Relacja nr 02/2018/Turystyczne wojaże * Paweł / MotoTurysta 054 * Czerwiec 2018 Portal Miłośników Turystyki Motocyklowej Moto-Turysta.pl
Gówno wszędzie śmierdzi tak samo. IRLANDIA 2018 > GALERIA ZDJEĆ <
W ubiegłym roku się nie udało a w tym tak. I w zasadzie na tym etapie mógłbym zakończyć swoją relację o podróży do Irlandii. Po co zanudzać Was opowieściami o swoich doznaniach, zmęczeniu, podnieceniu czy rozczarowaniach? Bez obaw, coś jednak napiszę, bo może ktoś kiedyś obierze tamten kierunek. A warto…
Planowanie wyjazdu zaczęło się pod koniec ubiegłego roku. Pojechałem razem z moich kolegą ze Szwajcarii, Larsem. Oszczędzę informacji na temat czasu jaki poświęciłem na przygotowanie motocykla, bo nie tylko o zwykły serwis chodziło.
1 z 23
Etap I >>> Z domu do promu.
Wystartowałem w piątek 15-go czerwca po południu. Jako punkt spotkania z Larsem przyjęliśmy miejscowość Vallenciennes we Francji. Z uwagi na dystans pierwszy nocleg
zaplanowałem u znajomych pod Magdeburgiem. Te pierwsze kilometry były testem motocykla z obciążeniem stelażem i kuframi inwencji własnej. Póki co było OK. Kolejnego dnia dalej na Zachód, przez Belgię do Francji. Granica niemiecko – belgijska praktycznie niezauważalna.
Natomiast przy wjeździe do Francji spowolnienia, ustawione szykany, kontrole pojazdów ciężarowych i lekki syf. Widać problem uchodźców, ale o tym jeszcze wspomnę później. Do Valennciness docieram około 20-tej. Przed hotelem spotykam Larsa i Rolanda, który towarzyszył temu pierwszemu w podróży ze Szwajcarii do Francji. Pokoik ciasny, ale jakoś daliśmy radę. zaplanowałem u znajomych pod Magdeburgiem. Te pierwsze kilometry były testem motocykla z obciążeniem stelażem i kuframi inwencji
własnej. Póki co było OK. 17-go wcześnie rano żegnamy się z Rolandem i ruszamy w kierunku Cherbourga, skąd mamy prom do Irlandii. Poranek chłodny i drogi puste. Mijamy kilka płatnych odcinków, gdzie motocykle są traktowane nieco łagodniej niż pozostałe pojazdy. Po drodze po raz pierwszy przytrafia mi się brak paliwa – mój motocykl ma zbiornik o pojemności 12 litrów – na szczęście przed wyjazdem zaopatrzyłem się w 2,5-litrowy kanister, z którego robię użytek. 2 z 16
Przed 13-tą docieramy do Sainte-MereEgliese, gdzie odwiedzamy mojego kolegę Alaina. Poznałem go 5 lat temu podczas wizyty
w
Normandii.
Alain
jest
policjantem, gości nas obiadem po czym szybko ruszamy w kierunku portu. Na prom docieramy dosłownie na ostatnią chwilę. Sprawdzenie dowodów tożsamości, wydanie dokumentów na podróż
i okrętujemy się na dolnym pokładzie. Przed nami stoi już sporo motocykli. Kajuta 4-osobowa, jednak na nasze szczęście podróżowaliśmy we dwóch. 18 godzin upłynęło szybko, tym bardziej, że większość tego czasu przypadła na porę nocną. 18-go czerwca przed 9-tą przybijamy do Rosslaire, portu w Irlandii.
Etap II >>> Irlandia.
Trochę trwało spakowanie się i wyjazd, ale w końcu ruszyliśmy. Nerwowy byłem, bo jednak po raz pierwszy miałem jeździć lewą stroną i ronda atakować inaczej niż w Polsce. Przed opuszczeniem portu
jeszcze jedna szybka kontrola dokumentu tożsamości i witaj Irlandio! Zjechaliśmy na pierwszą stację paliw i od razu rzuciła się
w oczy pewna różnica – diesel i benzyna. Nie jak w Niemczech czy Francji – trzy rodzaje benzyny. Ceny paliwa do 1,5 euro za litr. Ruszyliśmy w kierunku Gorey, gdzie mieszka mój kolega z Wronek, Mariusz. Po drodze przejeżdżaliśmy przez Wexford, stolicę tamtejszego hrabstwa. No i cały czas to dziwne uczucie jazdy po drugiej stronie. Trzeba było na prawdę mocno uważać – włączanie się do ruchu, brak zasady „prawej ręki” i te ronda. Pierwsze irlandzkie 64 km przejechaliśmy szczęśliwie i dotarliśmy do domu Mariusza. Po przywitaniu się szybkie rozpakowanie i krótki spacer po mieście. Pierwsze spostrzeżenia to nazewnictwo miejscowości
na tablicach kierunkowych - najpierw po irlandzku, potem angielsku. No i w Gorey jest polski sklep, gdzie są towary tylko z Polski. 3 z 16
Kolejnego dnia od rana nieco leniwie, na co nie bez wpływu
pozostawał
poprzedni
wieczór.
Po
południu
postanowiliśmy z Larsem przejechać się nieco po okolicy. Oczywiście obraliśmy kierunek na wybrzeże, gdzie dotarliśmy do Kilmichael Point, gdzie znajdują się ruiny kościoła i obszar
chroniony. W sumie pierwszy taki turystyczny kontakt z irlandzkim wybrzeżem. Byliśmy pod wrażeniem czystości wody w Morzu Irlandzkim. O widokach nie wspomnę. Dobry to był trening jazdy po lewej. Jednak jeszcze nie odważyłem się nikogo wyprzedzać.
Jedyny dzień bez motocykla przeznaczyliśmy na wyjazd autobusem do Dublina. O poranku coś padało – celowo piszę „coś”, bo u nas takiego opadu atmosferycznego nigdy nie doświadczyłem. Po dobrej godzinie docieramy do Dublina. Krótki spacer po centrum – tam prawie w każdym mieście główna ulica nazywa się Main Street – i udaliśmy się do muzeum Guinnessa. 4 z 16
Wstęp 25 euro. Ekspozycja zaczyna się od początku, czyli jęczmienia, chmielu i wody. Potem
etapami odkrywa się sposób ważenia tego piwa. Ciekawostki historyczne wraz z eksponatami z epoki powodują, że człowiek czuje się jak prawdziwy irlandzki piwowar. Nie wiedziałem np. że kolor piwa to czysty przypadek czy ile baniek powietrza jest w jednej szklance. Na sam koniec każdy uczestniczy w degustacji, podczas której ją prowadzący opowiada o smakach i zapachach, jakie można wydobyć z Guinnessa. Wisienką na torcie jest szybki kurs
nalewania piwa – najpierw czyni to prowadząca a potem każdy indywidualnie. Oczywiście na koniec otrzymuje się certyfikat i możliwość wypicia samodzielnie nalanej szklanki piwa. Sklep z pamiątkami przeogromny, a asortyment nie ogranicza się do koszulek czy magnesów na lodówki. Na samym szczycie budynku muzeum zlokalizowany jest bar z tarasem widokowym dookoła, skąd można podziwiać panoramę miasta. Wizyta w pubie na obiedzie i oczywiście piwie kończyła nasz pobyt w stolicy Irlandii. Dublin jest ciekawym miastem i jeden dzień to z pewnością zbyt mało, aby zobaczyć wszystkie jego atrakcje. Następnego dnia rano po śniadaniu wyruszyliśmy na kilkudniowy objazd Wyspy. Najpierw szybki przelot do Dublina. Obwodnica miasta M-50 jest płatna, jednak motocykle są z tego obowiązku zwolnione. Za Dublinem wbiliśmy się na drogi najbliższe wybrzeżu i kierowaliśmy się na Drogheda i Dundalk. Zaliczaliśmy boczne drogi. Tym sposobem gdzieś przekroczyliśmy granicę i znaleźliśmy się w Irlandii Północnej. Do Belfastu dojechaliśmy po 20-tej. Nocleg zabukowany wcześniej okazał się miejscem przyjemnym i dobrze zlokalizowanym. 5 z 16
Nie planowaliśmy zwiedzać miasta, ale wizyta pod muzeum Tytanica była punktem obowiązkowym. Sam budynek powstał w porcie i robi spore wrażenie – to stąd w dniu 10 kwietnia 1912 roku liniowiec wypłynął w swój pierwszy i ostatni zarazem rejs.
Znowu wzdłuż wybrzeża drogą A-2 zaliczamy niewielki półwysep. Kurczę, jak ludzie fajnie mieszkają… Droga A-2 wzdłuż wybrzeża Irlandii Północnej nosi nazwę Antrim Coast Road i zaczyna się jeszcze przed Belfastem a kończy w rejonie Londonderry. Warto jednak czasem z niej zjechać bliżej do brzegu, bo są tam interesujące miejsca. Tym sposobem zaliczamy Torr Head, Kinbane Castle, Giant’s Causeway oraz Dunluce Castle. Zatrzymam się chwilę przy Giant’s Causeway – to ciekawa formacja skalna „Grobla Olbrzyma”, którą wg legendy wykuł w linii brzegowej olbrzym, Finn McColl. Sześciokątne bazaltowe kolumny robią niesamowite wrażenie. Wstęp kosztuje 11,50 funtów, ale warto. Zastanawia mnie tylko, dlaczego pozwolono na wchodzenie właściwie wszędzie? Za kilka lat wszystko zostanie zadeptane. Na miejscu otrzymuje się przewodnik i audioprzewodnik z opcją w języku
polskim
www.nationaltrust.org.uk/giantscauseway
6 z 16
Tego dnia niestety zorientowałem się, że popełniłem błąd w planowaniu tej podróży, gdyż byliśmy zmuszeni gnać aż do Galway na zachodnim wybrzeżu, gdzie mieliśmy zabukowany kolejny nocleg. A trzeba było zostać jeszcze jeden dzień na północy. Dopiero późnym wieczorem docieramy do Galway. Odcinek autostrady M-6 przed miastem płatny 1 euro. W mieście szok! Pełno ludzi, a dziewczyny w 99% w mini! Udaliśmy się na posterunek tamtejszej policji – Garda – skąd miałem pobrać klucz do mieszkania naszej organizacji IPA. Kolejny raz zwątpiłem w swoje umiejętności posługiwania się i rozumienia języka angielskiego. Nie bez trudu znaleźliśmy kwaterę, szybkie przebranie się
i w miasto. Było już po 23-ej, sklepy pozamykane więc do pubu – dwa lokalne piwa 11,60 euro. Rano okazało się, że puściły gwinty na wszystkich 3 śrubach trzymających stelaż kufrów w subramie, postanowiłem poszukać wiertarki i nieco to wszystko zmodyfikować. Śruby nabyłem w sklepie, a od irlandzkiego „sąsiada” użyczyłem sprzęt wiercący. Tego dnia mój Xks latał bez obciążenia. 7 z 16
Poza tym w trakcie porannych zakupów śniadaniowych, przekonaliśmy się na własnej skórze o zakazanie sprzedaży alkoholu. O godzinie 08:15 niosąc do kasy zgrzewkę piwa zostaliśmy uprzejmie poinformowani przez pana z obsługi, że możemy to nabyć dopiero po 10-tej i do 22-ej. Posileni ruszamy w kierunku głównego celu tego dnia – Moherowych Klifów. Sam przejazd bardzo przyjemny, bo trasa prowadzi wzdłuż wybrzeża. Im bliżej, tym ruch większy. Parking za motocykl 6 euro. Otrzymujemy papierowy przewodnik również w języku polskim.
www.cliffsofmoher.ie Cóż, widziałem zdjęcia tego miejsca w sieci, ale to co widzi się na żywo po prostu rozwala. Mimo sporej ilości ludzi, miejsce przecudowne. Można godzinami stać i patrzeć na siłę Matki Natury. Jest oczywiście centrum turystyczne, toalety i sklepy z pamiątkami. Postanawiamy dojechać do końcowego przylądka nazwanego Loop Head trasą Ring of Beara. Tam doznaje kolejnego pozytywnego szoku. Wąska dróżka prowadzi do latarni z kilkoma zabudowaniami, a obok znajduje się niewielki parking. Ludzi mało a widoki obłędne. Spacerujemy dookoła od czasu do czasu podejmując wyzwanie zrobienia zdjęcia z krawędzi klifów. Dla mnie było to miejsce, w którym można usiąść i godzinami patrzeć się w dal nie myśląc o niczym. Tak, mam takowy talent…
Trzymając się brzegu wracamy do Galway, gdzie zakładam stelaż i kufry w sposób jednak pewniejszy. 8 z 16
Po zwróceniu klucza na posterunku Garda kierujemy się na Limerick. Przejazd tunelem w Limerick kosztuje za motocykl 1 euro. Za miastem zmykamy na boczne drogi, aby znaleźć miejsce spoczynku Dolores O’Riordan, wokalistki The Cranberries. Pięknie Ona tam ma. Łapiemy przybrzeżną trasę Ring of Kerry i kierujemy się na zachód. Po kilku kilometrach skręcamy w lewo, aby zaliczyć sławną Gap of Dunloe. Jest to przepiękna trasa widokowa. Widoki cudne, ale naprawdę trzeba niesamowicie uważać, gdyż jest bardzo wąska a na niej piesi, rowerzyści, motocykliści,
samochody i bryczki zaprzężone w konie. Było tłoczno z niewielką liczbą miejsc do bezpiecznego
zatrzymania się,
ale trasa warta przejechania. Ciągniemy się dalej przez Ring of Kerry, co jakiś czas odbijając w boczne drogi bliżej wybrzeża. Na końcu półwyspu wjechaliśmy na wyspę Valentina – wyspę z lądem /dużą Wyspą/ łączy most. Tam to dopiero ludzie sobie mieszkają! Na wyspie znajduje się Geokaun – punkt widokowy oraz klify skąd rozpościera się piękny widok na okolicę. Wstęp 6 euro. www.geokaun.com Nocleg łapiemy z przypadku w jednym z wielu B&B w miasteczku Waterville. I tu ciekawa sytuacja – pani nas goszcząca była trudna w zrozumieniu. Ponownie sądziłem, że mój angielski padł, albo używa ona jakiegoś lokalnego dialektu.
Koniec końców przyczyna była odmienna i bardzo prozaiczna; pani zalewała się 9 z 16
w trupa i po naszym powrocie wieczorem zacząłem mieć wątpliwości co do jakości śniadania dnia następnego. Rano opuszczamy Waterville – co ciekawe wakacje spędził tam kiedyś Ponownie
sam Charlie Chaplin – i objeżdżamy Zatokę Kenmare.
postanowiliśmy zaliczyć
końcowy zachodni przylądek i tym sposobem lądujemy obok wyspy Dursey. Aby się na nią dostać jako osoba, trzeba skorzystać z wagonika, który jest przeciągany na linie, podobnie jak na nasz Kasprowy. Pojazdy przewożone są promem, ale w niewielkiej ilości i częstotliwości. W dalszej trasie miałem sporo szczęścia. Jadąc, na szczęście na siedząco, poczułem nagle, że osunęło mi się siedzisko pod lewym półdupkiem. Pierwsza myśl, że poszła subrama na skutek dokonanego odwiertu. Zatrzymałem się i zrzuciłem bagaż oraz siedzenie. Nic nie było widać, więc postanowiłem zdjąć plastik. W czasie zdejmowania zauważyłem, że punkt mocowania subramy do ramy jest nieco niżej – zgubiłem śrubę mocującą. Lars zrobił 300-metrowy spacer w celu ewentualnego jej znalezienia, a ja zacząłem szukać zapasowej w tzw. woreczku cudów. Na szczęście znalazłem. Nie bez problemów usterkę usunęliśmy i mogliśmy kontynuować jazdę w kierunku Gorey. Tego dnia po raz pierwszy widzieliśmy lokalnych policjantów kontrolujących prędkość – nie odbywało się to jak u nas, że stoją i łapią, a po prostu stał oznakowany i widoczny z daleka bus z zainstalowanym fotoradarem. Chyba nie daliśmy się złapać. 10 z 16
Wieczorem dotarliśmy do Gorey na ostatnią noc w Irlandii. Informacyjnie dodam, że opłata za przejazd mostem lub autostradą A-25 w rejonie Waterford wynosi 1 euro. Kolejny dzień przed nami, a ponieważ prom odpływa dopiero wieczorem, to przed południem popakowaliśmy się z lekka i poszliśmy w miasto. Zjedliśmy tradycyjną irlandzką potrawę – kiełbasa, ziemniaki, fasola i cebula. Podczas wizyty na posterunku Gardy – towarzyskiej – dowiedzieliśmy się, że między Gorey a Rosslare w okolicach miejscowości Curracloe znajduje się plaża, na której kręcono sceny desantu do filmu „Szeregowiec Ryan”. Decyzja była tylko jedna, ale niestety poza plażowiczami nie natrafiliśmy na ślady kręcenia filmu, które podobno tam są. Etap III >>> Z promu do domu. Tym razem byliśmy jednymi z pierwszych na promie. Kajuta ponownie we dwóch. 11 z 16
Noc minęła spokojnie a rano kapitan obudził nas I przez radiowęzeł komunikatem o wydawaniu śniadania.
Potem niestety lekka nuda, bo mieliśmy być w Cherbourgu przed 16-tą. Naprawdę nie ma co robić na takim promie – to nie transatlantyk z basenami, kasynami, etc. Po dobiciu do brzegu i szybkiej kontroli dokumentów kierujemy się na Barfleur. Naszym celem był przejazd wzdłuż plaż Normandii
osławionych desantem sił alianckich 6 czerwca 1944 roku. Tym sposobem zaliczamy po kolei Utah, Omaha, Gold, Juno i Sword. Byłem tam 5 lat temu samochodem i pamiętam, jak mi się marzyło, aby przejechać te drogi motocyklem. No i udało się! Punktem końcowym był port Ouistreham, gdzie na własne oczy mogliśmy zobaczyć coś, co dotychczas mogliśmy obejrzeć w TV. Grupy imigrantów na ulicach w okolicach portu. Nie wygląda to zbyt ciekawie – ci ludzie nie mają pieniędzy, nie mają co jeść i gdzie spać. No i nie ma wśród nich kobiet i dzieci. Dramat. 12 z 16
Przed 22-gą docieramy do hotelu w Caen. Szybka kolacja w pobliskiej restauracji i ostatni wspólny nocleg z Larsem. Po śniadaniu ruszamy jeszcze razem w kierunku Pont de Normandie zlokalizowanego nad Sekwaną w ciągu drogi A-29. Mnie było po drodze, ale Lars chciał raz jeszcze nim się przejechać. No robi to wszystko wrażenie. Przejazd motocykli za free. Za mostem zjechaliśmy na parking i pożegnaliśmy się.
Przejazd przez Francję szedł gładko – tankowanie i płatne odcinki dawały odpocząć moim 4 literom. Ponownie przejeżdżałem przez Vallenciennes, gdzie
www.pontsnormandietancarville.fr
kilkanaście dni wcześniej spotkałem się z Larsem i
Rolandem.
Nocleg
miałem
zaplanowany
w Niemczech, w Munster, więc po drodze postanowiłem
odwiedzić
w
Holandii
dawno
niewidzianych kolegów. W okolicach Mons w Belgii wpakowałem się w megakorek, na szczęście udało mi się wciskać między auta i jakoś poszło. Najpierw za Maastricht wjeżdżam do Urmond, aby spotkać się z Pierrem a potem w Beek z Joopem. Znajomość z czasów mojej bytności w klubie służb mundurowych – cieszę się, że mogłem ich zobaczyć.
13 z 16
Wieczorem docieram do szkoły policyjnej w Munster, gdzie nocuję. Odpoczynek w pełni zasłużony, bo tego dnia miał miejsce najdłuższy przejazd – 834 kilometry. W przedostatni dzień wyjazdu kierowałem się do Berlina, chociaż spokojnie mógłbym osiągnąć domek. Cel był jednak ważny, ponieważ do Berlina dojeżdżała moja Kasia i szliśmy na długo przez nas oczekiwany koncert Massive Attack. Mniejsza o to, było super i w dodatku trafiły mi się fotki z liderami formacji. Z Berlina do Wronek chyba byłbym w stanie dojechać z zawiązanymi oczami. Blisko i doskonale znana mi trasa. Po południu dojeżdżam do domu. Dystans całości to równe 6100 kilometrów. Nie spodziewałem się aż tyle nakręcę na moim poczciwym koziołku.
14 z 16
Kolejny udany wyjazd za mną. Jazda lewą stroną wcale nie jest taka straszna i po kilku dniach PODSUMOWANIE.
wchodzi to w krew, ale czujność trzeba zachowywać cały czas. Raz mi się przytrafiło, że wyjechałem z podporządkowanej w prawo i po kilkuset metrach patrzę i mówię sam do siebie: - dlaczego to auto jedzie wprost na mnie? •
Ludzie na prawdę są tam uprzejmi, a my wzbudzaliśmy spore zainteresowanie, zwłaszcza gdy spojrzano na tablice rejestracyjne. Podczas jazdy do Belfastu zatrzymał się za mną TIR, którego kierowca podbiegł do mnie i zapytał po polsku: Jesteście na wakacjach? Macie się gdzie zatrzymać?
•
Pogodę trafiliśmy super, było wręcz upalnie – niepotrzebnie targałem pewne elementy ubioru motocyklowego.
•
Motocykl podołał, ale musze przemyśleć temat modyfikacji kanapy na wygodniejszą. Dwukrotnie przydał mi się dodatkowy kanister.
•
Irlandia jest dobrze oznakowana, dojazdy do wszelkich atrakcji turystycznych
oznakowane są dodatkowo. •
Mnogość B&B zapewnia bezproblemowy nocleg praktycznie wszędzie.
•
Ta wyspa naprawdę jest zielona!
15 z 16
•
Prom z Cherbourga do Rosslaire dla 2 ludków i 2 motocykli, rezerwowany w
INFORMACJE PRAKTYCZNE
styczniu, 691 euro. Cena obejmuje tylko kajutę – wszelkie jedzenie i picie trzeba nabyć na miejscu – śniadanie średnio 10 euro, dwa Guinnessy 10,40 euro. •
O opłatach i cenie paliwa w Irlandii wspominałem. Paliwo w Irlandii Północnej około 1,3 funta. Diesel jest tam droższy niż benzyna.
•
Nocleg w Belfaście 40 funtów za pokój, B&B w Waterville 35 euro od osoby, piwo w pubach drogie.
•
Na drogach jest bezpiecznie – nie widziałem świrów polskiego pokroju. Na wąskich bocznych drogach ludzie jeżdżą ostrożnie a w sytuacji „mijanki” z delikatnym zwolnieniem każdy się uśmiecha i pozdrawia.
•
Alkohol w sklepach dostępny tylko od 10:00 do 22:00 i nie ma zmiłuj się. Tytuł zrodził mi się w głowie jeszcze w trakcie wyjazdu. Podczas jazdy
PS.
przez Niemcy, Belgię, Holandię, Francję i Irlandię wielokrotnie moje nozdrza były atakowane różnego rodzaju zapachami – od łąki, przez las, warsztaty samochodowe, stacje benzynowe, restauracje, damskie perfumy, morską bryzę do… gówna. I ono właśnie wszędzie pachnie tak samo! Taka refleksja…
16 z 16