Ciemność

Page 1

Ciemność Marcin Matysiak

Mijający go mężczyzna trącił Jego ramię. Potem dwóch następnych. Nim zdążył zareagować, poczuł, jak jego bark przyjmuje kolejne uderzenie. Miał wrażenie, że robili to świadomie, jakby sterowała nimi jakaś niewidoczna siła. Każdy z nich powodował, że zamiast iść do przodu, cofał się o krok. Po chwili pojedyncze osoby zmieniły się w grupy, grupy w setki, setki w tysiące. Ta swoista lawa ludzi pchała go do tyłu. Poczuł, że spada, spada z coraz większym przyspieszeniem, niczym pędzący wagonik w lunaparku. Pędził, aż osiągnął punkt krytyczny. Ciemność. W uszach rozbrzmiewał rytmiczny elektroniczny dźwięk, którego synchronizacja z biciem jego serca zaczęła go przerażać. Jedyne skojarzenie, jakie podpowiadał mu jego powracający do życia mózg, zdecydowanie mu się nie podobało. Zaczął powoli otwierać oczy, a obrazy, które do niego docierały, nie były tym, co chciałby ujrzeć. Białe panele, które już dawno nie były białe, przez to, że dawno nie były czyszczone, za to były sufitem pomieszczenia, który na pewno nie był penthousem w Hiltonie. Obniżając wzrok, zobaczył białą, niczym się nie wyróżniającą, szafkę, przeszkloną i zapełnioną po brzegi różnej maści fiolkami. Gdy skojarzył, że coś podobnego widział już w gabinecie zabiegowym swojej lokalnej przychodni, postać w białym stroju zbliżyła się do niego. Zanim jednak dobrze wyostrzył wzrok, poczuł, jak nieznany płyn wypełnia jego żyłę, a świadomość odpływa w nieznane.


Oficer dyżurny przyjął zgłoszenie. Trzecie w tym miesiącu. Zaginął mężczyzna w wieku 25-30 lat. Przeciętny obywatel miasta Poznania. Bez przeszłości, bez kartoteki. Pracujący kawaler. Scenariusz ten sam. Wyszedł do pracy i ślad po nim zaginął. Komórka nie odpowiada. Rodzinie nic nie przekazywał, by gdzieś wyjeżdżał. W pracy też nic nie wiedzą. Przepadł bez śladu. Dyżurny zapisał wszystkie niezbędne dane przekazane przez zaniepokojoną rodzinę, po czym wykręcił numer wewnętrzny 626. - Bolo, słucham – zabrzmiał szorstki, chrypiący głos. - Dyżurny Kowal, chciałem poinformować, iż mamy kolejny przypadek zaginięcia, schemat ten sam. Nazwisko zaginionego to Maciej Miedziany, nr pesel 7813080… - po wypowiedzeniu ostatniego zdania, jedyne, co usłyszał dyżurny, to głuchy sygnał rozłączonego połączenia. Bolo nigdy nie należał do mistrzów subtelności. Nigdy też nie owijał w bawełnę, ani nie lizał dupy. Miał perspektywy zostać komendantem, ale zmieniło się to raz na zawsze, podczas jednego ze spotkań w sprawie seryjnego gwałciciela. Opieszałość przełożonego, w sprawie przyznania dodatkowych zasobów na rozwiązanie tej sprawy, skomentował krótko: chuj ci w dupę. - Proszę pokazać wyniki pacjenta SM3904 - powiedział spokojnym, ale stanowczym głosem mężczyzna około pięćdziesiątki, nie wyróżniający się niczym, zwykła postać, jaką mijamy każdego dnia. Łysina, brzuch, koszula i spodnie w kant. Typowy przedstawiciel mężczyzny wieku średniego, który ma duże szanse na przerośniętą prostatę i małe szanse na poderwanie atrakcyjnej kobiety. Przechodzi kryzys, dlatego myśli o kupnie sportowej bryki i zapasu viagry, bo nic tak nie działa, jak facet z kasą w dobrym aucie. Choć nie ma co się oszukiwać, w kabriolecie dobrze wyglądają tylko dwudziestolatki. Po pięćdziesiątce to się jeździ Volvo. Tak czy inaczej, kasy mu nie brakowało. Nigdy nie był dumny z tego, co robił, mimo iż był


lekarzem, a jego operacje ratowały życie innych ludzi. Był jednym z tych ludzi, którzy potrafią przeszczepić organ w iście artystycznym stylu, niczym Michał Anioł Sali operacyjnej i ze skutecznością równie dużą, co biurokracja w NFZ. Gdy śmierć zagląda w oczy, doktor Lucjan był tym, kto potrafi oszukać przeznaczenie, jeśli tylko dysponujesz odpowiednio dużą walizką gotówki. Ta materialna, w postaci miliona złotych, nie była problemem dla jego klientów. Trudniej im było zaakceptować ciężar moralny, jaki będzie im towarzyszył do końca ich dni, jeśli przeszczep się uda. Taka jest cena dalszego życia z organem przeszczepionym od dawcy, który dawcą zostać nie chciał. Ciemność. Mimo iż jego oczy nic nie widziały, był pewien, że znajduje się w pomieszczeniu. Mimo iż nie był w stanie dotknąć żadnej ze ścian, wiedział, że jest w czymś na kształt sześcianu. Mimo iż czuł że żyje, wiedział, że jest gdzieś poza realnością świata odczuwanego zmysłami. Czuł swoje ciało, ale nie mógł doświadczyć jego fizyczności. - A gdzie tunel i światło - pomyślał. Jeśli jestem na granicy życia i śmierci, to zaraz powinienem ulecieć w stronę światła. A jak już jestem pozamiatany, to gdzie u diabła jest diabeł? Maciek to typowy przedstawiciel nawróconego teisty. Wychowany w duchu religii katolickiej, jak większość w kraju nad Wisłą, dorastał praktykując. Nie zawsze z wielkim entuzjazmem, za to z odpowiednią motywacją od rodziców. W wieku dwudziestu kilku lat, kiedy to jego coraz silniejszy racjonalizm, zaczął buntować się przeciwko sensowności wyznawanych dogmatów, stawiał coraz to większy opór, jednak prawdziwe uwolnienie nastąpiło dopiero, gdy opuścił domowe progi. - Czy tak wygląda życie po życiu ateisty? - zaczął pytać sam siebie, choć dobrze wiedział, że biologia jest nieubłagalna i gdy ostatni neuron umrze, nie będzie teleportacji do Aniołków na wieczne puszczanie bąków. Do jego umysłu coraz silniej zaczęło się wdzierać


przerażenie. Ogarniająca go ciemność i pustka był przygniatająca. Przygniatająca w swej nicości. - A jeśli mój umysł jest zamknięty w sztucznie podtrzymywanym do życia ciele? Bolo wstukał dane trzeciego zaginionego do swojego starego IBMa. Przegląd danych zaczął od baz danych policji. Trzy mandaty za prędkość, jeden za pasy. Nic szczególnego. Żadnych wypadków czy bijatyk na koncie. Typowy przedstawiciel szarej masy. Potem przyszedł czas na social media. Bolo nigdy nie mógł zrozumieć, po co ludzie wywlekają tam swoją prywatność, niczym ekshibicjonista rozpinający płaszcz. Wiedział jednak, że to miejsce, gdzie dowiesz się więcej o człowieku, niż w GUS-sie, skarbówce i ZUS-ie razem wziętych. Kilka kliknięć i wiedział już, co przez ostatni czas zaginiony M. robił. Niestety nic szczególnego nie znalazł. Kilka zdjęć z imprez. Niczym nie wyróżniająca się ilość znajomych. Był aktywny fizycznie, sporo udostępnionych postów o triathlonie. Żadnych informacji o związkach. Singiel, co to lubi zamoczyć, ale nie umoczyć, żadna baba mu przecież nie będzie wchodzić z buciorami do jego świata playstation, piwa, kumpli i sportu. Bolo wystukał w telefonie kontakt o nazwie: Czarna. Po trzech sygnałach usłyszał damski głos. - Masz dosyć trzepania czy dzwonisz w sprawach zawodowych? – zapytała. - Mojego pindola zostaw na razie w spokoju, dzwonię służbowo, sprawdź mi jednego klienta. - A co z tego będę miała Bolo? - To czego nie daje Tobie twój mąż, porządne rżnięcie. Czarna, jak mawiał na nią Bolo, była kierowniczką oddziału banku. Od zawsze we finansach. Gdy chciał zlustrować jakiegoś podejrzanego, ona była idealnym źródłem informacji. Historie kredytowe, płatnicze,


ile, gdzie i kiedy, wszystko to mogła dostarczyć, jak za dotknięciem magicznej różdżki. - Maciej Miedziany, pesel 7813… - Bolo, będziesz miał to na jutro – oznajmiła Czarna, po czym dodała: W piątek w Mercure. Pokój 103. 20sta. Alarm maszynerii kontrolującej funkcje życiowe zawył niemiłosiernie. Saturacja 90. Szybka reakcja pielęgniarki spowodowała wtłoczenie w pacjenta K. odpowiedniej dawki leków, które w połączeniu z tlenem pobudziły do życia jego wydolność. Aparatura nadal wyła, katując bębenki wszystkich w pokoju, ale kolejne odczyty zdawały się obwieszczać pozytywny trend. Doktor Lucjan przejrzał pospiesznie kartę pacjenta i zapytał pielęgniarki: - Jaką dawkę środków uspokajających podałaś? - Podałam 150mg -odpowiedziała. - Ile?! Miało być 50mg! Jeśli zejdzie nam, zanim pojawi się klient, będzie poważny problem, problem, którego nie da się rozwiązać słowem przepraszam, ani żadną ilością gotówki. Problemy będą w zasadzie dwa - dwa trupy. Próbował otworzyć powieki, jednak było to bardzo trudne. Powiedzenie, ciężki jak ołów wydawało mu się w tym momencie, jak najbardziej realne - pomyślał. Po czym zaśmiał się sam do siebie, realne? Co tak naprawdę jest realne? Walka z powiekami przynosiła powoli pożądany efekt, a jego przekrwione oczy łapały ostrość. Widok szarego panelowego sufitu już znał. Teraz chciał się dowiedzieć czegoś więcej o miejscu, w którym się znajduje. Pozycja leżąca nie sprzyja poznawaniu otoczenia, dlatego to, do czego teraz dążył, to próba podniesienia się. Czuł się osłabiony. Głowie towarzyszyły lekkie zawroty, co w żaden sposób nie było w stanie go powstrzymać. Pierwsza próba podniesienia się spełza na niczym. Miał poczucie, jakby coś trzymało jego ręce.


- To wina środków, które dostałem – tłumaczył sobie. Druga i trzecia próba skończyła się tak samo. Nie był w stanie ruszyć na tyle rękoma, by podnieść tułów do pozycji siedzącej. - Co to kurwa jest?!– krzyknął w chwili, gdy zorientował się, że ręce ma przywiązane do ramy łóżka. Na wyświetlaczu telefonu, który nie był ani dotykowy, ani stu calowy, Bolo zobaczył numer Czarnej. Bolo był starej daty i uważał, że przez telefon ma się rozmawiać, a nie mejlować, surfować czy robić sweet focie. Dlatego nie trawił tego całego nowoczesnego smart badziewia. Na dodatek, wizja ładowania telefonu co dobę najzwyczajniej w świecie go wkurwiała. - Dawaj Czarna – powiedział Bolo zastępując tradycyjne halo. - Najpierw praca potem przyjemności, więc skup się Bolo – skomentowała Czarna, po czym dodała: Sprawdziłam twojego Miedzianego. Typowy 30latek z kredytem na mieszkanie, kredytem na auto, spłaca bez większych opóźnień, w BIKu ma dobrą historię, żadnych długów, zarabia powyżej średniej krajowej. - Nic użytecznego na potrzeby śledztwa, ale dzięki Czarna, odpracuję w piątek- stwierdził Bolo i już chciał się rozłączyć, gdy usłyszał: - Jest jednak coś, co łączy wszystkich tych, których dla Ciebie ostatnio sprawdzałam. Mieli kredyty mieszkaniowe, co nie jest niezwykłe, ale wszyscy wykupili dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne. To niestandardowe ubezpieczenia, musieli przejść dokładne badania medyczne - to jedno, drugie- to musieli mieć jakiś powód, by dodatkowo się ubezpieczyć. - Ciekawe, a ubezpieczenia na życie? - Na życie mieli standardowe. Najwidoczniej nie bali się śmierci. Motyw morderstwa w celu wyłudzenia polisy odpada – pomyślał Bolo, ale Czarna nie tylko miała idealnie zgrabne nogi zakończone


seksownym tyłkiem, miała tez głowę na karku. To dobry trop. Jest coś, co w końcu łączy naszych zaginionych. Doktor Lucjan siedział w swym gabinecie, przeglądając dokumentację medyczną. Pomieszczenie urządzone minimalistycznie, w stylu nowoczesnym, czyli dizajnersko i niepraktycznie. Szklane biurko, fotele w stylu na jajo. Na jednej ścianie czarno biała fotografia nie wiadomo czego, a na drugiej kolorowy bohomaz, też nie wiadomo czego. Punktem kulminacyjnym tego wystroju był biały monitor firmy Apple. Na biurku nie zabrakło też białego IPhona i białego IPada. Minimalizm doktora łączył się z jego zamiłowaniem do nowinek technicznych, zwanych potocznie gadżetami. Mimo iż był przedstawicielem wieku średniego i znał papier i pióro, w swojej pracy papiery ograniczał do minimum. Był zdania, że w wersji elektronicznej jest lepiej. Większa dostępność, łatwość wyszukania czy minimalizm archiwizowania. Ale to, na czym mu najbardziej zależało, to szybkość z jaką tony dokumentacji medycznej mógł odesłać w elektroniczny niebyt. Z papierami to niemożliwe. Wiedział, że ten dzień kiedyś nastąpi i był do niego dobrze przygotowany, naciśnięcie specjalnego przycisku powodowało, że dysk twardy zamieniłby się w mazie, z której nikt nie byłby w stanie nic odczytać. Biuro Bolo niczym nie przypominało tego, co serwuje nam kinematografia za oceanu. Nie było klimatu Beverly Hills, nie było też 17 posterunku w Bronxie. Wyblakło żółte ściany w białe plamy, które to plamy były efektem odpadającego tynku. Biurko w kolorze drewna, znanego z lat siedemdziesiątych, nie tylko miało taki kolor, ale także taki rocznik. Tablica korkowa zawierała wydrukowane informacje sprzed dekady, agonia czegoś zielonego, co pewnie kiedyś było kwiatem, trwała w najlepsze. Jarzeniówka rozświetlała to małe pomieszczenie, tworząc jeszcze bardziej pozbawiony ciepłych barw klimat. Bolo zebrał dane o polisach wszystkich zaginionych i zaczął je przeglądać. Szukał kolejnego tropu, czegoś wspólnego w pozornie przypadkowych osobach. Wertował kolejne strony dokumentów,


które opisywały w szczegółach wybrane przez zaginionych polisy i skrzętnie notował w swoim …. zielonym notesie. Notes, w przeciwieństwo do komputera, nigdy się nie popsuje i nie potrzebuje prądu – uważał, po czym odkrył to, czego szukał. Medicon. Wił się i krzyczał jak opętany. Szarpał się z całych sił z metalową ramą łóżka, do której był przywiązany, ale jego wysiłki były daremne. Skórzane paski rodem z jaskini miłośników sado maso były nie do pokonania. Szczelnie otulały jego nadgarstki i mimo że paski nie wbijały mu się w skórę, czuł niesamowity ból, ból bezsilności. Po kilku minutach zdał sobie sprawę, że jego wysiłki są daremne, a krzyki bezowocne. Uspokoił się. Jak ja się tu znalazłem – pytał sam siebie. To, co pamiętał to początek dnia. Wstał jak zawsze do pracy około godziny siódmej. Szybkie śniadanie i rytualna wizyta na kibelku. Całość w 25 minut, wszystko na tyle szybko, by wyjechać z domu około 7:30, by zdążyć przed falą korków godziny ósmej. Pamiętał, że jechał do pracy. Trasą, jak zawsze, ale tego, czego nie pamięta, to tego, co było później. Czyżbym miał wypadek i znalazłem się w szpitalu ?– pytał znów sam siebie. Nie mógł się podnieść do pionu, był jednak w stanie zrobić pobieżny rekonesans swojego ciała i stwierdził, że nie ma nawet najmniejszego zadrapania. Scenariusz z wypadkiem wydawał się prawdopodobny, jednak pytań, na które nie znał odpowiedzi było coraz więcej, a wątpliwości ogarniały go coraz bardziej. W głębi siebie czuł, że coś jest nie tak i nie chodziło tylko o przywiązane do łóżka ręce. Miał wrażenie, że mimo iż jest to szpital, nie znalazł się tu, by zostać z czegokolwiek wyleczony. Bolo nie miał w zwyczaju pukać. Po prostu wszedł do gabinetu. Zaskoczenie doktora Malowskiego oraz jego pacjenta było oczywiste. Bolo pokazał odznakę i powiedział: - Wypierdalaj! Meżczyna koło 30stki, który przebywał w gabinecie nie miał najmniejszego problemu ze zrozumieniem tego prostego komunikatu i zmył się możliwie szybko, zostawiając doktora Malowskiego sam na sam z niespodziewanym gościem.


- Co Pan sobie wyobraża?!– zdenerwowanym głosem wymamrotał doktorek. Bolo jednak nie zamierzał wdawać się w niepotrzebne dyskusje. - Stul pysk! Ja zadaje pytania, ty odpowiadasz. Zrozumiano? Malowski kiwnął tylko głową na tak. Był całkowicie zaskoczony sytuacją. Wiedział, że jakikolwiek opór fizyczny nie ma szans. Próby negocjacji też. Miał przed sobą realne wcielenie telewizyjnego brudnego Harrego. Bolo rzucił na dębowe biurko plik zdjęć, na których widniały twarze zaginionych wraz z ich nazwiskami. - Kojarzysz? Wszyscy mieli robione badania lekarskie przez Ciebie. Wszyscy byli w pełni zdrowi. Wszyscy zaginęli. Wiem, że jesteś hazardzistą, masz długi. Komu kurwa sprzedałeś informacje o ich badaniach?! - To jakaś pomyłka, pomylił mnie Pan z kimś innym – wyszeptał Malowski. Bolo nie miał czasu na dyskusje. Chwycił telefon stacjonarny i przypierdolił Malowskiemu. Ten zakręcił się na swoim obrotowym krześle, jak na karuzeli w lunaparku, po czym splunął krwią na swoje dębowe biurko. - Malowski! Gadaj kurwa, co chce wiedzieć! Bolo robił się coraz bardziej nerwowy, a to wróżyło tylko jedno. Więcej krwi. - Ale ja nic… - próbował powiedzieć zakrwawiony doktor, jednak nie dane było mu dotrzeć do słowa „nie wiem”. Bolo przypierdolił drugi raz. Poleciała perłowo-biała jedynka doktorka, a nos wykazał przekrzywienie porównywalne do wieży w Pizie. - Ja tylko… znam numer do faceta, którego informuję, jak pojawi się pacjent spełniający określone warunki – jąkał się Malowski. Nigdy go nie widziałem. Wszystko wysyłam drogą elektroniczną – po czym splunął ponownie krwią, wypluwając przy okazji dwójkę. Nic więcej


nie wiem. Tu masz numer i adres mailowy. Bolo wziął kartkę i bez słowa wyszedł z gabinetu. - Proszę przygotować pacjenta SM3904 do zabiegu. O 20 operujemy – powiedział do pielęgniarki oddziałowej doktor Lucjan. Klient jest w ciężkim stanie, jeśli nie zrobimy tego w ciągu doby, jedyne co będziemy mogli potem zrobić, to złożyć kondolencje. A składanie kondolencji Sergiejowi po śmierci Jego syna, to jak pisanie dla siebie nekrologu. - Dobrze doktorze – odpowiedziała i udała się do sali, gdzie leżał wskazany przez Lucjana pacjent. - Dlaczego tu jestem?! - krzyknął na widok pielęgniarki, szarpiąc się z przywiązanymi do łóżka rękami. Proszę odpowiedzieć. Proszę wyjaśnić, dlaczego jestem przywiązany i w jakim szpitalu jestem – kontynuował swój potok pytań, jak podczas przesłuchania podejrzanego, jednak nie otrzymywał żadnej odpowiedzi. Pielęgniarka przerzucała kolejne fiolki w szafce naprzeciwko łóżko, przeglądała jakieś papiery i sprawiała wrażenie, jakby nikogo więcej nie było w sali. - Jestem chyba kurwa niewidzialny – pomyślał. Albo to się nie dzieje i zaraz się obudzę w łóżku z moją Merry. Halo! Proszę coś powiedzieć, proszę odpowiedzieć na moje pytania, rozwiąż mnie! – krzyczał coraz bardziej rozpaczliwie, jednak na pielęgniarce nie robiło to żadnego wrażenia. Bez słowa obróciła się w jego stronę i zobaczył coś, czego wcześnie może nie widział, ale poczuł. Strzykawka wtłaczała do żyły jakąś substancję. - Nieee! – wrzasnął, a Jego wzrok robił się coraz bardziej mętny, a powieki ciężkie, zapadła ciemność. Na biurku Bolo wylądowały dokumenty, na które czekał od czasu wizyty u doktora Malowskiego. Były to informacje związane z numerem telefonu i korespondencją mailową trefnego doktorka. Jego kontakt był ostrożny, ale nie aż tak. Szyfrował połączenia i


wiadomości, jednak stosował do tego powszechnie dostępne oprogramowanie, które nie stosuje wyrafinowanych metod zabezpieczających. Bolo odczytał, że wszystkie połączenia i wiadomości były wysyłane z jednego miejsca. Miejsca gdzie miał nadzieję znaleźć zaginionych, żywych lub to, co po nich zostało. Bo to dlaczego zaginęli nie było już dla niego zagadką. Mieli pecha. Dobre zdrowie gwarantuje długą egzystencję, ale w ich przypadku, gwarantowało szybką śmierć. Stali się celem ludzi oferujących ratunek dla tych, którzy mają wystarczająco dużo kasy, by zapewnić sobie życie kosztem śmierci. - Grupa gotowa, jeźdźmy nakopać do dupy paru cwaniakom – z wyraźnie podekscytowanym głosem powiedział do Bolo szef grupy antyterrorystów. Zieleń szczelnie wypełniała całą salę, a duży reflektor z sześcioma lampami rozświetlał centralną część pomieszczenia, tam, gdzie stał metalicznie zimny stół. Ludzie zgromadzeni wokół niego ubrani w stroje przypominające islamskie burki, krzątali się w rytm elektronicznych dźwięków wydawanych przez otaczającą ich aparaturę. Postać na stole to pacjent SM3904. Ubrany w kolejny odcień zieleni, z odkrytą klatką piersiową, na której wyrysowane było kilka linii prostych, oznaczających linie cięcia. W ustach rurka wtłaczająca powietrze w rytm mechanicznej pompy, w nadgarstkach wbite igły, dostarczające nieustanną dawkę środków usypiających. Wszystko było gotowe. Doktor Lucjan przygotował się do wykonania nacięć zgodnie z wcześniej wyrysowanymi liniami. Skalpel zbliżył się do skóry, by stanowczym ruchem rozciąć jej poszycie i obnażyć wnętrzności. Po chwili oczom doktora i otaczającego go personelu ukazał się bijący organ, nadający rytm życia każdej żywej istocie gatunku ludzkiego. Serce w pełni swej okazałości i geniuszu milionów lat ewolucji, teraz, za sprawą skalpela i ludzkiej chciwości, miało przenieść się pomiędzy jednym ciałem a drugim. Lucjan nie miał sumienia, miał za to sprawne dłonie, w których po chwili znajdowało


się bijące jeszcze serce. Gdy chciał je przenieść do specjalnego pojemnika, drzwi od sali operacyjnej się otworzyły, a oczy doktora spotkały się w jednej linii z Bolo. Serce zabiło ostatni raz. Ciemność.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.