SZORTAL Grudzień 2012
Drodzy Czytelnicy,
Oto pierwszy, eksperymentalny szortalowy PDF, który oddajemy w Wasze ręce. Znajdziecie w nim miniaturki (zwane też „szortami” bądź krótkimi spodenkami) i stusłówka, to jest „drabelki” (nie, nie od drabiny), które znalazły się na portalu w miesiącu grudniu. Na razie pominęliśmy pozostałe działy, ale jeśli będzie takie zapotrzebowanie, możliwe że w tej comiesięcznej od tej chwili „gazetce” znajdą się też teksty z Rymowiska oraz recenzje. Póki co, jest prosto, zwięźle i bez ozdobników (aczkolwiek bardzo ładne ilustracje do większości tekstów przygotowali dla Was Maciej Kaźmierczak i Rafał Sala). Na ostatniej stronie znajdziecie treść konkursu, w którym przewidziano nagrody książkowe, a dla zwycięzcy/zwycięzców również publikację na Szortalu. W numerze miniaturki Pauliny Kuchty, Anny Nieznaj, Aleksandry Brożek, Bartosza Szczygielskiego, Aleksandry Uruszczak i Jerzego Wiśniewskiego oraz stusłówka Bartłomieja Dzika, Żanety Lewandowskiej i Patrycji Stoińskiej.
2
Miniaturki Paulina Kuchta
Szkic – Tak wygląda. Naszkicowałem jej obraz. Wydaje się nierzeczywista, jak ze snu, ale dobrze oddałem każdy jej szczegół. Gdy patrzę na nią, zdaje się do mnie przybliżać, prawie czuje jej zapach… – Proszę opowiedzieć o tym co zaszło w nocy 31 października – powiedział policjant, tak beznamiętnym głosem, jakby myślał: chce mi się kawy, a ty mi dupę zawracasz. A tak w ogóle to powinienem być teraz z rodziną, na grobach bliskich. A nie słuchać zeznań psychopaty, co to zaciukał pewnie własną żonkę, a teraz wciska kit, że jest niewinny. – Tak jak już wcześniej wyjaśniałem. Byliśmy z żoną na cmentarzu odwiedzić grób siostry. Nagle zza alejki wyłonili się oni. Pomyśleliśmy przez chwilę, że to przebrane dzieciaki. Wie Pan, Halloween – cukierek albo psikus. Gdybym wtedy wiedział – wychrypiał z żalem w głosie – to nigdy, przenigdy nie zabrałbym jej tam. – Mam to w aktach, ale zapytam jeszcze raz. I proszę się dobrze zastanowić nad odpowiedzią, prawda jest lepsza niż brnięcie dalej w kłamstwo. Zabił pan swoją żonę? – Nie! Czy pan mnie w ogóle słuchał?? To byli oni. Żywe trupy. To nie byli już ludzie. Zaatakowali nas. Jeden z nich ugryzł moją żonę i pociągnęli ją za sobą. Nie mogłem nic zrobić, nie mogłem się nawet ruszyć. Stałem i nie mogłem uwierzyć, że ten koszmar jest prawdą. Powtarzałem sobie – to sen, na pewno śnisz, obudzisz się za chwilę. Ale to nie był sen. Teraz każdej nocy śnię o niej, to niekończący się koszmar. Pochyla się nade mną wysuwa okrwawiony język i szepcze: Chodź z nami. Mam na Ciebie ochotę.
Ilustracja: Maciej Kaźmierczak
Jestem taka głodna… Budzę się kiedy wbija we mnie zęby. Zaczyna brakować mi jej coraz bardziej, dzisiaj chyba dam się ugryźć. 3
Paulina Kuchta
Kuracja
Zgłosiłem się na oddział. Przydzielono mi pokój. Dostałem dwójkę. Wszystko fajnie, tylko wystrój jakiś taki nijaki. I wolałbym mieć pokój tylko dla siebie, chociaż ten w kitlu powiedział, że drugi jest nieszkodliwy. Zdziwiło mnie to trochę, chyba chodziło mu o to, że jest cichy i nie chrapie. Nie zdążyłem się jeszcze dobrze rozejrzeć po pokoju, gdy ten w kitlu zaczął majstrować coś przy klamce, a po chwili wyjął ją z drzwi. – Ee, co robisz? Klamkę oddaj! – krzyknąłem do niego. Popatrzył na mnie jak na świra, westchnął, rozłożył ręce i rzekł: – Wybacz, profilaktyka. Nie możesz uciec. – Nie mogę uciec? – Powtórzyłem za nim jak echo. – Nie. To strzeżony oddział w szpitalu psychiatrycznym. Nic z tego nie rozumiałem. Co on bredzi, jaki szpital psychiatryczny? – Ale ja, miałem zgłosić się na kurację oczyszczania z toksyn – zaoponowałem. – Tak, się wie – uśmiechnął się porozumiewawczo. Wyszedł i dodał sam do siebie – chyba tych z mózgu… ### Minęły już trzy tygodnie kuracji. Toksyny opuszczają mój organizm każdego dnia. Widzę rzeczy o których istnieniu nie miałem wcześniej pojęcia. Wreszcie zaczynam dostrzegać świat takim jakim jest naprawdę. Z tymi w kitlach jest coś nie tak, potrzebują kuracji bardziej niż my. Pomożemy im. Mamy już skitrane parę żyletek w moim materacu. Jutro uwolnimy ich z toksyn.
Ilustracja: Maciej Kaźmierczak
4
Aleksandra Brożek
Hipoteka
– Jak to nadal będziemy dłużnikami?! – krzyknęła Basia, pospiesznie przeglądając przyniesione przez Jarka pismo. Podrapał się po głowie. Jak by jej to wyjaśnić… – Zabezpieczenie?! – przerwała mu natłok myśli. – Normalnie. Pamiętasz umowę? – Pamiętam, do cholery! Ale przecież zabierają mieszkanie? Jeszcze im mało?! – Powiedziała, że wartość mieszkania jest niższa niż wartość zadłużenia. Był krach na rynku. Pamiętasz? Baśka może i pamiętała, ale teraz wybuchła płaczem. Mieszkali tu ponad pięć lat. Zdążyła się już przyzwyczaić do myśli, że ten dom jest ich. Zainwestowali w ściany, podłogi, urządzenia. I jeszcze to zabezpieczenie! A tak ładnie pomalowali pokój dziecięcy… – Bacha, daj spokój. To jeszcze nie koniec świata. Nadrobimy. – Mamo, czemu płaczesz? – w wejściu do pokoju stanęła Amelka. – Ile… ile mamy czasu? – zapytała Jarka Basia, ignorując dziewczynkę. – Dwa dni – rzucił krótko. – Amelia – rozległ się drżący głos Basi. – Pojedziesz na wycieczkę. To znaczy… musisz wyjechać. Na trochę… – Co? – Amelka skrzywiła się. – Sama? – Spokojnie, mała – uśmiechnął się Jarek. – To będzie takie przedszkole. Tyle że na dłużej. Nie martw się, tam będzie dużo innych dzieci. – Chodź, wytłumaczę ci – odezwała się Basia i zabrała dziewczynkę do drugiego pokoju. Jarek odetchnął z ulgą. Pomyśleć, że gdyby znalazł się w podobnej sytuacji trzydzieści lat temu, musiałby oddać bankowi, poza mieszkaniem, ponad dwieście tysięcy! Teraz wystarczyło oddać zabezpieczenie.
Ilustracja: Maciej Kaźmierczak
5
Anna Nieznaj
Bakchos Bakcha widziałem na skałach ustronnych, Jak wierszy uczył, wierzcie mi potomni. Horacy ________ Był rok 1996 i rozpalona latem Grecja. Białe światło słońca zdawało się kruszyć tynk na ścianach ambasad. Życie zamarło i tylko turyści krążyli nadal po Atenach w porze sjesty. Ale ja byłam pod miastem. Powietrze aż gęste od cykad. – Hej, chłopcze! – usłyszałam dziwny akcent. Obejrzałam się, bo oprócz mnie nie było na drodze nikogo. W cieniu oliwki siedział Pan. Rogaty, kudłaty i ogólnie paskudny jak zawsze. Syrynga leżała obok. Widziałam, że jest zdziwiony. – Od kiedy to barbarzyńskie dziewczyny też noszą spodnie i krótkie włosy? – Tak gdzieś od pięćdziesięciu lat. Był wyraźnie rozczarowany. Jako dziewczyna musiałam okazać się mniej powabna niż jako chłopiec. – Skąd jesteś? Pił wino, prawie nie rozcieńczając go wodą. – Z Sarmacji. Jeszcze dalej na wschód niż Ren, do którego doszli Rzymianie. Jeszcze dalej na północ niż Karnuntum, gdzie umarł Marek Aureli. Ale bardziej na zachód niż ujście rzeki Boh, które widział Herodot. – Daleko – mruknął po zastanowieniu. – Ano daleko. – A co słychać u tego sympatycznego młodzieńca, który walczył pod Filippi i układał całkiem dobre pieśni? Hmm, jak on się… Horatius Flaccus! – Umarł dwa tysiące lat temu. – Umarł? Szkoda. Pan gładził brodę w smutnym zamyśleniu. – A Cesarstwo Rzymskie? – Upadło. – A na wschodzie, Konstantynopol? – Upadł. Powietrze stało wokół nas, rozedrgane z gorąca. Pachniało grecką miodną słodyczą. Pan zapomniał o mnie na moment i cicho zagrał. Cicho i pięknie. Usiadłam na czerwonej ziemi przy drodze. Wokół ciągnęły się rude, dzikie wzgórza. – Podobno mówią, że i ja umarłem? – Część ludzi tak twierdzi. Napił się wina. Po chwili wahania dał mi trochę. I znowu zagrał, i znowu się napił. Upał gęstniał. Nagle Pan podniósł się, tupnął w ziemię koźlim kopytkiem. – Coś ci pokażę. Masz, wypij jeszcze. Szliśmy pod górę, kamienie parzyły ręce przy wspinaczce. Wiatr niósł szum morza, a na horyzoncie, na styku głęboko grantowych fal i nieba, majaczyła wyspa w kolorze macicy perłowej. Nieuchwytna jak złudzenie. Później, w małej kotlinie, zabiegły nam drogę nimfy. Pan uszczypnął jedną z nich w pośladek, więc uciekły. 6
Wyszliśmy za zakręt. – To jest Bakchos – z dumą szepnął Pan. Piękny bóg siedział lekko zamroczony winem pośrodku łąki, wśród zgiełku faunów i śpiewu menad. Odwrócił się i omiótł nas nieprzytomnym spojrzeniem. Znałam tę twarz. Wczoraj zaczął promować swoją nową płytę.
Ilustracja:Rafał RafałSala Sala Ilustracja:
7
Bartosz Szczygielski
Za konfiturami – Rzuć mu coś! – Co mam mu rzucić, siebie?! – Kość jakąś, cokolwiek. Nie wiem. – Skąd ja wezmę kość, Gruby? Myśl, do cholery! – Od czego ty jesteś, Szybki, co? – Za drzwiami jest koszmarnie wielkie, złe i niebezpieczne … Coś. Nie mogę myśleć w takich warunkach – odparł Szybki, wycierając zakurzone ręce w ortalionowy dres. Odwrócił się plecami do zabarykadowanych w pośpiechu piwnicznych drzwi. Chciał powiedzieć coś do Grubego, ale nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Serce biło mu jeszcze szybciej niż przed chwilą. Naprzeciwko, w kącie, znajdował się mężczyzna. – Szybki? Co ty znowu odpierdalasz? Powiedz coś? – przysadzisty mężczyzna pocił się każdym posiadanym porem. – Za tobą. – odparł. Gruby odwrócił się i odskoczył tak, że znalazł się ramię w ramię z Szybkim. – Kto to kurwa?! – krzyknął. – Ziomuś, żyjesz? – spytał Szybki, gdy postać w kącie nie zareagowała na wysokie piski generowane przez jego towarzysza. – Patykiem go szturchnij. – Gruby, kurwa, skąd ja tu wezmę patyk, do cholery?! Szybki podszedł do skulonego osobnika i kopnął go lekko w goleń. Żadnej reakcji. Pochylił się nad mężczyzną i potrząsnął nim. Powtórzył czynność kilkukrotnie, po czym przyklęknął i przyjrzał się mu z bliska. – To Marcel! – zerwał się z ziemi – Kurwa! Marcel bez głowy! – Skąd wiesz, że Marcel, jak głowy nie ma? – Gruby wycedził przez zęby, prawie przytulając się do pleców Szybkiego. – Dres poznaję. Rozległo się głuche dudnienie, a kurz z drzwi opadł na podłogę. Mężczyźni nie wiedzieli, w którą stronę się odsunąć. Nie chcieli zbliżać się do kilku spróchniałych desek stanowiących jedyną osłonę przed potworem. – Myślisz, że to Coś załatwiło Marcela? – spytał Gruby, patrząc to na byłego kompana, to na coraz mocniej drżące drzwi. – Jestem przekonany. – To na pewno sprawka tego z trzeciego piętra. Profesorka. Pamiętasz, jak mówił, że nas poszczuje psem? To on i ta jego bestia, mówię ci. – Jego pies to jamnik. Znajdowali się w małym korytarzyku, który architekt wydzielił na największe pomieszczenia piwniczne dla lokatorów. Oddzielił je dla pewności drzwiami, mającymi stanowić dodatkową ochronę przez złodziejami i wścibskimi, mniej zamożnymi sąsiadami. – Gruby, ten myśliwy, to na szóstym mieszka, nie? – Eeee, chyba tak – odparł staranie omijając wzrokiem resztki Marcela. Drzwi załomotały, jedna z pionowych desek wyraźnie się obluzowała, a z powstałej szpary wydobyły się kłęby pary. Szybki odnalazł komorę z wymalowanym nad wejściem – 6A. Lokator, do którego należało pomieszczenie, nie przejmował się zabezpieczeniami. Pordzewiały skobel miał w 8
miejscu kłódki stary gwóźdź. Powietrze wewnątrz pachniało stęchlizną i moczem, standardowym aromatem piwnicznych lochów. Na półkach, w równych rzędach, stały słoiki przepasane gumkami do wekowania, pełne dziwnej mazi, konsystencją przypominającej dżem. Gdyby zabłądził tu ktoś głodny, na pewno nie wyszedłby zawiedziony. Oni jednak nie potrzebowali posiłku, a Coś za drzwiami jak najbardziej. – Sprawdź za tymi. No tam... – Gruby wskazał ręką jedną z półek – chyba coś tam widziałem. Szybki zrzucił na ziemię kilka słoików, w jednej chwili otoczył ich zapach moreli. Na ścianie wisiała siekiera. Ślady rdzy biegły od ostrza poprzez policzek aż do czepca, w półmroku wyglądały niemal jak krew. – Zabijemy to? – spytał Gruby, a jego oczy zapłonęły nadzieją. – Nakarmimy. *** – W piwnicy znaleźliśmy trzech mężczyzn. Jeden nie miał głowy, której do tej pory nie odnaleźliśmy, i nogi. Tę akurat mamy. Została odrąbana, dość nieudolnie, mówiąc szczerze. Dwóch mężczyzn próbowało obrać ją ze skóry i mięsa. Nie wygląda to najciekawiej. Ten z nadwagą miał do dyspozycji tylko zęby i paznokcie. – Testy toksykologiczne? – Obaj czyści. To samo alkohol, zerowe stężenie. Twierdzą, że Marcelowi „Coś” odgryzło głowę i to samo chciało zrobić im. – Marcelowi? – Tak nazywała się ofiara. To już trzeci podobny przypadek komisarzu. Nie podoba mi się to. Zalatuje czymś nadprzyrodzonym. – Co wy pierdolicie? Ja tam nie wierzę w takie bzdury. Magowie, golemy. Srolemy! Mnie interesują fakty. Fakty, słyszycie? Ilustracja: Rafał Sala Przesłuchano już mieszkańców? – Wszystkich, oprócz lokatora z 6A. Mieszkanie, podobnie jak piwnica, stoją zupełnie puste. Ale znajdziemy go, spokojnie. A tych dwóch żywych jutro przemaglujemy, dziś nic z nich nie wyciągniemy. – Jutro jest trzynasty, a na dodatek piątek. W poniedziałek ich przesłuchamy. Nie chce ściągać na nas pecha.
9
Jerzy Wiśniewski
Faux pas Giermek zbyt późno obudził Warkenbergera de Bloks, bo pomylił klepsydry. Chłopak nie uczył się na błędach. Nie tak dawno, gdy Warkenberger walczył z Fosforyzującym Duchem, roztargniony młodzian podawał broń. Rycerz, zręcznym cięciem, rozpłatał duchowi łeb i dopiero wtedy spostrzegł, że dzierży niewłaściwy miecz. Niemagiczny! Na szczęście okazało się, że duch też nie był dziełem nadnaturalnych mocy, po prostu ktoś się za niego przebrał. Warkenberger odesłał giermka do diabła i samodzielnie zajął się przygotowaniami do wyjścia. W końcu założył paradny hełm, lecz miał wrażenie, że nadal czegoś brakuje. Ach, oczywiście. Zarzuciwszy na ramiona pyszny czerwony płaszcz, opuścił komnatę. Rycerz przeklął w myślach ozdobny rupieć zwieńczony kretyńskim pióropuszem. Przez ów cholerny hełm z zaklinowaną zasłoną nic nie widział. Jednak przemierzając dziedziniec poczuł, że słońce już zaszło. Nie musiał widzieć, aby pojąć, że jest później, niż sądził. Tak naprawdę, jego uczucia względem przyłbicy były raczej ciepłe. Księżniczka Heidi wyraziła raz opinię, że Warkenberger wygląda w tym hełmie majestatycznie. Od tamtej pory do wizyt na królewskim dworze zawsze zakładał hełm. Może nawet nosiłby go podczas uczt, gdyby nie ta zacięta zasłona. Choć nietypowe i niewygodne, ucztowanie w przyłbicy nie pogwałciłoby jawnie etykiety. Że przez przyłbicę był ślepy jak kret? Irytujący drobiazg. Na Wyspie Piratów, choć cierpiał od ślepoty piaskowej, usiekł niepośledniego szermierza, kapitana Rudobrodego. Co prawda niepotrzebnie zaszlachtował także jego małpę i papugę, zwierzęta, które wziął za piratów. Jednakowoż wojownik ogarnięty bitewnym szałem może łatwo popełnić podobną omyłkę, widzenie nie ma tu nic do rzeczy. Bezspornie, ślepy Warkenberger miał lepszą świadomość otoczenia niż dysponujący pełnym zestawem zmysłów przeciętniak. W długim zamkowym korytarzu prowadzącym do sali biesiadnej rycerz przyśpieszył kroku. Pierwszy toast planowano wznieść ku chwale de Bloksa, przeto spóźnienie mogło okazać się poważnym faux pas. Ponadto,sławny Warkenberger miał zasiąść na honorowym miejscu, po królewskiej prawicy, zaś władca nie powinien czekać na poddanego, nawet bohatera. Oczywiście, legendarnemu pogromcy Zielonego Jelenia, herszta banitów z Drzewnej Twierdzy, wybaczono by wiele nietaktów. Wszelako Warkenberger, traktował etykietę poważnie. Ktoś chwycił rękę rycerza dłonią łagodną, wypielęgnowaną, wyraźnie niewieścią, by poprowadzić w innym kierunku. Warkenberger chciał oswobodzić ramię i oznajmić, że śpieszy na królewską ucztę, lecz nagle dziwne uczucie tknęło go, czyniąc na chwilę biernym. Przez mgnienie oka zdawało się mu, że jest gdzieś indziej. A przecież czuł, że tajemniczy przewodnik wiedzie go przez galerię w południowym skrzydle zamku. Ku pokojom księżniczki. Tak, jego orientacja w terenie, podobnie jak zmysły, była nadzwyczajna. Zdał się więc na orientację i zmysły. Podpowiedziały: prowadzi cię księżniczka Heidi. Tylko dlaczego nie wyczuwał zapachu jej perfum, czemu nie słyszał jej kroków? A skoro już pomyślał o krokach – czemu nie słyszał własnych? – Księżniczko Hei… – Urwał w pół słowa. Cisza. Nie uświadamiał sobie tej ciszy, póki jej nie przerwał. A w dźwiękach, które wypowiedział, które właśnie wybrzmiały, było coś dziwnego, jakieś niewłaściwe echo.
10
Sięgnął do twarzy, żeby zdjąć hełm, ale dłonie trafiły w pustkę. Gdy zimne ciarki wędrowały mu po plecach, zadrżał w przeczuciu prawdy. Czy ktoś widział? Dotknął swej gołej szyi. Wspomniał, jak w pośpiechu przywdziewał płaszcz. Jak zdjął, kręcąc na boki, górną część ciała, odstawił, włożył szyję w otwór u nasady płaszcza i… Niech to diabli, nie nasadził głowy z powrotem na kark! Zostawił głupi łeb w komnacie. Co za kompromitacja, co za faux pas! Kiedy zaufany sługa monarszej córki przyniósł wreszcie do pokoju, wciąż skrytą pod hełmem głowę Warkenbergera, księżniczka odpowiedziała na dręczące rycerza pytanie. – Szłam z hrabianką de Plas. Oprócz mnie tylko ona widziała. Ujrzawszy cię, zrobiła wielkie oczy, wydała głośne westchnienie, po czym zasłoniła rozdziawione usta! Trzeba było widzieć ten wyraz twarzy niczym u Ilustracja: Rafał Sala zszokowanej młódki. – Księżniczka Heidi zachichotała perliście. – Przezabawny! Jakby pierwszy raz widziała obnażoną szyję. I cały czas się gapiła. Chociaż, po prawdzie – księżniczka uśmiechnęła się szelmowsko – to było na co patrzeć. – Chodź, rycerzu de Bloks. Nie zapomniałam, jak wydostałeś mnie ze szponów tego Rudobrodego, spod jego haka. – Wierzchem dłoni głaskała policzek Warkenbergera. Serce rycerza zabiło mocniej. Delikatnie ujął jej dłoń i ucałował wewnętrzną stronę nadgarstka. – Wiele ci zawdzięczam – wyszeptała księżniczka – i z przyjemnością spłacę część długu. Chodź… Na początek uczty i tak już nie zdążymy. Pociągnęła go do sypialni, na potężne łoże z baldachimem, między atłas i aksamit, między miękkie poduszki. Rozpalona księżniczka lekko drżała, gdy wysuwał jej nogi. Warkenberger zdjął głowę, położył na najbliższej poduszce, a następnie pchnął szyję w tułów dziewczyny.
11
Aleksandra Uruszczak
Ona Nieznośna cisza zaraz zmiażdży mi bębenki. Siedzimy w kuchni, w półmroku, przy szarym, wieczorowym świetle. Ona. Zgarbiona, lekko kołysze się i milczy. Słyszę jej oddech, poświstujący przez wiecznie zatkany nos. Słyszę ruch ręki w powietrzu, gdy przytyka chustkę do twarzy. Przyszła kwadrans temu, jak zawsze bez zapowiedzi. Na zewnątrz nieznośne gorąco wyciska o statnie krople potu. Tu, w mieszkaniu, gdzie szczelnie zamknięte okna bronią dostępu dla ukropu, jest całkiem przyjemnie. Z jej ciała bije nagromadzone przez cały dzień ciepło. Widzę, jak rozkoszuje się sztucznym, klimatyzowanym chłodem. Siedzę po przeciwnej stronie stołu i czekam. Wiem, że dopóki sama nie zacznie, nie zareaguje na moje próby nawiązania rozmowy. Przyszła jak zwykle dramatycznie. Zapukała, używając naszego tajnego sygnału. Cztery uderzenia, potem jedno i jedno. Kod ustaliłyśmy jeszcze w dzieciństwie, kiedy ona przychodziła do mnie, gdy przebywałam sama w domu. Sygnał oznaczał „wpuść mnie szybko”. Zostało nam to do teraz, mimo że obie mamy po dwadzieścia kilka lat. Otworzyłam drzwi. W milczeniu przytuliła mnie, potem poszła do kuchni i tak siedzi. Pachnie potem, zmęczeniem, ale także tą słodką nutką perfum, która kojarzy mi się tylko z nią. Zapach roztacza się z jej długich kasztanowych włosów. Dawniej, gdy spędzałyśmy razem wakacje, uwielbiałam kłaść się przy jej głowie i upajać tym zapachem. Myślę, że to perfumy, ale kto wie – może to po prostu jej zapach? Unikalna mieszanka powietrza z dalekich podróży, oddechów ludzi, z którymi rozmawiała, jej własnych emocji i uczuć skrywanych głęboko w ciele. Niecierpliwię się i niespokojnie ruszam na krześle. To przykuwa jej uwagę. Patrzy na mnie migdałowymi oczami, którymi lekko się uśmiecha. – Pójdziemy się umyć? – proponuje. Sama nie wiem, skąd wziął się rytuał wspólnego mycia. Mam wrażenie, że istnieje od zawsze. W dzieciństwie często nocowała u mnie w domu i mama myła nas razem. Potem, gdy byłyśmy nastolatkami, nigdy nie miałyśmy przed sobą nic do ukrycia. Poznawałyśmy siebie, trochę fascynowałyśmy się sobą nawzajem. Aż dotarłyśmy do dorosłości i tak pozostało. Nie rozmawiałyśmy na ten temat. Zawsze jest tak samo – po prostu wchodzimy razem pod prysznic. Ta intymność zbliża mnie do niej, uzależnia, może trochę podnieca. Woda przyjemnie rozbryzguje się po skórze. W ciasnej kabinie ciągle czuję dotyk jej ciała na sobie. Schylam się po myjkę i dotykam pupą jej uda. – Schudłaś – mówi. – Ty też! – odpowiadam, śmiejąc się. Czuję się jak dziecko. Mydlę jej ciało. Kościste ramiona, płaski brzuch, bardzo małe piersi. Faktycznie, od naszego ostatniego spotkania schudła. Jeszcze bardziej, mimo że zawsze była szczupła. Piersi zmniejszyły się i ledwo rysują na klatce piersiowej. Sterczące sutki hipnotyzują. Gładzę je ręką, niby dlatego, że chcę je namydlić. Mam też ochotę poczuć pod dłonią ich twardość. Nie czuję do niej pociągu, nigdy nie czułam. Zawsze traktowałam ją jako siostrę, ale czasem ona perfidnie zakrada się do moich snów. Pieścimy się wtedy jak czuli kochankowie. Pobudzamy się nawzajem, wydając głośne okrzyki przyjemności. Mój oddech, na myśl o tych snach, 12
niebezpiecznie przyspieszył. W takim momencie ona jak zawsze czuwa. Zdejmuje moją rękę ze swoich piersi. Spoglądam na nią, chyba z wyrzutem. Czuję się odtrącona. Widzę w jej oczach miłość do mnie. Miłość siostrzaną. Obie wiemy, że gdy puścimy wodze żądzy, stracimy siebie. Ani ja, ani ona tego nie chcemy. Wycieramy ciała ciepłymi ręcznikami. I już jest jak dawniej. Opowiada mi o swojej ostatniej podróży do Ameryki Południowej. O dzikich Andach, cichych i mrocznych, o tym, co ostało się po hiszpańskiej kolonizacji. Wreszcie – o Galapagos, fascynującym zapisie biegu ewolucji. Słucham o jej nowych kochankach, o ekwadorskim seksie, o rzeczach, których ja bym nigdy nie zrobiła. Leżymy nagie na łóżku. Przytulona do jej boku słucham cierpliwie. Słucham, a jednocześnie myślą jestem gdzie indziej. Wciągam zapach jej kasztanowych włosów, ślizgam się po jej ciele, wcierając waniliowy balsam w miękkie krągłości, pieszczotliwie gładzę skórę. Napawam się tą chwilą. Boję się, że następna może nigdy nie nastąpić. Przyjmuję jej opowieści, czasem zgorszona, czasem rozbawiona. Historia ostatnich miesięcy porywa mnie daleko. Jestem tam, razem z nią: tańczę wśród kolorowych straganów, marznę wysoko w górach, oglądam kamieniste plaże o wschodzie słońca, upajam zapachem egzotycznych owoców, roztapiam w uściskach czułych kochanków. W końcu, zmęczone i szczęśliwe, zasypiamy. Wplecione w swoje ciała, przytulone, razem, choć nasze życia są tak inne. Rano budzę się sama. Jak zawsze. Pościel jeszcze pachnie zapachem jej włosów. A ona… Odeszła ze świtem, buszować po świecie i szukać nowych doznań. Czy wróci? Jestem dla niej łącznikiem ze zwyczajnym światem, nieco nudnym, ale takim, którego każdy czasem potrzebuje. Jestem jej księgą, w której pozostawia wspomnienia ostatnich podróży. Jestem przeciwwagą dla jej zwariowanych pomysłów, a może nawet inspiracją. Myślę, że wróci.
Ilustracja: Maciej Kaźmierczak
13
Stusłówka Patrycja Stoińska
Adam i Ewa Wiatr rozwiewał włosy, gdy patrzył na fale, stojąc po kolana w błocie. Słyszał, kiedy podchodziła. Delikatnie chwyciła jego dłoń i ścisnęła. Za nimi rozciągała się szeroka wyrwa, z której buchała gorąca para. Zamknęła oczy, otoczona przerażającymi krajobrazami chciała zniknąć w ciemności. Ale nie można zapomnieć widoku ciał przygniatanych budynkami, krzyków ludzi porwanych przez szalejący żywioł. Wokół nie było żywej duszy i oprócz lekkiego szumu wiatru panowała złowroga cisza. – Ponad dwa tysiąclecia pracy stracone – powiedział. Tylko mocniej zacisnęła palce. Patrzyli na unoszoną na wodzie przedświąteczną choinkę, pod którą nikt nie położy już prezentu. Czy tylko przypadkiem ich imiona brzmiały Adam i Ewa?
Ilustracja: Maciej Kaźmierczak
14
Bartłomiej Dzik
Światy równoległe Shlomo Xivinstein, prezes Xivinstein Hiperworld Inc., w skupieniu słuchał raportów z rekonesansu światów równoległych. – Świat BCX–45T ma wszystko automatycznie koszerne, nawet wieprzowinę – kończył relację pierwszy zwiadowca. – Świetnie! – ucieszył się Shlomo. – To będzie źródło naszych półproduktów. – W G–A446–F1 tydzień trwa tylko sześć dni. Nie mają szabatu – oznajmił drugi. – Znakomicie! Przeniesiemy tam linie produkcyjne. –W FP5–Z1004 nie obowiązuje druga tablica dekalogu – raportował trzeci. – Oooo! – Prezes zmarszczył brwi. – Nigdy więcej tam nie wracajcie. Zdeponujcie klucz hiperwymiarowy w sejfie zarządu. Zwiadowcy opuścili salę odpraw. Shlomo uruchomił wideotelefon i połączył się z Rebeką, żoną głównego księgowego. – Posłuchaj, skarbie – zaczął. – Znalazłem świetne miejsce na weekendowy wypad… Żaneta Lewandowska
Życie z pisarzami Życie z pisarzami – hasło domu. Takie życie to znoszenie słów i dźwiganie marzeń. Umiejętność zamykania za autorką lub autorem drzwi do świata pomiędzy zdaniami, zbyt często zostawianych bez zastanowienia otwartymi na wszelki wypadek. To gaszenie światła o ósmej rano. To także przyjaźń z szelestem papieru oraz szumem drukarki podłączonej do komputera, wokół którego narasta domowy kult. To bycie, gdy następuje twórcza niemoc i wciąż bycie, choć mniej zauważalne, gdy owa mija. To również te wszystkie wojny na słowa. Słowa odwrócone, odrzucone czy opętane. Ponieważ życie z pisarzami przypomina kochanie psa, który chciał być kotem o aspiracjach do stawania się łabędziem.
15
Konkurs! Zapraszamy do udziału w konkursie na najlepszy tekst do Rymowiska. Przyjmujemy wszelkie wiersze i wierszydła. Jednym słowem – forma dowolna: limeryki, fraszki, haiku, sonety… Może być na smutno, może na wesoło. Jedyne, co Was ogranicza, to limit znaków – objętość utworu nie powinna przekraczać 700 znaków ze spacjami. Teksty wysyłamy na adres: baranek@szortal.com z dopiskiem „Rymowisko-konkurs” do 20 stycznia. Zdobywcy pierwszego, drugiego i trzeciego miejsca otrzymają po egzemplarzu powieści „Uniesienie” Lauren Kate. Jeśli nadesłanych prac będzie mniej niż 5, przyznamy tylko dwie nagrody. Jeśli otrzymamy mniej niż 3 teksty, nagrodę otrzyma tylko zdobywca pierwszego miejsca. Zwycięskie prace opublikujemy na Szortalu, w dziale Rymowisko. Powodzenia!
16