
18 minute read
styl życia
tekst & zdjęcia Aga Sochal
śladami Lśnienia
Advertisement
montenegro
Naszą podróż rozpoczęliśmy na wybrzeżu. Wówczas nie wiedzieliśmy jeszcze, czego oczekiwać od Czarnogóry. Badaliśmy niepewnie kolejne urokliwe miasteczka. Wciąż pełne turystów, którzy ostatnie dni lata postanowili spędzić daleko od rozpychającej się łokciami jesieni. Krajobrazy chwil spędzonych na wybrzeżu już po kilku dniach widzieliśmy jak za mgłą. Wszystkie czerwone dachy i kamyczki na plażach zlały się w jedno wspomnienie.
Czarnogóra, choć nieduża, zdaje się mieć wiele odsłon. Wybrzeże miejscami zalane betonem opierającym się na żeliwnych, pamiętających Jugosławię prętach, kontrastuje z czerwonymi dachami piętrowo zlokalizowanych domów. Dzikie, nieregularnie rosnące cyprysy wymykają się wyobrażeniu toskańskich widoków, gdzie poskromione przez ludzi rosną one prosto, jak należy.
Ruszamy w góry. Atrakcją jest już sama droga, trzymająca w napięciu, niewiarygodna. Otacza nas niewyobrażalna pustka, suche skały, w których człowiek postanowił wylać asfalt. Tylko dzięki temu ludzkiemu przymusowi posiadania natury możemy tu być. Mijamy pojedyncze domy, a ja zastanawiam się, jak na tych stromych zboczach wygląda przyziemność. Czy w chatkach niczym z piernika mieszkają dzieci? Jak przemierzają drogę do szkoły i czy za kolejną górą mieszkają ich przyjaciele? Czy mieszkańcy tych domów wieczorami czytają książki czy zasypiają znużeni ciężką pracą? Po drodze natrafiamy również na kramiki. Figi, granaty, miód i oczywiście rakija. Tym handlują mieszkańcy gór, być może jednej z mijanych przez nas chałup.




Choć po drodze przejeżdżamy również przez większe skupiska domów, niemal przez cały czas towarzyszy nam pustka. Z jednej strony kojąca, z drugiej - niepokojąca. Jak często doświadczamy jej, żyjąc w mieście? Tu otacza nas z każdej strony, jest wręcz klaustrofobicznie blisko, na wyciągnięcie ręki. Trasa, którą jedziemy prowadzi tylko tam, gdzie zmierzamy i w stronę, z której przyjechaliśmy. Nie ma ucieczki, małych dróżek odchodzących od głównej drogi, które pozwoliłyby odpocząć od przytłaczających skał. I w zasadzie nie wiemy, kiedy to wszystko się skończy. Wakacje bez internetu i dostępu do informacji w trybie natychmiastowym już ciężko sobie nawet wyobrazić.
W końcu dojeżdżamy do czarnogórskiego Zakopanego i chyba oddychamy z ulgą. Przed sobą mamy jeszcze jedną górską wycieczkę. Tym razem jednak krajobraz jest zupełnie inny. Rozległy, pełen spokoju. Pojawia się również zieleń, która jak nigdy cieszy nasze oczy. I choć jest tak samo pusto jak wcześniej, to zupełnie inna pustka. Tu nawet droga do szkoły, choć długa, musi być pełna szczęścia. Leniwie zachodzi słońce.
Uświadamiam sobie, jak płynna jest nasza percepcja. Jak wiele zależy od skojarzeń, przyklejających się do naszej świadomości przez całe życie, mniej lub bardziej łapczywie. Na wybrzeże wracamy już inną drogą, zresztą już niewiele widoków może zrobić na nas większe wrażenie. Powroty do domu zawsze takie są.

zdjęcia: Agnieszka Gałązka modelka: Krystyna Gedzik

światło rzucone na balans
tekst karina ostapiuk @lifelife _ balance
Nie do końca przypominam sobie co sprawiło, że pewnego dnia uwierzyłam w to, że moje brwi powinny zacząć się układać inaczej niż do tej pory. Myślę o tym kolejny dzień z rzędu, stojąc przed lustrem i próbując za wszelką cenę zmienić bieg moich włosków, używając do tego szczoteczki do brwi i wody z wazeliną, którą ktoś kiedyś nazwał mydełkiem do stylizacji i sprzedał mi za niecałe 40 złotych. „Gratulacje, zdobyłaś 3999 punktów w programie lojalnościowym i przyjęłaś na swoje barki, a raczej okolicę pomiędzy czołem a oczami, kolejne oczekiwanie społeczne.”
Podobnymi wymaganiami zostały wcześniej obarczone moje oczy, nos, cera i włosy. Latami próbowano wytłumaczyć mi, jakiego koloru, kształtu i wielkości powinny być poszczególne części mojej twarzy, co jakiś czas zmieniając na ten temat pogląd, a mnie wprowadzając tym samym początkowo w stan zwątpienia. Potem skrajnej ekscytacji i przemożnej chęci zbliżenia się do określonego „ideału”. Pewne warunki zostały także postawione mojemu ciału, które powinno wyglądać tak, a nie inaczej, odżywiać się tym, a nie czymś innym, ćwiczyć w taki, a nie inny sposób i pokazywać tylko tyle, ile ktoś w danym momencie uznał za słuszne. Wzdrygam się na samą myśl, że ocena stosowności mojej nagości czy ekspresji bywała niejednokrotnie ściśle powiązana z porą dnia i potrzebami tego, kto na mnie patrzył.
Osądom podlegały także sfery związane z tym, ile mogę powiedzieć, jak powinnam pracować, ile zarabiać, na co wydawać, gdzie mieszkać, z kim się spotykać, kiedy najwcześniej iść z nim do łóżka i na jakim etapie życia starać się już jakoś „ustatkować”.
Opinie dotyczące fragmentów mojego ciała czy życia wcale nie musiały być kierowane bezpośrednio do mnie, żeby właśnie mnie mocno dotyczyć. Wystarczyło, że zawierały się w ogólnych stwierdzeniach na temat tego, czym jest dobro, piękno, sukces czy szczęście, powtarzanych tak często, bym na pewnym etapie życia uznała je za część „mojej” prawdy.
Rolę tych stwierdzeń mogli pełnić wszyscy i wszystko. Pani w telewizji opowiadająca o tym, jak się pozbyć cellulitu, zdjęcia na instagramie promujące określone „wartości”, występujące w mediach przykłady „prawdziwych” kobiet, mężczyzn i rodziny czy ksiądz tłumaczący, ile zła kryje się w masturbacji.
Od jakiegoś czasu chodzę za rękę z perspektywą, że wszystko, co uważałam do tej pory dumnie za „moje”, w gruncie rzeczy jest wynikiem czyjegoś przekonania na temat tego, w co powinnam wierzyć, a co należy podważać.
Przyglądam się każdemu starannie wypielęgnowanemu przeze mnie poglądowi. Dochodzę do wniosku, że być może jego wzrost ma jakiś związek z intencjonalnym dostarczaniem odpowiedniej ilości dziennego światła i wody, ale powoli zaczyna docierać do mnie, że pierwsze ziarenka „moich” opinii czy wielu absurdalnych potrzeb nie zostały wcale posadzone przeze mnie.
Latami wierzyłam w to, że jedynie dostosowując się do promowanych wzorów, uda mi się uzyskać życiową równowagę. Wszystko tak idealnie zdawało się opisywać ten pożądany środek ciężkości, rozmiar ust czy receptę na szczęśliwy związek, że aż trudno było wątpić w to, że to właśnie one zapewnią mi udane życie i szczęście.
(O)lśnienie przyniósł mi jednak balans odnaleziony zupełnie gdzie indziej. Odkryty zdecydowanie bliżej siebie i swojego ciała. Wychwytywany z radością w każdym z tych drobnych momentów, w których odważyłam się puścić, zdjąć zbroję, zrobić coś, nikomu nie próbując tego wytłumaczyć i powiedzieć co myślę. Nie starając się tego zabezpieczyć. Spokój pojawił się w momencie, w którym zaczęłam szukać uczucia zamiast jego definicji, a równowagę przyniosło poczucie, że nawet jeśli mogę, to wcale nie muszę.

Dobre nawyki
tekst: Ewa Ośka, zdjęcia: Justyna Ośka @uporzadkujsobie
Od lat niezmienną zasadą jest to, że rynek próbuje zidentyfikować, a często nawet wytworzyć potrzebę konsumentów, którą będzie zaspakajać. Podobnie jest, moim zdaniem, z ustaleniem nawyku, który stanie się naszym nowym rytuałem. Trud nowych obowiązków okaże się wcale nie tak straszny, jeśli tylko przekonamy się, że wyrobienie w sobie nowego nawyku służy ostatecznie zaspokojeniu naszej potrzeby – np. bezpieczeństwa, oszczędności, przyjemności czy zwiększenia kontroli nad sprawami dziejącymi się wokół nas.
Przyzwyczajenie się do nowego nawyku wymaga bowiem od nas zainteresowania i wysiłku. Zastanówcie się zatem, co mogłoby Was zmotywować do takich nowych działań. Zawsze będą to oczywiście czynniki zindywidualizowane, takie jak: chęć odzyskania czasu dla siebie, przyjaciół czy rodziny, uczynienie przestrzeni nas otaczającej ładniejszą lub bardziej funkcjonalną czy też konieczność oszczędzania. Pamiętajcie o zasadzie małych kroków i niezniechęcaniu się. Lepiej zacząć od drobnych zmian i systematycznie nadawać im rozmiaru/rozmachu!
Pamiętajmy jednak, że kiedy nawyk stanie się rutyną, przestaniemy myśleć o tym, że jesteśmy do czegoś zobowiązani, że musimy czegoś dopilnować. Funkcjonalna łazienka będzie znakomitym miejscem relaksu, a uporządkowanie kuchni, w której przebywamy, okaże się oszczędnością czasu i pieniędzy. Zaczniemy z zadowoleniem korzystać ze wszystkich


poukładanych rzeczy i urządzeń kuchennych, a przy okazji porządków przypomnimy sobie co posiadamy, nie kupując kolejnych niemieszczących się miseczek i kubeczków. Dodatkowo, pozbywając się nadmiaru posiadanych rzeczy, zobaczymy uśmiech u osób obdarowanych.
Zapewne zauważyliście, że w momencie dużej motywacji możemy naprawę wiele uporządkować. Jednak, gdy pojawia się zmęczenie dnia codziennego, ciężko nam podtrzymać ten entuzjazm. Nie raz nasza praca idzie na marne, a posprzątana przestrzeń powraca do pierwotnego stanu. Dlatego ważne jest, by mieć cierpliwość - do siebie i domowników. Warto krok po kroku pracować nad nowymi zasadami, aby na dobre zagościły w Waszych domach. Właściwie zorganizowana komunikacja pomiędzy członami rodziny zapobiegnie wielu kłótniom i sprawi, że wszyscy poczują swój wkład we wspólne życie rodzinne. Pamiętajmy, że kiedy nowy nawyk dotyczyć będzie wszystkich domowników - np. wkładanie brudnych naczyń od razu do zmywarki, ważne jest, aby na spokojnie porozmawiać z resztą rodziny. Jeśli nie mieszkamy sami musimy nauczyć tego innych, np. dzieci. Warto znaleźć moment w ciągu dnia na zakomunikowanie nowej zasady. Dużo lepiej podjąć ten temat, kiedy każdy ma chwilę czasu na rozmowę, a nie po fakcie, gdy widzimy w kuchni bałagan i od razu czujemy spływającą na nas złość.
Co da nam wprowadzenie pożytecznych nawyków? To, że porządek i uporządkowana przestrzeń stanie się czymś naturalnym, od czego oczywiście czasem będą odstępstwa, ale nie na odwrót. Docelowo dzięki nim nasz wolny czas powinien w dużej mierze skupiać się na przyjemnościach - aby nie spędzać weekendów na sprzątaniu. Implementacja nowych zasad uwolni nasze głowy od ciągłego poczucia, że coś jeszcze mamy do zrobienia i pozwoli naprawdę odpocząć.
W realizowanych zawodowo projektach mówi się o tzw. dobrych praktykach – które należy powielać i przekazywać innym do stosowania. Przekładając taką myśl na życie codzienne, możemy podpatrywać innych, by ułożyć swoją codzienność lepiej i zyskać spokój i zadowolenie. Wszystko jest trudne niż stanie się łatwym – jak mówi przysłowie. Życzymy więc powodzenia i wytrwałości!


przepis na
Ramen idealny
Składniki: 2 marchewki 2 pieruszki 1/2 selera 100 gramów grzybów shitake 50 gramów grzybów mun 100 - 150 gr pieczarek brązowych liście nori ( 4 w płacie lub ok. 1/2 szklanki posiekanych) 1 cebula 1 jabłko 3 ząbki czosnku 3 litry zimnej wody 2 łyżki sosu sojowego jasnego 2 łyżki sosu rybnego 1 łyżka oleju sezamowego sezam makaron ramen (ja użyłam soba, bo akurat taki miałam) kolendra lub pietruszka 2 jajka na twardo


Przygotowanie ramenu jest proste, natomiast samo oczekiwanie na zupę trwa dosyć długo.
Włoszczyznę umyj i obierz, pokrój w paski. Pieczarki umyj i pokrój w plastry. Jabłko przekrój na pół. Ważne: opal połówki cebuli. Możesz to zrobić na suchej patelni, w piekarniku lub nad kuchenką gazową. Następnie wszystkie składniki włóż do dużego garnka i zalej zimną wodą. Gotuj na małym ogniu miniumum 4 godziny. Najlepiej, gdyby ramen gotował się ok. 8 godzin. Jeśli woda zbyt mocno odparuje — uzupełnij ją. W połowie gotowania dodaj wszystkie przyprawy, wymieszaj i dalej gotuj. Ramen powinien delikatnie „pyrkać”. Nigdy nie doprowadzaj do jego wrzenia. Podaj z prażonym sezamem i jajkiem na twardo. Zupę posyp drobno posiekaną kolendrą/pietruszką lub inną ulubioną zieleniną.
Składniki: 1 dynia hokkaido 1 mała marchewka 1 biała cebula 2 ząbki czosnku 1/2 łyżeczki imbiru 1 łyżeczka kurkumy w proszku 1/2 łyżeczki ostrej papryki 1 litr bulionu warzywnego 1 puszka mleczka kokosowego sól i pieprz oliwa do polania warzyw 2 łyżki stołowe prażonego słonecznika sezam do dekoracji listki bazylii do dekoracji
Dynię, marchew, cebulę obieram, kroję w kawałki, solę i polewam oliwą. Wstawiam do nagrzanego do 200 stopni piekarnika i piekę do miękkości. Upieczone warzywa przekładam do kielicha blendera, dodaję przeciśnięty przez praskę czosnek, mleczko kokosowe, bulion oraz miksuję. Przelewam do garnka i przyprawiam. Gotuję przez około 5 minut na wolnym ogniu. Zupę podaję z sezamem i prażonym na suchej patelni słonecznikiem. Ozdabiam listkami świeżej bazylii.




przepis na
Krem z dyni
przepis i zdjęcia: monika grudzińska @yummy _ fotografia _ kulinarna
tekst: do eat

dieta
zimowy przepis na zdrowie – o suplementacji i diecie słów kilka
Zbliża się zima, a wraz z jej nadejściem czujesz, że proporcjonalnie do długości dnia spada Ci energia do życia? Chłodne poranki i wieczory, deszcz czy wiatr powodują obawy, że herbata z sokiem malinowym od babci nie wystarczy, by uchronić się przed przeziębieniem. Zaczynasz wsłuchiwać się w reklamy kolejnych specyfików na zwiększenie odporności, ale pamiętasz z poprzednich lat, że nie na wiele się zdały. Czy jest w takim razie szansa, żeby przetrwać te kilka najbliższych miesięcy w zdrowiu? Żeby suplementy zwiększające Twoją odporność mogły zadziałać, musisz przede wszystkim zadbać o podstawy. Bez regularnej, umiarkowanej aktywności fizycznej, zdrowej, pełnowartościowej diety, odpowiedniej ilości snu, minimalizacji stresu czy takich oczywistych rzeczy, jak częste i dokładne mycie rąk, nie uda Ci się zbudować pełnej ochrony. Wymienione czynniki zadbają o Twoją odporność jak żaden specyfik dostępny w aptece i są za darmo. Jeżeli chcesz poczuć się jeszcze bezpieczniej to uwzględnij w swojej suplementacji witaminę D (obowiązkowo od października do kwietnia, a nawet i przez cały rok, jeśli Twoja ekspozycja na słońce jest niewystarczająca), prebiotyki oraz kwasy EPA+DHA, jeżeli Twoja dieta jest uboga w te składniki.
Ale wróćmy do podstaw, bo to one są najbardziej istotne. Nic nie zastąpi szeroko pojętego zdrowego stylu życia, więc o to właśnie należy zadbać szczególnie zimą. Podstawą zdrowej diety jest wysokie spożycie warzyw i owoców, szczególnie tych sezonowych. Zima jest najbardziej ubogą porą roku w takie właśnie produkty, więc musimy grać kartami, które mamy – stawiajmy na kiszonki czy mrożonki (odpowiednie zamrożenie nieznacznie wpływa na zawartość witamin w porównaniu do świeżych owoców i warzyw). Podczas kiszenia cukry proste ulegają rozkładowi do kwasu mlekowego, który stwarza idealne warunki do rozwoju bakterii jelitowych, tak ważnych dla budowania naszej odporności. Dodatkowo, bakterie te wytwarzają podczas fermentacji witaminę C, więc kiszone warzywa zawierają dużo większe ilości tej witaminy niż surowy produkt. Równie pozytywne korzyści dla naszej mikroflory jelitowej może dać spożycie fermentowanych produktów mlecznych, jak jogurty, kefir czy maślanka. Podobnie jak kiszonki zawierają bakterie fermentacji mlekowej, więc regularne ich spożycie może zwiększyć zdolność naszych jelit do obrony immunologiczej. W zimowym sezonie królują warzywa kapustne, cebula, czosnek, seler, marchew, ziemniaki, dynia, buraki, por, jabłka, gruszki, pomarańcze, kiwi, ananas czy mandarynki – to już naprawdę bogata baza do przygotowywania posiłków. Wzbogacając naszą dietę o spożycie nasion roślin strączkowych, błonnika, białka, tłuszczów pochodzenia roślinnego oraz dbając o odpowiednie nawodnienie zapewnimy naszemu organizmowi kompleksową ochronę. Istotną rolę odgrywają tutaj nienasycone kwasy omega-3, które znajdziemy w tłustych rybach morskich, oliwie, oleju lnianym i rzepakowym. Odpowiednie spożycie tych kwasów wzmacnia układ odpornościowy poprzez nasilanie odpowiedzi immunologicznej na patogeny. Innym składnikiem, o którym warto pamiętać jest cynk – znajdziemy go w pestkach dyni, nasionach roślin strączkowych, orzechach czy produktach pełnoziarnistych. Cynk chroni organizm przed działaniem szkodliwych wolnych rodników tlenowych, odpowiada za dojrzewanie limfocytów, a jego niedobór zwiększa podatność organizmu na infekcje.
Korzystny wpływ na naszą odporność ma również regularna aktywność fizyczna. Wiele badań potwierdziło, że ćwiczenia o umiarkowanej intensywności mogą znacznie zmniejszyć ryzyko wystąpienia infekcji górnych dróg oddechowych. Dla budowania odporności zaleca się wykonywanie umiarkowanych ćwiczeń codziennie przez minimum 40 minut. W połączeniu z odpowiednią dietą i ilością snu daje to ogromne korzyści dla naszego zdrowia na wielu płaszczyznach. Jaki jest więc przepis na przeżycie zimy w zdrowiu? Przede wszystkim musimy pamiętać o dbaniu o siebie przez cały rok. Starajmy się, żeby nasza dieta opierała się na zasadach zdrowego żywienia – nie żałujmy sobie owoców i warzyw, stawiajmy na produkty pełnoziarniste i nienasycone kwasy tłuszczowe. Dużo się ruszajmy, suplementujmy witaminę D od października do kwietnia, dbajmy o ilość i jakość naszego snu oraz nie zapominajmy o higienie osobistej, czyli częstym myciu i dezynfekcji dłoni. Życzę nam wszystkim spokojnej, zdrowej i smacznej zimy!
ilustracja: Ewa Siarkiewicz @ewuwua

światłoterapia – cud medyczny
tekst: bartosz jabłoński
Każda terapia jest bardzo istotna w kontekście zdrowia, jak i samej medycyny. Co chwilę udaje się odnaleźć nowe sposoby na leczenie schorzeń i doskwierających przypadłości. Jednakże wspomniany w tytule tego artykułu fenomen jest jednym z tych bardziej przełomowych, ciekawszych a zarazem fascynujących odkryć. Pokazuje też między innymi, że światło, które wprowadziło ewolucję na świecie, potrafi pomóc w najbardziej nieoczekiwanych problemach.
Czym jest światłoterapia?
Fototerapia (inaczej światłoterapia) to, jak sama nazwa wskazuje, wykorzystanie światła w celach leczniczych. Jest coraz powszechniej używanym narzędziem w wielu zabiegach i dziedzinach medycyny, np. psychiatrii. Wykorzystuje bowiem naturalny synchronizator rytmów okołodobowych u człowieka, wpływając na regulację właściwego zegara biologicznego, a tym samym prawidłowego funkcjonowania organizmu.
Światłoterapia opiera się na leczeniu białym światłem o konkretnej długości fali, ale nie tylko, ponieważ w wielu kręgach medycznych oraz terapeutycznych można spotkać się także z koloroterapia, opierającą na eksponowaniu człowieka na światło o odpowiedniej barwie. Terapia ta zakłada bowiem, że odpowiednie kolory mają wpływ na nasze samopoczucie czy nastrój.
Światłoterapia a schorzenia natury fizycznej
Jak już wcześniej zostało wspomniane, światłoterapia jest wykorzystywana w przypadku wielu różnych dolegliwości, zarówno natury fizycznej jak i psychicznej. Jaki zatem wpływ może mieć na ciało?
Światłoterapię wykorzystuje się przede wszystkim w przypadku: chorób oczu, schorzeń układu moczowego, a także w ginekologii czy stomatologii. Ponadto sama forma leczenia sprawdza się przy problemach z układem krążenia czy nawet cukrzycą.
W przypadku chorób dermatologicznych fototerapia przechodzi w ostatnich czasach renesans. Wykorzystywana jest z dużym powodzeniem w leczeniu wcześniej nieuleczalnych chorób skóry jak bielactwo czy łuszczyca. W tym przypadku pozwala przede wszystkim na celowanie w tkankę chorą, niszczy wadliwe komórki, bez uszkodzeń tkanek zdrowych. Dzięki temu jest metodą bezpieczną, nieszkodliwą i daje przy tym świetne efekty.
Światłoterapia a schorzenia natury psychicznej
Wiele badań i dowodów wskazuje na niezwykle istotną rolę wspomnianych już wcześniej zaburzeń rytmów biologicznych (na które istotny wpływ ma światło) w przyczynie depresji. Dlatego też tak silne zainteresowanie klinicystów budzą w ostatnim czasie światłoterapie, szczególnie w leczeniu zaburzeń depresyjnych. Ponadto istnieje dużo więcej przykładów, gdzie fototerapia przyczyni się do poprawy schorzeń psychicznych. Na podstawie wielu badań wyciągnięto ciekawe obserwacje i wnioski, na przykład, że leczenie światłem zda egzamin w przypadku nawet łagodnych dolegliwości – przewlekłych jak melancholia, obniżenie nastroju, spadek energii, senność itp.
Światłoterapię wykorzystuje się również w leczeniu bezsenności czy w przypadku lekkich zaburzeń snu. Jest to niezwykle istotna kwestia, ponieważ z pewnością już nie raz słyszeliście jak duży wpływ ma niebieskie światło (wydzielane przez urządzenia typu: laptopy, komputery, smartfony itp.) na melatoninę, która odpowiada za zdrowy sen.
Fototerapia: badania i statystyki
Poza wszelkimi artykułami oraz opiniami warto zwrócić jeszcze uwagę na badania i statystyki, które potwierdzają korzystny wpływ jasnego światła na ludzkie zdrowie.
Jednym z ciekawszych badań, przeprowadzonym przez polskich naukowców jest ,,Wpływ jasnego światła na parametry psychofizjologiczne pracowników zmiany dziennej; pozytywny wpływ naświetlania lampami FOTOVITA” przeprowadzony m.in. przez Katedrę Fizjologii, Collegium Medicum im. Ludwika Rydygiera w Bydgoszczy Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu (odnośnik do raportu z badań znajduje się w bibliografii).
Z analizy badań wywnioskowano kilka ciekawych zjawisk. Otóż cytując ,,Uzyskane wyniki pokazują wpływ czternastodniowej ekspozycji na jasne światło na spadek nocnej aktywności ruchowej (…) w czasie trwania snu” – oznacza to efektywniejszy sen i jego dużo lepszą jakość. Innymi przykładami wniosków może być jeszcze korzystny wpływ światła na szybkość
psychomotoryczną, pamięć operacyjną i funkcje wykonawcze oraz pozytywne oddziaływanie naświetlania światłem na samopoczucie psychiczne badanych”.
Jak więc widać, światło okazuje się niezwykle ważnym czynnikiem nie tylko w kontekście naszego otoczenia (fauna i flora), środowiska i ekologii, ale ma także znamienny wpływ na nas i nasze zdrowie. Nie da się także nie zauważyć pozytywnego oddziaływania na samopoczucie czy kondycję psychiczną – ogólnie. Postępy w świecie nauki nieustannie zachwycają i potwierdzają, że właściwe wykorzystanie światła, może okazać się wielkim zjawiskiem w medycynie.

ilustracja: Joanna Polaczyk @a_sioo


coucou studio
płomień, design i rękodzieło - w świetle domowych dodatków
Wraz z nadejściem długich wieczorów i nieubłagalnym skracaniem dni, szukamy alternatyw dla uciekających promieni słońca. Najchętniej odnajdujemy je w naturalnym blasku - czyli płomieniach świec. Mają w sobie coś niezwykłego, nadając jednocześnie wyjątkowy klimat czy nastrój i pełniąc rolę stylowego dodatku do wnętrz. Dają poczucie ciepła, idealnie sprawdzają się podczas relaksu, długich kąpieli w wannie, jogowych praktyk i medytacji.
Sezon jesienno-zimowy to dla nas również czas rearanżacji, spędzamy więcej czasu w domu i staramy się jak najlepiej dopasować otaczającą nas przestrzeń. Uwielbiamy dodatki i design, stawiając na akcesoria dopełniające wnętrze i nadające mu odpowiedniego charakteru. W poszukiwaniu nowych inspiracji trafiłyśmy na miejsce idealne, które oferuje nam to wszystko naraz - coucou studio.
To świat pełen piękna, minimalistycznych form i oryginalnych kształtów. Okraszony paletą barw idealnie wpisującą się w naszą stylistykę. Rękodzieło, które oferuje przyjemność,


funkcjonalność i ucztę dla oka. Znajdziecie tu nie tylko olśniewające świece i urzekające świeczniki, ale także szereg dekoracji do wystroju wnętrz jak: stojaki na kadzidełka, podstawki i tace np. na biżuterię, organizery na biurko i wiele więcej. Wszystko to stworzone z bezpiecznych materiałów w duchu idei less waste.
Za powstaniem coucou stoją dwie przyjaciółki - Beata i Ewa - które połączyły studia projektowe izamiłowanie do sztuki oraz rękodzieła. Oprócz wspólnej pasji, dzielą przede wszystkim chęć i misję przekazywania tego co piękne oraz wyjątkowe. „Chcemy podarować Wam jakościowe przedmioty, które umilą dzień i podkreślą wyjątkowość przeżywanych chwil. Wierzymy, że nasze dodatki znajdą szczególne miejsce w Waszych domach i sercach.Nie możemy doczekać się, kiedy nasza coucou (z francuskiego »kukułka«) wyleci z gniazdka, by podrzucić Wam małe, rękodzielnicze skarby.” Podarujcie więc sobie czy bliskim odrobinę światła oraz piękna na nadchodzące zimowe wieczory i pozwólcie kukułce zawitać również do Waszych wnętrz.
