Ewa Grzesista Małgorzata Sławińska
Ta nieznośna wiosna!
Ilustracje Małgorzata Sławińska
2
3
Ta nieznośna wiosna!
Ewa Grzesista Małgorzata Sławińska
Ta nieznośna wiosna!
Ilustracje Małgorzata Sławińska
J
est chłodny, zimowy wieczór, godzina 22. M. siedzi na czubku komina, leniwie wrzucając do niego wilgotne liście, patyki i zawartość pobliskiego śmietnika. Po chwili wychyla się za krawędź dachu. Tak oto zaczyna się widowisko. Trzask, trzask, otwierają się okna, raz-dwa wybiegają z budynku ludzie. To domownicy. Nie wiedzą, co robić. Krzyczą na siebie, szukają winowajcy. M. chichocze do siebie. Udał jej się psikus. Nie poprzestaje jednak na tym. Chwyta w dłonie wcześniej przygotowany pusty, metalowy kubeł na śmieci i zaczyna wyć. Jakby tego było mało, jednocześnie uderza z zewnątrz, w blachę grubą gałęzią. Zaniepokojeni ludzie spoglądają w górę i wygrażają pięściami Bóg wie komu. M. śmieje się w duchu, myśląc: „Nie zobaczycie mnie, głupcy! Jestem niewidzialna!”. A domownicy pod dachem jeden przez drugiego wykrzykują: 5
— Znowu jakiegoś samobójcę pognało na dach? — Może to przez niego tak zapłonęło w kominku… — Idę po drabinę! Dopadnę cię, szkodniku! — Co ta pora roku robi z ludźmi… Już nie mogę się doczekać przyjścia wiosny… M. nie czeka, aż ktoś naprawdę odwiedzi ją na górze. Stawia wiadro obok komina. Krótki bieg, skok… i już jest na dachu sąsiedniego domu. — O matko, matko, „co ta pora roku robi z ludźmi…” Wiosna, wiosna, wiosna, hurra… — mruczy pod nosem M., zostawiając za plecami rozwścieczonych mieszkańców. Drażnią ją narzekania na zimę. „Co niby jest takiego wspaniałego w wiośnie? Jest tak samo humorzasta i beznadziejna jak jesień!”, myśli sobie. Ogląda się za siebie. Pokazuje język dyskutującym na dole ludziom. To wszystko, co ma im do powiedzenia. Zatrzymajmy się na moment. Wypada wyjaśnić, kim w ogóle jest M. M. to zimowy duszek o dość złośliwym usposobieniu. Niektórzy nazwaliby ją „chochlikiem”, ale ona sama nie przepada za tą nazwą. Kojarzy jej się z „chochelką”. Co do wzrostu M., nie można go zmierzyć. Potrafi ona zmniejszać się i zwiększać, zależnie od potrzeb. Dowód? Pudełko na zapałki. M. nosi takie w jednej z kieszeni spodenek. Za dnia służy za 6
schowek na malutkie rzeczy, w nocy za miejsce do snu dla M. Należy dodać, że oprócz spodenek, ubrana jest jeszcze w za dużą jak na nią, niebieską bluzę. A, i gardzi obuwiem, więc wędruje boso po świecie. Potrafi mieć tysiąc pomysłów na minutę. Te nie mieszczą się w jej głowie, dlatego wystają na zewnątrz w postaci włosów, a włosy M. ma bardzo jasne i niedbale splecione w warkocze. Drzemie w nich moc, którą duszek czerpie tylko w wyjątkowych sytuacjach. Te zaś nie pojawiły się od dwóch miesięcy. Do Kraju Marudzenia i Wiecznego Niezadowolenia przybyła w grudniu. Jak w każdym miejscu, do którego Zima ją wysyłała, M. miała zadbać o dobrą reputację swej Pani. Wszędzie poszło gładko, wszędzie zakończyła misję z sukcesem. Tylko nie tutaj. Nie w tym kraju. Tu M. nasłuchała się tylko pretensji. Grudniowe starania zakończyły się fiaskiem. Styczniowe zgasiły entuzjazm duszka, gdy zaś zaczął się luty… Nie pomógł nawet długo oczekiwany śnieg. W M. obudziły się złośliwość i pogarda. Zatykanie kominów i wycie do wiadra to nie jedyne psoty, na które pozwalał sobie duszek. Niezmierzone były pokłady uszczypliwości M. Jako przykład, weźmy dzień dzisiejszy. Zacznijmy od początku, a więc od poranka. 7
— Mamo, mamo, słońce wreszcie wyszło zza chmur! — ucieszył się tego ranka pewien chłopczyk. — To prawie jakby była wiosna! Niech tylko będzie trochę cieplej! M., z gałęzi drzewa, na której wtedy siedziała, spojrzała na chłopczyka jak na wariata. „Jakie cieplej, smarkaczu?!” pomyślała, „przecież jest ciepło, raptem siedem stopni na minusie!”. Duszek pokręcił głową, samej sobie tłumacząc: „Przecież powszechnie wiadomo, że wysoka temperatura sprzyja rozwijaniu się bakterii i zarazków. Nic dziwnego, że wszyscy tak bardzo chorują, skoro gnieżdżą się całymi dniami w nagrzanych mieszkaniach. Gdyby tylko spróbowali wytarzać się w śniegu lub popływać w jeziorze… O, albo tak jak w północnej części Rosji. Dzieci tam od małego podczas zimy biegają w strojach kąpielowych na dworze i oblewają się zimną wodą. To dopiero zabawa! Ale tutaj chyba tego nie znają…”. M. cicho zachichotała. Tak oto wpadła na wyśmienity pomysł. Świetna zabawa dla niej i lekcja dla narzekających ludzi w jednym. Pokaże tym marudom, że nie wiedzą, co to znaczy marznąć. Zaczaiła się za potężnym dębem, trzymają w ręce wiaderko wypełnione lodowatą wodą z publicznej toalety. Należało tylko zaczekać na pierwszego nieszczęśnika. 10
Ten pojawił się chwilę później, starszy mężczyzna w niewyróżniającym się ubiorze. Kiedy tylko przeszedł obok pnia drzewa, duszek – plusk! – zrobił mu lodowaty prysznic. M. patrzyła rozbawiona, jak jego ofiara rozgląda się za winowajcą, wykrzykuje wściekle coś o chuliganach, a potem odchodzi, trzęsąc się. Taką samą niespodziankę zgotowała następnym przechodniom. Wrzaski kobiet, płacz dzieci, przekleństwa mężczyzn niemal łaskotały niewidzialną M. jak dotyk ptasim piórkiem. Nie planowała śledzić ofiar. Wiedziała, że ci z pewnością pochorują się i zostaną w domu. — Wiosna jest zła — mruknęła M., porzuciwszy puste wiadro. — Obniża ludziom odporność. Włócząc się bez celu, dotarła do osiedla szeregowych domów. Kiedy tylko zatrzymała się przed zamkniętą bramą, naszła ją ochota na podglądanie mieszkańców. Przeleciała nad ogrodzeniem i wylądowała pod oknem najbliższego domu. Wtedy właśnie M. podsłuchała rozmowę telefoniczną pewnej kobiety. Rozmówczyni zwierzała się osobie z drugiej strony słuchawki tonem pełnym rezygnacji. — Nic mi się nie chce — mówiła. — A szafa czeka, aż zrobię w niej w końcu porządek. To chyba przez tę zimę… Ale na wiosnę na pewno mi się zachce… Tego już M. nie mogła znieść. Aż zaczerwieniła się ze złości i zacisnęła piąstki. 12
— No pewnie… — wycedziła cicho, wciąż kucając pod parapetem okna. — Najlepiej o całe lenistwo obwiniać zimę! Co to, to nie! Udowodnię, że zimą też można mieć motywację! I to jaką! Już jej pokażę tej marudzie! Już ja wam wszystkim pokażę! Czym prędzej wstała, podleciała na wysokość dachu i położyła się na jego pokryciu. Zamierzała zaczekać. Miała cierpliwość i czas, a przede wszystkim plan.
Tak oto nastał późny wieczór. Niedawno wybiła godzina 22. I tak poruszając się po dachach wielu domów, M. dociera z powrotem do tego, od którego wszystko się zaczęło. Koniec z zatykaniem kominów i wyciem do wiadra dla zabicia czasu. M. planuje teraz naprawdę napsocić. Wychyla się przez rynnę, patrzy przez okno do sypialni. W pokoju panuje półmrok. M. Widzi człowieka zwiniętego w kołdrę na podwójnym łóżku. Zgaduje, że, to właśnie ta kobieta, która za dnia narzekała na bałagan przy słuchawce telefonu. „Dobrze”, myśli M., „zasnęła. Pora zacząć zabawę!”. Nie tracąc czasu, duszek wraca na dach i wskakuje do komina. Dociera na sam dół bez kłopotu, bo przed skokiem zmniejszył się po to, by się zmieścić. 13
Wychodzi z komina. Tak oto dostaje się do salonu, w którym zgaszono wszystkie światła. M. zakasuje rękawy i przeciera ręce. „Pora zacząć!”, myśli podekscytowana. Od ściany do ściany, wzdłuż i wszerz po podłodze, najpierw parter, potem raz-dwa całe piętro bezszelestnie – tak M. poznaje rozmieszczenie całej instalacji w domu. Także pomieszczeń. Obok sypialni znajduje zabałaganiony pokój, w którym stoi znana M. szafa. Jest otwarta. W środku niej widzi olbrzymią kulę ubrań. Duszek kręci z głową z niedowierzaniem, jednak natychmiast jego ekscytacja wzrasta. Już wie, gdzie zaatakuje. W mig pojawia się przy ciężkim meblu. Odrobina wysiłku, pracy rąk i kula splątanych ze sobą bluzek i spodni wypada z szafy, a potem rozpada się na podłodze. M. spogląda na swe dzieło zadowolona, lecz czuje niedosyt. Nie po to tutaj przyszła. To, czego zaraz dokona, już teraz w myślach nazywa „arcydziełem zbrodni”. I w istocie nim będzie. M. przykłada rękę do ściany. Nie waha się. Chwila koncentracji i M. siłą woli zamraża wodę w rurze za ścianą. Duszek niemal słyszy ścinający się lód. Nie kończy na tym. Zwiększa objętość. Nie ma odwrotu. Huk! 14
Lód rozsadza metalową osłonę i ścianę. Tryskają strugi wody, a ta zalewa pokój. M. przysiada na regale i czeka na rozwój wypadków. Nie trwa to długo. Słyszy tupot czyichś stóp. To kobieta. Właścicielka. Zaspana wpada do pokoju. Nawet nie włącza lampy. Zamacza stopy w rozlewa jącej się po podłodze wodzie. Przenosi wzrok z dziury w ścian ie na rozrzucone, przemaczające ubrania. Widząc co się stało, o mało nie mdleje. Chwyta się framugi drzwi. Chwilę potem, w przebłysku przytomności, wychodzi z pokoju, wbiega do łazienki i zakręca dopływ wody. Sprawdza stan zniszczeń. Okazuje się, że rurę trzeba będzie wymienić, a otwór w ścianie zatynkować i całą ścianę pomalować. Wszystkie rzeczy, które znajdowały się w tym pomieszczeniu, w tym cała zawartość szafy, będą wymagały osuszenia. Kobieta westchnęła i zabrała się do wycierania podłogi. M. schodzi z regału i pewnym krokiem omija właścicielkę domu. — No i co? — mruczy do siebie duszek. — Warto było czekać z tym do wiosny? Ona tylko rozleniwia ludzi… Urywa w połowie zdania. Właścicielka domu odw raca się raptow nie do M. Upuszcza w osłupieniu szmatę. Ich spojrzenia się spotykają: duszka i kobiety. — Co ty tutaj robisz? — pyta ta druga zdławionym głosem. 16
„Nie… Nie, nie, to niemożliwe”, myśli M. Gdyby miała serce jak człowiek, zabębniłoby jej ter az w war ia- ckim rytmie. M. nie może w to uwierzyć. — Kim jesteś? — py ta znowu kobieta, bliska omdlenia. Duszek przygląda się kobiecie, przekonana o swej niewidzialności. „Nie widzi mnie”, myśli M., „Nie możesz mnie zobaczyć”. — Kim jesteś?! — krzyczy przeraźliwie właścicielka domu. W nogi! Wdech, wydech, i M. znika sprzed jej oczu. Za szybko. Wszystko za szybko… Duszek potyka się o własne nogi, turla się w dół po schodach. Dościgają ją wrzaski kobiety. Gdy ląduje wreszcie na panelach za ostatnim stopniem, zrywa się na równe nogi i bez zastanowienia dobiega do kominka. Maleje do momentu aż zmieści się do wnętrza kominka. Gdy już stoi w popiele, okryta ciemnością, zamyka oczy i siłą woli próbuje wznieść się ku górze. M. wypuszcza z sykiem powietrze, otwiera zdumiona oczy. Nic się nie dzieje… Dlaczego nic się nie dzieje? Nie poddaje się. Raz jeszcze przyzywa do siebie moc podniebnych lotów. Nic z tego. Nie zastanawia się długo. Wychodzi z kominka. Dobiega do drzwi, rozsypuje zwęglone drzewo. Nie17
malże mija się z właścicielką domu. Ta nie przestaje krzyczeć. Duszek walczy krótko z zamkiem. Kiedy tylko drzwi się uchylają, M., najszybciej jak tylko potrafi, ucieka w świat.
Nigdy wcześniej jej się nie to zdarzyło. Jakim cudem ta kobieta ją ujrzała? Żadne ludzkie oczy nie mogły tego zrobić, więc jak… M. nie przestaje biec. Daje upust zmęczeniu dopiero na skraju las, a tam… Tam wszystko się wyjaśnia. M. opiera się o pień drzewa, by złapać oddech. Niespodziewanie podmuch wiatru wyrzuca przed nią w górę śnieżny puch. W okamgnieniu ta sama siła wyrzuca kolejne masy śniegu. M. przygląda się temu oniemiała. Rozdziewa buzię ze zdziwienia na widok ubytków w śnieżnym dywanie, gdy te przestają być dziurami, a pod wpływem wiatru zaczynają układać się w litery. A z tych powstają, w księżycowej poświacie, napisy. Wygłupiasz się. Marnujesz swój czas tutaj. To Zima. Przemówiła do M., a ta znieruchomiała z wrażenia. Zapomniała, jak to jest, gdy odwiedza ją jej Pani. M. przełyka głośno ślinę. Chowa ręce za siebie zakłopotana. — Ja… — jąka się, jednak prędko odzyskuje rezon. — Co się stało? Dlaczego ta kobieta mnie widziała? Nie… Nie jestem już niewidzialna? Jeden powiew wiatru zasypuje cały napis, by na- stępne podmuchy wyrzuciły po raz kolejny puch 19
w górę. Tak oto Zima niewidoczną ręką wypisuje nowe litery, a z tych powstają te oto słowa: Twoje psikusy tylko wszystko pogarszają. Psujesz moją reputację. — Nieprawda! — sprzeciwia się, zaciskając pięści. — Ci ludzie mnie nie zapomną. Zapamiętają wszystko to co zrobiłam. Jeżeli przez to nie zrozumieją, że wiosna to oszustka, to znaczy, że są ślepi i głupi. Na to odpowiada jej bezgłośnie Zima: Nie po to cię tu wysłałam. — A więc po co? — denerwuje się duszek. — Antar ktyda, Finlandia, Norwegia, Islandia, Rosja, Grenlandia… Tam ludzie cieszyli się z twojego przyjścia… Oczywiście. Taki mają klimat. — …ale nie tylko tam — marudzi M. — Karaiby, Sycylia, Hiszpania, Wyspy Zielonego Przylądka, nie wiem… Zimbabwe… Tam też nikt nie marudził. Szum wiatru staje się głośniejszy, a niewidoczna dłoń Zimy bardziej ruchliwa. Oto co widzi M. na śniegu przed swymi stopami: Bo na tych obszarach jestem bardzo łagodna. Właściwie nie istnieję. To żaden kłopot przekonać do mnie ludzi. Tu, gdzie jesteś, panuje klimat umiarkowany. — Ta! Umiarkowany… — kpi sobie duszek, splatając ręce na piersi. — To kraj wiecznie nadąsanych ludzi! Tutaj wszyscy są ciągle niezadowoleni! 22
Twoje wygłupy tego nie zmienią. — Ci ludzie też się nie zmienią! — wścieka M. — I nie odpowiedziałaś na moje pytanie! Dlaczego przestałam być niewidzialna? Duszek nie musi długo czekać na odpowiedź. Za karę. — Karę? — oburza się M. — Karą jest to, że muszę tu być! Nie wykonujesz swojego zadania. — Bo nie chcę go wykonywać! — wrzeszczy duszek. Przechodzi jej na myśl, że ktoś usłyszy jej krzyk, ale nie przejmuje się tym. — Nie potrafię! Masz mnie natychmiast stąd zabrać! — krzyczy, tupiąc nogą. Dosyć. Koniec dyskusji. Zanim wiatr dopisze ostatnią literę rozkazu, M. otacza zewsząd śnieżna wichura. „Co to?”, myśli gorączkowo M. Unoszą jej się włosy. Bluza i spodenki trzepoczą. Nic nie widzi. Tylko wirujące odcienie bieli. „Boże, już po mnie! Co ja zrobiłam!”. Wokół tylko szum. Kręci jej się w głowie. Mija parę sekund. Spokój. Wszystko ustaje. Opada biały puch. M. zaokrąglają się oczy ze strachu. Nie spodziewała się takiej gwałtowności ze strony Zimy. „Tym razem przesadziłam”, myśli, „Wkurzyłam ją, naprawdę ją wkurzyłam”. Milczy. Czeka na dalszy 23
ciąg wydarzeń. A niewidoczny skryptor pisze na śniegu te oto słowa. Stałaś się złośliwa. Twój ostatni wyczyn przekroczył granicę mojej cierpliwości. Niedługo przyjdzie moja siostra, a wtedy ja opuszczę ten kraj. Na tym nie koniec, to najdłuższy z komunikatów Zimy. M. z coraz większą trwogą czyta następne słowa: Masz przekonać do mnie ludzi. To ostatnie dni mego pobytu. Inaczej z nadejściem wiosny nie tylko przestaniesz być niewidzialna. Stracisz moc zmiany swoich rozmiarów, utracisz panowanie nad żywiołem wody, a twoje cudowne włosy nie przyniosą żadnych nowych pomysłów. Znikniesz. — Zni… Zniknę? — powtarza cicho M. — Ale… Ale Zimo… Brak odzewu. Wiatr przysypuje ubytki w śniegowym dywanie. W przebłysku chwili przepadają wszystkie ślady. Tak jakby cała ta rozmowa nigdy się nie odbyła. Zostają tylko M. i srebrzysty księżyc.
Myśl o wiośnie całą noc dręczy M., przez co nie ta nie może zmrużyć oka. Nad ranem dochodzi do wniosku, że do listy wad wiosny musi dopisać jeszcze kolejną – 24
bezczelność. I to podwójną. Po pierwsze, ta jeszcze nie nadeszła, a duszek nie wysypia się przez nią. Po drugie, co gorsza, to przez nią ma niewyobrażalne kłopoty. Doprawdy, nienawidzi tej pory roku jeszcze bardziej. Wygraża księżycowi pięścią, jakby ten był winien jej problemów. Wraca do mieszkanka, pudełka z zapałek. Wyjście na zewnątrz nie poprawiło jej humoru. Całe szczęście, że jeszcze się tutaj mieszczę…”, myśli i siada w kąciku pudełka. Wpada w głęboki namysł. „Kilka dni. A potem nadejdzie czas roztopów. Przyjdzie upragniona wiosna, a ja…”. Przechodzą ją dreszcze. „Czy Zima byłaby do tego zdolna? Czy naprawdę tak mnie ukarze?”. M. wzdycha z rozżaleniem. „Zawiodłam ją. No i mam za swoje”. Obejmuje rękami kolana. Wpatruje się w otaczającą ją ciemność wnętrza pudełka. „Tak być nie może. Zima jest naprawdę niedocenianą porą roku. Za co ci wszyscy ludzie uwielbiają wiosnę? A gdybym tak dowiedziała się, o co im chodzi i spróbowała przypisać te cechy Zimie? O ile jakieś jej się spodobają…”. To już jakiś pomysł. Duszek wyskakuje z pudełka i pomyka w pierwsze miejsce, które jej przychodzi do głowy. Osiedle bloków przy lesie.
26
M., ukryta za krzakiem, słyszy kwilenie wróbli nad swoją głową. Nachodzi ją chęć wspięcia się na drzewo, by nastraszyć ptaszyska. — Biedne maluchy – rzuca jakaś kobieta. – Są takie zmarznięte! Aż żal patrzeć i słuchać… Niech już przyjdzie wiosna, człowiek tęskni za tym radosnym ćwierkaniem! Słowa te dały M. do myślenia. Duszek nie przepada za ptakami ani ich śpiewem. Uwielbia spać do południa, co staje się jednak niemożliwe, gdy jakieś stado wróbli muzykuje od rana. Może gdyby spróbowała posłuchać ich występów w innych okolicznościach, to wówczas te przypadłyby jej do gustu… „Tylko, czy da się odtworzyć ptasi śpiew?”. I wtedy M. w ymyśla sposób! „Urządzenia na budynkach… Takie, które potrafią wydawać ptasie odgłosy”. M. klaszcze w dłonie na tę myśl. „A jakże! Widziałam je nieraz! Tylko nie pamiętam, jakie to ptaki, bo wyłączają te maszyny na zimę… Ale kto by się przejmował! Ptak to ptak! Przecież każdy z nich potrafi śpiewać”. M. leci do najbliższego budynku, na którym znajdowało się to urządzenie. Zbliża się do czarnego głośnika podłączonego do pudełka z zielonymi pokrętłami. 28
Zaciera ręce, wciska guzik włączający, chwyta za dwa pokrętła podpisane kolejno „głośność” i „częstotliwość”, a na koniec maksymalnie je rozkręca. M. nie spodziewała się, że usłyszy coś takiego. Nie tak miało być. Z głośnika natychmiast roztaczają się odgłosy latających drapieżników. Wszystkie ptaki w okolicy naraz rzucają się do ucieczki, ludzie na ulicy zatykają uszy, a zaskoczona hałasem M. spada z dachu. Leży dobrą chwilę rozpłaszczona na chodniku, czekając aż wróci jej słuch. „Chyba nadal nie lubię ptaków ani ich śpiewu”, myśli sobie, wstając chwiejnie, „i nadal nie przekonałam nikogo do Zimy”, dodaje, masując czubek głowy, „na dzisiaj to wszystko”.
„Źle się do tego zabieram... Na pewno coś robię nie tak, tylko co?”, bije się z myślami M., leżąc w swej maleńkiej sypialni, czyli pudełku na zapałki. Chociaż przestała być niewidzialna, to wciąż potrafiła zmieniać rozmiary swego ciała. „Koszmarna ta wiosna! Znowu nie mogę przez nią zasnąć!”. Nie jest to oczywiście pora do snu, nie nastało jeszcze południe, lecz M. ukryła się w swym mieszkanku w akcie rozpaczy. A mieszkanko to znajduje się w chwilowo pod ławką, którą ktoś postawił przed jednym z wielu drzew i krzakami. Prawdziwie rozgoryczona M. wyskakuje z pudełka. Nie zmienia rozmiaru swego ciała. Skoro już jest widoczna dla ludzkich oczu, to nie ma wyboru – musi pozostać przy niziutkim wzroście. Przechadza się teraz w tę i we tę między nogami ławki. Oczami wyobraźni widzi swój rychło dobiegający koniec. Na zmianę chwyta się za głowę i rwie sobie z niej włosy. „Żadnych pomysłów… Dlaczego nie mam już żadnego pomysłu?”, gorączkuje się, bije pod głowie pięściami. Złość przechodzi w histerię. „Jestem skończona… Zachciało się wygłupów, zachciało…”. M. pada na kolana. „Boże, jak ja się stoczyłam…”. Pada na brzuch. „To koniec. Żegnajcie, piękne zimowe kraje… Żegnaj, 30
piękny świecie, już ci nie zagram na kuble na śmieci, już nie zagwiżdżę fałszywie ani nie zatańczę bez poczucia rytmu…”. Gdy już trzyma w dłoni garść białych włosów, staje się rzecz niezwykła. M. nieruchomieje, a oczy niemal wychodzą jej z orbit. Potrzebuje chwili, by uwierzyć temu co widzi. Włos, jeden wśród wielu, lecz inny, bo świetlisty. A świetlisty, bo magiczny. Bez wątpienia pamiętacie o tym, że wspominaliśmy na początku tej historii o nadprzyrodzonych właściwościach włosów duszka. O tym, że pomysły nie mieszczą się w jej głowie, toteż wystają na zewnątrz jako jaśniutkie włosy splecione w warkocze. W tych zaś kryje się moc, z której M. może korzystać tylko w rzadkich sytuacjach. Po dwóch miesiącach spokoju, obudził się Pomysł. M. zrywa się z ziemi i piszczy wniebogłosy. Oczy wypełniają się łzami. Odrzuca kępy wyrwanych włosów, całuje ten jeden jedyny, który może ją uratować. Robi to z dużą ostrożnością, by przez przypadek go nie rozerwać. — Weź się w garść M., weź się w garść — mówi do siebie cichutko. — Już wiesz, co masz robić. Czarodziejski włos należało powiększyć, co też duszek czyni. Tak oto rozciąga się przed M. błyszcząca, biała wstęga. Nie jest już cieniutkim, łamliwym włosem, 32
a magicznym zwierciadłem, skrywającym tajemnice wszechświata. W nim M. ma zaleźć odpowiedź. Oto co widzi: ludzi pochylonych nad roślinami, te zaś są poprzykrywane liśćmi i słomą, niektóre workami z włókniny. — Ogródki działkowe — odgaduje M. — No jasne! Czarodziejski włos, jak gdyby w odpowiedzi, rzuca jeszcze jaśniejszy blask. M. wzdycha z ulgą. „Dobra, to będzie pracowity dzień. Weźmy się do roboty”. Na tę myśl magiczna wstęga maleje i zwija się jednocześnie ku ręce duszka,aż w końcu ląduje na jej ręce jako ledwo widoczna zguba z czubka jej głowy.
Przy rabatach krzątają się pojedynczy ludzie. Przygotowują rośliny na zmianę pory roku. Widok obecnego stanu ogródków nie zachwyca. Rośliny były poprzykrywane liśćmi i słomą, niektóre workami z włókniny. Rabaty przysypano trocinami i korą. „Jacy ludzie są głupi i zupełnie niepraktyczni”, stwierdza z niedowierzaniem w myślach M., „Na co komu ogród, przy którym człowiek się narobi jak wół na polu, a na efekty i tak trzeba będzie długo czekać, bo wiosna czasem zwleka z nadejściem… Poza tym rośliny nie są trwałe…”. 34
M. cierpliwie czeka, aż właściciele najbliższej działki opuszczą ją. Gdy nadchodzi ta chwila, M. wspina się na płot. Ląduje twardo na trawie i robi szybkie rozeznanie w terenie. Ogródek jest wystarczająco bujny, by mieć ręce pełne roboty podczas naprawiania go. M. wzdycha z rezygnacją i bierze się do pracy. Przez dwa dni duszek może bez kłopotu wcielać swój w plan w życie, gdyż żaden z właścicieli nie dogląda ogródka. Trzeciego dnia o poranku M. spogląda z zadowoleniem na efekty. Tak oto powstał ogród zen, składający się w głównej mierze z kamieni. Gdzieniegdzie stoją potężne głazy, a w drobnym żwirze, który zajmuje większość powierzchni, duszek wyrysował skomplikowane wzory. „Ale piękny! I jaki praktyczny!”. M. jest z siebie tak dumna, że aż sobie samej przyklaskuje na dowód uznania. „Tylko co powiedzą ludzie, gdy ujrzą to dzieło? Czy im się spodoba?”. „Tak, będą zachwyceni”, myśli sobie po chwili, „Jestem tego pewna. A jeśli będzie inaczej…”, wzrusza niedbale ramionami, „to już nie będzie mój problem”.
Nie zapomnieliście pewnie o straszliwej lekcji, jaką M. udzieliła przechodniom w parku? O kubłach zimnej wody, którą duszek oblewał mężczyzn, kobiety i dzieci, by ci dowiedzieli się, co to naprawdę znaczy zziębnąć? Otóż sumienie duszka również nie dało mu o tym zapomnieć. Późnym wieczorem, gdy zwinięta w kolejny czarodziejski włos, niczym w kołdrę, który swym blaskiem rozprasza ciemność panującą w pudełku, M. przypomina sobie całe zdarzenie. Ogląda je niczym film wyświetlony z taśmy. I nie jest z siebie dumna, ale wie, jak naprawić swój błąd. Tak jak poprzednim razem, w publicznej toalecie M. wypełnia wiadro lodowatą wodą. Chwilę po tym rozlewa ją na śnieg. „Dobrze, zrobię kilka ślizgawek i położę się spać. To powinno się udać”, myśli z nadzieją, odkładając wiadro. Wyciąga ręce przed siebie, zaciska dłonie w pięści, pod ściśniętymi powiekami niemal widzi ścinający się lód, a gdy otwiera na powrót oczy… Nic się nie dzieje. M. opuszcza z rezygnacją ręce. „Najpierw moja niewidzialność, teraz to… Niech to diabli!”. Duszek tupie nogą i wypuszcza z sykiem powietrze. „Całą noc… Będę musiała spędzić nad tym wszystkim całą noc!”. 36
Nie myli się. Biegiem do toalety, woda do wiadra, wybieg z toalety i plusk na śnieg, z powrotem do toalety, wiadro, woda, z toalety na zewnątrz i plusk na śnieg – tak mijają następne godziny M. Bez chwili odpoczynku, nawet gdy sprint przemienia się w powłóczenie nogami, duszek wykonuje swoje zadanie. Błaga w duchu o to, by temperatura na dworze okazała się wystarczająco niska. Inaczej wszystko na marne. Z tego jak bardzo była zmęczona, zdaje sobie sprawę dopiero, gdy budzi się w południe między krzakami w swym zwykłym rozmiarze. A właściwie, gdy budzą ją dziecięce krzyki. — Hura! — wykrzykuje jakaś dziewczynka. — Kto to zrobił? — raduje się gdzieś indziej chłopiec. — Nie wiem, ale jest super! — odpowiada mu kolega. — Zima! Niech żyje zima! — woła inny chłopięcy głos. — No co ty głupku! Zima już się kończy! — wyśmiewa się z niego ten pierwszy chłopiec. — No i co z tego? — odpyskuje zbesztany chłopak. — Zawsze wolałem zimę, w wiosnę nie ma takich rzeczy! Blisko siebie, lecz na różnych ślizgawkach dokazują dzieci. Popychają się, upadają, wykonują poślizgi. Śmieją się. M., po tym jak wyczołgała się z krzaków, obserwuje serię radosnych scenek zabaw. „No popatrz, popatrz. Taka głupotka i nagle dzieci polubiły zimę!”, myśli rozbawiona. Ziewa potężnie, nie zasłaniając ust. 37
Marzy o tym, by powrócić do snu. Zasługuje na dłuższy odpoczynek. Kiedy wkłada rękę do kieszeni bluzy, odkrywa, że nie ma w niej pudełka z zapałkami. „Musiało mi wypaść”, tłumaczy sobie M. i na czworakach przetrząsa śnieg, trawę i gałęzie krzewów. Bardzo szybko znajduje swoją zgubę i ukrywa w kieszeni. Czas jednak nie miał być dla niej tak łaskawy. Jego ciężar odczuje M. w ciągu najbliższej minuty. Po parku rozlega się wrzask. Jakieś dziecko przewraca się na ślizgawce, wróble uciekają z koron drzew, dwoje staruszków prędko podnosi się z ławki. M. nie daje wiary temu, co się dzieje. „Nie… To niemożliwe. To niesprawiedliwe!”. Nie zmniejsza się ani nie powiększa. Jej wzrost w ogóle się nie zmienia. Tak oto utraciła następną umiejętność.
M. siedzi skwaszona na gałęzi. Całą zimę straciła na to, by naprawić reputację swej Pani. I wszystko na nic! Jej moce znikają, lada moment nastanie odwilż, a wtedy ulotnią się marzenia o pięknej zimowym świecie, sama M. również się ulotni… Duszek trzęsie się ze strachu. 40
„Co poszło nie tak? Ani ci wszyscy marudni przechodnie nie przekonali się do Zimy i wszystkich jej uroków, ani ja wciąż nie zrozumiałam, co im tak tęskno za wiosną… Ach, Zimo! Bezczelna ta twoja siostra! Jest gorsza niż myślałam: humorzasta, powolna, głośna, nie znosi konkurencji i oszukuje! Zawłaszczyła sobie wszystkie najlepsze cechy! Żadnych z nich nie znalazłam u ciebie! A ludzie… A ludzie są zwyczajnie ślepi i nie chcą się nauczyć niczego nowego”. Zaczyna obskubywać gałąź z zaschniętych liści. Wyrzuca je bezmyślnie w dal, mając cichą nadzieję, że te wylądują na głowach przechodniów. Niespodzianie jeden z listków przelatuje przed nosem spacerującej kobiety, a ta zatrzymuje się na ten znak pod drzewem i wzdycha: — Co za ponury czas… Gdzie podziały się wszystkie kolory… M. uderza się w czoło, nie wierząc własnym uszom. „Czy ta kobieta niedowidzi? Zima jest bardzo kolorową porą roku”. Duszek przygląda się zrzędnej damie. Wstrzymuje oddech. Rozpoznaje ją. To ona. Ta kobieta. Właścicielka domu, w którym zniszczyła rury. To u niej zaczęły się wszystkie problemy M. „Nie dość, że leń, to jeszcze daltonistka”, myśli wzburzona. Opamiętuje się jednak i postanawia ruszyć za 41
kobietą. Czuje, że powinna wiedzieć, w jakim stanie jest teraz jej dom. M. straciła zdolność latania, dlatego całą drogę musi pokonać siłą własnych nóg. Nie była świadoma tego, jak meczące jest chodzenie. Z coraz większą zadyszką przemieszcza się od drzewa do drzewa, śledząc kobietę, u której na twarzy dostrzega smutek i przygnębienie. Dociera do bramy, za którą rozpościerają się domy szeregowe. M. nie potrafi już latać, nie może przejść niezauważona między podwojami, kryjąc się za plecami kobiety. Musi odczekać kilka minut. Dopóki nie zamknie się brama, a właścicielka domu, którą śledzi, nie wejdzie do niego. Kiedy to następuje, M. wspina się na metalowe wrota. Robi to bez gracji, dawnej skoczności, z dużym wysiłkiem. W momencie, gdy wchodzi na szczyt, omal z niego nie spada. W ostatniej chwili chwyta się prętów, już po drugiej stronie bramy. Schodzi powoli, czasem ześlizguje, aż wreszcie ląduje na równo wyłożonej kostce. Wstaje na równe nogi i zakrada się na ogródek wiadomego domu. Opiera się plecami o tynk, chcąc złapać oddech. „Pomysł… Potrzebny mi jakiś pomysł”. Znajome mrowienie na czubku głowy, które natychmiast zmienia się swędzenia. „Czyżby nie wszystkie moce mnie opuściły…”, myśli ze zdziwieniem M. 42
Zamyka oczy, jak gdyby miało to uratować ją przed uczuciem rozczarowania, i wyrywa sobie włos z głowy. Żadnej magii. Zwyczajna nitka oderwana od skóry, nic więcej. M. jednak czeka niestrudzenie, nie wierzy w to, że przypadkowo spotkała tę kobietę. Ostatecznie nic się jednak nie wydarza. „A więc tak się mają sprawy”. Chowa włos do kieszeni bluzy. „Raz kozie śmierć”. Podchodzi do drzwi i puka. Musi uzbroić się w cierpliwość, gdyż właścicielka domu wyraźnie zwleka z nadejściem. Gdy drzwi się otwierają, M. widzi przygnębioną kobietę, która ma włosy spięte w niski kok i jest ubrana w szlafrok. — Dzień dobry — zaczyna duszek. Kobieta odpowiada jej skinieniem głowy. M. przełyka głośno ślinę, świadoma tego, że to ona musi pociągnąć rozmowę. — Przepraszam, słyszałam, że niedawno wydarzył się u pani wypadek… Że pękły rury, czy coś takiego… „Czy coś takiego… Świetnie to ujęłaś M.”, karci siebie w myślach. — A więc plotki szybko się rozchodzą… — kwituje ozięble kobieta. — Tak… — bełkocze M. — Ja… Ja szukam pracy. Potrzebowałaby pani pomocy? 44
— A w czym miałabyś mi pomóc? — pyta nieco oschle właścicielka. — W czymkolwiek — odrzeka M. Kobieta uważnie lustruje ją spojrzeniem, zatrzymuje na dłużej wzrok przy krótkich spodenkach M. — Czy ja cię skądś znam? — docieka właścicielka. — Nie wydaje mi się, abyśmy się spotkały — kłamie duszek. — Mogłabym pani w czymkolwiek pomóc? M. wstrzymuje oddech. Milczenie nie wskazuje na nic dobrego. — Ta… W sumie — odrzeka po krótkim zastanowieniu się właścicielka. — Możesz mi pomóc w pomalowaniu ściany… Proszę wejść. Duszek wzdycha z ulgą. Wkracza za kobietą do przedpokoju. Wchodzą razem po schodach, a następnie do pokoju z pamiętną szafą. Tym razem w sercu pomieszczenia stały wiadra z farbą. M. rzuciła okiem na ścianę, w której poprzednio widniała dziura. Tamtego ubytku już nie było, lecz ślad po nim pozostał. Należało go zamalować. M. nie potrzebuje instrukcji, a właścicielka domu nie narzuca się. Ku zdumieniu duszka, zostawia ją samą w pokoju. Praca nie zajmuje M. dużo czasu, choć trwa zdecydowanie dłużej niż wyrządzenie wcześniejszych szkód. Po wszystkim myje się w umywalce, po czym schodzi 46
na dół. „Ależ dziwny człowiek!”, myśli M. znajdując kobietę w salonie. Ta śpi na kanapie. „Jak źle musi z nią być skoro tak po prostu wpuściła mnie do swego domu i zostawiła mnie samą sobie u góry. Przecież równie dobrze mogłabym ją okraść!”. Przypomina sobie zdanie, które padło z ust tej kobiety: „Gdzie podziały się wszystkie kolory…”. M. już wie, co musi zrobić. Można by wielu słów użyć, by opisać, to co nasza bohaterka wymyśliła. Ważniejsza jest jednak to, co ujrzy właścicielka domu, gdy trzask zamykanych drzwi wyrwie ją z drzemki. Na wpółprzytomna wstaje z kanapy i kieruje się w stronę kuchni. To, co ukazuje się jej oczom odbiera dech. Na blacie kuchennym leżą marchewka, gałązki, węgiel, niebieska czapka i czerwony szalik. Za oknem zaś widzi ogród gęsto przykryty śniegiem. Wcześniejszy bałagan schowano pod jego płaszczem. Najważniejszym elementem wszystkiego jest napis na jednym z zsypów śniegu, ułożony z ze związanych ze sobą kolorowych lampek świątecznych. A brzmi on następująco: Zima też jest kolorowa. Kobieta nie zdaje sobie sprawy, że za jej plecami stoi M. Duszek mimowolnie wyciąga z kieszeni wyrwany wcześniej włos. I nagle czuje jak ten sztywnieje w jej dłoni. Rozwiera palce, spogląda na niego zdumiona. 47
Złoty. Złoty włos. Pierwszy raz taki ogląda. Widok ten tak zbija ją z tropu, że z lekkim opóźnieniem odwzajemnia spojrzenie kobiety. Ta uśmiecha się kącikami ust, lecz jej wzrok wydaje się nieobecny. „Nie widzi mnie”, zauważa zaskoczona M. Właścicielka omija ją tak jak naprawdę nie istniała. Ubiera płaszcz w przedpokoju i otwiera drzwi. Duszek bezzwłocznie rusza za nią. Obie okrążają dom, by spojrzeć z bliska na cud. Zatrzymują się przed wielokolorowym napisem, jakże prostym przekazem. M. spoglądając na to wszystko, już rozumie, że nie chodzi o to, by szukać u Zimy tych samych cech, które posiada Wiosna. Od początku należało szukać rzeczy wyjątkowych, których siostra Pani Zimy nie posiada. Tych niepowtarzalnych. Jak możliwość zakrycia białym dywanem bałaganu, który czasami po prostu warto odłożyć na później. A Wiosny… Za Wiosną M. nadal nie przepada, ale to nie o miłość do niej walczyła.
Koncepcja i opracowanie graficzne: Małgorzata Sławińska Tekst: Ewa Grzesista IVr, Grafika 2019/2020 Akademia Sztuk Pięknych w Katowicach Pracownia Grafiki Książki
54
55