Autoportret - Człowiek w sieci

Page 1

kwartalnik małopolskiego instytutu kultury issn 1730–3613 indeks 362816

15 zł [w tym vat 5%]

1 [52] 2016

CZŁOWIEK W SIECI


Jest upalne lato 1967 roku. Okres zimnej wojny. Rand Corporation właśnie tworzy ARPANET, system, który w najbliższych lata połączy centra komputerowe największych amerykańskich uczelni, a następnie zostanie przekształcony w sieć używaną do celów cywilnych, czyli internet. Ulicami Haight-Ashbury spaceruje Richard Brautigan, poeta rezydent w California Institute of Technology i rozdaje napisany przez siebie wiersz zatytułowany All Watched Over By Machines Of Loving Grace (Nadzorowani jesteśmy wszyscy przez maszyny miłującej łaski). W czasie, kiedy mocarstwa atomowe zbroją się po zęby, wiersz Brautigana opisuje świat cybernetycznej utopii, gdzie wolni od znoju codziennej pracy ludzie, nie-ludzie i maszyny żyć będą w harmonii.

w autoportrecie: muzea 1 (2002) biblioteki 2 (1/2003)

Rok później Neil Postman, próbując zrozumieć funkcjonowanie mediów komunikacyjnych oraz wpływ, jaki mają na odbiorców, ukuje pojęcie ekologii mediów, ponieważ: „takie formy informacji jak alfabet, słowo drukowane oraz obrazy telewizyjne nie są jedynie narzędziami, które ułatwiają nam życie, ale są podobnymi do środowiska językami, symbolicznymi środowiskami, w których odkrywamy, kształtujemy oraz wyrażamy nasze człowieczeństwo w szczególny sposób”. Postman, podążając ścieżką wyznaczoną przez McLuhana, odejdzie od analizy zawartości, po to, aby skupić się na problematyce procesów komunikacji, strukturze połączeń oraz na sferze technologicznej mediów. Wyznaczony przez niego paradygmat ekologii mediów będzie stawiał pytania o kondycję człowieka jako części dynamicznych relacji zapośredniczonych przez technologie medialne. Czy fakt bycia częścią ekosystemów medialnych jest dla człowieka błogosławieństwem czy ciężarem? Pracując nad numerem Człowiek w sieci, mieliśmy wrażenie, że po niemal pięciu dekadach wracamy do pytań, które pojawiały się na horyzoncie w momencie powstawania sieci internetowej. Artykuły, które złożyły się na ten numer, poruszają problemy relacji pomiędzy środowiskiem naturalnym a technologią oraz technologiami jako środowiskiem życia człowieka, stawiają pytania o proces kształtowania się tożsamości człowieka, o najbardziej podstawowe relacje międzyludzkie, takie jak miłość czy intymność oraz zwracają uwagę na procesy formowania się nowych społeczności i podtrzymywania w ich obrębie więzi międzyludzkich. Autorzy zadają też pytanie o to, czy w erze internetu rzeczy oraz pozostawianych przez ludzi elektronicznych śladów, maszyny, które sprawują nad nimi pieczę, są owymi „miłującymi maszynami” z wiersza Brautigana, czy może wręcz przeciwnie, stały się prowadzącymi do erozji prywatności narzędziami biowładzy? Choć nie jesteśmy w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na powyższe pytania, musimy je stawiać wciąż na nowo. Są to bowiem pytania o kondycję człowieka w jego środowisku, którym jest obecnie sieć. Joanna Walewska

WYDAWCA:

rewitalizacja 4 (3/2003) przestrzenie dźwięku 5 (4/2003) ulice i place 6 (1/2004) ogrody 7 (2/2004) społeczności lokalne 8 (3/2004) przestrzenie dziecięce 9 (4/2004) wokół funkcjonalizmu 11 (2/2005) przestrzenie sakralne 12 (3/2005) blokowiska 13 (4/2005) przestrzenie starości 14 (1/2006) przestrzenie handlu 15 (2/2006) architektura organiczna 16 (3/2006) przestrzenie książki 17 (4/2006) przestrzenie pustki 18 (1/2007) przestrzenie sceny 19 (2/2007) przestrzenie zdrowia 20 (3/2007) przestrzenie prywatne 21 (4/2007) przestrzenie władzy 22 (1/2008) przestrzenie niczyje 23 (2/2008) śmierć w Europie Środkowej 24 (3/2008) przestrzenie światła – światło w przestrzeni 25–26 (4/2008–1/2009) przestrzenie wirtualne 27 (2/2009) bezkres 28 (3/2009) przestrzenie kolonialne 29 (4/2009) nowoczesności 30 (1/2010) dom w Polsce 31 (2/2010) wyobrażanie narodów 32 (3/2010) język i przestrzeń 33 (1/2011) utopie 34 (2/2011) zmysły/percepcja 35 (3/2011) tożsamość po '89 36 (1/2012) partycypacja i partycypacja 37 (2/2012) postciało 38 (3/2012) wieś 39 (4/2012) przemysłowe poprzemysłowe 40 (1/2013) przestrzeń jako taka 41 (2/2013) zrównoważony rozwój? 42 (3/2013) ograniczenie 43 (4/2013) przestrzenie wiedzy 44 (1/2014) ruch 45 (2/2014) wojna 46 (3/2014) niesamowitość 47 (4/2014) materiał/materialność 48 (1/2015) krajobraz 49 (2/2015) mity modernizmu 50 (3/2015) architektura wspólnoty 51 (4/2015) człowiek w sieci 52 (1/2016) konserwacja 53 (2/2016) transformacja 54 (2/2016)

www.autoportret.pl

ISSN 1730–3613, kwartalnik, nakład: 1000 egz.

dworce 3 (2/2 003)

przestrzenie komunikatu 10 (1/2005)

Lubię myśleć (im szybciej tym lepiej!)/ o cybernetycznej łące/gdzie ssaki i komputery/ żyją razem/ w zaprogramowanej harmonii/ jak czysta woda dotykająca bezchmurnego nieba. (…) Lubię myśleć/ (tak stać się musi!)/ o cybernetycznej ekologii/gdzie uwolnieni od obowiązków/ powracamy do naszych/ sióstr i braci ssaków/ i czuwają nad nami maszyny miłującej łaski [tłum. moje – J.W.]

autoportret. pismo o dobrej przestrzeni

...

Małopolski Instytut Kultury ul. 28 Lipca 1943, 17c, Kraków tel.: 012 422 18 84 www.mik.krakow.pl RADA PROGRAMOWA: Adam Budak, Andrzej Bulanda, Wojciech Burszta, David Crowley, Ewa Kuryłowicz, Maciej Miłobędzki, Agostino de Rosa, Ewa Rewers, Tadeusz Sławek, Łukasz Stanek, Magdalena Staniszkis, Dariusz Śmiechowski, Gabriela Świtek, Štefan Šlachta REDAKTORKA NACZELNA: Dorota Leśniak­‑Rychlak PROJEKT: Anna Zabdyrska ZASTĘPCA REDAKTORKI NACZELNEJ: Emiliano Ranocchi REDAKTORZY PROWADZĄCY: Emiliano Ranocchi, Joanna Walewska SEKRETARZ REDAKCJI: Marta Karpińska SKŁAD I ŁAMANIE: Marcin Hernas REDAKCJA I KOREKTA: Ewa Ślusarczyk, Agnieszka Stęplewska, Magdalena Matyja PRENUMERATA: Marta Karpińska STALE WSPÓŁPRACUJĄ: Michał Choptiany, Paweł Jaworski, Dorota Jędruch, Krzysztof Korżyk, Piotr Winskowski, Michał Wiśniewski, Jakub Woynarowski, Marcin Wicha KONTAKT: autoportret@mik.krakow.pl OKŁADKA: s. 1: projekt Daniel Gutowski s. 100: Italo Calvino, Niewidzialne miasta, Warszawa: Wydawnictwo WAB, s. 59–60 PRZYGOTOWANIE DO DRUKU: Wojciech Wilczyk DRUK: Drukarnia Leyko Redakcja zastrzega sobie prawo do nadawania tytułów i redagowania nadesłanych tekstów. Redakcja dołożyła wszelkich starań, żeby dotrzeć do autorów materiałów ilustracyjnych zamieszczonych w tym wydaniu „Autoportretu”. W wypadku błędnej atrybucji prosimy zainteresowane strony o kontakt, stosowne sprostowanie zostanie opublikowane w kolejnym numerze. Kwartalnik dostępny w sprzedaży internetowej (www.mik.krakow.pl), salonach empiku, w prenumeracie oraz w wersji na tablety. PRENUMERATA: Najprościej zamówić prenumeratę w e­‑sklepie Małopolskiego Instytutu Kultury: http://e­‑sklep.mik.krakow.pl/autoportret­‑prenumerata/ Cena prenumeraty czterech kolejnych numerów „Autoportretu” wynosi 50 zł (koszty wysyłki pokrywa wydawca). Wpłaty prosimy kierować na konto Małopolskiego Instytutu Kultury: Bank BPH 31 1060 0076 0000 3310 0016 4770. W tytule wpłaty prosimy wpisać „Autoportret – prenumerata” oraz podać adres do wysyłki i dane kontaktowe (telefon lub e­‑mail). Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego


SPIS TREŚCI CYBORGICZNE MIASTO Carlo Ratti, Matthew Claudel

4

MIASTO SPRYTNE CZY INTELIGENTNE? Jacek Gądecki

10

9 OCZU Jon Rafman, Wojciech Wilczyk

18

W STRONĘ EKOLOGII SIECI Francesco Bergamo

24

INTERNAUCI W OCZACH MEDIÓW Michał Jutkiewicz

32

ARCHITEKTURA ALGORYTMICZNA Luciana Parisi

40

WSPÓŁCZESNY PROCES ŻYCIOWY O WYSOKIEJ WYDAJNOŚCI Owen Hatherley 44 STRASZNE MEJLE Monika Górska-Olesińska

54

CZY NOWE MEDIA MOGĄ ZMIENIĆ ŚWIAT? Joanna Walewska

60

SPOSOBY PRZEJŚCIA Tobiasz Konieczny

66

TOŻSAMOŚĆ CYFROWA Massimiliano Ciammaichella

68

DESTABILIZACJA ROMANTYCZNEJ MIŁOŚCI Enea Bianchi

74

TECHNOLOGICZNIE INTYMNE Evan Baden

78

SPOJRZENIE PORNOGRAFICZNE Rossano Baronciani

82

ALTERNATYWNA SFERA PUBLICZNA GŁUCHYCH Magdalena Zdrodowska

88

#POLITYKI PRYWATNOŚCI Mateusz Curyło

94


Carlo Ratti, Matthew Claudel

CYBORGICZNE MIASTO ilustracje Daniel Gutowski


Jesteś cyborgiem za każdym razem, kiedy spoglądasz na ekran komputera lub komórki. Amber Case, We Are All Cyborgs Now1

C

yborgi, istoty powstałe na styku biologii i technologii, fascynowały ludzi od dziesięcioleci (sam termin pochodzi z roku 1960). Jednym z pierwszych cyborgów był szczur wyposażony w pompę osmotyczną, która pełniła funkcję technologicznego elementu podtrzymującego życie w niesprzyjającym środowisku. Projekt ten miał szerszy cel, a mianowicie „adaptację ludzkiego ciała do dowolnego środowiska”, albo, bardziej precyzyjnie, stworzenie ludzko­ ‑mechanicznego systemu, który pewnego dnia będzie w stanie utrzymać homeostazę w przestrzeni kosmicznej. Kluczem do eksploracji nowych ekosystemów było przemyślenie od podstaw ludzkiego ciała: badacze pragnęli „umożliwić człowiekowi funkcjonowanie w środowiskach, które radykalnie różnią się od tych stworzonych przez znaną nam przyrodę”2. Cyborg jest hybrydą zdolną do tego, aby osiągać więcej, niż systemy biologiczny czy mechaniczny są w stanie osiągnąć w pojedynkę, a jego zakres funkcjonowania w możliwych siedliskach jest odpowiednio szerszy. W świetle ogólnej definicji – zależności od sztucznych narzędzi służących zamieszkiwaniu nowych ekosystemów – cyborgi nie są po prostu fantastyką naukową. W podstawowym sensie człowiek jest gatunkiem cyborgicznym, wyróżniającym się (ale nie wyjątkowym) tym, że tworzy i dostosowuje zewnętrzne narzędzia. Na przykład broń,

ogień i ubrania umożliwiły naszym przodkom zamieszkanie wcześniej niedostępnych środowisk, podobnie jak przetrwanie szczura w przestrzeni kosmicznej możliwe byłoby wyłącznie dzięki pompie osmotycznej. Ludzie tworzą technologie, które otaczają ciało i wspomagają jego fizyczne przetrwanie. W skali makro ludzki postęp można prześledzić na podstawie użycia narzędzi, począwszy od najstarszych obrobionych kamieni z epoki paleolitu, aż po mechaniczną technologię czasów współczesnych. Technologie podtrzymywania życia stały się w toku dziejów coraz bardziej wyrafinowane. W latach 60. ubiegłego stulecia nowe filozofie usiłowały wyrazić istotę kondycji cyborga – uznano, że ludzie są niczym bez otaczających ich narzędzi. Dominował pogląd, że ludzie używają narzędzi nie tyle w roli akcesoriów wzmacniających określone funkcje, co raczej nie istnieją w oderwaniu od tej konstelacji systemów wspierających. „W latach 60. nauki humanistyczne stawiały czoła naukom o człowieku, na gruncie których twierdzono, że «człowiek» jest konstruktem i podkreślano, że jego technologie są wspornikami i ekstensjami”3. Francuski antropolog André Leroi­‑Gourhan nakreślił mapę tego przejścia w swojej fundamentalnej pracy Le Geste et la Parole (Gest i mowa), w której naszkicował krzywą ludzkiego postępu w dziejach, bazując na użyciu narzędzi od neolitu aż do XX wieku, od prymitywnych kamiennych narzędzi aż do rozwoju technologii cyfrowych4. Tamże. A. Lourie Harrison, Introduction, [w:] Architectural The‑ ories of the Environment: Posthuman Territory, ed. A. ­Lourie Harrison, New York: Routledge, 2013, s. 3–35; A. Leroi­­ ‑Gourhan, Le Geste et la Parole, t. 1–2, Paris: Albin Michel, 1964–1965, wyd. ang. Gesture and Speech, trans. A. Bostock Berger, Cambridge, MA: MIT Press, 1993. 3

4

A. Case, We Are All Cyborgs Now, TED Women 2010, http://www.ted.com/talks/amber_case_we_are_all_ cyborgs_now (dostęp: 25 lutego 2016). 2 M. Clynes, N. Kline, Cyborgs and Space, „Astronautics” 1960, September, s. 26–27, 74–76. 1

autoportret 1 [52] 2016  |  5

Śledząc przejście od narzędzi kamiennych do krzemowych, mogliśmy opisać dzisiejszą ludzkość jako nową postać gatunku Homo sapiens, która jest wyposażona w zupełnie nowy aparat. Historycznie rzecz biorąc, narzędzia modyfikowały fizyczność ludzkiej jednostki i wzmacniały zdolności takie jak szybkość czy siła, właściwie stanowiąc środek do przekształcania otaczającej nas materii w zakresie, który byłby niemożliwy do osiągnięcia wyłącznie przy użyciu ludzkiego ciała. Jednak dzisiejsze narzędzia są zupełnie odmienne i stanowią rozszerzenie już nie tyle anatomii, co umysłu – pamięci, tożsamości i funkcji społecznych. „Ludzki postęp cechuje się stopniową eksternalizacją funkcji – napisał Antoine Picon – począwszy od kamiennych noży i siekier, które wzmocniły zdolności dłoni, aż do uzewnętrznienia funkcji mentalnych za pośrednictwem komputera”5. Erozja dyskretnej granicy otaczającej człowieka nastąpiła równocześnie ze zmianą w sposobie funkcjonowania narzędzi. Dyskurs dotyczący narzędzi ewoluował w miarę jak technologia zaczęła odgrywać coraz większą rolę w codziennym życiu i sięgnął poziomu protezy. W latach 80. narodziła się „teoria cyborga”, w ramach której figura cyborga stała się nowym paradygmatem ludzkiej społeczno­‑biologiczno­ ‑technologicznej egzystencji. Feministyczna teoretyczka Donna Haraway opisała społeczny wymiar teorii cyborga i rozpowszechniła tę ideę w szerszej debacie publicznej. Haraway głosiła, że ludzie są hybrydami stworzonymi przez rzeczywistość po II wojnie światowej, składającymi się z nas

A. Picon, Architecture and the Virtual: Towards a New Materiality, „Praxis: Journal of Writing and Building” 2004, no. 6, s. 114–121.

5


samych i innych organicznych stworzeń, kryjącymi się (niedobrowolnie) za technologicznymi maskami systemów informatycznych, tekstów, a także kontrolowanych pod względem wydajności pracy, pragnień i systemów reprodukcji. Drugim kluczowym składnikiem cyborgów są maszyny, również ukryte pod przebraniem systemów komunikacyjnych, tekstów i samodzielnie działających, ergonomicznie zaprojektowanych aparatów.

I to jest kluczowa cecha nowoczesnego cyborga: technologie cyfrowe stały się dynamicznymi rozszerzeniami naszych ciał i umysłów, wymagającymi nieustannej i dwukierunkowej cybernetycznej wymiany w taki sposób, w jaki nasze tradycyjne (jednokierunkowe) rozszerzenia, takie jak ubrania czy siekiery, nigdy nie działały. Zostało to nawet ujęte w koncepcji „trzeciej fali” cywilizacji, będącej następstwem radykalnych przekształceń w mobilności i technologiach telekomunikacyjnych, które teoretyk kultury Paul Virilio określa mianem „rewolucji transplantacji”6. Virilio twierdzi również, że ludzka egzystencja, „nie jest już konstruowana przez przeciwieństwo publicznego i prywatnego”7. Ludzie są wystawieni na działanie świata, ale ich życie jest również przez nie podtrzymywane. Cyborg Haraway jest mieszkańcem McLuhanowskiej skomplikowanej, oplecionej siecią powiązań i często skonfliktowanej globalnej wioski. Dla człowieka będącego nadawcą i odbiorcą informacji współczesny

6 D. Haraway, A Cyborg Manifesto: Science, Technology, and Socialist­‑Feminism in the Late Twentieth Century, [w:] Simians, Cyborgs and Women: The Reinvention of Nature, ed. D. Haraway, New York: Routledge, 1991, s. 149–181; P. Virilio, The Law of Proximity, [w:] Book for the Unstable Media, ed. A. Adriaansens, J. Brouwer, R Delhaas, E. den Uyl, Rotterdam: V2, 1992. 7 D. Haraway, dz. cyt., P. Virilio, dz. cyt.

kontekst społeczny stanowi rzeczywistość nieodróżnialną od jego tożsamości. Termin „postludzki” opisuje nową istotę, która rodzi się wraz z technologią, a nie taką, która wykorzystuje technologię w roli protezy. Szerokie i coraz bardziej rozrastające się spektrum dyskursu krytycznego otaczającego posthumanistyczną przyszłość wydaje się oscylować pomiędzy poczuciem zagrożenia ze strony technologii niszczącej ludzkość i otwarcie optymistyczną pochwałą biotechnologicznej augmentacji8. Wspólnym mianownikiem tych dwóch postaw jest głębokie powiązanie systemu ludzkiego i technologicznego. „My, ludzie współcześni, mamy dwa rodzaje ciał […] prawdziwe ciało, które jest powiązane z rzeczywistym światem za pośrednictwem płynów w nim przepływających, oraz ciało wirtualne: powiązane ze światem za sprawą przepływu elektronów”9. Te dwa ciała są ze sobą nierozerwalnie związane i stanowią przedmiot wspólnej ewolucji. Jeden przejaw technologii tworzy najmocniejszy związek i prawdopodobnie oddziałuje najbardziej ze wszystkich: chodzi o smartfon. Smartfony są potężnymi miniaturowymi komputerami, które poszerzają ludzkie zdolności logiczne i obliczeniowe, głównie dlatego, że są zawsze dostępne. Weźmy na przykład adres: zamiast powierzać go naszej pamięci, informacja ta może być przechowywana w cyfrowej książce adresowej lub można ją szybko i w dowolnym momencie sprawdzić w internecie. P. Virilio, dz. cyt. F. Fukuyama, Our Posthuman Future: Consequences of the Biotechnology Revolution, New York: Picador, 2002; R. Kurzweil, The Singularity Is Near: When Humans Transcend Biology, New York: Viking, 2005; W. Mitchell, Me++: The Cyborg Self and the Networked City, Cambridge, MA: MIT Press, 2004. 8

Pamięć została przeniesiona na zewnątrz. Co więcej, zrezygnowaliśmy z jakiejkolwiek nawigacyjnej odpowiedzialności związanej z docieraniem do celu, cedując ją na rzecz zindywidualizowanych, spersonalizowanych i działających na żądanie narzędzi w rodzaju Google Maps. Narzędzia egocentrycznego mapowania mogą wykorzystywać dostarczane w czasie rzeczywistym informacje na temat natężenia ruchu drogowego i podsunąć sugestie związane z dobrą restauracją znajdującą się na trasie. Filozof Bruno Latour wraz z Valérie November i Eduardo Camacho­‑Hübnerem eksplorują tę rekonfigurację map jako dynamicznych „platform nawigacyjnych” w opublikowanym w roku 2010 artykule Entering Risky Territory: Space in the Age of Digital Navigation (Wkraczając na ryzykowne terytorium. Przestrzeń w epoce nawigacji cyfrowej)10. Postczłowiek jest istotą zrodzoną w ramach tej dwoistej kondycji, przychodzącą na świat, w którym splecione jest z sobą to, co cyfrowe, z tym, co materialne, i w którym mentalna i społeczna egzystencja każdej jednostki jest umożliwiana, podtrzymywana i ulepszana za pośrednictwem technologii. Poza jednostkowymi osobistymi interakcjami, globalne zastosowanie smartfonów – narzędzi masowej komunikacji – osiągnęło rozmiary zbiorowego społecznego zwrotu. Przeszło połowa globalnej populacji jest obecnie nieustannie połączona z innymi ludźmi. Osobiste urządzenia służą jako portale do uzewnętrzniania i multiplikacji podmiotu w niemalże nieskończonym stopniu. Protezowy smartfon

9

autoportret 1 [52] 2016  |  6

10 B. Latour, V. November, E. Camacho­‑Hübner, Entering Risky Territory: Space in the Age of Digital Navigation, „Environment and Planning D: Society and Space” 2010, vol. 28, s. 581–599.


głęboko przeniknął społeczeństwo wzdłuż układu bezprzewodowej komunikacji, dając tym samym początek nowemu, usieciowionemu humanizmowi. Antropologowie zaczęli analizować ten a­‑przestrzenny i wszechobecny społeczny fenomen. Technologie łączności generują warunek „nastrojowej intymności”, w ramach której ludzie mają dostęp do siebie nawzajem, czy to w czasie rzeczywistym, czy też za pośrednictwem cyfrowych awatarów, w dowolnie wybranym przez siebie momencie. W miarę jak będzie się to stawać coraz bardziej wszechobecne i powszechne, jednostki w ­usieciowionym społeczeństwie będą współtworzyć siebie nawzajem przez cały czas11. Narzędzia z ­fizycznych stały się mentalnymi, aż wreszcie uzyskały status społeczny. Opowieść jednak nie kończy się w tym miejscu. Technologie dokonały radykalnego zwrotu w stronę fizycznej przestrzeni12. Cyfrowo usieciowieni ludzie są w gruncie rzeczy zbudowani z cząstek i atomów: zintegrowane technologie zmieniają dogłębnie nie tylko tożsamość społeczną, ale także cielesny sposób zamieszkiwania miast. „Figura cyborga jest w swojej istocie metaforą przestrzenną” – zauważa geograf i urbanista Matthew Gandy. „W jaki jednak sposób idea cyborga krzyżuje się z teorią przestrzeni? W jaki sposób cyborg wzmacnia lub kwestionuje wyłaniające się kierunki refleksji nad miastem, które również podkreślają złożoność i hybrydyczność tkanki miejskiej?”13 A. Case, dz. cyt. A. Picon, La Ville Territoire des Cyborgs, „Flux” 1999, vol. 15, no. 36–37, s. 76–79. 13 M. Gandy, Cyborg Urbanization: Complexity and Monstro‑ sity in the Contemporary City, „International Journal of Urban and Regional Research” 2005, vol. 29, no. 1, s. 28. 11

12

Za pośrednictwem smartfonów codzienne życie i sposoby percepcji stały się dla pokolenia internetu kondycją postludzką, która ma swoje architektoniczne, przestrzenne i – w szczególności – miejskie implikacje. „Pokolenie to wytworzyło ­fizyczne i mentalne nawyki, które wymagają innego rodzaju przestrzeni, przestrzeni, którą można odcyfrowywać za pomocą systemu śladów i serii rozwijających się scenariuszy”14. Dzięki smartfonom miasto nieustannie pączkuje i rozwija się w każdej kieszeni. Każdy mieszkaniec ma narzędzie, za pomocą którego może postrzegać i przetwarzać miasto. Spoglądanie przez taką cyfrową soczewkę jest dogłębnie osobistym doświadczeniem. Twój smartfon lokalizuje cię dokładnie w czasie i przestrzeni i zna twoje preferencje, harmonogram i wzory zachowań konsumenckich. Oparte na geolokalizacji aplikacje nie trzymają się już właściwego dla nowych mediów lat 90. paradygmatu „cokolwiek – kiedykolwiek – gdziekolwiek”. Są skupione na zdolności wykrywania lokalizacji i mają na celu dokonywanie interwencji lub dodawanie czegoś do konkretnego tu­‑i­‑teraz. Ich interwencje różnią się, lecz […] media miejskie wkraczają głęboko do szerokiego spektrum działań miejscotwórczych poprzez odgórne działanie agencji rządowych czy też oddolne przyswajanie przez mieszkańców miasta w toku ich codziennego życia15.

A. Picon, Architecture… M. de Waal, The Ideas and Ideals in Urban Media Theory, [w:] From Social Butterfly to Engaged Citizen: Urban Informa‑ tics, Social Media, Ubiquitous Computing, and Mobile Technolo‑ gy to Support Citizen Engagement, ed. M. Foth, L. Forlano, Ch. Satchell, M. Gibbs, Cambridge, MA: MIT Press, 2011, s. 5–20. 14 15

autoportret 1 [52] 2016  |  7

Ta klasa aplikacji na smartfony, określana mianem usług opartych na lokalizacji (location­‑based services, LBS), została wprowadzona około roku 2000, oferując użytkownikom spersonalizowany dostęp do informacji oparty na mechanizmie wykrywania położenia. LBS wkroczyły do wielu różnych dziedzin, począwszy od mobilności, rozrywki i żywności aż po wyszukiwanie tras, prognozy pogody i usługi matrymonialne – wszystko to zaś umożliwiła narastająca powszechność używania smartfonów. Jeden z pierwszych smartfonów, nazwany Dodgeball (premiera w roku 2000), umożliwiał użytkownikom podanie ich lokalizacji, dzięki czemu mogli otrzymywać powiadomienia o przyjaciołach, przyjaciołach przyjaciół i interesujących miejscach w ich okolicy za pośrednictwem wiadomości tekstowych. Dodgeball został zakupiony przez firmę Google w 2005 roku, a jego działanie zostało zakończone cztery lata później; zdaniem krytyków nie przyniósł firmie żadnych dochodów, zaś grono jego użytkowników skurczyło się do małej grupki entuzjastów mediów cyfrowych mieszkającej głównie w Nowym Jorku. Jest to aplikacyjny odpowiednik serialu Arrested Development (Bogaci bankruci): nieszczególnie popularnego, nierozumianego w zasadzie przez większość ludzi, za to wiernie śledzonego przez jego lojalnych odbiorców. Tak jak miało to miejsce w wypadku nie cieszącego się popularnością serialu, matka­ ‑korporacja po prostu wyciągnęła wtyczkę16.

Jednak wkrótce po upadku Dodgeball jego twórca, Dennis Crowley, uruchomił kolejny projekt – Foursquare. W przeciwieństwie do swego poprzednika Foursquare odniósł 16 C. McCarthy, Dodgeball: A Eulogy, CNet, 15 stycznia 2009, http://www.cnet.com/news/dodgeball­‑a­‑eulogy (dostęp: 25 lutego 2016).


duży sukces. Różnił się zasadniczo od Dodgeball: była to niezależna aplikacja, która oferowała bodźce motywujące („Jesteś burmistrzem __________!”), pozwalała utworzyć listę rzeczy do zrobienia i sekcję z poradami, ale przede wszystkim – pojawiła się we właściwym momencie. W roku 2009 smartfony były już niemal powszechne, a wraz z nimi do miasta został wprowadzony nowy wymiar i nowy sposób funkcjonowania w ramach miejskiej przestrzeni. „Abstrakcyjne motywy, które tworzą ten krajobraz, nakładają nań coś tajemniczego, nawet magicznego, zaczarowują świat na nowo”17. To ponowne zaczarowanie świata może się wydarzyć (i w istocie tak się dzieje) z największą intensywnością w miastach. Chociaż smartfony bez wątpienia są używane również na terenach wiejskich, aglomeracje miejskie oferują gęstość i masę krytyczną, która umożliwia sukces takich aplikacji jak Foursquare. Powszechna krytyka aplikacji cyfrowych, zwłaszcza ta wieszcząca „śmierć dystansu”, opierała się na zarzucie, że zniszczą one chemię miasta. Jednak obecnie oparte na czasie rzeczywistym aplikacje dostarczają bardzo bogatej, cyfrowo przygotowanej masy szczęśliwych trafów i raczej nie wydaje się, żeby neutralizowały one przestrzeń miejską; systemy sieciowe stają się nowym interfejsem służącym do obsługi fizycznego świata. Każdy smartfon komunikuje się w czasie rzeczywistym z konstelacją innych telefonów, firm i otaczających go systemów. Systemy te stają się coraz silniejsze i umożliwiają dokonywanie wszystkiego w czasie rzeczywistym: od Ubera (platformy do kojarzenia pasażerów z kierowcami) po aplikacje Tinder i Grindr (łączącej ludzi 17

A. Picon, Architecture…

w dowolnym celu – od relacji czysto społecznych po związki o charakterze erotycznym). Zawsze działające urządzenia mobilne łączą z sobą większość członków ludzkiej populacji: między sobą, z fi ­ zycznymi miejscami i w ramach dynamicznego procesu. Cyborgiczni ludzie mają całkowicie nowe sposoby zamieszkiwania fizycznego miasta.

się ze względu na dowolny cel i zaczyna masową działalność. Amorficzne i płynne tłumy nie potrzebują konkretnego planu, a ich członkowie nie muszą się wcześniej znać osobiście18. Są elastycznymi grupami ludzi, których połączyły media cyfrowe i którzy schodzą się dopiero w fizycznej przestrzeni.

W miarę jak sieci te stają się coraz gęstsze, smartfon pozostaje podstawowym narzędziem do generowania danych, uzyskiwania dostępu i zderzania z sobą, kombinowania i przyłączania się do różnych strumieni informacji. Lokalna i osobista informacja dostarczona za pośrednictwem smartfonu jest zapośredniczonym, przekształconym na bity połączeniem z globalnymi sieciami oraz większymi przypływami i odpływami metropolii. Dzięki swojemu smartfonowi możesz zrozumieć i poznawać szerszą, złożoną rzeczywistość miasta. Służy jako dyspozytornia, ujawnia takie systemy miejskie jak transport, pogoda, media społecznościowe i interaktywne. Zrozumienie tych dynamik umożliwia ludziom bardziej efektywne (i przyjemne) zamieszkiwanie w mieście. Smartfon jest lokalizacyjnie osadzonym narzędziem analitycznym obdarzonym niemal nieskończonym zasięgiem.

Gdy aktywność sieciowa i ta podejmowana w świecie rzeczywistym zbiegają się z sobą, tłumy bywają zwarte i mogą się okazać całkiem produktywne. Dwa równoległe trendy – wzrost liczby używanych smartfonów i osadzonych technologii – przekształcają pierwotną sieć komunikacyjną w sieć odczuwania. Cała klasa aplikacji przyswoiła sprzęt zawarty w smartfonie i ten, który jest przeznaczony do innych celów: na przykład akcelerometr telefonu służy teraz do wykrywania tempa, a dioda aparatu do mierzenia rytmu serca. To z kolei umożliwia wprowadzenie za pośrednictwem wiecznie włączonego urządzenia „wirusowego odczuwania” na większą skalę.

Smartfony oraz konstelacja powiązanych z nimi systemów nie są jednak pozbawione konsekwencji behawioralnych. Dane, sieciowe platformy i łączność mogą prowokować takie rodzaje zbiorowych działań, które przekształcają cyborgicznych obywateli w inteligentny tłum. Za sprawą opartych na lokalizacji mediów wyłonił się sposób zachowania zbliżony do mechanizmu funkcjonowania roju, nowe społeczne zjawisko, w ramach którego dowolna liczba powiązanych z sobą cyfrowo użytkowników łączy

autoportret 1 [52] 2016  |  8

Oprócz tych użytecznych aplikacji pojawiła się kolejna klasa technologii cyfrowych, które łączą telefon z zewnętrznym sprzętem, rozszerzając jego możliwości. Technologie te działają w symbiozie z telefonem – korzystają z jego wysokiej mocy obliczeniowej, szybkiego dostępu do sieci i nieustannego użycia, i dały początek zjawisku policzalnej jednostki (quantified self). Wiele tego rodzaju gadżetów – od bransolet, przez spinki, po zegarki – może nam powiedzieć wszystko na temat codziennych aktywności ich użytkowników, łącznie z liczbą wykonanych kroków i sposobem, H. Rheingold, Smart Mobs: The Next Social Revolution, New York: Basic Books, 2002.

18


w jaki śpią. Smartfony nie są już wyłącznie naszym mechanizmem kontaktowania się z otaczającym nas światem, poszerzania naszych społecznych i profesjonalnych wcieleń, ale są również środkiem ewidencjonowania naszych ciał, naszej biologicznej egzystencji. Smartfon z otaczającą go konstelacją sprzętów stanowi pierwszy krok ku niepozostawiającej śladów wymianie informacji płynącej do oraz z ludzkiego ciała; dane są nieustannie zapisywane, ładowane i ściągane w czasie rzeczywistym. Pierwsza generacja prawdziwych cyborgicznych technologii obejmuje rozruszniki (mechanicznie wspierane serca), implanty ślimakowe (umożliwiające percypowanie dźwięku przez głuchych) i wizualne protezy (kamery z bezpośrednim wejściem do mózgu). W książce Rebuilt: How Becoming Part Computer Made Me More Human (Odbudowany. W jaki sposób bycie po części komputerem uczyniło mnie bardziej ludzkim) teoretyk technologii Michael Chorost opisuje aktywację swojego implantu ślimakowego jako proces stawania się cyborgiem19. Urządzenia tego rodzaju służą jednak do jednokierunkowego przekazywania informacji. Oto jednak zbliża się kolejny krok, a jego znakiem są dające się nosić urządzenia, które umożliwią nieustanny dwukierunkowy przepływ informacji między ciałem i siecią. Biomedycy z Imperial College w Londynie skonstruowali inteligentną pompę insulinową, która wykrywa i reaguje w czasie rzeczywistym na poziom glukozy u pacjentów chorych na cukrzycę, analizując próbki krwi co pięć minut: jest to pierwszy element zintegrowanej z człowiekiem technologii, która umożliwi dwukierunkowy przepływ 19 M. Chorost, Rebuilt: How Becoming Part Computer Made Me More Human, New York: Houghton Mifflin, 2005.

informacji. Ludzie zaczynają się wplatać w internet rzeczy. Czy w miarę jak technologie stają się coraz bardziej wyrafinowane, urządzenia będą w stanie wyczuwać ludzki biom, a może nawet mapować ewoluujące zdrowie ludzkości? Czy będziemy wkrótce komunikować się, geolokalizować i śledzić wyżywienie za pomocą implantu w postaci „cyfrowego zęba”? Czy nasze szkła kontaktowe – a wraz z nimi nasze tęczówki – staną się kamerami i wyświetlaczami działającymi w czasie rzeczywistym? A co z problemem prywatności? Google Glass – projekt technologicznego giganta – zmierzał właśnie w tym kierunku i polegał na zintegrowaniu okularów z nieustannym używaniem i kontrolą za pomocą głosu. Jednak po negatywnej reakcji opinii publicznej oraz słabym odzewie ze strony konsumentów, w samym środku przetaczającej się przez media fali ekscytacji, projekt został zawieszony, zanim został oficjalnie pokazany światu. Coraz więcej ciał wchodzi do sieci, dzięki czemu staje się możliwa coraz dokładniejsza analiza kolektywnej policzalnej podmiotowości. W chwili obecnej służące temu technologie ograniczają się do potwierdzania tego, co i tak już skądinąd wiemy. Kiedy budzisz się rano, twoja bransoletka połączona z telefonem obwieści ci, że spałeś lub spałaś źle – ostatnia rzecz, którą chce się widzieć, kiedy przeciera się oczy i próbuje zwalczyć ból głowy. Jednak w przyszłości tego rodzaju dane wykroczą poza jednostkowe przypadki i ujawnią szersze ludzkie tendencje – czy to dzięki analizom przeprowadzonym przez specjalistów, czy też dzięki zaprzęgnięciu do tego zadania kolektywnej inteligencji tłumu. Nowi „policzalni my” staną się wzorcem, który umożliwi zmapowanie biomu lokalnej społeczności, miasta, a nawet kraju.

autoportret 1 [52] 2016  |  9

W tym kontekście idea pojedynczego cyborga jest przekształcana w internet ciał. Dzięki usieciowionej technologii cyborgi – organizmy cybernetyczne – mogą się stać cybernetycznym gatunkiem. Nakreślone zostały dwa możliwe scenariusze wypadków: albo komputery uzyskają świadomość, albo świadomość zostanie przesłana do komputera. Apokaliptyczna koncepcja Osobliwości polega na obawie, że „wkrótce stworzymy inteligencję większą od naszej”. Gdy to się stanie, maszyny staną się autonomicznym, świadomym, spójnym (i złośliwym) systemem, a „ludzka historia osiągnie wówczas punkt osobliwości”20. Jednak o wiele bardziej prawdopodobne wydaje się to, że człowiek i maszyna będą coraz bardziej niezauważalnie splatać się z sobą. W pewien sposób oddala to lęk przed nieuchronnie zbliżającą się Osobliwością. Ostatecznie wspomagana człowiekiem maszyna – to znaczy maszynowo wspomagany człowiek – zawsze będzie stała wyżej od systemów, które są wyłącznie ludzkie lub maszynowe. Nie musimy się niczego obawiać ze strony maszyn, jeśli zaczną czuć w miarę ich stopniowego symbolicznego łączenia się z ludzką świadomością. Nowy cyborg może się okazać usieciowioną ludzką maszyną raz jeszcze wzmocnioną po to, aby poprawić i wzmocnić jednostkę poprzez kontakt z innymi. TŁUMACZENIE Z ANGIELSKIEGO: MICHAŁ CHOPTIANY

Tekst jest zredagowaną wersją fragmentu książki The City of Tomorrow: Sensors, Networks, Hackers, and the Future of Urban Life Carla Rattiego i Matthew Claudela, która ukaże się w tym roku nakładem Yale University Press. Dziękujemy Autorom i Wydawcy za uprzejmą zgodę na pu­ blikację tekstu. 20

V. Vigne, First Word, „Omni Magazine” 1983, January.


Jacek Gądecki

M   IASTO SPRYTNE czy INTELIGENTNE? Czyje jest smart city?

K

oncepcja smart city wymaga zdefiniowania samego pojęcia. Używanie słowa smart, które w języku polskim możemy odczytać zarówno jako „inteligentne”, jak i „sprytne”, nie jest, zwłaszcza z perspektywy krytycznej, zabiegiem czysto retorycznym, ale obiecującym poznawczo. Wdrażanie koncepcji smart city w perspektywie globalnej i lokalnej (także w polskim kontekście) pozwala zwrócić uwagę na wiele problemów związanych z negocjacjami dotyczącymi, między innymi, definiowania aktorów społecznych i pozaspołecznych (technologie, w tym rola big data), a także wyzwań wynikających z konieczności splatania tych złożonych konfiguracji w nowe, (w domyśle) lepsze całości, określane chętnie mianem miast inteligentnych. W tym kontekście istotny okazuje się „spryt” konieczny w opanowaniu trzech zasadniczych procesów, którymi chciałbym się tutaj zająć, tj. rekonfiguracji, rozmycia sprawstwa oraz neutralizacji.

materiały prasowe ibm

MODERNIZACYJNA UTOPIA?

Miasta, z niewieloma wyjątkami, powstawały w sposób spontaniczny. Ich mieszkańcy poszukiwali miejsc do odpoczynku, pracy, rozrywki czy modlitwy, a infrastruktura miejska stopniowo kształtowała się w odpowiedzi na funkcje, materializując się w postaci sieci wodociągowej, drogowej i transportowej. W ten sposób powstawała pajęczyna rozległych improwizacji. Stosując metaforę Williama J. Mitchella, można powiedzieć, że wraz z pojawieniem się inteligentnych miast, doświadczamy nowego etapu rozwoju: miasta przedprzemysłowe to głównie szkielet i skóra – bezwolny materiał służący zapewnieniu schronienia, bezpieczeństwa, oraz


intensyfikacji użytkowania gruntów. W epoce przemysłowej budynki i dzielnice zostały wyposażone w bardziej skomplikowane systemy dostarczające wodę i energię. Ich fizjologia sprawiła, że zaczęły przypominać żywe organizmy. Dzisiaj organizmy te rozbudowują sztuczny układ nerwowy, który pozwala im się rozwijać w inteligentnie skoordynowany sposób1.

Metafora Mitchella zakłada ewolucyjny i względnie harmonijny charakter tego rozwoju. Niewiele mamy przykładów miast realizowanych na „surowym korzeniu”, większość z nich ma charakter ­palimpsestu – kolejne warstwy infrastruktury nadpisywane są na starych systemach. Tymczasem wizje inteligentnych miast są tworzone od podstaw, po to, żeby testować nowe rozwiązania technologiczne. By wyjaśnić ten modernizacyjno­‑utopijny charakter wielu inwestycji inteligentnego miasta, można zestawić Corbusierowską „maszynę do mieszkania” z „samouczącą się maszyną miejską obdarzoną sztuczną inteligencją”: te dwa obrazy wyznaczają ważny modernizacyjny i często neokolonialny kontekst powstawania nowych miast określanych jako „inteligentne”. Odwołania do neokolonialnego dziedzictwa modernizmu są tutaj szczególnie znaczące, zwłaszcza w kontekście spektakularnych realizacji, takich jak dobrze opisany Masdar2 w Emiratach W.J. Mitchell, Smart City 2020, „Metropolis”, marzec 2006, http://www.metropolismag.com/April­‑2006/ Smart­‑City­‑2020/ (dostęp: 24 lutego 2016). 2 Miasta inteligentne, takie jak Masdar w Emiratach Arabskich, są projektowane od podstaw, przez uznanych architektów dla napędzania machiny rozwoju. W przypadku Masdaru projekt przygotowało biuro Foster i Partnerzy. Obejmuje on 6 km2 powierzchni i docelowo ma być zamieszkiwane przez około 50 000 osób. Miasto powstałe za sprawą woli politycznej szejków i ich petrodolarów każe zreinterpretować sztandarowe hasła zrównoważonego rozwoju i miejskiej ekologii w kategoriach komercjalizacji kolejnych produktów i idei. To urbanistyka high­‑tech stworzona 1

autoportret 1 [52] 2016  |  11

Arabskich czy Dholera w indyjskim stanie Gudżarat. Analogie między twórczością Le Corbusiera a rzeczywistością inteligentnych miast możemy dostrzec w przypadku Dholery. Wiele pisano o neokolonialnym wymiarze projektu Czandigarh Le Corbusiera. Przypadek Dholery pozwala podjąć ponownie tematykę neokolonializmu, wspartego przez nową gospodarkę. To ważny przykład ośrodka, który dołącza – pod szyldem „inteligentnych rozwiązań” – do modernistycznych miast­‑utopii, „starszych sióstr”: Czandigarh czy Brasílii. Reprezentuje nowy model perfekcyjnie zorganizowanego miasta i społeczeństwa, jednak w przeciwieństwie do „klasycznie” utopijnych miast Dholera jest zorganizowana nie w oparciu o formę przestrzenną, ale o algorytmy i kody. Dobrze reprezentuje postkolonialną, utopijną wizję miasta łączącego neoliberalną urbanistykę i rosnące aspiracje związane z technologiczną i cywilizacyjną modernizacją, widoczne także w takich miastach, jak: Songdo, Masdar czy Singapur. Dholera to także owoc „błyskawicznej urbanistyki” dobitnie pokazujący, że prędkość jest pojęciem wyjątkowo względnym, zważywszy na to, że wizja tego inteligentnego miast jeszcze nie została zrealizowana… Jak pisze Ayona Datta, Dholera funkcjonuje dotąd głównie w sferze deklaracji politycznych, planów zagospodarowania przestrzennego, symulacjach i wizualizacjach3. W swojej krótkiej historii przeobrażało się kolejno z miasta przemysłowego w miasto wiedzy, miasto globalne, ekomiasto (podobnie jak w oparciu o analizy rynkowe, a nie o badania środowiska; F. Cugurullo, Urban eco­‑modernisation and the policy context of new eco­‑city projects: Where Masdar City fails and why?, „Urban Studies” 2015, vol. 1, s. 1–17. 3 Datta, A 100 smart cities, a 100 utopias, „Dialogues in Human Geography” 2015, vol. 5(1), s. 49–53.

Policyjne Centrum Operacyjne w Rio de Janeiro


www.masdar.ae

Masdar), by wreszcie, jak przekazywały kolejne poświęcone Dholerze prezentacje na TEDx, stać się miastem inteligentnym. Ta i podobne inicjatywy realizowane w wielu indyjskich prowincjach pozwoliły premierowi państwa – Narendrze Moriemu – pielgrzymować po świecie z „dobrą nowiną” o stu hinduskich inteligentnych miastach. Polityk odwiedził kilka krajów, w tym USA4, wzbudzając ogromne zainteresowanie ze strony inwestorów gotowych współtworzyć nowe, technologicznie zaawansowane przestrzenie miejskie w tym dynamicznie rozwijającym się państwie. GDZIE SZUKAĆ ŹRÓDEŁ INTELIGENCJI?

Koncepcja inteligentnego miasta jest używana na całym świecie w ramach różnych nomenklatur, kontekstów i znaczeń. Dlatego też nie powinniśmy się zajmować 4 Co ciekawe, ten sam Modi nie miał wcześniej wstępu do Stanów Zjednoczonych ze względu na łamanie praw człowieka i masakry muzułmanów w Gudżaracie. Tymczasem, jak z ironią zauważano w prasie, prezydent Obama wystosował do Modiego istny „list miłosny”, określając go mianem „wielbiciela jogi, który łączy się z indyjskimi obywatelami na Twitterze i marzy o cyfrowych Indiach” (za: citylab.com, dostęp: 24 lutego 2016).

się wyłącznie na aspektach technologicznych, ale w większym stopniu uwzględnia rzeczywistość społeczną. Na problemy o czysto technicznym charakterze nakładają się jeszcze bardziej złożone kwestie społeczne i organizacyjne angażujące (prócz decydentów) wiele zainteresowanych stron. Pobieżny przegląd definicji pozwala wyłonić kilka dominujących tendencji w definiowaniu fenomenu inteligentnego miasta. Jako smart city można określić: wyłącznie opisanymi wyżej przypadkami postkolonialnych utopii, pozostających na razie w sferze mniej lub bardziej zaawansowanych projektów, ale odnieść się również do tego, jak wizje inteligentnych miast są wdrażane w ramach dojrzalszych organizmów miejskich i gospodarek, na przykład USA czy Europy. W związku z coraz szerszym stosowaniem koncepcji inteligentnego miasta w różnych kontekstach, można wskazać na kilka czynników determinujących inteligencję miast, a właściwie ich transformację w kierunku smart city. Należą do nich: zarządzanie, technologie, ludzie i społeczności, gospodarka, infrastruktura oraz środowisko naturalne. Czynniki te stanowią podstawę do skonstruowania schematu, określanego mianem „modelu zintegrowanego” i popularnego zwłaszcza w Europie, który nie koncentruje

autoportret 1 [52] 2016  |  12

1. miasto funkcjonujące w sposób dalekowzroczny w sferach gospodarki, polityki społecznej, zarządzania, mobilności, środowiska i życia, zbudowane na inteligentnym połączeniu zdolności i działań samorządnych, niezależnych i świadomych obywateli5; 2. miasto monitorujące i integrujące wszystkie podstawowe elementy infrastruktury, w tym: drogi, mosty, tunele, koleje, metro, lotniska, porty morskie, komunikację, energię i budynki, aby zoptymalizować zasoby, lepiej planować działania prewencyjne i monitorować R. Giffinger, C. Fertner, H. Kramar, R. Kalasek, N. Pichler­‑Milanović, E. Meijers, Smart Cities: Ranking of European Medium­‑Sized Cities, Vienna: Centre of Regional Science (SRF)–Vienna University of Technology, 2007, http://www.smart­‑ cities.eu/download/smart_cities_final_report.pdf (dostęp: 24 lutego 2016).

5


Masdar – ekologiczne miasto budowane od 2006 roku w Zjednoczonych Emiratach Arabskich według projektu pracowni Foster and Partners

kwestie bezpieczeństwa przy jednoczesnej maksymalizacji jakości usług dostarczanych obywatelom6; 3. miasto łączące infrastrukturę fizyczną, infrastrukturę IT, infrastrukturę społeczną i infrastrukturę biznesu, by stworzyć dźwignię dla rozwijania zbiorowej inteligencji miasta7; 4. miasto dążące do bycia „bardziej inteligentnym”, bardziej efektywnym, zrównoważonym, sprawiedliwym i dobrym do zamieszkania (NRDC, bdp); 5. miasto dążące do zwiększenia trwałości i jakości życia poprzez łączenie ICT i technologii Web 2.0 z innymi działaniami organizacyjnymi, projektowymi i planistycznymi, by dematerializować i przyspieszać procesy administracyjne oraz wspierać identyfikację nowych, innowacyjnych rozwiązań dla zarządzania miastem8; 6. miasto wykorzystujące ICT po to, by uczynić podstawowe elementy infrastruktury i usług w zakresie administracji, edukacji, opieki zdrowotnej, bezpieczeństwa publicznego, zarządzania nieruchomościami, transportu bardziej inteligentnymi, lepiej połączonymi z sobą, a przez to bardziej efektywnymi9. R.E. Hall, The vision of a smart city, [w:] Proceedings of the 2nd International Life Extension Technology Workshop, Paris, France, September 28, 2000: http://www.osti.gov/bridge/servlets/ purl/773961­‑ oyxp82/webviewable/773961.pdf (dostęp: 24 lutego 2016). 7 C. Harrison, B. Eckman, R. Hamilton, P. Hartswick, J. Kalagnanam, J. Paraszczak, P. Williams, Foundations for Smarter Cities, „IBM Journal of Research and Development” 2010, 54(4). 8 D. Toppeta, The Smart City Vision: How Innovation and ICT Can Build Smart, „Livable”, Sustainable Cities. The Innovation Know‑ ledge Foundation, 2010, http://www.inta­‑aivn.org/images/ cc/Urbanism/background%20documents/Toppeta_Report_005_2010.pdf (dostęp: 24 lutego 2016). 9 D. Washburn, U. Sindhu, S. Balaouras, R. Dines, N.M. Hayes, L.E. Nelson, Helping CIOs Understand „Smart City” Initiatives: Defining the Smart City, Its Drivers, and the Role of the CIO. Cambridge, MA: Forrester Research, Inc., 2010, http://www­‑935.ibm.com/services/us/cio/pdf/ 6

Próbując podsumować zaprezentowane tutaj różnorodne definicje, możemy wskazać na kilka zasadniczych elementów. Pierwsza z definicji (definicja Giffingera) wskazuje na wagę wizji miasta i na jej dalekowzroczność jako podstawowe elementy myślenia o inteligentnym mieście. W tym kontekście kwestie istotne dla rozwoju inteligentnego miasta wiążą się z wizją jego rozwoju. Podkreśla się tu takie cechy systemów miejskich jak elastyczność, zdolność do transformacji, synergia, decyzyjność i gotowość do podejmowania działań strategicznych. W definicji Harrisona (pkt 3.) inteligencja ośrodka podkreślana jest z kolei przez instrumentarium zastosowanych środków oraz ich wzajemne powiązania. Oprzyrządowanie pozwala na pozyskiwanie i integrację danych możliwe dzięki wykorzystaniu czujników, liczników, urządzeń osobistych, aparatów, telefonów, wszczepionych w ciało urządzeń medycznych czy sieci. Inteligencja sprowadza się do włączenia złożonych analiz, modelowania, optymalizacji i wizualizacji prowadzonych dla podejmowania lepszych decyzji. Z kolei definicje 4. i 5., formułując istotę inteligencji miasta odwołują się do efektywniejszego, bardziej zrównoważonego, sprawiedliwego rozwoju ośrodków, które dzięki temu są w stanie zaoferować swoim mieszkańcom wysoką jakość życia. Podsumowując powyższe trzy podejścia (określmy je roboczo mianem „wizyjnego”, „technologicznego” oraz „skoncentrowanego na jakości życia”), można zauważyć, że kompleksowość inteligentnego miasta pozwala na traktowanie go jako ekosystemu łączącego wiele podsystemów i elementów. Tym, co sprawia, że miasto staje się mądrzejsze, jest siła i trwałość wzajemnych powiązań między podstawowymi systemami miasta. Żaden z nich nie działa w izolacji. forrester_help_cios_smart_city.pdf (dostęp: 24 lutego 2016).

autoportret 1 [52] 2016  |  13

SPRYT CZY INTELIGENCJA?

Materiały high­‑tech, sieci czujników, nowe rozwiązania techniczno­‑naukowe pozwalają architektom, projektantom i planistom pracować jeszcze efektywniej oraz lepiej programować funkcjonowanie miast i przewidywać zagrożenia w sferze transportu, bezpieczeństwa czy klęsk żywiołowych. Ostrze krytyki w przypadku inteligentnego miasta jest kierowane zwłaszcza na splot trzech czynników: neoliberalnej ideologii, technokratycznego zarządzania i dystopii masowej kontroli. Krytyka ta rośnie wprost proporcjonalnie do podsycanej retoryki „miasta inteligentnego”. Koncepcje smart city, tak jak wcześniej pomysły „miast kreatywnych” czy „miast zrównoważonych”, stają się istotnym elementem współczesnych rozgrywek retorycznych. Jest zresztą dość interesujące, że miasto inteligentne wpisuje się we wcześniejszą, uwodzicielską narrację miasta kreatywnego serwowaną miejskim decydentom przez firmy konsultingowe. Wizja ta jest na tyle nośna, że obietnica lepszego życia ludzkiego osiąganego dzięki biochemii ustępuje współcześnie marzeniom o pozytywnej zmianie możliwej dzięki pozyskiwaniu i opracowywaniu dużej ilości danych. Narracje te są konstruowane zarówno przez ekspertów technicznych, których można by określić mianem „inżynierów socjologów”10, jak i specjalistów od marketingu opłacanych przez duże korporacje, władze miejskie czy bogatych szejków. Wytwarzają oni wspólnie nowe ramy dla rozumienia i planowania rzeczywistości urbanistycznej. By podkreślić wagę tych retorycznych zmagań, warto zaznaczyć, że na przykład pojęcie „inteligentniejszego

10 M. Collon, Społeczeństwo w procesie tworzenia: badania techno‑ logii jako narzędzie analizy socjologicznej, [w:] Studia nad nauką i technologią. Wybór tekstów, red. E. Bińczyk, A. Derra Toruń: Wydawnictwo UMK, 2014, s. 263–288.


Wizualizacje projektu Dholera SIR – metropolii zorganizowanej nie na bazie formy przestrzennej, ale algorytmów i kodów.

miasta” (smarter city) jest od 2008 roku zastrzeżonym znakiem towarowym11. Na bazie pojęcia smart city kreowana jest zupełnie nowa opowieść o planowaniu miasta. Wykorzystuje ona dwie silne metafory: dotyczące samego terytorium i sposobów zarządzania nim.

klientów”13. Mówiąc o „sprytnym mieście” musimy raz jeszcze odwołać się do „sprytu” jako elementu koniecznego dla formowania trzech zasadniczych procesów, którymi chciałbym się tutaj zająć, czyli rekonfiguracji, rozmycia sprawstwa oraz neutralizacji.

Po pierwsze, miasto jest traktowane przez IBM jako „system systemów”, a w narracjach o mieście współczesnym obecne są odwołania do schematów miejskich chorób i sposobów ich leczenia, opisanych dokładnie przez Michela Foucaulta. Tu pojawia się nowy, ważny „punkt przelotowy”12 w postaci technologii ICT. Przemiany zachodzące w sieci bezprzewodowej łączności szerokopasmowej i wtapianie kolejnych czujników komputerowych w tkanki miejskie (stojaki rowerowe i latarnie, kamery CCTV) czy urządzenia domowe (lodówki, telewizory itd.) stają się częścią światowego rynku „internetu rzeczy” i jednocześnie rozwiązaniem dla wielu bolączek współczesnego miasta.

REKONFIGURACJA

Po drugie, inteligentne miasto oferuje nową koncepcję zarządzania nim, która jest w dużej mierze technokratyczną iluzją. Wedle tej wizji, dzięki wystarczającej ilości danych, odpowiednim algorytmom i procesorom jesteśmy w stanie sprawnie zarządzać miastem, a rzeczywistość jawi się jako bezproblemowa: „złożoność i wielowymiarowość miasta zostaje uproszczona, spłaszczona do poziomu jednorodnego miasta wyskalowanych systemów oraz prezentuje IBM jako objawienie dla swoich W roku 2008 sektor biznesu bardzo zainteresował się koncepcją inteligentnego miasta. W trakcie kryzysu jeden z szefów IBM wygłosił wystąpienie „A Smarter Planet…”, które odbiło się szerokim echem w mediach. To ono napędziło działania biznesowe firmy, które finalnie, w 2009 roku zaowocowały zarejestrowaniem pojęcia smarter cities jako znaku towarowego firmy, O. Söderström, T. Pasche, F. Klauser, Smart cities as corporate storytelling, „City” 2014, 18(3). 12 M. Collon, Wprowadzenie do socjologii translacji. Udomowienie przegrzebków i rybacy z zatoki Saint­‑Brieuc, [w:] Studia nad nauką i technologią…, s. 289–330. 11

Inteligentne miasta, co pokazują takie przykłady jak Masdar czy Dholera, prowokują pytania dotyczące nowego rodzaju relacji pomiędzy sektorami publicznym a prywatnym. To, co określilibyśmy „tradycyjnym” partnerstwem publiczno­‑prywatnym, w przypadku miast inteligentnych ustępuje miejsca partnerstwu prywatno­‑publicznemu. Mówimy o takim rodzaju relacji, w którym można powiedzieć, że sektor publiczny w zasadzie dotuje sektor prywatny. Taylor Shelton, Matthew Zook i Alan Wiig w swoim artykule nawiązującym do hasła „faktycznie istniejącego neoliberalizmu” piszą, że jedną z najważniejszych zmian związanych z powstaniem modelu inteligentnego miasta jest pojawienie się nowych partnerstw między organizacjami oraz sojuszy zbudowanych wokół rozwoju i realizacji projektów zarządzania opartych na danych. Często inicjatywy te mają niewiele wspólnego z samymi miastami, a zamiast tego odzwierciedlają extra­‑terytorialne sieci kluczowych aktorów i instytucji14.

technologii i usług w miastach, a z drugiej, dążą do dalszej deregulacji i prywatyzacji. Inteligentne miasta i związane z nimi rozwiązania są promowane przez największe firmy, które traktują zarządzanie miastem jako duży i długoterminowy rynek dla sprzedaży swoich produktów. Dlatego są gotowe zarówno do budowania miast od podstaw, jak i modernizacji infrastruktury. Strategie przyjmowane współcześnie przez korporacje IT odzwierciedlają założenia producentów samochodów w USA z połowy XX wieku, które zaowocowały urbanistyką podporządkowaną transportowi samochodowemu. Zasadne jest więc pytanie Haque’a o to, czy inteligentne miasto może być traktowane jako odpowiednik miasta Roberta Mosesa: splątanej sieci zatłoczonych i zanieczyszczonych autostrad, czy porażki osiedla Pruitt­‑Igoe w Saint Louis15. Te intuicje potwierdzają zresztą ustalenia Grahama i Marvina obecne w ich książce Splintering Urbanism… jeszcze sprzed ery inteligentnych miast. Sposoby dostarczania infrastruktury technologicznej przez podmioty prywatne, na które powołują się w swoich badaniach, ewidentnie prowadzą do pogłębiania miejskich podziałów, kreując fragmentację miejskiego życia na odgrodzone technologiczne enklawy i marginalizując pozostałe przestrzenie. Tak, jak ma to miejsce w przypadku sieci „inteligentych” autostrad:

Co łączy wizje inteligentnego miasta? Przede wszystkim wprowadzenie rozwiązań rynkowych i technologicznych do zarządzania i rozwoju miasta. Z jednej strony podmioty biznesowe naciskają na przyjęcie nowych

za sprawą elektronicznych systemów poboru opłat drogowych (ERP) „martwa”, publiczna i elektromechaniczna przestrzeń autostrady zmieniła się; teraz jest „inteligentna”, cyfrowo kontrolowana, sprywatyzowana i sprzedana jako cenione dobro na rynku mobilności, [rynku] który sam jest coraz bardziej zróżnicowany zarówno w czasie, jak i przestrzeni16.

O. Söderström, T. Pasche, F. Klauser, dz. cyt., s. 307–320. 14 T. Shelton, M. Zook, A. Wiig, The ‘Actually Existing Smart City, „Cambridge Journal of Regions, Economy and Society” 2014, vol. 8, s. 13–25.

U. Haque, What Is a City that It Would Be ‘Smart’?, „Volume” 2012, vol. 34. 16 S. Graham S. Marvin, Splintering Urbanism: Networked Infrastructures, Technological Mobilities and the Urban Condition, London–New York: Routledge, 2001. 15

13

autoportret 1 [52] 2016  |  14


youtube.com

Budowa inteligentnych miast jest więc prezentowana jako problem natury technicznej, czy też wyzwanie technologiczne, a jednocześnie wielu potencjalnych zainteresowanych nie zdaje sobie sprawy, że te techniczne problemy są kontrolowane przez prywatne firmy. Niebezpieczeństwo polega na tym, że polityka rozwoju obszarów miejskich opiera się na jednolitym modelu, stosowanym wszędzie rozwiązaniu technologicznym. Ignorowanie wyjątkowości miejsc, ludzi i kultur czy lokalnych reguł oraz dostosowywanie miejskich usług do konkretnych urządzeń czy systemów operacyjnych to raczej przepis na katastrofę niż wydajność. Takie podejście tworzy technologiczno­‑biznesowe ścieżki zależności, z których trudno zawrócić, poszczególne platformy technologiczne oferowane są bowiem na długi czas, a to prowadzi do tworzenia pozycji o stricte monopolistycznym charakterze.

wykorzystywane do przetwarzania danych często są prezentowane jako neutralne i „nieideologiczne”. Tymczasem, jak sugestywnie wskazał Michael Collon, „telefon tworzy przestrzeń wspólną, tak jak religia Durkheima czy habitus Bourdieu”17. Zarówno dane, jak i algorytmy przejmują stopniowo kontrolę nad naszymi przestrzeniami wspólnymi. Działanie to należy interpretować w kategoriach zagrożenia płynącego nie tylko z ograniczenia naszej prywatności i wspomnianej dystopii masowej kontroli. Należy również odwołać się do innego typu zagrożenia, które można określić mianem „rozmycia sprawstwa” albo tego, co w kategoriach eksperymentów psychologii społecznej nazywa się „dyfuzją odpowiedzialności”. Rzeczywiście, big data można podzielić na trzy kategorie: dane pozyskiwane bezpośrednio, dane zdobywane w sposób zautomatyzowany i wreszcie te gromadzone dobrowolnie, za zgodą użytkowników. Każdy z typów danych, czy będą to dane pozyskiwane w sytuacjach kontroli dowodów osobistych, czy dane generowane automatycznie (obejmujące między innymi dane o transakcjach bankowych i interakcjach w sieciach cyfrowych, zakupach z użyciem skanerów kodów kreskowych), czy wreszcie dane pozyskiwane od użytkowników

ROZMYCIE SPRAWSTWA M. Collon, Techno­‑economic Networks and Irreversibility, [w:] A Sociology of Monsters: Essays on Power, Technology and Domination, ed. J. Law, London–New York: Routledge, 1991, s. 132–161.

17

Triada 3I wskazuje, jak ważne w koncepcji inteligentnego miasta są dane. Algorytmy

autoportret 1 [52] 2016  |  15

na zasadzie (mniej lub bardziej) dobrowol­ nej, dzięki mediom społecznościowym, sta­nowią przede wszystkim zagrożenie dla indywidualnej prywatności. Przyjmując perspektywę aktora sieci, można stwierdzić, że zarówno dane, jak i algorytmy użyte do ich opracowywania, tworzą kolektywy, które nie są ani neutralne, ani apolityczne. To, co – oczywiście uogólniając – w warstwie teoretycznej czyni ANT, a w warstwie działań proponuje inteligentne miasto, to faktycznie daleko idąca pluralizacja sprawstwa. Posiadanie mocy sprawczej przez pozaludzkich aktorów (tymi są niewątpliwie dane i algorytmy) oznacza między innymi oddzielenie


Metrocable – system gondolowej kolejki linowej, część infrastruktury transportowej w Medellínie

Miasto inteligentne staje się asamblażem instrumentów obecnych w różnych skalach, połączonych za sprawą technologii ICT w sieć zapewniającą ciągły napływ informacji o funkcjonowaniu ludzi i rzeczy19. „Inteligentne” karty, systemy automatycznego rozpoznawania tablic rejestracyjnych umożliwiające funkcjonowanie inteligentnych systemów transportowych 19 Od 2013 roku ponad dziesięć miliardów obiektów było podłączonych do internetu, a szacuje się, że liczba ta ma wzrosnąć do ponad 50 mld w 2020 roku, D. Farber, Counting the internet of things in real time, C|Net, 2013, http://news.cnet.com/8301–11386_3–57596162–76/ counting­‑the­‑internet­‑of­‑things­‑in­‑real­‑time/ (dostęp: 24 lutego 2016).

wikimedia commons cc.by-sa. 3.0

od sprawstwa kryteriów intencjonalności, podmiotowości i wolnej woli. Możemy powiedzieć, za Latourem, że: między pełną przyczynowością a podzielaną współegzystencją może występować wiele metafizycznych odcieni: rzeczy mogą autoryzować, zezwalać, umożliwiać, zachęcać, dozwalać, sugerować, wpływać, blokować, wybiórczo umożliwiać, zakazywać i tak dalej18.

B. Latour, Nonhumans, [w:] Patterned Ground: Entan‑ glements of Nature and Culture, eds. S. Harrison, S. Pile, N. Thrift, London: Reakiton Books, 2004, s. 224–227.

(ITS), chipy RFID dołączone do pojemników na śmieci czy wreszcie czujniki mierzące różne zmienne: od natężenia światła, przez wilgoć, temperaturę, opór elektryczny, akustykę, po ciśnienie, mogą być wykorzystane do monitorowania stanu infrastruktury publicznej, prywatnych budynków oraz, szerzej, warunków środowiskowych w mieście. Niektóre z tych danych są generowane przez samorządy i agencje państwowe, a niektóre przez prywatne firmy, nie wszystkie jednak mają charakter otwarty. Te dwie kwestie – sposób funkcjonowania miejskiego oprogramowania oraz własność danych – powodują, jak zauważają Rob Kitchin i Martin Dodge w swojej książce Code/Space. Software and Everyday Life, że oprogramowanie jest szczególnym rodzajem technologii, obdarzonym sprawczością wtórną, umożliwiającą nowe formy rządności, zautomatyzowanego zarządzania. W ich ramach inteligentne oprogramowanie podejmuje zautomatyzowane oraz autonomiczne działania20. Idąc tropem Kitchina i Dodge’a, warto podjąć analizę relacji zachodzących na styku sprawstwa użytkowników i wtórnego sprawstwa samego oprogramowania (i jego twórców) po to, by ustalić stopień, w jakim kod pozwala ludziom działać w czasie i przestrzeni. To rozmycie sprawstwa może wkrótce doprowadzić do tego, że mieszkańcy usłyszą od decydentów formułę: „To nie ja, to dane!”21. To otwiera nas na zasadniczą kwestię i pytanie o rolę, jaką będą w inteligentnym mieście odgrywali obywatele oraz władza. Czy mieszkaniec będzie wyłącznie nośnikiem sensorów, czy też nieodpłatnym zarządcą danych, dobrowolnie przyczyniającym się do budowy bazy danych informacji miejskiej, która – ostatecznie – okazuje się

18

20 R. Kitchin, R., M. Dodge, Code/Space. Software and Everyday Life. Cambridge: MIT Press, 2011. 21 U. Haque, dz. cyt.


własnością prywatnego podmiotu? Czy mieszkańca miasta najlepiej będzie ilustrował sprawnie poruszający się piksel, piksel podróżujący między pracą, sklepem a domem na kolorowym wyświetlaczu graficznym 3D ulokowanym w centrum zarządzania? NEUTRALIZACJA

miasta wyłącznie do aspektów technicznych może prowadzić do ograniczonego stosowania innych, dalej posuniętych rozwiązań, które mogą stanowić odpowiedź na rosnące wyzwania. To dlatego stymulowanie badań i krytyczne dyskusje na temat inteligentnego miasta są tak istotne. GDZIE TU MIEJSCE NA TRANSGRESJĘ?

Warto wreszcie zwrócić uwagę na zagrożenia związane z upolitycznieniem i naturalizacją pojęć zachodzącymi w ramach wdrażania koncepcji „inteligentnych miast”, zmieniającymi rolę miast w rozwiązywaniu problemów. Konkretne cele, strategie, ideologie oraz wybory polityczne mogą być prezentowane jako „neutralne”. Kwestie miejskie nie wymagają już dłużej angażowania ekspertów tematycznych, znających specyfikę konkretnej dziedziny, ale wyłącznie eksploracji i wzajemnego powiązania danych oraz ich późniejszego opracowania przy wykorzystaniu oprogramowania: jest to szczególnie wyraźnie w „3I” IBM­‑u, gdzie inteligentniejsze miasto staje się wynikiem 1) Instrumentalizacji (przekształcania rzeczywistości miejskich w dane), 2) wzajemnego powiązania danych (Inter‑ connection) oraz 3) Inteligencji, wniesionej do miasta przez oprogramowanie22.

Założenie, że różne aspekty funkcjonowania miasta i mieszkańców mogą być analizowane oraz modyfikowane, da się rozstrzygać jako problemy o wyłącznie technicznym statusie, co powoduje, że wokół smart city łatwo zbudować bezkrytyczny konsensus. Skoro rozwiązania są tak proste i „apolityczne”, trudno oczekiwać przeciwników takich rozwiązań, zwłaszcza wśród wielu entuzjastycznych głosów23. Dodatkowo, sprowadzenie problemów O. Söderström, T. Pasche, F. Klauser, dz. cyt. Tymczasem, co pokazuje na przykład monitoring wizyjny, technologie nie są w stanie poradzić sobie

22

23

Nawiązując do dramatycznego pytania, które postawił Rem Koolhaas w kontekście inteligentnych miast24, można wskazać na istotny potencjał. Szukając możliwości transgresji, warto zwrócić się w stronę miast opierających się na współdzieleniu – charakter przestrzeni miejskiej wymaga od mieszkańców współdzielenia zasobów, towarów i usług oraz doświadczeń. Duncan McLaren i Julian Agyeman w Sharing Cities. A Case for Truly Smart and Sustainable Cities twierdzą, że połączenie sieciowej i fizycznej przestrzeni miast oraz nowych technologii cyfrowych oferuje nam nowe możliwości kształtowania rzeczywistości miejskiej. Choć ludzie są naturalnie skłonni do współdzielenia, to tradycyjne współdzielenie zostało zniszczone w nowoczesnym mieście w obliczu komercjalizacji rzeczywistości publicznej i postępujących szybko zmian gospodarczych i technologicznych. Teraz, wraz ze wzrostem gęstości zaludnienia i wysokim usieciowieniem przestrzeni fizycznych oraz nowymi technologiami cyfrowymi, stajemy przed możliwościami współdzielenia w mieście, zwłaszcza w nowych, „zapośredniczonych” formach: „Nowe szanse na współpracę i dzielenie wyrastają na styku przestrzeni miejskiej z problemami strukturalnymi w miastach, mogą jedynie sprawniej je dokumentować (np. CCTV). 24 Fragment wykładu wygłoszonego przez Rema Koolhaasa na spotkaniu Grupy Wysokiego Szczebla ds. Inteligentnych Miast, Bruksela, 24 września 2014 r. (za: archdaily.com, dostęp: 24 lutego 2016).

autoportret 1 [52] 2016  |  17

i przestrzeni wirtualnej”25. Zwolennicy „gospodarki współdzielenia” stawiają prawo do dostępu ponad prawem do własności. Tworząc platformy cyfrowe do wynajmu niewykorzystanych aktywów – mieszkań, kanap, samochodów czy wreszcie wolnego czasu, tworzą nowy sektor gospodarki, ale i nowe sposoby doświadczania miasta – w ramach turystyki couchsurfingowej, wspólnych warsztatów i miejskiego ogrodnictwa czy wreszcie banków czasu. Faktycznie obcy stają się wirtualnymi przyjaciółmi, którym można powierzyć swoje prawdziwe rzeczy26. Tak jak w przypadku często przywoływanego kolumbijskiego Medellin, gdzie przestrzeń publiczna i infrastruktura wyznaczają ramy dla integracji społecznej, a układ komunikacyjny został zaprojektowany tak, by miasto było możliwie dostępne i funkcjonalne dla wszystkich mieszkańców. Jak mówi Julio Dávila, kolumbijski urbanista pracujący na University College London, w kontekście budowy kolejki linowej w Medelin łączącej dzielnice biedy rozpostarte na stokach otaczających miasto z jego centrum: „geniusz Metrocable polega na tym, że rzeczywiście służy ubogim i integruje ich z miastem, dając dostęp do pracy i innych możliwości. Nikt nigdy wcześniej tego nie zrobił”27. Ta retoryka pokoju, miłości i zrozumienia wykracza poza sprytny marketing. Chodzi o faktycznie nowy model biznesowy, oparty na zaufaniu uczestników. Miasta współdzielone, bazując na niepewnych więziach społecznych łączących obcych ludzi w internecie, mogą podnieść poziom zaufania w społecznościach. 25 D. McLaren, J. Agyeman, Sharing Cities. A Case for Truly Smart and Sustainable Cities. Cambridge: MIT Press, 2015, s. 4–5. 26 Wykraczając poza przedsięwzięcia o charakterze wyłącznie komercyjnym, jak Uber, wskazują na konkretne przypadki budujące poczucie zaufania i współpracę wśród mieszkańców miast. 27 L. Wade, Medellin, [w:] 8 Cites That Show You What the Future Will Look Like, „Wired”, http://www.wired.com/2015/09/ design­‑issue­‑future­‑of­‑cities/ (dostęp: 24 lutego 2016).


Jon Rafman

9 OCZU W SIECI OBRAZÓW

Serfując po świecie za pomocą Google Street

obecnie do kręcenia ślubnych reportaży). Olbrzy‑

View, Jon Rafman celuje głównie w sytuacje

mia liczba zdjęć i filmików dostępnych na różnych

Na projekt Jona Rafmana 9 Eyes, w którym arty‑

zjawiskowe, nienormatywne lub takie, które

cyfrowych platformach to nie tylko rezultat

sta wykorzystuje zdjęcia ze Street View Google’a,

eksponują mankamenty i niedoskonałości reje‑

przechodzenia militarnych technologii do cywila

trafiłem, czytając zapowiedź wystawy Ustawienia

strującej aparatury. W wybranych przez niego

(oraz skutek przenosin ich produkcji do kra‑

prywatności. Sztuka po internecie w Muzeum Sztu‑

ujęciach dużo jest przypadków przemocy i agresji

jów o taniej sile roboczej i zerowych prawach

ki Nowoczesnej w Warszawie (kuratorka: Natalia

(co chyba niespecjalnie zaskakuje) i stricte

pracowniczych), ale też dowód na powszechną

Sielewicz, 25.09.2014–4.01.2015).

hejterskich zachowań, z jakimi na co dzień mają

inwigilację uskutecznianą za pomocą maszynek

pewnie do czynienia wszyscy użytkownicy sieci.

do rejestracji obrazu.

Na swoim blogu hiperrealizm.blogspot.com napi‑

Spotkamy tutaj też jednak zachwycające kadry,

sałem wówczas:

o których moglibyśmy rozmawiać, odnosząc się do kategorii Bressonowskiego „momentu decy‑

Wstrząsający projekt Jona Rafmana.

dującego” (co pokazuje na przykład, że wszystkie

Zero fotogenii, zero metafizyki, zero transcendencji...

próby zdefiniowania metafizyki czy mistyczności

Żadnego też bredzenia o „wirtualności” współczesnego

fotografowania to tylko interpretacyjne nakładki

świata...

na czysto mechaniczny proceder rejestracji foto‑

Wybrałem akurat dość lajtowe zdjęcia, choć też nie-

graficznego obrazu).

wątpliwie mało wesołe (te piękne małpy nie wymagają anonimowości... ludzie puszczający fucki tak).

Zapytanie w moim blogowym wpisie o wojen‑

Ciekawe, kiedy zobaczymy wojenny reportaż zrobiony

ny reportaż z drona zapewne już w momencie

przez drona?

stawiania tego pytania było nieaktualne (nawia‑

A może jest już coś takiego w sieci?

sem mówiąc urządzeń tych masowo używa się

autoportret 1 [52] 2016  |  18

WOJCIECH WILCZYK


wszystkie fot. w artykule: j. rafman






Francesco Bergamo

W STRONĘ EKOLOGII SIECI*

* T ytuł nawiązuje do zbioru esejów G. Batesona, Steps to an Ecology of Mind. Collected Essays in Anthropology, Psychiatry, Evolution, and Epistomology, Jason Aronson Inc.: Northvale, New Jersey, London, 1972.


Niebo samo czasem bywa przyrównywane do sieci, którego gwiazdy są jakby węzłami niewidzialnych pętli. Oznaczałoby to niemożność ucieczki z tego świata oraz spod władzy jego praw. Hasło „sieć” w: J. Chevalier, A. Gheerbrant, Słownik symboli Nie istnieje nic, z którego natury nie wynikałby jakiś efekt. B. Spinoza, Etyka, cz. 1, zd. 36

Piszącego te słowa można określić jako podmiot korzystający z sieci w celu poszukiwania tekstów i studiów związanych z innymi tekstami, będącymi już w jego posiadaniu, niezależnie od ich metodologii i treści, o których istnieniu dowiedział się drogą badań bibliograficznych, przez internet, poprzez sieci relacji naukowych i osobistych albo wprost, dzięki spersonalizowanym wskazówkom wyszukiwarek internetowych i sklepów online. Dany jest zatem podmiot – część mojego bycia człowiekiem, jednostką i osobą – przebywający pewną drogę poprzez sieć informacji i usiłujący połączyć różne elementy, nad którymi się zatrzymuje, kierowany zamiarem wytyczania możliwie konsekwentnej ścieżki. Ścieżka ta będzie jednak nieuchronnie podlegać osobistemu i doraźnemu punktowi widzenia, pewnej „linii siły”1 przebiegającej przez mapy owych teorii i praktyk służących zrozumieniu relacji międzyludzkich i systemów technologicznych organizowanych na kształt sieci. Publikacja niniejszego tekstu, niezależnie od jego jakości i treści, przyczynia się z kolei do wzrostu liczby informacji na dany temat – już dzisiaj niedających się w całości ogarnąć – do zbiorowej aktywności pojetycznej oraz do aktywności G. Deleuze, Qu’est­‑ce qu’un dispositif?, [w:] Michel Foucault philosophe. Recontre internationale. Paris 9, 10, 11 janvier 1988, Paris: Éditions du Seuil, 1989.

1

autopojetycznej maszyny wydawniczej: sieć bywa przedstawiana i analizowana przeważnie w sposób statyczny, jednak, jeśli chcemy zrozumieć jej naturę, nie można zaniedbać jej wymiaru czasowego2. Kto konfrontuje się z sieciami i ich przedstawieniami, musi nieuchronnie porzucić, przynajmniej na czas jakiś, jakiekolwiek aspiracje do spojrzenia panoptycznego3, podjąć ryzyko wkroczenia na nieoczekiwane i nielinearne szlaki oraz ścieżki, a także rozważyć wnikliwie każdy węzeł pod kątem domniemanej liczby jego połączeń4. Carlo Ratti5 jest przekonany, że sieć i nowe technologie w znacznym stopniu przyczyniają się do wdrażania podejścia analitycznego i planowego we wszystkich dziedzinach ludzkiej działalności, czyniąc je bardziej demokratycznymi. Mark Zuckerberg Por. N. Starosielski, B. Soderman, C. Cheek wstęp do: Amodern, no. 2: Network Archaeology, http://amodern. net/article/network­‑archaeology/ (dostęp: 16 lutego 2016). 3 To oczywiste, że metafora sieci jako pajęczyny o czytelnej strukturze tkanej przez jednego pająka jest już nieadekwatna. 4 World Wide Web jest uważana za sieć pozbawioną skali. Włoska Wikipedia definiuje jej genezę następująco: „uważa się, że kiedy węzeł musi nawiązać nowe połączenie, woli to zrobić z węzłem, który już ma wiele połączeń, doprowadzając do wzrostu wykładniczego w miarę, jak wzrasta liczba powiązań całej sieci. Krótko mówiąc, jest to sytuacja tego rodzaju: bogaty staje się coraz bogatszy, a biedny coraz biedniejszy (proporcjonalnie)”. (Jeśli nie podano inaczej, wszystkie cyt. w art. tłum. E.R.). Dysponowanie wielością silnych węzłów sprawia, że w razie ewentualnego zniszczenia któregoś z nich, całościowa struktura pozostaje niezmieniona. 5 Na przykład w: Architettura Open Source. Verso una proget‑ tazione aperta, Torino: Einaudi, 2014. Książka ta została napisana przez małą sieć osób, jej autorstwa nie można więc przypisać jednej osobie. Por. także: J. McCarthy, P. Wright, Taking [A]part. The Politics and Aesthetics of Parti‑ cipation in Experience­‑Centered Design, Cambridge–London: The MIT Press, 2015, oraz H.K. Nielsen, The Net Interface and the Public Sphere, [w:] Interface Criticism. Aesthetics Beyond Buttons, eds. C.U. Andersen, S.B. Pold, Aarhus–­ Copenhagen: Aarhus University Press, 2011, s. 203–222. 2

autoportret 1 [52] 2016  |  25

zaś zdaje się wierzyć, że ten sam system, który uczynił z niego multimilionera, może zostać użyty do tego, by redystrybuować bogactwo6. Umberto Eco, przeciwnie, twierdził ostatnio, że „Internet przyznał prawo głosu imbecylom: wcześniej wypowiadali się tylko w barze i natychmiast ich uciszano”7. Zauważył przy tym, że ów „demokratyczny” wielogłos czyni o wiele trudniejszym docieranie do wartościowych treści lub opinii pochodzących od uznanych autorytetów. Wreszcie Ulises Ali Mejias twierdzi, że sieć stanowi ostateczną emanację późnego kapitalizmu, odtwarza zatem nierówność poprzez partycypację organizowaną w sposób hegemoniczny8. Ze względu na złożoność terytorium będącego przedmiotem niniejszych rozważań, jakikolwiek całościowy sąd o dobroczynnym czy szkodliwym oddziaływaniu sieci na jednostki i społeczeństwa wydaje się nie na miejscu, niezależnie od tego, czy chcemy uznać ją za potencjalną ojczyznę spełnionej demokracji czy za najbardziej podstępne i wyrafinowane narzędzie kontroli9. Warto 6 A propos, opinie analityków na temat Chan Zuckerberg Initiative, czyli limited liability company, poprzez którą założyciel i właściciel Facebooka obiecał przekazać na cele dobroczynne 99 % swojego kapitału, są bardzo sprzeczne. Faktem pozostaje jednak, że do najszczodrzejszych dobroczyńców świata należy zaliczyć właścicieli wielu z największych firm powstałych w Silicon Valley na skutek prywatyzacji idei często zrodzonych z ducha współpracy. 7 Zdanie wygłoszone podczas lectio magistralis z okazji nadania Umberto Eco laurea honoris causa z zakresu komunikacji i kultury mediów na Uniwersytecie w Turynie. Zdanie to nagłośniła włoska prasa w czerwcu 2015 roku. 8 Por. U.A. Mejias, Off the Network: Disrupting the Digital World, Minneapolis: University of Minnesota Press, 2013. 9 Zagadnienia te uwypuklił już T. Maldonado w: Critica della ragione informatica, Feltrinelli, Milano 1997. Podkreślał on na przykład, że współnoty wirtualne są słabe dlatego, że opierają się na wspólnych interesach, które jednak prawie nigdy nie reprezentują interesów osób, które do nich należą, oprócz tego, że z reguły są mało


archiwum autora

Mapa internetu

się przyjrzeć – obok zbadania tego, jak zmieniło się bytowanie człowieka w erze sieci10 – budowaniu modeli umożliwiających wysuwanie hipotez o funkcjonowaniu tak złożonej struktury oraz opracowywaniu strategii zapobiegających osaczeniu przez sieciowy system. Odłóżmy na bok pytanie o podmiot, by skupić się na modelach i wyobrażeniach sieci, skłonne do rozwiązywania konfliktów i pośredniczenia między różnymi pozycjami. 10 Odwołujemy na przykład do tekstów Sherry’ego ­Turkle: The Second Self: Computers and the Human Spirit, New York: Simon & Schuster, 1984; Life on The Screen: Identity in the Age of the Internet, New York: Simon & Schuster, 1995; Alone Together: Why We Expect More from Technology and less from each Other, New York: Basic Books, 2011; bardziej aktualny punkt widzenia zob. F. Berardi, And: Phenomenology of the End, Cambridge– London: Semiotext(e) / Foreign Agents, 2015.

które – należy to podkreślić – nigdy nie są tożsame z samymi sieciami, podobnie jak mapa nigdy nie pokrywa się z terytorium. Otóż zwykle wyłania się z nich obraz tak gęsty z powodu nadmiaru elementów i powiązań, że wydaje się przedstawiać monolit. Mapy internetu, diagramy systemów socjotechnicznych, rysunki Marka Lombardiego przedstawiające oszustwa finansowe i nadużycia władzy politycznej w USA tworzą podobne do siebie układy, które wydają się niezależne od natury kształtujących je danych. Alex Galloway przytacza jako przykład slajd prezentacji w Power Poincie przedstawiającej strategię wojskową USA w Afganistanie11: obraz sieci tak gęstej, złożonej i pozbawionej znaczących A.R. Galloway, The Interface Effect, Cambridge: Polity Press, 2012, s. 79. Por. także A.R. Galloway & E. Thacker,

11

autoportret 1 [52] 2016  |  26

węzłów, że niemal nieczytelnej. Jednak dla Gallowaya to właśnie ta nieczytelna złożoność staje się możliwym paradygmatem estetycznym współczesności: reprezentacje tego rodzaju nie były możliwe pięć wieków temu, czasem czerpią one z danych zebranych za pomocą kiedyś niewyobrażalnych narzędzi i pozwalają na przyjęcie punktu widzenia „poza­‑ludzkiego”, a nawet do tego zmuszają. Poza tym data have no necessary information12 właśnie dlatego, że nie mają kształtu, poprzedzają swoim istnieniem kształt, zatem wszystko to, co może stać się informacją po przejściu przez kanał mediów. Podczas gdy tradycyjne obrazy nie są już w stanie przedstawiać władzy, sam rozrost danych jest jej najskuteczniejszą reprezentacją, pozbawioną czytelnych treści. Anna Munster, pisząc o percepcji i reprezentacji sieci, gra z dwuznacznością językową między an aethesia a ­anaesthesia13: „pewne zdrętwienie percepcji, które odwraca naszą uwagę od ich [sieci, przyp. autora] nierówności oraz od zmiennych jakości ich relacyjności”14. Jeśli prawdą jest, że sieci nie mogą być badane wyłącznie na podstawie ich diagramów, lecz wymagają zapuszczania się we właściwy im ekologiczny kontekst, z distributed media powinny siłą rzeczy wyniknąć distributed aesthetics15. Według Luciany Parisi, podczas gdy u zarania informatyki i cybernetyki algorytmy służyły opisowi, symulacji, naśladowaniu lub reprezentacji procesów fizycznych, The Exploit: A Theory of Networks, Minneapolis: University of Minnesota Press, 2007. 12 Tamże, s. 84. 13 A. Munster, An Aesthesia of Networks: Conjunctive Expe‑ rience in Art and Technology, Cambridge–London: The Mit Press, 2013. 14 Tamże, s. 3. 15 Por. A. Munster, G. Lovink, Theses on Distributed Aesthe‑ tics. Or, What a Network is Not, w: „Fibreculture Journal” 2005, no. 7 (http://seven.fibreculturejournal.org).


chemicznych, biologicznych, społecznych (ewolucji, wzrostu, przystosowania się itd.), dzisiaj częściej są one stosowane do tworzenia nowych konfiguracji: „sposób istnienia algorytmów nie odpowiada już wyłącznie modelom symulującym ciała materialne: zamiast tego buduje nowy rodzaj ­modelu”16. Wystarczy pomyśleć o narzędziach zawartych w oprogramowaniu codziennie używanym przez inżynierów, architektów i designerów, nadającym kształt ich pomysłom, by zdać sobie sprawę, jak radykalnie zmieniają one środowisko i zamieszkiwane przez nas krajobrazy. Rozrost danych cyfrowych uniemożliwia ich równoczesne opracowanie i kontrolę; już sama liczba danych zmierza ku nieskończoności, algorytmy zaś na ich podstawie tworzą jeszcze 16 L. Parisi, Contagious Architecture. Computation, Aesthetics, and Space, Cambridge–London: The MIT Press, 2013, s. 1–2.

większe liczby danych, roznosząc chaotyczny i niewyraźny szum17:

nie tylko nowe sposoby życia, lecz także nowe sposoby myślenia18.

Zakażenie opisuje immanentną przypadkowość programowania. Ten nieodwracalny najazd niedających się skompresować danych na domenę cyfrowego projektowania przestrzeni doprowadził do produkcji cyfrowych czasoprzestrzenności, które nie przedstawiają przestrzeni fizycznej, lecz stanowią nowe aktualności czasoprzestrzenne. Zaraźliwa architektura owych aktualności buduje nową przestrzeń cyfrową, w obrębie której programowane formy architektoniczne i infrastruktury miejskie pokazują

Parisi ewidentnie nie ma na myśli treści wirusowych, roznoszących się według pozornie niedających się przewidzieć kryteriów na stronach internetowych i na portalach społecznościowych, lecz coś znacznie głębszego, co nie mieści się w interfejsie czy w medium, lecz zakorzenia się coraz głębiej, rozprzestrzeniając się jak kłącze po całej planecie i, przechodząc również przez internet rzeczy (Internet of things), materializuje się, przyjmując kształt także w świecie fizycznym. Zasada, według której „niematerialna” lub też „wirtualna” sieć może zostać przeniesiona z powrotem do świata „realnego”, znalazła ostatnio zastosowanie w brazylijskiej kampanii „Virtual Racism, Real Consequences”19 (listopad 2015) realizowanej przez organizację Criola działającą na rzecz praw człowieka. Organizacja ta zebrała rasistowskie tweety skierowane do dziennikarki Marii Jùlii Coutinho, wydrukowała je na billboardach reklamowych, które rozmieściła jak najbliżej geograficznych współrzędnych tagów, pod którymi zostały opublikowane. W ten sposób stało się prawdopodobne, że autorzy tych treści oraz ich znajomi je zobaczą.

17 Franco Bifo Berardi pisał, że „chaos jest wówczas, gdy świat zaczyna iść za szybko, by nasz umysł był w stanie doceniać jego kształty, zrozumieć jego sens. Chaos jest wówczas, gdy strumień jest zbyt wartki i intensywny dla naszej możliwości emocjonalnego rozpracowania”. We wstępie do włoskiego wydania Guattariego z 2007: F. Guattari, Caosmosi, Milano: Costa & Nolan, 2007 [1992], s. 6. Por.: F. Guattari, ­Schizochaosmoza „Kronos” 2015, no. 4, s. 17–28

Pojawienie się tego scenariusza nieuchronnie zmusza do przemyślenia przedmiotu badań ekologii, gdyż środowisko przenikają sztuczne sieci, umykające jakiejkolwiek kontroli i podważające tradycyjną ideę przyrody20. Coraz większe powodzenie omawianych dotąd modeli wzbudza zainteresowanie tekstami francuskiego filozofa L. Parisi, Contagious Architecture, dz. cyt., s. xiii. www.racismovirtual.com.br (dostęp: 24 lutego 2016). 20 Por. głównie: T. Morton, Ecology Without Nature: Rethinking Environmental Aesthetics, Cambridge: Harvard University Press, 2007. 18

archiwum autora

19

autoportret 1 [52] 2016  |  27 Wizualizacja strategii wojskowej USA w Afganistanie


Kampania społeczna Internetowy rasizm, rzeczywiste konsekwencje, Brazylia, 2014

Gilberta Simondona (1924–1989), który badał między innymi, jak różni się stosunek człowieka do tradycyjnych narzędzi, do maszyn i do sieci. Te ostatnie stanowią najbardziej rozwinięty etap techniki, wśród tych, które dotąd poznaliśmy:

archiwum autora

Można zmienić narzędzia i instrumenty, można zbudować lub naprawić we własnym zakresie narzędzie, ale nie można zmienić sieci, nie można zbudować sieci we własnym zakresie. Do sieci można się tylko podłączyć, można się do niej dostosować, brać w niej udział. Sieć dominuje

i zawiera aktywność jednostki, dominuje nawet nad dowolnym zespołem technicznym21.

Odwołując się właśnie do Simondona, Diego Viana twierdzi, że podczas gdy zwierzęta i rośliny nie dzielą się spontanicznie częścią swojego kodu genetycznego, by rozwiązać problemy związane ze swoim byciem na świecie, takie działanie jest G. Simondon, Du mode d’existence des objets techniques, Aubier, Paris 1958, s. 302 [cyt. z poprawionego i rozszerzonego wydania z 2012 r.].

21

stałą praktyką w technice22. Wypracowane na przykład na polu wojskowym technologie mogą następnie znaleźć zastosowanie w medycynie, a to, co Simondon nazywał „prawem odprężenia” (loi de relaxation23), Por.: D. Viana, „Individuation and the synthesized network: An approach to digital convergence”, [w:] Platform: Journal of Media and Communications. Volume 6. Gilbert Simondon: Media and technics, School of Culture and Communication, University of Melbourne Press, Melbourne 2015, s. 37. 23 G. Simondon, Du mode d’existence des objets techniques, dz. cyt. Temat jest omawiany w ostatnim rozdziale pierwszego działu eseju. Por. J.H. Barthélémy,

22


głoszącym, że technologia ewoluuje, generując, mnożąc i porzucając bez przerwy coraz to nowe struktury, jest czymś zupełnie różnym od biologicznych modeli ewolucyjnych, zdaje się zapowiadać szybkie wzloty i nieoczekiwane upadki wynalazków, oraz obecne badania o transferze technologicznym. Jako użytkownicy nie jesteśmy w stanie tworzyć sieci porównywalnych z World Wide Web, możemy się do nich dostosować i podłączyć, co najwyżej możemy zastosować strategie, by uruchomić turbulencje i sugerować drobne modyfikacje, usiłując przewidzieć ich rozpowszechnienie. We wszechobecnej sieci wszystkie czynności odbywają się w jakiejś formie relacji z nią: „zaciera się rozróżnienie między podmiotem, światem i pośrednictwem technicznym”24. Sieci i algorytmy żywią się danymi wprowadzanymi przez ludzi, usiłują „uczynić je obliczalnymi, przewidywalnymi i łatwymi do zastosowania”25. Od roku 2002, w którym słowa te zostały opublikowane, zwiększyły się możliwości technologiczne smartfonów z ich czujnikami oraz aplikacjami monitorującymi i zapisującymi w sposób całkowicie bezosobowy i nieludzki coraz więcej aspektów naszego życia: cykl snu i czuwania, przejazdy, aktywność fizyczną itd. Mogą one być stosowane jako dodatkowe motywacje, by utrzymać pod kontrolą własny tryb życia albo sformułować produkty spersonalizowane (na przykład

Glossary: Fifty Key Terms in the Works of Gilbert Simondon [w:] G. ­Simondon, Being and Technology, eds. A. De Boe­ ver, A. Murray, J. Roffe, Edinburgh: Edinburgh ­University Press, 2012, s. 226. 24 D. Viana, Individuation and the synthesized network: An approach to digital convergence, dz. cyt., s. 36. 25 A. Mackenzie, Transductions: Bodies and Machines at Spe‑ ed, London: Continuum, 2002, s. 31.

ubezpieczenia). Melanie Swan definiuje ten punkt widzenia jako: perspektywa czwartoosobowa wynikająca z zespołu ilościowych przyrządów śledzących człowieka za pośrednictwem sieci. Perspektywa w czwartej osobie jest nowym sposobem oglądania jednostki prywatnymi oczyma spersonalizowanej technologii – jest to obiektywna perspektywa metryczna, która kiedyś była niedostępna26.

Przypomina się anestezja, o której pisała Munster, a także nasuwa pytanie o to, czy możliwe jest, by wysoce spersonalizowane systemy opracowywania danych mogły w przyszłości zaspokoić demokratyczny ideał zarządzania każdej jednostki z osobna według jej upodobań i potrzeb27. Jednak Swan zwraca uwagę na to, że „perspektywa w czwartej osobie” nieuchronnie generuje niepokoje wynikające z niekompatybilności między ja potencjalnym – owym „ja oglądanym z zewnątrz” – a ja już zrealizowanym. Twierdzi także, że niepokoje te lub traumy mogą uaktywnić różne poziomy świadomości pozwalające się wyzwolić spod różnego rodzaju uległości i szukać nowych sposobów realizacji. Scenariusz ten jest jednak 26 M. Swan, Digital Simondon: The collective individuation of man and machine, „Platform: Journal of Media and Communications”, Vol. 6, dz. cyt., s. 49. 27 Z pytaniem o wykonalność demokracji, możliwej tylko poza polityką, wyczerpująco zmierza się J. Rancière, Nienawiść do demokracji, przeł. M. Kropiwnicki, Warszawa: Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2008. Rancière podejmuje także argument, zgodnie z którym losowanie rządzących powodowałoby mniejszą ilość szkód niż wybór ludzi „zdolnych do przejmowania władzy na drodze intrygi” (s. 55), podkreślając, że „losowanie nie uprzywilejowywało nigdy ludzi niekompetentnych kosztem kompetentnych” (tamże). Teorie o stochastycznym wyborze rządzących stanowią argument, który mógłby naiwnie wesprzeć a posteriori postulat głoszący, że w sieciach i w królestwie Big Data treść każdego pojedynczego węzła jest prawie pozbawiona znaczenia.

autoportret 1 [52] 2016  |  29

niepewny i odległy. Natomiast odpowiedź na postawione pytanie jest negatywna, jeśli wziąć pod uwagę znikomą uwagę poświęconą przez projektantów na poszukiwanie alternatywnych modeli dla modelu user­‑centered, zakładającego projektowanie doświadczeń tylko pozornie „spersonalizowanych”, a w rzeczywistości coraz bardziej homologicznych, także dlatego, że technicznie odtwarzalnych. Sugerował to już Wiener, aktualizując w kontekście cybernetycznym fundamentalny esej Benjamina28. Z kolei Spike Jonze zobrazował ten problem w filmie Ona (2013), pokazując ekstremalne konsekwencje użytkowania technologii, którą już znamy. Znajdujemy się zatem w sytuacji częściowo nowej dla cywilizacji ludzkiej: niemożności zarządzania tak złożonym i wciąż ewoluującym zbiorem informacji. Dla jednych oznacza to zmierzanie w stronę maksymalnej (indywidualnej i zbiorowej) wolności, dla innych w kierunku maksymalnego (indywidualnego i zbiorowego) podporządkowania. Między bierną akceptacją tego systemu (który mógłby i tak doprowadzić jednostkę do szczęścia i samorealizacji poprzez uległość wobec wszystkich jego „reguł”) a jego radykalnym odrzuceniem (które wielu osobom każe szukać modeli życiowych możliwie odległych od maszyn i sieci, bazujących na wzorach sprzed epoki przemysłowej) być może da się znaleźć trzecią drogę: dążenie do tego, by być jednostkami, osobami, użytkownikami czy też konsumentami krytycznymi, uważnymi i świadomymi. Zamiast bezwarunkowo akceptować narzucane pragnienia lub je całkowicie odrzucać, można W. Benjamin, Dzieło sztuki w dobie możliwości jego reprodukcji technicznej, [w:] J. Bocheńska, A. Kisielewska, M. Pęczak, Wiedza o kulturze, cz. IV: Audiowizual‑ ność w kulturze. Zagadnienia i wybór tekstów, Warszawa: Wydawnictwo UW, 1993, s. 273–284.

28


ta i następna strona: Wystawa retrospektywna Pierre’a Huyghe w Centre Pompidou, Paryż, 25 września 2013 – 6 stycznia 2014

29 Por. F. Bergamo, Verso un’estetica ecologica per il design dell’interazione, rozprawa doktorska z zakresu wiedzy o designie, obroniona w marcu 2013 przy uniwersytecie Iuav w Wenecji, dostępna pod adresem: http://rice. iuav.it/397/1/Tesi_XXV_Design_Bergamo.pdf (dostęp: 16 lutego 2016). 30 F. Guattari, Caosmosi, dz. cyt. Za najbliższego współczesnego spadkobiercę Guattariego, zważywszy na wpływ, jaki obecnie wywiera na sztuki i filozofię, można by uznać: Reza Negarestani, Cyclonopedia. Complicity with anonymous materials (re.press, Melbourne 2008). 31 M. Foucault, w: Dits et écrits, vol. III, Paris: Éditions Gallimard, 1994, s. 299–300. 32 G. Deleuze, Qu’est­‑ce qu’un dispositif?, dz. cyt. 33 G. Agamben, Che cos’è un dispositivo?, Roma: ­Notte­tempo, 2006.

Tezy Guattariego stanowią punkt odniesienia w dziedzinie sztuki. W Chaosmozie wyraźnie pisał, że „podmiotowość nie tworzy się wyłącznie poprzez psychogenetyczne etapy psychoanalizy lub «matematów» Nieświadomości, lecz także w wielkich machinach społecznych, massmedialnych i lingwistycznych, które nie mogą być określane jako ludzkie”34. Nazywał „protoestetycznym” paradygmat, który proponował jako punkt wyjścia, by „podkreślić, że nie zamierzamy odwołać się do zinstytucjonalizowanej sztuki, z jej dziełami znanymi społeczeństwu, lecz do wymiaru tworzenia in statu nascendi, wiecznie u podłoża samej siebie”35, innymi słowy do estetycznego wymiaru właściwego codzienności, owego wymiaru spontanicznego, który moglibyśmy nazwać także „ekologicznym”36. F. Guattari, Caosmosi, dz. cyt., s. 27. Tamże, s. 101. 36 Użyteczne może być rozumienie przymiotnika „ekologiczny” w związku z już skonsolidowanym rozróżnieniem między słuchaniem muzycznym i słuchaniem ekologicznym. Pierwsze skupia się na źródle dźwięku, drugie zaś dotyczy codziennego doświadczenia (everyday listening), zakłada zatem bardziej selektywną uwagę. Postulat leżący u podłoża publikacji, R. Murray 34 35

O pojęciu przyrządu u Agambena oraz o jego zachęcie do profanacji przyrządów, z którymi mamy do czynienia (i za pomocą których podłączamy się do sieci), już wspominaliśmy na łamach tego czasopisma37. Desakralizacji, o której pisze Agamben – i którą można sprowadzić na przykład do praktyk hakerskich – odpowiada niesubordynacja, zachęcał do niej Foucault, czy turbulencja, pisał o niej Hookway, wywodząc pojęcie interakcji od dziewiętnastowiecznej dynamiki płynów38. Odnosi się do niej częściowo także chaosmoza Guattariego, który zaadoptował Joyce’owski termin „chaosmos”, by określić chaos złożony – ani przewidziany, ani z góry założony – model funkcjonalny do interakcji z machinami społecznymi, medialnymi i językowymi, które nie dają się określić jako ludzkie. W tym kontekście możliwości interwencji w sieci ujawniają się, jeśli sprowadzimy ją do pojęcia przyrządu, który już Foucault definiował jako „absolutnie heterogeniczny zbiór zakładający dyskursy, instytucje, struktury architektoniczne, postanowienia regulaminowe, prawa, decyzje administracyjne, wypowiedzi naukowe, moralne i filantropijne […]. Przyrząd jest ową siecią, która powstaje między tymi elementami […], zbiorem strategii i stosunków siły warunkowujących pewne rodzaje wiedzy i z kolei przez nich uwarunkowanych”39. Fulvio Carmagnola, odwołując się do tej

Schafer Soundscape The Tuning of the World, New York– Toronto: Knopf–McClelland and Stewart Ltd., (1977) – tekstu fundamentalnego dla ekologicznej estetyki muzyki ostatnich dziesięcioleci, głosi, że należy odbierać świat jako ogromną kompozycję muzyczną. 37 F. Bergamo, Niesamowita ekologia przestrzeni wirtualnej, „Autoportret” 2014, nr 4 [47]: Niesamowitość, s. 45. 38 B. Hookway, Interface, Cambridge–London: The MIT Press, 2013, s. 89–104. Pojęciem turbulencji w systemach cyfrowych złożonych zajmował się także T. Maldonado w: Critica della ragione informatica, dz. cyt., s. 67. 39 Cyt. G. Agamben, Che cos’è un dispositivo?, s. 8–9.

fot. l. sussini/flickr

postanowić pozostać czujnym i w miarę możliwości poinformowanym, by świadomie wybierać i działać. Sztuka, albo ogólniej estetyka, dostarcza pożytecznych narzędzi dla uprawiania krytycznego podejścia, które powoli zaczyna występować także w jednym z najważniejszych dla wyborów konsumenckich obszarów, czyli wzornictwie (w ramach którego wytwarza się także interaction design)29. Przyda się w tym celu paradygmat protoestetyczny opisany przez Guattariego w Chaosmozie30 oraz pojęcie przyrządu u Fou­ caulta31, Deleuze’a32 i Agambena33.


Podejście estetyczne „rozproszone”, eko­ logiczne, może nam przyjść w sukurs w sformułowaniu czytelnych modeli oraz w pobudzaniu nastawienia krytycznego. Jeśli nadal zgadzamy się co do tego, że sztuka naśladuje przyrodę w swoim sposobie operowania, należy przyjąć, że także dzisiaj musi się ona liczyć z naturą i ze sposobami operowania radykalnie innymi od tych, do których człowiek był przyzwyczajony jeszcze kilka dekad temu41 (choć Nam June Paik oskarżył Billa Clintona o to, że miał on ukraść mu ideę „Data Highway” z 1974 roku, kiedy w 1992 kandydat na prezydenta obiecał, że stworzy „Information Highway”42). Jeśli kategoria niesamowitości, przetworzona w przyrząd krytyczny przez estetykę postmodernistyczną, jest nadal podstawowa dla refleksji nad interakcjami opartymi na potrzebach użytkownika, konieczność wynalezienia pozaludzkich form reprezentacji, zachęcających człowieka do zarzucenia – choćby na chwilę – swojej F. Carmagnola, Dispositivo. Da Foucault al gadget, Milano–Udine: Mimesis, 2015, s. 51–52. 41 Ostatnio jednak niektórzy krytycy (jak Anthony Dunne i Fiona Raby) stosują strategie pochodzące z architektury i radykalnego designu sprzed pół wieku. Ci z kolei zagospodarowali pojęcia, które system sztuki dopiero sobie przyswoił i jeszcze trawił. Przykład wykazujący ciekawe punkty kontaktu z modelami opisanymi w tym artykule dotyczy pojęcia entropii, pojęcia fundamentalnego w praktykach „radykalnych” Land Artu i sztuki procesowej pomiędzy końcem lat 60. a początkiem 70. 42 Por. K. Kwastek, Aesthetics of Interaction in Digital Art, Cambridge–London: The MIT Press, 2013, s. 2. 40

antropocentrycznej natury staje się coraz pilniejsza. Na wystawie Pierre’a Huyghe w Centre Pompidou w Paryżu (25 września 2013–6 stycznia 2014) zwiedzający poruszał się w zamkniętym ekosystemie, pozbawionym hierarchii i skolonizowanym przez minerały, rośliny, zwierzęta różnych gatunków, wideo, gry komputerowe i ludzkich uczestników, zmuszonych do zadawania sobie pytań o swoją rolę w tym złożonym i częściowo niezrozumiałym przyrządzie, lub zaakceptowania swojej kondycji zwiedzającego, obecnego przejściowo w ekosystemie, w którym sieć toczących się relacji była mu po części obojętna, stawiając się zatem na tym samym poziomie co komponenty mineralne, roślinne, elektroniczne i cyfrowe, obok ludzi. Wystawiane dzieła i struktura wystawy nie narzucały z góry relacji między podmiotami, lecz były zostawiane zwiedzającemu: struktura i dzieła dostarczały tylko pewnych możliwości.

autoportret 1 [52] 2016  |  31

W czasie gdy wyszukuję pewne źródło za pomocą najczęściej na świecie wykorzystywanej wyszukiwarki, wystukiwany przeze mnie alfanumeryczny ciąg jest zapisywany przez wyrafinowany i złożony system nieludzki w celu ponownego mapowania sieci, która pozwala zadawać pytania Każda operacja wykonywana przez przyrząd podłączony do sieci tworzy ilo ści, przyczynia się do złożoności i do szumu, z którego inne algorytmy pomagają wydobyć sens, czyli jako ści lub intensywno ści. W środowisku, w którym atomy i bity, żywe istoty, substancje nieorganiczne, narzędzia, maszyny i sieci współistnieją w sposób ciągły, życie jednostek jest naznaczane przez intensywności, które są wyszukiwane lub przypadkowo przechwytywane, ale to tylko nasza świadomość tych intensywności oraz zdolność do określenia ich pozycji w obrębie sieci sprawiają, że nabierają one znaczenia. TŁUMACZENIE Z WŁOSKIEGO: EMILIANO RANOCCHI

fot. p.-a. pierre/flickr

źródło: philippe-alexandre pierre/flickr

tradycji filozoficznej, zadaje sobie pytanie, czy może dzisiaj istnieć przyrząd estetyczny rozumiany jako maszyna do odczuwania, i dochodzi do wniosku, że „obecny stan estetycznego odczuwania jest wynikiem scenariusza bez autora lub tworzonego przez wielu autorów i w wielu miejscach – wynikiem sieci lub kłębka”40.


Michał Jutkiewicz

INTERNAUCI W OCZACH MEDIÓW ilustracje Daniel Gutowski


G

dy w 2001 roku Marc Prensky po raz pierwszy użył terminu digital natives, zasygnalizowana przez niego dychotomia między określonymi tym mianem młodymi ludźmi, dysponującymi niemal wrodzoną umiejętnością używania internetu, a „cyfrowymi imigrantami” (digital immigrants), czyli starszymi osobami, które muszą się do tego medium przystosować, wydawała się oczywista1. Jego artykuł to głos zatroskanego pedagoga, który dostrzega różnice w sposobie, w jaki jego studenci przyswajają informacje. Zaproponowany podział opiera się przy tym nie tylko na różnicach edukacyjnych, ale również na używanym języku, sposobie partycypowania w kulturze (np. częstsze korzystanie z mediów cyfrowych niż analogowych), a wręcz na różnicach epistemologicznych. Z osobami urodzonymi w dobie internetu nie tylko nie można się dogadać, lecz – zdaniem Prensky’ego – zupełnie inaczej syntetyzują one fakty i informacje2. Koncepcja wydaje się oczywista, dlatego że wynika z prostego podziału historycznego. Dzieli czas na okres przed upowszechnieniem internetu i po nim. Sprowadza się do myślenia o przemianie pokoleniowej, która wynika z rozwoju technologii i cywilizacji.

IMIGRANCI I TUBYLCY W CYBERPRZESTRZENI

Uproszczona wizja konfliktu między „imigrantami” a „tubylczymi” użytkownikami sieci okazała się bardzo chwytliwa, ale już w 2007 roku Henry Jenkins pisał na swym blogu, w poście zatytułowanym Reconsidering Digital Immigrants…, że trudno określić, kim konkretnie mają być M. Prensky, Digital Natives. Digital Immigrants, „On the Horizon” 2001, vol. 9, no. 5, s. 1–6. 2 Tamże, s. 3–5. 1

przedstawiciele pokolenia digital natives3. Badacz przyznał, że ta kategoria jest bardzo przydatna, dlatego że nie wymyślono jeszcze innej, równie chwytliwej. Zwrócił przy tym uwagę na problem tzw. nierówności cyfrowej (digital divide), przez którą część członków społeczeństwa nie ma dostępu do najnowszych technologii. Podczas gdy Prensky traktuje wiedzę wszystkich digital natives jako monolityczną, Jenkins zwraca uwagę na jej zróżnicowanie, poziomy kompetencji partycypowania w nowych mediach. Amerykański badacz kwestionuje też podstawowe założenie Prensky’ego, czyli podział pokoleniowy. Wskazuje, że w aktywnościach przypisywanych digital natives biorą udział również osoby starsze. Okazuje się więc, że mamy tu do czynienia z pustą kategorią, przydatną ewentualnie w teoriach pedagogicznych, ale już nie w odniesieniu do kulturowych badań sieci. Niedługo później zakwestionowano również wykorzystanie tej koncepcji w praktyce edukacyjnej. Z badań przeprowadzonych w 2013 roku na Uniwersytecie w Katalonii jasno wynikało, że – wbrew tezom Prensky’ego – studenci, których można uważać za typowych przedstawicieli pokolenia urodzonego po rozpowszechnieniu się internetu, wciąż używają „tradycyjnych” mediów i nie mają problemów z wyszukiwaniem informacji w formie analogowej4. Autorzy zwrócili uwagę, że dotychczasowe badania poświęcone temu zagadnieniu koncentrowały się tylko i wyłącznie na sposobach H. Jenkins, Reconsidering Digital Immigrants…, Confession of an Aca­‑Fan. The Official Weblog of Henry Jenkins, 5 grudnia 2007, http://henryjenkins.org/2007/12/reconsidering_ digital_immigran.html (dostęp: styczeń 2016). 4 M. Romero et al., Do UOC Students Fit in the Net Gene­ration Profile? An Approach to their Habits in ICT Use, „The International Review of Research in Open and Distri­ buted Learning” 2013, vol. 14, no. 3, s. 158­–181, ­www. irrodl.org/index.php/irrodl/article/view/1422/2529 (dostęp: styczeń 2016). 3

autoportret 1 [52] 2016  |  33

korzystania z nowych mediów, przez co były tendencyjne. Wyniki badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Katalonii pokazały, że kategoria digital native opiera się na błędnym myśleniu o internecie jako takim. Z tekstów o użytkownikach sieci wyłania się cyberpunkowe pojmowanie WWW jako cyberprzestrzeni – nowego niezbadanego obszaru, którego działania osoby starsze nie są w stanie w pełni zrozumieć. Podobnie trudno określić wpływ nowych technologii na przetwarzanie informacji. W artykule Prensky’ego można zaobserwować myślenie o internecie jako o wirtualnej rzeczywistości – oderwanej od realnych zdarzeń, niemającej związku z autentycznym światem. Digital natives to ci, którzy swobodnie poruszają się w przestrzeni symulakrów, udawanych kontaktów społecznych, nierealnej wiedzy i kultury. Natomiast digital immigrants są w niej tylko gośćmi, internet traktują wyłącznie jako narzędzie, nie zapominając o tym, co jest na zewnątrz – w domyśle: o tym, co autentyczne, a więc bardziej wartościowe. Pomimo że wśród akademików już od dłuższego czasu można zauważyć tendencję do mówienia o konwergencji, dynamicznym przenikaniu się tego, co jest w sieci, z rzeczywistością, myślenie obecne w artykule Digital Natives, Digital Immigrants… wciąż jest bardzo popularne. Wynika to z jednej strony z tego – o czym pisał Jenkins – że trudno znaleźć kategorię lepiej opisującą przemiany pokoleniowe związane z rozwojem technologii. Z drugiej zaś, artykuł Prensky’ego bardzo dobrze się wpisuje w mające długą tradycję, związane z nowoczesnością analizy negatywnego wpływu nowinek technologicznych na młodzież (od radia, przez telewizję i komiks, po telefony stacjonarne itp.). I tak jak w przypadku poprzednich osiągnięć cywilizacyjnych, tak i tym razem


nieufność wobec globalnej sieci skrystalizowała się w postaci terminu digital natives, który bardzo chętnie przejęły nie tylko media informacyjne, ale również organizacje tworzące kampanie mające uświadomiać rodzicom (czyli cyfrowym imigrantom), jakiego typu treści ich dzieci mogą napotkać w internecie. ZMIANA WARTY, CZYLI KTO KOGO CHRONI, KTO KOGO UCZY

Dowód na to, jak mocno zaproponowany przez Prensky’ego podział zaistniał w świadomości społecznej i jak jest wciąż utrwalany, można znaleźć na oficjalnej stronie polskiej policji. W zakładce Profilaktyka zamieściła ona artykuł pod tytułem Bezpieczne dziecko w sieci. 10 rad dla rodziców5, zapożyczony zresztą ze strony dzieckowsieci.pl. W pierwszym punkcie możemy przeczytać: „Jeśli Wasze dziecko sprawniej niż Wy porusza się po Sieci, nie zrażajcie się – poproście, by było Waszym przewodnikiem po wirtualnym świecie”. To idealny przykład przełożenia propozycji zawartych w Digital Natives, Digital Immigrants… Rodzice muszą się przystosować do funkcjonowania w internecie, jako osoby przychodzące z zewnątrz potrzebują pomocy i przewodnictwa. Natomiast dla ich dzieci nawigowanie w sieci jest umiejętnością wręcz wrodzoną. To zaskakujące, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że z założenia to rodzic powinien uczyć dziecko korzystania z internetu. Ogromny przeskok z pozycji nauczyciela do roli zagubionego i potrzebującego pilotażu ucznia można wyjaśnić tylko i wyłącznie tym, że dzieci w niewyjaśniony sposób nagle zyskały kompetencje większe niż te, którymi dysponują ich rodzice, właśnie dzięki swemu przystosowaniu, biologicznej predyspozycji do używania najnowszych Bezpieczne dziecko w sieci. 10 rad dla rodziców, Policja.pl [b.d.], www.policja.pl/pol/profilaktyka/9457,Bezpieczne­‑dziecko­ ‑w­‑sieci.html (dostęp: styczeń 2016).

5

technologii. Taką diagnozę potwierdza raport agencji badawczej Gemius na temat aktywności dzieci online, sporządzony dla Fundacji Dzieci Niczyje6. Już na samym początku możemy przeczytać, że młodzież w wieku 7–14 lat to „urodzeni z myszką w ręku”7. Taki podtytuł narzuca tropy interpretacyjne. Co ciekawe, samo badanie odbiega od dychotomii zaproponowanej przez Prensky’ego na rzecz różnicowania postulowanego przez Jenkinsa. W raporcie znajdziemy podrozdział poświęcony zróżnicowaniu stopnia korzystania z sieci ze względu na płeć. Ponadto wprowadza się w nim kategorię heavy users, która obejmuje osoby korzystające z internetu codziennie lub prawie codzienne. Okazuje się, że do tej grupy zalicza się połowa polskich dzieci „urodzonych z myszką w ręku”, których – co podważa założenia Prensky’ego – nie interesuje wyszukiwanie ani przetwarzanie informacji w nowy sposób, ale raczej rozrywka i podtrzymywanie kontaktów społecznych. DRUGI WSPANIAŁY ŚWIAT?

Towarzyski aspekt aktywności w sieci i wiążące się z nim niebezpieczeństwa to najbardziej eksponowany element większości akcji profilaktycznych i uświadamiających oraz większości raportów koncentrujących się na różnicach w postrzeganiu internetu przez przedstawicieli różnych pokoleń. W badaniu z 2013 roku przeprowadzonym przez TNS na zlecenie Orange Polska we współpracy z Fundacją Orange i Fundacją Dzieci Niczyje zatytułowanym Bezpieczeństwo dzieci w internecie. Raport z badań jakościowych i ilościowych8 w części Korzystanie Dzieci aktywne online, komunikat prasowy Gemius, 29 października 2007, www.saferinternet.pl/images/stories/ raport_gemius_dzieci_aktywne_online.pdf (dostęp: styczeń 2016). 7 Tamże. 8 TNS, Bezpieczeństwo dzieci w internecie. Raport z badań jako‑ ściowych i ilościowych, Warszawa 2013, https://panoptykon. 6

autoportret 1 [52] 2016  |  34

z internetu bardzo jasno zarysowano konflikt między rodzicami a ich dziećmi. Osoby starsze niezależnie do tego, czy korzystają z sieci, czy nie, traktują bycie online jako czynność wartościową, ale jednocześnie wiążącą się z niebezpieczeństwami, przed którymi należy się chronić. Z badania wynika, że takie podejście jest obce młodym użytkownikom, którym internet kojarzy się wyłącznie pozytywnie i głównie z aktywnością społeczną. Według raportu młodzi ludzie najbardziej boją się odcięcia od sieci, natomiast starsi obawiają się, że ich dzieci za pośrednictwem nowych mediów będą zawierać niebezpieczne znajomości. Taka różnica świadczy o tym, jak bardzo wśród rodziców utrwaliło się stereotypowe przekonanie o rozdziale świata realnego i wirtualnego. Podzielają je zresztą sami badacze, którzy tak interpretują problem: „Dzieci najbardziej boją się utraty dostępu do internetu, co może wynikać z konieczności ciągłego bycia online”9. Przyczyną podstawowego konfliktu międzypokoleniowego staje się więc obserwowane u młodych ludzi zacieranie granicy między aktywnościami on­‑ i offline. Martyna Różycka w artykule Jak zadbać o bezpieczeństwo dzieci w Internecie10 pisze, że „Internet stał się narzędziem tak powszechnym, że dzieci i młodzież wychowana już w nieograniczonym dostępie do treści internetowych nie uznaje równoległości światów rzeczywistego i wirtualnego, stapiając go w jednolity świat”11. Te przykłady dobrze ilustrują konsekwencje dualistycznego myślenia o technologii. Podział na cyberprzestrzeń i świat autentyczny, jak zauważają

org/files/bezpieczenstwo_dzieci_w_internecie_2013.pdf (dostęp: styczeń 2016). 9 Tamże, s. 26. 10 M. Różycka, Jak zadbać o bezpieczeństwo dzieci w internecie, [b.d.], www.bezpieczneinterneciaki.pl/jak­‑zadbac­‑o­ ‑bezpieczenstwo­‑dzieci­‑w­‑internecie/ (dostęp: styczeń 2016). 11 Tamże.


autorzy raportu Młodzi i media w podrozdziale Bycie razem12, to spuścizna lat 90., kiedy internet uważano za cudowne osiągnięcie cywilizacji, łamiące wszelkie zasady dotychczasowego porządku społecznego itp. itd. W myśleniu o digital natives pojawiają się ponadto elementy cudowności. We wspomnianym artykule opublikowanym na stronie policji urodzeni z myszką w ręku nagle z uczniów współpracujących z rodzicami zamieniają się w przewodników. Trudno określić, w którym momencie młody „imigrant” staje się „tubylcem”. W cytowanych wcześniej raportach magiczność pojawia się w (często kuriozalnych) opisach portali popularnych wśród młodzieży (YouTube jako „strona do oglądania śmiesznych filmików”13 itp.), które jawią się niczym miejsca dotychczas nieodkryte i nacechowane cudownością. Jednakże to myślenie magiczne podszyte jest też grozą. Wszystkie raporty podkreślają, że technologicznie mniej zaawansowani rodzice bardzo boją się tego, co czai się w odmętach internetu. Ta magiczna przestrzeń baśniowych wręcz możliwości staje się miejscem wrogim i trudnym do nawigowania. Stąd wynika tak silna wśród akademików, przedstawicieli mediów i badaczy potrzeba stania po stronie stereotypowo wykreowanego „cyfrowego imigranta” i brutalne rozdzielenie między „autentycznym życiem” a sferą fantazji i eskapizmu utożsamioną z internetem. Wyniki opublikowane w raporcie Bezpieczeń‑ stwo dzieci w internecie dobitnie obnażają ten rozłam. Młodzież najbardziej boi się utraty dostępu do sieci dlatego, że medium to stało się przedłużeniem realnych kontaktów ze znajomymi14. Rzeczywiście, jak zauważa Różycka, świat wirtualny splata się z realnym, jednak, Bycie razem, [w:] Mirosław Filiciak et al., Młodzi i media. Nowe media a uczestnictwo w kulturze. Raport Centrum Badań nad Kulturą Popularną SWPS, Warszawa: SWPS, 2010, s. 22–30. 13 TNS, Bezpieczeństwo dzieci…, s. 18. 14 Por. Bycie razem, s. 23. 12

jak pokazują badania przeprowadzone przez osoby opracowujące raport Młodzi i media, wbrew stereotypowi skonstruowanemu przez Prensky’ego i innych, nastolatki wciąż wolą się spotykać twarzą w twarz, a nowe media dają im narzędzia do utrzymywania realnych kontaktów z rówieśnikami15. BURZLIWE DZIECIŃSTWO…

Ze względu na otoczkę cudowności i tajemniczości badacze oraz dziennikarze nadal mają problemy ze stworzeniem wizerunku typowego użytkownika internetu. Najdobitniej świadczy o tym powstałe na początku XXI wieku określenie „dzieci neostrady”. „Dzieci neostrady” pojawiły się w momencie rozpowszechnienia się dostępu do sieci, po roku 2000. Była to młodzież, która wstęp do cyberprzestrzeni otrzymała jako prezent od rodziców. Dzieci zachłyśnięte możliwościami nowych technologii zaczęły się masowo udzielać na forach internetowych, blogach i portalach informacyjnych. Tak narodził się nowy konflikt pokoleniowy, podobny do podziału na cyfrowych imigrantów i tubylców, z tą różnicą, że tym razem relacje zostały odwrócone. Teoretycznie digital immigrants okazali się bieglejsi w najnowszych technologiach i odrzucali młodszych, którzy mieli mniejsze umiejętności. Podział na starych wyjadaczy oraz noobów istnieje do dziś i jest mocno rozpowszechniony na całym świecie, bez względu na dziedzinę kultury – dotyczy środowiska graczy, fanów, blogerów i twórców filmów na YouTube. W przypadku Polski miał on jednak inny wydźwięk. W latach 90. dostęp do sieci był na tyle ograniczony, że wytworzyła się klasa internetowej elity. Wraz z popularyzacją bycia online jej przedstawiciele poczuli się zagrożeni, więc określenie „dzieci 15

Tamże, s. 23–24.

autoportret 1 [52] 2016  |  35

neostrady” nie tylko podsycało konflikt między osobami mniej i bardziej biegłymi w posługiwaniu się nowymi technologiami, ale miało też charakter klasowy. Używała go, nadając mu pejoratywny wydźwięk, wąska grupa użytkowników sieci, by podkreślić swoją wyższość i potwierdzić status, wynikający z wcześniejszego dostępu do cyberprzestrzeni. W oczach przedstawicieli owej grupy „dzieci neostrady” stały się symbolem zmiany w strukturze społecznej sieci, jej wulgaryzacji. Określenie to zaczęło więc funkcjonować głównie w odniesieniu do osób, które nie potrafią się zachować i stosować zasad obowiązujących w sieci. Definicja „dzieci neostrady” pojawia się w polskiej Wikipedii jako część hasła „trollowanie”16. Możemy się stamtąd dowiedzieć, że to osoby agresywne, niestosujące zasad netykiety i nieznające ortografii, a ponadto niechętne do nauki i poznawania tych wszystkich zasad. Z kolei na stronie www.dziecineostrady.cba.pl, na której można się przyłączyć do akcji Stop Dzieciom Neostrady!, czytamy, że owe dzieci to osoby, które „[ł]amią […] wszelkie obowiązujące zasady kultury, nie przestrzegając obowiązujących […] regulaminów, robiąc rażące błędy ortograficzne oraz po prostu zaśmiecając strony, które odwiedziły”17. Zdaniem twórców strony zjawisko to należy zwalczać, piętnując takie zachowanie młodzieży w sieci (poprzez zgłaszanie postów do moderatorów i administratorów forów lub blogów), a ponadto edukując rodziców na temat działań podejmowanych w internecie przez ich dzieci. Autorzy tekstu na stronie Stop Dzieciom Neostrady! czerpią więc z tej samej retoryki, która pojawia się w raportach o roli bezpieczeństwa Trollowanie, Wikipedia. Wolna Encyklopedia, https:// pl.wikipedia.org/wiki/Trollowanie#Dzieci_Neostrady (dostęp: styczeń 2016). 17 Stop Dzieciom Neostrady!, www.dziecineostrady.cba.pl (dostęp: styczeń 2016). 16


dzieci w internecie. Jedynym sposobem walki z nieodpowiednim zachowaniem w sieci jest według nich próba wychowania mniej obytych użytkowników oraz kontrola treści, do jakich mają oni dostęp. Oprócz roli rodziców podkreśla się znaczenie reakcji „szarego użytkownika internetu”. To na niego spada odpowiedzialność za zgłaszanie nieodpowiednich treści umieszczanych przez młodzież zaopatrzoną w łącze internetowe. Na stronie nie zdefiniowano, kim miałby być „szary użytkownik”. Pewne tropy może jednak podsuwać wcześniejszy akapit, w którym czytamy: „Ponieważ kilka lat temu internet był słabo dostępny, a modemy były kosztownym przywilejem, stąd z internetu korzystali ci, którzy go bardziej potrzebowa[li]”18. Tak więc zwyczajny użytkownik sieci to de facto członek uprzywilejowanej grupy osób, które uzyskały do niej dostęp jeszcze przed demokratyzacją bycia online i które – w przeciwieństwie do „dzieci neostrady” – nie zalewają forów „falą bezsensu i dużą dozą bezmyślności”. Widoczne jest tu myślenie o internecie w kontekście użytkowym, na co zwracały uwagę również cytowane wcześniej raporty – rodzice traktują sieć głównie jako narzędzie, natomiast młodzież jest raczej nastawiona na szukanie w niej rozrywki19. Zdaniem autorów strony Stop Dzieciom Neostrady! owe dzieci otrzymały to łącze „do nauki”20, lecz cel został wypaczony. …I BEZMYŚLNA DOROSŁOŚĆ „DZIECI NEOSTRADY”

Bycie „dzieckiem neostrady” jest jednak stanem przejściowym. Według definicji zamieszczonej w Wikipedii nowi

użytkownicy sieci po jakimś czasie, gdy spotykali się z blokowaniem wejścia na strony oraz uwagami bardziej doświadczonych internautów, zaczynali się uczyć netykiety i rezygnowali z trollowania. Po jakimś czasie nastąpiła w polskiej sieci asymilacja obu klas i przełamanie początkowego rozwarstwienia21. Okazało się też, że cechy przypisywane „dzieciom neostrady” – wbrew informacjom zawartym na stronie Stop Dzieciom Neostrady! – nie dotyczą tylko i wyłącznie osób w wieku szkolnym. Karierę zaczęło wtedy robić określenie „troll”, które oznacza osobę zachowującą się nieodpowiednio w cyberprzestrzeni bez względu na jej wiek. Starsi użytkownicy, którzy sami zaliczali się do elity i prekursorów użytkowników internetu w Polsce, zostali zmuszeni do zaakceptowania obecności osób o mniejszych zdolnościach technicznych i obyciu z siecią. Choć stronę Stop Dzieciom Neostrady! trzeba raczej uznać za relikt, uosabiający konflikt z czasów początku demokratyzacji dostępu do internetu w Polsce, podział ze względu na wiek nie zniknął zupełnie. Świadczy o tym popularne w dzisiejszych czasach pejoratywne określenie „gimbus”, którego zakres znaczeniowy obejmuje to samo pole semantyczne co niegdysiejsze „dziecko neostrady”, oznaczając niedoświadczoną, młodą osobę, którą wciąż można poznać po umieszczaniu niestosownych – w oczach starszych użytkowników – treści i lekceważeniu zasad netykiety. Do kategorii „dzieci neostrady” wrócił całkiem niedawno Piotr Przemysław Muszyński. Autor bloga Fanboj i życie22 w artykule Trollowanie, dz. cyt. P.P. Muszyński, Syndrom Dorosłego Dziecka Neostrady, https://fanbojizycie.wordpress.com/2015/02/15/ syndrom­‑doroslego­‑dziecka­‑neostrady/ (dostęp: styczeń 2016).

21

Syndrom Dorosłego Dziecka Neostrady z lutego 2015 roku dowodził, że niechciane zachowania, które pojawiały się w internecie na początku XXI wieku, wciąż istnieją. Choć ówczesne „dzieci neostrady” dorosły, sposób, w jaki korzystają z sieci, nie zmienił się, i wciąż jest patologiczny. „Szary użytkownik” sieci, o którym pisali autorzy Stop Dzieciom Neostrady!, został w poście zastąpiony kategorią komputerowca – ­osoby pełnej pasji, która zawdzięcza biegłość technologiczną tylko swojej pracy. Przedstawiciele tej grupy „[r]ozumieją też w mniejszym lub większym stopniu jego [internetu] zastosowania, dawane przez nie możliwości oraz całą jego społeczną otoczkę”23. W przeciwieństwie do początków XXI wieku tacy użytkownicy stanowią jednak mniejszość, bowiem reszta podłączonych do sieci to właśnie „dzieci neostrady”, które są biegłe w korzystaniu z portali społecznościowych, ale zupełnie pozbawione jakiejkolwiek pasji. To rozwój tych stron, zdaniem autora, sprawił, „że internet, który do tej pory przyciągał specyficzne grupy, stał się atrakcyjny dla ludzi, którzy żadnego z tych kryteriów nie spełniali. Stało się tak dlatego, że były w nim dostępne plotki, powierzchowne znajomości i darmowe odcinki Klanu, do oglądania których nie potrzeba nawet minimalnych kompetencji technicznych”24. Podobnie jak w początkach procesu upowszechniania się dostępu do sieci autor wydziela w jej strukturze społecznej elitę, która musi się bronić przed napierającą masą osób nieprzystosowanych do bycia online. Zarzut bezmyślności, wysuwany w tekstach na stronie Stop Dzieciom Neostrady!, został zastąpiony obnażeniem powierzchowności i braku zainteresowań.

22

Tamże. TNS, Bezpieczeństwo dzieci…, s. 18. 20 Stop Dzieciom Neostrady!, dz. cyt. 18

19

autoportret 1 [52] 2016  |  36

23 24

Tamże. Tamże.


W przeciwieństwie do tego, co napisano w artykule na Wikipedii, Muszyński twierdzi, że „dzieci neostrady” niczego się od 2007 roku nie nauczyły. Jedynie dorosły, więc nie można już o nich mówić jako o młodzieży. Technologia jest dla nich rodzajem zabawki, a nawet „biżuterii”, więc stała się pustym symbolem statusu. Postawy tego typu autor przeciwstawia młodszym pokoleniom, które jego zdaniem są lepiej przystosowane do korzystania z sieci i dysponują w tej dziedzinie większymi umiejętnościami. Nieświadomie wraca więc do podziału zaproponowanego przez Prensky’ego. Tym razem jednak okazuje się, że figurą negatywną staje się cyfrowy imigrant, który przez brak kompetencji, wiedzy i pasji zaśmieca cyberprzestrzeń. Wbrew raportom na temat młodych w internecie, to właśnie rodzice okazują się przyczyną wszystkich złych zjawisk, które w nim zachodzą. W poście pojawiają się jako negatywny punkt odniesienia, to oni bowiem – wciąż przywiązani do starego podziału na to, co realne i wirtualne – nie rozumieją możliwości, jakie daje internet25. KIM SĄ INTERNAUCI?

Taka stratyfikacja społeczna użytkowników internetu mocno wpływa na ich obraz w mediach. W pierwszej dekadzie XXI wieku gazety i telewizja szybko podchwyciły kategorię „dziecka neostrady”, próbując za jej pomocą opisywać najgorsze zjawiska zachodzące w sieci. Wspominano o nich z jednej strony w związku z trollowaniem i przemocą słowną, z drugiej – poruszając kwestie piractwa i nielegalnego dostępu do produktów kultury26. Dziś środek ciężkości leży gdzie indziej, co jest widoczne już w tekście Muszyńskiego. Gazety i portale 25 26

Tamże. Tamże.

informacyjne nie podchodzą z taką niechęcią do tych osiemdziesięciu procent użytkowników, którzy nie są „komputerowcami” i którymi tak gardzi autor bloga Fanboj i życie. Mamy tu raczej do czynienia z odwróceniem proporcji – media, pisząc o różnych zjawiskach w internecie, starają się przybliżyć większości użytkowników sieci, w jaki sposób korzystają z niej pozostali. W tym celu posługują się kategorią „internauty”. Wbrew pozorom pojęcie „internauta” nie odnosi się do każdego użytkownika cyberprzestrzeni. Początkowo jego zakres znaczeniowy był bardzo uniwersalny, ale z czasem wytworzyło się i spopularyzowało zawężone, specyficzne rozumienie tego terminu. Można go odnaleźć w tekstach przedstawiających historie o aresztowaniach użytkowników internetu, na przykład w opublikowanym w styczniu 2016 roku artykule zatytułowanym Koniec żartów z prezydenta Dudy. Policja przeszukała mieszkanie internauty. Prokuratura wszczęła śledztwo27. Już tytuł wskazuje, jak autorzy rozumieją ten termin. Internauta nie jest po prostu pasywnym odbiorcą treści znajdowanych w sieci, ale kimś, kto aktywnie angażuje się w przygotowywanie śmiesznych filmików oraz satyrycznych – często kontrowersyjnych, także politycznie – obrazków w formie demotywatorów itp. Portale informacyjne bardzo często umieszczają na swoich stronach artykuły akcentujące ten aspekt bycia internautą – wystarczy przytoczyć następujące tytuły: Wyniki wyborów parlamentarnych 27 Ł. Woźnicki, Koniec żartów z prezydenta Dudy. Policja prze‑ szukała mieszkanie internauty. Prokuratura wszczęła śledztwo, 27 stycznia 2016, http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105 402,19542714,koniec­‑zartow­‑z­‑prezydenta­‑dudy­‑policja­ ‑przeszukala­‑mieszkanie.html?utm_source=facebook. com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta_Wyborcza (dostęp: styczeń 2016).

autoportret 1 [52] 2016  |  37

w oczach internautów [MEMY, DEMOTYWATO‑ RY]28, Debata w oczach internautów – memy się posypały. Kto oberwał najbardziej?29, Święta w oczach internautów. Też tak macie?30, PiS jednak NIE DA Rydzykowi 20 milionów. Komentarze internautów31. Wszystkie te materiały są kompilacją żartów graficznych znalezionych na stronach takich, jak wykop.pl, kwejk.pl czy demotywatory.pl, najczęściej opatrzoną krótkim komentarzem. W takim ujęciu internauci to twórcy zabawnych treści, którzy dzielą się z innymi, bardziej pasywnymi odbiorcami. Rozróżnienie sugerowane przez publikacje tego typu opiera się na stopniu zaangażowania w kulturę partycypacji. Internauci mają w takim razie być jej aktywnymi uczestnikami, którzy nie wstydzą się zabrać głosu na temat bieżących spraw. Natomiast projektowanym odbiorcą tego typu treści jest bierny czytelnik. Jest to osoba wykorzystująca internet tak jak tradycyjne media, to znaczy niewchodząca z nim w interakcje. Dziennikarze publikujący tego rodzaju materiały stają się pośrednikami między tymi dwoma typami użytkowników sieci, co jeszcze bardziej pogłębia różnice między nimi.

Wyniki wyborów parlamentarnych w oczach internautów [MEMY, DEMOTYWATORY], 25 października 2015, www. gloswielkopolski.pl/artykul/9028627,wyniki­‑wyborow­ ‑parlamentarnych­‑w­‑oczach­‑internautow­‑memy­ ‑demotywatory,id,t.html (dostęp: styczeń 2016). 29 Debata w oczach internautów – memy się posypały. Kto oberwał najbardziej?, [b.d.], http://deser.gazeta.pl/ deser/56,111858,17869794,debata­‑w­‑oczach­‑internautow­ ‑memy­‑sie­‑posypaly­‑kto­‑oberwal,,1.html (dostęp: styczeń 2016). 30 Święta w oczach internautów. Też tak macie?, 25 grudnia 2015, http://malopolskie.naszemiasto.pl/ artykul/swieta­‑w­‑oczach­‑internautow­‑tez­‑tak­ ‑macie,3608731,artgal,t,id,tm.html (dostęp: styczeń 2016). 31 PiS jednak NIE DA Rydzykowi 20 milionów. Komentarze internautów, 29 stycznia 2016, www.se.pl/wiadomosci/ polityka/pis­‑jednak­‑nie­‑da­‑rydzykowi­‑20­‑milionow­ ‑komentarze­‑internautow_770299.html (dostęp: styczeń 2016). 28


Twórcy takich artykułów widzą w internautach odważnych wyrazicieli vox populi, ale oczekują od nich wyłącznie treści błahych i żartobliwych, na poważniejsze deklaracje polityczne lub światopoglądowe nie ma tu miejsca. Internauci stają się więc błaznami, mającymi pokazywać rzeczywistość społeczną w krzywym zwierciadle. W takim ujęciu zaciera się podział na to, co wirtualne, i to, co realne. Niemniej wciąż widoczne jest myślenie zapoczątkowane przez Prensky’ego. Internauci, podobnie jak grupa określana przez niego digital natives, znaleźli swój własny sposób na przetwarzanie informacji. INTERNAUCI I PODGLĄDACZE

W sposobie kreowania wizerunku internautów następuje interesujące odwrócenie podziału zakorzenionego w środowisku bardziej zaawansowanych użytkowników sieci. Aktywni członkowie forów, w tym forów obrazkowych (imageboard) lub stron typu reddit.com32 i wykop.pl niezbyt ­chętnie patrzą na lurkerów, czyli osoby, które nie biorą udziału w dyskusji lub produkcji treści, niemające odwagi, by wystawić swoje opinie na krytykę innych. Ci, którzy partycypują w produkcji treści, stawiają się w opozycji do pasywnych i biernych i poczuwają się do bycia elitarną mniejszością. „[P]rzyznać no się, kto jest prawdziwym pasjonatem forum i simpsonów, a kto jedynie szarym lurkerem?”– pyta jeden z aktywnych członków forum fanów serialu Simpsonowie33, tym samym zaznaczaReddit (www.reddit.com) to społecznościowa strona internetowa do dzielenia się wszelkiego typu linkami w różnych działach tematycznych, które następnie poddane są głosowaniu i dyskusji użytkowników. 33 Wpis na forum strony Simpsonowie. The Simpsons Portal, www.thesimpsons.pl/lurkerzy­‑na­‑forum­‑vt5375. htm (dostęp: styczeń 2016). 32

jąc swoją wyższość, nie tylko w kontekście kompetencji technologicznych, ale również kwestionując tożsamość fanowską osób, które nie chcą się udzielać. Role odwracają autorzy artykułów, w których mowa o internautach. Projektowany czytelnik tego typu tekstów to lurker idealny – ktoś, kto nie tylko nie chce sam brać udziału w kulturze partycypacji, ale nawet nie chce lub nie potrafi wyszukać zabawnych treści. W opozycji do niego portale informacyjne kreują figurę internauty, który jest nie tylko aktywnym i błaznującym użytkownikiem sieci, ale również kimś, kto zajmuje się działalnością niszową i w związku z tym potrzebuje dziennikarzy do wypromowania swojej twórczości. Takiej wizji nie potwierdzają statystyki wejść i produkowanej treści na portalach typu kwejk.pl czy wykop.pl, trzeba jednak wziąć pod uwagę, że docelowi użytkownicy tych portali są młodsi niż przeciętni czytelnicy portali informacyjnych. Autorzy tych tekstów nieświadomie powtarzają więc stereotypowe myślenie o korzystających z internetu na początku XXI wieku. Cyberprzestrzeń w ich wizji to wciąż nowe i niezbadane miejsce pełne obszarów niedostępnych dla przeciętnego użytkownika. W MROCZNYCH ZAKAMARKACH SIECI

Artykuły typu „x według internautów” mają więc oswajać czytelników z kategorią użytkowników internetu jako nowej, wciąż niedokładnie zdefiniowanej klasy społecznej, która ma coraz większy wpływ na kulturę. W przeciwieństwie do „dzieci neostrady”, którą to kategorię stosowano głównie, by zdyskredytować i ośmieszyć nową klasę korzystających z sieci, „internauci” mają osobom z zewnątrz przybliżyć zachowanie młodzieży wykorzystującej nowe technologie. Nie znajdziemy tu już alarmującego

autoportret 1 [52] 2016  |  38

tonu raportów na temat ochrony dzieci. Okazuje się, że mogą być nawet zabawne. Wciąż jednak można trafić na artykuły o mrocznych i niebezpiecznych obliczach sieci oraz samych internautów. Pokazuje to wspomniany wcześniej artykuł na temat aresztowania internauty obrażającego prezydenta. W dalszej części tekstu okazuje się, że filmy wrzucane przez użytkownika o pseudonimie Zabawny Kuc na YouTube wyśmiewają nie tylko prezydenta Polski, ale również inne osoby publiczne. Dziennikarze zwracają uwagę, że autor „tych żartów” związany jest z subkulturą portalu Karachan – polskiego imageboardu, podobnego do 4chana34, na który można wrzucać treści anonimowo i bez cenzury i który specjalizuje się w trollowaniu35. Określenie „internauci” bardzo często pojawia się w artykułach o tej stronie internetowej. Jednak tym razem ton tych tekstów nie jest żartobliwy, ale raczej alarmujący. Karachan w polskich mediach jest przedstawiany jako uosobienie wszystkich najgłębszych lęków związanych z internetem. Stanowi źródło cyberprzemocy, niczym nieskrępowanego obrazoburstwa oraz treści pornograficznych najgorszego typu. Działający na tej stronie posługują się własnym slangiem, podobnie jak „dzieci neostrady” (ale bardziej świadomie) łamiąc zasady ortografii. Wbrew diagnozom autora bloga Fanboj i życie, pomimo niestosownego zachowania i celowego łamania netykiety, użytkownicy Karachana wyróżniają się dużymi umiejętnościami technicznymi, są swoistym połączeniem

4chan (www.4chan.org) to jeden z najsławniejszych imageboardów, z którego wywodzi się bardzo dużo memów internetowych oraz ruchów hacktywistycznych, choćby Anonymous. 35 Ł. Woźnicki, dz. cyt. 34


stworzonych przez niego kategorii „komputerowca” i „dorosłego dziecka neostrady”. Subkulturę użytkowników Karachana bardzo szczegółowo starała się opisać Julia Chmielecka w reportażu Trolle i zlewy opublikowanym w „Dużym Formacie”36. Ton artykułu oscyluje między fascynacją, a obrzydzeniem i przerażeniem. Autorka podkreśla społeczny potencjał tego typu stron, powołując się na najbardziej znane akcje 4chana. Pisze jednak, że nie jest to miejsce dla każdego, że trzeba się zapoznać z językiem używanym przez postujących (w tekście zamieszczono słowniczek najpopularniejszych wyrażeń) i mieć odpowiednie kompetencje (autorka pisze o filtrach, które należało zainstalować w przeglądarce). Nie wychwala specyficznej kultury tego imageboardu, tak jak próbują to robić autorzy raportu Młodzi i media. Tekst napisany jest na wzór badania etnograficznego w bardzo starym stylu – Chmielecka stara się zachować jak największy dystans i kolonialne spojrzenie, patrząc na Karachana jako na zjawisko zupełnie obce, wielokrotnie akcentując poczucie inności, znajdowania się w innej przestrzeni. Internauci wchodzący w to środowisko to osoby, których motywacje trudno zrozumieć. Autorce udaje się sprowokować ich do wynurzeń, z których wyłania się obraz osób sfrustrowanych życiem, pochodzących z rozbitych domów i przenoszących patologie ze świata realnego do cyberprzestrzeni37. Świat użytkowników Karachana, który wyłania się z reportażu Trolle i zlewy, jest fascynujący, ale i niebezpieczny. Autorka pokazuje, że proces medialnego oswajania internautów jest powierzchowny. Pod przykrywką błaznowania kryje się przestrzeń trudna do opisania i zrozumienia. J. Chmielecka, Trolle i zlewy, „Duży Format” nr 161 [dodatek do:] „Gazety Wyborczej”, 12 lipca 2012, s. 8, http:// wyborcza.pl/1,76842,12116040,Trolle_i_zlewy.html (dostęp: styczeń 2016). 37 Tamże. 36

Internauci okazują się osobami, które mogą robić innym krzywdę, kierując się własnym wypaczonym poczuciem humoru. Gdy w polskich mediach mowa o udzielających się na Karachanie, jak najbardziej sprawdzają się diagnozy ­Prensky’ego. Digital natives pod postacią internautów stają się już nie tylko innym pokoleniem, ale zupełnie obcym plemieniem, działającym poza wszelką kontrolą i wymykającym się dyskursywnemu ujęciu. JAK MÓWIĆ O INTERNECIE?

Przytoczone wizerunki użytkowników internetu pokazują, jak trudno opisać internet w ogóle. Kilkadziesiąt lat po powstaniu tej technologii stworzenie spójnego i nietendencyjnego obrazu cyberprzestrzeni i działających w niej osób wciąż nastręcza wielu problemów. Stereotypowe myślenie o pokoleniowej walce stworzone przez Prensky’ego w 2001 roku nadal organizuje popularne wyobrażenie o internecie i osobach, które niemal od urodzenia miały do niego dostęp. Internauci stali się nową klasą społeczną, a jej medialny wizerunek koncentruje się na aspekcie negatywnym. Ten obraz przenosi się na całokształt nowych technologii – postrzeganych jako sfera pełna niebezpieczeństw i ryzyka. Dotyczy to nie tylko obrazu medialnego, ale również prób socjologicznego i kulturowego ujęcia zjawisk obserwowanych w sieci. Zarysowany w Digital Natives. Digital Immi‑ grants… konflikt między starszymi a młodszymi internautami wciąż daje o sobie znać w mediach. Rzadziej eksponuje się aspekt wieku, a płaszczyzną starcia stają się kompetencje i biegłość w stosowaniu nowych technologii oraz sposobach ich wykorzystywania. Podkreślanie inności internautów jest wciąż bardzo nośnym medialnie tematem, co wzmacnia obustronne poczucie izolacji i sprawia, że postrzega się ich jako klasę funkcjonującą

autoportret 1 [52] 2016  |  39

poza normalną strukturą społeczną. Na tym poziomie widać, jak trudno w opisie sieci uwolnić się od myślenia binarnego i rozdzielania na to, co wirtualne, i to, co realne. Stojąca w centrum wszystkich figur opisujących użytkowników internetu inność ma swoje źródło w myśleniu o cyberprzestrzeni jako o miejscu, w którym zanegowano wszelkie (nawet własne – w postaci netykiety) zasady konstruowania się społeczeństwa i kultury. Wychodząc z takiego założenia, będziemy widzieć internet jako chaotyczną, niezbadaną i niedającą się zdefiniować przestrzeń, której inność daje się ująć tylko w konstruowaniu stereotypowych opozycji. To samo tyczy się zewnętrznego konstruowania tożsamości korzystających z sieci.


Luciana Parisi

zaha hadid architects

ARCHITEKTURA ALGORYTMICZNA


W

dziedzinie architektury algorytmicznej, między innymi w pracach architekta cyfrowego Grega ­Lynna, projektowanie komputacyjne czerpie inspirację z pól wektorowych, których używa się na przykład do modelowania prędkości i kierunku przemieszczania się płynu w przestrzeni oraz miary i kierunku oddziaływania siły, takiej jak grawitacja czy pole magnetyczne. Forma architektoniczna jest tutaj wynikiem obliczeniowego przetwarzania zmiennych o charakterze biofizycznym (np. rozkładu wagi, nacisków grawitacyjnych, obiegu powietrza, natężenia ruchu ulicznego, częstotliwości ruchu). Ukształtowana przez cybernetykę drugiego rzędu ewoluujących układów sprzężenia zwrotnego, architektura algorytmiczna zaczęła stosować w latach 90. ubiegłego stulecia dynamikę biofizyczną do zmiany danych wejściowych używanych w oprogramowaniu, na przykład poprzez zastosowanie danych biofizycznych jako nowego parametru, który może zostać dodany do sekwencji algorytmów. Przekraczając rozziew pomiędzy matematycznymi modelami i biofizycznymi przypadkami, architektura algorytmiczna weszła w topologiczne pole czasoprzestrzennej łączliwości, uwzględniając ciągłą zmianę formy bez konieczności wprowadzania cięć czy zerwań. Z tego punktu widzenia biofizyczna nieprzewidywalność stała się ważniejsza od matematycznych aksjomatów, a rzeczywistość abstrakcji wślizgnęła się za konkretność materii. Również w ramach cyfrowego projektowania przestrzeni nastąpiło odejście od euklidesowej macierzy rozciągłości i została uwzględniona czasowa ewolucja stałych punktów, dzięki czemu uzyskano topologiczną powierzchnię ciągłej zmiany obejmującą wszystkie punkty.

Centrum Hejdara Alijewa w Baku, 2007–2012, proj. Zaha Hadid Architects

Figura kropli (blob) czy też topologiczne powierzchnie ciągłości dominują obecnie w ramach architektury cyfrowej. W szczególności zaś to parametryzm – jak zauważa Patrick Schumacher – stanowi obecnie nowy globalny styl architektury i designu1. Użyty na przykład do urbanistyki w wielkiej skali, parametryzm staje się narzędziem przekształcania zróżnicowanej odległości pomiędzy punktami w integralną powierzchnię ciągłych wariacji. Z takiej perspektywy parametryzm zakłada włączenie przygodnych obiektów (np. czynników atmosferycznych, geologicznych, biologicznych czy fizycznych), które stają się zmiennymi parametrami, a ich zmienność w czasie przyczynia się do przekształcenia architektonicznej całości. Oznacza to, że zmienne na przykład nie są wyłącznie dodawane do programu (jak gdyby z zewnątrz), ale raczej współtworzą programistyczne środowisko parametrycznych relacji. Programowanie parametryczne nie polega zatem wyłącznie na obliczeniowym ujmowaniu istniejących elementów, ale obejmuje także relacje sprzężenia zwrotnego pomiędzy skończonymi parametrami, które mogą stanowić źródło nieskończonych wariacji architektonicznej formy.

korespondencji pomiędzy wnętrzem i zewnętrzem definiują obecnie choreograficzny układ danych. Nie jest to nowy argument i do pewnego stopnia jest on również niezależny od zagadnień, którymi chciałabym się tutaj zająć. Nie interesuje mnie zbytnio krytyka parametryzmu czy też jego nadmiernego formalizmu uzasadniana jego niezdolnością do uwzględniania problemów infrastruktury oraz politycznych uwarunkowań zamieszkanej przestrzeni. Zamiast dowodzić, że parametryzm stanowi obietnicę formalnie otwartej i elastycznej przestrzeni, która nie odpowiada fizycznie zrealizowanej architekturze (jak w wypadku budynku Evelyn Grace Academy zaprojektowanej przez pracownię architektoniczną Zahy Hadid), i zamiast twierdzić, że parametryzm jest bezpośrednim wcieleniem ducha neoliberalnego rynku, chciałabym zasugerować twierdzenie, że jest on niewystarczająco abstrakcyjny, aby mógł wykorzystać możliwości stwarzane przez radykalny algorytmiczny formalizm, który wystawia algorytmiczną władzę na oddziaływanie jej wewnętrznych sprzeczności, a co, jak pokażę dalej, zakłada rozumienie algorytmów jako faktycznych obiektów.

Z tego punktu widzenia parametryzm jest – jak ujmuje to Owen Hatherley – przejawem „kulturowej logiki późnego neoliberalizmu”2, a właściwe dla niego topologiczne operacje nieustannej transformacji, strukturalnych sprzężeń i wzajemnej

Oznacza to, że krytyczne podejście do parametryzmu nie polega – i nie może polegać – na odrzuceniu obliczeniowej produkcji uwarunkowań czasoprzestrzennych na podstawie twierdzenia, że jest to zawsze formą ekspresji totalizującej neoliberalnej władzy. Podczas gdy nie jest moim zamiarem zaprzeczanie temu, że parametryzm jest formą topologicznej estetyki władzy, chcę również sproblematyzować proste odrzucenie sprawczego charakteru programowania komputerowego i faktyczną rzeczywistość algorytmicznych obiektów, które prawdopodobnie stoją za polityczną krytyką

P. Schumacher, Parametricism: A New Global Style for Architecture and Urban Design, [w:] „Architectural Design” 2009, vol. 79, no. 4 (numer specjalny: Digital Cities), s. 14–24. 2 O. Hatherley, Zaha Hadid Architects and the Neoliberal Avant­‑Garde, „Mute. Culture and politics after the net”, 26.10.2010, http://www.metamute.org/editorial/articles/zaha­‑hadid­‑architects­‑and­‑neoliberal­‑avant­‑garde (dostęp: 23 lutego 2016). 1

autoportret 1 [52] 2016  |  41


Centrum Hejdara Alijewa w Baku, 2007–2012, proj. Zaha Hadid Architects

do programowania nie zmienia całkowicie formalnej natury architektury algorytmicznej. Umożliwia formalizmowi natomiast udawanie, że opisuje to, w jaki sposób matematyka może wchłonąć fizykę poprzez tworzenie totalitarnego systemu relacji, według których kilka matematycznych reguł stanowi podstawę ewolucji złożonych struktur opartej na ciągłym sprzężeniu ze środowiskiem.

Z tej perspektywy topologiczna architektura relacji wyrażana przez parametryzm jest dokładnie tym, co należy zakwestionować, żeby ujawnić zmianę, którą algorytmiczne obiekty wniosły do cyfrowego formalizmu. Bliższa analiza tej transformacji może pomóc nam w wyjaśnieniu tego, jak to jest możliwe, że strukturalne zmiany w programowaniu nie są nieistotne, a wręcz przeciwnie – stanowią ontologiczne ekspresje obliczeniowej kultury i władzy. Analiza ta może przyczynić się również do wskazania sprzeczności, asymetrii, nie zaś równowagi, pomiędzy architekturą algorytmiczną jako totalizującym systemem władzy i jako szeregiem fraktalnych lub niespójnych wydarzeń.

Oznacza to, że topologiczne właściwości parametryzmu w gruncie rzeczy nie tyle kwestionują formalizm, co jawią się jako jego reifikacja, przynajmniej tak dalece, jak obliczeniowe ujęcie biofizycznych zmiennych służy wyłącznie umacnianiu formalizmu za pomocą biofizycznego środowiska poprzez konstruowanie go jako otwartego na zmiany. Zamiast kwestionować obliczeniowy formalizm poprzez twierdzenie, że komputacja nie może wyjaśniać całości ciągłych relacji, konieczne jest śledzenie wewnętrznych ograniczeń obliczeń i poszukiwanie ich wewnętrznych niespójności.

Można twierdzić, że bezpośredni poziom transformacji, której dokonuje parametryzm na cyfrowym formalizmie, stanowi próbę wchłonięcia sprzeczności do przedsięwzięcia/modelu poprzez włączenie rzeczywistych danych czasowych do oprogramowania. Skłonna jednak jestem twierdzić, że wprowadzenie elementu czasowego

Interaktywna i zwrotna praca obliczeniowa nie polega na ujawnianiu, ale zasłanianiu tego, czym są i jak działają algorytmiczne obiekty, które mają pozostać bierne w ramach nieustannie zmieniającej się władzy ciągłego sprzężenia zwrotnego. Musimy zatem zwrócić się w stronę teorii informacji, aby odnieść się do dosyć złożonego i subtelnego pojęcia algorytmów, które – nie są tym, co ciągła powierzchnia połączonych danych – ale stanowią sekwencyjne czasoprzestrzenne struktury danych, które są uwarunkowane przez nieskończone ilości informacji. Jestem przekonana, że te struktury danych mają faktycznie

charakter czasoprzestrzenny i są właśnie przedmiotami architektury algorytmicznej. Oznacza to, że obiekt algorytmiczny jest czymś więcej aniżeli forma czasowa czy wynik interaktywnych wprowadzeń, i że określa czasoprzestrzenne struktury jako narastającą ilość zautomatyzowanych danych w naszej obliczeniowej kulturze. Wbrew poglądowi, że obliczenie jest redukcyjną postacią racjonalizmu, chciałabym zasugerować, że wprowadzenie tego, co niepoliczalne, do aksjomatyki może pomóc nam w przemyśleniu na nowo komputacji w kategoriach – jak określiłby to Alfred North Whitehead – rozumu spekulatywnego3. Obliczenie jako instancja rozumu spekulatywnego nie koresponduje z topologicznym porządkiem potencjalnych połączeń pomiędzy punktami. Wręcz przeciwnie – koncepcja rozumu spekulatywnego zaproponowana przez Whiteheada wyjaśnia, że funkcjonowanie rozumu polega na dodawaniu nowych danych do ciągłego łańcucha przyczyn i skutków, na przykład na ciągłym przetwarzaniu danych.

zaha hadid architects

parametryzmu czy też tego, co określa się mianem architektury deleuzjańskiej. Chodzi mianowicie o to, że obiekty algorytmiczne są z konieczności wpisane w społeczność, którą strukturyzują w niewidzialny sposób. Niezauważalne wtargnięcie oprogramowania do codziennej kultury wymaga jednak uważnego przyjrzenia się niuansom cyfrowych narzędzi oraz aksjomatycznej myśli, która nie wprost infekuje tę kulturę.

Również spekulatywne ujęcie komputacji sugeruje, że nie jest ona równoważna samej kompresji danych czy strukturze danych określonej w kategoriach zbiorów i podzbiorów. Wręcz przeciwnie – problemowe rozumienie obliczeń zakłada, że każdy zbiór i podzbiór instrukcji jest uwarunkowany przez to, czego nie da się policzyć, przez niepoliczalne prawdopodobieństwa, które ujawniają dziury, luki wewnątrz, nie zaś na zewnątrz, formalnego porządku sekwencji. Oznacza to, że idea spekulatywnej komputacji nie jest związana z kwantyfikacją prawdopodobieństw A.N. Whitehead, The Function of Reason, Boston: Beacon Press, 1929.

3


To właśnie dlatego komputacji spekulatywnej nie należy mylić ze zdolnością architektury algorytmicznej do tworzenia czasowych form, które powołują do istnienia czasoprzestrzenne struktury i infrastruktury. Nie oznacza to również, że kierująca wszystkim relacyjna baza danych może zawsze wchłonąć do swojej struktury wszystkie przetwarzane przez siebie dane. Jest wręcz przeciwnie – wypracowana tutaj idea komputacji spekulatywnej jest używana do tego, aby zasugerować, że losowe dane – które na gruncie teorii informacji oznaczają nie coś arbitralnego, ale coś, co nie daje się skompresować do mniejszego programu – są zaraźliwymi architekturami teraźniejszości. Architektury te, dalekie od wycofania się z teraźniejszości (a przez to pozostające czasowymi formami, które pojawiają się i znikają), są raczej faktycznymi przedmiotami, które nawet jeśli

przestają znikać w danym miejscu, pozostają obiektywnymi danymi, które mogą być odziedziczone, ocenione i wyselekcjonowane przez kolejne algorytmy. Można zatem powiedzieć, że architektura algorytmiczna ujawnia immanentną rzeczywistość pozbawionych wzorów danych odsłaniających niespójną jedność algorytmicznych obiektów, a przez to determinując fraktalne, a nie topologiczne ułożenie elementów czasoprzestrzennych w naszej komputacyjnej kulturze. Najważniejszy w tym miejscu jest fakt, że owa rzeczywistość nie może zostać ujęta przez totalizującą i niezmienną funkcję topologicznego modelu. Z tej perspektywy architektura algorytmiczna nie ujawnia po prostu działania miękkiej kontroli i neoliberalnej estetyki topologicznej relacyjności; chciałabym raczej zasugerować, że estetyka ta jest otwarta przez samą rzeczywistość algorytmicznych wydarzeń czy też zautomatyzowaną selekcję i produkcję niepoddających się komputacji danych: losową informację.

większa od swoich części, ale jest definiowana przez części, które są nieredukowalnymi niespójnościami oderwanymi od całości, która może być z nich zbudowana. Architektura ta działa nie przeciwko, ale wespół z chaotycznymi cząstkami informacji, i nie jest ujęta ani w ramach skończonej listy aksjomatów, ani też w ramach otwartych interakcji. Architektura algorytmiczna może stanowić dla nas możliwość przedyskutowania natury obiektów algorytmicznych ponad matematycznymi i fizycznymi modelami. Może się przyczynić do wyjawienia spekulatywnego rozumu algorytmów, który może obalić to, co rozumiemy jako cyfrową władzę czasoprzestrzeni. TŁUMACZENIE Z ANGIELSKIEGO: MICHAŁ CHOPTIANY

Tekst pochodzi z książki Depletion Design: A Glossary of Network Ecologies, zredagowanej przez Carolin Wiedemann i Soenke Zehle, wydanej w 2012 roku przez Institute of Network Cultures. Dziękujemy Autorce i Redaktorom za zgodę na publikację polskiego tłumaczenia.

Architektura algorytmiczna nie koresponduje z topologiczną całością, która jest

fot. hufton + crow

służącą przewidywaniu przyszłości, ale z konkretnym systemem algorytmicznych obiektów zdefiniowanych przez przypadkowość i niedające się skompresować ilości danych oddzielających się od relacyjnego porządku topologicznej ciągłości.


Owen Hatherley

WSPÓŁCZESNY PROCES ŻYCIOWY O WYSOKIEJ WYDAJNOŚCI Etyka Zaha Hadid Architects


Gmach opery w Kantonie, 2003–2010, proj. Zaha Hadid Architects

wikimedia commons cc a 3.0 unported

C

hoć to dość niezwykłe w wypadku architekta, Zaha Hadid osiągnęła ogromną osobistą sławę, ugruntowaną w ostatnich latach przez jej liczne sukcesy, zwłaszcza odznaczenie złotym medalem Royal Institute of British Architects. To najbardziej prestiżowa nagroda, jaką architekt może otrzymać w Wielkiej Brytanii – kraju, w którym urodzona w Bagdadzie Zaha Hadid mieszka od lat 70. Zważywszy na to, że w Londynie, gdzie mieści się jej biuro, przez dwadzieścia lat nie powstał żaden budynek jej projektu (aż dwie dekady minęły od zdobycia przez Hadid rozgłosu w połowie lat 80. do jej pierwszych londyńskich realizacji pod koniec pierwszej dekady XXI wieku), nagrodę RIBA można postrzegać jako swego rodzaju rehabilitację. Jednocześnie generuje ona wielkie zainteresowanie samą Hadid jako osobowością. Bardzo wiele uwagi poświęca się wymiarowi etycznemu (a raczej jego brakowi) działalności jej firmy, zwłaszcza w państwach naftowych o wątpliwej reputacji w zakresie przestrzegania praw człowieka. Najwięcej mówi się o śmiertelności wśród przymusowych robotników budowlanych w Katarze, gdzie ma powstać – zaprojektowany przez Hadid – stadion na mistrzostwa świata. Szacuje się, że 1200 osób zginęło na placach budowy mundialowych obiektów, chociaż żaden z przypadków nie został powiązany bezpośrednio z konstrukcją stadionu. Hadid niedawno przerwała wywiad w BBC Radio po tym, jak zadano jej pytanie na ten temat1; złożyła też pozew przeciwko zasłużonemu krytykowi architektury Martinowi Fillerowi, który sugerował, A. Singh, Zaha Hadid puts phone down on Radio 4 interview, „Telegraph”, 24 września 2015, http://www.telegraph. co.uk/news/bbc/11887796/Zaha­‑Hadid­‑puts­‑phone­ ‑down­‑on­‑Radio­‑4­‑interview.html (dostęp: 16 marca 2016).

że projektantka ponosi etyczną odpowiedzialność za te śmierci. Jakby w odpowiedzi na to, elokwentny partner i główny teoretyk w biurze Zaha Hadid Architects, Patrik Schumacher, wytoczył działa krytyki przeciwko idei, że architektura w ogóle może być „etyczna”. „To nie nasza sprawa” – tak można streścić jego hiperteoretyczne, prawicowo­ ‑liberalne elaboraty skierowane przeciwko „próbującym na siłę wywołać poczucie winy” oponentom i „świętoszkowatości” otwarcie etycznych architektów, takich jak Alejandro Aravena. Kilka miesięcy temu – kiedy chilijski architekt, znany ze swoich projektów budownictwa socjalnego, otrzymał Nagrodę Pritzkera – Schumacher, który wyraża swoje poglądy z zapałem godnym apostaty (a niegdyś wyznawcy) marksizmu, grzmiał, że nagroda dla Araveny jest dowodem na „całkowite podporządkowanie architektury dyktatowi politycznej poprawności”. I dalej: „nie sprzeciwiałbym się tegorocznemu wyróżnieniu tak bardzo, gdyby nie to, że to bezpieczne i kojące uprawomocnienie humanitarnej troski nie było częścią szerszego trendu we współczesnej architekturze, który moim zdaniem jest niefortunnym nieporozumieniem, wyrazem nieczystego sumienia, braku pewności, witalności i odwagi tej dyscypliny wobec własnego, niepowtarzalnego wkładu, jaki wnosi ona w rzeczywistość”2. Co ciekawe – choć dziś prawie wszędzie na świecie buduje się mniej mieszkań socjalnych i budynków użyteczności publicznej niż kiedykolwiek dotąd – Schumacher wydaje się postrzegać architekturę jako dziedzinę

1

P. Keskeys, Patrik vs Pritzker: Schumacher Reignites the Debate Over Political Correctness in Architecture, „Architzer”, 15 stycznia 2016, http://architizer.com/blog/patrik­‑vs­ ‑pritzker/ (dostęp: 16 marca 2016).

2

autoportret 1 [52] 2016  |  45

nadmiernie obciążoną sumieniem społecznym. Właściwie rozbieżność jest jeszcze bardziej fundamentalna: Schumacher nie do końca nawet uważa Aravenę za architekta – w przekonaniu partnera w biurze Zahy Hadid, architekci są dawcami formy, nie realizatorami programu społecznego i jedynie w dziedzinie formy wnoszą swoje „innowacje”. Zastanówmy się, na czym polegają w takim razie etyka i polityka Zaha Hadid Architects – i na ile mają one znaczenie. ETYKA GUSTU

Przede wszystkim należy zauważyć, że większość krytyki skierowanej do Hadid to nieprzyjemne wycieczki osobiste, argumenty ad hominem. Niemal zawsze komentowane są jej płeć i rasa – inaczej niż w przypadku długiej listy architektów, pracujących równie często dla równie wątpliwych klientów, na przykład Rem Koolhaas i OMA, Herzog & de Meuron, Peter Eisenman, Jean Nouvel i wielu, wielu innych, nieprzejmujących się tym, że wznoszą monumentalne budowle w krajach rządzonych przez represyjnych dyktatorów. Hadid jest „wyróżniana” nie bez powodu. Niedawno poruszenie wywołała przyznana jej w Wielkiej Brytanii nagroda Design Museum za projekt roku 2014 – Centrum Hejdara Alijewa w Baku, stolicy Azerbejdżanu. Gdy się bliżej przyjrzeć całemu zamieszaniu, można dostrzec więcej obłudy niż na pierwszy rzut oka. Pewnie nie byłoby takiej reakcji, gdyby zamiast Centrum Hejdara Alijewa zwyciężyło inne nominowane duże muzeum – o podobnie niesprecyzowanym programie, także zrealizowane w kraju „rozwijającym się” i słynącym z nieprzestrzegania praw pracowniczych: a mianowicie Museo Jumex w Mexico City, autorstwa Davida Chipperfielda. Czy w takim wypadku pojawiłyby się


źródło: wikimedia, domena publiczna

artykuły o tym, jak to Chipperfield uosabia brak moralności współczesnej architektury? Czy zwracano by się do organizacji Human Rights Watch o opinię? Możemy tylko zgadywać – ale faktem jest, że Chipperfield po prostu nie pasował do profilu nagrody, jego budynek też. Museo Jumex zostało zbudowane na potrzeby prywatnej kolekcji należącej do firmy przetwórstwa owocowego Jumex, nie zaś na cześć nieżyjącego postsowieckiego dyktatora Azerbejdżanu – chociaż w założenie bardzo zaradnie wpleciono muzeum mieszczące kolekcję sztuki najbogatszego człowieka na świecie, Carlosa Slima, który częściowo finansuje cały projekt. Podobnie jak większość budynków Chipperfielda, projekt robi wrażenie eleganckiego, kunsztownego, uporządkowanego i nieco surowego – to architektura o dobrych manierach, respektująca kontekst miasta. Choć był to kaprys milionera, to jednak nie podpada on pod typ „oligarchitektury”, jaki rozwinął się mniej więcej w ciągu ostatniej dekady. Brak tu wymyślnej nieortogonalnej geometrii, nie widać wpływu nowych technik modelowania cyfrowego, budynek nie stara się zwracać na siebie nadmiernej uwagi. Pojawia się więc pytanie: kiedy ludzie protestują przeciwko Hadid i jej najnowszemu projektowi w kraju naftowym nieprzestrzegającym praw człowieka, to przeciwko czemu właściwie protestują?

W odniesieniu do samego projektu Hadid, odpowiedź jest dość prosta, a uzasadnienie klarowne. Po pierwsze, jak napisał Oliver Wainwright w artykule na ten temat, opublikowanym w dzienniku „Guardian”: „wyburzono około 250 domów, żeby zrobić miejsce pod inwestycję, ich mieszkańcy nie otrzymali godziwej rekompensaty, a niektórzy z nich zostali przymusowo eksmitowani”3. Po drugie, znając zwyczaje Azerbejdżanu w tym względzie, można zakładać, że do budowy użyto robotników przymusowych. Po trzecie, projekt uwiecznia postać brutalnego, pozbawionego skrupułów polityka, który wykorzystał zapaść gospodarczą i wojnę, aby przeprowadzić transformację jednej z najlepiej rozwiniętych republik ZSRR w dynastyczne państwo naftowe pełne gigantycznych nierówności. I po czwarte, powstaje silny dysonans pomiędzy tą paskudną proweniencją a widoczną niechęcią Hadid do przyjęcia odpowiedzialności za działania wykonawców projektów jej firmy – znana jest z tego, że odżegnuje się od tematu przymusowych pracowników budujących stadion ZHA w Katarze, twierdząc: „Nie mam w ogóle do czynienia z robotnikami budowlanymi […]. Nie należy do moich obowiązków, jako architekta, żeby się tym zajmować”4. O. Wainwright, Wave of Protest Over Zaha Hadid’s Baku Prizewinner, „Guardian”, 30 czerwca 2014, http://www. theguardian.com/artanddesign/2014/jun/30/zaha­ ‑hadid­‑architecture (dostęp: 16 marca 2016). 4 J. Riach, Zaha Hadid defends Qatar World Cup role following migrant deaths, „Guardian”, 25 lutego 2014, http://www. theguardian.com/world/2014/feb/25/zaha­‑hadid­ ‑qatar­‑world­‑cup­‑migrant­‑worker­‑deaths (dostęp: 16 marca 2016). 3

A jednak, jeśli zapomnimy na chwilę o tych zastrzeżeniach, to sytuacja wygląda całkiem zwyczajnie i znajomo. Oczywiście Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych nie można porównać do Azerbejdżanu, Kataru, innych państw Bliskiego Wschodu czy Azji Południowo­‑Wschodniej, będących na celowniku arbitrów etyki architektonicznej. Polityka wewnętrzna w Wielkiej Brytanii i USA jest dużo mniej represyjna i brutalna, dlatego łatwo pominąć fakt, że polityka międzynarodowa tych krajów już tak łagodna nie jest. Ale jeśli się dobrze przyjrzeć, również w polityce wewnętrznej znajdziemy pewne podobieństwa. Nominacja do Stirling Prize dla „rewitalizacji” brutalistycznego osiedla Park Hill w Sheffield nie wywołała specjalnych kontrowersji, pomimo że projekt doprowadził do likwidacji około tysiąca mieszkań komunalnych w mieście, w którym lista oczekujących na takie mieszkanie jest najdłuższa w kraju. Nie wzywano żadnego architekta, żeby publicznie wyraził pokutę za wyburzenie londyńskiego Heygate Estate i zaprojektowanie w jego miejsce nowego założenia, chociaż miejscowi aktywiści piętnowali machinacje, które w połączeniu z brakiem kompetencji doprowadziły do bezpowrotnego wykwaterowania 3000 osób z centrum Londynu. Niewielu przedstawicieli zawodu architekta miało cokolwiek do powiedzenia, kiedy okazało się, że praktycznie wszystkie firmy budowlane w Wielkiej Brytanii – między innymi Kier, MacAlpine, Skanska, Laing O’Rourke, Balfour Beatty, Carillion – od dziesięcioleci uczestniczyły w utrzymywaniu uaktualnianej na bieżąco czarnej listy pracowników budowlanych należących do związków zawodowych. Przypomnijmy sobie konkurs na nową ambasadę USA, w którego wytycznych znalazł się postulat zaprojektowania wielu zabezpieczeń, włączając w nie fosę. Albo liczne szkoły i akademie biznesu sponsorowane czy nazywane imieniem bardzo nieciekawych postaci. Długo można by wymieniać.

Centrum Hejdara Alijewa w Baku, 2007–2012, proj. Zaha Hadid Architects


Centrum sportów wodnych (Aquatics Centre) w Londynie,

To, że „nie jesteśmy aż tak źli” jak autorytarne, postsowieckie państwo naftowe, nie stanowi wielkiego powodu do dumy – a nic lepszego nie da się powiedzieć o krajach, w których praktykują wszyscy znani architekci, nie narażając się na oskarżenia o nieetyczność. W tym kontekście debata na temat budynków Hadid wpisuje się w dość popularny argument dotyczący złego gustu parweniuszy i specyficznego gatunku – „domu dyktatora” – czyż nie podśmiewamy się wszyscy z brzydoty dywanów Saddama? (Przyjmujemy, rzecz jasna, że wnętrza domów Merkel, Camerona bądź Obamy zostały zaprojektowane przez Hansa Kollhoffa, Caruso St Johna i Petera Zumthora). Władca­‑parweniusz „importuje” sobie znanych architektów i ich budynki – ponieważ prawdopodobnie sam nie dysponuje żadnymi tej klasy – do tych swoich dziwnych miast, o których ledwo słyszeliśmy (tymczasem Baku, jak zauważyła sama Hadid, to miasto bogate w architekturę islamską, secesyjną, konstruktywistyczną i socrealistyczną). Próżni władcy Abu Zabi kupują sobie oddział Luwru i zatrudniają Jeana Nouvela, żeby im go zaprojektował. Widmo orientalizmu zawsze krąży gdzieś w pobliżu, a „egzotyczna” postać Zahy Hadid naturalnie się mu poddaje – znakomita większość wywiadów przeprowadzonych z nią przez dziennikarzy prasy głównego nurtu zawiera aluzje do jej akcentu, ubrania czy wystroju mieszkania. Skupiając się na tych zewnętrznych, malowniczych aspektach tworzenia dzisiejszej architektury władzy, łatwo zapominamy o własnej uprzywilejowanej pozycji. ETYCZNOŚĆ STYLU

Jeżeli zgodzimy się, że ewidentnie niesprawiedliwe jest czepianie się akurat Hadid – bo robi ona dokładnie to samo co każdy inny architekt, dopóki mu to uchodzi – pozostaje pytanie, czy jest coś szczególnego, odrębnego

w polityce działania Zaha Hadid Architects? Sama Hadid zawsze starała się wypowiadać jak najmniej w kwestiach polityki czy teorii. Zważywszy na jej entuzjastyczny odbiór projektów z lat 60. XX wieku po obu stronach żelaznej kurtyny i wyrażane przez nią pragnienie tworzenia budynków użyteczności publicznej, można zakładać, że jej sympatie polityczne, jeśli jakieś w ogóle posiada, są raczej lewicowe. Jednak w ciągu ostatnich kilku lat, współpracownik Hadid, Patrik Schumacher, skwapliwie wypełnia tę próżnię i przyjmuje rolę jakby brzuchomówcy, nadbudowując każdy gmach muzeum czy opery swoimi naszpikowanymi teorią tekstami. Schumacher jest dużo bardziej ambitny niż przeciętny architekt, którego zaangażowanie w „teorię” zwykle ogranicza się do wyrwanych z kontekstu fragmentów Gilles’a Deleuze’a. Partnerowi Zahy Hadid obca jest postmodernistyczna obawa przed wielkimi gestami, kategoryzacją i periodyzacją czy historyzmem Hegla. Przede wszystkim jednak nie ma żadnego problemu z odpowiedzią na pytanie, czy awangarda jest wciąż możliwa w architekturze XXI wieku. W serii artykułów i książce opublikowanych w ciągu ostatnich dwóch lat agituje na rzecz nowej awangardy, którą nazywa parametryzmem – terminem zapożyczonym z dziedziny oprogramowania komputerowego, z którego korzysta dziś podczas projektowania większość dużych biur architektonicznych. Architekci, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, są bardzo niekonsekwentni w teoretyzowaniu na temat swoich działań. Większość z nich wybiera jedno z wielu konkurujących z sobą podejść pragmatycznych – utylitaryzm architektury high­‑tech, surowe „społecznictwo” wernakularyzmu; a najczęściej w ogóle odczuwają mniej lub bardziej uświadomioną niechęć do refleksji

autoportret 1 [52] 2016  |  47

nad własną działalnością. Mniejszość, wykształcona w co bardziej elitarnych szkołach architektury, przesiąka teoriami kontynentalnymi – w dużym uproszczeniu: jeśli lubisz naturalne materiały i „przyrodę”, stajesz się wyznawcą Heideggera, jeśli preferujesz agresywną nowoczesność – to Deleuze’a. Schumacher zbliża się do tego drugiego trendu, lecz wyróżnia go niczym niezmącona pewność siebie i przywiązanie do własnych opinii. W opublikowanym w 2008 roku artykule Parametricism as Style – a Parametric Manifesto5, Schumacher definiuje ów nowy byt za pomocą znajomych terminów, zapożyczonych z Kapitalizmu i schizofrenii6. Na liście „rzeczy zabronionych” – inaczej mówiąc, w jego „heurystyce negatywnej” – znajdziemy miszmasz idei od dwudziestowiecznego modernizmu do tradycjonalizmu schyłku XX wieku: „należy unikać znanych typologii, należy unikać platońskich/hermetycznych form, należy unikać jednoznacznie wytyczonych stref/obszarów, należy unikać powtórzeń, należy unikać linii prostych, należy unikać kątów prostych, należy unikać Zob. http://www.patrikschumacher.com/Texts/Parametricism%20as%20Style.htm (dostęp: 16 marca 2016). 6 G. Deleuze, F. Guattari, Tysiąc plateau. Kapitalizm i schizo‑ frenia, red. J. Bednarek, przeł. S. Królak, P. Laskowski, M. Janik, Warszawa: Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana, 2015. 5

fot. mattbuck/wikimedia commons cc a-sa 2.0 generic

2005-2011, proj. Zaha Hadid Architects


Pierwsze reakcje prasy architektonicznej ograniczyły się głównie do rozbawienia, lecz wkrótce Schumacher rzucił jej czytelnikom wyzwanie, publikując niezwykły artykuł w „Architects Journal” – bez wątpienia najbardziej agresywny, teoretyczny i niestrawny tekst, jaki kiedykolwiek opublikowano w tym czasopiśmie branżowym. Artykuł zatytułowany Let the Style Wars Begin7 także kondensował i intensyfikował wcześniejsze bardziej rozmyte retoryczne interwencje Schumachera na użytek powszechnej konsumpcji, choć nie dawał czytelnikom żadnej taryfy ulgowej. Rozpoczyna się w tonie podniosłej przemowy: „w moim Manifeście Parametryzmu w 2008 roku po raz pierwszy zakomunikowałem nowy, przemożny styl, który dojrzewał w awangardzie architektury na przestrzeni ostatniej dekady. Jak dotychczas, wiedza o tymże nowym stylu nie wykroczyła poza kręgi architektoniczne”, ale – jak dodaje pewnym

7 P. Schumacher, Let the Style Wars Begin, „Architects Journal”, 6 maja 2010, http://www.architectsjournal.co.uk/ patrik­‑schumacher­‑on­‑parametricism­‑let­‑the­‑style­‑wars­ ‑begin/5217211.fullarticle (dostęp: 2 marca 2016).

Muzeum Transportu (Glasgow Riverside Museum of Transport) w Glasgow, 2004–2011, proj. Zaha Hadid Architects

tonem – „przypuszczam, że szybko się rozprzestrzeni po tym, jak temat podchwycą środki masowego przekazu. Poza środowiskiem architektów «styl» to praktycznie jedyna kategoria, w ramach której postrzega się i rozpoznaje architekturę. Trzeba przedstawić nazwany styl, aby mógł on rościć sobie prawo do działania w imię architektury”. Zastanawiające jest to upieranie się Schumachera przy stylu. Moderniści w latach 20. XX wieku starali się w miarę możności unikać tego terminu, preferując bardziej neutralne i technokratyczne określenia „nowe budownictwo” (New Building) czy konstruktywizm. Kiedy krytyk Henry­‑Russell Hitchcock i zwolennik faszyzmu Philip Johnson przemianowali to na styl międzynarodowy, była to świadoma gloryfikacja luksusu, obrony architektury willowej oraz architecture still przed „fanatycznymi funkcjonalistami”, chcącymi tworzyć dla „proletariackich supermenów przyszłości” i głoszącymi upadek architektury poprzez jej urealnienie. Architekci pokolenia high­‑tech, dziś de facto architektoniczna starszyzna – Norman Foster, Richard Rogers i inni – zawsze pogardliwie odnosili się do koncepcji stylu, twierdząc, z czasem coraz mniej przekonująco, że wznoszą się ponad tego rodzaju błahostki, a ich projekty wynikają z czysto technologicznego imperatywu. Schumacher natomiast twierdzi, że styl będzie jego środkiem komunikacji z ludźmi – nie dziwota, bo za pomocą swojej prozy nigdy by tej komunikacji nie osiągnął. Górnolotnym deklaracjom towarzyszy nadzieja zyskania powszechnego uznania: „Parametryzm wreszcie przynosi wiarygodne i trwałe rozwiązanie przewlekłego kryzysu modernizmu, którego wynikiem były trwające ćwierć wieku poszukiwania stylistyczne”. Znów, osiągnięcie hegemonii nie jest celem, do jakiego przyznawaliby się technokraci, liberałowie czy neoklasycyści. Schumacher zaś otwarcie dąży do zniszczenia swoich miałkich

autoportret 1 [52] 2016  |  48

wrogów – pod tym względem ma w sobie coś z awangardysty. Tak więc Schumacher nie tylko sugeruje, że parametryzm jest następcą mini­prądów: postmodernizmu czy dekonstruktywizmu, ale twierdzi, że jest czymś bardziej fundamentalnym – „wielkim nowym stylem po modernizmie”, ostatecznym i od dawna oczekiwanym tworem, który niczego nie zawdzięcza radzieckiej awangardzie. Wszystko, co było pomiędzy tymi dwoma, darzy całkowitą pogardą. „Postmodernizm i dekonstruktywizm były zaledwie przejściowymi epizodami, podobnie jak secesja czy ekspresjonizm stanowiły tylko przejście od historycyzmu do modernizmu”. Następnie ubiera to wszystko w niemal polityczne ramy, odrzucając teorię Fukuyamy i jego „końca historii” oraz upierając się, że można dziś jeszcze wykreować coś nowego. „Kryzys modernizmu i jego architektoniczne następstwa doprowadziły wielu krytyków do przekonania, że nie da się już dzisiaj stworzyć jednorodnego stylu. Czy głęboko prorozwojowa rola stylów w historii architektury, unaoczniona w sekwencji gotyk–renesans–barok–historycyzm– modernizm, dobiegła końca? Czy historia się skończyła? Czy raczej uległa fragmentacji, rozczłonkowaniu na przecinające się wzajemnie, sprzeczne trajektorie? Czy mamy świętować ową fragmentację naszych wysiłków pod sztandarem pluralizmu?” Schumacher odpowiada przecząco. „Parametryzm dąży do hegemonii i zwalcza wszystkie pozostałe style”. Ta „walka” nie wynika z jakichkolwiek pobudek moralnych, etycznych czy politycznych, lecz z formalnych, wewnętrznych dla

wikimedia commons cc by-sa 3.0

narożników”. Częściowo jest to lista grzechów wcześniejszej, „kubicznej” awangardy – tego wszystkiego, co zniechęca do niej studenta architektury, jak nieprzyjazna linearność czy rygoryzm formalny. Jeśli chodzi o „heurystykę pozytywną”, tkwimy nadal w Tysiącu plateau – mamy „inter­‑artykułować, hyberdyzować (sic!), przeobrażać, odterytorializowywać, deformować, dokonywać iteracji, stosować krzywe sklejane, NURBS, oprogramowanie parametryczne, skrypty zamiast modeli”… Wygląda na to, że nieodłączną częścią argumentu są: ekstremalna niedbałość składni, akrobatyczny natłok pseudonaukowych terminów i monotonnie rytmiczna struktura zdań, które sprawiają, że proza ta brzmi bardziej jak instrukcja niż czysto opisowa narracja.


samego parametryzmu; ze sposobu agresywnego zalewania przestrzeni przez projekty w tym stylu tworzone: „Kluczowa zdolność parametryzmu do tworzenia ciągłości i korespondencji pomiędzy różnorodnymi i odległymi elementami jest uzależniona od bezwarunkowego przestrzegania zasad”. Jednocześnie jednak twierdzi, że potęga projektowania parametrycznego wynika z możliwości łączenia bądź interesującego różnicowania wszystkich innych rzeczy po drodze. „Parametryzm jest w stanie wchłonąć wernakularne, klasyczne, modernistyczne, postmodernistyczne, dekonstruktywistyczne, minimalistyczne warunki miejskie i stworzyć nową sieć afiliacji i ciągłości pomiędzy i ponad dowolną liczbą urbanistycznych fragmentów czy stanów”. Jak to wygląda w praktyce, można zobaczyć na przykładzie projektu siedziby władz portowych w Antwerpii autorstwa Zaha Hadid Architects – olbrzymi, falliczny insekt wpycha się na neoklasycystyczny budynek portowy; wygląda to tak, jakby ów budynek gwałcił. Jest coś ekscytującego w bezbrzeżnej bezczelności takiego podejścia. Bardziej kontrowersyjne jest to, że Schumacher utrzymuje jakoby parametryzm nie jest tylko i wyłącznie stylem elitarnym. „Nie da się go zlekceważyć, sprowadzając do ekscentrycznych projektów wizerunkowych, które pasują jedynie do snobistycznych kulturowych ikon. Parametryzm jest w stanie dostarczyć

wszystkich składników potrzebnych do realizowania współczesnego procesu życiowego o wysokiej wydajności. Każda chwila współczesnego życia została niepowtarzalnie zindywidualizowana w ramach ciągłej, uporządkowanej struktury”. Począwszy od Tatlina czy trójwymiarowych kompozycji Malewicza, poprzez Międzynarodówkę Komunistyczną, aż po kuszącą perspektywę „współczesnego procesu życiowego o wysokiej wydajności” – dokładnie widać, czym nowa awangarda różni się od starej. W dziś już bardzo obszernych deklaracjach Schumachera na temat nowego stylu na próżno by szukać jakichkolwiek odniesień do polityki, ale czasem można znaleźć drobne wzmianki dotyczące świata istniejącego na zewnątrz biura architektonicznego ZHA. „Parametryzm dąży do zorganizowania i wyartykułowania coraz większej różnorodności i złożoności instytucji społecznych i procesów życiowych wewnątrz najwyżej rozwiniętego ośrodka w postfordystycznym społeczeństwie sieciowym”. Autor przyznaje zatem, że istnieje społeczeństwo sieciowe i że jest ono „postfordystyczne” (choć, jak zaświadczyć może każdy pracownik call centre, sieci i rygorystyczna, fordystyczna dyscyplina produkcji wcale nie wykluczają się nawzajem). Schumachera interesuje tylko wyeksponowanie tego społeczeństwa, ucieleśnienie go, nic ponadto. Na swój sposób przyznaje się do tego. „Unikanie

parametrycznych tabu i przestrzeganie dogmatów sprawia, że możemy nadać złożony porządek złożonym instytucjom społecznym”. Odzwierciedla to wewnętrzne procesy parametryzmu. Jest on niemą awangardą, awangardą bezkrytyczną. Do pewnego stopnia jest to ulga – nie musimy obserwować żenujących spektakli, jakie fundują nam na przykład Rem Koolhaas i jego Office for Metropolitan Architecture, usiłując nam przetłumaczyć, że projektowanie przez nich biur dla Rothschildów czy dla państwowej telewizji chińskiej jest w jakiś sposób „krytyczne”. Schumachera łatwo jest zlekceważyć, wzgardzić potokiem jego pokręconej wielomówności, odrzucić jako nieprzystępnego i nazbyt teutońskiego – takie postawy przyjmują czytelnicy AJ („O co chodzi tym Niemcom, czemu wciąż próbują wywołać jakąś wojnę?” albo „Weź, gościu, wyluzuj”). Ale żeby zrozumieć, co czyni parametryzm symptomatycznym dla naszych nieciekawych okoliczności politycznych i kulturowych, musimy go potraktować poważnie; musimy powstrzymać – estetyczny


Maggie’s Centre w Kircaldy w szkockim hrabstwie Fife, 2001–2006, proj. Zaha Hadid Architects

Architectural Association pod kierunkiem Bretta Steele’a. A jednak (co zresztą może nie jest takie dziwne, biorąc pod uwagę deklarowaną przez Schumachera intencję hegemonii totalnej), styl parametryczny najbardziej rozwinęli jego pozorni wrogowie8. Dla niewprawnego oka – a takie właśnie oko próbuje przyciągnąć Ten argument i inne w niniejszym wywodzie zawdzięczam przenikliwym analizom prac Zaha Hadid Architects autorstwa Douglasa Murphy’ego. Zob. np.: http://youyouidiot.blogspot.com/2009/08/zaha­‑hadid­ ‑architects­‑purveyors­‑of.html na temat Glasgow Transport Museum; http://youyouidiot.blogspot.com/2009/01/ cackitecture.html traktujący o wspomnianym już „kutasie z jajami” w Antwerpii oraz http://youyouidiot.blogspot. com/2008/01/accidental­‑brutalist.html na temat rozkładu

8

Schumacher, mówiąc o przyjęciu do głównego nurtu – trudno odróżnić napęczniałe, organiczne, płynne, napierające formy na przykład Sage Gateshead autorstwa przywódcy nurtu high­‑tech Normana Fostera czy centrum handlowe Złote Tarasy w Warszawie zaprojektowane przez amerykańskiego postmodernistę Jona Jerde’a od typowych projektów Zaha Hadid Architects, takich jak opera w Kantonie – ta ostatnia zresztą prawie natychmiast została splagiatowana. Koncepcja, że istnienie awangardy potwierdza dopiero pojawienie się naśladowców, którzy kradną jej pomysły, jest czymś nowym w historiografii architektury. A jednak jest co najmniej kilka powodów, by nazwać ów trend awangardą, zwłaszcza fakt, że wielu budynków zaprojektowanych dla Vitry w Weil­‑Am­‑Rhein (dostęp: 16 marca 2016).

duncan c/flickr

i syntaktyczny – odruch obrzydzenia. Jeśli na chwilę zawiesimy niewiarę, to być może zauważymy, że po wszystkich chorobliwych objawach, jakie pojawiły się w latach 80., 90. i 00. – tchórzostwo postmodernizmu, gloryfikacja bezsilności i fragmentacja przez dekonstruktywizm – wreszcie nadchodzi coś nowego. Kto właściwie praktykuje parametryzm? Schumacher wymienia jednego tylko prekursora tego trendu, nieżyjącego już inżyniera Freia Otto, i zaledwie garstkę współczesnych – przedstawiciela architektury cyfrowej Grega Lynna oraz dwie szkoły architektoniczne – SCI­‑Arc w południowej Kalifornii oraz London


przedstawicieli projektowania cyfrowego nie chce mieć z parametryzmem nic do czynienia, uważając Schumachera za uzurpatora, który wykorzystał pracę cyfrowych partyzantów. Architekt Daniel Davis napisał na blogu Digital Morphogenesis, że zamiast głęboko zaangażować się w projektowanie przy użyciu maszyn i oprogramowania komputerowego, Hadid i Schumacher stworzyli system projektowania odgórnego, artystycznego, od ogółu do szczegółu – podobnie jak każdy inny architekt. Nie ma znaczenia, czy ZHA stosuje model parametryczny dla stworzenia projektów budowlanych do swoich autorskich prac, gdyż sam projekt powstał w innym medium. Stąd parametryzm, z całym jego pustosłowiem, to usiłowania Schumachera, aby powiązać ZHA z prądem architektonicznym – więcej, utrzymywać, że to ZHA stworzyli ów prąd architektoniczny, z którym tak naprawdę nie mają nic wspólnego. Panie Schumacher, może lepiej by się pan zajął tym, co wychodzi panu najlepiej, czyli zarabianiem pieniędzy, i pozwolił trzeciemu pokoleniu, aby panu pokazało, na czym rzeczywiście polega owa „rewolucja”9.

Tego rodzaju wypowiedź, w której znajdujemy: przypisywanie autorstwa pojęcia niedocenianym partyzantom, polityczne dogryzanie i sekciarstwo, to chyba najlepszy dowód na to, że awangardowy prąd pod nazwą parametryzmu istnieje naprawdę, nawet jeśli Patrik Schumacher ma z nim niewiele wspólnego. ETYCZNOŚĆ PROGRAMU

Swoją drogą ciekawe, co o tym wszystkim myśli sama Zaha Hadid? Kiedy jej pierwsze projekty wreszcie zaczęły być realizowane, ich zleceniodawcy pochodzili z dwóch grup: krajów Unii 9 http://www.nzarchitecture.com/blog/index. php/2010/09/25/patrik­‑schumacher­‑parametricism/ (dostęp: 16 marca 2016).

Europejskiej i bliskowschodnich oligarchii. Bardzo niewiele zaprojektowała w Stanach Zjednoczonych czy w Chinach (po dwa budynki w każdym z tych krajów) i co charakterystyczne, prawie nic w kraju, w którym mieszka od ponad trzydziestu lat. Jej jedyne zrealizowane projekty w Wielkiej Brytanii – wszystkie wybudowane w przeciągu ostatniego pięciolecia – to: niewielka przychodnia onkologiczna (Cancer Centre) w Kirkcaldy; miniaturowy ośrodek Investcorp Centre for Arabic Studies na terenie oksfordzkiego college’u; aneks Serpentine Gallery; boleśnie przeciętne, niewarte zapamiętania Riverside Museum w Glasgow; i dwie budowle w Londynie – Aquatics Centre (Centrum Sportów Wodnych) wybudowane na potrzeby Igrzysk Olimpijskich oraz szkoła Evelyn Grace Academy w Brixton. Dotychczasowe prace ZHA były wykonywane niemal wyłącznie na zamówienie najbardziej ekskluzywnych klientów i prestiżowych programów. W najbogatszych krajach europejskich były to projekty muzeów, skoczni narciarskich i reprezentacyjnych siedzib korporacji, takich jak siedziba BMW w Lipsku, różne budynki dla firmy Vitra i kilka innych biurowców, drapacz chmur w Marsylii czy niska zabudowa biurowa w Moskwie. W każdym z tych przypadków Hadid występowała jako architekt na usługach promocji – projektant, którego należy wynająć, jeśli chce się nadać znaczenie miastu, „umieścić je na mapie”. Niezależnie od realizacji europejskich, projekty Hadid zyskały popularność również w krajach, które chcą być postrzegane jako nowoczesne i światowe, kształtując swój wizerunek za pomocą spektakularnej architektury, chociaż daleko im do doskonałości, jeśli chodzi o przestrzeganie praw człowieka (pamiętajmy jednak, że, jak już wcześniej wspomniano, dotyczy to nie tylko Zahy Hadid). Azerbejdżan, Abu Zabi, Dubaj, Singapur – wszystkie te kraje mogą się pochwalić ważnymi, dużymi

autoportret 1 [52] 2016  |  51

realizacjami autorstwa ZHA, poprzez które kreują własne krajobrazy – jak to mówi Schumacher – na podobieństwo spiętrzonych fal i formacji geologicznych – choć funkcję mają już zazwyczaj mniej imponującą – to biura, luksusowe apartamenty czy hale wystawowe. Hadid wyraziła kiedyś swoje niezadowolenie z tego powodu, dyskomfort płynący stąd, że inwestorzy wynajmują ją do projektowania „flagowych” budynków, rozmyślnie spektakularnych, projektowanych samych dla siebie, w izolacji. Kiedyś powiedziała Jonathanowi Glanceyowi: „Tak naprawdę chciałabym budować szkoły, szpitale, budownictwo socjalne. Oczywiście uważam, że pełna polotu architektura także może służyć ludziom, zmieniać ich życie, ale bardzo chciałabym mieć możliwość przekierowania części tych wysiłków, które wkładamy w ambitne projekty muzeów czy galerii, na bardziej podstawowe elementy architektoniczne, które budują nasze społeczeństwo”10. (Warto też zwrócić uwagę na klarowność tej wypowiedzi w porównaniu z typowymi enuncjacjami Schumachera). Hadid często chwaliła wielkie powojenne projekty budowlane, od berlińskiego Alexanderplatz po londyński South Bank oraz ich architektów, od Jamesa Stirlinga do Rodneya Gordona – i co godne podziwu, bez jakiegokolwiek uwsteczniającego biadolenia. Czytając przytoczoną wypowiedź, można by wręcz odnieść wrażenie, że odczuwa pewną nostalgię wobec tej epoki, w której architekci cieszyli się, choć krótko, wysoką pozycją w Wielkiej Brytanii, zanim nadeszła fala antymodernizmu w latach 70. i 80. A jednak niedawno Hadid stworzyła pewne „podstawowe elementy architektoniczne”, niewielkie w skali projekty – jeden całkiem nieszkodliwy w Fife, a drugi nieco bardziej kontrowersyjny, w Brixton. Pamiętajmy 10 Cyt. za http://www.guardian.co.uk/artanddesign/2006/ oct/09/architecture.communities (dostęp: 16 marca 2016).


Budynek portowy w Antwerpii, realizowany od 2009 roku, proj. Zaha Hadid Architects

jednak, że takich „ambitnych projektów muzeów czy galerii” – jak laureat Stirling Prize, MAXXI w Rzymie – dziś, w obecnym klimacie oczekuje się od architektów, zwłaszcza tych niepokornie widowiskowych, wnoszących dysonans; nazwijmy ich nawet awangardowymi. Architektoniczne ikony, gigantyczne trójwymiarowe reklamy, zwykle są zaprojektowane po to, by „zakotwiczyć” poprzemysłowe tereny i przyciągnąć do nich turystów – zaś już dalsze, funkcjonalne budynki zaprojektują korporacyjni czeladnicy. Trudno powiedzieć, jak to wszystko wpasowuje się w konceptualny paradygmat wzniesiony przez partnera w biurze Hadid. W wywiadzie z 2008 roku Jonathan Meades starał się przycisnąć Hadid, aby wytłumaczyła się z języka używanego przez jej firmę, który nazwał „pseudonaukowymi frazesami – tekstem odnoszącym się tylko do siebie, nieeleganckim, zaciemniającym sens i przez to wykluczającym: zarazem starającym się wynieść architekturę na piedestał, i robiącym sobie z niej kpiny”. Ciekawy jest sposób, w jaki Hadid się broni przed tymi zarzutami: „twierdzi, że sama mało co czyta, nie licząc czasopism, dlatego chropawość tej prozy jej nie przeszkadza. Zauważa, że tak właśnie brzmi dziś lingua franca interkontynentalnej architektury. Coś w rodzaju kaleczonego esperanto, upowszechnianego w uczelniach architektonicznych na całym świecie – tak się składa, że większość z tych szkół posługuje się terminologią anglojęzyczną, choć uczniowie i nauczyciele pochodzą z przeróżnych krajów – a także w największych firmach architektonicznych świata, które są międzynarodowe i wielojęzyczne […]. Przepaść pomiędzy niezręcznym, nieprecyzyjnym żargonem [którym posługuje się Hadid] a precyzją i wirtuozerią jej projektów jest niezmierzona”. I tak, zasadniczo, tego rodzaju składnia stanowi prawdziwe ucieleśnienie tej samej postfordystycznej globalizacji, której dekoratorem ma ambicję zostać Schumacher. Meades

dalej argumentuje, że zaciemnianie znaczenia może być rozmyślne. „Podejrzewam Zahę o ten pradawny strach: że jeśli inni odkryją jej procesy, jej sposoby pracy, to tym samym narażą je na szwank [ale] kiedy Zaha mówi o rzeczach innych niż architektura, to posługuje się wytwornym językiem, jej gramatyka jest nienaganna, nawet używa przedimków określonych i nieokreślonych”11. Szczególnie jest to widoczne w przypadku przychodni onkologicznej Maggie’s Cancer Centre w Kirkcaldy. Stanowi ona niewielki aneks olbrzymiego nowego szpitala zaprojektowanego przez BDP i częściowo zastępującego pochodzący z lat 60. budynek na obrzeżach biednego, niegdyś przemysłowego miasta. Nowy szpital, choć publiczny, wybudowano przy zaangażowaniu funduszy prywatnych. Charakteryzuje go marna jakość architektury, zamaszystość, tanie materiały i wykonanie, falista geometria kryjąca ogrom masy budynku. W odizolowanym miejscu na tyłach tej struktury znajduje się budynek zaprojektowany przez Hadid, niewielki, jakby przyczajony i uderzająco złowieszczy, przypominający mały, czarny sztylet. Ma on przedziwny status – został sfinansowany nie przez publiczną służbę zdrowia, lecz przez organizację charytatywną; wzniesiony obok szpitala, ale organizacyjnie całkowicie odeń odrębny; w odróżnieniu od (i w reakcji na) „przymilną” architekturę szpitala totalnie agresywny. Można się też zastanawiać, na ile tego rodzaju budynek odpowiedni jest do przyjmowania najprawdopodobniej i tak już przerażonych pacjentów onkologicznych; wydaje się, że wojna stylistyczna z trzeciorzędnym korporacyjnym modernizmem nowego szpitala jest tu bardziej istotna niż rzeczywista funkcja stworzenia przyjaznego i uspokajającego otoczenia dla pacjentów chorych na raka. Jeden element 11

J. Meades, Z ,„Intelligent Life” 2008, Vol. 1, Issue 4.

autoportret 1 [52] 2016  |  52

pokazuje, że projektant choć trochę przejął się tą funkcją – główne okna budynku wychodzą na ogród – ale równie dobrze może to wynikać z chęci odcięcia się od szpitala, który z pozostałych stron go otacza. W kategoriach społecznych, tego rodzaju budynki zasadniczo funkcjonują jako wyjątki od reguły – bynajmniej nie są „podstawowymi elementami architektonicznymi, które budują nasze społeczeństwo”; to raczej bombki choinkowe, błyskotki, dekoracyjne dodatki do w coraz większym stopniu sprywatyzowanych ruin państwa opiekuńczego. Ich rola polega raczej na zachęcaniu do „aspirowania wyżej” – przypominania, że niektórzy ludzie i niektóre budynki mogą dążyć do „czegoś więcej” – wcale nie agitują za podniesieniem ogólnych standardów. Jednak to wszystko jeszcze niedostatecznie wyjaśnia, dlaczego zarówno formy tworzone przez ZHA, jak i słowotok Schumachera są aż tak atrakcyjne dla biznesmenów, oligarchów i szejków, którzy ich zatrudniają. Architekt Patrick Lynch, w swoim odczycie w Architecture Foundation w Londynie – jednym z wielu miejsc, gdzie mógł się pojawić niezrealizowany jednak projekt Hadid – zaproponował jeszcze inne możliwe wyjaśnienie. Dyrektorzy firm lubią Zahę, ponieważ widzą w niej podobieństwo do siebie samych – zaś wygórowana ambicja jej budynków pasuje im idealnie. Jak również jej krnąbrna postawa pt. „pierdol się”, retoryka transformacji i aspiracji, wrażenie, że coś nieubłaganie i bezwzględnie zgniata wszystkich konkurentów na miazgę. TŁUMACZENIE Z ANGIELSKIEGO: DOROTA WĄSIK

Tekst jest zmodyfikowaną i uzupełnioną dla „Autoportretu” wersją artykułu: Zaha Hadid Architects and the Neoliberal Avant-Garde opublikowanego na łamach magazynu „Mute” Vol. 3, No. 1 26 października 2010 roku.


frĂŠderic louis www.fredericlouis.be


Monika Górska­‑Olesińska

STRASZNE MEJLE czyli sztuką w sieć pod nadzorem


Trevor Paglen, Jacob Appelbaum, Anatomy Cube, 2014

N

ic nie budzi tak silnego sprzeciwu społeczeństwa obywatelskiego jak inwigilacja internetu. Dyskusje zainicjowane gestem Edwarda Snowdena, który w 2013 roku ujawnił szczegóły funkcjonowania programów szpiegowskich PRISM oraz XKeyscore administrowanych przez amerykańską agencję wywiadowczą National Security Agency (NSA), nie ustają. Przypomnijmy podstawowe informacje.

trevor paglen

GIGANCI W SŁUŻBIE NSA

Pierwszy z programów, o których istnieniu świat dowiedział się w wyniku demaskatorskich działań byłego analityka NSA, służy do przeszukiwania danych przechowywanych na serwerach należących do takich firm, jak Microsoft, Apple Inc., Google, Facebook, Skype czy AOL. Giganci branży internetowej udostępniają te dane NSA na mocy odpowiednich umów. Listy elektroniczne internautów, prywatne posty publikowane w serwisach społecznościowych, czaty, a nawet zapisy rozmów wideo są gromadzone w wielkich ilościach i „prześwietlane” na podstawie słów kluczy pod pretekstem tzw. wojny z terroryzmem, proklamowanej po atakach z 11 września 2001 roku przez administrację George’a Busha. Wykrycie podejrzanej frazy w pliku inicjuje procedurę przesłania go do agenta NSA, który uważnie sprawdza zawarte w nim treści. Drugi z programów stanowi podstawę funkcjonowania dalece bardziej zaawansowanego systemu inwigilacji – dzięki jego narzędziom analitycy NSA mogą obserwować w czasie rzeczywistym bieżące działania konkretnej osoby korzystającej z sieci w dowolnym miejscu na świecie, wystarczy na przykład, że znają jej adresy e­‑mailowe. NSA patrzy. Żadna prywatna wiadomość wysłana drogą elektroniczną nie

jest w istocie prywatna, żadne zapytanie kierowane do wyszukiwarki nie jest anonimowe. I jakkolwiek z faktu monitorowania aktywności komunikacyjnej internautów zdawali sobie sprawę niemal wszyscy, niewielu wierzyło w to, że działania, o których mowa, prowadzone są w sposób systemowy i na skalę globalną. Rewelacje ujawnione przez Snowdena przyniosły kres mitologii wolnego internetu, internetu demokratycznego, data ich upublicznienia stała się zaś, jak dowodzi Geert Lovink, symboliczną cezurą wieńczącą erę tzw. nowych mediów. Holenderski medioznawca pisze: Afera z NSA to koniec cybernaiwności. Kwestie związane z funkcjonowaniem internetu stały się częścią światowej polityki. Uwikłanie cybernetyki we wszystkie aspekty życia zwykłych obywateli jest faktem. Wartości, którym hołdowało pokolenie internetu – decentralizacja, komunikacja peer­‑to­‑peer, idea sieci jako kłącza (rhizome), legły w gruzach. Informacja o każdym twoim kliknięciu, może być użyta przeciwko tobie. Rok 2014 cofnął nas do realiów świata sprzed roku 1984. I nie chodzi o wymowę książki Orwella, ale symboliczną datę rozpoczęcia sprzedaży pierwszych komputerów osobistych wyprodukowanych przez Apple, które tak bardzo zmieniły pejzaż medialny. Przed rokiem 1984 komputery, pierwotnie projektowane z myślą o zastosowaniach militarnych, służyły potężnym systemom biurokratycznym i były wykorzystywane do liczenia i kontrolowania populacji ludzkiej. Teraz ponownie stały się narzędziem w rękach przedstawicieli wojskowego aparatu bezpieczeństwa, wykorzystywanym, by identyfikować i eliminować Innego. NSA, przy aktywnym wsparciu firm, takich jak Google, Facebook czy Microsoft, zyskała totalną wiedzę o przepływie informacji (Total Information Awareness, TIA). Gdy komputery osobiste (personal computer, PC) znikają z naszych

autoportret 1 [52] 2016  |  55

biurek, ich miejsce w zbiorowym technoimaginarium zajmują ukryte przed naszym wzrokiem ogromne centra analizy danych1.

Informacje o wszechobecnej cyfrowej inwigilacji i szczegółowym monitorowaniu przez władzę wszelkich niemal wymiarów prywatnego życia obywateli Stanów Zjednoczonych (a także innych państw na świecie) zelektryzowały opinię publiczną oraz wzmogły aktywność artystów zajmujących się haktywizmem, sztuką mediów taktycznych, działaniami w obszarze open source, krytyczną analizą społecznych i politycznych implikacji stosowania oprogramowania komputerowego. SZTUKA PO SNOWDENIE

Strategie proponowane przez przedstawicieli sztuki określanej przez niektórych mianem Post­‑Snowden Media Art2, różnią się od siebie. Część artystów tworzy instalacje, które umożliwiają względnie anonimowe przeglądanie zasobów sieci. Jedną z nich jest Autonomy Cube (2014), praca Trevora Paglena i Jacoba Appelbauma prezentowana w galerii Altman Siegel w San Francisco. Kim są jej twórcy i co ich łączy? Paglen to naukowiec, autor pojęcia „geografia eksperymentalna” oraz kilku książek, w tym monografii Blank Spots on the Map. The Dark Geography of the Pentagon’s Secret World (2009), artysta fotograf, który zasłynął pracami przypominającymi o tym, że jakkolwiek „logikę organizującą amerykański aparat

G. Lovink, Hermes on the Hudson. Notes on Media Theory after Snowden, „e­‑flux journal” 2012, no. 34, www.e­ ‑flux.com/journal/hermes­‑on­‑the­‑hudson­‑notes­‑on­ ‑media­‑theory­‑after­‑snowden/ (dostęp: 1 lutego 2016). (­Wszystkie cyt. w art. tłum. M.G.-O.). 2 B. Sterling, Post­‑Snowden Media Art, BruceS, [b.d], http://brucesterling.tumblr.com/post/131576773143/ post­‑snowden­‑media­‑art (dostęp: 1 lutego 2016). 1


nadzoru ufundowano na takich pojęciach, jak niewidzialność (invisibility) i tajność (secrecy)”3, to działania owego aparatu są realizowane w świecie fizycznym, obejmują realne przestrzenie i wymagają materialnej infrastruktury. Skalę owej infrastruktury obnażają wykonane przez Paglena zdjęcia lotnicze zabudowań kwatery głównej NSA w Fort ­Meade w Maryland, siedzib National Geospatial­ ‑Intelligence Agency (NGA) w Springfield oraz National Reconnaissance Office (NRO) w Chantilly w stanie Virginia. Paglen ma też swój wkład (jako jeden z operatorów) w nagrodzony Oskarem dokument Citizenfour (2014), zrealizowany przez Laurę ­Poitras, która z ekipą filmową asystowała Snowdenowi w pierwszych dniach największego wycieku tajnych informacji w historii USA. W jednym z fragmentów tego filmu (wieńczącego filmowy tryptyk Poitras ukazujący Amerykę po atakach z 11 września 2001 roku) pojawia się Jacob Appelbaum, niezależny dziennikarz śledczy, haker i aktywista. Kamera towarzyszy mu, gdy wezwany do Brukseli wraz z innymi dziennikarzami rozpowszechniającymi informacje przekazywane przez Snowdena, występuje przed Komisją Praw Człowieka Parlamentu Europejskiego, zwracając uwagę na to, że pod przykrywką walki z terrorem władze Stanów Zjednoczonych gromadzą wrażliwe dane o obywatelach własnego państwa – i to takich, którzy z działaniami o charakterze terrorystycznym nie mają nic wspólnego. „To, co kiedyś nazywaliśmy wolnością, dziś nazywamy prywatnością […]. Tracąc prywatność, tracimy wolność – przestajemy swobodnie mówić to, co myślimy”4 – ostrzega Z. Sokol, New Photos Of NSA Headquarters Revealed By Trevor Paglen, The Creators Project, 10 lutego 2014, http://thecreatorsproject.vice.com/blog/photos­‑of­‑nsa­‑headquarters­ ‑revealed­‑for­‑the­‑first­‑time (dostęp: 1 lutego 2016). 4 Citizenfour, reż. L. Poitras, prod. Niemcy–USA–Wielka Brytania, 2014.

Appelbaum, współtwórca projektu wirtualnej sieci komputerowej Tor (The Onion Router), firmowanego przez Electronic Frontier Foundation (EFR). Tor to sieć wykorzystująca serwery uruchamiane przez wolontariuszy na całym świecie i stosująca mechanizmy tzw. trasowania cebulowego, które znacząco utrudniają analizę ruchu sieciowego, sprzyjając w ten sposób anonimowemu działaniu w internecie – anonimowemu, pod warunkiem zachowania wielu dodatkowych środków ostrożności. Warto dodać, że oprogramowaniem Tor posługują się między innymi operatorzy witryny WikiLeaks. Autonomy Cube, owoc współpracy Paglena i Appelbauma, to kostka z pleksiglasu o wymiarach 34,3 na 34,3 cm z zamkniętym wewnątrz hardware’em, który tworzy hotspot Wi­‑Fi, pozwalający na łączenie się z serwerami Tor. Wyeksponowana na postumencie w przestrzeni galeryjnej jest, co podkreślają twórcy, minimalistyczną rzeźbą, formą nawiązującą do pracy Condensation Cube (1963–1965) Hansa Haackego, a jednocześnie w pełni funkcjonalnym punktem dostępowym, oferującym osobom odwiedzającym wystawę doświadczenie internetu wolne od imperatywu autocenzury, nieobarczone wahaniem, które czasem towarzyszy formułowaniu zapytania w wyszukiwarce. Dodajmy, doświadczeniem dla wielu nowym. Nie wszyscy wiedzą o sieci Tor. Niektórych zniechęca konieczność instalowania na prywatnym komputerze czy laptopie dodatkowego oprogramowania, niezbędnego, by móc się z nią połączyć, jeszcze innych odstraszają informacje o jej ciemnej stronie (np. o istnieniu forów, których użytkownicy wymieniają się dziecięcą pornografią).

aplikacjami szyfrującymi dane. „Szyfrowanie ma znaczenie. […] Stanowi podstawowy rodzaj ochrony […]”5 – mówił Snowden, zwracając się do uczestników konferencji South by Southwest® (SXSW®) zorganizowanej w 2014 roku w Austin. W tym samym roku przedstawiciele globalnego ruchu na rzecz wolności w internecie – Access Now – rozpoczęli kampanię promującą powszechne użytkowanie cyfrowych narzędzi szyfrujących, realizowaną pod hasłem Encrypt All the Things. Własne rozwiązania w zakresie kryptografii zaproponowali artyści, wśród nich Jochen Maria Weber, twórca projektu Cuckoo (Kukułka) (2015). Berliński artysta sięgnął po układy Arduino i skonstruował urządzenie, które „rozprasza” szyfrowaną wiadomość w przestrzeni mediów społecznościowych. Oryginalną wiadomość rozbija się na podstawowe atomy alfabetu – litery, te zaś „chowa” w nowych słowach lub frazach generowanych przez system Cuckoo. Owe słowa i frazy są następnie „podrzucane”, niczym kukułcze jaja, w formie postów, na konta zakładane na przykład na Twitterze. By odczytać oryginalną wiadomość, należy się posłużyć drugim urządzeniem, które przechwytuje z odpowiednich kont posty z jej zaszyfrowanymi fragmentami i je odkodowuje. „Gromadzenie danych na masową skalę, nadzór i kontrola internetu stały się normą i są sankcjonowane przez prawo. A może by tak [prowokacyjnie] wykorzystywać sieci społecznościowe do ukrywania w nich informacji?”6 – pyta Weber. Akt zawłaszczenia istniejących infrastruktur, co do których istnieje pewność, że są przedmiotem nieustannej kontroli służb wywiadowczych – zawłaszczenia

3

ZASZYFROWAĆ WSZYSTKO

Ujawnienie skali elektronicznego nadzoru spowodowało wzmożone zainteresowanie

autoportret 1 [52] 2016  |  56

Cyt. za: Q. DuPont, Post­‑Snowden Crypography. Did Snowden Teach us Anything?, Quinn DuPont, 15 czerwca 2014, http:// iqdupont.com/short­‑form.html (dostęp: 2 lutego 2016). 6 Oficjalna strona projektu: http://jochenmariaweber.de/ cuckoo/cuckoo.html (dostęp: 2 lutego 2016). 5


Benjamin Grosser, ScareMail, 2013

STRASZNE SŁOWA

Ciekawą formę krytyki realizowanej jawnie, i to w samym centrum systemu, proponuje Benjamin Grosser, twórca wielokrotnie nagradzanego dzieła ScareMail. ScareMail to wtyczka do przeglądarki, po zainstalowaniu której każdy e­‑mail wysłany za pośrednictwem usługi Gmail zyskuje dodatkową zawartość w postaci fragmentu narracji dołączanego do pola podpisu. Algorytmicznie wygenerowany tekst zawiera słowa, które według Grossera powinny zostać zauważone przez oprogramowanie szpiegowskie NSA, to jest takie, których obecność może sugerować złe intencje nadawcy listu bądź też zwiastować zbliżający się atak terrorystyczny. Oficjalna lista słów kluczy, na które reaguje PRISM, dotąd nie wyciekła. Upubliczniono natomiast dokument z analogicznym spisem (mowa o dokumencie Analyst Desktop Binder), sporządzonym przez przedstawicieli Department of Homeland Security (DHS, Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego Stanów Zjednoczonych)8, wykorzystywanym Q. DuPont, dz. cyt. Department of Homeland Security, National Operations Center, Media Monitoring Capability Desktop, Reference

7

8

benjamin grosser

dokonanego z intencją budowania alternatywnego, ukrytego porządku komunikacji, nosi oczywiste znamiona subwersji, i jako taki jest niezwykle interesujący. Jednak czy szyfrowanie „wszystkiego” oraz implementowanie rozwiązań służących maskowaniu tożsamości to wystarczająco skuteczna metoda walki z mechanizmami cyfrowego nadzoru uderzającymi w fundament wolności? Być może – o czym mówi wprost Quinn DuPont, badacz kulturowych, społecznych i politycznych kontekstów kryptografii – lepszą strategią jest doprowadzenie do zwarcia (short circuit) w systemie7.

Send

przez pracowników National Operations Center (NOC) do monitorowania mediów społecznościowych. To właśnie zaczerpnięte z niego wyrazy są „wpisywane” w narracje generowane przez program ScareMail. Na liście opracowanej przez DHS znajdują się zarówno słowa oczywiste, takie jak Al­‑Kaida i brudna bomba (dirty bomb), jak i te z pozoru neutralne, takie jak facility (z ang. udogodnienie, zaplecze, budynek)9. Grosser często podkreśla w swych wystąpieniach i autokomentarzach,

że w wyniku działań tajnych służb ponownemu zakodowaniu uległy potężne zasoby języka – słowa, które kilkanaście lat temu w nikim nie wzbudziłyby lęku, dziś konotują niebezpieczeństwo.

Binder, Analyst’s Desktop Binder, 2011, https://epic.org/foia/ epic­‑v­‑dhs­‑media­‑monitoring/Analyst­‑Desktop­‑Binder­ ‑REDACTED.pdf (dostęp: 3 lutego 2016). 9 Informacje na temat wtyczki ScareMail czerpię z oficjalnej strony artysty https://bengrosser.com/projects/ scaremail/ (dostęp: 2 lutego 2016) oraz z artykułu B. Grossera, Privacy, Through Visibility. „ScareMail”as an Exploit in Computational Surveillance, „Journal of the New Media Caucus” 2015, Fall, http://median.newmediacaucus.org/art­ ‑infrastructures­‑information/privacy­‑through­‑visibility­ ‑scaremail­‑as­‑an­‑exploit­‑in­‑computational­‑surveillance/ (dostęp: 2 lutego 2016).

Najczęstszą odpowiedzią świata na ideologię NSA, [która zawiera się w motcie] collect it all, jest zastosowanie procedur szyfrujących oraz ukrywanie własnej aktywności realizowanej w sieci przed czujnym okiem systemów nadzoru. To zrozumiała symetryczna odpowiedź, jakkolwiek działanie takie przypomina w istocie próbę konkurowania z NSA na jej własnym boisku. ScareMail ucieleśnia odmienną strategię – strategię asymetryczną, którą

autoportret 1 [52] 2016  |  57

„Maszyny pracujące w centrach wywiadu w amoku przeszukują miliony wiadomości elektronicznych, by na podstawie pojedynczych wyrazów próbować przewidzieć przyszłe działania ich nadawców” – wyjaśnia artysta i tłumaczy cel swego projektu:


Alexander Galloway określił mianem explo‑ it10 […]. Jako indywidualny artysta nie jestem w stanie konkurować z ludźmi z NSA na polu łamania szyfrów. Mogę jednak wykorzystać przeciwko nim ich własne pragnienia – między innymi pragnienie zgromadzenia dosłownie każdej informacji. Innymi słowy, dam ich algorytmom wyszukiwania dokładnie to, czego chcą: jeszcze więcej „strasznych” słów. Jeśli każdy e­‑mail będzie zawierał „straszne” słowo, którego tak usilnie pragną, to proces przeszukiwania zawartości serwerów obsługujących konta pocztowe stanie się jałowym ćwiczeniem, w myśl zasady: a search the returns everything, is a search that returns nothing of use11.

Warto przytoczyć kilka szczegółów dotyczących samych narracji dołączanych do wiadomości wysyłanych za pośrednictwem usługi Gmail po zainstalowaniu wtyczki ScareMail. Tekstem źródłowym, stanowiącym ramę syntaktyczną tekstów pośrednich, których fragmentami operuje generator Grossera, jest powieść Raya Bradbury’ego 451° Fahrenheita. Posiłkując się komputerowymi metodami przetwarzania języka naturalnego (natural language proces‑ sing, NLP), Grosser zlokalizował rzeczowniki i czasowniki w oryginalnym tekście Bradbury’ego i zastąpił je odpowiednio sformatowanymi i prawidłowo odmienionymi wyrazami ze wspomnianej już listy słów kluczowych opublikowanych w dokumencie DHS. Artysta przygotował w ten sposób dziesięć różnych tekstów pośrednich, które zasiliły bazę danych generatora ScareMail. Dzięki zaimplementowanym metodom stochastycznym, fragmentaryczne narracje, które rozszerzenie ScareMail

10 Por. A. Nacher, Rubieże kultury popularnej. Popkultura w świecie przepływów, Poznań: Galeria Miejska Arsenał, 2013, s. 191. 11 B. Grosser, dz. cyt.

„dopisuje” do wiadomości e­‑mailowych wysyłanych przez użytkowników wtyczki, za każdym razem różnią się od siebie, jakkolwiek na ich związek z oryginałem wskazują pojawiające się od czasu do czasu imiona i nazwiska głównych bohaterów powieści – Montaga i Clarissy. Teksty generowane przez ScareMail są poprawne pod względem językowym, lecz pozbawione głębszych sensów. Zastosowany przez Grossera zabieg twórczej reapropriacji kanonu literatury, szczególny rodzaj antropofagii literackiej praktykowanej dosyć często przez twórców tzw. literatury elektronicznej, został doceniony przez jej krytyków. W roku 2014 ScareMail, dzieło, które debiutowało rok wcześniej na nowojorskim festiwalu PRISM Breakup, znalazło się wśród kilkudziesięciu najważniejszych dzieł e­‑literatury prezentowanych w ramach wystawy towarzyszącej konferencji Hold The Light zorganizowanej w Milwaukee pod patronatem Electronic Literature Organization. CZY NAS SŁYSZYCIE?

Grosser wyjaśnia: „historie ScareMail mają działać jak pułapki, zwracać uwagę NSA na konkretne wiadomości i zmuszać [jej agentów] do czytania nonsensu”12. Czy NSA powinno się bać „strasznych mejli”? Oczywiście nie. Działania niszowej aplikacji nie zakłócą i nie spowolnią pracy oprogramowania szpiegowskiego oraz nie zaszkodzą serwerom obsługującym centra przetwarzania danych NSA, w taki sposób, w jaki zaszkodzić mogą im na przykład przypuszczane przez haktywistów ataki DDoS (Distributed Denial of Service – rozproszona odmowa usługi). Projekt ScareMail służy w istocie czemuś innemu – stworzeniu 12

Tamże.

autoportret 1 [52] 2016  |  58

źródło: aram bartholl

Aram Bartholl, Dropping the Internet, 2014

przestrzeni eksperymentu, w której bada się to, jak świadomość działania protokołów software determinuje zachowania internautów. Dlatego Grosser uważnie śledzi komentarze użytkowników wtyczki oraz dokumentuje doniesienia medialne na jej temat, czyniąc ich analizę elementem konferencyjnych prezentacji. Z obserwacji artysty wynika na przykład, że wiele osób zainteresowanych projektem i popierających jego ideę, obawia się jednak testowania wtyczki na własnym komputerze. Postawa taka znajduje swe odzwierciedlenie w popularnym dyskursie medialnym:


„Ten program w inteligentny sposób dodaje słowa, [na które wyczulone są rządowe programy szpiegowskie], do twoich niewinnych e­‑maili. Możesz w ten sposób wyrazić swój cichy protest wobec Państwa Nadzoru. Tylko nie obwiniaj nas, jeśli federalni zapukają do twoich drzwi”13 – napisał dziennikarz „Fast Company Magazine”. ScareMail Gets The NSA’s Attention By Mixing Some Terrorism Into Your Mundane Emails, Fast Company. Co­‑exist, [b.d.], http://www.fastcoexist.com/3019846/scaremail­‑gets­ ‑the­‑nsas­‑attention­‑by­‑mixing­‑some­‑terrorism­‑into­ ‑your­‑mundane­‑emails (dostęp: 3 lutego 2016). Cyt. za: B. Grosser, dz. cyt.

13

Internet jest inwigilowany. Można go porzucić w sposób dosłowny lub też rozstać się z nim symbolicznie, powtarzając gest Arama Bartholla, który, nawiązując do kontrowersyjnego performansu Ai ­Wei­weia Dropping a Han Dynasty Urn (1995), upuścił na ziemię panel ledowy rozświetlający się napisem „Internet”, przypominający jeden z tych, jakie montowano w witrynach tak popularnych w latach 90. ubiegłego stulecia oraz w pierwszej dekadzie obecnego milenium kafejek internetowych, do których wchodziło się z ulicy, by za niewielką opłatą

autoportret 1 [52] 2016  |  59

i w sposób anonimowy korzystać z sieci14. Można też zostać, nie chować się i – tak jak zrobili to Mathias Jud i Christoph Wachter – wysłać do NSA i Government Communications Headquarters (GCHQ, brytyjska służba specjalna zarządzająca najbardziej inwazyjnym programem przechwytywania danych Tempora) jawny komunikat: „Czy mnie słyszycie?”15. A. Bartholl, Dropping the Internet, performance, photo triptych 2014, http://datenform.de/dropping­‑the­ ‑internet­‑eng.html (dostęp: 3 lutego 2016). 15 Oficjalna strona projektu: http://canyouhearme.de/ web/?r9t_locale=en (dostęp: 3 lutego 2016). 14


Joanna Walewska

CZY NOWE MEDIA MOGĄ ZMIENIĆ ŚWIAT? Rzeczy o cyberoptymistach i cybernaiwniakach

ilustracje Daniel Gutowski


A

fera z NSA [National Security Agency] to koniec cybernaiwności. Kwestie związane z funkcjonowaniem internetu stały się częścią światowej polityki” – pisze Geert Lovink, podsumowując ujawnienie tajnych informacji na temat skali inwigilacji przez amerykańskie służby bezpieczeństwa. Choć teza ta tworzy pesymistyczny obraz współczesnego świata, wszak bez internetu ani rusz, to jeszcze bardziej pesymistyczna, a co więcej prawdziwa, wydaje mi się teza przeciwna: niestety, nie utraciliśmy naszej cybernaiwności.

Dwa lata po przeciekach Edwarda Snowdena zostały przeprowadzone badania przez Pew Research Center (PRC) dotyczące tego, jaki wpływ na zachowania użytkowników internetu miały ujawnione przez niego informacje1. Większość badanych dorosłych Amerykanów przyznała, że ich nawyki związane z ustawieniami prywatności w mediach społecznościowych, używaniem serwisów szyfrujących e­‑maile (np. Preety Good Privacy, czyli PGP) lub programów zapewniających anonimowość, takich jak Tor, się nie zmieniły. Można to wytłumaczyć brakiem umiejętności technicznych, nie łudźmy się jednak: niemal połowa ankietowanych uznała, że kwestia inwigilacji w internecie osobiście ich nie dotyczy lub dotyczy ich jedynie w niewielkim stopniu. ŚMIESZNE KOTKI

W popularnym amerykańskim programie na kanale HBO The Last Week Tonight, komik John Olivier w jednym z odcinków pojechał do Moskwy, aby porozmawiać z samym Snowdenem na temat wpływu ujawnionych przez

niego informacji na temat działalności NSA2. Program został wyemitowany w kwietniu ubiegłego roku, tuż przed przedłużeniem PATRIOT Act, czyli prawa wprowadzonego po atakach 11 września, sankcjonującego istnienie nadzoru elektronicznego. Zanim jednak udał się w podróż, postanowił przeprowadzić sondę na temat tego, co ludzie wiedzą o elektronicznym nadzorze i przeciekach Snowdena. Okazało się, że większość zapytanych przez komika osób nie wiedziała, czego dotyczą przecieki, części osób Snowden mylił się z ­Julianem Assangem, twórcą Wikileaks. Zatem wyniki badań przeprowadzonych przez PRC znajdują potwierdzenie na ulicach. Sam Snowden wydawał się tym faktem zaskoczony, tak jakby nie wiedział, że ludzie potrzebują internetu przede wszystkim po to, aby móc oglądać śmieszne kotki. Nastroje społeczne dotyczące sieci są uwarunkowane głównie jakością debaty publicznej na jej temat, a żeby stwierdzić, że nie jest ona najwyższych lotów, nie trzeba skomplikowanych badań. Czasami przybiera ona wręcz kuriozalny obrót, jak w przypadku programu MSNBC, gdzie wypowiedź członkini kongresu na temat NSA została przerwana informacją o aresztowaniu Justina Biebera. Ostatnie dwa lata – nazywane przez niektórych szumnie „erą po Snowdenie” – to nie koniec, ale kulminacja przeszło dwóch dekad cybernaiwności, której jednym z symptomów był i jest optymizm dotyczący rzekomo demokratyzujących właściwości sieci. Cofnijmy się na chwilę w czasie. Jest styczeń 2010 roku, sekretarz stanu Hilary Clinton wygłasza przemówienie zatytułowane Wolność

w internecie3. Odnosi się w nim do trzęsienia ziemi na Haiti, które miało miejsce kilka dni wcześniej oraz do wizyty Baracka Obamy w Chinach, podczas którego dyskutował z internautami na temat wolności słowa w internecie oraz dostępu do informacji. Opowiada o tym, że dzięki globalnej sieci komunikacji udało się stworzyć system, za pomocą którego można było wpłacać datki na ofiary kataklizmu, a dodatkowo dwie kobiety uniknęły śmierci pod gruzami, bo wysłały esemesy. Technologie informatyczne są nowym systemem nerwowym naszej planety, dzięki nim możemy reagować w czasie rzeczywistym na nieszczęścia, które stają się udziałem ludzi na całej ziemi. Cenzura internetu w Chinach jest od lat ulubionym tematem przedstawicieli administracji Obamy, zatem również i tym razem Clinton nie omieszka wspomnieć, że zdaniem prezydenta należy bronić prawa ludzi do wolnego dostępu do informacji, swobodna cyrkulacja informacji umacnia bowiem społeczeństwo demokratyczne. W jej przemówieniu nie może też zabraknąć Arabskiej Wiosny, wszak zaraz po tym jak protesty ogarnęły ulice miast w Iranie, Tweeter został nominowany przez niektórych cyberoptymistów do Pokojowej Nagrody Nobla. Przekonanie o magicznej mocy demokratyzowania i transformowania społeczeństw totalitarnych, jaką rzekomo ma technologia, jest stanem umysłu, ale jest również dość wygodnym w użyciu zabiegiem retorycznym, który maskuje rzeczywiste problemy i fakt, że ich rozwiązanie będzie sporo kosztować. W książce Net Delusion Evgeny Morozov pisze, że „Internet jest niczym Radio Wolna Europa na sterydach”4, obala mury, ale jednocześnie

https://www.youtube.com/watch?v=ccGzOJHE1rw (­dostęp: 2 marca 2016). 4 E. Morozov, The Net Delusion. The Dark Side of Internet Free­ dom, New York: Public Affairs, 2011, s. IX–XVII. 3

Zob. Americans’ Privacy Strategies Post­‑Snowden, http:// www.pewinternet.org/2015/03/16/americans­‑privacy­ ‑strategies­‑post­‑snowden/ (dostęp: 2 marca 2016).

1

https://www.youtube.com/watch?v=XEVlyP4_11M&t=772s (dostęp: 2 marca 2016).

2

autoportret 1 [52] 2016  |  61


nie wymaga dodatkowych nakładów na nadawanie i tworzenie programów. Słowa ulatują, ale na szczęście istnieje YouTube, gdzie każdy może odtwarzać przemówienie Hilary Clinton do woli, a co za tym idzie zobaczyć jak czas zweryfikował stawiane przez nią tezy. I tak, Haiti do tej pory nie podniosło się z ruin, zresztą z powodu zniszczonej infrastruktury w 2013 roku miała tam miejsce epidemia cholery, jedna z największych, która zabiła przeszło osiem tysięcy ludzi. Chiny pozostają Chinami: w kraju kwitnie rynek aplikacji mobilnych oraz usług internetowych, a w państwach zachodnich o Projekcie Złota Tarcza5 nie mówi się już tak często jak kiedyś, ponieważ przyćmiły ją doniesienia o istnieniu PRISM6 oraz podobnych programów w Wielkiej Brytanii, Nowej Zelandii, Kanadzie i wielu innych krajach. Skutki Arabskiej Wiosny, w wyniku której obaleni zostali Kaddafi i Mubarak, możemy obserwować do dzisiaj – Europa zmaga się z największą falą emigracji od zakończenia II wojny światowej, a w miejscu politycznej próżni, jaka wytworzyła się na obszarze Iraku, Syrii oraz Libii, pojawiło się Państwo Islamskie. ISIS, które, jak się okazało, polubiło grę w gry (szczególnie w te wojenne), wydaje czasopismo on­‑line, a w mediach społecznościowych i serwisach pozwalających na dzielenie się treścią, takich jak YouTube, odnajduje się na tyle dobrze dobrze, że kręcone przez Al Kaidę retro filmy wideo są jak z zupełnie innej epoki. Nikt W 2003 roku Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego na terenie Chińskiej Republiki Ludowej rozpoczęto Projekt Złota Tarcza, który polega na cenzurze oraz monitorowaniu ruchu internetowego. O projekcie stało się głośno między innymi w kontekście współpracy rządu chińskiego z Google, które blokowało dostęp do treści z „czarnej listy” takich jak informacje na temat Dalai Lamy, Falung Gong, czy protestów na placu Tiananmen. 6 PRISM to nadzorowany od 2007 roku przez NSA tajny, amerykański program szpiegowski, którego istnienie wyszło na jaw, dzięki przeciekom Edwarda Snowdena 5

raczej nie miał złudzeń, że dyktatorzy również potrafią korzystać z Internetu, jednak nikt nie przypuszczał, że na miejsce starych wrogów pojawiają się nowi i tak bezwstydnie korzystać będą z narzędzia, które miało służyć walce o wolność słowa i demokrację. Zresztą cyberoptymizm nie jest właściwością umysłu charakterystyczną jedynie dla polityków – większość użytkowników internetu emocjonuje się śledzonymi w sieci ludzkimi dramatami z wielką polityką w tle, czego przykładem były wydarzenia na Majdanie w Kijowie: dzielna sanitariuszka, piekarz z odległej części Ukrainy, który rozdaje chleb protestującym, młoda para na barykadach, muzyk grający na fortepianie „ku pokrzepieniu serc” protestujących. To obrazki, które poruszają internautów, jednak większość z nich ogranicza się jedynie do zalajkowania lub podpisania petycji, a jedynie garstka czuje się zobligowana do tego, aby podjąć jakieś konkretne działania. Twierdzę, że cybernaiwność i cyberoptymizm to dwie strony tego samego medalu, ponieważ zarówno jedna, jak i druga postawa, mają swoje źródła w pasywności użytkowników internetu, która jest maskowana podejmowaniem pozorowanych działań. Zresztą zjawisko to doczekało się już zgrabnego określenia: slaktywizm, stanowiącego zbitkę słów slacker, czyli leń, wałkoń, oraz activism. Pojęcie to pojawiło się już w latach 90., jednak dopiero w XXI wieku, wraz z rozwinięciem się mediów społecznościowych, uzyskało swoje pełne znaczenie. Oczywiście można je różnie oceniać, niektórzy komentatorzy i teoretycy sieci twierdzą, że sam fakt wywierania presji na rządy i decydentów stanowi wartość, uważam jednak, że jest zjawiskiem pokrewnym selfie, stało się bowiem przede wszystkim narzędziem budowania własnego wizerunku w sieci. Nie twierdzę bynajmniej, że każdy, kto dowie się o kataklizmie czy

autoportret 1 [52] 2016  |  62

wojnie, powinien ruszyć z konwojem pomocy humanitarnej, jednak uważam, że powinien przynajmniej poczuwać się do zdobycia we własnym zakresie rzetelnych informacji na dany temat, zamiast pastwić się i użalać na swoim profilu nad „biednymi ludźmi, gdzieś tam za górami, za lasami”. Może też, zamiast bezmyślnie gapić się na zdjęcia z wczasów w Egipcie na profilu swoich znajomych, znaleźć tutorial dotyczący tego, jak zmienić ustawienia prywatności na swoim FB lub zainstalować program Tor. Tymczasem narracja o emancypacyjnym charakterze sieci trwa w najlepsze, jak gdyby serwisy społecznościowe i wyszukiwarki nie były produktem oferowanym przez takie korporacje jak Google czy Facebook, ale udostępnianymi za darmo dobrami społecznymi. Nie chcę w tym miejscu skupiać się na praktykach gromadzenia danych przez korporacje, ani na tym, że część z nich była udostępniana bez zgody, a nawet wiedzy użytkowników służbom, które chętnie z nich korzystały, ponieważ pisze już o tym w swoim tekście w tym numerze Monika Górska­‑Olesińska. Jednak, aby nie pozostać gołosłowną, chciałabym przyjrzeć się przykładom cyberoptymizmu z ostatnich dwóch lat. Pierwszym z nich będzie epidemia eboli w Zachodniej Afryce, która rozpoczęła się w grudniu 2013 roku w jednej z wiosek w Liberii i szybko rozprzestrzeniła się w sąsiadujących krajach, czyli w Gwinei Równikowej, Sierra Leone oraz Nigerii. W przypadku tego ostatniego kraju, gdzie najszybciej udało się zdławić epidemię, wiele mówiło się o roli informacyjnej, jaką pełniły media społecznościowe, którym przypisywano wręcz rolę sprawczą w tym procesie. Drugim przykładem, będzie natomiast ruch #BlackLivesMatter, który powstał w odpowiedzi na brutalne zachowanie policji oraz zastrzelenie Michaela Browna, co doprowadziło do zamieszek na ulicach Ferguson w sierpniu 2014 roku.


Chciałabym na chwilę powrócić do przemówienia Hilary Clinton, ponieważ jeden z wątków jej przemówienia będzie miał duże znaczenie dla prowadzonych przeze mnie w dalszej części artykułu rozważań. Otóż należy oddać sprawiedliwość pani sekretarz i przyznać, że choć wiele zjawisk internetowych zrozumiała opacznie, a inne przemilczała, jak choćby działania NSA, to w jednej kwestii trzeba się z nią zgodzić. Mniej więcej w połowie swojego wystąpienia twierdzi, że internet jest tylko jedną z wielu sieci; niektóre z nich wyznaczane są przez ludzkie migracje, inne przez transport umożliwiający przemieszczanie dóbr i towarów, a internet jest tylko narzędziem potęgującym możliwości każdej z nich. Wydaje mi się, że zrozumienie tego faktu stanowi klucz do wyzbycia się wiary w magiczne właściwości sieci i popatrzenie na możliwości, jakie dają media społecznościowe, w sposób bardziej realistyczny. Jednym z pojęć, które zrobiło największą karierę na gruncie teorii ­mediów, jest ukute w 1962 roku przez McLuhana pojęcie globalnej wioski. Kanadyjski teoretyk określał w ten sposób transformację sposobów komunikowania się za pomocą masowych mediów elektronicznych, które obalały bariery czasowe i przestrzenne, pozwalały rozmawiać wszystkim ludziom na świecie jak równi z równymi, niwelowały bariery kulturowe, ­religijne czy rasowe. Atrakcyjność tego pojęcia polegała również na tym, że na początku lat 90. zaczęto go używać jako metaforycznego określenia dla World Wide Web, kojarzyło się też z teoriami procesów globalnych, według których powstanie sieci wydawało się epifenomenem. Wydaje się, że echa teorii Marshalla McLuhana widoczne są w przemówieniu Clinton, kiedy mówi, że sieć jest „systemem nerwowym świata”, który pozwala reagować na nieszczęścia z dowolnego punktu na kuli ziemskiej w czasie rzeczywistym. Czy rzeczywiście żyjemy w globalnej wiosce?

WIRUS EBOLA W SIECI

Choć o eboli niewiele mówiło się do chwili wybuchu epidemii, wirus znany jest od wielu lat, zresztą od czasu ataków 11 września znajduje się na liście A zagrożeń terrorystycznych7, jednak nie prowadzono nad nim badań, ponieważ większość wcześniejszych epidemii była stosunkowo niewielkich rozmiarów (liczba zgonów nie przekroczyła 300 osób, a najczęściej wynosiła maksymalnie kilkadziesiąt osób)8. Było to jedną z przyczyn, dla których światowa opinia publiczna, pomimo apeli WHO oraz Lekarzy bez Granic, nie przejmowała się licznymi przypadkami zachorowań we wspomnianych krajach mniej więcej do maja 2014 roku, kiedy wirus pojawił się w Stanach Zjednoczonych przywieziony przez Amerykanina liberyjskiego pochodzenia. Człowiek ten odbył podróż do Afryki, a następnie z charakterystycznymi dla choroby objawami zgłosił się do szpitala, został odesłany do domu i zmarł. Opinia publiczna zaniepokoiła się epidemią wirusa dopiero w momencie, kiedy okazało się, że w przeciwieństwie do innych chorób tropikalnych, takich jak malaria, ebola nie jest chorobą endemiczną, co oznacza, że nie przejmuje się brakiem wizy i swobodnie przekracza granice krajów na przykład na pokładzie samolotów. W zachodnich mediach tradycyjnych oraz elektronicznych rozpoczęła się kampania „informacyjna” mająca uspokoić spanikowanych Amerykanów, która sama w sobie zasługuje na osobną analizę, pozwolę sobie przedstawić tylko jej główne nurty.

7 W Stanach Zjednoczonych Centers for Disease Control and Prevention stworzyło listy tak zwanych „Biological Select Agents or Toxins", które mogą ewentualnie posłużyć jako broń biologiczna. „Select Agents“ z listy A uważane są za najpoważniejsze zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. 8 http://www.cdc.gov/vhf/ebola/outbreaks/history/chronology.html (dostęp: 2 marca 2016).

autoportret 1 [52] 2016  |  63

Przede wszystkim zastanawiający jest sposób, w jaki przedstawia się ebolę, ponieważ odzwierciedla on to, jak Afryka jest postrzegana przez większość ludzi na zachodzie, czyli jako jedno państwo, skazane na biedę, wspołczesne „jądro ciemności”, gdzie nie nastąpiły żadne procesy modernizacyjne. Jednym z leitmotywów było wskazywanie na jedzenie mięsa nietoperzy oraz zwyczaje obrzędowe, które polegają na obmyciu oraz ubraniu zwłok, za jeden z głównych czynników przenoszenia się wirusa. Tym samym jako pierwszorzędny komponent ryzyka uznano lokalną kulturę, która była przeciwstawiana „obiektywnej” wiedzy medycznej, mającej służyć nie leczeniu wirusa, ale przede wszystkim prewencji. Aby się o tym przekonać, proponuję przysłuchać się dwóm przemówieniom Obamy – jedno z nich było skierowane do Amerykanów, drugie do mieszkańców Afryki Zachodniej9. Zresztą, zwracając się do amerykańskich obywateli, prezydent podkreśla, że należy zdławić epidemię w zarodku, czyli w Afryce, co – jak wynika z jego przemówienia – stanowi jeden z głównych motywów zaangażowania się Stanów Zjednoczonych w jej zwalczanie. Kolejnym rodzajem narracji na temat epidemii eboli było przezwyciężenie jej dzięki mediom społecznościowym w jednym z najludniejszych krajów Afryki, czyli w Nigerii, gdzie z powodu wirusa zmarło jedynie dwadzieścia osób. I faktycznie, jeśli przyjrzymy się działaniom rządu nigeryjskiego, który stanął na wysokości zadania i od razu przyznał, że w kraju wykryto przypadki zachorowań, organizacji pozarządowych oraz jednostek, które wykazały się inicjatywą, tworząc filmy informacyjne w lokalnych językach, system esemesów, dzięki któremu możliwe było informowanie o drogach zakażenia, President Obama Delivers a Message to West Africans on Ebola, https://www.youtube.com/watch?v=gFKMYY­‑2A2k (dostęp: 2 marca 2016); Weekly Address: What You Need to Know About Ebola, https://www.youtube.com/watch?v=7u08u8GA_rg (dostęp: 2 marca 2016). 9


to Nigeria pozytywnie wyróżnia się na tle innych krajów10. Jednak nagłówki gazet, które wieściły, że media społecznościowe pokonały epidemię eboli, nie odzwierciedlają rzeczywistości, ponieważ nie oddają zaangażowania poszczególnych osób, które często ryzykowały życie, ale zakrywają również fakt, że Nigeria, jako jeden z krajów, od którego uzależnione jest bezpieczeństwo energetyczne Stanów Zjednoczonych, ma jeden z najbardziej stabilnych rządów w Afryce, a Lagos – jedno z najgęściej zaludnionych miast w tej części świata, gdzie bardzo duże obszary zajmują slumsy – ma mimo wszystko dość dobrze rozwiniętą infrastrukturę, do której należy zaliczyć sieć komórkową i łącza internetowe, ale przede wszystkim publiczne placówki zdrowia. W tym miejscu chciałabym postawić dwa pytania, których w mediach głównego nurtu, niemalże nikt nie zadawał. Po pierwsze, co by się stało, gdyby epidemia wybuchła na obszarze opanowanym przez grupę Boko Haram: czy również zostałaby pokonana przez media społecznościowe? Po drugie, dlaczego nie wykorzystano mediów społecznościowych w walce z wirusem w innych krajach, choćby w Liberii czy Sierra Leone, które na początku tego stulecia targane były konfliktami wewnętrznymi. Nie podejmuję się odpowiedzi na te pytania, wydają mi się oczywiste. Nawet jeśli wyobrażamy sobie, że dzięki sieci świat stał się globalną wioską, to jest to mrzonka cyberoptymistów lub chwyt retoryczny, który pozwala zakryć nieczyste sumienie spowodowane zaniechaniem. Nie można bowiem mówić o globalizacji w kontekście Afryki, ponieważ globalizacja jest procesem łączącym jedynie wybrane punkty na kuli ziemskiej, przede wszystkim

10 A. Corrigan, #StopEbola: What Nigeria did right, Berman Center for Internet and Society, https://cyber.law. harvard.edu/events/luncheon/2015/01/Corrigan (dostęp: 2 marca 2016).

te, gdzie gołym okiem widoczny jest przepływ kapitału. James Ferguson określa globalizację jako „point-to-point ­connectivity”11, czyli sieć zależności i połączeń pomiędzy węzłami, które jako odzwierciedlenie przestrzeni zawierają wiele miejsc do tej sieci nienależących. Jeśli przyjmie się taki model rozważań nad globalizacją, to okaże się, że znacząca część państw afrykańskich nie jest w nim widoczna, ponieważ pomimo tego, że po odzyskaniu niepodległości w latach 60. przez większość z nich, mimo że spodziewano się tam wielkiego napływu kapitału, zjawisko to nie miało miejsca. Poza tym dyskusja na temat sieci WWW, za pomocą której możliwe jest rozwiązywanie problemów globalnych, sprawia, że z pola widzenia umykają nam jeszcze inne zagadnienia. W przypadku epidemii eboli, należy wziąć pod uwagę, że problem jej rozprzestrzeniania się nie może być traktowany jedynie jako związany z ochroną zdrowia, ale z kilku powodów należy zaklasyfikować go szerzej, do kategorii problemów związanych z ochroną środowiska. Po pierwsze, działania związane z zapobieganiem szerzenia się eboli dotyczą nie tylko zdrowia publicznego, ale również dobrostanu zwierząt, dlatego że wiemy, że w łańcuchu zakażenia istnieje zjawisko „human­‑animal link”, czyli wirus może się przenosić ze zwierząt na człowieka. Tymczasem niewiele mówiło się o epidemii wirusa, która dziesiątkowała stada orangutanów. Po drugie wskazuje się również, że obecna epidemia eboli ma swoje źródło w sposobie eksploatowania zasobów naturalnych krajów stanowiących epicentrum epidemii. Deforestacja związana z pozyskiwaniem ziemi pod plantacje palm blisko osiedli ludzkich była, jak się przypuszcza, przyczyną zakażenia się ludzi od nietoperzy, które zamieszkują w koronach drzew palmowych. Dyskusja o zbawiennym J. Ferguson, Global Shadows: Africa in the Neoliberal World Order, Durham: Duke University Press, 2006.

11

autoportret 1 [52] 2016  |  64

działaniu mediów społecznościowych, choć muszę przyznać, że bardzo pokrzepiająca, jest zatem dyskusją pomijającą meritum problemu, czyli uznanie faktu, że nie można ­ujmować wszystkich problemów jako problemów globalnych. Ekosystemy nie działają w ten sposób – zakładają natomiast o wiele bardziej skomplikowaną strukturę połączeń niż ta, jaką zakłada wyobrażenie sieci. Przykład epidemii eboli jest dość jaskrawym przykładem tego, że owe różnorakie sieci, o których mówiła Clinton, są często o wiele ważniejsze niż sam internet. Jednak nie chciałabym, żeby ktoś odniósł wrażenie, że dotyczy to jedynie Afryki, dlatego przywołam przykład wspomnianego wcześniej ruchu #BlackLivesMatter, a skupię się tylko na najistotniejszych komentarzach, które pojawiły się w debacie publicznej. Protesty w Ferguson, w czasie których ludzie gromadnie wyszli na ulicę i często ścierali się z policją, miały na celu pokazanie, że choć od kiedy prezydentem został Barack Obama, używanie kategorii rasy w dyskursie publicznym przestało być poprawne politycznie, to nie rozwiązało to problemu rasizmu jako takiego. W związku z tym hashtag z hasłem „Czarne życia mają znaczenie”, którego używano w mediach społecznościowych i który pojawiał się na transparentach niesionych przez uczestników protestów, miał na celu upomnienie się o przywrócenie kategorii rasy w dyskursie publicznym, ponieważ tylko dzięki temu można zaatakować problem istniejącego rasizmu. Zatem w pewnym sensie akcja ta odniosła zamierzony skutek, dała bowiem protestującym narzędzia do prowadzenia debaty, w której ich głos zaczął być słyszalny. Jednym w wątków w dyskusji było zjawisko kryminalizacji czarnoskórych obywateli, stanowiących największą grupę osadzonych w zakładach penitencjarnych na terenie Stanów Zjednoczonych, która jednocześnie najczęściej


pada ofiarą tak zwanych stop­‑and­‑frisk, czyli prewencyjnych zatrzymań przez policję oraz częściej niż inne grupy etniczne staje się ofiarą przemocy ze strony służb mundurowych. Do tej pory często zdarzało się, że poruszający ten problem komentatorzy – niezależnie od tego czy byli biali i sądzili, że korelacja pomiędzy czynnikami rasy i liczbę zatrzymań nie istnieje, czy byli czarni i mieli wprost przeciwne poglądy – byli oskarżani o rasizm, ponieważ od społeczeństwa amerykańskiego wymaga się, aby było ślepe na kolory. Jednocześnie najnowsze badania wskazują, że istnieje zjawisko, które jest określane jako „super­‑human bias”12, polegające na tym, że biali ludzie mają tendencję do postrzegania czarnych jako bardziej wysportowanych, silniejszych i wytrzymalszych, niż są w rzeczywistości. Być może dlatego, kiedy w ubiegłym roku wezwany przez telefon policjant zobaczył kilkuletniego chłopca bawiącego się plastikowym pistoletem, uznał, że musi użyć broni, podobnie policjant, który zastrzelił Michaela Browna, zeznał, że nastolatek wydał mu się wcieleniem szatana. Czy akcja BLM odniosła sukces? Z pewnością zwróciła uwagę na problem, ale dopóki nie zaadresuje się problemu nierówności społecznych związanych z dostępem do lepszych stanowisk, wykształcenia czy opieki zdrowotnej, których ofiarą są ludzie czarni, wydaje się, że żadna kampania społeczna prowadzona off­‑ czy on­‑line nie zmieni ich sytuacji. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy rozpowszechniał się hashtag BLM, w mediach społecznościowych zaistniała jeszcze inna akcja #IamNotaVirusIamLiberian. Celem akcji było zwrócenie uwagi na dyskryminujące zachowania względem diaspory Liberyjczyków, których dzieciom zabraniano na przykład przychodzić A. Waytz, K.M. Hoffman, S. Trawalter, A Superhumaniza‑ tion Bias in Whites’s Perception of Blacks, „Social Psychological & Personality Science” 2014, 8 October.

12

do szkoły w obawie, że inne dzieci „złapią” od nich ebolę, pomimo tego, że od lat mieszkają w Stanach i nigdy w Afryce nie byli, ale również czarnym, od których żądano, aby poddali się kwarantannie po powrocie z Afryki, niezależnie od tego, który rejon kontynentu odwiedzili. Zachowania spanikowanych z powodu pojawienia się eboli w Stanach Amerykanów moim zdaniem były spowodowane powszechnym w ich świadomości fantazmatem Afryki jako jednego państwa, a nie kontynentu, bez wyraźnych różnic kulturowych, politycznych, narodowych czy społecznych. Czy ta akcja odniosła skutek? Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, pewne jest tylko to, że kilka tysięcy osób wykonało sobie selfie z hasłem głoszącym, że nie należy ich utożsamiać w wirusem eboli13.

grzech zaniechania dokonuje się codziennie w skali całego globu, a mężowie stanu zręcznie ukrywają ten fakt, stosując retorykę mediów społecznościowych jako leku na wszelkie zło. Wydaje mi się, że odpowiednim terminem, za pomocą którego można określić to zjawisko, jest ukute przez Roba Nixona pojęcie

Chociaż zdaję sobie sprawę, że przywołane przeze mnie przykłady – wykorzystanie i rola mediów społecznościowych w zwalczaniu wirusa eboli oraz akcja społeczna „Nie jestem wirusem”, jak również protesty odbywające się pod hasłem #BLM – wydają się na pierwszy rzut oka nie mieć z sobą nic wspólnego, to jednak chciałabym wskazać kilka podobieństw, których wspólnym mianownikiem jest cyberoptymistyczny i naiwny sposób, na jaki postrzegamy sieć. Jako użytkownicy internetu mamy skłonność przypisywać mediom społecznościowym moc sprawczą, sam gest wyrażenia poparcia dla jakiejś idei często zastępuje konkretne działania z naszej strony. Oto grzech ludzi sieci, nazwijmy go grzechem zaniechania. Jednak najbardziej niepokojące jest to, że ów Zwracam uwagę, że w obydwu dyskursach pojawia się wątek post­‑, czy też nad‑ ludzki: w przypadku wyobrażeń na temat eboli wprowadza go wspomniane przeze mnie „human­‑animal link”, ale również utożsamienia czarnego ciała z wirusem, natomiast w przypadku Ferguson rolę tę pełni kategoria superhuman.

13

autoportret 1 [52] 2016  |  65

„powolnej przemocy”14. Jest to ten rodzaj mało spektakularnej przemocy, na który nie chcemy lub nie wiemy jak zareagować, ponieważ przyzwyczailiśmy się do upadających wież, wysadzania w powietrze antycznych miast i ścinania głów. Powolna przemoc polega na tym, że nie chcemy zauważać faktu, że sieć przepływu kapitału omija niektóre regiony świata lub grupy społeczne, a my zamiast zwrócić uwagę na ich problemy, proponujemy im dostęp do internetu i niewiele ponad to. 14 R. Nixon, Slow Violence and the Environmentalism of the Poor, Cambridge: Harvard University Press, 2011.


SPOSOBY PRZEJŚCIA Oxenfree rozgrywa się na małej wyspie położonej na północno-zachodnim Pacyfiku. Jest to miejsce, w którym podczas II wojny światowej znajdowała się placówka wojskowa.

wydawca: night school studio

G

uy Debord pisał o dérive, czyli sposobie przejścia, w którym sama podróż jest ważniejsza od miejsca przeznaczenia, w której podróżujący dają się zwabić i zatrzymują z powodu rozmaitych przygód, które przydarzają im się w drodze. Każda przestrzeń może zostać zaprojektowana, nie tylko po to, by pobudzać zmysły. Może być tworzona również w celu promowania modeli zachowań, ale też wywoływać skrajne reakcje w oderwaniu od świata realnego. Pod tym względem gry wydają się ucieleśnieniem koncepcji Deborda.

wydawca: capybara games

Tobiasz Konieczny

autoportret 1 [52] 2016  |  66


wydawca: cardboard computer

Kentucky Route Zero opowiada o tajemniczej autostradzie Zero przecinającej stan Kentucky i ludziach, którzy nią podróżują. Szlak ten biegnie pod powierzchnią ziemi między skałami. Nad autostradą unosi się duch Niewidzialnych miast Italo Calvino, a twórcy nie ukrywają inspiracji prozą Gabriela Garcii Marqueza.

Firewatch rozgrywa się w górzystym i gęsto zalesionym terenie jednego z parków narodowych w Wyoming. Głównym bohaterem jest dojrzały mężczyzna, uciekający przed codziennością i problemami współczesnego świata. Jego zadaniem staje się ochrona lasów przed ogniem.

proj. [bracket]games, www.toazimuth.com

proj. nels anderson, james benson, wydawca: panic

Gra Azimuth jest poświęcona uprowadzeniom przez obcych. ­Podobnie jak Twin Peaks Davida Lyncha, historia toczy się w małym miasteczku, a celem gry jest rozwiązanie tajemnicy: Co się stało z Eli Windham?

autoportret 1 [52] 2016  |  67


Massimiliano Ciammaichella

TOŻSAMOŚĆ CYFROWA Autoprezentacja w Second Life


Modelowanie awatara 3D

obserwatorów, że wrażenie, jakie pragnie w nich wywołać, odbiorą zgodnie z jej zamysłem. Wymaga od nich, aby uwierzyli, że oglądana przez nich postać rzeczywiście posiada cechy, które zdaje się posiadać, że wykonywane przez nią zadanie będzie miało efekty zgodne z zadeklarowanym zamiarem oraz że w ogólności rzeczy mają się tak, jak je przedstawia” 1.

Erving Goffman

Stopień przekonania o słuszności własnych twierdzeń mierzy się na podstawie chwytów perswazyjnych, za pomocą których jednostka potrafi uwiarygodnić swoją narrację nawet wówczas, gdy wybrany scenariusz w najmniejszym nawet stopniu nie odwołuje się do prawdy; dlatego też – między symulacją a dysymulacją – poruszamy się w niepewnej przestrzeni działania naszej cielesności; żeby wyglądać na przekonujących w oczach innych, kalibrujemy spojrzenie, kontrolujemy naszą sylwetkę i dopasowujemy się do postaw, które mogą sprzyjać powodzeniu naszej inscenizacji. Zdarza się, że to sam głos wypełnia to zadanie. Jesteśmy świetnie do tego przygotowani, zważywszy na czas, jaki spędzamy, rozmawiając przez telefon. Ale zdarza się, że głos też znika i ustępuje przed szybkim następstwem wiadomości na czacie. Tutaj ryzyko nieporozumienia jest zawsze bardzo wysokie. Klarowniejsze są czaty wideo, dostarczają nam bowiem narzędzi ułatwiających komunikację, w których obraz i głos są nierozłączne. Nieustraszeni, dalej używamy filtrów cyfrowych, naznaczających nieuchwytną przestrzeń relacji z interlokutorami, E. Goffman, Człowiek w teatrze życia codziennego, przeł. H. Datner­‑Śpiewak, P. Śpiewak, Warszawa: Aletheia, 2008, s. 54.

1

autoportret 1 [52] 2016  |  69

z którymi się konfrontujemy – to już fakt dokonany. Nie zawsze jednak bierzemy pod uwagę cielesny interfejs – między rozmówcami pośredniczy jedna z wielu technologii, które w zależności od sytuacji ułatwiają lub komplikują komunikację międzyludzką, albo też wyzwalają jej nie do końca jeszcze zbadane formy. Wielu z nich możemy doświadczyć, kiedy wcielimy się w naszego awatara 3D i zanurzymy w jednym z licznych wirtualnych światów sieci2. Niemal wszystkie mają ludyczną postać odwołującą się do estetyki gier komputerowych. W rzeczywistości należy dokonać rozróżnienia pomiędzy MMORPG3, gdzie o sukcesie gry decyduje przyjęcie ściśle określonej roli, a wszyscy uczestnicy dysponują specjalnie przez siebie skonstruowanym awatarem, a fabularnym światem Second Life4, w którym – jeśli już – zabawa polega na replikowaniu własnego ego lub na odgrywaniu kogoś innego. Trudno mu przylepić jednoznaczną etykietkę: metaświat, metawers5, cyberprzestrzeń6 – wszystko to terminy odwołujące Mowa o pomieszczeniach interaktywnych charakterystycznych dla portali społecznościowych 3D oraz ogólniej dla MUVE (Multi­‑User Virtual Environments), jak Second Life (www.secondlife.com), IMVU (www.imvu. com), platforma OpenSim (http://opensimulator.org). 3 MMORPG (Massively Multiplayer Oneline Role­‑Playing Game) – rodzaj gier RPG rozgrywanych w świecie wirtualnym przez wielu użytkowników. 4 Second Life jest światem wirtualnym zrealizowanym w 2003 roku przez Linden Lab, amerykańską społeczność założoną przez fizyka Philipa Rosedale. 5 Termin metawers (z ang., meta – ‘poza’, universe – ‘świat’): opisuje rzeczywistość wirtualną dającą się eksplorować przez awatary. Stworzył go Neal Stephenson w 1992 roku w swojej cyberpunkowej powieści pt. Snow Crash (wyd. pol.: Zamieć, przeł. J. Polak, Warszawa: ISA, 1999). 6 Termin cyberspace wystąpił po raz pierwszy w powieści Williama Gibsona z 1984 roku Neuromancer 2

archiwum autora

Kiedy jednostka gra jakąś rolę, oczekuje od


się do fantastyki naukowej i cyberpunku jako jej specyficznego nurtu literackiego. System zamkniętych landów określa tu mało prawdopodobną geografię rozlicznych monarchii o zmiennych granicach i regułach narzuconych tuż po wejściu. To sami właściciele ogradzają na swoich wyspach miejsca odtworzone w fantazji oraz odpowiadające im wzorce zachowań; zresztą każdy odtwarza swój świat z wyobraźni, także wzorując się na literaturze. Dla Auréliena Gerosy i Maria Pfeffera światy wyobrażone są nużąco elitarne. Z całą pewnością prawie nigdy nie są demokratyczne. Przeciwnie – często są despotyczne: wytyczają od razu nieprzekraczalne granice. Tak bywało dotąd w wyimaginowanych światach literatury. […] jednak od jakiegoś czasu coś się zmieniło, wpadł promyk światła […]. Wyobraźcie sobie coś na kształt gigantycznego teatru, w którym tysiące lalkarzy poruszają równolegle nitki tyluż lalek, zwanych awatarami. Wyobraźcie sobie teraz, że lalki te mogą z sobą współdziałać i rozmawiać w czasie realnym za pomocą czatu. Teraz, kiedy już sobie to wszystko wyobraziliście, możecie spokojnie zapomnieć o grach komputerowych7.

Pierwszy krok dotyczy konstrukcji naszego awatara. Termin avatār pochodzi z teologii hinduskiej i oznacza ziemskie wcielenie bóstwa, które może przybrać postać antropomorficzną, zoomorficzną lub fantastyczną. Współczesna zaś interpretacja terminu mówi nie o zstąpieniu bóstwa na ziemię, lecz o wymarzonym wyniesieniu samego siebie, odzwierciedlonym przez obraz tego, kim chcielibyśmy być, wielu bowiem uczestników Second Life bardzo silnie utożsamia się z własnym awatarem.

(wyd. pol.: Neuromancer, przeł. R. Cholewa, Katowice: Książnica, 2009. 7 M. Gerosa, A. Pfeffer, Mondi virtuali, Roma: Castelvecchi, 2006, s. 21.

Konstruowanie awatara jest procesem żmud­ nym, czasochłonnym i kosztownym8, chyba że jest się zręcznym modelarzem 3D lub programistą. System proponuje nam od razu wybór jednego typu spośród kilku standardów, męskich lub damskich, ustawionych w kole i podzielonych na trzy, jakże aktualne, a zarazem zaskakujące rodziny: klasyczną, wampirów i ludzi. W rzeczywistości terminy te stają się zrozumiałe dopiero w zestawieniu z dwojakiego rodzaju technologiami, za pomocą których awatary są modelowane, teksturowane, a zatem obrazowane. W przeciwieństwie do modeli klasycznych, proponowanych w pierwszej wersji Second Life, w których można było dokonywać zmian w różnych częściach ciała, wybierając długość kończyn, umięśnienie, proporcje twarzy itd., ludzie i wampiry są modelami organicznymi typu mesh, czyli formami o zwykle kanciastych twarzach, zaprojektowanymi z wykorzystaniem technik animacji 3D oraz rigging9, które wyposażają awatara w szkielet umożliwiający poruszanie się w przestrzeni. Awatary te są dużo lepiej wykończone od swoich poprzedników, można też stworzyć ich nowe wersje, korzystając z oprogramowania służącego do zaawansowanego modelowania10, a następnie importować je do Second Life. Kształt ciała (shape), tekstura skóry (skin), włosy, ubrania, akcesoria i pozy (AO11) kupuje się w sklepach Second Life, ale projektuje samemu, korzystając z możliwości budowania i animowania awatara we własnym zakresie, czyli przedstawiając ciało za pomocą ­modeli Walutą Second Life jest linden dollar, 250 linden odpowiadają 1 dolarowi USA. 9 Rigging – technika stosująca geometrię mesh ciała (skin) do szkieletu (IK chain) w animacji 3D. 10 Por. np. Blender (www.blender.org), Maya (www.autodesk.com), Cinema 4D (www.maxon.net). 11 AO to skrót od ang. animation override. 8

autoportret 1 [52] 2016  |  70

numerycznych typu mesh, które pozwalają modyfikować twarze, podając współrzędne wierzchołków. Zaczyna się od powiek, zgodnie z procedurą zwaną pajęczyną, zwykle posiłkując się dwoma obrazami postaci, którą chcemy odtworzyć: z przodu i z profilu. Otrzymujemy model o ściętych krawędziach, który można uczynić obłym za pomocą podziału powierzchni12, fazując geometrię wyjściowego modelu. Uzyskany w ten sposób rodzaj real doll, którą można będzie animować dopiero wówczas, gdy nada się jej szkielet składający się z układu kości (bones) tworzących łańcuch kinematyki odwrotnej (IK chain), czyli hierarchiczny system biegunów i met. Kości są połączone za pomocą przegubów, które narzucają ścisłe ograniczenia obrotu, skrętu i transmisji przekształcenia. Są one przypięte do wierzchołków kości za pośrednictwem płaszczyzn, które przekształcają się w zależności od rodzaju szkieletu i jego naprężeń13.

W ten sposób awatar może zacząć się poruszać. W Second Life nigdy zresztą nie pozostaje nieruchomy. Nawet kiedy nie chodzi, przyjmuje pozy, które możemy uruchamiać poprzez oprogramowanie software wyposażone w ciągle uaktualniane archiwa, na przykład Poser14, w którym wystarczy ustawić sekwencję pozycji, by określić tendencję postaw, jakie awatar będzie przyjmował w Second Life15, można też Powierzchnie podziałowe (subdivision surfaces) stosują do reprezentacji cyfrowej mesh efekty krzywych powierzchni typu NURBS (Non­‑Uniform Rational B­‑Spline, ­powierzchnie o zmiennej dystrybucji punktów kontrolnych i wag atraktorów). Dla pogłębienia tematu zob. M. Ciammaichella, Disegno digitale per la moda. Dal figurino all’avatar, Roma: Aracne, 2011. 13 F. Zanni, Abitare la piega. Piegare incidere stratificare, Santarcangelo di Romagna: Maggioli, 2010, s. 106. 14 Poser to software produkowany przez SmithMicro (http://my.smithmicro.com). Obecnie można już korzystać z wersji Pro 11. 15 Wystarczy eksportować animację w odpowiednim formacie pliku (*.bvh). 12


Wybór alter ego

W każdym razie personalizacja awatara jest następstwem wyboru modelu odniesienia i zwykle zaczyna się od twarzy – operacja przemodelowania nosa, policzków, ust, oczu, uszu… Jeśli oceniać ostateczne wyniki na podstawie obserwacji awatarów zamieszkujących poszczególne landy, można dojść do wniosku, że szerokie pole do eksperymentów ogranicza się do pewnego repertuaru masek, które chcemy i możemy nałożyć. Zwykle odtwarzają one stereotypy piękna dające się sprowadzić do kanonów zniekształconych na skutek nadmiernej digitalizacji ludzkiego ciała, poddawanego intensywnemu retuszowaniu fotograficznemu, wprawdzie mniej szkodliwemu od chirurgii estetycznej, ale nadal świadczącego o tendencji do uniformizacji. Możemy zatem przywdziać sztuczną maskę, by odsłonić część siebie, by ukazać się innymi niż jesteśmy, by kłamać, uwiarygadniając swoje kłamstwo, lub przeciwnie – aby powiedzieć prawdę. Przeciętny użytkownik skupia się na idei ulepszonej repliki własnych rysów, budując „autoportret”, który w istocie prawie nigdy nie jest wierny i zaspokaja jedynie pragnienie możliwego do osiągnięcia – według pewnego prawdopodobieństwa – obrazu. Tylko nieliczni rezygnują z noża cyfrowego liftingu, by wcielić się w jednego z licznych potworów proponowanych przez bestiariusz Second Life. Kto się na to decyduje, prędzej czy później zawraca, wybierając ludzką maskę, bardziej sprzyjającą nawiązywaniu relacji z innymi ludźmi. W tym sensie Robert Ezra Park przypomina: prawdopodobnie nie przez przypadek słowo „osoba” w swoim pierwotnym znaczeniu oznaczało maskę. To zakłada uznanie faktu, że każdy zawsze i wszędzie, mniej lub bardziej świadomie, odgrywa pewną rolę. […] maska reprezentuje nasze prawdziwe

„ja”, owe ja, którym chcielibyśmy być. W ostatecznym rozrachunku koncepcja naszej roli staje się drugą naturą i częścią składową naszej osobowości. Wchodzimy do świata jako osobniki, nabieramy charakteru i stajemy się osobami16.

Takie rozumowanie sprawdza się zarówno w rzeczywistości, jak i w świecie wirtualnym, albowiem sobowtór prezentującej się osoby zakłada maskę najbardziej adekwatną do odgrywania pożądanej roli, uwalniając się od napięcia towarzyszącemu grze na scenie. Znikają wszelkie obawy i wahania, nieśmiałość nie wychodzi na jaw, a relacje stają się coraz prostsze, w miarę jak padają kolejne słowa, będące pierwszym narzędziem do poznania drugiej osoby. Istnieją jednak inne sposoby komunikacji, dostarczające więcej szczegółów na temat tego, kto się ukrywa za awatarem, choćby kamery internetowe. W 2007 roku Second Life udoskonaliło technologię Voice17, umożliwiając wielu użytkownikom metawersu przemawianie własnym głosem zarówno w rozmowach prywatnych, jak i publicznych. Spowodowało to pewien podział wśród użytkowników, rozdartych między potrzebą bezpośredniości i zmęczeniem komunikacją zza chroniącej ich maski awatara a koniecznością utrzymywania skrajnej dyskrecji w doświadczaniu równoległej rzeczywistości, choć głos również może być zniekształcony i zakamuflowany. Niektórzy zwolennicy Voice’u twierdzą, że nie muszą ukrywać własnej tożsamości, ponieważ pokazują własną „twarz” (czyli twarz awatara), i w istocie postulują pewną przejrzystość opartą na wypowiedzianym słowie. Por. R.E. Park, Race and Culture, Glencoe: Free Press, 1950, s. 249, [za:] E. Goffman, dz. cyt., s. 49­–50. 17 Voice Over Internet Protocol – technologia analogiczna do Skype’a umożliwia rozmowę telefoniczną za pomocą protokołu IP sieci. 16

autoportret 1 [52] 2016  |  71

archiwum autora

kupić ich gotowy zestaw w wygodnych „pakietach tematycznych”.


archiwum autora

Zamieszkiwane przez nas krajobrazy nie są z nami zsynchronizowane. Paradoks fikcji polega na tanim odtwarzaniu znanych nam miejsc. Choć stosowane na początku kartonowe repliki naszych miast nie cieszyły się powodzeniem, krainy z wyobraźni wcale nie poprawiły sytuacji.

Inni twierdzą, że Second Life nie jest grą. W drugim przypadku ostrożność jest większa, w obu jednak siła przyciągania, z jaką oddziałują nowinki technologiczne, zawsze okazuje się silniejsza od własnych przekonań. Narzędzia zatem ułatwiają nawiązywanie relacji i z konieczności przekładają się na realne doświadczenia. Różnica polega na oczekiwaniach. Okazuje się, że granica między tym, co realne, a tym, co wirtualne, nie jest aż tak ostra, trójwymiarowe przestrzenie, do złudzenia podobne do rzeczywistych, oraz zamieszkujące je awatary tworzą bowiem pewną iluzję, ale iluzoryczne są także przekonania o możliwości spełnienia pragnień, które sprawiają, że zaczynamy snuć fantazje o poznanych osobach, zanim ściągniemy z nich maskę. Rzeczywistość wirtualną, pojmowaną jako ucieczka z wymiaru rzeczywistości w wymiar wirtualny, można zinterpretować jako wyzwalający wzlot ku absolutowi. Szczególnie jeśli definiujemy go jako coś, co da się osiągnąć za pomocą „odcieleśnionej ludzkiej sensoryczności” (disembodied human sensoria), czyli za pośrednictwem zmysłów, które zaawansowane technologie życiowe uniezależniły od ciała. [Jednak] ciało, choćby iluzoryczne, nadal istnieje i działa jak

ciało realne, z tymi samymi pragnieniami, potrzebami, przyjemnościami, niepokojami, bodźcami, cierpieniami i frustracjami18 pisze Tomás Maldonado. Ciało zobrazowane może zostać przyjęte jako własne, gdy naśladuje inne ja w odbiciu monitora komputera. Możemy je zmieniać, wzmacniać, modyfikować nie do poznania, następnie okryć ubraniem, dobrać charakterystyczne dla niego postawy i ruchy, utożsamiające je z środowiskiem społecznym, do którego chcemy, by przynależał. Ponieważ miejsca narzucają kody zachowania, często wybiera się je w zależności od zahamowań, od których są się w stanie uwolnić awatary mające je zamiar odwiedzić. Sposób, w jaki przedstawiamy siebie, jest fundamentalny: obraz znowu jest pierwszą wizytówką, tak wczoraj, jak i dziś, zarówno w świecie wirtualnym, jak i realnym. Minęło trzynaście lat od powstania Second Life, ale awatary się nie postarzały, ponieważ wraz z postępem technologicznym stopniowo poprawiał się ich wygląd. Za to architektura odzwierciedla przestarzałą estetykę początków Second Life. T. Maldonado, Reale e virtuale, Milano: Feltrinelli, 2015, s. 56­–57.

18

autoportret 1 [52] 2016  |  72

Dzisiejsze przygnębiające scenerie oraz ograniczające je strefy niczyje widocznie nie ciekawią już zwiedzających, którzy przecież jeszcze jakiś czas temu odwiedzali je choćby tylko z ciekawości. Second Life, jak się wydaje, trwa nadal, chociaż przestało się o nim mówić: wielkie marki się wycofały, podobnie międzynarodowe przedsiębiorstwa, a koncerty grane na żywo przez najbardziej popularnych artystów i zespoły muzyczne zniknęły wraz z wieloma innymi wydarzeniami. Co w takim razie zostało? Amerykańska organizacja Linden Lab stawia na doświadczenie immersji, pokładając nadzieję w użyciu tanich wirtualnych kasków, jak Oculus Rift19, które pozwalają na interaktywną eksplorację trójwymiarowych modeli scenerii i przestrzeni możliwych do oglądania w stereoskopii. Obecnie jednak interfejs graficzny nie sprzyja tego rodzaju technologii z powodu przeładowania menu i nadmiaru poleceń, które wymuszają użycie myszki i klawiatury. Jeśli prawdą jest to, co pisze Linden Lab, i miesięczna liczba odwiedzających zbliża się do miliona, a większość landów pozostaje pusta, niektóre muszą być przeludnione. Najbardziej popularne są bez wątpienia

19 Oculus Rift, produkowany przez firmę Oculus VR (www.oculus.com), jest wirtualnym kaskiem albo head mounted display (HMD) o rozdzielczości 1920 na 1080 pikseli.


te przeznaczone dla seksu, darmowego i płatnego. Bardziej wstydliwi mogą skorzystać z odosobnionych miejsc, w których można się rozbierać i pokazywać swój skin, często ozdobiony tatuażem. Narządy płciowe trzeba natomiast nabyć osobno i zaraz potem zamontować, albowiem awatary w ubraniu mają „płeć aniołów” i nie mogą się dotykać bezpośrednio. Nawet taniec, pieszczota lub pocałunek mogą się odbywać tylko za pośrednictwem wzajemnej aktywacji mikrosfer (poseballs) uruchamiających pożądaną symulację. Dla seksu obowiązuje ta sama reguła – „nie dotykaj”.

i syntetycznym preludium – żądze, jeśli partnerzy postanowią, że wszystko powinno zostać skonsumowane w świecie wirtualnym. Nie zawsze bowiem tak jest. Byłoby zatem uproszczeniem mówienie o cyberseksie, chyba że podłącza się Oculus Rift do kombinezonu i rękawiczek interaktywnych, wyposażonych w sensory zdolne przełożyć wibracje i bodźce dotykowe na mętny pozór stosunku płciowego. Nie można też uogólniać doświadczenia, spychając je do kategorii wirtualnego seksu, gdyż nawet jeśli początkowo akt odbywa się między dwoma awatarami 3D, niedługo potem można odczuć potrzebę zdjęcia maski awatara i pokazania się

Jak słusznie zauważył Marco Cadioli: tak naprawdę możesz kupić system, który pozwala Ci „być dotykanym”, ale nie pozwala ci dotykać. System Xcite! czyni pewne części ciała wrażliwymi i interaktywnymi w oczywistym celu uprawiania seksu […]. Właściciel systemu nie kontroluje osobiście reakcji, automatycznie generują się natomiast odpowiedzi, o postępującej intensywności aż do symulacji orgazmu. Obecność jęków zależy od wersji, są bowiem wersje z audio lub bez. Krzyki można kupić osobno20.

takim, jakim jest się naprawdę. W tym sensie Second Life może być pierwszym kanałem oferującym możliwość wspólnego stymulowania podniecenia za pośrednictwem kamery internetowej, a także sprzyjającym rzeczywistym spotkaniom. Natomiast dla poszukujących letnich płatnych emocji jest osobny zawód: eskorta telematyczna, prostytuująca swojego awatara i ewentualnie użyczająca jej swojego uwodzicielskiego głosu bez odsłaniania się. Zaspokaja ona potrzeby rynku i jest bardzo rozpowszechniona. Zajmujący się tą profesją opisują ją jako grę, czasem mało lukratywną, lecz użyteczną dla polepszenia prezencji własnego awatara za pomocą shape, skin, nowych peruk, no i oczywiście butów oraz akcesoriów21. Taryfa rośnie, jeśli osoba oferuje swoje usługi jako cam girl, ale i w tym wypadku ceny są konkurencyjne w stosunku do ogromnej oferty Live Sex Cam w internecie. Użytkownik poza tym może korzystać z dobrodziejstwa negocjowania ceny usługi poprzez swoje cyfrowe alter ego, bez konieczności pokazywania twarzy i rejestrowania się w specyficznym serwisie po uprzednim podaniu własnych danych i numeru karty kredytowej. Zakupy walutą Second Life nie przewidują bowiem rachunków za poszczególne wydatki.

Z biegiem lat wybór w menu seksu wyewoluował: pojawiły się programowane łóżka, wanny z hydromasażem, sauny, klatki, różne alkowy itd. Każdy znajdzie coś dla siebie i – chociaż mechanizm się nie zmienia – oferta seksualna rozszerza się, by zaspokoić pragnienia większości, włączając w to także praktyki ekstremalne. W ostatecznym rozrachunku bowiem proponuje się tu rzeczywiste fantazje erotyczne, które mają zaspokoić – w aseptycznym

Być może właśnie dzięki temu Second Life przetrwało: między światem realnym a wirtualnym granice zaspokajania własnych pragnień zacierają się tylko wówczas, gdy nie chroni się tożsamości. Por. ciekawy reportaż: M. Riciputi, Cam Girls e il sesso su Second Life: Un Reportage, „Digimag Journal” 2009, No. 49, http://www.digicult.it/it/digimag/issue­‑049/ cam­‑girls­‑and­‑sex­‑on­‑second­‑life­‑a­‑report/ (dostęp: 25 lutego 2016).

21

20 M.M. Cadioli, Io, reporter in Second Life, Milano: Shake, 2007, s. 67–68.

autoportret 1 [52] 2016  |  73


D

la Evy Illouz internet stanowi kulminację merkantylizacji wyborów uczuciowych. W społeczeństwach przednowoczesnych – lub w takich, w których obowiązują silne podstawy przynależności moralnej – zadowalano się pierwszą propozycją małżeństwa, którą uznano za korzystną, z reguły bowiem nie spodziewano się większej liczby tego rodzaju ofert. Poza tym na wybór uczuciowy wpływały także inne czynniki, jak wiek, dochody, sytuacja ekonomiczna rodziny partnera itd. Nawet jeśli ktoś był na tyle zamożny, by utrzymywać liczne konkubiny, korzystał z mniejszego wyboru niż zwykły internauta. Powstałe wraz z siecią infrastruktury wirtualne – o których będzie tu mowa – zadziałały jak pudło rezonansowe i przyczyniły się do rozwoju zachowań wynikających z nowoczesnych sposobów produkcji. Innymi słowy, by trzymać się dalej wywodu Illouz, weszliśmy w erę „uczuciowego kapitalizmu”.

DESTABILIZACJA ROMANTYCZNEJ MIŁOŚCI Autoprezentacja w sieci

maureen paley, london © wolfgang tillmans

Enea Bianchi

Internet stworzył nowy system wyboru partnera, w którym jednostka, przytłoczona niewyobrażalną jeszcze kilka lat temu liczbą interakcji, jest zmuszona wypracować nader różnorodne i złożone techniki zarządzania życiem uczuciowym. Ażeby lepiej zrozumieć zagadnienie, musimy się najpierw przyjrzeć relacjom uczuciowym w sieci. Sposoby funkcjonowania na portalach społecznościowych, forach, blogach oraz ogólnie w przestrzeniach, w których utrzymuje się kontakt z nieokreśloną grupą użytkowników, są z grubsza takie same: zakłada się profil, w którym wpisuje się podstawowe informacje dotyczące miejsca urodzenia, zamieszkania, wieku, wykształcenia. Niektóre kwestionariusze podsuwają bardziej specyficzne pytania o zainteresowania, opinie, ambicje i pragnienia, gusty (muzyczne, literackie, seksualne). Teoretycznie istnieje możliwość


Wolfgang Tillmans, Centralny układ nerwowy, 2013 – praca pokazywana na wystawie What We Call Love: From Surrealism to Now w Irish Museum of Modern Art w Dublinie, trwającej od 12 września 2015 do 7 lutego 2016.

podania informacji nieodpowiadających rzeczywistości, ale mogłoby to skutkować utratą wiarygodności, co z kolei wiąże się z ryzykiem wykluczenia z sieci. Zagrożenie to jest jeszcze większe w przypadku portali towarzyskich. Tutaj podawanie fałszywych danych nie miałoby sensu z oczywistych powodów. Przecież skoro celem jest przyciągnięcie potencjalnego partnera, należy jak najobiektywniej opisać siebie i odpowiedzieć na pytania o pożądane cechy upragnionej sympatii. Wreszcie – co równie ważne – można filtrować wyniki wyszukiwania za pomocą bardziej specyficznych kryteriów, jak miasto pochodzenia, religia, ulubione filmy itd. Illouz pisze o wynikających z tego konsekwencjach: 1) obraz siebie jest budowany na podstawie autorefleksji i zestawiany z innym wirtualnym „ja”, które wykazuje podobne lub pasujące do niego cechy; 2) internet przenosi sferę prywatną w sferę publiczną, ponieważ przekazuje nasz obraz siebie abstrakcyjnej publiczności (jak talk­‑show lub grupy wsparcia); 3) ciągła racjonalna introspekcja polegająca na wartościującej analizie możliwych alternatyw uczuciowych, ich porównywaniu oraz ocenie w kontekście ewentualnego dopasowania do nas doprowadza do „tekstualizacji” emocji1. Te ostatnie zakładają stałą atomizację percepcji i otrzymywanych bodźców, zakłócając naszą zdolność opierania się na sądach uogólniających. Jako produkty „nieracjonalnego układu poznawczego” ostatecznie pozwalają na zaangażowanie emocjonalne wynikające z intuicji i skłaniają do wzięcia na siebie emocjonalnych zobowiązań. Wszystkie dwuznaczności, wszystkie treści niejasne i enigmatyczne są niwelowane w imię wyłącznie denotacyjnego języka, w którym nie ma już miejsca dla elementów niecelowych i niedających się sprowadzić do porządku E. Illouz, Uczucia w dobie kapitalizmu, przeł. Z. Simbierowicz, Warszawa: Oficyna Naukowa, 2010.

1

rozumowego. Z tego wynika, że relacja uczuciowa podlega zaskakującemu odwróceniu: podczas gdy miłość romantyczna zakłada najpierw uwiedzenie, a dopiero potem poznanie partnera, system ten odwraca kolejność. Najpierw druga osoba jest przyjmowana jako zespół atrybutów i dopiero w drugiej kolejności przedstawia się we własnej cielesności. Do tego dochodzi logika kapitalistyczna: ponieważ na portalach towarzyskich serfują miliony użytkowników2, interakcji jest tak wiele, że jedynym sposobem, żeby nimi zarządzać, jest zastosowanie systemu maksymalizacji o charakterze ekonomicznym i utylitarystycznym, by w ogóle móc rozpocząć i dalej utrzymać relację z osobą – lub osobami – będącymi przedmiotem zainteresowania. Należy brać pod uwagę, że z potencjalną zdobyczą kontaktowały się już dziesiątki lub setki użytkowników, zatem wchodzimy na rynek, na którym, żeby odnieść sukces i wyróżnić się na tle pozostałych, trzeba skorzystać z pewnych technik autoprezentacji. Co więcej, ze względu na możliwość mierzenia naszego dopasowania do potencjalnego partnera na podstawie atrybutów, które go z nami łączą, uprzywilejowuje się mentalność porównawczą i wybiórczą, kierowaną wyobrażeniem, że spotkanie miłosne powinno być wynikiem możliwie najlepszego wyboru, mianowicie wyboru osoby „najbardziej odpowiedniej”3. Zjawisko to nie jest niszowe. Wśród portali społecznościowych Facebook liczy około miliarda wejść dziennie, na Twitterze codziennie pojawia się 500 milionów tweetów; Instagram ma 300 milionów czynnych użytkowników w miesiącu. Statystyki stron przeznaczonych bezpośrednio na spotkania towarzyskie są niższe, ale wystarczy wspomnieć, że tylko we Włoszech najsłynniejsza strona randkowa Meetic skupia 7 milionów użytkowników i codziennie dołącza do niej 2,5 tysiąca nowych członków, by nie wspomnieć o dziesiątkach stron afiliowanych i równoległych. 3 E. Illouz, Against Desire. A Manifesto for Charles Bovary?, [w:] What We Call Love: From Surrealizm to Now, Irish Museum of Modern Art, Dublin, 12 września 2015–7 lutego 2016. Katalog wystawy. 2

autoportret 1 [52] 2016  |  75

Pascal Bruckner w odniesieniu do stron towarzyskich w internecie prowokatorsko pisze: Czasem ogarnia nas pewien sceptycyzm wobec tych encyklopedii samotnych, wołających o pomoc serc […]. Są to ogromne sortownie, stacje rozrządowe skupiające całe tłumy […]. Tym bardziej, że cybernauci prostym kliknięciem mogą wykasować swój profil: druga osoba znajduje się na mojej łasce, dysponuję nią do woli4.

I chodzi nie tylko o to, że internet przypomina strukturą rynek, ale raczej, że wydaje się jego wirtualnym odpowiednikiem. Jednostka jest zatem wydana na pastwę pewnej sprzeczności: z jednej strony zamyka się ją w sobie, by z niej wydobyć unikalność, by przekazać to, co ma w środku, z drugiej zaś wystawia się tę wyjątkowość na pokaz jak pospolity towar. KAPITALIZM EMOCJI

Internet zatem znacząco przyczynia się do dekontekstualizacji podmiotu: wyrywa go z kontekstu jego własnego ciała i przedstawia jego profil w oderwaniu od rozmówców, ich miejsce zajmuje anonimowa publiczność składająca się z milionów użytkowników. Nie znaczy to, że jesteśmy świadkami powrotu „wielkich narracji” lub hegemonicznej roli podmiotu sprzed upadku metafizyki: podmiot bowiem w tej samej chwili, kiedy jest przywoływany, podlega uprzedmiotowieniu, które prowadzi do jego uniformizacji ze wszystkimi pozostałymi osobami. Innymi słowy, zważywszy na wielość i częstotliwość wymian, najskuteczniejszy sposób, by doprowadzić do spotkania i utrzymać kontakt, polega na dostosowaniu się do skodyfikowanych i ustandaryzowanych modeli interakcji 4 P. Bruckner, Il paradosso amoroso, Parma: Guanda, 2012, s. 47–48 (o ile nie zaznaczono inaczej, cyt. w tłum. E.R.).


i ich powielaniu. Modele te z kolei sprawiają, że sama wirtualna wymiana staje się maksymalnie jednostajna. W internecie obowiązuje system oparty raczej na ekonomii nadmiaru niż na ekonomii niedostatku: użytkownik jest zmuszany do maksymalizacji własnych wyborów oraz do taksowania innych uważnym okiem egzaminatora. W przeciwnym razie zabłądzi w nieprzebranym morzu nieciekawych lub wręcz odstręczających „towarów”. Panuje dążenie do złapania najbardziej korzystnej „ekonomicznie” (czyli sentymentalnie) okazji oraz najbardziej adekwatnej do wypracowanego przez siebie modelu osoby pożądanej: „podczas spotkania [osoby] powinny się «jak najlepiej sprzedać» i zachowywać tak, jakby były na rozmowie kwalifikacyjnej, na której odgrywają równocześnie role pytających i przepytywanych”5. Tworzy się w ten sposób system oceny drugiego człowieka, w którym wartość jest ustalana na drodze procesu zależącego od mechanizmu podaży i popytu. To wprowadza w tę strukturę druzgocącą niepewność w przynajmniej podwójnym znaczeniu: po pierwsze, stały wysiłek związany z utrzymaniem własnej pozycji na rynku rodzi napięcia; po drugie, pojawia się bezustanny niepokój wywoływany prośbami o zaakceptowanie i uznanie. Niebezpieczeństwo jest paradoksalne: apogeum autentyczności pokrywa się z perigeum wartości osobistej. To dlatego kategoria uznania staje się kluczowa. Ona leży u podłoża niepewności i poszukiwania akceptacji, głęboko zakorzenionych we współczesnych związkach uczuciowych. Jeśli wartość osobista zależy od dynamiki zindywidualizowanego gustu, kryteria doboru partnera stają się nieprzewidywalne, konieczny jest zatem „nieprzerwany przepływ znaków i sygnałów mających potwierdzić wartość osoby”6. Nieustanna potrzeba uczuciowego potwierdzenia 5 6

E. Illouz, Against Desire..., dz. cyt., s. 131. Tamże, s. 187.

wynika, według Illouz, z tego, że uznanie społeczne nie wiąże się już bezpośrednio z pozycją ekonomiczną lub przynależnością do pewnej klasy, lecz musi być budowane na osobowości. Z braku obiektywnych kryteriów oceny uczuciowych zachowań konkurentów, „ontologiczna niepewność” staje się coraz dotkliwszą rzeczywistością. Jednostka, by posłużyć się słowami Luhmanna7, ilekroć odważa się nawiązać relację, wnosi całą siebie jako posag. Zdaje się, że internet urzeczywistnił życzenie Georga Simmla. Ten bowiem, już na początku XX wieku, zachwalał ogłoszenie towarzyskie jako „jeden z największych wehikułów cywilizacji”8, miało bowiem pozwolić na racjonalizację ogromnej liczby wymian uczuciowych mających miejsce w zindywidualizowanych metropoliach, a zarazem ułatwić zarządzanie nimi. Lecz na tym nie koniec. Według Simmla ogłoszenie towarzyskie może z jednej strony poszerzyć krąg potencjalnych partnerów, z drugiej ułatwić spotkanie między dwiema osobami bardziej do siebie pasującymi i z sobą kompatybilnymi. Problem polega na tym, że pary często godzą się na nieszczęśliwe życie małżeńskie, ponieważ nie dysponowały narzędziami koniecznymi do tego, by poznać spokrewnioną duszę, i poprzestały na pierwszej lepszej relacji. Otóż, pomimo tego, że Simmel odnosi się do powstałej na początku XX wieku praktyki ogłoszenia towarzyskiego, zdaje się zapowiadać właśnie to, co się wydarzyło w ostatnich latach w związku z rozwojem internetu – im bardziej potrzeby stają się zindywidualizowane, tym bardziej niezbędne stają się anonse towarzyskie.

N. Luhmann, Semantyka miłości: o kodowaniu intymności, przeł. J. Łoziński, Warszawa: Scholar, 2003. 8 G. Simmel, Die Rolle des Geldes in den Beziehungen der Ge‑ schlechter. Fragment aus einer Philosophie des Geldes, „Die Zeit” 1898, J. 18, No. 172–174, s. 38–40, 53–54, 69–71.

W tej nowej sytuacji nasuwa się pytanie: gdzie się podziały ciało i jego rozliczne manifestacje. Przede wszystkim, choć położono akcent na nową „ideologię języka”, zatem na wiele „abstrakcyjnych” aspektów świata sieci, i tak nieubłaganie wraca w nim kult ciała i (kosmetycznego) piękna. Oprócz podania wszystkich szczegółów oraz cech osobistych i intymnych użytkownik proszony jest o to, by wprowadził awatara, czyli reprezentujący go w tej konkretnej przestrzeni obraz wirtualny. Jak łatwo sobie wyobrazić, skoro opakowanie bezpośrednio przekłada się na powodzenie wśród konsumentów i sprzedaż masowego towaru, zdjęcie na profilu internetowym musi przyciągnąć uwagę pretendenta. Rzecz jednak w tym, że zdjęcie jest wprowadzane na rynek wśród nieskończenie wielu innych zdjęć i jeśli ma odnieść sukces, musi się dostosować do najbardziej pospolitych standardów piękna (w ten sposób zapewnia sobie wzrost liczby wizyt na profilu, kontaktów, lajków). W rezultacie, by sprostać typowi stereotypowego piękna, jednostka staje się nie tylko przewrażliwiona na punkcie własnego ciała, lecz nawet ulega pokusie przeprowadzania zmian fizycznych. Przez internet wszyscy staliśmy się pracownikami przemysłu piękna jako neomodele, neoaktorzy lub po prostu neokonsumenci. Przy czym „bycie nieustannie podłączonym, gdziekolwiek się jest, by rozmawiać przez telefon, czatować, wysyłać smsy, tweety, pisać blogi, zarządzać wiadomościami przychodzącymi i wychodzącymi, oznacza w istocie pracować bez przerwy dla kogoś innego”9. Wszyscy uwodzą i są uwodzeni, ale nie ma uwodzicieli; kolekcjonujemy i jesteśmy kolekcjonowani, ale pozostajemy tylko „akumulatorami”.

7

autoportret 1 [52] 2016  |  76

9 L. Gallino, Finanzcapitalismo. La civiltà del denaro in crisi, Torino: Einaudi, 2014, s. 147.


CO POZOSTAŁO Z CIAŁA?

Trwa i pogłębia się odwracanie interakcji vis­‑à­ ‑vis. Sieć jest rodzajem platonizmu z odzysku, w którym im bliżej jesteśmy tego, co „jest naprawdę”, tym bardziej jesteśmy świadomi niewoli, na którą ciało skazuje „duszę”. Zgodnie z takim rozumowaniem ciało ze wszystkimi potrzebami poznawczymi, z ledwo utajonymi słabościami i nieokiełznanymi namiętnościami nie potrafiłoby się zrealizować autentycznie, nie pozwoliłoby na to, by wyrazić podmiotowość w sposób w pełni autonomiczny, zostaje zatem wyrugowane przez (odcieleśniającą) technologię, która powinna w założeniu otwierać przestrzeń dla najbardziej autentycznych wyrazów uczuć. Nie powinno się zatem mylić uwagi, którą zwraca się za pośrednictwem internetu na obraz siebie, z jakimś rodzajem ponownego odkrycia cielesności, wręcz przeciwnie: liczyć się z ciałem oznacza bowiem także włączać wszystkie te informacje, które z niego wychodzą i nie podlegają kontroli świadomości, które mogą się ujawnić tylko przy bliższej interakcji fizycznej, twarzą w twarz, i zależą od zróżnicowanych czynników, takich jak tembr głosu, gestykulacja, chód. Illouz zatrzymuje się w szczególności nad omawiającymi ten temat studiami Ervinga Goffmana, który w swoim eseju Zachowanie przy ludziach10 twierdzi właśnie, że grupa złożona z dwóch lub więcej osób wymienia się zarówno komunikatami świadomymi, jak i takimi, które wymykają się spod kontroli rozumu – w pierwszym wypadku są one do starczane, w drugim wydawane. Jeśli turysta pyta nas, jak dotrzeć do muzeum, dostarczane informacje są po prostu wskazówkami topograficznymi, te wydawane natomiast mają

jakąś wartość naddaną, wynikającą z użytych w danej chwili słów, z gestykulacji lub akcentu osoby mówiącej itd. Z owych dwóch rodzajów komunikatów to te ostatnie właśnie tworzą szczególną wzajemność, w której może się zrodzić także przyciąganie miłosne. Interakcja w sieci dostarcza pozbawionej kontekstu i oderwanej od konkretów wiedzy o interlokutorze, z tego powodu raczej nie da całościowego obrazu osoby i jej zachowania, wręcz przeciwnie – jest bardzo prawdopodobne, że wywoła jeszcze większą niepewność i niepokój. Relacja vis­‑à­‑vis – innymi słowy – jest w stanie tworzyć relacje oparte na „holistycznej” wzajemności zarówno dlatego, że przekazywane informacje omijają nieracjonalne układy poznawcze, jak też dlatego, że w ten sposób przedstawiają osobę w całej jej złożoności i najbardziej różnorodnych aspektach. Argumentacja Illouz nie powinna być odbierana normatywnie, nie wskazuje bowiem, jak sprawy uczuciowe powinny wyglądać, i nie rości sobie pretensji do mierzenia ani oceny praktyk kulturowych, opierając się na z góry przyjętych zasadach11. Stara się raczej zaproponować ramę teoretyczną możliwie najlepiej opisującą przemiany uczuciowości w epoce późnego kapitalizmu, nie umniejszając krytycznych zdolności aktorów społecznych. Niemniej w artykule Against Desire (Przeciwko pragnieniu) socjolożka występuje w obronie monogamicznej pary, rozumianej jako element oporu wobec logiki uczuciowego merkantylizmu. Illouz sugeruje bowiem, że para, przy całej swej konwencjonalności, stanowi jedną z ostatnich opok walki przeciwko maksymalizacji wyborów i logice, którą maksymalizacja ta zakłada – logice sugerującej, że można sobie znaleźć kogoś „bardziej odpowiedniego”

niż tylko ten, którego mamy przed sobą, który nas zawiedzie lub okaże się z nami mało kompatybilny. W ekonomii szerokiego wyboru partnera, konkretnie ujawniającej się w nieskończonych możliwościach nawiązywania relacji, w procesie – podobnym do ideologii samorealizacji – wyrafinowania własnej osobowości, własnych gustów i pragnień, związek opiera się na odwrotnych zasadach, czyli na zasadach niedostatku i zawieszenia kalkulacji. Są to zasady, od których nowoczesność nas odzwyczaiła. W tym sensie para, pisze Illouz, zdaje się jedną z nielicznych prawdziwych alternatyw dla ekonomii rynkowej, gdyż jest ona „przeciwko kulturze wyboru, przeciwko kulturze maksymalizacji wyboru, przeciwko kulturze głoszącej, że wybory można polepszyć, oraz przeciwko idei, która widzi osobę jako źródło nieustającego podniecenia, rozkoszy i samorealizacji”12. Nuda, codzienność, kompromis między swoimi oczekiwaniami a oczekiwaniami drugiej osoby, zdolność do absorbowania się nie tylko samym sobą, a zatem umiejętność dostrzeżenia drugiej osoby, liczenia się z tym, co jesteśmy winni partnerowi i jego emocjom. Nie „czysta relacja”, o której pisze Anthony Giddens13 i którą warto utrzymać do pojawienia się następnej, lepszej, czyli dopóki obojgu jest wygodnie, lecz ta, która woli odpowiedzialność i potrafi się uporać z tym, co spędza sen z powiek piewcom kapitalistycznej mentalności. W tym miejscu należy uściślić, że Illouz nie rozumie pary monogamicznej wyłącznie w tradycyjnych kategoriach społecznej prawowitości, wpisanej w instytucję małżeństwa i nakierowanej na prokreację. Ma raczej na myśli dwie osoby budujące swoje istnienie na sobie samych, E. Illouz, Contro il desiderio. Un manifesto, „Agalma” 2015, nr 30, s. 12–18. 13 A. Giddens, Przemiany intymności. Seksualność, miłość i ero‑ tyzm we współczesnych społeczeństwach, przeł. A. Szulżycka, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 2015. 12

E. Goffman, Relacje w przestrzeni publicznej. Mikrostudia porządku publicznego, przeł. O. Siara, red. nauk. i przedm. do wyd. pol. G. Woroniecka, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 2011. 10

Na ten temat por. wstęp do: E. Illouz, Saving the Modern Soul. Therapy, Emotions, and the Culture of Self­‑Help, Berkeley: University of California Press, 2008.

11

autoportret 1 [52] 2016  |  77


które mają wspólne plany życiowe i nie pozostają z sobą w tajnym związku. Propozycja Illouz mogłaby doprowadzić do rodzaju opozycyjnego konserwatyzmu, w którym nad wszechobecną wymienność uczuciową przedkłada się jej przeciwieństwo: monogamiczną parę. Jeśli, jak twierdzi Illouz, sposoby i techniki wyboru partnera radykalnie się zmieniły, jeśli coraz częściej cechuje nas mentalność „uczuciowych kapitalistów”, powrót do monogamicznej pary mógłby oznaczać odrzucenie wyboru. Innymi słowy, czyż stawiając się w opozycji do wymienności i merkantylizacji uczuć, monogamiczna para nie byłaby równoznaczna z uczuciowym bezwładem, dostosowywaniem się na siłę do kogoś, z kim nie jest nam dobrze? Dalej, czy tak pojęta para nie byłaby kolejną „utopią uczuciową”, do której należy dążyć, wymieniwszy uprzednio licznych partnerów, właśnie tak, jak się to dzieje w kontekście uczuciowego kapitalizmu? Należy jednak uściślić, że w tej ­argumentacji monogamiczna para nie powinna być w żadnym wypadku rozumiana jako powrót do archaicznych instytucji lub jakiejkolwiek sytuacji naruszającej prawa osobiste, o które przez lata stoczono tyle walk społecznych i politycznych. Wręcz przeciwnie! Opisana przez Illouz para, składająca się z dwóch partnerów obojga lub tej samej płci, utrzymuje i zamierza utrzymać główne zdobycze nowoczesności, w szczególności te, które obok równouprawnienia płci zakładają równą szansę przeżywania namiętnej historii miłosnej zorientowanej na wspólne planowanie życia. Socjolożka zatem bynajmniej nie staje po stronie polityki antyemancypacji pary. Chce za to zachęcać, by w teorii i praktyce życia emocjonalnego, w społeczeństwie, w którym wszystko można kupić, zużyć i chwilę później wyrzucić, spróbować przywrócić blask tej szczególnej symbiozie, dzięki której para jest się w stanie oprzeć nakazom kapitalizmu.

tekst i fotografie: Evan Baden

TECHNOLOGICZNIE INTYMNE

N

owe technologie zmieniły nasz sposób myślenia, działania i reagowania. Nasza zdolność do natychmiastowej łączności z innymi za pomocą wszechobecnych smartfonów – przy jednoczesnej możliwo‑ ści odseparowania się – daje nam złudne poczucie bezpieczeństwa, przekonanie, że to, co wysłaliśmy do drugiej osoby, zosta‑ nie między nami. Generacja digital natives, zaopatrzona w nowe środki komunikacji i ufna w nie, redefiniuje pojęcie intym‑ ności. Nie uważamy, by fizyczny dotyk, którym posługiwały się wcześniejsze po‑ kolenia, był czymś wymaganym. Zamiast tego pożądamy zdjęć i filmów przesłanych pomiędzy prywatnymi przestrzeniami użytkowników sieci, by cieszyć się nimi teraz i na wieki. Ale poczucie prywatności jest tylko iluzją. Łatwo jest tworzyć cyfrowe obrazy i filmiki, jeszcze łatwiej je komuś przesłać. Zdjęcia mogą być wielokrotnie udostęp‑ niane i zamieszczane w formie postów. Jak długo istnieje ktoś gotowy nacisnąć polecenie „wyślij”, tak długo istnieć będzie ktoś chętny do patrzenia.

TŁUMACZENIE Z WŁOSKIEGO: EMILIANO RANOCCHI

autoportret 1 [52] 2016  |  78

Każda fotografia z cyklu Technically I­ntimate (Technologicznie intymne) ma swo‑ je źródło w świecie realnym. Odnajduję zdjęcie zamieszczone na jakiejś stronie internetowej, zazwyczaj bez wiedzy jego autorki czy autora. Potem, używa‑ jąc mediów społecznościowych albo portali ogłoszeniowych typu Craigslist, wyszukuję ludzi gotowych do współpra‑ cy ze mną, polegającej na odtworzeniu znalezionej fotografii. Moje zdjęcia nie są jednak duplikatami. Stanowią raczej reinterpretację momentu powstania oryginału. Powstałe w tej serii fotografie unaoczniają brak prywatności – stanowi on immanent‑ ną cechę technologii, za pomocą których się komunikujemy. Pozy, jakie przybierają ludzie na moich zdjęciach, podkreślają powtarzalność seksualnych obrazów prze‑ nikających naszą społeczną wyobraźnię. Zderzone z nimi scenerie – domowe wnę‑ trza – wywołują niepokój. Przypominają, że każdy krok, który stawiamy w pełnej udogodnień technologicznej przestrzeni, może być krokiem wiodącym ku zdradli‑ wej szczelinie.


fot. evan baden


fot. evan baden


fot. evan baden


Rossano Baronciani

SPOJRZENIE PORNOGRAFICZNE


Kenji Eno (1970–2013), japoński muzyk i twórca gier komputerowych fotografujący jedzenie, 7 maja 2007

To tu, kiedy wszystko widać […] zdajemy sobie sprawę z tego, że nie ma już nic do zobaczenia.

joi/wikimedia commons cc by 2.0

Jean Baudrillard, Hodowla kurzu1

Nowe technologie komunikacji w szybkim tempie zmieniają czynność widzenia w spojrzenie pornograficzne. Urządzenia i język, którym się posługują, rezultaty, które osiągają, wyobraźnia i symbolika wreszcie, które tworzą, odwzorowują formy i współrzędne znaczeniowe właściwe dla pornografii. Nie mam na myśli łatwości, z jaką w sieci można zdobyć obrazy, filmy lub treści pornograficzne, lecz charakter naszego spojrzenia na internet, jego strony, blogi i portale społecznościowe. Pornograficzna jest obsceniczność, która staje się widzialna, występuje w pełnym świetle. Jeśli erotyzm żyje w ciemności, w rozproszonym świetle półmroku, to pornografia chce rzucić skrajnie mocne światło na ciała i na szczegóły stosunku. Erotyzm zasłania, żeby opowiadać, pornografia odsłania to, co nie powinno być oglądane, gdyż jej celem nie jest narracja, lecz sama czynność odsłaniania. W micie o Amorze i Psyche, Amor prosi swoją ukochaną tylko o jedno, o to, by ich spotkania nie odbywały się w świetle. Jednak Psyche, jako intelekt, chce poznać – nie wytrzymuje i za namową sióstr podsuwa świecę w stronę oblubieńca, wycofując się następnie, olśniona pięknem kochanka. Wtedy kropla wosku spada na ciało Amora, który, wybudzony nagle ze snu, stwierdza, że jego zakaz został złamany, i odlatuje daleko, pozostawiając Psyche w otchłani rozpaczy. Według jednej z możliwych interpretacji mit mówi o poznawczej potrzebie intelektu, przeciwstawionej pragnieniu miłości, która zwykle 1 J. Baudrillard, L’élevage de poussière, http://www.libera­‑ tion.fr/tribune/2001/05/29/l­‑elevage­‑de­‑poussiere_ 366193 (dostęp: 26 lutego 2016).

nie chce widzieć rzeczywistości, nie jest nią zainteresowana, gdyż chodzi jej tylko o to, by cieszyć się drugą osobą, wzajemną miłością. Jeśli zatem pornografią jest rzucanie intensywnego światła na coś, co nie powinno być oglądane, stożek cienia, który rozpościera się wokół owego oślepiającego światła w efekcie jest jeszcze ciemniejszy i mroczniejszy. Psyche musi ujrzeć prawdziwego Amora, by zniknęły wszystkie jego obrazy, które sobie stworzyła w głowie. Równocześnie zaś światło to zaciera wszystkie idee, na które składała się myśl Psyche o Amorze. Rozważanie pornograficznego ukierunkowania naszych czasów oznacza z konieczności badanie nie tyle tego, co znajduje się w pełnym świetle i co możemy oglądać w najdrobniejszych szczegółach, ile to, co owo oślepiające światło pozostawia w cieniu, to, co ono ukrywa, i przede wszystkim powód, dla którego treści te pozostają w ukryciu. Pornograficzne jest to, co bywa wystawiane w pełnym świetle i następnie nazywane komunikacją, wiadomością i informacją – owe doskonałe iluzje, jakimi codziennie żyjemy, polegające już nie tyle na tym, że padamy ofiarą mniej lub bardziej manipulacyjnych zasadzek społeczeństwa informacji, ile na tym, że pozostajemy bierni wobec nich, zadowalamy się tym, co widzimy, i rezygnujemy z próby ich pogłębionego rozumienia. W 1978 roku Guy Debord nakręcił film pt. In girum imus nocte et consumimur igni, w którym przełożył na język obrazów tezy swojego eseju Społeczeństwo spektaklu (1967). Tytuł odnosi się do jednego z najsłynniejszych palindromów łacińskich, przypisywanego Wergiliuszowi, którego tytuł brzmi: Błądzimy nocą i ogień nas trawi, nawiązując do ciem, które, szukając światła w mroku, wlatują do ognia pochodni i giną. Staje się zatem oczywiste, iż iluzja naszych czasów polega właśnie na wrażeniu

autoportret 1 [52] 2016  |  83

dostarczanym przez sieć, że oglądamy wszystko wyraźnie i w pełnym świetle, że jesteśmy adekwatnie poinformowani i możemy komunikować z prędkością, jakiej nie moglibyśmy sobie wyobrazić jeszcze kilka lat temu, by wreszcie skonstatować, jak te same obrazy cyfrowe w istocie umykają naszemu spojrzeniu. Świat, nigdy przedtem nieodczuwany tak blisko naszego życia, wymyka nam się z rąk, jak piasek przesypujący się między palcami. Stary dowcip mówi o człowieku, który szukał pod latarnią swoich kluczy. Podszedł przechodzień i zaoferował swoją pomoc. Kiedy jednak zapytał człowieka, w którym miejscu dokładnie zgubił swoje klucze, ten odpowiedział, że wprawdzie nieco dalej, w mroku, ale że szuka ich w tym miejscu, bo tu jest jasno. Słowo „pornografia” należy do tego samego obszaru semantycznego co słowo „obsceniczność”. Oba terminy są często stosowane wymiennie. Jednak o ile rdzeń słowa „pornografia” pochodzi z greckiego porne (prostytutka) i graphia (pismo), zatem odnosi się do wszystkiego, co dotyczy stymulacji, seksualnego podniecenia w oderwaniu od miłości, o tyle etymologia słowa „obsceniczny”, ob coenum, wskazuje na koegzystencję dwóch znaczeń: ob, „z powodu, przez”, oraz coenum, „błoto”, szerzej „złowróżbny”. Istnieje jednak jeszcze jedna wykładnia, mniej pewna, ale chyba bardziej znacząca, tłumacząca obsceniczny jako „będący poza sceną” (ob scena), czyli to, co powinno zostać poza przedstawieniem, co nie nadaje się do tego, by być publicznie wystawiane. To drugie znaczenie wybrał Carmelo Bene, by twierdzić, że scena, a zatem teatr i kino (lub też inne formy artystycznego przedstawienia), inscenizują to, czego oficjalna władza ze swoimi kategoriami


stosowności i normalności sobie nie życzy. Obsceniczne jest to, co oglądane, nie okazuje się adekwatne nie tyle do moralności publicznej, zatem do obyczajów większości ludzi, ile do reguł narzucanych przez klasę dominującą. W tym sensie powiązanie obrazu pornograficznego z obszarem seksualnym nie jest konieczne i ekskluzywne, lecz wynika z uwarunkowań historycznych i antropologicznych. Obsceniczność bowiem w pierwszej kolejności jest sprawą ideologii bardziej niż wstydu. James Hillman pisze: obsceniczność została bez reszty sprowadzona do seksu. Niekontrolowane wysypiska odpadów jądrowych, trucizny wsiąkające w ziemię, wycięte w pień lasy, mordowanie fok, potwory zabawki, tortury w telewizji, ogromy jedzenia wyrzucanego na śmietnik przez restauracje, bombardowanie irakijskich dzieci […]. Obsceniczność wyrugowana z codziennych sytuacji przeniosła się na czynności i narządy płciowe2.

Wypatrywanie powodów obsceniczności jest dążeniem bardziej ideologicznym niż etycznym, nie przypadkiem prawo określa to, co jest obsceniczne lub pornograficzne, nie na podstawie tego, czym w istocie jest, lecz tego, jakie sprawia wrażenie3. Na początku lat dwutysięcznych fotograf Thomas Ruff rozpoczął projekt artystyczny zatytułowany Nudes, który polegał na pobieraniu obrazów pornograficznych z internetu i następnie zmianie ich rozdzielczości. J. Hillman, Figure del mito, Adelphi, Milano, 2014, s. 192. 3 Art. 529 włoskiego kodeksu karnego określa znaczenie słowa „obsceniczny” w stosunku do efektu lub do społecznego efektu tak określonych zachowań i przedmiotów, dopuszczając do możliwości istnienia obsceniczności nienaruszającej ogólnego poczucia wstydu. Podkreślam, że nie ma definicji ogólnego poczucia wstydu, właśnie dlatego, że taka definicja jest niemożliwa do sformułowania. 2

W tych artystycznych przeróbkach przedmiot przedstawienia pozostaje doskonale rozpoznawalny, jednak cyfrowa manipulacja unieważnia pierwotne zamierzenia i efekt. Zdjęcia są nieznacznie rozmazane, powiększenie lub pomniejszenie pikseli zniekształca ich treści, zmienione kadrowanie nadaje zaś ton zupełnie odmienny niż pierwotny cel podniecenia widza. Choć przedmiot przedstawienia się nie zmienił, obraz skręca w stronę form i sugestii miejscami iluzorycznych lub wręcz baśniowych, w każdym razie bynajmniej niepodniecających, dowodząc, że każda pornograficzna treść jest ściśle powiązana ze sposobem użytkowania medium, już coraz bardziej (o ile niewyłącznie) funkcjonującego w sieci. Z całą pewnością kiedy Carmelo Bene odwoływał się do etymologii słowa „obsceniczny” jako tego, czego władza – pod pozorem wstydu – nie chce pokazywać, wiedział, że dostosował rodowód słowa do swojej koncepcji teatru i kina. A jednak wystarczyłoby prześledzić ścisły związek, jaki od zawsze istnieje pomiędzy pornografią a cenzurą, oraz jak ograniczenia prawne zawsze wpływały na wolność wyrazu sztuki i artystów, by uzmysłowić sobie, że istnieje nierozerwalny związek – ukryty pod pozorem dbania o nieprzekraczanie granicy wstydu – między władzą a wolnym obiegiem idei i uczuć. W 1990 roku Luwr powierzył Jacques’owi Derridzie koncepcję wystawy zbudowanej na przepastnych zbiorach największego muzeum Francji. Celem miała być refleksja nad kondycją ludzką z nowego i niezwykłego punktu widzenia. Filozof wybrał oślepienie, rozumiane jako stopień zerowy obserwacji i poznania, gdyż także ślepota jest formą widzenia – wszystkie bowiem zmysły mają współudział w tworzeniu idei, rozumianych jako eidos, rysunki umysłu. Omawiając obraz

autoportret 1 [52] 2016  |  84

Antoine’a Coypela Chrystus uzdrawia ślepców z Jerycha, Derrida pisze: jak wszyscy ślepcy, oni muszą iść do przodu, czyli wyeksponować się, pokonać przestrzeń jak ryzyko. Chwytają przestrzeń chciwymi rękami, także błądzącymi, zarysowują ją ostrożnie i odważnie zarazem; rachują, liczą z niewidzialnym. […] Eksplorują – i próbują widzieć tam, gdzie nie widzą, już albo jeszcze nie widzą. Przestrzeń ślepców zawsze łączy ze sobą te trzy czasy pamięci4.

Derrida pojmuje zatem ślepotę nie tyle jako negację wzroku, lecz jako lustrzane przeciwieństwo widzenia. Jeśli prawdą jest, że historia naszej cywilizacji przypisuje widzenie wiedzy, bycie niewidzącym staje się tożsame raczej z odmową wiedzy, niż z niemożnością jej zdobycia. Na przykład kiedy oglądamy i słuchamy wiadomości, pamiętajmy, że to, co proponuje się nam jako ważne, czyli warte oglądania, spycha w cień wiele innych informacji i wiadomości, których redaktorzy i dziennikarze postanowili nie omawiać lub zaniedbali. Nawet nie ma potrzeby zniekształcenia treści pewnej wiadomości, wystarczy ją umieścić w cieniu wobec światła rzucanego na inne artykuły i wiadomości. Przyciągający nasz wzrok obraz, opublikowany po to, by chorobliwie podniecić widza, powinniśmy odbierać jako pornograficzny. 3 września 2015 roku czasopisma całego świata, zaraz potem redakcje internetowe i portale społecznościowe, opublikowały zdjęcie martwego trzyletniego Aylana przy plaży w Bodrum. Rodzina pochodziła z Kobane, miasta w północnej Syrii, byli uchodźcami i uciekali przed pustoszącą kraj wojną. Obrazy dokumentujące odnalezienie dziecka 4 J. Derrida, Pamiętnik ślepca, przeł. W. Szydłowska, „Pokaz” 1998, nr 22.


są straszne, nieznośne, nie do wytrzymania dla ludzkich oczu, jednak zostały wydane na pastwę świata pod pretekstem prawa do informacji. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że zdjęcia te wykorzystano zarówno po to, by atakować, jak też by bronić prawa imigrantów do ucieczki przed śmiercią, jeśli weźmiemy pod uwagę, że ten obraz nic nie dodaje i nic nie ujmuje naszemu prawu do uzyskania informacji adekwatnych do tego, co się dzieje, może zrozumiemy pornograficzne ukierunkowanie naszego społeczeństwa. Problem nie jest natury moralnej, albowiem dobrze wiemy, że wrażliwość zmienia się z czasem; sprawa dotyczy raczej upadku świata komunikacji, który rozpowszechnia, a raczej nagłaśnia wiadomości tylko po to, by powiększyć ruch kontaktów i tym samym zbierać dane pożyteczne dla reklamy. Część świata informacji zawsze podążała za pruderyjnym i voyeurystycznym instynktem ludzi, byle sprzedać więcej egzemplarzy czasopism lub podwyższyć wskaźnik oglądalności telewizji, jednak teraz praktyka ta stała się niepokojąco prosta, zarówno z powodu niskich kosztów publikacji dowolnej wiadomości, dowolnego obrazu, jak i łatwości, z jaką można pomijać normy i reguły kodeksów zawodowej deontologii lub etyki komunikacji. Obecnie każdy może rozmnożyć to, co chce, żeby inni oglądali, lub też po prostu obrazy własnej wyobraźni, a praktyka ta jest nieuchronnie pornograficzna (właśnie z racji obsceniczności), gdyż zanika inhibicja filtru moralnego, skoro czyny naszych awatarów zdają się nie dotyczyć wcale, albo przynajmniej nie do końca, naszej osoby. To, co pisane jest na czacie, na forum, statusy, udostępnienia i obrazy, które publikuje nasz cyfrowy sobowtór, zdają się tylko marginalnie dotyczyć nas samych, gdyż wydaje się już ewidentne, że to, co Jung nazywał „ja”, jest zawsze tożsame z naszym awatarem.

Intelektualnie „ja” – pisze Jung – nie jest niczym innym jak pojęciem psychologicznym, konstrukcją powołaną do wyrażania niepoznawalnego dla nas bytu, niedającego się pojąć jako taki, gdyż pokonuje naszą zdolność poznania, jak wynika z samej definicji. Mógłby też zostać zdefiniowany jako „Bóg z nami”. […] „Ja” mogłoby być charakteryzowane jako rodzaj kompensacji konfliktu między tym, co w środku, a tym, co na zewnątrz; sformułowanie to dość trafne, gdyż „ja” ma charakter pewnego wyniku, osiągniętej

autoportret 1 [52] 2016  |  85


mety, czegoś powstałego powoli i doświadczanego kosztem wielu trudów5.

Jeśli myślimy o dbałości, z jaką publikujemy choćby zdjęcia oddające wyłącznie najlepszy obraz nas samych, o uwadze, z jaką udostępniamy zdania, piosenki, aforyzmy, ale przede wszystkim o tym, jak bardzo nam przeszkadza, kiedy ktoś wrogo wypowiada się w przestrzeni portali społecznościowych, wtedy uzmysłowimy sobie, że te cyfrowe miejsca odzwierciedlają obraz balansujący na chwiejnej granicy między tym, co w środku, a tym, co na zewnątrz, tym, co realne, a tym, co wirtualne; ilekroć nasz wzrok kontroluje wszystko, co się dzieje, jak ów najwyższy sędzia nieznoszący sprzeciwu, ilekroć tworzy się wspólnota tylko po to, by rzucić się na odmienne od naszych opinie, i w rezultacie zawsze przyznajemy sobie rację, gdyż jest to o wiele łatwiejsze niż spoglądanie do swojego wnętrza. Ów bóg w nas pokrywa się z naszym cyfrowym „ja” i żyje w ciągłym pragnieniu zaspokajania wiecznej pokusy spoglądania tam, gdzie wiemy, że nie wolno, nie odróżniając obsceniczności, skoro nie potrafimy już wytyczyć jej granic ani wyodrębnić jej obszaru. Pornograficzne treści ustąpiły przed pornograficznym spojrzeniem, które występuje po trochu wszędzie, gdyż jest już ewidentne, że właśnie „wtedy, gdy wszystko widać, uzmysławiamy sobie, że nie ma już nic do oglądania”6. Spojrzenie pornograficzne znajduje swoją rację bytu w ciągłej konieczności wywoływania podniecenia, przesuwając próg rozkoszy w stronę wiecznie nie dającej C.G. Jung, Die Beziehungen zwischen dem Ich und dem Un­ bewussten, Deutscher Taschenbuch Verlag: Munchen 2007 (cyt. za: C.G. Jung, L'Io el'inconscio, Torino: Bollati Boringhieri 1967, s. 160–162). 6 Tamże. 5

się przekroczyć granicy. Chorobliwość (morbosità) jest owym uczuciem, które uruchamia pragnienie spoglądania za granicę tego, co wolno oglądać, a choroba (morbo) oznacza zarazę i śmierć. W tym kontekście możemy się zastanowić nad zabójstwem pewnej dziennikarki i filmującego ją operatora. Zabójstwo to miało miejsce podczas audycji na żywo, w środę 26 sierpnia 2015 roku, w Wirginii, w Stanach Zjednoczonych. Telewidzowie oglądali obraz śmierci, nie mogąc uwierzyć w nagłe i przerażające ujęcia. A jednak nie pierwszy raz można było oglądać śmierć na żywo. To, co czyni całe zdarzenie tak niepokojącym, jest okoliczność, że morderstwo zostało zaplanowane w taki sam sposób, z takim samym nastawieniem, z jakim każdy z nas codziennie działa na portalach społecznościowych. Morderca trzymał pistolet w jednej ręce i smartfona w drugiej; nakręcił zabójstwo, a potem udostępnił film na Twitterze i Facebooku. Pięćdziesiąt sześć sekund ujęcia opublikowano bez najmniejszego wahania na dwóch należących do najważniejszych portalach społecznościowych, a potem ściągano je i udostępniano w całej sieci. Przestępstwo to wyznacza granicę, spoza której nie ma powrotu, jeśli chodzi o sposób, w jaki siebie pojmujemy i jak codziennie budujemy naszą coraz bardziej cyfrową tożsamość, coraz bardziej sprzęgniętą z naszym awatarem. Morderca ani przez moment się nie zawahał połączyć strasznego czynu, który miał zamiar popełnić, z widzialnością, jaką czyn ten miał dostać w sieci. Jakby chciał przez to powiedzieć, że sens tego, co robimy – nawet najokrutniejszych przestępstw – nie zależy od tego, czy dzieje się naprawdę czy nie, lecz tylko od tego, czy zostanie sfilmowane i jak najszerzej rozpowszechnione w sieci. Kroniki pisały o szaleńczej żądzy zemsty, zaspokajanej w obliczu całego świata i zapewne żywionej

autoportret 1 [52] 2016  |  86

nadzieją zdobycia lajków i udostępnień. Morderca znalazł nawet czas na autoreklamę, komentując w sieci czyn, który dopiero co popełnił, jakby przestępstwo nie należało już do świata zdarzeń, lecz do świata wyobrażeń, owych obrazów, które codziennie opowiadają naszą historię. Bohater filmu Michaela Powella z 1960 roku zatytułowanego Zabójcze oko posiada perwersyjną formę samoświadomości, gdyż czuje, że żyje dopiero wtedy, gdy filmuje sceny prowadzące do zabójstwa osób przez niego filmowanych. Ta autentyczna obsesja rozgrywa się za obiektywem kamery, do której sam umocował nóż budzący strach, lęk i wreszcie zadający śmierć. Będące subtelną metaforą kinowego voyeuryzmu ujęcia filmowe Powella stają się filtrem umożliwiającym bohaterowi odczuwanie świata, odczuwanie emocji budzonych przez te ujęcia oraz, w rezultacie, pogłębienie własnej fizycznej rozkoszy. Dla bohatera obiektyw kamery jest rodzajem soczewki, perwersyjnej i zniekształcającej: powiększającej lub pomniejszającej obrazy świata. Ta sama soczewka, z jaką nowe media i portale społecznościowe interpretują i modyfikują nasze spojrzenie na nasz czas, filtry, za pomocą których wmawiamy sobie, że widzimy i jesteśmy w świecie, podczas gdy w rzeczywistości jesteśmy tylko w przestrzeni pomiędzy jednym a drugim postem na cyfrowej ścianie, a zaraz po nas będzie kolejne wideo z kociakami, jakieś selfie, mniej lub bardziej prawdopodobne zdjęcia, najrozmaitsze wiadomości. Nie zaskakuje odnalezienie takiego samego spojrzenia pornograficznego i analogicznego patrzenia na świat przez dziurkę od klucza nawet w sposobie, w jaki obserwujemy i przedstawiamy jedzenie. Świadczy o tym renesans terminu food porn – określającego


obsesyjne podglądanie potraw, czyli praktykę pokazywania na portalach społecznościowych smakowitych dań, wykwintnych smakołyków wdzięczących się do naszego podniebienia. To znowu spojrzenie rozwiązłe i pornograficzne, gdyż celem ostatecznym jest właśnie podniecenie zmysłów, być może także dlatego, że już w średniowieczu łakomstwo uchodziło za grzech cięższy od samej rozwiązłości. Zestawienie pornografii z jedzeniem przeprowadziła po raz pierwszy feministyczna pisarka Rosalind Coward, w książce Female Desire: Women’s Sexuality ­Today7, w której zastanawiała się nad tendencją obecną na łamach czasopism na początku lat 80., kiedy zdjęcia potraw stały się obrazami usiłującymi zastąpić przyjemność smaku pragnieniem wzroku. To właśnie zjawisko food porn odpowiada za powstanie w ­ciągu ostatniego roku przeszło tysiąca stron oraz 25 tysięcy nowych food blogów, by nie wspomnieć o telewizji, w której można się doliczyć około siedemdziesięciu programów poświęconych jedzeniu, z łączną publicznością 35 milionów widzów. Wraz z nadejściem nowych mediów i portali społecznościowych moda ta stała się manią. Podobnie jak w każdej chwili można odszukać w sieci tysiące filmów o treści pornograficznej, tak i na ścianach portali społecznościowych pojawiają się setki potraw, trafia się na strony lub blogi, na których można zamieścić zdjęcia osób fotografujących jedzenie. Istnienie strony Pictures of hipsters taking pictures of food jeszcze kilka lat temu byłoby nie do wyobrażenia; grupa poświęcona food porn na Flickrze liczy około 40 tysięcy członków, udostępnia ponad 600 tysięcy zdjęć. Cała armia ludzi fotografuje to, co będzie za chwilę jadła, i dzieli się zdjęciem na ścianie portalu,

jakby to był jakiś obrządek, coś ważniejszego od przyjemnego przyzwyczajenia. Jeśli pomyśleć, że od zawsze wybór i przygotowanie pokarmów dopasowują się do porządku świata, czyli do kulturowych więzi łączących z sobą jednostkę, społeczeństwo i tradycję, wówczas będzie jasne, dlaczego jedzenie jest prawdziwym pośrednikiem między człowiekiem a ziemią. Marie­‑Claude Mahias pisze: wszystkie elementy sztuki kulinarnej – pokarmy (włącznie z aromatami), sposoby przyrządzania i gotowania (narzędzia, wiadomości praktycz­ne), potrawy (kolory, smaki, struktury), rytm i kompozycja posiłku, współbiesiadnicy i sposoby jedzenia – są przedmiotami wyboru. Elementy te porządkuje się, ustawia w stosunku przywłaszczania lub wykluczenia, sprawia, że stają się kodami. Ze względu na przypisane mu miejsce, każdy element związany z kuchnią lub z posiłkiem jest naładowany znaczeniami i nabiera funkcji znaku8.

Jeśli zatem ekshibicja zdjęć przyrządzonych potraw jest nową, niespotykaną dotąd reprezentacją owego pośrednictwa, forma, w której znak ten się realizuje, jest definitywną przemianą organicznego w nieorganiczne, gdyż to obraz występuje na miejscu jedzenia, fotografia na miejscu pragnienia. Ten, komu wydaje się, jakoby praktyka ta miała cokolwiek ­wspólnego z aktem dzielenia się, nie bierze pod uwagę, że jedzeniem tym niepodobna się podzielić, tym bardziej jego reprezentacją, albowiem przed obrazem stajemy nieruchomo wobec zamrożonej chwili, skrystalizowanej percepcji tego, co znajduje się „na czubku widelca”9. To ułuda, gdyż smak

M.­‑C. Mahias, Cucina, [w:] Dizionario di antropologia e et‑ nologia, ed. P. Bonte, M. Izard, Torino: Einaudi, s. 278. 9 William Burroughs pisze, że „NAGI LUNCH – chwila, gdy siedzący przy stole zastygają nad tym, co mają na

jest sprzeczny ze wzrokiem i ze słuchem oraz – jak zauważył Giorgio Agamben – „jest w swoim założeniu «wiedzą bezwiedną, ale rozkoszującą się» oraz «rozkoszą poznawczą»”10. W tym sensie obrazy jedzenia fotografowanego i udostępnianego na ścianach portali społecznościowych są negacją dzielenia się pożywieniem, gdyż ich celem jest wyłącznie promieniowanie zmysłowością i rozbudzanie wyobraźni, zatem dokładne przeciwieństwo posiłku, owego łamania się chlebem, które domaga się realnego uczestnictwa, prywatnej rozmowy, rozproszonego blasku nad nakrytym stołem, zamiast ostrego światła rzuconego na szczegóły potraw. W słynnej scenie filmu Dziewięć i pół tygodnia (reż. Adrian Lyne, 1986) bohaterowie improwizują erotyczną zabawę przed lodówką, łącząc przyjemność jedzenia z pragnieniem seksualnym. Oboje są nadzy: Kim Basinger ma zawiązane oczy, podczas gdy Mickey Rourke raczy ją potrawami podawanymi tak, jakby nie było już granicy pomiędzy jedzeniem a seksem, pragnieniem jedzenia a pożądaniem seksualnym. We wspomnianej scenie pragnienie wynika z wyeksponowania smakowitych potraw – pokarmów pochłanianych łapczywie, podczas gdy obiektyw skupia się na podnieceniu wzroku. Tam, gdzie zanikły historia i narracja, gdzie każdy szczegół jest pomyślany po to, by był eksponowany i rozbudzał zmysły, treść staje się pornografią, a jedzenie, z natury swej święte, przechodzi nieuchronnie w lśniące strony food porn. TŁUMACZENIE Z WŁOSKIEGO: EMILIANO RANOCCHI

8

R. Coward, Female Desire: Women’s Sexuality Today, London: Paladin, 1984. 7

autoportret 1 [52] 2016  |  87

widelcach”, [w:] W. Burroughs, Nagi lunch, przeł. E. Arden, Kraków: Vis­‑a­‑Vis Etiuda, 2012, s. 191. 10 G. Agamben, Gusto, Macerata: Quodlibet, 2015, s. 22.


Magdalena Zdrodowska

ALTERNATYWNA SFERA PUBLICZNA GŁUCHYCH ilustracje Daniel Gutowski


K

omputer i internet od samego początku wydawały się idealnym, emancypującym środowiskiem komunikacyjnym dla użytkowników, którzy ze względu na niepełnosprawność mają problemy ze swobodnym uczestniczeniem w fizycznej czy też medialnej przestrzeni publicznej. Nowe, elektroniczne media zapewniały dostęp do informacji, kontakt z innymi, a z czasem, gdy sieć ewoluowała w kierunku platform opierających się na partycypacji, także autoreprezentację tym, którzy poza siecią dysponują bardzo ograniczonymi środkami ekspresji, przy czym ograniczenie to często wynika nie tylko z fizycznej kondycji niepełnosprawnych, ale także ze związanego z nią mniejszościowego statusu. Media masowe kierują się wynikami badań oglądalności i skupiają swój przekaz nie na grupach niszowych, ale dominujących – do nich adresują ofertę i im gwarantują miejsce w ramówkach. Dotyczy to w dużej mierze także mediów publicznych, które nie dostrzegają w niepełnosprawnych osobnej grupy docelowej, zasługującej na reprezentację medialną, najlepiej – w miarę możliwości – samodzielnie kształtowaną. Co więcej, w przeciwieństwie do społeczności mniejszościowych o charakterze narodowym czy etnicznym, będących w polskich realiach najczęściej społecznościami lokalnymi, niepełnosprawni są rozproszeni po całym kraju, co znacząco utrudnia nawiązywanie relacji i wspólne działania. Wydawało się, że sieć będzie rewolucyjnym remedium na te bolączki. Dość szybko okazało się jednak, że internet – podobnie jak sfera offline – pełen jest barier i ograniczeń utrudniających, a czasami nawet uniemożliwiających niepełnosprawnym korzystanie z sieciowych dobrodziejstw. Jak wskazują Katie

Ellis i Mike Kent w książce Disability and New Media1, w architekturze platform sieciowych już na etapie projektowania należy uwzględniać niepełnosprawnych użytkowników, posługujących się przy korzystaniu z komputera i przeglądarki internetowej specjalistycznym oprogramowaniem. Media elektroniczne, podobnie jak architektura fizyczna, nie powinny upośledzać użytkowników, powinny realizować zasady projektowania uniwersalnego, czyli zapoczątkowanej na gruncie architektury koncepcji planowania budynków możliwie najprzyjaźniejszych dla jak najróżniejszych typów użytkowników (także tych z niepełnosprawnościami). Tak zaprojektowane miejsca nie wymagają późniejszego rozszerzania o dodatkowe „udogodnienia dla niepełnosprawnych”, które wyłączają nienormatywnych użytkowników z potoczystej i spójnej narracji przestrzennej, podkreślając ich odmienną kondycję i stygmatyzując. Zasady projektowania uniwersalnego mogą i powinny być stosowane również przy planowaniu interfejsów technologicznych, już na wczesnych etapach ich przygotowywania, co jest tańsze i bardziej efektywne niż późniejsze dostosowywanie platform do potrzeb na przykład niewidomych i używanych przez nich specjalistycznych programów. PRZESTRZEŃ IDEALNA? // PRZESTRZEŃ BEZ BARIER

Jakkolwiek sieć może być dla wielu niepełnosprawnych przestrzenią trudno dostępną, dla głuchych stała się prawdziwie wyzwalającym środowiskiem komunikacyjnym, ułatwiającym kontakty społeczne na skalę dla tej grupy wcześniej 1 K. Ellis, M. Kent, Disability and New Media, New York– London: Routledge, 2011.

autoportret 1 [52] 2016  |  89

nieznaną. Nie potrzebują oni do korzystania z dobrodziejstw mediów elektronicznych specjalistycznego oprogramowania, jak osoby niewidome czy słabowidzące. Przestrzeń publiczna online wydaje się dla niesłyszących użytkowników niezwykle przychylna, umożliwia bowiem kamuflowanie głuchoty – jeśli tylko użytkownicy sobie takiego kamuflażu życzą. W codziennym życiu głusi często są zanurzeni w żywiole ludzi słyszących, posługujących się językiem werbalnym, co niejednokrotnie przekłada się na poczucie izolacji i osamotnienia nie tylko w gronie znajomych i rówieśników, ale i w (najczęściej) słyszącej rodzinie. Psychologowie i sami niesłyszący (choćby David Lodge w powieści Skazani na ciszę) zwracają uwagę na poczucie osamotnienia nawet w gronie najbliższych, zniecierpliwionych koniecznością powtarzania czy głośnego i wyraźnego mówienia. Uczestnictwo w najbliższym kręgu towarzyskim i w medialnej przestrzeni publicznej może być dla niesłyszących bardzo utrudnione. Z dostępnych mediów wyłączone jest radio, a często także telewizja. Nawet jeśli nadawcy zapewniają emisje z napisami, zmieniają się one zbyt szybko, by można było z nich komfortowo korzystać. Dla wielu głuchych język polski jest bowiem drugim językiem, którego uczą się w szkole jako języka obcego. Naturalnym narzędziem komunikacji tej społeczności jest język migowy (w Polsce – Polski Język Migowy, PJM), co stanowi dodatkowy – obok głuchoty, mniejszościowego statusu grupy i jej rozproszenia – powód, dla którego pełne uczestnictwo w sferze publicznej, gdzie obowiązuje język werbalny, niejednokrotnie nastręcza niesłyszącym wielu problemów.


Nic zatem dziwnego, że społeczność nie­ słyszących szybko rozpoznała potencjał internetu – klasycznych stron internetowych oraz opartych na partycypacji list dyskusyjnych, forów i czatów. Popularność nowego medium była wśród niesłyszących tak duża, że przyczyniła się do załamania amerykańskiego systemu społeczności niesłyszących zbudowanego na bazie bezpośrednich kontaktów i klubów dla głuchych. Również w Polsce – choć z pewnym opóźnieniem – media elektroniczne zwróciły uwagę społeczności niesłyszących. Sieciowe przyczółki powoływały najważniejsze organizacje niesłyszących ukonstytuowane offline, w tym najstarsza i największa: Polski Związek Głuchych (PZG). Zgodnie z ówczesnymi możliwościami technologicznymi tworzyły one witryny internetowe, które dziś określa się mianem Web 1.0 – internetu do czytania, stron wypełnianych treścią przez administratorów. W ten sposób w sieci zaczęła się odwzorowywać pozasieciowa struktura społeczności z dominującą pozycją dotychczasowych najsilniejszych graczy. Trzeba zaznaczyć, że najczęściej reprezentowali oni medyczne i patologizujące podejście do głuchoty, przejawiające się definiowaniem jej jako braku, dysfunkcji – co wyraża chociażby logo PZG, wykorzystujące obraz przekreślonego ucha. W ogólnodostępnej sieci dały o sobie znać podmioty reprezentujące „głuchy żywioł”. Z czasem zaczęły się jednak pojawiać inne społeczności o czysto sieciowej genezie, reprezentujące zgoła odmienną perspektywę patrzenia na to, czym jest głuchota i co to znaczy być głuchym. Stanowiły one przeciwwagę dla dotychczasowego dyskursu i traktowały głuchotę w kategoriach kulturowej różnorodności, jako podstawę specyficznej tożsamości niesłyszących.

PRZESTRZEŃ ALTERNATYWNA // ALTERNATYWNE FORUM… DLA NIELICZNYCH

Koncepcja głuchoty jako wartości kulturowej, a nie fizycznej dysfunkcji przywędrowała do Polski w latach 90. i zyskała na popularności na początku milenium, promowana między innymi przez takie platformy, jak prowadzona przez grupę wolontariuszy­‑entuzjastów głusi.pl czy onsi.pl – potężny portal zorganizowany przez Organizację Głuchych i Słabosłyszących Internautów. Tego rodzaju inicjatywy nadały społeczności nową jakość, prezentując świeży ogląd świata, odmienny nie tylko od tego dostępnego dla dominującej słyszącej większości, ale i od oficjalnego dyskursu prowadzonego przez instytucje takie jak PZG. Platformy te promowały Głuchą Kulturę i Głuchą Identyfikację tożsamościową, udostępniały informacje i ciekawostki związane z głuchymi społecznościami (nie tylko w Polsce), często były to tłumaczenia z zagranicznych portali i serwisów informacyjnych. Z czasem onsi. pl poszła krok dalej i w 2004 roku uruchomiła forum deaf.pl, które w niedługim czasie wyrosło na prawdziwą agorę niesłyszących. Nie tylko wymieniano się tu praktycznymi informacjami i poradami, ale także toczono dyskusje dotyczące roli niesłyszących w życiu społecznym, różnorodnych wizji głuchoty, w tym postrzegania jej jako wartości, a nie medycznego i psychologicznego dramatu, i pełnej jej akceptacji. Na forum deaf.pl głusi mogli się zetknąć z koncepcjami, których próżno było szukać zarówno w dominującej, słyszącej przestrzeni publicznej, jak i w bardzo tradycyjnie i medycznie zorientowanej dyskusji wokół głuchoty, którą proponowały

autoportret 1 [52] 2016  |  90

instytucje. Była to bardzo dynamiczna, dyskursywna, chociaż jednocześnie konfliktogenna przestrzeń komunikacyjna, gdzie ścierały się różne perspektywy i postawy wobec głuchoty, a z czasem zarysował się ostry konflikt pomiędzy tymi, którzy podzielają jej tradycyjny, medyczny ogląd, umiarkowanymi głuchymi, postrzegającymi siebie w kategoriach kulturowych, a ekstremistyczną, bojową grupą dumnych głuchych, walczących o uznanie w dominującym dyskursie (m.in. w edukacji czy urzędach) Polskiego Języka Migowego za pełnoprawny język głuchej mniejszości oraz szeroko pojętą zmianę wizerunkową i społeczną. Tak różne podejścia do głuchoty uczyniły z deaf.pl miejsce dość trudne komunikacyjnie, spory wybuchały z dużą siłą, a emocje i konflikty szybko eskalowały. Zmuszało to administratorów do ścisłego nadzorowania forumowych dyskusji i uspokajania uczestników, najczęściej zakazami i blokadami, co z kolei spotykało się z oskarżeniami o cenzurę. Pomimo tych problemów deaf.pl zdawało się prawdziwą przestrzenią publiczną dla niesłyszących internautów, poligonem doświadczalnym różnorodnych sytuacji komunikacyjnych, dyskusji, kłótni czy sztuki argumentowania. Była to przestrzeń, w której mogły się spotykać różnorodne opinie i postawy, w której negocjowano wartości i stanowiska. Każdy, jeśli tylko przestrzegał (rozbudowanego i skomplikowanego) regulaminu, mógł w tej przestrzeni aktywnie partycypować. W tym sensie deaf.pl realizowało postulat Habermasowskiej sfery publicznej jako idealistycznej przestrzeni spotkania różnorodnych postaw, do której wszyscy aktorzy mają dostęp i w której negocjują konsensus. Gdy jednak przyjrzeć się bliżej aktywności użytkowników na forum, to,


poza stopniowym odchodzeniem osób o umiarkowanych poglądach i tradycyjnym podejściu do głuchoty, można zauważyć, że grupa regularnie wypowiadających się forumowiczów jest stosunkowo nieliczna w porównaniu z liczbą zalogowanych. Z jednej strony jest to klasyczna zależność: większość preferuje bierny tryb uczestnictwa, woli raczej odbierać niż generować zawartość (wbrew entuzjastycznym zapowiedziom sieciowego prosumeryzmu, zaangażowania i partycypacji ówczesnych teoretyków2). Na deaf.pl można jednak zauważyć pewną paradoksalną korelację: ci, którzy przejawiali na forum największą aktywność, najżarliwiej argumentowali za Głuchą Kulturą, Głuchą tożsamością i walką o Polski Język Migowy, musieli to robić – jak to na forum – w obcym dla nich polskim języku werbalnym. Zatem ci, którzy byli najintensywniej zanurzeni w Kulturze Głuchych, musieli się posługiwać, i to z dużą biegłością, językiem polskim – była to jednak zdecydowana mniejszość. Pozostali (na skutek złożonych problemów w polskim systemie edukacji głuchych) często znali język polski wyłącznie biernie, w stopniu, który nie umożliwia swobodnego i poprawnego wypowiadania się w formie pisemnej. Dla tych użytkowników forum, jakkolwiek otwarte i zapraszające do współudziału, było ze względu na brak kompetencji językowych bardzo trudno dostępne. W wątkach towarzyskich, takich jak „kto jest kim” czy w sekcji randkowej, wyraźnie widać, że użytkownicy, których nicki nie pojawiają się regularnie w innych rejonach forum, z trudem radzą sobie z językiem polskim.

D. Tapscott, A.D. Williams, Wikinomia. O globalnej współpracy, która zmienia wszystko, przeł. P. Cypryański, Warszawa: Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, 2008.

2

MEDIA SPOŁECZNOŚCIOWE – KOMUNIKACJA OBRAZEM // POZA (OBCYM) JĘZYKIEM

W połowie zeszłej dekady w sieci pojawiła się nowa jakość – media społecznościowe, które od wcześniejszych witryn odróżniono nazwą Web 2.0. To platformy opierające się na partycypacji, zaprojektowane w taki sposób, by to użytkownicy, a nie administratorzy wypełniali je treścią i mogli je udostępniać w kręgach znajomych, śledzących czy subskrybentów. Pod koniec dekady polskie media społecznościowe zdominowały w zasadzie dwie platformy: Facebook, którego popularność zaczęła gwałtownie rosnąć po udostępnieniu polskiej wersji językowej w 2008 roku, oraz YouTube. Witryny dla niesłyszących, które dotychczas święciły triumfy, czyniły z mediów społecznościowych, szczególnie Facebooka, instrumentalny użytek, traktując go jako narzędzie graficznej prezentacji liczby osób sympatyzujących z daną witryną. Facebookowe profile stron onsi.pl czy głusi.pl służyły raczej do kolekcjonowania polubień niż prezentowania treści. Wobec braku innych narzędzi kreowania poczucia przynależności do grupy, na stronach instalowano wtyczki do Facebooka, zachęcano do polubień i publikowania zdjęć użytkowników, którzy dołączyli do grona fanów. Wszystko to w sposób bardziej namacalny budowało poczucie wspólnoty. Głusi użytkownicy dostrzegli potencjał platform społecznościowych. Te najpopularniejsze stworzyły środowisko komunikacyjne doskonale przystosowane do potrzeb niesłyszących, z YouTube’em jako platformą publikacji treści i Facebookiem jako narzędziem ich dystrybucji. YouTube, umożliwiający dzielenie się własnymi

autoportret 1 [52] 2016  |  91

materiałami wideo, dał osobom posługującym się językiem migowym możliwości komunikacyjne na niespotykaną dotąd skalę. Język migowy nie ma bowiem – ze względu na performatywną, zdarzeniową formę – wersji pisemnej. Zanim upowszechniła się kamera (za Christopherem B. Krentzem3 rozumiem tu kino w latach 10. i 20. oraz wideo w latach 70. i 80. XX wieku), komunikację w tym języku umożliwiał wyłącznie bezpośredni kontakt. Kamera pozwoliła utrwalić miganą narrację, tak by wykroczyła poza czas i miejsce „wypowiedzi”, a więc uczyniła dla języka migowego to, co pismo i druk uczyniły dla mowy – kamera internetowa i YouTube dały tę szansę każdemu, kto do owych technologii ma dostęp. Można zatem powiedzieć, że dla internautów posługujących się językiem migowym była to prawdziwa komunikacyjna rewolucja, zwłaszcza gdy mogli wzbogacić oferowaną przez YouTube możliwość ekspresji w języku migowym o wspólnotowość i łączliwość Facebooka. Ten ostatni bardzo dobrze reaguje na praktykę linkowania – film opublikowany na YouTube z łatwością można udostępnić poprzez facebookowe konto kręgowi znajomych, grupie, do której internauta należy, albo konkretnej osobie. Dzięki wykorzystaniu sieciowej struktury powiązań towarzyskich (social graph) odezwa, apel, wyznanie czy dowcip, nagrane kamerą internetową lub smartfonem, mogą dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. Co ważniejsze, połączenie Facebooka i ­YouTube’a umożliwiło rozmowę, zwrotną ekspresję w natywnym języku głuchych, nie w obcym języku polskim, który dla

Ch.B. Krentz, The Camera as Printing Press. How Film Has Influenced ASL Literature, [w:] Signing the Body Poetics. Essays on American Sign Language Literature, ed. H.­‑Dirksen Bauman, J.L. Nelson, H.M. Rose, Berkeley: University of California Press, 2006, s. 51–70.

3


wielu okazywał się zbyt trudny do swobodnego nawiązywania relacji. Facebook, poza udostępnianiem miganych filmów, zdaje się skrojony na potrzeby osób, które nie czują się swobodnie używając języków werbalnych. Flagowe funkcje platformy, czyli polubienie oraz udostępnienie, są praktykami komunikacyjnymi wyrażającymi całą gamę różnorodnych znaczeń, choć nie wymagają kompetencji w zakresie języka werbalnego – wystarczy kliknąć w odpowiednie pole na ekranie. Facebook zachęca ponadto do edytowania krótkich statusów (dopytując „O czym teraz myślisz?”), które – w przeciwieństwie do forumowego postu, dłuższej i bardziej skomplikowanej formy wypowiedzi – wcale nie muszą zostać spisane. Użytkownikowi oferuje się cały wachlarz obrazkowych ko­munikatów do wyboru, co więcej – podzielonych na tematyczne i łatwe do zlokalizowania działy, takie jak samopoczucie („czuję się”) czy aktywności („jem”, „oglądam”, „świętuję”…). Dziesiątki ikon mogą wspomagać tych, którym w piśmie trudno byłoby wyrazić swoje samopoczucie lub podejmowaną właśnie aktywność. Gdy dodać to tego tagowanie osób, lokalizowanie, niezwykle łatwe aplikowanie memów, gifów, filmów i zdjęć, otrzymamy obraz środowiska komunikacyjnego, które dla głuchych nieznających biegle języka polskiego jest prawdziwie wyzwalające i umożliwia ekspresję w stopniu, jakiego nie może zaoferować żadne forum. ROZPROSZENIE I ZAMYKANIE OBIEGU

Nic dziwnego, że najdynamiczniejsze fo­ rum wymiany myśli, dyskusji i żarliwego sporu, jakim było deaf.pl, zaczęło zamierać, podczas gdy w tym samym czasie na Facebooku zakładano kolejne grupy zrzeszające

niesłyszących użytkowników. Grupy te zorganizowane były (i są) wokół wyznaczników lokalnych (np. Głusi Tomaszów lubelski [sic!]), zainteresowań (np. Głuchych wspomnienia z czasów „PRL”), ale także kwestii tożsamościowych, które wkrótce zyskały wymiar kwestii politycznych, dotyczyły bowiem samozarządzania czy równouprawnienia niesłyszących (np. Polityka Jedności Głuchych czy Ruch Społeczny Głuchych i ich Przyjaciół). Dodało to społeczności niesłyszących niezwykłej oddolnej dynamiki i – zdaje się – uruchomiło praktyki obywatelskie, jak protest czy potrzeba samorządności. Trudno jednak wyzwolić się od poczucia, że funkcjonowanie niesłyszących w mediach społecznościowych ma słodko­‑gorzki posmak. Dostęp do większości grup głuchych na Facebooku jest ograniczony, ­regulowany akceptacją administratorów. Ci sami użytkownicy, którzy niegdyś musieli się konfrontować z innymi perspektywami, poglądami i wartościami (nawet jeśli były to konfrontacje nieprzyjemne, konfliktogenne i pełne napięć), dziś funkcjonują w dużej mierze w zamkniętym obiegu grup o ograniczonym dostępie, w środowiskach, które ze względu na swoją hermetyczność konsekwentnie utwierdzają użytkowników w ich przekonaniach. Facebook, pomimo że jest platformą, która tak skutecznie umożliwia działania w skali mikro, dając pole mniejszościowym narracjom, jednocześnie wzmacnia efekt bańki informacyjnej (filter bubble effect)4. Powoduje go wariacyjność mediów elektronicznych, które mają na tyle elastyczną strukturę, że są w stanie dopasować 4 E. Pariser, The Filter Bubble. How the New Personalized Web is Changing what We Read and how We Think, New York: Penguin Books, 2012.

autoportret 1 [52] 2016  |  92

materiał sieciowy do poszczególnych użytkowników – zarówno do sprzętu, z jakiego korzystają (witryny dostosowują się do przeglądarek internetowych czy ekranów mobilnych), jak i historii przeglądania oraz dotychczasowych wyborów (prezentując kolejne filmy do obejrzenia czy emitując odpowiednio dobrane reklamy). W obydwu przypadkach celem owej zmienności i personalizacji jest ułatwienie użytkownikowi korzystania z sieci oraz zagwarantowanie mu ochrony przed niepożądanymi treściami, a najczęściej zaoferowanie mu zawartości korzystnej dla administratora, choćby spersonalizowanej reklamy. Mechanizm ten zyskuje jednak szerszy wymiar, odcinając użytkowników także od odmiennych punktów widzenia, przez co sieciowy strumień wiadomości, informacji i kontaktów notorycznie odtwarza i powiela już przyswojone sądy i założenia. 27 lutego 2014 roku na deaf.pl pojawił się wątek poświęcony zamieraniu forum. Poszukując sposobu na ratunek, zaproponowano przeniesienie na forum – w uporządkowanej formie – wszelkiej zawartości Facebooka dotyczącej głuchych. Ten szalony pomysł skatalogowania platformy jest świadectwem nie tylko rozpaczliwej próby odświeżenia umierającej społeczności sieciowej, ale i wyrazem zagubienia przynajmniej części jej użytkowników. Za Face­ bookiem z jego chaotycznością, momentalnością, ciągłą fluktuacją treści, które pojawiają się i znikają, ustępując miejsca kolejnym zdjęciom, linkom, komentarzom i zmianom statusów, ciężko nadążyć. Pomysł przeniesienia całej głuchej treści Facebooka na deaf.pl można też odczytać jako wyraz tęsknoty za sytuacją, w której wszyscy zainteresowani działali w jednej sferze dyskusji, w jednym miejscu.



Mateusz Curyło

# POLITYKI PRYWATNOŚCI Dobra jest ziemia i dobre są gwiazdy, i wszystkie ich satelity są dobre. Walt Whitman Pieśń o sobie

Z punktu widzenia człowieka jakiejkolwiek kultury najważniejszą informacją, jaką przechowują, przetwarzają i przesyłają media jego ziem, jest informacja o tym, czym jesteśmy my, ludzie. ## WĘZEŁ, PROTOKÓŁ, TOŻSAMOŚĆ

Na pewno jesteśmy węzłami w sieciach, miejscami spotkań komunikatów przecinających i ustalających czas i przestrzeń. Całą resztę można przehandlować przy lekkiej herbacie i ciasteczkach. Przy każdej wymianie występuje to, co podlega dyskusji, i to, co jej nie podlega. Tym, co nie podlega dyskusji, jest założona wiedza. Protokół. Nieliczni z nas próbują dyskutować z protokołem TCP/IP, chociaż wielu z nas dyskutuje przy jego użyciu. Filozofowie próbują

mówić o protokołach, a przecież chodzi o to, żeby je tworzyć.

wybranych protokołów. Tożsamością ludzie zapewniają sobie wikt i opierunek.

To, że protokoły wymiany nie podlegają negocjacji, wryte jest głęboko w nasze przekonania o życiu i śmierci. Przykładowo niejaki Martin Heidegger uważał, że nasze życie jest byciem ku śmierci. I chociaż nie znam ani jednego człowieka, który naprawdę wierzyłby w to, że umrze, nie znam też ani jednego humanisty, który nie uznałby takich opinii za głębokie. A przecież to tylko protokoły tego świata głoszą powagą truchła Heideggera, że mogą odmówić dokonania transakcji.

## POLITYKI PRYWATNOŚCI

Tak zwana tożsamość człowieka jest ofiarą złożoną protokołom w celu zapewnienia skuteczności transakcji. Tożsamość stanowi fasadę interfejsu, powierzchnię styku mającą rytualnie gwarantować komunikację w obrębie

autoportret 1 [52] 2016  |  94

Tożsamość wyznaczana przez politykę protokołu ma pewien zakres swobody zwany jej prywatnością. Przykładowo Polacy odwiedzają księdza z okazji zaślubin i narodzin dziecka. Ksiądz podaruje im wpis do księgi bardziej stabilnej niż państwowość na tych ziemiach, a krewni przyniosą dary w celu umocnienia sojuszy. Sojusz rodziny z kościołem wyznacza polskie protokoły, polską tożsamość i rytuały, w których ona uczestniczy. Polak posiada prawo do własnej opinii o Bogu, jeżeli tylko ochrzci dziecko. Na tym polega prywatność użytkownika


protokołów przepływających przez polskie ziemie. W Polityce prywatności Google napisane są dziwy. Przeczytamy w niej o: • rodzaju gromadzonych informacji i ich przeznaczeniu; • sposobach wykorzystania tych informacji; • oferowanych możliwościach, w tym sposobie uzyskiwania dostępu do danych i aktualizowania ich. Użytkownik Google’a posiada prawo do ograniczonej wiedzy o własnym opisie i możliwość jego zwiększenia. Na tym polega prywatność użytkownika protokołów przepływających przez Google’a. Jest właściwie własnością firmy z Mountain View. Prywatność współczesnego człowieka jest tym, co pozostaje węzłowi, który złożył swe komunikaty w ofierze protokołom. Polityki prywatności określają zakres regulacji tożsamości, kształt fasad przybieranych przez ludzi. Prywatność jest jedynie pozostałością po polityce prywatności. W pierwszej kolejności protokoły ustanawiają tożsamości swoich użytkowników. Tożsamości oferowane przez protokoły portali społecznościowych i narodów są protezami ustanawiającymi pustkę pomiędzy prywatnym a publicznym, oddzielając węzeł od jego otoczenia. Pustka ta nie pęczniałaby tam, gdzie jest piękno, dobro, prawda, lekka herbata i ciasteczka. Jeżeli uznamy współczesną mizerię prywatności za punkt wyjścia, nigdy nie zrozumiemy możliwości innych polityk prywatności i kwitnących na nich tożsamości, fasad nieco radośniejszych komunikatów. Żeby odejść od słabości współczesnej prywatności, musimy wrócić do miejsca, w którym

moc wyrazu komunikatu pojedynczego węzła zakrzywiła czasoprzestrzeń dominujących protokołów, torując drogę moim chęciom i twojej miłości. Do miejsca, w którym po raz pierwszy w historii Zachodu kobiety mogły cieszyć się względnymi swobodami obywatelskimi, a ludzie dyskutowali z bogami protokołów. Miejsca, w którym kobieta stała się Poetką, ­Poetka stała się Muzą, a Muza dała nam wolność i Europę. ## PIEŚŃ SŁODKIEJ SAFO

Mężczyźni Mityleny słuchali Illiady i Odysei, popijając wino. Uprawiali wewnętrzne walki polityczne, bili się z Ateńczykami bądź obalali tyranów. Jeżeli byli utalentowani, jak Alkajos, tworzyli poezję liryczną. Jeżeli byli wybitni, jak Pittakos, sami zostawali tyranami. Na tym polegała mądrość mężczyzn z Mityleny. Wśród nich żyła Safona, która pierwsza rozpoznała dla nas cierpki posmak miłości. W Homeryckim medium rytmu i wina, w męskich dyskusjach i wyrywkach głównego dyskursu Grecji zauważyła węzły. Potrafiła rozpoznać nie tylko komunikat protokołu, ale też źródło szumu. Szum ten opisała i rozpoznała w nim źródło pożaru: Jednym konnica, innym znów piechota, jeszcze innym flota najbardziej się podoba na czarnej ziemi. Ja powiem najpiękniejsze – to, co kochasz. Każdy tę prawdę pojmie. Bo i Helena, choć w piękności nie miała sobie równej, dla tej prawdy opuściła małżonka najwspanialszego. Tego, co Troję zburzył, państwo zniszczył. Ani córki, ani drogich rodziców nie uszanowała, poszła za głosem serca – miłości. [Przeł. Nikos Chadzinikolau]

autoportret 1 [52] 2016  |  95

Kochający wojnę mężczyźni przechwalają się, który z rodzajów armii jest najpiękniejszy na tej czarnej ziemi. Safona rozpoznaje w sporze indywidualną miłość i indywidualną chęć, rzeczywistości i potrzeby nierozpoznane przez Homerycką klanową kulturę. Dostrzega indywidualną chęć opowiadającą się za flotą, konnicą, piechotą. Picie, mowa, przechwałka, walka, dyskusja – wszystko to protokoły obsługiwane przez tożsamość Greka, który, jak twierdzi Eric Alfred Havelock, raz staje się Achillesem, by zaraz być Hektorem. Żyje rozbitą jaźnią, zmieniając w chórze tożsamość, stając się opowiadanymi bohaterami. W możliwości wyboru ogólnego typu, wyrażenia ogólnego zdania, w wyborze w obrębie dostępnej kultury Safona rozpoznaje indywidualną chęć i miłość. Ta chęć nie płynie z kultury, lecz się w niej wyraża. Jest to chęć człowieka, a nie protokołu. Safona mówi, że najpiękniejsze jest – to, co kochasz. Że kochasz. I że możesz, jak Helena, zostawić małżonka, dzieci i klan, negocjować protokoły i zmieniać kulturę. Safona nie krytykuje Heleny, lecz ją podziwia. Wie dobrze, że robi to samo, co ona. Potwierdza własne poznanie, przetwarzając kulturę Homerycką w autorską poezję liryczną, która śpiewana przekaże rodakom, a zapisana zachowa dla nas, wzór indywidualnego przeżywania i postrzegania indywidualnego przeżywania. Poezja Safony nie jest prywatna. Prawdopodobnie była pisana dla publicznego wystawiania. „Ja” w poezji Safony nie jest prywatne. Prawdopodobnie było śpiewane przez chór. Treść poezji Safony nie jest prywatna. Upublicznia wzór indywidualnego przeżywania. Mimo to zdaje się, że to, co chcemy chronić, gdy mówimy o prywatności, zawarte jest w dziełach Poetki-Muzy, ale z pewnością nie jest to prywatność rozumiana jako


zdolność do utrzymania własnych działań w tajemnicy. Kim byłaby Helena, gdyby utrzymała swoją miłość w tajemnicy? Kim byłaby Safona, gdyby utrzymała w tajemnicy własne poznanie? To, czego dokonuje Safona, to upublicznienie prywatnego, oddanie pragnienia/chęci kulturze. Safona ustanawia dynamikę europejskiej kultury, w której indywidualne chęci są inkorporowane w główny system medialny, umożliwiając chętnym potomnym wspinanie się po plecach poprzedników. To, co w węźle komunikacyjnym, jakim jest człowiek, najcenniejsze, to chęci. Chęci umożliwiające wybranie wśród równych komunikatów, pokochania równych nam ludzi. To, co jest najpiękniejsze w ludzkiej chęci, to moc jej wpływu, komunikaty, jakie tworzy. Komunikaty te nie mogą i nie chcą być prywatne. Komunikaty te nie mogą i nie chcą być rytuałami oddanymi protokołom. Powiedzieć komuś, że może kochać, jak chce, jeżeli będzie robił to prywatnie, że może kochać, jeżeli będzie robił to, jak wymaga protokół, jest przemocą wymierzoną w człowieka. Tej miłości nie ma w fasadzie polskiej tożsamości – mówi minister środowiska. Pomylić miłość z ideologią – dla takiego barbarzyństwa nie ma miejsca w poezji i nie ma miejsca w prawdzie. A popełniają je zarówno ludzie kościoła, jak i mesjaniści lewicy. ## KU INNEJ POLITYCE PRYWATNOŚCI

Prywatność – według Wikipedii – to zdolność jednostki lub grupy osób do utrzymania swych danych oraz osobistych zwyczajów i zachowań nieujawnionych publicznie. Jesteśmy węzłami w sieciach komunikacyjnych. Węzłami, które używają i potrzebują

protokołów. Węzłami, które przyjmują i zmieniają tożsamości, by tych protokołów używać. Węzłami, których komunikacja może warunkować przetrwanie. Prywatność-tajność jest pieśnią niewolnika, który nie realizuje własnych potrzeb ze strachu o siebie. Niewolnictwo tego typu jest kreowane przez protokoły narzucające tożsamości, które w pełni realizowane uniemożliwiają zaspokojenie własnych potrzeb, a nawet przetrwanie. Są to znane opowieści. Instytucja szykanuje homoseksualizm, by przygarnąć niechciane owieczki i wykorzystywać sublimowane libido w celu budowy własnej potęgi. Surowe prawa moralne sprawiają, że poddani mogą bezwzględnie trzymać publiczną fasadę i ją prywatnie łamać bądź umrzeć. Takie przypadki się zdarzają i dlatego bronimy prywatności. Bo boimy się, że brak wentylu prywatności w połączeniu z morderczymi, twardymi protokołami uczyni nasze życie mizernym, a nas, mniej lub bardziej, martwymi. Ale często, kiedy bronimy prywatności, to nie tej prywatności bronimy. Bronimy czegoś, o co się jeszcze bardziej boimy, bo gubi nam się w słowach. Bronimy czegoś, co być może poprzedza demokrację, a być może jest jej podstawą. Bronimy nie naszej prywatności, ale naszej jednostkowej polityczności. Polityczności, której najsilniejszym wyrazem były pieśni słodkiej Safo. I kiedy walczymy o prywatność chodzi nam nie o obronę nocnych komitetów, a o utrzymanie dynamiki, którą ustanawia Safona. O utrzymanie dynamiki kultury, w której protokoły komunikacyjne nie są dane raz na zawsze, choćby były ustanowione przez pokolenia najwybitniejszych aojdów z Homerem

autoportret 1 [52] 2016  |  96

na czele. Bojąc się o prywatność nie boimy się o to, co możemy ukryć, lecz o to, co możemy uczynić publicznym. Nie chcemy się chować, chcemy mieć wpływ. Chcemy wolności chęci i chcemy kształtować nimi kulturę. Taka jest nieco radośniejsza polityka prywatności, w formie praktykowanej przez Safonę, kapłankę Afrodyty. Nie chcemy mieć dostępu do przechowywanych przez Google danych. Chcemy mieć moc. Chcemy osobistego wpływu na algorytmy i protokoły kultury, w której żyjemy.

################## Tekst ten jest inspirowany filozofią Vilema Flussera, dla której zabrakło w nim miejsca, pogaństwem Fredricha Kittlera, od którego pożyczyłem wyraz „Afrodyta”, licznymi tłumaczeniami i interpretacjami Safony, do których fiszki i zakładki zostały zgubione, oraz miłością mojej córki Zoji, która bardzo chce. ######



5.03–8.05.2016 Z MOJEGO OKNA WIDAĆ WSZYSTKIE KOPCE

ALL MOUNDS CAN BE SEEN FROM MY WINDOW Galeria Sztuki Współczesnej Bunkier Sztuki Bunkier Sztuki Gallery of Contemporary Art pl. Szczepański 3a, Kraków bunkier.art.pl

Patronat honorowy / Honorary Patronage: Prezydent Miasta Krakowa Jacek Majchrowski

Partnerzy / Partners: Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie

Patroni medialni Galerii / Gallery Media Patronage:

Patroni medialni wystawy / Exhibition Media Patronage:


carlo f. ratti – urodzony w Turynie architekt, inżynier, wynalazca, edukator i aktywista. Wykładowca Massachusetts Institute of Technology, kierujący na tej uczelni zespołem MIT Senseable City Lab – grupą naukowców badających wpływ nowych technologii na projektowanie, ludzką umysłowość i życie w miastach. Założyciel międzynarodowego studia projektowego Carlo Ratti Associati, które powstało w 2004 r. w Turynie. W 2012 r. amerykański magazyn „Wired” umieścił Rattiego na liście 50 osób, które zmienią świat. matthew claudel – obecnie badacz pracujący w zespole Senseable City Lab na MIT. W 2013 r., w trakcie swoich studiów architektonicznych na uniwersytecie Yale, został laureatem Sudler Prize – najwyższego wyróżnienia tej uczelni za osiągnięcia artystyczne. Działa na polach designu, literatury, edukacji i sztuki. Autor i współautor książek wydawanych nakładem takich oficyn, jak Giulio Einaudi, Thames & Hudson czy Yale University Press, a także artykułów publikowanych na łamach „Architectural Review”, „Arch Daily” i „Architectural Design”. Wykładał na MIT, Politecnico di Torino oraz Harvard ­Business. jacek gądecki – socjolog i antropolog społeczno-kulturowy; pracuje jako adiunkt w Zakładzie Socjologii Ogólnej i Antropologii Społecznej WH AGH w Krakowie. Jego zainteresowania badawcze to antropologia architektury (Architektura i tożsamość. Rzecz o antropologii architektury, Rolewski, 2005), antropologia i socjologia miasta, przestrzeń publiczna, ekonomia kultury i architektura jako taka. Realizował badania m.in. w Fundacji Bauhausu w Dessau i na CUNY w Nowym Jorku (Stypendium Fulbrighta) dotyczące osiedli grodzonych w USA i Polsce (Za mura‑ mi. Polskie osiedla grodzone – analiza dyskursu, Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego, 2009). W styczniu 2013 r. zakończył trzyletni projekt badawczy poświęcony marginalnej gentryfikacji w starej części Nowej Huty (I love NH. Gentryfikacja starej części Nowej Huty?, Wyd. IFiS PAN, 2012). jon rafman – urodzony w Montrealu w 1981 r. artysta, filmowiec i eseista. Ukończył The School of the Art Institute of Chicago, studiował także filozofię i literaturę na McGill University. Jego projekty artystyczne skupiają się na wpływie technologii na współczesną świadomość. Rafman eksploruje w nich najczęściej używane wirtualne światy – Google Earth, Google Street View czy Second Life. Oficjalna strona artysty: http://jonrafman.com/. wojciech wilczyk – fotograf, poeta, autor esejów oraz tekstów krytycznych o sztuce, kurator wystaw. Autor dokumentalnych projektów fotograficznych: Kalwaria (1995–2004), Czarno-Biały Śląsk

(1999–2003), Postindustrial (2003–2006), Życie po życiu (2004–2006), Niewinne oko nie istnieje (2006–2008), Święta wojna (2009–2014). Od 2009 r. prowadzi blog: hiperrealizm.blogspot.com. francesco bergamo – architekt, doktoryzował się z teorii designu na uniwersytecie IUAV w Wenecji. Tematem jego dysertacji była estetyka projektowania interaktywnego. Jego badania i działalność dydaktyczna dotyczą teorii i historii metod przedstawiania, nie tylko w architekturze i wzornictwie, lecz także w muzyce i w sztukach plastycznych. Jest współautorem (wspólnie z G. Livą) monografii na temat stereotomii cyfrowej: Stereotomia: dalla pietra al digitale (Cafoscarina, 2010). michał jutkiewicz – absolwent komparatystyki na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pisze pracę doktorską na temat komiksu w internecie na WP UJ. Interesuje się popkulturą, nowymi mediami, narracją graficzną, narratologią, hauntologią i realizmem spekulatywnym. Publikował na blogu Henry'ego Jenkinsa, w „Tekstualiach”, „Gazecie Wyborczej”, współpracował z magazynem „Kontakt”. luciana parisi – wykładowczyni teorii kulturowej, dyrektorka programu studiów doktoranckich w Centrum Studiów Kulturowych oraz współzarządzająca Wydziałem Kultury Cyfrowej na Goldsmiths University w Londynie. Interesuje się cybernetyką, teorią informacji i komputacji. Jej refleksje badawcze dotyczą technokapitalistycznych inwestycji w sztuczną inteligencję, biotechnologię i nanotechnologię. W 2004 r. opublikowała książkę Abstract Sex: Philosophy, Biotechnology and the Mutations of Desire (Continuum Press). W 2013 r. ukazała się jej kolejna publikacja książkowa Architecture. Computation, Aesthetics and Space (MIT Press). owen hatherley – ­brytyjski pisarz i dziennikarz, mieszkający w Londynie. Publikuje teksty głównie na temat architektury, polityki i kultury. Autor książek: Militant Modernism (Zero Books, 2009), A Guide to the New Ruins of Great Britain (Verso, 2010), Landscapes of Communism: A History Through Buildings (Allen Lane, 2015). Współpracuje z „Dezeen”, „Building Design”, „The Guardian”, „Icon”, „The London Review of Books”, „New Humanist”, „The New Statesman”, „Socialist Review and Socialist Worker”. Prowadzi trzy blogi: Sit down man, you’re a bloody trage‑ dy, The Measures Taken oraz Kino Fist. monika górska-o­lesińska – dr, medioznawca, adiunkt w Katedrze Teatru, Filmu i Nowych Mediów na Uniwersytecie Opolskim. Zajmuje się badaniami nad cyberkulturą, literaturą elektroniczną i poezją cyfrową. Jest autorką mono-

grafii Słowo w sieci. Elektroniczne dyskursy (Wyd. Uniwersytetu Opolskiego, 2009) oraz redaktorem tomów zbiorowych: Od liberatury do e-literatury (Wyd. Uniwersytetu Opolskiego, 2011) (wraz z Eugeniuszem Wilkiem) i Od liberatury do e-literatury 2. Remiksy, remediacje, redefinicje (Wyd. Uniwersytetu Opolskiego, 2012). Publikowała m.in. w „Przeglądzie Kulturoznawczym”, „Kulturze Współczesnej”, „Kulturze Popularnej”, „Ha!arcie” i „Techstach”. joanna walewska – adiunkt w Katedrze Kulturoznawstwa na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Absolwentka filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim (praca na temat adaptacji filmowych), gdzie studiowała również filozofię i obroniła pracę doktorską na temat wczesnej sztuki komputerowej. Zainteresowana historią mediów, studiowała na kierunku Media Art History na Donau-Universität w Krems. Pracowała na Wydziale Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej UJ w Zakładzie Technologii Gier. Zainteresowania badawcze: historia mediów, gry wideo, animal studies, sztuka współczesna, związki pomiędzy sztuką i ­nauką. tobiasz konieczny – razem z Martinem Kwaśnicą i Michałem Sroczyńskim współtworzy warszawskie studio Cherrypick Games. Na swoim koncie ma ponad 50 nagród i wyróżnień oraz dziesiątki publikacji. Od ponad siedmiu lat zajmuje się profesjonalnie tworzeniem gier na wszystkie platformy (konsole i gry mobilne). Jest również członkiem prestiżowego Amerykańskiego Stowarzyszenia Twórców Grafiki Użytkowej (AIGA). massimiliano ciammai­ chella – architekt, profesor nadzwyczajny, prowadzi pracownię rysunku i modelowania oraz przedstawienia cyfrowego przy uniwersytecie IUAV w Wenecji. Jego badania ostatnio skupiają się na ewolucji procesów obrazowania, projektowaniu artefaktów i ich przekazie. Kierunek ten można syntetycznie ująć w dwa obszary tematyczne: teorie, metody i procesy nowatorskie; odzyskanie, kodyfikowanie i aktualizacja fundamentów nauki o przedstawieniu. enea bianchi – ukończył filozofię teoretyczną. Obronił doktorat o myśli Evy Illouz, brał udział w konferencjach w Brazylii (Recife, Belo Horizonte), Peru (Lima) na tematy związane z estetyką i socjologią nowych mediów. Współpracuje z czasopismami naukowymi. Jest członkiem komitetu redakcyjnego rocznika „Agalma”. evan baden – amerykański fotograf urodzony w 1985 r. w Arabii Saudyjskiej. Ukończył studia artystyczne na Columbia College w Chicago w 2014 r. Jest autorem cykli fotograficznych: The Illuminati,

Technically Intimate, Under the Influence, A Conversão de São Paulo oraz The _______ High School Yearbook Project, które były prezentowane na wystawach w Stanach Zjednoczonych i Europie. Jego prace znajdują się w kolekcjach Walker Art Center, Milwaukee Art Museum, FOAM Amsterdam, the Finnish Museum of Photography, the Museum of Contemporary Photography MOCP oraz Kinsey Institute. Swoje fotografie publikował na łamach wielu czasopism, m.in.: „Time”, „Guardian”, „Foam”, „New York Magazine”, „Le Monde”, „Die Zeit”. Oficjalna strona artysty: www.evanbaden.com. rossano baronciani − wykłada kulturę projektu i etykę komunikacji na Akademii Sztuk Pięknych w Urbino oraz historię reklamy i sztukę w sieci na Akademii Sztuk Pięknych w Maceracie. Współpracuje z czasopismem o sztuce i filozofii „Thauma”, w którym opublikował I confini dell'etica (Granice etyki). W 2009 r. nakładem Infinito Edizioni z Rzymu ukazał się esej Il vuoto è pieno. Quale etica nella deriva del comunicare (Pustka jest pełna. Jaka etyka w upadku komunikacji?). Od 2009 r. razem ze szkołą Scenografii Akademii Sztuk Pięknych w Urbino bierze udział w przygotowywaniu wybranych oper Rossiniego w ramach Rossini Opera Festival. magdalena zdrodowska – etnolożka i medioznawczyni, adiunkt w Instytucie Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie prowadzi kursy z dziedziny kulturoznawstwa i medioznawstwa. W 2010 r. obroniła pracę doktorską poświęconą telewizji jako narzędziu międzykulturowej komunikacji (Telewizja na pograniczach, 2013). Aktualnie koncentruje się na skomplikowanych relacjach głuchych i technologii, w tym: technologii rządzenia, medycznych, biotechnologii, narzędzi reprezentacji obrazu i dźwięku, a także technologii przeznaczonych dla osób niesłyszących. mateusz curyło – doktorant na Wydziale Filozofii UJ. Interesuje się teorią mediów, humanistyczną cybernetyką i filozofią technologii. Tata, programista, emigrant.

PRENUMERATA STUDENCKA! Studentko, Studencie! Serdecznie zachęcamy do prenumeraty naszego kwartalnika. Cena rocznej prenumeraty ­studenckiej wynosi teraz 40 zł (cena normalnej – 50 zł). Koszty wysyłki pokrywa wydawca. Najprościej zamówić prenumeratę w e-sklepie Małopolskiego Instytutu Kultury: http://e-sklep. mik.krakow.pl/autoportret-prenumerata/. Zasady są proste – wykupienie prenumeraty oznacza otrzymanie kolejnych czterech numerów „Autoportretu”. Warunkiem zakupienia prenumeraty w niższej cenie jest przesłanie nam skanu ważnej legitymacji studenckiej. Kolejne numery: KONSERWACJA

TRANSFORMACJA


W Hersylii, dla ustalenia stosunków, które rządzą życiem miasta, mieszkańcy rozciągają nici między narożnikami domów, nici białe lub czarne, lub szare, lub biało-czarne, w zależności od tego, czy oznaczają związki pokrewieństwa, wymiany, władzy, przedstawicielstwa. Kiedy nici jest już tyle, że nie można się pośród nich poruszać, mieszkańcy odchodzą: rozmontowuje się domy; pozostają tylko nici i podpory nici. Ze stoku góry uchodźcy z Hersylii, obozując ze sprzętami domowymi, spoglądają na plątaninę nici i pali, która wznosi się pośród równiny. Jest to wciąż jeszcze miasto Hersylia, a oni są niczym. Odbudowują gdzie indziej Hersylię. Tkają z nici podobną figurę, którą pragnęliby uczynić bardziej złożoną, a zarazem regularniejszą od poprzedniej. Potem porzucają ją i przenoszą się wraz ze swymi domostwami jeszcze dalej. I tak, podróżując po terytorium Hersylii, napotykasz ruiny porzuconych miast, bez murów, które są nietrwałe, bez kości zmarłych, które toczy wiatr: pajęczyny powikłanych stosunków, szukające formy.

52

Italo Calvino, Niewidzialne miasta


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.