kwartalnik małopolskiego instytutu kultury issn 1730-3613 indeks 362816
15 zł [w tym vat 5%]
2 [49] 2015
krajobraz
w autoportrecie:
autoportret. pismo o dobrej przestrzeni issn 1730-3613, kwartalnik, nakład: 1000 egz.
Pierwsze wizualne skojarzenia z pojęciem krajobrazu – widoki z folderów promocyjnych i albumów krajoznawczych albo wgrane nam wszystkim w procesie edukacji „obrazy ziemi ojczystej” – nie mają wiele wspólnego z rzeczywistą scenerią ludzkiego funkcjonowania. A jeśli pejzaż za oknem za bardzo przypomina przewodnik turystyczny albo podręcznik historii – może warto sprawdzić, czy za krajobraz gotowy do konsumpcji nie zapłacili ludzie, których codzienna aktywność nie pasuje do ideału promowanego za pomocą takiej czy innej propagandy. W tym numerze „Autoportretu” podejrzanie piękne widoki poddaje wnikliwej analizie Giulio Giovannoni, pokazując polityczne narzędzia oczyszczania krajobrazu Toskanii z nieprzystających elementów codzienności: chaosu i tandetnej zabudowy, które najwyraźniej stanowią nieodłączny wymiar autentycznego zamieszkiwania danego obszaru. Z polskiej perspektywy problem może się wydawać niezrozumiały. Czekamy przecież – z utęsknieniem! – na efekty podpisanej niedawno przez Prezydenta RP ustawy krajobrazowej, dzięki której w drodze do Zakopanego będziemy mogli oglądać góry, a nie bezładnie rozrzucone w pejzażu niezliczone produkty domorosłych agencji reklamowych. Rzecz raczej w uświadomieniu sobie, że za szczytnymi hasłami porządkowania przestrzeni mogą kryć się także strategie spychania w niebyt realnych problemów społecznych, konstruowania ideologii, legitymizowania systemów prawnych i ekonomicznych. Levente Polyák opisuje politykę władz miejskich Budapesztu starających się doprowadzić do wyeliminowania obrazów biedy i bezdomności z centralnych dzielnic stolicy Węgier, by nie przeszkadzały odwiedzającym je turystom i nie kłóciły się z oficjalną narracją o naprawie państwa.
muzea 1 (2002) biblioteki 2 (1/2003) dworce 3 (2/2003) rewitalizacja 4 (3/2003) przestrzenie dźwięku 5 (4/2003) ulice i place 6 (1/2004) ogrody 7 (2/2004) społeczności lokalne 8 (3/2004) przestrzenie dziecięce 9 (4/2004) przestrzenie komunikatu 10 (1/2005) wokół funkcjonalizmu 11 (2/2005) przestrzenie sakralne 12 (3/2005) blokowiska 13 (4/2005) przestrzenie starości 14 (1/2006) przestrzenie handlu 15 (2/2006) architektura organiczna 16 (3/2006) przestrzenie książki 17 (4/2006) przestrzenie pustki 18 (1/2007) przestrzenie sceny 19 (2/2007) przestrzenie zdrowia 20 (3/2007)
redaktorka naczelna: Dorota Leśniak-Rychlak projekt: Anna Zabdyrska zastępca redaktorki naczelnej: Emiliano Ranocchi sekretarz redakcji: Marta Karpińska redakcja: Ewa Ślusarczyk korekta: Agnieszka Stęplewska, Maria Szumska prenumerata: Marta Karpińska stale współpracują: Michał Choptiany, Paweł Jaworski, Dorota Jędruch, Krzysztof Korżyk, Piotr Winskowski, Michał Wiśniewski kontakt: autoportret@mik.krakow.pl
przestrzenie władzy 22 (1/2008)
OKŁADKA: s. 1: projekt Anna Zabdyrska s. 100: A. Czechow, Wiśniowy sad, przeł. Cz. Jastrzębiec-Kozłowski, Izabelin: Świat Literacki, 1994
śmierć w Europie Środkowej 24 (3/2008) przestrzenie światła – światło w przestrzeni 25–26 (4/2008–1/2009) przestrzenie wirtualne 27 (2/2009) bezkres 28 (3/2009) przestrzenie kolonialne 29 (4/2009) nowoczesności 30 (1/2010) dom w Polsce 31 (2/2010)
przygotowanie do druku: Wojciech Wilczyk druk: Drukarnia Beltrani Redakcja zastrzega sobie prawo do nadawania tytułów i redagowania nadesłanych tekstów. Redakcja dołożyła wszelkich starań, żeby dotrzeć do autorów materiałów ilustracyjnych zamieszczonych w tym wydaniu „Autoportretu”. W wypadku błędnej atrybucji prosimy zainteresowane strony o kontakt, stosowne sprostowanie zostanie opublikowane w kolejnym numerze.
wyobrażanie narodów 32 (3/2010) język i przestrzeń 33 (1/2011) utopie 34 (2/2011) zmysły/percepcja 35 (3/2011) tożsamość po '89 36 (1/2012) partycypacja i partycypacja 37 (2/2012) postciało 38 (3/2012) wieś 39 (4/2012)
Marta Karpińska
rada programowa: Adam Budak, Andrzej Bulanda, Wojciech Burszta, David Crowley, Ewa Kuryłowicz, Maciej Miłobędzki, Agostino de Rosa, Ewa Rewers, Tadeusz Sławek, Łukasz Stanek, Magdalena Staniszkis, Dariusz Śmiechowski, Gabriela Świtek, Štefan Šlachta
przestrzenie prywatne 21 (4/2007) przestrzenie niczyje 23 (2/2008)
Ale dążenie do uporządkowania przestrzeni i uzyskania złudnej kontroli nad nieprzewidywalnością życia może też przybrać inne formy – bezmyślnego wycinania drzew, bezsensownego betonowania rzek. „Społeczeństwo się na to zgadza, ludziom się wydaje, że teraz jest elegancko. Jest taki murek równy, a nie jakieś krzoki” – mówi w rozmowie z „Autoportretem” Cecylia Malik, artystka i aktywistka, która w swoich działaniach walczy o krajobraz rozumiany w kategoriach dobra wspólnego. Nie zawsze w tej walce jest jasne, czy rację mają ci, którzy za wszelką cenę chcą uchronić rzadkie gatunki roślin, czy ci, którzy chcą wyciąć samosiejki i odsłonić ludziom piękny widok. Prawdziwy pejzaż naszej cywilizacji – miejski, wiejski i nijaki – to pole konfliktów, ścierania się sprzecznych interesów, dążeń, aspiracji, odbicie lokalnych warunków społecznych i ekonomicznych, mentalności, ale i wpływów globalnych mechanizmów. Z krajobrazu możemy odczytać komunikat o rozkładzie sił pomiędzy rozgrywającymi. Co widzimy?
wydawca:
przemysłowe poprzemysłowe 40 (1/2013) przestrzeń jako taka 41 (2/2013) zrównoważony rozwój? 42 (3/2013) ograniczenie 43 (4/2013)
Kwartalnik dostępny w sprzedaży internetowej (www.mik.krakow.pl), salonach empiku, w prenumeracie oraz w wersji na tablety. prenumerata: Najprościej zamówić prenumeratę w e-sklepie Małopolskiego Instytutu Kultury: http://e-sklep.mik.krakow.pl/ autoportret-prenumerata/ Cena prenumeraty czterech kolejnych numerów „Autoportretu” wynosi 50 zł (koszty wysyłki pokrywa wydawca). Wpłaty prosimy kierować na konto Małopolskiego Instytutu Kultury: Bank BPH 31 1060 0076 0000 3310 0016 4770. W tytule wpłaty prosimy wpisać „Autoportret – prenumerata” oraz podać adres do wysyłki i dane kontaktowe (telefon lub e-mail).
przestrzenie wiedzy 44 (1/2014) ruch 45 (2/2014) wojna 46 (3/2014)
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
niesamowitość 47 (4/2014) materiał/materialność 48 (1/2015) krajobraz 49 (2/2015) mity modernizmu 50 (3/2015) architektura wspólnoty 51 (4/2015) ...
www.autoportret.pl
Spis treści Krajobraz z plakatem Marcin Wicha
4
Miasto jako pole bitwy Levente Polyák
8
My tu robimy awanturę, ale robimy piękny protest, a nie awanturę, tak naprawdę Rozmowa z Cecylią Malik
16
Nowa Warszawa Jędrzej Sokołowski
30
Między pierwszą a drugą nowoczesnością Jana Tichá
38
Czesi widzą więcej Wojciech Wilczyk
43
Szept pola Jarosław Szewczyk
54
Codzienna Toskania i polityka oczyszczania krajobrazu Giulio Giovannoni
58
Terror terroiru Jurko Prochaśko
66
Łąki się śmieją Jakub Woynarowski
70
ścieżka jak ścieżka Marlena Happach, Marek Piworawski
73
Słowacki pejzaż po transformacji Katarína Kristiánová
74
Utrata tożsamości Anna Dobrucká
79
Ziemia chwilowo jest martwa Andrzej Dybczak
84
Mierzyć krajobraz Emmanuele Mandanici
88
Miejsca rozpoznane Rosetta Borchia, Anna Falcioni, Olivia Nesci
93
Marcin Wicha Ilustracje Anna Zabdyrska
Krajobraz z plakatem
1. W zbiorach londyńskiego Imperial War Museum znajduje się plakat z 1915 roku. Przedstawia sielankowy krajobraz – kilka domów, białe ściany z winoroślą, kwitnące malwy. Zakładam, że to malwy, bo przecież wszyscy mamy wdrukowane pewne koncepcje swojskości. Dalej wzgórza, pola, łąki, cieniste miedze narysowane grubymi liniami. I jeszcze krowy na pastwisku. I stadko gołębi szybujących w niebo. Na pierwszym planie stoi żołnierz szkockiego regimentu (z twarzy przypomina młodego Marka Kondrata). Karabin trzyma przy nodze, wolną ręką, trochę nieśmiało, wskazuje strzechę lub może komin pierwszego z budynków. U góry umieszczono tytuł: Your Country’s Call [Wezwanie Twojego kraju], a na dole pytanie: Isn’t this worth fighting for? [Czy nie warto za to
walczyć?]. Zamiast odpowiedzi – bije w oczy wezwanie do zaciągu. W chwili wybuchu pierwszej wojny światowej Wielka Brytania dysponowała małą, dobrze wyszkoloną armię zawodową. Zanim w 1916 roku wprowadzono obowiązkowy pobór, na front ruszały tysiące ochotników. Zachęcała ich do tego jedna z najbardz0iej efektywnych kampanii propagandowych w historii. Wojenne plakaty poruszały różne struny. Budziły gniew (rozpalany obrazami zniszczonej Belgii). Odwoływały się do poczucia obowiązku, gdy wąsaty Lord Kitchener celował palcem Britons: Lord Kitchener Wants You [Brytyjczycy, Lord Kitchener was potrzebuje]. Na jednym z obrazków pokazano nawet wizję przyszłości. Oto mężczyzna w sile wieku, uchwycony w momencie, gdy kilkuletnia córka pyta: „Tatusiu, a co TY robiłeś podczas wielkiej wojny?”. Wyraz napięcia na twarzy ojca świadczy o tym, że nie ma się czym
autoportret 2 [49] 2015 | 5
pochwalić. Jednakże, co łatwo zauważyć, ma dzieci, dom i fotel, a nawet wszystkie kończyny. Zawarta w tym ironia nie uszła uwagi żołnierzy i ponoć nawet sam autor ilustracji odżegnał się później od swego dzieła. 2. Pejzaż z 1915 roku nowatorsko sprowadzał ojczyznę do jednego, starannie wybranego kadru. Wewnątrz ramy zmieściły się: strzecha, malwa, płot i dom, którego trzeba bronić. Fundamenty krajobrazowej propagandy. Żaden szczegół obrazka (oprócz munduru) nie świadczył o tym, że na dobre już przyszedł XX wiek. Bo też nie chodziło wyłącznie o przestrzeń. Raczej o czas. Zaciągajcie się do armii ochotniczej! – zachęcał plakat. – Brońcie ojczyzny! Kiedy wrócicie, pola wciąż będą szumieć. Strumienie toczyć swoje wody. Gołębie krążyć na niebie. I zawsze już będzie tak samo.
Plakat nawołujący do wstępowania w szeregi armii brytyjskiej wydany w Londynie nakładem Parliamentary Recruiting Committee, 1915
Kto się na nią zamierza – kula w łeb!
źródło: library of congress prints and photographs division washington d.c.
Brytyjski plakat odegrał rolę nie tylko w rekrutacji. Skojarzenie zadziałało w obie strony i ponoć kilka lat później zdemobilizowani żołnierze zainicjowali ruch na rzecz ochrony krajobrazu. Nie po to gnili w okopach Flandrii, żeby pozwolić na niszczenie ocalonego ojczystego pejzażu. 3. Swojski krajobraz. Nieskażony, nietknięty obcymi wpływami. Czysty. Język to niebezpieczna sprawa, a pojęcie czystości, kiedy już się pojawi, popycha nas w groźne okolice. W monografii pewnego miasteczka przeczytałem takie sformułowanie (zapewne podane bez złej intencji): bezładna drewniana zabudowa typu biednego getta żydowskiego, które oczyszczone zostało zniszczeniami w czasie pierwszej, a ostatecznie drugiej wojny światowej.
W takim kontekście nie wypada wspominać o, powiedzmy, dworcach kolejowych, torach, zakładach chemicznych, stoczniach czy zaporach wodnych. Osiągnięcia przemysłu mogą budzić dumę, jednak do walki mobilizują obrazy terenów wiejskich. Krajobraz powinien być wieczny. Opierać się nowoczesności. I my też to znamy, od przedszkola. Odkąd nauczyli nas śpiewać Płynie Wisła, płynie, wiemy, że polska tożsamość narodowa jest związana z ukształtowaniem terenu i systemem rzecznym. Władysław Broniewski zawarł tę zależność w jednym rymie („gleb – w łeb”): Płynie Wisła od Krakowa, od Sandomierza, od wszystkich polskich gleb. Patrz: stoi Warszawa!
Getto zostało oczyszczone! Wojna usunęła ciemne, drewniane rudery. Razem z – czego taktownie nie podkreślono – mieszkańcami.
o zamurowanych drzwiach, które prowadziły do zakładu rzemieślniczego lub sklepu (chwila na zdjęcie smartfonem). Obok, na ścianie pawilonu, wisi plastikowa plakietka: Patrząc na drugą stronę ulicy w latach 80., zamiast sklepu Lidl zobaczyłbyś/zobaczyłabyś budynki gospodarstwa ogrodniczego. [...] Żeby dowiedzieć się więcej, zeskanuj QR Code.
W tym momencie wzrok wędruje na drugą stronę ulicy, obejmuje parking, sczepione wózki, faceta w szarym ubraniu („Przypilnować, pani kierowniczko?”). Potem wycieczka rusza dalej. Specjalnym krokiem, ostrożnie, tak jak się chodzi po cudzym dywanie albo kościelnej posadzce. Bo przecież tam, pod asfaltem, pod kostką bauma, żwirem, jest jeszcze ziemia, piasek, ślad kopyta. Uwięziony krajobraz. Ukryty, na wpół zapomniany sens tego, co nas otacza. Dlatego odnajdujemy zabudowane ogrody, pola, opuszczone forty i fabryki. Jedność miejsca zastępuje nam jedność czasu. Być może jest to rodzaj atawizmu. Czujemy się pewniej, kiedy rozumiemy swoje otoczenie. Wiemy, dokąd prowadzi droga, ulica, ścieżka. Przeczuwamy, skąd może nadciągnąć niebezpieczeństwo. Pamiętamy, gdzie szukać schronienia.
4. 5. Tymczasem do Warszawy przyszła wiosna. Zaczął się czas spacerów i spacerowników. Gazety zapraszają na historyczne przechadzki. Na biegi terenowe. Gry miejskie. Wędrówki z przewodnikami lub bez przewodników. To taka miejska tradycja. Odczytywanie tablic pamiątkowych i numerów. Porównywanie zdjęć. Odnajdywanie miejsc, gdzie kiedyś. Miejsc, gdzie ktoś. Nawet teraz, na Grochowie, widzę mały tłumek zgromadzony przy jakimś graffiti. Grupa w nabożnym skupieniu słucha opowieści
autoportret 2 [49] 2015 | 6
Nawet w wielkich miastach zdarzają się miejsca, gdzie krajobraz wychodzi na powierzchnię. Uwalnia się, strząsa domy, bierze oddech. Pole Marsowe. Pola Elizejskie. Pola Mokotowskie, gdzie kiedyś lądowały pierwsze samoloty, a dziś grasują sfory psów. W gminie K. „pola miejskie” nie są żadnym oksymoronem. W dawnych opisach i inwentarzach realności figurują obok „placów miejskich”, „borów miejskich” i „gór miejskich”.
Płaskie tereny na południe od rynku, za klasztorem i cmentarzem. Przecinają je miedze i trakty, które od kilkuset lat nie zmieniły swojego biegu. To pejzaż ukształtowany przez setki lat chodzenia po śladach. Ucierania ścieżek. Wydeptywania dróg. A także prac polowych, orki, siewu i zbiorów. Mozołu. Otóż w gminie K. pola miejskie są jednym z głównych problemów politycznych. Od lat mieszkańcy domagają się zmiany planu zagospodarowania. Ich przedstawiciele mówią (cytuję prosto z internetu): Miejskie Pola to ugory – ziemia jest tam bardzo słaba – klasy V lub VI. Jest gazociąg, wodociąg i jezdnia. Dlaczego nie możemy tam stawiać domów? Nie chcemy być skansenem. Młodzi stąd uciekają.
albo zadają pytanie: jaki cel ma pan burmistrz w tym, aby z uporem maniaka trwać przy zakazie zabudowy Miejskich Pól. [...]. Przecież właściwie zagospodarowane Pole Miejskie odpowiednią formą architektury zyskałyby na wartości zarówno architektonicznej, jak też krajobrazowej.
i zaraz udzielają odpowiedzi: burmistrzowi i całej reszcie przyświeca cel następujący. Utrzymać status quo „warszafki”, aby mieli skansen, i „wspomagać” handlarzy nieruchomościami, aby […] królowały skrajnie wysokie ceny.
I tak dalej. To spór spacerowiczów i rolników. Miejscowych i przyjezdnych. Tutejszych i napływowych.
Obcych i zakorzenionych. To spór drogi i pola. Ruchu i trwania. Paradoksalnie, spacerowicze chcą trwania. Miejscowi – zmiany. Konflikt wybucha na nowo przy okazji uchwalania planów, wyborów lub sesji rady. Potem cichnie, ale trwa i nigdy się nie kończy. Obrońcy krajobrazu chcą, żeby okolica zachowała dawny kształt. Zwolennicy zabudowy widzą w tym kaprys intruzów. Z upodobaniem używają określenia „warszawka”, „miastowi” – obcy, którzy dla swojej egoistycznej przyjemności pragną skazać prawowitych właścicieli tej ziemi na nędzę, zacofanie i mordęgę. Obrońcy nie pozostają dłużni. W prywatnych rozmowach chętnie wspominają, że tutejsze działki są przedmiotem spekulacji. Szepczą, że chłopi już dawno sprzedali grunty mężczyznom o grubych szyjach. Opisują złote łańcuchy i drogie samochody – rekwizyty potęgujące grozę. W niedopowiedzeniach tkwi groźba: to mafia, mafia czeka na odrolnienie, żeby zbijać majątek niczym rodzina Corleone w Nevadzie. Zresztą, kto wie? Czasem paranoja pomaga w opisie rzeczywistości. W każdym razie spór zamienia się w licytację: mafiozo z łańcuchem jest bardziej obcy od spacerowicza, tym samym unieważnia argument o korzeniach i prawach ludzi, którzy tę ziemię uprawiali. Tymczasem przybywa domów, budek, szop. Ziemia staje się zakładnikiem. Właściciele działek, których nie można zabudować hotelami, okazują polom swoją agresję. „Przyjmę gruz” – piszą. Zasypują trawę śmieciami. Zamieniają sady w składnice złomu. Ustawiają pryzmy pustaków (z czasem na cementowych blokach wyrasta mech).
autoportret 2 [49] 2015 | 7
6. Myślę, że fałsz starego plakatu polegał na sposobie, w jaki został narysowany. Oszustwo kryło się w grubych krechach, czarnych konturach, którymi obwiedziono wszystkie kształty. Tamten obraz nadawał się na kolorowankę lub projekt witraża. Zawierał jasne podziały. Dom. Ogród. Pole. W rzeczywistości zawsze ktoś czuje się pokrzywdzony. Zawsze ktoś chce przesunąć linię, zatrzeć granicę, zmienić status quo. Dlatego gdy wyjeżdżamy z miasta, nie trafiamy już na wieś. Przez dziesiątki, setki kilometrów poruszamy się w mieszaninie domów, warsztatów, centrów handlowych, pól, kopalni piachu, tablic reklamowych. Bo granic nie ma. Jest tylko chaotyczny krajobraz niespokojnego świata.
Levente Polyák
Miasto jako pole bitwy Cztery debaty na temat krajobrazu Budapesztu
T
ermin „krajobraz” ma wiele znaczeń w kontekście miejskim. Sposoby używania tego pojęcia w odniesieniu do rozwoju tkanki miejskiej różnią się w zależności od przyjmowanych kryteriów: środowiskowych, normatywnych, ekonomicznych i społecznych. W etymologicznym odniesieniu do widzenia pojęcie krajobrazu sugeruje związek z przestrzenią oparty raczej na pozycji widza niż na sprawczości. Aspiracja do kontroli nad tym, co można zobaczyć, utorowała drogę do polityki miejskiej – nadzorującej zachowanie historycznego dziedzictwa, ochronę sylwety miasta oraz wielu innych obszarów. Pomimo domyślnej bierności widza przekształcanie współczesnych krajobrazów miejskich znalazło się w centrum uwagi wielu skonfliktowanych podmiotów. W niniejszym artykule przyjrzę się czterem sposobom, za pomocą których w ciągu ostatniego dziesięciolecia różne pojęcia miejskiego „krajobrazu” były wykorzystywane w debatach na temat rozwoju tkanki miejskiej Budapesztu.
1. Krajobraz jako forma W pierwszych latach XXI wieku problemy krajobrazu i ochrony dziedzictwa architektonicznego Budapesztu były podnoszone w związku z debatami na temat wieżowców i wyburzeń w dzielnicach położonych w centrum stolicy Węgier. W roku 2002 pierwszy postkomunistyczny naczelny architekt miasta, István Schneller, zainicjował wprowadzenie ograniczeń wysokości zabudowy w celu ochrony historycznej sylwety miasta. Limity te, ustanowione w celu zachowania miejskiego krajobrazu zdominowanego przez wzgórza Budy i wieże kościołów, wyznaczono na poziomie 30 metrów dla budynków wznoszonych w obrębie trzeciej obwodnicy oraz 55 metrów dla obiektów na terenach położonych poza nią. Regulacja ta zamroziła listę najwyższych budynków miasta, pozostawiając na jej czele gmach parlamentu (zbudowany w 1903 roku) oraz bazylikę św. Stefana (1905). Schneller sprawował urząd do
autoportret 2 [49] 2015 | 8
2006 roku, a wraz z jego rezygnacją na nowo rozpoczęły się spekulacje na temat powrotu możliwości budowania drapaczy chmur w Budapeszcie – możliwości, która szybko wyparowała wraz z nadejściem kryzysu gospodarczego w 2008 roku. Schneller, który był często krytykowany za swoją reakcyjność i romantyzm, opisywał limity wysokości jako narzędzie ochrony tkanki budowlanej historycznego krajobrazu Budapesztu: Tradycyjne europejskie miasto nie potrzebuje substytutów, ponieważ zawiera w sobie wszystko, co wielkoskalowe budynki mogą wytworzyć w sztuczny sposób. Centralne obszary Budapesztu cechują się jedną z najbardziej eklektycznych tkanek budowlanych w Europie. Niemożliwe jest budowanie tutaj wysokościowców bez naruszania tej tkanki – niemożliwe i niepotrzebne.
Ochrona historycznego krajobrazu miejskiego była powracającym argumentem w pierwszych latach XXI wieku, dziedzictwo zaś stało
Jesienią 2003 roku Budapeszteńska Fundacja Światowego Dziedzictwa (BVA) zwróciła się do centrali UNESCO w Paryżu z listem-skargą na planowane inwestycje. Protest BVA skupił się na rozbudowie drogi szybkiego ruchu, która w rozumieniu Fundacji prowadziła do zmiany „scenerii” światowego dziedzictwa. W odpowiedzi na apel Budapeszt odwiedzili eksperci UNESCO i sformułowali sugestie, w których wprost wypowiadali się przeciwko rozbudowie drogi i optowali za zachowaniem nabrzeży na wyłączny użytek ruchu pieszego. Propozycja ta nie miała, rzecz jasna, mocy prawnej, która mogłaby unieważnić decyzje wybranych demokratycznie władz suwerennego państwa. Naciski wywierane na radę miejską opierały się przede wszystkim na kwestiach związanych z prestiżem: UNESCO ostrzegło miasto, że możliwe jest odebranie tytułu, co mogłoby się okazać klęską nie do udźwignięcia dla władz miejskich. Pod wpływem tego ostrzeżenia prezydent miasta zarządził opracowanie kilku alternatywnych koncepcji, ostatecznie plany przebudowy nabrzeża zostały zarzucone.
Pozostałość po jednej z wyburzonych kamienic w centrum Budapesztu
W połowie tej samej dekady idea „koherentnego krajobrazu miejskiego” była również używana jako argument w sytuacjach, kiedy dochodziło do dylematu, czy zrujnowane budynki położone w historycznych dzielnicach powinny być odnawiane wysokim kosztem, czy też powinno się je rozbierać, pozwalając na to, by zastąpiły je nowe budynki biurowe i mieszkalne, które mogłyby dostarczyć bodźca rozwoju gospodarczego i demograficznego dzielnicom stolicy. Plan rozwoju centralnie położonej dzielnicy Erzsébetváros, wypracowany przez lokalne władze i opierający się na dużej liczbie wyburzeń, został podpisany w roku 1999 przez prezydenta Budapesztu i urząd konserwatora zabytków. W roku 2002 aleja Andrássyego i jej „strefa buforowa”, obejmująca również ulice znajdujące się w głębi Erzsébetváros, zostały uznane za światowe dziedzictwo kulturowe. fot. l. polyák
się główną kategorią debat politycznych na temat rozwoju miasta. Krajobraz Budapesztu widziany od strony Dunaju został nominowany do Listy Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO w 1987 roku jako pierwszy taki obszar na Węgrzech. W związku z tym zrozumiała wydaje się konsternacja, jaką w 2003 roku wywołało ogłoszenie przez prezydenta miasta rozbudowy na brzegu rzeki drogi szybkiego ruchu, którą uznano za niezbędną do powstania nowej oczyszczalni ścieków na południu miasta i ułatwienia ruchu samochodowego bez zmniejszania przepustowości dróg. Decyzja ta spotkała się z wielkim niezadowoleniem, ponieważ czteropasmowa droga doprowadziłaby do całkowitej izolacji Dunaju od miasta.
Mimo to rozbiórki na owym terenie nadal trwały, przyciągając coraz większą uwagę opinii publicznej i wywołując wielkie społeczne niezadowolenie. W roku 2004 biuro konserwatora zabytków objęło tymczasową ochroną kwartał zabudowy pomiędzy bulwarem Károlya Róberta, ulicami Dohány i Klauzála, placem Klauzála oraz ulicami Csányiego i Király, a jesienią tego samego roku nadano mu status „obszaru dziedzictwa architektonicznego”, rozszerzając ochronę pojedynczych budynków na cały teren. Aby powstrzymać rozbiórki, Stowarzyszenie „Óvás!”1 zwróciło się do UNESCO z prośbą o pomoc w zagwarantowaniu ochrony miejscu o randze światowego dziedzictwa i oficjalnie poprosiło prezydenta miasta i ministra kultury o podjęcie stosownych działań. W odpowiedzi na apel UNESCO zastosowało te same 1
Nazwa „Óvás!” znaczy jednocześnie ochronę i protest.
Fragment historycznej zabudowy dzielnicy Erzsébetváros, o której zachowanie walczą przeciwnicy rozbiórek starych kamienic
Przedstawiciel władz dzielnicy, broniąc wyburzeń jako niezbędnych do poprawy warunków życia na tym terenie, stwierdził: „Patrzę nie tylko na budynki, ale także na 10–12 tysięcy mieszkańców, których los jest dla mnie bardzo ważny”2. W dyskusji na temat rozbiórek pojęcia lokalnej tradycji oraz historycznego krajobrazu uzyskały alternatywne, często przeciwstawne znaczenia, co pokazuje wywiad przeprowadzony z posłem Andrásem Hontem: „protestujący mają równie wąskie horyzonty jak władze miasta, które sprzedają pojedyncze parcele, wykorzeniając je z ich naturalnej tkanki. Widzą budynki, a nie miasto. Aby charakter i funkcje pozostały takie same, identyczne z tym, co było tam wcześniej, wiele rzeczy musi się zmienić”3. W zwycięstwie przeciwników rozbiórek rolę równie ważną jak groźby prawne odegrał kryzys gospodarczy, który zaczął się w 2008 roku. W miarę jak opadał entuzjazm dla wznoszenia nowych obiektów mieszkalnych na miejscu historycznych budynków, malało również zagrożenie dla historycznej tkanki, pozostawiając na miejscu kwitnące nocne życie – jedyną działalność, która przynosiła zysk w zniszczonej zabudowie dzielnicy. 2. Krajobraz jako kontrola W kwietniu 2010 roku Imre Ikvay-Szabó, ówczesny wiceburmistrz w kontrolowanych przez liberałów władzach Budapesztu powie-
G. Hunvald, A homlokzat mögé építsünk 21. századot [„Zbudujmy XXI wiek za fasadami”], wywiad z wiceburmistrzem Györgym Hunvaldem, „Mozgó Világ”, październik 2004. 3 A. Hont, Belső-Erzsébetváros soha nem volt zsidónegyed [„Wewnętrzne Erzsébetváros nigdy nie było dzielnicą żydowską”], wywiad z posłem Andrásem Hontem, „Mozgó Világ”, październik 2004.
fot. l. polyák
narzędzia co w wypadku nabrzeża Dunaju: raz jeszcze pojawiła się groźba odebrania miastu tytułu i usunięcia z listy.
dział dziennikarzom na konferencji prasowej, że „stoiska z warzywami i owocami mają negatywny wpływ na krajobraz miejski”4. Zaproponował zawieszenie pozwoleń na sprzedaż żywności w przestrzeni publicznej w centralnych obszarach miasta, gdzie turystom mogą przeszkadzać obrazy biedy. Chociaż jego propozycja nigdy się nie zmaterializowała w postaci rozporządzeń zmieniających regulacje dotyczące przestrzeni publicznej, z całą pewnością odzwierciedlała preferencje polityków odnośnie do zachowań i obecności określonych grup społecznych w tejże przestrzeni. Poza wyrugowaniem działalności handlowej z ulic nowe regulacje miejskie dla przestrzeni publicznej Budapesztu miały również zrefor-
2
K. Janecskó, A külvárosba űzné a pultozó zöldségárusokat a főpolgármester-helyettes [„Wiceburmistrz chce wypchnąć stoiska z warzywami na przedmieścia”], „Origo”, 23 kwietnia 2010, http://www.origo.hu/itthon/20100423-afopolgarmesterhelyettes-megtiltana-a-zoldes-es-gyumolcsarulast-budapest-belso.html (dostęp: 18 maja 2015). 4
autoportret 2 [49] 2015 | 10
mować zachowanie ludzi poprzez neutralizację i podporządkowanie obszarów określonym funkcjom, wykluczenie działalności prywatnej i stygmatyzację nonkonformistycznych aktorów, mającą na celu wykluczenie muzyki, picia i bezdomnych z przestrzeni publicznej. Komentarze Ikvaiego-Szabó nie były pozbawione precedensów. Już na początku XXI wieku liberalny budapeszteński ratusz zapożyczył od Rudolpha Giulianiego politykę „zero tolerancji” stworzoną przez niego w latach 90. na potrzeby Nowego Jorku. Za pomocą ograniczenia miejsc sprzyjających bezdomnym na stacjach metra w 2000 roku, usunięcia nieformalnych pchlich targów otaczających hale targowe w 2001 roku, oczyszczenia przejść podziemnych w roku 2003 i wprowadzenia nieprzyjaznych dla bezdomnych mebli miejskich w ciągu dekady codzienne aktywności przedstawicieli społecznej podklasy zostały ograniczone i usunięte z widoku publicznego.
Z pewnością dyscyplina i kontrola przestrzeni miejskiej okazały się kluczowymi elementami polityki dla obu węgierskich obozów politycznych. W trakcie wyborów samorządowych w roku 2010 István Tarlós, kandydat prawicowej partii rządzącej Fidesz, ogłosił następujący program:
Kilka lat później, w styczniu 2014 roku, władze Budapesztu otworzyły nowy front, odmawiając organizacjom charytatywnym zgody na rozdawanie żywności w centralnie położnych przestrzeniach publicznych, twierdząc, że stanowi to utrudnienie dla mieszkańców i turystów. Nowa polityka, mająca na celu wypychanie biedoty z centrum miasta, sprawiła, że grupy społeczne już i tak upośledzone przez kryzys gospodarczy, stały się jeszcze bardziej bezbronne. Chociaż polityka ta zrodziła mocną krytykę ze strony obrońców praw człowieka i ekspertów do spraw dobrobytu, zainspirowała również inicjatywy polegające na całkowitym przeciwstawianiu się tym regulacjom.
Podejmiemy poważne i skuteczne działania na rzecz rozwiązania problemu bezdomnych (współpracując z fundacjami i organizacjami pozarządowymi, ale także stosując narzędzia władzy), aby zapobiec żebractwu, nielegalnym reklamom, malowaniu graffiti i śmieceniu. […] Oczyścimy – w dosłownym i kryminalistycznym sensie tego słowa – przejścia podziemne, dostarczając równocześnie rozwiązań dla problemu bezdomności, zapewniając profesjonalnie ludzkie warunki i czyniąc to z przekonaniem i konsekwentnie.
Wydawanie darmowych posiłków na śródmiejskim placu Klauzál
fot. heti betevő
Tarlós, wygrywając wybory i stając się pierwszym prawicowym prezydentem Budapesztu od upadku komunizmu, zainicjował i podpisał wiele ustaw przeciwko bezdomnym w roku 2011. Kryminalizując biedę w takim sensie, w jakim Loïc Wacquant opisuje środki stosowane przez neoliberalne władze miejskie przeciwko biedzie, rada miejska Budapesztu zagłosowała za wprowadzeniem grzywny w wysokości 50 tysięcy forintów (165 euro) za używanie przestrzeni publicznej do celów mieszkaniowych, jednak bez wyraźnego określania, co miałoby to znaczyć. W Józsefváros, dzielnicy znanej z biedy, zamieszkiwanej przez liczną populację romską, prezydent zaproponował grzywnę w wysokości 10 tysięcy forintów (33 euro) za przeszukiwanie koszy na śmieci, która to propozycja została przegłosowana przez radę miejską. Chociaż pracownicy społeczni i organizacje pozarządowe poddały te regulacje gwałtownej krytyce, musiały upłynąć lata, zanim Trybunał Konstytucyjny zdołał unieważnić niektóre z tych przepisów.
Heti Betevő (Chleb Tygodniowy) – nieformalna organizacja służąca dystrybucji żywności – zrodziła się ze współpracy osób prywatnych i restauracji działających w komercyjnej śródmiejskiej dzielnicy. Fundusze potrzebne do zakupu, przygotowania i dystrybucji jedzenia były gromadzone społecznie za pomocą skarbonek zainstalowanych w wielu lokalach
restauracyjnych. Po roku działalności program Heti Betevő gromadzi wystarczająco dużo środków, aby co niedzielę wydać 250 posiłków, które podaje się na niszczejących stołach i ławach położonego w centrum, ale niezwykle zaniedbanego placu Klauzála. Heti Betevő stanowi doskonały przykład tego, jak oddolna inicjatywa może przeciwdziałać regulacjom i narzuconym z góry wizjom przestrzeni publicznej. Jeżeli program działa jako równoległa pomoc społeczna w obszarze porzuconym przez władze państwowe i miejskie, zmienia również znaczenie przestrzeni. Działając nielegalnie, Heti Betevő daje placowi nowe życie, rozszerzając pojęcie przestrzeni publicznej, zmieniając ją w strefę wymiany, solidarności, sytuując poza zdominowanymi przez politykę enklawami dobrobytu i równoważąc destrukcyjne skutki kryzysu gospodarczego. 3. Krajobraz jako zysk Równolegle z wysiłkami prowadzącymi do „wyczyszczenia” historycznego centrum
fot. l. polyák
Budapesztu rząd we współpracy z władzami dzielnicowymi i miejskimi rozpoczął spektakularne działania rewitalizacyjne w centralnych dzielnicach stolicy. Bezwzględna większość, jaką dysponuje partia konserwatywna w parlamencie i rządzie, umożliwiła jej od 2010 roku sterowanie procesem decyzyjnym dotyczącym rozwoju miasta i państwowych inwestycji. Scentralizowany sposób zarządzania przez władze państwowe połączony z wyłączeniem obszarów miasta spod lokalnie obowiązujących regulacji umożliwił pojawianie się w węgierskich miastach i miasteczkach prestiżowych realizacji z zadziwiającą skutecznością. Wiele spośród tych rządowych projektów to widowiskowe przedsięwzięcia mające na celu odtworzenie dawnego krajobrazu i odzyska-
W jednym z największych parków w centrum Budapesztu węgierski rząd planuje założenie dzielnicy muzeów, składającej się ze spektakularnych gmachów, zaprojektowanych przez znane biura architektoniczne.
nie blasku przez budynki w centrum Budapesztu. Należą do nich zamknięcie dla ruchu samochodowego placu Kossutha przed budynkiem parlamentu, renowacja kampusu Ludovika przy Uniwersytecie Obrony Narodowej, reprezentacyjnego pałacu Vigadó oraz Pałacu Królewskiego, a nawet spektakularne ponowne otwarcie pałacowo-ogrodowego kompleksu
autoportret 2 [49] 2015 | 12
Várkert Bazár na brzegu Dunaju (bez nadania mu konkretnej funkcji). Przedsięwzięcia te mają na celu przywrócenie prestiżowego charakteru publicznych instytucji. Zrealizowane i dopiero planowane nowe budowle obejmują stadiony futbolowe i centra sportowe, ale także muzea i siedziby uczelni. Wszystkie te projekty łączy kilka niepokojących cech:
W ramach wielkoskalowej, widowiskowej interwencji rządowe plany dla Liget Budapest – składającej się z pięciu gmachów dzielnicy muzeów położonej w jednym z największych parków publicznych – zostały przygotowane bez analizy środowiskowej i konsultacji z planistami oraz muzealnikami, w uznaniu tego obszaru za specjalną strefę rozwoju, wyjętą spod lokalnego prawa. Międzynarodowy konkurs na plan ogólny obszaru i projekty budynków dla każdego z muzeów podzielił przedstawicieli profesji: część izb architektonicznych wezwała architektów do bojkotu konkursu. Mimo że prace projektowe trwają, finansowanie realizacji muzeów stoi pod znakiem zapytania, by nie wspomnieć o niepewności dotyczącej liczby ich przyszłych użytkowników – narastają obawy, że powstaje wielki bezużyteczny kompleks architektoniczny.
Wizualizacje dwóch nagrodzonych projektów planowanego gmachu Nowej Galerii Narodowej i Muzeum Ludwiga: po lewej dwa widoki autorstwa studia Snøhetta, po prawej propozycja studia Sejima and Nishizawa and Associates (SANAA)
fot. materiały prasowe www.ligetbudapest.hu
żaden z nich nie ma przejrzystego budżetu, żaden z nich nie został wyłoniony w drodze konkursu architektonicznego ani poprzedzony profesjonalnymi konsultacjami. Umniejszanie publicznej roli profesjonalistów i ich izolacja od politycznego procesu decyzyjnego stały się szczególnie widoczne w wypadku Liget Budapest – planowanej dzielnicy o charakterze kulturalnym.
Podczas gdy niedawno ogłoszono zwycięzców konkursów na projekty głównych budynków (SANAA i Snøhetta dla Muzeum Ludwig, Sou Fujimoto dla Domu Muzyki, Vallet de Martinis dla Muzeum Etnograficznego i KÖZTI dla Muzeów Fotografii i Architektury), debata ogniskuje się nie tyle wokół architektonicznej formy planowanych muzeów, ile wokół przyszłości jednego z najważniejszych publicznych parków stolicy Węgier. Projektanci wielu spośród wybranych propozycji architektonicznych starali się wtopić je w krajobraz wyznaczany przez stuletnie drzewa. Zabudowanie znacznej części parku nieodwracalnie ograniczy jednak jego zieloną powierzchnię, tworząc nowe bariery między parkiem i sąsiadującymi z nim dzielnicami, a niektórym z nich dramatycznie brakuje terenów zielonych. Argumenty przywoływane na rzecz nowej dzielnicy mają głównie ekonomiczny charakter: chociaż żadna analiza nie wspiera rządowego optymizmu, ludzie stojący za planem kładą nacisk na długoterminową rentowność i przegrupowanie kapitału instytucji kultury. Jeśli dzielnica muzeów zostanie zrealizowana,
autoportret 2 [49] 2015 | 13
park, pierwotnie pomyślany jako zielony teren dostarczający tlenu w głąb Pesztu, będzie stopniowo przekształcany w krajobraz konsumpcji kultury i innych towarów, mechanizm ekonomicznego zysku. 4. Krajobraz jako ochrona Mieszkańcy Budapesztu od XIX wieku stopniowo tracili dostęp do Dunaju. Kolejne przedsięwzięcia inżynieryjne pogłębiały izolację rzeki od miasta, począwszy od budowy umocnień nabrzeża w latach 40. XIX stulecia i zamknięcia rzeki w głębokiej dolinie w centrum miasta, aż po wprowadzenie w latach 60. i 70. XX wieku dróg szybkiego ruchu biegnących wzdłuż rzeki. Tylko niektóre części brzegu rzeki pozostają nadal dostępne: położone na krańcach Budy, takie obszary jak kąpielisko Római na północy czy zapora Kopaszi na południu są bardzo popularnymi celami weekendowych i świątecznych wyjazdów. Znaczna część tych obszarów to również tereny zalewowe, niezdatne dla budownictwa mieszkaniowego. Na przykład
nabrzeże kąpieliska Római może służyć ludziom wyłącznie w sezonie jako przystań dla barek mieszkalnych i lokalizacja infrastruktury turystycznej.
ni biuro konserwatora przyrody dla doliny środkowego Dunaju zażądało pogłębionej analizy środowiskowej, zawieszając pozwolenia niezbędne do rozpoczęcia budowy.
Pomimo zakazu budowania na tych obszarach, w ostatnich dekadach na terenie kąpieliska Római wzniesiono niezliczone stałe obiekty. Ponieważ zrobiono to niezgodnie z prawem, ich właściciele musieli sobie radzić z regularnymi powodziami, które obniżały wartość ich nieruchomości. Ta grupa mieszkańców miasta, w tym zwłaszcza właściciele hoteli i innego rodzaju przedsiębiorcy turystyczni, zyskała jednak w ostatnich dekadach na znaczeniu, tworząc sieć powiązań z dzielnicowymi i miejskimi politykami, wspierając ich kampanie i pozostając w gotowości do obrony ich ambicji.
Tymczasowe zwycięstwo oponentów tamy wzięło się z faktu, że udało im się zmobilizować ekspertów i wprowadzić do publicznej debaty narrację sprzeciwiającą się planowanej budowie. Wyjątkowo tym razem środowiskowy argument mający chronić interes publiczny pokonał koalicję prywatnego biznesu i sfer politycznych.
Na początku 2012 roku budapeszteńskie władze miejskie ogłosiły budowę wartej 2 miliardy forintów (6 milionów euro) ruchomej tamy, która miałaby zostać zainstalowana wzdłuż nabrzeża. Planowany zasięg tamy obejmuje również wzniesione bez pozwolenia budowle i ma zagwarantować im ochronę. Właściciele tych nieruchomości wsparli propozycję prezydenta Budapesztu, jednak koncepcja ta wywołała sprzeciw mieszkańców stolicy. By objąć ochroną kilka nielegalnie zbudowanych nieruchomości, tama wyeliminuje znaczną część naturalnego brzegu Dunaju w rejonie Római, a tereny zielone i plaże zostaną zalane betonem. Po początkowym okresie milczenia zaczął się formować szeroki front opozycyjny, w ramach którego powstały kontrekspertyzy dotykające ściśle technicznych zagadnień ochrony przeciwpowodziowej. Pomimo silnych politycznych nacisków wielu inżynierów sprzeciwiało się koncepcji mobilnej tamy, podkreślając jej wady przeważające nad zaletami. Po wielu miesiącach mobilizacji i mocno zauważalnej kampa-
Główna wystawa, zatytułowana „Miejski z natury” (Urban by Nature), stanowiła prezentację sposobów wykorzystania narzędzi architektury krajobrazu do rozwiązywania sprzeczności między miastem i przyrodą. Promując zrównoważony rozwój miejski jako rozwiązanie służące niwelowaniu kontrastów między miastem i wsią, IABR bazowało na złożonej tradycji architektury krajobrazu powiązanej głęboko z holenderską kulturą i opartej na historycznym podboju obszarów położonych poniżej poziomu morza, a przez to dysponującej imponującą wiedzą na temat przyrodniczej inżynierii.
+1. Krajobraz jako metabolizm Konflikty te przedstawiają historie, w których pojęcie krajobrazu zostało użyte w celu obrony lub ataku na określony aspekt miejskiego krajobrazu: środowiskowy, estetyczny, normatywny, ekonomiczny lub społeczny. Zainteresowany sposobami przekroczenia tej semantycznej fragmentacji, w sierpniu 2014 roku wybrałem się na Międzynarodowe Biennale Architektury (IABR) w Rotterdamie.
Myśl leżąca u podstaw Biennale polegała na założeniu, że problemy środowiskowe świata skupiają się w miastach i w związku z tym również w miastach należy szukać rozwiązań: wyzwania związane z przejściem od jednego źródła energii do drugiego, zmiana klimatyczna, bioróżnorodność i odnawialne źródła energii muszą być pomyślane jako elementy urbanistycznego planowania. Konceptualna separacja miasta
i przyrody nie daje się utrzymać na dłuższą metę: w epoce antropocenu oddziaływanie człowieka na atmosferę Ziemi jest tak duże, że nie możemy już dłużej mówić o przyrodzie wolnej od ludzkiej interwencji, nie istnieje naturalna równowaga, do której moglibyśmy powrócić. Główny kurator IABR, Dirk Sijmons, kierownik katedry architektury krajobrazu TU Delft, jest radykalnie technokratycznym przedstawicielem architektury krajobrazu. Dla Sijmonsa krajobraz nie stanowi zbioru formacji terenu, roślin i atmosfer, ale jest polem łączącej się z sobą różnorodności naturalnych i sztucznych przepływów, takich jak woda, energia, żywność, ludzie, odpady, dane. W tekście programowym wystawy Sijmons wskazuje trzy główne wyzwania, wobec których stoją obecnie zawody związane z projektowaniem: Po pierwsze musimy przyjąć mniej moralizatorskie podejście względem tego, co jest dobre lub złe w procesach przestrzennych. Następnie musimy
uświadomić sobie, że miasto stanowi również część przyrody. To wymaga ponownej analizy pojęcia odpowiedzialności. Wymaga to również tego, abyśmy przestali uznawać technologię za coś nienaturalnego i odważyli się uznać ją za kolejną formę ewolucji5.
W konsekwencji celowo apolitycznego stanowiska Sijmonsa dylematy związane ze społeczną i środowiskową sprawiedliwością zostały całkowicie wyrugowane z wystawy, podobnie zresztą jak kwestie związane z politycznym i profesjonalnym procesem decyzyjnym, których nie da się uniknąć przy jakichkolwiek projektach infrastrukturalnych przeprowadzanych na dużą skalę w demokratycznych społeczeństwach. Zdaniem Sijmonsa większość problemów światowych metropolii można rozwiązać za pomocą technologii, a ich sukces zależy od środowiskowej równowagi. W miejskim metabolizmie przedstawionym na IABR działania terytorialne
są oparte na oczywistym konsensusie między różnymi segmentami społeczeństwa. Po powrocie z Rotterdamu do Budapesztu zastałem zupełnie inną rzeczywistość. Świadom brakującego środowiskowego konsensusu, zacząłem katalogować momenty z ostatniej dekady, kiedy różne pojęcia „krajobrazu” wkradały się do dyskusji na temat rozwoju Budapesztu. Uświadomiłem sobie, że zamiast korespondować z problemami inżynierii i budownictwa, kwestie krajobrazowe Budapesztu niemal zawsze były zawłaszczane przez konflikty społeczne i polityczne, w ramach których problemy ekologii spychano na ostatnie miejsce w debacie – tam, gdzie permanentny kryzys polityczny nie pozostawia miejsca na to, żeby odnieść się do rozwijającej się na naszych oczach katastrofy środowiskowej. Tłumaczenie z angielskiego: Michał Choptiany
D. Sijmons, Waking up in the Anthropocene, [w:] IABR2014-Urban by Nature, eds. G. Brugmans, J. Strien, IABR: Rotterdam 2014, s. 18.
5
My tu robimy awanturę, ale robimy piękny protest, a nie awanturę tak naprawdę
fot. t. wiech
Z Cecylią Malik rozmawiają Dorota Leśniak-Rychlak i Kacper Kępiński
Dorota Leśniak-Rychlak: Podczas prezentacji przestrzennego programu Kraków Przeciw Igrzyskom wspomniałaś [przed wyborami samorządowymi – przyp. red.], że niedawno uświadomiłaś sobie, czym faktycznie się zajmujesz, a mianowicie krajobrazem miejskim. Czy mogłabyś powiedzieć, kiedy sobie to uświadomiłaś i dlaczego zajmujesz się właśnie krajobrazem? Cecylia Malik: W akcjach, w których brałam
udział, które organizowałam lub inicjowałam, największą wartością zawsze był dla mnie pejzaż. Dla Zielonego Zakrzówka, który prowadził walkę o ochronę tego miejsca od dawna, wartością było przede wszystkim to, że jest to wielka przestrzeń zielona, miejsce na park w Krakowie. Przyrodnicy, na przykład Mariusz Waszkiewicz, bronią węży, żeby miały gdzie żyć, spokojnie się rozmnażać. Jedyną taką bronią był motyl modraszek, teraz jest nią gniewosz. Czyli wartość przyrodnicza. A dla mnie w gruncie rzeczy Zakrzówek jest po prostu bardzo piękny, ma wartość krajobrazową. Sam Kraków jest położony w malowniczym terenie – mamy kopce, wokół są wzgórza, przez środek przepływa rzeka, otaczają nas małe pasmo Srebrnej Góry, Lasek Wolski i wapienne wzgórza, takie jak Skałki Twardowskiego, a po drugiej stronie Krzemionki. I w tych miejscach jest po prostu przepięknie. To jest wielka wartość, którą Kraków posiada. DLR: I która jest wypchnięta poza analizy urbanistyczne i architektoniczne? CM: Sto lat temu zdawano sobie z tego sprawę.
Miasta budowano w konkretnych miejscach, ukształtowanie terenu było ważne z powodów strategicznych. Skaliste wzgórze miało wartość dla budowy zamku obronnego, istotny był fakt, że rzeka znajdowała się w pobliżu. Teraz nie jesteśmy już tak uzależnieni od natury. To, że mamy las czy góry, ma wartość krajobrazową, a nie strategiczną. Teraz możemy sobie
tak żyć, już dość długo po wojnie, tak obok, możemy wszędzie budować. W każdym miejscu możemy mieć prąd, drogę, możemy wszędzie dojechać. Jednak największą wartością Krakowa jest usytuowanie, to, gdzie się znajdujemy. A skąd się to wzięło? Dlaczego to dla mnie takie ważne? Ja po prostu byłam tak wychowywana. Wychodziliśmy pod kopiec Kościuszki prawie codziennie, zieloną aleją, z której rozpościerał się widok na północ, na dolinki podkrakowskie w kierunku Warszawy, a ja wyobrażałam sobie, że tam gdzieś daleko jest morze. A z drugiej strony alejki był widok na Wisłę, na Babią Górę i – jak była dobra pogoda – na Tatry. To był zawsze dla mnie cały świat. Moja mama uważała, że ładna pogoda to taka, kiedy widać Tatry. I rodzice nas w tym kulcie pejzażu wychowywali. Tata, jak pokazywał jeden z grobów na cmentarzu na Salwatorze, to mówił: tu jest orzeł i ten orzeł patrzy dokładnie na Babią Górę. Tata jest przewodnikiem beskidzkim, do tego jest rzeźbiarzem i skrzypkiem z zawodu. Moja mama jest rzeźbiarką, ale poznali się w górach. DLR: W Tatrach? CM: Nie w Tatrach, w Beskidach się poznali.
Mój tata tak z pasji był przewodnikiem w Beskidach, i do tego bardzo dobrym, bo malował szlaki i też malował panoramy. To, co na przykład pod schroniskami jest namalowane na tablicach, takie wzgórza i szczyty. Mój tata ma w domu przepiękne panoramy, piórkiem rysowane, każda polanka, każda górka nad nią. Bo wiesz, jak szliśmy gdzieś, on nas ciągał zawsze w góry, do podstawówki w zasadzie codziennie byliśmy w górach. Jeździliśmy na długie wakacje, mama wynajmowała jakąś chatę, jakiś dom i tak siedzieliśmy. W sumie nudno być ciągle w jednym miejscu, więc wędrowaliśmy. I polegało to na tym, że wychodziliśmy na jakąś górę i atrakcją, nagrodą był widok. Kiedyś szliśmy na Mogielicę, padał deszcz i nagle chmury ro-
zeszły się i taki cud – widać morze gór. I to jest też takie bajkowe, zawsze sobie wyobrażam, że jak pójdę na tę górę, to zobaczę następne góry i następne i to jest takie bardzo pierwotne. Za górami, za lasami, za rzekami – tak się zaczynają wszystkie bajki, więc jak się widziało rozległy pejzaż, to był taki zachwyt. I wtedy dyskutowałyśmy z moją siostrą Justyną i przyjęłyśmy definicję, że pejzaż to jak są same góry, a krajobraz to jak są też domki, góry i domki. I to było bardzo ważne i ja robiłam furorę na plastyce w podstawówce, rysując Babią Górę i pasma Policy o zachodzie słońca. Byliśmy kiedyś na wakacjach koło Rabki i zawsze zachód słońca był na tle Babiej Góry; ona się robiła taka czarna, granatowa i miałam tak wbity w pamięć ten pejzaż, że go zawsze tak rysowałam. Zresztą mój tato rzeźbi świątki i dookoła ma zawsze rośliny związane z jakąś górą, a pod stopami figurek często pojawia się pejzaż – i to są konkretne pejzaże. To nam towarzyszyło w życiu. Jak nas zaprowadził w góry, to godzinami opowiadał o górach, o ich nazwach i tak dalej. Te drzewa miały swoje historie, mówił nam, co się robi z jakiego drewna, i dla mnie to po prostu było bardzo ważne. W miejscu, gdzie się pojawiłam, w jakiejś wiosce, jakie są drzewa, jak się nazywa rzeka, jakie tam są góry, miałam wtedy poczucie przynależności do jakiegoś miejsca.
DLR: Ale tak jest! To jest absolutnie okropne, ale tak jest. CM: Dawniej ludzie cenili widok bardziej niż
teraz. Tego zupełnie się teraz nie robi – były na przykład takie drewniane wieże, na które można było wejść i zobaczyć panoramę. To była wartość. Teraz zazwyczaj stoki są już zarośnięte lasem i nie ma widoku. Łąki i lasy zaczęły być postrzegane utylitarnie i takie też jest podejście w naszym mieście. Mało o tym mówimy i myślimy. I w przypadku Zakrzówka ten przepiękny krajobrazowo teren ktoś chce zawłaszczyć i zabudować. Więc dziś, żeby obronić przepiękny krajobraz w Polsce, musimy wyciągnąć działa przyrodnicze, co jest trudne. Może się na przykład okazać, że dużo modraszków czy jakichś płazów żyje w zupełnie nieciekawych miejscach, które nie mają w sobie nic pięknego. W RDOŚ (Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska), która ma jako jedyna narzędzia prawne do ochrony takich miejsc, urzędnicy liczą się ze statystyką, liczy się po prostu ilość. Dlatego trudno jest bronić krajobrazu za pomocą przyrodniczych narzędzi. W 2014 roku byłam na konferencji dotyczącej ochrony alei drzewnych. Są zabytkowe aleje na Mazurach, na północy Polski. DLR: To są te wszystkie straszliwe drzewa, które zabijają kierowców.
Tak było i teraz, popatrzcie. Wchodzisz, ja wchodzę na Zakrzówek, jesteś na tej górce nad Zakrzówkiem i masz tam wszystko, masz kopiec, Wawel z tak bliska. Jaki to jest widok! To jest po prostu piękne miejsce, a skały jak wąwóz Homole w Pieninach. A nad samym jeziorem Chorwacja. No kurczę blade, sprawa całkiem bezcenna, i to się wydaje całkiem oczywiste. Zakrzówek jest krajobrazowo fantastyczny, a widok to coś, co nie może być na sprzedaż, dobry widok musi być dobrem wspólnym. Nie może być tak, że bogaci mają lepszy widok, a biedniejsi gorszy, to jest okropne.
autoportret 2 [49] 2015 | 18
CM: Są jedynym urozmaiceniem krajobrazu północnej Polski. Równiny są monotonne, a te aleje drzew powodują, że krajobraz jest piękny, widać te koronki na brzegach dróg… Jak się jedzie taką drogą, to ma się wrażenie, jakby to była majestatyczna, piękna architektura. I teraz ludzie ze społeczności lokalnych, którzy po prostu bronią zabytków – te drzewa były sadzone dwieście czy sto lat temu – muszą szukać owadów, które tam żyją. Oczywiście one już wytworzyły swoje specyficzne ekosystemy. Jednak trzeba sobie powiedzieć otwarcie
i przekonać do tego ludzi, że wartością tych alei drzewnych nie są jakiekolwiek ekosystemy, tylko że mają one wartość krajobrazową. To są zabytki architektury krajobrazu, ale o architekturze krajobrazu niestety się w ogóle za mało się mówi. Teraz trwa ciekawa dyskusja w Krakowie, celowo staram się nie brać w niej udziału, bo wiem, że temat jest kontrowersyjny i w zasadzie zgadzam się w pewnym stopniu z obiema stronami tego sporu. Chodzi o to, czy wyciąć samosiejki pod kopcem. To jest interesujące: ta debata jest dla współczesnych ekologów zupełnie niezrozumiała. Biorą w niej udział starsi panowie, tacy jak Mikołaj Kornecki, którzy są z ciut innych czasów, gdy istniała architektura krajobrazu, oddzielano dziką naturę od tej natury, którą kształtował człowiek. To czasy parków, które były projektowane. DLR: Tak – akcent, grupa drzew, wnętrze krajobrazowe, cała szkoła.
fot. c. malik i p. dziurdzia
CM: I to jest dzieło sztuki. Całe Wzgórze Świę-
tej Bronisławy było terenem zaprojektowanym dla krakowian. Fantastyczne jest, że w ogóle myślano, że krakowianie muszą mieć jakąś superprzestrzeń zieloną, wypoczynku, rekreacji; Kraków był o wiele mniejszy niż teraz, a projektowano dla miasta wielkie założenia parkowe, na przykład na Wzgórzu Świętej Bronisławy mieliśmy aleję przez wzgórza, która miała te dwa widoki: na północ i południe. To, co już mówiłam, że budowano kopiec w miejscu, z którego już był fantastyczny widok. Zawiązał się komitet, który postuluje wycięcie wszystkich samosiejek, tarnin, wierzb i brzóz i odsłonięcie polan. Chodzi też o przywrócenie widoku na Wisłę. Od Kopca Kościuszki aż do Sikornika, do lasu brzozowego, którym schodzi się do przełęczy między Przegorzałami a Lasem Wolskim, były pola uprawne. I teraz sobie tak myślę, jaka będzie awantura, bo ci ludzie mają
6 Rzek, 2011–2012. Seria artystycznych dokumentów ukazujących podróż Cecylii Malik wszystkimi rzekami Krakowa, którą odbyła ręcznie wykonaną łódką. Postanowiła poznać miasto, w którym mieszka od urodzenia, od nieznanej jej wcześniej strony. Jej przewodnikiem po dzikich rzekach Krakowa był ornitolog dr Kazimierz Walasz.
fot. c. malik i p. dziurdzia
rację z tym widokiem, te drzewa to są samosiejki. Pewnie tam kiedyś się wykształci las, ale teraz dominują tam nawet obce gatunki: nawłoć i dąb amerykański, który jest rośliną inwazyjną. Rosną sobie te drzewa i wiadomo, że ekolodzy muszą bronić drzew, tak już po prostu jest. W każdym razie toczy się dyskusja, czy uporządkować krzaki, by odsłonić widok, czy zostawić samosiejki, bo są środowiskiem dla zwierząt. Pojawia się pytanie: czy wartością jest każda roślina, czy wartością jest piękno? DLR: I ukształtowanie. Piękno pochodzenia projektowego, tak? CM: Tak, ale takiego mądrego, bo projekto-
wania z szacunkiem do tego, co już mamy. To zostało tak zaprojektowane, żeby wydobyć to, co mamy, że wije się rzeka, że za rzeką jest wzgórze... DLR: Jakiś argument dla wycinki zawsze można znaleźć. Wycięto cały pas drzew nad brzegiem Wisły na wprost klasztoru norbertanek i wokół samego klasztoru ze względu na zagrożenie powodziowe. Teraz są zakusy na wycięcie lasu łęgowego w Przegorzałach. Co możesz zrobić, jeśli ci powiedzą: dobrze, ale przyjdzie powódź i ludzi zaleje. Zawsze jest ten ostateczny argument. CM: W gospodarce przeciwpowodziowej są
nadużycia wynikające z braku świadomości społecznej, strachu przed powodzią i aroganckiego podejścia do przyrody. Budujemy na terenach zalewowych, często nielegalnie, a potem dopasowujemy rzekę do naszej chciwości; regulując rzekę, niszczymy ją. Dostajemy teraz dotacje unijne. Wydaje się je często niestety na bezmyślne zlecenia, w których chodzi o szybkie prywatne zyski, a nie dobro społeczne. Dlaczego społeczność pozwala na przykład na betonowanie potoczka płynące-
go przez las lub rzeki oddalonej od miasta? Takie podejście ma źródło w naszej mentalności. Tak jest wśród mieszkańców wsi. Oni na co dzień mieli te lasy, te góry. I kiedyś je kochali, ale później postanowili być bogaci, pojechać do Ameryki, zobaczyli świat. Teraz mamy do czynienia z wielkim kryzysem wsi. Wieś przestała się zajmować swoją kulturą. To jest przykre, co tam teraz widzisz. Kiedyś po prostu była kultura w każdej wiosce, w każdej dolince... A teraz mają disco polo, mają plastik, mają syf. Zobacz, co się dzieje z cmentarzami na wsiach. Były piękne cmentarze, a teraz są po prostu takie łoża marmurowe. No i co robią – wycinają te wszystkie stare drzewa dookoła cmentarzy, żeby grobów im nie brudziło. Że modrzewie dookoła starego kościółka im zatykają rynny. I zrobili sobie groby marmurowe, i zrobili sobie łazienki, takie piękne. Nie mieli ich wcześniej, bo przed wojną jeszcze ich nie było, i często po wojnie. I oni po prostu muszą się nasycić tym wszystkim, tą nowoczesnością, tym bogactwem, tą wspaniałością. Potem następne pokolenie, młodsi, a w każdym razie ja mam nadzieję, że tak będzie, zaczną do tego powracać, zaczną doceniać i mówić: „a kiedyś robiliśmy takie wozy, takie rzemiosło, mieliśmy takie piękne nazwy, takie piosenki, ludzie do nas przyjeżdżali, bo mieliśmy ładnie, a my to spieprzyliśmy”. Te reklamy, to wszystko, i teraz jest kryzys, oni też przyjechali do miasta i im się to w ogóle nie mieści w głowie, oni w ogóle tego nie rozumieją, Zawsze byłam zdziwiona, jak byliśmy na wakacjach na wsi: jak pytałam kolegów stamtąd, czy byli na jakiejś górze, to okazywało się, że oni nigdy na nią nie weszli. „– Nie byłeś na Luboniu? Jak to nie byłeś na Luboniu? – pytałam. – Nie byłem nigdy, a tam w lesie byłem z tatą po drzewo”. Więc mają do natury utylitarne podejście. Dlatego wyregulowano rzekę Wilgę w Krakowie, która nie wylała od
epoki lodowcowej, ta rzeka po prostu nie wylewa. Została wyregulowana na osiedlu nowych domków, jestem przekonana, że to z powodów estetycznych. Po prostu musi być ładnie. Nie wiedzą, że tam będzie śmierdziało, woda się nie będzie oczyszczać, nie mają takiej świadomości. Stanie się takim paskudnym kanałem, do którego będą wpadały śmieci, zdychające zwierzęta, które się rozkładają w tej wodzie. Ma być równy brzeżek, jest tak ładnie, taka jest tu ładna łazienka i jest ładny grób. DLR: Czyli chaos naturalny, przyrodniczy jest w jakiś sposób przerażający, bo zaburza tę harmonijną wizję nas samych jako istot uporządkowanych, światłych, cywilizowanych, postępowych. CM: Tak. I taka regulacja rzek w dużej mierze
wynika z tego, że jest na nią przyzwolenie społeczne. Społeczeństwo się na to zgadza, ludziom się wydaje, że teraz jest elegancko. Jest taki murek równy, a nie jakieś krzoki. A to jest jednak uroczysko w mieście. Uroczyska miejskie mają taką specyfikę, że często są ładne, często są bardzo dzikie, dziksze niż w parkach narodowych, bo jest mniej turystów, nikt tu nie przychodzi, często bardzo niezwykłe rzeczy się przydarzają w takich podmiejskich miejscach. Jednocześnie, ponieważ są bardzo blisko, ludzie traktują je jako miejsce, gdzie można nielegalnie wywalić śmieci. Taka jest specyfika rezerwatów miejskich, podmiejskich. Czasami są takie cudownie nieprawdopodobne – znajdujesz tam na przykład wersalkę, po której możesz skakać, albo samochód wystający na sztorc w starej cegielni. Są bardzo dzikie, zwierzęta mają się tam świetnie. Mnóstwo jest też roślin inwazyjnych z ogródków, pnącza, których normalnie by tam nie było, jakieś rdestowce, i to się robi bardzo ciekawy ekosystem, ciekawe połączenie bliskości ludzi, dużej liczby zwierząt i że tam właściwie nikt nie chodzi,
poza tymi, którzy chcą nielegalnie wyrzucić kafelki z remontowanej łazienki.
DLR: A czym wtedy płynęliście? CM: Pontonem radzieckim. I Kaziu powie-
Kacper Kępiński: W miejscach niedostępnych trudna jest kontrola stanu tej przyrody. Gdzie jest granica między ochroną dzikiej przyrody a udostępnieniem jej i zapewnieniem kontroli? Czy rzeka przekształcona w zwykły park, nawet w park rzeczny, będzie tak samo wartościowa jak ta dzika rzeka? Jak zapewnić ochronę czemuś, do czego ludzie nie mają dostępu? Czy ważniejszy jest
dział – ty musisz mieć w południe kapok. Ja się zastanawiałam, jak ja będę wyglądała na zdjęciu w kapoku, a on, że muszę mieć kapok. Wchodzę na drzewa, w ogóle robię takie rzeczy, a on, że kapok. I w południe, bo w południe jest ładna pogoda. Boże, jakie światło jest w południe... I w ogóle mnóstwo kompromisów.
ten dostęp? DLR: On miał inną wizję tego pływania, tak? CM: Myślę, że w mieście powinien być park
rzeczny. Udawanie, że w mieście zrobimy rezerwat, jest błędem. Lepsze jest udostępnienie tego ludziom, ale z edukacją i dbałością, w cywilizowanych warunkach, w porozumieniu z przyrodnikami i architektami krajobrazu. DLR: Właśnie – ale czy jest w ogóle kontakt między nimi? Między tymi środowiskami? Bo z jednymi i drugimi pracowałaś. CM: Nie, nie ma w zasadzie. To było
dla mnie ciekawe doświadczenie – praca z tymi ludźmi, którzy mają zupełnie inne wartości. Doświadczyłam tego na własnej skórze – zaczęłam spływać rzekami z Kazimierzem Walaszem. Wymyśliliśmy sobie, że spłyniemy krakowskimi rzekami. Kaziu mnie podkusił – powiedział, że prawdopodobnie nikt wcześniej��������������������������� ������������������������������������ tego nie zrobił. On wędrował wzdłuż krakowskich rzek, żeby spisać zwierzęta. Robił raport, ile mamy zwierząt w mieście. Właśnie nad rzekami są najdziksze tereny i tam jest ich najwięcej. DLR: To jest rewelacyjny projekt.
CM: Najpierw krótko Zakrzówek. Ja czuję święty gniew i absolutne oburzenie: Zakrzówek jest piękny i jako taki dla miasta Krakowa ma – moim zdaniem – po prostu ekonomiczną wartość. Jeśli tak to zobaczymy, to wszystkie zarzuty skierowane do aktywistów i do Instytutu Architektury w przypadku obrony hotelu Cracovia na temat nieekonomicznego myślenia są nieprawdziwe. W przypadku czegoś wartościowego, jeśli się o to zadba i wyeksponuje, i doinwestuje, to to będzie cenniejsze i będzie miało większą wartość dla wszystkich. Więcej osób będzie czerpało korzyść niż jakaś mała grupa, która ma partykularne interesy.
CM: Ja się na początku potwornie z nim
męczyłam. Wzięłam aparat, myślałam, że porobię zdjęcia, wymyślę, jakąś mocną formę zrobię tym aparatem. A skończyło się na tym, że ja musiałam wiosłować i wydobywać nas z krzaków, bo Kaziu cykał fotki na potęgę. I tak ciągle: ile on już tych żab zrobił i tak – dziura, nielegalny ściek, raz, dwa, trzy, ma identyczne zdjęcie pięć metrów temu, czemu on to robi? Ja sfotografowałam jeden nielegalny groźny ściek gdzieś na Dłubni. Taka brama, czarna otchłań, coś się wylewa, straszne, i myślałam: ale będzie groza w tym filmie! A Kaziu fotografował każdy jeden malutki. Ile ja potrzebowałam czasu, żeby to zrozumieć. Uświadomiłam sobie, że ja potrzebuję jednego mocnego obrazu, a on potrzebuje liczb, żeby przekazać to, co on chce, zrobić raport. To są dwie nogi tego, co możemy zrobić, jak zadziałać. On może iść do urzędników, powołać się na liczby – i to jest skuteczne, to zadziała. A żeby poruszyć ludzi emocjonalnie, powiedzieć, że coś jest nie tak, to trzeba zrobić mocny, poruszający obraz. Taka współpraca może zaistnieć między artystą i naukowcem, którzy chcą przekazać to samo.
CM: Dla mnie to było niesamowite doświad-
KK: Jaki miałaś odzew po projekcie 6 rzek? W wy-
czenie płynąć z Kaziem tymi rzekami, bo ja już wiedziałam wtedy, że muszę z tego zrobić dzieło sztuki, ale jeszcze nie wiedziałam jakie.
padku Zakrzówka najpierw były jakieś pozytywne deklaracje, a później i tak inwestor uzyskał od miasta to, co chciał.
autoportret 2 [49] 2015 | 22
DLR: Niestety to nie jest argument, który się przebija politycznie. CM: Właśnie tak jest z Zakrzówkiem – jeśli
będzie wielki park sławny na całą Polskę, park prawie-że-krajobrazowy w centrum miasta, to będzie on wartością dla wszystkich. I tu mieliśmy super dyskusję, pierwszą tego typu z Mariuszem Waszkiewiczem. Zaczęłam się zastanawiać, musiałam sobie wyreżyserować całą tę sytuację, gdzie zbiorą się ludzie, gdzie pójdą, gdzie muszą być, żeby mieć piękne zdjęcie, pięknie sfilmowane, żeby było widać Zakrzówek, żeby powstał ten obraz, spektakl. Szukałam miejsca, gdzie się ustawią motyle i w końcu ustaliłam – to będzie ta górka, bo wtedy widać jezioro i jest śliczne wzgórze z kwiatkami, z roślinami skalnymi. Ale drżałam, co Waszkiewicz na to powie. A Waszkiewicz: mam nadzieję, że zostaniecie na dole, przy alejce między krzakami, bo teraz jest okres lęgowy dla gniewoszy. Myślę sobie: no i mamy problem. I mówię: Mariusz, wystraszymy dwa gniewosze, ale może ocalimy cały Zakrzówek. Pomyśl, musimy mieć dobre zdjęcie. Mariusz myślał, myślał i zaakceptował to. Był otwarty, uwzględnił nie tylko to, że nie możemy szkodzić przyrodzie, ale tu trzeba było wykreować obraz, ładną sytuację, no i dogadaliśmy się. Byliśmy pod wrażeniem
tej obywatelskiej solidarności, że tyle ludzi przyszło. Protest Modraszek Kolektyw 5 czerwca 2011 roku to był cud na Zakrzówku. Zrobiono takie przepiękne zdjęcia, Mariusz odpuścił już później, był zachwycony. Więc Mariusz bronił swoich modraszków i gniewoszy, to on właściwie powiedział mi o tym modraszku już kilka miesięcy wcześniej, że jeśli coś może obronić Zakrzówek, to jest to właśnie motylek modraszek. No i wtedy powstał ten pomysł, żeby modraszek stał się symbolem walki o Zakrzówek. Wszyscy mają swoje patrykularne interesy – mieszkańcy mają swoje, rowerzyści swoje, sportowcy swoje. I ja też. Tutaj zdecydowanie dla mnie ważną wartością było piękno tego miejsca. We wszystkich akcjach – to stoi za moimi wyborami. Dlatego zdecydowałam się na rzekę Białkę: niebieska woda, skałki, tam jest po prostu przepięknie. Obrona takich miejsc ma też wartość edukacyjną. Wiadomo, że podobnych problemów jest dużo w całej Polsce, ale wybranie takiej spektakularnej rzeki, w takim miejscu jak Białka, mocno zadziała na emocje ludzi. Przebije się komunikat, że nawet takie piękne miejsce jesteśmy w stanie zniszczyć. Dyskusja będzie mocniejsza, a jej uruchomienie dużo prostsze. W wypadku Białki to jest też dla mnie prywatna ojczyzna. Jeżdżę tam od dzieciństwa na wakacje, to są moje strony i to miejsce jest takie piękne, że się powinno je chronić właśnie przez samo piękno, a nie tylko dlatego, że jest Natura 2000. DLR: Do nas te argumenty przemawiają, ale argument piękna do inwestora nie przemówi. Ty uruchamiasz emocje, organizujesz emocje, poprzez które jesteś w stanie przekazać komunikat o pięknie.
fot. b. krężel
Modraszek Kolektyw, 2011, Cecylia Malik, Justyna Koeke. Modraszek Kolektyw to grupa artystów i aktywistów, która nie będąc instytucją, nie posiadając budżetu, używając tylko Facebooka i bloga, namówiła mieszkańców Krakowa do tego, by zaprotestowali przeciwko zabudowie Zakrzówka – ulubionego zielonego miejsca krakowian – stworzenia tam osiedla mieszkaniowego zaproponowanego przez dewelopera. Skrzydła żyjącego na łące na Zakrzówku rzadkiego gatunku motyla stały się symbolem akcji.
prowokacyjne. Jak to obserwujesz z perspektywy
CM: Nie, ja stoję na środku i dostaję wszystkie
tego, co się wydarzyło przy okazji Zakrzówka,
kubły wody na głowę. Mam jedną broń, absolutnie najlepszą, i w ogóle to jest cel tej akcji, że stoją za mną ludzie, którzy są ekspertami, absolutnie kompetentni. Których głos jest niesłyszalny, których prace naukowe, stworzone za ciężkie pieniądze, trafiają na półki w ministerstwach. A tu mogą porozmawiać z tymi normalnymi ludźmi i też mogą zostać usłyszani, ich teksty i wypowiedzi pojawiają się w mediach. Tak było przy każdej akcji. I o to chodzi. Nawet jeżeli nam nie wyjdzie do końca ten protest, to to nam zaowocuje gdzieś, kiedyś. Przy Warkoczach nad Białką było tak samo. My tu robimy awanturę, ale robimy piękny protest, a nie awanturę tak naprawdę. Ale przychodzą górale niespodziewanie i robią awanturę, że się rządzimy ich rzeką i że nie mamy prawa się tą rzeką rządzić. Z drugiej strony to jest totalna nieprawda, bo oni też mogą sobie może zrobić akcję, że jest super i trzeba wyregulować rzekę
Białki, z rzekami? CM: Nie robię żadnej manipulacji, tak napraw-
dę robię agorę, robimy agorę, bo nie robię tego sama. Robimy forum dyskusji o problemie, które jest w pewnym sensie nieprofesjonalne, bo jest zrobione trochę na dziko, ale jest to bardziej skuteczna i prawdziwa agora niż na przykład konsultacje społeczne, które są robione odgórnie i przychodzi pięć osób ze wsi, a na akcję Warkocze Białki przychodzą dwie wioski, różne pokolenia, wymieniają między sobą poglądy. I jest wspaniała zażarta dyskusja, pojawiają się media, które są po jednej i po drugiej stronie, ja dostaje tak samo po głowie jak oni...
Wspomniałaś przed chwilą, że do pewnego stopnia upraszczasz, prawda? Gdzie jest granica, kiedy jest
DLR: Czyli faktycznie ty się eksponujesz w tym,
uproszczenie, żeby wywołać emocje i zaangażowa-
nie jesteś tą osobą, która gdzieś z tyłu pociąga za
nie, a gdzie zaczyna się manipulacja? To jest pytanie
sznurki.
autoportret 2 [49] 2015 | 23
fot. b. krężel
Białkę. Nad Białką doszło do takiego zdarzenia: jeden z mieszkańców w Krępach krzyczy na mnie, wtedy podchodzi do mnie z tyłu cichutko prof. Roman Żurek i mówi: Proszę pana, jakby dostał pan 400 tysięcy, to przeprowadziłby się pan na drugą stronę drogi? A on odpowiada: No pewnie. No to jak przeprowadzimy dziesięć domów, to będzie o wiele taniej niż regulacja Białki. I wylicza, ile będzie kosztowało wybudowanie 10 domów, a ile regulacja tej rzeki, zupełnie racjonalnie i spokojnie. A do tego podczas protestu pokazywana jest wystawa o dewastacji polskich rzek. Potem dzieje się coś niesamowitego, bo mieszkańcy dowiadują się, że ich sołtys nie powiedział im, że są plany przeciwpowodziowe dla Nowej Białej na budowę wałów nie przy samej wodzie, ale za lasem, podwyższenia drogi. RZGW przygotowuje plany przeciwpowodziowe, które będą chroniły wioskę, a nie niszczyły koryta rzeki. Do nich ta informacja nie dotarła. I zaczyna się dyskusja. I to jest ten protest, że grupa ludzi opowiada się za wartością, którą jest woda, za wartościami podstawowymi. Woda, dobro wspólne, rzeka, krajobraz. To wywołuje konflikt, bo zawsze jest jakaś lokalna grupa, która ma swoje interesy. W tym jednym przypadku mamy inwestora, który chce mieć zgodę na budowę osiedla czy parkingu, w drugim kogoś, kto sobie wybudował dom na terenie zalewowym. Wszyscy demokratycznie mają prawo wypowiedzieć się do mediów. Media nie są zmanipulowane, chcą znaleźć haka na każdego, tak samo na mnie, jak i na nich. Dla dziennikarza równie atrakcyjne jest pokazanie tego, że ja manipuluję i jestem niekompetentna, jak i tego, że sołtys gdzieś tam przegiął, dokładnie w taki sam sposób. Mamy zupełnie równe prawa w tej dyskusji. I ja uważam, że mam prawo wziąć udział w tej politycznej akcji, bo współtworzyłam lub wymyśliłam ten obraz, udzielam głosu ekspertom
i osobom, które naprawdę mają głęboką wiedzę i warto, żeby zostały usłyszane. KK: A jak skończyła się sprawa Białki? Czy ona nadal trwa? Bo Zakrzówek częściowo się udało ochronić, jak się wydaje.
CM: Z Zakrzówkiem jest tak: najpierw był sukces, bo miasto po raz pierwszy oznajmiło, że zmienia plany zagospodarowania przestrzennego, ograniczyli zapędy dewelopera. Późno się dowiedzieliśmy, że Zakrzówek był jakiś czas temu bardzo tani, że miasto Kraków miało prawo pierwokupu tych terenów w cenie chyba 7 milionów, tyle co jedna kamienica. Pojawiły się pewne sprawy, politycy liczyli, że może coś wyjść, zrobili jakby nowy plan, projekt. I po raz pierwszy urzędnicy miejscy poważnie potraktowali stowarzyszenie Zielony Zakrzówek i Mariusza Waszkiewicza, którzy byli zdyskredytowani przy pierwszych wojnach o Zakrzówek. Przyklejono im łatkę ekoterrorystów i oszołomów. Po tej akcji Modraszek Kolektyw zostali zaproszeni do udziału w dyskusji, co było bardzo dużą zmianą w mentalności i podejściu do dewelopera. Miasto nie robi już z nich ekooszołomów, stali się partnerami. No więc to była pierwsza wygrana na Zakrzówku. Później oczywiście dużo się wydarzyło, zmiany, o których nie wiedzieliśmy, znowu musieliśmy robić protest. Nowe studium i nowe plany uchwalone przez Biuro Planowania Przestrzennego Urzędu Miasta Krakowa dawały możliwość budowy na Zakrzówku kolejnym inwestorom. W 2014 okazało się, ze nowe studium nie ochroni Zakrzówka i że protesty nie mają sensu. Ale znowu coś się wydarzyło. Pojawiła się ta sprawa z gniewoszem, więc pojawiają się nowe ekspertyzy, debata o przestrzeni zielonej. Ale przede wszystkim po raz pierwszy w Krakowie rozpoczęła się dyskusja na temat wykupu terenów zielonych. Coś, co
Artyści-założyciele akcji: Monika Drożyńska, Kamil Goerlich, Karolina Kłos, Justyna Koeke, Cecylia Malik, Rozalia Malik, Mateusz Torbus; aktywiści-założyciele: Christopher B. Gray, Jola Kapica, Rafał Małecki, Gosia Małochleb, Michał Szpakiewicz, Mariusz Waszkiewicz, Bocian Zubrzycki; artyści, którzy przyłączyli się do akcji: Alex, Babel Image, Mateusz Beżnic, Kamila Buturla, Duet Justyn, Tomasz Gotfryd, Teresa Grebchenko, Gabriela Grzywacz, grupa filmowa 3czwarte, Majka Justyna, Bogdan Krężel, Piotr Lutyński, Grażyna Makara, Anna Malik, Marlena Quartet, Negradonna, Bzyk Nohucki i Wu-hae, Mateusz Okoński, Darek Paczkowski, Piotr Pawlus, TOMANA, Tomasz Wiech, Iwona Zając.
Warkocze Białki, 2013. Akcja społeczno-artystyczna podjęta w celu uratowania rzeki Białki przed regulacją i pogłębieniem. Miała na celu nagłośnienie problemu dewastacji małych rzek w Polsce oraz wpłynięcie na zmianę świadomości na temat regulacji rzek w Polsce. Polegała na upleceniu warkoczy w niebieskich kolorach, a następnie ich rozwinięciu wzdłuż brzegu rzeki. Organizatorzy akcji: Bunkier Sztuki, Klub Przyjaciół Dunajca, Klub Przyrodników, Krakowska Wodna Masa Krytyczna, Towarzystwo na Rzecz Ochrony Przyrody.
kilka lat wcześniej mówił do mnie właśnie Kazimierz Walasz przy 6 rzekach. Dużo się wtedy nauczyłam, jeśli chodzi o miasto, choćby tego, że w każdym normalnym kraju są budżety na wykupy terenów zielonych. Czemu nie wykupimy tego i tego? Wiesz ile jest na wykupy terenów zielonych? Dwa miliony. To jest nic! Ja tego nie rozumiałam wtedy, ja się uczyłam tego wszystkiego. Teraz po raz pierwszy słyszymy, że prezydent Jacek Majchrowski z wiceprezydent Elżbietą Koterbą mówią, że w budżecie będą pieniądze na wykupy terenów zielonych. Czyli zrobiliśmy nowy krok. Przy Modraszek Kolektyw pierwszym była walka o prawo do terenów zieleni dla wszystkich mieszkańców, tak naprawdę o prawo do jakości życia. Bez zieleni nie będziemy szczęśliwi, miasto to nie jest tylko kwestia zysków, mamy tutaj razem żyć i ma być nam tutaj razem dobrze. O to się upominaliśmy przy pierwszym Zakrzówku, a przy drugim zrobiliśmy po prostu fanpage „Ej, ludzie, wykupmy Zakrzówek!”. Było to bardzo prosto i bardzo głośno powiedziane. Jaki jest problem z Zakrzówkiem? No to, że jest prywatny. Ale to przecież wszystko można kupić – kupmy go i koniec! I przykłady takich sytuacji w Polsce: Lasek Wolski został wykupiony dla miasta i dlatego mamy wielki piękny las i wszyscy mogą tam pojechać, bo po prostu jest państwowy. Tak samo stało się z częścią Tatr. Spojrzeć na górali, często podnoszą, że oni nie mogą sobie tam zarabiać i zrobić tyle wyciągów, ile by chcieli, bo jednak Tatry są dobrem wspólnym, po prostu zostały wykupione. DLR: To jest bardzo dobre hasło – „Miasto to nie firma”, to się pojawiło chyba nawet przy pierwszym
DLR: Jak wygląda anatomia protestu?
chodzą z tym na zewnątrz i na ile Twoje działanie CM: Świetną sprawą jest to, że mamy prawo do zgromadzeń publicznych. Coraz więcej artystów będzie z tego korzystać w działaniach w przestrzeni publicznej. Jeśli chcesz zrobić cokolwiek w przestrzeni publicznej, sztukę, performance, to zazwyczaj masz bardzo duże problemy. Musisz pisać o zgodę do plastyka miasta, czekasz miesiąc na taką decyzję. Natomiast zgromadzenie publiczne możesz zarejestrować trzy dni wcześniej i nie musisz pytać o zgodę, tylko po prostu idziesz do urzędu miasta do konkretnego stolika, bierzesz formularz i go wypełniasz. DLR: Co się dalej wydarzyło się z Białką? CM: Warkocze Białki to była agora, forum,
była edukacja, była rozmowa z dzieciakami z całej wsi. To było piękne. Profesor, dyrektor Bunkra, wędkarze, dzieciaki, takie spotkanie, które nigdy by się nie wydarzyło. I potem profesor przygotował raport wspólnie z innymi organizacjami ekologicznymi na temat tego, jakie są nieprawidłowości przy wydawaniu unijnych pieniędzy na regulację rzek, a zdjęcia z akcji Warkocze Białki były dowodem, że ekolodzy i naukowcy mają poparcie społeczne. I komisarz przyjechał, przekazali mu ten raport. Widziałam ten dokument – dane, tabelki, opisy, a na końcu piękne zdjęcia z Warkoczy Białki. Przekazali też kulę Warkoczy komisarzom. To był gest pokazujący, że jest poparcie społeczne, że oni nie siedzą sobie za biurkami sami, tylko że jest jakiś ruch, który to wspiera.
Zakrzówku. To jest również bardzo polityczne hasło.
DLR: Mam jeszcze pytanie o media: widać wyraźnie, że masz bardzo dużą świadomość tego, w jaki sposób je angażujesz. Aktywność facebookowa to bardzo istotny element twoich akcji. Ludzie chłoną
fot. t. wiech
CM: To nie jest nasze hasło, pożyczyliśmy je od anarchistów.
ten wirtualny przekaz i klikają, ale na ile oni wyjednak wzmacnia wyłącznie medialny element naszej egzystencji? Jesteś „na akcji”, w terenie, wyjeżdżasz tam, angażujesz ludzi, ale z drugiej strony masz te piękne zdjęcia, które się reprodukują. Jak ty to łączysz? CM: To musi być w miarę proste, efektowne,
ładne, trochę śmieszne. Bardzo subtelne piękno nie da rady. Zaczęło się przez drzewa. Pomyślałam, że Facebook to jest idealne miejsce do tego. To jest medium dla tego projektu. Gdyby nie FB to 365 drzew nigdy by nie zasłynęło i pewnie nigdy bym tego projektu nie skończyła. Dzięki temu, że miałam feedback i że była grupa ludzi, która czekała każdego dnia na drzewo, byłam zmobilizowana. Poza tym oni sprawdzali pogodę i nie mogłam kłamać. Wrzucałam codziennie zdjęcie, a jak nie, to wieczorem dostawałam smsa z pytaniem: gdzie jest drzewo? Złapałam rytm i codziennie wrzucałam post na Facebooka, a pod drzewem była dyskusja. Ja robiłam coś w realu, bardzo rzeczywistego, poharatane nogi, przygody. A później była już dyskusja wirtualna. I zaczęło coraz więcej ludzi dołączać, pojawili się ekolodzy. Mikołaj Kornecki, Adam Wajrak, któremu zaimponowało to, że rozpoznaję drzewa. No i pod tymi drzewami zebrali się aktywiści miejscy i ekolodzy, z którymi w ogóle nie miałam wcześniej do czynienia. Pojawiały się pytania, czy mogę wejść na drzewo na Woli Duchackiej, bo chcą tam zabudować park. I ja sobie myślę: o cholera, wejdę na lipę w parku, będzie ciekawie. Wtedy zachwycili się tym Mariusz Waszkiewicz z Towarzystwa na Rzecz Ochrony Przyrody i miejscy aktywiści. Przez Facebooka zrobiłam się znana i poznałam masę dziennikarzy, o których nigdy wcześniej nie słyszałam.
W proteście najważniejsza jest ekipa, grupa ludzi, z którymi razem robisz akcję. Jak ludzie widzą, że jakaś grupa świetnie się bawi, robi coś z wielką pasją, to chcą się dołączyć. Są eksperci i jest zespół zaangażowanych ludzi, w którym każdy musi mieć swój interes, żeby wziąć udział, i jest Facebook. Tak naprawdę zdecydowałam się na Zakrzówek, który w zasadzie rozpoczął robienie protestów, dlatego, że zobaczyłam, że mam siłę faktyczną, że znam dziennikarzy, że mam dużo kontaktów, i uświadomiłam sobie, jakie możliwości zorganizowania się daje Facebook.
nie postępuję profesjonalnie, tylko jestem taką mamą, bardzo kobieco działam. Wchodzę w coś, nie spekulując od strony zysków i strat, i co z tego będzie. A druga rzecz, która jest mało profesjonalna, ale bardziej macierzyńska, że ja zostaję z tymi projektami tak jak z dziećmi się zostaje, że jak już wejdziesz w coś takiego, to zostajesz z tym. Nie możesz się po prostu wymiksować, powiedzieć: nie, nie – ja już wzięłam honorarium, ja już się nie zajmuję Zakrzówkiem. Nie możesz tak powiedzieć. I teraz była taka sytuacja po kilku latach, kiedy masz już tysiąc swoich rzeczy zawodowych i innych, przyszła Jola z Mariuszem i powiedzieli, że musimy robić protest. I ja wiedziałam, że musimy robić ten protest, bo jesteśmy z tym związani, z każdą z tych rzeczy się po prostu zostaje.
DLR: Powiedziałaś, że byłaś naiwna i że działałaś, bo byłaś wkurzona. Ale jest i taka chwila, kiedy kolejny krok, coś się udało i zostają fajne obrazy, ale jednak miejsce ulega destrukcji i decyzje, które w tamtą stronę idą, i co dalej, jak sobie radzisz
KK: Jakbyś miała prowadzić albo zaplanować
wtedy z emocjami?
edukację przyrodniczo-krajobrazową w polskich szkołach, to jak byś tego uczyła?
CM: Po pierwsze w ogóle w sztuce, bo ja nie
rozdzielam, czy maluję obraz czy robię akcję, fot. c. malik i p. dziurdzia
Kiedy dowiedziałam się o Zakrzówku, członkowie Stowarzyszenia Zielony Zakrzówek i Mariusz Waszkiewicz byli już bardzo zrezygnowani. Przyszłam do Mariusza i poprosiłam: powiedz mi prosto, o co z tym Zakrzówkiem chodzi. Mówił półtorej godziny. I to jest to, co ja robię, to jest ta moja część we wszystkich akcjach: mówię o sensie akcji w trzech prostych zdaniach. I to jest bardzo ważne i trudne. Jak to powiedzieć, żeby to była mimo wszystko prawda, żeby to było nośne, żeby ludzie to podchwycili. Ja to robię bardzo osobiście – pokazuję, co to wszystko dla mnie znaczy, jak ja to widzę. I przez to, że mówię zawsze pierwszej w osobie, jako Cecylia, to powoduje, że kupują to media i ludzie. Każdy ma prawo do swojej własnej opinii. Nie mówię tego z pozycji jakiejś instytucji, eksperta, tylko takiej zwykłej Cecylii, która jest mieszkanką Krakowa i ma prawo to powiedzieć, ale za sobą ma te wszystkie osoby, które mają wiedzę. I właśnie od tego wszystko się zaczyna, że muszę wygenerować prosty komunikat, przekaz. To nie jest takie łatwe.
CM: Zawsze chodzi o ludzi. Zrobiłabym szkolenia dla nauczycieli, którzy będą uczyć tego przedmiotu, z charyzmatycznymi ekologami i architektami krajobrazu i ludźmi działającymi na obrzeżach tych dziedzin, miłośnikami przyrody czy parków kulturowych. Chciałbym, żeby nauczyciele mogli poznać takich ludzi, jakich ja poznałam przez ostatnie lata swojej działalności. Trudno zrobić edukację, kiedy pani, która ma prowadzić zajęcia o ochronie przyrody, wcale tej przyrody nie chce chronić. To jest problem. Na przykład Klub Gaja robi mnóstwo bardzo wartościowych działań edukacyjnych. Mówią dużo o rzekach, o drzewach, popularyzują tę wiedzę z przekonaniem. Przy okazji mojej wystawy w Bunkrze powstała książka Rezerwat Miasto. Oprócz tego, że zawiera teksty historyków sztuki i filozofów na temat aktywizmu i ekologii miejskich, są w niej również scenariusze warsztatów dla nauczycieli. Robiłam pilotażowe warsztaty dla dzieci i młodzieży ze sztuki i ekologii w wioskach – i to było super. Obrazy z Lasu Łęgowego, 2012–2013. Od września 2012 roku Cecylia Malik malowała obrazy w lesie łęgowym, znajdującym się na terenie międzywala nad Wisłą, wzdłuż ulicy Księcia Józefa, blisko centrum miasta, który należy do najcenniejszych miejsc przyrodniczo-krajobrazowych w Krakowie. Artystka przynosiła tam puste płótna, opierała o wierzby, a następnie malowała fragment, który był najbliżej. Obrazy w połączeniu z pejzażem tworzyły instalacje.
365 Drzew, 2009–2010 Od 25 września 2009 przez rok Cecylia Malik wspinała się na drzewa, codziennie na jedno. W ciągu 365 dni zdobyła 365 różnych drzew. Inspiracją do przeprowadzenia akcji była książka Italo Calvino Baron drzewołaz. Zdjęcie artystki na drzewie było codziennie publikowane na Facebooku.
Robiliśmy w szkole warsztaty na przykład na temat tego, jak mieszkańcy chcieliby urządzić swoje miasto. Małe dzieci są naturalnie bardzo zainteresowane tymi tematami. Trzeba wiedzę dotyczącą ekologii, przestrzeni, miasta, wspólnych wartości jakoś fajnie spopularyzować. Przed samą akcją Warkocze Białki napisała do mnie nauczycielka matematyki. Robiłam warsztaty dla całej szkoły, oczywiście za darmo. Całe wielkie gimnazjum, nauczyciele, ksiądz proboszcz. I ja im wszystkim opowiadałam, jaką wartość ma to miejsce, o legendzie Janosika i o tych wszystkich przyrodnikach, i o planach przeciwpowodziowych. Pomagali nam też urzędnicy, pletli z nami warkocze, zrobili sobie zdjęcia, ale od razu zapowiadali, że ich podczas akcji nie będzie. Mamy na wszystko zgodę, możemy rozpalić ognisko w rezerwacie, róbcie akcję, róbcie ten protest. Cieszyli się, bo jak pojawia się temat w gazetach, to im to ułatwia podjęcie dobrej decyzji. Oni mają wtedy wsparcie w tym, żeby stanąć przeciwko szkodliwej woli społecznej, tam, w tym miejscu, i prywatnym interesom.
fot. c. malik i p. dziurdzia
Powinno być jak najwięcej spotkań, należy zapraszać takich ludzi do szkół. To po prostu działa. Zapraszać naukowców ekspertów, artystów do szkół. Ja uwielbiam naukowców, przyrodników. Poznałam profesora Krzysztofa Skórę z Helu od fok, świetny facet. Ale to właśnie on mi w końcu powiedział: Wiesz co, Cecylia? My strasznie potrzebujemy artystów, w ogóle animatorów kultury. Dostajemy forsę, ja robię badania z całym swoim zespołem przez kilka lat, potem zanosimy to do grantodawcy czy do Ministra Środowiska, a on sprawdza tylko notki, jak i gdzie jest wymieniony, i odkłada na półkę. A my już wiemy, dlaczego na przykład nie ma jakiegoś gatunku ryb w Bałtyku, dlaczego wyginął. To wszystko jest zbadane, ale to nigdzie nie trafia. I dlatego takie ważne jest popularyzowanie tej wiedzy.
Jędrzej Sokołowski
Nowa Warszawa Trudno patrzeć na architekturę z dystansu, kiedy się żyje w centrum miasta. W gęstej zabudowie między budynkami nie da się dostrzec horyzontu. Dlatego zainteresowały mnie suburbia. Fotografując nowe warszawskie osiedla, przemierzałem pustą, dziką przestrzeń, która stopniowo staje się częścią metropolii. Starałem się uchwycić moment zawieszenia między dzikim i obcym a oswojonym i zamieszkanym.
Jana Tichá
między pierwszą a drugą nowoczesnością Praga po 1989 roku
F
alisty krajobraz środkowych Czech zagęszcza się w Pradze w szczególnie pięknej konfiguracji. Wzdłuż szerokiego zakola Wełtawy wznosi się rozłożyste wzgórze, które uwypukla zakrzywie-
nie rzeki. Wzgórze i rzeka leżą naprzeciwko siebie jako dwie uzupełniające się moce, które ożywiają krajobraz siłą ekspresji1.
Tak opisywał sytuację Pragi teoretyk architektury o fenomenologicznej orientacji Christian Norberg-Schulz w swojej książce Genius loci, opublikowanej po raz pierwszy w roku 1979 i do dziś należącej do kanonu teorii architektonicznej. Książka ukazała się w okresie krytycznego przewartościowania modernistycznego podejścia do myślenia i twórczości nie tylko w architekturze, lecz praktycznie we wszystkich dziedzinach ludzkiej działalności. Podważano racjonalistyczne przesłanki nowoczesności, pojawiało Ch. Norberg-Schulz, Genius loci. Praha: Odeon, 1994, s. 85 (wszystkie cyt. w art. przeł. E. Ranocchi). 1
się żywe zainteresowanie nie-tylko-racjonalnym podejściem do świata, alternatywnymi możliwościami jego interpretacji. Fenomenologiczne ukierunkowanie na „świat naturalny, na jego zmysłową percepcję i przeżywanie dostarczało inspirującej wskazówki dla podążania tą drogą. O ile dla architektury modernizmu przestrzeń była abstrakcyjną, geometryczną wielkością, o tyle teraz miejsce stało się konkretną częścią świata naturalnego, którego jakość nie może zostać do końca uchwycona w sposób racjonalny”2. Praga, która dla Norberga-Schulza stała się podręcznikowym przykładem „romantycznego miasta”, została obdarowana niepowtarzalnym położeniem. Morfologia tutejszego pejzażu z jednej strony przyczynia się do tylekroć opisanego labiryntowego charakteru Pragi3, 2 „Miejsca jako jakościowej całości o złożonym charakterze nie da się opisać za pomocą analitycznych pojęć «naukowych»”, tamże, s. 8. 3 Istnieje wiele książek na temat labiryntowej przestrzeni Pragi, m.in.: A.M. Ripellino, Praga magiczna, przeł.
autoportret 2 [49] 2015 | 38
z drugiej strony tworzy wspaniałe panoramy i wyjątkowe widoki. Architektoniczna ochrona krajobrazu Pragi po roku 1989 skupiała się przede wszystkim na jej unikatowym otoczeniu naturalnym oraz na historycznej części miasta. Jej kontekst niejako z definicji określała opieka nad zabytkami, ze wszystkimi ograniczeniami, które sytuacja ta zakłada. Nie da się jednak mówić o jakiejkolwiek pracy myślowej nad krajobrazem jako przesłanką obrazu miasta, na tego rodzaju projekt brakowało bowiem społecznego i politycznego zamówienia. Chodziło raczej o pojedyncze interwencje współczesnej architektury w historycznym otoczeniu, których zasięg i cel były bardziej lokalne. To wszak wcale nie umniejsza ich wartości i wpływu na kulturowe środowisko miasta. H. Kralowa, Warszawa: PIW, 1997 (w niej także dodatkowe wskazówki bibliograficzne).
W tym kontekście szczególne miejsce zajmuje odnowienie ogrodów, sadów i parków praskiego Zamku na Hradczanach, rozpoczęte z inicjatywy prezydenta Václava Havla wkrótce po objęciu przez niego stanowiska w 1990 roku. Większa część terenu zamku za czasów komunizmu była publicznie niedostępna. Zakaz wstępu do jego ogrodów i parków obowiązywał niemal bez wyjątku. Prezydent Václav Havel postanowił otworzyć dla obywateli i turystów tę tajną enklawę w środku miasta. Chociaż górne ogrody oferują jedyne w swoim rodzaju widoki na miasto i rzekę, z punktu widzenia krajobrazu najosobliwszym dziełem nowożytności na praskim Zamku jest droga poprowadzona wzdłuż Jeleniej Fosy. Ten głęboki jar oddziela wzgórze zamkowe od płaskowyżu na północnym zachodzie, czyli właściwy obszar Zamku od jego przedpól i kwartałów mieszkaniowej zabudowy Hradczan i Dejvic. Fosę z jej
dziką roślinnością przecina potężny wał ziemny, zaprojektowany w XVIII wieku w związku z budową mostu Prochowego, będącego niegdyś częścią fortyfikacji, a dzisiaj jedną z głównych bram wejściowych na Zamek. Tunel, który prowadzi zwiedzającego przez wysoki wał, sprawia wrażenie przejścia do innego świata, wręcz zejścia do podziemia, na którego końcu czeka jednak światło. Ta osobliwa sytuacja przestrzenna całkowicie wpisuje się w romantyczny charakter krajobrazu i tkanki miejskiej Pragi, tak obszernie i przekonująco opisanych przez Christiana Norberga-Schulza. Tunel, dzięki podwyższonemu owalnemu przekrojowi, odpowiadającemu proporcjom ludzkiej postaci, i okładzinie z palonej cegły nie powoduje przygnębienia, lecz wywołuje wrażenie przytulności. Architekt Josef Pleskot otrzymał wiele nagród za tę niezwykłą realizację (1996–2002). Najważniejszą było zakwalifi-
autoportret 2 [49] 2015 | 39
fot. j. malý/ap atelier
fot. j. malý/ap atelier
Josef Pleskot, AP Atelier, tunel prowadzący przez Jelenią Fosę w kompleksie zamku królewskiego na Hradczanach, 2001–2002
kowanie projektu do listy finalistów Europejskiej Nagrody imienia Miesa van der Rohe dla architektury europejskiej w 2003 roku. Innego doświadczenia przestrzeni i miejsca dostarcza rewitalizacja bastionu Męki Pańskiej (Bastion u Božích muk) zlokalizowanego na przeciwległym brzegu Wełtawy, na południowo-wschodnich krańcach Nowego Miasta. Bastion, jak sama nazwa sugeruje, stanowi część fortyfikacji z przełomu XVII i XVIII wieku. Skomplikowana rzeźba terenu na stromym
fot. f. Šlapal
Pavla Melková, Miroslav Cikán (MCA Atelier), rewitalizacja bastionu Męki Pańskiej w Pradze, 2008–2011
zboczu między Nowym Miastem a doliną Nusle spowodowała, że niszczejące mury budowli przetrwały długi czas, a kiedy przestały służyć pierwotnemu celowi, porosły dziką zielenią. Architekci Pavla Melková i Miroslav Cikán w latach 2008–2011 stworzyli tu przestrzeń publiczną, której nie można nazwać parkiem w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Nie jest też ogrodem, lecz – podobnie jak ścieżka wzdłuż Jeleniej Fosy na praskim Zamku – w pierwszej kolejności dziełem architektury krajobrazu. W pełni został tu wykorzystany potencjał miejsca, które leży w jednym z najwyższych punktów historycznego serca Pragi i oferuje panoramiczny widok na dominanty miasta od Wyszehradu przez Petřín aż po Zamek. W miejscu odkrytego prawdopodobnego poziomu galerii obronnej stworzono dwupoziomowy taras terenowy. W położonym prosto-
padle do wzgórza krótszym boku dawnego bastionu mieści się kawiarnia z wewnętrznym atrium – rodzaj „negatywowej wieży” przypominającej niegdysiejszą część fortyfikacji. Logika zwartej i labiryntowej praskiej przestrzeni i tutaj daje o sobie znać: to, co niegdyś służyło jako punkt obserwacyjny, zostało przemienione w swoje własne przeciwieństwo i zamknięte w intymności wewnętrznego podwórka, które jednak pozwala uciekać wzrokiem w górę. Sama powierzchnia dawnych fortyfikacji teraz przypomina wiejski dziedziniec z kobiercem z kamieni, trawy i żwiru. Zasób środków wyrazu został ograniczony do niezbędnego minimum, do nich dochodzi także światło, które w tak wyeksponowanym położeniu, z ukierunkowaniem na południowy zachód, robi szczególne wrażenie. Prądy i wilgoć powietrza, zewnętrzne ciepło, słońce, deszcz i śnieg –
autoportret 2 [49] 2015 | 40
wszystko to przyczynia się do oddziaływania architektury i składa się nań na tyle, na ile architektura składa się na miejsce. Krajobraz Pragi sięga dziś oczywiście znacznie dalej niż owo unikatowe ukształtowanie terenu, tworzące ongiś zarodek miasta. Jeśli chcemy mówić o współczesnym krajobrazie Pragi, nie wystarczy interpretacja w duchu Genius loci. Musimy bowiem wprowadzić w obraz miasta skutki nowoczesnego rozwoju, o czym zresztą pisze sam Norberg-Schulz w przedostatnim rozdziale swojej książki, wymownie zatytułowanym Utrata miejsca. O rozwoju zabudowy miast po drugiej wojnie światowej pisze: Z punktu widzenia przestrzeni nowe osiedla nie odznaczają się zamknięciem i gęstością. […] Tkanka miejska jest otwarta, została naruszona ciągłość
murów miejskich i nadwyrężone relacje między miejskimi przestrzeniami. W rezultacie węzły, drogi i obszary tracą swoją tożsamość i nie jest łatwo wyobrazić sobie miasta jako całości4.
Zakończenie książki, optymistycznie zatytułowane Ponowne odkrycie miejsca, wprawdzie podaje użyteczne (i w ostatnich dekadach także z powodzeniem stosowane) strategie na tworzenie architektury szanującej i budującej miejsce, ale nie podpowiada, co zrobić z takimi elementami miejskiego krajobrazu, które otrzymaliśmy w spadku po modernizmie. A przecież to one właśnie stanowią sporą część naszej zabudowanej przestrzeni, wiele z nich uważamy za niezbędne do funkcjonowania naszego społeczeństwa oraz cywilizacji i nie chcemy, lub też nie umiemy, z nich po prostu zrezygnować. Właśnie w tym widzę wielką szansę dla tworzenia miasta jako krajobrazu i miejsca, choć w duchu odmiennym od tego, który charakteryzuje genius loci historycznej części Pragi. Zdaje się, że problem nowoczesności jest przede wszystkim problemem wielkiej skali i otwartej przestrzeni oraz problemem utraty poczucia miejsca w tradycyjnym antropologicznym sensie5. Urbanistyczna koncepcja osiedli, wielkich całości mieszkaniowych okalających jak pierścień kotlinę praską, rządzi się odwrotnymi zasadami niż miasto, które powstawało i rozwijało się w sposób tradycyjny. Domy nie tworzą zarysów ulic i placów, lecz są rozmieszczone pojedynczo w otwartej przestrzeni. Wielka skala owych zespołów architektonicznych nie ma wiele wspólnego z tradycyjnym europejskim miastem, ze środkowoeuropejskim zaś – zupełnie nic. OdpowiaCh. Norberg-Schulz, dz. cyt., s. 189–195. Więcej na ten temat można znaleźć w: M. Augé, Niemiejsca. Wprowadzenie do antropologii hipernowoczesności, przeł. R. Chymkowski, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 2013.
da raczej skali krajobrazu niż skali człowieka. Wolna przestrzeń zajmuje tu aż osiemdziesiąt procent całej powierzchni wobec zaledwie dwudziestu zajmowanych przez domy. Po fazie bezradności, tuż po rewolucji, dopiero w ostatnich latach osiedla stały się częstym tematem poważnej architektonicznej debaty. W dokumencie strategicznym o tworzeniu otwartej przestrzeni, opracowanym przez Instytut Planowania i Rozwoju Głównego Miasta Pragi, czytamy: „Ze względu na charakter osiedli, z punktu widzenia przestrzeni publicznej nie trzeba koniecznie przejmować zasad wyłącznie tradycyjnego środowiska miejskiego. W uzasadnionych przypadkach może być korzystne także wyjście z typologii miejskiego krajobrazu”6. Specyficzny problem nowoczesnego miasta przedstawia infrastruktura komunikacyjna: sieć dróg, obwodnice i ich tunele albo wyjścia z nich, połączenia komunikacyjne na różnych poziomach. Budowle komunikacyjne z zasady nie tworzą miejsca, wręcz odwrotnie: miejsce rozbijają, dzielą, wymazują. Ich punktem odniesienia jest ruch. Możliwe, że budynki te tak właśnie działają tylko dlatego, że my im na to pozwalamy i nie umiemy nimi zarządzać, jak to potrafią w krajach, gdzie większa jest kultura opieki nad krajobrazem i przestrzenią publiczną, na przykład w Holandii. W środowisku czeskim rozumienie nowoczes��������� nego krajobrazu miejskiego, odpowiadające praktyce „urbanistyki krajobrazowej” jako krytycznej praktyce twórczej7, przyjmuje się powoli i pozostaje raczej na płaszczyźnie teoretycznej. Przykładów celowego i pomysłowego architektonicznego wkomponowania (także nieczynnej już) infrastruktury komunikacyjnej w krajobraz miejski, jakie przedstawiają
4 5
Manuál tvorby veřejných prostranství, IPR, Praha, 2014, s. 51. O tworzeniu krajobrazu jako praktyce krytyki kulturowej zob. przede wszystkim: J. Corner, Recovering Landscape, New York: Princeton Architectural Press, 1999. 6 7
autoportret 2 [49] 2015 | 41
projekty High Line w Nowym Jorku albo Madrid Rio Park w Madrycie, póki co w Pradze nie znajdujemy. Nie wynika to tylko z odmiennej skali miasta, lecz także z różnic kultury politycznej. O ile w środowisku czeskim pojawiły się projekty zajmujące się integracją infrastruktury komunikacyjnej z krajobrazem miasta, o tyle niemal bez wyjątku zostały one zaliczone do kategorii „nieproszonej architektury”8. Dotyczy to większości projektów, które powstały lub zostały ogłoszone w roku 2011 w ramach akcji Miejskie interwencje, na przykład studium integracji szybkobieżnej magistrali komunikacyjnej północ–południe z miastem i jej połączenia z przestrzenią publiczną (Jiří Poláček i Václav Škarda; Josef Pleskot oraz zespół AP Atelier), projektu wylotu tunelu miejskiej obwodnicy na Břevnovie i pokrycie jego struktury roślinami pnącymi (Jiří Opočenský i Štěpán Valouch / OV-A), albo wreszcie połączenia parków miejskich oddzielonych zjazdami z obwodnicy (Aleš Kubalík, Josef Kocián, Jakub Našinec, Veronika Sávová / sporadical)9. Na zakończenie chciałabym poddać pod rozwagę jeszcze jedną kwestię. Być może naszym zadaniem w pierwszej kolejności jest dziś zrewidowanie i rozszerzenie treści pojęć: architektury, krajobrazu i miejsca. Wiele autorytetów w dziedzinie nauk społecznych zgadza „Nieproszona architektura” (unsolicited architecture) to termin, który na początku XXI stulecia wprowadził holenderski krytyk i teoretyk Ole Bouman na oznaczenie projektów architektonicznych, które zajmują się podstawowymi problemami życia publicznego, ale powstają bez konkretnego zamówienia, z inicjatywy samych architektów. 9 Przegląd studiów architektonicznych albo projektów przeznaczonych dla przestrzeni publicznej pt. Miejskie interwencje zapoczątkowali w 2009 roku w Bratysławie architekci Matúš Vallo i Oliver Sadovský, w następnych latach akcja została przeprowadzona także w Pradze i w Brnie. Městské zásahy Praha, wystawa, DOX centrum sztuki współczesnej, 13.05–30.08.2010. Mestské zásahy / Urban Interventions, red. M. Vallo, O. Sadovský, Bratislava: Slovart, 2011. 8
Jirˇí Opocˇenský, Šteˇpán Valouch (OV-A), projekt wylotu tunelu miejskiej obwodnicy na Brˇevnovie, 2010
być rozumiane przede wszystkim jako tło dla wydarzeń, które rozgrywają się w mieście. Jest to pomysł na to, jak obchodzić się ze zmiennością współczesnego miasta i tworzyć miejsca już nie tylko „kamienne”, lecz także „ad hoc”, miejsca jako scenerie dla wydarzeń i przeżyć, i w ten sposób przywrócić miejskiemu środowisku i krajobrazowi znaczenie. Czyż miejsce nie jest w (drugo)nowoczesnym ujęciu właśnie taką przestrzenią nomadyczną – miejscem, które nie jest sztywno przywiązane do konkretnej fizycznej struktury, lecz które powstaje i zanika zależnie od tego, jak człowiek je stwarza w swojej myśli? Czyż miejsce nie powstaje znowu i znowu z wydarzeń?
fot. ov-a
Tłumaczenie z czeskiego: Emiliano Ranocchi
się co do tego, że mniej więcej od początku lat 90. XX wieku społeczeństwo europejskie znajduje się w okresie tzw. drugiej nowoczesności. Jej wyznacznikiem było nadejście technologii cyfrowych. Druga nowoczesność charakteryzuje się indywidualizmem, dezintegracją klas i kategorii społecznych, zachwianiem miejsca jednostki w społeczeństwie, tymczasowością i fragmentyzacją10. Przedkłada sieciową organizację relacji nad hierarchiczną i odznacza się pogodzeniem sił do niedawna uchodzących za sprzeczne – żywiołowości i organizacji. Architektura reaguje na tę nową sytuację rozpoznaniem performatywnych aspektów swej dziedziny: wydaje się, iż podejścia ukierunkowane wyłącznie na obiekty nie dostarczają zadowalających rozwiązań dylematów naszych czasów. W ramach performatywnej strategii architektura miasta i krajobraz miejski mogą
10 Pojęcie „drugiej nowoczesności“ wprowadził do debaty niemiecki socjolog Ulrich Beck. Por. np. U. Beck, Was ist Globalisierung, Frankfurt am Main: Suhrkamp, 1997.
Wojciech Wilczyk
CZESI WIDZĄ WIĘCEJ
F
otograficzna rejestracja, nawet w pionierskich czasach tego medium, sprawiała mniej trudności użytkownikom na przykład technologii mokrych płyt kolodionowych lub talbotypii niż mozolne przerysowywanie krajobrazu z użyciem ramy perspektywicznej czy camera obscura. Nie znaczy to jednak, że owa łatwość natychmiast zaowocowała rozszerzeniem pola tematycznego krajobrazowych przedstawień. Jeżeli przyjrzymy się miejskim pejzażom rejestrowanym w drugiej połowie XIX wieku, bez trudu odnajdziemy w nich patenty kompozycyjne, jakie z powodzeniem stosowano we wcześniejszym o sto lat malarstwie wedutowym. I nie byłoby nic złego w samym nawiązywaniu do tradycji wizualnych, tyle że fotografowano wtedy głównie zabytki architektury, czyli obiekty w ówczesnym mniemaniu „wartościowe”. Popularny na przełomie XIX i XX wieku piktorializm, którego entuzjaści odnosili się do dziewiętnastowiecznego malarstwa pej-
zażowego, skutkował nie tylko stosowaniem technik w „artystyczny” sposób zniekształcających rejestrowany obraz, ale także selekcją krajobrazowych motywów, które mogły być pokazane w przestrzeni sztuki. Kwestia tego, co i w jaki sposób się fotografuje – mimo że technologie rejestracji obrazu na poziomie przewyższającym znacznie to, co było możliwe trzydzieści, czterdzieści i więcej lat temu, są teraz w dostępne dla każdego użytkownika smartfona – jest cały czas aktualna i widać też (szczególnie w przypadku internetowych serwisów udostępniających zdjęcia), jak trudno dokonać tutaj transgresji. Panoramiczne kamery Kodaka produkowane na przełomie XIX i XX wieku były przeznaczone głównie do wykonywania zdjęć grupowych w plenerze oraz fotografii krajobrazowej. W urządzeniach tych, noszących nazwę swing lens camera, poruszany sprężynowym mechanizmem obiektyw obracał się o 120–140 stopni, naświetlając przez pionową szczelinę
autoportret 2 [49] 2015 | 43
(zupełnie jak w skanerze) negatyw ułożony na łukowej prowadnicy. W archiwum Biblioteki Kongresu USA możemy znaleźć wcale liczny zbiór takich portretów, ale także fotografie, których tematem są amerykańskie miasto z przełomu wieków oraz obiekty przemysłowe. Obrazy te miały przeznaczenie głównie komercyjne, na przykład zdjęcia ruin San Francisco po tragicznym w skutkach trzęsieniu ziemi z 1906 roku zaspokajały ówczesną potrzebę podglądactwa masowego odbiorcy. W przypadku licznej grupy panoram wykonywanych na skrzyżowaniach miast i miasteczek intencje osób wykonujących takie zapisy nie są jednak tak oczywiste i jednoznaczne. Owszem, można się domyślić, że fotografie te – wykorzystywano tu nieco bardziej skomplikowane urządzenie o nazwie cirquit camera (film także był naświetlamy przez pionową szczelinę, jednakże aparat taki obracał się wokół swojej osi, co było zsynchronizowane z przesuwem filmu w kasecie) – miały także przeznaczenie użyt-
dzięki uprzejmości moravská galerie v brně
Na sąsiedniej stronie: Josef Sudek, Dejvice; Podoli; Na podolskou cementárnou; fotografie z cyklu Praha panoramatická, 1949–1959
kowe. Może o tym świadczyć powtarzający się, niemal identyczny układ kompozycyjny tych zdjęć, mimo że trafiły one do archiwów Biblioteki Kongresu z kilku komercyjnych studiów fotograficznych. Gdy patrzymy współcześnie na ich zdigitalizowaną postać i oglądamy te obrazy w serii (co możliwe jest na przykład po wpisaniu do wyszukiwarki na tej stronie „commercial street”), możemy stwierdzić, że przypominają one mocno topograficzne działania, jakie pojawiły się w fotografii pięć dekad później. Trudno jednak mówić tu o jakiejś inspiracji. Archiwa Biblioteki Kongresu udostępniono masowej publiczności dopiero w epoce internetu. Werystyczne podejście do tematu, widoczne na fotografiach sprzed stu lat, wynikało z dokumentacyjnego działania ówczesnych fotografów, którzy starali się maksymalnie wykorzystać możliwości panoramicznych urządzeń do rejestracji obrazu. Minimalistyczna stylistyka tych fotografii jest więc w dużej mierze pochodną właściwości używanej kamery, gdzie pożądany przez publiczność sztuk wizualnych „gest artystyczny” można sprowadzić do wyboru takiej właśnie technologii oraz żelaznej konsekwencji w sposobie prezentacji wybranych motywów. Znakomity czeski fotograf Josef Sudek, nazywany zwykle „poetą Pragi” (m.in. za sprawą wielokrotnie wznawianego albumu, który w 1991 roku dla wydawnictwa Aperture przygotowała i opatrzyła esejem Anna Fárová), z urządzeniem wyprodukowanym przez Kodaka zetknął się po II wojnie światowej. Jak twierdzą jego biografowie, eksperymenty z kamerą Kodak No. 4 Panoram, rejestrującą kadry o rozmiarach 9 × 30 cm, zostały rozpoczęte w roku 1949, a wykonywane od tego momentu zdjęcia miasta nad Wełtawą znalazły się w opublikowanym dziesięć lat później kultowym albumie Praha panoramatická. Jeżeli jednak przyjrzymy się zawartości wydanej trzy lata wcześniej
monograficznej publikacji zatytułowanej po prostu Josef Sudek. Fotografie, gdzie znalazły się prace z lat 1915–1954, napotkamy dość typowy dla tamtych czasów zestaw motywów. Kadrowane przez Sudka, zawsze bezbłędnie, fragmenty realnego są przede wszystkim materiałem do… ich „poetyckiego” potraktowania (by nawiązać do tytułowej sugestii albumu Anny Fárovej). Mamy więc do czynienia ze swoistą selekcją okraszonych w latach dwudziestych i trzydziestych piktorialną estetyką tematów, wśród których można jednak dostrzec zdecydowane odstępstwa, na przykład dwa umieszczone na sąsiadujących stronach zdjęcia z 1949 roku o tytułach: Dejvicka peryferie i Mizejci svet. Obecny na pierwszym z nich obiekt przemysłowy o nieco archaicznym kształcie został też sfotografowany na potrzeby „Pragi panoramicznej”, tyle że wyraźnie później, bo z socrealistycznym budynkiem o wieżowo-pałacowym kształcie z prawej strony kadru. W przypadku „Odchodzącego świata”, widoczna w kadrze rudera z praskich przedmieść jest, paradoksalnie względem tytułu, zapowiedzią otwarcia się Sudka na całkiem nową tematykę, czemu towarzyszyć będzie redukcja zabiegów estetyzujących i praktyka kompleksowej rejestracji miejskiego (czy później industrialnego) krajobrazu. We wspomnianym monograficznym albumie z 1956 roku znajdziemy też kilka fotografii panoramicznych, ale są to jeszcze próby utrzymane w dobrze nam znanej, „poetyzującej” stylistyce. Jednak w chwili, gdy książka ta znalazła się w rękach czytelników, Josef Sudek miał już za sobą arcyważną decyzję o sfotografowaniu całej Pragi za pomocą kamery Kodak No. 4 Panoram. Nie chodziło więc tylko o widoki z Hradczan, Malej Strany, Nowego Miasta czy okolic Placu Wacława, ale także dzielnice robotnicze i praskie peryferia, co skutkowało poszerzeniem listy fotograficznych tematów. Sudek nie tylko więc fotografował miejsca
autoportret 2 [49] 2015 | 45
banalne i pozbawione właściwości, ale też – poprzez konsekwentny zabieg okrążania motywu i prezentowania go z różnej perspektywy – dokonywał swoistego mapowania terenu, co przypomina późniejszą o dwie–trzy dekady praktykę amerykańskich fotografów spod znaku „nowej topografii”. Oglądając niemal trzysta panoram w albumie Praha panoramatická, warto zwrócić uwagę, że ta zrealizowana w czasach socrealizmu seria (w Czechosłowacji kulturalna odwilż nastąpiła z kilkuletnim opóźnieniem w stosunku do Polski) niemal zupełnie nie eksponuje motywów czy elementów propagandowych. Owszem, tu i ówdzie trafimy na sierp z młotem lub slogan na ścianie, ale pojawiają się one w kadrze na takich samych zasadach jak gotycki pinakiel czy barokowe putto. Gdyby porównać „Pragę panoramiczną” z rodzimym, wydanym w podobnym czasie albumem Kraków. Cztery pory roku Henryka Hermanowicza, gdzie przedmiotem wizualnej eksploracji także jest miasto o średniowiecznym rodowodzie, można dostrzec wyraźnie, że zapis polskiego fotografa jest sztuką unikania motywów współczesnych, niemieszczących się w estetyce wypracowanej przez zwolenników „fotografii ojczystej”, na których przemożny wpływ wywarł piktorializm. Topograficzne podejście Josefa Sudka jeszcze bardziej daje o sobie znać w przypadku projektu realizowanego, zaraz po „Pradze panoramicznej”, w okolicach miejscowości Most na Morawach. Smutná krajina, bo tak się ten cykl nazywa, pokazuje północnomorawski krajobraz���������������������������������� , który był w tamtym czasie poddawany drastycznej deformacji na skutek rozpoczęcia odkrywkowej eksploatacji węgla brunatnego. Podobnie jak w Pradze, czeski fotograf krąży, wykonując zdjęcia wybranych lokalizacji z różnych stron (zamiast często obecnej na horyzoncie w praskim cyklu katedry św. Wita, widzimy dymiące kominy elektrowni), co dobrze pokazuje skalę industrialnej ingerencji
dzięki uprzejmości moravská galerie v brně
Josef Sudek, Dejvicka peryferie, fotografia z 1949 roku opublikowana w albumie Josef Sudek Fotografie wydanym nakładem państwowej oficyny SNKLHU (Státní Nakladatelství Krásné Literatury, Hudby A Umenia) w 1956 roku
dzięki uprzejmości moravská galerie v brně
Josef Sudek, Mizejci svet, 1949, fotografia z albumu Josef Sudek Fotografie
i postępującej za tym dewastacji tego górzystego obszaru. Zarejestrowany w latach 1957–1962 materiał miał się ukazać w postaci albumu, którego wydanie, co w sumie wcale nie dziwi, zablokowała czechosłowacka cenzura (książka ukazała się dopiero w 1999 roku i miała dwie edycje). I znowu, gdybyśmy mieli szukać jakiegoś odnośnika do cyklu Sudka w Polsce, to owszem, znajdziemy całkiem sporo zdjęć z budowy obiektów przemysłowych, na przykład autorstwa Tadeusza Sumińskiego, Eustachego Kossakowskiego czy wspomnianego wcześniej Henryka Hermanowicza, tyle że były to materiały wykorzystywane propagandowo (i pod takim kątem od początku do końca zrealizowane). Pomimo posługiwania się kamerą skonstruowaną na początku XX wieku, wyposażoną w obiektyw fixed focus ze stałą przysłoną,
dysponującą tylko dwoma czasami ekspozycji, określonymi jako: slow i fast, wizualny język fotografii Sudka jest bardziej nowoczesny niż wspomnianych rodzimych autorów. Konsekwentnie werystyczne kadry (konstruowane oczywiście ze zwróceniem uwagi na ich atrakcyjność wizualną) w połączeniu z topograficzną metodą eksploracji fotografowanego obszaru skutkują dokumentalnym zapisem, którego krytyczny potencjał nie zmalał mimo upływu lat. Podczas pracy nad „Pragą panoramiczną” asystentem Josefa Sudka był inny czeski fotograf – Jiří Toman, będący także posiadaczem panoramicznej swing lens camera, tyle że modelu Kodak No. 1. Panoram (o rozmiarach kadru 6 × 18 cm). Po śmierci Tomana apa-
autoportret 2 [49] 2015 | 47
rat ten znalazł się w rękach Jana Svobody, a później Jiříego Poláčka, który pożyczył go na kilka lat Ivanowi Luttererowi. W przypadku tego ostatniego możemy mówić o najbardziej efektywnym wykorzystaniu wspomnianego urządzenia Kodaka. W latach 1984–1991 Lutterer naświetlił nim bowiem 2957 kadrów, rejestrując czeskie, głównie miejskie, krajobrazy (w postaci albumowej materiał ten ukazał się nakładem oficyny Studio JB w 2004 roku). Panoramiczne fotografie Ivana Lutterera mogą zaskoczyć polskiego widza bezpośredniością podejścia do czechosłowackiej (czytaj „komunistycznej”) rzeczywistości, co być może tłumaczy niemal kompletną nieznajomość tego autora w naszym kraju. Luterrer bez kompleksów rejestruje życie codzienne w ČSRS, starając się wydobyć z fotografowanego motywu
dzięki uprzejmości moravská galerie v brně
Josef Sudek, Doutnající haldy Dvojky, 1961; Bývalé mostécke kouplišteˇ. Kdo by vlezli do cˇerné vody Beˇlé, 1959; Podzim, 1962; Chatrná stezka, blíž se s fotoaparátem nesmí, 1959; fotografie z cyklu Smutná krajina, 1957–1962
dzięki uprzejmości m. luterrerovej
Lukáš Jasanský i Martin Polák, cykl Pragensia, 1985–1990
dzięki uprzejmości galerii sv/t w pradze
maksimum wizualnej atrakcyjności, i nie jest dla niego przeszkodą, gdy na ścianie budynku jak wół napisane jest hasło: SILNÝ SOCIALISMUS BEZPEČNÝ MĺR. Tymczasem gdy spojrzymy na rodzime wypowiedzi fotograficzne biorące za temat peerelowski krajobraz (na przykład liczne fotoreportaże tworzone przez tzw. fotografów narzekających), to obecne w nim propagandowe slogany były zazwyczaj podawane z nachalnym mrugnięciem oka, że niby „wicie, rozumicie, ale prawdziwe życie jest gdzie indziej”. W 1982 roku Ivan Lutterer, wspomniany wcześniej Jiří Poláček oraz Jan Malý rozpoczęli trwające czternaście lat przedsięwzięcie, którego celem było wykonanie zbiorowego portretu Czechów. Fotografowie kilka razy w roku wybierali się na festyny i w prostym przenośnym studio (fotografowali w nim na neutralnym tle i przy naturalnym świetle wielkoformatową kamerą Sinar o kadrze 4 × 5 cali) robili zdjęcia chętnym do pozowania. Każdy mógł tam wejść ubrany tak, jak chciał, i z dowolnie wybranym rekwizytem. Fotografie czeskiego tria, które w 1997 roku zostały opublikowane w albumie Český člověk, są zwykle porównywane, i całkiem słusznie, do portretowych serii Irvinga Penna, z tym że o finalnym kształcie tej serii zadecydował przypadek. Pierwotnie Malý, Poláček i Lutterer myśleli o fotografowaniu ludzi w strojach ludowych, jednak pojawienie się w studio podpitego mężczyzny z butelką w ręce, który domagał się wykonania portretu, wywróciło do góry nogami koncepcję całego przedsięwzięcia i doprowadziło do zarzucenia pomysłu robienia zdjęć przebierańcom. Inspiracja działaniami Irvinga Penna z pewnością odegrała istotną rolę w przypadku narodzin projektu Malego, Poláčka i Lutterera, jednakże czescy fotografowie dokonali transgresji wobec pierwowzoru oraz klasizmu widocznego na przykład w protekcjonalnym sposobie traktowania modeli Pennowskiego cyklu Small Trades (wyjętych z ulicy do fotogra-
autoportret 2 [49] 2015 | 51 Na sąsiedniej stronie: Ivan Lutterer, Prˇíbram, Brˇezové Hory, 28.6.1987; Praha, Modrˇany, 7.9.1987; Teplice, 29.9.1987; cykl Panoramatické fotografie, z lat 1984–1991
Lukáš Jasanský i Martin Polák, cykl Pragensia, 1985–1990
rie się zajmują. Wspomniane projekty wywarły z pewnością wpływ na Ivana Lutterera – jego dokumentacja krajobrazu Czech z końcówki komunizmu ma także cechy topograficznego zapisu, jednakże jest to rejestr bardziej wyrywkowy niż u autora „Pragi panoramicznej”, w którym kompozycja kadrów częściej koncentruje uwagę widza na bliskich planach.
ficznego studia razem z zawodowymi akcesoriami). I znowuż, gdyby uczynić próbę porównania ich działań do fotografii rodzimej, to zakrojony na dużą skalę Zapis socjologiczny Zofii Rydet, w ramach którego w latach 1978–1990 portretowała mieszkańców wsi i małych miast, wychodzi z takiej konfrontacji obronną ręką, z pewnością pod względem koncepcji, ale nie w kwestii jakości zarejestrowanych obrazów. Widać to dobrze, gdy popatrzymy na skany zamieszczane na stronie Fundacji Zofii Rydet, gdzie jak na dłoni ujawniają się mankamenty jej warsztatu, świadczące o problematycznych relacjach z tradycją fotograficznego medium. Tymczasem w przypadku czeskich fotografów tego typu odniesienia są zazwyczaj dość przejrzyste. Piktorialna estetyka typowa dla wczesnych prac Josefa Sudka daje też o sobie znać i w „Pradze panoramicznej”, i w cyklu o dewastowanych przez górnictwo odkrywkowe na północnych Morawach, jednak to nie malarskim estetyzowaniem krajobrazu owe se-
dzięki uprzejmości galerii sv/t w pradze
dzięki uprzejmości galerii sv/t w pradze
Tradycje czeskiej fotografii krajobrazowej były wyraźną płaszczyzną odniesienia dla artystycznego duetu, jaki od połowy lat 80. ubiegłego wieku tworzą Lukáš Jasanský i Martin Polák. W ich wczesnym cyklu zatytułowanym Pragensia, który zrealizowali w latach 1985–1990, odnajdziemy znane ze zdjęć Josefa Sudka Dejvice (fotografia z socrealistycznym wieżowo-pałacowym budynkiem znajduje się na okładce katalogu wystawy), jednakże rygor i dyscyplina ich kadrów, w czym nietrudno
Lukáš Jasanský i Martin Polák, cykl Kościoły, kościoły, od 2012 roku
żartami, ale nie jest to żadna „procesja symulakrów”, tylko konsekwentnie przeprowadzony zapis tego architektonicznego fenomenu (polskich dokumentacji – co wcale nie dziwi – brak!), który wszyscy mamy na co dzień przed oczami. Przyjmijmy ten projekt z wdzięcznością, Czesi widzą więcej!
się dopatrzyć lektury projektów biorących za temat pejzaż miejski, jest tutaj skoncentrowana na mozolnym pokazywaniu… miejsc bez właściwości. Ironiczne lub szydercze podejście do fotograficznych konwencji stale daje znać o sobie w działaniach czeskiego duetu, który konsekwentnie posługuje się w swych działaniach techniką analogową (w przypadku cyklu Pragensia Jasanský i Polák używali wielkoformatowej kamery Magnola z lat 40., będącej czechosłowacką kopią Linhofa 13 × 18 cm). Ich najświeższy projekt Kościoły, kościoły (tytuł w oryginale po polsku) to rodzaj przewrotnej typologii współczesnego polskiego budownictwa sakralnego. Oglądając te zdjęcia, nietrudno się domyślić, że ich autorzy raczej robią sobie żarty z samego procederu typologizowania katolickich świątyń, jednakże temat przewodni jest tutaj rejestrowany nadzwyczaj precyzyjnie i z uwzględnieniem kontekstu, w jakim takie budowle są zlokalizowane. Żarty
dzięki uprzejmości galerii sv/t w pradze
dzięki uprzejmości galerii sv/t w pradze
bibliografia: • Josef Sudek, Fotografie, Praha: Státní nakladatelství krásné literatury, hudby a umění, 1956. • Josef Sudek, Praha panoramatická, Praha: Státní nakladatelství krásné literatury, hudby a umění, 1959. • Josef Sudek, Smutná krajina/Sad Landscape, Praha: KANT, 2004. • Ivan Lutterer, Panoramatické fotografie, Lomnice nad Popelku: Studio JB, 2004. • Lukáš Jasanský, Martin Polák, Pragensie, 1985–1990, Praha: Galerie hlavního města Prahy, JNJ, Galerie Jaroslav Jonáš Nenička, 1998.
Jarosław Szewczyk
Szept pola
ZMARSZCZKI Szacunek do siwizny i zmarszczek wpisał się w historię cywilizacji. „Przed siwizną wstaniesz i będziesz szanował oblicze starca” – głosiła biblijna Księga Kapłańska, wyrażając fundamentalną postawę moralną. Dziś negujemy sens starzenia się, farbując włosy, wygładzając zmarszczki i poddając się face liftingowi, czyli chirurgicznym ingerencjom w tożsamość. W historię, kulturę i tożsamość wpisał się również szacunek dla starości w większym wymiarze – dla starych drzew, strzechy, domu. Przed niemal 180 laty korespondent leszneńskiego „Przyjaciela Ludu” pisał: „Jakiżby blichtr świeży wapienny zastąpił ów dziwny obraz rozmaitych zielonych i rudych porostów okrywających gnące się strzechy; jakżeż chętniej oko rozeznaje na jednym dachu różnoletnie naprawy strzępiałéj słomy
i trzciny, aniżeli spojrzy na wyświeżone, jednostajne pokrycie dachówki”1. W XX wieku zdesakralizowaliśmy jednak strzechę. Dziś jesteśmy skłonni afirmować raczej mobilność niż zakorzenienie, novum zamiast pamiątki, modę zamiast pierwotności. Face lifting zmiata zmarszczki domu. Naszych antenatów łączył wszakże również szacunek wobec ojcowizny i pola. Można by, tak jak powyżej, rozważyć jego dawny sens i współczesny zanik. Gdzież jednak są owe „zmarszczki krajobrazu”? Widzimy je tam, gdzie setki lub tysiące lat cyklicznej działalności człowieka, na przykład uprawy gruntu, nadały krajobrazowi swoiste niepowtarzalne piętno i piękno, jak w przy1 O przyozdobieniach wiejskich ułamek, „Przyjaciel Ludu” 1838, nr 17, rok V, s. 131–132.
autoportret 2 [49] 2015 | 54
padku pejzażu tarasów ryżowych w chińskiej prowincji Yunan czy angielskich krajobrazów bruzdowo-zagonowych typu ridge and furrow. Są to pola o rytmicznie silnie pofalowanej powierzchni, przy czym owe fale to dawne bruzdy orki zagonowej: konne pługi przez setki lat przemieszczały ziemię w określonych kierunkach, stopniowo nadając płaskiej powierzchni pól przekrój sinusoidy o ponadmetrowej amplitudzie i kilku- lub nawet kilkunastometrowej długości fali. Dziś krajobrazy bruzdowo-zagonowe typu ridge and furrow są pieczołowicie chronione i opisywane w podręcznikach geografii, historii, ekologii i architektury krajobrazu. Nasz krajobraz również miewał „zmarszczki” nieustępujące powyższym. Na obszarach wiejskich o przewadze osadnictwa drobnoszlacheckiego powstała z czasem (wskutek ciągłych podziałów rodzinnych) tak zwana zawikłana szachownica gruntowa, której monstrualne rozmiary na
Dąbrowy Białostockiej3 – długość 7000 metrów. Nigdzie też na świecie nie występowały gospodarstwa tak „rozproszkowane”4, że nawet niewielkie miewały ponad 100 kilometrów miedz, rozdysponowanych w regularnym rytmie co półtora lub dwa metry (bo taką szerokość miały paski pól). Niektóre zaś gospodarstwa, jak można obliczyć, mogły mieć powyżej tysiąca kilometrów miedz. Taki krajobraz można nazwać „pejzażem miedz”. Nie miał on sobie równych w historii cywilizacji ani nigdzie na świecie – ekspresją i rozdrobnieniem przewyższał nawet pejzaż tarasów ryżowych w chińskim Yunan.
fot. e. hartwig/polona
ZEGAR GEOAGRARNY
Białostocczyźnie opisał w 1926 roku Bohdan Zaborski: „We wsi Łapy Kołpaki istnieje gospodarz, jeden z wielu Łapińskich, który swe kilkudziesięciohektarowe gospodarstwo rozrzucone miał aż w 1221 parcelach, nie tylko w swojej wsi, ale i w pozostałych 11 innych Łapach. W Łapach pospolite były gospodarstwa złożone z 600–800 parcel. [...] Widzieliśmy pod Mławą najwęższe parcele po około 1 m szerokości”2. Ów Łapiński – „pan na tysiącu pól” – miał grunty jakby rozsypane wśród gruntów gospodarzy z kilkunastu innych sąsiednich 2 B. Zaborski, O kształtach wsi w Polsce i ich rozmieszczeniu, „Prace Komisji Etnograficznej PAU” 1926, s. 75.
szlacheckich wsi (to uzasadniało nazwanie szachownicy gruntowej mianem „zawikłanej”), a wiele tych poletek miało de facto po kilku lub kilkunastu właścicieli. Taki stan rzeczy trwał do okresu międzywojennego lub dłużej, a w niektórych wsiach przetrwał aż do lat 70. Nigdzie na świecie poza regionem białostockim i pobliską Ziemią Łomżyńską nie użytkowano poletek i łąk tak niewiarygodnie wąskich i długich, których stosunek szerokości do długości sięgał 1:2000, a niekiedy nawet mógł przekraczać 1:4000. Pod Nowym Dworem poletka miały 4000 metrów długości i 1,5 metra szerokości, te zaś koło pobliskiej
autoportret 2 [49] 2015 | 55
Według Władysława Biegajły „w okresie międzywojennym na terenie powiatów wysokomazowieckiego i łomżyńskiego występowały gospodarstwa o powierzchni 7–8 ha [...] w 150–180 działkach [...], zaś układ pojedynczych działek miewał nieraz fantastyczne kształty w postaci łańcucha litery S”. Skąd ten sinusoidalny kształt? Każda orka – jesienna czy wiosenna – lekko zmieniała układ pól, „wybierając” orany grunt po zewnętrznej i osadzając go po wewnętrznej stronie łuku. Z czasem struktura takich pól zaczęła przypominać rzeczne meandry. Esowata, meandrująca szachownica gruntowa była więc niejako geoagrarnym zegarem odmierzającym stulecia orki na wąskich zagonach, podobnie jak w przypadku angielskich krajobrazów ridge and furrow. Gdyby pozwolić jej istnieć, utrzymując dawny sposób gospodarowania, zapewne przez kolejne setki lat przekształciłaby się w jeszcze bardziej Przed półwieczem opisywał je u nas geograf Władysław Biegajło (Szachownica gruntów i gospodarka trójpolowa na terenie województwa białostockiego, „Przegląd Geograficzny” 1957, t. XXIX, z. 3, s. 533–559). 4 Nazwę tę wprowadzono już w XIX wieku (T. Łuniewski, Drobna szlachta: przyczynek do poglądu na stan ekonomiczny i potrzeby małej własności ziemskiej w Królestwie Polskim, Warszawa: Niwa, 1892). 3
mozaikowy patchwork najoryginalniejszych zawijasów i fantastycznych spiral. AGRARNA REWOLUCJA WSZECHCZASÓW Szachownica na gruntach chłopskich również była powszechna, lecz tak zwana szachownica zawikłana była już raczej wyjątkiem – natomiast na włościach drobnoszlacheckich urosła do monstrualnych rozmiarów, toteż już w XIX wieku mazowiecka i podlaska szlachta zagrodowa podejmowała próby likwidacji szachownicowej struktury gruntów poprzez scalenia i ponowną parcelację. Jeśli jednak uwzględnimy stopień rozdrobnienia gruntów i jego międzywioskowe zawikłanie, szlachecką kłótliwość oraz liczbę osób włączonych w proces scalania i reparcelacji gruntów nawet na stosunkowo niewielkim obszarze – wówczas okazuje się, że samorzutne, inicjowane oddolnie przez właścicieli gruntów akcje scaleniowe5 na Podlasiu i pograniczu podlasko-mazowieckim należały do najbardziej rewolucyjnych inicjatyw i zapewne były najbardziej skomplikowanymi procesami agrarno-społecznymi w historii ludzkości, oczywiście relatywnie do obszaru, jaki akcje te objęły. Były one też swoistym socjologicznym fenomenem, bo w komasację pól dowolnej, nawet bardzo niewielkiej wsi wciągnięte były w ten lub inny sposób tysiące osób z kilkunastu lub kilkudziesięciu różnych wsi i osad.
kształcenia krajobrazu. Dopiero więc systemowy, a nie jednostkowy face lifting zmiótł zmarszczki pól. I wyzerował zegar agrarny. JĘZYK POLA Czy dziś potrafimy sobie wyobrazić rozległy wiejski krajobraz niczym kod paskowy z tysiącami nitek – niezmiernie wąskich i długich pól i łąk? Czy dostrzegamy jego język – tkwiący w nim zapis setek lat historii, zapis tysięcy przebiegów konnego pługa lub sochy? A przecież częścią tego języka były też mikrotoponimy – miejscowe nazwy źródeł, drzew, rozstajów, przydrożnych krzyży i oczywiście pól oraz miedz. Bo w jaki sposób nasz Łapiński rozróżniał każde z 1221 swych niewielkich poletek? Robił to tak jak każdy z pozostałych gospodarzy w swej wsi: nadawał każdemu z pól niepowtarzalną nazwę. Setki tysięcy nazw miejscowych w rodzaju „pole w dole”, „przy krzyżu”, „łąka pijacka”, „pole szwedzkie” i tak dalej stanowiły część zasobu leksykalnego i zarazem definiowały przestrzeń, nadając krajobrazowi dodatkowy wymiar tożsamości. Dziś – ucywilizowani i wyzbyci atawizmów – zatraciliśmy ten język. Bo on wyrastał właśnie z natury i atawizmów, z bezradności i obaw, z przesądów i skojarzeń. Dziś znów zwyciężył face lifting – językowy i kulturowy. SZEPT POLA
Jednakże poza tymi nielicznymi (choć socjologicznie fenomenalnymi) oddolnymi akcjami scaleniowymi szachownicę zlikwidowała w końcu nie samorzutna, lecz planowa komasacja gruntów, powodując dalsze prze-
Zob. S. Rosłoniec, Samorzutne scalanie gruntów wśród mazowieckiej i podlaskiej szlachty zagrodowej (Remembrement béné vole des terres de la petite noblesse de Masovie et de Podlasie), Warszawa: Ministerstwo Reform Rolnych, 1928. 5
Owszem, współcześnie dyskutujemy nad drastycznymi przemianami pejzażu wsi i nad kolejnymi „rewolucjami agrarnymi”. Robimy to metodycznie i spokojnie. Język pola nie jest już naszym językiem. Uważam jednak, że ochrona krajobrazu (nawet ta z punktu widzenia architekta) powinna uwzględniać także semantykę przestrzeni,
autoportret 2 [49] 2015 | 56
której jednym z przejawów są lokalne tradycje toponomastyczne, to jest dotyczące lokalnego nazewnictwa miejsc i przestrzeni: dróg, strumieni, rozwidleń, uroczysk, lasów, zagajników, źródeł, pagórków i kopców, głazów narzutowych, poszczególnych parcel i siedlisk, starych drzew itp. Dotyczy to też architektury i krajobrazu miasta. Bo estetyczny odbiór przestrzeni wynika nie tylko z fizycznych kształtów i proporcji, lecz także z uruchomienia wyobraźni kojarzącej formy (w tym zmurszałe krzywizny i sękate kształty) z „prawdą życia”, z bogactwem nazw i zaprzeszłych wydarzeń. Arsenał skojarzeń łączony z formą zbyt jednoznaczną szybko przeradza się zaś w poczucie kiczu, ale gdy forma jest stara i niedopowiedziana, niewyraźna, nadgryziona zębem czasu, a nadto obfita w nazwy, przydomki, przezwiska – wtedy pobudza wyobraźnię, mnoży skojarzenia i przywołuje refleksje. Jeśli zaś chodzi o Podlasie, będące kanwą całego wywodu, to jego toponimia pozostawała do niedawna głównie w kręgu zainteresowań pracowników naukowych Instytutu Filologii Wschodniosłowiańskiej Uniwersytetu w Białymstoku, lecz w listopadzie 2005 roku zainicjowano ciekawe, interdyscyplinarne badania wykraczające poza te ramy, mianowicie w kilkunastu wiejskich szkołach zlokalizowanych na obszarze „Euroregionu Puszcza Białowieska” zaczęto realizować projekt „Szkolne Koła GIS”. W rezultacie do 2007 roku opracowano za pomocą narzędzi GIS (Geographic Information System)6 mapę i słownik toponimów dziewięciu wsi z najbliższego otoczenia Puszczy Białowieskiej. To pierwszy krok, by przywrócić krajobrazom zmarszczki i znów nazwać każdą z nich. Systemy Informacji Przestrzennej – interaktywna mapa i systemy informatyczne służące analizie przestrzennej. 6
fot. e. hartwig/polona
Giulio Giovannoni
Codzienna Toskania i polityka oczyszczania krajobrazu Codzienna i przestrzenna dynamika: krótkie teoretyczne wprowadzenie Pod pojęciem „codziennej Toskanii” rozumiem przejawy życia codziennego i wykorzystania przestrzeni niewpasowujące się w stereotypowe i upowszechnione obrazy regionu, które można odnaleźć w literaturze, czasopismach, gazetach i przewodnikach turystycznych, powstających w niemal wszystkich językach na całym świecie. Poprzez „politykę oczyszczania” rozumiem instytucjonalne i medialne reakcje na tego rodzaju przejawy wdrażane za pośrednictwem polityk przestrzennych – planowania i regulacji – oraz poprzez swego rodzaju strukturyzację dokonującą się na różnych poziomach (politycznym, dziennikarskim, literackim i filmowym) w odniesieniu do dyskursu toskańskiej tożsamości i tradycji. Henri Lefebvre jest głównym filozofem współczesnym, który jednocześnie
mierzył się z problemami codziennego życia i produkcji przestrzeni, starając się w swoich studiach stworzyć rzeczywisty i uchwytny wymiar dla swojego społecznego i politycznego zaangażowania. Z tego też powodu na początku odwołam się do niektórych z jego pism, podejmując próbę zarysowania ramy teoretycznej wspierającej moją analizę. Zdaniem Lefebvre’a w myśli Zachodu życie codzienne było postrzegane jako trywialne i pozbawione znaczenia, a prawdziwą wagę przypisywano „wyższym” i bardziej wyspecjalizowanym przedsięwzięciom cechującym się abstrakcją i oderwaniem od codziennego świata. Filozoficzna postawa względem abstrakcyjnej myśli została wymownie wyrażona w Kartezjańskiej frazie cogito ergo sum, która zakłada oddzielenie ciała od umysłu i implikuje niewielkie znaczenie przeżywanego, codziennego doświadczenia.
autoportret 2 [49] 2015 | 58
W takim dualizmie Lefebvre dostrzegł wyobcowanie człowieka z witalnego wymiaru swojego własnego życia. W rzeczy samej, w życiu codziennym ludzkie pragnienia i możliwości są rozwijane i realizowane w sposób konkretny. Życie codzienne stanowi, by tak rzec, tkankę łączną, która nadaje strukturę i spójność całej egzystencji. We współczesnym świecie cechującym się oddzieleniem i fragmentaryzacją – zarówno czasu i przestrzeni, jak i wiedzy oraz działań – można je zdefiniować poprzez różnicę: Życie codzienne, w pewnym sensie mające charakter szczątkowy, definiowane przez „to, co pozostało” po tym, jak wszystkie wyraziste, lepsze, wyspecjalizowane i ustrukturyzowane czynności zostały wyodrębnione w toku analizy, musi być definiowane przez swój całokształt. Ujmowane w swojej specjalizacji i techniczności, czynności wyższego rzędu zawsze pozostawiają pomiędzy sobą „tech-
niczną próżnię”, którą właśnie wypełnia życie codzienne1.
Podobnie jak życie codzienne, przestrzeń również była zaniedbywana przed Lefebvre’em, zarówno pod względem jej związku z reformą społeczną, jak i naukami społecznymi w ogólności. Jeżeli jednak życie codzienne stanowi egzystencjalne kontinuum nadające spójność i znaczenie całemu życiu, to przestrzeń stanowi fizyczne kontinuum, w ramach którego egzystencja się rozwija – stąd też silny związek pomiędzy dynamiką przestrzenną i dynamiką codzienności. Dlatego też zarówno przestrzeń, jak i życie codzienne stanowią dwie płaszczyzny, na których alienacja współczesnego człowieka może zostać zmierzona i na których możliwe jest wypracowanie strategii zmiany znaczenia. Współcześnie kontrola, organizacja i w ostateczności „kolonizacja” życia codziennego są realizowane za pośrednictwem produkcji czegoś, co Lefebvre nazywał a b s t r a k c y j n ą p r z e s t r z e n i ą. Taką przestrzeń można zdefiniować jako „produkt” w znaczeniu wymiany dóbr, ale nie jako oeuvre, czyli „dzieło” w najszerszym znaczeniu tego słowa. W kategoriach praktycznych abstrakcyjna przestrzeń jest symbolizowana przez grands ensembles, duże osiedla mieszkaniowe budowane we Francji od lat 50. do 70. ubiegłego stulecia. Z punktu widzenia życia codziennego przestrzeń abstrakcyjna cechuje się zwykle tym, że jest wykorzystywana w sposób bierny, a nie aktywnie przeżywana: jej problem polega na tym, że jest niedopasowana do tego, aby można było ją wykorzystać do pełnego i satysfakcjonującego życia społecznego, za którego przykład Lefebvre bardzo często podawał ludowe święto. H. Lefebvre, Critique of Everyday Life: Volume I, Introduction, transl. J. Moore, London: Verso, 1991, s. 97.
1
Życie codzienne jest zatem płaszczyzną, na której toczy się dialektyczna gra między alienacją i dezalienacją, wykluczeniem i ponownym zawłaszczeniem. By ująć to słowami Michaela E. Gardinera: „To, czego potrzebujemy, to krytyczna wiedza na temat codzienności, taka wiedza, której celem jest «dialektyczne przekroczenie» teraźniejszości (Heglowskie Aufhebung)”2. W taki sposób krytyka życia codziennego może się stać „wkładem do sztuki życia” i zaszczepić „humanizm, który wierzy w człowieka, ponieważ go zna”3. W przestrzeni dialektykę tę odzwierciedla konflikt między wartością użytkową i wartością wymienną: Faktem jest, że użycie jawi się wyraźnie jako przeciwieństwo wymiany w przestrzeni, ponieważ zakłada ono nie „własność”, ale „przywłaszczenie”. Samo przywłaszczenie implikuje z kolei czas (lub czasy), rytm (lub rytmy), symbole i praktykę. Im bardziej przestrzeń jest sfunkcjonalizowana, im pełniej zaczyna podlegać „agentom”, którzy nią manipulują w celu uczynienia jej jednofunkcyjną – tym staje się mniej podatna na przywłaszczenie. Dlaczego? Ponieważ w ten sposób zostaje ona usunięta ze sfery przeżywanego czasu, z czasu swoich „użytkowników”, który ma zróżnicowany i złożony charakter4.
W jaki jednak sposób taka manipulacja przestrzeni – a w konsekwencji również życia codziennego – może zachodzić? W tym miejscu krytyka Lefebvre’a uderzała głównie w państwo i biurokrację oraz architektów i urbanistów znajdujących się na ich usługach, począwszy od Le Corbusiera i modernistów, których dyskurs architektoniczny „zbyt M.E. Gardiner, Critiques of Everyday Life, London: Routledge, 2000, s. 78. 3 Zob. H. Lefebvre, dz. cyt., s. 199, 232. 4 H. Lefebvre, The Production of Space, transl. D. Nicholson‐ ‐Smith, Oxford: Basil Blackwell, 1991, s. 356.
często imitował lub karykaturował dyskurs władzy”5. Zakładam, że opisana powyżej rama teoretyczna będzie stanowić punkt odniesienia użyteczny do zrozumienia i wyjaśnienia złożonej dynamiki, która w dzisiejszej Toskanii rozgrywa się pomiędzy regulacjami, życiem codziennym oraz procesami produkcji abstrakcyjnych przestrzeni przeciwstawionych przestrzeniom przeżywanym. Według tego rodzaju ramy rezultaty planowania oraz urbanistycznych i budowlanych regulacji powinny być rzeczywiście oceniane na podstawie ich wpływu na możliwość promowania – lub przeciwnie, hamowania – przywłaszczania i używania przestrzeni oraz rozwijania niewyobcowanego życia codziennego: społecznie bogatego i satysfakcjonującego. Źródła oczyszczania krajobrazu w Toskanii Toskania jest regionem we Włoszech znanym ze względu na swoją historię i piękno krajobrazu. Cechy te stanowią zarówno przyczynę, jak i skutek urbanistycznej oraz krajobrazowej polityki, której oddziaływanie na życie codzienne i dynamikę przestrzeni należy poddać ocenie. W niniejszym tekście będę się odnosił do tych normatywnych i regulacyjnych postaw za pośrednictwem kategorii „polityk oczyszczania”. Ich dzieje zostały opisane jedynie częściowo – okres faszystowski został szczegółowo przebadany przez Medinę Lasansky6, jednak w dalszym ciągu brak systematycznej analizy okresu Risorgimenta – zjednoczenia Włoch. Analiza polityk oczyszczania w okresie powojennym zaczęła powstawać dopiero nie-
2
autoportret 2 [49] 2015 | 59
Tamże, s. 361. M. Lasansky, The Renaissance Perfected. Architecture, Spectacle, and Tourism in Fascist Italy, University Park, PA: The Pennsylvania State University Press, 2004. 5
6
Dwie pocztówki pokazujące bryłę florenckiego kościoła San Lorenzo przed i po procesie oczyszczania jej z nadbudówek narosłych przez wieki.
dawno7, celem tego artykułu jest zaś ich dalsze zbadanie, ze szczególnym uwzględnieniem ich społeczno-przestrzennych rezultatów. Ewolucja tych strategii odzwierciedla ideologiczne zwroty dokonujące się pomiędzy różnymi klasami rządzącymi Toskanią od Risorgimenta aż do dziś. W okresie zjednoczenia Włoch wyidealizowane reprezentacje Toskanii były tworzone w dziełach literackich i historycznych, od Sepolcri („Grobowców”) Uga Foscola (1807) do Storia della letteratura italiana („Historii literatury włoskiej”) Francesca De Sanctis (1870), od historycznych biografii Pasquale’a Villariego (1859–1882) do Storia della Repubblica di Firenze („Historii Republiki Florenckiej”) Gina Capponiego (1875). Taka idealizacja zmaterializowała się w architektonicznych interwencjach, takich jak dokończenie i odnowienie fasad katedry (1887) i bazyliki Santa Croce we Florencji (1863), progresywne ogłoszenie tej ostatniej włoskim Panteonem czy też wreszcie „wynalezienie” Domu Dantego (1911).
wszystkie fot. w art.: archiwum autora
Faszyzm podjął i utrzymał projekt nastawiony na stworzenie i umocnienie narodowej tożsamości, przekładając ją na systematyczny i wymagający zbiór interwencji dokonywanych w historycznych ośrodkach, co w wielu wypadkach doprowadziło do znacznego oczyszczenia lub „puryfikacji” ich krajobrazu miejskiego8. Stworzony w ten sposób mit został zamieniony w rzeczywistość poprzez konfrontację tej ostatniej z jej wyidealizowanym kontrobrazem. Przykładem tego rodzaju interwencji jest oczyszczenie kościoła San Lorenzo we Florencji w latach 1933–1938.
7 G. Giovannoni, Utopias and Dystopias in Narratives about Tuscany, w: Inter-Disciplinary-Net: 4th Urban PopCultures Conference, Lisbon, 10–12 May 2015. 8 Por. M. Lasansky, dz. cyt. oraz tegoż, Urban Editing, Historic Preservation, and Political Rhetoric: The Fascist Redesign of San Gimignano, „Journal of the Society of Architectural Historians” 2004, vol. 63 (3), s. 320–353.
autoportret 2 [49] 2015 | 60
Poza kulturową – a w konsekwencji także architektoniczną – produkcją wyidealizowanych i oczyszczonych reprezentacji „toskańskich charakterów” rozumianych jako synonimy „włoskości”, począwszy od XIX wieku, przez cały okres faszystowski obowiązywał ustanowiony osobliwy sposób rozumienia krajobrazu wiejskiego jako symbolu uczciwego i autentycznego społeczeństwa – wolnego od wad i zepsucia cechujących ludzi żyjących w miastach. Ten symbolicznie obciążony sposób patrzenia na krajobraz stanowi jeden z filarów ideologii ziemiańskiej szlachty, dla której jednym z głównych zmartwień była konieczność ochrony swojego nibyfeudalnego status quo przed czynnikami ryzyka związanego z niestabilnością społeczną, takimi jak industrializacja i urbanizacja. „Dobry krajobraz” stał się synonimem „dobrego społeczeństwa”, podczas gdy „dzierżawca” i „chłop” zostali sztucznie połączeni z ideałami surowości, moralnej prawości i lojalności względem tradycji – w o wiele większym stopniu niż z bardziej rzeczywistymi uwarunkowaniami, takimi jak bieda czy wyzysk. Taka wypaczona i zideologizowana apoteoza warunków życia chłopów wiąże się z analogiczną, równie sztuczną, celebracją wiejskiej architektury, której nieunikniona chybotliwość i ubóstwo – ówczesne domy wiejskie często były prawdziwymi ruderami – raz jeszcze zostały powiązane z cnotliwą surowością i racjonalnością, a czasem nawet klasyczną harmonią i formą. Tego rodzaju przedstawienia, czy to literackie, malarskie (jak na freskach i płótnach Ottona Rosaria), czy fotograficzne, systematycznie usuwały z pola widzenia zarówno życie codzienne, jak i nieformalne użycie przestrzeni, którego ta nieszczęsna grupa społeczna musiała dokonywać w swojej niestrudzonej walce o przetrwanie. W okresie powojennym mit Toskanii był tak mocno zakorzeniony w kulturze, a także ak-
ceptowany i podzielany przez społeczeństwo, że zmianie klasy rządzącej, do której doszło w wyniku upadku faszyzmu, nie towarzyszyła żadna próba krytycznej interpretacji tego mitu. Chociaż jego ideologiczne uzasadnienie uległo zmianie, polityka przestrzennego oczyszczania została skonsolidowana do tego stopnia, że do dziś stanowi jeden z wyróżniających aspektów zarządzania tym regionem w kontekście Włoch i całej Europy. Oczyszczanie krajobrazu w powojennej Toskanii W ramach praktykowanej w Toskanii urbanistycznej i regionalnej polityki nadal z góry zakłada się zgodność pomiędzy pięknem krajobrazu i dobrocią zamieszkującego go społeczeństwa. Związek ten znajduje się w samym sercu publicznych decyzji, które mają poważne konsekwencje społeczne. Dzięki wszechogarniającemu charakterowi tego rodzaju strukturyzacji dyskursu na temat Toskanii – w dyskusjach akademickich, mediach i w ośrodkach decyzyjnych – polityki te postrzega się jako „naturalne” bez wystarczającej problematyzacji i oceny. Ten sposób ujmowania dyskursu toskańskiego tworzy manichejski podział między tymi częściami regionu, które lepiej wpisują się w wyidealizowany i oczyszczony obraz, oraz tymi, które od niego odbiegają. Interesująca okazuje się geografia wytwarzana przez ten podział między utopijną i dystopijną Toskanią. Zależy ona w historycznie ugruntowany sposób od wartościowania terytorium według jego usytuowania na równinie lub wzgórzach. Wartościowanie to zyskało poetycki wyraz w powieści Alda Palazzeschiego Siostry Materassi (Le sorelle Materassi) z 1934 roku, w której opisując okolice Florencji, stwierdził, że „jeżeli w tym krajobrazie wzgórza zajmują pozycję damy – i prawie zawsze jest ona prawdziwą damą, księżniczką – wówczas rów-
autoportret 2 [49] 2015 | 61
nina odgrywa rolę służącego, pokojówki lub służebnicy”9. Cóż – w regionalnych politykach równina okazuje się tożsama z dystopijną Toskanią, podczas gdy wzgórza są jej utopijnym przeciwieństwem. Naturalnie jest to także opozycja pomiędzy nowym i starym, między terytorium przeszłości i współczesnymi przekształceniami. Dlatego też wzgórze stało się miejscem całkowitej ochrony, równina zaś – niewygodną rzeczywistością. By ująć to w kategoriach polityk urbanistycznych: ten ostry podział został urzeczywistniony dzięki wdrożeniu planu zagospodarowania Florencji w połowie lat 60., kiedy to zakazano wznoszenia jakichkolwiek nowych budowli na wzgórzach, a miasto mogło się rozwijać jedynie w kierunku północnozachodniej równiny. To „żmudne ratowanie Florencji”10 było kontynuacją stanowisk wyrażonych dekadę wcześniej w celu wypracowania rozwiązań organizujących i hamujących gwałtowny rozrost miasta. Dla przykładu, Alfredo Barbacci zaproponował wybudowanie nowego miasta na równinie Arno na zachód od Florencji, „w celu stworzenia tam wygodnych osiedli dla robotników, zamiast rozsiewania ich po wzgórzach”11. Tutaj rozróżnienie równina– wzgórza w wyraźny sposób wymusza realizację programu określonej geografii społecznej. Triumf tej polityki ostrego podziału między wzgórzami i równinami, utopijną i dystopijną Toskanią został utrwalony przez późniejsze regulacje urbanistyczne, co doprowadziło do wprowadzenia w życie idei całkowitej ochrony coraz większych obszarów terytorium regio9 A. Palazzeschi, The Sisters Materassi, transl. A. Davidson, New York: Doubleday, 1953, s. 506; cyt. za: S. Ross, Tuscan Spaces: Literary Constructions of Place, Toronto: University of Toronto Press, 2010, s. 48. 10 Por. E. Detti, Il faticoso salvataggio di Firenze, „Urbanistica” 1963, no. 39, s. 76–86. 11 A. Barbacci, Ampliamento di Firenze e tutela dell’ambiente urbano e collinare, „Urbanistica” 1956, no. 20, s. 89–95.
nu, aż do objęcia ich nią w całości, za sprawą Norme per il governo del territorio zatwierdzonych przez regionalne władze Toskanii w październiku 2014 roku. Pierwszą administracją publiczną, która zastosowała tego rodzaju zasady, były władze Florencji. Do planu zagospodarowania przestrzennego z 1989 roku wprowadzono koncepcję rozszerzonego parku historycznego obejmującego cały górzysty obszar otaczający tereny miejskie. Ochrona musi być tutaj wspierana przez „odpowiednie bodźce, stanowiące narzędzie do zaszczepiania działalności rolniczej, która zabezpieczy historyczne cechy obszaru”12. Równolegle idea całkowitej ochrony całego obszaru regionu przeniknęła do środowisk kulturalnych i politycznych. Jak ujął to Alberto Asor Rosa na łamach dziennika „La Repubblica”: Toskania nie jest jak jakikolwiek inny region (może być raczej przykładem dla innych regionów): jako całość stanowi ona dziedzictwo kulturowe mające znaczenie dla całego świata, nie tylko jednego narodu; jest historyczno-kulturowo--środowiskową całością, w ramach której mieści się wielość mniejszych historyczno-kulturowo-środowiskowych całości, z których powstaje ciągłość składająca się z wielu rys i różnic13.
Pogląd ten został przyjęty we wspomnianej regionalnej ustawie. Jak ujął to radny do spraw urbanistyki: obszary wiejskie […] muszą być postrzegane jako dziedzictwo terytorialne […]. Potrzebujemy zmiany podobnej do tej, jaka zaszła w latach 50. i 60. dzięki Bianchiemu Bandinelliemu za sprawą odejścia od M. Vittorini, Il nuovo piano regolatore di Firenze, [w:] La formazione del nuovo piano di Firenze, eds. R. Innocenti, C. Clemente, Milan: FrancoAngeli, 1991, s. 15–22, tu s. 17. 13 A. Asor Rosa, Il leopardo di Toscana, „La Repubblica”, 6.02.1988. 12
myślenia o wartości pojedynczych budynków ku myśleniu o całych historycznych ośrodkach jako złożonych organizmach14.
W praktyce zbliżamy się do zamienienia całego obszaru regionu w muzeum, co utrudni jakąkolwiek transformację. Dystopijna Toskania, czyli wszystkie peryferia, które powstały w dolinach, stają się, by tak rzec, ogromnymi obszarami przekwalifikowywania, które tak bardzo, jak będzie to możliwe, mają zostać podporządkowane wyidealizowanemu i sztucznemu obrazowi utopijnej Toskanii. Równolegle, przestrzenne przejawy codziennego życia są systematycznie obejmowane zakazami i kiedy się da, usuwane z toskańskich wzgórz. Ujmując rzecz w kategoriach biurokratycznych: odbywa się to poprzez zastosowanie precyzyjnych kanonów, kanonów estetycznych, które można by zdefiniować jako „estetykę czystości”. Są one również skodyfikowane w postaci techniki, którą analogicznie można by nazwać techniką oczyszczania krajobrazu. Technika oczyszczania krajobrazu Badania przeprowadzone niedawno przez grupę badaczy z Uniwersytetu Florenckiego doprowadziły do zdefiniowania metody interpretacji i oceny przystawalności i nieprzystawalności istniejących budynków z punktu widzenia malowniczości15. Choć zostały one zlecone przez władze regionu Sardynii, stanowią w dużej mierze syntezę systemów oczyszczania krajobrazu praktykowanych i wdrażanych w Toskanii. Dla naszych celów znaczące jest tutaj to, że regionalne władze względnie 14 L. Pampaloni, Riforma Legge 1, Marson: „Stop al consumo di suolo, pianificazione di area vasta e tempi più brevi”, „Toscana Notizie”, 1.10.2013. 15 Regione Autonoma della Sardegna, Osservatorio della pianificazione urbanistica e della qualità del paesaggio, [w:] Qualità del paesaggio e opere incongrue, Olbia: Taphros, 2013.
autoportret 2 [49] 2015 | 62
odległej od Toskanii wyspy powierzyły tego rodzaju analizę właśnie badaczom z Toskanii, co pokazuje, że przewodnictwo tamtejszych władz w dziedzinie polityki ochrony krajobrazu jest uznawane jednogłośnie. Wyniki tych badań są, moim zdaniem, niezwykle ważne, ponieważ systematyzują i uwypuklają sposób zarządzania krajobrazem, który jest głęboko zakorzeniony w biurokratycznych nawykach publicznej administracji. Ogólnie rzecz biorąc, technika – czy też, jak określają to autorzy, „metoda” – składa się z trzech faz: (a) identyfikacji budynków wymagających ewaluacji; (b) zastosowania metody ewaluacji i klasyfikacji przystawalności za pomocą typologii i stopniowalnej skali; (c) stworzenia raportu zawierającego normatywne zalecenia, których realizacja ma doprowadzić do przywrócenia przystawalności. Budynek jest uznawany za niestosowny tak długo, jak długo „brakuje harmonii” między nim i jego otoczeniem. Wartości krajobrazu, z którymi budynek wchodzi w relację, są identyfikowane na podstawie sześciu grup wskaźników: poczucia przynależności, jakości wizualno-percepcyjnych, cech środowiskowych, semiotyki krajobrazu, tożsamości historycznej oraz elementów krajobrazu chronionych na mocy szczegółowych regulacji. Pierwszym, co należy ocenić, jest skala, w jakiej budynek znajduje się w stosunku do krajobrazu. I tutaj do wyboru są dwie możliwe skale: „kontekst bliski” i „kontekst globalny”. Podczas gdy w pierwszym wypadku zmiana krajobrazu może być dostrzeżona jedynie z bliska, w drugim nieprzystająca budowla jest widoczna już z daleka. W skali globalnej niestosowna budowla może się kłócić z wizualno-percepcyjnym systemem, systemami środowiskowymi lub też systemem
Przykłady budynków uznanych przez badaczy z Uniwersytetu Florenckiego za nieprzystawalne do malowniczości krajobrazu. Tego typu materiały wizualne są jednym z narzędzi używanych przez administrację publiczną do sporządzania planów zagospodarowania krajobrazu.
semiotycznym. Niezgodność z pierwszym z nich jest definiowana jako „brak harmonii między budynkiem i obrazem obserwowanego krajobrazu”16. Może to zależeć od konkretnej lokalizacji budynku (np. na grzbiecie wzgórza; zob. il. obok w górnym lewym rogu) bądź też wynikać z radykalnej różnicy między wyrazem architektonicznym budynku i formą sąsiadujących z nim budowli, która też będzie widoczna z oddali (zob. il. w górnym prawym rogu). W skali bliskości nieprzystająca budowla może się kłócić z systemem wizualno-percepcyjnym, systemem funkcji, zużycia i stanu oraz systemem historyczno-tożsamościowym. Nieprzystawalność w pierwszym z nich jest definiowana jako „semantyczna kakofonia” determinowana przez kompozycyjne i formalne cechy konstrukcji, które prowadzą do tej kakofonii albo same z siebie, albo w relacji z sąsiadującymi budynkami. Przykłady takich konfliktów dostarczone w wyniku badania to dobudówki wykonane z innych materiałów niż oryginalna konstrukcja (il. po lewej, w środku), przypadki „nadmiernego pomieszania” szyldów (pośrodku, po prawej) oraz przypadki, w których język architektoniczny zastosowany w całym budynku lub w niektórych detalach nie pasuje do kontekstu (lewy dolny róg). Konflikt z drugim systemem może się pojawić, kiedy budynek jest używany do funkcji, które są uznawane za niespójne z budynkami tego rodzaju lub jeśli jest on zrujnowany lub opuszczony. Wreszcie trzeci rodzaj konfliktu zachodzi wówczas, gdy budowla znajduje się w ramach historycznej tkanki miejskiej i kontrastuje z nią (prawy dolny róg). Normatywne i praktyczne implikacje opisanej wyżej techniki oczyszczania są całkowicie jasne. Polegają na usuwaniu wszystkiego, co 16
autoportret 2 [49] 2015 | 63
Tamże, s. 110.
Oczyszczanie krajobrazu Toskanii odbywa się także w drodze kupowania i remontowania wiejskich rezydencji przez obcokrajowców.
jest niezgodne ze statyczną, ahistoryczną ideą krajobrazu. Jednorodność materiałów i typów zabudowy, fundamentalnie jednoznaczny i ustabilizowany związek między formą i funkcją oraz brak odchyleń od jakiegokolwiek parametru opisującego styl, formę, materiał lub rozmiar – oto istota „znormalizowanego” krajobrazu. Oczywiście taki znormalizowany krajobraz jest stały i nie pozwala na ciągłą i nieustanną transformację. Jest – by odwołać się do terminologii Lefebvre’a – „krajobrazem-produktem”, nie zaś „krajobrazemdziełem”, „urzeczowionym”, a nie „przeżywanym krajobrazem”. Wiele można powiedzieć na temat estetyki wprowadzanej wraz z polityką i technikami oczyszczania krajobrazu oraz skutków, do jakich prowadzą, czyli banalizacji i uproszczenia krajobrazu. Nie jest to jednak miejsce, aby rozwijać „krytykę estetyki oczyszczania” na gruncie estetycznym. W ostatniej części niniejszego szkicu ograniczę się zatem do wypunktowania historycznej niespójności poddanej oczyszczaniu wersji krajobrazu Toskanii, która stanowi wytwór opisanej wyżej polityki. Zasugeruję również pewne hipotezy – z jednej strony dotyczące skutków tej polityki dla codziennego życia, z drugiej zaś – związków między oczyszczaniem krajobrazu i puryfikacją społeczną. Oczyszczanie krajobrazu czy puryfikacja społeczna? Jak już wspomniałem, u podstaw polityki oczyszczania krajobrazu leży założenie o istnieniu korelacji pomiędzy pięknem i czystością krajobrazu oraz moralnością społeczeństwa. Założenie takie, którego źródeł należy upatrywać w ideologii dziewiętnastowiecznej toskańskiej szlachty, można odnaleźć również we współczesnym dyskursie na temat Toska-
autoportret 2 [49] 2015 | 64
nii17. Nietrudno dowieść, że taka korelacja między krajobrazem i społeczeństwem jest całkowicie niepoprawna z historycznego punktu widzenia. Chociaż wiejska architektura może różnie wyglądać, wiejskie domy zawsze cechowały się zdolnością adaptacji do użytkowo-przestrzennych potrzeb swoich mieszkańców. Jedną z powszechnie uznawanych cech budynków tego rodzaju jest przestrzenna artykulacja wielości funkcji dodawanych w miarę pojawiania się nowych potrzeb. Taka artykulacja jest ceniona nawet dzisiaj, chociaż została poddana procesowi systematycznego architektonicznego oczyszczania. Wytwór tego, co w przeszłości było ciągłym procesem adaptacji przestrzeni do zmieniających się potrzeb, jest dzisiaj ceniony i uznawany, ale jako coś statycznego i niezmiennego. W kategoriach Lefebvre’a – oeuvre stworzone przez dawnych, częstokroć biednych mieszkańców w toku ich codziennego życia jest dzisiaj celebrowane i konsumowane w zasadniczo „zamrożonej” postaci. Najważniejsze jest to, że obraz taki jest całkowicie niespójny pod względem historycznym. Chłopi walczący o przetrwanie budowali rozmaite szopy, używając wszelkiej maści odpadów i nie zważając na formę czy piękno. Zapomnieliśmy o tym, ponieważ fotograficzne reprezentacje wiejskiej Toskanii przedstawiają wybrane typy architektury w pewnych momentach, podkreślając architektoniczną wartość budynków i niemal całkowicie pozbawiając nas jakiejkolwiek wiedzy na temat warunków życia i rozgrywających się w nich procesów dostosowywania przestrzeni; także dlatego, że zamiana domów chłopskich w wille nastąpiła po procesie oczyszczenia, który wiązał się z rozbiórką niestosownych dobudówek, zastąpieniem lichych materiałów 17
Por. G. Giovannoni, dz. cyt.
szlachetnym budulcem, tworzeniem nowych symetrii i reguł formalnych. Rekonstrukcja procesu oczyszczania toskańskiego krajobrazu z ostatnich czterdziestu lat, po tym, jak wiejskie domy zostały kupione i wyremontowane przez Szwajcarów i Brytyjczyków, wymaga długich badań archiwalnych. Przykład tego, co tego rodzaju badania mogą nam dać, odnaleźć można na stronie obok. Jakie są społeczne skutki tego rodzaju transformacji? Krajobraz ten nadaje się doskonale do konsumpcji turystycznej, ale nie pasuje do codziennego życia, które potrzebuje adaptacji przestrzeni i pewnej dozy wolności w korzystaniu z niej. Brzydota – która może być czasowa – oraz liche materiały są prawdopodobnie konstytutywnymi wymiarami kreatywnego sposobu zamieszkiwania terytorium. W związku z niemal całkowitym brakiem możliwości przywłaszczania przestrzeni – czy to w zamienionym w muzeum terenie wiejskim, czy też w przekształconych w parki historyczne centrach miast, życie codzienne wycofało się na peryferia i przedmieścia – do miejsc, które zwykle określa się mianem swego rodzaju anty-Toskanii. Obszar ten został opisany przez Società dei Territorialisti, florencką instytucję badawczą, która jest krytyczna wobec toskańskiej autentyczności jako „niezróżnicowanego kontinuum funkcji i przepływów z centrum do miejscowości na obrzeżach, które zaciera granice, krajobraz, zauważalne ograniczenia, społeczności”18, innymi słowy – prawdziwego nowotworu.
Società dei Territorialisti, Scienze del Territorio, no. 2 – „Back to the City” Call for Paper, 2013, http://www.societadeiterritorialisti.it/images/DOCUMENTI/RIVISTA/ English/sd t2_cfp‐en.pdf [dostęp: 30.09.2014]. 18
autoportret 2 [49] 2015 | 65
Niezależnie od tego, dystopijne, równinne, zurbanizowane obszary Toskanii, którym poświęca się minimalną uwagę w polityce urbanistycznej, stają się najbardziej interesującą i żywą ze społecznego punktu widzenia częścią regionu19. W zwyczajnych przestrzeniach obrzeży ludzie żyją swoim codziennym życiem, zaspokajając społeczne i materialne potrzeby. W przeciwieństwie do nich poddane oczyszczaniu krajobrazy wiejskiej Toskanii stały się niemal ekskluzywnym rezerwatem zamożnych zagranicznych urlopowiczów, miejscem konsumpcji przyrody i krajobrazu, na którą większości nie stać. Tłumaczenie z angielskiego: Michał Choptiany
19 G. Giovannoni, Ordinary Spaces and Public Life in the City of Fragments, „IN_BO” 2013, vol. 4(1), s. 227–248.
Jurko Prochaśko
TERROR TERROIRU
N
agle wszystko stało się dla nas krajobrazem1. Mówimy i piszemy o mentalnych, intelektualnych, kulturowych, medialnych, artystycznych krajobrazach. O pejzażach miejskich, politycznych, ideowych i ideologicznych, kulinarnych, wydawniczych, rozrywkowych i designerskich. O psychicznych, wewnętrznych, książkowych, akademickich. Nasze pragnienie krajobrazu daje możliwość zobaczenia w nim jednej z najbardziej wielowymiarowych metafor współczesności. Czymże nie jest dla nas pejzaż, w czymże nie widzimy pejzażu? Krajobraz jest skrawkiem krainy i przestrzeni i wydaje się nam, że zdołaliśmy podejrzeć jego właściwości, określamy jego ukształtowanie, ale także spójność i zwartość. Tak wyznaczamy Terroir (z franc. – okolica) – unikatowy splot warunków geologicznych i klimatycznych, w których wytwarzany jest dany produkt spożywczy, co nadaje mu ściśle określony i niepowtarzalny charakter (przyp. red.). 1
obraz krajobrazu. Kraj wyposażony w antropologiczny „obraz” staje się krajobrazem. Z krajobrazów składamy sobie, układamy sobie kraje, rozpadające się następnie, dzielące się dla nas na obrazy, w których usiłujemy znaleźć schronienie albo wręcz się zadomowić. Ciekawi mnie i niepokoi nie tyle objętość krajobrazowej metafory (bo tak naprawdę nie wiadomo, co właściwie ona obejmuje), ile jej wszechogarnialność, jej powszechność w naszych czasach, jej wszechobecność oraz – jak się wydaje – jej zdolność do anektowania coraz to nowych, dziwniejszych i bardziej zaskakujących regionów znaczenia. Powstają więc efekty semantyczne, które – zdaje się – urzekają nas i nawet zadowalają. Coś musi tutaj być takiego, coś musi jednak tutaj być. Co takiego daje nam metafora krajobrazu, czego nic poza nią nam nie daje, do czego otwiera dostęp, co odsłania, co umożliwia? Dlaczego jest w nas tak głęboka potrzeba myślenia krajobrazami, przedstawienia sobie krajobraza-
autoportret 2 [49] 2015 | 66
mi, konceptualizacji krajobrazami. Co takiego ujawnia o naszym stanie i statusie? Czyżby rzecz polegała tylko na tym, że w metaforze „pejzażu” brakuje oczywistej i widocznej hierarchii, że synchronia ma tutaj wyraźną przewagę nad diachronią, syntagmatyka nad paradygmatyką? Czy też właśnie „krajobraz” jest tym, na co nas jeszcze stać. Być może na więcej już nie mamy ani siły, ani odwagi. Brak nam już siły nawet na paradygmatyczne utrzymanie „kraju”, co dopiero „świata”. Byłoby nam na rękę, byłoby miło, gdyby świat zarówno rozpadał się na krajobrazy, jak i składał się z nich, mógłby w razie potrzeby szybko się złożyć, z ich nanizania, przylegania, przesuwania, alternacji – i nakładania na siebie. Czyżby rzecz polegała tylko na przewadze, jaką daje syntagmatyka, syntagmatyczny sposób przeżywania świata: odmowa hierarchii, płynność przejść, sama płynność jako
taka, tranzytywność, dyspozytywność topiki? Przecież między krajobrazami niby nie ma granic, a jednak one są – wprawdzie w wyobraźni, lecz wytrwale, w przeciwnym razie krajobrazy nie byłyby krajobrazami. Właśnie ta ambiwalencja jest ciekawa: rozgraniczenie bez granic, umiejętność przeprowadzenia odgraniczeń nie za pomocą twardych krzywików, lecz miękkich – umiejętność zmiennego i płynnego określenia tego, co jest czym i gdzie co jest. Elementy przyrody – dźwięki, grupy – słowa, krajobrazy – zdania, świat – język. Ale krajobrazy to także spójne teksty, to zdolność historii, potencjalność opowieści. To w ogóle niepozbawiony diachronii świat. Krajobrazy tylko na pierwszy rzut oka są pozbawione paradygmatyki. Myślenie krajobrazami zakłada syntagmatykę świata, ale także możliwość rzetelnej wewnętrznej paradygmatyki samego wyodrębnionego krajobrazu. Być może rzecz nie polega tylko na syntagmatyce, lecz także na pragmatyce. Pragniemy nie tylko płynności i przejść, lecz także wyodrębnienia i „przebywania/przebywań”. W tym sensie krajobraz jest doskonałym konstruktem. Ale nawet akt „pejzażowania” wymaga większej siły konceptualnej, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. Krajobrazy najczęściej mają dużo fałd, są całe pofałdowane – dlatego są złożone. Pomiędzy te fałdy my wkładamy swoje zakładki, i tych zakładek jest coraz więcej, krajobrazy obrastają zakładkami, zakładki sterczą z fałd krajobrazów i trzepoczą na wiatrach i w przeciągach interpretacji. Język składa się ze zdań, z ciągu spójnych zdań – świat składa się z ciągu krajobrazów. To już nie przyroda – to właśnie świat. Świat życia, niedający się pomyśleć bez krajobrazu; jego podłoże, naturalny skrawek, skiba, na której wszystko się odbywa.
Wiara w to, że świat składa się ze znaczeń, układa się w znaczenia, że jest zbiorem znaczeń, podczas gdy krajobrazy są ich kwintesencjami i reprezentantami. Biblioteka krajobrazów tworzy encyklopedię uniwersalnych, ale niepowtarzalnych, indywidualnych znaczeń. Pragniemy myśleć krajobrazami, odczuwać krajobrazami, tworzyć krajobrazami – i tworzyć krajobrazy. I dlatego my je sobie wytwarzamy, odtwarzamy je dla innych, godzimy się na te już gotowe, wdzięcznie w nich przebieramy. Idealnie by było, gdyby historyczne prowincje w całości, bez reszty, bez luk i szczelin nakładały się na krajobrazy, pokrywały się z nimi – zwartymi, swoistymi, niepowtarzalnymi. Coraz częściej wyobrażamy sobie Europę nie jako różaniec sąsiadujących z sobą państw, nie jako ciąg krain, lecz jako zespół krajów. Ale krajów w sensie krain. Zespół, konglomerat krajobrazów. Aragonia i Akwitania, Aargau i Brandenburgia, i Burgenland, Burgundia i Bawaria, Baskonia i Bohemia, Brabancja i Bretania, Valois, Wołyń i Walonia, Walia i Warmia, Waldviertel i Weinviertel, Galicja i Gaskonia, Huculszczyzna i Holsztyn, Katalonia, Kastylia, Karyntia, Kurlandia, Łużyce i Langwedocja, Mühlviertel i Mostviertel, Mazury i Morawy, Normandia i Nassau, Połtawszczyzna, Prowansja i Prusy, Piemont, Palatynat i Pomorze, Podole i Polesie, Salzkammergut i Sudety, Saksonia i Sycylia, Spisz, Toskania i Turenia, Flandria, Frankonia i Franche-Comté, Szampania i Styria. Pragniemy, by regiony – historyczny czy kulturowy – były tożsame z pejzażem, nakładały się na pejzaż, pokrywały się z nim i nim zakrywały. Marzymy o tożsamości krajobrazu z regionem, regionu z prowincją, prowincji z proweniencją, proweniencji z obediencją, obediencji z obrzędem, obrzędu z narzędziem, narzędzia z narodem, narodu z rodem, rodu z przyrodą,
autoportret 2 [49] 2015 | 67
przyrody z naturą, natury z kulturą. Rytuału z ceremonią, ceremonii z patrymonium. Krajobrazy są jak ludzie. Niekiedy u nas też wkrada się podejrzenie, że one nie są takie niepowtarzalne, ale od razu je odsuwamy, wmawiamy sobie, że tak nie jest, a jednak odkrywamy ową niepowtarzalność. Wyobrażenie o powtarzalności, ba!, nawet o podobieństwie krajobrazów, trudno wytrzymać. Krajobraz powinien być przytułkiem niepowtarzalności, choćby nawet ostatnim. Z tego powodu bliskie są sobie wizualizacje krajobrazu jako skutku „Tworzenia” i „duszy” krajobrazu – dwaj gwaranci i dwie gwarancje jego niepowtarzalności. Może być „człowiek bez właściwości”, ale „krajobrazu bez właściwości” nie ma. Jego po prostu nie może być, bo my wytwarzamy je w ogóle tylko dla utrzymania właściwości w jakimś miejscu, dla przywiązania, dla lokalizacji, żeby było, gdzie je pomieścić. Krajobraz musi być „typowy”, „charakterystyczny”, inaczej nie spełnia oczekiwań i nie daje obietnic. Powinien być niepowtarzalny, w przeciwnym razie zupełnie zawiedzie – nie tyle oczekiwania, ile swoje przeznaczenie i rację istnienia. Otóż krajobraz jest potrzebą obrysowania, określenia i określoności, roz- i odgraniczoności – i równocześnie otwartości, jest potrzebą zarazem osobności i płynności. Przewaga i zaleta takiego stanu rzeczy polega na tym, że ten czy inny przymiot można uczynić aktywnym, uruchomić w zależności od okoliczności: jeśli jest poczucie bezpieczeństwa – otwartość, w wypadku zagrożenia – osobność. Właśnie tak, przy okazji, działa Unia Europejska. To jest jej najgłębsza istota. Właśnie tak działa domniemane oddanie się wolności od ideologii – w przychylności do pejzażu jest nawet już nie Heimat, ale drobniej-
szy, lecz także bardziej giętki konstrukt. Jego przydatność do sprawowania magii, mistyki, ba!, nawet religii terenu bez najmniejszego niebezpieczeństwa zarzutu nacjonalizmu czy patriotyzmu lokalnego. Krajobraz rozgrzesza nas ze wszystkich znanych ideologii. Ale potencjalnie zawiera je wszystkie w sobie. Metafora krajobrazu świetnie się nadaje także do zrozumienia jeszcze jednej głębokiej potrzeby: niechęci i strachu przed samookreśleniem, zatrzymaniem się na jakiejś jednej tożsamości, odmową samej idei tożsamości – z wyjątkiem tej, która jakby jest zawarta i którą jakby zabezpiecza najdrobniejsza, najbardziej podstawowa i elementarna jej część składowa, tak drobna, że ideologia już w ogóle się w niej nie zmieści – krajobraz, któremu raptem przypisują samą kwintesencję tożsamości, w postaci autentyczności. To taki paradoks: niechęć ostatecznego samookreślenia, za to pragnienie głębokiego przenikania i złączenia, identyfikacji bez konieczności i strachu zakorzenienia. Krajobraz w naszej kulturze jest równocześnie i formą, i treścią, i naczyniem, i zawartością – oto odpowiedź na pytanie, jak to jest, że ta metafora jest tak atrakcyjna i skuteczna. W zależności od potrzeby można kłaść nacisk na jedno albo na drugie. Krajobraz nadaje formę przeżywaniu stanów, nastrojów, aluzji i skojarzeń, ale w tym samym czasie jest sposobem ich kształtowania, formułą wchodzenia w te stany, ich sugestie, przesłanką wyczytania ich treści. Na tym spoczywa wielka dialektyka krajobrazów. Wejść w krajobraz – to okazja, ale i sposób zanurzenia się w jego „właściwościach”, stopienia się z nimi, być może nawet ich tymczasowego nabycia. Świat, choć olbrzymi, jest jednak skończoną wielością krajobrazów. Odkrywa to nam perspektywę regresji, regresywnego potencjału krajobrazowej meta-
fory, zdolność krajobrazu do bycia miejscem i kierunkiem Rückzug. Jak miejsce, w którym nie tylko można się schronić, żeby się zregenerować, nabrać sił, odnaleźć własną tożsamość przez tożsamość z krajobrazem, ale i do którego można się redukować, gdy zmęczenie większymi tożsamościami stanie się zbyt dużym ciężarem. Niewyczerpalność metafory pejzażu ujawnia nasze tęsknoty za ostatnimi resztkami iluzji w nas: esencji, autentyczności, koherentności. I pozwala odczuć jeszcze jedną iluzję: iluzję niewinności, konotacyjnego nieobciążenia, „pierwotności”. Jest w tym wielkie pragnienie regresji: pragnienie symbiozy, w której nie może zdarzyć się nic złego. Symbiozy bezpiecznej, którą da się lubić, którą można bezpiecznie lubić, pragnienie symbiotyczności poprzez wchłanianie – inkorporację – asymilację kwintesencji krajobrazu: miejscowe owoce, miejscowe tradycje, miejscowe wino, tutejsza woda, tutejsze przepisy, lokalne technologie, lokalni święci i lokalne święta, lokalne idealizacje i demonizacje, wrogości i ubóstwienia. Dużo erotyzmu: nieprzypadkowo porównania krajobrazu do ciała już dawno stały się toposem kultury. Potencjalne pokrewieństwo bez fatum rodzimości to wielkie oczekiwanie od krajobrazu. Jedni rodzimi, inni obcy, spokrewnieni i niejednogłośni. Krajobraz jest (ponoć) kontrolowaną regresją. Symbiotyczną regresją. Z nim można się stopić, weń można się wgłębić, w nim można się rozpuścić, jednak właśnie nie do końca, nie tak jak we Wszechświecie, gdyż za każdym fantazmatem krajobrazu stoi fantazja jego określoności, ograniczoności, ustrukturyzowania. Niepodobna rozpuścić się doszczętnie w czymś, co ma strukturę i granice.
autoportret 2 [49] 2015 | 68
Symbioza odbywa się także poprzez ubieranie, wchłanianie wina i jedzenia, wdychanie aromatu, poprzez inkorporację terytorium / terroiru. Ubieramy się w jego esencję poprzez soki ziemi, fluidy powietrza i odbicia światła, przez tę miękką, lekką i płynną jedność najmniej trwałych esencji, które w krajobrazie zagęszczają się, tworząc kwintesencję, substrat, eliksir krajobrazu – w winie, w potrawach, w wodzie, w zapachach, w słowie, we wszystkim tym, co nazywamy terroirem. Owa tęsknota za ubieraniem, wchłanianiem i inkorporacją kwintesencji odsłania pragnienie esencji. Ujawnia pragnienie esencjalizmu. Krajobraz jest ostatnią niepodlegającą osądzaniu ostoją esencjalizmu. Po tym jak stał się nie do przyjęcia i niepożądany w filozofii, antropologii, socjologii, znalazł ostatni swój przytułek w krajobrazie. Wiara w substancję krajobrazu i jej poszukiwanie (krajobrazu dostępnego i danego w terytorium) wykazują tęsknotę za substancją, za substancjalizmem. W czasie gdy wszystkie pojęcia zostały zdekonstruowane, zdemaskowane i zrekonstruowane: nacja, kraj, ojczyzna, krajobraz daje jeszcze nadzieję na istnienie ostatniego przytułku substancji, jaką można odczuć zmysłowo, pomacać, powąchać, dotykać i wyobrażać sobie, że jest ona właściwa tylko temu segmentowi, temu fragmentowi, a za miedzą krajobrazu zaczyna się już zupełnie inna substancja. Terytorium/terroir – to przepis na przygotowanie esencji autentyczności, a od autentyczności oczekujemy eliksiru niepowtarzalności. Od niepowtarzalności – nieprzypadkowości, od nieprzypadkowości – sensowności, od sensowności – sensu. Pokusa, by wycisnąć z terenu jego terroir, jest coraz bardziej natrętna. Przetwarza się na przesłankę obecności jako taką. Przymus ten stał nam się tak niezbędny, że my żyjemy w ciągłym terrorze terroiru.
Pragniemy, by krajobraz nie tylko odbijał się w strukturach chmur, jak odlew, jak odcisk ukształtowany na krajobrazie, lecz także wyciskał się na obliczach, na ciałach, na języku, na wyrazach i minach, na serach i grzybach. Od krajobrazów oczekujemy, ba!, nawet wymagamy, by różniły się jeden od drugiego. Żeby były różnorodne, a nie jednorodne, rozmaite, gdyż tylko rozmaitość tworzy urozmaicenie. Rozmaitość jest potrzebna do stworzenia różnorodnych „nastrojów”, jakie potem można przypisać samemu krajobrazowi, przymocować doń, nadać mu taką kwalifikację i włączyć w swoistą, swoją istną klasyfikację. Idea i fantazmat „duchowego panowania” nad krajobrazami. Ich opanowania, ich bycia opanowanymi. Zdolność do opanowania jako takiego. Zdolność do „patrzenia”, „rozumienia” i „wyobrażenia”, tłumaczenia i tęsknienia. Nastroje są nam potrzebne dla natchnienia. Różne krajobrazy dla różnych natchnień. Jeden surowy i powściągliwy, drugi bujny, jeszcze jeden baśniowy, ten – niefrasobliwy, inny – odwrotnie – melancholijny. Czyli to my wkładamy w krajobrazy pewnego ducha, który potem wraca do nas w postaci natchnienia. W zamian za natchnienie, jakiego dostarcza krajobraz, artysta podarowuje mu dodaną wartość swoim odbiciem, albo po prostu swoim przebywaniem. Krajobraz nie jest li tylko operatywną kategorią „przyrody”, którą należy się rozkoszować, jest także przedstawicielem historii, wyjaśnieniem biografii, podłożem charakteru i przesłanką doli. W każdym razie zabarwieniem obdarowania i obramowania dla geniuszu miejsca. Gwarancją oryginalności i indulgencją autentyczności. W czasach, gdy tak trudno o religijność, mistyka krajobrazu jest doskonałym medium dla wyrażania nieuchwytnego.
„To” bywa tylko tutaj, i przestaje bywać poza granicami tutejszego krajobrazu – przemawia w tym nie tylko nieczyste sumienie wobec szkody, jaką wyrządza mobilność, nie tylko pewność co do wartości zakorzenienia i bezpośredniej przynależności, lecz także przekonanie o tożsamości ziemi, wody, minerałów, powietrza, światła, cienia, nieba, chmur. Tylko taka kompozycja może zabezpieczyć autentyczność. W przeciwnym razie będzie ona naruszona i to już stanie się „nie to samo”, przestanie być tożsame z sobą, równać się z sobą. Kiedyś duszę i charakter krajobrazów wyznaczali ich święci, oni stawali się patronami miejscowości i prowincji nakładanych na krajobrazy. Dzisiaj owymi świętymi krajobrazów są artyści. Krajobrazy są opisywane, opiewane, malowane, komponowane. Muszą być zawsze „utrwalane” w ten czy inny sposób, inaczej nie są krajobrazami. Ale w tym celu muszą zostać najpierw ujrzane, wyodrębnione, określone. Dopiero potem mogą zostać wyartykułowane. Geniusz nie obdarza po prostu krajobrazów wartością dodaną poprzez podniesienie ich do rangi zjawiska sztuki, poprzez utrwalenie w substancji niematerialnej – sam krajobraz zawiera w sobie przyczynę i tajemnicę pojawienia się geniuszu, ma potencjał „wyzwolenia, wyswobodzenia, wyjawienia” geniuszu. Tylko tutaj, tylko przez ten krajobraz mógł się on w ogóle urzeczywistnić. Krajobraz „wyjaśnia” geniusza, a ten mu się następnie odwdzięcza „wyjaśnieniem” krajobrazu, nadawaniem mu wartości dodanej. Taki jest teraz zaklęty krąg. Krajobrazy i literatura: literatura tworzy i opanowuje pejzaże, opisując i wprowadzając je do literatury. Opisywany prozą wysoką lub też sugestywną liryką pejzaż nabywa dodatkowej wartości, staje się zjawiskiem estetycznym i kulturowym, często wręcz mitem. Ludzie, którzy poświęcali się krajobrazom lub w nich
autoportret 2 [49] 2015 | 69
żyli – poeci, malarze, kompozytorzy i reżyserzy – uszlachetniają je i przetwarzają w miejsca pielgrzymki, sugerując, że natchnienie nie pochodzi z piękna w ogóle, lecz właśnie z tego niepowtarzalnego, terenowego, terytorialnego piękna. Krajobraz z wartością dodaną mu przez sztukę staje się nie tylko bardziej wyodrębniony – bardziej zasługuje na przebywanie w nim, odwiedzanie, „odkrycie”. Kto w nim przebywa, dostaje okazję przystępowania do komunii, napełnienia się, „zrozumienia”. Dzisiaj krajobrazy nie są tylko konglomeratami nastrojowości, lecz także potężnymi hermeneutycznymi narzędziami. To nie tylko elementy przyrody: pod roślinnością, oprócz minerałów, metali i kamieni szlachetnych, glin, ziemi i alabastrów, piaskowca czy wapienia, czy nawet marmuru, zalegają resztki pradawnych kultur, które prześwitują, przezierają, rzucają swoje niewidzialne światło na to, co jest teraz, i współokreślają to, co na powierzchni. A na powierzchni, obok lasów i jezior, są ruiny świątyń i zamków. Nazywamy to „kulturowymi krajobrazami”. Na stałych gruntach, obfitujących w stałą roślinność w stałym klimacie są kamieniołomy z niewzruszonym kamieniem, z których ludzie mocnej budowy, wychowani przez ten krajobraz, budują budowle stabilne, o niepowtarzalnej strukturze, malują obrazy wciąż tych samych typów farbami zrobionymi z miejscowych roślin i tutejszych barwników, przetartych z rodzimych minerałów, zapijają pracę miejscowym winem i nucą w tutejszym dialekcie tutejsze melodie niepowtarzalnej pieśni (gr. mélos) i tak dalej. Tłumaczenie z ukraińskiego: Emiliano Ranocchi
Jakub Woynarowski
Łąki się śmieją Etymologię słowa „raj” można wywieść ze staroperskiego słowa paridayda, które z kolei dało początek greckiemu parádeisos (παράδεισος ) i łacińskiemu paradisus1. Pierwotne znaczenie tego terminu to zarówno „ogród” – przestrzeń wydzielona z natury – jak i „miejsce pobytu błogosławionych”. W ciągu wieków człowiek dążył do połączenia obu sfer, starając się przeistoczyć Naturę w Eden. Niestety – jak zauważa Matthijs van Boxsel w Encyklopedii głupoty – „W pewnym sensie każdy ogród przeszkadza sobie samemu stać się rajem. Ogród wchodzi ogrodowi w paradę”2. Ogród, jako próba wizualizacji owej wewnętrznej sprzeczności, staje się wcieleniem manierystycznego ideału discordia concors – niezgodnej zgodności. Wydaje się, że dwie najsłynniejsze europejskie koncepcje ogrodu – francuska i angielska – doskonale ilustrują ten paradoks. O ile francuska architektura ogrodowa, której ikonicznym twórcą jest André Le Nôtre, opiera się na „bezkresnym poczuciu ograniczenia” wywołanym przez zastosowanie geometrycznych praw perspektywy linearnej, o tyle „naturalna” (i w gruncie rzeczy konceptualna) inżynieria Tytuł tekstu to: Prata rident – cytat z dzieła Emanuela Tesauro Luneta Arystotelesowska (1654). 2 M. van Boxsel, Encyklopedia głupoty, przeł. A. Dehue-Oczko, Warszawa: W.A.B., 2004, s. 86. 1
krajobrazu w wydaniu Lancelota „Capability” Browna prowadzi do sytuacji, gdy sformułowanie „ogród angielski” odczytujemy niemalże jako oksymoron. W obu przypadkach zasadnicze pytanie mogłoby brzmieć: czy brak ogrodzenia musi skutkować brakiem ogrodu? Przezwyciężeniu klaustrofobii związanej z samym aktem grodzenia miał służyć „niewidzialny mur”, materializujący się w postaci francuskiego „Ahah!” i angielskiego „Ha-ha!”. Oba terminy, choć zbliżone znaczeniowo, wydają się swoimi lustrzanymi odbiciami, co znajduje uzasadnienie w ich etymologii – nic dziwnego, skoro to samo zjawisko oceniano z dwóch przeciwległych stron fosy oddzielającej ogród od natury. O ile w obsesyjnie matematycznej strukturze ogrodu francuskiego „Ah-ah!” (lub aha) pozostawało zaledwie luką w murze – kryjącą jednak „wilczy dół” – o tyle angielskie „Ha-ha!” (lub haha) stawało się „negatywem” ogrodzenia, przyjmującym postać rowu wykopanego w ziemi i niewidocznego aż do momentu, gdy obserwator nie stanął na jego krawędzi. Zastosowanie sztuczki o nazwie ha-ha sprawiało, że teren posiadłości wraz z ogrodem stawał się faktycznie wyspą na stałym lądzie. Według francuskich encyklopedystów okrzyk „Ah-ah!” miał wydać po raz pierwszy w ogrodach Meudon młody książę absolutny, Ludwik XV. Zdaniem Horacego Walpole’a, autora pracy History of the Modern Taste in Gardening, „Ha-ha!” to nic innego jak gromki śmiech „prostego ludu”, napotykającego na swej drodze ową architektoniczną osobliwość. Można zatem potraktować „Ha-ha!” jako nazwę ukrytej granicy, oddzielającej ogród angielski – niejako imitujący formy naturalne – od „rzeczywistej” natury. Innymi słowy – za pomocą „Ha-ha!” symulacja natury zostaje w paradoksalny sposób oddzielona od swojego pierwowzoru. W bardziej uniwersalnym kontekście „Ha-ha!” wizualizuje granicę pomiędzy kulturą i naturą, a w związku z tym – między sferą artystyczną i nieartystyczną. Podobny
autoportret 2 [49] 2015 | 70
paradoks można zaobserwować w związku z „alchemicznymi” procesami współczesnej sztuki (takimi jak choćby ready-made), która, choć, jak się wydaje, nieustannie anektuje rzeczywistość, nie może zaistnieć bez umownej granicy, sankcjonującej „immunitet” twórcy i jego kreacji. Rozwijając tę metaforę, warto zwrócić uwagę, że – jeśli potraktujemy dawną architekturę ogrodową jako zapowiedź strategii współczesnej sztuki – również inne „przedwystawiennicze” formaty ekspozycji ujawniają podobne napięcia, związane z istnieniem nieusuwalnego „pustego miejsca”, nadającego sens całej strukturze. Tak jak ogród angielski kręci się wokół „Ha-ha!” jako niewidzialnej „osi”, tak i świątynia (którą Hans Belting porównywał do instalacji artystycznej) pozostawia wolną przestrzeń dla emanacji boskości. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia również w przypadku wunderkamery – kolekcji osobliwości budowanej z intencją stworzenia doskonałej metafory świata w miniaturze: pomimo totalnego założenia, struktura gabinetu – jako zbioru wyjątków potwierdzających regułę – zawsze musi pozostać otwarta. Co więcej, jeśli spojrzymy na paradoks „Ha-ha!” ahistorycznie, zauważymy, iż wykracza on poza sferę kultury. Za iluzją powszechnej dostępności ogrodu jako „miejsca pobytu błogosławionych” kryje się niewidzialna bariera ekonomiczna, tym bardziej dojmująca, że pozornie łatwa do sforsowania. Doskonale wyraża tę myśl współczesny pisarz Don DeLillo słowami bohatera Cosmopolis, multimiliardera Erica Packera, który dokonując spekulacji giełdowych w nieskończenie małych przedziałach czasu, formułuje swoje credo: „Nikt nie występuje przeciwko bogatym. Każdy znajduje się dziesięć sekund od bogactwa”3.
D. DeLillo, Cosmopolis, przeł. R. Sudół, Warszawa: Wydawnictwo Literackie, 2012, s. 150.
3
Ścieżka jak Warszawska ścieżka po praskiej stronie Wisły liczy dziś niemal 10 kilometrów długości i mierzy ponad metr szerokości. Ciągnie się od mostu Grota-Roweckiego do mostu Łazienkowskiego. Na lewym brzegu trwa budowa eleganckich bulwarów, których koszt budowy jest szacowany na 120 milionów złotych. A praska ścieżka kosztowała zaledwie 120 tysięcy złotych, ma zwyczajną piaskową nawierzchnię i prowadzi przez gęsto porośnięty brzeg, zaskakujący w centrum dużego miasta. Chociaż wzdłuż ścieżki powstają kolejne atrakcje – plaże, place zabaw, kluby – największą wartością tej nadbrzeżnej przestrzeni pozostaje naturalny i nieformalny charakter. Ścieżka plażowa. Ścieżce towarzyszą
piaszczyste plaże. Na wysokości zoo działa plaża praska z leżakami, prysznicami, polem do gry w siatkówkę i bule. U podnóża Stadionu Narodowego znajduje się Plaża Stadion nazywana swojsko Poniatówką, której tra-
dycje sięgają dwudziestolecia międzywojennego. Południowy kraniec ścieżki wyznacza najbardziej dzika, ukryta pośród krzewów i drzew Plaża Saska.
Ścieżka hipsterska. Ścieżka łączy niezwykle popularne latem sezonowe kluby. Na tej trasie znajduje się La Playa – letni bar pod tekstylnym zadaszeniem oferujący atrakcje sportowe za dnia, a wieczorem zmieniający się w parkiet z didżejami. Położony w sąsiedztwie Stadionu Narodowego pawilon plażowy przez warszawiaków nazywany jest supertoaletą. Projekt obiektu powstał w wyniku konkursu dla studentów i młodych architektów Sanitec-Koło. Pełni funkcję nie tylko szaletu, ale przede wszystkim kawiarni i przestrzeni rekreacyjnej. Złośliwa nazwa odwołuje się do pierwotnej funkcji i wysokich kosztów, jakie pociągnęła za sobą inwestycja położona tak blisko nurtu rzeki. Kolejne kontenerowe struktury to Temat Rzeka i Saski Brzeg. Ofertę rozrywkową uzupełniają kluby lewobrzeżne. Ścieżka przyrodnicza. Ścieżka to żywa
ilustracja z podręcznika. Przedstawia trzy strefy nadrzeczne. Najbliżej koryta są piaszczyste albo trawiaste brzegi. Następnie są wierzby – pas krzewów na skraju lasu i otwartej przestrzeni plaż, gdzie mieszkają
między innymi bobry. Krzaki są przycinane co trzy lata, żeby nie tamowały wody, kiedy stan Wisły jest wysoki. Ale to trzeba robić uważnie, by kolejna strefa – wyżej położony las łęgowy – nie ulegała przewietrzeniu i wysuszeniu. W tym spójnym ekosystemie nawet komary i meszki są niezbędne, bo stanowią pożywienie dla żyjących na łęgach ptaków. Ścieżka sportowa. Ścieżka została
przygotowana specjalnie dla spacerowiczów i biegaczy, którym służy przez cały rok. Korzystają z niej też rowerzyści, na szczęście raczej rekreacyjni, bo szybkościowcy wybierają utwardzoną ścieżkę rowerową wzdłuż Wybrzeża Helskiego. W Wiśle na razie nie można pływać wpław, ale za plażą na Saskiej Kępie działają dwa baseny. Ścieżka nie zamiera nawet zimą, wtedy przygotowywane są tam trasy dla biegówek. Ścieżka strategiczna. Ścieżka – inwesty-
cja skromna i nie od razu doceniana – okazała się katalizatorem dla pozytywnych zmian wzdłuż całej warszawskiej Wisły. Przez wiele dziesięcioleci toczyła się dyskusja dotycząca tego, czy ważniejsze jest sprowadzenie nad Wisłę miejskiego życia, czy też zachowanie jej naturalnego, a miejscami dzikiego charakteru. Wszystko wskazuje na to, iż udało się pogodzić oba te, pozornie sprzeczne, dążenia.
wszystkie fot. w art. m. piwowarski
Marlena Happach
ak ścieżka Marek Piwowarski
Ścieżka rekreacyjna imienia twojego Historia ścieżki rekreacyjnej na Pradze nad Wisłą rozpoczęła się w roku 2008. Wtedy zleciliśmy koncepcję odtworzenia dwóch plaż: praskiej (na wys. zoo) i saskiej (na wys. ul. Krynicznej). W czasie przygotowywania projektu i jego konsultacji, projektant koncepcji, prof. Jacek Damięcki, powiedział: zastanawiamy się nad strategicznymi decyzjami co do wizji prawego brzegu, a tymczasem nawet trudno zinwentaryzować ten brzeg, bo nie da się przejść wzdłuż Wisły. Rzeczywiście – przedarcie się przez zawalone wykrotami i porośnięte chmielem krzewy praskiego brzegu było zadaniem survivalowym. Teren był nie tylko gęsto porośnięty, ale i bardzo zaśmiecony. Na wielu fragmentach mieliśmy regularne wysypiska śmieci – gruzu i ziemi oraz odpadów komunalnych. Usunięcie zwałowisk wymagało usunięcia porastających je samosiewek klonu jesionolistnego, gatunku,
który zdominował las łęgowy, ponieważ wzrasta na alkalicznych terenach gruzowych i sypkiej glebie nasypowej. A cały ten teren to wielki nasyp gruzowy, do lat 50. Wisła sięgała bowiem niemal od wału do wału i dopiero regulacja rozpoczęta w latach 60., stworzyła siedlisko do wkroczenia tam lasu łęgowego. Usunięcie samosiewów klonów porastających zwałowiska nasunęło myśl, aby spróbować zmierzyć się z tematem renaturyzacji łęgów. Inwentaryzację łęgów wraz z wytycznymi do selektywnej wycinki klonu przygotował zespół fitosocjologów pod kierunkiem prof. Czesława Wysockiego i dr. Piotra Sikorskiego. Na podstawie inwentaryzacji uzyskaliśmy decyzję wycinkową na 1500 sztuk klonów na odcinku od mostu Łazienkowskiego do Gdańskiego do wykonania w ciągu trzech lat. W opracowaniu wskazano sposób budowy ścieżki wraz z określeniem sposobu jej odwodnienia i budowania obrzeży z gałęzi kołkowanych do gruntu. Taki sposób nie spodobał się kierownikowi Nadzoru Wodnego Żerań RZGW Warszawa Mirosławowi Lisowskiemu, który zaproponował zaplecenie płotków faszynowych wzdłuż brzegów ścieżki. Ścieżka powstawała wzdłuż wydeptów wędkarzy jako droga dostępu dla sprzętu, który służył wycinaniu klonów (wykonawcą był Michał Smółka). Ostateczny jej przebieg wytyczyliśmy w terenie wspólnie z ornitologiem Jarkiem Matusiakiem i Renatą Kuryłowicz.
Warto dodać, że ścieżka była postulowana także przez ornitologa prof. Macieja Luniaka, społecznika Przemka Paska, a gorąco przyjęta i rozwijana przez komendanta komisariatu rzecznego policji Piotra Kłysa.
Wspominam o tych nazwiskach, ponieważ często nazywałem tę ścieżkę ścieżką Jacka, Piotrka, Jarka, Renaty, Mirka, Michała, Luniaka, Kłysa itd. Ścieżkę zwie się też moim imieniem. Dostałem za nią nominację do nagrody stołecznej „Gazety Wyborczej”: Stołek. Ścieżka jest więc dziełem zbiorowym, także anonimowych wędkarzy, pracowników i bezdomnych. Jej urokliwość wynikająca ze zmienności widoków, naturalnego otoczenia, prostoty czyni ją ścieżką imienia każdego, który z niej korzysta i oswaja ją na potrzeby własnego rozumienia i postrzegania.Ścieżka zmienia się z roku na rok. Rodzi się też wiele nowych problemów. Głównym z nich jest skala użytkowania plaż, jaką pośrednio wywołała z towarzyszącymi im negatywnymi zjawiskami typu wandalizm, palenie ognisk, rabunek drewna, zaśmiecenie, hałas i inne. Jej pozytywny odbiór i delikatność materii naturalnej łęgów, a jednocześnie wspomniane negatywne zjawiska powodują, że nie ma pewności co do jej przyszłości. W istocie powinna chyba zostać jak najprostsza – aby nadal stawać się ścieżką imienia każdego z użytkowników.
Katarína Kristiánová
SŁOWACKI PEJZAŻ PO TRANSFORMACJI
N
am, współczesnym, wydaje się, że żyjemy w czasach naznaczonych szybkim tempem przemian we wszystkich dziedzinach życia i że przekształcenia otaczającego nas krajobrazu odzwierciedlają owe zmiany. Naszą uwagę zwracają przede wszystkim sytuacje degradujące istniejący pejzaż. Mamy tendencję do idealizowania przeszłości: okresu naszego dzieciństwa czy dawnych czasów, znanych nam tylko pośrednio. Co współcześnie w krajobrazie rzeczywiście podlega zmianom, a co trwa nieprzerwanie? Jak zahamować procesy negatywne, stymulować pozytywne i chronić już istniejące wartości? Materialne i niematerialne aspekty naszego życia odciskają piętno na pejzażu, podobnie jak wpływały na jego kształt pokolenia przed nami. Krajobraz pierwotny powstał na skutek długotrwałego oddziaływania naturalnych procesów. W wyniku ingerencji człowieka przeobraził się w krajobraz kulturowy
– ludzka działalność może mu nadać formę zarówno pejzażu naturalnego, jak i całkowicie sztucznie przetworzonego środowiska. Istotny wpływ na przemianę krajobrazu pierwotnego w kulturowy miały rolnictwo, leśnictwo oraz urbanizacja. Ziemia jest źródłem żywności warunkującej przetrwanie życia. Postrzeganie jej jako przestrzeni produkcyjnej jest przejawem antropocentrycznego stosunku do krajobrazu. Jak pisała Jana Bencová: Stosunek człowieka do przyrody i uprawianej przez niego ziemi w przeszłości opierał się na harmonijnym współistnieniu i naznaczony był głęboką czcią oraz religijnością. Na kształt krajobrazu, rozumianego jako kulturologiczny fenomen, miały wpływ kultura konkretnej epoki, terytorium, społeczności oraz wiele innych pierwiastków, przede wszystkim wzajemnie polaryzujące się przeciwstawne światopoglądy: ścisłe, technicznonaukowe podejście do natury oraz romantyzujące, poetyckie i religijne, wyrosłe na gruncie metafi-
autoportret 2 [49] 2015 | 74
zyki. W ideowo różnych epokach człowiek jednak zawsze działał w granicach wyznaczonych przez przyrodę i realizował się w taki sposób, w jaki mu to umożliwiała1.
Czeski filozof i socjolog, Václav Bělohradský, twierdzi, że współcześnie przyroda i krajobraz funkcjonują już tylko jako jakieś wyobrażenie należące do sfery wolnego czasu. Wyobrażenie w tym sensie, że mamy do niego dostęp tylko w postaci „pominiętego miejsca” w całościowym planie budowania i niszczenia. Do każdego nowego budynku należy również kawałeczek przyrody, istniejącej jako pejzaż za oknem. Ta przemiana przyrody w miejsce pominięte w planie całkowitej eksploatacji naszej planety jest podejściem dominującym w urbanistyce2. J. Bencová, Krajina ako vynechané miesto, „Životné Prostredie” 2007, nr 2, s. 88–94 (wszystkie cyt. w art. tłum. H.J.). 2 V. Bělohradský, Myslet zeleň světa. Rozhovor s Karlem Hvížďalou, Praha: ČSFR, 1991, s. 80. 1
Czy zatem rzeczywiście krajobraz jest już tylko pominiętym miejscem, gdzie poczucie pustki i opuszczenia wywołują potrzebę wypełnienia go czymś? Bencová pod wpływem Bělohradskiego rozważa pojęcie krajobrazu kulturowego, już w samej nazwie zawierającego znaczeniowe przeciwstawności. Pojęcie to ma pozytywny wydźwięk, chociaż „semantyka połączenia słów «krajobraz kulturowy» może oznaczać po prostu tragiczną dewastację: przemianę naturalnego w sztuczne, a zatem «pominięcie» przyrody”3. Kraina geograficzna i jej krajobraz należą zatem do szerokich i trudnych do uchwycenia fenomenów, stanowiących sumę wielu zjawisk. Również pojmowanie krajobrazu może być zarówno subiektywne i zależeć od odczuć, wyobrażeń oraz doświadczenia poszczególnej jednostki, jak i ogólne, zobiektywizowane przez większą wspólnotę interpretacyjną. Przełomowe przemiany w rozwoju społeczeństwa zawsze wyraźnie przejawiały się również w przekształceniach krainy geograficznej i jej krajobrazu. Czynnikami zmian w pejzażu dzisiejszej Słowacji w przeszłości były, między innymi, rozwój górnictwa, znacząco wpływający na kształt otoczenia miast przemysłowych, oraz budowa sieci kolejowej. Ogromne przeobrażenia krajobrazu przyniósł również okres socjalistycznej industrializacji – budowa wielkich zakładów, zapór, sztucznych zbiorników wodnych i innych wielkoskalowych inwestycji. Czy zatem przemiany krajobrazu obserwowane na Słowacji w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat są aż tak znaczące, jak je odczuwamy? PEJZAŻ SPRYWATYZOWANY Ćwierćwiecze to wystarczająco długi okres w rozwoju kraju, by po jego upływie zidentyfikować i ocenić przemiany krajobrazu 3
J. Bencová, dz. cyt.
Porównanie krajobrazu okolic Senca na mapach z okresu Austro-Węgier i dzisiejszej Słowacji: z przestrzeni między meandrami rzeki zniknęły gwiaździste kompozycje drzewostanów, wydobycie żwiru spowodowało powstanie nowych zbiorników wodnych. Nie zmieniły się trasy dróg i kolei.
oraz czynniki, które na nie wpłynęły. Upadek ustroju socjalistycznego i centralnie planowanej gospodarki oznaczały przełom społeczno-polityczny, ekonomiczny i kulturowy. Procesy budowania społeczeństwa demokratycznego na zasadach gospodarki rynkowej zaczęły odbijać się również w krajobrazie nowego państwa. Socjalistyczna kolektywizacja po roku 1948 nieodwracalnie zmieniła rolniczy krajobraz Słowacji, tworzący około połowę powierzchni kraju. Oznaczała ona dla pejzażu zastąpienie tradycyjnej mozaiki małych pól należących do prywatnych właścicieli przez wielkie powierzchnie uprawiane kolektywnie. Reprywatyzacja terenów rolniczych po 1989 roku nie przyniosła powrotu do stanu sprzed wprowadzenia komunizmu. Grunty rolne nadal są uprawiane na wielką skalę, zgodnie z wymogami dużych rynkowych graczy, co przy towarzyszących temu zjawiskach wiatrowej i wodnej erozji oraz wobec braku wegetacji oznacza zanikanie siedlisk zwierząt. W okresie socjalizmu zostały przerwane więzi łączące indywidualnych właścicieli z ziemią, na której gospodarowali, więc
Powyżej z lewej: reprywatyzacja gruntów rolnych po roku 1989 nie była powrotem do pierwotnej struktury wąskich pasów pól. Z prawej: w strukturze �������������������������������������������� urbanistycznej willowych przedmieść nie ma miejsca na drzewa.
prywatnych gospodarstw pozostało niewiele. Większe przedsiębiorstwa rolne oraz sprywatyzowane spółdzielnie rolnicze są monopolistami i często z tej racji czerpią korzyści, płacąc niskie podatki za użytkowanie gruntów lub też nie płacąc ich wcale. Ograniczenia rynku zbytu, zakłócona równowaga w stosunkach między właścicielami gruntów a ich użytkownikami oraz polityka rolna niesprzyjająca rozwiązaniu tych problemów wpływają na fizyczne zmiany w strukturze krajobrazu. Podczas gdy w wielu peryferyjnych regionach Słowacji ziemia leży odłogiem, w pobliżu ośrodków miejskich grunty rolne są zabudowywane. Zmiana sposobu użytkowania terenów rolniczych czy leśnych to przekształcenie ziemi w drogi towar. W okresie socjalizmu potrzeby mieszkaniowe były zabezpieczane w sposób paternalistyczny przez państwo, przede wszystkim za sprawą budowy osiedli wielopiętrowych bloków z wielkiej płyty. Po roku 1989 zmieniły się stosunki własnościowe, użytkownicy państwowych mieszkań stali się ich właścicielami, otworzył się rynek nieruchomości. Budowa
autoportret 2 [49] 2015 | 76
podmiejskich rezydencji stanowiła odzwierciedlenie nowych społecznych pragnień: potrzeby zabezpieczenia warunków bytowych według indywidualnych wyobrażeń oraz posiadania własnego domu, którego wygląd byłby przeciwieństwem zuniformizowanej szarości blokowisk. Architektura rodzinnych domów zamożniejszej warstwy społeczeństwa stała się wypowiedzią na temat wyznawanego przez nią systemu wartości. W pierwszym okresie były to okazałe manifestacje bogactwa w stylu „biznesowego baroku”4, obecnie częściej mamy do czynienia z „biznesową” odmianą funkcjonalizmu czy moderny. Willowa i komercyjna suburbanizacja – odbicie nowej rzeczywistości społeczno-ekonomicznej – zmieniła kształt pierwotnie rolniczego pejzażu wielu słowackich przedmieść. Słowackie określenie podnikateľský barok (i jego czeski wariant podnikatelské baroko) oznacza „biznesowy barok” lub „barok przedsiębiorców”. Jest to pejoratywne, często używane na Słowacji i w Czechach określenie architektury powstających od lat 90. rezydencji nowobogackich przedsiębiorców, charakteryzujących się przepychem, licznymi wieżyczkami, kolumnadami, fontannami itd. (przyp. tłum.). 4
wszystkie fot. w art.: archiwum autora
Mieszkańcy miast, motywowani pragnieniem posiadania ogródka i bycia bliżej przyrody, przeprowadzają się do domów w dzielnicach podmiejskich. Oczekiwania zasiedlających te obszary ludzi często jednak nie zostają spełnione. Bardzo małe prywatne parcele z wysoką zabudową i brak jakiejkolwiek przestrzeni wspólnej skutkują wyeliminowaniem zieleni z urbanistycznej struktury przedmieść5. Radykalnym wyznawcom własności prywatnej – dominującej po upadku systemu socjalistycznego – Bělohradský przypomina: od kiedy zobaczyliśmy po raz pierwszy z satelity Ziemię jako małą planetę, gdzie cała ludzkość jest jedynie cienką, kruchą warstewką na jej powierzchni, pojęcie własności prywatnej przestało być zasadne. Co może być prywatnego na takiej planecie?6
Krajobraz terenów podmiejskich na Słowacji zmienia się również w wyniku powstawania centrów handlowych, obiektów magazynowych czy parków przemysłowych i przynoszonej przez nie globalnej uniformizacji rozwiązań architektonicznych i urbanistycznych. Z kolei krajobraz regionów, których atrakcyjność opiera się na walorach przyrodniczych, sprzyjających rozwojowi rekreacji, sportu i turystyki, zmienia się pod wpływem budowy nowych ośrodków wypoczynkowych i towarzyszącej im infrastruktury. Tylko w wyjątkowych przypadkach inwestycje te uwzględniają wartość środowiska i pozwalają zachować jego przyrodnicze właściwości. Wzrost natężenia transportu samochodowego oraz ciągle rosnąca mobilność osób i towarów K. Kristiánová, K. Gécová, E. Putrová, Trees in Urban Structure of Rural Residential Suburbs – The Case of Bratislava, Slovakia, [w:] Plants in Urban Areas and Landscape, red. M. Raček, Nitra: Solvenská Pol’Nohospodárska Univerzita v Nitre, 2014, s. 124. 6 V. Bělohradský, Společnost nevolnosti. Eseje z pozdější doby, Praha: Slon, 2007, s. 175. 5
Rozwój infrastruktury transportowej przyniósł zmiany w krajobrazie.
podczas dwudziestopięcioletniego okresu pomyślnego rozwoju ekonomicznego Słowacji wymogły budowę nowej infrastruktury transportowej, dróg szybkiego ruchu, autostrad, tuneli czy mostów, co znacząco wpłynęło na zmianę krajobrazu całego kraju. Nie można tego jednak powiedzieć o budowie elektrowni wiatrowych, których na Słowacji powstało niewiele. Widoczne zmiany w krajobrazie przynoszą natomiast elektrownie słoneczne – niektóre tereny rolnicze zmieniają się w farmy produkujące energię elektryczną. W taki sposób na kształt krajobrazu wpływa kierunek państwowej i europejskiej polityki energetycznej i związane z nim wsparcie finansowe. CIĄGŁOŚĆ ZMIANY Przemiany krajobrazu mogą być pozytywne i negatywne, odwracalne i nieodwracalne, istotne i nieistotne, długotrwałe i tylko chwilowe. Pewne elementy, które w kształcie krajobrazu oceniamy negatywnie, przykładowo współczesny problem billboardyzacji słowackiego krajobrazu, są względnie łatwe do fizycznego usunięcia. Billboardy jako wizualny
smog są tylko efemerydą w pejzażu. Są głosem wspólnoty, którą Bělohradský opisał słowami: „już nie ma logosu, już są tylko loga”7. Inne zmiany, przykładowo powstawanie autostrad czy zapełnianie terenów podmiejskich zabudową jednorodzinną, są jednak istotne ze względu na długotrwałość i nieodwracalność. Jak pisze architekt Jiří Löw: Im dłużej na danym terenie żyje dana społeczność, tym bardziej jest w stanie przystosować swoje prywatne terytoria do formy krajobrazu opartego na konsensusie; struktura pejzażu rozwija się w sposób zrównoważony i jest lepiej pielęgnowana, chroniona i upiększana. To było i będzie głównym bogactwem dziś upadających społeczności wiejskich oraz całej naszej środkowoeuropejskiej kultury. To stoi u podstaw procesu cywilizacyjnego i piękna naszego kraju, jest to również najistotniejszy powód naszej potrzeby kształtowania i ochrony jego krajobrazu. Zniszczenie więzi z krajobrazem to jedna z największych zbrodni komunizmu na naszym społeczeństwie. 7
Tamże, s. 13.
Kolektywizacja wsi programowo odcięła ludzi od ziemi. Oprócz zniszczenia struktury majątkowej chodziło przede wszystkim o świadomość. Sceneria życia ludzi wymknęła się ich kontroli. W ten sposób stracili możliwość jej ochrony8.
Współczesny krajobraz przestaje być odzwierciedleniem życia mieszkańców danego terenu, którzy znają jego miejsca pamięci, drzewa, stare drogi i aleje. Staje się raczej przestrzenią, którą ludzie tylko przemierzają. Dzisiejsze zmiany krajobrazu nie są transformacją z jednego stanu do drugiego; dynamika przekształcania pejzażu przybiera raczej formę ciągłej zmiany – przepływu, ruchu jako odbicia wielu zachodzących w jej trakcie procesów9.
Chociaż znamy narzędzia powstrzymywania negatywnych zmian, wspierania pozytywnych przekształceń oraz ochrony istniejących wartości, nie umiemy ich używać. Dawne socjalistyczne centralne planowanie i autorytarne zarządzanie ziemią według klucza kolektywnej własności nie miało racji bytu w nowej, demokratycznej rzeczywistości. Konieczne stało się stworzenie nowych mechanizmów zarządzania rozwojem i ochroną wartości krajobrazu. W obecnych uwarunkowaniach – w których konieczne jest branie pod uwagę praw i interesów licznych właścicieli, mających różne wyobrażenia o wolności korzystania z prywatnej własności – zaistniała potrzeba stworzenia nowych regulacji. Jak pisze Bělohradský:
NARZĘDZIA OCHRONY Sposoby wpływania na pozytywne zmiany krajobrazu oraz potrzebę ich stosowania znamy od dawna. Planowanie przestrzenne, ochrona przyrody, krajobrazu oraz zabytków miały w byłej Czechosłowacji długą tradycję. IALE, Międzynarodowe Stowarzyszenie Ekologii Krajobrazu, zostało założone na VI Międzynarodowym Sympozjum Badań Ekologiczno-Krajobrazowych w październiku 1982 roku w Pieszczanach. Powołanie tej instytucji stanowiło dowód zainteresowania tą tematyką w byłej Czechosłowacji, szczególnie dotyczyło to rozwoju słowackiej ekologii krajobrazu, której przedstawiciel, profesor Milan Ružička, jest założycielem środkowoeuropejskiej szkoły badań ekologiczno-krajobrazowych10. J. Löw, Krajinný ráz, „Veronica. Časopis ochránců přírody” 2000, nr 2, s. 1–4. 9 S. Bell, Cultures in Flux, [w:] New Cultural Landscapes, ed. M. Roe, K. Taylor, London: Routledge 2014, s. 78–98. 10 M. Kozová, 25 rokov krajinnej ekológie: vedecké princípy v praxi, „Acta Environmentalica Universitatis Comenianae” 2007, nr 1, s. 106–108. 8
Sensem ostatnich trzydziestu lat jest wzrost świadomości dyskursywnych podstaw świata. Tego, że wszystko, co ma sens, co jest dla nas istotne i co warto rozumieć, jest ustalane dzięki umowie między ludźmi – nowoczesne uniwersum rozpada się na ponowoczesne umowne światy. Nie możemy stworzyć jednej solidnej podstawy społeczeństwu w stadium „bogactwa komunikacyjnego”, możemy dać jedynie literacką formę doświadczenia o pluralizmie dyskursów, z którymi przeplatają się jego historie11.
Według geografa Marca Antropa zarządzanie krajobrazem zaczyna się od planowania przestrzennego. Zmiany w użytkowaniu terenu są za jego pomocą sterowane i kontrolowane. Planowanie przestrzenne antycypuje przyszłe użytkowanie terenu i przemiany krajobrazu. Dla Antropa krajobrazy kulturowe są następstwem kolejnych reorganizacji terenu w celu dostosowania sposobu jego użytkowania i struktury przestrzennej do zmieniają-
11
V. Bělohradský, Společnost nevolnosti..., s. 207.
cych się potrzeb społeczeństwa12. Zrównoważenie krajobrazu nie jest niemożliwe, jeśli tylko wartości danego obszaru są dobrze zdefiniowane i zespolone z myślą o zmianie i przyszłej funkcjonalności13. Jak mówi Antrop, krajobrazu, który przestał istnieć, rzecz jasna, nie możemy przywrócić do życia, musimy jednak szukać sposobów, by jego charakterystyczne, wartościowe cechy zachować i włączyć funkcjonalnie do struktury kraju zamieszkiwanego przez nowoczesne, zurbanizowane i zglobalizowane społeczeństwo14. Zabezpieczanie wartości przyrodniczych na Słowacji wzmacnia solidny fundament zasad prawnych ochrony obszarowej i gatunkowej oraz europejski program stworzenia sieci obszarów chronionych Natura 2000. Ochrona zabytków polega natomiast na objęciu opieką poszczególnych pamiątek kultury i utworzenia w miastach „rezerwatów zabytków” oraz „stref zabytkowych”. Musimy jednak nieustannie szukać nowych sposobów zabezpieczania wartości krajobrazu i jego charakterystycznego kształtu rozumianych jako odzwierciedlenie wielu procesów zachodzących na danym obszarze. Możemy do tego dążyć zarówno na gruncie planowania przestrzennego, ochrony przyrody, krajobrazu i zabytków, jak i badania wpływu naszych działań na środowisko naturalne15. TŁUMACZENIE ZE SŁOWACKIEGO: Hubert Jarzębowski
M. Antrop, Why Landscapes of the Past are Important for the Future, „Landscape and Urban Planning“ 2005, t. 70, s. 21–34. 13 Tenże, Sustainable Landscapes: Contradiction, Fiction or Utopia?, „Landscape and Urban Planning” 2006, t. 75, s. 187–197. 14 Tenże, Why Landscapes... 15 P. Jančura, I. Bohálová, M. Slámová, P. Mišíková, Metodika identifikácie a hodnotenia charakteristického vzhľadu krajiny, „Vestník Ministerstva životného prostredia” 2010, r. XVIII, cz. 1b, s. 2–51. 12
Anna Dobrucká
UTRATA TOŻSAMOŚCI Przemiany wsi na Słowacji
S
łowacka wieś swoje charakterystyczne cechy wykształciła już w okresie feudalizmu i przetrwały one aż do połowy XX wieku. W systemie tradycyjnego gospodarowania ziemia była częścią codziennego życia mieszkańców wsi i fundamentem ich hierarchii wartości. Posiadanie gruntów zapewniało materialne podstawy przeżycia, dawało poczucie wolności i spełnienia. Kultura agrarna miała swój wymiar przestrzenny – zasiedlano obszary, na których najpierw zakładano rodzinne przysiółki, później osady pasterskie czy folwarki, a ostatecznie większe wiejskie wspólnoty. Kultura rolnicza miała wpływ również na organizację gospodarstwa. Pracy na roli podporządkowane było wszystko – dom, podwórze, zagospodarowanie terenu, sposób życia, stosunki międzyludzkie. Dom musiał być funkcjonalny i zbudowany przy użyciu lokalnie dostępnych naturalnych materiałów (glina, kamień, drzewo, słoma). Nawiązy-
wał do tradycyjnych wzorów z przeszłości (czarna izba, osobna spiżarnia, rozwiązania sprzyjające dopływowi do wnętrza promieni słonecznych, tłumieniu przeciągów itd.). Był skrojony na ludzką miarę i zawierał drobne elementy identyfikujące je z osobą właściciela czy regionem. Wyjątkowe znaczenie miało przestronne i dostępne podwórze, gdyż stanowiło scenę, na której rozgrywało się życie chłopskiej rodziny. Z domem i podwórzem były związane obiekty gospodarskie, ogrody i sady. Patent uralniający wydany przez Marię Teresę, by ograniczyć biedę na wsi, ustanowił wielkość dóbr przyznawanych pojedynczym gospodarzom na 1200 sążni kwadratowych (1 królewski sążeń kwadratowy wynosił około 3,3 m2). W wyniku dziedziczenia majątek ulegał stopniowemu rozdrobnieniu, zmniejszały się podwórza, chociaż ich minimalna wielkość musiała umożliwiać przejazd w pełni załadowanego wozu do stodoły. Rozdrobnione
autoportret 2 [49] 2015 | 79
gospodarstwa z czasem traciły jednak efektywność, co powodowało wzrost chłopskiego ubóstwa. Z powodów praktycznych obiekty gospodarcze stawiano w bezpośredniej bliskości domu, zazwyczaj wyznaczając granicę podwórza i chroniąc dom przed złą pogodą. Niedaleko nich sytuowano gnojowisko, przy którym zwyczajowo sadzono orzechy, pełniące funkcję higieniczną. Plan gospodarstwa był podporządkowany wymogom tradycji, racjonalności i kreatywności gospodarza oraz czynnikom klimatycznym, co w rezultacie dawało charakterystyczne dla danej wsi „elementy regionalne”. Tradycja spółdzielczości na Słowacji sięga 1845 roku. Jej pionierem był Samuel Jurkovič (dziadek architekta Dušana Jurkoviča), który założył wtedy pierwszą spółdzielczą kasę oszczędnościowo-kredytową Gazdovský spolok v Sobotišti (Stowarzyszenie Gospodarzy). Powstała ona zaledwie pięćdziesiąt dni po założeniu pierwszej w historii spółdzielni
Wieś Vysoká nad Kysucou, przykład tradycyjnej drewnianej zabudowy Poniżej, po lewej: we wsi Plavecký Peter został wyznaczony Rezerwat Architektury Regionalenej (PRL’A), którego funkcjonowanie zostało potwierdzone prawnie w 2011 roku. Powodem były naciski mieszkańców wsi na przebudowę istniejących domów i budowę nowych obiektów sformułowane w postaci petycji o zlikwidowanie PRL’A. Poniżej, po prawej: typową zabudowę z okresu socjalizmu podobną do tej w Lúcˇnici nad Žitavou można odnaleźć na terenie całej Słowacji.
spożywców w angielskim Rochdale. Słowackie stowarzyszenie było zatem pierwszą tego typu inicjatywą w dziejach kontynentalnej Europy. Spółdzielnie propagowały współpracę i wzajemną pomoc między rolnikami, zainicjowały wiele drobnych inwestycji i przyczyniły się nie tylko do ożywienia rolnictwa, ale również do rozwoju innych aspektów życia społecznego. Dla wsi słowackiej wielkie znaczenie miał dekret uwłaszczeniowy premiera
Aleksandra von Bacha z 1853 roku, który znacząco zmienił stosunki własnościowe. Ustanowił on użytkowników gruntów ich właścicielami. Jego wpływ był widoczny na Słowacji do połowy XX wieku. Negatywne oddziaływanie na prowadzenie gospodarstw i stosunki społeczne miało jednak austro-węgierskie prawo spadkowe, które powodowało takie rozdrobnienie gruntów, że niemożliwa stawała się ich uprawa, co skutkowało ogromnym napięciami w kon-
autoportret 2 [49] 2015 | 80
taktach międzyludzkich. Trudne warunki materialne wykształciły w mieszkańcach słowackich wsi zaradność, umiejętność walki z przeciwnościami losu, samodzielność, wszechstronność i podejście do rzeczywistości oparte na „zdrowym chłopskim rozumie” (głęboko zakorzenione również w mentalności współczesnych rolników). Częścią tej postawy były uczuciowy związek chłopa z ziemią i jego troska o los przyszłych pokoleń.
ZMIANY PO POWSTANIU PIERWSZEJ CZECHOSŁOWACJI Zerwanie ciągłości rozwoju słowackiej wsi przyniosło powstanie Pierwszej Republiki Czechosłowackiej (ČSR). W 1930 roku spośród osób aktywnie pracujących w rolnictwie 46 procent stanowili najemni robotnicy, a 54 – prywatni właściciele. W międzywojennej Czechosłowacji tylko 10 procent zakładów przemysłowych znajdowało się na terenie Słowacji, rozwój gospodarki miał tu zatem inne podstawy niż w Czechach. Jedną z wizji rozwoju ČSR było
wykorzystanie przyrodniczych walorów Słowacji na potrzeby propagowania rekreacji, czego jednak nie poparły słowackie elity polityczne z obawy, by ta część państwa nie pozostała „jedynie” krajem rolniczym. Aby ograniczyć biedę na wsi, rząd pierwszej Czechosłowacji przyjął reformę rolną umożliwiającą niektórym gminom kupno lasów na korzystnych warunkach i powiększenie pastwisk dzięki ich wyrębowi. Ta polityka naruszyła strukturę krajobrazu, a powrót dawnej skali zalesienia nie był już możliwy. Za pomocą
reformy rolnej nie udało się jednak skutecznie zwalczyć biedy. Trudne warunki ekonomiczne przyczyniły się do ogromnej emigracji zarobkowej ludności wiejskiej. Wraz z pieniędzmi emigranci przywozili na konserwatywną słowacką wieś nowe sposoby myślenia i wzorce zachowań, wiedzę, nowoczesne technologie. Nie tylko wpływało to na przemiany krajobrazu, ale również wywoływało napięcia związane z odchodzeniem od wiejskich tradycji. Podobne rezultaty przyniosło podwójne zatrudnienie mieszkańców wsi – pracowali oni jednocześnie na roli i w fabryce, dzięki czemu rodziny chłopów bezrolnych zyskiwały dodatkowe przychody. Oznaczały one ekonomiczną stabilizację, uniezależnienie się od ziemi oraz nowy styl życia (samodzielność młodych, odwrót od strojów ludowych). Spowodowało to również zmianę stosunków we wspólnocie i hierarchii wartości na wsi. Rolnictwo straciło na znaczeniu. Symbolem statusu społecznego stał się wiejski dom, którego funkcja ograniczała się jedynie do mieszkania, co stanowiło wyraz buntu przeciwko całodziennej harówce i tradycyjnemu sposobowi funkcjonowania. Mimo to w okresie międzywojennym tradycję wsi słowackiej wciąż umacniały takie czynniki jak konserwatyzm, więzi rodzinne czy niedostateczna liczba miejsc pracy w przemyśle. Przełom nastąpił dopiero w połowie XX wieku.
U góry: wieś Malá Tr´nˇa jest częścią słowackiego Tokajskiego regionu winiarskiego. Gmina nie ma wypracowanego planu zagospodarowania i żadnych regulacji dotyczących inwestycji. Z powodu chaotycznej zabudowy cały region traci możliwość rozszerzonego wpisu na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Poniżej: Prašník pri Vrbovom – przykład słowackiej suburbanizacji.
Po lewej: Lukácˇovce – pałac biskupów wpisany na listę Narodowych Pomników Kultury. Jeszcze w latach 60. XX wieku był wraz z pobliskim parkiem prawnie chroniony. Park został później zlikwidowany i rozparcelowany na działki budowlane. Pałac, w 2004 roku przekazany przez władze kościelne gminie, został przez nią sprzedany osobie prywatnej. Budynek niszczeje. Po prawej: Podhorany – we wsi znajduje się pałacyk otoczony parkiem, wpisany na listę NPK. W latach 50. XX wieku został zaadaptowany na przedszkole. W 2011 roku opracowano projekt rekonstrukcji obiektu z zachowaniem obecnej funkcji.
OKRES Cˇ SSR Kolejny etap przemian słowackiej wsi przyniosła w 1948 roku komunistyczna nacjonalizacja gruntów rolnych, mająca zapewnić równość społeczną i zlikwidować biedę. W roku 1949 aż 29 procent gruntów należało do drobnych rolników (uprawiających do 5 ha ziemi), średnie gospodarstwa (liczące 5–10 ha) stanowiły 20 procent ogółu. Ponad 90 procent gruntów było podporządkowanych drobnej produkcji rolnej. Reforma w latach 1948–1949 przyniosła program przymusowej kolektywizacji pod groźbą represji. Ówczesne elity polityczne nie potrafiły wytłumaczyć związanemu z ziemią mieszkańcowi wsi korzyści płynących z masowej produkcji rolnej. Pod wpływem reform doszło do zniszczenia tradycyjnej kultury agrarnej i przewartościowania życiowych priorytetów. Ziemia traciła wartość, a rolne nieużytki ulegały degradacji. Zerwane zostały więzi społeczne i międzypokoleniowe. Praca na roli i gospodarowanie na własnym gruncie zaczęły być uważane za burżuazyjny przeżytek, a zatem coś przestarzałego, nieefektywnego i świadczącego o zacofaniu. Niszczono tradycje, wybierając „spojrzenie do przodu, ku lepszemu jutru” i łatwiejszemu zyskowi. Przemianom towarzyszył slogan propagujący zatarcie różnic między wsią a miastem. Dążenie do przebudowania
terenów wiejskich w obszary o charakterze miejskim skutkowało gorączką budowlaną na wsi i jej modernizacją, czego symbolem stał się traktor na ogromnym polu i wielopokoleniowy dom rodzinny (w przyszłości często mający pozostać pusty). Zmiana stosunków wspólnotowych przyniosła na wieś nową architekturę – najpierw w postaci domu jednorodzinnego na planie kwadratu, później wzbogaconego mansardą, następnie projektowanego z rozmachem domu wielopokoleniowego, a ostatecznie bloków mieszkalnych. Rozwiązania stosowane w nowych obiektach mieszkalnych nie były funkcjonalnie powiązane z charakterem pracy na roli, wyznacznikiem proporcji przestała być tradycyjna „ludzka skala”. Przy rodzinnych domach brakowało budynków gospodarczych: szop i stodół. Zamiast nich stawiano płoty. Krajobraz również się zmienił: scalano pola, regulowano cieki, likwidowano zagajniki, wytwarzano terasy dla sadów i winnic itd. Obiekty sakralne niszczały, pałace i dwory w najlepszym razie stawały się budynkami pożytku publicznego lub były przebudowywane, w gorszym scenariuszu zmieniano je w magazyny lub pozostawiano, by się zawaliły. Karczowano parki, by powstały nowe działki budowlane. Pejzaż komponowany ludzką ręką znikał z powodu naruszenia jego struktury (np. krajobraz zespołu barokowych
autoportret 2 [49] 2015 | 82
obiektów między Holíčem a Kopčanami, pejzaż urozmaicany barokową architekturą sakralną w mikroregionie Radošinka czy panorama Spiskiej Jerozolimy). Zwyciężył entuzjazm młodego pokolenia dla modernizacyjnego projektu silnie wspieranego przez elity polityczne. Kolejna fala przemian wsi w latach 70. i 80. XX wieku przyniosła nasilenie uniformizacji miejskiej, budowania anonimowej architektury o miejskim charakterze, ignorowania stosunków własnościowych oraz, niestety, podważania wartości moralnych. Znalazło to odzwierciedlenie w szeroko zakrojonych przekształceniach, w wyniku których przestało istnieć wiele naturalnych elementów pejzażu, takich jak: miedze, zagajniki, szpalery drzew chroniące od wiatru czy mokradła. W roku 1980 ponad 50 procent populacji kraju mieszkało w mieście. Cztery dekady przemian i stopniowego odchodzenia od tradycji zmieniły wieś. Chociaż z perspektywy ekonomicznej zyskała ona pewną stabilność gospodarczą, a Słowacja stała się samowystarczalnym producentem żywności, mocno ucierpiały harmonia życia na wsi, jej wygląd i morale. Głosy ekologów i obrońców środowiska przestrzegających przed gospodarką rabunkową i jej skutkami dla przyszłych pokoleń nie znalazły poparcia, a oni sami zostali uznani za wrogów rozwoju społecznego.
Trzecia fala przemian krajobrazu nastąpiła po 1989 roku, a wraz z nią nadeszły nowe wyzwania i możliwości rozwoju, na które wiejskie gminy nie były jednak przygotowane. Centralne planowanie w ciągu czterdziestu lat zakorzeniło się w społeczeństwie do tego stopnia, że mieszkańcy wsi utracili elastyczność, samodzielność i ochotę na przejęcie odpowiedzialności za własne decyzje. Tragiczne dla słowackiej wsi były przede wszystkim lata 90. XX wieku. Elity polityczne znów nie potrafiły (nie chciały?) wytłumaczyć mieszkańcom korzyści z powrotu do prywatnego gospodarowania. Rozpoczęły się restytucje mienia, a nowa reforma nakierowana z powrotem na prywatną własność ziemi spowodowała rozpad około 600 spółdzielni i nawet do 100 majątków państwowych. Zaskoczona i apatyczna wieś nie sprzeciwiła się tym procesom w zdecydowany sposób. Nie wykazała jednocześnie entuzjazmu dla zakładania rodzinnych gospodarstw. Skutecznie dotychczas chroniona ziemia zaczęła podlegać prawom rynku i stała się obiektem zainteresowania „obcych” inwestorów i deweloperów. Najbardziej skorzystali przedsiębiorcy dobrze poinformowani i bliscy elitom politycznym. Gminy, by pozyskać pieniądze na nowe projekty, sprzedawały ziemię, pałace, parki, szkoły inwestorom, którzy mają na względzie jedynie własny interes. W ten sposób straciły wpływ na rozwój podporządkowanych im obszarów. W gospodarowaniu obszarami wiejskimi zabrakło specjalistycznego i finansowego wsparcia opracowywanych strategii rozwoju. Gminnym samorządowcom zabrakło wiedzy (a często woli) w negocjacjach z inwestorami. Skutkowało to samowolą przedsiębiorców, brakiem poszanowania dla lokalnego kontekstu, bezrefleksyjnym przenoszeniem obcych wzorów, rabunkową eksploatacją ziemi, przeznaczaniem nawet
najbardziej urodzajnych gruntów na budowę stref przemysłowych, degradowaniem obszarów zielonych, umiastowieniem wsi, chaosem architektonicznym i nieregulowaną suburbanizacją – a wszystko to dla zysku. Mieszkaniec wsi przeprowadził się do miasta w poszukiwaniu pracy, natomiast mieszkaniec miasta – na wieś w poszukiwaniu relaksu. Obydwaj znaleźli się w obcym środowisku i utracili tożsamość. Ta fala transformacji oznacza dla wiejskiego krajobrazu przemiany agresywniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Na wsi zostało już niewielu rolników identyfikujących się z ojcowizną, usiłujących chronić tradycyjne wartości, gospodarować o własnych siłach lub poszukujących alternatywnego stylu życia. Dla szerszej społeczności ich wybór jest jednak niezrozumiały, nie mieści się w obrębie współcześnie akceptowanych mód. Bardzo trudnym zadaniem jest przekonanie gmin wiejskich o konieczności stworzenia systemu ochrony wiejskiego krajobrazu w czasie, gdy granica tolerancji dla gospodarki rabunkowej i degradacji pejzażu ciągle się przesuwa; gdy lokalne władze są bezwolne, rozwój przestrzenny pozbawiony kontroli, społeczność pełna apatii, a zielone światło dla swoich inwestycji (wsparcie finansowe i zachęty podatkowe) otrzymuje wielki biznes. Euforia po aksamitnej rewolucji w 1989 roku opadła i nastąpiło rozczarowanie wywołane agresją, egoizmem i nadrzędnością prawa prywatnej własności. Problemem stało się narastające rozwarstwienie społeczne i majątkowe oraz pojawienie się nowych form ubóstwa, warunkowanych strukturalnym bezrobociem, pochodzeniem etnicznym (co dotyka głównie słowackich Romów) czy przynależnością do określonej grupy społecznej (emeryci, młode rodziny itd.). Kompaktowe i logiczne struktury tradycyjnych wiosek zmieniły się w okresie transformacji w chaotyczną, wyjałowioną z życia
autoportret 2 [49] 2015 | 83
zabudowę, pozbawioną wartości architektonicznych i harmonii, ignorującą kontekst czy kwestie funkcjonalności. W 1991 roku na wsi żyło około 46 procent obywateli, których liczba z różnych powodów (w tym nasilającej się biedy w miastach) wzrasta. Współcześnie na wsi mieszka już ponad 47 procent Słowaków. W wyniku suburbanizacji na wieś przenoszą się nowi mieszkańcy, niemający z nią żadnych związków. Nie pracują w rolnictwie, nie przynależą do lokalnej społeczności, nie utożsamiają się z kulturą wiejską. Traktują swoje odgrodzone wysokim murem miejsce zamieszkania jedynie jako sypialnię. Jednocześnie współczesną wieś dotyka kryzys tożsamości, przejawiający się w zaniku kultury, utracie zbiorowej i indywidualnej pamięci, oderwaniu od ziemi, poczuciu obcości wobec nowych mieszkańców wsi i wobec tego miejsca. Kwestiami ochrony przyrody, krajobrazu i ziemi (źródła dobrobytu) przejmują się jedynie obrońcy środowiska naturalnego. Dawną równowagę życia na wsi naruszyły skokowo przebiegające społeczne eksperymenty, brak wizji i strategii opartej na zrównoważonym rozwoju. Współcześnie mamy do czynienia ze skutkami błędów z przeszłości, które będą miały jakikolwiek sens wyłącznie wtedy, gdy nas czegoś nauczą. TŁUMACZENIE ZE SŁOWACKIEGO: Hubert Jarzębowski
Andrzej Dybczak Ilustracje Anna Zabdyrska
Ziemia chwilowo jest martwa
Ziemia chwilowo jest martwa. Kilka miesięcy zimy i łagodne stoki z obu stron doliny pokrył pancerz śniegu. Co prawda był on twardy tylko na powierzchni, chroniąc miękki miąższ w środku, ale wystarczyło, żeby zwierzęta i ludzie stąpali po nim lekko jak duchy. Zwłaszcza zwierzęta. Szczególnie te z miękkimi łapami, może i trochę popękanymi od mrozu na poduszkach, ale za to pewnie unoszącymi ich gęste futra metr czy dwa nad zamarzniętą ziemią. Inne, czasem co trzy, co dziesięć, co dwadzieścia kroków, zapadały się aż po wydęte od głodu brzuchy. Dlatego starały się przeczekać. Unikały polerowanych zimnym wiatrem, zawalonych łąk, szeroko opadających do potoku na dnie doliny. Polegiwały między mocnymi pniami drzew tkwiących u podstawy niezbyt wysokiej, ale stromej góry. Góry, za którą pozornie, bo tak naprawdę za kolejną i kolejną, i kolejną, i jeszcze dalszą, zachodził właśnie wyblakły księżyc. Teraz słaby, lecz jeszcze godzinę temu cierpliwy przewodnik całych korowodów śniegowych wdów, diabłów, wiedźm i bałwanów. Tkwiących jakby w oniemieniu, w setkach kształtów i rozmiarów na stromej leśnej rafie, zalanej stężałym śniegiem i perłowym światłem. Sama góra niczym specjalnym się nie wyróżniała od innych, których była czy to sąsiadką, czy to kontynuacją. Ciekawe, czy kiedy się tworzyła, podczas tego tak zwanego fałdowania, była wulkanem? A może przeciwnie, oazą spokoju całą w prakwiatach czy praśniegu, w którym tonęły, mrużąc powieki prakopytne? Co by nie myśleć, to teraz na białym, pochylonym polu, zamkniętym z jednej strony wznoszącymi się wysoko stopniami czarnych drzew, obecność kogokolwiek wydawała się niemożliwa. Nawet stojący trochę z boku zawalony dom wydawał się ofiarą tej nowej, trwającej i mającej się nigdy nie skończyć epoki lodowcowej. Zapadnięty dach wyglądał jak wgnieciony jakąś wyjątkowo ciężką fałdą śniegu. Sądząc po ciemnych i pustych oknach, nawet nie było po co podchodzić bliżej. Zwykła drewniana nadwyrężona i niekompletna skorupa, jakby obnażająca trudności świata w radzeniu sobie z tymi swoimi co twardszymi resztkami, które może i powinny były już zniknąć dawno temu, a trwały. Trwały nie wiadomo po co i dla kogo, jak ten zdziczały sad widoczny obok. Kilka jabłoni uparcie trzymających zgniłe jabłka na kostropatych, przykrytych czapami śniegu konarach. Nad nimi wisiała góra, a pod nimi opadała wysoka skarpa, której zresztą też powoli ubywało pod naporem pozornie leniwej, teraz całkiem zamarzniętej rzeczki.
Dla przechylonych, można powiedzieć już praktycznie powalonych drzew mających nieszczęście rosnąć zbyt blisko skarpy wiosna, która nadejdzie, będzie jedną z ostatnich albo w ogóle ostatnią. Głęboko wyżłobione koryto świadczyło, jak wysoko potrafiła podnieść się woda i z jaką siłą uderzała na zakrętach o brzeg. Za każdym razem jej przemiana była zdumiewająca nawet dla tych, którzy wychowali się w pobliżu. Każdy mostek, który potem stawiali od nowa, był za niski i za lichy. Dobry, nawet za dobry, na ledwie cieknącą strugę, jaką potok był przez większą część roku, i zawsze porywany, kiedy tylko brunatna woda sięgała swojego apogeum. Bez trudu rozbijała te kładki fragmentami powalonych właśnie drzew, zerwanych wyżej mostków i czym popadło. Może chodziło o to, że w tym miejscu rzeczka była jeszcze młoda? Że rodziła się tutaj niedaleko, na sąsiedniej górze? Dobrze widocznej z pustego i poszarpanego brzegu rzeki. Brzegu usłanego ukrytymi pod śniegiem kamieniami, z których część teraz szurała i stukała jeden o drugi, toczona przez pluskającą pod lodem wodę. I wszystkie owiane śniegiem drzewa na wysokich brzegach przyjmowały ten dźwięk z pokorą. Cały las usadowiony na wzniesieniach jak w amfiteatrze słuchał go z pokorą, nawet ta najważniejsza góra rosnąca nad całym tym potokiem, doliną i wszystkim, co się w niej znajdowało, słuchała go z pokorą. Patrząc na nadchodzący mroźny świt, można było sobie łatwo wyobrazić, że właśnie tak wyglądał świat za starych czasów. Cicho, pusto i sennie. A jeśli w ogóle można byłoby powiedzieć o jakichś miejscach, że śpią, to na pewno najsmaczniej spałyby jednak nie brzegi rzeki, tylko całe labirynty jarów, które otwierały się właśnie na jej brzegach, a prowadziły w górę, w głąb przestronnego jodłowego lasu. Gdyby do któregoś z nich wejść, co nie było łatwe ze względu na tarasujące ujście kłody, badyle i zwały śniegu, okazałoby się, że jest najprawdziwszą kryjówką. Omijaną nie tylko przez wszystkie dźwięki, ale nawet przez światło dnia. Kryjówką, która z samego swojego dna aż po górne krawędzie podpierała setkami aksamitnych pni ciężko kołyszący się na łagodnym wietrze dach. A ukrywającą co? Może nic. A może tylko istnienie żłobiącego to miejsce strumyczka? Którego można powiedzieć było dziełem, bo jego uparta strużka cały czas głębiej i głębiej wżynała się w dno parowu. Jakby to tylko ona właśnie chciała się tu skryć. I choć próżny trud, to miło odpoczywało się, słuchając szemrzących odgłosów tego uporu. Zwłaszcza kiedy siedziało się na jednym z wielu leżących w poprzek parowu drzew. Machając nogami zawieszonymi
autoportret 2 [49] 2015 | 85
pomiędzy rozchwianą górą a niańczącym stróżkę wody dołem. Stróżkę, która wspinała się gwałtownie popod gęstą siecią pozawalanych drzew. Jeszcze głębiej, zdawałoby się w jeszcze ciemniejszy i jeszcze piękniejszy, i jeszcze bardziej tajemniczy las. Pełen stuletnich drzew, czarnych dziur wygniłych w sterczących z ziemi jak jamochłony pniach, zamienionych teraz w jakieś zastygłe śniegowe sfinksy zwieszające ciężkie łby z obu stromych ścian. Gotowe pacnąć głucho na dno, gdyby tylko słońce trochę dłużej na nie poświeciło, ale nic z tego. Bo dzień, który koniec końców dotrze i tu, będzie tylko przelotnym gościem. Wydarzeniem na dobrą sprawę bez znaczenia i bez wpływu, podobnie jak wszystkie inne odwiedziny, które się tu odbywają. Bo nikt tutaj nie zaglądał. Nawet ten śnieg, narastający konsekwentnie od początku zimy, z tygodnia na tydzień, zdawał się jedynym naturalnym stanem, na jaki to akurat miejsce mogło sobie pozwolić. Nie wiedząc i nie pamiętając o niczym innym. Oprószone sypiącym się z drzew pyłem mikroskopijnego śniegu, jak w żałobie po nie wiadomo czym. Można by ulec pokusie i skoczyć z powalonego pnia w dół, prosto w głęboką zaspę wypełniającą dno parowu. Wtedy, patrząc z dołu na ospowate ślady pozostawione na smukłych drzewach przez uschnięte dawno temu gałęzie, też nie pamiętałoby się o niczym. I kto wie? Może nawet u niejednego szeroki uśmiech zagościłby na twarzy? W miejscu takim jak to i wyobraźnia nieraz zapominała, że nią jest. Dlatego setki niewyraźnych pysków, nozdrzy, ryjów, szczęk, kłów i ozorów, mlaskając i patrząc nieśmiało, czekało na swoje odkrycie. Na swoje królestwo, gromadę, typ, rodzinę i gatunek. Na nienależne im miejsce w historii naturalnej, którego się jak dotąd nie dochrapały i nigdy nie dochrapią. Zjawy żywe życiem utrzymujących je spojrzeń. Ulepione ze skrzepłej żywicy, pogubionej sierści, zgasłych oczu, zimy, ziemi, mchu, odbitych śladów, pełzających cieni, kamieni, echa, deszczu, krzyku, śliny, promieniowania słonecznego, łusek, bliskiego oddechu, dotyku, wspomnienia każdej możliwej obecności i myśli, i eteru. I czego jeszcze? Trudno powiedzieć. W każdym razie raczej nie marnowało się nic. Przywołując czasem i dawno minione obrazy, i te, które nie wydarzyły się nigdy. Dając im w sobie coś na kształt drugiego życia. Przynajmniej takie można było nieraz odnieść wrażenie na dnie tego prowadzącego coraz ostrzej pod górę parowu, który koniec końców nigdzie nie prowadził. Szybciej, niż można się było spodziewać, dzielił się na trzy mniejsze, stawał płytszy, rozjaśniał się i znikał pośród podświetlonej od spodu łagodnie pulsującym śniegiem reszty
lasu, gdzie po wypukłym brzuchu góry wspinały się chyłkiem cienie zwierząt, które w nocy zeszły na dół napić się wody czy pogrzebać w śmietnikach, a teraz wracały do siebie. Te większe ciężko, z wysiłkiem, mniejsze ostrożnie, od drzewa do drzewa. A że nadciągnęły od dołu razem z ostatnim nocnym powiewem, zdawało się, że to on bawi się nimi, wdmuchując je pod górę jak garść zeschłych liści. Na przestronnej, wygiętej w łuk i spadającej na łeb na szyję przestrzeni lasu, służącej tutaj wszystkim za, można powiedzieć, salon, słychać było, jak wiatr zagarnia łapczywie coraz to nowe grzbiety w oddali, zbliża się, aż w końcu rozpiera się gwałtownie i tu. Trochę jak kołysząca stromym światem niańka, trochę jak jakiś tępy olbrzym gotowy wszystko niechcący połamać i zniszczyć. Nie ma się co dziwić ptakom, które lekkie same w sobie, wolały się już pobudzić, otrzepać ze śniegu i sfrunąć na sam dół. Tam, gdzie kończy lub zaczyna się las, gdzie kończy lub zaczyna się spadzista, pokryta śniegiem łąka po drugiej stronie, której czerniał szkielet tego zapomnianego domu i jego zdziczały sad. Za którymi płynęła zamarznięta rzeczka, a w dół niej, po jej drugiej stronie ciągnął się długi rząd garaży z szarych pustaków zakończony blokiem mieszkalnym. Pierwszym albo ostatnim z dużej liczby powygaszanych, czteropiętrowych, można powiedzieć, pudeł, gęsto wypełniających tę dolinę. I choć to tak zwane osiedle było bardzo duże, to i tak góry po jego drugiej stronie były większe. Stykając się bezpośrednio z blednącymi gwałtownie gwiazdami, których wygięte na sklepieniu konstelacje łączyły jedną stronę pofałdowanego horyzontu z drugą. Podobnie jak łączyła je droga, po której właśnie, co było widać ze skraju lasu jak na dłoni, jechał pierwszy pekaes. W którym pewnie siedziało kilku pierwszych narciarzy chcących zjechać z rozpartej całkiem niedaleko, tej największej góry. Której to czarną szczecinę przecinały paciorki światełek wyciągów narciarskich od szczytu aż po sam dół. Zamieniając się w pomarańczowe światełka latarni biegnących nieprzerwanie dalej wzdłuż drogi i dalej rozświetlających zimno każdą z osiedlowych uliczek. Pod zboczem tej góry pekaes miał końcowy przystanek, a początek brała ta właśnie zamarznięta teraz rzeczka. Niby mizerna, a trzymająca bloki po jednej swojej stronie, a całą resztę po drugiej. Oddzielając w ten sposób świat już za chwilę rozbudzonych ludzi od innego, tak zwanego świata dzikiej przyrody. Nie na tyle jednak pewnie, żeby całkiem stracić nadzieje na ich przyszłe zjednoczenie.
autoportret 2 [49] 2015 | 86
Emanuele Mandanici
Mierzyć krajobraz
C
oraz większe upowszechnienie informatyki oraz, w szczególności, technologii geoprzestrzennych znacząco wpływa na metodologie wszystkich dyscyplin zajmujących się badaniem terytorium. W najprzeróżniejszych ich działach często bowiem są stosowane systemy informacji przestrzennej (lub systemy informacji geograficznej, Geographic Information System, GIS), czyli systematyczne i uporządkowane zbiory danych łączące specyficzną informację z dokładną lokalizacją geograficzną i dokładnymi rozmiarami, definiowanymi w ramach systemu odniesienia lokalnego lub, najczęściej, globalnego. Geomatyka (połączenie terminów „geodezja” i „informatyka”) jest właśnie nauką zajmującą się zbieraniem i opracowywaniem informacji geograficznej; obejmuje wszystkie techniki pomiaru i opisu oraz metrycznego odtworzenia informacji. Skala opisu może być przeróżna: od pojedynczego artefaktu,
także o małych rozmiarach, po całą planetę. Ta, do której będziemy się odwoływać w dalszym ciągu artykułu, jest skalą regionalną, odpowiednią do tego, by wpisać dane miejsce w terytorium, w którym się znajduje. Techniki geomatyczne najczęściej stosowane w badaniach na skalę regionalną to teledetekcja i fotogrametria. Pozwalają one na dokonywanie pomiarów bez fizycznego kontaktu z badanym przedmiotem oraz na pozyskiwanie informacji przestrzennej na podstawie zdjęć naziemnych, lotniczych lub satelitarnych. Studium krajobrazu, oraz ogólniej – terytorium, może korzystać z geomatyki i dostarczanych przez nią danych. Jeśli się zgodzimy, że krajobraz jest formą odbieraną przez podmiot, wówczas będzie on w pierwszej kolejności zbiorem relacji przestrzennych dających się, przynajmniej w części, zmierzyć i metrycznie opisać. Jeśli krajobraz jest kontekstem, środowiskowym i społecznym, wów-
autoportret 2 [49] 2015 | 88
czas jego pomiar ma znaczenie dla studium danego miejsca niezależnie od konkretnej dyscypliny. Z tego powodu systemy informacji przestrzennej coraz częściej są punktem styczności różnych dyscyplin badających krajobraz�������������������������������� do celów nie tylko urbanistycznych, lecz także socjologicznych i historyczno-archeologicznych. Metryczny opis krajobrazu może się ukonkretnić w postaci różnych typów modeli cyfrowych. Na przykład za pomocą cyfrowego modelu terenu (DEM – Digital Elevation Model) można stworzyć prawdziwy model trójwymiarowy opisujący, nawet z wysokim stopniem szczegółowości, ukształtowanie powierzchni pewnego obszaru, zatem rozciągłość i wysokość naturalnych form terenu oraz antropogenicznych obiektów obecnych w danym miejscu. Opis krajobrazu może się także przełożyć na mapy tematyczne opracowane pod kątem możliwości zagospodarowania terytorium oraz na częstotliwość występowania
Model cyfrowy części elewacji terytorium syryjskiego, obejmującej region Ebli. Model pochodzi ze zdjęć satelitarnych lat 70., dziś już nieobjętych tajemnicą wojskową.
Modelowanie obecnego krajobrazu może zatem stanowić punkt wyjścia do badań polegających na odtworzeniu historycznego rozwoju terytorium oraz cywilizacji, które w nim się rozwijały i tworzyły. Przykładem takiego wykorzystania wspomnianych narzędzi jest projekt badawczy Ebla Chora, koordynowany przez uniwersytet La Sapienza we współpracy z uniwersytetem w Bolonii. Polega on na tym, że bada się kształtowanie i ewolucję organizacji państwowej Ebli, wprawdzie wychodząc od wielkiej liczby znalezisk archeologicznych, lecz także przy równoczesnym przekonaniu, że kluczem do zrozumienia dynamiki formowania się starożytnego państwa jest badanie kontekstu środowiskowego i krajobrazowego, w który wpisuje się miejsce1. W obrębie tego projektu zebrano wiele danych, poczynając od pierwszych opracowań kartograficznych sporządzonych przez wojsko francuskie w latach 30. XX wieku, po zdjęcia satelitarne pozyskane w latach 70. i w ostatnich dziesięcioleciach2. Korzystając z technik fotogrametrycznych, utworzono dwa modele cyfrowe terenu: jeden bardziej szczegółowy, Por. Ebla and Its Landscape. Early State Formation in the Ancient Near East, a cura di P. Matthiae, N. Marchetti, Walnut Creek: Left Coast Press, 2013. 2 G. Bitelli, E. Mandanici, S. Mantellini, N. Marchetti, L. Vittuari, Remote Sensing as an Essential Tool for a Multidisciplinary Project in Archaeology: The Case of the Ebla Chora, [w:] Project Earth Observation: A Window on the Past. Proceedings of the 4th EARSeL Workshop on „Remote Sensing for Cultural Heritage”, a cura di R. Lasaponara, N. Masini, M. Biscione, M. Hernandez, EARSeL, 2013, s. 3–12. 1
wszystkie ilu. w art. z archiwum autora
zasobów. Opis ten może też być wieloczasowy, czyli może zdawać sprawę z ewolucji w czasie obserwowanych parametrów. Dodatkową zaletą systemu jest możliwość tworzenia dokładnych modeli pozwalających na całościową wizję terytorium, na których można symulować scenariusze i sprawdzać rezultaty projektowych rozwiązań.
odnoszący się do obszaru wykopaliska, drugi bardziej ogólny, dla rozległego obszaru, obejmującego większą część Syrii. Geometryczna rozdzielczość tych opracowań wynosi od pięciu do dziesięciu metrów. Połączenie obrazów i sporządzonych na ich podstawie modeli cyfrowych umożliwia analizę morfologii terenu w kilku celach. Typowe zastosowanie polega na kartowaniu obecnej sieci hydrograficznej i identyfikacji pozostałości po dawnych obiektach w celu odtworzenia dawnego kształtu sieci. Tego rodzaju analizy, w połączeniu z kilkoma opisami naziemnymi i obecnością pozostałości archeologicznych, pozwoliły na rozpoznanie dawnej obecności stałego jeziora w depresji Matkh, endoreicznego basenu położonego na wschód od Ebli, będącego dziś równiną uprawną, na której pozostało jeszcze tylko jedno niewielkie mokradło3. Interpretując zdjęcia, w szczególności ślady erozji, można określić rozmiary jeziora w starożytności, a następnie za pomocą cyfrowego modelu terenu ocenić koty wysokościowe, głębokość
Zob. artykuł: V. Cantelli, V.M.L. Martina, L. Picotti, From Wetland to Desert. A Geomorphologic Approach to the Eblaitechora, [w:] Ebla and Its Landscape…, s. 316–323. 3
autoportret 2 [49] 2015 | 89
i kubaturę. Dane te są o tyle cenne, że umożliwiają szacowanie rocznych opadów potrzebnych do tego, by utrzymać określony poziom jeziora, zatem dostarczają ważnych informacji o zmianach klimatycznych w regionie. Roślinność jest bez wątpienia charakterystycznym elementem pejzażu. Zachodzące w ciągu tysiącleci zmiany klimatyczne znacząco wpływają na jej skład. Dobrze znana jest pierwszorzędna rola, jaką region ten odegrał w historii uprawy rolnej. Pewne teksty wyryte na tabliczkach odnalezionych w Ebli mówią właśnie o produkcji rolnej4; kolejnych informacji o gatunkach roślin uprawianych w starożytności dostarczają pyłki kwiatów oraz inne znaleziska archeobotaniczne5. Porównanie z rozmieszczeniem obecnie uprawianych gatunków pozwala zrozumieć, jakich upraw zaniechano, jakie zaś utrzymywano6. To ważny element
4 G. Marchesi, Of Palnts and Trees. Crops and Vegetable Resources at Ebla, [w:] Ebla and Its Landscape…, s. 274–292. 5 C. Wachter-Sarkady, Consuming Plants. Archeobotanical Samples from Royal Palace G and Buiding P4, [w:] Ebla and Its Landscape…, s. 376–402. 6 P. Rossi Pisa, F. Ventura, M. Vignudelli, Modern Agriculture in the Ebla Region, [w:] Ebla and Its Landscape…, s. 334–344.
w odtwarzaniu starożytnego klimatu, a więc także starożytnego krajobrazu. W tej perspektywie wykorzystanie wielospektralnych zdjęć satelitarnych, także o średniej rozdzielczości, jak zdjęcia Landsat, drogą klasyfikacji pozwala sporządzić mapę tematyczną głównych typologii upraw na określonym terytorium7. Użycie tych technik ma tę zaletę, że znacznie zmniejsza zasięg badań w terenie – by stworzyć algorytm klasyfikacji, wystarczy bowiem kilka miejsc, w których zebrano i sprawdzono dane dotyczące rodzaju roślinności. Na zdjęciu zostają następnie wyodrębnione i zaklasyfikowane wszystkie powierzchnie wykazujące cechy analogiczne do tych znanych. W ten sposób można rozciągnąć analizę na bardzo rozległe obszary. Pozyskane mapy można wprowadzić do geograficznego systemu informacyjnego, by obliczyć statystyki i przeprowadzić porównania z innymi danymi. Technika ta może być stosowana także do identyfikacji nowych wykopalisk archeologicznych wokół tych już znanych. W tym celu krzyżo-
G. Bitelli, E. Mandanici, L. Vittuari, A Land in Its Setting. Remote Sensing Satellite Imagery for the Characterization of the Eblaitechora, [w:] Ebla and Its Landscape…, s. 295–301.
wane są informacje z zakresu toponomastyki, zdjęcia satelitarne i modele cyfrowe pozwalające, na przykład, na określenie morfologii tzw. tell, czyli antropogenicznych wzniesień powstałych w wyniku nawarstwienia struktur powstałych w czasie. Oczywiście zawsze trzeba sprawdzić hipotezy w terenie, by potwierdzić rzeczywistą obecność pozostałości archeologicznych, lecz operacje te będą się skupiać na ograniczonych obszarach. W wypadku okolic Ebli zdjęcia satelitarne o wysokiej rozdzielczości, pozyskiwane przez satelity wojskowe w latach 60. XX wieku i obecnie, już nieobjęte tajemnicą wojskową, w połączeniu z opracowaniami kartograficznymi lat 30. okazały się pomocne – zarówno by dokładnie zlokalizować miejsca uprzednio zidentyfikowane, lecz dotąd nieumiejscowione z należytą precyzją, jak i by zidentyfikować nowe, potencjalne. W całości sprawdzono już 85 miejsc, znanych ze sprawozdań lub reportaży z poprzednich ekspedycji, oraz zidentyfikowano kolejnych 708. W badaniach nad krajobrazem wykorzystywane są także tzw. mapy widoczności, czyli mapy
7
N. Galiastos, S. Mantellini, Analysis of CORONA Imagery in the Ebla Region, [w:] Ebla and Its Landscape…, s. 302–315.
8
autoportret 2 [49] 2015 | 90 Powyżej: wizualizacja 3D zdjęcia satelitarnego Cartosat, nałożona na model cyfrowy terenu, sporządzony na jej podstawie.
podkreślające, które części terytorium są widoczne z pewnych punktów obserwacyjnych, na przykład z murów starożytnej Ebli. Mapy te można stworzyć na podstawie analiz modeli cyfrowych terenu, sprawdzając, czy w danym kierunku linia wzroku napotyka przeszkody czy nie. Dotąd była mowa o studium przeszłości poprzez ślady, które wydarzenia odcisnęły na kształcie obecnego krajobrazu. Krajobraz jest jednak bytem dynamicznym, w ciągłej interakcji z ludnością, która go obserwuje i nań oddziałuje. Obecny krajobraz zmienia się pod wpływem antropogenicznych działań, lecz także on sam je warunkuje oraz określa ich ostateczne skutki. Pomiar krajobrazu oraz zrozumienie dynamiki rozwoju terytorium są zatem ważne, by przewidzieć przyszłe scenariusze i dokonać bardziej świadomych wyborów. Użycie danych przestrzennych i Systemów Informacji Geograficznej do celów planowania terytorium nie jest niczym nowym, przeciwnie – jest powszechnie stosowaną praktyką. Tutaj chcemy tylko podkreślić, za pomocą przykładu, jaką funkcję mogą pełnić nowe technologie.
Poniżej: wykopalisko w Bakchias na zdjęciu satelitarnym z 1968 (po lewej) oraz z 2003 roku (po prawej). Dobrze widać ekspansję upraw na północnym wschodzie wykopaliska.
Oaza w Fajum, uznana przez niektórych za ogród Egiptu, stanowi ciekawy casus studyjny ze względu na relacje między środowiskiem przyrodniczym a ludzką osadą. Obecny krajobraz, w którym dominują pola uprawne, kanały irygacyjne i małe wioski, wynika z geomorfologii obszaru oraz ze złożonej historii Fajum. Oaza jest bowiem naturalną depresją rozciągającą się na 200 tysiącach hektarów na zachodniej pustyni egipskiej, na południowy zachód od Kairu. Mimo klimatu saharyjskiego i wynikającego stąd niedostatku deszczów, oaza już w czasach starożytnych była intensywnie uprawiana; daleko sięgające melioracje przeprowadzone przez faraonów XII dynastii są pierwszą systematyczną interwencją poświadczoną w źródłach. Szczególna morfologia terytorium pozwala realizować system irygacji, który rozdziela – naturalnym spływem, bez potrzeby mechanicznego podniesienia – wodę Nilu w obrębie oazy. Jezioro Karun, położone w najniższej części naturalnego obniżenia terenu, stanowiło w przeszłości ważny zasób wodny. Obecny kształt terytorium jest rezultatem ciągłych interwencji, melioracji i regulowania
natężenia przepływu wody, które następowały po sobie w ciągu tysiącleci i nadal trwają, a jednocześnie równowaga ekosystemu jest niesłychanie chwiejna. W tym kontekście badanie środowiska ma fundamentalne znaczenie dla zrozumienia aktualnych procesów oraz sformułowania planów rozwoju mogących zapewnić równowagę w wykorzystywaniu zasobów. Z tego powodu oaza w Fajum jest przedmiotem badań prowadzonych przez Wydział Inżynierii Cywilnej, Chemicznej, Środowiskowej i Materiałów Uniwersytetu w Bolonii. Warto zaznaczyć, że wszystkie te inicjatywy powstały we współpracy z Wydziałem Archeo������� logii������������������������������������� w celu mapowania wykopaliska w Backchias, usytuowanego na północno-wschodniej granicy oazy9. Zmiany zachodzące w krajobrazie są szczególnie widoczne na krańcach oazy, gdzie rozległe skrawki pustynnej ziemi, całkowicie wyschłej, są przygotowywane do uprawy. Do lat 60. XX wieku wykopalisko otaczaPor. studium Bakchias. Dall’archeologia alla storia, a cura di E. Giorgi e P. Buzi, Bologna: Bononia University Press, 2014. 9
ła pustynia. Krajobraz, który można było oglądać z ruin, był pusty i tylko patrząc na zachód, można było zobaczyć uprawy oazy. Dzisiaj natomiast dookoła rozciągają się pola uprawne i jedynie po wschodniej stronie widać pustynne wzniesienia oddzielające oazę od doliny Nilu. Paradoksalnie, obecny krajobraz być może bardziej przypomina starożytny niż ten sprzed stulecia. Znaleziska, jak się wydaje, świadczą o tym, że w chwili jego maksymalnego rozwoju miejsce musiało leżeć w obrębie oazy. Obecna ekspansja upraw i sieci irygacji ma jednak daleko idące konsekwencje dla konserwacji wykopaliska. W ciągu ostatnich lat zauważono bowiem wzrost wilgoci za sprawą zasilania warstwy wodonośnej i pojawienie się chwastów u podnóża murów. Zjawiska te mogą uszkodzić struktury mechanicznym działaniem korzeni oraz zmianami chemicznymi powodowanymi przez sole rozpuszczone w wodzie. Widać zatem, że przemiana krajobrazu oraz, ogólniej, wszelkie działania na tym terytorium potrzebują bacznego monitorowania zarówno na skalę regionalną, jak i węższą, odnoszącą się na przykład do pojedynczej struktury.
Mapa tematyczna sporządzona na podstawie historycznej serii obrazów satelitarnych Landsat odnosząca się do ekspancji upraw w okresie między 1987 a 2011 r.
Historyczna seria zdjęć satelitarnych Landsat dostarcza całościowej wizji oazy, poczynając od lat 70. XX wieku aż po współczesność, nadaje się zatem szczególnie do prowadzenia monitoringu na skalę regionalną. Są to zdjęcia wielospektralne, czyli zapisujące nie tylko światło widzialne dla ludzkiego oka, lecz także podczerwień. Informacja w podczerwieni jest bardzo przydatna w badaniach nad roślinnością, gdyż liście szczególnie dobrze odbijają tę część spektrum elektromagnetycznego. Na podstawie zdjęć wielospektralnych można zatem sporządzić odpowiednie indeksy roślinności, za pomocą których można identyfikować powierzchnie pokryte rozmaitą roślinnością na podstawie ustalonych wartości progowych indeksu. Powtarzając prawie automatycznie tę operację na zdjęciach pozyskiwanych w różnych latach i zestawiając wyniki każdej próby, można monitorować zmiany zachodzące na terytorium, a w szczególności ocenić ekspansję obszarów uprawnych. Niewątpliwie rozszerzenie areału upraw odpowiada potrzebie zwiększenia produkcji w celu wspierania gospodarczego rozwoju państwa. Nieuchronne oddziaływanie na środowisko tych ingerencji pociąga jednak za sobą konieczność poszukiwania zrównoważonych rozwiązań, które nie powodowałyby uszczerbku zasobów10. Problemem typowym dla suchych stref klimatycznych jest intensywna ewapotranspiracja, często powodująca zjawisko wtórnego zasolenia nawadnianych gleb. Ścieki odprowadzane są następnie do jeziora Karun poprzez sieć kanałów drenażowych. W ciągu ubiegłego stulecia wysokie stężenie soli w doprowadzanych ściekach spowodowało stopnio10 Por. P. Buzi, V. Gasperini, E Giorgi, E. Mandanici, Bakchias: Urbanistic Peculiarities and Preservation Problems, [w:] Natural and Cultural Landscapes in Fayum. Safeguarding and Management of Archaeological Sites and Natural Environments. International Colloquium Fayum (Egypt), 31st October–2nd November 2010, ed. R. Pirelli, Kairo: UNESCO, 2011.
wy wzrost zasolenia jeziora, co z kolei miało znaczne konsekwencje dla fauny i rybołówstwa. Także w tym wypadku teledetekcja może dostarczyć dodatkowych narzędzi badawczych wspomagających tradycyjne techniki monitorowania in situ ekosystemu jeziornego. Zdjęcia wielospektralne pozwalają bowiem ocenić niektóre parametry jakości wody, takie jak mętność, obecność chlorofilu, poprzez stosowanie modeli empirycznych. Jest to zbiór danych wieloczasowych mogących dostarczyć punktów oparcia dla decyzji o zarządzaniu terytorium. Przykłady studyjne chory w Ebli oraz oazy w Fajum pozwoliły zarysować małą panoramę wkładu nowych technologii geomatyki, w szczególności teledetekcji, w badania nad terytorium i kształtowaniu krajobrazu. Do tradycyjnych metod topograficznych dochodzą możliwości, jakie oferują dziś modelowanie trójwymiarowe oraz informacje tematyczne
wydobyte ze zdjęć, które osiągnęły obecnie bardzo wysoki poziom szczegółowości. Geograficzne systemy informacyjne integrujące te informacje nie powinny być jednak rozumiane jedynie jako archiwum danych, lecz jako wspólna podstawa interdyscyplinarnego zrozumienia terytorium w przekonaniu, że zrozumienie to umożliwi pozyskiwanie głębszej wiedzy o przeszłości, waloryzację teraźniejszości oraz mniej zawodne planowanie przyszłości. Wszystko to oczywiście potrzebuje ujęcia wielodyscyplinarnego, w którym system informacji geograficznej, w zintegrowany sposób zarządzając mnogością heterogenicznych danych, stanowi skuteczne narzędzie analizy dla różnych dyscyplin i ciągle wzbogaca się o wyniki przez nie uzyskane. Tłumaczenie z włoskiego: Emiliano Ranocchi
Rosetta Borchia, Anna Falcioni, Olivia Nesci
MIEJSCA ROZPOZNANE
S
tudiów o sztuce malarskiej Piera della Francesca napisano już wiele, jednak nader rzadko zajmowano się do tej pory pejzażami, które stanowią tło dla jego arcydzieł. Wprawdzie niektórzy historycy sztuki próbowali je zlokalizować, wiedząc, że są to miejsca z regionu Montefeltro, ale do tej pory nie udało się ustalić dokładnego ich położenia w terenie. Tymczasem badania Rosetty Borchii i Olivii Nesci (2006) pozwoliły na dokładne ich umiejscowienie wśród wzgórz Montefeltro. Przeprowadzone przez Annę Falcioni badania archiwaliów (2014) dowodzą, iż Piero della Francesca nie tylko bywał w dworze w Urbino, lecz mieszkał w regionie na stałe, skoro zakupił dom w miejscu stanowiącym tło jego najsłynniejszego dzieła – dyptyku książąt Urbino. Malarz inspirował się zatem topografią miejsc, które dogłębnie znał i kochał. Geometryczna i topograficzna doskonałość krajobrazu zawierała przesłanie religijne, lecz dzisiaj odsłania także inny ważny wymiar: przedstawienie
malarskie staje się przyczynkiem do wiedzy naukowej w postaci studium perspektywy i opisu topograficznego, zgodnie z zasadą rzutu sytuacyjno-wysokościowego. Piero della Francesca i jego relacje z księstwem Urbino Piero della Francesca jest słusznie uważany za jednego z protagonistów i promotorów kultury humanistycznej księstwa Urbino, choć nie urodził się ani nie wychował w tym regionie, ale pochodził z sąsiedniej Toskanii. To właśnie jednak w Urbino jego styl osiągnął niepowtarzalną równowagę pomiędzy precyzyjną geometrią a pogodnym monumentalizmem. Jego relacja z dworem Federica z Montefeltro nie jest jeszcze dobrze znana. Przede wszystkim nie wiadomo,
jak często i jak długo malarz przebywał w księstwie Urbino, przy czym wydarzenia z jego życia w ogóle są słabo udokumentowane. Istnieją jednak źródła świadczące o pobycie malarza w Urbino pomiędzy 1469 a 1472 rokiem, kiedy miejscowe Bractwo Bożego Ciała zamówiło u niego tablicę ołtarzową z przedstawieniem Komunii Apostołów1. W tych okolicznościach bractwo powierzyło Giovanniemu Santiemu, ojcu Rafaela, zadanie utrzymywania kontaktu z toskańskim malarzem, dokonywania dla niego zakupów, opiekowania się nim i przyjmowania go u siebie przez cały czas jego pobytu w Urbino. To delikatUrbino, Archivio della Confraternita del Corpus Domini, libro B, 1, c. 51r-v; opubl. w: A. Falcioni, Documenti urbinati sulla famiglia Santi, [w:] Raffaello e Urbino. La formazione giovanile e i rapporti con la città natale, a cura di Lorenza Mochi Onori, Milano: Electa, 2009, dok. nr 117–118, s. 294.
1
autoportret 2 [49] 2015 | 93 Krajobraz z dyptyku portretującego władcę Urbino i jego żonę
archiwum autorek
Krajobraz regionu Montefeltro w obrazach Piera della Francesca
Piero della Francesca, dyptyk z portretami księcia Urbino Federica da Montefeltro i jego żony Battisty Sforzy, na odwrociu triumfy obojga małżonków, ok. 1465–1470, Galeria Uffizi
To właśnie w tych miejscach Piero namalował swój najbardziej znany obraz, dyptyk książąt Urbino. Dwa tła z dyptyku, to za plecami księcia oraz to za wozami triumfalnymi, zostały odnalezione niedaleko od Urbino, wzdłuż doliny rzeki Metauro. Trzecie zaś przedstawia skrajną północną granicę księstwa Valmarecchia, położoną wzdłuż drogi Ariminensis3, Urbino, Sezione Archivio di Stato, Fondo notarile, not. Palazzi Marino, vol. 854, c. 68r (1570 stycz. 21, Urbino), opubl. w: A. Falcioni, La famiglia Bramante. Fonti archivistiche urbinati “Deputazione di Storia patria per le Marche. Studi e testi” 32), Ancona 2014, dok. nr. 114, s. 110–111. Obecność posiadłości należących do spadkobierców Piera della Francesca w Monte Asdrualdo potwierdzają także źródła katastralne w Urbino: Sezione Archivio di Stato, Catasto del territorio di Urbino. 3 Dawna rzymska droga łącząca Arezzo z Morzem Adriatyckim aż do Rimini wzdłuż biegu rzeki Marecchia. Drogą tą szli wszyscy: od Rzymian po hordy barbarzyńców, od 2
wikimedia commons, domena publiczna
ne zadanie sprawiło, że przynajmniej do 1471 roku także Giovanni Santi był zmuszony mieszkać tam na stałe, by pilnować pierwszych etapów realizacji malowidła. Zobowiązanie to ustało z chwilą, gdy Piero zrezygnował z wykonania zamówienia, dla którego realizacji trzeba było się zwrócić do Justusa z Gandawy. W całej historii relacji między Pierem della Francesca a miastem Urbino dokumenty archiwalne świadczą o pewnym, dotąd ignorowanym przez historiografię, wydarzeniu: na nazwisko Piera della Francesca i jego spadkobierców zapisano, przynajmniej do XVII wieku, posiadłości gruntowe z domem w Fermignano, we wsi Monte Asdrualdo, graniczące z majątkiem rodziny Bramante2. Sugerowałoby to, że Piero musiał być szczególnie przywiązany do tych okolic, skoro zainwestował tu w nieruchomości, utrzymując w ten sposób stosunki, które musiały być stałe, z tym terytorium. Wniósł tu i udoskonalił swój oryginalny styl polegający na perspektywicznej organizacji obrazów, na geometrycznym uproszczeniu kompozycji i postaci, na równowadze między ceremonialną nieruchomością a dociekliwą analizą ludzkiej prawdy, na zastosowaniu światła rozjaśniającego cienie i przenikającego kolory.
którą malarz udawał się do swojego kolejnego zleceniodawcy – Zygmunta Pandolfa Malatesty. Federico z Montefeltro Badania rozpoczęły się w październiku 2007 roku rozpoznaniem pierwszego elementu w krajobrazie otwierającym się za plecami Federica z Montefeltro – góry Monte Fronzowojsk (m.in. Napoleona), po króli, cesarzy, świętych, papieży i wielkich artystów.
autoportret 2 [49] 2015 | 94
so. Znajdujemy się w dolinie rzeki Metauro, między Urbanią a Sant’Angelo in Vado. Całe tło malowidła stanowi widok z lotu ptaka obejmujący bardzo szeroki obszar Marchii sięgający Alp Księżycowych, Sasso Simone i Simoncello oraz góry Carpegna. Odkrycie było na tyle sensacyjne, że Rosetta Borchia, od dawna pasjonująca się pejzażem, rozpoczęła badania z zakresu historii sztuki. We współpracy z Olivią Nesci, geomorfologiem z uniwersytetu w Urbino, rozpoznała wszystkie pozostałe elementy pejzażowe obrazu. Po prawej stronie widać skałę Peglio
oraz dolinę schodzącą do rzeki Metauro. Jedyny element pozornie obcy to szeroka rzeka, która wijąc się, wpada do dużego jeziora otwierającego się na pierwszym planie. Wiadomo, że by zalać otoczenie koryta, wystarczy tama czy ostroga. To spowoduje bardzo powolną rzecznojeziorną sedymentację rzeki przed przeszkodą oraz erozję rzeki w dolinie skutkujące głębszym wydrążeniem koryta. Pośredni dowód istnienia takich tam, wybudowanych z polecenia Federica z Montefeltro, stanowią ślady po tamie przylegającej do mostu Wykupu (Ponte del Riscatto), o której obficie wspomina tradycja ludowa, także dawna. Zachowało się kilka wiernych przedstawień zabudowy Urbanii, na których widać zarówno ślady po infrastrukturze, jak i różnice poziomu przed mostem i za nim. Za pomocą szczegółowego opisu geomorfologicznego oraz opisów stratygraficznych będących wynikiem badań przeprowadzonych z wykorzystaniem sond geognostycznych usiłowano, na podstawie morfostratygrafii i topografii, dowieść istnienia obszaru rzeczno-jeziornego. Badanie pozwoliło ustalić, że położenie jeziora jest kompatybilne z poziomem powierzchni ziemi sprzed 500 lat. Na skutek zimnej fazy klimatycznej, zwanej małą epoką lodowcową4, obszar był podatny na silną sedymentację powodowaną przez pomniejsze rzeki (spływy) i stoki. Wydarzenia te mogły skłonić do otwarcia tamy w celu zapobieżenia niebezpiecznym wylewom. W rezultacie rzeka odzyskała swoją moc i spowodowała widoczną do dziś erozję.
akwenu do polowania5. Cel był zatem czysto rozrywkowy. Dworzanie na łódkach i kładkach mogli się oddawać ulubionemu sportowi. Poza tym zamknięcie mostu oraz związane z tym podniesienie poziomu wody umożliwiało dworowi udawanie się z pałacu książęcego bezpośrednio nad rzekę i przebywanie na łódkach odległości około 500 metrów, aż do książęcego parku, locus amoenus wyposażonego we wszelkie dobra. Wszystkie pozostałe elementy tła zidentyfikowano: drogi, rzeki, klasztor, roślinność. Battista Sforza Podobnie jak w portrecie Federica z Montefeltro, tłem dla portretu Battisty jest widok obejmujący oglądane ze szczytu góry Pietracuta bardzo rozległe terytorium sięgające aż do Toskanii. Na pierwszym planie zbocze częściowo zasłania ufortyfikowaną cytadelę; na drugim z prawej strony znajduje się wzgórze San Leo, z lewej kolejne wzgórze o niesymetrycznym kształcie, u którego stóp znajduje się szeroka dolina R. Borchia, O. Nesci, Il paesaggio invisibile, Ancona: Il Lavoro Editoriale, 2007, s. 61.
5
rzeczna, nieznacznie obniżająca się w prawo, otoczona wzniesieniami o jasno określonym profilu. Analiza obrazu wyodrębniła jasno zdefiniowane struktury i pozwoliła ustalić, że zostały przedstawione dolina rzeki Marecchia oraz skała Maioletto (lub też Maiolo) z pozostałościami zamku o tej samej nazwie. Skała już w czasach historycznych była podatna na liczne osuwiska; najgroźniejsze datuje się na 29 maja 1700 roku, doszło wówczas do zawalenia szczytu oraz zniszczenia miasteczka Maiolo wznoszącego się niegdyś na stoku. W ciekawym świadectwie ks. Giammarii Lancisiego, lekarza papieskiego6, który w 1705 roku zwiedził San Leo, czytamy, że osuwisko w Maiolo miało być spowodowane nie tylko intensywnymi opadami deszczu, lecz także zawaleniem naturalnej tamy, na której opierała się skała po stronie potoku. Opis Lancisiego wyraźnie wskazuje na proces
6 A. Veggiani, Ricorsi ciclici dei movimenti franosi nel Montefeltro marecchiese, [w:] Le frane della Valmarecchia, a cura di P. Persi et al., Rimmini: Comunità Montana Alta Valmarecchia, 1993, s. 15–38.
Do zaprojektowania i wybudowania ostrogi oraz jeziora musiała skłonić książęta potrzeba G. Orombelli, Cambiamenti climatici, „Geografia Fisica e Dinammica Quaternaria” 2005, Suppl. VII, s. 15–24.
4
Skała Peglio i dolina schodząca do rzeki Metauro – elementy pejzażu rozpoznane na portrecie księcia Urbino
http://www.montefeltroveduterinascimentali.eu
Istnienie jeziora potwierdzają także dowody odnalezione na dwóch ważnych dziełach malarskich (1500–1600): Madonna Różańcowa Cialdieriego oraz Mała Madonna Cowper Rafaela.
Fragmenty pejzażu oglądanego ze szczytu góry Pietracuta zidentyfikowane na portrecie Battisty Sforzy
to sławny i imponujący Mondelce, niegdyś Monte d’Asdrubale (Góra Hazdrubala, na której według tradycji miał zostać pochowany wielki wódz pokonany podczas bitwy nad Metaurusem7. Wzgórze o obłym profilu na pierwszym planie po lewej odpowiada Wzniesieniu św. Wawrzyńca, drugie nie ma nazwy własnej, trzecie odpowiada miejscowości Farneta, ledwo widzialnej za księżną. Wzniesienie po lewej, za wozem z księciem, zidentyfikowano jako Monte San Pietro.
http://www.montefeltroveduterinascimentali.eu
W triumfach widoczny jest ponadto dziś już nieistniejący obiekt: jezioro z małą wysepką w środku. Identyfikacja i geneza jeziora na tej równinie jest sprawą łatwą. Nie był to akwen sztuczny, lecz naturalny, powstały w wyniku obfitych deszczów, które powodowały wylewanie rzeki w ciągu zimy oraz zalew rozległej równiny San Silvestro. Pochyłość tego odcinka równiny jest bowiem znacznie mniejsza od poprzedniego i jej dno nadal miejscami zachowuje dawne ukształtowanie terenu.
erozji wstecznej, powodowany potokiem, który – pokonawszy twarde piaskowce (naturalna tama) – przeniósł się szybko do glin wielobarwnych, tworząc żłobiny erozyjne. Triumfy Trzeci zidentyfikowany krajobraz tworzy tło dla triumfów książąt. Jest to szeroka doli-
To właśnie w tej części ostatnie badania Anny Falcioni odkryły tereny należące do malarza. Odnaleziono jeszcze cztery pejzaże z tyluż obrazów Piera: – Św. Hieronim z wiernym (ok. 1459), Wenecja, Galleria dell’Accademia – dolina rzeki Marecchia;
na z jeziorem w środku, po którym pływają żaglowce, i wysepką, oprócz jeziora widać nieprzebraną liczbę wzgórz, coraz mniejszych, aż do horyzontu. W triumfach Piero della Francesca odtworzył profile i szczegóły z taką dokładnością, że nietrudno było rozpoznać elementy krajobrazu. Po dolinie triumfów płynie rzeka Metauro, głównie odcinek między Urbanią a Fermignano. Wzniesienie w środku
autoportret 2 [49] 2015 | 96
– Narodzenie Chrystusa (1480–1485), Londyn, National Gallery – obszar pomiędzy Montecopiolo a Monte Montone; – Chrzest Chrystusa (1440–1460), Londyn, National Gallery – obszar między Monte San Marco a Monte della Croce; 7 M. Luni, La Battaglia del Metauro: tradizione e studi, „Quaderni di Archeologia delle Marche” 2002, 11.
– Zmartwychwstanie Chrystusa (1450–1465), Sansepolcro, Pinacoteca Comunale – obszar między Monte della Croce a Monte San Marco. Wnioski Analiza obrazów i badania geomorfologiczne potwierdzają, że krajobrazy Piera della Francesca przedstawiają terytoria dolin rzeki Metauro i Marecchia. Ukształtowanie terenu pozwoliło odróżnić zachowane elementy pejzażu, i w konsekwencji je rozpoznać, od tych, które zmieniały się z czasem.
miczne urządzone w miejscach, które Piero della Francesca obrał jako tło dla swoich arcydzieł: pejzaże nadal w dużym stopniu nietknięte, unieśmiertelnione w rozlicznych malowidłach, które można teraz podziwiać dzięki owym „punktom obserwacji kulturalnej” wyposażonym w panele dydaktyczne z reprodukcjami dzieł malarskich. Pierwsze
trzy „Balkony” zostaną otwarte w czerwcu (jeden w Pieve del Colle przy Urbanii, odnoszący się do triumfów, dwa w okolicach San Leo, odnoszące się do potretu Battisty oraz do Św. Hieronima z wiernym). tłumaczenie z włoskiego: Emiliano ranocchi
Metodologia ta, zastosowana po raz pierwszy w przypadku krajobrazów malarskich, stanowi nowatorski dział w badaniach z zakresu geomorfologii kulturalnej oraz archeologii krajobrazu i kładzie podwaliny pod przyszłe badania nad interpretacją krajobrazów innych włoskich dzieł malarskich.
Projekt Balkony Piera („I balconi di Piero”) zamierza umożliwić zwiedzającym niecodzienne doświadczenie: bycie w środku wielkiego dzieła sztuki. Są to punkty panora-
Wzniesienie wyłaniające się zza sylwetki księcia to Monte San Pietro w rejonie Urbino.
http://www.montefeltroveduterinascimentali.eu
Region Montefeltro słynie ze wspaniałych widoków naturalnych, znana jest jego szczególna ewolucja geologiczna. Dzięki opracowanej metodologii otwiera się nowy horyzont wiedzy nie tylko jako „krajobrazu sztuki”, lecz także jako nieoczekiwanego źródła kultury do udostępnienia i promowania z ważkimi konsekwencjami w nauce, w społeczeństwie i gospodarce. Tak powstało Stowarzyszenie Montefeltro Vedute Rinascimentali (MVR), które zamierza przywrócić „Niewidzialny Krajobraz” – przywrócić świadomości „malowane krajobrazy”, które renesansowi malarze obrali sobie jako tło dla swoich dzieł i które, na skutek katastrof naturalnych i działania człowieka, zostały utracone.
Juhani Pallasmaa
Oczy skóry Książka znów dostępna w księgarniach. Jeszcze w tym roku kolejna książka Juhaniego Pallasamy
Myśląca dłoń
www.instytutarchitektury.org
UWAGA – PRENUMERATA STUDENCKA! Studentko, Studencie!
Na rok 2015 rok zaplanowaliśmy:
Serdecznie zachęcamy do prenumeraty
MITY MODERNIZMU
naszego kwartalnika. Cena rocznej pre-
ARCHITEKTURA WSPÓLNOTY
numeraty studenckiej wynosi teraz 40 zł (cena normalnej – 50 zł). Koszty wysyłki
Począwszy od „Autoportretu” 2 [45]
pokrywa wydawca.
2014, pismo dostępne jest w wersji na tablety.
Najprościej zamówić prenumeratę w e-sklepie Małopolskiego Instytutu
Zachęcamy!
Kultury: http://e-sklep.mik.krakow.pl/
Redakcja „Autoportretu”
autoportret-prenumerata/. P.S. Przypominamy też, że wszystkie nuZasady są proste – wykupienie prenu-
mery archiwalne udostępniamy za darmo
meraty oznacza otrzymanie kolejnych
na stronie www.autoportret.pl.
czterech numerów „Autoportretu”.
Pobierajcie, czytajcie, powiedzcie
Warunkiem zakupienia prenumeraty
znajomym!
w niższej cenie jest przesłanie nam skanu ważnej legitymacji studenckiej.
www.autoportret.pl
marcin wicha – grafik, rysownik, felietonista, pisarz. Współwłaściciel firmy projektowej „Frycz i Wicha”, autor książek dla dzieci: Klara. Proszę tego nie czytać (Warszawa: Czarna Owca, 2011), Klara. Słowo na Szy (Warszawa: Czarna Owca, 2012), a także Jak przestałem kochać design (Kraków: Karakter, 2015).
jędrzej sokołowski – fotograf, absolwent Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie (Czechy) i Instytutu Historii Sztuki na Uniwersytecie Warszawskim.
levente polyák – urbanista, badacz i krytyk; studiował architekturę, urbanistykę, socjologię i teorię sztuki w Budapeszcie i Paryżu. Pracował przy projektach miejskich w Nowym Jorku, Paryżu, Budapeszcie i Pécsu. Członek KÉK (Węgierskiego Centrum Architektury Współczesnej). Był wizytującym wykładowcą w Orange Labs w Paryżu i w Columbia University w Nowym Jorku. Przygotowuje doktorat w Central European University w Budapeszcie. Informacje o jego aktualnych projektach można znaleźć na stronie: http://polyaklevente.net/.
jana tichá − studiowała historię i teorię sztuki na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Masaryka. Jest dyrektoką wydawnictwa Zlatý řez i redaktorką naczelną czasopisma o tej samej nazwie. W ramach swojej działalności wydawniczej przygotowała antologię tekstów teoretycznych pt. Architektura w wieku informacji (2006), Architektura: ciało czy obraz (2009). Jest współautorką książki PRG 2021: przewodnik po współczesnej architekturze Pragi, (2007), monografii Future Systems (2002), Martin Rajniš: Architektura naturalna (2008) oraz D3A (2009), wszystkie wydane w wydawnictwie Zlatý řez. Razem z Martinem Rajnišem i Ireną Fialovą jest współautorką wystawy w pawilonie Republiki Czeskiej i Słowackiej na XII Biennale Architektury w Wenecji w 2010 r.
cecylia malik – absolwentka krakowskiej ASP oraz podyplomowych studiów kuratorskich na Uniwersytecie Jagiellońskim. Malarka, edukatorka i aktywistka. Autorka projektów Ikonostas Miasto, Koncert u Pana Żula (Galeria Zderzak), 365 Drzew, 6 Rzek, Obrazy z Lasu Łęgowego i Warkocze Białki. Wspólnie z siostrą Justyną Koeke zrealizowała projekty Modraszek Kolektyw i Ul. Smoleńsk 22/8. Za realizację projektu 365 Drzew została nagrodzona tytułem Kulturystki roku 2010 (nagroda Programu 3 Polskiego Radia). Współzałożycielka Małego Klubu Bunkra Sztuki. W roku 2012 Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
wojciech wilczyk – fotograf, poeta, autor esejów oraz tekstów krytycznych o sztuce, kurator wystaw. Autor dokumentalnych projektów fotograficznych: „Kalwaria” (1995–2004) „Czarno-Biały Śląsk” (1999–2003), „Postindustrial” (2003–2006), „Życie po życiu” (2004–2006), „Niewinne oko nie istnieje” (2006–2008), za który w 2010 r. otrzymał nominację od Deutsche Börse Photography Prize, oraz „Święta Wojna” (2009–2014). Od 2009 r. prowadzi blog: hiperrealizm.blogspot.com. Od 2011, z Elżbietą Janicką, pracuje nad projektem „Inne Miasto”, którego tematem jest współczesna Warszawa. Wykłada dokument w Akademii Fotografii w Krakowie.
dorota leśniak -rychlak – redaktorka naczelna kwartalnika „Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni”. Prezeska fundacji Instytut Architektury. Wspólnie z zespołem IA kuratorowała wystawy: Za-mieszkanie 1912–2012. Miasto ogrodów, miasto ogrodzeń (Muzeum Narodowe w Krakowie, 2012), Reakcja na modernizm. Architektura Adolfa Szyszko-Bohusza (Muzeum Narodowe w Krakowie, 2013), Monument (Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki, 2014), Impossible Objects (Pawilon Polski na 14. Międzynarodowej Wystawie Architektury w Wenecji, 2014).
jarosław szewczyk (1972) – architekt, absolwent i pracownik naukowy Wydziału Architektury Politechniki Białostockiej (od 1996; w 2006 r. doktorat na Politechnice Warszawskiej; w 2012 habilitacja tamże): autor około 200 publikacji, w tym siedmiu książek. Pasjonat biegania.
kacper kępiński – student Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej. Członek, założyciel i sekretarz zarządu Krakowskiego Stowarzyszenia Przestrzeń-LudzieMiasto. Organizował procesy konsultacji społecznych we współpracy z jednostkami miejskimi oraz krakowskimi organizacjami pozarządowymi. Członek Fundacji Instytut Architektury i koordynator projektu Krakowski Szlak Modernizmu.
giulio giovannoni – ������� wykładowca Wydziału Architektury Uniwersytetu Florenckiego (UNIFI), wcześniej związany z Instytutem Nauk Politycznych na John’s Hopkins University w Baltimore. W ostatnim czasie gościnnie wykładał w College of Environmental Design na University of California w Berkeley. Obecnie zajmuje się problematyką przedmieść, rozlewania się suburbiów oraz kulturową historią Toskanii. jurko prochaśko – eseista i tłumacz. Publikuje na łamach kijowskiego miesięcznika „Krytyka“, w Polsce w „Tygodniku Powszechnym“; oraz w „Die Zeit“ i „La Repubblica“. Germanista z wykształcenia, przetłumac-
zył na język ukraiński m.in. Musila i Rotha. Tłumacz polskiej eseistyki, m.in. Kołakowskiego i Wittlina. Laureat Austriackiej Państwowej Nagrody w dziedzinie tłumaczeń literatury. Mieszka we Lwowie. jakub woynarowski – absolwent Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie; obecnie prowadzi zajęcia w Pracowni Rysunku Narracyjnego na macierzystej uczelni. Grafik, twórca komiksów, artbooków, filmów, instalacji. Inicjator działań site-specific w przestrzeni publicznej. Niezależny kurator; współtwórca projektów z pogranicza teorii i praktyki wizualnej. Laureat Paszportu Polityki (2014). marlena happach – architektka, aktywistka, wspólnie z Markiem Happachem prowadzi pracownię architektoniczną Happach Architekci, realizującą przede wszystkim projekty obiektów, takich jak biblioteki, ogniska, świetlice. Pracownia doceniana jest w konkursach architektonicznych (m.in. konkurs Przystanek dla Warszawy, Europan 10, projekt biblioteki gminnej). Marlena Happach jest też założycielką i prezeską Stowarzyszenia Odblokuj. Razem z zespołem ODBLOKUJ realizuje tymczasowe projekty artystyczne i społeczne m.in. M3, M4, Muranów Osiedle Pomnik czy odNOWA. Obecnie pełni także funkcję wiceprezesa Oddziału Warszawskiego SARP. marek piwowarski – architekt krajobrazu (doktorat 2004), adiunkt w Pracowni Oceny i Wyceny Zasobów Przyrodniczych Szkoły Głównej Handlowej i Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, wykładowca na kierunkach Architektura Krajobrazu oraz Gospodarka Przestrzenna. Od 2006 r. pełni funkcję Pełnomocnika Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy do Spraw Zagospodarowania Nabrzeży Wisły. katarína kristiánová – absolwentka i wykładowczyni Wydziału Architektury na Słowackim Uniwersytecie Technicznym w Bratysławie. Od 2014 r. kieruje Instytutem Architektury Krajobrazu i Ogrodu na rodzimej uczelni. Jej zainteresowania badawcze skupiają się wokół zarządzania przestrzeniami zielonymi w mieście, krajobrazu kulturowego oraz historii architektury krajobrazu. anna dobrucká – architektka krajobrazu, absolwentka Uniwersytetu Rolniczego w Brnie. Od 2007 r. prowadzi własną firmę projektową. Wykłada na Akademii Rolniczej w Nitrze.
andrzej dybczak ������� – Etno����� log. Autor książki Gugara (Wołowiec: Czarne, 2012), za którą otrzymał nagrodę Fundacji im. Kościelskich. Współtwórca filmu pod tym samym tytułem o rozpadzie społeczności ewenkijskich pasterzy reniferów. Dokument uhonorowano między innymi nagrodą Złotego Lajkonika na 48. Krakowskim Festiwalu Filmowym oraz nagrodą za najlepszy debiut reżyserski na festiwalu filmowym Era Nowe Horyzonty. Swoje teksty drukuje w „Lampie”, „Studium” i „Autoportrecie”. emanuele mandanici –����� absolwent Wydziału Inżynierii Środowiska i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Bolońskiego (2007). W 2011 r. doktoryzował się na rodzimej uczelni z zakresu geomatyki, inżynierii i transportu. W 2011 roku w ramach europejskiego grantu badawczego przeprowadził badania zatytułowane Analiza, przetwarzanie i integracja zdjęć satelitarnych i lotniczych w paśmie cieplnej obszarów miejskich. W 2013 r. realizował kolejny projekt badawczy: Zastosowanie teledetekcji satelitarnej w monitoringu środowiska i archeologii. rosetta borchia ���������� –��������� ukończyła malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Urbino. Swoją artystyczną karierę w latach 70. rozpoczęła od hiperrealistycznych malarskich przedstawień pejzażu okolic Urbino. W 1989 r. zajęła się poszukiwaniem i odtwarzaniem dawnych gatunków róż z okolic Montefeltro. Zorganizowała dwie konferencje naukowe poświęcone temu zagadnieniu, a także zaprojektowała i założyła różany ogród w okolicach Urbino. W 2007 r. zainteresowała się pejzażem widocznym na słynnym dyptyku przedstawiającym małżeństwo książąt Montelfeltro namalowanym przez Piero della Francescę. anna falcioni – mediewistka, profesor Uniwersytetu w Urbino. Opublikowała wiele esejów poświęconych rodzinom Malatesta i Montelfeltro, jest autorką ponad pięćdziesięciu monografii związanych z tym obszarem badań. Kuratorka międzynarodowych wystaw dokumentalnych, m.in.: Federico da Montefeltro, Battista Sforza, Elisabetta Gonzaga (Pallazzo Ducale, Urbino, 2010). olivia nesci – wykładowczyni (profesor nadzwyczajny) geografii fizycznej i geomorfologii na Wydziale Nauki i Technologii Uniwersytetu w Urbino. Ekspertka w dziedzinie genezy i ewolucji fizycznej krajobrazu, ze szczególnym uwzględnieniem północno-środkowej części wybrzeża Adriatyku. Po odkryciu krajobrazów, które stanowią tło dla dzieł Piera della Francesci, zainteresowała się badaniami historycznego krajobrazu okolic Urbino.
ŁOPACHIN:
Chciałbym pani powiedzieć coś bardzo przyjemnego, wesołego, (Spojrzawszy na zegarek)
zaraz muszę jechać, nie mam czasu na rozmowę... ale powiem w paru słowach. Już państwu wiadomo, że wiśniowy sad będzie sprzedany za długi, licytację wyznaczono na 22 sierpnia, ale niech się kochana pani nie niepokoi, proszę sobie spać spokojnie, bo jest wyjście... Oto mój projekt. Proszę o chwilę uwagi! Ten majątek leży zaledwie dwadzieścia wiorst od miasta, niedaleko stąd przeprowadzono kolej żelazną, i gdyby sad wiśniowy i tę ziemię nad rzeczką podzielić na działki, a potem wydzierżawiać na letniska, to będą mieli państwo co najmniej dwadzieścia pięć tysięcy dochodu rocznego. GAJEW:
Przepraszam, ale cóż to za bzdury! RANIEWSKA:
Niezupełnie pana rozumiem, panie Jermołaju. ŁOPACHIN:
Będą państwo pobierali od letników co najmniej dwadzieścia pięć rubli rocznie od dziesięciny, i jeśli natychmiast to się ogłosi, ręczę, że do jesieni nie pozostanie ani kawałeczka ziemi – wszystko rozchwytają. Krótko mówiąc: winszuję, są państwo uratowani. Okolica prześliczna, rzeka głęboka. Tylko, rzecz jasna, trzeba uporządkować, wysprzątać... na przykład, powiedzmy, zburzyć wszystkie stare budynki, no i ten oto dom, który już jest do niczego, wyrąbać stary wiśniowy sad...
RANIEWSKA:
Wyrąbać? Mój drogi, proszę wybaczyć, ale pan nic nie rozumie. Jeżeli w całej guberni jest coś ciekawego, ba, nadzwyczajnego, to właśnie tylko nasz wiśniowy sad. ŁOPACHIN:
Nadzwyczajne w tym sadzie jest jedynie to, że jest bardzo duży. Wiśnie rodzą raz na dwa lata, a i wtedy nie wiadomo, co z tym robić – nikt nie kupuje. GAJEW:
Nawet w Słowniku Encyklopedycznym, jest wzmianka o tym sadzie. ŁOPACHIN:
(spojrzawszy na zegarek) Jeśli nic nie obmyślimy i nie dojdziemy do żadnego wniosku, to 22 sierpnia zlicytują i wiśniowy sad, i cały majątek. Proszę się decydować! Innego wyjścia nie ma, przysięgam. Nie ma i basta. Antoni Czechow Wiśniowy sad