Ilona Majewska "Murka. Mała opowieść o uchodźcach"

Page 1

Ilona Majewska

ilustracje: 1 Alicja WoĹşnikowska-WoĹşniak


2


Ilona Majewska

ilustracje: Alicja WoĹşnikowska-WoĹşniak

3


redakcja i korekta: Tomasz Krakowiak skład i opracowanie graficzne: Studio graficzne Dinksy reprodukcje: Rafał Soliński Książka jest rezultatem realizacji projektu „Miejsca wspólne” w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego patronat honorowy: Narodowe Centrum Kultury 4


Czyjś płacz wyrwał Iman ze snu. Rozejrzała się po niedużym pokoju – rodzice, siostra i brat spali spokojnie. W pokoju panowała senna cisza – słychać było tylko tykanie zegara i pochrapywanie młodszego brata. Chwilę obserwowała, jak ładnie wygląda rodzina we śnie, aż poczuła, że ma wyjątkowo ciężkie powieki, a kołdrę naprawdę miękką… Kolejny szloch dobiegł z korytarza – jakby płaczące niemowlę. Zeskoczyła z piętrowego łóżka, wsunęła stopy w kapcie i po cichu, żeby nikogo nie obudzić, uchyliła drzwi. Zaspane oczy potrzebowały chwili, żeby przyzwyczaić się do światła. Korytarz był długi, wąski, w kolorze musztardowym; pachniało pastą do podłóg i smażonym olejem. Rozejrzała się – nie było nikogo, żadnych płaczących dzieci. Monotonnie brzęczały świetlówki. Iman nasłuchiwała pod drzwiami sąsiadów, ale – poza chrapaniem pana Ivana spod szóstki i pana Gregorija z siedemnastki – wszędzie było cicho. Mijając kolejne rowery, dziecięce wózki i niezliczone pary butów ustawione przed każdymi drzwiami, dotarła do końca

5


korytarza. Przez duże drzwi z wybitą szybką wdzierał się nocny chłód, ale tu też nie było nikogo. Na stołówce i w kuchni – pusto. Nic, poza cichym szumem pracujących lodówek i kapaniem wody. Iman zachciało się spać, w cienkiej piżamie było jej zimno, nie miała też pomysłu, co powie ochroniarzowi, jeśli spotka go w nocy na korytarzu. Zawróciła do pokoju, ale przez przypadek pod drzwiami do stołówki zobaczyła zwinięty kłębek futra. Podeszła bliżej – stworzenie podniosło pyszczek i cicho pisnęło. – A więc to ty tak płaczesz, jak się tu dostałeś? – Przykucnęła obok futerka. Wciśnięty w róg, pomiędzy koszem na śmieci a ścianą, leżał czarny kot – duży i bardzo wychudzony. Miał oczy w kolorze agrestu i bardzo długie, białe wąsy. Spróbowała go dotknąć. Syknął, drapnął ją w rękę i jeszcze bardziej wtulił się w ścianę. – Skąd się tu wziąłeś? Wskoczyłeś oknem? – kontynuowała pytania Iman. Nie wyglądał na jednego z tych tłustych kotów z sąsiedztwa, które całymi dniami wygrzewały się na zadbanych podwórzach i miały nadąsane pyszczki. Kiedy tak przy nim klęczała, zobaczyła ciemnoczerwone kropki na białej podłodze – jej nowy znajomy był ranny! „Co z tobą zrobić?” – zastanawiała się, przygryzając wargę, jak zawsze, kiedy coś ją martwiło. „Jeśli ktoś się obudzi albo nagle przyjdzie ochroniarz – wyrzucą cię, tak jak zimą wyrzucono 6


szczeniaka, znalezionego przez Saszę. Muszę działać szybko!” – pomyślała. Pobiegła na drugi koniec korytarza, do apteczki. Plastry, bandaże, buteleczka z wodą utlenioną – wszystko upchnęła do kieszeni piżamy, z pokoju zabrała ręcznik, sweter i małą latarkę brata. Iman nie wiedziała, co robić, ale była pewna – musi znaleźć kryjówkę dla tego biedaka. Spojrzała na zegar – wybiła 3.30 – jeszcze chwila i zacznie robić się jasno, o piątej do pracy przyjeżdża obsługa kuchni. „Co robić? Co robić?” – zastanawiała się, chodząc w kółko po kuchni. Wyjrzała przez okno i wtedy przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Owinęła kota w ręcznik, rozejrzała się na wszystkie strony i – co sił w nogach – wybiegła kuchennymi drzwiami w kierunku budynków gospodarczych. W odległym końcu ogrodu, tuż obok garażu, stała szopa na narzędzia. Nikt z niej nie korzystał, odkąd deportowano pana Ramzana – stolarza, który w szopie trzymał narzędzia. Tata Iman często odwiedzał go przy pracy, czasem zabierał też ją i jej rodzeństwo. Lubili Ramzana – zbijał z nimi karmniki dla ptaków, a kiedy musiał wyjechać, tata przez kilka dni do nikogo się nie odzywał – trudne pożegnania były tutaj na porządku dziennym. Klucz do szopy leżał tam, gdzie zawsze – zawieszony na gwoździu, tuż przy małym okienku. Zdyszana, z kotem w ramionach, zamknęła drzwi od środka. Wszędzie było pełno pajęczyn, pachniało kurzem i drew7


nem. Kot, zawinięty w ręcznik, wyglądał żałośnie – miał dwie długie rany na boku i chyba złamaną przednią łapkę, bo nie mógł sam ustać, kiedy postawiła go na stole. Był też bardzo słaby – po dwóch próbach ucieczki poddał się, tylko jego poważne oczy były czujne, śledziły każdy ruch nowej znajomej. Dziewczynka odgarnęła z czoła ciemną grzywkę i, trochę nieumiejętnie, zaczęła opatrywać kocie rany. – Nie przejmuj się, widziałam setki razy, jak nasza pielęgniarka, pani Isia, opatruje dzieciakom różne stłuczenia. Tutaj stale coś się dzieje. Ja obtarłam kolano, wczoraj głowę rozciął sobie Iznaur – to taki chłopak, który mieszka pod trzynastką – a na przykład miesiąc temu mojej siostrze wbił się w rękę kawałek szkła. Żebyś słyszał, jak wrzeszczała! – kiedy skończyła opowiadać, rany były oczyszczone i zabandażowane. – Dobrze! – Iman była zadowolona z efektu. W kącie szopy, za kawałkami drewna, skrzynkami po jabłkach i popsutymi krzesłami zrobiła małe legowisko. Otulony ręcznikiem pacjent wyglądał bardzo słabo, popiskiwał. Dziewczynka przykucnęła przy nim. – Ciekawe jak się tu znalazłeś – uciekałeś przed kimś i wskoczyłeś przez dziurę wybitą w szybie? A może ktoś cię wyrzucił z domu, jesteś taki chudy, jakbyś dawno nie jadł… No tak, nic mi nie powiesz. – Pogłaskała go delikatnie po głowie. – A może gonił cię pies i to on zrobił ci te rany? Pewnie 8


nawet nie wiesz, gdzie trafiłeś. Jesteś w ośrodku dla uchodźców. Przyjeżdżają tu ludzie z różnych miejsc, których spotkało coś złego, nie mogą już mieszkać w swoim kraju. Moja mama mówi, że oni wszyscy mają rany w środku, no wiesz, takie niewidoczne. I tak samo, jak ty, nie opowiadają o tym, co ich spotkało. My tu jesteśmy już dwa lata. – Iman spojrzała przez małe okienko. Robiło się jasno. – Muszę wracać – niechętnie pożegnała się z kotem. Zamknęła za sobą drzwi, ale tym razem klucza nie odwiesiła na stałe miejsce, zimny metalowy przedmiot wylądował w kieszonce jej czerwonego sweterka. Rozejrzała się, czy nikt z ochrony nie kręci się po ogrodzie i pobiegła do pokoju. Kiedy zziębnięta kładła się do łóżka, ptaki głośno śpiewały za oknem, a ostre promienie słoneczne przebijały się przez beżowe zasłonki i delikatnie tańczyły na stole. „Wróciłam w samą porę” – pomyślała Iman i od razu zasnęła.

9


Obudziło ją ostre słońce i gwar zza oknem – dochodziło południe. W pokoju nie było rodzeństwa ani ojca, tylko mama, pochylona przy stole, coś szyła. Iman lubiła na nią patrzeć. Mama była najładniejsza na świecie – wysoka i szczupła, nosiła długie, ciemne sukienki, a czarne włosy zwijała w węzeł, częściowo schowany pod chustką. Była pewna siebie i Iman była przekonana, że wiedziała wszystko! Wystarczyło jedno czujne spojrzenie i nawet nie musiała pytać, jak Iman i Ismailowi poszło w szkole, czy ktoś im sprawił przykrość na podwórku, czy byli dobrzy dla najmłodszej z rodzeństwa, Jasmin. Mama znała wszystkie bajki świata, śpiewała wesołe piosenki, plotła swoim córkom wymyślne warkocze i robiła najpyszniejsze lepioszki. Ale Heda Asbekowa, bo tak nazywała się mama, była też często poważna i zmartwiona, a wtedy jej brązowe oczy robiły się jeszcze większe i ciemniejsze – tak, jakby radość i smutek splotły się w mamie w węzełek i były nierozłączne. Kiedy poczuła, że córka jej się przygląda, podniosła oczy znad cerowanych spodenek Jasmin.

10


– O! Wreszcie się obudziłaś. Dobrze! Spałaś tak smacznie, że nie czekaliśmy ze śniadaniem, zjedz i biegnij na podwórko. Pomożesz mi później z praniem. – Mamo, a wiesz, miałam taki sen… – zaczęła Iman, bo bardzo lubiła dzielić się ze swoją mamą tym, co jej się przytrafiło lub wyobraziło. Wtedy zobaczyła zadrapania na ręce i zdała sobie sprawę, że nocna przygoda wydarzyła się jednak naprawdę. – Jaki? – dopytywała mama. – Aaa… – Iman szybko zdecydowała, że historią o kocie nie może podzielić się z nikim, nawet z mamą. – Chyba nie pamiętam. Heda zaśmiała się i pogłaskała córkę po potarganej głowie. – Wstawaj, szkoda dnia! Iman zerwała się z łóżka, szybko umyła zęby, ubrała się, związała włosy w kucyk i porwała ze stołu kanapkę. Sprawdziła, czy w kieszeni swetra wciąż jest klucz. Nie mogła dłużej czekać, żeby dowiedzieć się, co z jej podopiecznym. – Muszę lecieć – zawołała trzaskając drzwiami. – Iman, wróć i pościel łóżko! – krzyknęła za nią mama, ale dziewczynka już pędziła korytarzem. Heda pokręciła głową i wróciła do cerowania kolejnych spodenek, sukienek i dziecięcych rajstopek, które jej najmłodsze dziecko wiecznie dziurawiło na placu zabaw. 11


O tej porze w ośrodku było głośno, z różnych części podwórka dobiegały rozmowy – po ukraińsku, czeczeńsku, uzbecku, polsku, tadżycku… Międzynarodowy gwar przecinały piski, śmiechy, a czasem płacz dzieci. Iman w progu minęła grupkę rozmawiających ze sobą kobiet, wokół nich kręciły się najmłodsze dzieci – niektóre raczkowały, inne uczepione kolorowych matczynych spódnic próbowały ustać na własnych nóżkach. Na ławce siedziała sąsiadka zza ściany – pani Irina z Kazachstanu. Telefon miała wciśnięty pod chustę i rozmawiała, nie angażując rąk, w których tańczyły swój taniec druty – cyk, cyk – tak powstawał kolejny szal lub sweter. W pewnym oddaleniu kucali i dyskutowali mężczyźni, za rogiem budynku chłopcy grali w piłkę, starsze dziewczyny wieszały pranie, a młodsze – w małych grupach – siedziały na placu zabaw. Iman dostrzegła Jasmin, która bawiła się w piaskownicy ze swoim kolegą Ibrahimem i Ismaila jeżdżącego na rowerze. Rodzeństwo nie zwróciło na nią uwagi, minęła plac zabaw i boisko. – Imaaan! – zawołała ją Amina, która z szyszek i patyków budowała domek dla wyciętych z papieru lalek. – Iman, chodź się bawić! – Dziewczynki chodziły razem na zajęcia plastyczne, czasem wspólnie odrabiały lekcje, ale tym razem Iman tylko machnęła koleżance ręką. Przebiegła między rzędem suszących się prześcieradeł, sukienek i spodenek. Im 12


dalej od głównego budynku, tym ciszej. Na szczęście przy szopie nie było nikogo. Iman wsunęła się niepostrzeżenie i odetchnęła. – Uff, udało się. – Kot leżał tak, jak go zostawiła, w rogu szopy. Na powitanie uchylił oczy i żałośnie miauknął. – Dzień dobry, kocie! Jak się czujesz? Przyniosłam ci śniadanie. – Iman przykucnęła obok legowiska i porwała na drobne kawałki kanapkę, ale kot nawet na nią nie spojrzał. –Musisz jeść, żeby odzyskać siły. Może ktoś na ciebie czeka i bardzo się martwi. Zanim wrócisz do zdrowia, zostaniesz tu ze mną. Jestem Iman, mam jedenaście lat. A ty jak się nazywasz? A w ogóle, to jesteś kotem czy kotką? Sama nie wiem… Nazwę cię Murka – to dobre imię dla kota, szczęśliwe koty mruczą, a Murka to po naszemu Mruczek. Nie jest tu za ładnie, prawda? Pewnie ci ciężko i tęsknisz za domem. Ja na początku bardzo tęskniłam. Jesteśmy tu całą rodziną – z mamą, tatą, bratem Ismailem i siostrzyczką Jasmin. Nasz dom był w Szali, w Czeczenii. Nie pytaj, czemu tu przyjechaliśmy, tata mówi, że to skomplikowane sprawy, że nie zrozumiałabym. W Szali nie jest bezpiecznie. Chyba nie wiesz, ale w Czeczenii była wojna. Mnie jeszcze nie było wtedy na świecie, ale mama ją dobrze pamięta. Opowiadała, że spadały bomby, a domy rozpadały się jak domki z kart. Nasza stolica, Grozny, zamieniła się w gruzowisko. – Teraz wojny nie ma – kontynuowała Iman – miasta od13


budowano, ale nadal nie jest bezpiecznie. Dużo ludzi wyjeżdża, tak jak nasza rodzina. Przyjechaliśmy tu wiosną, był maj, wszędzie zielono, ta zieleń aż pachniała. Do ostatniej chwili nie wiedziałam, że wyjeżdżamy. Przez kilka tygodni rodzice rozmawiali wieczorami z babcią, szeptali i płakali. Tata obudził nas w środku nocy, długo jechaliśmy pociągiem. Jasmin płakała, Ismail się wściekał, że nie mógł zabrać roweru, a mnie nie było żal zabawek, ani tego wszystkiego, co nie zmieściło się w dwóch walizkach. Smuciłam się, że nie jedzie z nami nasza babcia i ciocie. Było mi przykro, ale jeszcze bardziej byłam ciekawa, jaka jest Polska. Cały czas pytałam rodziców, jak tu będzie – czy będą góry, czy będzie rzeka? Po wielu godzinach nudy, wreszcie granica! Tata poszedł z panem w mundurze, a my siedzieliśmy na korytarzu, nawet nie chciało nam się z Ismailem kłócić. Trochę się bałam, panowie w mundurach wyglądali surowo. Zmęczona Jasmin zasnęła, a mama wpatrywała się w to miejsce, gdzie przesłuchiwali tatę. W końcu zaskrzypiały drzwi i tato stanął przed nami. – Jedziemy do ośrodka – powiedział, ale chociaż zawsze jest taki zdecydowany, to stał tam tak samo bezradnie jak my. 14


15


Pierwsza podniosła się mama. – Jedziemy. – Wzięła na ręce śpiącą Jasmin, ale też nie wiedziała, gdzie iść. Kręciliśmy się po miasteczku, szukając dworca. Szliśmy z Ismailem, trzymając się za ręce i rozglądaliśmy się, aż wirowało w głowach. Domy niepodobne do tych w Szali, ludzie dziwnie ubrani, inne samochody, wystawy sklepowe, nawet kwiaty zupełnie różne od tych w naszym ogródku – wszędzie napisy w obcym alfabecie. Kiedy dotarliśmy na dworzec, porwał nas tłum – kobiety i mężczyźni ciągnęli za sobą walizki, zajęci rozmowami przez telefon. Z głośnika płynął kobiecy głos, a na tablicy migały informacje o pociągach, ale niczego nie zrozumieliśmy. Pani w kasie nie znała rosyjskiego i wtedy z kolejki podeszła do nas pani Svieta – była z Ukrainy. Pomogła nam kupić bilety i wytłumaczyła, jak dotrzeć do ośrodka. Miała dołeczki w policzkach i ciepły uśmiech. Niczego się nie obawiajcie – mówiły jej pogodne oczy. Mama patrzyła na nią z wdzięcznością, uściskały się z Svietą, kiedy odprowadziła nas na peron. – Ledwo wsiedliśmy do pociągu – ciągnęła dalej opowieść Iman – i zasnęłam. Śnił mi się nowy dom – z własnym pokojem, żółtymi ścianami i dużym, miękkim łóżkiem. Ale to tylko sen i pewnie długo się nie spełni. – Iman zamyśliła się. – Wtedy nawet sobie nie wyobrażałam, że możemy trafić do takiego miejsca, jak to. Do ośrodka dotarliśmy w nocy. Tata 16


wręczył strażnikowi dokumenty i uchyliła się brama z czerwoną tabliczką z napisem w kilku językach: „Ośrodek dla cudzoziemców ubiegających się o udzielenie ochrony międzynarodowej”. Za bramą wcale nie było pięknie – wybetonowane podwórko, duży budynek, a za nim kilka mniejszych. Przy naszym dawnym domu był ogródek kwiatowy i warzywny, a dom porastała winorośl. Tu nie było żadnych kwiatów, tylko krótko przystrzyżony trawnik. – Brzydko tu – szepnął mi do ucha rozczarowany Ismail. Na ławce przed ośrodkiem siedział jakiś mężczyzna. Na jego widok tata krzyknął z radości – ten pan był jego znajomym z Szali! Rzucili się sobie w ramiona. Mama była wzruszona, że tutaj, w tym obcym miejscu, spotkali znajomą twarz. – To dobra wróżba i wszystko w naszej rodzinie się ułoży – powtarzała, ale jej oczy mówiły, że wcale nie jest tego aż tak pewna. Iman zamilkła, przez chwilę patrzyli na siebie z kotem. Miał taki wyraz pyszczka, jakby wszystko doskonale rozumiał. – Wiesz Murka, te pierwsze dni tutaj okazały się bardzo trudne. Nie było pokoju z żółtymi ścianami i dużym łóżkiem, nie było nawet co marzyć, że dostaniemy pokój tylko dla siebie. W ośrodku było bardzo dużo rodzin i musieliśmy dzielić pokój z jedną z nich. Było bardzo ciasno, niewygodnie, jedzenie na stołówce smakowało inaczej niż w domu. Zmieniło 17


się nie tylko miejsce, gdzie mieszkamy, wszyscy się zmienili – tata dużo milczał, Ismail płakał bez powodu, a mama prawie wcale się nie śmiała. Tylko malutka Jasmin była taka, jak w Szali. Zabierałam ją na spacery i krążąc wokół placu zabaw, pralni, boiska, świetlicy – poznałam Zarinę. Była z Inguszetii, w ośrodku mieszkała od roku. Opowiadała mi ciekawe historie o innych mieszkańcach, pokazała skrót do szkoły, razem spędzałyśmy popołudnia, zajmując się naszym młodszym rodzeństwem. Do czasu jej wyjazdu byłyśmy nierozłączne. Iman zerknęła na zegarek. Dochodziła trzecia. – Muszę iść, dziś sobota. Mamy zapisaną kolejkę do pralni. – Przed wyjściem zmieniła Murce opatrunek. Kot poddawał się pielęgniarskim zabiegom ze zrozumieniem, nawet nie miauczał. Iman nie wiedziała, jak długo uda jej się utrzymać jego obecność w tajemnicy. W świetle dnia rany wyglądały poważnie. Żeby go wyleczyć niezbędny będzie czas, a ona nie miała pojęcia, czy ta kryjówka jest bez18


pieczna. Ciążyło jej, że nie ma z kim podzielić się zmartwieniem. „Gdyby tylko Zarina tu była!” – pomyślała. Jej można było powierzyć każdy sekret, razem znalazłyby rozwiązanie. Ale przyjaciółka zniknęła bez słowa pożegnania. Któregoś styczniowego ranka, jak zawsze w drodze do szkoły, Iman zapukała do jej pokoju, ale nikt nie odpowiedział. Nacisnęła klamkę i nie mogła w to uwierzyć – pokój był wysprzątany i pusty. Nie było Zariny, jej rodzeństwa i rodziców, nie było ich rzeczy. Iman mieszkała w ośrodku tak długo, że wiedziała, co to znaczy. Rodzina Zariny zdecydowała się jechać dalej, do Niemiec lub Szwecji. Tamtego dnia sama nie wiedziała, czy płacze ze smutku, czy ze złości na Zarinę, która się nawet nie pożegnała. Od tamtej zimy minęło dużo czasu, ale Iman z nikim tak się nie zaprzyjaźniła. Z ośrodka stale ktoś wyjeżdżał. Niektórzy potajemnie, co było nielegalne – kierowali się do Niemiec albo Szwecji. Inni, którzy nie mogli zostać w Polsce – wracali do Czeczenii, Gruzji albo na Ukrainę. Mówiło się o nich, że byli deportowani. Odjeżdżali busami ze Strażą Graniczną po smutnych pożegnaniach. Tak stało się ze stolarzem Ramzanem, rodziną Saszy. Myślała o tych wszystkich pożegnaniach, zamykając drzwi szopy na klucz. Nikogo nie było w pobliżu, więc ruszyła w stronę pralni. Pierwszą osobą, którą spotkała był brat. 19


– Iman, mama cię szuka, jest w pralni – krzyknął z boiska. Ismail z kolegami, Szamilem i Abdulem, ćwiczyli rzuty karne. Piłka nożna była jego ulubionym sportem, najchętniej nie schodziłby z boiska, a kiedy już musiał, opowiadał o tym, jakim wielkim piłkarzem będzie, gdy dorośnie. – Idę, idę – odkrzyknęła mu, wchodząc na schody. Pralnia mieściła się w szarym budynku, tuż obok „szkoły” – małej sali, gdzie wieczorami były lekcje polskiego dla dorosłych, a czasem jakieś zajęcia dla dzieci. Od progu uderzyło ją ciepłe, wilgotne powietrze i kwiatowy zapach czystego prania. Przy ustawionych w rządku pralkach kręciły się matki, niektórym pomagały starsze córki. Iman przywitała się i podbiegła do mamy. Lubiła słuchać historii, które opowiadały sobie kobiety przy pracy. Czasem było bardzo wesoło, Iman miała ulubione sąsiadki, które śpiewały piosenki albo częstowały cukierkami. Dziś zgromadzone panie były pogrążone w rozmowie o rodzinie, która przyjechała wczoraj do ośrodka. Pani Malika, która przyjaźniła się z mamą, opowiadała: – Mieszkają na moim piętrze. To małżeństwo z Inguszetii, byli przez pewien czas w Norwegii, a teraz cofnięto ich do Polski, nie mają dzieci. – Podobno ich syn zginął – wtrąciła pani Larysa, pakując do pralki kolorowe ubranka swoich córek. – Mój mąż rozmawiał z nimi wczoraj, mówił, że on bardzo sympatyczny, ale 20


ona podobno nie może się pozbierać po tej stracie. Kobiety pokiwały głowami. – Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać – powiedziała pani Malika, wyciągając z pralki ręczniki. – W poniedziałek jadę do Warszawy na przesłuchanie, przyjdźcie we wtorek na kawę, zapoznamy się. Biedaczka pewnie jest bardzo samotna. – W poniedziałek masz przesłuchanie? – Mama odwróciła się od pralki. – Tak. Prawniczka mówi, że to już ostatnie, martwię się, jaka zapadnie decyzja – pani Malika ściszyła głos. Nikt nic nie odpowiedział, tylko mama położyła przyjaciółce rękę na ramieniu. Chodziło o przesłuchanie w Warszawie – raz na jakiś czas dorośli jeździli do urzędu do spraw cudzoziemców przedstawić dowody na to, że nie mogą wrócić do swojego kraju, że grozi im tam niebezpieczeństwo. Urząd decydował, kto może zostać w Polsce, a kto musi wyjechać. Mówiło się, że pani Malika i jej nastoletni syn na pewno dostaną pełną ochronę. Pani Malika i mama przyjaźniły się od początku pobytu rodziny Iman w ośrodku. Ale Iman nie mogła sobie wyobrazić kogoś, kto nie przyjaźniłby się z panią Maliką! Malika Dżabrailowa była tu dobrym duchem – czterdziestoletnia, dobrze wykształcona, pochodziła z Inguszetii, gdzie pracowała w organizacji walczącej o prawa człowieka. W ośrodku wszy21


scy ją szanowali, bo nie tylko służyła radą, ale też najlepiej znała polski i chętnie towarzyszyła w wizytach u lekarza lub występowała jako tłumaczka na zebraniach w szkole. Zawsze pomocna, uśmiechnięta. Iman była jej wdzięczna, że zajęła się ich rodziną w pierwszych dniach po przyjeździe, wspierała w smutnych momentach. – Iman, co ty taka nieobecna dziś jesteś? Już trzeci raz proszę, żebyś wzięła klamerki i poszła ze mną wieszać pranie. – Mama stała przed nią zniecierpliwiona z wielką miską czystych rzeczy. Po rozwieszeniu prania, poszły jeszcze do sklepu i apteki – wykupiły lekarstwa dla sąsiadki spod jedenastki – jej małe dziecko było chore i pani Zajna poprosiła mamę o pomoc. Dzień chylił się ku końcowi. Kiedy wróciły do pokoju, tata czytał Jasmin bajkę, a Ismail jeszcze nie wrócił z boiska. Zbliżała się pora kolacji, mama zaczęła szykować kanapki. Lubili spędzać razem takie spokojne, rodzinne wieczory. Po dwóch latach wspomnienia z Czeczenii zaczynały się zacierać, Iman czasem nie mogła sobie przypomnieć, jak wyglądało ich życie przed przyjazdem do Polski. Przywykli do małego pokoju, który wystarczał za cały dom, do tego, że jedyną okazją, żeby pobyć z dalszą rodziną była rozmowa telefoniczna. W pierwszych miesiącach po przyjeździe często planowali, jak to będzie, kiedy wyprowadzą się z ośrodka – ile ich dom będzie 22


miał pokojów, jak go umeblują, ale z czasem przestali sobie cokolwiek wyobrażać. Kiedy Iman mówiła „dom”, miała na myśli ten pokój. Stąd pewnie zdziwione miny rodziców, kiedy nagle zapytała: – Mamo, a jak będziemy mieli swój dom, to czy mogłabym mieć kota? – Iman, co to za pytanie? Przecież wiesz, jak jest. – Mama kroiła chleb na równe kromki i układała je na talerzach, jeszcze masło, ser, ogórki i można będzie wołać wygłodzonego Ismaila na kolację. – Mogłabyś – odpowiedział niespodziewanie tata, odkładając książkę, którą oglądali z Jasmin, na półkę. – Jak będziemy mieć swój dom, to obiecuję, że będziesz mieć kota – dodał, prowadząc dziewczynkę do łazienki. – Tato, a kiedy to będzie? – dopytywała Iman. Miała nadzieję, że tata powie, że już niedługo, za tydzień lub dwa i wtedy zabierze z szopy Murkę. – Oj, Iman, daj już spokój – głos mamy był lekko zniecierpliwiony – idź lepiej zawołaj brata. Tata długo nic nie odpowiadał, Iman przyzwyczaiła się, że rodzice niechętnie rozmawiali o ich sytuacji, nie lubili odpowiadać dzieciom na pytania, dlaczego tu przyjechali, jak długo to wszystko potrwa, czy wrócą jeszcze do Czeczenii. – Nie wiem córuś, naprawdę nie mam pojęcia – odpowie23


dział cicho ojciec. Miał tę samą bezradną minę, co pierwszego dnia w Polsce, kiedy nie wiedzieli, dokąd mają iść i co ich tutaj czeka.

24


Kolejne dni były podobne – Iman wstawała wcześniej niż zwykle, wymykała się do szopy nakarmić i zmienić opatrunki Murce, później z innymi dziećmi maszerowała do oddalonej szkoły. Wracała, odrabiała lekcje, pomagała opiekować się Jasmin, żeby po południu znów odwiedzić kota. Murka czuł się lepiej – wracał mu apetyt i mruczał, kiedy Iman głaskała go łebku, ale wciąż był bardzo słaby, rany nie goiły się, a na złamanej łapie nie udawało mu się ustać dłużej niż kilka minut. Pierwszy raz od wyjazdu Zariny Iman czuła, że ma przyjaciela – codziennie opowiadała kotu, jak minął jej dzień, co się wydarzyło w szkole, narysowała dla niego mapę ośrodka i całej miejscowości, portrety mieszkańców. Murka słuchał z uwagą, kiedy relacjonowała, co dzieje się w ośrodkowej świetlicy. Raz na dwa tygodnie odbywały się tam zajęcia plastyczne. Iman opowiadała mu o dzieciach, które, podobnie jak ona, nigdy nie opuszczały plastyki. Na przykład o Edim i Aiubie – braciach, którzy przyjechali kilka miesięcy temu z ośrodka w Niemczech. Edi rysował i wycinał najpiękniejsze smoki,

25


jakie kiedykolwiek widziała, a Aiub na zajęciach plastycznych nigdy nie słuchał prowadzącej, tylko tworzył przestrzenne konstrukcje. Pani Kasia, która przyjeżdżała prowadzić zajęcia, zachwycała się talentem plastycznym braci, tak samo ich mama, która godzinami wpatrywała się w rysujących chłopców. Bracia nie mieli kolegów w ośrodku – tyle czasu spędzili w Niemczech, że chociaż rozumieli, co mówi do nich ich mama, sami nie potrafili mówić ani po czeczeńsku, ani po rosyjsku. Nie interesowała ich gra w piłkę ani akrobacje na placu zabaw – ulubione zajęcia wszystkich dzieci. Iman było przykro, że inne dzieciaki ich wyśmiewały, razem z Aminą zawsze stawały w ich obronie. Ale Edi i Aiub nic sobie z tych śmiechów nie robili, byli jakby w swoim świecie, oczy błyszczały im jedynie na świetlicy, gdy pani Kasia rozpakowywała torby z kolorowymi papierami, kredkami, flamastrami i bibułą. Kiedy Edi podarował Iman smoka z pięknym fioletowym ogonem, przyniosła go do szopy i zawiesiła nad kocim legowiskiem. – Będzie Ci tu ładniej. Możemy sobie wyobrażać, że nie jesteśmy w brzydkiej szopie, tylko w nowym domu. Niech ściany będą tu słonecznie żółte, a na środku niech stoi duże, miękkie łóżko. O! – a ten stół z narzędziami to tak naprawdę moje biurko, wiszą nad nim zdjęcia mojej rodziny, a w kolorowych pojemniczkach są kredki, flamastry, długopisy. Jest 26


też miękkie legowisko dla ciebie i srebrna miseczka z mlekiem – zamyśliła się na chwilę. Iman była podobna do swoich rodziców – zamiast wyobrażać sobie lepsze życie, lubiła mieć na nie wpływ. Wysprzątała szopę i zabrała się za urządzanie kociego legowiska. Gdy na zajęciach w świetlicy była lekcja szycia, przyłożyła się bardziej niż zwykle. Inne dzieciaki wyrywały sobie kawałki ładniejszego materiału i kłóciły się o kolorowe wstążeczki, a ona w rogu sali pochylała się nad niebieską tkaniną. Uszyje Murce kołderkę! Tak skupiła się na pracy, że nie przeszkadzał jej hałas w czasie zajęć – wszyscy się przekrzykiwali w kilku językach. Jedna z młodszych dziewczynek, Hawa, rozpaczliwie płakała, bo Abdul zabrał jej ostatni kawałek czerwonego materiału. Starszy brat Hawy postanowił wymierzyć sprawiedliwość i uszczypnął Abdula, ten zaś oddał mu z pięści w ramię. We wszystko wkroczyła pani Kasia, nakazując chłopcom natychmiast przestać się bić, równocześnie wycierając nosa zapłakanej Hawie. Chyba chciała odwrócić uwagę dzieciaków od konfliktu, bo zawołała: – Zobaczcie, jaką Iman uszyła piękną kołderkę dla lalek! – Wszyscy na nią spojrzeli, nawet Edi oderwał się od kolorowania wielkiego smoka. – Iman, przecież ty się nie bawisz lalkami, daj mi ją – prosiła Mariem, młodsza siostra Aminy. Mariem ciężko chorowała, 27


nie chodziła do przedszkola, nie mogła bawić się z innymi dzieciakami na placu zabaw, więc jej największym przyjacielem był Igor – pluszowy miś z naderwanym uchem. – Yyy, no nie bawię, ale to kołdra dla lalki Jasmin. – Schowała niebieską szmatkę za plecami. – Jasmin też nie bawi się lalkami – wtrąciła Amina – daj kołderkę Mariem, nie bądź taka. Iman zrobiło się głupio, lubiła Aminę i Mariem, często wymieniały się różnymi rzeczami, które robiły na zajęciach, ale kołderka była dla kota i naprawdę nie mogła jej oddać. – Dam ci w zamian bransoletkę, którą zrobiłam na zajęciach, jak byłaś chora – kusiła Amina. – Wymieńmy się, kołderka będzie idealna dla miśka Mariem. Wiesz, że ona tylko nim się bawi. – Nie mogę. – Iman rozpaczliwie szukała w głowie sensownego wytłumaczenia. – Nieprawda, ani ty, ani Jasmin nie bawicie się lalkami, po co ci ona? – Amina była nieustępliwa. Wysoka, z grubym warkoczem ciemnych włosów i jeszcze ciemniejszymi oczyma stała nad stolikiem Iman, jakby nie zamierzała odejść bez kołderki. – Nie mogę ci powiedzieć, dlaczego. – Iman była stanowcza, prawie jak koleżanka. – Nie możesz dać kołderki i nie możesz powiedzieć dlacze28


go, a ja myślałam, że się przyjaźnimy! – Amina zabrała młodszą siostrę, która płaczem zagłuszyła Hawę. Dziewczynki usiadły koło Larysy, a przez kolejne dni udawały, że nie widzą Iman, kiedy spotykały ją na podwórku. Po zajęciach, kiedy otulała Murkę kołderką, kot polizał ją po ręce. Opowiedziała mu o Aminie, trochę się tym zasmuciła, ale nie przejmowała się za bardzo. Kłótnie wpisane były w ośrodkową codzienność – dzieci było dużo, cały swój pozaszkolny czas spędzały razem na podwórku. Spory wybuchały często, były emocjonujące, gwałtowne i głośne, ale najczęściej po kilku godzinach, najdłużej paru dniach, gniew opadał. Nikt nie obrażał się „na zawsze”, kolejnego dnia i tak wszyscy spotykali się na stołówce, placu zabaw, świetlicy lub w drodze do szkoły. Mało kto posiadał komputer, zabawki, rower – żeby się nie nudzić trzeba było wspólnie organizować czas, wymyślać zabawy. Byli jak jedno wielkie rodzeństwo – mogli się ze sobą kłócić, szturchać i wyśmiewać, ale za bramą ośrodka obowiązywała solidarność – jeśli w szkole kogoś spotykały nieprzyjemności, inni stawali za nim murem. W tym obcym kraju, niezrozumiałej szkolnej rzeczywistości – tylko teren ośrodka był oswojony.

29


Każdego dnia przed odwiedzinami u kota Iman zastanawiała się, czy wszyscy słyszą, jak głośno bije jej serce. Bała się, że ktoś ją zobaczy i wszystko się wyda. Jeszcze bardziej martwiło ją, że bez leków i opieki lekarza Murka bardzo powoli dochodzi do siebie. Kończyły się opatrunki, które zabrała z ośrodkowej apteczki, a mama dziwnie spoglądała, kiedy ukradkiem chowała jedzenie do śniadaniówki. Jeszcze nikt nie zapytał, dokąd sama chodzi wczesnym rankiem i gdzie spędza większość czasu po szkole, ale znaki zapytania wisiały już w powietrzu. Czas spędzany z Murką był dla niej najlepszą częścią dnia. Opowiadała mu wszystko. O tym, że dostała jedynkę z plastyki, bo nie miała specjalnych materiałów na zajęcia. O tym, że – chociaż dobrze zna już polski – siedzi sama w ławce, a w klasie czuje się obco. Nie mówi o tym rodzicom, żeby nie dokładać im zmartwień, ale Murce powiedzieć może: – Od koleżanek z klasy wyróżnia mnie akcent, często przekręcam słowa, nie mam telefonu ani komputera. Mijają

30


dwa lata, a niektórzy koledzy z klasy nie zapamiętali mojego imienia. Może to dobrze, że nie mam w szkole koleżanek – nie mogłyby przychodzić do mnie po lekcjach, bo żeby tu wejść, trzeba mieć specjalne pozwolenie. Na początku w szkole niczego nie rozumiałam, patrzyłam na zmieniające się przy tablicy nauczycielki i wyobrażałam sobie to, o czym mówią. Z wyrazów ich twarzy próbowałam odczytać, czy ich lekcje są ciekawe, a może opowiadają jakieś nudne rzeczy i to dobrze, że niczego nie rozumiem? Po zajęciach, kiedy inni idą do domu, dla nas są dodatkowe godziny polskiego. Nie wszystkie dzieciaki z ośrodka na nie chodzą, ale my musimy – tata powiedział, że skoro tu przyjechaliśmy, to powinniśmy poznać język. Mama i tata mają zajęcia wieczorami. Czasem całą rodziną próbujemy rozmawiać po polsku. Niektóre słowa są tak śmieszne, że skręca mi się język – przerwała na chwilę Iman, po czym wróciła do rozpoczętego wątku. – Najpilniejszy z całej rodziny jest Ismail. Uparł się, że nauczy się tak dobrze polskiego, żeby nikt nie ważył się z niego śmiać. Nie mówiłam ci, ale kiedy byliśmy już tutaj kilka tygodni do jego klasy miał przyjechać teatrzyk. Ismail bardzo się na ten dzień ucieszył i chciał odpowiednio ubrać. Nie miał białej koszuli, więc poszedł z mamą wybrać coś z rzeczy, które czasem przywożą różni ludzie do ośrodka. Znalazł granatowe spodnie i białą koszulkę w sam raz na siebie, a mama 31


wszystko mu uprała. Bluzka miała jakiś napis, ale kto by się przejmował napisem – była prawie nowa, elegancka. Ismail wrócił ze szkoły zapuchnięty od płaczu. Płakał całymi godzinami, nic go nie uspokajało – ani mama, ani tata. Nawet jak oddałam mu swoje cukierki, a to zawsze na niego dobrze działa. Wszyscy się martwiliśmy, bo Ismail powiedział, że nigdy nie wróci do szkoły. Mówił, że dzieciaki wytykały go palcami. Późnym wieczorem przyszła pani Malika z kawałkiem ciasta na pociechę. Usiadła na łóżku brata, żeby z nim porozmawiać i wtedy zobaczyła napis na koszulce. Okazało się, że Ismail poszedł w bluzce z napisem „Córeczka tatusia”. Wszyscy go wyśmiewali, a on nawet nie wiedział czemu. Musisz wiedzieć, że mój brat jest bardzo dumny, w Czeczenii był podziwiany – najlepiej grał w piłkę, najszybciej biegał. Tutaj w szkole to się nie liczyło, był jednym z dzieciaków, którzy nie znają polskiego, mają dziwne imiona i ubrania – westchnęła Iman i ciągnęła dalej. 32


33


– Przez tydzień nie chciał chodzić do szkoły, w końcu tata powiedział, że jak nie wróci na lekcje, to nie będzie mógł popołudniami grać w piłkę. A zakaz chodzenia na boisko to dla mojego brata największa kara, więc kolejnego ranka wziął tornister i wrócił do szkoły. I wtedy tak się uparł, że nauczy się polskiego. Nawet jak jest chory, nie opuszcza dodatkowych lekcji. A od tego roku gra w drużynie klasowej i strzela najwięcej bramek. Ja szkołę lubię średnio. Czasem jest miło. Fajnie było w „Dzień kultur” – mamy z ośrodka upiekły ciasta i przygotowały różne potrawy. Pan Grigorij ćwiczył z nami kilka tygodni wcześniej lezginkę i tańczyliśmy przed całą szkołą, dzieciaki z Ukrainy przygotowały piosenki. Wszystkim się podobało, klaskali. Co jeszcze lubię w szkole? Matematykę! Jest taka sama jak w Czeczenii! I odkąd umiem czytać, lubię bibliotekę. Pracuje tam taka starsza nauczycielka, pani Krysia – ma siwe loki i można sobie chodzić na przerwach i z nią posiedzieć. To ja chodzę i oglądam albu34


my, a od niedawna wypożyczam książki i czytam, albo tylko patrzę na ilustracje. W przyszłości też chciałabym pracować w bibliotece, tak ładnie tam pachnie książkami i kawą, wszędzie są rośliny i jest cicho. W ośrodku cicho jest tylko w nocy, w szkole na przerwach wszyscy krzyczą i piszczą. A ja bardzo lubię ciszę – przerwała opowieść, by ją usłyszeć, tu w szopie. – Ojej, Murka, jak już późno, muszę wracać. – Iman wstała z podłogi, otrzepała spódniczkę z trocin. Pogłaskała kota i ruszyła w stronę ośrodka. Tak, jak do szopy biegła z lękiem, tak wracała z poczuciem lekkości, które może dać tylko czas spędzony z prawdziwym przyjacielem, nawet jeśli ten przyjaciel tylko słucha.

35


– I jak? Dobrze wyglądam? – Tata poprawiał kołnierzyk koszuli i wygładzał nieistniejące zagniecenia na spodniach. Ismail i Iman spojrzeli na niego znad śniadania, przytaknęli. – A gdzie jedziesz tato? – zaciekawiła się Jasmin. – Do Warszawy, dziś mam kolejne przesłuchanie. – Tata układał papiery w tekturowej teczce i dopijał kawę. Przez ostatnie dni przygotowywał się do wyjazdu. Dużo rozmawiał z panią Maliką, ośrodkowym prawnikiem oraz z innymi mężczyznami, którzy spędzali wszystkie popołudnia pogrążeni w dyskusjach o biegu swoich spraw, polityce i innych mało zrozumiałych dla Iman tematach. – Trzymajcie kciuki! – Pożegnał się po kolei z żoną i starszymi dziećmi, cmoknął w czoło bawiącą się w kącie Jasmin i pobiegł na przystanek autobusowy. Śniadanie dokończyli w ciszy. Ismail i Iman wiedzieli, że kiedy tata jedzie na przesłuchanie, mama myślami jest nieobecna, a im przypada opieka nad Jasmin. Teraz też Heda siedziała przy stole zamyślona, nawet nie ruszyła śniadania,

36


trzeci raz mieszała kawę, ale i tak nie podnosiła kubka do ust. Rodzeństwo dokończyło posiłek, pozbierało kubki i talerzyki, Ismail zmył naczynia w łazience. – Mamo, bierzemy Jasmin na plac zabaw. – Brat wciskał młodszą siostrę w czerwony sweterek, na siłę odciągając ją od klocków, którymi bawiła się przy łóżku. – No chodź – ponaglał niepocieszoną siostrzyczkę. Matka kiwnęła głową, ale nie byli przekonani, czy słucha, co do niej mówią. Cicho zamknęli za sobą drzwi. – Iman, to ja idę na boisko, a ty się zajmij małą. – Ismail wziął z korytarza piłkę i ruszył do wyjścia. – Nie ma mowy, sam się zajmij, ja mam coś do załatwienia! – Ciekawe, co? Jesteś starsza i jesteś dziewczyną. – Ismail przykucnął, zawiązał sznurówki i zbiegł po schodach, kierując się w stronę boiska. Iman wzięła Jasmin na ręce i pobiegła za nim. Miała dość tego, że brat jak zawsze spędzi radosny dzień, kiedy ona będzie nianią siostry. Chciała skorzystać z wolnego przedpołudnia i dłużej pobyć z kotkiem. – Idź z Jasmin na plac zabaw, bo nigdy nie pomogę ci z lekcjami. – Tylko szantaż mógł podziałać na brata. – No dobrze – wycedził przez zęby. Ten argument był zawsze skuteczny, dla Ismaila matematyka była wiedzą tajemną i bez siostry nie potrafił odrobić zadania domowego. Z wściekłością pociągnął młodszą siostrę w kierunku huśtawek. 37


Iman poczekała aż znikną za drzewami i poszła do Murki. Kot pierwszy raz zjadł całe przyniesione śniadanie. Wydawało jej się, że wygląda znacznie lepiej – kości kręgosłupa nie sterczały tak żałośnie jak zawsze. – Utyłeś! Wspaniale! – ucieszyła się. Postawiła kota na stole i przemyła mu rany wodą. „Jeszcze tylko bandaż i opatrunek gotowy” – pomyślała Iman. Zajrzała do kieszeni swetra, ale bandaża nie było. – Muszę wrócić do pokoju – mruknęła niezadowolona. Bandaż był jej wczorajszą zdobyczą. Dostała go od Isnaura, któremu pielęgniarka kazała zmienić opatrunek skręconej kostki. Isnaur wymienił bandaż na trzy miętowe gumy do żucia i zadowolony z transakcji nawet nie pytał, co z nim zamierza zrobić. Idąc do pokoju zauważyła, że na placu zabaw nie ma młodszej siostry, a Ismail strzela właśnie bramkę. – Ismail! Gdzie jest Jasmin? Chodź tu! – była wściekła – Ismail!!! Brat strzelił jeszcze popisową bramkę z połowy boiska i nieśpiesznie podszedł do Iman. – Zaprowadziłem ją na plac zabaw, bawi się. Sama zobacz. – Odwrócił się, ale siostry nigdzie nie było. Na podwórku nie było nikogo. Ranek był dość chłodny, dorośli siedzieli w pokojach, a większość dzieciaków była w szkole. – Nie panikuj, pewnie sobie gdzieś tu biega – ale głos miał 38


niepewny – na pewno zaraz ją znajdziemy. Pobiegli. Jasmin nigdzie nie było – na placu zabaw, w świetlicy, przy bramie. – Może poszła do mamy? – Iman nie mogła złapać tchu, kiedy spotkali się z bratem po kilku minutach. – Idź sprawdzić w pokoju i módl się, żeby mała nie wpadła na jakiś głupi pomysł! Może wyślizgnęła się dziurą w płocie?! – Brat potulnie przytaknął i ruszył w stronę budynku. Iman kopała nerwowo schodek i zastanawiała się, gdzie jest siostra. W ostatnich tygodniach trzyletnia Jasmina odkrywała urok chowania się. Trzeba ją było szczególnie pilnować – rodzice stale im to powtarzali, a ona i Ismail zawiedli. Miała nadzieję, że siostra znudziła się placem zabaw i wróciła do pokoju. Postanowiła sprawdzić, czy małej nie ma w pralni, kiedy zza rogu budynku wyszła Jasmin w towarzystwie starszej kobiety w niebieskiej chustce. Siostra trzymała w ręce kawał ciasta i wyglądała na zadowoloną, a właścicielką niebieskiej chustki była pani, o której opowiadały kobiety w pralni. – Jasmin! Gdzieś ty była? – Poczuła wielką ulgę i gniew na siostrzyczkę. – Chyba kogoś zgubiłaś – głos kobiety był zachrypnięty. Ciężko było określić, w jakim jest wieku – twarz miała gładką, ale wystające spod chustki czarne włosy były poprzetykane siwymi kosmykami. Miała też bardzo smutne oczy, o niespo39


tykanym miodowym kolorze. Różniła się od kobiet, które Iman znała – nie była tak energiczna i zdecydowana, stawiała niepewnie kroki, jakby w półśnie. – Pilnuj siostrzyczki, jest jeszcze malutka. – Pogłaskała małą po głowie. Jasmin była tak skupiona na kawałku ciasta, że nie zareagowała na gniew starszej siostry, ani nawet na mamę, biegnącą do nich z budynku i drepczącego za nią Ismaila. – Jesteś! – Rzuciła się tulić najmłodsze dziecko. – Nie możesz się oddalać bez opieki. – Odwróciła się do syna i córki. – A wy marsz! Za karę siedzicie dziś w pokoju. – No co ty, mamo – próbował negocjować Ismail, ale surowa mina matki osłabiła w nim chęć dyskusji. Ruszył za starszą siostrą. Heda chciała podziękować sąsiadce za przyprowadzenie córki, ale tej już nie było. – Chodź Jasmin, koniec wędrówek – zwróciła się do córki. Dziewczynka przełknęła ostatni kęs ciasta i wybuchnęła gorzkim płaczem. – Chcę na plaaac! – Ale podobnie, jak u starszego brata, wzrok matki ugasił w niej wolę walki i potulnie wróciła do pokoju. Do końca dnia, bez choćby jednej kłótni, rodzeństwo budowało wieże z klocków. Ojciec wrócił, kiedy cała trójka leżała już w łóżkach. Iman przysypiała, czytając książkę o parze dziecięcych detektywów. Rodzice usiedli nad parującymi 40


kubkami herbaty, cicho rozmawiając, żeby nie budzić dzieci. – Jak poszło tato? – zapytała Iman, odkładając książkę na stolik. – Dobrze, śpij córeczko. Miała jeszcze zapytać, czy „dobrze” oznacza, że wkrótce się wyprowadzą i będzie mogła przygarnąć kota, ale postanowiła odłożyć tę rozmowę na inny dzień. Nie chciała, żeby niedopilnowanie Jasmin wpłynęło na decyzję rodziców. Odwróciła się do ściany i szybko zasnęła. Tej nocy śniło jej się, że ona i Murka prowadzą biuro detektywistyczne, w którym rozwiązują zagadkę zaginięcia małej dziewczynki. Poranny budzik przerwał sen w kulminacyjnym momencie – wspólnie z kotem odbierali nagrody, tort czekoladowy dla niej i wielką rybę dla niego. Wyróżnienie wręczała im kobieta w niebieskiej chustce, ale nawet we śnie miała smutną twarz.

41


Sobotni ranek. Przez okno wpadały promienie słońca i wesoła ptasia piosenka. Zapowiadał się ciepły dzień. Iman ubrała czerwoną sukienkę w groszki i czekała na dobry moment, aby wybrać się do Murki. Nadarzył się tuż po śniadaniu – rodzice zajęli się rozmową z panią Zajną, która wpadła na herbatę. Był początek maja, zaczynał się trzeci rok ich pobytu w ośrodku. Czas płynął tu inaczej niż w Czeczenii. W dawnym życiu wskazówki zegara przesuwały się po cyferblacie jak zwinne zwierzątka. Zwalniały jedynie w dni świąteczne, jakby dawały nacieszyć się rodzinnymi spotkaniami. W ośrodku czas miał tempo ślimaka. Wolniejszy bieg wskazówek nie relaksował dorosłych, tylko wzmagał ich napięcie. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystko jest jak kiedyś – dzieci mniej lub bardziej chętnie chodziły do szkoły, a dorośli mieli swoje sprawy. Ale pod pozorną zwyczajnością krył się niepokój – każdy czekał tu na decyzje, co będzie dalej. Niektórzy radzili sobie z tym dobrze. – Inszallah – mówili.

42


Inni byli nerwowi, czasem drobiazg rozpalał kłótnie, w których dorośli przypominali swoje dzieci – krzyczeli na siebie, aby za kilka dni nawet nie pamiętać, o co poszło. Jeszcze inni popadali w odrętwienie – mechanicznie wykonywali czynności, zajmowali się dziećmi, prowadzili domy skurczone do jednego pokoju – ale myślami byli nieobecni, ich oczy błądziły daleko, daleko. Dni były tu podobne, tylko dzieci chodzące do szkoły i ta niewielka grupa dorosłych, która miała pracę, jakoś je od siebie odróżniała. Pozostałym poniedziałki, środy i soboty zlewały się w jeden czas – czas oczekiwania. Iman wyszła przed budynek i pierwszą osobą, na jaką wpadła, była pani w niebieskiej chustce. W ręce trzymała torby z zakupami, wyglądała na bardzo zamyśloną. – Dzień dobry. Dziękuję, że zajęła się pani wczoraj Jasmin. – Kobieta patrzyła na nią ze zdziwieniem, dopiero po kilku sekundach jakby sobie przypomniała. – No tak, to była twoja siostrzyczka. Nie ma za co dziękować. – Uśmiechnęła się lekko, wyminęła Iman i weszła do środka. Nowa mieszkanka wydała się Iman dość dziwna, ale nie miała czasu zaprzątać sobie tym głowy – czekał na nią głodny kot. Spędziła trochę czasu z Murką, później pobawiła się w sklep z Aminą, która już się na nią nie gniewała. Dzień pły43


nął przyjemnie, aż do czasu, gdy przy bramie ośrodka zrobiło się poruszenie. Podjechały dwa duże samochody, mężczyźni w zielonych ogrodniczkach zaczęli wypakowywać z nich łopaty, wielkie worki i jakąś dziwną maszynę w kształcie kuli na dwóch nogach. Iman i Amina zaciekawiły się i podbiegły do bramy. W stróżówce dyżur miał ich ulubiony ochroniarz, pan Waldek. Przywitały się, gdy wyszedł otwierać bramę, a panowie w ogrodniczkach zaczęli wnosić worki, z których sypał się szary proszek. – Co się dzieje? Co to za maszyna? – Nie mogły ukryć ciekawości. Pan Waldek podpisywał jakieś papiery, które podtykał mu odziany w ogrodniczki wąsacz. – To? To jest betoniarka. Będzie remont – burknął. Postawił ostatni podpis, przeliczył wniesione worki i pożegnał się z wąsatym. – A po co betoniarka? – dopytywała Amina. – Będzie remont – powtórzył, ale dziewczynkom odpowiedź nie wystarczała, więc wyjaśnił – rozbierają szopę i będą coś budować, tyle wiem. Ekipa wchodzi w poniedziałek. Iman zawirowało przed oczyma. „Zburzą szopę? Co z Murką?” – pomyślała. Fale ciepła i zimna zalewały ją na przemian. – Wiesz co Amina, idę. Muszę się położyć. – Zostawiła zdziwioną koleżankę przy bramie i wróciła do pokoju. Jej 44


dobry humor prysł jak mydlana bańka. Położyła się do łóżka i do wieczora patrzyła w sufit. Miała jeden dzień na znalezienie nowej kryjówki dla kota, ale nawet nie wiedziała, gdzie szukać. Szopa była idealna – nie wzbudzała niczyjego zainteresowana, oddalona od głównego budynku, zamykana na klucz. Drugiego takiego miejsca nie będzie. O dziewiątej rodzice i Jasmin wrócili z pokoju pani Maliki. Dziś pod numerem szesnaście wielkie świętowanie – Malika i jej syn wkrótce mieli wyprowadzić się z ośrodka, wynająć własne mieszkanie. Dostali ochronę, to znaczy, że nikt nie każe im wracać do Inguszetii, mogą zostać w Polsce tak długo, jak chcą! Wielka radość! Każdy odwiedzał ściskać Malikę i jej nastoletniego syna Ibrahima. Nieczęsto w ośrodku zdarzały się takie okazje do świętowania. Rodzice wrócili w dobrym humorze, Malika była im bardzo bliska. Odżyła w nich nadzieja, że przyjdzie dzień i oni też będą świętować swoją wyprowadzkę. Kiedy zapalili światło, zobaczyli najstarsze dziecko skulone pod kocem. – Iman, co się dzieje? – Mama usiadła na brzegu łóżka, brzęczały jej bransoletki, kiedy kładła chłodną rękę na czoło dziewczynki. – Nie masz gorączki, to dobrze, ale jesteś blada. Źle się czujesz? – Yhm – przytaknęła i zamknęła oczy. Bała się, że jak je 45


otworzy, to zacznie płakać. Mama siedziała jeszcze kilka minut, głaszcząc ją po głowie. W końcu dziewczynka usnęła. Cały kolejny dzień szukała nowej kryjówki, ale daremnie. W ośrodku nie było miejsc, gdzie można cokolwiek ukryć. Jak ukryć kota gdzieś, gdzie mieszka ponad setka osób, z czego większość to wścibskie dzieciaki? Chodziła po podwórzu w nastroju chmury gradowej. „Nienawidzę tego miejsca” – powtarzała w myślach. – „Gdybyśmy mieli dom, Murka mieszkałby z nami, niepotrzebne byłyby żadne szopy!” Była zła. Na to, że musi tu mieszkać, na rodziców, bo to przez nich się tutaj znalazła i na tych wszystkich ludzi, przed których uwagą niczego nie da się ukryć. Minęła grupę kobiet pogrążonych w rozmowie o pani w niebieskiej chustce. – Zadziera nosa – mówiła do koleżanek pani Irina. – Malika zaprosiła ją na kawę, chciałyśmy ją lepiej poznać, to powiedziała, że nie ma czasu. Jak może nie mieć czasu, co ona ma do roboty, przecież nie ma dzieci? – odpowiedziała ze śmiechem pani Larysa. Minęła kobiety, boisko i plac zabaw pełen piszczących dzieci. Chciała być sama. Usiadła pod drzwiami pralni. Było tu dziś cicho, może uda jej się wymyślić jakiś plan. Słońce grzało jeszcze mocniej niż złość, którą miała w środku. Podciągnęła nogi i położyła głowę na kolanach. Mijały minuty, a żaden pomysł nie przychodził jej do głowy. Po piegowatych 46


polikach zaczęły płynąć łzy. „Nie ma rozwiązania” – myślała. „Trzeba się przyznać, że ukrywa kota, a wtedy dorośli go wyrzucą.” Ktoś usiadł obok niej, podniosła głowę i szybko wytarła oczy. Pani w niebieskiej chustce. Milczały przez kilka chwil. Iman przyglądała się z bliska kobiecie – była bardzo chuda, miała drobną twarz, a pod granatowym materiałem sukienki widać było jak szczupłe są jej ramiona. Na prawej dłoni lśnił pierścionek z kamyczkiem w tym samym kolorze, co jej oczy. Iman przypomniało się, że te kamyki nazywają się bursztyny. Tak, nowa lokatorka ośrodka wyglądała miło. – Jakieś zmartwienia? – zapytała swoim schrypniętym głosem kobieta. I wtedy, bez zastanowienia Iman wszystko jej opowiedziała – o kwietniowej nocy, kiedy obudził ją szloch dobiegający z korytarza, szopie pana Ramzana i ukrywaniu Murki, bandażach, które zabierała z apteczki i swojej przyjaźni z kotem. Lezina, bo tak miała na imię właścicielka bursztynowych oczu, słuchała z uwagą. – Więc jutro burzą szopę? – powtórzyła ostatnie zdanie opowieści Iman. Dziewczynka przytaknęła i ponuro wpatrywała się w swoje paznokcie. – Myślę, że mogę ci pomóc. Mam pewien pomysł. – Uśmiechnęła się i pogłaskała ją po głowie. 47


Iman lubiła odwiedzać mieszkańców ośrodka w ich pokojach. Na pierwszy rzut oka wszystko było takie samo – łóżka piętrowe, stół, krzesła, szafa, półki – proste i solidne. Ściany, zasłonki i podłoga w beżach i brązach. Pokoje miały podobny rozkład – okno, drzwi na korytarz i drzwi do małej łazienki. Trzy piętra ośrodka składały się z drzwi do bliźniaczo podobnych jednopokojowych mieszkań. Tylko z nielicznych drobiazgów można było próbować wyczytać, kim są mieszkańcy poszczególnych lokali. Czy mają dzieci? Czy są religijni, a jeśli tak – jakiego są wyznania? Rozwieszone święte obrazki, dywaniki modlitewne, bukiety kwiatów w zaimprowizowanych wazonach ze słoików albo butelek, rodzinne zdjęcia, zabawki i szkolne przybory dzieci. Każdy na swój sposób oswajał to miejsce, tworząc namiastkę domu. Pokój pani Leziny był sterylnie czysty. Żadnych osobistych przedmiotów na widoku. Pusto. Jedynie na półce przy łóżku ramka, a w niej dwa zdjęcia kilkuletniego chłopca. Miał oczy w kolorze bursztynu, które śmiały się do obiektywu.

48


– To pani synek? – Iman zapytała ciekawie, ale nie otrzymała odpowiedzi. Rozglądała się po pokoju, trzymając w ramionach Murkę, owiniętego w kraciasty koc. Była szczęśliwa – jeszcze kilka godzin temu nie wiedziała, co stanie się z kotem, gdzie go ukryje przed jutrzejszym zburzeniem szopy. Ratunek przyszedł niespodziewanie – pani Lezina, po wysłuchaniu jej opowieści, zaproponowała ukrycie Murki u siebie. Jej mąż wyjechał, ich pokój znajdował się na końcu korytarza – nikt z mieszkańców się nie zorientuje. Przenosiny odbyły się wieczorem. Kiedy Lezina zdejmowała ze sznurka pranie, Iman przyniosła kota z szopy, ukryły go w misce pod czystymi ręcznikami. Lezina była małomówna, spędziły ze sobą całe popołudnie, ale Iman niewiele się o niej dowiedziała. Milczenie kobiety peszyło ją. Z ciekawością się jej przyglądała, jej sennym ruchom, które stały się bardziej pewne, kiedy zajęła się kotem. Przyniosła z łazienki kilka białych buteleczek, bandaże, wszystko ustawiła na stole, rozłożyła ręcznik. – Połóż kotka, zobaczymy, jak goją się rany – powiedziała. Przestraszony Murka wyrywał się i cicho miauczał. – Już, już, wszystko będzie dobrze – zapewniała go dziewczynka. Kiedy się uspokoił, Lezina przemyła mu rany i usztywniła opatrunek na złamanej łapce. – Lubi cię – uśmiechnęła się – spójrz, jak na ciebie patrzy. 49


Uratowałaś go, zwierzęta pamiętają takie rzeczy. Rzeczywiście – kot śledził każdy ruch Iman. Agrestowe oczy były czujne, jak przy ich pierwszym spotkaniu. Murka w końcu zwinął się w kłębek i zasnął na poduszce przy oknie. Cicho pochrapywał. Siedziały przy nim w ciszy przez kwadrans. – Chyba powinnam już iść, jest późno, rodzice będą się niepokoić. – Iman niechętnie podniosła się z podłogi i ruszyła w stronę drzwi. – Odwiedzaj go, gdy tylko masz ochotę. – Lezina pomachała jej na pożegnanie. Mijając pokoje słyszała strzępki rozmów, piski najmłodszych dzieci, które nie chciały iść do łóżek. Poczuła senność, była też bardzo głodna. Rodzice z rodzeństwem właśnie siadali do stołu. – Wróciłaś w samą porę. Myj ręce i siadaj! – ponaglała mama. A po kolacji była dziś niespodzianka – zadzwonili do cioci Mariem, do Szali.

50


Wiosna tego roku była piękna. Gdyby nie chłodne ranki i wieczory, można by pomyśleć, że za chwilę zacznie się ulubiony czas wszystkich dzieci – wakacje. W ośrodku kto mógł, ten spędzał czas w ogrodzie. Małe dzieci stawiały pierwsze kroki, uczepione długich spódnic swoich mam. Tłoczno zrobiło się na małym placu zabaw – rówieśnicy Jasmin budowali niezliczone babki z piasku, kłócili się o miejsce na huśtawce. Jak każdego dnia, na boisko wybierał się także Ismail. Zdążył tylko rzucić w pokoju tornister i usiadł na schodach przed budynkiem by zawiązać buty. Śpieszył się – Abdul i Szamil już pobiegli grać. Ismail miał dziewięć lat, ciemne, sztywne włosy otaczały jego twarz z zadartym nosem – mama śmiała się, że wygląda jak jeż. Szybko poradził sobie ze sznurówkami, poprawił wełniane getry, zasłaniające chude łydki i pobiegł do kolegów. Jak każdego popołudnia chłopcy spędzali czas na grze w piłkę. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni boisko było przez nich oblegane. Po lekcjach kierowali tu swoje pierwsze kroki i dopiero po nawoływaniach matek zabierali

51


52


53


szkolne teczki do pokoju i zasiadali do obiadu, po którym wracali grać aż po wieczór. Nic dziwnego, że największymi gwiazdami szkolnej drużyny piłkarskiej byli chłopcy z ośrodka. Dziś dołączyła do nich trójka nowych chłopaków, którzy właśnie przyjechali z Ukrainy. Misza, Oleg i Dymitr – rodzeństwo rudowłosych piegusów, którzy, jak się okazało, świetnie radzili sobie na boisku. Misza i Oleg byli bliźniakami, mieli po jedenaście lat i gdyby nie to, że mieli inne kolory koszulek, trudno byłoby ich odróżnić. Dymitr był rok młodszy, ale bardzo podobny do braci – miał wesołą, pyzatą twarz i jasnoniebieskie oczy. Chłopcy dopiero przyjechali do ośrodka, ale dzięki kilku celnym podaniom od razu znaleźli kolegów w Ismailu i Abdulu. Najmniej zadowolony był Szamil, który nie obronił bramek Dymitra. Po godzinnej grze usiedli na murku. Oleg przyniósł butelkę wody i częstował nią nowych kolegów. – A skąd jesteście? – dopytywał Abdul. – Z Doniecka – odpowiedzieli równocześnie Misza i Oleg. – Będziecie musieli tam wrócić, nikt z Ukrainy nie dostaje w Polsce ochrony – rzucił Szamil. Wciąż był zły, że jacyś nowi strzelili mu aż dwie bramki. – A skąd ty to wiesz? – Ismailowi zrobiło się szkoda chłopaków. – Nie słuchajcie go, Szamil coś sobie wymyśla, bo kiepsko broni bramki. Wszyscy zaśmiali się. 54


– Słyszałem, jak mama rozmawiała z panią Larysą, więc wiem co mówię. Nie zagrzejecie tu miejsca, zaraz będziecie musieli znów wyjechać. – Złość Szamila rosła, bo Ismail był jego przyjacielem i nie powinien ośmieszać go przed nowymi. Od słowa do słowa Ismail i Szamil pokłócili się, a jak to zwykle z nimi bywało, kłótnia przerodziła się w przepychankę. Po kilku minutach zziajani chłopcy siedzieli znów na murku obok siebie – Ismail wycierał krew płynącą z rozciętej wargi, a Szamil z rozbitego nosa. Oleg, Misza i Dymitr mrugali ze zdziwienia oczyma – sami nie wiedzieli czy bardziej zszokowało ich tempo wybuchu, czy zakończenia sporu. – Wracajmy na boisko. – Szamil był już w pokojowym nastroju. Wetknął do nosa kawałek chusteczki i pobiegł zawołać resztę chłopaków. – Chętnie pogralibyśmy – Oleg wstał, a za nim pozostali bracia – ale musimy pomóc mamie się rozpakować, posprzątać. Rodzeństwo pożegnało się z kolegami. – Wróćcie, jak skończycie. – Ismail pomachał im i pobiegł na boisko. Ismail zaprzyjaźnił się z rodzeństwem. W przerwach między grą przesiadywali na murku i rozmawiali – najwięcej o piłce, ulubionych zawodnikach i klubach, w których chcieliby grać, gdy dorosną. Czasem wychodzili z ośrodka powłóczyć się po miasteczku. Ismail pokazał im drogę do 55


opuszczonego sadu. – Jesienią chodzimy tam zrywać najbardziej soczyste jabłka, jakie sobie wyobrażacie. – Chłopiec odnalazł się w roli przewodnika. – Tutaj jest staw, można puszczać kaczki, a obok mieszkają koty, które bardzo lubi oglądać moja siostra. Koledzy z Ukrainy rewanżowali mu się opowieściami o bohaterstwie ich taty i wujków. Ismailowi imponowały pełne napięcia historie o wojnie. – Dorośli idą dziś po południu na lekcję polskiego, przyjdź do naszego pokoju, pokażemy ci rodzinne skarby – powiedział Oleg, gdy wracali z wtorkowego treningu. Ismail nie mógł doczekać się wizyty w ich pokoju. Całe popołudnie czekał aż wybije dziewiętnasta, rodzice pójdą do świetlicy, a on odwiedzi kolegów. – Rodzinne skarby! Ciekawe co to może być? Może sztabki złota albo stare pistolety? Jak myślisz? – dopytywał starszą siostrę. – Albo biżuteria z brylantami i rubinami – rozmarzyła się Iman – wróć tu za godzinę, zmienimy się w opiece nad Jasmin. – Dobrze. – Ismail trzasnął drzwiami i pobiegł do kolegów, a dziewczynki wróciły do układania klocków. Nie minął kwadrans, a młodszy brat był z powrotem. Rozczarowany. Usiadł koło sióstr i nawet nie ukrywał złości. 56


– Oszukali mnie! Wcale nie mają rodzinnego skarbu. Żadnego złota, broni ani nawet brylantów! Dajcie klocki, poukładam z wami. – Usiadł na podłodze. – Szamil miał rację, nie ma co się z nimi zaprzyjaźniać. Wiesz co jest tym rodzinnym skarbem? Jakiś haftowany obrus i kilka zdjęć! Na ostatnie zdanie Ismaila do pokoju wszedł tata. Wrócił, bo zapomniał zeszytu ćwiczeń. – Czyim skarbem jest obrus i kilka zdjęć? – zapytał z ciekawością. – Rodziny Olega – odparł ponuro syn. – Myślałem, że to prawdziwy skarb: złoto, stara broń… – …albo chociaż diamenty – dokończyła Iman. – Oszuści! – stwierdził Ismail. Ojciec zaśmiał się, wziął ze stołu zeszyt, ruszył w stronę drzwi, ale nagle zawrócił i usiadł na podłodze obok dzieci. – Wiesz synu, z tymi skarbami bywa różnie. Mało kto ma sztabki złota albo sznury pereł. Kiedy trzeba zostawić swój kraj, zabiera się tylko niezbędne rzeczy. Pamiętacie – cała nasza rodzina musiała spakować się w dwie małe walizki. Czasem bardzo zwyczajna rzecz staje się największą pamiątką, bo przypomina rodzinny dom, bliskich. Nigdy wam nie pokazywałem, ale może już czas, żebyście zobaczyli nasze rodzinne skarby… – Tata wstał i podszedł do szafy. Wyjął z niej małe pudełko. W środku znajdował się stary czerwony scyzoryk i dwa zdjęcia przedstawiające chłopaka w wieku 57


Iman. – To mój brat. Zginął podczas wojny, mieszkaliśmy wtedy w Groznym. Jedyne co mi zostało to jego scyzoryk i zdjęcia. Wszędzie je ze sobą zabieram. Nie są wiele warte – pewnie twoi koledzy powiedzieliby, że to żaden skarb. Ale dla mnie to coś więcej. To fragment historii naszej rodziny, dowód na to, że był w niej wasz wujek Ismail. To po nim masz imię. Odkąd tu przyjechaliśmy, te rzeczy są dla mnie jeszcze cenniejsze niż kiedyś. Z rodziną Olega pewnie jest podobnie. – Chłopaki mówią, że obrus był ślubnym prezentem rodziców, wyhaftowała go ich babcia. A na zdjęciach jest ich tata, który nie żyje – Ismailowi zrobiło się głupio. Chyba powinienem ich przeprosić? – Spojrzał na ojca, a ten przytaknął. – Idź – ponagliła go przejęta Iman. Była podekscytowana, nigdy nie słyszała o tym, że ich tata miał brata. Niewiele w rodzinie mówiło się o wojnie. 58


59


Ojciec i syn wyszli z pokoju. – Tato, a myślisz, że moglibyśmy pokazać nasze skarby chłopakom? – Iman usłyszała głos brata z korytarza. – Buduj! – przypomniała o sobie Jasmin. Iman roześmiała się i pocałowała siostrę w potarganą głowę. Kiedy Ismail wrócił od kolegów, Iman wybrała się do Murki. Kot leżał na poduszce, w rogu pokoju. Wyglądał na zadowolonego – przytył i mniej się bał. Wciąż kulał na złamaną łapę, ale opanował wskakiwanie na parapet, z ciekawością obserwował ptaki, które na sąsiednim drzewie wiły gniazdo. – Idę zebrać pranie, a ty pobaw się z kotkiem. Na stole zostawiłam ci coś do zjedzenia – powiedziała pani Lezina i wyszła. Iman poczęstowała się ciastkami. Murka wdrapał się na kolana dziewczynki, nadstawiał łebek do głaskania. – Myślisz, że każdy ma takie pamiątki z przeszłości, które są cenne tylko dla niego? Ciekawe jakie pamiątki ma pani Lezina – zastanowiła się Iman. Rozejrzała się po pokoju, ale jak 60


zawsze był pusty i czysty. Mimo, że odwiedzała ją codziennie, niewiele wiedziała o kobiecie, która pomogła uratować jej kota. Była miła, ale zdystansowana. Inne panie w ośrodku uwielbiały opowiadać o swoich rodzinach i wypytywać ją o wszystko – krewnych, rodzinne miasto, o to, jak idzie w szkole. Mimo że wiele przeszły, kobiety były tu silne – często się śmiały i wyglądały, jakby nie było rzeczy, z którą sobie nie poradzą. – Pani Lezino – zaczęła, gdy ta wróciła do pokoju – czy ma pani jakieś pamiątki z przeszłości? Jakieś wspomnienia z czasów wojny? Kobieta spojrzała na nią znad góry prania, nie dało się niczego wyczytać z jej twarzy, oczy miała nieruchome. – Pamiątki? – powtórzyła. – Nie, nie mam niczego takiego. – Miała zniecierpliwiony głos. Składane pranie szybko fruwało w jej rękach. Dziewczynka przyglądała się jej w oczekiwaniu, że coś jednak o sobie opowie, ale ona tylko podeszła i podsunęła jej talerzyk z ciastkami. – Jest już późno, idź proszę do siebie – to było jedyne, co kobieta miała jej do powiedzenia. Wcale nie było późno, Iman zrozumiała, że Lezina niczego jej nie opowie, pożegnała się i wyszła. Dorośli nie lubią wspominać przeszłości. Trudno ich zrozumieć – zamyślają się, czasem złoszczą, ale rzadko cokolwiek wyjaśnią. Więk61


szość ważnych pytań zostaje bez odpowiedzi. Iman to denerwowało, miała już jedenaście lat – jak ma zrozumieć to, dlaczego tutaj mieszka, co działo się w Czeczenii, jeśli nikt jej o tym nie opowie? Wróciła do pokoju i usiadła do zadania z polskiego. Miała napisać i zilustrować historię swojej przyjaźni. Kiedy po kwadransie pakowała zeszyt do plecaka, była z siebie zadowolona – Murka na rysunku wyglądał wspaniale. Opisała, że najbardziej w przyjacielu ceni jego mądre spojrzenie i to, że zawsze ją wysłucha. Kiedy następnego dnia pani poprosiła ochotnika do sprawdzenia pracy domowej, Iman wysoko podniosła rękę. Nauczycielka skinęła, żeby podeszła z zeszytem do biurka. Przez krótką chwilę przyglądała się rysunkowi. Zamknęła zeszyt i otworzyła dziennik. – Nie zrozumiałaś polecenia – zwróciła twarz w stronę dziewczynki – miałaś narysować i opisać koleżankę, a nie swoje zwierzątko. Nie postawię ci jedynki, bo zgłosiłaś się na ochotnika. – Nauczycielka miała wąskie usta, które malowała czerwoną szminką. Tego samego koloru była dwója, którą wpisała jej do dziennika, czerwone były też policzki Iman stojącej na środku klasy. Dziewczynka była wychowana w przekonaniu, że z dorosłymi nie wolno się kłócić. Spuściła głowę, zamiast tłumaczyć, że dobrze zrozumiała polecenie – jej jedynym przyjacielem był znaleziony kot. Dzieciaki śmiały 62


się, jak zawsze, kiedy coś pomyliła, przekręciła lub zrobiła źle. Wróciła do ławki. Pani zaczęła prowadzić lekcję, ale Iman nie notowała – siedziała i wpatrywała się w zeszyt. Na drugi dzień przed lekcjami podeszła do niej Zosia. – Mam coś dla ciebie. – Podała jej małą paczuszkę. – Powiedziałam mamie, co wydarzyło się na lekcji i kupiłyśmy to. – W torebce w gwiazdki Iman znalazła małą pluszową mysz i czerwoną obróżkę z dzwoneczkiem. Spojrzała pytająco na Zosię. – To dla twojego przyjaciela. Pani nie miała racji, można zaprzyjaźnić się z kotem. Mnie się bardzo podobał twój rysunek. – Zosia była wesoła i energiczna. Słomiana grzywka wpadała jej w roześmiane, szare oczy. – Odkąd Kasia zmieniła szkołę siedzę sama, może usiądziesz ze mną? – zaproponowała. Uszczęśliwiona Iman kiwnęła głową. Nad głowami zaterkotał im dzwonek, dziewczynki złapały plecaki i pobiegły do sali. Pierwszą lekcją była matematyka, zaczęła się niezapowiedzianym sprawdzianem. Iman była najszybsza – cyrkiel, ołówek, długopis tańczyły w jej dłoniach, kiedy rozwiązywała wszystkie zadania. – Doskonale – pochwaliła ja nauczycielka, oddając pod koniec lekcji kartkówki. Tym razem do dziennika powędrowała piątka. Po szkole Iman pobiegła prosto do pokoju Leziny, opowiedziała Murce wszystko, co się wydarzyło. 63


– Chyba mam nową koleżankę! – podsumowała z zadowoleniem. Wystrojony w obrożę kot z uwagą słuchał dziewczynki. Kiedy Iman skończyła mówić, Murka wskoczył jej na kolana, zwinął się w kłębek i zasnął. „Ciekawe o czym śni” – zastanawiała się Iman, głaszcząc jego lśniące, czarne futerko.

64


Zaczął się Ramadan, święty czas dla muzułmanów. Rytm dnia w ośrodku zwolnił, mężczyźni zamienili swoje długie dyskusje o polityce na wspólne modlitwy. Wieczorami kobiety spotykały się w kuchni, gdzie przygotowywały późną kolację – iftar. Zapach pieczonych placuszków z białym serem i cebulą wabił do kuchni dzieciaki. Wykradały jeszcze gorące, ociekające masłem placki i uciekały na podwórko. Zaprzyjaźnione rodziny odwiedzały się, aby wspólnie usiąść do posiłku. W czajniku cały czas gotowała się woda na kolejne dzbanki herbaty. W pokojach robiło się tłoczno, najedzone i zmęczone długim dniem dzieci zasypiały, a dorośli rozmawiali do późna. Tylko Lezina nikogo nie odwiedzała, unikała spotkań z kobietami w kuchni. Kiedy Iman przychodziła do kota, najczęściej zastawała kobietę na szydełkowaniu. Dużo milczała, za to Iman trajkotała jak katarynka. Opowiadała Murce wszystko – o szkole, zabawie z Aminą, kto się z kim pokłócił na zajęciach plastycznych, wreszcie o nowych mieszkańcach ośrodka – sympatycznej rodzinie z Tadżykistanu.

65


Lezina, szydełkując, przysłuchiwała się, jak dziewczynka referuje kotu, na czym polega Ramadan. – Przez cały miesiąc dorośli poszczą – nie jedzą i nie piją od świtu aż do zachodu słońca. Dużo się modlą – to na pamiątkę objawienia Koranu, naszej świętej księgi. Archanioł Gabriel ukazał się prorokowi Mahometowi i przekazał mu jej pierwsze wersy – Iman pouczała kota, który kulejąc, próbował bawić się pluszową myszką.

66


67


Słuchaj Murka, to ważne! Tata mówi, że post wzmacnia duszę, pozwala odróżnić prawdę od kłamstwa. To czas, kiedy trzeba pomagać słabszym, tylko wtedy post naprawdę się liczy. – Opowiedz jeszcze o Ramadan Bajram – wtrąciła Lezina. – Zapomniałabym, a to najlepsza część! Zakończenie postu jest bardzo wesołe, wszyscy się odwiedzają, nikogo nie trzeba zapraszać, goście są tego dnia szczególnie mile widziani. W Czeczenii chodziliśmy do babci, cioci, sąsiadek, a każdy częstował nas cukierkami. Mama piekła nasze ulubione ciasto z kremem. W tym roku też je upiecze, specjalnie na odwiedziny pani Maliki. – Zapomniałaś jeszcze o czymś – Lezina wstała z krzesła i podeszła do szafy – Bajram to też okazja do dawania prezentów. – Sięgnęła na górną półkę i podała Iman zawiniątko. – Ty dostaniesz swój prezent trochę wcześniej. W paczce znajdował się szalik, z czerwonej, miękkiej wełny. – Śliczny! – ucieszyła się Iman, owinęła szyję i pobiegła przejrzeć się w łazienkowym lustrze. Na pożegnanie mocno uściskała zaskoczoną Lezinę.

68


Iman, wracając ze szkoły, przywitała się z ulubionym ochroniarzem. – Jakaś afera. – Pan Waldek wskazał na mały budynek, w którym mieścił się gabinet kierowniczki ośrodka. Stała tam grupka dorosłych, słychać było podniesione głosy. – Co się dzieje? – zapytała Iman, która wśród oczekujących na kierowniczkę dostrzegła niebieską chustkę pani Leziny. – Idź i zobacz, kłócą się już od godziny. – Starszy pan machnął ręką, poprawiając uniform. Iman podeszła do innych dzieciaków, które podsłuchiwały, udając, że bawią się na pobliskiej ławce. – O co się kłócą? – zapytała, dosiadając się obok Aminy. – O kota. Okazało, się, że ta dziwaczka Lezina trzyma w pokoju kociaka. – Amina uśmiechnęła się, jej rewelacja wywołała spodziewany efekt. Iman zbladła i z trudem wydusiła z siebie: – Kota? Jak się wydało, że u pani Leziny mieszka kot? – Przypadkiem zobaczył go Isnaur, powiedział wszystko ojcu, a pan Grigorij, wiesz jaki jest – rozpętał burzę. Teraz

69


wszyscy czekają na kierowniczkę. Spójrz! Właśnie woła ich do gabinetu. Iman odwróciła się i zobaczyła bladą Lezinę, czerwonego z wściekłości Grigorija, panią Larysę i kilku innych dorosłych, jak wchodzą do gabinetu. Pochód zamknęła kierowniczka ośrodka – pani Krystyna. Niska i krągła, ubrana w granatową garsonkę, z blond włosami upiętymi w wysoki kok wyglądała na kogoś, kim była – osobę surową i zaangażowaną w swoją pracę. – Proszę nie krzyczeć, krzyk niczego nie załatwi – powiedziała stanowczym głosem, zamykając za sobą drzwi. – Ciekawe, co będzie z kotem – głośno myślała Iman, przygryzając wargę. – Wyrzucą go – do rozmowy dziewczynek włączył się Szamil – pamiętacie, co było ze szczeniakiem, którego znalazł Sasza. Wyrzucili go. Zimą! Amina pokiwała głową. Tu nie można było mieć zwierząt. Po kilku minutach siedzenia pod gabinetem, dzieci znudziły się. Zza drzwi słychać było tylko monotonny szmer rozmowy, nie dało się rozpoznać słów. – Idziemy – rzuciła Amina – chodźcie, pobawimy się z Elwirą, wymyśliłyśmy fajną zabawę. – Ja zostanę – Iman nie była w nastroju do zabawy – poczekam, co tutaj się wydarzy. 70


– Jak chcesz, ale ja wiem, jak się to skończy. Wyrzucą go – zawołał Szamil, biegnąc w stronę boiska. Po kwadransie z gabinetu kierowniczki zaczęli wychodzić dorośli. Pierwszy pan Grigorij, wciąż wściekły i jeszcze bardziej czerwony, za nim pozostali mężczyźni i kobiety, pochód zamykała Lezina. – Czekałaś tu? – Podeszła do skulonej na ławce dziewczynki. – Chodź, musimy nakarmić kota. Jak zwykle Iman nie mogła rozpoznać, czy jej znajoma jest zła, czy zadowolona – jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Ruszyła za nią w stronę budynku. – Chodźmy – ponaglała Lezina. – I co teraz? – Iman nie wytrzymała, pokonując schody na trzecie piętro. – Co będzie z Murką? Lezina wyjęła klucz z kieszeni sukienki i zaczęła otwierać drzwi. W pokoju niczego nieświadomy kot spał na łóżku zwinięty w kłębek. – Co teraz? – powtórzyła Iman, biorąc kotka na ręce. – Musimy czekać. Kierowniczka podejmie decyzję. Nie jestem tu specjalnie lubiana, pan Grigorij nie tylko nie lubi mnie, nie przepada też za zwierzętami. – Lezina usiadła obok Iman. – Kierowniczka zadecyduje. Też lubię tego kotka, ale nie mamy wpływu na to, co się wydarzy. Tak bywa w życiu – dodała, kładąc rękę na ramieniu dziewczynki, która wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać. 71


Iman wpadł do głowy pewien pomysł. Pożegnała się z Leziną, pogłaskała kota i szybko zbiegła po schodach. – Proszę! – na pukanie do drzwi odpowiedział zmęczony kobiecy głos. – Otwarte, proszę wejść! – ponaglał. Gabinet był mały, pomalowany na biało, na środku stało biurko, obok krzesła i duża szafa na dokumenty. Miejsca wystarczyło już tylko na półkę z kwiatami, na której stały dorodne paprotki. – Słucham? – Kierowniczka była zniecierpliwiona. – O co chodzi, dziecko? – dodała łagodniej. – Jestem Iman Asbekowa. Ja w sprawie kota – wydusiła z siebie dziewczynka. Zza okularów patrzyły na nią chłodne niebieskie oczy, ale przez twarz pani Krystyny chyba przemknął cień uśmiechu. – A co ty masz do powiedzenia w sprawie tej kociej wojny? Siadaj – wskazała na krzesło. Iman się ośmieliła. Z bliska kierowniczka wyglądała całkiem miło. Wysłuchała jej opowieści o Murce, szopie Ramzana i kryjówce w pokoju Leziny. – To wszystko moja wina, proszę pani. Pani Lezina chciała mi tylko pomóc, proszę jej nie odsyłać z Polski – skończyła z przejęciem. – Dziecko, ja nikogo nie zamierzam odesłać z Polski! – zaśmiała się kierowniczka. – Idź już i daj mi się nad tym wszystkim zastanowić. 72


Iman pożegnała się i wróciła do pokoju. Czekał na nią obiad i podekscytowany Ismail, który chciał się z nią podzielić rewelacjami. – Iman, nie uwierzysz, na trzecim piętrze jedna pani ukrywała kota! – Ku jego wielkiemu rozczarowaniu, siostra tylko coś burknęła pod nosem i poszła do łazienki. Przed kolacją wszyscy mieszkańcy ośrodka zostali poproszeni do świetlicy. Czekała tam już kierowniczka. Zaciekawieni dorośli zajmowali miejsca, uciszali dzieci i czekali, co ma im do powiedzenia pani Krystyna. – Powiem krótko – zaczęła – to wyjątkowa, jednorazowa sytuacja – zwróciła się w stronę Grigorija i jego towarzyszy, którzy w napięciu czekali, aż kierowniczka wyrzuci kota i przykładnie ukarze Lezinę za łamanie regulaminu. – Kot zostaje – kontynuowała nieznoszącym sprzeciwu tonem – pani Lezina zobowiązała się wziąć odpowiedzialność za zwierzę. Jej pokój to przykład wzorowo utrzymanego porządku. Wierzę, że tak będzie dalej. To wszystko, proszę państwa, dziękuję za spotkanie. Spokojnego wieczoru. – Ruszyła w stronę drzwi. Tuż za nią pobiegł Grigorij. – To wbrew regulaminowi! – krzyczał. Kierowniczka odwróciła się i spokojnie odpowiedziała: – To prawda, w regulaminie nie jest napisane, że można tu trzymać zwierzęta, ale nie jest też napisane, że nie można. 73


Państwo macie rodziny, dzieci, a ta kobieta nie ma nikogo. Może ten kot to jej jedyny towarzysz? Nie wyrzucę go. Temat zamknięty. – Wyminęła mężczyznę i wyszła ze świetlicy. Iman podbiegła do Leziny, pierwszy raz w jej oczach zobaczyła tyle radości. Kiedy się uśmiechała, stawała się podobna do chłopca, którego zdjęcie trzymała w ramce. – Murka zostaje! Chodźmy mu o tym powiedzieć! – pociągnęła kobietę za rękę.

74


Ostatni dzień roku szkolnego. Ismail, Iman i reszta dzieci z ośrodka wracali ze szkolnych uroczystości. W Czeczenii zakończenie roku obchodzi się skromniej, wielkim świętem jest pierwszy dzień nauki, wtedy wręcza się nauczycielkom kwiaty i podarunki, a uczniowie przygotowują program artystyczny. – W Polsce jest trochę inaczej, tutaj świętuje się rozdanie świadectw – Iman cierpliwie tłumaczyła wszystko nowemu koledze, Aslanowi, który przyjechał do ośrodka kilka dni temu i jeszcze nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Było gorąco, wszyscy spieszyli się, żeby zjeść obiad i na boisku uczcić początek wakacji. Na Iman i Ismaila czekał ich ulubiony tort miodowy. Rodzice obejrzeli świadectwa, pochwalili piątkę z matematyki na świadectwie Iman i dyplom za osiągnięcia piłkarskie Ismaila. – Mamy dla was niespodziankę – zaczął tata, kiedy dzieci zajadały się tortem, kłócąc o to, kto ma większy kawałek

75


i dlaczego to jest niesprawiedliwe. – Wyprowadzamy się! – dokończyła mama, która chyba nie mogła doczekać się, żeby ogłosić dzieciom nowinę. – Możemy zostać na stałe w Polsce, tata dostał dziś decyzję. Dzieci do końca nie zrozumiały, co to oznacza, ale ponieważ ta wiadomość tak cieszyła rodziców, to zaczęli podskakiwać po pokoju. – Znalazłem pracę i mieszkanie – przerwał im ojciec – obiecuję wam, że to ostatnia przeprowadzka. Zamieszkamy w dużym mieście, będziecie mieli blisko do nowej szkoły, a Jasmin do przedszkola. – Nowej szkoły? – powtórzył Ismail – a co z Szamilem, Abdulem, drużyną piłkarską? – Co z Zosią, Aminą i panią od matematyki, co z Leziną i Murką? – wtórowała mu Iman. – Przykro mi, musicie ich pożegnać. – Tata był rozczarowany ich reakcją. – Wyprowadzamy się za miesiąc.

76


Droga Pani Lezino, piszę ten list, siedząc w moim nowym pokoju, który dzielę z Ismailem i Jasmin. Tata skończył niedawno remont, mamy pomalowane ściany, a od naszych nowych, bardzo miłych sąsiadów, dostaliśmy meble biurka, piętrowe łóżko i krzesła. Ich dzieci dorosły i wyprowadziły się, więc meble nie są już im potrzebne. To bardzo mili i pomocni ludzie. Pani Irena (tak nazywa się sąsiadka) pracowała jako nauczycielka rosyjskiego, więc mama się cieszy, bo ma z kim tutaj porozmawiać. Wczoraj zabrała mnie do biblioteki, wypożyczyłam książki o zwierzątkach i kolejny tom przygód dziecięcych detektywów. Czytamy na zmianę z Ismailem. Mieszkamy teraz na dziesiątym piętrze. Z okien widać park, przystanki tramwaju i szkołę, do której będziemy już wkrótce chodzić. Na razie nie myślimy o nauce, cieszymy się wakacjami. Całymi dniami włóczymy się z Ismailem i Jasmin, poznając 77


okolicę. Wszystko dookoła jest duże, to chyba największe miasto, jakie można sobie wyobrazić! Wczoraj dotarliśmy na boisko, które bardzo spodobało się Ismailowi. Ma równą murawę, a wieczorami jest oświetlone. Ismail poznał nowych kolegów, z którymi umówił się na pierwszy trening. Właśnie tu przyszedł i prosi, żeby pozdrowiła pani Szamila i Abdula. Chyba boi się, że nie znajdzie tak dobrych przyjaciół. Jasmin najbardziej polubiła tutejszy plac zabaw, jest większy niż ten w ośrodku. Całymi dniami mogłaby zjeżdżać na zjeżdżalni i siedzieć w piaskownicy. Ja jeszcze nikogo tutaj nie poznałam, więc zajmuję się siostrą, czytam i wszystkiemu się przyglądam. Tata do późna pracuje, a kiedy wraca, stale coś naprawia i przerabia w mieszkaniu. Oboje z mamą są zadowoleni, snują plany. Mama dużo uczy się polskiego, żeby móc pracować. Najbardziej chciałaby zostać przedszkolanką. Wczoraj dzwoniliśmy do babci, bardzo się ucieszyła, że tak się nam wszystko zaczęło układać, ale była też trochę smutna.Chyba się martwi, że nigdy się już nie spotkamy. Opowiadała, że kolejni sąsiedzi wyjechali z Szali do Niemiec i Szwecji. Wszystko się tam pozmieniało. Pamięta pani Zosię? To moja koleżanka ze szkoły. Przysłała mi 78


wczoraj list. Smutno mi, że w nowej szkole nikogo nie będę znała. Zosia pisze, żebym się nie martwiła. Dobrze znam już polski i jej zdaniem znajdę dużo koleżanek. Mimo to martwię się, nie wiem, czy dzieci mnie polubią. Ismail chyba też się przejmuje. Mówi, że kiedy myśli o nowej szkole, to boli go brzuch. Mam nadzieję, że u Pani wszystko w porządku, byłoby mi bardzo miło, gdyby napisała Pani kiedyś, co słychać w ośrodku. Muszę już kończyć, Pozdrawiam Panią serdecznie, Iman

Iman zaadresowała kopertę. Przez chwilę spoglądała przez okno, z tej wysokości ludzie wydawali się bardzo mali, trochę zabawni. Do pokoju weszła mama, zapaliła światło. – Co robisz córeczko? – położyła jej na biurku wyprane ubrania. – Piszę list do pani Leziny. Stęskniłam się za nią. – Myślę, że ona też za tobą tęskni. A jak skończysz, to 79


80


pomożesz mi z kolacją? – wychodząc mama pogłaskała ją po głowie. Iman przytaknęła. Zdjęła śpiącego na jej kolanach Murkę i przełożyła go na poduszkę. Kot otworzył agrestowe oczy, ziewnął i zwinął się w kłębek. Dziewczynka usiadła na brzegu łóżka i przez chwilę przyglądała się śpiącemu zwierzakowi. Pochrapywał. Wyglądał na spokojnego. Ona też była spokojna – cokolwiek się wydarzy, ma przy sobie przyjaciela.

81


Dziękuję moim Rozmówczyniom i Rozmówcom, którzy podzielili się swoimi historiami. Szczególne wyrazy wdzięczności dla: Pań: Maliki, Zariny, Nisrin, Zajny, Mustafy za Wasz czas, otwartość i ciepło – to było bardzo ważne móc spotkać tak odważne kobiety. Dzieci, które opowiedziały mi o swoich doświadczeniach w polskiej szkole, marzeniach, wspierały mnie w roli tłumaczek i tłumaczy – nieustannie imponujecie mi dojrzałością. Wszystkich aktywistek i aktywistów zaangażowanych na rzecz integracji uchodźców i uchodźczyń, za wszelkie wskazówki. Szczególnie dziękuję: Kamilowi Kamińskiemu, Emilowi Jurnatowskiemu, Oldze Ślepowrońskiej i mojej największej przewodniczce, tłumaczce i serdecznej koleżance Joasi Paliwodzie.

82


Alicji Woźnikowskiej-Woźniak za wrażliwość i mądrość bez których ilustracje nie byłyby tak wspaniałe, pozostałym członkiniom studia graficznego Dinksy – Justynie, Uli i Ani za dużo więcej niż profesjonalizm w prowadzeniu projektu. Rafałowi Solińskiemu za piękne zdjęcia. Tomkowi Krakowiakowi za czułą i czujną opiekę redakcyjną. Danielowi Kiermut za wspólne badawcze wyjazdy, konstruktywną krytykę, pomoc w każdej sprawie Ani Pillar za tyle dobra i wsparcia ile można sobie wyobrazić. Wszystkim życzliwym osobom, które wysłuchiwały moich niekończących się wątpliwości. Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego za możliwość realizacji „Miejsc wspólnych”.

Ilona 83


84


85


Murka. Mała opowieść o uchodźcach powstała na podstawie historii uchodźców i uchodźczych z Czeczenii, Ukrainy, Tadżykistanu, Syrii zbieranych przez autorkę od 2012 roku. Książka jest rezultatem realizacji projektu „Miejsca wspólne” w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego patronat honorowy: Narodowe Centrum Kultury

86


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.