1 /2010 listopad NUMER BEZPナ、TNY ISSN 2082-5129 magazynwaw.com
Hanna G r o n k i e w i c z - Wa l t z , Czesław Bielecki, Wojciech Olejniczak, Katarzyna Munio — 21 listopada staną do walki o prezydenturę Warszawy. Postanowiliśmy spotkać się z czterema najpoważniejszymi kandydatami i przekonać się, czy kultura w ogóle ich obchodzi. Nas nie przekonali. A Was?
6
Tekst: Agnieszka Kowalska (Gazeta Wyborcza) i Mike Urbaniak Foto: Witek Orski
KOGO OBCHODZI KULTURA?
LISTOPAD 2010
7
DUŻA RZECZ
NA WIĘCEJ JEJ NIE STAĆ
PP
– takiego skrótu używają w mniej formalnej korespondencji pracownicy Pani Prezydent. PP mówi szybko i konkretnie. Wiadomo: czas to pieniądz. Ale udało mi się spędzić w jej gabinecie 8 godzinę. Na biurku piętrzy się sterta książek i papierów, PP rzuca na nią otrzymany ode mnie przewodnik „Zrób to w Warszawie!”. Obejrzała go z zainteresowaniem, widać, że pierwszy raz miała go w ręku. Ja wyłudzam z tej sterty czerwoną książeczkę – naszą aplikację w konkursie ESK 2016. Towar to deficytowy, bo kosztowny – kredowy papier, dwie płyty DVD. PP komentuje moją nową fryzurę. Spotkanie z nią jest jak połączenie wizyty u cioci na imieninach z surową naradą budżetową. Czas to pieniądz, a na kulturę PP nie ma go zbyt wiele. Choć ostatnio bardzo się zaangażowała. Podobno wygłosiła płomienne przemówienie podczas przesłuchania Warszawy w konkursie ESK. Była wtedy na zwolnieniu lekarskim (40 stopni gorączki), pierwsze próby naszej prezentacji odbywały się więc u niej w domu. – Wcale nie byłam pewna, czy przejdziemy. Uspokoiłam się dopiero, gdy usłyszałam z ust jurorów: „Warszawa”. Trzeba walczyć do końca – deklaruje bojowo. Już się nie dziwię, że jej ulubione lektury to książki o dyktatorach, mechanizmach władzy i silnych kobietach na wysokich stanowiskach (właśnie czyta biografię Madeleine Albright). Kultura to zdaniem PP w Warszawie wciąż dobro luksusowe. Metro, most, komunikacja miejska – to są teraz pierwsze potrzeby i one pochłaniają
gigantyczne pi e n i ą d z e . Słowem – nie stać nas na więcej. – Właśnie był u mnie burmistrz Ta r g ó w k a z ludźmi, którzy chcą organizować żeglugę śródlądową w Warszawie. Fajna sprawa. Przyznam, że gdy ostatnio byłam w Londynie, nie poszłam do muzeum, ale popływałam sobie statkiem. Niestety, wszystkiego nie udźwigniemy – konstatuje z żalem. PP powtarza jak mantrę: ja jestem od profanum, nie od sacrum. – Zwłaszcza w kulturze nie jestem zwolenniczką, by zarządzać wszystkim, czym się da. Stwarzam warunki do rozwoju, w sferę artystyczną się nie wtrącam. Jej hasło w tej kampanii wyborczej to: „Zmiany na lepsze – C.D.N.”. Czy naprawdę obchodzi ją kultura? Koronnym argumentem są dla PP duże inwestycje: Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Muzeum Historii Żydów Polskich, Centrum Nauki Kopernik, Sinfonia Varsovia, Nowy Teatr, Muzeum Warszawskiej Pragi, do których miasto dokłada spore sumy. MSN ostatnio zaczęła bardziej cenić, bo robi dobry i niedrogi festiwal War-
szawa w Budowie, który przyczynił się do tego, że znaleźliśmy się w finale ESK. Pojawiła się nawet w trakcie kampanii na Bródnie, gdzie zainaugurowała kolejną odsłonę tworzonego tam przez MSN i dzielnicę Parku Rzeźby. Pospacerowała alejkami, przymierzyła podarowaną jej przez Pawła Althamera koszulkę z nagą modelką. W procesji z Madonnami nie wzięła już, niestety, udziału. Budynek MSN? Nie denerwuje jej ślimacze tempo inwestycji; denerwuje się, słysząc to pytanie, bo kojarzy się PP z jej głównym kontrkandydatem Czesławem Bieleckim. – Trzeba wykazać trochę cierpliwości: najpierw metro, potem muzeum. Czesław Bielecki powinien też wiedzieć, że nie można podejmować ryzyka stawiania budynku z bardzo ciężkim dachem, a dopiero potem drążyć tuneli metra – podnosi głos.
LISTOPAD 2010
Zadowolona jest za to z ekonomicznie dobrego posunięcia – ulokowania TR Warszawa Grzegorza Jarzyny w gmachu Kereza. To się nazywa wycisnąć jak najwięcej z cennej działki. – Razem z kulturalnymi instytucjami, które są już w Pałacu, zrobi nam się na placu Defilad taki polski West End. Choć te dwa teatry, które tam działają – Dramatyczny i Studio – radzą sobie średnio – PP popada w zadumę. Nowy Teatr – czy dziś wybrałaby inną działkę? – Ależ to oni chcieli właśnie ten teren! (mówiąc „oni” PP ma na myśli ekipę Warlikowskiego). – Będą tam przecież tworzyć całe centrum kultury dla Mokotowa. To jej się w tym projekcie podoba najbardziej, dlatego walczy. Przejmowanie terenu trwa zbyt długo, przyznaje, ale po to wymieniła cały zarząd i radę nadzorczą MPO, które blokowało inwestycję, żeby wreszcie móc
ruszyć z kopyta. Zapytana, czy Nowy Teatr będzie miał swoją siedzibę przed 2016 r., śmieje się. – Budowa mogłaby ruszyć w 2012, skończymy jeszcze przed MSN – zapewnia. Jakby nie liczyć, 5 lat trzeba będzie na te nowe instytucje czekać. Oby dyrektorzy dotrwali. Konkret, szybka piłka – to cechuje naszą z PP rozmowę. Co z siedzibą Gardzienic na Pradze-Południe? Za drogimi biletami na festiwalu Warszawa Centralna? – Nie wiem, nie znam szczegółów – ucina. Obiecała halę widowiskowo-koncertową? Miasto nie ma odpowiedniego terenu. Najlepszy jest przy Stadionie, nawet w planie zagospodarowania okolic Narodowego jest na nią miejsce. Ale to już musi zrobić rząd, ministerstwo sportu, nas na to nie stać. Poza tym sala koncertowa będzie na terenie Sinfonii Varsovii. Roman Gutek organizuje swoje imprezy we Wrocławiu, m.in. dlatego, że tam budują halę widowiskową? – Wrocław jest strasznie zadłużony, ciekawe skąd wezmą na to wszystko pieniądze. Brakuje lokali na kulturę? Przecież tyle jest nowych inwestycji! Poza tym będą pawilony wzdłuż rewitalizowanych bulwarów wiślanych oddawane w drodze konkursów m.in. na ten cel. Budują się też domy kultury. Do sposobu ich funkcjonowania PP nie będzie się wtrącać, to jest w gestii dzielnic. Nakazać prywatnym właścicielom i spółdzielniom mieszkaniowym, by przeznaczali lokale na kulturę? Nie zamierza. Szanuje święte prawo własności. – Trzeba mieć podstawę prawną, która wynika z ustaw – przekonuje. – Ja jako nadzorca bankowy wiem, że najbardziej się człowiek staje nieskuteczny, jak przegra w sądzie. Co z tego, że sobie pomacha szabelką. Zdaniem PP wszystko ureguluje rynek. Banki będą znikać, bo coraz więcej operacji finansowych przeprowadzamy przez Internet. Ulice same powoli zaczną się cywilizować. Orange Warsaw Festival? Bardzo jej się podoba, bo już nie musi do niego dokładać. Tak powinno być – miasto coś inicjuje, a potem finansowanie przejmują sponsorzy. Oszczędność – milion złotych (a przecież cały czas musimy gdzieś „bulić”, jak się wyraża PP – np. za ostatnie działki na pl. Defilad pod budowę MSN). Teatr Roma dusi się w swojej drogiej siedzibie? PP kocha West End, no ale tam teatry rozrywkowe są prywatne. – Czy powinny być finansowane z budżetu miasta? Czy jak jest krótka kołdra budżetowa, to mamy w pierwszej kolejności wspierać Warlikowskiego czy teatr rewiowy albo komediowy? – zastanawia się. No dobrze, ale idąc tym tropem, czy gospodarna PP może przymykać oko na to,
że z budżetu utrzymujemy aż 19 miejskich teatrów? – Wiem, Berlin ma mniej niż 10 – wzdycha ciężko. Wiadomo, reforma musiałaby się wiązać ze zwalnianiem artystów, a to grząski teren. Dla przykładu mam sobie wyobrazić Teatr Współczesny, jaki tam byłby lobbing – i Szyca, i Komorowskiej! Likwidowanie scen to nie na nerwy PP. Ale może problem w przypadku niektórych sam się rozwiąże, bo takie Ateneum np. nie może się dogadać z właścicielem budynku – PKP? – zastanawia się. Dlatego póki co dyrektor biura kultury Marek Kraszewski przygotował tylko pilotażowy etap reformy, który miałby polegać na redukcji działów administracyjnych teatrów i połączeniu ich w jeden organizm, który by nimi zarządzał. Ale i o tym sza! – może nie mówmy jeszcze w trakcie kampanii wyborczej. Jeśli już o dyrektorze Kraszewskim mowa, to czy PP zadowolona jest ze swoich kulturalnych kadr? Zadowolona. – Poza tym jakoś nie widzę, by młodzi menedżerowie kultury garnęli się do samorządu. To jest wbrew pozorom bardzo niewdzięczna i ciężka praca – tłumaczy. Kraszewski zdaniem PP jest jak Mazowiecki (chodzi o to, że ma kamienną twarz, z której trudno na pierwszy rzut oka wyczytać, ile myśli i działań się za nią kryje). Ma też inne zalety: jest człowiekiem otwartym, konsyliacyjnym, spokojnym, „upartym inaczej”: co ma zrobić – zrobi. Ewa Czeszejko-Sochacka zostaje, bo to jednak ona skoordynowała wszystkie działania, które doprowadziły Warszawę do finału konkursu ESK 2016. PP myślami jest w wielkiej polityce. Trzeba naciskać na ministra finansów, żeby Warszawa, która płaci ogromne janosikowe z racji swojej stołeczności, nie musiała dokładać tyle do metra czy dużych instytucji, służących również przyjezdnym. Trzeba przepchnąć w sejmie projekt nowego prawa budowlanego, może wtedy coś będzie można zrobić z wielkoformatowymi reklamami. Na uczestnictwo w kulturze w ogóle nie ma już czasu. Oprócz pracy są jeszcze inne obowiązki: mama, wnuki. Kilka stron książki dziennie – obowiązkowo! Do kina nigdy specjalnie nie chodziła. Do teatru zagląda rzadko. Ostatnio była na „Naszej klasie” w Teatrze Na Woli. – Strasznie ciężki ten spektakl, ale jednocześnie bardzo prawdziwy i uniwersalny. Samo życie – kiwa głową z aprobatą (i znów jej ulubione meandry historii, w które uwikłana jest jednostka). – Pytam organizatorów tych wszystkich ciekawych imprez, na które nie mam czasu chodzić, czy jak będę na emeryturze, też będą przysyłać mi zaproszenia – śmieje się PP. Ale póki co na emeryturę się nie wybiera. (aka)
Kultura się liczy. NAPRAWDĘ? Grzegorz Lewandowski
„Urząd, który sprawuję, wymaga ode mnie na co dzień przede wszystkim pragmatyzmu menedżera i ekonomisty. Nie umiem jednak i nie chcę zapominać o energii środowisk kultury i sztuki, o potrzebie tworzenia zaplecza infrastrukturalnego dla kultury, przestrzeni, którą twórcy i warszawiacy wypełnią życiem. Dlatego ambitne projekty kulturalne będą miały moje wsparcie. Dlatego wierzę, że na końcu długiej drogi ku tytułowi Europejskiej Stolicy Kultury czeka nas sukces, nawet jeśli czasem popełniamy błędy”. Pani prezydent, ja też. Też wierzę w sukces. Nawet jeśli popełniamy błędy. Nadszedł czas, by podsumować zaniechania ostatnich lat i odpowiedzieć sobie na parę podstawowych pytań. Wszystko, by „nowy początek” epoki „poaplikacyjnej” pozwolił na prawdziwe reformy i skuteczną naprawę warszawskiej kultury. Dobrze się składa, że to podsumowanie zbiega się z wyborami samorządowymi. Poza kilkuset radnymi wybierzemy też prezydenta Warszawy. Wybierzemy zapewne panią. Mam jednak nadzieję, że druga kadencja nie będzie kadencją „kontynuacji”. Prezydent miasta to stanowisko polityczne. Polityk nie musi znać się na wszystkim. Ważne, by potrafił dobrać sobie współpracowników, którzy profesjonalną pracą zapewnią ekipie rządzącej merytoryczny sukces. Pani prezydent, chciałbym 9 zapytać, jak ocenia pani dokonania swojego zespołu zajmującego się kulturą? Można by wymieniać wiele nazwisk. Skupmy się na jednym. Dlaczego do dziś nikt przy zdrowych zmysłach nie jest w stanie uzasadnić obsady stanowiska warszawskiego pełnomocnika ds. starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Dlaczego zadawanie pytań odbierane jest jako zarzut i sprowadzanie dyskusji do poziomu „osobistych wycieczek”? Pani prezydent, proszę o odpowiedź, dlaczego Ewa Czeszejko-Sochacka jest pani pełnomocniczką? Czy nie czas na zmiany? Na początku kadencji, podczas debat ReAnimatora ludzie kultury wspólnie z urzędnikami ustalali priorytety polityki kulturalnej. Zdawali sobie sprawę, że ta forma dialogu to raczej warsztaty z otwartości i ćwiczenia terenowe dla miejskich urzędników. Wydawało się jednak (chyba nie tylko środowisku ludzi kultury), że pełne wsłuchanie w potrzeby mieszkańców, gotowość na zmianę i wspólną pracę nad skomplikowanym procesem reform są głęboko zakorzenione w ekipie pani prezydent. Po trzech latach większość debat umilkła, a zasadnicza część aktywistów zrezygnowała z pracy na rzecz zmian. Zdaje sobie pani sprawę, że poza grzechem zaniechania reform winna jest pani również zwątpienia mieszkańców w dialog z władzą? Brak ludzi mogących prowadzić merytoryczne dyskusje o reformach i spalenie zaufania społecznego to najpoważniejsze zarzuty pod adresem tych czteroletnich rządów. Pytań jest wiele. Odpowie pani na kilka? Jakie są argumenty za utrzymywaniem kilkunastu teatrów w sytuacji permanentnego kryzysu finansów i ciągłego zmniejszania środków budżetowych w stołecznych instytucjach kultury? Jakie są argumenty za budowaniem kolejnego teatru przy braku reform w dotychczas istniejących? Jak długo warszawskie domy kultury będą czekać na swój moment? Kiedy ktoś się pochyli nad ich sytuacją budżetową, możliwościami zmiany kadr, bardziej nowoczesnego formułowania zadań? Czy Warszawa ma plan? Czytając aplikację, dowiadujemy się w jednym zdaniu o reformie domów kultury. Nikt w Warszawie nie wie, o jaką reformę chodzi. Kiedy wysocy urzędnicy z pani gabinetu konsekwentnie wezmą się do pracy i skończą (albo pozwolą ekspertom skończyć) pracę nad Programem Rozwoju Kultury w Warszawie do 2020 roku? Kiedy urzędnicy dojrzeją, by uznać, że bez strategicznego zespołu (bezpartyjnych) doradców nie uda się wypracować kierunku rozwoju dla Warszawy? Kiedy przyjdzie czas społecznej rady kultury? Jeśli kultura w Warszawie się liczy ― musi pani pozwolić na jej naprawę. Mam nadzieję, że po 21 listopada zacznie się praca bardziej na serio.
DUŻA RZECZ
C Z E SŁ A W BY W A
10
iuro Czesława Bieleckiego jest w głębokim interiorze. Dobry kawałek za zajezdnią tramwajową na Woronicza. Spomiędzy bloków i domów szeregowych na tyłach Instytutu Reumatologii, wyłania się okropny klocek osiedlowy. Jest w nim i sklep, i przychodnia lekarska, i firma architektoniczna Bieleckiego – Dom i Miasto. Kandydat na prezydenta Warszawy spóźnia się dobre pół godziny. Nie mam jednak czasu na nudę, bowiem natychmiast zajmuje się mną szefowa jego biura: ― Czytał pan? – pyta podsuwając mi pod nos książkę swojego szefa, zatytułowaną „Gra w miasto”. Nie – odpowiadam. Jest wyraźnie zawiedziona. „Mam dla pana egzemplarz”. Otwieram na chybił trafił na stronie 138. Widzę projekt pomnika III Międzynarodówki Władimira Tatlina. Skojarzenie mam jedno, ale o tym później.
B
― Najmocniej pana przepraszam, ale obowiązki... ― Bielecki wpada do biura jak burza. Siada za biurkiem, rozpina marynarkę, rozkłada przed sobą notes moleskine i wieczne pióro. Klasa. Jest gotowy do rozmowy. ― Skończyłem właśnie czytać „Winnicę w Toskanii” tego Węgra, którego nazwiska nie pomnę. Ja w ogóle, wie pan – ciągnie Bielecki – czytam kilka książek na raz. Tu pada cytat po francusku. Nie można go zagiąć pytaniem, na czym ostatnio był w teatrze, jaką widział wystawę, na jakim był koncercie, bo Czesław Bielecki bywa. I to intensywnie. Bardzo lubi Centrum Sztuki Współczesnej („obchodziłem tam rocznicę mojej firmy”) i Zachętę („projektowałem tam przedłużenie schodów”). Jeśli tylko może, odwiedza swoje ulubione teatry: Ateneum („lubię skromne wnętrze tego kolejarskiego teatru”), Współczesny („przede
wszystkim”), Powszechny i Narodowy („czasem”). Nie jest wielkim admiratorem Jarzyny i Warlikowskiego, ale „w Warszawie jest miejsce na różne teatry”. Ulga. Można o Bieleckim powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest niekulturalny. Mówi, co jest rzadkością wśród polityków, przepiękną polszczyzną. Ma niski, radiowy głos. Mógłby prowadzić programy w Trójce, zastępując Wojciecha Manna. Odpowiada wolno, ale ze swadą i bardzo pecyzyjnie. Każde jego zdanie ma początek, rozwinięcie i zakończenie. Są przecinki, pauzy i kropka. Przyjemność słuchania. Pytam o konkursy na dyrektorskie stanowiska. Nie widzi na nie miejsca. „W sztuce jest hierarchia. Z estetycznego punktu widzenia absolutyzm oświecony jest o wiele lepszy niż demokracja”. Czyli mianowałby według uznania? Lekko się wycofuje. Zarzeka się, że absolutyzm, ale po kon-
LISTOPAD 2010
sultacji ze środowiskiem. Przywołuje w tym kontekście Feliksy Warszawskie (nudziarskie nagrody teatralne), co mnie martwi. I szybko dodaje, że w Łodzi „władza forsowała różne rzeczy i zakończyło się to klapą”. Tu pada cytat ze Słonimskiego i prymasa Wyszyńskiego. Każdy wątek naszej rozmowy schodzi szybko na architekturę. To jest główne pole zainteresowań Bieleckiego. Zarzuca Hannie GronkiewiczWaltz, że nic nie potrafi skończyć, a to, co buduje, jest kiepsko koordynowane. On zrobiłby to o niebo lepiej. Denerwuje go, że nic się nie dzieje z ulicą Próżną,
która podczas festiwalu Warszawa Singera „jest traktowana jak dekoracja ruin”. Nie rozumie też, dlaczego na placu Grzybowskim nie ma miejsca na pomnik upamiętniający Polaków ratujących Żydów podczas wojny. Taki pomnik Bielecki zaprojektował już w Łodzi. To gigantyczna gwiazda Dawida (jak statek kosmiczny), a na jedym z jej ramion siedzi posępne ptaszysko (orzeł). Dlaczego pomniki? Czy nie dość już? – pytam błagalnie. Chcemy więcej dotleniaczy (Rajkowska) i różowych bąbelków (Gomulicki), wznoszę oczy ku niebu. Nie widzę jednak zrozumienia. ― To są eventy, czasowe ekspozycje – krzywi się kandydat. ― Warszawa potrzebuje hardware’u! Świetnym przykładem jest Krakowskie Przedmieście. Nasz salon. Ale to jest zaledwie kawałek miasta ― smutnieje i dodaje z emfazą: ― Warszawa jest europejską wiochą. Wypisz wymaluj redaktor Blumsztajn. Bielecki uważa, że Warszawa wydaje krocie na tymczasowe cacuszka. A to na jakieś stelaże, a to telebimy, a to znów dekoracje na sylwestra i podświetlane mosty. Mierzi
go tymczasowość miasta. Surogaty tkanki miejskiej w postaci centrów handlowych. Tu pada cytat po łacinie. Krew jaśnista go zalewa – jak mawia Henryka Krzywonos – gdy zaczyna mówić o placu Defilad („czarna dziura”) i Pałacu Kultury („świecka cerkiew”). Oczy zaczynają mu świecić i żywiej gestykuluje. „Pekin” jest dla niego niezmiennie symbolem obcego panowania. Nie przekonuje go, że dla młodego pokolenia to po prostu fajny budynek, inspirujący grafików, designerów, artystów. Wieszaka ściennego na ubrania w kształcie Pałacu, który schodzi jak świeże bułeczki w Magazynie Praga, pewnie by nie kupił. Ma za to pomysł na urządzenie w Pałacu Muzeum Komunizmu. Przed wejściem głównym, na placu Defilad, widzi zwalony wielki pomnik Stalina z oderwaną głową, która wbita jest w posadzkę podziemnego forum. Muzeum Kereza – przyszła siedziba Muzeum Sztuki Nowoczesnej i TR Warszawa – nie budzi jego entuzjazmu, ale cieszy go każdy nowy budynek w mieście. No, prawie każdy. DUŻA RZECZ
Łączy go z kontrkandydatem Wojciechem Olejniczakiem brak wiedzy na temat kulturalnego budżetu Warszawy. ― Nie powiem panu, ile wynosi, bo to akurat jest ten fragment, do którego nie dotarłem ― przyznaje. Po wyłączeniu dyktafonu dopytuje: ― To niech pan powie, ile? Starania Warszawy o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 ocenia (naturalnie!) negatywnie. „Haneczka” się nie popisała, bo „administruje miastem, a nie rządzi”. Nie mamy nic na miarę Open’era czy Camerimage. Ale stolica tradycyjnie, według kandydata, związana jest silnie z teatrem i sztukami wizualnymi, więc mamy się czym chwalić, choć (tu Bielecki ubolewa) „Krakowem nigdy nie będziemy”. Kiedy mówi, że chce „sięgnąć po władzę z przyczyn estetycznych”, nie wytrzymuję. Przypomina mi się pomnik Międzynarodówki Tatlina. To spiralna wieża, która jako żywo przypomina „najbrzydszego gargamela” Warszawy, czyli nowy gmach TVP zaprojektowany przez Bieleckiego właśnie. Gmach przy Woronicza trudno jest opisać, bo jest skrzyżowaniem... wszystkiego. Nie mogę pominąć tego tematu, więc zbieram się w sobie i pytam. ― Muszę panu powiedzieć, że są francuscy czy szwajcarscy architekci, którzy ten budynek chwalą ― i na to Bielecki ma gotową odpowiedź. Jacy? Odsyła mnie na swoją stronę internetową. ― Chciałem po prostu zaprojektować coś znaczącego, ikonicznego, swego rodzaju Bilbao ― tłumaczy. Każdy kraj ma takie Bilbao, na jakie zasługuje. (mike)
11
PALIKOT WARSZAWSKI
atarzyna Munio chce się umówić w klubokawiarni Chłodna 25. Dostrzega kulturotwórczą rolę takich miejsc. Co więcej, często w nich bywa. Na Chłodnej po raz pierwszy pojawiła się w 2004 r. ze swoją lokalną gazetką „Nasze Sprawy”, którą chciała zostawić na barze. Można powiedzieć, że Munio i Chłodna startowały jednocześnie. W rozmowie często powołuje się na konkretne przykłady ze swojej okolicy – ze swoich Włoch. Zaczynała w lokalnym samorządzie, ale od czasu jej sprzeciwu 12 wobec Hanny Gronkiewicz-Waltz i demonstracyjnego wyjścia z Platformy jest o niej głośno również w ogólnopolskich mediach. Wie, jak je podejść. W końcu z wykształcenia jest psychologiem reklamy i marketingu. Od startu kampanii wyborczej w lokalnych gazetach pojawia się niemal codziennie: „Katarzyna Munio przykleja pasy dla niewidomych na peronach stacji metra”, „Katarzyna Munio wdrapuje się na rusztowanie, żeby powiedzieć »nie« dla haraczy od ocieplających budynki”, „Katarzyna Munio odsłania billboard z hasłem: »Popieram Katarzynę Munio. Jarosław Kaczyński«” (to kolega z ugrupowania), „Kandydatka wsiada na motor. Chce, by po buspasach jeździły jednoślady i samochody”. Zapytana, czy czuje się naszym lokalnym Palikotem, odpowiada: – Może stosuję podobne happenerskie metody, ale za każdą taką akcją stoją dokumenty, wyliczenia, konkretne propozycje zmian. Katarzyna Munio punktuje decyzje Hanny Gronkiewicz-Waltz (a częściej brak tych decyzji, np. niezrealizowaną obietnicę budowy centrum wystawienniczokongresowego z salą koncertową). Ośmiesza radnych milczków, którzy ani razu nie odezwali się podczas obrad Rady Warszawy, a mimo to po raz kolejny startują w wyborach samorządowych. Sama ośmiesza się
K
słynnymi już buspasami, którymi miałyby według jej propozycji jeździć również samochody wypełnione pasażerami. Na pytanie jak to kontrolować – odpowiada: „Wierzę w rozsądek ludzi”. Generalnie jest w niej jakaś naiwna wiara. Stąd ta aktywność
LISTOPAD 2010
w z góry przecież przegranych wyborach prezydenckich. W momencie, gdy rozmawiamy, ma 2 procent poparcia, a mimo to zastrzega: – Proszę nie pisać, co zamierzam robić po wyborach, bo ja zamierzam zostać prezydentem Warszawy. Jednak równolegle kandyduje na radną, wejdzie więc zapewne ponownie do Rady Warszawy, tyle że już ze znacznie większym mandatem społecznym. W mijającej kadencji była jedną z najaktywniejszych radnych. Zasiadała w pięciu komisjach, m.in. edukacji, sportu (to tu namieszała, sprzeciwiając się przyznaniu pół miliarda złotych z budżetu miasta na budowę stadionu Legii) i w komisji kultury. Dlaczego wybrała kulturę? Przyznaje, że trochę intuicyjnie, trochę dlatego, że w rodzinie są tradycje artystyczne, na pewno pod wpływem debat na Chłodnej. Przekonuje, że będzie walczyć z dominacją partii politycznych w samorządzie i z partyjniactwem. Startuje z listy
Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej. Należy jednak do Stronnictwa Demokratycznego, korzysta ze wsparcia polityków tej partii. Choć temu wyraźnie zaprzecza – jest zwierzęciem politycznym, tego nie da się ukryć. Poglądy? – Jestem liberałem i zawsze nim będę – przekonuje. Jej główne pole zainteresowań to sport, ale i w dziedzinie kultury ma kilka meczów za sobą. Przegrała ten o dom kultury we Włochach, który jej zdaniem nie działa dobrze i nie wykorzystuje w pełni swoich możliwości lokalowych. Jej syn w każdym razie nie chce tam chodzić. Podjęła walkę – nie o zmianę dyrektora, ale o to, by skorzystał z pomocy profesjonalistów i dokonał reformy. Nie udało się. – Wyciągnęłam z tego taki wniosek, że mimo że nie lubimy biurokracji i przepisów ograniczających, to w przypadku domów kultury powinna być kontrola na poziomie miasta, system kontraktów dla dyrektorów albo przynajmniej mechanizmy, które
DUŻA RZECZ
wyeliminują tych nieudolnych – przekonuje Munio. Jakie? Na przykład mieliby współtworzyć aplikację w konkursie ESK 2016 czy duże warszawskie imprezy. Nie dają rady? Wylatują albo muszą się otworzyć na inne środowiska, douczyć. – O jakości nikt nie mówi. A ona się liczy w kulturze. Nie bałabym się tu zmian, bo gorzej być nie może. Mówimy, że jesteśmy nowoczesnym państwem, miastem, a działamy jak za komuny – podsumowuje Munio. To kobieta konkretna. Nie lubi marnowania czasu ani pieniędzy podatników. – Ja nie przyjmuję argumentu, że nie można. Co to znaczy? A już zasłanianie się tym, że jest przepis, jest najbardziej tandetnym sposobem na wytłumaczenie swojej nieudolności – tu Katarzyna Munio pije do pani prezydent w sprawie wielkoformatowych reklam. Grunt do dobry projekt i organizacja – tego nauczyły ją zmarnowane godziny na absurdalnych posiedzeniach komisji kultury Rady Warszawy, gdzie tygodniami bezskutecznie potrafiły ciągnąć się sprawy np. o uzyskanie praw autorskich do „Snu o Warszawie” Niemena. – Bicie piany, teatrzyk pozorów – wspomina Munio. Potrzebny jest system zachęt dla deweloperów, żeby inwestowali w kulturę. Niezbędny jest regranting, taki jak w Berlinie. – Nie może być tak, że gdy pani stara się o dofinansowanie, to musi mnie kochać, bo ja mam pieniądze – tłumaczy. Marzą jej się targi sztuki, „żeby Warszawa była silna”. Mogłyby się odbywać na Stadionie Narodowym, gdzie przecież będzie mnóstwo pomieszczeń do zagospodarowania. Cieszy się, że weszliśmy do finału konkursu o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, choć ma mieszane uczucia co do Ewy Czeszejko-Sochackiej – pełnomocnik prezydent ds. ESK. Numer 9 na jej liście niespełnionych deklaracji Hanny Gronkiewicz-Waltz: „Warszawa miała stać się polską stolicą kultury, w której przedstawiciele różnych nurtów artystycznych mieli uzyskać dostęp do publicznych pieniędzy. Zamiast tego miasto dołożyło się do stworzenia kościelnego Muzeum Ordynariatu Polowego”. Katarzyna Munio przyznaje, że w tej kampanii wyborczej jest przy urzędującej prezydent jak mrówka przy słoniu. Dysproporcja dramatyczna. Czy zmniejszy się 21 listopada? Może coś jeszcze wymyśli na ostatniej prostej. (aka)
13
R A D OŚ Ć D O Z N A ń
W
14
ojciech Olejniczak jest bezpośredni i rozluźniony. Bardzo zyskuje przy osobistym kontakcie. Odpisuje na mejle na Facebooku i SMS-y, oddzwania. Na proponowaną godzinę spotkania odpowiada: „Spoko, spoko”. Na umówioną rozmowę przychodzi punktualnie, razem ze swoim młodym asystentem, który dzierży pod pachą przewodnik „Zrób to w Warszawie!”. Zamawia kawę, rozpina marynarę i uśmiechnięty siada na kanapie. Asystent zajmuje miejsce naprzeciw i wyciąga plik wydruków. Wygląda to na ściągę. Czar pryska, gdy Wojciech Olejniczak otwiera usta. Po kilku chwilach już wiadomo, że ma nikłą wiedzę o Warszawie i żadną o kulturze. Nie potrafi odpowiedzieć na najprostsze pytania i zalewa mnie nie niosącymi żadnej merytorycznej treści sloganami. Widać, że się męczy. Na czym pan ostatnio był w teatrze? – zagaduję na początek. Odpowiedź błyskawiczna: – Na „Nędznikach”. – I jaka jest pańska ocena? – Świetny spektakl i świetni aktorzy. – A jaką pan ostatnio widział wystawę? – drążę niczym Monika Olejnik. Długa pauza. – Na czym to ja ostatnio byłem w Zachęcie? Hmm. Wie pan, koneserem to ja nie jestem. Na jego niezliczonych stronach internetowych próżno szukać jakiejkolwiek wzmianki o kulturze. Jest coś o krzyżu, parkingach, metrze. – Ile wynosi budżet kulturalny Warszawy? – jestem bezlitosny. – Budżet kulturalny Warszawy... – powtarza Olejniczak, żeby zyskać na czasie. – To będzieee... – w desperacji łypie na swojego asystenta, który też nie ma pojęcia. Skracam te męki i podpowiadam: 200 milionów z hakiem. – No tak, tak – potwierdza.
Olejniczak był ministrem i posłem. Opanował do perfekcji sposób odpowiadania na pytania tak, by osoba pytająca nie wiedziała koniec końców, czy jest za, czy przeciw. Zagajam o Centrum Myśli Jana Pawła II, które, nie wiadomo dlaczego, jest miejską instytucją kultury. Czy centrum powinno być finansowane z budżetu miasta? – Jest taka instytucja? Naprawdę? Miejska? – Potakuję i dodaję, że kosztuje podatników 5 mln 300 tys. złotych rocznie. – Jako prezydent najpierw bym sprawdził, czy to centrum coś robi, a jeśli nic nie robi, to bym je zlikwidował – reaguje Olejniczak. - Czy pan interesuje się w ogóle kulturą? - Ja się proszę pana interesuję sprawami kultury. Aha. Politykę kulturalną Hanny Gronkiewicz-Waltz ocenia, co zrozumiałe, krytycznie. Ba! Uważa, że takowej nie ma. – Jeśli zostanę prezydentem, jedną z moich pierwszych decyzji będzie powołanie wiceprezydenta do spraw kultury. I powinna nim zostać, moim zdaniem, osoba ze środowiska, ktoś kto zna jego potrzeby i umie się w nim poruszać.
LISTOPAD 2010
Dopytuję więc natychmiast o Krystiana Legierskiego z Zielonych, który startuje ze wspólnej z SLD listy do Rady Warszawy. Jest jedynką na Mokotowie. Jakiś czas temu Warszawę obiegła informacja, że jeśli Wojciech Olejniczak zostanie prezydentem, to jego zastępcą ds. kultury będzie właśnie Legierski. – Nie, nie – uśmiecha się Olejniczak. – Krystian jest oczywiście osobą, która nadaje się do zarządzania kulturą, ale decyzje jeszcze nie zapadły. Co martwi kandydata Olejniczaka? Bardzo się przejmuje bałaganem w kilku teatrach. W których? Nie wymienia. Objechał z wizytami gospodarskimi wszystkie dzielnice i zauważył, że nikt się nie interesuje domami kultury. Smuci go, kiedy słyszy, że „kultura nas kosztuje”, bo przecież „każda złotówka wydana na kulturę zwraca się po trzykroć”. Sen z powiek spędzają mu dzielnice, w których nie ma żadnej kulturalnej infrastruktury („Bemowo i Bielany to kulturalne pustynie”). Ale to wszystko się zmieni, kiedy on zostanie prezydentem Warszawy. Pytam o jego kandydata na stanowisko dyrektora biura kultury. – Jedno wiem na pewno. Obecny dyrektor nie jest kompetentny - odpowiada. Powtarzam pytanie. – Z pewnością dążyłbym do tego, żeby
DUŻA RZECZ
nim został ktoś ze środowiska kultury warszawskiej. Na koniec pada obowiązkowe zdanie: „Nominacje nie mogą być partyjne. Muszą być merytoryczne”. Rozmawiamy o kulturalnych organizacjach pozarządowych i ich problemach lokalowych. Wojciech Olejniczak uważa, że powinna być specjalna pula lokali komunalnych przeznaczona na działalność kulturalną. Popiera stworzenie preferencyjnego systemu dla NGO-sów, które nie musiałyby w żadnym razie płacić stawek komercyjnych. Jest także za decentralizacją i przekazaniem większej władzy dzielnicom, również w obszarze kultury. Najkonkretniejsze zdanie, jakie udaje mi się z niego wycisnąć, brzmi: „Im więcej władzy w dół, tym lepiej”. Kandydat nie chce być Kasandrą, ale słabo ocenia szanse Warszawy w konkursie na Europejską Stolicę Kultury 2016. Poza kasandrycznymi przeczuciami nie ma na ten temat nic więcej do powiedzenia. Widział pan klip Agnieszki Holland i Magdaleny Łazarkiewicz promujący Warszawę? – Nie widziałem. Na moją prośbę podsumowuje w punktach swój program kulturalny dla Warszawy: uporządkowanie spraw finansowych, wsparcie organizacji pozarządowych, zmiana nastawienia urzędników (to mój ulubiony postulat), wiceprezydent ds. kultury, dokończenie inwestycji Hanny Gronkiewicz-Waltz, budowa infrastruktury kulturalnej w dzielnicach. A jaka jest – dopytuję na koniec – pańskim zdaniem rola kultury? – Przynosić radość i doznania estetyczne. (mike)
15
RAGNAR KJARTANSSON Raster / 30.10.-23.11.2010 / www.raster.art.pl
Wsparcie udzielone przez Islandię, Liechtenstein oraz Norwegię poprzez dofinansowanie ze środków Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Norweskiego Mechanizmu Finansowego. Wystawa została zrealizowana dzięki dofinansowaniu ze środków m.st. Warszawy.