Magazyn MNB - Zima 2013/2014

Page 1

MAGAZYN MnB

REDUKCJA SZKOD ZDROWIE POLITYKA NARKOTYKOWA ZIMA 2013/2014 MAGAZYN MNB

E G Z E M P L A R Z B E Z P Ł AT N Y

ISSN 2082-2588

ZIMA 2013/2014


63

MAGAZYN MnB

DEAD KENNEDYS W listopadzie obchodziliśmy 50-tą rocznicę zamordowania Johna F. Kennedy’ego. Przy okazji pojawiło się w mediach sporo różnych wspomnień związanych z klanem Kennedych. Naszą uwagę przykuło zwłaszcza jedno, dotyczące Davida Anthonego, bratanka JFK i syna Roberta Kennedy’ego, niedoszłego prezydenta USA. Okazuje się Dawid podtrzymał w pewien sposób rodzinne tradycje schodząc z tego świata w kwiecie wieku (29 lat); nawet wcześniej niż jego zacny wuj (46) i ojciec (43). Jednak, w przeciwieństwie do zacnych przodków, których zabiły kule zamachowców, Davida zabiły narkotyki i alkohol.

www.magazynmnb.pl

KONTAKT: om magazyn.mnb@gmail.c ADRES: ul. Św. Katarzyny 3 31-063 Kraków REDAKCJA: Grzegorz Wodowski NICY: STALI WSPÓŁPRACOW ik rtn Ba Magdalena Jowita Fraś Krzysztof Grabowski Mateusz Klinowski Maciej Kubat Adam Nyk Paweł Siłakowski ULTACJE TŁUMACZENIA I KONS E: JĘZYKOW Dominika Braithwaite KOREKTA JĘZYKOWA: Katarzyna Krzykawska DRUK: Drukmar WYDANE PRZEZ: ’93 Stowarzyszenie JUMP ZE ŚRODKÓW: Krajowego Biura ds. manii Przeciwdziałania Narko PROJEKT OKŁADKI: Grzegorz Wodowski

[

Końcówka

3 SPOŁECZEŃSTWO Marihuana, media i ja VETULANI ....6 ZZA KRAT Jak siedzieć, żeby przetrwać WŁODARCZYK ... 12 HISTORIA Drugie życie Christiane F. WECK ... 16 U PSYCHIATRY Czy to już depresja? WILANOWSKA-PARDA ... 18 U PSYCHIATRY Niebezpieczne związki ... 22 U PSYCHIATRY Narkotyki i depresja ... 23 PRAWO Czy zabiorą mi dziecko GRABOWSKI ... 27 KULTURA Sex, drugs and Lou Reed WODOWSKI ... 31 W LABORATORIUM Narkotyki w materiale biologicznym GOMÓŁKA ... 35 RÓB TO BEZPIECZNIEJ Metkatynon ... 40 RÓB TO BEZPIECZNIEJ Alfa-PVP ... 42 RÓB TO BEZPIECZNIEJ Bad trip: podróż w nieznane WODOWSKI ... 44 LEKTURA Kto w Polsce ma HIV? BARTNIK ... 51 POLITYKA NARKOTYKOWA Prawo do trucia się GUTSCH / MORENO ... 52 NARKOKOSMOS Narcocorrido FRAŚ ... 57 KOŃCÓWKA Dead Kennedys ... 63 WSTĘP Redukcja szkód WODOWSKI ....

]

, PROBLEMÓW Ą NARKOTYKÓW CZ TY NIE DO TE AR ZAW E ICH UŻYWAJĄ. MATERIAŁY TU YCH YCH OSÓB, KTÓR SZ ZN NA EC M OŁ LE SP CE I . ZDROWOTNYCH IA NARKOTYKÓW TOWANIE POSTAW, AN YW UŻ DO KOGO ZTAŁ NAKŁANIAMY NI NIE WIEDZY I KS RKOTYKÓW UPOWSZECHNIA NA ST YM JE ĄC JI AJ AC IK YW PUBL OSOBOM UŻ GĄ CZEŃSTWO. MO IE PO ZP E BE ÓR I KT ZDROWIE AĆ OW CH ZA M KI I ICH BLIS

Przez całe swoje dorosłe życie David nadużywał alkoholu i bez umiaru stosował różne narkotyki. Robił to mimo, że dwukrotnie (w 1976 i 1978 roku) nieomal otarł się o śmierć z powodu przedawkowania. Wstrzykiwał heroinę mimo, że zdiagnozowano u niego bakteryjne zapalenie wsierdzia serca, co miało związek z dożylnym stosowaniem zanieczyszczonych substancji. David zdrowo pociągał z butelki mimo, że dwukrotnie przyłapano go na prowadzeniu samochodu pod wpływem alkoholu. Co i rusz zresztą miał problemy z prawem. Sam też bywał ofiarą przestępstw. Kiedyś napadnięto na niego, gdy załatwiał ćpanie w obskurnym hotelu w Harlemie (przybytek funkcjonował jako coś w rodzaju narkotykowego supermarketu, gdzie na dodatek mieściła się nielegalna „strzelnica”). David Kennedy, w swoim krótkim życiu co najmniej pięć razy podejmował leczenie z powodu uzależnienia, a pod koniec życia stosował metadon. Wiosną 1984 roku, David kończy swój kolejny odwyk. Tym razem jest to miesięczny pobyt w szpitalu i centrum rehabilitacji w Minneapolis. Zaraz potem udaje się do Palm Beach na Florydzie, gdzie wraz z rodziną spędza Wielkanoc. Po kilku dniach imprezowania (podobno każdy poranek zaczynał od podwójnej wódki) 25 kwietnia 1984 roku pokojówka znajduje zwłoki Kennedy’ego leżące na podłodze apartamentu, w którym się zatrzymał. Przyczyną śmierci jest przedawkowanie kilku różnych substancji odurzających. Oprócz alkoholu, patolog stwierdził w organizmie Kennedy’ego obecność całej gamy środków odurzających, m.in. kokainy, petydyny (syntetyczny opioid) i tiorydazyny (lek neuroleptyczny). Na kłopoty Davida z alkoholem i narkotykami z całą pewnością miały wpływ dramatyczne wydarzenia z dzieciństwa. David uwielbiał swojego ojca, Roberta Kennedy’ego, który nawet, gdy prowadził kampanię prezydencką znajdował wiele czasu i energii dla syna. Chłopiec miał 13 lat, gdy ojciec został zastrzelony przez palestyńskiego zamachowca podczas przemówienia w Los Angeles. Nie dość, że ta śmierć była dla Davida końcem świata, to jeszcze jego matka nigdy nie potrafiła rozmawiać o tym z synem, który kilka lat później zaczął łagodzić swój ból za pomocą whisky i heroiny. Z tragicznym skutkiem.


3

Redukcja szkód. Zaakceptujmy ją wreszcie! Grzegorz Wodowski

Gdzieś na początku grudnia brałem udział w debacie na temat narkotyków zorganizowanej przez studentów pedagogiki UJ. Zostałem zaproszony, żeby powiedzieć kilka słów o redukcji szkód. Gdy na początek spytałem, co uczestnicy debaty wiedzą o redukcji szkód, dowiedziałem się, że to wydawanie igieł, strzykawek i metadonu tym „co już nie ma dla nich ratunku”. Więc redukcja szkód jest czymś w rodzaju medycyny paliatywnej, gdzie terminalnej choroby nie próbuje się nawet zatrzymać, a jedynie łagodzić jej najbardziej bolesne objawy? Ostatnią posługą i przebłyskiem miłosierdzia dla umierających? To nie prawda, drodzy studenci pedagogiki, redukcja szkód to coś znacznie więcej niż hospicjum dla grzeszników. Działania spod szyldu redukcji szkód mogą wybiegać daleko poza te ograniczenia i grupę docelową, a wielu krajach, chociażby w Niemczech, Holandii, Portugalii czy Szwajcarii, redukcja szkód stanowi priorytet lub jest jednym z najważniejszych celów polityki wewnętrznej wobec narkotyków. W połowie lat 90-tych Marsha Rosenbaum opublikowała pracę pod tytułem „Safety First: A Reality-Based Approach to Teens and Drugs”, której zasadnicze przesłanie brzmiało: skoro wiemy, że młodzi ludzie w okresie dorastania są szczególnie narażeni na szkodliwe działanie narkotyków, a przekazy którymi ich straszymy nie działają, to dlaczego nie prowadzić edukacji nastawionej na ograniczanie szkód? Żeby zobrazować problem opowiedziała historię dziewczyny uzależnionej od heroiny, którą spotkała w ośrodku dla narkomanów. Jako nastolatka uczestniczyła w szkolnych zajęciach prewencyjnych, gdzie dorośli mówili o szkodliwości marihuany i innych narkotyków

Wstęp

B n M U podstaw podejścia związanego z redukcją szkód jest leży przekonanie, że zjawiska używania substancji odurzających nie da się we współczesnym świecie ot tak wyeliminować. Nie istnieją na tyle skuteczne formy profilaktyki, które zniechęcałyby wszystkich do eksperymentowania z narkotykami i na tyle efektywne metody leczenia, które umożliwiałyby wyjście z nałogu znaczącej liczbie uzależnionych.


Magazyn MNB

4 oraz o tym, jak łatwo się od nich uzależnić. Gdy później spróbowała trawki i od czasu do czasu paliła ją ze znajomymi, okazało się, że niewiele ma to wspólnego z czarnym scenariuszem przedstawianym przez nauczycieli. Przekonana, że z heroiną będzie podobnie, postanowiła jej również spróbować. Skończyło się na odwyku.

Redukcja szkód, na której oparta jest cała kampania, jest skutecznym, tanim i sprawdzonym podejściem do profilaktyki zakażeń HIV. W wielu badaniach udowodniono jej efektywność. Dlaczego w Polsce wciąż uważana jest za promocję zażywania narkotyków i zachęcania do seksu? Czy nie zdajemy sobie sprawy, że nie jesteśmy w stanie zapanować nad tym, aby ludzie przestali zażywać narkotyki, uprawiać seks i podejmować zachowania ryzykowne? Marcin Rodzinka, specjalista zdrowia publicznego, student Collegium Medicum UJ, członek zarządu Instytutu Podkarpackiego.

Jak długo jeszcze będziemy ignorować fakt, że hasło „powiedz narkotykom NIE!” nie do wszystkich przemawia? To, że narkotyki różnią się między sobą i nie są tak samo niebezpieczne jest przecież oczywiste. A przecież także sposoby, a nawet okoliczności przyjmowania narkotyków mogą decydować o czyimś zdrowiu. Wystarczy uznać te fakty. Czym w takim razie edukacja związana z redukcją szkód miałaby się różnić od innych przekazów? Głównie tym, że powinna być bardziej rzeczowa i pozbawiona utrudniającego przekaz moralizatorstwa. Powinna być skierowana do konkretnego adresata, zidentyfikowanego, jeśli chodzi o zachowania ryzykowne. Nie powinno być w niej miejsca na tematy tabu i antynarkotykową histerię. Kilka społecznych organizacji pozarządowych zorganizowało kampanię „Seks w moim mieście”. Pomyślana pod kątem określonej populacji (mężczyźni mający seks z mężczyznami) akcja była profesjonalnym projektem profilaktycznym ograniczania liczby nowych zakażeń HIV w tej grupie i miała dostarczyć niezbędnych informacji na temat bezpieczniejszych zachowań seksualnych. Jako, że w tej grupie są również wysokie wskaźniki używania substancji psychoaktywnych organizatorzy umieścili trochę wątków edukacyjnych, dotyczących zachowania bezpieczeństwa związanego używaniem narkotyków. Zdaniem organizatorów, konwencja i język kampanii miały ułatwić komunikację z grupą docelową. Tymczasem specyficzny język i forma, które miały decydować o skuteczności działań, zdecydowały o tym, że grantodawcy (Krajowe Centrum AIDS i Ministerstwo Zdrowia) zażądali zamknięcia strony internetowej kampanii i zagrozili zerwaniem umowy. Dlaczego co roku przyglądamy się z przerażeniem statystykom, a nie chcemy przekazywać ludziom istotnych i adekwatnych informacji, tak aby mogli dokonać odpowiedzialnych wyborów, troszczyć się o siebie i przynajmniej ograniczać szkody? Czemu tak wytrwale realizujemy ogólne programy profilaktyczne, których skuteczność oscyluje wokół zera? Na dodatek wykazujemy niezwykłą tolerancję na wykonywanie w szkołach testów na obecność narkotyków w moczu, które są sku-


5 teczne jedynie w powiększaniu dystansu i braku zaufania pomiędzy dorosłymi i młodzieżą. Nieżyjący już amerykański pisarz, filozof, psycholog i okultysta Robert Anton Wilson napisał w jednej ze swoich książek: Kiedy kilka lat temu pracowałem w dużym piśmie, chciałem opublikować fakt, że cztery gramy amidu niacyny (witaminy PP) likwidują prawie każdy zły odlot po LSD. Ale redaktorzy odrzucili mi ten tekst, ponieważ „mógłby on skłonić dzieciaki do myślenia, że można brać kwas bez ryzyka”. Oczywiście można powiedzieć, że to rozsądny argument, ale przypomina mi on stare twierdzenie, że nie powinno się umieszczać pasów bezpieczeństwa w samochodzie, ponieważ mogą one skłonić kierowców do mniejszej uwagi. Głupców na pewno nic nie powstrzyma, co nie zmienia faktu, że ludzie pragnący zmniejszyć ryzyko powinni mieć dostęp do informacji na ten temat. Nawet jeśli konsumpcja narkotyków nie zawsze prowadzi do powstania uzależnienia, to i tak ich użytkownicy są narażeni na poważne szkody zdrowotne. Przyjrzyjmy się rynkowi tzw. dopalaczy, gdzie substancje niekiedy bardziej niebezpieczne, niż niektóre „klasyczne” narkotyki stają się przedmiotem niekontrolowanego przez nikogo handlu. Zamykamy sklepy z dopalaczami, a na ich miejsce pojawiają się w sieci sklepy ze „środkami piorącymi” i „wyciągaczami wilgoci”. Gdy kolejną substancję umieszczamy na listach narkotyków, wiemy że następne „research chemicals” są już w drodze i następna osoba nie powie im „NIE”. Nie uznając tego, czym jest redukcja szkód traktujemy z grubsza jak głupca każdego, kto sięga po narkotyki czy zachowuje się ryzykownie w inny sposób. Uprzedzenia nie pozwalają nam zrozumieć motywów jego działania, ani też zobaczyć, że niekoniecznie zależy mu tylko, aby sobie szkodzić.

Ze stron internetowych sklepów zajmujących się sprzedażą wysyłkową nowych substancji psychoaktywnych trudno cokolwiek dowiedzieć się na temat właściwości tych środków, a tym bardziej na temat zagrożeń związanych z ich używaniem.

Wstęp


Magazyn MNB

MnB

6

Marihuana, media i ja. Jerzy Vetulani

Nim przejdę do tematu jestem winien Czytelnikom MnB opowieść, jak ze znanego jedynie szczupłemu gronu specjalistów od mechanizmów działania leków przeciwdepresyjnych stałem się osobą związaną z ruchami sprzeciwu wobec bezmyślnej, nieskutecznej i społecznie szkodliwej „wojnie z narkotykami”. A było to tak.

Pod koniec ubiegłego wieku, jesienią 1999 roku, syn mojego kolegi licealnego, dr Marka Garapicha, nie pamiętam już Andrzej czy Michał, zapytał mnie, czy nie wziąłbym udziału w zorganizowanej przez studentowi w sali kina Rotunda dyskusji na temat narkotyków. Byłem wówczas profesorem pracującym w Instytucie Farmakologii PAN i wykładowcą Neuroscience dla amerykańskich studentów medycyny, Na propozycję zgodziłem się nie tylko ze względu na szkolną znajomość z Markiem, ale też przez ciekawość studentów i sentyment do samej Rotundy, gdzie w połowie lat 50. występowałem jako prelegent w Studenckim Dyskusyjnym Klubie Filmowym. Temat narkotyków nie był mi obcy, bo chociaż głównie zajmowałem się mechanizmami działania leków przeciwdepresyjnych, wśród moich aktualnie prowadzonych prac doświadczalnych

pojawiały się też studia poświecone morfinie i kokainie (zwłaszcza prace z Lucyną Antkiewicz-Michaluk nad metodami zwiększania skuteczności przeciwbólowego działania morfiny z jednoczesnym obniżeniem jej potencjału uzależniającego). Zresztą psychofarmakologia halucynogenów interesowała mnie od samych początków kariery naukowej i jedna z pierwszych moich prac, pisanych w roku 1960 we współpracy, a właściwie pod doskonałym kierownictwem dr Tadeusza Marczyńskiego, poświęcona była działaniom psychotropowym pochodnej tryptaminy. Przygotowując się do dyskusji w Rotundzie uświadomiłem sobie, że leki psychotropowe, zmieniające stany naszej percepcji i świadomości, były używane intensywnie we wszystkich kulturach od samych początków ludzkości. Dla biologa-ewolucjonisty było oczywiste, że fakt tak wczesnego odkrycia substancji psychotropowych i ich nieprzerwana obecność w kulturze przez co najmniej 40 tysięcy lat istnienia człowieka mądrego współczesnego (Homo sapiens recens to nasza nazwa gatunkowa, a za początek naszego gatunku uznaje się czas, w którym pojawiły się pierwsze dzieła sztuki, dochowane do naszych czasów w postaci malowideł na ścianach jaskini Cro-Magnon) oznacza, że substancje te dla naszego rozwoju były


7 i są konieczne. Tym spostrzeżeniem podzieliłem się z audytorium, po czym omówiłem wiele znanych wówczas aspektów działania różnych tzw. narkotyków. Nic szczególnego dalej by z tego nie wyniknęło, gdyby znany prawicowy dziennikarz, Wojciech Cejrowski, prowadzący wówczas w TV własny program publicystyczny „WC Kwadrans”, nie dowiedział się o tym moim wystąpieniu. Opierając się na cudzych relacjach, sam bowiem na spotkaniu nie był (rzetelność dziennikarzy, nawet katolickich prawicowych, nie jest zwykle ich cechą najmocniejszą) rzucił się na mnie mówiąc, ze zrozumiałym poczuciem wyższości: „Cóż tam jakiś profesorek z Krakowa śmie twierdzić, że narkotyki pełnią jakąś pozytywną rolę w społeczeństwie”. Ta subtelna wypowiedź guru prawicy dziennikarskiej obudziła, chyba wbrew intencji znakomitego publicysty, autora i podróżnika, duże zainteresowanie problemem narkotyków i moimi poglądami w tym względzie. Zwłaszcza, że określenie „profesorek” mające być oczywiście obelgą imputującą moją całkowitą nicość naukową, akuratnie niezupełnie pasowało do mojej osoby, W tym czasie bowiem moja (wysunięta wraz z Fridolinem Sulserem) hipoteza mechanizmu działania leków przeciwdepresyjnych jeszcze dominowała w zachodnim świecie naukowym, przynosząc mi różne honory i wyróżnienia. Oburzenie moich kolegów (ja sam nigdy się specjalnie nie oburzam, kiedy mnie pies obszczeka, bo ja i tak pozostaję sobą, a pies pieskiem) nie miało oczywiście żadnego znaczenia, ale pogardliwa wypowiedź Cejrowskiego obudziła zainteresowanie niektórych dziennikarzy. Przyjechał więc do mnie nieznany mi wcześniej dr Sławomir Zagórski, szef działu naukowego Ga-

Społeczeństwo

zety Wyborczej, i zrobił ze mną długi wywiad do Magazynu GW (poprzednik Dużego Formatu – przyp. red.). Wywiad, w którym powiedziałem prawie wszystko, co myślałem o lekach psychotropowych, uzależnieniach, narkomanii itp. ukazał się pod tytułem „Zło tkwi w nas, a nie w substancji” (mnie się wydaje, że tytuł wymyślił Sławek, on twierdzi, że ja, ale w każdym razie tytuł jest kapitalny). No i od tego czasu zacząłem być postrzegany coraz bardziej jako uczony, który wypowiada się sensownie o psychotropach. Zaczęto prosić mnie o wypowiedzi w różnych miejscach, także w mediach. Zajmując się upowszechnianiem wiedzy o substancjach działających na mózg nie mogłem nie dostrzec, że media z reguły informują o narkotykach w sposób, łagodnie mówiąc, skrzywiony, dając upust swojemu uprzedzeniu do nielegalnych substancji psychotropowych. Dostrzegłem to i na własnej skórze, zwłaszcza kiedy byłem przez radio i telewizję zapraszany do wypowiadania się na temat marihuany. W montażu moje wypowiedzi były często manipulowane albo skracane do nieczytelnego minimum, podczas gdy słowa prawdziwych „ekspertów”, twierdzących, że marihuana zabija dzieci i stanowi dla nich furtkę do tzw. „twardych narkotyków”, stawały się myślą przewodnią danego programu czy audycji. Rozczulającym przykładem takiego uprzedzenia dziennikarzy była migawka w „Wydarzeniach” Polsatu w styczniu 2012 roku. Koło południa zadzwoniono do mnie z prośbą o uwagi na temat problemu konopi w związku z posunięciami Ruchu Palikota. Dwóch bardzo sympatycznych pracowników stacji — kamerzysta i reporter – przeprowadziło ze mną półgodzinną rozmowę, zadając ciekawe i sensowne py-


Magazyn MNB

8

tania, na które odpowiadałem, jak umiałem. Pożegnaliśmy się, a na odchodnym rzuciłem, że nie zdziwię się, jeżeli z dwudziestu minut nagrania zostanie 15 sekund. Jak się okazało, sekund było około 10. Wypowiedź zaczęła się od pytania, którego początek wycięto. A pytanie brzmiało: „Co Pan raczej dałby wnukowi: kieliszek wódki czy skręta?”. Na szczęście odpowiedź została wyemitowana — oczywiście, że skręta, bo alkohol powoduje poważne szkody w mózgu, a marihuana, jeżeli nawet uszkadza pewne funkcje poznawcze, czyni to w sposób nieznaczny i odwracalny. Ta moja wypowiedź była chyba jedyną nie potępiającą konopi w całym materiale „Wydarzeń”, zakończonym narkofobiczną puentą prowadzącej dziennikarki. Kilka lat wcześniej zaproszono mnie do programu „Rozmowy w toku” Ewy Drzyzgi (http: www. youtube.com watch?v=KZnt48Jgihs). Powiedziałem tam, że znacznie bardziej niebezpiecznym zachowaniem od tak piętnowanego palenia marihuany (od której chyba nikt nie umarł) jest społecznie akceptowany alpinizm (przez co zginęło wielu wspaniałych ludzi). Natychmiast zostałem zakrzyczany, a na koniec pani Drzyzga stwierdziła, że według badań 80% Polaków jest przeciwnych legalizacji marihuany. Wtedy ja dodałem, że pod koniec XVIII wieku 95% Polaków było zwolennikami palenia czarownic na stosie. Moja riposta została, rzecz jasna, wycięta. W styczniu 2013 ponownie zostałem poproszony o wypowiedź przez telewizję TVN. Muszę przyznać, że mimo lekkiego niesmaku po obejrzeniu niektórych fragmentów wyemitowanego programu, byłem pozytywnie zaskoczony. Tym razem bowiem opinie irracjonalne przeplatały się z wypowiedziami całkiem sensownymi,

ukazując problem w sposób ambiwalentny, nie całkiem jednoznaczny. Program („Czarno na białym”, TVN24, 29 stycznia 2013) składał się z trzech części. Pierwsza (http: www.tvn24.pl czarno-na-bialym,42,m jak-kupic-marihuane,303199.html) była reportażem pokazującym, jak łatwo jest zdobyć marihuanę, jeżeli tylko się chce. Miała przestraszyć, ale w pewien sposób ośmieszyła rozpaczliwe wysiłki konserwatywnego rządu, który wtrącając od ponad dziesięciu lat ludzi do więzienia za posiadanie marihuany, wydając olbrzymie pieniądze na utrzymanie aparatu represji narkotykowej, oraz propagując taktykę straszenia społeczeństwa niewyobrażalnym złem, jakie marihuana miałaby nieść za sobą, nie osiągnął faktycznie niczego. Pieniądze wydawane na walkę z marihuaną ewidentnie poszły może nie tyle w błoto, ale w jakieś niejasne kieszenie (głównie niedouków, nieskutecznie straszących dzieci po szkołach), a wielu młodych ludzi dzięki (mającej pewnie dobre intencje) posłance Barbarze Labudzie straciło swoje piękne lata za kratkami lub upokarzana i poniewierana przez terapeutów, wierzących, że człowiek musi dojść do dna, aby się odeń odbić. Walka z marihuaną to oczywiście wymarzona sytuacja dla policji (wysoka wykrywalność przestępstw przy minimalnym ryzyku dla stróżów prawa) i dla polityków (i to tak z lewa, jak z prawa, bo w swoich kręgach na walce z narkotykami robi pozycję posłanka Kempa, a w swoich — entuzjastycznie podchodzący do konopi poseł Palikot), a także radość dla dilerów — im większa opresyjność organów ścigania, tym wyższa cena produktu. Podejrzewam, że są to czynniki, które najsilniej przeszkadzają w legalizacji marihuany i eliminowaniu narkofobii.


9 Druga, „ekspercka” część wspomnianej audycji (http: www.tvn24.pl czarno-na-bialym,42,m pierwszy-krok-do-narkomanii,303200.html) była ważna i ciekawa. Przedstawiała różne, ale na ogół wyważone opinie, a sądy tam wypowiadane, nawet jeżeli nieco jednostronne, najczęściej nie były kłamliwe. Uczciwie muszę przyznać, że tym razem nie zmanipulowano moich wypowiedzi. W tej przynajmniej kwestii, biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia, byłem mile zaskoczony — idzie ku lepszemu! Wartość merytoryczna całego materiału to już inna sprawa. Usłyszeć można było na przykład, że palenie marihuany prowadzi do astmy, a jest dokładnie na odwrót — palenie ziela konopi było zabiegiem stosowanym przeciw astmie, i to jeszcze na długo przed szerszym wprowadzaniem marihuany jako środka rekreacyjnego. Pamiętam, że w czasie okupacji moja ciocia wdychała dym żarzących się na miseczce ziół, wśród których z pewnością były konopie. Eksperci, w tym doskonały, jak zwykle, Bogusław Habrat, zdecydowanie wskazali, że marihuana, nawet jeżeli zagraża zdrowiu użytkowników i funkcjonowaniu społeczeństwa, to czyni to w znacznie mniejszym stopniu niż alkohol. Zauważono też, że chociaż popularnie wierzy się, że marihuana jest pierwszym krokiem w kierunku twardych narkotyków, to taką samą rolę mogą równie dobrze pełnić alkohol oraz tytoń. Historia uczy, że marihuana wcale nie jest potrzebna jako stadium pośrednie do narkomanii. Narkotyki z grupy morfiny (nasz polski „kompot”) czy stymulantów były popularne w Polsce na długo przed znaczącą obecnością konopi, a jakoś ludzie sięgali po nie bez pomocy „marychy”. Nie mówię już, że

Społeczeństwo

nikt nie traktuje palenia trawy jako wstępu do picia wódki. Wracając do audycji – niektórzy dyskutanci okazywali, niestety, niezwykle narkofobiczne nastawienie. Zwłaszcza terapeuci. Oni z tego żyją, ale przynajmniej mogliby nie kłamać. Przerażające swoją głupotą, ale i szkodliwością, było stwierdzenie dra Bohdana Woronowicza, certyfikowanego specjalisty terapii uzależnień (z certyfikatem numer 1), że THC pozostaje w mózgu do końca życia. Trzeba nam wiedzieć, że mózg jest wyładowany endogennymi kanabinoidami, zwłaszcza anadamidem, pełniącymi niesłychanie istotne funkcje regulacyjne. THC naśladuje naturalne kanabinoidy, łączy się z tymi samymi receptorami w sposób odwracalny, i jest, co prawda dość powoli, ale skutecznie eliminowany z ustroju. Żadne badania nie wykazały, żeby skutki używania nawet dużych dawek marihuany powodowały zmiany utrzymujące się przewlekle. No i to stwierdzenie Woronowicza: „Ludzie palący marihuanę idą ku śmierci. Ja to wiem!”. Święta racja. Pan też idzie ku śmierci, panie terapeuto. Ja także. Każdy, kto zapali skręta z marihuaną musi umrzeć. Ale każdy niepalący również. Tylko czy warto sobie zatruwać pozostały nam czas takimi bzdurami? A może warto go przedłużyć? Chyba, że jak kameduli czy trapiści chcemy się wzajemnie pozdrawiać słowami „memento mori!”. Ostatnio pojawiły się badania dowodzące, że marihuana hamuje rozwój choroby Alzheimera i innych chorób neurodegeneracyjnych. Może niedługo konopie będą lekiem skuteczniejszym od nootropilu? Marihuana na razie nie jest środkiem szeroko zalecanym ani stosowanym, jak Buerlecytyna. Ale czy jest wiele gorsza od kawy, powodującej nadciśnienie? Może jej czas nadejdzie?


Magazyn MNB

10

Niedawno marihuana stała się znów obiektem zainteresowania mediów z powodu samobójstwa nastolatka. Podobnym przypadkom poświęcona była trzecia, bardzo emocjonalna część programu (http: www.tvn24.pl czarno-na-bialym,42,m przez-trawke-stracili-polowe-zycia,303201.html ). Ale czy ktokolwiek udowodnił związek samobójstwa tego konkretnego nastolatka z używaniem marihuany? Samobójstwo nastąpiło, jak to często bywa z samobójstwami wśród młodych, w okresie „rozliczeniowym”. Nowy Rok, Boże Narodzenie, czasem własne urodziny skłaniają do refleksji nad tym, czego dokonałem, jakie mam perspektywy i jeżeli podsumowanie wypadnie źle, zamach samobójczy może wydawać się rozwiązaniem problemów. Jeżeli nawet była stosowana, z pewnością sama substancja nie wystarcza do targnięcia się na własne życie, które najprawdopodobniej wcześniej już nastręczało poważne problemy. Często rodzice młodych samobójców obwiniają wszystko i wszystkich dookoła, nie zastanawiając się, czy wytworzona przez nich atmosfera rodzinna nie dołożyła się do załamania psychicznego własnego dziecka. Wyrzucony z domu na ulicę chłopak (mówiąca o tym w „Czarno na białym” matka była z siebie dumna) uratował się, ale dziecko o słabszej psychice mogło pójść nad rzekę Wisłę i rzucić się z mostu do wody, kiedy zorientowało się, że straciło ostatnie oparcie. Inteligencja emocjonalna występującej w programie matki była zatrważająco niska, i szczęście, że sprawa nie skończyła się tragedią. Wówczas to matka, a nie marihuana byłaby sprawcą samobójstwa. Dobre intencje nie gwarantują skuteczności działania, a dobrymi chęciami brukowane jest piekło. Kto wie, czy takiego właśnie piekła domowego nie brukują swoimi intencjami opiekuńcze matki? W tym

przypadku polecam znakomity film Marcina Koszałki „Takiego pięknego syna urodziłam”. Przedstawione w trzeciej części audycji „Czarno na białym” emocjonalne reakcje matek synów używających marihuany: „Nie legalizujcie marihuany. To śmierć!” również wydają się przejawem zwycięstwa emocji nad rozumem. Choć jedno z drugim niekoniecznie musi mieć wiele wspólnego, to liczba samobójstw wśród młodych ludzi jest na ogół wyższa w krajach, w których marihuana jest nielegalna, niż w tych, w których jest zdekryminalizowana. W naszej części Europy częstotliwość samobójstw wśród młodych mężczyzn w krajach, w których za posiadanie marihuany wtrąca się ludzi do więzienia, jest stosunkowo wysoka (Austria 21.1, Węgry 19.1, Polska 15.4 na 100 000 mieszkańców), w porównaniu z krajami, w których jest ona zdekryminalizowana (Czechy 14.8, Niemcy 13.0, Holandia 9.1, Hiszpania 7.1, Portugalia 4.3). Uczciwie trzeba przyznać, że w Grecji mimo nielegalności marihuany liczba samobójstw wśród młodych wynosi tylko 2.7 na 100 000 osób, ale podejrzewam, że jest to kraj, w którym wymiar sprawiedliwości nie jest tak strasznie rygorystyczny. O marihuanie jako substancji, której używanie prowadzi do samobójstwa podniósł się krzyk w mediach amerykańskich już w 1937 roku, kiedy szef amerykańskiego Federalnego Biura Narkotykowego po skoku z okna nastolatka w Chicago uznał to za samobójstwo i napisał o tym artykuł „Marihuana: zabójca młodzieży” w popularnym „American Magazine”. Faktycznie opisany przypadek okazał się morderstwem. Później jakoś samobójstw dokonywanych pod wpływem marihuany nie opisywano. Trzeba jednak dodać, że w amerykańskich


11 badaniach nad samobójstwami młodzieży (10 — 19 lat) wykazano, iż używanie marihuany jest czynnikiem ryzyka popełnienia zamachu samobójczego, zwłaszcza u chłopców, podobnie istotnym jak używanie alkoholu czy bycie świadkiem lub ofiarą przestępstwa z przemocą, warto jednak dodać, że znacznie ważniejszą przyczyną są różne somatyczne objawy zdrowotne (bóle głowy czy brzucha, poczucie zmęczenia słabości i choroby).

Społeczeństwo

również stosowania jej w celach medycznych (substancja zaklasyfikowana w Schedule 1), do tej pory 16 stanów oraz dystrykt Kolumbii zalegalizowały medyczne zastosowanie marihuany, a dalsze 6 stanów przygotowuje odpowiednie ustawy. Problem budzi zażarte spory: zwolennicy argumentują, że marihuana może być ważnym lekiem w chorobie dwubiegunowej (maniakalno-depresyjnej), depresji i innych zaburzeniach nastroju, będąc nawet nazywana „zielonym prozakiem”. Ponadto marihuana pozwala na zmniejszenie dawki środków przeciwbólowych, leków uspakajających i innych leków psychiatrycznych.

Mówiąc o szkodliwości marihuany warto porównać stan zdrowia społecznego z lat 70., kiedy konopie były wielką rzadkością i obecnie, gdzie dość poważna część populacji weszła w przejściowy lub bardziej trwały związek z kanabinoidami. Gdyby jednak marihuana była naprawdę przyczyną samobójstw, niewątpliwy wzrost jej konsumpcji w Polsce od czasów PRL do dnia dzisiejszego, powinien odbić się również na liczbie samobójstw. Tymczasem, jeśli przyjrzymy się kształtowaniu wskaźnika zamachów samobójczych w latach 1970–2007, nie występuje w tym okresie żaden zdecydowany trend wzrostowy lub spadkowy, a poziom wskaźnika w roku 2007 był praktycznie taki sam, jak w roku 1972. Podobne rozumowanie wskazuje, że palenie marihuany nie może prowadzić do zwiększenia zapadalności na schizofrenię: mimo jej zwiększającego się stosowania występowanie schizofrenii jest stabilne, kształtując się na poziomie około 1% populacji.

Przeciwnicy medycznej marihuany twierdzą, że zwiększa ona prawdopodobieństwo rozwinięcia schizofrenii, depresji, psychoz i lęków. Aby sprawdzić, ile z tych zarzutów jest prawdziwych, Daniel Rees z Uniwersytetu Colorado, współpracujący z niemieckim Instytutem Badania Pracy (Forschunginstitut zur Zukunft der Arbeit) w Bonn, postanowił zbadać, jak wprowadzenie medycznej marihuany wpłynęło na częstotliwość samobójstw. Badania te prowadzono w USA w stanach, które dopuściły marihuanę, a równocześnie w tym samym okresie badano samobójstwa w stanach, w których marihuana była wciąż nielegalna. Okazało się, że po zalegalizowaniu marihuany liczba samobójstw, przynajmniej w pewnych grupach wiekowych, znacznie się obniżyła.

Marihuana nie jest zatem przyczyną samobójstw, zapytajmy więc teraz, czy nie może ona pomagać w przedłużaniu życia. Ku zdumieniu wielu odpowiedź jest pozytywna. Badania nad tym problemem stały się obecnie możliwe, gdyż od chwili, kiedy w roku 1970 zakazano jakiegokolwiek używania marihuany w USA, w tym

Wracając do przerażonych matek, wyrzucających z domu dzieci palące marihuanę i denuncjujących je na policję: ciekawe dlaczego, kiedy syn wraca do domu pijany, to mamusia wówczas nie dzwoni na policję, ale przynosi miednicę, aby dziecina nie rzygała na podłogę (bo gdyby do tego doszło, to rodzicielka czu-


12

łaby się zobowiązana do posprzątania, kiedy syneczek leczy kaca). Jakoś nie dochodzi do świadomości, że alkohol naprawdę związany jest z samobójstwami znacznie częściej, a alkoholizm naprawdę rujnuje życie. Człowiek po marihuanie nie wykazuje zwiększonej agresywności w stosunku do innych, a po alkoholu nie jest to rzadkością. Ale sprawa jest tak banalna, że z pewnością nie zajmie się tym ogólnokrajowy, a nawet lokalny program telewizyjny. No i wiemy, jak wyglądają alkoholicy. Proszę ich porównać z marihuanistami. Marihuana nie uzależnia fizycznie, a uzależnienie psychiczne zwykle nie jest silne i dotyczy około 9% użytkowników. Smutną, acz chyba najtrafniejszą tezą kończącą będzie stwierdzenie, iż społeczeństwo jest zatrważająco niedoedukowane w kwestii addyktogenów, substancji mających potencjał uzależniający. Za ten brak wiedzy i odpowiedniej refleksji winę ponoszą w dużym stopniu media, ukazujące wypowiedzi osób niekompetentnych i przeżartych narkofobiczną ideologią. Głosy wielu ekspertów, w tym mądrzejszych ode mnie, są ignorowane w głównych programach radia, a zwłaszcza telewizji. Chociaż niektóre kręgi dziennikarskie znacznie bardziej liberalnie i rozumowo podchodzą do problemu uzależnień (np. radio TOK FM, w którym niedawno odbyłem ciekawą rozmowę z red. Cezarym Łasiczką), w audycjach mainstreamowych nadawców wciąż dominuje ton narkofobiczny, wynikający ze strachu przed nieznanym. Społeczeństwo potrzebuje rzetelnej wiedzy, aby wiedzieć, jak rozwiązywać problemy rzeczywiste, a jak urojone. Media mogą wpływać na rząd, aby zmienił głupie, restrykcyjne, szkodliwe społecznie i krzyw-

dzące ludzi prawo. Po 10 latach zmieniono obecnie kwalifikację prowadzenia roweru po pijanemu z przestępstwa na wykroczenie. Skazani pijani cykliści stanowią obecnie spory odsetek osadzonych, i miejmy nadzieję, że więzienia teraz będą nieco luźniejsze. Złe prawo nie zmieniono zresztą z powodów jego szkodliwości (cóż to dla sędziego i prokuratora, że człowiek bez pożytku cierpi i marnuje czas w więzieniu), ale nieskuteczności. Dekryminalizacja marihuany, której karanie więzieniem jest równie nieskuteczne jako metoda prewencji, powinna być następnym krokiem w kierunku czynienia społeczeństwa lepszym, zdrowszym i radośniejszym.

FOT.: WWW>POLTYKANARKOTYKOWA.PL

Magazyn MNB

Prof. Jerzy Vetulani jest psychofarmakologiem, neurobiologiem i biochemikiem, profesorem w Zakładzie Biochemii Mózgu w Instytucie Farmakologii PAN w Krakowie. Członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności Członek korespondent Polskiej Akademii Nauk Członek honorowy Indian Academy of Neuroscience, Były Przewodniczący Komitetu Nauk Neurobiologicznych PAN i Polskiego Towarzytwa Badań Układu Nerwowego, Zastępca przewodniczącego Rady Naukowej Instytutu Farmakologii PAN. Jego dorobek naukowy liczy ponad 500 publikacji, w tym ponad 200 oryginalnych prac badawczych. Od niedawna jest członkiem Rady Programowej Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej.


13

Zza krat

Jakiś czas temu zaświtała w mojej głowie (pewnie z nudów) myśl, żeby napisać trochę porad, które pomogłyby moim nieświadomym pobratymcom przetrwać karę pozbawienia wolności, uniknąć zupełnie niepotrzebnych zgrzytów zarówno z administracją więzienną, jak również z współosadzonymi. Wbrew pozorom zadanie to nie jest takie proste.

Jak siedzieć i przetrwać. Rafał Włodarczyk

Nie będę za bardzo oryginalny, ale muszę zacząć od tego, że w mojej opinii cały system penitencjarny opiera się na kłamstwach, wyrachowaniu i manipulacji. Przekraczając „ochronną” barierę więziennego muru należy liczyć się z tym, iż w tym dziwnym i nadal nie zrozumiałym do końca dla mnie przybytku, każde potknięcie może zakończyć się bolesnym upadkiem, a w ekstremalnych przypadkach można zostać stratowanym.

Wjazd na bazę. Gdy bramy jednostki penitencjarnej zamykają się za naszymi plecami, uczucia towarzyszące temu wydarzeniu mają odcień zdecydowanie pesymistyczny. Inny, niezrozumiały świat zaczyna oddziaływać na nasze zmysły. Z każdą minutą rośnie poczucie zagrożenia i bezradności. W pierwszej kolejności trafia się do poczekalni zwanej przez osadzonych „sieczkarnikiem”. Tam właśnie wprowadzani jesteśmy do systemu. Zakładana jest teczka osobo-poznawcza, która sukcesywnie jest uzupełniana podczas wyroku. Wykonywana jest również „celówka”, więzienny odpowiednik dowodu

B n M

osobistego. I choć nie dostajemy jej do ręki, to będzie nam towarzyszyła przez cały czas odbywania kary. Zawarte w niej informacje, wraz ze zdjęciem (na ogół fatalnym) służyć będą do identyfikowania nas we wszystkich jednostkach podczas odsiadki. Po wspomnianych czynnościach ewidencyjnych prowadzeni jesteśmy do magazynu. Szczodre państwo wyposaża nas w pościel, ręczniki, plastikowe naczynia, sztućce (również plastikowe), środki higieny osobistej. Nie są to rzeczy pierwszej świeżości, ale darowanemu… etc. Środki higieniczne mogą posłużyć do wykonywania porządków w celi. Oprócz tego otrzymujemy ubranie skarbowe, tzw. „kadzieńki”, które służy do poruszania się wewnątrz jednostki penitencjarnej. Zakłada się je na widzenia, komisje penitencjarne, wizyty u wychowawcy, spotkania kulturalne lub religijne. Tak wyposażeni umieszczeni zostajemy w celi przejściowej. Zwykle jest to brudne, obskurne pomieszczenie z którego zostaniemy przeniesieni do zwykłej celi, już po komisji penitencjarnej, na której otrzymamy właściwą podgrupę więzienną. Od tej pory zaczyna się tzw. „dzień świstaka” – i rytm życia będzie już biegł według regulaminu, który jest dostępny w każdej celi.


Magazyn MNB

14

Vide Cul Fide. Patrz komu ufasz. Ta niekoniecznie poprawna sentencja łacińska często spotykana w zakładzie karnym w formie tatuażu, niesie ze sobą podwójne przesłanie. Wbrew utartym poglądom wpajanych zwykłym obywatelom, iż kara pozbawienia wolności ma na celu resocjalizować, czy też readaptować do społeczeństwa zamykanych przestępców, prawda jest nieco inna. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że zwykle przybiera ona formę wyłącznie izolacyjną. Na dodatek, każda osoba trafiająca za kraty jest zdana na siebie, bowiem pomoc – czy to w sferze psychologicznej, jak i prawnej, czy wreszcie materialnej – istnieje tutaj w formie symbolicznej. Odbywając kary pozbawienia wolności od zamierzchłego już roku 1999 nie spostrzegłem żadnych pozytywnych zmian w tej materii.

Ze względu na stereotyp „ćpuna”, narkomani – zwłaszcza przyjmujący narkotyki dożylnie – narażeni są w najlepszym wypadku na niechęć. Zdarzają się też przypadki bezlitosnej złośliwości, agresji słownej, psychicznej, a nawet sporadyczne przejawy znęcania się fizycznego. Spotkałem się z wszystkimi tymi formami. Niestety nie da się tego uniknąć, ani rozwiązać w sposób bezkonfliktowy. Ważne jest jednak, aby panować nad negatywnymi emocjami oraz nie pozwolić sobą pomiatać. Nie ma nic gorszego niż zostać „celowym popychadłem”. Pomimo tradycyjnie niskiej samooceny, jaką posiadają narkomanii nie można przystawać na lżenie słowne i wykorzystywanie przy pracach porządkowych, bo zostanie to poczytane za słabość. A więzienie jest ostatnim miejscem, w którym można sobie na to pozwolić.

W żadnym wypadku nie należy brać za dobrą monetę słów przedstawicieli służby więziennej, czy też innych organów państwowych; każdy więzień musi zdać sobie sprawę, iż w tym wypadku (i w każdym innym) system nie jest jego przyjacielem, tylko organem nadzorującym. To bezduszna maszyna, która obserwuje i reaguje w sposób bezlitosny w najmniej oczekiwanych przez skazanego momentach. Zwykle po to by go ukarać.

Osobiście nie pochwalam skarg na współwięźniów u oddziałowego czy wychowawców. W końcu jak można zaufać osobie, której zajęcie (i to jeszcze płatne) utrzymuje mnie w stanie bezwolności? Osadzonym, którzy wybiorą tę drogę przyczepiana jest łatka donosiciela – współpracownika administracji. Osobiście stanowczo odradzam.

Troszkę odbiegam od tematu, ale trudno mi się powstrzymać od skrytykowania tak niedoskonałego systemu. Narkoman trafiający do zakładu karnego zwykle na dojmującym głodzie (pomijam osoby trafiające do więziennych w programów metadonowych) i już w pierwszych godzinach pobytu w jednostce penitencjarnej dostrzega, że łatwo nie będzie. Pozbawiony „magicznej ochrony” substancji psychoaktywnej przekonuje się, że świat wokół niego zmienił się z obojętnego na wrogi i każdy nieostrożny krok może przynieść nieodwracalne konsekwencje.

Używki – leki – narkotyki. Przytłaczająca nuda towarzysząca skazanym podczas odbywania kary pozbawienia wolności prowadzi do szukania wrażeń wywołanych przez legalnie dostępne używki, jak kawa, herbata (czaj), tytoń czy leki, lub nielegalne, ale też ogólnodostępne w tych warunkach narkotyki. Większość więźniów przebywa w celi mieszkalnej po dwadzieścia kilka godzin na dobę i naturalną rzeczy koleją szukają odskoczni od więziennego marazmu. Spora część skaza-


15 nych nieodwracalnie weszła na ścieżkę odurzania się czymkolwiek i żadne argumenty nie są w stanie ich od tego odwieść. Kontrola systemu penitencjarnego, tylko pozornie szczelna, nie jest w stanie wszystkiego wychwycić. Zresztą więźniowie są w tej materii przeważnie o krok przed funkcjonariuszami. Większość skazanych swoje inicjacyjne doznania ze środkami psychoaktywnymi przeszła na wolności, tak że w tym miejscu powracają jedynie do starego, sprawdzonego schematu urozmaicania czasu. Choć wielu jest i takich, którzy dopiero tutaj zaznają pierwszych doświadczeń narkotykowych. Nie jest to tania zabawa. Więzienny rynek używek opiera się o handel wymienny. Środkiem płatniczym może być właściwie wszystko: od tytoniu przez kawę, karty telefoniczne, jedzenie, odzież prywatną po sprzęt elektroniczny. Ale są też transakcje pieniężne (nie tylko zresztą w polskiej walucie). Świadczenie różnorakich usług, w tym seksualnych, to także „więzienny” środek płatniczy. Z narkotyków najczęściej spotykana jest marihuana (ewentualnie haszysz), ale przy odrobinie determinacji można „ogarnąć” amfetaminę, piguły, LSD, a nawet kokainę i heroinę (sugar brown). Jeżeli chodzi o leki to największą popularność niezmiennie od lat utrzymują klony. Popularne są również amizepin, relanium i hydroksyzyna. „Koneserzy” łykają tisercin, tegretol, czy fenactil oraz całą dostępną resztę medykamentów serwowanych przez więzienną aptekę. Popularne są też leki przeciw przeziębieniu z zawartością pseudoefedryny lub kodeiny. Zapaleni miłośnicy alkoholu nie przebierają w płynach i konsumują wszystko, co go zawiera, od spirytusu o przeznaczeniu technicz-

Zza krat

nym przez salicyl do bardziej wyrafinowanych kosmetyków. Co i rusz spotykam osadzonych, którzy nie przebierają w dostępnych substancjach i przyjmują wszystko co popadnie i w każdej możliwej ilości. Efekt łatwo można przewidzieć. Prowadzi to do licznych nieporozumień osobistych, skutkujących stałą rotacją skazanych po celach. Powody są różne – długi, niezrozumienie zachowania w stanie odurzenia bądź na zejściu. A propos dziwnych zachowań to najdziwniejsze jest to, że wśród osób pracujących w administracji także spostrzegam sporo przykładów zachowań irracjonalnych. A może mi się tylko tak wydaję…

*** Jak wynika z powyższego tekstu wegetacja (czasami czuję się jak roślina hodowlana) w więzieniu do łatwych nie należy. Celowo nie rozwijam tematu o tzw. grypsujących, bowiem nie przysporzyło by mi to przyjaciół. Każdy ze skazanych musi wybrać jaką drogą chce podążać. Ostro reagować czy nadstawić niekoniecznie policzek… Tekst mój nie ma na celu moralizowania czy edukowania. Od czasu, gdy przestałem używać substancji psychoaktywnych, przynajmniej chwilowo wychodzę z założenia, że zmiany stanu świadomości w więziennych warunkach nie prowadzą do pozytywnych skutków. Dziwne to słowa jak na ćpuna. Nie chcę być marionetką w rękach systemu, a tym bardziej przepełnionych patologią współosadzonych, od których staram się diametralnie różnić i nie ulegać ich demoralizującemu wpływowi. Po odbyciu wyroku okaże się na ile mi się to udało i zdecyduję, czy warto wkraczać jeszcze raz do tej samej rzeki.


Magazyn MNB

16

Opublikowana 35 lat temu historia Christiane F., uzależnionej od heroiny małoletniej prostytutki z Berlina Zachodniego przez dekady imponowała zbuntowanym nastolatkom na całym świecie. Mała Christiane ma dzisiaj 51 lat i postanowiła opowiedzieć o tym, jak jej sprawy potoczyły się dalej.

B n M

Drugie życie Christiane F. Jonna Weck Pod koniec lat 70-tych Christiane F. stała się znana na całym świecie za sprawą autobiograficznej książki (w drugiej kolejności także filmu) „Wir Kinder vom Bahnhof Zoo”, opowiadającej o subkulturze niemieckich nastolatków uzależnionych od heroiny, którzy w okolicach dworca ZOO w Berlinie Zachodnim sprzedawali się za działkę. Niemal wszyscy bohaterowie opisanych przez Christiane Felscherninow wydarzeń nie żyją. Oprócz samej Christiane. No i jej nieśmiertelnej historii.

Ghost writters Dwaj dziennikarze z tygodnika Stern, Kai Hermann i Horst Rieck, codziennie przez kilka miesięcy prowadzili rozmowy z szesnastolatką z berlińskiej sceny narkotykowej. Pisząc „Dzieci z Dworca ZOO”, Hermann i Rieck całą historię przedstawili właśnie z jej perspektywy. Przez dwa lata książka była numer 1 na liście bestsellerów w Niemczech i została przetłumaczona na piętnaście języków, w tym na polski. Nakręcony w 1981 roku na jej podstawie film, z muzyką Davida Bowie, również stał się komercyjnym sukcesem. Książka została sprzedana w trzech milionach egzemplarzy, film obejrzało pół miliarda ludzi. Wśród nastolatków na całym świecie zarówno książka, jak i film stały się niemalże przedmiotem kultu, a Christiane F. stała się częścią kultury pop Berlina Zachodniego lat osiemdziesiątych.

Naga prawda Dziewczyna w książce przestaje w końcu brać narkotyki i rozpoczyna długie, szczęśliwie życie u swojej babci, gdzieś na wsi w Schleswig-Holstein. Bullshit. Prawdziwa Christiane Felscherinow nigdy nie przestała używać heroiny. Przez ostatnie 35 lat przeszła niezliczone próby jej odstawienia i miała równie niezliczone nawroty. Kilka razy


17

Historia

została skazana za przestępstwa narkotykowe, spędziła 10 miesięcy w więzieniu dla kobiet. Ma za sobą parę nieudanych związków i kilka aborcji. Jej syn dorastał w rodzinie zastępczej. Siedem lat spędziła w Grecji wałęsając się tam bez stałej miejscówki. Załapała zapalenie wątroby typu C. A przez cały ten czas jej nawroty i inne problemy były skrzętnie opisywane i komentowane w niemieckich mediach.

Alive and kicking Na początku października tego roku Christiane opublikowała kontynuację swojej biografii pt. „Christiane F.: Mein zweites Leben” (moje drugie życie). Felscherinow wspólnie z Sonją Vukovic pracowała nad tą książka przez trzy lata. Właśnie w związku z tym udzieliła niedawno wywiadu. – Trzydzieści pięć lat minęło, a ja nadal żyję! – triumfuje. – Prawie nikt nie wierzył, że dożyję pięćdziesiątki.

Nie tylko metadonowa codzienność W nowej książce Christiane Felscherinow dokonuje wstępnej oceny swojego życia. Jej syn ma teraz siedemnaście lat i zagląda do niej w każdy weekend. Ona zaś codziennie chodzi do swojego lekarza po metadon. Oprócz metadonu regularnie pali marihuanę, ale są też chwile, gdy kupuje kilka gramów heroiny. – Dzieje się tak – mówi – gdy czuję, nie mogę już sobie poradzić ze stresem świata zewnętrznego. Moi lekarze nie są z tego zadowoleni – przyznaje Christiane – lecz mimo to wciąż żyję, choć nie jestem czysta, tak jak wszyscy dookoła. Ale gdy na co dzień przyglądam się twarzom w metrze, widzę, że wszyscy są w jakiś sposób zniewoleni, od czegoś uzależnieni.

Bez moralizowania Dlaczego po tylu latach Felscherinow chce znów pisać o sobie? Czy jej celem jest ostrzec innych o narkotykach i ich niszczących skutkach? – Nie, ta książka nie niesie takiego przekazu. – mówi – chciałam po prostu wyjść naprzeciwko tym wszystkim fałszywym informacjom na mój temat. Odpowiedzieć na te wszystkie kłamliwe insynuacje i sensacyjne nagłówki w gazetach. Christiane chciała opisać, jak było naprawdę. – Przeszkadzał mi ten cały rozgłos wokół mojej osoby i te publiczne dywagacje „Czy ona jest już w końcu czysta teraz czy też nie?” Jakby nie było nic innego do powiedzenia o mnie. Ja po prostu nie mogę być czysta! A to jest właśnie to, czego wszyscy przez te lata oczekiwali ode mnie.

Na podstawie: „Christian F. leeft nog, en schrijft weer”, Frank Vermeulen, NRC Handelsblad, 11.10.2013. „Clean kann ich gar nicht sein”, Katja Thimm, Der Spiegel, 07.10.2013.


Magazyn MNB

18

Przyczyny depresji rzadko są do końca jasne. Możemy być nią obciążeni genetycznie, może ona pojawić się jako reakcja na silny stres, chorobę somatyczną czy poważne, traumatyczne przeżycie. Ale może być też powiązana z nadużywaniem substancji psychoaktywnych, również alkoholu. Tak czy inaczej, depresję należy traktować jako poważną chorobę, która wymaga specjalistycznego leczenia.

MnB Nie jesteśmy przygotowani do takiego trybu życia, jaki dziś jest powszechnie prowadzony. Naszą reakcją jest niewspółmierny i przewlekły stres, napięcie, rozmaite objawy somatyczne i wreszcie depresja.

Czy to już depresja? Dorota Wilanowska-Parda

Niewiele jest osób, którym nie przemknęłaby taka myśl. Przecież każdy przechodził krótsze lub dłuższe okresy załamania, chandry czy przygnębienia. Doświadczenie mówi, jak wiele może być przyczyn takiego stanu. Przygnębiają nas żmudne, nie przynoszące szybko efektu poszukiwania zatrudnienia, nieporozumienia w rodzinie, kłopoty w pracy. Wpadamy w rozpacz, gdy opuszcza nas ukochana osoba. Przykłady można mnożyć. Pojawia się wtedy smutek – stan psychiczny o różnym nasileniu w zależności od stopnia przykrości zdarzeń. Trwa krótko i ma uzasadnienie w sytuacji, która nas dotyczy. Bywa, że towarzyszą mu przemijające kłopoty ze snem, niechęć do jedzenia, apatia. Zwykle mija samoistnie po ustąpieniu przykrych zdarzeń. Niekiedy jednak może utrzymywać się przez kilka dni.

Jak sobie radzić? Dobrze jest wtedy sięgnąć po własne, wypróbowane sposoby radzenia sobie w trudnych emocjonalnie momentach. Może to być rozmowa z kimś, do kogo mamy zaufanie, spacer, wysiłek fizyczny, lektura, film, muzyka i wiele innych. Sztuką jest znaleźć ten własny sposób, który sprawia, że na chwilę przestajemy myśleć o sobie i otaczającym nas świecie źle. Szczególnie pomocni okazują się wtedy bliscy, krewni, przyjaciele. Dobrze jest, o ile to możliwe, szukać w takich moVincent van Gogh „Depresja”.


19

U psychiatry

mentach ich obecności. Po kilku dniach przygnębienia i intensywnego nawet smutku najczęściej odczuwamy poprawę samopoczucia i życie wraca do normy. Jeśli nawet mówimy wtedy, że mamy depresję to nie ma to nic wspólnego z rozpoznaniem w sensie zaburzenia medycznego.

Kiedy zasięgnąć porady? Sytuacją wymagającą konsultacji u specjalisty (psychologa, psychoterapeuty czy lekarza) jest stan złego samopoczucia trwający przez co najmniej 2 tygodnie. Zespół depresyjny wymagający interwencji przejawia się uczuciem smutku i przygnębienia, które nie znajduje logicznego uzasadnienia. Tak mówi teoria. W praktyce często bywa tak, że życie nas nie rozpieszcza – brakuje pracy, rosną długi, w rodzinie nie układa się, dołączają się inne codzienne kłopoty, które wydają się nie do pokonania. Efektem jest stan przewlekłego przygnębienia i poczucie bezradności wobec całego świata. To także jest moment kiedy warto zasięgnąć porady u profesjonalisty. W trakcie konsultacji można wspólnie rozważyć sposoby pomocy w takiej sytuacji – te terapeutyczne i te zwyczajne, ludzkie. Zastanowić się nad drogami wyjścia z impasu. Ważne jest, aby doszło do zmiany utartych, nieefektywnych sposobów radzenia sobie w kryzysie. To one tworzą błędne koło, które sprawia, że czujemy się uwięzieni w potrzasku.

Różne oblicza depresji Oprócz wymienianego już uczucia smutku i przygnębienia, charakterystyczna dla depresji w znaczeniu medycznym jest utrata przyjemności z zajęć, które dawniej sprawiały radość. Często osoba nie jest w ogóle w stanie odczuwać radości. Pojawiają się myśli o własnej bezwartościowości, poczucie beznadziejności lub nieuzasadnionej winy, często też lęk. Pogarsza się pamięć i koncentracja, utrzymuje sie uczucie zmęczenia i braku energii, z trudnością przychodzi podejmowanie prostych decyzji. Niejednokrotnie dołącza się spadek apetytu i chudnięcie. Bywa też na odwrót – pojawia się wzrost apetytu i przyrost masy ciała. Nierzadkie są trudności w zasypianiu, przery-

Około 10% ludzi cierpi na depresję. Depresja ujawnia się najczęściej pomiędzy 15 a 30 rokiem życia. Jedna czwarta epizodów depresji trwa krócej niż jeden miesiąc, a połowa ustępuje przed upływem trzech miesięcy. Depresja ma skłonność do nawrotów. Ocenia się, że 75% chorych zapadnie na depresję ponownie w ciągu 2 lat od wyleczenia poprzedniego epizodu. Spośród pacjentów z ciężką depresją ok. 15% umiera odbierając sobie życie, szacuje się, że nawet do 60% próbuje to zrobić, a niemal każdy ma myśli samobójcze.


Magazyn MNB

20 wany i płytki sen, przedwczesne wybudzanie się ale też nadmierna senność i to także w ciągu dnia. Niekiedy pojawiają się dolegliwości somatyczne – bóle kręgosłupa, stawów, zawroty i bóle głowy, dolegliwości żołądkowo-jelitowe i wiele innych. Wymienione objawy nie muszą występować równocześnie, warto zasięgnąć opinii lekarza rodzinnego lub lekarza psychiatry kiedy od dłuższego czasu występują tylko niektóre z nich. Jeśli taki stan utrzymuje się tygodniami – w efekcie może doprowadzić do poczucia, że nie ma po co żyć i pojawienia się myśli samobójczych.

Neuroprzekaźniki

Uważa się, że środki antydepresyjne powinny być przepisywane wyłącznie pacjentom, u których stan depresyjny w znacznym stopniu uniemożliwia normalne funkcjonowanie. W łagodniejszych formach depresji, zwłaszcza krótkotrwałych stosowanie leków nie jest wskazane. Leki przeciwdepresyjne mogą mieć niepożądane skutki uboczne, które mogą pogorszyć sytuację pacjenta.

Patrząc z punktu widzenia neurofizjologicznego za taki stan odpowiada zaburzona gospodarka neuromediatorów – głównie serotoniny i noradrenaliny. Przyczyn tego zjawiska może być wiele, stąd szczególnie istotne jest zasięgnięcie opinii lekarza, aby nie trwać w cierpieniu bez końca. Niekiedy długotrwałe obniżenie nastroju może być wynikiem choroby somatycznej, działania przyjmowanych leków, czy wreszcie brakiem pracy i kłopotami bytowymi.

Narkotyki i depresja W grupie szczególnie narażonych na zaburzenia nastroju są osoby, które przyjmowały lub przyjmują substancje psychoaktywne. Dotyczy to najczęściej nadużywania lub uzależnienia od kanabinoli, psychostymulantów, opiatów, leków uspokajających i nasennych oraz alkoholu. Z powodu intensywnego przyjmowania substancji dochodzi do naruszenia skomplikowanego systemu komunikacji pomiędzy komórkami nerwowymi. Ten przekaz informacji odbywa się za pomocą neuroprzekaźników tj. noradrenaliny, serotoniny, dopaminy. Zakłócona zostaje równowaga tych samych neuromediatorów, co w zaburzeniach nastroju. Stąd między innymi bierze się zwiększona skłonność do stanów depresyjnych i ogólnie złego samopoczucia.

Zły sposób na złe samopoczucie Bywa też i tak, że sięganie po substancje psychoaktywne jest pierwszą, niefortunną próbą samoleczenia zaburzeń nastroju. Kiedy przez długi czas myślimy źle o sobie i o otaczającym nas świecie życie staje się trudne do zniesienia. Wtedy może pojawić się myśl, by sięgnąć


21

U psychiatry

po „ coś”, by się odurzyć i uwolnić od smutku, by przestać cierpieć chociaż przez chwilę. To pułapka, która może prowadzić do wytworzenia ryzykownego nawyku, a w dalszej perspektywie do nadużywania różnych substancji w celu poprawy samopoczucia. Istnieje szansa, że jeśli to złe samopoczucie było związane z zaburzeniami nastroju w znaczeniu medycznym to po wdrożeniu odpowiedniego leczenia przeciwdepresyjnego narkotyki przestaną być potrzebne.

Nie tylko leki Niezależnie od przyczyny, zaburzenia nastroju mają jednoznacznie potwierdzone w wielu badaniach skuteczne metody leczenia, które pomagają w znacznym stopniu zmniejszyć nasilenie objawów lub nawet spowodować ich ustąpienie. Należą do nich metody farmakologiczne czyli przyjmowanie leków, psychoterapia i oddziaływania psychospołeczne. Te ostatnie oznaczają uzyskiwanie informacji lub porady np. gdzie się udać, do kogo zwrócić się po pomoc, jakie są inne możliwości szukania pomocy w kwestiach prawnych itp. Szczególnie dużą skuteczność obserwuje się przy łącznym stosowaniu leków przeciwdepresyjnych, psychoterapii i korzystaniu z pomocy psychospołecznej.

Osoba dotknięta depresją jest najczęściej świadoma swojej choroby, stanowiącej przyczynę radykalnej zmiany w jej funkcjonowaniu. Ma to ważne znaczenie dla możliwości prowadzenia skutecznej psychoterapii.

Właściwa metoda długo stosowana W grupie osób uzależnionych szczególnie istotne jest precyzyjne dostosowanie metod postępowania do indywidualnego stanu i potrzeb każdego pacjenta. Dlatego wdrożenie właściwego programu leczenia poprzedzone jest zebraniem wielu szczegółowych informacji podczas wywiadu, wnikliwym badaniem pacjenta podczas kilku konsultacji, niekiedy wykonaniem dodatkowych badań laboratoryjnych. Leczenie zaburzeń nastroju, kiedy już zostanie dokładnie zaplanowane powinno być długotrwałe. Ustępowanie objawów depresyjnych rozpoczyna sie na ogół po 2, a nawet 4 tygodniach regularnego przyjmowania leków. Po uzyskaniu poprawy należy kontynuować leczenie farmakologiczne przez co najmniej 3 do 6 miesięcy. Nieocenioną pomocą w takim leczeniu jest dobra współpraca na linii lekarz – pacjent. Dobra współpraca oznacza tutaj relację opartą na zrozumieniu, szczerej rozmowie i wspólnym poszukiwaniu dróg do poprawy funkcjonowania.

Dorota Wilanowska-Parda jest psychiatrą i psychoterapeutą, a także psychiatrą dzieci i młodzieży. Pracuje m.in. w Poradni MONAR w Krakowie.


Magazyn MNB

MnB

22

Niebezpieczne związki Nadużywanie środków psychoaktywnych, w tym alkoholu powoduje ciągłe wahania nastroju mogące z czasem nasilać się i prowadzić do poważniejszych zaburzeń, także do depresji. Depresja i zażywanie substancji psychoaktywnych bywają ze sobą powiązane na różne sposoby.

POSZUKIWANIE ULGI Zdarza się, że osoby cierpiące już na depresję sięgają po narkotyki, ponieważ chcą w ten sposób uporać się ze swoimi problemami psychicznymi. Narkotyki mogą łagodzić objawy depresji i być brane w związku z odczuwaną ulgą. Nie ma w tym nic dziwnego – większość substancji psychoaktywnych wywołuje uczucie dobrego samopoczucia. Przynosząc chwilową ulgę, nie prowadzą do rozwiązania problemu, a wręcz go zaostrzają. W istocie takie „leczenie” pogarsza jedynie sytuację i pogłębia depresję.

OBJAWY ODSTAWIENIA Objawy depresyjne mogą wystąpić, jako bezpośredni skutek zażywania niektórych narkotyków lub pojawiać się jako część objawów ich odstawienia. Obniżony nastrój i wycofanie zwykle nie trwają zbyt długo, ale w niektórych przypadkach pozostają i nasilają się prowadząc do depresji.

STRES Czasem, gdy ludzie nie radzą sobie z czymś szczególnie dla nich ważnym i stresującym, sięgają po środki psychoaktywne. Narkotyk na pewien czas pomaga uciec od napięcia, ale potem oba te elementy (silne napięcie i substancja psychoaktywna) stają się „wyzwalaczami” dla depresji.

PROBLEMY Uzależnienie od narkotyków prowadzi zazwyczaj do poważnych problemów osobistych i finansowych, trudności w relacjach z innymi, a nawet do problemów z prawem. Nałogowe branie narkotyków przynosi wiele elementów, które mogą mieć wpływ na wyzwalanie stanów depresyjnych.

WYZWALACZ Stosowanie substancji psychoaktywnych przez osoby mające problemy psychiatryczne, wśród których pojawiają się objawy depresyjne (np. zaburzenia lękowe czy fobie) wzmacnia ten rodzaj objawów.


23

MnB

U psychiatry

Narkotyki i depresja Znajdziecie tutaj krótki przegląd niektórych narkotyków pod kątem wywoływania zaburzeń depresyjnych. Musicie jednak pamiętać, że ludzie często używają więcej niż jednego narkotyku, jak również stosują je razem z alkoholem, a takie kombinacje mogą powodować jeszcze poważniejsze problemy.

OPIOIDY Opioidy, a w szczególności heroina są nadużywane z powodu euforii, jaką wywołują, spokoju i spadku nieprzyjemnego napięcia emocjonalnego. Wiemy, że organizm od czasu do czasu sam siebie wynagradza w ten sposób, zwiększając w różnych okolicznościach produkcję endorfin. Niektórzy z nas wybierają drogę na skróty i pobudzają bez opamiętania swoje receptory opiatowe. To niestety zaburza gospodarkę tymi hormonami szczęścia. Dlatego dłuższe przyjmowanie opioidów prowadzi do przejściowego obniżenia nastroju, ale czasem także do trwałej depresji.

Wciąż nie mogę przemóc frustracji i poczucia winy – napisał tuż przed samobójczą śmiercią Kurt Cobain. Artysta zastrzelił się w wieku 27 lat. Pomimo sukcesów, uznania milionów fanów na całym świecie, nie wyobrażał sobie dalszego życia. Cierpiący na depresję muzyk używał narkotyków od 13 roku życia. Przez ostatnie lata przed śmiercią był uzależniony od heroiny.

BENZODIAZEPINY Używanie benzodiazepin bez ścisłych wskazań lekarskich i inaczej niż przez krótki okres oznacza wysokie ryzyko uzależnienia. Paradoks polega na tym, że główną trudnością wycofania leków stosowanych w leczeniu lęku jest właśnie nasilony lęk. Pojawia się on przy każdej próbie odmó-

FOT.: ARCHIWUM

Warto przy okazji zwrócić uwagę na fakt, że już samo działanie opioidów powoduje zaparcia, zmniejsza apetyt i obniża popęd seksualny. Przynosi więc objawy, które same w sobie związane są z depresją.


Magazyn MNB

24

wienia sobie benzodiazepin. Nieprzyjemne zmiany nastroju z tendencją do rozpłakania się przy najmniejszym pojawiającym się problemie nie sprzyjają odstawieniu środka. Nastrój osoby nadużywającej tych leków waha się między depresją i euforią, a poważniejsze jego zaburzenia pojawią się zwykle po dłuższym czasie stosowania. Benzodiazepiny zakłócają funkcje wielu neuroprzekaźników i hormonów – depresja może powstawać np. w wyniku niskiej aktywności serotoniny wobec wysokiego poziomu stresu.

KONOPIE W dużym stopniu wpływ konopi zależy od nastroju, w jakim w danym momencie znajduje się ich użytkownik. Konopie wzmacniają jego nastrój i nastawienie, tak więc – jeśli ktoś jest zdołowany – jest spore ryzyko, że ten nastrój konopie jeszcze spotęgują i pogorszą. Taki stan trwa jednak stosunkowo krótko, ale niektórzy ludzie używając dużo konopi i przez długi czas mogą tracić napęd i motywację, co może być też mylnie interpretowane jako depresja. Od czasu do czasu pojawiają się informacje o tym, że aktywne w konopiach związki mogą mieć również działanie antydepresyjne. Ostrożnie na ten temat wypowiedzieli się naukowcy z uniwersytetu w Montrealu, którzy jednak doszli do wniosku, że niskie dawki THC mogą w pewnych sytuacjach oddziaływać w sposób podobny do tego, jak działają leki przeciwdepresyjne tzw. inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny (SSRI).

FOT.: ARCHIWUM

Naukowcy z amerykańskiego Centrum Uzależnień i Chorób Psychicznych (CAMH), przeanalizowali dane zebrane od 43 tys. osób. Okazało się, że zdecydowanie częściej po marihuanę sięgają osoby cierpiące na depresję, niepokój, uzależnienie od alkohlu i narkotyków oraz inne zaburzenia wymienione na liście DSM-IV. Robią to, mimo że używka w dłuższym okresie czasu pogarsza objawy chorób psychicznych.

PSYCHOSTYMULANTY Amfetaminę i kokainę zalicza się do najsilniejszych środków pozytywnie wzmacniających. W badaniach na zwierzętach wykazano, że niczym nieograniczony dostęp do amfetaminy prowadzi duży odsetek z uzależnionych zwierząt nieuchronnie do śmierci. Przyczyną zgonów zwierząt jest niemożność zaprzestania dawkowania sobie narkotyku i związany z tym dramatyczny spadek wagi ciała, drgawki oraz inne różnego rodzaju konsekwencje toksycznych właściwości narkotyku.


25

U psychiatry

Amfetamina jest związkiem silnie uwalniającym dopaminę, w nieco mniejszym stopniu noradrenalinę. Kokaina z kolei wpływa hamująco na syntezę dopaminy i serotoniny. Pomimo tych różnic, obydwa narkotyki oddziaływują na zbiór struktur mózgu potocznie nazywany układem nagrody lub ośrodkiem przyjemności. Gdy działanie stymulantów zaczyna mijać, użytkownicy przeżywają nieprzyjemny „zjazd”. Nastrój i samopoczucie obniża się, odczuwają brak energii, są zmęczeni, niespokojni, drażliwi i czują się niepewnie. Jest to szczególnie wyraźne po zakończeniu kilkudniowego ciągu. Zwykle jest to stan przejściowy, ale czasem nadużywanie psychostymulantów będzie prowadzić do uporczywej depresji. W skrajnych przypadkach mogą pojawić się nawet myśli samobójcze. Podobne ryzyko istnieje przy stosowaniu pseudoefedryny i jej pochodnych np. metkatynonu. Należy wspomnieć także o anhedonii, czyli utracie zdolności odczuwania przyjemności (jest objawem diagnostycznym w depresji). Pojawia się ona podczas odstawienia różnych narkotyków, lecz w przypadku stymulantów jest szczególnie wyraźna.

Jak informuje „Journal of Biological Psychiatry” badania naukowe dowodzą, że amfetamina wywiera silniejszy wpływ na męskie mózgi i jej zażywanie może dawać silniejszą przyjemność mężczyznom.

ECSTASY Użytkownicy MDMA przez kilka godzin doświadczają przyjemnych stanów, w jakie wprowadza ich narkotyk. Jeszcze następnego dnia są spokojni i zadowoleni. Później nie jest już tak miło – nadchodzi dość długi okres obniżenia nastroju. Czasem może on trwać nawet do trzech dni, choć rzadko objawia się w postaci poważnych epizodów depresyjnych. Przed paru laty „Science” opublikował pracę badaczy z John Hopkins University, której tezą było to, że MDMA trwale uszkadza struktury mózgu odpowiedzialne m.in. za wydzielanie takich neurotransmiterów, jak dopamina. Później okazało się, że rewelacja amerykańskich naukowców była wynikiem błędu podczas badań na zwierzętach. Nie oznacza to jednak, że MDMA jest bezpieczne

FOT.: ARCHIWUM

Innym problemem związanym z zaburzeniami nastroju wywołanymi stymulantami bywa pojawianie się halucynacji i myślenia paranoidalnego prowadzących do ostrych stanów psychotycznych. Ale o tym przy innej okazji.


Magazyn MNB

26

Ecstasy zwiększa potrzeby i przyjemność odczuwaną podczas seksu, zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet. Poza tym, środek daje większą pewność siebie i pozwala przełamywać opory interpersonalne. Kilka lat temu brytyjscy naukowcy opublikowali materiały, z których wynika, że 16-letnie dziewczęta, biorące MDMA, prowadzą pięciokrotnie aktywniejsze życie seksualne od swoich koleżanek.

ALKOHOL Alkohol to najpopularniejszy na świecie środek służący regulowaniu nastroju. Z milczka robi gadułę, z ponuraka – wesołka. Jednak i tutaj nic nie dostaniemy za darmo. Odstawienie alkoholu poważnie zwiększa lęk i nasila depresję. Objawy depresyjne, choć zwykle ustępują po pewnym czasie, są najczęściej odczuwane w związku z odstawieniem tego legalnego narkotyku. Szczególnie podatne na rozwój różnych postaci wtórnego alkoholizmu są kobiety. W badaniach wykazano, że ryzyko uzależnienia od alkoholu jest około 2,5 razy większe u kobiet z depresją. Poważnym niebezpieczeństwem dla chorych na depresję i alkoholizm są samobójstwa, które dokonywane są przez 11-12% takich pacjentów.

Liczne badania wskazują, że choroba alkoholowa nader często współwystępuje z depresją. Depresja może być przyczyną alkoholizmu – wtedy objawy afektywne poprzedzają okres rozwoju uzależnienia od alkoholu, a niedoszły alkoholik znajduje w nim średnio skuteczne „lekarstwo” na swoje smutki. Nadużywanie alkoholu może być także pierwotne w stosunku do depresji. Zaburzając gospodarkę neuroprzekaźnikami – szczególnie serotoniną – alkohol odpowiada za trwałe uszkodzenia funkcji układu serotonicznego, a co za tym idzie obniżenie nastroju i pojawienie się zaburzeń o charakterze depresyjnym.

Obserwując powiązania pomiędzy depresją a niektórymi środkami psychoaktywnymi możemy mówić o depresji istniejącej przed ich stosowaniem (narkotyk pełni rolę „leku”), rozwijającej się depresji w przebiegu stosowania narkotyków i manifestującej się szczególnie podczas odstawienia (zaburzenia gospodarki neurotransmiterami). Ponadto występuje również chroniczna depresja wynikająca z równoległego rozwoju uzależnienia i zaburzeń afektywnych, wzmacniających się nawzajem i napędzających.

FOT.: ARCHIWUM

i raczej jest pewne, że nadużywanie ecstasy jest ryzykowne, przynajmniej jeśli chodzi o utrzymanie równowagi psychicznej. Są dowody na to, że XTC niszczy neurony serotoninowe, których utrata powoduje niepokój, depresję, a w dłuższej perspektywie prowadzi do obniżenia sprawności intelektualnej.


27

Prawo

Wychowanie dziecka i używanie narkotyków wydają się nie do pogodzenia. Świadczą o tym chociażby doniesienia medialne pokazujące jak w świetle kamer ojciec i matka są aresztowani za narażenie dziecka na niebezpieczeństwo. Często słyszy się przy takich zdarzeniach komentarz, że sąd pozbawił rodziców władzy rodzicielskiej. Na tej podstawie może wykiełkować bolesna myśl, że państwo praktycznie nie pozwala osobom używającym narkotyków na wychowanie dzieci. Czy rzeczywiście tak jest? Na to pytanie stara się odpowiedzieć poniższy artykuł.

Czy zabiorą mi dziecko? Krzysztof Grabowski

W życiu każdego człowieka nadchodzi taka chwila, że zapragnie mieć dziecko. Będzie wtedy chciał mu przekazać całą swoją miłość i całe swoje doświadczenie życiowe. Będzie też zapewne przewidywał, że mu się poświęci. Może jednak nie zdawać sobie sprawy jaki to obowiązek i ciężar być rodzicem. Ile się od rodzica wymaga i jak mało czasu pozostaje dla siebie. Dodatkowo mogą przypomnieć o sobie grzechy przeszłości.

WŁADZA ABSULUTNA Z chwilą urodzenia dziecka każdemu rodzicowi przysługiwać zaczyna władza rodzicielska. Władza ta nie polega tylko na tym, że dziecko ma być posłuszne rodzicom i wykonywać ich polecenia. Władza rodzicielska to przede wszystkim obowiązki. Pierwszym obowiązkiem jest sprawowanie pieczy nad dzieckiem. Dotyczy ona jego pilnowania, zapewnienia mu mieszkania, dbania o wyżywienie i higienę osobistą. Ważne jest także zarządzanie rzeczami dziecka, jeżeli takowe posiada. Istotną częścią władzy rodzicielskiej jest decydowanie o wychowaniu dziecka. W tym zakresie prawo nakłada obowiązek dbania o fizyczny i duchowy rozwój dziecka, a także przygotowanie dziecka do pracy odpowiedniej do jego uzdolnień. W praktyce sprowadza się to często do możliwości wpływu na wybór szkoły dla dziecka,

MnB

leczenia, miejsca spędzania wakacji jak również tego, co dziecko będzie robić po szkole. Dziecko pozostaje pod władzą rodzicielską do osiągnięcia pełnoletniości.

Czasami można usłyszeć od nastolatka, że komputer i komórka to wyłącznie jego rzeczy. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę opinie dziecka i jego rozsądne życzenia, jednak władza rodzicielska to również zarządzanie rzeczami dziecka. Rodzic może więc, a niekiedy nawet powinien sprawdzać, czy rzeczy dziecka są wykorzystywane we właściwy sposób.

DZIECKO NA PIERWSZYM MIEJSCU Idealną rodzinę można zobaczyć chyba jedynie w amerykańskich serialach. Rzeczywistość bywa jednak bardziej skomplikowana. Mogą pojawić się przeszkody w wykonywaniu władzy rodzicielskiej. Te poważniejsze mogą prowadzić nawet do zawieszenia, ograniczenia, a czasem do pozbawienia władzy rodzicielskiej. Orzeczenie sądu opiekuńczego w kwestii władzy rodzicielskiej może dotyczyć jednego rodzica, a może obejmować także obydwu. Sposób, w jaki sąd zaingeruje w naszą władzę rodzicielską zależy od konkretnej sprawy. Można jednak wyróżnić pewne stałe zasady, z których każdy potencjalny rodzic powinien zdawać sobie


Magazyn MNB

28

sprawę.Przede wszystkim sąd opiekuńczy kieruje się dobrem dziecka. Jeżeli chodzi o dobro dziecka, to na rozstrzygnięcie sądu wpływają takie okoliczności jak: reakcja dziecka na rodzica (czy reaguje radością, czy przypadkiem się go boi), stopień związania emocjonalnego z rodzicem oraz fakt posiadania przez dziecko rodzeństwa, które powinno wychowywać się razem.

powodem ingerencji są trudności w utrzymaniu materialnym dziecka można przedłożyć umowę o pracę. Podobnie, jeżeli sąd interweniuje z powodu częstych awantur między rodzicami można wskazać, że podjęło się uczestnictwa w terapii rodzinnej.

Sąd powinien stopniować ingerencję we władzę rodzicielską. Jeżeli wystarczającym jest ograniczenie władzy rodzicielskiej, a nie jej pozbawienie, to nawet pewne deficyty po stronie rodzica nie uzasadniają od razu stosowania takich drastycznych środków.

Jeżeli przeszkody w wykonywaniu władzy rodzicielskiej są natury przemijającej sąd może orzec o jej zawieszeniu. Taką przemijającą przeszkodą jest np. krótkoterminowa kara pozbawienia wolności lub wyjazd za granicę na parę miesięcy. Jeżeli sąd zawiesi obu rodzicom władzę rodzicielską, to dla dziecka będzie musiała być ustanowiona opieka. Zawieszenie będzie uchylone, gdy odpadną jego przyczyny. Jak to jednak w życiu bywa, trzeba zadbać o swoje i przypomnieć się sądowi odpowiednim wnioskiem.

Nie ma się też co oszukiwać, że przy rozstrzygnięciu, np. któremu z rodziców przyznać pełną władzę rodzicielską, dochody nie będą odgrywać roli. W oczach sądu możliwości zarobkowe jednego z rodziców przekładają się na zapewnienie dziecku: lepszej szkoły, leczenia i zajęć pozalekcyjnych. Sąd opiekuńczy bierze też pod uwagę pozostałe cechy rodziców, takie jak: ich kwalifikacje osobiste, stopień zaangażowania emocjonalnego, wiek i stan zdrowia. Załóżmy, że sąd chce nam ograniczyć władzę rodzicielską lub nawet jej pozbawić. Wtedy często spotykaną linią obrony rodziców jest zapewnianie sądu, jak to się dziecko bardzo kocha, ile się dla niego zrobi w przyszłości i że bez niego życie rodzica traci sens. Niektórzy tłumaczą, że to drugi rodzic jest nieodpowiedzialny i popełnia błędy wychowawcze. Nie jest to dobra linia obrony. Ofiarą takiego przerzucania się oskarżeniami przed sądem staje się dziecko. Oczywiście deklaracje o miłości mają pewne znaczenie, bo ukazują, że istnieje więź emocjonalna między rodzicami, a dzieckiem. Zdecydowanie jednak nie należy się do nich ograniczyć. Centralnym bowiem punktem postępowania w sprawie władzy rodzicielskiej jest dziecko, a nie rodzice. Dlatego należy pokazać przed sądem konkretne efekty naszej miłości. Jeżeli powodem ingerencji sądu jest używanie narkotyków można pokazać zaświadczenie o podjęciu leczenia. Jeżeli

RODZICE? ZARAZ WRÓCĄ

Za przemijającą przeszkodę w wykonywaniu władzy rodzicielskiej może być także uznane leczenie stacjonarne. Zwłaszcza, jeżeli trwać będzie dłuższy odcinek czasu. Odnosi się to w szczególności do pobytu w ośrodku zamkniętym, który może trwać pół roku lub dłużej. Przy krótszych pobytach zawsze można poprosić o pomoc przy wykonywaniu władzy rodzicielskiej dziadków.

RAZEM CZY OSOBNO? Czasami zdarza się, że po upływie kilku lat rodzice nie mogą już wytrzymać ze sobą. Jeżeli pozwalają na to możliwości mieszkaniowe, może wtedy dojść do sytuacji, w ramach której każde z nich będzie żyło w innym miejscu. Ale gdzie wtedy ma mieszkać dziecko? W takiej sytuacji sąd może zaingerować we władzę rodzicielską w taki sposób, że powierzy ją jednemu z rodziców, a władzę drugiego ograniczy do określonych uprawnień i obowiązków. Sprowadza się to najczęściej do tego, że dziecko mieszka na stałe u rodzica z pełnią władzy rodzicielskiej, zaś drugi rodzic ma pozostawione prawo do współdecydowania o najważniejszych kwestiach dotyczących dziecka.


29 Podobne sytuacje mogą spotkać osoby używające narkotyków, zwłaszcza w związkach, w których style życia partnerów różnią się. On lub ona stroni od narkotyków, ale partner dalej używa w taki sposób, że cierpi na tym rodzina. Trzeba wyraźnie powiedzieć, iż taki układ relacji rodzinnych w oczach sądu przemawiać będzie za tym, żeby powierzyć władze rodzicielską temu rodzicowi, który nie bierze i najczęściej zdaniem sądu skupia swoją uwagę wyłącznie na dziecku. W tej sytuacji drugi rodzic niekoniecznie jest skazany na ograniczenie władzy rodzicielskiej. Niemniej jednak powinien zrezygnować z narkotyków lub przynajmniej wystarczająco zredukować szkody dla rodziny wynikające z używania. Następnie należy spróbować pogodzić się z drugim rodzicem i zawrzeć z nim porozumienie, które będzie przedstawione przed sądem. Zazwyczaj, kiedy sądy widzą, że rodzice zawarli porozumienie i będą współdziałać zgodnie z dobrem dziecka, to mimo, że mieszkają osobno, mogą nie ograniczać żadnemu z nich władzy rodzicielskiej.

KONTROLOWANI RODZICE Sądy w sprawach władzy rodzicielskiej potrafią działać bardzo szybko. Kiedy dobro dziecka jest zagrożone sąd może wydać zarządzenie. W zarządzeniu sąd ma prawo różnorodnie zaingerować we władzę rodzicielską. Przykładowo może: • zobowiązać rodziców do określonego postępowania, w szczególności do pracy z asystentem rodziny, • skierować rodziców do placówki albo specjalisty zajmującego się terapią rodzinną, poradnictwem lub świadczących rodzinie inną stosowną pomoc, • poddać wykonywanie władzy rodzicielskiej stałemu nadzorowi kuratora sądowego, • zarządzić oddanie dziecka pod pieczę zastępczą, to jest do rodziny zastępczej, rodzinnego domu dziecka albo instytucjonalnej pieczy zastępczej.

Prawo

Sąd oddając dziecko pod pieczę zastępczą powinien zadbać, żeby dziecko znalazło się na terenie powiatu, gdzie znajdowało się jego dotychczasowe miejsce zamieszkania. Jednak i tak oznacza to dla rodziców rozłąkę z dzieckiem. Zanim jednak sąd odda dziecko rodzinie zastępczej lub umieści je w domu dziecka należałoby zarządzić mniej drastyczne środki. Powinniśmy się tego domagać przed sądem. Ważne jest też to, że w razie zmiany okoliczności sąd powinien zmienić zarządzenie przywracając poprzedni kształt władzy rodzicielskiej. W końcu wszyscy wiedzą, że więź z rodzicem naturalnym jest większa niż z jakąś instytucją. Sytuacja robi się nieciekawa, jeżeli mimo takiego zimnego prysznica rodzice dalej kompletnie nie przejmują się dzieckiem i swoją rolą. Jeżeli taka sytuacja utrwala się, sąd zwykle przecina tą ostateczną pępowinę łączącą rodziców z dzieckiem.

TYM RODZICOM JUŻ DZIĘKUJEMY Sąd może pozbawić rodziców ich władzy rodzicielskiej, gdy mimo udzielonej pomocy dalej istnieją powody, żeby oddać dziecko pod pieczę zastępczą, w szczególności rodzice trwale nie interesują się dzieckiem. Sąd pozbawi rodziców władzy rodzicielskiej również wtedy, gdy władza rodzicielska nie może być wykonywana z powodu trwałej przeszkody (np. u jednego z rodziców ujawniła się nieuleczalna choroba psychiczna zaburzająca sprawowanie opieki nad dzieckiem), rodzice nadużywają swojej władzy rodzicielskiej lub w sposób rażący zaniedbują swoje obowiązki względem dziecka. Zwłaszcza ta ostatnia przesłanka może być aktualna, jeżeli chodzi o pozbawienie władzy rodzicielskiej osób używających narkotyków. Bowiem jeżeli rodzice nie dają sobie rady z nałogiem, a dziecko chodzi zaniedbane i głodne ta przesłanka się aktualizuje. Trzeba jednak podkreślić, że nie każde zaniedbania podpadają pod pozbawienie władzy rodzicielskiej. Gdyby tak było, wielu z nas byłoby wychowankami rodzin zastępczych i domów dziecka. Chodzi o ra-


Magazyn MNB

30

żące zaniedbania, czyli takie, które charakteryzują się nasileniem złej woli i uporczywością lub są wyrazem dużej nieporadności życiowej. Jeżeli rodzice głęboko wsiąkli w środowisko przestępcze, sami dopuszczają się popełniania przestępstw, zachęcają do tego dziecko i je demoralizują ta przesłanka może być uznana za spełnioną. Wtedy sąd ma obowiązek pozbawić wszelkich atrybutów wchodzących w skład władzy rodzicielskiej. Jednak i tutaj klamka nie zapada na zawsze. Jeżeli ustąpią przyczyny pozbawienia władzy rodzicielskiej, sąd powinien ją przywrócić.O ustąpieniu przyczyny świadczyć mogą zmiany w zachowaniu, prowadzenie ustabilizowanego stylu życia, dokument poświadczający ukończenie leczenia odwykowego, dowody potwierdzające systematyczne zainteresowanie dzieckiem i inne.

BEZ WŁADZY ALE Z ALIMENTAMI Od razu należy też rozwiać wątpliwości co do kwestii alimentów. Pobawienie władzy rodzicielskiej nie oznacza zaniku obowiązku alimentacyjnego. Rodzic, mimo iż nie przysługuje mu władza rodzicielska dalej jest zobowiązany płacić na utrzymanie dziecka. Podobnie jest z dziedziczeniem. Dziecko będzie dziedziczyć po rodzicu, tak samo jak rodzic będzie (w przypadku braku bliższych spadkobierców dziecka) dziedziczyć po nim. Nawet wobec rodzica, który został pozbawiony władzy rodzicielskiej prawo nie chce zupełnie przerywać więzi emocjonalnej z dzieckiem. Bowiem pozbawienie władzy rodzicielskiej nie oznacza automatycznie zakazu utrzymywania kontaktów. Rodzic może dalej porozumiewać się z dzieckiem, odwiedzać je i zabierać na spacer.

RODZICIELSTWO I NARKOTYKI Czy używanie narkotyków przez któregoś z rodziców jest wystarczającym powodem do ingerencji w jego władzę nad dzieckiem?. Odpowiedź na to pytanie zależeć będzie od okoliczności konkretnej sprawy.

Ogólnie rzecz biorąc należy stwierdzić, iż używanie narkotyków stanowić będzie okoliczność obciążającą rodzica. Jest to chyba rzecz powszechnie znana, lecz trzeba tutaj przypomnieć, że używanie narkotyków prowadzi do zmian w myśleniu i zachowaniach, może prowadzić do uzależnienia i wywoływać szereg szkodliwych skutków dla zdrowia. Jeżeli takie zjawiska wystąpią u rodzica, to pociągną za sobą najprawdopodobniej zaniedbania w zakresie władzy rodzicielskiej. Sprawę jednak komplikuje to, że te zaniedbania nie muszą pojawić się u każdego rodzica, który używa narkotyków. Można bowiem spotkać sytuacje, w których rodzice używają okazjonalnie narkotyków, ale poza tym wykonują swoją władzę rodzicielską wystarczająco dobrze. Podobnie jak rodzice okazjonalnie używający alkoholu interesują się dzieckiem, karmią je, ubierają, dbają o wykonywanie obowiązków szkolnych oraz starają się ukrywać przed dzieckiem swoje skłonności do używek. Jednak problemem w Polsce jest już samo posiadanie narkotyków, ponieważ jest ono karalne. Tak więc rodzic używając narkotyków naraża się każdorazowo na odpowiedzialność karną. Konsekwencje karalności mogą dotykać władzy rodzicielskiej. Dzieje się tak, ponieważ sąd orzekający w sprawach karnych, jeżeli uzna, iż zagrożone jest dobro dziecka będzie musiał poinformować sąd opiekuńczy. Oczywiście, nie w każdej sprawie taka informacja pójdzie do sądu opiekuńczego, lecz niebezpieczeństwo zawsze istnieje.

Pomoc prawną osoby uzależnione i używające narkotyków mogą otrzymać umawiając się wcześniej telefonicznie: WARSZAWA: Biuro Rzecznika Praw Osób Uzależnionych 517 933 301 KRAKÓW: Poradnia MONAR 12 430 61 35


31

Kultura

Twórca „Sunday Morning” zmarł w niedzielny poranek, 27 października 2013 roku w wieku 71 lat. Przyczyną śmierci artysty było zapalenie wątroby i powikłania po jej przeszczepie, który miał miejsce 5 miesięcy wcześniej. Niektórzy sądzą jednak, że tą prawdziwą przyczyną śmierci Lou Reeda był „sex, drugs and rock’n’roll”.

Sex, drugs and Lou Reed Grzegorz Wodowski

MnB

SEX Jako nastolatek Lou został przyłapany na uprawianiu seksu z innym chłopcem. Konserwatywni rodzice wpadli na pomysł, aby wyleczyć syna z homoseksualizmu i wysłali go do psychiatry. Sprytny psychiatra stwierdził, że najwłaściwszą metodą terapii będą elektrowstrząsy i siedemnastoletni Reed przez dwa miesiące, trzy razy w tygodniu otrzymuje prosto w łeb 450 woltowego kopa. W latach 50-tych elektrowstrząsy były co prawda dość powszechnym narzędziem w psychiatrii, ale i tak wystarczyło to, aby Lou znienawidził rodziców. Nadzieje rodziców na wyleczenie syna okazały się płonne i jak to ktoś zgrabnie napisał, Lou Reed do końca pozostał „ambiwalentny seksualnie”. Nie mniej jednak bolesna i wyniszczająca terapia nie pozostała bez wpływu na późniejsze poczynania Lou; na szczęście raczej wzbogaciła doświadczenia rodzącego się w nim artysty, aniżeli zamieniła go w warzywo. Poczucie bycia innym i odrzuconym z całą pewnością ukształtowały wrażliwość chłopca, który tym chętniej w swojej późniejszej twórczości opowiadał się po stronie wszelkiego rodzaju freeków i wykolejeńców.

W „Walk on the Wild Side”, Lou w swoim swobodnym stylu porusza seksualne tematy tabu – transseksualizmu, prostytucji mężczyzn i seksu oralnego. Co prawda seks oralny nie załapuje się do edytowanej wersji piosenki, która pojawiła się na singlu wydanym w Sta-

FOT.: ARCHIWUM

Równo rok po elektrowstrząsach Lou opuszcza dom rodziców, czym zapewne zdejmuje im kamień z serca. W tym czasie biseksualny syn-artysta nie jest zapewne wymarzonym wzorem potomka dla konserwatywnej żydowskiej rodziny spod Nowego Jorku. Wiele lat później Lou Reed opisze swoje cierpienia z tego okresu w utworze „Kill Your Sons”.

Lou Reed 1942 - 2013


Magazyn MNB

32

FOT.: ARCHIWUM

nach Zjednoczonych. Z kolei „Venus in Furs” to utwór zainspirowany książką o tym samym tytule autorstwa Leopolda von Sacher-Masocha. Tekst utworu, podobnie jak jego literacki pierwowzór, nawiązuje do perwersji seksualnych, sadomasochizmu, niewoli i uległości.

FOT.: ARCHIWUM

Lou Reed z Andy Warholem

W latach 70. Lou Reed związał się z z transseksualną kobietą o imieniu Rachel. W 1980 roku poślubił brytyjską projektantkę Sylvię Morales i rozwiódł się z nią dziesięć lat później. W 2008 roku poślubił swoją wieloletnią przyjaciółkę – piosenkarkę i wszechstronną artystkę, Laurie Anderson.

DRUGS

FOT.: ARCHIWUM

z Rachel

Pierwszy rok studiów Lou Reeda na Uniwersytecie Syracuse to też jego początki używania narkotyków. Gdyby dorastał w dzisiejszych czasach zapewne zacząłby już w gimnazjum, ale mamy rok 1960 i jeszcze narkotyki nie są tak szeroko rozpowszechnione, nawet w USA. Reed robi jednak wszystko, żeby je upowszechnić. Handluje prochami wśród studentów na uniwerku, choć ci są jeszcze dziewicami pod tym względem. W ofercie ma szeroki asortyment: od marihuany przez LSD po heroinę. Sam jest swoim głównym klientem. Tuż po studiach, w roku 1964 spotyka Johna Cale’a, z którym chwilę później założy The Velvet Underground. Jednak już teraz oprócz zamiłowania do muzyki łączy ich słabość do narkotyków. W zasadzie do heroiny. Potem dołącza do nich Nico, której zamiłowania do narkotyków rozbudziło stosowanie amfetaminy pomagającej modelce nie przybrać na wadze. Heroina zajęła miejsce amfetaminy i tak już jej zostało. Do końca życia.

FOT.: ARCHIWUM

z Patti Smith

Sam Lou Reed miewał ogromne wahania wagi z powodu naużywania narkotyków i alkoholu, to przybierał na wadze, to tracił jeszcze więcej. Przez lata konkurował z Keithem Richardsem w rankingu, która z gwiazd rocka najprawdopodobniej umrze jako następna. Gdy zauważał, że narkotyki mu szkodzą próbował leczyć się alkoholem. Z deszczu pod rynnę. – Niektórych środków potrzebuję, żeby się napędzić, innych – żeby trochę wyhamować – mawiał. Co do związków muzyki Reeda z heroiną i innymi używkami, to śmiało można powiedzieć, że były ugruntowane. Gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości, wystarczy posłuchać niektórych utworów.

z Jimmy Cliffem

„Heroin” opowiada z grubsza o tym, jak głębokie może być uzależnienie od tego narkotyku. (heroin, be the death of me, heroin, it’s my wife and it’s my life…). Ale jak to zwykle bywa, brak jednoznaczności w przekazie dostarczał wielu możliwych interpretacji, co do intencji autora.


33

Kultura

Według krytyków, tekst utworu propagował wprost używanie narkotyku. Sam Lou Reed wielokrotnie odżegnywał się od takiej interpretacji piosenki tłumacząc, że jako artysta opisuje obiektywną rzeczywistość i nie jest jego rolą moralizowanie słuchaczy. Z perspektywy czasu widzimy, że przedstawiając kwestię heroiny w sposób dwuznaczny pokazał to, co prawdziwe i istotne w uzależnieniu. Koniec końców rzadko decydował się na granie „Heroin” podczas koncertów. „Waiting for the man” opowiada o kliencie czekającym z 26 dolarami w ręku na swojego dilera będąc na zupełnym skręcie (feeling sick and dirty, more dead than alive). A diler, jak to diler – rzadko przychodzi na czas, zwykle się spóźnia (he’s never early, he’s always late). Akcja utworu dzieje się w nowojorskim Harlemie, gdzie biali chłopcy nie są mile widziani. Ale gdy pojawia się diler w słomkowym kapeluszu (heh) znika ból i wraca dobre samopoczucie (I’m feeling good, I’m feeling oh so fine). „Perfect Day” to z pozoru słodko-gorzka ballada o dwójce flirtujących (może nawet są tej samej płci?), którzy trzymając się za ręce popijają sangrię w parku przy ogrodzie zoologicznym. Jednak – mimo że stanowczo nie pada tam żadna nazwa narkotyku – to zdaniem wielu jest to zdecydowanie utwór o uzależnieniu od heroiny (you just keep me hanging on…, you made me forget myself. I thought I was someone else, someone good”). „Perfect Day” to utwór złożony z podtekstów, a heroina jest tą drugą osobą, do której zwraca się autor. W opinii znawców tematu, dopiero gdy będziemy interpretować tekst w kontekście narkotyków – jego treść nabiera sensu. Nieprzypadkowe wydaje się też to, że utwór został użyty w filmie „Trainspotting”, gdy jego główny bohater Mark Renton przedawkowuje heroinę.

Kiedy Lou Reed nagrywał wraz z Velvet Underground swój pierwszy i najlepszy album „The Velvet Underground and Nico” wielu z nas nie było jeszcze na świecie. Rok później w 1967 roku, gdy rozpoczęto sprzedaż płyty, okazało się, że nie ma na nią wielu chętnych. Przyszły ojciec chrzestny punk rocka sprzedał zaledwie 30 tys. płyt. Dla porównania, wydany w tym samym roku Sgt. Pepper Beatlesów sprzedał się w samych tylko Stanach w 11 milionach egzemplarzy. Jednak pierwsza płyta Velvet, choć była komercyjną porażką, stała się jednocześnie kamieniem milowym rock’n’rolla. Brian Eno tak to podsumował: „Każdy, kto kupił jedną z tych 30 tys. płyt założył własny band”. Dzisiaj, według magazynu The Rolling Stone album zajmuje 13 miejsce wśród 500 najważniejszych płyt wszechczasów.

FOT.: ARCHIWUM

ROCK’N’ROLL

i ze strzykawką.


Magazyn MNB

34

FOT.: ARCHIWUM

Na komercyjny sukces Lou Reed musiał poczekać jeszcze 5 lat. Nagrany przez niego solowy album „Transformer” oprócz prestiżu i uznania, przyniósł mu jeszcze kasę i tym samym pozwolił uzależnić się od rodziny. I chyba właśnie to musiało być tak podniecające, bo dżinsy faceta ze sceny rodzajowej, jaka zdobi tył okładki płyty są dosłownie rozrywane przez monstrualny wzwód. Potem było mnóstwo udanych płyt, „Berlin”, „Street Hassle” czy „New York”. Pomimo oczywistych punkowych konotacji, Lou Reed obnosił się z lekceważącym stosunkiem do punk rocka i starał się odrzucać swoje z nim powiązania: – Jestem zbyt literacki dla punk rocka! I za wszelką cenę starał się to udowodnić, bądź to śpiewając z Pavarottim, bądź to występując przed Janem Pawłem II. Z Laurie Anderson, oprócz ślubu łączyła go wieloletnia przyjaźń.

*** Gdy w latach 60., po skończeniu studiów Reed wrócił do domu rodziców, jedną z przyczyn były problemy zdrowotne, a konkretnie ostre zapalenie wątroby. Żółtaczkę załapał najprawdopodobniej używając wspólnych z innymi igieł i strzykawek. W późniejszych latach Lou kilkakrotnie zapadał na ostre zapalenie wątroby, z tego powodu był też hospitalizowany. Już w 2001 roku rozniosły się pogłoski o śmierci artysty, które okazały się jednak przedwczesne. Mimo, że praktyki tai chi i zdrowotny reżim pomagają Lou czuć się dobrze przez ostatnie lata, jest bardzo schorowany, cierpi na cukrzycę, ma nowotwór wątroby. Przeszczep tego organu, który miał miejsce w kwietniu br. przedłuża mu życie o parę miesięcy. Niestety, powikłania, do których dochodzi są ponad jego siły. Umiera w niedzielny październikowy poranek 2013 roku.

Na podstawie: Nick Walker: Blurred vision at the Beeb, Independent, 13-10-1997. Per Steinar Lie: The Velvet Underground and Andy Warhol Connection, http:// www.let.rug.nl/usa/essays/1901-/thevelvet-underground-and-andy-warhol/ Robert Sankowski: Nic nie przebije dwóch gitar, basu i perkusji, Gazeta Wyborcza, 9-11-2013. Simon Hattenstone: Interviewing Lou Reed: Not a perfect day, The Guardian, 19-05-2003.

Lou Reed pozostawił po sobie testament, na mocy którego jego żona Laurie Anderson, otrzymała nowojorski dom artysty wart 1,5 mln dolarów, a także jego rzeczy osobiste, dzieła sztuki, samochody i łodzie, jak również firmę koncertową i 75 proc. zgromadzonej przez Reeda gotówki. Pozostałe 25% Lou zapisał swojej siostrze, Margared Reed Weiner. Dodatkowo pół mln dolarów przeznaczył na opiekę na 93-letnią matką. Jak już wspomniałem, przez ostatnie lata życia Lou Reed praktykował tai chi, dzięki czemu nauczył się wielu niewygodnych pozycji. Mam jednak nadzieję, że tam gdzie jest teraz siedzi w wygodnym fotelu, brzdąka na gitarze i nie przestaje wymyślać tekstów o tym, co dzieje się pod skórą. Dosłownie i w przenośni.


35

W laboratorium

Oznaczenia narkotyków, leków i innych substancji (np. „dopalaczy”) można wykonać różnymi metodami, w różnych próbkach i dla rozmaitych celów. Dlatego zanim takie badania zostaną zlecone i wykonane warto zastanowić się czemu mają służyć i jak w najlepszy sposób (najprościej, najtaniej, najszybciej, najbardziej wiarygodnie) je wykonać.

Narkotyki w materiale biologicznym Ewa Gomółka

Zanim opiszę metody oznaczania narkotyków i innych substancji psychoaktywnych w materiale biologicznym należy na początek odpowiedzieć sobie na pytanie, w jakim celu je wykonujemy.

W celu ustalenia przyczyny zatrucia. Całodobowe toksykologiczne laboratoria medyczne wykonują badania, które służą diagnostyce pacjentów leczonych w oddziałach ratunkowych i ośrodkach ostrych zatruć. Najczęściej diagnozowane są przypadki nieumyślnego lub celowego przedawkowania substancji. Diagnostyka jest istotna w ostrym zatruciu osób uzależnionych (po przyjęciu zbyt dużej dawki narkotyku lub leku). Częste są też sytuacje ostrego zatrucia spowodowanego równoczesnym przyjęciem kilku substancji (na przykład narkotyku, leku i dodatkowo alkoholu). W takich wypadkach działanie na ośrodkowy układ nerwowy i układ sercowo-naczyniowy może się sumować lub potęgować, co powoduje stan zagrożenie życia. Wyniki oznaczeń służą nie tylko ustaleniu przyczyny zatrucia, ale też są pomocne w wyborze odpowiedniego sposobu leczenia, monitorowaniu skuteczności leczenia i dodatkowo pozwalają przewidzieć, czy w trakcie terapii mogą się rozwinąć objawy odstawienie.

MnB

W celu sprawdzania abstynencji osób, które leczą się w poradniach leczenia uzależnień (np. w programie metadonowym). W chwili obecnej w naszym kraju funkcjonuje ponad 20 programów leczenia uzależnień od narkotyków, gdzie podaje się pacjentom metadon. Leczenie jest finansowane przez NFZ i zgodnie z przepisami osoby leczone muszą wyrywkowo, co najmniej raz w miesiącu być sprawdzani, czy nie dobierają narkotyków. Takie badanie może być też wykonane, gdy terapeuta podejrzewa, że osoba zgłosiła się po metadon będąc pod wpływem narkotyku lub leku. Badania pozwalają utrzymać dyscyplinę i motywację do niełamania abstynencji, a także uniknąć efektów niepożądanych połączenia metadonu z wcześniej przyjętą substancją. Kontrola w poradniach leczenia uzależnień ograniczona jest najczęściej do „klasycznych” narkotyków (pochodnych amfetaminy, opiatów, marihuany i kokainy).

W celu sprawdzania pracowników oraz kandydatów do pracy. W Polsce nie ma obowiązku sprawdzania abstynencji narkotykowej pracowników i kandydatów do pracy. Mimo to niektóre firmy zlecają takie badania. Zwykle są to duże firmy zagraniczne, które przenoszą swoje przepisy dotyczące kontroli pra-


Magazyn MNB

36

cowników na grunt Polski. Badania narkotyków są też wykonywane przez osoby, które planują wyjazd do pracy za granicę (na przykład do USA). W takich wypadkach lista wymaganych oznaczeń może być dość obszerna (obejmuje narkotyki i leki). Należą do nich: amfetamina, barbiturany, benzodiazepiny, ekstazy, fencyklidyna, kokaina, metadon, metakwalon, metamfetamina, oksykodon, opiaty, propoksyfen, THC (kanabinole), trójcykliczne leki przeciwdepresyjne. Koszt oznaczeń pokrywa zwykle pracodawca. Badania są wykonywane najczęściej szybkimi testami kasetowymi, a wyniki dodatnie potwierdza się metodą referencyjną.

Sprawdzanie dzieci i młodzieży przez rodziców lub opiekunów. Są to sytuacje, kiedy młody człowiek mógł mieć jednorazowo kontakt z narkotykiem lub przyjmuje substancje psychoaktywne nieregularnie, pod wpływem grupy rówieśniczej, w czasie spotkań towarzyskich, dyskotek itp. Nie ma groźnych objawów zatrucia, ani stanu zagrożenia życia. Jednak sytuacja wywołuje bardzo dużo emocji, opiekunowie nie wiedzą czego się spodziewać, dziecko zwykle wszystkiemu zaprzecza i nie współpracuje. Do laboratorium toksykologicznego można się zgłosić bez skierowania i za opłatą (także anonimowo) zbadać mocz dziecka. Wyniki są uzyskiwane w tym samym dniu. Takie badania najczęściej potwierdzają kontakt młodzieży z marihuaną (THC), pochodnymi amfetaminy lub dopalaczami (np. pochodnymi katynonu).

W innych celach (np. dla sądu, policji, placówki wychowawczej, itp.) Oznaczenia substancji psychoaktywnych dla potrzeb instytucji muszą być wykonane przez sądowe lub policyjne laboratoria toksykologiczne, gdzie pracują biegli sądowi. Medyczne laboratoria toksykologiczne zwykle nie dysponują metodami referencyjnymi. Badania wykonywane w szpitalnych laboratoriach służą do celów diagnostyczno – klinicznych i trzeba pamiętać, że nie mają wartości dowodowej (nie będą uznane przez sąd lub policję). Biorąc pod uwagę cel przeprowadzenia badania możemy zastanowić się nad tym, jaki rodzaj próbki będzie najlepszy do badania narkotyków?

Mocz Mocz jest materiałem zalecanym do badania abstynencji oraz diagnozowania przyczyny zatrucia. Jego zaletą jest nieinwazyjność pobierania oraz łatwa wykrywalność substancji (narkotyki, leki i ich metabolity są obecne w moczu w wysokich stężeniach). Wynik pozytywny informuje o tym, że badana osoba przyjmowała substancję w ciągu kilku ostatnich dni poprzedzających pobranie moczu. Zwykle jest to 1-2 dni, a w przypadku marihuany 1-3 tygodni. Czas, przez jaki można wykrywać narkotyki w moczu wydłuża się, jeżeli badana osoba przyjmowała te substancje przewlekle. Należy pamiętać, że próbkę moczu łatwo zafałszować, dlatego przy badaniu abstynencji materiał powinien być pobierany pod kontrolą. W razie potrzeby laboratoria dysponują testami do badania wiarygodności materiału, które wykrywają najczęstsze sposoby fałszowania moczu.

Krew Krew jest materiałem zalecanym do badań dla celów sądowych i klinicznych. Stężenia substancji


37 psychoaktywnych w krwi są niższe niż w moczu i do oznaczeń niezbędne są czulsze i droższe metody analityczne (metody referencyjne). Wynik oznaczenia substancji w krwi koreluje z objawami klinicznymi i informuje, czy osoba była w chwili pobrania krwi pod wpływem narkotyku lub leku. Krew pobiera się, aby potwierdzić, czy osoba kierująca pojazdem lub biorąca udział w innym zdarzeniu działała pod wpływem substancji psychoaktywnej. Czas, przez jaki można stwierdzić obecność substancji w krwi jest krótszy niż czas wykrywania tych samych związków w moczu i waha się od kilku do kilkudziesięciu godzin od przyjęcia.

Ślina Ślina jest materiałem, który można pobrać nieinwazyjnie, bez ingerowania w intymność osoby badanej i trudnym do zafałszowania. Wyniki oznaczeń substancji psychoaktywnych w ślinie korelują ze stężeniami w krwi, dlatego narkotesty do śliny stosowane są przez policję do skriningowego badania kierowców. Wyniki pozytywne muszą być potwierdzone badaniami krwi. Czas przez jaki wykrywa się narkotyki w ślinie jest zbliżony do czasu ich wykrywania w krwi (od kilku do kilkudziesięciu godzin). Najdłużej wykrywa się obecność THC - do 72 h.

Włosy Włosy, to materiał, który znalazł zastosowanie głównie w toksykologii sądowej. Po wbudowaniu substancji w strukturę włosa możliwe jest stwierdzenie jej obecności przez długi czas, nawet w materiale sekcyjnym. Oznaczenia narkotyków we włosach osób żywych pozwalają uzyskać informację, czy osoba badana przyjmowała te substancje około dwa tygodnie przed pobraniem próbek włosów lub wcześniej. Analiza składu włosów wymaga odpowiednio czułych technik analitycznych i rutynowe laboratoria medyczne zwykle nie mają takich możliwości. Toksykologiczne laboratoria sądowe wykonują badania włosów na zlecenie sądu. Nie wyklucza to możliwości prywat-

W laboratorium

nego zbadania włosów, chociaż dostęp do tego typu badań jest ograniczony i wiąże się z długim czasem oczekiwania na wyniki i dużymi kosztami. Kolejne pytanie to jaka metoda oznaczania substancji psychoaktywnej w materiale biologicznym będzie najlepsza?

Szybkie testy kasetowe lub paskowe Jest to najbardziej powszechna, najtańsza i najprostsza technika badania moczu i śliny. Tego typu testy stosowane są w większości laboratoriów w szpitalach (badanie skriningowe moczu) i przez policję (skrining przy użyciu narkotestów do badania śliny). Szybkie testy są też dostępne w aptekach (dla potrzeb osób prywatnych). Zasada oznaczenia opiera się na reakcji immunochemicznej, której efektem jest pojawienie się lub brak paska w polu odczytu testu. Przed wykonaniem badania należy dokładnie zapoznać się z procedurą wykonania testu i interpretacji wyniku (najczęściej brak paska w polu odczytu oznacza wynik pozytywny, obecność paska – wynik negatywny). Wyniki uzyskuje się do w czasie 3-10 minut. Wynik ma charakter jakościowy (dodatni lub ujemny). Czułość testów kasetowych jest tak dobrana, aby wyeliminować większość możliwych interferencji. Pomimo tego możliwe są wyniki nieprawdziwe, wywołane różnymi czynnikami (leki, suplementy diety, używki, inne). Każdy wynik dodatni powinien być potwierdzony metodą referencyjną. Ważną informacją jest to, że szybkie testy kasetowe pozwalają na oznaczanie „klasycznych” narkotyków oraz niektórych leków i nie wykrywają większości „nowych narkotyków”. Ostatnio pojawiły się testy kasetowe do oznaczania syntetycznych kanabinoidów, natomiast nie są produkowane testy do badania mefedronu i innych syntetycznych pochodnych katynonu.


Magazyn MNB

38

Aparaturowe metody immunochemiczne Są to metody dokładniejsze niż testy kasetowe i paskowe, pozwalają na uzyskanie wyniku półilościowego lub ilościowego. Niestety nie są bardziej specyficzne niż szybkie testy i każdy wynik pozytywny powinien być potwierdzony metodą referencyjną. Zasada metody opiera się na reakcji immunochemicznej, więc substancje o podobnej strukturze (leki, metabolity, inne substancje) mogą wyniki zawyżać. Analizatory immunochemiczne stanowią wyposażenie większości medycznych laboratoriów toksykologicznych. Czas oczekiwania na wynik wynosi około 30 minut. Koszt oznaczenia jest wyższy niż koszt testu kasetowego. Podobnie jak w przypadku szybkich testów kasetowych, zakres oznaczeń ogranicza się tylko do klasycznych narkotyków i niektórych leków, bez możliwości badania dopalaczy.

Metody chromatograficzne Metody chromatograficzne (chromatografia gazowa i chromatografia cieczowa z różnymi systemami detekcji) są uznane za metody referencyjne (potwierdzające). Są powszechnie stosowane w toksykologicznych laboratoriach sądowych, rzadziej w laboratoriach medycznych. Są to metody czułe, specyficzne i dokładne. Umożliwiają oznaczanie narkotyków, leków i dopalaczy w krwi, moczu, ślinie i włosach. Metody chromatograficzne są czasochłonne, pracochłonne i kosztowne. Niewiele szpitali dysponuje tymi technikami i dla większości pacjentów pozostają one niedostępne. Teraz przed nami najtrudniejsze zadanie: jak interpretować wyniki badań?

Co oznacza wynik negatywny? Wynik negatywny najczęściej oznacza, że badana osoba nie przyjmowała narkotyku lub leku w cią-

gu ostatnich dni lub tygodni. Ujemny wynik może też oznaczać, że stężenie badanej substancji jest niższe, niż czułość zastosowanej metody, albo, że materiał do badania pobrano nieprawidłowo (zły rodzaj materiału, materiał pobrany zbyt wcześnie lub zbyt późno). W przypadku ujemnego wyniku substancji w moczu trzeba rozważyć, czy materiał badany nie został zafałszowany (podmiana, rozcieńczenie, dodatek substancji fałszującej).

Co oznacza wynik pozytywny? Wynik pozytywny najczęściej interpretuje się jako potwierdzenie, że badana osoba przyjęła w ostatnim czasie narkotyk lub lek. Jeżeli badanie wykonano szybkim testem kasetowym, paskowym lub na analizatorze immunochemicznym, należy pamiętać o możliwych interferencjach i rozważyć czy zlecić badanie potwierdzające. Takie interferencje są przyczyną wyników „fałszywie” pozytywnych i zdarzają się po przyjęciu leków, suplementów diety, używek i innych substancji. Do substancji, które mogą być przyczyną wyników „fałszywie” pozytywnych zalicza się na przykład:

• preparaty odchudzające – pozytywny wynik amfetaminy i jej pochodnych, • preparaty pobudzające – pozytywny wynik amfetaminy i jej pochodnych, • leki przeciwkaszlowe i przeciwgrypowe – pozytywny wynik opiatów i morfiny, • niesterydowe leki przeciwzapalne i przeciwbólowe – pozytywny wynik THC i benzodiazepin, • leki ARV (przeciw HIV) – pozytywny wynik THC, • leki przeciwpadaczkowe – pozytywny wynik trójcyklicznych antydepresantów, Żadna metoda immunochemiczna nie daje stuprocentowej wiarygodności wyników pozytywnych, stąd potrzeba potwierdzania wyników metodami


39

W laboratorium

chromatograficznymi (referencyjnymi).

twierdzane badaniem krwi.

Czy wynik może być niejednoznaczny (wątpliwy)?

Istotna jest informacja, że techniki immunochemiczne (w tym popularne testy kasetowe i paskowe) są nie do końca wiarygodne. Lista leków i innych substancji, które mogą być przyczyną wyników „fałszywych” jest bardzo długa i nie ma możliwości omówienia wszystkich w krótkim artykule. Nie oznacza to jednak, że te testy są nic nie warte. Z doświadczenia Pracowni Toksykologii w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie wynika, że odsetek wyników nieprawdziwych to mniej niż jeden procent w skali roku.

Szybkie testy kasetowe są czasami niejednoznaczne (wątpliwe). W takiej sytuacji zaleca się powtórzenie oznaczenia inną techniką, zalecana jest metoda chromatograficzna. Podsumowując to krótkie opracowanie należy stwierdzić, że rozwój metod analitycznych umożliwia obecnie oznaczanie „klasycznych” narkotyków, większości leków oraz „nowych” narkotyków i „dopalaczy” w różnych próbkach biologicznych. Jednak dostęp do wielu technik jest utrudniony (możliwy głównie w toksykologicznych laboratoriach sądowych, na zlecenie sądu lub prokuratora), a oznaczenia są czasochłonne oraz kosztowne. Zanim ktoś zechce dla własnej ciekawości wykonać wysokospecjalistyczne badanie narkotyków we włosach, powinien zastanowić się czemu taki wynik ma służyć i czy nie lepiej zdecydować się na stosunkowo tanie, szybkie i nieinwazyjne badanie moczu w jednym z laboratoriów medycznych. Osoby zgłaszające się do laboratorium z zamiarem sprawdzenia, czy ktoś miał kontakt z narkotykami i innymi substancjami psychoaktywnymi zwykle nie do końca wiedzą na czym takie badanie polega. Często słyszy się opinię, że badanie moczu jest mniej wiarygodne, albo, że w krwi substancje są wykrywane przez dłuższy okres czasu, niż w moczu, podczas gdy jest odwrotnie. Oznaczanie narkotyków w krwi jest wykonywane, gdy interesuje nas, czy badana osoba jest w tej chwili pod wpływem substancji psychoaktywnej (np. podczas badania kierowcy przez policję). Ale nawet w takich sytuacjach policjanci najpierw korzystają z nieinwazyjnej metody oznaczania narkotyków w ślinie, a jedynie wyniki dodatnie są po-

Większym problemem jest to, że w ostatnich latach lista narkotyków (substancji wymienionych w Ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii) i innych substancji podobnie działających (tzw. „dopalaczy”) jest coraz dłuższa. Oprócz „klasycznych” narkotyków (pochodnych amfetaminy, opiatów, kokainy, THC) istnieje potrzeba oznaczania kilkuset „nowych narkotyków”: pochodnych katynonu, fenyloetyloaminy, piperazyny, syntetycznych kanabinoidów i innych związków pochodzenia roślinnego i syntetycznego. Do ich oznaczania niezbędne są kosztowne i czasochłonne techniki chromatograficzne, do których nie wszyscy lekarze i pacjenci mają dostęp, ponieważ nie dysponują nimi laboratoria medyczne. Można powiedzieć, że zapewnienie diagnostyki zatruć oraz uzależnień od „nowych narkotyków”, to duże wyzwanie dla osób pracujących w medycznych laboratoriach toksykologicznych, wymaga stałego doszkalania personelu i szukania środków na doposażenie laboratoriów w lepsze techniki analityczne.

Dr Ewa Gomółka kieruje Pracownią Toksykologii Analitycznej i Terapii Monitorowanej Katedry Toksykologii i Chorób Środowiskowych Uniwersytetu Jagiellońskiego i Pracownią Toksykologii Zakładu Diagnostyki Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.


RÓBTOBEZPIECZNIEJRÓBTOBEZPIE 40 Magazyn MNB

METKATYNON Używanie tzw. przeróbek czyli metkatynonu otrzymywanego z leków na przeziębienie zawierających pseudoefedrynę prowadzi do powikłań neurologicznych, podobnych do tych, które towarzyszą chorobie Parkinsona. Te ciężkie uszkodzenia układu nerwowego są wynikiem stosowania nadmanganianu potasu w trakcie syntezy mającej na celu zmianę pseudoefedryny w metkatynon. Encefalopatia pomanganowa to zespół objawów występujących z różnym natężeniem i w różnym czasie. Wśród objawów, które dotykają osoby stosujące „przeróbki” najczęściej pojawiają się zaburzenia równowagi i utrzymywania prawidłowej postawy ciała. Dość powszechne są problemy z poruszaniem się (mają one związek z utrzymywaniem niewłaściwego napięcia mięśniowego) oraz problemy z mówieniem (wysławieniem się i artykulacją). Wzmożone napięcie mięsni powoduje sztywność i drżenie kończyn. Biorąc pod uwagę to, że zmiany te mają charakter raczej nieodwracalny – jest to wysoka cena, jaką użytkownicy „metki”. Podajemy obok kilka rad mogących ograniczyć ilość toksycznych substancji uwalnianych w trakcie syntezy metkatynonu. Zdajemy sobie sprawę z tego, że stosowanie się do nich wymaga o wiele więcej fatygi i czasu, mało tego nie wyeliminuje zagrożeń związanych z toksycznością, ale może je znacznie ograniczyć.

SZKLANE NACZYNIA Sugerujemy stosowanie szklanych naczyń (np. kieliszków) zamiast plastikowych kubeczków. Reakcja otrzymywania metkatynonu jest silnie egzotermiczna – wydzielane są znaczne ilości energii w postaci ciepła. Wysoka temperatura może spowodować wydzielanie się z plastiku szkodliwych związków, które przenikną do reagującego roztworu (nawet jeśli tego nie widać gołym okiem). To trochę jakby piec kiełbaskę nad ogniskiem rozpalonym z opon samochodowych. Szklane naczynia są powszechnie stosowane przy przeprowadzaniu reakcji chemicznych dlatego, że są odporne na wyższe temperatury. Szklane kieliszki wydają się odpowiednie. Drugą korzyścią będzie to, że małe ilości roztworu można dokładniej wymieszać w mniejszych objętościowo naczyniach. Poza tym też ew. straty substancji będą mniejsze.

WODA Wskazane byłoby używanie przegotowanej wody. Woda z kranu bądź woda butelkowa zawiera zazwyczaj znaczne ilości różnych minerałów, jonów pierwiastków, itp. Mogą one wchodzić w reakcje z nadmanganianem potasu w efekcie czego powstaną związki o nie wiadomym działaniu na organizm. Woda z kranu dodatkowo może zawierać bakterie i brud. Najlepiej byłoby używać specjalnej wody do iniekcji lub wody demineralizowanej, lecz zdobycie wymaga pewnej fatygi, na którą nie zawsze jest stać kogoś, kto właśnie teraz musi wziąć. Woda przegotowana, choć nie tak dobra jak iniekcyjna czy demineralizowana jest o wiele bezpieczniejsza i lepsza niż zwykła kranówa.


ECZNIEJRÓBTOBEZPIECZNIEJRÓB 41 PROSZEK Przed przystąpieniem do syntezy rozdrobnij możliwie w najmniejszy pył używane tabletki z pseudoefedryną oraz nadmanganian potasu (również ten w kryształkach).

TABLETKI NADMANGANIANU Właściwe wydaje się używanie nadmanganianu potasu w tabletkach. Pozwala to na precyzyjniejsze odmierzenie ilości nadmanganianu. W jednej tabletce znajduje się dokładnie 100 mg nadmanganianu. Sypiąc „na oko” nigdy nie jesteś w stanie precyzyjnie odmierzyć ilości nadmanganianu jaką dodajesz do roztworu. Nie powinna ona być większą niż 350mg (3,5 tabletki) dla jednego opakowania Acataru bądź Sudafedu. Jeżeli wcześniej odfiltrowywujesz pseudoefedrynę od masy tabletkowej używaj nie więcej jak 300mg (3 tabletki). Pamiętaj zawsze stosuj możliwie najmniejszą ilość nadmanganianu potasu i octu.

SKUTECZNE FILTROWANIE Polecamy używanie waty i węgla aktywnego. Najodpowiedniejsze do filtracji wydają się dwa kawałki waty z wysypanym miedzy nie węglem aktywnym (pół kapsułki/tabletki). Wata ma mniejszą przepuszczalność i lepiej filtruje niż kawałki chusteczki. Małe drobinki nierozpuszczalnego tlenku manganu nie przedostaną się do końcowego roztworu. Z kolei węgiel aktywny absorbuje jony metali ciężkich (w tym manganu) i małe drobinki nierozpuszczalnego tlenku manganu nie przedostaną się do końcowego roztworu. Przepuszczenie roztworu przez filtr węglowy zmniejszy ilość jonów manganu w roztworze gotowym do iniekcji

FILTROWANIE RAZ JESZCZE Nic nie szkodzi jak roztwór przefiltruje się dwukrotnie. Zajmuje to naprawdę chwilę, a wszelkie nierozpuszczalne drobinki, które jakimś cudem przeszły przez pierwsze filtrowanie, pozostaną

teraz na filtrze. Straty substancji będą niewielkie a twojemu zdrowiu wyjdzie to na dobre.

KLAROWNOŚĆ Roztwór powinien być klarowny. Roztwór o ciemnym, żółto-brązowym zabarwieniu, mętny lub co gorsze różowo-fioletowy świadczy o dużej zawartości benzaldehydu (produktu ubocznego rekcji). Każda powstała cząsteczka benzaldehydu to jedna utracona cząsteczka metkatynonu. Może to świadczyć także o dużej zawartości drobinek nierozpuszczalnego tlenku manganu bądź nieprzereagowanym nadmanganie potasu. Przyczyna tkwi w nieprawidłowo przeprowadzonej reakcji, zbyt krótkim czasie reakcji, niedokładnym filtrowaniu bądź użyciu niewłaściwej ilości nadmanganianu.

ZAPACH Ważny jest odpowiedni zapach. Podczas produkcji i w końcowym roztworze nie powinno się wyczuwać zapachu migdałów czy marcepanu, tylko owoców (sfermentowanych wiśni). Zapach marcepanu/migdałow świadczy to o dużej zawartości benzaldehydu. Podczas reakcji powstało dużo produktu ubocznego, a mało metkatynonu.

ZADBAJ O CZYSTOŚĆ Wszystkie przedmioty, których będziesz używać powinny być czyste i sterylne. Staraj się wszystko dokładnie mieszać jakimś sterylnym przedmiotem (np. zatyczką od igły).

DODATKOWA OCHRONA Przed użyciem „metki” warto łyknąć witaminę C (ze 4 tabletki) i magnez (ze 3 tabletki). Witamina C jest przeciwutleniaczem (antyoksydantem) i mniej szarych komórek się utleni. Magnez z kolei rozluźnia mięśnie, zwiększa wydajność neurotransmisji, zmniejsza tolerancję. Opracowanie: Oliwier Ścibior, Fundacja Redukcji Szkód w Warszawie.


RÓBTOBEZPIECZNIEJRÓBTOBEZPI 42 Magazyn MNB

ALFA-PVP Alfa-PVP (α-PVP, α-Pirolidynopentiofenon) to analog MDPV, który działa podobnie stymulująco. Wykazuje również pewne działanie empatogenne. Ma postać białego, czasem beżowego proszku lub kryształów. Zwraca uwagę charakterystycznym zapachem chemikaliów i czegoś, co kojarzy się z zapachem grzybów lub spermy. Alfa-PVP może być przyjmowane drogą pokarmową, donosowo (śluzówki), poprzez palenie, waporyzację, a także drogą dożylną. W zależności od drogi przyjęcia zaczyna działać po kilku sekundach (dożylnie) lub kilkunastu minutach (pokarmowo), szczytowa faza działania kończy się po ok. godzinie od przyjęcia. Całkowity czas działania to ok. 3-8 godzin (w zależności od dawki, stopnia tolerancji i drogi przyjęcia).

DZIAŁANIE Alfa-PVP pobudza, wzmaga koncentrację (choć nie zawsze). Zwiększa uczucie empatii, pojawia się duża chęć bycia z ludźmi i wśród ludzi. Wywołuje potrzebę mówienia. Podnosi samopoczucie i samoocenę – użytkownik może stać mało krytyczny, jeśli chodzi o ocenę własnego zachowania lub tego co mówi. Jako stymulant zwiększa wydolność fizyczną i wytrzymałość. Jednak stan zadowolenia, który jest odczuwany przez użytkowników niekoniecznie podnosi motywację do wykonywania zaplanowanych wcześniej czynności. Często ten nadmiar energii jest trudny do ogarnięcia, a chaos myśli raczej przeszkadza niż pomaga. Mechanizm samego działania związku jest jednak nieznany. Alfa-PVP często wzmaga podniecenie, ale psychiczne parcie na seks związane jest z dużym ryzykiem tego, że i tak nic z tego nie wyjdzie. Choć oczywiście nie każdy będzie tak miał.

Przy podaniu dożylnym mogą pojawić się omamy wzrokowe i słuchowe.

NA ZEJŚCIU W odróżnieniu od innych stymulantów, zejście po alfa-PVP jest nieco łagodniejsze – obniżenie nastroju nie jest już tak wyraźne. Co do zasypiania po tym, gdy środek przestaje działać – zdania są podzielone, ale nawet jeśli nie powoduje poważniejszych problemów ze snem, to taki sen nie przynosi wypoczynku. Po dłuższym ciągu, na zejściu mogą pojawić się objawy wyczerpania i stany paranoidalne.

ZAGROŻENIA Podobnie, jak inne research chemicals, alfa-PVP łatwo przedawkować, gdyż rozprowadzane jest w niemalże czystej formie. Przyjmowane dawki powinny być uważnie odmierzane w miligramach. W przypadku alfa-PVP, 100 mg to już bardzo dużo. Początkowa dawka nie


IECZNIEJRÓBTOBEZPIECZNIEJRÓB 43 powinna być większa niż 10-20 mg. Przedawkowanie może wyglądać podobnie, jak w przypadku innych psychostymulantów, np. amfetaminy (m.in. silny niepokój, skrajne pobudzenie) i może być szczególnie niebezpieczne z dla osób z problemami kardiologicznymi. Szczególnie u początkujących, po przyjęciu alfa-PVP tętno niebezpiecznie wzrasta (120 uderzeń na minutę to standard). Przy podaniu dożylnym zauważalne jest zagęszczenie krwi. Jest to widoczne, jeśli po godzinie-dwóch od dożylnego przyjęcia, ktoś ponownie stosuje środek. Od iniekcyjnych użytkowników wiemy, że przy igłach cieńszych niż 0,6 krew krzepnie zapychając wnętrze igły. Jak większość stymulantów, alfa-PVP przyjmowane regularnie i w dużych dawkach może powodować halucynacje i psychozy. Stanowczo odradzamy osobom mogącym już mieć problemy psychotyczne, bądź jakiekolwiek predyspozycje w tym kierunku. Po dłuższym, intensywnym używaniu użytkownicy skarżą się na problemy manualne, drętwienie rąk i bóle stawów. Może to świadczyć o tym (choć wcale nie musi), że alfa-PVP uszkadza stawy. Użytkownicy sygnalizują także pojawianie się zakwasów w mięśniach. Stosowanie alfa-PVP powoduje suchość w ustach i pocenie się, co świadczy o tym, że organizm odwadnia się i rozsądne wydaje się uzupełnianie płynów w trakcie bycia pod wpływem środka. W trakcie odurzenia mogą też pojawiać się lęki, szczególnie jeżeli przegnie się z dawką, a już gwarancją uczucia irracjonalnego lęku jest branie alfy w dłuższych kilkodniowych ciągach.

Intoksykacja alfa-PVP znacząco wpływa na zanik apetytu. Alfa-PVP działa drażniąco w kontakcie ze skórą. Należałoby wziąć to pod uwagę decydując się na iniekcyjne bądź donosowe stosowanie tego środka. Skutki dla zdrowia w perspektywie długoterminowego używania są nie są jeszcze poznane.

UZALEŻNIENIE Używanie alfa-PVP niesie ze sobą ryzyko uzależnienia psychicznego. Powszechna wśród użytkowników jest silna potrzeba utrzymywania dobrego samopoczucia za pomocą środka. Chęć przyjęcia kolejnej dawki pojawia się jak tylko poprzednia schodzi. Szybko rosnąca tolerancja daje o sobie znać w zwiększaniu efektywnej dawki. Jak na razie nie ma danych co do powstawania zależności fizycznej w związku z używaniem alfa-PVP.

STATUS PRAWNY W chwili pisania tego tekstu – alfa-PVP, w odróżnieniu od poprzednika MDPV, nie jest objęte kontrolą w Polsce, co zapewne niebawem się zmieni. Opracowanie: Grzegorz Wodowski


Magazyn MNB

44

Bad trip to rodzaj nieprzyjemnej psychozy wywołanej działaniem halucynogenów, psychodeliczny kryzys, podczas którego zamiast ciekawego przeżycia i harmonii możemy poczuć własną zagładę.

O ile nadużywanie tzw. twardych narkotyków wiąże się głównie z zagrożeniami związanymi z uzależnieniem od nich, o tyle w niesprzyjających okolicznościach nawet jednokrotne użycie psychodeliku może okazać się koszmarem, który odciśnie piętno na naszej psychice do końca życia. Ktoś powie, że najlepszą metodą, aby uniknąć takiej niespodzianki jest niesięganie po jakiekolwiek substancje odurzające. Poniższy tekst jest dla tych, którzy nie potrafią powiedzieć sobie „nie”. W tym miejscu uczciwie trzeba dodać, że złe tripy nie są regułą, a ich przypadki należą raczej do rzadkości.

MnB

Bad trip: podróż w nieznane. Grzegorz Wodowski

Jednym z elementów psychodelicznych przeżyć jest to, że wszystko dookoła nabiera nowych treści, zarówno w odniesieniu do ludzi, jak i przedmiotów. Gruntownemu przeobrażeniu podlegają również nasze emocje i nastrój. W tym co nas otacza odnajdujemy nowe konotacje, dokonujemy zaskakujących skojarzeń, podziwiamy wytwory naszej wyobraźni. Czasem jednak zdeformowany psychodelikiem świat może przestać nas bawić i zamiast zaciekawienia pojawi się przerażenie. Nieprzewidywalność tego doświadczenia jest ryzykiem eksperymentu i należy wziąć to pod uwagę zanim podejmiemy decyzję.

Substancje wywołujące bad trip. Złe jazdy najczęściej związane są ze stosowaniem LSD, ale nie tylko. Podobnie nieprzyjemne stany zdarzają się po użyciu psylocybiny (grzyby halucynogenne), mogą wystąpić po meskalinie (pejotl), salwinorynie A (szałwia wieszcza) czy DMT (pochodna tryptaminy zawarta m.in. w ayahuasce) i wielu innych substancjach, nie wspominając już o niektórych alkoloidach tropanowych, na przykład skopolaminie (bieluń). Czasami niepokojące doświadczenia mogą pojawić się po mocnej trawce, psychostymulantach czy alkoholu.


45 Nasze rozważania skoncentrujemy jednak na niepożądanych stanach wywołanych psychodelikami, a więc tą grupą tzw. halucynogenów „ujawniających umysł”. Należy pamiętać, że są to substancje oddziałujące z dużą siłą na nasz umysł i przeżywanie emocji, więc ich działanie może okazać się czasem również skrajne nieprzyjemne.

Objawy złej podróży. Istnieje ogromna mnogość reakcji mogących wystąpić w trakcie psychodelicznego kryzysu. W krótkim artykule nie sposób opisać wszystkich. Najczęściej pojawiającym się stanem odczuwanych podczas tripa jest obawa, że już nigdy nie wrócimy do rzeczywistości takiej, jaką znamy. Działanie wielu substancji psychoaktywnych powoduje w nas zmianę postrzegania czasu i przestrzeni. Jest dość powszechne i nie stanowi zazwyczaj większego problemu, lecz w niesprzyjających okolicznościach (o których nieco później) może wywołać strach i panikę. Tym, co charakteryzuje złą podróż, oprócz falującego uczucia niepokoju (zwykle o niejasnych przyczynach, bo reakcje obejmują wzmocnienie całej gamy nieuzasadnionych lęków), jest silne pobudzenie i poczucie zagubienia. Następuje splątanie myśli i nie wiemy, co się z nami naprawdę dzieje, kim naprawdę są otaczający nas ludzie, co o nas myślą i jakie mogą mieć wobec nas zamiary. Jedyne co wyraźnie odczuwamy to fakt, że znaleźliśmy się w potrzasku, w sytuacji bez wyjścia. Nawet jeśli ktoś próbuje nam pomóc, to jesteśmy przekonani, że i tak nie jest on w stanie zrozumieć naszego stanu, a tym bardziej docenić zagrożenia, jakie odczuwamy. Pragniemy wyrwać się z odurzenia i za wszelką cenę życzymy sobie, aby już się skończyło. Czasem chcemy uciec, zmienić miejsce, w którym przebywamy. Niestety, zły trip może działać na zasadzie sprzężenia zwrotnego: im bardziej się na nim koncentrujemy, tym większe szanse na to, że powróci. Ulga zazwyczaj jest krótkotrwała, a poczucie zagubienia powraca i znów niczego tak bardzo nie pragniemy jak tego, żeby wszystko już się skończyło. W skrajnych przypadkach możemy nabrać przekonania, że się rozpadamy i że wraz z nami rozpada się cały świat – ludzie np. gwałtownie się starzeją, a nasza śmierć jest nieunikniona. Konsekwencją tych przeżyć jest bardzo wyraźne przygnębienie, może też dochodzić do niekontrolowanych napadów paniki. Lęk, który czujemy, będzie pulsował, co pewien czas słabł, żeby chwilę później przybrać na sile. Psychodeliki, ze wzglę-

RÓB TO BEZPIECZNIEJ


Magazyn MNB

46 du na silne wzmocnienie różnych emocji, mogą spowodować zarówno pojawienie się u nas myśli samobójczych, jak również wywołać, rzadziej, zachowania agresywne wobec innych. Nasze zachowanie może stać się niemal całkowicie podporządkowane wizji i emocjom, które przeżywamy i w niewielkim stopniu odnosić się do świata zewnętrznego. Tak na marginesie, bez względu na to, czy złapaliśmy bad tripa czy też nie, musimy pamiętać, że nieadekwatne zachowania, spowodowane błędną oceną otoczenia, mogą być zagrożeniem dla naszego zdrowia i życia, zwłaszcza w dużym mieście. Mogą wreszcie pojawić się też różnego rodzaju nieprzyjemne odczucia związane z ciałem – jego utratą, bądź utratą kończyn, czy ich monstrualnym rozciąganiem. Objawy somatyczne ograniczają się zwykla do mdłości.

Przyczyny złych podróży i czynniki mogące je spotęgować. Problemy i kiepskie samopoczucie przed zażyciem substancji. Złe jazdy mogą być odbiciem problemów i napięć psychicznych, którymi żyjemy wzmocnionych w trakcie doświadczenia psychodelicznego. Jeśli przeżywamy poważny stres życiowy albo następują w naszym życiu jakieś ważne zmiany lub dzieje się coś emocjonalnie intensywnego, to nie jest to najlepszy czas na eksperymentowanie z narkotykami. Wszystkie nasze zmartwienia i problemy mają wpływ na stan umysłu w ogóle, a podczas silnego odurzenia, w szczególności. Brak odpowiedniego przygotowania i zagrażające otoczenie. Impreza, na której jest konsumowany alkohol i narkotyki z pewnością nie jest najlepszym środowiskiem do zażywania silnych psychodelików. Taka atmosfera powoduje, że łatwiej się pogubić. Odurzeni alkoholem i narkotykami ludzie są mało uważni – jeśli zaczną się problemy, nikt się o nas nie zatroszczy, bo wszyscy będą zajęci zabawą. W niesprzyjającym środowisku nasz stan może stać się powodem do kpin i śmiechu, co może być przyczyną w najlepszym razie dalszego dyskomfortu i przygnębienia, w najgorszym – paniki. Zdecydowanie lepiej, gdy inne osoby mają podobne do nas nastawienie i nawet jeśli poczujemy się gorzej, nikt z tego powodu nie będzie kpić i nie zareaguje w sposób zbyt nerwowy. Czasem jednak, to że inni tak bardzo przejmują się tym, co się z nami dzieje, wcale nie pomaga nam w powrocie do równowagi psychicznej. Może mieć to związek z poczuciem wstydu, że nie potrafimy jasno myśleć, albo z upokorzeniem, że wszyscy mają z nami problem.


47

RÓB TO BEZPIECZNIEJ

Problemy psychotyczne. Zdaniem samego Alberta Hofmanna, z uwagi na to, iż LSD „wzmaga aktualne stany psychiczne”, próby leczenia nim stanów depresyjnych mogą osiągnąć dokładnie odwrotny skutek. Taki eksperyment z łatwością może zamienić stan depresji w rozpacz i doprowadzić do jeszcze poważniejszych zaburzeń. „Osoby o niestabilnej strukturze osobowościowej, ze skłonnościami do reakcji psychotycznych, powinny całkowicie unikać eksperymentowania z LSD. W tym przypadku szok wywołany działaniem LSD, poprzez wywołanie uśpionej psychozy, może spowodować trwałe psychiczne urazy” – pisze Hofmann w „LSD. Moje trudne dziecko”. Inne czynniki ryzyka to: Zbyt duża dawka psychodeliku. Równoczesne przyjmowanie innych środków psychoaktywnych. Zmęczenie. Brak doświadczenia. Zwłaszcza osoby, którym brakuje doświadczenia w stosowaniu substancji psychoaktywnych. Silne odurzenie może zaskoczyć do tego stopnia, że wpadną w panikę. Ważne jest też, by nie zażywać psychodeliku samemu. Należy wziąć też pod uwagę możliwość zafałszowania substancji, która może zawierać inne psychoaktywne związki. Zanieczyszczenia przy stosowaniu LSD z bibułki nie mogą mieć jednak poważnego znaczenia, ponieważ gdyby ich było nawet wielokrotnie więcej niż samego LSD i tak ich ilość nie dawałaby żadnych znaczących farmakologicznie efektów. Dla przypomnienia – pojedynczy wydzielony perforacją kwadracik LSD zawiera góra 100-150 mikrogramów substancji czynnej. Tak niewielka dawka jest skuteczna jedynie w przypadku LSD.

Nieświadoma podróż. Nieświadome zażycie psychodeliku może mieć zdecydowanie brzemienne skutki. Albert Hofmann opisuje przypadek młodego lekarza z Kliniki Psychiatrycznej w Zurychu, któremu życzliwi koledzy dodali LSD do kawy, i który w następstwie nieświadomego odurzenia usiłował „zimą przepłynąć Jezioro Zurychskie przy temperaturze -20oC i musiał być siłą powstrzymywany przed tą próbą”. Głośną była także samobójcza śmierć dr Olsona, któremu z kolei podawano LSD w ramach eksperymentów nad psychodelikami prowadzo-


Magazyn MNB

48 nych przez armię USA. Zdezorientowany naukowiec, nieświadomy źródeł zaburzeń orientacji był przerażony do tego stopnia, że szarpnął się na życie. Okoliczności tego tragicznego zdarzenia zostały odtajnione dopiero po 15 latach. Po Krakowie „chodzi” z kolei historia chłopaka, który rozpuścił sobie kryształ LSD w herbacie i poszedł brać prysznic. Gdy herbata stygła, do mieszkania wrócił jego ojciec i pociągnął porządnego łyka. Kilka minut później syn spostrzegł z przerażaniem, że ojciec wypił herbatę, ale zabrakło mu odwagi, żeby powiedzieć co w niej było. Tymczasem nieświadomemu rodzicowi powoli wchodził kwas. Koniec końców, pogotowie odwiozło zdezorientowanego i wystraszonego ojca do szpitala w Kobierzynie, gdzie kilka tygodni dochodził do siebie.

Jak przerwać złą podróż? “Takie odloty znakomicie rozwiązuje wsparcie ze strony spokojnych przyjaciół, przemawiających ciepłym głosem i mających w zanadrzu lek uspokajający bądź witaminę PP”. (Robert Anton Wilson)

W zależności od rozmiaru kryzysu i jego objawów reakcja otoczenia powinna brać pod uwagę różne możliwości: od zapewnienia osobie bezpiecznej, wygodnej i spokojnej przestrzeni, poprzez pełen nadzór aż do momentu zaniku objawów, do ewentualnego zastosowania środków przymusu fizycznego. Należy dążyć do minimalizacji bodźców zewnętrznych (świateł, hałasu, głośnej muzyki, tłumu ludzi, ruchu, itp.). Jednocześnie trzeba co pewien czas upewniać osobę o tym, że jej stan jest wynikiem działania substancji, którą przyjęła i że objawy wkrótce znikną. Ważne jest ciągłe przypominanie jej o tym, że kryzys jest spowodowany środkiem psychodelicznym. Musi wiedzieć, że jego źródło kryzysu jest poza nią. Dobrze jest spróbować zmienić nastrój i pozwolić zrozumieć osobie, że wszystko jest w porządku i przypomnieć jej, że wzięła środek po to, aby dobrze się bawić. Teraz ma odpoczywać i cieszyć się. Odwrócenie jej uwagi od tego, co ją trapi także będzie na miejscu. Niezbyt głośna, spokojna i nastrojowa muzyka może mieć pewne działanie terapeutyczne. Zmiana otoczenia może pomóc, przynajmniej na pewien czas. Można przenieść się na zewnątrz, pójść na spacer, jeśli są ku temu dogodne warunki i bezpieczne okoliczności.


49

RÓB TO BEZPIECZNIEJ

Robert Wilson wspomina też o innych sposobach radzenia sobie ze złymi podróżami po psychodelikach. Powtarzanie mantr (np. Om Mai Padme Hum) czy klepanie zdrowasiek też może mieć pozytywny wpływ na zatrzymanie, a przynajmniej ograniczenie skutków złej podróży. Podobnie zbawienny wpływ może mieć, zdaniem Wilsona, czuły kontakt cielesny z partnerem lub partnerką. Powinniśmy zastanowić się jak najlepiej możemy pomóc osobie, która cierpi, czy jesteśmy w stanie zminimalizować szkody zarówno dla jej zdrowia psychicznego, jak i jej bezpieczeństwa. Trudno jest tu nie wspomnieć, że właściwą reakcją byłoby wezwanie karetki pogotowia, szczególnie w przypadku, gdy nie można zapewnić odurzonej osobie wystarczającej opieki i bezpiecznego miejsca. Należy wówczas poinformować lekarza o przyczynie zaburzeń. Ostatecznością jest stosowanie farmakoterapii. Leki, które są w stanie zatrzymać zaburzenia psychiczne wywołane przez LSD to benzodiazepiny i leki przeciwpsychotyczne. Najczęściej stosowanym środkiem uspokajającym w takim leczeniu jest relanium, ale inne benzodiazepiny są także skuteczne. Niekiedy, szczególnie na wczesnym etapie odurzenia, środki te zmniejszą tylko niepokój, a halucynacje pozostaną. W ciężkich przypadkach bardziej skuteczniejsze okazują się leki przeciwpsychotyczne (neuroleptyki), jak np. chloropromazyna, która może znacznie zredukować lub zatrzymać halucynacje. Inną opcją jest haloperydol, który jest wielokrotnie silniejszy. Jest on zresztą skuteczny w znoszeniu psychoz wywołanych innymi halucynogenami. W opinii niektórych autorów możliwe jest zatrzymanie objawów złej podróży po LSD poprzez dożylne zastosowanie witaminy B3 (amidu niacyny zwanego też witaminą PP) – efekt działania ma nastąpić w ciągu dwóch do pięciu minut. W przypadku przyjęcia drogą pokarmową – do pół godziny.

Czy złe podróże mogą mieć korzystne znaczenie? Nawet w trakcie silnego odurzenia LSD nie występują poważne zaburzenia pamięci. Wszystko, co przeżyliśmy będziemy z grubsza pamiętać, a niektóre wydarzenia zapadną w naszej pamięci z wyjątkową ostrością. Znaniem niektórych specjalistów, psychodeliczne kryzysy, również te najbardziej nieprzyjemne, wypływają głównie z nas samych i są oznakami tłumionych wewnętrznych konfliktów. Ich wystąpienie stanowi możliwość przyjrzenia się im i podjęcia terapii. Im silniejszy ból


Magazyn MNB

50 i bardziej ekstremalne doświadczenie, tym większa potrzeba, aby to zbadać i rozwiązać problem zamiast – jak do tej pory – próbować go ukryć. Stanislav Grof, psychiatra, który leczył tysiące ludzi z użyciem LSD sugeruje, że bolesne i trudne przejścia podczas podróży mogą być wynikiem doświadczeń związanych z naszymi narodzinami, tzw. traumą okołoporodową. Niewątpliwym pozytywnym aspektem kryzysu psychodelicznego jest możliwość przekonania się o tym, jak silne i nieobliczalne są substancje psychoaktywne i jak bardzo należy uważać z ich używaniem.

Flashback Na koniec kilka słów o flashbeckach. Pomimo, że nie są one wprost związane z przebytym kryzysem psychodelicznym, to jego przeżycie może zwiększyć późniejszą możliwość wystąpienia flashbacku. Flashback – mimo, że trudno by szukać jego spójnej definicji – jest nawrotem pewnych wrażeń, jakich doświadczyła osoba stosująca psychodelik podczas odurzenia. Może dojść do niego w dość niecodziennej sytuacji, gdy jesteśmy zmęczeni, zestresowani bądź pobudzeni. Zjawisko to może trwać chwilę, albo też kilka godzin. Jego charakter wcale nie musi być nieprzyjemny. Zmiany, podobnie jak w przypadku działania psychodeliku, dotyczą nastroju, emocji oraz percepcji. Na podstawie: Stanislav Grof „Obszary nieświadomości. Raport z badań nad LSD”. Albert Hofmann „LSD. Moje trudne dziecko”. Huston Smith „Oczyścić drzwi percepcji”. Peter Stafford „Psychodelics Encyclopedia”. Brian Wells „Psychodelic Drugs”. Robert Anton Wilson „Sex, narkotyki i okultyzm. Podróże poza granice świadomości”.

Flashback może pojawić się we śnie – osoba, która go doświadczy będzie to z pewnością wiedziała, ponieważ sen będzie miał podobny charakter do tego, czego doświadczyła po kwasie. LSD jest dość szybko metabolizowane przez organizm (nie odkłada się w nim) i wydalane w ciągu kilku godzin. Uważa się więc, że flashback jest zjawiskiem mającym podłoże czysto psychologiczne (swojego rodzaju reminiscencja), a jego źródłem ukryta pamięć o silnym przeżyciu emocjonalnym wywołanym przez psychodelik. Podobnie jak w przypadku złych podróży, flashback będzie dotyczył zaledwie małego odsetka tych, którzy doświadczyli działania psychodeliku na sobie. Ci, którzy wcześniej odbyli złą podróż mają z kolei większe szanse na doświadczenie flashbacka. Natężenie i czas trwania tych incydentów będzie malał wprost proporcjonalnie do czasu, który upływa od ostatniego odurzenia.


MnB

51

Kto w Polsce ma HIV? Nie wiadomo. Nie ma grup ryzyka, nie ma informacji jakimi drogami się zakażamy, poziom wiedzy w społeczeństwie jest żaden. Słaba profilaktyka skierowana jest do wszystkich, czyli do nikogo. Wszystko jest dobrze, zakażeni są bezpieczni, bo mają leki.

Napisana gęstym, naszpikowanym ironią, językiem w formule eseju dziennikarskiego książka Janiszewskiego to fenomenalna monografia choroby. Choroby, która jest konceptem społecznym, mitologią zjawiska, głęboko zakorzenionego w świadomości społecznej. Janiszewski czerpie swoją wielowątkową narrację ze światowych dziejów epidemii i pierwszych reakcji środowisk mniejszościowych; rekonstruuje wydarzenia polityczno-społeczne w Polsce, przedstawia własne doświadczenia i historie osób zakażonych. Poddaje krytycznej analizie statystyki i podważa źródła optymizmu, jakim kipią dzisiaj rządowi decydenci, każąc nam śnić błogi sen o zdrowej i szczęśliwej wyspie, którą udało się ustrzec przed trafieniem. A jeśli nie ma to nic wspólnego z faktami, to tym gorzej dla faktów. I tym gorzej dla międzynarodowych instytucji, które nie chcą naszych statystyk w budowaniu bardziej globalnych zestawień. Nasze wyliczenia są niereprezentatywne, metodologicznie zafałszowane i wreszcie po prostu nierealne. Książka Janiszewskiego to opowieść o kraju, w którym nawet 70% trafionych nie ma pojęcia o swoim zakażeniu. Dowiadują się o tym w szpitalu, gdy już umierają na AIDS. Umierają, bo leczenie antyretrowirusowe zostaje wprowadzone zbyt późno. Tak jak było w przypadku 29-letniej Ani, studentki, która umarła w psychiatryku. „Kto w Polsce ma HIV” to opowieść o kraju, w którym w imię niestygmatyzowania nie mówi się o grupach ryzyka, choć cały hifowy świat zaprzestał już dawno tej chorobotwórczej poprawności. W konsekwencji nic nie robimy, żeby docierać do MSMów (mężczyźni mający seks z mężczyznami), iniekcyjnych użytkowników narkotyków czy osób świadczących usługi sek-

sualne. Przez to, że HIV dotyczy każdego – nie dotyczy nikogo. Główna agenda Ministerstwa Zdrowia, Krajowe Centrum ds. AIDS, szczyci się tym, że każdy potrzebujący jest bezpłatnie leczony. Wspaniale, ale co z zapobieganiem nowym zakażeniom? Tutaj zamiast promować sensowne działania profilaktyczne, raz na jakiś czas wypuści kampanię społeczną, z której się można pośmiać. Gorzko. „Kto w Polsce ma HIV” to opowieść o państwie, które nie prowadzi edukacji seksualnej, nie propaguje używania prezerwatyw, nie rozwija programów redukcji szkód, dyskryminuje mniejszości seksualne, stygmatyzuje i spycha w niebyt uzależnionych od narkotyków. To opowieść o tym, jak bardzo nie potrafimy mówić o seksie, narkotykach, ciele. Gdy żelazna kontrola społeczna jest bardziej zabójcza niż ryzyko wpisane w zachowania. Janiszewski w szerokiej społecznej, kulturowej i epidemiologicznej perspektywie opisuje jak w ramach ułomnych przepisów prawno-ustawodawczych nieskutecznie działają instytucje państwowe, a organizacje pozarządowe skaczą sobie do gardeł o każdy grosz. Analizuje początki pojawienia się choroby w Polsce, zapisania się jej w świadomości społecznej, w wyjątkowym kontekście politycznym. Pisze o hifowych tuzach, Kotańskim i Nowaku, którzy zawłaszczając problem wykreowali jego reprezentację i określili jej narrację. Nie było nigdy takiej książki i zapewne długo nie będzie. Pytanie czy kwestie podniesione przez jej autora są w stanie wybrzmieć w publicznej debacie o polityce zdrowotnej? I czy taka debata w ogóle jest dzisiaj możliwa? Bo uładzony obrazek, na którym zobaczymy wdzięczne twarze leczonych antyretrowirusowo jest koronnym dowodem na to, że nie rozumiemy hifa i sobie z nim nie poradzimy. Magdalena Bartnik


Magazyn MNB

52

Jak wygląda najdłuższa wojna współczesnego świata? Kto bierze w niej udział i jakimi kieruje się motywami? Komu jest ona na rękę i czy ktoś liczy ofiary? Publikujemy obszerne fragmenty artykułu „Our Right to Poison: Lessons from the Failed War on Drugs”, jaki ukazał się kilka miesięcy temu w internetowej werscji Spiegla. Całość tłumaczenia znajdziecie na www.magazynmnb.pl

MnB

Prawo do trucia się. Wnioski z nieudanej wojny z narkotykami. Johen-Martin Gutsch, Juan Moreno

„Pablo Escobar powiedział mi tak: Jeden strzał w głowę nie wystarcza. Muszą być dwa, tuż nad oczami.” John Velásquez, nazywany Popeye’m, siedzi w plastikowym fotelu na dziedzińcu więzienia. „Jeden strzał można przeżyć, dwóch – nigdy. Ćwiartowałem zwłoki i wrzucałem je do rzeki. Albo po prostu zostawiałem tam, gdzie były. Często przejeżdżałem przez Medellín, gdzie porywałem i gwałciłem kobiety. Potem je mordowałem i wrzucałem do śmietników”. Trzech strażników stoi obok. Popeye jest jedynym więźniem w tym całym ogromnym budynku. Wieża strażnicza, system drzwi z zabezpieczeniami, kamery monitoringu – to wszystko jest tylko dla niego. Naczelnik więzienia Cómbita o maksymalnie zaostrzonym rygorze, położonego trzy godziny drogi na północny-wschód od Bogoty, dał Popeye’owi godzinę na opowiedzenie swej historii. Jest to doświadczenie, które można porównać z otworzeniem drzwi do piekła. Popeye był prawą ręką Pablo Escobara, szefa kolumbijskiego kartelu narkotykowego Medellín. Escobar, do swojej śmierci w 1993 roku, był największym potentatem narkotykowym na świecie. Zindustrializował produkcję kokainy, kontrolował 80% światowego obrotu tym narkotykiem i stał się jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Kierowany przez niego kartel zlecił morderstwa 30 sędziów, 450 policjantów i niezliczonym osobom cywilnym. Jako szef ochrony Escobara, Popeye był ekspertem od porwań, tortur i morderstw.

Swój przydomek Velásquez zyskał w czasach, gdy pracował jako chłopiec pokładowy w kolumbijskiej marynarce wojennej. To on porwał Andrésa Pastrana, ówczesnego kandydata na mera Bogoty i późniejszego prezydenta. To on kupił broń, z której śmiertelnie postrzelono w 1989 roku Luisa Carlosa Galána, kandydata na prezydenta Kolumbii. Był jednym z organizatorów ataku bombowego, którego celem było zamordowanie byłego prezydenta Kolumbii Césara Gaviria. Popeye, działając na polecenie Escobara, zwanego El Patrón, zlecił nawet morderstwo swojej narzeczonej, miss Kolumbii – Wendy. „Zamordowałem około 250 ludzi i wielu z nich poćwiartowałem. Ale nie wiem dokładnie ilu – mówi Popeye – tylko psychopaci liczą swoje ofiary.” Popeye jest bladym, 50-letnim mężczyzną o piskliwym głosie, psychopatą, który nie liczy swoich ofiar. *** Wojna narkotykowa jest najdłuższą nowożytną wojną, trwa już ponad 40 lat. Jest niekończącym się starciem z biznesem wartym 500 miliardów dolarów amerykańskich (378 miliardów euro). *** Do dziś wojnę z narkotykami toczy się wobec każdego, kto ma jakikolwiek kontakt z kokainą, marihuaną lub innymi nielegalnymi substancjami. Jest ona prowadzona z uprawiającymi kokę farmerami w Kolumbii, z uprawiającymi mak w Afganistanie i z


53 przemytnikami, którzy szmuglują narkotyki we własnych żołądkach. Jest ona prowadzona z laboratoriami metamfetaminy w Europie Wschodniej i z młodzieżą uzależnioną od cracku w Los Angeles. Osoba zatrzymana z gramem marihuany w kieszeni trafi do więzienia, podobnie jak Popeye. Właściwie nie ma dziś takiego miejsca na ziemi, gdzie nie toczy się wojna z narkotykami. Można powiedzieć, że wojna z narkotykami jest tak globalna jak McDonald’s. *** Las tropikalny Putumayo w południo-wschodniej Kolumbii jest dla kokainy tym, czym Nowy Orlean dla fanów jazzu czy Maranello (miasto, gdzie narodziło się Ferrari) dla miłośników szybkich samochodów – miejscem legendarnym. Koka uprawiana jest w Putumayo od 1974 roku. To pierwszy region Kolumbii, w którym rozpoczęto uprawę i, jak mawiają lokalni mieszkańcy, ostatnim, które jej zaniecha. Carlos Sánchez, szczupły mężczyzna z niesfornym wąsem, stoi przed jednym ze swoich krzaków koki, niepozorną, sięgającą ramion rośliną o czerwonawej korze i zielonych liściach. „To moja koka”, mówi Sánchez z dumą. Setki tych krzaków znajdują się na polanie, która rozpościera się przed nim na przestrzeni około hektara. Kokę można zbierać nawet do sześciu razy w roku. Liść koki zawiera 0,5 procenta kokainy. Każdy głupi może uprawiać ten krzew, mówi Sánchez, podchodząc do swego konia i zdejmując z jego grzbietu dwa kanistry z benzyną. Potrzebne mu są w laboratorium. Ktoś z miasta przyjeżdża następnego dnia, aby kupić kilogram pasty kokainowej. „Laboratorium” to dość duże słowo dla określenia tego, co sklecił Sánchez: śmierdząca benzyną drewniana szopa, w której 200 kg liści koki czeka na przetworzenie. Zamiana liści w kokainę odbywa się w dwóch etapach. Najpierw robi się pastę z liści koki, a następnie jest ona przekształcana w czystą kokainę. Sánchez bierze przycinarkę i szatkuje nią liście koki. Następnie posypuje liście mieszanką wapna i nawozu, wsypuje je do ogromnych kadzi i polewa benzyną, aby wyekstrahować narkotyk. Później Sánchez

Polityka narkotykowa

wyciąga liście i wyciska z nich brązową masę, którą następnie miesza z sodą oczyszczoną i suszy. Pasta zawiera już około 35 procent kokainy. Drugi etap będzie miał miejsce w innym, dobrze strzeżonym laboratorium, do którego Sánchez nigdy nie wejdzie. Jest on tylko nieco bardziej skomplikowany. Do tego procesu potrzebny jest kwas solny, alkohol, amoniak, aceton i trochę prostego sprzętu. Żadna z tych rzeczy nie jest droga czy trudno osiągalna. Najbardziej skomplikowanym z potrzebnych tam urządzeń jest chyba mikrofalówka, w której suszy się chemiczną mieszankę. Produktem końcowym jest chlorowodorek kokainy czyli czysta kokaina. Dobre laboratorium z wyszkoloną ekipą może wyprodukować do pół tony kokainy dziennie. Każdy w Putumayo wie, że pieniądze nie są jedynym środkiem płatniczym w biznesie narkotykowym. „Straciłem dwóch braci – mówi Sánchez – jeden został zastrzelony przez lokalnych partyzantów, a drugi przez handlarza narkotyków”. Mimo ryzyka pieniądze pozostają główną motywacją. „Dostaję 1,5 miliona peso za kilogram” – mówi Sánchez. *** Te 1,5 mln peso (około 630 euro) to dobry zysk, ale to tylko początek trajektorii, jaką będzie poruszać się cena kokainy. Czysta kokaina kosztuje w Putumayo to 1.300 euro za kilogram, ponad 4.000 na kolumbijskiej granicy, a na pobliskiej Jamajce cena osiąga już 6.000 euro. Jednak narkotyk staje się naprawdę drogi, kiedy trafia do Europy lub Stanów Zjednoczonych, gdzie dealerzy w zależności od warunków rynkowych zarabiają około 30.000 euro za kilogram. Zażywający kokainę Europejczyk, który dostaje „rozwaloną” kokainę nie płaci za nią stałej ceny. Koka jest np. tańsza w Hiszpanii niż w Niemczech i tańsza w Berlinie niż w Monachium. W Niemczech cena wynosi około 100 euro za gram nieoczyszczonej kokainy, a kilogram czystej kokainy może kosztować nawet do 400.000 euro. Żaden produkt na świecie nie ma takiej marży, jak kokaina czy heroina. Dlaczego? Bo są zabronione. ***


Magazyn MNB

54

Szlak do Stanów Zjednoczonych wiedzie przez Meksyk. Dotarcie do Europy jest nieco bardziej skomplikowane. W ostatnich latach utworzona została trasa prowadząca przez Afrykę Wschodnią, ale większość przemytu nadal odbywa się tradycyjną drogą przez Wyspy Karaibskie lub drogą powietrzną – samolotami z Brazylii, Kolumbii i Argentyny. Duże ładunki są przesyłane drogą morską. Hiszpania i Holandia są najczęstszymi krajami ich przeznaczenia, chociaż osiem ton kokainy, wartej pół miliarda euro, znaleziono niedawno w kontenerze z bananami w Antwerpii, w Belgii. Jeśli powyższy plan się nie powiedzie, narkotyki stają się własnością niskiego, krępego mężczyzny, który w swym zielonym kombinezonie wygląda jak ogrodnik. Ten mężczyzna to generał Luis Alberto Pérez, 53-letni szef kolumbijskiej policji antynarkotykowej. Pérez jest w bardzo dobrym humorze, bo jego ludzie właśnie przechwycili 1,8 tony kokainy w wiosce znajdującej się na wybrzeżu Atlantyku. Po porannej podróży samolotem z Bogoty do północnej Kolumbii, Pérez stoi teraz na podium na dziedzińcu posterunku policji w Riohacha. „To potężny cios zadany tej pladze, która opanowała nasz kraj” – mówi Pérez przez mikrofon do grupy dziennikarzy. Ludzie Pérez’a rozrywają kilka opakowań z kokainą. „Najwyższej jakości” – mówi jeden z policjantów, z uśmiechem odnajdując symbol na sprasowanym proszku. Każde laboratorium przetwarzające kokainę ma symbol albo metkę, dzięki której można zidentyfikować produkt. „Wygląda na to, że lubią niemieckie samochody” – mówi Generał Pérez. Logo Audi widnieje na każdej z 1.500 paczek z kokainą. W 2012 roku Pérez przechwycił ponad 72 tony kokainy, co stanowi około 9 procent światowej produkcji. Oprócz tego zorganizował naloty na 1.200 laboratoriów przetwarzających kokainę, przechwycił 400 statków i 150 małych samolotów, zlikwidował 22 pasy startowe. Zaaresztował też 76.000 ludzi. Oczywiście Pérez i jego ludzie nie pracują za grosze.

Kolumbia wydaje około 15 procent budżetu narodowego na ochronę, w tym na ochronę policji i armii. Generał Pérez ma do dyspozycji czołgi i helikoptery Black Hawk. Agenci narkotykowi w Kolumbii są wyposażeni jak wojskowi gubernatorzy. „Robimy postępy”, twierdzi Pérez. *** Generał Pérez jest oficerem policji od 35 lat. Jest bardzo prawdopodobne, że niedługo zostanie mianowany szefem policji państwowej w Kolumbii. Czy uważa, że wygrywa wojnę z narkotykami? „Oczywiście, jeśli ucinamy jedną głowę, druga zaraz wyrasta na jej miejscu – mówi – ale wierzę, że możemy zniszczyć wszystkie plantacje koki.” Brak plantacji to brak kokainy – to prosty rachunek. Czego potrzebuje, aby osiągnąć swój cel? „Więcej czasu i więcej żołnierzy” twierdzi Pérez. Innymi słowy, więcej wojny. *** Srebrna Toyota Corolla jedzie wzdłuż Fortheuvelstraat, a za kierownicą siedzi mężczyzna w brązowej hawajskiej koszuli. Wydaje się, że o czymś myśli. „Czy na tych paczkach nie było czasami logo Audi?” – pyta mężczyzna. Na horyzoncie pojawia się ocean, kiedy dojeżdżamy do Baby Beach, jednej ze znanych plaż Aruby. Generał Pérez podejrzewa, że te 1.8 tony kokainy, które przechwycili jego ludzie, miało być przemycone na Arubę, wyspę położoną 20 mil morskich od wybrzeża Wenezueli, a następnie do Holandii. To klasyczna droga przemytu. Mężczyzna prowadzący Toyotę to Geoffrey. Pochodzi z Nowego Jorku, jest grubo po 40-ce i włada pięcioma językami. Woli nie dalej komentować logo Audi na paczkach z kokainą. „Wielu ludzi w moim fachu już się przekręciło, bo za dużo mówili” – kwituje całą sprawę. Geoffrey jest dealerem. Kupuje kolumbijską kokainę i zabiera ją do Europy. Białe plaże, alkohol, dziewczyny – Geoffrey nie ma nic przeciwko temu. Najbardziej podoba mu się to, że Aruba ma bezcłowy port


55 i codzienne loty do Amsterdamu. Aruba jest częścią Królestwa Holandii, co czyni z niej idealny punkt tranzytowy dla narkotyków. Wskazuje na Baby Beach. „Tu odbieram dużo ładunków” – mówi. Ogromne ładunki zostają przywiezione motorówkami i wyrzucane do morza we wcześniej ustalonych miejscach. Geoffrey dostaje mniejsze paczki ze statków zaopatrzeniowych przypływających z Wenezueli. Kokaina jest chowana w paletach z owocami, kamizelkach ratunkowych i w rybach. „Każdy ma jakieś preferencje” – mówi Geoffrey. Płaci 4.500 euro za kilogram koki, a następnie osobie kontaktowej w Amsterdamie sprzedaje go za 30.000. Dostawcami Geoffrey’a są Kolumbijczycy. „W porządku ludzie, o ile ich nie kantujesz. Nawet pomagają, jak wylądujesz w więzieniu. Posyłają ci pieniądze i twoim dzieciom”. A jeśli ich kantujesz? „To zastrzelą ciebie i twoje dzieci.” Geoffrey dba, żeby jego biznes był prosty. Nie podejmuje ryzyka z większymi ładunkami niż 10 kg. Wtedy chodzi o „zbyt duże pieniądze – mówi Geoffrey – a to zbyt niebezpieczne. Ale ryzyko przy ładunkach mniejszych niż 10 kg jest warte podjęcia. „Wszystko już było” – mówi Geoffrey. Narkotyki były chowane w podeszwach butów, w Biblii, w postaci implantów wewnątrz łydek, w kobiecych piersiach, w zwłokach a nawet w żołądkach psów. Najlepszym sposobem, żeby sobie wyobrazić wojnę narkotykową jest porównanie jej do niekończącego się wyścigu zbrojeń. Agenci celni są przeszkoleni psychologicznie. Kartele narkotykowe mają szkoły dla swoich przemytników. Straż przybrzeżna dostaje motorówki, które poruszają się z prędkością 50 węzłów. Przemytnicy kupują motorówki, które osiągają prędkość 60 węzłów. Marynarka wojenna patroluje Pacyfik. Przemytnicy budują łodzie podwodne, które mogą przepłynąć 5.000 km bez wynurzenia. Wojna narkotykowa rozszerza się z każdą bitwą. Jeśli byłby popyt na kokainę na księżycu, pierwsza rakieta z kokainą dawno już by tam była. Geoffrey ma spotkanie. Parkuje Toyotę i żegna się ze mną. Samochód stoi przy głównym wejściu do portu ładunkowego Aruby. Wśród kontenerów poustawia-

Polityka narkotykowa

nych na ziemi są też pomalowane na jasno-czerwono kontenery z napisem: Hamburg Süd. *** 52-letni Chybiak zarządza oddziałem biura ds. narkotyków. Jest on najwyżej postawionym tropicielem narkotyków w Berlinie i jedynym człowiekiem, który potrafi zatrzymać problem kokainowy. “W Berlinie zażywa się 3,6 ton kokainy rocznie” – mówi Chybiak. Więcej niż w jakimkolwiek innym niemieckim mieście. Chybiak przechwytuje z tego od 100 do 150 kg: „Niewątpliwie większość przedostaje się na czarny rynek”. Czerwone kontenery płynące z Aruby mają tu duże znaczenie. Kokaina jest ładowana do tychże kontenerów na Arubie. “Metoda >na oszusta< jest wyjątkowo popularna” – mówi Chybiak. Oznacza to, że narkotyki są przewożone razem z innymi, legalnymi towarami. Kokaina jest chowana w paletach z bananami albo w częściach maszyn. Ponad 10.000 statków przypływa do portu w Hamburgu każdego roku. Rozładowuje się tutaj dziewięć milionów kontenerów, w tym pół miliona z Ameryki Południowej. Przedstawiciele prawa i służby celne sprawdzają listy ładunkowe, szukając niewiarygodnych informacji i przeszukują podejrzane kontenery. Ale zaledwie ułamek z całości ładunków z narkotykami zostaje znaleziony i skonfiskowany. Po odebraniu towaru jest on rozprowadzany przez sieć dealerów. Narkotyki stopniowo przenikają w głąb kraju i ostatecznie trafiają do Berlina. “A zatem, co ja tu robię? – pyta Chybiak – czasem udaje mi się podnieść okruszek z tortu i sprawić, żeby ten okruszek – a więc dealer – za bardzo nie urósł. To jest moja praca. Ale, oczywiście tort, czyli biznes – nadal istnieje. Chybiak nigdy nie był w Kolumbii. Słyszał co prawda o wysiłkach na rzecz legalizacji w Ameryce Łacińskiej i wynikach wyborów w USA, ale wszystko to jest dla niego dość odległe. Martin Lindner, polityk FDP, który zapalił jointa w telewizji, opowiada się za legalizacją marihuany od lat. Kiedy jego partia spotka się w maju na corocznej


Magazyn MNB

56

konwencji, zorganizuje petycję w celu wprowadzenia kwestii legalizacji do programu Free Democrats. Jeśli mu się uda, będzie to jak przewrót. Były Minister Spraw Wewnętrznych, 80-letni dzisiaj Baum mówi: “Jestem za otwartą debatą na temat zalet i wad legalizacji marihuany. Ale jest on jedną z nielicznych osób publicznych w Niemczech w obecnych czasach, które popierają legalizację”. Drugą taką osobą jest Hubert Wimber, szef policji miasta Münster, położonego na północnym zachodzie kraju. Jest on też przewodniczącym „Roboczej Grupy Szefów Niemieckiej Policji”, która zajmuje się podobnymi sprawami, co szef krajowej policji. “Stosowanie represji nie rozwiąże problemu narkotyków – mówi Wimber - trudno znaleźć poważne opracowania, które dowodziłyby czegoś przeciwnego”. Wimber apeluje o legalizację marihuany. Jest on sobie nawet w stanie wyobrazić, że cannabis byłby „zaledwie pierwszym krokiem”, jeśli mamy w końcu efektywnie walczyć z gigantycznym rynkiem nielegalnych substancji. Ale, w odróżnieniu od Ameryki Łacińskiej, czy Stanów Zjednoczonych, w Niemczech brakuje politycznej presji, żeby coś się zmieniło. W 2011 roku z powodu narkotyków zmarło w Niemczech 986 osób, najmniej od 1988 roku. Liczba zażywających narkotyki spada we wszystkich grupach wiekowych. A więc po co cokolwiek zmieniać? Przypadki śmierci spowodowane narkotykami, które można dziś zobaczyć w niemieckiej telewizji, to najczęściej ofiary wynikające z wojny narkotykowej w Meksyku lub Kolumbii. Może przez moment pomyślimy, jakie to okropne, ale za chwilę zmieniamy kanał. Niestety narkotyki to problem całego świata. Europa Zachodnia konsumuje sporą część światowej produkcji narkotyków. Nasz popyt utrzymuje ten biznes. Krótko mówiąc, jednym z powodów, dla którego ludzie giną w wojnie narkotykowej jest to, że nie możemy sobie ich odmówić. Czy się zmienimy? Jako konsumenci prawie w ogóle się nie zmieniliśmy przez 40 lat trwania wojny narkotykowej. Ale może moglibyśmy chociaż zastanowić

się nad nowym, efektywniejszym prawem narkotykowym. Siedząc w biurze Chybiaka w Berlinie nie mogę przestać myśleć o Generale Pérezie, oficerze policji narkotykowej w Kolumbii. Chybiak i Pérez mają to samo zadanie: walczyć z narkotykami. Ale Pérez prowadzi wojnę, gdy Chybiak zbiera okruszki z tortu. Chybiak nie wygląda na nieszczęśliwego. Co ma robić? “Jeśli zwiększymy policyjną presję, spowodujemy wzrost cen narkotyków – mówi – To z kolei spowoduje, że pokusa wejścia w ten biznes będzie jeszcze większa”. Policja jest w tej sytuacji zawsze na przegranej pozycji. *** Na samym końcu swej długiej podróży, z plantacji koki w Potomayo, przez Karaibską wyspę Aruba i przez ocean do Hamburga a potem do Berlina, kokainie pozostaje jeszcze tylko kilka centymetrów do pokonania. Przez błonę śluzową narkotyk przedostaje się do krwiobiegu, jest pompowany do mózgu i dociera do układu limbicznego, który jest odpowiedzialny za emocje i potrzeby. Przyspiesza oddech, wzrasta ciśnienie krwi i temperatura ciała, a mózg osiąga się stan euforii. Potrzeba tylko dwóch lub trzech minut, żeby osiągnąć haj kokainowy. Kokaina jest jak mały bóg. „Jesteś najpiękniejszym z wszystkich dzieci i akceptuję cię jak własną krew” – śpiewa o kokainie niemiecka grupa rockowa Rammstein. Haj kokainowy trwa mniej więcej 45 minut. Jego ceną jest 60.000 istnień ludzkich w Meksyku, całe kraje pogrążone w chaosie, miliardy dolarów wydane na wojnę z narkotykami i istnienie takich morderców, tacy jak Popeye. Niemal każdy jest tego świadomy. Ale czy to sprawi, że porzucimy narkotyki? Z własnej woli? Stan nietrzeźwości, bez względu na to, czy spowodowany jest kokainą, marihuaną, czy alkoholem jest przeciwnością zdrowego rozsądku. W stanie nietrzeźwości szukamy szczęścia, wielkości, utraty zahamowań, komfortu i poczucia znaczenia. Nikt nie wygrywa wojny. Przynajmniej z użyciem tradycyjnej broni. tłumaczenie: Dominika Braithwaite


57

Narkokosmos

Czytając „Ameksykę” możemy zabrać się w podróż z Edem Vulliamy wzdłuż granicy amerykańskomeksykańskiej. Nie będzie to przyjemna wycieczka po malowniczym kraju, jakim bez wątpienia jest Meksyk. Z tej perspektywy zobaczymy państwo pogrążone w przemocy, wojnie i korupcji. Ciekawe jest to, jak szybko te rzeczy znajdują swoje miejsce w kulturze masowej i są przyswajane przez język.

Granicę kochamy Granicy nie oddamy Niech lśni wiecznie ponad nami Niechaj pachnie nam kwiatami

Narcocorrido Jowita Fraś

(hymn-manifest nieformalnej grupy przyjaciół, która dzisiaj pewnie uzurpowałaby sobie prawa do artystowskiej tytulatury w stylu Performerzy, albo czegoś równie badziewnego)

Przypominam sobie zbiór reportaży z czasów komuny zatytułowany „Po tej stronie granicy”. Był to rezultat zbiorowego wysiłku kilku dziennikarzy, zaś rzecz dotyczyła zadziwiającego, niewiarygodnego fenomenu, który nie miał prawa się wydarzyć – zażywania narkotyków w przykładnym społeczeństwie komunistycznym. Pamiętam też, że była to Droga do sanktuarium tanich uniesień i szczególnej odmiany ekscytacji płoszącej roje motyli gdzieś w dolnych partiach brzucha. Osobliwa lektura dała nam – mnie i grupie przyjaciół – asumpt do sprokurowania czegoś w rodzaju naszego własnego, amatorskiego uniwersum symbolicznego na miarę drugiej klasy liceum, systemu hermetycznego zogniskowanego wokół pojęcia „granicy”. Narkotyki spełniały rzecz jasna wszelkie kryteria surowca „liminalnego”, by posłużyć się uczoną nomenklaturą religioznawczo-antropologiczną. To właśnie one miały w pierwszej kolejności zostać poddane transmutacji, aby powrócić do nas ciastkiem filozoficznym, które można w nie-

MnB

skończoność mieć i jeść. Tak, aby nie wiązało to się z utratą kontroli i upadkiem, ale stanowiło eskalację fazy „posiadania” aż do kompletnego nasycenia, na podobieństwo zamrożenia w ponadczasowej kostce lodu. Flirt z granicą polegał na nieustannym budzeniu niedźwiedzia, zbliżaniu się doń, podkradaniu, a następnie hałaśliwym, hucpiarskim odwrocie. Poszturchiwaniu, przytańczaniu do niego na podobieństwo fali przyboju wydzierającej kęs wybrzeża i powracającej do swego oceanicznego matecznika, na próbie skojarzenia ze sobą dwu skrajnie odmiennych sposobów istnienia. *** Niby wstążka przytrzymująca suspensorium kontynentu zwanego Ameryką Północną, od Pacyfiku do Zatoki Meksykańskiej biegnie Granica między USA a Meksykiem. To podwójny (gdzieniegdzie zbrojony fiszbiną betonowego muru) „szew” w patchworkowej kompozycji. W założeniu wzmocniony, w rzeczywistości popruty i nasączony krwią, wije się jak grze-


Magazyn MNB

58

chotnik pomiędzy puzzlami stanów Sonora, Chihuahua, Coahila,Tamaulipas – po tej stronie, a Kalifornią, Arizoną, Nowym Meksykiem oraz Teksasem po tamtej. A bliźniacze miasta Tijuana i San Diego, Ciudad Juarez i El Paso, Nuevo Laredo i Laredo, Matamoros i Brownsville i kilka innych, to czarne paciorki w różańcu Matki Boskiej z Guadalupe.

Grubsze koraliki to patriarchalne przerywniki w typowo matriarchalnej modlitwie. To na nich właśnie odmawia się „Ojcze Nasz”, które w tym przypadku przybiera postać desperackiej, agonalnej inwokacji „mi Patron” adresowanej do zwierzchnika w narkobiznesie. Ale la Frontera to przede wszystkim stan umysłu. Pomiędzy USA a Meksykiem ciągnie się długie na 3400 km sakralnej przestrzeni Pogranicze. Arka niezgody, sprzeczności, absurdów, ślepej furii i najsłodszej (choć może nie najsubtelniejszej) liryki promieniującej na okoliczne tereny. Pustynne sanktuarium bez okien i bez ścian, agorafobiczne więzienie zbudowane na urodzajnych zgliszczach dawnego kultu; na częściach, podzespołach znalezionych na złomowisku dawnych opowieści, przyrdzewiałych, ale wciąż pasujących wytrychów do zamka starych ballad. To ziemia obiecana i ziemia niczyja, do której wszelako wszyscy roszczą sobie prawa. Strzeżona przez potwory i najeżona pułapkami. *** W swej wędrówce z głębokiego południa pierwotni mieszkańcy Meksyku podążali na północ, do miasta Tenochtitlan (dziesiejsze Mexico City), wyprowadzeni z pierwotnego chaosu przez prekolumbijskiego Mojżesza, boga Huitzilopochtli.

Książka „Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy.” (Amexica: War along the Borderline) Eda Vulliamy, brytyjskiego dziennikarza, pisarza i korespondenta, także wojennego pracującego m.in. „Guardiana” i „Obserwera”), przetłumaczona przez Janusza Ochaba, została wydana przez wydawnictwo „Czarne”.

Izchecaya, mitologiczny Wiatr Noży jest tak lodowaty, że zaświatowcy zmuszeni są palić cały swój dobytek, aby się ogrzać. Oddanie na pastwę płomieni resztek ziemskiego dziedzictwa to gest o charakterze kathartycznym, rodzaj kamienia milowego w misterium śmierci i odrodzenia. Tu, na Pograniczu ta alegoria ulega degradacji i obrasta symboliką ocierającą się o banał. Nie brak tu bowiem żywych upiorów,


59 które dawno już spaliły całe swe ziemskie uposażenie na ołtarzu ofiarnym Narcos. Ich linie losu naśladujące taśmową, niewolniczą pracę w pogranicznych fabrykach, są wyrywkowe, powtarzalne i absolutnie pozbawione sensu. Nie ma tu miejsca na zamaszyste hollywoodzkie narracje; to raczej ochłapy pociętej na chybił-trafił taśmy filmowej. Historie z ordynarnym darwinizmem w miejscu puenty. Wygląda na to, że natura ma tutaj kompletnie w dupie takie rzeczy, jak reguły narracyjnej poprawności czy strukturę mitu. Pomimo tego, że tutaj, na Pograniczu, pierwiastek zła i zniszczenia zdaje sie dominować i monopolizować rzeczywistość, to jednak musi tu istnieć jakiś szczególny rodzaj równowagi skoro „droga daje i droga odbiera”. Rzadko zdarza się, aby ci którym odbiera, byli tymi samymi, którzy zostają obdarzeni. Upadek i odkupienie nie realizuje się w skali pojedynczego istnienia. Nie sądzę, żeby był to rodzaj sprawiedliwości znany z Kazania Na Górze. Być może łatwiej to dostrzec z perspektywy, jaką dysponują sępy krążące nad pustynią. *** Narcocorrido to jedyny w swoim rodzaju, unikalny i absolutnie endemiczny gatunek muzyczny. Nie mógłby się przydarzyć w żadnym innym niż Meksyk miejscu na świecie, a i tutaj cieszy się największą popularnością głownie w północnych rejonach dotkniętych niepokojącą hipnagogiczną atmosferą Pogranicza. Wyobraż sobie muzykę w rodzaju disco-polo, która w swej warstwie tekstowej uderza w struny ludowej wrażliwości, odwołując się do popularnych wątków z życia codziennego przesuniętych o niezbyt wyrafinowany wektor „daydreams” zbiorowej świadomości. Muzykę, która porządkuje ochłapy powszedniości przy-

Narkokosmos

cinając ją do balladowych akordów i nadając jej walor epicki: Janek podarował Zośce pierścionek zaręczynowy, ale ta tydzień przed ślubem, w trakcie świniobicia wymknęła się do stodoły z Józkiem. Wiadomo, co było dalej. Janek sprał Zośkę po pysku, następnie spuścił wpierdol Józkowi, a pierścionek wyrzucił do rzeki. Potem odjechał swoim podpicowanym Golfem. Narko-meksykańska wersja tej samej historii będzie brzmiała: Oto czarnooka piękność, Maria Juanita, jedyna siostra siedmiu braci, lojalnych żołnierzy kartelu z Sinaloa, zaręcza się z synem ich patrona. Ona (13 cm „w szpilce” i tyleż we fryzurze, co łącznie daje około metr osiemdziesiąt) i On (niecałe metr sześćdziesiąt w pionie). I jeszcze Święty Malverde w klapie jego marynarki. Oboje mają przed sobą świetlaną przyszłość w kartelu. Cóż z tego, jeśli Maria ma gorący temperament, nawet jak na tamtejsze warunki klimatyczne i spotyka się potajemnie z członkiem konkurencyjnego kartelu z Ciudad Juarez, niejakim Jose. Udostępnia magazyn swych siedmiu braci na potrzeby wrogiej organizacji, która postanawia przetrzymywać tam swoje zasoby marihuany. Dalej idzie już całkiem podobnie jak w wersji discopolowej, aż do chwili, kiedy gorące wymiany uścisków między Marią i Jose wzniecają ogień w składzie z ganją. Bracia Marii Juanity i syn ich patrona rzucają się gasić płomienie, ale zamiast ratować kochanków opróżniają magazynki swoich podtuningowanych AK-47. W przeciągu piętnastu minut na miejscu akcji pojawiają się trzy SUVy załadowane kumplami Jose z Juarez. Soundtrack z karabinów zagłusza przekleństwa. Oczywiście na tym nie koniec, ale w MnB nie mamy miejsca na długie melodramaty z latynoskim patosem. Możnaby jeszcze ułożyć coś o żołnierzach wrogiego kartelu, którzy zgwałcili i zabili kobietę


Magazyn MNB

60

bohatera, więc teraz on musi pomścić krzywdę. Albo pozbytkować z głupawych, przekupnych gliniarzy i posługując się nośną formułą narcocorrido reklamować własny towar lub wręcz prowadzić nabór do gangu (także za pośrednictwem portalu YouTube). *** Kiedy onegdaj Vincent Vega wypowiedział swoją wiekopomną kwestię „heroina wraca w wielkim stylu”, a przez szeregi opiatowców na całym globie przetoczyła się milcząca meksykańska (nomen omen) fala wzbierających samoistnie endorfin, mało komu przyszło do głowy, że pod podszewką tej dobrej nowiny kryje się apokaliptyczne proroctwo wieszczące koniec pewnej epoki. Pozornie niefrasobliwa, błyskotliwie zadziorna deklaracja, zabawny mem o ciężarze gatunkowym confetti czy sloganu reklamowego (jak gdyby rzecz dotyczyła legalnej używki), była jednak efektem dogłębnej znajomości realiów i kształtujących je zmiennych. Przeciekiem z giełdy. U schyłku lat osiemdziesiątych japiszońskie intercity złożone wyłącznie z wagonów klasy business, gnające w kierunku bezwarunkowego sukcesu, napędzane kokainą i Prozakiem, zaczynało wytracać prędkość. Aroganckie zdziry w stylu Hell z powieści Lolity Pile i dziwki z torebkami od Hermesa żywiące się wodą Evian, kokainą i grzybicą z karty kredytowej najbliższej przyjaciółki; wszystkie te laski więdły, albowiem kokaina i cały ten cyrk weszły właśnie w okres recesji. Po gorączce sobotniej nocy i trwającym przeszło dekadę upojnym weekendzie, Ameryka obudziła się na gigantycznym poniedziałkowym zjeździe. Na domiar złego, nie był to zwyczajny, pierwszy (lub jak kto woli drugi) lepszy (a raczej gorszy) depresyjny dzień tygodnia, lecz tak zwany Czarny Poniedziałek. Zgodnie z cykliczną naturą

wszechrzeczy przyszedł czas na opuszczenie żaluzji i chill-out. Także z powodu wstydu, bo oto właśnie ujawniono kompromitujące informacje o zakulisowych, zakrojonych na bezczelną skalę manipulacjach rządowych formacji na niwie handlu narkotykami (afera Iran-Contras z pułkownikiem Oliverem Northem w roli głównej). Amerykanie musieli poczuć się wydymani i zatęsknili do bliższej im, zrównoważonej siostry Helenki. Naturalna reakcja, jak to na zejściu. Smród gigantycznego pierda, puszczonego przez wuja Sama, poraził obywateli od Kalifornii po Alaskę i nie można było dłużej działać z dotychczasową zamaszystą, rozrzutną metodą cechującą partnerów biznesowych i przedsiębiorców największego formatu. Koniec zatem z kontenerowcami obciążonymi śniegiem aż po granice wyporności (tyle, że gdyby istotnie chodziło o dostawę śniegu na Święta, kierunek sugerowałby wożenie drzewa do lasu). Podzwonne dla „królów krótkiego pasa” i ich awionetek typu cessna, naszpikowanych kokainą i ciężkich jak opite nektarem bąki. Requiem dla wizjonerstwa Pablo Escobara, jego podziemnych szybów, tuneli i wind oraz dla niego samego wreszcie. Narcotraficantes zmuszeni zostali do szukania nowych szlaków, nowych rozwiązań logistycznych i nowych rynków zbytu dla kokainy, od której właśnie odwykała Ameryka. Należało też niezwłocznie wypełnić heroiną powstałą próżnię. *** Kiedy umiera król lub upada imperium – żołdacy rzucają się wydzierać dla siebie co smaczniejsze kąski monarszego płaszcza. Na kontynencie amerykańskim najbardziej suto inkrustowanym fragmentem szaty jest Pogranicze. Pas wysadzany klejnotami bliźniaczych


61 miast z punktu widzenia przemytnika wart jest fortunę, równowartość swej wagi w narkotykach. Każde takie precjozum to tzw. „plaza”, czyli w slangu dogodny punkt strategiczny; potencjalna platforma dla odpalenia kontrabandy, o którą toczy się wojna narkotykowa. Bo tutaj, w odróżnieniu od amerykanskiej War On Drugs (wojny z narkotykami) mamy Drug War (wojnę narkotykową). Nowe pokolenie traficantes nie próbuje zaadoptować dla siebie systemu wartości „ojców założycieli”. Jeśli dla dawnych patrones zabijanie było ostatecznością (co prawda, dość łatwo przewidywalną), to dorobieni potomkowie campesinos podnoszą zbrodnię do rangi makabrycznego performance’u. Nie chodzi już tylko o wyeliminowanie przeciwnika, zdyscyplinowanie zdrajcy, operację mającą na celu usunięcie zainfekowanego ogniwa, tak, aby móc zachować płynność działania i przejść do kolejnego poziomu gry. W nowym przedstawieniu forma zaczyna przeważać nad treścią. W miejscu zwanym potocznie Mostem Marzeń w Ciudad Juarez powieszono skute kajdankami i zdekapitowane zwłoki mężczyzny. Obok rozpostarto prześcieradło, na którym umieszczono inskrypcję – niezbyt może wyrafinowaną estetycznie i treściowo, za to ponad wszelką wątpliwość pracochłonną. Wykonane na białym tle z wycinków innego materiału narcomensaje (narkowiadomość) zawierało osobliwą deklarację stylizowaną na wyznanie winy względem kartelu La Linea, pochodzące rzekomo od ofiary i suto poprzetykane wulgaryzmami. Ot, coś w rodzaju komiksowego dymka ulatniającego się z nieistniejących warg nieobecnej głowy. Słowa, jakie

Narkokosmos

„włożono w usta” delikwenta stanowiły zagadkową aluzję, ponieważ personalia denata, któremu w ten osobliwy sposób udzielono głosu stanowiły odsyłacz do zgoła innej osoby. Zresztą o to, zdaje się, właśnie chodziło. *** La linea (linia, kreska) czyli Granica to ochłap rzucony przez Boga diabłu, gdy ten, jak głosi uliczne dicho (plotka, porzekadło) poprosił go kawałek miejsca na założenie ranczo. La Linea to nazwa kartelu z Sinaloa, walczącego o wpływy na terenie przygranicznych stanów. La linea to linia produkcyjna w maquiladoras, przygranicznych fabrykach kanalizujących energię przybyłych z prowincji dziewcząt, spośród których rekrutowały się ofiary osławionego feminicidio (kobietobójstwo) – procederu kwitnącego w Ciudad Juarez w końcu zeszłej dekady. Morderstw „autoryzowanych” najprawdopodobniej przez tych samych (a w każdym razie takich samych) ludzi, którzy sporządzili instalację artystyczną ozdobioną bezgłową sygnaturką na Moście Marzeń. Działka kokainy to też la linea, kreska.


Magazyn MNB

62

Tutaj, na pograniczu koło zawsze się zamyka, słowa wracają do źródła, tak jak bywają wpychane do gardła ofiarom. Wszystko zostaje w rodzinie. Nie ma dnia bez kreski. Wciąż ktoś ją przekracza, wciąga, przy niej się zaharowuje. Wszyscy mają nosy pełne kresek, ale nikomu nie wolno mieć kreski w nosie, ignorować jej, cokolwiek by nie znaczyła, ponieważ to właśnie ona jest tu głównym punktem odniesienia. *** Pieśń Lou Reeda „Waiting for a Man” to utwór kanoniczny z punktu widzenia ćpuńskiej subkultury konsumenta. Wytycza drogę każdemu indywidualnemu aktowi czekania na dealera i jednocześnie opowiada historię uniwersalną. Kluczowy topos, którego doświadczył każdy bez wątpienia członek społeczności, pozwala za każdym razem od nowa włożyć stopy w wydeptane ślady. Tak jak igła gramofonowa wnika w koleinę na płycie analogowej. Tymczasem dla chłopaków z Pogranicza jest to prawdopodobnie niezrozumiała, obciachowo detaliczna i pozbawiona jakichkolwiek wyrazistych akordów historyjka o frajerze czekającym na jedną działkę. Jedna działka, w dodatku jako mroczny przedmiot pożądania to kompletny absurd. Tak mała, że niemal nie ogarnia jej świadomość ludzi, którzy na lotniskach i w portach oszukują przyrządy pomiarowe i psie nosy na kilogramy i tony kontrabandy. Rzecz obca kulturowo. Więcej proszku można zrecyklingować grzebiąc w odkurzaczu sprzątaczki czy zeskrobać ze srebrnej przegrody nosowej, nazajutrz po udanej imprezie. Ktoś jednak musi robić im podkład muzyczny, bo sam w sobie dźwięk opróżnianego magazynka, jakkolwiek jest pieszczotą dla uszu chłopaka pracującego dla kartelu i bywa często wy-

korzystywany jako element ścieżki dźwiękowej, to jednak wciąż zbyt mało jak na narcocorrido. Narcocorrido posiada klasyczne cechy ballady trubadura czyli naocznego świadka obdarzonego talentem (zwykle jakimśtam). Archiwizuje pamięć o tym, co się wydarzyło i inspiruje do działania. Każdy członek kartelu skrycie marzy o tym, żeby ktoś napisał dla niego narcocorrido. Dokładnie tak, jak prawdziwy wojownik pragnie, aby potomni śpiewali o nim w pieśniach. Z kolei el Paradiso (niebo) jest miejscem równie enigmatycznym i niedopowiedzianym, jak sama Granica. Cóż z tego, że przypomina luksusową tancbudę, gdzie Matka Boska z Guadalupe, w swym bardziej rozrywkowym azteckim wcieleniu wszechbogini Coatlicue, podryguje w rytm skocznej muzyki mariachis? Istnieją bardziej ponure miejsca, do których może trafić po śmierci rogata dusza przemytnika. *** O tym, jak żywotna i wszechobecna jest ta na wskroś narkotykowa kultura świadczy krótkie słówko „narco” w funkcji przymiotnika; swoistego pasażu wiodącego do nazw najrozmaitszych aktywności, aspektów życia. To właśnie ono najlepiej definiuje ów jedyny w swoim rodzaju „pannarkizm” Pogranicza. Wszystko opatrzone tu jest sygnaturką „narco”: narco-corridos, opiewające zwycięskie krucjaty herosów narco-biznesu lub po prostu scenki rodzajowe z życia narco-traficantes, z których każdy, rzecz jasna, posiada swoje własne nom-de-narcos. Narco-manta to z kolei prześcieradło handlarzy narkotyków, służące za kanwę dla narco-mensaje, wiadomości o imponującym formacie billboardu domowej roboty, jak ta wspomniana z Mostu Marzeń.


63

MAGAZYN MnB

DEAD KENNEDYS W listopadzie obchodziliśmy 50-tą rocznicę zamordowania Johna F. Kennedy’ego. Przy okazji pojawiło się w mediach sporo różnych wspomnień związanych z klanem Kennedych. Naszą uwagę przykuło zwłaszcza jedno, dotyczące Davida Anthonego, bratanka JFK i syna Roberta Kennedy’ego, niedoszłego prezydenta USA. Okazuje się Dawid podtrzymał w pewien sposób rodzinne tradycje schodząc z tego świata w kwiecie wieku (29 lat); nawet wcześniej niż jego zacny wuj (46) i ojciec (43). Jednak, w przeciwieństwie do zacnych przodków, których zabiły kule zamachowców, Davida zabiły narkotyki i alkohol.

www.magazynmnb.pl

KONTAKT: om magazyn.mnb@gmail.c ADRES: ul. Św. Katarzyny 3 31-063 Kraków REDAKCJA: Grzegorz Wodowski NICY: STALI WSPÓŁPRACOW ik rtn Ba Magdalena Jowita Fraś Krzysztof Grabowski Mateusz Klinowski Maciej Kubat Adam Nyk Paweł Siłakowski ULTACJE TŁUMACZENIA I KONS E: JĘZYKOW Dominika Braithwaite KOREKTA JĘZYKOWA: Katarzyna Krzykawska DRUK: Drukmar WYDANE PRZEZ: ’93 Stowarzyszenie JUMP ZE ŚRODKÓW: Krajowego Biura ds. manii Przeciwdziałania Narko PROJEKT OKŁADKI: Grzegorz Wodowski

[

Końcówka

3 SPOŁECZEŃSTWO Marihuana, media i ja VETULANI ....6 ZZA KRAT Jak siedzieć, żeby przetrwać WŁODARCZYK ... 12 HISTORIA Drugie życie Christiane F. WECK ... 16 U PSYCHIATRY Czy to już depresja? WILANOWSKA-PARDA ... 18 U PSYCHIATRY Niebezpieczne związki ... 22 U PSYCHIATRY Narkotyki i depresja ... 23 PRAWO Czy zabiorą mi dziecko GRABOWSKI ... 27 KULTURA Sex, drugs and Lou Reed WODOWSKI ... 31 W LABORATORIUM Narkotyki w materiale biologicznym GOMÓŁKA ... 35 RÓB TO BEZPIECZNIEJ Metkatynon ... 40 RÓB TO BEZPIECZNIEJ Alfa-PVP ... 42 RÓB TO BEZPIECZNIEJ Bad trip: podróż w nieznane WODOWSKI ... 44 LEKTURA Kto w Polsce ma HIV? BARTNIK ... 51 POLITYKA NARKOTYKOWA Prawo do trucia się GUTSCH / MORENO ... 52 NARKOKOSMOS Narcocorrido FRAŚ ... 57 KOŃCÓWKA Dead Kennedys ... 63 WSTĘP Redukcja szkód WODOWSKI ....

]

, PROBLEMÓW Ą NARKOTYKÓW CZ TY NIE DO TE AR ZAW E ICH UŻYWAJĄ. MATERIAŁY TU YCH YCH OSÓB, KTÓR SZ ZN NA EC M OŁ LE SP CE I . ZDROWOTNYCH IA NARKOTYKÓW TOWANIE POSTAW, AN YW UŻ DO KOGO ZTAŁ NAKŁANIAMY NI NIE WIEDZY I KS RKOTYKÓW UPOWSZECHNIA NA ST YM JE ĄC JI AJ AC IK YW PUBL OSOBOM UŻ GĄ CZEŃSTWO. MO IE PO ZP E BE ÓR I KT ZDROWIE AĆ OW CH ZA M KI I ICH BLIS

Przez całe swoje dorosłe życie David nadużywał alkoholu i bez umiaru stosował różne narkotyki. Robił to mimo, że dwukrotnie (w 1976 i 1978 roku) nieomal otarł się o śmierć z powodu przedawkowania. Wstrzykiwał heroinę mimo, że zdiagnozowano u niego bakteryjne zapalenie wsierdzia serca, co miało związek z dożylnym stosowaniem zanieczyszczonych substancji. David zdrowo pociągał z butelki mimo, że dwukrotnie przyłapano go na prowadzeniu samochodu pod wpływem alkoholu. Co i rusz zresztą miał problemy z prawem. Sam też bywał ofiarą przestępstw. Kiedyś napadnięto na niego, gdy załatwiał ćpanie w obskurnym hotelu w Harlemie (przybytek funkcjonował jako coś w rodzaju narkotykowego supermarketu, gdzie na dodatek mieściła się nielegalna „strzelnica”). David Kennedy, w swoim krótkim życiu co najmniej pięć razy podejmował leczenie z powodu uzależnienia, a pod koniec życia stosował metadon. Wiosną 1984 roku, David kończy swój kolejny odwyk. Tym razem jest to miesięczny pobyt w szpitalu i centrum rehabilitacji w Minneapolis. Zaraz potem udaje się do Palm Beach na Florydzie, gdzie wraz z rodziną spędza Wielkanoc. Po kilku dniach imprezowania (podobno każdy poranek zaczynał od podwójnej wódki) 25 kwietnia 1984 roku pokojówka znajduje zwłoki Kennedy’ego leżące na podłodze apartamentu, w którym się zatrzymał. Przyczyną śmierci jest przedawkowanie kilku różnych substancji odurzających. Oprócz alkoholu, patolog stwierdził w organizmie Kennedy’ego obecność całej gamy środków odurzających, m.in. kokainy, petydyny (syntetyczny opioid) i tiorydazyny (lek neuroleptyczny). Na kłopoty Davida z alkoholem i narkotykami z całą pewnością miały wpływ dramatyczne wydarzenia z dzieciństwa. David uwielbiał swojego ojca, Roberta Kennedy’ego, który nawet, gdy prowadził kampanię prezydencką znajdował wiele czasu i energii dla syna. Chłopiec miał 13 lat, gdy ojciec został zastrzelony przez palestyńskiego zamachowca podczas przemówienia w Los Angeles. Nie dość, że ta śmierć była dla Davida końcem świata, to jeszcze jego matka nigdy nie potrafiła rozmawiać o tym z synem, który kilka lat później zaczął łagodzić swój ból za pomocą whisky i heroiny. Z tragicznym skutkiem.


MAGAZYN MnB

REDUKCJA SZKOD ZDROWIE POLITYKA NARKOTYKOWA ZIMA 2013/2014 MAGAZYN MNB

E G Z E M P L A R Z B E Z P Ł AT N Y

ISSN 2082-2588

ZIMA 2013/2014


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.