MIASTO / LUDZIE / KULTURA nr 1, kwiecień 2015
Ola Grochowska / Caffeine Magazine London Motor Museum / Cubitts Alicja Patanowska / London Villages
Zareklamuj się!
Advertise with us! To miejsce czeka na Twoją reklamę. info@londoners.pl
WITAMY
Witamy!
J
edni z Londynu wyjeżdżają, inni marzą o tym, by tu zamieszkać. Odnajdzie się tu każdy bez względu na przekonania bądź styl. To miasto wielokulturowe, eklektyczne, dynamiczne. Można tu jednak żyć powoli. Wystarczy zejść z zatłoczonej High Street w boczną uliczkę, by odkryć małe butiki, prywatne galerie, kawiarnię, w której lokalni mieszkańcy czytają ksiażki. Spotkaliśmy na naszej londyńskiej ścieżce wspaniałych, kreatywnych ludzi. Chcemy o nich pisać! I tak oto przedstawiamy Wam artystkę Alicję Patanowską, projektantkę porcelany, która zdobywa rozgłos na całym świecie dzięki kolekcji Plantation. Fotografka Ola Grochowska opowiedziała nam o studiach w London College of Fashion. Twórca „Caffeine Magazine” porozmawiał z nami o tym, jak zmienił się rynek kawowy w Londynie. Zabieramy Was do tutejszych wiejskich dzielnic i zachęcamy do odwiedzenia London Motor Museum. O zmysł smaku zatroszczył się, być może znany Wam, Londynstan, który przyznał się do wielkiej milości do buraków. Mamy nadzieję, że pierwszy numer naszego magazynu nie będzie ostatnim, że wraz z nami będziecie wciąż na nowo odkrywać pełen inspiracji Londyn.
Redakcja Londoners.pl
LONDONERS.PL
3
16
07 32
22
20 40
SPIS TREŚCI
07
Fotografia wygrała
16
Kawowa rewolucja
Wywiad z fotografką Olą Grochowską
Rozmowa z twórcą „Caffeine Magazine”
20 Plantacja
Przedstawiamy Alicję Patanowską
22
London Villages
32
Londyński garaż marzeń
38
Okulary Cubitts
40
Mój buraku, mój czerwony
42
Trochę kultury
44
Młode polskie
Fotoreportaż
Fotoreportaż o London Motor Museum
Handmade in London
Londynstan gotuje
Gdzie pójść, co zobaczyć
Polecamy młode, polskie zespoły
42 5
LUDZIE
Fotografia wygrała Ola Grochowska – fotografka. Pracowała nad sesjami między innymi do „Malemena”, „Wysokich Obcasów Extra”, „Harper’s Bazaar India”. Jej zdjęcia publikowane były przez hiszpański „Vogue”. Jest twórczynią zdjęć na plakat filmu Wałęsa. Ola opowiedziała nam o swojej przygodzie z Londynem, studiach w London College of Fashion oraz o planach wyprawy do Indii. ROZMAWIAŁA: AGA NOWAK FOTOGRAFIE: OLA GROCHOWSKA
Gdzie teraz mieszkasz? Chwilowym przystankiem jest Kraków, ale to kwestia przypadku, bo pracuję aktualnie przy filmie Bollywood, który jest tutaj kręcony, robię fotosy. Natomiast na stałe mieszkam w Warszawie. Planuję jednak wyjechać na kilka miesięcy do Indii. Zawsze chciałaś robić zdjęcia, dlaczego zatem studiowałaś prawo? Z moim charakterem stwierdziłam wówczas, że potrzebuję konkretnego kierunku, który gdzieś mnie doprowadzi. Rodzina także mówiła, że dobrze, że robię zdjęcia, ale jak z tego można żyć, to się nie uda. Twierdzili, że potrzebny mi jest „porządny zawód”. Skoro już zaczęłam, to stwierdziłam, że skończę, ale po drugim roku wiedziałam, że to nie jest dla mnie. Wcześniej fotografowałam jedynie dla siebie, ale na drugim roku studiów zaczęłam już zarabiać jako fotograf. Potem wyjechałam na rok do Hiszpanii, po powrocie zaczęłam studiować fotografię zaocznie
LONDONERS.PL
w Europejskiej Akademii Fotografii, kończąc ją dyplomem u Basi Sokołowskiej. Prawo było epizodem, nie całkiem straconym czasem, ale to kompletnie nie było zajęcie dla mnie. Fotografia wygrała... Ja w kancelarii? Na pewno nie! Ucieczka od prawa była mobilizacją, by tym fotografem wreszcie się stać. Kiedy wyjechałaś do Londynu? Do Londynu wyjechałam po skończonych studiach w Polsce, w 2009 roku. Dostałam się na podyplomowe magisterskie studia Fashion Photography w London College of Fashion. Do Polski wróciłam niecałe dwa lata temu. Wracałam jeszcze do Londynu zawodowo, jeździłam na różne zlecenia, które dostawałam już po powrocie do Polski. Londyn był świadomą i chyba najlepszą decyzją w moim życiu. W końcu mogłam odciąć się definitywnie od prawa, skupić na sobie i moich pomysłach,
7
LUDZIE
Rodzina mówiła, że dobrze, że robię zdjęcia, ale jak z tego można żyć, to się nie uda, że potrzebny mi jest „porządny zawód”
udowodnić sobie i innym, że to nie jest już jakieś „widzimisię”, hobby ale coś, czym chcę się zajmować, że tylko to mnie interesuje.
jesz w inny sposób. Ale żeby zdobyć ich zaufanie, trzeba na nie ciężko zapracować. Jak popełniasz błędy, to wezmą kogoś innego.
Dlaczego wybrałaś studia w Londynie? Całe życie marzyłam o tym, by podróżować. Fotografia jest mobilna i nieograniczona terytorialnie. Zaufanie, które otrzymałam od ludzi w Londynie, bardzo mi pomogło, bo uwierzyłam we własne siły. Londyn otworzył nowe furtki, choć czasem myślałam, że nie podołam tym wyzwaniom.
Często myślimy, że potrzebne są nam znajomości po to, by coś osiągnąć. Wydaje mi się, że wiele jednak zależy od własnej determinacji. Ty przecież przyjechałaś pierwszy raz do Londynu, nikogo nie znając... Ja również byłam w Londynie kelnerką, zarabiałam na własne projekty, na życie. Dostawałam też zlecenia fotograficzne, wygrałam wiele konkursów, byłam zauważana. Przez 2 lata studiów w Londynie miałam możliwość pokazania swoich zdjęć dużej ilości osób. Jeśli nie uwierzy się w siebie, to to bardzo zamyka.
Czy w Londynie nie jest tak, że to inni bardziej wierzą w nas, niż my sami? Mówię o Polakach tak ogólnie. Zdecydowanie. I mam wrażenie, że to trzeba wykorzystać w Londynie. Z jednej strony rynek jest wielki, konkurencja jest olbrzymia, ale zawsze znajdziesz tam swoją niszę, małe poletko. Dla niektórych atutem będzie to, że jesteś z innego kraju, że prezentujesz coś innego, inną kulturę, że pracu-
8
Pracowałaś ostatnio przy produkcji BBC The Passing Bells. Jak pracuje się z Brytyjczykami? Bardzo cieszyłam się, ze będę znów pracować z Brytyjczykami. Wszystko jest dogadane, ułożone – „kawa na ławę”.
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
LONDONERS.PL
9
10
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
LUDZIE
Fotografia modowa to skupienie się na człowieku.
Small talk, pytania o pogodę i samopoczucie – często myślałam, że to nie jest potrzebne i że trzeba przejść do sedna, ale teraz wydaje mi się, że dzięki temu masz szansę lepiej poznać ludzi, z którymi pracujesz i zaprzyjaźnić się z nimi. Jak narodził się pomysł na Indie? Przy okazji produkcji bollywoodzkiej? Myślałam nad Japonią, nad Indiami, USA. Na Stany wiem, że przyjdzie jeszcze czas, a póki co chciałabym przez moment doświadczyć Azji. W zeszłym roku w listopadzie zostałam zaproszona przez stylistkę, która też studiowała na LCF, na sesję do „Harper’s Bazaar India”. Pojechałam na trzy dni do Bombaju. To było niesamowite przeżycie. Studio nie miało połowy standardowego sprzętu, w ścianach były nieudolnie zagipsowane dziury, wiedza asystenta kończyła się na zdjęciach iphonowskich, a właściciel studia nie zgadzał się na wyciągnięcie tła dalej niż dwa metry i sklejał jakieś kabelki na ślinę. Największa sesja w moim życiu i najcięższe warunki. Te wyzwania, zagadki, nieprzewidywalność – to jest to, co uwielbiam najbardziej. Zdradź co chcesz robić w Indiach? W Indiach chciałabym się skupić zwłaszcza na własnych projektach, skoncentrować się bardziej na pracy sesyjnej niż fotosowej, rozwinąć się w kierunku, który jest mi najbliższy, czyli fotografii portretowo-modowej. Fotografia modowa jest szeroka w swoich ramach, bo to nie tylko stroje, ale też zaplanowane światło, wyciągnięcie z osoby piękna, emocji. To takie skupienie się na człowieku. Będę pukała do wszystkich możliwych drzwi. Zabaczymy, może kogoś zauroczę swoimi zdjęciami. Fashion photography pozwoliła mi oprócz zdobycia wiedzy stricte modowej, nauczyć się całej masy technicznych rzeczy – jak ustawić lampy, jak zorganizować sesję, jak dogadać się ze stylistą, jak znaleźć modelkę, etc. To czego nauczyłam się na studiach
LONDONERS.PL
11
LUDZIE
Gdy tylko mam możliwość, to zawsze przerzucam się na analog.
w Londynie, teraz właściwie pomaga mi w każdej z prac, jaką wykonuję – czy to jestem na planie, czy robię portret do jakiejś gazety. Mam offowe podejście do fotografii. Większość zdjęć na mojej stronie zrobiona jest aparatem analogowym – małym, średnim i dużym obrazkiem. I to jest też coś, co najbardziej mi się podoba. Nie robienie 1500 zdjęć, ale 40 i wybieranie z nich 7 najlepszych. Do tej pory nie zawiodłam się na tej metodzie działania, ale nie jest to popularne w dzisiejszych czasach. Klient chce widzieć zdjęcia od razu, a później mieć możliwość wyboru spośród tysięcy. Dlatego często pracuję na cyfrówce, ale gdy tylko mam możliwość, to zawsze przerzucam się na analog. Jestem przekonana, że Indie będą świetnym doświadczeniem. Życie na innym kontynencie, ciężka praca nad sobą, nad swoim portfolio. Wiem, że tak jak w Londynie, na piętnaście spotkań może wyjdzie coś z jednego. Przełamywanie siebie, pukanie do drzwi, czasem odchodzenie z niczym a czasem z sukcesem, ze świetnym feedbackiem na temat moich zdjęć. To bardzo wymagający czas – fizycznie i psychicznie.
12
Trzeba mieć grubą skórę, aby nie poddać się po pierwszej porażce. Ale myślę, że doświadczenie zdobyte w ten sposób, zarówno w sferze zawodowej jak i osobistej, jest nieocenione, więc dlatego chcę spróbować. Prowadziłaś przez pewien czas blog… Tak, muszę do tego wrócić. I myślę, że Indie będą tym momentem, kiedy będę mogła skupić się na sobie, a nie tej gonitwie, w którą mam wrażenie, że wpadłam teraz w Polsce. Obecnie non stop robię coś zawodowo. Indie będą takim oddechem, skupieniem się na swoim portfolio, powrocie do bloga. Z braku czasu zainstalowalam Instagram (oleska_gro) i przynajmniej w taki sposób staram się oddać swoją codzienność, no ale wiadomo, że to nie to samo. Fotografia będąca własnym odbiorem rzeczywistości a nie tylko pracą – bardzo mi tego brakuje.
Ola wyjechała do Indii. Mieszka w Bombaju i pracuje nad ekscytującymi projektami. Koniecznie zajrzyjcie na jej Instagram @oleska_gro
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
LONDONERS.PL
13
HANDMADE IN LONDON
14
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
FOOD & DRINK
Kawowa rewolucja O rozwoju rynku kawowego w Europie porozmawialiśmy ze Scottem Bentleyem, założycielem „Caffeine Magazine”, dostępnym tylko w kawiarniach z najlepszej jakości kawą.
TEKST: AGA NOWAK
Nowe kawiarnie serwujące speciality coffee pojawiają się w każdej dzielnicy Londynu. Wiele z nich używa ziaren prażonych w Londynie. Czy to jest prawdziwa rewolucja czy tylko nowy trend? Rewolucją jest to, że ludzie w tych dzielnicach zaczęli domagać się lokalnego produktu dobrej jakości. Przeniknęło to do całego marketu kawowego. Oczywiście nie możemy uprawiać kawy w UK, ale prażenie może odbywać się tutaj, lokalnie. Uważam, że każdy rejon na Wyspach wymaga innego rodzaju kawy. W Londynie i większych miastach na topie są lżejsze, owocowe blendy w przeciwieństwie do bardziej tradycyjnych, ciemnych, typowo włoskich aromatów. Czy to jest właśnie tzw. „kawa trzeciej fali”? Trzecia fala (przyp. red. third wave of coffee) symbolizuje nowy poziom troski i skupienia się na detalach podczas całego procesu pozyskiwania i obrabiania kawy. Wiedza o wagach i miarach, dostarczanie tylko najlepszej jakości ziaren, palenie ich pod kątem spe-
LONDONERS.PL
cyficzności a nie przepalanie ich według ogólnych zasad. To podnoszenie kawy do rzemieślniczego poziomu (przyp. red. artisan coffee). Co się stanie z wielkimi, komercyjnymi sieciówkami? Jak zniosą rozwój niezależnych kawiarni? Wielkie sieci wciąż będą rosnąć w siłę, jestem pewien. Jednak przysnęły na chwilę i jak widać wiele z nich zaczęło się uczyć od niezależnych biznesów. Serwują ziarna ze specyficznych regionów (przyp. red. single origin coffee), zmniejszają rozmiary kubków, by klienci czuli smak kawy a nie tylko mleka. Zawsze mnie zastanawiało czy kubki do kawy na wynos można tak naprawdę poddać recyklingowi. W jednym z numerów Twojego magazynu odkryłam prawdę, że jednak nie można. Tak, to był olbrzymi szok dla wielu w biznesie kawowym. Jest dużo podobnych problemów w tym środowisku, przypuszczeń ze strony konsumenta oraz sprzedaw-
15
FOOD & DRINK
www.londoncoffeefestival.com
Scena speciality coffee eksploduje w całej Europie.
ców. Klienci proszą na przykład o produkty Fairtrade w przekonaniu, że to najlepsza opcja, nie mając tak naprawdę dogłębnej wiedzy na ten temat. „Caffeine Magazine” to Twoje dziecko? Jak narodził się pomysł? „Caffeine” to moje dziecko, tak. Pomysł przyszedł mi do głowy trzy lata temu. Po researchu odkryłem, że nie ma w tym markecie publikacji dla konsumenta. Oczywiście jest wiele fachowych czasopism w tej branży, ale nie było niczego, co skupiałoby się na speciality coffee, interakcji klienta z ulubionym napojem. Przez piętnaście lat pracowałem jako art director dla takich tutułów jak „Men’s Health”, „GQ”, „Glamour”, „Arena”. Nauczyłem się wiele pracując w wielkich domach wydawniczych i wiedziałem, że się uda.
www.londoncoffeefestival.com
Scena kawowa w Europie ulega zmianom. Czy masz jakieś ulubione kawiarnie poza UK? Scena speciality coffee eksploduje w całej Europie. Najbardziej ekscytującym miastem jest prawdopodobnie Paryż. Kawa francuska była przez lata okropna, a teraz widać tam zapotrzebowanie na lepszy napój.
16
W numerze 10. magazynu zaprezentowaliście nowe kawiarnie w Polsce. Byłeś tam już? Ja osobiście nie byłem, ale mamy w Londynie bardzo cenionego baristę Victora Frankowskiego z Dunne Frankowski, który urodził się w Polsce a fachu nauczył w Australii. Victor regularnie jeździ do Polski i ekscytuje się przyszłością tamtejszego rynku kawowego.
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
HANDMADE IN LONDON
Polskie specjały z grilla 499 Green Lanes London N4 1AL
autografgrill.com
Zareklamuj się!
Advertise with us!
Chcesz dotrzeć do klientów podobnych do Ciebie? info@londoners.pl
LONDONERS.PL
17
LUDZIE
PLANTACJA Alicja od dziecka wiedziała, że w przyszłości zostanie albo ratownikiem WOPR, albo będzie toczyć na kole garncarskim. Ponieważ nie lubi biegać, pozostała ceramika. W zeszłym roku zdobyła dyplom londyńskiej Royal College of Art. Edukację artystyczną rozpoczęła jednak na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, który jest jej drugim domem. TEKST: AGA NOWAK FOTOGRAFIE: ARCHIWUM ARTYSTKI
18
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
LUDZIE
A
licja wie, czego chce. Między innymi dlatego, podczas studiów na ASP, wzięła roczny urlop dziekański, by tak naprawdę być na uczelni codziennie i praktykować toczenie na kole. Studiowała także we Włoszech, w Faenzie, dzięki stypendium, jakie dostała od prezydenta Wrocławia. Mimo, iż porcelana to trudny materiał, Alicja ją kocha. W projektach, w symboliczny sposób wykorzystuje porzucone, niepotrzebne nikomu przedmioty. Inspiruje ją obserwacja codziennego życia. Plantacja – kolekcja wygrywająca konkurs za konkursem. Piszą o niej magazyny poświęcone sztuce i designowi. Oczywiście bez determinacji Alicji, nie wydarzyłoby się nic. Zapraszana jest na targi designu, między innymi tegoroczne Ambiente we Frankfurcie. Ostatnio jej kolekcją zainteresowało się Muzeum Szkła w Szanghaju, gdzie Plantacja zostanie włączona do ekspozycji
LONDONERS.PL
stałej podczas otwarcia wystawy Keep it glossy. Kolekcja Patanowskiej zaprezentowana będzie także na wystawie From waste to art w Baku w Azerbejdżanie, na Biennale Szkła w UK, Biennale Ceramiki w Faenzie. Plantacja urzeka prostotą, delikatnością, wzbudza ciekawość. Artystka wykorzystała do swego projektu porzucone przez londyńczyków na ulicach szklanki. W weekendowe poranki można ich znaleźć całkiem sporo na przystankach, ławkach, krawężnikach. Skazany na bezużyteczność przedmiot, dostał dzięki pomysłowi Alicji drugie życie. Szklanki z wodą służą za podstawę wykonanym ręcznie, białym, porcelanowym „doniczkom” bez dna, w których artystka umieściła pestki awokado, ziarna fasoli, kartofle, cebule. Dzięki szklance można obserwować rozwój systemu korzeniowego nowej rośliny, a z czasem nad porcelanowym naczyniem pojawi się zielona łodyga.
19
MIEJSCA
London Villages Londyn jest metropolią z wiejskimi akcentami. Wiele dzielnic było niegdyś prawdziwymi wsiami, inne zaś są małymi enklawami, których niezależności i odrębności strzeże lokalna społeczność. Dobrze mają się tutaj niezależne kawiarnie, piekarnie, butiki. Od dziesiątek lat prosperują tu te same pralnie czy zakłady szewskie. Tych wyjątkowych, urokliwych dzielnic jest w Londynie kilkadziesiąt. Oto cztery z nich.
TEKST I FOTOGRAFIE: AGA NOWAK
LONDONERS.PL
21
MIEJSCA
Chelsea Green Pomiędzy ruchliwymi King’s Road i Fulham Road kryje się uroczy, spokojny zakątek – Chelsea Green. W jego centrum znajduje się niewielki, zielony skwer zaś w uliczkach do niego prowadzących są sklepiki zaopatrujące okolicznych mieszkańców w pierwszorzędne produkty. Jest tu mały warzywniak Andreas, którego półki uginają się od najlepszej jakości warzyw i owoców z UK, Włoch i Francji. Ponadto – wyborne wędliny z Toskanii, nabiał z Ligurii oraz hiszpańskie produkty ze znanej w Londynie sieci Brindisa. Na zakupy wstępuje tu sama Nigella Lawson. Świeże ryby dostać można w The Chelsea Fishmonger, mięso w Jago Butchers, a wino do kolacji w Haynes, Hanson & Clark.
22
Choć na Chelsea Green z reguły jest bardzo cicho, to w porze lunchu robi się gwarno w Tom’s Kitchen oraz The Pie Man. Ponoć najlepsze fish & chips na Chelsea zjeść można tylko w Geales – restauracji, która powstała w 1939 roku. Niezależny butik Fleur B. sprzedaje ubrania produkowane w UK i projektowane wyłącznie przez brytyjskich designerów, wspierając brytyjski przemysł odzieżowy. Nieduży sklepik Felt to z kolei skarbiec vintage’owych ubrań oraz unikatowej, używanej biżuterii.
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
MIEJSCA
LONDONERS.PL
23
MIEJSCA
Dulwich Village Kiedy do Dulwich Village dotarła w 1854 roku kolej, Londyn powoli zaczął wchłaniać ten rolniczy teren do swego terytorium. Ostatnia farma została zlikwidowana w XX wieku. Dulwich wciąż pozostaje w pewnej izolacji od Londynu, dzięki czemu jest tu spokojnie i wiejsko. Prywatne drogi, XIX-wieczne cottages, białe, drewniane płoty, najlepsze szkoły w kraju i słynny Dulwich College sprawiają, że chętnie osiedlają się tutaj majętni londyńczycy. Malowniczości dodaje tej okolicy rozpościerający się na 25 hektarach Dulwich Park. Będąc w tym miejscu nie można ominąć Dulwich Picture Gallery, której dość duża kolekcja należała niegdyś do króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ponadto zobaczymy tu wielkie dzieła Rembrandta, Rubensa i innych wybitnych malarzy z XVII i XVIII wieku.
24
Trendy i bardziej żywiołowe East Dulwich przyciąga restauracjami, pubami i kawiarniami na Lordship Lane oraz North Cross Road. Powalający wyborem produktów Franklins Farm Shop to sklep z organiczną, zdrową żywnością, który zaopatrza znajdującą się po drugiej stronie ulicy restaurację pod tym samym szyldem. Położona nieco na uboczu Blue Brick Cafe oferuje wyłącznie wegetariańskie menu. By poczuć się jak w nadmorskiej miejscowości i zjeść wspaniale przyrządzoną, świeżą rybę, należy udać się obowiązkowo do The Seacow, a po obiedzie na herbatę do La Chandelier, gdzie serwowane są aromatyczne herbaty w trzydziestu czterech rodzajach.
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
MIEJSCA
LONDONERS.PL
25
MIEJSCA
Golborne Road Portobello Market przyciąga miliony turystów z całego świata. W zasadzie dobrze sprzedaje się tutaj wszystko, również podrabiane antyki o zawyżonej cenie. Kiedy turysta zapyta „excuse me, blue door?” usłyszy „doesn’t exist”, ponieważ niebieskie drzwi z filmu Nothing Hill zostały sprzedane w słynnym londyńskim domu aukcyjnym Christie’s. Idąc Portobelo Road od strony Notting Hill, zauważyć można, że za wiaduktem market nieco się zmniejsza. Wielu pewnie myśli, że nie warto iść dalej. Otóż nic bardziej mylnego! Końcówka Portobello Market ma świetne stragany z tańszymi ubraniami, niezwykłymi starociami, a turyści rzadko wybierają się tak daleko. Nie wiedzą zatem o Golborne Road – raju dla poszukiwaczy mebli retro, którzy marzą o niebanalnym dodatku do domu. Ceny wahają się od kilku do kilku tysięcy funtów. Przyszłe panny młode, poszukujące sukien ślubnych w stylu lat 20.i 30., odnaj-
26
dą je w atelier Jane Bourvis. Z kolei Unite & Type to nie tylko sklep z porcelaną ze Staffordshire – tutaj można nauczyć się, jak używać starej prasy drukarskiej, by zaprojektować na przykład własny plakat. Na Golborne Road unoszą się marokańskie zapachy grillowanej ryby i szaszłyków. Przy każdym ze stoisk z jedzeniem można usiąść, czego nie zrobi się na zatłoczonym Portobello. Tradycyjną rybę z frytkami zjeść można w George’s Portobello Fish Bar, do kórego często wpada Jamie Olivier. Bar istnieje od 1961 roku i jest miejscową marką. Wystrój i atmosfera przypomina co prawda amerykański lokal a nie tradycyjny, brytyjski fish & chips shop. Tłumy Portugalczyków gromadzą się w Lisboa Patiserie słynącej z tradycyjnych portugalskich tart z budyniem (pasteis de nata) – nie ma lepszych w Londynie!
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
MIEJSCA
LONDONERS.PL
27
MIEJSCA
Marylebone Village
Marylebone znana jest z eleganckich butików oraz małych, niezależnych biznesów istniejących tu od kilkudziesięciu lat. W każdą niedzielę na Cramer Street Car Park odbywa się tutaj jeden z większych w Londynie Farmers’ Markets. Niełatwo go znaleźć, bowiem jest to sekret lokalnych mieszkańców. Wysiadając na stacji Baker Street, po ominięciu kilometrowej kolejki turystów do Madame Tussauds Museum, trzeba wypatrywać ludzi idących z pustymi płóciennymi torbami na zakupy, bądź tych, którym z siatek wystaje nać marchewki. Na Marylebone funkcjonuje od 1900 roku sklep Paul Rothe & Son – German Delicatessen. W witrynie zobaczymy setki słoiczków z chutneyami, sosami, musztardami, dżemami. Sklep prowadzi obecnie czwarta generacja rodziny Rothe. Na Moxon Street mieści się sklepik dla wielbicieli serów – La Fromagerie. W cheese room najlepsze sery prosto od producentów z całego świata, większość jednak z UK, Włoch i Francji. To nie tylko sklep, lecz także restauracja ze zmieniającym się sezonowo menu z serem w roli głównej. Każda z zamożnych dzielnic ma doskonałego butchera. Na Marylebone jest to The Ginger Pig, sprzedający mięsa głównie z własnej farmy w North Yorkshire. Warto skusić się na serwowane w sklepie tradycyjne sausage pies. Właściciele zaczynali od trzech świń i stoiska na Borough Market, w tej chwili jest to już siedem sklepów. Wydali także dwie książki, z których dowiemy się jak mięso kupować, obrabiać i przyrządzać.
28
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
www.lafromagerie.co.uk
www.lafromagerie.co.uk
MIEJSCA
LONDONERS.PL
29
30
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
MIEJSCA
Londyński garaż marzeń TEKST: ALEKSANDER PRZYTUŁA (BENZYNOSEKSUALNY.WORDPRESS.COM) FOTOGRAFIE: MAGDALENA REJNOWSKA
I
lu z was, serdeńka, siedzi w Londynie? Oho, widzę już ten las rąk! Big Ben, Parlament, urocze czerwone budki telefoniczne, Tamiza i London Eye. Nudy. Każdy, kto był w Londynie musiał natknąć się na te przeraźliwie nudne, oklepane, o-piątej-pijące-herbatę atrakcje turystyczne, które tak promują te wyspiarskie małpy. Ale czy nie chcielibyście w życiu czegoś treściwszego? Na przykład muzeum. O te to są w Londynie imponujące. Kiedyś razem z moją dziewczyną weszliśmy do jednego z nich i zgubiliśmy się na tak długo, że aż przejęliśmy siłą szałas neandertalczyków z jednej z ekspozycji. Muzea w Londynie są po prostu ogromne, pompatyczne i zapierające dech. Ale nie ma w nich pasji, ani duszy. Są zbiorem rzeczy, które należały kiedyś do jakichś ludzi. Mimo skomplikowanego ułożenia, nie są to miejsca, w których czuć pasję. Są jak kalkulatory. Jak słowniki ortograficzne. A co wy na to, żeby w Londynie znaleźć niesamowite miejsce? Stworzone przez pasjonatów dla pasjonatów? Przepełnione eksponatami gromadzonymi tam z rozmysłem, smakiem i dzięki ogromnej wiedzy? Muszę tutaj dodać, że jestem wielkim fanem, ba, fanatykiem motoryzacji. W mojej skali najważniejszych wynalazków świata, na pierwszym miejscu jest zawsze silnik spalinowy. Zaraz po psie i serze w plastrach. Dlatego po tej dygresji łatwo możecie się domyślić, że muzeum, które chcę wam opisać ma coś wspólnego z motoryzacją. Zgadza się, drogie Watsony! I już mówię co to za miejsce. Jest bowiem w Londynie pewne muzeum. Nie znajduje się w Centrum i nie jest tak sławne, jak być powinno. Ukryte jest w klimatycznym garażu – hali, w skromnej, przeciętnej, niemal industrialnej dzielnicy Hayes. Nazywa się London Motor Museum i jest jedynym, kompletnie „customowym”, tego typu obiektem w Europie. Gromadzi całe mnóstwo niesamowitych maszyn, począwszy od pojazdów z lat 30. XX wieku, aż po najszybsze i najdroższe bolidy ostatnich lat.
LONDONERS.PL
31
MIEJSCA
Cały obiekt swój żywot zawdzięcza byłemu modelowi i projektantowi – Elo. Jest to ciekawy gość, zważywszy na to, że wszystko co udało mu się zarobić w życiu, przeznaczył na jedyną liczącą się dla niego pasję – samochody. Brał też udział we wszystkich edycjach rajdu Gumball 2000, jednego z najbardziej nielegalnych, hedonistycznych i olśniewających rajdów świata, w którym udział biorą największe światowe gwiazdy i ich niesamowite maszyny. Cała ta pasja jest widoczna w „eksponatach” z tego imponującego zbioru, które maszyna po maszynie, doprowadzane są do stanu świetności. I mógłbym zakończyć tutaj ten tekst słowami „O MÓJ DOBRY BOŻE”, ponieważ właśnie te słowa cisnęły mi się na usta, gdy przechodząc z hali do hali, mijałem te nieziemskie, uśpione w zaciszu garażu maszyny. Ale, ponieważ zostałem obdarzony minimalnym darem przekazywania informacji na piśmie, postaram się przybliżyć wam, drogie serdeńka, ten niesamowity przybytek. Na samym wejściu widać, że to miejsce żyje tylko samochodami. Już na zewnątrz stoją imponujące maszyny. Wiem, że Elo lubi co jakiś czas zmienić coś w garażu, dlatego to, co widziałem i opisuję, może już być teraz nieaktualne... Właśnie, sądzę, że lepszym słowem opisującym to miejsce byłoby „garaż”. Bo ten właśnie garaż cały czas żyje. Auta są przestawiane, wymieniane i niekiedy sprzedawane po to, by dać
32
miejsce następcom. Tym sposobem można zaglądać tam co roku i co roku znajdować nowe cudeńka. Gdy wejdziemy do budynku i kupimy bilet (muzeum niestety nie dostaje dofinansowania od koronowanych głów, musi utrzymywać się samo), naszym oczom ukaże się Batmobil. Odrobinę dalej DeLorean z Powrotu do przyszłości. Są to oczywiście repliki znanych ze srebrnego ekranu aut, ale odwzorowane z pieczołowitością. Zebrane w sali Movie Cars zdają się jeszcze bardziej nierealne, niż na filmach. Sam Batmobil to wielki kawał sukinsyna! Czarne jak smoła monstrum, prosto z kadrów filmu z Michaelem Keatonem. Następne sale to już w stu procentach klasyka motoryzacji. Vis-à-vis Batmobila stoją modele historyczne. Trudno dostępne klasyki, które swoimi kształtami i seksapilem zdradzają, jak bardzo ważny był styl w dawnych latach. Patrząc na te filigranowe kabiny i cieniutkie słupki, doszedłem do wniosku, że nikt o zdrowych zmysłach nie myślał o bezpieczeństwie w latach 60. lub 80. Bezpieczeństwo było dla słabeuszy. Kto chciał być bezpieczny, ten siedział w domu, a nie pruł swoim Ferrari z wielce nierozsądną prędkością po zbyt wąskich zakrętach. Kierowcy epoki powojennej, aż do milenium, musieli być niezłymi świrami! Radzili sobie bez zbędnych pomagaczy i elektroniki. Każda przejażdżka mogła skończyć się w rowie albo na drzewie. Co dla kierowcy oznaczało w 80% zakład pogrzebowy, w 15% ka-
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
MIEJSCA
Lepszym niż „muzeum” słowem opisującym to miejsce byłoby „garaż”. Ten garaż cały czas żyje.
LONDONERS.PL
33
MIEJSCA
lectwo, a w 5% więcej szczęścia niż rozumu i tylko drobną kontuzję. Warto pomyśleć o tym, oglądając te auta. Następna sala to przepych i luksus w jednym. Nazywam ją „salą aut piłkarzy i raperów”. Ponieważ jest wypełniona po brzegi tak absurdalnie drogimi i ostentacyjnymi autami, że na sam ich widok Ghandi dostałby zawału. Ogromne Rolls-Royce’y na dwudziestokilkucalowych, chromowanych felgach, złoty Aston Martin, czy Hummer wielki jak planeta, dają wrażenie takiego kiczu, że miesza się ono z pożądaniem. Coś jak zdjęcia Kylie Minogue z początku kariery. W dalszych salach natrafimy przeważnie na perełki amerykańskiej motoryzacji. Od wypucowanych Cadillacków, po szalone Hot-Rody rodem z filmów z Mad Maxem i kompletnie niedorzeczne low-ridery, które przywodzą na myśl czarnoskórych gangsterów z Brooklynu bądź Compton. Wspaniałe, pomalowane jak dzieła sztuki, ogromne połacie metalu skrywają pod maskami dumę amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego – silniki w układzie V8.
Kto chciał być bezpieczny ten siedział w domu, a nie pruł swoim Ferrari z wielce nierozsądną prędkością po zbyt wąskich zakrętach.
34
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
MIEJSCA
Również amerykańskie muscle-cary, którym poświęcona jest cała sala, są dumą i ikoną kraju hamburgera. Proste, nienasycone i głośne, są synonimem american dream. Obrazem ducha kraju, który od zawsze miał wiele i chciał mieć wiele. Który nie przejmował się tym, że auto spala więcej niż czołg i potrzebuje dwóch miejsc parkingowych. Może nie są to demony prędkości i królowie prowadzenia, ale robią kolosalne wrażenie swoją butną posturą, ogromem i obłędnym, bojowym wyglądem. Gdzieś pomiędzy tymi „mięśniakami” porozstawiani są „lekkoatleci”, czyli wszelkie auta stworzone i przeznaczone do sportu. Wspaniały Ford GT, którego budowę zlecił sam Henry Ford tylko po to, by wygrywać zawody LeMans24 i by utrzeć nosa Enzo Ferrariemu i jego włoskim bolidom. Dalej samo Ferrari i kącik Forza Italia, w którym prężą się czerwone bolidy. Lekkoatletą jest też niemiecki Gumpert Apollo, który jak głosi legenda, jest równie szybki co brzydki. Jest tu również amerykańska Corvette o sylwetce butelki Coca-Coli i aparycji rekina. Auto tak inne od jego amerykańskich braci z tamtych lat. Lekkie, zwinne i piekielnie trudne w prowadzeniu. Oczywiście, jak na muzeum przystało, znajdziemy tu także parę dziwactw – szafa grająca na kółkach czy amerykańska ciężarówka, w której z powodzeniem można by zamieszkać.
LONDONERS.PL
Jednak chciałem opowiedzieć wam jeszcze o samochodach znanych z filmów. Ponieważ oprócz oczywistych gwiazd, jak Batmobil czy DeLorean, znajdziemy tu takie perełki jak KITT z Knight Ridera, pierwszy Batmobil z serialu o Batmanie, w którym grał Adam West, Garbiego z produkcji Disneya, czy chociażby słynną Eleonorę – czyli Forda Mustanga – z hitu 60 sekund z Angeliną Jolie i Nicolasem Cage’em. Oraz charakterystyczny, pomarańczowy Charger z flagą konfederatów, znany jako General Lee z kultowego serialu Dukes of Hazard. Wspaniałe miejsce to London Motor Museum! Żałuję, że nie mam możliwości bywać tam co miesiąc. Naprawdę warto, nawet jeśli was nie przekonałem. W naszej epoce, pełnej ograniczeń spalania, bzdurnych unijnych dyrektyw na temat instalacji poduszek powietrznych dla bagażu, oraz aut o aparycji frytkownic, coraz rzadziej będziemy spotykać na ulicach cuda takie, jak te zgromadzone przez Elo i jego współpracowników. Więc zarezerwujcie sobie wolną sobotę i spieszcie się kochać auta. Bo te naprawdę szybko się starzeją i odchodzą. A mieć okazję i ich nie zobaczyć, to czyn z pogranicza grzechu i głupoty. Jak możecie, weźcie też dzieciaki! One na pewno z wypiekami na policzkach docenią te cudowne, bajeczne, emerytowane królowe szos swoich czasów.
35
HANDMADE IN LONDON
Handmade in London: okulary Cubitts Rękodzieło wraca. Odradzają się dawne rzemieślnicze zawody. Zasypani tanią „chińszczyzną” konsumenci coraz chętniej kupują produkty wyrabiane ręcznie, wykonywane na zamówienie, na miarę. Ilość ustępuje miejsca jakości. TEKST I FOTOGRAFIE: AGA NOWAK
T
om Broughton, założyciel Cubitts, chce połączyć siły z innymi niezależnymi optykami, by Londyn, jak setki lat temu, był znany ze swych charakterystycznych okularów. Jego misją jest stworzenie swoistego okularowego Saville Row w Londynie. Jesienią otwarty został pierwszy sklep Cubitts Workshop na Soho. Nazwa marki nie ma nic wspólnego z optyką. Lewis Cubitts był znanym inżynierem i budowniczym. To on zaprojektował stację King’s Cross. Jego nazwiskiem Tom ochrzcił swoją markę okularów, bo na King’s Cross spędził dziesięć lat i jest zafascynowany tutejszą historią. Począwszy od walk Brytów z Rzymianami, poprzez czasy kiedy mieszkał tu Lenin, do dzisiejszych przemian. To na King’s Cross powstała firma Toma, dokładnie na Cubitts Road. Wszystkie modele oprawek noszą nazwy lokalnych ulic. Logo okularów Cubitts to motylkowy kształ nitów, jakie znaleziono w okolicach budynku Granary, także projektu Lewisa Cubittsa, obecnej siedziby Central St Martins College of Art and Design.
36
Projekty Toma inspirowane są dawnymi wzorami brytyjskich okularów. To połączenie vintage’owych trendów z najnowszymi technologiami. Specjalnie dla marki Cubitts został skonstruowany program, który zmierzy każdy milimetr twarzy klienta. Ramki wycinane są z włoskiego acetatu, potem kilka razy się je poleruje na idealny błysk i skręca ręcznie śrubkami. Cały proces trwa sześć tygodni. Do każdych okularów Cubitts dołączany jest zatem mały śrubokręt, by klient mógł owe śrubki luzować bądź dokręcać według własnych upodobań. Dobieranie odpowiednich oprawek w popularnej sieciówce bywa niemiłym doświadczeniem. Dokonanie trafnego wyboru samemu czy pod presją sprzedawcy bądź zniecierpliwionego przymierzaniem dwudziestej pary partnera, to prawdziwy koszmar. Cubitts znaleźli na to rozwiązanie. Oferują pięciodniowy trial. Wystarczy wybrać na ich stronie cztery oprawki a potem je testować, przymierzać, pokazywać się w nich w domu i pracy. Adres: Cubitts Workshop, 37 Marshall Street, London W1F 7EZ
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
HANDMADE IN LONDON
LONDONERS.PL
37
LONDYNDSTAN GOTUJE
Mój buraku, mój czerwony My, Polacy, kochamy warzywa korzeniowe. Trudno sobie przecież wyobrazić naszą kuchnię bez marchwi, pietruszki, selera czy buraka. Zwłaszcza to ostatnie warzywo – a to za sprawą wigilijnego barszczu – zajmuje w polskich domach miejsce szczególne. Buraki warto jednak jeść nie tylko od święta! TEKST I FOTOGRAFIA: LONDYNSTAN
38
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
LONDYNDSTAN GOTUJE
W
wielkim stylu buraki wracają także na stoły Brytyjczyków. Jamie Oliver, Heston Blumenthal, Nigel Slater czy Nigella Lawson w swoich książkach i programach kulinarnych odczarowują to nieco zapomniane na Wyspach warzywo. Borough Market, jedno z największych i najpopularniejszych targowisk Londynu, luty 2015 roku ogłosiło nawet miesiącem buraka. Przyznam uczciwie, że jako namiętny burakożerca z niekłamaną radością obserwuję to rosnące zainteresowanie moim ulubionym warzywem. W końcu obok ugotowanych, zalanych octem słodowym, upakowanych w plastikowe woreczki i jakże byle jakich w smaku, na sklepowych półkach bez trudu znajdziemy dziś dorodne, soczyste, a nade wszystko świeże buraki. Cieszmy się zatem i pieczmy! W wegetariańskim barze, w którym mam przyjemność pracować, buraki wykorzystujemy przede wszystkim do sałatek i surówek. Tu doskonale sprawdza się odmiana Tonda di Chioggia, czyli prawdziwy rarytas pochodzący pierwotnie z okolic Wenecji. Zewnętrznie podobny do innych buraków ćwikłowych, po przekrojeniu wyróżnia się biało-różowym kolorem o pięknym, spiralnym wzorze. Surowe, starte na grubych oczkach doskonale komponują się z tartą marchewką, sokiem z cytryny i uprażonym sezamem. Równie wyborne są ugotowane i wymieszane z serem ricotta, czarnym pieprzem i świeżym koperkiem. W domowej kuchni, burak regularnie ląduje zaś w piekarniku. Skropiony oliwą, posypany gruboziarnistą solą morską i czarnym pieprzem, z warzywa pysznego staje się warzywem wręcz doskonałym. Upieczony właśnie, jest głównym bohaterem sałaty z kozim serem, gulaszu z soczewicą, pasty do kanapek lub też jakże aromatycznej zupy, którą polecam dziś właśnie.
Zupa z pieczonych buraków i dyni piżmowej Składniki: • 5 buraków • 1 nieprzerośnięta dynia piżmowa (bardzo lubię polską nazwę tego niezwykle popularnego na Wyspach warzywa, które tu kupujemy jako butternut squash) • 5 ząbków czosnku (nigdy nie ufajcie ludziom, którzy w swoich przepisach proponują 1, słownie: jeden!, ząbek czosnku) • 2 czerwone cebule • niewielki kawałek świeżego imbiru • oliwa, sól, pieprz, szczypta płatków chilli, cytryna Przygotowanie: 1. Piekarnik rozgrzewamy do 190 stopni. Buraki myjemy, obieramy (warto zaopatrzyć się w jednorazowe rękawiczki) i kroimy w kostkę. Dynię kroimy na pół, obieramy, przy pomocy łyżki pozbywamy się pestek i również kroimy w kostkę. 2. Tak przygotowane warzywa układamy w naczyniu żaroodpornym, dorzucamy pokrojoną jedną czerwoną cebulę i nieobrane ząbki czosnku. Całość solidnie polewamy oliwą, posypujemy solą, gruboziarnistym pieprzem i płatkami chilli. Wszystko dokładnie mieszamy i wstawiamy do piekarnika na 3 kwadranse. 3. Na dnie dużego garnka rozgrzewamy oliwę, dodajemy pokrojoną w kostkę drugą z naszych czerwonych cebul i posiekany imbir. Całość podsmażamy nie dłużej niż 3 minuty. Następnie dodajemy upieczony i wyciśnięty czosnek, a po kolejnej minucie wszystkie upieczone warzywa. 4. Całość zalewamy zimną wodą, doprowadzamy do wrzenia i gotujemy na wolnym ogniu nie dłużej niż 2 kwadranse. 5. Po tym czasie zupę miksujemy na gładki krem. W razie potrzeby doprawiamy jeszcze solą i pieprzem. Na talerzu zaś dodajemy odrobinę otartej skórki z cytryny. I tyle, i smacznego, i kochajmy buraki, bo naprawdę jest za co!
Londynstan – czyli po prostu Sławek. Od 22 lat wegetarianin, od 12 lat tata Oliwy, od 4 miesięcy właściciel Lucy, czyli uroczej mieszanki boksera i amerykańskiego buldoga ( jak wszyscy w domu – także wegetarianki). Kocha gotowanie. Gdy małżonka osobista nie patrzy, testuje trunki z małych londyńskich browarów. Więcej przepisów oraz opowieści Sławka znajdziecie na jego facebookowym profilu.
LONDONERS.PL
39
KULTURA
Trochę kultury THE SOFT MOON 25.05.2015, The Garage
SALT AND SILVER: EARLY PHOTOGRAPHY 1840-1860 25.02-07.06.2015, Tate Britain Pionierska metoda utrwalania fotografowanego obrazu na papierze przy użyciu soli kuchennej i azotanu srebra, została odkryta przez Brytyjczyka Williama Henry’ego Foxa Talbota. Salt and Silver to pierwsza wystawa w UK prezentująca najstarsze i najpiękniejsze fotografie wykonane na papierze solnym.
The Soft Moon to projekt muzyczny stworzony przez pochodzącego z Kalifornii Luisa Vasqueza. Muzyk promuje najnowszy album, który ukazał się pod koniec marca. Płyta nosi tytył Deeper i można znaleźć na niej, podobnie jak na poprzednich albumach, jedyne w swoim rodzaju połączenie post-punku, shoegaze’u, industrialnych brzmień oraz mrocznego wokalu. Mimo, że Vasquez komponuje sam, podczas występów na żywo towarzyszy mu cały zespół, co sprawia, że muzyka ta brzmi jeszcze bardziej energetycznie.
THEA PORTER: BOHEMIAN CHIC 06.02-03.05.2015, Fashion and Textile Museum Wystawa poświęcona urodzonej w Jerozolimie projektantce, Thea Porter, która w latach 60. wprowadziła do mody brytyjskiej styl boho. Jej klientami byli The Beatles, Pink Floyd, Elizabeth Taylor, zakochani w strojach isnpirowanych Bliskim Wschodem.
ALEXANDER MCQUEEN: SAVAGE BEAUTY 14.03-02.08.2015, Victoria & Albert Museum O tej wystawie mówi się w Londynie od dawna. Czekali na nią wszyscy fani jednego z nawybitniejszych projektantów współczesnej mody. Jak podaje muzeum, aż 30 000 osób nabyło bilety w przedsprzedaży. Prace Alexandra McQueena wystawione są w dziesięciu salach. Można tu zobaczyć zarówno jego kolekcję dyplomową z 1992 roku, jak i ostatnie, nieukończone projekty z 2010 roku.
40
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
KULTURA
JON HOPKINS 24.04.2015, O2 Academy Brixton Ostatnia płyta Hopkinsa (Immunity z 2013 roku) okazała się smaczną porcją elektroniki z charekterystycznym dla niego ambientowo-downtempowym sznytem. Brytyjczyk brzmi znakomicie zarówno studyjnie, jak i na żywo. Jeżeli spragniony jesteś dobrej elektroniki, jedno jest pewne – Hopkins na pewno Cię nie zawiedzie.
FASHION ON THE RATION: 1940s STREET STYLE 05.03-31.08.2015, Imperial War Museums
POLISH FILM POSTERS 1954-1970 29.01-25.05.2015, BFI
Potrzeba matką wynalazków, bieda ich ojcem. W styczniu 1940 roku Wielka Brytania wprowadziła system racjonowania na wiele produktów, w tym także na ubrania. Apelowano do społeczeństwa, by bardziej dbało o posiadane odzienie. Chłopcy cerowali dziurawe spodnie, kobiety szyły sukienki ze starych koców i zasłon, bieliznę z jedwabnych map. W tym samym czasie od kobiet wymagano, by wyglądały nienagannie i glamour. Fashion on the Ration to wystawa o tym, jak styl i szyk wygrały z wojną.
British Film Institute prezentuje polskie plakaty do brytyjskich produkcji filmowych. Polska szkoła plakatu przeżywała w latach 60. XX wieku renesans. Ówcześni polscy plakaciści, z Henrykiem Tomaszewskim na czele, zdobyli uznanie na całym świecie.
OTWARCIE NOWEGO SEZONU 23.04.2015, Shakespeare’s Globe Tegoroczny sezon w szekspirowskim teatrze na Southwark otworzy sztuka Kupiec wenecki. Kto jeszcze nie był w tym wzorowanym na dawnym The Globe teatrze, niech koniecznie wybierze się tam tego lata. Ponieważ teatr jest tylko częściowo zadaszony, zdarza się, że nad sceną fruwają ptaki a publika musi ubierać się w płaszcze przeciwdeszczowe. Bilety stojące kosztują jedynie £5.
KINOTEKA, POLISH FILM FESTIVAL 8.04-29.05.2015 Kolejna odsłona Kinoteki zapowiada się bardzo interesująco. Oprócz najnowszych produkcji polskiej kinematografii, można będzie jak zwykle zobaczyć klasyki. Trzynastą edycję festiwalu uświetnią swą obecnością twórcy filmów, między innymi Paweł Pawlikowski. 18 i 19 kwietnia w ICA w Londynie wyświetlane będą jego filmy dokumentalne. To wyjątkowa okazja, by zadać pytanie reżyserowi Idy. Program festiwalu na stronie Kinoteki.
LONDONERS.PL
41
KULTURA
Młode polskie Ostatnie dwa lata przyniosły kilka naprawdę ciekawych polskich debiutów muzycznych. Co ważniejsze – jest ich coraz więcej – i dobrze rokują na przyszłość. Oto kilka z nich. TEKST: MAŁGORZATA RICHTER
FOTOGRAFIE: MATERIAŁY PROMOCYJNE
T
he Dumplings to duet tworzony przez Kubę Karasia i Justynę Święs. O „Pierogach” zrobiło się głośno za sprawą internetowego show 20 m2 Łukasza prowadzonego przez Łukasza Jakóbiaka. 16-letnia wówczas Justyna i 17-letni Kuba wystąpili w jednym z odcinków, w którym mocno stremowani opowiadali o swojej muzyce i marzeniach związanych z występami przed dużą publicznością. Od momentu pojawienia się w programie Jakóbiaka minęło już półtora roku. W tym czasie z nieznanego nikomu duetu stali się rozpoznawalną marką zapraszaną na największe polskie festiwale (m.in. OFF Festival). W 2014 roku wydali swój debiutancki krążek No bad days składający się z trzynastu kompozycji. Obecnie koncertują i pracują nad nowymi utworami. Dziewczyna od techno, czyli Natalia Zamilska, na polskiej scenie muzycznej pojawiła się w 2014 roku. Jeszcze tego samego roku nakładem Mik Music wydała debiutancki album Untune. Zamilska została okrzyknięta „odkryciem polskiej sceny elektronicznej”. Wszystko to za sprawą jej debiutanckiego utworu Quarrel i stworzonego przez nią mash upowego
42
Powyżej: Patrick the Pan Po lewej: LASS
klipu. Zarówno nazwisko producentki jak i słowo „techno” zaczęło być odmieniane przez wszystkie przypadki. Za sprawą Natalii zaczęto też mówić o powrocie muzyki przesyconej ciężkim basem ( jakby do tej pory zupełnie nie istniała). Zamilska ze swoją muzyką okazała się wpisywać w odpowiedni czas i miejsce, a także modę na techno. Baasch to jeden z najbardziej oczekiwanych polskich debiutów 2015 roku. Projekt tworzy Bartek Schmidt, którego koncertowo wspierają Robert Alabrudziński (perkusja), Iza Lamik (klawisze) oraz Arizona Loner (elektronika). Muzyk ma upodobanie do chłodnych, niepokojących, maszynowych brzmień. Muzyka, którą tworzy stanowi fuzję elektroniki, post-punku i synth-popu. 2 marca, nakładem wytwórni Nextpop, ukazała się pierwsza długogrająca płyta artysty zatytułowana Corridors. LASS to jednoosobowy projekt stworzony przez Kasię Klimczyk. Sama śpiewa, komponuje i produkuje swoją muzykę.
Wobec artystki nie można przejść obojętnie – ma włosy w kolorze morskiej zieleni – oraz ( jak sama przyznaje) ogromną słabość do brokatu, cekinów i różnorodnych, odważnych wzorów. Kasia przypomina trochę nimfę, a trochę wróżkę, która czaruje delikatnymi, ciepłymi dźwiękami i zabiera do swojej krainy czarów. LASS na razie nie jest związana z żadną wytwórnią płytową. Wszelkie nowe utwory można posłuchać w Internecie lub podczas koncertu. Patrick The Pan to projekt stworzony przez mieszkającego w Krakowie Piotra Madeja, który jak mało kto zna się na komponowaniu smutnych piosenek. Debiutancka płyta Something of an End to dzieło w całości stworzone przez muzyka. Piotrek sam napisał teksty, skomponował muzykę, a następnie wszystko nagrał, zmiksował, zmasterował i wydał własnym sumptem. Dlatego też całość ma bardzo intymny charakter. W lutym 2014 roku Patrick The Pan dołączył do grona artystów wytwórni KAYAX. Z tej okazji do sklepów trafiła reedycja debiutanckiego krążka. Obecnie muzyk kończy pracować nad drugą płytą, której premiera zaplanowana jest na 27 kwietnia.
NR 1 / KWIECIEŃ 2015
Znajdź nas!
londoners.pl www.facebook.com/Londonerspl instagram.com/londoners_pl
Redaktor naczelna: Aga Nowak Opracowanie graficzne: Mateusz Nowak (mnowak.eu) Korekta: Monika Sikora Współpraca: Aleksander Przytuła (benzynoseksualny.wordpress.com), Małgorzata Richter, Londynstan Zdjęcie na okładce: Rafał Sokołowski (www.rafalsokolowski.com) Kontakt: info@londoners.pl