Grupa Copernicus
numer 1 (10) 2013
str. 8
Odwaga w cenie Debiut Alior Banku i Czerwonej Torebki na GPW
str. 10
Chińska wróżba Czy Państwo Środka będzie największą gospodarką świata w 2030 r.?
Melinda
Gates bOGATA FILANTROPKA
edytorial
Szanowni Państwo
P
Fot. na okładce: Reuters/Forum, fot.: archiwum prywatne
iękna zima za oknami. I tak powinno być. Mam nadzieję, że spędzą Państwo wspaniałe chwile, odpoczywając na stokach narciarskich albo – jeśli Państwo nie jeżdżą na nartach lub mają inne plany – w ciepłych krajach. Za nami rok 2012, który bez wątpienia był... kolejnym ciekawym rokiem. Miało być bardzo źle, niektórzy wręcz wieszczyli Eurogeddon, a tymczasem giełdy mają za sobą solidne wzrosty. Indeks S&P 500 – kto wie, czy nie najważniejszy na świecie – jest na najwyższym poziomie od pięciu lat. O Grecji mówi się coraz mniej... chyba że w kontekście wakacji. Oczywiście nie możemy zapominać o wielkiej dyskusji budżetowej w USA, ale – jak to już bywało – limit dalszego zadłużania się z pewnością zostanie podniesiony i obywatelom tego pięknego kraju nie zagrozi paraliż służb państwowych. Jaki to będzie rok dla naszych inwestycji? Na krajowym podwórku najważniejszy wpływ na koniunkturę rynkową ma obniżanie się oprocentowania oferowanego przez banki. Skutkiem tego będzie wzrost apetytu na ryzyko i poszukiwanie inwestycji, które mogą dać lepsze stopy zwrotu. Gdzie warto szukać wyższych stóp zwrotu? Pewnie nie na rynku walutowym – złoty się umacnia i nic nie zapowiada, by w najbliższym czasie nasza waluta znacząco się osłabiła. Surowce? Mam wątpliwości, ponieważ gospodarka światowa nie rozwija się już tak szybko, a miejsce inwestycji będzie powoli zajmowała konsumpcja, w której zapotrzebowanie np. na miedź jest niższe. Nieruchomości? Pewnie tak, ponieważ rynek jest pod presją – ale ten segment jest zarezerwowany dla większych pieniędzy. A może akcje?
przedzają te trendy. Stopy procentowe silnie spadają, a to poprawi zyski spółek. W jaki sposób? To już zależy od Państwa, ale chciałbym zauważyć, że Copernicus FIO Subfundusz Akcji Dywidendowych był najlepszym funduszem akcji w 2012 r. z zyskiem ponad 30 proc. Mamy też inne ciekawe rozwiązania – zachęcam do zapoznania się z nimi. Życzę Państwu wspaniałego roku 2013, dużo zdrowia, sukcesów, radości. I zapraszam do lektury.
Marcin Billewicz
Uważam, że warto zainwestować w fundusze akcji – z kilku powodów. Jest to ciągle rynek omijany szerokim łukiem przez wielu inwestorów, więc wyceny nie są wysokie. Dołek w gospodarce realnej powinien przypaść w połowie roku, a przecież giełdy wy-
% | 1 (10) 2013
1
spis treści
temat kwartału:
empatia 10 16 26
26
INwestor
28
lider
30
coaching
36
Oczekiwany spadek czy szansa na przełom Melinda Gates. Miliarderka z misją Empatia, czyli rodzaj miłości
Finanse&Biznes 4 5 6 8 12 14 20 22
2
24
Subiektywnie o finansach
32
Z % I BEZ %
34
Maciej Samcik: Funduszowa metamorfoza Nowa rubryka z komentarzem
w drodze
Sky is not a limit
ostatnie słowo
Jakub Żulczyk pisze o pomaganiu
Po godzinach
% z kwarTału
Co słychać w Grupie Copernicus?
kadr na smak
Manhattan na widelcu Allena
% na mapie
Ciekawe wydarzenia karnawału
Postać
Jeremy Seifert nurkuje w śmietnikach
klub gentlemana
Z lodem czy bez
% z wydarzeń Odwaga w cenie
GIEŁDA
Czas na akcje
rynKI
Chińska wróżba
półka z książkami
Nowe teorie ekonomii i inwestowania
gadające głowy
Brak pomysłów to też pomysł
% | 1 (10) 2013
Magazyn „%”; Właściciel: Grupa Copernicus, Salzburg Center, ul. Grójecka 5, 02-019 Warszawa, tel.: +48 22 44 00 100 Redakcja, projekt graficzny, reklama, produkcja: Novimedia Sp. z o.o. (Novimedia jest częścią Grupy Wydawniczej Zwierciadło) www.novimedia.pl [Zespół – Dyrektor Wydawniczy: Monika Maciąg, Wydawca: Angelika Zdankiewicz, Szef Studia Graficznego: Marta DZIUBALSKA, Senior Graphic Designer: Adam świderski, Korekta: Elżbieta Woźniak, Fotoedycja: Małgorzata PIETRUSZKA, Produkcja: Robert Jeżewski, Szef Biura Reklamy Grupy Zwierciadło: Elżbieta Hołubka, e-mail: e.holubka@zwierciadlo.pl] Jeśli nie chcą Państwo znajdować się na liście dystrybucyjnej magazynu „%”, prosimy o informację zwrotną na adres: pr@copernicus.pl.
Finanse&Biznes
Fot.: Getty Images, Shutterstock
Zarabianie pieniędzy jest ekscytujące
Z% I BEZ %
CHIŃSKA WRÓŻBA
OCZEKIWANY SPADEK CZY SZANSA NA PRZEŁOM
MILIARDERKA Z MISJĄ
Nowa rubryka, w której oceniamy minione wydarzenia gospodarcze i polityczne
W jakim kierunku zmierza Państwo Środka? Czy wraz z rozwojem technologii Chińczycy będą wierzyć w przesądy?
Nastroje analityków są dość ponure. Czy faktycznie jest się czym przejmować?
Melinda Gates – pierwsza dama światowej filantropii. Robi swoje, nie oglądając się na innych
% z kwartału
Budżet na 2013 r. jest realistyczny, w drugiej połowie roku polska gospodarka przyspieszy
– powiedział minister finansów Jacek Rostowski.
31,7%
Uchwalony na 2013 r. budżet PAŃSTWA przewiduje:
35 mld 565 mln 500 tys. zł nie przekroczy deficyt budżetu państwa
Tyle wyniesie średnioroczna inflacja.
2,2
299 mld 385 mln 300 tys. zł wyniosą dochody państwa
zarobił w 2012 r. Subfundusz Akcji Dywidendowych Copernicus*, tym samym uzyskał największą stopę zwrotu za 2012 r. w kategorii funduszy akcji. *(Liczone 30/12 /11 – 28/12/12.)
%
2,7% W takim tempie będzie się rozwijać polska gospodarka.
10
%
potencjalnego wzrostu WIG spodziewają się ekonomiści w tym roku.
55% 45% 12%
Już
Polaków nie planuje w tym roku żadnych czynności związanych z finansami*
70
%
gospodarstw domowych ma dostęp do internetu.
68%
Za najbardziej zyskowną formę kapitału uznaje nieruchomości
polskich rodzin korzysta z szybkiego, szerokopasmowego dostępu (średnia dla UE wynosi 72%).*
złoto
*Dane Eurostatu.
6% 5,4%
5%
lokaty bankowe
grĘ na giełdzie*
% | 1 (10) 2013
14%
600 tys.
fundusze inwestycyjne
*Według raportu Deutsche Bank PBC.
4
Bezrobocie Może sięgnąć w tym roku
73%
ludzi w Polsce jest nastawionych pozytywnie do przedsiębiorczości. To najwyższy wskaźnik w Europie! Pozytywnie nastawione są osoby w wieku 15-29 lat.*
*Według badań Amway Europe i Centrum Przedsiębiorczości Uniwersytetu Ludwika Maksymiliana w Monachium.
Tylko co trzeci Polak odkłada dodatkowe środki na emeryturę. Większość wierzy, że za chwilę jego sytuacja materialna się poprawi i będzie mógł oszczędzać na jesień życia.
wolnych miejsc pracy czeka w całej Polsce. Bezrobotnym brakuje jednak kwalifikacji.
subiektywnie o finansach
Funduszowa
metamorfoza
Maciej Samcik Bloger finansowy, dziennikarz „Gazety Wyborczej”
Fot.: materiały prasowe, Shutterstock
O
ile cenom akcji na warszawskiej giełdzie jeszcze sporo brakuje do tego, by wróciły do poziomu sprzed upadku Lehman Brothers, o tyle jeśli spojrzymy na wartość pieniędzy zarządzanych przez fundusze inwestycyjne, możemy już oficjalnie odtrąbić odrobienie strat spowodowanych kryzysem. Wartość zgromadzonych u powierników pieniędzy była na koniec 2012 r. mniej więcej taka jak w październiku 2007 r., kiedy doszła do 144 mld zł. A więc sukces? Niewątpliwie tak. Powiedzmy to wprost: w niepewnej sytuacji gospodarczej, w warunkach europejskiego kryzysu zadłużenia, gdy strefa euro drży w posadach, polska branża funduszy inwestycyjnych była w stanie zaabsorbować kilkadziesiąt miliardów złotych. To cenne! Czy jest to zasługa 2,5 mln klientów detalicznych, którzy świadomie inwestują w funduszach swoje zaskórniaki, kupując mniej lub bardziej systematycznie jednostki uczestnictwa? Nie byłbym tego taki pewien. Porównałem strukturę rynku funduszy inwestycyjnych sprzed upadku Lehman Brothers z obecną, co szybko doprowadziło mnie do wniosku, że są to dwa zupełnie różne światy, które łączy już chyba tylko wartość zarządzanych aktywów. Pięć lat temu fundusze inwestycyjne odpowiadały na proste potrzeby klientów, w dużej mierze klientów detalicznych. Zainwestować w akcje i obligacje, zarobić jak najwięcej przy możliwie limitowanym ryzyku. Koniec, kropka. Dziś rynek jest dużo bardziej wysublimowany, więcej w nim maestrii, pomysłowości, pozytywnego know-how dostarczonego przez lokalnych speców od zarządzania aktywami. Jest bardziej nastawiony na wyedukowanego, zamożnego inwestora niż na zielonego „ogórka”, który przyniesie do funduszy 5 tys. zł oszczędności, które wyjął z lokaty bankowej. Popatrzmy: na koniec 2007 r. prawie połowa wszystkich pieniędzy zarządzanych przez towarzystwa funduszy inwestycyjnych – 63 mld zł, co stanowiło dokładnie 46,5 proc. rynku – była w różnego rodzaju funduszach mieszanych, a więc zrównoważonych, stabilnego wzrostu i im podobnych. To grupa funduszy nastawionych na najmniej wyedukowanego klienta, któremu trzeba dostarczyć w ramach jednego pakietu najpopularniejsze rozwiązanie inwestycyjne. Kolejne 45 mld zł (co stanowiło 30 proc. rynku) miały w portfelach fundusze akcji, które w mniejszym stopniu są nastawione na zaspokojenie potrzeb mało wyrobionego odbiorcy, ale też przecież nie należą do produktów szczególnie innowacyjnych i trudnych do objęcia rozumem. A dziś? Zamiast prymatu dwóch grup funduszy mamy rynek znacznie bardziej zróżnicowany, na którym możliwości jest dużo więcej niż pięć lat temu. Aż 15 proc. funduszowego rynku – ponad 22 mld zł – zdobyły fundusze aktywów niepublicznych, z definicji skierowane do najbardziej wyrobionych inwestorów. Często są to fundusze szyte na miarę, otwierające inwestorom dostęp do możliwości inwestowania, których do tej pory trzeba było szukać w Luksemburgu albo w Londynie. Największą grupą funduszy stały się fundusze dłużne, w których trzymamy 38 mld zł. I w dużej mierze są to fundusze mające dużo bardziej wysublimowaną strategię niż tylko zakup rządowych obligacji i bonów skarbowych. Cokolwiek by mówić o koszmarnych wpadkach funduszy inwestujących w obligacje korporacyjne, to one są dziś istotą dłużnej części rynku funduszy. Z drugiej strony w niebyt odchodzi era funduszy mieszanych, których udział w rynku nie przekracza już 15 proc. i pewnie będzie coraz mniejszy. To też znak, że rynek w dużo mniejszym stopniu niż pięć lat temu jest nastawiony na proste rozwiązania dla klientów nowicjuszy, a w większej mierze oferuje to, czego oczekują doświadczeni inwestorzy. Tacy, którzy włożą pieniądze tam, gdzie widzą dobry pomysł.
Większa innowacyjność rynku sprawia, że zyskują też mali inwestorzy. Wprawdzie nie do nich skierowane są fundusze aktywów niepublicznych, ale za to mogą np. testować takie rozwiązania jak fundusze zarządzane automatycznie (na podstawie analizy technicznej i komputerowych systemów transakcyjnych), o których pięć lat temu mogli tylko pomarzyć. Zerknąłem na zeszłoroczne raporty firmy Analizy Online, która systematycznie bada przepływy kapitału na rynku funduszy. Z jej statystyk wynika, że co prawda fundusze inwestycyjne en bloc pozyskały w 2012 r. 17 mld zł nowych pieniędzy (tyle wyniosła nadwyżka wpłat nad wypłatami), ale z tego ponad 15 mld zł to napływ do tzw. funduszy dedykowanych, czyli przeznaczonych dla wąskiej grupy inwestorów. A fundusze detaliczne, które są najłatwiejszą, najwygodniejszą i relatywnie najmniej ryzykowną formą inwestowania w akcje? Cóż, od początku roku saldo wpłat i wypłat z funduszy akcji wyniosło minus 1,5 mld zł. To znaczy, że więcej pieniędzy z takich funduszy wypłacaliśmy, niż wpłacaliśmy. I to w czasie, kiedy indeksy giełdowe zyskiwały po 15-20 proc.! W funduszach mieszanych, które łączą inwestowanie w akcje i obligacje – to samo. Saldo wpłat i umorzeń było potężnie ujemne i wyniosło 3,5 mld zł. To chyba najlepszy dowód, że rynek funduszy dziś i pięć lat temu to coś zupełnie innego.
możemy odtrąbić odrobienie strat spowodowanych kryzysem. Wartość zgromadzonych u powierników pieniędzy była na koniec 2012 r. mniej więcej taka jak w październiku 2007 r. % | 1 (10) 2013
5
Z%
Brak porozumienia to też sukces To był szczyt wielkich oczekiwań – ale też wielkiej niepewności. Przywódcom państw Unii Europejskiej pod koniec listopada nie udało się ustalić kształtu wieloletnich ram finansowych Unii na lata 2014-2020. Ale, paradoksalnie, ten szczyt to jedno z najważniejszych pozytywnych wydarzeń ostatnich miesięcy
P
otencjalnie poziom zbieżności stanowisk w sprawie budżetu UE na lata 2014-2020 jest wystarczający, by osiągnąć porozumienie na początku przyszłego roku – powiedział po zakończeniu szczytu Herman Van Rompuy, przewodniczący Rady Europejskiej. To niezbyt zgrabne zdanie pokazuje najistotniejszą konkluzję nieudanego spotkania – że choć są państwa opowiadające się za cięciami, udało się przynajmniej odwieść je od pomysłu wetowania unijnego budżetu. Może pieniędzy będzie mniej, może Polska nie dostanie obiecanych 300 mld zł z Funduszu Spójności, ale przynajmniej jest nadzieja, że Unia zachowa wieloletnie ramy finansowe i nie trzeba będzie działać na podstawie prowizoriów budżetowych. Takie prowizoria z punktu widzenia Polski byłyby fatalnym rozwiązaniem – wyobraźmy sobie unijne inwestycje, z których każdą trzeba by zaprojektować, zrealizować i rozliczyć w jeden rok… Na marginesie – szczyt stał się okazją do nieco lepszego poznania kuluarów unijnych negocjacji. Dla nas była to walka o wielkie pieniądze, ale zachodni dziennikarze – być może już nieco znudzeni rozmowami o kasie – postanowili zajrzeć do brukselskich piwniczek. Jak donosił „New York Times”, w magazynach Komisji i Rady Europejskiej na polityków i urzędników czeka… blisko 43 tys. butelek wina – czerwonego, białego i musującego. Przy okazji mogliśmy się dowiedzieć, że najdroższe wino kosztowało 50 euro za butelkę, zaś średnie spożycie w czasie spotkań towarzyskich wynosi około jednej lampki na uczestnika. A więc ewidentnie wydarzenie pasujące do rubryki „Z procentem” – a nawet „Z procentami”.
6
% | 1 (10) 2013
bez %
Taki wzrost to już właściwie spadek Jesień przyszła na zieloną wyspę. Wprawdzie nasza gospodarka ciągle rośnie, ale – przynajmniej zdaniem części komentatorów – nie ma już co mówić o wzroście, znacznie lepiej brzmi teraz „hamowanie” i „recesja”
P
otencjalnie, jak podał Główny Urząd Statystyczny, w III kwartale PKB Polski wzrósł o 1,4 proc. w porównaniu z III kwartałem ubiegłego roku. Analitycy spodziewali się wzrostu nieco wyższego – o 1,8 proc. Dla przypomnienia: w II kwartale wzrost wynosił 2,3 proc.
No i zaczęło się. Premier Donald Tusk zapewniał wprawdzie, że „rząd jest przygotowany” i że podjął działania, dzięki którym w Polsce nie dojdzie do recesji. Jednak gorszy od oczekiwań wynik i tak stał się świetną okazją do pesymistycznych wizji zerowego wzrostu w IV kwartale i recesji w 2013 r. W zapewnienia rządu o „podjęciu działań” jakoś nikt specjalnie nie uwierzył. Bo też nie do końca od polskiego rządu zależy stan polskiej gospodarki – dużo większe znaczenie ma to, czy w przyszłym roku dojdzie do odbicia w strefie euro. Od razu pojawiły się nawoływania do rewizji projektu budżetu na 2013 r., zwłaszcza ze strony opozycji, odpierane przez ministra finansów, który przekonywał, że aż tak źle nie będzie.
Fot.: Shutterstock
Pomijając polityczno-ekspercką przepychankę i walkę na prognozy i przewidywania, taki wzrost PKB – nawet gdyby udało się go utrzymać – nie zapewnia niestety tworzenia nowych miejsc pracy, zwiększenia konsumpcji i – generalnie – wzrostu poziomu życia. I dlatego ląduje w tej części naszej rubryki – jako wydarzenie ze zdecydowanie zbyt małą liczbą procentów.
% | 1 (10) 2013
7
% z wydarzeń
Odwaga
w cenie
W 2012 r. do grona spółek notowanych na rynku głównym GPW dołączyło tylko 19 podmiotów. Ten niemrawy okres na rynku pierwotnym zakończył się jednak mocnym akcentem – debiutami Alior Banku i Czerwonej Torebki. Obie firmy i ich IPO różni niemal wszystko, ale jednocześnie łączy jedno: ich właściciele dowiedli, że nawet na ugruntowanych, konkurencyjnych rynkach ciągle jest miejsce dla graczy, którzy zaproponują nową jakość Tekst: Małgorzata Stawarz
8
% | 1 (10) 2013
% z wydarzeń
G
oliat i Dawid. Opiewająca na 2,1 mld zł oferta Alior Banku to największa w historii warszawskiej giełdy IPO prywatnej polskiej spółki. Czerwona Torebka, debiutująca w ostatni sesyjny dzień 2012 r., pozyskała jedynie 19 mln zł. Alior Bank zakończył swoją pierwszą giełdową sesję z wynikiem o 6 proc. wyższym niż cena emisyjna, co uznano za dobry wynik, blisko dwukrotnie wyższy niż średnia dla debiutów w 2012 r. (3,6 proc.). Czerwona Torebka rozgrzała do czerwoności – jak na firmę o takiej nazwie przystało – przede wszystkim drobnych inwestorów. Już na otwarciu notowań kurs PDA spółki zyskał blisko 43 proc., a następnie rósł – w rekordowym momencie nawet o ponad 85 proc. (do poziomu 12,98 zł). W nowy rok inwestorzy weszli bardziej wstrzemięźliwie – 2 stycznia akcje Czerwonej Torebki straciły blisko 10 proc., taniejąc do poziomu 10,5 zł. Kierowany przez Wojciecha Sobieraja bank chce przeznaczyć pozyskane środki przede wszystkim na wzrost akcji kredytowej dla gospodarstw domowych (około 50 proc. wpływów z emisji) oraz małych i średnich firm (około 45 proc. wpływów). Średnioterminowa strategia zakłada podwojenie udziału Alior Banku w polskim sektorze bankowym – obecnie to około 2,1 proc. rynku depozytów i 1,7 proc. rynku kredytów. Czerwona Torebka stawia zaś na dalszy dyna-
miczny rozwój sieci ogólnopolskich pasaży handlowych – strategia spółki zakłada budowę do 2021 r. ponad 1880 obiektów o łącznej powierzchni najmu przekraczającej 1,2 mln m kw.
Wizja zakręconego pracoholika Choć te firmy grają w innej biznesowej i giełdowej lidze, obie dostarczają bardzo uniwersalnej lekcji: odważne, przełomowe wizje i ich konsekwentna realizacja potrafią zburzyć nawet najbardziej utrwalony porządek. Gdy pięć lat temu rozeszła się wieść, że Wojciech Sobieraj chce zbudować od zera bank, powodzenie wróżyli mu tylko najwięksi optymiści i wielbiciele jego kreatywności oraz niekonwencjonalnych metod prowadzenia biznesu. Do swojego pomysłu „zakręcony pracoholik ze Szczebrzeszyna” (jak pisał o Sobieraju „Newsweek” we wrześniu 2009 r.) szybko przekonał Romana Zaleskiego, francuskiego miliardera o polskich korzeniach. Jego holding Carlo Tassara zainwestował w marzenie Sobieraja o powrocie do korzeni – bankowości rodem z XIX w., kiedy bankowiec był, niczym zaufany fryzjer, prawdziwym opiekunem klienta nastawionym na realizację jego potrzeb, a nie cyborgiem z dolarami w miejscu źrenic. Ten pomysł „kupili” nie tylko inwestorzy, ale przede wszystkim klienci. W efekcie przez cztery lata działalności Alior Bank stworzył trzecią co do wielkości sieć dystrybucji w kraju (680 placówek
na koniec III kwartału 2012 r.). Ekipa Alior Banku nieustannie zaskakuje rynek nowatorskimi działaniami, np. możliwością bezpłatnego regulowania rachunków w oddziale banku, co pozwoliło przyciągnąć wielu nowych klientów. W 2012 r. ruszył z kolei Alior Sync – wirtualny bank nowej generacji, nastawiony na obsługę osób, które nie rozstają się ze swoimi smartfonami i tabletami.
Znajomość potrzeb klientów Czerwona Torebka jest dopiero na początku tej drogi, ale doświadczenie jej twórcy – Mariusza Świtalskiego – każe poważnie podchodzić do ambitnych planów oplecenia Polski siecią kilku tysięcy pasaży handlowych. Jego projekt to odpowiedź na nasycenie rynku handlowego w największych aglomeracjach i przesunięcie się inwestycji w stronę mniejszych miast. Kontrowersyjny wielkopolski biznesmen zna się na handlu i potrzebach klientów jak nikt inny w Polsce. W przeszłości udowodnił, że potrafi w ciągu kilku lat rozwinąć stworzony projekt do etapu, w którym staje się on łakomym kąskiem dla inwestorów finansowych i branżowych. Tak było ze sprzedanymi portugalskiemu Jeronimo Martins firmami: Eurocash (największą siecią hurtowni spożywczych w Polsce) i Biedronką (na etapie 243 sklepów), a także z siecią Żabka (w 2000 r. udziały w niej przejął fundusz AIG).
IPO w czasach niepewności Spowolnienie i niejasne perspektywy światowej gospodarki sprawiły, że rok 2012 charakteryzował się mniejszą aktywnością na rynku IPO, nie tylko w Polsce. Łączna liczba debiutów na rynku głównym i NewConnect spadła o ponad połowę – z 203 do 98. Warto jednak zaznaczyć, że Polska „obroniła” tytuł parkietu o największej liczbie debiutów w Europie (według badania PwC IPO Watch). W 2011 r. w Warszawie odnotowano blisko połowę (203) z 430 debiutów na głównych rynkach europejskich. Po trzech kwartałach 2012 r. Warszawa miała na koncie 84 z 195 europejskich IPO.
Opiewająca na 2,1 mld zł oferta Alior Banku to największa w historii warszawskiej giełdy IPO prywatnej polskiej spółki.
Fot.: Shutterstock
Czerwona Torebka, debiutująca w ostatni sesyjny dzień 2012 r., pozyskała jedynie 19 mln zł
W obliczu ciągle niepewnej sytuacji w gospodarce światowej inwestorzy są bardzo ostrożni w zakupach nowych spółek. Oczywiście wszystko zależy od spółki i branży.
Jak pokazuje historia Czerwonej Torebki, nawet nazwisko Mariusza Świtalskiego nie gwarantuje sukcesu. Wyceny spółek tego sektora na giełdzie są niskie. Duże spółki o znanym modelu biznesowym mogą liczyć na spore zainteresowanie funduszy emerytalnych – stąd w mojej ocenie sukces Aliora.
JACEK WOJTON Zastępca Dyrektora Departamentu Zarządzania Aktywami
% | 1 (10) 2013
9
inwestor
Oczekiwany spadek czy szansa na przełom Większość ekonomistów radzi mocno zapiąć pasy i przygotować się na ostre hamowanie polskiej gospodarki w 2013 r. W zalewie pesymistycznych prognoz warto jednak pamiętać, że rok wcześniej nastroje analityków były podobne, a koniec świata – ani w przenośni, ani faktycznie – nie nastąpił Tekst: Halina Białokozowicz
Z
daniem ekonomistów z polską gospodarką nie jest dobrze. Tempo jej rozwoju słabnie z kwartału na kwartał. Według najczęstszych prognoz w całym 2013 r. PKB powinien wzrosnąć o 1,5 proc., czyli o 0,6 pkt proc. mniej niż w 2012 r. To spowolnienie wzrostu na skalę, z jaką nie mieliśmy do czynienia w ciągu całej poprzedniej dekady. Pamiętajmy jednak, że wciąż mówimy o wzroście. Można zatem oczekiwać, że kolejny rok z rzędu Polska będzie wyglądać stosunkowo dobrze na tle innych państw Europy, które faktycznie balansują na krawędzi recesji. Jak bardzo dalecy od optymizmu są obecnie ekonomiści, pokazała gorąca dyskusja wokół założeń tegorocznego budżetu. Rząd przyjął w nim, że nasza gospodarka urośnie o 2,2 proc. Zapisanie w ustawie tak optymistycznego scenariusza wzbudziło silną krytykę. Mogliśmy usłyszeć, że pogarszające się nastroje wśród konsumentów i przedsiębiorstw, a wraz z nimi malejąca konsumpcja i nakłady inwestycyjne (oczekiwany jest ich spadek o około 3 proc.) nie dają szans na osiągnięcie wskaźników przyjętych przez rząd. To może poskutkować cięciem wydatków publicznych w drugiej połowie roku. Powodów do zadowolenia nie daje również sytuacja na rynku pracy – na koniec 2013 r. spodziewany jest wzrost bezrobocia do 13,9 proc. Dla porównania – na koniec 2012 r. było ono o 0,5 pkt proc. niższe.
10
% | 1 (10) 2013
Ceny wolniej w górę, stopy mocno w dół Ochłodzenie gospodarki ograniczy za to presję inflacyjną, która w całym roku powinna się ukształtować na poziomie minimalnie przekraczającym 2 proc. Dla porównania – w ubiegłym roku wyniosła około 3,7 proc. Spowolnienie tempa wzrostu cen będzie następowało przy jednoczesnym niewielkim wzroście wynagrodzeń. Według szacunków płace nominalne powinny zwiększyć się średnio około 3 proc. Tym samym wynagrodzenia w ujęciu realnym mogą wzrosnąć o blisko 1 proc. W związku ze słabymi fundamentami gospodarki eksperci spodziewają się spadku stóp procentowych. Oczekiwania są takie, że Rada Polityki Pieniężnej, chcąc pobudzić gospodarkę i przeciwdziałać niekontrolowanemu spadkowi inflacji, będzie kontynuowała cięcie stóp. Powszechna jest opinia, że ich obniżka wyniesie 100 punktów bazowych, co oznaczałoby sprowadzenie głównej stopy procentowej NBP do poziomu 3,25 proc. (najwięksi sceptycy zakładają, że sytuacja w kraju będzie tak niekorzystna, że konieczne będą większe cięcia i stopy spadną poniżej 3 proc.).
Druga połowa roku szansą na przełom Kumulacja najbardziej niekorzystnych dla polskiej gospodarki czynników przypadnie na pierwsze półrocze 2013 r. Później powinniśmy już mieć do czynienia ze stopniowym
wychodzeniem z tych zawirowań, z dobrymi perspektywami na 2014 r. Te przewidywania i nadzieje będą jednak obarczone ryzykiem płynącym z otoczenia międzynarodowego. Ekonomiści oczekują, że wobec
Fot.: Shutterstock
inwestor
stagnacji popytu wewnętrznego głównym motorem polskiej gospodarki będzie eksport. Jeśli wierzyć prognozom analityków bankowych, dynamika handlu zagranicznego w całym 2013 r. powinna przekroczyć 4 proc. Na ile będzie to możliwe, pokażą wyniki z niemieckiego rynku, na który trafia lwia część naszego eksportu. Oczekiwany w połowie roku powrót ożywienia w Niemczech będzie z kolei uzależniony m.in. od tego, czy powrócą dobre czasy dla chińskiego rynku. Pytanie również, jak będzie kształtowała się sytuacja w strefie euro. Istnieją jednak obawy, że przykrych niespodzianek w obszarze wspólnej waluty, podobnie jak w ostatnich latach, nie zabraknie.
Giełda oazą optymizmu? Dane makroekonomiczne mocno wpływają na to, co
dzieje się na rynkach finansowych. Jednak wśród analityków rzadko słychać, by w 2013 r. na fali spowolnienia gospodarczego oczekiwali również gorszej koniunktury na GPW. Najczęściej mówi się, że indeksy warszawskiej giełdy będą kontynuować zwyżki z drugiej połowy 2012 r., choć tempo może nie być tak imponujące jak w ostatnich miesiącach. Jak to możliwe, że koniunktura giełdowa sprzyja, choć z gospodarki realnej dobiegają sygnały spowolnienia? Od maja 2012 r., kiedy obserwowaliśmy dno bessy, do końca roku WIG20 wzrósł o ponad 20 proc. Sprzyjały temu decyzje banków centralnych w Europie, które na ogromną skalę drukowały pieniądze, by zwiększyć płynność na rynku. Paradoksalnie pomogło również to, co nie doszło do skutku. Nie urzeczywistniły się pesymistyczne prognozy na 2012 r.: strefa euro nie rozpadła się, Hiszpania i Włochy nie zbankrutowały, a Grecja nie zrezygnowała ze wspólnej waluty. Inwestorzy liczą, że i w tym roku czarne scenariusze po prostu się nie sprawdzą. Problem w tym, że banki centralne zrobiły już w ubiegłym roku tak dużo, że dostępna im paleta narzędzi powoli się wyczerpuje. Dotyczy to przede wszystkim stóp procentowych, które są już na poziomach bliskich zera.
Niemiłe niespodzianki z zewnątrz W przypadku krajowego rynku bez zmian pozostanie to, że znajduje się on pod ogromnym wpływem danych napł y wając ych z USA. Pierwsze dni 2013 r. przyniosły dobrze widzianą przez inwestorów informację, czyli osiągnięcie przez władze Stanów Zjednoczonych porozumienia w sprawie tzw. klifu fiskalnego. Eksperci zwracają jednak uwagę, że porozumienie to jest tylko przejściowe, a cięcia budżetowe w kraju rządzonym przez Baracka Obamę w końcu będą musiały nastąpić, co położy się
cieniem na nastrojach panujących wśród globalnych inwestorów. Czy koniec końców może stać się tak, że fundamenty krajowej gospodarki zaczną się w połowie roku poprawiać, ale tempo wzrostu PKB i cen akcji przyhamują wieści o sytuacji globalnej? Takie ryzyko niestety istnieje. Na ile jest realne, dowiemy się dopiero za kilka miesięcy. Problemem wszystkich prognoz, z którymi mamy obecnie do czynienia, jest to, że wobec silnej niestabilności rynków są obarczone dużą niepewnością.
Kryzys trzeba wykorzystać Menedżerowie wielkich koncernów zwykli mawiać, że kryzys powinniśmy traktować nie jako zagrożenie, ale szansę na zmianę zasad gry. Coraz częściej mówi się, że perspektyw zwiększania konkurencyjności polscy przedsiębiorcy powinni upatrywać w innowacjach. Bez nich trudno będzie przetrwać, ponieważ przewagi takie jak np. niskie koszty pracy w kraju w końcu się wyczerpią. Współpraca biznesu i nauki jest konieczna, by w pełni wykorzystać nadarzające się okazje biznesowe. Zgodnie z powiedzeniem, że kto stoi w miejscu, ten się cofa, trzeba zwiększać nakłady na innowacje. Nie chodzi tylko o to, że w stosunku do krajów takich jak Niemcy mamy pod tym względem duże opóźnienie. Równie ważne jest to, że trzeba sobie stwarzać nowe możliwości, by wygrywać wzmożoną konkurencję, z którą mamy do czynienia w okresie kryzysu.
wśród analityków rzadko słychać, by w 2013 r. na fali spowolnienia gospodarczego oczekiwali również gorszej koniunktury na GPW
ZDANIEM EKSPERTA Tomasz Glinicki Dyrektor Departamentu Zarządzania Aktywami Copernicus Capital TFI Inflacja CPI wyniosła w grudniu 2.4 proc. i jest poniżej celu inflacyjnego RPP. Trend spadkowy powinien utrzymać się w najbliższych miesiącach. Będzie temu sprzyjać niski popyt konsumpcyjny. Oceniam, że w całym bieżącym roku inflacja będzie poniżej środka przedziału celu, co zmusi Radę do głębszych obniżek. Niska inflacja i dobra sytuacja związana z potrzebami pożyczkowymi (Ministerstwo Finansów już w grudniu miało sfinansowane ok. 27 proc. przyszłorocznych potrzeb pożyczkowych, a jeżeli uda się zrealizować plan podaży na I kwartał 2013 r., to będzie miało sfinansowane ponad 50 proc.), będą sprzyjały wycenie obligacji skarbowych. Nie należy spodziewać się powtórzenia spektakularnej hossy z 2012 r., ale przestrzeń do zarabiania na obligacjach pozostaje.
% | 1 (10) 2013
11
GIEŁDA
Czas na akcje Miniony rok przyniósł długo oczekiwaną poprawę na rynkach akcji. Najlepszy agresywny fundusz – Copernicus Akcji Dywidendowych – zanotował blisko 32 proc. zysku. Stabilizująca się sytuacja makroekonomiczna daje nadzieję na utrzymanie dobrych nastrojów i wzrostowego trendu na światowych giełdach Tekst: Małgorzata Stawarz
12
% | 1 (10) 2013
GIEŁDA
Średnie wyniki funduszy akcyjnych w latach 2003-2012 nazwa grupy
2003
2004
akcji amerykańskich
2009
2010
2011
2012
16,0%
-15,0% 7,6%
-26,0%
27,2%
12,0%
4,1%
-0,1%
-39,0%
35,4%
akcji azjatyckich bez Japonii
-48,1%
53,2%
12,4%
-17,8%
8,4%
akcji europejskich rynków rozwiniętych
-6,2%
-35,9%
18,4%
3,9%
-8,6%
14,7%
-43,1%
32,0%
9,4%
-13,0%
21,1%
akcji amerykańskich (waluta)
24,9%
-9,3%
akcji europejskich rynków rozwiniętych (waluta)
2005
2006
2007
2008
8,0%
-1,4%
-13,0%
-0,9%
10,9%
1,6%
13,0%
11,5%
-1,1%
akcji europejskich rynków wschodzących
12,6%
14,0% -48,7% 53,7% 16,6% -23,8% 22,7%
akcji globalnych rynków rozwiniętych
4,5%
-8,1%
24,6%
-12,3%
18,5%
10,0%
18,6%
akcji globalnych rynków wschodzących
Fot.: Shutterstock
7,1% -9,4% 6,7%
-28,6%
29,3%
15,4%
-11,7%
10,4%
-50,2%
67,8%
14,2%
-17,0%
9,0%
akcji polskich małych i średnich spółek
51,6%
20,0%
5,2%
78,9%
18,7%
-56,7%
42,6%
18,8%
-27,1%
17,2%
akcji polskich uniwersalne
35,4%
24,3%
23,8%
42,3%
12,4%
-49,8%
40,1%
19,0%
-23,2%
17,7%
-62,7%
60,9%
9,9%
-38,4%
7,5%
akcji zagranicznych sektora nieruchomości Źródło: FUNDonline Fi, Analizy Online.
I
nwestycyjne okazje, a tych w 2013 r. nie powinno brakować, zawsze łatwiej wykorzystywać tym funduszom, które mają relatywnie mniejsze aktywa i mogą prowadzić bardziej elastyczną politykę. Jedna ze złotych zasad inwestycji mówi, że kryzys to najlepszy czas na zakup przecenionych akcji.
W PIERWSZEJ KLASIE
MOCNA TRZYNASTKA
Doświadczenie pokazuje jednak, że niewielu inwestorów ma odwagę zwiększać zaangażowanie w papiery spółek w czasach, gdy na giełdach „leje się krew”. Gremialnie nabywają jednostki funduszy agresywnych dopiero wtedy, gdy o dobrych historycznych wynikach będzie już naprawdę głośno w popularnych mediach. Tymczasem na największe zyski mogą liczyć te osoby, które w pociągu zwanym hossą znajdą się w pierwszych wagonach za lokomotywą. Potwierdził to rok 2012. Gdy z pierwszych stron gazet nie schodził temat kryzysu, a wszyscy żyli doniesieniami ze stojącej nad przepaścią Grecji i Hiszpanii i załamywali ręce nad topniejącą dynamiką tempa wzrostu PKB w Polsce, giełdy antycypowały już spodziewaną poprawę sytuacji na świecie, w tym ucieczkę Stanów Zjednoczonych znad klifu fiskalnego. W efekcie indeks WIG zakończył rok z najwyższym wzrostem od 2009 r. (26,2 proc.). Najmocniej w górę poszybowały papiery spółek surowcowych (WIG-Surowce zyskał blisko 80 proc.!), chemicznych (indeks branżowy wzrósł o prawie 60 proc.) i paliwowych (niemal 40 proc.). Średni zwrot z inwestycji w fundusze akcji polskich przekroczył 17 proc., a mediana wyniosła 20,25 proc. Najwięcej zarobili posiadacze jednostek funduszu Copernicus Akcji Dywidendowych: wartość ich inwestycji na koniec roku była o niemal 1/3 (31,7 proc.) większa niż 12 miesięcy wcześniej.
Tak pokaźne zyski stały się udziałem wąskiej grupy najodważniejszych inwestorów świadomych mechanizmów i emocji targających rynkami. „Portret finansowy Polaków” opublikowany pod koniec roku przez Deutsche Bank PBC dowodzi, że w 2012 r. (podobnie jak w 2011 r.) większość Polaków wybierała inwestycje, które – w ich opinii – miały chronić kapitał, a nie go pomnażać. Rok 2013 – w dość zgodnej opinii analityków – powinien przynieść kontynuację wzrostowego trendu na światowych giełdach i w konsekwencji uspokojenie nastrojów na świecie. Również warszawski parkiet będzie się raczej trzymał mocno. Zabraknie wprawdzie silnych impulsów wzrostowych, jakimi w ostatnich latach były ogromne dotacje z unijnych środków czy organizacja Euro 2012, ale rozpoczęta seria obniżek stóp procentowych powinna sprzyjać wykorzystywaniu rezerw i dalszemu niwelowaniu dystansu dzielącego nas od unijnej średniej. Noworoczny „tweet” premiera prognozującego, że unikniemy recesji, a 2013 r. będzie lepszy, niż sądzą pesymiści, zdaje się być czymś więcej niż urzędowym zaklinaniem rzeczywistości. Ponadto dość nieoczekiwany powrót do dyskusji o wejściu Polski do strefy euro zapewne podniesie notowania naszego kraju w oczach zagranicznych inwestorów. Ten rok powinien też dać pierwsze odpowiedzi na pytania o to, czy państwowy wehikuł inwestycyjny – spółka Polskie Inwestycje Rozwojowe – może być skutecznym narzędziem wspierania wzrostu i tworzenia nowych miejsc pracy.
% | 1 (10) 2013
13
rynki
Chiny w liczbach liczba ludności 1 344 130 000 (stan na 2012 r.)
na jedną dziewczynkę rodzi się 1,18 chłopców
współczynnik dzietności 1,4 (dla porównania w Polsce 1,39), wzrost r/r 0,47%, 156. na świecie
Chińska wróżba Tempo rozwoju w Państwie Środka jest oszałamiające i niewiele wskazuje, by miało się zmienić w najbliższych latach. Cały świat przygląda się temu z mieszaniną podziwu i trwogi. Bo Chiny to zagadkowy kraj, gdzie nowoczesne technologie funkcjonują obok starych, od setek lat powtarzanych przesądów Tekst: Rafał Tomański
D
o 10 lutego 2013 r. Chińczycy będą świętowali nadejście nowego roku. Tym razem jego patronem ma być wąż. Dwanaście zwierząt, występujących cyklicznie jedno po drugim, i do tego żywioły: drewno, ogień, ziemia, metal i woda – kombinacja 12 (zwierząt) i 5 (żywiołów) daje 60 różnych możliwości. Ściślej mówiąc, 10 lutego rozpocznie się rok wodnego węża. Wąż to zwierzę, które według legendy przybyło na metę jako szóste (zwierzęta ścigały się, które pierwsze przekroczy rwącą rzekę, kolejność dotarcia na ląd oznaczała porządek w zodiaku). Posłużył się sprytem – owinął się wokół końskiej pęciny. Woda z kolei może być utożsamiana z niestałością i słabością, ale wielka woda stanowi siłę, z którą trudno
14
% | 1 (10) 2013
się zmierzyć. Dziś można te wierzenia uważać za anachronizm, ale dla Chińczyków są one tak samo ważne jak setki lat temu. Czy w roku wodnego węża skorzystają ze sprytu, by przebrnąć przez rzekę światowego kryzysu, ale też by pokonać problemy stojące przez krajem w dobie technologicznego rozwoju?
Wyzwania wewnątrz i na zewnątrz Państwo Środka wchodzi w 2013 r. z nową kadrą chińskich polityków. Stoją przed nimi nie lada wyzwania – kraj wraz z przemianami technologicznymi ulega wpływom światowej opinii publicznej i znajduje się pod większym nadzorem zwykłych obywateli niż kiedyś. Większym, niż chciałyby władze partii. Odchodzący prezydent
Hu Jintao i premier Wen Jiabao byli świadkami ogromnej przemiany – liczba internautów zwiększyła się z 20 mln w 2001 r. do 538 mln obecnie. Z Chin pochodzi prawie 300 mln kont mikroblogerów. Jednak chiński system polityczny nie lubi, by sprawy były pozostawione same sobie. Utrzymanie wszechobecnej cenzury i dostosowanie do nowej sytuacji stanowi ogromne wyzwanie dla władz nowoczesnych Chin. Jednocześnie władze te nie przestają marzyć o światowej potędze. Obecnie pod względem wielkości gospodarki Chiny są na drugim miejscu (zaraz za Stanami Zjednoczonymi), z którego skutecznie zepchnęły Japonię. Według analityków przy podobnym tempie rozwoju całego kraju chińska gospodarka może być w 2030 r. największa na świecie!
Chiński sen o potędze zawiera w sobie wieki klęsk, ale także podbojów i zwycięstw. Jednym z ostatnich jest wygrana z amerykańskim gigantem Apple. Mimo że praktycznie cała produkcja i-gadżetów pochodzi z chińskich fabryk tajwańskiego koncernu Foxconn, wystarczył jeden komentarz szefa China Mobile Li Yue, by kapitalizacja Apple’a spadła o 35 mld dolarów. Powiedział on o firmie z Cupertino, że nie może być pewna wprowadzenia do oferty chińskiego telekomu flagowego iPhone’a oraz że „oferowane przez Amerykanów warunki muszą być naprawdę konkurencyjne”. Konkurencyjne w stosunku do oferty Nokii i Microsoftu, które mogą być pewne, że do chińskiego odbiorcy trafi najnowszy model smartfona z systemem
Windows 8 – Lumia 920T. Dlaczego jedno słowo China Mobile jest tyle warte? Bo to największy operator komórkowy na świecie z ponad 700 mln klientów… Nie tylko los smartfonów zależy od zdania chińskich producentów. Największym na świecie wytwórcą pecetów jest obecnie firma Lenovo z Pekinu, której stworzono historię nie gorszą od opowieści o garażach z Krzemowej Doliny (Lenovo narodziło się w chińskim odpowiedniku kalifornijskiej wylęgarni najciekawszych informatycznych pomysłów, czyli w Instytucie Komputerów Chińskiej Akademii Nauk) i – jakby tego było mało – obecnie kreuje się postać lokalnego odpowiednika Jonathana Ive’a, prawej ręki Steve’a Jobsa. Chiński mistrz designu Yao Yingjia z prawdziwą pasją opowiada o najnowszych modelach sygnowanych marką Lenovo. Wszystko to dzieje się zaledwie osiem lat po przejęciu segmentu amerykańskiego IBM odpowiedzialnego za komputery osobiste. Ósemka to dla Chińczyków bardzo wartościowa liczba.
Fot.: Shutterstock
Szczęśliwy numerek Świat nowych technologii w Chinach nie jest wolny nie tylko od cenzury i sympatii decydentów, ale też od… numerologii. Widoczne to jest szczególnie w internecie. Domeny 55.com, 33.com czy 11.com osiągają ceny liczone w setkach tysięcy dolarów (55.com zostało sprzedane za ponad 2 mln dolarów!). W Azji od wieków wierzy się w znaczenie niektórych liczb. Warto mieć w rejestracji wspomnianą cyfrę osiem, bo jej wymowa brzmi podobnie jak „bogactwo”. Nie ma czwartego piętra, bo kto by chciał mieszkać na kondygnacji kojarzącej się ze słowem „śmierć”. Po trzecim jest od razu piąte. Gdy decydowano o dacie otwarcia letnich igrzysk w Pekinie w 2008 r., postanowiono zwielokrotnić ósemki i dokonać uroczystego otwarcia 8 sierpnia o godzinie 20:08. Impreza, której przyświecało powtórzone parokrotnie hasło „bogactwo”, musiała przynieść chwałę gospodarzom. Ważną datą okazał się też 11 listopada 2011 r. – nagromadzenie jedynek zostało skojarzone z sytuacją demograficzną. Polityka jednego dziecka zaburzyła naturalne proporcje, dlatego Chiny wchodzą w nowy rok z nadmiarem mężczyzn – jest ich aż 34 mln. Nie mają partnerek, ale mają comiesięczną wypłatę. Wykorzystano więc 11 listopada jako święto singli
i dorobiono odpowiednią ideologię poświęconą szukaniu szczęścia w życiu. Podczas Singles’ Day (dosłownie Dzień Singla) samotna osoba może dokonać zakupów w sklepach internetowych po bardzo okazyjnych cenach. Druga edycja przyniosła sprzedaż na poziomie prawie 2,5 razy większym niż w Stanach Zjednoczonych podczas tak zwanego Cyber Monday – dnia zwiększonej sprzedaży. Wynikiem 3,1 mld dolarów Chińczycy wyprzedzili Amerykanów, którzy w zeszłym roku osiągnęli 1 mld 250 mln. Skorzystał na tym m.in. internetowy gigant Alibaba – największy gracz e-commerce w Chinach, stopniowo zdobywający także światowe rynki.
Wróżba przesądzona W Chinach jest o wiele więcej konsumentów niż w USA i Japonii i mimo że zarabiają mniej, swoją masą będą w stanie doprowadzić kraj na pierwsze miejsce światowego e-commerce już w 2015 r. Komunistyczna Partia Chin z nowym przywódcą Xi Jinpingiem bacznie przygląda się tym trendom i wie, że sprzedaż w sieci oznacza ogromne zyski dla państwa. Jednym z celów krajowej polityki gospodarczej jest pięciokrotne zwiększenie poziomu chińskiego e-commerce do prawie 3 bln (to nie pomyłka) dolarów właśnie w 2015 r. Jak widać, chińska rzeczywistość jest dość złożona. Internautów przybywa w astronomicznym tempie, chiński China Mobile jest największym operatorem komórkowym na świecie, rynek wykazuje praktycznie nieograniczone możliwości produkcyjne oraz popytowe. Trwające od kilku lat rozmowy na temat partnerstwa transpacyficznego, czyli porozumienia o największym wspólnym rynku na świecie, mimo że odbywają się bez udziału Chin, w istocie są oceniane jako ogromny ukłon w ich stronę, oddawany nawet przez USA. Wszak to połączone siły Ameryki i m.in. Australii, Malezji, Wietnamu, Meksyku, Chile oraz kilku innych państw, w tym prawdopodobnie Japonii, będą służyły temu, by jeszcze bardziej otworzyć granice dla chińskich wyrobów. A to pozwala przypuszczać, że szanse na bycie największą gospodarką na świecie w 2030 r. są bardzo duże, jeśli nie przesądzone. Pytanie, czy za kilkanaście lat Chiny nadal będą dla nas zagadką, czy jednak łatwiej będzie zrozumieć ten kraj przesądów i wszechobecnej numerologii.
Podróże z chińskim smakiem Specjalnie dla Państwa zorganizujemy wyjazdy do Chin: - motywacyjne - integracyjne - objazdowe - wypoczynkowe - szkoleniowe - targowe - misje gospodarcze Tematyczne: - Medycyna chińska, masaże - Tybet i jedwabny szlak - Nauka Tai chi i innych sztuk walki - Kursy gotowania - Formuła 1 China Town Travel s.c. Al. Jerozolimskie 87 02-001 Warszawa tel.: +48 22 621 22 41, +48 22 629 21 67 fax: +48 22 629 43 35 e-mail info@chinatown-travel.pl
www.chinatown-travel.pl
Na działalność charytatywną żon bogatych mężów przyjęło się patrzeć z przymrużeniem oka. Jednak filantropię w wydaniu Melindy Gates trudno uznać za biznesową kurtuazję 16
% | 1 (10) 2013
Fot.: Getty Images
lider
lider
Melinda Gates. Miliarderka z misją
Tuż przed ślubem, w grudniu 1993 r. otrzymała od swojej przyszłej teściowej list z ewangelicznym przesłaniem: „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie”. Kilka lat później namówiła swojego męża do założenia fundacji. Dziś Melinda Gates – żona słynnego miliardera – jest uznawana za pierwszą damę światowej filantropii Tekst: Rafał Tomański
P
odobno jej pierwszą miłością były komputery Apple (model II, a potem III). Język programowania BASIC opanowała, mając 14 lat. Siostry z liceum urszulanek, do którego uczęszczała, wspominają, że Melinda French realizowała maksymę „Jeden dzień, jeden cel” – czy było to przebiegnięcie dodatkowego kilometra, czy opanowanie nowego słówka. Już wtedy też wyróżniała się niezwykłym zaangażowaniem w działalność charytatywną. Melinda urodziła się w 1964 r. w Dallas w Teksasie. Jej rodzice, przedstawiciele klasy średniej, robili wszystko, by zapewnić czwórce swoich dzieci jak najlepszą edukację. Matka zajmowała się domem, ojciec, z wykształcenia inżynier lotniczy, rozkręcił firmę sprzątającą – zdarzało się, że w weekendy Melinda pomagała w rodzinnym interesie, szorując podłogi i kosząc trawniki. Liceum ukończyła jako najlepsza w swoim roczniku. Po studiach (informatyka, ekonomia i MBA na Duke University – Bill, niedoszły absolwent
Harvardu, może jej pozazdrościć) trafiła do pracy do firmy Microsoft, gdzie szybko awansowała. Na jednej ze służbowych kolacji poznała szefa, który, jak wspomina, wydał jej się naprawdę zabawny. Kiedy jakiś czas później wpadli na siebie na parkingu i Melinda nie zgodziła się na randkę w późniejszym terminie – za dwa tygodnie – Bill Gates specjalnie dla niej przearanżował swój napięty grafik, by spotkać się z nią tego samego wieczoru. Romans Melindy z szefem, zanim para stanęła na ślubnym kobiercu na Hawajach, trwał kilka lat. Po ślubie Melinda odeszła z firmy, by skupić się na prowadzeniu domu i wychowaniu trójki dzieci – Jennifer (16 lat), Rory’ego (13 lat) i Phoebe (9 lat). W rezydencji o powierzchni 6100 m kw. (7 sypialni, 24 łazienki, 6 kuchni, sala kinowa, biblioteka, siłownia, basen…), wartej 125 mln dol., położonej nad jeziorem Waszyngton Melinda za wszelką cenę próbuje zachować prywatność i „normalność” swojej rodziny. Dzieci mogą korzystać z komputera najwyżej przez godzinę
dziennie i nie wolno im mieć nic z logo Apple’a, świętością są wspólne wakacje i długie rodzinne kolacje. Melinda bardzo dba o formę – raz w tygodniu, podczas godzinnego biegania z przyjaciółmi, pokonuje ponad 10 km, regularnie ćwiczy, okazjonalnie grywa z mężem w golfa. Może się również pochwalić ukończonym maratonem w Seattle. Na powrót do działalności publicznej zdecydowała się, gdy najmłodsze dziecko poszło do szkoły. Jednak to nie firma, ale fundacja założona w 2000 r. wspólnie z mężem stała się jej nową pracą i oczkiem w głowie. Swoje zaangażowanie z biznesu na filantropię przesunął także Bill. Podobno stało się to za namową Melindy. „On jej potrzebuje” – twierdzi Warren Buffett, przyjaciel rodziny.
Filantropia miliarderów Na działalność charytatywną żon bogatych mężów przyjęło się patrzeć z przymrużeniem oka. Jednak filantropię w wydaniu Melindy Gates trudno uznać za biznesową kurtuazję, a współszefowanie fundacji –
za mężowską uprzejmość. Warren Buffett, który postanowił wesprzeć swoją fortuną organizację Gatesów (sumą 31 mld dol., czyli 85 proc. majątku), mówi, że nie jest pewny, czy zdecydowałby się na ten hojny gest, gdyby nie jego zaufanie do Melindy – jej wizji i talentu do zarządzania. W superlatywach wyraża się o niej także inny przyjaciel domu – Bono, lider U2, sam znany z dobroczynności. Na liście magazynu „Fast Company” – „Lidze niezwykłych kobiet” – obok Melindy znajdziemy Hillary Clinton, Oprah Winfrey, Alicię Keys czy Jennifer Buffett (synową miliardera). Za namową Gatesów do przekazania na cele charytatywne przynajmniej połowy swojego majątku zobowiązało się już 40 innych krezusów, wśród nich: Paul Allen, George Lucas, Barron Hilton, David Rockefeller, Ted Turner i Mark Zuckerberg. Fundacja Billa i Melindy Gatesów zatrudnia 1000 osób i działa w ponad 100 krajach. Od początku istnienia koncentruje się przede wszystkim na pomocy systemowej dla krajów
% | 1 (10) 2013
17
lider
18
% | 1 (10) 2013
Reporterskie śledztwo dziennikarzy „Los Angeles Times” sprzed kilku lat wykazało, że miliarderzy naprawiają problemy, do których powstania sami się przyczyniają miliarderzy naprawiają problemy, do których powstania sami się przyczyniają – inwestycjami mającymi zabezpieczać środki fundacji. Przykładem tego błędnego koła są udziały w koncernach paliwowych zatruwających Afrykę i rażąco łamiących zasady społecznej odpowiedzialności biznesu właśnie tam, gdzie kierowana jest pomoc fundacji. Nie wszystkim też podoba się samozwańcza wizja Gatesów dotycząca szkolnictwa w Stanach. Najgłośniej jednak zrobiło się o Melindzie, kiedy zdecydowała się zająć kwestią… antykoncepcji.
Na wojnie z Kościołem Wychowanka urszulanek, zdeklarowana i gorliwa katoliczka, cioteczna prawnuczka jezuity – Melinda długo
się wahała, czy może otwarcie sprzeciwić się naukom Kościoła. Chodzi o prawa reprodukcyjne kobiet w krajach rozwijających się – tę kwestię po wielokrotnych wizytach w regionach Afryki subsaharyjskiej filantropka uznała za priorytetową w swojej działalności. Jej zdaniem brak kontroli urodzeń to palący problem wśród najbiedniejszych rodzin. – Po prostu nie ma możliwości, by podczas rozmowy z kobietami o ich życiu nie wypłynął temat planowania rodziny – tłumaczy swoje zaangażowanie. Jednocześnie zapewnia, że nie zależy jej na walce z Watykanem, który już ostro skrytykował jej działania, ale na ratowaniu życia kobiet i dzieci, które w wyniku setek tysięcy niechcianych ciąż jest zagrożone.
– Nie mówimy o aborcji – przekonuje – ale o wpływie kobiet na kształt ich rodzin, możliwości utrzymania dzieci, zapewnieniu im edukacji, uniknięciu powikłań wynikających z braku przerwy pomiędzy kolejnymi ciążami. Do końca 2020 r. fundacja Billa i Melindy przekaże 0,5 mld dol. na zapewnienie 120 mln kobiet na świecie dostępu do antykoncepcji. Przeciwnicy tej kampanii, środowiska pro-life, oskarżają Melindę o sprzyjanie eugenice i polityczny zwrot na lewo. Ten ideologiczny konflikt raczej nie skłoni filantropki do porzucenia swojej misji. – Moją rolą jest zabieranie głosu w imieniu tych kobiet, które nie mają takiej pozycji i możliwości – mówi bez zażenowania. I robi swoje.
Fot.: AFP/East News
rozwijających się w obszarach zdrowia i rozwoju (m.in. programy badawcze nad szczepionkami, walka z AIDS, malarią, głodem i skrajnym ubóstwem). Osobny program fundacji jest przeznaczony dla Stanów Zjednoczonych, gdzie Gatesowie próbują zreformować system edukacji. Fundacja jest największą na świecie organizacją grantodawczą. Gatesowie osobiście czytają wszystkie wnioski składane o dotację powyżej 40 mln dol. W Polsce ich fundacja finansuje Program Rozwoju Bibliotek, na który przeznaczyła 28 mln dol.! Bill i Melinda zadeklarowali, że do końca swojego życia przekażą na działalność fundacji około 95 proc. majątku, a więc ponad 100 mld dol. Na pytanie, co zostanie dla ich własnych dzieci, Melinda odpowiada: „Wystarczająco dużo pieniędzy, by zrobić wszystko, ale za mało, by nie robić nic”. Choć skala działań i środków jest imponująca, wokół fundacji kłębią się kontrowersje. Reporterskie śledztwo dziennikarzy „Los Angeles Times” sprzed kilku lat wykazało, że
Choć skala działań i środków jest imponująca, wokół fundacji kłębią się kontrowersje.
advertorial
Widok z parku wakacyjnego na masywy Szrenicy i Śnieżki
parki
wakacyjne
Parki wakacyjne to turystyczny raj na ziemi, zwłaszcza dla rodzin z dziećmi. W Europie tzw. vacation parks znane są od wielu lat i tych, którzy mieli okazję spędzić w nich choć jedne wakacje, z pewnością ucieszy wiadomość, że wchodzą do Polski. Czy podbiją nasze serca?
Fot.: Univitae Sp. z o.o.
T
ypowy park wakacyjny, znany z Francji, Niemiec czy Włoch, to duży teren, na którym inwestor realizuje zwykle kilkaset apartamentów rekreacyjnych. Domy sprzedawane są inwestorom, a operator parku prowadzi działalność, wynajmując apartamenty turystom. Park wakacyjny leży zazwyczaj nad jeziorem, w lesie lub w dolinie gór, skąd rozpościera się widok na okolicę. Parki wakacyjne idą o krok dalej niż typowe hotele i zapewniają gościom szereg atrakcji, dzięki czemu co roku przyciągają tysiące turystów, i to nie tylko w okresie wakacji. U podstaw modelu biznesowego parków leży bowiem założenie, by uniezależnić się od sezonowości w turystyce, a właścicielom generować zyski przez cały rok. Obok basenów, boisk piłkarskich, wypożyczalni sprzętu sportowego, restauracji oraz strefy spa parki wakacyjne oferują miejsca przeznaczone specjalnie dla dzieci oraz opiekę animatorów. Tym spo-
sobem każdy z gości, bez względu na wiek, znajdzie w parku wakacyjnym coś dla siebie.
Parki wakacyjne w Polsce – pierwsze jaskółki Do tej pory inwestorzy realizowali w Polsce zwykle pojedyncze budynki hotelowe bez rozbudowanej infrastruktury. Pierwszym odważnym inwestorem parku wakacyjnego jest spółka Univitae, która w Szklarskiej Porębie realizuje duży projekt apartamentowo-hotelowy. Na zboczu góry na bardzo dużym terenie powstał już pierwszy budynek apartamentowy i budowane są kolejne apartamenty oraz hotel z basenami i restauracjami, place zabaw, własny stok narciarski dla dzieci, górski strumień i trzy ogrody zapachowe. Miejsce inwestycji zostało wybrane nieprzypadkowo. Szklarska Poręba charakteryzuje się właściwościami zdrowotnymi oraz mikroklimatem rodzaju alpejskiego, których połączeniem nie może się poszczycić żadne
inne miejsce w Polsce. Na tym terenie występują śladowe ilości radonu, nietrwałego pierwiastka będącego środkiem wykorzystywanym w leczeniu chorób narządów ruchu, dróg oddechowych i skóry. Drugą zaletą jest występowanie tu mikroklimatu rodzaju alpejskiego, co oznacza, że warunki klimatyczne są porównywalne z tymi w miejscowościach alpejskich, panującymi na wysokości około 2000 m n.p.m. Ten walor jest wykorzystywany w treningach sportowych podnoszących sprawność oraz siłę. Dlatego w Szklarskiej Porębie często można spotkać trenujących czołowych zawodników Polski reprezentujących wiele dyscyplin. Śnieg utrzymuje się tu średnio ponad 110 dni w roku, od listopada do kwietnia – maja. Tutaj są najlepsze w Europie Środkowej trasy dla narciarzy biegowych (Jakuszyce) i trasa zjazdowa ze Szrenicy FIS, będąca najbardziej stromą ścianą zjazdową w Polsce.
Jak zarobić na wypoczynku? Park wakacyjny Sun & Snow Resorts to interesująca opcja dla inwestorów zainteresowanych zakupem apartamentów, ponieważ są one przeznaczone na sprzedaż. Właściciel apartamentu będzie mógł korzystać z lokalu we własnym zakresie lub oddać w wynajem operatorowi kompleksu, który gwarantuje roczne zyski na poziomie 9 proc. Ceny zakupu lokali zaczynają się od 147 tys. zł netto, a maksymalizację dochodu zapewnia Sun & Snow, spółka, która zarządza ponad 500 apartamentami w całej Polsce. Prezes spółki Marcin Dumania przewiduje, że z obłożeniem nie będzie problemu: „Z danych Instytutu Turystyki wynika, że w ostatnich latach wielu Polaków decyduje się na wypoczynek w kraju, czemu sprzyjają brak ryzyka walutowego i upadki biur podróży”. Operator parku udostępnił nabywcom Klub Właściciela, w ramach którego właściciel apartamentu może bezpłatnie korzystać z apartamentów w sieci Sun & Snow w innych kurortach nad morzem, w górach i na Mazurach. Więcej informacji o parku wakacyjnym na stronie: www.szklarskaresort.pl i pod numerami telefonów 696 080 040 oraz 660 445 691
% | 1 (10) 2013
19
Tomasz Cisek, Paweł Nowacki
E-wangeliści
George Friedman
Następna dekada
Helion
Wydawnictwo Literackie
Ta książka to zbiór wywiadów z 18 osobami, które wywarły wpływ na rozwój polskiego e-biznesu i – szerzej – polskiego internetu
A
Współczesny makiawelizm w najlepszym wydaniu. Politolog i szef prywatnej agencji wywiadowczej Stratfor opisuje czynniki, które będą wpływały na świat w nadchodzących latach
utor wywiadów Tomasz Cisek (wspomagany redaktorsko przez Pawła Nowackiego) wiedział, jak dobrać rozmówców – w końcu sam przez lata był związany z rynkiem reklamy internetowej, a później uczestniczył w rozwijaniu kolejnych e-przedsięwzięć. Ojciec portalu Money.pl. Założyciele Wirtualnej Polski. Prezes Onetu. Szef Allegro. Ich wpływu na polski internet nie sposób przecenić. Wywiady przeprowadzone przez Tomasza Ciska pozwalają poznać ich początki, biznesowe fascynacje, zachodnie wzorce, którymi się inspirowali (i do których potrafią się przyznać). To historia nie tylko wizjonerów, ale też po prostu ludzi zmagających się ze zwykłymi biznesowymi problemami w niezwykłej, e-biznesowej otoczce. Olbrzymią wartością książki jest to, że autor spotkał się nie tylko z twórcami lub prezesami serwisów, które zna każdy polski internauta, ale także z osobami, które rozwijały w naszym kraju rynek reklamy internetowej oraz profesjonalnych badań internetu. Nikt chyba nie zaprzeczy, jak ważna – a jednocześnie w powszechnej świadomości pomijana – jest ta część sieci. Tym bardziej cieszy możliwość poznania historii i poglądów osób za nią odpowiedzialnych.
Thomas J. Sargent, François R. Velde
Wielki problem drobniaków
Kurhaus Publishing 2012
T
o nie jest książka stricte ekonomiczna, ale niewątpliwie pozycja warta lektury. Friedman wypowiada się z bardzo jednoznacznie określonej pozycji – jako „doradca” przyszłych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Stanów, które pozostały jedynym liczącym się światowym imperium. Z dużą erudycją, ale i w bardzo przystępny sposób opisuje globalne wyzwania, którym będą musieli sprostać przywódcy USA. W jakich częściach świata mają istotne (gospodarcze!) interesy, którymi państwami powinni interesować się bardziej niż innymi, jakie sojusze powinni zawierać, a których sojuszników traktować z nieco mniejszą atencją. To bardzo jednostronna analiza, ale w końcu czego oczekiwać po przedstawicielu największego czy wręcz jedynego światowego mocarstwa? Na pewno do tej lektury wrócę za 10 lat, by sprawdzić, na ile Friedmanowi udało się przewidzieć rozwój sytuacji politycznej na naszym globie.
Na naszej półce znajdziesz lektury według klucza
20
% | 1 (10) 2013
Wielkie rozczarowanie. Fascynująca historia opowiedziana w absolutnie odstręczający sposób
Z
acznę od plusów – dwaj ekonomiści zgromadzili imponujące dane o rodzajach i przelicznikach monet obowiązujących w Europie i Stanach Zjednoczonych od średniowiecza do początków XX w. Przebrnęli przez ogrom historycznych źródeł zawierających przemyślenia ówczesnych intelektualistów na temat pieniądza. Niestety, sposób przekazania tej wiedzy nie pozwalał mi ani przez moment czerpać przyjemności z lektury. Wyjaśnienie, dlaczego problem monet o niskich nominałach był tak istotny, jest podane w sposób nieprzystępny (autorzy wspominają np. o niepokojach społecznych wywoływanych brakiem drobniaków, ale to niemalże jedynie przypis na marginesie). A przecież dochodzenie przez wieki do współczesnego systemu monetarnego to temat naprawdę fascynujący – szkoda, że nie udało się go w równie fascynujący sposób opowiedzieć. Ogromna liczba danych i matematyczne modele wydają się dla autorów bardziej istotne niż historia ludzkiej myśli i ludzkich zmagań z pieniądzem.
W godzinach szczytu – warto spóźnić się na spotkanie, by ją przeczytać, wartościowa, dobra lektura Po lunchu – w sam raz do popołudniowej kawy, nie trzeba się spieszyć, ale też nie należy czekać z lekturą do wieczora Do poduszki – skutecznie usypia i wycisza umysł, polecamy jedynie jako środek nasenny
Fot.: materiały prasowe
Przeczytał i zrecenzował: Jerzy Jezierowicz
półka z książkami
advertorial
INWESTYCJA W UŚMIECH Statystyki podają, że 96 proc. dorosłych Polaków czuje obawę przed pójściem do stomatologa, a część pacjentów bywa wręcz sparaliżowana strachem przed rozpoczęciem leczenia. Dentofobia często jest silniejsza niż chęć dbania o zdrowie i estetykę naszego uśmiechu.
J
ednocześnie z danych Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego wynika, że przeciętny Polak po 35. roku życia nie ma aż 11 zębów, a co czwarty po 65. roku życia w ogóle nie ma uzębienia. Takie statystyki zatrważają, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż w obecnych czasach coraz więcej mówi się o wizerunku oraz roli, jaką odgrywa on, wraz z efektem pozytywności uśmiechu, w budowaniu wiarygodności i osiąganiu spełnienia zawodowego. Zachodnie wzorce dotyczące powodzenia w biznesie wskazują na to, że osoby uśmiechnięte postrzegane są jako bardziej spełnione, pogodne, atrakcyjne, odnoszące sukces i pewne swoich wartości. Jednak rzeczywistość naszego kraju i dane statystyczne jednoznacznie pokazują, że polskiego człowieka sukcesu nie zawsze można poznać po pięknych, zdrowych zębach. Przywiązujemy bowiem dużą wagę do tego, gdzie mieszkamy, czym jeździmy, jak się ubieramy, co kolekcjonujemy… ale troska o zdrowie, zwłaszcza w odniesieniu do uśmiechu, jest wciąż niewystarczająca! Co zrobić, by ją zwiększyć i zmienić naszą nadwiślańską mentalność? Przede wszystkim należy zmienić nastawienie wobec leczenia stomatologicznego i uwolnić się od stereotypowego myślenia na jego temat. Najczęściej spotykane jest przekonanie, że u dentysty musi boleć. Nie musi! Stomatologia, jak mało która dziedzina medycyny, oferuje rozliczne możliwości leczenia jamy ustnej nie tylko bez miejscowego bólu, ale także przy wyeliminowaniu strachu, stresu, lęków i różnorodnych obaw. Jeśli pacjent boi się bólu, ale nie odczuwa paraliżującego strachu i może uczestniczyć w zabiegu, oferowane są znieczulenia miejscowe (spray, żel, znieczulenie nasiękowe czy przewodowe). Jeśli lęka się poza bólem także wrażeń słuchowych, wzrokowych czy zapachowych, można zabiegi lecznicze przeprowadzić w półuśpieniu (sedacji) lub w narkozie. Dużą zaletą takich rozwiązań jest fakt, że w trakcie zabiegów można przeprowadzić kompleksowe leczenie (np. usunąć zęby, wszczepić implanty, założyć uzupełnienia protetyczne). Drugi mit to przekonanie, że po utracie zębów nie musimy uzupełniać luk. Musimy! Uzupełnianie braków zębowych jest niezbędne nie tyko ze względów estetycznych, ale przede wszystkim zdrowotnych. Możemy uzupełniać braki za pomocą uzupełnień protetycznych ruchomych lub stałych (np. mosty porcelanowe). Te ostatnie wymagają jednak szlifowania sąsiednich, często zdrowych zębów. Jeśli chcemy tego uniknąć, wówczas najlepszym rozwiązaniem jest leczenie implantologiczne (wszczepienie implantów). Warto wiedzieć, że dzisiejsza nowoczesna forma leczenia implantologicznego miała swój początek w 1965 r. To właśnie 47 lat temu profesor Ingvar Branemark odkrył zjawisko osseointegraacji, co dało początek stosowaniu implantów w stomatologii. Fenomen tego zjawiska polega na trwałym połączeniu pomiędzy powierzchnią implantu a kością pacjenta, które umożliwia lekarzowi odtworzenie brakujących korzeni zębów, a następnie pozwala na protetyczne odbudowanie na nich koron. Implanty w niczym nie ustępują własnym zębom – poza uzupełnieniem braków, a co za tym idzie, lepszym zdrowiem, dodatkowo zapewniają bardzo dobre walory estetyczne, podwyższają samoocenę i w efekcie pozwalają nam zachować lepsze samopoczucie. Jednocześnie, jeśli właściwie o nie dbamy, są realną inwestycją na długie lata. Leczenie implantologiczne niesie ze sobą kolejny mit: często uważa się, że jest ono długoczasowe i skierowane tylko do wąskiej grupy
pacjentów. Nie jest! Prawie w każdym przypadku można rozważyć wykonanie wszczepów zębowych, nawet jeśli u pacjenta są trudne warunki anatomiczne. Możemy bowiem znacząco je polepszyć, wykonując np. zabiegi sterowanej regeneracji kości czy podniesienia zatok szczękowych. Oczywiście, ważne jest uwzględnienie ogólnych i miejscowych przeciwwskazań. Te ostatnie to np. wyleczenie wszelkich infekcji w jamie ustnej, wyleczenie próchnicy zębów i parodontozy. Należy pamiętać o tym, że to nie wiek pacjenta, przebyte choroby zębów czy ich tkanek otaczających są przeciwwskazaniem do leczenia implantologicznego – przeciwnie! Implanty wykonuje się obecnie między innymi właśnie z powodu utraty zębów w wyniku ich chorób (próchnica, powikłania leczenia kanałowego) czy urazów. Czas leczenia jest sprawą indywidualną, ale obecne techniki pozwalają maksymalnie go skrócić – od kilku miesięcy do nawet jednego dnia (w sprzyjających warunkach). Ważne jest tu planowanie leczenia oparte na dokładnym, klinicznym badaniu pacjenta oraz nowoczesnej radiologicznej diagnostyce obrazowej. Profesjonalnie wykonanie badania połączone z doświadczeniem lekarza i współpracą pacjenta są warunkiem satysfakcjonującego rezultatu – nowych, niezwykle zbliżonych do natury „trzecich zębów”.
Dr n. med. Agnieszka Laskus Specjalista I stopnia stomatologii ogólnej, specjalista II stopnia periodontologii, M.Sc. w implantologii. Praktykę lekarską prowadzi od 20 lat. Jest współwłaścicielką kliniki stomatologicznej Trio-Dent, w której leczy pacjentów, prowadzi badania naukowe i szkolenia, ale też udziela pomocy osobom, które jej potrzebują. www.drlaskus.com dr@laskus.pl Recepcja kliniki: (+48) 501 143 721
% | 1 (10) 2013
21
gadające głowy
Brak pomysłów TO TEŻ POMYSŁ
Mróz ściął polityczne głowy. Zabrakło „cudownych” idei na uzdrowienie polskiej gospodarki, wypowiedzi głównych aktorów sceny politycznej były nudnawe i przewidywalne, zaskoczył jedynie minister finansów oskarżający… Radę Polityki Pieniężnej Tekst: Jerzy Jezierowicz
M
uszę przyznać, że nie pamiętam tak ostrej i jednoznacznej wypowiedzi szefa resortu finansów na temat polityki pieniężnej. Od razu pojawiły się podejrzenia, że ministrowi po prostu zaczynają puszczać nerwy – co nie dziwi, jeśli wziąć pod uwagę coraz gorsze wskaźniki i brak jednoznacznych prognoz co do rozwoju sytuacji w przyszłym roku. Równie ostrej riposty zabra-
22
% | 1 (10) 2013
Zabrakło także jakiegokolwiek mocnego akcentu ze strony największej partii opozycyjnej. Dopiero kilka dni później, podczas posiedzenia Rady Politycznej Prawa i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński przekonywał:
kło z drugiej strony – bo trudno za taką uznać wypowiedź prezesa NBP Marka Belki, że „kombinacja polskiej polityki fiskalnej i monetarnej jest obecnie zbyt restrykcyjna”. A wśród polityków – posucha. Wydawało się, że świetną okazję do obszernych wypowiedzi będą mieli podczas głosowania nad ustawą budżetową na 2013 r. Tymczasem największym chyba wydarzeniem było zgłoszenie blisko… 6 tys. poprawek autorstwa Ruchu Palikota, zmierzających do likwidacji Funduszu Kościelnego. Oczywiście bez powodzenia, poprawek nawet nie poddano pod głosowanie. Podejście polityków nieźle ilustruje wypowiedź Donalda Tuska na Twitterze, czyli siłą rzeczy bardzo skrótowa:
Donald Tusk, premier RP: Budżet uchwalony. Stabilność w czasach kryzysu – bezcenna
Jarosław Kaczyński, prezes PIS: To jest dramat naszego narodu, który ma rząd tak zły, jak w demokracji zdarza się bardzo rzadko. (…) Musimy doprowadzić do odsunięcia tej władzy, która Polskę niszczy, a jednocześnie jest nieustannie z siebie bardzo zadowolona. Sami chyba państwo przyznają – to naprawdę nic nowego i nic, co można by przy nawet najlepszej woli uznać za pomysł na poprawę polskiej sytuacji gospodarczej
Odnoszę wrażenie, że politykom skończyły się pomysły na gospodarkę – zarówno te złe, jak i te dobre – i albo udali się w rejony czystej polityki, znaczonej śladami trotylu i dyskusjami o tym, czy w stanie wojennym gorzej mieli internowani, czy może ci, których bezpieka zostawiła w spokoju, albo zamarli w nerwowym oczekiwaniu na to, co wydarzy się w przyszłym roku. Platforma – czekając na odbicie w strefie euro, które poprawi także sytuację w Polsce. PiS – modląc się o wielki kryzys, który być może pozwoli tej partii wrócić do władzy.
Ilustracje: Paweł Rygol, Seth Ferris, www.divethefilm.com, East News, materiały prasowe, Shutterstock
Jacek Rostowski, minister finansów: Rozczarowujące dane o PKB za III kwartał są po części efektem błędów w polityce monetarnej i oczekuję serii obniżek stóp, których efekty będą widoczne w II połowie przyszłego roku. Rada Polityki Pieniężnej powinna „szczególnie pochylić się” nad ostatnimi danymi o wzroście gospodarczym
Naprawdę spory poziom optymizmu, zwraca uwagę zwłaszcza słowo „stabilność”. A odniesienia do pojawiających się głosów o zbytnim optymizmie budżetowych wskaźników zabrakło.
Po godzinach
Życie toczy się gdzie indziej
seifert Nurkuje w śmietnikach I pokazuje, jak dużo nadającej się do spożycia żywności marnują Amerykanie
SKY IS NOT A LIMIT
Z LODEM CZY BEZ
Podróżowanie w kosmos jest już możliwe dla każdego, kto ma pieniądze
Przewodnik dżentelmena po świecie alkoholu. Co pić i w jakiej szklance?
MANHATTAN NA WIDELCU ALLENA Co i gdzie jada ten najbardziej znany na świecie neurotyk i hipochondryk?
% na mapie
Od 6.01 do 6.03
Wielki karnawał
Rio de Janeiro, Wenecja, Goa, Rijeka, Trynidad i Tobago, Nicea
Pióra, kolorowe przebrania, energetyczna muzyka, tysiące roztańczonych i rozbawionych ludzi – tak wygląda karnawał nie tylko w Rio, ale też w Wenecji, Rijece, Nicei czy na Goa. Dla każdego coś dobrego. Zależy, czy bliżej nam do gorącej samby, czy do menuetów i kotylionów. Można też zwiedzić kilka miejsc i porównać, gdzie bawią się najlepiej. Najdłużej zabawa trwa w Rio – zaczyna się już na początku stycznia. W pozostałych miejscach karnawał startuje na początku lutego i w większości trwa do Środy Popielcowej, tylko w Nicei do początku marca.
Do 10.02
Andy Warhol. Konteksty
Po raz pierwszy można zobaczyć w Polsce dzieła słynnego artysty pop-artu. Wszystkie zostały ściągnięte z prywatnej kolekcji Zoya Museum w Modry na Słowacji. Stamtąd właśnie pochodzi Andy Warhol, znany wcześniej jako Jędrek Warchoł (po słowacku Warhala). I to właśnie ma przypomnieć wystawa. Zobaczymy na niej Warhola prywatnego i publicznego, introwertyka i celebrytę balansującego między sacrum a profanum, figuracją a abstrakcją, USA a Słowacją. Narracja jest oparta na kontrastach i pozwala na nowo odszyfrować mistrza pop-artu. I jak na pop-art przystało, wystawa zaskoczy widza QR code’ami, pod którymi kryją się słowa samego Andy’ego Warhola…
24
% | 1 (10) 2013
Fot.: materiały prasowe, Shutterstock
Galeria MCK, Kraków
% na mapie 23.03-8.07 22.03 Kraków, 23.03 Warszawa
Jessie Ware
Młoda Brytyjka jedną płytą zdobyła rzesze fanów na całym świecie. Czy jest następczynią Sade, jak wieszczą media? Co prawda jej muzyka jest klimatyczna i bardzo nastrojowa, a sama Jessie dorównuje urodą zmysłowej Sade, to jednak zupełnie inny pop. Bardzo współczesny, można powiedzieć nawet, że pragmatyczny. Jest tu zmysłowość, ale bez romantyzmu lat 80. i 90. Czy to następczyni Sade, czy zupełnie nowa jakość na scenie muzycznej, warto przekonać się samemu na jednym z jej koncertów.
24.02
Święto Lampionów
Pekin, Chiny
David Bowie is
Victoria and Albert Museum, Londyn Można nie uwielbiać Davida Bowiego, ale nie można zaprzeczyć, że był i nadal jest jednym z najbardziej pionierskich i wpływowych artystów. Muzeum zdobyło dostęp do całej jego kolekcji, w sumie 300 obiektów, wśród których są oryginalne stroje, fotografie, filmy, wideo muzyczne, instrumenty i okładki płyt. Zobaczymy też wiele osobistych rzeczy, jak odręczne setlisty, teksty, partytury muzyczne i wpisy do dziennika pokazujące ewolucję jego pomysłów. Nie wiemy, czy będzie można usłyszeć w tle niewątpliwy hit Bowiego „Let’s dance”, ale z pewnością zobaczymy body Ziggy’ego Stardusta i choćby z tego powodu warto wybrać się do Londynu.
24.01-3.02
Międzynarodowy Festiwal Filmów
Santa Barbara
To wydarzenie wieńczy dwutygodniowe obchody Chińskiego Nowego Roku. Ulicami przejdzie wielka parada. Jej stałym elementem jest taniec smoka symbolizujący sukces i powodzenie dla każdego człowieka na ziemi. Wieczorem na ulicach Pekinu i w innych większych chińskich miastach zabłysną tysiące misternie przygotowanych z papieru lampionów o różnych kształtach: domów, ryb, ptaków. A jeśli komuś daleko do Chin, może zobaczyć podobne, choć może trochę mniej efektowne obchody w Londynie, na Trafalgar Square i w Chinatown.
Na stronie internetowej festiwalu nie zobaczymy listy filmów, które będą tam wyświetlane, ale wiadomo, że wiele tych „santabarbarowych” startuje później w walce o Oscary. Może dlatego, że z Santa Barbary blisko do Los Angeles? To na pewno ogromna zaleta festiwalu. Kto nie marzy o tym, by pod koniec zimy znaleźć się w słonecznej Kalifornii, i to w jej nadmorskiej części… Festiwal filmowy to dobra okazja do takiej wyprawy.
% | 1 (10) 2013
25
coaching
N
Empatia, czyli rodzaj miłości
Kolejna cnota Questu daje nam zdolność odczuwania, że wszystkie istoty, wszystkie formy życia – wraz z nami samymi – są żywą jednością. Chroni nas przed wielkim błędem celowego lub odruchowego sprawiania cierpienia sobie i innym. Czym jeszcze jest empatia, mówi Wojciech Eichelberger, współtwórca programu rozwoju wewnętrznego Quest Rozmawiała: Beata Pawłowicz
26
% | 1 (10) 2013
ajbardziej niezwykłą definicję miłości znalazłam właśnie w programie Quest. Postawę kochających ludzi porównuje się tam do dwóch rąk, które pomagają sobie w naturalny, odruchowy sposób. Zamiast o miłości, która za bardzo kojarzy się nam z egotycznymi meandrami miłości romantycznej, mówmy raczej o empatii. O zdolności do odczuwania tego, że wszystko, co ma jakąś formę i się jawi – wraz z nami samymi – jest żywą całością. Że w nieskończonej liczbie form przejawia się jeden byt i że najlepiej pojmowane dobro tych form jest tożsame z dobrem tego bytu. A to oznacza, że zdolność do współodczuwania jest wrodzoną zdolnością wszystkich ludzi, istot i form (dlatego jako dzieci prawie wszyscy współodczuwamy zarówno z tymi, którzy cierpią, jak i z tymi, którzy się cieszą). Z tego punktu widzenia empatię można porównać do tego, co dzieje się pomiędzy rękami należącymi do tego samego ciała: bez uprzedniego zamiaru współpracują ze sobą, pomagają sobie, a gdy trzeba, spieszą na ratunek. Kiedy jedną rękę coś zaboli, druga w tej samej chwili o tym wie i czuje ból pierwszej. Gdy jedna ręka otrzyma coś cennego, np. rzadki owoc, druga czuje, że też go dostała, i nie przeżywa rozpaczy, gniewu czy zawiści. Gdy jedna ręka coś utraci, druga też ma poczucie straty. Między nimi nie ma cienia egoizmu. Bo współodczuwanie to jego przeciwieństwo. Ale choć jest naturalnym stanem, niełatwo nam do niego powrócić. Dlatego w Queście przekraczanie egoizmu jest dwustopniowe. Pierwszy etap to świadomość, cnota poprzedzająca empatię, będąca bardziej cnotą umysłu niż serca. Jest światłym sposobem myślenia o sobie, o świecie i o życiu, pozbawionym jednoznacznego moralnego azymutu. Choć dzięki świadomości możemy zrozumieć, jak funkcjonuje świat, i wybrać strategię biznesową czy życiową, to dopiero współodczuwanie pozwala nam w pełni przekroczyć nasz nawykowy egoizm na poziomie serca, uczuć i wartości. A wówczas staje się ono dla nas jedynie prawdziwym, oczywistym sposobem istnienia. W tradycji chrześcijańskiej to Bóg jest miłością... Oczywiście, że jest. Bóg jest przestrzenią, matrycą współodczuwania.
coaching
em
k
ś w ia d o m o ś ć ag
a
a u to n o m i a
zj
a
od
w
wiara
Fot.: Shutterstock, materiały prasowe Wydawnictwa Czarna Owca
po
t ia
i
Olga Tokarczuk napisała powieść o kobiecie, która w obronie zwierząt morduje myśliwych. I nie spotyka ją za to żadna kara. Skutki naszych zaślepionych działań często ujawniają się w czasie przekraczającym wymiar ludzkiego życia. Patrząc z perspektywy współodczuwania, gdy zabijamy innych – zabijamy siebie. A jeśli tak, to jakiś rodzaj karmicznej lekcji, konieczność przeżycia trudnych doświadczeń, na pewno czekałby bohaterkę tej książki. Świat na tym nic nie
pa
w
Cieniem współodczuwania jest pogarda... Wręcz zaprzeczeniem. Pogarda bywa często ukrytym motorem działań, które z zewnątrz wyglądają na szlachetne. Ale dopóki nie przekroczymy swojego egocentryzmu, to uchwyciwszy się jakiejś najbardziej szlachetnej idei, np. ochrony zwierząt, możemy w jej imieniu zacząć podkładać bomby pod rzeźnie albo strzelać do nieświadomych sprawców zwierzęcej golgoty. Podobnie jak obrońcy życia poczętego, którzy widzą jedynie życie poczęte i tylko z nim potrafią współodczuwać, a nie mają współczucia dla życia matek. Prawdziwa empatia działa na zasadzie wszystko albo nic. Jeśli dotyczy tylko wybranej grupy istot, a pozostałe wyklucza i uważa godne pogardy, to jest tylko pozorem współodczuwania i przebraniem dla egoistycznej chciwości i nienawiści.
wolność
Ale wtedy, gdy bardziej myślimy o innych niż o sobie, słyszymy też: „nie wtrącaj się, to nie twoja sprawa, po co ci to...”. Jeśli współodczuwanie stanie się naszą nie drugą, lecz „pierwszą naturą”, to nic nas nie powstrzyma. Musimy jednak liczyć się z tym, że ludzie nie będą zachwyceni, gdy, chcąc nie chcąc, zaczniemy przypominać im o współodczuwaniu i prowokować niewygodne odruchy ich sumień. Ale gdybyśmy chcieli porzucić z tego
Quest mówi, że mamy też kochać siebie, i to w całości, nie odrzucając żadnej części siebie. Wykluczanie siebie z wszechogarniającej przestrzeni współodczuwania czyni nas do niego niezdolnymi. To też jest ważne w wymiarze czysto praktycznym. Nie sposób odnieść życiowego sukcesu, jeśli jesteśmy uwikłani w walkę ze sobą, która wiąże i zużywa ogromne ilości życiowej energii, zdolnej do czynienia dobra. Motorem naszych wewnętrznych konfliktów jest często nawykowy konformizm. To potężna siła, która każe nam dostosowywać się do poglądów i oczekiwań otoczenia. Ale musimy uważać, żeby skarbu własnego szczęścia i mądrości nie przehandlować za złudne poczucie bezpieczeństwa i przynależności.
Koło etapów/cnót Questu
a
Jak budować relacje z innymi, uwzględniając empatię? Gdy na przykład zaczynamy jakąś produkcję czy oferujemy usługi, staramy się dostarczyć taki produkt, który sami chcielibyśmy kupić. Bo przecież samych siebie oszukiwać nie chcemy. Wszyscy wiemy, że dobrze jest tak żyć. Wszyscy wiemy, że największej satysfakcji, poczucia wewnętrznej spójności, spełnienia, wolności i szczęścia doświadczamy w chwilach, gdy zapominamy o sobie, aby komuś pomóc. Gdy narażamy siebie i własne interesy w obronie spraw i wartości, które przyczyniają się do ogólnego dobra. Gdy nie odpowiadamy przemocą na przemoc albo gdy uda się nam powstrzymać destrukcyjne uczucia i działania. Skoro tak jest, to szukajmy drogi do tego, aby takich chwil było w naszym życiu jak najwięcej.
powodu cnotę empatii, to znaczyłoby, że nadal rządzi nami egoistyczna motywacja poszukiwania bezpieczeństwa i/lub przyjemności.
or
Tylko należałoby dodać, że w takim razie wszystko, całe stworzenie, jest miłością – wszystkie boskie dzieła współodczuwają. Ale jakże trudno zobaczyć i odczuć, że wszyscy ludzie, każde stworzenie, na które patrzymy, jest naszą drugą ręką. Wtedy gdy coś złego dzieje się jakiemuś człowiekowi, zwierzęciu, rzece, drzewu, górze czy morzu, czujemy, jakby przydarzało się to naszej drugiej ręce. Sukcesy innych są naszymi sukcesami. Błędy i porażki innych są naszymi błędami i porażkami. Nie zazdrościmy, nie potępiamy, nie wywyższamy się ani nie poniżamy, lecz współodczuwamy. Empatia chroni nas przed wielkim błędem celowego lub odruchowego sprawiania cierpienia sobie i innym. Współodczuwanie pozwala życiu rozkwitać w jego wszelkich przejawach. W biznesie chroni przed pogonią za zyskiem za wszelką cenę, w polityce przed krótkowzrocznym dążeniem do reelekcji, w sztuce przed poszukiwaniem popularności kosztem jakości itd.
Quest to program rozwoju wewnętrznego, który zakłada, że realizacja każdego celu czy marzenia wymaga wykształcenia w sobie ośmiu duchowych cnót (patrz rys.). Mówi także, że na przeszkodzie staje nam osiem zagrożeń – cieni tych cnót (m.in. pycha, uzależnienie, egoizm)
skorzysta, jeśli myśliwi przestaną zabijać jedynie ze strachu, że zabije ich równie jak oni obłąkana pasją zabijania mścicielka zwierząt. Podobnie jak świat nie korzysta na tym, gdy ludzie modlą się do Boga ze strachu przed piekłem. Strach jest uczuciem, które wynika z egoizmu i zarazem ten egoizm potęguje – z łatwością przeistaczając się w nienawiść i przemoc. Ale strach i przemoc są powszechne, a odczuwanie siebie jako jednej, a innych i świata jako drugiej ręki – to raczej rzadkość. Są jednak zwiastuny, że współodczuwanie staje się bardziej powszechne. Coraz więcej ludzi wie, że jeśli się troszczą o kogoś, o zwierzęta, o puszczę, o planetę, to tym samym troszczą się o siebie. Coraz więcej ludzi wie, że błędem jest przedkładać egoistycznie pojmowany własny interes nad dobro całości. Nieegocentryczne działanie ma w sobie ogromną energię. Jest bowiem zgodne z zasadą życia. I dlatego, chociaż wydaje się skłaniać nas do podejmowania irracjonalnych działań, tak naprawdę pod wpływem współodczuwania postępujemy głęboko
racjonalnie. Dotychczasowe pojmowanie racjonalności i skuteczności doprowadziło nasze życie, nasz świat na krawędź katastrofy. Czas to zmienić i uznać za racjonalne to wszystko, co zmienia świat na lepsze. Najbardziej dotyczy to zasady współodczuwania i wszystkiego, co z niej wynika.
Wojciech Eichelberger Psychoterapeuta, trener i doradca biznesowy
% | 1 (10) 2013
27
kadr na smak
Manhattan na widelcu Allena Z wiekiem coraz bardziej kochliwy, lecz mniej ufny, skrupulatny obserwator nowojorskiej klasy średniej, neurotyk, hipochondryk i zgryźliwy tetryk. To cały Woody Allen – jeden z najbardziej znanych reżyserów, scenarzystów i aktorów amerykańskiego kina Tekst: Piotr Bruś-Klepacki
P
opularność jego filmów od dekad pozostaje niezmienna, choć znajdą się pewnie tacy, którzy powiedzą, że czasy świetności Allen ma dawno za sobą. Niezależnie od tego wciąż budzi emocje, bo opowiada o uniwersalnych wartościach i relacjach społecznych. Na własne życzenie stał się ambasadorem braku empatii i egocentryzmu. Na szczęście to tylko jedna strona medalu. Z drugiej strony mamy wielkiego smakosza, wielbiciela restauracji i najwierniejszego kronikarza Nowego Jorku. Wśród filmowych wątków nietrudno dojrzeć te kulinarne. Oglądając filmy Allena, można się zanurzyć w atmosferę życia gastronomicznego wschodniego wybrzeża USA.
Orientalna smażona wołowina z sezamem filmowego amanta Składniki: 400 g wołowiny pokrojonej w cienkie plasterki 3 łyżki sezamu 4 łyżki oleju roślinnego 2 łyżki cukru brązowego 2 łyżki sosu ostrygowego 1 łyżka sosu rybnego 1 łyżka ciemnego sosu sojowego ulubione warzywa pokrojone w cienkie paski Mięso obtoczyć w sezamie i partiami obsmażyć na mocno rozgrzanej patelni. Przełożyć do miski. Następnie na tej samej patelni przesmażyć warzywa, uważając, aby były chrupiące i się nie rozgotowały. Odłożyć je na talerz. Na patelnię wlać sos ostrygowy, rybny, sojowy i cukier i poczekać, aż wszystkie składniki się połączą, a cukier się rozpuści. Dodać uprzednio obsmażoną wołowinę i smażyć przez 2 min. Mięso połączyć z warzywami i przełożyć do miseczki. Tak przygotowane danie podawać z ryżem. Aby urozmaicić smak, można dodać do warzyw czosnek, imbir lub trochę pasty tamaryndowej.
Zagraj to jeszcze raz, Sam To sprytne nawiązanie do legendarnego filmu „Casablanca”. Woody Allen wciela się w postać nieudolnego maniaka filmowego z problemami sercowymi. Przyjaciele Dick i Linda usilnie starają się wyswatać go ze swoją przyjaciółką i organizują dla niego podwójne randki. Jedna z nich to majstersztyk allenowskiego poczucia humoru. Podczas kolacji w Hong Fat Noodle Company główny bohater stara się zaimponować partnerce znajomością kultury Wschodu. Doprowadza tym gości do takiego zakłopotania, że jego wybranka wybiega z restauracji. Nie zraża to jednak Allena, a nawet utwierdza w poczuciu wyjątkowości. W filmie znajdziemy jeszcze kilka kulinarnych nawiązań, jak choćby walkę na ciasto we włoskiej piekarni.
28
% | 1 (10) 2013
kadr na smak
Annie Hall je homara Z założenia miał to być kolejny film w stylu „Bananowego czubka” czy „Miłości i śmierci”. Dopiero podczas montażu romantyczny wątek poboczny stał się głównym motywem. Choć reżyser zaprzecza, można doszukać się w nim elementów jego biografii. To subtelny obraz relacji Woody’ego Allena i Diane Keaton, dwóch neurotycznych osób zafascynowanych kulturą, mających niepohamowaną potrzebę kontroli i manipulacji. Wydawać by się mogło, że z takimi bohaterami trudno zrobić ciepłą i przyjemną komedię, ale Woody Allen potrafi to jak nikt inny. Udowadnia to m.in. przezabawna scena wspólnego gotowania homara – prozaiczna, wydawałoby się, czynność zmienia się w pasmo zabawnych gagów, śmiesznych zachowań z dużą ilością pysznego jedzenia w tle.
Gotowany homar ze śmietankowym masłem czosnkowym według Annie Hall Składniki: 1 homar 3 l wody 2 łyżki soli 100 g masła w temperaturze pokojowej 100 g śmietany kremówki 30% w temperaturze pokojowej 2 rozgniecione ząbki czosnku W dużej misce wymieszać masło ze śmietaną, czosnkiem i szczyptą soli, odstawić do lodówki. W dużym garnku zagotować wodę z solą. Powoli włożyć homara. Gdy woda ponownie się zagotuje, należy zacząć liczyć czas. Zasada jest prosta. Homara o wadze około ½ kg gotuje się 12-15 min, 750 g – 15-20 minut, 1-1,5 kg – 20-25 min. Po ugotowaniu wyjąć homara z wody i za pomocą twardego, ostrego noża przekroić go na pół. Podawać z bagietką i uprzednio przygotowanym masłem czosnkowym.
Danny Rose z Broadwayu
Fot.: East News, Shutterstock
Twórczość Woody’ego Allena można traktować jak przewodnik po ulicach Nowego Jorku. Reżyser urodził się w tym mieście i spędził w nim całe życie. Zafascynowany atmosferą Manhattanu i Brooklynu, serwuje w filmach dużą dawkę nowojorskiego folkloru, ale też klimatu broadwayowskich restauracji. Wraz z głównym bohaterem filmu, niezdarnym promotorem nietypowych gwiazd (jak np. niewidomy ksylofonista, tancerz bez nóg czy śpiewająca papuga), odwiedzamy kultowe miejsce, czyli Carnegie Deli – delikatesy połączone z restauracją, serwujące wielkie kanapki z rostbefem i peklowaną wołowiną. W rzeczywistości Woody Allen jest stałym bywalcem tego miejsca, doczekał się nawet własnej kanapki. Ten specjał kuchni żydowskiej to obowiązkowy posiłek każdego turysty.
Kanapka Woody’ego Allena z Carnegie Deli Składniki: 2 kg oczyszczonego udźca wołowego 100 g soli peklującej 10 ziaren ziela angielskiego 2 łyżki niemielonego czarnego pieprzu 1 laska cynamonu 10 liści laurowych kilka gałązek świeżego tymianku
½ szklanki cukru 3 l wody 2 obrane marchewki ½ obranego selera 2 obrane pietruszki 1 cebula
W garnku zagotować wodę, dodać sól peklującą, ziele angielskie, pieprz, cynamon, liście laurowe, tymianek i cukier. Wymieszać i odstawić do ostygnięcia. W dużym naczyniu zalać marynatą udziec wołowy, tak aby w całości był nią przykryty. Odstawić w chłodne miejsce na 48 godz. (jeśli to możliwe, przedłużyć czas marynowania do 4 dni). Po tym czasie wyjąć mięso z marynaty, wypłukać i przełożyć do garnka. Zalać zimną wodą, dodać marchewkę, cebulę i pietruszkę. Gotować pod przykryciem do miękkości przez około 3 godz. Gdy mięso trochę się przestudzi, pokroić je na cienkie plasterki. Podawać na dwóch kawałkach pieczywa tostowego z sosem chrzanowym. Można też dodać ulubione warzywa.
% | 1 (10) 2013
29
w drodze
Sky is not a limit Ortodoksyjni obrońcy przyrody przekonują, że podróżowanie nie jest ekologiczne. Oczywiście podróżowanie po Ziemi, o kosmosie nic nie wspominają. Co prawda, żeby zostać kosmicznym turystą, trzeba mieć zdrowie, odwagę i pieniądze, ale przynajmniej nikt nie zarzuci braku empatii w stosunku do natury Tekst: Angelika Zdankiewicz
30
% | 1 (10) 2013
w drodze
Sojuzem na orbitę Oferta obejmuje podróż rosyjskim statkiem Sojuz na Międzynarodową Stację Kosmiczną, z której można zobaczyć Ziemię z ponad 200-kilometrowej odległości. Oczywiście to podróż w stanie nieważkości. Space Adventures Ltd., która ją organizuje, powstała w 1998 r. – do dziś jej klienci spędzili w przestrzeni kosmicznej blisko trzy miesiące i przemierzyli razem 36 mln mil. Pierwszy był Dennis Tito, amerykański multimilioner. W sumie spędził na orbicie osiem dni jako członek załogi ISS EP-1. Znacznie więcej czasu zajęły mu przygotowania do tego, by (dosłownie) odlecieć. Jak mówią organizatorzy, sam lot jest ekscytujący, ale dużo radości mogą sprawić właśnie przygotowania i szkolenia, m.in. w znanym Centrum Wyszkolenia Kosmonautów im. Jurija Gagarina w Gwiezdnym Miasteczku pod Moskwą. Pierwsze doświadczenia nieważkości to tylko przedsmak przygody. www.spaceadventures.com
Kosmiczny widok Hotel na orbicie niebawem nie będzie tylko mrzonką rodem z serialu „Jetsonowie”. Rosyjscy inżynierowie z Orbital Technologies zakładają, że pierwszy kosmiczny hotel otworzy się już w 2016 r. Hotel w Niebie, jak ma się nazywać, znajdzie się 200 mil nad Ziemią. Będzie miał cztery pokoje, w których pomieści w sumie siedem osób. Zalety? Choćby pewność, że nie trafimy do pokoju z widokiem na ścianę innego budynku. Z każdego okna przez pięć dni będzie można obserwować 16 wschodów i zachodów słońca dziennie. Minusy to przede wszystkim cena (prawie 1 mln dolarów za lot i pobyt w hotelu) oraz brak alkoholu – goście będą mogli pić jedynie mrożoną herbatę i soki owocowe. www.orbitaltechnologies.ru
Fot.: Shutterstock
Galaktyczna dziewica Znany z szalonych pomysłów brytyjski bilioner sir Richard Bronson próbuje swoich sił w biznesie kosmicznym. Virgin Galactic Group to kolejna firma lotnicza Bronsona, tym razem oferująca podróże w kosmos, np. ekskluzywny czarterowy lot subgalaktyczny dla sześciu osób z promocją 6 w cenie 5. Koszt to 1 mln dolarów. Znacznie tańsza (około 200 tys. dolarów) jest podróż statkiem SpaceShipTwo, który zabiera pasażerów na 2,5-godzinny rejs ponad 100 tys. m nad Ziemią. Podczas tego lotu przez pięć minut można się cieszyć wszystkimi urokami braku grawitacji (zapisali się już m.in. Paris Hilton i Ashton Kutcher). Loty mają ruszyć w tym roku. Może się zdarzyć, że na swoją kolej trzeba będzie poczekać, ale z pewnością się to opłaci. Dołączającym do klubu astronautów Virgin Galactic jako bonus oferuje dodatkowe przygody, np. wizytę na prywatnej wyspie Bronsona i przyjęcie przez samego gospodarza. Wiedząc o jego nieziemskiej osobowości, można się spodziewać równie kosmicznych doświadczeń jak podczas samego lotu. www.virgingalactic.com/booking/
% | 1 (10) 2013
31
postać
Jeremy Seifert
nurkuje w śmietnikach Trzydziestokilkuletni brodacz Jeremy Seifert uśmiecha się ze zdjęcia na Twitterze: „filmowiec, aktywista, tata, mąż”. Jego filmowy debiut sprzed trzech lat i jedyne dotąd dzieło zostało docenione na 21 festiwalach na całym świecie. Rzecz jest dokumentalną opowieścią o nurkowaniu, ale… w śmietnikach Fot.: Seth Ferris, www.divethefilm.com
Tekst: Hanna Zielińska
32
% | 1 (10) 2013
postać
P
ierwsza scena filmu „Dive! Living off America’s Waste”: Jeremy, reżyser, producent, ale też bohater i narrator tej opowieści przytacza liczby, które aż trudno sobie wyobrazić: 43,6 mld kg jedzenia wyrzucanego rocznie na śmietniki. Marnowanie ponad 40 proc. wyprodukowanej żywności. Dane dotyczą Stanów Zjednoczonych, które, w przeliczeniu na mieszkańca, produkują najwięcej pożywienia na świecie i też najwięcej go marnują. Statystyki są amerykańskie, ale problem pozostaje globalny i uniwersalny. Jak to możliwe, pyta w swoim filmie Jeremy Seifert, że tyle jedzenia idzie na śmietnik, kiedy ponad miliard ludzi na tej planecie głoduje? Dlaczego wyrzuca się jedzenie, zamiast przekazać je tym, którzy go potrzebują? „Dive!” – jak mówi jego twórca – powstał w odpowiedzi na problem tego gigantycznego marnotrawstwa. W filmie towarzyszymy Jeremy’emu i jego
przyjaciołom w wyprawach na śmietniki supermarketów, odkrywamy ideę i kulturę dumpster diving, czyli właśnie nurkowania w śmietniku.
Nurkowanie w śmietnikach Zakradanie się nocą do śmietników na zapleczu supermarketów, wydobywanie stamtąd jedzenia, niekiedy przeterminowanego… Społeczeństwa zachodnie, funkcjonujące w konsumpcjonistycznym duchu, karmione nomen omen marketingową papką i wierzące, że lepiej jednak mieć, niż być, z pewnością w pierwszej chwili to szokuje. Zwłaszcza gdy się okazuje, że dumpster diving to dla wielu jego praktyków wcale nie konieczność życiowa, ale wybór, osobisty protest przeciw systemowi marnotrawstwa, gest ucieczki z kręgu pieniądza. – Stać mnie na zakupy. Nie chodzi też o samo ratowanie jedzenia – tłumaczy Jeremy. – Chodzi o to, żeby każdy miał co jeść, żeby nikt nie był głodny.
Na początku trzeba samemu się przełamać, pokonać kulturowo zaszczepiony wstyd, ale też lęk przed byciem złapanym przez ochroniarzy czy policję – mówi Jeremy Seifert
Jeremy Seifert udowadnia, jak dużo zapakowanej i wciąż dobrej do spożycia żywności ląduje na śĶmietniku każdego dnia
Kręcenie filmu było jego sposobem na zakwestionowanie schematów, rozwiązanie dostrzeżonego problemu i podjęcie działania. W tamtym czasie ponad połowa jedzenia w lodówce jego rodziny, w tym całe zapasy mięsa, pochodziła z takich nocnych wypadów. – Na początku trzeba samemu się przełamać, pokonać kulturowo zaszczepiony wstyd, ale też lęk przed byciem złapanym przez ochroniarzy czy policję. No i kwestia przyzwyczajenia do tego specyficznego mikroklimatu śmietników. Ale w końcu to się robi tak naturalne jak wizyta w sklepie spożywczym. Jak przygotować się do wyprawy na śmietnik? W podręcznym zestawie śmietnikowego nurka z pewnością powinny się znaleźć: latarka czołowa, gumowe rękawiczki i worki. Zdobycze mogą być spektakularne, ale nie jest to reguła. Nigdy też nie wiadomo, co dokładnie uda się znaleźć, dlatego już w domu – jak wyjaśnia w filmie żona Jeremy’ego, przygotowując kilogramy truskawek ze śmietnika do zamrożenia – trzeba rozsądnie gospodarować. Nurkowanie w śmietnikach ma swój kodeks honorowy – trzy podstawowe zasady: nie bierz więcej, niż potrzebujesz; kto pierwszy (przy koszu), ten lepszy, ale trzeba się dzielić; zostaw po sobie większy porządek, niż zastałeś… Dumpster diving bywa częścią stylu życia, który określa się mianem freeganizmu.
Życie bez kupowania Konieczność, ekstrawagancja, utopia, moda? Z pewnością ruch społeczny, który neguje kapitalistyczny porządek. Sam termin powstał ze zbitki słów „free” (wolny, darmowy)
i „weganizm” (dieta bez produktów pochodzenia zwierzęcego). Freeganie ograniczają swój udział w tradycyjnej ekonomii, starają się żyć bez pieniędzy. W zamian polegają na relacjach międzyludzkich opartych na solidarności, hojności, współpracy, dzieleniu się i wymianie. Rozczarowani polityką wielkich korporacji, kulturą wyzysku, etycznym konformizmem próbują kreować alternatywny świat. Wierzą w wolność, rekultywują odpady, recyklingują śmieci, dbają o ekologiczny transport i ekologię w ogóle, mieszkają kolektywnie w opuszczonych budynkach, a nawet kontestują ideę pracy dla samego zarobku. Jeżeli można za darmo zaspokoić podstawowe potrzeby (jedzenie, ubranie, miejsce do życia), po co gdziekolwiek się zatrudniać? Zaoszczędzony w ten sposób czas lepiej poświęcić rodzinie lub na wolontariat w jakiejś słusznej sprawie – przekonują (w Polsce np. wspieraniu Federacji Banków Żywności). Wbrew pozorom freeganami nie są tylko buntownicy – wśród nich znajdą się też przykładni studenci, pracownicy mniejszych i większych firm. Status majątkowy nie ma tu nic do rzeczy, chodzi o ideologię. Dumpster diving ani tym bardziej freeganizm mogą nie być opcją dla wszystkich, ale warto bardziej świadomie przyjrzeć się własnemu gospodarstwu domowemu i ograniczyć marnotrawstwo na swoim „podwórku”. Bo zmienianie świata na lepsze wypada zacząć od siebie. – Zacznij od jedzenia własnych śmieci, serio! – radzi Jeremy Seifert. PS W tej chwili w postprodukcji jest już drugi projekt filmowy Seiferta – o GMO.
% | 1 (10) 2013
33
W serialu „Mad Men” wszyscy palą i piją na potęgę, a to, co piją, oznacza miejsce w biurowej hierarchii
Z lodem czy bez Na aukcji zorganizowanej w ubiegłym roku przez portal Whisky Auction mała butelka Ardbega została sprzedana za… 1708 euro, czyli około 7 tys. zł. Pikanterii dodaje fakt, że nabywca kupił zaledwie jeden kieliszek szkockiej. To nie jest tylko kolekcjonowanie, to wyraz prawdziwej miłości do dobrego alkoholu. Tak pije prawdziwy dżentelmen Tekst: Piotr Bruś-Klepacki
B
arek pełen dobrych alkoholi to marzenie wielu, nawet tych, którzy na co dzień są abstynentami. To wizytówka, która – koniec końców – może sporo powiedzieć o właścicielu. Choćby to, czy jest prawdziwym smakoszem, czy jedynie na takiego się kreuje. Alkohol może też zdradzić status, a nawet nastrój, jak w serialu „Mad Men” opowiadającym o nowojorskiej agencji reklamowej (akcja dzieje się w latach 60. ubiegłego wieku), w której wszyscy palą i piją na potęgę, a to, co piją, oznacza miejsce w biurowej hierarchii. Jedna z bohaterek,
34
% | 1 (10) 2013
Peggy Olson, która z sekretarki awansowała na copywriterkę, wraz ze zmianą posady zaczęła pić czystą whisky, tak jak jej szefowie, i piwo, co w ówczesnych czasach kobietom się nie zdarzało. Za to Don Draper, jej dyrektor i główny bohater serialu, rozwiązywał swoje problemy za pomocą Old Fashioned. Niestety z różnym skutkiem.
Sławne gardła Wiadomo, że ze sławą i byciem na świeczniku często wiąże się większy pociąg do alkoholu. Czasami graniczy on z obsesją, jak w przypadku Alfreda Hitchcocka. Reżyser
MUST HAVE SMAKOSZA Godet Antarctica, Icy Cognac To koniak biały, rzadko spotykany. Jego powstanie zostało zainspirowane niezwykłą wyprawą właściciela gorzelni – w 2008 r. Jean-Jacques Godet zdobył Antarktykę, dopłynąwszy do niej najmniejszą jak do tej pory żaglówką. Koniak jest wytwarzany z zapomnianej już odmiany winogron folle blanche. Swój krystaliczny kolor zawdzięcza leżakowaniu w starych beczkach oraz odpowiedniej filtracji. Trunek pijemy schłodzony, choć smakuje tak samo dobrze w temperaturze pokojowej. Godet Antarctica, Icy Cognac to alkohol łatwy, zasmakuje początkującym smakoszom oraz kobietom. Nadaje się jako baza do prostych, klasycznych drinków na bazie koniaku.
klub gentlemana
Obsesji na punkcie jednej marki uległ też Frank Sinatra, który nie widział nic poza whisky Tennessee i potrafił wypić jej dwie duże butelki uwielbiał szwajcarskie wino z jabłek – Apfelwein – i sprowadzał je do USA skrzyniami, ale jedynie na własny użytek. Gościom serwował za to mocne trunki niskiej jakości, licząc na szybki efekt działania alkoholu. Na prośby zawsze odpowiadał opryskliwie: „Nie zamierzam marnować dobrego wina dla gości!”. Wielkiej obsesji na punkcie jednej marki uległ też Frank Sinatra, który nie widział nic poza whisky znanej marki z Tennessee. Potrafił w ciągu dnia wypić dwie duże butelki, paradował w ubraniach z logo marki, a przed domem wywieszał f lagę ze znakiem producenta. Ta fascynacja została zauważona przez wytwórcę wspomnianej whisky dopiero przed
śmiercią artysty. Sinatra został odznaczony orderem Szlachetnego Stanu Tennessee i obdarowany ziemią o zawrotnej wielkości jednego akra. Niestety, w jego przypadku miłość ta była tragiczna w skutkach. Uzupełniając barek, pamiętajmy, by nie pójść w jego ślady. Ponadto skupmy się na różnorodnych alkoholach, choćby z myślą o gościach, ale też o ćwiczeniu własnych kubków smakowych.
Piwny barek z małej manufaktury Barek to oczywiście alkohole wysokoprocentowe, ale nie tylko. Warto zwrócić uwagę na te niskoprocentowe, jak piwo czy cydr. Na polskim
rynku są produkty, które usatysfakcjonują nawet najbardziej wybrednego konesera. Małe manufaktury prowadzone przez doświadczonych piwowarów produkują piwa, które są obiektem zazdrości niejednego producenta przemysłowego. Wybór jest duży: od bardzo chmielowych, ale o różnym stopniu goryczy, przez piwa niefiltrowane wytwarzane na bazie zróżnicowanych słodów, jak orkiszowy, jęczmienny czy pszeniczny, po napoje o aromatach owocowych lub ciężkich, dymnych i wędzonych. Na te ostatnie warto zwrócić szczególną uwagę. Proces ich produkcji jest dość skomplikowany: przed przystąpieniem do fermentacji słód jest delikatnie wędzony dymem, co daje ciekawy efekt smakowy. Pod kapslem znajdziemy aromaty, które na pewno przypadną do gustu fanom szkockiej whisky single malt. Trzeba tylko pamiętać, aby przed otwarciem schłodzić piwo w lodówce do temperatury 5-8 stopni oraz podać je w odpowiedniej do danego gatunku szklance.
Fot.: materiały prasowe, Shutterstock
Uzbroić się w szkło
ale
weissbier
Wódka Polmos Siedlce, Młody ziemniak, rocznik 2009, 2010 Czasy, gdy wódkę robiono z ziemniaków, dawno minęły – zastąpiono je tanimi ziarnami sprowadzanymi z Kazachstanu. Na szczęście są jeszcze wśród gorzelników pasjonaci. Młody Ziemniak to produkt premium pod każdym względem. Butelka jest ascetyczna, prosta – przywołuje skojarzenia z domowymi destylatami. Wódka jest wytwarzana z młodych ziemniaków zbieranych w czerwcu w jednej z najczystszych ekologicznie części Europy – na Podlasiu. Poddaje się ją tylko jednej filtracji, co pozwala zachować naturalny smak i aromat. To trunek odbiegający zdecydowanie od zunifikowanych smakowych trendów w światowym gorzelnictwie. Pijemy go w temperaturze pokojowej.
schwarzbier
Do picia whisky, brandy, koniaku czy wódki wystarczy naczynie w kształcie tulipana, lekko zwężające się ku górze, najlepiej na krótkiej nóżce. Taki kształt pozwala zatrzymać cenne aromaty. Jednak temu, w jaki sposób podajemy alkohol, należy poświęcić więcej uwagi. Uszanujmy lata leżakowania w beczkach oraz doświadczenie producentów w tworzeniu alkoholi luksusowych, więc kategorycznie nie rozcieńczajmy ich colą lub innymi napojami. Niewskazane jest też dodawanie
koniak i brandy
whisky lodu, który powoduje szybkie ochłodzenie i utratę głębi smaku. Jeśli te trunki nam nie odpowiadają, po prostu ich nie pijmy! Alkohole luksusowe serwujemy w temperaturze pokojowej. Przy degustacji i piciu whisky możemy na stole postawić dzbanek z wodą (niegazowaną i mało zmineralizowaną) i delikatnie rozcieńczać trunek. Rozluźni to trochę alkohol i wysokie stężenia aromatów, co da nam możliwość cieszenia się w pełni szklaneczką bursztynowego napoju. Pijmy rozważnie, niezbyt często i w małych ilościach. Pamiętajmy także, że duzi producenci przemysłowi stawiają raczej na zysk i liczbę sprzedawanych butelek – niestety, kosztem ich różnorodności i jakości. Poszukajmy więc rzeczy bardziej unikatowych z małych destylarni lub limitowanych serii. To da nam pewność, że napój jest wyjątkowy i smaczny.
Whisky Ardbeg Airigh Nam Beist 1990 To limitowana whisky single malt (tzn. pochodząca z jednej destylarni i jednego rodzaju słodu, w przeciwieństwie do blanded whisky kupażowanej z wielu rodzajów whisky, czasem niewiadomego pochodzenia) z jednej z najsłynniejszych gorzelni na szkockiej wyspie Islay. Leżakowana przez 18 lat w dębowych beczkach po burbonie! Airigh Nam Beist 1990 jest obowiązkową pozycją dla wszystkich wytrawnych graczy. Jej aromat to ostry, torfowy, wędzony smak z wyczuwalną nutą słonej morskiej wody i ostryg. Trunek daje odetchnąć dopiero po przełknięciu – przywołuje miłe, kremowe nuty z wyczuwalnym smakiem słodu jęczmiennego. Tak ekstremalne przeżycie to specjalność tej gorzelni. Whisky Ardbeg warto delikatnie rozcieńczyć wodą, aby rozluźnić aromat i móc się cieszyć pełnym smakiem.
% | 1 (10) 2013
35
ostatnie słowo
Krótki tekst o pomaganiu Pisarz, autor m.in. „Zrób mi jakąś krzywdę”, „Zmorojewa” i „Świątyni”. Publicysta „Wprost”, „Elle”, „Exklusiva” i „Machiny”. Wbrew temu, co mówią, miły młody człowiek
M
oja mama uczyła mnie, że nie można marnować jedzenia. Gdy musiała wylać do zlewu resztkę nadpsutego mleka, kręciła głową, mówiąc, że ona wylewa, a dzieci w Afryce umierają z głodu. Raz, zmęczony tym gadaniem, odpyskowałem jej, aby wzięła ten karton mleka, włożyła do koperty z napisem „Afryka” i zaniosła go na pocztę. Wiem, nie było to specjalnie miłe, ale gdzieś w środku myślę tak do dzisiaj. Empatię i współczucie należy lokować najbliżej siebie – owszem, wysyłanie kasy organizacjom działającym na rzecz potrzebujących, wpłacanie pieniędzy na operacje ciężko chorych dzieci jest bardzo szczytne, i sam czasami to robię. Ale dookoła jest mnóstwo drobnych uszkodzeń. Możemy je ponaprawiać – to łatwe jak pstryknięcie palcem. Małe sprawy, ale mam wrażenie, że w tym kryje się prawdziwa empatia. Gdybyśmy wszyscy tak robili, świat byłby odrobinę lepszy. Może nie świat, ale miasto, osiedle, które przecież nie znajduje się na Marsie. Empatia zaczyna się od spostrzegawczości, od obserwowania drugiego człowieka. Od zobaczenia tego, czego czasami nie chcemy widzieć. Zmęczonej twarzy znajomego, którego przyszliśmy zalać potokiem słów o spóźniających się wypłatach, dziwnych połączeniach znalezionych w telefonie partnera, zwolnieniach grupowych w firmie. Kuśtykającej po schodach babci z zakupami. Leżącego na ulicy w dziwnej pozie, ciężko oddychającego faceta, który wygląda, jakby się schlał, ale przecież niekoniecznie to zrobił. Jakiegoś dziwnego grymasu twarzy, lekkiego zaciśnięcia szczęki u kogoś, kto opowiada nam, że u niego wszystko w porządku. Drugi poziom empatii to słuchanie. Nie słyszenie, ale słuchanie ze zrozumieniem, umiejętność będąca dzisiaj w takim samym zaniku jak czytanie tekstów dłuższych niż statusy na Facebooku. Niestety, wszyscy gadamy. Jak powiedział Robert Brylewski w wywiadzie rzece: naszą narrację kompletnie terroryzuje zaimek „ja”. Ja to, ja tamto, mnie boli, mnie cieszy, ja byłem, ja widziałem. Terkoczemy, chrzanimy, opowiadamy na wyścigi, wszystkim, wszystko, jakbyśmy byli uczestnikami jakiegoś talent-show o wątpliwej proweniencji, a cała reszta ludzi była publicznością. Inni ludzie też mają coś do powiedzenia. Inni ludzie są tak samo żywi jak my, nie są jedynie kolorowymi figurami przesuwającymi się po przyczepionych do naszego pola widzenia planszach. Nigdy nie zapomnę, jak odwiedziłem kiedyś mojego do dzisiaj serdecznego kumpla, by poopowiadać mu któryś raz o dosyć nieprzyjemnym rozstaniu z dziewczyną. Popatrzył na mnie
nie jesteśmy mleczarzami świata. Nigdy nie będziemy. Nie uratujemy wszystkich. Możemy tylko wtedy pomóc innym, jeśli sami będziemy stali pewnie na własnych dwóch nogach 36
% | 1 (10) 2013
i powiedział po chwili: „Stary, proszę cię, ja też mam swoje problemy. Może ja ci teraz o nich poopowiadam”. Zrozumiałem, że mam do czynienia z prawdziwym człowiekiem. I prawdziwym kumplem. Trzeci etap to rozpoznanie sytuacji. Podstawowa i brutalna zasada rzeczywistości brzmi: możemy pomóc tylko tym, którzy chcą pomocy. Możemy wyciągać rękę w nieskończoność, ale co z tego, gdy nikt nie chce jej złapać. Wokół nas jest wielu ludzi, którzy wybrali bądź zostali wsadzeni na niezbyt ciekawą trakcję prowadzącą do miejsc zimnych, ciemnych, z których raczej nie można wrócić. Niektórzy z nich dają nam czasami do zrozumienia, że chcą, abyśmy zepchnęli ich z tego toru – rozpoznanie tego wymaga opanowania pierwszych dwóch umiejętności. Inni tego nie chcą, a mogą nas tylko za sobą pociągnąć. Czy mają się utopić dwie osoby, czy jedna – rachunek jest prosty. Niestety, ale wydaje mi się, że we właściwie pojmowanej empatii jest coś bardzo brutalnego. Pewnego razu znajomą psychoterapeutkę odwiedził chłopak, który niebezpiecznie igrał z opiatami. Tuż po wejściu oznajmił kobiecie, że „jego to już w życiu nic więcej nie zaboli”. Terapeutka czym prędzej, nie zastanawiając się, wymierzyła mu szybki, kontrolny policzek. Facet zbaraniał, a terapeutka zapytała, czy zabolało. Kiwnął głową. „To co pieprzysz?” – skwitowała sytuację. Naprawiajmy świat wokół siebie. Przelewanie kasy na cele dobroczynne, wożenie koców zwierzętom ze schroniska – to wszystko jest bardzo chwalebne, ale w każdej z tych rzeczy tkwi element kompensacji, obdarowywania samego siebie dobrym samopoczuciem z powodu bycia sobą. Wokół nas, wśród naszych sąsiadów, bliskich, znajomych są ludzie, którzy potrzebują tego, aby przelać im to mentalne dziesięć złotych. Tak jak napisałem wcześniej, trzeba ich obserwować, słuchać, a następnie powziąć środki adekwatne do tej osoby. Dla niektórych wystarczy po prostu być miłym. Innym, czasami, trzeba wypłacić… cios z liścia w twarz. I podstawowa zasada – nie jesteśmy mleczarzami świata. Nigdy nie będziemy. Nie uratujemy wszystkich. Możemy tylko wtedy pomóc innym, jeśli sami będziemy stali pewnie na własnych dwóch nogach. Ludzie z naszego otoczenia będą czuć się dobrze tylko wtedy, gdy sami będziemy czuć się dobrze. Wtedy możemy dokonywać dobrych napraw. Posłuchać kogoś. Pomóc mu. Upić się z nim. Wnieść babci zakupy na czwarte piętro. To wszystko jest dookoła nas. Naprawdę nie musimy wysyłać kartonów z mlekiem do Afryki, aby być dobrymi ludźmi.
Fot.: Zbigniew Szarzyński
Jakub Żulczyk
Kazimierz