PDF - grudzień 2008

Page 1

www.redakcja24.pl

warsztaty

NLP 24-25 stycznia 2009 roku

www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl

grudzień nr 9 (13)/2008 • ISSN 1898-3480 • egzemplarz bezpłatny

pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego

u R P z e b y t e i b o K


dziennikarstwo | Gdzie się zaczęłam

Naczelna strona

REDAKCJA redaktor naczelny: Paweł H. Olek redaktorzy: Alicja Bobrowicz, Anita Krajewska zespół redakcyjny: Emil Borzechowski, Tomasz Betka, Jan Dąbkowski, Agnieszka Juskowiak, Marcin Kasprzak, Magdalena KarstAdamczyk, Marcin Łączyński, Paweł Łysakiewicz, Alicja Matyja, Iwona Pawlak, Joanna Maria Sawicka, Elżbieta Stryjek, Julian Tomala, Agnieszka Wójcińska, Wioletta Wysocka współpraca: Jan Brykczyński, Tomasz Jelski, Maria I. Szulc, Bartosz Zaborowski stały felieton: Andrzej Zygmuntowicz projekt graficzny i skład DTP: Karol Grzywaczewski / kaarol@o2.pl korekta: Joanna Maria Sawicka

WYDAWCA: Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego koordynator wydawcy: Grażyna Oblas druk: Polskapresse Sp. z o.o. nakład: 10 tys. egz. adres redakcji: PDF pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa UW ul. Nowy Świat 69, pok. 51 (IV piętro), 00-046 Warszawa, tel. 022 5520293, e-mail: redakcja24@redakcja24.pl Kolegia: każda środa godz. 19:00 sala 27 Więcej tekstów w portalu internetowym: www.redakcja24.pl

Piszesz,

fotografujesz, interesujesz się PR?

Szukamy

współpracowników. Kolegia redakcyjne, każda środa godz. 19:00 Instytut Dziennikarstwa UW, sala 27

| 02 |

Lubiani są przekonywujący (również, gdy się z nimi nie zgadzamy), a przez to skuteczni. Nielubiani budzą nieufność. Z pozoru banał, ale, jak pokazuje życie, niezrozumiały dla wszystkich. Kilkanaście dni temu prestiżowy, brytyjski The Economist uznał, że premier Donald Tusk nie rządzi, tylko prowadzi nieustającą kampanię wyborczą, z myślą o wyborach prezydenckich. Nie zmienia kraju, tylko uśmiecha się „polityką miłości”. I niezależnie od ocen skuteczności jego rządów, nadal cieszy się dużym poparciem społecznym, a gdy (miejmy nadzieję) zdecyduje się wziąć Polskę w cugle, społeczeństwo przytaknie zmianom. Tak, jak akceptuje trudne reformy w służbie zdrowia, emeryturach pomostowych, stoczniach i nie wychodzi z tego powodu na ulice. Lubianym wybacza się więcej. To prawda, którą zignorował 10 lat temu Jerzy Buzek. Będąc merytorycznym, a nie wizerunkowym premierem, wprowadził cztery słynne reformy i przegrał kolejne wybory z kretesem, jak nikt wcześniej i później. Odchodził w aurze społecznej nienawiści (wg Leszka Millera z biedy nawet noworodki porzucano na śmietnikach). Musiała minąć dekada, by pojawiły się pierwsze głosy oceniające pozytywnie ówczesne reformy, a samego Buzka traktująct z poważaniem i typujące nawet na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Tej prawdy nie zrozumiały również działaczki ruchów kobiecych (raport str. 4-5). W ankiecie przeprowadzonej dla „PDF-u”, aż 90 proc. mężczyzn uznało je za dziwne, a jedynie 5 proc. za opiekuńcze!!! Nawet, jeśli zrzucimy całą winę za zły wizerunek – podobnie jak 52 proc. respondentów – na media, które zawsze potrzebują jaskrawych i barwnych stereotypów, to i tak trudno dotrzeć do merytorycznych argumentów, odrzucając cały ten jarmarczny antuaż. Bo jak można np. nie protestować przeciw dyskryminacji kobiet w pracy, które zarabiają na tych samych stanowiskach i z identycznymi kwalifikacjami co mężczyźni średnio o 30 proc. mniej? Dlatego przerażająca w tym wszystkim jest opinia kierowniczki Gender Studies Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW, która uważa PR za pokrętną ideę i postuluje szkolenia merytoryczne dla studentek i studentów oraz pracowników mediów. Na szczęście powstają takie firmy, jak Chic Creations – marketing z myślą o kobietach, które chyba bardziej niż naukowcy rozumieją najprostszą drogę do zmian społecznych. Kobiety bez PR-u – miejmy nadzieję, że już niedługo.

Paweł H. Olek redaktor naczelny PS: Czy wiecie, że jeden z kantonów Szwajcarii przyznał prawa wyborcze kobietom dopiero w 1991 roku?

rys. Maria I. Szulc

Kobietom brak PR-u

| Anita Krajewska

Incydent w Gruzji W tym miesiącu plus należy się wyjątkowo za coś, czego media nie zrobiły. Kiedy w niedzielę 23 listopada świat obiegła informacja o strzałach, jakie padły kilkadziesiąt metrów od przebywającego w Gruzji prezydenta Lecha Kaczyńskiego, polskie media do sprawy podeszły z rozwagą i nie skusiły się na nasuwający się ton sensacji. Oczywiście TVN24 wykorzystał wszystkie kolory pasków (czerwony, żółty i biały na dole ekranu) na oprawę tego wydarzenia, reporterzy uważnie dobierali jednak słowa, donosząc o wydarzeniach w Gruzji. Nie było w tym nadmiaru emocji, materiałom towarzyszył tytuł Strzały w Gruzji. Bez gorączki podeszły do sprawy dzienniki, które w swoich poniedziałkowych wydaniach w większości przypadków umieściły to wydarzenie na jedynce, nie nadając mu jednak znaczenia na miarę zamachu w Sarajewie. TVN24 kolejne porcje informacji o strzałach opatrywał tytułem Incydent w Gruzji i

zapanował już spokój. Czy to znaczy, że opiniotwórcze media za nic mają sobie bezpieczeństwo prezydenta? Chyba wręcz przeciwnie. Nagła zmiana planu podróży i udanie się na zwiady w region kontrolowany przez wojska osetyńskie, wspierane przez siły rosyjskie, mogła zakończyć się znacznie gorzej od tego, co się stało. Znacznie gorsze rezultaty mogły też mieć prezydenckie słowa o tym, że podczas strzelaniny słyszał rosyjskie głosy. Cieszę się, że zamiast przyczyniać się do pogorszenia relacji polskorosyjskich dziennikarze woleli zadać pytania o najistotniejsze w całym zajściu sprawy: gdzie był w tym czasie BOR, dlaczego ochrona gruzińskiego prezydenta do takiej sytuacji dopuściła i po co w ogóle prezydenci w tak niebezpieczny region się udali? Może dzięki właśnie takim pytaniom i jednoznacznej postawie mediów drugi raz do podobnej sytuacji nie dojdzie, a prezydent będzie mógł bezpiecznie podróżować.

Teraz wstyd Duet Sekielski-Morozowski do tej pory był niezawodny. Chociaż zdarzało się, że w swoim autorskim programie Teraz My ocierali się o granice dobrego smaku (do programu z premierem Donaldem Tuskiem zaprosili Dodę, która w kusym ubranku zaśpiewała specjalnie dla szefa rządu), to byli jednak symbolem rzetelnego dziennikarstwa, w którym o coś chodzi. Nie wiem za to, o co chodziło autorom Teraz My, kiedy zrobili program poświęcony prywatnemu życiu ministra sportu Mirosława Drzewieckiego. Dziennikarze wyciągnęli szefowi resortu sprawę z 2000 r., kiedy to w sylwestrową noc w Miami miał po pijanemu znęcać się nad swoją żoną. Jako dowód przedstawili notatkę policjanta z tamtych wydarzeń. Zarzutom zaprzeczył nie tylko sam Drzewiecki, ale też jego żona, która powiedziała, że z policjantem

tamtej nocy nawet nie rozmawiała. Do dzisiaj zastanawiam się, po co ten program powstał. Czy tak doświadczeni dziennikarze mogli dać się komuś wpuścić w maliny? Czy chcieli pokazać, że mają taką siłę rażenia, że mogą wpływać na skład gabinetu premiera? A może chodziło jeszcze o coś innego? Sekielski i Morozowski to ci sami dziennikarze, którzy dwa lata temu odkryli tzw. aferę taśmową (tzw. taśmy prawdy z udziałem Renaty Beger), za co otrzymali tytuł dziennikarza roku Grand Press 2006. Mają na swoim koncie także nagrodę im. Andrzeja Woyciechowskiego w kategorii publicystyka. Co mogą dostać za Drzewieckiego? Myślę, że powinni marzyć tylko o tym, by widzów, kolegów po fachu i polityków ogarnęła zbiorowa amnezja.

Samorządy bez prasy? | Agnieszka Pawlik Kontrowersyjny pomysł Izby Wydawców Prasy o zakazie wydawania czasopism przez samorządy wywołał burzę, nie tylko polityczną. Gazetki samorządowe to zazwyczaj darmowe tygodniki/ miesięczniki wydawane przez urząd gminy na obrębie danej gminy czy powiatu. W małej miejscowości Karczew pod Warszawą przykładem takiej gazetki jest Głos Karczewa. Finansowany przez burmistrza i jego ludzi darmowy miesięcznik jest tubą propagandową samorządu. Szukanie jakichkolwiek krytycznych czy obiek-

tywnych artykułów wobec władz, jest jak szukanie igły w stogu siana. Takich gazetek jak Głos są w Polsce tysiące. Podwyższają one poziom czytelnictwa prasy lokalnej kilkakrotnie (głównie z racji tego, że są rozdawane za darmo), lecz z drugiej strony przypominają system prasy sterowanej, kontrolowanej – są subiektywne, bez zgody lokalnej administracji nic nie ma prawa się w nich ukazać. Specjalnie dobrane artykuły mogą wprowadzać mieszkańców w błąd, dezinformując. Wykorzystywane są czasem do perfidnej kampanii politycznej. Często jednak czytelnicy dostrzegają w tych gazetkach jedyne źródło informacji o gminie – zabierając im takie pismo, mogą odczuć to, jako brak dostępu do informacji.

| Magdalena Karst-Adamczyk W czasach szkolnych rodzice posyłali mnie na lekcje fortepianu do przedwojennej damy, żony generała sanacyjnego. Nikt w Koninie, skąd pochodzę, nie wyglądał tak, jak ona. Była elegancka i wytworna. W jej domu leżały całe sterty Zwierciadła. Wertowałam pismo, czekając na lekcje. Na przedostatniej stronie magazynu znajdowała się rubryka Serce w rozterce. Kobiety pisały do redakcji listy, w których najczęściej narzekały na mężczyzn, a pisarka Zofia Bystrzycka radziła im, jak należy postępować. Jak na owe czasy była to bardzo nowoczesna forma dziennikarska. To nieprawda, że za komuny wszystko było beznadziejne. Zwierciadło trzymało wysoki poziom. Ale w tamtych czasach nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym zostać redaktorką Zwierciadła. Chciałam być nauczycielką, tak jak moja mama. Wybrałam polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W trakcie studiów trafiłam na praktykę korektorską do Dziennika Ludowego. W gazecie pracowali znakomici dziennikarze, wielu z nich miało przedwojenne wykształcenie i sposób bycia. Coraz wyraźniej docierało do mnie, że nie chcę być nauczycielką. Że powtarzalność i przewidywalność, które towarzyszą tej pracy, są nie dla mnie, bo ja stale potrzebuję nowych bodźców i szybko się niecierpliwię. Kiedy koleżanka z roku znalazła ogłoszenie o egzaminach do Instytutu Dziennikarstwa, postanowiłyśmy spróbować. Zdałyśmy. Moją pierwszą szkołą praktycznego dziennikarstwa był Dziennik Ludowy. Po odbytej praktyce studenckiej zostałam w redakcji już nie jako korektor, lecz etatowy dziennikarz. Jak każdy adept tego zawodu najpierw trafiłam do działu miejskiego, gdzie pisałam krótkie artykuły i drobne informacje. Dało mi to obycie ze słowem i nauczyło pracy pod presją czasu. Po dwóch latach spędzonych w Dzienniku Ludowym przeniosłam się do Zwierciadła, które wtedy było tygodnikiem i miało świetną opinię. Redaktor naczelną pisma była wówczas Krystyna Mojkowska, bardzo wymagająca dziennikarka, która nieźle nas wszystkich wyczołgała (śmiech). Fuszerka nie wchodziła w grę, co mi bardzo odpowiadało. Dostałam świetną szkołę magazynowego dziennikarstwa, nawet, jeśli ówczesna formuła magazynu nieco różniła się od tej dzisiejszej. Po jej odejściu funkcję naczelnej objęła kobieta z nomenklatury, która niczego nie wymagała, bo sama umiała niewiele. Pismo zaczęło podupadać. U Mojkowskiej każdy artykuł trzeba było poprawiać wielokrotnie. Nie wystarczało, że tekst był dobry, musiał być bardzo dobry, a najlepiej znakomity. Dla nowej szefowej wszystko

Krystyna Kaszuba: Znam się na luksusie było okej. Zaczęłam się nudzić. Konkurencją dla Zwierciadła był magazyn Kobieta i Życie, więc poszłam pracować dla konkurencji. Dzięki temu zamiast stać w miejscu, dalej się rozwijałam. Znów mogłam uczyć się od najlepszych. Naczelną Kobiety i Życia była znakomita redaktorka, Barbara Sidorczuk. Jako dziennikarkę Kobiety i Życia wysłano mnie na Panafrykański Kongres Kobiet do Angoli. To były lata osiemdziesiąte, w Angoli toczyła się wojna. Chyba nie byłam tego w pełni świadoma, jadąc tam. Podczas Kongresu my, delegaci innych krajów (bo formalnie pojechałam tam w charakterze polskiej delegatki), zamknięci byliśmy w złotej klatce. Ekskluzywny hotel, limuzyny, rauty i przepych. Nie odczuwaliśmy tego, że kilkanaście kilometrów dalej toczy się okrutna, pozbawiona jakichkolwiek zasad wojna, w której giną kobiety i dzieci. I pewnie nigdy bym się nie dowiedziała, jak to naprawdę wygląda, gdybym po zakończonym

Kongresie nie zdecydowała się zostać jeszcze kilka dni, by zobaczyć Angolę. Z dziennikarzami – lokalnymi korespondentami, z którymi zaprzyjaźniłam się podczas Kongresu, pojechałam na linię frontu (oczywiście za zgodą i wiedzą polskiej ambasady). Zobaczyłam prawdziwą Afrykę – biedną, podzieloną, zostawioną samej sobie. To był koszmar. Po powrocie do kraju zabrałam się do pisania. Miałam w głowie mnóstwo przerażających obrazów, ale byłam świadoma, że w Kobiecie i Życiu nie może ukazać się tekst, który mógłby ukazać się w Polityce. Nie zmienia to faktu, że w magazynie dla kobiet opublikowałam reportaż o wojnie. W tekście Jak dobrze jest służyć w Lubango napisałam o dzieciach bez rąk i nóg, o szpitalach, w których brakuje łóżek i najbardziej podstawowych narzędzi medycznych, o codzienności wojny, która nikogo nie obchodzi. Po ukazaniu się tego tekstu stała się rzecz niezwykła. Na ulicy spotkałam wykładowcę z Instytutu Dziennikarstwa, który zaczepił

mnie: „Krysia, gdzie ty byłaś? Co ty przeżyłaś? Musisz mi o tym opowiedzieć”. Poszliśmy na kawę i rozmawialiśmy o wojnie w Afryce, widzianej oczami nas, korespondentów wojennych. Ja stałam się korespondentem z przypadku, tylko na chwilę, ale on był kimś – mistrzem reportażu, autorytetem w dziedzinie Czarnego Kontynentu. Tym „kimś” był Ryszard Kapuściński. Rozpierała mnie duma. Ale koniec końców nie zostałam korespondentem (śmiech). W magazynie Kobieta i Życie doszłam do stanowiska zastępcy redaktora naczelnego. Pracując w popularnych PRL-owskich tytułach, miałam dostęp do zachodnich magazynów, kiedy jeszcze nie można ich było kupić w kioskach. Byłam zachwycona jakością zdjęć, papieru, artykułów. To był inny świat: Elle, Marie Claire, nie wspominając o Vogue’u. Po cichu marzyłam o tym, że w Polsce też dokończenie str. 4 ▶

| 03 |


Krystyna Kaszuba: Znam się na luksusie kiedyś będą pisma tej klasy. Kiedy załamał się ustrój i Polska otworzyła się na świat, postanowiłam dać Polkom coś, czego nigdy nie miały – namiastkę luksusu. Był początek lat dziewięćdziesiątych, badania wykazywały, że Polki są dużo lepiej wykształcone niż kobiety na Zachodzie, ale że w stosunku do swoich zachodnioeuropejskich sąsiadek mają zaniżone poczucie własnej wartości. Ta wiedza stała się dla mnie punktem wyjścia, kiedy wymyślałam formułę Twojego Stylu. Chciałam zrobić pismo, które wyczuwałoby słowiańską duszę i problemy Polek, a jednocześnie dało im poczucie własnej wartości. Chciałam, żeby Twój Styl był pomostem pomiędzy dawną Polską, która już odchodziła do lamusa, a nową, która dopiero zaczynała się rodzić. Wiedziałam, że chcę trafić do kobiet mądrych i że ich potrzeb, także tych intelektualnych, nie uda się zaspokoić byle czym. Postawiłam na formę dziennikarstwa, która w Polsce była w zasadzie nieznana – na poradnictwo. Postanowiłam, że na łamach pisma swoim doświadczeniem będą się dzielić ludzie najlepsi w swoich dziedzinach: o psychologii pisała znakomita, wtedy jeszcze nieznana, psycholog Ewa Woydyłło, o dobrych obyczajach człowiek, który uczy dyplomacji, Edward Pietkiewicz, o tym jak dbać o głowę i włosy – najlepszy wówczas fryzjer w Polsce, Janusz Szymański. Profesjonaliści. Dobrego pisma nie zrobi się z przeciętniakami, chciałam otoczyć się mądrymi ludźmi. Szukałam nowej krwi. Nie dezawuowałam dziennikarzy, którzy pracowali w PRL-u, ale wiedziałam, że większość z nich to ludzie przyzwyczajeni do pracy na pół gwizdka, którzy nie będą w stanie sprostać wymaganiom, jakie stawia się dziennikarzom w prężnym piśmie, aspirującym do miana luksusowego magazynu. Oczekiwałam, tak jak nauczyły mnie tego moje szefowe, Krystyna Mojkowska i Barbara Sidorczuk, że każdy tekst będzie bardzo dobry. Jeżeli miał to być portret człowieka, powtarzałam autorom, że muszą ze swoimi bohaterami przeżyć dwa-trzy tygodnie, by ich naprawdę dobrze poznać. Dawałam dziennikarzom czas. Nie interesował mnie artykuł napisany szybko i byle jak. Wielu form dziennikarskich, typowych dla kolorowego magazynu, trzeba się było dopiero nauczyć. Przecież nie było redaktorek zajmujących się modą czy urodą, które mogłyby podzielić się swoimi doświadczeniem z młodymi adeptkami. Poszukiwałam dziewczyn z polotem, nowoczesnych. W wielu wypadkach intuicja mnie nie zawiodła. Pamiętam, że kiedy TS pojawił się na rynku, do redakcji zaczęli przychodzić przedstawiciele różnych firm, zainteresowani zamieszczeniem reklamy. Wśród nich zjawiła się kobieta reprezentująca francuską firmę kosmetyczną. Przyszła razem z młodą tłumaczką. Tłumaczka zwróciła moją uwagę. Z krótkiej rozmowy dowiedziałam się, że uczy francuskiego w przedszkolu, że przez kilka lat mieszkała w Paryżu, że zna pismo Cosmopolitan. Tą dziewczyną była Magda Groszewska, obecnie jedna z najlepszych w Polsce dziennikarek zajmujących się urodą. W podobny sposób odkryłam Monikę Jaruzelską, która przyszła do redakcji autoryzować tekst (była bohaterką jednego z portretów), a została redaktorką działu moda i stylistką.

| 04 |

Kobiecy PRoblem

Do współpracy z TS zaprosiłam cenionych autorów i zaproponowałam im kolumny z felietonami. To też było nowatorskie, bo dotąd w polskiej prasie funkcjonowały tylko felietony polityczne. W TS pojawił się nowy gatunek-hybryda, który można by nazwać felietonem obyczajowym. Teraz każdy tytuł ma kilku własnych autorów. Pierwszą osobą, której zaproponowałam felieton, był Mirosław Żuławski, znakomity pisarz (nie mylić z Andrzejem Żuławskim, reżyserem, który jest jego synem). Nie znałam pana Mirosława osobiście, ale znałam i bardzo lubiłam jego książki. To był dojrzały mężczyzna, dyplomata, człowiek z klasą, który wiele przeżył. Podobał mi się też jego stosunek do kobiet. Wymyśliłam sobie, że mógłby pisać felietony o swoim życiu, domu rodzinnym, o kobietach, które wywarły na niego wpływ. Kiedy spotkałam się z panem Mirosławem w jego domu i zaproponowałam mu kolumnę, okazało się, że on napisał pierwszy rozdział takiej opowieści o swoim życiu, jakiej oczekuję, ale schował ją do szuflady, bo nie miał pomysłu, gdzie mógłby tekst opublikować. Fantastyczny zbieg okoliczności. Po każdy kolejny felieton jeździłam do jego domu i odbierałam go osobiście. Dyskutowaliśmy o kolejnych numerach, radziłam się go w wielu sprawach, a pismo zyskało znakomitego felietonistę i recenzenta. Chciałam zgromadzić takich ludzi wokół pisma. Chciałam, żeby ich pojawienie się w redakcji było świętem, oderwaniem od codziennej pracy, spotkaniem z ich mądrością. Odeszłam z TS wiele lat temu, ale wciąż zajmuję się robieniem magazynów. Pracuję dla wydawnictwa Burda, nadzoruję wydawanie wielu tytułów. Część z nich to pisma luksusowe, więc można powiedzieć, że znam się na luksusie. Ale prawda jest taka, że zasady redagowania magazynu są takie same i w piśmie luksusowym, i w tygodniku społeczno-politycznym, i w magazynie wnętrzarskim. Oczywiście zawsze można zrobić to lepiej – dowodem jest amerykańska edycja Vouge’a. Anna Wintour, dość karykaturalnie uchwycona w filmie Diabeł ubiera się u Prady (choć film bardzo mi się podobał), tworzy pismo, które co miesiąc biorę do ręki i podziwiam. W jej magazynie wszystko jest perfekcyjne. To nie jest wzór, do którego dążę, bo Warszawa to nie Nowy Jork. Poza tym amerykański Vogue jest nie do podrobienia. Na tym polega siła Wintour jako znakomitego redaktora – jeżeli komuś się wydaje, że już dociągnął do poziomu, który reprezentuje jej pismo, nagle okazuje się, że ona zrobiła kilka kroków do przodu i znów zostawiła konkurencję w tyle. Mistrzostwo najwyższej klasy.

public relations | Raport

Jednocześnie jedynie 15 proc. mężczyzn jest zdania, że są kobiece. Według 12 proc. są wrażliwe, a tylko według co dwudziestej osoby opiekuńcze. – To wynika z pomieszania pojęć – tłumaczy prof. Bożena Chołuj, kierowniczka Gender Studies Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW. – Wystarczy zapytać o kobiety aktywne zawodowo w otoczeniu pytanych mężczyzn, a wynik będzie inny – mówi. Jej zdaniem feminizm po prostu leży poza obszarem zainteresowania mężczyzn. – Poza tym w Polsce funkcjonuje społeczeństwo homogeniczne, dlatego pytanie o każdą obcość natrafi na negatywną odpowiedź – tłumaczy Bożena Chołuj.

fot. Joanna Erbel

dokończenie ze str. 3 ▶

fot. Joanna Erbel

Gdzie się zaczęłam | dziennikarstwo

Czas zmian

Wiec 28 marca 2008 roku przeciwko zmianom w konstytucji.

Inteligentna, wykształcona i ambitna kobieta sukcesu. Hałaśliwa, niewrażliwa i zgorzkniała stara panna – tak różne obrazy feministek wyłaniają się z ankiety przeprowadzonej dla PDF. Dlaczego kobietom tak trudno stworzyć spójny i przyjazny wizerunek feminizmu?

| Magdalena Grzymkowska – Jakieś takie poczochrane, dziwnie, prowokacyjnie poubierane – tak o feministkach mówił Krzysztof Bosak w Wysokich Obcasach w sierpniu zeszłego roku. Jego wypowiedź została ostro skrytykowana przez środowiska feministyczne i stała się powodem do dyskusji o budowaniu wizerunku feministek na forach internetowych. Na stronie portalu feminoteka.pl internautka Anna Nowakowska pisze: Feministki muszą mieć lepszy PR, bo nadal będą dominować bosakowe poglądy. W podobnym tonie była inna opinia: PR to feministki mają dramatycznie zły. Ale były poseł LPR nie jest jedyną osobą, przekonaną o „dość radykalnym” wizerunku feministki. Z ankiety przeprowadzonej przez PDF wynika, że aż 90 proc. mężczyzn uważa, że feministki są „dziwne”.

– Z pewnością można zmieniać ten stereotyp – twierdzi Katarzyna Król, rzeczniczka prasowa Partii Kobiet. Jej zdaniem wymaga to planowanej, świadomej kampanii, skierowanej zarówno do kobiet jak i mężczyzn oraz do wielu różnych grup społecznych i zawodowych. – Dla każdej z tych grup potrzebne są inne argumenty. To zadanie z pewnością na wiele lat – mówi. Problem w tym, że media (nie licząc tych skierowanych przede wszystkim do kobiet, czyli Wysokich Obcasów, Zadry czy portalu feminoteka.pl) poruszają tematykę feminizmu rzadko. A jeśli już pojawia się w nich feministka, stosuje się zasadę „złotego środka”, opisaną przez Agnieszkę Graff w książce Świat bez kobiet – aby zrównoważyć radykalne poglądy feministki, zostaje ona skonfrontowana z radykalnym konserwatystą. Pomysły na poprawę wizerunku feministek są różne. – Należy pokazać, że ruchy feministyczne realizują rzeczywiste i powszechne potrzeby społeczne – tłumaczy Katarzyna Król. Feministki dostrzegają problem negatywnej oceny społecznej. Wielokrotnie próbowały to zmienić. Przykładem może być list otwarty zatytułowany Radykalne życzenia od radykalnych feministek, opublikowany w Wysokich Obcasach i Krytyce politycznej w zeszłym roku z okazji Dnia Kobiet. Feministki zwracały się w nim do „normalnych polskich kobiet” i udowadniały, że chcą dokładnie tego samego, co one: równouprawnienia we wszystkich sferach życiowych, w związkach i w pracy. Pod manifestem podpisały się m.in. Bożena Chołuj, Agnieszka Graff, Kazimiera Szczuka i Magdalena Środa.

Jestem feministą

Eksperci od PR wskazują, że feminizm powinien częściej pojawiać się w prasie męskiej i niefeministycznej, aby „oswoić” odbiorców z tą problematyką – jeżeli nie poprzez artykuły, to chociaż w formie reklamy społecznej. Konkretną propozycję kampanii przedstawia Anna Szczerkowska, specjalista PR (Grupa PRC). – Wyobraźmy sobie plakat: kobieta z dwójką dzieci i podpis: „jestem feministką”; mechanik w warsztacie: „jestem feministą”; pani i pan młody w ślubnych strojach: „jesteśmy feministami”. Prosty przekaz – prosta informacja. Dopiero po takiej kampanii, dopiero, gdy społeczeństwo zaakceptuje i zrozumie feminizm, można na serio wziąć się za wprowadzanie feministycznych postulatów w życie. W innym wypadku nic nigdy się nie zmieni, zawsze będziemy płakać nad niezrozumieniem, nie dając się zrozumieć – tłumaczy.

Wielki Marsz Solidarności Kobiet, czyli Manifa 2007. Innego zdania jest Bożena Chołuj. – PR feminizmu jest dość pokraczną ideą. Lepsze byłyby szkolenia dla studentek i studentów dziennikarstwa, dla pracowniczek i pracowników mediów w zakresie Gender Mainstreaming, czyli wytycznych Unii Europejskich, które uczą szacunku dla odmienności płci i różnic kulturowych, zachęcają do uznawania tzw. diversity we własnym środowisku.

Szczuka i długo nic

Na wizerunek całego ruchu wpływa zaledwie kilka najbardziej rozpoznawanych osobowości. Bezapelacyjną gwiazdą polskiego feminizmu jest Kazimiera Szczuka (aż 60 proc. ankietowanych podało jej nazwisko jako pierwsze). Ma ona swoisty monopol na feminizm, chociaż w Polsce jest wiele innych, zaangażowanych działaczek tego ruchu. Te są jednak bardziej pochłonięte pracą naukową, która kontakty z mediami spycha na plan dalszy. – Na ukształtowanie wizerunku Kazimiery Szczuki w dużej mierze wpłynął teleturniej, w którym miała do odegrania rolę osoby oschłej, złośliwej, niesympatycznej – zauważa dr Jacek Kochanowski, socjolog i publicysta. – To było potwierdzenie pewnego stereotypu, według którego feministki czepiają się, są złośliwe i nienawidzą mężczyzn. Ale z drugiej strony można powiedzieć, że dzięki temu, że Kazimiera Szczuka zdobyła popularność, mogła szerzyć swoje poglądy feministyczne – dodaje.

Nie wiem 16 proc.

Tak 8 proc.

100 80 Raczej tak 24 proc.

Nie 24 proc.

60 40 20 0

Raczej nie 28 proc.

Czy uważa Pan/Pani, że obraz feministki w mediach jest prawdziwy?

Feministka nie jest: Romantyczna ‑ 84 proc. Spokojna – 84 proc. Delikatna – 76 proc. Opiekuńcza – 72 proc. Przywiązana do rodziny – 70 proc.

Feministka jest: Wykształcona – 98 proc. Inteligentna – 90 proc. Wyzwolona – 88 proc. Ambitna – 84 proc. Pracowita – 84 proc.

Co mężczyźni myślą o feministkach? Romantyczna – 15 proc. Kobieca – 15 proc. Delikatna – 5 proc. Dziwna – 90 proc. Opiekuńcza – 5 proc. Wrażliwa ‑ 15 proc.

Sondaż przeprowadzony 19 października 2008 roku w jednej z dzielnic Warszawy na grupie 50 przypadkowych osób.

| 05 |


Pięć razy dziennie,

codziennie

Dobrze zbilansowane i regularnie spożywane posiłki to podstawa prawidłowego funkcjonowania organizmu. Podobne wagowo oraz kalorycznie porcje są najlepszą terapią chroniącą przed tyciem, problemami ze snem i zaparciami.

| Elżbieta Stryjek Jak wiadomo, przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Dlatego nawykiem powinno stać się poranne przygotowywanie posiłków na cały dzień i zabieranie ich ze sobą. Przy dobrych chęciach zajmuje to kilka minut. Nawet, jeśli nie ssie nas w żołądku, trzeba zjeść. To przyzwyczaja organizm do regularnego dopływu „paliwa”, więc nie ma powodów do gromadzenia zapasów „na wszelki wypadek”. Żaden posiłek nie może być przypadkowy. Powinien zawierać te same grupy składników – białka, węglowodany i warzywa. Posiłki należy zjadać w regularnych odstępach

reklama

czasu. Powinien być on nie krótszy niż 3 godziny i nie dłuższy niż 6 godzin. Szczególnie zdradliwe jest podjadanie między posiłkami. Każde nadprogramowe 500 kalorii dziennie daje po roku dodatkowe 5 kg. Śniadanie to podstawa. Największy błąd to wypicie małej czarnej zamiast zjedzenia posiłku. Poranny posiłek to świetna okazja do wypicia mleka, maślanki, jogurtu lub kefiru, najlepiej bez cukru. Optymalnie zaś naturalnych nabiałów, które zawierają tylko zdrowe bakterie np. acidofilne. O regularnym spożywaniu nabiału szczególnie powinny pamiętać kobiety. Czas przed menopauzą jest okresem gromadzenia w kośćcu cen-

dziennikarstwo | Świeży plan nego wapnia, który potem uchroni przed osteoporozą. Jeśli kanapki, to koniecznie na ciemnym pieczywie. Na wierzch chudy dodatek białkowy w postaci białego sera, wędliny drobiowej, wołowej lub cielęcej, ryby, mięsa lub jajka. Na szczycie zdrowej piramidy układamy „coś zielonego”. Miłośnikom oryginalnych smaków polecamy kiełki. Drugie śniadanie zjadane pomiędzy 10.00 a 11.00. Istotna jest wartość energetyczna, bo to jedynie lekka przekąska. Przykładowa kompozycja: gotowany ciemny ryż, gotowany kurczak i ananas lub brokuły. Można też kupować gotowe sałatki warzywne, ale bez dodatku majonezu czy zawiesistych sosów. Obiad jest głównym posiłkiem dnia. Od czasu do czasu można zamienić kolejność kolacji i obiadu, tak, by ten drugi był zjadany wieczorem. Jednak stałe odwrócenie kolejności może skutkować złym funkcjonowaniem układu trawiennego. Ziemniaki? Tak! Są odżywcze, a zjadane małych ilościach i bez tłuszczu nie tuczą. Zamiennie można jeść ryż, kaszę czy makaron z nieprzetworzonego białka roślinnego. Zapewni prawidłową perystaltykę jelit i usunie z krwi nadmiar złego cholesterolu. Mięso najlepiej ugotować na parze lub w wywarze warzywnym. Należy unikać potraw smażonych w głębokim oleju i z dużą ilością soli. Warzywa można kupić w postaci gotowej sałatki lub mrożonki. Ważne, by skrapiać je tłuszczem, co

Czerwone mięso, masło UŻYWAĆ OSZCZĘDNIE

Biały ryż, biały chleb, ziemniaki, makaron, słodkości

Multiwitamina dla większości

Alkohol w umiarkowanych ilościach (chyba, że nie wskazany)

Nabiał albo Ca 1-2 razy dziennie Ryby, drób, jajka, 0-2 razy dziennie Orzechy, r. strączkowe 1-3 razy dziennie Warzywa w większości Produkty pełnoziarniste większość posiłków

Owoce 2-3 razy dziennie Tłuszcze roślinne m.in. oliwa z oliwek, olej rzepakowy

Codzienne ćwiczenia i kontrola wagi

PIRAMIDA ZDROWEGO ŻYWIENIA zapewni przyswajanie witamin A, D, E i K. Lepiej, żeby był to olej roślinny (np. oliwa z oliwek) niż śmietana, zawierająca tłuszcze, które powodują miażdżycę. Oleje dozujemy rozsądnie. Zarówno ich nadmiar jak i brak ma szkodliwy wpływ na organizm. Podwieczorek to świetny czas na owoce. Żywieniowcy zalecają zjadanie ok. pół kilograma warzyw i owoców dziennie. Producenci owocowo-warzywnych przecierów w kartonikach wyszli naprzeciw oczekiwaniom zabieganych konsumentów, którzy nie mają czasu na odwiedzanie barów ze świeżymi sokami. Każda kompozycja 500 ml to kopalnia makro- i mikroelementów. Nic jednak nie zwalnia z jedzenia owoców. Szczególnie polecane są

jabłka. Nie dość, że w sezonie tanie, to zawierają bardzo dużo błonnika. Oczywiście tuż pod skórką, dlatego lepiej ich nie obierać. Kolacja powinna być zjadana pomiędzy 18.00 a 20.00. Im później, tym gorzej dla żołądka, który nie jest w stanie prawidłowo strawić wszystkich składników i przekazać ich dalej. Wszystko doprawiajmy dużą ilością przypraw. Nie tylko tych z torebki, ale również tych prosto z doniczki, które dają aromat i przy okazji pięknie wygladają w mieszkaniu.

Patronat merytoryczny:

fot. Manu / Whip Magazine

Zdrowym być | dziennikarstwo Droga zawodowa przyszłego dziennikarza nie jest usłana różami. Nie każdy będzie prowadzić główne wydanie programu informacyjnego albo publikować na pierwszej stronie ogólnopolskiego dziennika. O tym, jak odnaleźć się w medialnym gąszczu opowiedziała Zuza Błasiak, początkująca dziennikarka. | Joanna Maria Sawicka Nie można pisać o czymś, czego się „nie czuje”, dlatego według Zuzy dziennikarstwo bez zaangażowania nie istnieje. Sama znalazła swoją pasję w sportach motocyklowych – najpierw w motocrossie, a później we freestyle motocrossie (fmx), o którym pisze od dwóch lat.

Złapać bakcyla

Zuzanna złapała bakcyla nieoczekiwanie, w czasie pierwszej polskiej edycji freestylowych zawodów Night of the Jumps, rozegranych w 2006 r. w katowickim Spodku. Zuza pojawiła się na nich jako tłumacz symultaniczny jednego z zawodników. – Wtedy poczułam się jak w domu – przyznaje Zuzanna. Motocyklowy bakcyl powoli rósł. Po raz kolejny dał o sobie znać wiosną zeszłego roku. Zuza i jej koleżanka zostawiły w czasie Wielkanocy rodziny i pojechały na zawody

off-road – głównie o motocrossie, enduro i freestyle’u. Codziennie publikowała dwa krótkie teksty.

Przebić się

Żeby zaistnieć w środowisku, trzeba stać się jego częścią. – Pojawiasz się na pierwszych zawodach – przechodzisz bez echa. Jesteś na kolejnych, dalej nic. Dopiero po następnych ktoś z zawodników zaczyna cię kojarzyć. Wtedy łatwiej jest z kimś porozmawiać, bo wiedzą, że rzeczywiście interesujesz się tym sportem i masz o nim jakiekolwiek pojęcie – mówi Zuza. – Trzeba wiedzieć, z kim nawiązać rozmowę. Czasem wystarczy poprosić o spray na komary, żeby przełamać lody. Prywatnie można się dowiedzieć o wiele więcej niż na konferencji prasowej – stwierdza Zuzia. Przyznaje, że dziewczyna ma trudniejsze zadanie, bo z góry oceniana jest jako mniej kompetentna niż mężczyźni. – To chyba przez to, że wiele kobiet pisze o freestyle’u tylko z tego względu, że dostały takie polecenie. Nie znają tematu i pytają zawodnika, ile ma lat albo o jego ulubiony trik – mówi Zuzanna. – Wolę pytać o to, co się dzieje w ich głowie, tydzień przed

Zuza na Freestylech w Zurichu, wrzesień 2007 roku

Z miłości do motocykli do Austrii. Dziewczyny planowały połączyć przyjemne z pożytecznym i wysłać próbki swoich tekstów do kilku redakcji. Propozycję współpracy przyjęła tylko jedna – portal motocrossowy. – Napisałam relację z zawodów Night of the Jumps w Graz, na kolanie, przed wyjściem na uczelnię. Spodobało im się to, co napisałam. To było motywujące, stworzyłam więc kolejny tekst, tym razem z Country Cross w Lublinie. Pisałam go jeszcze z kurzem w zębach. Byli zachwyceni, bo... moje teksty miały przecinki i nie trzeba ich było na nowo redagować – wspomina z uśmiechem Zuza. Na kolejnych zawodach poznała przyszłego pracodawcę i tak została redaktorem portalu internetowego. Pisała o motocyklowych sportach

zawodami, już na starcie albo na mecie. Nie, jakiej słucha muzyki albo jaki ma wzorek na bieliźnie, bo to można sobie znaleźć w Internecie – wyjaśnia.

Poznać zawodnika

Nie lubi robić wywiadów z zawodnikami, bo przyznaje, że po włączeniu dyktafonu sportowcy mówią o wiele mniej niż na spotkaniu przy kawie. Wielu z nich zna prywatnie, często więc korzysta z nawiązanych wcześniej znajomości, bo łatwiej w ten sposób zdobyć świeżego newsa, który zainteresuje czytelników portalu internetowego. Tym sposobem Zuza dowiedziała się m.in. o wypadku Tadeusza Taddy’ego Błażusiaka (wicemistrz świata enduro, zawodnik fabrycznego teamu KTM – przyp. red.). Wiadomość dotarła do niej w kilku smsach, które wysłał jej brat zawodnika, bo Taddy czekał wtedy na operację w szpitalu w USA.

Raz na wozie, raz na dworcu

Najwięcej przyjemności sprawiają Zuzi wyjazdy na zawody, bo podróże są jej drugą życiową pasją. – Pojechałyśmy na zawody Night of the Jumps do Graz, w Austrii. Jeszcze w Polsce zamówiłyśmy sobie hotel. Przyjechałyśmy na miejsce, zostawiłyśmy rzeczy i idziemy. Obeszłyśmy całe miasto i nie mogłyśmy znaleźć dzielnicy, w której miały być rozgrywane zawody. Pytałyśmy o drogę, ale wszyscy tylko patrzyli na nas z politowaniem. W końcu ktoś nam wytłumaczył, że to wcale nie jest dzielnica, tylko miejscowość niedaleko Graz, do której nie dojeżdżają żadne autobusy, pociągi czy tramwaje. Próbowałyśmy złapać stopa, ale zostało nam bardzo mało czasu. Koleżanka w geście rozpaczy ostatni raz machnęła kciukiem, bo byłyśmy przekonane, że już i tak nie zdążymy dotrzeć na miejsce. Nagle zatrzymał się jakiś samochód. W środku siedziało trzech Rosjan.

Wsiadłyśmy, ale po minucie auto się zatrzymało, a kierowca zaczął wyciągać coś z bagażnika. Już widziałam te nagłówki w gazetach: „Dwie Polki zamordowane zagranicą”. A Rosjanin po prostu przyniósł suszone rybki i coś do picia – opowiada Zuza. Miłość do motocykli i poczucie dziennikarskiej misji zaprowadziło młodą redaktorkę już w niejedno dziwne miejsce. Spała z menelami na dworcu w Pradze, w Madrycie nie miała pieniędzy na jedzenie, jechała cztery dni różnymi środkami transportu, żeby spędzić kilkanaście godzin na zawodach. Mówi, że warto, bo liczy się tylko jedno ‑ stanąć na arenie, na szczycie największej hopy (wzniesienie, na którym odbijają się motocykle – przyp. red.) i poczuć energię ośmiu tysięcy ludzi, którzy dopingują zawodnika. Wszystko inne jest nieważne...

reklama

Szkolenie:

Redakcja tekstów prasowych i naukowych

23-25 stycznia 2009 roku

www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl | 06 |

| 07 |


Puls redakcji / Playboy | dziennikarstwo

dziennikarstwo | Puls redakcji / Cosmopolitan „Jak go zdobyć, jedząc banana?”, „Na pierwsze spotkanie weź matę do jogi, wydasz się tajemnicza”, „Jeśli chcesz rozstać się z chłopakiem, ziewaj podczas stosunku”, „24 godziny z życia penisa”. To tylko niektóre, z całej gamy barwnych porad, których udziela Cosmopolitan. | Marcin Kasprzak, Julian Tomala

Redakcja, do której przychodzą listy w kształcie kurpiowskich wycinanek i której dziennikarze od pięknych kobiet słyszą „myślałam, że już do mnie nie zadzwonicie”. Tego, jak robić Playboya od Polaków będą się uczyć Litwini, którzy przygotowują swoją edycję. | Joanna Sawicka, Elżbieta Stryjek Część piętra w nowoczesnym budynku przy Wilczej, w pobliżu centrum miasta, zajmuje redakcja, która tworzy polską edycję znanego na całym świecie Playboya. Od pierwszych chwil wyczuwa się tam przyjazną atmosferę. Na ścianach wiszą antyramy z okładkami polskiej edycji pisma i wycinki ciekawszych artykułów. Ku zaskoczeniu wielu, po redakcji wcale nie biegają półnagie kobiety… Kto jednak myśli, że jest nudno i przykładnie, ten się grubo myli.

Play (boys & girls)

Choć pismo jest reklamowane jako „męski punkt widzenia”, tworzą je także kobiety. Dziennikarze Playboya to zespół profesjonalistów. Zanim trafili do redakcji, pracowali w innych mediach. Niektórzy wciąż łączą pracę w piśmie z innymi zajęciami, m.in. Rafał Jemielita, który jest jurorem w programie Turbo Ring w TVN Turbo. Dziennikarze nie opowiadają sprośnych dowcipów, nie są przepełnieni żądzą podziwiania biustów modelek. Pewnie rozczaruje to wielu czytelników, którzy skrycie marzyli o pracy w redakcji i podczas sesji fotograficznych. Redaktorzy

| 08 |

Świerszczyk z górnej półki a może nagość z klasą? nie biorą udziału z sesjach, ich praca to pisanie artykułów, standardowe dziennikarstwo. Są fanami jazdy na rowerze. Wspólnie wychodzą na obiady do pobliskich restauracji. Czasem organizują spotkania po pracy. Wszystko to sprzyja integracji. Playboy stara się nie przyjmować stażystów, głównie ze względu na specyfikę pisma, które wymaga od autorów wąskiej specjalizacji i dobrej znajomości poruszanych tematów. – Takiemu studentowi trzeba znaleźć coś na siłę, a po dwóch, trzech dniach i tak zaczyna się nudzić – wyjaśnia asystentka redaktora naczelnego, Monika Kucel. Oczywiście zdarzały się również odstępstwa od tej reguły. Kiedyś do redakcji przyjechał uczeń klasy menedżerskiej jednego z poznańskich liceów, który w tej sposób zamierzał odrobić niekonwencjonalną pracę domową. – Dokładnie wiem, a co mu chodziło. Żeby klasa skowyczała ze śmiechu – mówi Marcin Meller.

„Pokaż cycka”

Oczywiście pozyskiwanie gwiazd do sesji odbywa się dużo subtelniej, niż zaprezentował to niedawno Kuba Wojewódzki w swoim show na antenie TVN. Nierzadko negocjacje trwają nawet kilka lat, bo kobieta zmienia zdanie albo nie potrafi się zdecydować. – Czasem w grę wchodzą wątki osobiste. Najpierw gwiazda odmawia. Potem np. bierze rozwód, dlatego zgadza się na sesję, żeby się pokazać w mediach – opowiada naczelny Playboya. Propozycję udziału w sesji składa się dyskretnie – przez agenta albo wspólnych znajomych, nigdy wprost. Zdarza się również, że gwiazdy wręcz czekają na nawiązanie współpracy. – Już myślałam, k***, że nigdy do mnie nie zadzwonicie – powiedziała Doda po odebraniu telefonu od Playboya. Marcin Meller nie pojawia się na sesjach, bo nie widzi takiej potrzeby. – Byłem może kilka razy, kiedy bałem się, że będą jakieś nieporozumienia z modelką – wyjaśnia.

Co roku redakcja ogłasza też konkurs „Fotoerotica”, kierowany do amatorów, zajmujących się fotografią erotyczną. W tym roku nadesłane fotografie wypełniły trzy kartony. O wysokim poziomie prac świadczy fakt, że wiele z nich ukazuje się w zagranicznych edycjach pisma, wydawanych na całym świecie.

Dziennikarze Playboya nie opowiadają sprośnych dowcipów i nie są przepełnieni żądzą podziwiania biustów modelek Nagość w Playboyu najbardziej przemawia do więźniów, którzy listownie proszą o przesłanie im egzemplarza pisma do zakładu karnego. Z zasady redakcja jest nieczuła na takie prośby. – Raz dostaliśmy list w kształcie kurpiowskiej wycinanki. Gość się napracował, to dostał trzy numery – wspomina redaktor Marcin Klimkowski.

Wolność Tomku w polskim domku

Polski Playboy od amerykańskiego pierwowzoru przejął tylko logo i tytuł. Cała reszta zależy już tylko od wizji zespołu redakcyjnego. Polskie pomysły najwyraźniej trafiają w międzynarodowe gusta, bo nasze wydanie otrzymało już kilka nagród, corocznie przyznawanych najlepszej światowej edycji Playboya.

Swobodny jest nie tylko dobór materiałów – od tłumaczeń wywiadów z amerykańskiego wydania aż po teksty stałych współpracowników z Ameryki Łacińskiej czy Anglii – ale również codzienna praca w redakcji. – Nie ma cerbera nadzorującego kolejne kroki dziennikarza. A najbardziej zagadkowe jest to, że w efekcie powstaje bardzo dobre pismo. Nikt nie wie, jak to się dzieje, ale tak właśnie wygląda nasza praca – przyznaje z uśmiechem Monika Kucel, asystentka Mellera. Mimo pozornego rozprężenia istnieją „terminy nieprzekraczalne”. Połowa zawartości numeru trafia do drukarni na dwa tygodnie przed drukiem. Reszta cztery dni później. Oczywiście zawsze pozostaje jeden słaby punkt – wstępniak. – To jakiś koszmar! Druk jest o 12.00, a ja o 11.00 zastanawiam się, co napisać – mówi Meller. Polską redakcję uznano za wzorcową, dlatego do Warszawy na „kurs przygotowawczy” przyjechała delegacja z Wilna, która jesienią zacznie wydawać litewską edycję Playboya. Współpraca między edycjami pozwala zdobyć wiele ciekawych materiałów. Polski Playboy chętnie wymienia się zdjęciami z innymi, ale najchętniej z Rosją, Ukrainą, Niemcami. – Polska, rosyjska i niemiecka edycja są do siebie bardzo podobne, wszystkie nastawione są na lifestyle. Wydanie brazylijskie przepojone jest seksem dla napalonych dwudziestolatków. Z kolei Francja to coś między Vogue’m a pismem gejowskim – mówi Marcin Meller. Która z nich jest najlepsza? – Oczywiście, że polska – mówi z uśmiechem redaktor naczelny. Jakieś zmiany w najbliższej przyszłości? – Na pewno layout, zamówiliśmy nowe czcionki, będą zmiany w układzie rubryk, ale to dopiero na wiosnę – dodaje Marcin Meller.

Niepozorny biurowiec, labirynt korytarzy i niezliczona ilość klatek schodowych. Osiem tytułów w jednym miejscu – od Pani domu i Oliwii po Playboya czy Shape’a. To właśnie w tym miejscu powstaje miesięcznik Cosmopolitan (nakład: 178 tys. egzemplarzy) – wiodący magazyn dla aktywnych seksualnie kobiet. Polska wersja amerykańskiego magazynu powstała w 1997 roku. Już pierwszy numer zaszokował część społeczeństwa słowem orgazm na okładce. Początkowo przejmowano młodzieżowe czytelniczki np. Bravo Girl, uwodząc je dorosłym spojrzeniem na sprawy seksu. Niemniej jednak intymne treści przekazywano wówczas powściągliwiej. W ciągu 11 lat zaszła w piśmie ogromna zmiana. Dzisiaj gazeta bezpardonowo opowiada o nawet najbardziej prywatnych kwestiach. Nie boi się udzielania bezpośrednich odpowiedzi na najbardziej krępujące pytania. – Gazeta się zmieniła, ponieważ zmieniły się Polki i otoczenie – podkreśla Dorota Lubańska, wicenaczelna, z wykształcenia psycholog. Dlatego niegdyś o seksie oralnym opowiadano w kategoriach „czy”, a dzisiaj rozmawia się o nim w kategoriach „jak”. Jednak Cosmo to nie tylko seks. To także ukazywanie relacji międzyludzkich, psychologia, miłość, kariera, uroda, zdrowie, gwiazdy, odrobina kultury i oczywiście moda. Redakcja nie wygląda wprawdzie jak w filmie Diabeł ubiera się u Prady, a redaktor naczelna z pewnością nie gardzi podwładnymi, jak robiła to bohaterka filmu. Łączy je z pewnością klasa i styl, który oddziałuje na charakter całej gazety. – Warszawska siedziba nie jest taka jak nowojorska, lecz nasza redakcyjna garderoba skromna nie jest – dodaje z dumą Hanna Wolska. Dział mody to zresztą połączenie reklam z wizją artystyczną Justyny Moraczewskiej, jednej z najlepszych stylistek w Polsce.

Każda ma swoje ciacho – Nie jest to regułą. Naszą gazetę czytają też dziewczyny młodsze. Sama daję Cosmopolitan mojej 13-letniej siostrzenicy – śmieje się Lubańska. Fenomenem gazety jest to, że trafia do rąk bardzo wielu różnych odbiorców. – Dziewczyna Cosmo nie ma wieku. Dostałam kiedyś list od sześćdziesięcioletniej czytelniczki, która ubolewała nad tym, że nie było tej gazety w Polsce, gdy miała 30 lat, bo z pewnością jej życie erotyczne byłoby wówczas bujniejsze. Cosmopolitan tak naprawdę jest gazetą, którą czytać może każda kobieta, która jest przebojowa, świadoma własnych wyborów, otwarta na świat i wyznaje zasadę, będącą dewizą czasopisma, czyli „dystans do siebie i całego świata”. Czytelniczki łączy także to, że mają odwagę spełniać swoje marzenia i dążyć do celu. Nie poddają się, tylko wyciągają wnioski. Chcą czuć się spełnione w życiu zawodowym i prywatnym, także w sypialni – dodaje naczelna.

I facet skorzysta

W redakcji pracuje jeden mężczyzna, który odpowiada za przeprowadzanie sesji fotograficznych. Gazeta jednak ma stałych współpracowników, którzy redagują dział „męskie sprawki”. Ponadto z redakcją współpracuje także Michał Figurski, zajmujący się recenzjami muzycznymi. – Gazetę czytają także geje. Wielokrotnie któryś z moich kolegów prosił mnie o kalendarze z mężczyznami bez koszulek – podkreśla Lubańska. Cosmopolitan po dokładnej analizie jest gazetą, która daje korzyści zarówno kobiecie, jak i mężczyźnie. To na nim czytelniczka testuje nowo poznane triki łóżkowe. – Jeśli kobieta czyta naszą gazetę i jest szczęśliwa, to także jej partner powinien zostać usatysfakcjonowany – dodaje redaktor naczelna polskiej wersji miesięcznika.

Fun, Fearless, Female

Oczywiście nie wszystkie treści powinny być traktowane serio. Cosmopolitan adresuje je do inteligentnych czytelniczek, którym sta-

ra się zaprezentować pewien zakres możliwości, uruchomić fantazję, a przy okazji być pewnego rodzaju rozrywką. – Czytelniczka powinna odbierać niektóre nasze rady z dozą humoru. Podczas czytania każdego numeru powinna się także dobrze bawić. Gazeta ani jej nie poucza, ani niczego nie nakazuje. Po prostu rozbudza ochotę, by testować życie. My oferujemy metody jego smakowania, a sama powinna wybrać, które zastosuje – mówi Hanna Wolska. – Staramy się prezentować cały wachlarz możliwości aktywności seksualnej w różnym stopniu zaawansowania. Czytelniczka wie, że

Naszą gazetę czytają też młodsze dziewczyny. Sama daję Cosmopolitan mojej 13-letniej siostrzenicy – śmieje się Dorota Lubańska, wicenaczelna, z wykształcenia psycholog. niektóre akrobacje łóżkowe, które proponuje Cosmo, należy traktować jako propozycję na przyszłość albo żart, a nie obowiązek – podsumowuje Lubańska. Tak więc rady „trzymaj majtki w lodówce” wytrawne czytelniczki nie zastosują.

Cosmozałoga

Mimo że gazeta adresowana jest głównie do niezamężnych kobiet (słowo „mąż” zastępowane jest najczęściej uniwersalnym słowem „partner”), to w redakcji ze stanem cywilnym bywa różnie – ok. 50

proc. kobiet to mężatki. Naczelna także ma swojego partnera, lecz obrączki na palcu nie posiada. Z uśmiechem na ustach tłumaczy: – Mój partner nie czyta Cosmopolitan, czasami tylko przekartkuje, nie zagłębiając się dokładnie w jego treść. Na pytanie, czy jest on „ciachem” z całą pewnością i uśmiechem na twarzy odpowiada twierdząco. Słowo „ciacho/ciastko/ciasteczko” jest jednym z ulubionych słów redaktorek. – Dla mnie ciachem jest facet dobrze zbudowany, atrakcyjny fizycznie. W definicji tego słowa jego wnętrze i osobowość mają marginalne znaczenie – tłumaczy Lubańska. Naczelna dodaje, że każda kobieta ma własną definicję „ciacha”. – Dla 60-latki ciachem będzie zupełnie kto inny niż dla uczennicy gimnazjum, bo i 12-latki sięgają po nasze pismo. W redakcji pracują różne panie, w przedziale wiekowym 25-39 lat. Staramy się także angażować w pracę stażystki, głównie studentki, które wprowadzą do naszego pisma świeżość. Realia się zmieniają, podobnie jak oczekiwania czytelniczek wobec naszej gazety – twierdzi pierwsza dama Cosmopolitan. – Co zabawne, z całej redakcji (jej stałych członków) żadna kobieta nie ma wykształcenia dziennikarskiego – śmieje się Dorota Lubańska, absolwentka psychologii. W żartach dodaje – kiedyś dział „seks” redagowała osoba, która nie była dziennikarką, ale seks był dla niej czymś w rodzaju hobby.

Co w przyszłości?

W gazecie pojawiały się liczne teksty typu „10 najlepszych pozycji pod choinką, w wannie, w lesie, samochodzie itp.”. Dokąd zmierza gazeta? Czy niedługo, z racji wyczerpania realnych miejsc zaczną powstawać artykuły typu „10 najlepszych pozycji w studni czy w konfesjonale?”. – Spokojnie, limit jest niewyczerpalny, my jeszcze dużo jesteśmy w stanie wymyślić – pointuje Dorota Lubańska. A „cosmogirls” z całą pewnością chętnie o tym przeczytają.

fot. Cosmopolitan

fo. Bartosz Zaborowski

fo. Bartosz Zaborowski

Playboy i Cosmopolitan to tylko pozornie przeciwstawne sobie tytuły. Tak naprawdę nie mogą bez siebie istnieć, bo przecież „Playboy kocha kobiety, a Cosmopolitan kocha mężczyzn” – jak podkreśla Hanna Wolska, od 6 lat redaktor naczelna kobiecego pisma. Wynika więc z tego, że redakcje te żyją w pewnej symbiozie, nie tylko dlatego, że ich siedziby znajdują się na jednym piętrze.

Dla każdej coś dobrego

Wydawać by się mogło, że czytelniczkami są tylko wielkomiejskie singielki. Mają dobrze płatną pracę, są atrakcyjne, pewne siebie, inteligentne, zasypiają obok przystojnych mężczyzn, którzy gwarantują im satysfakcjonujące życie erotyczne. Innym gronem odbiorców mogą być te kobiety, które dopiero do takiego życia aspirują. – Cosmopolitan spełnia także funkcję edukacyjną. Na pewno nie stara się wpędzić kobiety w kompleksy. Udowadnia jej na każdym kroku, że i ona może być cosmodziewczyną – tłumaczy wicenaczelna. Według statystyk targetem są kobiety (80 proc. czytelników) w przedziale wiekowym 18-31 lat, z wykształceniem średnim lub wyższym.

| 09 |


Kolumna Zygmunta | fotografia

fotografia | Kalendarz Pirelli

publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny

| Andrzej Zygmuntowicz Ciało zawsze fascynowało. Od zarania dziejów pojawiało się ono w najrozmaitszych wyobrażeniach – od smukłych postaci, uwijających się między zwierzyną na ścianach skalnych grot, przez pękatą i malutką Wenus z Willendorfu, po kuszącą Wenus, wychodzącą z muszli morskiej na obrazie Botticellego, pulchne trzy gracje z dzieła Rubensa i greckokształtną dziewczynę z dzbanem Ingresa. Te wyobrażenia były symbolicznymi obrazami ludzkiego ciała. Nigdy dosłownymi, choć czasem bardzo bliskimi temu, co prawdziwe. Mimo że do dzieł tych pozowali żywi ludzie, to artyści z dużą swobodą tworzyli własne wizje człowieczej cielesności, obudowując ją historycznymi i mitologicznymi atrybutami.

Charles Negre - Etude d’apres nature - nu allongÇ sur un lit dans l’atelier de l’artiste, 1850 r.

Jeanloup Sieff - reklama rajstop

Grzech i wstyd

Eadweard Muybridge - Descending stairs, 1885 Eugene Durieu - Nude from behind, VI 1854

Kuszenie ciałem

Kultura judeochrześcijańska, dominująca w cywilizacji stworzonej przez białego człowieka, napiętnowała ciało jako źródło grzechu. Ciało stało się powodem wstydu i należało je głęboko skrywać. Malarstwo mogło uciekać od rzeczywistości w świat skromnie odzianych bogiń i młodych mieszkanek bliskiej Azji czy Północnej Afryki, ukazywanych jako leniuchujące odaliski lub tancerki na dworze sułtana czy emira. Pojawienie się fotografii otworzyło nowy etap w tworzeniu wizerunków ludzkiego ciała. Malarz mógł fantazjować, wymyślając idealne ciała o nieskazitelnych proporcjach i pięknych obliczach, mógł też tu i ówdzie zasłonić intymną część listkiem, gałązką czy innym elementem, pasującym do wymyślonej sceny. Podobne zabiegi na fotografii od razu rzucały się w oczy przez swoją skrajną nienaturalność.

Ucieczka od realności

JBS mens underwear

Helmut Newton - Rue Aubriot, 1975

Katarzyna Kozyra - Więzy krwi

| 10 |

Keira Knightley, Scarlett Johansson & Tom Tord for Vanity Fair, Annie Leibovitz, 2006.

Niemal pełna identyczność tego, co na zdjęciu, z tym, co widzi ludzkie oko, stawała się kłopotem, gdy fotograf chciał przedstawić klasyczny temat sztuki, jakim od zawsze był akt. Fotografie od zarania atakowały oczy widza mnogością dokładnie ukazanych elementów. Nagle za sprawą precyzyjnego sposobu obrazowania ciało stało się widoczne ze swoimi prawdziwymi kształtami, proporcjami i najdrobniejszymi detalami. Stało się natarczywie realne, zupełnie pozbawione malarskich upiększeń i sztucznych okryć niektórych fragmentów. Nie od razu pogodzono się z takim przedstawianiem rzeczywistości. Fotografowie, widząc niechęć do swoich zbyt szczegółowych kadrów i obawiając się posądzeń o szerzenie pornografii (taka przygoda, nie bez powodu, przytrafiła się jednemu z pierwszych fotografów aktu, Augustowi Bellocowi), szybko zaczęli naśladować pomysły malarzy epoki akademizmu, czyli banalne do bólu gołe kobiety dźwigające dzbany lub leniuchujące na sofach i innych łożnicach. Gdy patrzy się na te zdjęcia, rzuca się w oczy ich nienaturalność, wtórność wizji i kiczowatość scenografii. Jedynie kilka zdjęć Charlesa Negre czy Eugenea Durieu można uznać za próbę wyrwania się z obowiązującego schematu. Najciekawsze z XIX-wiecznej produkcji fotograficznej wydają się szkice

Edgara Degasa i Thomasa Eakinsa, sporządzone przy użyciu aparatu fotograficznego, oraz sekwencyjne zapisy ruchu, robione dla potrzeb naukowych przez Eadwearda Muybridgea, wykorzystane później przez Marcela Duchampa jako inspiracja do słynnego obrazu Akt schodzący po schodach.

Fotografia niepodległa

Dopiero po drugiej wojnie światowej fotografia uniezależniła się od malarstwa i jego banalnych pomysłów. Prawdziwa rewolucja nastąpiła jednak dzięki hipisom, którzy na wielką skalę zaczęli popularyzować coś, co powinno być oczywistą naturalnością od zawsze, czyli radość z posiadania ciała. Nakazy religijne przestały dominować, a ludzie zauważyli, że ciało to nie tylko źródło grzechu, ale także szczęścia. Fotografia szybko wykorzystała reakcję społeczeństwa na wyzwolone z dogmatów ciało. I to nie tylko ta o artystycznym charakterze, lecz przede wszystkim ta związana ze współczesną reklamą. Cielesność stała się istotnym czynnikiem, przyciągającym wzrok widzów, i – niezależnie, czy chodzi o nakłanianie do zakupu stroju, kawy, batonika czy samochodu – wszędzie kusi nas powabne ciało.

W pogoni za ideałem

Dla tradycjonalistów ciało, szczególnie kobiece, powinno być uosobieniem ideału piękna. Ale czy w związku z tym powinniśmy zapomnieć, że ciało, dane nam raz na całe życie, przechodzi najrozmaitsze przeobrażenia, czasem dalekie od piękna. Te zmiany nie zawsze są źródłem naszej satysfakcji. Ciało niedoskonałe zostało wyrzucone poza nawias wizualnej poprawności. Współczesna kultura i na to znalazła rozwiązanie, zwane chirurgią estetyczną. Ciała o nieidealnej budowie da się wymodelować (zgodnie z panującymi aktualnie trendami) przy pomocy skalpela i rozmaitych preparatów, poprawiających kształty i proporcje. A jeśli i to nie zadziała, bo mimo wszystko wieku nie da się oszukać, pozostaje powrót do dawno wymyślonych zabiegów retuszerskich – odmłodzenia i odchudzenia w programach do cyfrowej obróbki obrazu. I tak gwiazda estrady, znana z obfitości ciała, wiekowo zbliżająca się do czasu emerytalnego, na okładce popularnego czasopisma wygląda, jakby dopiero co skończyła gimnazjum. Naraża się na śmieszność? Nie szkodzi, ma być młoda, piękna i zdrowa, bo tego wymaga dzisiejsza kultura popularna. Przydałaby się kolejna rewolucja „dzieci kwiatów”, byśmy naprawdę uwierzyli, że ciało, niezależnie od momentu jego podróży w czasie, powinno być przez nas zaakceptowane takim, jakie jest. Wtedy mniej będzie stresów i załamań nerwowych tych, którzy we własnych ciałach czują się niekomfortowo. Szczęśliwie w sztuce współczesnej, często odnoszącej się realnych sytuacji społecznych, ciała bywają znacznie bardziej prawdziwe. Sztuka nie zajmuje się dziś pięknem idealnym i wymyślonym, a skupia się na zobrazowaniu piękna istnienia w każdej możliwej postaci, ucząc nas tolerancji dla innego i akceptacji dla siebie.

P ‑ piękny, I ‑ intrygujący, R ‑ jak rewolucyjny, E ‑ elitarny, L&L jak luksusowy oraz legendarny, I ‑ i niewątpliwie najbardziej znany kalendarz na świecie. Jednym słowem ‑ Pirelli.

Kalendarz dla Lennona

| Iwona Pawlak Rok 1964, Majorka. Na jasnopomarańczowym tle widać twarz blondynki o prostym nosie i nieco zbyt wydatnych ustach. Jej podbródek oparty jest o nagie, oświetlone słońcem ramię, oczy podkreślone ciemną kreską patrzą gdzieś w bok. Ten prosty portret w słonecznym odcieniu pochodzi z pierwszego wydania kalendarza Pirelli. Nic specjalnego, a jednak legenda. Dariusz Cierpiak, częstochowski fotograf, komentuje to tak: co fotografia może zawdzięczać firmie Pirelli? Myślę, że należałoby zapytać wręcz odwrotnie: co firma Pirelli zawdzięcza dobrej fotografii? Wiele, chociaż ta dziedzina ma się dobrze i bez nich. Nie zmienia to faktu, że sam kalendarz stał się swego rodzaju tradycją. Zresztą, wielu fotografików marzy wręcz o tym, by ich prace znalazły się na jego kartach.

Dziewczyny i opony

O tym, że reklama jest dźwignią handlu wiemy wszyscy. Ale o tym, że najlepszą reklamą opon będą fotografie pięknych kobiet, wiedziała tylko firma Pirelli. Pierwsze wydanie kalendarza było dziełem Harry’ego Peciotti, byłego dyrektora artystycznego grupy The Doors, grafika i fotoreportera znanego z dokumentacji wojny w Wietnamie. Od początku firma postawiła na elitarność – był to prezent dla gwiazd show biznesu i ulubionych klientów. Pierwsze egzemplarze wręczono książętom Filipowi i Karolowi, oraz premierom Wielkiej Brytanii – Edwardowi Heathowi oraz Haroldowi Wilsonowi. W 1971 roku nawet John Lennon osobiście odwiedził centralę Pirelli w Londynie, by odebrać kalendarze dla słynnej czwórki. Co można było w nim znaleźć? Głównie artystyczne akty, do tego trochę fotografii glamour, a z czasem zaczęły pojawiać się i bardziej innowacyjne pomysły. W wydaniu Painted erotism z 1986 umieszczono zdjęcia, na których pomalowane ciała modelek stawały się fragmentami obrazów. Ciekawe są także lata 1989-90, czyli znaki zodiaku i igrzyska olimpijskie. W pierwszym przypadku każdy miesiąc to pokazanie innego znaku: dziewczynabaran trzyma rogi, strzelec łuk, a modelka z anielskimi skrzydłami to panna. W stylizacji olimpijskiej kobiety przypominają amazonki. Owinięte na biodrach chustą ze wzorem bieżnika rywalizują w skokach, rzucie oszczepem i biegach. Niewątpliwie godnym uwagi jest także kalendarz na rok 2008, kiedy to Patric Demarchelier bez grama erotyzmu przedstawił piękno Dalekiego Wschodu. Orientalnie ubrane modelki zamieniły się w subtelne gejsze, nadając niezwykłego uroku starofrancuskim ulicom Szanghaju. Lista fotograficznych sław, które podpisały się pod kalendarzem, to takie nazwiska, jak: Harri Peccinotti, Herb Ritts, Peter Lindbergh, Bruce Weber, Nick Knight i wielu innych. Do zdjęć pozowały najpiękniejsze i najsławniejsze kobiety świata, między innymi Kate Moss, Naomi Campbell, Cindy Crawford i Monica

M&M Hanging on Elephant Bellucci. Kalendarze powstawały nieomal na całym świecie – na Majorce, w Londynie, Maroku, Tunezji, Paryżu i na wyspach Bahama. W tym roku Peter Beard pojechał do Bostwany, by na tle afrykańskiej sawanny sfotografować między innymi polską modelkę, Małgorzatę Belę. Jest to pierwsza Polka, której zdjęcie ukaże się w tym kalendarzu. Sesja odbyła się na początku maja, a oficjalna premiera kalendarza dwudziestego listopada w Berlinie. Przesłanie, jakie niesie ze sobą to wydanie brzmi: ratujmy piękno dzikiej Afryki. Firma postanowiła zwrócić uwagę światowej opinii publicznej na problem niszczenia i nadmiernej eksploatacji zasobów naturalnych Czarnego Kontynentu. Szlachetne, owszem, ale czy skuteczne?

Koniec giganta?

Mówi się, że najpierw powstał kalendarz Pirelli, a dopiero później nadeszła rewolucja seksualna. Zaczęło się od zdjęć – jak na nasze czasy – niewinnych (pierwsze zdjęcie odsłoniętych piersi to rok 1971). Z czasem pojawiały się coraz to odważniejsze fotografie, między innymi zdjęcie Natalii Vodianowej z kociakiem na wysokości podbrzusza albo Jacka Krauszera z Hedi Klum, kiedy zostali wystylizowani na nastolatków jedzących lody. Jednak teraz Pirelli wzbudza coraz to mniej kontrowersji. ‑ Ten kalendarz to żywa legenda, teraz już niestety niesamowicie skomercjalizowana. Nie ma w nim, jak kiedyś, zdjęć zmieniających oblicze fotografii, zostało „nic szczególnego” – mówi Piotr Wdówka, fotograf specjalizujący się w artystycznych aktach ‑ osobiście wolę kalendarz Lavazza…

Isabeli with Elephant

Rianna & Lara

| 11 |


Zapisz to, Kisch! | dziennikarstwo

dziennikarstwo | Zapisz to, Kisch! nie zdrowego rozsądku. Chyba jakoś równolegle znalazłem książeczkę Oza Na ziemi Izraela. Postanowiłem wyruszyć jej śladem. Okazała się doskonałym przewodnikiem. Chyba nie jest zbyt znana. Prawie nikt w Polsce jej nie czytał, bo wyszła w znikomym nakładzie. A powinna być pozycją podręcznikową – można się z niej wspaniale uczyć warsztatu reportera pod każdym względem, zarówno pisarskim, jak i zbierania materiału. Poza tym jest fantastycznym przykładem pisania o własnym kraju, własnym narodzie, własnych sprawach kompletnie bez taryfy ulgowej. I to jest najczystszy przejaw patriotyzmu – on kocha ten kraj nie dla zalet, ale mimo jego wad. Zakłada, że z historii dziedziczymy nie tylko jasne strony, ale też kanty, długi, świństwa, trupa w szafie i o nich także można mówić. U nas w Polsce nie ma takiego pisarstwa. Izrael to chyba niełatwy kraj do opisywania. Jak pan się przygotowywał przed wyjazdem? Za pierwszym razem w ogóle. Byłem jedynie osobą towarzyszącą. Ale wtedy poznałem mnóstwo ważnych osób – począwszy od wdowy po Rabinie, przez Shimona Peresa, Baraka i wielu, wielu innych. Z jednym zastrzeżeniem – z lewej strony, bo z prawej nikt z nami nie rozmawiał. Wtedy też miałem okazję rozmawiać z kilkoma izraelskimi Arabami – ludźmi etnicznie arabskiej narodowości, ale mających izraelskie paszporty oraz z jednym wysoko postawionym Palestyńczykiem. To były moje pierwsze kontakty.

Pan Bóg lubi,

gdy ludzie rozmawiają Siadam, gadam, zapamiętuję i zapisuję tylko to, co warte – Paweł Smoleński opowiada, jak, pisząc o Izraelu, stosował reporterską metodę Amosa Oza. – I to się świetnie sprawdza.

| 12 |

| Z Pawłem Smoleńskim rozmawia Agnieszka Wójcińska, fot. Jan Brykczyński

Zazwyczaj pytam moich rozmówców o konkretny reportaż. Z panem też chciałam porozmawiać o jednym z tekstów ze zbioru Izrael już nie frunie, ale właściwie trudno mi było zdecydować, o którym. Ta książka najlepiej gra jako całość, bo pokazuje wielość perspektyw, bez których trudno ten kraj zrozumieć. To szczególny kraj. Ma wielkość dużej męskiej chustki do nosa i nie ma tam nic – ani ropy, ani innych cennych złóż. Mieszka tam zaledwie kilka milionów ludzi, a nie ma dnia, żeby nie było o nim notki w największych gazetach na świecie. Dlaczego? Dlatego, że zderzają się tam dwa fundamentalizmy religijne? Czy też dlatego, że cywilizacja Wschodu spotyka się tam z cywilizacją Zachodu? A może jest to miejsce szczególne z powodów, których nikt nie umie wytłumaczyć. Gdy zacząłem pisać o Izraelu, publikowałem pojedyncze teksty w Gazecie Wyborczej. Po-

tem okazało się, że one składają się w jakąś całość, której części wzajemnie się dopełniają. Nie ma właściwie w książce postawy, która się dubluje. Nawet, kiedy moi rozmówcy mówili o swoim krytycznym stosunku do Izraela, a tak się złożyło, że większość tak właśnie była do niego nastawiona, ich krytycyzm wynikał z zupełnie różnych przyczyn. Dla jednych ten kraj jest za miękki, dla innych za twardy, dla jednych za bardzo religijny, dla drugich za bardzo świecki, dla jednych za bardzo podzielony, dla innych za bardzo zjednoczony. Ile razy był pan w Izraelu? Nie tak dużo, cztery czy pięć. Znakomita większość tekstów w książce Izrael już nie frunie pochodzi z wizyty w 2005 roku. Ale są też kawałki napisane dwa, trzy lata wcześniej. Jeden czy dwa to quasi-reportaże przerobione z rozmów. Np. Edgar – moje warszawska rozmowa z Keretem [Edgar Keret – pisarz izraelski

– przyp. red.], i Arie – rozmowa z izraelskim reżyserem Folmanem, też zrobiona w Warszawie i poszerzona o część z Izraela. A skąd się w panu wziął ten Izrael? Z książki Amosa Oza, do której wielokrotnie pan nawiązuje w swojej? Zaczęło się od pierwszej wizyty w tym kraju. Pojechałem z moim szefem Adamem Michnikiem na konferencję poświęconą pamięci zabitego premiera Icchaka Rabina. To musiał być 1999 rok – właśnie odchodził Bibi Netanyahu i nadchodziła epoka Ehuda Baraka. Samolot odlatywał bardzo późno, więc siedzieliśmy na kompletnie pustym lotnisku i Michnik zapytał: Byłeś w Izraelu? Nie? To ja ci zazdroszczę, bo przeżyjesz zachwyt. I miał rację. To jest absolutnie cudowny i niezwykły kraj. Jeśli oczywiście przyjeżdża się tam bez uprzedzeń, nie ma się wdrukowanego w głowę, po której stronie człowiek ma być etnicznie czy religijnie. Trzeba być po stro-

Ale bohaterowie pana książki to przede wszystkim zwykli ludzie. Jak pan do nich docierał? Oczywiście nie zaczepiałem ludzi na ulicy. Wiedziałem, z kim idę gadać danego dnia. Wymyśliłem sobie na przykład, że chcę pisać o syndromie jerozolimskim, więc szukałem psychiatry. Okazało się, że moja znajoma ma przyjaciółkę – psychiatrę. Potem szukałem człowieka, który odszedł od religii i mój kumpel wskazał mi swego sąsiada Izraela. To był łańcuszek. Ale to tak właśnie działa. Jak nie zna pani języka, to chodzi pani od przyjaciela do przyjaciela. W Polsce można pisać reportaż, śledząc wiadomości w lokalnej prasie. Kupuje pani Dziennik Bałtycki albo Głos Chojnic i widzi tam historie, których nigdzie indziej pani nie zobaczy, bo one nie trafiają na pierwsze strony gazet centralnych. Korzysta pan z takich metod? A skąd bym wiedział, co się gdzie dzieje? Weźmy taką historię, na którą kiedyś trafiłem. W jakiejś nadmorskiej miejscowości zmieniono herb. Była w nim syrenka, która miała miseczkę A, a zmieniono jej biust na 85D, czyli dostała cyców jak Dolly Parton. Jakiś czas potem usłyszałem w Wiadomościach, że tym razem na Śląsku też zmieniono herb – było w nim dwóch mężczyzn trzymających się za ręce, to ich rozdzielono. Wystarczy złożyć te dwie historie i to pokaże wszystko, jakieś pokłady idiotyzmu, które są w naszym kraju – przekonanie, że miasteczko można promować przez gołe cyce jak gładź szpachlową, a jak dwóch facetów trzyma się za rękę, to jest to niechybnie promocja homoseksualizmu. Toż to jest bardziej egzotyczne niż busz, banany i małpy. A niech pani spojrzy, jak Mariusz Szczygieł opisuje Czechy. Przecież to wszystko, o czym on pisze, nie miało się prawa nigdzie zdarzyć, a się zdarzyło. Trzeba mieć ucho i oczy otwarte na egzotykę, która jest wszędzie. To znaczy egzotykę, która znaczy ni mniej, ni więcej tylko, że coś jest różne od nas samych. Dlatego młodym reporterom radziłbym, żeby najpierw jechali szukać tematów do Tłuszcza, a nie do jakichś odległych miejsc.

Wracając do Izraela. Mówi pan, że do bohaterów docierał przez łańcuszek znajomych. A nie miał pan problemów, żeby namówić ich, by zaczęli opowiadać? Absolutnie. W książce Oza Na ziemi Izraela jest napisane, jak to należy robić. Trzeba siadać i gadać. I pamiętać to, co wejdzie w głowę. A potem to, co jest godne zapamiętania, zapisać. I tyle. Rozmów, które przeprowadziłem, były setki. To był bardzo intensywny pobyt, ale z drugiej strony te dni były takie, jak w codziennym życiu. Przecież na co dzień też pani wstaje, wychodzi, z jednym rozmawia dłużej, z innym krócej, coś zapamięta, a czegoś nie. Potem można to próbować ułożyć. Okazało się, że metoda zalecana przez Oza i skopiowana przeze mnie jest bardzo skuteczna. Moi bohaterowie, którzy po wydaniu książki czytali te teksty, mówili: Jak ci się udało? To jestem ja.

Nigdy nie nagrywam. Notuję, ale później. Staram się tego nie robić na oczach bohaterów, bo notes, choć bardziej intymny niż magnetofon, też peszy. Nie nagrywał pan, mimo że te rozmowy były prowadzone w obcym języku? Nigdy nie nagrywam. Notuję, ale później. Staram się tego nie robić na oczach bohaterów, bo notes, choć bardziej intymny niż magnetofon, też peszy. Tylko niektóre z tych rozmów były po polsku. Inne po angielsku albo po rosyjsku. To rzeczywiście pewne utrudnienie, ale ma też swoje zalety. Jeśli człowiek rozmawia w języku, który dobrze zna, ale nie jest to jego własny język, a chce opowiedzieć coś najważniejszego, to pojawia się komunikat bardzo prosty, skoncentrowany na tym, co najistotniejsze. Może brakować słów, ale człowiek nie rozmienia się na dygresje, półtony, didaskalia. Tam jest istota rzeczy. Moim zdaniem to bardzo często pomaga. Bo jeśli ma pani bohatera, który chce coś powiedzieć, to nie ma szansy uciec w język, żeby się zasłonić. Albo mówi, albo nie. A jak mówi, to mówi wszystko, bo nie ma tej czapki niewidki. Żydzi i Palestyńczycy chcieli z panem rozmawiać równie chętnie? N i e m a k ł o p ot u z r o z m ow ą z kimś z innego kręgu kulturowego i o innym wyznaniu pod warunkiem, że nie mówi się mu, że jest prosty, tępy i żyje w średniowieczu. Równie dobrze można by się zastanawiać, czy ktoś nie ma problemu, rozmawiając z Aborygenką czy zakonnicą. Zresztą Palestyńczycy we współpracy z dziennikarzami chętnie pokażą i opowiedzą wszystko, oczywiście na swój sposób. Do pewnego stopnia bardzo ułatwiają pracę. Trzeba też pamiętać, że są

społeczeństwem, które na tle innych arabskich narodów jest najbardziej wykształcone i najbardziej świeckie. Fundamentalny islam rozlewa się w Gazie, ale ci ludzie się przed tym też bronią. Gorzej bywa z Izraelczykami. Wydaje mi się, że to kompletnie irracjonalne. I prawdopodobnie niewielu przyzna się otwarcie do tego, co w głębi duszy myśli mnóstwo osób: Wszystko jedno, co zrobię, co powiem. Pokłady antysemityzmu są tak wielkie, że i tak będzie na mnie. Więc nawet nie chce mi się rozmawiać. Bo zawsze winny był Żyd. Nie ma po co się starać, bo cały świat nas nienawidzi. Ale pisze pan na przykład, że profesor Szalom Lindenbaum, Żyd, sam się do pana zgłosił, żeby opowiedzieć o swojej wizji wszechobecnego na świecie antysemityzmu. Chciał przekazać swoje widzenie Izraela i opowiedzieć, jak świat nie rozumie, dlaczego Izrael taki właśnie jest – twardy, niezłomny, walczący o każdy guzik. On jest moją kopią człowieka, którego w swojej książce sportretował Oz, a który był dość przerażającym izraelskim nacjonalistą. Bo tacy ludzie też tam są. Najśmieszniejsze jest to, że myślałem, że pan Lindenbaum obrazi się na mnie po tym reportażu. Gadaliśmy parę godzin, a mnie resztki włosów stawały na głowie, tak przerażające było dla mnie to, o czym opowiadał. Mówiłem mu, że kompletnie się z nim nie zgadzam, że to herezje. A on argumentował, że ma rację i potem był zachwycony tekstem. Wreszcie trafił mu się facet, który jego słowami opowiedział to, co on myśli o świecie. Nie dodałem mu ani słowa, nie przekłamałem nic z tego, co mówił. Zresztą myślę, że to uniwersalna metoda, która sprawdza się także w Polsce. Dowolna brednia, jaką pani zacytuje ‑ pod warunkiem, że będzie zacytowana dosłownie lub w sposób oddający myślenie danego delikwenta ‑ powoduje, że jest on zadowolony. A nie obawiał się pan mówić mu, że myśli zupełnie inaczej? Mam wrażenie, że to coś, czego początkujący dziennikarze boją się jak ognia. Zawsze tak robię, jeśli nie zgadzam się z tym, co mówi bohater. Oczywiście ryzykuję tym, że mnie spuści ze schodów. Ale to się nigdy nie stało. Wydaje mi się, że jeśli pani mówi swemu rozmówcy bez agresji, że się myli, to reakcją nie jest zrzucenie ze schodów, tylko przytoczenie argumentów na własną rację. Moim zdaniem Pan Bóg cieszy się, gdy ludzie rozmawiają ze sobą, a prawdziwa rozmowa nawiązuje się właśnie w ten sposób. Fakt, że kwestionuję czyjeś zdanie, oznacza tylko tyle, że się z nim nie zgadzam. Nie oznacza, że on jest durniem, bo ja się nie stawiam na pozycji mędrca. Pamięta pani Saida, Palestyńczyka ze Starego Miasta w Jerozolimie, którego opisuję. Ilekroć tam jestem, zawsze idę do jego sklepu. I zawsze pijemy herbatę, a on opowiada mi rzeczy, które brzmią dla mnie jak brednie i na koniec dodaje: A ty i tak w to wszystko nie wierzysz i uważasz, że jestem dureń. A to ty jesteś dureń. I kolejnym razem, gdy mnie widzi, zaprasza mnie znów na rozmowę. W Polsce też się pan nie boi rozmawiać w ten sposób z różnymi osobami, które są głęboko przekonane o swojej racji? Jak byłem o wiele, wiele młodszy to myślałem, że jak ktoś mówi rzeczy, a którymi się nie zgadzam, to jest to idiotyzm. Próbowałem tych ludzi, którzy w moim przekonaniu mówili idiotyzmy, przedstawić jako idiotów. Teraz myślę, że warto pokazać, że oni są po prostu innym kolorem.

Mam wrażenie, że niektórzy dziennikarze podpuszczają tego typu bohaterów, by potem zrobić z nich idiotów. To jest niestety wszechobecna dziennikarska choroba. Bierze się na warsztat kogoś, kto troszkę się boi tego dziennikarza z Warszawy, chciałby zaistnieć, pokazać wnuczce tekst o sobie i tak się go wypuszcza. Szczególnie jeśli on chce coś gwałtownie powiedzieć. Wtedy można się dopuścić największego świństwa, podpuszczania go, żeby powiedział jeszcze coś i jeszcze. A wszystko po to, żeby mieć hit. A może to prostu kwestia smaku. Można zrobić z kogoś osła, ale to znaczy, że się go nie chce zrozumieć. A jak pani go nie chce zrozumieć, to siłą rzeczy ogranicza sobie możliwość percepcji tego, co na zewnątrz, poza pani widzeniem świata, wrażliwością. To może lepiej nie rozmawiać. A nie jest tak, że pułapka kryje się też po drugiej stronie – czy możemy utracić obiektywizm w pokazywaniu bohatera, który bardzo nam imponuje, podziwiamy go? Nie wiem czy jest taka pułapka. Jeżeli idzie o informację, to oczywiście istnieje obiektywna informacja. Ale obiektywnego reportażu nie ma. Wszystko idzie przez pani myśli, uczucia, stan ducha. Jeśli ma pani chandrę, to pani nie lubi bohaterów, a jak ma pani dobry humor – lubi ich pani. A czasami trafia się po prostu na ludzi, których się chce pokazać, bo wydają nam się tak wspaniali. Napisałem kiedyś tekst o Ludwice i Henryku Wujcach, i ktoś mi może powiedzieć, że to pełna apologetyka. Ale ja nie widzę w nich słabego punktu, zgadzam się z nimi od początku do końca. Moim zdaniem są jednymi z najbardziej uczciwych, przyzwoitych i fajnych ludzi, jakich mi było dane poznać. To co ja mogę zrobić w takiej sytuacji? Na siłę doszukiwać się w nich słabych stron? Tak nie wolno robić.

Paweł Smoleński (ur.1959) – reporter, publicysta. Za PRL-u współpracował z pismami drugiego obiegu, a od 1989 r. jest dziennikarzem Gazety Wyborczej. Swoje reportaże publikował też w paryskiej Kulturze. Autor książek Pokolenie kryzysu, Gazeta Wyborcza – lustro demokracji, Salon patriotów, Pochówek dla rezuna (za którą dostał Nagrodę Pojednania Polsko-Ukraińskiego), Irak. Piekło w raju (z której teksty uhonorowano Nagrodą Kurta Schorka) oraz Izrael już nie frunie. Warszawiak.

Co czyta i jakich autorów ceni Paweł Smoleński: „Kapustę” (Ryszarda Kapuścińskiego, przyp. red.) – za wszystko, czego mnie nauczył, co napisał i co mi powiedział; Johna le Care’a ‑ za kryminały, które są sztuką portretowania ludzkiego umysłu; Raymonda Chandlera ‑ za klimat lat 30. w USA; Amosa Oza ‑ za wszystko, cudny język i możliwość rozmowy face to face; Salmana Rushdiego ‑ za to samo plus umiejętność spojrzenia na człowieka innej kultury; Warłama Szałamowa ‑ za opisy zniewolenia i dzielności; Adama Mickiewicza – geniusz; Norwida – podobnie; Pawlikowską-Jasnorzewską ‑ za delikatność; Herberta, Szymborską, Miłosza ‑ cała trójka ‑ bo tak (jak ktoś od czasu do czasu nie przeczyta wiersza, niech nie pisze, nie tylko wierszy; zresztą ‑ niech wiersze piszą ci, co mają to od Boga); Lidkę Ostałowską ‑ bo to najlepsza polska reporterka, co znaczy, że najlepsza na świecie.

| 13 |


CSR | Case-study

Afisz

Świadomy wybór

Coca Cola Company w 2007 roku, jako jedna z pierwszych firm w Europie zaczęła stosować system znakowania produktów, który został opracowany przez Europejską Konfederację Przemysłu Żywności i Napojów (CIAA), zwany GDA (Guideline Daily Amount, czyli Dzienne Wskazane Spożycie). System informuje konsumentów o zawartości poszczególnych składników odżywczych w produkcie.

BOŻYSZCZE KOBIET | Neil Simon | reż.: Cezary Morawski

| Paweł Łysakiewicz

Znakomita komedia jednego z czołowych współczesnych dramaturgów amerykańskich, od lat bawiącego i wzruszającego publiczność Stanów Zjednoczonych i Europy. Barney niedawno skończył 45 lat. Ma udaną rodzinę, opinię „przyzwoitego człowieka” i dochodową restaurację. Jego życie wydaje mu się jednak nudne, wypełnione tylko obowiązkami męża, ojca i biznesmena. Brakuje w nim szaleństwa, spontaniczności, dreszczu prawdziwych emocji i ryzyka. Decyduje się więc na zerwanie z dotychczasowym stylem życia i postanawia zorganizować schadzki z trzema przypadkowo spotkanymi kobietami... Występują: Piotr Gąsowski, Hanna Śleszyńska, Anna Dereszowska, Anna Deka

Wprowadzenie systemu oznaczeń produktów GDA jest elementem prowadzonej przez firmę strategii „Forma na przyszłość”. Jednym z jej 4 filarów jest umożliwianie konsumentom świadomego wyboru. System polega na umieszczaniu na etykietach produktów informacji o zawartości kalorii i poszczególnych składników odżywczych w danych produkcie. Głównymi zaletami GDA są łatwość w odbiorze i zrozumiałość, wynikające z zastosowania oznaczeń graficznych, informujących,

Spektakle: 21, 22, 23 stycznia godz. 19.00 Kasa biletowa: poniedziałek – sobota 10 – 18, niedziela 12 – 18; tel. 022 628 50 93 • 022 696 84 61 Rezerwacja biletów: poniedziałek – piątek 9 – 16; tel. 022 628 06 74 • 022 696 17 53 • 022 626 16 03 oraz bilety@teatrsyrena.pl Sprzedaż w Internecie: www.ticketonline.pl • www.ebilet.pl • www.eventim.pl • www.teatralium.pl Informacje o teatrze: www.teatrsyrena.pl • www.zoltytelefon.pl

PEER GYNT. Szkice z dramatu Henryka Ibsena Przedstawienia w dniach: 13,14,16 grudnia o 19:00 Reżyseria: Paweł Miśkiewicz | Dramaturgia: Dorota Sajewska | Scenografia: Barbara Hanicka Muzyka: Anna Zaradny | Ruch sceniczny: Jacek Owczarek Obsada: PEER GYNT - Krzysztof Bauman, Mariusz Benoit (gościnnie), Krzysztof Dracz, Adam Ferency, Marcin Troński SOLWEJGA - Anna Nehrebecka INGRYDA - Jolanta Olszewska / Urszula Kiebzak (gościnnie) W ZIELENI - Katarzyna Figura MATKA - Barbara Krafftówna (gościnnie) MAŁPY/TROLLE - Wojciech Łaba, Wiktor Malinowski, Agnieszka Muczyń, Piotr Nowakowski, Szymon Osiński, Marcin Połoniewicz, Andrzej Słomiński, Krzysztof Skolimowski, Błażej Szychowski, Piotr Świtalski

| 14 |

ile procent dziennego zapotrzebowania dostarczają składniki zawarte w produkcie, przy diecie na poziomie 2000 kcal dziennie, która została przyjęta dla przeciętnej zdrowej dorosłej osoby.

Co to jest GDA?

GDA to system znakowania żywności informacjami o procentowym Wskazanym Dziennym Spożyciu. Jest to łatwy i zrozumiały sposób dotarcia do informacji żywieniowej, która niezbędna jest w układaniu zbilansowanej diety. Proste i dobrze widoczne symbole graficzne z przodu i z tyłu opakowania pokazują rodzaj oraz ilości podstawowych

Dane dotyczące substancji odżywczych w oparciu o ich zalecane dzienne spożycie (GDA) znajdują się obecnie zarówno z przodu, jak i z tyłu większości opakowań. Przód – informacja o kaloriach i ich udziale w zalecanym dziennym spożyciu dla dorosłego człowieka widoczna „na pierwszy rzut oka”. Tył – panel informacyjny na temat poszczególnych składników odżywczych, czyli „Wielka 5”: kalorie, cukier, tłuszcze, kwasy tłuszczowe nasycone oraz sód lub „Wielka 8” w przypadku napoju izotonicznego Powerade i napoju energetycznego Burn powiększona o węglowodany, białko i błonnik. Na każdej etykiecie znajduje się informacja dla konsumentów o tym, ile substancji odżywczych zawiera jedna porcja napoju. Za porcję uważa się 250 ml. Wyjątkiem są szklane butelki 200 ml oraz opakowania 330 ml, które same w sobie uznawane są za porcje jednorazowe.

składników odżywczych zawartych w danej porcji produktu. GDA oznacza wskazówki dotyczące ilości pięciu składników odżywczych (kalorie, cukier, tłuszcz, nasycony tłuszcz i sól), jaką możemy spożywać w ciągu dnia tak, aby łatwiej było nam utrzymać zdrowy styl życia. Ilości te przeliczone są na procentowy udział w codziennej diecie zdrowego dorosłego człowieka, utrzymanej na poziomie 2000 kcal.

Program edukacyjny

Wdrażanie systemu GDA w Polsce odbywa się w ramach działalności Polskiej Federacji Producentów Żywności (www.pfpz.pl). Coca-

cola uważa, że wraz z innymi firmami, które podjęły tę inicjatywę, pomoże konsumentom w dokonywaniu jeszcze bardziej świadomego wyboru produktów, będących elementem ich codziennej diety. 21 października br. PFPŻ wraz z Federacją Konsumentów uruchomiła pod patronatem Głównego Inspektoratu Sanitarnego program edukacyjny skierowany do konsumentów. W ramach programu edukacyjnego „Wybieraj z GDA” przeprowadzane są działania, które mają na celu zwrócenie uwagi konsumentów na nowy system znakowania żywności. Umożliwi to wykorzystanie użytecznych pod względem żywieniowym informacji umieszczonych na opakowaniach produktów żywnościowych, jak i zastosowanie ich w komponowaniu codziennej diety. Pozwoli to konsumentom na szybkie i świadome wybory żywieniowe podczas codziennych zakupów. Do programu przystąpiło już około 400 firm spożywczych działających w Polsce. W pierwszej fazie projekt ma dotrzeć do ok. 6 mln konsumentów poprzez komunikację za pośrednictwem specjalnie zaprojektowanych kart i ulotek informacyj-

nych dystrybuowanych w trzech sieciach wielkopowierzchniowych (Tesco, Biedronka, Real) oraz poprzez informacje w mediach.

Kalkulator GDA

Dodatkowo specjalnie dla konsumentów przygotowano obszerny portal internetowy (www.gdainfo.pl), zawierający kompendium wiedzy dotyczącej znakowania GDA oraz roli zbilansowanej diety i aktywności fizycznej w zachowaniu dobrego stanu zdrowia. Na stronie stworzonej przez Polską Federację Producentów Żywności konsumenci znajdą niezbędne informacje dotyczące systemu znakowania żywności. Program w kompleksowy sposób informuje o zaletach umieszczania informacji dot. GDA na produktach żywnościowych. Oprócz praktycznych danych przydatnym narzędziem jest kalkulator wartości odżywczej. Dzięki niemu można stworzyć indywidualną, zbilansowaną dietę oraz dowiedzieć się, jakie składniki powinny być ograniczone lub wyeliminowane z naszego jadłospisu.

W poprzednim numerze “PDF-u” opisaliśmy kampanię Funduszu Kropli Beskidu „Każda kropla wody z Beskidu to nasze dziedzictwo – szanujmy je wspólnie”. Firmy Coca-Cola HBC Polska Sp. z o.o. oraz Coca-Cola Poland Services Sp. z o.o. otrzymały statuetkę “Złoty spinacz 2008” dla najlepszej kampanii CSR w konkursie “Złote spinacze”, organizowanym przez Polski Związek Public Relations.

| 15 |


To PRoste / Case-study | PR

PR | PR na świecie / Event

O kobietach mówi się nieustannie. O kobietach konsumentkach, o kobietach matkach, o kobietach robiących karierę w należącym do mężczyzn świecie biznesu. Ale co wiemy o tym, jak się z nimi komunikować? Bo czym w odbiorze reklamy właściwie kierują się kobiety? Dyskusja na temat stereotypów dotyczących płci toczy się od kilkudziesięciu lat. Żyjemy w dobie społeczeństwa postfeministycznego i wydaje się, że wszystko na temat ról kobiet i mężczyzn zostało już powiedziane. Także dlatego, że w naszym zabieganym życiu role uważane za tradycyjnie przypisane konkretnym płciom bardzo się wymieszały i przestały być oczywiste. Czy zatem uzasadnienie mają pytania o to, czy kobiety i mężczyźni w reklamie, filmie, sztuce muszą być przedstawiani tak tradycyjnie i stereotypowo? Rozmawiając o reklamie, która wymaga przekazu jasnego, prostego i czytelnego, trzeba chyba jednak przyznać, że posługiwanie się stereotypami działa czasem także pozytywnie. Reklama przede wszystkim sprzedaje. Z drugiej strony musi wpisywać się w pewien sposób myślenia, w światopogląd odbiorcy. Inaczej nie będzie przez niego odbierana jako prawdziwa, pasująca do tego świata, a tym samym nie będzie skuteczna. A jaki jest ten nasz światopogląd? Wszelkie znaki na niebie i ziemi, z wypowiedziami badanych co roku Polaków włącznie, wskazują na to, że nie chcemy rewolucji w naszym tradycyjnie postrzeganym życiu. Chcemy, żeby „mama” gotowała w kuchni pyszną zupę, a „tata” przychodził z pracy, całował ją na dzień dobry, a następnie zachwycał się jej kulinarnym dziełem sztuki. Chcemy, żeby „rodzice” chodzili z dziećmi na karuzelę, gdzie, jeżeli rozboli ich głowa, wezmą szybko działającą tabletkę. I chcemy, żeby nasi przystojni „narzeczeni” oglądali się za nami z uznaniem, kiedy ogolimy nogi niezwykle łagodną maszynką lub użyjemy najnowszego, pielęgnującego żelu pod prysznic. Komunikacja korzyści, odwołująca się do tradycyjnych wartości, jest tu tak silna i wyraźna, że nie ma sensu z nią walczyć w imię, być może, wcale nie lepszej postfeministycznej przyszłości reklamy. Dzisiejsze media mają łatwo dostrzegalną specjalizację. Z roku na rok coraz głębszą. Wynika to oczywiście z konkurencyjności, ale również z rosnących wymagań czytelniczki. Z takiego myślenia zrodziły się tytuły poświęcone w całości zakupom, jak Avanti, zdrowiu i zdrowemu stylowi życia, czy modzie, jak np. Fashion. Oprócz tego większość tytułów

| 16 |

tzw. kobiecych jest mieszaniną wszystkich tych tematów, czyli skróconym przeglądem tego, czym interesują się, czy z czym stykają na co dzień kobiety. W tym przypadku segmentacja opiera się głównie na demografii – inne media trafiają do kobiet świetnie wykształconych, majętnych, zadowolonych, żyjących w dużych miastach, inne do mieszkanek małych miasteczek, z rodzinami, średnimi dochodami, pracujących w domu. Wbrew pozorom cała zawartość magazynów jest w obu przypadkach zbudowana tak samo. Znajdziemy w nich rubryki dotyczące mody, porady żywieniowe, informacje na temat kosmetyków, czy sekcje poświęcone stylom życia. Nawet jeżeli wszystko wiemy, nadal zdarza się, że dobrze skrojony „kobiecy komunikat” bywa odkrywaniem Ameryki. Jednocześnie, mimo że od wieków (lub przynajmniej od czasów pierwszego wydania Mężczyźni są z Marsa, a Kobiety są z Wenus) wiadomo, że kobiety i mężczyźni się od siebie różnią, to często, kiedy włączam telewizor i widzę nasze reklamy, uśmiecham się z niedowierzaniem.

na Krakowskim Przedmieściu

Powiedz jej o tym Realizacja kampanii | Magdalena Marzec

Problem

W odróżnieniu od innych krajów europejskich w Irlandii nie ma państwowego programu profilaktycznych badań raka szyjki macicy. Badaniu można poddać się wyłącznie prywatnie, w efekcie czego Irlandia ma jeden z najwyższych wskaźników występowania raka szyjki macicy w Europie. Rocznie diagnozuje się tam około 209 nosicielek wirusa, a rak zabija 73 kobiety. Sanofi Pasteur MSD zlecił kampanię edukacyjną na temat raka szyjki macicy i jego związku z wirusem HPV, kierowaną zarówno do młodych kobiet jak i ich matek. Celem kampanii Tell Her About It było informowanie kobiet o związku wirusa HPV z chorobą, ale bez szufladkowania go jako choroby przekazywanej wyłącznie drogą płciową. Zanim rozpoczęto kampanię Tell Her, Sanofi Pasteur MSD przeprowadziło badania wśród irlandzkich kobiet na temat ich wiedzy i rozumienia tego problemu. Główne wyniki badania wykazały, że tylko jeden procent badanych potrafiło powiązać wirusa HPV z rakiem szyjki macicy. Z tej liczby, tylko 22 proc. wiedziało, że HPV powoduje raka szyjki macicy, a zaledwie co trzecia kobieta była świadoma tego, że wirusa można wykryć przez badanie wymazu z pochwy.

Na ambasadorkę kampanii wybrano prezenterkę telewizyjnych wiadomości, Sile Seoige, ikonę stylu w Irlandii. Nawiązano również współpracę z wiodącymi liderami opinii, wśród nich z The Well Woman Centre, profesorem Walterem Prendiville z Coombe Women’s Hospital i Tallaght Hospital w Dublinie, uznaną ginekolog dr Henriettą Campbell oraz All Ireland Cancer Foundation. W maju 2007 oficjalnie uruchomiono stronę internetową www. tellher.ie, na której zamieszczono quiz zachęcający do interaktywnego uczestnictwa w akcji. Informacje o niej wcześniej pojawiały się w mediach ogólnokrajowych.

Miesiąc później rozpoczęto Tydzień Profilaktyki Raka Szyjki Macicy pod hasłem Powiedz jej o tym. W kampanii użyto zdjęcia, na którym z Sile Seoige znalazło się 100 mężczyzn w koszulkach z napisem Ja bym jej powiedział. W znaczących centrach handlowych czterech największych miast w Irlandii rozstawiono stoiska, przy których pielęgniarki udzielały porad na temat raka szyjki macicy. Kobiety, które odwiedziły stoiska, wypełniały krótkie kwestionariusze, które dostarczały informacji na temat ich wiedzy o chorobie. Kolejnym etapem kampanii była sesja zdjęciowa Nie widzieć zła, nie słyszeć zła, nie mówić o złu (See No

Evil, Hear No Evil, Speak No Evil) z udziałem Sile Seoige. W młodzieżowych stacjach radiowych w całym kraju wyemitowano pięć promocyjnych programów Powiedz jej na antenie (Tell Her on the Air). Podczas audycji słuchacze mieli wysyłać „sekrety”, czyli wiadomości tekstowe, których treść miała uczulić ich znajomych lub rodzinę na problem raka szyjki macicy i HPV. Zwycięzcy konkursu otrzymywali najnowszy model telefonu. W październiku i listopadzie 2007 w wielu magazynach kobiecych, m. in. IMAGE, TV Now, RTE Guide, Sky Magazine, U Magazine i Slainte, pojawiły się dwa artykuły sponsorowane na temat związku HPV z rakiem szyjki macicy, skierowane do obu grup docelowych. W listopadzie zatrudniono również firmę marketingową Brand Ignite do organizacji Blue Jacking (wymiany danych z różnymi urządzeniami wyposażonymi w Bluetooth) na Elektrycznym Pikniku – trzydniowym festiwalu muzycznym, który przyciągnął 30 tys. osób. Poprzez reklamy na stronach internetowych użytkownicy telefonów komórkowych dowiadywali się o możliwości ściągnięcia przy użyciu Bluetooth darmowych plików muzycznych ze strony tellher.ie. Ostatnim działaniem w ramach akcji było zorganizowanie w grudniu 2007 r. projekcji filmu Diabeł ubiera się u Prady, w których uczestniczyło 250 kobiet.

Jak wykazały badania przeprowadzone po zakończeniu akcji, obecnie prawie 80 proc. kobiet w Irlandii jest świadomych, że rak szyjki macicy jest chorobą powiązaną z rozwojem wirusa HPV.

Prace magisterskie za 8 zł!

Jeśli macie pytania, piszcie: anna.krol@eurorscg.pl

Patronat merytoryczny:

Zagadnienia estetycznego umeblowania warszawskich ulic oraz panowania nad wszędobylskimi reklamami to główne tematy konferencji Reklama w mieście, miasto w reklamie. | Paweł Łysakiewicz

K

luczowym elementem konferencji było odsłonięcie nowoczesnych mebli miejskich – kiosku oraz słupa reklamowego na Krakowskim Przedmieściu, gdzie goście i uczestnicy eventu dotarli wynajętym autobusem komunikacji miejskiej. Na miejscu czekał namiot oraz scena, na której przemawiały osoby odpowiedzialne za projekt. Zaprezentowane meble powstały według projektów Grzegorza Niwińskiego i Jerzego Porębskiego z Towarzystwa Projektowego, działającego na zlecenie Zarządu Terenów Publicznych. Za montaż po-

zostałych pięciu kiosków i siedmiu słupów jest odpowiedzialna firma AMS, która sfinansowała projekt w zamian za możliwość umieszczania na nich reklam. Pozostałe punkty programu konferencji skupiały się głównie na dyskusji o tym, w jaki sposób można zapanować nad reklamami w przestrzeni miejskiej. Swoje prezentacje pokazali przedstawiciele Barcelony oraz Wiednia – miast, w których problem reklam udało się już rozwiązać za pomocą przepisów regulujących to, jak i gdzie można je montować. Nie zabrakło również wystąpień, dzięki którym goście konferencji poznali tajniki poprawnej komunikacji

Licencjackie i dyplomowe również. Oprawy sztywne z napisem (do 300 kartek 80 gr).

Tani druk cyfrowy - kolor 1 zł!

www.verso.pl

Czynne cały tydzień! verso@verso.pl, tel. 022 635 91 74 Stare Miasto, ul. Freta 17 (róg Świętojerskiej)

społecznej, a także projektowania plakatów i organizowania kampanii outdoorowych. Konferencji towarzyszyły również różnorakie działania towarzyszące, takie, jak wystawy oraz przeprowadzone przez studentów oraz pracowników Uniwersytetu Warszawskiego seminarium, dotyczące reklamy, przestrzeni publicznej oraz wizerunku miasta. Konferencja odbyła się w dniach 20-21 listopada 2008 w warszawskim hotelu Radisson i była jednym z elementów programu bramy kraju, którego pomysłodawcą jest agencja AMS.

PR na świecie

Wysyp plastikowych

ludzików

Wyniki kampanii Monitoring i ocena

reklama

Anna Król Dyrektor działu komunikacji konsumenckiej Euro RSCG Sensors. Pracuje nad doktoratem na temat kobiecości w strategiach marketingowych.

fot. Bartosz Zaborowski

Przemeblowanie

Dubliński oddział agencji PR Fleischman-Hillard otrzymał w 2008 r. nagrodę IPRA w kategorii opieka zdrowotna. Jury doceniło agencję za to, że udało się jej dotrzeć do dwóch różnych grup docelowych – młodych kobiet i ich matek.

Polskie projekty na międzynarodowym konkursie fot. Bartosz Zaborowski

Reklama skrojona na kobietę

Sto tysięcy plastikowych ludzików nadających się do recyclingu zostało ustawionych pod pomnikiem Kopernika w Warszawie. | Paweł Łysakiewicz

L

udziki miały zachęcać do podpisania manifestu klimatycznego. Akcji, która jest częścią ogólnoeuropejskiej kampanii Podpis dla klimatu organizowanej przez koncern energetyczny Vattenfall. Jej celem jest zwrócenie uwagi na problem ocieplania klimatu. Pod koniec listopada pod pomnikiem Mikołaja Kopernika wśród tysięcy figurek ustawiono komputery, za pomocą których można było złożyć swój podpis na stronie internetowej akcji. Na bieżąco można było śledzić zwiększającą się liczbę podpisów zebranych pod manife-

stem i sprawdzić, w którym z krajów udało się zaangażować największą liczbę osób. Już prawie 180 tysięcy osób różnych narodowości podpisało się pod manifestem klimatycznym Vattenfall. A pod względem liczby złożonych podpisów na www. vattenfall.pl/podpisdlaklimatu prowadzi Polska. Manifest klimatyczny to trzy postulaty, których spełnienie ma przyczynić się do skutecznej walki ze zmianami klimatu. Brzmią one następująco: ustalenie globalnej ceny na emisję CO2, wsparcie dla nowych technologii przyjaznych klimatowi oraz wdrożenie przyjaznych klimatowi norm technicznych dla produktów.

Na międzynarodowej gali European Excellence Awards nagradzane są wybitne osiągnięcia firm działających w dziedzinie Public Relations. Na liście nominowanych znalazły się: Edelman Polska za kampanię na rzecz ekologicznych toreb Greenbag, agencja Feedback-Hill&Knowlton za Ogólnopolski Program dla Młodzieży Mam haka na raka, agencja Glaubicz Garwolińska Consultants za wsparcie buddyjskiej organizacji Agon Shu w przeprowadzeniu religijnej ceremonii w Jerozolimie, On Board PR za kampanię społeczną Kampania na rzecz pracowników ochrony dla NSZZ „Solidarność”, Partner of Promotion za akcję Warto kupować w Agito, Testa Communications za organizację Polskich Dni w Zell am See-Kaprun oraz United PR związany z wprowadzeniem na rynek Alior Banku.

Kryzys – szansa dla PR-u i Internetu

W czasach kryzysu coraz więcej przedsiębiorców zwiększa wydatki na działalność w sieci i zabiegi PR – wynika z badań przeprowadzonych przez agencję badawczą Shape the Future. Badanie pokazało, że ponad połowa ankietowanych przedstawicieli biznesu planuje zwiększyć nakłady na działalność PR w przyszłym roku.

Lwy PR-u

Podczas 56. edycji prestiżowego Międzynarodowego Festiwalu Reklamy w Cannes w 2009 roku pojawi się nowa kategoria – Public Relations. Lwy w nowej kategorii przyznawane będą przez jury pod przewodnictwem Lorda Bella, prezesa Chime Communications. Powiedział on, że dyrekcja festiwalu dostrzegła, że w marketingu pieniądze nie są inwestowane jedynie w reklamę, ale również w Public Relations, a także w inne powiązane z nim dziedziny. Nagrodzone zostanie kreatywne zarządzanie reputacją i budowanie zaufania między firmą i jej otoczeniem, a kolejne etapy kampanii zostaną wyróżnione za „Strategię”, „Kreatywność i Oryginalność” oraz „Efekty”.

PR na wzgórzach Golan

Mieszkańcy wzgórz Golan – spornego terenu między Izraelem a Syrią – rozpoczęli kampanię public relations ‑ informuje portal haeerz.com. Stało się to po tym, jak premier Izraela Ehmud Olmert ogłosił zamiar wznowienia rozmów pokojowych z Syrią, co może oznaczać ewakuację wzgórz Golan i wysiedlenie Izraelczyków. Na rzeczników prasowych wybrano 50 osób, aby jak najlepiej przygotować mieszkańców wzgórz Golan do obrony swoich racji i sprostać dużemu zainteresowaniu mediów.

Wizerunkowa porażka Miedwiediewa

Prezes agencji LEEF Group, Władimir Frolov, na łamach internetowego wydania The Moscow Times uznał ostatnie wystąpienie prezy-

denta Dimitrija Medwiediewa za wizerunkową porażkę. Wg niego zamiast uspokoić międzynarodową opinię publiczną Miedwiediew posłużył się groźbami i wyraził gotowość umieszczenia rakiet skierowanych na czeskie i polskie elementy tarczy antyrakietowej. Wydźwięk przemówienia był na tyle negatywny, że może ono skutkować znacznym utrudnieniem ocieplenia stosunków amerykańsko-rosyjskich.

Kenia wykorzystuje Obamę

Wg portalu timesonline.com premier Kenii Raila Odinga chce wykorzystać wybór Baracka Obamy na prezydenta do wypromowania swojego kraju. Premier chce m.in. ustanowić dzień wyborów w Stanach Zjednoczonych dniem wolnym od pracy w Kenii. Z Kenii pochodzi ojciec i babcia prezydenta Obamy, a także jego dalsi krewni.

PR na wzgórzach Golan

Mieszkańcy wzgórz Golan – spornego terenu między Izraelem a Syrią – rozpoczęli kampanię public relations ‑ informuje portal haeerz.com. Stało się to po tym, jak premier Izraela Ehmud Olmert ogłosił zamiar wznowienia rozmów pokojowych z Syrią, co może oznaczać ewakuację wzgórz Golan i wysiedlenie Izraelczyków. Na rzeczników prasowych wybrano 50 osób, aby jak najlepiej przygotować mieszkańców wzgórz Golan do obrony swoich racji i sprostać dużemu zainteresowaniu mediów.

opracowanie Magdalena Marzec

| 17 |


Okolice | fotografia

Piękne zdjęcie. Kto na nim jest? To 90-letnia Francuzka, którą odwiedzałam, podczas pobytu w Grenoble. Bardzo lubię ten portret, choć moja bohaterka przez długi czas nie chciała się zgodzić na zdjęcie... Mieszkała w dużym mieszkaniu pełnym różnych sprzętów. Przychodziłam do niej przez pół roku, na kilka godzin dziennie. Była zupełnie sama, miała tylko dwa koty. Pomagałam jej w domu, sprzątałam, robiłam zakupy, dotrzymywałam towarzystwa. W dzisiejszych czasach mówi się dużo o młodości, urodzie, a ludzie starsi są odstawieni na tor boczny, zapomniani, nikomu niepotrzebni.

| Iwona Pawlak Historia ślubnej fotografii rozpoczęła się w 1840 r., kiedy na materiale światłoczułym zarejestrowano wesele królowej Wiktorii i księcia Alberta. Było to zaledwie rok po opatentowaniu dagerotypu i czternaście lat po wykonaniu pierwszej trwałej fotografii przez Josepha

Najpierw ewolucja, teraz rewolucja

Co się stało, że w końcu zgodziła się pozować? Na początku mówiła, że jest stara i brzydka... Wracałam do tematu wiele razy. Któregoś dnia zobaczyłam ją w fotelu, w którym zwykle przesiadywała. Wspaniałe światło, to niesamowite spojrzenie... Zapytałam jeszcze raz, a ona wyraziła zgodę. Kiedy na nią patrzę, przypomina mi się moja babcia. Dlaczego wybrała Pani właśnie tę fotogtafię? Wielu osobom to zdjęcie się podoba. Jest tu spokój, pogoda, ciepło. W jej mieszkaniu, mimo że było mocno zaniedbane, była jakaś pozytywna energia. Kiedy zdjęcie powstało, byliśmy z mężęm zagranicą. Lada moment miało przyjść na świat nasze dziecko. Nie było koło nas najbliższej rodziny, szczególnie odczuwałam brak kobiet. Wtedy obecność tej staruszki działała na mnie kojąco. To jedyne zdjęcie tej kobiety? Nie, wykonałam kilka ujęć. Chciała ją pani uchwycić właśnie w tym fotelu, pośród książek? Tak. To było jej miejsce, jej ulubiony fotel. Poza tym nie chciałam ustawiać jej w sztuczny sposób. Taką formę portretów lubi pani najbardziej? Czasami trzeba robić zdjęcia studyjne, komercyjne, ilustrujące jakąś historię, portrety reklamowe czy portrety do wywiadów, ale ja najchętniej robię te niewystylizowane. Staram się podchodzić do każdego człowieka w sposób indywidualny, robić zdjęcia naturalne, oddające charakter osoby fotografowanej, niezmieniające go za bardzo. Takie jest moje minimum komfortu. To udaje się, kiedy o bohaterze wie się coś więcej. Trudno jest zrobić zdjęcie komuś, kogo się nie zna. Owszem, można nacisnąć migawkę, ale to nie odda charakteru osoby portretowanej. Nie znam nawyków, gestów, zachowań. Poznanie bohatera przed sfotografowaniem go to idealna sytuacja. Poznanie świata, w którym funkcjonuje, charakteru, gestów,

| 18 |

fot. Tomasz Jelski, www.tomekjelski.com

W prostocie jest magia

Skończyła się era portretu ślubnego, który będzie wisiał w ramce z Cepelii nad wezgłowiem łóżka. Do lamusa odeszły fotografie studyjne na tle sztucznych ptaszków, kwiatków i kolumienek. Teraz młoda para chce swoją sesją szokować

mimiki i osobowości. Jednak na to, żeby fotograf wyczuł daną osobę, potrzeba czasu. A z tym zwykle bywa różnie. Ma pani swoich mistrzów portretu? Richard Avedon. Nie szokował, jak np. Helmut Newton. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że robił zwyczajne portrety. W tej „prostocie” zawarta jest magia, niesamowita wnikliwość, talent wydobycia z człowieka prawdy. Ale może czasami ciekawiej jest właśnie szokować? Wszystko zależy od odbiorcy. Każdy ma inne potrzeby, inną wrażliwość. Najważniejsza jest możliwość wyboru. Dlatego zawsze będą różnorodni twórcy, proponujący swoje widzenie świata, ludzi.

366 – osobisty wybór z czasu 366 fotografii, 366 obrazów utrwalonych w przeciągu 366 dni. Jeden dzień to jeden wybór. To nie jest rozważanie nad upływającym czasem, przemijaniem. Jest to wybór z nadmiaru doznań, o które się ocieramy, wybór z chaosu, z wizualnego przesytu. To zapis bardzo indywidualny, skoncentrowany na przestrzeni prywatnej, detalu życia, emocjach i wizualnych zachwytach niż na dokumentacji wydarzeń społecznych, podróżach czy zachodzących zmianach. Smakowanie codzienności, z którą jesteśmy złączeni i nie zawsze ją dostrzegamy. Zobaczyć, nie tylko oglądać – to myśl przewodnia. Projekt był realizowany od 29 października 2007 do 28 października 2008 roku. Do wystawy dołączona jest ścieżka dźwiękowa. Autorem jest Musioł [Rh+]. Wystawa „366” jest częścią projektu ZOBACZ DOTKNIJ ZOSTAW, który przedstawi Formacja Żeńska w ramach Festiwalu Sztuki Niezależnej „Re-wizje” w dniach 10-12 grudnia 2008 w studYO.

Yola Zuchniewicz Pochodzi z Bolesławca Śląskiego (Dolny Śląsk). Absolwentka Wydziału Fotograficznego Akademii Sztuk Pięknych – FAMU w Pradze. Akt i portret należą do jej ulubionych tematów w fotografii. Publikowała w prasie, m.in. w tytułach: Twój Styl, Playboy, Pani, She, Przekrój, Zwierciadło, Press, Pozytyw. Jest członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików, autorką wystaw zbiorowych i indywidualnych w Finlandii, Szwecji, Francji, Rumunii, Polsce i na Węgrzech. Od 10 do 13 grudnia br. w Galerii studYO przy ul. Inżynierskiej 3/13 w Warszawie będzie można obejrzeć jej prace w cyklu „366” – osobisty wybór z czasu. www.yolafoto.pl

Nicéphore Niépce. Jednak do połowy wieku XIX młode pary nie pozowały do „formalnych” zdjęć ślubnych, a albumy stały się popularne dopiero po roku 1880. Fotografia kolorowa, która pojawiła się na początku XX wieku, była na tyle droga, że mogło pozwolić sobie na nią niewiele par. Stopniowo następował rozwój fotoreportaży ślubno-weselnych, zaś forma zdjęć ślubnych, którą znamy obecnie, ukształtowała się w latach siedemdziesiątych. Zmiany, jakie w fotografii ślubnej dokonały się w ostatnich latach, wynikają nie tylko z mody i trendów, ale przede wszystkim z rozwoju sprzętu fotograficznego. Aparaty stały się mniejsze i lżejsze, a fotograficy dzięki temu bardziej mobilni. Kolejnym przełomem było pojawienie się fotografii cyfrowej. Dzięki współpracy z programami graficznymi odkryto nieznane dotąd możliwości sterowania i korekty obrazu.

Ewolucje & rewolucje

We współczesnej fotografii ślubnej można wyróżnić dwa trendy: reportażowy (fotograf rejestruje wydarzenia z przygotowań, ślubu i wesela) i tradycyjny (młodzi decydują się na zdjęcia pozowane). Dzisiaj fotografowi wolno praktycznie wszystko. Bardzo popularne są zdjęcia detali, np. obrączek w różnych aranżacjach: w płatkach róż, na książce, czy w kieliszku od szampana. Młodzi wybierają coraz ciekawsze miejsca na sesje. Dominują parki, lasy i małe, pełne klimatu ulice, zamki, opuszczone fabryki, wiatraki i pociągi. A co, kiedy plener nie wystarcza? Zawsze można pobawić się w odgrywanie ról. Dzisiaj nie wystarczy być tylko panną młodą w białej sukni.

W internetowych galeriach można znaleźć zdjęcia pary młodej na motocyklach, w stylizacji kowbojskiej czy hipisowskiej. Są i fotografie bardziej ekscentryczne, np. takie, na których pan młody przebrany jest za wampira i czyha na delikatną szyję swojej żony. Niektóre pary pozują z rekwizytami. Bywało, że młodzi decydowali się na zdjęcie z wielkim karpiem na talerzu, albo łyżką.

USA ‑ koniec lukru

‑ Nie wiesz, co zrobić ze swoją suknią po ślubie? To proste – zniszcz ją i zafunduj sobie niepowtarzalną sesję zdjęciową w meksykańskiej dżungli. Takie podejście do fotografii ślubnej, zwane trash the dress (zniszcz swoją suknię) narodziło się w Stanach Zjednoczonych. Młode pary zaczęły poszukiwać zdjęć nietuzinkowych i niepowtarzalnych. Popularne stało się pozowanie w morzu (generalnie we wszystkich wodnych akwenach, wliczając fontanny), dżungli, jaskiniach, a nawet i w błocie! Trash the dress ma szanse stać się dominującym trendem także w polskiej fotografii. Coraz więcej nowożeńców gotowych jest zniszczyć swoje kreacje, byle wspomnienia ze ślubu utrwalić w jak najbardziej niekonwencjonalny sposób.

fot. Bartosz Zaborowski, www.bartekzaborowski.com

W zaniedbanym mieszkaniu tej starej kobiety znalazła spokój i ukojenie. Dzisiaj mówi, że to jedno z jej ulubionych zdjęć. Z Yolą Juchniewicz, autorką portretu, rozmawia Agnieszka Juskowiak

fotografia | Fotografia ślubna

Fotograficy ślubni utworzyli międzynarodowe stowarzyszenie WPJA (Wedding Photojurnalism Association). Najbardziej znaną postacią tego środowiska jest Jefa Ascought, pierwszy fotograf w Wielkiej Brytanii, który zaczął robić ślubne fotoreportaże. Na liście najlepszych ślubnych fotografów w 2007 r. znaleźli się m.in. Dennis Reggie, Joe Buissink czy Bambi Cantrell. W Polsce nikt takich rankingów nie prowadzi, jednak internauci wśród najciekawszych autorów ślubnych zdjęć wymieniają czterech fotografików: Adama Trzcionka, Annę Ciesielską, Anię i Marcina Łabędzkich.

| 19 |


Perły z lamusa: Eugène Atget | fotografia

fotografia | Perły z lamusa : Eugène Atget

cywilizacji. Za punkt honoru postanowiła sobie wypromowanie prac Atgeta, które były znane jedynie nielicznym odbiorcom. Wykupiła jego negatywy (około 1000 sztuk) i wyruszyła do Nowego Jorku w poszukiwaniu wydawcy fotografii paryskiego ilustratora. W 1930 roku dopięła swego i wydała album Atget, photographe de Paris, do którego fotografie sama wybrała. W Nowym Jorku odkryła swoją nową pasję – Nowy Jork. Zamknęła studio w Paryżu i wzięła się za fotografowanie miasta za oceanem.

Miasto-kameleon

Blossom Restaurant, 1935

Fotografka

w wielkim mieście Kim Wacław Rzewuski był dla Krakowa, a Eugène Atget dla Paryża, tym Berenice Abbott była dla Nowego Jorku. Jest znana jako spadkobierczyni setek fotografii po Atgecie, niektórzy mówią, że również jego naśladowczynią. Oto portret damy ilustrującej zachłyśnięcie się nowoczesnością. | Agnieszka Juskowiak

Paryski bruk

Nightview, 1932

| 20 |

Urodziła się 17 lipca 1898 roku w Springfield (Ohio), nad jeziorem Erie. Kiedy miała 19 lat, zaczęła studia na Uniwersytecie Columbia, ale porzuciła je, bo nie odpowiadała jej konserwatywna atmosfera uczelni. W 1921 roku wyjechała do Paryża, gdzie zaczęła studiować rzeźbę. Tam poznała Mana Raya, amerykańskiego fotografa-surrealistę, który zaraził ją fotograficzną pasją. Została asystentką w jego studiu – pracowała w ciemni. Po dwóch

latach otworzyła własne studio fotograficzne przy ulicy du Bac w Paryżu. Jej klientelą byli tłumnie przebywający w modernistycznym w Paryżu artyści: pisarz André Gide, malarz Marcel Duchamp, prozaiczka Djuna Barnes, pisarz James Joyce czy poeta, grafik i malarz Jean Cocteau. W 1926 roku wystawiła po raz pierwszy swoje prace w galerii Au Sacre du Printemps. W 1927 roku otworzyła drugie studio przy ulicy Servandoni. Jej prace wystawiano w Premier Salon Indépendant de la Photographie oraz w Teatrze na Champs-Élysées tuż obok zdjęć Mana Raya czy André Kertésza.

Balzak obiektywu

W 1925 roku po raz pierwszy zetknęła się z pracami Eugène’a Atgeta, prekursora surrealizmu w fotografii. Udało jej się namówić go na pozowanie przed jej aparatem. Nie zdążyła jednak pokazać mu swoich fotografii, bo kiedy dotarła do domu fotografa, usłyszała, że zmarł kilka dni wcześniej. Abbott zaczęła przyglądać się twórczości artysty i szybko absolutnie się nią zafascynowała. Pisała o Atgecie: Zostanie zapamiętany jako historyk miasta, romantyczny geniusz, kochanek Paryża, Balzak obiektywu, z którego prac możemy utkać olbrzymi gobelin francuskiej

Nowy Jork lat 30. to ciągłe zmiany. Wyburzano budynki, by na ich miejscu wznosić nowe, jeszcze wspanialsze. Ludzie napływali tu ze wszystkich stron świata, a irlandzka muzyka mieszała się z atmosferą Chinatown. Abbott przez kilka lat poszukiwała sponsorów dla swojego projektu. Jej pomysł na utrwalanie klimatu Nowego Jorku nie zyskał aprobaty ani Muzeum Miasta Nowy Jork, ani Fundacji Guggenheima. Utrzymywała się więc z prac komercyjnych i z wykładów w New School of Social Research. Dopiero w 1935 roku zyskała pozytywną opinię Federal Art Project (FAP), która pozwoliła jej rozpocząć z wielkim rozmachem prace nad projektem Zmieniający się Nowy Jork (Changing New York). Pierwsze ujęcia zrobiła aparatem hand-held KurtBentzin, ale wkrótce przestawiła się na wielkoformatowy aparat na zdjęcia formatu 8x10 cali.

Nowy Jork oczami Atgeta

W fotografii Nowego Jorku skupiała się na szczególe. Jej prace to niepowtarzalne źródło wiedzy o mieście. Utrwaliła dziesiątki miejsc i budowli, które już nie istnieją. Przechadzając się ulicami miasta, wędrowała od dzielnic ekskluzywnych, jak Manhattan, po dzielnice biedy, jak Bronx. Fotografowała i wznoszące się w zawrotnym tempie drapacze chmur, i maleńkie zakłady rzemieślnicze albo niszczejące domy. Jej obiektyw utrwalił także ważne z socjologicznego punktu widzenia twarze zmartwionych ludzi, ale także ich miejsca pracy, codzienność, czy też mknące po ulicach samochody, które wypierały powozy. Na jej fotografiach widać z jednej strony brudne zaułki, z drugiej imponujące prześwity wznoszącej się metropolii. Zachwyca w nich niepowtarzalne ujmowanie czarno-białego świata: równowaga bieli i czerni, oraz niemal zupełny brak kreacji – jej zdjęcia nie są sztuczne czy misternie budowane przez autora. Sprawiają wrażenie, jakby tylko podglądała życie miasta, była niemym świadkiem jego niepohamowanego rozwoju.

Greenwich Village

Rok 1935 to także zamieszkanie z krytyczką sztuki i partnerką życiową, Elizabeth McCausland, w lofcie w Greenwich Village (gdzie żyła aż do śmierci McCausland w 1965), miejscu, które od XIX wieku było prawdziwą przystanią dla nowojorskich artystów oraz intelektualistów. Elizabeth była jej oddaną partnerką, autorką tekstów do pracy o Nowym Jorku. Wydany w 1939 roku album Changing New York zawierał 97 fotografii Abbott, mających zaprezentować odwiedzającym Wystawę Światową turystom piękno Nowego Jorku. Poprzedzony wystawą w Muzeum Miejskim w 1937 roku odniósł nieprzewidywalny sukces.

US 2?

Kilkanaście lat później Abbott i McCausland wybrały się w podróż po Stanach drogą US 1, łączącą Florydę z Maine i liczącą sobie około 3000 km. Abbott przywiozła z niej około 2,5 tys. negatywów. Jednak ten projekt nie zyskał już takiego rozgłosu jak Zmieniający się Nowy Jork. W latach 50. Abbott skierowała się ku fotografii ilustrującej zjawiska fizyczne, jak np. zjawisko paralaksy (efekt niepokrywania się dwóch obrazów, wynikający z obserwowania obiektów z dwóch różnych kierunków). Wiele jej fotografii przez lata było niezastąpionym materiałem dydaktycznym dla pokoleń studentów. Stworzyła serię ilustracji do podręczników fizyki dla Instytutu Technologii Massachusetts (MIT).

Abrahama De Peyster Statue, 1939

Żegnaj Nowy Jorku

Niedługo po zrealizowaniu projektu US1 wykryto u niej poważną chorobę płuc. Po operacji dalsze mieszkanie w zanieczyszczonym spalinami Nowy Jorku okazało się niemożliwe i Abbott musiała pożegnać ulice, po których przechadzała się przez setki godzin. Za tysiąc dolarów kupiła niszczejący domek w Blanchard, nad brzegiem rzeki Piscataquis, w stanie Maine. Nadal fotografowała – współpracowała m.in. z magazynem Life. Poświęciła się publikacjom fotograficznym – wydała kolejne dwie prace dotyczące twórczości Atgeta: The World of Atget i A Vision of Paris, w 1968 roku opublikowała album pt. A Portrait of Maine oraz była współtwórcą pracy The Attractive Universe: Gravity and the Shape of Space. Zmarła 9 grudnia 1991 roku w swoim domu w Maine.

Newsstand, 1935

| 21 |


w empiku | kultura

kultura | Subkultura

Zadra jest jednym z popularniejszych kwartalników społeczno-kulturalnych w Polsce. 2,5 tys. nakładu w segmencie rynku, gdzie większość tytułów ukazuje się w paru setkach egzemplarzy, to już sukces. | Marcin Łączyński Zadra ukazuje się dzięki staraniom krakowskiej Fundacji Kobiecej, organizacji, której celem jest popularyzacja równouprawnienia oraz e feministycznej organizacji Network Of East-West Women. Kwartalnik ukazuje się od 1999 roku. Z redakcją stale współpracują Kinga Dunin, Agnieszka Graff, Kazimiera Szczuka czy prof. Inga Iwasiów. Naczelną Zadry jest Beata Kozak z Fundacji Kobiecej. Wcześniej

z jej inicjatywy ukazywały się dwa tytuły, które bezpośrednio poprzedzały powstanie Zadry – zin Matka Bolka i periodyk Pełnym Głosem. Zadra jest pierwszym polskim pismem feministycznym po 1989 roku, któremu udało się odnieść zauważalny sukces. Jego miarą jest nie tylko nakład czy nazwiska znanych dziennikarek współpracujących z tytułem. Zadra radzi sobie na tyle dobrze, że przez 9 lat działalności redakcja zorganizowała między innymi Festiwal Zadry, liczne konkursy i konferencje, a od

Zadziorny kwartalnik niedawna wspiera także konkurs literacki o nagrodę im. Narcyzy Żmichowskiej. Miesięcznik wśród swoich czytelników ma głównie ludzi nauki i artystów. Zadra należy do tych kwartalników społeczno-kulturalnych, w których główny nacisk kładziony jest na sprawy społeczne. W najnowszym numerze trafimy na teksty poświęcone między innymi problemom macierzyństwa, refleksjom nad kondycją ruchu feministycznego w Polsce czy sztuce genderowej. Podobnie jak większość kwartalników społeczno-kulturalnych Zadra nie olśniewa oprawą graficzną – proste czarno-białe wnętrze z kil-

koma tylko kolorowymi stronami i wyrazista, ale bardzo siermiężna winieta, wyraźnie dają do zrozumienia, że to nie forma a treść tego czasopisma ma zjednywać sobie czytelnika. Czy skutecznie? Zdeklarowanym feministkom i feministom na pewno nie trzeba polecać Zadry, a ich przeciwnicy pewnie mogliby dzięki temu tytułowi lepiej zrozumieć racje, które z takim zapałem zwalczają. Pozostali, których nie obchodzą problemy biografii znanych kobiet, sprawa aborcji czy stereotypów płciowych raczej nie zrozumieją, o co chodzi w Zadrze i kogo ona uwiera.

Tytuł: Zadra Redaktor naczelny: Beata Kozak Tematyka: społeczno-kulturalny /feministyczny Cykl wydawniczy: kwartalnik Nakład: ok. 2,5 tys.; 120 stron Cena: 10 zł; www.efka.org.pl

reklama

Ogłoszenia grudzień 2008 DZIENNIKARSTWO Grand Press 2008 Kolegia redakcyjne pism, stacji radiowych i telewizyjnych zaproszone są do udziału w konkursie Dziennikarz Roku 2008. Każda redakcja może nominować od trzech do pięciu kandydatów, którzy jej zdaniem są profesjonalni, przestrzegają etycznych kanonów zawodu i promują światowe standardy pracy w mediach. Zgłoszenia nominacji do 12 grudnia. www.grandpress.pl grandpress@press.pl Klimatyczny konkurs Koalicja Klimatyczna ogłosiła konkurs dla dziennikarzy zajmujących się problematyką zmian klimatu, zachęcających do zachowań ekologicznych i informujących o światowych działaniach w tej kwestii. Można zgłaszać teksty, audycje radiowe lub telewizyjne opublikowane do końca 2008 roku. Pula nagród wynosi 24 tys. zł. Zgłoszenia do 16 stycznia. www.koalicjaklimatyczna.org koalicjaklimatyczna@yahoo.pl Polsko-Niemiecka Nagroda Dziennikarska XII edycja konkursu na najlepszy tekst i audycję radiową oraz telewizyjną (opublikowane w 2008 r.), wspierające proces zrozumienia i porozumienia między Polakami a Niemcami, przybliżające codzienne życie, problemy społeczne, zagadnienia polityczne, gospodarcze, naukowe i kulturalne sąsiedniego kraju. Nagrodą w każdej kategorii jest 5 tys. euro.

Powieść historyczna od lat miała zasłużoną pozycję w kręgu literackim. Wystarczy przypomnieć Faraona Prusa, czy Quo vadis Sienkiewicza. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Gatunek wciąż prezentuje wysoki poziom i potrafi zaskoczyć. Doskonałym przykładem jest tu książka Michelle Moran Nefertiti. Pisarka, zafascynowana rzeźbą Nefertiti, postanowiła napisać książkę, w której połączyłaby dwie pasje – historię i pisarstwo. Zrobiła to perfekcyjnie. Pierwsze, co rzuca się w oczy już na początku książki, to styl, w jakim została napisana. Bardzo skrupulatne odwzorowanie sytuacji rządów faraonów nie przeszkodziło jej w napisaniu dobrej, trzymającej w napięciu powieści. Całość prezentuje się jako kompromis między stylem Krawczuka i Jasienicy – połączenie lekkości prozy ze szczegółowością historyczną tworzy doskonałą mieszankę. Z jednej strony mamy dobrze skon-

ONITSZA Egzotycznie brzmiący tytuł powieści tegorocznego noblisty to nazwa zachodnioafrykańskiego miasta, znajdującego się w obecnej Nigerii. To właśnie do niego wyrusza z Europy para głównych bohaterów, Maria Luisa (zwana Maou) i Fintan (jej syn) Allenowie. Płyną do Geoffreya – męża i ojca, którego nie widzieli od wielu lat, i który okazuje się zupełnie obcym człowiekiem. Nagle ma on być dla Fintana drugą po matce osobą, z czym chłopiec nie może się pogodzić. Z kolei sama Maou dostrzega, że mężczyzna, którego kochała, zupełnie się zmienił. U Le Clezio akcja rozgrywa się bardzo powoli. Życie bohaterów rekonstruowane jest jak u Conrada. Akcję przeplatają retrospekcje z początków związku Marii Louis z Geoffreyem i poddania go próbie czasu przez długą rozłąkę wojenną (rzecz zaczyna się w 1948 roku). Fabuła nie odgrywa jednak u Le

Zgłoszenia do 15 stycznia. www.dnimediow.org barbara.owsiak@fwpn.org.pl

FOTO Konkursu fotograficzny Pasja fotografowania Moja rodzina i najbliżsi to tytuł czwartej edycji konkursu fotograficznego. Co tydzień jedno zdjęcie wybierane jest do finału konkursu. W każdej edycji konkursu do wygrania są aparaty fotograficzne Panasonic Lumix DMC-L10 i Panasonic Lumix TZ5. Nagrodami specjalnymi konkursu jest udział w trzydniowych warsztatach fotografii krajobrazowej prowadzonych przez Charliego Waite’a. Jury przewodniczy Tomasz Tomaszewski. IV edycja konkursu trwa do końca stycznia. www.lumisfera.pl kontakt@lumisfera.pl

| 22 |

Kobieta z charakterem

Kobieta Faraon

Nic nie muszę – 25 lat Edyta Geppert Edyta Geppert, skromna perfekcjonistka. Wyrazista, bezkompromisowa, a jednocześnie kobieca i subtelna. Przede wszystkim na wskroś prawdziwa w każdym dźwięku, który wyśpiewuje. I tak już ćwierć wieku przekazuje swoją wrażli-

Stereotyp bezbronnej kobiety, towarzyszki mężczyzny można dziś odłożyć do lamusa. Zdecydowane, wyraziste kobiece charaktery zawładnęły kulturą. W teatrach role żeńskie nie są obsadzane mężczyznami. Społeczeństwo dojrzało i gotowe jest przyznać, że Kopernik faktycznie była kobietą. struowaną fabułę, pełną zwrotów akcji, a z drugiej doskonały przewodnik po historii starożytnej. Powieść Moran, bestseller prestiżowego magazynu Los Angeles Times na pewno znajdzie wielu miłośników wśród polskich czytelników, nie ustępując najlepszym pozycjom z gatunku powieści historycznej. Emil Borzechowski Autor: Moran Michelle Tytuł: „Nefertiti” Wydawca: Sonia Draga

Clezio aż tak istotnej roli, jak nieustanne przekazywanie poetyckich wrażeń bohaterów. Dużą rolę w kształtowaniu ich tożsamości odgrywają także przedstawiane przez poznanych przyjaciół lokalne zwyczaje i wierzenia. Zgodnie z afrykańskimi obyczajami „dziecko należy do ziemi, na której się poczęło”. Ta kilkukrotnie powtarzana fraza podkreśla obcość białych ludzi na Czarnym Kontynencie. Onitsza to alternatywa dla reporterskich książek o Afryce (Kapuściński), przygodowych (Sienkiewicz, Blixen) lub zaangażowanych społecznie (Coetzee, Gordimer). Spojrzenie Le Clezio nie rości sobie pretensji do odkrywczości ani mędrkowania, koncentruje się na bohaterach i ich świecie. Niestety brak książce żywszego przedstawienia emocji, jej epizodyczność sprawia też, że pewne wątki traktowane są dość pobieżnie, przez co pozostają w pamięci raczej obrazki niż zwarte wrażenie. Julian Tomala J.M.G. Le Clezio „Onitsza” PIW 2008; przełożyła Anna Paderewska-Gryza

wość publiczności, która wciąż jest liczna i wymagająca. Znakomita polska piosenkarka w bieżącym roku obchodzi 25-lecie swojej pracy na estradzie. W związku z tym jubileuszem Agencja Artystyczna „EDYTA”, sprawująca od początku kariery opiekę nad działaniami artystycznymi Geppert, wydała płytę. Nic nie muszę – dwunasty album z piosenkami znakomitej artystki. Płyta to piętnaście muzycznych podróży. Zaskakujących i porywających. Ciepły, piękny głos Geppert wyśpiewuje eteryczne liryczne ballady. Z taką samą siłą przekonywania potrafi wydobywać dźwięki mocne, przykuwające uwagę. Każdy utwór jest dopracowany, każdy dźwięk wyśpiewany z pasją. Album został nagrany z towarzyszeniem Polskiej Orkiestry Radiowej.

33 sceny z życia W najnowszym filmie Małgorzaty Szumowskiej oglądamy świat oczami Julii (Julia Jentsch), córki reżysera i pisarki, będącej jednocześnie żoną kompozytora. Gdy nadchodzą choroba i śmierć rodziców, sielanka rodzinna zostaje zrujnowana. Julia odkrywa, że jej inteligencka rodzina nie potrafi w godny sposób reagować na wielkie sprawy, które dotykają ich życia. Siostra opuszcza chorą matkę wypominając, że ta nigdy o nią nie dbała, ojciec w żałobie wpada w alkoholizm, związek Julii zaczyna się rozpadać. Sama Julia nie chce obnosić się z żałobą, uważa pewnie, że jej życiem nie mogą sterować zewnętrzne rzeczy, takie jak śmierć. Jako artystka nie może pogodzić się z bezradnością wobec spraw ostatecznych, dlatego stara się okazywać do nich dystans.

O raku matki chce zrobić wystawę, ukazującą zabójcze piękno wzorów nowotworu widocznych na zdjęciu. Śmierć w tym filmie została odczarowana. Nie mówi się o niej z wielką nabożnością, przez co jej obraz jest ludzki. Pomysł obsadzenia zagranicznych gwiazd (Julia Jentsch z Sophie Scholl jako Julia, Peter Gaznzler z Szefa Wszystkich Szefów jako jej przyjaciel) wydaje się trafiony. To egzotyczne połączenie skłania ku refleksji, że o śmierci można nakręcić film wzruszający ludzi pod każdą szerokością geograficzną. Niemniej jednak wobec tego dramatu o umieraniu i o osamotnieniu

można mieć pewien zarzut. Dramatowi bohaterki nie towarzyszy spojrzenie do jej wnętrza, tak, jak to ma miejsce chociażby w Dziedzictwie Philipa Rotha. Tam bohater, tracąc rodziców, sam zaczynał odczuwać, czym jest śmierć. W 33 scenach… podobnej, szerszej refleksji jednak zabrakło. Julian Tomala

Mała Moskwa to opowiedziana z wielkimi emocjami historia zakazanej miłości żony radzieckiego pilota do polskiego oficera. Czas akcji – doba praskiej rewolty 68. Miejsce akcji – Legnica, nazywana Małą Moskwą, największy obóz wojsk radzieckich na zachód od ZSRR. Wiera (Svetlana Khodchenkova), kobieta z nieodgadnioną, rosyjską duszą, śpiewa na konkursie Grande Valse Brillante Ewy Demarczyk, czym oczarowuje polskiego mundu-

rowego, Michała (Lesław Żurek). Po długim bronieniu się przed uczuciem Wiera podejmuje wyzwanie i nawiązuje z nim romans. Przeciw miłości bohaterów stają polsko-rosyjskie niesnaski. Polakom nie podoba się Katyń, Rosjanie nie są zachwyceni polskim pijactwem i zuchwalstwem. Narastające napięcie nie sprzyja „odwilży” między parą. Waldemar Krzystek naprzemian kpi z narodowych stereotypów i podtrzymuje je w ironicznym kontekście: „Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce” wypowiada Rosjanka, część Rosjan jest polakofobami i vice versa. Rzecz jednak polega na tym, że te utarte schematy tak bardzo nie zgrzytają, są przedstawione z celową autoironią i przerysowaniem. Odwrócony punkt widzenia (bohaterowie są w większości Rosjanami) nakłania widza do spojrzenia na nie

tak starą historię nieco innym okiem. Mała Moskwa zdobyła Złotego Lwa w Gdyni za najlepszy film, zapewne za próbę podjęcia dialogu z Rosją. Czy jednak taki film jest nam dziś potrzebny? Gra pięknych młodych aktorów jest naturalna, ale to jedna z nielicznych zalet Małej Moskwy. Szersza publiczność nie pójdzie raczej na film, w którym w większości mówi się po rosyjsku. Ambitniejsi widzowie mogą źle znieść balansowanie na granicy politycznej poprawności czy tezy, że piękność Rosjanek przemawia za sensem dialogu z Rosją. Dlatego Mała Moskwa pozostawia trochę do życzenia, niemniej jednak sama historia jest całkiem ładnie pokazana, do tego z zachowaniem realiów PRL, dlatego można ją oglądać.

Wszystkie piosenki skomponował Seweryn Krajewski, a ich aranżacja jest dziełem Krzysztofa Herdzina. Artystka po raz kolejny zaprasza do muzyczno-słownego świata pełnego autentyczności. Edyta Geppert odsłania się przed słuchaczem. Tworzy niewidzialną intymną krainę, do której zaprasza ludzi złaknionych słów, bogatych w treści i formy. Nic nie muszę to po części autobiografia. Rozliczenie z losem. Podsumowanie zysków i strat na drodze życia, jednoznacznie oceniane pozytywnie. Artystka ma kilka bezcennych rad dla słuchaczy – jak żyć pięknie i prawdziwie, jakich błędów się wystrzegać. Porywająco wyśpiewuje je w utworze Śpiewka o pękniętym sercu. Jest to zachęta do podejmowania ryzyka, życia pełną piersią i czerpania z jego uro-

ków pełnymi garściami dopóki ono trwa, bo czasem kończy się zanim człowiek zdąży posmakować, czym jest naprawdę. Na płycie można usłyszeć nową aranżację m.in. piosenki Szukaj mnie, znanej z filmu Kogel mogel. Utwór to prośba o mężczyznę mądrego, kochającego, stałego, będącego opoką dla zakochanego, kobiecego serca. Najmłodszego słuchacza z pewnością urzeknie utwór Miasteczko Pana Andersena. Podróż w czasie i przestrzeni. Liryczny opis Kopenhagi. W tle słów wyraźny brzęk dzwonków, zapewne z zaprzęgu św. Mikołaja. Resztę dopowie fantazja. Jak to jest z moim śpiewaniem – ostatni utwór na najnowszej płycie. Po części jest odpowiedzią na odwieczne pytanie o siłę, która daje artystce ciągłą pasję śpiewania. Całość to pereł-

ka dla fanów tego typu ekspresji. Mimo zmieniających się trendów Geppert konsekwentnie prezentuje własny niezmienny styl i pomysł na śpiewanie. I tym zaskarbia sobie wierność i oddanie słuchaczy. Płyta to kwintesencja zdolności wokalnych i ekspresyjnych Edyty Geppert. Jest kojącą odskocznią od muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Zabiera słuchacza w świat pełen wdzięku i artystycznych uniesień. Idealna jako gwiazdkowy prezent. Nie tylko dla kobiet.

Mała Moskwa

Julian Tomala

Elżbieta Stryjek Wykonawca: Edyta Geppert Dystrybutor: EMI Music Poland Producent: Agencja Artystyczna Edyta Kompozytor: Seweryn Krajewski

| 23 |


Szkolenia medialne dla dziennikarzy i PR-owców organizowane przez Fundację na rzecz Rozwoju Szkolnictwa Dziennikarskiego działającą przy Instytucie Dziennikarstwa UW

Redakcja tekstów prasowych i naukowych NLP (moduł I i II) Kurs prawa prasowego Zarządzanie sytuacjami kryzysowymi Warsztaty fotoreportażu Organizujemy również szkolenia zamknięte, gdzie program dostosowany jest do potrzeb i oczekiwań indywidualnych klientów.

Zgłoszenia przyjmujemy pod adresem e-mail: warsztaty@redakcja24.pl Szczegółowe informacje: tel. (22) 55 20 293, 0 502 825 492, www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl Patronat medialny:

Patronat branżowy:


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.