oczywiście oni sami tego nie powiedzą, bo się boją… Oddzielny temat to polska patologia. To chyba jedyny pozytywny aspekt emigracji. Ponieważ na zachodzie są wyższe płace, zasiłki i benefity to takie osobniki opuszczają nasz kraj z pożytkiem dla nas, nie dla nich. Ale cóż - takie są koleje losu. Chcieli mieć multikulturyzm to mają w polskim wydaniu :-). Musze ci napisać, że odsetek taki ludzi jest znaczny (20%-30%). Na szczęście dla Polski oni nie zrobią nic dla kraju więc dobrze się stało, że ich w tym kraju nie ma. Podsumowując - duży odsetek emigrantów to po prostu ludzie którzy chcą jakoś żyć, nie z dnia na dzień, zapewnić rodzinie pewien poziom życia (ja i ty wiemy, że w życiu nie liczy się tylko kasa, ale niestety większość myśli inaczej), ale to są w szeroko rozumianym pojęciu patrioci, przywiązani do tego kraju, zachowujący swoją tradycję (co widać szczególnie po świętach i pełnych kościołach, w których odbywają się polskie msze) i którzy marzą o powrocie do kraju, czego odzwierciedleniem (szczególnie teraz w dobie kryzysu i coraz większej niechęci miejscowych do naszych rodaków) jest coraz szerzej płynący strumień pieniędzy (nawet osób, które do tej pory nie oszczędzały) do Polski. Beny (mail do wiadomości redakcji)

Strona

65

„DL” zine nr 4


WASZ GŁOS Po raz kolejny odezwał się mailowo Beny i co tu dużo mówić – kolejny raz się z nim zgadzam. Tym chętniej publikuję - wiedząc, że są poza kręgiem znajomych ludzie nadający na podobnych falach… I jednocześnie pocieszam się, bo przy Twoich kontuzjach moje obicie łapy, które się właśnie reaktywowało jest niczym… Taa, sport to zdrowie. Pamiętam wizytę u chirurga z ośmioma obitymi palcami… Doktor mówiła, że widziała trzy, pięć… ale osiem? A jako, że było to przed Sylwestrem parę lat temu to spytała kto mi będzie trzymał kieliszki… Chuj z kieliszkami, nie chlam, gorzej z treningami… W każdym razie wyszedłem ze szpitala niczym Freddy Kruger :-). To nie jest chwalenie się, to jest nasz, ludzi uprawiających sport – kac. Boli, ale i tak wracamy na imprezę, którą w tym przypadku jest sala treningowa. Aha, tekst z żoną podłapię na pewno, bo oczywiście z tego typu pierdołami wypuszczanymi przez ludzi słabych się spotykam :-). A Wam, byście wiedzieli o co mi do cholery chodzi, polecam poniższą lekturę :-). Naprawdę… Ł. Witam. I znowu piszę do ciebie z nudów :-). Co prawda jestem już 6 tygodni po operacji, już mogę nawet się leciutko poruszać, ale dla osoby, która jeszcze niedawno była aktywna fizycznie i samodzielna to dramat. Co prawda to nie jest pierwsza moja kontuzja (wcześniej torebka w stawie łokciowym, pęknięta ręka, o połamanym nosie nie wspomnę, a mówią, że sport to zdrowie), ale pierwsza taka, która aż tak mnie uziemiła (moja 3 letnia córka śmieje się, że nie mogę jej dogonić). No nic… jak to mówią: co cię nie zabije to cię wzmocni. Jak wiesz - z nudów przejrzałem twoją stronę dosyć dokładnie i widziałem, że poruszałeś kilka razy kwestie zdrowia jako takiego i aktywności fizycznej. Fajnie piszesz, dosyć obszernie i z dużą znajomością rzeczy, choćby o tym, że jeśli masz zajawkę to po krótkim okresie wypalenia zapała wraca, czego doskonałym przykładem jestem ja (skromniś ze mnie nie ma co :-). Jakieś 5-6 lat temu zerwałem wiązadło krzyżowe i pękła mi łękotka podczas grania w piłkę. Potrzebny był zabieg, na który się nie zgodziłem, bo nie przeszkadzało mi to w normalnym funkcjonowaniu, a przede wszystkim musiałbym odpuścić treningi na kilka miesięcy. I tak sobie żyłem, trenowałem i chodziłem do pracy, aż do roku poprzedniego kiedy to zaczęło mi wyskakiwać kolano podczas treningów (w pracy jak po złości wszystko było w porządku). No, tego to było mi za wiele. Poddałem się operacji, która zamiast godziny trwała trzy, bo coś jeszcze po drodze znaleźli. Rozumiesz? Poszedłem do szpitala tylko dlatego, że nie mogłem trenować. Teraz nie mogę się doczekać kiedy będę mógł znowu wrócić do mojego ukochanego bjj i boksu. Niestety najwcześniej może to nastąpić po 8 miesiącach, ale już wiem, że po 3 miesiącu od operacji będę mógł chodzić na basen a od 4 nawet zacząć biegać. Rodzina śmieje się ze mnie, że mam ADHD, ale jeśli coś naprawdę kochasz i masz zamiar to robić to prawie nic nie jest w stanie cię zatrzymać. Jedyna rada jaką mogę udzielić to wszystko robić z sensem, nie zgrywać twardziela, przegrałeś - odklep (stąd pierwsza kontuzja ramienia) to trening, a uraz wyeliminuje cię na jakiś okres z gry. Nie ma zaleczania kontuzji, coś takiego nie istnieje, jeśli się nie wyleczysz - uraz wróci. Druga sprawa to kwestia trzeźwości, którą promujesz. Bardzo mi się to podoba. Piszesz z sensem i dajesz dobre przykłady. Niestety w Polsce (na zachodzie dużo większy problem to narkotyki) alkohol to dość duży problem i chodzi tutaj o mentalność naszych rodaków. Po prostu picie u nas jest w modzie. Każdy się chwali ile to nie wypił: - jak było? - zajebiście nic nie pamiętam… (to skąd możesz wiedzieć, że było fajnie…?) i co najgorsze - nie jest to piętnowane tylko nagradzane zachwytami. Istnieje też towarzyski przymus picia. Zazwyczaj wyrażający się w tekstach typu – „ze mną się nie napijesz” (odpowiadam, że właśnie z Toba się nie napije), „co z ciebie za facet” (w takich momentach najlepiej być chamem. Ja odpowiadam, oczywiście jak nie ma mojej kobity, że „twoja żona mówi, że jestem niezły”, a drugi tekst- „trenujesz, bijesz się to, co z ciebie za facet jak rodziny nie umiesz obronić” - skutkuje naprawdę). Tym bardziej mądrym próbującym prowadzić konwersację mówię, że szlachta nie pije wódy. Wóda jest dla chamów, którą arystokraci płacili chłopom. Dostawał taki delikwent czek lub karteczki na wódę za wykonaną robotę, szedł do knajpy (prowadzonej zazwyczaj przez Żyda i to nie jest antysemityzm tylko fakt) i taką karteczkę realizował. Pan szlachcic dzieli się z karczmarzem zyskiem, chłop zadowolony, bo wesoły i problemy na jakiś czas się oddalały i wszyscy szczęśliwi. W taki sam sposób postępowali zaborcy, naziści i komuniści. Szczególnie perfidne było to w wykonaniu wuja Adolfa. Naród polski miał być zniszczony i sprowadzony do roli niewolników. Narodowi-socjaliści (a wszyscy mówią, że to prawicowcy) bardzo szybko zobaczyli, że Polaków można doprowadzić do degeneracji, całkowitego zidiocienia poprzez rozpijanie ich. Istniały więc punkty skupu makulatury książkowej gdzie w zamian dostawałeś alkohol. Gdy ktoś oddawał kontyngent, dostawał wódę, tak samo było z wieloma innymi rzeczami, gdzie wymienić je mogłeś tylko na wodę ognistą, przy czym jej jakość pozostawiała wiele do życzenia. Problem picia był tak duży w czasie wojny, że powstały specjalne komórki AK do rozbijania nielegalnych bimbrowni. W czasie komuny oficjalnie potępiano alkohol, wprowadzono nawet określone zakazy spożywania napoi wyskokowych, ale w czasie załamania gospodarczego i gospodarki centralnie planowanej wpływy do budżetu państwa stanowiły ponad 10 %. Więc jak tu walczyć z takim zjawiskiem? Poza tym zawsze można powiedzieć, że niepokoje społeczne są winą pijanych warchołów. Także picie alkoholu jest niepatriotyczne :-). Kończąc cytat chyba Reymonta (nie pamiętam czy jego, nie będzie też dokładny) gdy któregoś dnia został poproszony o przyłączenie się do imprezki i na jego pytanie czemu ma pić dostał odpowiedź, że dla fantazji, na co on zripostował, że fantazję to on ma bez picia, a po wódzie to boli go głowa. Pozdro. Beny (mail do wiadomości redakcji) Witam serdecznie! Często w swoich tekstach poruszasz temat sportu i promowania życia bez używek. Mam parę lat doświadczenia (póki co) w obydwu tematach, z tymże w drugim przypadku raczej z jego przeciwnością… Leci mi właśnie 4 rok uprawiania taekwondo (WTF), prócz tego zawsze jakieś bieganie, rower jak tylko jest w miarę ciepło, piłka nożna, latem pływanie, góry itd. – bo, po prostu, bardzo to lubię. Dodajmy, nie jest to sport wyczynowy (o czym świadczy ilość podejmowanych przeze mnie sportowych praktyk ;-), bo ten wymaga czasu i poświęcenia mnóstwa pracy, a jeszcze są przecież takie rzeczy jak szkoła, jakaś robota, przyjaciele i, oczywiście, czas "kiedy gra ukochana drużyna" :-). Tak jak Ty i ostatnio Beny piszecie o czystym życiu bez toksyn zawartych w używkach, tak ja, niestety, pozwalałem sobie i nadal pozwalam na "rozpasanie" w tym względzie i piszę ten mail w jednym celu – zupełnie się z wami zgadzam i nie pochwalam obranej przeze mnie drogi. Zdarzało mi się w przeszłości, kiedy myślałem, że treningi taekwondo będą tylko jakąś rekreacją, wpadać na salę z kacem, a były i takie "luty", że po 0,35 l ginu czy paru piwach i była to najczystsza chujoza i głupota, z którą się ogarnąłem (zasługa tutaj też mojej, już eks, dziewczyny). Taki trening to strata mojego czasu i czasu trenera na takie zwłoki. Teraz na wszystkie treningi chodzę już czysty jak łza (no, prawie, czasem na poniedziałkowe, po niedzielnym spotkaniu z ziomkami, włażę delikatnie zmechacony). I tu jest właśnie mój problem – szczerze, zupełnie sobie nie wyobrażam życia bez alkoholu. Fajki rzuciłem, ale też paliłem przez dość długi czas życia, z marihuaną krótka przygoda, ale zakończona bez żalu. Mój problem pogłębia jeszcze fakt, że ze swoim klubem jestem dość "blisko", a po meczach u siebie i na wyjazdach raczej trudno jest mi utrzymać trzeźwy stan umysłu. Po troszę ratuje mnie to, że mam łeb jaki mam, i raczej "kontroluję swoje słowa i ruchy". Nie wiem, może wg Ciebie i Beny'ego sportu i melanżu "o średnim natężeniu" nie można połączyć, ja się często nie mogę oprzeć pokusie brania w nim udziału, ale też nie odpuszczam (z powodu kaca) treningu czy biegania, albo nawet luźnego pokopania piłki z ziomkami. Podziwiam takie "czyste" podejście jakie ma autor „Drogi Legionisty”, ale czy naprawdę (już nie mówię o sobie, bo często przeginam z częstotliwością i ilością alkoholu) nikt, kto dość regularnie trenuje i lubi sport, nie ma prawa do piwka lub dwóch albo jednego dobrego balu w sobotę? Przez niedzielę może się wyspać, zregenerować i dzięki dobrej diecie wrócić do formy :-). Ja już jakiś czas temu odkryłem, że raczej słabo z moim charakterem i mam chyba lekko zrytą czaszkę, ale jasno zadałem sobie pytanie, czy widzę życie bez alkoholu i ku mojemu smutkowi, ale bez zdziwienia, odpowiedziałem sobie: niestety, nie. Jednakże z tego powodu nie zamierzam odpuszczać na żadnym polu sportowym i każdą okazję wykorzystać do odpokutowania zadanych samemu sobie za pomocą kieliszków, win. Napisałem to wszystko, bo chciałem wyrazić swoje uznanie dla wszystkich o silnej woli i trenujących, ale też z drugiej strony, czasem z twoich tekstów wynika, że nie podasz nikomu łapy, kto w drugiej trzyma butelkę :-). Dobrze, kończę to pisanie, jeszcze tylko napomknę – przez parę lat bycia ciężkim matołem i tak jest lepiej, bo postawiłem w większej mierze na sport i jako - taką "ogarkę", więc teraz ograniczyłem się dość mocno (w stosunku do dawnych dni) w częstotliwości spożywania i czuję się z tym dużo lepiej. Nie ma wątpliwości, że jakikolwiek systematyczny wysiłek fizyczny pomoże nieco "skrzywionym" naprostować swoje ścieżki. PS – Ad Beny –: Tak, ten tekst o fantazji i piciu jest, rzekomo, autorstwa Reymonta. Mój straight edge przyjaciel lubi bardzo ten tekst i często go przypomina. Nie mi, bo ja już parę lat temu wyrosłem z "dowcipnego" namawiania go do picia ze mną ;-), przekornie – keep straight! Pozdrawiam. haemce, Poznań (mail do wiadomości redakcji)

Strona

66

„DL” zine nr 4


WASZ GŁOS Dzięki za tekst. Ja też ze swoim klubem jestem blisko, ale nie uważam by był to argument na to, iż trzeba chlać… To jakiś absurd. Daleko mi do negowania kogoś kto lubi sobie wypić parę piw czy poimprezować od czasu do czasu. Kwestią, którą podejmuję jest raczej BRAK KONTROLI. Sam piszesz, że nie możesz się powstrzymać. A powinieneś, bo w kibolskim życiu czasem trzeba… Nie kumam ludzi, którzy KAŻDY (co nie znaczy, że czasem nie można) wyjazd traktują jako okazję do melanżu. Po prostu nie popieram takiego podejścia do naszego ruchu. Negujemy tu wiecznych melanżowników, którzy świata bez tego nie widzą, a często melanż jest sensem ich życia… Nigdy nie napisałem, że jak ktoś wypije piwo czy dwa lub flaszkę, w niedzielę się wyśpi, a w poniedziałek pójdzie na trening to jest jakiś zły… Gdzie to przeczytałeś :-)? Promujemy sport, sam widzisz jak Ci pomógł :-). Osobiście jednak odrzucam melanż całkowicie, mam wielu takich znajomych i taki styl życia polecam każdemu, są ciekawsze rzeczy do robienia w soboty. A jako, że teksty są najczęściej mocno subiektywne, pisze się nieco przez swój pryzmat, wiadomo… W każdym razie – keep straight! To dobra droga… Pozdrawiam. Ł. Dosyć krótko chciałem się odnieść do listu ‘haemce’ z Poznania, który niedawno pojawił się na łamach Twojego e-zina i jednocześnie odpowiedzieć na pytanie, które zadał. Wydaje mi się również, że owe pytanie przewija się w głowie nie jednej osoby. Cytuję: „czy naprawdę (…) nikt, kto dość regularnie trenuje i lubi sport, nie ma prawa do piwka lub dwóch albo jednego dobrego balu w sobotę? Przez niedzielę może się wyspać, zregenerować i dzięki dobrej diecie wrócić do formy”. W zasadzie każdy musi sobie zadać pytanie uzupełniające- co nazywasz regularnym treningiem? Jeśli trenujesz 2-3 razy w tygodniu, to jeden bal w tygodniu i tak Ci nie zaszkodzi, co najwyżej spierdoli dietę. Treningiem o rzadkim natężeniu możesz co najwyżej poprawić sobie samopoczucie, wmówić sobie że trenujesz, jesteś sportowcem i jest OK., a nie wypracować cokolwiek. To takie małe oszukiwanie siebie na zasadzie równań, z którym spotkałem się nie raz nie dwa: jeden melanż= 4h na sali; =tydzień treningów; = ileś tam minut biegania i wszystko niby wraca do normy. Nieszkodliwa hipokryzja i mówię Ci to z czystym sumieniem- możesz połączyć obie rzeczy, tylko pytanie brzmi czy chcesz? Rekreacja też może dać efekt jak szanujesz czas. Większy kontrast pojawia się przy konkretnym planie treningowym, gdy na sali jesteś codziennie po dwa razy i dokładasz inne zajęcia. Czy uważasz, że wtedy taki sobotni wypad marnujący tygodniowy wysiłek jest opłacalny? Wolna niedziela (a z reguły i tak treningowa) ani najlepsza dieta z suplemacją nie oddadzą Ci tych zmarnowanych godzin i tydzień rozpoczynasz z głębokiej dupy. Ja wybrałem i nie żałuję mimo wszystkich pobocznych skutków. Kończąc, prawda jest brutalna: albo bawisz się w sport i cenisz czas który poświęcasz na trening, i robisz sobie konkretny wypad raz na pół roku, lub malujesz się na sportowca, ale tak naprawdę jest on dodatkiem do sobotniego melanżu aby moralnie się przed sobą usprawiedliwić w ciężki niedzielny poranek. Trzeba tylko stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie to w twarz, a nie brnąć w kłamstwie przed sobą. KW (mail do wiadomości redakcji) Witam, na wstępie chciałbym napisać, że gratuluje e-zina i z większością konkluzji zawartych w nim zgadzam się niemalże w 100%. Robisz kawał dobrej roboty, bo to nie tylko propagowanie słusznych wartości wśród czytelników, ale też wspieranie innych "wojowników" w swojej drodze, bo każde przeczytanie kolejnego tekstu dodaje wiary w sens tej naszej walki, że są gdzieś tam ludzie, co myślą tak jak my. Jarają się tymi samymi sprawami i chcą walczyć o te same idee. Świetna sprawa, człowiek czuje się mniej samotny, bo prawda jest taka, że ludzi, którzy myślą tak jak my jest garstka w naszym otoczeniu, a na co dzień w szkole, pracy itd. człowiek czuje się jak na Marsie... Większość ludzi (nawet ci ze "środowiska" często wolą śpiewać kawałki Honoru przy piwie niż działać) nie potrafi wyrzec się drobnych przyjemności na rzecz walki o rzeczy wielkie i ważne…. Wracając do wątku, kolega haemce trochę się dziwi dlaczego Ty czy inni odrzucają w 100% alkohol, nie akceptując picia nawet raz w tygodniu z kolegami, bo przecież „2-3 piwka nie szkodzą”. Niby racja. Tobie nie szkodzą, ale może innym już tak? Może trochę dziwacznie to brzmi (w dalszej części wytłumaczę), ale ja jestem nacjonalistą, który odrzuca liberalne dyrdymały "jak chce to niech pije" i żyje w/g zasady "Życie i śmierć dla Narodu". Bo abstynencja nie jest celem samym w sobie lecz środkiem do wyrabiania w sobie charakteru i silnej woli, pewnego rodzaju testem. Lecz obok indywidualnego znaczenia "no-alko" jest jeszcze druga, najważniejsza kwestia - znaczenie społeczne. Alkoholizm jest jedną z największych klęsk społecznych narodu polskiego. Ile to już razy w historii zdarzyło się, że przez wyniesienie alkoholu ponad idee straciliśmy prawie wolność? Przykład wojny z bolszewikami w 1920 jest najlepszy, mało kto wie, że nazwa "Cud" w dużej mierze odnosiła się do sytuacji moralnej naszego społeczeństwa, kadra oficerska była tak zdemoralizowana (w głównej mierze przez alkohol), że szarzy żołnierze byli wręcz w panice, co z nimi będzie... Ważny aspekt, a szkoda, że pomijany… Wracając do przyziemnych i aktualnych spraw - jedynym i skutecznym sposobem walki z alkoholem jest akcja od dołu i nie ma tutaj różnicy czy pije mało bądź dużo, bo akcja nie będzie skuteczna jeżeli sami (ją prowadzący!) będziemy pili. Jeżeli odrzucimy w 100% alkohol to dajemy jasny sygnał, że nie pijemy i koniec. I tutaj wracam do początku tekstu, swoją postawą wpływamy na otoczenie, naszą stanowczą postawą możemy komuś pomóc lecz też możemy go wpychać w szpony nałogu… Często jest tak, że idzie się do knajpy za namową kolegi na te 1-2 piwka, sam możesz pić z umiarem, ale kolega, który ma słabszą głowę, słabszą wolę się upije (bo do jednego czy dwóch nie siada)… Co z tego, że ty trzymałeś fason skoro w pewnym sensie przyczyniłeś się do stanu kolegi? Gdybyś stanowczo odmówił i zamiast do knajpy poszedł na siłownię/akcję propagandową na mieście/trening (trzeba się nawzajem nakręcać pozytywnie – na działanie!), kolega może by nie poszedł do knajpy, a w późniejszym etapie wybrał się z Tobą na siłownię/trening zamiast marnować czas w knajpie nawet przy tym jednym piwie? Więc to nie jest tak do końca, że grunt aby pić z umiarem, picie samo w sobie jest dla nas patologią i stratą czasu, jest tyle ważniejszych spraw do zdziałania, tyle lewackich mord do obicia, że szkoda czasu ;-). Napiszę więcej, każdy widzi jak sprawy mają się w Polsce, lewackie media, politycy kurwy, upadek wartości, masa pracy do wykonania aby choć trochę zmienić rzeczywistość. Kto uważa się za patriotę/nacjonalistę i w tym czasie siedzi w knajpie przy piwie jest ... powoli kończę, bo zaczynam się denerwować ;-). Swoją postawą dajemy przykład innym - "błędne jest myślenie, że dobro twojej ekipy nie jest w twoim zakresie" kończę cytując klasyk ;-). Pozdrawiam i życzę wytrwałości w tym, co się robi. Tomasz (mail do wiadomości redakcji) Na początku chciałem wyrazić moje uznanie za kawał dobrej roboty, jaką codziennie wykonujecie czego owocem jest „DL”. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem jego merytorycznej zawartości. Zaglądam tu po kilka razy dziennie i wcale nie przeszkadza mi fakt, że Wy jesteście Legionistami, a ja z Górnego Śląska. Sami wielokrotnie wspominaliście o wartościach nadrzędnych, tak ważnych nie tylko dla ruchu kibicowskiego, ale i Polski w ogóle, także myślę, że dobrze trafiłem. Żeby nie było jaj - nie szukam kolegów, nie będę Wam zadawał kretyńskich (moim zdaniem - żeby nie było) pytań typu: „Czy cieszycie się z sukcesów Lecha/Wisły?", bo odpowiedź jest oczywista i nie ma co z siebie robić idioty. Chcę jednak aby list miał charakter polemiczny (nie napinacki) dlatego kieruję go do Z. gdyż w jednym z artykułów wyraził swoje zdanie na temat Gran Derbi, a z którym się nie zgadzam i już tłumaczę dlaczego. Z. w artykule "Gran Derbi a... Legia Warszawa" napisałeś: "Wiele już razy tłumaczyłem różnym ludziom, że dla mnie to jest szajs, tandetny produkt, opakowany w nazbyt efektowne świecidełka. Produkt, wypromowany i wykreowany dzięki wielkim pieniądzom i przeznaczony dla bogatej klienteli, biznesmenów, nadzianych gówniarzy i innych, którzy myślą, że wszystko i każdego można kupić. Wielkie pieniądze, ogromna promocja, wmawianie ludziom, że tam są wielkie emocje. Gwiazdy, piłkarskie talenty z kontraktami, za które można wyżywić wieś. Marketing, świetnie napędzający się biznes. Produkt, którego odbiorcami mają być stateczni finansowo ludzie, bo tylko tych stać potencjalnie na kupno biletów na takie imprezy. Oraz wszyscy ci, którzy poprzez swoją oglądalność napędzają hajs cwaniakom, którzy dzięki temu świetnie prosperują." I ok. Mnie w zasadzie też irytuje ogromna kasa w sporcie, a winą za to obarczam czasy, w których żyjemy, cechujące się maksymalizacją zysków. Uważam, że nie tylko w piłce nożnej, ale w przemyśle rozrywkowym w ogóle, takie zarobki są nie na miejscu. Nie zgadzam się jednak ze stwierdzeniem: "Produkt wypromowany i wykreowany dzięki wielkim pieniądzom i przeznaczony dla bogatej klienteli, biznesmenów, nadzianych gówniarzy, którzy myślą, że wszystko i każdego można kupić". Sądzę, że uwielbienie dla ludzi tam grających bierze się nie tylko z ich zarobków i opalonych mordek, ale z poświęcenia jakie włożyli w swój sukces. Weźmy np: dwie największe gwiazdy: Messi i C.Ronaldo. Argentyńczyk w dzieciństwie chorował, miał kłopoty ze zdrowiem, groziła mu karłowatość. Barcelona wzięła go pod swoje skrzydła, wyleczyła... podarowała mu nie tyle karierę, co normalne życie. Wczoraj strzelił pięć bramek... miłość odwzajemniona. Ronaldo też nie miał lekko, (choć przyznaję jest pedałkowaty); podobnie jak Messi w wieku 13 lat opuścił dom rodzinny, by z dala od najbliższych trenować i zdobywać piłkarskie szlify. W samym Sportingu się z niego śmiano, wyzywano od wieśniaków... wiesz nie chcę Cię zanudzać łzawymi historyjkami, bo sam z natury nienawidzę ckliwienia się, ale powiedz mi, który polski piłkarz tyle poświęci? Zobacz Rybus czy Borysiuk już poszli w chuj. W zeszłym sezonie namieszał trochę Lech w LE i tyle tam widzieli Peszkę czy Lewandowskiego. Ok. można ową wierność największych tłumaczyć znowu kasą, ale prawda jest też taka, że nie wszyscy wytrzymują presję. Zobacz ile talentów u nas się zmarnowało: Baran, Sypniewski, Citko, Mila, z Twojej Legii Kowalczyk... a to przecież tylko wierzchołek góry lodowej. Wśród tych wymienionych tylko Citko miał pecha, reszta problem z chlaniem. U nas jak jeden z drugim coś osiągnie to już wielka gwiazda i sodówa wali na całego. Oni (Messi i Ronaldo) to wytrzymali i nadal wytrzymują. Leo sieknął wczoraj 5 bramek, a Ronaldo ma ich więcej niż rozegranych meczów. Kosmos. I powtarzam: nie dostali tego za darmo, tylko zapierdalali całe życie. Dwa to zachowanie; nasze "gwiazdorzenie" a np: taki Messi, skromny, pokorny, pracowity. Jest wzorem dla każdego dzieciaka, nie tylko bogatego gówniarza jak to sugerowałeś. Czasami nawet te biedne dzieciaki z domów dziecka są bardziej w nich zapatrzone, bo przez sport chcą coś osiągnąć i wyrwać się z tego bagna. Ronaldo też klepał biedę więc coś w tym na pewno jest na rzeczy.

Strona

67

„DL” zine nr 4


WASZ GŁOS Druga sprawa to WIERNOŚĆ urzeczywistniająca się w tradycji. Okazuje się, że w czasach globalizacji i komercjalizacji da się to nie tylko obronić, ale przekuć w niesamowite sukcesy. FC Barcelona wyciągnęła z tego wnioski i dziś święci największe tryumfy w historii. Czas nie odgrywa tu żadnej roli. Dowód? Skład Barcelony z sezonu 1999/2000: Hesp, Reiziger, de Boer, Abelardo, Bogarde, Guardiola, Cocu, Zenden, Figo, Kluivert, Rivaldo. Pięknie, co nie? 7 Holendrów, Hiszpan z Gijon, 1 Brazylijczyk, 1 Portugalczyk i tylko jeden Katalończyk - Guardiola. Jak to wygląda dziś? Skład z tamtego sezonu: Valdes, Alves, Pique, Puyol, Mascherano, Busquets, Pedro, Xavi, Iniesta, Villa, Messi. 8 wychowanków z La Massi, z czego aż 7 to Katalończycy. Więc się pytam: da się? DA! Do tego dochodzi fakt, że klub ten przez 112 lat swojego istnienia nie miał nigdy reklam na koszulkach. Myślę, że nawet Tobie imponuje takie podejście. Mam rację :-)? Mi pozostaje mieć nadzieję, że jeszcze do tego wrócą, bo zbyt dużo ludzi się tam o to wkurwia. I teraz zestaw to z podejściem takiego Rybusa czy Borysiuka. Nie chodzi mi tylko o nich, powtarzam się, ale kij z tym... łatwo u nas zostać gwiazdą... za łatwo! Sam pisałeś, że milczałeś jak żegnali się z publiką. Wspominałeś o ich zasługach niewspółmiernych do takiego pożegnania... trudno Ci się dziwić. Jednak w takiej Barcelonie to jest i zajebiście funkcjonuje. Jest to oddanie dla barw, poświęcenie i są sukcesy. Czytałem wywiad ze Staruchem. Powiedział jedną ciekawą rzecz w tym kontekście: „Nie ma piłkarzy „z jajami”, bo kluby stały się dla nich wyłącznie miejscem pracy, fabryką, w której podbija się kartę, odwala pańszczyznę, pobiera hajs i idzie do domu. Nie utożsamiają się z klubem, z miastem, z kibicami, a ubierają to w płaszczyk rzekomego profesjonalizmu. Uważam, że gdyby kluby miały status reprezentacji miast, byłoby z tym dużo lepiej”. Wiesz, co w tym wszystkim jest najlepsze? Że w Barcelonie jest pod tym kątem dokładnie odwrotnie: Prezes klubu - Katalończyk. Trener -Katalończyk, asystent Katalończyk. Sztab medyczny - to samo. Plus większość podstawowego składu. Ci, którzy obecnie stanowią o jego sile i ci co stanowili o niej w przeszłości Bergistain, Bakero, Guardiola, Ferrer, Nadal... oni są stąd, nie z drugiego końca świata, a publika na Camp Nou traktuje ich jak SWOICH. Pod tym kątem tylko lepiej jest w Bilbao, ale Athletic poszedł swoją własną drogą (nomen omen :-) ) i jest przypadkiem niezwykłym. I ostatni argument - szkolenie młodzieży: kasa kasą, ale ostatnio w Poznaniu był turniej młodzików. Zgadnij kto go wygrał? No właśnie... W tym kontekście to całe szkolenie odbywające się w La Masii, XVIII wiecznym budynku :-). Poza tym jako Polscy Patrioci mamy prawo przynajmniej szanować te dwa kluby. Real za to, że Franco pomógł polskim żołnierzom podczas drugiej wojny światowej, a wcześniej po ataku Hitlerowców zerwał stosunki dyplomatyczne ;-). Jeżeli zaś chodzi o Barcelonę to nie pozwoliła ona w meczu z ZSRR zdjąć transparentu Solidarności na Mundialu w roku 1982. Komuchy chciały go zdjąć i prosiły o to ochronę, ale tłum by ich zlinczował. Jakby tego było mało, to podobno klub ten udzielał wsparcia Solidarności poprzez kredyty i pożyczki. Napisałem podobno, bo gdzieś to zasłyszałem i muszę zweryfikować, a w chwili pisania tej wiadomości nie mam takiej pewności. Na sam koniec. Nie ukrywam, że jestem sympatykiem tego klubu. SYMPATYKIEM, bo fanatykiem nigdy nie będą. Fanatykami to tacy ludzie jak Wy, ale to już temat na inną historię, zresztą wielokrotnie tu wałkowaną. Myślę jednak, że ludzie kochają takie kluby z innego, prostego powodu: chcesz to przesłuchaj, lecz proszę zrób to na spokojnie w wyciszeniu, może choć trochę zrozumiesz w końcu przecież też kochasz piłkę, a nie tylko na Łazienkowskiej jest ona jedna, a bramki są dwie ;-). Sława Wielkiej Polsce! K. (mail do wiadomości redakcji) K., w odpowiedzi na Twój mail i zawarte w nim przekazy, których stanowisko jest w wielu kwestiach sprzeczne z moim spojrzeniem na niektóre tematy, postanowiłem Ci odpowiedzieć, również bez zbędnej napinki. Po prostu uzupełnić pewne niedomówienia. 1. Pierwszą i podstawową sprawą jest to, że moje spojrzenie na piłkę nożną w większości zawiera się fascynacją środowiskami kibicowskimi, życiem trybun, duchem ULTRA, a naprawdę w dużo mniejszym stopniu samą sportową stroną. Bardziej mnie interesuje, jak wyglądają na trybunach poszczególne ekipy, niż to które mają miejsce w tabeli i w której lidze grają ich kluby. 2. Sprawa druga – mój tekst nie opisywał konkretnie FC Barcelony, czy Realu – choć była tam o nich mowa. Po prostu moje spojrzenie ogólnie na tzw. wielką piłkę, która dla mnie jest przede wszystkim ogromnym biznesem, maszynką do zarabiania hajsu poprzez reklamy, ogromne pieniądze włożone w promocję, marketing, jest postrzegane przeze mnie negatywnie. Dotyczy to Ligi Mistrzów i innych rozgrywek, gdzie przepierdala się kupę szmalu, po to by robić z tego nie wiadomo jak wielkie wydarzenia. Panuje na to moda, w znacznej mierze popularność tych „najlepszych” klubów jest trendy i właśnie ta moda jest magnesem, wokół którego kręci się to całe zainteresowanie wspomnianymi rozgrywkami. Gdyby te kluby, które dziś są na fali nagle spadły na dno, a w ich miejscu pojawiły się inne (które dzisiaj „dołują”) ludzie, na co dzień niemający nic wspólnego z piłką i kibicowaniem momentalnie przerzuciliby swoje fascynacje na nowe obiekty. Dlatego rzygam tą całą modą na rozgrywki min. Ligi Mistrzów. Bo ta moda nie ma nic wspólnego z wiernością i miłością do konkretnego klubu. Równocześnie razem z wielkimi pieniędzmi dokonuje się selekcji preferowanego widza, wyganiając z trybun prawdziwych fanów, tych niepokornych i trudnych do kontrolowania, próbując zastąpić ich piknikowymi widzami, którzy zostawią masę kasy kupując pamiątki, na różne sposoby współfinansując te teatry, gdzie nie ma miejsca na choć odrobinę niepoprawności. Ma być pełna kultura, zachwyty nad wyczynami piłkarzy i grzeczne oglądanie widowiska. Tyle tylko, że są kibice, u których szybsze bicie serca wywołuje wywieszona do góry kołami flaga przeciwnej drużyny, a sam przebieg meczu na boisku ma drugorzędne znaczenie. 3. Temat piłkarzy – wspomniałeś o zasługach, przywiązaniu, wdzięczności. Jasne, są tacy piłkarze, ale ich procent w skali całokształtu jest znikomy. Znakomita większość traktuje swoje kluby, jako miejsce, skąd pobierają wypłatę. Zrobić swoje, wziąć kasę i poruchać gdzieś w hotelowym pokoiku jakąś lampucerę. Ja osobiście szanuję tylko kilku piłkarzy za to, że potrafili związać swoje życie z konkretnym klubem, nie oglądając się na hajs i okoliczności. Wojtek Kowalczyk, warszawski chłopak, który miał jaja i charakter. I chociaż nie zdobył światowej sławy, dla mnie jest Kimś, bo wiedział skąd jest i jaki Klub reprezentuje. Artur Boruc – chłopak, który potrafił wisieć na płocie podczas wyjazdowego meczu Legii Warszawa, zarzucając pieśni kibicowskie. Wielki człowiek – Lucjan Brychczy, który całe swoje życie spędził w jedynym klubie bliskim własnemu sercu. Kazimierz Deyna, który stał się legendą i zawsze będzie symbolem dla wszystkich Legionistów. To nie tak, że ja mam wyjebane na wszystkich piłkarzy. Niewielka część z nich naprawdę zasługuje na szacunek, nie tylko w moim klubie, tak jest w wielu miejscach. Ale ilu jest takich, którzy spierdolą z klubu przy najbliższych niepowodzeniach, jeśli tylko znajdzie się dla nich oferta. Ilu z piłkarzyków nie szanuje kibiców, ludzi dzięki którym świetnie prosperują i których zainteresowanie występami wspomnianych „gwiazdorów”, przynosi im samym niebagatelne dochody, niewspółmierne do umiejętności. Zresztą, odsyłam Cię do mojego wcześniejszego tekstu (ten z dnia prezentacji drużyny Legii). Tam napisałem jasno, co sądzę na temat gwiazdorstwa i szacunku dla piłkarzy, oraz piłkarzy dla kibiców. A jeśli już miałbym kiedyś pojechać na mecz drużyn europejskiego formatu, to raczej wybrałbym się na derby Rzymu, stojąc z fanatykami Lazio, za starych dobrych czasów, kiedy na włoskiej scenie działo się o wiele więcej niż teraz. Albo na mecz Chelsea z Millwall, chociaż nie trawię angoli za ich zarozumialstwo. Albo na mecz z Ajaxem Amsterdam, również mogłoby to być ciekawe doświadczenie. Po prostu, poziom sportowy, a duch trybun, to czasem zupełnie inne sprawy. A każdy z nas powinien decydować, co jest dla niego bardziej pociągające. Być może moje argumenty nie przekonają Ciebie, masz prawo do odmiennego zdania. Takie jest po prostu moje spojrzenie na tzw. wielką piłkę, gwiazdorstwo i modernizację futbolu. Uważam, że nowe, piękne stadiony, nie zawsze idą w parze z prawdziwymi emocjami. I nie wszyscy kibice, są na nich mile widziani. Z. Na maila „DL” dotarł ciekawy list. List sympatyka starej sceny skinheads, który z niepokojem patrzy na to co dzisiaj dzieje się w ruchu. Nie zgadzam się z nim, ale postanowiłem list wrzucić oraz odpowiedzieć prezentując odmienny punkt widzenia. Moim zdaniem – czytelnik myli kilka kwestii, co ma w zwyczaju również większa część towarzystwa koncertowego. Mieszanie subkultur z aktywizmem. Miłej lektury i wyciągania wniosków. Ł. Czytając wcześniej różne artykuły na „DL” tak jakoś naszło mnie, aby napisać kilka swoich przemyśleń odnośnie nacjonalizmu, patriotyzmu kiedyś nieodłącznie kojarzonego ze skinheadami, czyli narodowym socjalizmem, swastykami bądź też runami nordyckimi i wieloma innymi rzeczami wykorzystywanymi przez rożne ruchy narodowe [ruchy narodowe, a ruchy NS to dwie inne rzeczy – red.]. Zastanawiam się - czytając niektóre przemyślenia (które notabene szanuję, bo każdy może mieć swoje zdanie) i myśląc o tym wszystkim - czy czasem nie nastała moda na patriotyzm. Bycie niepoprawnym politycznie być może jest kolejna modą. Nie chcę wyciągać tutaj pochopnych wniosków, ale czy droga, którą kroczyliśmy kiedyś w bardzo nielicznej grupie aczkolwiek bardzo rozpoznawalnej i jednomyślnej (mam tutaj na myśli skinheadów i narodowo socjalistycznych black metalowców) nie natrafiła czasem na jakąś nową ścieżkę? Ta nowa ścieżka, która jest dla wszystkich, nie tylko dla tych, którzy naprawdę wierzą w pewne idee. Należy sobie odpowiedzieć w tym momencie na pytanie ilu z tych ludzi, którzy teraz zaczęli uważać się za wielkich patriotów będzie nimi kiedy ich byt się poprawi? Tkwię w swoich przekonaniach od wielu lat i widzę na przykładzie kumpli, z którymi dorastałem, i z którymi stałem ramię w ramię nie jeden raz, że zajęli się swoim życiem. Mają dobrą pracę, którą boją się stracić przez swoje poglądy, zakładają rodziny albo po prostu im się odechciało walczyć o to wszystko…

Strona

68

„DL” zine nr 4


WASZ GŁOS Ilu teraz z tych młodych stoi ramię w ramię ze swoimi kumplami aby potem odwrócić się od wszystkiego i wszystkich, co wiąże się z ruchem nacjonalistycznym ? Mogę dać sobie głowę uciąć, że wielu i pewnie wielu z was związanych z ruchem zna wiele takich przypadków. Jest mi dobrze to po cholerę będę się wychylał? Drugą ważną sprawą jest to czy tak naprawdę mamy wspólne cele? Wiem, że wielu skinheadów czy NSBM nie będzie chciało współpracować z takimi organizacjami jak NOP, ONR czy MW gdyż każde z ugrupowań ma w swoim programie wierność zasadom chrześcijańskim i wprowadzanie ich w życie, a jest to ponoć nasza religia. Religią naszych przodków było coś innego niż wiara w żydowskiego wysłannika… Dlatego za takimi organizacjami pójdzie w większości młodzież wywodząca się z innych środowisk. Nie twierdzę, że to jest złe, ale już niektórym na pewno nie będzie odpowiadać. Kolejną sprawą jest kultura hip-hop, która w ostatnim czasie stała się najbardziej rozpoznawalnym nurtem muzycznym promującym poglądy patriotyczne. Tylko kolejne pytanie czy Ci ludzie walczą o taką samą Polskę, o jaką walczyliśmy my? Zwracam się teraz do starszych czytelników ponieważ my wychowywaliśmy się przy innej muzyce. Gdzie o patriotyzmie czy nacjonalizmie śpiewały takie grupy jak Honor, Szwadron 97, Legion czy Konkwista, a teraz sięgamy po takie kapele jak Tormentia, Hammer of Hate czy Gammadion. My wierzyliśmy w Polskę wolną od innych nacji, od narkotyków czy alkoholizmu, a młodsze (obecne) pokolenie patriotów walczy o Polskę która da im godnie żyć, gdzie będą mogli palić marihuanę i mieć wiele swobód obywatelskich, o których my mogliśmy pomarzyć i dalej marzymy kiedy myślimy o wolności słowa. Tak więc w tym wszystkim zastanawia mnie to czy ta moda na patriotyzm, nacjonalizm nie doprowadzi do domowej wojny pokoleniowej? Kiedyś skinheadów nie nazywali inni nacjonaliści łysymi idiotami, rasistami czy neonazistami, bo to my stanowiliśmy siłę ruchu narodowego w Polsce i tocząc wojny toczyliśmy je z cyganami, wietnamczykami czy różnego rodzaju lewakami jak punki czy dzieci kwiaty. Tak więc jak można zachować się idąc w jakimś marszu z jakiejkolwiek okazji kiedy obok Ciebie idzie ktoś kto uważa Ciebie za idiotę pomijając fakt, że to od nas wszystko się zaczęło, a Ty za kogoś takiego uważasz tę osobę? Czy pionierzy ruchu w obecnych czasach zostaną sprowadzeni do marginesu, który szkodzi wszystkiego i wszystkim? Gdyby nie my i nasza walka przecież nie byłoby tego wszystkiego!!! Padło tutaj wiele pytań, na które każdy z nas powinien sobie odpowiedzieć. Może przyszedł czas na nowy nacjonalizm z nowymi zasadami, a Ci, którzy są wierni starym zasadom powinni się odsunąć od tego wszystkiego trwając przy swoim i obserwując czy warto było oddać pole walki młodemu pokoleniu? Wszyscy zachwycają się ilością osób uczestniczących w Marszu Niepodległości. Fakt liczba ludzi ogromna i aż miło zobaczyć takie tłumy świętujące odzyskanie niepodległości przez nasz kraj. Zastanawia mnie tylko to ile z tych osób uczestniczyło wcześniej kiedykolwiek i w jakimkolwiek innym marszu, bo ja pamiętam takie po 100 czy 200 osób? Gdzie byli wtedy Ci ludzie? Przecież przez rok czy dwa nie narodziła się w aż tak wielu głowach myśl patriotyczna. Moda ma to do siebie, że przemija i powinniśmy o tym wszyscy pamiętać. TN Temat jest bardzo ważny…co poradzimy? Trzeba się cieszyć, że patriotyzm stał się myślą masową, a teraz prócz tego co kiedyś – dbania o nowe osoby, trzeba dbać o sianie ziarnka nacjonalizmu w tych, którzy są pod nosem, którzy sami przyszli wraz „z modą”. Myślę, że to jednak krok do przodu dla ruchu narodowego, takie nastroje jak są dzisiaj. W wąskim gronie nie wyjdziemy z marginesu. A pamiętaj, że skrajne grupy i tak egzystują wewnątrz tego… Nigdy nie stworzysz ruchu zarówno masowego jak i w 100% wierzącego w jedne idee. To utopia. Moim zdaniem jedynym wyjściem jest dogadać się po jednej stronie barykady, a więc po naszej stronie 11 listopada… Albo się tolerować. Mi też czasem ciężko… Jeśli chodzi o „żydowskiego wysłannika” to nie kto inny jak Żydzi uważają Ewangelię za bardziej antysemicką niż „Meinf Kampf”… Więc sam widzisz kto wkurwia ich bardziej… Kościół jest największym wrogiem lewaków w Polsce. A to, że jakiś NSBM, subkulturowiec machający długimi włosami na koncertach tego nie rozumie to już naprawdę nie jest problemem prawdziwych aktywistów nacjonalistycznych… Dzieląc się wzdłuż i wszerz zostaniemy tylko subkulturową grupką… Co jest dla Ciebie naprawdę ważne? 25 lutego 2012 na koncercie w Toruniu zagrały razem składy Nordica i Zjednoczony Ursynów. Wszyscy żyją :-). Hip hop nie oznacza poparcia dla legalizacji zioła, posłuchaj kawałków o tym, że narkotyki są złe, a liczy się sportowy tryb życia! Coraz więcej takiego przekazu. To idzie w dobra stronę… Dociera do większego grona młodzieży, bo Honoru (którego tekstów lubię tylko połowę…) słuchała subkulturowa garstka. Liczy się sprawa czy czystość subkultury? Dla mnie sprawa… Kwestia z ruchem NS skinheads wygląda tak, że część nie potrafi odróżnić prywatnych subkulturowych sentymentów (które rozumiem…, gdy zamieszczam logo ukrytego za herbem Legii –wilczego- również mam na myśli nawiązanie do lat 90tych, a nie konkretne znaczenie symbolu) od realnego działania. Aktywizm polityczny musi być oparty na polskiej historii, naszej narodowej mentalności, wadach, zaletach i problemach dnia dzisiejszego. To co było w latach 90tych miało swój klimat, ale nie zawsze było mądre. I nie wróci. Nie w takiej skali. Rozumie to także nowe pokolenie nacjonalistycznych aktywistów powiązanych w jakiś sposób z subkulturą. Oczywiście zanim zmiany wejdą w życie (o ile kiedykolwiek „misja będzie wykonana” w 100%) - minie trochę czasu… Różne są wpływy w różnych regionach kraju, różne klimaty oraz ogarniające ruch osoby. Kierunek został jednak wyznaczony. Dzisiaj Nordica koncertuje ze Zjednoczonym Ursynowem, a na 11 listopada, pod polską flagą, ale również celtykiem - razem idzie kilka środowisk. Sentyment starych czasów obecny jest w niektórych ludziach cały czas, ale jestem pewien, że nie wyjdzie to nigdy poza margines marginesu – poza margines subkultury. Albo się bawimy albo robimy coś realnego. Nie nazywam skina idiotą za to, że jest skinem – nigdy. Mam takich kolegów i przyjaciół od zawsze… Ale kiedy taki osobnik jest patologiem, idiotą czy… nazistą, to chyba trzeba nazywać go po imieniu? Bo wybacz, ale jak kogoś udział w ruchu polega na piciu piwa, słuchaniu Honoru i barowych plotkach to ja go nie poważam. Natomiast jeśli skin jest ogarnięty, jest aktywistą – wszystko spoko… Jakiś czas temu na jednym z koncertów najebana skinówa darła mordę o tym co kto zrobił dla sprawy… Śmiać mi się chciało z tej szmaty. Bo, co ona zrobiła prócz zaliczenia imprez, ognisk, kupowania płyt i salutowania? Śmiech na sali… Patrz na to, drogi TN, kto jakim jest aktywistą, a nie jakiej słucha muzyki i jakie nosi buty… Pionierzy tego ruchu są szanowani przez nowe pokolenie, przez Autonomicznych Nacjonalistów. Zależy też gdzie jest jaka ekipa… Wrocław to dla mnie zajebista skinowska załoga, widać po nich te korzenie do dziś, trzymają poziom! Warszawa – sztama pokoleń, Toruń – sztama pokoleń…itd. Tylku musi być POZIOM i CHĘCI, także kompromis z obu stron. Jakbym miał dyskutować z bandą patologicznych alkoholików to też bym wolał dystansować się lub nawet dzielić… Szacunek do ruchu skinheads nie ma tu nic do rzeczy. Mylisz kilka pojęć… patriotyzm, nacjonalizm, skinheads itp…. – wszystko może egzystować obok siebie. Wiem, że moda przemija… Nasza w tym rola by jak najwięcej z tych ludzi została przy nas. Na tym się skupmy, a nie na podziałach… A, że skini i NSBM są marginesem…? A widziałeś kiedyś lub wyobrażasz sobie naród złożony ze skinów? Przecież to absurd… Pozdrawiam serdecznie. Ł.

27 maja 2012 minie dokładnie 5 lat istnienia „Drogi Legionisty”. Z tego powodu redakcja organizuje prosty sondaż. Może na niego odpowiedzieć każdy spełniający następujące warunki: brak wyzwisk, w miarę poprawna stylistyka, używanie interpunkcji oraz polskich znaków. Ta „ankieta” pomoże mi stwierdzić, co lubicie, a czego nie w „DL”… - Jaka jest wg Ciebie najsłabsza strona „DL”? - Jaka jest wg Ciebie najmocniejsza strona „DL”? - Na jakiego typu aktualizacje najbardziej czekasz i dlaczego? - Jakiego typu aktualizacje pomijasz i dlaczego? Odpowiedzi wysyłajcie do połowy maja na: drogalegionisty@gmail.com .

Strona

69

„DL” zine nr 4


KRÓTKIE NOTKI

O WSZYSTKIM I O NICZYM Witam z kraju gdzie co chwila ktoś „z góry” targa się na swoje życie, a mimo to głównym problemem są tu kibole i to ich się zamyka… Kania powiedział, że zagrożenia ze strony sowieckiej przed wprowadzeniem Stanu Wojennego nie było, ale co tam… media to albo przemilczały (!?) albo tylko o tym wspomniały… By zasłużyć na kilka dni -na żywo- trzeba się „postarać” i całe 20 minut powalczyć z policją… Cała reszta jest wg nich „mało medialna”, a już na pewno nie podejrzana… Podejrzany jest zaś Nikko Puhakka, bo słyszy się, że rząd ingeruje w jego start na KSW (!). Nie ma to jak kontrasty z Polski… A my tutaj zajmiemy się tradycyjnie najróżniejszymi sprawami. SPORT / NA PÓŁ ETATU? „Oglądałem kilku zawodników, ale to jeszcze bardzo młodzi chłopcy. Może trafią do nas na testy, ale dopiero latem. Zresztą zimą byłoby im ciężko w Polsce" - mówi „Przeglądowi Sportowemu” Marek Jóźwiak o poszukiwaniu potencjalnych wzmocnień w Afryce. Czyli jak kupimy murzyna latem, to będzie się on nadawał tylko gdzieś do połowy listopada. Potem zima i „będzie ciężko” :-)? Ciekawe… Jóźwiak mówił też, że na Łazienkowską (a także do Partizana) wciskali 40sto letniego… Rivaldo. Chce zgredzik dorobić nazwiskiem na starość. 16.01.12 SPORT / ZAJĄCZKOWSKI JUŻ TRENUJE Do treningów z koszykarską Legią wrócił w połowie stycznia Zajączkowski, który zmagał się z kontuzją, a do CWKS wrócił już jakiś czas wcześniej. Zając był naszym najlepszym graczem w II lidze. Prócz tego potrafił np. podziękować za przyjazd wielu kilometrów kibicom Legii, podczas przynajmniej jednego meczu wyjazdowego, o którym wiem. Życzę powrotu do formy. KIBICE / CIEKAWA SCENA NIEMIECKA W swojej zajawce na ruch kibolski, która trwa od dziecka – nigdy nie przepadałem za sceną niemiecką… Nie przepadam za tymi ludźmi, ich chujowym językiem oraz kwadratowymi mordami. Zmieniło się to (tzn. podejście do ich sceny) w roku 2011 i trwa do dzisiaj. Mieli u siebie Mistrzostwa Świata gdzie także im truto o nazizmie, niepoprawności i chuligaństwie… Też mieli zasyp reklam, pikników oraz modern football. Teraz furorę robią tam kominiarki w barwach klubowych, odpalanie pirotechniki, a nawet wjazdy na murawę… Np. w 3 rundzie Pucharu Niemiec (20-21.12.11) FC Nurnberg podejmował w derby Greuther Furth, a 100 osób od gospodarzy chciało przywitać gości (interwencja ochrony i psów). Miał też w styczniu miejsce turniej halowy w Hamburgu gdzie zjawiła się kibolska mieszanka. Nie było spokojnie. Najpierw Viktoria Frankfurt (FFO) atakuje lewaków, w dodatku mocno pro pedalskich, z Tennis Borussia Berlin. Następnie Lubeka wspierana przez HSV atakuje (jak wiadomo lewackie) St.Pauli. W odwecie St.Pauli przypuszcza atak, niestety przeganiając HSV i Lubekę z hali. A na meczu Schalke 04 -Werder Brema (18.12.11) na gnieździe biało niebieskich zasiadł nie kto inny jak Raul. Obecność ultrasów w kominiarkach najwidoczniej mu nie przeszkadzała (i dobrze). Załączone zdjęcia pochodzą z internetu. KIBICE / POROZUMIENIE W SOSNOWCU! 13 stycznia podpisano porozumienie pomiędzy Stowarzyszeniem Kibiców Zagłębia Sosnowiec oraz Stowarzyszeniem KS Zagłębie 1906 Sosnowiec. Od rundy wiosennej w Sosnowcu kibice będą dopingowali zarówno II-ligowy zespół, jak i ten występujący w klasie B. POLITYKA / KOMUNIZM W PRAKTYCE, A WIĘC 1,5 TYSIA KSIĄŻEK TO PIKUŚ DLA WODZA… Jak wiadomo, zginął lub został zabity słynny koreański dyktator komunistyczny. Co ważne, ten czerwony system był w pewnym momencie bliski prawdziwej komuny (polecam artykuł z „Uważam Rze” – z 27 grudnia 2011). Wiadomo o co chodzi – pewnie widzieliście tragiczny obrazek płaczących żółtków, który jest dobrym materiałem dla politologów do badań nad stopniem manipulacji i propagandy. Jedna z głoszonych tam legend o dyktatorze głosi, że jest on autorem… 1,5 tysiąca książek :-). Taaa… ciekawe czy w ogóle potrafi pisać. Bo to, że potrafi ograbić swój lud, a podwładnych wojskowych bogato obdarowywać (by kupić ich lojalność oraz płacz) – wiemy na pewno. POLITYKA / WALKA TRWA Jacek Kwieciński, którego nie lubię za zbytnią proamerykańskość, a lubię za oceny sytuacji w Polsce oraz Europie jeśli chodzi o destrukcyjne działania „dzieci rewolucji 1968” zauważa w „Gazecie Polskiej” (numer z 4 stycznia 2012, strona 36, „Contra”) oczywistą acz niezwykle ważną kwestię. Otóż dużo mówi się o upadku gospodarczym Unii, a niemal nic o jej ideologicznym kierunku oraz obliczu! To łączy publicystów (i nie tylko) nacjonalistycznych, konserwatywnych (prawdziwie konserwatywnych, nie jak poprawny politycznie Cameron) czy prawicowców (prawdziwych)… Jesteśmy przeciwko „postępowi”, „tolerancji” i „poprawności”, a co oznaczają te hasła w ustach lewaków już wiecie… I naszym zdaniem prócz kryzysu gospodarczego trwa (znacznie głębszy) kryzys moralny. Światełkiem w tunelu jest to, iż ich próby zatarcia różnic narodowościowych spowodują efekt odwrotny, że ludzie się skapną i zbuntują. W każdym kraju znajdą się tacy chociaż obawiam się, że będziemy w mniejszości do stada baranów… Co przyniesie rok 2012? ŚWIATOPOGLĄD / 2012 … na pewno rok 2012 nie przyniesie końca świata, chociaż m.in. według Majów, 21 grudnia skończy się nasza cywilizacja… Myślę, że prędzej skończy się raczej symbolicznie, bo głupota ludzka cały czas się rozprzestrzenia (patrz m.in. wyniki wyborów w Polsce)… Końcem świata można też nazwać to jak nie wykorzystaliśmy „szansy” o nazwie Euro 2012, bo nasz kraj jak był nieudolny tak jest, a doszły tylko represje dla ludzi wolnych i dojdzie zwiększenie zysków dla biznesmanów. Swoją drogą, ciekawe czy ci, którzy wierzą w ten koniec świata, „alternatywni religijnie postępowcy” robią zapasy żarcia we wzmocnionych piwnicach :-)? SPORT / „BO TO POLSKA”? Superpuchar Legia- Wisła odbędzie się przy otwartym dachu Stadionu Narodowego – usłyszęliśmy 16stego stycznia. Ekstraklasa SA była przekonana, że w razie złych warunków atmosferycznych dach zostanie zamknięty… ale jak podaje „PS” nie ma takiej opcji, a zamykanie dachu jest wskazane przy temperaturach dodatnich… Może jeszcze wtedy gdy nie pada deszcz, nie ma wiatru itp.? Przecież to paranoja, że buduje się obiekt z dachem, którego nie można zamknąć zimą. Czy ktoś o tym słyszał gdy zapowiadano supernowoczesny stadion kryty?

Strona

70

„DL” zine nr 4


KRÓTKIE NOTKI KIBICE / PAMIĘTAJMY… Pojęcie Żylety na nowym stadionie zostało nieco zniekształcone (mimo starań prawdziwych kiboli), z winy multipleksu na jakim gramy, monitoringu oraz części nowego napływu kibiców… Dla pikników chodzących na Żyletę pojęcie zamyka się w „super atmosferze i tańczeniu labada”. Piknik (!) mówi w robocie: „co ja będę z piknikami (!) siedział na prostej, tutaj mogę poskakać”… Kurczę, sądziłem, że poskakać to się idzie na dyskotekę… Tu, na Żylecie – zbierają się fanatycy, którzy gdy trzeba było to zwalili czepiającą się ochronę ze schodów… Niestety tych fanatyków w przełożeniu na pojemność sektora nie jest tylu ilu być powinno, sami dobrze wiecie, że nowy napływ to zjawisko częściowo szkodliwe. Co można zrobić? „Ultras School’s” – zawsze, wszędzie, na wszelkie możliwe sposoby. Żyleta zobowiązuje. Także do tego by działać dla Legii na ile można cały tydzień, a nie tylko podczas „90 minut tańczenia labada”. POLITYKA / KISZCZAK SKAZANY, ALE TYLKO SYMBOLICZNIE… , bo na 2 lata w zawieszeniu za Stan Wojenny! „Ukradniesz dwie gruszki i wyłapiesz więcej”, jak mówi klasyk… Jaruzelski (ale i Kania) nadal bezkarny, bo… chory. Niektórzy cieszą się z „wyroku” Kiszczaka. Ja jakoś nie potrafię… PRASA / MIE ŻYJE JACEK KWIECIŃSKI… … a więc publicysta „Gazety Polskiej”. Osobiście mnie to w sobotę 28 stycznia rano poruszyło, bo był jednym z moich autorytetów nie tyle w sprawie spojrzenia na politykę lecz spojrzenia na dziennikarstwo. Ciekawy styl, szyderstwo na poziomie. Na minus zbytnia prożydowskość, na plus oceny sytuacji w kraju, kryzysu wartości na świecie, antykomunizm i wiele innych. Typowa konserwa… Spoczywaj w pokoju. PRASA / JESZCZE O PANIE JACKU… Przeczytałem materiały o ŚP Jacku Kwiecińskim z „Gazety Polskiej” (1.02.2012) i po tej dawce jeszcze bardziej podziwiam go i traktuję jako pewnego rodzaju autorytet dziennikarski (jest ich rzecz jasna więcej). Nie, nie podzielam znacznej części jego poglądów, a Stanami Zjednoczonymi się brzydzę… Jednak skromny człowiek, żyjący w biedzie, fanatycznie pochłonięty swoją misją antykomunista musi budzić podziw… Szanuję takich ludzi, a jako, że fach reprezentował pan Jacek bliski memu sercu, to tym bardziej… Prawdziwy dziennikarz, nie jakiś łowca taniej sensacji… Szkoda. Konserwatyści zapewne będą uczyć się na pańskich tekstach, ja z kolei podkradnę kilka sposobów na robienie notek, które wyjawili pańscy znajomi na łamach „GP”… Tą śmierć odczuję jako czytelnik, natomiast z odejścia Szymborskiej można tylko się radować… FILM / KOLEJNY TANI MORALIZATOR… Wszędzie reklamuje się film „Combat Girls”, który pokazywać będzie jak „młodzi, naiwni mieszają się do groźnej ideologii neonazistowskiej”… Oczywiście próżno szukać odpowiednika o dzieciach wkręcanych w groźne ruchy neokomunistyczne (np. we Francji, w Niemczech) czy też o homo- zboczeńcach (np. z Holandii, coraz bardziej bezczelni na zachodzie pedofile nie są jakoś materiałem na poruszający, ostrzegający film…)… Oni wszyscy są święci, a zagrożeniem w XXI wieku jest marginalny ruch NS skinheads… Na tyle jest on zagrożeniem, że od 20 lat powstają filmy o -złych skinach rasistach-, w których zawsze chodzi o to samo… Ile można? KONTRASTY Nie rozumiem jak można być nie tylko policjantem, ale i np. kanarem w autobusie. Trzeba mieć specyficzny, konfidencki charakter. Nie dość, że bieda w kraju, bilet normalny po 3,50 zł to jeszcze z uśmiechem wlepiać mandaty własnym rodakom… Mało tego, nie od jednego z tamtej strony się słyszy, że trafiają do aresztu typy za… świstki z komunikacji miejskiej! Nóż się w kieszeni otwiera, tak jak z powodu faktu, iż godzinki odrabia w piździawę całe stado ludzi co po śmiesznej ilości alkoholu jechało na rowerze (i to często jakąś wioską…). Statystyki rosną, a taki czerwony Kiszczak jeśli wie jak wygląda krata to jedynie w swoim grillu, a praca – owszem, ale polegająca na lizaniu odbytu sowietom… Taka oto sprawiedliwość. Gdzieś tam pomiędzy tym syfem pomykamy sobie my, oczywiście wytykani palcami. KIBICE / STRACH PRZED ROBACZKAMI Ochrony „Scorpion” przestraszył się zaś poznański Lech i nie pojechał do Chorzowa na Ruch, co zresztą transparentem wyśmiali miejscowi. Nie mam w zwyczaju zajmować się innymi, bo to trąci Dolnośląskimi Baśniami Andersena, ale ten fakt jest niepokojący jeśli chodzi o przyszłość ruchu kibicowskiego. Lech – jedna z lepszych ekip w kraju odpuszcza ze względu na ochronę… Proste pytanie. Kto wygrał? Ochrona. Jesteście dumni? Tu się słyszy o umowach z klubem o brak pirotechniki, tu to, tu tamto… Każdego dnia dziękuję Bogu, że jestem Legionistą. Inni też się trzymają. Wisła ciągle niepoprawne transparenty i oprawy, na Cracovia – Jaga jakieś wjazdy z bramą i napinki… Nie mówiąc o niższych ligach gdzie w poprzedniej rundzie normalnie dymią sobie takie ekipy jak KKS Kalisz, Karlino itd. Cześć się trzyma i jeśli tylko polski kibol nie będzie bał się robaczków to damy radę… Po prostu myślmy o konsekwencjach, następstwach, przykładzie dla młodych w tym co robimy. SPORT / „OTO JEST”… … spóźniony, dla pikników, na cyrk… Stadion Narodowy gościł 58.000 widzów na meczu „Polska” 0-0 Portugalia… Płacze nad Cristiano Ronaldo, masy pijanych pazi w warszawskich tramwajach, którzy powinni mieć zakaz noszenia barw narodowych… Tak oto wygląda sytuacja na kadrze’ 2012. Obraz nędzy i rozpaczy, nawet niektóre niekumate osobniki wiedzą, że tego czegoś nie da się dopingować… 29.02.12 LEGIA WARSZAWA 8–0 MAZUR KARCZEW (SPARING, BOCZNE BOISKO PRZY ŁAZIENKOWSKIEJ) W zamkniętym dla mediów oraz kibiców sparingu, Legia – wraz ze swoim nowym piłkarzem – odniosła zwycięstwo 8-0 nad Mazurem Karczew. Grano w środę popołudniu na bocznym boisku przy Ł3. Blanco potrzebował całe… 45 sekund, by zdobyć pierwszego z dwóch goli w tym meczu. MEDIA / NOWY, CIEKAWY PORTAL WARSZAWSKI! Od 18 lutego 2012 w sieci funkcjonuje nowy portal… warszawiacy.info! Tak, tak – to nie pomyłka. Dodatkowo strona wygląda niemal identycznie jak dolnośląska wroclawianie.info. Ciekawe czy wroclawianie.info skorzystają z ACTA i podadzą stołeczny odpowiednik do sądu :-). A tak na poważnie – zajebista sprawa, mam nadzieję, że strona będzie trzymała poziom i informowała z jajem (tak jak to robi teraz) na temat różnych ulicznych czy sportowych wydarzeń. Powodzenia! A Wy zapiszcie w ulubionych. ŻYCIE / ŻYCIE JEST NOWELĄ… W życiu prawie każdego kto nie jest wpatrzony w swego szefa jak w obrazek, a jego stałe pretensje ma w głębokim poważaniu – przychodzi kiedyś taki moment, gdy wchodzi rano do pracy, a tej pracy już dla niego niestety nie ma :-). No cóż, idzie się przyzwyczaić, coś się kończy – coś się zaczyna. Trzeba żyć. Obsrane z takich powodów szczury mogą na moje nawet zamienić się w pieniądz, a przecież dla robaków (jak rapował O.S.T.R.) będzie to i tak obojętne 3 metry pod ziemią… Ważne co pod skórą, reszta się ułoży (rzecz jasna, nie bez własnego wkładu, chociaż czasami leń ma wieczne szczęście :-).

Strona

71

„DL” zine nr 4


KRÓTKIE NOTKI POLITYKA / ŻE CO? Jak powiedział Józef Oleksy (źródło: „Gazeta Polska Codziennie”,5.03.12): „Jeżdżąc po kraju, widzę duże grupy ludzi, także młodych, którzy wciąż czekają na zryw. Cieszy mnie bardzo, kiedy studenci opowiadają się za lewicowymi postulatami i wizjami przyszłości”… Ze, co? Duże grupy lewaków na ulicach? Kiedy…? Sięgnij czerwony Józefie pamięcią do 11.11.11 i 20 tysięcy (bynajmniej nie lewicowych) patriotów, potem zobacz liczbę miast manifestujących dla Żołnierzy Wyklętych itd… Nie wspominając o klimatach (też przecież nie lewicowych…) związanych z „Gazetą Polską” czy TV Trwam… Gdzie masz w Polsce gotowych na zryw lewaków? Ci od ACTA? Pomijając, że byli to ludzie różni (wcale nie lewacy) to byli to zazwyczaj (bez obrazy dla normalnych) wygodnisie, którzy nie wyobrażają sobie by zostawić na chwilę swój komputer… Podczas twojego zrywu, w okopie ściągaliby „Sponsoring”… Nie ma jak dobre rozeznanie. (obok nacjonaliści podczas protestów przeciwko ACTA pod Stadionem Narodowym w Warszawie). 7.03.12 LEGIA WARSZAWA 11-0 PILICA BIAŁOBRZEGI (SPARING, BOCZNE BOISKO PRZY ŁAZIENKOWSKIEJ) Kolejny mecz z gatunku postrzelać w chuj bramek i podbudować morale, a także utrzymać się w rytmie meczowym. Jesteśmy na pierwszym miejscu w tabeli, a więc nie wypada polemizować :-). Obserwatorów kilkudziesięciu (mimo, że sparing oficjalnie zamknięty), mecz na bocznym boisku. Strzelali: Wolski (2), Blanco (3), Gol, Novo, Żyro, Hubnik, Kucharczyk, Furman. KIBICE / „NA WYSPACH TO SOBIE PANIE KOCHANY PORADZILI…” Garść info zza granicy. 26 lutego 2012 w pubie Bar Uno w dzielnicy Camden doszło do mordobicia, które zakończyło się śmiercią jednego z uczestników. Od ciosu nożem w klatkę piersiową zginał 26 latek pochodzący z Bromborough. Policja zatrzymała dwóch braci (23,28 lata) zamieszkałych w Londynie. Pomimo faktu, że tego dnia w Londynie został rozegrany na Wembley finał Carling Cup (Liverpool 2-2 Cardiff City, zakończony rzutami karnymi i wygraną 'The Reds') początkowo policja nie wiązała tych wydarzeń z tym meczem. Jednak kolejne informacje potwierdziły, że ofiara przyjechała na owy mecz. Przed stadionem oraz na stadionie fani Liverpoolu przeprowadzili akcję przeciwko gazecie 'The Sun'. Fani 'The Reds' mają za złe gazecie, że ich oczerniała po tragicznych wydarzeniach na Hillsborough 1989. Dla przypomnienia, podczas półfinału Pucharu Anglii, 96 fanów Liverpool-u poniosło śmierć w wyniku stratowania. Fani domagają się również ujawnienia wszystkich dokumentów dotyczących tragicznych zajść. Przed tym meczem doszło także do małej awantury między kibicami obu klubów. POLITYKA / ZAKAZ PEDAŁOWANIA! Minister Agnieszka Kozłowska- Rajewicz zaproponowała by za „mowę nienawiści” skierowaną do homosi (oraz ich „odmian”) groziły 2 lata więzienia. Popiera to „ono”, czyli „Grodzka” z Ruchu Palikota. Minister wystąpiła do ministra sprawiedliwości o przygotowanie zmian w Kodeksie karnym… Droga jeszcze daleka, ale patrzmy na ręce, zauważajmy, że to się dzieje - ich walka, tęczowa rewolucja – naprawdę ma miejsce. Nim się obejrzymy, możemy już nie mieć wolności słowa… Nie tylko w stosunku do władzy, ale także do -narzucających większości swój chory światopogląd- zboczeńców… Wspierajmy grupy narodowego oporu. Od dzisiaj. POLITYKA / MANIFESTACJA U PORTOWCÓW Cały czas trwa próba oporu i informowania społeczeństwa o zagrożeniu. Wykorzystujemy skromne siły jakie do tego mamy, byle nie pozostać biernym. 11 marca w mieście naszych przyjaciół – Szczecinie, odbędzie się manifestacja w obronie rodziny przeciwko dewiacjom, organizowana przez nacjonalistów. 11 marca Szczecinianie spotykają się o godzinie 11:30 na Placu Armii Krajowej (przed Urzędem Miasta). Wspieraj nasz opór! MEDIA / „UWAŻAM RZE” – NA NIE… Oj ktoś nie lubi kiboli w redakcji „Uważam Rze”. Najpierw… pochwała faktu, że Superpuchar się nie odbył, a teraz zachwyty, że Stolica Polski znowu stała się stolicą futbolu (po piknikowym meczu „Polska” – Portugalia)… Wolne medium nie zauważa, że państwo jest nieudolne nie potrafiąc zorganizować i zabezpieczyć spotkania pomiędzy Legią, a Wisłą? Przecież to absurd… Szkoda też, że pisze tam ktoś taki jak Szewach Weiss. Nie ufam. Szukajcie zaś w Empikach nowego numeru „Polityki Narodowej”, w którym ma być o różnicach między nacjonalizmem, a prawicą. Pomoże to wszystkim zrozumieć podziały, które musimy znać by nasza nacjonalistyczna myśl nie zlała się z czymś na wzór hm „europejskiej prawicy” oddającej pomału palce: wspierającej czasem nawet homoseksualizm bądź (to akurat często) państwo Izrael. MEDIA / „UWAŻAM RZE” – NA TAK… No, ale w kwestii światopoglądowej niemal zawsze jesteśmy z myślą konserwatywną po jednej stronie barykady… „URZ” z 5-11 marca 2012 to bardzo celny atak na środowiska feministyczne, a także na patologię sianą przez lewaków w polskiej kulturze… „Formatowanie Polek” to materiał, którego niedawno próżno było szukać na półkach w kiosku… Za to brawo, podobnie jak za delikatny, ale jednak - antyhomoseksualizm (czego nie można powiedzieć o „prawicy” w Holandii, czy też „konserwatyście” Cameronie…). Podsumowując: polecam taką prasę, ale również otwarte oczy na ich związki z „narodem wybranym”. Nie uważam by w Izraelu (jak i w Stanach) miał miejsce „przykład dla naszej cywilizacji”… I to jest duża różnica między naszą myślą nacjonalistyczną, a ich prawicową/ konserwatywną. POLITYKA / Z DEWIACYJNEJ STAJNI PALIKOTA… Pozostając przy „URZ”, ale tym razem jako źródle. Jak wiadomo transseksualista z rządu (fuck!) „Grodzka” obraża się gdy mówi się o niej - „pan”. Do redakcji „URZ” przysłano zaś przez internet argument: „A czy jak ktoś obetnie sobie ręce i nogi, to czy będziemy musieli do niego mówić per wężu”? Padłem…

SPORT / AWANS GIEKSY Do Ekstraklasy hokejowej awansował GKS Katowice. O to kto awansował z II ligi musicie spytać minister sportu, Annę Muchę. Legia w przyszłym sezonie nadal będzie grała w I lidze, a więc na zapleczu Ekstraklasy. HISTORIA / NIE DLA UE! W Parlamencie Europejskim, wspaniałej „wspólnoty”, do której niestety należymy została przygotowana (przez IPN) wystawa poświęcona Żołnierzom Wyklętym. Miała ona ukazać czym naprawdę było „wyzwolenie” Polski przez czerwonych po II wojnie światowej… Jak donosi „Uważam Rze” (11-58/2012 s.10) – wystawa napotkała się na opór ze strony „europejskich” władz… Wczoraj Moskwa – dziś Bruksela… HISTORIA / STOCZNIA IMIENIA… LENINA W GDAŃSKU… Władze w Trójmieście zamierzają zrekonstruować bramę do Stoczni Gdańskiej z czasów PRLu. W związku z tym ma na nią powrócić napis „Stocznia Gdańska im. Lenina”… W realizację projektu zaangażowana jest… Dorota Nieznalska, pani od „penisa na krzyżu”, tzw. nowoczesna, postępowa artystka… Widać jak na dłoni kto wpływa to na historię, to na kulturę (Szumowska, „Sponsoring” – będę powtarzał to gówno w nieskończoność…).

Strona

72

„DL” zine nr 4


KRÓTKIE NOTKI MEDIA / FALE… W mediach kilka dni gadano o rocznicy uderzenia fali Tsunami w Japonii… Nikt natomiast nie zliczył ile już lat fala głupoty zalewa opinię publiczną za sprawą mediów. Myślę, że skala zniszczeń jest nieporównywalnie większa... KIBICE / POWRÓT KONIECITI.PL! W marcu 2012 wraca do sieci kultowa strona konieciti.pl. Wszelkie zawiłości oraz powody powrotu wyjaśniają na stronie autorzy, a zatem nie będę się zbytnio rozpisywał. Dżihad trwa! Urodzeni do walki z okupantem. KIBICE / CIEKAWA KOLEJKA… … jak na obecne czasy miała miejsce 9-11 marca 2012. Czemu ciekawa? Lech wraz z Cracovią chciał dostać się do Wisły na ich nowym stadionie, między obiema ekipami latało też trochę przedmiotów. Śląsk natomiast pokazał ciekawą oprawę, do której użył wreszcie prawdziwych rac… Jak na kilka miesięcy do Euro – pozytywne zjawiska…nawet to kopanie w pleksi :-). Ciekawie też na hokeju – świetna prezentacja Cracovii u siebie, dobry wyjazd Unii Oświęcim do Jastrzębia (miejscowi ze skromnym młynem)… Trzymajmy się wszyscy! SPORT / SZAMOTULSKI W ELBLĄGU Legioniści w marcu wsparli Olimpię na wyjeździe do Płocka. Tymczasem informacja sportowa. Grzegorz Szamotulski, były bramkarz CWKS – stoi na bramce w Elblągu. Oby nasi bracia z dawnego idola Łazienkowskiej 3 mieli sporo pożytku… Pozdrowienia. MEDIA / CZUŁE SERCE TVN-U… 15.03.12 TVN24 donosi o brutalności rosyjskiej policji, o pobiciach z ich strony… A w Polsce według redaktorów organu Waltera to wszystko jest w porządeczku? Policja bije głównie ich przeciwników światopoglądowych więc możliwe, że owszem… MEDIA / KONTRASTY 3 tysiące lewaków/ liberałów/ „postępowców”/ zboków - pojawiło się na feministycznej „manifie” w marcu 2012… Towarzyszyły temu wielkie, medialne zapowiedzi i machina propagandy… 11 listopada 2011 przyszło na Marsz Niepodległości ponad 20 tysięcy ludzi, kiedy media reklamowały… kontrę tej demonstracji. Ilu by nas było na ulicach gdyby media były pronarodowe? Pomarzyć… A TAK NA MARGINESIE… Redakcja „DL” po 5 latach prowadzenia tego e-zina wyraźnie oślepła… Kiedyś z 10 kilometrów się widziało numer nadjeżdżającego autobusu, a teraz gdy z sektora gości ktoś wjedzie na murawę Ł3 to ujrzę ich dopiero w połowie boiska :-). Chyba ogłoszę zrzutkę na pingle… I na aparat słuchowy, bo od słuchania muzyki to już sam nie wiem czy to zepsuta karta, podsłuch czy może już głuchota :-)? A może dwa w jednym… KIBICE / LEGALIZE PIRO? Od jakiegoś czasu mówi się w naszym gronie o tzw. legalizacji pirotechniki. Nie sądzicie, że doprowadzi to do odpalania jej w sposób zbyt teatralny? Moim zdaniem lepszy klimat ma już te kilka rac przemyconych na stadiony na nielegalu… Tak jest zgodniej z duchem ultra i tyle… Legalne rzeczy przeczą tej zabawie. Idealną sytuacją było gdy przymykali na to oko i kary nie były tak drastyczne jak dzisiaj. A nie wiem czy wiecie, ale kiedyś włoski klub Lazio miał w swoim budżecie zaklepane „na zaś” na pokrycie kar za urozmaicanie widowiska przez ultras. No, ale to już w naszych warunkach czysta fantazja… kary są spore, a jak wpada im do kieszeni to niby czemu mieliby odebrać sobie hajs? My musimy jednak kminić o co w tej grze naprawdę chodzi… A może czasem tak, a czasem tak? Wszak są grafficiarze, którzy malują legale, a w nocy idą malować pociągi… Taka opcja też wchodzi w grę – oby tylko nie doprowadzić do sytuacji kiedy sami siebie ugrzeczniamy i nie działamy na nielegalu. Jak ludzie oduczą się nielegalu, kombinowania – będziemy słabsi gdy przyjdzie okres protestów, podchodów i walki. Against modern ultras! SPORT / WOLSKI „Wolski kosztuje 15 milionów” (Jóźwiak), „Wolskiego wezmę na Euro” (Smuda), „Dam radę w Barcelonie” (… Wolski!) … a może tak spokojniej? Chłopak tak naprawdę nic jeszcze nie osiągnął, a chodzi plota, że sodówa gdzieś tam wokół niego buzuje… Takie wypowiedzi nie pomagają mu w rozwoju... SPORT / „KARA” ZA GRYF Uwaga! Za słaby występ przeciwko Gryfowi piłkarze Legii musieli przyjść na 7:00 rano do pracy (do klubu). Potrenowali, obejrzeli mecz i wyjechali o 14:00. To ja, nawet bez kary nie pamiętam bym miał tak dobrze… Czy Jakub Rzeźniczak wytrzymał to psychicznie? SPORT / FINAŁ PUCHARU POLSKI NIE NA NARODOWYM… …jak informują media i działacze. W sumie było to do przewidzenia… nie udał się Superpuchar to niby czemu ma udać się podobny mecz o PP? Pozostaje proste pytanie – to dla kogo te stadiony? KIBICE / REPORTAŻ O PSEUDODERBY 20 marca na TVP2 pokazano reportaż z meczu Legia – Groclin. Wypowiadali się kibice, w tym dużo Polonistów… Najlepszą wypowiedzią była ta wygłoszona przez „czarnego kulturalnego”, iż „na Polonii jest taki alternatywny klimat”… Jako, że na KSP chodzą ludzie o poglądach typu St Pauli, domyślam się co też „alternatywnie” chłopaki z Polonii wyprawiają ukryci pod sektorówkami :-)… W reportażu pokazano też nieudany bieg po flagę KSP, jakieś tam incydenty z ochroną… TAK POZA TYM TO Z POLONIĄ… … jest jak z Kennym z „South Parku”. Zostaje zabita w każdym odcinku, a w kolejnym niewiadomo skąd się pojawia :-). Ot, taka zabawa… POLONIA… … lubi mówić o „propagandzie Legii”. Słynne zdjęcie derbowe z polonijnym policjantem i jego synem, robiące karierę w sieci – to też zapewne „propaganda Legii”. Na poprzednich derbach gdy było „ich 1400” w sektorze gości pojawił się kurator ze Świdnika w szalu Avii. To jest zaś „propaganda Motoru” :-). Wszyscy chcą zniszczyć tą biedną Polonię, wcale nie siedzi z nimi połowa akademii policyjnej :-). Nie ma tam też antify oraz konfidenctwa… KIBICE / SERIAL O KIBOLACH 21 marca 2012 w telewizji zadebiutował serial o kibolach pt „Fanatycy”. Szczerze mówiąc, przystępowałem do oglądania tego bardzo sceptyczny, ale o dziwo „Polsat Play” dał się wypowiedzieć ultrasom. Trochę można zastanawiać się po co to wszystko, ale jeśli już ktoś ma nas przedstawiać to dobrze, że są to sami swoi.

Strona

73

„DL” zine nr 4


KRÓTKIE NOTKI / SPORT W POLSCE MÓWI SIĘ O ACTA… Ostatnio wszędzie słychać o protestach przeciwko ACTA. Manifestacje uliczne to pikuś, hakerzy zaatakowali rządowe strony, grając im konkretnie na gulu… Co ciekawe, sprzeciw wobec ACTA połączył zwolenników prawa i lewa, na manifestacjach pojawiali się zarówno nacjonaliści (widoczna grupa z transparentami na przykład w Rzeszowie) jak i lewacy. Cóż… Internauci występują wszędzie, także do nich należę. I mam uzasadnione obawy, że takich jak my będą chcieli upierdalać poprzez ACTA, poprzez szukanie jakichś kradzieży, mimo iż wszystkie teksty na „DL” ogarniane są ciężką pracą przez redakcję… Mam na myśli fakt, iż w przypadku zatrzymania, bo im się jakaś wolna myśl nie spodoba, mają kolejne narzędzia do zamykania ust… Kilka lat temu my nacjonaliści mówiliśmy o totalitarnej demokracji z czego śmiano się pod nosem. Czy dzisiaj, w Polsce’ 2012 jest Wam jeszcze do śmiechu?

Zebrał Ł. Rubryka zamknięta pod koniec marca 2012.

ZIMOWE RUCHY TRANSFEROWE Ciekawych wywiadów udziela Jóźwiak, który z jajem wskazał, że brak szybszych, konkretniejszych wzmocnień to wina właścicieli, którzy nie dają mu wcale zielonego światła, nawet gdy ogarnie jakiegoś ciekawego piłkarza. A Walterek tylko patrzył kogo tu sprzedać… Ostatecznie jednak Legię wzmocniło kilku graczy. Niestety – sami obcokrajowcy (a odeszli Polacy). PRZYSZLI: ALBERT BRUCE: Do Legii dołączył Bruce… Nie, nie Bruce Lee, ani Bruce Willis, ale niejaki, czarnoskóry Albert Bruce. W październiku 2011 Legia podpisała z nim kontrakt, zawodnik z Ghany przebywał na testach w Legii i Skorża zdecydował o sprowadzeniu go do nas. Dlaczego więc dopiero teraz? Zgodnie z przepisami FIFA, Legia kontraktując niepełnoletniego zawodnika musiałaby sprowadzić do Polski jego rodzinę i zapewnić jej pracę. 30 grudnia Bruce skończył jednak oficjalnie 18 lat. Nie dziwię się działaczom CWKS, bo znając realia afrykańskie, Bruce ma zapewne dwadzieścia sióstr, piętnastu braci i trzy matki :-) A mieszkania w Stolicy Polski drogie… No cóż. Zaczęliśmy kiepsko… Nadzieja w tym, że drugi trener Janas powiedział, iż po chłopaku nie ma się co spodziewać cudów (jaka motywacja i wiara w podopiecznego :-), być może zgnije w rezerwach… NACHO NOVO: Nacho Novo, hiszpański skrzydłowy (32 lata) związał się z Legią półrocznym kontraktem, z możliwością przedłużenia na kolejny sezon. Ostatnio Novo występował w hiszpańskim Real Sporting de Gijón, a w latach 2004-2010 reprezentował barwy Glasgow Rangers FC. Zobaczymy czy będzie drugi Ljuboja… Ma grać z numerem 9, jak Manu, Grzelak, Włodarczyk… Poprzednicy niezbyt zobowiązują :-). ISMAEL BLANCO: Kontrakt z Legią (do końca czerwca 2012) podpisał Argentyńczyk Blanco. Jest to zatem kolejny obcokrajowiec, po tym jak odeszło trzech Polaków z podstawowego składu. Nawet jak będzie wymiataczem – zamiana jednak na minus… ODESZLI: MOSHE OHAYON: Są i wieści pozytywne! Naszym piłkarzem nie jest już pejs Moshe Ohayon. Rozwiązał za porozumieniem stron kontrakt i związał się z szwajcarskim 1.FC Luzern. Pejsa zapamiętam tylko z jednego meczu – jak na sektorze gości w Białymstoku piłkarze przybijali graby, a od nas poszło „Śpiewają miasta…” + „Hamas” :-). Szalom. KOSTIANTYN MACHNOWSKIJ: Czwarty bramkarz Legii, Kostiantyn Machnowskij odchodzi z naszego klubu (rozwiązał za porozumieniem stron umowę). Redakcja „DL” dowiedziała się, że szykowane są hordy płaczących, niczym po śmierci totalitarnego przywódcy komunistycznej części Korei... ARIEL BORYSIUK: Borysiuk 28 stycznia porozumiał się niby z Kaiserslautern i odszedł z Legii... 30 stycznia zdziwiła nas jednak informacja, że pomocnik przebywa na testach medycznych w… Club Brugge. A więc jednak Belgia? Nic z tego! 31 stycznia okazało się, że Borysiuk jedzie jednak do Szwabów. Coś nerwowe te ruchy… jak nie był pewien to mógł zostać, ma tu stadion, fanów, 1/16 LE i walkę o Mistrza… A nie, byle gdzie na zachód. Jest to zawodnik podstawowy, a więc CWKS osłabił się przed rundą wiosenną. MACIEK RYBUS: Maciej Rybus za 2,7 miliona odszedł do… Tereka Grozny. Czy może być większy minimalizm w kontekście własnej kariery? Odejść szybko, byle gdzie, bo „klub był zdeterminowany”. Rybus powiedział w wywiadzie, że potrzebował nowej motywacji… Walka o Mistrza Polski, Puchar Polski oraz gra w 1/16 Ligi Europejskiej (przy fanatycznej publiczności, jeżdżącej też na wyjazdy + na nowym stadionie) nie jest dla młodego żydka z Łowicza wystarczającą motywacją…? Eh. Moim zdaniem zjebał sobie karierę odchodząc akurat tam, ale to najlepiej pokaże sam czas… Maćku… w Czeczenii (stamtąd jest Terek) chyba panuje Islam, a więc twe fotki na „naszych klasach” i wizyty w burdelach będą musiały być nieco bardziej dyskretne… A może Rybus pójdzie w drugą stronę i zostanie takim czeczeńskim Mamedem Khalidovem? MARCIN KOMOROWSKI: Legia sprzedała trzeciego Polaka z podstawowego składu w sytuacji gdy ciągle liczymy się w walce o awans do 1/8 Ligi Europejskiej, nie wspominając o rozgrywkach krajowych! Za 450 tysięcy euro do Tereka Grozny przeszedł Marcin Komorowski, który podpisał 2,5 letnią umowę… JAKUB KOSECKI: Wszystkie moje domysły i rozkminy o roli jaką będzie pełnił w Legii Kosecki są nieaktualne gdyż został on wypożyczony na pół roku do Lechii Gdańsk. Dziwne, bo na zgrupowaniach CWKS się wyróżniał… Sądziłem, że to jego czas. Chyba jednak niestety skończy tak jak Korzym – w napadzie jakiejś Korony… KNEZEVIĆ ORAZ ANTOLOVIĆ: A jednak dwójka „gwiazdorów” została wypożyczona… Ludzie, którzy nie dali Legii nic prócz wstydu do końca sezonu pozostaną w Borac Banja Luka. Wcześniej media donosiły o tym, że Kneżevićowi dobrze w Warszawie, bo wypłata wpływa na konto… Ł.

DO ZOBACZENIA ! Jak zapewne zauważyliście – ten numer „DL” (jak i pozostałe) poskładane są bardzo chaotycznie. Macie jakiś pomysł by wersja zinowa „DL” była na najwyższym poziomie? A może ktoś by ogarniał jakoś ten materiał w bardziej profesjonalny magazyn? Czekam na ewentualny odzew kogoś kto miałby zajawkę pomóc w profesjonalnym składaniu tego… A tymczasem – do następnego! Trzymajcie się. Ł.

Strona

74

„DL” zine nr 4


Zine kiboli Legii Warszawa

„NIENAWIDZIMY WSZYSTKICH” Wypatruj na meczach Legii w Warszawie !!!


„DROGA LEGIONISTY” ZINE’2012

MIEJSCE NA TWOJĄ (KIBOLSKĄ, NARODOWĄ) REKLAMĘ


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.