Litwa, Łotwa i Estonia 2016, czyli „trzy są dobre”
Prolog Sentyment podpowiadał, by w tym roku przejechać szlak podróży poślubnej, którą 25 lat temu pokonaliśmy… autostopem. Niepokój w Europie trochę nas przystopował, więc padło na Wschód. Ustalamy, że ruszamy w czwartek 14 lipca, ale rano: pada mocno, leje… około śniadania zapada decyzja, że czekamy do jutra. Leeejeeeeeee bez
opamiętania cały dzień. Nie przychodzi zapowiedziana popołudniowa poprawa. Piątkowy poranek nie jest dużo lepszy. Czekamy do soboty, pocieszając się, że w piątek drogi zapchane TIR-ami. Zaczynają nas jednak nawiedzać myślowe
koła
ratunkowe.
Może
jechać
w
sprawdzone
południowe rejony- tam moknie się „tylko” do Alp… Niepokój powoduje, że zaczynam naprędce tworzyć listę atrakcji
w
Albanii.
Przychodzi
Tak szybko się nie odpuszcza!
jednak
opamiętanie.
Akcja 16 lipca od rana świeci słońce, zawartość kufrów już się uleżała, trzecie śniadanie podróżne, temperatura 13 °C. RUSZAMY. Mały przystanek w Gnieźnie. O wczesnej porze u św. Wojciecha jest prawie
pusto.
Jesteśmy
tu
już
nasty
raz,
ale
uświadamiam
sobie,
że
oryginalnych
Drzwi
Gnieźnieńskich jeszcze nie widziałam, bo nie można ich zobaczyć tak po prostu. Trzeba się udać gdzieś… do przewodników po stronie wschodniej lub zachodniej, co zniechęca. Dłuższy przystanek w Kwidzynie, dokąd przyciąga nas zespół zamkowo-katedralny, który w XIV w. powstał jako
jednolity
obiekt
obronny.
To
miejsce
namierzyłam
ze względu na monstrualnych rozmiarów gdanisko, czyli latrynę największą na świecie. Mieści się w 40-metrowej wieży sanitarnej. Oddalona od zamku o 55 m połączona jest
z
nim
55-metrowym
gankiem
wspartym
na
5
arkadach. Jak na strategiczne miejsce przystało, latryna wyposażona została w ceglaną posadzkę i gotyckie krzyżowo-żebrowe sklepienie. W posadzce znajduje się kwadratowy otwór do wyrzucania nieczystości. Dawniej ustawiona tu była drewniana kabina. Nad poziomem sanitarnym znajdowały się magazyny, ponieważ wieża pełniła też funkcje obronne. W latach 1817-1935 zaadaptowano ją na 3 z 27
więzienie. Zamek-muzeum zwiedza się samodzielnie. Zamek to jeden obiekt, katedra- drugi, choć jest to jeden kompleks. Atrakcyjnym elementem katedry jest krypta z grobami komturów krzyżackich oraz cela, w której kazała się zamurować bł. Dorota z Mątów. Z tyłu świątyni stoją protestanckie konfesjonały- oddzielne dla kobiet i mężczyzn. Przewodnik to człowiek orkiestra, więc dygresje
wynikające z jego rozlicznych pasji w końcu stają się męczące. Ujmuje nas jednak rozważaniami na temat płci… anioła, który nie ma płci- jest „ono” anioł… Nocujemy na kempingu „Leśna” w Iławie. Jest sobota, więc nocna impreza trwa do trzeciej nad ranem. Oj się działo. Klasyka, czyli piosenki Czerwonych Gitar i „Małgośka” Maryli Rodowicz w rytmie disco polo… żałujcie, że nie słyszeliście… Kolejny dzień rozpoczynamy od pałacu w Sorkwitach. Niestety,
obiekt
polecany
w
Pascalu
okazuje
się
nieczynny, a mieliśmy nadzieję na kawę w ładnym otoczeniu. Jedziemy więc do Giżycka. Helga (nasz GPS) nie zna tu żadnych atrakcji, dlatego trochę się miotamy, zanim odnajdziemy twierdzę Boyen. Obiekt zwiedza się indywidualnie, ale udaje nam się dołączyć do grupy rowerzystów, dzięki czemu za drobną opłatą korzystamy z oprowadzania. Było warto.
4 z 27
Celem tego dnia i jednym z najważniejszych punktów wyprawy są… Półkoty. Tu namiot (cały) rozbijamy w sadzie gospodarstwa agroturystycznego „Słoneczny Stok” (na uwierających małych jabłkach), toalety w gliniaczku,
a świetlica w stodole, w której zaparkował też nasz motocykl i urzędują całe koty. Można spać na sianie! Oprócz klimatycznych elementów jest oczywiście Wi-Fi. Wszystko to nad jeziorem Berżnik. Wieczorem pokropiło tyle, co „półkot” napłakał. Rano słońce, kawa przy zapachu siana oraz narzekania, że nie wyzbieraliśmy
jabłek
pod
namiotem…
Od
właściciela
posesji
dowiedzieliśmy się, że nazwa Półkoty wzięła się od nazwiska dawnego właściciela terenów, Półkotowicza. Przed przekroczeniem granicy zakupy w Biedronce w Sejnach. Jak ludzie tam żyją? Kupienie czterech artykułów zajęło mi ponad pół godziny, bo sklep oblegany jest przez Litwinów, którzy przyjeżdżają tu na wielkie tanie zakupy. Kierujemy się w stronę Wilna. Płasko i prawie bezludnie, ruch też niewielki. Docieramy na kemping Downtown Forest w centrum litewskiej stolicy. Przypominanie miasta rozpoczynamy od Ostrej Bramy. 5 z 27
Potem się snujemy: klasztor Bazylianów (tu więziony był Adam Mickiewicz), Cela Konrada (otwarta w 2009 r. nie jest autentyczna, bowiem ta przestała istnieć w 1867 r.), klasycystyczny ratusz, mnóstwo kościołów z zazwyczaj barokowym wyposażeniem i wystrojem. Duże wrażenie robią barokowe ołtarze w kościele św. Kazimierza, bo świetnie wkomponowano w nie okna. Dochodzimy
do placu Katedralnego. Budynek bazyliki jest ogromny, ale wnętrze nie robi szczególnego wrażenia. Mamy jednak świadomość ogromu trudu, jaki włożono w uzyskanie obecnego stanu po czasach komunistycznych,
kiedy
był
magazynem.
W
katedrze
pochowanych
jest
wielu
Polaków,
m.in. Kazimierz Ogiński i Barbara Radziwiłłówna. We wtorkowe pochmurne przedpołudnie udajemy się do Troków. Pogoda szybko się zmienia, więc na miejscu zastajemy
zamek
skąpany
w
słońcu.
Prezentuje
się
wspaniale. Jest to rekonstrukcja obiektu wzniesionego przez wielkiego księcia Kiejstuta i jego syna Witolda (XIVXV w.). Zwiedzamy powoli i leniwie. Z przyjemnością gawędzimy też ze starszą kobietą, która nawiązuje rozmowę, słysząc, że rozmawiamy po polsku. Jest córką Polaka i Litwinki. Opowiada o swojej rodzinie, pobycie w Polsce, która jej się bardzo podobała i o drogim życiu na Litwie po wprowadzeniu euro.
6 z 27
Popołudnie Wędrujemy wileńskiego
spędzamy
od
w
Wilnie.
Zarzecza,
czyli
Montmartre.
>>>konstytucję<<<,
Studiujemy
przechodzimy
obok
pomnika Trąbiącego Anioła, a mały deszcz
przeczekujemy
kawiarni
„Zielona
zawdzięcza
w
sezonowej
Gęś”
Gałczyńskiemu,
(nazwę który
w pobliżu mieszkał w latach 1934-36). Dalsza trasa wiedzie nas pod pomnik Adama
Mickiewicza
postawiony
w 1984 r. i do gotyckiego kościoła św. Anny, którego oryginalną ażurową fasadę osiągnięto dzięki wyprodukowaniu cegieł w 33 kształtach. Wreszcie szczytujemy na Górze Trzech Krzyży (112 m), gdzie w XVII w. wzniesiono drewniane krzyże dla upamiętnienia męczeńskiej śmierci franciszkanów (legenda). W 1916 r. zastąpiono je betonowymi. Te w 1950 r. władze komunistyczne wysadziły w powietrze.
Odbudowane
w
1989
r.
stały
się
pomnikiem
ofiar
stalinizmu
na
Litwie.
Po drodze żegnamy się z Matką Boską Ostrobramską. Dzisiaj nie ma nabożeństwa, więc przez otwarte okno obraz widać z daleka. 7 z 27
Opuszczamy Wilno i wzdłuż wschodnich granic przemieszczamy się ku północy. Monotonnie: prosto, gładko, trochę dziurawo, coraz mniej ludzi. Znaki informujące o zakrętach jakby nie istniały. Hitem Litwy są przejścia dla pieszych połączone z progami zwalniającymi. Nie są oznaczone, więc przypominają o swoim istnieniu, gdy wylatujemy w kosmos. Mijane wioski są ubogie. Dominuje stara
drewniana zabudowa z azbestowymi dachami. Znacznie lepiej prezentują się budynki kryte blachą, ale te należą do rzadkości. Na Litwie towarzyszą nam ogromne łąki i tereny uprawne. Świadkami naszej podróży są liczne bociany spacerujące wzdłuż asfaltu. Kiedy wjeżdżamy na Łotwę, pojawiają się lasy, więc czuję się jak w domu, w Lubuskiem. Ogromne zielone przestrzenie są miłe dla oka i duszy, w przeciwieństwie do bloków, które wyglądają jak po wojnie: zaniedbane, szaroczarne, jak po pożarze, jak bunkry. Płasko, mały ruch, brak wielkich miast i niemęczliwa temperatura.
Na
nocleg
docieramy
do
zadbanego
miasteczka Alüksne (Łotwa). Urzekające są stokrotki na słupach oświetleniowych wzdłuż jezdni. Kemping nad jeziorem jest pięknie położony, ale nie budzi mojego zaufania. Wszystko jest: drewniane ławy i sanitariaty, czysto, bieżąca woda, umywalki, prysznic, prąd, Wi-Fi, ale ani żywej duszy. Ryzykujemy… 8 z 27
Wkrótce
pojawia
się
rowerzysta,
później
namiotowcy
samochodem, a w końcu dwa duże kampery. Jest OK. Strasznie
wieje,
więc
pływający
pomost
wydaje
rozpaczliwe dźwięki. Tutaj w tęsknych rozważaniach
o słońcu rodzi się motto wyprawy, czyli „trzy są dobre”. Atrakcją miejsca była próba połączenia się z Wi-Fi… Niby czytać i pisać umiemy, ale z takim alfabetem musiała nam pomóc obsługa recepcji… Następnego dnia od rana uparcie mży, widoczności brak, pranie jeszcze cięższe niż wieczorem.
Śniadanie jemy pod wiatą i w drogę. W końcu trzy są dobre, mogłoby lać… Pierwszym urozmaiceniem dnia jest rezydencja Sangaste (Estonia). Helga wśród atrakcji wskazuje tylko cmentarze, więc na parkingu studiujemy mapę. Od razu pojawia się kobieta z propozycją pomocy.
Motocykl i polska chorągiewka to przepustka do życzliwości- budzą wiele pozytywnych reakcji: uśmiechy, pozdrowienia, sygnały uznania, rozmowy. Docieramy do zamku wzniesionego w II poł. XIX w. przez hrabiego Friedricha Georga Maghusa von Berga.
9 z 27
Ma on 99 pokoi, ponieważ 100 i więcej mogły mieć tylko rezydencje carskie. Położony jest w 55-hektarowym parku, więc znowu upajamy się zielenią w różnych odcieniach. Na uboczu wśród drzew stoi potężna żółta rama. Domyślamy się, że jest jakimś sposobem na dobre fotograficzne ujęcie. Oświeca nas uczynny człowiek, który objaśnia, że na terenie Estonii jest ich kilkanaście ustawionych
przez National Geographic. Mają promować mniej znane atrakcje tego kraju. Krótki przystanek przy cerkwi w Ilmjärve i kierujemy się w stronę Tartu. Na miejscu od razu zauważamy wspomnianą żółtą ramę, która
kieruje
naszą
uwagę
na
ratusz
z
dachem
zwieńczonym
wieżą
zegarową. Budynek ma piękną fasadę z pilastrami. Przed nim stoi fontanna z całującymi się studentami. Znajdujemy się na placu w kształcie trapezu. Miasto, uznawane za intelektualną stolicę kraju, było ważne również dla polskiej elity intelektualnej. Na wprost placu znajduje się, przerzucony nad rzeką Emajõgi, most Kaarsild. On także wiąże się ze studenckimi zwyczajami. Wg tradycji każdy student, który chce poprawić oblany egzamin, musi przejść po łuku nad mostem. Początkowo planowaliśmy tu nocować, ale nie pada, godzina młoda, jedzie się samo… Docieramy do Narwy. Słabo oznakowane kempingi, więc trochę się motamy i w końcu natrafiamy na oddalony trzy km od Narwy obiekt Vana-Olgina. 10 z 27
Składa się z budynków murowanych, kilku drewnianych domków i wielkiego zielonego terenu rekreacyjnego, na którym rozbijamy namiot. Znowu jesteśmy sami, do dwóch domków wprowadzają się Rosjanie, noclegują tu także jacyś robotnicy. Ładnie tu: dużo miejsca, zielona
trawa, ciepła woda, prysznic i … sławojka w trzcinowym wigwamie, ale… trzy są dobre. Rano punkt widzenia mi się zmienia, bo zorientowałam się, że toaleta, zamknięta na kłódkę, gdy przyjechaliśmy, została otwarta Ruskim. Aż się zagotowałam… Miało być pogodnie, a tu znowu pełne zachmurzenie, ale nie pada (trzy dobre). Podjeżdżamy do Narwy i do twierdzy wędrujemy piękną promenadą nad rzeką Narwą. Po obu stronach rzeki twierdze: w Narwie i w Iwangorodzie po rosyjskiej stronie. Obie są potężne, ale ta rosyjska to kolos. Spoglądam tęsknym wzrokiem na przejście graniczne… Tylko 140 km do Petersburga i nie można tak po prostu pojechać… Przyzwyczailiśmy się już do prostego europejskiego podróżowania. Po twierdzy pałętamy się, czyli zwiedzamy, ponad dwie godziny, ale można tu spędzić cały dzień. Pięknie urządzone i różnorodne ekspozycje: mnóstwo dokumentów, także z czasów carskich, zdjęcia, stroje, przedmioty codziennego użytku… Ogromne wrażenie robi monstrualnych rozmiarów Biblia z 1906 r. Nad bezpieczeństwem obiektu czuwa… Lenin. 11 z 27
Twierdza w Iwangorodzie
Ruszamy
w
stronę
Tallinna.
Twierdza Narwa
Dojeżdżamy
do
Parku
Narodowego
Lahemaa
i
docieramy
do klasycystycznego pałacu Palmse z XVII wieku. Położony w zadbanym parku skąpany jest w soczystej zieleni. W Vösu witamy się jeszcze z morzem i na nic więcej Piotr nie pozwala. Jestem niepocieszona, bo miałam
Pałac Palmse
jeszcze nadzieję na wielki kamień, których tu mnóstwo i pomost Viru, ale… trzy są dobre. Docieramy do Tallinna, w którym kemping jest podobno betonowy. Sprawdzamy. Wjeżdżamy pomiędzy wysokie bloki i wielkie magazynymiejsce na kemping? Rzeczywiście dookoła betonowego placu stoją kampery, a pomiędzy halami są dwa trawniki. Postanawiamy zostać. 12 z 27
Rozbijamy się, chociaż niepokoi krąg z jednakowych małych namiotów... Tak, jak myślałam młodzieżowy obóz z zapleczem dyskotekowym. Przenosimy się na drugi trawnik. O wiele bardziej wkurzający okazał się kamper z wyjącym od kilku godzin alarmem. Kolejni spragnieni ciszy oglądają go ze wszystkich stron. Jeśli nie przestanie?... Nawet właściciel, którego przybycie wszyscy odnotowali z
ulgą, nie
może
sobie
poradzić. Gdy wydaje się,
że
szczęście
jest już blisko, przejście
koło
kierunkowskazu powoduje, że ukryta zmora znowu wyje. W końcu CISZA! Talliński poranek nie różni się specjalnie: zachmurzenie, mżawka, ale noc była ciepła (trzy są dobre). Do miasta jedziemy długą ulicą wzdłuż morza, więc zażywamy inhalacji z morskich wodorostów (nie wypada stwierdzić smrodu). Docieramy do Starego Miasta i przez Wielkie Morskie Wrota obok Baszty Gruba Małgorzata wchodzimy na Starówkę. Pierwszą z tysiąca odwiedzonych dzisiaj świątyń jest kościół św.
Olafa.
Ma
wieżę…
Nie
potrafię
się
oprzeć…
Piotr
zostaje
na dole… Wąsko, ciasno, kręto, mijanki… W końcu szczytuję. Niby sama, a jednak nie (trzy są dobre)… Platforma widokowa ma szerokość 1 osoby. Dobrze, że są wielkie strzały o kierunku ruchu, bo pod prąd… Chociaż… może byłoby przyjemnie. Obejście wieży trochę trwa, bo każdy musi się obfotografować w różnych pozycjach, a mijanki są niemożliwe. 13 z 27
Takie zbiorowe szczytowanie na wysokości 123 m. Nawet to w końcu może się znudzić, ale widoki przednie: morze, port,
mury
odnowione
obronne budynki…
z
zachowanymi
Zejście
z
26
wieloma
basztami, mijankami
po 237 schodach to też nie winda… Piotr jest zły, jakby mnie nie było z 10 lat świetlnych… Poprawia mu się, gdy na zewnątrz odkrywa słońce. To pierwszy prawdziwie słoneczny dzień podczas tej podróży. Dzięki niemu pięknie prezentuje się odnowione miasto. Dziś
olśniewają
i
onieśmielają
odnowione
kamienice,
liczne
kościoły,
przykryte
czerwonymi
czapkami baszty w obrębie murów obronnych. Największa z nich to Kiek in de Kök (średnica: 17 m, wysokość: 44,5 m grubość murów: 4 m). Na placu Ratuszowym zgromadzono mnóstwo straganów z wyrobami ręcznymi: biżuteria, hafty, swetry w norweskie wzory, kapelusze, kubki, bibeloty. Obserwujemy wielu artystów przy pracy. Mój zachwyt budzi potężna Baba-Jaga, która… nie zmieści się w bagażu. Musi wystarczyć zdjęcie- trzy są dobre. Będąc tu trzeba koniecznie zobaczyć cerkiew Aleksandra Newskiego, która robi imponujące wrażenie oraz kościół św. Mikołaja (muzeum), który skrywa malowidło Bernta Notke „Taniec śmierci”. Na koniec wygrzewamy się w słońcu, nie zważając na potówki, przy jednym z miejskich kąpielisk. Przeżyciem dnia było wypisywanie pocztówek
do rodziny i znajomych. Piotr wzbił się na wyżyny inwencji – nie tylko pisał… 14 z 27
Tallinn jest piękny, ale wrodzone ADHD nie pozwala nam
dłużej
usiedzieć
w
miejscu,
tym
bardziej,
że kolejnym celem jest największa estońska wyspa Sarema. Przez
Haapsalu
dojeżdżamy
do
przystani
promowej
w Virtsu. Na pasie dla motocykli stoimy sami, później dojeżdża jeszcze motoFin. Z promu, który przypłynął z
Saremy,
wyjeżdżają
dziesiątki
motocykli-
robią
wrażenie. Z Virtsu do Kuivastu na wyspie Muhu płyniemy 25 minut (motocykl 3,40 €, osoba 3,00 €). Z Muhu na Saremę wjeżdżamy groblą. Meldujemy się nad samym morzem na kempingu Mändjala. Trzeba rozpracować dojazd, bo zamiast drogi- plażowa piaskownica. Kolejny
dzień
poświęcamy
wyspie.
Zaczynamy
od Kuressaare, stolicy okręgu saremskiego. Dochodzimy do
zamku
biskupiego
z
XIII
w.,
włazimy
na
wały
i podziwiamy pięknie prezentujące się bastiony. W zamku mieści
się
koncerty.
muzeum, Następny
a
na
punkt
dziedzińcu atrakcyjnością
odbywają
się
równa się
Półkotom. To Valjala „znana z wyrobu serów” (Pascal), czyli serowy nałogowiec Piotr - nie odpuści. Objeżdżamy toto wzdłuż i wszerz, a szybko nam poszło... 15 z 27
Ponieważ śladów spodziewanych serów brak, zatrzymujemy się przy sklepie i już jest… ½ kg „wyspowego” sera w kostce. Posileni docieramy do
pocztówkowej
miejscowości
Angla.
Z
daleka
już
widać
stado
wiatraków- koźlaki, nad którymi dominuje holender. W skansenie
zgromadzono także różnorodne maszyny rolnicze. Wszystko to skąpane w słońcu kosztuje 3,50 € od osoby. Stąd
drogą z zakrętami, co nas
mocno zaskakuje, dojeżdżamy do klifu Panga Na zdjęciach wygląda imponująco. My stoimy na górze, więc
okazałości
niewiarygodnie
klifu
nie
przezroczystą
widać, wodę.
ale
podziwiamy
Klifowe
wybrzeże
ciągnie się na długości 4,5 km i osiąga ponad 20 m wysokości. Może jest bardzo spokojne, gładka tafla, nie słychać szumu i bałwanów brak, podobnie jak przy naszym
kempingu,
co
nie
daje
spokoju
Piotrowi.
Na koniec, po bardzo krętej, jak na tutejsze warunki, drodze, docieramy do latarni w Sääre. Bałwanów brak. Zmęczeni docieramy jeszcze do Kuressaare, by zrobić zakupy w Maximie. W tym celu przejeżdżamy
przez caluteńkie
miasto,
ale
drugi dzień bez białej kiełbasy jest, wg Piotra,
nie do pomyślenia. 16 z 27
Mój kierowca fantazjuje o niej cały dzień, ale zapchani żółtym serem rezygnujemy z kolacji, prawie… Na koniec dnia zjadamy to, co zostało z kupionej rano żółtej kostki. Wożony
w
kufrze
zdecydowanie
ser,
zmienił
dzięki
swój
dzisiejszemu
kształt
i
słońcu,
konsystencję.
Czekoladki kupione razem z nim też są
w stanie
płynnym. Nie mamy słomki, więc na razie nie nadają się do spożycia, ale… trzy są dobre. Z Saremy przeprawiamy się na górnym pokładzie, więc ostro pod górkę podjeżdża na prom Piotr. Później już tylko jazda. Jest bardzo ciepło, więc po raz pierwszy upał nas sponiewierał prawie u celu, w Rydze. Dojeżdżamy na kemping i
City
niemało
Ryga.
trawy
Jest
pod
duży,
namioty,
ma ale
mnóstwo cienia
betonu ani
na
na lekarstwo. Kolejny to betonowe nabrzeże w porcie. Na obrzeżach miasta znajdujemy kameralny kemping ABC Ryga. Ustawiamy się w sąsiedztwie dwóch kamperów z Włoch. Pranie schnie na pniu. Szukamy cienia… trzy są dobre, chociaż do upałów w tym roku nie jesteśmy przyzwyczajeni.
17 z 27
Czas na ryskie atrakcje. To miasto bardzo przyjazne motocyklistom. Sympatyczny mężczyzna z hotelu Centrum pokazuje, gdzie będzie nam wygodnie zaparkować. Szatańska siła jakaś wodzi Piotrem, bowiem myśli
tylko
o
kamerce,
którą
namierzył
Michał. Teraz szukamy
kościoła św. Jana i jakichś niebieskich budowli oraz… kamerki. Oby to nie była jedyna atrakcja dnia... Całe szczęście znajdujemy ją wreszcie: machamy, wysyłamy smsa, a potem łazimy… Plac Ratuszowy, kościół św. Jana, św. Piotra, katedra św. Jakuba, Baszta Prochowa, zamek, Pomnik Wolności, kamieniczki Trzej Bracia. Bardzo nam się podoba, chociaż to miasto ma jeszcze sporo do zrobienia. Bezkarnie siedzimy jeszcze nad Dźwiną, a widoki stąd piękne, bo spory ruch na rzece. Wisienką na torcie jest ryskie art nouveau, czyli ulica Alberta. To secesyjna perełka zapierająca dech w piersiach. Tutaj wszyscy chodzą z głowami w chmurach, nie zważając na przeszkody w postaci trawników, ogrodzeń i rusztowań. Każda kamienica inna i wiele z nich jest świeżo odnowionych. Większość oryginalnych kamienic tej ulicy zaprojektował Michaił Eisenstein, kiedy był naczelnikiem oddziału drogowego guberni inflanckiej. W latach 1900-1905 postawił 18 z 27
15 secesyjnych budynków. Przy ulicy Alberta 12 mieści się muzeum secesji. Żegnamy się z Rygą, odwiedzając jeszcze skąpaną
w porannym słońcu kamienicę z kotami. Na rogatkach miasta pojawiają się ogromne czarne chmury. Czas na kondomy- leje, na szczęście krótko, trzy są dobre... Kolejny postój to Góra Krzyży k. Szawli (znowu Litwa), chrześcijańskie sanktuarium pod gołym niebem. Pokryte krzyżami grodzisko wysokie na 10 m zajmuje powierzchnię 60x50 m. Historia sanktuarium sięga średniowiecza, ale masowo zaczęto
tu
stawić
listopadowego
krzyże
po
upadku
powstania
w 1831 r. Od tego czasu przybywa ich
stale- małych, dużych, potężnych, w różnych intencjach. W
okresie
władzy
mieszkańców miejsce,
a
w
do
sowieckiej
zaprzestania
1961
r.
podjęto
próbowano
zmusić
pielgrzymowania próbę
całkowitej
w
to jego
likwidacji. Mimo tych starań krzyże wciąż stawiano. W 1993 r. mszę świętą celebrował tu Jan Paweł II. 19 z 27
W towarzystwie słońca docieramy do Kłajpedy i przeprawiamy się promem na Mierzeję Kurońską. Uiszczamy opłatę za wjazd na teren parku narodowego (motocykl 5 €) i docieramy pod granicę rosyjską. Z trudem znajdujemy kawałek gruntu na kempingu w Nidzie: bałagan mało spotykany, każdy rozbija się, jak chce, mnóstwo ludzi, tłumy dzieci, hałas. Postanawiamy zaszaleć z pizzą,
ale zastępuje ją wyśmienite danie z karpia (to co, że nad morzem). Spacerujemy po Nidzie i obstawiamy, gdzie jest morze, a gdzie zatoka. Następnego dnia zwijamy się sprawnie. Zatrzymujemy się
jeszcze
na
przystani
w
Nidzie.
Mimo
porannego
zachmurzenia już świeci słońce, więc widoki i obłoki bajeczne.
Odprawiamy
jakiś
statek,
nawzajem. Za miastem wędrujemy się
po
drewnianych
schodach.
pozdrawiając
się
na plażę, wspinając Piaskownica
prawie
zupełnie pusta. Wreszcie odnotowujemy bałwanki i szum morza. Na przystani nie czekamy ani chwili. Obsługa ściąga nas wprost na pokład promu. Okazuje się, że bilet TAM był jednocześnie Z POWROTEM (4,15 €), więc się nie zatrzymujemy. Chwila i autostradą mkniemy w stronę Kowna. Po drodze nie bez trudu odnajdujemy Billewicze, żeby chociaż musnąć sienkiewiczowskich klimatów. Nic z tego. Pałac Billewiczów jest w rękach prywatnych, stoi głęboko i otoczony jest wysokim ogrodzeniem, więc go nie widać. 20 z 27
Maleńka miejscowość nie ma nawet tabliczki z nazwą. Zamiast niej stoi drzewo zakochanych (trzy są dobre). W Kownie rozbijamy się nad Niemnem. Snujemy się
po starówce. Tutaj mają jeszcze pełne ręce roboty. Zanim doprowadzą niedawno
do były
porządku
kościoły,
magazynami,
trochę
które
jeszcze
im
zejdzie,
ale robót widać mnóstwo. Wiele obiektów w rusztowaniach. Dużo czasu poświęcamy na IX fort, miejsce zagłady i pamięci ofiar stalinizmu i hitleryzmu. To, czego zdecydowanie nie można odpuścić w Kownie, to Muzeum Diabłów. Mieści się w zwykłym niepozornym budynku, w którym na trzech kondygnacjach mieszka prawie 3 tys. diabłów wyrzeźbionych i zgromadzonych przez Antanasa
Žmuidzinavičiausa. Wszystko zaczęło się od jednej figurki, którą otrzymał w prezencie. Postanowił zebrać ich diabelski tuzin, czyli 13, ale całe szczęście na tym nie poprzestał. Im wyżej, tym cieplej. Na ostatniej kondygnacji panują piekielne temperatury. W kolekcji ma też swoje miejsce polski Boruta. By zneutralizować diabelskie siły, udajemy się do klasztoru Kamedułów w Pożajściu, nad sztucznym zalewem na Niemnie zwanym Morzem Kowieńskim. W części zabudowań klasztornych znajduje się restauracja i hotel. Kierujemy się do klasztornej furty, która otwierana jest „na dzwonek”. W kasie kupujemy bilet (4 €), z którym otrzymujemy świetnie opracowany komentarzami w języku polskim 21 z 27
plan obiektu i już stoimy przed potężnym kościołem ufundowanym przez Paców (tych od pałaca) na wzgórzu Mons
Pacis
(Góra
Pokoju).
Robi
wrażenie,
chociaż
na zewnątrz do błysku dużo mu brakuje. To tutaj właśnie
po
raz
pierwszy
regularnego z Klasztor Kamedułów w Pożajściu
dwiema
środkową,
poza
sześcioboku. wysuniętymi dzięki
czemu
Włochami
zastosowano
plan
Nowatorska
jest
też
fasada
wieżami
cofniętą
częścią
i
wyeksponowano
kopułę
Do
czterech z sześciu ścian kościoła przylegają kaplice, a za nim znajdują się eremy. Było ich 13, ale zburzono. Dziś
w XIX w. 10
mieszkają w nich siostry konwentu
św. Kazimierza. W jednej z oficyn urządzono ekspozycję poświęconą siostrom kazimierzankom. W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze przy kościele św. Michała Archanioła, który bryłą przypomina cerkiew. Kościół św. Michała Archanioła
Wbrew temu, co widzimy na zewnątrz, wnętrze jest
minimalistyczne. Dookoła istny plac budowy, bo dojazdowe aleje są w remoncie, ale kiedy znikną wykopy, to miejsce będzie robiło ogromne wrażenie ze względu na układ. 22 z 27
Zjechaliśmy na kemping i zaczęło się chmurzyć. Wyczulona rzymskimi powodziami kempingowymi zauważyłam, że jak żółtodzioby rozbiliśmy się w dołku. Ani się obejrzeliśmy, jak przyszła burza. Zlegliśmy w namiocie tyłem do wejścia i czytamy, a na zewnątrz leje bez opamiętania. Trzy są dobre, bo nie mokniemy. Po chwili oglądam się w stronę naszego przedsionka, a tam stoi woda... Z igliwia
narobiło się papki, która klei się do wszystkiego. Akcję ratunkową czas zacząć. Wreszcie ziemia zaczęła przyjmować, woda wsiąka… Ostatniego lipca znowu jesteśmy w Polsce. Docieramy do Ukty i szukamy kempingu polecanego przez warszawiaków, z którymi zetknęliśmy się w Wilnie, Tallinnie i Kownie (bez umawiania). Znajdujemy go: 17 zł osoba + 4 zł motocykl + 8 zł… prysznic od osoby (o klucz za każdym razem trzeba poprosić właściciela). Chyba wolę, jak podają cenę ogólną. Postanawiamy rozejrzeć się jeszcze. Kierujemy się w stronę Piecków i Mikołajek, w końcu decydujemy się na kemping „Wagabunda” w Mikołajkach. Rozbijamy się na pagórku, skąd widać miasto. Wieczorem nie możemy oderwać wzroku od podświetlonej na kolorowo kładki dla pieszych. Od północy pada troszkę, rano leje, leje, leje… Kwitniemy w kempingowej stołówce (trzy są dobre), ale w końcu się zwijamy- zgnojone wszystko. Docieramy do Olsztyna. Starówka to oczywiście mnóstwo kościołów. Zaczynamy od katedry św. Jakuba, 23 z 27
rynek z odnowionymi kamieniczkami i zamek, poniżej którego znajduje się fontanna „Ryba z dzieckiem”. Na zamkowym dziedzińcu stoi pruska baba z Barcian, obowiązkowo. Wbrew nazwie jest to posąg mężczyzny, który w prawej ręce trzyma róg (rytualne naczynie do picia), w lewej czasami
miecz. Pruskie baby są symbolem tych terenów. Najbardziej podobały mi się baby-kibice wcielające się w polskich kibiców w barwach narodowych ustawione przed sklepem sportowym. Pomysłów na drogę powrotną było kilka, ale
nie chciały się poskładać w czas i trasę. Część odłożyliśmy na później. Ostatecznie jedziemy do
na
przez
rozkopany
Fojutowa. Znajduje
antycznych
akwedukt,
czyli
się
tu wzorowany
rzymskich wodne
Malbork
budowlach skrzyżowanie
Czerskiej Strugi (na dole) i Wielkiego Kanału Brdy (góra). To największa tego typu budowla w Polsce - ma 75 m. Ponieważ naszym celem są tężnie w Inowrocławiu, na nocleg docieramy do Mielna. Miał być
kemping… Kiedyś był… Weryfikujemy plany. 24 z 27
Dojeżdżamy na kemping w Żninie. Miejsce ładne, ale zaniedbane. W damskiej łazience brak ciepłej wody, jednak po upalnym dniu udaję, że mi to nie przeszkadza (trzy są dobre). Dobrze, że w męskiej leci wrzątek, bo Piotr by tego nie wytrzymał. Komary żrą na potęgę. 5 sierpnia. Chociaż w nocy padało, śniadanie jemy w niecodziennym otoczeniu- na tarasie umieszczonym na… bunkrze.
Kiedy dojeżdżamy do Inowrocławia, na całego świeci słońce. Bez trudu znajdujemy imponujących rozmiarów tężnie. Chociaż większe są w Ciechocinku, te są zdecydowanie ciekawsze. Mają kształt dwóch połączonych ze sobą wieloboków o obwodzie 322 metrów. Na szczycie na wysokości 9 m dookoła biegnie taras widokowy, więc na koniec wyprawy obowiązkowo szczytuję (sama)! Nieuchronnie zbliża się koniec podróży. Zatrzymujemy się jeszcze przy klasztorze w Mogilnie. Trwają tu prace remontowe- wszędzie rusztowania, a w kościele nabożeństwo, więc tylko kukamy do środka i w drogę. 25 z 27
Do celu przybliżamy się bardzo szybko. Po przedpołudniowym słońcu ani śladu. W Śremie (45 km od domu) dopada nas… Leje niemiłosiernie do samego Leszna, ale trzy są dobre, bo przecież mogło tak być przez całe trzy tygodnie.
Bilans Płasko, prosto, spokojnie, zielono, cicho, inaczej niż dotąd. W większości miejsca nieznane (wyjątek to mało pamiętane Wilno, Troki, Mikołajki,
Gniezno),
bez
wyjątku
PIĘKNE.
Brak
południowych
upałów,
ale
było
niemęczliwie ciepło, nawet w nocy, a padało tyle, żeby przeciwdeszczówki nie czuły się niepotrzebne. Przez cały wyjazd nie używaliśmy latarek, bowiem tam noce są o wiele jaśniejsze niż u nas. Trochę kiepsko spisywała się Helga, ale uodporniliśmy się na jej figle. Zetknęliśmy się z wieloma niepowtarzalnymi osobami i przejawami sympatii. Trudno przemilczeć fakt, że za porządnym szczytowaniem trochę zatęskniliśmy… Utwierdziliśmy się jednak w przekonaniu, że do defektyzmu na wyjeździe się nie nadajemy. 26 z 27
PS. Dla tych, którzy nie kojarzą powiedzenia „trzy są dobre”, >>> ściąga <<<
Pozdrawiamy, Alina & Piotr
>>> GALERIA <<<
27 z 27